Episode 29 - "The crack" - "P kni cie"
- Wniebowzi ty? - Chuck skrzywi
ł si z niedowierzaniem. - Ale jak to niby wniebowzi ty,
mam umrze
ć i i ć do nieba?
- Dok
ładnie - odparł nieco zniecierpliwiony Gabriel. - Słuchaj, musz co zrobić, ale nie mam
pomys
łu, co z tob mam pocz ć, wi c decyduj si w miar szybko.
- Czyli co? - zirytowa
ł si były prorok. - Tak po prostu powiem ci, eby mnie zabił i na tym
koniec?
- A mo e wolisz zosta
ć tutaj, otoczony Croatami ze wszystkich stron i czekać, a ci zjedz ? -
Wygl da
ło na to, e cierpliwo ć Gabriela wła nie si sko czyła.
- Croatami? - Chuck zastanowi
ł si przez moment. - A widzisz tu jakich ?
Istotnie. Gabriel zawaha
ł si , zanim odpowiedział. Od dłu szego czasu nie widzieli adnych, a
przecie ca
ła okolica powinna być ich pełna. Z tego, co archanioł zd ył si zorientować, te
stworzenia grasowa
ły tylko w miastach.
- Nie - przyzna
ł cicho. - I nie mam poj cia, dlaczego.
Chuck spojrza
ł na niego podejrzliwie, ale wyczuł szans na uratowanie ycia.
- W takim razie...- powiedzia
ł wolno. - Co powiesz na zmian swojego planu?
- Co? A tak - prorok wyrwa
ł Gabriela z zastanowienia. - Wracasz do obozu, robisz tam
zamieszanie swoim powrotem i próbujesz jak najlepiej dzia
łać na nasz korzy ć.
- Mowy nie ma! - wrzasn
ł Chuck. - Mówiłe , e nie b dziesz mnie zabijał!
- S
łuchaj, potrzebuj tam kogo , ja mam zamiar udać si na poszukiwanie naszej zagubionej
duszyczki i nie mog wlec za sob miertelnika!
- Przyda
łbym si ! - warkn ł prorok, ale skin ł głow . - Dobra. Spróbuj pomóc.
Gabriel nie odpowiedzia
ł, spojrzał tylko na człowieka, po czym oddalił si pospiesznym
krokiem - nie mia
ł ochoty na podejmowanie kolejnej próby lotu, mógł jej po prostu nie
prze y
ć...Nie w tym wiecie.
***
John Winchester wci próbowa
ł dodzwonić si do syna, wiedział, e ten nie zmieniłby numeru
tak szybko, ale skoro jego próby spe
łzły na niczym, dał sobie spokój po której minucie i
zastanowi
ł si chwil . Je eli jego dzieci nie odpowiadały - bo i równie Sam nie odbierał
telefonu - w takim razie pozostawa
ła tylko rozmowa z Bobby'm. Łowca wybrał numer i znów
cierpliwie czeka
ł.
***
I czeka
ł. Bo sk d mógł wiedzieć, e prawie w tym samym czasie do zdumionego Singera
podchodzi Karen, wci tak samo s
łodko wygl daj ca i u miechni ta, jak za dawnych czasów?
- Co si sta
ło? - spytała, zmartwiona. - Czy by mnie nie poznawał?
By
ć mo e wykrztusiłby nawet kilka słów, ale co zawi zało mu gardło na supeł. Przecie sam
j zabi
ł, a potem walczył z jej op tan , przera aj c wersj - dlaczego wi c teraz znowu go
nachodzi, kiedy rozprawi
ł si z ni dawno temu?
Podesz
ła powoli do siedz cego na krze le i tak samo wstrz ni tego - ale z innego powodu -
demona i stan
ła naprzeciwko niego. Singer otrz sn ł si na tyle z szoku, e korzystaj c z
okazji, i kobieta na niego nie patrzy, si gn
ł po trzyman w specjalnej skrytce bro . Miał ju
j wycelowa
ć prosto w plecy przybysza i dać wyja nie - bo ani troch nie wierzył, e to
prawdziwa Karen - gdy co zmrozi
ło mu dusz .
- Kochanie, chyba nie zabijesz matki swojego ukochanego dziecka? - us
łyszał głos stoj cej
przed Crowley'em postaci. - Mo e nie zgadzali my si za bardzo, ale nasz ma
ły synek bardzo
by po mnie p
łakał, prawda?
Singer zauwa y
ł co jeszcze - nie mógł si poruszyć, drgn ć i chocia wci czuł ci ar
strzelby w r ce, siedzia
ł tak i patrzył, jak przybyła kobieta głaszcze demona po głowie,
szepcz c czu
łe słowa, jakby próbowała go uspokoić.
