Paige Laurie Ród Coltonów 07 Kochanka z charakterem

background image

Laurie Paige

Kochanka z charakterem

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Maya Ramirez wciągnęła do płuc świeże, orzeźwiające powietrze,

po czym westchnęła głęboko. Może nie była najszczęśliwszą kobietą

na świecie - w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy zbyt wiele

niepokojących rzeczy wydarzyło się na ranczu Coltonów - ale

przynajmniej bez lęku patrzyła w przyszłość.

Łagodna klacz, zwana Rudą ze względu na rdzawy kolor sierści,

zastrzygła nerwowo uchem. Maya poklepała ją po szyi i rozejrzała się

dookoła, podziwiając piękne krajobrazy. Przez pierwszy tydzień

lutego na północnym wybrzeżu Kalifornii pogoda nie dopisywała:

było chłodno i deszczowo. Ale wreszcie nastała upragniona zmiana:

chmury znikły, niebo przybrało jednolity odcień błękitu, a temperatura

w cieniu dochodziła niemal do dwudziestu stopni.

W tak piękny, słoneczny dzień wszystko wydawało się możliwe.

Prawie wszystko, poprawiła się w myślach Maya, odpędzając od

siebie pszczołę. Bzycząc cicho, owad poleciał w stronę pola

obsianego rubinem, który powoli zaczynał kwitnąć na biało, żółto i

niebiesko.

- Zobaczcie, sokół! - zawołał dziesięcioletni Joe Colton Junior,

wskazując na skały ciągnące się wzdłuż zachodniej granicy rancza.

- Gdzie? Gdzie? - dopytywał się młodszy o dwa lata Teddy

Colton; zadarł głowę, ale żadnego sokoła nie dojrzał.

- Ojej, ty śle... - Starszy chłopiec popatrzył na Mayę i zreflektował

się. - Tam, nad sosnami.

background image

Maya pogroziła mu palcem, po czym uśmiechnęła się przyjaźnie.

Nie pozwalała swoim podopiecznym używać wyzwisk ani

przekleństw. Chociaż jako niania zatrudniona była od niedawna,

opiekowała się chłopcami od samego początku; miała szesnaście lat,

kiedy pani Colton po raz pierwszy zabrała ją z sobą do luksusowego

kurortu, aby zajęła się małym Joem, który liczył wówczas zaledwie

kilka miesięcy. Od tamtej pory minęło dziesięć lat.

Maya ponownie westchnęła. Zdziwiła się, czując pieczenie pod

powiekami. Po chwili wróciła myślami do przeszłości. Czas płynął tak

szybko, a zarazem tak wolno. Po ukończeniu szkoły średniej

rozpoczęła studia metodą korespondencyjną, czyli przez Internet.

Mieszkała z rodzicami na terenie posiadłości Coltonów; pomagała

matce w prowadzeniu domu, a kiedy pani Colton urodziła Teddy'ego,

coraz częściej opiekowała się dwójką maluchów.

W zeszłym miesiącu Meredith Colton poprosiła ją, aby

zamieszkała w głównej rezydencji i przyjęła posadę opiekunki

chłopców. Ich niani, jak to określiła. Maya zgodziła się; potrzebowała

pieniędzy. Znów odpędziła sprzed twarzy pszczołę. Kilka kolejnych

spostrzegła na końskiej grzywie. Jedna usiadła zwierzęciu na uchu.

Klacz potrząsnęła gwałtownie łbem.

- Możemy się pościgać? - spytał Teddy, wpatrując się w Mayę

błagalnym wzrokiem.

Skinęła głową.

background image

- Dobrze, tym bardziej że jakoś dużo tu pszczół. Nie odpędzajcie

ich, bo się rozzłoszczą. Po prostu odwróćcie się i jedźcie w stronę

stajni, a one same odlecą.

Chłopcy posłusznie wykonali polecenie. Kiedy odjechali kilka

metrów, Maya pociągnęła lekko wodze. Klacz wymachiwała

nerwowo ogonem. Po chwili obróciła się i ruszyła przed siebie,

najpierw stępem, potem kłusem.

Maya popatrzyła na pędzących przed nią chłopców, którzy

pokrzykiwali wesoło. Pochyliła się nieco do przodu i zaciskając

mocniej kolana, usiłowała zmusić klacz do galopu. Nie dała rady. No

trudno, pomyślała, ściągając wodze. Koń zwolnił do stępa, a ona

odprężyła się.

Zbliżając się do padoku, klacz znów zaczęła potrząsać łbem i

wymachiwać ogonem. Maya poklepała ją po szyi.

- No, Ruda, co się dzieje? - spytała. - Pszczoły dawno odlecia...

Nie dokończyła. Klacz zarżała głośno, podrzuciła głowę i nagle,

bez uprzedzenia, puściła się szaleńczym galopem w kierunku stajni.

Maya z całej siły chwyciła się łęku; na myśl, że może spaść, ogarnęło

ją śmiertelne przerażenie. Raptowny przypływ adrenaliny sprawił, że

wstąpiła w nią siła. Uniosła się w strzemionach; jej uda pełniły

funkcję resorów absorbujących wstrząsy. Usiłowała ściągnąć wodze,

zmusić klacz, by zwolniła tempo, ale zwierzę gnało na oślep, głuche

na rozkazy jeźdźca.

Kilkadziesiąt metrów dalej widziała, jak chłopcy zeskakują z koni

i przyglądają się jej ze zdziwieniem. A potem zobaczyła, jak na konia,

background image

którego Joe zwolnił, wskakuje jakiś mężczyzna i gna jej naprzeciw.

Nagle, jakieś piętnaście metrów przed nią, wyrosło ogrodzenie.

Zdawała sobie sprawę, że klacz obarczona siodłem i jeźdźcem nigdy

nie pokona tej przeszkody.

- Prrr! - zawołała wystraszona i jeszcze mocniej pociągnęła

wodze, chcąc zmusić spanikowane zwierzę do skrętu.

Słysząc za sobą tętent kopyt, obejrzała się przez ramię.

Mężczyzna, który dosiadł wierzchowca Joego, był tuż za nią. Trzy

sekundy później konie pędziły jeden przy drugim, niemal ocierając się

bokami.

- Wysuń nogi ze strzemion! - krzyknął mężczyzna. - Złapię cię!

Zrobiła, jak mówił, a on wyciągnął ręce; po chwili była w jego

ramionach. Szarpnął wodze. Wierzchowiec skręcił; biegł wzdłuż

ogrodzenia. Biorąc z niego przykład, Ruda również skręciła.

Mężczyzna nakazał swojemu koniowi, aby zwolnił. W ciszy, jaka

nastała, słychać było jedynie sapanie zwierząt i ludzi.

Ramiona mężczyzny otaczały Mayę ciasno. Czuła się w nich

bezpieczna. Jakby po długiej podróży wreszcie dotarła do celu, do

ukochanego domu.

- Cholera jasna, co ci strzeliło do głowy?! - ryknął Drake Colton. -

Galopem? W twoim stanie?

W popołudniowym słońcu jego piwne oczy błyszczały złością.

Romantyczna iluzja pękła niczym bańka mydlana.

- Rudą chyba użądliła pszczoła - odparła Maya. - W ucho.

background image

Teraz, gdy minęło niebezpieczeństwo, miała ochotę wybuchnąć

płaczem. Drake trzymał ją w żelaznym uchwycie. Oddychała ciężko,

wciąż nie mogąc dojść do siebie. Serce jej łomotało, a spojrzenie

Drake'a, który nie spuszczał z niej oczu, przyprawiało ją o dreszcze.

Usiłowała odepchnąć się, uwolnić od jego ciała, od złości, jaka w nim

kipiała. Nie mogła. Miał w sobie coś, jakąś siłę czy witalność, której

nie potrafiła się oprzeć.

- Możesz mnie zestawić - rzekła, starając się zignorować

wewnętrzny głos, który głośno się temu sprzeciwiał. - Teraz już dam

sobie radę.

Nie odpowiedział i nie zastosował się do jej życzeń, a ją naszły

wspomnienia. Przypomniała sobie, jak godzinami leżała w ramionach

Drake'a, jak jego ręce błądziły po jej ciele, a uśmiech rozjaśniał jego

twarz. Zamknęła oczy i na moment pogrążyła się w marzeniach. W

marzeniach, które - jak dobrze wiedziała - nie miały szansy się

spełnić.

Wkrótce dotarli do stajni. Tam Drake powoli opuścił Mayę na

ziemię, po czym sam zsiadł z konia.

- Teddy. Joe... odprowadźcie konie - poprosił swoich braci.

Chłopcy podeszli bliżej, wyraźnie zaniepokojeni całym zajściem,

i chwycili wodze, lecz nie ruszyli się z miejsca. Patrzyli to na Drake'a,

to na swoją nianię, jakby bali się zostawić ich samych.

- Nie zrobię jej krzywdy - zapewnił ich ochrypłym głosem Drake,

po czym dodał cicho, tak by tylko ona słyszała: - Chociaż mam ochotę

spuścić ci lanie.

background image

- Powiedźcie Riverowi, żeby obejrzał ucho Rudej - poleciła

chłopcom Maya, nie zwracając uwagi na wypowiedzianą szeptem

groźbę. - Chyba coś ją ukąsiło.

Marzenia, jakim przez chwilę się oddawała, prysły, znikł strach i

potrzeba płaczu; ogarnął ją dziwny spokój. Wiedziała, że ten moment

kiedyś nadejdzie. Ale nie spodziewała się, że nastanie tak szybko. Nie

była przygotowana do konfrontacji...

Kiedy chłopcy skierowali się z końmi do stajni, Drake odwrócił

się twarzą do Mai. Na widok jej gęstych lśniących włosów, czarnych

oczu, ognistego spojrzenia, a przede wszystkim wielkiego brzucha

poczuł niemal fizyczny ból.

- To w którym jesteś miesiącu? - warknął gniewnie.

A przecież nie tak zamierzał rozpocząć tę rozmowę. Kiedy pół

godziny temu przyjechał na farmę, chciał w sposób spokojny i

racjonalny podejść do problemu ciąży i ojcostwa.

- Co cię to obchodzi? - spytała tak cicho, że z trudem ją usłyszał.

Po czym odwróciła się na pięcie i odeszła. Zostawiła go przed

stajnią, spoconego, zdyszanego, przepełnionego goryczą, a zarazem

tkliwością.

Stała namydlona pod prysznicem, czekając, by strumień wody

omył ją od stóp do głów. Kilka minut później wyszła z kabiny.

Zaczęła się wycierać, kiedy nagle usłyszała pukanie do drzwi.

- Chwileczkę!

background image

Ogarnął ją strach, może nie tak paniczny strach jak wcześniej, ale

na pewno strach. Zastanawiała się, po jakie licho Drake wrócił na

ranczo. Wprawdzie tu jest jego dom, lecz...

W ciągu kilku ostatnich miesięcy zmieniły się nie tylko jej

kształty; również jej nastrój podlegał nieustannym zmianom. Na

przykład dziś po południu - to był istny koszmar. Kiedy Drake trzymał

ją w objęciach, pilnując, aby nie spadła z konia i nie wyrządziła sobie

krzywdy, czuła cały wachlarz emocji: tęsknotę, radość, smutek, żal.

Ich serca biły jednym rytmem. Tak jak zeszłego lata. Ale lato

minęło. Potem minęła jesień, a on wciąż nie dawał znaku życia. Nic

dziwnego, że zaskoczył ją jego nieoczekiwany powrót. Sądziła, że

kiedy Drake ponownie zawita w domu, ona już dawno będzie

mieszkała gdzie indziej.

„W moim życiu nie ma miejsca na żonę i rodzinę". Tak napisał w

krótkim liście pożegnalnym. Przeszył ją ból, równie intensywny co

tamtego ranka, gdy przeczytała słowa Drake'a. Ale nie miała czasu,

żeby się nad sobą roztkliwiać. Wciągnęła szlafrok, owinęła

ręcznikiem mokre włosy. Ręce jej drżały.

- Maya...?

Odetchnęła z ulgą. Głos za drzwiami należał do jej matki. Inez

Ramirez od niepamiętnych czasów była gospodynią Coltonów. Z

kolei jej mąż, a ojciec Mai, zajmował się ogrodem i otaczającym dom

terenem.

- Wejdź, mamo. Drzwi są otwarte.

Inez weszła do środka i uważnie przyjrzała się córce.

background image

- Teddy powiedział, że o mało nie spadłaś z konia.

- Ruda puściła się galopem i nie chciała słuchać żadnych poleceń.

Chyba ją pszczoła użądliła. Ale na szczęście nic się nie stało. Drake

wybawił mnie z opresji. - Uśmiechnęła się, próbując rozwiać niepokój

widoczny w oczach matki.

- Wiem. Aha, podobno River znalazł żądło i wyciągnął je Rudej z

ucha. - Zamknąwszy drzwi, Inez podeszła do córki i przytknęła rękę

do jej czoła. - Nie kręci ci się w głowie? Nic cię nie boli?

- Nic a nic. Naprawdę dobrze się czuję.

Matka zignorowała zapewnienia córki.

- Może powinnaś udać się do lekarza? Mogę cię podrzucić do

miasta...

- Dzięki, mamo, ale naprawdę nie trzeba. Jestem umówiona na

comiesięczną wizytę we wtorek. To tylko dwa dni. Nie chcę zawracać

lekarzowi głowy w niedzielę.

Inez poddała się.

- No dobrze. Ale gdybyś poczuła się gorzej, natychmiast mnie

wołaj. Albo gdyby odeszły ci wody.

- Zawołam. Na pewno - obiecała Maya.

Odprowadziła matkę wzrokiem do drzwi, a potem przez chwilę

nasłuchiwała jej kroków. Inez wróciła do kuchni, aby przygotować

Coltonom ich wieczorny posiłek. Kiedy powiedziała rodzicom, że

spodziewa się dziecka, nie mogli w to uwierzyć. Ale kiedy minął

pierwszy szok, zachowali się cudownie. Nie czynili jej żadnych

background image

wymówek, po prostu z góry założyli, że wkrótce poślubi Andy'ego

Martina, który w miejscowej szkole średniej uczył matematyki.

Kolejny, chyba jeszcze większy szok przeżyli, kiedy im wyznała,

że Andy, z którym widywała się od kilku miesięcy, nie jest ojcem jej

dziecka. Andy był jej przyjacielem, a nie kochankiem. Nigdy ze sobą

nie spali.

Delikatnie pogładziła się po brzuchu. Miała nadzieję, że Drake nie

dowie się, iż od ośmiu miesięcy nosi w łonie jego dziecko. Cofnęła się

myślami do lata, do pogodnych, słonecznych dni, gwiaździstych nocy

i dzikiej, niepohamowanej namiętności, jakiej oboje dali się ponieść.

Kochali się w jej łóżku, w jego łóżku, w stajni i w stodole.

Po tym, jak kilka razy zatańczyli z sobą na przyjęciu

urodzinowym jego ojca, Drake wymknął się do Prosperino, małego

miasteczka, w którym zaopatrywali się okoliczni ranczerzy oraz

turyści z rozmieszczonych wzdłuż wybrzeża pensjonatów. Wrócił pół

godziny później. Widząc jego ogniste spojrzenie, Maya domyśliła się,

co było celem wyjazdu: kupno prezerwatyw.

Ale nie kochali się tej nocy. Podczas wznoszenia toastu za

zdrowie solenizanta ktoś strzelił do patriarchy rodu. Zrobił się

straszliwy tumult. Do późnych godzin nocnych policjanci krążyli po

terenie, szukali dowodów, wszystkim obecnym na przyjęciu gościom

zadawali dziesiątki pytań. Przed świtem nikt nie poszedł spać.

Ale były inne noce.

- Wszystkim się zajmę - przyrzekł, zanim wziął ją w objęcia. - O

nic się nie martw.

background image

Uwierzyła mu. Zaufała. Śmiać jej się chciało na myśl o tym, jaka

była głupia i łatwowierna! I kiedy indziej może by się roześmiała, ale

dziś była raczej w nastroju do płaczu. A na łzy nie mogła sobie

pozwolić. Co jak co, ale nie pokaże się rodzicom z zaczerwienionymi

oczami, dość mieli przez nią zmartwień.

Zaciskając zęby, wyjęła z szafy ubranie. Posiłki jadała w kuchni

razem z innymi pracownikami rancza. Jak powiedział ktoś mądry:

życie toczy się dalej. Nie musiała się obawiać, że spotka Drake'a.

Coltonowie i ich przyjaciele zazwyczaj spożywali posiłki w elegancko

urządzonej jadalni lub w oranżerii oddzielającej salon od patia. Drake

oczywiście jadał z nimi, a nie w kuchni.

Wysuszywszy włosy, zaczesała je do tyłu i spięła klamrami, po

czym udała się do pokoju swoich dwóch podopiecznych, by

sprawdzić, czy są gotowi do kolacji. Chłopcy jadali ze służbą; tylko

wtedy, kiedy matka chciała się nimi pochwalić, zapraszano ich do

rodzinnego stołu. Maya nie miała najlepszej opinii o swojej

pracodawczyni, ale nigdy głośno nie komentowała jej zachowania.

Coltonowie nie tylko płacili jej pensję, ale również opłacali

studia. Specjalizowała się w nauczaniu początkowym dzieci. Liczyła

na to, że za kilka miesięcy uzyska dyplom, a wtedy wraz ze swoim

maleństwem opuści ranczo i rozpocznie samodzielne życie.

Kiedy tylko pomyślała o wyjeździe, zakłuło ją serce. Wiedziała,

że rodzice będą za nią bardzo tęsknić, podobnie jak Joe Junior i

Teddy. Jej również będzie ich brakowało. Miała jednak dwadzieścia

sześć lat; nadszedł czas, aby uniezależniła się od rodziny.

background image

Kiedy weszła z chłopcami do kuchni, przy stole zapadło

milczenie. Maya rozejrzała się zdziwiona po twarzach siedzących przy

stole osób. I nagle zobaczyła twarz tego jednego człowieka, którego

najbardziej w świecie pragnęła uniknąć.

- Co ty tu robisz?

Czując na sobie wzrok zebranych, oblała się rumieńcem. Rany

boskie, przecież Drake należy do rodziny Coltonów. Wolno mu było

przebywać w każdej części domu i jeść wszędzie, gdzie miał na to

ochotę.

- Czekam na braci - odparł, nie zrażony jej tonem. - Chciałem im

podziękować za pomoc dziś po południu.

- Jaka tam pomoc? - powiedział Joe, wzruszając ramionami. - To

ty uratowałeś Mayę.

- No właśnie - poparł go Teddy. - Gnałeś na złamanie karku.

Nauczysz mnie tak dosiadać konia? Bez użycia strzemion?

Drake roześmiał się wesoło. Biel jego zębów kontrastowała z

brązem opalonej skóry.

- Sam się nauczysz. Musisz tylko podrosnąć z dziesięć czy

piętnaście centymetrów.

Chłopcy, którzy podobnie jak wszyscy mężczyźni w rodzinie

Coltonów byli chudzi i wysocy, usiedli po obu stronach swojego

starszego brata. Patrzyli na niego z miłością i podziwem.

Drake wstał i wyciągnął dla Mai krzesło obok Teddy'ego. Kiedy

ponownie zajął miejsce przy stole, chłopcy jeden przez drugiego

zaczęli zasypywać go pytaniami.

background image

- Dokąd cię tym razem wysłali?

- Do Ameryki Południowej.

- Ale ci zazdroszczę - oznajmił Teddy.

- Nie masz czego. - Drake poczochrał go po głowie. - Było

potwornie gorąco, latały komary wielkości gołębi, a mnie do

przeprawy przez góry dano chyba najbardziej kościstego osła pod

słońcem.

Podczas posiłku Drake zabawiał wszystkich śmiesznymi

anegdotami; ani razu nie wspomniał o niebezpieczeństwach, z jakimi

wiąże się jego praca w elitarnej jednostce komandosów. Słuchając go,

Maya zastanawiała się, jakie nowe blizny pokrywają jego skórę.

Przed oczami stanęło jej nagie umięśnione ciało Drake'a. W

zeszłym roku pieściła je, dotykała, badała; odkryła każdy pieprzyk,

każdy najdrobniejszy defekt urody, każdą szramę świadczącą o tym,

jak niebezpieczną wykonywał pracę.

„W moim życiu nie ma miejsca..."

Kochał się z nią czule i namiętnie, a nad ranem, gdy ona jeszcze

spała, śniąc o cudownej przyszłości, o rodzinie, dzieciach, wspólnych

radościach i smutkach, napisał te słowa. Stół w kuchni nagle stał się

zamazany. Największym wysiłkiem woli Maya zapanowała nad

łzami.

Osiem miesięcy temu, kiedy minął pierwszy szok, przysięgła

sobie, że nie będzie płakała w obecności innych; nikt nie może

widzieć jej rozpaczy. Jadła kolację, nie czując smaku potraw. Ilekroć

nad pełną jasnych loków głową Teddy'ego napotykała wzrok Drake'a,

background image

przeszywał ją dreszcz. Obecność dawnego kochanka nie wróżyła nic

dobrego.

Drake stał w ciemnym pokoju i patrzył w okna sypialni po drugiej

stronie patia. W okna sypialni, która kiedyś należała do niego, a którą

dziś zajmowała Maya. Ponownie zalała go fala emocji. Żądza, złość,

rozpacz, frustracja, samotność. W ciągu ostatnich ośmiu miesięcy

poznał wszystkie te uczucia; nachodziły go o różnych porach dnia i

nocy, nawet wtedy, gdy przedzierał się przez gorącą amazońską

dżunglę i powinien myśleć wyłącznie o czekającym go zadaniu.

Miał do wykonania ważną misję: odbić z rąk miejscowych

handlarzy narkotyków amerykańskiego dyplomatę przetrzymywanego

w ich górskiej kryjówce. Podczas przeprawy przez dżunglę o mało nie

stracił dwóch świetnych żołnierzy, ale dzięki Bogu cała akcja

zakończyła się sukcesem.

Raptem zakłuło go biodro, tam, gdzie znaczyła je nowa blizna po

ranie postrzałowej. Miał szczęście. Gdyby kula przeszła dwa

centymetry bliżej, roztrzaskałaby mu kość miednicy. A wtedy nigdy

nie wydostałby się z dżungli.

Roześmiał się ponuro. Tak, wiódł zaczarowane życie. Można

nawet powiedzieć, że był w czepku urodzony. Miał tylko jeden

problem, a była nim Maya. Kiedy zobaczył ją na rozpędzonym koniu,

z przerażenia włosy stanęły mu dęba. Niewiele się zastanawiając,

wskoczył na wierzchowca, z którego zsiadł Joe, i pognał jej na

background image

ratunek. Dopiero kiedy była bezpieczna w jego ramionach, opuścił go

strach.

Bezpieczna? W jego ramionach? Jej zaokrąglony brzuch wyraźnie

wskazywał na to, że osiem miesięcy temu nie zadbał o jej

bezpieczeństwo. Przypomniał sobie list, który zostawił na szafce

nocnej. Co za ironia losu! Napisał, że w jego życiu nie ma miejsca na

żonę; zbyt wiele czasu przebywa poza domem, wykonując pracę,

która wiąże się z ryzykiem...

No tak. A czy teraz znalazłoby się miejsce? Dla żony i dla

dziecka? Potrząsnął głową. Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie.

Wpatrując się w okno po drugiej stronie patia, zacisnął zęby. Chwilę

później skierował się do wyjścia. Najwyższa pora, aby odbyli z sobą

poważną rozmowę. Przeszedłszy do drugiego skrzydła domu, skręcił

w długi korytarz; kilka kroków dalej zatrzymał się i zastukał do drzwi.

Słysząc pukanie, Maya podskoczyła nerwowo.

- A zmęczeni za karę nie zaznają odpoczynku - mruknęła, siląc się

na dowcip, który bynajmniej nie poprawił jej humoru.

Po kolacji dopilnowała, aby chłopcy odrobili lekcje, a potem,

kiedy leżeli w łóżkach, przeczytała im rozdział z powieści

przygodowej. Meredith Colton nalegała, aby najpóźniej o dziewiątej

w pokoju jej synów gaszono światło. Maya starała się tego

przestrzegać. Niezastosowanie się do życzeń pani domu groziło ostrą

reprymendą.

Wracając do swojego pokoju, niemal spodziewała się zastać tam

Drake'a. Odetchnęła z ulgą, kiedy okazało się, że w środku nikogo nie

background image

ma. Przez godzinę przeglądała, a raczej usiłowała przejrzeć książkę,

którą musiała opanować do egzaminu. Niestety, nie była w stanie się

skupić. Parę minut po dziesiątej zaczęła szykować się do snu.

Oczywiście powinna była się domyślić, że Drake nie da jej

spokoju. Coltonów cechował upór; zawsze usiłowali dopiąć swego.

Drake nie należał do wyjątków. Trudno, pomyślała, poradzi sobie. Z

większymi problemami dawała sobie radę w życiu. Z porzuceniem

przez kochanka, ze znalezieniem listu, z odkryciem, że jest w ciąży i

koniecznością powiadomienia o tym swoich rodziców. Cóż gorszego

mogłoby ją jeszcze spotkać?

Ścisnąwszy się mocniej paskiem od szlafroka, podeszła do drzwi.

Biorąc głęboki oddech, nacisnęła klamkę i wyjrzała na korytarz.

- Muszę z tobą porozmawiać - oznajmił szeptem Drake.

Miała ochotę zatrzasnąć mu drzwi przed nosem i przekręcić klucz

w zamku. Ale pewnie i tak potrafiłby je otworzyć. W końcu mieszkał

w tym pokoju całymi latami, dopóki nie wstąpił do sił specjalnych i

nie wyruszył w świat.

Zeszłego lata, kiedy leżeli przytuleni, opowiadał jej o swoim

dzieciństwie, o młodzieńczych eskapadach, o tym, jak w nocy

zakradał się z powrotem do łóżka, cicho, na palcach, tak by nikogo nie

obudzić, o potężnym laniu, jakie kiedyś oberwał od ojca, o reakcji

matki, która długo po tym wydarzeniu nie mogła dojść do siebie. Tak

bardzo wzruszyły go łzy matki, że przestał wagarować i zaczął

przykładać się do nauki.

background image

Teraz nie mieszkał już w Hacienda de Alegria - Domu Radości -

czasem tylko wpadał z wizytą. Był gościem u siebie.

Zrobiło się jej go żal. Zaskoczona własną reakcją, cofnęła się dwa

kroki. Drake wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. W

przyćmionym świetle jego oczy mierzyły ją od stóp do głów.

- Dobrze się czujesz? -spytał cicho.

- Świetnie - burknęła.

Zmarszczył gniewnie czoło. Rozdrażnił go jej ton.

- Tylko kretynka wsiadałaby na konia, będąc w tak

zaawansowanej ciąży.

- Lekarz powiedział, że mam żyć normalnie, robić wszystko co do

tej pory - odparła butnie. Jakim prawem się do niej wtrąca? - Więc jak

zwykle wybrałam się z chłopcami na przejażdżkę...

- Głupio postąpiłaś. Gdyby koń cię zrzucił... - Urwał. Oczami

wyobraźni zobaczył ją leżącą nieruchomo na ziemi, obolałą, może

umierającą... - Psiakrew! - zdenerwował się. - Jeśli nie chcesz myśleć

o sobie, pomyśl o nim. - Wskazał ręką jej brzuch. - Niedługo

zostaniesz matką. Troska o zdrowie dziecka jest twoim obowiązkiem.

Odsunęła się.

- Doskonale wiem, jakie mam obowiązki - rzekła chłodno,

siadając na starym fotelu bujanym.

Drake podszedł do biurka i wyciągnął krzesło; spocząwszy na nim

okrakiem, bez słowa wpatrywał się w kobietę, z którą przyjechał się

zobaczyć. O tym, że Maya jest w ciąży, dowiedział się listownie od

ojca.

background image

Wrócił wspomnieniami do poprzedniej wizyty na ranczu. To było

w czerwcu ubiegłego roku. Poprosił w pracy o dwa tygodnie urlopu i

przyjechał, aby wraz z innymi uczestniczyć w przyjęciu wydanym z

okazji sześćdziesiątych urodzin ojca.

Tamten pobyt na zawsze zapadł mu w pamięć. Z dwóch

powodów. Po pierwsze dlatego, że ktoś usiłował zabić Joego. A po

drugie dlatego, że kochał się z tą piękną czarnowłosą istotą, która

teraz przyglądała mu się z taką niechęcią.

- Inez powiedziała mi, że to co najmniej ósmy miesiąc - dodał.

Maya wytrzeszczyła oczy.

- Rozmawiałeś z moją matką?

- Owszem. Skoro ty nie chciałaś mi nic zdradzić, udałem się do

jedynej osoby, o której wiedziałem, że powie mi prawdę. Na miłość

boską, dlaczego do mnie nie napisałaś? - spytał, zmieniając taktykę.

- A ty? Dlaczego nie napisałeś?

Cios był celny. I bolesny.

- Bo... większość czasu krążyłem po różnych bezdrożach... -

zaczął się usprawiedliwiać, ale sam słyszał, jak żałośnie brzmi jego

wymówka.

Maya wbiła w niego wzrok, po czym zdegustowana odwróciła

spojrzenie. Widział, że mu nie wierzy. Znali się od dziecka, razem

dorastali na ranczu, lecz ni stąd, ni zowąd Drake uzmysłowił sobie, że

nie umiałby nakreślić jej portretu psychologicznego. Był trzy lata od

niej starszy, wiele podróżował po świecie, ona zaś całe życie spędziła

background image

w Kalifornii, głównie w Prosperino i na terenie posiadłości jego

rodziców.

Więc dlaczego nagle wydało mu się, że z nich dwojga Maya jest

starsza i dojrzalsza? To ciąża ją zmieniła. Zbliżające się

macierzyństwo. Miała nie tylko nabrzmiałe piersi i wystający brzuch,

ale i znacznie większą samoświadomość. Wyczuwał w niej jakąś

pierwotną mądrość, nieobecną u młodej niewinnej dziewczyny, w

której się zakochał i którą porzucił.

- Zadania, jakie wykonuję, często są bardzo niebezpieczne - rzekł,

próbując się wytłumaczyć. - Przemieszczam się z miejsca na miejsce.

To żadne życie dla... Napisałem ci o tym w liście, który zostawiłem.

- Ufałam ci.

Te dwa proste słowa niemal zburzyły spokój, jaki z trudem

udawało mu się zachować. Tak, zawiódł jej zaufanie. Wyjechał bez

pożegnania, jak tchórz. Często zastanawiał się nad swoim

postępowaniem. Gryzły go wyrzuty sumienia, ale przecież nie miał

wyjścia. Komandos żyje na krawędzi; rodzaj wykonywanej pracy nie

pozwala mu mieć normalnego domu i rodziny.

Wstał z krzesła i wsunąwszy ręce do kieszeni, zaczął chodzić tam

i z powrotem, od okna do drzwi.

- Dziecko wszystko zmienia.

- Ono nie jest twoje.

Zatrzymał się przed fotelem bujanym, niepewny, czy dobrze

usłyszał. Maya również wstała. Przez chwilę patrzyła mu prosto w

oczy.

background image

- To nie jest twoje dziecko - powtórzyła.

Cisza brzęczała im w uszach, jakby dookoła krążył rój

rozdrażnionych pszczół. Tkwili naprzeciwko siebie bez ruchu, niczym

dwa posągi. Potem Maya uśmiechnęła się - nie z radości i nie dlatego,

by cokolwiek ją ucieszyło. Po prostu zdała sobie sprawę z absurdu

całej sytuacji.

Tak, zdecydowanie sprawiała wrażenie osoby dojrzałej, znużonej

życiem. Ten jej stosunek do świata dziwił Drake'a znacznie bardziej

niż to, że nie zawiadomiła go o ciąży. Przywołał w pamięci rozmowę,

jaką odbył z matką Mai i raptem skojarzył nazwisko: Andy Martin.

- A czyje? - spytał. - Andy'ego Martina?

- Mama ci tak powiedziała?

- Tak.

Maya uniosła dumnie brodę.

- Pomyliła się. Dziecko jest moje. Wyłącznie moje.

Często stykał się z ludźmi upartymi, zdesperowanymi, którzy nie

chcą słuchać głosu rozsądku. Znalazł się w impasie.

- No jasne - burknął. - Niepokalane poczęcie. - Na moment

zamilkł, po czym kontynuował spokojniejszym tonem: - Posłuchaj, to

naprawdę nie ma sensu. Przyjechałem tu, żeby poznać prawdę. Zależy

mi na tym.

- A skąd... skąd wiedziałeś...?

- Że jesteś w ciąży? Od mojego ojca. Napisał mi, że spodziewasz

się dziecka; radził, abym wpadł na ranczo i uporządkował swoje

sprawy.

background image

- Uporządkował swoje sprawy - powtórzyła cicho. - Wy,

Coltonowie, lubicie, żeby wszystko stało na swoim miejscu, prawda?

Miał ochotę zacisnąć ręce na jej szyi i ją udusić. Albo przytknąć

usta do jej ust i całować tak długo, aż zacznie odwzajemniać jego

pocałunki. Tak jak ubiegłego lata. Na myśl o ubiegłym lecie zrobiło

mu się gorąco. Wtedy, w czerwcu, Maya pałała do niego takim

samym pożądaniem, co on do niej. Była ponętna, zmysłowa, a

zarazem niewinna. Pełna żaru, a zarazem słodyczy.

- Wiesz, że tak nie jest. Chyba mnie znasz - powiedział.

Z jego głosu przebijał głód, tęsknota za tym, co było, pragnienie,

aby wskrzesić dawne namiętności. Odruchowo podniosła rękę do

dekoltu i zacisnęła na połach szlafroka, jakby bała się, że Drake nie

powściągnie żądz i w napadzie niekontrolowanej pasji zerwie z niej

ubranie.

- Tak myślisz? - spytała. - Bo mnie się wydaje, że ani ja ciebie nie

znam, ani ty mnie.

Smutek wyzierający z jej oczu poruszył w nim jakąś czułą strunę.

Przypomniał sobie młodą, pełną zapału dziewczynę, która opowiadała

mu o swoich planach: po zdobyciu dyplomu zamierzała uczyć w

szkole w Prosperino, z czasem zaś chciała rozwinąć własny interes i

pracować z trudnymi dziećmi na Hopechest Ranch. Właśnie ta jej

optymistyczna wizja przyszłości sprawiła, że napisał list, który

zostawił jej na szafce nocnej. Wiedział, że takiej przyszłości, jaką ona

sobie wyobrażała, nie mógłby z nią dzielić.

Nieoczekiwanie ruszył do wyjścia.

background image

- Masz rację - powiedział. - Może rzeczywiście się nie znamy, co

nie znaczy, że dawniej też tak było. - Przyjrzał się jej uważnie. -

Twoja mama prosiła, żeby cię nie denerwować. Ale mylisz się, jeśli

sądzisz, że nie wrócę do tematu dziecka.

Zamknął za sobą drzwi, po czym wyszedł na zewnątrz i skierował

się ku schodom, które prowadziły w dół na plażę.

Dochodziła północ. Maya krążyła po niedużej sypialni, pocierając

plecy. Dlaczego tak bolą? Może jednak zaszkodziła jej dzisiejsza

przejażdżka konna? Potrząsnęła głową, starając się odpędzić uczucie

lęku i samotności. A także tęsknoty; odkąd Drake zacisnął wokół niej

swe silne ramiona, nie była w stanie skupić się na niczym innym.

Zastanawiała się, ile musi minąć czasu, zanim zapomni te wspaniałe

chwile, jaki przeżyli razem ubiegłego lata? Rok? Pięć lat? Wieczność?

Od kilku tygodni cierpiała na bezsenność; ponieważ - ze względu

na plecy - nie mogła siedzieć długo w fotelu, wiele godzin spędzała na

dreptaniu tam i z powrotem. Nie bała się przyszłości, wierzyła, że

potrafi zadbać o siebie i o dziecko, ale czasami zdarzało się, tak jak

tego wieczoru, że odwaga i pewność siebie ją opuszczały.

Drake stanowił komplikację, jakiej nie brała wcześniej pod

uwagę. Po tym, jak ją porzucił, zostawiając jedynie list z

wyjaśnieniem, że nie jest gotów na założenie rodziny, postanowiła nie

informować go o swojej ciąży. Nie sądziła, aby ta sprawa jakoś

szczególnie go zainteresowała. Na wspomnienie tamtego poranka,

kiedy otworzyła oczy i znalazła na szafce list, znów poczuła

background image

dojmujący ból. Tak ostry, że aż miała ochotę wyć. Zacisnęła zęby.

Wiedziała, że potrafi go znieść. W ciągu ostatnich ośmiu miesięcy

przekonała się o tym niejednokrotnie.

Usiadłszy w fotelu, pochyliła się do przodu, by odciążyć plecy.

Nie ma wyjścia - musi powiedzieć Drake'owi prawdę. Chyba że

znajdzie sposób, aby ją przed nim ukryć. Podniosła słuchawkę i

wykręciła numer do Los Angeles. Po kilku dzwonkach na drugim

końcu linii odezwał się kobiecy głos.

- Lana? Tu Maya. Chciałam cię o coś zapytać. Jesteś sama?

Możesz swobodnie rozmawiać?

- Moja mała siostrzyczka! Tak, kochanie, jestem sama. Właśnie

dałam pacjentce lekarstwo i zamierzałam położyć się spać. O co

chodzi?

Maya wzięła głęboki oddech.

- Drake Colton przyjechał do domu. Ojciec zawiadomił go o... -

zawahała się - o...

- O twojej ciąży? - podsunęła Lana.

- No właśnie. Słuchaj, wiem, że badanie DNA wykazałoby, kto

jest ojcem dziecka, ale czy bez zgody matki ktoś mógłby... hm, na

przykład pobrać niemowlęciu krew do badania?

- Drake chce ci odebrać dziecko? - spytała z oburzeniem Lana.

- Nie, skądże! On nawet nie wie, że jest ojcem. Nikomu poza tobą

tego nie zdradziłam. Ale... ale podejrzewa, że może nim być.

- Że może nim być?! - Lana nie kryła złości. - A to drań! Co on

sobie myśli? Że z iloma facetami naraz romansowałaś?

background image

- Nieważne, co myśli. Odpowiedz na moje pytanie. Co z

badaniem DNA? Czy ojciec ma prawo...

- Posłuchaj, myszko. Jestem pielęgniarką, a nie prawnikiem, ale

wydaje mi się, że tak. Że ojciec ma prawo. Wystarczy, że zgłosi się do

sądu, a sąd wyda odpowiedni nakaz...

- Psiakrew. Coltonów stać na najlepszych prawników na świecie.

- Maya westchnęła głośno.

Czuła się zmęczona zarówno fizycznie, jak i psychicznie.

Cierpliwie słuchała zapewnień siostry, że to jej, jako matce,

przysługuje prawo do opieki nad dzieckiem. Po kilku minutach

pożegnała się z Laną i odwiesiła słuchawkę. Przyszłość nagle wydała

jej się bardzo ponura.

Zaczęła czynić sobie wyrzuty. Jak mogła być tak nierozsądna, tak

głupia? Dlaczego uległa Drake'owi? W ostatnich miesiącach tysiące

razy zadawała sobie te pytania. Znała na nie odpowiedź. Po prostu

zakochała się. Żyła w świecie iluzji.

Przebudzenie okazało się wyjątkowo brutalne. Uśmiechnęła się

smętnie na myśl o tym, jaką była niepoprawną romantyczką. Patrzyła

na świat przez różowe okulary, nie dostrzegając, że pomiędzy

marzeniami a rzeczywistością istnieje ogromna przepaść. Miłość to

marzenie, a bolące plecy i niemożność znalezienia wygodnej pozycji

do spania to rzeczywistość. Drake Colton to też rzeczywistość.

W przeciwieństwie do jej starego przyjaciela Andy'ego Martina,

Drake ani razu nie wspomniał o małżeństwie. Ciekawa była, jak by się

zachował, gdyby mu powiedziała, że to z nim zaszła w ciążę:

background image

poprosiłby ją o rękę, obiecał łożyć na dziecko czy usiłował go jej

zabrać? Nie wiedziała, co Drake rozumie przez „uporządkowanie"

swoich spraw. Znała go od dzieciństwa, lecz mimo to nie potrafiła

odgadnąć, co mu chodzi po głowie ani jakie ma zamiary.

Wypuszczając głośno powietrze, podniosła się z fotela i znów

zaczęła krążyć po pokoju.

ROZDZIAŁ DRUGI

Ręce trzymał w kieszeniach spodni, ramiona miał lekko

zgarbione. Wiatr znad oceanu ucichł, było więc dużo cieplej, niż się

spodziewał. Wędrował kamienistą plażą, od czasu do czasu potykając

się o przysypany piaskiem głaz. Zawieszony na niebie księżyc co rusz

przysłaniały chmury, lecz Drake nie potrzebował światła. Tam, dokąd

szedł, do swojej dawnej kryjówki u podnóża skał, prowadził go

instynkt.

Usiadł na skraju pieczary i potarł dłońmi twarz. Uwielbiał to

miejsce. Właśnie tu, w tej pieczarze, spędzał z rodzeństwem całe dni.

Tu odbywały się zabawy w piratów. Tu opowiadali sobie sekrety. I tu

niecały rok temu kochał się z Mayą.

Ciemność ponownie wdarła się do jego duszy. Nie umiał z nią

walczyć. Przygnębienie towarzyszyło mu niemal przez całe życie -

odkąd jego brat bliźniak zginął pod kołami samochodu. Po plecach

przebiegł mu dreszcz, a po chwili ból ścisnął go za serce, ból równie

ostry i piekący jak ten, który poczuł w amazońskiej dżungli, kiedy

trafiła go kula.

background image

- Drake, rodzice zabraniają nam jeździć po szosie! - zawołał

Michael.

Drake nie zatrzymał się; dalej pedałował pod górę, za którą

ciągnęła się droga.

- Chodź! - krzyknął przez ramię do brata. - Poszukamy grotów po

drugiej stronie szosy. Przy strumyku.

- Tata złoi nam skórę, jak się dowie.

- A kto mu powie? Bo ja nie. No chodź, tchórzu! Za kilka minut

wrócimy.

Ojciec nie złoił im skóry. Jadący na Drakiem Michael nie

zauważył samochodu, który wyłonił się zza zakrętu. Drake wrzasnął

do brata, żeby uważał i czym prędzej skręcił na pobocze. Michael

przyglądał mu się zdziwiony. Nie rozumiał, co się dzieje. Samochód

zobaczył dosłownie ułamek sekundy przed zderzeniem.

Drake jęknął żałośnie. Siedział bez ruchu, wpatrując się w

rozhukane fale zalewające brzeg. Miał wrażenie, że chcą go

dosięgnąć, ukarać. Ojciec długo mu tłumaczył, że nie ponosi winy za

śmierć brata. Psycholog, którego ojciec poprosił o pomoc, mówił mu

to samo. Na zdrowy rozum wiedział, że mają rację. Przecież nie

chciał, by bratu stała się krzywda. I nie on prowadził samochód.

Ale w głębi serca... Po prostu nieustannie dręczyły go wyrzuty

sumienia. We śnie ciągle wołał: „Uważaj, Michael!". Niestety, zawsze

kończyło się tak samo.

Poderwał się na nogi. Siedząc tu, tylko pogrążał się w rozpaczy.

Wróciwszy do domu, na moment przystanął na patio. W pokoju Mai

background image

wciąż paliło się światło. Na tle zaciągniętej zasłony ujrzał

przesuwający się cień. Maya nie śpi? O tej porze? Nagle cień

zatrzymał się i pochylił do przodu. Drake nie miał wątpliwości: Maya

zwija się z bólu! Ogarnęła go panika. Niewiele się namyślając, rzucił

się pędem w stronę jej drzwi. Wpadł do środka bez pukania.

- Co ci jest? Jak się czujesz? Zaczął się poród?

Z trudem wyprostowała się. Popatrzyła na niego, jakby urwał się z

księżyca.

- Nie, nie zaczął się. Wyjdź stąd.

Odgarnąwszy włosy za uszy, ponownie przytknęła ręce do pleców

i zrobiła parę kroków w kierunku łóżka.

Raptem Drake doznał olśnienia.

- Bolą cię plecy, prawda?

Nie odpowiedziała.

- Zostań tu - rzekł, jakby zamierzała gdzieś odejść. - Zaraz wrócę.

Obejrzała się za siebie - chciała mu powiedzieć, żeby nie wracał,

ani teraz, ani nigdy, żeby zostawił ją w spokoju - ale zobaczyła

jedynie drzwi. Drake'a już nie było. Spojrzawszy na zegar, przeraziła

się. Kobieta w jej stanie powinna się porządnie wysypiać! Zdjęła

pośpiesznie szlafrok, wsunęła się do łóżka, po czym zgasiła lampkę.

Leżąc na boku, z nogą zgiętą w kolanie - była to dla niej

najwygodniejsza pozycja - zamknęła oczy i próbowała zmusić się do

snu. Liczyła barany. Doszła do trzystu, kiedy drzwi się otworzyły i

światło ponownie zalało sypialnię.

- Czego tu szukasz? - warknęła.

background image

- Przyniosłem maść - odparł. - Nie ruszaj się. Posmaruję ci plecy.

Poderwała się. Zdumienie malowało się w jej oczach.

- Co? Czyś ty oszalał? Nie zgadzam się!

Wiedziała, że prędzej umrze, niż pokaże mu się w koszuli nocnej

opinającej brzuch wielkości piłki plażowej.

Ściągnął z niej kołdrę i usiadł na krawędzi łóżka.

- To ci pomoże zasnąć - powiedział.

- Jest prawie pierwsza w nocy.

- No właśnie. Powinnaś dawno spać.

Delikatnie naciskając jej ramię, zmusił ją, żeby się położyła.

Następnie otworzył słoik. Po pokoju rozeszła się ostra woń maści dla

koni. Po chwili ramiączka koszuli nocnej znalazły się na wysokości

łokci Mai.

- Rozbierz się do pasa...

- Nie! - krzyknęła przerażona.

Czuła żar bijący od jego ciała, pamiętała jego dotyk, pieszczoty,

pamiętała, jak strasznie za nim tęskniła, jak bardzo go pragnęła...

Zmiana pozycji nie była najlepszym pomysłem. Jedwabna koszula

zsunęła się. Nagle Maya zorientowała się, że piersi ma na wierzchu.

Zakryła je pośpiesznie i wtuliła się w materac.

- O, świetnie - pochwalił Drake.

Poczuła dotyk jego ręki na swoim nagim ramieniu. Wolno

rozsmarowywał maść po jej szyi, łopatkach, lędźwiach. Ponieważ

zdawała sobie sprawę, że Drake nie odejdzie, dopóki nie zrobi tego,

co postanowił, więcej już nie protestowała; leżała bez ruchu, spięta, z

background image

zaciśniętymi ustami, poddając się masażowi. Ilekroć jednak wsuwał

dłoń pod jej koszulę, nerwowo podskakiwała.

- Spokojnie - szepnął ochrypłym głosem.

Zeszłego lata takim samym niskim, zmysłowym głosem szeptał

jej do ucha czułości i namawiał do wyzbycia się wszelkich

zahamowań. Obiema rękami gładził jej plecy, dokładnie wcierając

maść. Koszula osuwała się niżej i niżej. Z początku zabieg był dość

bolesny, lecz mimo to przynosił ulgę. Maya zamknęła oczy. Ból

powoli zaczął ustępować. Westchnęła z ulgą; po raz pierwszy od kilku

tygodni napięcie w mięśniach znikło.

Drake przysunął się bliżej.

- Jeszcze trochę - powiedział cicho. - To naprawdę działa...

Mijały minuty. W pokoju panowała cisza jak makiem zasiał.

Palce Drake'a dokonywały cudów. Ich kojący ucisk sprawił, że

sztywność mięśni całkowicie ustąpiła. Maya zasnęła; odprężona i

zrelaksowana, odpłynęła w krainę snu.

Nie przerywał masażu. Chociaż wiedział, że ból znikł, nie umiał

zmusić się do tego, aby wstać i odejść. Rozkoszował się jej bliskością.

