UFO nad ZSRR
Jak już wspomniałem w poprzednim opracowaniu „Historia ruchu ufologicznego w ZSRR”
(UFO, nr 5), dopiero w 1989 roku prasa radziecka zaczęła zamieszczać informacje na temat
obserwacji NOLi dokonanych na terytorium ZSRR. Oczywiście w latach wcześniejszych pojawiały
się od czasu do czasu artykuły o „dziwnych obiektach widywanych na niebie”, ale były one
traktowane w sposób humorystyczny lub natychmiast „wyjaśniane” jako balony, meteoryty etc.
Pisałem już o tym i napomykam jedynie gwoli przypomnienia.
Znamy wiele obserwacji sprzed roku 1989, problem jednak tkwi w tym, iż nie dysponujemy na
ich temat żadnymi fachowymi raportami, a jedynie relacjami prasowymi. Z tego też względu nie
możemy być w 100 procentach pewni, czy dana obserwacja opisana w czasopiśmie miała faktycznie
miejsce. Opisanie bowiem jakiegoś zdarzenia w gazecie nie jest jednoznaczne z jego realnym
zaistnieniem, czego dowodzi wiele przykładów zarówno z terenu Polski, jak i ZSRR.
Oczywiście nie sposób w krótkim opracowaniu przedstawić wszystkie obserwacje. Poza tym
kilkadziesiąt obserwacji NOLi z terenu ZSRR – zwłaszcza z lat 1989-1990 – było już
niejednokrotnie opisywanych w prasie polskiej, w związku z czym zakładam, że są już one znane
Czytelnikom UFO i nie ma sensu powtarzać ich opisów (np. Konacewo, Charowsk, Woroneż).
Ograniczę się więc do przedstawienia kilkunastu przypadków obserwacji lub spotkań z NOLami,
które nie były cytowane w prasie polskiej lub też były przedstawiane fragmentarycznie, a których
„prawdziwość” udało mi się potwierdzić w korespondencji z ufologami radzieckimi. Na początek
jednak cofnijmy się w lata odleglejsze, do „historycznej ery NOLi”.
Najwcześniejszą prawdopodobną obserwacją NOLa z terenu ZSRR, na temat której posiadamy
nieco informacji, jest zdarzenie z 15 sierpnia 1663 roku, które jak sądzę znane jest Czytelnikom i
dlatego przytoczę je w skrócie.
Tego dnia w czasie mszy odbywającej się w parafialnej cerkwi położonej w gminie robozierskiej,
powiat biełozierski, z nieba dobiegł nagle wielki szum. Wierni, którzy pod wpływem tego odgłosu
wyszli na zewnątrz, zauważyli na niebie „wielki ogień” o średnicy ponad 40 metrów, z przodu
którego wydobywały się dwa ogniste promienie, a z tyłu ciągnęła się smuga dymu. Leciał z północy
na południe, gdzie po niedługim czasie zniknął. W chwilę potem pojawił się jednak znowu nad
jeziorem, w rejonie którego zniknął. Przeleciał około 1 kilometra z południa na zachód, po czym
ponownie zgasł. Następnie pojawił się raz jeszcze i ostatecznie zniknął na zachodzie. W pewnej
fazie obserwacji obiekt zawisł nad jeziorem Roboziero. Chłopi popłynęli łódką w jego pobliże, ale
na skutek gorąca emanującego od obiektu musieli się oddalić. Na powierzchni wody, w miejscu nad
którym unosił się obiekt, pojawiła się substancja podobna do rdzy...
Źródłem tej informacji jest list Iwaszki Rżewskiego napisany do „Jego Wysokości
Archimandryty Nikity, Jego Wysokości Starca Matwieja i starców soborowych klasztoru św.
Cyryla”, co pozwala przyjąć, że powyższe zdarzenie miało faktycznie miejsce.
Opisane w zaledwie kilku zdaniach w jednym z artykułów opublikowanych w prasie radzieckiej
obserwacje NOLi z 27 lipca 1909 roku (Połonne), 9 września 1914 roku (stacja Rozdielnaja koło
Odessy) i 26 listopada 1914 roku (Dymer) pomijam, ponieważ nie mam na ich temat „potwierdzeń”
z innych źródeł. Dysponuję natomiast opisem obserwacji z września 1930 roku, który pochodzi z
archiwum Gorkowskiej Sekcji Badań Anormalnych Zjawisk Atmosferycznych.
