ROZDZIAŁ 6
PODCZAS GDY LUCAN I GIDEON przez większą część dnia byli zajęci
uczestnictwem w tajnych obradach za „zamkniętymi drzwiami”, Darion Thorne
spędził kilka ostatnich godzin na sparingach w obiekcie treningowym centrali
Zakonu w D.C. Wyczerpujące ćwiczenia poprawiały mu samopoczucie, ale było to
tylko chwilowe ukojenie. Nie stłumiło niespokojnej energii, która w nim kipiała. Nic
nie było w stanie tego zrobić.
Był wojownikiem... w głębi duszy nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości.
Jak jego ojciec nie mógł nie dostrzegać tego, że marnował cennego żołnierza,
trzymając go ciągle w centrali, chociaż powinien był on działać w terenie? Jak długo
Dare zdoła wytrzymać, zanim zrzuci te pęta i pójdzie swoją drogą, z aprobatą ojca
albo i bez niej?
To były pytania, które prześladowały go, gdy siedział zgarbiony nad grubym
tomiszczem w archiwum biblioteki Zakonu. Jego włosy wciąż były wilgotne po
prysznicu, a strój treningowy zamienił na ciemny podkoszulek i dżiny. Sztylety i
gwiazdki do rzucania zastąpiło pióro, którym stukał bezwiednie w długi drewniany
stół, ciągnący się przez cały środek obszernej, wypełnionej książkami sali.
Chociaż jego ciało pragnęło działania, to umysł łaknął wiedzy. A sama historia
znajdująca się w tym pokoju w wystarczyła żeby zapewnić mu zajęcie na co najmniej
dekadę. Nic dziwnego, skoro zebranie tych materiałów zabrało pełne dwadzieścia lat.
Biblioteka oferowała informacje na temat kilku minionych tysiącleci, wszystko co
było wiadome o pochodzeniu Rasy i ich pozaziemskich praszczurów, od języka i
zwyczajów obcych przybyszów, ich drzew genealogicznych tu na Ziemi, aż do
często pełnej przemocy przeszłości tych potężnych, brutalnych istot, które
wywalczyły sobie miejsce na szczycie łańcucha pokarmowego. Bogactwo oraz
szczegółowość spostrzeżeń i opisów, wprawiało niemal w osłupienie. A Jenna
Tucker-Darrow, kobieta odpowiedzialna za archiwum, cały czas dodawała nowe
tomy.
- Jeśli spędzisz tu jeszcze parę godzin, to zacznę się martwić o swoją posadę.
Dare gwałtownie odwrócił głowę w stronę, z której dobiegł głos Jenny. Weszła do
sali z uśmiechem, ubrana w „małą czarną” i sandałki na wysokim obcasie. Krótko
ścięte brązowe włosy, eksponowały wydatne kości policzkowe i duże piwne oczy. Jej
strój wskazywał, że wybierała się na randkę, bez wątpienia ze swoim partnerem,
wojownikiem Zakonu Brockiem, ale w dłoni niosła coś, co wyglądało na kolejny
zakończony dziennik.
- Nie sądzę żebyś kiedykolwiek musiała się martwić o bezpieczeństwo twojej
posady - odpowiedział jej Dare. - Nie, dopóki robisz, to co robisz.
Puściła do niego oko. - Taaaa, jestem cyborgiem, słuchajcie jak ryczę.
Przeszła w głąb biblioteki, po czym, starannie wybierając miejsce, wsunęła swój
dziennik na jedną z półek. Trudno było nie wpatrywać się w tą kobietę i to nie tylko
dlatego, że była piękna, a Dare miał w głowie parę oczu. Jenna była olśniewająca
również z całkiem innego, zupełnie wyjątkowego powodu.
Jej prosta czarna sukienka miała głęboko wykrojony dekolt, obnażający jasną,
smukłą szyję i plecy, pokryte pełną wdzięku plątaniną dermaglifów. Co było
niezwykłe, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że Jenna nie należała do Rasy, ani
nawet nie była Dawczynią Życia.
Kiedyś była zwykłą ludzką kobietą, ale wszystko zmieniło się dwadzieścia lat
temu, kiedy ostatni z pozaziemskich przodków Rasy wszczepił Jennie wyrwany
kawałek własnego ciała. Starożytny prawdopodobnie miał swoje powody
pozostawiając w niej cząstkę samego siebie, zanim został zgładzony przez Zakon.
Dla Jenny, ten skrawek obcego DNA i pozaziemskiej biotechnologii oznaczał liczne
zadziwiające fizyczne i paranormalne zmiany, połączone ze wspomnieniami odległej,
często-niepokojącej przeszłości, która nie należała do niej. To właśnie te
wspomnienia, wypełniały teraz niezliczone ręcznie spisane tomy dzienników stojące
na półkach w sali archiwum biblioteki.
- Nie wiedziałem, że ty i Brock przybyliście już z Atlanty. - powiedział Daran.
Jenna przebiegła palcami po grzbietach kilku stojących na półce tomów,
zatrzymując się by wyjąć i przełożyć jeden, który najwyraźniej nie był na swoim
miejscu.
- Przyjechaliśmy dziś rano, przed świtem. Chciałam być tu wcześniej, żeby
popracować jeszcze trochę przed szczytem, który ma się odbyć pod koniec tygodnia.