- B d spokojny, tatu na pewno nie zrobi krzywdy mamusi.
A kiedy zadzwoni
ł telefon, odwróciła si znów przodem do Singera i powiedziała:
- Nie martw si ...ja odbior .
Po czym znikn
ła w korytarzu.
***
Balthazar zdecydowa
ł si dosyć szybko. Być mo e bracia byli wa ni, ale nie na tyle, by
porzuca
ć pierwotny plan uwi zienia Castiela na Cmentarzu Zapomnienia. Je eli Lucyfer go
wezwa
ł, musiał mieć naprawd cholernie dobry powód. Anioł przymkn ł oczy i po chwili stał
ju ko
ło tego, który go wzywał.
Mina Balthazara wyd
łu yła si jednak, gdy zorientował si , e nie s sami. Oprócz mierci - co
akurat by
ło do ć zrozumiałe - stał tam równie i Burzyciel Snów.
- Och. Có . Tego si nie spodziewa
łem.
- Doszli my z t oto istot do pewnego porozumienia...- powiedzia
ł wolno Lucyfer. mierć
przygl da
ł si z boku im obu.
***
Roxanne by
ła w ciekła. Starała si , by to uczucie wzi ło nad ni gór i przezwyci yło,
st
łumiło inne - ogarniaj c j rozpacz. To niemo liwe, ona nie ma zamiaru poddać si tak łatwo
i pozwoli
ć, eby dusza jej przyjaciela...
Zacisn
ła powieki, by powstrzymać nadpływaj ce do oczu łzy i powiedziała:
- Sam, ja...
Spojrza
ła na ciało Future Castiela, jakby szukaj c w nim odwagi, pocieszenia, jakby sam fakt
obecno ci ziemskiej pow
łoki byłego anioła miał jej pomóc. I nagle dotarło do niej, co naprawd
widzi.
- Mój Bo e, Sam! - krzykn
ła. - On nie oddycha!
Dziesi
ć minut. Dziesi ć długich minut z r kami na jego klatce piersiowej, na jego ciele,
dziesi
ć minut prób ratowania mu ycia. Nie chciała zrezygnować, za nic. Sze ćset sekund z
ustami na jego wargach nie po to, by ca
łować, a po to, by tchn ć w jego płuca yciodajne
powietrze. Wszystko na pró no.
***
W tej samej chwili, kiedy Castielowi z przysz
ło ci zabrakło tchu i nigdy miał ju go nie
odzyska
ć - o ile po prostu nie stanie si cud - w innym miejscu, na Cmentarzu Zapomnienia,
Lucyfer zamkn
ł oczy, jakby zastanawiaj c si , jak ma wyja nić Balthazarowi, co si naprawd
dzieje. A w rzeczywisto ci powtórzy
ł jeszcze raz wezwanie, wołaj c Castiela le cego u jego
stóp, do powstania i stawienia czo
ła temu, co go czeka.
Przez kilka sekund nic si nie dzia
ło, ale za par chwil praktycznie martwy anioł poruszył si ,
westchn
ł z bólem i otworzył oczy. W tym samym momencie zauwa ył, e pochyla si nad nim
Burzyciel Snów, istota chc ca wyssa
ć z niego dusz i n dzne resztki sił witalnych, jakie mu
pozosta
ły. Oczywi cie nie poj ł całego planu potwora od razu, czuł jednak, e jest to ten, przed
którym nale y chroni
ć wiat...i braci.
W g
łowie mu si kr ciło, rany paliły ywym ogniem, strumienie krwi nagle o yły i znów
p
łyn ły mu w gór , prosto do serca, ale wstał. Rozwin ł skrzydła, zakurzone, potargane,
dziurawe i pokryte czym dziwnym, jakby rop i nie bacz c na to, e ka dy oddech jest dla
niego eksplozj bólu, spojrza
ł w oczy Burzyciela, by potem wyci gn ć r k w jego stron i
wys
łać w jego kierunku zabójczy promie niewidzialnej energii. Potwór zachwiał si tylko
lekko. Castiel nie by
ł pewien, dlaczego tamten nie zaatakował, ale zrozumiał chwil potem - to
Lucyfer przesy
ła mu uzdrowicielsk moc, równocze nie powstrzymuj c Burzyciela sił
umys
łu.
Cas czu
ł jednak, e to na długo nie starczy, e potwór zaraz si otrz nie i uderzy. Spojrzał na
Balthazara, który w
ł czył si do planu, w sekundzie orientuj c si w sytuacji. Było ich teraz
trzech przeciwko jednej istocie.
Przewaga liczebna nie zdawa
ła si na nic, kiedy stawali w szranki z takim przeciwnikiem.