Skórę miała równie gładką i miękką, jak w jego wspomnieniach,

włosy lśniące, ciało ponętne. Emanowała żarem. Tak, tylko Maya

potrafiła go rozgrzać, stopić ten sopel lodu, jaki tkwił w nim, odkąd

samochód potrącił Michaela.

Po kolejnych kilku minutach zakręcił wieczko, odstawił słoik z

maścią na szafkę, po czym zgasił światło i wyciągnął się obok na

łóżku. Przez szparę w zasłonie wpadały srebrzyste promienie

background image

księżyca. Leżał bez ruchu, wpatrzony w sufit. Rozmyślał o tym, że w

sąsiednim pokoju mały Teddy śpi w łóżku, które kiedyś należało do

jego bliźniaka.

Ubiegłego lata, trzymając Mayę w ramionach, opowiedział jej o

tamtym koszmarnym wypadku, o tym, jak do niego doszło, że to on,

Drake, nalegał, aby przejechać kawałek szosą, o wyrzutach sumienia,

jakie go nieustannie dręczą. To on powinien był zginąć, a nie Michael.

Maya nie przerywała mu; słuchała w milczeniu, a kiedy skończył, tak

długo pieściła go i całowała, aż zapomniał o przeszłości.

Prawdę mówiąc, oboje zapomnieli nie tylko o przeszłości, ale i o

teraźniejszości: pogrążeni w rozkoszy, nie pomyśleli o tak ważnej

sprawie jak zabezpieczenie przed ciążą. Nie przyszło mu do głowy,

czym taka nieokiełznana namiętność może się skończyć. Jakoś nigdy

nie zastanawiał się nad potomstwem.

Objął Mayę w pasie i oparł rękę na jej twardym, wystającym

brzuchu. Ku swojemu zdumieniu poczuł, jak coś napiera na jego dłoń,

a potem kilka razy w nią uderza. Kiedy uświadomił sobie, co się

dzieje, ogarnęło go dziwne wzruszenie. W brzuchu Mai tkwi żywa

istota! Prawdziwe dziecko! Zdrowe i rozbrykane.

Instynktownie wiedział, że to on je spłodził. I miał wrażenie, że

dziecko też o tym wie. Że kopiąc nóżką, chce się z nim przywitać,

powiedzieć: „Cześć, tato. Fajnie, że przyjechałeś do domu".

Wydawało mu się, że syn lub córka porozumiewa się z nim

telepatycznie.

background image

- Wiem, drobiażdżku - wyszeptał. - Gdybyśmy tylko zdołali

przekonać twoją mamusię, aby wyznała nam prawdę, coś byśmy

razem wymyślili.

Maya poruszyła się we śnie i zamruczała coś cichutko. Czując

dziwne kłucie w sercu, Drake dźwignął się z łóżka. Delikatnie, by

przypadkiem Mai nie zbudzić, podciągnął ramiączka jej koszuli, a

następnie zakrył ją kołdrą. Jeszcze przez chwilę przyglądał się jej z

tęsknotą w oczach, w końcu odwrócił się i opuścił pokój.

We własnym łóżku usiłował obmyślić najbardziej skuteczną

strategię. Między innymi dlatego wszystkie misje, na które jeździł,

kończyły się sukcesem - bo zawsze dokładnie opracowywał plan

działania, z góry starał się przewidzieć, jakie może napotkać trudności

i w jaki sposób należy je rozwiązać. Tak samo zamierzał postąpić z

Mayą. Najpierw tylko musi się dowiedzieć, co ją dręczy. Oczywiście

miała prawo być zła, że wyjechał bez pożegnania i nie dawał znaku

życia, ale podejrzewał, iż w tym wszystkim chodzi o coś więcej.

Maya obudziła chłopców, przygotowała dla nich śniadanie i jak

zwykle wyprawiła ich do szkoły. Życie toczyło się dalej. Starała się

pilnować, aby nic nie zakłóciło rytmu dnia, bo wtedy pani Meredith

wpadała w szał. Słysząc dochodzący z salonu szum odkurzacza,

zorientowała się, w której części domu przebywa jej matka. Ogromną

rezydencję Coltonów sprzątano dwa razy w tygodniu. Latem i na

jesieni robiono generalne porządki. Tak samo jak w domu

Ramirezów.

background image

Weszła do kuchni. Nie pomyliła się - Inez zajęta była gdzie

indziej. W powietrzu unosił się zapach smażonego boczku, pewnie

ktoś jadł jajecznicę, i wstawionej do piekarnika pieczeni. Nie była

głodna, ale z powodu dziecka przyrządziła sobie dwie grzanki.

Postawiła je na stole, obok szklankę mleka oraz kubek kawy.

Podnosiła do ust drugą grzankę, kiedy drzwi prowadzące do

ogrodu się otworzyły i w kuchni pojawił się Drake. W starych

spranych dżinsach wpuszczonych w kowbojskie buty, jasnej

dżinsowej koszuli i dżinsowej kurtce wyglądał piekielnie pociągająco.

Wraz z nim do kuchni przywędrował zapach drzew, traw i koni.

Nalawszy do kubka kawy, podszedł do stołu. Kiedy usiadł, Mayę

uderzył w nozdrza jeszcze jeden zapach: wody kolońskiej.

Natychmiast przypomniały się jej długie spacery po plaży, rozmowy,

przejażdżki konne, szukanie z chłopcami grotów, zbieranie w lesie

jagód, a nocami...

Otrząsnąwszy się, z cichym jękiem wróciła do rzeczywistości. To

nie ma sensu. Wspomnienia sprawiają ból, a w jaskrawym świetle

dnia sny i marzenia się ulatniają.

- Co ci jest? - spytał zaniepokojony.

Popatrzyła na niego. I w tym samym momencie uświadomiła

sobie, że popełniła błąd, ale było za późno. Siedzieli tak, mierząc się

wzrokiem, przez dobrą minutę. W oczach Drake'a widziała dziesiątki

pytań, na które nie mogła i nie chciała odpowiedzieć. Wreszcie

odwróciła spojrzenie.

- Nic - odparła.

background image

Skłamała. Marzyła o tym, żeby Drake wziął ją w ramiona i

zapewnił o swojej miłości. Chciała zapomnieć o troskach i

niepokojach, jakie towarzyszyły jej od paru miesięcy, o zaskoczeniu i

dezaprobacie, jakie pojawiały się na twarzach przyjaciół i sąsiadów,

kiedy dowiadywali się o ciąży. Pragnęła rzeczy niemożliwych.

Uśmiechnęła się w duchu. Co ona sobie w ogóle wyobrażała? Że

w niej, córce gospodyni i ogrodnika, zakocha się mężczyzna z

potężnego klanu Coltonów?

- Powiedz, o czym myślisz - poprosił Drake.

Pokręciła głową.

- O niczym.

Wypiła kolejny łyk kawy. Odstawiwszy kubek, podniosła

szklankę; resztką mleka popiła witaminy. Bluzka na jej brzuchu

poruszyła się. Maya na moment zamarła; czekała, aż dziecko

przestanie kopać. Czasem kopało tak energicznie, że trudno to było

wytrzymać.

- Rusza się? - Drake utkwił wzrok w jej brzuchu.

- Tak.

Nie zniechęcił go jej ton.

- Mogę? - spytał i nie czekając na pozwolenie, przyłożył dłoń.

Zrobiło się jej gorąco, jakby swoim dotykiem rozpalił w niej ogień. -

Wczoraj w nocy kopnęło mnie w rękę - oznajmił.

- Co? Kiedy?

- Jak zasnęłaś. Trzymałem rękę na twoim brzuchu. Poczułem

kilka kopnięć.

background image

Rozciągnął usta w uśmiechu, ukazując rząd pięknych zębów,

których biel kontrastowała z opalenizną twarzy. Wyglądał bosko. Jak

Tom Cruise, kiedy posyłał z ekranu swój słynny zniewalający

uśmiech. Nic dziwnego, że kobiety za nimi szalały. Za Drakiem i za

Cruise'em. A ona niczym się od nich nie różniła. Kochała się w

Drake'u Coltonie niemal całe życie.

Któregoś roku - miała wtedy siedemnaście lat, a on przyjechał do

domu podczas przerwy semestralnej - wydawało jej się, że też coś do

niej czuje. Ale potem wystraszył się i do końca pobytu starał się jej

unikać. Cierpiała, ale czas leczył rany; po paru miesiącach pogodziła

się z faktem, iż jej marzenia o wspólnej przyszłości z Drakiem nigdy

się nie spełnią. Wiedziała, że teraz też sobie poradzi, choć tym razem

sytuacja była znacznie bardziej skomplikowana.

- Nie rób tego - powiedziała, strącając z brzucha jego dłoń.

Wyprostował się i nie spuszczając oczu z jej twarzy, podniósł do

ust parujący kubek.

- Znasz płeć dziecka? - spytał po chwili.

Cisza zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Wreszcie Maya

odchrząknęła, przeczyszczając gardło.

- Dziewczynka - odparła szeptem. - Tak wykazało USG.

Skinął z powagą głową. Nie umiała poznać, czy jest to wyraz

aprobaty, czy niezadowolenia. Przestań, zganiła się w myślach.

Dlaczego miałby się cieszyć czy smucić? Po pierwsze, nie wie, że to

on jest ojcem, a po drugie, w liście, który zostawił przed wyjazdem,

background image

wyraźnie dał do zrozumienia, że nie planuje zakładać rodziny.

Przynajmniej nie z nią, Mayą Ramirez.

- Masz zdjęcie?

- Tak.

- Może mi je kiedyś pokażesz... - W jego głosie pobrzmiewała

nuta zadumy. - Powiedz: wybrałaś już imię?

Poczuła ucisk w sercu.

- Marissa - odparła. - Marissa Ramirez.

Na ułamek sekundy jego twarz sposępniała. Potem jednak

uśmiech wypłynął mu na wargi.

- Hm, Marissa... Podoba mi się. Jeśli dopisze jej szczęście, może

wyrośnie na tak piękną kobietę, jak jej mama.

Przez chwilę pieścił ją oczami. Jego spojrzenie zdawało się

obiecywać wszystko, o czym kiedykolwiek marzyła. Ale wiedziała, że

to złudzenie. Bojąc się, że za moment wyleje na siebie kawę, drżącą

ręką odstawiła kubek.

- Muszę się uczyć - rzekła.

Odsunąwszy krzesło, podeszła do ekspresu, dolała sobie kawy, po

czym udała się do swojego pokoju. Nie wychyliła stamtąd nosa aż do

obiadu.

Słysząc, jak domownicy schodzą się do jadalni, wiedziała, że

powinna się wyłonić. Jeżeli tego nie zrobi, matka, którą niepokoił jej

brak apetytu, na pewno przyjdzie sprawdzić, co się dzieje. Biorąc

głęboki oddech, Maya otworzyła drzwi i ruszyła do kuchni. Drake'a na

szczęście tam nie było.

background image

- Pomóc ci, mamo?

Inez skinęła głową. Do wyłożonego płócienną serwetką koszyka

wrzuciła stos domowej roboty tortilli.

- Zanieś do jadalni - poleciła córce. - A przy okazji zobacz, czy

nie zabraknie salsy.

Duma nie pozwoliła Mai odmówić. Bądź co bądź sama

zaproponowała pomoc. A nie musiała; nikt jej o to nie prosił. No cóż,

pomyślała, człowiek całe życie się uczy. Drugi raz nie popełni tego

błędu.

- Aha, weź jeszcze masło - dodała Inez.

Zamieszawszy w garnku, skosztowała danie, po czym dosypała

przypraw.

Maya położyła pół kostki masła na porcelanowym talerzyku,

chwyciła koszyk z plackami i skierowała się do jadalni. Może Drake

ma inne zajęcia, może pojechał do miasta, może...

Niestety, los jej nie sprzyjał. Drake z ojcem siedzieli przy stole,

pogrążeni w rozmowie. Na jej widok przerwali w pół słowa. Po chwili

Joe wstał z ciepłym uśmiechem na twarzy.

- Pięknie wyglądasz, Mayu. - Zerknął na syna. - Kobieta w ciąży

po prostu rozkwita. Nie sądzisz, chłopcze?

- To prawda - przyznał Drake zmysłowym głosem.

Oblała się rumieńcem. Podejrzewała, że kolorem przypomina

świeżo ugotowanego homara.

- Nie chciałem cię peszyć, kochanie - powiedział cicho Joe

Colton. - Przepraszam.

background image

W jego spojrzeniu było tyle ciepła i przyjaźni, że miała ochotę

oprzeć głowę na jego ramieniu i wybuchnąć płaczem.

- Nie, nic... nic się nie stało - wydukała.

Po chwili odważyła się spojrzeć na Drake'a. Wyraz twarzy miał

neutralny; nie zdradzał żadnych emocji.

- Mama prosiła, żebym wam to przyniosła...

Postawiła koszyk z plackami i talerzyk z masłem na stole koło

mężczyzn, po czym sprawdziwszy, ile w salaterce zostało salsy,

wróciła pośpiesznie do kuchni.

- Jeszcze to. - Inez podała jej półmisek burritos. - Gdybyś była tak

miła... Muszę przygotować resztę jedzenia, bo dziewczyna, którą

wynajęłam do pomocy, nie raczyła się pojawić.

Mayę ogarnęły wyrzuty sumienia. Gdyby nie Drake, mogłaby

odciążyć mamę w kuchni, zamiast cały dzień ukrywać się w swoim

pokoju. Wprawdzie zamierzała się uczyć, gdyż pod koniec miesiąca

czekał ją egzamin, ale oczywiście w ogóle nie była w stanie skupić się

na nauce.

Zaniosła do jadalni burritos. Z sympatii do Joego, który uwielbiał

ostre potrawy, Inez często serwowała meksykańskie dania, mimo że

Meredith ich nie znosiła. Postawiwszy półmisek na stole, Maya

ponownie udała się do kuchni. Po chwili wróciła do jadalni z ryżem i

fasolą. Rozejrzała się, sprawdzając, czy wszystko jest na swoim

miejscu i po raz trzeci skierowała się do drzwi.

Chociaż nie patrzyła na Drake'a, to jednak za każdym razem, gdy

wchodziła lub wychodziła, czuła na sobie jego wzrok.

background image

- Przysiądź się do nas, Mayu - poprosił Joe.

Z wrażenia stanęła jak wryta; nie potrafiła wykonać kroku.

Wreszcie pokręciła energicznie głową. Zdając sobie sprawę, że

zachowuje się jak dzikuska, spróbowała się uśmiechnąć i grzecznie

odmówić. Nie zdążyła. Drake wysunął dla niej krzesło, a Joe

delikatnie ujął ją za łokieć i zaczął prowadzić do stołu.

- Skoro pan nalega... - powiedziała. - Ale tylko na chwilę.

Joe patrzył na nią przyjaźnie i ze zrozumieniem, co zaś się tyczy

Drake'a... nie była pewna. W jego spojrzeniu kryło się coś więcej, ale

co?

- Jak twoje studia? - spytał starszy Colton.

Podsunął jej półmisek. Nałożyła sobie na talerz burrito, gospodarz

nałożył dwa.

- Dobrze, dziękuję. Trafiłam na listę wyróżnionych studentów -

pochwaliła się.

- Podobnie jak rok temu. - Joe uśmiechnął się z aprobatą, po czym

podał półmisek synowi.

Na talerzu Drake'a wylądowały cztery burritos. Nie mieściło jej

się w głowie, jak można tyle jeść i być tak szczupłym. Zeszłego lata

głośno wyraziła zdziwienie.

- To dlatego, że dużo myślę - odparł, szczerząc zęby. - I dużo

czasu spędzam w ruchu. - Po czym zgarnął ją w ramiona i znów

zaczął spalać kalorie.

Na wspomnienie tamtych chwil zarumieniła się po czubki uszu.

Czym prędzej wrzuciła na talerz trochę ryżu i fasoli. Podała miseczki

background image

dalej. Siedziała na wprost Drake'a, wiec za każdym razem, gdy

podnosiła oczy, napotykała jego wzrok.

Do jadalni weszła Meredith Colton, wnosząc z sobą zapach

drogich perfum. Nie zwracając uwagi na Mayę, skrzywiła się z

niesmakiem na widok jedzenia, następnie poinformowawszy męża, że

jest umówiona na lunch w mieście, skierowała się ku drzwiom. Na

syna nawet nie spojrzała.

Mai żal było Drake'a i jego rodzeństwa. Zresztą trudno było im

nie współczuć. Jej własna matka uwielbiała dzieci i szczodrze

okazywała im miłość. Matka Drake'a zaś miewała okresy, kiedy

interesowała się poczynaniami swoich dwóch najmłodszych pociech,

ale resztę dzieci traktowała jak powietrze. Maya nie potrafiła tego

zrozumieć, tym bardziej że kiedyś pani Colton zachowywała się

całkiem inaczej: była pogodna, roześmiana, lubiła chodzić z mężem

na spacery po plaży i szaleć z dziećmi w ogrodzie.

Drake odprowadził matkę wzrokiem do drzwi. Z jego oczu

wyzierała tęsknota. Przez chwilę wyglądał jak mały chłopiec, który

pragnie, by go przytulono, pogłaskano po głowie. Parę sekund później

jego spojrzenie znów stało się nieprzeniknione. Z małego chłopca

ponownie przeistoczył się w mężczyznę, silnego, odważnego,

zdeterminowanego. W człowieka, któremu dowództwo sił specjalnych

powierzało najbardziej niebezpieczne misje. Odpowiadało mu takie

życie. Kochał wyzwania, lubił igrać ze śmiercią. Nie bał się jej,

przeciwnie, stale próbował się z nią zmierzyć.

background image

Przepełniona smutkiem, Maya jadła pośpiesznie. Przypuszczalnie

Drake nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale tkwiło w nim... może

nie pragnienie śmierci; nie, na pewno nic aż tak drastycznego, raczej

jakiś głęboko zakorzeniony mrok, jakaś niemal odwieczna boleść,

której nigdy nie zdołał pokonać.

- Ciekaw jestem twojej opinii na temat Hopechest Ranch -

kontynuował Joe, kiedy drzwi za żoną się zamknęły. - Sądzisz, że to

ma sens? Że dzieci naprawdę czegoś się tam uczą?

- Och, tak! - zawołała. - To fantastyczne miejsce i cieszy się

doskonałą opinią. Program nauczania jest znakomity. Przynajmniej ja

tak uważam - dodała szybko; nie chciała wypaść na osobę

zarozumiałą.

- To dobrze, bo w tym roku zamierzam przekazać dyrekcji więcej

pieniędzy.

- Przydadzą się. Z roku na rok trafia tam coraz więcej dzieci.

- Hm. - Gospodarz domu na moment się zamyślił. - Drake... -

zwrócił się do syna. - Nie wybrałbyś się do Hopechest, co? Może

przyszedłby ci do głowy jakiś pomysł. Zobaczyłbyś, czego im

potrzeba. Może stajnię należy wyremontować? Albo zbudować nową?

A może warto postawić większy budynek mieszkalny?

- Zorientuję się, tato - obiecał Drake.

- Świetnie.

Wzruszyła Mayę duma w oczach ojca, gdy patrzył na syna, i

zaufanie, jakim go darzył. Pomyślała sobie, że Drake'owi potrzebna

background image

jest czułość, uznanie; powinien wiedzieć, że nie tylko w pracy go

cenią.

Starczy! - nakazała sobie w duchu. Drake na pewno od nikogo nie

oczekiwał troski, współczucia czy litości. Był dorosłym mężczyzną. A

ktoś taki jak ona, przeżywający huśtawkę emocjonalną, naprawdę nie

nadaje się ani na doradcę, ani na pocieszyciela. Zapamiętaj to raz na

zawsze, Mayu Ramirez. Nie wtrącaj się; oszczędzisz sobie nerwów, a

innym powodów do irytacji.

Ale do życia swojego dziecka zamierzała się wtrącać. Zamierzała

troszczyć się o córkę, służyć jej wsparciem, radą, rozpieszczać ją i

otaczać miłością.

Westchnęła głośno.

- Jak się dziś czujesz? - spytał Drake, patrząc jej prosto w oczy.

Starszy z Coltonów również wbił w nią spojrzenie. Czekali na

odpowiedź.

- Dobrze - odparła cicho.

- Plecy cię już nie bolą?

Pytanie wydało jej się szalenie intymne. Czuła, jak na jej policzki

znów występują rumieńce.

- Już nie. - Odsunęła krzesło od stołu. - Przepraszam. Obiecałam,

że niedługo wpadnę do Hopechest.

Chwyciła talerz z prawie nietkniętym posiłkiem i uciekła z

jadalni.

- Niewiele zjadłaś - zauważyła Inez w kuchni.

background image

- Wystarczająco dużo. Muszę lecieć, mamuś. - Cmoknęła matkę w

policzek. - Kocham cię.

- Ja ciebie też, myszko - rzekła Inez, z zatroskaniem przyglądając

się córce.

Przez całą drogę na ranczo, gdzie mieścił się sierociniec, Maya

czyniła sobie wyrzuty. Nie chciała okłamywać rodziców ani sprawiać

im bólu. Martwili się o nią. Zrobiliby wszystko, aby była szczęśliwa.

Nie mogła im jednak powiedzieć, że to Drake jest ojcem jej dziecka.

Drake, który nie chce mieć żony, rodziny ani jakichkolwiek

zobowiązań. Ilekroć odtwarzała w myślach treść jego listu

pożegnalnego, dojmujący ból ściskał ją za serce. Te wszystkie

pieszczoty, pocałunki, czułe słowa nic nie znaczyły. Nic a nic. Ale

przecież nie składał jej wówczas żadnych obietnic...

Starając się zapomnieć o kłopotach, skręciła na teren Hopechest.

Mieszkały tu dzieciaki pokrzywdzone przez los. W porównaniu z nimi

wiodła lekkie, beztroskie życie.

- Dzień dobry, panno Ramirez! - zawołał Johnny Collins,

podbiegając do samochodu i wyciągając ręce po książki. Nie pozwalał

jej nic nosić.

- Dzień dobry, Johnny.

Czternastoletni Johnny był jednym z jej ulubieńców. Matka

uciekła z domu, kiedy syn miał kilka lat. Po odejściu żony ojciec

zaczął zaglądać do kieliszka. Wkrótce cały czas chodził pijany. Nikt

mu nie chciał dać pracy. Johnny dodał sobie parę lat i zatrudnił się w

barze szybkiej obsługi.

background image

- Przeczytałeś książkę, którą ci zadałam w zeszłym tygodniu?

Skinął głową.

- Tak jak mi pani radziła, zapisywałem na kartce słowa, których

nie znałem, i przed przystąpieniem do nowego rozdziału sprawdzałem

je w słowniku.

- Brawo. - Weszli do sali, w której udzielała prywatnych lekcji

uczniom mającym największe trudności z nauką. - Sprawdziłam twoją

klasówkę. Świetnie wypadłeś, Johnny. Jestem pod wrażeniem. -

Należała mu się pochwała.

Oczy chłopca rozbłysły radością. Zauważyła na jego źrenicach

małe złociste punkciki. Takie same złociste punkciki miał Drake,

kiedy patrzył pod słońce.

- No dobrze, a teraz pokaż listę słów - poprosiła, siadając przy

biurku.

Przez dwie godziny pracowała najpierw z Johnnym, potem z

grupą uczniów trochę bardziej od niego zaawansowanych. O trzeciej

po południu wróciła do domu, by zająć się dwójką najmłodszych

Coltonów: przypilnować, aby coś zjedli i sprawdzić, czy odrobili

lekcje. Pani Meredith miała bzika na tym punkcie.

Kiedy dojechała na miejsce, Drake pracował na wybiegu z

młodym wałachem. Przez kilka minut stała przy samochodzie,

obserwując mężczyznę i konia. Widząc cierpliwość Drake'a,

delikatność, wrażliwość, a zarazem stanowczość, pomyślała sobie, że

byłby znakomitym nauczycielem. Gdyby kiedykolwiek w przyszłości

chciał poświęcić czas dzieciakom w Hopechest...

background image

Znów się zagalopowała. Drake naprawdę nie potrzebuje jej rad,

co ma robić ze swoim życiem, kiedy znudzą mu się niebezpieczne

misje, podczas których może zginąć. Był dorosły i sam najlepiej

wiedział, czym się chce zająć.

Akurat zamierzała ruszyć do domu, kiedy stanął przy ogrodzeniu,

twarzą w jej stronę. Skinął na powitanie głową, po czym przez dłuższą

chwilę przyglądał się w milczeniu, tak jak wcześniej przy stole w

jadalni. W jego oczach była zachęta, problem w tym, że ona, Maya,

nie potrafiła odczytać, do czego.

Dziecko, wyczuwając jej niepokój, obudziło się i zaczęło wiercić.

Speszona, odwróciła się i poczłapała do domu.

- Maya, chodź z nami! - zawołał Joe Junior, kiedy pojawiła się w

drzwiach. - Drake pokaże nam, jak się rzuca lassem.

- Za kilka lat będziemy mistrzami rodeo! - poinformował ją

Teddy.

- Ciszej - upomniała ich. - Nie jesteśmy w lesie.

Udała się do swojego pokoju; chłopcy za nią. Położywszy na

krześle torbę z książkami, zdjęła skórzane pantofle i włożyła

tenisówki.

- A lekcje? - spytała. - Odrobione?

Obiecali, że odrobią przed kolacją. Jeśli trzeba będzie, zrezygnują

z oglądania telewizji.

- W porządku.

- Możemy? Zgadzasz się? - Joe popatrzył na nią z

niedowierzaniem, po czym wydał z siebie dziki okrzyk radości.

background image

Po chwili, przypomniawszy sobie, że nie są w lesie, zasłonił ręką

usta. Uśmiechając się szeroko, skinął na Teddy'ego i wybiegł z

pokoju.

Maya poczuła ukłucie w sercu. Drake był idealnym starszym

bratem. Widać było, że uwielbia tych dwóch urwisów. To dobrze,

pomyślała; potrzebowali miłości i aprobaty nie tylko od niej, także od

swoich bliskich. Matka chłopców... cóż, na pewno ich kocha, ale

miewa tak zmienne nastroje, że... Po prostu jej zachowanie jest trudne

do przewidzenia.

Ojciec też ich kocha, ale ma w sobie jakiś głęboko zakorzeniony

smutek, który chłopcy instynktownie wyczuwają. Dlatego przy ojcu

stają się poważni i zgaszeni. Zresztą senior rodu nie poświęcał synom

zbyt wiele czasu; zajmowały go problemy, które od kilku miesięcy

trapiły rodzinę: a to strzelanina w ogrodzie, a to tajemnicze zniknięcie

Emily.

Z Drakiem chłopcy mogli poszaleć. Wszyscy na tym korzystali: i

oni, bo przepadali za jego towarzystwem, i on, bo dobrze mu robiła

ich obecność. Czuł się szczęśliwy, potrzebny, doceniany. Ale

właściwie co ją obchodzi samopoczucie Drake'a?

Chwyciwszy cienką kurtkę, ruszyła na dwór. Pani Meredith płaci

jej za to, aby miała na oku swoich podopiecznych i pilnowała, by nie

przydarzyło im się nic złego. Na środku padoku zobaczyła dwa kozły

do rżnięcia drewna; w każdym tkwiła miotła udająca końską szyję i

łeb. Naprzeciw „koni" stał Drake, który demonstrował chłopcom

background image

prawidłowy sposób trzymania lassa. Wyglądało to tak zabawnie, że

mimo woli parsknęła śmiechem.

Obejrzał się przez ramię.

- Twój śmiech czyni dzień piękniejszym i pogodniejszym -

oznajmił.

Chłopcy popatrzyli to na nią, to na starszego brata i wreszcie na

siebie. Zaczęli rechotać, po chwili jednak przestali; mieli ważniejsze

sprawy na głowie.

- Tak dobrze? Co, Drake? - spytał Joe.

Maya oparła się o ogrodzenie i obserwowała, jak Drake uczy

braci wywijania lassem. Stali ze dwa metry od kozła. Joe, jako

starszy, szybciej pojął, o co chodzi. Drake kazał mu się cofnąć pięć

kroków i czekać; sam zaczął ćwiczyć z Teddym. Pracował z nim tak

długo, dopóki Teddy również nie opanował rzutu z dwóch metrów.

Mniej więcej po godzinie Maya zawołała:

- Jeszcze dziesięć minut, kochani! Potem wracamy do domu!

- I co robimy? - spytał Drake.

Jego głęboki głos i lubieżny wzrok przejęły ją dreszczem.

- Odrabiamy lekcje - odparła.

Chłopcy zaczęli protestować, ale Drake przywołał ich do

porządku.

- Wszystkie zajęcia trzeba planować i przestrzegać ustalonego

czasu - oznajmił. - Tak postępuje każdy żołnierz, a zwłaszcza

komandos. Mieliście lekcję rzucania lassem, a teraz pora przejść do

następnego punktu programu. Prawda, pani profesor?

background image

- Prawda - poparła go zaskoczona.

- No to jazda stąd! - rozkazał braciom.

Zszedł z padoku, zabierając z sobą rewizyty. Joe z Teddym

wspięli się na ogrodzenie i zeskoczyli po drugiej stronie, tuż koło Mai.

- Drake naprawdę jest w tym dobry - oznajmił Joe. - Gdyby

chciał, mógłby być mistrzem rodeo.

- Ja nim zostanę - postanowił Teddy.

Joe pchnął go na ogrodzenie.

-Akurat!

- Zobaczysz!

- Spokojnie, chłopcy. Znacie zasady, prawda? Po pierwsze, nie

kłócimy się, tylko dyskutujemy. A po drugie, nie wolno nikogo dźgać

czy popychać. Za karę, Joe, pójdziesz do łóżka dziesięć minut

wcześniej.

- Ale ja nie...

Chłopiec zamierzał się sprzeciwić, lecz w tym momencie

Meredith otworzyła drzwi i zmierzyła całą trójkę gniewnym

spojrzeniem.

- Proszę natychmiast ściszyć głosy - rozkazała.

- Tak jest, mamusiu - powiedzieli razem bracia.

Maya miała ochotę przyłączyć się do nich i skulić pod siebie

ogon. Powstrzymała się w ostatniej chwili. Mniej więcej rok temu

uświadomiła sobie, że jeżeli nie chce, aby Meredith patrzyła na nią z

góry, nie może okazywać strachu czy uległości.

background image

- Czy chłopcy odrobili już lekcje? - spytała ich matka, groźnie

marszcząc brwi.

- Nie, właśnie idą - odparła Maya. - Przed chwilą skończyli

zajęcia z Drakiem. Uczył ich rzucania lassem. To doskonałe ćwiczenie

wyrabiające koordynację wzrokowo-ruchową - dodała tonem

nauczycielki, która wie. co jest dobre dla jej uczniów.

Uśmiechnęła się z fałszywą pewnością siebie, modląc się w

duchu, by Meredith nie zbeształa jej w obecności dzieci. Chłopcy

zwykle brali jej stronę i wtedy wszyscy troje musieli słuchać długiego

wykładu. Na szczęście Meredith skinęła głową i zawróciła do salonu,

aby zamienić słowo z mężem.

Maya odetchnęła z ulgą, po czym zagoniła chłopców do swojego

pokoju, gdzie zazwyczaj odrabiali lekcje. Kiedy zobaczyła, że wzięli

się do pracy, zdjęła z półki własne książki na temat fizycznego i

emocjonalnego rozwoju dzieci w wieku od czterech do dwunastu lat i

zaczęła czytać.

Drake ściągnął ubranie, wskoczył pod prysznic, potem ubrał się i

udał pośpiesznie do kuchni. Wsunął głowę za drzwi, ale Mai nie

zastał.

- Gdzie... - Zamierzał o nią spytać, ale w ostatniej chwili zmienił

decyzję. - Gdzie są chłopcy?

Inez Ramirez, wieloletnia gospodyni, przyjaciółka i powiernica

Coltonów, przyglądała mu się bez słowa przez kilka ciągnących się w

nieskończoność sekund, po czym oznajmiła:

background image

- Maya zaniosła im kolację do pokoju. Jeszcze nie skończyli

odrabiać lekcji.

Szkoda, pomyślał, starając się ukryć rozczarowanie. Dawno temu

przekonał się - podobnie jak wszystkie dzieciaki na ranczu - że Inez

potrafi czytać w cudzych myślach. Zawsze wyczuwała, kiedy któreś z

nich coś przeskrobało; wchodzili do domu jak gdyby nigdy nic, a jej

wystarczył jeden rzut oka. Kiedy teraz mierzyła go wzrokiem, miał

wrażenie, że przenika go na wylot: wie nie tylko o ubiegłorocznych

schadzkach, ale również o tym, że codziennie w nocy Maya jawi mu

się w snach.

- Dzięki, Inez - powiedział, po czym skierował się do salonu, w

którym wcześniej zauważył rodziców.

Znalazłszy się w zasięgu ich głosów, przystanął za drzwiami.

- Och, doprawdy, Joe - oznajmiła zirytowanym tonem Meredith. -

Przecież to tylko parę tysięcy. Myślałby kto, że proszę cię o

oszczędności całego życia.

- Masz własne konto, na które co miesiąc wpłacam pokaźną sumę,

oraz własne karty kredytowe. Swoje rachunki płać swoimi kartami.

- Ale znaczna część tych rachunków jest za twoje przyjęcie

urodzinowe!

Joe

prychnął

pogardliwie.

Jego

reakcja

zaskoczyła

podsłuchującego za drzwiami syna: jeszcze nigdy nie słyszał, aby

ojciec zwracał się do żony w sposób tak sarkastyczny.

- Które zapamiętamy do końca życia, prawda, kochanie?

background image

- Faktycznie, nie należało ono do zbyt udanych - przyznała cicho

Meredith. - Nawet nie wiesz, jak bardzo się wtedy wystraszyłam.

Mogłeś zginąć albo zostać ranny.

Drake czekał na odpowiedź ojca, ale ten milczał. Po chwili rozległ

się stukot obcasów. Meredith oddaliła się korytarzem do swojego

pokoju. Trzasnęły drzwi.

Mniej więcej po minucie Drake wyłonił się z jadalni. Ojciec stał

przy oknie, z kamiennym wyrazem twarzy wpatrując się z zapadający

mrok. Na odgłos kroków obejrzał się przez ramię i uśmiechnął do

syna. Drake'owi serce zabiło mocniej. Bez względu na kłopoty, troski

czy zmartwienia, Joe zawsze miał czas dla dzieci, zarówno dla

swoich, jak i przybranych, którym ofiarował uczucie i dach nad

głową.

Podziwiał tę cechę swojego ojca i starał się brać z niego przykład;

oczywiście własnych dzieci nie miał, ale przynajmniej młodszym

braciom zawsze próbował poświęcić jak najwięcej uwagi.

- Jak leci, synu?

- Dobrze, tato - odparł, po czym nagle urwał. - Chociaż nie, wcale

nie tak dobrze. Nie potrafię dogadać się z Mayą.

Joe uniósł pytająco brwi.

- Nie chce mi powiedzieć, kto jest ojcem dziecka - przyznał

Drake.

- Napijesz się koniaku? - spytał ojciec.

- Chętnie.

background image

Ojciec podszedł do barku, podał synowi kieliszek i usiadł w

fotelu. Drake zajął miejsce na kanapie. Dotyk skóry i jej zapach

podziałały na niego kojąco.

- To takie ważne? To znaczy, kto jest ojcem?

Drake wytrzeszczył ze zdziwienia oczy.

- Bardzo - odparł. - Bo jeśli... jeśli okaże się, że ja, wówczas

chciałbym postąpić, jak należy.

- A jeśli nie ty? Czy to coś zmienia? Wiesz, Joego Juniora

znaleźliśmy z twoją mamą na wycieraczce. Zaadoptowaliśmy go i

wychowujemy jak własnego syna.

Drake pokiwał z namysłem głową. Już nawet nie pamiętał, że jego

mały braciszek to podrzutek.

- Gdyby nic cię z Mayą nie łączyło, przypuszczam, że na wieść o

jej ciąży nie przyjeżdżałbyś do domu, prawda?

Drake napotkał wzrok ojca.

- Prawda. Podejrzewam, że to moje dziecko. Jestem niemal w stu

procentach pewien. Ale ona nie chce tego potwierdzić. - Westchnął

zrezygnowany.

- Prosiłeś ją o rękę? - spytał Joe.

Drake uśmiechnął się pod nosem.

- O takich sprawach jeszcze nie rozmawialiśmy.

- Aha, czyli nie bardzo zależy ci na małżeństwie?

W pytaniu ojca Drake wyczuł lekką ironię. Starał się opanować

falę emocji, jaka go zalała.

background image

- Nie planowałem się żenić ani zakładać rodziny. Wiodę mało

ustabilizowane życie.

- Mało ustabilizowane, za to dość niebezpieczne - stwierdził Joe. -

Jednakże kobiety i dzieci radzą sobie, kiedy ich mężowie i ojcowie

spędzają dłuższy czas poza domem. Rodzina nie musi cierpieć z tego

powodu. Jeżeli mąż z żoną się kochają...

Drake wiedział, że ojciec próbuje go zmusić do spojrzenia w głąb

siebie, przeanalizowania swoich uczuć wobec Mai. Zmrużywszy oczy,

popatrzył w okno. Niebo było stalowoszare, drzewa kołysały się na

wietrze. W jego duszy panował identyczny mrok. Czasem na moment

znikał, coś go rozpraszało, ale potem znów wracał.

Maya zaś była jak słońce, promienna, ciepła, uśmiechnięta.

Symbolizowała jasność, dobroć, szczęście, wszystko to, do czego on

dążył, lecz co zawsze pozostawało poza jego zasięgiem.

- Kolacja! - zawołała z drugiego pokoju Inez.

Joe uważnie obserwował twarz syna. Drake był mężczyzną z krwi

i kości. Potrzebował tego, co każdy mężczyzna: seksu, ale również

miłości. Życie w pojedynkę, bez drugiej osoby, jakby mijało się z

celem; wydawało się puste i ponure. Wzdychając cicho, wstał z fotela

i ruszył do jadalni, gdzie powoli zbierała się reszta rodziny.

Zajął miejsce u szczytu stołu, Drake po jego lewej ręce. Po prawej

usiedli River z Sophie, która też spodziewała się dziecka. Joe nie mógł

się już doczekać swojego pierwszego wnuka. Podobał mu się dom,

który River zaprojektował i zbudował, ale lubił, kiedy młodzi wpadali

z wizytą na lunch lub kolację.

background image

Meredith skinęła na powitanie do córki i synów, po czym usiadła

naprzeciwko męża. Joe zadumał się. Wcześniej, w salonie, miał

wielką ochotę wyjawić Drake'owi, że to nie on spłodził Teddy'ego,

którego przecież kochał jak własnego syna. Ale nic nie powiedział.

Zresztą takie rzeczy powinny pozostać między małżonkami. Owszem,

Meredith go zdradziła, owszem, zmieniła się prawie nie do poznania,

ale mimo to wciąż była jego żoną i matką jego dzieci. A że najbardziej

z nich wszystkich kochała Joego Juniora i Teddy'ego, to już inna

sprawa.

Przepełnił go smutek. W przeciwieństwie do Drake'a, który

walczył sam z sobą, usiłując zgłębić stan swoich uczuć wobec Mai,

on, Joe, od samego początku wiedział, czego pragnie. Meredith

również nie miała żadnych wątpliwości. Zakochali się w sobie od

pierwszego wejrzenia. Ale gdzie się podziała ta miłość?

Opuściwszy gabinet lekarski, Maya odetchnęła z ulgą. Zarówno

ona sama, jak i malutka Marissa cieszyły się doskonałym zdrowiem.

Na szczęście szalona jazda na koniu nie zaszkodziła dziecku.

Wycofując się z ruchliwego parkingu przy klinice, o mało nie zderzyła

się z Peggy Honeywell, właścicielką pensjonatu „Honeywell House".

Pomachała do niej przyjaźnie i odczekała, aż droga będzie wolna.

Rozglądając się uważnie, aby nie spowodować kraksy, skręciła w

prawo. Załatwiła kilka sprawunków, po czym pojechała do

miejscowej szkoły średniej.

Andy'ego Martina zastała w jednej z sal lekcyjnych.

background image

- Jak leci? - spytał, omiatając wzrokiem jej zaokrągloną figurę.

Miała wrażenie, że w ostatnim czasie wszyscy z wielkim

zainteresowaniem śledzą zmiany dokonujące się w jej wyglądzie.

Czasem czuła się jak wyrzucony na plażę wieloryb, wokół którego

gromadzi się tłum zatroskanych gapiów chcących pomóc, lecz nie

wiedzących, jak to zrobić.

- Świetnie - odparła. Postawiwszy na biurku torbę, wyjęła z niej

kilka kartek. - Oto ostatnie testy Johnny'ego. Rzuć na nie okiem,

dobrze? Obawiam się, że nie bardzo nadaję się na nauczyciela

matematyki...

Przez kilka minut Andy przeglądał zadania; przy złych

odpowiedziach pisał na marginesach jakieś uwagi. Od czasu do czasu

mruczał coś pod nosem. Maya czekała cierpliwie. Reakcja Andy'ego

napawała ją optymizmem. Johnny, podobnie jak większość dzieci,

które wychowują się same, był bystrym chłopcem. Odznaczał się

sprytem i inteligencją, ale nigdy nie posiadł tak podstawowych

umiejętności jak czytanie, pisanie czy dodawanie.

- No dobrze. - Andy odłożył kartki na bok. - Przygotuję specjalne

zestawy ćwiczeń, które pomogą chłopakowi w miarę szybko nadrobić

zaległości.

- Naprawdę? - ucieszyła się.

- Może wpadłbym do Hopechest w sobotę rano? Odpowiada ci?

Chciałbym najpierw sprawdzić parę innych rzeczy, na przykład, jak

Johnny sobie radzi z czytaniem, z rozumieniem trudniejszych słów

czy rozwiązywaniem innego rodzaju zadań...

background image

- Och, Andy, to by było cudownie. Dziękuję. Nawet nie wiesz,

jaki ciężar spadł mi z serca. Wydaje mi się, że w Johnnym drzemie

ogromny potencjał intelektualny. Jeśli mu pomożemy nadrobić braki,

za kilka lat chłopak będzie miał szansę dostać się na studia...

- Kto wie? - Andy spojrzał na zegarek. - Nie jesteś głodna? Nie

wybrałabyś się na wczesną kolację?

Kiedy zorientowała się, że jest w ciąży, zerwała z Andym

wszelkie kontakty. Wykręcała się nawet wtedy, gdy zapraszał ją na

spacer. Z kolei kiedy on usłyszał o jej ciąży, natychmiast

zaproponował jej małżeństwo. W dodatku o nic nie pytał.

W przeciwieństwie do Drake'a, który chciał wiedzieć, kiedy

dokładnie zaszła w ciążę i z kim! Nigdy mu tego nie wybaczy.

Współczuła mu z powodu śmierci brata i problemów nękających

rodzinę, ale wobec niej zachował się nieładnie.

- Chyba nie, Andy. Dziękuję.

- Podobno Drake Colton wrócił do domu...

Przez chwilę wpatrywała się w tablicę; nie chciała okłamywać

przyjaciela, a jednocześnie trudno jej było pogodzić się z myślą, że

okazała się tak łatwowierna.

- Chyba przyjechał na urlop - mruknęła.

- Mayu...

Poderwała się na równe nogi i uśmiechnęła szeroko.

- Muszę już lecieć. Chłopcy zostali sami; pewnie całkiem

zapomnieli o odrabianiu lekcji.

Andy odprowadził ją do samochodu i otworzył drzwi.

background image

- Jestem twoim przyjacielem - powiedział, ujmując ją za łokieć. -

Pamiętaj o tym.

Pokiwała smętnie głową. Naprawdę nie chciała sprawić mu

przykrości.

- Możesz do mnie przyjść lub zadzwonić, kiedy tylko zechcesz.

Żeby pogadać, pośmiać się, popłakać. O każdej porze dnia i nocy.

Dobrze?

- Dzięki, Andy.

Cmoknęła go w policzek, po czym wsiadła do samochodu i

szybko odjechała. Bała się, że jeszcze chwila, a zacznie beczeć. Na

środku ulicy! Tego tylko brakowało. Cale miasteczko huczałoby od

plotek.

Pociągnąwszy raz czy drugi nosem, zaczęła myśleć o tym, co ją

jeszcze dziś czeka. Przed pójściem spać musi dokończyć esej i wysłać

go e-mailem do swojego profesora. Ale zanim zabierze się do pisania,

musi najpierw sprawdzić, czy chłopcy odrobili lekcje, potem zagonić

ich do łóżka.

Boże, ależ jest zmęczona! I znów bolą ją plecy. A oprócz pleców

nogi. Przez chwilę zastanawiała się, czym sobie na to zasłużyła. Co

takiego zrobiła, że los ją tak pokarał?

- Byłam głupia - odpowiedziała sama sobie. - I zakochałam się w

niewłaściwym mężczyźnie - dodała smutno.

Zaparkowała przed domem i powoli wygramoliła się z

samochodu. Przez kilka następnych godzin nie miała chwili

wytchnienia. Sprawdziła, czy Joe z Teddym odrobili lekcje, pomogła

background image

matce przygotować kolację i nakryć do stołu, przypilnowała, by o

dziewiątej chłopcy leżeli wykąpani w łóżkach, potem zasiadła do

własnej pracy.

Drake'a widziała w przelocie. Przyjrzał się jej uważnie, ale nic nie

powiedział. A co tam! - pomyślała, wkładając świeżą koszulę nocną;

nie muszą rozmawiać. Nie załamie się z tego powodu. Skoro nie

załamała się, kiedy wyjechał, zostawiając jej list...

Rozległo się ciche pukanie do drzwi.

- Nie dzisiaj! - zawołała.

W uchylonych drzwiach pojawiła się głowa Drake'a.

- Tego już za wiele! Od dziś będę zamykać się na klucz -

oznajmiła gniewnie.

- Dlaczego? Czyżby ustawiała się kolejka chętnych?

- Czy muszę słuchać tych zniewag? - spytała, wznosząc oczy do

nieba. Po chwili przeniosła spojrzenie na intruza. - Nie muszę! Więc

wyjdź, zanim zacznę krzyczeć.

Popatrzył na nią ze skruchą w oczach. Przez moment wahał się,

niepewny, czy ma wyjść, czy może jednak zostać, po czym tak jak to

miał w zwyczaju, usiadł okrakiem na krześle.

- Widziałem cię dzisiaj w miasteczku.

- Co z tego?

- Całowałaś się z jakimś facetem na ulicy. Co jest grane?

Ściągnęła brwi.

- Nie mam najmniejszego pojęcia, o czym mówisz.

background image

- Spotykacie się? - spytał, a kiedy zdumiona wytrzeszczyła oczy,

dodał: - Czy to coś poważnego?

Wreszcie zrozumiała, kogo Drake ma na myśli.

- Andy to mój stary kumpel - rzekła.

- To był Andy? - zdziwił się. - Nie poznałem go.

- Bo ostatni raz widzieliście się w szkole. Od tamtej pory minęły

lata. A ludzie się zmieniają. Dorastają. Przynajmniej niektórzy -

dorzuciła kąśliwie.

- Uważasz, że ja nie? - Roześmiał się, nic sobie nie robiąc z jej

złośliwości.

Dziecko fiknęło koziołka. Maya syknęła i przyłożyła rękę do

brzucha. Bała się, że jak tak dalej pójdzie, nie dotrwa do

wyznaczonego terminu porodu.

- Wezmę maść - zaproponował Drake.

- Nie...

Zanim zdążyła zaprotestować, sięgnął po słoik. Otwierając go,

śmiał się cicho.

- Co cię tak rozbawiło? - spytała.

Czuła się gruba, niezdarna i traciła cierpliwość.

- Ciekawe, co sobie o nas pomyśli naszą córka, jak tak w kółko

będziemy cię smarować maścią dla koni.

- Nic sobie nie pomyśli. Zostaw mnie. Daj mi święty spokój.