Dante i Tess przyjeżdżają dziś w nocy. Tegan i Elise również. Z tego co wiem, reszta
powinna dotrzeć w ciągu kilku kolejnych nocy.
Daran skinął głową. Ojciec poinformował go o zjeździe starszyzny Zakonu, mieli
oni przyjechać do Waszyngtonu razem ze swoimi partnerkami z filii rozsianych po
całym świecie. Miło będzie ponownie ich wszystkich zobaczyć. Wojownicy i ich
kobiety byli dla niego tak bliscy jak rodzina, ale Daran, nie mógł przestać żywić
niechęci z powodu faktu, że wezwanie do publicznego zgromadzenia było niczym
więcej niż spektaklem wyreżyserowanym przez członków ŚRN. Pragnęli oni
pokazać światu, że Zakon w całej rozciągłości popiera założenia pokojowego szczytu
i bez zbędnych pytań będzie się do nich stosował. Cała ta polityka wzbudzała w nim
wstręt.
Jenna zerknęła na niego przez ramię. - Wybierasz się na galę, Darionie?
- Ja w małpim ubranku?
( dla niewtajemniczonych, chodzi o smoking ;)
- mruknął. -
Raczej to sobie daruję. Mogę wyobrazić sobie sto przyjemniejszych rzeczy, niż
całowanie pierścieni bandzie pozerów z ŚRN. A gdybym tam poszedł musiałbym
wysilać się podwójnie i dodatkowo lizać ich bezużyteczne dupska.
Brwi Jenny wygięły się w łuk. - Wiesz, jesteś taki sam jak twój ojciec?
- Wcale nie - zaprzeczył Dare. - On jest zbyt skłonny skłonny do oddawania sterów
w ręce ludzi. Jest zbyt ostrożny z ich delikatnym ego, podczas gdy świat byłby dużo
lepszym miejscem... bezpieczniejszym dla samej ludzkości, gdyby Zakon okazał
większą stanowczość.
- Gdybyś zapytał ludzi, prawdopodobnie byliby przeciwnego zdania. Prędzej czy
później, spowodowałoby to wojnę.
Jenna podeszła do niego i usiadła na rogu stołu. - Przed Pierwszym Świtem sprawy
wyglądały zupełnie inaczej, wszystko było prostsze. Rasa miała swoją własną radę,
żyła w cieniu. Teraz, gdy ujawniliśmy się przed ludzkością, cieszymy się większą
wolnością. Mamy też większą władzę ponieważ nie musimy ukrywać swojego
istnienia, ale musimy również godzić się na kompromisy. A lina po której jesteśmy
zmuszeni chodzić, żeby utrzymać pokój staje się coraz cieńsza. To, co teraz czyni
Lucan ma wpływ na całą Rasę. On nie traktuje lekko tej odpowiedzialności.
- Ale również nie chce nikomu zaufać i ulżyć sobie w niesieniu tego ciężaru.
Dare uciekł wzrokiem od mądrej i pełnej zrozumienia twarzy Jenny, i gwałtownie
potrząsnął głową. - On nie chce nikomu dać wiary, że ktoś mógłby być przydatny,
być może nawet tak samo kompetentny jak on, gdyby tylko dał tej osobie chociaż
cień szansy, żeby tego dowiodła.
Gdy znowu na nią spojrzał, Jena przytrzymała jego wzrok ze znaczącym
uśmiechem.- Ciągle toczysz z nim tą samą wojnę, nieprawdaż? Bądź cierpliwy,
pewnego dnia on uzna twoje racje, Darionie.
Chłopak roześmiał się szyderczo. - Przecież znasz mojego ojca, on nigdy się nie
ugnie.
- Tak samo jak jego syn, z tego co widzę - wciąż z uśmiechem na ustach, pochyliła
się żeby zobaczyć, co czyta w otwartym dzienniku. - Och, to jest jeden z najstarszych
tomów. Pracowałam nad nim jeszcze przed Pierwszym Świtem.
Frustracja z powodu polityki i rodzicielskich obaw zelżała, kiedy Dare zwrócił swoją
uwagę na dziennik, który studiował przez kilka ostatnich tygodni.- Czy wiesz czym
może być ten ciąg cyfr?
Jenna spojrzała na odręcznie zapisaną stronę i lekko wzruszyła ramionami.- To co
notuję nie zawsze ma jakiś sens. Czasami są to symbole albo liczby... jak tu... które
dla mnie nic nie znaczą, ale ponieważ widzę je albo słyszę, poprzez wspomnienia
Starożytnego, zawsze staram się je zapisywać.
Dare pokiwał głową, ale to nie była odpowiedź, na którą miał nadzieję.- To nie jest
jedyny zapis tego ciągu jaki znalazłem w dziennikach.
- Naprawdę? - oczy Jenny rozbłysnęły zainteresowaniem.
- Występuje jeszcze w dwóch innych tomach, jakie do tej pory przejrzałem -
odpowiedział jej Dare. - Stawiam na to, że znajdę ich jeszcze więcej.
- No to na co czekamy? Zobaczmy czy masz rację.
Jenna zsunęła się ze stołu i ruszyła w stronę jednego z pobliskich regałów. Zrzuciła
swoje delikatne sandałki i wspięła się na palce, by dosięgnąć górnej półki.
- Powinniśmy zacząć od najstarszych tomów, po czym sukcesywnie sięgać po
nowsze.
