Z naszych tradycji niepodległościowych: oddział Stanisława Ballego ps.
"SOWA"
Autor: Tomek W
21.09.2010.
Zmieniony 21.09.2010.
Piotr Grążawski
Oddział Stanisława Ballego „SOWY”
Gdy skończyła się niemiecka okupacja Pomorza, a pod osłoną pepesz zwycięskiej Armii Czerwonej
zaczęto instalować nową władzę, której już pierwsze posunięcia rozwiały nadzieję na samodzielność
Polski, postanowili znów walczyć. Mieli zbyt rogate dusze aby po przegnaniu jednego okupanta kłaniać się
drugiemu. Gdy nie dało się choćby pozornie legalnie zapewnić spokój swoim ziomkom, to otwarcie
chwycili za broń. Wkrótce partyzanci Stanisława Balli „Sowy” przejęli niemal całkowitą
kontrolę nad sporym obszarem, o kształcie wielokąta wyznaczonego przez miejscowości: Lubawa,
Górzno, Radoszki, Głęboczek, Mroczno, Grodziczno, Koszelewy, Płośnica, Dłutowo.
Po przejściu frontu przez ziemię lubawską i michałowską (pod koniec stycznia 1945 roku) absolutną
władzę na tym terenie przejęły Komendantury Wojenne podległe NKWD i radziecki wywiad wojskowy
SMIERSZ. Niemal natychmiast rozpoczęli aresztowania ludzi, rekwizycje majątku (np. w Brodnicy m.in.
zdemontowano prawie całą elektryczną sieć napowietrzną, elektryczne silniki, niektóre pompy
wodociągowe, maszyny warsztatowe itp.), a także zwykłe rabunki. Ponieważ dowódcy okolicznych
oddziałów Armii Krajowej nie mieli jasnych instrukcji jak zachować się wobec wojsk radzieckich,
natomiast rozkaz komendanta Okulickiego z 19 stycznia o samo rozwiązaniu jeszcze tu nie dotarł,
postanowiono dać partyzantom wolną rękę. Tak też postąpił kapitan Paweł Nowakowski
„Leśnik” dowódca obwodu AK w Działdowie, którego plutony nie raz zapędzały się aż pod
Brodnicę. Sam pozostał w konspiracji, natomiast części podległych sobie ludzi zezwolił na wstąpienie do...
miejscowych formacji Milicji Obywatelskiej. Ten nieco szokujący pomysł miał dość proste uzasadnienie;
jeżeli my tego nie zrobimy, to przywiozą nam tu swoich ludzi z Polski. Potem miało się okazać jak
zbawienne skutki miała ta decyzja dla skuteczności wywiadu podziemnego ruchu oporu. Tymczasem
pracę w Milicji rozpoczęło m.in. dwóch dowódców plutonów „Leśnika”; Stanisław Balla
„Sowa” i Andrzej Różycki „Zjawa”. Dzięki temu doskonale rozpoznali jej
struktury, funkcjonariuszy, zdobyli też listy UBeckich konfidentów rozmieszczonych od Lubawy, po
Brodnicę. Niestety, zdarzały się w tej „służbie” momenty ciężkie, gdy nie mogli ostrzec
ludzi przed aresztowaniami. Najbardziej wstrząsającą akcję przeżyli w połowie lutego, gdy pod
dowódczym nadzorem wojsk NKWD musieli wziąć udział w osłonie likwidacji bolszewickich obozów
zbiorczych w Brodnicy, Jabłonowie i Lubawie. Z tych i innych miejsc, ciężarówkami, zarekwirowanymi
furmankami, a także kolumnami pieszymi NKWDziści sprowadzili do obozu koncentracyjnego w
Działdowie setki mieszkańców ziemi michałowskiej oraz lubawskiej (obóz urządzony w starych koszarach
przez SS, po „wyzwoleniu” przejęli bolszewicy, ludzi tam więziono w potwornych
warunkach). Niektórych od razu kierowano do Iławy, gdzie na szerokich torach (rosyjskich) oczekiwały
bydlęce wagony (w tym Milicja już nie uczestniczyła), po czym wysłano w głąb ZSRR...
