RODZIAŁ 15
KOCHALI SIĘ JESZCZE RAZ, tym razem powoli, a potem umyli się
nawzajem pod ciepłym strumieniem prysznica.
Kilka minut później, Mira była w kwaterze Kellana i razem z nim ubierała się
w przyjemnej ciszy. Mogła sobie niemal wyobrazić, że naprawdę są parą i dzielą
tę przestrzeń jako spojeni krwią partnerzy, oraz łoże, jako kochankowie, co nie
powinno być dla niej aż tak kuszące, biorąc pod uwagę, ile razy właśnie
doprowadził ją do spełnienia. Mira obserwowała ruchy Kellana, gdy zakładał
świeże ubrania. Czarny T-shirt przylgnął do jego umięśnionej klatki piersiowej i
ramion, a krótkie rękawy opięły się wokół ozdobionymi dermaglifami bicepsów.
Długie, silne uda zniknęły w ciemnych jeansach, które objęły jego zgrabny tyłek
i zjechały intrygująco nisko na szczupłych biodrach.
Był cudowny, kilka minut temu smakowała każdy boski centymetr jego ciała.
Pozwoliła sobie rozkoszować się wspomnieniem tej chwili stojąc tuż obok łóżka
w samym staniku i majtkach. Tak łatwo było czuć się przy nim zwyczajnie i
komfortowo. Czuć się całością.
Nie była gotowa, żeby się poddać. Nigdy nie będzie na to gotowa, nie ważne,
co ukazała mu jej cholerna wizja.
Kellan rzucił jej przez ramię taksujące spojrzenie, kiedy zapinał ostatnie
guziki w swoich jeansach. - Za dobrze tak wyglądasz, lepiej załóż coś na siebie
zanim znowu się na ciebie rzucę - uniósł podbródek wskazując nim na swoją
skrzynię stojącą u jej stóp. - Więcej koszulek znajdziesz tam. Wybierz coś dla
siebie.
Czarne jeansy miała na sobie od dnia, kiedy ona i Jeremy Ackmeyer zostali
zabrani do bazy rebeliantów, nadal były w przyzwoitym stanie, odrobinę
zniszczone, ale się nadawały. Natomiast jej koszulka była porwana, oraz
poplamiła się krwią i błotem podczas walki. Mira przykucnęła przed kufrem
Kellana i przebiła się przez około kilkanaście, starannie ułożonych swetrów.
Dłonią trafiła na coś zimnego i metalicznego, schowanego pomiędzy kilkoma
rzeczami. Wyciągnęła tą rzecz na zewnątrz, żeby zobaczyć, co to jest. Lusterko
z rączką, eleganckie i kobiece, na którego odwrocie wymodelowanym z
polerowanego srebra znajdowała się delikatna inkrustacja wykonana czarnym
onyksem w kształcie wdzięcznie wygiętego łuku z napiętą strzałą, godła rodziny
Archerów.
- Należało do mojej babci - powiedział Kellan, kiedy Mira spojrzała na niego
pytająco.
- Jest cudowne - przebiegła palcami po starannym, kunsztownym rękodziele
podziwiając każdą nieskazitelną linię. - Jak to zdobyłeś?
Kiedy zniknął lata temu, nie zabrał ze sobą oprócz ubrań, które miał na sobie
w noc na patrolu, który tak źle się skończył.
Kellan podszedł i delikatnie wziął od niej lusterko. Odwrócił je w swojej dłoni,
a jego usta wygięły się w bladym uśmiechu.
- Kilka lat temu, prowadziłem inwigilację pewnego ugrupowania
paramilitarnego, które planowałem zlikwidować. Handlowali prochami i drobną
bronią w Maine, na północ od Augusty. Kiedy już zebrałem potrzebne
informacje, zorientowałem się, że byłem kilka kilometrów od starej rezydencji
mojego dziadka, Lazaro.
- Tymczasowej siedziby, do której przeniósł się Zakon z naszej bazy w
Bostonie.
Mira dobrze pamiętała to miejsce, mimo że była tylko dziewczynką, gdy
mieszkała tam razem z Kellanem, oraz resztą wojowników i ich partnerek.