Dare wyczuł poruszenie powietrza na sekundę przed tym, gdy w pomieszczeniu
rozległ się głęboki głos Brocka.- Mogłem się domyślić, że cię tu znajdę.
Ogromny wojownik skinął Darionowi głową na powitanie, ale ciemnobrązowe
oczy miał utkwione w swojej partnerce.- Prawie niemożliwością jest odciągnięcie tej
kobiety od jej pracy. Rozumiesz, mniej pewny siebie mężczyzna mógłby popaść w
jakieś kompleksy.
Brock był ubrany w antracytowo szary garnitur i koszulę w głębokim kolorze
czerwonego wina, rozpiętą pod szyją, gdzie zakreślające łuki końcówki dermaglifów
znaczyły jego ciemną skórę. Dare rzadko widział tego twardego wojownika bez
bojowego munduru, i aż miał ochotę zachichotać na widok jego uładzonej i
ucywilizowanej wersji, sądząc z zakochanego spojrzenia jakim Brock patrzył na
Jennę cała ta dziwaczna przemiana była tylko dla niej. Uśmiech jaki posłała mu w
odpowiedzi, gdy obróciła się do niego twarzą, mówił, że ona również o tym
wiedziała.
- Praca? A kto tu chce pracować? - podniosła swoje sandałki i pobiegła by wpaść w
jego szeroko rozwarte ramiona. - Nagle poczułam nieodpartą ochotę, żeby pójść na
wagary.
Brock uśmiechnął się, rzucając Darionowi krótkie, przebiegłe spojrzenie.
- Uwielbiam brzmienie tego słowa. Może powinniśmy odpuścić sobie rutynę kolacji,
oraz randki i od razu przejść do wagarowania.
Jenna roześmiała się. - Jak to, miałabym zmarnować okazję pokazania się w tej
zabójczej kiecce?
- Uwierz mi, proszę - zamruczał Brock, nisko z głębi gardła. - Ta sukienka już
spełniła swoją rolę.
Dare zachichotał, kiedy Brock porwał Jennę w objęcia i wycisnął na jej ustach
głodny, niczym nie skrępowany pocałunek. Zastanawiał się czy kiedykolwiek uda mu
się doświadczyć tego rodzaju namiętności. Dostatecznie silnej by sprawić, że
zapragnąłby uczynić jakąś kobietę swoją partnerką. Chodziło mu o coś na wieki, a
nie o przypadkowe, gorączkowe zbliżenia by spalić niespokojną energię i zaspokoić
potrzebę krwi.
- Chodźmy już - mruknął Brock, łasząc się do szyi swojej kobiety.- Wyjście na
kolację nie jest znowu takie niezbędne.
Poczekaj chwilkę - wysunęła się z jego objęć i podbiegła do jednego z regałów, by
wyciągnąć wciśnięty w daleki kąt, cienki dziennik. Wróciła, wyciągając w stronę
Dariona, stary oprawny w skórę tomik.
- Co to jest zapytał? - biorąc go od niej.
- Moje pierwsze notatki. Spisałam to w pierwszych tygodniach po przybyciu do
Centrali Zakonu w Bostonie.
Dare pogładził dłonią wyblakłą, brązową okładkę, po czym ostrożnie otworzył
książkę. Jej grzbiet zaskrzypiał cicho, a przewracane kartki, które wydawały się
kruche i delikatne, wypełnione były zamaszystym pismem Jenny.
- Jeśli naprawdę pragniesz studiować przeszłość swojej Rasy i zapoznać się z jej
historią, musisz zacząć od początku - uśmiechnęła się do niego, jej zwyczajne,
ludzkie oczy patrzyły na niego z wyrazem mądrego zrozumienia, jaki można było
znaleźć tylko u najstarszych mędrców jego gatunku.- Być może dzięki tej książce
zdołasz też lepiej zrozumieć swojego ojca.
Darion przytrzymał jej spojrzenie, po czym zwrócił oczy na dziennik, który trzymał
tak ostrożnie w swoich dłoniach wojownika. Gdy ponownie uniósł wzrok, Jenna i
Brock już wyszli.
Darion otworzył księgę na pierwszej stronie i zaczął czytać.
KELLAN WJECHAŁ NA tyły zamkniętego, publicznego parku na Brookline i
wyłączył światła w starym Wranglerze
https://www.google.co.uk/search?
gs_rn=17&gs_ri=psy-ab&suggest=p&cp=4&gs_id=o&xhr=t&q=wrangler&rlz
. Mira nie
odezwała się przez całą podróż z bazy rebeliantów w New Bedford, poza kilkoma
burknięciami, jakimi uraczyła go, gdy wsadzał ją do samochodu w przepasce na
oczach i kajdankach. Prawdę powiedziawszy, po tym jak zostawi ją tej nocy nie
będzie pamiętała niczego na temat: tego gdzie była, jego, oraz działalności jego
ugrupowania, jednak Kellan nie chciał ryzykować.
- Przykro mi, ale to było niezbędne - powiedział, zdejmując jej kajdanki. Nie
możemy narażać się na groźbę kolejnych problemów, wystarczą nam te, które już
mamy.
Gdy tylko ją uwolnił, Mira zdarła przepaskę z oczu i zmierzyła go gniewnym
wzrokiem.- Masz zamiar zabić Jeremiego Ackmeyera?
- Gdybym pragnął ujrzeć go martwym, to czy sądzisz, że by jeszcze oddychał?
- Może już go zabiłeś.
