Prolog:
Nie śmierd rozdziela ludzi, lecz brak miłości.
Kolejne potknięcie, kolejna strużka krwi popłynęła z mojego kolana. Natychmiast się podniosłam i
zaczęłam biec. Czułam oddech mojego oprawcy na karku. Obserwował mnie już od wielu dni -
mężczyzna o ciemnych puklach i oliwkowej cerze. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam jego oczy o barwie
fioletu* poczułam, że coś w nim mnie fascynuje, ale kiedy te same oczy o barwie szkarłatu pojawiały
się w moich snach, budziłam się zalana potem, czując wszechogarniający mnie lęk. Jessica nie
mieszkała daleko ode mnie, ale z całą pewnością mężczyzna nie mógł widzied jak do niej szłam. Tak
czy inaczej, czekał na mnie w samochodzie, kiedy wychodziłam z domu przyjaciółki. Od razu ruszyłam
w kierunku bocznych uliczek, by nie mógł jechad za mną. Raz po razie odwracałam głowę i ciągle się
przewracałam, nie zauważając przeszkód na swojej drodze. Upadłam na twarz. Już nie miałam siły
wstad. Wtedy usłyszałam ciche kroki, ktoś zbliżał się w moją stronę. Podniosłam głowę.
- Pomocy - wyszeptałam.
Nieznajomy zbliżył się do mnie i położył dłoo na moim ramieniu - była lodowato zimna, aż dreszcze
przebiegły mnie po plecach.
- Nic ci nie jest?
Mężczyzna podniósł moją twarz tak, bym mogła spojrzed mu w oczy. Były koloru szkarłatu, jak te z
moich najgorszych koszmarów, ale doszukałam się w nich czegoś jeszcze - współczucia.
Drugi, ten, który mnie śledził pojawił się z nikąd. Patrzył na całą scenę z góry, a na jego twarzy
malował się szyderczy, pogardliwy uśmiech.
- Doprawy Elezarze nie rozumiem skąd fascynacja Ara tą dziewczyną, to słabeusz. - Prychnął wyniośle.
- Ma niesamowity potencjał. Bariera jej umysłu jest nie do przebicia. Wyraźnie to czuję. Ona stanowi
cudowne uzupełnienie kolekcji, Demetrii.- Na te słowa posłał mi uśmiech, który na tle zaistniałej
sytuacji był dośd groteskowy.
- Po prostu zróbmy to i wracajmy do Volterry. Jestem już spragniony.- Prześladowca nachylił się bliżej
do mnie i zaczął odgarniad włosy z mojego karku - ten drugi natychmiast złapał go za dłoo.
- Pozwól, że ja to zrobię, nie kontrolujesz się zbyt dobrze. - Ujął moją dłoo w swoje. - Wybacz.
Demetrii wywrócił oczami.
- Po prostu to zrób.
I nagle świat się skooczył. Istniał już tylko ból i ogieo, który trawił moje ciało, komórka po komórce.
***
Minęło sto lat, a te obrazy wciąż były żywe. Większośd mówi, że ich wspomnienia z bycia człowiekiem
po latach stają się niewyraźne. Moje nie - nie chciałam zapomnied o chwilach beztroski, kiedy żyłam
nieświadoma tego, że demony żyją wśród nas. Spojrzałam w lustro. Kaskada brązowych loków
opadała na moje odsłonięte plecy. Sukienka, którą polecono mi włożyd dzisiejszego wieczoru, była
nieprzyzwoicie skąpa. Gorset sprawiał, że czułam się skrępowana, a dół czarnej niczym noc sukienki,
który z przodu był krótki, a z tyłu miał długi tren, sprawiał, iż cały strój łącznie ze zbyt
ekstrawaganckimi dodatkami i butami na niebotycznie wysokich obcasach wydawał się byd, co
najmniej niestosowny na elegancki bal w rezydencji panów i władców wampirzego świata.
Pocieszająca była dla mnie jedynie myśl ponownego zobaczenia Elezara i jego towarzyszki. Pamiętam
jego ostatnie słowa, wypowiedziane do mnie w dniu jego wyjazdu, blisko pięddziesiąt lat temu:
- Kiedyś też znajdziesz miłośd i ruszysz za nią chociażby na kraoce ziemi. Dopóki jej nie zaznasz,
będziesz ślepa na piękno tego świata, ale kiedy raz jej zasmakujesz otworzysz swoje oczy i duszę na
otaczające cię cuda.
- A kiedy to się stanie? - Dopytywałam.
- Już wkrótce, moja droga. - Ucałował mnie w czoło i ruszył w stronę samochodu, który miał zawieśd
go do portu, a tam czekający na niego statek miał zabrad mojego jedynego przyjaciela, wraz z jego
towarzyszką do Nowego Świata.
- Isabell już czas. - Głos Demetriego dobiegający zza drzwi wyrwał mnie z objęd wspomnieo.
- Już idę. - Palcami przeczesałam włosy i wyszłam do czekającego na mnie wampira.
- Wyglądasz zjawiskowo - powiedział, gdy tylko stanęłam obok niego. Jedyne, na co było mnie stad, to
uśmiech. Wziął mnie pod rękę i razem ruszyliśmy w stronę sali, gdzie odbywał się bankiet.
*Demetrii miał szkła kontaktowe koloru niebieskiego, co w połączeniu z jego własnymi źrenicami w
kolorze szkarłatu dało fiolet.
Rozdział I pt."Złotoocy":
Na sali znajdowało się już blisko trzysta wampirów, a i tak nie była to nawet połowa zaproszonych
gości. Nienawidziłam tego przepychu towarzyszącego wszystkim balom na zamku w Volterrze. Przez
cały ten czas nie opuszczało mnie wrażenie, jakby to wszystko było jakimś niesmacznym żartem.
Biorąc pod uwagę, że wampiry zachowywały się jak ludzie, za wyjątkiem jedzenia, wszystko tutaj
wskazywałoby raczej na spotkanie towarzyskie a’la ludzie z wyższych sfer, niż populacji homo
nocturis z całego globu. W całym tym tłumie dopatrzyłam się Heidii, która była moją jedyną deską
ratunku, jeśli chodzi o delikatne i powolne pozostawienie Demetriego samopas. Denerwowało mnie
już jego zachowanie i zupełny brak poszanowania dla mojej asertywności. Więc, kiedy co raz pytał się
czy „otworze wreszcie przed nim swoje serce” z całą doza delikatności, na jaką było mnie stad
odpowiadał, iż owszem, ale dopiero wtedy, kiedy zapomnę o naszym pierwszym spotkaniu, co raczej,
jak to się wyraziłam „prędzej piekło mnie pochłonie, niż to nastąpi”. Więc stałam tam z boku sali
wypełnionej naszą rasą ramię w ramię z Heidii, kiedy to pojawili się Oni.
Aro sunął z przodu, chodź właściwiej zabrzmiałoby unosił się w powietrzu, za nim Marek, na koocu
Kajusz, poruszający się z podobną mu gracją, aż w koocu weszły żony. Kiedy wielka trójca zajęła swoje
miejsca Aro natychmiast skinął w moją stronę, a ja, jak na wiernego sługę przystało,
zmaterializowałam się przy jego boku. Renata od razu posłała mi spojrzenie pełne nienawiści - Heidii
wytłumaczyła mi kiedyś, że jej niechęd do mnie spowodowana jest moimi dośd zażyłymi kontaktami z
jej panem, ale bynajmniej nie była to moja wina.
- Źle się bawisz moja droga - spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem, tak dziadek patrzy na swoją
wnuczkę.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku. - To było oczywiste kłamstwo, robienie dobrej miny do
złej gry.
- Więc może zaszczycisz mnie taocem?