Pięciu ludzi jadących wieczorem wozem konnym w pobliżu miejscowości Kurgan widziało
ognistą kulę o średnicy około 1,5 metra, która krążyła wokół furmanki. Przestraszeni świadkowie w
pewnym momencie stracili przytomność, a gdy ją odzyskali kilka godzin później (w nocy)
spostrzegli, że leżą w dużej jamie. Wóz był przewrócony, a koń wyprzęgnięty. Przypadek ten jest
obecnie rejestrowany przez wspomnianą grupę gorkowską.
I jeszcze jedna obserwacja, tym razem z okresu II wojny światowej, podana przez czołowego
radzieckiego ufologa, Feliksa Zigla.
W lipcu 1943 roku w rejonie Kurska, w czasie trwającej tam słynnej bitwy pancernej nad pasem
„ziemi niczyjej” zawisł na chwilę ogromny NOL.
Wróćmy do „współczesnej ery NOLi” i przypadków rejestrowanych.
Dnia 4 czerwca 1958 roku dr B. Muratow i jego syn, student Uniwersytetu Moskiewskiego,
wracali znad jeziora Aralskiego, gdzie spędzili cały dzień łowiąc ryby. Znajdując się około godziny
21.00 w okolicy miasteczka Czimbaj (Karakapakia, Uzbeskistan), ujrzeli jednocześnie nadlatujący z
północnego wschodu na niewielkiej wysokości dziwny obiekt. Początkowo sądzili, że to samolot,
ale kiedy obiekt zbliżył się i przeleciał nad ich głowami na wysokości około 100 metrów, zobaczyli,
że to ogromny, metaliczny dysk o średnicy około 25 metrów. Jego górna powierzchnia zwieńczona
była kopułą. Wydawał melodyjny dźwięk przypominający „dzyń-dzyń” i poruszał się z prędkością
około 300 km/godz. Miał lśniące powierzchnie; jedna z nich miała czerwonawy odcień. Po chwili
obiekt znikł im z oczu.
Świadkiem następnej obserwacji był pracownik Akademii Nauk Medycznych ZSRR, dr L.I.
Kuprinow. Oto fragment jego relacji:
„31 lipca 1969 r. wraz ze swymi znajomymi jechałem samochodem do Usowa pod Moskwą.
Zatrzymaliśmy się przed przejazdem kolejowym w okolicy Raboczewo Posjełka w rejonie
Kuncewskim, gdzie mnie i inne samochody zatrzymały przejeżdżające tamtędy pociągi. Była
piękna prawie bezchmurna pogoda. O godzinie 20.00 ujrzeliśmy dwa wyraźnie widoczne na tle
nieba dyskoidalne obiekty. Przeleciały nad nami z ogromną prędkością. Po ich przelocie
przejechał pociąg i wróciliśmy do auta. Bezskutecznie próbowałem uruchomić silnik, który w
ogóle nie reagował na moje wysiłki. Wyszedłem z auta, aby go obejrzeć i wtedy stwierdziłem, że
kierowcy wszystkich sześciu samochodów stojących przed przejazdem mają taki sam problem.
Przez prawie dwie minuty żaden z silników nie dał się uruchomić”.
Kolejne dwa przypadki dotyczą obserwacji NOLi w kształcie „latarki elektrycznej”. Pierwszy z
nich posiada wysoki stopień wiarygodności, jako że pochodzi od Feliksa Zigla, jednego z
najlepszych radzieckich ufologów.
19 sierpnia 1977 r. gigantyczną „lampkę elektryczną” widziano nad Moskwą w rejonie
Sierpuchowa. Jakiś czas latała nad tym rejonem, po czym wylądowała w okolicy stanicy Szarapowa
Ochota. Niedługo potem w tamto miejsce udała się dziewiętnastoosobowa ekipa badawcza.
