ROZDZIAŁ 9
MIRA OBUDZIŁA SIĘ z wyczerpującego snu, otaczał ją ciepły, korzenny
zapach Kellana. Na początku myślała, że to tylko jej sny... mroczne,
uwodzicielskie sny, w których nie był jej wrogiem, lecz kochankiem. Chciała
znowu go dotknąć, był jedynym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek pragnęła.
Ale to, co teraz wypełniło jej zmysły nie było snem. To była rzeczywistość.
Zimne i puste łóżko Kellana, ona sama i uwięziona na jego rozkaz, w jego
kwaterze, bazie rebeliantów. Mira usiadła i odgarnęła potargane włosy. Pokój
był cichy. Nie wrócił odkąd opuścił ją poprzedniej nocy. Koc, który położył dla
siebie na podłodze był dokładnie tam, gdzie go rzucił, prowizoryczne posłanie
było nienaruszone.
Gdzie był odkąd wyszedł ze swojej kwatery, gdzie zdecydował się spędzić
noc?
Może z jedną ze ślicznych ludzkich kobiet znajdujących się pod jego
rozkazami. Candice, z jej przyjaznym uśmiechem i opiekuńczymi,
kompetentnymi rękoma. Lub niebiesko-włosym chochlikiem, Niną, z jej
smutnymi oczami i uroczą buzią elfa. Mirę przeszyło podejrzenie i ukłucie
zazdrości, nieproszone i gorzkie jak ugryzienie.
Ostatnie, czego potrzebowała to ciekawość, z kim Kellan chciał spędzić noc.
Nie był jej partnerem, żeby musiała się o niego martwić. I nigdy już nie będzie.
Może nigdy tak naprawdę nie należał, jeśli zostawienie jej przyszło mu tak
łatwo.
Serce chciało temu zaprzeczyć, ale głowa nadal zmagała się ze zrozumieniem
faktu, że Kellan przez cały ten czas był żywy... i przebywał niedaleko Bostonu,
w tym nowym, bezbarwnym, stworzonym dla siebie życiu, jako ktoś zupełnie
inny. Nigdy nie próbował się z nią skontaktować. Nigdy nie zadbał o to, aby
zakończyć jej smutek i powiedzieć, że jest bezpieczny... nawet jeśli ten gest
miałby go wiele kosztować. Po prostu odszedł bez jednego spojrzenia za siebie.
Ból w klatce piersiowej rozlał się szerzej, ale nie pozwoliła, żeby ją złamał. Nie
powinno jej obchodzić, kogo Kellan... czy raczej Bowman... zdecydował się
wziąć do łóżka, o ile to nie będzie ona.
Mira zwiesiła bose nogi ze skraju łóżka i nalała sobie wody do szklanki, którą
Candice zostawiła na stoliku obok. Jej soczewki kontaktowe znajdowały się w
małym naczyniu z roztworem soli, również dzięki uprzejmości tej pięknej
kobiety o kruczoczarnych włosach. Mira założyła je, a potem chwyciła
szklankę, wdzięczna za życzliwość towarzyszki Kellana, która przyniosła
obydwie te rzeczy.
Mira starła wilgoć z ramion, kiedy jej stopy dotknęły zimnej podłogi. Miała na
sobie jedynie majtki i super wielki T-shirt Kellana, który dał jej ze skrzyni
stojącej u stóp łóżka. Jej biustonosz i pożyczone spodnie leżały złożone na
drewnianym krześle noszącym ślady zużycia. Prawie już wstała, żeby je
chwycić, kiedy kliknęła zapadka i otworzyły się drzwi.
Kellan wszedł do środka, bez żadnego ostrzeżenia czy usprawiedliwienia.
Natychmiast odnalazł ją wzrokiem, siedzącą na jego łóżku. Przez moment nie
mogła powiedzieć, czy w jego orzechowych oczach znalazła zaskoczenie, czy
smutek. Ale było w nich też coś mrocznego, coś ponurego i groźnego. Wszedł
do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Kiedy przemówił, głos miał szorstki jak
żwir.
- Wyglądasz na wypoczętą
Mira wygramoliła się z łóżka, zbyt świadoma faktu, że jest rozebrana, i tego,
że Kellan również to dostrzegł.
