AlisonRoberts
Drań,lekarz,mąż?
Tłumaczenie
KrystynaRabińska
ROZDZIAŁPIERWSZY
Wyglądałzupełnieinaczej,niżsięspodziewała.
Chociażto,żejestwysokiiobłędnieprzystojny,niepowinnojejzaskoczyć.Dwa
latatemuwszystkiedziewczynywszpitaluszalałyzanimiusiłowałyzwrócićnasie-
biejegouwagę.
Summer Pearson miała jednak solidne powody, aby uważać go za skończonego
drania.Anawetpotwora.
Tylko że po potworach nie należy oczekiwać ciepłego spojrzenia ani uśmiechu
rozświetlającegocałypokój.Możeniepotrzebniesiędoniegouprzedziła?
–DoktorMitchell?
–Tak,toja.
–ZacMitchell?
–Owszem,chociażmojababciaużywapełnegoimienia,Isaac.
Kurczę,cojąobchodzijegobabcia?
–PracowałpankiedyśwszpitaluogólnymwAuckland?Naoddzialeratunkowym?
–Tak,aleostatniedwalataspędziłemwWielkiejBrytanii.
DodyżurkiwszedłGraham,kierownikbazy.Niósłpomarańczowykombinezon.
–Udałomisięznaleźćtwójrozmiar–zwróciłsiędoZaca.–Ibawełnianypodko-
szulek.Widzę,żezdążyłeśjużpoznaćSummer.
–Eee…Oficjalniejeszczeniezostaliśmysobieprzedstawieni.
Summer zaczerwieniła się. Popełniła gafę, sprawdzając jego tożsamość niczym
policjant.
–Przepraszam–wybąkała.–SummerPearson,ratownikmedyczny.Wpogotowiu
lotniczymodtrzechlat.
–Wieleotobiesłyszałem.–Zacodrazuprzeszedłnaty.Uniósłbrwiiotonzniżył
głos.–Samedobrerzeczy.
Czyżbyzniąflirtował?
Ja też dużo o tobie słyszałam, ale same złe rzeczy, chciała odpowiedzieć, lecz
wporęugryzłasięwjęzyk.ZignorowałakomplementizwróciłasiędoGrahama:
–SkorzystamzchwilispokojuiwprowadzęZacaw…
–Czymniesłuchniemyli?Ktośpowiedziałsłowonaliteręs?–Dopokojuwszedł
jeszczejedenmężczyzna.
–Owszem–przyznałGraham.–Twójtyp?
–Osiemminut.
–Jadajęsześć.–GrahampuściłdoZacaoko.–Zawszekiedyktóreśznaswypo-
wie słowo „spokój”, zakładamy się, po jakim czasie przyjdzie wezwanie. Ten, kto
w danym tygodniu przegra, uzupełnia zapas piwa w lodówce. Zac, poznaj Mon-
ty’ego,naszegopilota.
WszyscytrzejspojrzeliteraznaSummer.
–Trzyminuty–rzuciła.
–PokażtylkoZacowi,gdziecoleży–poleciłGraham.–Maszprzedsobąnajlepiej
wyszkolonegolekarzamedycynyratunkowej,jakidonasdołącza,iekspertaodob-
sługiwania wciągarki. Zac przeszedł ponadto szkolenie z ewakuacji z zatopionego
śmigłowcairozpocząłkursnapilota.
Summer udała, że nie robi to na niej wrażenia, chociaż w duchu czuła respekt
ipodziw.Szkoleniezewakuacjizzatopionegośmigłowcaniejestdlamięczaków.
Zacwzruszyłramionami.
–Medycynaratunkowatomojapasja.Lubięekstremalnewyzwania.Wolępraco-
wać na pierwszej linii niż w czterech ścianach szpitalnego oddziału ratunkowego.
Możejeszczeniedorosłemiwciążmamwsobieżyłkęposzukiwaczaprzygód?
Niedojrzałośćniczegonieusprawiedliwia,pomyślałaSummer.Anapewnonietłu-
maczyzrujnowaniakomuśżycia.SpojrzałanaGrahama.Czymożemupowiedzieć,
żenienajlepiejsięczujewjednymzespolezZakiem?
Niemiałajednakszansytegozrobić,gdyżwtejsamejchwilirozległsięprzeraźli-
wysygnał.
Montyspojrzałnazegarek.
–Dwieminuty,dziesięćsekund.Wygrałaś.
Summerchwyciłakaskinałożyłagonagłowę.Wcalenieczuła,abycokolwiekwy-
grała.
Wyglądałazupełnieinaczej,niżsięspodziewał.
Po pierwsze była naprawdę drobnej postury. Głową, razem z krótko obciętymi
blondwłosamisterczącyminajeża,sięgałamuramienia.Koledzyzoddziałuratun-
kowego przestrzegali go jednak, aby nie dał się zwieść pozorom. „Twarda sztuka
ijednaznajlepszychwśródratowników”,mówili.
Powiedzieli mu również, że ma na imię Summer, jak najpiękniejsza pora roku,
lato, jest pogodna i zabawna i że świetnie się z nią pracuje. Nazwali go nawet
szczęściarzem,botrafiłdojednegozespołuznią.
Oczekiwałwięcciepłegoprzyjęcia,apowiałoarktycznymchłodem.Szczęściarz?
Tochybabyłykpiny.
Gdyznalazłsięwkabinieśmigłowca,humorodrazumusiępoprawił.Nareszcie
znowuwpowietrzu,znowuleciwnieznane.Nadodatekpodnimijestbłękitnyoce-
an i jego rodzinne miasto, a celem półwysep Coromandel, jedno z jego ulubionych
miejscnakuliziemskiej.
–Samochódspadłznasypu–usłyszałwsłuchawkachzamontowanychwkasku.–
Droganumer309,naodcinkumiędzylasemKauriiwodospademWaiau.Pogotowie
istrażpożarnadotarlijużnamiejsce.
–309-tkanadaljestnieutwardzona?–zapytał.
–Znasztędrogę?–zdziwiłsięMonty.
–Większośćwakacjispędziłemnapółwyspie.Uprawiamsportywodne.
–PorozmawiajzSummer.–Montyzachichotał.–Jestmistrzyniąpaddleboardin-
gu.
Zac zrobiłby to z przyjemnością, lecz jedno spojrzenie na Summer wystarczyło,
abyostudzićjegozapał.Siedziałaodwróconadookna,zapatrzonawdaliniezdra-
dzałanajmniejszejochotydorozmowy.
Byłanaprawdęfiligranowa.Szerokieszelkiuprzężyasekuracyjnejkrzyżowałysię
najejplecach,kasksprawiałwrażeniezbytdużego.Wyglądałajakdzieckobawiące
sięwprzebierańców,leczwystarczyłozobaczyćjejprofil,abysięprzekonać,żeto
tylkozłudzenie.
Zakażdymrazem,kiedynaniegopatrzyła,czułsięjaknacenzurowanym.
Dlaczego?Przecieżwżyciusięniewidzieli.Cotakiegozrobił,żegoosądza,ito
nadodateknegatywnie?
Możenielubipracowaćznikim,ktomawyższekwalifikacjeodniej?Możeczeka
napotwierdzenietychkwalifikacjiwpraktyce?
Jeślitak,towporządku.
Natomiast nie w porządku jest danie nowemu koledze do zrozumienia, że jest
osobąniepożądanąwzespole.Bardzoniewporządku.
Jakgdybyodgadując,żeoniejmyśli,Summerobejrzałasię.Dostrzegłajegospoj-
rzenieizatrzymałananimswójwzrokodrobinędłużej,niżwymagagrzeczność.
Taak…jestgwałtowna.Nieustraszona.
Któreznichpierwszesięodwróci?Zacbyłmistrzemwrozładowywaniunapięcia
irobiłtoniejakoautomatycznie.Możenauczyłsiętejsztukiwzbytmłodymwieku
izniezbytchwalebnychpowodów,leczczasamitaumiejętnośćbardzomusięprzy-
dawała. Wystarczyło posłużyć się wrodzonym urokiem osobistym. Uśmiechnął się
więcnajbardziejczarująco,jakpotrafił,iprzezjednomgnieniewydawałomusię,że
sztuczkazadziałała,żeSummerodwzajemniuśmiech,leczsiępomylił.Summerod-
wróciłagłowęikontaktwzrokowysięurwał.
Zrobiła to z premedytacją? Zdusił w sobie rozczarowanie, może nawet złość.
Wiedział,żeanijedno,anidrugieniepomożemunawiązaćdobrejwspółpracyztą
drażliwąpartnerką.
–ZtwojejstronyzachwilębędziewspaniaływidoknapustynięPinnacles–ode-
zwałasięSummer.
–Nadgóramimożenamitrochęzatrząść–uprzedziłMonty.–Jaktylkominiemy
szczyty,dostanęnajnowszeinformacjeoakcjiratunkowej.
Na początku kariery zawodowej Zac zacząłby teraz rozpracowywać w głowie
najrozmaitszescenariuszewydarzeńidopasowywaćdonichprocedurymedyczne,
jakie ewentualnie należy wdrożyć. Lista możliwych urazów była jednak tak długa,
żejużdawnodoszedłdowniosku,żeszkodanatoczasuienergii.
Doświadczenienauczyłogorównież,żelepiejprzystępowaćdoakcjiratunkowej
bez z góry założonego planu, bo wtedy ratownik jest otwarty na wszelkie niespo-
dzianki.Należywięcsięwyluzowaćizadbaćowewnętrznyspokój.
Widokporośniętychbujnąroślinnościągórskichzboczy,nadktórymiprzelatywali,
sprzyjałtemuznaczniebardziejniżpróbynawiązaniarozmowyzkimś,ktowyraź-
nieniemiałzamiaruuprzyjemniaćmużycia.
–Przewidywanyczaslądowaniadwieminuty.
Summerzbliżyłatwarzdoszyby,abylepiejwidzieć,cosiędziejenaziemi.
–Nagodziniejedenastejsamochody.Wózstrażackiikaretka.
–Rozumiem–odparłMonty.–Baza?Tujedynka.Dotarliśmynamiejsce.
Wylądowali na drodze i jeszcze zanim opadł kurz, otworzyli drzwi. Zac odpiął
klamręuprzęży,przerzuciłjedenzplecakówzesprzętemprzezramięiwysiadłjako
pierwszy. Summer chwyciła drugi plecak oraz przenośny aparat tlenowy i wysko-
czyła za nim. Miała dziwne uczucie, że tworzą zgrany tandem. Może dlatego, że
Zacsamdoskonalewiedział,corobić,nieczekałnawskazówki.Jednakkiedydołą-
czylidozespołuratowników,cofnąłsięipozwoliłjejpierwszejrozmawiaćzestraża-
kiemdowodzącymakcją.
–Zabezpieczyliśmysamochód,alekierowcynieudałosięwydobyć.Strasznastro-
mizna.
–Jednaosoba?
–Tak.Osiemdziesięciotrzyletniakobieta.Frances.
–Stan?
Wtejchwilidołączyłdonichratownikzkaretki.
– Poziom świadomości obniżony – powiedział. – Szok i stres, słaba orientacja.
Drogi oddechowe drożne, ale z powodu utrudnionego dostępu trudno przeprowa-
dzić dokładniejsze badanie. Biorąc pod uwagę siłę bezwładności i wiek poszkodo-
wanej,możnaprzypuszczać,żeofiaradoznałaznacznychobrażeń.
–Jakmożnasiędoniejdostać?
–Podrabinie.Niestetykilkumetrówbrakuje,więcdalejtrzebachwytaćsięgałę-
zi.
–Idziemy.
SummerspojrzałanaZaca.Odrazupomyślała,żezjegowzrostemiposturąbę-
dzie mu trudniej niż jej. Rozsądniej będzie, jak zostanie na górze, a ona zejdzie,
zbadaofiaręwypadkuiustabilizujenatyle,abystrażacymogliprzystąpićdowycią-
gnięciajejzwrakusamochodu.
– Chcesz, żebym zszedł pierwszy? – zapytał Zac. – Sprawdzę, na ile bezpieczna
jesttadrabina.
Summerwręczyłaplecakstrażakowi,któryprzywiązałgodolinyiopuściłnadół.
Potemspojrzaławprzepaść.Wąskadrabinawisiałaprawiepionowonaścianiepo-
rośniętej krzakami i paprociami. Wtedy doceniła propozycję Zaca i jego dbałość
ojejbezpieczeństwo.
–Eee…Rzeczywiścietakbędzielepiej–mruknęła.–Mniejszaszkoda,jeślijawy-
lądujęnatobieniżodwrotnie–zażartowała.
TerazZacrównieżoddałswójplecakstrażakowi,odwróciłsięipewniepostawił
nogęnapierwszymszczebludrabinyprzywiązanejlinądowozustrażackiego.Dru-
ga lina zabezpieczała wrak małego samochodu zaklinowanego między drzewami
okołopiętnastumetrówniżej.
– Miała szczęście, że tu rosną drzewa – stwierdził strażak. – Inaczej już by nie
żyła.
GdyZacdotarłdopołowydrabiny,Summerweszłanapierwszyszczebel.Uwiel-
białategorodzajuwyzwania.AsekurowanaprzezZacaistrażakówszybkodotarła
do samochodu. Szyba w oknie od strony pasażera była stłuczona, więc mogła we-
tknąćgłowędośrodka.
–Wyjmijciemnie,błagam!–drżącymgłosemprosiłaFrances.
–Potoprzyszliśmy.JanazywamsięSummer,atomójkolegaZac–odparłaSum-
mer.–Czymożepanioddychaćswobodnie,Frances?–zapytała.
–Nie…niebardzo.
–Czujepaniból?Jeślitak,togdzie?
–Nie…niewiem.Bojęsię.
Summerpilnieprzyglądałasiękobiecie,usiłującnaokoocenićjejstan.Blada,na
czole krwawiący guz… Oddech szybki, płytki. Okno od strony kierowcy również
miało stłuczoną szybę i nagle w otworze pokazała się głowa Zaca. Jak, do diabła,
zdołałsiętamdostać?
ZacwyciągnąłrękęidotknąłczołaFrances.Byłtogestdodającyotuchy,ajedno-
cześnie stabilizujący głowę, gdyby kobieta zechciała się obejrzeć. Istniało ryzyko,
żemiałauszkodzonekręgiszyjne.
–Wporządku,kochana–odezwałsięZac.–Zajmiemysiętobą.
Kochana?! Czy to właściwy sposób zwracania się do osiemdziesięciotrzyletniej
kobiety?
–Och–westchnęłaFrancesnieurażona.–Kimpanjest?
–Lekarzem.MamnaimięZac.
–Znamysię?
–Terazjużtak–odparłzuśmiechemipuściłdoniejoko.
–Och!–Francesznowuwestchnęła.–Dziękujęci,chłopcze.Taksięboję…
–Wiem.–TongłosuZacabyłpełenzrozumienia.Summerzauważyłarównież,że
wziąłFranceszarękę.Chcejejdodaćotuchyczyzmierzyćpuls?–Summer–Zac
zwróciłsięterazdoniej–możeszotworzyćdrzwiodswojejstrony?Tesązabloko-
wane.
Zpomocąstrażakazłomemudałosięotworzyćdrzwiodstronypasażera.Sum-
merwsunęłasiędośrodka.Samochodemniebezpieczniezahuśtało.
–Nie!–krzyknęłaprzerażonaFrances.–Pomocy!
–Linajestmocna,anagórzetrzymająwielkisamochódstrażacki.Jesteściebez-
pieczne,kochana–łagodnymtonemtłumaczyłZac.
Summermusiaławduchuprzyznać,żeijejtesłowabyłypotrzebne.Włożyłasłu-
chawkistetoskopudouszu,końcówkęprzyłożyładopiersiFrances.
–Głębokioddech,proszę…
Płuca kobiety funkcjonowały prawie normalnie, jednak puls był przyspieszony
i nierówny, co mogło sugerować kłopoty z sercem. Summer opatrzyła najgorsze
skaleczenianacienkiejjakpergaminskórzeFrancesizpomocąZacazałożyłajej
kołnierzortopedyczny.
–Wiem,żetojestniewygodne,alemusimyzabezpieczyćkarkiszyję–tłumaczy-
ła.–Terazstrażacybędąmoglipaniąstądwydobyć,anagórzeczekakaretka.Tam
lekarzdokładniepaniązbada.
Frances nie puszczała dłoni Zaca. Skarżyła się na ból w klatce piersiowej
iwręce.
–Możemydaćpaniśrodekprzeciwbólowy–uznał.
–Nie,nie.Wytrzymam.
WspólniezSummeruzgodnili,żeterazniepodadząFranceskroplówki,botobar-
dzoutrudniłobyjejtransportnagórę,zdecydowalisięnatomiastzałożyćjejmasecz-
kętlenową.Potemwyjaśnili,wjakisposóbstrażacywyjmąjązsamochoduzapo-
mocądeskiunieruchamiającejiułożąnanoszach.
– Będzie pani całkowicie bezpieczna – zapewniła Summer. – Jest pani w rękach
silnychmłodychstrażaków.
–Narobiłamwszystkimtylekłopotu…
–Nieszkodzi.Odtegojesteśmy,żebypomagać.Gdybyludzieniemieliwypadków
albo nie chorowali, bylibyśmy bezrobotni – żartem odpowiedział Zac. – Kochamy
nasząpracę,prawda,Summer?–zapytałzuśmiechem.
Tymrazemniemogłanieodwzajemnićuśmiechu.NachyliłasięnadFrancesirze-
kła:
–Naprawdękochamyto,corobimy.Gotowa?
Znajwiększąostrożnościąwydobylistarsząpaniązwraku.Frances,nawetjeśli
cierpiała,znosiłatobezskargi.Potemwkoszuratowniczymprzetransportowaliją
nagórę.
WkaretceZacprzystąpiłdobadania,awtymczasiepielęgniarzwypełniałdoku-
menty.
–Mapanirodzinę,krewnych?
–Nie.Jużnie.
–Kogochciałabypanizawiadomić?
–Możesąsiadkę?Zaopiekujesiękotami,jeśliniewrócęnanoc.Właśnie…Todla-
tegowybrałamsiędomiasta.WsupermarkeciewWhitiandzejestpromocjakociej
karmy.
TymczasemZaczałożyłFranceswenflon,aSummerpodłączyłakroplówkę.Zpo-
dziwempatrzyła,zjakąpewnościąiwprawąZacbadapacjentkę,potemrobiEKG,
sprawdzacieśnieniekrwiinasycenietlenem.WpewnejchwiliFrancesspojrzałna
niąporozumiewawczo.Summerkiwnęłagłową.Zaburzenierytmusercaniestano-
wiłozagrożeniażycia,alenapewnobędziewymagałoleczenia.
–Miewapanizawrotygłowy?–zapytałZac.–Czyprzedsamymwypadkiemnie
czułasiępanijakośniewyraźnie?
–Raczejnie,aleniepamiętam…
–Jakielekipaniprzyjmuje?
–Żadnychzwyjątkiemwapna.Jestemzdrowajakkoń.Odwielulatniemuszęod-
wiedzaćlekarza.
–Wtakimraziedobrze,żewszpitaluprzejdziepanibadaniakontrolne.
–Nielubięniepotrzebniezawracaćgłowylekarzom.
–Wiem.MojababciaIvyuważadokładnietaksamo.
–Wjakimjestwieku?
–Skończyładziewięćdziesiątdwalata.
Zajęta szykowaniem opatrunku Summer rzuciła mu lekko zdziwione spojrzenie.
Nigdywżyciunieopowiadałabynikomu,ajużnapewnoniepacjentce,oswojejro-
dzinie.Musigołączyćzbabciąjakaśspecjalnawięź,pomyślała.Imówioniejzwy-
raźnądumą.Alefacetzjegoreputacjąiuczuciarodzinne?Niemożliwe.
–Icodzienniepływa–dodałZac.–Boli,jaktudotykam?
–Och…tak,tak…
–Proszęspróbowaćporuszyćpalcamidłoni.
–Boli.Cośsobiezłamałam?
–Całkiemmożliwe.Teraztylkounieruchomimyrękę,ajakdotrzemydoszpitala,
zrobiąprześwietlenie.Możemydaćpaniśrodekprzeciwbólowy.Niemusipanibyć
takadzielnaicierpieć.Czasamimiłopozwolić,abyinnisięnamizajęli.
– Zasnęła, biedactwo. Morfina zadziałała. – Głos Zaca w słuchawkach brzmiał
nienaturalniegłośno.–Stanstabilny.Możemypodziwiaćwidoki.
Summer jednak widoki nie kusiły. Czuła się, jak gdyby powietrze z niej uleciało.
A gdyby to ona uległa wypadkowi na takim odludziu? Kogo mogłaby zawiadomić,
gdybyzabranojądoodległegoszpitala?
Wpodobnychchwilachboleśnieodczuwałabrakpartnera,aodkądprzekroczyła
trzydziestkęiwszyscyznajomiwjejwiekualbojużpozakładalirodziny,albomieli
taki zamiar, swoją samotność coraz częściej traktowała jak życiową porażkę. Nie
byłoprzyniejnikogo,ktomówiłbyjejczułesłówka,otaczałtroską,dawałpoczucie
bezpieczeństwa.Iniedlatego,żeniepróbowałakogośtakiegoznaleźć,aledlatego,
żezwiązkizmężczyznamijejniewychodziły.
Gdybyjednakmiałabyćabsolutniezsobąszczera,musiałabyprzyznać,żezbyt-
niosięniestarała,abyjeratować.Tłumaczyłasobie,żejeszczemaczas,żeteraz
karierazawodowajestważniejsza,aleprzyczynatkwiłagłębiej.Zmarłapiętnaście
lattemumatkazawszejejpowtarzała,żemężczyznomnienależyufać.
Czyjakonajbliższegokrewnegowskazałabyojca?Raczejnie.Odpogrzebumamy
goniewidziała,azresztąwciążkrewsięwniejgotowałanamyśl,żemiałczelność
zjawićsięnauroczystości.
Najprawdopodobniej zrobiłaby to, co Frances, poprosiłaby o zawiadomienie są-
siada,byzająłsięzwierzakiem.
Nie,nie.Jejżyciewcaleniejestażtakiesmutne.Mawieludobrychznajomych.
Przedewszystkimludzi,zktórymipracuje.Anajstarszastażemprzyjaciółka,Kate,
zrobiłabywszystko,abypomóc.Szkodatylko,żemieszkawHamilton,dobrągodzi-
nęjazdysamochodem.Chociażtowcalenieusprawiedliwia,dlaczegotakdawnosię
niewidziałyanizsobąnierozmawiały.
Może teraz właśnie jest okazja? Postanowiła, że skorzysta, że Zac czuwa nad
Frances,iwyślejejesemesa.
„Cześć,jakleci?Wieczorembędzieszwdomu?”.
Odpowiedźprzyszłanatychmiast:
„Kończępóźno,aleo10jużbędę.Zadzwoń,topogadamy”.
„Niezgadniesz,ktotusięznowupojawił!”.
ROZDZIAŁDRUGI
–Zac?Kiedywróciłeś?!–zawołałaMandy,pielęgniarkazoddziałuratunkowego,
którawłaśnieprzechodziłakorytarzem,pchającprzedsobąwózekopatrunkowy.
–Wzeszłymtygodniu.Atygdziesiępodziewałaś,żejeszczesięniespotkaliśmy?
–Byłamnaurlopie.WypróbowywałamnowebikininaplażywRarotondze.
–Nieźle.
–Owszem.Następnymrazem,jakbędęmiaładzieńwolny,wypróbujęjenaTaka-
punie.Różowewdrobnefiletowekwiatki.
Mandybyłaurodzonąflirciarą.Krążyłyplotki,żeczasaminaflirciesięniekończy,
lecz Summer ich nie słuchała. Lubiła Mandy, w pracy zawsze chętną do pomocy
i duszę towarzystwa podczas wszelkich imprez. Dzisiaj jednak, widząc uśmiechy
ispojrzenia,jakiewymieniłazZakiem,poczułainstynktownąniechęćdokoleżanki.
Czyżby dlatego, że kilka godzin spędzonych z Zakiem zachwiało jej przekona-
niem,żetoostatnidrańipotwórwludzkimciele?
WłaśnieprzekazaliFrancespodopiekęlekarzyzoddziału.Starszapanizełzami
woczachżegnałasięzZakiem,nazywającgoswoimwybawicielem.
–Tenkochanychłopakocaliłmiżycie–mówiła.
–Jużtakijest–odparłRob,lekarzkonsultantprzejmującynadniąpieczę.–Mamy
szczęście,żedonaswrócił.Itylkoodczasudoczasupozwalamymuprzeleciećsię
śmigłowcem,bobardzotolubi.
Notak,pomyślałaSummer,przecieżoddziałratunkowy,gdziejestkonsultantem,
todlaZacagłównemiejscepracy.Tu,jakwidać,jestcenionyilubiany,możenawet
bardziejodMandy.Czyniktniewieonimtego,coonawie?Małobrakowało,ateż
dałabysięoczarować.JakMandy.JakKate.Ijakjejsiostra,Shelley.Niewolnojej
zapomnieć,żezrujnowałbiedaczceżycie.
–Summer?–Mandyzwróciłasiędoniej.–Tylkonamgonieukradnijcie–zażar-
towała.
–Niemaobawy.–Summerstarałasięmówićlekkimtonem.–Jestempewna,że
dyżuryznamiszybkomusięznudząibędzieciegomielitylkodlasiebie.
Mandywestchnęłateatralnie.
–Miłopomarzyć–mruknęła.
–Mandy!Coztymwózkiem?–dobiegłozpobliskiegoboksu.
–Jużidę!–DziewczynarękąposłałaZacowipocałunekizniknęłazaparawanem.
SummerpoczułanasobiewzrokZaca,spokojny,baczny,zupełnieinnyniżchwilę
przedtem,gdyrozmawiałzMandy.Czyżbyodgadł,żemówiąc,iżdyżurymusięznu-
dzą,nieżartowała?Żetobyłopobożneżyczeniewypowiedzianenagłos?
Czytoażtakieważne?Nie.
Todlaczegoczujesięjakwrednajędza?
W pogotowiu lotniczym każda ekipa musi tworzyć zgraną paczkę. To podstawa
sukcesu.Zacpierwszyrazznimileciałiokazałsięcennymnabytkiem.Wprostide-
alnym. Wyobraziła sobie, jak musi oceniać jej dzisiejsze zachowanie i przeraziła
się.Samasiebieniepoznawała.Zawszestarłasiębyćmiładlanowychkolegów.
Postanowiła,żemusijakośsięzrehabilitować.
–Chodźmy.Montypewniesięzastanawia,gdzieprzepadliśmy–rzekła,odwraca-
jącwzrok.
Zachwilęwystartująalbozpowrotemdobazy,albodojakiegośnowegowezwa-
nia.Musząwspółpracować.Tuniemamiejscanaosobisteuprzedzenia.Wmilcze-
niudojechaliwindąnalądowiskonadachuszpitala.
–Świetniesięspisałeś–rzuciła,nimwysiedli.
Dziękujęzatakiekomplementy,pomyślałZac.
Publicznieoświadczyła,żesięucieszy,jeślionzadowolisiępracąwczterechścia-
nach oddziału ratunkowego. Ile czasu trzeba, aby to dotarło do wszystkich kole-
gów?
Aztakąniecierpliwościąwyczekiwałchwili,gdywkombinezonieratownikapogo-
towialotniczegozjawisięwszpitaluzpierwszympacjentem,jakwszemiwobecza-
demonstruje,żeosiągnąłupragnionycel.Tomiałbyćpocząteknowegoetapuwży-
ciu. Z jednej strony szpitalny oddział ratunkowy z najnowocześniejszą aparaturą,
zdrugiejwyzwaniepodnoszącepoziomadrenaliny,wielkaniewiadoma,ekstremal-
nietrudnewarunki.Aprzytymzamieszkaniewciekawymmieścienadoceanem,ze
wspaniałymiwarunkamidouprawianiasportówwodnych.
Wizjaokazałasięzbytpiękna,abysięsprawdziła.Nabłękitnymniebiepojawiła
sięwielkaburzowachmura,któramogłazakłócićwymarzonąsielankę.
Co za ironia, że ta chmura ma na imię Summer, jak najpiękniejsza pora roku –
lato.
Boże,czyniepowiedziałczegośnagłos?Mikrofonwbudowanywkaskmógłwy-
chwycićjakiśdźwięk.Chcącratowaćsytuację,odezwałsię:
–Ładneimię.JeszczeniespotkałemdziewczynyoimieniuSummer.
– Moi rodzice byli hipisami. Zostałam poczęta na plaży, po zawodach surfingo-
wych.
Śmiech Monty’ego uświadomił mu, że rozmowa toczy się nie tylko między nimi
dwojgiem.
–Niewiedziałem–odezwałsiępilot.–Nicdziwnego,żewtwoichżyłachpłynie
wodamorska.
– Czyli pamiątka z letnich wakacji – zażartował Zac. – Nie każdy wie, w jakich
okolicznościachzostałpoczęty.Janiewiem.
–Zapytajmamę.
–Mojamamazginęławwypadku,kiedymiałemsiedemlat.Ojcanieznałem.Wy-
chowałamniebabka.
–Och…–Summerrzuciłamuprzerażonespojrzenie.Alepalnęłamgafę,pomyśla-
ła.–Przepraszam.
–Niemazaco.Tobyłodawno.Maszrodzeństwo?Możesiostry,Wiosnę,Jesień?
–Niemam–ucięła.
Zacwestchnąłwduchu.PoproszęGrahama,abyprzydzieliłminiedoinnejekipy,
zdecydował.
Realizacjategopostanowieniamusiałajednakpoczekać,gdyżwsłuchawkachroz-
ległsięgłosdyspozytorazbazy.
– Zaginęło dziecko, sześcioletni chłopiec. Czerwona koszulka, niebieskie szorty,
bosy.MógłzostaćzniesionyprzezfalenaplażyStLeonard.Strażprzybrzeżnawy-
słałałódźratunkową,helikopterpolicyjnyjestwdrodze,alewyznajdujeciesięnaj-
bliżejmiejscazdarzenia.
Sześcioletnichłopczyk.Jakiemaszanse?Jakbardzomusibyćprzerażony?
JestprawiewtymsamymwiekucoZac,kiedystraciłmamę.Summermogłatylko
siędomyślać,jakbardzobyłwtedyprzerażony.
Miałtesamemiękkieciemnekręconewłosycoteraz?Tesamewielkiebrązowe
oczy?
Współczucieścisnęłojejserce.NiechciałalitowaćsięnadZackiem.Niechciała
ulecjegoczarowi.
Możetodzieckoumiepływać?Onaumiałajużjakoczterolatka.Montymiałrację,
wjejżyłachpłyniekrewzmieszanazwodąmorską.Dzieciństwotobyłosłońce,pla-
żaisurfowanie.Szczęśliwedni.
Krążyli nad skałami otaczającymi jedną z wielu plaż na północ od Auckland.
Wdolewidziałagrupęludziztwarzamizwróconymikumorzu.Inniwspinalisięna
skały,przeszukiwalimałebasenywodne,doktórychchłopiecmógłwpaść,gdyroz-
począł się przypływ. Przy kolejnym okrążeniu śmigłowca w oddali dostrzegła łódź
strażyprzybrzeżnejibiałąsmugęspienionejwody,jakązostawiałazasobą.
Zerknęła na Zaca. Zmarszczka na czole świadczyła o maksymalnym skupieniu.
Coraz trudniej było jej wierzyć, że to człowiek, o którym słyszała takie straszne
rzeczy.
Montyutrzymywałhelikopternaniewielkiejwysokościipowoliwykonywałkolej-
neokrążenia.
–Cotobyło?
–Gdzie?
–Wydajemisię,żewidziałemczerwonąplamkę.
–Gdzie?!
Summer wytężyła wzrok. Modliła się w duchu, aby czerwona plamka znowu się
pokazała.Obokłodzistrażyprzybrzeżnejzobaczyłaterazjolęikogoświosłującego
nadescesurfingowej.
– Nie w wodzie. Na skale. Monty, zbliż się tam. – Monty zrobił jeszcze jedno
okrążenie, ale Summer niczego nie wypatrzyła. – Przysięgam, że coś widziałem.
Mniejwięcejwpołowiewysokości,tam,gdziepochyłorośniedrzewopohutukawa.
Śmigłowieczawisłwpowietrzu, potemMontyzbliżyłmaszynę doskałyiopuścił
niżej.
–Tam!–PodnieconygłosZacawibrowałwsłuchawkach.–Nadrugiej.Zapniem
jestwystęp,ananimczerwonaplama…
Natychmiastprzekazaliinformacjęratownikomnaziemi.Wózstrażackiwjechał
na szczyt, ustawił się tyłem do przepaści. Ratownik na linie opuścił się na dół.