Znaleziono zwiędłe korony drzew oraz korę opaloną nieznanym rodzajem promieniowania
termicznego. Pobrano wiele próbek gruntu, których analiza, jak stwierdził F. Zigel, „wykazała, że w
niektórych miejscach gleba została całkowicie wysterylizowana, zaś poza strefą lądowania była ona
nasycona mikroorganizmami. Poza tym w rejonie owego CE-II, w niektórych miejscach, grunt był
dokładnie rozdrobniony i to w sposób, w jaki można uzyskać to jedynie za pomocą ultradźwięków”.
W wydawnictwie Prawda wydawana jest gazeta wewnętrzna przeznaczona dla pracowników
wydawnictwa. Nazywa się ona Prawdist. W jednym z jej numerów (z 15 października 1977 roku)
opublikowano notatkę słynnego radzieckiego dziennikarza Borysa Strielnikowa, w której podał on,
iż 13 września 1977 roku wraz z grupą kolegów obserwował przelot NOLa, który przypominał
wyglądem ogromną elektryczną latarkę. Miało to miejsce w mieście Chanty-Mansijsk położonym w
obwodzie Tiumeńskim w Zachodniej Syberii. Strielnikow był tam na spotkaniu z miejscowymi
dziennikarzami. Kiedy po spotkaniu wyszedł wraz z nimi na ulicę, dostrzegł lecącą na niebie wielką
„elektryczną latarkę”. Rękojeścią zwrócona była w kierunku lotu. W pewnym momencie wypuściła
z siebie „ognisty przecinek”. „Przecinek” wykonał wokół głównego obiektu kilka nieregularnych
geometrycznie ewolucji, po czym oba obiekty skierowały się w różnych kierunkach.
Zapytywany, dlaczego opublikował tą relację (w owych czasach publikacja tego typu wymagała
nie lada odwagi), Strielnikow odparł:
„Nieustannie zamęczano mnie pytaniami, czy faktycznie to widziałem. Dlatego właśnie
zdecydowałem się odpowiedzieć wszystkim jednocześnie: Tak, widziałem to!”
20 września 1977 r. miał miejsce słynny „fenomen pietrozawodski”, który wymaga jednak
osobnego omówienia w oddzielnym artykule ze względu na mnogość towarzyszących mu aspektów.
Dlatego też z tego względu w niniejszym opracowaniu sygnalizuję jedynie fakt jego zaistnienia.
W lutym 1985 roku maszynista Siergiej Orłow wraz z pomocnikiem prowadzili pusty skład
wagonów towarowych z Pietrozawodska w kierunku zachodnim. Nagle z boku nad lasem pojawiła
się świecąca kula. Przez pewien czas leciała obok lokomotywy, a kiedy na krętym podjeździe
pociąg zaczął zwalniać bieg, przyspieszyła emanując wokół jasną poświatę i zajęła miejsce przed
lokomotywą. Z powodu oślepiającego światła Orłow i jego pomocnik widzieli przed sobą zaledwie
niewielki odcinek drogi. Nagle bez przyczyny cały zestaw zaczął nabierać prędkości. Orłow włączył
hamowanie, ale na nic się to nie zdało. Prędkość pociągu utrzymywała się na poziomie 50 km/godz.
Połączył się więc z najbliższą stacją, informując o zdarzeniu oraz prosząc o wolny przejazd.
Dyżurna ruchu na stacji Panszukowa nie uwierzyła wprawdzie w otrzymaną informację, niemniej
na wszelki wypadek dała składowi „zielone światło”. Wyszła na peron i zauważyła przed
lokomotywą jasną, białą kulę, w środku której widać było zarys ognistoczerwonego dysku. Przed
samą stacją obiekt odleciał na bok i nawet zniknął na kilka sekund.
Kiedy jednak pociąg minął stację, obiekt pojawił się znowu i zajął swoje poprzednie miejsce.