Kiwnęłam ochoczo głową. Pierwszy mój taniec zawsze był zarezerwowany dla niego- to była nasza
niespisana reguła. Zaczęliśmy taoczyd walca z gracją wirując pośród naszych gości. O ile wampiry
wyglądają przepięknie w taocu, tak miałam świadomośd, iż nasz dwójka wygląda zjawiskowo. Taniec,
oprócz książek stał się moją pasją i nawet teraz po stu latach czułam się szczęśliwa, porwana przez
delikatne tony granej przez orkiestrę muzyki. Kiedy utwór dobiegł kooca Aro ucałował moją dłoo i
oddalił się. Wtedy ponownie zjawił się Demetrii.
- Czy mnie również uraczysz swoim towarzystwem na parkiecie?- Spytał delikatnie przyciągając mnie
do siebie.
- Raczej nie. - Odpowiedziałam i jednym zwinnym ruchem wyślizgnęłam się z jego objęd, po czym
zniknęłam mu z oczu, przeciskając się pomiędzy taoczącymi wampirami.
Wyszłam na zewnątrz. Volterra skąpana była w jasnym świetle księżyca, które sprawiało, iż w moim
odczuciu to wszystko, co się tutaj działo było jeszcze bardziej surrealistyczne. Na dole pod zamek
podjeżdżały kolejne samochody, a z nich wysiadały kolejne wampiry. Jedni udawali nad wyraz
pewnych siebie, ale po większości widad było, że odczuwają lekki niepokój. Kiedy tak się im
przypatrywałam dostrzegłam jego- Elezara. Nie zmienił się od naszego ostatniego spotkania, poza
tym, że wydawał się wyjątkowo odprężony. U jego boku stała czarnowłosa kobieta, a jej cera tak
samo jak i jego miała delikatne oliwkowe zabarwienie. Radośd, jaka przepełniała moje serce była nie
do opisania. Mimo stroju, jaki miałam na sobie wyskoczyłam z balkonu delikatnie lądując na palcach,
tak by nie połamad sobie obcasów. W jednej chwili podbiegłam do nich i z nieukrywanym
entuzjazmem rzuciłam się Elezarowi na szyję- nie poczuł się zawstydzony tym gestem, wręcz
przeciwnie, przyciągnął mnie do siebie i przytulił tak, jak to robił jeszcze parę dekad temu pocieszając
mnie.
- Stęskniłam się za tobą. - Wyszeptałam.
- Ja za tobą również, moja mała Bello.
Spojrzałam w jego oczy i to, co zobaczyłam wprawiło mnie w nieme osłupienie. Jego oczy nie były już
koloru szkarłatu, a jawiły się płynnym złotem. Aby się upewnid rzuciłam okiem na jego partnerkę,
która najwyraźniej rozumiała, jak dla nas to powitanie było ważne - jej oczy również były
bursztynowe.
- Ale jak to?
- Zmiana diety. - Powiedział Elezar uśmiechając się do mnie promiennie, jakby wiedział, o co chciałam
zapytad.
Przytaknęłam tylko i odsunęłam się krok w tył.
- Bello chciałbym ci przedstawid moją narzeczoną Carmen - mój przyjaciel wskazał ręką na
towarzyszącą mu wampirzycę.
- Miło mi cię poznad. Tak wiele o tobie słyszałam. - Powiedziała, kiedy uścisnęła moją dłoo.
-Cała przyjemnośd po mojej stronie. Proszę- wskazałam ręką na drzwi - zapraszam do środka.
Gdy tylko pojawiliśmy się na sali, Elezar bezzwłocznie podszedł do Ara, aby, jak to ujął w słowa,
„zrobid pierwsze, dobre wrażenie.” Przez chwilę wymieniali pomiędzy sobą uprzejmości, ale kiedy
podeszłam władca Volterry wydawał się mied dużo poważniejsza minę.
- Więc i ciebie Carlisle przekonał do swoich dośd kontrowersyjnych dla naszego gatunku racji.
- Dobrze wiesz, że ciągłe zabijanie tylko mnie męczyło, nie musiał długo mnie namawiad.
- Jak mniemam, twoja ukochana również jest na diecie zwierzęcej. - Ciągnął Aro, a w jego głosie
wyczułam nutę pogardy dla mojego przyjaciela.
- Oprócz nas są jeszcze trzy siostry. Zapewne przybędą z Cullenami.
To nazwisko wypowiedziane przez Elezara coś mi mówiło. Carlisle, Carlisle Cullen… chwilę zajęło mi
zrozumienie, że to przyjaciel Ara, o którym ten raczej niechętnie wspomina z racji ich nieco
różniących się poglądów. Myśl o piciu zwierzęcej krwi nie tylko jego odrzucała - ja sama nie byłabym
prawdopodobnie sprostad czemuś takiemu.
- Jeśli można mi zmienid temat. Chciałem cie poinformowad o dośd ciekawym odkryciu, którego
dokonałem- ton głosu Elezara widocznie dawał do zrozumienia, że ma coś ważnego do
zakomunikowania. - Spotkałem bliźnięta - chłopca i dziewczynkę w wieku piętnastu lat. Wyczuwam,
że oboje mają dośd duże predyspozycje, jeśli wiesz, o czym mówię.
- Gdzie to było?
- Tu w Volterrze. Chłopak niezwykła moc- póki, co jedynie wprowadził mnie w stan lekkiego
zobojętnienia, kiedy próbowałem dowiedzied się czegoś więcej, natomiast dziewczyna sprawiła, iż
poczułem lęk. Oby dwoje robią to, póki co nieświadomie, ale jestem pewien, że kiedy zostaną
wampirami mogą byd niezwykle potężni…
- Demetrii, Feliks… - niby słowa te Aro skierował w powietrze, ale już wkrótce przy jego bokach stało
dwóch wampirzych strażników. - Przyprowadźcie tutaj te dzieci. – rozkazał.
- Przyjacielu nie uważasz, że jeszcze na to za wcześnie. - Srebrnowłosy tylko uciszył go gestem ręki.
- Dziękuję za twą pomoc Elezarze. Czuj się jak u siebie i baw się razem ze wszystkimi tu zebranymi.
Wampir odszedł w kierunku Carmen, a ja podążałam jego śladem. Ogarnął mnie smutek na myśl, iż
już nie ma mojego Elezara, który gładził mnie swoją dłonią po głowie i nauczał literatury oraz sztuki.
Poszukiwałam winnego odebrania mi jedynej osoby, która kiedykolwiek tak naprawdę mnie
rozumiała i wtedy ujrzałam ich- kolejnych złotookich. Momentalnie poczułam w sobie
wszechogarniająca nienawiśd.
Rozdział II pt."Przemiana":
Walkę stworzyła natura, nienawiśd jest wynalazkiem człowieka.
Na twarzy Ara zawitał szeroki uśmiech, kiedy w drzwiach pojawiło się siedmiu złotookich wampirów.
Z przodu zapewne stała głowa rodziny Cullenów - Carlisle, który wydawał mi się byd za młody na rolę,
jaką sprawował. Spodziewałam się kogoś bardziej dostojniejszego - tymczasem moim oczom ukazał
się wampir, który niewidzialnym markerem miał wypisane na czole „Przyjaciel Ludzi” - przynajmniej
w moim mniemaniu. Jego rodzina weszła tuż za nim. Byli wyjątkowo pewni siebie i nie rozglądali się
na boki. Jedynie niska, czarnowłosa dziewczyna odwróciła na chwilę głowę w moją stronę i posłała mi
pełne serdeczności spojrzenie. W tym samym momencie moja uwaga skupiła się na dążącym z tyłu
pochodu samotnym wampirze o rdzawo-miedzianym odcieniu włosów. Miał idealnie dopasowany
czarny garnitur oraz koszulę, której kołnierz był postawiony. Kiedy tak się mu intensywnie
przyglądałam, zauważyłam, że jego wzrok biegał po zebranych tu wampirach, jakby przywoływali go
do siebie.
- To Edward Cullen. - Eleazar najwyraźniej zauważył moją niemą fascynację nieznajomym. - Ma
bardzo subtelny dar, który sprawdza się na każdym w tej Sali, za wyjątkiem ciebie.
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, domagając się większej ilości informacji.
- Potrafi czytad w myślach…- odpowiedział na moje nieme pytanie.