Wpewnejchwilizniknąłzapniemdrzewainawisem.Summerwstrzymałaoddech.
Pochwilimężczyznaznowusiępokazał.Wramionachtrzymałdziecko.
Summer i Zac wymienili spojrzenia. W oczach Zaca Summer dostrzegła odbicie
własnejradościiulgi.
Nie,toniemożliwe,pomyślała.Tozłudzenie.Przecieżto,coonimwie,świadczy,
żeonniejestzdolnydożadnychludzkichuczuć…
Komunikatradiowyogłosiłkoniecakcji.Montywzniósłśmigłowieciskierowałsię
wstronębazy.
–Alemieliśmyszczęście.–Wjegogłosiebrzmiałanieskrywanaradośćisatysfak-
cja.
SpokojnepóźneletniepopołudnienaplażyTakapuna,woddaliozłoconasłońcem
sylwetka wulkanicznej wyspy Rangitoto wyłaniającej się z błękitnego oceanu. Czy
możnapragnąćwięcej?
Po przepłynięciu sporego dystansu czuł się odświeżony, jakby otrzymał zastrzyk
energii.Powietrzebyłojeszczenatyleciepłe,żemógłusiąśćnapiaskuicieszyćsię
przebywaniemwśródludzipodobniejakonszukającychturelaksu.Spacerujących
zpsami,pływającychmałymiłodziamialbonadeskach.Dalej,natrawie,grupachło-
pakówkopałapiłkę,kilkarodzinurządziłosobiepiknik.
WLondynietęskniłwłaśniezatakimiswojskimiwidokami.Taplażaodniepamięt-
nychczasówbyładlaniegoplacemzabaw.Kochałjąokażdejporzeroku,wpogodę
i niepogodę, podczas przypływu i odpływu. Gdy wiał silny wiatr, pojawiali się kite-
surferzy,gdyoceanbyłspokojny,popularnymsportembyłpaddleboarding–wiosło-
wanienastojąconadeskachsurfingowych.
Właściwie dlaczego nigdy tego nie spróbował? Bo to zbyt bezpieczne, za mało
ekscytujące?
To prawda, jest bezpieczne. Niektórzy nawet zabierają z sobą psy. Jak tamta
babka. Duży pies. Czarny, kudłaty. Drobna kobieta w bikini. Zgrabna, atrakcyjna.
Nietylkoonzwróciłuwagęnatęparę.Niektórzyuśmiechalisięnaichwidokina-
wetrobilizdjęcia.
Zac skończył się wycierać i właściwie mógł wracać do domu, ale było tak przy-
jemnie,żepostanowiłzostaćtrochędłużej.Kobietanadescezbliżałasiędobrzegu.
Ciekaw był, jak pies się zachowa, gdy będą pokonywać przybrzeżne fale. Szybko
otrzymałodpowiedź.Gdytylkodeskawzniosłasięnagrzbietpierwszejfali,piesze-
skoczył i zaczął płynąć równolegle do właścicielki, która cały czas wiosłowała na
stojąco.
Po chwili deska znalazła się na płyciźnie. Kobieta zeskoczyła i wciągnęła ją pia-
sek.Summer!
CotakiegopowiedziałMonty?Żewjejżyłachpłyniewodamorska?
Ktobypomyślał,żepodkombinezonemratownikapogotowialotniczegokryjesię
takieidealneciało?ZacinstynktowniewciągnąłbrzuchiruszyłnaspotkanieSum-
mer.Niemógłudać,żejejniezobaczył.Apozatymmożetodobraokazjadoprze-
łamanialodów.Odpierwszejchwiliczuł,żeSummertraktujegozeźlemaskowaną
niechęcią, a nawet wrogością. Był jeden moment tuż po odnalezieniu zaginionego
sześciolatka, kiedy mu się wydawało, że zmieniła swoje nastawienie, kiedy w jej
oczachzobaczyłulgęiradość,leczszybkominął.
Podkonieczmiany,gdypodpisywałlistę,byłatakzajętauzupełnianiemdokumen-
tacji,żeniezwróciłauwagi,jakwychodził.
–Możepomóc?–zapytałzprzyjaznymuśmiechem.
Zac?Ostatniaosoba,jakąspodziewałasięspotkaćnaplaży.Możenawetostatnia
osoba,jakąchciałaspotkać.
Okazuje się, że musi z nim dzielić kolejny kawałek swojego prywatnego teryto-
rium.Najpierwbazapogotowia,potemoddziałratunkowy,terazplaża…Jeszczenie
dom,alemiejscebardzoważnewjejżyciu,gdziespędzakażdąwolnąchwilę.
Nadodatekonjest…prawienagi.Coprawdakąpielówkisąjaknajbardziejodpo-
wiednimstrojemnaplażę,alewolałabyniewidziećtylejegoopalonejskórynaraz.
Musiałsiękąpać,bonatorsie,międzywłoskami,błyszcząkropelkiwody.
–Pływałem.–Jegominaświadczyła,żejesttaksamozaskoczonyniespodziewa-
nymspotkaniem,jakona.
–Eee…Naprawdę?
–Pożyczyłbymciręcznik,alejesttrochęwilgotny.
–Dziękuję.Wiosłowałamnastojąco.Niezamoczyłamsię.
Słyszącgłospani,czarnypieswyskoczyłzwody,podbiegłisięotrząsnął.
–Flint!Przepraszam.Mamwtorbiesuchyręcznik–sumitowałasięSummer.
–Nieprzejmujsię.–Zac,rozbawiony,wyciągnąłdopsarękę.–Cześć,Flint.
Piesostrożnieobwąchałmudłoń,pomachałogonem,apotemusiadłtużprzyno-
gach Summer i zadarł głowę. Zac wyobraził sobie ich rozmowę w komiksowych
dymkach.
„Znajomy?Odpowiadacijegotowarzystwo?”.
„Tak.Wszystkowporządku.Nicminiegrozi”.
Serdeczny śmiech zamiast irytacji, chęć zaprzyjaźnienia się z psem… Instynkt
podpowiadałSummer,żeniemasięczegoobawiaćzestronyZaca.
–Ijak?Pomócciztądeską?Wyglądanaciężką.
– Dziękuję. Jay ją zabierze. Widzę, że w tej chwili jest zajęty, ale później przyj-
dzie.Popilnujęjej.–Usiadłanajednymkońcu.
–Jay?
–Właścicielwypożyczalni.Kiedypierwszyrazprzyszłamnatęplażę,wynajęłam
od niego deskę i natychmiast zakochałam się w tym sporcie. Zostałam jego stałą
klientką.
–Flintteżsięzakochał?–zapytał,podszedłbliżejinieczekającnazaproszenie,
usiadłnadrugimkońcudeski.
– Nie. On mi towarzyszy z czystej miłości do mnie. – Na wspomnienie tamtej
pierwszejpróbyzdeskąSummersięuśmiechnęła.–ProsiłamJaya,abysięnimza-
opiekował,kiedybędępływała,aleFlintmusięwyrwałipopłynąłzamną.Byłjesz-
czeszczeniakiem.Naszczęściezdołałamgowyłowić,zanimopadłzsił.Nadesce
natychmiastusnąłiodtamtejporytojestjegoulubionemiejsce.Właśnietam,gdzie
terazsiedzisz.Todlategopatrzynaciebieztakąpretensją.
–Och,przepraszam.–ZacprzysunąłsiędoSummer,apiesnatychmiastwskoczył
nadeskęizwinąłsięwkłębekznosemopartymnatylnychłapach.
Zac znajdował się teraz tak blisko Summer, że czuła ciepło jego skóry. Krótkie
spodenkiodsłaniałygołenogi,widziaławnętrzejegoud,delikatne,aksamitniemięk-
kie…
Odchrząknęłaiodwróciławzrok.
–DlaczegozewszystkichplażwAucklandwybrałeśTakapunę?–zapytała.
–Bomamjątużzaprogiem.Dommojejbabkistoitam.–Wskazałrządeleganc-
kichstarychwillizogrodamiprzylegającymidoplaży.Willi,zktórychkażdawarta
byłamiliony.–Toten,zszopąnałodzieikotwicąnafurtce.
Summerbyłapodwrażeniem.
–Mieszkasztam?
– Wiem, co myślisz. – Odgarnął mokre włosy z czoła. – Trzydziestosześciolatek
mieszkającyzbabcią.Dommadwapoziomy.Babciazajmujegórę,jawynajmujęod
niejdół.Układjestdlaobustronkorzystnyisięsprawdza.Onaoczywiściezaprze-
czy,alewiem,żejestzadowolona,żepopowrocieznowuzniązamieszkałem.Jateż
czujęsięztymlepiej.Martwiłemsię,jakdajesobieradę.Jestodrobinęzastara,
abymieszkaćzupełniesama.
–Odrobinę?Mówiłeś,żejestpodziewięćdziesiątce.
–Skończyładziewięćdziesiątdwa lata,chociażniedałabyś jejażtyle. Twierdzi,
że teraz dziewięćdziesiątka to nowa siedemdziesiątka. – Obejrzał się na dom. –
Ucieszyłabysię,gdybymogłaciępoznać.Niechceszwstąpićnadrinkaalbocośin-
nego?
Summerodwróciłasięinagleichtwarzeznalazłysiętużoboksiebie.Woczach
Zacadostrzegłazapraszającybłysk.Cokryjesięzatym„cośinnego”?
Obojętnieco,miałanatoochotę.Ogarnęłojąpodniecenie,silne,niespodziewane,
wywołująceskurczwżołądku.Czułarozkosznemrowieniewdolebrzuchapromie-
niującenacałeciało.Uświadomiłasobie,żetouczucietowarzyszyjejodrana,od
pierwszejchwili,kiedygozobaczyła.
Zacjestniezwykły.Nietylkoobłędnieprzystojny,czarującywobejściu,aleświet-
nyfachowiecpełenentuzjazmudotego,corobi.Mazabójczyuśmiech,kochaswoją
babcię…
Zastygła. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Siedziała wpatrzona w hipnotyzujące
oczyZaca,czującnatwarzyjegooddech,myślącojegomiękkichwargach.
NagleFlintwstałizeskoczyłnapiasek.Deskazakołysałasię.Możewłaśniedla-
tegoZacprzechyliłsięwstronęSummer,takżeznalazłsięjeszczebliżej.Aletonie
jestwytłumaczenie.Naprawdęniepowinnosięcałowaćnikogodopierocopoznane-
go.Nowegokolegi,zktórymbędziesiępracowałoprawdopodobniekażdegodnia.
Niemogłazaprzeczyć,żecałydzieńmiałanatoochotę.Niemogłazaprzeczyć,
żeZacjąpociąga.Możetozaraźliwe?Noiktóreznichzrobiłopierwszyruch?Czy
toistotne?Najważniejsze,żenajednomgnienie,zanimodskoczyliodsiebiejakra-
żeniiskrą,wargiZacazłączyłysięzjejwargami.
OtrzeźwiłoichgłośneszczekanieFlinta.JednocześnieSummerusłyszałachrzęst
piaskupodstopamiJayaiskrzekżabydochodzącyztorbyplażowej–sygnałnadej-
ściaesemesa.
Najchętniejzignorowałabyrzeczywistośćatakującąjązewszystkichstronwtak
brutalny sposób. Pragnęła podziwiać zachód słońca. Pragnęła całować się z Za-
ckiem.
Tymrazemnaprawdęsięcałować.
–Więcjakbędzie?–zapytałZac.–Wpadniesznadrinka?
Zanimodpowiedziała,wyciągnęłaztorbykomórkęispojrzałanawyświetlacz.
„Próbuję zgadnąć”, pisała Kate. „Chyba nie Zac M.? Jeśli to on, trzymaj się od
niegozdaleka”.
Summer zmobilizowała całą siłę woli, aby zachować zimną krew. Wspomnienia
wróciłyzezdwojonąsiłą.Noc,kiedywiozłaKatedoAuckland,dosiostry,któratra-
fiładoszpitalapopróbiesamobójczej.HisterycznaopowieśćShelleyomężczyźnie,
ojcujejdziecka,którynawiadomośćociążyzepchnąłjązeschodów.
Boże,myślała,ajachciałamsięznimcałować!
–Pomogęcizamknąć–odezwałasiędoJaya.–Dojutra,Zac–rzuciłaiodeszła,
nawetsięnieoglądając.
ROZDZIAŁTRZECI
Sambyłsobiewinien.
MinęłoponaddwadzieściagodzinodspotkaniazSummerPearsonnaplaży,aon
wciążdziwiłsięwłasnejgłupocie.Cogonapadło,byjąpocałować?
Wydawałomusię,żeskoroSummertrochęprzychylniejznimrozmawia,tomoże
towykorzystać?
Kretyn.Dałjejtylkopowód,abymiałajeszczemniejsząochotęznimpracować.
Pacjent,któremuwłaśnierobiłzastrzykześrodkiemznieczulającym,ażpodsko-
czyłzbólu.
–Przepraszam.Muszęzrobićtenzastrzyk.Ranajestgłęboka…
–Niemusimipantegomówić,doktorze.Niedość,żechapnąłmnietencholerny
pies, to jeszcze, uciekając, rozharatałem sobie nogę o drut kolczasty. Krwawiłem
jakzarzynaneprosię.
–Wyobrażamsobie.–ZacwyciągnąłrękędoMandyponastępnąstrzykawkęze
środkiemznieczulającym.–Prawiegotowe.Zachwilębędęmógłzałożyćszwy.
– Nic pan nie poczuje. – Mandy starała się uspokoić mężczyznę. – Trafił pan na
najlepszegolekarzanaoddziale.
–Inareszcienafaceta.Wiecie,żewkaretcebyłysamebaby?
–Niesłyszałpan,żeterazkobietywszystkopotrafią?Prawda,Zac?–Mandybyła
wyraźnierozbawiona.
–Prawda–potwierdziłZac.–Szczęściarzzpana.Mandy,proszę,podajminerkę.
Zanimzeszyjęranę,chcęjąprzemyć.–Dotknąłnogipacjenta.–Czujepancoś?
–Nie.
–Wporządku.Gdybypanabolało,proszęodrazureagować.
–Nieomieszkam.
Zac przystąpił do dzieła. Mężczyzna założył ręce za głowę i uśmiechnął się do
Mandy.
–Cotobyłzapies?–zapytała,chcącodwrócićjegouwagęodigływrękachZaca.
– Nie mam pojęcia. Wielkie czarne bydle. Sądząc po zębach, musiał mieć coś
zrottweilera.
Zacstarałsięgoniesłuchać.Iniemyślećodużychczarnychpsach,chociażnie
bardzo mu się to udawało. Zakładanie szwów jest zabiegiem mało skomplikowa-
nym,wykonywanymniemalautomatycznie,więcjegomyślicoruszwracałydospo-
tkaniazSummer.
Tobyłynaprawdęmiłechwile.Dowiedziałsięczegośoniej,zobaczył,jakaścisła
więźłączyjąiczworonożnegotowarzysza.Miałwrażenie,żewichstosunkachna-
stąpiłprzełom.Inaglewszystkosięodwróciłoostoosiemdziesiątstopni.Wjednej
chwilisięcałowali,wnastępnejSummerodeszła,ledwosięobejrzawszy.
Nie,niemazwyczajucałowaćsięzdziewczynamitylkodlatego,żektóraśmusię
spodoba.Nigdynierobiniczegonasiłę.Nigdy.IdlategozachowanieSummertak
bardzogodotknęło.Czułsięwystrychniętynadudka.Zmanipulowanywjakiśzupeł-
nieniezrozumiałydlaniegosposób.Potraktowanyabsolutnieniesprawiedliwie.
No, zrobione. Zac mocno zawiązał końce nici chirurgicznej, potem ciachnął no-
życzkami.
Tak, jest wściekły. Musi się opanować, zanim wzburzenie odbije się na pacjen-
tach.Naszczęściedziśpracujenaratunkowym.Dopierojutromadyżurwpogoto-
wiu.Zadzwoniipoprosioprzydzieleniedoinnegozespołu,postanowił.
Summerucieszyłasię,kiedydostaliwezwanie.
–Karambolnapółnocy.Dwasamochodyzderzyłysięczołowo.–Dzisiajjejpartne-
rembyłDan.–Gotowa?
–Jaknajbardziej.
Wypadektodlaofiarnieszczęście,leczdlaniejnareszciecośdoroboty.Bezczyn-
nośćjądobijała,potęgowałafrustracjęwzbierającąwniejodwielugodzinigrożącą
wybuchem.Wszystkiesprawdzonesposobyrozładowanianapięciazawiodły.Próbo-
wała czytać bieżącą literaturę medyczną, popracować nad swoim projektem ba-
dawczym,leczniemogłausiedziećwmiejscu.Chodziłazkątawkąt,tucośspraw-
dziła,tamcośpoprzestawiała,uprzątnęła.
Obłęd.Zupełniejakwczorajpopowrociedodomu.Niebyławstaniezrobićkola-
cji,zresztąniemiałaapetytu,bowciążnanowoanalizowałaincydentnaplaży.
Iusiłowałasamąsiebieprzekonać,żepocałunekbyłinicjatywąZaca.Iżedotyk
jegowargwcale,aletowcale,niebyłażtakimwstrząsem,jakimprzecieżbył!
RozmowazKateniczegoniewyjaśniła.Conajwyżejwywołałajeszczewiększyza-
mętwjejgłowie,trwającydodziś.
Oczywiście, że jest czarujący. Jak ci się wydaje, dlaczego Shelley zakochała się
wnimnazabój?
CzyZactotylkoplayboy,któryużywaczaru,abyzwabićdołóżkacoraztonowe
dziewczyny?
Nie.Toczłowiek,którytroszczysięoludzi.Iostarsząkobietę,iomałegochłop-
ca.
Odzieci.Pewnierównieżoniemowlęta.Skorotroszczysięocudzedzieci,tora-
czej nie porzuciłby własnego, prawda? To do niego niepodobne, myślała Summer.
Możejaczegośniepamiętam,wkońcutrochęczasuminęło.
Tak,oczywiście,wiedział,żeShelleyjestwciąży.Todlategousiłowałzepchnąćją
zeschodów.
WtakimraziedlaczegoShelleyniezgłosiłategonapolicjęiniewystąpiłaoali-
menty?
Byłazbytprzerażona.Perspektywakonfrontacjiznimjąparaliżowała.Zdecydo-
wałasięnaaborcję,pamiętasz?Ostateczniejednakzmieniłazdanie.
WtymczasieZacznajdowałsięjużnadrugiejpółkuli,Shelleynatomiastniewy-
chodziłaodlekarzy.Byłateżregularnąpacjentkąoddziałuratunkowego,naktórym
pracowałaKate.Ateraztojejsynekbyłalbociąglechory,alboulegałjakiemuśwy-
padkowi. Cała rodzina zajmowała się Shelley i Felixem i czasami miała już tego
dość.
–PowieszotymShelley?–Summerzapytaławkońcu.
Samaniewiem.Możenajpierwporadzęsięjejpsychiatry?Nowelekinareszcie
działają, więc taka wiadomość mogłaby zakłócić proces leczenia. To byłby kij
wszprychy.
IwszystkiemuwinnabybyłaSummer.Toonatrzymałabykijwręce.Kijemdosta-
łabyKateipewnieZac.Cobybyło,gdybyShelleysiędowiedziała?Gdybywystąpiła
dosąduoustalenieojcostwaialimenty?Albojeszczegorzej,gdybyoskarżyłaZaca
oprzemocfizyczną?Tobymuzrujnowałokarierę,aontakkochaswojąpracę…
Dlaczego nie trzymała języka za zębami? Summer to sobie wyrzucała. Ostatnio
rzadkosięwidywałazKate,aShelleyniewidziałaodtamtejpamiętnejnocy,kiedy
trafiładoszpitala.Zdrugiejstrony,jeślitowszystkoprawda,toZacpowinienpo-
nieśćkonsekwencje.
Właśnie.Jeśli.Itutkwisednoproblemu.
Intuicjajejpodpowiadała,żewątpliwościwcaleniesąnieuzasadnione.
DziękiBogunachwilęmożeotymwszystkimzapomnieć.
Wyjrzałaprzezoknośmigłowca.Zobaczyłasznursamochodówstojącychwgigan-
tycznymkorkuorazkaretkipogotowia,radiowozypolicyjne,wózstrażypożarnej.
Po wylądowaniu ratownik zdał jej sprawozdanie: jedna ofiara śmiertelna, dwoje
rannych,którychjeszczeniewydobytozwrakówsamochodów.Mężczyznadoznał
urazukręgosłupa,kobietamatrudnościzoddychaniem.
– Kierowca z początku reagował na głos – mówił ratownik – ale teraz nie ma
znimkontaktu.Podaliśmymukroplówkęitlen.
–Akobieta?
–Nieskarżysięnaból,aleniemożeporuszaćnogami,chociażniesąunierucho-
mione. Założyliśmy jej kołnierz ortopedyczny, ktoś przytrzymuje jej głowę. W tej
chwilistrażacyusiłująodciąćdach.
Summer natychmiast przystąpiła do badania kierowcy. Wiedziała, że gdy go ru-
szą,jegostansiępogorszy.TymczasemDanprzypomocypozostałychratowników
wydobylikobietęinanoszachprzenieślidokaretki,któraodwiozłajądoszpitala.
Kiedy już można było przygotować mężczyznę do transportu śmigłowcem, Sum-
merponowniegozbadała.
–Dan!–zawołała.–Przyjrzyjsię,jakonoddycha.Widzisz?Tawiotkaklatkapier-
siowa, seryjne złamanie żeber. Odma obustronna. – Stetoskopem osłuchała płuca
ipokręciłagłową.–Zanimwystartujemy,zrobięodbarczenie.WłączaparatdoEKG
izacznijresuscytacjępłynową.
Zabiegpolegałnawkłuciuigłyizlikwidowaniuodmy.Byłotorozwiązanietymcza-
sowe, które nie poprawiało pracy płuc. Co groźniejsze, nie zapobiegało zbieraniu
się krwi w miejsce powietrza. To właśnie w tym momencie Summer pomyślała
oZacu.Gdybybyłtudziśzamiastwczoraj!Onpotrafiłbyprzeprowadzićwłaściwy
zabiegwprowadzeniadrenu.Igłajestzacienka,pozostawiazbytmałyotwór,który
nadodatekmożesięzasklepić,gdytylkowzniosąsięwpowietrze.
Montyutrzymywałśmigłowiecnaniskiejwysokości,abyuniknąćzmianciśnienia,
któremogłybyspowodowaćpogorszeniesięjużniemalkrytycznegostanupacjenta.
Doszpitaladotarlidosłowniewostatniejchwili.NawidokZacakierującegozespo-
łemlekarzynaratunkowymSummerodetchnęłazulgą.
Uważniewysłuchałjejmeldunku.Ograniczyłasiędonajistotniejszychinformacji.
Nawetpersonaliapacjentamogłypoczekać.
– Wiotka klatka piersiowa. Odma obustronna. W chwili lądowania doszło do za-
trzymaniaoddechu.
WciągukilkusekundZacprzystąpiłdowykonywaniaprocedury,któramogłaura-
towaćżyciemężczyźnie.Pracowałspokojnieiwskupieniu,iwkrótcerannyznowu
oddychałsamodzielnie.
Nie pomyliłam się, pomyślała Summer, Zac naprawdę jest świetnym lekarzem.
Chętniezostałabyiobserwowaładalszezabiegiiprzygotowaniepacjentadoprze-
wiezienianasalęoperacyjną,leczotrzymalikolejnewezwanie.
Tym razem pomocy potrzebował rowerzysta górski z urazem barku znajdujący
się w bardzo trudnym terenie. Należało go przetransportować do miejsca, gdzie
czekałakaretka.Potemmieliwracaćdobazy.
Kiedy po skończonym dyżurze weszła do szatni, zagadnął ją Graham, kierownik
bazy:
–CotakiegozrobiłaśwczorajZacowi?
–Nierozumiem.
–Dzwoniłdomnie.Pytał,czymógłbymmuzmienićdyżury.Niechciałpowiedzieć
dlaczego.Tłumaczyłemmu,żetoniemożliwe,ale…
–Summergonielubi–odezwałsięMonty,któryrównieżbyłwszatni.
Grahamobrzuciłjądziwnymspojrzeniem.
–Cojestwnimdonielubienia?Jestdlanascennymnabytkiem.Naprawdęmieli-
śmyszczęście,żegozatrudniliśmy.Cotakiegomupowiedziałaś?
–Nicmuniepowiedziałam.
– Ale też nie rozwinęłaś czerwonego dywanu na powitanie – wtrącił Monty
zuśmiechem.
Obajmężczyźniwpatrywalisięwniązaintrygowani.
Comogłaimodpowiedzieć?Żewieonimcoś,czegooniniewiedzą?Wystarczy,
żezmąciłaspokójKate.Gadanieprzyniesiewięcejzłegoniżdobrego.Wieściszyb-
kosięrozejdą.Nigdyniebyłaanimącicielką,aniplotkarą.Wkońcutoniejejinte-
res,prawda?
Alboczymożeimpowiedzieć,żewczorajspotkalisięnaplażyicałowali?Pewnie
Zac uznał jej zachowanie za tak nieprofesjonalne, że nie wyobraża sobie dalszej
pracyrazem.Sprawywymknęłysięjejspodkontroli.
–Nieważne–ucięła.–Postaramsięzałagodzićsytuację.
Wdrodzedodomuwstąpiładoszpitala.Naoddzialeratunkowympowiedziała,że
chce się dowiedzieć o stan zdrowia kierowcy poszkodowanego w wypadku drogo-
wym.
Zazwyczajcieszyłabysię,żemożepodyskutowaćotrudnymprzypadkuizdobyć
wiedzę, która przyda się jej w przyszłości, lecz tym razem był to tylko pretekst.
Prawdziwyceljejwizytyniemiałnicwspólnegozrozwojemzawodowym.Tucho-
dziłoojejżycieprywatne,którezamieniłosięwpoleminowe,bonaglesięokazało,
żewiezbytwiele.
Amożeprzeciwnie,możeniedostateczniewiele?
Czuła narastającą tremę. Rozejrzała się po oddziale w poszukiwaniu Zaca.
WkońcudostrzegłagoprzykomputerzeMandy,wpatrzonegowekran.Kiedyjązo-
baczył,uśmiechnąłsięuprzejmie.
–Maszchwilę?–zapytała.
Wyglądainaczej,pomyślał.Możezpowodustroju?Widziałjąjużiwkombinezo-
nielotniczym,iwbieliźnie,bowkońcuczymjestbikini,jaknieskąpymstanikiem
ifigami?Nawetteraz,kiedywprowadzałjądogabinetu,wspomnieniejejkobiecych
kształtówprzyprawiałogooniebezpiecznydreszczyk.
Weźsięwgarść,nakazałsobiewmyśli,bopalnieszjakąśgafę.Pamiętasz,jakcię
wczorajzgasiła?Odrazupomogło.Złośćzpowoduniesprawiedliwegopotraktowa-
niapowróciła.Idobrze.Wczorajpokazała,jakniztego,nizowegopotrafiwyko-
naćzwrotostoosiemdziesiątstopni.
Przywitałsięzniąchłodno,właściwiebezsłowa.Uniósłbrwi,kiwnąłgłowąwod-
powiedzinajejprośbę,abypoświęciłjejchwilę,przeprosiłMandyiruszyłdogabi-
netu.Odwracającsię,zdążyłdostrzecwoczachpielęgniarkibłyskzdumienia,żeza-
bieraSummernarozmowęwczteryoczy.Właściwiesamsięzdziwił,boniewidział
powodu,dlaczegoniemielibydyskutowaćotrudnymprzypadkuprzyświadkach.
Boprzecieżpotoprzyszła,prawda?Chcesiędowiedzieć,jaksięmiewapacjent
zpoważnymiobrażeniamiklatkipiersiowej.
Dlaczegowtakimraziesprawiawrażeniezdenerwowanej?Nie,nie,wydajemu
siętylko.
Najlepiejzacząćodbezpiecznegotematu,naprzykładkomentarzadostroju,skó-
rzanychspodniiobcisłejmotocyklowejkurtki.
–Jeździszmotocyklem?–zapytał.
–Tak.Takijestwymógwpogotowiu.Musiszbyćwstanieszybkodotrzećdobazy.
Motoremprześliźnieszsięmiędzysamochodaminawetwnajwiększymkorku.
–Racja.Samteżjeżdżęmotorem.Ducati.
Summeruśmiechnęłasię.
–Jateż.Najlepszyznajlepszych.
–Zgadzamsię.–Znowuprzybrałchłodnyton.Niemiałochotydrugirazdoświad-
czaćgwałtownejzmianyhumoruSummer.
Uśmiechnatychmiastzniknąłzjejtwarzy.Umknęławzrokiemwbok.
–Niezabioręciwieleczasu–zaczęła.–Wpadłamtylko…przeprosić.Domyślam
się,że…
No,no.Tegosięniespodziewał.Czyzamierzagoprzeprosićzachłodneprzyjęcie
nawczorajszymdyżurze?
Przysiadłnabrzegubiurka.Mimożeobokstałowolnekrzesło,Summerzniego
nieskorzystała.Podeszładoregałuizewzrokiemutkwionymwgrzbietyoprawio-
nychroczników„Przeglądumedycynyratunkowej”ciągnęła:
–To,cosięwczorajstało,byłobardzonieprofesjonalne.–Tonjejgłosuzdradzał
napięcie.–Chciałamcięzapewnić,żetosięwięcejniepowtórzy.
Mówiłaopocałunku,anieomałoentuzjastycznympowitaniunowegokolegi,nie-
mniejZacuznałjejsłowazadobrypoczątek.Nawetlepiejniżdobry.Tylkodlaczego
wgłębisercapoczułukłucierozczarowania?
–I?
Wyraźniezaskoczona,obejrzałasięraptownie.
– I… mam nadzieję, że nie dopuścisz, aby ten incydent wpłynął na twoją pracę
wpogotowiu.Wszyscypowtarzają,żemamyszczęście,żedonasdołączyłeś.
–Wszyscyzwyjątkiemciebie.
Kurczę, dlaczego nie mógł przyjąć przeprosin za dobrą monetę? Powinni teraz
uścisnąćsobieręce,umówićsię,żezaczynająwszystkoodpoczątkuikoniec.
Ale to będzie po prostu zamieceniem problemu pod dywan, bo wciąż nie dowie-
działsię,dlaczegozrobiłnaniejtakkiepskiepierwszewrażenie.
NapoliczkachSummerpojawiłysięczerwoneplamy,awoczachczaiłsięcieńnie-
pewności,możenawetlęku.
Co tu jest, do diabła, grane? Wstał. Teraz górował nad Summer, przytłaczał ją.
Wyprostowałasię,uniosłagłowę,bezmrugnięciapowiekąwytrzymałajegospojrze-
nie.
– Dlaczego jesteś tak wrogo do mnie nastawiona? – zapytał. – Przecież nawet
mnienieznasz.
–Wystarczy,żewiemconiecootobie–oświadczyłaostrymtonem,świadczącym,
żeposiadaneinformacjeniewzbudzająjejszacunku,lecznapawająpogardą.
–Zadziwiaszmnie–stwierdził,cedzącsłowa.–Itoniejestkomplement.
PotwarzySummerprzebiegłgrymasgniewu.
– Wychowałam się w Hamilton. Pracowałam w tamtejszym pogotowiu, a jedna
z moich najdawniejszych przyjaciółek, Kate Jones, pracuje na szpitalnym oddziale
ratunkowym.
– Miło mi to słyszeć. – Pokręcił głową. – Ale nie mam najmniejszego pojęcia, do
czegozmierzasz.Niewiem,kimjestKateJonesanicoHamiltonmawspólnegoze
mną.
– Kate ma młodszą siostrę, również pielęgniarkę. Shelley Jones. Pracowała
wAuckland.Tu,wtymszpitalu.Naratunkowym.
Zaconiemiał.Naglecośzaskoczyłowjegopamięci.
–Przypominamsobie.–Skrzywiłsięzniesmakiem.–Dosyćuprzykrzonaosóbka.
–Niewątpię.–Przybrałalodowatyton.–Mamnadzieję,żenieczęstospotykasz
podobnieuprzykrzoneosoby.
–Oczymtymówisz?
–Domyślamsię,żerobieniedziewczynomdziecitouprzykrzonezajęcie.
–Cotakiego?!
Wjegogłowierozdzwoniłysięsyrenyalarmowe.Słyszałomężczyznach,którym
fałszyweoskarżeniaomolestowanieseksualnezłamałyżycie.Słowoprzeciwkosło-
wu.Zawszewinnyjestfacetinawetjeśliudowodni,żejestprzeciwnie,błotojużsię
doniegoprzylepiło.
