ROZDZIAŁ 5
CHOLERA, NAPRAWDĘ NIE SPODZIEWAŁA się, że będzie żyła. Nie po walce
z porywaczami w trakcie jazdy, kiedy to ugodziła jednym ze swoich sztyletów faceta
o imieniu Vince, zaraz po tym, jak wepchnął ją do furgonetki pod domem Jeremy’ego
Ackmeyera. Mogli ją wtedy zabić. I nie mogłaby ich winić, gdyby stało się to
również w trakcie walki, którą podjęła zaraz po przybyciu w to miejsce.
Do... gdziekolwiek się znajdowała.
Spróbowała otworzyć oczy, ale w miejscu gdzie leżała panowały kompletne
ciemności. Nacisk na twarzy podpowiedział jej, że ma zasłonięte oczy. Kajdanki,
które wgryzały się jej w nadgarstki, zostały zapięte gdzieś wysoko nad jej głową.
Pociągnęła je i usłyszała, że zadzwoniły o coś, co jak zgadywała było metalowym
wezgłowiem. Kostki również zostały skrępowane i przymocowane do ramy łóżka.
W ustach miała tak sucho, jakby ktoś wypchał je watą, ale przynajmniej jej nie
zakneblowali. Zresztą jaki sens miałby krzyk? Nie musiała widzieć ścian swojego
więzienia, by wiedzieć, że były zbudowane z grubego, nieprzepuszczalnego
materiału. Kamień, przypuszczała sądząc z wilgotnej i zatęchłej woni tego miejsca,
całkiem możliwe, że nie było tu nawet jednego okna.
W wilgotnym powietrzu wyczuwała słaby, słony zapach oceanu. Słyszała również
niski szum fal, dobiegający z niezbyt dużej odległości. Poza tym, jedynie ciszę.
Nie, podnosząc głos w tym miejscu, mogłaby tylko zaalarmować swoich porywaczy.
Mira przesunęła się na wąskim materacu i wzdrygnęła się z powodu tępego bólu,
który przeszył bok jej szyi. Przypomniała sobie, że dostała tam czymś ostrym.
Czymś, co ścięło ją z nóg i zmąciło umysł. Środek usypiający, teraz to było dla niej
oczywiste. Ale nie potrzeba wiele, żeby przypomnieć sobie to przytłaczające uczucie
nagłego odpływania, spadania...
Myślała, że umiera.
Nawet ujrzała twarz anioła w tych kilku ostatnich sekundach gasnącej
świadomości. Twarz Kellana, przystojną i uduchowioną, jego smutne, orzechowe
oczy wpatrujące się w nią wzrokiem, który wydawał się wypełniony smutkiem i jakąś
łamiącą serce rozpaczą.
Boże, musieli jej podać jakieś potężne gówno.
Wymagało od niej trochę wysiłku, by otrząsnąć się z z tęsknoty, która ścisnęła jej
serce, co działo się zawsze, gdy wspominała Kellana,. Zamiast tego, Mira skupiła się
na swojej obecnej sytuacji, która, w tej chwili, nie wyglądała zbyt różowo.
Jeszcze raz przetestowała swoje kajdany, daremnie. Następnie, obróciła głowę na
poduszce, próbując uwolnić się od opaski. Udało się jej zsunąć ją jedynie odrobinę z
prawej strony, jednak nie dość, żeby coś zobaczyć.
Najwyraźniej narobiła trochę hałasu, ponieważ dobiegł do niej głośny szczęk
przekręcanego w zamku klucza. Mira usłyszała, jak po stronie nóg łóżka, ze
skrzypieniem otwierają się ciężkie drzwi.
- Już nie śpisz.
To była kobieta, na którą wołali Brady, z długimi czarnymi włosami. Mira zdała
sobie z tego sprawę rozpoznając jej głos i rytm kroków stawianych długimi nogami,
kiedy zbliżała się do łóżka.
- Jak się czujesz?
