Tłumaczenie:
juliamiki
1
The Mane Event
Shelly Laurenston
Tłumaczenie:
juliamiki
2
Rozdział 4
Interesujące, że ciągle musiała sobie przypominać, że musi oddychać. Ale Dez
musiała, bo ciągle zapominała. Za każdym razem kiedy spojrzała w górę znad jej jedzenia,
znajdowała Mace’a gapiącego się na nią i przestawała oddychać. Próbowała znaleźć jakieś
jego wady. Coś nie tak z jego twarzą, jego włosami lub zębami, cokolwiek co by sprawiło, że
byłby mniej boski a bardziej ludzki.
Jak dotąd wszystko w nim było idealne. Zaczynając od tego głosu, który obniżał się
niemożliwie gdy tylko dotykał tematu seksu, przez spojrzenie złotych oczu, które sprawiało,
że restauracja stawała się mała i duszna, aż po sposób w jaki poruszały się jego muskuły pod
tym ‘wdziałem-lepsze-dni’ czarnym podkoszulkiem z długimi rękawami.
Jeśli jej prawdziwą intencją było utrzymać jej portorykański tyłek z dala od jego
łóżka, nigdy nie powinna był iść z tym człowiekiem na obiad. Bo on wciąż znał sposób by do
niej dotrzeć. Wciąż wiedział jak ją rozśmieszyć aż się zasapie. Nadal wiedział jak ją rozgrzać.
I tak bardzo chciała jego fiuta w swoich ustach, że myślała, że zaraz się popłacze.
Czy faktycznie złym byłoby rzucenie kobiety na restauracyjny stolik i wypieprzenie jej
do utraty zmysłów? Prawdopodobnie tak.
Mace westchnął i kontynuował gapienie się na cudowną panią detektyw pierwszego
stopnia Deziree MacDermont. Dez, która zawsze potrafiła go rozśmieszyć. Zawsze sprawiała,
że twardniał i doprowadzała go do szału.
Zawsze doprowadzała go do szału tymi szarymi oczami, tymi niesamowitymi
piersiami, i tym głosem. Ten pieprzony głos nadal sprawiał, że się pocił.
Tak bardzo go rozpraszała, że kompletnie zapomniał, że ostatnie trzy godziny spędził
w budynku należącym do wilków. Właścicielami i zarządcami była wataha Van Holtzów,
łańcuch restauracji Van Holtz miał najlepsze żeberka jakie kiedykolwiek Mace jadł. W sumie
to cieszył się, że Smitty do nich dołączył. Smitty właściwie był zdolny trzymać wilki z dala
od niego. Najwyraźniej nie podobało im się przebywanie Mace’a w ich przestrzeni, mimo iż
wszystkie restauracje Van Holtz były neutralnym terytorium. Mace domyślił się, że dotyczyło
to innych watah a nie stad.
Był zdumiony tym na co pozwalał sobie dla tej frustrującej i pięknej kobiety.
„Nie mogę właściwie pojąć, Dez, jak to możliwe, że nie zauważyłaś, że twój mąż się
wyniósł?”
„Ex-mąż. I wiele się wtedy działo. To była moja pierwsza duża sprawa w pracy.
Miałam wiele poszlak. Po prostu zajęło mi chwilę zanim uzmysłowiłam sobie, że odszedł.”
„Jaką chwilę?”
Tłumaczenie:
juliamiki
3
Trzymała swój kubek z kawą obiema rękami i zagapiła się na niego. „Trzy tygodnie.”
Mace pochylił się nad stolikiem i czekał aż spojrzy mu w oczy. „zauważyłaś po trzech
tygodniach czy powiedział ci po trzech tygodniach?”
Kiedy mu nie odpowiedziała tylko powrotem zaczęła się gapić na kubek z kawą, nie
mógł się powstrzymać. Roześmiał się. Głośno.
Rozejrzała się dookoła i zobaczyła, że uwaga całej restauracji zwróciła się na nich.
„Chryste, możesz być trochę ciszej? Nie jestem szczególnie dumna z tego.”
„Dla mnie brzmi tak jakby był nudny i samolubny i powinnaś się cieszyć, że ten dupek
odszedł. Ja się cieszę.”
Parsknęła i kawa opryskała jej policzki. Podobało mu się, że mógł do tego
doprowadzić twardą policjantkę.
Spojrzała w górę, najwyraźniej gotowa zmienić temat. „Gdzie się podział
południowiec
1
?”
„Nie mam pojęcia. Ciągle gdzieś znika, nie?” I dlatego stanowi rodzinę.
„Powinniśmy prawdopodobnie sprawdzić damską toaletę.”
Mace się wyszczerzył. „Pewnie tak. Smitty zawsze miał łatwo z kobietami.”
„Och, pewna jestem, że ty miałeś zawsze straszne trudności kobietami, Mace. Założę
się, że ignorowały cię i traktowały jakbyś nie istniał.”
Parsknął. „Tylko jedna tak robi.”
Odstawiła swoją kawę i włożyła ręke we włosy. Przejechała przez nie kilka razy aż
były odpowiednio ułożone. „Wiem, że istniejesz, Mace. Zaufaj mi. Wiem. Ale zapominasz, że
byłam w wojsku. Wiem dokładnie jak wy łajdaki postępujecie. Wybacz więc jeśli zaślepiona
nie zanurkuję w głębiny tego basenu.”
„Więc myślisz, że ja tylko…”
„Chcesz przelecieć jedyną dziewczynę, której nie miałeś? Tak. Tak właśnie myślę.”
„W takim razie nie myślałaś wiele o mnie.”
„Tego nie powiedziałam. Ale jesteś facetem, Mace. Llewellynem, prawda. Ale nadal
facetem.”
„Co oznacza, że?
„Czytałam, że testosteron powoduje uszkodzenie mózgu.”