Aledziecko?
–NigdynawetnieumówiłemsięzShelley–odrzekłpowoli.Wciążniemógłuwie-
rzyćwpodobneoskarżenie.–Uprzykrzającebyłoto,żeonadostałabzikanamoim
punkcie. Przynosiła prezenciki, ciastka, kwiaty. Wkładała mi do szafki listy, nawet
przychodziłapoddom.–Krewsięwnimgotowała.–Gdybyfacetwpodobnysposób
narzucałsiędziewczynie,oskarżonobygoonękanie.Onabyłaniezrównoważona,
alewszyscyuważali,żetotylkotakieniewybredneżarty.–Przeczesałpalcamiwło-
sy.–Byławciąży?Mówiła,żetojajestemojcem?
Jegoreakcja,kompletnyszok,niemógłbyćudawany.
Summerpoczułasuchośćwustach.Nicdziwnego,żetaktrudnobyłozignorować,
cointuicjapodpowiadałajejodpoczątku.Zacmówiprawdę.
–TylkomnieiKate.–Spróbowałaspojrzećmuwoczy,leczZacodwróciłgłowę.–
Wtedy, kiedy nas wezwano, bo po próbie samobójczej trafiła na oddział psychia-
tryczny.
Dlaczegowówczasniezastanowiłasięnadjejrównowagąpsychiczną?Dlaczego
niezadałasobiepytania,czyjejwersjajestwiarygodna?
–Corazlepiej.Tylkominiemów,żeizatojestemodpowiedzialny–warknąłZac.
Uznała,żelepiejbędzie,jeśliterazdowiesięnajgorszego.Czygdybybyłanajego
miejscu,niewolałabyodrazupoznaćwszystkichoskarżeń?
Milczała,szukającodpowiednichsłów.Jesttylkoposłańcem,alezasługujenato,
abyjązastrzelono.ZachowałasięwstosunkudoZacapodle.Karygodnie.
–Ona…ona…–zaczęłasięjąkać–onapowiedziała,żepróbowałeśzepchnąćją
zeschodów.Potym,jaksiędowiedziałeśociąży.
–Gdziebyłem,kiedytowszystkosiędziało?
–ChybajużwyjechałeśdoLondynu.
– Bardzo wygodnie – prychnął i zaczął krążyć po pokoju. Dwa kroki do przodu,
zwrot i znowu dwa kroki. Kilka razy nerwowym gestem przeczesał włosy. Nagle
przystanął,obróciłsiędoSummerizapytał:–Ityjejuwierzyłaś?
Nigdydotądnieczułasiętakamała.WgłosieZacaniebyłogniewu,raczejniedo-
wierzanie,rozczarowanie,ból…
–Sampowiedziałeś,żecięnieznałam.Nigdycięniewidziałam.Słyszałamtylko,
jaksięnazywasz.
– Wczoraj mnie poznałaś. – Tak, teraz wziął w nim górę gniew. Słowa Zaca
brzmiałyjakoskarżenie.–Inadalwierzyłaśwtebzdury.
Summerprzygryzławargę.Czytocośpomoże,jeślipowie,żeodpierwszejchwili,
gdygozobaczyła,nabraławątpliwości?Jeślisięprzyzna,żecałyczastoczyzsobą
wewnętrzną walkę? Że fantazjuje o możliwym związku, który w innych okoliczno-
ściachbyłbycudownymprzeżyciem?Otym,jakbardzopragnęłatamtegopocałun-
ku?
Nie.Niemausprawiedliwienia.Zamknęłaoczy.
–Przepraszam.Przykromi.
–Mnierównież.
Milczenie przedłużało się. Pytanie „co teraz?” zawisło w powietrzu. Zac wes-
tchnął i ponownie przysiadł na brzegu biurka. Summer zebrała się na odwagę
ispojrzałananiego,leczontrzymałwzrokwbitywpodłogę.
–Chybalepiej,żewiem–przemówiłwkońcu.–Przynajmniejbędęprzygotowany,
kiedytadziewczynapewnegodniaznowusiętupojawi.
–Zrezygnowałazpracy.Wciążmaproblemyzsobą…psychiczne.–Zacprychnął
nieprzyjemnie.–Odtamtejporyjejniewidziałam–ciągnęłaSummer.–Powypro-
wadzce z Hamilton rzadko kontaktuję się z Kate. Nikt nie musi się dowiedzieć.
Przykromi,żepoznałamalbosądziłam,żepoznałam,historięjejsiostry.Szkoda,że
wymieniłatwojenazwisko.
–Jestempewien,żenietylkotobiezdradziłamojenazwisko.Niewykluczone,że
nawetwpisałajedodokumentów.Cozeświadectwemurodzeniadziecka?OBoże!
–wykrzyknął.–Onaurodziłatodziecko?
Potwierdziłaruchemgłowy.Policzkijąpaliły.
–Powiedziałanam,żezdecydowałasięnaaborcję,aleostatecznienieprzerwała
ciąży. Pojechała na południe do przyjaciół, potem wróciła do rodziny już z dziec-
kiem.Stanęłanaproguipoprosiłaopomoc.Tochłopiec.Felix.Terazmusimiećze
dwaipółroku.
– Pewnie figuruję na jakiejś liście alimenciarzy. – Summer nie odpowiedziała. –
Właściwietomamtakąnadzieję–kujejzaskoczeniuciągnąłZac.–TestDNAzała-
twisprawę.Jajejnawetniepocałowałem!
PodniósłgłowęispojrzałnaSummer.Wierzyła,żenigdyniepocałowałShelley,ale
jątak.Przezułameksekundytylkotomiaławgłowie.
–Toniebyłoniepokalanepoczęcie–odezwałsięzsarkazmem.–Dlaczego,nami-
łośćboską,ktośposuwasiędotakiejniegodziwości?!
–Niewiem–szepnęła.
Amożewgłębiduszywie?ZacMitchelltouosobieniedziewczęcychfantazji.Wy-
marzonychłopak,mążiojciec.Jeślidziewczynajestzdesperowana,chora,toposu-
niesiędowszystkiego.Alewymyślenietakwiarygodnejhistorii?Tegoniepotrafiła
zrozumieć.Tamtegowieczoruinstynktjejniepodpowiedział,żenienależywierzyć
Shelley. Jeszcze wczoraj po rozmowie z Kate wciąż wierzyła. Przestała dopiero
wtedy,gdyzobaczyłareakcjęZaca.
– Powiem Kate – zaproponowała. – Wyciągnie z Shelley, jak było. Winna jest ci
przeprosiny.Wszystkiejesteśmycitowinne.
Zacpokręciłgłową.
–Wolałbymniedrążyćtejsprawy,chybażebędęzmuszony.Niepotoprzyjecha-
łem.Chcęskupićsięnapracy,naoddzialeratunkowymiwpogotowiu.
–Aleprosiłeśoprzydziałdoinnegozespołu,tak?
–Grahampowiedział,żetoniemożliwe.
–Porozmawiamznim.Jestempewna,żedasięjakośpoprzesuwaćdyżury.Zespół
ratownikówmusibyćbardzozgrany.Niedobrze,jeślimiędzyczłonkamiistniejenie-
zgodnośćcharakterów.
Znowuzaległacisza.WkońcuSummerpodniosłagłowęispojrzałanaZaca.
–Alemiędzynaminieistnieje–powiedział.
–Conieistnieje?
–Niezgodnośćcharakterów.
Patrzyłananiegojakzahipnotyzowana.Takjakwczorajwieczoremnaplaży,sie-
dzącobokniegonadesce,tużprzedpocałunkiem.
–Nie.
–Proponujęwięcresetnaszychwzajemnychstosunków,czylizacznijmywszystko
odpoczątku.Zobaczymy,jaknambędzieszło.–Nadziejajestcudownymuczuciem,
bliskąkuzynkąulgiipodniecenia.–Chciałabyśtego?
–Jeślitychcesz…
Porazpierwszyszczerzesiędoniegouśmiechnęła.Słowaniebyłypotrzebne.
Zacodwzajemniłuśmiech.Summerzdawałosię,żenajednomgnienieczassięza-
trzymał,zanimpoczuła,żepowiedzielisobiewięcej,niżbyligotowiujawnić.
Zacodchrząknął.
–Chceszusłyszećooperacji?
–Ooperacji…Tak,tak.
–Chodźzemną.Najpierwpokażęcizdjęciarentgenowskie.Facetmiałkomplet-
niezmiażdżonąklatkępiersiową.Chylęgłowęprzedtobą,żeudałocisiędowieźć
gotużywego.
SummerwyszłazaZackiemzgabinetu.Resetwichstosunkachwłaśniesiędoko-
nywał.
Czywyniknieztegocośdobrego?
ROZDZIAŁCZWARTY
MotocyklZacabyłduży,czarny,rasowy.
MniejszyczerwonyducatiSummersprawiałprzynimwrażeniedamskiego,choć
należy pamiętać, że pozory mylą. Tylko kobieta określonego typu zdecydowałaby
sięnatakiśrodektransportu.
Kobietapewnasiebieiobdarzonasilnymcharakterem.Ajeślitecechywystępują
wpołączeniuzdrobnąposturą,efektjestintrygujący.
Summermusiałazjawićsięnaparkinguprzedbaząpogotowiadosłowniekilkase-
kundprzednim,bojeszczestałaobokmotoruizdejmowałakask.Następnieścią-
gnęła rękawiczkę i szybkim, bardzo kobiecym ruchem, zupełnie niepasującym do
stroju,używającpalcówjakgrzebienia,zmierzwiłaprzyklepanewłosy.Zrozstawio-
nyminogamiikaskiempodjednąpachąwyglądała,jakgdybyszykowałasięzawojo-
waćświat.
Zauważył, że przygląda mu się, jak gasi silnik i zsiada z motoru. Jej spojrzenie
było…ostrożne?
Oczywiście,żemasięnabaczności,pomyślał.Dzisiajpełniądyżurrazemporaz
pierwszyodpamiętnejrozmowyuniegowgabinecie.Owszem,umówilisię,żeza-
cznąwszystkoodpoczątku,alecoztegowyniknie,todopierosięokaże.Miałczas
wszystkoponownieprzemyśleć,alejeszczenieochłonąłpousłyszeniurewelacjina
swójtemat.
Chwilami ogarniała go taka złość, że chciał odszukać Shelley i żądać wycofania
niewiarygodnych i niegodziwych oskarżeń, lecz natychmiast odzywał się głos roz-
sądkuiostrzegał,abyniepodejmowałżadnychpochopnychkroków.Owszem,może
udowodnić, że dziecko nie jest jego, ale co zrobi z pomówieniami o przemoc? Tu
jegosłowobędzieprzeciwkojejsłowu.
Ludzie,którzygoznają,nigdynieuwierząwpodobnebrednie,aleniechciał,aby
w ogóle musieli się w tej sprawie wypowiadać. Wyobrażał sobie, jak zmartwiona
byłaby jego babka. Ostatnio nie rozmawiali już o tym, że jego własna matka była
ofiarą przemocy domowej ze strony mężczyzny, który pojawił się w ich życiu, gdy
Zac był już na tyle duży, aby to zapamiętać. Na tyle duży, aby myśleć, że to jego
wina,żemamapłaczeijestposiniaczona.
Summeruwierzyłamunasłowoitoteżniedawałomuspokoju.Musijejudowod-
nić,żejestczłowiekiemprawym,alesamatakakoniecznośćbyładlaniegoupoka-
rzająca.
–Tomonster?–zagadnął,podchodząc.
–Uhm.659.–NatwarzySummerodmalowałasięulga.Najwyraźniejodpowiada-
łojej,żewybrałneutralnytemat.–Mniejwięcejpołowapojemnościtwojegosilnika.
–Założęsię,żedotrzymaszmitempa.Możepowinniśmywybraćsiękiedyśnawy-
cieczkę?–rzuciłsztucznieswobodnymtonem.
Możetrochęwymuszonym?Wiedział,żerozejmjestwciążkruchyiżestąpająpo
cienkimlodzie.
–Świetnypomysł.Lubięjazdęwterenie.
Gdyramięwramięszliwstronębudynku,Zacczuł,jaknapięciemiędzynimisłab-
nie.Naglezaczęłomuzależećnatym,abypoznalisięlepiejiabySummerzrozu-
miała, że nie byłby zdolny do czynu, jaki mu zarzuca Shelley. Gdyby udało mu się
przekonać jedną osobę, która uwierzyła w te haniebne oskarżenia, może nie mu-
siałbybaćsięokonsekwencjeujawnieniaichpublicznie?
Myślenie o wycieczce w jakieś ładne miejsce, na przykład na plażę, było jednak
przedwczesne.Niewykluczone,żeSummerstarasiębyćmiłaiuprzejma,alewcią-
gu tych dwóch dni miała czas porozmawiać z Kate i znowu zmienić zdanie co do
jegoniewinności.Zaufaniemusibyćwzajemne.Aterazjegozaufaniedokobietbyło
bardzonadwerężone.
Doszedł do wniosku, że lepiej nie proponować wycieczki na plażę. Po co budzić
wspomnienia?Wciążniepotrafiłzrozumieć,jakdoszłodopocałunku.Lepiejitenin-
cydent oddzielić grubą kreską. Tymczasem ograniczy wzajemne relacje do płasz-
czyznytylkozawodowej,chociażitukryjąsięzasadzki.
–Opróczdwóchmaszjeszczeczterykółka?–zapytałjaknowykoleganowąkole-
żankę.
–Nie.–Rzuciłamulekkozdziwionespojrzenie.–Poco?
–Psatrudnozabraćnamotor.
–Biegamy.
–Wszędzie?
Zaczęłazdejmowaćkurtkę.
–Wszędzietam,gdziepotrzebujemy.Jeślimuszęgozabraćdoweterynarza,pro-
szę kogoś ze znajomych o podwiezienie. Kiedy nie pracuję albo nie robię czegoś
wdomu,chodzimynaplażę.Codzienniemożesięwybiegać.
–Wobectegojeszczesięspotkamy.JateżcodzienniestaramsiębiegaćnaTaka-
punie.
–NaTakapunęchodzimytylkopływać.Niemamwłasnejdeski,botrudnobybyło
wozićjąmotorem,więcwypożyczamodJaya.Jeślichcemytylkopobiegaćalbotyl-
ko się wykąpać, mamy kilka plaż bliżej domu. Możemy również po prostu wysko-
czyćzaburtę.
–Przepraszam,nierozumiem…
ZacniewidziałSummerschowanejzadrzwiamiszafkinaubranie.Byłpewien,że
źleusłyszał.
Wytknęłagłowęiuśmiechnięta,naprawdęszczerzeuśmiechnięta,wyjaśniła:
–Mieszkamynajachcie.
–Aha…
Niewiedział,copowiedzieć.Jużmusięwydawało,żeidzieimcorazlepiej,żena-
reszciezachowująsięjakkoledzyzpracy,anagleSummerwszystkozepsuła.Nie
tylkomieszkawmiejscu,któretrudnonazwaćdomem,leczuśmiechasięszelmow-
sko, zaraźliwie. A na dodatek jej uśmiech przywołuje wspomnienie dotyku jej
warg…
–Cotozajacht?
–Catalina30.Nazywasię„Syrena”.Niejestempewna,czywciążnadajesiędo
żeglowania. Od przyjazdu do Auckland wynajmuję go na mieszkanie. Flint nie zna
innegodomu.Byłbysmutny,gdybyniemógłpatrzećnamorze.
–Corobi,kiedyjesteśwpracy?
–Pilnujejachtualbośpinapomoście.Naprzystaniwszyscygoznają.Nigdynig-
dzieniewybrałsięsam.Niepotrzebujesmyczy.Nosiobrożętylkodlatego,żema
doniejprzyczepionyznaczekznumeremrejestracyjnym.
Summer naciągnęła kombinezon lotniczy na szorty i podkoszulek. Jej kobiece
kształtyzniknęłypodluźnymuniformem.Możetolepiej,pomyślałZac.
Zaczynałodoniegodocierać,jakąniezwykłąosobąjestSummer.Sądzącpospo-
sobieżycia,bardzoniezależną,chodzącąwłasnymidrogami.Czułbysięzaszczyco-
ny,gdybyzechciałaiśćtamgdzieon.
Zaraz,zaraz…Powiedziała„mieszkamy”.My.Zakładał,żemówiosobieiFlincie,
alejeślipodtymzaimkiemkryjesięktośinny?Postanowiłzwolnićtempo.Musiza-
chować ostrożność. Musi lepiej poznać Summer i dowiedzieć się o niej znacznie
więcej.
WezwanienajednązwyspzatokiHaurakipodjednymwzględemzawszebyłonie
lada gratką. Lot trwał dłużej i mogli podziwiać niepowtarzalne widoki. Ruch
w ogromnym porcie, promy, statki, jachty. Przesmykiem między wyspą Rangitoto
aplażąTakapunapłynąłstatekwycieczkowyoszlachetnejlinii.
–Ciężkidzień–mruknąłMonty.
–Iktotomówi?–Summerroześmiałasię.–Alelecimypomócnowemudziecku
przyjśćnaświat.
–Możenanasniezaczekać–wtrąciłZac.–Jakczęstobólesiępowtarzają?
–Copięćminut.Dyspozytortwierdzi,żekobietabyłazdenerwowana.
–Niedziwięsię.Toniemiejscenaporód.Jeślicośpójdzienietak,gdzieznajdzie
pomocnatakimodludziu?
– Niewykluczone, że to wcześniak. Kobiety stąd zazwyczaj starają się rodzić
wszpitalunastałymlądzie–rzekłaSummer,nieodrywającwzrokuodwidokówza
oknem.–O,wyspaTiritiriMatangi.Znaszją?
–Nie.Aleuwielbiamlatarniemorskie.Tamjestrezerwatptaków,prawda?
–Tak.Wartogozwiedzić.–Summerwzięłaoddech,jakgdybyzamierzałacośdo-
dać,leczzrezygnowała.
Czyżby chciała zaproponować wycieczkę, kiedy następnym razem oboje będą
mielidzieńwolny?Doportudojechalibymotorami,wsiedlinaprom,potempiechotą
obeszliby wyspę, a po drodze zobaczyli karmniki, do których zlatują się tysiące
szmaragdowcówzwyczajnychimiodojadówtui.
Tak.PerspektywaspędzeniacałegodniazZakiembyłabardzokusząca,alemoże
onwcaleniemaochoty?Możerzuciłpomysłprzejażdżkimotoramiottak,żebytyl-
kocośpowiedzieć?Wkońcuichumowadotyczyresetustosunkówwpracy,niepoza
pracą.
Takczynie?
NalądowiskuczekałnanichKev,rybaknaemeryturze,zimponującąbiałąbrodą,
dowódcaoddziałuobronycywilnejiczłonekochotniczejstrażypożarnej.Przyjechał
starymrozklekotanymjeepemzabraćichdorodzącej.Rezydującanawyspiepielę-
gniarkawłaśnietegodniawybrałasiępozakupynastałyląd.
–Janine?Tak,wiem,gdziemieszka.Dawnojejniewidziałem.Trzymasięnaubo-
czu.Zachorowała?
–Rodzi.
–Niemożliwe!
SummeriZacwymienilispojrzenia.Dziwne.Wtakniewielkiejspołecznościtrud-
noniezauważyćkobietywzaawansowanejciąży.
–Będziemiaładziecko–mruknął,kręcącgłową.–No,no.
–Niewiedziałpan,żejestwciąży?–zapytałaSummer.
–Janinetokawałkobiety.Kiedyostatnirazjąwidziałem,niezwróciłemuwagi.–
Urwałicmoknął.–Smutnahistoria…
–Aha.Dlaczegosmutna?–Wnormalnychwarunkachrozmowaopacjenciezobcą
osobąjestsprzecznazetykązawodową,aleuwagaKevawzbudziłaniepokójSum-
mer. Jeśli przy poprzednim porodzie były poważne komplikacje, ona i Zac muszą
otymwiedzieć.
–Robiławszystkojaktrzeba.RodzićpojechaładotegodużegoszpitalawWhan-
gerei. Nie wiem dokładnie, co się stało, ale wróciła sama, kompletnie załamana.
WkońcuonaiEvrozstalisię.Onmieszkateraznalądzie,aleJanineczasamigood-
wiedza.Pewniepostanowilijeszczerazspróbować.Niepowinnatutajrodzić.Kur-
czę,ajeśliznowucośsięstanie?
–Dlategotujesteśmy–spokojnymtonemodezwałsięZac.–Dalekojeszczedojej
domu?
–Trudnotonazwaćdomem.Toraczejprzyczepakempingowazdobudówką.Już
niedaleko.Nakońcutejplażyitrochępodgórę.
–Matutajrodzinę?
–Nie.
–Przyjaciół?
Kevpodrapałsięwgłowę.
–Zkażdymżyjedobrze,alejakmówiłem,trzymasięnauboczu.Odtamtejtrage-
diijeszczebardziejzamknęłasięwsobie.Chcecie,żebymzwamiposzedł?
SummeriZacspojrzelinasiebie.Janinemusimiećjakieśpowody,bynierozgła-
szać,żeoczekujedziecka.
–Możelepiejniechpantutajnanaszaczeka,dobrze?Zorientujemysię,coijak,
imamnadzieję,żeszybkobędziemymoglirazemjechaćnalądowisko.
Janineznaleźliwprzyczepie.Jednąrękąopierałasięobrzegstołu,drugątrzyma-
łasięzabrzuch.Twarzmiaławykrzywionązbólu.SummeriZacweszlidośrodka,
przedstawilisię,lecznawetnieodpowiedziała.
–Skurcz?–zapytałaSummer.Janinekiwnęłagłową.–Kiedybyłpoprzedni?
–Niewiem–jęknęła.
–Wodyjużodeszły?
Znowukiwnięciegłową.
–Musimypaniązbadać,Janine–rzekłZac.–Czywolipani,abySummertozrobi-
ła?
–Panjestlekarzem.Bojęsię…
–Niechsiępanipołoży.–SummerwzięłaJaninepodrękę.–Pomożemypani,ale
będziemymoglidziałaćskuteczniej, jeślidowiemysię,co sięstałopoprzednimra-
zem…
Janine wybuchnęła płaczem i zakryła twarz dłońmi. Summer pomogła jej ułożyć
sięwodpowiedniejpozycjidobadania.PochwiliZacspojrzałnaSummerzpoważ-
nąminą.
–Niemarozwarciaanirozluźnieniamięśniszyjkimacicy.
–Naprawdę?–SummerpołożyładłonienawydatnymbrzuchuJanine.–Spróbuję
sięzorientować,jakąpozycjęprzybrałodziecko.
Brzuchjednakbyłtwardyidziwniegładki.
–Czułapaniruchy?–zapytała.
–Och,tak,maleństwojestbardzożywe.
TymczasemZacrozpakowałprzenośnyultrasonograf.
–Zgłaszałasiępanidoszpitalanawizytykontrolne?
–Nie…–Janineodwróciłatwarzdościany.–Niemamzaufaniadotamtejszychle-
karzyanidopołożnych.Niepotym,cosięstałotamtymrazem.
–Proszęnamotymopowiedzieć.–Zac,zpojemnikiemzżelemwręce,czekał,aż
Janinezaczniemówić.
–Doprzyjazdudoszpitalawszystkobyłowporządku.Tamstwierdzili,żenapę-
powiniejestsupełidlategotlenniedocieradodziecka.Wiedziałam,żestałosięcoś
złego,alekazalimiprzeći…
–Jużdobrze,wystarczy.–GestemdodającymotuchySummerprzytrzymałaJani-
nezarękę.–Czujepaniskurcze,aledoporodujeszczedaleko.Zdążymyzabraćpa-
niąwbezpiecznemiejsce.
Zaczewzrokiemutkwionymwekranmonitorawodziłkońcówkąaparatupobrzu-
chu Janine. Twarz miał poważną. W pewnej chwili przekręcił monitor w stronę
Summer.
Spojrzałanaobrazioniemiała.
–Potrzebujęaparatdomierzeniaciśnienia–odezwałsięZac.–Zarazwracam.
–Ale…–Summerzaczęłaiurwała.
Wszystko, co potrzeba do badań, znajdowało się w torbie podręcznej. Odgadła,
że Zac chce zamienić z nią kilka słów na osobności. Przeszła za nim do pokoju
dziennegourządzonegowdobudówce.
–Niemadziecka,prawda?–rzekłaściszonymgłosem.–Zacpotwierdziłruchem
głowy.–Aleonawygląda,jakbybyławciąży.Maskurcze.Rodzi.
–Jejsięwydaje,żerodzi.–Zaczniżyłgłos.–Toniezwyklerzadkiprzypadek,ale
mamydoczynieniazciążąurojoną.
–OBoże!Cozrobimy?
– Jej potrzebny jest psychiatra. Kiedy się dowie, że nie jest w ciąży, będzie tak
samozdruzgotanajakpostracietamtegodziecka.Amybędziemybezradni.
– Czyli co? Zachowujemy się tak, jakby rodziła? Zabieramy ją, podajemy środki
przeciwbólowe?
–Coinnegonampozostaje?
NamówienieJaninenaporódwszpitalubyłobardzotrudne.
–Chcęurodzićtutaj.Tutajjestbezpiecznie–upierałasięJanine.
–Niestetyniejest–tłumaczyli.–Tutajniemaodpowiednichspecjalistówaniapa-
ratury.Dzieckourodzisiędopierozapewienczas.Niemożemyzostać,aleniemo-
żemyzostawićpanitutajsamej.
W końcu Janine zgodziła się. Gdy wsiadali do jeepa, Kev z autentyczną troską
odezwałsiędoniej:
–Powinnaśnambyłapowiedzieć,kochana.Martwiliśmysięociebie.
–Wszystkobędziedobrze,Kev–odparłaJanine.–Prędkowrócę.Zdzieckiem.
To był najdziwniejszy przypadek w całej dotychczasowej karierze Summer. Pod-
czaswieczornegospaceruzFlintemwciążonimmyślała.
Wiedziała,żenaplażyTakapunamadużeszansespotkaćZaca.Dobrzeimsiędzi-
siaj razem pracowało. Reset w ich stosunkach zadawał się przebiegać bez zakłó-
ceń.
Zacowi, kiedy już się spotkali, powiedziała, że tutaj spacerują najlepsi koledzy
Flinta,zktórymiuwielbiasiębawić.Zacwyraźniesięucieszył,żemogąusiąśćipo-
gadać.
–Cozadzień.Nieczęstozdarzasiętakfascynującyprzypadek–zaczęła.
–Racja.Siłaumysłu,autosugestii.Niesamowite.
–Prawda?Tewszystkierzeczy,któremipowiedziałapodczaslotu,kiedyrobiłam
z nią wywiad, brzmiały bardzo wiarygodnie. Ostatnia miesiączka, poranne nudno-
ści,powiększeniepiersi.Pierwszeruchydzieckawszesnastymtygodniuciąży.
–Razjużbyławciąży,wszystkotoprzerabiała.Wiedziała,czegosięspodziewać.
–Sądzisz,żenaprawdęczułaruchydziecka?
–Jestemtegopewny.
–Itenjejbrzuch.Niemogłamuwierzyć,kiedynaekraniezobaczyłam,żepłodu
niema.
–Czytałemotym.Istniejehipoteza,żetowszystkosązmianyhormonalne.Kiedy
kobietarozpaczliwiepragniedziecka,zaczynasięwzmożonewydzielanieestroge-
nu i prolaktyny, co wywołuje zatrzymanie okresu, powiększenie piersi, nudności,
wzrost wagi, powiększanie brzucha. Dlatego ona nie ma powodu wątpić, że jest
wciąży.
–Aleprzeztylemiesięcy?
–Tojestniezwyklerzadkie.Miałemwrażenie,żepsychiatra,którysięniązajął,
ażzacierałręce.Pewnieopiszejejprzypadekwliteraturzemedycznej.
–Mamnadzieję,żedobrzezajmiesiębiedaczką.
–Tak…Mnieteżjestjejżal.
Chwilę siedzieli w milczeniu. Patrzyli, jak Flint biega za malutką czarną suczką
modnejrasyspoodle.Wdali,nadRangitoto,zachodziłosłońce.
Summermimowolniesięuśmiechnęła.Życiejestpiękne.Odwróciłagłowęizoba-
czyła,żeZacrównieżsięuśmiecha.Jestimdobrzerazem.Siedząnaplażytakjak
tamtegowieczoru,leczterazsąodprężeni,napięciezniknęło.
Naglezrozumiała,naczympolegaróżnica.
–Dręczymnie–zaczęła–dlaczegouwierzyłamShelley.Zawszemamnieomylną
intuicję.Wiem,kiedyludzieniemówiąprawdy,aletojakzJanine,prawda?Siłaau-
tosugestii.
–Obawiamsię,żeniedokońcacięrozumiem.
–Gdybyśmyniemieliultrasonografu,uwierzyłabym,żeJaninejestwciąży.
–Byłabardzoprzekonująca.
–TakjakShelley.
–Aleonabyławciąży.
–Jamówięoczymśinnym.Otobiejakorzekomymojcu.
Nie, nie chciała nawet myśleć o oskarżeniach o przemoc fizyczną. Zac był tak
czułyidobrydlaJanine,wjegogłosiebyłotyleautentycznegowspółczucia,żenie
miała wątpliwości, że czuje to, co każdy człowiek powinien czuć w tej sytuacji.
Przedtem bardzo pomógł Frances. Uwielbia babcię. Nie, sama myśl o napaści fi-
zycznejjestdlaniegouwłaczająca.
–Możebyłatakwiarygodna,bosamawtowierzyła?
Zacodchrząknął.
–Tobytylkoświadczyło,żejestpoważniechora.
–JakJanine.
–Janinekrzywdziwyłączniesiebie.
–Tegoniewiemy.Pośredniomożekrzywdzićteżkogośinnego,naprzykładbyłe-
gomęża.Możeonwierzy,żezostanieojcem?
–Niewykluczone,żemaszrację.MożeShelleyteżnależyżałować.–Ciężkiewes-
tchnienietowarzyszącetymsłowomświadczyło,żechcezakończyćtenprzykryte-
mat.
Tymczasem psy zmęczyła zabawa. Suczka spoodle pobiegła za właścicielem.
Summerpomyślała,żeFlintladachwilawrócidoniej,mokry,zpiaskiemwsierści,
ibędziemusiałazabraćgododomu.
–Twierdzisz,żeintuicjacięniezawodzi,tak?–odezwałsięZac.
–Dotejporytakmisięwydawało.
–Tozciekawościzapytam,cointuicjacimówiła,kiedypierwszyrazmniezoba-
czyłaś,pamiętającotymwszystkim,cocisięzdawało,żeomniewiesz?
Niemiałażadnegokłopotuzodpowiedzią.
–Żeniemożeszbyćtakimpotworem,zajakiegocięmiałam.Tylkoktośbardzo
sympatycznyiprostolinijnyopowiadałbykażdemuoswojejbabci.Spodobałeśmisię
– przyznała z uśmiechem. – Byłam w rozterce. Czułam, że nie powinnam, ale na-
prawdęciępolubiłam.
Zacmilczał.Wziąłgłębokioddech.
–Takmiędzynami…jateżciępolubiłem.Inadallubię.–TerazSummermilczała.
Tak,życiejestpiękne.–Cotwojaniezawodnaintuicjapowiedziałacitamtegowie-
czorunaplaży?Wtedy,kiedy…ciępocałowałem.
–Przecieżtojaciebiepocałowałam.
–Nie,nie.–Zacbyłwyraźnierozbawiony.–Jatozapamiętałeminaczej.Nieod-
skoczyłabyśjakoparzona,gdybytobyłatwojainicjatywa.
–Odskoczyłam,bo…botobyłotakiedziwne.
–Dziwne?
–Właśnie…–Umknęławzrokiemwbok.–Inne.Dziwne.
–Aledziwneprzyjemnieczynieprzyjemnie?
Summer usilnie starała się sobie przypomnieć tamto wrażenie, poczuć je na
nowo. Ogarnęło ją podniecające ciepło promieniujące ze środka brzucha na całe
ciało.
–Chyba…chybaprzyjemne.
–Aleniejesteśpewna?
–Nie…
Pomocy!SzelmowskibłyskwoczachZacaodebrałjejzdolnośćlogicznegomyśle-
nia.
–Myślę,żejesttylkojedensposób,żebysięprzekonać.
Czynapewnodobrzegorozumie?Żechcejąznowupocałować?Naprawdęuwa-
ża,żewtedytobyłajegoinicjatywa?Istniejetylkojednowytłumaczenie.Obojepo-
myśleliotymsamym.Jednocześnie.