- Jakbym za chwilę miała zwymiotować - odpowiedziała Mira, jej głos był
ochrypły z powodu długiego nieużywania. - Ale z drugiej strony zawszę tak się czuje
w pobliżu rebelianckich szumowin. - Odkaszlnęła, oczyszczając wysuszone gardło.
- Bo nimi jesteście, nieprawdaż? Buntownikami. Tchórzliwymi śmieciami
knującymi i czającymi się w ciemności, jak stado szczurów, robiącymi bałagan,
który inni muszą sprzątać. Odbieracie życie ludziom wartym sto razy więcej od was.
Kobieta nic nie odpowiedziała na cały ten jad. Koło głowy Miry rozległ się cichy
szelest, po czym czysty dźwięk czegoś wlewanego do szklanki. - Wypij to -
powiedziała Mirze. - To woda. Środek uspokajający, który otrzymałaś powoduje
odwodnienie.
Mira odwróciła głowę, gdy chłodne szkło dotknęło jej warg. - Nie chcę niczego, co
mi dajesz. Gadaj, co zrobiliście z Jeremym Ackmeyerem.
Ciche westchnienie.- Nie musisz się o niego martwić. On nie jest twoim
problemem.
- To ja decyduję, co jest moim problemem, a co nie.- Mira spróbowała wstać, ale
nie była w stanie tego zrobić z kajdankami wpijającymi się w nadgarstki. Opadła na
plecy sycząc przekleństwo.- Gdzie on jest? Czego od niego chcecie?
Napełniona wodą szklanka ponownie zbliżyła się do ust Miry. - Wypuścimy cię
dziś w nocy, całą i zdrową - powiedziała rebeliantka ignorując jej pytania.
- Uwolnicie mnie? - kpiącym tonem rzuciła Mira, po raz kolejny odmawiając
przyjęcia napoju. - Sądzisz, że w to uwierzę? Widziałam wasze twarze. Nie mogę
określić dokładnie dokąd mnie zabraliście, ale wiem, że nie jesteśmy zbyt daleko od
Bostonu. Gdzieś niedaleko zatoki... a nawet bardzo blisko, bo słyszałam wodę. Mogę
nawet wyczuć jej smak w powietrzu. Przypuszczam, że to jest jakiś bunkier. Bardzo
stary. Namierzenie tej kryjówki nie potrwa zbyt długo, a potem tu wrócę.
- Wzięliśmy to pod uwagę - w jej odpowiedzi nie było odrobiny niepokoju.-
Oczywiście, podjęliśmy pewne środki ostrożności.
Środki ostrożności, w milczeniu rozważała Mira. Czyżby zabierali Ackmeyera w
inne miejsce? Czy to oznacza, że rebelianci właśnie przenoszą swoją bazę,
rozpraszając się jak robactwo, którym byli?
Nie ma szans, żeby kiedykolwiek ją zgubili, nie mówiąc już o Zakonie, bez
względu na to jak szybko i daleko uciekną. A jeśli myśleli, że przywożąc ją do bazy
w kapturze i zawiązując jej oczy zdołają uchronić swoją tożsamość lub kryjówkę
przed zdemaskowaniem, to gorzko się mylili. Krótka lobotomia, jakiej ją poddali z
pewnością stanowiła negację części obietnicy, że zostanie wypuszczona „cała i
zdrowa, Mira nie miała pojęcia, jak ci ludzie mogli myśleć, że uwalniając ją zdołają
uniknąć kary. - Wiecie kim jestem - powiedziała Mira, to nie było pytanie.
- Tak - cicho odpowiedziała kobieta. - Wiem kim jesteś.
- Więc musisz wiedzieć, że znajdę cię i resztę twoich przyjaciół, kryminalistów, i
nie będę sama, kiedy to zrobię.