- Za to ty fatalnie – odpowiedziała, utrzymując sarkazm w głosie, kiedy
odsunęła się od krawędzi sfatygowanego materaca. - Nienawidzę myśli, że
musiałeś znaleźć inne łóżko do spania, z powodu zamiany swojej kwatery w
moje prywatne więzienie.
Chrząknął, skradając się w głąb pokoju. - Kto powiedział, że spałem?
Mira obserwowała go marząc, żeby wyobrażenie go sobie w łóżku innej
kobiety nie było takie łatwe. Dla swojego spokoju psychicznego nie powinna
interesować się tym, co robił... czy z kim. Obserwacja jego napięcia i
wzburzenia wywołała ukłucie gniewu w jej żyłach.
- Gdzie byłeś, Kellan?
- Załatwiałem interesy rebeliantów - warknął, uśmiechając się krzywo się.
Przyszpilił ją mrocznym spojrzeniem, ukazując lśniące czubki kłów. - Tym
właśnie się zajmuję, pamiętasz?
Mira zagapiła się na niego, zaskoczona ledwo powściąganym gniewem w jego
głosie. Twarz miał napiętą, wyrażała agresję, a szczupłe krzywizny policzków i
szczęka pokryta kozią bródką teraz się wyostrzyły. Kellan był wściekły.
Potwornie wściekły.
Obserwowała jak podchodzi do stojącej na podłodze skrzyni z ubraniami,
jakby maszerował na wojnę. Zdjął zmięty, czarny T-shirt i z ogromną siłą,
odrzucił pokrywę skrzyni. Jego dermaglify mieniły się wściekłymi kolorami.
Wirujące łuki i zawijasy będące oznaką przynależności do Rasy, które
pokrywały jego klatkę piersiową i bicepsy kłębiły się i pulsowały gwałtownie
głęboką czerwienią, czernią oraz granatem. Mira przełknęła.
- Coś się stało, prawda? Coś złego.
Gwałtownie zaczerpnął oddech. - Można tak powiedzieć.
Spojrzał na nią, jego tęczówki płonęły od bursztynowych iskier, przyszpilił ją
tam, gdzie stała. Mira mogła poczuć jak przetacza się przez niego furia,
dostrzegła to w gorącym spojrzeniu, jakby dzisiaj nie mógł znieść jej widoku.
- Nie zamierzasz mi powiedzieć, co? – zapytała, nie dając się zastraszyć. -
Możesz ze mną porozmawiać, Kellan...
- Rozmawiać, z tobą? - zapytał opryskliwie. - Nie chcę rozmawiać. Muszę
pomyśleć. To jest mój problem. Nie jesteś tego częścią.
- Jestem tego częścią, czy to ci się podoba, czy nie - przypomniała mu.
- Wciągnąłeś mnie w to, niezależnie od tego, czy to się podoba
któremukolwiek z nas.
Tak mocno zatrzasnął wieko skrzyni, że odgłos rozszedł się echem, jak
wystrzał armatni. Podszedł, unosząc się znad kufra w oka mgnieniu...albo i
szybciej... i stanął dokładnie naprzeciw niej, zanim zdążyła wziąć kolejny
oddech. Dzielił ich dystans mniejszy niż dłoń, była wystarczająco blisko, żeby
czuć ciepło bijące ze wszystkich jego porów. Glify, które kilka minut temu
pulsowały wściekłymi kolorami gniewu i frustracji, teraz stały się jeszcze
intensywniejsze. Nadal była w nich wściekłość, ale Mira zaobserwowała zmianę
kolorów w kierunku pożądania i czegoś mroczniejszego, kiedy Kellan naparł na
nią swoim potężnym ciałem. Jego kły wydawały się ogromne, ostre jak sztylety
wystawały zza groźnie wygiętej górnej wargi.
- Chcesz, żebym ci powiedział jak bardzo spieprzyłem sprawę, przychodząc
po Jeremy’ego Ackmeyera? - Kiedy to mówił, oczy Kellna rozżarzyły się jak
węgle, a źrenice zwęziły się do cienkich pasków czerni, wokół których płonął
bursztynowy ogień. Kontynuował, a jego słowa były pełne wściekłości i
niekontrolowanej furii. - Chcesz usłyszeć jak porwałem niewinnego,
przyzwoitego człowieka... faceta, który nie skrzywdziłby nawet muchy, a tym
bardziej innej osoby?
