Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
pierwszą a kwietniem
Krystyna Siesicka
I
Pociąg przyjechał z dwugodzinnym opóźnieniem, więc o trzeciej w nocy stanęłam na
pustym peronie i rozejrzałam się bezradnie. Padał śnieg, gęsty, pierzasty jak
ryżowe płatki. Budynek dworca, od którego dzielił mnie tor, wyglądał martwo i
obco. Światła, mdłe spoza okien poczekalni i ostre jarzeniowej lampy nad
wejściem, kłóciły się ze sobą. Nie był to dworzec, który zaprasza, przeciwnie. Z
boku ciemne zabudowania, dalej daszek, a pod nim rzucone belki z wystającymi
ostrymi prętami. Z drugiej strony budynku wąskie przejście, pewnie na plac przed
dworcem, drewniany parkan pomalowany siną farbą. Możliwe, że za tym wszystkim
rozciągało się miasto przyjazne i gościnne, jak pisała Maria, czarujące
zawiłością uliczek i położone, mamo, na różnych wysokościach, zresztą zobaczysz.
Ogarnęło mnie zniechęcenie. Trzy ciężkie walizki, ręczny bagaż, pusty peron,
mróz i żywej duszy dokoła. Mój mąż wyjedzie po ciebie, mamo, możesz być o
wszystko spokojna. Mieszkamy trzydzieści kilometrów od stacji, więc przypadkiem
nie wybieraj się z dworca sama.
Nie wybieraj się sama, to znaczy stój tutaj, na peronie, i czekaj cierpliwie,
dopóki nie pojawi się zwariowany literat, któremu zachciało się mieszkać na
odludziu i którego ciągle nie było, chociaż mój pociąg przyjechał z tak dużym
opóźnieniem, nie mówiąc już o moim opóźnieniu, które trwało lata. Postawiłam
kołnierz płaszcza, ubierz się ciepło, bo u nas jednak jest zimniej, i wsunęłam
ręce w kieszenie. Jestem przekonana, że polubisz mojego męża, chociaż nie jest
łatwy.
Nie był łatwy, rzeczywiście. W którąkolwiek stronę odwróciłam głowę, śnieg padał
mi prosto w twarz, a on się nie pojawiał. Łatwy, trudny, ale niechby w ogóle
był.
5
Czułam, że drętwieje mi skóra na policzkach i marzną palce stóp. Pierwsze chwile
mogą być zawiłe, mamo. Sądzę, że tak ostatecznie rozstrzygając swoje problemy,
decydujesz się na życie nie mniej ich pełne. Zrobimy wszystko, żeby ci pomóc.
Zaczęłam przytupywać. Pierwsze chwile istotnie były zawiłe. Przypomniałam sobie
rady mojej kosmetyczki, która zalecała mi gimnastykę mięśni okalających usta, co
podobno miało przeciwdziałać zmarszczkom. Stałam więc przytupując i wykrzywiałam
usta na wszystkie strony z nadzieją, że co dobre na zmarszczki, będzie równie
dobre na rozgrzanie zziębniętych policzków. Musiałam wyglądać idiotycznie.
Nagle trzasnęły drzwi i na peron wpadł wysoki mężczyzna w krótkim baranim
kożuchu. Znieruchomiałam. Rozejrzał się w prawo, w lewo, wreszcie spojrzał przed
siebie. Uniósł rękę w niefrasobliwym geście powitania, zupełnie tak, jakbyśmy
spotykali się w umówionej kafejce i jakby dziwił go fakt, że dziewczyna siedzi
przy stoliku na długo przed umówioną godziną. Przeskoczył tor i zbliżył się do
mnie bez śladu zakłopotania na twarzy. Wyciągnęłam do niego rękę, którą uścisnął
krótko i energicznie. Rzeczowo wyjaśnił mi, że usnął w samochodzie przed
dworcem, sięgnął po dwie większe walizki, zostawiając mi mniejszą i ręczny
bagaż. Skoczymy przez tor, powiedział, bo do przejścia jest daleko. No, więc
skoczyliśmy przez tor, i to wydawało mi się miłe, ponieważ najwyraźniej nie
wykazywał szacunku dla moich lat, co kobietom w naszym wieku zawsze poprawia
samopoczucie.
Z tej strony dworca było lepiej niż z tamtej. Jarzeniówki świeciły pomarańczowo,
grube warstwy śniegu leżące na gałęziach łagodziły ciemne kontury. Mąż mojej
córki otworzył bagażnik i wrzucił do niego walizki, bez zbytniej dbałości o ich
ułożenie. Zauważyłam, że drzwiczki samochodu były nie domknięte, więc otworzyłam
je, zajęłam miejsce obok kierowcy i czekałam, aż on sam upora się z
oczyszczeniem przedniej szyby, zaszronionej i w dole przysypanej śniegiem. Potem
widziałam, jak otrzepuje ko-
6
Strona 1
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
zuch i jak zabawnie potrząsając głową, ręką strzepuje z ciemnych włosów białe
płatki tego ryżu, który ciągle padał. Tupnął kilka razy masywnymi butami,
później usiadł obok mnie, przekręcił kluczyk w stacyjce i powiedział, że trzeba
chwilę zaczekać, ponieważ silnik musi się rozgrzać. Skinęłam głową ze
zrozumieniem, wyjął paczkę papierosów, poczęstował mnie, wzięłam, podsunął
zapałkę, zapaliłam, on zapalił, silnik rozgrzewał się, a my milczeliśmy zgodnie.
Pomyślałam, że skoro używa zapałek, pomysł z zapalniczką był dobry i że była to
chyba ostatnia rada Ronalda, której posłuchałam, i że już nigdy nie będę
słuchała żadnych jego rad, ani jego zresztą, ani niczyich, będę słuchała tylko
siebie i koniec. Uczucie wielkiej ulgi. Westchnienie wielkiej ulgi. I wtedy
Piotr zapytał mnie, jaką miałam podróż. Wysunął nogi do przodu, włączył bieg,
samochód ruszył.
- Dobrą - powiedziałam. - Dziękuję.
- A w Warszawie?
- Wzięłam taksówkę i z lotniska pojechałam prosto na Dworzec Centralny.
- Dużo emocji?
Nie mogłam odpowiedzieć na tak zadane pytanie. Widocznie moje milczenie miało
jednak jakąś wymowę, bo Piotr na sekundę odwrócił głowę i spojrzał na mnie.
- No, tak - powiedział, jak gdyby za mnie.
I znowu przez chwilę jechaliśmy w milczeniu. A potem odezwałam się, trochę nawet
nieoczekiwanie dla siebie.
- Może kiedyś opowiem ci o tym, ale jeszcze nie teraz.
- Rozumiem.
- Chyba niczego nie rozumiesz.
Znowu spojrzał na mnie przelotnie, na chwilę odrywając wzrok od jezdni, którą
miał przed sobą. Skorzystałam z tych sekund i uśmiechnęłam się do niego.
- Być może rozumiem - powiedział. - Ale będę czekał.
- Na co?
- Na pani zaufanie.
7
Na pani zaufanie. Byłam ciekawa, jak zwróci się do mnie. Jego dopiski w listach
Marii wydawały mi się zawsze zdawkowe i formalne. Zwracał się jednocześnie do
mnie i do Ronalda używając zwrotu „kochani". Jednakże wtedy byliśmy dla siebie
zupełnie anonimowi, teraz już nie, teraz weszłam w jego życie, możliwe nawet, że
ten fakt nie budził jego zadowolenia. Nie dopisał się do ostatniego listu Marii
i nawet niepokoiło mnie to trochę.
- Masz zamiar mówić do mnie „pani"? - zapytałam po chwili.
- Matkę ma się tylko jedną. Przepraszam. Podobało mi się.
- Na imię mam Justyna, wiesz o tym.
Teraz ja spojrzałam na niego. Uniósł brwi i uśmiechnął
się.
- Wiem o tym, oczywiście.
- Proponuję Justynę.
- Dziękuję.
Zgasiłam papierosa i wyjęłam z torebki miętowe cukierki. Podsunęłam mu.
Spojrzał.
- Czy możesz mi podać? Jezdnia jest piekielnie oblodzona w tym miejscu.
Czujesz, jak nas niesie w bok?
Wsunęłam mu do ust cukierka, byłam pewna, że nie będzie czekał, aż się rozpuści,
tylko zgryzie go szybko. Nie
omyliłam się.
- Chciałam cię od razu uprzedzić o jednej rzeczy. Nie czytałam żadnej z twoich
książek. Czy jest ci przykro?
- Mam nadzieję, że może kiedyś sięgniesz po którąś.
- I ja tak myślę, ale do tej pory nie zrobiłam tego, chociaż Maria przysyłała
mi. Stawiałam wszystkie na półce, jedną obok drugiej. Pięć, prawda?
Skinął głową.
- Miałam zamiar przeczytać przed wyjazdem, ale nie zdążyłam, po prostu. Nie
czytałam tam w ogóle żadnych polskich książek.
- Z zasady, z braku czasu czy z braku ochoty?
- Z zasady.
- Mówisz dobrą polszczyzną. Twój prawidłowy akcent zdumiewa, jeżeli to prawda,
że od dwudziestu lat unikałaś rozmów po polsku.
- Tak, to prawda.
Ogarnęła mnie radość. Chociaż to jedno udało mi się ocalić.
Strona 2
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
- Mogę o coś zapytać, Justyno? -Tak.
- Czy Ronald bardzo ciężko to przeżył?
Och, dlaczego? Chociaż kilka dni, tydzień, dwa, żeby wszystko w sobie ułagodzić.
Dlaczego tak z miejsca? Papieros, miętowy cukierek i zaraz to pytanie. Czy ktoś,
kto pisze książki, może być doprawdy aż tak nietaktowny?
- Bardzo ciężko.
- Może się dziwisz, że mówię o tym nie czekając nawet chwili, kiedy wejdziesz
do naszego domu?
- Tak - odpowiedziałam szczerze.
- Niestety, nie mamy dużo czasu. Trzydzieści kilometrów przejeżdża się szybko,
nawet jeżeli będziemy dalej jechać w tym tempie.
- Nie rozumiem.
- Muszę cię uprzedzić o jednej rzeczy, zanim zobaczysz się z Marią. Mnie też
jest przykro, ale muszę, Justyno, przepraszam.
- Mów.
Może powiedziałam zbyt ostro, bo spojrzał na mnie niespokojnie i odezwał się
dopiero po chwili, z wahaniem:
- Twój kontakt z Marią był bardzo luźny.
- Tak. Byłyśmy oszczędne w listach.
- Raczej Ronald, raczej on pisywał do Marii.
- Tak.
Znowu umilkł. Wreszcie powiedział krótko:
- Nie znasz Marii.
- Widziałam ją ostatni raz, kiedy miała pięć lat, więc nie mogę jej znać.
9
- Maria należy do kobiet z do^ tradycyjnymi zasadami.
- Czy kobieta, która tna dwadzieścia ?^? ^at> moze w ogóle mieć pojęcie o
zasada^1? Żeby mieć naprawdę pojęcie o zasadach, trzeba w życ^u dobrze oberwać
po
łapach.
- I ja tak uważam. Natomiast Maria potępia ciebie
i sądzę, że powinnaś wiedzieć o tym.
Coś mi się nie zgadzało w tym wszystkim.
- Jej list, w którym pisała o moim przyjeździe do was, był bardzo serdeczny i
ciepły. Nie wiem, czy go czytałeś?
Nie odpowiedział. Spojrzałam na niego. Patrzył przed siebie, ale wiedziałam, że
czuje mój wzrok na swojej twarzy.
- Czytałeś go?
- Sam dyktowałem ten list Marii. Zaskoczył mnie.
- Jeżeli jest aż tak zasadnicza, dlaczego zgodziła się pisać pod twoje
dyktando?
- A to już inna sprawa. Zgodziła się. Ja natomiast, jeżeli sprawia ci to
jakąkolwiek radość, uważam, że zrobiłaś wspaniale. Myślę, że poradzisz sobie z
Marią.
- Nie jestem taka pewna. Teraz nie jestem pewna. W każdym razie lepiej, że
wiem. Dziękuję ci.
- Zatrzymam się tutaj, chciałbym, żebyś wysiadła chociaż na trzy minuty.
Słuchaj, stąd jest taki widok, że można zwariować ze szczęścia.
Zatrzymał wóz na poboczu, ale nie ruszaliśmy się/
z miejsc.
- W tym liście był taki zwrot: „Jestem przekonana, że polubisz mojego męża,
chociaż nie jest łatwy". Przypominasz sobie?
-Tak.
- Chyba Maria napisała to sama?
- Nie, Justyno. To ja sądzę, że mnie polubisz, chociaż
nie jestem łatwy.
Ciągle nie mogłam uwierzyć. Ani jednego zdania od
Marii? Ani jednego?
10
- Dyktowałeś jej cały list? Od początku do końca? Nie było w nim żadnego słowa,
które pochodziłoby tylko od niej?
- Żadnego. Chciałbym...
Urwał gwałtownie. Patrzyłam wyczekująco, ale milczał.
- Chciałbyś...?
- Chciałbym, żebyś wysiadła - powiedział lekko, nie ukrywając, że ucieka od
Strona 3
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
poprzedniej myśli, bo mówiąc uśmiechnął się żartobliwie.
Wysiadłam zatem. Noc była jasna od śniegu i księżyca. Nawet nie zauważyłam, że
jechaliśmy pod górę. Przestało padać i widziałam przed sobą, w dole, miasteczko
przysypane bielą, zabudowane ciasno, ciche i śpiące. Wczoraj o tej porze stałam
przy oknie mojego pokoju w Londynie, żegnając na zawsze nocną Hillcroft Cres-
cent, ulicę Ealingu, do której zdołałam przywyknąć, ale której nigdy nie
pokochałam. Za mną stały zapakowane już trzy walizki, a w nich wszystko, co
zabierałam, pode mną, w pokoju na parterze, Ronald przemierzał zapewne po raz
tysięczny tej nocy trasę od okna do drzwi swojego gabinetu. To było wczoraj o
tej porze, niepojęte. Nie wiem, jak długo staliśmy w milczeniu patrząc na
wtulone między pagórki miasteczko. Ani jednego słowa od Marii. Ani jednego.
- Zmarzniesz - powiedział Piotr łagodnie.
- Chwileczkę... - powiedziałam nie panując nad drżeniem głosu.
Ani jednego słowa od Marii. A więc to tak, zrozumiałam: „chciałbym..." dać ci
czas na pogodzenie się z myślą, że Maria nie czeka na ciebie. No, trudno.
Trudno.
- To takie małe miasteczko.
Już się opanowałam. „To takie małe miasteczko" powiedziałam spokojnie.
Siedzieliśmy w samochodzie, kiedy wyjaśnił krótko:
- Wielkie miasta są nie dla mnie. Duszę się.
- A Maria?
11
- Maria? - zawahał się. - Maria jest szczęśliwa, jeżeli znajduje się obok mnie.
Wtedy sceneria w ogóle nie liczy się dla Marii.
Roześmiałam się.
- Czy to zarozumiałość?
- Nie. Klęska. Przestałam się uśmiechać.
- Myślę, że inaczej wyobrażałaś sobie nasze spotkanie - powiedział po chwili.
- To prawda. Spotkania z Marią w tej chwili nie wyobrażam sobie w ogóle.
- Nie bój się.
- Po tym, co powiedziałeś? Jak mam się nie bać?
- Przecież jesteś odważna. Jesteś cholernie odważna. Podziw zabrzmiał w jego
głosie, a ja nie oponowałam,
ponieważ sama myślałam podobnie.
- Gdybym wiedziała, że stosunek Marii do mojej sprawy jest taki, zatrzymałabym
się w Warszawie. Nie ze względu na siebie, ale ze względu na nią.
- Popełniłabyś błąd. Masz w stosunku do Marii poczucie winy?
Otwartość jego pytań zaskakiwała mnie.
- Czasami.
- Dużo o tym myślałem. Bywało ciężko, prawda?
- Bywało. Zapalisz?
Podsunęłam mu paczkę papierosów, spojrzał.
- Dziękuję, wolę swoje.
Wyjął z kieszeni paczkę ekstra mocnych i podał mi. Wyciągnęłam papierosa i
włożyłam mu do ust. Zaczęłam szukać w torebce swojej zapalniczki.
- To przecież beznadziejne, znaleźć coś w tym bałaganie. Zapałki leżą na półce
przed tobą.
- Czy Maria - zapytałam podając mu ogień - też miewa taki bałagan w torebce?
- O, nie. Maria nigdzie nie miewa bałaganu. Jesl
systematyczna.
12
- Kochasz ją?
- Myślę, że tak.
Zaciągnął się, wypuścił dym i dorzucił nie wyjmując papierosa z ust:
- Chwilami bardzo jej nie lubię.
- Za co?
- Za brak bałaganu na przykład. Za to, że ściąga włosy w tyle głowy i nie
pozwala im żyć tak, jakby chciały. Nawet w nocy, nigdy nie widziałem jej włosów
rozrzuconych na poduszce. A ma takie piękne, zobaczysz.
- Jest ciemną blondynką?
- Nie. Czysta miedź. Mijamy motel „Pod Sosnami", po prawej stronie, jeden z
lepszych w Polsce.
Zwolnił, odwróciłam głowę. Dwa związane ze sobą prostokąty, jeden niższy, drugi
wyższy. Brązowe belki, białe kwadraty okien.
- Świetna kuchnia.
- Czy Maria dobrze gotuje?
- Dobrze. Jej specjalnością są pierożki z mięsem.
Strona 4
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
- Przysłała mi kiedyś książkę kucharską.
- Postawiłaś ją obok moich?
- Tak. Nie lubię gotować. I przywykłam do angielskiej kuchni.
- Nie wiem, czy...
- Nie po to wróciłam. Angielska kuchnia należy do mojej przeszłości.
- I twoje przyzwyczajenia?
- I moje przyzwyczajenia.
- Czy podjęłaś już jakieś decyzje?
- Właściwie nie. Chciałabym spędzić u was miesiąc i w tym czasie zorientować
się w możliwościach, pona-wiązywać kontakty. Potem coś postanowić.
Skinął głową ze zrozumieniem.
- Nie postanawiaj zbyt szybko.
- Nie mam zamiaru.
Wyjął z ust papierosa i trzymał go teraz między palcami prawej ręki, leżącej na
kierownicy.
13
- Chcę cię prosić o coś, Justyno.
- Słucham?
Poruszył głową niespokojnie i poprawił się w fotelu.
- Gdziekolwiek będziesz w okresie Wielkanocy, przyjedź do nas.
- Dobrze.
- Nawet, jeżeli to będzie dla ciebie trudne? Papieros między palcami drżał.
Drżały palce. Było już
coś między nami, co pozwalało mi przypuszczać, że nie dotknę go żadnym pytaniem.
A jednak pytać nie chciałam.
- Obiecuję ci to.
Papieros wrócił do ust i Piotr zaciągnął się.
- Dziękuję.
W chwilę później, po dalszej drodze, która upłynęła nam w milczeniu,
podjechaliśmy pod dom. Był położony na skraju wsi, parterowy, z dachem pochyłym,
przysypanym śniegiem. Tylko w jednym oknie paliło się światło. Piotr podjechał
pod drzwi wejściowe, które uchyliły się natychmiast. Jeszcze siedziałam w
samochodzie, kiedy zobaczyłam Marię. Stanęła na ganku otulona białą, wełnianą
chustą. Znieruchomiała i patrzyła w okna samochodu. Piotr wysiadł, otworzył
drzwiczki z mojej strony. Wtedy ona zeszła ze stopnia, a ja niezgrabnie
wydostałam się na zewnątrz i tak stałyśmy na wprost siebie, aż ona zbliżyła się
i położyła mi
rękę na ramieniu.
- Mamo -powiedziała dorosłym, obcym głosem, którego właściwie nigdy nie
słyszałam.
I wtedy oparłam głowę o białą chustę i zaczęłam płakać tak rozpaczliwie, tak
szarpiąco, tak nieoczekiwanie
dla siebie.
- Przestań - powiedziała Maria i przytuliła policzek do
mojej futrzanej czapki. - Przestań...
A potem ugięły się pod nami nogi i usiadłyśmy na ośnieżonym stopniu, i wszystko
stało się zupełnie nie do zniesienia.
14
II
Poniedziałek
Drogi Ronaldzie, jestem tu już od tygodnia i zgodnie z obietnicą, piszę, żebyś
wiedział, jak układa mi się wszystko. A więc, układa się zupełnie dobrze,
chociaż są problemy, ponieważ Maria...
Poniedziałek
Drogi Ronaldzie, minął już tydzień od mojego przyjazdu i zgodnie z obietnicą
piszę, żebyś wiedział, jak układa mi się wszystko. A więc nie ma problemów,
jestem zdrowa i w dobrej formie. Jedynie moje stosunki z Marią...
Poniedziałek
Drogi Ronaldzie, dziś mija tydzień, więc tak jak obiecałam - piszę. Wszystko
układa się po mojej myśli. Wysłałam już listy i zawiadomiłam moich dawnych
kolegów, że wróciłam. Zima tu jest o wiele ostrzejsza niż u nas...
Poniedziałek
Drogi Ronaldzie, dziś mija tydzień od mojego przyjazdu, więc piszę, tak jak
obiecałam. Wszystko układa się po mojej myśli. Zima u nas jest o wiele
ostrzejsza niż w Anglii, ale nie marznę, bo w domu ciepło, a ja nie chodzę na
żadne dłuższe spacery. Dzieci w Polsce o tej porze mają zimowe wakacje, więc
Strona 5
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
Maria spędza dużo czasu ze mną, chociaż korzystając z tego, że nie pracuje w
szkole, odrabia zaległości w czytaniu prasy tygodniowej. Piotr siedzi nad swoją
kolejną książką, a ja zaczęłam robić sweter z tej beżowej wełny, którą kupiliśmy
u Sandersa przed moim wyjazdem. Dobrze zrobiłam
15
zabierając tę wełnę, ponieważ w pobliżu nie ma sklepów, w których można...
Wtorek
Drogi Ronaldzie, wczoraj minął tydzień od mojego przyjazdu i tak jak obiecałam,
piszę do Ciebie, żebyś wiedział, co się ze mną dzieje. Zima u nas jest o wiele
ostrzejsza niż w Anglii, ale ja jestem zachwycona. Wiesz, jak lubię śnieg, w
Londynie mam go zawsze za mało...
Piątek
Drogi Ronaldzie, w poniedziałek minął tydzień od mojego przyjazdu, a ja ciągle
nie mogę jakoś zebrać się, żeby do Ciebie napisać. Zima jest! u nas o wiele
ostrzejsza niż w Anglii, za oknami biało, wiesz jak! lubię śnieg, więc bardzo
mnie cieszy ta mroźna pogoda. \ Dojechałam dobrze i nawet nie zmęczona. Piotr
wyjechał po mnie na dworzec. Bardzo go łubie, jest bezpośredni i otwarty. Mówi
to, co myśli. Maria natomiast jest zupełnie inna, trudno mi nawiązać z nią
kontakt. Jesteśmy sobie zupełnie obce. Jak-inaczej to zdanie wygląda w myślach,
a jak inaczej na papierze. Okazuje się, że więź biologiczna nie wytrzymuje
pewnych układów. Oczywiście, nie mogę mieć do Marii żalu, bo układy, które
istniały, nie były zależne od niej, a jedynie ode mnie. Jest mi tu przeraźliwie
ciężko i czuję się zagubio...
Piątek
Ronaldzie, mój drogi, wybacz, że do tej pory nie pisałam, ale nie mogę zebrać
myśli. Wiele dzieje się tutaj nie tylko wokół mnie. Zbyt duża dawka, rozumiesz?
Nie nadążam z myśleniem, chociaż mam na nie sporo czasu. Zaczęłam robić sweter z
tej beżowej wełny, którą kupowaliśmy u Sandersa przed moim wyjazdem Przyda mi
się, ponieważ zima w Polsce jest dużo ostrzejsze niż u nas...
16
piątek
Ronaldzie, mój drogi, zima u nas jest dużo ostrzejsza niż u Was i dlatego
zaczęłam robić sweter z tej beżowej wełny, którą, pamiętasz, kupowaliśmy razem u
Sandersa na dzień przed moim wyjazdem...
Niedziela
Ronaldzie, mój drogi, nareszcie zebrałam się, żeby napisać do Ciebie obszerny
list, który powinnam wysłać już dawno, bo z pewnością chciałbyś wiedzieć, jak
układa misie życie tutaj. A więc, nie ma żadnych problemów. To znaczy jest
jeden, bardzo istotny: jesteśmy sobie z Marią zupełnie obce. Powiedziałeś, że
tak będzie, więc możesz mieć pełną satysfakcję, chociaż wierzę, że nie
przyniesie Ci ona zadowolenia, a zresztą nie wiem, może przyniesie. Ostatnio
wiem w ogóle bardzo mało, a to co wiem, na nic się nie przydaje. Czuję, że nie
powinnam dziś pisać tego listu, ponieważ jestem dziwnie rozdrażniona. Spada
ciśnienie i może dlatego nie czuję się najlepiej. Skończyła mi się czekolada w
proszku, którąjak wiesz, lubię pić przed snem. Tutaj można dostać kakao, ale ma
zupełnie inny smak niż u nas...
- Jadę do miasta, Justyno. Może masz ochotę? -Tak.
Wrzuciłam kłębek beżowej wełny do koszyka i podniosłam się.
- Bez pośpiechu. Chciałbym wyjechać za piętnaście minut.
- Dobrze. Czy będziesz mógł zawieźć mnie na pocztę? -Tak.
- Chciałabym wysłać telegram do Ronalda. Jestem u was już prawie dwa tygodnie i
nie odezwałam się do niego nawet słowem, myślę, że jest niespokojny. Jak ci dziś
poszła praca?