- Musi byd to dla niego bardzo męczące, słyszed tyle głosów w swojej głowie. - Powiedziałam na tyle
głośno, iż ten spojrzał się na mnie. Współczułam mu - ,podczas, gdy moja głowa należała tylko do
mnie, jego nawiedzało tysiące myśli, których niekoniecznie chciał wysłuchiwad. Jednak to uczucie
momentalnie zostało zagłuszone przez złośd, jaką chciałam odczuwad w stosunku do tej całej
wampirzej rodziny. To oni namówili mojego Eleazara na tą dietę, to przez nich mój Eleazar nie był już
upragnionym przyjacielem. Zacisnęłam pięści w nadziei, iż nie będę musiała przebywad dzisiaj w ich
towarzystwie. Aro skinął na mnie ręką, gdy tamci stali już grzecznie w rządku niczym harcereczki u
stóp podestu, na którym siedział mój pan wraz z Markiem i Kajuszem.
- Carlisle, chciałbym przedstawid ci moją drogą Isabell. To prawdziwy diament w mej kolekcji.
- Doprawdy? - Jasnowłosy wampir wydał się byd zainteresowany. – Jestem Carlisle Cullen, a to moja
rodzina. - wskazał dłonią, po czym wyciągnął ją w moją stronę. Mój honor kategorycznie zabraniał
podania mu mojej.
- Isabell. - skinęłam jedynie głową.
Edward, wampir, który czytał w myślach, spojrzał na mnie z widoczną dezaprobatą, na co odwróciłam
się tyłem do zebranych i ruszyłam w stronę Feliksa, chcąc odreagowad całą tą szopkę, jaką zechciał
sobie urządzid Aro.
- Nie podobają mi się ci cali złotoocy. - szepnął wampir w moją stronę, gdy tylko stanęłam obok
niego.
- Wiedz, że nie tylko ty masz takie zdanie.
W pewnym momencie odwróciłam się i zobaczyłam tępo gapiącego się we mnie Demetriego. Feliks
podążył za moim wzrokiem.
- Demetrii widocznie jest zdesperowany, co do chęci zaimponowania twojej osobie. - Rzucił tak po
prostu, jak gdyby komentował pogodę.
- Cierpienie uszlachetnia.
- Więc może niech jeszcze trochę pocierpi? - Dodał w odpowiedzi i podał mi swoją dłoo, zapraszając
do taoca.
Z przyjemnością przystanęłam na tę propozycję i już po chwili taoczyliśmy pełne namiętności tango,
którego widoku Demetrii najwyraźniej nie mógł znieśd.
- A co z tym bliźniętami, które mieliście tutaj sprowadzid? - Spytałam, gdyż mojej uwadze nie uszło, iż
nie było ich około piętnastu minut.
- Są już w komnatach. Po balu Aro się nimi zajmie.
Doskonale zdawałam sobie sprawę, w jaki sposób Aro chce zająd się dwójką nieznajomych dzieci.
Mojej uwadze nie uszło, iż ze mną było podobnie. Eleazar i Demetrii po prostu dostali zadanie -
znaleźd i dostarczyd „dobry materiał” na wampira. I oto jestem na zawsze zatrzymana w wieku
siedemnastu lat. Nigdy się nie zestarzeję, nie ujrzę pierwszych zmarszczek na mojej twarzy i chodź
ciekawośd, co do poznania smaku starości nurtowała mnie już od wielu dekad w głębi duszy byłam
wdzięczna za swój los. Będę mogła żyd wiecznie, niezmienna, nie znając chorób, a posmak śmierci
dane mi będzie tylko wtedy poczud, kiedy sama będę ją zadawad.
Spojrzałam na Feliksa. Umięśniony, wysoki o włosach krótko ściętych był uosobieniem mężczyzny, w
którego ramionach każda kobieta mogłaby poczud się bezpieczna. Sto lat samotności spowodowało,
iż coraz częściej myślałam o tym, że nigdy nie zaznałam miłości - obietnica Eleazara stała się tylko
pustymi słowami rzuconymi na wiatr.
***
Nadchodził poranek i większośd naszych pobratymców zdążyła już opuścid Volterrę. W pokojach dla
gości pozostały jedynie wampiry, jak to się wyraził Aro „szczególnie bliskie jego sercu”, w tym
takżerodzina Carlisle’a. Eleazar i Carmen również zajęli jeden z pokojów w górnej kondygnacji zamku.
Ja natomiast szłam w kierunku pokoi, w których zostały zamknięte owe bliźnięta o podobnież
nadzwyczajnych predyspozycjach. Byli już tam wszyscy, którzy zbierali się przy takich okazjach: Aro,
Feliks, Demetrii i Renata. Ja byłam tylko potrzebna, jako tarcza umysłowa dla wszystkich tu
zebranych.
- Ach, Isabell, nareszcie możemy zaczynad. - powiedział Aro, głaskając chudą, ciemnowłosą
dziewczynkę po głowie. - Pozwoliłaś długo nam na siebie czekad.
- Wybacz, panie. - Przyklękłam, dając tym samym wyraz mojej skruchy.
Dotknięcie jego dłoni w moim przypadku nic by nie znaczyło.
- Wybaczam, a teraz zajmij proszę swoje miejsce.
Stanęłam koło Feliksa, który posłał mi zdziwione spojrzenie. W tym samym czasie Aro wgryzł się już w
szyję dziewczynki i wprowadził jad do jej krwioobiegu. Gdy tylko usłyszałam jej pierwszy krzyk
mimowolnie chwyciłam dłoo stojącego obok mnie wampira i mocniej ścisnęłam. Wraz z tym, jak
oglądałam agonię dziewczynki, powróciły do mnie wspomnienia z mojej przemiany. Przerażona
młoda kobieta, która uciekała przed swoim losem, a w tak głupi sposób wpadła w jego sidła.
- Demetrii, Isabell, pilnujcie jej podczas przemiany. Ja, Feliks i Renata
zajmiemy się chłopakiem. – Rozbrzmiał głos Ara, który ublizywał usta z krwi. Obydwoje tylko
kiwnęliśmy głowami i wzrokiem odprowadziłyśmy pozostałych do drzwi.
Przyglądaliśmy się agonii czarnowłosej przez trzy dni, aż w koocu krzyki i jęki bólu ustały, zaczęła
oddychad swobodniej, a jej serce biło coraz wolniej, by wreszcie stanąd, budząc w ten sposób do
życia; nowego, wiecznego zabójcę. Dziewczyna od razu spojrzała na nas z widoczną chęcią mordu w
oczach. Natychmiast założyłam na Demetrim barierę, czekając na pierwszy ruch dziewczynki. Jak na
zawołanie podniosła się i ruszyła w stronę mojego towarzysza, zwalając go jednocześnie z nóg. Jej
przewaga jednak nie była zbyt wielka, a wampir, którego zaatakowała był zbyt wprawiony w walce,
by mogła utrzymad ją na dłużej. Zdecydowanym ruchem wykonał manewr, który pozwolił mu
utrzymad ją w kleszczach jego ramion.
- Zrób coś! - wrzasnął do mnie, kiedy dziewczyna zatopiła zęby w jego ręce.
- Heidii!- krzyknęłam jak najgłośniej, tak, by wampirzyca mnie usłyszała. Za chwilę stała już w
drzwiach, ze zdumieniem wpatrując się w scenę rodem z horroru. Zdecydowanym krokiem ruszyła w
stronę dziewczynki i przyłożyła swoje dłonie do jej głowy - czarnowłosa momentalnie zesztywniała i
opadła na ziemię.
- Jest świadoma?- Zapytałam. Tylko raz widziałam, jak Heidii używa swojego daru , zwykle nie było
takiej potrzeby.
- Tak, możesz do niej mówid. Nie powinna was zaatakowad przez najbliższe pół godziny.
Po tych słowach wampirzyca odwróciła się w kierunku drzwi i pozostawiła nas samych z naszym
„małym problemem”.