Po wydarzeniach Pierwszego Świtu, Lucan i reszta Najstarszych zdecydowali,
że Zakon potrzebuje rozprzestrzenienia swoich sił na Stany Zjednoczone i
Europę, aby lepiej zwalczać rewolty i przemoc powstałą w wyniku ujawnienia
ludzkości istnienia Rasy. Lazaro Archer, dziadek Kellana, był teraz liderem
centrum dowodzenia we Włoszech. Mira często wracała myślami do tamtych
szczęśliwych... i garstki złych chwil... które miały miejsce w Mrocznej Przystani
ukrytej głęboko w lasach Północnego Maine.
Jej pierwsza walka na śnieżki przeciw Kellanowi i Nathanowi. Pierwsze
święta, bożonarodzeniowe drzewko, ubierane wspólnie z Renatą i Nikolajem
oraz resztą nowej rodziny, wszystkimi wojownikami i ich małżonkami.
Ceremonia prezentacji Xandera Raphaela, syna Dante i Tessy, który został
urodzony tuż przed nagłymi przenosinami Zakonu z Bostonu.
Tyle wspomnień i mogła dostrzec, że Kellan również znowu je przeżywa.
- Opuszczając to miejsce, nie chciałem ryzykować ponownego znalezienia się
w jego pobliżu - powiedział - ale zostało tam kilka rzeczy. Meble, jakieś
ubrania…i to - z szacunkiem powiódł palcami po emblemacie łuku i strzały.
- Znalazłem je w kwaterze mojego dziadka, na blacie toaletki, którą zrobił dla
babci z rosnących w okolicy sosen. Lustro było pokryte patyną i poczerniałe od
sadzy i popiołu. Zrozumiałem wtedy, że musiał wrócić do naszej bostońskiej
Mrocznej Przystani po tym jak została zniszczona. Musiał przeczołgać się przez
rumowisko, żeby to odzyskać, pomimo tego, że przysiągł nie wracać do miejsca
jej śmierci. Do domu, który zabrał w płomieniach ją i moich rodziców... całą
moją rodzinę, jego rodzinę.
- Kellan - wyszeptała Mira ze ściśniętym sercem.
- Nie miałem prawa tego zabierać, ale kiedy wziąłem je do ręki nie byłem w
stanie go odłożyć - ostrożnie włożył lusterko z powrotem do kufra, wkładając
pomiędzy miękkie ubrania. - Mam coś jeszcze, czego również nie miałem prawa
zachować.
Podszedł do swojego biurka i otworzył górną szufladę. Wyjął jeden z jej
ukochanych sztyletów i podszedł do niej. Z delikatnym uśmiechem
wdzięczności podniosła go z jego wyciągniętej dłoni. Przeczytała kredo
wygrawerowane po obydwu stronach ostrza.
- Honor, Poświęcenie.
Ten drugi z pary, który zgubiła w dniu, kiedy znalazła się z powrotem w życiu
Kellana, nosił na swoim ostrzu kolejny zestaw zasad, według których starała się
żyć: Wiara, Odwaga. - Dziwnie się czuję mając tylko jeden - wyszeptała. -
Niepełna. Nie tak silna bez jego towarzysza. Nigdy nie myślałam, że zostaną
rozdzielone.
Spojrzenie Kellana zmiękło, jego twarz pełna żalu spoważniała. Wyraźnie
zrozumiał, że równie dobrze mogłaby mówić o ich obojgu.
- Nigdy nie chciałem ci niczego odbierać, Myszko. A najmniej twoje
szczęście. Nie chciałem byś płaciła za cokolwiek, włączając w to sztylet, który
obiecałem ci zwrócić, zanim wszystko się tak skomplikowało. Po prostu kolejny
raz cię zawiodłem - wyciągnął rękę i delikatnie pomógł jej wstać na nogi.
Pogładził ją po twarzy, tak delikatnie i czule, że niemal zadławiła się
narastającym w gardle szlochem. - Gdybym mógł cofnąć czas, tak wiele bym
zmienił - powiedział. - Zrobiłbym wszystko, żeby upewnić się, że nigdy nie
zostaniesz wciągnięta w to razem ze mną.
- Nie - odpowiedziała biorąc się w garść i potrząsając głową. - Nie. Tego, co
ze sobą dzieliliśmy nie zamieniłabym za żadne skarby świata. A ty byś mógł? -
Nie odzywał się przez dłuższą chwilę, tylko pogłaskał jej policzki i musnął
kciukiem usta zanim przesunął ciepłą dłoń na jej kark. - Naprawdę chciałbyś to
wszystko cofnąć? - zapytała, zaniepokojona brakiem odpowiedzi.