Przez chwilę wpatrywała się w niego zwężonymi oczami, zanim odwróciła wzrok,
żeby rozejrzeć się po opustoszałym parku.- Skąd mogę mieć pewność, że cokolwiek
z tego, co mi mówisz jest prawdą?
Kellan przeklął pod nosem. - On żyje, Mira. Pozostanie przy życiu tak długo, jak
długo będzie akceptował moje warunki.
- Jakie warunki?
Znowu poczuł na sobie jej wzrok, ale tym razem to on wpatrywał się w ocean
ciemniej pustki za przednią szybą. - Ackmeyer ma coś, czego chcę. Coś tak
niezmiernie cennego, że nie mogę pozwolić, by dostało się w niepowołane ręce.
- Więc, chodzi ci o forsę - praktycznie wypluła z siebie te słowa.- Czyżbyś stał się...
pospolitym złodziejem, takim samym jak twoi kumple koczujący w bunkrze?
- Nie jestem złodziejem, Miro. Pospolitym, ani żadnym innym.
- Nie - odpowiedziała. - Sądząc ze sposobu w jaki się do ciebie łaszą i liżą ci buty,
powiedziałabym, że praktycznie jesteś ich królem. Pozwól, że ci pogratuluję. Musisz
być niewiarygodnie dumny z siebie, widząc jak daleko zaszedłeś przez te osiem lat.
Pogarda w jej głosie paliła jak kwas. Spojrzał na nią obojętnym wzrokiem, nie
chcąc pozwolić jej dostrzec jak głęboko poczułby się zraniony, gdyby naprawdę go
znienawidziła. Jaki byłby sens uświadamiać jej to teraz?
- Nie powinnaś tworzyć hipotez na temat spraw, o których nie masz zielonego
pojęcia.
- Więc mnie oświeć... Bowmanie, dobrze pamiętam?
Pokręciła głową, jej piękne usta wygięły się w pozbawionym radości uśmiechu.
- Kellan Archer ginie jako wielce opłakiwany bohater, a na jego miejsce rodzi się
Bowman, przywódca ruchu oporu. Zdrajca wszystkiego, w co kiedyś wierzył.
- Nie jestem dumny ze sposobu, w jaki zostawiłem wszystko za sobą.
I diabelnie nienawidził myśli, jak bliska była sedna przyczyny, dla której pragnął by
wszyscy jego bliscy myśleli, że opuścił ten świat. - Nigdy nie planowałem znaleźć się
w takiej sytuacji, Miro. Po prostu musisz mi zaufać, że miałem swoje powody.
Zrobiłem, to co musiałem.
- Zaufanie? - zaśmiała się chrapliwie.- Och, jak cudownie słyszeć od ciebie to
słowo. Szczególnie teraz, gdy siedzisz tu, planując zrobić mi dokładne, staroświeckie
czyszczenie umysłu. Po to mnie tu przywiozłeś, czyżbym się myliła?
Wyłączył silnik i wiekowy Jeep zgasł po kilku dychawicznych kaszlnięciach.
- Chodź - powiedział. Zaczerpnijmy świeżego powietrza.
Nie ruszyła się ze swojego miejsca.- Nie obawiasz się, że spróbuję uciec?
Uśmiechnął się pomimo powagi chwili.- Nigdy się nie poddajesz, nieprawdaż?
- Nigdy.
- Możesz być uparta i wytrzymała, Miro, ale nie należysz do Rasy. - przypomniał
jej. - Nie możesz być szybsza ode mnie.
- A wy upewniliście się, żebym również nie mogła z tobą walczyć. Myślisz, że nie
zauważyłam, że twoi złodziejscy kumple podprowadzili moje sztylety.
- Gdy to wszystko się skończy, dostaniesz swoje noże z powrotem. Zajmę się tym.
- Nawet ten, który upuściłam podczas zasadzki urządzonej przez twoich
zbuntowanych podwładnych?
Kellan zmarszczył brwi, zaskoczony.
- Och, czyżbyś tego nie wiedział? - zapytała, wyraźnie zadowolona z jego
zaskoczenia. - Oni nie zdołali go zobaczyć. Zostawili go, mój komunikator też. Jest w
schowku samochodu, którym jechałam.
- Kurwa - rzucił Kellan, zgrzytając zębami. - Homo sapiens.
Mira westchnęła dramatycznie. - Cóż, czasami bywają nieostrożni. Mogę się
założyć, że Lucan będzie bardzo ciekawy dlaczego sygnał mojego komunikatora nie
zmienił pozycji przez co najmniej... dwanaście godzin? - rzuciła mu chłodny uśmiech
zadowolenia. - Ty byś się zastanawiał, nieprawdaż? Jak sądzisz, czego jeszcze mogła
nie zauważyć ta twoja banda, a co w każdej chwili może wrócić i ugryźć cię w dupę?
Kellan rozważył tą możliwość, niechętnie przyznając, że miała rację. Ale nie
doceniała Candice, Doktorka, i Chaza. Nawet Vince miał wiele zalet, które
rekompensowały jego szalony temperament i skłonności do nadmiernego używania
przemocy. Zespół zadzwonił do bazy przekazując informację na temat niesprawnego
pojazdu Miry, zatem Nina wykorzystała swoje kontakty w tamtym rejonie by wyciąć
płytki znamionowe przed odholowaniem wraku na składowisko złomu. Komunikator
Miry był już prawdopodobnie zgniecionym naleśnikiem kabli i układów scalonych.