Mira chciałaby móc zobaczyć twarz buntowniczki, by ocenić stopień obawy, który
na pewno musiał się na niej odzwierciedlać. Nikt kto zadzierał z Zakonem nie mógł
cieszyć się spokojem, chyba że był całkiem głupi, a ta kobieta nie wyglądała na
idiotkę. - Musisz powiedzieć swoim kumplom, że jeśli któryś z nich myśli, iż
opuszczę to miejsce bez Ackmeyera, to musi ponownie się nad tym zastanowić..
- To nie do mnie należy podejmowanie decyzji - powiedziała. - A teraz, proszę napij
się trochę wody.
Szklanka powróciła w pobliże ust Miry. Tym razem, zamiast picia albo odwracania
twarzy, dziewczyna rzuciła się do przodu i ugryzła mięsistą nasadę kciuka
buntowniczki.
Kobieta wrzasnęła i odskoczyła, upuszczając szklankę na podłogę. Roztrzaskała się
ona obok łóżka. W otoczonej grubymi ścianami, cichej celi zabrzmiało to tak głośno,
jak uderzenie w talerze perkusji.
Mira wykorzystała okazję, by ponownie przetestować wytrzymałość kajdanek.
Szarpała się i walczyła na łóżku, ale udało się jej tylko zsunąć nieco opaskę z jednego
oka, gdy w odpowiedzi na zamieszanie, w otwartych drzwiach ukazała się wysoka i
barczysta sylwetka kolejnego rebelianta.
Ten facet był ogromny i groźny, promieniujący niebezpiecznym żarem, który
spowodował, że Mirze oddech uwiązł w gardle. Ponad brzegiem przekrzywionej
opaski była w stanie zauważyć tylko niewielki skrawek przybysza. Szerokie ramiona.
Ciemne, brązowe włosy z miedzianymi przebłyskami. Wysoki, umięśniony i potężny
jak każdy z wojowników Zakonu. Na tą myśl przeszyła ją strzała głębokiego
niepokoju, przenikającego do szpiku kości. Uniosła się na łóżku, żeby lepiej go
widzieć, gdy podszedł do stojącej z boku renegatki i opiekuńczo objął ją ramieniem.
- Wszystko w porządku, Candice?
Nie Brady, jak zwracali się do niej wszyscy inni, ale kobiecym imieniem,
wymówionym z prawdziwym niepokojem i uczuciem w niskim, głębokim głosie.
Jego głowa była opuszczona, większa część jego twarzy zasłaniała nieposkromiona
grzywa sięgających do ramion włosów. - Co się tu stało, do cholery?
- Nic, wszystko w porządku. Przepraszam, Bowman. Powinnam mieć lepszą
kontrolę nad sytuacją.
Ciche słowa, pocieszający gest dużej ręki mężczyzny na hebanowych włosach jego
towarzyszki sprawiły, że oddech Miry stał się chrapliwy. Gdy obserwowała tą
intymną wymianę czułości, wszystkie jej zmysły skoncentrowały się na szmerze
głębokiego głosu przywódcy rebeliantów.
Coś w nim.. nie, faktycznie, wszystko w nim... sprawiło, że zaczęło budzić się w
niej to, co od dawna było zimne i martwe.
Ścięgna w jej szyi napięły się aż do bólu, kiedy wytężała wzrok, by zobaczyć jego
twarz. Ustawiła głowę pod kątem, żeby lepiej słyszeć ten jedwabisty, mroczny głos.
Jego obecność postawiła na baczność całe jej jestestwo. Jej skóra stała się za ciasna i
zbyt gorąca, a tętno tłukło się jak uwięziony ptak, prawie rozrywając klatkę
piersiową.
Instynktownie czuła, że zna tego mężczyznę, a jej serce już go rozpoznało, nawet
jeśli irracjonalność tego faktu sprawiała że umysł walczył, żeby za nim nadążyć.
Ciekawość zmieniła się w rozpacz, gdy mężczyzna się poruszył. Zabierając ramię z
pleców kobiety, obrócił się w kierunku łóżka, jego ruchy były płynne i emanowały
zbyt wielką mocą jak na człowieka.
