Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
Krystyna Siesicka
Wróć Aleksandrze
Zdjęcia Klaudia Nowak i Piotr Fiuk
Skład i projekt okładki Barbara Wieczorek
Redakcja Danuta Sadkowska
Korekta
Anna Krzyżaniak
Ewa Chwałko
i\fc °\ ? ^Wksiążce wykorzystano cytaty: ly, ? . z Ksiąg Starego
Testamentu;
oWoUT" z utworów Antoine'a de Saint-???????:
Ziemia, planeta ludzi, List do Rinette, Mały Książę;
z opowiadania Filipa Siesickiego:
LekkoStrawne Domino.
Copyright by Krystyna Siesicka
ISBN 83-7162-843-9
Wydawnictwo Siedmioróg
ul. Świątnicka 7, 52-018 Wrocław
Księgarnia wysyłkowa Wydawnictwa Siedmioróg
www.siedmiorog.pl
Wydanie pierwsze
Wrocław 2001
?????
- Zjadłbym pizzę hawajską i trzy sałatki...
(Ałeksander)
To ja jestem tą dziewczyną, o której mówi się, że czasami jest, a czasami jej
nie ma. Ostatnio moje życie upływa pod znakiem deszczu, kwiecień, ale ciągle
pada. Ranki zaczynają się niewinnie, drobną mżawką, jednak w miarę zbliżania się
zmierzchu ta drobna mżawka zamienia się w ulewę.
Piszę o deszczu, ponieważ jak najszybciej chciałabym w tej ponurej historii
znaleźć się pod osłoną parasola, parasol jest dla mnie ważny, i to nie tylko
dlatego, że pewna pani, którą poznałam w Zakopanem, albo jedynie wydawało mi
się,
że ją poznałam, sama już nie wiem, powiedziała mi kiedyś, że każda opowieść
tylko wtedy może być ciekawa, jeżeli zaczyna się od prawdziwej tajemnicy. W
mojej tajemnicą jest parasol.
Zobaczyłam go w przedsionku Katedry Świętego Jana Chrzciciela, stał w kącie
oparty o ścianę w ten sposób, że jego skos wyznaczał miejsce leżącemu za nim
psu,
w którym już z daleka poznałam Funia, psa mojego bliźniaczego brata Aleksandra.
Była ze mną Ka-rolka, ona również natychmiast dostrzegła Funia śpiącego w rogu
przedsionka.
- Przecież to jest Funio - powiedziała.
Później, pociągając mnie za sobą, cofnęła się gwałtownie, pewnie chciała,
żebyśmy jak najprędzej wyszły z Katedry, ale nawet gdyby w tej właśnie chwili
Funio nie podniósł głowy i nie zobaczyłabym w mroku błysku jego oczu, i tak
podeszłabym do niego zostawiając Karolkę. Zbliżyłam się, Funio zamerdał ogonem,
podsunęłam rękę pod jego mordkę, a on przechylił łeb i wolno, czule lizał moją
dłoń szerokim, różowym ję-
5
zykiem. Obejrzałam się, Karolka przystanęła w drzwiach Katedry, ale potem, nie
patrząc nawet w moją stronę, odeszła.
Spojrzałam w głąb mrocznego kościoła szukając Aleksandra. Czułam, że niepokój
dławi mi gardło, tylko ciepły jęzor Funia był wątłym pocieszeniem. Wreszcie
zobaczyłam mojego brata. Klęczał na niskim stopniu konfesjonału, z czołem
opartym o drewnianą kratę dzielącą go od spowiednika.
- Zostań tu, Funiu... - powiedziałam. Weszłam do kościoła na palcach w obawie,
że głos moich obcasów uderzających o posadzkę może rozproszyć skupienie
Aleksandra, bo przecież musiał być skupiony, musiał, tak myślę. Usiadłam w
długiej, pustej ławce i nasłuchiwałam. Chciałam wiedzieć, czy na pewno rozlegnie
się to ciche stukanie w ściankę konfesjonału oznaczające, że mój brat odchodzi
stąd oczyszczony ze swoich innych grzechów, które miał oprócz tego, że od dawna
nie przestrzegał przykazania: „czcij ojca swego i matkę swoją".
Patrzyłam na pęknięte podeszwy adidasów klęczącego Aleksandra. Opierał czubki
butów o posadzkę, więc głębokie, poprzeczne szpary rozsunęły się jeszcze
Strona 1
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
bardziej. Pomyślałam, że z pewnością ma mokre skarpetki, kiedy nagle on poruszył
się, więc zobaczyłam między wystrzępionymi brzegami spodni i butów jego zupełnie
bose nogi. I wtedy poprosiłam płaczliwie: Chryste Panie, zmiłuj się nad nim,
błagam.
Nie usłyszałam stukania księdza, być może było tak ciche, że nie mogłam
usłyszeć.
Mój
brat odszedł od konfesjonału, usiadł ź brze9u tej samej ławki, na której i ja
siedział^™- Jed" nak zapatrzony przed siebie, nawet ?^??? nie dostrzegł. Położył
na podłodze przezr<?czysta-> firmową torbę z granatowym napiserri -B0MI SA to
dobry wybór!" Zobaczyłam w niej Pot ba" gietki i puszkę „Friskies DARLING" dla
Psa-Dzieliło nas od siebie ze dwa metry wypolerowanego drewna, ale jaka to była
przeraźliwie daleka droga.
Przesuwałam się Wjego strone ce,itymetr po centymetrze. Przypomniałam sobie,że
kie" dyś lubiliśmy siadać przed zegarem w st^towym pokoju, żeby wpatrywać się w
minutowe wskazówkę i uchwycić jej ruch, ale czas mij0f' ? ?? nie widzieliśmy
tego. Byłam jak tamt0 wska_ zówka, bo nie wiadomo kiedy znalazł111 sie przy
Aleksandrze i siedzieliśmy tera2 Jedno obok drugiego, tak blisko siebie, ]a?śmV
razem byli godziną dwunastą.
Spojrzał na mnie i dopiero wtedy dotkne-łam jego ramienia. Moje pociągnięte
czer-woną emalią paznokcie leżały na zj0'onej, zniszczonej kurtce Aleksandra jak
pł^tki Pelargonii na wypalonym przez słońce troniku. Strącił je. Och...
-Niepłacz...-powiedział.
Odsuwając się na poprzednie miejsc^- SP°J-rzałam w bok i dopiero wtedy
zauważył*"1- że po drugiej stronie szerokiego przejście mie-dzy ławkami siedzi
Nikola. Pochylona 60 Prz°-du, bezwładna kukła z rękoma zwisajmy™ prawie do
ziemi,
kaptur długiego płasz<?za le" żał na jej plecach jak skrzydło czarne^0 Pta" ka.
Podeszłam do niej.
7
- Nikola...
Miała zamknięte oczy, ale nie spała, usłyszała mnie, bo pokręciła głową
przecząco. Chciałam odchylić ją do tyłu, żeby mogła chociaż oprzeć się o ławkę
za sobą, ale jej zwieszona głowa ciągle osuwała się, i wtedy Nikola leciała do
przodu.
- Zostaw ją - usłyszałam obok siebie głos Aleksandra. - Widzisz chyba, że jest
całkiem zamulona.
Nie mówi się „całkiem", tylko „zupełnie", poprawiała zawsze nasza mama
perfekcjonistka, i jakoś stosowaliśmy się do tego, zwłaszcza Aleksander, ale
teraz Nikola była całkiem zamulona.
- Masz jakąś piątkę, Waleria?
A więc go obchodzę, pomyślałam z ulgą, może jeszcze działa moc czarodziejskich
rączek Fatmy, które zawsze nosiliśmy przy sobie, dawny, dziecinny znak
bliźniaczej jedności.
- Tak - powiedziałam. - Wczoraj dostałam z matmy.
- Czyś ty zgłupiała? Brakuje mi piątki.
Dopiero teraz dotarło do mnie. Miałam piątkę w kieszeni. Na lody u Hodunia.
- Nie masz drugiej? -Nie.
-To wracaj do domu! Do mamusi, do tatusia, do tego ślicznego pokoiku, który ci
wytapetowali w piękne, różowe kwiatki, no już! Wracaj!
Mówił głośno, ludzie siedzący z przodu zaczęli się oglądać, za nami ktoś syknął
niecierpliwie.
- W tym domu jest też twój pokój, zapomniałeś? Tylko ciebie w nim nie ma.
Roześmiał się, więc odeszłam. W przedsionku pogładziłam Funia i rozpłakałam się
dopiero na Świętojańskiej.
Karolka stanęła przed witryną sklepu jubilerskiego, ale chociaż ostre światło
jarzeniówek wzmagało błyski wtopionych w złoto kamieni, ona nie widziała ani
pierścionków ułożonych w welurowych pudełkach, ani wiszących na cienkich
drążkach łańcuszków, ani leżących na aksamitnej podstawce bransoletek, ponieważ
zatrzymała się tutaj nie po to, żeby patrzeć na to wszystko, tylko po to, żeby
stojąc tyłem do kościoła,
8
raz po raz odwracać głowę i spoglądać w stronę ciężkich, żeliwnych drzwi
Katedry.
Strona 2
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
Wkrótce zobaczyła wychodzącą z kościoła Walerię. Samą, bez Aleksandra, bez
Funia.
Karolka nagle zapragnęła zniknąć, uciec przed nią, więc pochyliła się nisko,
niby po to, żeby strząsnąć deszcz ze swojej długiej, czarnej spódnicy, którą
szara nieprzemakalna kurtka chroniła tylko do kolan. Skulona w ten sposób,
skryła się za idącymi chodnikiem turystami. Dżinsowy kapelusz, z rondem
wywiniętym nad czołem, spadł prosto do odpływu rynny. Karolka podniosła go,
strzepnęła i włożyła na głowę chowając pod nim długie, skręcone włosy. Widziała
Walerię wolno idącą w stronę Rynku. Trudno, pomyślała, niech sądzi, że ją
zostawiłam. Drzwi kościoła otworzyły się, wyszły z niego dwie kobiety, stanęły
na chodniku przed Katedrą i rozmawiając, szybko otwierały parasolki. Karolka
poprawiła pasek swojego hinduskiego worka, który zsunął jej się z ramienia, i
przytrzymując go przebiegła na drugą stronę jezdni. Trzymała już rękę na
wygiętej, masywnej klamce drzwi, kiedy nagle rozmyśliła się i wróciła przed
witrynę sklepu.
Karolka dawno nie widziała Aleksandra i nie miała pojęcia, co się z nim dzieje,
bo od chwili, kiedy powiedziała sobie: koniec, nawet Walerii nie pytała o niego.
Tylko nocą widywała czasami jego twarz, ale zawsze odpychała ją, budziła się i
zapalała światło. Czasami usypiała znowu, ale bywało, że nadchodził świt, a ona
tylko odwracała poduszkę raz na jedną, raz na drugą stronę. A teraz on był o
minutę drogi od niej.
9
Dwie kobiety pod parasolkami śmiały się. Ale za to święty Franciszek bytby
zachwycony!, wołała jedna z nich. Mówią o Funiu, pomyślała Karolka, śmieszy je
pies czekający na kogoś w przedsionku kościoła, rzeczywiście, szalenie zabawne,
spójrzcie jeszcze i na mnie, dziewczyna w przemoczonej spódnicy i w niebieskim
dżinsowym kapeluszu, spod którego wysuwają się mokre kosmyki włosów, czy ona też
nie jest śmieszna? A tamtej ślicznej, idącej w stronę Rynku, cóż to strużkami
spływa po policzkach, łzy czy deszcz? A widziałaś tego chłopaka, on nawet nie
miał skarpetek! Może trzeba mu kupić skarpetki i wrzucić do pudełka zamiast
złotówki, bo przecież to jest ten sam, który siaduje pod Barbakanem i gra na
fujarce!
Karolka ostatni raz widziała Aleksandra pod sam koniec wakacji. Wróciła z
Zakopanego i poszła szukać podręczników, żeby potem nie wystawać w kolejkach. To
było już wtedy, kiedy powiedziała sobie zdecydowanie: koniec z Aleksandrem.
Stanął za jej plecami w księgarni i usłyszała znajome:
- Cześć, Karolka.
- Cześć...
-Co u ciebie, Karolka? Ciągle jeszcze chodzisz z tamtym chłopakiem, Karolka?
Ładnie wyglądasz, Karolka...
Powtarzał jej imię, jakby sprawiało mu radość, że znowu może je głośno wymawiać.
- Tak, ciągle z nim chodzę - powiedziała, chociaż nie miała pojęcia, o kim mówi.
- A co u ciebie?
- Nic. Jestem głodny. Zjadłbym pizzę hawajską i trzy sałatki.
10
Funio podsunął jej łeb do pogłaskania, przez chwilę trzymała w ręku jego ucho,
zadowolony merdał ogonem. W tamtym życiu, które minęło, Karolka i Aleksander
często chodzili na pizzę hawajską, brali do niej zawsze trzy różne sałatki.
-Zaprosiłbym ciebie, Karolka, ale nie mam pieniędzy, jestem głodny, wiesz? -
Ach,
więc to tak.
- Mam tylko na podręczniki, będę musiała rozliczyć się z mamą.
- Ja nie dlatego, Karolka... to zresztą nie musi być zaraz pizza i sałatki...
jestem głodny, wystarczyłoby mi na zupę...
-A Funio?
- On ma dobrze, załatwiłem mu resztki w jednej knajpce na Starówce, zobacz,
jaki spasiony, tylko ja jestem głodny, Karolka.
- Nie mogę, muszę rozliczyć się z mamą co do grosza, znasz moją mamę. Zresztą...
Może myślał, że Karolka waha się, ale ona wcale się nie wahała, tylko popatrzyła
na niego.
- Na co ty jesteś głodny?
Zapytała ostro, bo zobaczyła w jego oczach ten głód.
- Na zupę.
Strona 3
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
- Odejdź ode mnie - powiedziała.
Odszedł, tak jak nie raz odchodził od obcych ludzi, którzy odmawiali mu
pieniędzy. Karolka stojąc przed Katedrą nie myślała jednak o tamtym spotkaniu,
tylko o tym, że zaraz znowu go zobaczy, bo przecież w końcu będzie musiał wyjść
z tego kościoła, a jej nie udało się, niestety, bo ani na chwilę nie przestała
kochać Aleksandra.
11
Ciężkie drzwi otworzyły się, pierwszy wyszedł Funio, za nim on. Pochylił się,
założył psu obrożę i obejrzał się za siebie, jakby jeszcze na kogoś czekał.
Dziewczyna w długim, czarnym płaszczu z ogromnym kapturem nasuniętym prawie po
same oczy stanęła w drzwiach Katedry. Wyglądała jak upiorna czarownica
wychodząca z bajki. To była Nikola.
Czy Waleria ją widziała, kiedy była w kościele?
- Zjadłabym pizzę hawajską i trzy sałatki -powiedziała moja żona.
- Zamówić czy pójdziemy?
- Pójdziemy, nie mogę przecież całego życia spędzić przy komputerze, przykro mi,
że wymagasz tego ode mnie, Natanie.
Nigdy nie wymagałem od mojej żony, żeby spędzała przy komputerze jakikolwiek
czas, przeciwnie, jeżeli zapadła w swoją twórczą nieobecność, natychmiast
robiłem, co tylko było w mojej mocy, żeby wyciągnąć ją z tego stanu. Prawdę
mówiąc, moja pisząca żona bywała osobą dość nieznośną, głównie dlatego, że w
tajemniczy sposób traciła wtedy przytomność. Jedynym stworzeniem, które w tym
czasie umiało nawiązać z nią właściwy kontakt, była nasza kotka Panna Fontanna,
ja nie. Pewnego razu jednak, kiedy przytrafił mi się długi lot na trasie Warsza-
wa-Montreal i miałem trochę czasu, żeby ochłonąć po naszym dość skomplikowanym
pożegnaniu, doszedłem do wniosku, że jedynym szczęśliwym rozwiązaniem, więcej
nawet, jedynym ratunkiem dla naszego małżeństwa, będzie moja ustępliwość w tych
trudnych dla nas dniach, gdy moja żona będąc obecną była nieobecna. Ustąpiłem
więc i teraz, kiedy zarzuciła mi, że wymagam od niej, aby spędziła życie przy
kompute-? rze, przeprosiłem i obiecałem solennie, że więcej nie będę się przy
tym upierał.
Poszliśmy do pizzerii na placu Bankowym, gdzie moja żona bardzo długo wybierała
dla nas odpowiedni stolik. Chodziła po sali, przysiadała na różnych krzesłach,
wstawała z nich, szła dalej, wracała i nikt mi nie uwierzy, ale w końcu
zajęliśmy ten pierwszy. Długo studiowaliśmy menu, które moja żona nazywa zawsze
spisem treści, aż wreszcie, kiedy miody człowiek w czerwonym fraczku stał obok
nas już dobre pięć minut, moja żona zawołała odkrywczo:
12
- Zamawiam pizzę hawajską i trzy sałatki!
Czerwony fraczek ukłonił się i odchodząc powiedział uprzejmie, że zaraz nam
przyniesie miseczki na sałatki, bo zapewne zechcemy wybrać je sobie sami z
pojemniczków stojących w wielkim pudle pośrodku sali, które to pudlo nie mam
pojęcia, jak się nazywa, a moja żona, chociaż najczęściej wie wszystko, też
nigdy nie wpadła na odpowiednie określenie, i dlatego mówimy o tym pudle pudlo.