Uśmiechnął się leniwie, a jego oczy zalśniły nieco stłumionym, ale wciąż
jeszcze gorącym żarem. - Przecież nie mogę utrzymać rąk z dala od ciebie,
prawda?
Pocałował ją, a Mira nie mogła powstrzymać lęku, który w niej rósł na myśl o
tym, że znowu mogłaby go stracić. Nie chciała pozwolić, żeby horror jej wizji
zniszczył ten moment, ale ona tam była nie pozwalając się zignorować.
Przerwała słodki pocałunek Kellana i pochyliła głowę zamykając oczy, a wtedy
on oparł swoje czoło o jej wciąż ją przytulając.
- Kellan - powiedziała, a potem odsunęła się spoglądając w te bursztynowo-
orzechowe oczy. - Opowiedz mi jeszcze raz o tej wizji, którą zobaczyłeś.
O zarzutach przeciwko tobie.
Jego przystojna twarz spoważniała, szczęka odrobinę się napięła, kiedy
zacisnął zęby. - To były ciężkie oskarżenia, Myszko. Tak jak ci mówiłem.
- Tak, ale jakie dokładnie?
- Spisek - powiedział spokojnie. - Zdrada. Porwanie i morderstwo.
Jej tętno gwałtownie przyśpieszyło na dźwięk ostatniego słowa. - Morderstwo.
Jak wielu ludzi zabiłeś, Kellan?
- Zbyt wielu, żeby spamiętać - odpowiedział bez żadnego poczucia winy w
głosie. - Wiesz o nich wszystkich. Byłaś tam ze mną nie raz, kiedy ulice były
czerwone od przelanej krwi.
- Nie - powiedziała. - To był czas wojny, nie morderstw. Ile razy zabiłeś bez
pozwolenia? Ile razy odebrałeś komuś życie odkąd stałeś się Bowmanem?
Przez dłuższą chwilę tylko patrzył, po czym zdecydowanie potrząsnął głową.
- Nie ma sposobu, żeby określić kiedy spełni się twoja wizja. Wiemy jedynie,
że tak będzie, ponieważ one nigdy się nie myliły, Mira. Nigdy, przez cały ten
czas - odszedł od niej, przeczesując dłonią ciemno miedziane włosy.
- Poza tym, to nie przekreśla żadnych z pozostałych zarzutów i tego, że jestem
winny: porwania Ackmeyera, krewnego wysoko postawionego dyplomaty z
ŚRN, jak również spiskowania w celu zakłócenia obrad pokojowego szczytu.
Robiąc te rzeczy świadomie sprowadziłem zarzut zdrady na siebie i mój oddział.
- Ale nie morderstwa - zaakcentowała Mira. Teraz, kiedy miała w ręku
odrobinę nadziei, nie miała zamiaru pozwolić jej prześlizgnąć się przez palce.
- Nie jesteś winny ostatniego zarzutu. Możesz to kontrolować, od tego
momentu. I jeśli wizja się myli na temat jednego z oskarżeń, może się również
mylić, co do reszty. Może możemy zmienić jej bieg, Kellan. Razem.
Wrócił i stanął naprzeciw niej, ale nic nie powiedział. Świdrował ją tylko
oczami, a twarz jego była zupełnie nieruchoma oprócz niespokojnego tiku,
napiętego ścięgna na szczęce. Mogła wyczuć jak pracują tryby w jego głowie.
Jak przyśpiesza mu puls wprawiając w ruch powietrze pomiędzy ich ciałami.
Zaklął szpetnie pod nosem, tonem przesyconym nie gniewem, lecz ulgą.
Nadzieją.
Wyciągnął rękę, przyciągnął Mirę do siebie i mocno pocałował. Potem ją
wypuścił i obrócił się, żeby chwycić za komórkę leżącą na biurku obok łóżka.
Sprawdził godzinę i rzucił w jej kierunku zdecydowane spojrzenie.
- Za pół godziny zachodzi słońce - złapał i założył suchą parę butów
znajdujących się w pobliżu. - Jadę do Bostonu. Muszę odnaleźć Vinca i
wyciągnąć z tego Ackmeyera, żywego.