1
Redneck- osoba pochodząca z południowych stanów USA;
Tłumaczenie:
juliamiki
4
Mace parskając roześmiał się aż Smitty, porzucając jakąś wilczycę, usiadł powrotem
na krzesło.
„Co mnie minęło?”
„Dez właśnie mówiła mi jak wszyscy faceci są umysłowo ograniczeni.”
„Tego nie powiedziałam,” poprawiła z szerokim uśmiechem. „Ja jedynie stwierdziłam,
że wy wszyscy macie” zrobiła w powietrzu kółka obiema rękami „Specyficzne potrzeby.
Rzeczywistość jest taka, że wy faceci naprawdę nie potraficie myśleć bez tej rzeczy pomiędzy
nogami.”
„Cholera dziewczyno.” Smitty nie był przyzwyczajony do kobiet, które nie ulegały
jego urokowi. „To trochę okrutne kochanie, wrzucać nas do jednego worka ze wszystkimi
kolesiami.”
„Naprawdę?” Dez podniosła kubek z kawą.
„Tak. Naprawdę. Mace jest dobrym facetem. Jednym z najlepszych. A ja jestem
czułym, wrażliwym facetem ukrytym pod wieloma warstwami. Nie daj się zwieść. Jest wiele
rzeczy, których o mnie nie wiesz i nie zrozumiesz.”
Dez przełknęła głośno duży łyk kawy. „Wiesz, masz malinkę na karku.”
Dez się wyszczerzyła na dwóch mężczyzn kiedy kelner położył kawałek ciasta
pomiędzy nimi. Spojrzał na każdego. Uśmiechnął się do Smitty’ego, na Dez spojrzał
pożądliwie i praktycznie dźgnął wzrokiem Mace’a. w mordę, personel tej restauracji
naprawdę go nie trawił.
Smitty puścił jej oczko. „Ta, masz rację, straszne z nas szumowiny.”
Mace potrząsnął głową. „Dzięki za pomoc, koleś.”
„Co mogę dodać? Przyłapała mnie.”
„Do niczego się nie przyznawaj, zaprzeczaj wszystkiemu, żądaj dowodów. Nie
nauczyłeś się niczego w wojsku?”
Dez polubiła Smitty’ego. Bardzo go polubiła, ale on nie był Mace’m. ciemniejsza
karnacja. Troszkę niższy. Nie tak szeroki. Czuła się zaskakująco dobrze w jego towarzystwie.
Mace, jednak… właściwie nie czuła się komfortowo obok niego. Nie z jej spinającym się
ciałem na każdą najmniejszą myśl o nim. Ciągle zauważała jakieś drobne rzeczy w nim.
Jakieś szczegóły. Jak sposób w jaki nieświadomie drapał się po bliźnie na karku czy sposób w
jaki odgarniał ciemnoblond włosy z oczu. Zmrużyła oczy. Czy on nie był jeszcze wczoraj
łysy? Nie. To nie możliwe.
„Nie wiń mnie stary, bo ona wie, że wszyscy mamy uszkodzenia mózgu.”
Tłumaczenie:
juliamiki
5
Dez spojrzała na czekoladowe ciasto polane ciemną polewą czekoladową i
zastanawiała się jak to jest, że zawsze ląduje z takimi idiotami.
Mace patrzył jak Dez wzięła na palec trochę czekoladowego sosu dekorującego ciasto.
Wsunęła palec pokryty czekoladą do ust i wylizała do czysta.
Mace warknął. Nie mógł nic na to poradzić. Jeśli byłby to wyćwiczony ruch, by go
pomęczyć, nawet by go nie zauważył. Ale Dez zrobiła to bo najwyraźniej uwielbia ciemną
czekoladę i była trochę niewychowana.
Zamrugała i uśmiechnęła się jednocześnie. „Czy ty … warknąłeś na mnie?”
„Sory, nie mogłem nic na to poradzić.”
„Nie ma za co przepraszać. Jeszcze nigdy nie warczał na mnie żaden mężczyzna.”
„Bo po prostu nie słuchałaś.” Obydwoje Mace i Smitty powiedzieli w tym samym
czasie.
Dez pokręciła głową kiedy ona i Mace podnieśli swoje widelce. „Ale z was
pustorożce.”
Smitty przyglądał się przez sekundę Dez i przybliżył się do niej. „Masz coś przeciwko,
żebym zadał ci pytanie, kochanie?”
„Tylko jeśli nie przestaniesz mnie nazywać kochanie.”
„Tam skąd pochodzę to wyrażenie określające czułość.”
„Naprawdę? Więc, tam skąd ja pochodzę określenie skurwysyn też jest czułe. Chcesz,
żebym się tak do ciebie zwracała?”
Mace prawie wypluł ciasto z ust, ale teraz był pewny, że Smitty się wkurzył.
„W porządku, Dez, czy mogę ci zadać pytanie?”
„Pytaj.” Uprzejmie zaoferowała i ugryzła kawałek ciasta.
„Nigdy nie uprawiałaś naprawdę dobrego seksu, co?”
Przełykając cholerne ciasto. „To nie jest pytanie ,Smith.”
„Oh, sory,” oho Smitty stał się sarkastyczny- nie dobrze. „Mogę ułożyć to zdanie w
formie pytania jeśli chcesz. Czy uprawiałaś kiedykolwiek naprawdę dobry seks?”
Dez oparła się o krzesło, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Skierowała swoje szaro
zielone spojrzenie na Mace’a. „Nie zamierzasz mi z tym pomóc, prawda?”
„Mógłbym ci pomóc ale myślę, że nie o to ci chodzi.”
Tłumaczenie:
juliamiki
6
„Nadal czekam.” Naciskał Smitty. Mace nie wiedział o co chodzi przyjacielowi, ale
nie mógł się doczekać, aż się dowie, i zobaczy jak Dez mu przywali. Dziewczyna, którą znał
miała niezły prawy sierpowy, mógł sobie tylko wyobrażać co teraz miała w swoim arsenale.