Znałem pudło bardzo dobrze, byliśmy prawie po imieniu, bo już niejednokrotnie
moja żona wysyłała mnie do niego po zestaw sałatek, które, oczywiście, zawsze
komponowałem złe, więc większą część czasu spędzałem w tej pizzerii na lataniu
między stolikiem a pudłem z sałatkami. Linia Warsza-wa-Montreal była dla mnie
przyjemnym spacerkiem w porównaniu z koszmarem, jaki za każdym razem przeżywałem
w pizzerii na płacu Bankowym. Młody człowiek w czerwonym fraczku postawił przed
nami dwie puste miseczki. Moja żona przyglądała mu się bardzo uważnie i z
wielkim upodobaniem.
- Ma pan ładny mundurek! - pochwaliła go. -1 jest panu w nim do twarzy.
Uśmiechnął się do niej i podziękował za komplement, wyglądał na bardzo miłego
chłopca, nie wiedział, oczywiście, że moja żona wykreuje go w końcu na
Aleksandra. Ja zresztą też jeszcze wtedy o tym nie wiedziałem.
- Wiesz, Natanie, szkoda, że nie nosisz takiego mundurka, jaki ma ten chłopiec.
Z pewnością wyglądałbyś w nim o wiele lepiej niż w tym swoim granatowym worku, w
którym musisz latać, a sierść Panny Fontanny nie byłaby na nim tak bardzo
widoczna.
-Jeżeli wolisz czerwony fraczek, kochanie, to może zatrudnię się w pizzerii?
Myślałem, że spodoba jej się ten żart, ale się nie spodobał.
- Opowiadasz głupstwa.
Niewątpliwie miała rację. Podała mi swoją miseczkę.
- Jakie sałatki...? - spytałem, zawieszając głos jak aktor, który zapomniał
Strona 4
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
kwestii i czeka na podpowiedz.
Roześmiała się, i wtedy pokochałem ją jeszcze bardziej.
- Przecież każda będzie zła, dobrze o tym wiesz! Musisz przejść ze mną przez to
piekło, Natanie.
13
Zapewne miała na myśli proces twórczy, w którym jako autorka odgrywała rolę
prokuratora, obrońcy, sędziego i oskarżonego jednocześnie, jeżeli już to okropne
siedzenie przy komputerze mamy nazywać procesem twórczym, a nie udręką. Moja
żona nazywała to piekłem, może słusznie, ale czegoś głównie ja smażyłem się w
smołę. Zestaw sałatek zaakceptowała za moim trzecim podejściem do pudła, kręciła
nosem tyłko na sos francuski, ale w końcu machnęła ręką.
- Dobrze, zjem to paskudztwo.
Czerwony fraczek postawił przed nami pizzę wielką jak słońce. Moja żona
uśmiechnęła się do niej i do niego.
- Dziękujemy, Aleksandrze, wygląda wspaniale.
Zamarłem. Młody człowiek, zdumiony swoim imieniem, wykonał dziwny ruch głową,
jak ludzie, na których coś spada nieoczekiwanie, ale odpowiedział dzielnie:
- Mam nadzieję, że w smaku będzie też wspaniała. Europejczyk! Wersałczyk! Czy
moja żona rzeczywiście wyobraża sobie, że on dorabia grając na fujarce pod
Barbakanem?
- Jak pana piesek? - zapytała.
- Dziękuję, dobrze, ale wczoraj o mało nie wpadł pod samochód.
- Trzeba na niego uważać. My nie mamy pieska, mamy kotkę, czy pana siostra
opowiadała o niej?
A jeżeli czerwony fraczek nie ma siostry? Podziwiałem odwagę mojej żony, chociaż
jej skłonność do ryzyka nie była mi tak do końca obca. Dobre moce nagrodziły ją.
-Nie, moja siostra... być może, nie przypominam sobie... być może mówiła coś o
jakiejś kotce, tyłko ja nie pamiętam co, bardzo panią przepraszam.
Słodki uśmiech mojej żony i jej wybaczające spojrzenie pozwoliło czerwonemu
fraczkowi przejść do następnego stolika, a ona zajęła się oglądaniem pizzy.
Dziobnęła widelcem kawałek ananasa.
- Nie cierpię pizzy hawajskiej -powiedziała. - Te owoce są obrzydliwe. Nie będę
jadła, Natanie. Tak naprawdę mam ochotę na golonkę z chrzanem, chociaż
przyznaję,
że konkurs piękności na pewno wygrałaby pizza.
Następnie w zawrotnym tempie zjadła trzy czwarte porcji. Przy sa-
14
łatkach nie grymasiła, wydziobała tyłko ze swojej miseczki wszystkie zie-łone
krążki pora i wrzuciła do mojej.
- Chętnie napiłabym się coli, gdyby nie to, że jej w ogóle nie piję, bo taka
jest niezdrowa. Czy mógłbyś mi zamówić szklaneczkę, Natanie? Tylko dużą, dużą z
lodem i z cytryną!
Do Ciebie na marginesie:
Ktoś, kto nie zna mojej żony, mógłby sądzić,
że naturze coś się pomyliło, kiedy obdarowywała
tę niewiastę rozsądkiem, ale ja ją znam.
Wiem, że musi bawić się sama ze sobą,
bo inaczej W tym, o czym teraz pisze,
utonęłaby jak w oceanie smutku.
Natan
Wracaliśmy ulicą Długą, ale przy Freta moja żona powiedziała, że powinna zajść
jeszcze do sklepu rybnego na Wąskim Dunaju, żeby kupić puszki z kocim jedzeniem
dla Panny Fontanny. Poszliśmy więc do tego sklepu, gdzie, ku naszemu zdumieniu,
była kolejka, bo akurat trafiliśmy na promocję przewybomego tuńczyka w sosie
własnym, którego u nas w domu jada wyłącznie kocica. Moja żona natychmiast
ustawiła mnie w połowie ogonka, tuż przed naszym sąsiadem, w którego wmówiła, że
przecież stała przed nim, i wyszła tylko na chwilę. Miałem wielką ochotę uciec z
tego miejsca i przepisowo stanąć na końcu kolejki, ale naprawdę nie chciało mi
się publicznie ujawniać skomplikowanej natury mojej żony.
Tymczasem ona podeszła do półki z puszkami dla zwierząt i zaczęła przebierać
między propozycjami różnych firm, kierując się głównie urodą kocich pyszczków na
etykietach. Wreszcie zdecydowała się na dwa szare koty rasy europejskiej i
Strona 5
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
sympatycznego rudaska, który z pewnością miał duże szanse u Panny Fontanny, bo
był z wątróbką. Potem stanęła przed półką zjedzeniem dla psów, a ponieważ nie
mieliśmy psa, ogarnął mnie znajomy niepokój. Wiedziałem, że teraz myśli o Funiu.
Opu-
15
ściłem wygodne miejsce w kolejce po tuńczyka w sosie własnym i zbliżyłem się do
mojej żony. Drgnęła, kiedy jej wyjąłem z rąk puszkę.
- Przestań! -powiedziałem. -Ależ... och, Natanie, czy ty sądzisz...
- Tak właśnie sądzę.
- Jesteś w błędzie... -Nie.
- Tak, jesteś w błędzie. Nie mam zamiaru kupować jedzenia dla psa, Aleksander
załatwił dla niego resztki w jednej knajpce na Piwnej, przecież wiem o tym.
Tryumfalnie wyjęła mi z rąk puszkę i odstawiła na półkę. Spojrzała na mnie,
uśmiechnęła się mrużąc oczy i ściągając usta w udawanym pocałunku. Znałem ten
uśmiech, to zmrużenie oczu i ten pocałunek. W ten sposób bez słów mówiła mi
zawsze: „kocham cię". Ja też kochałem tę moją biedną żonę, która zresztą wcałe
na taką bardzo biedną nie wyglądała.
-Aleksander nigdy nie zostawiłby psa bez jedzenia -powiedziała. - Cokolwiek
myślisz o nim, to nie jest zły chłopak, on jest tylko zupełnie zagubiony.
Sąsiad z kolejki nerwowo machał w naszą stronę, bo będąc przy półkach z
żywnością dla zwierząt, zbliżyliśmy się już do puszek z promowanym tuńczykiem,
co tylko pozornie wydaje się niedorzecznością.
Zagubiony? Nie zły, tylko zagubiony? A przecież sama płakała kiedyś przez niego,
stojąc z jego matką na Krupówkach w Zakopanem, dziwne, że o tym zapomniała.
Chociaż mnie osobiście nigdy niczym nie dotknął, dobrze pamiętałem o dramacie
jego rodziców, pamiętałem, że opuszczając dom, przechodził ponad leżącą na
podłodze, szlochającą rozpaczliwie Walerią. Czy to było tylko jego zagubienie,
czy coś więcej?
Moja żona płaciła za kocie puszki i za tuńczyka. Stała przy kasie rozsypując
wokół siebie drobne pieniądze, banknoty wylatywały jej z portfela jak małe
latawce. Przyszło mi na myśl, że przecież ona więcej wie o Aleksandrze niż ja.
Zagubiony. I co? Czy sądzi, że potrafi mu pomóc, że uda jej się ubrać Aleksandra
w czerwony fraczek i zatrudnić w pizzerii? Wątpię.
16
Do Ciebie na marginesie:
Tak, Jak zwątpiła W Aleksandra Karnika i jak Ty zwątpiłabyś zapewne. I słusznie,
bo trzeba ratować siebie, zanim zacznie się krążyć po TAMTE] orbicie.
Czy ja się myłę?
Natan
Wracaliśmy do domu, moja żona śpiewała. Szła obok mnie i cichutko śpiewała, była
to jakaś melodyjka bez słów, takie „lalala, lalala", które równie dobrze mogło
być Ravelem, jak niczym. Przez chwilę usiłowałem wyłapać z tego znajomy motyw,
ale potem ona przerzuciła się na „plim, plim " i to już było zupełnie obce.
Nuciła, zamyślona. Dopiero kiedy schodziliśmy w dół, po łagodnej stromiźnie
naszej ulicy, przystanęła, spojrzała na mnie i zapytała:
- Słyszysz?
-Nie.
-No...?
Naleganiem chciała skupić moją uwagę na dźwiękach, które tu dochodziły. Klik,
klak, klik, klak kopyt dorożkarskiego konia, czyjeś pokrzykiwanie na psa,
rozgrymaszone popłakiwanie dziecka. I daleko, daleko, gdzieś za murami
dzielącymi Stare Miasto od Nowego, cienki, przenikliwy glos fujarki.
PRZERWA NA HERBATĘ
Mam piękny pokój, szkoda że postawiłem buty na stole. Psuje mi to widok.
(Antoine de Saint-???????)
Przez chwilę wydawało mi się, że bez końca mogę iść w ulewnym deszczu i nawet
nie myś[ęćił4ym> że moknę. Dopiero, kiedy dochodziłam do Rynku i
zobaczytó^W^^ób,
które schroniły się w przedsionku między pocztą a puBem^ od<ucBlfewo stanęłam
między nimi. Oparłam
-
17
???*.?
Strona 6
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
się o drewniane drzwi i patrzyłam, jak na zewnątrz tworzą się coraz to większe
kałuże. Nagle usłyszałam znajomy głos.
-Witaj!
To był Oskar. Stał obok, z czarnym futerałem w ręku, i uśmiechał się do mnie,
ale po chwili spoważniał, ponieważ dobrze znał moją twarz.
- Co ci jest?
- Schowałam się przed deszczem.
- Ale co ci jest?
Przyglądał mi się uważnie, ale tego, co naprawdę działo się ze mną, nie potrafił
wypatrzeć, to już było za trudne, bo zbyt wiele czasu minęło, odkąd
rozmawialiśmy ze sobą bez słów. Przesunął ręką po czarnym futerale, w którym z
pewnością był obój, dawno temu należący do Aleksandra. Sprzedał go Oskarowi, ku
mojej uldze zresztą, bo wolałam, żeby obój trafił do niego niż w obce ręce.
- Wyglądasz jak zmokła kura, moja ty piękna.
Przez chwilę oboje spoglądaliśmy na coraz bardziej rozlewające się na Rynku
kałuże.
- Szukam Aleksandra, już od paru dni uganiam się za nim... Mogłam mu powiedzieć,
że znajdzie go bez trudu, jeśli zaraz zajrzy
do Katedry, jeżeli tam Aleksandra nie będzie, to z pewnością właśnie idzie
którąś z pobliskich uliczek, ciągnąc za sobą półprzytomną Nikole, ale nie
odezwałam się. Nie chciałam, żeby ktoś, nawet Oskar, widział, jak teraz
Aleksander wygląda. Pomyślałam, że przecież stanowi część mnie, więc właściwie
jest tak, jakbym nagle zaczęła wstydzić się połowy siebie, jakbym zaczęła
oddzielać się od niego, chociaż kiedyś obiecałam sobie, że nigdy tego nie
zrobię.
Oskar stał przy mnie i ciągle głaskał czarny futerał.
- Już kilka razy byłem tam, gdzie on mieszka - powiedział. - Albo rzeczywiście
nikogo u nich nie ma, albo nie wpuszczają.
- Nie wiem, gdzie mieszka.
- Może to lepiej. I dla niego, i dla ciebie.
- Powiedz mi, chcę wiedzieć.
- Matka Sylwestra wynajmuje mu pokój, niedaleko stąd, pewnie nie ma pojęcia, że
razem z nim mieszkają tam jeszcze cztery osoby.
- Nikola też?
18
Zawahał się, a potem powiedział niechętnie:
- Pod mostem jej nie zostawią. Milczeliśmy przez chwilę.
- A ten pokój jaki jest? -Och, Wal...
- Jaki jest? Powiedz mi.
- Ładny. Na ostatnim piętrze, okna ma takie, jakie tu bywają, we wnękach... dwa
okna w takich wnękach... i kuchenka w korytarzyku... taka, wiesz, mała...
Mówił opornie, musiało być w tym mieszkaniu coś, co nie bardzo mu się podobało.
-Amebie?
- Co meble?
- Meble jakieś tam są?
- Może były, kiedy ona wynajmowała, nie wiem.
- A teraz?
- Nudna jesteś.
- A teraz?
- Widziałem jakiś tapczan. Myślę, że oni głównie trzymają swoje rzeczy w
foliowych torbach, bo niby co im zostało do trzymania w szafach? Stół widziałem,
tak, ale prawdę mówiąc, więcej było pod stołem niż na nim: puszki po żarciu dla
psa, butelki po coli, słoik z musztardą, czy mam ci dalej wyliczać? Bądź tak
dobra i nie pytaj mnie, czy są tam firanki. Trojan szuka Aleksandra.
Przestraszyłam się, zawsze, jak ktoś szukał Aleksandra, oznaczało, że szuka
pieniędzy, które Aleksander był mu winien. -Ile?
- Co ile? Nie rozumiem. Trojan szuka Aleksandra, bo chce go znowu mieć u siebie
w zespole. Mówi, że nie może znaleźć lepszego oboisty, a na oboju bardzo mu
zależy. Trojan chce, żeby Aleksander poszedł wreszcie na porządny detoks i
wrócił do niego. Obiecałem, że go znajdę.
- Może znajdziesz, tylko że na takiej drodze, z której się nie wraca.
- Naprawdę uważasz, że nie warto próbować?
To nie może się udać, klamka zapadła w niebie, tu na ziemi już nic nie ma do
zrobienia, powiedziała babcia Nikoli, kiedy Nikola wyszła z de-
19
Strona 7
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
toksu i po kolejnym odtruciu następnego dnia wróciła do domu zamulona jak
dawniej.
- Więc w końcu i ty zwątpiłaś - stwierdził Oskar, kiedy długo nie odpowiadałam
na jego pytanie.
Żeby prząść przez most, najpierw trzeba do niego dojść. To nie ja wymyśliłem,
tylko pewien stary Anglik.
Natan
Do Ciebie:
Być może babcia Nikpli nie ma racji i to nie w niebie zapadają klamki, tylko na
ziemi.
Natan
'?4*CLl~'
"*'"
- Znajdę go - zdecydował Oskar.
I wtedy powiedziałam, że niedawno widziałam ich w Katedrze i nawet jeżeli
Aleksandra już tam nie ma, to i tak musi być gdzieś w pobliżu.
- Trzymaj! - zawołał.
Wcisnął mi w ręce futerał i wybiegł z poczty. Przytuliłam do siebie pudło z
obojem i pomyślałam, że będę tu czekała, aż Oskar po nie wróci, bo ciągle go
kochałam, chociaż rozstaliśmy się tak głupio: Oskar mnie pragnął, a ja
powiedziałam nie.
Do mojej żony:
Nie wiem, czy słusznie użyłaś zwrotu: „rozstaliśmy
się tak głupio". Mam Wątpliwości. Ty nie masz?
Natan
I do Ciebie:
A Ty masz wątpliwości czy nie? Chciałbym wiedzieć, czy uważasz ich rozstanie za
głupie, tak jak to określiła Waleria?
Natan
20
Przestało padać, ludzie stojący obok mnie zaczęli wysypywać się na Rynek, a ja
ciągle tu tkwiłam. Wyjrzałam, żeby spojrzeć w głąb Świętojańskiej, bo myślałam,
że może Oskar już wraca, ale go nie było. Zobaczyłam tylko Karolkę zbliżającą
się do Zapiecka, musiałyśmy się minąć, pomyślałam, albo ona ucieka przede mną.
Zobaczyła mnie i z daleka pomachała czymś w moją stronę. Nie wierzyłam własnym
oczom, tym czymś był parasol Aleksandra. Karolka trzymała go w ręku, wyciągając
go do mnie tym gestem i z tą miną, które zawsze towarzyszą słowom: masz, weź to
ode mnie, nie chcę tego. Zbliżyła się do mnie i tak właśnie powiedziała:
- Masz, weź to ode mnie, nie chcę tego.