- W ogóle mi nie poszła. Przez trzy godziny stałem w oknie i patrzyłem przed
siebie. Widziałem, jak dwa psy
2"'Między../
17
kotłowały się w śniegu. Ten czarny, wiesz, od tych, którzy I mają dom przy
krzyżu, i ten łaciaty jak krowa. Ten, który za tobą leciał wczoraj. A ty, co
robiłaś?
- Sweter. Nie napiłbyś się kawy przed wyjazdem?
- Rozumiem przez to, że ty masz ochotę napić się kawy przed wyjazdem. -
Strona 6
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
Roześmiał się. - Dobrze, mogę się napić.
Idąc do kuchni zajrzałam do pokoju obok. Maria leżała na tapczanie przykryta
kocem. Nie widziałam jej twarzy, bo czytała jakieś pismo i spoza niego
odpowiadała na moje pytania.
- Nie, dziękuję, nie mam ochoty na kawę.
- Jedziemy z Piotrem do miasta. Czy coś trzeba kupić?
- Nie, dziękuję, wszystko jest.
Zniecierpliwiony ruch nogi pod kocem. A zatem zamknęłam drzwi. Przygotowałam
filiżanki, nasypałam kawy i zalałam ją wrzątkiem. Kiedy weszłam do pokoju, Piotr
siedział w fotelu.
- Dziękuję.
Wziął ode mnie filiżankę i postawił na niskim stole. | Usiadłam w drugim fotelu.
- Jutro Maria zaczyna pracę - powiedział.
- Wiem.
- Ja także jutro wyjadę na kilka godzin przed południem.
- Bardzo dobrze. Wydaje mi się, że za dużo siedzisz
w domu.
- To teraz, kiedy Maria miała przerwę. Często bywa
inaczej.
Zapytałam spojrzeniem. To forma pytania, na którą można nie udzielać odpowiedzi.
- Tak. Bywa inaczej, wyjeżdżam czasami z domu i wracam przed powrotem Marii.
Mówił cicho, jakby obawiając się akustyki domu.
- Maria o tym nie wie.
Ten dodatkowy komunikat dorzucił już prawie szeptem. Skinęłam głową. Piotr
wyciągnął przed siebie nogi i patrzy!
18
fla czubki butów. Ja też na nie patrzyłam. Zaczął poruszać nimi w lewo, w prawo,
ruchem rytmicznym, wahadłowym, stały się zegarem, który odmierzał czas. Czas,
który dzielił go 0d jutra? Nie miałam pojęcia. Maria weszła do pokoju, stanęła
obok Piotra i powiedziała grymaśnie:
- Chcę na kolana. "\,
Podciągnął nogi. Usadowiła się jak dziecko, objęła Piotra za szyję i przytuliła
głowę do jego ramienia. Koteczka. Była to jednak koteczka natrętna, którą
człowiek miałby ochotę odsunąć od siebie, ale nie robi tego litując się nad jej
potrzebą czułości. Czy Piotr odbierał to podobnie? Zastanawiałam się nad tym
wiele razy przez te minione dwa tygodnie.
W twarzy Marii piękno i brzydota wymieszane były nierozłącznie. Nikt chyba nie
mógł powiedzieć: piękne w niej jest to, brzydkie to. Wolałabym, tak, na pewno,
zdecydowaną brzydotę, którą przytłumiałby wdzięk. Nie miała Maria wdzięku. Nawet
te jej przytulania do Piotra były właściwie bardziej lepkością niż wdziękiem.
Wymuszaniem czułości na siłę. Czułości, której nie było? Zauważyłam, że Piotr
sam nigdy nie wyszedł Marii naprzeciw. Jeżeli i Maria zauważyła to, musiała być
bardzo nieszczęśliwa. Pomimo całej niechęci, którą odczuwałam, było mi jej żal.
Siedząc na kolanach Piotra patrzyła na mnie wzrokiem bez wyrazu. Patrzyła tak na
mnie od dwóch tygodni, męcząc mnie tym straszliwie. Ta chwila na ganku, która,
jak wtedy myślałam, miała znaczyć dla nas wiele, dla Marii była chyba jedynie
krótką awarią nerwów, niczym więcej. Nasze rozmowy. Zdawkowe, puste, ze strony
Marii raczej nieuprzejme. Nigdy nie stawiała mi żadnych pytań, a na moje
ostrożne próby poruszania spraw ważnych, jak myślałam, dla nas obydwu,
odpowiadała milczeniem lub odejściem.
Musiałam to rozumieć. Miała do mnie żal. Słuszny z jej punktu widzenia.
Zostawiłam ją przecież te dwadzieścia lat temu, stawiając w życiu wszystko na
swoją miłość do Ronalda. Czy wiedziała o moich staraniach, żeby ją
19
sprowadzić do Anglii? O sprzeciwie jej ojca? O argumencie, którym mnie złamał?
Wybrałaś, napisał, więc zostaw mi Marię w pustce, która mnie otacza, bądź
uczciwym człowiekiem, chociaż w tym jednym. Jeszcze na lotnisku mówiłaś,
kochany, to nie potrwa długo, głupie dwa miesiące, pamiętasz chyba, że tak
mówiłaś. Zostaw mi Marię, jeżeli chcesz, żeby moje życie coś dla mnie znaczyło.
Nigdy o nic nie prosiłem, Justyno, a teraz błagam cię, zostaw mi ją, zaprzestań
tych starań, które do końca niszczą mi życie.
Mam ten jego list, wrócił ze mną. Ile łez wylałam w angielski, tweedowy rękaw
Ronaldowej marynarki. Płaciłam za miłość, która dopiero po latach stała się dla
mnie nieznośna, płaciłam Marią i była to cena, której rozmiarów nikt nie zna,
Strona 7
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
jedynie ci, którzy kiedyś płacili podobnie. I chyba stąd wzięła się decyzja, że
skoro tak, muszę stworzyć siebie na nowo, as ifhad not existed, jak gdybym nie
istniała. W trzy lata później stałam się Angielką, nostryfikowałam dyplom,
zaczęłam pracować w szpitalu. Mój polski akcent, przebijający w poprawnym
składniowo angielskim, podobno dodawał mi wdzięku. Bardzo możliwe, bywa tak.
Pamiętam siebie z tamtego okresu. Lubiłam swoje odbicie w lustrze i we wzroku
Ronalda. Potem minęły lata, osiadł na mnie kurz. Tylko moje odbicie we wzroku
Ronalda pozostało czyste.
- Jeżeli mamy jechać, Justyno...
Piotr wymownie spojrzał na moją kawę, której nie ruszyłam.
- Już.
Wypiłam szybko, kilkoma łykami, kawa zdążyła wystygnąć.
- Czy musisz? - zapytała Maria przyklejając się jeszcze
mocniej do Piotra.
- Muszę. Obiecałem dziś uzgodnić termin spotkania autorskiego w Domu Kultury. A
Justyna chce wysłać telegram do Ronalda.
- A co się stało? - zapytała Maria patrząc na mnie ze
zdumieniem.
20
- Nic się nie stało. Muszę się do niego odezwać w końcu.
- Nie zrobiłaś tego do tej pory?
- Wyobraź stobie, że nie.
- Czas najwyższy.
Zeszła z kolan Piotra i wzruszyła ramionami.
- Nie rozumiem tego - powiedziała szorstko. -Dobrze, że chociaż ja napisałam do
niego.
- Ty napisałaś do Ronalda?
- A cóż w tym dziwnego? Widocznie taki jest podział ról.
- Nie rozumiem.
- Widocznie moją rolą jest zostawanie przy mężczyznach, których ty rzucasz,
mamo. Jedźcie już. I niech ona wyśle ten telegram, na miły Bóg, Piotrze.
Maria wyszła z pokoju. W progu, odwrócona do nas plecami, wzruszyła ramionami
jeszcze raz.
- Wstań, Justyno -powiedział spokojnie Piotr. -Wstań i jedziemy.
Poruszyłam głową przecząco.
- Nigdzie nie jadę. Nie wysyłam żadnego telegramu. I nie przekonuj mnie. Mam
cholernie dosyć życia pod presją. Mam cholernie dosyć dyktand. Mam cholernie
dosyć tego wszystkiego.
- Przecież sama chciałaś wysłać telegram.
- Teraz nie chcę.
- A myślałem, że jesteś pozbawiona histerii. Wstałam.
- Widocznie źle myślałeś. Gdzie jest moja torba? Przynieś mi płaszcz, proszę
cię. Zmienię buty i zaraz będę gotowa. Jadę z tobą, ale nie wieź mnie na żadną
pocztę, nawet nie przejeżdżaj obok poczty. Nawet nie próbuj.
- W porządku - powiedział Piotr.
Przeszłam do pokoju, który przygotowali dla mnie. Mieszkałam tu już prawie dwa
tygodnie, ciągle jak w hotelu. Rozpakowałam tylko tę walizkę, w której miałam
swoje najbardziej osobiste rzeczy i prezenty przywiezione dla nich. Zdjęłam
domowe pantofle i zaczęłam wkładać buty. Suwak
21
I
?
zaciął się, wiedziałam, że zacięła go moja wściekłość, bo] zazwyczaj chodził
lekko. Drzwi uchyliły się i weszła Maria.
- Jeżeli uraziłam cię czymkolwiek, to przepraszam - powiedziała, patrząc na
mnie wrogo.
- Jestem z wizytą w twoim domu, nie mogę odpowiadać złym słowem za gościnność.
Suwak puścił, więc zaciągnęłam go do końca i wstałam.
- Myślę, że będę musiała wyjechać wcześniej, niż to planowałam, Mario. My
siebie nie odnajdziemy.
- Ja ciebie nie szukam. Już dawno przestałam szukać, mamo. We mnie od lat
wszystko jest wypalone do końca. Im'' jestem starsza, tym mniej ciebie rozumiem.
Tym mniej rozumiem to, co kiedyś zrobiłaś. Gdybym miała dziecko...
Urwała i odwróciła głowę w bok krótkim, gwałtownym ruchem. A we mnie wszystko
zmiękło, bo ona nie miała dziecka i od Piotra wiedziałam, że nigdy nie będzie
Strona 8
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
miała. Podeszłam do niej.
- Przestanę i ja ciebie szukać, zobaczysz, że wtedy to się jakoś ułoży -
powiedziałam niepewnie.
- Proszę cię o jedno, nie wyjeżdżaj przed tym terminem, który został ustalony.
Proszę cię o to, mamo. Obiecuję, że się
postaram...
- Nie staraj się, zostawmy to tak. L Spojrzała na
mnie i zobaczyłam łzy.
- Postaram się - powtórzyła nieporadnie. Chciałam ją pocałować, ale nie
zrobiłam tego. Wytarła]
jeden policzek wierzchem dłoni.
- Ciężko jest nam, mamo - powiedziała.
To było pierwsze przyjazne zdanie, które od niej usłysza-j łam. Tamte z
przeproszeniem i obietnicą starania były dyktowane przez Piotra, tak jak list,
wiedziałam o tym.
- Ciężko - przyznałam.
- Piotr na ciebie czeka. Czy mogę ci w czymś pomóc? Rozejrzała się po pokoju,
do którego nie wchodziła od
dnia mojego przyjazdu.
- Nie, Piotr poszedł po mój płaszcz.
22
- Nie rozpakowałaś nawet walizek - zauważyła.
- Rozpakowałam jedną. Reszta rzeczy nie jest mi potrzebna.
Wszedł Piotr z moim płaszczem w ręku. Uważnie spojrzał na Marię, potem na mnie.
- No jak?
- l'm ready - powiedziałam bezmyślnie.
Dopiero, kiedy napotkałam ich spojrzenia, dotarło do mnie echo tych słów.
- Jestem gotowa - powtórzyłam.
III
- Chciałbym ci, Justyno, przedstawić Szymona, który ? zresztą zna ciebie z
moich opowiadań. To jest matka Marii, ona z kolei o tobie nie słyszała. Szymon
jest moim przyjacielem, żeby to uściślić.
Przechyliłam głowę i uśmiechnęłam się do tego mężczyzny miło. Ubrany był
niedbale, ale niedbałoscią starannie przemyślaną. Wysoki, dużo wyższy od Piotra
i dużo potężniejszy. No i dużo starszy. Spojrzenie miał uważne, bystre.
- Malarz? - zapytałam podając mu rękę. Roześmiał się.
- Pomyłka. Niech pani próbuje dalej.
- Nadleśniczy na urlopie.
- Pomyłka.
- Tylko w połowie - wtrącił się Piotr.
- Rzeczywiście. Jestem na urlopie - zgodził się i patrzył na mnie wyczekująco.
- Lotnik.
- Blisko, ale zupełnie gdzie indziej.
- Blisko, ale zupełnie gdzie indziej... -zastanowiłam się. - Więc nie powietrze
i chyba nie ziemia. Zostaje morze.
- Tak - potwierdził. - Cieszę się, że pani odgadła. Staliśmy w holu Miejskiego
Domu Kultury, Piotr spojrzał na zegarek.
- Muszę uzgodnić moje terminy - powiedział. - Szymon, czy mógłbyś zabrać
Justynę do klubu? Tam kawa jest podła, moja droga, ale może nigdy jeszcze nie
piłaś podłej kawy z kapitanem żeglugi wielkiej.
- Zdaje mi się, że Piotr pozbywa się kłopotu pana
kosztem.
- Bardzo miły kłopot. Przyglądam się pani, ponieważ
jestem zaskoczony.
- Czym?
24
- Myślałem, że pani jest starsza.
- Już dawno minęło zrównanie dnia z nocą.
Strona 9
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
Uniósł brwi, spojrzał na mnie jeszcze uważniej, a potem zwrócił się do Piotra:
- I do tego nie jest głupia.
- Jest za to awanturnicą i histeryczką - powiedział Piotr z przyjaznym
uśmiechem.
- Wspaniale.
- Uważaj, Justyno. Zapnij pasy bezpieczeństwa. Och, tylko nie to, pomyślałam,
tylko nie to. Piotr
odszedł, a ja zostałam z Szymonem, który ciągle oglądał mnie i oglądał.
- No, dobrze - powiedział wreszcie z wyraźnym zadowoleniem. - To chodźmy na
kawę, chociaż prawdę mówiąc wolałbym herbatę. A pani?
- A ja, prawdę mówiąc, na nic nie mam ochoty, ale jeżeli już trzeba koniecznie,
to mineralną.
Klub był malutki, parę stolików, bufet i szafa grająca, mój wróg numer jeden.
Milczała, na szczęście. Oprócz nas nikogo w tym klubie nie było.
- Proponuję stolik przy oknie, odpowiada pani? Jeżeli tak, to proszę usiąść, a
ja...
Spojrzał w stronę bufetu i odszedł. Było mi zupełnie obojętne, przy którym
stoliku, więc usiadłam przy oknie.
- No i o czym pani myśli?
Bardzo szybko zjawił się z powrotem, niosąc na tacy wodę mineralną i dwie
szklanki.
- Nie ma herbaty?
- Jest. Kolor mi nie odpowiadał. Woda mineralna może być lepsza, gorsza, ale
kolor ma zawsze dobry. O czym pani myślała? Odpowiedź, sądzę, będzie: o niczym.
- Przyszedł pan tak szybko, że nie zdążyłam pomyśleć nawet o niczym.
- A jak pani myśli o niczym, to o czym pani myśli?
- Chyba o sobie, ale w jakiś taki nie uporządkowany sposób.
25
- Pani jest lekarzem?
- Tak.
- Specjalność?
- Ftyzjatra.
- Płuca?
- Płuca.
- I pani to lubi?
Czy ja to lubię, zastanowiłam się. Lubię. Lubię czy przywykłam? Nie, naprawdę
lubię.
- Czas na odpowiedź minął. Czy mogę pytać dalej?
- Proszę.
Było w tej rozmowie coś z telewizyjnego quizu, ale spojrzenie Szymon miał serio.
I bardzo przenikliwe.
- Dlaczego Piotr powiedział, że jest pani awanturnicą i histeryczką?
- Pewnie dlatego, że nie jestem. Gdybym była, Piotr nie powiedziałby tego.
- Histeryczkę też wykluczam, ale awanturnica? - zapytał żartobliwie. - Kto wie?
Proszę się zastanowić.
Uśmiechnęłam się.
- Nie będę się zastanawiać. Szymon uśmiechnął się także.
- Każda kobieta jest awanturnicą w jakiś sposób. Pani również i proszę się tym
cieszyć.
- W moim wieku to problematyczna sprawa. A w każdym razie niełatwa.
- Nigdy nie wybierała pani łatwych spraw. Zdziwiło mnie to twierdzenie, bo nie
pytał, czy wybierałam, po prostu stwierdzał.
- Wybierałam. Oczywiście, że tak. Dlaczego sądzi pan, że nie?
- Piotr opowiadał mi dużo i dużo sam o pani myślałem. Właściwie brakowało mi
tylko obrazu, teraz mam przed sobą i obraz. Jest pani piękną kobietą i sprawia
mi przyjemność, że mogę to powiedzieć, więc proszę nie zaprzeczać.
26
Sięgnęłam po butelkę wody mineralnej i uzupełniłam nasze szklanki. U diabła,
wiedziałam, dlaczego to robię. Chciałam, zwyczajnie, żeby zobaczył moje ręce.
Nie zawiodłam się, odebrał mi butelkę, sięgnął po dłoń i oglądał uważnie. Potem
odłożył ją na bok, jak jakiś przedmiot.
- Chyba wszyscy mężczyźni mówili to pani?
- Większość - przyznałam.
- No, więc ja nie powiem. Schowałam ręce pod stolik.
- Niech pani ich nie chowa, chciałbym patrzeć.
Strona 10
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
- O morzu wiem tylko tyle, że Conrad był Polakiem i nazywał się Korzeniowski -
powiedziałam, kładąc ręce na stoliku.
- To mi zupełnie wystarczy. Proszę mi raczej opowiedzieć, jak chce się tu pani
urządzić?
- Najchętniej w jakimś sanatorium.
- Czy w ten sposób chce się pani odciąć od życia, czy w nie wtopić?
- To bardzo trudne pytanie. Chciałabym zmienić życie.
- Ludzie w naszym wieku chorują na to pragnienie i najczęściej z nim umierają.
- Ma pan rację. Na Zachodzie ta potrzeba ma swoje imię. Nazywa się middle ofthe
road.
- Pośrodku drogi - powtórzył w zadumie. - Ja swoją połowę już dawno mam za
sobą, jestem bardzo starym człowiekiem. Mam sto pięćdziesiąt lat albo i więcej.
Może dwieście, może trzysta, straciłem rachunek.
Wszedł Piotr, Szymon odsunął krzesło.
- Siadaj. Załatwiłeś?
- Tak. Umówiłem się na czwartek. Mineralna? Nic innego nie ma?
Obejrzał się, przy barku nie było nikogo.
- Chyba trzeba zmienić lokal.
- Co proponujesz? - zapytał Szymon.
- Proponuję, żebyśmy wracali do domu i żebyś ty Pojechał z nami..
27
Spojrzeli na siebie w sposób, który mnie zastanowił. Zupełnie tak, jakby
propozycja Piotra wymagała szczególnej rozwagi.
- Nie wiem - powiedział Szymon krótko.
- Ja też nie wiem. Zastanów się.
Piotr opuścił głowę, strzepnął energicznie popiół rozsypany na blacie stolika.
Potem znowu spojrzał na Szymona, z napięciem może nawet większym niż przedtem,
wreszcie Szymon powiedział, że raczej nie.
- Raczej nie.
- Nigdy? - zapytał Piotr.
Wiedziałam, że muszę ich uwolnić od siebie. Rozejrzałam się, drzwi oznaczone
kółkiem i trójkącikiem były i w rogu sali.
- Przepraszam was na chwilę.
Wstałam, odeszłam szybko, ale wchodząc do toalety spojrzałam jeszcze w ich
stronę. Szymon tłumaczył coś Piotrowi, który potakująco kiwał głową. Zamknęłam
drzwi i oparłam się o ich obrzeże. Zauważyłam lustro, podeszłam do niego.
Poprawiłam grzywkę nad czołem, zlepiła mi się w brzydkie kosmyki, które
porozdzielałam paznokciami. Nie wzięłam torebki, nie mogłam poprawić makijażu,
malujesz się, mamo, zupełnie niepotrzebnie, przecież nie spodziewamy się gości,
ależ ja maluję się dla siebie, nie dla gości, po prostu szalenie lubię to
zajęcie.
Zmoczyłam palec i wodą odświeżyłam tusz na rzęsach, ale w ogóle byłam blada i
nie podobałam się sobie. Na to nie było rady. Poczułam znajomą falę gorąca i
drobne kropelki potu u nasady włosów. Na to może byłaby i rada, ale nie chciałam
żadnych proszków, miałam nadzieję, że uda mi się przebrnąć ten okres bez
lekarstw, ostatecznie było z tym wszystkim lepiej, niż sądziłam, że będzie.
Minęło szybko, ściągnęłam palcami wilgoć z czoła i opłukałam ręce. Ręcznika nie
było, wytarłam w spódnicę i wyszłam. Sytuacja przy stoliku zmieniła się o tyle,
że teraz Piotr tłumaczył coś Szymonowi, a on potakująco kiwał głową. Zamilkli,
kiedy usiadłam.
- Justyno - zwrócił się do mnie Piotr. - Szymon pojedzie z nami, jesteś
zadowolona?
- Tak - powiedziałam, jakby Szymona nie było. - On jest bardzo miły.
Poprosiłam, żeby mi pozwolili jechać z tyłu. Szymon oponował, tłumaczył mi, że
tam jest i ciasno, i większy hałas, ale ja wolałam, naprawdę. W drodze Szymon
pytał Piotra o książkę, szczególnie o jakiś rozdział, z którym Piotr nie mógł
się uporać, niewiele rozumiałam, bo ze mną nigdy nie chciał mówić o swojej
pracy. Z Szymonem najwyraźniej tak, Szymon swobodnie obracał się w nieprawdziwym
życiu stwarzanym wyobraźnią Piotra, mówił o postaciach i zdarzeniach, jakby sam
oddychał powietrzem maszynopisu, jakby był wyjęty z jego kartek.
- Wydaje mi się - mówił, na przykład - że Zuzanna nie powinna przerwać urlopu.
Powinna zwyczajnie powiedzieć Aleksandrowi, że o wszystkim wie, i to on powinien
wyjechać. Ale może masz rację, może ja przeceniam Aleksandra, który wysłuchałby
tego i siedział jak gdyby nigdy nic.
Strona 11
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
- Na pewno nie ruszyłby się stamtąd, przecież to jest prymitywny facet.
- No, tak. A ty Zuzannę musisz mieć samą.
- Muszę ją mieć bez Aleksandra.
Pomyślałam o Ronaldzie, do którego nie wysłałam telegramu. Co teraz robi? Może
pojechał do Windsor odwiedzić Lindę i dzieci? Może ogląda mecz w telewizji?
Amoże po prostu śpi. To okropne, że nie potrafię napisać do niego listu. Co robi
Mrytle, moja kotka? Jak tylko gdzieś się zadomowię...
- A teraz o czym pani myśli, Justyno?
Szymon oparł ramię o poręcz fotela i odwrócił się w moją stronę.
- Myślę o tym, że jak tylko gdzieś się zadomowię, będę musiała znaleźć sobie
kotkę. Białą w szare łatki.
- To, co się lęgnie w głowach kobiet, przechodzi pojęcie. Słyszysz, Piotr? Nie
ma dachu nad głową, nie ma pracy, jej
28
29
cały dobytek mieści się, jak mówiłeś, w trzech walizkach. Nie I ma chyba nawet
koncepcji na życie, ale wie, że musi znaleźć I sobie kotkę, wie, że to musi być
kotka biała w szare łaty, już widzi tę kotkę obok siebie, wprost głaszcze ją
myślami. Sięgnął po moją rękę i uścisnął ją.
- Proszę się nie gniewać. Znajdę taką kotkę i przywiozę, I gdziekolwiek się
pani zadomowi.
- Na imię musi mieć Mrytka.
- Z tym będzie największy problem, ale znajdę Mrytkę, 1 przekona się pani.
Zauważyłam, że Piotr zwolnił. Przejeżdżaliśmy obok I motelu „Pod Sosnami", który
chwalił mi kiedyś. Szymon odwrócił głowę.
- Zatrzymałem się tutaj - poinformował mnie.
Piotr jechał bardzo wolno i też patrzył na pudełkowaty! budynek. Potem skierował
wzrok na szosę i gwałtownie przyspieszył. Szarpnęło.
- Przepraszam - powiedział.
Kiedy stanęliśmy przed domem, było już ciemno. W jed-j nym z okien błękitniało
światło.
- Maria ogląda telewizję - powiedziałam. Wysiedliśmy, Szymon stanął przy
samochodzie i przez
chwilę patrzył przed siebie.
- A więc tak mieszkasz.
Piotr spojrzał na swój dom dziwnym wzrokiem, któregd nie potrafiłam odgadnąć.
Popłoch? Zaskoczenie? Obawa?
- Tak mieszkam - powiedział wyciągając z kieszeni! papierosy.
- Nie, ja dziękuję - odmówiłam.
Czułam, że zasycha mi w gardle, jak zawsze, kiedy sid czymś denerwuję. Zapalili
obydwaj, Szymon poklepał Piotra po ramieniu, jakby chciał mu tym gestem dodać
odwagi.
- Idziemy, stary - powiedział. - Nie ma na co czekaćj I ruszył z miejsca, za
nim Piotr. Szłam ostatnia, dopiero!
przy drzwiach zatrzymali się i puścili mnie pierwszą. Nacisnęłam kontakt. Rude
światło wydobyło z ciemności
30
drewnianą boazerię ścian, proste dębowe sprzęty i wielkie lustro obramowane
lisim futrem. W tym lustrze zobaczyłam moją córkę wychodzącą z drzwi
naprzeciwko. I tam ją zobaczył Szymon. Niepozorną, bladą, zaskoczoną.