Ponieważ nim nie był.
Całe powietrze opuściło płuca Miry, gdy zbliżył się do łóżka na którym leżała.
- Niemożliwe - szepnęła.? Nie... to nie może być prawda. Ale to był prawdziwe... był
rzeczywisty.
Nie anioł. Nie żaden duch, ale ciało i krew. Żywy.
Niemożliwa do spełnienia odpowiedź na tyle jej gorących modlitw i płonnych
nadziei.- Kellan - szepnęła.
W tym momencie jej szok był tak głęboki, że mogliby ją rozkuć, a i tak nie
miałaby siły nawet unieść głowy, i okazać się jakimkolwiek zagrożeniem. Właśnie
wtedy, gdy usiłowała pojąć to co widziała, jakaś część jej serca zastygła z powodu
uświadomienia sobie okropnych faktów.
Jeśli to był on, to co Kellan robiłby tu przez ten cały czas odkąd ich opuścił? W jaki
sposób miałby możliwość, żeby poznać tych ludzi? I kim dla nich był?
- Czy to naprawdę ty? - zapytała, potrzebując żeby potwierdził to, w co jej umysł
wciąż nie mógł w pełni uwierzyć.
Patrzył na nią, bez słowa, bez napotykania jej poszukującego wzroku. Odsunął
opaskę z jej oczu i delikatnie ściągnął ją z głowy dziewczyny, przez cały czas, z
rozmysłem unikając jej spojrzenia.
- Candice - wymruczał. - Przynieś mi szkła kontaktowe.
Oczywiście, pomyślała Mira. Kellan wiedziałby o jej darze. Kellan wiedział o niej
wszystko. Przez większą część jej życia, był dla niej najlepszym przyjacielem.
Jedyną osobą, która ją naprawdę znała i rozumiała.
Ciemnowłosa kobieta podała mu małe naczynko wypełnione klarownym płynem,
po czym cicho opuściła pomieszczenie. Wyłowił jedną z pary pływających wewnątrz
fioletowych soczewek. Mira prawie nie mogła oddychać, kiedy ujął dłonią jej twarz i
ostrożnie zaczął wkładać soczewki do oczu.
Gdy tylko znalazły się na swoim miejscu, a jej potężny dar został stłumiony, w
końcu zwrócił ku niej swoje orzechowe spojrzenie. O, Boże... nie było najmniejszej
wątpliwości, że to był on. Pod gęstą grzywą przetykanych miedzią włosów, zielono
brązowe oczy były głębokie i intensywne. Jego policzki wyglądały teraz na
szczuplejsze, ostro wycyzelowane i silne, kwadratową szczękę otaczała zadbana
bródka, która dawała jego przystojnej twarzy nieco ponury i tajemniczy charakter.
Ale ukryte w tej zawadiackiej brodzie usta były ponuro zaciśnięte i milczące. Nie
ofiarował jej żadnych słów pocieszenia. Żadnych wyjaśnień, jak to się stało, że
znalazła go tu, żyjącego wśród zabójców, złodziei, i zdrajców. Tych samych wrogów,
z którymi walczył, gdy był jednym z wojowników Zakonu.
Mira wpatrywała się w jego oczy w bolesnym zmieszaniu. Jedna jej część była
uszczęśliwiona i odczuwała ulgę z powodu samego faktu ujrzenia Kellana żywego i
oddychającego, tak niezaprzeczalnie realnego i rzeczywistego. Natomiast inna
pogrążyła się w skrajnej rozpaczy, ponieważ zdała sobie sprawę, że jego śmierć była
pomyłką... albo jeszcze gorzej, zaplanowanym oszustwem. Czuła się zdradzona
widząc go jak stał wśród tych ludzi, traktując ich jak przyjaciół... jak... rodzinę
podczas, gdy ona opłakiwała go w samotności.