- Przykro mi, nie mogę - oznajmił stanowczo. - Połóż się. -

Wskazał ręką łóżko.

background image

Westchnęła zrezygnowana i dźwignąwszy się z fotela, przeszła do

łóżka. Było jej wszystko jedno, jak wygląda. Drake i tak nie zamierza

się na nią rzucić. Przecież go nie pociąga. Ni stąd, ni zowąd zalała ją

fala wspomnień i łzy napłynęły jej do oczu. Osiem miesięcy temu

obsypywał ją pieszczotami, całował, szeptał do ucha czułe słówka,

zapewniał o miłości. A potem nagle wyjechał.

- Co ci jest? - spytał łagodnie.

Potrząsnęła głową. Może te czułe słówka co innego znaczyły?

Może tylko jej się wydawało, że Drake ją kocha? Może mówiąc o

miłości, miał na myśli sympatię, pożądanie, chęć bycia blisko drugiej

osoby i przeżycia razem paru wspaniałych chwil?

Ale nie. Na pewno nic sobie nie ubzdurała. Kochał ją. Widziała

to, kiedy na nią patrzył; czuła, kiedy ją pieścił.

- Nic.

Położyła się na chłodnym prześcieradle i zgiąwszy nogę w

kolanie, przewróciła się na bok. Z taką samą sprawnością, jaką

wykazał się poprzedniego wieczoru, rozsmarował jej po plecach maść.

Najpierw znikł ból, potem napięcie w mięśniach. Powolne ruchy rąk

miały działania usypiające. Maya raz po raz zapadała w krótką

drzemkę.

- Jesteś piękna - szepnął w którymś momencie.

- Jeśli się lubi kaszaloty...

Roześmiawszy się cicho, odstawił słoik na stół, po czym

przysunął dłonie do jej wystającego brzucha.

- Pozwól się dotknąć. Proszę cię. Obróć się do mnie przodem.

background image

Mówił tak błagalnym tonem, z taką pokorą w głosie, że nie

umiała mu odmówić. Z jego pomocą przewróciła się na drugi bok. Z

wyrazem najwyższego skupienia na twarzy wpatrywał się w jej

brzuch, od czasu do czasu delikatnie go gładząc.

- To istny cud - powiedział, kiedy wiercące się w jej brzuchu

maleństwo kopnęło go piętą w rękę.

- Masz rację - przyznała niemal bezgłośnie, jakby nie chciała

burzyć nastroju powagi.

Nie mogła oderwać od Drake'a oczu. Tak bardzo go pragnęła.

Gdyby tylko ją kochał! Gdyby chciał mieć żonę, rodzinę! Byliby

razem tacy szczęśliwi!

- Wprost niewiarygodne, że potrafimy stworzyć coś tak

wspaniałego. Nigdy wcześniej nie myślałem o dzieciach...

W milczeniu słuchała, jak z zachwytem i przejęciem powtarza

słowa o cudzie narodzin. Podniósł głowę i napotkał jej pytające

spojrzenie. Gdy jego twarz rozjaśnił ciepły uśmiech, Mayę ogarnął

błogi spokój. Ręce Drake'a gładziły jej osłonięty jedwabną koszulą

brzuch. Razem, w ciszy, dumali nad tajemnicą poczęcia. Wiedziała, że

do końca życia zapamięta tę chwilę.

Łzy wezbrały jej pod powiekami. Zamknęła oczy, aby Drake nie

widział, że płacze.

- Mayu... - przerwał milczenie. - Powinniśmy się pobrać. I to jak

najszybciej. Zanim jeszcze dziecko się urodzi.

background image

Jaka romantyczna propozycja, pomyślała ironicznie; w skali od

jednego do dziesięciu przyznała jej jeden punkt. Zła na siebie za to, że

znów była gotowa ulec wdziękom Drake'a, odepchnęła jego dłoń.

- Na miłość boską, a to dlaczego? - spytała, usiłując zachować

spokój i rozsądek. - Dziecko jest wyłącznie moją odpowiedzialnością.

Nie musisz się nami przejmować.

Spodziewała się gniewnej riposty, ale pomyliła się. Przez kilka

sekund wpatrywał się w nią w milczeniu. W jego ciemnych oczach

migotały złociste iskierki.

- Ale się przejmuję - rzekł w końcu. - Stworzyliśmy razem to

życie...

- Nieprawda.

Wziął głęboki oddech, po czym wolno wypuścił powietrze.

- Co by wykazały testy DNA?

Opuściła wzrok.

- Nie wyjdę za mąż tylko po to, aby dać córce twoje nazwisko -

oznajmiła. - Nazwisku Ramirez niczego nie można zarzucić. Noszę je

z dumą.

- I słusznie. Twoi rodzice to jedni z najszlachetniejszych ludzi,

jakich znam. Ale mówimy teraz o dziecku. O naszym dziecku - dodał

cicho, ponownie przysuwając dłonie do jej brzucha.

- Nie słyszałeś, co powiedziałam? Marissa jest wyłącznie moim

problemem i moją odpowiedzialnością.

Tym razem jego oczy rozbłysły gniewnie.

background image

- Za kogo mnie masz? Naprawdę aż tak nisko mnie cenisz, że

zamiast przyjąć moją propozycję, wolisz napomnieć o tym, co nas

łączyło?

- Sama nie wiem - szepnęła.

Czuła się rozdarta. Z jednej strony dniami i nocami marzyła o

Drake'u, z drugiej strony rozsądek podpowiadał jej, aby nie robiła

sobie nadziei.

Po jej słowach Drake zamarł bez ruchu; patrzył na nią tak, jakby

nie wierzył własnym uszom. W tym momencie zreflektowała się, że

wyrządziła mu ogromną przykrość.

- Przepraszam - powiedziała szybko. - Nie o to... Po prostu chcę,

żeby moja córka była szczęśliwa. Wymuszone małżeństwo nie wydaje

mi się najlepszym rozwiązaniem.

- Nikt na mnie nie naciska. Szedłbym do ołtarza z własnej

nieprzymuszonej woli - zapewnił ją.

Niewiele to pomogło, ona i tak wiedziała swoje. Oświadczył się,

bo był człowiekiem honoru. Świetnie. Ona jednak nie zamierzała

przyjąć oświadczyn. Może z czasem pokochałby dziecko, ale ją,

Mayę, znienawidziłby za to, że go uwięziła w klatce, której od lat się

wystrzegał.

- W liście pożegnalnym napisałeś, że w twoim życiu nie ma

miejsca na żonę - przypomniała mu.

- Człowiek w stresie wygaduje różne głupoty. Przepraszam, że

wyjechałem wtedy bez pożegnania. Ale otrzymałem wiadomość

telefoniczną, że jestem pilnie potrzebny i mam natychmiast wracać do

background image

bazy. Powinienem był cię obudzić, a nie wymykać się, kiedy spałaś.

Zachowałem się kretyńsko. Jak tchórz.

Sprawiał wrażenie, jakby mu rzeczywiście było przykro. Nie

wiedziała, co powiedzieć. Nic mądrego nie przychodziło jej do głowy.

Nie zamierzała się jednak nad nim litować. Westchnęła ciężko.

Jego twarz złagodniała. Zgasiwszy światło, pochylił się nad

łóżkiem.

- Jeszcze nie skończyliśmy tej rozmowy - rzekł. - Zanim wyjadę z

domu, powiesz mi całą prawdę. Musimy wszystko dokładnie omówić

i ustalić, co dalej.

Oknem wpadały promienie księżyca; w pokoju panował łagodny

srebrzysty półcień. Maya z uwagą przyglądała się Drake'owi.

Wyczuwała w nim głęboko skrywany smutek, mrok, którego nic nie

jest w stanie rozproszyć.

I nagle zrozumiała, czego od niego pragnie. Oczywiście uczucia,

ale nie tylko. Ważniejsza była radość. Chciała, by Drake był

szczęśliwy w miłości, by miłość płynęła z potrzeby serca, z chęci

dawania i dzielenia się, a nie z obowiązku.

Delikatnie przyłożył palce do jej powiek.

- Śpij - szepnął.

Po chwili już go nie było. W pokoju zrobiło się pusto; w jej sercu

również. Nawet dziecko przestało kopać, jakby jego także zasmuciło

zniknięcie tatusia.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

W środę rano, nie czekając, aż Inez wyłoni się z jednego z

pomieszczeń, które akurat sprzątała, Joe Colton sam otworzył drzwi.

Na zewnątrz, z ponurym wyrazem twarzy, stał Thaddeus Law,

miejscowy detektyw zajmujący się sprawą ubiegłorocznej strzelaniny,

jaka miała miejsce podczas przyjęcia z okazji sześćdziesiątych

urodzin gospodarza.

Joe instynktownie nastawił się na złe wieści.

- Wejdź, Thad - powiedział, zapraszającym gestem wskazując

swój gabinet. - Napijesz się kawy?

Detektyw liczył około trzydziestu pięciu lat, ale wyglądał

znacznie starzej, jak człowiek ciężko doświadczony przez los. Śmierć

żony w wypadku samolotowym i trudy związane z samodzielnym

wychowywaniem małej córki na pewno przysporzyły mu zmarszczek.

Ale niedawno ożenił się po raz drugi, z Heather McGrath, która była

osobistą sekretarką Joego, a zarazem córką jego przybranego brata

Petera McGratha. Może więc w życiu detektywa wreszcie znów

zaświeciło słońce.

- Z przyjemnością - odparł. Zdjąwszy kapelusz, usiadł na krześle.

- Co za paskudna pogoda. Zimno i deszcz. Gdybym mógł, najchętniej

cały dzień spędziłbym przy kominku.

Skinął głową na murowany kominek, w którym strzelały

płomienie ognia.

- Zapowiadali wczoraj, że w nocy nadciągnie kolejny zimny front.

- Joe podniósł termos i nalał kawy do dwóch kubków. Na widok syna,

background image

który przystanął w drzwiach, sięgnął po trzeci kubek. - Wejdź, Drake.

Znasz Thaddeusa, prawda?

- Oczywiście.

Drake uścisnął dłoń gościa; wziąwszy kubek, usiadł obok na

krześle.

- Masz jakieś wiadomości?

- Owszem - odparł detektyw, po czym zwrócił się do Joego: - Czy

twoja żona jest w domu?

Joe nie zdziwił się, że detektyw pyta o Meredith. Po nieudanym

zamachu na jego życie policja przesłuchiwała ją przez wiele godzin.

Meredith była główną podejrzaną. Gdyby mu kiedyś powiedziano, że

żona pragnie jego śmierci, popukałby się w czoło. Sam pomysł

wydałby mu się absurdalny. Ale teraz... prawdę mówiąc, sam nie

wiedział, czego się może po niej spodziewać.

- Zaraz ją poproszę - rzekł, podnosząc słuchawkę telefonu.

Głos miała zaspany; nawet nie starała się ukryć irytacji. Joe

wyjaśnił żonie, że Thaddeus chciałby się z nią zobaczyć. Przez

dobrych kilkanaście sekund Meredith milczała, wreszcie oznajmiła, że

potrzebuje pięciu minut, by się ubrać. Siląc się na uśmiech, Joe

powiadomił gościa, że Meredith pojawi się za dwadzieścia minut.

Pomylił się o kwadrans. Weszła do gabinetu, ciągnąc za sobą

zapach drogich perfum, które dostała od męża na Gwiazdkę. Miała na

sobie eleganckie czarne spodnie i czarną górę. Wszystkie jej stroje

kosztowały majątek i odznaczały się elegancją. Bezpowrotnie minęły

background image

czasy, kiedy ubrana w dżinsy i tenisówki biegała roześmiana po

ogrodzie, namawiając dzieci i męża, aby spróbowali ją złapać.

- Kawy? - spytał Joe, usiłując odpędzić wspomnienia, które coraz

częściej go nachodziły.

Dzieci dorastały, opuszczały dom, zakładały rodziny. Nieciekawie

zapowiadała się jesień życia: smutno, pusto, samotnie.

- Poproszę - rzekła Meredith. Pogardliwym wzrokiem zmierzyła

Thaddeusa Lawa. - Co pana sprowadza? Ma pan jakieś wiadomości o

Emily?

- Nie, proszę pani - odparł uprzejmie detektyw. - Przybywam w

innej sprawie.

Ani powaga w głosie gościa, ani jego imponująca postura zdawały

się nie robić na Meredith najmniejszego wrażenia. Przyjęła od męża

filiżankę kawy i usiadłszy wdzięcznie na dwuosobowej sofie, uniosła

pytająco brwi. Z jej zachowania przebijały wrogość i chłód. Joe

obserwował żonę z zawstydzeniem. Dawna Meredith, kobieta, którą

wciąż pamiętał i za którą tęsknił, była ciepła, wylewna, przyjazna.

- Pani Colton, czy orientuje się pani, gdzie obecnie przebywa jej

siostra bliźniaczka?

Meredith,

zaskoczona

pytaniem,

odstawiła

filiżankę

na

spodeczek, rozlewając kawę po stoliku i dywanie. Przez chwilę

wpatrywała się w detektywa z przerażeniem na twarzy, potem

przerażenie ustąpiło miejsca wściekłości.

- Jakim prawem grzebie pan w mojej przeszłości? - spytała ostro,

ignorując jego pytanie.

background image

- Dokładnie sprawdzamy życiorysy wszystkich osób, które mogły

mieć powód, żeby popełnić zbrodnię - wyjaśnił spokojnie Law. - Z

naszych informacji wynika, że pani matka urodziła dwójkę dzieci,

bliźniaczki Meredith i Patsy. Sprawdzając dalej, odkryliśmy, że Patsy

Portman została skazana na karę pozbawienia wolności za

morderstwo. W wieku osiemnastu lat zabiła mężczyznę, który był

ojcem jej dziecka.

- Dobry Boże! - zawołał Joe, zszokowany wiadomością.

Odruchowo chwycił garść serwetek i zaczął wycierać rozlaną na

stoliku kawę. Dziesiątki myśli krążyły mu po głowie. Nagle zerknął

na Drake'a; zrobiło mu się go żal. To straszne, kiedy dzieci tracą

zaufanie do rodziców. On sam od dawna nie miał już żadnych

złudzeń, że Meredith się zmieni, ale...

Nie było czasu, żeby się nad tym teraz zastanawiać. Zresztą Drake

był dorosłym mężczyzną, który niejedno w życiu widział. Kolejny

kłopot czy zmartwienie nie załamie go.

- Później - kontynuował detektyw - przeniesiono ją do zakładu... -

tu zrobił wymowną przerwę - dla psychicznie chorych.

Joe wciągnął głośno powietrze.

- Mamo, to prawda? - spytał z niedowierzaniem Drake, usiłując

cokolwiek z tego zrozumieć.

Obejrzawszy się przez ramię, popatrzył zaniepokojony na ojca,

jakby bał się, czy pod wpływem tych zaskakujących rewelacji Joe nie

dostanie zawału. Ojciec stał przygarbiony, ze zrezygnowaną miną,

background image

jakby już na nic dobrego w życiu nie liczył. Drake jeszcze nigdy nie

widział go w takim stanie.

- Jeśli nawet, to co? - warknęła Meredith, mierząc syna gniewnym

spojrzeniem. - To nie ma ze mną nic wspólnego!

Drake pokręcił smutno głową. Zdał sobie sprawę, że informacje

policji są dokładne i rzetelne; nie był to zły sen, z którego wszyscy za

chwilę mieli się obudzić.

- Gdzie ona jest, ta siostra, o której nigdy nikomu nie

wspomniałaś? - zapytał Joe.

Widać było, że z trudem panuje nad emocjami. Nagle Meredith

nie wytrzymała napięcia; załamała się.

- Nie żyje! - Zakryła rękami twarz. - Od lat nie żyje.

Ojciec z synem popatrzyli na detektywa, czekając na

potwierdzenie. Ten wzruszył ramionami.

- Pani Colton, czy ma pani jakiekolwiek potwierdzenie jej

śmierci? Akt zgonu, dokumenty ze szpitala, zaświadczenie o

pogrzebie, cokolwiek?

Meredith opuściła ręce. Sprawiała wrażenie osoby chorej,

obłąkanej, która lada moment rzuci się z pazurami na wroga, by

rozorać mu twarz. W jej oczach płonął jakiś dziki blask. Po chwili

uśmiechnęła się triumfalnie.

- Tak, przypomniałam sobie! - Poderwała się na nogi. - Mam list z

kliniki St. James. Zaraz go przyniosę. Całe szczęście, że go nie

wyrzuciłam...

background image

Wybiegła z gabinetu. Na wszelki wypadek detektyw postanowił

dotrzymać jej towarzystwa. Drake zerknął na ojca. Po chwili obaj

pognali za detektywem. Patrzyli mu przez ramię, kiedy wyjmował z

koperty list, na którym figurowała nazwa kliniki. List zawierał wyrazy

współczucia z powodu śmierci Patsy Portman.

Nadawca wspominał o kłopotach zdrowotnych Patsy, o jej chorej

psychice; miał nadzieję, że tam, dokąd się przeniosła, będzie wiodła

szczęśliwsze życie niż na ziemi. Zgodnie z życzeniem zmarłej, jej

ciało zostało poddane kremacji, a prochy rozrzucone nad Pacyfikiem.

- Miała do mnie pretensje - wyznała Meredith, kiedy unieśli

wzrok znad listu. - Podczas procesu nie chciałam kłamać w jej

obronie. Potraktowała to jako zdradę.

- Dlaczego nigdy nam, a przynajmniej mnie, nie wspomniałaś o

siostrze? - spytał Joe.

- Patsy błagała mnie o to. Po kilku miesiącach pobytu w klinice

poprosiła rodzinę, aby wymazać ją z pamięci. Aby zapomnieć o jej

istnieniu. Twierdziła, że... że jest zerem, śmieciem, że...

Zatkawszy cicho, Meredith wyciągnęła rękę, jakby chciała się

czegoś przytrzymać. Drake złapał matkę, zanim osunęła się na

podłogę.

- Połóż ją na łóżku - polecił mu Joe. - Zaraz się nią zajmę.

- Muszę zachować ten list - oznajmił detektyw, zwracając się do

Joego. - Dołączyć go do akt.

background image

Skinieniem głowy Joe wyraził zgodę, po czym przykrył żonę

ciepłym kocem. Drake zamoczył w łazience ręcznik i umieścił go na

czole matki.

- Zawołam Inez.

- Dobry pomysł - poparł go ojciec. - Chciałbym jeszcze

porozmawiać z Thaddeusem.

Parę minut później, po uzyskaniu dalszych informacji od

detektywa, Drake udał się do sypialni, by uporządkować myśli. Jedna

rzecz nie ulegała wątpliwości: w ostatnim czasie wszystkie przyjazdy

do domu obfitowały w niespodzianki.

Po dokładnym zastanowieniu się podjął decyzję. Upewniwszy się,

że matka wciąż leży, a Inez siedzi na fotelu przy łóżku, wrócił do

siebie. Na wschodnim wybrzeżu minęło południe. Sięgnąwszy po

telefon, wykręcił numer kancelarii w Waszyngtonie. Po pierwszym

dzwonku słuchawkę podniosła żona, a zarazem asystentka Randa

Coltona.

- Lucy? Mówi Drake. Zastałem brata?

- Cześć, Drake. Już cię łączę.

Lubił swoją nową bratową. Nie traciła czasu na czcze pogaduszki

i bezsensowne pytania. Po chwili na drugim końcu linii usłyszał

znajomy głos.

- Hej, stary! Skąd dzwonisz?

- Z naszego kochanego domu - odparł Drake. - Wiesz, dzięki

policji poznaliśmy dziś z ojcem pewną długo skrywaną tajemnicę.

- Tak? Jaką?

background image

- Okazuje się, że nasza matka jest osobą niesłychanie dyskretną i

dotrzymującą przyrzeczeń. - Opowiedział Randowi o wizycie

detektywa, o rewelacjach na temat siostry bliźniaczki, o liście z kliniki

St. James informującym o śmierci Patsy Portman, i zasłabnięciu

matki. - I co ty na to? - spytał.

- To ja przysłałem ojcu list, że Emily jest cała i zdrowa - oznajmił

Rand.

Wiadomość ta lekko zbiła Drake'a z tropu. Jednakże znając brata,

wiedział, że między tymi dwoma sprawami musi istnieć jakiś

związek.

- Rozmawiałeś z nią?

- Tak. Prosiła, żebym nie zdradzał jej miejsca pobytu.

Powiedziałbym ci, ale... ale nie chcę przez telefon.

- Słusznie. - Drake przyznał mu rację. - W tym momencie do

nikogo nie mam zaufania.

- Słuchaj, stary. Pamiętasz, jak Em upierała się przed laty, że na

miejscu wypadku były dwie mamusie, dobra i zła?

Po plecach Drake'a przeszedł dreszcz.

- Pamiętam.

- Najnowsze rewelacje by to potwierdzały.

Drake zaklął po nosem.

- Psiakrew! Wierzyć się nie chce, że... - urwał.

Bo nagle pomysł, że ktoś podszywa się pod ich matkę, wcale nie

wydał mu się tak szalony i nierealny, jak by się mogło wydawać.

background image

- Sytuacja jak z kiepskiego filmu, prawda? - spytał po chwili

Rand.- Dwie siostry. Bliźniaczki. Jedna dobra, druga zła.

- Czyli co? Uwierzyłeś Emily?

Rand westchnął głośno.

- Nie do końca. Ale poprosiłem Austina McGratha, aby pogrzebał

w przeszłości mamy.

- Rany boskie, Rand! Wiedziałeś i nie pisnąłeś słówka? - Nic

dziwnego, pomyślał Drake, że po wysłuchaniu jego relacji brat wcale

nie sprawiał wrażenia zaskoczonego. - Wiedziałeś o bliźniaczce i o...

o morderstwie?

- A także o zakładzie dla obłąkanych - potwierdził Rand. - Tę

informację akurat Lucy odkryła. Wprawdzie miałem trochę więcej

czasu niż ty i ojciec, żeby się ze wszystkim oswoić, ale wierz mi,

byłem równie zszokowany jak wy. Prosiłem Austina, żeby spróbował

dowiedzieć się czegoś więcej o Patsy Portman, na razie jednak nie

trafił na żaden ślad. Jeśli Patsy rzeczywiście nie żyje, dalsze

poszukiwania nie mają sensu.

- Jeżeli nie żyje?

Rand odpowiedział dopiero po dłuższej chwili:

- A może to mama nie żyje? Może Patsy się pod nią podszyła,

może zajęła jej miejsce? To by pasowało do wersji o dwóch

mamusiach, której Emily tak kurczowo się trzyma.

Teraz z kolei Drake milczał przez kilka sekund.

- Wiesz, co by to znaczyło? - spytał wreszcie.

- Wiem. Że mama została zamordowana.

background image

- To szaleństwo! Przez dziesięć lat żylibyśmy z jej sobowtórem? I

nikt z nas by się nie zorientował? Nawet ojciec? Nie, to się w głowie

nie mieści.

- Niby masz rację, ale... podejrzewam, że rodzice od lat ze sobą

nie sypiają. Już nawet nie kojarzę, kiedy urządzili dwie oddzielne

sypialnie.

- Na pewno przed narodzinami Teddy'ego. Pamiętam, że

przyjechałem do domu na ferie i byłem tym faktem mocno

zbulwersowany. - Drake ponownie zaklął.

- Ja też - przyznał Rand. - Nie mogłem tego pojąć. W każdym

razie wszystkie te najnowsze informacje wałkujemy z Lucy na

okrągło. Wydaje nam się, że Em wpadła na jakiś trop, ale nie wiemy

jaki.

- Jeśli się nie mylę, bliźnięta jednojajowe mają identyczne DNA,

prawda?

- Zgadza się. Testy nic nie wykażą. Chyba że jedno z bliźniąt

chorowało na coś, na co drugie nie chorowało i w jego krwi

wytworzyły się przeciwciała.

Przez godzinę snuli różne hipotezy i domysły, w końcu doszli do

wniosku, że potrzebują więcej danych. Bez tego ani rusz.

- Odezwij się, jak Austin odkryje coś nowego - poprosił Drake. -

A ja cię będę informował, co się dzieje w domu.

- W porządku.

- Wiesz, co mi nie daje spokoju? Niepewność. Cały czas się

zastanawiam, o co w tym wszystkim chodzi. Czy ta kobieta, ta

background image

okrutna bliźniaczka, podszywa się pod naszą mamę? Czy to ona

spowodowała tamten wypadek przed laty? Czy zabiła prawdziwą

Meredith, ukryła ciało, a sama zajęła jej miejsce?

- Emily święcie w to wierzy - odparł Rand. - W dodatku uważa,

że osoba podająca się za naszą matkę wynajęła płatnego mordercę,

aby teraz zgładził ją, ponieważ była świadkiem tamtego zdarzenia i

jako jedyna powątpiewa w tożsamość Meredith. Zdaniem Em ten sam

człowiek, który czyha na jej życie, został wynajęty do zabicia ojca.

Drake przymknął na moment powieki i potarł palcami nos.

- Chryste! Cała ta sprawa staje się coraz bardziej komplikuje.

- To prawda... Drake? Bądź czujny, dobrze? - Ostrzeżenie w

głosie brata przejęło go dreszczem. - Jak długo masz zamiar zostać na

ranczu?

- Prosiłem o dwumiesięczny urlop. W razie konieczności mogę go

przedłużyć. Wiesz, że Maya jest w ciąży?

- Ojciec mi wspomniał - przyznał z rozbawieniem Rand. -

Wybacz, braciszku, za niedyskretne pytanie, ale czy to twoje dziecko?

- Tak sądzę, ona jednak odmawia odpowiedzi na ten temat.

Kobiety potrafią być strasznie uparte.

- Zamierzacie się pobrać?

- Nie wiem. Proponowałem małżeństwo. Ona uważa, że byłby to

błąd.

Przypomniał sobie pogodną, uśmiechniętą Mayę sprzed ośmiu

miesięcy i natychmiast poczuł dojmujący ból.

background image

- Potrafię to zrozumieć - powiedział ze śmiechem Rand. - Słuchaj,

przekaż jej ode mnie, żeby się nie wygłupiała. Chcę, żeby dziecko,

mój bratanek lub bratanica, dorastało w normalnej rodzinie.

- Bratanica. Tak wykazało badanie USG. No dobrze, przekażę

Mai twoje dobre rady, a ty pozdrów ode mnie Lucy i Maksa.

Rand obiecał, że nie zapomni, po czym bracia rozłączyli się.

Drake wciągnął kurtkę i wyszedł na dwór. Liczył na to, że spacer po

plaży pomoże mu oczyścić umysł. Niebo było zasnute chmurami,

powietrze zimne, przesiąknięte wilgocią. Opadającym zboczem ruszył

w stronę skał, wokół których unosiła się gęsta mgła.

Przy schodach prowadzących w dół na plażę omal nie potknął się

o siedzącą postać.

- Cholera jasna! - wyrwało mu się.

- Ojej, przepraszam. Nie słyszałam wcale twoich kroków -

powiedziała Maya, owijając się ciaśniej wełnianym szalem.

Serce zabiło mu mocniej. Usiadł obok niej na górnym stopniu.

- Nic ci nie jest?

- Nic. Chciałam odetchnąć świeżym powietrzem i chwilę pobyć

sama... - Urwała, jakby obawiając się, że jej potrzeba samotności

może zostać niewłaściwie odczytana.

- Ja też. Mam potworny mętlik w głowie. Tyle spraw muszę

przemyśleć, uporządkować...

Zaczęła się podnosić.

- W takim razie...

Chwycił ją za ramię.

background image

- Nie odchodź. Chciałbym cię o coś spytać.

Jej piękne czarne oczy popatrzyły na niego podejrzliwie. Kiedyś

patrzyły ufnie. Ale to było dawno temu. Od tego czasu minęły wieki.

- Całe życie znasz moją rodzinę...

- Owszem.

- Czy na przestrzeni lat zauważyłaś różnicę w zachowaniu mojej

matki? Czy bardzo się zmieniła?

Przez chwilę Maya przyglądała mu się w milczeniu, po czym

wbiła wzrok w kłębiące się nad wodą opary mgły.

- Każdy z wiekiem się zmienia - odparła.

Prychnął niecierpliwie.

- Wiem, ale na ogół zmiany są drobne. System wartości pozostaje

taki sam, podobnie jak usposobienie. A ja pytam o głębsze zmiany

dotyczące charakteru, postępowania...

- A ty jak uważasz? Widzisz zmiany?

Zamyślił się.

- Widzę - przyznał. - Kiedy byłem dzieckiem, mama jeździła

konno, bawiła się z nami w ogrodzie, urządzała pikniki. Później...

wydaje mi się, że przestała. Ale sam nie wiem. Póki studiowałem,

przyjeżdżałem tu tylko na ferie, potem też bardziej byłem gościem niż

domownikiem.

Maya pokiwała głową.

- Dawniej twoja mama rzeczywiście wydawała się milsza,

bardziej przyjazna. Ale Lana i ja niewiele spędzałyśmy z wami czasu;

rodzice nie pozwalali nam pałętać się po waszym domu. Zresztą

background image

dzieliły nas zbyt duże różnice wieku, aby dochodziło do wspólnych

gier czy zabaw.

- Jeśli nie liczyć meczów baseballowych - przypomniał jej Drake.

- Ściągaliśmy wszystkich, żeby utworzyć dwie drużyny. Nieźle sobie

radziłaś. Jak na dziewczynę.

Obdarzyła go uśmiechem, po czym przeniosła wzrok na morze.

- Oczywiście jako osoba dorosła, w dodatku na pensji u twojej

mamy, inaczej na wszystko patrzę niż wtedy, gdy byłam dzieckiem.

Coltonowie są bogaci, wpływowi, mają pozycję... - Wzruszyła

ramionami.

- Naprawdę takie masz o nas zdanie? Uważasz, że jesteśmy bandą

snobów?

Rumieniec okrasił jej policzki.

- Ależ skąd! - oburzyła się. - Twój ojciec jest wspaniałym

człowiekiem. Nigdy na nikogo nie spojrzał z góry, każdego traktuje

jak przyjaciela.

- Jednakże tego samego nie da się powiedzieć o mamie? - Gdy

milczała, dodał: - A o mnie? Jak mnie widzisz?

Wysunął rękę i pogładził jej włosy. Były mokre od wiszącej w

powietrzu mgły. Miał ochotę wziąć Mayę w ramiona, zamknąć oczy,

zapomnieć o bożym świecie, o kłopotach nękających jego rodzinę.

Ale ona, Maya, stanowiła cząstkę tych kłopotów. Najwyższym

wysiłkiem woli zmusił się, aby cofnąć rękę.

Obróciwszy się, popatrzyła mu prosto w oczy.

background image

- Jak kogoś, kto idzie wytyczoną przez siebie drogą. Sam, nie

oglądając się na innych.

- Samotność bywa czasem męcząca - przyznał cicho, zaskakując

zarówno siebie, jak i ją.

Ponownie wyciągnął rękę i delikatnie obrysował palcem owal jej

twarzy. Usta miała pełne. Tak bardzo go kusiły...

- Mayu...

Rozmowa z detektywem odcisnęła na nim piętno. Potrzebował

bliskości, czułości, dobrego słowa.

- Nie, proszę cię - szepnęła. - Nie rób tego...

Nie umiał się powstrzymać. Wsunął rękę w jej włosy i

przyciągnął ją do siebie. Ogień, jaki w niego wstąpił, zaczął rozjaśniać

mrok w jego duszy, topić panujący w niej chłód. Powoli ogarnęło go

pragnienie wyrwania się z klatki, w której tkwił od lat. Ale czy

człowiek pogrążony w przeszłości ma prawo myśleć o przyszłości?

Czy...

- Czego? - spytał cicho. - Nie pragnąć cię? Nie pożądać? Łatwiej

byłoby mi odciąć sobie rękę, niż zapomnieć o tobie. Wciąż pamiętam

ubiegłe lato. Chcę, żeby wróciło. Żeby było tak jak wtedy.

Pokręciła głową i odwróciła twarz. Drżącymi palcami ujął ją za

brodę. Oczy lśniły jej od łez. Zacisnąwszy powieki, siedziała bez

ruchu, jakby nie miała dokąd uciec. Jakby była uwięziona między

morską tonią a piekłem.

Uświadomił sobie, że piekło reprezentuje on, Drake.

- Boże - jęknął cicho. - Nie chciałem cię skrzywdzić.

background image

- Nie skrzywdziłeś. Po prostu... ja sobie wyobrażałam nie

wiadomo co. Niepotrzebnie się łudziłam.

Próbowała odwrócić wzrok. Ale Drake wciąż trzymał ją za brodę

i nie puszczał. Nie zamierzał pozwolić, aby Maya wstała i odeszła.

Muszą porozmawiać, wyjaśnić sobie wszystko.

- Spisałem testament - oświadczył. - Wszystko zapisałem tobie i

dziecku. Mam trochę własnych oszczędności, no i są pieniądze z

funduszu powierniczego, jaki rodzice ustanowili dla każdego ze

swoich potomków.

Osiągnął cel: przykuł jej uwagę.

- Nie chcę twoich pieniędzy! - zawołała gniewnie. - Jak śmiesz...

Jak w ogóle mogłeś pomyśleć! Pieniądze niczego nie... - Z trudem

zapanowała nad złością. - Nie potrzebuję twojego wsparcia. Sama

potrafię o siebie zadbać. O siebie i Marissę.

Była tak piękna, kiedy się wściekała, że nie mógł się pohamować.

Pocałował ją.

Czuł się tak, jakby umierał, a ona była tchnieniem życia. Niemal

bał się ją puścić, bez niej czekała go śmierć. Kiedy wstała, wstał

razem z nią. Nie przerywał pocałunku. Objąwszy ją w pasie, czuł, jak

ich dziecko energicznie wymachuje nóżkami. Cieszy się czy

protestuje? Tego nie umiał powiedzieć, lecz tak czy owak przepełniały

go radość i duma.

Maya stała bez ruchu. A potem... wydawało mu się, że śni, ale

nie... odprężyła się i oparła dłonie na jego piersi. Wcale nie po to,

żeby go odepchnąć! Zacisnął mocniej ramiona. Tęsknił za nią od

background image

ośmiu miesięcy. I wreszcie, bez wyrzutów sumienia, mógł

rozkoszować się jej dotykiem, pocałunkami.

Z początku chciała się sprzeciwić, ale wiedziała, że to nic nie da.

Mężczyzną, który tuli ją do piersi, jest Drake. Drake, który stanowił

nierozerwalną część jej życia, Drake, o którym śniła codziennie i z

którym - chyba niesłusznie - wiązała w myślach swoją przyszłość.

Czuła, że jej pragnie. I ona pragnęła jego. Zbyt wiele ich łączyło, by

potrafili przejść koło siebie obojętnie. Ale czy pożądanie wystarczy?

Czy na nim można budować wspólne życie?

Brakowało jej jego silnych ramion, ognia, spojrzeń i dotyków,

które rozpalały ją do czerwoności. Opierając się o ogrodzenie,

rozkoszowała się pocałunkami. Wkrótce jednak ogarnął ją smutek.

Zdała sobie bowiem sprawę, że pożądanie to za mało. Nawet miłość

Drake'a by jej nie zadowoliła. Aby mogli być razem, musiałby wpierw

oczyścić duszę z dziwnego mroku, jaki ją okrywał. Musiałby wyłonić

się z ciemności na światło dnia. Musiałby z nadzieją i radością patrzeć

w przyszłość.

Łzy wezbrały jej pod powiekami. Tak bardzo chciała, by znów

zaczął żyć pełnią życia, by pokonał wewnętrzne demony. By zrobił to

dla siebie, dla niej i ich córeczki.

- Wyjdź za mnie - szepnął, patrząc jej w oczy, jakby chciał ją

zahipnotyzować i zmusić do uległości.

Potrząsnęła głową.

- Nie mogę.

- Dlaczego? Dlaczego, psiakość?

background image

- Bo ty też powinieneś tego chcieć.

- Chcę.

- Tak w głębi duszy? Wątpię, Drake.

Chwycił ją za ramiona, jakby zamierzał nią potrząsnąć.

- Jeśli nie dla siebie, zróbmy to chociaż dla niej - powiedział.

Rozpaczliwie szukał jakichś argumentów.

Patrzyła na niego z powagą, bez słowa, a on czuł, jak serce pęka

mu z bólu.

- Przecież mnie pragniesz - rzekł, sięgając pod szal i lekko

zaciskając dłonie na jej nabrzmiałych piersiach.

Nie umiała kłamać, zresztą nie widziała powodu.

- To prawda - przyznała. - Ale czasem człowiek pragnie więcej,

niż druga osoba może dać.

- Na przykład? - spytał, całą uwagę miał jednak: skupioną na

zmianach, jakim uległy poszczególne części jej ciała.

- Sama nie wiem - odparła, wciągając z sykiem powietrze, kiedy

ujął jej pierś. Poczuła, jak znów trawi ją ogień.

Bał się. Jeszcze na żadnej kobiecie tak bardzo mu nie zależało.

Dlatego tak ochoczo uciekł w zeszłym roku. Pojechał na

niebezpieczną

misję.

Kiedy

opracowywał

strategię,

kiedy

koncentrował się na pracy, udawało mu się nie myśleć o Mai. Ale

potem w nocy wszystko znów wracało.

- Przy tobie nie potrafię się skupić - rzekł. - Staję się

rozkojarzony. W mojej pracy to niedopuszczalne.

- W życiu brak skupienia też bywa ryzykowny.

background image

Faktycznie, pomyślał. Nagle uzmysłowił sobie, że pod wieloma

względami Maya zna go lepiej niż on sam siebie.

- Tak. Zawsze powinno się wszystko dokładnie planować.

Pogłaskała go po policzku.

- Biedny Drake. Czasem trzeba odpuścić. Bo życie to nie tylko

strategia, to również uczucia.

Zmarszczył czoło; w jego oczach pojawiło się zmieszanie,

niepewność. Maya uśmiechnęła się ze smutkiem. Nie wiedziała, jak

Drake ma tego dokonać, ale wiedziała ponad wszelką wątpliwość, że

musi uporać się z samym sobą i własnymi problemami, zanim się

ożeni i założy rodzinę.

Opuścił rękę.

- Wracaj do domu - szepnął. - Idź, bo jeszcze chwila, a porwę cię

do pieczary na brzegu plaży.

- Nie porwiesz. Znam cię. Nie zrobiłbyś nic wbrew mojej woli.

- Może nie musiałbym. Może znalazłbym sposób, aby przekonać

cię...

Pokręciła przecząco głową.

- Jeżeli przyjdę do ciebie, uczynię to z własnego wyboru. Przecież

wiesz, że innej sytuacji byś nie zaakceptował.

- I tu się mylisz.

- Odnajdź swoją duszę, Drake. A potem przyjdź do mnie i podziel

się swoim sercem. - Uśmiechnęła się smutno.

Delikatnie przytknęła usta do jego warg, tym gestem zapewniając

go o swojej miłości, która - właśnie dziś to sobie uświadomiła - nigdy

background image

nie wygasła, po czym odwróciła się i ruszyła schodami do ogrodu. Nie

zatrzymując się nigdzie po drodze, udała się prosto do siebie. Jeżeli

zamierza samotnie wychowywać dziecko, musi zdać egzaminy i

otrzymać dyplom.

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Jedziesz do miasta? - spytał Drake, patrząc na Inez, która

wyszedłszy z domu, usiłowała wciągnąć kurtkę.

Odkąd pamiętał, w każdy czwartkowy poranek wyruszała do

Prosperino po cotygodniowe zakupy. Jak zwykle obdarzyła go

serdecznym uśmiechem. Z miejsca poczuł się lepiej.

- Tak - odparła. - Kończy się jedzenie. A tak się składa, że w tym

domu wszyscy się uparli, żeby jadać kilka razy dziennie.

Drake zarechotał pod nosem i przytrzymał Inez kurtkę.

- Podrzucisz mnie?

Zmierzyła go wzrokiem, po czym skinęła głową, nie pytając o

starego jeepa, który wzbudzał powszechny zachwyt. Razem przeszli

do zaparkowanego nieopodal kilkuletniego kombi.

- Musimy poczekać na Mayę - oznajmiła Inez. - Ma parę spraw do

załatwienia w mieście, no i obiecała mi pomóc z zakupami.

Serce zabiło mu tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi.

Miał ochotę zawyć z radości. Z trudem zapanował nad emocjami.

Obejrzawszy się przez ramię, zobaczył, jak Maya wyłania się z domu i

- widząc go w samochodzie - przystaje niepewnie.

background image

Mimo dzielącej ich odległości wyczuł jej niechęć. Po chwili

wzięła się w garść i ruszyła przed siebie. Kiedy podeszła bliżej,

wysiadł i otworzył jej drzwi.

- Twój rydwan czeka - powiedział.

Podziękowała skinieniem głowy i wsunęła się na siedzenie. Drake

usiadł przy niej.

- Co tu robisz? - spytała, kiedy zatrzasnął drzwi.

- Prosił, żeby podrzucić go do miasta - wyjaśniła córce Inez.

- Zapnij się - powiedział Drake, opuszczając niżej pas

bezpieczeństwa, tak by nie uciskał Mai brzucha. Z trudem

powstrzymał się, żeby go nie pogłaskać.

Przez całą drogę Inez nie zamykały się usta. Maya natomiast w

ogóle się nie odzywała; siedziała milcząca i naburmuszona. Drake od

czasu do czasu wtrącał coś do monologu Inez, ale nie potrafił skupić

się na tym, co gospodyni mówi. Lewym ramieniem stykał się z

prawym ramieniem Mai; promieniował od niej niesamowity żar.

Wczoraj wieczorem, kiedy wróciła do swojego pokoju, krążył

niespokojnie po domu, rozmyślając o tym, co mu powiedziała na

schodach. Żeby odnalazł swoją duszę. Świetnie. Ale jak ma to zrobić?

Gdzie ma jej szukać? Czy tkwi schowana w mroku, który wypełnia go

od wewnątrz? Jeśli tak, wolał się tam nie zagłębiać. Mrok skrywa

bolesne wspomnienia.

Czując się nieszczęśliwy, odtrącony, o północy wsiadł w

samochód i pojechał do miasteczka. Wypił dwa... no dobrze, może

trzy lub cztery piwa. Wychodząc z baru, natknął się w drzwiach na

background image

Thaddeusa Lawa. Detektyw najwyraźniej uznał, że Drake wypił kilka

piw za dużo, bo uparł się, że odwiezie go na ranczo.

Nagle przyszło mu do głowy, że może Maya wie o jego nocnej

eskapadzie i dlatego spogląda na niego z dezaprobatą.

- Wczoraj w nocy wpadłem na godzinę do miasteczka - rzekł,

obserwując jej reakcję. - Chciałem z dala od domu przemyśleć parę

spraw.

- Słyszałam - oznajmiła Inez, widząc, że jej córka nie zamierza

skomentować jego wypowiedzi. - Heather wspomniała, że Thaddeus

odwiózł cię do domu. Wiedziałam, że będziesz chciał wrócić po

samochód, dlatego nie zdziwiłam się, kiedy poprosiłeś, żeby cię

podrzucić do miasta.

Maya akurat nakrywała do stołu w jadalni, kiedy obok w salonie

Heather, żona Thaddeusa i asystentka Joego, spytała żartem Drake'a,

czy go głowa nie boli po wczorajszym pijaństwie. Nie twoja sprawa,

pomyślała, układając sztućce; mimo to zaniepokoiło ją, że po kilku

piwach chciał usiąść za kierownicą.

- Potknąłem się przy drzwiach, więc poczciwy Thad uznał, że nie

mogę prowadzić - wyjaśnił z lekkim rozbawieniem Drake. - Nie

sądziłem, że facet jest tak uparty. W każdym razie prościej było mu

ustąpić, niż się z nim bić.

- Thaddeus z natury jest niezwykle opiekuńczy - stwierdziła Inez.

- A odkąd ożenił się z Heather, tym bardziej mu zależy na rozwikłaniu

kłopotów nękających rodzinę Coltonów. - Na moment zamilkła. - Za

background image

główny cel postawił sobie odnalezienie Emily. Swoją drogą, ja też się

o nią martwię. Przecież to jeszcze dziecko.

Maya poczuła, jak Drake napina mięśnie, a potem świadomie

próbuje się odprężyć. Po chwili jednak przyznał Inez rację, zarówno w

kwestii detektywa, jak i zniknięcia Emily.

Maya zerknęła na niego ukradkiem. Napotkał jej wzrok, po czym

wyjrzał przez okno. Nie sprawiał wrażenia zbyt przejętego losem

siostry, co było zupełnie nie w jego stylu. Podobnie jak detektyw,

Drake również był niezwykle opiekuńczym człowiekiem, o

wszystkich zawsze się martwił, a przecież Emily miała zaledwie

dwadzieścia lat. Opuściła ranczo tak jak stała, niczego z sobą nie

wzięła.

Nagle Maya doznała olśnienia.

- Ty coś wiesz, prawda? - zapytała.

- Wiem, że Emily nic nie zagraża. Rozmawiałem wczoraj z

Randem.

- Rand jest z nią w kontakcie?

Przez chwilę Drake nic nie mówił. Jego milczenie Maya

potraktowała jako brak zaufania do niej i do Inez. Zrobiło się jej

przykro. Niepotrzebnie, bo kilka sekund później postanowił wyjawić

im prawdę.

- Sama do niego zadzwoniła. Rand poprosił Austina McGratha,

żeby zajął się tą sprawą.

- Czyli wierzysz... wierzycie w wersję Emily o dwóch matkach? -

spytała z wahaniem Inez.

background image

- A ty? Wierzysz?

Maya przeniosła spojrzenie z matki na Drake'a i z powrotem na

matkę; uświadomiła sobie, że oboje wiedzą więcej niż ona na temat

dziwnych zdarzeń, jakie miały miejsce w ciągu ostatnich miesięcy.

Ona w tym czasie była skupiona na sobie, na swojej ciąży, swoich

tęsknotach, marzeniach, żalach.

Inez długo zastanawiała się nad odpowiedzią.

- Ludzie zmieniają się, ale... - urwała zakłopotana.

- Ale w przypadku mamy zmiana jest zbyt wielka? - dokończył za

nią Drake.

- No właśnie. Trudno jednak cokolwiek definitywnie stwierdzić.

Maya zadumała się; wypowiedzi Drake'a i to, co Emily mówiła o

dwóch matkach, które widziała po wypadku... Hm.

- Żeby przez tyle lat udawać kogoś innego... Musiałaby mieć

siostrę bliźniaczkę i w dodatku być do niej kubek w kubek podobna.

Bo inaczej jak by zdołała oszukać własnego męża i dzieci?

- W tym problem, że miała siostrę bliźniaczkę - oznajmił Drake. -

Taką wiadomość przekazał nam wczoraj Thaddeus. Mama nie

zaprzecza, ale pokazała list, z którego wynika, że siostra od dawna nie

żyje.

Ta informacja zaskoczyła Mayę. No proszę! Kto by to pomyślał?

- I nigdy nikomu o niej nie mówiła?

- Nigdy.

- Tym większy musi to być dla was szok - rzekła ze współczuciem

Inez.

background image

Maya nie wiedziała, co o tym wszystkim sądzić. Po prostu nie

mieściło się jej to w głowie. Jak to możliwe, aby mąż nie rozpoznał

żony albo żeby dzieci nie zorientowały się, że kobieta, która się nimi

zajmuje, nie jest ich matką?

- Bardzo dziwna to sytuacja - przyznał Drake, zerkając na brzuch

Mai. - Jeszcze jedna zagadka do rozwiązania.

Jeszcze jedna? Maya ugryzła się w język. Nie chciała się kłócić,

zwłaszcza przy matce. Jeżeli zagadką nazywał jej ciążę, jeżeli miał

jakiekolwiek wątpliwości, kto jest ojcem dziecka, oznacza to, że nie

jest gotów spojrzeć prawdzie w oczy i przyjąć na siebie obowiązków

rodzicielskich.

Kilka razy wciągnęła głęboko powietrze, starając się odzyskać

równowagę psychiczną i oddechem ukoić ból. Po chwili położyła rękę

na brzuchu i zaczęła w myślach zapewniać córeczkę, że ją kocha i już

nie może się jej doczekać. Podskoczyła zaskoczona, kiedy Drake

zakrył ręką jej dłoń. Wpatrywał się w nią ze smutkiem w oczach,

jakby błagał o wybaczenie. Odwróciła wzrok.