- Przyprowadziłem gościa, Mario.
Skinęła głową jak kukiełka i nie ruszyła się z miejsca. Szymon podszedł do niej.
Sztywno wyciągnęła rękę ze zwieszoną dłonią, powiedziała: dzień dobry, ledwo
dosłyszalnym szeptem. Potem cofnęła się i zamknęła za sobą drzwi. Było to
naprawdę okropne. Spojrzałam na Piotra z niepokojem, ale on nie patrzył na mnie,
tylko przed siebie, wzrokiem nieobecnym.
- Tu jest wieszak.
Powiedziałam, żeby przerwać tę ciszę, przecież widzieli, że mają przed sobą
wieszak, i że to na pewno jest wieszak, a nie żadna atrapa, bo wisiał na nim
kożuch Marii i coś jeszcze. Dobrze zrobiłam, bo ocknęli się obydwaj, Piotr
pomógł mi zdjąć płaszcz, wziął od Szymona kurtkę.
- Pójdę do siebie, Piotrze - powiedziałam.
- Przeciwnie. Chciałbym, żebyś się z nami czegoś napiła.
Strona 12
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
- Za chwilę, dobrze?
- Ale koniecznie. Przyjdź jak najszybciej, pospiesz się, Justyno, bardzo
proszę.
Było w tym wyraźne naleganie. Otworzył drzwi prowadzące do jego pokoju, a ja
zaczekałam, aż wejdą tam, i poszłam do Marii. Zgasiła telewizor i siedziała na
fotelu w zupełnych ciemnościach. Poruszyła się, kiedy stanęłam w drzwiach. Nogą
odsunęła sąsiedni fotel.
- Siadaj, proszę.
Usiadłam płytko, z brzegu, jak speszona uczennica.
- Piotr umówił się na czwartek w przyszłym tygodniu.
- To dobrze.
- Przywiózł ze sobą znajomego, bardzo miły.
- Nie lubię tych wszystkich jego bardzo miłych znajomych, których zwozi.
Zawracają tylko głowę i przeszkadzają mu w pracy.
31
- Przecież on tu chyba nikogo nie zwozi?
- Czasami tak. Jak na przykład dziś.
- U was nie bywa wiele osób, Mario - powiedziałam oszczędnie.
Bardzo oszczędnie, bo pierwszy raz od chwili mojego przyjazdu, ktoś w ogóle
pojawił się w tym domu.
- Dlatego zamieszkaliśmy na wsi, właśnie dlatego, żeby Piotr mógł spokojnie
pracować i żeby ktoś nam wiecznie nie siedział na głowie. Przepraszam, mamo! -
zreflektowała się gwałtownie. - Nie bierz tego do siebie.
- No, ale może to nie najlepiej, że tak zupełnie odcięłaś się od ludzi.
- Ja? Od ludzi? Mam ich powyżej uszu. Weź poprawkę na to, że pracuję w szkole,
trafiłaś akurat na ferie. Ten wrzask, nie masz pojęcia. Te rozgrywki personalne.
O głupie kilka tysięcy ludzie skaczą sobie do oczu.
- Piotra praca też wymaga szerszych kontaktów, żeby coś pisać, trzeba...
- Nie stać nas na prowadzenie dwóch domów - przerwała mi. - Musieliśmy
zdecydować się na jeden, i dom na wsi to był nasz wspólny wybór, Piotr wiedział,
co robi. A zresztą jakie to ma znaczenie? Jest nam dobrze razem i tylko to się
liczy.
Zapaliła małą lampę, która dawała światło skąpe, przyciemnione wełnianym
abażurem. Przygładziła włosy, ale coś tam się nie zgadzało, bo wstała i podeszła
do lustra. Zdjęła gumkę, która przytrzymywała kitkę z tyłu głowy i sięgnęła po
szczotkę. Przechylona do przodu szybkimi ruchami rozczesywała włosy. Potem
wyprostowała się i odwróciła do mnie.
- Piotr, wydaje mi się, prosił, żebyś przyszła do nich?
- Zaraz pójdę, ale chciałabym namówić i ciebie.
- O, nie!
Rozczesane włosy nadawały jej twarzy przynajmniej jakiś charakter. Przypomniałam
sobie, co mówił o nich Piotr.
32
- Powinnaś tak się czesać, Mario, tak jest ładnie.
- Taka szopa? - spojrzała w lustro. - Przepraszam cię, mamo, ale wyglądam jak
dziwka.
- Czasami trzeba.
- No, wiesz!
Skarciła mnie, ale ja nie poczułam się winna, ponieważ wiedziałam, że mam rację.
Szybko porządkowała włosy ściągając je bezlitośnie do tyłu.
- Czy nie chciałabyś być trochę bardziej szalona? - zapytałam, przywołując na
twarz żartobliwy uśmiech, chociaż mówiłam poważnie.
- Nie. To nie w moim stylu. Każdy ma swój styl i powinien wiedzieć, co się w
nim mieści, a co nie. Ty, na przykład, ubierasz się w malownicze łachmany, ale
to jest w twoim stylu. Inna kobieta, nawet młodsza od ciebie, wyglądałaby w tej
spódnicy z frędzelkami jak głupia, a na tobie... no, cóż, ja nie włożyłabym tego
za nic.
- Może chciałabyś przymierzyć?
- Daj spokój! Nie zwariowałam. Postanowiłam, że spróbuję jeszcze raz.
- Piotr liczy na to, że pokażesz się tam, Mario. Chodź, pójdziemy.
- Nie, nie. Idź sama. Zaraz zacznie się film, zobaczę. Ja zwyczajnie nie mogę
słuchać tych jałowych rozmów. Pomyśl, cały wieczór zmarnowany, a przecież
Strona 13
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
mogliśmy obejrzeć telewizję, wypić kawę, być razem, po prostu. Po prostu, być
razem. Powiedz sama, czy to nie jest najważniejsze?
- To jest tak jak z tą spódnicą z frędzelkami - zaoponowałam delikatnie.
- Masz rację. Dla nas ten wieczór będzie zmarnowany, dla ciebie może nie.
Jakbym słyszała Ronalda, myślałam, poprawiając makijaż u siebie w pokoju, nawet
tu mnie dopadł poprzez Marię, zadzwoniłem do Dawida i powiedziałem, że nie
przyjdziemy, ależ dlaczego, poszłabym do niego bardzo chętnie, to chyba
niemożliwe, czy nie jest lepiej ten wieczór spędzić w domu,
3" "Między..fi'.':
zastanów się, powiedziałem Dawidowi, że właśnie ty nie lubisz dużych przyjęć,
ależ ja lubię duże przyjęcia, co za pomysł, ty lubisz duże przyjęcia, kochanie,
ty doprawdy nie lubisz.
Malowałam rzęsy, kiedy rozległo się pukanie. Szymon wszedł, rozejrzał się.
- Piotr robi kanapki, prosił, żeby pani przyszła.
Ja nie prosiłam, żeby Szymon usiadł, ale on usiadł. Opuściłam rękę ze spiralą.
- Ależ proszę się malować, to ładny widok. O, widzę, że czyta pani książki
Piotra. I jak?
- Mam małą skalę porównawczą, wstyd mi, ale właściwie nie znam naszej
współczesnej literatury. Wydaje mi się, że to jest niezłe. A jak pan sądzi?
- Jest dobrym pisarzem. Niestety, jego pierwsza książka była najlepsza. Miał
wtedy dwadzieścia dwa lata i to był znakomity debiut. Następne są słabsze, co
nie znaczy, że złe. Po prostu, on nie rozwija się jako pisarz.
Lewe oko było skończone, zabrałam się do prawego.
- Niepokoi mnie ta jego izolacja tutaj. To chyba zły pomysł. Milczenie.
Obejrzałam się, bo myślałam, że Szymon po
cichu wyszedł z pokoju.
- Uważa pan, że to dobry pomysł z tym domem na wsi? - powtórzyłam swoje
pytanie.
- Nie wiem.
- Nie chce pan o tym mówić, raczej.
- Tak, to był zły pomysł. Na swoich trzysta lat znam panią dwieście.
Zdumiewające, jak szybko to poszło. Ile rzęs zostało jeszcze do pomalowania?
- Na sztuki? -Tak.
- Ze dwadzieścia.
- Liczyła pani kiedyś swoje rzęsy?
- Nigdy.
Wstał, podszedł do mnie i ujął moją twarz swoimi dużymi, ciepłymi dłońmi.
34
- Policzę.
Przymrużyłam oczy, ale widziałam go, uśmiechał się spoglądając na moje rzęsy. I
nagle poczułam znowu to gorąco, krople potu na czole może nie były widoczne, ale
tym razem zwilgotniały mi policzki i szyja- Odciągnęłam ręką obcisły golf
swetra. Szymon ściągnął brwi i przyglądał rai się uważnie, nie liczył rzęs.
Jedną rękę pozostawił na mojej twarzy, drugą delikatnie przesunął po czole
ukrytym pod grzywką.
- Może chce pani, żebym uchylił ok110? - zapytał łagodnie.
Zaprzeczyłam ruchem głowy. Przymknęłam oczy.
- To zaraz przejdzie - powiedział. - Jeszcze tylko chwileczka.
Rzeczywiście przechodziło, ale nie otwierałam oczu.
- Na swoich sto lat, znam pana sto, Szymonie.
- Dziękuję, to najpiękniejsze, co mogła pani powiedzieć. Wyprostowałam się i
odetchnęłam głębieJ- Otworzyłam
oczy, a Szymon opuścił ręce. Schowałam spiralę do tubki.
- Proszę spojrzeć na mnie.
Wymagało to odrobinę dzielności. Stał, więc uniosłam głowę i spojrzałam.
- Jest pani ładna i to mnie cieszy. Uśmiechnęłam się do niego, no, bo co mogłam
zrobić
innego. Wstałam i włożyłam kosmetyczkę do torebki.
- Pójdziemy? - zapytał.
Piotra zastaliśmy w jego pokoju. Siedziałna kanapce, dla nas zostawił fotele.
- Przykro mi, Szymonie, ale Maria nie czuje się dobrze. Prosiła, żeby cię
przeprosić.
Sięgnęłam po dzbanek, w którym parzył herbatę.
- O, dziękuję ci, Justyno.
Podsuwał mi szklanki, patrzyłam na mego z ukosa, wydawało mi się, że myśli o
czymś bardzo intensywnie.
Strona 14
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
- Napijecie się czegoś? Justyno, whisky"? Szymon?
- Też, proszę.
35
- Tu jest ser, słone paluszki, orzechy. Przygotowałem i kilka kanapek, ale to
później. Powiedz, kiedy, Justyno...
- Już, już!
- Szymonie, tobie więcej?
- Ale bez przesady.
Czułam, że to nie będzie udany wieczór. I nie był.; Rozmowa nam nie szła, raz po
raz zapadało milczeniej z którym nie umieliśmy sobie poradzić. Czy wszystkiemu
było winne puste miejsce na kanapce obok Piotra? Chyba tak, w każdym razie ja to
tak odczuwałam. Zauważyłam, że Szymon patrzy chwilami na Piotra mrocznym
spojrzeniem pełnym troski. W układzie jego ust pojawiał się wtedy ślad goryczy,
nie wiem, może żalu, a może to był niepokój. Ciągle robiło mi się sucho w
ustach, jak wtedy przed wejściem do domu, popijałam tę suchość herbatą, pomagało
na trochę. Wisiało w powietrzu napięcie, którego istoty nie znałam, i może to
było w tym najgorsze, dla mnie, oczywiście. Chwilami coś się rozładowywało,
zaczynali mówić o sprawach obojętnych, słuchałam nieuważnie, bo w tych momentach
interesowało mnie bardziej to, co działo się we mnie.
Patrzyłam na Szymona. Tamta chwila, w której musiał przerwać liczenie moich
rzęs, obudziła we mnie jakieś dziwne uczucie i zaczęłam zastanawiać się, do
czego ono jest podobne, bo nie było obce, znałam je, ale z innych sytuacji.
Wreszcie pojęłam, że to jest wiążące uczucie intymności, że patrząc teraz na
Szymona, słuchając jak mówi, odbierałam wszystko tak, jakbym z nim spała, po
prostu, jakbyśmy przed godziną wyszli z łóżka. A co on odczuwał? Może już w
ogóle nie pamiętał. Może to była tylko moja sprawa, na którą trafił przypadkiem,
a odgadując jej ważność dla mnie złagodził ją właściwym sobie taktem. Mogło być
i tak. Kiedy dotarłam w myślach do tej możliwości, intymne skojarzenia wyblakły,
został tylko ślad, któremu jednak Szymon z powrotem nadał barwy, mówiąc do mnie
ciepło:
- Radziłbym nie pić tyle. Mrytki o tej porze powinny pić mleko.
36
I zwyczajnie zabrał mi szklaneczkę whisky, czemu zaprotestowałam skutecznie,
wypijając wszystko do dna, ponieważ przypomniał mi się Ronald i to jego wieczne
dyrygowanie tym, co mam pić, a czego nie pić, co mam jeść, a czego nie jeść,
doprawdy, przecież to ci szkodzi. Na szczęście Szymon sięgnął po butelkę,
śmiejąc się napełnił moją szklankę do połowy, stała znowu przede mną i teraz
mogłam już skończyć z piciem, co przyniosło mi ulgę, bo zupełnie na picie nie
miałam ochoty. Po jakimś czasie powiedziałam, że jestem zmęczona i chciałabym
się położyć.
- Oczywiście - zgodził się Piotr. - A ty jeszcze zostaniesz, Szymonie?
- Trochę.
- Jutro Maria idzie do pracy, a ja wyjeżdżam zaraz po jej wyjściu, pamiętasz? -
zapytał Piotr, kiedy podniosłam się z miejsca.
- Pamiętam.
- Będziesz się nudziła.
- Nie będę. Wstanę rano, umyję głowę, może napiszę list do Ronalda.
- Przed drugą będę w domu.
- Dobrze.
Szymon wstał, uścisnął mi rękę, nie powiedzieliśmy do siebie ani słowa.
Uśmiechnęłam się do nich i zamknęłam drzwi. Spoza tych, prowadzących do pokoju
Marii, dobiegał głos telewizora. Weszłam do swojego pokoju, posłałam tapczan,
ale nie chciało mi się rozbierać, więc wyciągnęłam się na wierzchu, bo poczułam
się nagle bardzo zmęczona. Pomyślałam, że właśnie teraz wypiłabym chętnie
szklankę gorącej czekolady i że bardzo tęsknię za Mrytle, której nie było obok
mnie.
37
IV
Właśnie zdjęłam ostatnią lokówkę, kiedy rozległ się! dzwonek. Rozczesałam włosy
pospiesznie, pewna, że idzie listonosz, który, być może, niesie jakąś odpowiedź
na moje listy. Ale to nie był listonosz. Szymon stał przed drzwiami, ośnieżony,
Strona 15
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
wielki, uśmiechnięty.
- No wie pan... - powiedziałam.
- A co?
- No, nic, proszę wejść.
Tupnął kilka razy przed progiem, rozpiął kurtkę, strząs-j nął z niej śnieg i
wszedł.
Oparłam się o ścianę i czekałam, aż się rozbierze.
- Pani naprawdę myślała, że ja nie przyjdę? - zapytał wieszając kurtkę. - Mów.
Tylko prawdę.
- Myślałam, jutro, pojutrze.
- Ale, w ogóle myślałaś o tym?
- Mówię, że myślałam.
- Wczoraj czy dziś?
- I wczoraj, i dziś.
- Uspokaja mnie to. Bałem się, że wyjdę na idiotę -powiedział szczerze. -
Chodźmy do twojego pokoju, dobrze?
Ja też wolałam. Już mi przemknęła przez głowę myśl, ??? będzie, jeżeli Maria
wróci wcześniej i zobaczy go tutaj. Jaką sentencję pod moim adresem wyciągnie ze
swojego osobliwego savoir-vivre'u, Chryste Panie. Na stoliku pod oknem leżał mój
list do Ronalda, ten, który zaczęłam pisać dziś rano, ale przerwałam zniechęcona
własną niemożnością i zajęłam się myciem głowy, co było łatwiejsze, i co z
pewnością trzeba było skończyć, jeżeli się zaczęło.
Poniedziałek
Drogi Ronaldzie, dziś minęły dwa tygodnie od mojego przyjazdu tutaj. Pogoda jest
piękna, taka, jaką lubię. Czuję się świetnie i jestem
38
y/ dobrej formie. Piotr i Maria są przemili. Tęsknię tylko za Mry...
Wolałam, żeby Szymon nie czytał tego listu, wiedziałam, że zna angielski i
mógłby to zrobić, nawet przelotnie spoglądając na rozłożony arkusz papieru. Przy
takim spojrzeniu, chcąc nie chcąc, dociera do świadomości patrzącego kilka słów.
A w moim liście nie było ani jednego słowa, którego mogłabym się nie wstydzić. /
miss only Mry... To jedno było prawdziwe, ale właśnie przez to, że było
prawdziwe, nie mogłam wysłać listu do Ronalda.
Szymona było dużo w fotelu. Patrzyłam na niego, ponieważ chciałam utrwalić w
pamięci jego twarz. Tego ranka nie potrafiłam jej sobie przypomnieć dokładnie.
Była to twarz dość szeroka, śniada, z głębokimi bruzdami wzdłuż policzków, szare
oczy pod gęstymi brwiami. Siwiejące włosy uczesane trochę nieporządnie.
- Teraz mów! - powiedział Szymon, który również nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Od czego mam zacząć?
- Przyglądałaś mi się bardzo uważnie.
- Nie pamiętałam pana twarzy dziś rano i bardzo mnie to męczyło.
- Już zapamiętasz? -Tak.
- Dobrze. Teraz mów, jak ci tu jest?
- Nie wiem, jak mi będzie.
- Pytam, jak jest. Milczałam.
- Czas na odpowiedź minął, Szymonie.
- Rozumiem. Czy widzisz jakąś radę na to?
- Nie widzę. Może wszystko ułoży się z czasem, kiedy będę ich widywać tylko z
okazji świąt, czy ja wiem?
- Liczyłaś na to, że znajdziesz w nich oparcie?
- Oparcie? Nie. Rodzinę. Tymczasem bardziej Piotr jest mi bliski niż ona...
39
- Czy to dla ciebie dramat, Justyno? Zawahałam się.
- To zawsze było dla mnie dramatem. Wbrew temu, co można sądzić. Teraz jest
dramatu ciąg dalszy. Martwi mnie jednak nie tylko sprawa moja i Marii. Sama
Maria mnie martwi, niezależnie od wszystkiego.
Szymon skinął głową.
- Ja po prostu... - znowu zawahałam się. - Myślałam, że ona jest inna. Dziwi
mnie jako człowiek, i to, widzisz, jest najgorsze. To nie znaczy, żebym chciała,
Strona 16
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
aby była do mnie podobna, fizycznie czy psychicznie. Nie, nie. Bardzo cenię
czyjąś odrębność, ale portret Marii zdumiewa mnie.
- Mówisz z trudem.
- Tak.
- A przecież ta rozmowa jest ci potrzebna. -Tak.
- Czy masz ochotę płakać?
- Nie.
- Bo, jeżeli masz...?
Łagodne, pytające spojrzenie. Siedziałam na pufie i byłam w spodniach, mogłam
więc podciągnąć nogi i przysiąść na nich w swobodnej pozycji, którą lubiłam.
Uśmiechnęłam się do Szymona.
- Nie zachęcaj mnie.
- Czasami trzeba popłakać.
- Nie zachęcaj mnie, mówię ci.
- Ja nie znam Marii. Wczoraj widziałem ją pierwszy raz. I też wydaje mi się, że
jest gorzej, niż przypuszczałem. Piotr opowiadał mi o niej dużo, ale w dość
specyficznych okolicznościach, więc brałem na wszystko poprawkę. Tymczasem chyba
i on brał poprawkę na okoliczności, w ten sposób dwie poprawki nałożyły się na
moją wyobraźnię. Rzeczywistość, Justyno, jest smutna.
- I ja tak sądzę. Czy on ją kocha? Jak myślisz? To wydaje się niemożliwe.
40
Szymon przechylił się do przodu, wsunął złożone dłonie między wyprostowane
kolana i kołysał się w zadumie. Bruzdy wokół ust sprawiały wrażenie głębszych.
- W jakiś sposób on ją kocha. W każdym razie nigdy od niej nie odejdzie, wiesz?
Jest na to za słaba, a on jest na to za silny.
- Może jej nie zostawi, ponieważ jest miłosierny, a ona już raz była
zostawiona. Jak to biblijnie zabrzmiało, słyszałeś?
- I to także. Słyszałem. O, jaka ulga, że można z tobą rozmawiać, tak długo
byłem sam z tym wszystkim...
Wyprostował się gwałtownie, sięgnął po zapalniczkę i zaczął bawić się nią
machinalnie. Płomyk błyskał i gasł, błyskał i gasł. Tak długo był sam z tym
wszystkim? Z czym był sam? Dlaczego? Co to w ogóle jest? Wszystkie te pytania
musiały być w moim spojrzeniu, bo Szymon pokręcił głową przecząco.
- Mam nie pytać?
- Nie pytaj.
- Zrobić herbaty?
- Tak.
- Może wolisz kawę?
- Nie, zrób bardzo mocną herbatę i wracaj szybko. Wróciłam szybko z dwoma
szklankami, znowu przysiadłam na pufie. Szymon westchnął i powiedział z
rezygnacją:
- Wiem, że to nieładne zastrzeżenie z mojej strony. Odpowiem na dwa twoje
pytania, Justyno. Zastanów się i pytaj o to, co jest dla ciebie najważniejsze.
Pomyślałam, że nie powinnam korzystać z tej propozycji, ale widocznie myślałam
zbyt krótko albo zbyt silna była moja potrzeba poznania prawdy.
- Czy rzeczywiście jesteś przyjacielem Piotra? Czy może tylko on czuje się
twoim?
- Zrównanie dnia z nocą świetnie robi kobietom.
- Nie we wszystkim. A więc to przyjaźń jednostronna. Cień smutku.
41
- Cenię Piotra. I może on zawsze na mnie liczyć.
- A ty na niego?
- Przestań, u diabła - powiedział ostro.
Wstałam i podeszłam do stolika przy oknie. Złożyłam list do Ronalda. Czułam się
jak człowiek, który zranił, a nie jak człowiek dotknięty, moje pytania okazały
się zbyt celne i widać trafiły w odpowiednie miejsce. Wyobrażałam sobie, jak
bardzo musi być Szymonowi przykro w tej chwili. Stanęłam za fotelem, w którym
siedział, i położyłam mu rękę na ramieniu. Przykrył ją szybko swoją dłonią.
- Jakże ci jestem wdzięczny za to, że się zbliżyłaś, Justyno.
- Skończmy tę rozmowę. Zeszliśmy na jakąś niedobrą drogę, prawda?
- Kiedy mówi się o nich, nie ma dobrych dróg. Wiem, że powinienem być w
stosunku do ciebie bardziej otwarty, ale sama widzisz, jak wypadła ta próba,
wiem również, dlaczego. To są sprawy nie moje.
- Więc może pomówmy o twoich?
- Dobrze, pomówmy o moich. Usiądź, żebym mógł n ciebie patrzeć.
Strona 17
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
Usiadłam.
- A teraz pytaj, chcę, żebyś i ty mnie poznała. Wiece wiem o tobie niż ty o
mnie, pytaj, w tej chwili ni ma innego sposobu.
- Czego nie lubisz?
- Głupoty. Egoizmu. Wygrywania czyimś kosztem Miałkości.
- Co lubisz?
- Ludzi z charakterem. Niezależność. I nie śmiej si tylko, wdzięk.
- Czego ci brak?
- Nie wiem. Może chciałbym być spokojniejszy o moic' bliskich, włączam w to
ciebie.
- Czego masz za dużo?
- Cholesterolu.
42
- Do czego nie jesteś przygotowany?
- Też nie wiem. Poczekaj. Do czego nie jestem przygotowany? Na pewno do czegoś
nie jestem, ale nie potrafię tego określić. Do starości.
- Boisz się jej?
- Może tak. Może to nawet jest jedyne, czego się boję.
- A śmierci?
- Śmierci się nie boję.
- Jesteś pewien?
- Tak. Parę razy była blisko i nie bałem się.
- A nie boisz się długiego umierania w bólu? Do tego niepotrzebna jest starość.
- Masz rację, boję się.
- Jaki jest twój stan posiadania?
- Córka. Dwadzieścia dwa lata, pielęgniarka, z wyglądu prawie zupełnie do mnie
niepodobna, na imię ma Jagoda. Energiczna, niezależna, bardzo ją kocham. Moja
żona zginęła w wypadku samochodowym, na imię miała Irena, to było piętnaście lat
temu. Głupia sprawa, jechała z mężczyzną, z którym sypiała, kiedy ja byłem na
morzu.
- Czy to ci utrudniło, czy ułatwiło przeżycie tego faktu?
- Zadajesz brutalne pytanie, ale za to przekonasz się, że potrafię być z tobą
szczery, bo odpowiedź też będzie brutalna. Ułatwiło.
- Dużo kobiet miałeś w życiu?
- Takich, które się liczyły, dwie. A tych, które się nie liczyły, nie pamiętam.
- To chyba dużo?
- Dużo, ale były do siebie tak bardzo podobne, że ich suma tworzy właściwie
jedną nieudaną kobietę, nie potrafię ich rozdzielić w pamięci.
- A teraz?
- A teraz będę miał ciebie.
- Ja nie czekałam na taką odpowiedź.
- Dlatego ją usłyszałaś. W podświadomości być może czekałaś.
43
W podświadomości? Chyba czekałam.