- Ty zginąłeś - udało jej się w końcu wychrypieć. - Byłam tam. Osiem lat temu,
prawie co do dnia, Kellan. Widziałam, jak wbiegłeś do tego magazynu i jak on
wybuchnął. Wciąż mam blizny od ostrych kawałków gruzu, które spadły z nieba
tamtej nocy. Wciąż mogę czuć smak dymu i popiołu z pożaru.
Wpatrywał się w nią w strasznej ciszy. - Nic nie zostało z tego budynku - mówiła
dalej. - I z ciebie, Kellan. Przez cały ten czas pozwalałeś mi w to wierzyć.
Rozpaczałam po tobie, płakałam. Wciąż to robię.
Jego oczy pozostały wpatrzone w Mirę, ale nie wypowiedział ani słowa. Żadnej
prośby o wybaczenie. Żadnego zapewnienia, że to wszystko było tragicznym,
niemożliwym do uniknięcia błędem. Była skłonna mu uwierzyć. Jej pęknięte serce
byłoby w stanie zaakceptować jakąkolwiek okruch wyjaśnienia. Ale nie próbował
niczego tłumaczyć.
Jego milczenie, po prostu ją zabijało. - Nie masz mi nic do powiedzenia?
Przełknął ślinę. Spuścił wzrok. - Przykro mi Miro. - Ponownie na nią spojrzał, ale
jego oczy pozostały ponure. Potwierdzając wszystko to, co teraz o nim wiedziała.
Miały twardy, zdystansowany wyraz.
- Przykro ci. - Jej roztrzaskane na kawałki serce zamieniło się w popiół pod
wpływem chłodnej prostoty jego odpowiedzi. - A dokładnie z jakiego powodu jest ci
przykro.
- Ze wszystkich - odpowiedział. - również z tego, co wciąż jeszcze będę zmuszony
zrobić.
Wstał z łóżka i oddalił się od niej. - Candice - zawołał w kierunku otwartych
drzwi. Pojawiła się w jednej chwili, czekając na jego polecenie. - Sprawdź, czy Vince
zatankował bestię tak jak mu kazałem.
Kellan przystanął na chwilę, rzucając krótkie, ukradkowe spojrzenie w kierunku
Miry. - O zmroku wyjeżdżam, żeby zająć się problemami i posprzątać bajzel, jakiego
dziś narobił.
Więc tym teraz dla niego była. Niczym. Po prostu problemem. Nieprzyjemną
komplikacją w jego planach.
I właśnie w tej chwili powróciła myślami do czegoś, co wcześniej powiedziała
Candice, zanim Mira wysyczała jej, że musieliby być szaleni, żeby uwolnić ją dziś
wieczorem i przypuszczać, że nie pójdzie w ślad za nimi.
„ Podejmiemy środki ostrożności.”
Mira nie uświadamiała sobie wtedy, że buntownicy mają po swojej stronie jednego
z Rasy. Teraz to pojęła. I chociaż nie sądziła, by Kellan zniżył się do zamordowania
jej, to miał inne sposoby, aby uzyskać pewność, że już nigdy go nie odnajdzie.
Prawda o jego zdradzie dotarła do jej świadomości z przeraźliwym bólem, który
ledwie mogła znieść. To utwardziło w niej coś, pożerając miłość do niego, którą tak
długo w sobie nosiła i wypluwając żal.
Gdy spojrzała teraz na Kellana, na człowieka jakim się stał... na mężczyznę, który
właśnie zadeklarował się jako jej wróg... gniew i poczucie krzywdy Miry zamieniły
popiół pozostały z jej serca w maleńkie diamenty pogardy.
Ponieważ, chociaż bardzo ciężko jej było pogodzić się z tym faktem, Kellan Archer
już nie istniał. A ten, który zajął jego miejsce, nie był jedynie sprzymierzeńcem tych
drani rebeliantów, on nimi dowodził.
PRZEKŁAD -
wykidajlo
KOREKTA -
VIOLA