„Więc… ja… hm…”
„Więc-ja-hm co?”
„Hej! Zastanawiam się!”
„Jeśli musisz się nad tym zastanawiać, kochanie, to na pewno nie uprawiałaś dobrego
seksu.”
„Jaki jest właściwie sens tej konwersacji?”
„Proste stwierdzenie faktu.” Z tym stwierdzeniem, Smitty podniósł się i ponownie
zniknął.
Teraz wydawało się, że to Dez zaczęła warczeć. „Okej teraz zaczynam go
nienawidzić.”
Mace się wyszcze4żył to mu pasowało.
Twarz Dez płonęła. Prawdopodobnie mogłaby usmażyć na niej jajko. Jak to popołudnie
mogło pójść tak źle tak cholernie szybko? Straciła kontrolę. Znowu! Nigdy nie traciła
kontroli. Podczas śledztwa, pogoni za przestępcą, czy w taktycznych manewrach, Dez
MacDermont nigdy nie traciła kontroli. Ale z Mace’m wgapionym w nią i jego dyniogłowym
kumplem z południa jej świat się skurczył, miała ochotę wyskoczyć z budynku bez liny do
bungee.
Zdążyła już wrócić do starego tiku nerwowego wsuwania rąk we włosy, przeklinania
na ludzi i powrócił jej akcent z Bronxu. Może Missy Llewellyn miała rację. Zawsze będzie tą
dziewczyną z Bronxu, nie ważne co robi.
„Dez spójrz na mnie.”
„Nie.” Absolutne, stanowcze, prędzej-się-zabiję zaprzeczenie.
„Deziree. Spójrz na mnie.”
Zaciskając ręce w pięści, Dez podniosła wzrok i zamarła, uwięziona tym złotym
spojrzeniem. Uwięziona jakby usiadł na niej i ją przytrzymał rękami. Dez nie miała pojęcia
ile czasu się na siebie gapili. Poczuła jak spojrzenie Mace’a ślizga się po jej ciele. Dotykając
ją wszędzie. Czując się jak u siebie. Nie mogła odwrócić wzroku i nie chciała.
Nic do niej nie mówił. Naprawdę nie musiał. Wszystko wyrażał tymi pięknymi
złotymi oczami. Pragnął jej. Zrobiłby wszystko co konieczne, żeby ją zdobyć. I jeśli na to
Tłumaczenie:
juliamiki
7
pozwoli, podaruje jej nie tylko dobry seks. Da jej nigdy-więcej-nie-będziesz-chodzić-prosto
seks. Taki, w którym straci swoją duszę.
Wreszcie, Mace skinął na kelnera po rachunek, nie odrywając przy tym wzroku od
Dez. „Chodź ze mną do domu Dez.”
Z westchnieniem. „Okej.” Dez zamrugała. Helllloł!!! Ty kretynko! Straciłaś rozum?!
„Uh.. to znaczy…” Dez kpnęła się w nogę pod stołem, żeby się otrzeźwić. „Nie mogę.”
„Dlaczego?”
„Bo nie interesują mnie jednorazowe numerki.”
„Nie chcę jednorazowego numerka. Chcę nas razem…”
„Nie wchodzę też w związki.” Wyskoczyła nagle kompletnie ścinając tym faceta.
Spokojnie. „Dlaczego?”
„Ponieważ jestem gliną. Zawsze byłam. Zawsze będę.”
„Nie jestem pewien w czym to przeszkadza.”
„Przeszkadza.” Już przez to przechodziła, nauczyła się na błędach i nie powtórzy tego więcej.
„Właściwie to muszę teraz gdzieś być.” Dzięki Bogu.
„O jedenastej trzydzieści w nocy?”
„To miasto nigdy nie śpi.”
Pojawiła się rachunek i uświadomiła sobie, że chce się dołożyć do niego.
„Chciałabym dołożyć do rachunku.” Wyciągnęła dwie dwudziestki na stól. „Bardzo
dziękuję za obiad, Mace.” Wstała obeszła stół na jego stronę i pocałowała go w czubek
głowy. „Naprawdę świetnie się bawiłam.”
„Mogłabyś kontynuować tę świetną zabawę.”
Bezlitosny drań. Zmierzwiała mu włosy jak robiła to gdy mieli po czternaście lat.
„Wychodzę.” Nie zrobiła jeszcze kroku gdy Mace złapał jej rękę. Jego palce, ciepłe i
delikatne, splotły się z jej. Tym jednym małym ruchem ten mężczyzna zdobył jej całe ciało. I
zdała sobie sprawę, że nie są już czternastolatkami. Nie byli już kumplami. Dez nagle
zobaczyła ich nagich, spoconych, pieprzących się jakby nie było jutra. Wiedziała, że Mace też
to widział. Te złote oczy do niej krzyczały i wiedziała, że jej też wrzeszczały to samo.
O nie. Musiała się szybko wynosić. Koniecznie.
Wzięła urywany oddech. „Mace, muszę iść.” Cholera, musi przestać szeptać.
Tłumaczenie:
juliamiki
8
„Nie idź. Zostań, Dez. Zostań ze mną.” I wiedziała, że nie miał na myśli kolejnej kawy
i kawałka ciasta w restauracji. Miał na myśli jego łóżko. Z nim w niej. Sprawiającym, że
krzyczy. Jeszcze raz i kolejny i kolejny.
„Nie mogę.” Pociągnęła rękę wypuścił ją, ale puszczając jej dłoń powoli przesunął
palcami po całej długości jej palców do nadgarstka. Kto by pomyślał, że taki prosty ruch
może ją tak poruszyć. Uderzyć prosto między jej biodra.
Jezu Chryste. Co za facet wyrósł z tego chłopaka.