- Zawsze jesteś taki pewny siebie?
- Jestem teraz pewny ciebie, nie tylko siebie. Ty też jesteś teraz pewna mnie.
Wczoraj nie byliśmy jeszcze niczego tacy pewni. Jestem zresztą dobrym mężczyzną
do kochania, ponieważ głównie mnie nie ma.
- To jest istotnie ogromna zaleta - powiedziałam z przekonaniem.
Kiedy mnie nie ma, kochanie, cały dom wymyka ci się z rąk, nic nie wymyka mi się
z rąk, Ronaldzie, co ty mówisz, wymyka ci się, spójrz, nie pomyślałaś nawet o
tym, żeby przypomnieć ogrodnikowi o strzyżeniu żywopłotów, zwyczajnie nie miałam
na to czasu, miałaś czas, tylko wiecznie byłaś poza domem, ty, po prostu, nie
znosisz samotności, znoszę ją świetnie, nie, nie znosisz, byłaś u Lindy, byłaś u
Margaret, byłaś u Betty, i jeszcze gdzie byłam, tego nie wiem, nie chodzę i nie
sprawdzam. Chodził i sprawdzał, ale niezbyt dokładnie, więc nie wiedział o moich
popołudniowych spotkaniach z Dawidem, które czasami nie kończyły się na kawie ze
śmietanką.
- Wypływam w rejs za dwa tygodnie. Wrócę za trzy miesiące.
- Usiłowałam sobie dziś rano wyobrazić, jak wyglądasz na morzu, ale zupełnie
nie mogłam, ponieważ brakuje mi tła. Poza promem unikałam podróży wodą, bo nawet
Strona 18
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
na promie dostawałam mdłości. Teraz, kiedy myślę o tobie na morzu, też czuję
kołysanie i właściwie robi mi się niedobrze.
- Chciałbym, żeby było ci niedobrze przez najbliższe trzy miesiące.
Rozległ się dzwonek. Szymon spojrzał na mnie z zaniepokojeniem.
- To na pewno listonosz - powiedziałam. Rzeczywiście, to był listonosz.
Wróciłam z dwiema
kopertami w ręku.
- Dostałam listy od moich przyjaciół, przeczytam, dobrze? Tu mogą być
wiadomości, na które bardzo czekam.
44
- Czytaj swobodnie.
Kiedy skończyłam i podniosłam głowę, napotkałam pytające spojrzenie Szymona.
- Wynika z tego, że będę musiała podjąć jakieś decyzje. jvlarn dwie propozycje,
sanatorium koło Limanowej i szpital specjalistyczny pod Warszawą.
- Jakieś szczegóły?
- Tak. Finansowe i mieszkaniowe.
- Czy jest w tym coś atrakcyjnego?
- Nie ma. Ale czas mija.
Odłożyłam listy i nakręciłam zegarek. Zawsze nakręcasz zegarek, kiedy chcesz,
żeby czas minął szybciej, zauważyłem to, możliwe, Ronaldzie, czy to ci
przeszkadza, nie, nie przeszkadza mi, ale niszczysz w ten sposób sprężynę, mój
Boże, najwyżej oddam zegarek do naprawy albo kupię drugi, właśnie dlatego, że
masz taki stosunek do pieniędzy, nie możemy sobie pozwolić na zmianę samochodu.
- Nie potrzebuję dużo pieniędzy, chciałabym mieć obok siebie ludzi, których
mogłabym szanować, ciekawą pracę i własny dach nad głową.
- Czy to wszystko mieści się w propozycjach, które teraz otrzymałaś?
- Oprócz ciekawej pracy.
- Czy będziesz miała jeszcze jakieś?
- Myślę, że tak.
- Więc może trzeba zaczekać?
- Zaczekam, ale widzisz, chciałabym, żeby coś już zaczęło się dziać. Jestem
ciągle jakaś taka zawieszona. Miedzy pierwszą a kwietniem.
Roześmiał się.
- Może źle zrobiłaś, nie załatwiając wszystkiego jeszcze stamtąd, przed
pierwszą. Chyba że do ostatniej chwili nie byłaś pewna.
- Bezpośrednio po rozwodzie z Ronaldem byłam pewna, później mniej. Potem
dostałam wszystkie papiery, dokumenty, zezwolenia, i znowu byłam pewna, ale
bardzo się bałam, że tę pewność stracę przed samym wyjazdem.
45
- Skąd te wątpliwości?
- Sama nie wierzyłam w swoją odwagę. Zwyczajnie. Chciałam zmienić wszystko,
wiedziałam, że powinnam, jeżeli chcę się uratować przed czymś, nie bardzo wiem,
przed czym, ale żeby to zrobić, musiałam wyrwać się z korzeniami, bo już
zapuściłam tam korzenie.
- Czy wyrwałaś wszystkie?
- Tego nie wiem, to jeszcze nie codzienność, to, co tutaj mam.
- Powiedziałem ci już, boję się o ciebie.
- To dobrze. Chcę być wolna i niezależna, ale to dobrze, że jest ktoś, kto boi
się o mnie.
Boję się o ciebie, popełniasz zwyczajne szaleństwo, jesteś nieobliczalna, nie
chcę, żebyś się bał, twoje obawy dostatecznie długo mnie przytłaczały, chciałeś
we mnie widzieć tylko i wyłącznie słabiutką dziewczynkę, swoją własność, o którą
trzeba się bać, krzywdzisz mnie, moja droga, mówiąc w ten sposób, być może
krzywdzę, przepraszam, Ronaldzie, tak to czuję.
Szymon podniósł się.
- Muszę już iść, jeżeli mi się uda, wpadnę jutro.
- Dobrze, Szymonie, a za dziś dziękuję.
- To ja dziękuję. Co teraz będziesz robiła?
- Może sweter, a może napiszę list do Ronalda, amoż pomaluję paznokcie.
Stał pośrodku pokoju ze zwieszonymi rękoma.
- Zatrzymaj mnie - powiedział spokojnie. - Słyszysz?
- Słyszę, ale nie zatrzymam.
Patrzył na mnie bezradnie. Wyglądał jak duży pies, któremu nagle przyszło do
głowy, że jest mały, ale nie mógł być mały, bo poza nim samym wszyscy uważali,
że jest duży.
- Zatrzymaj.
Strona 19
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
- Nie. Szymon.
- Z czego ty się śmiejesz? W tym nie ma nic śmiesznego Więc mam iść?
- Uhm.
46
Energicznie przeszedł do przedpokoju i bez słowa włożył kurtkę. Potem odwrócił
się, objął mnie ramieniem i przytulił.
- Ty niemądra, zatrzymaj mnie - powiedział w moje
włosy.
Później zaczął mnie całować, a ja myślałam tylko o tym, że byłam zupełną
idiotką, nie zatrzymując go w pokoju, a teraz jest już za późno, bo on ma kurtkę
na sobie, ale przecież kurtkę zawsze można zdjąć, więc na nic nie jest za późno,
co ma kurtka do tego wszystkiego, jak mi jest dobrze, jak mi jest dobrze teraz;
jeszcze tylko, żeby mnie przytrzymał drugą ręką, czy nie czuje, że ja się
chwieję...
- O, Szymon...
- Zatrzymaj mnie, proszę cię...
- No, więc zostań, dobrze? Zostań.
V
Szymon nie pokazał się przez następne trzy dni, mieściło się to idealnie w mojej
koncepcji, żadnych zobowiązań, żadnych uzależnień, żadnych trwałych układów,
nie, Dawidzie, jestem ci wdzięczna, że proponujesz mi małżeństwo w tak miły
sposób, ale nie po to przewróciłam wszystko do góry nogami, żeby cofnąć się do
tego, co było, czego mam dosyć, z czym chcę skończyć, moja droga, zapominasz o
fizjologii, nie zapominam i wcale nie twierdzę, że już nigdy przelotnie nie
pójdę do łóżka z żadnym mężczyzną, nie chcę tylko problemów, jesteś cyniczna, co
to znaczy przelotnie, cyniczna nie jestem, mam jedynie dosyć spraw pisanych dużą
literą, a świadomość tego, czego się nie chce, jest równie ważna, jak świadomość
tego, czego się chce, wiem doskonale, czego nie chcę, dziękuję ci, Dawidzie,
twoja propozycja była dla mnie naprawdę zaskoczeniem.
Szymon zatem nie pokazał się przez trzy dni i mieściło się to w mojej koncepcji,
szkoda tylko, że z tego powodu cierpiałam. Nie wiem, co było najgorsze, urażona
ambicja, niepokój o niego, czy to, że moja koncepcja nie wytrzymała pierwszego
starcia z rzeczywistością.
Wieczorami, kiedy Maria i Piotr oglądali telewizję, chodziłam na dalekie
spacery. Ciepło ubrana, w wysokich butach, szłam przez wieś rozciągniętą wzdłuż
szosy, wchodziłam w boczne uliczki, mówiłam „dobry wieczór" kotom i psom.
Wracałam do domu spokojniejsza, cicho zamykając wejściowe drzwi. Brałam proszek
nasenny i budziłam się rano przekonana, że Szymon przyjdzie na pewno,
spoglądałam w okno, ścieżka pusta, nakręcałam zegarek, mijał czas, a jego nie
było.
Piotr wyjeżdżał każdego dnia. Wracał przed powrotem Marii, wypijał ze mną kawę,
a potem zamykał się u siebie w pokoju, skąd dobiegał jedynie stukot maszyny do
pisania.
48
przerwę na obiad robił krótką, był wtedy milczący, na siłę wydarty z kartek
papieru, w których się pogrążał. Maria jego milczenie traktowała nabożnie,
przypominała mniszkę krzątającą się wokół ołtarza. Piotr normalniał dopiero w
porze kolacji, a później mniszka zamieniała się w wiewiórkę przycupniętą na
gałęzi. Wtulona w Piotra potrafiła wiele godzin spędzić obok niego ze wzrokiem
wbitym w ekran.
Jedynie te wczesne popołudnia, kiedy Piotr wracał, a Marii jeszcze nie było,
przytłumiały we mnie uczucie zbędności w ich domu. Piotr stawał się wtedy
naturalny i miły, rozmawialiśmy o sprawach życia i śmierci, były to może trochę
akademickie dyskusje, ale sprawiały nam przyjemność, prowadziliśmy je przecież
nie tyle w celu poznania samych siebie, ile poznania siebie nawzajem, Piotr był
na pewno jakąś indywidualnością, wrażliwy, surowy, kiedy trzeba. Polubiłam go od
pierwszej chwili, ale te dni zbliżyły mnie do niego. Urodziliśmy się pod jednym
znakiem i bawiły nas podobieństwa, które odkrywaliśmy w sobie.
Inaczej było z Marią. Starała się, rzeczywiście, jednakże żadne starania nie
mogły ocieplić jej wrodzonego chłodu i rzeczowości. Krytyczne uwagi pod moim
Strona 20
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
adresem, których nie szczędziła mi na początku, przerodziły się w życzliwe
pouczanie, równie trudne do zniesienia. Bardziej kochałam Marię z odległości niż
teraz, wolałam za nią tęsknić, niż z nią być. Jednocześnie było mi jej żal,
widziałam przecież, jak tonie w swojej miłości, pociągając za sobą Piotra, jak
idzie w stronę coraz większej głębi, przekonana, że to brzeg. Próbowałam
rozmawiać z nią, ale były to próby daremne, ponieważ Maria nie traktowała mnie
poważnie.
- Czy nie mogłabyś potraktować mnie poważnie, Mario?
- Traktować poważnie mogę ludzi, którzy zachowują się poważnie, a ty, mamo,
zachowujesz się jak dziewczynka, która nie wie, co to jest życie. Nie gniewaj
się, to bardzo urocze, i nawet ci z tym do twarzy. Może jednak wolałabym, żebyś
była bardziej zrównoważona.
4- "Między../
49
Cały ich dom urządzony był przez Piotra, z wyjątkiem! kuchni, całkowicie
podporządkowanej upodobaniom Marii. Przykro było mi to stwierdzić, ale w
bladozielonym otoczeniu ścian, z których okienna przysłonięta została seledynową
firanką, pomiędzy zielonkawymi półkami i szafkami pełnymi zielonych puszek,
Maria po prostu wyglądała jak ryba. Na to akwarium była zbyt blada, miała za
jasne oczy, za senne ruchy. Wyobrażałam ją sobie w mojej wesołej, pomarańczowej
kuchni na Hillcroft Crescent, która każdej kobiecie nadawała koloryt mandarynki.
Z żalem myślałam, że Maria nie chce słuchać moich rad, nawet w tak drobnej
sprawie. Kuchnia, mamo, powiedziała, musi być przede wszystkim czysta i
funkcjonalna. No i taka była kuchnia mojej córki, muszę przyznać.
Napisałam list do Ronalda i Piotr wysłał go będąc w mieście. Był to rodzaj
komunikatu, tyle tylko, że bez urzędowych zwrotów. Z ulgą zaklejałam kopertę i
lepiej spałam tej nocy, bo nie napisany list do niego dręczył mnie jak bolący
ząb, odetchnęłam, kiedy wyrwałam go sama. Piotr śmiał się, biorąc ode mnie
kopertę.
- Ty mi powiedz, Justyno, co to jest, że człowiek cierpi czasami na tak
głęboką, autentyczną niemożność?
Mijał więc czwarty dzień od chwili, kiedy Szymon był u mnie, i właśnie tego dnia
Maria wróciła ze szkoły zdenerwowana.
- Moja koleżanka, która miała jechać na konferencję pedagogiczną, zachorowała.
Mam ją zastąpić, nie mogłam się od tego wykręcić. Pojęcia nie mam, co robić.
- Zapakować walizkę - powiedziałam.
W każdym razie ja zapakowałabym walizkę w tej sytuacji. No, ale nie Maria. Maria
usiadła na kolanach Piotra i zaczęła płakać.
- Słuchaj - żaliła się. - Mam jechać na trzy dni, tol przecież jest okropne,
Miśku...
- To wcale nie jest takie okropne, Mario - ciągle zapominałam, że nie powinnam
jej pocieszać. - Przynajmniej kupisz sobie nowe buty, przecież mówiłaś, że
stare...
50
- Wolałabym chodzić w starych i nie ruszać się z domu, ??? każdy, mamo, ma w
sobie duszę Jasia Wędrowniczka, tak jak ty. Buty! Buty nie są najważniejsze.
Miśku, powinnam wyjechać dziś wieczorem tym pociągiem o siódmej, zrób coś, żebym
nie jechała!
Podniosłam się i zaczęłam nakrywać do stołu. Nieszczęsny Misiek nie mógł się
ruszyć, bo moja córka tkwiła twardo na jego kolanach i pociągała nosem. Byłam na
nią wściekła.
- Zaczekaj, Mario - powiedział Piotr wreszcie. - Zaczekaj tu na mnie, muszę
wyjąć ci walizkę.
Uwolnił się od Marii i posadził ją na krześle. Wyszedł z kuchni, zostałyśmy
same.
- Jak on sobie poradzi, nie wiem.
- Przecież ja jestem.
- Ale ty nie chcesz oglądać telewizji. Czy ty wiesz, jak to jest niemiło, kiedy
człowiek ogląda telewizję sam?
Nie wytrzymałam.
Strona 21
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
- Przykro mi, moja droga, ale jesteś kompletną idiotką!
- Mamo!
- Przecież wiesz dobrze, że sobie poradzi! Nie ma trzech lat, a ty nie
wyjeżdżasz na całe życie.
- Zawsze twierdzisz, że ci, którzy zostają, muszą sobie jakoś radzić...
- Owszem, twierdzę tak! Wyjeżdżasz na trzy dni, Mario, nie zatruwaj życia sobie
i jemu! Dosyć tego!
Widelce i noże fruwały w moich rękach, pomyślałam, że nie powinnam ruszać
talerzy. Nie ruszyłam. Maria milczała. Postanowiłam, że się natychmiast
uspokoję.
- Nie zapomnij o butach - powiedziałam ugodowo. - Może nie są najważniejsze,
ale są ci naprawdę potrzebne. I chciałabym, żebyś sobie kupiła ode mnie jakąś
wiosenną kurtkę do spodni.
Widocznie i ona coś postanowiła, bo powiedziała grzecznie:
- Dziękuję, mamo, bardzo mi się przyda.
- Cieszę się.
51
Wstała z krzesła z wysiłkiem, jak człowiek dźwigający się z łóżka po ciężkiej
chorobie.
- A może tobie coś trzeba załatwić?
- Pomyślę.
Zdziwiła mnie ta nagła przemiana. I wtedy uświadomiłam sobie, że po raz pierwszy
w życiu krzyczałam na swoją córkę, i że może właśnie tego brakowało jej
najbardziej, kiedy tu była beze mnie.
I znowu fale gorąca i krople potu pod grzywką. Mój Boże, kto wie, czy to nie ja
wszystkiemu jestem winna, może wychowałabym ją inaczej? Mija. Tak szybko, czy
możliwe, że gorąco zrobiło mi się od tej myśli?
- Co ci się stało, mamo?
- Nic, Mario...
- Źle się czujesz?
- Nie, nie. Nic, Mario.
Minęło. Do kuchni wszedł Piotr z walizką w ręku.
- Myślę, że ta będzie najlepsza. Co tu się dzieje? Patrzył raz na Marię, raz na
mnie.
- Nic się nie dzieje, zakręciło mi się w głowie. Chyba trzeba już odcedzić
makaron, prawda, Mario?
- Ja to zrobię, usiądź.
Usiadłam i zauważyłam, że Piotr odetchnął z ulgą.
- To znaczy, że jednak coś będziemy jedli - powiedział i uśmiechnął się z
przeraźliwym wysiłkiem. - Justyno, odwiozę Marię na dworzec i zaraz wrócę.
Myślę, że wystarczy, jeżeli wyjedziemy stąd o szóstej. Najdalej o ósmej będę z
powrotem.
Szymona zobaczyłam tego wieczoru w dość dziwnych okolicznościach. Czekałam na
Piotra do dziesiątej, nie wracał, wiec postanowiłam wziąć proszek i zwyczajnie
położyć się spać. Nalewałam wodę do szklanki, kiedy z przedpokoju dobiegł mnie
przeraźliwy łomot. Wybiegłam z kuchni, ale w progu korytarza stanęłam jak wryta.
Na podłodze leżał Piotr, którego Szymon usiłował podnieść, co najwyraźniej było
dość trudne.
!
- Nie denerwuj się tylko, nic mu nie jest!
Nagle Piotr zaczął wstawać sam, nieporadnie jak dzieciak, który dopiero uczy się
chodzenia, Szymon ujął go pod ramię i dźwignął do góry. Piotr stanął i spojrzał
na mnie.
- Cześć - powiedział. - Cześć, kochana!
- Cześć - odparłam i zrobiło mi się sucho w ustach.
- No i popatrz... urżnąłem się...
- Zdarza się - powiedziałam.
- Przyprowadziłem gościa - wskazał ręką Szymona. - Poznajcie się... Justyno...
bardzo cię proszę... - seplenił.
Ręka opadła mu bezwładnie i stał chwiejąc się na nogach. Szymon przytrzymywał go
za ramię.
- Bardzo cię proszę, Justyno... to jest mój przyjaciel... Szymonie... przywitaj
Strona 22
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
się... bardzo cię proszę... czy można się tutaj czegoś napić... w tym lokalu?
Dlaczego ty się nie przywitasz z Justyną, powiedz mi... to jest nadzwyczajna
kobieta... nadzwyczajna, przysięgam ci...
- Pomóż mi - powiedział Szymon. - Ja go przytrzymam, a ty odpinaj guziki,
zdejmiemy mu kożuch.
- Kożuch zdejmę sam... tylko pomalutku, zgoda...? Tylko pomalutku...
Usiłował rozpiąć guziki, ale ręce znowu opadły. Zdjęliśmy kożuch, zaczęła się
mozolna wędrówka do pokoju. Piotr był ciężki i bezwładny, pomimo silnego uchwytu
Szymona walił się raz w prawo, raz w lewo.
- Dlaczego mnie tak szarpiesz, nie rozumiem... -mamrotał. - Po prostu, trzeba
równo iść... puść mnie, do cholery... pokażę ci, jak się chodzi... Przepraszam,
jeżeli wyraziłem się... powiedziałem do cholery... prawda...? No, więc
przepraszam, tu jest Wersal, zapomniałem, żadnych choler... odejdź, Justyno, ja
idę...
Ruszył z miejsca nieoczekiwanie, Szymon zwolnił uścisk, Piotr wpadł na drewnianą
ławę stojącą pod ścianą.
- Idź, poradzę sobie z nim.
Zauważyłam, że Szymon jest zupełnie trzeźwy i bardzo zdenerwowany.
53
- Czy nie mogę ci pomóc?
- Nie, idź do siebie i czekaj na mnie.
Poszłam i czekałam bardzo długo. Szymon przyszedł do mojego pokoju dopiero koło
dwunastej. Był spokojniejszy.
- Śpi. A ja przenocuję u was - powiedział. -Ale nie chcę tam, z nim, a tym
bardziej w pokoju Marii. Tam, gdzie telewizor, nie ma miejsca do spania,
sprawdziłem. A zresztą chcę zostać u ciebie, to jest możliwe?
-Tak.
Zdjął marynarkę i powiesił ją na poręczy krzesła.
- Pójdę się umyć. Łazienka na prawo? -Tak.
Wyszedł, a ja nie mogłam wzroku oderwać od jego marynarki. Czy doprawdy,
Ronaldzie, nie możesz wieszać swojej marynarki w szafie, przecież wiesz, że mam
zupełną obsesję na ten temat, czy ona musi wiecznie wisieć na wierzchu, już ją
zabieram, przepraszam cię, kochanie, masz , rację. Jak to jest, pomyślałam
patrząc na marynarkę Szymona, jeżeli kogoś się nie kocha, to w codzienności
przeszkadzają nawet drobiazgi, a jeżeli się kocha, te same drobiazgi nie
przeszkadzają wcale, inaczej, bo ja Szymona i nie kocham, to zbyt wiele,
czy wystarcza zatem określony stosunek emocjonalny, żeby zmieniła się wymowa
rzeczy? Szymon wszedł i stojąc przede mną podwijał rękawy koszuli.
- Co się stało? - zapytałam.
- Wyjaśnił ci przecież. Wypił za dużo. W ogóle pije mało, więc nie jest
przyzwyczajony, a do tego wziął tempo.
- Byłeś przy tym?
- Od połowy. Zawołano mnie po prostu. Pił w motelu „Pod Sosnami", wiesz
przecież, że tam mieszkam.
- Przywiozłeś go?
- Jego własnym samochodem.
Szymon usiadł w fotelu, oparł się wygodnie i wyciągnął przed siebie nogi.
Wyglądał na zmęczonego.
- Czy nie jesteś głodny?
54
- Jadłem kolację, dziękuję. Milczenie.
- O nic więcej nie pytasz?
- Nie.
- O to, co się ze mną działo, też nie?
- Nie mam i nie chcę takich uprawnień, Szymonie, powiem ci jedynie, że byłam
zmartwiona i niespokojna.
- Obawiałem się, że tak jest, ale nie miałem możliwości zawiadomienia, że
wszystko się przeciąga. Wyjeżdżałem. Sądziłem, że to zajmie jeden dzień, zajęło
trzy. Mogłem wysłać telegram, ale jeżeli doszedłby po południu, zwróciłby uwagę
Marii, pomyślałem, że nie chciałabyś tego.
- Nie byłoby dobrze.
- Sama widzisz. No, więc wyjeżdżałem. Ojciec zostawił mi dom w Sudetach, jakieś
dwieście kilometrów stąd, dom to może za duże słowo, zwyczajna chałupa, tyle że
z charakterem. Zachciało mi się tam sprzątnąć. Pojechałem wieczorem, myślałem,
Strona 23
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
że wrócę następnego dnia. Okazało się, że nie tylko dom, ale i bałagan ma
charakter. Nie mogłem go zwalczyć.
Szymon odwrócił się, przyciągnął krzesło stojące za nim i wyjął coś z kieszeni
marynarki.
- W końcu udało mi się i teraz jest tam tak, że od biedy można mieszkać. Tu
jest klucz, Justyno, i kartka z dokładnym adresem. Po drugiej stronie zapisałem
godzinę odjazdu autobusu bezpośredniego. Jeżeli nic sobie nie załatwisz, a tu
nie mogłabyś wytrzymać, dom jest do twojej dyspozycji.
Podniosłam się z tapczana, przykucnęłam obok kolan Szymona i położyłam na nich
głowę, jesteś przyzwyczajona do tego, że ktoś myśli za ciebie, nie, Ronaldzie,
to nie jest prawda, przeciwnie, nie cierpię, jeżeli ktoś usiłuje to robić,
myśleć obok mnie, na to zgoda, nie rozumiem, co znaczy myśleć obok ciebie, a
właśnie, nie rozumiesz, Ronaldzie, i dlatego myślisz za mnie, a nie obok mnie,
moja droga, nie lubię zabawy słowami i niepotrzebnych udziwnień, o, nie,
Ronaldzie, myślenie obok kogoś nie jest żadnym udziwnieniem.
55
- Justyno, chcę ci jeszcze coś powiedzieć. Szymon położył na stoliku drugi
klucz.
- To jest klucz od mojego mieszkania w Gdańsku. Dorobił mi go wczoraj ślusarz,
który miał chyba z osiemdziesiąt lat, spójrz, prosty, ale jemu drżały ręce, więc
to, co można było zrobić w ciągu piętnastu minut, robił półtorej godziny, był
taki moment, że chciałem mu zapłacić i odejść nie czekając, ale nie mogłem,
ponieważ ten ślusarz, kochanie, pracował z miłością. Nie zdążyłem na autobus i
to jeszcze bardziej opóźniło mój powrót. Rozumiesz?
- Rozumiem wszystko.