Iterazsytuacjasiępowtarza.Summersercezabiłomocniej.
– Nie tutaj – odezwał się Zac. – Za dużo świadków. Chodź – wstał i wyciągnął
rękę.–Poznaszmojąbabcię.
ROZDZIAŁPIĄTY
Onchcezabraćjądosiebie.Poto,byznowująpocałować.Tymrazemtak,jak
należy. Poprzedni raz to był przypadek, który się nie liczył, ale wystarczyło wspo-
mnienieprzelotnegomuśnięciajejwarg,byobudzićwnimsilnepożądanie.
Summerzapamiętałatamtodoznanie.Określiłajejakoinne.Dziwne.Dziwne,ale
przyjemne.
Onaniemapojęcia,żemożebyćjeszczeprzyjemniej…
Oczywiścieniepowiedziałtegonagłos.Niechciałjejprzestraszyćaniwyjśćna
prostaka,więcwymyśliłinnypowód,abyzabraćjąwbardziejintymnemiejsce.
Aleprzedstawieniejejbabci?
Stałosię.Nicizwieczoruwedwoje.
Zacwziąłszybkiprysznic,przebrałsię,akiedywróciłnagórę,zastałSummerpo-
magającą Ivy szykować kolację. Jakiś dziwny przypadek sprawił, że Ivy już wcze-
śniejwłożyładopiecykafiletzłososia,trzebabyłotylkoprzyrządzićsałatę.
IvyMitchellbyłabardzopodnieconaspotkaniemzSummer.
– To ty jesteś tą dziewczyną z psem, która wiosłuje na desce, tak? Zawsze was
oglądam.Przezteleskop.
–Naprawdę?–Summer wyglądałanazakłopotaną.– Niewiedziałam,że jestem
podglądana.
–Och,jawszystkichpodglądam.Mamdziewięćdziesiątdwalata.Niktnieodważy
sięzwrócićmiuwagi.
–Jasięodważę–odezwałsięZac.–Nieładniejestpodglądaćludzi.
–Nierobiętegoaninazlecenie,anidlazarobku.Siedzęnawłasnymtarasie,ate-
leskopjestustawionytużobok.Pokusajestzbytsilna.
Summerroześmiałasię.
–Żałuję,żeniemambabci.
–Niemasz?
–Umarła,kiedybyłammała.
–Szkoda.Babciesąnieocenione.Wielopokoleniowarodzina…
–Niestetyniemamrodziny.Mamazmarła,kiedymiałamsiedemnaścielat,aoj-
cieczabrałsięizniknąłjeszczewcześniej.
Summerpowiedziałatowtakisposób,żeZacodrazusiędomyślił,żerodzinato
temat tabu. Przypomniało mu się, jak pierwszego dnia zapytał ją o rodzeństwo,
a ona ucięła rozmowę. Zrozumiał, że wyznaczyła granice, których nie powinien
przekroczyć. W porządku. Są sprawy, o których on również nie chce rozmawiać,
prawda?NaprzykładoskarżeniaShelley.
Ivy nie miała zwyczaju zawracać sobie głowy podobnymi subtelnościami, jednak
tym razem zastosowała się do reguł. Zac widział, jak otwiera usta, by coś powie-
dzieć,apotemrezygnuje.NatomiastwręczyłaSummersłoik.
–Sosdosałaty.Samagorobięinieżałujęczosnku.Czosnektosamozdrowie.
–Panisposóbnadługowieczność?
–Czosnekiszampan.Właśnie,dolejmysobie.Szampaniłosośtopołączeniestwo-
rzonewraju.
Zacwypiłłykzimnegopiwazoszronionejszklankiispojrzałwdal.Widokzpiętra
staregodomubyłniezrównany.Jakogromnyobraz–plaża,dalejmorzeicharakte-
rystycznystożekwulkanuRangitotoumieszczonyidealnienaśrodkowejosi.
Zachodzącesłońcemalowałonaniebieintensywnieczerwonesmugi.Uwielbiałtę
panoramęzmieniającąsięzależnieodporydnia.Uwielbiałtendom,wtejchwiliwy-
pełniony smakowitą wonią kolacji przyszykowanej przez najważniejszą dla niego
osobęnaświecie.
Czyżyciemożebyćjeszczelepsze?
Chybamoże.
Wjegożyciupojawiłasięwyjątkowanowaosoba.Perspektywabliższegopozna-
niaSummerwydawałasiępodniecająca.Możetowłaśnieonaokażesiętąkobietą,
którejszuka?Kobietą,którabędziedlaniegoznaczyćtaksamowiele,aniewyklu-
czone,żewięcej,jakjedynażyjącaosobazrodziny.Takaewentualnośćbyłarównie
zapierającadechwpiersiachjakwidokztarasu.
Zac zauważył konspiracyjny uśmieszek, z jakim obie kobiety, starsza i młodsza,
stuknęłysięwysokimikieliszkami.Onrównieżmimowolniesięuśmiechnął.Pokrew-
ne dusze? Widać było, że od razu znalazły wspólny język. Miał tylko nadzieję, że
drugikieliszekszampananiewywołauIvynadmiernejotwartości.
Jużitakniepotrzebnieprzyznałasiędopodglądanialudzinaplaży.Cobędzie,je-
śliwsiądzienaswojegodrugiegoulubionegokonikaistwierdzi,żenajwyższyczas,
abyukochanywnukznalazłmiłądziewczynę,ustatkowałsięipomyślałozałożeniu
rodziny?
Czującnasobiejegowzrok,Summerodwróciłasięzuśmiechem.Ichspojrzenia
sięspotkały.Ponowniepoczułprzypływpożądania.Jakdługozajmiezjedzeniekola-
cji?Ilejeszczeminieczasu,zanimbędąmoglibyćsami?
Może między nimi istnieje telepatia? Zobaczył, jak piersi Summer wznoszą się
iopadają,jakgdybybrałagłębokioddech.Zobaczył,jakjejoczyciemnieją,jakgdy-
by jej myśli odzwierciedlały jego myśli. Gdy wysunęła koniuszek języka i zwilżyła
wargi,omalniejęknął.Obojętne,jakdługopotrwakolacja,tozawszebędziezadłu-
go.
WidokZacawkładającegodoustkolejnekęsyioblizującegozwargsoszsałatki
podziałał na Summer jak afrodyzjak. To szaleństwo, uznała. Poznała go ledwie
przedtygodniem.Niemiałazwyczajuwskakiwaćdołóżkafacetom,którychznaod
niedawna.Szczególniefacetom,zktóryminiebyłanawetnajednejrandce.Chociaż
spotkanienaplaży,nawetnieumówione,tojakbyrandka,prawda?
Nawet jeśli Ivy zgadywała, w jakim kierunku podążają myśli Summer, nie przej-
mowałasiętym.
–Mieszkasznajachcie?–zapytała.–Cudownie.Aleczyniejestcitrochęciasno?
–Dajemysobieradę.Trzebatylkoutrzymaćporządekiniemiećzbytdużorze-
czy.
–My?–Ivyuniosłabrwi.–Wtwoimżyciujestjakiśmężczyzna?
–Eee…–Summerzająknęłasięiwbiławzrokwtalerz.–MiałamnamyśliFlinta.
Onteżmusipilnowaćporządku.
–Oczywiście.–WgłosieIvyzabrzmiałanutazadowolenia.
Summeruniosłagłowęiuchwyciłaporozumiewawczespojrzenie,jakiebabkarzu-
ciła wnukowi. Poczuła lekkie zakłopotanie, lecz Zac puścił do niej oko i znowu
wszystkobyłowporządku.
Nawetlepiejniżwporządku.
Odpowiedziałamuuśmiechem.Chybasięwnimodrobinęzadurzyła…
–Zachowujęsięjakpelikan–oświadczyłaIvy.–Nakładamsobiezadużoipóźniej
niedajęradywszystkiegozjeść.Sądzisz,żeFlintmiałbyochotędokończyćzamnie?
Łosośmuniezaszkodzi?
–Tobędziedlaniegoprawdziwauczta.
–Wpuśćmygotutaj.
–Lepiejnie.Naniesiecipiasku.
Ivymachnęłaręką.
–Nieprzesadzajmy.Codzienniesamananoszęmnóstwopiasku.–Summerwstała,
otworzyładrzwitarasu,aIvypodsunęłaFlintowitalerz.Summerpomyślała,żeza-
durzyłasiętrochęrównieżiwniej.–Gdzieonśpi?
–Podkokpitem.Matampodwójnąkoję.
–Aha.Mamnadzieję,żetyteżmaszpodwójnąkoję…–GłośnewestchnienieZaca
zabrzmiałojakprzywołaniebabcidoporządku.–Nieprzejmujsięmną–teatralnym
szeptemciągnęłaIvy.–Jakdożyjeszmojegowieku,przekonaszsię,żemożeszbez-
karniemówićprawiewszystko.Aleprzepraszam,zagalopowałamsię.
Summerroześmiałasię.
–Mambardzowygodnepodwójnełóżko.Właśnie…–Wyprostowałasięispojrza-
ławstronędrzwi.Flintnatychmiastznalazłsięujejboku.–Będęsięzbierać.Jutro
muszęwcześniewstać.
Zacodsunąłsięzkrzesłem.
Coteraz?Odprowadzijądofurtkiipocałujenadobranoc?Zaryzykuje,wiedząc,
żeIvypodglądaichzzafiranki?
–Podrzucęcię–oświadczył.–Zapóźnonabieganiepoulicach.
–Dziękuję,aleniepozwalamFlintowibieczamotocyklem.Totrochęniebezpiecz-
ne.
–Niebójsię.Wprzeciwieństwiedociebieopróczdwóchkółekposiadamjeszcze
cztery.WmoimSUV-iejestztyłuwystarczającodużomiejsca.
–Zabrudzicisamochódpiaskiem.
Sercezaczęłojejbićjakszalone.Zacpojedziezniądodomu?Zostanie?
Stał tak blisko, że czuła ciepło jego ciała. A może źródłem tego ciepła była ona
sama?
–Przeżyję.–PocałowałIvy.–Niezmywaj.Jakwrócę,zajrzętutajisampozmy-
wam.
–Odczegosązmywarki,chłopcze?Widzimysięjutro.Inieróbniczego,czegoja
bymniezrobiła.
Zacjęknąłizamknąłzanimidrzwi.
–Przepraszam.Jestniereformowalna.
Nigdy nie był na jachcie przerobionym na mieszkanie. Żeglował, to oczywiste.
KażdymieszkaniecAucklandprędzejczypóźniejpróbujetegosportu.
–Wśrodkusprawiawrażeniewiększego–stwierdził,kiedyzeszlipodpokład.
–Toznakomityprojekt.Jachtjestniewielki,aleperfekcyjnieuformowany.
Jakwłaścicielka?
ZaczmusiłsiędooderwaniawzrokuodSummer.Zaprosiłagonajacht,abyzoba-
czył,jakmieszka,aleniechciałprzyspieszaćbieguwypadków.
Niechciałniczegozepsuć.Nieteraz,kiedywzasięgurękimiałtylemożliwości.
JeśliIvyjejnieprzestraszyła,wszystkodobrzesięułoży.
Rozejrzał się po wykończonej pięknym drewnem kabinie. Dominującym kolorem
tapicerki był szafir powtarzający się jako barwny motyw na ozdobnej poduszce
i perskim dywaniku na podłodze. Dziób od reszty kabiny oddzielał składany para-
wan,aleprzezszparęwidaćbyłołóżkonakrytemiękkąbiałąkapą.
Ponowniemusiałodwrócićgłowę,zanimjegomyśliodbijąsięnatwarzy.
–Zgrabnyzlew–pochwalił.
– Prawda? Sprawdza się, chociaż ma tylko jedną komorę, nie dwie. Ale dzięki
temujestwięcejmiejscanablacieroboczym.Tutajmampiecyk,awtejszafcena-
wetkuchenkęmikrofalową.
–Uhm.
Najbardziejmusiępodobałoto,żenatejniewielkiejprzestrzenidwojeludzinie
możesięzbytswobodnieporuszać,szczególniejeślimusząuważać,abynienadep-
nąćnadużegopsa,iwkońcuniepozostajeimnicinnego,jakstanąćbardzoblisko
siebie.
Chcąc zobaczyć kuchenkę mikrofalową wbudowaną w szafkę, musiał się trochę
pochylić i w ten sposób jego twarz znalazła się na tym samym poziomie co twarz
Summer.Niepodnoszącgłowy,wyciągnąłrękę,abyzamknąćdrzwiczki,akiedyją
opuszczał,trąciłdłoniąsterczącewłosySummer,potemdotknąłjejkarku.
Terazwystarczyłojeszczetylkoodrobinębardziejsięnachylićijużmógłdotknąć
jejust.Pierwszy,trwającyjednomgnieniepocałunek,lekkijakmuśnięcieskrzydeł
motyla,byłtylkowstępem.Następnybyłjużmocniejszy,akiedyZacwysunąłkoniu-
szekjęzyka,Summerwestchnęłairozchyliławargi.Poczuł,jakjejciałosięnapina
niczym ciało skoczka na trampolinie, który się szykuje do wykonania w powietrzu
kilkuobrotów,zanimzanurkuje,iwiedział,żejestgotowadolotu.
Całując ją, stracił rachubę czasu. Czuł tylko smak tej cudownej kobiety i lekkie
kołysaniepodstopami.Tofalebujająjachtem?Nietylko.Całyjegoświatdelikatnie
siękołysze.
Czasniemiałznaczenia.Jakdługoimzajmieodkrywanietegonowegocudownego
świata?Torównieżniemiałoznaczenia.Oczamiwyobraźnicorazwyraźniejwidział
mapę,leczniespieszyłsięodnaleźćwłaściwejdrogidocelu.Wpodnieceniuczekał,
ażSummersamagoniąpoprowadzi.Wiedziałjuż,żeonategopragnierówniemoc-
nojakon.
RęceSummerporuszyłysiępierwsze.Oderwałysięodjegoszyiirozpoczęływę-
drówkępocałymciele.Uznałtozazachętęisygnał,abyzacząćpoznawaćdelikat-
neliniejejciała.
Summer cichym głosem wysłała Flinta na jego legowisko, potem wzięła Zaca za
rękęizaprowadziładoswojejsypialninadziobie,gdziecałąprzestrzeńwypełniało
podwójnełoże.
Nie,toraczejZacwypełniałsobątęprzestrzeń.Zlampynastolezaparawanem
padałoprzyćmioneświatło,rysującgroteskowecienienaścianach,gdyzdejmowali
zsiebieubrania.ApotemZacukląkłprzedSummernałóżku.Mogłaoprzećdłonie
najegopiersiiunieśćkuniemutwarzwoczekiwaniunapocałunek.Wtedyprzesta-
łamyślećoświetleigroteskowychcieniach.Mogłatylkoczuć…
PierwszedotknięcieustZacaniąwstrząsnęło.Niewiedziała,żezakończenianer-
wówmogąbyćtakwrażliwe,pożądanieipodniecenietakintensywne,arozkoszbli-
skabólu.Wszystkotobyłobardzodziwne,aledziwneprzyjemnie.Najdziwniejsze
inajprzyjemniejszewcałymjejżyciu.Zapragnęłasięodtejdziwnościuzależnić.
ROZDZIAŁSZÓSTY
–Widzęnaszcel.Nagodzinieczternastej.
Montyzawrócił,wykonałjeszczejednookrążenie.Pędpowietrzaporuszyłwierz-
chołkamiwysokichsosen,zasłaniającwidoczność.
– Nie podoba mi się to – stwierdził Monty. – Chyba będę musiał was opuścić na
wciągarce.
–Nasiedemnastejjestjakiśprześwit.Tam,gdziestojąciężarówki.
–Zadaleko.Poszkodowanymatrudnościzoddychaniem.
–Opuśćmnie–odezwałasięSummer.–ZapakujęgodokoszaStokesa,przetrans-
portujemygonatępolanęiwtedyustabilizujemy.
–Zgadzaszsię,żebyZacopuściłcięnawciągarce?
PytanieMonty’egobrzmiałobardzozwyczajnie,aleporazpierwszyznaleźlisię
w podobnej sytuacji. Po raz pierwszy akcję ratunkową prowadzili w tak trudnych
warunkachpogodowych.Zacoczywiścieumiałobsługiwaćwciągarkę,aleSummer
składałabyswojeżyciewjegoręce.
Spojrzała na Zaca. W jego oczach zobaczyła wyczekiwanie i w tej samej chwili
pytanienabrałoznaczniegłębszegoznaczenia.
CzyufaZacowi?Bardzobychciała.Nigdynikomuniepragnęłazaufaćtakbardzo
jakjemu.Inietylkowsprawiebezpieczeństwajejżycia.Tuchodziłoopowierzenie
mężczyźnie serca, a tego jeszcze nigdy nie zrobiła. Niemniej bardzo pragnęła to
zrobić.Ipragnęła,abytymmężczyznąbyłZac.
Śmigłowiec zawisł nad miejscem, gdzie doszło do wypadku podczas wycinki
drzew.Wtejsamejchwilinadjechałatamkaretkapogotowia.Widzielitumankurzu,
gdyraptowniezahamowała.
–Poczekajmy.Niechoceniąsytuację–zaproponowałZac.
Summerwykorzystałachwilęzwłoki,abydalejanalizowaćswojeuczucia.
ZakochałasięwZacuibardzopragnęłauczynićnastępnykrokiobdarzyćgobez-
granicznym zaufaniem, lecz zadawała sobie pytanie, czy potrafi. Czy jest do tego
zdolna?Niemogłasięodwołaćdodoświadczeń,bonigdywżadnymzwiązkuniedo-
szładotegoetapu.Gdytylkowyczuwała,żecośmożejejzagrażać,wycofywałasię.
Nauczyłasiętegobardzowcześnie,jeszczejakonastolatka,wtedy,kiedywyrzuciła
zżyciaukochanegoojca.Innychmężczyznteżodsiebieodsuwała,gdytylkozaczy-
nalizbytniodoniejsięzbliżać.
Wymówka,żepracajestważniejsza,byłatylkozasłonądymną,natomiastzawsze
brzmiałajejwuszachprzestrogamatki:„Nigdynieufajmężczyźnie.Obojętniejak
bardzogokochasz,nigdyniejestdość.Złamieciserce.Zniszczycię…”.
W tej chwili odsunęła się nawet od najlepszej przyjaciółki. Nie oddzwoniła, na
esemesodpowiedziałazdawkowo.Kateniemanajmniejszegopojęcia,cosiędzieje
wjejżyciu,żejestnanajlepszejdrodzedozakochaniasięwpotworze,któryzruj-
nowałżycieShelley.
Summerniezamierzałajejsięzwierzać.Wystarcząsłowamatki,odktórychnie
mogła się uwolnić. Wiedziała, że Kate, lojalna wobec siostry, zacznie sączyć w jej
umysłjad,zasiejewątpliwości,czyniejesttakzaślepionajakkiedyśjejmatka,na
śmierćiżyciezakochanawojcu.
NiechciałasłyszećkomentarzaKate.ChciałaufaćZacowi.Wżyciuniespotkała
mężczyznytakiegojakon,iwiedziała,żedrugirazniespotka.
Dostałaszansę,możesięprzekonać,cotoznaczybyćnaprawdęzakochaną.Intu-
icjajejpodpowiadała,żetoszansajedynanaświecie.Zdawałasobierównieżspra-
węztego,żedecyzja,czyzrobićtenostatnikrokizaufaćZacowi,zależyodtego,
czyonczujetosamo.Czyzaufaniejestwzajemne.
JeślipowieMonty’emu,żejestgotowaoddaćswojeżyciewręceZacaobsługują-
cegowciągarkę,daodpowiedźnapytanie,jakieczytaterazwjegooczach.Ichro-
dzącysiędopierozwiązekosiągniekolejnypoziom,odrobinęszerzejotworząprzed
sobąserca.Jednakjeszczeniedzisiaj.Możekiedyś,wprzyszłości.
TymczasemMonty,czekającnanoweinformacjeostanieofiarywypadku,zrobił
nad lasem jeszcze jedno okrążenie. Ratownicy postanowili przewieźć rannego ka-
retkąnapolanę.Mężczyznamiałtrudnościzoddychaniem,leczniezostałprzywa-
lonyspadającymdrzewem,jakpierwotnieinformowano.
Takierozwiązaniebyłobezpieczniejszeikorzystniejszedlarannego,gdyżZac,le-
karz, mógł zrobić znacznie więcej niż nawet najlepiej wykwalifikowany ratownik
medyczny,leczSummerodczułaukłucierozczarowania.
Czyżby chciała wszem i wobec zademonstrować, jak bardzo mu ufa? Czyżby
chciała poprzez wspólne stawienie czoła wyzwaniu zacieśnić rodzącą się między
nimiwięź?
Nieważne.Umocnieniewięzitotylkokwestiaczasu,aprzednimiinnewyzwanie,
zawodowe.
– Rana jest głęboka – meldował ratownik, przekrzykując warkot zwalniających
rotorówśmigłowca.–Drzewogonieprzygniotło,alejakaśgałąźprawdopodobnie
wbiłasięwklatkępiersiową.Niemaznimkontaktu.Ciśnieniespadło.Obserwuje-
myskurczedodatkoweserca.
Summer i Zac natychmiast rozpoczęli reanimację, chcąc zapobiec zatrzymaniu
akcjiserca.PodczasgdySummerintubowałamężczyznę,zakładaławenflonipodłą-
czała kroplówkę, Zac przystąpił do zabiegu, który widziała w szpitalu na oddziale
ratunkowym, kiedy przywiozła kierowcę poszkodowanego w zderzeniu czołowym
naautostradzie.
Niestety nawet obustronne otwarcie klatki piersiowej nie wystarczyło. Pacjent
nadalnieoddychał.
–Zatrzymanieakcjiserca–stwierdziła.
Nie było sensu rozpoczynać uciskania klatki piersiowej, ponieważ najwyraźniej
jakieściałoobcehamowałodopływkrwidokomórsercowych.
WtejsytuacjiZaczdecydowałsięnaobustronnątorakotomięratunkową.
Summer nie byłaby w stanie wykonać podobnego zabiegu. Nigdy nawet nie wi-
działa czegoś podobnego w szpitalu. Jak wiele zaufania trzeba mieć do własnych
umiejętności,abypodjąćsiętaktrudnejoperacjiwwarunkachpolowych?Zdrugiej
stronyjednak,jeślitegoniezrobią,młodyrobotnikleśnyumrze.
Przekazałanadzórnadkroplówkąimaskątlenowąratownikowizkaretki,asama
uklękła obok Zaca, aby móc podawać mu narzędzia chirurgiczne: sterylne nożyce
do powiększenia otworu, który wykonali w nadziei zlikwidowania odmy i krwiaka,
piłędocięciakości,rozszerzaczdożeber,ssak.
Potemzrosnącympodziwempatrzyła,jakZaczapomocądwóchklamerpodnosi
tkankiosłaniająceserce,przecinaje,następniepalcamiwsterylnychrękawiczkach
usuwaskrzepy.Widaćbyłoserce,lekkotylkodrgające,aniebijące.
Summerwstrzymałaoddech,gdyZacpalcamitrąciłserce,raz,potemdrugi,wy-
wołującskurczmięśnia.Dotknęłażyłynaszyimężczyzny.Tętnostałosięwyczuwal-
ne,jednocześnierozległsięsygnałdźwiękowyzaparaturymonitorującejfunkcjeży-
ciowe.Pochwiliklatkapiersiowamężczyznyuniosłasięiopadła,dowód,żeranny
zaczynaoddychaćsamodzielnie.
Zacwyjąłrozszerzaczżeber.
– Założymy sterylny opatrunek i trzeba go natychmiast przetransportować do
szpitala–oświadczył.
Zadanie wydawało się niemożliwe, ale jakimś cudem się udało. Młody robotnik
przeżył,akilkagodzinpóźniejzsalioperacyjnejtrafiłnaodziałintensywnejopieki
medycznej.
Wszpitaluiwbaziepogotowialotniczegomówionotylkootymniezwykłymosią-
gnięciu,bomimożepodobneakcjeprzeprowadzalijużwcześniej,tabyłapierwszą,
którazakończyłasiępomyślnie.Summerrozpieraładuma.Dumazcałegozespołu,
dumazZaca…
–Jesteśniezwykły,wiesz?
–Tyrównież.
Wciążbyliwbazie,rozmawialijakkoledzyzpracy.Niktpostronnyniedomyśliłby
się,jakbardzozbliżylisiędosiebiepozapracą.Chcieli,abynarazietakzostało,
dlategowymienilitylkospojrzenia.Prawdopodobniepóźniej,wieczorem,przeanali-
zująiomówiąkażdyszczegółoperacji,będąsięwspólniezastanawiać,czycośmoż-
nabyłozrobićinaczejalbolepiej.Wyciągnąwnioskinaprzyszłość,gdybytakaak-
cja się powtórzyła. Summer cieszyła się, że łączy ich pasja do pracy. Możliwość
konsultowaniasięzZackiemrozszerzałajejwiedzę,motywowaładojeszczewięk-
szegozaangażowania.
Koledzyzaczęlitozauważać.Możenietylkoto?
– O mnie zapomnieliście? – odezwał się Monty. – Lot w taką pogodę to nie wy-
cieczkakrajoznawczadlaprzyjemności.
– Bez ciebie niczego byśmy nie zdziałali. – Zac poklepał go po plecach. – Twoje
umiejętnościjużprzeszłydolegendy.
–Wszyscyrazemprzeszliśmydolegendy–wtrąciłaSummer.–Wybierzmysiępo
pracynapiwoiuczcijmyto–zaproponowała.
–Jajużjestemumówiony–odparłMonty.–Idźciesami.–TerazonklepnąłZaca
poplecach.–Widać,żemacienatoochotę.
–Eee…–Summerzająknęłasię.–Dobrzenamsięrazempracuje.
–Jasne.Tylkodlaczego,kiedytakstoicieigapiciesięnasiebiezcielęcymuwiel-
bieniem,dlainnychzaczynabrakowaćtlenu?
–Naprawdępowiedział,żegapimysięnasiebiezcielęcymuwielbieniem?
–Uhm.–SummerprzechyliłagłowęispojrzałanaZaca.–Naprawdę.
Zacrównieżsięuśmiechnąłimocniejuścisnąłjejdłoń.Wracalizplażynagłówny
szlak. Przez chwilę szli w milczeniu, wsłuchując się w śpiew ptaków w gałęziach
drzew. Właśnie po to wybrali się na tę wycieczkę, żeby obejrzeć i posłuchać pta-
ków.
Jużsamajazdamotorami,zSummerwidocznąwlusterkuwstecznympodążającą
zanimjakwiernycień,byławspaniała.
Summersprawiła,żesłońceświeciłojaśniej,awońmorza,kiedystalinapromie
wiozącymichnawyspęTiritiriMatangi,bardziejorzeźwiająca.
Na miejscu odłączyli się od grupy z przewodnikiem. Woleli spacerować sami,
trzymającsięzaręce.Czuli,żeznanepowiedzenie,iżradośćdzielonazkimśjest
podwójnąradością,toprawda.
–Cotodokładnieznaczycielęceuwielbienie?
–Och…chybapatrzenienakogośodrobinęzadługo,jakgdybydookołaniebyło
nikogoinnego.
–Zawszesądziłam,żecielętasąjakdzieci,jeszczetakietrochęgłupiutkie.
–Uważasz,żezachowujemysięgłupio?–zapytał.
Summeroniemiała.
–Nierozumiem.
– Chyba to nie jest zabronione, no wiesz… prywatne związki między członkami
załogi.
– Gdyby było – Summer prychnęła i pokręciła głową – wszyscy na ratunkowym
mielibykłopoty.
–Wpogotowiulotniczymsprawawyglądainaczej.Załogamusibyćbardzozgra-
na.
–Jesteśmydorośli.Samidokonujemywyborówiponosimykonsekwencje.Kłopot
byłbytylkowtedy,gdybyprywatnerelacjewywoływałytarciawpracy.
SummerpuściłarękęZacaizaczęławspinaćsiępostromychschodach,któresta-
nowiłyczęśćnadmorskiejpromenady.
–Dziwimnietylko–dodała–żektośtakszybkosiędomyślił,conasłączy.Zdawa-
łomisię,żejesteśmybardzodyskretni.
– Najwyraźniej wysysamy z powietrza cały tlen – zażartował Zac, chociaż wie-
dział,coMontymiałnamyśli,bozdarzałosię,żegdypatrzyłnaSummer,tchumu
naglebrakowało.
Nigdyjeszczeniedoświadczyłniczegopodobnego.
–Ivywie?
–Cóż…Pamiętasz,jakzostaliściezFlintemnanocpotym,jakwybraliśmysiępo-
pływać?
–Uhm.–Tonjejgłosusugerował,żepamięta,jakcudownabyłatadrugawspólnie
spędzonanoc.Bezpoczątkowegoskrępowaniamogliuczyćsięsiebienawzajem,za-
pamiętaćsięwrozkoszy.
–Kiedyranozajrzałemdoniejprzedpracąpowiedziećdzieńdobry,wręczyłami
stosnowychręcznikówioświadczyła,żemojesąjuższtywnejaktekturainienada-
jąsiędobardziejdelikatnejskóry.Raczejniemiałanamyślimojejskóry.
–Och…Sądzisz,żenieaprobujetego,corobimy?
–Gdytakbyło,niedawałabymiwprezencienowychręczników.Uznałaby,żewy-
cieraniesiętekturątoodpowiedniakarazawystępek.Patrz!
Właśnie zbliżyli się do jednego z karmników. Na sprytnie wymyślonych platfor-
machzamontowanopojemnikizesłodkąwodą.Zlatywałysiędonichszmaragdowce
imiodojadytui.SummeriZacprzyglądalisięimjakzauroczeni.Trochędalejzoba-
czylimiodnikiibargliki,anakoniecwypatrzylinajrzadszezmieszkańcówptasiego
azylu,takahepołudniowe.Ogromnenielotyzniebieskimiizielonymipióramiiczer-
wonymidziobamibyłyfascynujące.
–Wiesz,żetakaheuznanozagatunekwymarły?Podobniejakptakimoa.Nakuli
ziemskiejjesttylkokilkamiejsc,gdziemożnajespotkać.Jawidzęjepierwszyraz
wżyciu.
– Ja też – przyznała uradowana Summer. – Miałeś świetny pomysł, że mnie tu
przywiozłeś.Sądziłam,żewybieramysiętylkonazwykłąprzejażdżkę.
–Jamamsamedobrepomysły.–Zacznowuwziąłjązarękę.–Zostańzemną,to
sięprzekonasz.
–Niewykluczone,żeskorzystamzpropozycji.
Jejsłowaniczymechowracałydoniegoprzezresztędnia.Słyszałje,gdyusiedli
na trawie w pobliżu latarni morskiej i urządzili sobie piknik. Po długim spacerze
zapetytemzjedlikupionewsklepieprzyprzystanipromowejkanapkiiowoce,apo-
tempołożylisięiodpoczywali.Doodjazdupromuzostałojeszczesporoczasu.
Leżelioboksiebieschowaniwwysokiejtrawie,zdalaodwścibskichspojrzeńin-
nychwycieczkowiczów.Dzieńbyłwspaniały,cieszylisięnawzajemswoimtowarzy-
stwem.Naturalnewięcbyło,żezaczęlisięcałować.Pocałunkibyłysłodkie.Idealne.
ImożewłaśniedlategowgłowieZacazabrzmiałydzwonkialarmowe.
–Wydajemisię,żejednakłamiemyzasady–wyznałwkońcu.
–Przecieżmytylkoczasamipracujemyrazem–odparła.–Niejesteśmyzatrud-
nieniwtymsamym…
– Mnie nie o to chodziło – odrzekł. Uniósł się na łokciu, lecz Summer zasłoniła
rękąoczyprzedrażącymsłońcem.–Mojewłasnezasady.
–Totymaszzasady?
–Cośwtymrodzaju.
–Jakie?
–Zabardzosięnieangażować.
– Aha. – Teraz patrzyła na niego, lecz z jej twarzy nie mógł wyczytać, co myśli.
Gdybymusiałzgadywać,powiedziałby,żeminęmanieufną.Przestraszoną?
Musiałjąznowupocałować,uspokoić.Amożesamsiebiepotrzebowałuspokoić?
–Całujeszmnieinaczej.Dziwnie.
Uśmiechnąłsię.
–Przyjemniedziwnieczynieprzyjemnie?
–Samtegoniewiesz?
Zacwziąłgłębokioddech.Czykiedykolwiekzdobyłsięnaażtakąszczerośćwo-
beckobiety?