Miałam więc teraz przy sobie futerał z obojem, który kiedyś należał do
Aleksandra, i ten jego stary parasol, który po otwarciu do niczego nie był
podobny, a już najmniej do prawdziwego parasola, bo połamane druty wyginały jego
kopułkę i wyglądał wtedy jak parasol klauna, z którego zawsze zaśmiewali się w
cyrku mała Waleria i mały Aleksander. Może właśnie dlatego Aleksander był do
niego tak przywiązany, że kiedy wychodził po raz ostatni z naszego domu, wziął
ze sobą, oprócz psa i smyczy, tylko ten stary, bezużyteczny parasol. Często
myślałam o tym, ale nigdy nie potrafiłam zrozumieć, co właściwie nosi Aleksander
w pokrowcu parasola: pamięć o naszym wspólnym śmiechu w cyrku, czy pamięć o
klaunie, z którym może się teraz utożsamiał, bo dopiero jak podrośliśmy trochę,
zrozu-
21
mieliśmy oboje, że klaun jest nieszczęsną, wcale nie śmieszną postacią.
Karolka przez chwilę patrzyła na mnie, a może bardziej patrzyła na czarny
futerał z obojem i na parasol Aleksandra.
- Parasol Aleksander zostawił w Katedrze, więc wzięłam... -wyjaśniła niechętnie,
chociaż nie pytałam jej o nic.
- Czy nie mogłabyś zabrać go do siebie? - poprosiłam.
- Nie, nie mogłabym - odpowiedziała krótko.
Powrót do domu z tym parasolem wydawał mi się niemożliwy, bo niemal słyszałam
dziesiątki pytań, które by mi zadano, lub jeszcze gorsze od nich, milczenie
udające obojętność.
- Chyba zrezygnujemy z pójścia do muzeum?
Starała się mówić normalnym głosem, tak jakby przed godziną nie zostawiła mnie w
Katedrze i jakby nie pojawiła się tu nagle z parasolem Aleksandra w ręku.
Strona 8
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
- Czekam na Oskara.
- Widziałam go, biegł Świętojańską w stronę Katedry.
- Wiem, ale on tu wróci. Karolka wzruszyła ramionami.
- To czekaj, ja się wypisuję z tego popołudnia.
Ściągnęła niżej rękaw kurtki, przytrzymała go zaciśniętą dłonią i przesunęła nim
po futerale powolnym, jakby czułym gestem.
- Jest mokry... - powiedziała. Odwróciła się i szybko zbiegła ze stopni,
zresztą prosto w kałużę, ale chyba nie zauważyła tego, bo nawet nie spojrzała w
dół, kiedy woda prysnęta na boki. Bardzo szybko poszła przed siebie.
Karolka uciekła, pomyślałam.
Karolka szła przez Rynek, od poczty w stronę Kamiennych Schodków. Artyści
zdejmowali właśnie płachty folii, którą zwykle przykrywali swoje obrazy w czasie
deszczu. Tym razem padało tak bardzo, że woda szerokimi strumieniami spływała z
połyskliwej, przezroczystej powierzchni. Karolka właśnie przechodziła między
tymi stojakami, kiedy usłyszała za sobą obcy głos.
-Cześć, Karolka.
Obok niej stał chłopak, którego nie znała.
- Cześć... - odpowiedziała zaskoczona.
- Szukasz czegoś? -Nie.
- Jak to, nie? Przecież ty jesteś Karolka, dziewczyna Aleksa, a ja mam przy
sobie to, czego szukasz.
Trzymał rękę na kieszeni kurtki i przykle-pywał zachęcająco. Karolka pomyślała,
że musi być nieźle pewny siebie, jeżeli beztrosko proponuje działki prawie na
samym środku Rynku.
- Nie jestem dziewczyną Aleksa, jeżeli chcesz wiedzieć.
- Było, minęło?
Ciągle trzymał rękę na kieszeni, ale teraz pochylił się w jej stronę i
powiedział cicho:
-Towar mam pierwsza klasa, nie pożałujesz.
22
23
Karolka odwróciła się, chciała odejść i uwolnić się od niego, ale byt szybszy,
przytrzymał ją za łokieć.
- Czekaj, Karolka, dokąd tak lecisz? Przystopuj, mała, nie bój się, przecież
chodziłaś z Aleksem, on zawsze u mnie bierze, mam dobry towar, żaden tam syf.
- Odwal się! - powiedziała Karolka. Stanęła obok dwóch mężczyzn, którzy
chcieli obejrzeć grafiki przymocowane na ściankach stelażu i pomagając w
zdejmowaniu folii głośno ze sobą rozmawiali. To podziałało, chłopak odszedł, a
po chwili Karolka postanowiła, że i ona odejdzie stąd, bo miała na dziś dosyć
tego miejsca, chociaż zawsze je lubiła. W drodze na przystanek autobusowy
Karolka musiała minąć wejście na pocztę. Obawiała się, że Waleria ciągle jeszcze
może czekać na Oskara, i rzeczywiście zobaczyła ją. Stała, trzymając blisko
siebie futerał i parasol, ale na pewno nie zauważyła przechodzącej Karolki, bo
miała opuszczoną głowę i chyba widziała jedynie zabłoconą terakotę pod nogami.
Do mojej żony: Dlaczego zlękłaś się słów? Przecież ona nie tyh\o
„stała, trzymając blisko siebie futerał i parasol". Ona ten futerał i parasol
przytulała do siebie
z niezwykłą czułością i z poczuciem winy, ponieważ zwątpiła w Aleksandra. W
każdym razie ja wolałbym ją tak widzieć.
Natan
24
Przeszła więc Karolka bezpiecznie obok poczty, nie zauważona. Znowu ogarnęło ją
uczucie osamotnienia, nikomu nie była potrzebna, nikt jej nie kochał, może tylko
rodzice, ale z ich miłością przyszła na świat.
Przegrała z Aleksandrem. Inaczej: przegrali oboje, bo przecież i on początkowo
usiłował brać udział w tej grze o własny los, tylko karty ciągle wybierał nie
te.
Tak powiedziała mu kiedyś babcia Nikoli, stara kabalarka, której Karolka nie
znosiła i której bała się jednocześnie.
Obok kościoła Świętej Anny Karolka zobaczyła stojącą na przystanku autobusowym
matkę Walerii i Aleksandra. Tym razem nawet nie starała się uniknąć spotkania,
pomyślała tylko, że to już jest trzecia osoba z tej rodziny, którą dzisiaj
widzi.
Ucieszyły się sobą.
Strona 9
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
-Tak dawno nie widziałyśmy się, Karolko! Czy Waleria mówiła chociaż, że często o
ciebie pytam?
-Tak- przyznała.
- Nie po drodze ci było do mnie?
25
Patrzyła teraz bez uśmiechu, ale to zabrzmiało ciepło, kiedy mimo wszystko
Karolka milczała, ona uniosła w górę sporą paczkę zawiniętą ozdobnym papierem i
powiedziała, jakby przed chwilą nie pytała o nic:
- Kupowałam szkło na Nowomiejskiej, chciałam znaleźć coś ładnego dla siostry na
imieniny. A ty gdzie zgubiłaś Walerię? - rozejrzała się. - Mówiła, że wybieracie
się na wystawę do Muzeum Literatury.
- Nie doszłyśmy. Waleria spotkała Oskara i zmieniłyśmy plany.
- Myślałam, że oni już nie chodzą ze sobą - zdziwiła się.
- Spotkali się przypadkiem.
- Wolę go niż chłopca, w którym Waleria kochała się w czasie wakacji, byłam
naprawdę zmartwiona, kiedy mi powiedziała, że nie będzie się więcej spotykać z
Oskarem. Naprawdę byłam zmartwiona -powtórzyła.
Karolka pomyślała, że jej zmartwienie na pewno byłoby mniejsze, gdyby wiedziała,
dlaczego Waleria podjęła taką decyzję. Przez chwilę stały obok siebie, ona
patrzyła na przeszklony kiosk z kwiatami, a Karolka na jej twarz, której urodę
zawsze podziwiała, teraz, widząc ją z tak bliska, zauważyła staranny makijaż,
który rozjaśniał poszarzałą cerę i tuszował cienie pod oczami, ale nie ratował
głębokich bruzd wzdłuż ust i wiotkiej skóry podbródka. Nagle ona znowu odwróciła
głowę i spojrzała na Karolkę. Zadanym pytaniem zdradziła swoje myśli.
- A ty, Karolko? Masz jakiegoś chłopca? -Nie.
Zawahała się, a potem powiedziała krótko:
- Szkoda.
Nadjechał autobus, na który czekała, więc szybko pocałowała Karolkę i wsiadła do
niego, ale stojąc za już zamkniętymi drzwiami, pomachała jej na do widzenia, w
odpowiedzi Karolka zdobyła się tylko na uniesienie ręki, czego ona chyba już nie
widziała, bo autobus szybko ruszył w stronę Miodowej.
Karolka poszła przed siebie. Dzień, który od rana zapowiadał się przyjemnie,
nagle stał się magiczną chwilą, która odwraca czas. Idąc myślała o tych paru
latach, które spędzili w szkole obok siebie: przy jednym stoliku ona z Waleria,
za nimi Aleksander i Michaśka. Tak w końcu zo-
26
MENU
Hawajska
Szynka, ananas średnia / duża
23,00 zt/ 33,00 zł
Wegetariańska
Brokuły, kukurydza, papryka, pieczarki średnia / duża 22,00 zł/32,00 zt
*
Farmerska
Cebula, pieczarki,
Kurczak w pikantnych ziołach,
papryka
średnia / duża
22,50 zt/34,50 zł
stali posadzeni, bo Waleria i Aleksander za dużo gadali ze sobą na lekcjach,
tak,
jakbyście nie mieli na to czasu w domu, mówili wszyscy, a im ciągle było siebie
mało i mało. Potem Karolkę posadzono z Aleksandrem, ale to znowu napotkało
sprzeciw, czy wy rzeczywiście musicie bez przerwy trzymać się za ręce, to dobre
w parku, nie w szkole. Aleksander uśmiechał się, cofał rękę, ale wtedy Karolka
czuła, jak pod stolikiem jego kolano opiera się o jej kolano i napiera coraz
mocniej, mocniej, podczas gdy Aleksander z niewinną miną wpatrywał się przed
siebie. Skończyło się tym, że Karolka wylądowała obok Walerii, Aleksander z
Michaśka.
Karolka doszła do placu Bankowego i tu nagle poczuła głód. Jestem jak pies
Pawłowa, pomyślała, wystarczy, żebym znalazła się obok pizzerii, a zaraz chce mi
Strona 10
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
się jeść. Sprawdziła zawartość portmonetki i z ulgą stwierdziła, że może ulec
pokusie. Usiadła przy stoliku pod oknem i zaraz podszedł do niej młody chłopak w
czerwonym firmowym fraczku.
Podał jej menu i zapytał, czy zanim zdecyduje, na którą pizzę ma ochotę,
przynieść coś do picia.
27
Do mojej żony:
Menu? Przecież Ty nazywasz to spisem treści!
Natan
Dobrze!
Podał więc spis treści i zapytał, czy zanim zdecyduje, którą pizzę zamówić,
przynieść jej coś do picia, ale ona oddała mu kartę, nawet do niej nie
zaglądając, i powiedziała:
- Proszę pizzę hawajską i trzy sałatki.
- Kapelusz jest przemoczony... - powiedział odchodząc.
Wrócił ze sztućcami i z miseczką na sałatki. Kapelusz Karolki wisiał już na
poręczy sąsiedniego krzesła, a ona usiłowała spiąć włosy. Jedną wsuwkę
przytrzymywała zębami.
- Radzę ci, żebyś wybierając nie pominęła sałatki z białej kapusty, jest dziś
znakomita.
- Dziękuję, nie pominę - mówiła niewyraźnie, więc wyjęta wsuwkę, żeby go
zapytać:
- Czy masz jeszcze jakąś dobrą radę dla mnie?
- Mam, weź jeszcze z selerów.
Karolka wstała i poszła napełnić sałatkami swoją miseczkę. Wzięta tę z białej
kapusty, tę z selerów i tę, którą szczególnie lubiła, z białej fasoli. Wszystkie
polata sosem francuskim i wróciła na swoje miejsce. Wybierając widelcem ziarna
fasoli spoglądała na salę. Chłopak, z którym rozmawiała przed chwilą, zniknął
gdzieś na zapleczu, ale inni przechodzili między stolikami, przyjmowali
zamówienia albo nieśli na tacach gotowe już pizze. Karolka pomyślała, że chyba
do pracy tutaj żadnemu z nich nie była potrzebna matura. Mógłby, pomyślała,
pracować tutaj i uczyć się zaocznie, gdyby chciał. Właśnie, gdyby chciał.
Karolka energicznie dziobnęła fasolę widelcem i zabroniła sobie myślenia o
Aleksandrze, koniec.
Chłopak postawił przed Karolka pizzę. Złocistą z kolorowymi przecinkami szynki i
ananasa, właśnie taką, na jaką miała ochotę.
- Słuchaj, czy tu u was nie potrzebują kogoś do pracy?
- A co? Chciałabyś...? - ożywił się. -To nie ja, kolega.
28
- Tu nie wolno używać takich zwrotów.
Roześmiał się, mówiąc, szybko przecierał wilgotną ściereczką blat sąsiedniego
stolika.
- Pójdę do szefa i zapytam, jeżeli chcesz.
Nie chciała. Nie chciała przecież nawet myśleć o Aleksandrze.
- Będę ci wdzięczna - powiedziała.
- Dobrze, ale to potrwa chwilę, bo najpierw muszę przyjąć zamówienie od tej pary
pod paprocią. Zaczekasz?
- Zaczekam.
Karolka kroiła pizzę na małe kawałki, jadła ją wolno, przez cały czas obserwując
salę. Na pewno mógłby tu pracować, myślała, więc muszę go znaleźć i przekonać,
tylko jak, jeżeli nawet Waleria nie wie, gdzie on teraz mieszka, nikt chyba tego
nie wie.
Chłopak w czerwonej marynarce wrócił, położył przed Karolka kartkę wyrwaną z
firmowego bloczka.
- Masz tu nazwisko i telefon szefa. Niech twój chłopak zadzwoni i umówi się na
rozmowę, tylko niech się nie spóźni. Z szefa jest porządny facet, ale nie znosi
żadnej nawalanki.
- Dziękuję ci, wiesz, naprawdę, bardzo ci dziękuję...
Karolka była zaskoczona, nie sądziła, że to może pójść tak łatwo, a tu nagle
minęło zaledwie parę minut i kto wie, czy nie załatwiła pracy dla Aleksandra.
Teraz musi go odnaleźć, tylko odnaleźć. Namówić na detoks i na rozmowę z szefem
pizzerii. To się nie może udać, powiedziała kiedyś o Nikoli jej babcia
Strona 11
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
kabalarka,
klamka zapadła w niebie, tu na ziemi już nic nie ma do zrobienia, przypomniała
sobie jej słowa Karolka. Przez chwilę bezmyślnie nabijała na widelec ziarna
fasoli i zjadała jedno po drugim, w końcu w miseczce została tylko sałatka z
kapusty. Chłopak w czerwonym fraczku był już zajęty przy sąsiednim stoliku.
Karolka wstała i podeszła do pojemników. Małą chochelką nabrała porcję sosu
francuskiego i polała nim resztę sałatki, bo przepadała za sosem francuskim.
W przeciwieństwie do mojej żony, która uważa,
że on jest wyjątkowo paskudny.
Natan
29
PRZERWA NA CHWILKĘ ZASTANOWIENIA
Zakradłam się do domu jak złodziejaszek, a przecież niczego stąd nie miałam
zamiaru wynosić, przeciwnie, chciałam gdzieś tu schować parasol Aleksandra, tak
żeby moi rodzice nie zauważyli, że go mam. Oskar, kiedy wreszcie wrócił na
pocztę, żeby wziąć ode mnie futerał z obojem, powiedział, że nie będzie
paradował po mieście z żadnym parasolem, nawet jeżeli byłby ze złota.
- Gdyby był ze złota, nie zastanawiałbyś się jednej chwili.
- Może, ale on ze złota nie jest, to zwykły rupieć, wyrzuć go.
Nie umiałabym wyrzucić tego parasola i Oskar też dobrze wiedział, ile on dla
Aleksandra znaczy, mówił tak, ponieważ był wściekły.
- Prawie nie można się z nim dogadać, ale zrobił mi tę łaskę i raczył umówić się
ze mną na wieczór, ale nie na pewno! Postaram się, postaram się! - przedrzeźniał
Aleksandra. - Wlókł za sobą tę głupią, zapyziałą Nikole, naprawdę z tej trójki
tylko pies jest normalny i wygląda jak człowiek. Przepraszam cię, Wal, wiem, że
jest ci przykro i że powinienem trzymać gębę na kłódkę, ale jestem dziko
wkurzony.
- Mówiłeś mu o Trojanie?
- Tak. Nie uwierzył, bo przecież on już sam siebie spisał na straty. Śmiał się:
co ty? Mnie już te wszystkie Kotany, Monary i detoksy nosem wychodzą, ja to mam
gdzieś, a ty mi jeszcze chcesz dokładać? Lepiej daj spokój i sobie, i mnie.
30
- Ale umówił się z tobą.
- Bo pewnie chciał, żebym w końcu się od niego odczepił. Sam ledwo szedł, a
Nikola wisiała na nim jak szmaciana kukła.