- Na kartce masz również gdański adres. Tam jest tylko pokój z kuchnią. Zanim
wypłynę, zaopatrzę lodówkę i nie wyłączę jej. Jeżeli niczego sobie nie
załatwisz, a chciałabyś szukać pracy na Wybrzeżu, będziesz miała dach nad głową.
A teraz zrobię ci przykrość, bo szczerze mówiąc myślę o tym wszystkim nie
dlatego, że cię kocham, ani nie dlatego, że chcę ci pomóc, a jedynie dla
własnego spokoju.
- A gdzie jest Mrytka? - zapytałam. Roześmiał się.
VI
Poprowadził mnie Szymon w seks inny niż ten, który znałam. Daleki od
młodzieńczych, pośpiesznych uniesień ojca Marii, daleki od Ronaldowej
powściągliwości i kurtuazji dla dam, od błyskotliwej gry Dawida, dziesiątki
małych słów i nagłe zamilczenia, czułość i niepohamowanie, nie skażone
wulgarnością pragnienie i ulica; gęsta, mroczna puszcza, w której ciągle
zakwitaliśmy na nowo. Nieraz ze smutkiem myślałam, jak mało już mam do dania,
tymczasem Szymon mówił: bądź tylko sobą, sobą bez osłony, i stwarzał mnie od
początku. Powiedz, przyznaj się, pytał, kto cię nauczył takiego kochania, a mnie
nikt nie nauczył, pewnie zawsze była we mnie gotowość, dlaczego nie spotkaliśmy
się wcześniej, żałował, a ja mówiłam, dobrze, bo to jest coś na zmierzch,
światło, na które już się nie czeka.
W czasie nieobecności Marii mieliśmy dużo czasu dla siebie, ale coraz mniej
przed sobą, Szymon musiał jechać na Wybrzeże przygotować się do rejsu. Maria
wróciła, a w dwa dni później zobaczyliśmy się z Szymonem po raz ostatni.
Przyszedł rano, w parę minut po jej wyjściu z domu, Piotr był jeszcze, nie
obawiałam się jednak Piotra, ponieważ dotąd o nic nie pytał. Wpuścił Szymona i
razem weszli do mojego pokoju. Siedziałam na dywanie i próbowałam rozciągnąć
gotowe już plecy swetra, tak żeby pasowały do papierowej formy, niestety, nic
nie pomagało, najwyraźniej zrobiłam za małe. Szymon rzucił we mnie paczuszką.
- Kwiatki - wyjaśnił.
Były niepozorne, Szymon nie kupiłby innych. Zrozumiałam, że to są kwiatki na do
widzenia.
- Kiedy wikingowie wypływali na morze, ich kobiety płakały. Spójrz na mnie,
Justyno, chcę zobaczyć twoje łzy - powiedział Piotr żartobliwie.
- Już nie te czasy, mój drogi, kobiety wikingów nie płaczą.
57
- Wiesz, jak jest napisane w Biblii? I nie będziesz okłamywała zięcia swego.
Roześmieliśmy się wszyscy troje. Piotr siedział z nami przez chwilę, potem
wstał, zakomunikował, że wróci przed drugą i wyszedł z pokoju. W parę minut
później usłyszeliśmy odjeżdżający sprzed okna samochód.
- Nie chciałabym, Szymonie, spędzać tego dnia w domu - powiedziałam.
Strona 24
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
Skinął głową. Podniosłam z podłogi papierową formę i plecy swetra. Zwinęły się w
wąską rurkę.
- Będę musiała spruć, zrobiłam za wąskie. Spruję i zrobię drugie. Myślę, że
będę musiała przeczytać ze dwa ostatnie roczniki „Polityki", Piotr ma u siebie.
- Jeszcze możesz przeczytać encyklopedię, on ma taką w dwunastu tomach.
- Nie dokuczaj.
- Nie mam zamiaru. Jeżeli przeczytasz uważnie encyklopedię, będziesz mogła
wziąć udział w teleturnieju pod tytułem „Wiem wszystko", w ten sposób nareszcie
stąd się ruszysz. Potem okaże się, że masz szalenie telewizyjną twarz i
zostaniesz spikerką. Potem zakocha się w tobie prezes czegoś tam i uprowadzi
małym fiatem do mieszkania M-6. Tak teraz powinny wyglądać bajeczki.
- Co to jest M-6?
- Mieszkanie o dużym metrażu.
- Wczoraj po południu byłam z Marią w jej szkole. Maria zgubiła portmonetkę i
poszła jej szukać. Woźna nas wpuściła, Maria pokazała mi klasy, pokój
nauczycielski i gabinet lekarski. Bardzo porządny.
- Porządny gabinet lekarski w wiejskiej szkole, to jeszcze nie jest Polska.
- Wiem.
- Nie wiesz, Justyno. Przyjechałaś, ugrzęzłaś tutaj, wszystko, co widziałaś,
ogranicza się do jednej wsi i małego prowincjonalnego miasteczka. To nie jest
kraj, w którym żyje się łatwo.
58
- Nie boję się trudności.
- I to wiem, ale nie dotknęłaś ich jeszcze.
- O czym myślisz, Szymonie, kiedy wracasz i twój statek zbliża się do portu?
- Że pomimo wszystko tu jest moje miejsce. Za każdym razem myślę tak samo.
Nawijałam splątaną wełnę na kłębek. Przypomniała mi się tamta chwila, kiedy
samolot, którym przyleciałam, zbliżał się do lądowania, patrzyłam w dół, na
oświetlone pasy, i czekałam, aż podwozie dotknie ziemi, to była moja ziemia.
Przyjmowała mnie z powrotem. Potem wstrząs i już koła obracały się na niej.
Jeżeli kiedykolwiek w życiu byłam bliska histerii, to właśnie wtedy. Odepchnięta
ziemia, która wróciła we mnie jak bumerang. Nie, nie do mnie, we mnie wróciła,
właśnie we mnie.
- Kiedy zrobisz na nowo sweter, przeczytasz dwa roczniki „Polityki" i nauczysz
się na pamięć encyklopedii, ja wrócę, będzie wiosna, i wybierzemy się gdzieś,
Justyno, jeżeli będziesz mogła i chciała.
- A teraz chodźmy - powiedziałam.
Wrzuciłam kłębek wełny i niedobre plecy do wiklinowego koszyka.
- Dokąd chcesz pójść?
- Do lasu, a potem nad staw. A potem na przystanek autobusu, którym odjedziesz.
Zgadzasz się?
-Tak.
A potem wrócę i będę przyzwyczajała się do myśli, że Szymona nie ma. Spojrzałam
na niego, poprawiał zacinający się wyłącznik lampy. A jak on będzie sobie
radził? Czy tylko być kobietą jest niewygodnie?
- Szymon.
- Tak, kochanie.
- Dużo masz pracy na takim statku?
- Bez przesady. Wystarcza czasu na myślenie. Jestem dobrym mężczyzną do
kochania, ponieważ
głównie mnie nie ma, powiedział kiedyś Szymon, tak, to
59
rzeczywiście zaleta, odparłam. Niechby już wrócił. Szymon sięgnął po pilnik do
paznokci i usiłował dokręcić nirn jakąś śrubkę. Pochylony nad wyłącznikiem
powiedział nie patrząc na mnie:
- Mam do ciebie prośbę, Justyno. Chciałbym, żebyś w okresie Wielkanocy była
tutaj.
- Piotr już mnie prosił o to.
- Co mówił? - zdziwione spojrzenie znad wyłącznika.
- Nic. Prosił. Oczywiście, postaram się być. Nie wiem tylko po co.
- Nie jest wykluczone, że Piotr będzie musiał wyjechać w tym czasie.
- Wyjechać? Na święta? A Maria?
- Właśnie. Szymon odłożył wyłącznik.
- Już dobrze działa. To co, Justyno, idziemy?
- Tak. Jeżeli myślisz, że uda mi się opanować Marię, chyba się mylisz.
Strona 25
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
- Czy tylko ona jest ci bliska? Piotr nie?
- On też.
- No to pomyśl, że są jeszcze inne rozpacze.
- On chce ją zostawić?
- Rozmawialiśmy już o tym. Moim zdaniem nigdy jej nie zostawi.
Pomyślałam, że w głosie Szymona brzmi gorycz.
- Niczego nie rozumiem, doprawdy.
- Nie jest mi lekko, kiedy patrzę na to, Justyno.
- Czy dzisiaj jest mróz? -Tak.
- Muszę włożyć cieplejszą bluzkę.
- Chyba tak.
Otworzyłam szafę i przez chwilę patrzyłam na półkę, którą przydzieliła mi Maria.
W rozpakowanej walizce nie było dużo rzeczy na zmianę. Miałam ochotę zajrzeć do
którejś z pozostałych, ale pomyślałam, że nie warto. Nic nie warto, wszystko
jest bez sensu, jak żyć, czym zabić czas.
60
- Muszę sobie sprawić jedną rzecz - powiedziałam.
- Co takiego?
- Wielotorowość myślenia. Inaczej zwariuję po twoim wyjeździe, przyznaję się.
- Takim tonem, jakbyś przyznawała się do klęski.
- Bo w jakiś sposób tak jest. Nie chciałam tego. Nie chciałam wariować po
czyimkolwiek wyjeździe.
Wyjęłam z półki cieplejszą bluzkę i zaczęłam wkładać ją na siebie, nie odpięłam
guzików, głowa utknęła mi w kołnierzu. Nie znosiłam tego, nie znosiłam żadnego
spętania, tymczasem sama spętałam się Szymonem, a na dokładkę ta bluzka. Nie,
właśnie, że nie. Uwolnię się od jednego i od drugiego. Za nic w świecie, po
prostu za nic w świecie.
- Myślę - powiedział Szymon - że w ten sposób oberwiesz kilka guzików. Mnie
dotąd też było łatwiej niż innym, ponieważ za nikim nie tęskniłem. Teraz jest
inaczej, ale nie uważam tego za klęskę.
- A ja nie chcę, rozumiesz? - mamrotałam z głową w bluzce. -Nie mam zamiaru
tęsknić za tobą, myśleć o tobie ani liczyć dni do twojego powrotu.
Udało mi się odpiąć guzik i głowa przeszła przez kołnierzyk.
Spojrzałam na Szymona, który stał obok mnie.
- Dlaczego się śmiejesz? Chyba widzisz, że jestem zrozpaczona.
- I dlatego chcesz gnać w ten mróz do lasu, nad staw, na przystanek, zamiast
spokojnie iść ze mną do łóżka? Zastanów się, Justyno.
- Nie mam zamiaru iść z tobą do łóżka. Wsunęłam bluzkę pod pasek spodni i
poprawiłam przed
lustrem kołnierzyk.
- Nigdy w życiu?
- Nigdy w życiu.
- Przysięgnij.
- Przysięgam.
61
Wyszliśmy z domu koło południa zmęczeni miłością. W milczeniu skierowaliśmy się
w stronę szosy. Niebo było błękitne i słońce ostro odbijało się od czystego
śniegu.
- Znowu napadało w nocy.
- Jeszcze rano sypało, kiedy szedłem do ciebie. Co będziesz robiła po powrocie
do domu?
- Powiedziałam Marii, że upiekę kurczaka. Listonosz, spójrz.
Szedł w naszą stronę, kiedy mnie zobaczył, przystanął, otworzył torbę, wyjął z
niej paczkę listów i zaczął je przeglądać. Zbliżyliśmy się do niego, podał mi
dwie koperty. Angielski znaczek, poznałam pismo Ronalda, nasze listy musiały się
minąć. Drugi był z Polski. Ten od Ronalda schowałam do kieszeni kurtki.
- Zobaczymy - powiedziałam rozrywając kopertę. Przeleciałam wzrokiem dwa
arkusiki papieru.
- Chodźmy - powiedziałam. - Przeczytam to spokojnie w domu. Nic szczególnego.
Piszą, że być może uda im się załatwić coś dla mnie na linii Warszawa-Otwock.
Być może, bo w zasadzie dyrekcja tego sanatorium chce odmłodzić kadrę, a ja...
no, cóż... nie jestem stażystką.
Szymon objął mnie ramieniem.
- Jesteś za to doświadczonym lekarzem.
Strona 26
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
- Okazuje się, że czasami lepiej być niedoświadczonym lekarzem, Szymonie. Nigdy
dotąd nie przeszkadzał mi wiek.
Szliśmy obok siebie w milczeniu, śnieg trzeszczał pod butami.
- Co to za ludzie, ci twoi znajomi?
- Poznałam ich kilkanaście lat temu w Londynie, potem przyjeżdżali do mnie parę
razy. Zaprzyjaźniliśmy się. Chcą, żebym zabrała wszystkie swoje rzeczy i
przyjechała do nich za dwa tygodnie. Może powinnam, nie wiem. Kiedy będę tam,
może prędzej się coś znajdzie, jakaś praca, jakieś mieszkanie.
- Może. To nie brzmi optymistycznie.
62
Zbliżyliśmy się do przystanku, kilka osób stało pod daszkiem, jakieś dzieci przy
krawężniku. Stanęłam na wprost Szymona i chwyciłam klapy jego kurtki.
- Bądź rozważna - poprosił. - Jestem niespokojny. Niedobrze zostawiać ciebie w
takim zawieszeniu. Nie rób niczego bez namysłu. Za dwa tygodnie będę już daleko
w morzu.
Przymrużył oczy, przechylił głowę i przyglądał mi się. Szarpnęłam za klapy.
- Co, Szymonie?
- Kocham cię, nic więcej. Pierwszy raz tak powiedział.
- Wrócisz do mnie?
- Na pewno.
- Będę tęskniła. Przytulił mnie do siebie.
- Teraz już idź, Justyno, nie czekaj ze mną na autobus. Idź i nie oglądaj się.
- Tak. A ty odwróć się i nie patrz, jak będę odchodziła. Puściłam klapy kurtki,
Szymon położył mi rękę na
ramieniu, a potem cofnął ją i wsunął za pasek. Byliśmy już rozłączeni.
- Teraz odejdź - powiedział. - Chcę taką twoją buzię mieć w pamięci.
Odeszłam z pochyloną nisko głową, bo nie chciałam, żeby ktoś widział, jak płaczą
kobiety, kiedy wikingowie wypływają na morze.
Wróciłam do domu, wyjęłam kurczaka z lodówki, włożyłam go do zimnej wody.
Dopiero potem zdjęłam płaszcz. Zabrałam listy i poszłam do pokoju. Szymon
zostawił swoje papierosy i to było smutne. Leżały na stoliku. Przez chwilę
patrzyłam na nie, potem położyłam otwartą paczkę na półce obok tapczana.
Zapaliłam swojego i otworzyłam list Ronalda. Czytałam go uważnie, był uprzejmy,
miły, zawierał masę informacji o naszych znajomych i o tym, że Ronald dostał
wreszcie te nasiona, których szukał w ubiegłym roku, a także
63
środek do umacniania korzeni roślin. Zdecydował się na wymianę tapety w łazience
na dole. Linda sprzedała stary samochód i w przyszłym tygodniu kupuje nowy. Był
u niego Dawid i serdecznie dopytywał się o mnie, niestety, nie mogłem mu
udzielić żadnych informacji, bo ciągle czekam na obiecany list, jedynie od Marii
wiem, że czujesz się dobrze i wyglądasz ślicznie, pisze, że była zaskoczona
twoją znakomitą figurą, do Marii napiszę oddzielnie, ale powiedz, że w liście
znalazłem tylko trzy błędy, może pamiętasz jej pierwsze kartki pisane po
angielsku, wracając do tapety w łazience, czy nie uważasz, że dobra byłaby
brązowa?
Zwykle czytam listy po dwa razy, list Ronalda odłożyłam. Mnie już nie było w
tamtym życiu, Linda sprzedała samochód, Dawid dopytywał się o mnie, Sheila
urodziła córeczkę, benzyna znowu podrożała, Richard Donell wygrał na psich
wyścigach. Nie potrafiłam nazwać uczucia, które mnie ogarnęło, ale chyba to było
zdumienie.
Nie sięgnęłam także po list od moich przyjaciół, wiedziałam już, co w nim jest,
i postanowiłam zajrzeć do niego później, wymagał zastanowienia. Zgasiłam
papierosa i ułożyłam się wygodnie. Zamknęłam oczy, pomyślałam o kurczaku,
którego zaraz powinnam upiec, i zamiast wrócić myślą do Szymona, co sobie
obiecywałam zrobić, zwyczajnie usnęłam.
Obudziły mnie głosy Marii i Piotra, brzęk sztućców i talerzy. Weszłam do kuchni
z niepewną miną.
- Mario, przepraszam...
Tłukła ziemniaki. Spojrzała na mnie z ukosa.
- Nic się nie stało. Otworzyłam słoik gołąbków. Kurczak zostanie na jutro.
Strona 27
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
Wyglądasz nie najlepiej. Jesteś chora?
- Obudziłam się z bólem głowy. Zaraz wezmę proszek i przejdzie mi. Dostałam
list od tych moich przyjaciół, co to wiesz...
- Nie wiem.
- No, od tych, którzy chcieli mi załatwić pracę w sanatorium.
64
- Ach, tak. Załatwili?
- Nie przeczytałam jeszcze tego listu dokładnie, ale nie załatwili.
- Nie przeczytałaś dokładnie? Wiesz, mamo, ty mnie czasami zdumiewasz. Dlaczego
nie przeczytałaś? Jak można 0ie przeczytać dokładnie tak ważnego listu? Najpierw
czekasz na te wiadomości, niecierpliwisz się, a potem, jak już są, ty ich nie
czytasz dokładnie.
Ręka z tłuczkiem opadła, strzępy zgniecionych ziemniaków odrywały się i pac,
pac, spadały na podłogę.
- Popatrz, co robisz!
Usiadłam na krześle, w kuchni fale gorąca nawiedzały mnie częściej niż w innych
pomieszczeniach, nie mogłam zrozumieć dlaczego, bo nie było w niej duszno.
Przesunęłam ręką po czole. Maria zbierała ziemniaki z podłogi. Wszedł Piotr ze
słoikiem kompotu śliwkowego w ręku.
- Mama dostała list od tych przyjaciół, którzy mieli jej załatwić etat, ale nie
przeczytała go dokładnie! - poskarżyła Maria.
Uśmiech przeleciał przez twarz Piotra.
- Widocznie nie miała nastroju.
- Nie potrafię tego zrozumieć, doprawdy. Czekała na ten list od chwili
przyjazdu, list przychodzi, a mama nie ma nastroju do czytania!
- Mario, błagam cię! -powiedziałam. - Wstawmi dwóję do dziennika, ale przestań
mówić.
- Mogę przestać, oczywiście.
- Nie obrażaj się, dobrze? Dam ci ten list do przeczytania albo po obiedzie
przeczytamy go we trójkę, głośno.
- Nie obrażam się - powiedziała łagodniejszym tonem. - Chętnie posłucham.
- Jestem potwornie zmęczona... - wyrwało mi się.
- Czym? - obruszyła się znowu Maria. Zauważyłam, że Piotr podniósł głowę i
patrzył w sufit.
- Nie wiem! - westchnęłam.
5 - 'Między
65
- Czasami zmęczenie przychodzi nagle i bez powodu
- wyratował mnie Piotr. - Masz rozmazany tusz na oczach Justyno, wygląda tak,
jakbyś płakała.
Patrzył na mnie i uśmiechał się triumfalnie. Lubiłam go.
- Lubię cię! - powiedziałam.
Maria odwróciła się gwałtownie i spojrzała na mnie ze zdumieniem.
- Och, mamo...
- Powinnaś się cieszyć, Mario -powiedziałam ziewając.
- Przepraszam, zaraz się zbiorę. Dostałam również ekspres od Ronalda.
- O! I co Ronald? - ożywiła się.
- Prosi, żeby ci podziękować za list, w którym znalazł tylko trzy błędy.
Podobno chwaliłaś moją figurę?
- Masz dobrą, więc chwaliłam.
- Dziękuję.
- Co jeszcze pisze Ronald?
- O tym, że jego przyjaciel Richard Donell wygrał na psich wyścigach, a Sheila
urodziła córeczkę. Linda sprzedała samochód, a Ronald kupił środek do umacniania
korzeni roślin.
- A tak poważnie, mamo?
- Chce zmienić tapetę w łazience i pyta, czy dobra będzie brązowa.
- Jeżeli nie masz ochoty mówić o tym, co pisze Ronald, możesz powiedzieć
otwarcie.
Przyglądałam się ziemniakom parującym na półmisku. Maria wykładała gołąbki z
garnka do salaterki, była wyraźnie zirytowana.
- Właśnie o tym pisze Ronald -powiedziałam spokojnie. Maria usiadła na krześle
i podsunęła mi półmisek.
Nałożyłam ziemniaki na talerz.
Strona 28
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
- A twoja kotka? - zapytał Piotr.
- O niej nie ma ani słowa.
- Jeżeli stałoby się coś niedobrego z Mrytle, Ronald napisałby o tym, Justyno.
Nie martw się.
66
- Myślę, że tak.
Nagle Maria odłożyła widelec i odsunęła talerz od siebie. Oparła łokcie na
stole, a brodę ujęła dłońmi.
- Powiedz mi, jak to się dzieje, że najpierw jest wielka miłość, a potem
okazuje się, że dwoje ludzi nie może ze sobą wytrzymać. Najpierw rzuciłaś
wszystko, żeby z nim być, później rzuciłaś wszystko, żeby od niego odejść.
- Nie zawsze ludzie od siebie odchodzą. Czasami trwają obok siebie i to jest
najgorsze.
- Ale był przecież jakiś moment krytyczny, ten, w którym skończyła się miłość,
a zaczęło trwanie.
- Nie było takiego momentu pomiędzy mną a Ronaldem, to nachodziło jak mgła,
najpierw leciutka, później gęstniejąca, aż w końcu człowiek przestał w niej
widzieć drugiego człowieka.
- A mój ojciec? W tej sprawie nie było chyba żadnej mgły, to było krótkie
cięcie z twojej strony.
- Wyszłam za niego, ponieważ ty miałaś się urodzić, to była mgła od początku.
- Przecież z nim spałaś!
- Tak, ale nie kochałam go wtedy.
- Mamo!
- Nie kochałam go. Nigdy.
- Dlaczego patrzysz na nią takim wzrokiem, Mario, jakbyś zobaczyła diabła! -
wybuchnął Piotr gwałtownie. - Czy dlatego, że odpowiada szczerze na twoje
pytania? To ich nie zadawaj. Dlaczego ludzie zawsze dążą do prawdy, a później
nie potrafią jej znieść? Co w tym jest złego, że przespała się z twoim ojcem bez
miłości i że przyznaje się do tego?
- Chciałabym, żeby było inaczej - odparła Maria z wyniosłą miną.
Nie miałam ochoty na jedzenie, nabierałam na widelec małe porcje i przełykałam z
trudem. Zastanawiałam się, czy Piotr jest pierwszym i jedynym mężczyzną Marii.
Jeżeli tak, przyczyną był chyba brak okazji. Tylko kobiety, które nie miały
okazji, którym nie dane było przeżyć wodzenia na
67
pokuszenie, mogą byc tak surowe w ocenie tych spraw. Chociaż nie, przypomniałam
sobie starą panią Donell, matkę Richarda, który wygrał na psich wyścigach. Była
zgorszona, kiedy dowiedziała się o naszym rozwodzie. Przecież pani sama rozeszła
się z mężem, dlaczego tak panią dziwi moje posunięcie; rozeszłam się, ponieważ
kochałam innego człowieka, a mój mąż związany był z inną kobietą, moja droga
Justin, a pani odchodzi od Ronalda, o ile wiem, dla jakichś mglistych mrzonek, a
nie dla mężczyzny, ma pani rację, pani Donell, ale mężczyzn jest wielu i może w
moich mglistych mrzonkach znajdzie się dla nich miejsce, o moja droga, to, co
pani mówi, jest chyba żartem.
Wreszcie skończyłam jedzenie, Piotr postawił przede mną szklankę z kompotem.
Chciałabym, żeby było inaczej, powiedziała przed chwilą Maria, wolałabym, żebyś
była bardziej zrównoważona, recytowała nie tak dawno, musisz się zmienić, mówił
Ronald, dlaczego właśnie ja mam się zmieniać, Ronaldzie, wiem, że nie jestem
ideałem, ale czy wyrządzam komuś szkodę, wyrządziłaś szkodę Marii, czy
zapomniałaś już o tym, och, a ty już zapomniałeś, że sam nakłaniałeś mnie do
tego, wtedy byłam dobra dla ciebie i nie wyrządzałam nikomu krzywdy, prawda,
pokochałeś mnie taką, jaką byłam, więc dlaczego teraz chcesz, żebym zaczęła się
zmieniać, kogo w takim razie kochałeś wtedy, mnie czy jakąś wizję kobiety, którą
stanę się ulegając twoim wymaganiom, och, moja droga, nie unoś się, czy nie mam
prawa powiedzieć, że masz jakieś wady, z którymi powinnaś walczyć, ależ masz
prawo, Ronaldzie, rzecz w tym, że to, co ja uważam za swoje zalety, ty uważasz
za wady i odwrotnie, a ja jestem tylko inna niż ty, mam inne potrzeby i to jest
ta moja wada dla ciebie największa, jakie to straszne, że każdy chce być
stworzycielem drugiego człowieka, jaka to pycha, Ronaldzie.
- Papierosa, Justyno?
- Mam tu gdzieś swoje.
- Proszę, weź ode mnie.
Strona 29
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
68
- Jeżeli źle się czujesz, mamo, to idź do pokoju i połóż się.
- Chyba tak zrobię, Mario. Przykro mi, że ci nie upiekłam kurczaka.
- Zrobisz to jutro, jeżeli będziesz lepiej się czuła.
- Tak, jutro upiekę.