Dez spojrzała w te złote oczy. Wiedziała, że jeszcze moment z nim i skończy robiąc
bardzo niegrzeczne rzeczy. Na przykład wchodząc pod stoliki biorąc Mace Llewellyna do
buzi. Potrząsnęła głową i odsunęła się od niego. To się wymykało spod kontroli. „Muszę iść,
Mace.”
Uśmiechnął się. „Okej.” Uniosła brwi na tę spokojną odpowiedź ale zdecydowała się
odpuścić. Zwłaszcza, kiedy wracały do niej obrazy jego kładącego ją na stoliku i pieprzącego
do utraty zmysłów. Tiaa. W tym momencie zdała sobie sprawę, że zbyt długo zwlekała z
wyjściem.
„Wesołych Świąt, Mace.”
Potem praktycznie wybiegła przez drzwi kierując się do klubu kilka przecznic dalej.
Mace czekał dobre pięć minut zanim mógł wygodnie wstać i nie ośmieszyć się.
Ta kobieta… ta kobieta była wszystkim czego kiedykolwiek pragnął. Dzisiejszy dzień
tylko to potwierdził. Pocałunek i ten prosty dotyk praktycznie go powaliły. I ona też to czuła.
Mógł to zobaczyć na jej twarzy. Mógł to poczuć. Jej podniecenie docierało do niego falami i
praktycznie ścięło go z nóg.
Nie, nie pozwoli Dez MacDermont odejść. Upoluje ją jak jego przodkowie polowali
na dorosłe zebry.
Smitty w końcu powrócił do stolika kiedy Mace podpisywał potwierdzenie zapłaty.
Uśmiechnął się do przyjaciela. „Więc gdzie zniknąłeś?”
„Więc nigdzie. Ta dziewczyna ma temperament. Nie chciałem tak na nią najechać.”
„Za bardzo ją naciskałeś.”
„Gdybym czekał aż wy dwoje skończycie krążyć wokół tematu i w końcu się do tego
zabierzecie, moje wnuki biegały by już po świecie.”
„Nie potrzebuję twojej pomocy Smitty, mam wszystko pod kontrolą.”
„Serio? To czemu jesteś tu teraz sam?”
Tłumaczenie:
juliamiki
9
Mace wstał. „Wszystko wymaga czasu, Smitty.”
„Ta, jasne. Miejmy nadzieję, że ten czas cię ogrzeje dziś w nocy zamiast niej.”
Dwoje mężczyzn wyszło z restauracji. „Nie rozumiesz Dez. Nie wolno jej naciskać.
Trzeba być subtelnym, delikatnie zachęcać.”
„Zapomniałeś, że widziałem jak obchodziła się ze stekiem. Ta kobieta nie jest
subtelna.”
„To prawda. Przepraszam.” Mace przeszedł pomiędzy trzema facetami. „Ale musisz
też przyznać, że ja też do subtelnych nie należę.”
„Mason Llewellyn?”
Mace zatrzymał się. Wiedział, zanim się obrócił, co zobaczy. Jeśli by ich już nie
wyczuł, warczenie Smitty’ego by mu to powiedziało. Tolerował Mace’a, ale to było coś
innego.
Było ich trzech. Dużych. Dobre dziesięć lat młodszych. Pierwotnych. W końcu nie
często spotyka się lwy bandziory w dzisiejszych czasach.
„Tak?”
„Łał. To naprawdę ty. Mówiłem im, że to ty.”
Mace przyjrzał się im bliżej kiedy Smitty stanął za nim. Jego wilczemu wcieleniu w
ogóle to się nie podobało.
„Wiesz, ty i twoje stado jesteście bardzo dobrze znani w tym mieście. To prawdziwy
zaszczyt cię poznać.” Wyciągnął do niego rękę. „Patric Doogan. A to moi bracia.” Mace
uścisnął rękę. Zimne złote spojrzenie mierzyło Mace’a. Rozważając jego siłę i moc.
„Więc, co mogę dla was zrobić?”
Spojrzał na jego braci. „Mądrala, nie? Mówiłem, że będzie sprytny. Wie, że nie
zatrzymaliśmy go na ulicy, żeby się przywitać.”
„Wiem też, że nie znaleźliście mnie na ulicy przez przypadek. Więc skończmy z tymi
pierdami.”
Doogan się uśmiechnął. Prawdziwy drapieżnik z niego. Nie mięczak w mamucim
ciele. „Chciałby pogawędzić z tobą brachu o twoich siostrzyczkach.” Nowojorski slang
uderzył w Mace’a. Dez bawiła i nakręcała go gdy go próbowała usilnie ukryć. Ale
Dooganowie go nie bawili. Mace chciał przeciąć struny głosowe gościa. „Zobaczmy czy
możemy podyskutować o jakichś… uh… możliwych uzgodnieniach biznesowych
dotyczących Stada Llewellyn.”
Mace wzruszył ramionami. „Jasne. Byłoby wspaniale. I masz siostry, które
mógłbym… przelecieć, tak?”
Tłumaczenie:
juliamiki
10
Oczy Doogana się zwęziły, kiedy Smitty zacmokał.
„Bo po to właściwie ci są moje siostry, tak? Żeby się z wami parzyły? By płodzić
potomstwo z wami? By was zerżnąć?”
„Nie lubię być rżnięty, Llewellyn.”
„Więc nie powinieneś wychodzić z propozycją umowy.”
Mace nie mógł uwierzyć jaki był wkurzony, że dyskutował o siostrach jak o drogich
paniach do towarzystwa. Prawda, każdego dnia je olewał, ale… nadal to były jego siostry.
Jego siostry. Nie mówi się o czyichś siostrach jakby kupowało się dziwki na wieczór
kawalerski.
Patrzył, zafascynowany, kiedy maska miłego kota rozmawiającego grzecznie z drugim
opada. Dooganowie nienawidzili tego co reprezentował Mace. Czym Dooganowie i im
podobni nigdy nie będą.