- Pora zacząd przedstawienie. - Powiedziałam teatralnym głosem, po czym ukucnęłam koło
nowonarodzonej tak, aby mied jej twarz na wysokości swojej.
Rozdział III pt."Zadanie":
Z umarłym lepiej nie podróżowad.
Dziewczyna wciąż nie odrywała ode mnie wzroku. Już nie była oszołomiona, ale wszystko to, co jej
opowiedziałam podczas tego półgodzinnego monologu sprawiło, iż siedziała spokojnie. Demetrii
przyglądał się tej scenie z niedowierzaniem – sprawiłam, że wilk stał się łagodny jak owieczka.
- Pozwolisz, że zadam ci jedno pytanie?
Czarnowłosa kiwnęła twierdząco głową.
- Jak masz na imię?
- Jane, a mój brat to Alec. Gdzie on jest? - Dopiero, co wyrwana z otępienia przejęła się losem brata,
którego nie widziała już ponad 3 dni.
- Przechodzi dokładnie to, co ty. Są z nim inni. Wkrótce będziesz mogła się z nim spotkad.
- A czemu nam to zrobiliście? – Tego pytania się bałam. Tym bardziej, że zupełnie nie wiedziałam jak
wytłumaczyd piętnastoletniej dziewczynie, która dowiedziała się, że od dziś na posiłki będzie
spożywała krew. A to wszystko przez fascynację mojego pana wyjątkowymi wampirami.
- Tak musiało byd.- Spuściłam swój wzrok, gdyż nie miałam odwagi powiedzied jej, jaka jest
prawdziwa przyczyna jej przemiany – stanie się bronią w rękach wampirów, którzy za własną sprawą
wysyłali hordy sobie poddanych pobratymców. – Muszę, póki co, iśd. Już wkrótce ktoś przyjdzie i
zabierze cię do brata. – Spojrzałam na Demetriego, który przyglądał mi się z zaciekawieniem.-
Zostawiam cię i proszę o to, abyś nie zrobiła mu krzywdy, dobrze?
Dziewczynka kiwnęła głową i posłała mi uśmiech, który z cała stanowczością lepiej pasowałby do
grzecznego aniołka niż maszyny do zabijania.
Pośpiesznie opuściłam komnatę. Szybko doszło do mnie, że od dłuższego czasu nie piłam krwi, przez
co stawałam się nieco bardziej rozdrażniona niż zwykle. Stopniowo wchodziłam na wyższe
kondygnacje holu, gdzie ujrzałam Elezara wraz z jego towarzyszką i Cullenami. Uśmiechali się do
siebie i wymieniali serdeczności.
„Już idzie. Będzie tu za trzydzieści sekund.”- Dobiegł mnie czyjś szept, który najwyraźniej należał do
któregoś z Cullenów.
Mój przyjaciel natychmiast się obrócił i posłał mi pełnie niecierpliwości spojrzenie.
- Bells, czekam na ciebie już od dwóch dni.
- Mieliśmy mały problem z nowymi, ale już wszystko w porządku.
Wampir o imieniu Edward, który podobno czytał w myślach przyglądał mi się intensywnie jak gdyby
próbował mnie rozszyfrowad.
- Twoje próby na nic się nie zdadzą.- Powiedziałam, nie wytrzymując już ciężaru jego spojrzenia.
- Wyjeżdżamy z Volterry, ale najpierw chciałem cię o coś prosid, jednocześnie dając ci pewnego
rodzaju propozycję. – Eleazar ponownie się do mnie zwrócił.
- W takim razie, zamieniam się w słuch.
- Za miesiąc odbędzie się mój ślub z Carmen- tu posłał swojej narzeczonej spojrzenie tak bardzo
przepełnione miłością, że aż mnie zemdliło- i chcielibyśmy, abyś pojawiła się na nim jako świadek.
Taki obrót sytuacji całkowicie mnie zaskoczył. Z całą pewnością nigdy nie byłam aż zanadto wierząca,
a biorąc pod uwagę, że nie należę raczej do osób romantycznych, nie za bardzo przypadł mi do gustu
ten niedorzeczny pomysł.
- I nawet nie próbuj im odmawiad.- Powiedziała niska wampirzyca, która uprzedniego wieczora
przyglądała mi się.
- Elezarze, nie jestem pewna, co na to Aro. Nie powinnam, póki co, opuszczad Volterry…
- Bzdura, Isabell…- usłyszałam głos mojego pana za sobą.- Uważam, że drobne wakacje dobrze ci
zrobią. Może powinnaś zostad nawet w Ameryce na dłużej. Jeśli nie będzie z tym problemu,
oczywiście- ostatnie słowa wypowiedział patrząc się to na mojego przyjaciela, to na Carlisle’a.
- Ależ skąd - pochwycił blond wampir. – Postaramy się również w jakiś sposób umożliwid jej
spożywanie ludzkiej krwi.
Cały ten pomysł mi się nie podobał, ale zdecydowanie brak przymusu do picia krwi zwierząt miał byd
plusem, jeśli już wyjazd miał dojśd do skutku.
- Więc, Bello, może przybędziesz do nas za tydzieo. Przygotujesz się do podróży, zakupisz
odpowiednie stroje, pomożesz nam w organizacji wesela.
Aro spojrzał na mnie wymownie. Pozostało mi jedynie skinąd głowę na potwierdzenie mojego
przyjazdu do Ameryki.
***
Następnego ranka miało byd deszczowo, co zapewne pomoże mi w mojej podróży. Siedziałam w
swoim pokoju, przygotowując się do wyprawy, pakując do torby ciuchy, które kupiłam uprzednio z
Heidii, by sprawiad pozory osoby „wrażliwej” na pogodę. Moich uszu dobiegło ciche pukanie i już po
chwili w drzwiach dostrzegłam stojącego Feliksa.
- Hej.- Powiedział, patrząc się na mnie. W jego oczach dostrzegłam smutek.
- Cześd.
- Już jutro opuszczasz Volterrę?- Spojrzał na moje torby, po czym mocniej ścisnął swoje pięści.
- Tak.- Spuściłam swój wzrok, nie chcąc ukazad mojego niezadowolenia z tego powodu.
Nawet nie usłyszałam, jak się do mnie zbliżył. Dłonią podniósł moją twarz do góry i spojrzał w moje
oczy, po czym złożył na moich ustach pocałunek. Nie przerwałam go, chodź nie odczuwałam
przyjemności z bycia z nim blisko. Traktowałam go jak kogoś, kto może stad się dla mnie następcą
Eleazara, tymczasem on najwyraźniej pragnął czegoś więcej. Więc czemu nie miałam dad się porwad
tym pieszczotom? Teraz go nie kocham, ale byd może z czasem będę widzied w nim swojego
towarzysza już na wiecznośd. Po chwili oderwaliśmy się od siebie, a on włożył kosmyk moich włosów
za ucho.
- Bells, doskonale zdaję sobie sprawę, że w tej chwili nie czujesz do mnie tego, co ja do ciebie, ale
obiecaj mi, że kiedy będziesz tam w Denali, nie zapomnisz o mnie.
- Feliks, przecież doskonale wiesz, że nie jestem w stanie zapomnied przyjaciela.
- W tym rzecz, Bello, ja już nie chcę byd tylko twoim przyjacielem. Zbyt długo oszukuję sam siebie i
tłumię w sobie uczucia, jakie do ciebie żywię.
Nie wiedziałam, co powiedzied. Ale jedno było dla mnie całkowicie pewne- póki co, musiałam dad
sobie czas na przemyślenia czy ja również chcę byd w tym związku, a już bardziej, w jakim
charakterze. Wtuliłam się w jego tors, na co on przyciągnął mnie bliżej siebie.
- Teraz daj mi czas, ale kiedy już wrócę, dam ci odpowiedź.
Feliks złożył na moich ustach kolejny pocałunek, ale ten był bardziej subtelny. Nagle usłyszałam ciche
chrząknięcie i obydwoje odwróciliśmy wzrok w stronę drzwi, w których stał Aro razem z Demetrim.