Oskar wziął ode mnie futerał z obojem.
- Jeżeli posłucha Trojana i jeszcze raz spróbuje wziąć się w końcu w garść, za
darmo dam mu tę cholerną rurę, żeby tylko chciał na niej grać, ale on po
tygodniu gotów mi ją znowu odsprzedać.
Już tylko Oskar i ja staliśmy w przejściu, tak jakby ciągle jeszcze padał
deszcz.
- Chodźmy stąd - powiedział Oskar. - Plączemy się ludziom pod nogami.
Szliśmy teraz obok siebie, jak kiedyś, nie tak dawno w końcu. Oskar chyba też
pomyślał o tym, bo nagle zatrzymał się, spojrzał na mnie i powiedział ze
smutkiem:
- Szkoda, że nam nie wyszło.
- Szkoda - przyznałam.
- Czy chociaż wiesz, że często o tobie myślę, tak samo jak kiedyś?
Nie tylko wiedziałam, ale i poczułam, bo nagle zaczęły mnie piec policzki, a
zimne ręce stały się gorące.
- Nie żałujesz, że tak się stało? - zapytał.
- Decyzja była twoja - odpowiedziałam.
- Nie, decyzja była twoja - zaprzeczył.
- Ja jestem dziewczyną z górnej półki, mnie tak łatwo do koszyka nie zgarniesz.
- A jeżeli jeszcze raz spróbuję?
- A jeżeli jeszcze raz nie dosięgniesz?
- Och, Wal! - roześmiał się. - Wtedy kupię sobie drabinę!
31
Poszliśmy dalej, on z obojem, ja z parasolem. I właśnie z tym parasolem
skradałam się później do domu jak złodziejaszek. W saloniku moi rodzice oglądali
telewizję, słyszałam śmiech z sitcomu. Zbliżyłam się do pokoju Aleksandra i
otworzyłam drzwi. Zamykaliśmy zawsze wszystkie drzwi w naszym mieszkaniu, ale
odkąd wyprowadził się Aleksander, te do jego pokoju zamknięte byty w jakiś
szczególny sposób, kiedy wchodziłam do mieszkania, natychmiast widziałam, że
drzwi pokoju Aleksandra są zamknięte: słyszałam je, krzyczały.
Strona 12
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
Nie odległością mierzy się oddalenie. Za murem swojskiego ogrodu może się kryć
więcej tajemnic niż za murem chińskim...
(Antoine de Saint-???????)
Nie wiedziałam, gdzie schować parasol, wreszcie zdecydowałam się na szafę.
Otworzyłam ją, niewiele w niej było, bo większość swoich rzeczy Aleksander
zdążył sprzedać, jeszcze zanim opuścił dom. Tego zwrotu używa zawsze nasza mama,
dla niej Aleksander nie wyprowadził się z domu, tylko go opuścił. W czasach,
kiedy umiałyśmy jeszcze z Karol-ką rozmawiać o nim, mówiła, że ona to rozumie,
opuścił. W końcu i ja zaczęłam rozumieć, opuścił.
Wsunęłam parasol głęboko, między zostawione tu przez Aleksandra rulony plakatów
Stasysa Eidrigevićiusa, ale i tak wystawał spośród nich czarny, zakręcony
uchwyt.
Ok-
32
no w pokoju Aleksandra było otwarte, więc chyba nasza mama zaglądała tu w ciągu
dnia, chociaż nigdy nie zauważyłam, żeby to robiła. Tylko jeden jedyny raz,
wracając do domu zobaczyłam naszego ojca wychodzącego stąd. Widocznie sam
uważał,
że jest w tym coś dziwnego, bo wyjaśnił mi natychmiast: podlewałem tam kwiaty.
Tylko że kwiaty z pokoju Aleksandra nasza mama już dawno wyniosła.
Do mojej żony:
Nie rozumiem. Nawet na grobie
zostawia się kwiaty.
Doprawdy, nie rozumiem.
Natan
Ja też nie rozumiem, ale ona tak właśnie zrobiła. Któregoś dnia weszła do pokoju
Aleksandra i wyniosła z niego wszystkie kwiaty doniczkowe, które tam były,
wszystkie. Cześć wstawiła do pokoju Waleni, część ustawiła w saloniku na
specjalnie w tym celu kupionym stojaku!
Myślę, że nasza mama po prostu przygarnęła te kwiaty do siebie, pamiętając, jak
bardzo Aleksander o nie kiedyś dbał, jak je lubił. Nie jestem tego pewna, ale
przypuszczam, że taka była prawdziwa przyczyna, dla której to zrobiła. Te żywe
kwiaty Aleksander opuścił, tak jak opuścił ją, może nie chciała, żeby zostały
jak ona osamotnione w jego pustym pokoju.
Chociaż deszcz już dawno przestał padać, wróciłam do domu w kurtce przemoczonej
na wylot. Wieszałam ją nad wanną w łazience, kiedy mama zajrzała, bardzo
zdziwiona, że jestem już w domu.
- Nie słyszałam, kiedy wróciłaś.
- Nie wiem dlaczego, bo przecież nie szłam na palcach. Właśnie że szłam na
palcach, bo nie chciałam, żeby wyjrzała i zobaczyła mnie z parasolem Aleksandra
w ręku.
- Jak ci minął dzień?
33
- Byłam z Karolką na wystawie w Muzeum Literatury, mówitam ci, że tam idziemy,
zapomniałaś?
Nie odpowiadała mi, więc powtórzyłam.
- Zapomniałaś, mamo?
- Pamiętam, bardzo dobrze pamiętam.
Miała dziwny głos, obcy. To znaczy znajomy, bo tym głosem, jakby trochę
podwyższonym, ostrym, kiedyś mówiła do Aleksandra, jednak nigdy do mnie. Nie,
nie, do mnie nigdy.
- A więc byłaś z Karolką na wystawie w Muzeum Literatury? To ciekawe,
rzeczywiście. Podejdź do mnie.
Stanęłyśmy naprzeciwko siebie i ona jednym palcem gwałtownie uniosła mi do góry
brodę. Nieprzyjaznym, badawczym wzrokiem patrzyła mi w oczy. Sprawdzała źrenice,
jak kiedyś Aleksandrowi, dobrze to pamiętałam.
-Cośty, mamo...
-Więc dlaczego kłamiesz?
Kłamię, żeby nie poczęstować ciebie prawdą o tym, gdzie byłam i co widziałam, bo
byłby to poczęstunek piołunem, myślałam. Zlękłam się jednak jej głosu, wzroku,
wrogości, więc coś musiałam powiedzieć.
-Zaufaj mi.
Usiadła na brzegu wanny, bałam się, że zacznie płakać, ale nie, patrzyła przed
siebie na stertę czystych, kolorowych ręczników równo ułożonych na pralce,
Strona 13
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
gotowych do schowania. Nagle uprzytomniłam sobie, że w naszym rodzinnym teatrze
zmieniły się role i to już nie ja wymagam jej opieki, tylko ona mojej.
Do Ciebie:
Smutne. Pilnuj tej chwili,
tak łatwo ją zaprzepaścić przez nieuwagę.
Może zrób sobie kolejną przerwę
na zastanowienie?
A może nie potrzebujesz przerwy,
bo o tym wiesz.
•
Natan
34
Powiedziała, że mi zaufa, że bez wiary w kogoś nie daje się żyć, po prostu nie
daje się i koniec. To, co mówiła, brzmiało gorzko, zupełnie tak, jakby w pokoju
obok nie było tego ważnego człowieka, któremu kiedyś zaufała. Przez chwilę
obydwie siedziałyśmy na wannie, objęte, utulając siebie nawzajem.
- Mamo, przestało padać, chodź, pójdziemy się przejść, zobaczysz, że to nam
dobrze zrobi.
Zgodziła się, chociaż niechętnie. Powietrze było czyste, a zieleń odświeżona
ulewnym deszczem lśniła i pachniała. Weszłyśmy do Ogrodu Krasińskich. Po stawie
pływało stadko dzikich kaczek, przy brzegu zobaczyłyśmy dwoje ludzi, którzy
karmili je kawałkami bagietki. Chciałyśmy podejść, żeby zobaczyć, jak kaczki
podpływają i szerokimi dziobami wyławiają bułkę z wody. Nagle zatrzymałam się i
wtedy obydwie stanęłyśmy w miejscu. Znałam tych ludzi. To ta sama roztargniona
pani, której kiedyś zepsułam całe wakacje w Zakopanem, i jej miły, przesądny
mąż.
Teraz byli zaledwie o parę metrów od nas, ona, zajęta łamaniem bagietki na
drobne kawałki, nie rozglądała się dokoła siebie, ale on tak. Spojrzał w naszą
stronę i przez chwilę nie odrywał od nas wzroku. Widziałam, że mnie poznaje.
To nie ja uciekłam od nich. To Natan wziął za rękę swoją żonę i pociągnął ją w
stronę ścieżki.
Kupiliśmy tę bagietkę w sklepie na Bonifraterskiej. Nie cierpię takich bułek,
powiedziała moja żona, są wyjątkowo obrzydliwe. Śliczna Fen-ka, mama Hany i
moja,
uczyła nas zawsze: o żadnym pieczywie nie można mówić, że jest obrzydliwe, nie
ma obrzydliwego pieczywa, zapamiętajcie sobie na cale życie. Zapamiętałem sobie
na całe życie Fenki przykazanie i teraz powtórzyłem je mojej żonie. Przeprosiła
nas, chociaż z całej rodziny zostałem tylko ja.
W drodze do stawu w Ogrodzie Krasińskich, gdzie mieliśmy zamiar karmić dzikie
kaczki, moja żona zjadła prawie całą bagietkę i musieliśmy zawrócić, żeby kupić
jeszcze jedną dla kaczek. Potem staliśmy nad brzegiem, tuż przy żelaznym płotku
otaczającym wodę, moja żona rwała bułkę na drobne kawałki, podawała mi, a ja
rzucałem je najdalej, jak mogłem, bo łubiłiśmy patrzeć, jak kaczki płyną po nie,
wyciągając
35
długie, giętkie szyje. Jakie miłe musi być w dotyku ich futro, mówiła moja
nieprzytomna żona, bo z pewnością myślała teraz o czymś zupełnie innym, a uwaga
o futrze dzikich kaczek była grzecznościowo skierowana do mnie, tylko po to,
żebym czuł jej obecność przy sobie, ale przecież i tak ją czułem.
Moja żona bardzo łubi wyprowadzać mnie na spacer, a ja zawsze czuję się na nim
trochę jak ten pies, którego z żąłem nie mieliśmy, ponieważ nasza kotka Panna
Fontanna nie życzy sobie tego, a podjętą kiedyś przez nas próbę złośliwie
wyśmiała. Brak spacerów z psem, który nam dolegał, moja żona rozwiązała w sposób
bardzo prosty i, jak uważała, niezwykle korzystny dla niej, dla mnie i dla
dzikich kaczek: po prostu wychodziliśmy z psem bez psa.
Kaczki sunęły właśnie po tafli wody, zostawiając po sobie strzeliste ślady,
kiedy zobaczyłem, że ścieżką, prowadzącą nad staw od strony metra, idą dwie
osoby, jedna starsza, ruda, piękna, druga młodsza, ale nie taka ładna. Ta
młodsza bardzo uważnie przyglądała się mojej żonie i mnie, ale miała w
spojrzeniu coś, co budziło mój niczym nie uzasadniony niepokój, jakąś
natarczywość, odpychającą i przyciągającą jednocześnie. Moja żona spokojnie
łamała długą bułkę na drobne kawałki, więc sądziłem, że nie dostrzega stojącej
blisko nas dziewczyny, tak mi się wtedy wydawało, ale teraz, skoro napisała o
tym spotkaniu, wiem, że musiało być inaczej.
Dobrze, że chociaż nie opierała się, kiedy wziąłem ją za rękę i pociągnąłem w
stronę ścieżki. Nie chciała jednak nią iść, wybrała drogę przez mokrą po deszczu
Strona 14
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
murawę, która uginała się pod jej stopami. Już po chwili lekkie, płócienne
pantofle mojej żony były zupełnie przemoczone, czym nie przejęła się specjalnie,
po prostu zdjęła je i boso szła dalejprzez trawnik, śpiewając cichutko piosenkę
zaczynającą się od słów: „gęś wodą, gęś wodą, a kaczuszki strugą, dyr, dyr, dyr,
dyr, dyr, dyr, jedna za drugą".
Znaleźliśmy się w końcu na ścieżce obok fontanny i tam moja żona usiadła na
kompletnie mokrej ławce, żeby znowu włożyć pantofle. Pomyślałem, że zaraz po
powrocie do domu będę musiał zrobić jej herbaty z malin i dać aspirynę, bo moje
prośby, żeby wreszcie wstała, były rzucaniem grochem o ścianę, ponieważ siedząc
w mokrych pantoflach
36
na mokrej ławce, zamyśliła się, a kiedy moja żona zamyśla się, to zawsze
najchętniej brałbym dodatkowy lot Warszawa-Montreal, żeby tylko wymknąć się
jakoś straszliwym turbulencjom, które grożą mi w jej pobliżu. Może przechwyciła
strzęp moich myśli, bo nagle powiedziała mi, że miałem zupełnie beznadziejny
pomysł kupując w Montrealu płócienne pantofle, przemiękające byle czego. Nie
udało mi się jej przekonać, że te pantofle sama sobie kupiła na ulicznym
straganie, i że przemiękają wcale nie byle czego, tylko z powodu grząskiej
murawy, przez którą koniecznie chciała przejść. Długo patrzyła na mnie
nieprzytomnie, wreszcie zawołała, że w ogóle nie pamięta takiej chwili, w której
kupowała płócienne pantofle na ulicznym straganie, natomiast dokładnie pamięta,
że ja je kupowałem w Montrealu, a to było wtedy, kiedy miałem ten trudny lot, w
czasie którego szczekał mi jeden z silników w samolocie, co ona przeczuwała i
umierała tutaj ze strachu, a do tego Panna Fontanna właśnie zaczęła się kocić,
bo ze mną to zawsze jest tak, że jak kotka się koci, to ja mam rejs.
A potem moja żona, bliska łez, zapytała mnie, czy przypadkiem nie uważam, że
pisanie książek jest dziwnie ogłupiającym zajęciem, aleja za nic w świecie nie
mogłem jej przyznać racji, na co zresztą miałem wielką ochotę, bo dopiero wtedy
zacząłby się prawdziwy dramat, więc zaprzeczyłem i powiedziałem: ale skąd!
Lakoniczność tej negacji wyraźnie zaniepokoiła moją żonę, nie skomentowała tego,
bo akurat zaczęła kichać: raz, drugi i trzeci.
Podjąłem kolejną próbę przekonania jej, że siedzenie na mokrej ławce nie jest
rozsądne, ale daremnie. Powiedziała, że jeszcze przez chwilkę musi się nad czymś
zastanowić, i żebym jej nie przeszkadzał, i nareszcie przestał się do niej
odzywać, chyba że mam jakiś dobry pomysł na to, jak doprowadzić do spotkania
Karołki z Aleksandrem, nie miałem żadnego pomysłu, ani dobrego, ani złego, tylko
w kółko mówiłem o mokrej ławce, co w końcu moją żonę bardzo rozzłościło. Widzę,
że muszę sobie sama jakoś poradzić z tym problemem, powiedziała. Ja też
wolałbym,
żeby poradziła sobie sama, zwłaszcza że jak kichnęła po raz czwarty, to
spojrzała na mnie i powiedziała z wyraźnym ubolewaniem: chyba będziesz miał
katar, ty zawsze masz katar, kiedy ja mam problem.
37
SPISANE Z POROZRZUCANYCH KARTEK
NO PROBLEM-MYŚLĘ SOBIE I NORMALNIE, JAK GDYBY NIGDY NIC ZABIERAM SIĘ DO
PAPIEROSA. CIII... - POMYŚLAŁEM - MOŻE TO JUŻ KURTYNA. WDECH, DYM ODPRĘŻAJĄCO
WBIŁ SWOJE SZPILECZKI W PŁUCA, TERAZ WYDECH I NIC, SPOKÓJ. DOWIERZAJĄC, SZYBKO
ÓW EKSPERYMENT POWTÓRZYŁEM - WDECH I WYDECH.
(PU)
1 ????
1
1 *vle
i8 %
?
5r>?>S-: ?1:.;?>
- Przepraszam bardzo, ale właśnie znalazłem się w takiej trudnej sytuacji,
przyjechałem do Warszawy odwiedzić mamę, która jest w szpitalu, i zabrakło mi na
bilet powrotny...
(Aleksander)
Sens życia nikomu nie zostaje ofiarowany. Każdy musi go zdobywać i tworzyć.
(Antoine de Saint-???????)
- Przepraszam bardzo, ale właśnie zabrakło mi na zupę, czy nie mógłbym
Strona 15
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
prosie...
(Ałeksander)
Przepraszam bardzo, ale...ksander.
38
Wracając do domu spotkaliśmy tego chłopca pod Barbakanem. Dziewczyna siedziała w
zagłębieniu murów, tępo patrzyła przed siebie i chyba usiłowała udawać, że go
nie zna, ale zdradzały ją niezborne ruchy ręką, którymi usiłowała zachęcić go do
rozmowy z nami. Zbliżył się i nawet grzecznie powiedział: dzień dobry.
Przyjrzałem mu się, miał oczy w kolorze spadziowego miodu, tak jak Wałeria i
Aleksander, ale zamglone, nie bardzo przytomne. Ubrany był w zieloną, zniszczoną
kurtkę, wyraźnie jeszcze mokrą po deszczu, na nogach nosił rozlatujące się buty
włożone na bose stopy. Przepraszam bardzo... zaczął, ale przerwałem mu
zdecydowanym: nie!