„Będziemy mieli twoje siostry, Llewellyn, i wypieprzymy je wszyscy po kolei.”
„Przeliczyliście się jeśli chodzi o kobiety w mojej rodzinie. One nie bawią się
grzecznie z innymi. Wyrwą wam fiuty a potem je wam pokażą. A ja będę miał z tego niezły
ubaw.”
Mace odwrócił się i odszedł, ale głos Doogana go zatrzymał.
„Powiedz mi, Macon. Jak się miewa dziś Petrov?”
Mace westchnął. „Wiesz czemu nigdy nie będziecie mieli Stada Llewellyn? Obejrzał
się na Doogana. „Bo nie macie klasy.”
W mniej niż sekundę Doogan był na nim.
Dez przepychając się przeszła mijając pięćdziesiąt lub więcej osób czekających na
wejście do najlepszego klubu w Village. Powiedziała selekcjonerowi swoje nazwisko i
obserwowała jak gapi się na jej piersi przez dobry dziewięćdziesiąt sekund zanim wpuścił ją
do klubu.
Od razu Dez zauważyła, że tu nie pasowała. To nie był jej rodzaj miejsc. Irlandzki pub
dla glin. Lokalna kręgielnia. To były jej miejsca. Tutaj czuła się… staro. Broń uciskała jej
plecy pod skórzaną kurtką. Cieszyła się, że selekcjoner jej nie obszukał. Nie spodobałoby jej
się przebywanie tu bez broni.
Klub był mieszaniną bogatych i wpływowych ze sławnymi i dilerami narkotykowymi.
Vice miałby owocny dzień w tym miejscu.
Podeszła do baru. „Szukam Giny Brutale.”
Tłumaczenie:
juliamiki
11
„Tak przy tylnym barze.”
Skierowała się w stronę tylnej części klubu, przepychając się przez tłum ledwie
ubranych i zbyt mocno wyperfumowanych ludzi. Prawie dotarła na miejsce kiedy go
zobaczyła. Cały złoty i piękny. Rozmawiający ze szczupłą ciemnowłosą kobietą. Dez
podeszła do niego i popukała go w ramię.
„Pan Shaw?’
Obrócił się do niej i był tak piękny jak na zdjęciu w aktach Petrova. Tylko teraz był
naprawdę wkurzony. I nie tak cudny jak Mace. Zaśmiała się sama do siebie. Beznadziejna.
Jest totalnie beznadziejna.
„Czy my się znamy?” miło by było gdyby skierował to pytanie do niej a nie do jej
piersi.
„Ah, musisz być jednym z detektywów. Tą, którą Missy wyrzuciła z domu.” Show
pochylił się i powąchał jej kark. „A jak się miewa Mace tak w ogóle?”
Dez się od niego odsunęła. Co? Czy cała rodzina Llewellynów wiedziała, że była dziś
umówiona z Mace’m? i czy oni wszyscy się obwąchują? Nieważne.
„Panie Shaw naprawdę sądzę, że powinien pan iść do domu. Teraz.”
Shaw spojrzał na nią z ukosa a ona uniosła brwi pokazując odważne podejście.
„Itak wychodziłem, pani detektyw.”
„Dobrze. Dzięki, bo naprawdę nie chciałabym oglądać koronera katalogującego części
pańskiego mózgu, jak to było z Petrovem.”
Dez poszła na tył baru. Kiedy wyszła zza rogu zobaczyła pięć kobiet. Przynajmniej
była pewna, że to były kobiety, były twardymi sukami, siedzącymi przy barze. Wyglądały
bardzo podobnie i Dez stwierdziła, że muszą być spokrewnione. Jedna trzymająca szklankę
szkockiej i smutno wpatrująca się w podłogę przykuła jej uwagę.
Czwarty kopnął go w żebra posyłając go w powietrze. Wylądował na rękach i
kolanach, gotowy do przemiany. Ale wstrzymywał się dopóki nie miałby wybory.
Zobaczył jednego z Dooganów sięgającego po broń ukrytą pod jedwabną marynarką i
kaszmirowym płaszczem. Mace nie czekał aż do niej sięgnie. Ruszył łapiąc rękę faceta i
wykręcając ją do tyłu. Ryk z bólu, który wyrwał się z gardła faceta odbił się echem od
budynków, zmuszając ludzi do ucieczki. Dooganowie podchodzili do nich ponieważ Smitty
trzymał innego brata i był zaledwie sekundy od rozerwania mu gardła.
„A, a, a.” Mace pociągnął faceta do tyłu, że praktycznie stworzył odwrócone U.
„Nie zmuszajcie mnie żebym złamał go na pół, bo mogę.”
Tłumaczenie:
juliamiki
12
Dooganowie się zatrzymali. Mógł zobaczyć dwóch przydupasów sekundy od
spotkania z koleżanką śmiercią. Komu gliniarze by uwierzyli? Trzem kryminalistom z
projektu Mace Llewellyn i jego kumple-z-poza-miasta? Czy dwóm odznaczonym oficerom z
Navy.
Nie. Doogan nie był głupi. Złośliwy, zły ale nie głupi. Podniósł ręce i cofnął się od
Mace’a. kiedy był wystarczająco daleko Mace popchnął trzymanego faceta w stronę Doogana
i Smitty zrobił to samo.
Doogan wziął obydwojgu i oddalił się w głąb ulicy.
„Trzymajcie się od moich sióstr z daleka, Doogan. Albo następnym razem to się
skończy inaczej.”
Doogan nie odpowiedział tylko się oddalił.
Smitty cofnął pazury i wytarł krew z rąk. „O to było prawie tak zabawne jak gliny udające
prostytutki.”
Mace się uśmiechnął z grymasem. Jego twarz i klatka piersiowa bolały.
„Gliny nie powinny już tu być?”
Niewinna postawa Smitty’ego bawiła Mace’a.