Po dotarciu do miasteczka rozeszli się każdy w swoją stronę.

Maya załatwiła własne sprawunki, po czym udała się do sklepu, w

którym umówiła się z matką. Pierwszą osobą, którą tam zobaczyła,

był Drake; gawędząc przyjaźnie z Inez, pomagał jej przenosić torby z

zakupami do kombi. Musiała przyznać, że Drake nigdy się nie

wywyższał, nie traktował jej rodziców jak służących, nie dawał im

odczuć, że są gorsi od Coltonów. Była mu za to wdzięczna.

background image

Doceniała też fakt, że nie upił się poprzedniego wieczoru. Nie

potrafiłaby żyć z pijakiem. Oczywiście były to takie teoretyczne

rozważania, bo przecież żyć z Drakiem nie zamierzała. Ślub z nim

absolutnie nie wchodzi w grę. Za kilka dni czy tygodni Drake wróci

do swoich niebezpiecznych misji, zapomni o niej i dziecku. Sumienie

zaś będzie miał czyste, bo - jakby na to nie patrzeć - postąpił

szlachetnie, proponując jej małżeństwo.

Przyłożyła ręce do krzyża. Jeszcze tylko miesiąc, a potem

wszystko znów wróci na właściwe tory. Oczy ją piekły, ale na

szczęście udało jej się pohamować łzy. Huśtawka nastrojów,

płaczliwość... Miała nadzieję, że to minie, kiedy wreszcie urodzi

dziecko.

- Jedź ze mną - poprosił Drake, przerywając jej rozmyślania. -

Moim samochodem.

- Ale ja muszę od razu wracać do domu. Niedługo mam egzamin

i...

- Pojedziemy prosto na ranczo - obiecał.

Zanim zdołała się wykręcić, zobaczyła, jak Inez wsiada do kombi

i odjeżdża. Nie pozostało jej nic innego, jak przyjąć ofertę Drake'a.

- Zdaje się, że nie mam wyboru...

- Nie gniewaj się na matkę. Obiecałem jej, że cię zabiorę.

Chciałbym z tobą poroz...

- Nie mam ci nic do powiedzenia - przerwała mu.

- Przynajmniej mnie wysłuchaj.

background image

Z determinacją na twarzy ujął Mayę za łokieć i poprowadził do

jeepa. Otworzywszy drzwi, pomógł jej wsiąść. Znów naszła ją ochota

na płacz. Wpatrywała się prosto przed siebie. Nic nie mówiła.

Drake również milczał.

- Rozmawiałem z twoim ojcem - oznajmił po kilku minutach. -

Dałem mu kopię mojego testamentu. Na wszelki wypadek, gdyby coś

mi się stało.

Na myśl o tym, że coś złego mogłoby mu się przydarzyć, przeszył

ją ostry ból.

- Nie stanie się - rzekła ochryple. - Jesteś ostrożny.

Roześmiał się cierpko.

- Nie zawsze. Twoja ciąża to najlepszy przykład.

W aucie zapanowała cisza.

- Mayu, wiem, że dziecko jest moje - rzekł łagodnie.

- Nie rozumiem, skąd ta pewność! - zirytowała się. - W zeszłym

roku, zanim przyjechałeś na ranczo, spotykałam się z kimś innym. A

po twoim wyjeździe... może miałam dziesiątki kochanków!

- Może, ale dziewictwo straciłaś ze mną.

- Skąd wiesz?

- Wiem. Twój brak doświadczenia był rozczulający.

Zarumieniła się po linię włosów.

Drake skręcił z szosy w podjazd prowadzący na teren rancza.

Zatrzymał samochód przy kępie wawrzynów i wierzb, które rosły przy

wyschniętym strumyku.

background image

- Drżałaś na całym ciele - kontynuował, kładąc ramię na oparciu

siedzenia. - Ja również.

Posłała mu błagalne spojrzenie - nie chciała wracać pamięcią do

tamtych cudownych chwil - ale Drake nie miał zamiaru się uciszyć.

- Nigdy wcześniej nie kochałem się z żadną kobietą...

- Akurat! - prychnęła.

Starała się zignorować tęsknotę przebijającą z jego głosu. Miała

nauczkę. Drugi raz nie ulegnie jego wdziękom.

- Owszem, uprawiałem seks - rzekł szorstkim tonem. - Istnieje

jednak kolosalna różnica między miłością a seksem. Tego, co razem

doświadczyliśmy, nigdy wcześniej nie zaznałem.

- Przestań. - Zacisnęła dłonie w pięści. - Naprawdę nie musisz

tego mówić.

- Muszę - powiedział cicho. - Sprawiłem ci ból, pytając, kiedy

dokładnie zaszłaś w ciążę. Wiedziałem, że dziecko jest moje... po

prostu chciałem to usłyszeć od ciebie. Mężczyźni tacy już są; czasem

potrzebują potwierdzenia.

Potrząsnęła gwałtownie głową.

- Nie dziwię się, że daliśmy początek nowemu życiu - ciągnął, nie

zwracając uwagi na jej protesty. - Coś musiało się zrodzić z tak

wielkiego uczucia jak nasze. I wcale nie żałuję tego, co się stało.

Jedynie przykro mi z powodu wstydu, jakiego musiałaś się...

Napadła na niego z furią.

- Jakie to banalne, prawda? Służąca idzie do łóżka z paniczem i

zachodzi w ciążę. Historia jak z kiepskiego filmu. - Wzięła głęboki

background image

oddech. - Może jestem służącą, a raczej córką służącej, ale nie

wstydzę się tego, co zrobiłam. Bo nie działałam z wyrachowania, lecz

z...

- Z miłości - dokończył za nią, kiedy urwała, przerażona tym, że o

mało się nie zdradziła.

- To było szaleństwo, a nie miłość - oznajmiła stanowczo. -

Zwykłe szaleństwo.

Jego oczy zdawały się mówić, że wie lepiej.

- Proszę cię, nie złość się na mnie. Chciałbym jedynie, abyś

wiedziała, że nie zamierzam się niczego wypierać. To dziecko jest

moje. I przysięgam, że uczynię wszystko, aby naszej córce niczego nie

brakowało.

Ból, który zagnieździł się w jej sercu, gdy przeczytała

pozostawiony przez Drake'a list, odrobinę zelżał.

- I nigdy, przenigdy, nie opowiadaj mi bzdur o służącej i paniczu -

dodał, marszcząc groźnie czoło. - To, kim jesteśmy i kim są nasi

rodzice, nigdy nie miało najmniejszego znaczenia. I nie sądzę, aby

kiedykolwiek mogło mieć.

- Wiem. Przepraszam. To było głupie z mojej strony.

Zaskoczył ją, szczerząc zęby w uśmiechu. Po chwili położył rękę

na jej ramieniu.

- No dobrze, poczyniliśmy drobne postępy. Może na razie

poprzestańmy na tym, zanim znów coś zepsujemy.

Wciąż uśmiechając się od ucha do ucha, przekręcił kluczyk w

stacyjce i podjechał pod dom. Wysiadłszy z jeepa, Maya udała się

background image

pośpiesznie do swojego pokoju i włączyła komputer. Dokończyła

pisanie eseju, uważnie go przeczytała, zredagowała tekst, po czym

wysłała pocztą elektroniczną do swego opiekuna, który prowadził

wykłady na uniwersytecie w San Francisco. Następnie przeszła z

podręcznikiem do oranżerii; przejrzawszy kolejny rozdział, zapełniła

kilka stron notatkami.

Zmęczona, odłożyła książkę na bok, wyciągnęła się na leżaku i

zamknęła oczy. Wkrótce zapadła w drzemkę. Wciąż spała, kiedy tuż

przed trzecią w oranżerii pojawił się Drake. Usiadł na miękkiej,

wygodnej sofie i pijąc świeżo zaparzoną kawę, przyglądał się Mai.

Brwi miała lekko ściągnięte, czoło zmarszczone, jakby niepokoiły ją

własne sny.

Sny... dziwna to rzecz. Jego też nękały. Najczęściej śniły mu się

niemowlęta oraz samochody, które z piskiem opon wypadały zza

zakrętu, rozjeżdżając kobiety i dzieci. Oczywiście nietrudno

odgadnąć, skąd się brały. Tchórz. Tak, zdawał sobie sprawę z

własnego tchórzostwa. Łatwiej mu było stanąć naprzeciw uzbrojonego

wroga, niż zrobić to, czego oczekiwała od niego Maya: odnaleźć

swoją duszę, a potem podzielić się swym sercem.

Wyciągnąwszy się na sofie, zaczął dumać o tym, jak by to było,

gdyby się pobrali. Codziennie po pracy wracałby do domu.

Codziennie całowałby Mayę, przytulał ją, każdej nocy kochaliby się,

szeptali do ucha czułości. Hm...

Ocknęła się ze snu i półprzytomnym wzrokiem rozejrzała wkoło.

Obok na sofie zobaczyła Drake'a, który w tej samej chwili co ona

background image

otworzył oczy. Uświadomiła sobie, że podczas gdy spała na leżaku,

on drzemał metr dalej.

- Maya! - krzyknął po raz drugi Teddy.

- Tu jestem! - zawołała, podnosząc się z leżaka.

Do oranżerii wpadli dwaj najmłodsi Coltonowie.

- Cześć, Drake. Może byś poćwiczył z nami rzucanie lassem? -

spytał Joe Junior.

- Nie dzisiaj - odparła szybko Maya, zanim Drake zdążył

zareagować. - Zdaje się, chłopcy, że macie coś dla mnie?

Teddy całkiem ochoczo wręczył jej kartkę z ocenami za pierwsze

półrocze, jego brat natomiast z dobrą minutę szukał swojej w plecaku.

Kiedy w końcu Maya rzuciła na nią okiem, zrozumiała, skąd ten brak

entuzjazmu.

- Och, Joe! - westchnęła głośno.

Zwiesił nisko głowę.

- Jakoś nie najlepiej mi poszło na sprawdzianie z matmy -

powiedział. - Pomyliły mi się procenty.

Maya poczuła, jak ciarki przechodzą jej po plecach. Wiedziała, że

Meredith wścieknie się, kiedy na cenzurce syna zobaczy ocenę

zaledwie dostateczną. Uważała, że chłopcy powinni przynosić do

domu piątki, od biedy czwórki z plusem.

- W takim razie musimy nad nimi popracować - oznajmiła,

spoglądając na starszego ze swoich dwóch podopiecznych. -

Przyniosłeś z sobą pytania?

- Tak... To co, pewnie mam się przebrać i wziąć do nauki?

background image

- Dobry pomysł.

- A ja mogę zostać z Drakiem? - spytał Teddy.

- Lepiej dotrzymaj bratu towarzystwa - powiedział Drake. - Mam

dziś mnóstwo pracy. A rzuty lassem poćwiczymy w weekend. Jeśli

Maya wyrazi zgodę...

W holu rozległ się odgłos kroków. Ciarki ponownie przebiegły

Mai po plecach.

- Chłopcy już wrócili? - spytała Meredith, przekraczając próg

oranżerii.

Na widok swoich najmłodszych pociech uśmiechnęła się

promiennie i rozwarła ramiona.

- No, na co czekacie? Dacie mamusi buziaka? Czy może jesteście

za duzi, aby publicznie okazywać matce czułość?

Maya odsunęła się na tok. Bez słowa obserwowała scenkę

powitalną, potem słuchała, jak chłopcy opowiadają, co robili w

szkole.

- Czy to nie dziś były oceny semestralne? - spytała nagle

Meredith.

Joe z Teddym powoli skradali się w stronę drzwi; najwyraźniej

mieli nadzieję, że uda im się wymknąć z oranżerii, zanim matka

zobaczy ich stopnie.

- Idźcie się przebrać, a ja zaraz do was dojdę. Najpierw chcę

porozmawiać z waszą nianią.

background image

Usiadłszy, wyciągnęła rękę po kartki z ocenami. Maya podała je,

a chłopcy, wymieniając między sobą porozumiewawcze spojrzenia,

pognali do swojego pokoju.

Wstrzymując oddech, Maya czekała, aż pani Colton zapozna się

ze stopniami synów.

- A cóż to? - warknęła gniewnie Meredith. - Dostateczny? W

ogóle co to za ocena?

- Joe twierdzi, że miał problemy z rozwiązywaniem zadań z

procentami. Popracujemy nad nimi podczas weekendu i...

Meredith cisnęła kartki na stolik.

- Płacę ci za to, żebyś pilnowała, czy odrabiają lekcje i czy je

rozumieją.

- Przykro mi... - Maya starała się zachować spokojny, neutralny

ton. - Obiecuję, że w ten weekend...

- Mówiłam mężowi, że zatrudnianie osoby nie mającej

odpowiednich kwalifikacji i doświadczenia to błąd, ale on się uparł.

Nalegał, żeby dać ci szansę, bo potrzebujesz pieniędzy. Nie dość, że

płacimy twoim rodzicom, i to całkiem niemało, to jeszcze...

- Mamo - przerwał jej Drake. - Każdemu, kto pracuje, należy się

wynagrodzenie. A Maya zajmuje się chłopakami, odkąd pamiętam.

Wyręczała cię, kiedy sama jeszcze była dzieckiem. Moim zdaniem,

doskonale wywiązuje się z powierzonego jej zadania.

Meredith zmierzyła syna zimnym wzrokiem.

background image

- Odkąd to znasz się na wychowywaniu dzieci? Czyżby w

marynarce przygotowywano komandosów nie tylko do wykonywania

tajnych misji, ale również do opieki nad dziećmi?

Pogardliwym spojrzeniem powiodła po zaokrąglonym brzuchu

Mai. Ta, zarumieniwszy się po czubki uszu, zerknęła na Drake'a, który

przyglądał się matce z ledwo skrywaną niechęcią.

Zdumiało ją, jak bardzo matka i syn są do siebie podobni. Oboje

mieli ciemnoblond włosy ze złocistymi pasemkami; pasemka na

głowie Drake'a powstały od słońca, te na głowie Meredith - w

eleganckim salonie fryzjerskim. Oboje też mieli takie same w

kształcie piwne oczy, w których - gdy stali twarzą do słońca -

migotały małe złote punkciki.

Teraz, chociaż w obojgu wrzała wściekłość, starali się

pohamować emocje; i faktycznie, ziało od nich przejmującym

chłodem. Maya aż się wzdrygnęła.

- Dawno temu kobieta, którą kochałem i bardzo podziwiałem,

uczyła mnie dobroci - powiedział cicho Drake.

W oczach Meredith pojawił się błysk nienawiści; po chwili zgasł.

- Jakiż wspaniałym miejscem byłby nasz świat, gdyby ludzie

więcej jej sobie okazywali, prawda? - spytała głosem ociekającym

ironią, po czym opuściła oranżerię.

- Powinnam zajrzeć do chłopców - rzekła Maya, kierując się w

stronę północnego skrzydła domu.

Drake dopadł ją w dwóch susach.

- Przepraszam - powiedział, delikatnie ujmując ją za łokieć.

background image

- Za co?

Jego dotyk, ciepły i czuły, ukoił ból, jaki sprawiły jej przykre

słowa Meredith Colton. Miała ochotę przytulić się do Drake'a, szukać

pocieszenia w jego ramionach. Ale bała się; wiedziała, do czego to

może doprowadzić. Pragnęła go z całego serca, chciała zapomnieć o

przeszłości, znów cieszyć się jego bliskością. Westchnęła w duchu.

Tak, to szaleństwo.

Uśmiechnął się smutno, jakby ironicznie.

- Nie jestem pewien - odparł. - Chyba za moją mamę. Za jej

obcesowość i niewrażliwość.

- Nie przejmuj się. Jestem do tego przyzwyczajona. Ona... wydaje

mi się, że nie chciała być nieuprzejma. Po prostu martwi się o

chłopców.

Drake opuścił dłoń, a Mai natychmiast zrobiło się zimno.

- Nie pozwolę, aby ktokolwiek, świadomie lub niezamierzenie,

obrażał ciebie i nasze dziecko.

- Ojej - zmartwiła się. - Nie chcę, żebyś z mojego powodu psuł

sobie stosunki z rodziną. Rodzina to rzecz święta.

- Teraz moją rodziną jest Marissa.

Jego stanowczość i determinacja całkiem zbiły ją z tropu. W

oczach Drake widziała smutek i mrok, ale również troskę - troskę o

los ich nie narodzonego dziecka.

Ze strachu, że się zaraz roztkliwi, Maya pośpieszyła korytarzem

do pokoju swoich dwóch podopiecznych. Chciała sprawdzić, co

porabiają i dać chwilę wytchnienia swemu skołowanemu sercu. Bała

background image

się, że jeśli dalej będzie wpatrywać się Drake'owi w oczy, zrobi coś

bardzo głupiego: na przykład rzuci mu się na szyję i zacznie błagać,

by nie wyjeżdżał. W tym momencie zgodziłaby się na wszystko,

wyszłaby za niego za mąż, spełniła każde jego życzenie.

Przynajmniej jedno z nas powinno twardo stąpać po ziemi,

powiedziała sama do siebie, kiedy chłopcy już spali, a ona, jak co

wieczór, krążyła po pokoju, trzymając się za obolały krzyż. Ale było

to niesamowicie trudne, bo marzyła tylko o tym, aby wziął ją w

ramiona i schronił przed światem, któremu przestała ufać.

W Missisipi kobieta, która przedstawiała się wszystkim jako

Louise Smith, a która dawniej znana była jako Patsy Portman,

podskoczyła nerwowo. Gdzieś niedaleko znów rozległ się trzask

piorunów. Louise wstała z łóżka, a ponieważ była chłodna lutowa noc

i dookoła szalała burza, sięgnęła po ciepły szlafrok. Tak ubrana

podeszła do drzwi. Otworzywszy je, wyjrzała na zewnątrz.

W tym momencie uświadomiła sobie, że to był sen, ten sam, który

nachodził ją od pewnego czasu - sen o dziecku rozpaczliwie

wołającym o pomoc. Wydawał się tak prawdziwy!

Drżącą ręką zamknęła drzwi i opadła na stojący nieopodal fotel.

Kim jesteś? Dziesiątki razy zadawała sobie to pytanie, ale nie

potrafiła znaleźć na nie odpowiedzi. W głowie miała mętlik, obrazy i

myśli kłębiły się niczym opary mgły. Wiedziała tylko, że kiedyś w jej

życiu było dziecko, które w jakiś sposób - ale jaki? - zawiodła, a także

ciemnowłosy mężczyzna, fontanna oraz chwile nieopisanej radości.

background image

Zakrywając dłońmi twarz, zaczęła szlochać.

- Już nie mogę - szeptała. - Dłużej nie wytrzymam. Nie

wytrzymam.

Nazajutrz rano powtórzyła te słowa Marcie Wilkes, lekarce, która

pomagała jej odzyskać pamięć. Z początku łączyły je relacje lekarz-

pacjent, ale później zaprzyjaźniły się. Martha była cudowną kobietą,

Murzynką, która dorastała w straszliwej biedzie, a której determinacja,

aby osiągnąć coś w życiu, była dla Louise nieustającym źródłem

natchnienia.

- Odpuść sobie - poradziła jej Martha.

- Tak po prostu?

- Tak. Czasem umysł domaga się odpoczynku. Wydaje mi się, że

tak się dzieje w twoim wypadku. Zdarza się, że pacjentowi, który

zwalnia rytm i nie stara się robić nic na siłę, otwierają się jakieś klapki

i nagle wszystko sobie przypomina. Może z tobą też tak będzie.

- Wiesz, Martho, co mnie najbardziej przeraża? Że ktoś

potrzebuje mojej pomocy, a ja jestem całkowicie bezradna.

Wczorajszy sen różnił się od poprzednich. To już nie była mała

dziewczynka, lecz dorosła kobieta. Ale ona nadal się czegoś boi.

Czegoś lub kogoś.

Martha pokiwała głową.

- To normalne. Twój umysł próbuje się dostosować do upływu

czasu. W końcu minęło wiele lat, odkąd ją widziałaś.

- Mam wrażenie, że to moja córka. Czasem widzę ją jak przez

mgłę, a kiedy indziej bardzo wyraźnie. Ma rude włosy, niebieskie

background image

oczy i dołeczki w policzkach. W jednym ze snów mówiła do mnie

„mamusiu".

- A ten brunet?

Louise westchnęła ciężko.

- Nie wiem - odparła. - Ale ilekroć się pojawia, ogarnia mnie

wewnętrzny spokój; jestem szczęśliwa. Śni mi się również wspaniały

dom, piękny ogród z fontanną, bezchmurne niebo, słońce. Moja

wersja raju - dokończyła ze śmiechem.

- Odpuść sobie - powtórzyła Martha.

- Chyba będę musiała, bo inaczej zwariuję. Ale wiesz, czasami mi

się wydaje, że jestem tak blisko. Że jeszcze chwila, a zaraz sobie

wszystko przypomnę. Na przykład wczoraj podczas burzy.

Otworzyłam drzwi pewna, że zobaczę tę dziewczynkę... tę kobietę.

Niestety. Dlaczego, Martho? Dlaczego nic nie pamiętam?

- Jak chcesz, możemy jeszcze raz spróbować hipnozy -

zaproponowała lekarka, ale w jej głosie pobrzmiewało wahanie.

- Jakoś nie potrafię przeskoczyć tego dnia, kiedy obudziłam się w

klinice w Kalifornii. Nie wiem, skąd się tam wzięłam, skoro...

Martha potrząsnęła głową.

- W zeszłym tygodniu przeglądałam twoje wyniki. Szkoda, że te

dawne zniszczył pożar, ale i tak doszłam do jednego wniosku.

Louise popatrzyła pytająco na lekarkę.

- Bez względu na to, co ci dolegało w przeszłości, dziś już nie

cierpisz na żadne rozdwojenie jaźni ani wieloraką osobowość.

Owszem, masz amnezję, poza tym jednak należysz do najbardziej

background image

zrównoważonych osób, jakie znam. Czasem się zastanawiam, czy

twoi rodzice nie mieli dwóch córek, jednej chorej psychicznie, drugiej

całkowicie zdrowej.

Louise uśmiechnęła się ironicznie.

- A którą z nich jestem ja?

- Tą zdrową, kochanie - zapewniła ją Martha. - To nie ulega

wątpliwości. Swoją drogą ciekawe, czy moja teoria o bliźniaczkach

może być prawdziwa...

- Jeśli nawet mam lub miałam siostrę, nigdy mi się nie śniła.

- Szkoda, że stare dokumenty spłonęły. Dużo mogłybyśmy się z

nich dowiedzieć. Gdybyśmy na przykład miały pewność, że urodziłaś

się pięćdziesiąt dwa lata temu w Kalifornii, wtedy łatwiej byłoby

znaleźć jakieś informacje o twojej rodzinie.

- To dziwne, prawda? Że nawet tego nie pamiętam. Ani daty

urodzenia, ani miejsca...

- Cierpliwości. Nie musimy się spieszyć. Czas jest naszym

sprzymierzeńcem.

- No a ta ruda dziewczynka? Wczoraj wieczorem miałam uczucie,

jakby jej zostało już bardzo niewiele czasu.

- Na razie musimy zająć się tobą - oznajmiła lekarka. -

Chciałabym, abyś świadomie próbowała się powstrzymać przed

rozmyślaniem o przeszłości. Masz się odprężyć, wypocząć... Co się

dzieje z tym facetem, z którym się spotykałaś?

- Nadal się widujemy, ale to tylko przyjaciel. Zresztą nie mając

przeszłości, nie wiem, czy mogę mieć jakąkolwiek przyszłość.

background image

- Och, nie wygaduj bzdur. Życie toczy się naprzód. Wspomnienia

lub ich brak nie mogą decydować o tym, co z nami będzie.

W drodze do domu Louise przyznała lekarce rację: faktycznie

trzeba patrzeć w przyszłość, a nie stale oglądać się wstecz. W głębi

duszy wiedziała jednak, że kiedyś w jej życiu był mężczyzna, którego

kochała do szaleństwa. I bardzo chciała go sobie przypomnieć.

- Błagam, wróć do mnie - zwróciła się do swojego

ciemnowłosego kochanka z przeszłości.

A nagle zadźwięczały jej w głowie słowa Marthy, aby nie myślała

o tym, co było.

- No dobrze, nie wracaj - szepnęła, zapinając kurtkę, bo na

zewnątrz hulał wiatr.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Nie ma czasu na ćwiczenie rzutów lassem - powiedziała w

sobotę rano Maya. - Lada moment zjawi się pan Martin.

Chłopcy popatrzyli na nią z pretensją w oczach. Od wstania

zachowywali się jak nieznośne, rozpieszczone bachory. Nieczęsto im

się to zdarzało, zwykle wtedy, gdy Meredith zamieniała się w czułą,

kochającą mamusię, która na wszystko pozwala swym pociechom.

Tak było wczoraj. Najpierw wspaniałomyślnie zgodziła się, aby

chłopcy zjedli po kolacji podwójny deser, a potem - przeciwstawiając

się Mai, która kazała im szykować się spać - pozwoliła synom

obejrzeć w telewizji film. Film kończył się dość późno, w dodatku

zupełnie nie nadawał się dla dzieci.

background image

- Pójdę spytać mamusię - oznajmił Joe Junior takim tonem, że

Maya miała ochotę mocno nim potrząsnąć.

- Mamusia wyjechała na weekend do przyjaciół - poinformował

go ojciec, który razem z Drakiem wyłonił się z gabinetu - Radzę wam

słuchać się Mai. Chyba że wolicie mieć tygodniowy szlaban na

oglądanie telewizji?

Chłopcy natychmiast przestali marudzić.

- Nie, tatusiu. Już będziemy grzeczni.

Z zewnątrz doleciał odgłos podjeżdżającego pod dom samochodu.

Maya odetchnęła z ulgą.

- To pewnie Andy. Joe, Teddy... pouczymy się w moim pokoju.

- Czy jak skończą lekcje, mogą poćwiczyć ze mną rzuty lassem? -

spytał Drake.

Maya napotkała jego wzrok.

- Oczywiście. Jeżeli będą mieli ochotę.

- Hura! - ucieszyli się najmłodsi Coltonowie.

Przy Drake'u Maya czuła się spięta i skrępowana. Ale nic

dziwnego; bądź co bądź nie miała doświadczenia, jak należy

traktować dawnego kochanka. Odwróciwszy się, poczłapała w stronę

holu, podczas gdy jej dwaj podopieczni ruszyli do sali lekcyjnej. Joe

Senior z surowym wyrazem twarzy odprowadził synów wzrokiem,

Drake natomiast pośpieszył za Mayą.

Przez chwilę, jedną krótką szaloną chwilę, chciała, żeby wziął ją

w ramiona i... i nic więcej. Po prostu, żeby ją mocno przytulił do

background image

piersi. Oczy znów zaszły jej łzami. Idąc na oślep, o mało nie potknęła

się na schodach.

Drake natychmiast złapał ją w objęcia. Poczuła się tak, jakby po

długiej, najeżonej niebezpieczeństwami wędrówce wreszcie znalazła

cudowną przystań. Zamknęła oczy. Ogarnęła ją tęsknota, smutek, żal i

tysiące innych emocji.

- Mayu... - szepnął, chyba równie nieszczęśliwy jak ona.

Otarła dyskretnie łzy i spojrzała Drake'owi w oczy. To był błąd.

Albowiem zobaczyła w nich szlachetność, wrażliwość i rozpacz, którą

skrywał, udając pewnego siebie twardziela. Serce łomotało jej o żebra,

wywołując ból podobny do tego, jaki czuła, gdy słuchała opowieści

Drake'a o śmierci jego brata bliźniaka.

- Mayu... - powtórzył.

Drżącą ręką pogładziła go po ramieniu. Nieopodal rozległ się

odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Maya podskoczyła nerwowo, po czym

odsunęła się. Twarz Andy'ego rozpromieniła się na jej widok, po

chwili jednak ujrzał Drake'a. Zacisnąwszy usta, skinął uprzejmie

głową, choć w gruncie rzeczy miał ochotę dać mu w zęby.

- Witaj, Drake.

- Andy Martin, prawda? - spytał równie uprzejmym tonem Drake.

- Tak. Dawnośmy się nie widzieli.

- Od szkoły średniej. Jeśli mnie pamięć nie myli, byłeś dwa lata

niżej.

- Trzy. Chodziłem z Mayą do jednej klasy.

background image

- Przepraszam... - przerwała im Maya. Nie spuszczała oczu z

Andy'ego; na Drake'a w ogóle nie patrzyła. - Miałeś czas przygotować

kilka zadań dla Johnny'ego?

- Tak. Zaraz je przyniosę... - Zawahał się. - Dzwoniła do mnie

pani Colton. Podobno jej synowie potrzebują korepetycji?

- Tak. Joemu kiepsko poszedł test z matematyki. Może w soboty

mógłbyś również i z nimi popracować?

- Pani Colton juz to ze mną uzgodniła - odrzekł Andy i

uśmiechnął się przepraszająco.

Maya odwzajemniła uśmiech; chciała pokazać Andy'emu, że nic

się nie stało, w końcu matka ma prawo nie informować o swoich

posunięciach osoby zatrudnionej do opieki nad dziećmi.

- Kto to jest Johnny? - zainteresował się Drake.

- Jeden z dzieciaków na Hopechest Ranch - odparł Andy. - Od

czasu do czasu pomagam Mai w jego edukacji.

Maya opowiedziała Drake'owi o Johnnym Collinsie, o swoich

obawach i nadziejach z nim związanych.

- A może przyjeżdżałby tu w soboty? - zaproponował Drake. -

Rano uczyłby się z chłopcami, a po południu, gdyby miał ochotę,

mógłby ćwiczyć z nimi rzucanie lassem.

Maya zadumała się.

- To świetny pomysł - przyznała po chwili. - Sukcesy w jednej

dziedzinie sprawiają, że człowiek nabiera pewności siebie w innych

dziedzinach. Johnny jest niezwykle sprawny fizycznie, ma doskonałą

koordynację ruchową, więc rzuty lassem powinien szybko opanować.

background image

- Świetnie. Możemy zacząć już dzisiaj. Jeżeli...

- Zadzwonię do Hopechest - przerwała mu Maya. - Tylko

najpierw zaprowadzę Andy'ego do naszych ancymonków. Jesteś

gotów? - spytała gościa.

Cofnął się do samochodu po teczkę, po czym ruszył za Mayą do

pokoju, w którym czekali jego dwaj uczniowie. Chłopcy przywitali

nowego korepetytora mało entuzjastycznie.

Zostawiając ich samych, Maya zamknęła za sobą drzwi. Marzyła

o tym, aby choć na kilka godzin zdjęto z niej ciężar

odpowiedzialności. Zazwyczaj nie przeszkadzała jej praca przez

siedem dni w tygodniu, ale dziś potrzebowała samotności; chciała się

wyciszyć, zastanowić nad tym, co wciąż czuje do Drake'a. Serce biło

jej mocniej za każdym razem, gdy się pojawiał. Tak dalej być nie

może. Powinna coś zrobić, przemówić sobie do rozsądku.

Z telefonu w kuchni zadzwoniła do Hopechest, by spytać, czy

może zabrać Johnny'ego na cały dzień. Uzyskawszy zgodę, pomyślała

sobie, że powinna zawiadomić Drake'a. Znalazła go na dworze, na

padoku. Nagromadzoną energię, jak zwykle, wydatkował w ruchu;

dzisiejszego poranka trenował ze złocistym wałachem.

Jego pracę obserwował wsparty o ogrodzenie River James, który

pracował na ranczu jako opiekun zwierząt. River, przybrany syn

Joego i Meredith, od roku był szwagrem Drake'a. Zeszłego lata ożenił

się z Sophie, będącą wówczas w pierwszych miesiącach ciąży. Nagle

ogarnęło Mayę pragnienie, aby porozmawiać z Sophie, poprosić ją o

background image

radę. Wiedziała jednak, że musi sama zdecydować o swojej

przyszłości.

- Świetnie sobie radzi ze zwierzętami - oznajmił River.

- Jak wszyscy Coltonowie. Mają to we krwi - rzekła.

Przez moment zastanawiała się, jakie cechy charakteru Marissa

odziedziczy po ojcu, ale tego typu rozważania były zbyt bolesne.

- Jak Ruda? Z uchem wszystko dobrze?

- Tak, o całej przygodzie pewnie już zapomniała. - Popatrzył na

Mayę z zatroskaniem w oczach. - A ty? Jak się czujesz po tej

szaleńczej jeździe?

- W porządku. Na szczęście nic złego się nie stało.

Odruchowo przeniosła wzrok na swojego wybawcę. W siodle

prezentował się wspaniale i sprawiał wrażenie szczęśliwego. Czy był

równie szczęśliwy, kiedy z bronią w ręku przedzierał się przez

dżunglę? Kiedy z narażeniem własnego życia odbijał zakładników?

Czasem gdy ktoś bliski ginie, świadek zdarzenia do końca życia

boryka się z wyrzutami sumienia. Czy dlatego Drake wybrał jeden z

najbardziej niebezpiecznych zawodów na świecie? Bo nie potrafił się

uporać

z

dręczącym

poczuciem

winy?

Czy

czuł

się

współodpowiedzialny za śmierć brata?

Chwilę później podjechał do ogrodzenia.

- To doskonały wierzchowiec - oznajmił, zwracając się do

szwagra. - Prawdziwy dżentelmen.

- To prawda - przyznał River. - No dobrze, teraz ja się nim zajmę,

a ty pogadaj z Mayą. Chyba ma ci coś do powiedzenia.

background image

Maya popatrzyła na niego pytająco, on jednak błysnął zębami w

uśmiechu i przeskoczył na drugą stronę płotu. Drake podał mu wodze,

po czym zrobił to samo co River, tyle że w przeciwnym kierunku.

Kilka sekund później stał koło Mai, spoglądając na nią wyczekująco.

- Umówiłam się, że w weekendy Johnny będzie przyjeżdżał na

ranczo. Dziś jednak musisz go sam odebrać...

- Jedź ze mną.

- Gdzie?

- Do Hopechest. Nawet nie wiem, jak ten młodzian wygląda. A

jemu też będzie raźniej.

- Nie powinnam zostawiać chłopców samych.

Ironiczny uśmiech wykrzywił Drake'owi usta.

- Przez najbliższą godzinę będą pod okiem twojego przyjaciela

korepetytora. Czasu nam wystarczy.

Chciała spytać: na co? Ale powstrzymała się. Po sposobie, w jaki

mierzył ją wzrokiem, wiedziała, że nadal jej pożąda, ale wiedziała też,

że nie ma się czego obawiać. Tylko ktoś niespełna rozumu mógłby

próbować ją uwieść. Wyglądała jak wielki, nadmuchany balon. I tak

się czuła.

- Bolą cię plecy? - spytał, gdy westchnęła.

Potrząsnęła przecząco głową.

- W takim razie jedziemy.

Zawahała się.

- Muszę uprzedzić Andy'ego. I mamę. Strasznie się o mnie

martwi.

background image

- Jak my wszyscy - szepnął Drake, kiedy odeszła kilka kroków.

Obejrzała się przez ramię, po czym bez słowa ruszyła do kuchni.

Powiedziała Inez, dokąd się wybiera i poprosiła, aby zawiadomiła

Andy'ego, gdyby o nią pytał. Parę minut później siedziała w jeepie,

który Drake kupił przed laty i gruntownie wyremontował. Prawdę

mówiąc, zdumiało ją, że nie kupił sobie jakiegoś modnego

sportowego autka.

- Minął prawie tydzień, odkąd jesteś w domu - zauważyła ni stąd,

ni zowąd.

- Co? Zastanawiasz się, kiedy zamierzam wyjechać?

- Owszem.

Wzruszył ramionami.

- Mam dwa miesiące urlopu - odparł. - Który w razie potrzeby

mogę przedłużyć.

- W przeszłości wpadałeś do domu na tydzień, najwyżej dwa.

- Ale w przeszłości nie musiałem przekonywać do swoich racji

ciężarnej kobiety - rzekł takim tonem, jakby to wszystko wyjaśniało.

- Teraz też nie musisz.

- Oj, muszę. - Roześmiał się cicho.

Nie chciał sprawić jej przykrości, ale ona nerwy miała w

strzępach.

- Przestań - poprosiła, połykając łzy.

- Oczywiście. Przepraszam.

Nie rozumiała tego, co się z nią dzieje, tęsknoty, pożądania, jakie

Drake nadal w niej budził, pragnienia, by znaleźć się w jego

background image

objęciach. Resztę drogi do Hopechest pokonali w milczeniu. Johnny

czekał na werandzie przed biurem kierownika. Dokonawszy

prezentacji, Maya weszła do środka. Każdy, kto zabierał dziecko poza

teren Hopechest, musiał się wpisać do specjalnej księgi. Pięć minut

później ponownie zajęła miejsce w jeepie.

- Dzięki, że pan mnie zabiera. - Oczy Johnny'ego lśniły z

przejęcia. - Tu by mnie tylko zagonili do roboty...

- Och, my też cię zagonimy - oznajmił Drake. - Obiecałem

Riverowi, że podczas tego weekendu wyczyścimy mu stajnię. Brakuje

mu ludzi do pomocy, odkąd jego dwóch najlepszych pracowników,

facet i dziewczyna, zakochało się w sobie i uciekło. - Pokręcił z

uśmiechem głową. - Ot, do czego prowadzi równouprawnienie.

Dawniej, kiedy kowbojami byli tylko mężczyźni, takie rzeczy się nie

zdarzały.

Maya siedziała prosto, starając się nie dotykać Drake'a, ale było to

niemożliwe; na wybojach czy zakrętach siłą rzeczy ocierała się o

ramię, biodro czy udo. Kiedy dojechali na miejsce, niemal wypchnęła

Johnny'ego z jeepa, tak bardzo było jej spieszno, aby samej wysiąść.

W kuchni przedstawiła chłopca swojej matce. Inez przygotowała

poczęstunek: szklankę mleka i ciepłe bułeczki o smaku

cynamonowym. Dopiero gdy Johnny się posilił, Maya zaprowadziła

go do pokoju, w którym Andy pomagał w matematyce najmłodszym

Coltonom. Uspokoiła się. Praca z dziećmi zawsze miała na nią kojące

działanie.

background image

W południe czuła się już normalnie, odprężona, zrelaksowana. To

się oczywiście zmieniło, gdy po zakończeniu lekcji przeszli w piątkę,

ona, Andy i ich trzej uczniowie, do kuchni na lunch. Tam czekał na

nich Drake.

- Drake! - zawołał Teddy, tak uradowany na widok starszego

brata, że Mayę ze wzruszenia aż ścisnęło coś w gardle. - Zabierzesz

nas po lunchu na padok? Johnny też spróbuje porzucać lassem,

prawda, Johnny? - Popatrzył na swojego nowego przyjaciela.

- Ciszej. Nie jesteśmy w lesie - upomniała chłopca Maya.

- Godzina zabawy z lassem, potem dwie godziny sprzątania stajni

- oznajmił Drake, szczerząc zęby od ucha do ucha.

Boże, jaki on przystojny, pomyślała Maya. I zaraz się skarciła.

Okropne były te jej zmiany nastroju. To wpatrywała się w Drake'a z

uwielbieniem, to znów chciała uciec od niego jak najdalej. Próbowała

się pocieszyć, że kiedy urodzi dziecko i obroni dyplom, wtedy

zamieszka gdzie indziej i będzie panią samej siebie. Na myśl o

wyjeździe z rancza od razu posmutniała. Ale czując na sobie uważne

spojrzenie Drake'a, rozciągnęła usta w uśmiechu i przystąpiła do

nakładania jedzenia na talerze.

Ilekroć na nią patrzył, serce biło mu mocniej. Zauważył, z jaką

swobodą rozmawia z Andym Martinem, natomiast wyraźnie unikała

jego wzroku. Powoli narastała w nim złość. Chciał ją porwać, mieć

wyłącznie dla siebie. Przeszkadzała mu nie tylko sympatia, z jaką

odnosiła się do Andy'ego, ale również to, że kilkunastoletni Johnny

background image

wodził za nią rozmiłowanym wzrokiem, a Joe i Teddy rywalizowali o

jej względy niczym dwa psiaki, które chcą, by je pogłaskać.

W milczeniu obserwował towarzystwo przy stole. Miał wrażenie,

jakby byli rodziną, on zaś intruzem lub outsiderem. Poza jednym

cudownym tygodniem w zeszłym roku właściwie zawsze czuł się

samotny, tylko nie zawsze zdawał sobie z tego sprawę.

Po lunchu chłopcy ruszyli biegiem na dwór, by wytaszczyć na

środek zagrody kozły do rżnięcia drewna. Buzie im się nie zamykały;

podnieceni, opowiadali nowemu przyjacielowi, jak się trzyma lasso.

Drake wyszedł za chłopcami, świadom, że Maya z Andym pewnie

nawet nie zauważyli jego zniknięcia.

Po wyjściu z domu wciągnął głęboko powietrze. Co się z tobą

dzieje, stary? - pytał sam siebie. Nie lubił chaosu ani niespodzianek.

Zawsze wszystko miał zaplanowane. Do dnia, w którym otrzymał list

od ojca powiadamiający go o ciąży Mai.

Usłyszawszy za sobą głosy, odwrócił się. Maya odprowadzała

Andy'ego do samochodu. Przez chwilę stali koło siebie, omawiając

dzisiejszą lekcję i czyniąc plany na następny weekend. Niewiele się

namyślając, podszedł kilka kroków. Nawet na niego nie spojrzeli.

- Spotkajmy się w środę w miasteczku - zaproponował Andy. -

Ustalimy dokładny rozkład zajęć dla całej trójki.

- Dobry pomysł - ucieszyła się Maya.

Na jego, Drake'a, propozycje, nigdy tak entuzjastycznie nie

reagowała.

Podszedł jeszcze bliżej.

background image

- Skoro jesteś w trakcie robienia planów na przyszłość, może byś

również ustaliła datę ślubu?

Andy milczał, Maya również - po prostu oniemiała ze zdumienia.

W ciszy, jaka nastała, Drake słyszał szum gałęzi kołyszących się na

wietrze, odległe krzyki chłopców, którzy dotarli już do zagrody, oraz

łomot własnego serca, które usiłowało mu powiedzieć, że zachował

się jak idiota.

Sam o tym wiedział. Zanim jeszcze otworzył usta, był świadom,

że powinien ugryźć się w język. Zamierzał przeprosić Mayę, Andy

jednak nie dał mu dojść do słowa.

- Jeśli natychmiast jej nie przeprosisz, wybiję ci zęby - zagroził.

Drake parsknął śmiechem; wyobraził sobie chudego nauczyciela,

który rzuca się z pięściami na umięśnionego, znającego sztuki walki

komandosa.

- Ty? Ty mi wybijesz zęby?

Andy oblał się rumieńcem, ale przyjął pozycję bojową: zgiął nogi

w kolanach i uniósł dłonie zaciśnięte w pięści. Drake z przyjemnością

czekał na to, co będzie dalej. Miał w sobie zbyt wiele nagromadzonej

energii.

Andy ruszył do ataku. Po chwili jednym zwinnym ruchem został

powalony na ziemię. Satysfakcja, jaką Drake poczuł, trwała krótko.

Uświadomił sobie, że popełnił błąd taktyczny, gdy zobaczył, jak Maya

pochyla się nad leżącym mężczyzną, a potem patrzy na niego z

wyrzutem w oczach.

- Ty brutalu!

background image

- Przecież nie wyrządziłem mu krzywdy - powiedział, bo sama

zdawała się tego nie zauważać. - Zresztą to on mnie zaatakował.

Wyprostowała się i oparła ręce na biodrach.

- Może. Ale ty go sprowokowałeś.

Wyglądała tak słodko i rozkosznie, że o mało jej nie pocałował.

Najwyższym wysiłkiem woli zdołał się powstrzymać. Nie doceniła

tego, podobnie jak tego, że nie przetrącił jej głupiemu przyjacielowi

karku.

- Bo... - Usiłował szybko coś wymyślić. - Bo on cię dotykał.

- Dotykał?! - krzyknęła zirytowana. - Na miłość boską! Zejdź mi z

oczu!

I tak zrobił. Uraziła jego dumę. Nie zamierzał z nią dalej

dyskutować. Powłócząc nogami, skierował się z powrotem do domu.

Tak jak się spodziewał, Inez była w kuchni. Nalawszy sobie kubek

gorącej kawy, przysiadł na stołku przy końcu blatu i patrzył w

milczeniu, jak matka Mai przygotowuje rybę na kolację.

- Problemy? - spytała.

Skinął głową.

- Chodzi o Mayę - rzekł przybity. - Po prostu nic nie idzie po

mojej myśli.

Sądził, że będzie mu wdzięczna, bądź co bądź przyjechał do

domu, aby się nią zająć i zatroszczyć o przyszłość ich dziecka. A ona

co? Zamiast się ucieszyć i mu podziękować, zareagowała na jego

przyjazd furią.

- W ogóle jej nie rozumiem - mruknął pod nosem.

background image

Inez posmarowała masłem filety.

- Kobiety w ciąży często zachowują się w sposób

nieprzewidywalny.

- To prawda - przyznał ponuro.

Nie mógł zapomnieć, że Maya nazwała go brutalem.

- Wszystko przez hormony - ciągnęła Inez. - Nawet sobie nie

wyobrażasz, co one wyczyniają z ciałem i psychiką przyszłej matki.

Znów pokiwał głową. Trochę jednak sobie wyobrażał. Pamiętał

przecież szczupłą, idealnie zbudowaną Mayę sprzed roku. Dzisiejsza

miała znacznie pełniejszą figurę i duży zaokrąglony brzuch. Ale to w

niczym nie przeszkadzało. Nadal jej pożądał.

Pod wieloma względami wydawała mu się bardziej zmysłowa niż

dawniej. Dziecko, które nosiła w swoim łonie, świadczyło o szalonej

namiętności, jaka ich łączyła. Tak, z Mayą przeżył chwile szczęścia,

jakiego nigdy wcześniej nie zaznał.

- Jedno wiem na pewno - podjęła po kilku sekundach Inez. - Moja

córka nigdy nie oddałaby się mężczyźnie, którego by nie kochała.

Drake poczuł bolesny ucisk w piersi.

- Wydają się sobie bardzo bliscy. Maya i Andy.

- Andy to jej serdeczny przyjaciel. - Inez obtoczyła filety w tartej

bułce zmieszanej z tartym serem, po czym ułożyła je na blasze. -

Dobrze, jak kochankowie są również przyjaciółmi.

- Andy nie jest jej kochankiem! - zaprotestował gwałtownie

Drake.

- Ktoś nim był.

background image

Zrobiło mu się wstyd. Tym bardziej że Inez stwierdziła jedynie

fakt oczywisty.

- Przepraszam. Jesteś jej matką. Nie powinienem był...

- Matka musi przeciąć przysłowiową pępowinę, kiedy jej córka

staje się kobietą. Mimo to niełatwo patrzeć w milczeniu, gdy dziecko

popełnia błędy. - Posłała mu uśmiech, mądry, lecz jakże smutny. -

Przekonasz się o tym, kiedy będziesz miał własną córkę.

- Marissę. Tak jej Maya zamierza dać na imię.

- Bardzo ładnie - pochwaliła Inez.

Zniżywszy wzrok, popatrzył na swoją dłoń; kilka dni temu

trzymał ją na brzuchu śpiącej Mai, a maleństwo kopało go, jakby

cieszyło się z jego powrotu do domu. Nagle ujrzał przed oczami twarz

Michaela. Skonfundowany, potrząsnął głową. W jego duszy znów

zagnieździł się mrok.

- Wykonuję bardzo niebezpieczną pracę - rzekł, próbując się

usprawiedliwić. - Miejsca, w których przebywam, nie nadają się dla

żony i dziecka.

- Kobiety nie znają strachu. Od zarania dziejów wszędzie

towarzyszą swoim mężom - oznajmiła lekko karcącym tonem Inez. -

Może to tobie brakuje odwagi?

- Ktoś musi być realistą, trzeźwo oceniać sytuację - powiedział.