- Chodźmy się przejść, Miro.
Zanim zdołała zaprotestować, albo rzucić kolejną słowną ripostę, Kellan wysiadł z
samochodu i omijając maskę, w mniej niż sekundę dotarł do jej drzwi.
Ta szybkość była celowa. Pomyślał, że nie zaszkodzi przypomnieć jej, z czym
musiałaby się zmierzyć, gdyby miała ochotę na jakieś gierki. Otworzył drzwi i
powiedział, żeby opuściła samochód.
Posłuchała, ku jego ogromnemu zaskoczeniu. Poprowadził ją w kojącą ciemność
pustego parku.- Spodziewałam się, że wyczyścisz mi pamięć i wypuścisz mnie w
mieście, a nie tutaj.
- Chciałem zostać z tobą sam na sam - powiedział, gdy spacerowali po chłodnej,
rozświetlonej księżycową poświatą trawie. - Nie chciałem tego robić gdzieś na
parkingu, poganiany przez tłumy ludzi.
- Jak romantycznie - zakpiła. - Mam tylko nadzieję, że nie natknę się na jakichś
gwałcicieli, albo buntowników ukrywających się pomiędzy tym miejscem i
Bostonem, gdy będę spacerkiem wracać do miasta.
Kellan zignorował tą uszczypliwość. - Po wszystkim będę nad tobą czuwał, żeby
upewnić się, że bezpiecznie dotrzesz do siedziby Zakonu.
Mira sapnęła z irytacją. - Nie rób mi żadnych przysług. Jestem już dużą
dziewczyną, dorosłam, w przypadku gdybyś tego nie zauważył.
Och zauważył. Po raz pierwszy, gdy Mira miała około piętnastu lat. Zadziorna i
uparta, jak zwykle, ale tamtego roku chuda jak tyczka chłopczyca z szopą bardzo
jasnych blond włosów, pozornie w ciągu jednej nocy zamieniła się w zniewalającą,
silną kobietę z krągłościami we wszystkich właściwych miejscach i nogami, które
ciągnęły się bez końca. Tego lata nie było mężczyzny biorącego udział w programie
szkolenia, który nie ustawiłby się w kolejce do sparingów z oszałamiającą Mirą.
Ale z jakiegoś powodu, którego aż do dzisiaj nie potrafił pojąć, jej oczy były
zwrócone tylko na niego. Jej najlepszego przyjaciela, jak go nazywała, od czasu gdy
była denerwującym ośmioletnim skrzatem, nie chcącym się poddać i zrezygnować z
nawiązania przyjaźni z ponurym nastolatkiem, który po wymordowaniu całej ich
rodziny przez nikczemnego Dragosa razem z dziadkiem Lazaro Archerem trafił pod
skrzydła Zakonu.
Mira wciąż była olśniewająca, nawet po upływie tych ośmiu lat, jakie minęły odkąd
po raz ostatni był tak blisko niej. Mógł dostrzec ślady tych lat pod jej oczami i wokół
pełnych ust. Nie wybrała innego mężczyzny Rasy na swojego życiowego partnera.
Gdyby to zrobiła, ich więź krwi utrwaliłaby jej piękno. Przerwałaby proces starzenia
i uczyniłaby ją wiecznie młodą. Był czas, gdy Kellan wyobrażał sobie, że to on
mógłby być mężczyzną, który zajmie miejsce u boku Miry. Pragnął tego, aż do
poranka ostatniego, spędzonego z nią dnia. Następnie wszystko się zmieniło. To
czego tak bardzo chciał stało się niemożliwe, a później, tamtej nocy, po prostu
przestał istnieć.
A teraz tu była, spacerując z nim w ciemności.
Nienawidząc go, ponieważ miała do tego pełne prawo.
Mimo to, pragnienie aby jej dotknąć było niemal zbyt dojmujące, żeby zdołał mu
się oprzeć. Ale Kellan zdawał sobie sprawę z tego, że jeden dotyk sprawiłby jedynie,
że zapragnąłby więcej. Rzeczy, do których nie miał prawa. Czegoś, co jest i zawsze
będzie poza jego zasięgiem.
Jak udawało mu się trzymać od niej z daleka przez wszystkie te lata? Niezbyt
dobrze, przypomniał siebie. Nigdy tak naprawdę na zbyt długo nie tracił jej z oczu.
Stracił rachubę ile razy obserwował ją z ukrycia, zarówno w Bostonie jak i w
Montrealu, ciekawy jak sobie radzi. Dumny, widząc jej osiągnięcia. Przerażony
kiedy jej gwałtowna niezależność... ta niedająca się wykorzenić cecha... ładowała ją
w kłopoty.
Kiedy odzyskał przytomność i zdał sobie sprawę, że nie został rozerwany na
strzępy wraz z magazynem, jego plan zakładał, że będzie trzymał się tak daleko, jak
tylko zdoła od Miry i Zakonu. Byłoby to z korzyścią dla wszystkich gdyby wytrwał
w tym postanowieniu. Tym bardziej jeśli wziąć pod uwagę sytuację w jakiej teraz się
znajdował. Ale prosty fakt był taki, że nie mógł odejść. Opętała go tak bardzo, że nie
był w stanie się uwolnić. Wmawiał sobie, że jeżeli będzie ostrożny, to nie stanie się
nic złego jeśli pozostanie w pobliżu niej, musi tylko zadbać, żeby ich drogi nigdy się
nie skrzyżowały. Gdyby jednak miał w sobie chociaż odrobinę honoru, powinien był
uciec tak daleko jak tylko miałby okazję.