Mira próbowała zrozumieć, co chce jej powiedzieć, ale słysząc jego udrękę
ledwie mogła oddychać. Mroczne emocje igrały na jego twarzy, zamieniając
przystojne rysy w ostre i surowe. Niskie warknięcie opuściło jego gardło.
- Chcesz, żebym wyjaśnił, jak moje rozkazy wpłyną na pewną śmierć Candice
i Doca, oraz reszty mojej załogi, jeśli nie znajdę sposobu, żeby wyprostować tą
gównianą sytuację?
Serce Miry tłukło się tak gwałtownie, że słyszała je w uszach. Chciała go
dotknąć, w jakiś sposób pocieszyć, ale trzymała się w ryzach skupiając na
wadze tego, co właśnie powiedział.
- Jeremy Ackmeyer jest niewinny? - przyjrzała się jego twarzy, stawiając czoła
wściekłemu żarowi jego gniewnego spojrzenia. - Myślałam, że ślady technologii
UV prowadzą do jego laboratorium.
Kellan odpowiedział z warknięciem. - Technologia należy do niego. Ale
Ackmeyer nie udostępnił jej nikomu, nie dla pieniędzy, czy innych korzyści.
Ktoś wykradł tę technologię.
- Tak ci powiedział?
Kellan przytaknął. - Dowiedziałem się o tym, kiedy go dotknąłem. On jest
niewinny, Mira.
- Musisz pozwolić mu odejść - wyszeptała Mira. Dotknęła go, zwracając jego
twarz w swoją stronę, kiedy próbował uniknąć jej wzroku. Trzymała dłonią
sztywną szczękę, ścięgna napięły się mocno pod jej palcami. - Musisz go
uwolnić. Zabierz go prosto do Zakonu i powiedz Lucanowi, co odkryłeś na
temat promieni UV i morderstwa kochanka Niny.
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, a potem przeklął potrząsając głową.
- Możemy to zrobić razem, Kellan - Mira wpatrywała się w jego płonące oczy,
zdesperowana, żeby go przekonać. - Pojedziemy tam dzisiaj, zaraz po zachodzie
słońca. Naprawimy to, Kellan.
Jego odpowiedź była oschła i pełna sarkazmu. Wzdrygnął się czując jej dotyk.
- Nie mogę tego zrobić, tym bardziej teraz, kiedy zdałem sobie sprawę, że
Ackmeyer jest niewinny.
- Możesz. To wszystko zmienia...
Oczy Kellana zapłonęły jeszcze jaśniej. - To niczego nie zmienia. Nadal jestem
winny porwania i konspiracji. ŚRN nie będzie obchodziło, jakie motywy mną
kierowały, kiedy wziąłem ludzkiego cywila na zakładnika. Naprawdę myślisz,
ze Zakon to zrozumie, zwłaszcza, kiedy dowiedzą się gdzie byłem przez te
wszystkie lata i co robię?
- Przekonamy ich - powiedziała Mira, niepewna jak mogliby to osiągnąć, ale
do cholery, zdecydowana spróbować. Potrzebowała jedynie jego zgody.
- Pójdziemy do Lucana razem i wszystko mu wytłumaczymy. Musi być jakieś
wyjście. Kiedy zobaczą, że Jeremy Ackmeyer jest wolny, zdrów i cały, będą
bardziej chętni, żeby nas wysłuchać, Kellan.
Patrzył na nią dłuższą chwilę, rozważając to, co powiedziała. Przynajmniej
taką miała nadzieję. Ale wyraz jego twarzy był twardy, nieustępliwy.
- Masz rację, co do jednego, Mira. Muszę go uwolnić. Muszę uwolnić was
oboje. Ale nie zrobię tego dopóki moja załoga nie będzie miała okazji do
zwinięcia bazy i znalezienia schronienia gdzie indziej. Muszę mieć pewność, że
będą bezpieczni, kiedy to wszystko się skończy.
Odsunął się od niej, żeby odwrócić się i wyjść. Mira chwyciła go za ramię.
- A co z tobą? Dokąd to wszystko zaprowadzi ciebie?