- Jadę z tobą - rzuciła Mirra stojąc w jednej z jego koszulek i szarpiąc czarne
jeansy. Sięgnęła po swoje bojowe buty, ale Kellan zatrzymał ją chwytając dłonią
za nadgarstek. - Nie ruszysz się stąd - powiedział. - Nie wystawię cię na
niebezpieczeństwo. Poza tym sam, na piechotę mogę przemierzyć większy
obszar.
Spojrzała mu prosto w twarz, dokładnie tak samo jak wtedy, gdy byli dziećmi.
- Albo idę z tobą, albo sama, Archer.
Ścięgno, które wcześniej napinało się na jego szczęce, teraz zaczęło
intensywnie pulsować. Oczy zaczęły mu płonąć, przypiekając ją ostrym,
bursztynowym ogniem. To jej nie wystraszyło. Nie odpuściła. Spojrzała
gniewnie w te niebezpieczne oczy.
Rozpoznał to spojrzenie, oznaczające, że nie zamierzała ustąpić. - Niech to
cholera, wyruszamy za pięć minut - warknął i jak burza wypadł z pokoju.
Mira schowała sztylet do pochwy przy pasku i wyszła za nim.
***
Pukanie do drzwi zaszczurzonego mieszkania znajdującego się na parterze
trzypiętrowego budynku w Bostońskiej dzielnicy Charelestown, rozległo się
mniej więcej siedem minut po zachodzie słońca. W idealnym momencie, biorąc
pod uwagę, że Kogut został tam wezwany zaledwie pięć minut temu pilnym,
niespodziewanym telefonem od kumpla.
Nathan spojrzał od niechcenia na martwego alfonsa handlującego heroiną,
który leżał rozpostarty dokładnie tam, gdzie upadł. Miał zmiażdżoną tchawicę,
po tym jak pięć i pół minuty temu wpadł na beznadziejny pomysł, że może
pozbyć się wampira, przebywającego w jego salonie przy pomocy rewolweru
ukrytego pod poduszką sofy. Kolba nieużytego pistoletu Smith & Wesson nadal
była zaklinowana pomiędzy wystrzępioną pianką pokrytą materiałem w szkocką
kratę i kocem rzuconym tak, że nie do końca maskował plamy i ślady po
papierosach dziurawiących ohydną tapicerkę.
Nathan założył, że broń była naładowana, nie żeby o to dbał. Już jako chłopiec
był trenowany do zabijania samymi rękami na sto różnych sposobów. I w tym
czasie nigdy nie przyjął żadnego ciosu. Jego wyniki były doskonałe i nie istniało
dla niego coś takiego jak litość.
Pukanie Koguta znowu się powtórzyło, dwie przerywane sekwencje.- Hej,
Billy! Zamierzasz otworzyć te cholerne drzwi, czy...
Chwilę później słowa zastygły mu w gardle, kiedy Nathan otworzył drzwi.
Kogut został wciągnięty do środka, a drzwi zatrzaśnięte na skoble, w czasie
który człowiekowi starczył na wypowiedzenie zaledwie kolejnej sylaby.
- Co do kurwy! -wrzasnął, kuląc się na kanapie, gdzie rzucił go Nathan.
Przekrwione oczy, pod idiotycznym pióropuszem szkarłatnego irokeza, były
szeroko otwarte, gdy próbował się pozbierać i oszacować swoje położenie
wewnątrz ponurego mieszkania. Zdezorientowany, rozbiegany wzrok w końcu
trafił na Nathana stojącego w cieniu naprzeciw niego.
- Och, cholera…nie ma mowy! Billy, co ty do kurwy nędzy kombinujesz z
Zakonem, człowieku?
Nathan spojrzał na niego z góry. - Muszę z tobą pogadać, Kogut. Próbowałem
najpierw u ciebie, ale nie było cię w domu.
- Chcesz ze mną gadać? Nie mam z tobą żadnych interesów, człowieku.
Żadnych układów z pieprzonym Zakonem!
Oczy Koguta nieco się rozszerzyły, kiedy rozejrzał się dokoła, bez wątpienia
szukając jakiegoś wsparcia od przyjaciela. Wsparcia, którego nie mógł
otrzymać. Zrozumiał to chwilę później, gdy jego spanikowany wzrok spoczął na
nieruchomych kończynach i ślepym spojrzeniu trupa,leżącego zaledwie kilka
stóp dalej. - Jasna cholera! To Billy tam leży? Nie, nie wierzę w to gówno!