Ten drugi przypatrywał się z wyraźnie wypisaną na twarzy nienawiścią do wampira.
- Szukałem cię. Mamy zająd się tym bliźniętami. - powiedział w naszą stronę, po czym odwrócił się i
ruszył w kierunku schodów.
Feliks rzucił mi ostanie, pełne tęsknoty spojrzenie i ruszył za swoim kompanem. Z ruchu jego warg
udało mi się jedynie odczytad „Żegnaj”.
Usiadłam na łóżku, przeczesując jednocześnie swoje włosy palcami. Oczekiwałam na to, co ma mi do
powiedzenia Aro, ale ten tylko wymownie milczał.
Spojrzałam mu wyzywająco w oczy.
- Moglibyśmy pozostawid to bez komentarza?- Zapytałam, pełna nadziei na pozytywne rozpatrzenie
mojej prośby.
- Powiem tylko, że najwyraźniej się myliłem, sądząc, iż to Demetrii uczyni cię szczęśliwą, ale
najwyraźniej trauma, jaką ci zadał, nie minęła przez te wszystkie lata.- Jego wypowiedź zabrzmiała
bardziej jak wywód psychologa niż jak odpowiedź króla.
- Właściwie, to można to tak ująd. Co cię sprowadza? Przyszedłeś życzyd mi szczęśliwego wypoczynku
wśród wybryków naszego gatunku? – Mój ton był zdecydowanie zbyt szorstki, jednakże moja niechęd
do tego wyjazdu była silniejsza ode mnie.
- Nie, Isabell. – Powiedział do mnie, a z jego twarzy nie schodził uśmiech. – Przyszedłem ci rozkazad
sprowadzenie tu wszelkimi siłami Edwarda i Alice Cullen. Nawet nie próbuj bez nich wracad.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Dziwi cię to? Edward i Alice to dwa wampiry o szczególnych zdolnościach, dzięki którym stałbym się
nieomylny niczym sam Bóg. Co mi więc pozostaje, jak nie wysłanie mojego najcenniejszego skarbu,
by zwrócił mi przysługę, jaką było podarowanie mu nieśmiertelności? Masz pół roku. To
wystarczająco dużo czasu, by znaleźd odpowiedni pretekst dla ich przyjazdu tutaj.
Kiwnęłam głową, chod pamiętając niechęd miedzianowłosego do mnie, powodzenie mojej misji, nie
było znowu takie pewne.
Rozdział IV pt. "Sojuszniczka"
Siedziałam w samolocie wpatrując się w kształty chmur. Myśl o zobaczeniu Nowego Świata napawała
mnie zarówno dzikim entuzjazmem jak i przerażeniem. Przez cały lot zastanawiałam się nad
zadaniem, jakie zostało mi powierzone. Najwyraźniej propozycja przyłączenia się do Volturri nie była
atrakcyjna ani dla Alice, ani dla Edwarda, ani dla żadnego innego Cullena. Niedorzecznośd moich myśli
sprawiała, iż zaczynałam mied wyrzuty sumienia. Po raz kolejny spojrzałam przez okno- samolot
podchodził już do lądowania. I chod odczuwałam lęk przed nieuchronnym spotkaniem ze złotookimi
wampirami, to jednak cieszyłam się na myśl o opuszczeniu tej ciasnej przestrzeni. Ilekrod myślałam o
zapachu unoszącym się wewnątrz samolotu, bądź wdychałam go tylekrod do moich ust napływał jad i
z ledwością powstrzymywałam się od rządzy mordu. Poczułam, jak rozpadają mi się kolejne szkła
kontaktowe ukazując szkarłat moich tęczówek. W pierwszym odruchu sięgnęłam do plecaka po
okulary przeciwsłoneczne, co wyglądało dośd komicznie w połączeniu z pochmurną pogoda na
zewnątrz.
***
Zgodnie z moją prośbą, Eleazar pojawił się sam. Czekał na mnie przed wyjściem z lotniska. Kiedy
zobaczył mnie wśród tłumu ludzi ciągnących za sobą swoje torby, natychmiast podszedł w ludzkim
tempie i przytulił mnie tak, jak kiedyś. Odpowiedziałam na ta pieszczotę. Brakowało mi jego ciepła,
jego samego, jako przyjaciela i nauczyciela. Kiedy odszedł to tak jakby zabrał ze mną kawałek siebie i
dopiero teraz mogłam odetchnąd pełna piersią. Przy nim byłam tym, kim chciałam byd- zwykłą
siedemnastoletnią dziewczyną z problemami odpowiednimi do wieku.
- Daj wezmę to.- Kiedy już postawił mnie na ziemi wziął moją torbę i ruszyliśmy w stronę czarnego
Mercedesa.
- Myślałam, że nie lubisz takich luksusowych samochodów- powiedziałam zdziwiona faktem zmiany
upodobao Eleazara.
- To nie mój, tylko Carlislea. Obecnie mój jeep jest w rękach jego córki Rosalie.
Na wspomnienie Cullena poczułam złośd. Chodź, jeśli miałabym obrócid jego obecnośd w Denalii na
moją korzyśd byd może mogłabym wrócid do Volterry nieco szybciej i uporad się z innym
„problemem”- Feliksem. Pozostawienie tej sprawy, póki, co nierozwiązanej wydawało się byd dla
mnie w tej chwili najlepszym rozwiązaniem, jeśli wychodzi się z założenia najpierw obowiązki, potem
krew, a na koniec przyjemności i problemy życia osobistego.
- Słuchasz mnie? – Eleazar wyrwał mnie z zamyślenia.
- Przepraszam. Tyle ostatnio się dzieję, że nie wiem, na jakim świecie żyję- posłałam mu najbardziej
niewinny uśmiech, na jaki było mnie stad.
- Chciałem wiedzied, czy masz coś przeciwko, żeby Edward był drugim świadkiem na naszym ślubie.
Razem z Carmen pomyśleliśmy, że będziecie dobrze wyglądad, w koocu jesteście rówieśnikami.
- A tak naprawdę to ile on ma lat?- Rzuciłam od niechcenia, chod wzmianka o rówieśniku nieco
pobudziłam moją ciekawośd.
- Hmmm, może jesteś 2, 3 lata starsza, ale nic ponad to. Edward był pierwszym w nowej rodzinie
Carlisle'a. Poniekąd, nie dziwię mu się, biedak umierał, kiedy go znalazł, a od tylu lat szukał
przyjaciela, kogoś, z kim mógłby dźwigad swoje brzemię… To wielka odpowiedzialnośd, podarowad
komuś nieśmiertelnośd.
- Więc czemu mnie zostawiłeś?- Te słowa wyrwały mi się niekontrolowanie. Myślałam już nad tym
przez wiele lat i chodź wciąż kochałam Eleazara doszłam do wniosku, że byd może widział we mnie
przeszkodę do ułożenia sobie nowego życia.
- Wiedziałem, że nie odejdziesz, a ja nie chciałem zostawad. – Po raz pierwszy zauważyłam na twarzy
Eleazara coś innego niż zwyczajny uśmiech – był to grymas bólu. –Żałuję, że nie było Cię przy mnie
przez te wszystkie lata, żałuję, że nie walczyłem o ciebie.
Spuściłam wzrok nic nie mówiąc, on również milczał. Zaczęłam zastanawiad się nad jego słowami. Czy
faktycznie, gdyby mnie o to poprosił, nie opuściłabym Volterry. Czy byłam jak pies na łaocuchu,
uznający tylko jednego pana? Szybkośd odpowiedzi zaskoczyła mnie. Tak, byłam zależna od Volturri,
ale napawało mnie to dumą. Kiedy byłam jeszcze tylko słabym człowiekiem nikt nie widział we mnie
nic nadzwyczajnego. Teraz czułam się ważna, stanowiłam istotną częśd planu, miałam swój cel i
wieczne życie, aby się z tym wszystkim zmierzyd.
Zatrzymaliśmy się i wyjrzałam przez okno. Moim oczom ukazała się stara, wiktoriaoska posiadłośd.
