WARSZAWA WCZESNYM ROKIEM 1945
(Wspomnienie - fragment większej całości)
MARIA JAGOWD-WOLSKA
13 kwietnia 1945 r., aby uzyskać uprawomocnienie zaświadczenia o zdaniu
przeze mnie podczas okupacji matury na tajnych kompletach, udałam się
razem z moim ojcem, do przedwojennego, ocalałego z Powstania
Warszawskiego mieszkania, a zarazem kancelarii rejenta czy adwokata,
mecenasa Kulczyckiego, przy ul. Mokotowskiej, róg Koszykowej. Tam
wpadliśmy w "kocioł" sowieckiej NKWD. (Był to już okres po aresztowaniu
Delegatury Rządu Londyńskiego na Kraj.)
NKWD-dziści zatrzymywali wewnątrz wszystkich, którzy przychodzili do tego
mieszkania, zatrzymali nawet mleczarkę i listonosza. W pewnym momencie,
po kilkunastu godzinach, przyszła jakaś kobieta, której dwie siostry zostały na
ulicy, czekając na nią. Gdy po godzinie siostra nie wyszła na ulicę, druga z
sióstr też udała się do kancelarii mec. Kulczyckiego. Kiedy i ta po godzinie nie
wróciła, trzecia z sióstr poszła na milicję, oświadczajac tam, że na mieszkanie
mec. Kulczyckiego jest właśnie napad bandycki.
Po przyjeździe milicji przy drzwiach mieszkania wywiązała się strzelanina.
NKWD-zista w cywilu, który otworzył drzwi, został zabity albo ciężko ranny.
Ludzie znajdujący się w mieszkaniu przerażeni położyli się na podłodze.
Jednemu młodemu człowiekowi w zamieszaniu udało się wyskoczyć przez
okno na podwórze - było to mieszkanie na pierwszym piętrze, a pod oknem
leżała góra gruzów z okresu Powstania - i słuch o nim zaginął.
W kilka minut po strzelaninie zajechał uzbrojony, umundurowany oddział
NKWD, który po sprawdzeniu dokumentów zatrzymanych osób, wyprowadził
nas wszystkich na podwórze domu z rękami podniesionymi do góry i ustawił
pod murem, twarzami do ściany. Na ul. Koszykowej, ładując nas do "bud",
zgromadzonym i ciekawym ludziom NKWD-ziści mówili: "to są znalezieni
Volksdeutche i Gestapowcy, którzy się ukrywali". Ludzie coś wrogo
wykrzykiwali, pluli na nas i rzucali w nas kamieniami.
Przewieziono nas na Annopol - północno-wschodnią dzielicę Pragi - do
domków robotniczych, zarekwirowanych przez NKWD. W piwnicach tych
domkow więziono wielu ludzi, o czym nikt nie wiedział.
Po oddzieleniu kobiet od mężczyzn, wszystkich nas umieszczono w małych,
niskich piwnicach. Ojciec mój był mężczyzną wysokiego wzrostu; jak wielu
innych mężczyzn, nie mógł stanąć prosto w tak niskiej piwnicy. Gołymi rękami
wydrapali więc dziurę w klepisku piwnicy, by choć na chwilę móc się
wyprostować.
Piwnice były przeludnione więźniami. Nie było wystarczająco miejsca na to,
by wszyscy równocześnie mogli usiąść lub położyć się na ziemi. Oczywiście,
w piwnicach nie było ani wody, ani ubikacji. Dwa razy dziennie
wyprowadzano nas na podwórko do prowizorycznej ubikacji. Jedzenie
przynoszono nam też dwa razy dziennie, w dużej, metalowej misce bez łyżek,
więc wszyscy musieliśmy jeść rękami z tej samej miski. Przesłuchania
przeprowadzał po rosyjsku oficer NKWD. Ponieważ ja nie znałam rosyjskiego,
był tłumacz, także oficer NKWD, mówiący czystą polszczyzną, bez żadnego
akcentu.
Po dziesięciu czy jedenastu dniach zwolniono wiele osób, między nimi mnie i
ojca, ale było to już po godzinie policyjnej. Ponieważ wojna jeszcze trwała,
chodzenie po ulicach po godzinie policyjnej było zabronione pod groźbą
śmierci. W nocy dotarliśmy z ojcem do znajomych mieszkających na Pradze,
którzy nas przyjęli i zaopiekowali się nami. Odwszyli nas, umyli i nakarmili.
Mecenas Kulczycki i jego żona zostali zwolnieni później, bodajże po kilku
tygodniach, dokładnie nie pamiętam. Co się potem z nimi działo - nie wiem.
On był w wieku mojego ojca, czyli wówczas miał około 63 lat.
* * *
Warszawa 1945: Ulica Krucza
(fot. E. Falkowski)
Od wiosny 1945 roku w Warszawie przeprowadzano masowe ekshumacje
zwłok ofiar Powstania Warszawskiego z podwórek domów, skwerów i
skwerków, jak również z odgruzowywanych budynków. Ludzie ze
środowiska AK-owskiego, którzy byli już ujawnieni, brali bardzo czynny
udział w ekshumacjach i pochówku swoich kolegów i towarzyszy broni.
Przychodziło również wielu członków rodzin i znajomych poległych.
Dość często miały miejsce głośne boje o zwłoki, gdyż zwłoki młodych,
niezidentyfikowanych żołnierzy AK, których nie odkopano wśród poległych z
jakiejś grupy AK-owskiej, lub które nie miały biało-czerwonej AK-owskiej
opaski, były przez urzędników państwowych rejestrowane jako zwłoki
żołnierzy Armii Ludowej i następnie chowane na cmentarzu wojskowym w
kwaterze Armii Ludowej. W ten sposób władze wykazywały dużą liczbę
członków partii komunistycznej poległych w Powstaniu Warszawskim.
Maria Wolska jest emerytowaną lekarką, mieszka z mężem Andrzejem w
Montrealu. Podczas okupacji niemieckiej Andrzej Wolski "Jur" był
żołnierzem najpierw Szarych Szeregów, a później Batalionu "Zośka"
Kedywu Armii Krajowej. W Powstaniu Warszawskim walczył na Woli,
Starym Mieście i Czerniakowie. Po upadku Powstania w niewoli niemieckiej.
Po powrocie "Jura" do kraju, Maria wyszła za niego za mąż. Ukończyła
studia medycyny. W grudniu 1948 "Jur" został aresztowany przez UB w
pierwszej fali aresztowań byłych żołnierzy b. Zgrupowania "Radosława", i
był więziony do roku 1954. Maria przeżyła bardzo trudny okres, pracujac
na czarno w szpitalu w Warszawie, jak tysiące innych kobiet wystając pod
więzieniem mokotowskim w Warszawie, a potem jeżdżąc do na widzenia z
mężem do wiezienia w Rawiczu. Na początku lat 1960. Wolscy wyjechali na
dłużej do Afryki, a stamtąd do Kanady. (AMK)
Teksty o podobnej tematyce zamieszczone w Zwojach:
•
Wacław Gluth-Nowowiejski: Stolica jaskiń,
Zwoje 1/34, 2003
•
Eugeniusz Szermentowski: Przedwiośnie,
Zwoje 1/34, 2003
•
Andrzej Wolski - "Jur": Ostatni rozkaz,
Zwoje 5/18, 1999
Copyright © 1997-2003
Zwoje