–Wiem.Niejestemtylkopewien,czyufamsobie,bo…bojestmitakdobrze.–
Summerwmilczeniukiwnęłagłową.Rozumiałago.–Niemiałemdobregowzorca,
niewiem,jakpostępować.Mójdziadekzmarł,kiedybyłembardzomały,niepamię-
tamgo.Aojczym…Jegowolęniepamiętać.
Summerznowukiwnęłagłową.
–Moirodziceteżniebyliwzoremdonaśladowania.
Usiadła,jakgdybyrozmowaorodzicachbardzojąporuszyła.Zacchciałzapytać,
co takiego się stało, lecz bał się, że wszystko zepsuje. Ta rozmowa była bardzo
ważna.Iwichwzajemnychstosunkachstanowiładużykroknaprzód.
–Jesteśmydorośli–rzekł.–Samimusimydokonywaćwyboru,prawda?Iżyćdalej
zkonsekwencjami.
–Skądwiadomo,żedokonujemywłaściwychwyborów?
–Obawiamsię,żetegoniewiemy.Sądzę,żemusimyrobić,couważamyzasłusz-
ne,apotemmiećnadzieję,żedobrzepostąpiliśmy.
Czyonarozumie,cousiłujejejpowiedzieć?Możewyrażasięniejasno?Niechciał
jejzrazić.
Niepotrzebnie się jednak obawiał. Jeśli to była swojego rodzaju deklaracja, to
Summerzdawałasięjąpodzielać.Zarzuciłamuręcenaszyjęiprzyciągnęładosie-
bie,domagającsięjeszczejednegopocałunku.
–Dobrze–szepnęła.–Dziwnie,aledobrze.
Lepiejniżdobrze.Czuł,żeobojedokonaliwyboru,żezdecydowalisięzaufaćso-
bie.Jakgdybybezsłówzłożylisobieobietnicę,żedołożąwszelkichstarań,abyto,
cosięmiędzynimiwydarzy,nieokazałosięemocjonalnąkatastrofą.
NagleZacsięzorientował,żezostalisami.Spojrzałnazegarek.
–Mamydwieminuty,potemmusimygnaćnaprom.Jeśliniewrócimynakolację,
Ivybędziesiędenerwować.
WargiSummerporuszyłysiętużprzyjegoustach.
–Todobrzewykorzystajmytedwieminuty.
–Proszę,wypij.Paracetamolzarazcipomoże.
–Mamtylkonadzieję,żeniezaraziłamSummerkatarem,kiedytubyłanakolacji.
–Summertookazzdrowia.Nicjejniebędzie.
Ivypowąchałanapójzcytryną.
–Wiesz,lepiejbymichybazrobiłgrogzporządnąporcjąwhisky.
–Uhm–mruknąłZac,zdjąłzkanapygrubymoherowykocigorozpostarł.
–Nie,nie.–Ivypokręciłagłową.–Stanowczozagorąco.Najgorszesąwłaśnieta-
kieletnieprzeziębienia.–Wytarłanosiodchyliłasięnaoparciefotela.–Summer–
rozmarzyła się. – Bardzo ładne imię. Kojarzy się z błękitnym niebem i słońcem,
prawda?Błyszczącemorzeidługierozkosznewieczory.
–Czyjeszczecośmogędlaciebiezrobić,zanimpójdędosiebie?
–Usiądźiporozmawiajchwilęzemną.ChybażejesteśumówionyzSummer.
–Niedzisiaj.–Zacusiadłnakanapie.–Jestnaszkoleniu.Pozatymniespędzamy
całegowolnegoczasurazem.
–Musiszjąznowuprzyprowadzićnakolację.Zamówiłamwsklepieinternetowym
zapasszampana.Mogłabymupiectwojegoulubionegokurczaka.
–Przezkilkadniniewolnocisięprzemęczać.Maszodpoczywaćidochodzićdo
zdrowia.Jeślikaszelsięnasili,porozmawiamztwoimlekarzem.Niewykluczone,że
przepiszeciantybiotyk.
–Nicminiebędzie.Pewniejadłamzamałoczosnku.
–Możepowinnaśnaraziezrezygnowaćzpływania,dopókipogodasięniepopra-
wi?Wczorajpadało,atyjednakweszłaśdowody.
–Doskonalewiesz,żedeszczniemanicwspólnegozinfekcjąwirusową.
–Przemarznięcieobniżaodporność.
Ivymachnęłaręką.
–Zrezygnujęzpływania,jakumrę.Ktowie,kiedytonastąpi?Dlategochcęwyko-
rzystaćkażdydzień,jakimipozostał.
–Niemówtak.–Zaczrobiłpoważnąminę.–Będzieszżyłajeszczedługo.
–Niktniejestwieczny,synku–odparłaIvyzczułymuśmiechem.
Zacodwzajemniłuśmiechiująłrękębabkiwdłonie.Kiedyjejskórastałasiętaka
cienkaisuchajakpapier?Dojegosercawkradłsięlęk.Takjest,kiedymasiętylko
jedną osobę tak ważną i drogą. Trzeba żyć ze świadomością nieuchronnej straty.
Bardzowcześniedoświadczyłstratybliskich.
– Mogłabyś spróbować – odrzekł ze ściśniętym gardłem. – Jesteś moim papier-
kiemlakmusowym,wiesz?Nawetniechcęmyślećotym,jakbędziewyglądałomoje
życiebezciebie.
–Możeznajdziesznowypapiereklakmusowy?–Uścisnęłajegodłoń.–Swójpro-
mykletniegosłońca.
–Kiedypierwszyrazjązobaczyłem,nawetmitoprzezmyślnieprzeszło.Onajest
nietylkotwarda.Potrafibyćwybuchowaicięta.
–Todobrze.–Ivywypiłałykciepłegonapoju.–Wybuchowycharakterbywazale-
tą.Czasamiwżyciutrzebaocośzawalczyć.Podejrzewam,żeniemiałałatwo.Nie,
nie, nie zwierzała mi się, ale chyba miała tylko matkę, którą straciła, kiedy była
owielezamłoda.
–Uhm…–PodczaswycieczkidoptasiegoazylumiałokazjęwypytaćSummerojej
rodzinę,leczniezrobiłtego.Wyznaczonegranicewciążobowiązywały.Obiestro-
ny?Czytodobrze,czymożenależytotraktowaćjakoostrzeżenie?
–Tadziewczynamazłoteserce–cichymgłosemrzekłaIvy.–Ikochaciędosza-
leństwa.
–Sądzisz,że…?
–Jestemotymprzekonana.Isądzę,żetyczujesztosamo.
Przeczesał palcami włosy. To by wyjaśniało, dlaczego wszystko wydaje się takie
inne.
–Może…
–Ale?
–Ktopowiedział,żejestjakieśale?–żachnąłsię.
–Przeczesujeszsobiewłosy,kiedyniemożeszsięnacośzdecydować.Oddziecka
masztenzwyczaj.Zawszenosiłamzsobągrzebieńdlaciebie.
–Uhm.Znamysiębardzokrótko.
Ivyprychnęła.
–Nonsens.Kiedyludziesądobrani,tosądobraniijuż.Wtwoimwiekupowinie-
neśtowiedzieć.
–Niechcęniczegoprzyspieszać.
–Jużtkwiszwtympouszy.Mamoczy,widzę.
Niemógłzaprzeczyć.Jeszczenigdynieczułniczegopodobnegodożadnejdziew-
czyny…
Owszem,jestjednoale…
– Może przeszkadza mi jej niezależność – przyznał. – Jest inna. Ile dziewczyn
mieszkałobynajachcie?Jeździłomotoremiwykonywałozawódwymagającystalo-
wychnerwówipierwszorzędnejkondycji?Dotegopoprostutrzebajaj.
–Niebądźwulgarny,proszę.
– Przepraszam. Ona jest niezwykła. Ma tyle pewności siebie, że wydaje się, że
wszystkoprzetrzyma.Sama.Prawdopodobnieżyciejątakzahartowało.Czyzechce
walczyćoutrzymaniezwiązku,jeślitrafiąsięrafy?Czypoprostuodejdzieiznowu
będziesamaborykałasięzlosem?
Ivypociągnęłanosem.
– Przyganiał kocioł garnkowi. Ile związków ty sam zerwałeś, kiedy trafiłeś na
rafę?Gdytwojepartnerkizaczęłyżądaćwięcej,niżbyłeśgotowyimzsiebiedać?
Wiesz,żezłamałeśniejednoserce.Możewystarczy?
–Toniebyłozamierzone.
–Wiem.–Ivypoklepałagoporęce.–Izawszerozstawałeśsiębardzokultural-
nie.
–Poprostujeszczenietrafiłemnakobietę,dlaktórejzrobiłbymwszystko.
Aleteraztakąspotkałem,pomyślał.Tocomniepowstrzymuje?Strach,żeonazła-
miemiserce?
Spojrzenie Ivy świadczyło, że go rozumie, że pamięta małego chłopca, któremu
zawaliłsięświat,kiedystraciłmatkę.Leczztegospojrzeniawyczytałrównież,że
poraznaleźćwsobieodwagęizerwaćzdotychczasowymtrybemżycia:ciężkapra-
ca, intensywne przyjemności. Że pora usunąć tarczę ochronną wzniesioną wokół
serca.IżeIvywie,ktojestwłaściwąkobietądlaniego.
Czuł,żemusisiębronić.
–Tymiałaśtylkojednegomęża–przypomniał.–Jajestemztejsamejgliny.Jeśli
dajęwszystko,totylkoraz.Wydajemisię,żejeślizaufanie,którejestdotegoko-
nieczne,zostanienadwerężone,jużniebędęwstaniegoodbudować.Nigdywtym
samymstopniu.Więctenjedenrazmusibyćbezpudła.
Oczy Ivy wypełniły się łzami. Czy wspomina miłość swojego życia, mężczyznę,
któryodszedł,kiedyon,Zac,byłzbytmały,bygozapamiętać?
–Nicniejestidealne.Nigdy–rzekłaIvy.–Wjakimśmomenciemusiszzaryzyko-
waćiuwierzyć,żebędziedobrze.Mamnadzieję,żebędzieszmiałtylesamoszczę-
ścia,cojamiałam.Aleniezwlekajzadługo.
Zamknęłaoczy,odchyliłagłowędotyłu.
– Chcę zobaczyć, jak czekasz przy ołtarzu na narzeczoną. Chcę rzucać na was
konfetti,wypićzadużoszampanaipodkoniecprzyjęciaweselnegobyćnaniezłym
rauszu.
Otworzyłaoczyispojrzałananiegotakimwzrokiem,żewzruszenieścisnęłomu
gardło.
–Chcęwiedzieć,żezamieszkaszwtymdomu,żewogrodziebędąsiębawiłydzie-
ci.Żepsybędąnałapachnanosićtupiasekiżeościanęstarejszopynałodziezno-
wubędąopartedeski.
Zaczamknąłoczy.Wyobraziłsobietęscenę.
Istnyraj,pomyślał.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Im więcej czasu spędzał z Summer, tym jaśniej i wyraźniej widział ich wspólną
idealnąprzyszłość.
–Jakcisięwydaje–zapytałnibymimochodem,kiedypewnegopopołudnia,korzy-
stajączchwilispokoju,sprawdzalisprzęt,lekiiśrodkiopatrunkowe,którezabierali
wkażdąakcję–zawszebędzieszmieszkałanajachcie?
– Och nie! Nie miałam pojęcia, że wytrzymam aż tak długo. – Odwróciła się. –
Maszdośćrurektracheotomijnychzmankietemrozmiarosiem?
–Trzy.Tochybawystarczy?
– Tak. Sprawdź, że mamy też maski krtaniowe LMA rozmiar trzy, cztery i pięć,
dobrze?
– Oczywiście. – Sprawdził rozmiary na opakowaniach. – Więc jak długo jeszcze
zamierzasztammieszkać?
– Aż zgromadzę środki na wkład własny wymagany przy zaciąganiu kredytu. –
Sprawdziła,czydziałalampkalaryngoskopu,iodłożyłagonamiejsce.–Poprzyjeź-
dzie z Hamilton chciałam do spółki z kimś wynająć mieszkanie, ale wtedy dowie-
działamsięotymjachcieiwyszłoowieletaniej.Niespodziewałamsięjednak,że
cenydomówraptowniepójdąwgórę.Zamiastzbliżaćsiędocelu,corazbardziejsię
odniegooddalam.Okazujesię,żeżycienajachciesporokosztuje.
–Nawetjeślipłaciszmniejniżzamieszkanie?
– Tak. Trochę się rozpaskudziłam. Dzielnice nadmorskie zawsze są najdroższe,
ajaniewyobrażamsobiemieszkaniadalekoodplaży.
–Wiemcośotym.Moidziadkowieniemielipojęcia,jakirobiąfantastycznyinte-
res,kiedyokołosześćdziesięciulattemukupowalistarydom,wymagającykapital-
negoremontu.
–Toidealnydom.
Zac otworzył torbę ze sprzętem ratowniczym dla dzieci. Sprawdził, czy niczego
niebrakuje,ipomodliłsięwduchu,abyniemusieliużywaćżadnegoztychnarzędzi
iaparatów.
ZukosaspojrzałnaSummersiedzącąpotureckunapodłodze,uważnieprzeglą-
dającą torbę z najważniejszym sprzętem do ratowania życia. Jej słowa wciąż
brzmiałymuwuszach.
Dom,którypewnegodniaodziedziczy,jestwedługniejidealny.Takjakwizjaży-
cia,jakąIvyprzednimroztoczyła.
Zawszekochałtendom,aodczasu,kiedyspędzałwnimnocezSummeriFlin-
tem,pokochałgojeszczebardziej.Bladymświtemmogliwtrójkęiśćnaplażę,bie-
gaćalbopływać.Cozawspaniałypoczątekdnia!
Taksamojestzpracą.Teżjestidealna,spełniawszystkiejegooczekiwania,ale
dziękiSummerdajemuznaczniewięcejsatysfakcji,niżsięspodziewał.Zakażdym
razem, kiedy na ratunkowym pojawia się zespół ratowników w pomarańczowych
kombinezonachpogotowiaznowympacjentem,sercebijemuszybciej.Adnitakie
jakdzisiaj,kiedypracująramięwramięwbazie,sąnajlepsze.
OstatniocorazczęściejzastanawiałsięnadostrzeżeniemIvy,abyzbytdługonie
zwlekałzdecyzją.
Tymczasemonjakgdybydałsięnieśćfali.Cieszyłsiękażdymdnieminiewybie-
gałmyśląnaprzód.Wierzył,żeidyllabędzietrwałatakdługo,jakobojezSummer
tegopragną.Wierzył,żebezpieczniejjeststopniowodawaćzsiebiecorazwięcej,
bowtensposóbbudujesięiumacniawięź,możejużnacałeżycie.
Byłwtejidyllijednakpewienszkopuł.Podejrzewał,żeSummerczujetosamoco
on,leczpewnościniemiał,iniebędziemiał,dopókinieusłyszytegoodniej.Może
onaczeka,ażjapowiemtopierwszy,pomyślał.
Terazzrozumiałcośjeszcze,cosłuszniewytknęłamuIvy.Przyganiałkociołgarn-
kowi.ChybarzeczywiściesązSummerbardziejdosiebiepodobni,niżmusięwyda-
je.Posiadająpodobnekwalifikacjezawodowe,pracujązrównympoświęceniemiza-
angażowaniem,dlarelaksuuprawiajątakiesamesportyijeżdżątakimisamymimo-
tocyklami.
Może niezależność Summer wynika z silnego instynktu samoobrony? Może po-
trzebamocnegowstrząsu,abyusunęłabarierychroniącejejserce?
To, co wspólnie odnaleźli, jest niezwykłe, prawda? Niemożliwe, aby tylko on to
czuł.
Sygnał z obu pagerów przerwał ciszę. Kilka minut później siedzieli na swoich
miejscachwśmigłowculecącymwkierunkuzachodnim.
–PlażaPiha–potwierdziłMonty.–Przewidywanyczaslądowaniadziesięćminut.
–Znamtomiejsce–odezwałasięSummer.–Zdarzałysiętamupadkizeskał,uto-
nięcia,ależebykogośzaatakowałrekin?
– Mamy towarzystwo – zauważył Monty. – Zostaniecie gwiazdami wieczornych
wiadomości.
Zacspojrzałwdół.Rozpoznawałcharakterystycznepunktyorientacyjnetakiejak
Lion Rock, skała w kształcie głowy lwa. Plaża Piha, położona czterdzieści kilome-
trównazachódodAuckland,torajdlasurferówzcałegokraju.
–Jakodzieciakczęstotuprzyjeżdżałemzdeską–rzekłdoSummer.–Kiedyskoń-
czyłemsiedemnaścielatidostałempierwszysamochód,wybrałemstarąfurgonet-
kę.Moikumplebyliuszczęśliwieni.Ładowaliśmynaniądeskiipianki,wyruszaliśmy
przedświtem,awracaliśmydługopozmroku,spalenisłońcem,wykończeni.Zawsze
czekałananasbabciazfurąjedzenia.Nicdziwnego,żewszkolebyłembardzopo-
pularny.
Spojrzenie,jakimobrzuciłagoSummer,mówiło,żeznaowielewięcejpowodów
tej popularności. Czułość w jej oczach poruszyła jakąś strunę w jego sercu,
auśmiechpodziałałjaknieznanybalsamnajegoduszę.
Miłość.Tak,tenbalsamwłaśnietaksięnazywa.
Teraz już wiedział, że Summer naprawdę czuje to samo co on. Nawet był tego
pewny.Nigdynikogoniedarzyłtaksilnymuczuciem.Inigdynieobdarzy.Najwyższy
czaspostaraćsię,abytegonieutracić.
Dladobraichobojgamusizebraćsięnaodwagęisforsowaćbariery,jakimioboje
sięotoczyli.Czaszacząćkierowaćsięgłosemserca.
Przy pierwszej okazji, jeszcze dziś wieczorem, wyzna jej, co mu serce dyktuje.
Możenawetpoprosi,abysiędoniegowprowadziła?Wyszłazaniego…
Zaraz!Skądtakipomysł?Czystewariactwo.Chociażnie,tojestwłaśnieto,czego
pragnie.
Śmigłowieczbliżałsiędoplaży.Wyraźniebyłowidaćzbiegowiskoludziiratowni-
ków w czerwono-żółtych kombinezonach. Nikt nie pływał ani nie surfował. Minie
trochę czasu, zanim ta popularna plaża na nowo stanie się bezpieczna, chociaż
uwybrzeżyNowejZelandiirekinypojawiająsięniezwyklerzadko.
Wylądowalinatwardympiaskutużprzyliniiwody.Jedenzratownikówwybiegłim
naprzeciw.
– Założyliśmy opatrunek uciskowy, ale mężczyzna stracił dużo krwi. Nogę ma
straszniepoharataną…Mamnadzieję,żeamputacjaniebędziekonieczna.
–Kontaktuje?
– Do brzegu dotarł o własnych siłach. Cały czas krzyczał, aby sprowadzono po-
moc.Nabrzegwyciągnęliśmygojużnawpółprzytomnego.Założyliśmymumaskę
tlenową,okryliśmykocemtermicznym.Jestświadomy.Bardzocierpi.
Grupkagapiów–wśródnichszczupłychłopiectrzymającydeskęsurfingowązwy-
raźnymiśladamizębówdrapieżnikaiodgryzionymkońcem–rozstąpiłasię,robiąc
imprzejście.Summeruklękłaizaczęławyjmowaćztorbysprzęt,jakiimbędziepo-
trzebny: aparat do mierzenia ciśnienia, zestaw do podłączenia kroplówki. Potem
ujęłamężczyznęzaprzegub.
Zacprzykucnąłprzygłowieposzkodowanego.
–Pulsniewyczuwalny–zameldowała.
Mężczyzna wyglądał na około pięćdziesiąt lat. Był śmiertelnie blady, lecz oddy-
chał samodzielnie. Zac dotknął żyły na szyi. Tu puls był słabo wyczuwalny. Krew
najwyraźniejniedopływaładodłoni,coświadczyłooniebezpiecznieniskimciśnie-
niu.Wstrząshipowolemicznytostanzagrożeniażycia.Zackątemokazobaczył,jak
Summerprzygotowujekroplówkę.
Lekkotrąciłmężczyznęwramię.
–Proszęotworzyćoczyispojrzećnamnie.Możepan?
Reakcja na głos to oznaka, że pacjent jest przytomny. Ku ogromnej uldze Zaca
mężczyznauniósłpowiekiijęknął.
Zacspojrzałnatłumekgapiówizapytał:
–Czyktośznategomężczyznę?
Wszyscychórempotwierdzili.
–ToJon.Szeftutejszychratowników
–JonPearson–krzyknąłktośztyłu.–Pięćdziesiątdwalata.Mieszkaniedaleko.
Pearson?ZacposłałzdumionespojrzenieSummer.
Żałował, że gdy miał okazję, nie wypytał jej o pochodzenie ani o rodzinę. W tej
chwilitakiedanebardzobymusięprzydały.
Przypomniał sobie jednak strzępy informacji. Jej rodzice byli hippisami. Została
poczęta na plaży po zawodach surfingowych. Nie ma rodzeństwa. Matka zmarła,
kiedySummermiałasiedemnaścielat,aojcajużwtedyzniminiebyło.„Zabrałsię
izniknął”znaczniewcześniej.Rodziceniebyli„wzoremdonaśladowania”.Comiała
namyśli,kiedytakpowiedziała?Boże,pomyślałzprzerażeniem,czydochodziłotam
doprzemocy?Czywdzieciństwiedoświadczyłatakiegosamegolękujakon?
Ważniejsza jednak w tej chwili była odpowiedź na pytanie, czy ranny jest jej oj-
cem.Prawdopodobieństwo,żetak,byłobardzoduże.Kilkafaktówpasowałodota-
kiegoscenariusza.Naprzykładto,żejestsurferem.
Jakonasiętrzyma?Widziojcaporazpierwszyodwielulat,musiratowaćmuży-
cie…Dlaratownikawalkaożyciekogośbliskiegotonajgorszewyzwanie.Ajeszcze
trudniejsze,jeślistosunkimiędzyniminieukładałysięnajlepiej,jeślipozostałyura-
zy…
Summerrobiławrażenieopanowanej.ZałożyłaJonowiopaskęuciskowąnarękę
izdezynfekowałamiejsce,gdziezamierzaławkłućwenflondożyły.
–Uwaga…powszystkim.–Wenflonzpodłączonymprzewodemdokroplówkitra-
fiłnamiejsce.Summer rozwiązałaopaskę,podniosłagłowę iwtedyichspojrzenia
sięspotkały.
Zacstarałsięprzekazaćjejbezsłów,żerozumie.Żejestznią.Żezrobiwszyst-
ko,cowjegomocy,abyjejpomóc.
Daradę.Napewno.Musi.
Chociaż w pierwszej chwili, kiedy spojrzała na twarz rannego, doznała szoku.
Oczywiście,żenatychmiastgorozpoznała,mimożeminęłopiętnaścielatiżesiępo-
starzał. Na jedno mgnienie zamarła, osaczyły ją i sparaliżowały wspomnienia nie-
prawdopodobnejtraumywywołanejjegoodejściem.
Szybko jednak ochłonęła. W tej chwili musi stanąć na wysokości zadania, więc
musiodpędzićodsiebietamtewspomnienia,przestaćmyślećotym,żeJonjestjedy-
nymżyjącymczłonkiemjejrodziny.Zdystansowaćsię,traktowaćgojakkażdegopa-
cjenta. Jak mężczyznę, który doznał wstrząsu hipowolemicznego, któremu natych-
miasttrzebapodaćkroplówkę,możenawetdwie.Musiskoncentrowaćsięnakolej-
nychczynnościach.
–Niepodobamisiętaplamanaopatrunkuuciskowym–odezwałasiędoZaca.–
Onsięwykrwawia.
Zackiwnąłgłową.
–Obejrzyjranę–mruknął.WciążklęczałprzygłowieJona.–Jon?Otwórzoczy…
–Boli–jęknąłJon.–Mojanoga…
–Zarazdamciśrodekprzeciwbólowy–powiedział.
Rana wyglądała strasznie. Przez poszarpane mięśnie przeświecała biała kość.
Zprzeciętejarteriisączyłasiękrew.Summerdwomapalcamiwsterylnejrękawicz-
cechwyciłanaczynieimocnościsnęła.
Jonjęknąłizaklął.Summermusiałanaułameksekundyzamknąćoczy.Krzykbólu
przeszyłjejserce.
Topacjentjakkażdyinny,powtarzałasobiewmyśli.Niemójojciec.Odpiętnastu
latniejestmoimojcem.Iczasamitrzebazadaćból,abyratowaćżycie.
Otworzyłaoczy,podniosłagłowęinapotkałaspojrzenieZaca,któryprzygotowy-
wałzastrzykprzeciwbólowy.Znowupatrzyłnaniątaksamojakpoprzednimrazem.
Znowu mówił bez słów, że gdy usłyszał nazwisko Pearson, skojarzył, kim jest dla
niejJon,izdajesobiesprawę,jakjestjejtrudno.Iżezcałegosercapragniepomóc.
Zac nie zna jej historii, a jednak jest gotowy wziąć jej stronę i chronić ją przed
kimś,ktomożejejzagrażać.
–Przeciętaarteriaudowa–zameldowała.–Staramsięjąścisnąć.
– Niewykluczone, że konieczne będzie założenie klamry. Poczekajmy. Niech za-
działaśrodekznieczulający.
Racja.Trzebagoznokautować.Ból,jakimuzadaję,gootrzeźwiłipobudził.Jesz-
czesekunda,asięzorientuje,kimjestem.
–Summer?–dobiegłjąszeptpełenzdumieniainiedowierzania.Jonszarpnąłza
maskętlenową,jakgdybychciałjąściągnąć,abygowyraźniejsłyszała.–To…ty?
–Zostaw,zostaw.–Ratownikklęczącyprzyjegogłowiepoprawiłmaskę.
Drugiratownik,którytrzymałpojemnikzkroplówką,ukląkłidotknąłjegoreki.
–Nieruszajręką,Jon,boprzewódwypadnie.
WtymczasieZaczrobiłzastrzyk.Jonuspokoiłsię,zamknąłoczy.Jednospojrze-
nie na Zaca wystarczyło, aby Summer wiedziała, że jest zadowolony, że wszystko
idziejaktrzebaimogązająćsięzatamowaniemkrwotoku.
Założylizacisk,następnieprzykryliranęsterylnymopatrunkiemizabandażowali
nogę.
Wciągukilkuminutrannegoułożononanoszachiprzeniesionodośmigłowca.
–Czyjesttutajktośzrodziny,albobliskichprzyjaciół?–zapytałZac.
Summerspuściławzrok.Nanikogoniechciałapatrzeć.Ileosóbsłyszało,jakwy-
szeptałjejimię?Tosamo,któremawyszytenakombinezonie,natylerzadkie,by
zapamiętać,żetaksięnazywacórkazpoprzedniegozwiązku.
Pytanie o krewnych było rutyną, na wypadek gdyby ktoś chciał towarzyszyć po-
szkodowanemuwdrodzedoszpitalainiewykluczone,żespędzićostatniechwilera-
zem.
–Ja–odezwałsięchudychłopieckurczowotrzymającyzniszczonądeskęsurfin-
gową.–Tomójojciec.MamnaimięDylan.
TymrazemnieudałojejsięumknąćprzedspojrzeniemZaca.Zobaczyła,żejest
wstrząśnięty,chociażbardzosięstarategonieokazać.Sądzi,żewiedziałaoistnie-
niubrataprzyrodniego?OBoże!Samabyławszoku.Brat?Przyrodni?
Niemogązabraćzsobąchłopca,którywyglądanadziesięć,możejedenaścielat.
Ktośdorosłymusimutowarzyszyć.
–Gdzietwojamama?–Topytaniezabrzmiałoostrzej,niżzamierzała.
–Niemammamy.
–Umarła–odezwałsięktośstojącytużzaSummer.–Zedwalatatemu.
–Jesteśmytylkowedwóch.Tataija.
Chłopiecmiałniebieskieoczy,terazpociemniałezprzerażenia,przezcosprawiał
wrażenie starszego i dojrzalszego. Summer sama straciła matkę, więc wiedziała,
jaktojest,leczwtejchwiliniemogłasobiepozwolićnaużalaniesięnaddziecia-
kiem.
Jeśli dopuści go do serca, uruchomi lawinę wspomnień związanych z ojcem, na
nowoobudzidemonyprzeszłości,traumę,którą,jaksądziła,zostawiłazasobą.
Jak to możliwe, że nie czuje żadnej więzi z Dylanem? Mały nawet wygląda jak
ona.Niewysoki,chudy,zespłowiałymiodsłońcajasnymiwłosami,jeszczemokrymi
isterczącymijakjejwłosy.
Niespodziewanieznalazłasięwsytuacji,wktórejuczuciaosobisteuniemożliwiały
jejsprawnedziałanie.NaszczęściebyłzniąZac,którywziąłsprawywswojeręce.
DotknąłramieniaDylanaizapytał:
–Chceszsięznamizabrać?Zaopiekujemysiętobą.
Dylankiwnąłgłową,potemoddałzniszczonądeskęjednemuzratowników.
Reporterzy, którzy do tej pory filmowali wszystko z pewnej odległości, podeszli
bliżej. Zaraz zaczną wypytywać świadków. Zdjęcia tej deski najprawdopodobniej
stanąsięhiteminternetu.Wszpitalubędąnanichczekalidziennikarze,chcącyzdo-
byćwywiadzkimśzpogotowialotniczego.
MożeMontyweźmietonasiebiealboGrahamkierującyakcjązbazy?Summer
marzyła,abytenkoszmarsięskończył.Tylkocozrobićzchłopcem?
Tonaniejspoczywaodpowiedzialnośćzaniego,czysobietegożyczy,czynie.Zac
napewnozechceotymzniąporozmawiać,inietylkootym.Demonyprzeszłości
powrócą.Aleonmaprawojepoznać.
KilkaminutpóźniejDylansiedziałwkabinieśmigłowcawfotelubokMonty’ego.
SummeriZacczuwaliprzynoszachumieszczonychztyłu.
Wystartowali.Wracalidoświata,którySummerznałaikochała.
Leczjużnicniebędzietakiesamo.
Tymświatemzachwiałpotężnywstrząsiwtejchwilitrudnoprzewidziećiokre-
ślićstraty,jakiewyrządził.
NawetZacjestjakiśinny.Możetylkojejsięwydaje,aleopiekujesięJonemzwy-
jątkową troskliwością. Nie trzeba mu przypominać o regularnym sprawdzaniu ci-
śnieniakrwiisaturacjitlenem.Iciąglesięmartwi,żepacjentcierpi.Wkońcunie
wytrzymałaiburknęła:
– Poziom bólu spadł do trzech w skali do dziesięciu. Za pięć minut wylądujemy.
Niepotrzebujekolejnejdawkiśrodkówprzeciwbólowych.
MinaZacaświadczyła,żejegozdaniempacjentmaprawosamotymzadecydo-
wać. Czyżby chciał mnie pouczyć, że lekarz i ratownik nie może się kierować
względamiosobistymi?
–Bardzocierpisz,Jon?–zapytał.
–Mniejniżprzedtem.–Jonzwyraźnymwysiłkiemuniósłpowieki.–Summer?
Łatwo było udać, że jest tak bardzo zaabsorbowana wpisywaniem wyników ba-
dańdokartypacjenta,iżniesłyszała,jakojciecwyszeptałjejimię.
–Gdziemójchłopak?Ktosięnimzaopiekował?
–Siedzizprzodu–odparłZac.–Leciznamidoszpitala.
–Alektozaopiekujesięnimpóźnej?Tojeszczedzieciak…
–Niemartwsię–odrzekłZac.–Dopilnuję,abymiałdobrąopiekę.
Cotakiego?
Summerzmarszczyłabrwizniezadowoleniem.Nietoobiecywałotamtospojrze-
nienamiejscuwypadku.Wtedyzrozumiała,żeZacjestpojejstronie,żebędziejej
bronił,ateraztraktujeJonaPearsonajakojcaswojejdziewczyny,niejakkogoś,kto
stanowizagrożeniedlajejspokojuducha.ADylana,jejniechcianegobrataprzyrod-
niego,jakbliskiegoczłonkarodziny.
Jak to o nim świadczy? Czyżby uważał, że można oszukiwać żonę praktycznie
przez cały okres małżeństwa? Że można spakować manatki i odejść, kiedy córka
przestaniebyćmałymdzieckiem?
Jesteśjużdużądziewczynką,kurczaczku.Niemaznaczenia,żetataimamajuż
niebędąmieszkaćrazem.Niebędędaleko.Nazawszezostanętwoimtatą.