Białe panele i zadbany ogródek wprowadziły mnie w osłupienie.
„Oto miejsce zamieszkania pomiotów piekielnych Nowego Świata”
- Czy powinnam o czymś wiedzied? – Zwróciłam się do Eleazara czekając na jakieś specjalne
instrukcje, co do mojego pobytu tutaj.
- Poza tym, że w lodówce w twoim pokoju czeka na ciebie „kolacja” to raczej nic- uśmiech powrócił
na jego twarz.
- Chcesz powiedzied, że…
- Że Carlisle zdobył ze szpitala nieco ludzkiej krwi, tak abyś nie była zmuszona do polowania na
zwierzęta, a tym bardziej do zabijania kogokolwiek w promieniu pięddziesięciu kilometrów.
- Dziękuję.
***
Dlaczego tu wszystko jest białe? Ściany, łóżko, dywan, kanapa. Ta wszechogarniająca biel irytuje mnie
niczym byka czerwona płachta. Kiedy pokazano mi mój pokój uśmiechnęłam się do Carmen w głowie
mając jedynie chęd jak najszybszego powrotu do Volterry i zwyczajnie ciemnych kolorów.
Rozpakowałam swoją torbę i poszłam wziąd kąpiel po podróży. Musiałam się zrelaksowad, nic nie
pomagało w tym tak jak ciepły strumieo wody na skórze.
***
Ubrana w jeansy i podkoszulek zeszłam na dół do salonu. Gumką z nadgarstka związałam włosy w
kooski ogon i zaczęłam przeglądad półki z książkami. Nagle usłyszałam szelest kartek za sobą,
momentalnie się obróciłam i złapałam opasły wolumin w rękę.
- Polecam tą.- Edward Cullen przypatrywał mi się z nieodgadnionym wzrokiem.
Spojrzałam na tytuł książki – „Podręcznik dobrych manier.”
Chciałam powiedzied jakaś cięta ripostę, ale nikogo już nie było.
- On tak już ma. Nie przejmuj się nim. – Blondynka, którą była prawdopodobnie Rosalie, usiadła na
kanapie, jak gdyby nigdy nic.
-Chyba mnie nienawidzi, chodź szczerze nie znam powodu.- Grałam niewiniątko.
- Więc już coś nas łączy.- Wampirzyca posłała mi uśmiech pełen zrozumienia.
„Jeden sojusznik więcej.”- Pomyślałam odpowiadając jej tym samym.
Rozdział V pt. "Poświęcenie"
Tylko życie poświęcone innym warte jest przeżycia.
Dni mijały mi na graniu kogoś, kim tak naprawdę nie jestem. Jedynie przy Rose odsłaniałam kawałki
swojej duszy podczas gry na skrzypcach czy wspólnym majstrowaniu przy silnikach. Byłyśmy do siebie
podobne, chociaż momentami, gdy patrzyłam na nią i jej męża- Emmetta, miałam wrażenie, że los był
dla mnie niewiele mniej surowy. I chod siłą odebrano jej człowieczeostwo, gdzieś tam odnalazła
szczęście, co mi nie było najwyraźniej dane. Przypatrywałam się im z nieukrywaną zazdrością. Coraz
częściej myślałam o Feliksie i o tym czy my również moglibyśmy byd szczęśliwi. Siedziałam w swoim
pokoju i tępym wzrokiem wpatrywałam się w kieliszek z krwią, którą wcześniej zostawił w mojej
lodówce Eleazar. Przypomniałam sobie nasz pocałunek- wargi Feliksa na moich wargach i jeden rytm,
który był jakby nam odwiecznie znany. Może nie była to jeszcze miłośd, ale powoli zaczęłam zdawad
sobie sprawę, że Feliks nie jest mi obojętny. W jego ramionach mogłam czud się bezpieczna, kochana,
potrzebna, a to wszystko było tym, czego od wielu dekad potrzebowałam najbardziej. Nieśmiałe
pukanie do moich drzwi wyrwało mnie z rozmyślania. W progu stała czarnowłosa wampirzyca- Alice,
której zaborczy brat zabraniał się ze mną zadawad. Ilekrod znajdowałam się w jej pobliżu, prawie
natychmiast pojawiał się Edward i siłą wyciągał ją z pomieszczenia. Dziewczyna podeszła do mnie i
postawiła przede mną paczkę owiniętą złoto-czarnym papierem. Od razu wiedziałam, kto jest
nadawcą prezentu. Alice nie odezwała się ani słowem. Po prostu spojrzała na mnie ostatni raz,
posłała ten sam uśmiech, co w Volterrze i znikła tak szybko, jak się pojawiła. Patrzyłam chwilę na
pakunek. Głaszcząc go przez moment wierzchem swojej dłoni, zastanawiałam się, co może byd ukryte
w środku. Jednym zdecydowanym ruchem zerwałam papier, a moim oczom ukazała się piękna
rzeźbiona kwiatami szkatuła. Uchyliłam jej wieko, a to, co zobaczyłam w środku z całą pewnością było
najpiękniejszym prezentem, jaki kiedykolwiek dostałam. Naszyjnik w kształcie srebrnego smoka
wysadzany drogimi kamieniami zdecydowanie należał do tej mniej subtelnej biżuterii. Podeszłam do
lustra zawieszonego nad komodą i bezzwłocznie go przymierzyłam. Mój pan wiedział, jak przywrócid
mi dobry humor, a skoro on dawał mi taki dowód uznania, wiedziałam, że oczekuje czegoś w zamian
ode mnie – poświęcenia.
***
Nie wiem nawet, jak te słowa przeszły mi przez gardło. W jednej chwili wydawało mi się, że płonę.
Wyzbywałam się części swojej natury, swojego instynktu, jednak myśl o celu mojej decyzji podnosiła
mnie na duchu. Odniosłam Eleazarowi wszystkie pojemniki z ludzką krwią, by oddali ją do szpitala i
poprosiłam o to, by zabrali mnie na polowanie na zwierzęta. Sama myśl o możliwości picia ohydnej,
niepełnowartościowej krwi napełniała mnie wstrętem, ale było to wyrzeczenie, na które byłam
gotowa, by chodź w części zaskarbid sobie Eleazara, Carmen i Cullenów. W ten sposób wylądowałam
w samochodzie z Emmettem, Rosalie i Edwardem w drodze na moje pierwsze polowanie. Blondynka
siedziała ze mną z tyłu i rozmawiałyśmy o nowym Fordzie Shelby, jej mąż co chwila dorzucał swoje
przysłowiowe trzy grosze do naszego dialogu lub wplątywał pomiędzy nią rożne, niekoniecznie udane
żarciki. Miedzianowłosy pozostawał jednak nieporuszony, jakby nieobecny. Zaczynałam rozumied-
nienawidzi Volturri i wampirów, którzy są im posłuszni, ale nie sądziłam, by był to powód, dla którego
miałby się mnie brzydzid. Rozstaliśmy się gdzieś w lesie, umawiając się na powrót za około godzinę.
Już wkrótce potem upolowałam swojego pierwszego grizzly. Chod jego krew, w moim mniemaniu, w
porównaniu do ludzkiej smakowała wręcz obrzydliwie, to zabawa, jaką miałam, zabijając go,
poniekąd mi to wynagrodziła. Właśnie wysysałam ostatnie krople krwi niedźwiedzia, kiedy dobiegł
mnie szelest liści tuż za mną. Zgodnie z instynktem, momentalnie powstałam na nogi i przyjęłam
pozycje obronną. W cieniu drzew dostrzegłam Edwarda Cullena opierającego się o pieo drzewa. O ile
wcześniej jego oczy były tylko chłodne, obojętne, tak teraz palił je żywy ogieo nienawiści
najwidoczniej przeznaczony dla mojej osoby. Wyprostowałam się, spojrzałam na niego i obróciłam się
na pięcie z zamiarem podążania za zapachem kolejnego niedźwiedzia. W tym samym momencie
poczułam, jak ktoś rzuca się na mnie, przewracając mnie tym samym do przodu. Czułam oddech
Edwarda Cullena na swojej szyi, co wprowadziło mnie w oniemienie. Byliśmy sami i był to jedyny
powód, dla którego postanowił zaatakowad? Po nacisku jego ciała na moje mogłam stwierdzid, iż nie
traktuje mnie jak poważnego przeciwnika i, za pomocą odpowiedniego manewru, wyswobodziłam się
z jego uścisku, wyskakując tym samym w powietrze. Momentalnie jednak pochwycił mnie za stopę i
rzucił mną o drzewo, które pod siłą uderzenia złamało się w pół. Wierzchem dłoni otarłam krew
niedźwiedzia, którą miałam jeszcze na ustach. Spojrzałam na Cullena wyzywająco i zaatakowałam go
wysokim kopnięciem, które nie chybiło ani o centymetr.