Pod koniec marca 1945 roku sytuacja się zaostrzyła. Do komend Milicji i UB w Brodnicy, Nowym Mieście
Lubawskim, Lidzbarku, Lubawie przysłano uzupełnienia po lubelskiej szkole NKWD. Jak wspominał
TMZN
http://tmzn.roni.pl
Kreator PDF
Utworzono 26 March, 2013, 12:05
Andrzej Różycki „Zjawa” – byli to funkcjonariusze napakowani powierzchowną
ideologią, pełni nienawiści do AK, a ponadto większość z nich potrafiła nieźle czytać, gdyż legitymowała
się ukończeniem co najmniej trzech klas przedwojennej podstawówki gdzieś na kresach. Zaczęło
dochodzić do scysji między „lokalnymi” milicjantami, a „lubelskimi
spadochroniarzami”, gdyż ci ostatni koniecznie chcieli zaostrzenia represji politycznych, podczas
gdy „miejscowym” zależało jedynie na neutralizowaniu zjawisk kryminalnych. Poza tym o
żadnej ich lojalności wobec „starych” nie było mowy, co mogli w każdej chwili wykorzystać
bolszewiccy zwierzchnicy.
W tej sytuacji inicjatywa b. dowódcy okręgu AK Pawła Nowakowskiego trafiła na podatny grunt. W
kwietniu zwołał swoich byłych podkomendnych: Stanisława Ballę „Sowę”, Franciszka
Wypycha „Wilka”, Andrzeja Różyckiego „Zjawę” i Mieczysława Karpińskiego
„Kusocińskiego” by poinformować ich o formowaniu organizacji „Ruch Oporu Armii
Krajowej”. Wszyscy bez zastrzeżeń podjęli decyzję o utworzeniu w ramach ROAK lokalnego
oddziału, mającego operować na terenie ziemi lubawskiej i michałowskiej. Póki co, kapitan Nowakowski,
który przybrał nowy pseudonim „Łysy”, wydał im polecenie trwania w strukturach MO,
zbieranie broni, medykamentów, prowadzenie wielokierunkowego rozpoznania. Wtedy jeszcze nie
wiedzieli, że NKWD i SMIERSZ (radziecki wywiad wojskowy) wpadł na ślad AKowskiej przeszłości
milicjantów Balli i Rózyckiego.
Ludzie UB aresztowali ich na początku lipca. Mieli zostać wydani w łapy śledczych z NKWD z łatwym do
przewidzenia finałem, lecz wtedy, przy pomocy milicjantów – dawnych AKowców zorganizowano
brawurową, sensacyjną wręcz ucieczkę z więzienia bezpieki.
Ze względu na formę tego artykułu pominę teraz wiele kolejnych zdarzeń, dość, że w marcu 1946 roku w
lasach ziemi lubawskiej i michałowskiej operował uzbrojony po zęby oddział oznaczony jako II kompania
Pomorskiej Brygady Ruchu Oporu Armii Krajowej „Znicz”, dowodzona przez Stanisława
Ballę „Sowę” (używającego też pseudonimu „Sokół Leśny”). Jego dwa
plutony (50 partyzantów pod bronią, 70 w stałej rezerwie) były dość oryginalnie podzielone, a mianowicie
pierwszym dowodził Franciszek Wypych „Wilk” i ten miał pod komendą niemal samych
ludzi z „Kongresówki”, uzbrojonych w radziecką broń, natomiast drugim komenderował
Andrzej Różycki „Zjawa”, mający pod sobą wyłącznie żołnierzy pochodzących z Pomorza,
uzbrojonych w niemieckie automaty, ciężkie karabiny maszynowe, pazerfausty, moździerze.
Szybko opanowali rozległy teren powiatów działdowskiego, nowomiejskiego, zwłaszcza wschodnią część
brodnickiego, północną rypińskiego i mławskiego, także zachodnią ostródzkiego. Ternowe placówki MO i
UB regularnie „obierano” z broni automatycznej. Ulubieńcem oddziału był szef
Lidzbarskiego komisariatu bezpieki Żyd Josek Schlenger. Tylko od stycznia do lipca 1946 oddziały Balli
trzy razy zajęły mu komendę, po czym mimo jego lamentów, za każdym razem ogałacały ją z wszelkiej
broni. Nikt przy tym nie zginął, zaś Josek nadal pełnił swoją funkcję, bo nie było chętnych do zastępstwa.