Jego przyjaciel pociągnął go za ramię w stronę ulicznej lampy. „Zobaczmy co tam z
twoją twarzą, stary.” Zasyczał. „Tia. Mamy małe uszkodzenia.”
„Dzięki.” Mace chciał dotknąć twarzy ale Smitty go powstrzymał. „Nie
zorientowałbym się gdybyś mi nie powiedział, Smitty.”
„Nie wkurzaj się na mnie, stary.”
„Sory. Nie mogę przestać myśleć o tym co by się stało gdyby Dez była jeszcze z
nami.”
„To proste. Byłoby dużo ludzi martwych. Pomiędzy wami dwojgiem. Ona ma ten
błysk w oku. Ona jest drapieżnikiem, stary. I nawet przez sekundę nie myśl, że nie jest.”
„Dez byłaby ich najmniejszym zmartwieniem.”
„No, no, no. Jesteśmy bardzo opiekuńczy w stosunku do kobiety, której nie
widzieliśmy od lat.”
„Nie zaczynaj, Smitty.”
Zacmokał. „Wiesz, wyglądasz jak kupa gówna, stary.”
„Bardzo ci dziękuję.” Mace poruczał żuchwą, przynajmniej nie jest złamana.
„Tak gównianie, że ktoś musiałby się tobą zaopiekować.”
Tłumaczenie:
juliamiki
13
Mace zamrugał skonsternowany. „Czemu? Do jutra będę zdrowy.”
„Zaufałbyś mi?”
„To jakaś gówniana sprawa. To takie złe, że prawie kocie zachowanie.”
„Widzisz, twój problem tkwi w tym, że niedoceniasz psów. Jest powód dla którego
wielu z nas siedzi na kanapie kiedy wy ryczycie w zoo.”
„To debilna rozmowa.”
„A my jesteśmy głupimi facetami, którzy lubią jak ich kobiety mają wielkie piersi i
krzyczą.”
„Myślisz, że Dez jest głośna?”
„Nie. Sissy jest głośna. Twoja kobieta ma cichy głos, twardy. Jakby ktoś naciągnął jej
struny głosowe.”
„Lubię jej głos.”
„Znam brudne drogi w najuboższych rejonach Tennessee, które są gładsze od jej
głosu. Mimo to, muszę przyznać, podobało mi się kiedy ssała tego palca z czekoladą.”
„To brzmi jakbyś chciał, żebym cię skrzywdził.”
„Gina?”
Ciemnobrązowe oczy, które były prawie czarne skupiły się na niej. Wypełnione
intensywnym smutkiem, Dez nie mogła ścierpieć, że ta kobieta ją tak przerażała. Ale coś w
Ginie Brutale sprawiało, że jej nerwy były na krawędzi.
„Tak.” Ześlizgnęła się ze stołka. „Chodź.” Gina wyżłopała resztę szkockiej i
odstawiała szklankę na bar.
Obejrzała się na resztę kobiet. „Za chwilę wracam.”
Kobiety nie odpowiedziały. Zamiast tego gapiły się na Dez. Być może był to jeden z
najbardziej niekomfortowych momentów od bardzo dawna, ale praca Dez opierała się na
niekomfortowych sytuacjach. Ale sposób w jaki się gapiły – to ją przerażało. Jakby oceniały
która część jej ciała pasowałaby najlepiej do oliw z oliwek.
Gina odeszła od baru i Dez za nią podążyła, spoglądając na kobiety z tyłu. Wciąż się
na nią gapiły. Przeszły ją dreszcze.
Gina weszła do biura w zamkniętej części klubu podeszła do drzwi i chciała je
otworzyć ale w tej samej chwili otworzył je ktoś od środka. Kobieta ze środka przeszła obok
Tłumaczenie:
juliamiki
14
Giny i stanęła. Kobiety gapiły się na siebie z taką intensywnością. Wręcz mierzyły się
wzrokiem.
W końcu kobieta w brązowych włosach spojrzała na Dez. „Kto to do kurwy nędzy
jest?”
„Nie twój pieprzony interes.”
Dez przewróciła oczami. To brzmiało jak typowa wymiana uprzejmości dziewczyn z
jej sąsiedztwa. Zazwyczaj kończyły na ciągnięciu za włosy aż znalazły się na kolanach.
Nie miała na to czasu.
„Czy to może poczekać? Mam swoje życie.”
Gina weszła do biura. Druga kobieta ruszyła omijając Dez ale się zatrzymała i
powąchała ją.
Dez się cofnęła. „Mogę w czymś pomóc?
Kobieta odchrząknęła. „Innym razem.”
Dez nie miała pojęcia o co chodziło, ale nie miała szansy zapytać bo kobieta odeszła.
Potrząsając głową, weszła do biura zamykając za sobą drzwi.
„Interesująca dziewczyna.”
„To suka.” Gina wślizgnęła się na blat mahoniowego biurka. „I moja siostra. Anne
Marie.”
„Wyrazy współczucia.”
Pociągnęła nosem. „Wszyscy mamy swoje zmory. Ona jest moją.”
Dez rozejrzała się po biurze. Ekstrawagancki, ale nie wyglądał na często używany.
Dużo mahoniu i szkła. Nie wyglądał na biuro kobiety.
„Czyj to gabinet?”
„Mojego ojca. Ale nie przychodzi tu zbyt często.”
Dez zwalczyła w sobie pragnienie dowiedzenia się czegoś więcej o tych dobrze
znanych ludziach. Nie była tu bez powodu. I nie po to by dowiedzieć się czegoś o
powiązaniach Brutale’sów.
„Więc… chciałaś porozmawiać o śmierci Aleksandra Petrova.”
„Tak. Widzisz, on był…”
Kobieta walczyła ze sobą, ale Dez nie wiedziała dlaczego. „On był…” rozczuliła się.
Tłumaczenie:
juliamiki
15
Brutale wstała, dumna. „On był ze mną. Był moim kochankiem.”