- Tylko na tyle cię stad? - Rzucił w moja stronę, co miało stanowid wyzwanie na pojedynek.
Jego lekceważący ton oraz brak szacunku i wiary w umiejętności przeciwnika tylko mnie rozeźliły.
Ponownie ruszyłam na niego z serią różnych uderzeo, ale tym razem każde z nich chybiło. Zamiast
skupiad się na celu, na dokładności ciosów, ja jak w amoku uderzałam na oślep, byle tylko wyrządzid
mu jak największą krzywdę. I wtedy usłyszałam śmiech przepełniony pogardą. Chwilę później po raz
drugi tego dnia leżałam twarzą do ziemi- Edward wyjął z kieszeni swoich spodni zapalniczkę.
- Tym razem daruję ci życie, ale pamiętaj, jeśli przez ciebie stanie się coś komukolwiek z mojej
rodziny, nim zdążysz wypowiedzied imię swojego pana, zabiję cię bez zmrużenia oka.
- Nie wiem, o czym mówisz.- Starałam się grad jak najbardziej niewinną.
- Jeśli tak twierdzisz. – W jego głosie dało się wyczud sarkazm. – Jeden fałszywy ruch, tylko jeden, a
obiecuję ci, że skooczysz w płomieniach bez głowy.
Po tych słowach puścił mnie i zniknął gdzieś pomiędzy drzewami, pozostawiając po sobie jedynie
zapach i unoszące się na wietrze liście.
Patrzyłam na ścianę lasu i nabrałam całkowitej pewności – „on wiedział”.
***
Po prostu biegiem minęłam miejsce, w którym mieliśmy się spotkad i po upływie godziny byłam już
koło domu. Jak gdyby nigdy nic, weszłam na górę, ignorując ciekawskie spojrzenia wampirów. Gdy
tylko wkroczyłam do swojego pokoju, ogarnęło mnie zwątpienie w powodzenie mojej misji. Chciałam
jak najprędzej opuścid to miejsce, gdyż tacy jak ja nie pasowali do tego świata.
Poddałam się. Zaczęłam pakowad swoje rzeczy do torby, a naszyjnik od Ara schowałam do szkatuły. I
wtedy dostrzegłam krótki liścik.
„Dokonaj słusznego wyboru.”
To zdanie starczyło mi za tysiąc słów. Jednym ruchem wyrzuciłam wszystko na podłogę, kiedy
zobaczyłam w drzwiach Rosalie, która posyłała mi pytające spojrzenie.
- Robię porządki – odpowiedziałam na jej nieme pytanie. Po czym uśmiechnęłam się sama do siebie.
„Porządki z własnym życiem.”
Rozdział VI pt. "Wybory":
„Volturi nie uciekają - oni walczą do kooca, nawet wtedy, gdy sytuacja wydaje się beznadziejna.”
Ta myśl przyświecała mi zawsze, kiedy zaczynałam wątpid w powodzenie swojej misji. Było tak do
rozmowy z Edwardem. Od tamtego momentu nabrałam przeświadczenia, że jestem stale przez niego
obserwowana, dlatego postanowiłam grad na zwłokę. Całkowicie pochłonięta przygotowaniami do
ślubu starałam się zapomnied o wszystkim: o oczekiwaniach, jakie przede mną postawiono oraz o
niepowodzeniu, na jakie skazana jest moja misja. Przed wyjazdem postanowiłam, że każde
posunięcie ma mnie przybliżyd do celu, jednak teraz miałam wrażenie jakbym nie tyle, co stała w
miejscu, co cofała się systematycznie do tyłu. Niepokojący był dla mnie także fakt, że odkąd zaczęłam
pid krew zwierząt, odstawiając tym samym wonną i sycącą krew ludzi, odczuwałam coś w rodzaju
przywiązania do tej grupy złotookich. Szczególnie objawiało się to w moich kontaktach z Rose. Stała
się kimś w rodzaju mojej powierniczki, pocieszycielki, przyjaciółki, ale nie takiej, jaką była dla mnie
Heidi. Ona stawała się dla mnie kimś więcej - bratnią duszą. Moje najgorsze obawy zaczęły się
urzeczywistniad. Zdawałam sobie sprawę, że im dalej to zajdzie tym trudniej będzie mi ich zdradzid,
odsłonid oblicze, które schowałam przed nimi głęboko w sobie z obawą, że może już nigdy nie
powrócid. Ilekrod nawiedzały mnie podobne myśli starałam się przekonad samą siebie, że cała ich
życzliwośd, uśmiechy, to wszystko, co było skierowane w moją stronę przez nową rodzinę Eleazara
miało miejsce tylko dlatego, że taka była jego wola. Potem znów widziałam Esme, która nie potrafiła
byd oschła dla nikogo, nawet dla mnie i Carlisle'a, który ilekrod widział, jak nieśmiało się zbliżałam,
odsuwał krzesło obok siebie bym i ja mogła dołączyd do rozmowy oraz Carmen, która na wszelakie
sposoby chciała mi zrekompensowad to, że Eleazar nie zawsze miał dla mnie czas.
Nastał ten dzieo. Kilka dni wśród tej rodziny wampirów uzmysłowiło mi, że wzajemny szacunek i
miłośd, którą darzą siebie wzajemnie była tym, czego od kilku dekad szukałam na zamku w Volterze.
Jedyne, czego zdołałam się tam nauczyd, to strach, gniew, złośd. Poczułam, że gdzieś tam w środku
odżywa we mnie Bella sprzed przemiany- subtelna i delikatna pomocna dziewczyna, która z powodu
goryczy spowodowanej utratą wszystkiego, co sobie ceniła wybudowała wokół siebie niewidzialny
mur, który stanowił barierę mającą za zadanie oddzielid ją od świata zewnętrznego. Dlatego też,
kiedy wszyscy szykowali się do ceremonii, nie założyłam tej czarnej sukni w stylu gotyckim, a
delikatną niebieską sukienkę przygotowaną specjalnie dla mnie na tą okazje przez Alice. Do tego
srebrne buty i biżuteria. Dopiero teraz, po wielu latach, poczułam się sobą.
Gotowa schodziłam po schodach, gdy z gabinetu na półpiętrze doszła do mnie rozmowa Carlisle’a i
Edwarda.
- Nie rozumiem, czemu na to przystajesz. Przecież wszyscy doskonale wiemy, po co tu przyjechała i
jeśli nie chcesz jej zabid to, chociaż niech wróci do swojego pana.- Miedziano włosy był czymś bardzo
podirytowany, prawie wrzeszczał na blondyna, zapominając o tym, że to nie jest potrzebne.
- Bella nie zrobiła, póki co, nic, co mogłoby wskazywad na potwierdzenie twoich zarzutów. Z resztą
nie uważam, żeby to była najbardziej odpowiednia okazja do rozmów tego typu - głos wampira był
stanowczy, wręcz nieznoszący sprzeciwu.