Nie spodobał się jej zimny błysk w jego jarzących się oczach.
- O mnie się nie martw. Tym razem zrobię to, czego poprzednio nie mogłem.
- Co masz na myśli?
Dotknął jej twarzy tak delikatnie, że tym gestem ponownie, prawie złamał jej
serce.
- Zwiększę dystans między nami tak bardzo jak to tylko będzie możliwe. Tym
razem, obiecuję, upewnię się, że nasze ścieżki nigdy się nie skrzyżują.
To przyrzeczenie uderzyło ją jak fizyczny cios. - Ty samolubny sukinsynie!
Nie waż się udawać, że robisz to dla mnie.
- Ale to prawda - powiedział stanowczo. - Nie chcę cię skrzywdzić, Myszko.
Nigdy nie chciałem.
Nie mogąc powstrzymać żalu i złości, który w niej szalał, Mira uderzyła go
prosto w twarz. - Ale ja teraz nie pragnę niczego bardziej niż cię zranić - wrzała.
Wbiła swoje pięści w jego silny, nagi tors, marząc o tym, żeby mieć ostrze w
zasięgu ręki. - Chcę, żebyś też cierpiał, niech cię cholera. Jeśli zechcę będziesz
krwawić!
Kellan spokojnie chwycił jej karzące ręce i trzymając czule umieścił je
pomiędzy swoimi. Gdyby chwycił ją mocno mogłaby odgrodzić się od niego
używając całej swojej siły. Pragnęła tej wymówki. Chciała przekląć i uderzyć
go, nienawidzić za ten moment i wszystkie inne, które spowodowały tyle
cierpienia z jego powodu. Ale dotyk Kellana był delikatny. Twarz miał spokojną,
oczy były pełne ciepła i smutku, kiedy pochylił głowę i ucałował zbielałe kostki
jej obydwu zaciśniętych pięści. Ciało Miry zafalowało z bezsilnej wściekłości.
Chciała na niego wrzeszczeć, ale wszystko, co wyślizgnęło się z jej ust to
zdławiony, cichy jęk. Nie mogła się ruszyć, ledwo wciągnęła powietrze do płuc,
kiedy spoczął na niej wzrok Kellana. Rozluźnił uchwyt i sięgnął palcami do jej
twarzy, aby prześledzić maleńką łezkę wiszącą nad półksiężycem, znamię
znajdujące się na jej lewej skroni.
Westchnął, szepcząc przekleństwo, kiedy przycisnął do niej usta. Przycięta
bródka delikatnie skrobała jej czoło. Kolejny pocałunek dotknął znaku
Dawczyni Życia… potem jeszcze jeden, tym razem delikatnie i słodko
wylądował na rozchylonych ustach.
Chciała powiedzieć NIE, ale kobieta w niej odpowiedziała na jego pocałunek,
rozpływając się i niezaprzeczalnie witając go z ochotą. Muskał wargami skórę
nad jej ustami, ciepłymi i wilgotnymi wargami wywołując pragnienie czegoś
więcej. Wysunęła swój język na spotkanie i poczuła, jak napina się przyciśnięte
do niej silne ciało. Przerwał na moment, tylko po to, żeby na nią spojrzeć,
gorący oddech musnął jej policzek, kiedy warknął przekleństwo.
Wielkie dłonie drżały, gdy unosił je do góry, żeby ująć w nie jej twarz. Tak
delikatnie. Tak boleśnie pełnym czci gestem. Pogładził kciukiem linię jej
szczęki, potem podążył w dół, wzdłuż szyi, zatrzymując się nad pulsem, który
uderzał jak werbel w odpowiedzi na tą delikatną pieszczotę. Bez słowa pochylił
się i pocałował ją jeszcze raz.
Nie mogła powstrzymać go przed zawłaszczeniem jej ust, ani dzikiego
wstrząsu przyjemności, który przeszedł przez nią jak płynny ogień. Kellan
wydawał się równie poruszony, równie bezsilny wobec przymusu dotykania jej.
Dermaglify pulsowały w reakcji na potrzeby jego ciała. Podniecenie było
natychmiastowe i oczywiste, twardy jak granit grzbiet jego żądzy naciskał na jej
brzuch. Rozkoszowała się tym, jaki był twardy, spragniony i jakże pełen życia.