Atomiałocholerneznaczenie.
Właśnieskończyłaszesnaścielat!Wcaleniebyładuża.Iniebyłanatyledorosła,
abyporadzićsobiezhuśtawkąnastrojówmatki.
Oszust. Oszust i kłamca. Nie wierzę, że zrobisz to mamie. I mnie. Nienawidzę
cię…Niechcęcięwidzieć!Jużnigdy!
Jednakzobaczyła.Napogrzebiematki,niecałyrokpóźniej.Nie,niepodeszłado
niego.
Cobymupowiedziała?
Totwojawina.Innymmożesięwydawać,żenie,aledlamnietoczystemorder-
stwo…
Morderstwoprzezwepchnięcieofiarywczarnąotchłańrozpaczy.
Powracającyechemgłosmatkistawałcięcorazbardziejnatrętny.Skoncentrowa-
niesięnawpisywaniunowychwynikówbadańdokartyniepomagało.
Ciśnieniekrwi:dziewięćdziesiątnasześćdziesiąt.Znaczącapoprawa.
Nigdynieufajmężczyźnie.Obojętne,jakbardzogokochasz,nigdyniejestdość.
Nasyceniekrwitętniczejtlenem:dziewięćdziesiąttrzyprocent.Teżlepiej.Szan-
seJonawzrastają.
–Będziepotrzebnakrewdotransfuzji–odezwałsięZac.Czyżbyczytałwmoich
myślach?–Wiesz,jakąmagrupękrwi?Tobyprzyspieszyłoprocedury.
–Zero.RHplus.
–Naprawdę?Totakjakja.
Cowtymtakiegozaskakującego?
–Ijakja–burknęła.–Trzydzieściosiemprocentpopulacjimataką.
Arogancki tembr jej głosu zaskoczył ją samą. Odwróciła głowę i spojrzała na
ekranaparatumonitorującegopracęserca.Nietakźle…
Tętnozaszybkie,aleprzyniedostatecznymnasyceniukrwitlenemmożnasiębyło
tegospodziewać.
Zac wyraźnie unikał jej wzroku. Nachylił się i sprawdzał opatrunek na nodze
Jona.PrzestrogamatkibrzmiaławgłowieSummerjakmantra.
KochamZaca,myślała.Bardziej,niżmisięwydawałomożliwe.Iufammu.
Mimowszystko?Czyniezbytpochopniemuuwierzyłamiodrzuciłamprzestrogi
Kate, aby trzymać się od niego jak najdalej? Podobnie jak mama, która nigdy nie
wierzyłaplotkomozdradachojca?
Weźsięwgarść,upomniałasięwduchu.Niemożeszmyślećoprywatnychspra-
wachpodczasakcji.Tokompletnybrakprofesjonalizmu.Nigdycisiętoniezdarza-
ło.No,możeraz,tamtegopierwszegodnia,kiedyZacpojawiłsięnadyżurze.
Dużowysiłkukosztowałojąwtedyskupieniesięnapracy,aletobyłonicwporów-
naniuztym,coczujedzisiaj.Teraźniejszośćiprzeszłośćłącząsię,tworzącodurza-
jącąmieszankę.
Wybuchową.Niszczycielską.
Terazjużnicniebędzietakiesamo.ŁączniezjejstosunkiemdoZaca?
Możetowłaśniejestwtymwszystkimnajgorsze?
Montyrozpocząłmanewrpodejściadolądowanianadachuszpitala.Ekipazod-
działu ratunkowego na pewno już czeka, aby odebrać od nich pacjenta. Gdyby to
byłakażdainnaakcja,ichrolabysięterazzakończyła.
Summerwiedziałajednak,żetymrazemtodopieropoczątekczegośnieznanego.
Czegoś,coponowniemożezrujnowaćjejżycie.
Jakdasobieztymradę?
Wylądowali.EkipazoddziałuratunkowegozajęłasięJonem.Summerzdokumen-
tacjąstanęłatużzanoszami.JakaśpielęgniarkazajęłasięDylanem.
Summerwydawałosię,żeniebędziewstaniezrobićanikroku.Nagletużobok
niejzjawiłsięZac.
–Głowadogóry–rzekł.–Damyradę.Zewszystkim.
Dobrze,żemusielisięspieszyć,dobrze,żedookołabyłotyluludzi,boinaczejwy-
buchnęłabypłaczem.
Nie miała pojęcia, jak dadzą sobie radę, lecz rozpaczliwie pragnęła uwierzyć
wzapewnienieZaca.
Świadomość, że tym razem nie jest sama ze swoimi problemami, przynosiła jej
ulgę.
Dadząradę.
Razem.
ROZDZIAŁÓSMY
ZacstałzDylanemwkąciegabinetuzabiegowego,obejmującgoramieniem,pod-
czasgdylekarzeprzeprowadzaliwstępnąocenęstanuJona.Summerstałazdrugiej
stronychłopca.Niedotykałago,leczbyłablisko.Mógłtylkosobiewyobrażać,jak
sprzeczneuczucianiątargają.Widział,żemobilizujesiłęwoli,abysprostaćwyzwa-
niu,zaopiekowaćsięprzerażonymdziesięciolatkiem,któryokazałsięjejbratem.
Patrzyłnaniązdumąipodziwem.
–Proszęzbadaćgrupękrwiizrobićpróbękrzyżową–Robpoleciłjednejzpielę-
gniarek.–Pacjentbędziewymagałtransfuzji.
–Grupakrwizero,Rhplus–odezwałsięZac.
–Dzięki,alemusimytosprawdzić.
Robuważniejspojrzałnaichtrójkę,leczjeślicokolwiekgozdziwiło,niedałtego
posobiepoznać.Całaekipazachowałanajwyższypoziomprofesjonalizmu,niktnie
skomentowałzbieżnościnazwiskSummeripacjenta.
– Pogryziony przez rekina? No, no, chłopcze, twój tata będzie miał o czym opo-
wiadać.
–Czy…czyonwyzdrowieje?–wybąkałDylan.
–Zarazdostaniekrew,potemgoustabilizujemyiprzewieziemydosalioperacyj-
nej.Dopierotamocenią,cosiędazrobić.Postarajsięniemartwić,zgoda?–Rob
posłałchłopcuuśmiechdodającyotuchy,leczszybko,możeodrobinęnawetzaszyb-
ko,odwróciłsiędoswoichpomocników.–Ortopediazawiadomiona?–zapytał.–Co
zneurochirurgiem?Aha,Summer…–Ruchemgłowyodwołałjąnabok.
–Tak?
Chcemnieuprzedzić,żeDylananależyprzygotowaćnanajgorsze?Żemożestra-
cićojca?Żeonastraciojcaporazdrugi,tymrazemnazawsze?
Jejniepowinnotorobićróżnicy,ajednakrobiło.Niespodziewanieodczułaogrom-
nyżalzmieszanyzwyrzutamisumieniai…jeszczeczymś.Wstydem?
–Musimygointubować–rzekłRob,zniżającgłos.–Lepiejzabierzciestądtego
dzieciaka.Czyjestcoś,oczympowinienemwiedzieć?
Summersercezabiłomocno.Nadeszłachwila,kiedymusizdecydować,jakwiele
ujawnikolegomosobieiswojejprzeszłości.
–JonPearsontomójojciec–rzekłanatyległośno,abywszyscysłyszeli.–Dylan
jestmoimbratemprzyrodnim,ale…dodzisiajniewiedziałamojegoistnieniu.
–Hm…–Robobrzuciłjąbadawczymspojrzeniem.–Wszystkowporządku?
Summer obejrzała się na Zaca, cały czas obejmującego chłopca, przerażonego
izrozpaczonego.
–Będziewporządku–szepnęła.
–PoproszęMandy,abyznalazładlawasjakiśosobnypokój.Gdybyśchciaławyjść,
onazaopiekujesięchłopcem.Gdybyśmyjeszczejakośmoglicipomóc,dajznać.
Dylanjednakniechciałnigdzieiść,anaSummerpatrzyłwrogo.
– Chcę zostać z tatą – upierał się. – Nigdzie z tobą nie pójdę. Wszystko o tobie
wiem.Byłaśdlatatywstrętna.
Summeroniemiała.Onabyławstrętna?
–Jaotobieniewiedziałam.
–Jakbyśztatąrozmawiała,kiedychciał,tobyświedziała.
Summerstarałasięodpędzićwspomnieniaimpulsywnychzachowań,zktórychnie
była dumna. Podarte listy. Paczki zwrócone do nadawcy. Twarz ojca, kiedy na po-
grzebiematkiostentacyjnieodwróciłasiędoniegoplecamiiodeszła.Miałasięcze-
gowstydzić.
–Ciebieonnieobchodzi–mówiłDylan.–Dlaciebiemożeumrzeć.Jateżciebie
nieobchodzę.
–Nieprawda–obruszyłasię.
Żarliwość tej reakcji zaskoczyła ją samą. Bo to jest nieprawda, chociaż jeszcze
niewie,jakwieleDylandlaniejznaczy.Pogubiłasięwewłasnychuczuciach.Jakaś
częśćniejbuntujesięprzeciwkotemu,cosięstało.
–Onnieumrze–spokojnymtonemzapewniłZac.–Niewiemytylko,czylekarzom
uda się uratować mu nogę i minie jeszcze trochę czasu, zanim się tego dowiemy.
Niemożemyjednaktuzostać,boprzeszkadzamylekarzomwpracy,idlategoprosi-
li,żebyśmypoczekaligdzieśindziej.
Wyszlinakorytarz.
– O… właśnie tutaj. Zobacz, jest telewizor i odtwarzacz DVD, i automat z mnó-
stwemjedzenia.
–Zostanieszzemną?
–Jasne.
UśmiechZacabyłtaksamopełenotuchyjakopanowanyton,jakimzwracałsiędo
chłopca.
–Toonajużniemusi,prawda?
–No,niedokońca.
Weszlidopokoju,Zaczamknąłdrzwi.
–Czemu?
–Bototwojastarszasiostra.
Dylanprychnąłzpogardą.Summerpoczuła,jaknarastawniejwewnętrznyopór.
Cobędzie,jeślitendzieciakniezechcemiećzniąnicwspólnego?Możeonateżnie
chcemiećznimnicwspólnego?
–Pozatymmy–ciągnąłZac–myjesteśmyrazem.
–Jesttwojądziewczyną?
–Uhm…–ZacposzukałwzrokiemSummer.
Poczuła,żepodwpływemjegospojrzenianapięciejąopuszcza.Owszem,toczyła
wewnętrzną walkę, lecz nie jest sama. Gdyby mogła wybierać, kogo chce teraz
miećprzysobie,wybrałabywłaśnietegomężczyznę.
DylanpatrzyłtonaZaca,tonaSummer.Wpewnejchwilijeszczerazspojrzałna
Zaca,jakgdybyodwoływałsiędomęskiejsolidarności,potemzrezygnowanywzru-
szyłramionamiiburknął:
–Niechbędzie.
Godzinępóźniejdotarładonichwiadomość,żeJonazabranonablokoperacyjny.
Mijałykolejnegodziny.Zespółchirurgów,specjalistówróżnychdziedzin,miałprzed
sobąogromnezadanie.Jeślichcieliuratowaćnogę,musielipołączyćzerwanener-
wy,naczyniakrwionośne,ścięgna.
Odkądustalili,wjakimskładziebędączekalinawynikoperacji,Dylananirazusię
nieodezwał.ZaciSummerrównieżsiedzieliwmilczeniu,oglądająckreskówki,któ-
rechłopakwybrałdlazabiciaczasu.
Przynimniemogliswobodnierozmawiać,moglitylkowymieniaćspojrzenia.Na-
wetsprawypraktyczne,jakukogoDylanzamieszkapodczaspobytuojcawszpita-
lu,musiałypoczekaćnawynikoperacji.
Dziesięciolatekchybaniedokońcazdawałsobiesprawęznarastającegonapięcia
między Zackiem a Summer. Odciął się od opiekunów, pozornie pochłonięty niewy-
magającymimyśleniafilmikami,ażwkońcuzwinąłsięwkłębeknakanapieizasnął.
ChwilępóźniejdopokojuzajrzałaMandy.
–Padł,biedaczek.
–Jakieśnowewieścizgóry?
–Narazieżadnych.Byłkryzys,rannystraciłdużokrwi,alesytuacjajużjestopa-
nowanaineurochirurdzyzabralisiędoroboty.–Mandyzdjęłakoczoparciakanapy
iprzykryłagołenogiDylana.–Możechcecieodpocząć?Zostanętutaj.Nawetkiedy
jegoojciecjużbędzienaoddzialepooperacyjnym,miniegodzinaalbodwie,zanim
sięwybudziipozwoląwamgozobaczyć.
Zacwstał.
–Dobrypomysł.Summer,chodź,napijemysiękawy.
Wyglądałanawykończoną,leczwiedział,żebardziejniżodpoczynkuisnupotrze-
bowałarozmowy.Pytanietylko,jakwielejestgotowamuopowiedzieć?
Jakbliskodopuścigodosiebie?
Dojakiegostopniamuufa?
Nie mógł zapytać jej wprost. Wiedział, że Summer strzeże swojej prywatności.
Oczywiście mógłby uzyskać odpowiedzi, gdyby zaczął zadawać jej proste pytania,
leczniechciałtego.Odpowiedzinadalbędąostrożne,akwestiazaufaniapozosta-
nie otwarta. Istotne, aby Summer sama, bez pytań, zdecydowała się opowiedzieć
muosobie.
Zaufaniejestjakmiłość,prawda?Jeśliniejestofiarowanezwłasnejnieprzymu-
szonejwoli,jeślimusiszonieprosić,pewnielepiejdaćsobiespokój.
Niestetynicniewskazywałonato,abySummerbyłagotowaobdarzyćgozaufa-
niem. Siedzieli w bufecie, popijając cienką kawę, pogrążeni w milczeniu tak samo
jakwtowarzystwieDylana.Wmilczeniupełnymnapięcia,bolesnymdlaZaca.Pra-
gnąłpomóc,aleniechciałpchaćsięzbutamitam,gdziegoniechcą.
Zbliżałsięzmierzchpięknegodnia.JakżemilejbyłobysiedziećnaplażyTakapuna
ipodziwiaćzachódsłońcanadRangitoto.Właśnienatamtejplażyporazpierwszy
zawiązałasięmiędzynimiSummernićporozumieniaidlategotamnapewnobyło-
byimznaczniełatwiejrozmawiać.
Pomijającwszelkieinnepowody,Summerpotrzebowałachwilispokojupotrauma-
tycznych wydarzeniach. Odzyskałaby równowagę ducha, przekonałaby się, że jej
życieniezostałowywróconedogórynogami.Oczywiścieniemoglijechaćnaplażę,
ale…
–Pojedźmydobazy–zaproponował.
Summergwałtowniepokręciłagłową.
–Niemogęsięstądruszyć.Jeszczenie.
Zac zdążył jednak zauważyć, jak jej spojrzenie co rusz wędruje w stronę okna.
Pokusawyrwaniasięstądchoćnakrótkobyłabardzosilna.
– Dylan zostanie pod dobrą opieką. Zresztą pewnie przez kilka godzin będzie
spał. Nie musimy się zasiadywać, ale moglibyśmy się przebrać i zabrać motory.
Wtensposóbpóźniej,kiedywszystkosięwyklaruje,będziemymoglijechaćprosto
dodomu.
Summerbyławrozterce.
–Maszrację–przyznała–alejedźsam.Jazostanę.Nawszelkiwypadek…
–Jestemprzekonany,żetwójojciecnieumrze.–Zacprzybrałłagodnyton.–Wró-
cimy,zanimsięwybudziznarkozyibędzieszmogłazaprowadzićdoniegoDylana.
Jeślioczywiściezechcesz–dodał,widzącstrachwjejoczach.–Tozależytylkood
ciebie.
–Niechcę.Powiedziałammu,żeniechcęgowięcejwidzieć.On…Ja…–Głosjej
sięzałamał.Spuściłagłowę.Walczyłazełzami.
Zacowisercesięściskałozbólu,kiedynaniąpatrzył.Silna,wykształconainie-
zwykle niezależna kobieta w jednej chwili zmieniła się w zagubioną dziewczynę,
jakąbyłakiedyś.Dziewczynęciężkoskrzywdzoną.
O Boże, pomyślał nagle. Czyżby jej ojciec dopuścił się wobec niej przemocy?
Strzępkiwspomnieńniczymslajdyprzemknęłymuprzedoczami.Pięść,przedktórą
niemógłsięuchylić.Przerażeniewoczachmatki.Krew.Ból…Poczułuciskwżołąd-
ku.Ogarnęłagowściekłość.Chcącsięprzedniąbronić,wstałiwyciągnąłrękędo
Summer.
–Niemusiszsięznimwidzieć–stwierdził.–Inigdzieniepójdzieszsama.
KujegoniewysłowionejuldzeiradościSummerchwyciłapodanądłoń,podniosła
się,pozwoliłasięobjąćiprzytulić.Trzymałjąmocnowramionach,oparłpoliczek
o czubek jej głowy. Ludzie im się przyglądali, lecz ich ignorował. Najważniejsza
byłaSummer.
–Chodźmystąd–szepnął.–Nakrótko.
Summer wpadła na pomysł, aby sprawdzili, czy jest jakaś wolna karetka, która
mogłabypodrzucićichdobazypogotowia.Udałosię.
Zdjęlikombinezony,przebralisięwzwykłeubrania.Dopierowtedypoczuli,żeak-
cjanaplażyPihasięzakończyła.Potemwsiedlinamotoryiwrócilidoszpitala.Jaz-
daprzezmiastoulubionymśrodkiemtransportudającympoczucieswobodyiwolno-
ścipozwoliłaimsięodprężyć.
Gdy dotarli do szpitala, przeszli się po parku otaczającym budynki. Spacer za
ręcewśródpotężnychstarychdrzewiorzeźwiającawieczornabryzaukoiłynerwy
Summer.
IwłaśniekiedyZacpomyślał,żeżyciejestjednakpiękne,Summermocnejścisnę-
łajegodłońizapytała:
–Nieznałeśswojegoojca,prawda?
–Nie.Mamanigdynieujawniłajegoimienia.Jedynymężczyzna,jakimógłbygo
zastąpić, pojawił się w naszym życiu, kiedy miałem mniej więcej cztery lata… Nie
byłdlamnieojcem.
Mógłby ujawnić znacznie więcej, lecz coś go powstrzymywało. Czy podzielenie
się doświadczeniami, o których nigdy nikomu nie mówił, będzie świadczyło o tym,
jakbardzoufaSummer?Jakbardzochce,abyonamuzaufała?
Summerjakbyniezauważyłajegowahania.Jejmyślibiegływłasnymtorem,coraz
bardziejpogrążałasięwewspomnieniach.
– Mój ojciec był najlepszym tatą na świecie. – Gdy to mówiła, w jej głosie za-
brzmiałłagodniejszyton.–Uwielbiałamgo.Wszyscygouwielbiali.Uczyłnas,dzie-
ciaki,pływaniaisurfowania.Byłszefemratownikówinależałdoochotniczejstraży
pożarnej.Kiedyktośczegośpotrzebował,biegłdoniego.
Zacodetchnąłzulgą.WrodzinieSummerniebyłoprzemocy.Wtakimraziecosię
takiegowydarzyło,żezburzyłotezdawałobysięidealnerelacje,którepowinnypo-
zostaćsilneprzezcałeżycie?
–Mieszkaliścienaprowincji?
–Naplaży.Tobyłamałaspołeczność.Nigdyniemieliśmydużopieniędzy,alekie-
dy słońce świeciło i fale były wysokie, to przestawało się liczyć. Wszyscy byliśmy
szczęśliwi.Tataprowadziłswojąszkółkęsurfingową,warsztatiwypożyczalnięde-
sek,mamalepiłaiwypalałagarnki,którepotemmalowałaisprzedawałaturystom.
Doszkołymiałamdalekoimusiałamdojeżdżaćautobusem,aletoteżniemiałozna-
czenia.Jechaliśmypoporannychćwiczeniachzdeską,zwłosamisztywnymiodsoli
zwodymorskiej,iwiedzieliśmy,żepopowrocieznowubędzieczaspopływać.
Zamilkłanachwilę.
– Założę się, że życie Dylana wygląda identycznie. Kiedy go dzisiaj zobaczyłam,
przypominałmoichkolegówzdzieciństwa.Imniesamą.Gdybymniebyłatakskon-
centrowana na odpędzaniu od siebie myśli, kogo ratujemy, zgadłabym, kim jest,
jeszczezanimsięodezwał.
– To musiało być najtrudniejsze. Jestem pełen podziwu dla ciebie. Trudno uwie-
rzyć,jakświetniesobieradziłaś
–Pomogłeśmi–szepnęłajakbyzawstydzona.–Bardzo.Dzięki.
Zwolnilikroku,wkońcuprzystanęli.
–Bezemnieteżdałabyśradę,alecieszęsię,żetambyłem.Icieszęsię,żeteraz
teżjestemprzytobie.
Summerprzytuliłasiędoniego,leczpochwiliwyprostowałaiodsunęła.
–Jeszczeniekoniec,prawda?Niemampojęcia,corobić.Wgłowiemammętlik.
Przeztylelatnienawidziłamojca.ChcęnienawidzićDylana,aleonjesttylkodziec-
kiem.Mamwrażenie,żetoonjestprzyczynącałegodramatu,chociażtoniepraw-
da.Toniejegowinai…nawetjesttrochędomniepodobny.
Zacuśmiechnąłsię.
–Jest.Wyglądanaświetnegochłopaka.–Westchnął.–Potym,coodciebieusły-
szałem,żałuję,żesięwtedyniespotkaliśmy.Chociażktowie?–Urwał,uniósłbrwi.
–Możepamiętaszfurgonetkępełnąchłopakówzdeskami?
Summerroześmiałasię.
–Takichfurgonetekbyłomnóstwo.Alemożetypamiętaszdziewczynkęzróżową
deską?Tatazrobiłjądlamnienatrzynasteurodziny.
Uśmiechzniknąłzjejtwarzy.Oczybłyszczałyodpowstrzymywanychłez.
–Brakujemigo–wyznaładrżącymgłosem.–Zawszemibrakowało…
Usiedlinatrawieoświetlonejostatnimipromieniamisłońca.Zacczekał,ażSum-
mersięodezwie,leczgdymilczeniesięprzedłużało,uznał,żeterazmożejużzapy-
tać.
–Cosięstało?
Summerzerwałastokrotkęizaczęłaskubaćpłatki.
–Żyliśmyodjednychzawodówdodrugich.Wdzieńbyłomnóstwoemocji,wieczo-
ramiimprezaigrillowanie.Wszyscysięznaliiwspólnepiknikibyłyświetne.–Kolej-
nypłatek.–Byłatamjednakobieta,Elsie.Częstoprzyjeżdżała,kiedybyłamdziec-
kiem. Mama mówiła, że to dawna znajoma taty, ale dziwnie ją traktowała. Kiedy
miałamtrzynaścielat,towtedydostałamtęróżowądeskę,obiłymisięouszyplot-
ki,żetatęiElsiecośłączy.
–Aha–mruknąłZac.Domyślałsię,jakiebędziezakończenietejhistorii.
–Zapytałamtatę,aleonzaprzeczył.Zapytałammamę,teżzaprzeczyła.Rozgnie-
wałasięizabroniłamiotymmówić.Tataożeniłsięznią.Onkochanas.Jestnasz.
Nazawsze.Mamabyłabardzoemocjonalna.Kiedysięcieszyła,wpadaławeuforię,
aleladadrobiazgmógłjąwprawićwrozpacz.Nieodważyłamsięwięcejporuszyć
tegotematu.
Kolejnepłatkistokrotkispadłynatrawę.Żółtyśrodekbyłjużwpołowieogołoco-
ny.
–Inaglepewnegodnia,tużpomoichszesnastychurodzinach,tatapowiedziałmi,
żemusiodejść.Musinasopuścić,żebybyćzElsie.Żeżyłwkłamstwie,ażyciejest
zakrótkie,abyspędzićjewtakisposób.Uważał,żejestemjużnatyledorosła,aby
zrozumieć.Janatomiastzrozumiałamtylkotyle,żelataminasoszukiwałiokłamy-
wał,nas,czylidwiekobiety,którekochajągonajbardziejnaświecie.Powiedziałam,
żeniechcęgojużnigdywidzieć.
Summerszarpałapozostałepłatkistokrotki.
–Mamabyłazdruzgotana.Niejadła.Ciąglepłakała.Zmusiłamją,abyposzłado
lekarza.Dostałaleki,alenieprzynosiłyżadnychrezultatów.Dostaławięcsilniejsze
leki,mnóstwopastylek.Wystarczyło.Połknęłagarść,akiedyjednegodniawróciłam
zeszkoły,znalazłamjąnieprzytomnąnapodłodze.Nieudałosięjejuratować.
ZacwestchnąłiująłrękęSummer.
–MójBoże.
–Mamazapadławśpiączkę.–ŁzypopłynęłySummerpopoliczkach.–Kilkadni
późniejlekarzeodłączylijąodaparatury.–Otarłatwarzdłonią.–Ojciecmiałczel-
nośćzjawićsięnapogrzebie,alejeśliomniechodzi,toonbyłwinnyśmiercimamy.
Odmówiłam rozmowy z nim. Nawet na niego nie spojrzałam. – Załkała. – Do dzi-
siaj… Dzisiaj musiałam. Pomyślałam, że umrze i… uświadomiłam sobie, że go ko-
cham.KiedyDylanpowiedział,żebyłamdlatatywstrętna,dotarłodomnie,żeza-
chowywałam się podle. Ojciec starał się utrzymać ze mną kontakt. Pisał, dzwonił,
przysyłał prezenty. Listy darłam, telefonów nie odbierałam, nawet zablokowałam
jegonumer,prezentyodsyłałam.Kiedymamaumarła,obwiniałamgozajejśmierć,
mimo że wiedziałam, że to niesprawiedliwe. Nie jestem taka miła, jak się wdaje,
prawda?
Podniosłagłowę.Bólnajejtwarzyrozdzierałmuserce.Nicdziwnego,żetakła-
twodaławiaręoskarżeniomShelleypodjegoadresem.Ajednak,kiedyzaprzeczył,
uwierzyłamunasłowo.Okazałamuzaufanie,opowiedziałahistorięswojegożycia.
Musijąobjąćiprzytulić.
–Jesteśnajmilsząosobą,jakąznam–rzekłłagodnymtonem–iniemusiszrobić
niczego,naconieczujeszsięgotowa.Todotyczyirozmowyzojcem,iopiekinad
Dylanem.Jasiętymwszystkimzajmę.
Pocałowałjejsterczącewłosy,którezawszebyłyzaskakującomiękkie.
–Zajmęsiętobą–szepnął.–Kochamcię.
Te słowa miały magiczną moc. Odmieniły wszystko. Summer się zdawało, że
przezkilkaostatnichgodzindryfowaławłodzi,którąwzburzonefaleznosiłynapeł-
nemorze,gdzieszalałsztorm,atamłódźsięwywróciionautonie.SłowaZacabyły
kotwicą.Dziękinimłódźstawiopórfalomibezpieczniewrócidobrzegu.
Zac sprawił, że ból zelżał, wątpliwości się rozwiały. Wcale nie próbował uspra-
wiedliwićojca.Rozumiał,jakimciosembyłodlaniejjegoodejścieibyłgotówzca-
łychsiłjąchronić.Jeśliniezechce,niemusiwidziećJonaanizajmowaćsiębratem.
Onweźmiewszystkowswojeręce.
Jegowyznaniemiłościdałojejpoczuciebezpieczeństwa.Dałoimpulsdowyraże-
nia,cosamaczuje.
–Jateżciękocham.
Spojrzelisobiewoczy.Zajrzeliwgłąbdusz.Obdarzylisięnawzajemzaufaniem.
Ichwargispotkałysię.Pocałunkiemprzypieczętowalideklaracjęuczuć.Wrazzpo-
czuciembezpieczeństwawSummerwstąpiłynowesiły.
–Wydajemisię,żechcęzobaczyćojca–odrzekła,powoliwypowiadającsłowa.–
Ta sprawa zbyt długo mnie prześladowała, zatruwała życie. I pewnie wszystkie
związkizmężczyznami.Chcęztymskończyć.
Zacuśmiechnąłsięłagodnie.
–Międzynamitruciznajestniedozwolona.
–Nietylkomiędzynami.MiędzymnąaDylanemteż.
Nagleprzypomniałasobie,żeprzerażonedzieckoleżyskulonenakanapiewpo-
czekalni, i natychmiast otrzeźwiała. Wstała. Ciało miała zdrętwiałe. Jak długo tu
siedzieli?
–Wracajmy.Trzebasięwszystkimzająć.Zdecydować,gdzieDylanbędziedzisiaj
nocował,naprzykład.
– Może nocować u mnie – zaproponował. – Ivy przygarnia wszelkie bezdomne
istoty,ludziizwierzęta.
–Dylanniejestbezdomny.Jest…członkiemmojejrodziny.–Będziemusiałaprzy-
zwyczaićsiędotego.–Jakbyłammała,zawszechciałammiećrodzeństwo.Możeto
będzie…–zająknęłasię–jakiśdar?
–Możejużjest?
–Dlategozabioręgodosiebie.Najachciejestdosyćmiejsca.Flintbędziemusiał
przenieśćsięgdzieindziej.–Zmarszczyłabrwi.–Rzeczwtym,żepewnienieze-
chce.MamnamyśliDylana.Uważa,żejestemwredna.Podejrzewam,żemnienie-
nawidzi.
Zacznowuująłjejdłoń.
–Potrzebujeczasu,abycięlepiejpoznać.Cośmimówi,żespaniezFlintemmoże
byćdobrympoczątkiem.
– Może. – Summer uśmiechnęła się. Wsiedli do windy. – Dla niego w tej chwili
moimjedynymatutemjestto,żejestemtwojądziewczyną.Totyjesteśbohaterem,
któryuratowałjegotatę.Mojegotatę–szepnęła.
Towciążbrzmiałonierealnie.Światwokółniejwciążwirował.Wszystkobyłobar-
dzodziwne.Aleprzynajmniejwczęścibardzo,bardzoprzyjemne.
Zacjąkocha.
Terazmożeprzenosićgóry.Nawettę,którataknaglewyrosłaprzednią.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Zac jest bohaterem. W pełni zasłużył na to miano. To u jego boku Dylan wolał
wejśćnaoddziałintensywnejopiekiizobaczyćojca,zaśodSummercałyczastrzy-
małsięjaknajdalej.ToZacdrugąrękąprzyciągnąłSummerdosiebie,gdyzbliżali
siędołóżkaobstawionegoskomplikowanąaparaturąmedyczną.
Jon Pearson już się wybudził z narkozy, lecz jeszcze nie był całkiem przytomny.
Straciłwielekrwi,dostałbardzosilneśrodkiprzeciwbólowe,oczysamemusięza-
mykały. Lecz gdy z wysiłkiem uniósł powieki, pierwszą osobą, na którą spojrzał,
byłaSummer.Porazpierwszyodlatnieumknęławzrokiem.Ojciecnieuśmiechnął
się,onarównież.Tobyłazbytważnachwila.
Możenowypoczątek?
NatomiastdlasynaJonzdobyłsięnauśmiech.
– Nadal mam dwie nogi – starał się żartować, chociaż głos miał schrypnięty. –
Jeszczebędziemyśmigaćnafalach.Zobaczysz.
Dylanwalczyłzełzami.PrzysunąłsiębliżejZaca,zadarłbrodęidrżącymgłosem
rzekł:
–Deskadoniczegosięnienadaje.Jestpogryziona.
–Nieprzejmujsię.Zrobięsobienową.–Jonzamknąłoczy,wziąłgłębokioddech,
potemznowuuniósłpowieki.–Tępowiesimynaścianie,wwarsztacie.Ludziebędą
przyjeżdżaćzdalekająoglądać.
Powiekimuopadły.Rozmowagowyczerpała.Pielęgniarkaczuwającanadpacjen-
temiZacwymieniliporozumiewawczespojrzenia.Czasodwiedzinsięskończył.Zac
położyłDylanowidłońnaramieniu.
–Chodźmy.Tatamusiodpocząć.Jutroznowuprzyjdziemy.
–Alejachcęzostaćtutaj.
–Summerzabierzeciędosiebie.Motorem.Niebylejakim.Ducati.Nadodatek
czerwonym.Zbazyprzywieźliśmydlaciebiekask.