Natomiast moja żona zapytała łagodnie, jakby nie miała pojęcia, o co tu chodzi,
w czym możemy mu pomóc. Jestem głodny i zabrakło mi pieniędzy na zupę, jeżeli
pani mogłaby mi... ja bardzo przepraszam, ale tak się złożyło... kupiłem bilet
powrotny z Warszawy do domu... jestem głodny, jeżeli mogłaby pani... Ostro
powtórzyłem swoje: nie!, ale moja żona wyjęła już z kieszeni portmonetkę, a z
niej, nie wiem, złotówkę czy może dwa złote.
Wracaliśmy do domu w milczeniu, nawet trochę oddaleni od siebie, bo ona szła
pierwsza, a ja za nią o krok. Przed drzwiami wejściowymi do naszego domu
odsunęła się trochę, bo to ja miałem klucze przy sobie, i czekała, aż otworzę.
Była bardzo cicha i spokojna, a we mnie szalał tajfun. Weszliśmy do mieszkania,
pomogłem jej zdjąć kurtkę, sam z wściekłością szarpnąłem suwak własnej i
rzucając ją na krzesło w przedpokoju, powiedziałem: do jasnej cholery! Moja żona
z niezwykłą łagodnością odparła na to: rozumiem ciebie, Natanie...
Chciałbym i ja zrozumieć moją żonę, ale nie dała mi szansy. Szybko zdjęła z nóg
przemoczone pantofle, włożyła swoje drewniaki, w których lubiła stukać po domu,
i usiadła przy komputerze. O północy znalazłem między kartkami książki, którą
ostatnio czytałem przed snem, króciutki liścik napisany przez moją żonę ręcznie,
ponieważ ona uważa, że tak naprawdę, wydruk komputerowy znieważa miłość. Jej
listy do mnie to krzywe litery, często nie powiązane ze sobą, tu i ówdzie
ozdobione kwiatkami albo serduszkiem spuchniętym z jednej strony, a wychudzonym
z drugiej. W liście, który znalazłem, nie szczędziła wyznań o prawdziwym
uczuciu,
jakim mnie darzy, i o tym, jakim skarbem jest
39
dla niej moja miłość. Był to jeden z najpiękniejszych listów, które do mnie
napisała w czasie trwania naszego związku, a było ich niemało i tylko głębokie
przywiązanie do naszej wspólnej intymności nie pozwala mi na przytoczenie go
tutaj, chociaż może powinienem.
Do Ciebie na zupełnym marginesie:
Może powinienem, żebyś wiedziała,
czego możesz oczekiwać
i czego ktoś może oczekiwać od Ciebie,
jeżeli to się nie spełni, będzie mi Was serdecznie żal.
Natan
W godzinę później, pogodzeni, siedzieliśmy obok siebie na tapczanie. Trzymałem w
objęciach moją smutną żonę. Przeprosiłem ją, jak umiałem najczulej, za swoje
fatalne odezwanie, którym uraczyłem nas po powrocie do domu. Nas, bo przecież
mnie było równie przykro jak jej, że jakoś nie potrafiłem się wtedy opanować.
Wytłumaczyłem po raz setny swój punkt widzenia na to kłamłiwe wyłudzanie
pieniędzy, na które ciągle byliśmy narażani. Wiele razy rozmawialiśmy o tym, ale
nigdy nie doszło między nami do takiej scysji, którą dziś, prawdę mówiąc, nie
tylko ja, ale również i ona wywołała, wyraźnie ignorując moje: nie! wobec
Aleksandra, to znaczy wobec tego obcego chłopaka, który zatrzymał nas przy
Barbakanie.
Jednak moja żona była smutna nie tylko z powodu niezgodności naszych poglądów na
sprawę wymuszanych datków, których przeznaczenie było dla nas obojga oczywiste.
Myślała o rodzicach Aleksandra. Nie o samym Aleksandrze, tylko o nich.
Strona 16
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
Nieporozumienie między nami uprzytomniło jej, jak dalece jego sprawa musiała
zaważyć na ich związku. Zwłaszcza, kiedy w końcu padła uczona rada, z którą
mogli się zgodzić lub jej nie posłuchać, że należy czekać, aż Aleksander stoczy
się na dno, bo jedynie od dna może się odbić, a więc dno jest dla niego
ratunkiem. Wtedy matka Aleksandra powiedziała: tak!, a ojciec powiedział: nie!,
tylko że jej tak! znaczyło moje nie!, a jego nie! znaczyło tak! mojej żony.
40
Do Ciebie:
Nie rozumiesz? Przeczytaj zatem jeszcze raz, bardzo proszę. Tylko uważnie, bo to
istotnie trudna sprawa.
Natan
Dlaczego ludzie żyjąc muszą każdego dnia umierać z rozpaczy? -pyta moja żona.
Przed chwilą wywołała we mnie swoją wizję: w setkach okien setki par oczu
wpatrzonych w ciemną paszczę ulic, oczy ludzi zatrwożonych i czekających, bo tam
właśnie błądzą po parkach, bramach, zaułkach, melinach i narkomańskich bajzlach
ci, którzy żyją od centa do centa, sami mroczni jak noc, której czerń usiłują
oszukać, ci skręceni bólem głodu i ci, którzy szukają już za wszelką, za wszelką
cenę. Tymczasem, stojąc w oknach, mówiła moja żona, uchylają brzegi zasłon i
wypatrują ich powrotu tamci, wiecznie czekający, uwikłani w rozpaczy, bezsilni,
raz zbuntowani, raz ulegli, miotający się w sieci utkanej z miłości i sprzeciwu.
I NAGLE BOOOM! NA NIEBIE ŁUNA, DŹWIĘKI JAK SZALONE PRZEPŁYWAJĄ TO Z LEWA, TO Z
PRAWA, I ZNÓW RAZ JESZCZE, PULSUJĘ CAŁY W ŚRODKU CHOĆ NA ZEWNĄTRZ SPOKÓJ I CISZA
JAK MAKIEM ZASIAŁ. CO SIĘ DZIEJE??? CZEMU TAK ŚCIĄGA MNIE W KRZAKI, TO BOLI...
(PH)
MUSZĘ SOBIE SAMA PORADZIĆ Z TYM PROBLEMEM
Karolka nie miała pojęcia, w jaki sposób znaleźć Aleksandra. Sądziła, że chodząc
po uliczkach Starego Miasta przypadkowo może go spotkać, tak jak przypadkowo
spotkała go, kiedy szły z Walerią do Muzeum Literatury. Problem w tym, że nie da
się planować czegoś, licząc tylko na przypadki i na zbiegi okoliczności, trzeba
po prostu wymyślić, jak to się może stać, a Karolka nie potrafiła. Jednak,
jeżeli się dobrze rozejrzeć po życiu, prawie wszystko wywodzi się z przypadku, i
na to nie ma rady.
41
Przypadkowo zatem Karolka przemoczyła płócienne pantofle, które ojciec przywiózł
jej z Montrealu, i chociaż były wyjątkowo ładne, pod wpływem wilgoci natychmiast
rozleciały się, zupełnie jakby ktoś zrobił je ze zwykłej bibułki.
Do mojej żony:
Tak, jak Ty, sama kupiła je na bazarku. Myślę, że ojciec nie przywoziłby jej z
Montrealu byle jakich płóciennych pantofli...
Natan
Na jakim bazarku? Mówiłam Ci, że niczego takiego nie pamiętam. Przy wiozłeś mi
je z Montrealu, tak jak ojciec Karołki Karolce.
1--------
Karolka widziała kiedyś równie ładne, płócienne pantofle na ulicznym bazarku i
postanowiła je kupić za odkładaną tygodniówkę. Wymachując torbą wracała już
stamtąd do domu, kiedy nagle spostrzegła, że przechodzi obok domu, w którym
kiedyś już była. Stanęła i popatrzyła w głąb bramy, żeby się upewnić, czy dobrze
poznaje podwórko. Tak, to tu mieszkała kiedyś Nikola ze swoją babcią kabalarką.
Tą, która obok Aleksandra znalazła fatalną kartę tarota. Ona mogła wiedzieć,
gdzie się po-
dziewa Nikola, i był to trop, który mógł Karolkę zaprowadzić do Aleksandra.
Szła po skrzypiących schodach, klatką schodową przesiąkniętą zapachem zatęchłych
piwnic i wilgoci. Dziwne, myślała, że w czasach, kiedy Nikola była jeszcze
Michaśką i chodziła do szkoły, zawsze była taka czysta i świeża, tak dbała o
siebie, o swoje ubranie i wygląd, chociaż przecież mieszkała w tym okropnym domu
z tą okropną babcią, a teraz wszystko diabli wzięli, Michaśką stała się Nikola.
Strona 17
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
Karolka była wściekła. Zawsze lubiła Michaśkę, chociaż wiedziała, że bez chwili
wahania odbiłaby
jej Aleksandra, ale to był czas, kiedy Aleksandra chętnie odbiłaby Karolce
połowa dziewczyn z ich klasy, tylko dobrze wiedziały, że to jest niemożliwe, bo
wtedy oboje tak bardzo byli ze sobą związani. Nawet dla najpiękniejszej
dziewczyny Aleksander nie porzuciłby Karolki.
Drzwi do mieszkania były otwarte, w progu stała babcia Nikoli i trzepała
dywanik,
na którym zwykle sypiał pies. Spojrzała na Karolkę, ale nie poznała jej, bo
widziała ją może ze trzy razy i to zawsze w tym swoim mrocznym pokoju, którego
okno przysłaniała gęstą, zieloną firanką. Nikola miała kąt wydzielony w kuchni,
za białym, starym kredensem. Tam zawsze było czysto. Tył kredensu Michaśką
zakleiła plakatami i zdjęciami swoich ulubionych piosenkarzy rockowych, a wąski
tapczanik przyrzuciła łowickim pasiakiem. Miała tu jeszcze stolik z lampą i
półkę na książki, część tego małego pomieszczenia oddzieliła kolorową zasłonką,
za którą trzymała swoje ubrania. To jest moja garderoba, śmiała się. Tak Karolka
zapamiętała to miejsce. I taką Michaśkę: zawsze wesołą, z pucołowatą buzią i
dołkami w policzkach, z długim, grubym warkoczem, z którego była dumna, nosiła
go na przekór wszystkim krótkim fryzurkom w klasie.
- Do kogo? - zapytała babcia Michaśki.
Jeszcze raz trzepnęła dywanikiem nad schodami, a potem zaczęła go składać.
- Do Michaśki.
- Taka tu nie mieszka.
- A dokąd trzeba pójść, żeby ją znaleźć?
- A w jakiej sprawie?
-W żadnej. Jestem Michaśki koleżanką.
- Wyprowadziła się stąd, przepędziłam ją - powiedziała z zadowoleniem.
Z pochylonej głowy opadały na twarz siwe kosmyki włosów, spomiędzy nich widać
było ponure spojrzenie. Ciężko będzie, pomyślała Karolka, wydobyć z niej
cokolwiek.
- I nie ma pani jej adresu? -A nie mam!
Powiedziała to zaczepnym głosem, może za jakąś sumę miałaby ten adres. Oglądała
Karolkę od stóp do głów, jakby chciała ocenić jej możliwości.
- Kabałę mogę postawić.
43
- Dziękuję.
Położyła palec na ustach.
- Ciii... - powiedziała. - Za kabałę nie dziękuj. Nigdy. Nie idzie dziękować za
kabałę, bo się odwróci.
Rzuciła psi dywanik za siebie, do mieszkania, oparła się o drzwi i znowu uważnie
oglądała Karolkę.
- Na co ci ten adres? - zapytała wreszcie.
- Chciałabym zobaczyć się z Nikolą, to znaczy... z Michaśką.
- Z Nikolą, mówisz? To ty od tamtych przychodzisz... - skrzywiła się niechętnie.
-Jestem koleżanką Michasi ze szkoły, mam na imię Karolina, byłam tu kiedyś,
dawno... pani mnie nie pamięta?
- Wejdź. Pamiętać nie pamiętam.
Pies zaszczekał, kiedy Karolka weszła do mieszkania.
- Cicho, stary, nie drzyj mordy! - krzyknęła babcia Michaśki.
Pies wyciągnął się na rzuconym krzywo dywaniku. Głowę położył na przednich
łapach i patrząc na Karolkę, szybko mrugał przekrwionymi ślepiami.
- Widzisz, jaki karny? Powiedziałam: nie drzyj mordy, i zaraz posłuchał. Wejdź,
ona mi tu zostawiła jakiś adres, żeby ją grabarze zawiadomili na wypadek mojej
śmierci, o mieszkanie jej się rozchodziło, sama rozumiesz, meldowana jest tutaj,
będzie jej się należało. Siadaj, poszukam.
W pokoju niewiele się zmieniło, wyglądał tak, jak go Karolka zapamiętała. Babcia
Nikoli też wyglądała jak wtedy: chuda, przygarbiona, ze zlepionymi, rzadkimi
włosami, opadającymi wokół głowy jak zwinięte płatki suchych, białych kwiatów.
Moja babcia, mówiła kiedyś Nikolą, ma taką twarz, że jakby jej dotknąć palcem,
toby zaszeleściła jak papier po maśle, okropność. I miała taką twarz, Karolka
widziała to teraz: zmięty pergamin. I skóra szyi wisząca, wiotka, jak u
oskubanego kurczaka, mówiła Nikolą. Tak to wyglądało, rzeczywiście. Palce rąk
długie, cienkie, ze stawami zniekształconymi w krzywe korale. Przekładała nimi
strony w starym, zniszczonym notesie, z którego wysypywały się luźne kartki. Raz
Strona 18
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
po raz przysuwała je do oczu i odczytywała coś półgłosem, ale Karolka nie
rozumiała jej mamrotania. Czy można kochać taką babcię? Zastanowiła się i
przeraziło ją to pytanie.
44
Do mojej zony:
Nie, nie! Nie to pytanie ją przeraziło, tylko myśl, że babcia Nikoli może nie
mieć na świecie nikpgo, kto ją kocha.
Natan
I do Ciebie, ze smutkiem: A czy można kpchać taką babcię? Natan
Może masz rację, ale jakie to jest okropne. Powinnam chyba usunąć cały fragment
o babci Michaśki, jestem zmartwiona, że postanowiłam to napisać.
Do mojej żony:
Trudno, zostaw.
Natan
Wreszcie babcia Michaśki znalazła jakąś zmiętą kartkę, którą odczytywała dłużej
niż inne.
-Tu jest adres Michaśki - powiedziała. - Masz, przeczytaj sobie i zapamiętaj, bo
ołówka nie znajdę, wczoraj szukałam, kiedy listonosz rentę przyniósł, ale mi go
diabeł ogonem nakrył.
Podała kartkę Karolce, adres był nagryzmolony rozchwianymi literami, mimo
wszystko poznała pismo Michaśki.
- Zapamiętasz?
- Zapamiętam, obok tego domu jest galeria, do której chodzę czasami.
- Co jest?
- Galeria, taki sklep z obrazami.
- Michaśką mówiła, żebym nigdy do niej nie przychodziła, bo miesz-
45
ka na strychu, więc ja się tam nie wdrapię, i tak bym nie szła, po czorta mi to.
Wzięła kartkę z rąk Karolki, ale zanim ją włożyła z powrotem między strony
notesu, jeszcze raz przysunęła do oczu.
- Pytać... o... Sylwestra... - odczytała wolno. - A ty tego Sylwestra znasz?
-Nie.
- Jeśli u niego Michaśkę znajdziesz, powiedz, żeby do mnie przyszła. Przegnałam
ją z domu, mówiłam ci. Latawica się z niej zrobiła i jak tu u mnie w podwórku
powiadają, ćpunka, ja tam nie wiem, ćpunka, nie ćpunka, ale jak obieca, że się
ustatkuje, może wrócić, bo mi z psem nie ma kto wychodzić.
- Może ja wyjdę...
- Był rano, do wieczora musi mu starczyć, ale Bóg zapłać za dobre chęci -
złagodniała. - Kabałę ci postawię, chcesz?
- Nie, dziękuję.
- No, to idź już, Paulinka, idź, zaraz mi się u sąsiadki w telewizorze serial
zaczyna. Piękny, o miłości, oglądasz?
-Nie.
- Oglądaj, Paulinka, mówię ci, kobitę taką pokazują, wypisz, wymaluj ja, kiedy
panienką byłam.
Jeszcze na ulicy Karolka czuła zapach tego domu, wydawało jej się, że cała jest
nim przesiąknięta. Michaśka nigdy tak nie pachniała, przeciwnie, każde zarobione
pieniądze przeznaczała na dezodoranty i wodę kwiatową, może właśnie dlatego, że
tylko w ten sposób mogła od tego uciec. Michaśka zarabiała myciem okien i
sprzątaniem, kiedyś Karolka pomagała jej w przylepianiu kartek na latarniach:
Sprzątanie, mycie okien, tanio, solidnie
I numer telefonu grzecznościowy do sąsiadki, pewnie do tej z telewizorem.
Michaśka sprzątała, myła okna, a potem szła do sklepu z kosmetykami i kupowała,
co tylko mogła.
W domu Karolka włożyła nowe pantofle, pokazała je matce, podobały się. Potem
zjadła obiad i przez chwilę siedziała nad referatem z biolo-
46
gii, który miała przygotować na najbliższe zajęcia, ale nie szło jej.