Idąca obok niego Mira zwolniła tępo, po czym przystanęła i odwróciła się twarzą
do niego. - Co ci się stało wewnątrz tamtego magazynu, Kellan?
Mruknął i niewyraźnie potrząsnął głową. - Czy to ma teraz znaczenie?
- Dla mnie ma. Chcę wiedzieć. - Zacisnęła wargi i zmierzyła go groźnym
spojrzeniem. - No dalej. I tak zamierzasz wyczyścić mi pamięć, więc nie zapamiętam
niczego, co powiesz lub zrobisz dzisiejszej nocy. Jeśli jeszcze masz jakieś sumienie,
to teraz trafiła ci się doskonała okazja, żeby je oczyścić... skoro wiesz, że będę mogła
nienawidzić cię jeszcze tylko przez parę minut, zanim odbierzesz mi nawet i to.
To oskarżenie obraziło go bardziej niż chciał się przyznać. - Muszę to zrobić, Miro.
Tak będzie lepiej dla wszystkich.
- W każdym razie, zdecydowanie lepiej dla ciebie.
Gorzkie, gniewne słowa. Raniła go nimi głęboko, potrafił to zrozumieć. Ale to
nagłe pochylenie jej głowy... ruchem, który nie był wystarczająco szybki, aby ukryć
lśnienie jej wilgotnych oczu, sprawiło, że poczuł naprawdę rozdzierający ból.
- Masz rację - wyszeptał. - Jestem ci to winien.
- Jesteś mi winien prawdę - naciskała, gdy ponownie na niego spojrzała, jej jasne,
błyszczące oczy były prawie suche. Nie pozwoliłaby sobie załamać się w jego
obecności. Poznał to po twardym jak diament spojrzeniu. Nie chciała pokazać mu
swojej słabości. Po dzisiejszej nocy, już nigdy więcej.
Kiedy się odezwała jej głos był spokojny i wyważony, jak ton żołnierza
opisującego fakty po bitwie. - Od tamtej nocy tysiące razy odtwarzałam w głowie
moment twojej śmierci. Biegłeś w dużej odległości przede mną, Nathanem i resztą
naszego oddziału. Wszyscy byliśmy pieszo, ustawieni w tyralierę patrolowaliśmy
rejon nabrzeża, w odpowiedzi na raporty o ruchach rebeliantów w okolicy kompleksu
przemysłowego.
Połączyłeś się z nami przez radio, zgłaszając że ścigasz kilku podejrzanych,
podałeś nam swoją lokalizację i miejsce, do którego zmierzają. Nathan i ja byliśmy
najbliżej tej okolicy, więc razem pobiegliśmy w twoim kierunku, żeby udzielić ci
wsparcia. Przybyliśmy w samą porę by zobaczyć, jak znikasz w magazynie. Nie
minęło nawet dwie sekundy, gdy nastąpił wybuch.
Kellan skinął głową, przypominając sobie tą noc tak samo wyraźnie jak ona. Ale w
tym punkcie ich relacje zaczynały się różnić.
- Buntownik zwabił mnie do tego budynku. Nie zdawałem sobie sprawy dlaczego,
dopóki nie znalazłem się w środku i poczułem zapachu kostek materiału
wybuchowego. To była pułapka, Miro. Wiedziałem, że ty i Nathan biegniecie tuż za
mną. Nie mogłem ryzykować, żebyś znalazła się w pobliżu tego miejsca podczas
wybuchu.
- Ale ty tam byłeś - powiedziała, jej jasne brwi zbiegły się razem, gdy próbowała w
swoim umyśle zebrać w całość kawałki tej układanki. - Byłeś wewnątrz magazynu,
kiedy nastąpiła eksplozja
- Byłem - potwierdził. - Jednak tylko tak długo, by zdążyć popsuć pułapkę.
Błyskawicznie znalazłem się w miejscu gdzie zostały zamontowane kostki C-4 i
detonatory. Zostały przydrutowane do ścian, więc nie było żadnej szansy na ich
demontaż i pozbycie się, na pewno nie bez aktywowania całego tego syfu. Więc
rozpieprzyłem to. Wystrzeliłem pod niebiosa.
Mira wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. - Zdetonowałeś ładunki, gdy
wciąż jeszcze byłeś w środku? Miałeś tylko ułamki sekund, żeby uciec przed
wybuchem i uniknąć jego skutków.
Ponownie skinął głową. - Nawet nie wiedziałem czy uda mi się wyjść stamtąd w
jednym kawałku. Jeśli jednak miało to zapobiec, żebyś ty lub ktokolwiek z mojej
drużyny miał ucierpieć od wybuchu, to warto było ponieść ryzyko. I tak właśnie się
stało, ponieważ bomba wybuchła, gdy byłem już prawie przy tylnych drzwiach.
Pamiętam, jak podmuch wyrzucił mnie w powietrze. Czułem zapach dymu i
własnego spalonego ciała. Słyszałem trzask łamiących się kości, jeszcze zanim
uderzyłem w lodowatą powierzchnię rzeki Mistic i zanurzyłem się w mroczną toń. Po
tym, przypuszczam, że straciłem przytomność. Następne co pamiętam to, to że ktoś
wyciągał moje krwawiące, połamane ciało na brzeg.
