Tragedii na sali zabaw można było uniknąć? Historia Tomasza M.
Zabił siebie i swojego 4-letniego syna. Czy tego dramatu można było uniknąć? "Skomlał i wył o prawo do miłości, do
wychowywania własnego dziecka" - pisze poseł Paweł Skutecki i przypomina list Tomasza M., w którym opisuje swoją
dramatyczną walkę o dzieci.
Tomasz M. zabił siebie i syna (Facebook.com)
Poseł Kukiz'15 Paweł Skutecki zamieścił emocjonujący wpis na swoim profilu na Facebooku. "NIGDY i NIC nie usprawiedliwia
krzywdzenia dziecka. NIGDY i NIC. Tomek nie był wariatem. Skomlał i wył o prawo do miłości, do wychowywania własnego
dziecka, do zwykłej, codziennej obecności w jego życiu. Był traktowany przez system, przez sądy jak zaraza. I stała się tragedia"
- czytamy (pisownia oryginalna).
"Ile wysiłku, ile czasu, ile pieniędzy poświęcono na to z naszych podatków, żeby zniszczyć mu psychikę? Łatwo się ocenia, ale
co Ty byś zrobiła/zrobił, gdyby odseparować Cię od Twojego dziecka? Jak łatwo jest rozbić ludzką, kruchą psychikę, a każda jest
krucha jeśli mówimy o okrutnym, z premedytacją niszczeniu więzi między rodzicem a dzieckiem..." - pisze Skutecki, choć
podkreśla, że to i tak nie usprawiedliwia "tak podłego czynu".
Głosuj Głosuj
906
Opinie
Zaznacza jednak, że Tomasz M. próbował szukać pomocy i wsparcia, nie znalazł. "Dzisiaj każdego proszę o modlitwę za Ojca i
Syna. Łzy lecą mi po policzkach... " - kończy swój wpis.
Tomasz M.: "Justyna M. postanowiła odejść do nowego partnera"
Paweł Skutecki zamieszcza także link do strony organizacji "Dzielny Tata", która pomaga ojcom w walce o ich prawa. Na jej
stronie opublikowano list Tomasza M.
Tomasz M. opisał swoją - jego zdaniem nierówną - bitwę z systemem i byłą żoną Justyną M. Tłumaczył, że do marca 2018 to on
głównie zajmował się dziećmi. Skrócił etat w pracy, gdy syn źle znosił pobyt w żłobku. Odbierał dzieci z przedszkola, gotował.
Dodał też, że żona skróciła urlop macierzyński, by wcześniej wrócić do pracy, "bo miała dość siedzenia z dziećmi w domu".
"I za to wszystko dzieci zostały mi odebrane. Za to całe poświęcenie, które im dałem" - pisał mężczyzna. Jego zdaniem Justyna
M. postanowiła odejść do nowego partnera i zabrać ze sobą dzieci, nie licząc się zupełnie z ich dobrem.
"Prawdziwym powodem jej wyprowadzki do Warszawy jest kochanek, z którym to Justyna M... od dawna planowała ułożenie
sobie życia w Warszawie co jest udowodnione i znajduje się w aktach sprawy. Przyznawała też otwarcie, że wyprowadzka będzie
ciężkim przeżyciem dla dzieci, które będą cierpiały z tego powodu" - czytamy w liście.
Tomasz M. oskarżał żonę o porwanie
. Miała ona przeprowadzić się z dziećmi w nieznane miejsce i utrudniać mu kontakt z
dziećmi. W akcie desperacji rozwieszał w Warszawie, bo podejrzewał, że tam przebywają, afisze z apelem o pomoc w
odnalezieniu dzieci. "Dzięki działaniom matki, dzieci nie widziały swojego taty już 41 dni!!! Dzieci nie wiedzą co się ze mną stało i
dlaczego tak długo mnie nie ma przy nich" - pisał na swoim profilu na Facebooku.
Wówczas do sprawy włączyła się fundacja "Rzecznik Praw Dzieci”. – Zbadaliśmy sprawę i uważamy, że pan Tomasz jest
ewidentnie poszkodowany. W tym wypadku uważamy, że przemoc stosuje matka, nie stosując się do postanowień sądu. Ojciec
nie ma ograniczonej władzy rodzicielskiej, więc matka nie ma prawa narzucać swoich zasad - mówił w "Fakcie" jej prezes Daniel
Wojciech Bąk.
Tomasz M.: "Błagam Państwa o pomoc"
Tomasz M. wnioskował o opiekę naprzemienną, równoważną. "Od samego początku konfliktu usiłowałem, wielokrotnie prosiłem i
proponowałem spotkania, rozmowy. Wysuwałem propozycje rozwiązania opieki nad dziećmi. Proponowałem opiekę
równoważną. Nigdy nie sugerowałem całkowitego odcięcia matki od dzieci tak, jak to robi ona w stosunku do mnie. Z racji
REKLAMA
REKLAMA
wcześniejszego pełnienia roli głównego opiekuna dzieci i silnych więzi z nimi, nie byłem w stanie zaakceptować realizacji opieki
nad dziećmi w postaci "widzeń” dwa razy w miesiącu" - tłumaczył w liście.