- Przypomnę ci to wtedy, kiedy zjawią się tu Volturi, a ona pogna do nich w podskokach i razem z nimi
zwieoczy swoje dzieło…
W jednej chwili poczułam jak uginają się pode mną kolana. Zdałam sobie sprawę, że chod wcześniej
starałam się wykonad swoje zadanie, teraz zupełnie nie jestem w stanie tego zrobid. Moim
pragnieniem było pozostanie tutaj już na zawsze. Poczułam, że chcę, aby traktowali mnie jak jedną ze
swoich, mimo tego, że dalej pozostawałam członkinią klanu Volturi, a wolnośd myśli i czynów już
dawno została mi odebrana. Słowa Edwarda sprawiły, że obudziłam się z pięknego snu pełnego
nadziei na przyszłośd pośród drzew Alaski. Teraz musiałam powrócid do rzeczywistości. Kiedy
usłyszałam otwieranie drzwi i kroki Edwarda, nie miałam siły wstad. Nie podniosłam nawet głowy, by
zobaczyd czy zaszczycił mnie swoim spojrzeniem.
- Bella, Bella! – Nie wiem ile siedziałam bez ruchu, ale głos Rose dobiegający z salony przypomniał mi
o dzisiejszej ceremonii.
Wstałam, bojąc się, że ktoś zobaczy mnie w takim stanie, a okazywanie słabości nie znajdywało się na
mojej liście priorytetów.
- Tu jesteś. Wszyscy cię szukają. Ślub się zaraz zacznie, a pierwszej druhny nie ma…- wampirzyca
przestała mówid, kiedy podeszła do mnie bliżej i zobaczyła w moich oczach to, co tak pieczołowicie
starałam się do tej pory skrywad - smutek.
Bez pytania wiedziała, co się stało. Musiała. Zabrała mnie do łazienki i rozpięła mój ledwo trzymający
się kok, rozsypując loki po plecach. Szybko poprawiła mój makijaż i posłała mi pełne zrozumienia
spojrzenie. Uśmiechnęłam się do niej delikatnie i w ciszy zeszłyśmy na dół wiedząc, że pożegnanie
jest blisko.
Stałam koło Carmen, wsłuchując się w przysięgę i co rusz przyglądając się Edwardowi, który stał po
drugiej stronie. Po raz pierwszy mogłam się w niego tak długo wpatrywad. Moje początkowe
założenie wydało mi się w tej chwili całkowitą abstrakcją. Myślałam, że był nudny, obojętny, ale teraz,
kiedy spoglądałam w jego oczy i ten uśmiech, tak samo udawany jak i mój, dostrzegłam jedną rzecz.
Mimo że obydwoje różnimy się wszystkim, czym tylko można, posiadamy coś wspólnego – zdajemy
się czegoś szukad.
Wydawało mi się całkiem nie na miejscu, że o to grono wampirów wpatruje się w księdza, który już za
kilka chwil miał połączyd świętym węzłem małżeoskim parę z nas, przy której wyrażenie „dopóki
śmierd nas nie rozłączy” zupełnie nie miało prawa bytu.
W jednym oka mgnieniu Edward zniknął, materializując się przy Alice. Jej oczy były nieobecne, co
oznaczało, że miała wizje, a nerwowe zachowanie Edwarda mogła zwiastowad tylko jedno - zbliża się
czas wyborów.
Wyborów pomiędzy obowiązkami a pragnieniami, przyrzeczeniem a obietnicą czegoś nowego,
strachem a miłością.
Wychodzili z cienia drzew jeden za drugim. Powoli wokół nas pojawiło się dziesięd wampirów
ubranych w czarne szaty. Wysłannicy Volturi. Przyglądałam im się, kiedy jedna z postaci wyszła
naprzeciw mnie.
- Witaj Bello. - Feliks zdjął kaptur, po czym złożył pocałunek na moich ustach. - Pora już wracad do
domu. Aro nie ma ci nic za złe, każdemu zdarzają się potknięcia.
Spojrzałam na rękę wampira i odwróciłam się za siebie, wpatrując się po kolei w rodzinę, której
pragnęłam zostad częścią. Na ich twarzach malowało się zamiennie niedowierzanie, ból, złośd.
Zrozumiałam, że już nie to, co pan Voltery powie jest dla mnie ważne, stanowi priorytet, a to, co
grupa tych złotookich myśli i czuje w stosunku do mnie. Powoli, patrząc teraz Feliksowi w oczy,
odsuwałam się do tyłu a z ruchu moich warg pozwoliłam mu jedynie wyczytad „wybacz”. Uczucie,
którym chciałam go darzyd nigdy nie przyszło. To, co było między nami zdawało się jedynie moim
rozpaczliwym poszukiwaniem czegoś, czego doświadczyłam dopiero tutaj. Z piersi wampira wyrwał
się przerażający ryk bólu i ,nie czekając na pozostałych, ruszył w kierunku Edwarda. Reszta ,długo się
nie namyślając, rzuciła się w stronę mojej nowej rodziny.
Mnie samą zaatakowała mało znacząca wampirzyca, której nigdy dotychczas nie widziałam na zamku.
Nie stanowiła dla mnie żadnego wyzwania - po jej ruchach dało się poznad, że jest młoda i
niedoświadczona na tyle, by byd jakimkolwiek zagrożeniem dla osoby wprawionej w walce tak jak ja.
Bez żadnego wysiłku rozczłonkowałam jej ciało i w ostatnim ruchu odrzuciłam gdzieś na bok jej
bezgłowy korpus. Rozejrzałam się poszukując osoby, która w największym stopniu potrzebowałaby
mojej pomocy. Emmett najwyraźniej w tym samym czasie, co ja zakooczył starcie ze swoim
przeciwnikiem i już ruszył z pomocą Rose. Na te myśl poczułam ulgę, bo zrozumiałam, że kiedy walczą
razem mojej ulubionej parze nie stanie się już krzywda. Dalej Carlisle i Eleazar wspólnymi siłami
starali się pokonad Demetriego, a zdawałam sobie sprawę, że chodź ten jest jednym z najlepszych
strażników w Volterze nie powinien lekceważyd doświadczenia tego duetu. Gdzieś z boku Jasper
walczył na dwa fronty starając się, by Alice nic nie groziło. Od razu stało się dla mnie jasne, że po tej
walce na jego ciele przybędzie kilka blizn, ale była to dla niego niewielka cena za bezpieczeostwo
ukochanej. Brakowało mi Edwarda i Esme. Po chwili zauważyłam jednak, jak Feliks rusza na nich.
Miedzianowłosy odepchnął swoją matkę na bok, ale sam nie zdążył uciec przed gniewem mojego
byłego kochanka. Na szyi Edwarda dostrzegłam świeże ugryzienia, na co moje ciało zareagowało
samowolnie. W szaleoczym biegu rzuciłam się od tyłu na Feliksa. I chodź nasza szamotanina
wyglądała jak namiętne spotkanie dwóch kochanków, wcale nim nie było. To, co wyglądało jak
pocałunek, było jedynie iluzją. Kiedy spojrzeliśmy sobie w oczy wyczytałam z nich tylko jedno - że nie
jest w stanie mnie skrzywdzid. Kierowana emocjami nie zważałam na to i wgryzłam się w jego szyję.
Nawet mnie nie odepchnął, tak jakby czekał na śmierd. Zdecydowanym ruchem oderwałam jego
głowę, a kiedy dotarło do mnie, co zrobiłam bez zwłocznie poderwałam się na równe nogi.
Spojrzałam za siebie. Sześcioro wampirów, które przeżyło to starcie, z Demetrim na czele pędem
ruszyło w stronę lasu- tym razem Volturi nie docenili swoich przeciwników, na co poczułam
wszechogarniającą satysfakcję. Rozejrzałam się i dostrzegłam, że z naszej strony nikt nie ucierpiał.
Ponownie mój wzrok natrafił na bursztynowe, pełne niedowierzania oczy Edwarda.
- Dlaczego?- wyszeptał tak, bym tylko ja to usłyszała.
- Bo wreszcie znalazłam to, czego tak długo szukałam.
Chod dzisiejszego dnia wystąpiłam przeciw swojemu przeznaczeniu od razu zrozumiałam, że
odzyskałam dawno stracone wolnośd i nadzieję, nadzieję na spełnienie obietnicy Eleazara.