ZuśmiechemodwróciłsiędoSummer.Natychmiastprzypomniałasobiewspólne
wyprawy–Zacnaprzodzie,onazanim–domiejscniezwykłych,specjalniewybra-
nych.Ogarnęłająfalatęsknoty.Jedyne,czegoterazpragnęła,toznaleźćsięznim
sam na sam. Kilka godzin temu wyznali sobie miłość. To niesprawiedliwe, że nie
mogąspędzićnocyrazem.
MożeDylanzauważyłspojrzenie,jakiewymienili,amożeczerwonymotocyklnie
zrobiłnanimwrażenia,gdyżcałkiemignorującSummer,zapytał:
–Niemogępojechaćdociebie?
–Cóż…jamieszkamwzwykłymdomu,aSummernajachcie.Cotynato?Ima
psa.NazywasięFlint.
–Nielubiępsów–burknąłDylan.
Jonzogromnymwysiłkiemotworzyłoczy.
–JedźzSummer,chłopcze.Onajesttwoją…starsząsiostrą.
Summerspojrzałanaojca.Tymrazemwymienilisłabeuśmiechy.
–Zaopiekujęsięnim,tato–przyrzekła.–Odpoczywaj.
Chwilępóźniejzdałasobiesprawę,żejesttoobietnica,którejniełatwobędziedo-
trzymać.Uświadomiłajejtojazdamotorem,kiedyDylanporazpierwszymusiałjej
dotknąć – objąć ramionami w pasie siostrę, intruza, który wtargnął w jego życie.
Jeszcze silniej odczuła niechęć chłopca, gdy motor Zaca skręcił i znikł im z oczu,
aonizostalisami.Zaczaproponował,żebędzieimtowarzyszyłcałądrogęnaprzy-
stań,leczSummerwiedziała,żesamamusistawićczołowyzwaniu.Możetorodzaj
pokuty?Albopotrzebaudowodnienia,żeniejesttakimwrednympotworem,zaja-
kiegoDylanjąuważa?
Praktycznyaspektopiekinadbratemniestanowiłproblemu.Mogładaćmumiej-
scedospaniaigokarmić.Znalezieniejakiegośubraniabyłoodrobinętrudniejsze,
aletęsprawędasięzałatwićjutro.Natomiastaspektuczuciowybyłznaczniebar-
dziej skomplikowany. Podobnie jak w szpitalu Dylan uporczywie milczał, lecz tam
przynajmniejbyłtelewizor,tutajnie.
NaszczęściebyłFlint,którynieposiadałsięzradości,żenareszciematowarzy-
stwo.
SummerpokazałaDylanowijacht,nakarmiłapsaioznajmiła:
–Terazzrobięcośdlanas.Lubiszjajkanabekonie?–WodpowiedziDylanswoim
zwyczajemwzruszyłramionami.–NiezwracajuwaginaFlinta.Ontylkoudajegłod-
nego,alezaskórkęodbekonudałbysiępokroić.
Podczas kolacji Flint oczywiście położył się obok nich, lecz głowę oparł o stopę
Dylana,niejej.Summerudawała,żeniewidzi,jakskórkiodbekonuznikająpodsto-
łem.
–Twojełóżkojesttam,gdziezazwyczajśpiFlint–rzekła–aledamciświeżąpo-
ściel,aFlintmożesięprzenieśćgdzieindziej.–Odpowiedziałojejponowniewzru-
szenie ramion, Flint natomiast dawał do zrozumienia, że zamierza dzielić łóżko
zgościem.–Chcesz,żebymmukazałaspaćgdzieśindziejalbonapokładzie?
–Nie.–Dylanpołożyłsięiprzesunąłnabok.–Miejscawystarczydlanasdwóch.
Patrząc, jak jej pupil mości się obok Dylana, Summer czuła dławienie w gardle.
Byłozawcześnienajakiśgestpocieszeniazjejstrony,natomiastFlintjakbyrozu-
miał,conależyzrobić.
–Dobranoc.Gdybyśczegośpotrzebował,zawołaj.
Prychnięcieznaczyło,żetomałoprawdopodobne.Summerwłaśniesięodwracała,
abyodejść,kiedyusłyszałacichepytanie:
–Zacmówiłserio?No,żeranopopływamy?
–Oczywiście.Aleczydaszradępobiecnaplażę?Flintbędziechciałznamipójść,
amotoremgoniezawieziemy.
Kolejneprychniecie.
–Założęsię,żepotrafiębiecszybciejodciebie.
Wysforowałsiędoprzodu,narzuciłtempo,chudenogiiręceśmigaływpowietrzu.
Zatrzymał się tylko raz, na skrzyżowaniu, kiedy nie wiedział, w którą stronę biec
dalej.Zanimdotarlidoplaży,rozwidniłosięnatyle,abymoglirozpoznaćsamotną
postać,jużczekającąnanich.Dylanjeszczeprzyspieszył.Summer,gdygowreszcie
dogoniła,niemogłazłapaćtchu.
–Gotowy?–zapytałZac.–Wodajestzimna.
Dylanwzruszyłramionami.
–Domyślamsię.Aleniemafal.
Rzeczywiście, morze tego ranka wyglądało jak przeogromny basen, woda była
gładka,spokojna,połyskującawpromieniachwschodzącegosłońca.Idealnewarun-
kidowiosłowanianastojąco,gdybymieliczas.
–Zaręczamci,żebywajątufale–rzekłZac–aledzisiajtotylkoszybkakąpiel,
żebysięprzebudzić.No,ruszamy.Ktoostatni,tenniezdara…
DylannatychmiastwykorzystałmomentwahaniaZacaipuściłsiępędemdowody.
Zacruszyłtużzanim,aFlintiSummerbieglinakońcu.
Woda była tak zimna, że Summer aż dech zaparło. Zanim się trochę rozgrzała,
jużmusieliwracać.OnaiZacmielidziśdyżury,aprzedtemwielesprawdoustale-
nia.
Zac miał już wszystko obmyślone, a na suchym piasku czekał przyniesiony dla
nichstosręczników.
–Ivy,mojababcia,zrobiłaśniadanie.Lubiszjajkanabekonie?–zwróciłsiędoDy-
lana.
Summerspodziewałasię,żechłopiecpowie,żetosamojadłnakolację,leczza-
uważyłaszybkiespojrzenierzuconeFlintowi,któryotrząsałsięzwody.
–Tak.Ktonielubi.
– Najpierw szybki prysznic – stwierdził Zac, kiedy weszli do domu. – Poszukam
dlaciebiesuchychspodenek.Odrazuuprzedzam,żemogąbyćzaduże.
Dylanjakzwyklewzruszyłramionami.
–Nieszkodzi.Bluzęmamsuchą.
PierwszesłowaIvydotyczyływłaśnieczerwono-żółtejbluzy.
–Jesteśratownikiem?
–Aha.Tataprowadziszkółkęsurfingową.Pomagammuzgrupąpoczątkujących.
Dzieciaków. Uczę ich zasad bezpiecznego zachowania w wodzie i w ogóle obycia
zfalami.
Summer jeszcze nigdy nie słyszała tak długiej przemowy z ust chłopca. Ivy Mit-
chellpotrafirozmawiaćzkażdym,obojętniewjakimjestwieku,pomyślała.
–No,no,możeszbyćzsiebiedumny–rzekłateraz,stawiającprzednimpełenta-
lerz.
Ivypomogłaimzorganizowaćdzień.
–Chłopakniemożespędzićcałegodniawszpitalu–odparła,gdyZaczapropono-
wał, że zabierze Dylana z sobą. – I potrzebne mu są ubrania. Wybierzemy się na
zakupy.–PuściładoDylanaoko.–Uwielbiamchodzićposklepach.
– Musi odwiedzić swojego tatę – wtrąciła Summer. – Naszego tatę – poprawiła
się.
Szybkiespojrzenie,jakieIvyiZacwymienili,świadczyło,żeZaczdążyłwszystko
opowiedziećbabce.
– Oczywiście, moja droga – rzekła Ivy. – Po zakupach przyjedziemy tam autobu-
sem. Czego jeszcze potrzebujesz oprócz ubrań, Dylan? Telefonu, prawda? Musisz
mieć możliwość wysyłania tacie esemesów. I kolegom. I ewentualnie kontaktować
sięzSummer,kiedyjestwpracy.
– Postaram się zamienić dyżury na najbliższe dwa dni – rzekła Summer. Dzisiaj
mogła wziąć urlop okolicznościowy, aby spędzić dzień z ojcem, lecz nie wiedziała,
czyztegoskorzystać.Możepowinna?–PodyżurzezajrzędoojcaizabioręDylana
dodomu.
–Świetnie.–Ivyuznałatematzawyczerpany.–Programmamyustalony.Przynaj-
mniejnadzisiaj.
–Jakdługomójtatazostaniewszpitalu?
Uwagidorosłychnieuszłookreślenie„mój”,wykluczająceSummer.
–Obawiamsię,żejakiśczas–odparłZac.–Alemysiętobązajmiemy,zgoda?
–Będęmiałakilkadniwolnychzadyżury.Naprzykładwnajbliższypiątek.
– Ja też mam piątek wolny – ucieszył się Zac. – Podejrzewam, że do piątku bę-
dzieszmiałdosyćszpitala.Postaramysięwymyślićcośbardziejrozrywkowego.
Dylan wbił wzrok w talerz. Na brzegu leżała kupka starannie obciętych skórek
od bekonu. Summer była ciekawa, co wymyśli, aby dyskretnie podsunąć smakołyk
Flintowi,którywarowałwotwartychdrzwiachtarasu.
–Próbowałeśkiedyświosłowanianastojąco?
Dylanprychnąłzpogardą.
–Tosportdlapatafianów.
–Liczsięzesłowami,kolego.Summerjesttukrólowąpaddleboardingu.Jasiędo-
pierouczę,alejużtopolubiłem.
KącikiustIvydrgnęły.Czyżbyzauważyła,jakczęstoDylanzerkawstronęotwar-
tychdrzwinataras?
–Flintteżuwielbiatensport,wiesz?SiadanakońcudeskiSummeripłynierazem
znią.
Dylanzrobiłzdziwionąminę.
–Nie!
–Tak,tak–odezwałasięSummer.–Jaksięokaże,żejesteśwtymdobry,tomoże
przesiądziesiędociebie?
Tym razem wzruszenie ramion wydawało się raczej automatycznym odruchem,
nielekceważącymgestem.
–Nodobrze…mogęspróbować.Podwarunkiem,żetatabędziesięlepiejczuł.
–Dopiątkusąjeszczedwadni–wtrąciłaIvy.–Proponujęniewybiegaćmyśląda-
lej niż do jutra. A teraz zmykajcie. Robota czeka. Dylan i ja musimy pozmywać,
apotemjechaćpozakupy.IdajjużteskórkiFlintowi,boSummerzarazzabierago
dodomu.
JonPearsonczułsięcorazlepiej.Nazajutrzpooperacjiopuściłoddziałintensyw-
nejopiekiizostałumieszczonywjednoosobowympokoju.Odwiedzinyuojcastały
siędlaSummermniejkrępujące.Wiedziała,żekiedyśbędziemusiałaporozmawiać
zJonemwczteryoczy,lecznaraziezawszebyłznimialboDylan,alboktośinny.
Z zachodniego wybrzeża ciągle przyjeżdżali znajomi, a poza tym w pierwszych
dniachdobijalisiędoniegoreporterzy.Zainteresowaniemediówczłowiekiem,który
przeżyłatakrekina,byłoogromne.
Brak okazji do prywatnej rozmowy z ojcem miał tę zaletę, że Summer i Jon na
nowoprzyzwyczailisiędooddychaniatymsamympowietrzem.Rozmawialitylkona
bezpiecznetematy,naprzykładopracy.Wymienialisięhistoriamiodramatycznych
akcjachratunkowychalboopowiadali,jakwyglądaszkolenieizdobywaniekwalifi-
kacjiuprawniającychdowykonywaniaichzawodu.
Dylanchętniewtrącałswojeopowieścizdzikichplaż,którebyłyjegoplacemza-
baw. W końcu zaczął okazywać coraz większe zainteresowanie pracą Summer,
szczególnie jeśli w jej relacjach występował Zac. Dla Dylana Zac był najwyższym
autorytetem.DziękiniemuiFlintowiSummerzyskiwaławoczachbrata.Możekie-
dyśzaakceptujejąjakoczłonkarodziny…
Oilebyłanawetzadowolona,żenarazieniemożezostaćsamnasamzJonem,
o tyle niemożność spędzenia czasu tylko z Zackiem mniej ją cieszyła. Zauważyła
jednak, że brak fizycznego kontaktu zbliżał ich do siebie w inny sposób. Sprzyjał
myśleniu o przyszłości. O tym, jakim wspaniałym ojcem byłby Zac. Instynktownie
wyczuwał, jak porozumieć się z Dylanem, kiedy zażartować, kiedy odwołać się do
jegorozsądku.Biorącpoduwagę,żedorastałbezojca,byłotoniezwykłe.Oczywi-
ściebyłatozasługaIvy.
Czasspędzonywpiątekwtrójkęnaplażyprzypominałrodzinnypiknik.Jayprzy-
gotowałtrzydeski,aoceannaszczęściebyłspokojny,coułatwiałonaukępoczątku-
jącym.
Ivysiedziałanależakunatarasieswojegodomu.IlekroćSummeralboZacspoj-
rzeliwjejkierunku,widzieli,jakmachadonichręką.Summerwiosłowałapowoli,
Flint jak zwykle siedział na jej desce. Zac i Dylan płynęli niedaleko. Dylan zaczął
wpozycjiklęczącej,leczpopewnymczasie,gdynauczyłsięutrzymywaćrównowa-
gę,wstał.Musiałsięzmęczyć,alewiosłowałdzielnie,abydotrzymaćtempaZacowi.
–Hej,Flint!–zawołał.–Przesiądźsiędomnie!
–No,idź–SummernamawiałaFlinta.–Nieobrażęsię.
–Chodź,Flint.Namteżsięcośnależy!–krzyknąłZac.
Flintposłuszniezeskoczył,deskasięzachybotała,leczSummerniestraciłarów-
nowagi.PopłynąłjednakniedoDylana,aledoZaca,ikiedywdrapywałsięnadeskę,
Zaczachwiałsięiwpadłdowody.SummerzDylanemtaksięśmiali,żeomalsami
sięnieskąpali.
Tenmomentzapamiętamnazawsze,pomyślałaSummer.Wspólnyśmiechcemen-
tujerodzinnewięzi.Jeszczepóźniej,gdyleżelinaręcznikachiodpoczywali,tarzali
sięześmiechu,wspominająctęscenę.
– Opowiem tacie, jak wpadłeś do wody – obiecał Dylan. – Machałeś rękami jak
wiatrakami.Szkoda,żesiebieniewidziałeś.
UśmiechSummerbyłwieloznaczny.
–Wybrałciebie.Zdajeszsobiesprawę,jakizaszczytcięspotkał?
Dylankopnąłpiętamipiasek.
–Japierwszygozawołałem.Miałpłynąćdomnie.
–Niechciałcizrobićprzykrości.MożepoprostudeskaZacabyłabliżej?
Summer spojrzała na ukochanego. Jej oczy mówiły, że wcale tak nie myśli. Pies
wybrałZaca,bouznał,żejestjegopanem.TerazZacjesttaksamoważnywjego
życiujakona.Tochciałamupowiedziećijeszczedużowięcej.
Że już tworzą rodzinę? Że ten dzień na plaży z Dylanem to przedsmak zabaw
zichwłasnymidziećmi?
Dylanchybaodgadł,wjakimkierunkubiegnąjejmyśliipoczułsięwykluczony,bo
spojrzałnaniązezłością.Odwróciłagłowę.
–Ocochodzi?–Dylannicnieodpowiedział.Pytaniezawisłowpowietrzu.Sum-
mer westchnęła. Może nie stali się sobie jeszcze tacy bliscy, jak sądziła. – Nadal
maszmniezawredną?–zapytała.
–To,żeterazodwiedzasztatęwszpitalu,niczegoniezmienia–burknąłchłopak.
–Chodzisztam,bojestchory.
–Summerniejestwredna–Zacująłsięzanią.–Niepodobamisię,jaktakjąna-
zywasz,kolego.
– Dla taty była wredna. Raz widziałem, jak płakał. To było wtedy, kiedy wróciła
paczka.Powiedziałmamie,jakbardzozaniątęskni.Jakbardzojąkocha.
Sposób,wjakiwypowiedziałtosłowo,świadczył,żeSummerniezasługiwałana
tęmiłość.Summersercekrwawiło.Przecieżonateżbardzotęskniłazaojcem!
– Od teraz będzie inaczej – obiecała. – Żałuję swojego zachowania. Byłam bar-
dzo…
–Zraniona–Zacdokończył.–Summerniebyławtedywielestarszaodciebie,Dy-
lan. Jak byś się czuł, gdyby twój tata postanowił odejść i założyć nową rodzinę?
Zinnąkobietą?
–Mogłapójśćznim.
ZacdyskretniewsunąłrękępodręcznikSummer,odszukałjejdłońiuścisnąłpal-
ce.Chciałdodaćjejotuchy.Pokazać,żemawnimsprzymierzeńca.ŻeDylanmoże
wątpi,czyzasługujenamiłośćojca,leczonnie.Żeterazmaijegomiłość.Summer
mocnozacisnęłapowieki,abyuczucie,jakiewniejwzbierało,niezmieniłosięwpo-
tokłez.
–Musiałaopiekowaćsięmamą–Zacodezwałsię,ostrożniedobierającsłowa.–
Jejmamazachorowała.
–Mojamamateżbyłachora.–GłosDylanadrżał.–Ona…onaumarła.
–MamaSummerteżumarła.
KiedyterazDylanodwróciłgłowęispojrzałnaSummer,wjegooczachzobaczyła
jużmniejwrogości.Możenawetodrobinęuznania?
Zacjeszczerazuścisnąłjejpalceicofnąłrękę.Musiałzdawaćsobiesprawę,jak
ważnadlanichtrojgabyłatarozmowa.Summerzwdzięcznościąipodziwemmyśla-
ła, że dzięki jego umiejętnej interwencji stała się krokiem naprzód w ich wzajem-
nychstosunkach.
–Fajniejestmieszkaćnajachcie,prawda?–Zaczmieniłtemat.
–Chybatak.Tylkoniemożnanimnigdziepopłynąć.
– Można. – Summer była zadowolona, że zaczęli rozmawiać o przyjemniejszych
sprawach.–Żagledoniczegosięnienadają,alejestsilnik.Odczasudoczasugo
uruchamiam,żebysprawdzić,czydziała.Jeślichcesz,pokażęci,jaktozrobić.
Dylannieodpowiedział.PrzewróciłsięnabokizacząłdrapaćFlintapobrzuchu.
Zacuśmiechnąłsię.
–Żartowałeś,żenielubiszpsów,prawda?
Jednonagieramieuniosłosięiopadło.
–Kiedyjestnamciężko,każdemusięzdarzapowiedziećcoś,czegowcaleniemy-
ślimy.–Zacmówiłtakimsamymswobodnymtonemjakpoprzednioojachcie.–Wte-
dydobrzejestowszystkimzapomniećizacząćodnowa.
Chwilęleżeliwmilczeniu.Nagleztarasuusłyszeli:
–Hejtam!Chodźcienalunch!
Wstali,zebralimokreręcznikiiwytrząsnęliznichpiasek.ZacwziąłSummerza
rękę,zjejdrugiejstronyszedłFlint,aDylanobokniego.
WpewnejchwiliDylanzapytał:
–Myślisz,żeFlintwejdziekiedyśinamojądeskę?
To był jeszcze jeden bezcenny moment do zapamiętania. Ciepła dłoń Zaca, uko-
chanypiesocierającysięonogiiuśmiech,którysiępojawinatwarzychłopca,kiedy
usłyszyjejodpowiedź.
–Napewno.Możejużnastępnymrazem?
Pogodajednakpokrzyżowałaimplany.Następnegodniazerwałsiępotężnywiatr,
niebozasnułosięchmurami.Zbliżałsięsztorm.Wtychwarunkachpływanienade-
scebyłoniemożliwe.
–Polunchuodwiedzimytatę–rzekłaSummer–aranomożemywybraćsiępoza-
kupy.Kupimymujakiś prezent.Możecośdobrego dojedzenia?Szpitalna kuchnia
niejestnajsmaczniejsza.
– Zac obiecał, że mi pokaże, gdzie pracuje i jakiego sprzętu używa. Chcę zoba-
czyćpiłędorozcinaniaklatkipiersiowej.
–Tak?Wporządku.Sprawdzimytylko,czyniejestzbytzajętyratowaniemkomuś
życia.
Dylanzpowagąkiwnąłgłową.
–Jakdorosnę,chciałbymzostaćlekarzemtakimjakon.
–Możeszzostaćratownikiem.Myteżratujemyludziomżycie.Alatanieśmigłow-
cemjestdodatkowąatrakcją.
Dylanuśmiechnąłsiędoniej.
–Zacrobiito,ito.Onjestsuper.
Summerrównieżsięuśmiechnęła.
–Teżtakuważam.
Najlepszy przyjaciel. Najlepszy kochanek. I będzie najlepszym ojcem jej dzieci.
Tak.Jestprawiegotowa całkowiciemuzaufać.Na przeszkodziestojąchyba jesz-
czetylkodemonyzprzeszłości.
Najwyższyczasodbyćszczerąrozmowęzojcem.
Sposobnośćnadarzyłasięjeszczetegosamegodnia,trochępóźniej,kiedyZacza-
prosiłDylananaobiecanezwiedzanieszpitala.
–Idzieszznami?–zwróciłsiędoSummer.
–Nie.Zostanętutaj.
Naglewpokojuzapanowałonapięcie.Dylanzawahałsię.ZmierzyłSummerbacz-
nymspojrzeniem.
–Mamzostać,tato?
–Nie,nie,synku.Późniejsięjeszczezobaczymy.
Summer uśmiechnęła się do Dylana, chcąc go zapewnić, że nie zamierza zacho-
wywaćsięwrednie.Zaczrozumiałwlot,ocojejchodzi.Jegooczymówiły,żejest
podwrażeniemjejodwagi.Możenawetjestzniejdumny,pomyślała.
Nie wiedziała, od czego zacząć. Przekładała rozmaite przyniesione smakołyki,
którerazemzDylanemkupilidlaJona,owoce,biszkopty,napójimbirowy.Wzięłado
rękitorebkęcukierków.
–NaprawdęlubiszżelkiSourWorms?
–Nie,aleDylanlubi.
–Aha.Todlategowybrałchipsyzsoląisosemwinegret.
–Nie,nie.Takiechipsyjalubię.Chociażprzydałobysiędonichpiwo.
Po tej uwadze wstępna rozmowa towarzyska się zakończyła. Summer usiadła
w fotelu obok łóżka ojca. Cisza w pokoju stawała się coraz bardziej krepująca.
PierwszyodezwałsięJon:
–Słówmibrakuje,abypowiedzieć,jakbardzożałujętego,cosięstało.Mamna
myślitwojąmatkę.To,żemnieniebyło.Wiem,żeobwiniaszmniezajejśmierć…
Summerpokręciłagłową.
–Obwiniałam.Terazjestemtrochęstarszaitrochęmądrzejsza.Rozumiem,żelu-
dziesamidokonująwyborów.Zdajęsobiesprawę,żemamaniemiałanajłatwiejsze-
gocharakteru,ale…onaciękochała.
–Wiem.Jająteżkochałem.
–Nietak,jakkochałeśtamtą.
–Elsie?–UśmiechJonastałsięsmutny.–Tobyłinnyrodzajmiłości.Razemdora-
staliśmy. Zaczęliśmy chodzić z sobą jako nastolatki. Marzyliśmy o tym, że zawsze
będziemyrazem.
Summeroniemiała.
–Todlaczegoożeniłeśsięzmamą?
Jonopadłnapoduszkę,zamknąłoczy.
–RodzinaElsieprzeniosłasiędoAustralii.Elsiemiaławrócić,jakskończyosiem-
naścielat.Imieliśmywziąćślub.–Westchnął.–Minąłrok.Elsiebyładaleko,czu-
łemsięsamotny.Toniejestwytłumaczenie,alebyłyzawodysurferów,potembalan-
ga.Wpadłemtwojejmamiewokoi…
–Izaszławciążę?
–Tak.MusiałempowiedziećotymElsie.Byłazdruzgotana.Powiedziała,żejużni-
gdyniechcemniewidzieć.Tobyłnajgorszyokreswmoimżyciu.Twojamamabyła
wemniezakochana,mówiła,żeżyćbezemnieniemoże,itakbyło.Bałemsię,że
jak odejdę, coś sobie zrobi, a chciałem zachować się jak mężczyzna. Potem ty się
urodziłaś i odkryłem nowy rodzaj miłości. Sądziłem, że ty mi wystarczysz. Myśla-
łem,żejużnigdyniezobaczęElsie,alejakmiałaśjakieśosiemlat,pojawiłasięna
zawodach.Naszeuczucieniewygasło.
Summer się nie odzywała. Zastanawiała się, co by czuła, gdyby ją rozdzielono
zZakiem,apotemnanowobysięspotkali.Czywciążbysiękochali?Tak,odezwał
sięgłosserca.Nicbysiępodtymwzględemniezmieniło.
–Próbowaliśmy–cichymgłosemciągnąłJon–alewkońcurozłąkastałasięniedo
zniesienia.Mimotostaraliśmysięnieranićaniciebie,anitwojejmamy.
–Onawiedziała?
–Chybatak,wolałajednakniewierzyć.Jakgdybyuważała,żejeślinieuwierzy,to
to nie będzie prawda. Zawsze miała słabą psychikę. Po twoich narodzinach była
w szpitalu psychiatrycznym z powodu depresji poporodowej. Przez trzy miesiące
sam się tobą opiekowałem. To były najszczęśliwsze chwile w moim życiu. Byłaś
mojąmaleńkącóreczkąikochałemciędoszaleństwa.Niewyobrażałemsobie,że
mógłbymcięskrzywdzić.
Summerpoczułałzynapoliczkach.
–Jateżbardzożałuję.Tego,żesięodciebieodcięłam.Imdłużejtotrwało,tymła-
twiejmibyłobrnąćdalej.
–Niepłacz,córeczko.
–Dylanmiałrację.Byłamdlaciebiewredna.
–Byłaśdzieckiem.Broniłaśswojejmamy.Toniejestpowóddowstydu.
JonwyciągnąłrękęiobjąłSummer.Poczułasięjakdawniej,jakprzedtragiczną
śmierciąmatki.Jakwtedy,kiedyrazemzojcemdzielilityleszczęśliwychchwil.
Odżyłasilnarodzinnawięź.
Amożenigdyniezostałazerwana?
–Wiesz,podobamisięnawet,żemambrata–Summerodezwałasię,kiedyminę-
łopierwszewzruszenie.–Tomiłydzieciak.
–Bardzopodobnydociebie,jakbyłaśwjegowieku.
Summeruśmiechnęłasię.
–Iteżmawżyłachwodęmorską.
–Niesprawiacikłopotu?Mamnamyśliwdomu…
–Chybalubijacht.UwielbiaFlinta.IZaca.
–ZZakiemtocośpoważnego?
Nieśmiałokiwnęłagłową.Ichzwiązekniemożebyćpoważniejszy.Niemogłasię
doczekać,kiedypowtórzyZacowitęrozmowę.Opowiemuochwili,kiedyjużwie-
działa, że wybaczyła ojcu, bo uświadomiła sobie, że jego miłość do Elsie była tak
samosilnajakjejmiłośćdoniego.Żegdybyzwiązałasięzkimśinnym,jejżycieza-
mieniłobysięwfałsz.
–Trochęwampewnieprzeszkadza,nie?
–Nieszkodzi.Przecieżtonienazawsze.
– Jednak trochę potrwa. Zdrowieję, ale jeszcze minie z tydzień, zanim wstanę.
Martwię się, że chłopak opuszcza szkołę. Mam przyjaciół, którzy zaproponowali,
abyunichzamieszkał.Rodzicejegokolegów.
–Będziesięociebiemartwił.
–Tonieażtakdaleko.Prawiecodzienniektośgotupodwiezie.Jakgoodeślędo
domu,niebędzieciażtakwchodziłwparadę.
Taksięniefortunniezłożyło,żewłaśniegdywypowiadałtesłowa,wdrzwiachpo-
jawilisięDylanzZakiem.Zacuniósłbrwi,Dylanwyraźniezbladł.
–Odsyłaszmnie?–spytałzezłością.
–Myślęotwojejszkole.Chodź,porozmawiamy.
–Niechcęwyjeżdżać.Podobamisiętutaj.LubięFlintai…wiosłowanienadesce,
i…wszystko.
SpojrzałnaSummer.Sercewniejzamarło.Niewymieniłjejwśródpowodów,dla
którychchcezostać.Jestprzekonany,żesięskarżyła,żejejprzeszkadza,atonie-
prawda.Muszęznimporozmawiać,pomyślała.ZerknęłanaJona,jakbyprosiłago
opomoc.
–Jamuwytłumaczę–odrzekł.–Niemartwsię.
Dylanjednakzamknąłsięwsobie.Ręcewetknąłwkieszenie.Naglezmarszczył
czoło.
–Nie!Mójtelefon!
–Nadolejeszczegomiałeś.Robiłeśzdjęcierozszerzaczażeber.Pamiętasz?
–Musiałemgotamzostawić.
–Rozejrzęsię.Itakmuszęwracaćdoroboty.
–Idęztobą–rzekłaSummer.–Przyniosęcitwójtelefon,Dylan.Zostańztatą.
NareszciemożebyćchwilęsamnasamzZakiem,ucieszyłasięwduchu.
–Dylanźlezrozumiałsytuację.Powiedziałamojcu,żemiłogomiećusiebie,ale
Jonniechce,żebynamprzeszkadzał,kiedychcemy,nowiesz…–Podwpływemspoj-
rzenia Zaca poczuła drżenie w dole brzucha. Wsiedli do windy. – Trochę prawdy
wtymjest–przyznała.
–Taksądzisz?
Wwindziebylitylkooni.ZacwsunąłdłońpodpodbródekSummer,uniósłjejgłowę
iprzycisnąłwargidojejust.Kolanasiępodniąugięły.
Muszącośwymyślić,abyspędzićtrochęczasutylkowedwoje.Itoniedługo.
–Tobyłowmoimgabinecie.OtworzyłemtorbęzesprzętemipokazywałemDyla-
nowirozszerzacz.Telefonmusibyćtam.
ChcącsiędostaćdogabinetuZaca,musieliprzejśćprzezcałyoddziałratunkowy.
NagleSummerusłyszała,żektośwołająpoimieniu.
–Kate?Cotutajrobisz?!
– Musiałam przyjechać z Shelley. Felix złamał nogę. To wygląda na… Och, Sum-
mer,towszystkojeststraszliwiezagmatwane.Taksięcieszę,żetutajjesteś…
Katespojrzałanatowarzyszaprzyjaciółki.
–TojestZac.–Summerzniżyłagłos.–ZacMitchell.
DrzwizaplecamiKaterozsunęłysię.Widaćbyłostrefęterapiinatychmiastowej
i zapłakaną młodą kobietę siedzącą na jednym z łóżek. W ramionach trzymała
chłopczykazciemnymikręconymiwłosamiidużymiciemnymioczami.
ChłopczykauderzającopodobnegodoZaca?!
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Summer doznała szoku. Nie potrafiła myśleć logicznie, a przecież w jej pracy,
obojętnie,ilerzeczyijakstrasznychdziejesięjednocześnie,zachowanieprzytom-
nościumysłujestsprawąpodstawowąinajważniejszą.Tasytuacjabyłajednakinna.
TuchodziłooZaca.Opytanie,czyniepopełniłabłędu,obdarzającgobezgranicz-
nymzaufaniem.
Katechwyciłajązaramię.
–Próbowałamwezwaćkaretkę–mówiłapospiesznie–aleShelleyupierałasię,że
musi natychmiast zawieźć Felixa do Auckland. Wsiadła w samochód i pojechała.
Mogłamtylkoprzyjechaćtuzanią.Ateraznikomuniedajedotknąćdziecka.Rodzi-
cejużsąwdrodze…
Robzbliżyłsiędonich,ściągającpodrodzelateksowerękawiczki.
– Już jestem. Podobno to dwulatek ze złamaną kością udową. Przyczyna urazu
nieznana,tak?
–Kontaktzdzieckiemjestsłaby–zameldowałaMandy.–Straciłsporokrwi.Mar-
twimnieto.
Robkiwnąłgłową.
–Organizmdzieckaszybkosięregeneruje,alenawszelkiwypadekzbadamygru-
pękrwiizrobimypróbękrzyżową.
–Przydamsięnacoś?–zapytałZacspokojnie.