Po zajęciu urzędów, natychmiast niszczono dokumentację, zwłaszcza dotyczącą obowiązkowych dostaw
rolnych. Niemal kompletnie zatrzymano denuncjację „wrogów ludu”, bo kolaborantów
nowej władzy tak zastraszono, że sami pilnowali, aby zwolennikom „leśnych” nic się nie
stało. Nieliczne komórki PPR rozwiązywano w ten sposób, że ich działacze na oczach całej rozbawionej
zazwyczaj wsi musieli zjadać swoje legitymacje, popijając je osoloną wodą, a czasem... rozwodnioną
gnojówką (Kiełpiny, Górzno, Mroczno). Jednak akcje oddziałów „Sowy” nie zawsze
kończyły się takimi pozornymi facecjami. Gdy późną wiosną 1946 roku schwytano na drodze z Lidzbarka
do Brodnicy dwóch UBowców, którzy w maju, w areszcie zamordowali dwóch młodych poruczników AK z
oddziału „Łysego” – rozstrzelano ich na miejscu, podobnie jak porucznika
Mioduskiego z PUBP w Działdowie (tego za morderstwo dwóch zdemobilizowanych żołnierzy Andersa).
Innego UBeckiego zbrodniarza, niejakiego Piwkę wystawił partyzantom pod lufy sam komendant MO z
Kiełpin.
Dzięki dobremu wywiadowi, o wielu planach bezpieki „Sowa” wiedział na tyle wcześnie, że
mógł planować kontr posunięcia. Np. 20 marca dostał wiadomość, że bezpieka z Brodnicy, Nowego
Miasta, Rypina, Lidzbarka i innych planuje wielką obławę na jego oddział. Postanowił wyprzedzić cios.
Wysłał pierwszy pluton „Wilka”, aby podlegli mu „kongresiaki” zaatakowali
posterunek w Mrocznie. Drugi pluton „Zjawy” zaczaił się na przedmieściach Nowego Miasta
oraz przy drodze do Brodnicy. W zasadzkę wpadli najpierw milicjanci i ubecy z Nowego Miasta, potem
plutony posiłkowe z Brodnicy. Ponieważ nie usłuchali wezwania do poddania się, sprowokowali bitwę, w
której pomimo liczebnej przewagi ulegli, tracąc wielu zabitych i rannych, przy jednym lekko rannym
TMZN
http://tmzn.roni.pl
Kreator PDF
Utworzono 26 March, 2013, 12:05
żołnierzu „Zjawy”. Takiego szczęścia nie mieli partyzanci w dniu 2 sierpnia 1946 roku pod
Górznem, gdzie żeby wyjść z okrążenia „pomorzaki” „Zjawy”, na rozkaz
Balli użyli całej siły ognia, z panzerfaustami włącznie. Zrobili prawdziwą jatkę, lecz też stracili kilku ludzi.
Mimo przeprowadzenia ponad 50 akcji zbrojnych, mimo konieczności wymykania się licznym obławom
bezpieki, bojców Armii Czerwonej, NKWD, nawet czołgów (pod Zieluniem), itp., oddział Stanisława Balli
„Sowy” nigdy nie został rozbity. „Przeszli do cywila” z rozkazu dowódcy
–kapitana Nowakowskiego „Łysego”. O ich wyczynach na ziemi michałowskiej i
lubawskiej do dziś opowiada się wręcz legendy, tym bardziej, że cieszyli się wielką, autentyczną sympatią
i zaufaniem miejscowych. Z nich na wiosnę 1946 r wydzielił się oddział Marcjana Sarnowskiego
„Cichego” siejącego grozę wśród brodnickich i nowomiejskich UBeków. Czasem
wyolbrzymia się ich czyny, czasem zbyt wygładza, dodaje zabawne szczegóły. Stanisław Balla by się za to
nie pogniewał, bo był człowiekiem pogodnym, wszak wolna, demokratyczna Polska, która mu się śniła
taka pogodna miała być.
Piotr Grążawski
Tekst pochodzi ze strony: www.legendybrodnicy.tnb.pl
TMZN
http://tmzn.roni.pl
Kreator PDF
Utworzono 26 March, 2013, 12:05