Poszłam do swojego pokoju i stanęłam przy oknie. Zmęczenie minęło już dawno i
czułam się świetnie, patrzyłam na drogę, postanowiłam, że ubiorę się ciepło i
wyjdę. W przdpokoju spotkałam Piotra.
- Idziesz gdzieś, Justyno?
- Tak. Mam ochotę na spacer.
- Rozumiem. Trzymaj się.
- Uhm.
VII
Następne dwa dni upłynęły spokojnie. Sprułam plecy, przeczytałam kilka numerów
„Polityki", napisałam list do przyjaciół, z którego wynikało, że jestem bliska
podjęcia decyzji na tak, i że przyjadę do nich przed pierwszym, żeby zobaczyć na
własne oczy, jak to wszystko wygląda. Aż wreszcie przyszedł dzień, w którym,
wiedziałam, Szymon miał wypłynąć. Obudziło mnie słońce i hałas przed oknem,
Piotr nie mógł uruchomić samochodu. Wreszcie silnik jęknął kilka razy i Piotr
odjechał. Spojrzałam na zegarek, była dziewiąta, jeżeli ubrałabym się szybko i
pobiegła na pocztę, zdążyłabym zatelefonować do Szymona. Woda, grzebień,
niedbały makijaż, ubranie, torebka. Piotr wszystkie swoje sprawy załatwiał w
miasteczku, ale wiedziałam już, gdzie jest poczta we wsi. Szybko doszłam do
małego budynku, przeskoczyłam stopnie ganku po dwa.
- Dzień dobry pani - powiedziałam zdyszana. - Chciałam zamówić Gdańsk, a w
Gdańsku numer...
- Centralę mam nieczynną.
- Jak to?
- Zwyczajnie, nieczynną mam.
- A gdzie jest czynna?
- W mieście. Nie wiem.
Obokmnie stał jakiś mężczyzna, który przyklejał znaczki do kopert. Spojrzał na
mnie.
- W motelu „Pod Sosnami" połączą panią. Dziś rano dzwoniłem stamtąd do
Warszawy. Jestem samochodem, mogę podwieźć.
- Chętnie. Zaraz pan będzie jechał?
- Tak, wrzucę listy i jadę.
To nie było daleko, miałam nadzieję, że w godzinę uda mi się uzyskać połączenie,
jeżeli zamówię rozmowę błyskawiczną. Jechaliśmy, rozmawiając skąpo.
70
- Zaprowadzę panią do recepcji, tam są miłe dziewczyny. Mieszkam „Pod Sosnami"
i wiem, u kogo się zamawia.
- Dziękuję, zależy mi na czasie.
- Widziałem, wpadła pani na pocztę w takim pośpiechu, a tu nic.
Wysiedliśmy pod motelem, który tyle razy widziałam z daleka i w którym jeszcze
tak niedawno mieszkał Szymon. Przytulone do siebie prostokąty wydały mi się
znajome, ale byłam tu po raz pierwszy, Szymon nigdy nie zabrał mnie do siebie.
- Pani Halinko, przyjmie pani Gdańsk?
- Błyskawiczną - dorzuciłam.
- O tej porze i na błyskawiczną będziemy musiały poczekać.
- Długo?
- Nie, tak znowu długo to nie. Chwilę. Jaki numer w Gdańsku?
Podałam numer, dziewczyna sięgnęła po słuchawkę.
- Niech pani sobie tam usiądzie, zawołam, jak się zgłosi.
- Dziękuję.
Wskazała mi duże wygodne fotele stojące pod palmą. Wybrałam ten, z którego
najlepiej widać było recepq'ę. Potem spojrzałam w bok. Przez szklane drzwi
zobaczyłam salę restauracyjną, prawie pustą o tej porze. Przy najbliższym
stoliku siedziała jakaś para, dziewczyna z ciemną, krótko przystrzyżoną
czuprynką i mężczyzna. Spojrzałam jeszcze raz, poczułam, że robi mi się sucho w
ustach, nie, nie pomyliłam się, to był Piotr. Miałam ochotę uciec, sięgnęłam po
torebkę, ale w tej samej chwili dziewczyna podniosła się i stojąc jeszcze przy
stoliku przesunęła ręką po włosach Piotra czułym gestem. Nie widziałam jej
twarzy, tylko szczupłą, ale nie bardzo zgrabną sylwetkę. Widziałam, jak
pochyliła głowę i mówiła coś do niego, potakiwał. Potem odwróciła się i zaczęła
Strona 30
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
iść w stronę drzwi, Piotr został, została jej torebka, wisząca na poręczy
krzesła. Pchnęła
71
energicznie szklane drzwi, weszła do holu i kiedy kierując się w stronę windy
podchodziła do mnie, nie potrafiłam oderwać od niej wzroku. Ubrana była w luźną,
kolorową sukienkę, pod którą wyraźnie rysowała się zmieniona sylwetka.
Przechodząc obok, spojrzała w moją stronę. Spod ciemnych, gęstych brewek
otwartym, rozważnym spojrzeniem patrzył na mnie Szymon.
- Gdańsk do pani! - zawołała recepcjonistka. Dziewczyna przystanęła, położyła
rękę powyżej sterczącego brzuszka i bez zdziwienia zawołała w stronę recepcji:
- Do mnie?
- Nie, do tej drugiej pani.
Wstałam. Ona podeszła do windy, ja do telefonu. Sięgnęłam po słuchawkę.
- Szymon.
- Tak, kochanie.
- Dobrze, że jeszcze jesteś.
- Wróciłem od drzwi, kiedy telefon zadzwonił. Mówisz z poczty?
Zawahałam się.
- Tak, z poczty.
- Jak jesteś ubrana? Chcę wiedzieć, żeby sobie wyobrazić...
- Mam sztruksowe spodnie, te brązowe, kurtkę na futerku i białą czapkę.
- Tę kurtkę, którą znam?
- Tak.
- A na nogach?
- Botki.
Spojrzałam na recepcjonistkę, udawała, że nie słucha, ale ołówek znieruchomiał
jej w ręku. Musiała mnie mieć za pomyloną, zamówiłam błyskawiczną rozmowę, żeby
opisywać komuś swoje ciuchy.
- Pusto bez ciebie, Justyno...
Słyszałam w jego głosie czułość, na którą czekałam, ale teraz nie potrafiłam
cieszyć się nią, zbyt byłam zajęta myśleniem.
72
- Mnie też jest pusto, Szymon.
- Mów coś do mnie!
- Nie, słuchaj, kończymy, chciałam ci tylko powiedzieć do widzenia.
- Dziękuję, kochanie, całuję mocno!
- Ja też.
Położyłam słuchawkę i teraz dopiero miałam pewność, że nie zapytam o nic
Szymona, bo w czasie rozmowy z nim wcale pewności nie miałam. Podałam banknot
recepcjonistce, a kiedy wypisywała rachunek, spojrzałam w przeszklone drzwi sali
restauracyjnej. Stąd też widać było ich stolik. Dziewczyna wróciła, z daleka
widziałam jej małą, roześmianą buzię, niepodobną właściwie do twarzy Szymona,
tylko te niewątpliwe oczy. Łamigłówka zaczęła mi się zgadzać, brakowało dotąd
jedynie tej części, którą teraz odkryłam przypadkowo, o której gwałtownie
zapragnęłam nie wiedzieć, ale wiedziałam. I nie mogłam już przed tym uciec.
Tego dnia odbywał się targ w miasteczku, autobus był przepełniony, z trudem
wcisnęłam się pomiędzy jakąś babinę a jej kosze, coś gdakało, autobus
podskakiwał na wybojach, było duszno. Starałam się nie myśleć, ale to mi się
oczywiście nie udawało. Przypominałam sobie początek Pana Tadeusza i tak
jechałam, w jakimś chaosie i zagubieniu; „Litwo, Ojczyzno moja, ty jesteś jak
zdrowie", przecież wiedział, co robi, kiedy ją sobie brał za żonę, bezrozumną,
szarą myszkę, wiedział, co robi, a może i nie wiedział, czy ja wiedziałam, co
robię, kiedy wiązałam się z ojcem Marii, a później z Ronaldem, wiedziałam na
wtedy, ale nie na dziś, może on też wiedział na wtedy, może coś mu się zdawało,
„piękno twe w całej ozdobie widzę", tak, rzeczywiście, widzę, w tym
rozklekotanym autobusie i z tą całą sprawą, z którą nie wiem, co zrobić, może
powinnam z Piotrem porozmawiać, skąd, nie powinnam, porozmawiaj z Lindą, nie,
Ronaldzie, nie mam zwyczaju wtrącać się w czyjeś sprawy bez zaproszenia, ależ
porozmawiaj koniecznie, widzisz przecież, co z nią się dzieje, trudno,
Ronaldzie, widzę, ale nie będę się w to
73
włączała, może ona woli być sama. Może on też woli być sam, tak, z pewnością, a
zresztą pewnie już wszystko postanowili, wybrali, zdecydowali, Szymon mówił, że
jego córka jest energiczna i niezależna, Jagoda. „O, Panno święta, co Jasnej
bronisz Częstochowy", jak ona sobie będzie radziła, poradzi sobie, Szymon jej
pomoże, może ja jej pomogę, ja nie, skąd, przecież Maria jest moją córką, nie
Strona 31
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
mogę pomagać tamtej, to są konwenanse, Ronaldzie, i nie mam zamiaru im ulegać,
ależ, kochanie, zastanów się, co ludzie na to powiedzą, ludzie nic mnie nie
obchodzą, jedynie moje sumienie, a więc, jeżeli zajdzie potrzeba, pomogę tamtej,
nie, nie pomogę, przecież byłoby to rzuceniem Marii, po raz drugi, nie, to nie
byłoby rzuceniem Marii, pojęcia nie mam, czym by to było. Wróciłam tutaj, żeby
wszystko zacząć na nowo, bez fałszu, bez zakłamania, no i zaczynam, piękny
początek, czy w ogóle istnieje takie życie bez zakłamania, oczywiście, że tak,
tylko trzeba je wybrać, a nie, właśnie że nie, życia się nie wybiera, pcha się
samo, wybiera się, przecież mogę sama decydować, przygarniać i odrzucać. Tak,
odrzucać też, a więc mogę po prostu zapakować walizkę i wyjechać. Nadam
telegram, że przyjadę; albo dom w Sudetach, od którego przecież mam klucz,
wybiorę się tam na dwa tygodnie, może na dziesięć dni, wrócę tu i dopiero
później wyjadę, jeżeli nie będziesz mogła tutaj wytrzymać, jedź w Sudety,
powiedział Szymon, no i właśnie nie mogę. Wielkanoc spędzę z Marią, dobrze,
niech Piotr pojedzie do Gdańska, kiedy będzie się rodzić jego dziecko, rozumiem.
Nie, nie rozumiem, jeżeli decyduje się zostać z Marią, jeżeli ta Jagoda chce
wychowywać dziecko sama, to nie powinni się w ogóle widywać, tak jest tylko
gorzej, a skąd ja mogę wiedzieć, co jest dla nich gorzej, a co lepiej, rozumuję
jak Ronald, który wszystko wie najlepiej i na pewno. Właściwie to, co oni robią,
jest odważne i wspaniałe, biedna Maria. Jeżeli dowie się kiedykolwiek, będzie to
dla niej mała śmierć, może trudniejsza od tej wielkiej i ostatecznej. Szymon
powiedział kiedyś, że nie może liczyć na Piotra, tak, nie może
74
na niego liczyć, ponieważ on nigdy nie będzie z jego córką, którą kocha, będzie
przecież z moją, której nie kocha. To wcale nie jest odważne i wspaniałe, to
jest tchórzliwe i podłe, biedna Maria.
Autobus przystanął, z trudem przedostałam się do drzwi wyjściowych. Wysiadłam,
odetchnęłam świeżym powietrzem, bo przecież tam można się było udusić. Zachciało
mi się koniecznie umyć głowę. Wiedziałam, że o niczym nie będę w stanie myśleć,
dopóki nie umyję głowy. Moja droga Justin, pani tak łatwo ulega chimerycznym
nastrojom, czy potrzebę umycia głowy można nazwać chimerycznym nastrojem, pani
Donell, o, tak, jeżeli napada to panią tak nagle, w połowie przyjęcia,
Ronaldzie, wracajmy do domu, bo ja koniecznie muszę umyć głowę, nie mów tego tak
głośno, moja droga, co ludzie pomyślą, a zresztą włosy masz puszyste i
błyszczące, może tak wyglądają, Ronaldzie, ale czuję, że muszę je umyć, ciszej,
moja droga, dlaczego ciszej, jeżeli uważasz, że mycie głowy jest czymś
wstydliwym, możesz powiedzieć, że mam ostry atak kamicy nerkowej, przepraszam
cię bardzo, Richard, wybacz, ale ona ma ostry atak kamicy nerkowej i musimy
wracać do domu.
Och, byłam nieznośna, w ostatnim okresie naszego związku z Ronaldem byłam
doprawdy nieznośna, ponieważ uparłam się, że będę mówiła prawdę Ronaldowi i
naszym przyjaciołom, w ten sposób życie ze mną stało się dla wszystkich nie do
wytrzymania. Bardzo siebie lubiłam w tym czasie. Teraz lubiłam siebie dużo
mniej, kiedy niezdecydowana i zniechęcona szłam szybko w stronę domu mojej
córki, żeby koniecznie umyć głowę.
Szampon pachniał świeżym jabłkiem, darłam skórę paznokciami, ciągle mi było mało
szamponu, wody, czystości. Spłukiwałam włosy trzeci raz, kiedy do drzwi łazienki
ktoś zastukał, może mi się zdawało, nasłuchiwałam.
- Czy ty się kąpiesz, Justyno?
Piotr. O tej porze? Może mnie widział, chciałam, żeby mnie widział, to byłoby
najlepsze.
75
- Myję głowę.
- Przecież myłaś przedwczoraj.
- Żałujesz mi wody?
- Oczywiście. Robię kawę, napijesz się?
- Chętnie.
- To przychodź prędko.
Widział mnie, byłam pewna. Spojrzałam na zegarek, dochodziła jedenasta, o tej
porze nigdy nie wracał do domu. Szybko zawinęłam włosy ręcznikiem i wyszłam z
Strona 32
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
łazienki. Usłyszałam, że Piotr gospodaruje w kuchni.
- Gdzie pijemy?! - zawołałam.
- Może u mnie.
Zwykle naszą popołudniową kawę pijaliśmy w moim pokoju. Weszłam do niego.
Podłoga zarzucona była zmiętymi kłębkami papieru maszynowego, najwyraźniej
wczoraj wieczorem nie szła Piotrowi praca. Siedziałam już w fotelu, kiedy
wszedł. Drzwi otworzył sobie łokciem, zamknął nogą, w rękach niósł dwie
filiżanki.
- Dopiero wstałaś? - zapytał, siadając naprzeciwko mnie.
- Wstałam parę minut po ósmej. Odjechałeś i ja wstałam.
- I co? Robiłaś nowe plecy?
- Nie. Wychodziłam.
- Do sklepu? Czego zabrakło?
- Nie do sklepu. Do telefonu.
- Dzwoniłaś może do tych swoich przyjaciół?
- Nie. Do Szymona.
- Zastałaś go jeszcze?
- Wychodził właśnie. Wrócił od drzwi, bo usłyszał telefon.
Pochyliłam głowę, rozwinęłam ręcznik i przecierając nim włosy powiedziałam
spokojnie:
- Na poczcie we wsi jest zepsuta centrala, jakiś pan podrzucił mnie do motelu i
dzwoniłam stamtąd.
Czekałam, nie patrząc na niego, milczał długo, a ja wycierałam te włosy i
wycierałam.
76
- Szybko dostałaś połączenie?
- Szybko. Zamówiłam błyskawiczną.
- Jak wróciłaś?
- Autobusem, podjeżdżał, kiedy zbliżałam się do przystanku.
Otuliłam głowę ręcznikiem i sięgnęłam po filiżankę. Spojrzałam na Piotra,
przyglądał mi się uważnie. Potem wstał, podszedł do okna, schował ręce do
kieszeni marynarki i przez chwilę patrzył przed siebie. Później zapytał, nie
odwracając się.
- Chcesz mi coś powiedzieć, Justyno?
- Nie.
Odwrócił się, wolno podszedł do fotela i usiadł. W jego spojrzeniu odczytałam
bez trudu niepewność i wahanie. Mów, nalegałam wzrokiem, mów, Piotrze.
- Dlaczego tak mi się przyglądasz? - zapytał.
- To ty patrzysz na mnie dziwnie - odparłam.
- Nie patrzę dziwnie, zastanawiam się, po prostu. Nie widział mnie, gdyby było
inaczej, wróciłby do domu
przygotowany jakoś do rozmowy, nie widział mnie, i ma nadzieję, że ja nie
zauważyłam ich także. Spojrzałam na kłębki papieru.
- Nie miałeś wczoraj dobrego dnia? - zapytałam wskazując je głową.
- Nie miałem. Może dziś lepiej pójdzie. Zaraz zabiorę się do tego - powiedział
niechętnie. - Teraz zresztą będę miał więcej czasu przed południem.
- Już nie będziesz wychodził?
- Nie. Teraz już długo nie.
Wyjechała. Dlaczego musiałam zobaczyć ich w ostatniej godzinie, co za pech,
doprawdy. Widocznie była z Szymonem i została jeszcze trochę po jego wyjeździe.
A może to są tylko moje urojenia, zastanowiłam się nagle, ale to nie mogły być
urojenia, chociaż wszystko składało się z takich drobnych faktów i małych słów.
- Martwię się o Marię. Ten dom na wsi, Piotrze, był chyba niedobrym pomysłem.
77
- Maria bardzo chciała.
- Mówiła mi, że decydowaliście wspólnie.
- Tak, to prawda, ale chciała Maria.
- Dlaczego nie byłeś bardziej uparty?
- Myślę, że dla świętego spokoju. Nie znasz tego?
- Znam bardzo dobrze. Ona powinna być między ludźmi.
- Nie chce. Nigdy nie chciała nigdzie chodzić, nie lubiła gości, wydaje jej
się, że dom i wspólnie spędzony czas powinien nam wszystko załatwić.
- To nigdy nie załatwia wszystkiego.
- Wiem. Powiedz to Marii.
- Nie mogę powiedzieć Marii, ponieważ ona niczego ode mnie nie przyjmuje,
próbowałam zresztą. Maria ma do mnie stosunek z założenia negatywny. Wiesz, co
mnie męczy najbardziej? Myśl, że gdybym nie wyjechała, Maria byłaby inna.
Strona 33
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
- Wtedy może i ty byłabyś inna, Justyno.
- Może lepsza?
- A może gorsza. Tego się nie wie.
- W ogóle wie się mało.
- Najprostsze są zmyślenia, takie jak to! - wskazał palcem pogniecione kartki.
- Czasami idzie trudniej, czasami łatwiej, ale w końcu bawisz się ludźmi i ich
życiem tak, jak chcesz. Później wychodzisz z tego i koniec zabawy, zaczyna
działać nieubłagane prawo zależności. Ty, Justyno, postanowiłaś wyrwać się spod
niego, może zbyt mało czasu upłynęło na to pytanie, ale zapytam: czy ci się
udaje?
- Nie wiem jeszcze.
- Rozumiem, nie masz domu, pracy, normalnego życia, ale będziesz miała. Czy uda
ci się uniknąć uzależnień? Czy ty przypadkiem już się nie uzależniasz?
- Myślisz o Szymonie.
- Tak. Ale i o Marii. I o mnie. Tyle drobnych spraw oddajesz bez walki. Wydaje
mi się, że zaczynasz wyciągać z motków cieniutkie niteczki i oplątujesz się
nimi. Jeszcze nie
78
jest ciasno, jeszcze nie boli, jeszcze można sięgnąć po następną nitkę. To niemy
ciebie oplątujemy. Sama to robisz, Justyno, tak jakbyś nie opleciona nie
potrafiła żyć.
- Od początku wątpiłeś w to, czy potrafię?
- Nie. Nie od początku, ale teraz zaczynam wątpić. Boję się, że to jest w ogóle
niemożliwe. Wiesz, co powiedział Szymon? Powiedział tak: początkowo to
usiłowanie wydawało mi się w niej piękne, teraz wydaje mi się piękniejsze, że
nie potrafi, bo jest takie naprawdę człowiecze.
Szymon, mój drogi.
- Powtarzasz mi to wszystko ku przestrodze? - uśmiechnęłam się.
- Może i tak.
Sięgnęłam po filiżankę i wypiłam swoją kawę do końca.
- Otóż nie jestem aż tak bardzo od was uzależniona, jak sądzisz, Piotrze.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Wstałam i przytrzymując dłońmi opadający ręcznik, zakomunikowałam spokojnie:
- To jedynie, że wyjeżdżam dziś, autobusem o trzeciej piętnaście.
Zabrzmiało teatralnie i przez chwilę czułam się jak aktorka.
- I dokąd się wybierasz?
- Szymon zostawił mi klucz od swojego domku w Sudetach. Chciałabym zobaczyć ten
domek i trochę w nim pomieszkać. Biorę ze sobą tylko podręczne rzeczy, a te dwie
duże walizki zostawię, dobrze? Wrócę do was i dopiero stąd pojadę do Warszawy.
- Jak chcesz, Justyno.
Poszłam do siebie, zakręciłam włosy, a kiedy wyschły, miałam już zapakowaną
walizkę i ręczny bagaż. O drugiej wróciła Maria, a po chwili Piotr zajrzał do
mojego pokoju.
- Czy nie mogłabyś przyjść na chwilę? - zapytał ze strapioną miną.
Zakręciłam słoiczek z emalią do paznokci.
79
- Zaraz przyjdę.
Cofnął się i zamknął za sobą drzwi. Wsunęłam na nogi klapki i sprawdzając po
drodze, czy mam już suche paznokcie, poszłam w głąb mieszkania. W przedpokoju
zobaczyłam Piotra, który stał oparty o framugę drzwi kuchennych. Maria siedziała
na ławie pod ścianą, w kożuchu i w czapce, głowę miała opartą na kolanach,
płakała rozpaczliwie. Pod wieszakiem stała moja walizka i torba z drobiazgami.
- Co jej się stało? Mario, co ci jest?
- Postawiłaś tu walizkę - powiedział Piotr. -Tak.
- Kiedy przyszła, zapytała, więc powiedziałem, że chcesz wyjechać. Jest jej,
Justyno, po prostu bardzo przykro.
Usiadłam na ławie obok mojej córki i pogładziłam ją po plecach.
- Mario, tak nie można...
- Aż tak... jest ci tutaj źle...?
Nachyliłam się, bo mówiła w swoje kolana i nie bardzo dobrze rozumiałam.
- Nie jest mi źle, chcę pojechać w Sudety, tak jakbym jechała na wycieczkę.
- Gdyby ci było dobrze... aleja wiem, że tobie jest źle... bo ja jestem taka...
Strona 34
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
gdyby ci było dobrze, to nigdzie byś nie chciała... a ja po prostu nie umiem być
inna... - mówiła szlochając głośno.
- Przynieś jej wody - poprosiłam Piotra.
Objęłam Marię ramieniem, przesunęła gwałtownie głowę ze swoich kolan na moje.
- Może to ci się nie mieści w głowie, mamo... ale przecież ja ciebie... ja
ciebie...
- Mario...
Wszedł Piotr, podsunął jej szklankę.
- Napij się, dobrze?
Uniosła głowę i zachłystując się wypiła kilka łyków. Potem znowu opadła na moje
kolana.
80
- Mamo... przecież ja... ja ciebie kocham... -wykrztusiła z trudem.
Spojrzałam na Piotra. Znowu oparty o framugę stał ze spojrzeniem wbitym w plecy
Marii, jak to on powiedział przed godziną, zaczynasz wyciągać z motków
cieniutkie niteczki, jeszcze nie boli, sama to robisz, tak jakbyś nie opleciona
nie potrafiła, nie, nie chcę tego, odjadę dziś.
- Mario...
Podniosła gwałtownie głowę i patrzyła na mnie tymi swoimi wyblakłymi oczyma,
napuchnięte od łez powieki, zaczerwieniony nos, kiedyś widziałam ją taką,
dwadzieścia lat temu, widziałam ją taką, wróciła do mnie obrazem tak wyraźnym,
tamta mała, nieporadna, spłakana, koszmar moich snów, jeszcze można sięgnąć po
następną nitkę, jeszcze nie jest ciasno, nie, nigdy, odjadę stąd dziś.
- Posłuchaj mnie, Mario.
- Zostaniesz... tak...?
Pokręciłam głową przecząco, nie miałam siły na słowa, a ona nie dowierzała.
- Zostaniesz... tak...? Zostaniesz? Szymon, mój drogi.
- Zostanę - powiedziałam.
Potem, przerażona, spojrzałam w stronę drzwi, o których framugę oparty stał
Piotr, ale tam już nikogo nie było.
6 - "Między..."
VIII
Obiad nie minął nam w najlepszych nastrojach. Maria krążyła pomiędzy kuchenką a
stołem, osowiała i zakłopotana. Odzywała się do mnie nieśmiało, licząc się z
każdym słowem. Jeszcze wczoraj przeszkadzało mi, że się nie liczy, teraz każde
zdanie zaprawione uprzejmością zgrzytało w uszach.
- Przepraszam, że cię trudzę, mamo, ale czy mogłabyś podać mi sitko?
Bardzo chciałam zostać sama, tymczasem musiałam siedzieć nad talerzem zupy
pomidorowej z ryżem i patrzeć na nich. Piotr omiatał Marię i mnie niewidzącym
spojrzeniem, które miewał, kiedy odrywałyśmy go od pracy. Teraz udawał. Dobrze
wiedziałam, że myślami jest obecny.
- Może masz ochotę na sałatkę jarzynową, mamo? Jeżeli tak, chętnie zrobię na
kolację.