Mira w milczeniu wysłuchała jego wyjaśnień. - Ktoś cię uratował?
- To była Candice.
Dostrzegł, że niemal niezauważalnie obruszyła się, kiedy wypowiedział imię
ludzkiej kobiety.- Candice uratowała mnie przed pewnym utonięciem i zabrała do
swojego przyjaciela. Javier, były sierżant armii amerykańskiej, pomógł mnie połatać i
wyleczyć moje rany. On jest jednym z najlepszych lekarzy polowych jakiego
kiedykolwiek poznałem.
- Doktorek - powiedziała, jej bystry umysł łatwo połączył jedno z drugim. - Oni
musieli wiedzieć kim i czym byłeś. Dlaczego buntownicy mieliby darować ci życie?
- Wtedy jeszcze nie byli buntownikami. Oprócz Vince'a, nikt z mojej drużyny nie
był zaangażowany w żadną nielegalną działalność. To przyszło później.
Przełknął ślinę i kontynuował swoją spowiedź. - W każdym razie, minęło całe dwa
miesiące zanim znowu powróciłem do zdrowia. Do tego czasu, ty i wszyscy których
wcześniej znałem, uznali mnie za zmarłego.
- Więc po prostu pozwoliłeś dalej nam w to wierzyć, czy tak?
Na jej twarzy pojawił się wyraz pełen niedowierzania, a w rwącym się głosie ton
oburzenia. - Dlaczego to zrobiłeś? Jak mogłeś pozwolić wszystkim znosić ten ból,
chociaż wiedziałeś, że to kłamstwo?
Kellan potrząsnął głową, wiedział, że będąc na jej miejscu czułyby to samo.
Nienawidził widoku cierpienia na jej twarzy i świadomości, że to on był jego
przyczyną. - Miałem powód i był on ważniejszy nawet od mojego życia.
Rozejrzał się wokół się siebie, dokąd zmierzał, kim się stał począwszy od tamtego
momentu, i wysyczał ostre przekleństwo. - Wszystko się zmieniło. To już nie ma
żadnego znaczenia.
- Chcesz powiedzieć, że zrobiłeś to wszystko... zostawiłeś mnie i wszystkich,
którym na tobie zależało... na darmo?
- Nie oczekuję, że mnie zrozumiesz - odpowiedział jej, tak jak łagodnie jak tylko
potrafił.- Nie mam nawet zamiaru cię o to prosić. Na pewno nie teraz, kiedy dla nas
wszystkich jest już za późno.
Patrzyła mu w oczy i to spojrzenie prawie go zabijało, było tak pełne szoku, gniewu
i poczucia krzywdy.
- Masz pełne prawo nienawidzić mnie teraz, Miro. Ale twoja nienawiść nie jest tym
czego chciałem.
- A co z miłością ? - wypaliła w odpowiedzi na jego słowa. Tego też nigdy ode
mnie nie chciałeś, nieprawdaż?
Zaklął pod nosem. Boże, został wyróżniony, nauczony pokory, przez to jak
otwarcie Mira zawsze poświęcała mu siebie. Kochała go gdy był słaby, zły i
wycofany. Ot, użalający się nad sobą idiota, który znajdował przyjemność we
wiecznym pogrążaniu się w swoim nieszczęściu. Jednak ona dostrzegła w nim coś
wartego ocalenia. Wciągnęła go w swój blask, i popychała, dopóki sam nie zaczął
pragnąć czegoś więcej, stania się lepszym mężczyzną, jakim nigdy nie zdołałby
zostać, gdyby Mira nie stała się częścią jego życia.
Jej miłość była bezcennym darem, na jaki nie zasługiwał i którego teraz też nie
mógł przyjąć.
Gdy zaczęła odwracać się od niego, uczynił coś, czego obiecywał sobie nie robić.
Sięgnął po nią, łagodnie ujął w swoje dłonie jej piękną, pełną złości i urazy twarz.
- To nie jest to czego chciałem, Myszko.
- Nie, do cholery, nie. - wyszarpnęła głowę z jego dłoni, wkurzona i kipiąca
gniewem. Wycelowała swój palec w kierunku jego twarzy. - Nie nazywaj mnie tak.
Tak nazywała mnie kiedyś moja rodzina. Ty do niej nie należysz.
- Nie - cicho przyznał jej rację. - Już nie.
- Nie możesz uważać się nawet za przyjaciela. Nie po tym, co uczyniłeś - dodała
oskarżycielsko, z trudem łapiąc oddech za każdym wyrzucanym słowem. - Po tym,
co teraz mi zrobisz, trudno nawet uwierzyć, że kiedykolwiek naprawdę nim byłeś.
Czy to wszystko było dla ciebie jednym, pieprzonym żartem, Kellanie? Farsą
wymyśloną w twoim popapranym umyśle?
- Nigdy nie byłaś dla mnie zabawką, Miro.
Zacisnął dłonie w pięści i przycisnął je do boków, żeby znowu ku niej nie sięgnąć.
- Myślę, że dobrze o tym wiesz.
- Naprawdę? Ile razy próbowałeś mnie odepchnąć, gdy dorastaliśmy?
- wybuchnęła gorzkim śmiechem. - Powinnam była ci na to pozwolić. Powinnam
była odejść od ciebie nie oglądając się wstecz, za którymś z razów, gdy mnie do tego
prowokowałeś. Boże, chciałabym cię nigdy nie spotkać!