Pisał także, że Justyna M.swoim zachowaniem próbowała wpędzić go na skraj wytrzymałości, który generuje popełnianie
błędów. Przekonywał także, że specjalnie stosowała prowokacje, nie wydając dzieci, wzywając na jego widok policję po to, aby
zmusić Tomasza M. do czynów desperackich i potem wykorzystać je przeciwko niemu. "Ciekawe jak by się zachowała będąc na
moim miejscu. To Justyna M... całkowicie uniemożliwia mi kontakt z moimi dziećmi a moje zachowania zmierzające do
utrzymania kontaktu z dziećmi określa jako agresywne" - tłumaczył.
"Napisałem już dziesiątki pism i listów do chyba wszystkich możliwych instytucji w Polsce, bez żadnego rezultatu. Jestem już
wykończony tym wszystkim" - pisał pan Tomasz. Był zrozpaczony tym, że to on musi udowadniać, że prawidłowo opiekuje się
dziećmi, a żona nie. Dodał także, że wielokrotnie udowadniał że Justyna M. kłamie przed sądem, w OZSS, przed policją i
prokuraturą.
"Czy ktoś w końcu powstrzyma tą kobietę? Jestem na skraju wytrzymałości i wyczerpany emocjonalnie, bo mało kto jest w stanie
wytrzymać takie emocje i to przez tak długi czas" - pisał.
Tomasz M.: "Ta kobieta zniszczyła mi życie"
Tomasz M. przytaczał przykłady, gdy był stawiany przez Justynę M. pod ścianą i rozdzielany z dziećmi. "14 października gdy
stałem pod jej blokiem w Warszawie stała w oknie z kochankiem i machali mi pokazując że i tak nie wygram. Justyna M... chce
za wszelką cenę pokazać, że dzieci się mnie boją, że boją się chodzić do przedszkola itp. To jest tylko wytwór jej chorej
wyobraźni. Przez 2 tygodnie dzieci były ze mną na wakacjach. Było im ze mną dobrze" - tłumaczył.
Pisał, że Justyna M. zabrała dzieci, oskarżała go o molestowanie, pobicia, agresję i nękanie. Jednocześnie od samego początku
nie godziła się na żadne kompromisy ani ustalanie opieki.
"Na koniec chciałbym odnieść się do uzasadnienia, jakie zostało wydane w związku z wyrokiem z dnia 8 października, otóż „Sąd
uznał, że to powódka sprawuje nieprzerwanie i bezpośrednią pieczę nad małoletnimi” - A jak ma być inaczej, skoro taka była
decyzja Sądu, a powódka nie dopuszcza ojca do dzieci? Znaczy to, że Sąd uznaje to co sam ustala a nie jaka jest prawda oraz
co by było dobre dla dzieci. „W związku z czym jest ona bardziej zorientowana niż ojciec w zakresie codziennych obowiązków
dotyczących córki i syna” Czyli najpierw odbiera się mi dzieci, którymi ja się zajmowałem W PEŁNYM ZAKRESIE, nie pomijając
codziennych obowiązków, a później stwierdza się, że osoba, której zostały przyznane dzieci lepiej jest zorientowana w
codziennych obowiązkach, niż osoba, której dzieci zostały odebrane? - napisał pan Tomasz.
Wówczas przyznano Justynie M. pieczę nad dziećmi - jak pisał Tomasz M. - pomimo bezpodstawnego zabrania dzieci z domu.
REKLAMA
REKLAMA
Tragedia na sali zabaw
Do tragedii doszło w niedzielę na sali zabaw "Kolorado" przy ulicy Konarskiego na Bemowie. 35-letni mężczyzna miał tego dnia
wyznaczone przez sąd spotkanie z dwojgiem swoich dzieci - 4-letnim Arturem i 6-letnią Kornelią, które na co dzień znajdują się
pod opieką matki. Spotkanie odbywało się na sali zabaw i było nadzorowane przez kuratora. Tomasz M. w pewnym momencie
poszedł ze swoim kilkuletnim synem do łazienki.
Gdy długo nie wracali, kurator, pod którego nadzorem odbywało się spotkanie z dziećmi, poszedł zobaczyć, co się stało. Ku jego
przerażeniu okazało się, że Tomasz M. i jego syn leżą nieprzytomni. Jeszcze żyli. Gdy trwała walka o ich życie, do "Kolorado"
wbiegła zaniepokojona Justyna M. Gdy zobaczyła, co się stało - zemdlała.
Mimo natychmiastowej pomocy i reanimacji, ojciec i syn zmarli w szpitalu. Wirtualna Polska dotarła do informacji prokuratury na
temat toczącego się postępowania: - Zostało wszczęte śledztwo w sprawie dokonanego 25 listopada zabójstwa 4,5-letniego
Artura M. oraz doprowadzenia do targnięcia się na własne życie Tomasza M. - podaje Mirosława Chyr z Prokuratury Okręgowej
w Warszawie.
3,5-letniego dziecka i jego ojca wskazują, że do śmierci przyczyniła się niewydolność krążeniowo-
oddechowa. Na miejscu zdarzenia znaleziono też pojemniki, w których mogła znajdować się trucizna.