Summerpomyślałaosobie,kiedyratowaliojca.Wtedyonarównieżpotrafiłasię
zdystansowaćizachowaćprofesjonalnie.
–Zostań,anużbędzieszpotrzebny?–odparłRobiodwróciłsiędoMandy.–Orto-
pediazawiadomiona?
– Tak. – Zniżając głos, dodała: – Niewykluczone, że trzeba wezwać kogoś z od-
działupsychiatrycznego.
–Co?–Robzmarszczyłbrwi.–Dlaczego?
– Matka zachowuje się bardzo dziwnie. Od przyjazdu nikomu nie daje dotknąć
synka.Reagujehisterycznie,kiedyktośsiędoniegozbliża.
Rob spojrzał nad ramieniem pielęgniarki w stronę wejścia do strefy terapii na-
tychmiastowej.Potemspojrzałjeszczeraziwszedłdoboksu.
–Shelley,toty?–odezwałsię.–Pracowałaśtutajnietakdawno,prawda?
–Cześć,Rob.Pamiętaszmnie?–Shelleyprzestałapłakaćiuśmiechnęłasiędole-
karza.–Nienajlepszeokolicznościnaspotkanie.
–Totwójsynek?
–Tak.Felix.
– Musimy go zbadać. – Rob zrobił krok do przodu, lecz nie próbował dotknąć
dziecka.–Cośmusięstałownóżkę?
–Niechcę,żebyktośgoskrzywdził.
Shelleymocniejprzycisnęłachłopczykadopiersi.Felixjęknął.
Summersercesiękroiło,gdynatopatrzyła.Tobyłpierwszydźwięk,jakimalec
zsiebiewydał,iwcaleniebrzmiałjakpłaczdzieckacierpiącegozbólu.
Zdoświadczeniawiedziała,żejeślidzieckocierpiwmilczeniu,toznak,żewjego
życiudziejąsięniepokojącerzeczy.Auraz,jakiegodoznał,jestpoważny.Widziała,
jakbardzonóżkajestspuchnięta,skręconapoddziwnymkątem,astopasina.Felix
potrzebowałpomocy.
KatepodeszładoRoba,ciągnączasobąSummer.
– Ostatnio Felix miał całą serię wypadków – poinformowała Roba. – Widziałam
sińce.Shelleymówi,żeciąglespadazrowerka,którydostałnaGwiazdkę…
Jejspojrzeniemówiłowięcejniżsłowa.Czylinawetnajbliższarodzinapodejrze-
wa,żeurazyniesąprzypadkowe,pomyślałaSummer.
–Trampolinajestdladzieciniebezpieczna–spokojnymtonemodparłaShelley.–
Mówiłamrodzicom,żeFelixjestzamały,aonimująkupili.–Zaczęłakołysaćsynka
wramionach.–Jużdobrze,maleńki,wszystkobędziedobrze.–Cichozanuciłapio-
senkę.
Robcofnąłsię.ZpoważnąminąpoleciłMandy:
–Zawiadompsychiatrię.Jeślizajdziekonieczność,podejmiemyodpowiednieczyn-
ności bez pisemnej zgody matki. Spróbujmy dać małemu kroplówkę, potem nóżkę
trzebaunieruchomićidopierowtedyzajmiemysiękrwawieniem.–Odwróciłsiędo
Shelley.–Znaszprocedury,prawda?Musiszpodpisaćzgodęnaleczenie.
Shelleyprzestałaśpiewać.Niepodnoszącgłowy,rzekła:
– Właśnie dlatego przyjechałam aż tutaj. Podpisanie formularza dającego wam
prawodokrzywdzeniamojegodzieckaprzekraczamojesiły.Niechtozrobiojciec.
– Ojciec? – Rob rozejrzał się na boki, jak gdyby szukał jeszcze kogoś poza Za-
kiem,Mandy,SummeriKate.
–Niezamierzałamjejmówić,żewrócił–KateszepnęłaSummerdoucha–alemi
sięwymsknęło.
–Zgadzasię.–TerazShelleypodniosłagłowęizesłodkimuśmiechemspojrzała
naZaca.–Tojegotatuś.DoktorZacMitchell.
Teraz nie tylko umysł Summer przestał funkcjonować. Cały świat stanął w miej-
scu.
–OBoże!–szepnęłaMandy.Sterylneopakowaniazwacikamiirurkądokroplów-
kiwypadłyjejzrąk.
Robszerokootworzyłusta.
–Ochnie!–zawołałaKateizakryłatwarzdłońmi.
Zac natomiast z twarzą zastygłą i beznamiętną, wpatrywał się w Shelley, która
wciążuśmiechałasiędoniegosłodko,jakMadonnanaobrazach.
InaglejaknadanehasłowszystkiespojrzeniazwróciłysięnaFelixa.Chłopczyk
wpatrywał się w nich wielkimi czarnymi oczami. Jego bladą twarzyczkę okalały
miękkieciemneloki.
I znowu jak na dane hasło wszystkie głowy jednocześnie odwróciły się w stronę
Zaca.
Felixmógłbyćjegosynem.
GłosZacabyłtaksamobeznamiętnyjaktwarz,gdyoświadczał:
–Niejestemjegoojcem.
Mandyzdziwnymwestchnieniemprzykucnęłaizaczęłazbieraćzpodłogirozsy-
paneopakowania.
–Ale…japamiętam,jakShelleyprzynosiłaciprezenty.Ciastka.Nawetkwiaty.I…
i…–Niedokończyła.
WyprostowałasięispojrzałanaFeliksa.Powietrzezrobiłosięażgęsteodnapię-
cia.
SummerwpatrywałasięwZaca.Jejotępiałyumysłzaczynałbudzićsiędożycia.
Przecieżtesamewątpliwościmiałaodpoczątkuiodpędziłajeodsiebie,boZacdał
jejsłowo.Bokierowałasięintuicją.Intuicjajednakczasamizawodzi,prawda?
Pomyślała o tych wszystkich przypadkach, kiedy się pomyliła w ocenie ludzi:
omatce,oojcu.Pomyślała,okrzywdzie,jakąwyrządziłasobieiinnym.
Teraz potrzebuje tylko jednego – zapewnienia, że wierząc Zacowi, nie pomyliła
się.
Spojrzałananiego,leczonpatrzyłteraznaniątakjaknaRoba,Mandy,Kate.Na-
wetnaShelley.Wjegooczachniedostrzegłażadnegotajemnegoprzesłaniadlasie-
bie.Najednomgnienieogarnęłojąprzerażenie.Straszliwapewność,żeczegośjej
niepowiedział.
InagleciszęprzerwałrozpaczliwypłaczFelixa.
RobzamieniłkilkasłówzZakiem,kiwnąłgłowąMandyiwziąłodniejopaskęuci-
skową.Byłnajwyższyczaspodaćdzieckuśrodekprzeciwbólowy.
Shelleyzalałasięłzami.
–Janiechciałam–łkała.–Tosięsamostało…
Katepodeszładosiostryipołożyłajejdłońnaramieniu.
–Niepłacz.Zajmiemysiętobą.IFelixem.
Tymczasempojawilisięnowilekarze,konsultantpediatraortopedazdwomale-
karzami rezydentami, pielęgniarka, która przyniosła aparat do unieruchomienia
nóżki,istarszapanibezstetoskopunaszyi.Psycholog?Możektośzopiekispołecz-
nej?
Zaccofnąłsiępodścianę.Summerstraciłagozoczu.Niepotrzebowałajegoza-
pewnień.Wierzymu.Shelleyjestszalona.Chciałacośpowiedzieć,leczwpokojuro-
biłosięcorazgłośniej,więczrezygnowała.ZzaplecówKatewmilczeniuobserwo-
wałapracęlekarzyipielęgniarek.
–Czyprzygotowaćkrewdotransfuzji?–Jedenzlekarzyrobiącychspecjalizację
zmedycynyratunkowejzwróciłsiędoRoba.
–Tak,tak.Oczywiście.Cozgrupąkrwiipróbąkrzyżową?Mamyjużwyniki?
–Tak.Dobrze,żesprawdziliśmy.AB,Rhminus.
UmysłSummerpracowałteraznanajwyższychobrotach.GrupaAB?Najrzadsza
zmożliwych?WtakimrazierodzicemusząmiećgrupęA,BalboAB.
–Toznaczy,żektośzgrupą0niemożebyćjegoojcem,prawda?
–Tak.–Robpotwierdziłskinieniemgłowy.–Możesznampomóczałożyćszynę?
–Jasne.–Nadanyznakuniosłastopęchłopca.–Zacmagrupę0.
Spojrzenie,jakimRobjąobrzucił,byłopełnejadu.
–Chybaniepodejrzewałaś,żekłamie?
–Nie.Oczywiście,żenie.Aletodowód…–Urwała.Czuła,żepoliczkirobiąsięjej
czerwone.
Chciałapowiedzieć,żetodowóddlarodzinyShelley.Dlapsychiatry.Niemniejjej
wypowiedźbrzmiałatak,jakgdybytoonapotrzebowaładowodu.Niepotrzebowa-
ła,aleRobwtonieuwierzył.Cobędzie,jeśliZacteżjejnieuwierzy?
Musistądwyjść.MusiznaleźćZaca.
–Przepraszam,zarazwracam–rzuciładoKate.
Ztrudemwydostałasięzpokoju.Naratunkowympanowałruchjakzawsze,leka-
rze,pielęgniarki,pacjenci…tylkoZacawśródnichniebyło.
Poszładojegogabinetu.Byłpusty.NabrzegubiurkależałakomórkaDylana.To
poniązeszlinadół.
Zadzwonię,nie,wyślęesemesa,pomyślała.
Co mu napisze? Że przyszły wyniki badania krwi Felixa i że teraz wszyscy mu
wierzą?Łącznieznią?
Nie.Tozbytważnawiadomość,abyryzykowaćnieporozumienia.
Gdysięjeszczewahała,telefonwjejdłonizadzwonił.Wpierwszychchwilipomy-
ślała,żetoZaciłzynapłynęłyjejdooczu.
–Toty,córeczko?
–Tata?
–Dylanchciałsprawdzić,czyznaleźliściekomórkę.
–Tak,tak.Znaleźliśmy.
–Musiszgozawieźćdodomu.Spakujerzeczy.Wieczoremprzyjadąponiegozna-
jomi.Jużznimirozmawiałemnatentemat.
–Jasne.Zarazbędę.
Najpierwjednakmusiwrócićdostrefyterapiinatychmiastowej.Robrazemzin-
nymi lekarzami stali z boku, podczas gdy technicy wykonywali serię zdjęć rentge-
nowskich.
–Rob?Wiesz,gdziejestZac?–zapytała.
–Zwolniłemgowcześniejdodomu.Kazałemmusięusunąć,dopókiniedojdziemy
doładuztymprzypadkiem.
ZerknąłnaShelleypilnowanąprzezdwóchochroniarzy,którzymusielisiłąodcią-
gnąćjąodsynka.
Pokręciłgłową.
–Okropne,żedziecisąkartąprzetargowąmiędzydorosłymi.
Miałrację.Summersamamiałaterazpodopiekądzieckoiczuła,żesytuacjają
przerasta.
Pobiegłanaoddział,gdzieleżałojciec.Dylanbezprotestupozwoliłsięzawieźćdo
domu.Summermusiałaskupićcałąuwagęnajeździe,bopogodasiępsuła,wiałsilny
wiatrinaMościePortowymrzucałomotocyklem.Niebozasnułosięciemnymibu-
rzowymichmurami.
Kiedydojechalinamiejsce,DylanzignorowałchcącegosięznimprzywitaćFlinta.
TopowinnodaćSummerdomyślenia,leczgłowęmiałazajętączyminnym.
–MuszęzobaczyćsięzZakiem–rzekła.–Jestempewna,żezechceprzyjechać
ipożegnaćsięztobą.
Spojrzenie Dylana było tak samo zjadliwe i pełne pretensji jak spojrzenie Roba,
leczniemogławyjaśnićchłopcu,dlaczegochcezobaczyćsięzZakiem,zamiastdo
niegozadzwonić.Niepróbowałamuteżwyjaśnić,żeaniona,aniZac,niechcąsię
gopozbyć.Niewiedziała,odczegozacząć,pozatymniebyłoczasu.
–Tomizajmiekwadrans.Najwyżejdwadzieściaminut.Wtymczasiespakujrze-
czyijaktylkowrócę,zawiozęcięzpowrotemdoszpitala.Znajomitatyodbiorącię
stamtąd.
–Wporządku–burknąłDylaniodwróciłsiędoniejplecami.
Summerpukaładodrzwi,leczniktnieodpowiadał.
–Toty,Summer?
–Tak.–Cofnęłasiękilkakrokówizadarłagłowę,abyzobaczyćIvystojącąnata-
rasie.–SzukamZaca.
–Jeszczeniewrócił.Wejdź,zaczekasznaniego.Zbierasięnaburzę.
–Niemogę.MuszęwracaćdoDylana.Jakgozobaczysz…powiedzmu,żegoszu-
kałam,dobrze?
– Oczywiście. – Wiatr targał włosy Ivy. Przytrzymała je ręką. – Wszystko w po-
rządku,dziecko?
Summerznowuniewiedziała,odczegozacząć.Zdobyłasiętylkonaskinieniegło-
wą.Ztrudempowstrzymywałałzy.Postanowiła,żewrócitupoodwiezieniuDylana
doszpitalaijeśliZacaznowuniezastanie,zwierzysięIvy.
Tazadziwiającakobietazogromnymżyciowymdoświadczeniemnapewnojejpo-
radzi,jaknaprawićto,cozdawałosięniedonaprawienia.
JazdatamizpowrotemzajęłaSummertrochęwięcejniżdwadzieściaminut.Za-
parkowała motor przy marinie i pobiegła do swojego jachtu. Gdy mijała jacht Cli-
ve’a,sąsiada,któryzawszezajmowałsięFlintem,kiedyonaniespodziewaniemusia-
łazostaćdłużejwpracy,usłyszała:
–Summer!Tytutaj?Przecieżwidziałem,jakwypływasz.Tobyłozpiętnaściemi-
nut temu. Pomyślałem, że z jakiegoś powodu chcesz odstawić jacht do suchego
doku.
–Cotakiego?!
Puściłasiępędem.Miejsce,gdzieFlintzawszenaniączekał,byłopuste.
„Syrena”zniknęła.ZFlintemnapokładzie.
Dylanjązabrał.Uciekł.
Naszczęścietymrazemjejumysłnieodmówiłposłuszeństwa.Wiedziała,coro-
bić.Wyjęłakomórkęizadzwoniłanajpierwdostrażyprzybrzeżnej,potemdoZaca.
–Summer?–zapytałostrożnymtonem,jakgdybyniechętnieodebrałodniejtele-
fon.
–Zac…gdziejesteś?
–Wbazie.ChciałempogadaćzGrahamem.
Oczym?Niewykluczone,żeorezygnacjizpracywpogotowiulotniczym,abyspo-
tykaćsięzniąjaknajrzadziej,przemknęłojejprzezgłowę,chociażwtejchwilibyło
tonajmniejistotne.
–Dylanzniknął.Zabrałjacht.
–Niemożliwe!Jak?
–Wczorajwieczorempokazałammu,jaksięuruchamiasilnik.I…–Mocnozaci-
snęłapowieki.
Tojejwina.NauczyłaDylana,jakmanewrowaćłodzią,adzisiajzostawiłagosa-
mego.Wiedziała,żejestzrozpaczony,itorównieżjejwina.Usłyszałostatniesłowa
jejrozmowyzojcem.
–Wbakujestniewielepaliwa.Możliwe,żejużtylkodryfuje.Nieumieposługiwać
sięradiemiwziąłzsobąFlintai…–Jejgłosprzeszedłwszloch.
–Zawiadomiłaśstrażprzybrzeżną?–spytałZac.
–Tak.Oczywiście.
–Czyliwkażdejchwilidostaniemywezwanie.Montyjestakuratwbazie.Zapy-
tam,czyprzytejpogodziemożemywylecieć.Jakprędkotubędziesz?
Summerjużbiegłazpowrotemnaparking.
–Zaraz.
ROZDZIAŁJEDENASTY
Jako lekarz Zac Mitchell wiedział, że ludzkie serce nie może pęknąć. Jako czło-
wiek,czuł,żewłaśnietosięstałozjegosercem,wchwili,gdySummerzjawiłasię
w bazie. Wystarczyło, że zauważył jej spojrzenie, i pierś przeszył mu ból, jakiego
jeszczenigdyniedoświadczył.
Jestprzerażona,tooczywiste.Jejmłodszybratzukochanympsemsąwmałejło-
dzi,gdzieśnawzburzonymmorzu,leczwoczachSummerdostrzegłjeszczeinnyro-
dzajstrachu.
Summernatychmiastwyczuładystansmiędzynimi.
Wiedziała, skąd się wziął. Zwątpiła w niego. Zac może ją kochać ze wszystkich
sił, lecz nie może spędzić życia z kimś, kto w niego zwątpił, nawet jeśli tylko na
chwilę.
Terazjednaktoniemaznaczenia.
Zaczrozpostartymiramionamipodszedłdoniej,objąłjąiprzytulił.Teraznajważ-
niejsze,żegopotrzebuje.Będzieprzyniej,nawetjeślijużostatniraz.
–Przebrniemyprzezto–obiecał.–Wspólnie.
Uścisktrwałkrótko.Niebylisami,chociażwiększośćczłonkówdziennejzmiany
pojechałajużdodomu.
Grahammiałpoważnąminę.
–StrażprzybrzeżnawłaśniewracazWaiheke.Warunkipogodowegwałtowniesię
pogarszają,widocznośćsłabnie.
–Musimyichznaleźć.–TwarzSummerbyłaniemalbiała.–Cojeślizniesieichna
szlakżeglugowy?Niemająświateł.
Myśl,comożesięstaćzniewielkimjachtem,któregoniewidaćzpokładukonte-
nerowcaalbostatkuwycieczkowego,byłaprzerażająca.
Monty studiował mapy pogodowe na ekranie komputera. Odwrócił się teraz do
nichioświadczył:
–Lecimy.Zabieramyszperacze.
– To niebezpieczne – stwierdził Graham. – Warunki pogodowe pogarszają się
zkażdąchwilą.
Montyodsunąłsięzkrzesłem.
–Nietraćmyczasu.
Summerpobiegładoszatni.Zacjądogonił
–Niemusisztegorobić–rzekła.–Nigdybymcięniepoprosiła,żebyśdlamniery-
zykowałażtakwiele.
Ichoczyspotkałysię.
–Nigdyniemusiałabyśprosić–odrzekł.–Lecę.Koniecdyskusji.
Liczyłasiękażdasekunda.
Strójdoakcjiratunkowejnamorzuskładasięztytanowegopodkoszulka,cienkie-
gokombinezonuzelastycznegoszybkoschnącegomateriałuorazspecjalnejpianki.
Kamizelkaratunkowajestwyposażonawlatarkęstroboskopowąiminiracę,gwiz-
dek,nóż,anawetracjeżywnościowe.Założenietegowszystkiegonasiebiewyma-
gaczasu.
Przygotowanieśmigłowcadoakcjirównieżtrwałodłużej,wkońcujednakwznieśli
sięwpowietrze.Mijałyminuty.Montywykonywałokrążeniezaokrążeniem,zakaż-
dym razem coraz bardziej oddalając się od miejsca na nabrzeżu, gdzie cumowała
„Syrena”.
Niestety nie widzieli ani żadnych mniejszych jednostek, ani łodzi straży przy-
brzeżnej. Promy nie kursowały. Nagle niebo na horyzoncie przecięła błyskawica,
zarazpotempierwszekropledeszczuzabębniłyoszybyśmigłowca,zasłaniającwi-
doczność.Montyzaklął.
–Jaktakdalejpójdzie,będziemymusieliprzerwaćakcję–stwierdził.
Summerjednakwiedziała,żeMontyuwielbiategotypuwyzwaniaiżezrezygnuje
dopierowtedy,kiedyryzykostaniesięzbytwielkie.
Szkwał minął i Monty zdecydował się lecieć dalej w kierunku otwartego morza.
ZnajdowalisięwłaśnienadszklakiemżeglugowympomiędzyRangitotoaplażąTa-
kapuna, po którym pływały kontenerowce i statki wycieczkowe. Na szczęście nie
byłotuterazżadnegoztycholbrzymów.Niestetyniebyłorównieżżadnychmniej-
szychłodzi.
–Falestająsięcorazpotężniejsze–odezwałsięZac.–Trudnocokolwiekzoba-
czyć.Włączszperacz.
Szperacztoreflektoromocytrzydziestumilionówkandelizamontowanypodno-
semśmigłowca.
Summer serce zamierało, gdy patrzyła na fale. Zaczynała tracić nadzieję. Nie
znajdą„Syreny”.Rozbijesięoskały.NiedasięuratowaćaniDylana,aniFlinta.
–Tam!–krzyknąłZac.–Nadziewiątej!
–Gdzie?–Summerledwowydobywałazsiebiegłos.–Janicniewidzę.
–Zaczekaj…
Falasięprzetoczyłaiwtedynajejgrzbieciedostrzegłałupinkę.Wciążunosiłasię
na powierzchni, lecz już bez własnego napędu. Sztorm znosił ją na przybrzeżne
skały.
–Możeszmnieopuścić?–zapytałazdłoniąnaklamrzeuprzęży.
–Dużeryzyko…–ostrzegłMonty.–Jesteśpewna?
Zanimzdążyłaotworzyćusta,Zackrzyknął:
–Nie.Jasięopuszczę.
–Strażprzybrzeżnajestjużniedaleko–znowuodezwałsięMonty.–Będąmogli
zabraćkogośnapokład.
– Tam jest mój brat – rzekła Summer. Sama się zdziwiła, jak spokojnie to za-
brzmiało.–Tojeszczedzieciak.Musibyćśmiertelnieprzerażony.
Zac wpatrywał się w jej oczy. Nie odwróciła wzroku. Przypomniała jej się akcja
ratowania młodego robotnika leśnego, kiedy opuszczenie któregoś z nich również
byłobardzoniebezpieczne.Towtedypojawiłosiępytanie,jakbardzoufaZacowi.
Wiedziała,żechcemuufaćipragnęłatozademonstrować.Pragnęła,abypołączyła
ichwięź,którarodzisięprzezwspólnepokonywanieniebezpieczeństw.
–Proszęcię,Zac…–jejgłosprzeszedłwszept–opuśćmnie.
Niechciałtegozrobić.Widziała,czuła,jaktoczyzsobąwalkę.Niechciałponosić
odpowiedzialności za jej życie na końcu liny. Będzie musiał tak wyliczyć czas, aby
trafiłanapokład,gdyjachtznajdziesięnagrzbieciefali.Możepołamaćnogi,zaplą-
taćsięwlinynamaszcie.Rozbićsobiegłowęoburtę…
Mógłodmówić,aletooznaczałobykoniec.
Wiedział,żeprosi,bomubezgranicznieufa.
–Zgoda.Opuszczęcię.
Zdołałwyłączyćemocjeorazmyślenieizdaćsięnawyuczoneodruchyażdomo-
mentu,kiedySummerstanęłanapłozie,zrobiłakrokwnicośćizawisłanalinie.Te-
razZacdzieliłodpowiedzialnośćzaniązMontym,leczczuł,żetoontrzymażycie
Summerwrękach.
Izawszelkącenęmusijechronić.
Wtejchwilibólwywołanyjejzwątpieniemprzestałmiećznaczenie.Summerpo-
wierzyłamuswojeżycie.
Summer,jegomiłość…
Jakmógłchociażnajednomgnienieuwierzyć,żewoliprzyszłośćbezniej?
Najważniejsze jest jej bezpieczeństwo. Bezpieczeństwo Dylana, nawet bezpie-
czeństwoFlinta,boSummergokocha.Aonkochają.
Zimnypotzrosiłjegoskórępodczasopuszczanialiny.
–Jeszczesześćmetrów…pięć…cztery,niepięć…–GłosSummerbyłnadpodziw
spokojny.
Przysztucznymświetleiwzburzonymmorzutrudnobyłoobliczyćodległośćiwy-
braćtenułameksekundy, kiedySummerznajdziesię tużnadtarganympotężnymi
falamijachtem.
Udało się. Dotknęła stopami przechylonego pokładu, pośliznęła się na mokrych
deskach… Zac zamarł z przerażenia. Gdyby się zaplątała w liny albo wypadła za
burtę,musiałbypuścićlinę,boinaczejpociągnęłabyzasobąśmigłowiec.
Jak jej się udało uchwycić czegoś i jednocześnie odpiąć linę? A jednak dokonała
tejsztukiiteraz,jednąrękąuczepionaporęczy,drugądawałaimznaki.
– Zwijaj. – Mówiła takim głosem, jak gdyby tchu jej zabrakło. – Wszystko w po-
rządku.–Musiałsobiewyobrazićjejszerokiuśmiech,boztejodległościniewidział
twarzy.–Dzięki.
Zobaczyłjeszcze,jakznikapodpokłademiwtejsamejchwilinamorzupojawiły
się światła statku straży przybrzeżnej. Ich rola się skończyła. Mogli jeszcze tylko
wspomagaćratownikówzestrażywichtrudnymzadaniuwzięcia„Syreny”nahol,
oświetlającjachtszperaczemzgóry.
Zanim „Syrenę” doholowano do portu, śmigłowiec pogotowia dawno wylądował
wbazie.Sztormrozpętałsięnadobre,nieboprzecinałyzygzakibłyskawic,grzmoty
wstrząsałyziemią.
DylanprzytulonydobokuSummerszedłszpitalnymkorytarzem.
–Tatabędzienamniewściekły,prawda?
–Nie.Ucieszysię,żejesteścałyizdrowy.Takjakjasięucieszyłam.
Wymienilispojrzenia.Nigdyniezapomnąchwili,gdyzeszładokabinyiznalazła
przerażonegochłopcawciśniętegownajdalszykąt,tulącegosiędodużegoczarne-
gopsa.Przykucnęłaiobjęłaichciasnoramionami.
Jonwyściskałsyna,potemwspólniezSummerzapewniligo,żeniechcąsięgopo-
zbyć,żesąjednąrodzinąinicichnierozdzieli.
MontyprzyjechałdobazystrażyprzybrzeżnejzabraćSummeriFlintadodomu.
IdopierowtedySummeruświadomiłasobie,żeniemadokądjechać.Dopókipogo-
dasięniepoprawi,„Syreny”niemożnaodprowadzićnajejzwykłemiejsceprzyna-
brzeżu.
–Jedźdomnie–zaproponowałMonty.–Jutrowrócimypotwojerzeczy.
Summerpokręciłagłową.Lękipowróciły.Radośćzuratowaniabrataipsa,zod-
zyskaniarodziny,zaczęłasłabnąć.Zadawałasobiepytanie,czyutraciłaZacanaza-
wsze?Odkilkugodzinsięniewidzieli.Niemiałaodniegożadnejwiadomości.Może
dlatego,żejejtelefonzamókłpodczasakcjiiprzestałdziałać?Amożedlatego,że
Zacniepróbowałsięzniąskontaktować?
Ivy.Naglepoczuła,żemusizniąporozmawiać.Żepotrzebujejejzdrowegoroz-
sądku,mądrości,ciepłaipoczuciahumoru.
–MuszęjechaćdoTakapuny–oznajmiła.–Pokażęci,którytodom.Stoitużprzy
plaży.
Drzwi domu Ivy otworzyły się gwałtownie. Na widok Summer i Flinta ociekają-
cychwodąZacstanąłjakwryty.
–Isaac,namiłośćboską,wpuśćichdośrodka!–zajegoplecamirozległsięgłos
Ivy.–Wejdź,kochanie…Boże!Jesteśprzemoczonadonitki!
Summerweszła,Flintjednaksięnieruszył.
–Tyteż.No,chodź–rozkazała,potemzwróciłasiędoZaca:–Zajmęsięnim,aty
zabierzSummerdosiebie.Dobrzejejzrobiprysznic.–Poczekała,ażdojdądoscho-
dówizawołała:–Iporządnyuściskmęskichramion.Widzimysięrano!
W innych okolicznościach, gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, wybuchnęliby
śmiechem.Dzisiajjednakminymielibardzopoważne.ZacotoczyłSummerramio-
nami,przyciągnąłdosiebieiuścisnąłtakmocno,żetchuzłapaćniemogła.
–Niechmitobędzieostatniraz–szepnął.–Myślałem…Boże,myślałem,żecię
stracę.–Summerczuła,żewyrastająjejskrzydła.Zackochajątakmocnojakona
jego.–Niccisięniestało?
–Nic.
–CozDylanem?
–Jestśmiertelnieprzerażony,alecałyizdrowy.Terazjestuojca.Czekanakogoś,
ktoponiegoprzyjedzieizabierzegododomu.
Zacwestchnąłzulgą.
–Flintteżjestcałyizdrowy.Ivyzarazwytrzegodosuchainakarmi.Obawiam
się, że na śniadanie raczej nie dostaniemy bekonu… – Znowu ją przytulił. – Nie
wiem,coIvyrozumieprzezporządnyuścisk,alejamaminnypomysł.
Summeruniosłagłowęirozchyliławargi,abyodpowiedzieć,leczniezdążyła,bo
Zaczamknąłjejustapocałunkiem.Nadeszłachwilapojednania,zacieśnianiawięzi,
któraprzetrzymawszelkiepróby.
–Przepraszam,żewciebiezwątpiłam–szepnęłaSummer.–Tobyłatylkokrótka
chwila.
–Nietyjednamiałaśwątpliwości.
–Terazjużwszyscyznająprawdę.MniejednakniechodziłooFelixa.Całyczas
niemogłamuwolnićsięodwrażenia,żeczegośminiepowiedziałeś.
–Boniepowiedziałem.–Milczałchwilę.–Nikomuniepowiedziałem.Wiejedynie
Ivy.Nielubięnawetotymmyśleć.–Zamilkł.Summergoniepopędzała.
Zdawała sobie sprawę, że ta rozmowa dotyczy najgłębszych, najintymniejszych
tajemniczżyciaZaca.
– Twierdzenie Shelley, że jestem ojcem dziecka, tak mną nie wstrząsnęło jak
oskarżenieoprzemoc,oto,żezepchnąłemjązeschodów.Mójojczymbył…gwał-
towny,agresywny.Janigdybymniepodniósłrękinakobietę.Nigdy.
–Wiem–odrzekłaigopocałowała.–Ufamcibezgranicznie.Kochamcię.
–Nietakbardzojakjaciebie–odparłZaciwestchnął.–Słównieznajduję,aby
wyrazić,jakbardzo.–Przysunąłsiębliżejijąpocałował.–Ivymajednomarzenie.
Chcedożyćchwili,kiedybędziemogłaobrzucićnaskonfettiiupićsięszampanem
naweselu.Chce,abypsyprzynosiłynałapachpiasekdodomu,adziecibawiłysię
wogrodzieinaplaży.Wspomniałateżodeskachsurfingowychopartychoszopęna
łodzie.
–Uhm…–mruknęła.Czuła,żełzyzbierająsięjejpodpowiekami.Łzyradości.–
Podobacisiętawizja?–zapytałanieśmiało.
–Bardzo.Atobie?
Niemusiałapytać.PocałunkiipieszczotyZacamówiłysamezasiebie.
–Mnieteż.–Ajednakmiłobyłousłyszećtesłowa.–Sambymchybaniclepszego
niewymyślił,chociażwtejchwili…
Tytułoryginału:Daredevil,Doctor…Husband?
Pierwszewydanie:HarlequinMills&BoonLimited,2015
Redaktorserii:EwaGodycka
Korekta:UrszulaGołębiewska
©2015byAlisonRoberts
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.Warszawa2016
WydanieniniejszezostałoopublikowanenalicencjiHarlequinBooksS.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek for-
mie.
Wszystkiepostaciewtejksiążcesąfikcyjne.
Jakiekolwiekpodobieństwodoosóbrzeczywistych–żywychiumarłych–jestcałkowicieprzypadkowe.
Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited
izostałyużytenajegolicencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa
iznakniemogąbyćwykorzystanebezzgodywłaściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone.
HarperCollinsPolskasp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1B,lokal24-25
ISBN:978-83-276-2212-9
KonwersjadoformatuMOBI:
LegimiSp.zo.o.
Spistreści
Stronatytułowa
Rozdziałpierwszy
Rozdziałdrugi
Rozdziałtrzeci
Rozdziałczwarty
Rozdziałpiąty
Rozdziałszósty
Rozdziałsiódmy
Rozdziałósmy
Rozdziałdziewiąty
Rozdziałdziesiąty
Rozdziałjedenasty
Stronaredakcyjna