Toczył walkę z samym sobą.

- Maya należy do osób bardzo trzeźwo myślących.

- Bo ja wiem?

background image

Podejrzewał, że wbrew temu, co się jej wydaje, Inez wcale nie zna

swojej córki. Skinąwszy na pożegnanie głową, wyszedł z kuchni i

skierował się do zagrody. Potrzebował ruchu; rozpierała go energia.

Maya, jak zwykle nie zważając na swój stan, siedziała na

najwyższej żerdzi ogrodzenia.

- Nie spadnij - wycedził przez zęby, przeskakując na drugą stronę.

- Nie ma obawy - rzekła bezbarwnym tonem, który świadczył o

tym, że wciąż jest na niego wściekła.

- Chcecie spróbować z konia? - zwrócił się do chłopców.

Joe z Teddym zareagowali entuzjastycznie. Johnny nic nie

powiedział. Nadzorując siodłanie trzech spokojnych kuców, Drake

przyglądał się nastolatkowi. Johnny robił dokładnie to samo co Teddy

i Joe, lecz palce miał sztywniejsze, ruchy mniej skoordynowane. Koń,

którego mu przydzielono, sam wziął do pyska wędzidło i sam wsunął

łeb w uzdę.

- Pamiętajcie, żeby skrzyżować wodze - polecił Drake.

Pokazał, o co mu chodzi, po czym zademonstrował, jak jednym

płynnym ruchem wsiada się na konia. Uświadomił sobie, że to

pierwszy kontakt Johnny'ego z końmi. Chłopiec posłusznie

wykonywał wszystkie polecenia. Kiedy siedział w siodle, trzymając

wodze w jednej ręce, Drake pokiwał głową z aprobatą.

- Jak tylko zarzucicie lasso, musicie cofnąć się, żeby lina była

mocno napięta. Następnie zeskakujecie z konia i nie puszczając liny,

podbiegacie do złapanego zwierzęcia. W naszym przypadku jest to

kozioł do rżnięcia drewna, ale pamiętajcie, że prawdziwy kowboj ma

background image

do czynienia z prawdziwym bykiem czy cielakiem, który próbuje się

uwolnić.

Czując na sobie spojrzenie Mai, tłumaczył chłopcom, co robią źle,

pokazywał prawidłowy sposób wykonywania kolejnych czynności i z

satysfakcją patrzył, jak coraz lepiej sobie radzą. Maya miała rację:

Johnny uczył się szybko i odznaczał się dużą inteligencją. Może jakiś

uniwersytet przyznałby mu stypendium sportowe? Pogada później o

tym z Mayą.

Kiedy skończyli ćwiczenia z lassem, poszedł do swojego pokoju,

by wykąpać się przed kolacją. I gdy ociekający wodą stał pod

prysznicem, nagle coś go tknęło: Maya przestała mu ufać. W liście,

który jej zostawił zeszłego lata, napisał, że wiedzie nieustabilizowane

życie, a to wyklucza możliwość założenia rodziny. Wyjaśnił, dlaczego

musi wyjechać i dlaczego nie może jej ze sobą zabrać.

No, dlaczego, Drake? Dlaczego?

Pytanie dźwięczało mu w głowie. Czuł się osaczony, złapany w

pułapkę. Cholera jasna, przecież wszystko dokładnie wyłuszczył.

Prowadził zupełnie inny tryb życia niż normalni faceci. Nie mógł

zapewnić kobiecie poczucia bezpieczeństwa, a tym bardziej planować

swojej przyszłości.

Dlaczego?

Z powodu misji, na które go wysyłano. Nigdy nie miał pewności,

czy wróci cały i zdrowy, ba, czy w ogóle zdoła powrócić. Obiecał zaś

sobie, że nie pozwoli, aby ktokolwiek go opłakiwał i cierpiał, jeżeli

zginie.

background image

Tak jak on cierpiał po śmierci swojego brata?

Może. Nie umiał na to odpowiedzieć. Po prostu uważał, że

mężczyzna wykonujący tak niebezpieczną pracę nie powinien mieć

żony i dzieci. Ale dziecko jest już w drodze. A Maya...

Na myśl o tym, jak czule go wita, gdy wraca skonany z misji,

zrobiło mu się gorąco.

Raptem poczuł dojmujący ból w biodrze, tam, gdzie go trafiła

ostatnia kula. W tym tkwił cały problem. Że z którejś kolejnej misji

może nie wrócić. Wtedy rodzina, którą zostawi, pogrąży się w piekle

rozpaczy. W rozpaczy i mroku, które on tak dobrze znał, Które stale

mu towarzyszyły i od których udało mu się wyzwolić zaledwie kilka

razy w zeszłym roku, kiedy kochał się z Mayą.

Zalała go fala wspomnień. Miał pretensje do siebie, że tak podle

postąpił. Wykorzystał Mayę. Nie powinien był rozpalać w niej ognia

czy domagać się miłości, skoro nie zamierzał jej odwzajemniać.

Psiakrew! Kotłowały się w nim różne emocje. Wiedział, że musi coś

zrobić. Pójść do Mai, porozmawiać z nią, powiedzieć, że... że co?

Że facet bez przyszłości nie ma prawa angażować się w

jakikolwiek stały związek. Powinien jej to wytłumaczyć. Nawet

gdyby miałoby to oznaczać, że...

Nie! Pomysł, że Maya mogłaby się związać z innym, jest nie do

przyjęcia. Po prostu muszą dojść do porozumienia. Od tego zależy

przyszłość ich dziecka. Marissy. Tak, powinni przede wszystkim

myśleć o Marissie.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Maya przejrzała pośpiesznie stos notatek. W porządku, niczego

nie brakuje. Ale czy na pewno? Znów zaczęła kartkować strony. Na

pewno. Boże, jest kłębkiem nerwów. Dziś zdaje ważny egzamin,

ostatni w semestrze. Z innych zajęć ocenę wystawiano na podstawie

referatu czy krótkiego eseju, jednakże seminarium poświęcone

metodom badania osobowości małego dziecka kończył trudny

egzamin pisemny, który niejednokrotnie trwał nawet i trzy godziny.

Zamknąwszy skoroszyt, wsunęła go do płóciennej torby; obok

wrzuciła butelkę wody mineralnej i paczkę krakersów z serem.

Następnie skierowała się do kuchni poprosić matkę, aby trzymała za

nią kciuki. W kuchni zastała Drake'a. Skinęła mu na powitanie tylko

dlatego, że była dobrze wychowana.

- Mamo, powinnam wrócić przed dziewiątą. Chłopcom

zostawiłam dokładne instrukcje. Przed kolacją odrabiają lekcje, potem

przez godzinę oglądają telewizję, tym razem Teddy wybiera program.

Przed pójściem spać, przez pół godziny, Joe czyta na głos dowolny

fragment z jednej z książek na biurku.

- Pamiętam, kochanie - powiedziała Inez, mieszając sos w garnku.

- Kiedy Joe skończy, wtedy ja obojgu czytam rozdział z książki

Teddy'ego. O dziewiątej gaszę światło.

- Dokąd się wybierasz? - zainteresował się Drake.

- Do San Francisco - odparła niechętnie.

- Maya jedzie na egzamin - wyjaśniła Inez, spoglądając na córkę z

zatroskaniem. - Nie podoba mi się, że tyle godzin będziesz sama za

background image

kierownicą. Meteorolodzy zapowiadają burzę. A jeśli coś się zepsuje

w samochodzie albo...

- Nic się nie zepsuje - zapewniła matkę Maya.

- Powietrze może ujść z opony, droga może być nieprzejezdna.

Zdarza się, zwłaszcza o tej porze roku, że podczas gwałtownych ulew

osuwają się zbocza. Jeśli zacznie padać, nie wracaj do domu.

Przenocuj w mieście.

- Od miesiąca nie spadła kropla. Przestań się martwić, mamo. Nic

mi nie będzie.

- Trzymaj. - Inez podała córce plastikową torbę. - Przygotowałam

ci coś do jedzenia. Na wszelki wypadek.

Kręcąc z rezygnacją głową, Maya wsunęła pakunek do torby obok

skoroszytu i butelki z wodą, po czym cmoknąwszy matkę w policzek,

ruszyła do drzwi. Drake poderwał się i poszedł za nią. Niemal deptał

jej po piętach.

- Czego chcesz? - spytała, przystając.

- Zamierzasz jechać tym swoim gratem?

- Owszem - odparła zaskoczona.

- Wykluczone!

- Słucham?

- Zawiozę cię. Tylko nie kłóć się ze mną - ostrzegł, zanim zdążyła

się sprzeciwić. - Bo to nic nie da.

- Nie potrzebuję kierowcy.

- Proszę cię...

background image

Może gdyby nie popatrzyła mu w oczy, zdołałaby postawić na

swoim. Ale popatrzyła. I zobaczyła w nich wyraz determinacji,

zatroskania, a także głęboko skrywanego smutku, który zdawał się

nigdy go nie opuszczać.

- Naprawdę nie musisz - rzekła, starając się przemówić mu do

rozsądku.

- Wiem. Ale niepokoiłbym się o ciebie.

To jedno zdanie zmiękczyło jej serce. Nie do końca przekonana,

czy słusznie postępuje, przeszła z nim do jego świeżo

wyremontowanego jeepa. Kiedy opuścili teren rancza, powoli zaczęła

się odprężać.

- Miło podziwiać krajobrazy zamiast wpatrywać się w szosę.

Zerknął na nią spod oka.

- To prawda.

Wybrał szybszą drogę. Zamiast malowniczą szosą ciągnącą się

wzdłuż wybrzeża, pojechali krętą drogą przez góry, która prowadziła

do autostrady. Mimo to podróż trwała kilka godzin. Prawie wcale się

do siebie nie odzywali, ale to im nie przeszkadzało. Dochodziło wpół

do dwunastej, kiedy dołączyli do sznura pojazdów sunących mostem o

nazwie Złote Wrota. Niebo było zasnute chmurami, miasto zaś okryte

mgłą, którą chłodny wiatr przywiewał znad Pacyfiku.

- Zjedzmy lunch w jednej z knajpek na przystani - zaproponował

Drake.

- Wolałabym jechać na uniwersytet. Chcę jeszcze raz przejrzeć

notatki.

background image

- W porządku. Mów tylko, gdzie mam skręcać.

Słuchając jej wskazówek, wkrótce dowiózł ją na miejsce. Parking

jak zwykle był zapchany, ale po paru minutach udało im się znaleźć

kawałek wolnej przestrzeni. Maya skierowała się prosto do budynku,

w którym miał się odbyć egzamin. Tam przysiadła w cichym kącie.

- Zanudzisz się na śmierć - powiedziała do Drake'a. - Egzamin

skończy się pewnie koło czwartej.

- Nie szkodzi, mam książkę. Nie wiesz, czy gdzieś w pobliżu jest

jakaś stołówka czy kawiarnia?

Maya wyciągnęła torbę z jedzeniem, którą Inez dała jej na drogę.

- Mama wyposażyła mnie tak, jakbym miała spędzić tydzień na

bezludnej wyspie. Poczęstujesz się?

- Chętnie. Kupię nam coś do picia. - Wskazał stojący w holu

automat z zimnymi napojami.

Ruszył przed siebie sprężystym krokiem. Maya nie mogła

oderwać od niego oczu. Ubiegłego lata posłuchała głosu serca. Głupio

postąpiła, lecz przysięgła sobie, że drugi raz tego błędu nie popełni.

Nawet gdyby jej znów udowodnił, jakim jest wspaniałym facetem.

A że był, nie ulegało wątpliwości. Podczas weekendu mnóstwo

czasu poświęcił Johnny'emu i swoim młodszym braciom; ćwiczyli

razem w zagrodzie, sprzątali stajnię, rozmawiali. Lubił dzieci i potrafił

znaleźć z nimi wspólny język. W dodatku miał do nich anielską

cierpliwość. Dzięki temu, że się nimi zajmował, mogła lepiej

przygotować się do egzaminu. Oczywiście starała się być w pobliżu i

mieć chłopców na oku, by nie podpaść Meredith.

background image

Położywszy rękę na brzuchu, zaczęła się zastanawiać, jakim

Drake byłby ojcem. Stanowczym i wymagającym, czy pobłażliwym i

wyrozumiałym? Czułym i kochającym, czy chłodnym i na dystans?

Czy rozpieszczałby Marissę podczas krótkich wizyt w domu, a resztę

czasu nawet o niej nie pamiętał? A ona, Maya? Gdyby się pobrali, czy

przeistoczyłaby się w zrzędzącą jędzę? Czy suszyłaby mu głowę, żeby

zmienił pracę? Czy ciągle by się denerwowała, gdy wyjeżdżałby na

misję? A gdyby z którejś nie wrócił, co wtedy?

Martwiła ją ta ciemna strona jego duszy, która stale pchała go w

objęcia śmierci, zmuszała do ustawicznego podejmowania ryzyka. A

przecież nie był ryzykantem ani poszukiwaczem przygód. Był

normalnym

człowiekiem,

mającym

głębokie

poczucie

sprawiedliwości i potrafiącym odróżnić dobro od zła.

W tym tkwił problem. Gotów był się z nią ożenić, bo uważał, że

wypada, że to jego psi obowiązek. Że musi naprawić krzywdę, jaką jej

wyrządził. Po prostu taką miał naturę. I między innymi dlatego go

kochała. Tęskniła za nim, odkąd wyjechał. Tęskniła i czekała na jakąś

wiadomość. Drake jednak ani razu nie dał znaku życia. Nic więc

dziwnego, że kiedy przekonała się, że jest w ciąży, nie napisała do

niego. Duma jej na to nie pozwoliła.

„W moim życiu nie ma miejsca na żonę i rodzinę". To jedno

zdanie na zawsze wryło się w jej serce. Wcześniej Drake opowiadał

jej o sobie, mówił o miłości, zapewniał o uczuciu, a potem

niespodziewane zniknął, zostawiając list na szafce nocnej. Zrobiło się

jej żal młodej, ufnej dziewczyny, którą była przed rokiem. Aż

background image

wzdrygnęła się na wspomnienie tamtego ranka, kiedy obudziła się

sama w łóżku i zobaczyła leżący obok list...

- Proszę. - Drake podał jej puszkę z napojem i słomkę.

Ciekaw był, gdzie odpłynęła myślami. Ogarnęła go zazdrość.

Pragnął ją mieć całą dla siebie, wiedzieć, co robi i o czym marzy o

każdej porze dnia i nocy. Z drugiej strony rozum mówił mu, aby dał

jej spokój. Aby przypomniał sobie, dlaczego nie powinni się wiązać.

Ale było już za późno.

Kiedy tak patrzył na jej zaokrąglony brzuch, czuł straszliwą

tęsknotę. Sam do końca nie był pewien, za czym. Za namiętnością,

jaka połączyła ich zeszłego roku? Owszem. Za tym, aby ponownie

zdobyć jej zaufanie? Tak. Za jej miłością? Zawsze wcześniej unikał

myślenia o takich sprawach jak dom i rodzina. Wiedział, że nie jest

mu to pisane. Uświadomił to sobie dawno temu, zanim jeszcze został

komandosem. Przecież za nic w świecie nie chciał jej skrzywdzić...

A jednak skrzywdził. I musi ponieść tego konsekwencje.

Wiele lat temu, kiedy siedemnastoletnia Maya przeistoczyła się z

roztrzepanej dziewczynki w młodą atrakcyjną kobietę, oczarowany

wodził za nią wzrokiem. Ale zwyciężył rozum. Rozum kazał mu

wyjechać. I tak też zrobił. Szkoda, że nie posłuchał rozumu w czerwcu

ubiegłego roku. Teraz jest za późno. Ponownie skierował na Mayę

wzrok. Jadła, przeglądając notatki. Ręce jej drżały. Nie znosiła

egzaminów.

Zdał sobie sprawę, jak wiele ich łączy. Zrozumiał, że bez względu

na to, czy Maya zgodzi się go poślubić, czy nie, on musi zatroszczyć

background image

się o nią i Marissę. Dlatego też - na wypadek gdyby nie wrócił z

kolejnej misji - wszystkie swoje dobra doczesne, oszczędności,

pieniądze z ubezpieczenia, cały fundusz powierniczy, zapisał jej w

testamencie.

Nie patrząc na to, co wkłada do ust, zjadł kanapkę, kilka

marchewek, jabłko. Oczami wyobraźni widział duże piwne oczy i

buzię, podobną do Mai, ale młodszą, dziecięcą, na której malował się

wyraz ufności. Chciał wyjaśnić temu dziecku, na czym polega praca

komandosa, z jakim wiąże się ryzykiem, ale wszystkie argumenty

wydawały mu się błahe i mało przekonujące. Może więc było w jego

życiu miejsce na coś więcej niż praca i obowiązki ...

Zobaczył, że Maya siedzi z zaciśniętymi powiekami. Usta się jej

poruszały. W skupieniu powtarzała materiał.

- Daj notatki. Przepytam cię.

Podała; brak sprzeciwu najlepiej świadczył o tym, jaka jest

przejęta egzaminem. Przez półtorej godziny zadawał pytania; na

wszystkie odpowiadała wyczerpująco.

- Zdasz bez problemu - oznajmił.

- Oby.

Uśmiechnął się pod nosem, słysząc jej pełen obaw ton. Zawsze

była świetną uczennicą, z entuzjazmem podchodzącą do nauki. Z

takim samym zapałem podchodziła również do miłości; pragnęła dać

z siebie wszystko, poznać wszystkie odcienie rozkoszy.

Odruchowo pochylił się i na moment przywarł ustami do jej

miękkich, pełnych warg.

background image

- Powodzenia - szepnął.

- Dzięki.

Wzięła kilka głębokich oddechów, by się uspokoić, po czym

zgarnąwszy notatki, ruszyła na koniec korytarza, gdzie w wejściu do

auli tłoczyli się studenci. Drake wyciągnął z kieszeni książkę na temat

działań marynarki podczas kilku poprzednich wojen i przystąpił do

czytania. Po dwóch rozdziałach odłożył książkę na bok. Nie mógł się

skupić, cały czas wracał myślami do Mai i do dziecka. Czy ich córka

wyjdzie kiedyś za mąż, będzie miała własne dzieci? Czy będzie ją

widywał? Czy...

Na dworze rozszalała się burza; lało jak z cebra, wiał silny wiatr.

Przy takiej pogodzie droga przez góry byłaby ryzykowna. O trzeciej

zadzwonił do Inez i dowiedział się, że w Prosperino również

intensywnie pada.

- W takim razie chyba zostaniemy na noc - rzekł. - Może jutro się

przejaśni.

- Dobry pomysł - poparła go gospodyni. - Jazda podczas burzy

jest zbyt niebezpieczna.

Zarezerwował dwa pokoje w hotelu nad zatoką. Miał drobne

wyrzuty sumienia, ale przecież ani nie zamawiał burzy, ani jej nie

spowodował. Nawet Inez ucieszyła się, że w taką pogodę Maya nie

będzie wracała do domu. Tak, nocleg w San Francisco to rozsądne

wyjście. O tym, co będzie dalej, wolał nie myśleć.

background image

Maya wręczyła zapisane strony stojącej przy drzwiach asystentce

profesora, po czym wyszła z auli, szczęśliwa, że egzamin ma już za

sobą.

- No i jak poszło? - spytał Drake.

Stał z rękami w kieszeniach, niedbale oparty o ścianę.

- Dobrze - odparła, odwracając wzrok. - Ojej, pada - rzekła

zdziwiona, jakby dopiero teraz zauważyła trwającą od kilku godzin

burzę.

- Ano pada. Drogi mogą być miejscami nieprzejezdne.

Rozmawiałem z Inez. Powiedziałem jej, że zostaniemy na noc.

Maya przycisnęła płócienną torbę do piersi.

- Tak chyba faktycznie będzie lepiej.

Starała się ukryć podekscytowanie. Chciała zostać w San

Francisco, spędzić z Drakiem kilka godzin sam na sam.

Kilka godzin? Całą noc!

Ruszyli do auta. Był uprzejmy, opiekuńczy, wskazywał kałuże,

które lepiej omijać, po prostu zachowywał się jak dżentelmen. Ale

jego oczy... one mówiły własnym językiem. O tym, co ich kiedyś

łączyło, o nie spełnionych marzeniach.

Z hotelu, który znajdował się w dzielnicy turystycznej, rozciągał

się wspaniały widok na zatokę, na wyspę Alcatraz i most Złote Wrota,

który teraz, w strugach deszczu, był prawie niewidoczny. Pokoje mieli

na siedemnastym piętrze; drzwi dzieliła szerokość korytarza.

- Może być? - spytał Drake, kiedy zostali sami.

background image

Przez chwilę spoglądała na zatokę, potem popatrzyła w dół na

ulicę pełną wracających z pracy ludzi.

- Tak, oczywiście.

Podszedł do okna, przy którym stała.

- Co tam widzisz takiego ciekawego?

- Nic. Ulicę. Ale wygląda jak na obrazie, szara, zamazana, z szarą

i zamazaną zatoką w tle.

- Niedługo będzie całkiem pusta. Urzędnicy wrócą do domu,

turyści do hotelu...

Wciągnęła głęboko powietrze, wdychając zapach wody

kolońskiej. Jaka szkoda, pomyślała, że tak się potoczyły ich losy. Och,

przestań! Dorośnij! - skarciła się w duchu.

Z jej piersi wyrwało się westchnienie.

- Zmęczona? - zapytał cicho.

Podniósł ręce i zaczął masować jej ramiona, łopatki, kark. Czuła,

jak napięcie ją opuszcza. Nie protestowała. Może powinna była, ale

bardzo się jej nie chciało. Zresztą jakie to ma teraz znaczenie?

Drake. Chłopiec, którego uwielbiała, mężczyzna, którego kochała

wielką prawdziwą miłością. Człowiek obdarzony ogromnym

poczuciem odpowiedzialności i potrzebą odkupienia winy za grzechy,

których nie popełnił. Wielkoduszny, wyrozumiały dla innych, srogi i

surowy dla siebie. Odwróciła się przodem. Nie potrafiła dłużej

ukrywać swoich uczuć. Ani przed nim, ani przed sobą.

Przełknął ślinę, po czym delikatnie pogładził Mayę po policzku.

background image

- Całymi miesiącami o tym marzyłem - rzekł. - Że będziemy

razem, ty i ja, że będę cię dotykał...

- Mogliśmy być razem.

- Czasem wciąż wydaje mi się to możliwe.

- Ale nie jest.

- Na pewno?

Z oczu wyzierała mu tęsknota. Z trudem panował nad emocjami.

Wystarczyłoby słowo, drobny nacisk...

- Muszę odpocząć.

Opuścił rękę i cofnął się dwa kroki.

- Oczywiście. Przepraszam. A co z kolacją? Wolisz zjeść tu czy w

mieście?

Restauracja hotelowa mieściła się na ostatnim piętrze. Maya

lubiła podziwiać stamtąd widoki.

- Tu. Uwielbiam ten lokal. Czuję się w nim tak, jakbym była na

czubku świata.

- A zatem o siódmej?

- Doskonale.

Rozmawiali jak dwoje ludzi, którzy dopiero się poznali, a nie jak

dawni kochankowie, którzy starają się zapanować nad pożądaniem.

Po chwili Drake skinął głową i wyszedł do swojego pokoju. Maya

dalej stała przy oknie, wpatrując się w rozmyty krajobraz. O niczym

nie myślała. Czekała - na coś lub na kogoś. Położywszy się na łóżku,

zamknęła oczy. Była zmęczona, bardzo zmęczona. Nawet nie

próbowała walczyć z sennością.

background image

Ze zdziwieniem zauważyła, że w restauracji panuje spory ruch.

Jedną stronę sali zajmowała duża, dość hałaśliwa grupa biesiadników.

Na szczęście stolik, do którego zaprowadzono ją i Drake'a, stał w

cichej wnęce, przy oknie z widokiem na zatokę.

- Spałaś?

- Jak zabita. Ku własnemu zdumieniu.

Pokiwał głową.

- Byłaś wyczerpana. Zresztą odkąd pamiętam, zawsze

przeżywałaś wszystkie klasówki i egzaminy. I zawsze je śpiewająco

zdawałaś.

Już chciała się sprzeciwić, ale po chwili wzruszyła ramionami.

- To tylko świadczy o moim braku pewności siebie. O strachu, że

zawiodę, że wypadnę poniżej oczekiwań.

- Ręczę ci, że jeszcze nigdy nikogo nie zawiodłaś - powiedział z

uśmiechem.

Niby rozmawiali o nauce i egzaminach, ale w głosie Drake'a

wyczuwała jakiś podtekst.

Kilka minut później koło ich stolika przeszła atrakcyjna para.

Kobieta, ubrana w wąskie czarne spodnie i opiętą czarną górę, miała

figurę modelki. Maya popatrzyła na swoje granatowe spodnie i luźną,

przypominającą namiot bluzkę. Ciekawa była, czy kiedykolwiek

odzyska dawne kształty.

- Siedząc tu, człowiek ma wrażenie, jakby był na wyspie -

powiedział Drake, zmieniając temat. - Albo w jakimś dziwnym

background image

miejscu zawieszonym między ziemią a niebem. Te samochody

jeżdżące w dole wyglądają jak odległe pojazdy kosmiczne, prawda?

- Masz rację. - Maya włączyła się do zabawy. - A my

przebywamy na stacji kosmicznej, która krąży po orbicie.

- Ładny ten nasz wszechświat... - W jego głosie dźwięczała

obietnica.

Po plecach przebiegł ją dreszcz. Wiedziała, że musi wziąć się w

garść. Na szczęście na stole pojawiły się przystawki. Wreszcie mogła

się skoncentrować na jedzeniu, nie myśleć o obietnicach, nie

doszukiwać się niuansów i dwuznaczności. Z jednej strony chciała, by

posiłek skończył się jak najszybciej, z drugiej marzyła o tym, by trwał

jak najdłużej. Zdawała sobie jednak sprawę, że nic nie trwa wiecznie.

- Masz taką poważną minę. O czym myślisz? - spytał, nawet nie

patrząc na danie, które kelner przed nim postawił.

Nabrała na widelec kawałek ryby.

- Że mniej więcej za trzy miesiące czekają mnie kolejne egzaminy

- odparła lekkim tonem.

- Marissa będzie już na świecie.

Uśmiech na jej twarzy nieco przygasł.

- Tak, to prawda.

- Jak sobie poradzisz?

- Noworodki przesypiają większość dnia. Będę małą brała z sobą

na zajęcia.

- Zamierzasz karmić ją piersią?

- Chciałabym. Podobno tak jest lepiej dla dziecka.

background image

- Dobrze. Cieszę się - rzekł z powagą.

Popełniła błąd: spojrzała mu w oczy. I niemal rozpłakała się,

widząc w nich wyraz przeraźliwej samotności. Opuściła wzrok. Nie

mogła sobie pozwolić na sentymenty.

Kelner zabrał puste talerze.

- Chciałabym wrócić do pokoju - oznajmiła. Na deser nie miała

ochoty.

Drake poprosił o rachunek.

Kiedy zjeżdżali na siedemnaste piętro, Maya oparła się o ścianę.

Czuła na sobie brzemię odpowiedzialności. Czy poradzi sobie z

wychowaniem dziecka? Wiedziała, że wystarczy jedno słowo i Drake

natychmiast przejmie ster: zaproponuje małżeństwo, weźmie na siebie

część trosk i obowiązków.

Ale duma nie pozwalała jej przystać na takie rozwiązanie. Sama

się w to wpakowała, więc nie powinna szukać pomocy u innych. Jak

sobie pościelisz, tak się wyśpisz. Podziękowawszy Drake'owi za

kolację, weszła do swojego pokoju i zamknęła drzwi. Stała bez ruchu,

nasłuchując. Czuła obecność Drake'a na korytarzu. Po chwili

skierował się do pokoju naprzeciwko.

Odetchnęła z ulgą. Odwróciwszy się, zobaczyła, że na łóżku leży

biały szlafrok frotte oraz koszula nocna. W łazience zaś znalazła

niedużą kosmetyczkę z podstawowymi przyborami do kąpieli.

Domyśliła się, że to wszystko zawdzięcza Drake'owi. Umywszy zęby,

rozebrała się, po czym wciągnęła koszulę nocną i wsunęła się do

łóżka.

background image

W telewizji nadawano jakiś stary film; zwykle przy takich szybko

zasypiała, tym razem jednak leżała spięta i pobudzona. Minęła

dziewiąta, dziesiąta, jedenasta. Usiadła na łóżku i włączyła lampę.

Może znajdzie coś do czytania? Przejrzała pismo zachwalające uroki

San Francisco, potem wbiła wzrok w okno. Deszcz monotonnie bębnił

o szybę. Pomyślała sobie, że nie ma nic gorszego niż niemożność

zaśnięcia w pokoju hotelowym, zwłaszcza podczas deszczu.

Nagle rozległo się ciche pukanie.

- Mayu, śpisz?

Włożyła szlafrok i otworzyła drzwi.

- Co się stało?

Wszedł do środka.

- Bolą cię plecy?

- A na dworze świeci słońce? - odparła, udając rozbawienie.

- Połóż się. Zrobię ci masaż.

- To niezbyt dobry pomysł, Drake.

Znieruchomiał, uważnie się jej przypatrując. Nie była w stanie

ukryć strachu, rozpaczy, tęsknoty. Jej postanowienie, że będzie silna i

niezłomna, topniało z sekundy na sekundę.

- Mayu... - szepnął. - Ja tego nie planowałem.

Potrząsnęła bezradnie głową.

- To szaleństwo... tak bardzo pragnąć... potrzebować bliskości...

Z jej oczu wyczytał więcej, niż zamierzała zdradzić; oprócz

uporu, odwagi i wytrwałości dojrzał również lęk, wahanie,

niepewność. Zadziwiła go jej ogromna odwaga, chęć polegania

background image

wyłącznie na sobie. Wiedział, że nie powinien czynić obietnic.

Zawsze przecież może zdarzyć się coś niespodziewanego. Ale...

- Nie mogę ci ofiarować tego, na czym ci najbardziej zależy. - Nie

chciał jej okłamywać. - Jestem, jaki jestem.

Postąpiła krok w jego stronę.

- Zależy mi na tobie. To ciebie pragnę i potrzebuję - wyznała. -

Tyle że sam o tym nie wiesz.

Zmarszczył czoło. Objęła go za szyję; głowę położyła na jego

klatce piersiowej. Zawahał się, ale po chwili zacisnął wokół niej

ramiona. Westchnęła głośno, szczęśliwa i zmęczona.

- Kochaj mnie.

- Chcę tego. Nie masz pojęcia, jak bardzo.

Podprowadził ją do łóżka; za nic w świecie by się teraz nie

wycofał, nawet gdyby rano musiał stanąć przed plutonem

egzekucyjnym. Pociągnęła za pasek. Drake zsunął jej z ramion

szlafrok i rzucił go na fotel. Serce waliło mu jak szalone. Maya,

kobieta jego marzeń. Piękna, ponętna Maya.

- Daj mi na siebie popatrzeć.

Nie zaprotestowała, kiedy zacisnął rękę na jej koszuli. Po chwili

stała zupełnie naga. Uklęknąwszy, przytulił policzek do jej brzucha.

Myślał o tym, że wspólnie stworzyli ten cud, tę małą kruszynę, która

niedługo pojawi się na świecie.

- Połóż się.

background image

Posłusznie wyciągnęła się na łóżku. Nie potrafili oderwać od

siebie spojrzenia. Ona, oparta o poduszki, patrzyła, jak on się rozbiera,

on, rozbierając się, pożerał ją wzrokiem.

Zadrżała. Nie mogła się go doczekać. To był Drake, jej Drake,

mężczyzna, którego kochała całe życie. Wiedziała, że za dzisiejszy

wieczór przyjdzie jej zapłacić wysoką cenę, ale trudno; chciała tego.

Gdy tylko zbliżył się do łóżka, opuściły ją lęki i wątpliwości;

odleciały niczym stado spłoszonych ptaków.

- Jesteś taka piękna...

Uśmiechnęła się. Przesadzał, ale nic nie powiedziała. Po chwili

ujął w dłonie jej piersi.

- Są inne. Nie tylko większe, nie tylko ciężkie, ale...

- Ciemniejsze - rzekła, bo brodawki, dawniej jasnoróżowe, miały

obecnie kolor wiśni. - Czytałam, że to normalne.

Pogładził ją czule po policzku.

- Jesteś pewna, że możemy się kochać? - spytał. - Że to

bezpieczne? Dla was obu?

- Tak. Byleby tylko... - Zaczerwieniła się.

- Będę delikatny - obiecał.

I dotrzymał słowa. Ale i w niej, i w nim narastała namiętność.

Oddechy mieli coraz bardziej przyśpieszone...

- Drake? Co to? - spytała nagle, wyczuwając coś, jakąś

nierówność, której wcześniej nie pamiętała.

- Nic - mruknął, nie odrywając rąk od jej piersi.

background image

Odepchnęła go i przewróciła na bok. Chcąc nie chcąc, musiał jej

pokazać swój nowy nabytek. Aż syknęła na widok blizny ciągnącej

się wzdłuż biodra.

- Byłeś ranny!

Wzruszył lekceważąco ramionami. Taką miał pracę. Gdyby

siedział za biurkiem, nie odnosiłby ran.

Łzy podeszły jej do oczu.

- To pamiątka po ostatniej misji?

- Tak. - Uśmiechnął się rozbrajająco, chcąc rozwiać jej obawy. -

Ale jak wiesz, te „pamiątki" nigdy nie miały wpływu na moją

potencję.

Gładził ją zmysłowo po udzie. Zacisnęła rękę na jego dłoni i

przysunęła sobie do ust.

- Nie zniosłabym, gdybyś zginął. Cierpiałabym do końca życia.

Nachmurzył się. Nic nie mówił. Ona jednak patrzyła mu w prosto

oczy; nie zamierzała dać się zastraszyć. Kocham cię. Miała te słowa

na końcu języka. Nie wypowiedziała ich na głos, ale i nie próbowała

się przed nimi bronić. Bo faktycznie kochała go. Był miłością jej

życia.

- Zamykasz się - szepnęła. - Izolujesz. Nikogo do siebie nie

chcesz dopuścić. Jeżeli jednak akceptujesz moje ciało, musisz również

zaakceptować moje uczucia.

- Nie mogę. Ja nie...

Przytknęła palec do jego warg.

background image

- Uważasz, że nie masz nic do zaoferowania? Masz. Siebie. Nie

mówię o bohaterze, który walczy z wrogiem i wybawia z opresji

niewinnych ludzi. Mówię o człowieku, który ma wielkie serce, jest

czuły, troskliwy, delikatny. Obserwowałam cię z chłopcami. Masz w

sobie tak ogromne pokłady dobroci, Drake. Dlaczego tego nie

widzisz?

Czuł się coraz bardziej spięty. W pokoju nastała głęboka cisza.

- Mylisz się, Mayu - powiedział w końcu. - Ja jestem tylko twoim

słabym odbiciem. - Nie pozwolił sobie przerwać. - To ty jesteś dobra.

Reprezentujesz to wszystko, o co ja walczę, kiedy stawiam czoło

niebezpieczeństwu.

Łzy ścisnęły ją za gardło.

- Tamto się teraz nie liczy. - Starała się go pocieszyć. - Liczy się

tylko dzisiejszy wieczór. Daj mi ten wieczór, Drake, a o jutro się nie

martw.

- Nie mogę ci nic obiecać.

Potrząsnęła głową; nie zamierzała tego słuchać. Wypuścił z płuc

powietrze, następnie zaczął całować czubki jej palców.

- Przy tobie, słodka Mayu, marzę o rzeczach niemożliwych. O

cudach, które nie mogą się spełnić.

- Mogą. - Przytuliła się mocno, pragnąc osłonić go przed bólem,

do którego za nic w świecie nie chciał się przyznać. - Kochaj mnie,

Drake. Tak bardzo cię pragnę.

background image

Tylko chwilę się wahał, po czym przywarł ustami do jej ust.

Oboje zapomnieli o problemach; pozwolili, by zawładnęło nimi

pożądanie.

- Czy mam coś włożyć?

- Co? - zdziwiła się.

Popatrzył jej w oczy.

- Nie wiem. Może czułabyś się pewniej, gdybym użył

prezerwatywy?

- Teraz? Po co? - spytała zaskoczona.

- Jesteś taka niewinna. - Pokręcił głową. - Nie boisz się, że

mógłbym cię czymś zarazić? - Nie czekając na odpowiedź,

kontynuował: - Oczywiście nie zarażę. Odkąd się rozstaliśmy, nie

byłem z żadną kobietą.

- Ja też z nikim nie byłam.

- Nie musiałaś mi tego mówić. - Zawahał się. - Jestem jedynym

mężczyzną, z którym spałaś?

Milczała.

- Powiedz - poprosił cicho.

Pragnął to usłyszeć z jej ust. Potwierdzenia i zapewnienia.

Zamknęła oczy.

- Co chcesz usłyszeć?

- Nic. Cieszę się, że tu jesteś. Mamy przed sobą całą noc.

I to było ważne. Nie plany, strategie, kalkulacje czy drogi

ucieczki, lecz on, ona i to, co ich łączy. Wiła się, jęczała z rozkoszy, a

background image

on całował ją tak, jakby od tego zależało jego życie. Jakby dziś miał

nastąpić koniec świata. Ponure wspomnienia odleciały.

Tylko Maya potrafiła to sprawić.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Deszcz padał przez całą noc; rano wciąż siąpił. W drodze

powrotnej niewiele w samochodzie rozmawiali. Maya siedziała

zamyślona. Nagle przyszło jej do głowy, że nazwa Hacienda de

Alegria nie bardzo pasuje do posiadłości Coltonów, albowiem radość

całkiem zniknęła z ich życia.

- Jakie to smutne... - zaczęła.

Drake oderwał na moment wzrok od szarej, ponurej szosy.

- Co? - zapytał.

Wraz z nastaniem poranka przyszło opamiętanie. Znów trzeźwym

okiem patrzyli na siebie i na rzeczywistość. Wczorajsze miłosne

uniesienia stanowiły wytchnienie, jednorazową ucieczkę przed prozą

życia.

- Że wszystko musi się zmieniać. Na przykład twoi rodzice... -

Ucichła, jakby nagle zdała sobie sprawę, że może nie jest to najlepszy

temat do rozmowy.

- Nie sądzę, aby byli ze sobą szczęśliwi.

- Mają mnóstwo zmartwień. Najpierw strzelanina, potem

porwanie, śledztwo, ciągłe wizyty policji...

- Podobno kłopoty powinny zbliżać do siebie ludzi.

Maya zignorowała ironiczny ton.

background image

- Różnie to bywa. Jednych zbliżają, innych oddalają. Ale nie ma

się czemu dziwić. Wydaje mi się, że nawet gdy nic złego się nie

dzieje, utrzymanie małżeństwa jest rzeczą niesłychanie trudną.

Przez kilka minut jechali w ciszy.

- Parę razy usiłowałem to wczoraj powiedzieć, ale mi nie dałaś -

oznajmił w końcu Drake. - Uważam, że powinniśmy spróbować.

- Czego? Małżeństwa?

- Tak. Przez wzgląd na Marissę.

- To nie fair - zaprotestowała.

- A co jest fair?

Przeszkadzała jej nuta rezygnacji w jego głosie.

- Posłuchaj, Drake. Dziecko potrzebuje poczucia bezpieczeństwa.

Mała wyczułaby, gdybyśmy byli nieszczęśliwi. Zrobiłby się jej mętlik

w głowie.

- Dlaczego zakładasz, że bylibyśmy nieszczęśliwi? Wczoraj

przeżyliśmy razem fantastyczny wieczór.

Na samo wspomnienie przeszył ją dreszcz. To była magia, te

pocałunki, delikatne pieszczoty, leciutkie muśnięcia. Tak, wczoraj

byli szczęśliwi. Lecz z nastaniem świtu znów się pojawił chłód i

dystans. Na tym polegał cały problem: gdy zaczynał się dzień, niczym

fala przypływu wracały troski i kłopoty.

Pragnęła pocieszyć Drake'a, zapewnić, że wszystko się ułoży, ale

nie umiała. Komplikacje wydawały się jej nie do pokonania.

Wiedziała, że wystarczy, aby szepnęła jedno słowo, a Drake

background image

natychmiast przystąpi do działania. Do południa byliby mężem i żoną.

Ale potem co? Czy w ich życiu zagościłaby radość, uśmiech, pogoda?

Serce waliło jej jak młotem. Łączyła ich szalona namiętność,

łączyło również dziecko. Czy na dziecku i namiętności można

zbudować trwały i szczęśliwy związek? Nie miała pojęcia, a nie lubiła

ryzyka.

- Chyba milej myśleć o tym, jak mogłoby być wspaniale, niż na

własnej skórze poznać smak porażki.

- To prawda - przyznał.

Nie mogła znieść smutku w jego głosie.

- Ale moi rodzice są złym przykładem - kontynuował. - Popatrz

na swoich. Kochają się, mimo upływu tylu lat. Nigdy nie widziałem,

aby kiedykolwiek krzywo na siebie spojrzeli, nie mówiąc już o jakichś

kłótniach.

Nie zdołała powściągnąć uśmiechu.

- Z kłótniami to przesada, w końcu nie są święci. Raz tatuś

skrytykował sos, że jest za ostry. Mama chwyciła miskę i cisnęła ją do

kosza na śmieci. Nie odzywali się do siebie przez cały posiłek.

Później, kiedy Lana i ja leżałyśmy już w łóżkach, słyszałyśmy, jak

chichoczą wesoło.

Drake oderwał wzrok od szosy.

- Pogodzili się. Dali sobie buzi i puścili urazy w niepamięć - rzekł

ochrypłym głosem.

Patrzył na nią tak jak wczoraj. Jakby chciał zapamiętać każdy

centymetr jej ciała.

background image

- A my, Mayu? - spytał cicho. - Czy wczoraj my też się

pogodziliśmy?

Pytanie zbiło ją z tropu.

- Nie byliśmy skłóceni - odparła.

- Wiesz, o co mi chodzi.

- O twoje wyrzuty sumienia?

Zamyślił się.

- Tak. Jak by nie było, wyjechałem. Zostałaś sama. I sama

musiałaś stawić wszystkiemu czoło. Swoim rodzicom, moim,

miasteczku...

- To teraz nie ma znaczenia. - Wzruszyła ramionami. -

Przekonałam się, że jestem silna i trudno mnie złamać. Każdy dzień

przynosi nowe wyzwania...

- A czy z każdym dniem jest coraz łatwiej?

- Tak - odrzekła, uświadamiając sobie, że to prawda. Przyjrzała

się profilowi Drake'a. Czuła, że pytanie ma drugie dno. - Co cię

niepokoi, Drake? Chodzi ci o mnie? Jeśli tak, to naprawdę nie masz

powodu do obaw. Dam sobie radę, nawet gdybym nie miała nikogo do

pomocy. Od dziesięciu lat systematycznie oszczędzam. Trochę się

tego uzbierało. A kiedy uzyskam dyplom, bez trudu znajdę pracę.

Może nie dorobię się fortuny, ale zapewnię Marissie w miarę

dostatnie życie.

- A jeżeli będę chciał ci pomóc?

- Jak? Przysyłając pieniądze?

- Chociażby.

background image

- Dziecko potrzebuje czegoś więcej. Same pieniądze nie

wystarczą.

- Jestem gotów być pełnoetatowym ojcem. I mężem.

Przełknęła ślinę.

- To znaczy, że ja i Marissa możemy z tobą zamieszkać?

Wszędzie z tobą jeździć?

- Nie bardzo... - zaczął, po czym urwał. Jego przystojną twarz

wykrzywił grymas. - Zrozum, jeżdżę w niebezpieczne rejony świata.

Czasem siedzę tam przez wiele miesięcy.

- A inni? Też jeżdżą sami, bez rodzin?

- Różnie to bywa.

- Ale ty byś swojej rodziny nie zabierał?

Potwierdził skinieniem głowy.

- Facetowi, z którym współpracowałem, terroryści wysadzili w

powietrze dom. Naprawdę lepiej, żeby żony i dzieci nie towarzyszyły

nam podczas misji.

- Słusznie. Jak to ująłeś w liście sprzed prawie roku: w twoim

życiu nie ma miejsca na rodzinę - rzekła, starając się nie pokazać, jak

bardzo zabolały ją te słowa.

Przez kilka minut nie odzywał się.

- Tak mi się wydawało - oznajmił w końcu. - Ale teraz musimy

myśleć o dziecku.

- Marissa jest moja, Drake. Nie próbuj mi jej odebrać. Wciąż mam

ten list, nie wyrzuciłam go. Jeśli trzeba będzie, przedstawię go w

sądzie.

background image

Zamiast złości poczuł tkliwość.

- Bronisz małej jak lwica swego lwiątka - powiedział cicho. -

Nawet do głowy mi nie przyszło, żeby was rozdzielać. Ty i Marissa

stanowicie nierozłączną całość.

Nie będąc pewna, jak zareagować, zamilkła. Dumała nad tym, o

czym przed chwilą rozmawiali. Czyżby jednak zaślepiała ją pycha? W

przeszłości Inez często mówiła jej o zgubnych skutkach nadmiernej

buty. Ale nie chciała wychodzić za mąż tylko z powodu dziecka.

Marzyła o prawdziwym ślubie, o wielkiej miłości, o wspólnym domu i

wspólnym życiu. Drake zaś żeniłby się z poczucia obowiązku. To jej

nie wystarczało. Wiedziała też, że prędzej czy później przestałoby

wystarczać i jemu.

Dotarli na ranczo tuż po jedenastej. Zanim wysiedli z jeepa,

zobaczyli, jak mimo siąpiącego deszczu kilka osób wybiega z domu i

rozjeżdża się w różne strony.

- Coś się stało - mruknął Drake.

Ledwo weszli, w drzwiach gabinetu pojawił się Joe.

- Drake! Jak dobrze, że już wróciłeś.

- Co się dzieje?

Z salonu wyłoniła się Meredith.

- Joe Junior znikł. Rano, kiedy Inez poszła go obudzić, łóżko było

puste.

Skierowała wzrok na Drake'a, potem na Mayę i wreszcie na

swojego męża. Maya zacisnęła zęby; wiedziała, co zaraz nastąpi.

background image

- Nie widzę powodu - ciągnęła lodowatym tonem Meredith - żeby

płacić pensję komuś, kto lekceważy swoje obowiązki.

- Co się stało? - spytał ponownie Drake.

Joe Senior posłał żonie gniewne spojrzenie.

- Za karę, że rozmawiał wczoraj przy stole, wysłano go do pokoju

- wyjaśnił synowi.

Meredith odwróciła się na pięcie i bez słowa udała do salonu.

Przypuszczalnie chłopcom pozwolono jeść kolację z dorosłymi,

domyśliła się Maya. I przypuszczalnie starszy z nich naraził się matce.

Stała, wpatrując się w płynące po szybie krople deszczu, podczas gdy

Drake wyciągnął mapę i słuchał, jak ojciec tłumaczy mu, które tereny

zostały już przeszukane.

- Chyba wiem, gdzie mógł się ukryć - powiedziała.

Obaj mężczyźni podnieśli wzrok.

- Jakiś czas temu pokazałam chłopcom moją dawną kryjówkę.

Niedaleko tej nabrzeżnej pieczary. Jest tam taka skała w kształcie

potężnego jaja. Wystarczy się pod nią wczołgać, a dalej jest pełno

miejsca. Można swobodnie się poruszać. Jako dziecko lubiłam tam

przesiadywać. Wyobrażałam sobie, że jestem księżniczką na zamku...

- Sprawdzę - oznajmił Drake, kierując się do drzwi.

- Pójdę z tobą...

- Nie - zaprotestowali zgodnie ojciec i syn.

- To zbyt niebezpieczne - wyjaśnił Joe. - Widoczność jest niemal

zerowa, a głazy są śliskie.

Oczywiście mieli rację. Pokiwała głową.

background image

- No dobrze. Bądź ostrożny, Drake.