Powstrzymali go tylko na kilka sekund. Castiel chcia
ł wystrzelić jeszcze jeden ładunek, ale nie
zd y
ł. Istota wyrwała si spod kontroli i błyskawicznie posłała fal mocy w pier anioła.
Nim jednak dosi gn
ła go mierć, co si wydarzyło. Balthazar, ten, który - wydawałoby si -
nie darzy
ł ani braci ani Castiela zbytnim przywi zaniem i dbał o własn przyjemno ć - skoczył
w kierunku os
łabionego współtowarzysza broni. Odepchn ł go, przyjmuj c cały promie na
siebie.
- Balthazar, nie! - jeden, krótki krzyk wyrwa
ł si z ust członka Teamu Free Will.
Skrzyd
ła Castiela zafalowały gro nie, przez moment chciał ratować przyjaciela, ale wiedział, e
pokonanie istoty jest wa niejsze. Je eli tego nie dokona i tak wszyscy zgin .
***
Jakim cudem, nadludzkim wysi
łkiem udało si Future Castielowi wynurzyć do połowy z tej
rzeki krwi - mia
ł nawet wra enie, e strumie najzwyczajniej w wiecie wypu cił go z obj ć -
zapewne po to, by dalej go dr czy
ć, tylko na inny sposób. Ci ko dysz c, jakby ka dy z
oddechów mia
ł być tym ostatnim, wydostał si na co , co przypominało powierzchni - nie
mia
ł nawet ochoty si zastanawiać, dlaczego nagle znajduje si na gołej ziemii, a nie na
pod
łodze mieszkania jego rodziny - czy czymkolwiek byli ci ludzie.
Nie mia
ł te siły na otwarcie oczu, odczołgał si tylko kilka metrów i padł kawałek dalej, nie
dbaj c o to, czy woda nie dostanie go tutaj w jakim nag
łym przypływie i nie zabierze z
powrotem. W sumie nic go ju nie obchodzi
ło.
Gdzie w g
ł bi tej tak tragicznie straconej na rzecz demona duszy cieszył si nawet, e umrze.
O ile ju nie by
ł martwy. Zaczerpn ł powietrza z czym na kształt szlochu i pogodził si z
my l , e kona, kiedy jego policzka dotkn
ło co ciepłego. Zadr ał pod wpływem tej
pieszczoty, ba
ł si , e na koniec otrzyma kolejn porcj bólu, ale tym razem ten nie nadszedł.
- Nie bój si . Jestem przy tobie.
Ten szept rozstroi
ł go całkowicie. Przecie to jej głos...Jej, Roxanne! Nagle j pami tał,
wszystko to, co si mi dzy nimi zdarzy
ło. Zacz ł płakać rzewnymi łzami, same leciały mu z
oczu, jakby sam jej dotyk przynosi
ł mu niewysłowion ulg .
- Nie p
łacz...- szepn ła ponownie, po czym musn ła mu policzek palcami, jakby chc c otrzec
jego
łzy.
Przesta
ł płakać, nie chciał jej przecie zasmucać, a poza tym teraz czuł si bezpiecznie jak
nigdy. Skoro ona jest tutaj, niczego si ju nie boi, bo...
I w tej samej chwili spostrzeg
ł, e jednak nadal roni łzy. Tym razem były to łzy krwiste, tak
samo, jak rzeka, a ka da z nich
łobiła mu piek c ran na policzkach. Sekund pó niej,
zupe
łnie bez udziału jego woli, przewrócił si na plecy tak, by musiał patrzeć na Roxanne. Co
nie pozwoli
ło mu zamkn ć oczu. Kucała przy nim, wci szepcz c:
- Dlaczego mnie zawiod
łe , Cas?
Zawiód
ł j ? Jak to? Kiedy? Jej słowa tak strasznie zapiekły go w sercu...Skrzywdzić - mo e,
by
ć mo e którego dnia powiedział co pod wpływem alkoholu, ale zawie ć? Jedyn
dziewczyn , której móg
ł opowiedzieć to...co jej kiedy opowiedział?
- Co ja zrobi
łem? - wyszeptał.
- Nie udawaj, e nie pami tasz - odpowiedzia
ła mu nadal łagodnie, ale wci z wyrzutem w
g
łosie. - Pewnie pami tasz dzie , kiedy próbowałe si zabić?
Jak e móg
łby go zapomnieć...Miał ju w r ce pistolet, przyło ył go sobie nawet do skroni - był,
co rzadkie dla niego w tamtych czasach - ca
łkowicie trze wy i wiadom tego, co robi - i kiedy
jego palec naciska
ł spust, weszła wła nie ona, Roxanne.
Rozmawiali przez d
ługi czas, Cas nawet nie pami tał, jak długo, być mo e nawet z godzin ,
kiedy w ko cu da
ł si przekonać i odło ył bro do szafki - tej samej, któr jego przyjaciółka
odkry
ła przez Samem i Deanem nie tak dawno temu.