Dez nie rozumiała dlaczego kobieta bała się do tego przyznać. Brutale nie była
młódką. Była gdzieś około trzydziestki. I nie było tak, że Petrov ubiegł kogoś z rywalizującej
rodziny, chyba że Missy było w to bardziej wplątana niż myślała. Dez w to wątpiła.
Dez poczekała aż Gina będzie kontynuować.
„Widziałam go tej nocy kiedy zginął. Kiedy wyszedł ode mnie tej nocy, był jeszcze
bardzo żywy. Nie wiem czy ktoś go śledził. Ale wiem, że Missy Llewellyn odeszła by od
zmysłów, gdyby się o nas dowiedziała.”
Dez wyszła naprzeciw. „A wiedziała?”
„Nie wiem. Ale miał ją opuścić i być ze mną.. nie mam pojęcia czy zdążył jej o tym
wspomnieć.”
„Petrov i Missy Llewellyn byli… razem? Parą?” Być może, ale kto by wytrzymał z tą
zdzirą bez serca?
„To zbyt skomplikowane by wyjaśnić. Ale właściwie, go posiadała.”
Że niby co to do cholery znaczy?
„co masz na myśli mówiąc, że go posiadała? Miała coś na nim?”
„Nie. Ale należał do niej. Nie zniosłaby dobrze jego odejścia. Zwłaszcza gdyby
odchodził do mnie.”
„Czemu ty? Jakie są twoje powiązania z Llewellynami?” dziewczyna z Jersey jak
Brutale nie byłaby mile widziana na bankiecie Llewellynów, i obie to wiedziały.
„Nasze rodziny mają pewną… przeszłość, można tak powiedzieć. Nienawidzimy się
od bardzo dawna.”
„Myślisz, że Missy go zabiła?”
„Nie wiem, naprawdę. Strzelenie mu w tył głowy raczej nie pasuje do stylu Missy, nie
uważasz?”
Dez wzruszyła ramionami. „Ciężko powiedzieć.”
„Mówię tylko, że musisz się przyjrzeć Missy Llewellyn. Uważnie. Nie powinno jej to
ujść na sucho. Wiesz to, że pokochał mnie a nie ją.”
„Tak. Ale jesteś pewna, że ciebie kochał?”
Brutale spojrzała na twarz Dez pociemniałymi brązowymi oczyma. „Słucham?”
Tłumaczenie:
juliamiki
16
„Może chcesz, żebym się skupiła na Missy, żeby bardziej cierpiała Może Petrov nie
miał zamiaru jej opuszczać. Może wcale cię nie kochał. Więc sama się na nim zemściłaś.”
Dez sama w to nie wierzyła, ale chciała zobaczyć reakcję Brutale.
Nie była zawiedziona. Mrugnęła i Gina stała tuż obok niej. Ich ciała prawie się
stykały. Wściekłość i cierpienie płynęły od niej falami, praktycznie powalając Dez na kolana.
„Kochałam go i on kochał mnie. Każdy kto mówi inaczej, kłamie. Mieliśmy wspólne
plany, ja i on. Plany by uciec od rodziny razem.”
„Może twój ojciec się z tym nie zgadzał.”
„Mój ojciec zrobi to co mu każę, to kobiety rządzą w tej rodzinie. Nie mężczyźni.”
No to dopiero nowość. „Okej.”
Brutale wgapiała się w nią przez dobrą minutę. Potem odsunęła się o krok. I następni.
W końcu zatrzymała się dwa metry od Dez, ale ona wciąż nie czuła się bezpiecznie. Nie
poczuje się tak dopóki nie znajdzie się w cholerę dalej od tego klubu.
„Ale powiem tak, Pani detektyw – ktokolwiek go zabił, niech się modli do Panienki
Maryi, żebyście go dorwali pierwsi. Niech się modli, żebym się kurwa nigdy nie dowiedziała.
Bo zabiję go własnoręcznie. I dopilnuję, żeby cierpiał za to co zrobili.”
Dez nie wątpiła w słowa Giny ani przez sekundę. Chciała się z tąd wydostać. Nie
powinno jej tu w ogóle być, bo była odsunięta od sprawy. Nagle wredna Missy zajęła tylną
kanapę w jeździe o przetrwanie.
„Będę o tym pamiętać.”
„Lepiej, żeby tak było.”
Dez odwróciła się od Brutale, chociaż czuła się z tym bardzo niekomfortowo. Złapała
za klamkę, otworzyła drzwi i weszła do klubu.
Przecięła parkiet przechodząc obok baru gdzie znajdowała się reszta Brutale. Musiała
minąć kobiety siedzące przy barze. Ale teraz była z nimi Anne Marie. Kiedy koło niej
przechodziła, poczuła lekkie muśnięcie na karku.
Sięgając do tyłu, Dez złapała dotykającą ją rękę i wykręciła póki Anne Marie nie
leżała na podłodze, jęcząc z bólu. Dez postawiła swoją stopę na plecach kobiety i mocniej
wykręciła rękę. Jeszcze dalej odciągając ją od jej ciała. Jeszcze kilka cali i wyłamała by jej
ramię z obojczyka.
„Nie waż się kurwa mnie więcej dotykać.” Chwytu jaki zastosowała na kobiecie
nauczyła się w wojsku. Oświadczenie – to był czysty Bronx.
Tłumaczenie:
juliamiki
17
Gina Brutale weszła. Spojrzała zawiedziona na siostrę. To musiało być najzimniejsze
spojrzenie jakie kiedykolwiek Dez widziała. Mimo że nie przepadała za swoimi siostrami,
Dez nigdy nie pozwoliłaby żeby ktoś zrobił im krzywdę. Nigdy.
„Mam nadzieję, że wyraziłam się jasno.” Wykręciła ramię Anne Marie trochę
mocniej, by podkreślić słowa, słuchając kolejnego brutalnego jęknięcia. Dźwięk spowodował
dreszcze na kręgosłupie. Z tymi ludźmi naprawdę było coś cholernie nie tak.