Była wyraźnie zdenerwowana; niepokoiła się zarówno o niego,

jak i o małego uciekiniera. Nigdy nie chciał, by ktokolwiek się o niego

martwił; dlatego wiódł życie samotnika. Ale Maya nic sobie z tego nie

robiła. A on w głębi duszy cieszył się, widząc jej zatroskanie.

- Będę - obiecał.

Włożywszy nieprzemakalny płaszcz, zbiegł schodami na plażę.

Brzeg morza był zasnuty gęstą mleczną mgłą. Drake ruszył truchtem

w stronę pieczary. Uważnie rozglądał się wokoło. Podczas burz

zdarzało się, że przybrzeżne skały osuwały się ku morzu.

- Joe! - wołał raz po raz. - Joe!

Nie było żadnej odpowiedzi.

Odnalazłszy skałę w kształcie jaja, położył się na mokrym piachu

i wczołgał pod nią. Zobaczył sporych rozmiarów niszę. Joe leżał

zwinięty na kocu, pogrążony w głębokim śnie.

- Hej! - Drake potrząsnął brata za ramię.

- Co? - Chłopiec poderwał się i popatrzył wokół nieprzytomnym

wzrokiem. Na widok Drake'a odetchnął z ulgą. - Ach, to ty.

- Owszem, ja. Pora wracać do domu.

Joe odsunął się od wyciągniętej w swoim kierunku ręki.

- Nie chcę.

- Wiem, stary, ale prędzej czy później będziesz musiał. Maya

strasznie się o ciebie martwi.

- Powinna być wczoraj z nami, w domu - oznajmił z pretensją w

głosie chłopiec. Warga mu zadrżała, oczy się zaszkliły.

background image

- Chodź. Ona na ciebie czeka.

Drake wysunął się na zewnątrz i otrzepał z piachu. Po chwili spod

skały wyłonił się Joe. Z całej siły objął brata w pasie. Zaskoczył - i

wzruszył - Drake'a ten prosty gest. W sumie niewiele czasu spędzał ze

swoim młodszym rodzeństwem, ale i z Joem, i z Teddym czuł bliską

więź. Było mu ich żal. Miał wrażenie, może mylne, ale chyba nie, że

jego własne dzieciństwo było znacznie szczęśliwsze i weselsze. Wiele

zmieniło się w ciągu ostatnich dziesięciu lat.

Wrócili razem do domu. Meredith chwyciła Joego w ramiona;

całowała go, tuliła do siebie, płakała. Drake z zafascynowaniem, lecz i

pewną dozą cynizmu obserwował scenę powitania matki - jeśli

Meredith faktycznie była ich matką - z synem. Przy okazji musi

spytać Mayę, czy czytała coś na temat ludzi cierpiących na

rozdwojenie osobowości. Z drugiej strony może powinien uwierzyć w

wersję głoszoną najpierw przez Emily, a teraz również i przez Randa,

o siostrach bliźniaczkach. W wersję, która wydawała mu się coraz

bardziej prawdopodobna.

Kiedy Meredith wreszcie go puściła, Joe podszedł do Mai.

- Przepraszam - odezwał się zawstydzony.

Odgarnęła mu włosy z czoła.

- Przeprosiny należą się rodzicom - poinstruowała delikatnie

chłopca. - Bardzo się denerwowali.

Joe posłusznie obrócił się twarzą do ojca i matki. Widząc to,

Drake uśmiechnął się pod nosem. Mimo różnych zawirowań i

przeciwności losu, ci dwaj, Joe i Teddy, jeszcze wyrosną na ludzi. A

background image

wszystko dzięki Mai, dobrej, uczciwej, kochającej Mai, do której

mieli pełne zaufanie.

Nagle poczuł straszliwą pustkę. Maya. Będzie mu jej brakowało...

- Mamo, tato, bardzo was przepraszam za to, co zrobiłem -

powiedział Joe Junior.

- No, ja myślę! - oznajmiła gniewnie Meredith. - Zachowałeś się

jak głupi, nieodpowiedzialny szczeniak. Myśmy tu umierali z

niepokoju, a ty...

- Przypuszczam, że Joe to wszystko wie, Meredith - rzekł Joe

Senior, po czym zwrócił się do syna: - Wykąp się, chłopcze, a potem

poproś Inez o coś do jedzenia. Po lunchu podrzucę cię do szkoły.

Chłopiec wybiegł z pokoju. Maya pośpieszyła za nim.

- Pomogę mu.

Drake odprowadził ją wzrokiem. Nie dziwił się, że wolała odejść.

Meredith potrafiła być bardzo nieprzyjemna.

- Mam wiadomość od Thaddeusa Lawa... - kontynuował Joe

Senior, obejmując spojrzeniem zarówno żonę, jak i starszego syna.

- Jaką? - spytała Meredith. - Na temat Patsy?

Joe skinął głową.

- Przed laty w klinice wybuchł pożar. Wzniecił go jeden z

pacjentów. Spaliły się wszystkie dokumenty. Obecny szef kliniki nie

znał Patsy, ale uważa, że list, który ci przysłano w sprawie jej śmierci,

jest autentyczny. Musimy więc faktycznie przyjąć, że Patsy nie żyje, a

jej prochy zostały rozrzucone nad Pacyfikiem.

background image

- Chyba nie sądzisz, że sfingowała własną śmierć! - oznajmiła z

oburzeniem Meredith.

Drake nie spuszczał wzroku z twarzy matki. Była spięta. Jej oczy,

które były tego samego koloru i kształtu co jego własne, błyszczały

gorączkowo. Dawno temu współpracował z człowiekiem, który

rozbrajał bomby. Facet był uosobieniem spokoju i opanowania.

Któregoś dnia ten zawsze spokojny i opanowany człowiek nie

wytrzymał; zagroził, że wszystkich w stołówce wysadzi w powietrze.

Na szczęście jakoś udało się go wyprowadzić. Z ludzką psychiką

czasem dzieją się dziwne rzeczy.

- Niczego takiego nie sugeruję - powiedział Joe. - Chodzi mi

jedynie o to, że jeśli Patsy nie żyje, sprawy się nieco komplikują.

- Nic się nie komplikuje! Niech się policja od nas odczepi! Wtedy

wszystko wróci do normy!

Z rękami zaciśniętymi w pięści maszerowała tam i z powrotem po

pokoju. Drake westchnął. Nie rozumiał tej kobiety. Kiedyś przed laty

była czułą, troskliwą matką, a dziś... Nie wątpił, że autentycznie

cieszyła się, kiedy odnalazł Joego i przyprowadził go do domu, ale

całe jej późniejsze zachowanie...

- Dwie strzelaniny i porwanie nazywasz normą? - spytał

ironicznie Joe.

Meredith prychnęła ze zniecierpliwieniem i opuściła salon.

Odgłos jej kroków niósł się kilkanaście sekund, po czym nastąpiło

głośne trzaśnięcie drzwiami. Joe Senior wpatrywał się smętnie w

background image

okno. Drake zastanawiał się, co ma zrobić: czy dyskretnie się

wycofać, czy zagaić rozmowę.

- Dziękuję, że odnalazłeś małego.

- Okazało się to dziecinnie proste. Wystarczyło zastosować się do

wskazówek Mai.

Joe uśmiechnął się.

- Dziewczyna świetnie sobie radzi z dziećmi. A jak jej poszło na

egzaminie?

- Myślę, że zdała na piątkę. Ale jak zwykle była potwornie

zdenerwowana.

- Rozmawialiście o przyszłości? - spytał ojciec.

- Trochę. Mam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia.

- Rodzina to ważna i pożyteczna rzecz. U boku żony mąż

przeżywa swoje najszczęśliwsze lata.

- Lub najsmutniejsze, jeśli małżeństwo nie należy do udanych.

Popatrzyli sobie w oczy.

- Tak - przyznał Joe. - Wtedy życie zamienia się w piekło.

Patsy odpięła brylantowe kolczyki i wrzuciwszy je do szkatułki -

do szkatułki należącej do Meredith - zatrzasnęła wieczko.

Nienawidziła tego życia: Joego, domu tak daleko od miasta i jego

atrakcji, gospodyni i jej wszystkowidzących oczu. Nie rozumiała, jak

Meredith mogła tu wytrzymać. No ale poczciwa, powszechnie lubiana

Meredith pewnie była zachwycona takim życiem.

background image

Siedząc przy biurku, Patsy zerknęła na piętrzące się rachunki.

Miała więcej wydatków, niż się Joemu śniło. Detektywi nie pracują za

darmo, a ona musiała wynająć kilku: Silasa Pike'a, który obiecał

załatwić Emily, drugiego, który poszukiwał prawdziwej Meredith

Colton, oraz trzeciego, który miał odnaleźć jej ukochaną córkę Jewell.

Jewell, którą Ellis Mayfair zabrał, kiedy ona, Patsy Portman, spała po

porodzie. Drań nie chciał powiedzieć, gdzie ukrył maleństwo, dlatego

musiała go zabić.

Głupi Pike. Kosztował ją majątek. Może zdołałaby wydusić

więcej forsy z Grahama? Pewnie nie. Szkoda, że pieniądze zapłacone

porywaczom są znakowane, czyli całkiem bezużyteczne. Nie mogła

ryzykować, bo jeszcze się wszystko wyda. Przez moment uderzała

paznokciami o blat biurka, po czym skrzywiła się z niesmakiem.

Psiakrew! Musi jechać do San Francisco. Paznokcie i włosy miała w

opłakanym stanie, a w pobliskim Prosperino nie było ani jednej

kompetentnej fryzjerki czy kosmetyczki.

Kiedy odnajdzie córkę, wtedy wszyscy, ona, Jewell, Teddy i Joe

Junior, przeprowadzą się do Los Angeles. Tak, jak tylko odziedziczy

fortunę Joego Seniora... Nie zmienił testamentu. Nie miała co do tego

żadnych wątpliwości.

I dobrze. Niechby tylko spróbował! Potrzebowała pieniędzy, żeby

zapewnić swoim dzieciom dostatnie życie. Jej maleństwa! Kochały ją.

Dzieci zawsze kochają matkę. Nawet bachory Meredith kochały ją,

jakby to ona wydała je na świat.

Parsknęła śmiechem. Ale jest sprytna! Wszystkich nabrała.

background image

Jednakże coraz trudniej radziła sobie z Joem. Urodzenie

Teddy'ego było błędem. Ale skąd mogła wiedzieć, że po

zachorowaniu na świnkę Joe stał się bezpłodny? Z drugiej strony,

dzięki Teddy'emu miała haka na Grahama, więc może dobrze się

stało, że zaszła wtedy w ciążę.

Cierpliwości, pocieszała się. Już niedługo wszystko się skończy.

Z korzyścią dla niej. Najpierw tylko Pike musi załatwić Emily, a Joe

odstawić kitę. Niczego więcej jej nie trzeba. Z fortuną Coltonów,

otoczona trójką kochających dzieci, będzie najszczęśliwszą kobietą na

świecie. Zamknęła oczy i oddała się marzeniom.

Drake chodził bez celu po ciemnym polu. Od rana atmosfera w

domu była napięta. Wieczorem podczas kolacji rodzice nie odezwali

się do siebie słowem. Maya kolację zjadła z chłopcami w swoim

pokoju. Drake postanowił się jej nie narzucać. Towarzyszył przy stole

rodzicom, potem wyszedł na dwór, żeby udać się na długi spacer. Nie

mógł wytrzymać w domu.

Przystanął na widok majaczących zarysów wiejskiego kościółka,

do którego uczęszczał przed laty. Pod wpływem impulsu skręcił w

jego stronę. Na tyłach budynku zobaczył nieduży cmentarz.

Pchnąwszy starą żelazną bramę, wszedł do środka. Serce biło mu

mocno. Nie zatrzymując się, minął stare groby i dotarł do nowszej

części ciągnącej się wzdłuż szosy.

Nie był tu od lat. Kiedyś przychodził z matką w każdą rocznicę

śmierci brata, by położyć kwiaty na jego grobie. „Michael Colton.

background image

Ukochany syn i brat". Słowo „brat" zostało dodane specjalnie dla

niego. On wiedział, jak bardzo go kochałeś, powtarzała mu matka.

„Uważaj, Michael!" Krzyknął za późno. Nie zdołał w porę ostrzec

swego brata. A żadne prośby czy modlitwy nie zdołały tchnąć życia w

jego leżące na ziemi bezwładne ciało.

Usiadł na zimnej, wilgotnej ławce i oparłszy łokcie o uda,

wpatrywał się w nagrobek. Jakaś cząstka jego samego też tu była

pochowana, razem z bratem, za którym wciąż tęsknił.

- Michael - szepnął. - Zostanę ojcem.

Nie miał pojęcia, dlaczego to powiedział. Czuł wewnętrzną

potrzebę podzielenia się z bratem wiadomością, ale nie o to chodziło.

Po prostu musiał zrozumieć pewne rzeczy, znaleźć odpowiedzi na

kilka pytań.

- Pamiętasz Mayę? - kontynuował. - Miała osiem lat, kiedy

zginąłeś.

Gdyby żył dzisiaj, czy kochałby ją? Tak jak on, Drake, ją kocha?

- Kocham ją - szepnął.

To wyznanie sprawiło mu ból. Jeszcze bardziej bolała go

świadomość, że jego uczucie jest odwzajemnione. Nie zasługiwał na

miłość. Dlatego osiem miesięcy temu uciekł. Inez ma rację. Brakuje

mu odwagi.

Miłość wiąże się z ryzykiem, ale przekonał się, że znacznie

łatwiej mu jest narażać życie niż serce. Jakiż bywa pożytek z miłości?

- usłyszał wewnętrzny glos i znów poczuł wyrzuty sumienia. Czy

miłość potrafi uchronić człowieka przed rozpędzonym samochodem?

background image

Czy obroni go przed niespodziewanymi zrządzeniami losu? Czy

zatem nie byłoby lepiej dla Mai i Marissy, aby trzymał się od nich na

dystans?

Znad wody wiał zimny wiatr. Kołysząc gałęziami drzew, smętnie

zawodził. Drake miał ochotę mu zawtórować.

- Ona mi jest potrzebna - wyznał cicho. - Bez niej życie nie ma

sensu.

Starał się być obiektywny, nie myśleć o sobie. Dotychczas

zachowywał się samolubnie, nie zastanawiał nad tym, co ona czuje.

Ponownie przeszył go ból. O ileż byłoby prościej, gdyby nie trzymał

jej w ramionach, nie pieścił, nie gładził po brzuchu...

Wspomnienia napierały coraz mocniej, szukały dla siebie miejsca

w jego sercu, spychały w odległy kąt wspomnienia dawniejsze. Nagle

zrozumiał, że jeśli zaprzepaści szansę, druga może się nie pojawić.

Samotności, która stale mu towarzyszyła, już nikt nigdy nie zapełni.

Sfrustrowany, przerażony, bezsilny, nie mogąc sobie poradzić ani

z przeszłością, ani z przyszłością, wstał z ławki i ruszył z powrotem

do domu. Wpadł do kuchni zdyszany, jakby uciekał przed sforą

piekielnych bestii. Lub własnych myśli, co na jedno wychodziło.

- Napijesz się ciepłego mleka? - spytała Inez. - Właśnie

podgrzewam dla Mai. Pali się u niej światło. Pewnie biedaczka nie

może zasnąć. Marco też cierpi na bezsenność. Szklanka mleka zawsze

pomaga.

Mąż Inez należał do najbardziej pogodnych, cierpliwych ludzi,

jakich Drake kiedykolwiek spotkał w życiu.

background image

- A jakież to on może przeżywać rozterki duchowe? - zdumiał się.

- Nie znam drugiej tak dobrej i niewinnej osoby, jak on. No, może

jedną znam - dodał, myśląc o Mai.

Uśmiechając się pod nosem, gospodyni nalała mleka do szklanki i

postawiła ją koło Drake'a.

- Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem -

powiedziała cicho. - Wszyscy mamy wady i słabości. Ale trzeba

nauczyć się przebaczać sobie. Jest to jedna z najtrudniejszych rzeczy

na świecie. Drugą najtrudniejszą jest uwolnienie się od przeszłości.

Odgarnęła mu włosy z czoła, tak jak wcześniej Maya odgarnęła

włosy z czoła Joego Juniora. Drake przełknął ślinę, po czym podniósł

do ust szklankę.

- A jeśli przeszłość tkwi w tobie? Jeżeli nie puszcza, nie chce

odpłynąć?

Gospodyni potrząsnęła głową.

- Sami dokonujemy wyboru. W każdej sekundzie naszego życia.

Wybieramy ścieżki, którymi podążamy. Problem w tym, aby mądrze

wybierać. - Nalała drugą szklankę mleka. - Zaniesiesz to Mai?

Był wzruszony dobrocią Inez, jej rozsądkiem i zaufaniem, jakim

go darzyła. Chociaż wiedziała, że Maya nosi w łonie jego dziecko,

nigdy nie czyniła mu żadnych wyrzutów. Ani ona, ani Marco.

Wierzyli, że nie skrzywdzi ich córki.

Zaufanie... Dziwna to rzecz. Michael ruszył za nim na rowerze,

wierząc, że bezpiecznie dotrą do celu. Maya kochała się z nim,

wierząc, że wszystko będzie dobrze. I co? Dokąd ich to zaprowadziło?

background image

Wybór. Bardziej lub mniej słuszny.

Podniósł ze stołu szklankę z mlekiem. Wiedział, co musi zrobić.

Ale czy zdoła przekonać Mayę, że tak będzie najlepiej?

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Jęcząc cicho, niemal zgięła się wpół. Aż pociemniało jej przed

oczami. Nie zważając na dyskomfort matki, dziecko bez przerwy

wierciło się i wykonywało nowe ewolucje, po których ból narastał.

Termin porodu był wyznaczony na dziesiątego marca, ale

podejrzewała, że tak długo nie dotrwa.

- O Jezu!

Wciągnęła gwałtownie powietrze, czując, jak mała piąstka z całej

siły wali ją w krzyż. Zaczęła masować obolałe miejsce. Nic nie

pomagało.

Puk, puk.

Skrzywiła się. Dochodziła północ. Tylko jedna osoba pukałaby do

drzwi o tak późnej porze. Dziecko cofnęło piąstkę; ból nieco zelżał.

- Mayu?

- Wejdź - powiedziała zrezygnowanym tonem.

Może dłonie Drake'a znów dokonają cudu, może sprawcą, że ból

całkiem minie, bała się jednak, że w tym momencie nie zdzierży

silnego zapachu końskiej maści.

- Twoja mama prosiła, żebym ci to przyniósł - oznajmił, podając

jej szklankę.

background image

Pociągnąwszy łyk, usiadła w fotelu bujanym. Ręka lekko jej

drżała.

- Dzięki.

Nie spuszczając z Mai wzroku, wysunął krzesło sprzed biurka i

usiadł na nim okrakiem. Nie uśmiechnęła się; nawet nie miała siły

udawać, że dobrze się czuje.

- Co się dzieje?

Potrząsnęła głową, że nic i ponownie zbliżyła szklankę do ust.

Zdaniem matki, ciepłe mleko było lekiem nie tylko na bezsenność, ale

na wszystkie bolączki świata. Zanim jeszcze wypiła łyk, znów targnął

nią ból. Odstawiwszy na bok szklankę, pochyliła się, chcąc choć

trochę sobie ulżyć. Spomiędzy jej zaciśniętych zębów wydobył się

stłumiony jęk. Ustał, gdy wstrzymała oddech.

- Mayu? - Drake poderwał się na równe nogi i delikatnie ujął ją za

ramię. - Co się dzieje?

- Nic. Puść - wyszeptała z trudem.

Ucisk przybierał na sile, rozsadzał ją od wewnątrz.

- Dziecko? - Kucnął przed nią. - Poród się zaczyna?

- Za wcześnie - wydusiła. Nagle ból ustąpił. Wciągnęła powietrze,

raz, drugi, trzeci. Oddychała głęboko, korzystając z tego, że przez

chwilę nic jej nie dolega. - Jest jeszcze za wcześnie na poród -

wyjaśniła. - Do wyznaczonego terminu zostały mi dwadzieścia cztery

dni.

Drake wyszczerzył zęby.

- Z tego, co wiem, dzieci nie zawsze przestrzegają terminów.

background image

- Już raz coś takiego przeżyłam. A przynajmniej coś w miarę

podobnego - poprawiła się, bo poprzednim razem ból był znacznie

słabszy. - To fałszywy alarm.

- Aha. - Drake usiadł z powrotem na krześle. - Mogę ci jakoś

pomóc? Może zrobić ci masaż?

- Dzięki, ale dziś nie mam ochoty.

Czuła się dziwnie niespokojna. Korciło ją, by wstać, pokręcić się

po pokoju. Zamiast tego wypiła pół szklanki mleka. W przeszłości

mleko zawsze działało na nią kojąco. Z sykiem wciągnęła powietrze.

Znów przeszył ją ból, umiejscowiony niżej niż poprzedni i znacznie

bardziej intensywny. Miała wrażenie, jakby ten ucisk, który rozsadzał

ją od środka, z każdą sekundą stawał się mocniejszy.

Drake przysiadł na podłodze i chwycił Mayę za ręce.

- Trzymaj się mnie.

Skinęła głową. Nie była w stanie nic powiedzieć. Ból przeszywał

ją na wskroś. Zamknąwszy oczy, z całej siły ściskała dłoń Drake'a.

- Uff!

Wszystko znów wróciło do normy. Koszmar się skończył.

Odchyliła się w fotelu i przez moment dyszała z wysiłku. Twarz miała

zlaną potem.

- Jakie to dziwne - szepnęła.

- Poczekaj.

Poczuła, jak Drake uwalnia rękę z jej uścisku. Chwilę później

otworzył drzwi łazienki, odkręcił kran. Nim się zorientowała, co

zamierza, był już z powrotem. Przyciskał jej do czoła chłodny,

background image

wilgotny ręcznik, ocierał pot z twarzy. Zabrawszy mu ręcznik,

przetarła sobie szyję i kark.

- Ile czasu może trwać taki fałszywy alarm? - spytał Drake,

przysuwając bliżej krzesło.

- Nie mam pojęcia - przyznała.

Siedziała spięta, jakby na coś czekała. Czas mijał. Minuta, dwie,

trzy, cztery, pięć... Kolejne skurcze. Pochyliła się, obiema rękami

ściskając wilgotny ręcznik.

- Spokojnie, maleńka - szepnął Drake. - Spokojnie...

- Boże, jak to boli.

Dyszała ciężko, jęczała, kołysała się w przód i w tył, modląc się w

duchu o chwilę wytchnienia.

- Drake...

- Słucham?

- Czy mógłbyś... pójść po moją mamę?

- Oczywiście. Za momencik. Jak tylko skończą się skurcze.

Zabrawszy Mai ręcznik, wytarł jej czoło, a potem własne.

- Myślisz, że to już? - spytał, kiedy znów mogła normalnie

oddychać.

Była blada i wyczerpana. Ogarnęła go trwoga. Wykonywał różne

niebezpieczne rzeczy w swoim życiu, ale w sprawach porodu czuł się

całkiem niekompetentny. Bał się zostawić Mayę, a zarazem bał się

zostać z nią sam na sam.

- Może powinienem wezwać pogotowie...?

background image

- Nie. Sprowadź moją mamę. Proszę cię. - Popatrzyła na niego

błagalnie. - Ojej! - Ponownie syknęła z bólu. Pochyliwszy się do

przodu, objęła rękami kolana.

Drake wybiegł z pokoju, dopadł do drzwi frontowych i ile sił w

nogach pognał w stronę niedużego domku, w którym mieszkała

gospodyni z mężem. W połowie drogi uzmysłowił sobie, że powinien

był skorzystać z telefonu. Przeklinając pod nosem, przyśpieszył

kroku. Dotarłszy na miejsce, zaczął walić pięścią w drzwi i wydzierać

się na całe gardło.

Wewnątrz zapaliło się światło. Po chwili w progu domu stanęli

małżonkowie Ramirez, Marco ze strzelbą w dłoni. Drake wcale się nie

zdziwił na widok broni. Postąpiłby tak samo, gdyby w środku nocy

jakiś szaleniec wydzierał się pod jego domem.

- Maya? - spytała natychmiast Inez.

Drake skinął głową.

- Prosiła, żebyś przyszła. Ma skurcze, ale twierdzi, że to jeszcze

nie poród.

Gospodyni znikła wewnątrz. Marco odwiesił strzelbę.

- Nie sądziłem, że ta pukawka jeszcze działa - powiedział Drake.

- Bo nie działa. Chwyciłem ją, bo była pod ręką - wyjaśnił

ogrodnik, uśmiechając się z zażenowaniem. - Nie wiedziałem, kto się

tak dobija, więc... - Wzruszył ramionami.

- No tak. Przepraszam za hałas. Po prostu wystraszyłem się

Maya...

- Lepiej wróć do niej. Matka i ja zaraz przyjdziemy.

background image

Drake'owi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Ile sił w

nogach pognał z powrotem do głównego budynku. W całym domu

paliły się dwa światła; jedno w kuchni, które zawsze zostawiano

włączone na noc, drugie w zachodnim skrzydle. Właśnie tam się

skierował.

Kiedy wpadł do sypialni, zobaczył, że Maya ma kolejne skurcze.

Stanął przed nią i ujął ją za ręce. Poczuł, jak wbija mu w dłoń

paznokcie.

Cierpiała, a on był sprawcą jej bólu. Nie potrafił pogodzić się z

tym faktem. Czuł się winny, a jednocześnie bezradny.

- Co mam robić? Jak ci ulżyć?

- Trzy...trzymaj mnie - wysapała.

Usłyszał pisk opon, a po chwili dochodzący z holu kobiecy głos.

Odetchnął z ulgą. Skurcze ustały, uścisk Mai zelżał.

Odsunął się na bok, robiąc miejsce dla Inez.

- La nińa? - spytała Inez.

- Si - odparła Maya. Najwyraźniej uwierzyła w to, że rodzi.

Marissa nie przejmowała się żadnymi terminami. Zamierzała

przyjść na świat właśnie dziś.

- Musimy cię zawieźć do szpitala - powiedziała Inez.

- Nie zdążymy, mamo. Już się zaczęło.

- Już? - przeraził się Drake. - Jesteś pewna?

- Tak. - Maya spojrzała na matkę. - Przepraszam...

- Nie masz za co - oznajmiła Inez. - Od początku świata kobiety

wydają na świat potomstwo. Drake, zadzwoń po pogotowie. Marco -

background image

zwróciła się do męża, który stał w drzwiach. - W szafie w kuchni

znajdziesz żelazko. Przynieś je. Żar wysterylizuje prześcieradła.

Drake odwiesił słuchawkę.

- Co teraz? - spytał.

- Pomóż Mai przejść do łóżka - poleciła mu Inez. - Zdejmij jej

buty. Swoje też. Usiądź koło niej...

- Mamo! - oburzyła się ciężarna.

- Będzie ci wygodniej - wyjaśniła Inez. Pomogła córce położyć

się na łóżku, po czym kazała Drake'owi uklęknąć za nią. - Wysuń

ręce, żeby miała za bo chwycić.

Drake zajął pozycję u wezgłowia i oplótłszy Mayę ramionami,

delikatnie położył dłonie na jej brzuchu. I nagle ze zdumieniem

poczuł, jak coś przetacza się wewnątrz jej brzucha, coś jakby potężna

fala.

- Możesz sapać, ile chcesz - powiedziała Inez. - Sapać, dyszeć,

krzyczeć. To nic wstydliwego. Rodzenie dzieci to ciężka praca.

- Wiem - rzekła Maya, z trudem łapiąc oddech.

Słyszała, jak Drake dyszy. Opierała się o niego, a on swoimi

silnymi ramionami podtrzymywał ją w pozycji półsiedzącej.

- Świetnie ci idzie - pochwaliła córkę Inez. - Właśnie odeszły

wody. Już niedługo...

Maya poddała się; nie próbowała walczyć z bólem. Sapała,

zgrzytała zębami, jęczała; ilekroć trzeba było - parła.

Drake pomagał jej zarówno podczas skurczy, które coraz bardziej

przybierały na sile, jak i w przerwach, które trwały coraz krócej.

background image

- Przyj, kochanie - zachęcała Inez. - Jeszcze trochę. Już widać

główkę.

Drake dyszał wraz z Mayą. Kiedy wstrzymywała oddech, on

również to robił, a kiedy parła, odruchowo także parł. Wspólnymi

siłami starali się wydać na świat swoje dziecko.

- A teraz mocno! - poleciła Inez.

Wreszcie Marissa wyśliznęła się z łona matki i wpadła prosto w

oczekujące ręce swej babci. Ręce na szczęście bardzo kompetentne. A

gdy z ust małej wydobył się krzyk, Drake odetchnął z ulgą.

- Udało nam się - szepnął do Mai, całując ją w spoconą skroń.

Na jej usta wypełzł triumfalny uśmiech.

- No, malutka... - Inez wytarła niemowlę ręcznikiem, po czym

podsunęła je Drake'owi - przywitaj się z tatusiem.

Usiadłszy na krawędzi łóżka, Drake wyciągnął ręce. Przez chwilę

tkwił bez ruchu, spoglądając w wielkie niebieskie oczy swojej córki.

Płacz nagle ustał. Dziewczynka wpatrywała się w twarz ojca.

- Jeszcze raz, kochanie - powiedziała Inez do Mai. - Trzeba

wydalić łożysko. A ty... - zwróciła się do Drake'a - może byś pohuśtał

maleństwo?

Drake przesiadł się na fotel bujany. Uprzątnąwszy ceratę i

ręczniki, Inez umyła Mayę i pomogła jej włożyć czystą koszulę.

Następnie uczesała córkę i odgarnęła jej włosy za uszy.

- Drake, przedstaw malutką jej matce. A potem... posiedzisz z nią,

żeby Maya mogła się zdrzemnąć?

background image

Skinął głową i ponownie zajął miejsce na łóżku. Podając Mai

niemowlę, czuł dławiący ucisk w gardle. Marissa była taka

drobniutka, taka ufna!

Zaufanie. Tak łatwo było je zawieść. Przez ułamek sekundy

korciło go, by wybiec z pokoju, uciec od tych kobiet, ich wiary w to,

że życie jest piękne, że wszystko się dobrze ułoży, że jutro świat

wciąż będzie istniał.

Zdał sobie jednak sprawę, że nie ma dokąd uciec. Od dziesięciu

lat jeździ po różnych krajach i różnych kontynentach. Duchy

przeszłości wszędzie mu towarzyszą. Dokonywanie wyboru? Jakiego

wyboru? Wspomnienia go prześladowały. Nie potrafił ani uwolnić się

od przeszłości, ani jej zmienić.

Zaprowadziwszy porządek w sypialni, Inez skierowała się ku

drzwiom. W korytarzu zamieniła parę słów z mężem. Okazało się, że

Marco nie mógł znaleźć w kuchni żelazka. Inez poinformowała go, że

nie jest już ono potrzebne; mają wspaniałą wnuczkę. Tak, dopiero

jutro będzie ją mógł zobaczyć. W miarę jak oddalali się korytarzem,

ich głosy stawały się coraz cichsze.

Maya uniosła ręcznik, odkrywając nagie ciałko.

- Drake, podaj mi pieluchę. Leżą w dolnej szufladzie. -

Westchnęła błogo. - Boże, jaka ona śliczna.

Skinął głową. Z dumą, a zarazem pokorą patrzył na swoją malutką

córeczkę, jakby nie dowierzał, że on, Drake Colton, mógł stworzyć

coś tak niezwykłego. Maya założyła małej pieluszkę, potem on ubrał

background image

Marissę w śpioszki. Ruchy miał niezdarne, ale maleństwu to nie

przeszkadzało.

- Nasza córeczka - rzekł wzruszony, patrząc Mai w oczy.

Maya wzięła głęboki oddech.

- Tak, nasza - szepnęła w końcu, po raz pierwszy przyznając, że to

on jest ojcem. - Drake, w szafie stoi kosz. Gdybyś mógł go wyjąć.

Malutka chyba zasnęła.

Postawił kosz przy łóżku. Maya ułożyła w nim dziecko, przykryła

je różowo-białym kocykiem, a na wierzchu położyła kołderkę w

różyczki.

- Ta mała istotka.... to prawdziwy cud - powiedział Drake głosem

ochrypłym ze wzruszenia.

Maya uśmiechnęła się zadowolona. Zdławiwszy ziewnięcie,

oparła się o poduszkę. Przez chwilę obserwował ją w milczeniu;

wiedział, że jest zmęczona i potrzebuje snu.

- Poślubisz mnie? - spytał cicho, gładząc ją lekko po policzku.

Już prawie zasypiała.

- Dla dobra dziecka? - spytała, otwierając oczy.

- Dla dobra nas wszystkich - odparł. - Razem stworzyliśmy nowe

życie. Ona... Marissa potrzebuje nas oboje. I ja was obie potrzebuję.

Cisza, jaka zapanowała w pokoju, zdawała się ciągnąć w

nieskończoność. Wreszcie Maya pokiwała wolno głową.

- Może masz rację - szepnęła.

- Na pewno. Wierz mi, tak będzie najlepiej. Dla naszej córki. I dla

nas.

background image

Przysiągł sobie w duchu, że będzie najwspanialszym ojcem i

mężem na świecie. Wynagrodzi Mai to, że opuścił ją, kiedy go

najbardziej potrzebowała.

- Musimy się zastanowić - rzekła. - Może rano dojdziemy do

innych wniosków...

Widząc wyraz zatroskania w jej pięknych piwnych oczach, nie

nalegał na definitywną odpowiedź. Po prostu uniósł jej dłoń do ust i

złożył na niej pocałunek.

- Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. A teraz śpij. Nasza córka

potrzebuje wypoczętej mamy.

Usiadł w fotelu bujanym. Z nogami opartymi o łóżko, przez kilka

minut obserwował dwie śpiące postaci. W jego sercu zagościła

błogość, jakiej nie czuł od lat. Wiedział, że wraz z pojawieniem się

Marissy całe jego życie ulegnie zmianie.

W oddali rozległo się wycie karetki. Ze snu wyrwał Mayę obcy

dźwięk. Natychmiast zorientowała się, skąd pochodzi. Dziecko!

Uśmiechając się do niej czule, Drake wyjął niemowlę z łóżeczka.

- Dzień dobry, mamusiu - powiedział wesoło. - Zdaje się, że nasza

córka jest bardzo głodna. Pielęgniarka przyniosła jej butelkę z ciepłą

wodą, ale maleństwo wyraźnie liczy na coś innego. Widać, że ma

charakterek.

- Czy...?

- Nie martw się. Wszystko w porządku. Chcesz się najpierw

umyć?

background image

Skinąwszy głową, wstała z łóżka i podreptała do łazienki. Umyła

się pośpiesznie. Kiedy wróciła do pokoju, Drake chodził od drzwi do

okna, tuląc do piersi płaczącą kruszynę.

Od kilku godzin przebywali w szpitalu, w wygodnym

jednoosobowym pokoju. Od razu po przyjeździe matka i córka zostały

zbadane przez lekarza. Obie znajdowały się w doskonałym stanie.

Maya usiadła wygodnie w fotelu i wyciągnęła ręce. Kiedy Drake

podał jej zawiniątko, rozpięła bluzkę, stanik, po czym - tak jak ją

uczono - potarła delikatnie brodawką o buzię maleństwa. Marissa,

wydając śmieszne dźwięki, poruszała komicznie głową, szukając

źródła pokarmu.

Drake zaśmiał się.

- Trzeba się najpierw przyssać - poradził córce.

Po chwili Marissa odgadła, o co chodzi, i zaczęła ssać tak

łapczywie, jakby od dawna nic nie jadła.

- No! - mruknął z satysfakcją jej ojciec.

Maya odprężyła się. Pierwsze doświadczenie z karmieniem miała

za sobą; wcale nie okazało się tak trudne, jak się obawiała. Kiedy

dziecko zasnęło najedzone, Drake też postanowił coś zjeść. Zostawił

mamę z córką w pokoju, a sam udał się do bufetu. Pół godziny później

był z powrotem u Mai.

Jakiś czas później zajrzała do nich pielęgniarka.

- Jaka piękna dziewczynka! Trzy kilo wagi, czterdzieści osiem

centymetrów wzrostu... Jadła już?

- Tak - odparł Drake.

background image

Kobieta popatrzyła na świeżo upieczonych rodziców i skinęła z

powagą głową. Zmierzyła Mai temperaturę, ciśnienie, obejrzała

dziecko, zapisała wyniki. Godzinę po niej zjawił się lekarz.

- Co? Nie mogłyśmy się doczekać rozwiązania? - Uśmiechnął się

do Mai, po czym zerknął na Drake’a. - Cześć, Drake. Wciąż służysz w

siłach specjalnych?

- Na razie jeszcze tak.

Drake zauważył zdziwione spojrzenie Mai, ale nie było to

odpowiednie miejsce ani pora, aby tłumaczyć jej, do jakich doszedł w

nocy wniosków.

Zbadawszy matkę i dziecko, lekarz poinformował Mayę, że obie

mogą wracać do domu.

- Musimy tylko wypełnić formularze... - W puste rubryki wpisał

datę urodzin, wagę i wzrost dziecka. - Jak się mała będzie nazywać?

- Marissa Joy... - zaczęła Maya, po czym urwała.

- Colton - dokończył Drake. - Marissa Joy Colton.

Na twarzy Mai zakwitł rumieniec, Drake zaś poczuł, jak rozsadza

go duma. Marissa. Jego dziecko. Jego córka. On i Maya dali jej życie.

Wkrótce po dwunastej opuścili szpital. W drodze do domu Drake

przystanął w pobliskiej kawiarence.

- Dwie zupy, dwie sałatki i dwa kawałki szarlotki - poprosił,

pamiętając, że właśnie to Maya zamówiła, kiedy byli tu ostatnim

razem. - Aha, i jeszcze dwie szklanki mleka.

- Mayu, to twoje dziecko? - spytała kelnerka, kiedy postawił kosz

z niemowlęciem na krześle.

background image

- Moje.

- Ojej! Mogę zobaczyć?

- Tak, ale nie podnoś jej. Jest jeszcze za mała, aby brać ją na ręce.

- Oczywiście. Margaret! Chodź zobacz córeczkę Mai! - zawołała

do innej kobiety, która wyszła z kuchni, wycierając ściereczką białe

od mąki ręce. - Jak ma na imię?

- Marissa Joy.

- Ale śliczniutka! - zapiała starsza z kelnerek, zaglądając do

kosza. - I jaka malutka... Kiedy się urodziła?

- Mniej więcej dwanaście godzin temu - odpowiedział Drake. Nie

potrafił ukryć dumy w głosie.

Kobieta wbiła wzrok w towarzysza Mai.

- Drake Colton, prawda?

- Tak.

Zmrużywszy oczy, przyjrzała mu się dokładnie, po czym

przeniosła wzrok na dziecko. Czekał na kolejne pytanie, ona jednak

pokiwała głową i uśmiechnęła się znacząco, jakby dokonała wielkiego

odkrycia.

Maya ponownie zarumieniła się po czubki uszu. Drake mrugnął

do niej porozumiewawczo. Gdyby nie była taka uparta, już kilka dni

temu mogliby wziąć ślub. Właściwie to czuł się żonaty. Bądź co bądź

był ojcem Marissy, a z Mayą musiał jedynie sformalizować związek.

Zamierzał przekonać ją, aby zrobić to jak najszybciej.

background image

- Przyjechałem do domu, żeby powitać córkę - oznajmił. Zależało

mu na tym, aby nie było żadnych wątpliwości, czyim Marissa jest

dzieckiem. - I żeby ożenić się z jej mamą.

Obie kelnerki wytrzeszczyły oczy. Zadowolony z siebie,

uśmiechnął się szeroko, po czym zerknął na Mayę. Siedziała

zamyślona. Czyżby była smutna? A przecież tak bardzo pragnął jej

szczęścia.

- O czym dumasz? - spytał, kiedy znów jechali samochodem.

- O tobie - przyznała po chwili. - W szpitalu, kiedy lekarz spytał,

czy wciąż służysz w siłach specjalnych, odpowiedziałeś: „Na razie

jeszcze tak". Jak mam to rozumieć?

- Po zakończeniu służby chcę zrezygnować z wojska.

- Nie wierzę!

- Ależ tak. - Uśmiechnął się, rozbawiony jej reakcją. - Jako

człowiek żonaty chcę znaleźć pracę, która pozwoli mi spędzać

wieczory z rodziną.

- Nie wierzę - powtórzyła, kręcąc głową. - To ci się nigdy nie uda.

- W jej głosie pobrzmiewała nuta paniki.

- Oczywiście, że się uda. - Nie umiał odgadnąć, co ją tak

przeraziło. - Nie martw się. Nie zostaniemy bez grosza przy duszy.

Pewna firma w Dolinie Krzemowej wielokrotnie zwracała się do mnie

z propozycją...

- Nie! - zawołała Maya. - Nie wyjdę za ciebie. Nie chcę w ten

sposób!

- Dlaczego? - Z trudem panował nad emocjami.

background image

- Bo mnie znienawidzisz. Będziesz nieszczęśliwy. I ja też.

Wreszcie zrozumiał, o co chodzi: pomysł poślubienia go był dla

Mai wstrętny. A zatem mylił się. Może go pożądała, ale nie kochała.

Łączyła ich namiętność, lecz nie miłość.

Zaskoczony tym odkryciem, przez resztę drogi nie odezwał się

słowem. Przyszłość jawiła mu się ponuro. Samotność już go nie

pociągała. Ale pewnie na nią zasłużył.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Jest tak piękna jak jej mama - oznajmił Joe Colton.

Trzymając swą trzydniową wnuczkę w ramionach, usiadł w fotelu

naprzeciwko Sophie, która też wkrótce miała urodzić dziecko.

Marissa, która pojawiła się trzy tygodnie przed czasem, była pierwszą

przedstawicielką najmłodszego pokolenia Coltonów. A właściwie

pierwszą, w której żyłach płynęła krew Coltonów. Poza nią był

jeszcze Maks, syn Lucy, żony Randa.

- Wnuki... - kontynuował po chwili senior rodu. - Swoim

widokiem niech cieszą nasze oczy i radują nasze serca. Niech rosną

duże, zdrowe, piękne i szczęśliwe.

W oku starszego pana zakręciła się łza. Zerkając na zaokrąglony

brzuch Sophie, Maya uświadomiła sobie, że w czerwcu ubiegłego

roku na ranczu rozkwitała miłość; ona zaszła w ciążę z Drakiem, zaś

najstarsza córka Coltonów - z Riverem Jamesem, ich przybranym

synem. Wielokrotnie marzyła o tym, by zaprzyjaźnić się z Sophie,

ale... Jakoś nie było to łatwe, zwłaszcza odkąd Meredith zatrudniła ją

background image

do opieki nad dwójką najmłodszych Coltonów. Miała być służącą, a

nie towarzyszką zabaw jej córek.

Od małego natomiast uwielbiała Drake'a. Później, kiedy miała

siedemnaście lat, a on przyjechał do domu podczas przerwy

międzysemestralnej, nagle zaiskrzyło między nimi. Ponownie

zaiskrzyło latem ubiegłego roku. Wróciła myślami do letnich

miesięcy. Wtedy po raz pierwszy w życiu tak naprawdę się zakochała.

I wtedy na przyjęciu urodzinowym ktoś usiłował zastrzelić Joego.

A teraz... teraz ona, Maya Ramirez, córka gospodyni i ogrodnika,

jest matką pierwszej wnuczki w rodzinie Coltonów. Wczoraj Marissa

smacznie spala w ramionach jednych dziadków, dziś w ramionach

drugiego dziadka - dziadka Joego. Siedzieli w oranżerii, gdzie było

ciepło i pogodnie, mimo że lutowe słońce z trudem przebijało się

przez zawieszone nad Pacyfikiem chmury. W nocy spodziewano się

opadów deszczu.

Drake z Riverem przeszli do stajni obejrzeć chorego konia,

którego przypuszczalnie trzeba będzie uśpić. Życie i śmierć,

pomyślała Maya. Ktoś się rodzi, ktoś umiera. Ogarnął ją smutek.

- Owszem, niech nas radują. - Sophie roześmiała się wesoło. - Ale

czy muszą nas tak strasznie kopać? Dlaczego ona to robi?

- Ty z kolei płakałaś nocami - poinformował ją ojciec. - Twoja

mama i ja ciągle chodziliśmy niewyspani.

Maya zamknęła oczy. Zazdrościła Sophie i Riverowi. Kilka

miesięcy ternu wzięli ślub; byli zakochani i razem snuli plany na

przyszłość. Zaś ona i Drake!.. Po powrocie ze szpitala, spięci i źli,

background image

rozeszli się do swoich pokoi. On nalegał na małżeństwo, ale przecież

wcale tego nie chciał; robił to wyłącznie z poczucia obowiązku.

Dlatego odrzuciła jego ofertę.

Zamiast wspólnie planować przyszłość, sam uznał, co będzie dla

nich najlepsze. Niczego z nią nie konsultował. Po prostu podjął

decyzję, a następnie powiadomił ją, co zamierza uczynić. Była

oburzona. Nie tak powinien wyglądać układ partnerski. Małżeństwo to

sztuka kompromisu. Nikt nie powinien poświęcać wszystkiego dla

drugiej osoby. Owszem, należy dawać, ale i brać. Tego Drake

najwyraźniej nie rozumiał.

Westchnęła głośno.

- Jesteś zmęczona? - spytał Joe. - Wyciągnij się i zdrzemnij. Ja się

małą zajmę.

- Korzystaj, Mayu, póki możesz - poradziła jej Sophie. - I

pamiętaj: im większe dziecko, tym większe problemy. River już teraz

martwi się o takie rzeczy jak randki i późne powroty do domu...

Joe z Maya wybuchnęli śmiechem. W tej samej chwili w

drzwiach ukazał się Drake z Riverem.

- Co was tak rozbawiło? - spytał Drake, siadając koło Mai.

- Zastanawiałyśmy się, do której naszym córkom wolno będzie

przebywać poza domem, kiedy już zaczną chodzić na randki - odparła

Sophie.

- Marissa na pewno nie będzie chodziła na żadne randki, dopóki

nie skończy dwudziestu jeden lat - powiedział Drake, wywołując

kolejną salwę śmiechu.

background image

- Słusznie - poparł go River. - Oszalałbym, gdyby moja córka

włóczyła się po nocy z facetem, którego dobrze bym nie znał.

Sophie wywróciła oczy do nieba.

- Tylko patrzeć, jak zaczną szukać dla swoich pociech

odpowiednich mężów.

Maya spojrzała na Drake'a. Mrużąc oczy, przyglądał się jej

uważnie. Miała wrażenie, że szuka odpowiedzi na gnębiące go

pytania, których nie wypowiadał na głos. Wydawał się znacznie

bardziej spokojny i pogodzony z losem niż przedtem.

- Pójdę do siebie - rzekła, wstając.

Marzyła o tym, aby wreszcie uporządkować swoje życie,

rozwikłać cały ten galimatias. Zabrawszy Joemu Marissę, skierowała

się do wyjścia. Ledwo doszła do swojego pokoju, kiedy rozległo się

pukanie.

Nie czekając na żadne „proszę", Drake nacisnął klamkę.

- Tak ci było spieszno uciec ode mnie, że nie wzięłaś kosza -

rzekł, stawiając nosidełko koło łóżka Mai.

Maya zmieniła córce pieluszkę, po czym usiadła w fotelu

bujanym i odpięła bluzkę. Nie spuszczała oczu z Drake'a, który stał

przy oknie, wpatrując się w przysłonięte chmurami szczyty gór.

- Nie uciekałam od ciebie. - Postanowiła wyznać mu prawdę. -

Raczej od siebie. Od swoich marzeń.

Obrócił się do niej twarzą. Nic nie mówił, ale jego oczy płonęły w

blasku lampy, którą włączyła, żeby rozproszyć panujący w pokoju

mrok.

background image

- Obserwując Sophie i Rivera - kontynuowała - pomyślałam sobie,

jak by to było miło, gdybyśmy też byli rodziną.

- Możemy. Proponowałam ci to.

Dziecko głośno ssało; po kilku minutach zasnęło z ustami

zaciśniętymi na piersi matki. Kiedy Maya się poruszyła, otworzyło

ślepka i znów zaczęło ssać.