Przeszkadzał adres: dom na Rynku, tuż obok galerii. Widziała ten dom, kiedy
tylko zamykała oczy. Okna mansardy wysunięte z dachu, to na pewno musiało być
tam. Zaczęto się ściemniać, kiedy Karolka powiedziała, że idzie się przejść.
Schodów najpierw było pięćdziesiąt, potem sto, potem dwieście i tysiąc. Tak w
każdym razie wydawało się Karolce, kiedy szła nimi aż pod samo niebo zawieszone
nad Starówką. Najpierw były równe, ale im wyżej, tym bardziej stawały się
powykrzywiane i skrzypiące, może takjest z każdymi schodami prowadzącymi do
Strona 19
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
nieba i stąd się biorą święci, myślała Karolka w połowie drogi. Stojąc przed
drzwiami mieszkania Sylwestra wiedziała już, że do nieba nie tędy droga.
Obdrapane z farby, ze śladami wyważania zamków i z ułamaną klamką, te drzwi
odstraszały. Dzwonka nie było, została po nim tylko dziura w ścianie z
wystającymi przewodami. Karolka zastukała. Usłyszała czyjeś kroki, a potem
zobaczyła jasny punkt w środku wizjera. Nie czekała na pytanie.
-Ja do Sylwestra.
- Co za ja?
- Karolka, do Nikoli...
- To do Sylwestra czy do Nikoli, zdecyduj się wreszcie.
- Do Aleksandra.
- Łee... wymyśliłaś... cały kalendarz.
- Możesz mnie wpuścić?
- Mogę.
- To wpuść. Ty jesteś Sylwester? -Ja.
47
-Wpuść mnie, proszę cię, naprawdę szukam Aleksandra, mam do niego sprawę.
-Winien ci pieniądze?
- Nie. Mam dla niego pracę.
- Łee... sypie mu się jak z worka, jesteś druga.
- Z czym?
- Z pracą. Czekaj, otworzę...
Przekręcił klucz w zamku, uchylił drzwi, ale nie wpuścił Karolki do środka.
Zasłaniał sobą wąską szparę, widziała w niej tylko część jego twarzy, szary,
powyciągany dres i bosą stopę. Gwizdnął.
- Patrzcie, jaka lalka! Gdzie masz dla niego tę pracę? W Waszyngtonie?
- W Waszyngtonie, jakbyś zgadł.
Milczał przez chwilę i przyglądał się Karolce. Nie wygląda najgorzej, jest tylko
opuchnięty, nie domyty i ma poczochrany łeb, pomyślała. Wzruszyła ramionami,
potrząsnęła głową i rozłożyła ręce.
- Czy z tobą da się rozmawiać?
- Da się, śliczna panienko.
-To powiedz mu, że byłam, dobrze? Powiedz mu, że była Karolka.
- Pamiętam twoje imię, skarbie.
- I powiedz mu, że mam do niego bardzo ważną i naprawdę bardzo pilną sprawę.
- Bardzo ważną, bardzo pilną. Chryste, czyja to zapamiętam?
- Zapamiętasz. I powiedz mu, że więcej tu nie przyjdę, niech on do mnie
zadzwoni.
- Więcej tu nie przyjdziesz, niech on do ciebie zadzwoni - powtórzył i roześmiał
się kpiąco. - Łee... ale mi zadajesz robotę...
Z głębi mieszkania ktoś go zawołał, Karolce wydawało się, że poznaje głos
Michaśki, ale nie była pewna.
- Powtórzysz mu?
- Powtórzę, tylko teraz to idź, skąd przyszłaś, boja mam tu niedobrą sprawę z
jedną dziewczyną i szkoda mi czasu na twoje durnoty.
Michaśka, bo to na pewno była Michaśka, zawołała go znowu, ochrypłym, trudnym do
poznania głosem, ale Karolka usłyszała to jej „r", warczące w imieniu Sylwester.
48
- Co z nią jest? - zapytała.
- A co ma być?
Zawołała znowu i wtedy Sylwester bez słowa zamknął Karolce drzwi przed nosem.
Usłyszała tylko spoza nich: - A stulże ty wreszcie pysk, Nikola! Schodziła po
schodach wolno, czuła, że przegrała, czuła, że Aleksander do niej nie zadzwoni.
I trudno, pomyślała, widocznie tak musi być.
Oskar nie odzywał się do mnie. Minął jeden tydzień, drugi, a on nic. Wreszcie na
początku trzeciego, kiedy usłyszałam dzwoniącą komórkę i wyjęłam ją z kieszeni
kurtki, zobaczyłam na ekranie komunikat: OSKAR. Wracałam do domu ze zrobionymi
właśnie zakupami, więc stanęłam w zakolu podwórka, akurat tam, gdzie dzieciaki z
naszego domu szalały w piaskownicy. Trzymając już telefon, postawiłam na murku
ciężką torbę i baniak z wodą, żeby drugie ucho zasłonić sobie ręką od hałasu.
- Wal, czy ty teraz będziesz w domu? - usłyszałam głos Oskara. -Chciałbym do
ciebie wpaść.
- Będę, a co?
Strona 20
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
- Nic, mówię ci, że chciałbym wpaść.
- Ale dlaczego? Co się stało, Oskar? - dopytywałam.
- Słuchaj, a czy twoi rodzice są?
- Są, ale przecież możemy gdzieś wyjść albo zamknąć się u mnie w pokoju.
- Nie, jeżeli są, to w porządku, nigdzie nie musimy wychodzić, ja właśnie chcę,
żeby oni byli.
- Powiedz mi, Oskar, proszę cię, powiedz mi, co się stało?
- Będę u ciebie za dziesięć minut, najdalej za piętnaście, bo na ulicach są
korki jak diabli.
I rozłączył się. Oskar jeździł starym samochodem, ciągle rozlatującym się
garbusem, więc zwykle do tej godziny, na którą się umawiał, należało dorzucać
poprawkę na nieprzewidziane okoliczności, wiecznie coś mu się w tym samochodzie
zapychało albo urywało, albo nie wiadomo dlaczego, stawał nagle, żeby po chwili
ruszyć, jak Oskar twierdził: nawet bez uprzedzenia.
49
Po powrocie do domu od razu poszłam do swojego pokoju i stanęłam w oknie,
wypatrywałam, czy przypadkiem Oskar nie wjeżdża już na mały parking przy naszym
domu, ale ciągle go nie było. Nie wiedziałam, dlaczego zależało mu na tym, żeby
zastać moich rodziców, niepokoiło mnie to, żaden powód nie przychodził mi do
głowy, oprócz jednego: musiało stać się coś, co z pewnością dotyczyło
Aleksandra.
Wreszcie nadjechał samochód Oskara, więc zamknęłam okno i szybko poszłam
zobaczyć, co robią moi rodzice. Tata siedział u siebie nad wykresami rozłożonymi
na stole, a mama w kuchni parzyła herbatę. Wyjęłam z kredensu dwie filiżanki i
postawiłam obok tych, które były już na tacy.
- Oskar zaraz tu będzie - powiedziałam.
Przez chwilę mama patrzyła na mnie ze zdumieniem. Musiało ją zdziwić, że Oskar
znowu pojawia się w naszym domu i że zapraszam go do wspólnego picia herbaty,
czego nie robiłam nawet wtedy, kiedy często do mnie przychodził, zanim jednak
zdążyła zadać jakiekolwiek pytanie, usłyszałyśmy dzwonek do drzwi, więc ja
poszłam otworzyć, a mama sięgnęła po wrzątek.
Oskar pocałował mnie, później mocno przytulił do siebie. Bałam się, że z
Aleksandrem stało się coś, przed czym Oskar chce mnie chronić.
- Nie bądź taka roztrzęsiona - powiedział. - Nie ma powodu.
Uniosłam głowę, żeby spojrzeć na niego, myślałam, że jeżeli nie mówi prawdy,
zobaczę kłamstwo w jego oczach, ale zobaczyłam tylko trochę zakłopotania.
- Nie ma powodu?
- Nie ma.
- Nie odzywałeś się, bałam się o Aleksandra.
- Obiecałem, że się do ciebie nie odezwę.
- Komu obiecałeś?
- Właśnie Aleksandrowi.
Moja mama stanęła w drzwiach, dopiero wtedy odsunęliśmy się od siebie.
- Witaj, dawno nie widziany Oskarze - powiedziała żartobliwie.
- Dzień dobry pani.
- Podobno macie ochotę wypić z nami herbatę, więc zapraszam.
50
Otworzyła drzwi do pokoju, mój ojciec zajął już swoje ulubione miejsce w fotelu,
przy stoliku, na którym stały filiżanki z herbatą. Przywitał się z Oskarem
powściągliwie, bez słowa, zaledwie uściskiem ręki. Wiedział, że między nami coś
się popsuło, i na pewno przypuszczał, że Oskar wyrządził mi przykrość. Do tego
sam ostatnio miewał humory. Rzucił palenie i twierdził, że cierpi z tego powodu
katusze. Może tak było, w końcu nigdy nie rzucałam palenia, więc nie wiem. Dość
oficjalnie wskazał Oskarowi miejsce na kanapce.
- Proszę, siadaj - powiedział chłodno.
To nie to, że nie lubił Oskara. Może go nawet wolał od innych naszych kolegów,
którzy tu przychodzili, ale za to, co stało się z Aleksandrem, tata obwiniał
wszystkich. Zwykle był spokojny, tylko raz, kiedy powiedział mamie: poszukajmy
winy w sobie, a ona krzyknęła: nie mam czego w sobie szukać!, tata trzasnął
drzwiami, wyszedł z domu i nie wracał przez dwa dni. Mama pewnie wie, gdzie był,
ale nie powiedziała mi tego nigdy. Myślę, że może przez te dwa dni szukał winy w
sobie, czy ją znalazł?
Do mojej żony:
Czyją znalazł?
Strona 21
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
Natan
Oczywiście! Nawet jeżeli nie było w tym żadnej jego winy, obarczył nią siebie,
czego już ani Waleria, ani Aleksander nie potrafią zrozumieć, bo to się łączy z
dramatem rodzicielstwa, o którym oni jeszcze nic nie wiedzą. Może jednak była w
tym jego wina, jeżeli tak, on nigdy nie pozbędzie się drżenia policzka.
Do Ciebie na marginesie:
„...ojcowie jedli jagodę kwaśną, a synom ścierpły zęby..."
To z Ksiąg Starego Testamentu, znajdziesz u Ezechiela i Jeremiasza.
Może ta myśl nie dawała mu spokoju...?
Natan
51
? gga
Tymczasem Oskar siedział na kanapce obok mnie, naprzeciwko moich rodziców,
dziwnie jakoś wyprostowany, bo ramiona miał ściągnięte do tyłu, dłonie płasko
trzymał na udach, pocierając nimi szorstki dżins spodni. Widać było, że nie
bardzo radzi sobie ze sprawą, z którą do nas przyszedł.
- Oskar, powiedz w końcu, co się stało?
Chciałam mu tym pytaniem pomóc, ale nie przewidziałam, że ono tak przerazi moich
rodziców. Mama odstawiła filiżankę, odgarnęła włosy opadające jej na twarz i
przytrzymując je z boku głowy, patrzyta na Oskara zupełnie nieruchoma, jak
kobieta z obrazu. Mój ojciec przesunął rękoma po kieszeniach spodni, tym ruchem,
którym sprawdza się zawartość, potem spojrzał na biurko. Szukał papierosów, ale
ich już od kilku tygodni w naszym domu nie było. Widząc to wszystko, Oskar
powiedział szybko:
- Nic się nie stało. W każdym razie nie stało się nic złego. Przyszedłem,
ponieważ Aleksander prosił mnie o to.
- Czy on chce tu wrócić? - zapytała ostro nasza mama. - Mowy nie ma. Wyprowadził
się stąd, zabrał swoje rzeczy. Przy okazji zabrał też piekło, które nam
stwarzał,
dziękuję, nie chcę, żeby wracał.
- Mylisz się, on wyszedł, ale piekło zostało. Tak naprawdę, dopiero po jego
odejściu zaczęliśmy się smażyć w smole - powiedział mój ojciec.
Sięgnął po miseczkę z pestkami słonecznika, Oskar przygarbił się i opuścił
głowę.
- Ale on nie ma zamiaru tu wracać, proszę pani.
Ojciec daremnie znowu szukał papierosów po kieszeniach.
- Gdzie mieszka? - zapytała moja mama tym swoim głosem od dawna przeznaczonym
dla Aleksandra.
- U mnie. Teraz mieszka u mnie.
- O co więc chodzi? O pieniądze?
- Nie, zupełnie nie o pieniądze - zaprzeczył gwałtownie. Wyjęłam niebieską
skakankę z wiklinowego koszyka, ciągle jeszcze
leżały w nim psie zabawki Funia. Skakankę dostałam kiedyś od pani, którą tak
dręczyłam w Zakopanem swoją nieobecną obecnością, ale potem wrzuciłam ją Funiowi
do koszyka. Zaczęłam owijać linkę dookoła ręki, mój ojciec patrzył na to.
54
- A gdzie pies? - zapytał.
- Też u mnie.
- Więc czego ty od nas oczekujesz, Oskarze?
To znowu mama. Po serdeczności powitania ten nagły chłód.
- Ja niczego, to Aleksander ma nadzieję, że może państwo chcieliby posłuchać
zespołu Trojana, bo on będzie tam miał solówkę na oboju.
Nie patrzyliśmy na niego, zupełnie tak, jakby w tej chwili najważniejsze były
dla nas czubki własnych butów. Mój ojciec pierwszy podniósł głowę.
- Był na odtruciu? - zapytał.
- Tak.
- Dlaczego nie wrócił do domu?
Sięgnął po kolejną porcję pestek, włożył kilka do ust, ale wróciło mu drżenie
policzka, które na chwilę udało mu się opanować.
- Aleksander uważa, że nie ma tu powrotu, bo tak zostało postanowione.
- Owszem, tak zostało postanowione! - powiedziała mama podniesionym głosem.
Ojciec odstawił miseczkę z pestkami, otrzepał ręce z nie istniejących pyłków.
- Powiedz mu, że przyjdę - zdecydował. Oskar spojrzał na mamę i czekał,
Strona 22
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
zauważyła to.
- Nie wiem, Oskarze.
Herbata wystygła, Oskar kilkoma łykami wypił ją do końca, czułam, że chce jak
najszybciej zakończyć misję, którą uraczył go Aleksander.
- To właściwie wszystko, co miałem powiedzieć. Występ grupy Trojana odbędzie się
w galerii, Waleria wie, gdzie to jest, we czwartek, o piątej.
- Za trzy dni... we czwartek... - ojciec trzymał rękę na policzku, jakby chciał
ukryć jego drżenie.
Oskar wstał, chciał się już pożegnać, ale mama położyła mu rękę na ramieniu,
zatrzymując go w ten sposób.
- Czy mógłbyś... wiesz, tak myślę... och, po prostu... czy mogłabym ci dać matą
paczkę dla Aleksandra?
55
Nie czekając na jego odpowiedź podeszła do szafki między oknami i wyjęła z niej
białą, firmową torbę.
- Zajrzałam kiedyś do sklepu, tego obok nas, i trafiłam na obniżkę cen...
przyszło mi na myśl... tu są trzy bawełniane podkoszulki i spodnie,
nienadzwyczajne, ale zawsze...
- Może jednak pani przyjdzie... - powiedział na to Oskar. Zaprzeczyła
gwałtownie.
- Nie! Nie wiem, czy przyjdę. Wątpię.
Odprowadziłam Oskara do drzwi, kiedy otwierałam zasuwę, żeby go wypuścić,
powiedział cicho:
- Zrób coś, żeby ona przyszła, bardzo mu na tym zależy...
?"^''-"Mir:
Do mojej żony:
Te trzy bawełniane podkoszulki i spodnie
brzmią jak wyznanie: czekałam na niego,
nie straciłam nadziei. Czy to miałaś na myśli?
Natan
Tak, właśnie to, ale ona broni siebie przed nadzieją. Zawiedziona nadzieja to
jedno z większych piekieł na ziemi, wiem, że i Ty tak uważasz.
Do Ciebie,
wcale nie na marginesie,
bo pytanie jest ważne:
Czy kiedyś wtrąciłaś kpgoś do piekła?
Natan
56
Tak zapamiętam ten czwartek: wróciłam do domu ze szkoły, zaraz po obiedzie mój
ojciec zamknął się u siebie w pokoju, a mama u siebie. Wiedziałam, że koncert
zespołu Trojana ma się odbyć na godzinę przed prezentacją obrazów przeznaczonych
na aukcję w galerii. Otworzyłam szafę ze swoimi ciuchami, żeby znaleźć między
nimi coś, w czym sama będę się w miarę dobrze czuła, a co nie doprowadzi do
rozpaczy mojego ojca, który przecież najchętniej ubrałby mnie w granatową
spódnicę i białą bluzkę. Wybrałam w końcu cienką sukienkę na wąskich
ramiączkach,
czarną w pomarańczowe, drobne kwiatki, włosy związałam w koński ogon, który
omotałam kawałkiem zielonego, szyfonowego szalika, i poczułam się nieźle. Tata
wyszedł ze swojego pokoju dopiero na parę minut przed naszym wyjściem z domu.
Wiedziałam, że będziemy przed czasem, ale powiedział, że nie ma zamiaru
wychodzić z domu w ostatniej chwili, bo na pewno znowu będzie miał kłopot z
parkowaniem, ponieważ zawsze w okolicy Starówki jeździ w kółko, zanim znajdzie
jakieś miejsce. Nie próbowałam mu tłumaczyć, że wystarczy nam czasu na jeżdżenie
w kółko nawet dziesięć razy, ponieważ widziałam, jak bardzo jest zdenerwowany.