Rozmawiałem z nim jakieś pięć minut temu.
Nathan wzruszył ramionami. - Billy zadzwonił do ciebie, ponieważ go o to
poprosiłem. Potem zrobił coś głupiego i teraz jest martwy.
- Och Boże! - zawył Kogut, chowając twarz w dłoniach. - Cholera,
człowieku… to jest popaprane! Czego ty, do cholery ode mnie chcesz?
- Na początek informacji - powiedział Nathan.
Pomiędzy otrzymaniem indywidualnego zadania od Lucana, a oczekiwaniem
na moment zachodu słońca, gdy w końcu mógł pojawić się na ulicach i zająć
sprawą, wykonał kilka dyskretnych ruchów. Zdobył informację, o tym, że
większość z lokalnych szumowin nie wiedziała nic na temat uprowadzenia
cywila, więc ktokolwiek był za to odpowiedzialny siedział cicho. Ale wspólnym
mianownikiem, jeśli chodzi o frakcję buntowników i powiązaną z nimi
działalność wokół Bostonu, był czerwonowłosy frajer charczący i szarpiący się
na sofie przed Nathanem.
- Nie mam, żadnych informacji - wyjęczał Kogut. - Masz niewłaściwego
faceta, człowieku.
Nathan przymrużył oczy patrząc na ludzkiego informatora. - Mam nadzieję,
że nie zamierzasz siedzieć tutaj i zaprzeczać odnośnie twoich szemranych
interesów, które mogłyby potencjalnie mnie zainteresować. I nie mówię tutaj o
handlujących prochami alfonsach, jak ten dupek, Billy, ale o innych twoich
wspólnikach. Takich, którzy mogą wiedzieć coś na temat wydarzenia, jakie
miało miejsce kilka dni temu gdzieś w Berkshires.
Górna warga Koguta drgnęła. - Jakiego rodzaju wydarzenia?
- Porwania - odpowiedział Nathan. - Kogoś ważnego. Przypuszczalnie bardzo
wysokiej rangi.
Kapuś wiercił się i sapał, składając i rozkładając ręce. Wszystko wskazywało
na to, że posiadał jakieś informacje, którymi mógłby się podzielić. To było tylko
kwestią czasu, ale na nieszczęście dla Koguta, misja Nathana nie dysponowała
nim w nadmiarze.
- Podczas tego porwania wzięto jeszcze jednego zakładnika - powiedział
mężczyźnie - szczególnie interesuje on Zakon, oraz mnie osobiście.
Kogut odetchnął wypuszczając podmuch kwaśnego powietrza. - Nic o niej nie
wiem, przysięgam.
- Właśnie powiedziałeś mi, że wiesz - mordercze instynkty Nathana
rozbudziły się, jednak pozostał skupiony, do czego przyzwyczaiły go lata
bezlitosnych treningów podczas szkolenia na urodzonego zabójcę. Chwycił
Koguta za bicepsy pewny tego, że nadal cierpi on z powodu obrażeń, które Mira
zadała mu swoimi sztyletami w La Notte, kilka nocy temu. Ścisnął je, ignorując
ostry krzyk bólu Koguta. - Spójrz na swojego kumpla. Pamiętasz jak
powiedziałem ci, że Billy wykazał się głupotą przed śmiercią? - Czerwony
irokez zachwiał się pod nerwowym skinieniem właściciela. - Nie bądź durniem,
Kogut. Powiedz mi gdzie zabrali Mirę i Jeremiego Ackmeyera - Nathan
zwiększał siłę uścisku dopóty, dopóki przez jęk agonii nie usłyszał odpowiedzi
wychodzącej z ust Koguta.
- Nie wiem - zawył człowiek. - Do cholery, nie wiem! Ostatnio widziałem
Ackmeyera z Vincem, człowieku. Jego powinieneś poszukać, nie mnie!
- Vincem, jakim? - dopytywał się Nathan.
- Nie wiem, to przezwisko kolesia, wiem tylko, że działa w grupie Bowmana.
Lub działał do dzisiaj.
- Bowmana - powtórzył Nathan, po raz pierwszy usłyszał o tym nazwisku w
kręgach rebeliantów. - Gdzie mogę znaleźć tego Bowmana?