Zobaczyła, że Drake przygląda się im w milczeniu; z jego

spojrzenia wyzierał ból.

- Drake... - szepnęła.

- Przestań! - warknął. - Nie chcę twojej litości.

- A moją miłość?

Zamurowało go.

- To znaczy...

- Że cię kocham. Od zawsze. Odkąd tylko pamiętam.

- Więc dlaczego... - Nie potrafił dokończyć.

- Dlaczego nie chcę cię poślubić?

- No właśnie.

Popatrzyła mu prosto w oczy.

- Bo moja miłość nie wystarczy. Ja też chcę być kochana. Nie

chcę dzielić cię z Michaelem.

Poderwał głowę. Na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie i

złość, po chwili jednak ukrył emocje pod maską chłodnego

opanowania.

- Co, do diabła, przez to rozumiesz?

- Nie chcę dzielić cię z przeszłością.

background image

Podjęła ryzyko. Weszła na grząski teren. I wiedziała, że albo

pójdzie na dno, albo Drake wyciągnie do niej rękę. To było tak proste,

a zarazem tak skomplikowane.

Roześmiał się cierpko.

- Każdy ma wspomnienia. To nieodłączna część nas samych. Nie

sposób ich z siebie wyrzucić.

- Wiem. Chodzi mi o to, że nadal żyjesz: przeszłością, chwilą,

kiedy Michael potrącony przez samochód umierał, a ty nie mogłeś mu

pomoc. Uznałeś, że to twoja wina. - Na moment zamilkła. - Nie

pomyślałeś o tym, że okazujesz Michaelowi brak szacunku? Kiedy

bierzesz winę na siebie, to tak, jakbyś stwierdzał, że Michael był

bezwolnym głupkiem pozbawionym własnego rozumu.

Siedziała na fotelu, kołysząc dziecko w ramionach, zupełnie jakby

prowadziła z Drakiem normalną rozmowę na neutralny temat. Bała

się. Zdawała sobie sprawę, że może wszystko popsuć, ale uważała, że

gra warta jest świeczki.

- Ruszył za mną - wyszeptał Drake. Mówił tak cicho, że ledwo go

słyszała. - Nazwałem go tchórzem. Więc przejechał na drugą stronę

szosy.

- Na jego miejscu zachowałbyś się tak samo - powiedziała

łagodnie. - Byliście dziećmi. Dzieci nie zastanawiają się nad

konsekwencjami. Naprawdę nie potrafisz wybaczyć dziecku, które

popełniło błąd?

Zacisnął dłonie. Na twarzy miał wypisane cierpienie.

background image

- Nie wyobrażasz sobie, co to znaczy żyć z wyrzutami sumienia -

rzekł. - Ze świadomością bólu, jaki przysporzyło się rodzinie. Z

niekończącym się poczuciem osamotnienia.

Miała ochotę rozpłakać się, pohamowała jednak łzy.

- Chcę ciebie całego, Drake. Żebyś był z nami, ze mną i Marissą.

Żebyś z własnej nieprzymuszonej woli ofiarował nam swoją miłość.

- Postaram się - obiecał ochrypłym głosem.

Wiedziała, że nie może się poddać; walczyła o ich przyszłość.

- Nie interesuje mnie namiastka prawdziwego uczucia. Chcę

wszystko albo nic. Wybór należy do ciebie. Albo ja, Marissa i

wspólna przyszłość, albo Michael i przeszłość pełna bólu oraz

wyrzutów sumienia. - Wzięła głęboki oddech. - Sam musisz

zdecydować.

Dyszał jak po biegu. Ale od przeszłości nie sposób uciec. Trzeba

ją zaakceptować, nauczyć się z nią żyć. Czy Maya zbyt wiele od niego

wymaga?

- Nie umiem zapomnieć przeszłości - rzekł ponuro. - Jak jesteś

taka mądra, powiedz mi, co mam zrobić.

Potrząsnęła głową; nie potrafiła mu pomóc.

- Zachowujesz się podobnie jak ten psycholog, do którego

wysyłano mnie po śmierci Michaela. Wydaje ci się, że wszystko

wiesz, a to nieprawda. Nic nie wiesz. Nie przeżyłaś śmierci brata. -

Skierował się ku wyjściu.

- Ja też kochałam Michaela - rzekła cicho. - Myślę, że oszalałby

na punkcie naszej córeczki.

background image

Drake na moment przystanął, po chwili jednak wyszedł z pokoju,

zamykając za sobą drzwi.

Maya bujała się w fotelu, tuląc do siebie śpiące niemowlę.

Zaczęła się zastanawiać. Może popełniła błąd? Może powinna

zaakceptować Drake'a takiego, jakim jest? Nie wymagać od niego

rzeczy niemożliwych? Może powinna go poślubić, a dopiero potem

siłą swojej miłości sprawić, aby wyzwolił się od przeszłości?

Z drugiej strony czuła, że jeżeli mają być małżeństwem, to Drake

sam musi się ze wszystkim uporać. Ryzykowała. Tak jak on, gdy

wyjeżdżał z misją.

- Wróci do nas. Zobaczysz - szepnęła do dziecka, starając się

odpędzić ponure myśli.

Z zadumy wyrwał ją dzwonek telefonu. Pogrążona w smutku,

niechętnie podniosła słuchawkę.

- Hej, Mayu. Mówi twoja starsza siostra. Kiedy zamierzałaś mi

powiedzieć, że wreszcie zostałam ciotką?

- Ojej, chciałam zadzwonić, ale... Przepraszam.

- W porządku, nic się nie stało. Jak się miewa moja siostrzenica?

- Dobrze. Śpi jak aniołek. I jest niebywale piękna.

- Oczywiście. Jakżeby mogło być inaczej? - spytała ze śmiechem

Lana. Po chwili spoważniała. - Jak Drake się na wszystko zapatruje?

Maya westchnęła.

- Uważa, że powinniśmy się pobrać.

Wyjaśniła siostrze sytuację. Ta słuchała, nie przerywając. Dopiero

gdy Maya skończyła, sama też westchnęła.

background image

- Niedługo przyjadę do domu - obiecała. - Moja pacjentka czuje

się coraz lepiej. Wprowadziła się do siostry. Jej córka mieszka

niedaleko. Pielęgniarka środowiskowa zagląda do niej codziennie... W

każdym razie, zanim się obejrzysz, wrócę do Prosperino. Tymczasem

gdybyś czegoś potrzebowała, natychmiast dzwoń. Dobrze?

- Dobrze - przyrzekła Maya.

Odwiesiła słuchawkę. Czuła się straszliwie samotna. Po chwili

Marissa zamlaskała przez sen. Maya uśmiechnęła się; maleństwo,

które trzymała w ramionach, w cudowny sposób podnosiło ją na

duchu.

Drake ocknął się z drzemki. Wiedział, że coś mu się śniło, ale nie

pamiętał co. Nie próbował sobie przypomnieć. Zazwyczaj były to

koszmary. Wstawszy z łóżka, ruszył do salonu. Nie zastał tam ojca.

Nie było go też w gabinecie ani w oranżerii. Lecz z okna w oranżerii

ujrzał Joego na patio, zajętego naprawą fontanny.

Wciągnął kurtkę i wyszedł zaproponować pomoc.

- Coś szwankuje? - spytał, zbliżywszy się na odległość dwóch

kroków.

Starszy mężczyzna poderwał głowę i uśmiechnął się przyjaźnie.

Ciekawe, pomyślał Drake, o czym on tak duma, kiedy pracuje w

samotności. Po chwili sam sobie odpowiedział. O problemach

rodzinnych. W oczach ojca widział z trudem skrywany niepokój. Miał

wrażenie, jakby patrzył w głąb własnej duszy.

background image

- Nie, nic nie szwankuje - odparł Joe Senior. - Tak sobie dłubię.

Starsi panowie lubią wynajdować sobie coś do roboty, inaczej

umarliby z nudów.

- Aha! Nareszcie wiem, co mnie czeka na starość - oznajmił ze

śmiechem Drake.

Podniósłszy z ziemi zakończony siatką pręt, zaczął wydobywać z

fontanny zeschłe liście, ojciec tymczasem oczyścił otwór, z którego

wydobywa się woda.

- To co? Odkręcamy? - spytał Joe.

- Pewnie.

Strumyk trysnął w górę, ze dwa metry nad ziemią zatoczył łuk, po

czym łagodnie opadł do okrągłego zbiornika, w którym leniwie

pływały złote rybki.

- Robi się coraz chłodniej - zauważył starszy pan. - Na wieczór

zapowiadają deszcz. - Podniósłszy głowę, popatrzył na chmury

zasnuwające popołudniowe niebo.

- Aha - mruknął Drake.

Myślami był przy Mai, dziecku i zmianach, jakie pod wpływem

paru minut szaleństwa i zapomnienia mogą dokonać się w życiu

człowieka. W życiu kilku osób, poprawił się szybko. Jego, Mai, ich

córki. A nawet w życiu Joego i Meredith. Bądź co bądź Marissa jest

ich wnuczką.

Joe przysiadł na skraju fontanny. Drake oparł nogę o otaczający ją

murek i przez chwilę spoglądał w milczeniu na szary ocean.

background image

- Sporządziłem kodycyl - oznajmił nagle starszy pan. - Tak, by

mój testament objął również Marissę.

- Nie musiałeś, tato. Wszystko, co mam, zapisałem Mai. Pod

względem finansowym obie będą zabezpieczone.

- Nie musiałem, ale chciałem. Oboje chcieliśmy - poprawił się. -

Twoja matka i ja.

Drake ugryzł się w język. Po co miał ojcu sprawiać przykrość?

Podejrzewał, że matka nigdy nie zaakceptuje Marissy. Większość

czasu zachowywała się tak, jakby nie akceptowała żadnych swoich

dzieci. No, może poza dwojgiem najmłodszych.

- Nie posiadaliśmy się z radości, kiedy ty i Michael się

urodziliście - ciągnął ojciec, wracając myślami do własnych

wspomnień. - Byliście tacy śliczni. I tacy mądrzy. Rand miał wtedy

dwa latka, ciągle zaglądał do waszego łóżeczka... Rozpierała nas

duma. A kiedy urodziła się Sophie, a po niej Amber, wydawało nam

się, że niczego więcej nie trzeba nam do szczęścia.

- A potem dzieci dorosły - stwierdził Drake z nutą ironii w głosie.

Joe pokiwał smętnie głową.

- Cóż, życie toczy się dalej, choć nie zawsze tak, jak byśmy

chcieli.

- To prawda. Na przykład Maya upiera się iść własną drogą.

Starszy pan przyjrzał się uważnie synowi. Wiedział, że w tym

dobrym, wrażliwym człowieku, który czasem przywdziewa maskę

twardziela, tkwi mały nieszczęśliwy chłopiec obarczony straszliwymi

wyrzutami sumienia.

background image

Drake zawsze był najbardziej dojrzałym i poważnym spośród jego

dzieci; od małego czuł się odpowiedzialny za pozostałych członków

rodziny. Śmierć brata zostawiła na nim niezatarte piętno.

- Nie da się zmusić drugiego człowieka, aby postępował zgodnie z

naszą wolą - powiedział cicho, niemal wbrew sobie porównując

dawną Meredith z tą dziwną obcą kobietą, która teraz mieszkała w

jego domu.

- Nie zamierzam Mai do niczego zmuszać, ale mamy dziecko. Nie

wolno nam o tym zapominać. Nie chcę być nieobecnym rodzicem,

który widuje się z córką od święta.

- Dzieci potrzebują i ojca, i matki.

- No właśnie. Ale kiedy powiedziałem Mai, że chcę zrezygnować

z wojska i znaleźć normalną pracę, wściekła się na mnie. Nie

podobało jej się, że bez konsultacji nią podejmuję tak ważne decyzje.

Joe powściągnął uśmiech. Drake, jak to mężczyzna, uważał, że

wszystko wie najlepiej.

- Z tego wniosek, że Maya ma własne poglądy na temat

małżeństwa i tego, jak powinno wyglądać.

- Owszem - przyznał Drake. - Jest uparta jak osioł.

Tym razem Joe nie zdołał powstrzymać uśmiechu.

- Pamiętam kłótnię z twoją mamą. To było dawno temu. Nawet

nie pamiętam, co przeskrobaliście. W każdym razie wysłałem was

spać bez kolacji. Meredith uważała, że nie wolno dzieci karać

odmawianiem im jedzenia.

- No i na czym stanęło?

background image

- Na tym, że nikt nie dostał kolacji.

- Nikt?

- Nikt. Jedzenie, oznajmiła twoja matka, to podstawowa potrzeba

każdego człowieka. Podobnie jak miłość. Jeżeli pozbawiamy jej część

rodziny, pozostała część również będzie jej pozbawiona.

- Pamiętam. - Drake'owi zrobiło się ciepło na duszy. - W środku

nocy urządziliśmy wspaniałą wyżerkę.

- Tak. Kiedy nakryliśmy się na tym, jak oboje ukradkiem

zanosimy wam jedzenie, uznaliśmy, że to nie ma najmniejszego sensu.

Połączyliśmy siły i zwołaliśmy was na dół na wielkie nocne

obżarstwo.

Joe odetchnął z ulgą, słysząc śmiech syna. Najbardziej na świecie

pragnął szczęścia swoich dzieci, ale na razie tylko Rand i Sophie

założyli rodzinę. Z drugiej strony małżeństwo nie zawsze musi

oznaczać radość i idyllę.

Często dumał nad tym, w którym momencie jego własne zaczęło

się psuć. Czy wtedy, gdy Meredith oznajmiła, że jest w ciąży, a potem

urodziła Teddy'ego? Nie, wcześniej, bo przecież musiała mieć

kochanka, aby zajść w ciążę. Przed oczami stanął mu obraz

Teddy'ego; niebieskie oczy i złociste loki chłopca nieodparcie

przywodziły Joemu na myśl jego brata Grahama.

Przełknął ślinę. Chyba jego cudowna ukochana Meredith nie

przespałaby się ze swoim szwagrem? Ale z kimś się przespała.

Zdradziła go. Chcąc nie chcąc, musiał się z tym pogodzić.

background image

- Nie można stale rozpamiętywać rzeczy przykrych czy bolesnych

- powiedział do Drake'a. - Musisz wybaczyć Mai, że nie powiadomiła

cię o ciąży. Czasem duma staje na przeszkodzie...

- Nie o to chodzi, tato. Ona twierdzi, że żyję przeszłością, a

przecież to nieprawda. Cały czas myślę o przyszłości, próbuję

zapewnić jej i dziecku dom. Sądziłem, że się ucieszy, a ona... - Urwał.

Przypomniały mu się słowa Mai, aby najpierw odnalazł swoją

duszę, a dopiero potem podzielił się sercem.

- Kobiety nie lubią, jak się za nie podejmuje decyzje - rzekł

ojciec, próbując go pocieszyć. - Porozmawiaj z nią. A jeżeli poważnie

myślisz o wystąpieniu z wojska, bez trudu znajdziesz pracę w Colton

Enterprises.

- Dzięki, tato. - Drake uśmiechnął się. - Wiesz, jakoś nie umiem

się pozbierać. Przyjechałem do domu szóstego. Liczyłem na to, że

siódmego będę żonaty. Minęło dwanaście dni. Mam już córkę, ale

wciąż jestem kawalerem.

- Ale zależy wam na sobie?

- Tak. Z całą pewnością. Po prostu inaczej zapatrujemy się na

niektóre sprawy. Na przyszłość.

- Porozmawiaj z nią - powtórzył Joe. - O szczęście trzeba

walczyć. Nie pozwól, aby ci umknęło, zwłaszcza gdy jest na

wyciągnięcie ręki.

- Spokojna głowa, nie pozwolę - zapewnił ojca Drake.

Ta rozmowa podniosła go na duchu. Miał z Mayą dziecko; w

dodatku przyznała, że go kocha; jakby tego było mało, łączyła ich

background image

namiętność. Musiał jedynie przemówić jej do rozsądku, wyjaśnić, że

resztę życia powinni spędzić razem.

- Zaczyna padać - oznajmił Joe. - Chodźmy do środka. Za kilka

minut mam telekonferencję z Peterem i Emmettem. Emmett chce,

żebyśmy zwiększyli wydobycie ropy, a Peter jest zdania, że to nie

najlepszy pomysł, zważywszy na nadprodukcję w krajach OPEC.

- Na twoim miejscu słuchałbym Petera.

- Tak, to dobry człowiek - przyznał Joe, otwierając drzwi

oranżerii.

Przeszli do gabinetu na kieliszek koniaku. Rozpaliwszy ogień w

kominku, Drake wyciągnął się w fotelu. Wkrótce drobna mżawka

zamieniła się w potężną ulewę.

Louise Smith obudziła się zalana łzami. Na zewnątrz szalała

burza, tak jak i poprzedniej nocy, kiedy dręczyły ją koszmary. Ale

tym razem nie widziała we śnie małej, rudej dziewczynki, tylko

dwóch malutkich chłopczyków, podobnych do siebie jak dwie krople

wody. Bliźniacy. Podświadomie czuła, że jest ich matką. Lekarze

mówili jej, że przynajmniej raz w życiu rodziła.

Boże, gdzie są jej dzieci?

Kołysała się na łóżku, przerażona i nieszczęśliwa. Nie mogła tego

dłużej znieść. Musi poznać swoją przeszłość i, bez względu na ból,

stawić czoło choćby najokrutniejszej prawdzie. Maleństwa... jej

synowie. Biedne zagubione dzieci. Potrzebują jej. Mój Boże...

- Boże, błagam - szepnęła. - Moje dzieci, mój mąż...

background image

Przytknęła rękę do ust, nagle bowiem ujrzała przed oczami

sylwetkę ciemnowłosego mężczyzny. Na jego twarzy malowała się

rozpacz. Wiedziała, że go sobie nie przyśniła. Był prawdziwy. Tak jak

bliźniacy i ruda dziewczynka. A zatem... Tak, kiedyś musiała mieć

męża, dom, dzieci. Kiedyś kochała i była kochana.

- Gdzie jesteście? Gdzie was szukać? - załkała.

Odpowiedziało jej wycie wiatru. Strugi deszczu spływały po

oknach. Miała wrażenie, jakby świat z nią płakał, podzielał jej

rozpacz.

- Boże, pomóż mi ich odnaleźć!

Bała się, że stoi na krawędzi przepaści; że lada moment znów

pochłonie ją mrok i szaleństwo, z którego tak długo nie umiała się

wyrwać. A wtedy, błąkając się po omacku, nigdy nie pozna prawdy,

nie odnajdzie miłości, którą ktoś ją kiedyś darzył.

Mąż. Bliźniacy. Rudowłosa dziewczynka, która teraz jest młodą

kobietą. Twarze innych ludzi, zarówno dzieci, jak i dorosłych. Są

sobie potrzebni - ona im, a oni jej. Grozi im wielkie

niebezpieczeństwo. Czuła to. Tak, tylko ona może ich uratować.

- Błagam! Ojcze wszechmogący, pomóż im! Pomóż nam!

Błyskawica rozdarła niebo, a po chwili grzmot piorunu wstrząsnął

budynkiem.

- Joe! - zawołała nagle.

Ale odgłosy burzy zagłuszyły jej krzyk.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

W poniedziałek, sześć dni po urodzeniu Marissy, Maya podjęła na

nowo swoje obowiązki. Wyprawiwszy Joego i jego młodszego brata

do szkoły, przeczytała rozdział z książki poświęconej niemowlakom,

potem zdrzemnęła się. Po lunchu włożyła córkę do kosza i wyszła na

dwór, zamierzając udać się do Hopechest Ranch.

Przed domem natknęła się na Drake'a.

- Jedźmy razem - zaproponował. - Obiecałem ojcu, że rozejrzę się

po terenie i zobaczę, co tam można usprawnić.

- Powinieneś pogadać z Amber. Ona najlepiej zna sytuację

finansową sierocińca i wie, czego dzieciakom najbardziej potrzeba.

- Dobry pomysł. - Pomógł Mai wsiąść do jeepa, po czym podał jej

małą. - A ty masz jakieś sugestie?

Tych Mai nie brakowało. Hopechest spełniało wiele ważnych

funkcji: po części było domem dla osieroconych dzieci, po części

zakładem poprawczym, a jednocześnie szkołą dla młodzieży ciężko

doświadczonej przez los.

- Potrzeba właściwie wszystkiego... - Prawie nie zauważyła, kiedy

zaparkował blisko sali, w której prowadziła lekcje. - Najbardziej

książek. Dzieciaki powinny czytać o innych dzieciach z biednych lub

rozbitych rodzin, które pokonują liczne przeszkody i w końcu odnoszą

w życiu sukces. Potrzeba również kredy, węgla, brystolu, farb.

Przydałyby się też zeszyty z zadaniami do matematyki. No i

wspaniale byłoby mieć programy komputerowe dla samouków.

- Żaden problem.

background image

Usta się jej nie zamykały, odkąd wsiadła do samochodu. Teraz,

widząc pobłażliwy uśmiech na twarzy Drake'a, zamilkła speszona.

Przeszli razem do sali lekcyjnej. Kosz ze śpiącym dzieckiem postawili

na biurku.

- Pójdę pogadać z kierownikiem ośrodka. A po ciebie wpadnę o

trzeciej. Dobrze? - spytał Drake.

Unikając jego spojrzenia, skinęła głową. Udawała, że jest zajęta

rozkładaniem na biurku różnych papierów.

W drzwiach Drake spotkał Johnny'ego. Przywitali się przyjaźnie i

umówili na weekend. Maya westchnęła. Musiała przyznać, że Drake

ma wspaniały kontakt z młodzieżą. Był człowiekiem, z którego

Johnny i dwaj młodsi Coltonowie śmiało mogli brać przykład. Wręcz

powinni dążyć do tego, aby być tacy jak on.

No, może nie całkiem tacy, pomyślała. Lepiej aby nie

rozpamiętywali smutnych wydarzeń z przeszłości. Zwłaszcza Johnny

powinien zapomnieć o dawnych wybrykach i skoncentrować się na

przyszłości.

- Jak sobie poradziłeś z zadaniami od pana Martina? - spytała,

wyciągając z torby nową powieść.

- Dobrze. - Johnny uśmiechnął się z zadowoleniem.

Najwyraźniej zadania nie sprawiły mu większych trudności.

- To pani dziecko? - Pochylił się nad śpiącym niemowlęciem.

- Tak. Przedstawiam ci Marissę Joy... Colton. - Zawahała się, ale

po chwili uświadomiła sobie, że przecież nie zamierza robić z tego

tajemnicy. - Drake jest jej ojcem.

background image

- Chcecie się pobrać?

Podejrzewała, że pytań może być więcej, ale nie była pewna, czy

na wszystkie chce odpowiadać.

- Rozmawialiśmy na temat małżeństwa - odparła zgodnie z

prawdą. - Trudno podjąć decyzję. Drake jest komandosem. Często

dostaje niebezpieczne misje. Jeździ po całym świecie, w miejsca, do

których nie mógłby zabrać żony i dziecka.

- Mogłaby pani mieszkać tu, a on przyjeżdżałby po zakończonej

misji. Miałem kumpla, którego tata służył w marynarce. Całe miesiące

spędzał poza domem. Kumpel nawet się z tego cieszył. Przynajmniej

rzadziej od starego obrywał.

Nie tyle słowa Johnny'ego, ile ton jego wypowiedzi przejął Mayę

dreszczem. To cud, że w tym szalonym świecie dzieciaki wyrastają

czasem na uczciwych, porządnych ludzi. Na przykład Johnny - był

dobrym, mądrym, wesołym chłopcem. Całe szczęście, że ojciec pijak

nie zniszczył w nim tych cech.

- Niektórzy powinni chodzić na kursy samokontroli - stwierdziła

ironicznie.

Johnny wytrzeszczył oczy.

- A są takie? Czego to ludzie nie wymyślą! Ale wie pani, ja to

bym chciał studiować na prawdziwym uniwersytecie. Oczywiście w

trakcie musiałbym zarabiać na utrzymanie, tak jak pani. Tyle że

wolałbym być kowbojem niż opiekunką do dzieci.

Czuła, jak rozpiera ją radość. Tego najbardziej pragnie każdy

nauczyciel: zaszczepić w dzieciach zamiłowanie do nauki. W

background image

sprawach zawodowych dokonała słusznego wyboru. Gorzej było z jej

życiem prywatnym; tu panował chaos. Czasem tak bardzo pragnęła

zignorować głos rozsądku i słuchać jedynie głosu serca.

- No, bierzmy się do pracy - powiedziała cicho. - Przyniosłam ci

nową

książkę.

Bohaterowie

przeżywają

ciekawą

przygodę.

Chciałabym, żebyś zwrócił uwagę, jak zmienia się ich charakter, ich

sposób postrzegania świata.

Przez kolejne dwie godziny prowadziła lekcje. Johnny faktycznie

odrobił zadania domowe i był świetnie przygotowany. Pochwaliła go.

- A następnym razem wymyślę coś o wiele trudniejszego -

obiecała.

- Strasznie jest pani groźna, pani profesor - powiedział Drake,

wchodząc do sali.

- Oj, groźna - przyznał ze śmiechem Johnny.

Wziął z biurka książkę o trójce dzieci, których los rozdziela z

rodzicami i którzy wspólnymi siłami, nigdy nie tracąc nadziei,

odnajdują drogę do domu.

Zaraz po wyjściu Johnny'ego obudziła się Marissa i zaczęła

domagać się jedzenia.

- Jak często ją karmisz? - spytał Drake.

- Na żądanie. Tak będzie przez miesiąc, półtora, a potem

zamierzam ustalić jakiś porządek. Nie wiem tylko, czy mi się uda.

Wyjęła dziecko z kosza, rozpięła bluzkę, wysunęła ze stanika

pierś. Mała zaczęła ssać, jak zwykle dość głośno. Mniej więcej po

minucie zasnęła. Maya obudziła ją lekkim głaskaniem po policzku.

background image

Sytuacja powtórzyła się kilka razy. Za każdym razem, gdy Marissa

zasypiała, Maya ją budziła.

- Może już nie jest głodna?

- Skoro domagała się jedzenia, niech je. Dzieciaki często

zaspokajają pierwszy głód, potem zasypiają i za chwilę znów chcą

jeść.

- Cwaniaki.

- Mam szczęście, że mogę ją z sobą wszędzie zabierać. To

straszne, kiedy matka musi na kilka godzin dziennie rozstawać się z

takim maleństwem.

Drake pokiwał z namysłem głową.

- Chciałbym, abyś mi pokazała parę rzeczy. Żebym umiał się

zajmować małą, kiedy będzie ze mną mieszkała.

Maya zaniemówiła z wrażenia.

- Co... co przez to rozumiesz? - spytała w końcu.

- To chyba normalne, że podczas wakacji i niektórych świąt dzieci

przebywają u ojców?

- Owszem. - Czuła ucisk w gardle. - Chciałbyś tego? Żeby

Marissa pomieszkiwała u ciebie? Dziecko to duża odpowiedzialność.

Nie mógłbyś nigdzie... - Urwała. W głowie miała mętlik.

- Wiem.

Skończyła karmienie. Drogę do domu odbyli w milczeniu.

- Drake! - zawołał Teddy na widok starszego brata. - Możemy

poćwiczyć rzuty lassem?

- A lekcje odrobiliście? - spytała Maya.

background image

- Dlaczego zawsze musimy najpierw odrobić jakieś głupie lekcje?

- Joe Junior był wyraźnie niepocieszony.

- Z powodu słabych ocen z matematyki - odparł Drake. - Poza

tym nie mam teraz czasu. Chcę, żeby Maya pokazała mi, jak się kąpie

Marissę, więc o ćwiczeniach z lassem pogadamy później.

Joe wytrzeszczył z niedowierzaniem oczy.

- Będziesz kąpał Marissę? Przecież to niemowlę!

- W dodatku dziewczyna - dorzucił Teddy, jakby był

zdegustowany tym faktem.

- Tak się składa, że lubię dziewczyny - oznajmił Drake. -

Zwłaszcza gdy są tak ładne, jak ich mamy.

Maya spuściła wzrok, speszona jawnym zachwytem w oczach

Drake'a, i czym prędzej skierowała się do sypialni.

- Możemy popatrzeć? - spytał Teddy. - Może moglibyśmy się na

coś przydać...

- No dobrze, chodźcie.

Napełniła wodą plastikową wanienkę, po czym poleciła swoim

trzem pomocnikom, aby zanurzyli łokcie i sprawdzili, czy woda nie

jest za gorąca.

- Moim zdaniem jest w sam raz - oznajmił Joe. Pozostali dwaj

pokiwali zgodnie głowami.

Następnie rozebrała niemowlę, tłumacząc, jak się z nim

obchodzić.

background image

- Lewą rękę wsuwamy pod główkę i przytrzymujemy za lewe

ramionko, tak by maleństwo nie wyśliznęło się, kiedy jest mokre i

namydlone.

- No co, panowie? Poradzimy sobie? - spytał Drake.

- No jasne - odparli pewnymi siebie głosami.

Maya, nie do końca przekonana, czy słusznie postępuje, usiadła w

fotelu bujanym i przez otwarte drzwi łazienki obserwowała

poczynania trójki Coltonów. Śmiejąc się, chichocząc i wydając sobie

nawzajem polecenia, umyli Marissę, delikatnie wytarli, posypali

pudrem, ubrali.

Drake okazał się niezwykle kompetentny. Ale nic dziwnego.

Przez sześć dni niemal nie odstępował Mai na krok, uważnie śledził

jej wszystkie poczynania. Czuła się niemal tak, jakby był jej mężem.

Ale nie był...

Zaczęła rozmyślać o przyszłości. To dobrze, że nie zamierza

odwrócić się od córki, że chce, by spędzała z nim święta i wakacje.

Może faktycznie dojrzał do założenia rodziny? Może miał rację,

zarzucając jej przesadny upór?

Usiadłszy przy biurku, sprawdziła pocztę elektroniczną,

odsłuchała wiadomości nagrane na sekretarkę, rzuciła okiem na

zeszyty swoich dwóch podopiecznych. Skończyła mniej więcej w tym

samym czasie, co panowie zakończyli kąpanie Marissy. Malutka

popatrzyła na matkę mądrymi oczami, po czym zamknęła ślepka i

zasnęła.

background image

- Aniołek z niej - oświadczył Drake, spoglądając na swoje śpiące

dziecko.

- To prawda.

- Mayu, czy ja też byłem aniołkiem? - chciał wiedzieć Teddy.

- Ty? - Pytanie rozbawiło Mayę. - Przez pierwszy miesiąc

płakałeś. Każdej nocy. Przez całą noc.

Chłopiec parsknął śmiechem.

- A Joe?

- Joe od początku wyczuwał, że trafił do dobrego domu. Prawie

nigdy nie płakał. Ale jak już zaczął, to potrafił wyć godzinami. -

Wskazała głową drugi koniec pokoju. - No dobrze, bierzcie się do

odrabiania lekcji.

Posłusznie zajęli miejsca przy stole i otworzyli książki. Drake

usiadł w fotelu bujanym i zaczął czytać artykuł na temat obowiązków

rodzicielskich. Maya pogrążyła się w lekturze książki o dorastaniu

dzieci.

Taki sielski obrazek ujrzała Meredith, kiedy pół godziny później

wparowała do pokoju.

- Proszę, proszę, co za miła rodzinna scenka!

Maya uśmiechnęła się, ignorując sarkazm w głosie swej

pracodawczyni. Nie było sensu okazywać irytacji czy niezadowolenia.

- No, moje kochane niedźwiadki - ciągnęła Meredith. - Nie dacie

mamie buziaka?

background image

Chłopcy poderwali się od stołu i rzucili w objęcia matki, która ich

wyściskała i wycałowała. Każdemu wręczyła torebkę cukierków i

pozwoliła je zjeść. Maya chciała powiedzieć, że za niecałe dwie

godziny będzie kolacja, ale ugryzła się w język.

Od czasu przyjęcia, na którym ktoś usiłował zabić jej męża,

Meredith wydawała się jeszcze bardziej niecierpliwa, nieprzyjemna i

rozkojarzona niż zwykle. Ale, pomyślała sobie Maya, może to nic

dziwnego. Bądź co bądź strzelano do jej męża.

Joe Senior piastował kiedyś stanowisko senatora. Poza tym

dorobił się majątku na wydobyciu ropy. Tacy ludzie, choćby byli do

rany przyłóż, zawsze mają wrogów. Inni po prostu zazdroszczą im

szczęścia.

Nagle Mayę coś tknęło. Właściwie to Meredith sprawiała

wrażenie, jakby była zazdrosna. Nie, nie o kobiety, bo mąż jej nie

zdradzał, ale o uczucia dzieci względem ojca. Bardzo dziwne...

Przypomniała sobie rozmowę, jaką odbyła z Drakiem na temat jego

matki. Przeszył ją dreszcz.

Kiedy o wpół do dziesiątej Maya weszła do salonu, Drake - z

niemowlęciem na rękach - rozmawiał ze swoim ojcem. Obiecał

popilnować dziecka, aby ona mogła w tym czasie zagonić chłopców

do łóżka.

- Przepraszam... - Przystanęła niepewnie. - Pomyślałam, że ułożę

małą do snu...

background image

- Wejdź, Mayu. Przysiądź się do nas na moment. My, mężczyźni,

potrzebujemy towarzystwa kobiet, żeby całkiem nie zdziczeć, prawda,

synu?

- Absolutnie, ojcze - odparł z uśmiechem Drake.

Zmierzył ją od stóp do głów, a ona oblała się rumieńcem. Dziś po

raz pierwszy od dawna znów czuła się atrakcyjna. Miała na sobie

długą spódnicę oraz czerwono-czarną górę, strój, w którym zawsze

dobrze wyglądała, a w który nie mieściła się od pięciu miesięcy.

Usiadła na fotelu i westchnęła głośno.

- Zmęczona? - spytał Joe.

Zawahała się, jakby wstydziła się przyznać do własnej słabości,

ale po chwili skinęła głową.

- Najdłużej małej zdarzyło się przespać w jednym ciągu tylko trzy

godziny. Nie sądziłam, że kilkakrotne wstawanie w nocy może

człowieka tak wykończyć.

W ostatnim tygodniu często się zastanawiała nad tym, jak sobie

radziła jej mama, zajmując się wielkim domem Coltonów,

przygotowując im posiłki, sprzątając własny dom, troszcząc się o

męża i dwójkę dzieci. W swoich wspomnieniach widziała

uśmiechniętą, niestrudzoną kobietę, która rzadko traciła humor i nigdy

nie narzekała na nawał pracy.

Nagle wystraszyła się: skoro przyznała się do zmęczenia i

niewyspania, czy Joe nie pomyśli sobie, że ona, Maya, zaniedbuje

obowiązki wobec jego synów.

background image

- Joe Junior i Teddy... nie spodziewałam się, że tak wspaniale

przyjmą Marissę. Pomagają mi przy niej, bez protestu odrabiają

lekcje, zachowują się bez zarzutu.

- To dobrze. Gdyby zaczęli ci sprawiać kłopoty, masz mi

natychmiast o tym powiedzieć. - Starszy mężczyzna z namysłem

spoglądał na ciemne patio.

- Wiesz, tato, Maya powinna mieć wolne weekendy - oznajmił

nagle Drake. - Pracuje siedem dni w tygodniu. To chyba wbrew

prawu. Związki zawodowe miałyby coś do powiedzenia.

- Faktycznie. - Ojciec zmrużył oczy. - Mayu, bardzo cię

przepraszam. Mam tyle rzeczy na głowie, że po prostu...

- Nic nie szkodzi - zapewniła go. - Jakoś sobie radzę. Czasem

mama mi pomaga. Oczywiście jeśli nie jest zajęta sprzątaniem lub

gotowaniem. Albo tata, jeśli akurat nie pracuje w ogrodzie.

Raptem zdała sobie sprawę, że cała rodzina zarabia na swoje

utrzymanie u Coltonów. Rzecz jasna, nikt nikogo do niczego nie

zmuszał. Rodzice mieli oferty innej pracy, czasem nawet goście

Coltonów próbowali ich podkupić, oferując wyższą pensję i lepsze

warunki mieszkaniowe, ale Inez i Marco Ramirezowie pozostali

wierni Joemu i Meredith.

- Rodzina to rzecz najważniejsza - mruknął Joe. - Zawsze można

liczyć na jej pomoc, wsparcie...

Popatrzyła na Drake'a. Z jego oczu wyzierał smutek. Zapragnęła

go pocieszyć, ukoić jego ból.

background image

- Byłeś przy mnie, kiedy Marissa się rodziła - powiedziała cicho. -

Pomagałeś....

- Ale nie było mnie, kiedy chodziłaś z brzuchem.

- To nie twoja wina. O niczym nie wiedziałeś. Powinnam była cię

zawiadomić, a ja...

Urwała. Tak bardzo go kochała. Był uczciwym, porządnym

człowiekiem, ale również delikatnym, dobrym, troskliwym, który

bardzo poważnie traktował swoje obowiązki. Może tamtego dnia,

kiedy zobaczyła pozostawiony przez niego list, zachowała się jak

egoistka, myśląc wyłącznie o sobie. „Nie ma w moim życiu miejsca

na żonę i rodzinę".

Nie ma miejsca na żonę, było miejsce na kochankę. Tak to

odczytała. Słowa te nadal sprawiały jej ból. Potrząsnęła głową.

Niczego nie żałowała. Ma cudowną córkę. Gdyby była pewna, że

Drake ją kocha, przyjęłaby jego oświadczyny i razem staraliby się

pokonać duchy przeszłości. Nie chciała jednak być dla niego

kolejnym ciężarem. Czymś, co spędza sen z powiek. Małżeństwo jako

zadośćuczynienie zupełnie jej nie interesowało.

Myśląc o tym wszystkim, miała ochotę położyć głowę na

kolanach i rozpłakać się jak dziecko. Oczywiście nie zrobiła tego.

Siedziała z uśmiechem przyklejonym do list, słuchając, jak mężczyźni

dyskutują na temat różnych skomplikowanych koligacji rodzinnych.

Mniej więcej pół godziny później obudziła się Marissa.

Przeciągnęła się i zaczęła szukać matczynej piersi. Nie znalazłszy jej,

wykrzywiła buzię w podkówkę i rozpłakała się żałośnie.

background image

- Trzymaj, mamusiu - powiedział Drake, podchodząc z dzieckiem

do Mai. - Teraz twoja kolej.

Maya wstała, zamierzając udać się do swojego pokoju, ale Joe dał

jej znak, aby z powrotem usiadła.

- To takie piękne... matka z dzieckiem przy piersi. Ze wzruszenia

zawsze odbiera mi głos.

- Mnie też - przyznał Drake. - To niesamowite, jak takie

maleństwo zmienia nasze nastawienie do życia.

Maya rozpięła bluzkę. Marissa uspokoiła się jak za dotknięciem

czarodziejskiej różdżki. Kiedy najadła się, Drake położył ją sobie na

kolanach i delikatnie poklepał po plecach.

- Najlepiej się jej odbija w tej pozycji - tonem znawcy wyjaśnił

swojemu ojcu.

- Michael też wolał ten sposób, ty zaś lubiłeś być oparty o ramię,

żeby móc obserwować, co się dzieje. Przyglądałeś się każdemu, kto

wchodził do pokoju. Jak ci się dana osoba nie podobała, płakałeś,

dopóki nie wyszła.

Maya roześmiała się wesoło.

- Słyszysz, maleńka? - Drake popatrzył na córkę. - Oni śmieją się

z twojego tatusia.

Po chwili wstał. Oddając dziecko matce, niechcący otarł się

palcem o jej pierś. Maya poczuła, jak żar rozchodzi się po całym jej

ciele. Drake też musiał to poczuć, bo odskoczył jak oparzony.

- Przepraszam - szepnął.

background image

Rumieniąc się po uszy, pokręciła głową, jakby go informowała, że

nic się nie stało.

- No dobrze, kochani... - Joe podniósł się z fotela. - Musicie mi

wybaczyć. To był długi, męczący dzień, a przed pójściem spać

powinienem jeszcze przejrzeć kilka dokumentów.

Zostali sami. Czy o to chodziło starszemu panu? Bała się,

zarówno własnych emocji, jak i reakcji Drake'a. Nie chciała jednak

zachowywać się jak płocha nastolatka, która salwuje się ucieczką.

Przysunęła dziecko do drugiej piersi, aby dokończyć karmienie.

- Chciałbym móc cię dotykać, nie przepraszając - powiedział

nagle Drake.

Zaskoczyły ją te słowa.

- Nie rozumiem...

- Jako twój mąż nie musiałbym cię przepraszać, gdybym

niechcący otarł się o ciebie, prawda?

Nastała cisza. Dopiero po chwili, gdy mała przyssała się do piersi,

Maya pokiwała głową.

- Długo zastanawiałaś się nad odpowiedzią - mruknął.

- Nie byłam pewna, co powiedzieć. Bo nawet gdybyśmy byli

małżeństwem, nie wiem, jakie mielibyśmy względem siebie prawa -

przyznała.

- Takie same, jak wszystkie małżeństwa. - Zamyślił się. - Lubię

patrzeć, jak karmisz piersią. Przypomina mi się, jak cię pieściłem i

całowałem. Wiem, że na razie nie możemy się kochać, że musi minąć

ileś czasu od porodu...

background image

Zdumiona jego szczerością, zmarszczyła groźnie czoło.

- W ogóle nie zamierzam się z tobą kochać, Drake. Wybij to sobie

z głowy.

Wcale nie żartowała. W głębi duszy jednak wiedziała, że gdyby

wziął ją w ramiona i przytulił, nie miałaby siły ani ochoty, aby się

wyrywać.

- Nie wybiję. Prędzej czy później zostaniesz moją żoną. Nasza

córka zasługuje na to, aby wychowywać się w normalnym domu, mieć

ojca, matkę, a także rodzeństwo.

- Chyba oszalałeś! Naprawdę sądzisz, że ja... że my...

- Tak. Na pewno.

Otworzyła szeroko oczy. Nie była w stanie wydobyć z siebie

słowa.

- Przekonasz się - kontynuował. - Zbyt wiele nas łączy. Emocje,

namiętność. Potrzebujemy się, pragniemy. Tylko dlatego, że nie

potrafię zapomnieć o przeszłości, chcesz mnie trzymać na dystans.

Uważasz, że to sprawiedliwe? Mayu...

Opuściła głowę; nie wiedziała, co powiedzieć.

- Możemy razem budować przyszłość, razem wychowywać naszą

córkę. - Na moment zamilkł. - Pragnę mieć więcej dzieci. Z tobą. Nie

wyobrażam sobie życia z jakąkolwiek inną kobietą.

- Przestań, Drake.

- Ale to prawda. Jesteś moją przyszłością. Bez ciebie... po prostu

zginę. Jestem zmęczony mrokiem, który mnie otacza. Pragnę ciebie,

background image

twojej jasności, miłości, uśmiechu, pogody ducha. W zamian jestem

gotów obiecać ci wszystko.

Poczuła ucisk w gardle.

- Cóż to? Nowy, potulny Drake? - spytała lekko drżącym głosem.

- Czy to ten sam człowiek, którego znamy i kochamy?

Ujął ją za brodę i zmusił, by spojrzała mu w oczy.

- Ten sam - odparł z powagą. - Mamy piękną córkę. Może to

starczy na początek?

- Może.

- Więc zgadzasz się? Wyjdziesz za mnie?

- Nie mogę. Chciałabym, ale nie mogę. Coś mnie powstrzymuje.

Nie umiem tego wytłumaczyć.

- W porządku. - Westchnął. - Muszę wykonać zadanie, którego się

podjąłem. To mi zajmie mniej więcej pół roku. W tym czasie możemy

się zastanawiać, co dalej, robić plany na przyszłość. Będę do ciebie

dzwonił, pisał... Dobrze?

Skinęła głową, choć nie była pewna, na co się zgadza.

- A do wyjazdu chcę się cieszyć tobą i Marissą, towarzyszyć wam

na każdym kroku.

Ponownie skinęła głową. Miłość jest znacznie silniejszym

uczuciem niż duma czy strach. Maya wiedziała, że musi podjąć

ryzyko; nie może zaprzepaścić szansy na szczęście.

Drake przycisnął rękę do serca.

- Ona się zgadza! - zawołał ze śmiechem. - Chyba śnię!

background image

Również się roześmiała. Może nie będzie tak źle? - pomyślała.

Może zdołają razem ułożyć sobie życie?

ROZDZIAŁ DWUNASTY

- Gdzie jesteś? - spytała Patsy Portman, która od dziesięciu lat

przedstawiała się jako Meredith Colton. - Najwyższy czas, abyś się

odezwał.

- Jestem w Redding - odparł Silas Pike. - Mam wiadomość. Chce

ją pani usłyszeć?

- Oczywiście, że chcę! Znalazłeś Emily?

- Nie całkiem...

Patsy Portman prychnęła zniecierpliwiona.

- Nie dostaniesz grosza więcej! Nie...

- Niech się pani nie piekli, tylko da mi dokończyć. Nie znalazłem

Emily, za to rozmawiałem z kierowcą ciężarówki, który zabrał ją

autostopem.

- I co?

- Podwiózł ją do Wyoming.

- Przecież podejrzewaliśmy, że tam pojechała.

Silas, wyraźnie z siebie zadowolony, zarechotał.

- No właśnie. Podejrzewaliśmy. A teraz mamy dowody. Paru

facetów z przydrożnej knajpy uczęszczanej przez kierowców

ciężarówek pamięta, jak pytała o miasteczko Needle Creek.

Dreszcz przebiegł Patsy po krzyżu.

background image

- Nettle, Pike, nie Needle! - Całkiem zapomniała o farmie

McGrathów, na której Joe dorastał. Nigdy tam nie była i oczywiście

nie wybierała się. W porównaniu z Nettle Creek Prosperino było

metropolią! - Pewnie ukrywa się u swojego wuja Petera.

- Pewnie tak. Czyli nie pozostało mi nic innego, jak pojechać do

tej wiochy zabitej deskami, odnaleźć posiadłość McGrathów, i mamy

dziewczynę.

- To na co czekasz? - syknęła Patsy. - Jedź. I to natychmiast.

Sprawy nie wyglądają najlepiej.

Detektyw obiecał zadzwonić za trzy dni. Kiedy się rozłączyli,

Patsy schowała komórkę do kieszeni. Aparat nastawiony był na

wibracje; dźwięk miał wyłączony, toteż nikt z domowników nie

słyszał, gdy ktoś do niej telefonował. Nawet Joe nie wiedział o

istnieniu tej komórki. Kupiła ją na fałszywe nazwisko.

Szczęśliwa, że udało jej się oszukać męża i jego wiernych

sprzymierzeńców - Petera McGratha, jego córkę Heather, która

poślubiła tego wścibskiego detektywa Thaddeusa Lawa, oraz tłumek

dzieci Joego - zaczęła tańczyć po pokoju. Po paru minutach,

rozładowawszy nadmiar energii, ponownie zaczęła analizować

sytuację.

Pozostawienie Emily przy życiu było błędem. Dziesięć lat temu,

kiedy zepchnęła prowadzony przez Meredith samochód do rowu,

powinna była walnąć czymś dziewczynkę w łeb. Pozbyłaby się

kłopotu jednym ruchem. Wtedy jednak musiała zająć się Meredith.

Nie mogła jej po prostu zabić i pochować - gdyby ktoś odkrył ciało,

background image

mogłoby wyjść na jaw, że zmarła to prawdziwa Meredith Colton.

Wpadła na genialny plan.

Meredith, zszokowana po wypadku, nie wiedziała, co się z nią

dzieje, kiedy Patsy zawiozła ją do kliniki, w której sama dawniej

przebywała. Do kliniki dla psychicznie chorych przestępców.

Wszystko szło po jej myśli. No, może jedynie poza ciążą i urodzeniem

Teddy'ego. W każdym razie krok po kroku realizowała swój plan aż

do dnia sześćdziesiątych urodzin Joego. Tego dnia, na przyjęciu w

ogrodzie, jakiś bałwan strzelił do Joego i pomieszał jej szyki! Joe stał

z kieliszkiem szampana - zawierającym specjalny dodatek

przygotowany przez nią - kiedy ktoś strzelił i chybił! Joe upuścił

kieliszek, nie zdążywszy nawet zamoczyć ust.