Nastąpiło w tym momencie (bez udziału maszynisty) wyraźne hamowanie i prędkość pociągu
spadła z 50 do 20 km/godz. Trwało to jednak tylko chwilę, po czym skład ponownie zaczął się
rozpędzać. Orłow spróbował zahamować, ale tak jak poprzednim razem nie udało mu się. Ta
dziwna podróż trwała na odcinku kilkudziesięciu kilometrów przez blisko godzinę. Przez cały ten
czas kontrolka prędkości w kabinie maszynisty stała na zerze, co znaczyło, że lokomotywa nie
miała własnego ciągu. Jej rolę pełnił NOL. Kiedy w końcu kula zniknęła, maszynista zatrzymał
pociąg. Nie pozostały żadne widoczne ślady po tej „szaleńczej jeździe”. Jedynie 300 litrów
zaoszczędzonego paliwa świadczyło, że wszystko zdarzyło się na jawie.
Pietrozawodska Grupa Badań NOL zebrała wszelkie możliwe dowody i relacje świadków oraz
skrupulatnie je zbadała – nie potrafiła jednak wyjaśnić w naturalny sposób tego zdarzenia.
29 stycznia 1986 r. o godzinie 19.55 mieszkańcy Dalniegorska położonego w pobliżu
Władywostoku w Nadmorskim Kraju dostrzegli lecącą bezgłośnie równolegle do powierzchni ziemi
czerwoną kulę o średnicy 2-3 metrów. Leciała z północnego zachodu od strony Góry Sacharnoj w
stronę dworca autobusowego, ale gdy znalazła się nad górą Izwiestkowaja (określanej również z
racji jej wysokości „wzgórzem 611”), wykonała nagle niespodziewany manewr i zgodnie z
relacjami świadków uderzyła w występ skalny, rozbijając go i rozsypując wokół odłamki będącej na
jego drodze bryły skalnej o objętości około 5 metrów sześciennych. W miejscu zderzenia kuli ze
skałą zaobserwowano błysk światła, które było tak jaskrawe, jak światło powstające przy spawaniu.
Jak twierdzą naoczni świadkowie – kilka uczennic, które znajdowały się w pobliżu miejsca
„katastrofy” – kula poruszała się z prędkością 15 m/sek i w pewnym momencie zawisła nad
występem skalnym, kilka razy powoli wzniosła się i opadła, po czym nastąpił wspomniany błysk
światła. Kula nie posiadała żadnych wystających części, zaś jej korpus miał kolor lekko rozgrzanej
nierdzewnej stali. Otaczała ją niewielka czerwona aureola.
Służba obserwacji ruchu powietrznego stwierdziła, że trajektoria lotu obiektu wiodła od strony
Oceanu Indyjskiego. Kulisty obiekt przeleciał na wysokości 1-2 metrów nad i około 20 metrów
obok komina „Dalpolimetalu”.
Przybyli niebawem na miejsce zdarzenia przedstawiciele ufologicznej grupy badawczej z
Dalniegorska odkryli ślady działania wysokiej temperatury na grunt, roślinność zniszczoną przez
nieznany rodzaj promieniowania oraz sześć śladów namagnesowanej krzemionki. Było to niemałym
zaskoczeniem dla specjalistów, ponieważ krzem nie posiada właściwości magnetycznych.
Oznaczało to więc, że kula posiadała olbrzymią energię i wytwarzała potężne pola magnetyczne.
Znaleziono również ołowiane i żelazne kulki o średnicy 2-4 mm. Te ostatnie nie dawały się
obrabiać stalą wysokogatunkową, a jedynie diamentem. Temperatura topnienia tego żelaza jest o
prawie 100 stopni niższa od normalnej. Wszystkie okazy są namagnesowane, co jest także
niezrozumiałe, gdyż normalnie wysoka temperatura pozbawia materiały własności magnetycznych.
Badania wykazały, że odległości między atomami w siatce krystalicznej wynosiły nie 3,86, jak w
przypadku normalnego żelaza, ale 3,84. Kulki przy zbliżeniu ich do kompasu powodowały
odchylenie igły magnetycznej o 5-8 stopni, mimo iż forma kulista nie powinna mieć właściwości
magnetycznych.
Ogromne zainteresowanie wzbudziło jeszcze jedno znalezisko, tzw. „siateczka” – złożony
minerał węglopochodny. Został on poddany badaniom przez uczonych z Tomska, Syberyjskiego
Oddziału Akademii Nauk ZSRR i innych – ogółem w 3 ośrodkach akademickich i 11 instytutach.