Spuszczone oczy, jakby wiedziała, że to, co mówi, jest niewłaściwe.
- Dobrze, bardzo lubię.
- Z majonezem czy tylko ze śmietaną? Zapewne cierpiałyśmy obydwie.
- Tylko ze śmietaną.
Obrażałam swoją córkę uczuciem litości. Tamten obraz małej Marii, który na
ułamek sekundy wynurzył się spoza jej spłakanej twarzy, zatarł się szybko i
znowu została Maria taka, jakiej niemogłam pojąć, jakiej nie oczekiwałam, i
obca, jakbyśmy były z innej krwi. Maria, która, mnie kochała. Przebierałam swoje
uczucia do niej jak koraliki, każdy z nich miał inną barwę. Nie mogłam odnaleźć
tego najważniejszego, który przecież kiedyś był, i musiał jeszcze być, spryskany
może innymi odcieniami. Chciałam wydobyć go z siebie, ale nie potrafiłam, a
gorycz tego rozlewała się we mnie. Czy po to przeżyłyśmy blisko miesiąc ze sobą,
żeby zamienić się rolami?
82
Spojrzałam na Piotra. Może to tylko cień zapadającego zmierzchu, a może jego
twarz naprawdę poszarzała. Później na Marię. Ciągle jeszcze czerwone obwódki
otaczały jej powieki. Rozległ się dzwonek, Piotr wstał i poszedł otworzyć.
Wrócił szybko.
- Woźna ze szkoły, Mario. Mówi, że umawiałyście się.
- A tak, chciałam, żeby przyszła posprzątać, ale przecież nie teraz.
Strona 35
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
- Porozmawiaj z nią.
Wstała niechętnie. Zdjęła fartuch i rzuciła go na poręcz krzesła.
- Nie wiem, na kiedy mam się umówić. Mamo, czy jutro rano ona nie będzie ci
przeszkadzać?
- Nie.
- A tobie, Miśku?
- Mnie będzie, ale nie przejmuj się tym. Jutro rano, Justyno, wsiądziemy w
samochód i pojedziemy do miasta, masz ochotę?
- Mam.
Maria wyszła. Piotr wstał i resztę ziemniaków ze swojego talerza wrzucił do
wiadra. Podałam mu swój. Wziął w milczeniu.
- Nie idzie nam... - powiedział stawiając przede mną pusty talerz. - Przykro
mi, Justyno.
- Wiem. Chciałabym zostać sama, zrób to jakoś.
- Możesz się uratować pisaniem listu do Ronalda - powiedział szybko.
Maria weszła do kuchni.
- Przyjdzie jutro o dziewiątej. Dałam jej klucz, więc nie będziecie musieli
czekać. Kawa czy herbata?
- Ja dziękuję. Pójdę napisać list do Ronalda.
- Pozdrów go ode mnie.
- Dziękuję, pozdrowię.
Gdzie się podziały te dobre dni, kiedy mogłam mówić prawdę? To, co ty mówisz,
moja droga, nie mieści się w głowie, może w twojej, Ronaldzie, w mojej mieści
się
83
znakomicie, to niemożliwe, zmyślasz jakieś niebywałe historie, skąd, przeciwnie,
mówię prawdę, dlaczego nie chcesz jej przyjąć; patrzysz tak, jakbyś mnie
widziała po raz pierwszy, Lindo, o, Justin, nie przemyślałaś chyba tego, co
powiedziałaś przed chwilą, ależ przemyślałam, właśnie takie mam zdanie o tej
sprawie, możliwe, ale nie powinnaś mówić tego w sposób tak otwarty, czy pani też
uważa, pani Donell, oczywiście, Justin, Linda ma rację, to jest niestosowne
ujawniać swoje skryte poglądy, ależ one nie są skryte, są po prostu moimi
poglądami, których zupełnie się nie wstydzę, nie, Dawidzie, jest mi z tobą
dobrze, ale kochać to ja ciebie nie kocham, przerażasz mnie, mój miodku, szkoda,
Dawidzie, że jesteś taki lękliwy, ależ nie jestem lękliwy, należę do ludzi
odważnych, pokazywałem ci moje medale z czasów drugiej wojny światowej, tak,
widziałam je, to piękna kolekcja, ja, niestety, nie mogłabym wręczyć ci medalu,
jeżeli aż tak przeraża cię odrobina prawdy, nie, Sheilo, nie pomogę ci, nie mam
zamiaru uczestniczyć w tym spisku, który knujesz wokół swojego męża, John jest
porządnym człowiekiem i nie będę go okłamywać w twoim imieniu, a więc odmawiasz
mi przyjacielskiej przysługi, tak, Sheilo, odmawiam.
A teraz Maria, Piotr, Szymon. Plątanina niedomówień i kłamstw. Nie, Szymon, nie.
Powiem mu kiedyś, że wiem o wszystkim i że będę milczała, niech chociaż to
jedno. Może również mogłabym powiedzieć Piotrowi, oczywiście, jemu można
powiedzieć, tylko po co. Czy koniecznie trzeba prawdę rozdzielać między ludzi,
dla tego ta, dla tego ta, dla tego nic?
Usiadłam przed lustrem w swoim pokoju. Było gorzej niż zwykle, ale nie tak znowu
tragicznie. I nagle dotarło do mnie, że moja twarz też jest skłamana, błękitne
pastele i ciemne kreski powiększały oczy, pogłębiały niebieski kolor tęczówek.
Tusz przedłużał rzęsy. Make-up sprawiał, że cera stawała się brzoskwiniowa,
plamki na policzkach znikały. Pomadka określała kontury ust, porcelana na zębach
spra-
84
wiała wrażenie lśniącego szkliwa, nie będę ci robiła bardzo białych koronek,
Justin, spójrz, te w odcieniu kości słoniowej wyglądają naturalniej, białe są
dobre dla aktorek, a ty nie jesteś przecież aktorką.
Próbowałam nią być. Z takim trudem starałam się zejść ze sceny, i nawet udało mi
się trochę, ale widownia była nieubłagana i żądała mojego powrotu. A gdyby
spróbować życia bez makijażu, w końcu jestem jaka jestem, czy muszę się wstydzić
mojej twarzy, niech będzie nieskłamana, jeżeli ja nie mogę. Sięgnęłam po watę i
Strona 36
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
tonik. Błękitniał, czerniał, czerwieniał kłębuszek za kłębuszkiem. No, tak,
znowu kropelki potu na czole, zgarnęłam je kawałkiem waty. Zaczekałam chwilę i
spojrzałam w lustro, właśnie taka jest prawda moich oczu, moich ust, moich lat
pięćdziesiątych. Wyblakła i smutna, ale przecież nie hańbiąca, mogłabym nosić ją
bez wstydu.
A Szymon? Lubię patrzeć, Justyno, jak rozkładasz ten swój warsztat, to jest
takie przeraźliwie kobiece, nie patrz, Szymonie, proszę cię, będę patrzył,
kochanie, kobiety malują się tylko przy mężczyznach, którym są bliskie. A ja
sama? Tak lubiłam swoje poranne makijaże, kiedy przy pomocy kilku barw wszystko
na mojej twarzy ożywało. Nie! Może kiedyś, ale jeszcze nie dziś. Sięgnęłam po
make-up i przeciągnęłam kłamstwem po twarzy.
Usiadłam w fotelu i zapaliłam. Co mam robić z tym wszystkim? A jeżeli zabraknie
sił Piotrowi albo tamtej małej, co wtedy będzie z Marią, w przewidywaniach,
Ronaldzie, zawsze wszystko gorzej wygląda, jak już się stanie, okazuje się, że
nasza wyobraźnia była rozszalała.
Maria sama, bez Piotra. Brakowało mi na to wyobraźni w ogóle, nawet rozszalałej.
Usiłowałam ją uruchomić, wezmę Marię do siebie, zamieszkamy razem, pracę w
szkole znajdzie zawsze, różnice naszych usposobień zatrą się z czasem. Mieszkać
z Marią, być z nią na co dzień. To będzie mój obowiązek. Zgniotłam papierosa,
wypalonego do połowy, i wstałam. Zaczęłam chodzić po pokoju ściskając głowę
- 'Między../
85
rękoma. Jaki obowiązek, u diabła. Zwyczajny. Nie będzie mogła być sama, nie
potrafi. Potrafi. Nie potrafi, a ja jej nie zostawię. Usiądzie pod drzewami w
kożuchu i w czapce na głowie, zacznie szlochać, powie, że mnie kocha i ja jej
nie zostawię. Nie mogę odnaleźć w sobie tego uczucia, ale ono jest i spęta mnie,
może właśnie dlatego, że nie spętało mnie kiedyś.
Wzięłam proszek i położyłam się na tapczanie. To wszystko jest niemożliwe, muszę
się bronić. Jutro wyślę telegram, że przyjeżdżam, jeszcze dziś napiszę do nich
list, że gotowa jestem wziąć każdy etat w każdym szpitalu, byleby to w ogóle
była jakaś praca. Niech mi znajdą byle jaki pokój. Może być mały. Nawet bez
kuchni. Obiady mogę jadać na mieście, więc jakie tam będzie moje gotowanie,
żadne, śniadania, kolacje i coś dla Mrytki. Chcę stąd wyjechać. Muszę stąd
wyjechać. Wszystko jakoś się ułoży. Czasami pojadę do Szymona. Czasami Szymon
przyjedzie do mnie. Dam sobie radę, muszę tylko wysłać telegram i list. Czy to
jest moja przemyślana decyzja? Tak.
Wstałam i usiadłam przy stole, wyjęłam papier i kopertę. Jeszcze nigdy żadnego
listu nie napisałam tak szybko. Przy kolacji spokojnie zawiadomiłam Marię i
Piotra o swoich planach.
- Myślę, że to wszystko jest bardzo ryzykowne - powiedziała Maria.
A Piotr milczał. Była odwilż, zaczął padać deszcz. Słychać było, jak grube
krople biją o blachy przy oknie. Pogoda nie zmieniła się i następnego dnia rano
niebo zapuchło grubą warstwą chmur. Nie zdążyliśmy wyjechać przed przyjściem
woźnej, kończyliśmy śniadanie przy akompaniamencie wyjącego elektroluksu i
szalejącej po mieszkaniu kobiety, która była wszędzie.
- Czy masz jakiś nieprzemakalny płaszcz, Justyno?
- W dużej walizce.
- A parasolkę?
- Mam, tylko muszę poszukać.
86
- To poszukaj i jedziemy. Nienawidzę, jak przez ten dom przewala się tajfun. A
kalosze?
- Moje botki nie przemiękają.
Nie mogłam znaleźć parasolki. Właśnie odsuwałam tapczan od ściany, kiedy Piotr
zastukał do pokoju. Wszedł trzymając w ręku sporą paczkę.
- Do ciebie.
Spojrzałam z daleka na adres. Pismo było mi zupełnie obce, chociaż...
- Szymon, Szymon! - potwierdził Piotr.
- Paczka? - zdziwiłam się.
- Przyniosłem nożyczki, ponieważ wiem, że kobiety nie są w stanie rozwiązywać
supełków, jeżeli nie wiedzą, co jest w paczce, którą dostają.
- Jak to dobrze mieć do czynienia z kimś, kto zna duszę kobiety. Nie odchodź,
spójrzmy, co tam jest! - poprosiłam przecinając sznurek.
Rozwinęłam gruby papier, potem jeszcze jeden, biały, cienki. Zobaczyłam dwie
Strona 37
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
kolorowe puszki.
- Czekolada w proszku!
Wyleciała króciutka żartobliwa karteczka, podałam ją Piotrowi.
Przeczytał i oddał mi ją z uśmiechem. Potem przysiadł na krawędzi fotela i
patrzył, jak składam rozrzucone papiery.
- Powiedz mi, Justyno, czy ty go kochasz? Spojrzałam na niego ze zdumieniem.
- To jest zwyczajne pytanie. Nie żadna ciekawość ani wchodzenie w czyjeś
sprawy.
- Nie - powiedziałam z wahaniem. - Przynajmniej jeszcze nie, ale liczę się z
tym, że tak będzie.
- Bronisz się? Roześmiałam się.
- Nie bardzo. Czy mógłbyś zajrzeć za tapczan? Nie mogę znaleźć parasolki.
- I tak dobrze, że wiesz, gdzie jej szukać. Ustawiłam puszki na oknie, Piotr
znalazł za tapczanem
moją parasolkę.
87
- Ruszamy? - zapytał.
- Ja jestem gotowa.
Lubiłam jeździć z Piotrem, bo prowadził pewnie, ale ostrożnie. Nie po raz
pierwszy jechałam z nim do miasta, lubiłam drogę prowadzącą przez las. Tego dnia
było jednak szaro za oknem i niewiele mogłam zobaczyć. Wycieraczki na przedniej
szybie pracowały rytmicznie.
- Szymon mówił mi, że z godziny na godzinę wzrastała temperatura jego uczuć.
- Mówił ci?
t
- Tak. Mówił mi również, że mu jest z tobą nadspodziewanie dobrze w łóżku.
Szymon chyba zwariował, dlaczego mówił o tym, co powinno być nasze. Milczałam.
- Domyślam się, o czym myślisz. Odpowiadał na moje pytania.
Ach, więc to ten zwariował.
- Dlaczego pytałeś?
- Z dobroci serca, Justyno. Wiem, jak to jest, kiedy zaczyna się kogoś kochać.
Możliwość wymawiania głośno czyjegoś imienia sprawia radość.
- O co pytałeś jeszcze Szymona z dobroci serca?
- O to, czy macie określone plany na przyłość.
- Nie mamy.
- To samo powiedział Szymon. Powiedział jeszcze, że nigdy ci niczego nie
zaproponuje, ponieważ wie, że nie chcesz się trwale wiązać.
- Wspaniały.
- Możliwe, ale było mi go żal, bo kiedy to mówił, wcale nie robił wrażenia
wspaniałego.
- A jakie robił?
- Byłem kiedyś w schronisku dla bezdomnych zwierząt, chciałem wziąć stamtąd
psa, to było okropne, Justyno, ponieważ każdy pies prosił: weź mnie, weź mnie.
Pomyślałem, żemogę wziąć albo wszystkie, albo żadnego. Szymon, kiedy mi to
mówił, podobny był do psa stamtąd. Wiem, że po
88
naszej wczorajszej rozmowie nie powinienem mówić o tym, ale również wiem, że
Szymon nigdy nie zaproponuje ci tego, na co być może kiedyś będziesz czekała.
- Dziękuję, Piotr. Wiem, że...
- Co wiesz?
- Kiedy to potwornie głupio zabrzmi.
- Postaraj się.
- Wiem, że mam w tobie przyjaciela. Uśmiechnął się.
- To rzeczywiście brzmi idiotycznie, ale jest prawdą.
Przetarł miękką szmatką szybę zaparowaną od wewnątrz. Mijaliśmy motel „Pod
Sosnami", a Piotr nie zwolnił ani nie spojrzał w tamtą stronę. Wiedziałam, że za
oknem, w które zawsze spoglądał przejeżdżając obok, nikogo już nie było, motel
przestał istnieć dla Piotra. Powinien zostawić Marię i ułożyć sobie życie z
tamtą i jej dzieckiem, tak właśnie powinno być, pomyślałam.
- Jeżeli już rozmawiamy otwarcie, to ja ciebie o coś zapytam.
Ściągnął brwi, spojrzał na mnie przelotnie, niespokojnie.
- ????
- Czy myślałeś kiedyś o tym, żeby rozejść się z Marią? Przecież widzę, że nie
jesteś szczęśliwy.
- Myślałem, Justyno. Nie tak dawno.
Jeszcze raz sięgnął po szmatkę i przetarł szybę. Tym razem bez potrzeby.
Strona 38
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
Wzruszył ramionami.
- Trudno mi mówić. Maria jest twoją córką.
- Nie myśl o tym.
- Nie mogę.
Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i podał mi. Zapaliłam jemu i sobie. Otworzył
popielniczkę, uchylił boczne okno.
- Spróbuję - powiedział.
Zaciągnął się kilka razy, jeszcze bardziej odsunął szybę.
- Nie wieje na ciebie?
- Nie.
89
- Jest dziewczyna, którą kocham - powiedział wolno. - Kiedy już byłem blisko
odejścia od Marii, powstrzymała mnie. Nie rób tego, powiedziała, znam swoje
miejsce w twoim życiu i ono mi wystarcza. Jeżeli odejdziesz od niej, odejdziesz
ode mnie, bo jej rozpacz nas rozdzieli. Justyno, ona ma chyba rację, gdyby Maria
była inna...
Milczał przez chwilę. Patrzyłam przed siebie na mokrą szosę i było mi
bezgranicznie smutno.
- Zauważyłaś chyba, że sypiam u siebie. Tego jednego nie mogę, zwyczajnie nie
mogę. Maria myśli, że jestem chory. Wystarcza jej czułość, którą mnie obdarza.
- To nie może trwać wiecznie.
- Oczywiście! - uśmiechnął się. - Przecież kiedyś przyjdzie śmierć.
Dojeżdżaliśmy do miasteczka, widać już było pierwsze zabudowania.
- Zgaś papierosa, Justyno, muszę wziąć benzynę. Podjechał do stacji, wysiadł.
Widziałam, jak rozmawia
z człowiekiem w niebieskim kombinezonie. Był jeszcze taki młody, taki świetny.
Mężczyzna opowiadał mu coś z przejęciem, Piotr słuchał, a później obydwaj
zaśmiali się głośno, niepohamowanie. Gdybym nie wiedziała, pomyślałabym w tej
chwili, jaki to szczęśliwy człowiek.
Piotr zaparkował samochód na rynku. Deszcz przestał padać. Kałuże, bure kopki
nie rozpuszczonego jeszcze śniegu, rzeczywiście przydałyby się kalosze. Byliśmy
tu kiedyś, ale Piotr spieszył się i niewiele wtedy widziałam.
- Spójrz - powiedział. - Tu znośnie zaopatrzony dom towarowy, tam kolejka po
mięso. Tu dom parafialny, tam Rada Narodowa, dalej Klub Międzynarodowej Książki
i Prasy. W szarym budynku naprzeciwko - przedszkole, za murem kościelnym -
klasztor. Tu knajpa, z której wieczorem można wyprowadzić człowieka prosto do
komisariatu, bo komisariat jest tam. Zaraz za rogiem rynku i tej wąskiej ulicy
na prawo - duża fabryka ozdobnego fajansu, prawie cała produkcja idzie na
eksport. Na lewo mały, ale dobrze
90
wyposażony szpital. Tu szalet, zajmuje się nim babka, o której mówią, że jest
najbogatszą kobietą w mieście. Z lekką przesadą można powiedzieć, że cała Polska
w miniaturze mieści się w tym kwadracie. Co wybierasz?
- Wybrałabym fajans zdobiony, ale to pewnie niemożliwe.
- To będzie możliwe, ale nie dziś. Jeżeli masz ochotę, załatwię ci to.
- Chciałabym zobaczyć kościół w środku i dom towarowy.
- Tak myślałem.
- Jesteś wierząca czy niewierząca? - zapytał Piotr, kiedy wchodziliśmy do
kościoła.
- Jestem niepewna.
- To też wyznanie - uśmiechnął się. - Marię ochrzciłaś.
- Na wszelki wypadek.
- Pasujesz do naszego rynku.
Obejrzeliśmy kościół w milczeniu. Pachniał świecami i nabożeństwem. Nie było w
nim żadnych unikalnych obrazów, przemieszane style pozbawiały go dostojeństwa,
musiał podobać się Bogu, jeżeli Bóg jest skromny. Mnie się nie podobał.
Wyszliśmy na rynek, znowu zaczął padać drobny deszcz. Przeskakując kałuże
dotarliśmy do domu towarowego.
- Chcesz coś kupić, Justyno, czy tylko obejrzeć?
- Nie wiem, zobaczymy.
Piotr chodził za mną cierpliwie od stoiska do stoiska. Najdłużej oglądałam
dywany i dział ze sprzętami domowymi. Starałam się nie robić porównań. Żadnych
porównań, obiecywałam sobie jeszcze w Londynie. Trudno było.
- Chciałabym kupić tę wykładzinę łazienkową - pokazałam Piotrowi zwinięty rulon
z odłożonym na zewnątrz brzegiem.
Strona 39
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
- Nawet nie wiesz, ile ci będzie potrzeba.
- Nie wiem. Ale jeżeli nie ma się żadnego mieszkania, miło mieć chociaż kawałek
wykładziny.
91
- Gdybyś była architektem, jestem pewien, że projektowanie domu zaczęłabyś od
dachu.
Wyjął z kieszeni paczkę ekstra mocnych i włożył do ust papierosa. Nie zapalił,
tylko przygryzł zębami filtr, nie mogłam pochwycić jego wzroku, patrzył w bok.
- Kupię, Piotrze. I jeszcze kupię tamte pomarańczowe garnki, które ci
pokazywałam. I żaroodporne szklanki z uszkami.
- Poczekaj, Justyno, dokąd lecisz? Przytrzymał mnie za ramię, stanęłam.
- Chcę ci pokazać coś jeszcze, coś, co mi się podobało. Spójrz, czy to jest
fajans stąd? Ten biały z brązowym i pomarańczowym.
Nie odwrócił się, chociaż stoisko z fajansem było za jego plecami.
- Nie. Z Włocławka.
- Kupię.
- Justyno!
- Kupię.
- Justyno!
- Och, zrozum...
Położyłam torebkę na pudle kartonowym stojącym w kącie i odpięłam płaszcz. Było
mi gorąco.
- Boisz się, że przegrasz - powiedział Piotr wolno i wreszcie spojrzał na mnie.
- Boisz się, że zostaniesz z pustymi rękoma, ale dobrze wiesz, że przedmioty nie
mają znaczenia. Tym się nie uratujesz, Justyno.
To była prawda. Skinęłam głową.
- Kupię coś, Piotrze.
- Kup.
Kiedy wracaliśmy do domu, byłam zmęczona, ale czułam się lepiej niż poprzedniego
dnia. Osiągnęłam to za cenę kilku garnków, nie, Ronaldzie, dziękuję, kochanie,
ten pierścionek jest doprawdy bardzo piękny, a przede wszystkim stanowi dla mnie
znakomitą lokatę kapitału, • nie, Ronaldzie, nie chcę mieć takiego pierścionka,
moja droga,
92
tobie marzą się złote góry, pierścionek to dla ciebie za mało, przeciwnie,
Ronaldzie, pierścionek to dla mnie o wiele za dużo, nie rozumiem, jak to za
dużo, zwyczajnie, wolałabym mieć mniej na zewnątrz, a więcej w środku, czy nie
możesz tego pojąć, nie mogę, niestety, och, Ronaldzie, wyjdźmy stąd, u tego
jubilera jest tak duszno, skąd, kochanie, przecież tu jest klimatyzacja,
widocznie dusi mnie ten przepych, to niemożliwe, moja droga, kobiety lubią
przepych, może i ja lubiłabym, gdyby nie stanowił dla ciebie lokaty kapitału,
czy to możliwe, Justin, że rozchodzicie się z Ronaldem, tak, pani Tarnes, to już
się stało, Jeff mówiłmi, ale wprost nie mogłam uwierzyć, czy również prawdą
jest, że zostawia pani wszystko i wyjeżdża z trzema walizkami oraz odrobiną
pieniędzy na koncie, tak, pani Tarnes, och Justin, to wprost niewiarygodne, wasz
rozwód, to ostatnia rzecz, której mogliśmy się spodziewać, no tak, ale właściwie
pani zawsze była taka ekstrawagancka.
Rulon z dywanikiem łazienkowym Piotr wsunął pod mój tapczan, a resztę
zapakowaliśmy w duże kartonowe pudło, które przyniósł z piwnicy. Wieczorem
poprosiłam Marię, żeby obejrzała moje zakupy. Przyszła chętnie. Pochwaliła
dywanik, ale na widok pomarańczowych garnków zamarła.
- No wiesz, mamo! - powiedziała po chwili zadumy. - To ci się nie udało. A
widziałam takie ładne zielone garnki...
Ponieważ mogłam wydobyć z siebie tylko skrzek rozdeptywanej żaby, milczałam,
słuchając słów mojej córki.
- Zielone garnki są o wiele praktyczniejsze, a poza tym nie rzucają się tak
przeraźliwie w oczy. Serwis z Włocławka jest ładny, owszem, ale garnki, mamo,
kupiłaś chyba bez zastanowienia. Wiesz co? Mam znajomą w tamtym sklepie, jeżeli
chcesz, chętnie pójdę i zapytam, może zgodzi się, żebyś je zamieniła na aielone.
8 - "Między
Strona 40
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
93
IX
W dwa dni później wieczorem zaczęłam kasłać, w nocy nie mogłam znaleźć sobie
wygodnej pozycji, dokuczały mi stawy, rano miałam gorączkę. Piotr przyniósł
gotowe śniadanie do mojego pokoju, ale nie mogłam jeść, bolało mnie gardło.
- Nie mam pojęcia, czy do lekarza wzywa się lekarza, czy nie?
- Tym razem nie, zaziębiłam się i koniec. Połknę tylko kilka proszków i do
jutra będę zdrowa.
Przyniósł mi kolejne numery „Polityki" i jakiś kryminał, ale nie mogłam nawet
czytać, bolała głowa i oczy. Gorączka, która w dzień trochę spadła, znowu
podskoczyła wieczorem.
- Jesteś pewna, że potrafisz wyleczyć się sama? - niepokoiła się Maria. - Może
wezwać jakiegoś dobrego lekarza?
- Ależ ja jestem dobrym lekarzem, Mario.
- Nie to miałam na myśli, mamo.
- Przejdzie mi, zobaczysz, to jest doprawdy zwykłe zaziębienie.
- Ale nie powinnaś się przy tym głodzić, zjedz chociaż jeden kawałek -
podsuwała mi talerzyk z kanapkami.