- Wiem - nie mógł jej przecież o to obwiniać. - Gdybym mógł zabrać to wszystko
od ciebie, zrobiłbym to natychmiast.
Niestety dla nich obojga, czyszczenie pamięci wykonywane przez osobników Rasy
nie działało na pamięć długotrwałą. Mógł zetrzeć wspomnienia z ostatniej doby, ale
coś starszego była poza jego możliwościami.
- Wiesz, że to się tak nie skończy - wytknęła mu Mira. - Wyczyść moją pamięć
jeśli cię to uspokoi, ale wiesz tak samo dobrze jak ja, że jesteś po złej stronie
barykady.
- Ja staram się zapobiec wojnie, Miro.
- Gówno prawda! - pchnęła go mocno kładąc dłonie na jego piersi.- To, co zrobiłeś
może wywołać tą wojnę.
Kellan przytrzymał jej nadgarstki, próbując nie zauważać żaru skóry i
gorączkowego rytmu pulsu pod opuszkami palców. Powinien ją uwolnić, wiedział o
tym. Ale kiedy ją trzymał, gdy staccato uderzeń jej serca rozbrzmiewało echem przez
jego ciało... rytmem, który poruszył jego własną krew i spowodował... że wartko
popłynęła przez żyły... nie był w stanie pozwolić jej odejść.
Popatrzyła w górę, na niego, jej fiołkowe spojrzenie było bardzo poważne. - Jak
myślisz, co się stanie jeśli ktoś szepnie słówko, że ważny ludzki naukowiec został
uprowadzony będąc pod ochroną Zakonu? Przez byłego członka naszych własnych
szeregów.
- Nikt nie ma pojęcia, że kiedykolwiek byłem wojownikiem - stwierdził z uporem.
- Nikt, oprócz mojego oddziału, który został w obozie, nie zdaje sobie nawet
sprawy, że ja... że facet, którego znają jako Bowmana... pochodzi z Rasy.
Oni przez cały ten czas nie wydali mojego sekretu. Nie zawiodą mojego zaufania.
- Jak to miło, że możesz obdarzyć tym rodzajem zaufania ludzi, na których ci
zależy - zakpiła.
Przekleństwo Kellana, które usłyszała w odpowiedzi było paskudne, ordynarne i
pełne wściekłości.
Zanim zdołał się powstrzymać, przyciągnął Mirę do siebie i zamknął jej usta
bezlitosnym pocałunkiem. Początkowo, się broniła. Jej wargi pozostawały szczelnie
zaciśnięte w proteście przeciwko tej napaści. Drobne mięśnie w jej nadgarstków były
napięte jak struny, a delikatne, zręczne dłonie uwięzione pomiędzy ich
przyciśniętymi do siebie ciałami zaciśnięte w pięści. Wciąż była na niego zła, wciąż
sztywna z obrzydzenia z powodu wszystkiego, co jej zrobił i tego, co wyznał po tylu
latach kłamstwa.
Ale Kellan nie mógł zmusić się, żeby ją uwolnić, a kiedy pogłębił pocałunek,
drażniąc językiem oporne złączenie jej pełnych ust, jakaś część ochoty do walki
powoli się z niej ulotniła. Ze stłumionym jękiem rozchyliła wargi, a wtedy wsunął się
do środka, przyciskając jej ciało jeszcze mocniej, zatracając się w jej smaku po tak
długich latach postu. Krew w nim zapłonęła, parząc żyły. Kły eksplodowały mu z
dziąseł, wypełniając usta, podczas gdy pożądanie do tej kobiety sprawiło, że dolne
części jego anatomii również wypełniło gorąco i dotkliwy głód. Wmawiał sobie, że
jeden pocałunek nic nie znaczy. Że za parę minut nie będzie go nawet pamiętała. Co
do niego, był potępiony. Ponieważ, na rany Chrystusa ten moment pozostanie w nim
do końca jego dni.
Potępiony, bez najmniejszych wątpliwości.
Ponieważ w tym momencie, Kellan zrozumiał, że wyczyszczenie Mirze pamięci,
tylko odwlecze większe problemy, związane z uwięzieniem Ackmeyera. To co
powiedziała wcześniej było prawdą: nawet jeśli ludzkie organy ochrony porządku
publicznego nie dopadną go dość wcześnie, to na pewno zrobi to Zakon.
Powinien był to przewidzieć.
To nie tak, że już od dawna nie zdawał sobie sprawy z tego, co go czeka.
Kellan oderwał się od jej warg z okrutnym, nieludzkim pomrukiem. Gdy
przemówił, jego głos był ochrypły, szorstki od pożądania i ostry z powodu
uświadomienia sobie, jak bardzo skomplikował życie ich obojga. - Chodź ze mną.
Mira starła wilgoć ze swoich zaczerwienionych warg. Jej oczy wyglądały na tak
samo zranione, niesamowicie ogromne, spoglądające na niego z mieszaniną tęsknoty
i żalu. - Nadszedł czas żeby ponownie się mnie pozbyć, nieprawdaż?
- Zmiana planów - warknął. Mocniej ujął ją za ramię i zaprowadził z powrotem do
Jeepa.? - Przede wszystkim, nigdzie nie pójdziesz.
PRZEKŁAD -
wykidajlo