Okazało się, że w „siatkach” jest prawie cała tablica Mendelejewa. Analiza rentgenologiczna
wykazała, że z jednej „siatki” po przetopieniu jej w próżni nagle zniknęło złoto, srebro i nikiel, za to
pojawił się alfa-tytan i molibden. W drugiej po podgrzaniu pojawił się siarczek berylu. W powietrzu
„siatka” znikała bez śladu w temperaturze 900°C, natomiast w próżni nie topiła się nawet przy
temperaturze 2800°C. W stanie normalnym nie przewodziła prądu, natomiast przy nagrzaniu
zaczyna przewodzić elektryczność. W jednej z „siatek” znaleziono kawałki cieniutkich nitek
grubości 17 mikronów, które z kolei składały się z jeszcze cieńszych włókien skręconych w sznury.
We włókna te wkręcone były równie cieniutkie złote druciki. Specjaliści doszli do wniosku, że przy
obecnym poziomie rozwoju techniki, sporządzenie czegoś takiego nie jest możliwe. Dr hab. chemii
W. Wysocki stwierdził:
„Nie może być żadnych wątpliwości, że jest to produkt wysoko rozwiniętej technologii, a nie
przedmiot pochodzenia naturalnego lub ziemskiego”.
Interesujący jest jeszcze jeden fakt, związany z tym zdarzeniem. U badaczy pracujących na
miejscu zdarzenia zaobserwowano zmiany w morfologii krwi (zmniejszenie liczby leukocytów i
trombocytów i zmiany w budowie erytrocytów), ujawniły się także zaburzenia sensoryczne. Kiedy
zakończono pierwszy etap prac, członkowie ekspedycji sfotografowali się na miejscu prowadzo-
nych badań. Wszystkie zdjęcia okazały się prześwietlone...
Na zakończenie tego odcinka przeglądu radzieckich obserwacji NOLi, chciałbym przytoczyć
jeszcze trzy obserwacje, które miały miejsce w 1989 roku, czyli podczas sławetnej „fali NOLi” w
ZSRR. Informacje o nich otrzymałem od Jarosławskiej Grupy Badań NOL.
Na początku czerwca 1989 roku w rejonie wsi Jaratowo położonej w rejonie sibajskim w
Baszkirskiej SRR na oczach jej mieszkańców, Abdułata Hasanowa i jego przyjaciela Azata
Isjandawljetowa, wylądował NOL. Obiekt w kształcie „talerza” miał 18 metrów średnicy,
wyposażony był w iluminatory i lśnił różnokolorowymi światełkami. Na miejscu lądowania
pozostały ślady w postaci pogniecionej trawy w kole o promieniu 5-6 metrów. Zdarzenie miało
miejsce o godziny 2.00.
4 czerwca 1989 r. kijowianki Wiera Prokofiewna i Aleksandra Stiepanowa wraz ze swoją
sześcioletnią córką wybrały się do kijowskiego parku. Oto ich relacja, która została opublikowana
między innymi przez gazetę Prawda Ukrainy:
„Właśnie zmierzchało. Podeszłyśmy do dnieprowskiego brzegu i ujrzałyśmy łódkę, a na niej
trzy osoby ubrane w srebrzystą odzież bez widocznych szwów. Twarze ich były blade i
identyczne, jak u bliźniaków. Włosy długie, koloru czerwonego złota. Wielkie oczy. Kiedy
wyszły z łodzi, zapytałyśmy: „Jesteście turystami? Skąd pochodzicie?” Odpowiedzieli nam po
rosyjsku, ale z dziwnym akcentem: „Przylecieliśmy z innej planety. Wasz rozum nie jest w stanie
sobie wyobrazić, gdzie ona się znajduje. Kiedy będziecie tacy jak my – zrozumiecie. My
bierzemy każdego dnia jednego człowieka z Ziemi do siebie. I was także zabierzemy. Tutaj jest
nasz statek. Pokażemy go wam”. Jeden z nich poszedł przodem, a dwóch pozostałych obok nas,
jakby nas konwojowali. Chciałyśmy krzyczeć, uciekać, ale nie miałyśmy sił. Czułyśmy,
jakbyśmy były do nich przymagnesowane. Kiedy patrzyli na nas, to czułyśmy kłucie na całym
ciele. Prosiłyśmy, żeby nas nie zabierali, argumentując, że mamy rodziny i dzieci. Poprzez liście
widziałyśmy błyszczącą konstrukcję podobnie jak ich ubiory srebrzystego koloru. Wyglądała jak
ogromna beczka, na której wirowała antena. „Dobrze, nie weźmiemy was. Znajdziemy kogoś
innego” – stwierdzili w pewnej chwili, po czym weszli do „beczki” po drabince, która ukazała się
w drzwiach. Kiedy weszli do środka, drzwi się zamknęły jak w windzie i pojazd zupełnie
bezszelestnie, nie wywołując nawet podmuchu wystartował, szybko zmieniając się w maleńką
gwiazdkę”.