Bez względu na to, co powiedział, pragnął jej. Nie było co do tego wątpliwości.
Nawet okoliczności, które trzymały ich z dala od siebie... ta niemożliwa do
przyjęcia sytuacja, która ustawiła ich po przeciwnych stronach prawa... nie
mogła pozbawić ich raz posmakowanego pragnienia. Pragnienia, które nieważne
jak bardzo obydwoje tego chcieli, nie było podsycane przez wszystkie te lata,
kiedy Kellan odszedł.
Był głodny również na inny sposób.
Poczuła ten narastający głód, kiedy jego usta opuściły jej i z warknięciem
przesunęły się wzdłuż szczęki do wrażliwej kolumny szyi. Kły musnęły skórę,
ostre i śmiercionośne. Pragnęła, żeby ją ugryzł bardziej niż kolejnego oddechu.
Za każdym kolejnym drażniącym otarciem kłów o jej gardło, dreszcz
przechodził po jej żyle tuż poniżej płatka ucha.
Zalało ją pragnienie, przechyliła głowę na bok, kiedy jego żarłoczny
pocałunek powędrował wzdłuż całej długości szyi. To było tak nierozważne jak
samo życzenie sobie tego. Chciała poczuć to wspaniałe, długo wyczekiwane
draśnięcie na szyi. Chciała poczuć jak wrażliwa skóra poddaje się... temu, czego
pragnęła tak długo jak tylko pamięta... właśnie od niego.
Temu, przed czym opierał się z żelazną siłą woli, temu, co nawet teraz
wydawało się nierealne.
- Nie - warknął brutalnie, surowym głosem. Jego oczy płonęły, źrenice były
wąskie i nieziemskie. Drżał, a jego piękną pierś i ramiona pokrywały kolory
głodu i pożądania. Nadal jej dotykał, silne palce drżały, kiedy ją pieścił. - Jezu
Chryste, Mira…
Wiedziała, że poczuł to samo potężne przyciąganie, co ona. Wiedziała, że jej
pragnie, pożąda jej ciała i krwi. Wiedziała, że chciał zatopić w niej kły, z taką
samą gorącą potrzebą, jaką będąc Dawczynią Życia poczuła ona sama.
Boże dopomóż jej, da mu to teraz, tutaj i do cholery z tym wszystkim. Kellan
znowu będzie jej, tym razem na zawsze. Jakoś poradzą sobie z całą resztą,
razem, związani krwią.
- Proszę - wyszeptała, nie dbając o to jak słabo i bezbronnie zabrzmiała.
Wszystko, co miało znaczenie to, to że ręce Kellana znajdowały się na niej,
jego ciepły i wilgotny oddech owiewał jej szyję, a kły cudownie naciskały na
jej chętne ciało.
- Nie - warknął, tym razem bardziej zdecydowanie. Wbijając palce w jej
ramiona, odsunął ją od siebie, szorstko potrząsając głową. - Nie zrobię tego,
Mira. Nie mogę. Nie pozwól mi pogorszyć tej i tak już beznadziejnej sytuacji.
Nie zaczekał na jej odpowiedź. Nie, nawet nie dał jej na to szansy. Opuścił
ręce i cofnął się. Potem, przeklinając, obrócił się i wyszedł z pokoju.
CO ON, DO CHOLERY SOBIE MYŚLAŁ?
Kellan wyszedł ze swojej kwatery, każde zakończenie nerwowe płonęło i
nakłaniało go do powrotu i ugryzienia, posmakowania Miry. Puls uderzał
szybko, odbijając się w uszach i skroniach, pulsując w klatce piersiowej i
kroczu. Wszystko, co w nim męskie było pobudzone z pożądania. Wszystko
nadnaturalne, nieziemskie i dzikie, ryczało z pragnienia, by wziąć to, czego tak
bardzo chciał.
Miry.
W jego łóżku, pod nim, nagiej i rozpalonej. Chciał poczuć jej gorące ciepło
przyjmujące go w całości.