- Tak...Oczywi cie, e tak...Gdy ju odebra
ła mi delikatnie pistolet, tuliła mnie wtedy tak
mocno, jakby nigdy nie mia
ła pu cić...A ja...ja...
- Zosta
łam przy tobie na kilka dni, bo bałe si zostać sam. Prosiłe mnie, ebym zamieszkała z
tob na pewien czas, bo w nocy nachodz ci dziwne my li. A potem przyszed
ł Dean...
- I chcia
ł, ebym szedł z nim na misj ...- kontynuował wspomnienia Future Castiel.
Rozmawiali wci szeptem, jakby boj c si , e kto mo e ich pods
łuchać.
- Rozmawia
łam z nim, kłóciłam si , a w ko cu dał ci spokój i pozwolił pozostać w obozie.
Powiedzia
łem, e potrzebujesz jeszcze czasu na odpoczynek.
- Sta
łem wtedy przy tobie i byłem ci taki wdzi czny...
- Jeste idiot , Cas! - przerwa
ła mu w pół słowa. - Powiniene i ć na t misj ! To wła nie
wtedy mnie zawiod
łe , ty tchórzu!
- Ale...ale...wtedy mówi
ła co innego...Kiedy Dean wyszedł, obj ła mnie i powiedziała , e si
mn zaopiekujesz, e nie dasz mi zgin
ć gdzie po ród Crotów...
- Mia
łe zaprzeczyć - sykn ła. - Miałe si ze mn nie zgodzić, wyj ć z Winchesterem i
walczy
ć.
- Wiesz, e zgin
łbym za rogiem, ja naprawd nie byłem w stanie, ja...- czuł, e musi si jej
tlumaczy
ć, e zale y mu, by wła nie ona zrozumiała go do ko ca...tak, jak zawsze to robiła.
- I co z tego? - szorstkie s
łowa zabrały mu dech. - Przynajmniej do czego by si nadał, a nie
gni
ł w obozie ywy, ale nikomu niepotrzebny!
- Zostaw mnie...Zostaw mnie! - próbowa
ł podnie ć głos, ale z ust wyszedł mu tylko cichy j k.
To nie mog
ła być Roxanne, nie jego Roxanne...Ona nigdy by nie wypowiedziała takich
strasznych s
łów...
***
Nim si podda
ła, min ł naprawd długi czas. Miała jeszcze nadziej , póki widoczny był lad w
kszta
łcie trupa s pa, ale kiedy zauwa yła, e ten zbladł, a w ko cu znikn ł zupełnie,
zaprzesta
ła masa u serca. Sam spojrzał na ni dokładnie i wtedy go to uderzyło - nie miała w
oczach smutku, tylko zag
ład .
- Pomszcz ci ...- szepn
ła cicho, nie wiadoma tego, e umysł Castiela wci jest czynny, tylko
znajduje si w innym wiecie.
- Czy on...- spyta
ł Winchester, czuj c si dosyć dziwnie, bo chyba po raz pierwszy to on musiał
zachowywa
ć si jak ucze , a nie jak łowca.
- Tak - odpar
ła krótko. W ko cu ycie - i ksi ka Deana nauczyły j , e kiedy lad zanika, nie
ma ju ratunku. - Teraz musimy znale
ć Chucka i dowiedzieć si , co robić dalej.
- A co z...cia
łem?
- Nic. Zostawimy go tutaj.
- Co? - zszokowa
ł si Sam. - Przecie jeszcze przed chwil tak o niego dbała , chciała ...
- Zamknij si - odpowiedzia
ła mu krótko. - Je eli nie uda si cofn ć energii takiego człowieka,
nie powinno si go dotyka
ć. Co takiego grozi zara eniem pewn niemił chorob i
przemienieniem si w zombie gdzie tak po dwóch godzinach. Nie s dz , eby Castiel chcia
ł,
ebym umar
ła.
- Ale ty...- Winchester zamacha
ł r kami w powietrzu. - Przed chwil go dotkn ła ! Robiła mu
nawet sztuczne oddychanie!
- Wiem - odpar
ła spokojnie. - Bo tu po znikni ciu naznaczenia ma si jakie sze ć minut na
pomoc. Zosta
ło jakie trzy, a ja...chc si jeszcze po egnać...on ju ...odszedł za daleko...
Pochyli
ła si nad ciałem i delikatnie przysun ła swoje wargi do ust Future Castiela, po czym
uca
łowała go z czuło ci .
- eg...- zacz
ła.
Nigdy jednak nie sko czy
ła swojej wypowiedzi. Winchester skoczył ku niej, z całej siły
chwyci
ł j za gardło, a przewrócił na podło e i zacz ł dusić.