Włożył brązowe spodnie i sportową marynarkę w drobną kratkę, z zamszowymi łatami
na łokciach, i zapytał mnie, czy jest stosownie ubrany. Stosownie! Tak, tato,
powiedziałam, jesteś ubrany bardzo stosownie.
Przed samym wyjściem zajrzeliśmy do mamy, która już przy obiedzie powiedziała,
że nie wybierze się na koncert grupy Trojana, i żebyśmy jej więcej nie
namawiali,
bo właśnie tak zdecydowała i nie zmieni zdania. Teraz leżała na tapczanie,
czytała książkę i mówiła nie odrywając od niej wzroku: solista grupy Trojana
może pofatygować się do mnie, Walerio, solista grupy Trojana dobrze wie, gdzie
mieszkam. Mamo, tłumaczyłam, ciągle stojąc z ojcem w drzwiach jej pokoju,
Strona 23
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
przecież zabroniłaś mu przychodzić. Na to też miała odpowiedź: zna numer
telefonu, mógł zadzwonić, zapytać, może zmieniłabym wtedy zdanie, ale nie, on
nawet nie spróbował, po prostu przekazał zaproszenie przez umyślnego. Idźcie
już,
powiedziała, idźcie, bo w końcu spóźnicie się tam.
Nie spóźniliśmy się, przeciwnie, tak jak przewidziałam, byliśmy dużo przed
czasem. Na placu Zamkowym spotkaliśmy Karolkę. Speszyła się, ja zresztą też.
Przed południem widziałyśmy się w szkole, ale ani
57
ona, ani ja nie wspomniałyśmy nawet słowem o dzisiejszym występie grupy Trojana,
bo ciągle nie rozmawiałyśmy ze sobą o niczym, co wiązało się z Aleksandrem,
kiedy mój tata witając się z nią zapytał, czy również wybiera się na koncert,
biedna Karolka z trudem wykrztusiła: tak.
Ojciec bez przerwy szukał po kieszeniach papierosów, których nie palił.
Wreszcie,
udręczony, poprosił, żebym mu dała gumę do żucia, chociaż jej nie znosił. Dawno
nie widziałam kogoś tak zdenerwowanego jak mój tata tego popołudnia. Sama czułam
się, jakbym istniała tylko w książce, którą kiedyś pisała o mnie ta pani w
Zakopanem, i jakbym panicznie bała się tego, co ona może mi jeszcze wymyślić na
dzisiejsze popołudnie. Przez chwilę chodziliśmy z ojcem po Rynku, żeby jakoś
wytracić czas, Karolka początkowo szła z nami, ale później zgubiła się zręcznie,
a kiedy weszliśmy na salkę przy galerii, już jej nie widziałam.
Była natomiast ona, Aleksandrze!
Była natomiast ona. Siedziała ukryta za odległym filarem, z twarzą do połowy
zasłoniętą wielkimi, przyciemnionymi okularami, w cienkiej chustce na głowie i
tylko nad czołem widać było strzępki jej płomiennych włosów.
Myślałam, czy Aleksander stojąc na podium zobaczy ją, czy też filar spełni rolę
parawanu, którą mu wyznaczyła. A co później? Czy on podejdzie do nas, czy bez
słowa wróci do swojego życia, o którym teraz już niczego nie wiemy? Ściskałam
małą rączkę Fatmy, jak-
58
by tylko ona mogła nam wszystkim pomóc w przetrwaniu tego popołudnia. Tato,
myślałam, nie oglądaj się, pozwólmy, żeby po swojemu przeżyła tę chwilę, kiedy,
być może, ich spojrzenia spotkają się tutaj, tato, nie oglądaj się.
Sala wypełniła się, grupa Trojana była popularna w tym środowisku, zwłaszcza sam
Trojan miał swoje fanki, które tłumnie stawiły się na ten długo odkładany
występ.
Wchodząc przed chwilą do galerii, widzieliśmy afisz, imię i nazwisko Aleksandra
wydrukowane było na nim oddzielnie: solo na oboju. Tata uśmiechnął się, kiedy to
zobaczył, może będzie z niego drugi Tytus Wojnowicz, powiedział zadowolony,
potem nabrał powietrza w płuca i wypuścił je, jakby zaciągnął się dymem z
papierosa.
Spojrzałam na zegarek, wszystko powinno zacząć się już dobre piętnaście minut
temu, zniecierpliwione fanki Trojana klaskały rytmicznie, na podium jednak
ciągle nikogo nie było, w głębi stała tylko samotna perkusja, a z brzegu
mikrofon. Spóźniają się, powiedział mój tata, szybko żując gumę. Nagle z boku
sceny otworzyły się drzwi i nareszcie pokazał się w nich Trojan. Podszedł do
mikrofonu, fanki wrzeszczały jak szalone, Trojan ukłonił się, pomachał ręką w
ich stronę, później poprawił sobie wysokość mikrofonu. Znowu ukłonił się i znowu
pomachał swoim fankom, później uniósł w górę ręce i sam zaczął klaskać w ich
stronę. Zaczęły jeszcze głośniej wołać: Trojan, Trojan!, jednak po chwili
uciszyły się, i wreszcie Trojan powiedział:
- Przykro mi, ale z powodu nagłej niedyspozycji naszego oboisty zmuszeni
jesteśmy trochę zmienić zapowiedziany program, przepraszamy bardzo, pierwszy
utwór, który przedstawimy w zamian za...
Nie słuchałam, było mi zupełnie obojętne, co Trojan chce przedstawić swojej
publiczności „w zamian za", chociaż musiało to być coś niezwykle atrakcyjnego,
bo fanki biły brawo i wrzeszczały jeszcze głośniej. Mój tata przesuwał ręką po
zamszowej łacie na łokciu marynarki, wpatrywał się w Trojana, jakby czekał, że
stanie się cud i on zaraz odwoła nie występ Aleksandra, tylko to wszystko, co
przed chwilą powiedział.
Siedziałam obok, ale nie myślałam ani o Aleksandrze, ani o moich rodzicach.
Strona 24
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
Myślałam wyłącznie o tym, że chciałabym teraz pójść do kapryśnej pani z
Zakopanego i poprosić, żeby mnie nigdzie nie było. Bf-łam. Byłam tu, na tej
sali,
i mocno ściskałam małą rączkę Fatmy, wydawało
59
mi się, że drży w mojej dtoni, taki zły znak. Obejrzałam się akurat w chwili,
kiedy moja mama wstała z krzesła i szybko poszła w stronę drzwi.
- Co robimy, tato? - zapytałam cicho.
Usłyszał, pomimo hałaśliwego skandowania fanek, ale nie odpowiedział mi, tylko
podniósł się i zaczął przechodzić do wyjścia. Staliśmy już przed galerią na
Rynku, tata wyjmował właśnie papierosa z paczki, którą, pomimo mojego sprzeciwu,
kupił u szatniarki, kiedy usłyszeliśmy dobiegający z sali jeszcze głośniejszy
aplauz, widocznie zespół Trojana wchodził już na podium. Zobaczyłam Oskara
wybiegającego z galerii, nie zauważył nas, chociaż rozglądał się, widocznie
pewien, że jeszcze musimy być w pobliżu. Zawołałam go, dopiero wtedy odwrócił
się, podszedł do nas i powiedział:
- No i tak.
60
CHYBA PRZERWA, BO JA JESTEM GŁODNY...
Wszedłem do pokoju, w którym pracowała moja żona, ale zupełnie niepotrzebnie
omijałem skrzypiące klepki podłogi, z których co czwarta żyła własnym życiem, o
wiele bardziej hałaśliwym niż inne, bo, owszem, moja żona siedziała na krześle,
naprzeciwko szumiącego cicho komputera, ale wcale nie pisała, tylko patrzyła
przez okno. Za tym oknem, na pochyleniu trawnika zabawiały się ze sobą dwa
bezdomne koty, co niewątpliwie groziło nam nowym wysypem kociąt za około
dziewięć tygodni. Obliczyłem szybko, że szczęśliwie wypadnie to w tym czasie,
kiedy będę w Montrealu, więc ominie mnie urzędowanie z moją żoną w piwnicy i
przyjmowanie kociego porodu. Panna Fontanna siedziała na parapecie, w pierwszym
rzędzie. Od czasu do czasu stukała łapą w szybę, a nastroszony ogon mocnymi
uderzeniami raz po raz przerzucała z prawej strony na lewą albo z lewej na
prawą.
Panna Fontanna była strasznie zdenerwowana, zresztą moja żona też.
- Natanie, czy ty doprawdy nie widzisz, że ja pracuję?
- Nie! - przyznałem się otwarcie. - Nie widzę.
- Ależ ja pracuję, spójrz tylko!
- Już spojrzałem, ale zobaczyłem jedynie dwa koty baraszkujące na trawniku i
wściekle zazdrosną o to Pannę Fontannę. Natomiast jeżeli chodzi o ciebie...
Zamilkłem, ponieważ wzrok mojej żony odebrał mi mowę. Po chwili ciężkiego
milczenia położyła sobie dłonie na skroniach, tym znajomym ruchem pewnej pani
reklamującej w telewizji krople, które podobno znakomicie uśmierzają ból głowy,
i jęknęła:
- Mój Boże, Natanie, że też ty nie możesz zrozumieć, czym jest proces twórczy!
-A czy ty to rozumiesz?
-Ja?
Moja żona miała teraz oczy wielkości plastikowego talerzyka, z jakiego Panna
Fontanna rano pijała śmietankę przelewaną z małych po-jemniczków, na których
okropna malowana para z Łowicza stała na wieki złączona w nieruchomym tańcu.
Przez chwilę moja żona, z tymi szeroko otwartymi oczami, rzetelnie zastanawiała
się, czy rozumie proces twór-
61
czy. Wreszcie przyznała się, że nie, nie rozumie, a później zapytała, po co
przyszedłem i o co mi właściwie chodzi.
- Chodzi mi tylko o to, że ja jestem głodny.
- To nie są stosowne żarty, Natanie! - mówiąc „stosowne ", nagłe ściągnęła brwi
i zmrużyła oczy. - Skąd mi się wzięło słowo „ stosowne "? - zastanowiła się. -
Musiałam go chyba używać bardzo niedawno. Ach, tak, to chodziło o ubranie:
jesteś ubrany bardzo stosownie.
Byłem ubrany w zwyczajne szare spodnie i niebieską koszulę z cienkiego dżinsu.
- Tak myślisz? Dlaczego raptem?
- Bo szedł na występ grupy Trojana i nie chciał wyglądać jak ele-gancik.
Ach, więc nie moje spodnie i nie moją koszulę miała na myśłi.
- Ełegancik? Elegancik to dobre imię dla kota.
- Trudno z tobą rozmawiać, Natanie. Patrzyła na mnie wyraźnie urażona.
- Przychodzę tylko zaproponować ci obiad, bo ja, na przykład, jestem głodny.
- Powiedziałam ci już, że uważam te żarty za niestosowne. Dopiero teraz
przypomniałem sobie naszą niedawną scysję o dwa
złote, czy może nawet tylko o złotówkę, którą moja żona dała na zupę pewnemu
Strona 25
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
chłopakowi pod Barbakanem, ponieważ on twierdził, że jest głodny. Stanąłem za
krzesłem i ogarnąłem moją żonę ramionami, które przytrzymała tak, żeby oprzeć na
nich brodę. Przez chwilę trwaliśmy w bezruchu, jak rzeźba w parku Wilanowskim, i
nawet zacząłem szukać dla nas tytułu, jakby powiedziała moja żona.
- Był tutaj - powiedziała po chwili. - Siedział tam, na trawniku, na ławce...
- Kto ? Ełegancik?
- Nie, Aleksander.
- Tam nie ma żadnej ławki, kochanie...
- Była, tylko odbiegła od niego, wiesz? Odbiegła, szybko mknąc w porannej mgle,
widziałam to.
- Rozumiem - powiedziałem, za co moja żona była mi chyba wdzięczna, bo poczułem
na rękach łaszący ruch jej głowy.
62
- Widziałam to -powtórzyła. - Potem przez chwilę szedł wołno, przygarbiony,
jakby niósł na piecach ciężki wór, ale nagle potknął się, upadł i tak leżał, aż
podeszła...
Moja żona zawahała się, więc czekałem cierpliwie, myślałem, że podejdzie do
niego Karołka, ale nie.
- ...ażprzyszli ci ze Straży Miejskiej i zgarnęli go. Chciałem być dobry dla
niej, więc zapytałem:
- Opierał się?
- Skąd! Wlekli go jak kukłę, i widziałam jeszcze, że ma obtarty, zakrwawiony
policzek.
Ciągle siedziała na krześle, wtulona w moje ramiona, ale nagle uniosła głowę i
przez chwiłę patrzyła na mnie ze smutkiem.
- Wszyscy, Natanie, będą myśleli jedynie o tym, co on znowu zrobił swoim
rodzicom i Waleni, wszyscy będą myśleli tylko o tym, zobaczysz. A on tak bardzo
chciał, żeby tym razem stało się inaczej. Myślał, że naprawdę uda mu się zacząć
życie od początku.
INAGLEBOOOM!... CZEMU TAK ŚCIĄGA MNIE W KRZAKI? TO BOLI...
(PH)
- Spotkał Nikole w południe, szła przez Rynek z Sylwestrem, a on na wprost nich
z tą swoją rurą, wiesz, z tym obojem, bo właśnie wracał z próby. Powiedzieli:
chodź, Aleksander! Chodź z nami! Ja ? myślisz, długo musieli go prosić?
-Nie.
-A widzisz? Mylisz się, bo długo, ale w końcu wszedł z nimi po tych krzywych
schodach, o których Karołka myślała, że jest ich tysiąc. I już został tam.
Tysiąc schodów, rozumiesz? Potrafił po nich wejść, tylko zejść już nie mógł.
Dopiero następnego dnia, kiedy musiał zdobyć trochę pieniędzy na herę, jakimś
cudem zwlókł się na dół. No i dziś zobaczyłam go, jak tu siedział na ławce.
Byłem wściekły.
- To mnie nie wzrusza -powiedziałem.
- Wcale nie chcę, Natanie, żebyś się wzruszał, chcę, żebyś się przeraził.
63
Do Ciebie:
Nie wierzcie mojej żonie, ona nie mnie chce przerazić, opowiadając tę historię.
Natan
A kogo?
Moja żona płakała z żalu, tak jak kiedyś płakała w Zakopanem, stojąc na wprost
matki Aleksandra, która mówiła wtedy z rozpaczą: zabił nas, tylko dlaczego nie
do końca? Doprawdy nie mogłem teraz powiedzieć, że podgrzałem już krupnik i że
nakryłem do stołu, ponieważ
nie miesza się łez z krupnikiem.
To jest po prostu niedozwolone.
Nie mieszajmy. Zostawimy moją żonę, która już kładzie palce na klawiaturze
komputera, i pójdziemy do drugiego pokoju głaskać kotkę. W naszym domu okna są
zawsze uchylone tak, żeby mogło dostawać się przez nie świeże powietrze, ale
jednocześnie bardzo uważamy, żeby dzięki wąskim szparom ograniczać Pannie
Fontannie możliwość samowolnych spacerów. Bywa, że moja żona wyprowadzają na
dwór, nigdy jednak nie wychodzi o tych psich godzinach, kiedy na trawniku między
naszym domem a staromiejskimi murami załatwiają swoje sprawy psy duże, średnie i
małe, prowadząc przy tym rozmowy w nie do końca zrozumiałym dła nas języku.
Odbywa się to najczęściej zaraz po wiadomościach telewizyjnych albo po
wieczornym filmie. Moja żona szanuje niepisane prawo psich godzin. Panna
Strona 26
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
Fontanna nie lubi zresztą spacerów, najczęściej kładzie się na brzuchu i
ciągnięta po trawniku na długiej lince, wygląda jak nieszczęsne żywe futerko,
które marzy o domu.
Dlaczego wracam do tego teraz?
64
Ponieważ chcę oddzielić łzy od krupniku, odsunąć od mojej żony
ławeczkę odpływającą we mgłę, a może przede wszystkim
oddałić od Ciebie to, co zaraz nastąpi.
Niestety, nie potrafię tego zrobić inaczej.
Natan
SPISANE Z POROZRZUCANYCH KARTEK:
?
Tego dnia wróciłam do domu wcześniej, bo nie miałyśmy dwóch ostatnich lekcji.
- Był do ciebie dziwny telefon - powiedziała moja mama. - Dzwoniła jakaś bardzo
stara kobieta, z którą zupełnie nie umiałam się dogadać...
Sprawdziłam swoją komórkę, ale nie było na niej żadnego wywołania...
Śmierć jest łagodna, kiedy należy do porządku rzeczy, kiedy stary wieśniak z
Prowansji u kresu swojego panowania przekazuje w depozyt synom kozy i oliwki,
które oni z kolei...
(Antoine de Saint-???????)
Tego dnia Karolka nie miała ostatnich dwóch lekcji, więc postanowiła nie wracać
prosto do domu. Zastanawiała się, czy nie pójść do Sylwestra, myślała, że może
tym razem uda jej się... że może tym razem potrafi... że może tym razem... och,
do diabła, wyrzucam to.
Poprosić Natana, żeby kupił:
pieczywo, masło, biaiy ser
i rzodkiewkę, może szczypiorek. Jajka. Herbatę. Mleko!