- Nie mogę, Mario, mam opuchnięte migdały i bolą mnie przy łykaniu.
- Może zrobić ci coś płynnego?
Była doprawdy miła, poprawiała mi poduszkę, nieśmiałą ręką chłodziła czoło.
- Przyniosę ci jeszcze jeden kocyk, w tym pokoju wcale nie jest za ciepło, może
wieje od okna? - zlękła się.
Kocyk. Nie koc, kocyk. Moja choroba zmiękczała Marię, kiedy zamknęłam oczy i
poczułam, jak delikatnym gestem odgarnia mi z czoła grzywkę, zrozumiałam, że
poruszam w niej coś nie zaspokojonego.
- Dlaczego tak westchnęłaś, mamo? Co cię boli?
94
- Wszystko mnie boli.
- Czy jesteś przekonana, że nie trzeba wezwać lekarza?
- Jestem. I możesz położyć się spokojnie, wzięłam proszek nasenny, ta noc na
pewno minie możliwie.
Rzeczywiście, spałam lepiej, rano gorączkę miałam mniejszą. Jednakże ciągle
byłam obolała, a migdały dokuczały mi w sposób równie przykry, jak poprzedniego
dnia. Niepokoiło mnie to, ponieważ za tydzień chciałam wyjechać.
- Trzeba będzie zapakować wszystkie twoje rzeczy i wysłać pocztą, Justyno.
Jeżeli zrobię to jutro, zastaniesz paczki na miejscu. Zapakuję również te dwie
duże walizy, nie będziesz się z nimi ciągnęła. Kupiłem porządny, gruby papier i
dwa kłębki mocnego sznurka. Jeżeli chcesz, mogę zapakować teraz, myślę, że te
rzeczy, które kupiłaś, zmieszczą się w dwóch kartonach.
- Serwis nie!
- Serwis zapakujemy oddzielnie i wniosę ci go do przedziału, w ten sposób
będziesz miała tylko paczkę z fajansem i tę mniejszą walizkę.
- Dobrze, mają po mnie wyjechać na Centralny samochodem, pomogą, nie będzie
problemu.
Był natomiast problem z pakowaniem, leżałam w łóżku, a Piotr upychał moje rzeczy
w kartonowych pudłach.
- Nie masz pojęcia o pakowaniu - narzekałam. - Trzeba przecież wkładać jedno w
drugie, a nie tak na wariata pchać jak popadnie!
- Wkładam jedno w drugie.
- Nie wkładasz, widzę przecież.
- Wkładam.
- Ale wkładasz źle.
- Wkładam dobrze.
Byłam wściekła, ponieważ miałam ochotę sama pakować swoje rzeczy. Chciałam być
zdrowa i sprawna, tymczasem leżałam w łóżku, marudziłam, a na domiar złego
wiedziałam, że marudzę. Odwróciłam się do ściany, żeby nie patrzeć.
- Obraziłaś się? - roześmiał się Piotr.
95
- Skąd! Przecież sama czuję, że jestem nieznośna.
- Co tam mamroczesz?
- Mówię, że jestem nieznośna.
- Tak, Justyno, masz rację.
Następnego dnia czułam się lepiej, ale jeszcze leżałam. Piotr przyniósł mi dwa
listy, otworzyłam je, kiedy poszedł do siebie. Jeden byl od moich przyjaciół,
drugi bez nadawcy, adresowany na maszynie. Ogarnięta nagłym niepokojem, najpierw
Strona 41
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
otworzyłam pierwszy, przejrzałam go pospiesznie. Nie, nic się nie zmieniło,
zaczęłam czytać list dokładnie. Czekają, przygotowali dla mnie mały pokoik na
poddaszu, który kiedyś zajmowała ich córka, mogę w nim mieszkać tak długo, jak
będę chciała, przecież w końcu, Justyno, znajdziemy dla ciebie jakąś pracę i
dach nad głową, cieszymy się, że przyjęłaś nasze zaproszenie, mamy tu wielu
przyjaciół, których na pewno polubisz, są tu koledzy, którzy znają twoje
publikacje.
Moje publikacje, spójrz, Ronaldzie, bardzo się cieszę, kochanie, ale wydaje mi
się, że zajmujesz się tym wszystkim zupełnie niepotrzebnie, powinna wystarczyć
ci praca w klinice, nie jesteś przecież typem kobiety-naukowca, a czego mi
brakuje, czy możesz mi powiedzieć, przede wszystkim zrównoważenia i rzeczowości,
och, miodku, czyś ty zwariowała, nie, Dawidzie, to jest moja publikacja naukowa,
zabierz to pismo i nie pokazuj mi, wystarczy, że leżąc obok mnie słuchasz, jak
pracują moje płuca, nigdy nie słucham, Dawidzie, chyba żartujesz, nie, mówię
poważnie, myślałem o tym nie dalej jak wczoraj, oddychało mi się ciężko, a ty
nasłuchiwałaś, w końcu w ogóle przestałem wciągać powietrze, nie nasłuchiwałam,
Dawidzie, jeżeli chodzi o wczorajszy dzień, to, o ile pamiętam, usnęłam zaraz po
tym i musiałeś mnie budzić, owszem, tarmosiłem ciebie, ale tylko dlatego, że
bałem się skonać z braku tlenu, Dawidzie, ty jednak żartujesz, oczywiście, że
żartuję, miodku, ale nie pokazuj mi swoich artykułów naukowych, bo to mnie
naprawdę nic nie obchodzi.
96
Nakręciłam zegarek. Sięgnęłam po drugą kopertę, adres pisany na maszynie
wyglądał dość oficjalnie. Wyjęłam arkusik różowego papieru, zapisany gęsto.
Szanowna Pani!
Zapewne zdziwi Panią mój list, ale właśnie wczoraj udało mi się spełnić życzenie
mojego Ojca, który przed wyjazdem polecił mi załatwienie ważnej dla Pani sprawy.
Tak więc, udałam się do mojej przyjaciółki, której kotka powiła kocięta dwa
tygodnie temu i zajrzałam do pięknego wiklinowego koszyka, gdzie wśród wielu
różnych futer, znalazłam jedno na Pani miarę. Nie znam się na kocich pupkach,
ale moja przyjaciółka twierdzi, że to z pewnością dziewczynka. Zdecydowałam się
bez porozumienia z Panią, ponieważ kołeczka jest biała w szare łatki, a Ojciec
mówił mi, że takiej właśnie Pani szuka. Odbiorę ją od mojej przyjaciółki za trzy
tygodnie i...
Mrytka. Mrytka! Mam Mrytkę! Radość jak ostry błysk flesza.
...» zatrzymam u siebie do powrotu Ojca, który później przywiezie ją Pani.
Proszę się nie obawiać, że przyzwyczaję się do Mrytki i nie będę chciała jej
oddać, to niemożliwe, ponieważ nie chciałabym trzymać kotki i niemowlęcia w
jednym pokoju. O ile wiem, Ojciec nie wspomniał Pani, że oczekuję dziecka.
Przerwałam i sięgnęłam po papierosy. Odłożyłam je, poczułam, że w gardle zaschło
mi zupełnie. Wypiłam trochę soku. Nie, moja droga, nie wspomniał mi o niczym.
Mam tylko przed oczyma twoją smagłą buzię Cyganeczki i zaokrągloną figurkę. Może
wolałabym nie wiedzieć, ale wiem, niestety.
Ojciec opowiadał mi o Pani i myślę, że powinnam napisać coś o sobie, żeby i Pani
miała pojęcie o tym, kim jestem, ponieważ wszystko wskazuje na to, że poprzez
Ojca nie
97
będziemy mogły pozostać tak całkowicie sobie nie znane i obojętne. Mam maleńkie
mieszkanie, w którym jestem sama. W ten sposób chcę Pani dać do zrozumienia, że
moja ciąża wynikła na skutek niepokalanego poczęcia, prawda, jakie to
sympatyczne? A poważnie, to Ojciec dziecka jest trwałe związany z inną kobietą i
fakt, że urodzi się moje maleństwo niczego nie zmieni. Ona ma Jego, ja będę
miała nasze dziecko, nie wiem, czy to jest podział sprawiedliwy, i nie wiem,
która z nas ma więcej. Wiem, że ja mam bardzo dużo.
Szymon, teraz ta mała przebierająca w kocim koszyku, i Piotr stukający na
maszynie w swoim pokoju, i nie wiedząca o niczym moja córka. Czy po to z takim
trudem wyrwałam korzenie z jednego miejsca, żeby nieubłaganie zapuszczać je w
Strona 42
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
drugim? Czy człowiek może żyć nie wrastając?
Jeżeli będzie Pani w Gdańsku przed powrotem Ojca, serdecznie zapraszam do
siebie, dokładny adres podaję na kartce, jeżeli nie, to sądzę, że przyjedzie
Pani kiedyś, kiedy On już wróci z rejsu, a wtedy będzie Pani mogła poznać nas
oboje, to znaczy mnie i moje maleństwo.
Przesyłam serdeczności Jagoda
Śmiała i kochająca musi być Szymonowa córka. Energiczna i niezależna, powiedział
Szymon, tak, ale również serdeczna i ciepła, o tym przekonałam się sama, jej
list leżał na mojej kołdrze i wiedziałam, że zaraz sięgnę po niego drugi raz,
nie po to, żeby nim ochłodzić rozpalone czoło, ale po to, żeby rozpalić je
bardziej. Do pokoju zajrzał Piotr, nie zdążyłam schować różowego arkusika,
popatrzył od drzwi, jego twarz pozostała nie zmieniona, tylko na ułamek sekundy
lekki skurcz ściągnął mu policzek.
- Wejdź - powiedziałam. - Dostałam list od córki Szymona.
98
Gdybym nie wiedziała, jego twarz wydawałaby mi się spokojna, tak rozumiałam, że
jest tylko nieodgadniona.
- Od córki Szymona... - powtórzył z nie udawanym być może zdziwieniem. -1 co?
- Ma dla mnie Mrytkę! - zawołałam nie oszczędzając gardła. - Znalazła dla mnie
Mrytkę, rozumiesz?
- Mrytkę! - roześmiał się. - Justyno, jesteś chyba szczęśliwa!
Ulga zabrzmiała w jego głosie.
- Jest biała w szare łatki, Szymon przywiezie mija, kiedy wróci z rejsu.
- Właściwie... - powiedział Piotr po chwili wahania. - Będę na Wybrzeżu w
czasie Wielkanocy. Mógłbym wpaść do córki Szymona, zabrać Mrytkę i przywieźć ci
ją tutaj, wzięłabyś ją ze sobą wracając od nas po świętach.
- Zrobiłbyś to dla mnie?
- Naturalnie, Justyno.
- Świetnie. W ten sposób będę miała Mrytkę dużo wcześniej. To dobrze, bo ona,
to znaczy Szymona córka, spodziewa się dziecka, nie wiem, nie pisze kiedy, ale
nie chciałaby trzymać w jednym pokoju kotki i niemowlęcia.
- Chyba słusznie.
- Wiedziałeś o tym, że ona jest w ciąży?
- Wiedziałem. Szymon mi mówił.
Szymon mu mówił, bezczelny. Oboje graliśmy dobrze. Podałam mu list.
- Przeczytaj. Czytał szybko, ale uważnie, złożył arkusik.
- To kolejny motek i kolejna nitka, Justyno. Uważaj.
- Myślałam o tym. Zamknęłam oczy.
- Chyba usnę.
- Zawołaj, jeżeli będę ci potrzebny. Wyszedł, ale nie udało mi się usnąć. Nie
myślałam ani
o Szymonie, ani o Piotrze, ani o tej dziewczynie z cygańską urodą, lecz jedynie
o Marii.
99
W dwa dni później zapomniałam już o chorobie, jeszcze tylko rano dokuczał mi
kaszel, Maria twierdziła, że to z pewnością od papierosów.
- Za dużo palisz, mamo, kiedy wchodzi się do twojego pokoju, dym gryzie w oczy.
Co masz zamiar robić z tej różowej wełny?
Rozumiem, dlaczego kupujesz beżową, moja droga, ale co masz zamiar robić z tej
różowej wełny, powiedz mi, nie wiem, Ronaldzie, wzięłam, bo mi się podobała,
ach, więc kupiłaś ją zupełnie bez potrzeby, tylko po to, żeby mieć, tak,
Ronaldzie, chyba tylko po to, moja droga, ona nadaje się jedynie na sweterek dla
niemowlęcia, możliwe, ale ten kolor jest śliczny, musisz przyznań.
- Nie wiem, Mario, kupiłam ją kiedyś zupełnie bez potrzeby, podobał mi się
kolor.
- Kupiłaś bez potrzeby? Tylko po to, żeby mieć?
- Tak, Mario, chyba tylko po to. Kolor jest śliczny, musisz przyznać.
- Czy ja wiem, nadaje się jedynie na sweterek dla niemowlęcia, nigdy nie
kupiłabym czegoś podobnego.
- Wyjęłam ją, bo chcę sobie przypomnieć jeden ścieg... Skąd mogłam wiedzieć, że
tego dnia Maria wróci ze
szkoły wcześniej. Sprułam kilka rządków, które zdążyłam zrobić i schowałam wełnę
do foliowej torebki, będzie na to czas, nie powinnam w ogóle wyjmować tej wełny,
Strona 43
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
musisz uważać, mój miodku, twój poufały gest, którym poprawiasz mi krawat, kiedy
jesteśmy w towarzystwie, zbyt wiele o nas mówi, tak, Dawidzie, sama złapałam się
na tym, ale było już za późno, chyba w ogóle nie potrafię żyć w ten sposób,
nienawidzę fałszu, przywykniesz, kochanie, trzeba się tylko postarać, wiesz,
Lindo, chcę życie zacząć od nowa i to zacząć tak, żeby nie było w nim miejsca na
żadne zakłamanie, och, Justin, to chyba w ogóle nie jest możliwe, dlaczego, jest
możliwe, jeżeli się tego naprawdę chce.
Naprawdę tego chciałam. Wcisnęłam torebkę z folią w głąb walizki, którą z wolna
zapełniałam swoimi drobiazgami.
100
- Widzę, że już zapakowałaś część rzeczy - powiedziała Maria. - Tak ci się
spieszy?
- Czasu nie zostało dużo, chowam do walizki to, co już nie będzie mi potrzebne.
- Ale przyjedziesz do mnie na święta, mamo? Wiesz, że będę sama.
- Wiem, Piotr mówił mi, że musi wyjechać, ale nie wiem nawet dokąd.
Przywykniesz, kochanie, trzeba się tylko postarać, nie zamierzam starać się o
takie przyzwyczajenia, Dawidzie, nie chcę tego, to, czego się chce, moja droga,
jest bardzo odmienne od konieczności.
- Jedzie na Wybrzeże. W tym czasie przypływa do portu frachtowiec, są na nim
ludzie, z którymi Piotr koniecznie chce się spotkać, to jest mu potrzebne do
książki.
Przypływa do portu frachtowiec, no, tak, można powiedzieć i w ten sposób.
Frachtowiec, rzeczywiście.
- Więc, przyjedziesz?
- Tak, Mario, chyba że nie będę mogła załatwić sobie zwolnienia, co też jest
możliwe, w końcu nie znam tamtejszych warunków, ale wtedy ty przyjedziesz do
mnie, dobrze?
- Dobrze - zgodziła się bez oporu.
- Przyjeżdżaj do mnie zawsze, Mario, jeżeli zdarzy się, że będziesz czegoś
potrzebowała.
- Potrzebowała? - spojrzała na mnie z uśmiechem. - Przecież jest Misiek, nie
zapominaj.
- Więc inaczej, jeżeli za mną zatęsknisz.
- Ach, tak! Przyjadę wtedy.
Może tylko w pracy. Zdjęcie rentgenowskie ujawnia czystą prawdę, a ja potrafię
odkryć na niej każdy cień, ślad, którego nie powinno być. Gdyby można wykonywać
rentgen duszy ludzkiej, jakie byłyby to pokrętne zdjęcia, niemożliwe do
odczytania.
- O czym tak myślisz, mamo?
- O rentgenowskich zdjęciach duszy ludzkiej. Westchnęła.
101
- Powinnaś pisać książki, jak Piotr. Żyjesz w świecie fantazji.
Ma rację. Rzeczywistość staje się fantazją, niezależnie od tego, czy mi się to
podoba, czy nie. Jedynie te chwile, kiedy trzymam przed sobą zdjęcie czyichś
płuc, są prawdziwe. Nakręciłam zegarek. Jeszcze nie wszystko było stracone. I
jest Szymon, o ile nie zawiodę się na nim.
W ostatnich dniach Maria zaglądała do mnie częściej niż Piotr, chyba naprawdę
zajęty swoją pracą, całymi godzinami słyszałam stukanie maszyny, być może
zagłębiał się w tamtym, urojonym świecie, żeby uciec od własnego. Maria
przychodziła, zawsze senna i lunatyczna, ożywiała się tylko wtedy, kiedy
mówiłyśmy o Piotrze albo kiedy różniłyśmy się w drobiazgach. Próbowałam
rozmawiać z nią, tak jak z Piotrem, o sprawach ogólniejszych, dyskusyjnych. To
było niemożliwe, bo Maria już po chwili zaczynała dyskretnie ziewać i
wychodziła.
- Pisałaś mi, że poznałaś Piotra u znajomych, jak to właściwie było?
Roześmiała się, jakie to wszystko żałosne.
- Poznaliśmy się w maju, na imieninach mojej koleżanki. Miałam wtedy
dwadzieścia lat, Piotr dwadzieścia pięć, i był już po debiucie, jego książka
została bardzo dobrze przyjęta, miała świetne recenzje.
- Tak, wiem o tym.
- Na tych imieninach dużo tańczył ze mną i w ogóle był dla mnie dobry, bo ja
nie znałam prawie nikogo i czułam się obco. A on był bezpośredni i zwyczajny,
sukces wcale nie przewrócił mu w głowie. A mnie, przyznam ci się, imponowało
Strona 44
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
trochę, że jest już sławny, i że na tych imieninach bawi się tylko ze mną.
- Jak to dziewczynie.
- Tak. Później odprowadził mnie do domu i powiedział, słuchaj, w życiu nie
spotkałem kobiety, która miałaby tyle kompleksów, to mnie aż fascynuje, pozwól,
żebym cię odmienił. Zaczęliśmy się spotykać coraz częściej i częściej...
102
Rozumiałam, chciał z niej stworzyć bohaterkę swojego życia, tak jak tworzył
bohaterki swoich książek, inna dziewczyna na początku, inna na końcu, cudowna
metamorfoza.
- Odmienił cię, Mario?
- Do pewnego stopnia. Uwierzyłam w siebie, w to, że mogę skończyć studia. Na
pierwszym roku ziemi szło. Drugi zrobiłam z mniejszym trudem. Kiedy zaczęłam
trzeci, zaproponował mi małżeństwo.
- Ale sypialiście już ze sobą?
- Nie.
- Jak to, nie?
- Nie. Dopiero po ślubie. Wiem, że to zbyt pury-tańskie jak na twoje upodobania
- powiedziała bez złośliwości.
Przede wszystkim powinno być zbyt purytańskie jak na upodobania Piotra, dziwiło
mnie, że ryzykował, ale i wyjaśniało wiele.
- Nie było zresztą takie purytańskie - powiedziała Maria po chwili milczenia. -
Pamiętam chwile, kiedy miałam ochotę.
- Więc dlaczego?
- Wiedziałam, co się dzieje dookoła, moje koleżanki wiecznie płakały przez
chłopców, bo jak już oni mieli to, o co im chodziło, zwijali manatki. Bałam się,
że Piotr zrobi to samo. Więc, chociaż prosił, mówiłam nie. Bardzo chciałam wyjść
za niego, no i tak się stało.
- Uważasz, że jesteście dobraną parą pod tym względem?
Odpowiedziała mi dopiero po chwili:
- Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.
- Może uraziłam cię, mówiąc o tak intymnych sprawach?
- Nie. Przeciwnie, to raczej ja boję się urazić ciebie swoją odpowiedzią.
- Nie bój się, Mario.
103
- Ty masz zupełnie inne podejście. Piotr i ja uważamy, że najważniejsza jest
więź duchowa.
- Ależ tak, ona też jest ważna!
- Dla nas najważniejsza, dla ciebie, mamo najwyżej równorzędna, musisz chyba
przyznać.
Więź duchowa, tak wytłumaczył jej Piotr fakt, że sypia w oddzielnym pokoju. Ona
tam, on tu, a przez kuchnię i korytarz ciągnie się jak długi sznurek więź
duchowa, która ich łączy, straszne.
- Nie mówmy o tym, co ja uważam - powiedziałam.
- I moje stanowisko jest zdecydowane - odparła Maria. - Jestem z Piotrem
szczęśliwa. Kiedy pisze, potrzebny mu jest spokój i świadomość, że ma obok
siebie kogoś, kto o niego dba i czuwa nad nim. W tych okresach nie czuje się
najlepiej, więc...
Urwała w połowie zdania. Przechyliła głowę i uśmiechnęła się z ciepłym
pobłażaniem.
- Ale ja to rozumiem - dokończyła po chwili.
Boże święty, oni się zadręczą, pomyślałam, jeszcze trochę, a kolce cierniowe
przebiją im głowy na wylot.
- Zrobię kolację.
Maria wstała. Nie zatrzymywałam jej. Kiedy wyszła z pokoju, spojrzałam na leżący
przede mną arkusz papieru listowego. Maria pojawiła się u mnie w chwili, kiedy
zaczynałam pisać list do Ronalda. Patrzyłam teraz na nienaturalnie duże litery,
którymi jak najszybciej chciałam zapełnić czystą kartkę.
Drogi Ronaldzie,
od chwili, kiedy pisałam do Ciebie, pogoda u nas zmieniła się, nie ma już białej
zimy, są roztopy i deszcze. Byłam przez kilka dni zaziębiona, ale jest już
dobrze. Kupiłam sobie kilka drobiazgów, którymi bardzo się cieszę. Dziękuję ci
za wiadomości o naszych znajomych, wyobrażam sobie, jak Sheila cieszy się
Strona 45
Siesicka Krystyna - Między pierwszą a kwietniem
córeczką, chciała przecież, żeby jej drugie dziecko było dziewczynką. Nie
piszesz, jakiej marki samochód kupiła
104
Linda. Myślę, że brązowa tapeta będzie bardzo odpowiednia do łazienki na dole...
Zgniotłam list i rzuciłam papier na podłogę. Postanowiłam, że napiszę do Ronalda
dopiero, jak urządzę się u siebie, teraz nie miałam o czym. Ronald nie pojąłby
połowy tego, co czułam. Odkąd przestaliśmy sypiać ze sobą, więź duchowa między
nami zamieniła się w żelazny łańcuch, który musieliśmy dźwigać, moja droga
Mario.
Nakręciłam zegarek, pomyślałam, że muszę przeżyć w domu mojej córki jeszcze
trzydzieści dziewięć godzin, i że to jest potwornie dużo. Położyłam się na
tapczanie, zaczęłam czytać kryminał, z którego nic nie mogłam zrozumieć. Z głębi
domu dobiegał stukot maszyny do pisania i brzęk szklanek. Za oknem wył wiatr. A
we mnie panoszyła się wściekłość.
Dzień mojego wyjazdu był pochmurny i wietrzny. Maria zwolniła się z pracy,
ponieważ razem z Piotrem chciała mnie odwieźć na dworzec. Przy śniadaniu
podziękowałam im za wszystko, udało mi się zrobić to serdecznie i byłam z tego
zadowolona, ponieważ w tym momencie tak właśnie czułam. Potem ubraliśmy się,
Piotr wyniósł moją walizkę i karton z serwisem, kiedy wyszłyśmy przed dom,
zamykał właśnie bagażnik. Maria uparła się, że pojedzie z tyłu, Piotr odsunął
przedni fotel, żeby mogła się tam swobodnie dostać. Czekając, obejrzałam się.
Popatrzyłam na biały dom z zielonymi okiennicami i ganek objęty nagimi gałęziami
dzikiego wina, pewnie będę wracała tu nie raz.
- Możesz wsiadać, Justyno - powiedział Piotr.
Pomyślałam, że byłam tu niewiele ponad miesiąc, a jednak opuszczając teraz ten
dom czułam, że zostawiam w nim więcej, niż zostawiłam w domu na Hillcroft
Crescent, w którym żyłam tak wiele lat. Wsiadłam. Piotr jechał wolno, po drodze
nie rozmawialiśmy wiele. Padał gęsty, drobny deszcz, na parkingu stanęliśmy parę
minut przed odjazdem pociągu. Piotr wyjął bagaże, a my czekałyśmy osłonięte
105
parasolką. Przeszliśmy na peron, mój wagon stał na wprost wejścia. Piotr wszedł
pierwszy. Przytuliłam Marię do siebie.
- Niech ci będzie dobrze, mamo - powiedziała cicho.
- I tobie, kochanie.
Odwróciłam się szybko i wsiadłam do wagonu. W przedziale nie było nikogo. Piotr
położył już moją walizkę na siatce, karton z serwisem wsunął pod stolik przy
oknie.
- No, to do zobaczenia, Justyno.
- Do zobaczenia.
- Trzymaj się.
Objął mnie, poczułam na policzku mokry brezent jego kurtki. Potem otworzyłam
okno, wyjrzałam i zobaczyłam ich oboje. Stali przy sobie pod parasolką Marii.
Żadne z nas nie powiedziało już ani słowa. Pociąg ruszył wolno, przechyliłam
się, uniosłam w górę rękę. Szymonie, jadę, pomyślałam. W tej samej chwili
gwałtowny wiatr szarpnął parasolką i wygiął druty w odwrotną stronę, stała się
jedynie bezradnym kształtem, który przed niczym nie chronił.
I tak ich zostawiłam.
marzec 1980 rok
Strona 46