Emily zaś nie zostawiła jej wyboru. Tej kretynce ciągle śnił się

wypadek sprzed dziesięciu lat. W dodatku bez przerwy upierała się, że

na miejscu zdarzenia były dwie mamusie. W tej sytuacji było tylko

jedno wyjście. Dlatego ona, Patsy, w końcu wynajęła Silasa Pike'a i

zleciła mu zabójstwo. Wszystkie te kłopoty sprawiły, że nie miała

czasu obmyślić nowego sposobu pozbycia się Joego ani skupić się na

szukaniu swojej ukochanej Jewell.

Zamierzała też rozejrzeć się za własnym domem. Może w San

Francisco? Widziała piękne rezydencje usytuowane nad samą zatoką.

Dzielnica Pacific Heights też jej odpowiadała. Kusiłaby ją Lombard,

reklamowana jako najbardziej kręta ulica na świecie, gdyby nie te

tłumy turystów. Nob Hill, dzielnica popularna jeszcze kilka lat temu,

teraz była całkiem niemodna.

background image

Wzdychając ciężko, Patsy usiadła na fotelu obitym atłasową

tkaniną. Tak. jej życie jest stanowczo zbyt skomplikowane. Słusznie

robiła, starając się je uprościć. O ileż będzie przyjemniej, kiedy

wreszcie pozbędzie się Joego i Emily. No i oczywiście Silasa Pike'a.

Zaczęła się głośno śmiać.

Emily Blair Colton stała przed lustrem, wpatrując się w swoje

rude włosy. Może powinna przefarbować się na inny kolor, żeby

trudniej ją było odnaleźć? Sympatyczny kierowca, z którym zabrała

się do Wyoming, pewnie pamiętał, że wiózł rudą dziewczynę, ale czy

umiałby ją komukolwiek wskazać, gdyby miała teraz blond fryzurę?

Odwróciwszy się od lustra, zaczęła przemierzać pokój. Czyżby

popadła w paranoję? Może łobuz, który usiłował ją zamordować,

działał w pojedynkę? Może nie miał nic wspólnego ze zdarzeniem

sprzed dziesięciu lat, ze snami, które budziły ją w nocy, a właściwie

nie snami, bo to nie były sny, tylko wspomnienia? Tamtego dnia

wyraźnie widziała dwie matki, jedną oszołomioną, trzymającą się za

rozciętą głowę, drugą szeroko uśmiechniętą, prowadzącą tę pierwszą

do samochodu, który chwilę wcześniej zepchnął ich auto do rowu.

Więcej nie pamiętała. Zemdlała na skutek odniesionych ran.

Kiedy ocknęła się w szpitalu, zobaczyła już tylko jedną Meredith.

Wszyscy jej tłumaczyli, że miała halucynacje. W każdym razie matka

już nigdy nie nazwała jej Wróbelkiem. Nawet nie pamiętała, że sama

dała jej taki przydomek. Nie była to jedyna zmiana. Zmian było

znacznie więcej, ale bardziej je czuła, niż umiała opisać. Może dlatego

background image

nie potrafiła przekonać rodziny, że tamtego dnia stało się coś

dziwnego. Że jakaś obca kobieta zajęła miejsce ich matki.

Uwierzyła jej tylko jedna osoba - Liza Colton, jej siostra

stryjeczna, a zarazem najlepsza przyjaciółka. Niedawno zdołała

przekonać również Randa, który zwrócił się do Austina McGratha,

aby ten poszperał w przeszłości ich matki. Matki? Dobre sobie! Dla

Emily była to kobieta z dręczących ją koszmarów. Kobieta bliźniaczo

podobna do prawdziwej Meredith Colton.

Ból przeszył jej serce. Gdzie się podziewa ta dobra, czuła

Meredith, która adoptowała ją przed laty, ratując przed samotnością,

strachem, sieroctwem? Bez względu na cenę, zamierzała poznać

prawdę. Zadzwoni dziś do Randa. Może Austin zdobył jakieś

informacje? Włożywszy ciepłe palto, Emily wyszła do pracy. Jako

kelnerka nie zarabiała dużo, ale przynajmniej starczało jej na

mieszkanie. Tu, w Keyhole, czuła się w miarę bezpieczna.

Rand proponował, aby zamieszkała u niego, bała się jednak, że

tam bez trudu odnajdzie ją jej niedoszły zabójca. Podobno ktoś

odebrał okup, który Joe za nią wpłacił. Ale kto? Trzeba mieć spory

tupet, żeby domagać się pieniędzy, kiedy nie doszło do żadnego

porwania. Ciekawe, co sobie taki „porywacz" myślał? Czy działał

sam, czy może na zlecenie fałszywej Meredith?

Tylnymi drzwiami weszła do kawiarni i powiesiła na wieszaku

palto. Kiedy to się wszystko wreszcie zakończy? Kiedy będzie mogła

wrócić do domu, zacząć żyć jak normalny człowiek?

Na stołku przy barze siedział miejscowy policjant, Toby Atkins.

background image

- Cześć - powiedział, odstawiając filiżankę z kawą.

Był to młody przystojny blondyn, wysoki i dobrze zbudowany, o

ujmującym, chłopięcym uśmiechu. Właśnie dzięki Toby'emu czuła się

tu bezpiecznie, choć prawdę mówiąc, trochę jej przeszkadzało jego

zainteresowanie. Żadne romanse czy bliższe znajomości nie

wchodziły na razie w grę. Miała ważniejsze sprawy na głowie, na

przykład: jak nie dać się zabić.

Wszedłszy do kuchni, Drake zobaczył Mayę i Inez; pochylone

nad stołem przygotowywały posiłek. Zazdrościł Ramirezom; matkę i

córkę łączyła prawdziwa bliskość, serdeczność, autentyczna sympatia,

coś, czego sam od własnej matki nie doświadczał od wielu lat.

Na myśl o Meredith przebiegł go dreszcz. Miał złe przeczucie.

Nie był pewien, czy dawniej też je miewał, czy dopiero od czasu

rozmowy z Randem. Wczoraj też rozmawiali. Niestety, Austin

niczego nowego się nie dowiedział. Dziś była środa, pierwszy dzień

marca. Na ranczo przybył szóstego lutego, prawie miesiąc temu.

Maya. Co za uparte stworzenie! Nie chciała wyjść za niego za

mąż, a on ilekroć ją widział, miał ochotę całować ją do utraty tchu.

Fakt narodzin dziecka zmienił jego nastawienie do wielu spraw.

Wprawdzie duchy przeszłości nie znikły, co rusz o sobie

przypominały, ale gdy teraz wracał do domu, do swoich dziewczyn,

krok miał bardziej sprężysty, energiczny.

- Idę się przebrać - oznajmił pracującym kobietom. - Zobaczymy

się na lunchu.

background image

- Dobrze. - Maya odprowadziła go wzrokiem.

- Zobaczysz, wszystko się jeszcze ułoży - powiedziała

niespodziewanie jej matka.

- Tak myślisz? - Nie bardzo w to wierzyła.

Wtem przez system monitorujący zainstalowany w sypialni

usłyszała kwilenie dziecka; zostawiwszy Inez w kuchni, pobiegła

sprawdzić, co się dzieje. Marissa płakała podczas zmiany pieluszki;

przestała dopiero wtedy, gdy Maya usiadła w fotelu i zaczęła do niej

czule przemawiać. Był chłodny pogodny dzień. Tęskniła za latem, za

gorącymi promieniami słońca. Kiedyś marzyła o tym, aby w czerwcu,

najpiękniejszym miesiącu roku, wziąć ślub. Uśmiechnęła się w duchu.

Ech, marzenia! Zamiast panną młodą została młodą mamą.

Nakarmiwszy Marissę, położyła ją z powrotem do kosza. Marco

znalazł na strychu starą kołyskę. Postanowił ją odnowić i pociągnąć

świeżą warstwą farby. Niedługo będziesz miała śliczne łóżeczko,

szepnęła do córki. Za parę dni.

Zaczęła się zastanawiać, co będzie za miesiąc; czy cokolwiek

zmieni się w życiu jej, Drake'a i ich dziecka. Drake niemal nie

odstępował jej na krok; nosił małą na rękach, kąpał ją, przewijał. I

sprawiał wrażenie szczęśliwego, jakby powoli wychodził z mroku,

który od lat go spowijał.

- Mamo, zostawiam włączony mikrofon - powiedziała przez

interkom do Inez. - Idę pokazać pani Meredith rozwiązane przez

Joego zadania z matematyki. Gdyby Marissa się obudziła, zawołaj

mnie.

background image

Kiedy usłyszała zapewnienie, by się o nic nie martwiła, podniosła

z biurka papiery i skierowała się do wyjścia. Bała się spotkania z

pracodawczynią; nigdy nie wiedziała, w jakim ta będzie humorze.

Akurat zbliżała się do południowego skrzydła domu, kiedy zobaczyła,

jak Drake wślizguje się do pokoju swojej matki.

Zwolniła kroku. Nie była pewna, czy powinna przeszkadzać.

Jednakże Meredith wyraźnie prosiła o codzienne sprawozdania z

postępów Joego w matematyce. Podeszła do drzwi. Po chwili wahania

zastukała. Odpowiedziała jej cisza. Zastukała ponownie. Znów bez

odpowiedzi. Zorientowała się, że Drake zakradł się do pokoju matki

pod jej nieobecność. Nacisnęła klamkę.

- Co robisz? - spytała cicho.

Grzebał w szufladzie biurka. Na jej widok uśmiechnął się.

- Przyłapałaś mnie na gorącym uczynku. Widocznie się starzeję. -

Wzruszył ramionami. - A pytanie co robię, chyba nie wymaga

odpowiedzi. Po prostu buszuję w rzeczach matki.

- Po co?

- Może zabrakło mi dolara na lody i pomyślałem, że tu znajdę?

- Akurat!

- Nie wierzysz?

- Nie. Czego szukasz, Drake? Gdzie jest Meredith?

- Pojechała do San Francisco. A ja szukam wskazówek.

Położyła zeszyt z zadaniami do matematyki, sprawdzonymi przez

nauczycielkę Joego, na biurku swojej pracodawczyni.

- Jakich?

background image

- Jakichkolwiek. Sam nie wiem - przyznał.

- Drake, czy to ma coś wspólnego z...

- Poczekaj chwilę. Skończę i pogadamy.

Przejrzał dokładnie biurko, sprawdził, czy nie ma w nim ukrytych

schowków, po czym zerknął do szuflady, w której Meredith trzymała

rachunki; aż zagwizdał na widok sum, jakie była winna różnym

osobom. Następnie tak samo starannie przejrzał resztę pokoju.

- Niczego nie ma - oznajmił w końcu. - Idziemy.

Wziął ją za łokieć i poprowadził do swojego pokoju. Przestraszyła

się. Spędziła tam wiele cudownych chwil. Bała się, że wspomnienia

odżyją w jej pamięci. Ale było za późno.

Zamknąwszy drzwi, oparł się o nie.

- Droga ucieczki odcięta - zażartował.

- Czego tam szukałeś? - spytała.

- Dowodów na to, że Meredith Colton nie jest moją matką. Że nie

jest tą osobą, za którą się podaje.

Przypomniała sobie poprzednią rozmowę, kiedy spytał ją, czy

zauważyła jakieś zmiany u Meredith. Wspomniał wtedy, że Meredith

miała siostrę bliźniaczkę, która zmarła przed wieloma laty. Czyżby

podejrzewał, że...

- Chyba nie myślisz... - zaczęła. - Chyba nie sądzisz, że...

- Że co?

- Że jej siostra... Nie, to niedorzeczne!

background image

- Czy ja wiem? - Zaczął chodzić tam i z powrotem po pokoju. -

Zastanów się, kiedy zmienił się charakter mamy, jej osobowość. Od

razu po wypadku.

- Wtedy, kiedy Emily widziała dwie mamusie.

- No właśnie!

- Rozmawiałeś o tym z Sophie lub Amber?

- Tylko z Randem. Sama powiedziałaś, że to niedorzeczne.

- Co nie znaczy, że nie jest prawdą.

- Więc nie masz mnie za szaleńca?

- Absolutnie nie - odparła bez wahania.

- Dziękuję. A z drugiej strony... jak to możliwe, żebyśmy przez

dziesięć lat byli ślepi i niczego nie zauważyli?

-

Jeśli

Meredith

ma

siostrę,

jeśli

bliźniaczkami

jednojajowymi... - Na moment umilkła. - Inteligentny oszust potrafi

niepostrzeżenie przeobrazić się w dowolną postać. Oni są jak

kameleony, przyjmują barwy ochronne, wtapiają się w otoczenie.

Drake, co mogę zrobić? Jak mogę ci pomóc?

- Po prostu bądź przy mnie - szepnął.

Przysunąwszy się bliżej, wsunął ręce w jej włosy. Wiedziała, do

czego zamierza, mimo to nie ruszyła się z miejsca. Przywarł ustami do

jej ust.

Drake. Ukochany Drake.

Zarzuciła mu ręce na szyję. Przypomniało się jej ubiegłe lato, ich

pierwszy pocałunek, towarzysząca mu tkliwość, nieśmiałość,

niepewność, lecz i pożądanie.

background image

- Potrzebuję cię. - Przytulił jej głowę do swojej piersi. - Tak

bardzo cię pragnę. Lecz ból, który we mnie tkwi... nie umiem się go

pozbyć. - Głos drżał mu ze wzruszenia.

- Nie chcę go powiększać, Drake. Chcę, żebyś był szczęśliwy.

Ujmując jej twarz w swoje dłonie, pokrył ją setkami drobnych

pocałunków.

- Ty jesteś moim szczęściem.

Potrząsnęła głową. W jego duszy wciąż czaił się mrok. Objęła

Drake'a z całej siły, jakby swym ciepłem i miłością pragnęła

rozpędzić chmury, które zawisły nad nim po śmierci brata.

- Mayu, tak bardzo za tobą tęskniłem...

- To nie ma sensu - szepnęła, gładząc go po szyi. - Musimy

pomyśleć, zastanowić się...

Popatrzył na nią zbolałym wzrokiem.

- Może w tym tkwi cały problem? - spytał. - Że za dużo myślimy?

Nie chcę myśleć, chcę cię tulić, dotykać...

- Drake, ja nie...

- Ciii, nic nie mów. Błagam.

I gdy tak stała w jego ramionach, czuła, jak żal i nagromadzona

gorycz rozpływają się. Uniosła twarz. Pocałunek przepełnił ją

błogością. Odwzajemniła go, zaspokajając własne pragnienia i

tęsknoty.

- Pamiętam, jak jęczałaś cichutko - szepnął jej do ucha. - Czasem

budzę się w nocy, bo wydaje mi się, że słyszę twój głos, a potem

uświadamiam sobie, że to tylko sen. Bez przerwy o tobie myślę.

background image

Kiedy rozstawiam namiot w dżungli, kiedy odbywam ćwiczenia na

pustyni, kiedy skaczę ze spadochronem. Zawsze i wszędzie.

Zadrżała.

- To było piękne, Drake. To, co nas łączyło. Piękne, szalone, ale

nieprawdziwe.

- Mylisz się. Daliśmy początek nowemu życiu. Mamy dziecko.

- Zachowaliśmy się nieostrożnie. To się nie może powtórzyć.

Zębami rozpiął guzik u jej bluzki, potem drugi.

- Masz rację. Ale kiedy trzymam cię w ramionach, zapominam o

rozsądku. Liczy się tylko ta chwila.

Opadli na łóżko. Drake rozpiął do końca bluzkę, zsunął ją z jej

ramion.

- Chcę cię czuć. Masz taką aksamitną skórę...

Nie pozostała dłużna. Drżącymi rękami pomogła mu zdjąć starą

flanelową koszulę. Po chwili leżeli przytuleni, zwróceni do siebie

twarzami.

- Pamiętasz? - szepnął. - Tak leżeliśmy po naszym pierwszym

razie.

- Tak, pamiętam - odparła, zagubiona we wspomnieniach. - Było

cudownie...

- Magicznie.

- Też to czułeś?

- Magię? Nadal czuję.

- Ja też.

background image

Podparłszy się na łokciu, opuszkiem palca zaczął rysować kółka

na jej piersi. Po chwili na staniku pojawiły się dwie wilgotne plamki.

Drake odpiął stanik. Na prawej brodawce osiadła kropelka mleka.

Przysunął się i delikatnie ją zlizał.

- Źródło życia - szepnął. - Tkwi w tobie. Nic dziwnego, że

stworzyliśmy dziecko.

Odgarnęła mu włosy z czoła.

- W tobie też tkwi. Dziecko jest naszym wspólnym dziełem.

- Wiem. Wciąż nie mogę w to uwierzyć.

- Uwierz. Masz w sobie pokłady ciepła i dobroci.

Pokręcił głową, jakby nic z tego nie rozumiał.

- Gdzie ty to widzisz? - spytał. - Bo ja tylko widzę mrok.

Przytuliła go do siebie, pragnąc go pocieszyć.

- Ty i malutka... - szepnął. - Jesteście jedynym jasnym punktem w

mym życiu.

Leżeli objęci. Pół godziny. Godzinę. Dwie. Pieścił ją, całował,

dotykał, szeptał do ucha czułości, jakby nie mógł się nacieszyć jej

bliskością. W jego oczach zagościł spokój.

- Musimy się pobrać.

- Nie teraz.

- A kiedy? - spytał.

- Nie wiem.

- Zobaczysz, uda nam się. - W jego głosie brzmiała pewność

siebie.

Maya pokręciła głową.

background image

- Nie jesteś jeszcze gotowy.

- Obiecaj mi coś - poprosił.

- Co?

- Że za pół roku, bez względu na to, czy będę gotowy czy nie,

zostaniesz moją żoną.

Starała się zignorować rozpaczliwe bicie swego serca.

- Zgoda. Jeśli wtedy poprosisz mnie o rękę...

- Powiemy rodzicom, że się zaręczyliśmy?

- Wolałabym nie - odparła, nie do końca wierząc, że za pół roku

będą małżeństwem.

Przez chwilę milczał, po czym zerwał się z łóżka i wyciągnął

rękę, by pomóc jej wstać. Ubrawszy się, opuścili pokój.

- Jeśli chodzi o twoją mamę... - zaczęła Maya. - Mam przeczucie,

że wkrótce się wszystko wyjaśni. Ktoś, może Austin, może Thaddeus,

znajdzie wskazówkę, którą reszta z nas przeoczyła. Wtedy poznamy

prawdę.

Maya pchnęła drzwi do swojej sypialni. Inez siedziała w fotelu

bujanym, trzymając Marissę na rękach. Śpiewała wnuczce kołysankę

po hiszpańsku.

- Jest grzeczna jak aniołek - powiedziała, dźwigając się z fotela.

Drake wziął od niej córkę i zajął zwolnione miejsce.

- Kołysanie dziecka... to takie kojące, prawda?

Inez przeniosła wzrok z Drake'a na Mayę i uśmiechnęła się

szeroko.

- Bardzo - rzekła, kierując się do wyjścia.

background image

Maya dostrzegła swoje odbicie w lustrze. Potargane włosy,

rozmazana szminka, zaróżowione policzki.

- O Boże! - jęknęła.

- Wyglądasz jak kobieta, którą namiętnie całowano - powiedział z

zadowoleniem Drake.

Widząc jego zmierzwioną fryzurę i rozpiętą do połowy koszulę,

pomyślała sobie: a ty jak mężczyzna namiętnie całowany.

- Dokąd to nas doprowadzi, Drake? - spytała, wypowiadając na

głos swoje wahania.

- Do ołtarza, moja droga.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Maya otworzyła oczy i przeciągnęła się. Dawno nie czuła się tak

wypoczęta. I tak szczęśliwa. Ostatni weekend spędzili w trójkę. Drake

towarzyszył jej na każdym kroku. Kilka razy objął ją, pocałował,

przytulił. Wiele czasu poświęcał na zabawę z Marissą. Był miły,

uczynny, roześmiany. Wspaniały kochanek i czuły ojciec - takiej

kombinacji trudno się oprzeć.

Wyjrzała przez okno. Zaskoczona zobaczyła błękit nieba. Boże,

nastał poranek! Przespała całą noc! Zrzuciwszy kołdrę, zerwała się z

łóżka. Marissa smacznie spała. Wyglądała tak niewinnie. Po raz

pierwszy od urodzenia nie domagała się karmienia o piątej rano.

Czując, że piersi ma nabrzmiałe od mleka, Maya skierowała się do

łazienki. Umyła się, ubrała, po czym ruszyła do kuchni. Serce zabiło

jej mocniej na widok Drake'a.

background image

Prócz niego w kuchni zastała Inez i nową dziewczynę, którą na

kilka dni wynajęto do pomocy. Miała na imię Elaine; była studentką,

która postanowiła przerwać na rok studia i w tym czasie pozwiedzać

kraj. Po północnej Kalifornii podróżowała pierwszy raz w życiu.

- Witamy w naszej części świata - powiedziała Maya, nalewając

sobie kubek kawy i szklankę mleka.

- Dzięki. Drake opowiadał mi o waszym wspaniałym wybrzeżu.

Podobno najlepiej widać je z szosy stanowej, tyle że ta szosa jest dość

kręta...

Długonoga, opalona, bez makijażu, z jasnymi włosami

sięgającymi pupy, wyglądała tak, jakby całe życie mieszkała w

Kalifornii. Ale mówiła z typowo południowym akcentem. Nic

dziwnego: pochodziła z Kentucky.

Słuchając barwnych opowieści swej rówieśniczki, która tyle w

życiu widziała i tak wiele przeżyła, Maya poczuła się jak

prowincjuszka. Ona sama najdalej na południu była w San Francisco,

a najdalej na północy - w Ashland w stanie Oregon, dokąd pojechała

na festiwal szekspirowski. Raz też z rodzicami wybrała się na

całodniową wycieczkę do Crater Lake. To było właściwie wszystko.

Kiedy Inez opuściła kuchnię, Maya poczuła się jak piąte koło u

wozu. Drake z zainteresowaniem słuchał opowieści Elaine, śmiał się z

jej przygód, a potem, na jej prośbę, opowiedział o paru własnych

podróżach do różnych egzotycznych zakątków świata. Gadali jak

dwoje starych przyjaciół, którzy nie widzieli się od lat.

background image

Maya zjadła połówkę bajgla; na nic więcej nie miała ochoty. Po

paru minutach wstała od stołu, umieściła brudne naczynia w

zmywarce i wróciła do swojego pokoju. Tam klapnęła w fotelu i,

chcąc nie chcąc, spojrzała prawdzie w oczy. Była zazdrosna o tę

młodą beztroską kobietę, która przemieszczała się z miejsca na

miejsce, wierząc, że wszędzie sobie poradzi.

Przycisnęła rękę do nabrzmiałych, obolałych piersi. Ona sama nie

czuła się ani młoda, ani beztroska. Już jako nastolatka zarabiała na

życie, opiekując się dwoma najmłodszymi Coltonami. Podeszła do

śpiącej córeczki. Kiedy kobieta zostaje matką, jej system wartości

ulega zmianie. To na niej spoczywa ciężar odpowiedzialności.

Wprawdzie Drake gotów był przejąć część obowiązków na siebie,

ale...

Cóż, sama sobie jest winna. Gdyby go posłuchała, byliby już

małżeństwem. Czy wtedy patrzyłaby bez zazdrości na śliczną Elaine,

wolną i beztroską, która robi, co jej się żywnie podoba?

„Nie ma w moim życiu miejsca na żonę..."

Przełknęła łzy. Nie było miejsca na nią, Mayę Ramirez, ale to nie

znaczy, że kiedyś, w bliżej nieokreślonej przyszłości, Drake nie

spotka jakiejś ponętnej, inteligentnej Elaine, którą będzie chciał

poślubić.

Pukanie do drzwi wyrwało ją z zadumy.

- Proszę!

Wsunął głowę do środka i przyjrzał się jej uważnie.

background image

- Co się stało? - Zerknął na dziecko. - Z Marissą wszystko w

porządku?

- Tak. Ja tylko... - Nie wiedziała, jaki podać mu powód swojej

nieszczęśliwej miny. - Po prostu stoję i się nad sobą użalam -

przyznała po chwili.

- Dlaczego? - spytał zdumiony.

Wzruszyła ramionami;

- Bo miło jest podróżować, wciąż poznawać nowych ludzi...

Pogłaskał ją czule po twarzy.

- Jesteś inna, Mayu. Tu jest twoje miejsce. Podejrzewam, że

rodzice Elaine strasznie się o nią martwią. Ona zaś, jak sama wyznała,

rzadko do nich dzwoni. Nie przychodzi jej to do głowy. Ty byś tak

nigdy nie postąpiła.

Przypomniała sobie, że on, podobnie jak Elaine, przez kilka

miesięcy nie dzwonił ani nie pisał. Ogarnął ją jeszcze większy smutek.

Podobno osoba zakochana ma ochotę śmiać się, tańczyć. A ona?

Latem ubiegłego roku była wesoła i beztroska, żyła chwilą obecną,

podziwiała księżyc na niebie. Teraz ponosi konsekwencje swej

beztroski. Ma córkę, której za nic by nikomu nie oddała, ale i

obowiązki.

Drake delikatnie obrysował palcem jej usta.

- Słuchając Elaine, zrozumiałem, że ona nawet nie zdaje sobie

sprawy z własnego egoizmu. To tak jak ja. Wydawało mi się, że

postąpiłem szlachetnie, odchodząc od ciebie, ale teraz sam nie wiem...

- Może to był słuszny krok?

background image

- Chyba po prostu stchórzyłem. - Na moment zamilkł. - Wiesz,

Elaine oblała egzaminy i rodzice są na nią wściekli. Zamiast stawić

czoło problemom, ruszyła w świat. Może ja też wolałem uciec, żeby

nie myśleć o swoich słabościach i porażkach.

Zmarszczyła czoło.

- O jakich porażkach? Odnosisz same sukcesy...

- Nieprawda. Zawiodłem cię. To moja wielka porażka. Straciłem

twoje zaufanie. Kiedy mnie potrzebowałaś, byłem daleko. - Roześmiał

się gorzko. - W tym jestem dobry. Innych pakuję w kłopoty, a sam

umykam.

- Nie jestem dzieckiem, Drake. Wiedziałam, na co się decyduję.

Nie uwiodłeś mnie, do niczego nie zmuszałeś. To nie twoja wina, że...

- Jak to nie moja?! - zdenerwował się. - Kochałem się z tobą, a

potem dałem nogę, zostawiając pożegnalny list. Wiedziałem, że duma

nie pozwoli ci się za mną uganiać. Że to będzie koniec naszego

romansu. Chciałem go zakończyć.

Odwróciła się. Nie potrafiła na niego patrzeć, gdy rozrywał jej

serce na strzępy.

- Uważałem, że tak będzie lepiej - dodał smętnie. - Myliłem się.

- Teraz to nie ma znaczenia - powiedziała zmęczona.

Nie zamierzała czynić mu wyrzutów. Skoro nie mogła być

szczęśliwa, nie było sensu kontynuować dyskusji.

- Dla mnie ma. Chcę ci wszystko wynagrodzić. Chcę, żeby było

jak dawniej. Jak w czerwcu ubiegłego roku.

Ból był nie do wytrzymania. Potrząsnęła głową.

background image

- To niemożliwe, Drake. Nie można cofnąć czasu. - Popatrzyła

mu prosto w oczy. - Tego się nie da zrobić.

Zacisnął zęby. Jego oczy płonęły. Nie zamierzał pogodzić się z jej

decyzją.

- Masz rację, nie możemy cofnąć czasu - przyznał - ale możemy

razem iść naprzód. Musimy. Mamy dziecko, które potrzebuje zarówno

ojca, jak i matki.

- Możesz uczestniczyć w jej życiu. Nie będę wam zabraniała

kontaktów.

Zaczął krążyć po pokoju, jakby usiłował przetrawić to, co przed

chwilą powiedziała. Wreszcie stanął przy drzwiach.

- Zatem nie potrafisz mi wybaczyć? Liczyłem na to. Zawsze

miałaś wielkie serce... - Zamilkł. - Wiesz, co mnie najbardziej boli?

To, że zawiodłem akurat ciebie, mojego najlepszego przyjaciela.

Nigdy sobie tego nie daruję.

Zanim się spostrzegła, wyszedł z pokoju. Cicho jak duch.

Wzięła głęboki oddech; nie była pewna, na czym stoją ani jak się

sytuacja dalej rozwinie. Ale na razie nie miała czasu się nad tym

zastanawiać. Bolesny ucisk w piersiach przypomniał jej, że powinna

nakarmić Marissę. Pochyliła się nad koszem.

- Hej, malutka. Chodź do mamusi na rączki.

Podnosząc córkę, zorientowała się, że coś jest nie tak. Dziecko

było rozgrzane, skórę miało parzącą w dotyku. Otworzyło oczy, ale

niemrawo, jakby było mu wszystko jedno, co się z nim stanie.

background image

Maya chwyciła leżący na komodzie termometr i przyłożyła

maleństwu do policzka. Przerażona, przycisnęła Marissę do piersi i

rzuciła się do drzwi. W czasie, gdy kłóciła się z Drakiem, ich córka

leżała chora!

- Drake! - Wybiegła na zewnątrz. - Drake, poczekaj!

Szedł przez ogród w stronę schodów prowadzących w dół ku

plaży. Nie zatrzymał się. Silny wiatr zagłuszył jej słowa. Tuląc do

siebie dziecko, przyśpieszyła kroku.

Po chwili gnała niesiona strachem.

- Drake!

Odwrócił się. Ujrzawszy ją, zaczął biec w jej stronę.

- Marissa... - wysapała. - Ma gorączkę.

- Ile?

- Czterdzieści stopni. Musimy jechać do szpitala.

Skinął głową. Ruszyli pędem do jeepa. Drake dobiegł pierwszy.

Przytrzymał drzwi; kiedy Maya wsiadła, zatrzasnął je i czym prędzej

usiadł za kierownicą.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że jest chora? - spytał z pretensją

w głosie.

- Nie wiedziałam - przyznała. - Myślałam, że po prostu śpi.

Zazwyczaj o piątej chce jeść, ale dziś nie domagała się karmienia.

Kiedy wyszedłeś, postanowiłam ją obudzić i dopiero wtedy

zobaczyłam...

- Mogła złapać jakąś infekcję...

background image

- Chyba nie. Wczoraj wieczorem nic jej nie dolegało. Niewiele

jadła, ale... Cholera, już wtedy mogła mieć gorączkę, a ja nie

zauważyłam. Powinnam była sprawdzić jej temperaturę. A najpóźniej

dziś rano, kiedy zobaczyłam, że wciąż śpi. Powinnam...

- Przestań się zadręczać. Ja też niczego nie zauważyłem.

Resztę drogi milczała. Drake usiłował ją pocieszyć; tłumaczył jej,

że niczemu nie jest winna, ale nie przyjmowała tego do wiadomości.

Powinna była się zorientować, że małej coś dolega.

- Zapalenie gardła - oznajmił lekarz. - Niemowlętom temperatura

potrafi błyskawicznie wzrosnąć. Ale proszę się nie martwić, waszej

córeczce nic nie będzie. Możecie ją państwo zabrać do domu, jak

tylko wypełnimy wszystkie druczki. Pielęgniarka da wam środek na

obniżenie gorączki. Tak na wszelki wypadek...

Maya słuchała, nie odrywając oczu od córki. Kiedy dotarli do

szpitala, pediatra Marissy akurat robił obchód. Zbadał dziecko,

pokiwał mądrze głową, po czym kazał podłączyć małą do kroplówki.

Wyglądało to dość przerażająco - wielka aparatura przy tak małym

ciałku. W południe lekarz ponownie zbadał dziecko i oznajmił

zaniepokojonym rodzicom, że mogą je zabrać do domu.

- Dziękujemy - powiedział Drake.

Po chwili zostali sami w pokoju. Drugie łóżeczko stało puste.

Maya siedziała przy Marissie, z ręką wsuniętą pomiędzy pręty łóżka.

Gładziła córkę, która instynktownie, przez sen, ściskała palec matki.

background image

- Pierwszy raz leży tak... nieruchomo - szepnęła Maya. - Wygląda

niemal jakby... jakby... - Słowa „jakby nie żyła" nie chciały jej przejść

przez gardło.

- Po prostu odpoczywa. Nic jej nie będzie.

- Boże! - Maya na moment zamknęła oczy. - Powinnam była coś

wczoraj zauważyć. Nie miała apetytu. Pewnie bolało ją przy

przełykaniu, a ja...

Otoczył ją ramieniem.

- Przestań. Jesteśmy tylko ludźmi, a ludzie, jak wiadomo, bywają

omylni - stwierdził, ale widział, że żadne argumenty do niej nie

trafiają.

- Mogła umrzeć - kontynuowała Maya. - A ja bym nawet nie

zauważyła. Zżerała mnie zazdrość. Myślałam o tobie śmiejącym się z

Elaine i...

- Mój głuptasie! Nie wiesz, że jesteś jedyną kobietą, na której mi

zależy? Że żadna inna ci nie dorównuje? Że poza tobą żadna się nie

liczy?

Potrząsnęła głową.

Zmusił się, by spojrzeć prawdzie w oczy. Bał się miłości,

ponieważ wiedział, jak to jest, kiedy się kogoś kocha, kiedy się

wspólnie snuje plany na przyszłość i ma się wspólne marzenia, a

potem nagle zostaje się samemu. Ból jest nie do wytrzymania. Tak,

zakochał się w Mai, ale stchórzył. Odrzucił szansę na szczęście, bo

przerażała go myśl o utracie jej miłości.

- Wybacz mi - szepnął. - Błagam, wybacz mi.

background image

Popatrzyła na niego zdumiona. Nie wiedziała, o co mu chodzi.

Zanim zdążyła o cokolwiek spytać, do pokoju weszła pielęgniarka.

- Potrzebuję podpisu - rzekła z uśmiechem, wręczając Drake'owi

formularze, po czym pochyliła się nad łóżeczkiem Marissy. - Jaka

śliczna dziewczynka. I pewnie grzeczna?

- Bardzo - potwierdziła Maya. - Prawie w ogóle nie płacze.

W drodze powrotnej na ranczo Maya nie odzywała się, jedynie od

czasu do czasu wzdychała głośno. Drake zerknął na nią raz i drugi;

wiedział jednak, że nie jest to odpowiedni moment na prowadzenie

rozmowy.

Dojechawszy na miejsce, wniósł dziecko do pokoju Mai. Bez

słowa patrzył, jak Maya układa Marissę do kosza, a kosz przesuwa w

stronę biurka. Następnie opuściła żaluzję, tak by słońce nie wpadało

do środka.

- Zrobię nam kawy - zaproponował.

Na widok Elaine, która pod czujnym okiem Inez obierała

ziemniaki, przypomniał sobie, że ani on, ani Maya nic od rana nie

jedli. Wyjaśnił Inez, co się stało i że właśnie wrócili ze szpitala.

Gospodyni natychmiast postawiła na tacy miskę z owocami, a obok

talerz z kanapkami.

- Powiedz Mai, żeby się nie martwiła się o chłopców. Zajmę się

nimi, kiedy wrócą ze szkoły.

- Dzięki, Inez. - Wrócił pośpiesznie do sypialni. - Przyniosłem

kanapki.

Maya wciąż kręciła się przy koszu Marissy.

background image

- Nie jestem głodna.

Zrobił miejsce na biurku, postawił tacę, po czym wziąwszy Mayę

za łokieć, posadził ją w fotelu i wręczył kanapkę.

- Jedz. Musisz produkować mleko.

Popatrzyła na niego zagniewanym wzrokiem.

- Mówisz tak, jakbym była krową - warknęła, ale posłusznie

zaczęła jeść.

Po posiłku wystawił tacę na korytarz - zazwyczaj odniósłby ją do

kuchni, ale dziś miał ważniejsze sprawy na głowie. Chciał odbyć z

Mayą poważną rozmowę. Siedziała przy biurku. Włosy miała

zaczesane do tyłu - elastyczna opaska przytrzymywała je na miejscu -

twarz czystą, pozbawioną śladu makijażu.

- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam - zaczął, przysuwając

drugie krzesło. - Na ogół w okresie dojrzewania dziewczynki tyją albo

chudną, mają trądzik, włosy im się przetłuszczają, a ty, sam nie wiem

kiedy, z uroczego dziecka przeistoczyłaś się w młodą atrakcyjną

kobietę.

Spojrzała na niego, jakby oszalał, po czym przeniosła wzrok na

dziecko.

- Dokładnie pamiętam moment, kiedy zauważyłem zmianę -

ciągnął. - Miałaś wtedy siedemnaście lat. Przyjechałem do domu,

zobaczyłem cię i do końca pobytu przewracałem się w nocy na łóżku.

Na szczęście całymi dniami opiekowałaś się Teddym i Joem, bo

gdybym dorwał cię samą, chyba nie zdołałbym się oprzeć...

background image

Urwał. Obraz siedemnastoletniej Mai zlał się w jego

wspomnieniach z obrazem nieco starszej Mai - tej, którą ujrzał rok

temu na przyjęciu z okazji sześćdziesiątych urodzin Joego. Miała na

sobie białą sukienkę, biały koronkowy żakiet i jasnoczerwone

różyczki we włosach.

Serce zabiło mu mocniej. Pamiętał ten moment. Wyszedł na patio,

a ona układała kwiaty w wazonach wokół wielkiego tortu

urodzinowego. Popatrzył na nią - i wiedział. Już wtedy wiedział.

- Zeszłego lata...

Opuściła głowę, żeby ukryć swoje oczy. Często tak robiła, gdy nie

chciała, by ktoś czytał w jej myślach.

- Zeszłego lata nie dałem rady - kontynuował. - Sprawa była

beznadziejna. Od pierwszej chwili wiedziałem, co się stanie. I nie

pomyliłem się.

Przygryzła wargę.

- Przestań, Drake. Nie przypominaj mi, jakie popełniliśmy

głupstwo.

- To nie było głupstwo, Mayu - sprzeciwił się. - To było piękne,

magiczne przeżycie. Coś, co musiało się stać. Coś, co było nam pisane

w gwiazdach.

Westchnęła. Oczywiście miał rację. Nawet gdyby z góry

wiedziała, jak się wszystko zakończy - że Drake wyjedzie bez

pożegnania, że zostawi jej list, a ona miesiąc później odkryje, że jest

w ciąży - nie zrezygnowałaby z tych kilku wspólnie spędzonych

tygodni, z jego gorących pocałunków, namiętnych pieszczot, miłości.

background image

Przysunął bliżej krzesło, tak by ich kolana się stykały.

- Jestem w domu od miesiąca. Przyjechałem z nastawieniem, że

za dzień, najwyżej dwa, będę żonatym mężczyzną. Wszystko miałem

dokładnie zaplanowane. - Roześmiał się cierpko. - Zorientowałem się,

że mój plan może wziąć w łeb, kiedy zobaczyłem cię na rozpędzonym

koniu. I faktycznie. Nic nie poszło po mojej myśli.

- Drake, muszę się pouczyć - przerwała mu.

- Przecież zdałaś ostatni egzamin.

- Wiem. Ale nie chcę się z tobą kłócić.

- Więc nie kłóć się. Po prostu wysłuchaj mnie. Miałaś rację,

twierdząc, że nie potrafię uwolnić się od przeszłości. Pogodziłem się

ze śmiercią Michaela, bo musiałem, ale cały czas o nim myślę. Gnębią

mnie wyrzuty sumienia. Odzywają się zwłaszcza wtedy, gdy...

- Gdy jesteś bliski znalezienia szczęścia - powiedziała, intuicyjnie

odgadując prawdę.

- Tak. Zeszłego roku, kiedy byliśmy razem... Jeszcze nigdy się tak

nie czułem. Dlatego spanikowałem i uciekłem.

Ból ścisnął ją za serce.

- Przeżyłam szok. Obudziłam się, myśląc, że leżysz obok, a ciebie

nie było.

- Mówiłem sobie, że chcę ci oszczędzić bólu, ale to siebie

chroniłem. Gdybym cię stracił... Gdybyś pojechała ze mną i coś by ci

się stało... nie mogłem ryzykować. - Wyciągnął rękę i pogładził ją po

policzku. - Podczas tej wizyty w domu jednego się nauczyłem. Trzeba

zdać się na los. Można mieć marzenia, można snuć plany, ale

background image

wszystkiego nie da się przewidzieć, na przykład, że użądli cię

pszczoła, że dziecko ci zachoruje...

Słuchała ze smutkiem; wiedziała, co usiłuje jej powiedzieć - że

nie mogą być razem. Ale nie musiał mówić, sama miała tego

świadomość.

- Albo że się zakochasz - dodał cicho. - Mój los został

rozstrzygnięty w zeszłym roku, kiedy wyszedłem na patio i

zobaczyłem ciebie. Od tamtej pory towarzyszysz mi stale i wszędzie.

Jesteś przy mnie, gdy brnę przez puszczę, gdy przeprawiam się przez

morza i góry. Noszę cię w sercu...

- Drake, proszę cię, nie tłumacz mi. Wiem, że znów musisz

wyjechać...

Padł przed nią na kolana i objął ją w pasie.

- Nie muszę. Już nigdy cię nie opuszczę. Jeśli tylko dasz mi drugą

szansę. - Popatrzył jej głęboko w oczy. - Potrzebuję cię, Mayu. Jako

przyjaciółkę, jako powiernicę, jako żonę. Proszę cię, dziel ze mną

życie. Buduj ze mną przyszłość.

Nie wiedziała, co się zmieniło, ale czuła, że coś jest inaczej niż

dawniej. W oczach Drake'a wciąż czaił się smutek, lecz teraz

przyćmiewała go nadzieja.

- Wyzwoliłem się od duchów przeszłości - oznajmił,

odpowiadając na pytanie, które wyczytał w jej spojrzeniu. -

Powinienem był to zrobić dawno temu.

- Ale jak...?

background image

- Kiedy zaczęłaś obwiniać się za chorobę Marissy, uświadomiłem

sobie, jakie to głupie. Człowiek nie jest odpowiedzialny za wszystko,

co spotyka jego bliskich. Siedząc w szpitalu, zdałem sobie również

sprawę z czegoś innego. To nie była moja wina, że na widok

pędzącego samochodu zjechałem z szosy. Zadziałał instynkt. A

Michael, zamiast zwiać, zdrętwiał. Stał jak sparaliżowany.

Widząc straszliwe cierpienie w jego oczach, Maya zrozumiała, że

Drake wreszcie żegna się z bratem. Pochyliwszy się, przytuliła jego

głowę do piersi.

- Nie zjechał na pobocze. Dureń stał wpatrzony w samochód,

który pędził prosto na niego. Chyba... chyba nigdy mu tego nie

wybaczyłem. Tego, że umarł.

- Zawsze byliście razem - szepnęła. - A nagle zostałeś sam. -

Wyobraziła sobie, jak bardzo musiała mu doskwierać samotność.

- No właśnie. - Przełknął ślinę, po czym wskazał głową dziecięce

łóżeczko. - Daliśmy jej życie. Ona jest naszą przyszłością, twoją i

moją. Razem stanowimy jedność. Rodzinę. Pragnę mieć więcej dzieci,

ale głównie pragnę być z tobą.

Drżącymi rękami ujęła jego twarz. W oczach Drake'a migotały

złociste punkciki. Wiedziała, że mówi prawdę.

- Kocham cię z całego serca. Ponad życie. Proszę cię, Mayu,

wyjdź za mnie. Udowodnię ci, że jesteś dla mnie wszystkim.

Chciała. Tak strasznie tego chciała!

- A co z twoją pracą?

background image

- Jeśli zamieszkasz ze mną w domku na terenie bazy, będziemy

mieli pół roku na podjęcie różnych decyzji. Dasz radę dokończyć

studia korespondencyjnie?

- Tak. Jedynie na końcowy egzamin muszę stawić się osobiście.

- W porządku. Na egzamin dowiozę cię do San Francisco choćby

ze wschodniego wybrzeża. To co? Bierzemy ślub?

Skinęła głową, zbyt wzruszona, by cokolwiek z siebie wydusić.

Drake roześmiał się cicho, po czym poderwał się na nogi i

chwyciwszy Mayę na ręce, zaczął tańczyć z nią po pokoju. Kiedy

zakręciło mu się w głowie, opadł na fotel, który zaskrzypiał głośno,

jakby protestując przeciwko takiemu traktowaniu.

- Kocham cię, maleńka.

- Ja ciebie też. - Przytuliła się mocno. - Zawsze cię kochałam.

- Szczęściarz ze mnie!

Całowali się jak para nastolatków, do utraty tchu. Podniecenie

wzrastało, gdy wtem rozległ się cichutki pisk, a po chwili potężny ryk.

- Nasza przyszłość przemówiła - oznajmił ze śmiechem Drake.

Maya zmieniła Marissie pieluszkę, a gdy Drake w zapraszającym

geście rozwarł ramiona, usiadła mu z dzieckiem na kolanach. W

milczeniu patrzyli, jak mała ssie. Maya od czasu do czasu zerkała na

mężczyznę, którego od tylu lat kochała. Wiedziała, że napotkają na

swojej drodze przeszkody, że pojawią się chwile trudne, ale że w

sumie czeka ich wspaniała przyszłość.

background image

- Uda nam się - powiedział, jakby czytał w jej myślach. -

Przeszłość jest ważna; z niej czerpiemy naukę na przyszłość. Ale

najważniejsza jest teraźniejszość i przyszłość.

Czuł, jak Maya odpręża się, a potem zapada w sen. Marissa też

spała, posapując cichutko. Siedział szczęśliwy, wpatrzony w okno.

Wtem na ścieżce prowadzącej do strumyka, nad którym spędził

niejedno letnie popołudnie, zobaczył chłopca na rowerze; do tylnego

błotnika przyczepiona była wędka. Zdumiony wyprostował się na

fotelu i wytężył wzrok.

Chłopiec zatrzymał się na szczycie wzgórza i wolno odwrócił.

Drake znieruchomiał. Chłopiec uśmiechnął się; w jego oczach

migotały złociste punkciki, ciemne włosy powiewały na wietrze.

Pomachawszy do Drake'a, wsiadł z powrotem na rower i popedałował

dalej; chwilę później znikł za wzgórzem.

Drake poczuł ucisk w gardle.

- Do widzenia, smyku - szepnął. - Miłego wędkowania.

- Co? - spytała sennie Maya.

- Nic. Kocham cię.

Przytuliwszy ją mocno, poczuł, jak znikają jego tęsknoty, lęki i

niepewności, a miłość Mai przenika go na wskroś, wypełniając jego

serce i duszę.

Wierzchem dłoni przetarł łzy. Przyszłość Michaela była tam za

wzgórzami; przyszłość jego, Drake, była tu, z ukochaną kobietą i

ukochaną córeczką.

Właśnie o takiej przyszłości marzył.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Paige Laurie Kochanka z charakterem 7
Urszulka Kochanowska charakterystyka postaci, # ściągi,streszczenia
07 Identyfikowanie i charakteryzowanie urządzeń
0480 Paige Laurie Gorąca krew
Langan Ruth Ród Coltonów 06 Zakład z hazardzistą
Mann Catherine Kochanka z charakterem
Pade Victoria Ród Coltonów 05 Romans z szefem
Zane Carolyn Ród Coltonów 0 Szafiry dla narzeczonej 03 (Elizabeth)
Christenberry Judy Ród Coltonów 04 Duet z solistką
Steffen Sandra Ród Coltonów 10 Żona na pokaz
=11=Ród Coltonów Cassidy CarlaPOWRÓT DO PROSPERINO
Hughes Karen Ród Coltonów 09 Wizjonerka (Harlequin Saga 33)
Langan Ruth Ród Coltonów 0 Szafiry dla narzeczonej 01 (Molly)
Turner Linda Ród Coltonów 02 Prezent dla Rebeki
May Karol Rod Rodrigandow 07 W Hararze
07 GENY A CHARAKTER UZALEŻNIENIE

więcej podobnych podstron