Na marginesie powyższego zdarzenia warto odnotować, że tego samego dnia rodzina
Iskuskowych przebywała w swojej daczy we wsi Pogorcy koło Kijowa. O godzinie 22.40 ujrzeli oni
duży okrągły latający obiekt, a następnie (prawdopodobnie po jego wylądowaniu) „ludzi w
srebrzystych skafandrach, którzy z niego wyszli”. Niestety nie znam bliższych szczegółów
dotyczących tego przypadku.
26 czerwca 1989 r. około południa w mieście Lesozawodsk położonym w Nadmorskim Kraju,
daleko na wschodzie ZSRR, wybuchła panika, którą wywołała chodząca jego ulicami dziwna
„istota”. Oto, co na ten temat powiedziała E.W. Boldierewa zamieszkała przy ulicy Szczmakowskiej
11b:
„Moja córka Oksana i jej koleżanka O. Chomicz wyszły właśnie z cyrku, gdy ujrzały
dziwnego człowieka. Szedł, a raczej płynął środkiem drogi, lekko muskając nogami ziemię.
Wydawał przy tym dziwny dźwięk podobny do skrzypienia z popiskiwaniem. Dziewczęta
stanęły jak sparaliżowane nie mogąc ruszyć się z miejsca. Istota zbliżyła się do nich, podniosła
rękę i przeciągnęła dłonią po swoich szarosrebrzystych włosach, po czym powoli opuszczając
rękę, ruszyła dalej. Na ziemi, w miejscach gdzie stawała istota, pozostawały ślady koloru
srebrzystego, które powoli znikały. Gdy tylko istota minęła je, dziewczynki pobiegły do
autobusu. W momencie gdy istota była blisko dziewczynek, zauważyły one, że emanuje ona
blask, a także odczuły gorąco, ponadto Oksanę rozbolała głowa”.
Ale na tym historia ta się nie skończyła. Gdy bowiem dziewczynki wysiadły z autobusu,
ponownie ujrzały tę samą (lub identyczną) istotę. Oddajmy znów głos E.W. Boldierewej:
„Istota szła w dalszym ciągu środkiem drogi, obracając głowę to w lewo, to w prawo, jak
gdyby rozglądając się. Nagle na drodze pojawił się samochód prowadzony przez młodego
mężczyznę. Kierowca ujrzał istotę i przyhamował, ale stało się coś niezwykłego. Istota zrobiła
kilka kroków w jego kierunku i jego auto przejechało poprzez nią. Wystraszony kierowca
gwałtownie zahamował i zatrzymawszy się po około 15 metrach, siedział przez chwilę
nieruchomo kurczowo trzymając kierownicę. Zarówno on (szczególnie jego włosy), jak i
samochód pokryci zostali srebrzystym kolorem. W tym czasie zniknęły nogi istoty, lecz mimo to
przemieszczała się ona dalej i dopiero na moście zniknęła cała jej sylwetka. Ślady istoty
widoczne były jeszcze kilka minut, potem i one zniknęły. Dziewczynki widziały to wszystko
ukryte za przystankiem”.
Brak danych na temat obiektu – prawdopodobnie nie został zaobserwowany przez świadków.
Autor: Bronisław Rzepecki
Artykuł pochodzi z 6 numeru UFO (kwiecień-czerwiec 1991)