Pragnął dawać jej rozkosz, dopóki nie wykrzyczałaby jego imienia, nie ze
złości czy cierpienia, ale nagłej, desperackiej ulgi. I tak, chciał przebić jej żyłę i
wessać jej słodko-liliową krew do swojego ciała, aż wszystko inne przestałoby
mieć znaczenie. Dopóki nie byłaby z nim związana, jako jego małżonka na
wieczność, bez żadnych nakazów, kłamstw, żadnego zasługującego na
potępienie losu trzymającego ich z dala od siebie.
Jasna cholera.
Pragnął, żeby to stało się rzeczywistością... tu i teraz... jego stopy prawie
obrały kurs powrotny, do swojej kwatery. Użył całej samokontroli, jaką miał,
aby zmusić je do podążania drogą, którą miał przed sobą. Kroki gwałtownie
odbijały się echem na glinianej podłodze korytarza. Zmienione oczy rzucały
jasne bursztynowe światło na obskurne betonowe ściany. W głowie dźwięczało
od gorących uderzeń pulsu, każde z nich przypominało o wstrząsającym nim
pragnieniu.
Wiedział, że to pragnienie może tak naprawdę zaspokoić tylko jedna kobieta.
Niestety należał do Rasy, bez względu na to co... lub kogo... pragnęło jego serce,
jego ciało miało potrzeby, których nie można było zignorować. Nie mógł
przypomnieć sobie dokładnie, kiedy ostatni raz się karmił. Zdecydowanie zbyt
dawno temu, sądząc po dzikim stanie, w jakim obecnie się znajdował.
Kellan przekradł się ciemnym korytarzem starego fortu, warcząc i kipiąc
agresją. Gdyby na zewnątrz było po zmroku, wyrwałby się do miasta i biegł
dopóki wyczerpanie nie usunęłoby gorszej z jego dwu gorączek. Polowanie na
krew Żywiciela było łatwe w gęsto zasiedlonej okolicy Bostonu i okolicznych
gminach. Nie trzeba było używać żadnych sztuczek, żeby znaleźć chętną i
odpowiednią ludzką żyłę, nawet mimo surowego prawa pożywiania się i
godziny policyjnej nałożonej po Pierwszym Świcie.
Ale teraz był poranek za grubymi, betonowymi ścianami jego rebelianckiej
kryjówki. I dobrze wiedział, że czekanie do zachodu słońca będzie prawdziwą
męką, której nie wytrzyma. Nie, dopóki Mira przebywała z nim pod tym samym
dachem. Nie wtedy, gdy wszystko co w nim dzikie i nieludzkie domagało się
odszukania jej znowu. Żeby ją wziąć. Zatrzymać jako swoją, niezależnie od tego
do czego na koniec obydwoje będą zmuszeni, żeby za to zapłacić.
Pozwolił warknięciu przetoczyć się przez zęby i kły, kiedy udał się do głównej
części bunkra. Przed sobą usłyszał ciche kapanie wody w łazience, szuranie
bosych stóp na mokrej, betonowej posadzce.
Kellan zajrzał do środka, kiedy dotarł do otwartych drzwi. Candice siedziała w
przebieralni na betonowej ławce, czesząc mokre, czarne włosy. Jej skóra była
wilgotna, a przez cienką tkaninę białego T-shirtu z dekoltem w serek,
prześwitywał tusz jej wielu tatuaży. Spojrzała na niego przez ramię, kiedy
zatrzymał się w drzwiach. Orzechowo-zielone oczy spotkały się z jego
bursztynowym wzrokiem i rozszerzyły na sekundę. Dostrzegła jego głód.
Zrozumiała. Zawsze rozumiała. Z delikatnym skinieniem odłożyła grzebień i
zrobiła mu miejsce na ławce obok siebie.
Kellan zawahał się, wiedział, że to nie jest to, czego pragnie, nie naprawdę.
Candice też to wiedziała. Zobaczył zrozumienie w jej miękkim wzroku, kiedy
obserwowała jego wahanie na progu przy wejściu do pomieszczenia. Wiedziała,
czego chciał i od kogo, mimo to wciąż oferowała mu pełen współczucia
uśmiech. Wyciągnęła do niego dłoń, tak jak to czyniła wiele razy wcześniej.
Kellan wypuścił rwący się oddech.
Potem wszedł do środka.
PRZEKŁAD -
burzyk771
KOREKTA -
wykidajlo
i
VIOLA