- Nie wiem. Nigdy go nie spotkałem - twarz Koguta wykrzywiła się w
bolesnym grymasie, kiedy Nathan nie poluzował ani na odrobię uścisku na jego
zranionych ramionach. - Wszystko, co wiem to to, że dowodzi małą grupą
działającą na obrzeżach Bostonu.
Nathan wychwycił nową informację, ale skupił się na reszcie wypowiedzi
Koguta. - A ta druga osoba...Vince. Teraz ma Ackmeyera? Zdecydował się
działać w pojedynkę?
Kogut przytaknął. - Rozglądał się za kimś, kto zapłaci okup, kiedy dziś rano
się ze mną skontaktował. Nigdy nie słyszałem, żeby koleś był tak podjarany i
pewny siebie. Powiedział, że Ackmeyer jest jakimś geniuszem. Mówił, że facio
wymyślił jakiegoś rodzaju technologię UV, gówno warte fortunę dla
odpowiedniego nabywcy.
Pomimo, iż Nathan posiadał powierzchowną wiedzę o Jeremym Ackmeyerze,
wykaz jego publicznych zasług dla nauki i na polu techniki, to wzmianka
Koguta o tego typu wynalazku była dla niego niespodzianką. Bardzo
niepokojącą. Nie zareagował na tę wiadomość, ale jego umysł rozważał masę
możliwości, które mogły być skutkiem naukowego przełomu wiążącego się z
wykorzystaniem ultrafioletu. Żadna z nich nie była pocieszająca w odniesieniu
do Rasy. I mógł sobie jedynie wyobrazić, jakiego rodzaju zainteresowaniem
może cieszyć się dostępność takiej technologii.
- Co jeszcze wiesz na temat planowanego okupu za Ackmeyera? Czy Vince
wspominał, kogo szukał, jako potencjalnego nabywcy? - Nathan spojrzał na
niespokojnego informatora oceniając go wzrokiem. - Niech zgadnę. To, dlatego
Vince się z tobą skontaktował... żebyś przedstawił go komuś, z kim mógłby
dobić targu.
Kogut przełknął ślinę, krzywiąc się z bólu zadawanego mu przez Nathana.
- Obiecał mi odpalić działkę, więc wykonałem parę telefonów. Nie wiem, kto
złapał przynętę. Wszystko, co zrobiłem, to rozpuściłem wici.
Nathan poczuł się usprawiedliwiony myśląc o własnoręcznym zabiciu Koguta,
ale nadal musiał pamiętać o Mirze. - A co z kobietą? Czy Vince chciał coś
dostać także za jej głowę?
- Już mówiłem, człowieku, nic o niej nie wiem. Jedynie to, co powiedział mi
Vince.
- A co to było - warknął Nathan.
- Powiedział, że Bowman wydaje się nieźle z nią zabawiać - Kogut powiedział
to z wyjątkowo, nieostrożnym rozbawieniem. Nawet się zaśmiał się, pomimo
nieustającego bólu. - Nie proś, żebym czuł żal z powodu tej suki. Po tym, co mi
zrobiła kilka nocy temu, mogłaby possać również mojego fiuta.
Nagła wściekłość ogłuszyła Nathana, gwałtownie ryknęła w jego wnętrzu,
zagotowała się w żyłach, choć było oczywiste, że człowiek kontynuując swoje
ględzenie nie wyczuł nagłej zmiany w powietrzu, które aż zgęstniało od
niebezpiecznego napięcia i śmiertelnej ciszy. Gadał dalej, jego głupota była
dużo większa niż chory pomysł Billego, by wykonać ruch chroniący go przed
pewną śmiercią.
- Mam nadzieję, że jest w tym naprawdę dobra. Oby robiła to z Vincem i
resztą załogi Bownana. Dadzą tej suce dobrą lekcję, pokażą gdzie jest jej
pieprzone miejsce
Kontrola Nathana pękła, tak po prostu, ale nie okazał tego po sobie, nawet nie
mrugnął. Uwolnił ramiona Koguta i oburącz chwycił jego głowę. Następnie
przekręcił ją, jednym, szybkim ruchem odrywając od kręgosłupa. Po czym
puścił ciało. Głowa Koguta z jaskrawo czerwonym grzebieniem opadła pod
groteskowym kątem na kolana mężczyzny.
Nathan odwrócił się i wyszedł z tej nory prosto w noc, aby kontynuować
swoją misję.
PRZEKŁAD -
burzyk771
KOREKTA –
wykidajlo