Tak. Dez pragnęła się stąd wydostać.
Obejrzała się na kobiety ją obserwujące. Żadna z nich nie wydawała się być
zainteresowana. Spojrzała na Anne Marie. Miała mega długie paznokcie. Taki, jakich
zabraniały jej nosić jej siostry bo ‘zalatują tandetą’. Przyjrzała się tym paznokciom, nagle
zastanowiło ją, co miały wspólnego tandetne paznokcie z jej stylem.
Dez wreszcie uwolniła Anne Marie i cofnęła się od kobiet. Kiedy była wystarczająco
daleko, obróciła się na pięcie i wyszła na zewnątrz zmierzając do domu.
Mace stał mocno na ziemi opierając się o Suva Dez. I niecierpliwie czekał. A nie lubił
czekać.
Oczywiście wiedział, że poszedłby do piekła dla tej pięknej kobiety za którą szalał i to
nie ułatwiało tego oczekiwania. Przynajmniej jednak wylądowałby w piekle z uśmiechem.
Mace wytarł ostatnie ślady krwi na swojej twarzy. Nawet z krwią w nosie, wciąż mógł
wyczuć zapach Świąt w powietrzu. Nie wiedział jak mieszanina tych wszystkich
pojedynczych zapachów przypominała mu o tych konkretnych świętach ,ale tak było. Kochał
te zapachy. Właściwie kochał Święta Bożego Narodzenia, tylko nigdy nie mógł ich
normalnie obchodzić. Nawet gdy wyjeżdżał na nie ze Smittym do jego matki w Tennessee.
Prawda, że zawsze starała się sprawić, że Mace czuł się częścią rodziny, nawet watahy, ale
Mace nigdy nie zapomniał, że tam nie przynależy. Oczywiście nie należał także do swojego
stada. Zamiast tego , musiał stworzyć swoją własną rodzinę. Jego i tylko jego. I każda
komórka w jego ciele podpowiadała mu, że Dez jest tą jedyną. Będzie tą jedyną, która sprawi,
że każde Święta będą wyjątkowe. Oczywiście sprawiała wrażenie, że niecierpki Świąt, ale
nikt nigdy nie mówił, że z Dez będzie łatwo.
Wyczuł ją jak tylko wyszła zza rogu. Kiedy zauważyła jego sylwetkę przy
samochodzie, zwolniła. Mace zrobił najbardziej zamyśloną minę i kontynuował czekanie. Nie
wykonywał żadnych gwałtownych ruchów. Nie miał wątpliwości, że Dez postrzeliłaby go ,
gdyby uznała to za konieczne.
Dez powoli podeszłą aż w końcu mogła zobaczyć jego twarz. Wtedy podeszła i stanęła
obok.
„Jezu, Mace.” Sięgnęła do niego. „Oh kochanie.” Jej miękka ręka prześlizgnęła się po
twarzy. „Kto ci to zrobił?”
Tłumaczenie:
juliamiki
18
Potrząsnął głową. „Nie ważne.” Podniósł wzrok i spojrzał na nią, mrugnął na to co
zobaczył. Pot zrosił jej twarz i szyję, co wydawało się być porządku w środku lata, ale był
dwudziesty drugi grudnia. Coś było zdecydowanie nie tak.
„Dez?”
„Co kochanie?”
„Wszystko w porządku?”
„Jasne.” Dez ciężko odetchnęła i poleciała twarzą prosto w jego ramiona. Popatrzył na
nią w dół. Cholera. Ile z jego snów i fantazji wypełniających jego głowę przez te wszystkie
lata było o Dez MacDermont w takiej pozycji? Tylko w nich była tego absolutnie świadoma.
Mace delikatnie przyciągnął Dez do siebie. „Dez, skarbie, słyszysz mnie?”
Nie odpowiedziała. Zastanawiała się czy ktoś nie wsypał jej czegoś do drinka.
Powąchał ją. Śmierdziała hieną.
„W co ty się do cholery wplątałaś, piękna?”
Czemu Dez miałaby się spotykać z hienami? Przyglądał się jej ciału i po kilku
minutach, znalazł cieniutkie zadrapanie na jej karku. Obwąchał je i poczuł zapach trucizny.
Sprytne, pieprzone hieny. Nie zatruły jej wystarczająco by ją zabić. To by było zbyt
oczywiste, i nie wyszła by z klubu na własnych nogach. Nie dały jej tyle, żeby mogła wyjść
na zewnątrz, może nawet do taksówki i wtedy zemdlała. Zostawiając ją na pastwę
Nowojorskich ulic. Albo zemdlałaby za kółkiem swojego Suva.
Mace pragnął rozszarpać gardła jakimś hienom, ale skoncentrował się na Dez. Obrócił
jej głowę i odgarnął włosy z szyi. Wyssał truciznę z rany i wypluł. Powtórzył to sześć razy
zanim usunął całą truciznę.
„Okej, skarbie chodźmy do domu.” Nie miała torebki, zamiast tego miała mały czarny
portfel wciśnięty w przednią kieszeń czarnych jeansów. Wyciągnął go i zerknął na prawo
jazdy. Uśmiechnął się. Bruklin. Chryste, ta kobieta mieszkała na Bruklinie.
„Jasne, nie mogłaś mieszkać w śródmieściu, prawda?” Mace stanął, z Dez w
ramionach. Bez problemu znalazł kluczyki i bezpiecznie ułożył kobietę na siedzeniu pasażera
jej Suva. Usiadł na miejscu kierowcy i zapalił silnik. Spojrzał na nią. Ogłuszający łomot
wydobywał się z jego klatki piersiowej. Jego piękna Dez. Sięgnął ręką do jej policzka i
przejechał po nim zewnętrzną stroną palców.
„Zawieźmy cię do domu, cudowna.”