Boże, jak ja mam to napisać*
65
Tego dnia, kiedy Karolka nie miała dwóch ostatnich lekcji, była piękna,
słoneczna pogoda, więc postanowiła przejść się trochę po mieście. Od dawna nie
była na zwyczajnym spacerze, nie chodziła sobie bez celu, tylko po to, żeby na
trochę oderwać się od szkoły i nudnych domowych zajęć, obejrzeć wystawy, zajrzeć
do parku.
Wszystko to nieprawda.
Karolka wmawiała w siebie, że marzy o takich właśnie długich, samotnych
spacerach, ale w rzeczywistości długie, samotne spacery były jedną z ostatnich
rzeczy, które lubiła. Spacery z Aleksandrem tak, ale czy doprawdy w jej życiu
było kiedyś coś takiego jak spacery z Aleksandrem? Teraz z nikim nie chciała się
spotykać, jej układy z chłopakami były powierzchowne, spacery z nimi żadne.
Karolka była zbyt zraniona.
W szkole siedziała z dziewczyną, która przyszła do ich klasy w połowie roku. W
czasie, kiedy Karolka chorowała na zapalenie oskrzeli, Waleria usiadła z Wiolą,
mimo że nigdy Wioli specjalnie nie lubiła. Karolka nie bardzo rozumiała,
dlaczego po jej powrocie Waleria nie usiadła na swoim poprzednim miejscu, ale
chociaż była zdziwiona, wcale jej z tego powodu nie było bardzo przykro, bo ich
przyjaźń dawno się rozchwiała.
Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. (Przysłowie)
Aleksander posiał wiatr, ale one zebrały burzę. Oddalały się od siebie wolno,
bez sprze-
66
czek, bez przykrych rozmów, trochę jakby oddalały się bez powodu. Karolka
myślała czasami: uciekłyśmy od siebie wolnym krokiem. Ich przyjaźń zwyczajnie
nie wytrzymała codziennego udawania, że żadna z nich nie myśli o Aleksandrze, a
rozmawiać o nim nie chciały.
Karolka bezskutecznie podejmowała próby wykreślenia go z pamięci. Starała się
odrzucać od siebie każdą myśl o nim, tak jak odrzuciła stary parasol. Wszystko
na darmo, bo w końcu zastanawiała się nieustannie, jak namówić go na kolejny
detoks, na pracę w pizzerii, na normalne życie. Wmawiała w siebie, że nie kocha
Aleksandra, koniec, kropka, będzie myśleć o nim tak, jakby myślała o każdym, kto
ma problem.
Wszystko to nieprawda.
Nie umiała o nim zapomnieć, bo był jej pierwszym chłopakiem.
Do mojej zony: Bo był jej pierwszym dramatem.
Strona 27
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
Natan
Zgoda. I pierwszym dramatem. Nie wiem zresztą, o czym łatwiej zapomnieć, o
pierwszym chłopaku czy o pierwszym dramacie.
Więc tego dnia, kiedy Karolka nie miała dwóch ostatnich lekcji i postanowiła
pójść na samotny spacer, to w końcu na ten spacer nie poszła, tylko usiadła na
skwerku między Karową a Krakowskim Przedmieściem, i płakała.
Nagle usłyszała brzęczenie swojego telefonu w torbie, ale zanim wyjęła komórkę
spomiędzy książek, sygnał już się wyłączył, sprawdziła, kto dzwonił, była to
Waleria, która po lekcjach wybierała się prosto do domu. Szybko wywołała jej
numer i nie czekała długo.
- Słuchaj, Karolka, jak byłyśmy w szkole, dzwoniła tu do mnie jakaś stara baba,
nie wiesz, kto to mógł być? Ja żadnych starych bab nie znam, a moja mama nie
mogła się z nią dogadać.
Mówiła szybko, wyraźnie przestraszona. Karolka nie miała pojęcia, jaka stara
baba mogła do Walerii dzwonić ani dlaczego ona sądzi, że właśnie Karolka może
się tego domyślać.
67
1
- Skąd mogę wiedzieć, kim jest stara baba, która ciebie szuka, zastanów się.
Wal!
- Myślałam, że może dzwoniła i do ciebie. Proszę cię, Karolka, sprawdź to,
zadzwoń do domu, zapytaj, czy nie miałaś telefonu od jakiejś starej baby,
zrobisz to dla mnie?
- Dlaczego tak się denerwujesz? Jeżeli stara baba ma do ciebie ważną sprawę,
zadzwoni drugi raz.
Waleria nie odpowiedziała, ale Karolka słyszała, że ciągle jeszcze nie przerywa
połączenia.
- Waleria, jesteś tam? -Jestem.
- Mówię ci, zadzwoni drugi raz.
- Słuchaj, mama w ogóle nie mogła się połapać, o co chodzi, powiedziała mi
tylko,
że ta baba plotła coś o schodach, na które sama się nie wdrapie...
-I co...?
- Nic. Mama nie wiedziała, o jakich schodach ona mówi, ale przecież ty, Karolka,
wiesz.
- A ty? - zapytała Karolka. - Skąd ty wiesz, że ja o nich wiem?
- Co za głupia rozmowa! - zdenerwowała się w końcu Waleria. - Od Oskara wiem,
słuchaj, to mogła być babcia Michaśki...
- Dobrze, zadzwonię do domu. Masz rację, jeżeli babcia Michaśki dotarła do
twojego numeru, mogła gdzieś znaleźć i mój.
-To ja czekam.
- Czekaj.
Karolka zadzwoniła do domu. Dowiedziała się, że żadnych telefonów do niej nie
było i że
skoro Karolka wcześniej skończyła zajęcia w szkole, mogłaby wrócić i wytrzepać
dywan.
- Tak, niedługo wrócę i wytrzepię dywan, mamo, masz to u mnie jak w banku.
- Czekaj, jakiś telefon do ciebie był... tak, był, ale bez znaczenia i dlatego
wyleciało mi z głowy, ktoś pytał o ciebie, jakaś pani w sprawie schodów na
strych, czy coś takiego, niewiele zrozumiałam, ale chyba to nie było ważne.
Karolka szybko skończyła rozmowę i zadzwoniła do Walerii.
- Miałaś rację, Wal... Milczały przez chwilę.
- Pójdziesz ze mną...? -zapytała Waleria.
- Tak... - odpowiedziała Karolka.
Ta kolorowa, długa spódnica, którą porywy wiatru miotały wokół jej nóg, te
rozwiane włosy, które chwilami zasłaniały jej twarz, a chwilami frunęły nad
głową jak włosy trolla, cała ta dziewczyna biegnąca przez Zapiecek...
I ta druga, która z przeciwnej strony, nie patrząc, roztrącała ludzi pod wąskim
przejściem Barbakanu, ta lecąca z rękoma jak skrzydła odchylonymi na boki,
podobna do barwnego ptaka...
Spotkały się przed wejściem do Fu kiera. Zatrzymały się i zdyszane patrzyły na
siebie z przerażeniem, bo obydwie już widziały po przeciwnej stronie Rynku
ambulans pogotowia, policyjną karetkę i szary samochód.
-1 co? Co robimy? - zapytała Karolka kaszląc ze zmęczenia.
- Idziemy!
68
69
Strona 28
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
To: idziemy! Walerii byto jak szloch, który wyrzuciła z siebie, z trudem
chwytając powietrze. Znowu biegły, ale musiały zatrzymać się parę kroków od
wąskich drzwi bramy do domu Sylwestra, bo właśnie przez nią przechodzili dwaj
mężczyźni z noszami, na których leżał ktoś owinięty czarną połyskliwą folią.
Waleria usiadła na krawężniku, zamknęła oczy i zasłoniła rękoma uszy, nie
chciała niczego widzieć, ani słyszeć niczego, dopiero Karolka zaczęła szarpać ją
i krzyczeć:
- Chodź! Jesteś siostrą, mnie nic nie powiedzą!
Drzwi z tyłu szarego samochodu otworzyły się i dwaj mężczyźni wsunęli do niego
nosze; kiedy Waleria zbliżyła się, jeden z nich zatrzymał ją, pokręcił głową
przecząco i powiedział surowo:
- Nie podchodzić! Nie robić mi tu zbiegowiska! Co to, cyrk?
-Ja jestem siostrą... -wołała rozpaczliwie Waleria.
Zamknęli drzwi samochodu. Jeden z nich, przechodząc na swoje miejsce obok
kierowcy, spojrzał na nią bez śladu współczucia i powiedział ironicznie:
- Siostra? Siostra, tak? A podobno nie miała żadnej rodziny, tylko ta jej stara
babka jest na górze.
Teraz Karolka usiadła na tym krawężniku obok skrzynek z kwiatami otaczającymi
stoliki pubu i oparta głowę o czarny słup latarni. Waleria stała obok niej i
obydwie w milczeniu patrzyły, jak sprzed domu Sylwestra odjeżdża szary samochód.
Z Nikolą. Z Michaśką.
70
Do Ciebie:
Czy oprócz smutku czuty Wtedy ulgę? Jak sobie z czymś takim poradzić w życiu?
Natan
- Chyba musimy wejść na górę... - powiedziała Waleria.
Karolka nie zdążyła odpowiedzieć, bo podszedł do niej wysoki, obcy chłopak,
którego Waleria nigdy nie widziała.
- Hej, ty! - pochylił się nad Karolka. - My to się już znamy, co?
- Nie, nie znamy się - odpowiedziała Karolka, nie patrząc na niego.
- Przecież ty jesteś Karolka, dziewczyna Aleksandra, nie?
Dopiero teraz uniosła głowę i spojrzała.
-Tak, to ja jestem ta Karolka, dziewczyna Aleksandra, która ci już raz
powiedziała: spływaj! Więc lepiej spływaj!
- Nie bądź ty taka ostra, zobaczysz, że jeszcze kiedyś będziesz się do mnie
łasiła!
Karolka podniosła się i z całej siły odepchnęła go od siebie, zaskoczony, cofnął
się i oparł o zielony ogródkowy płotek. W tej samej chwili z bramy domu
Sylwestra wyszedł policjant, kierował się prosto w stronę radiowozu. Karolka
krzyknęła:
-Hej!
Stanął, Karolka palcem wskazała mu chłopaka.
- To diler! - zawołała. - Niech go pan zatrzyma !
71
Wtedy tamten podniósł w górę obie ręce, zupełnie tak, jakby chciał ułatwić
policjantowi przeszukanie, i patrząc na Karolkę roześmiał się tryumfalnie.
-Jestem czysty, panie władzo, niech pan sprawdza!
Może to ostatni, od którego Nikola coś kupiła, pomyślała Karolka. Waleria
inaczej, Waleria pomyślała: może Aleksander był pierwszym, od którego wzięła.
Wówczas dopiero będziemy szczęśliwi,
kiedy uświadomimy sobie swoją rolę,
choćby najskromniejszą.
Wówczas dopiero będziemy mogli żyć
w spokoju i umrzeć w spokoju,
gdyż to, co daje sens życiu,
daje także sens śmierci.
(Antoine de Saint-???????)
Do mojej żony:
Dziwnie
przewrotnie brzmi
W tym miejscu.
Natan
Być może.
Babcia Michaśki siedziała na schodach przed otwartymi drzwiami mieszkania
Sylwestra. Obok niej przykucnęła lekarka z pogotowia, która na kolanach trzymała
Strona 29
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
zamknięty aparat do mierzenia ciśnienia, ale wyraźnie szukała czegoś jeszcze w
otwartym pojemniku z lekami. Na stopniu leżała zużyta już strzykawka i pusta
ampułka. Babcia Michaśki wyglądała okropnie, a lekarka wyraźnie nie umiała sobie
z nią poradzić, tłumaczyła jej coś półgłosem, ale ona kręciła głową i oganiała
się od niej ręką. Nie odzywała się, nawet nie mamrotała po swojemu. Sanitariusz
oparty o poręcz schodów raz po raz bezradnie wzruszał ramionami. Karolka i
Waleria zobaczyły to wszystko, kiedy były już na ostatnim półpiętrze. Zobaczyły
też, że wyważono drzwi do mieszkania
72
Sylwestra i że stoją teraz ukośnie oparte o framugę.
Karolka i Waleria pomału wchodziły na górę. Sanitariusz przyjrzał im się, zanim
zapytał, do kogo idą.
- Do tej pani - powiedziała Karolka, patrząc na babcię Michaśki.
Lekarka też przypatrywała się podejrzliwie.
-Ta pani pojedzie z nami do szpitala, czekamy tylko, żeby wyraziła zgodę, na
siłę do szpitala nikogo nie bierzemy, chyba że jest nakaz.
Babcia Michaśki spojrzała na Karolkę.
- To jest Paulinka, poznaję ją - powiedziała zupełnie wyraźnie. -To jest
Paulinka, przyjaciółka mojej świętej pamięci wnuczki.
-To prawda? - zapytała lekarka.
- Prawda - odpowiedziała Karolka.
- A ta druga, to ja już nie wiem... Babcia Michasi przypatrywała się teraz
Walerii.
-Jestem Waleria, siostra Aleksandra, pani telefonowała do mojego domu.
-Ach, to ty, nie poznałam... Paulinka, do ciebie też dzwoniłam od sąsiadki, jak
przyszli mi powiedzieć, że rano znaleźli tu Michaś-kę...
- Kto panią zawiadomił?
Nie odpowiedziała, patrzyła gdzieś w bok, na jakieś śmiecie zgarnięte w rogu
niższego stopnia schodów, potem przymrużyła oczy, może odtwarzała sobie w myśli
dzisiejszy ranek, bo nagle zaczęła jej drżeć broda i przy-
73
kryta ręką bezzębne usta. Lekarka wyjęła długopis z kieszeni fartucha i sięgnęła
po bloczek.
- Wypiszę skierowanie do szpitala, zawieziemy panią, proszę mi tylko podać swoje
dane. Nazwisko znam, ale jak pani ma na imię?
- Na imię?
- Na chrzcie jakie pani imię dostała? - pytała lekarka cierpliwie. -Teklusia.
- To znaczy Tekla?
- Michalinka, jak była malutka, zawsze tuliła się do mnie i mówiła: „moja ty
kochana babusiuTeklusiu"... pani napisze Teklusia, co tam pani szkodzi...
Lekarka opuściła głowę, najpierw długopisem stawiała drobne kropki w samym rogu
skierowania, a potem szybko wpisała imię. Waleria patrzyła na babcię Nikoli bez
łez, ale wszystko w niej płakało.
- Napisałam Teklusia - powiedziała lekarka. - Chce pani zobaczyć?
Ktoś wchodził na górę, więc Karolka i Waleria spojrzały w dół, czekały, kto się
tam pojawi, ale to był tylko policjant, którego widziały już przed domem. Niósł
ze sobą skrzynkę z narzędziami i służbowe taśmy do zaklejania drzwi.
- Można było w mieszkaniu załatwiać te sprawy... - powiedział na widok lekarki
siedzącej na schodach.
- Ta pani tam nie chciała...
- Chyba że tak.
Dopiero teraz zobaczył Karolkę.
- Ty się nie przejmuj, prędzej czy później namierzę go z towarem, dobrze znam
jego twarz.
Karolka skinęła głową. Waleria zapytała:
- Czy nie widział pan tutaj mojego brata?
- Chodzi o Sylwestra? -Nie.
Podała mu imię i nazwisko Aleksandra, postawił skrzynkę i krążek z taśmą na
stopniu schodów, wyjął z kieszeni czarny, służbowy notes. Przeglądał kartkę po
kartce, wreszcie zamknął go i przez chwilę patrzył na Walerię.
- Nie, dzisiaj nie... - powiedział.
74
SPISANE Z ODRZUCONEJ STRONY:
Aleksander stał z boku, ukryty za wysoką kapliczką z różowego piaskowca. Widział
Strona 30
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
stąd wszystkich, całą swoją dawną klasę, swojego wychowawcę, polonistkę,
matematyka. Widział swoją siostrę Walerię. I Karolkę widział, opartą o drzewo.
Wałeria trzymała w ręku wiązankę z białą żałobną szarfą, na której zobaczył
czarne litery. Aleksander pomyślał, że Waleria z pewnością umieściła na niej
obok swojego i jego imię. Po co? Kwiaty za życie, kwiaty za życie, łomotało mu w
głowie, bo przecież pamiętał, jak było. Oskar obejmował Walerię ramieniem i
tylko Karolka stalą pod drzewem samotnie, z daleka od innych. Przecież Nikola
miała babcię, przypomniał sobie, gdzie jest ta babcia, nie widział jej. Może nie
przyszła. Nie mogła przyjść czy nie chciała, co to za okropna różnica, zwłaszcza
w tym miejscu. Aleksander pomyślał o sobie, o tym, kto przyjdzie, a kto...
No, nie!
Do mojej zony:
Ależ tak, niestety,
właśnie tak-
Natan
PRZERWA NA COKOLWIEK
Widziałam Aleksandra. Stał za wysoką kapliczką z różowego piaskowca, zupełnie z
boku, chyba przyszedł dużo wcześniej, tak żeby nikt nie zauważył, że jest tu z
nami. Może nawet i ja nie zobaczyłabym, że tam stoi, gdyby nie Oskar, który w
pewnej chwili niespokojnie spojrzał w stronę kapliczki, chyba sprawdzając, czy z
Aleksandrem jest wszystko w porządku. Przyjechałam z całą klasą szkolnym
autobusem, Oskar nawet nie zaproponował, że zabierze Karolkę i mnie ze sobą,
więc teraz byłam już pewna, że właśnie on przywiózł tu Aleksandra, jednak
postanowiłam, że nie zapytam go o nic.
Obok nas stała moja wzburzona polonistka. Nie mogła pogodzić się z tym, że w
końcu nikt nie załatwił księdza dla Michaśki, którą tu chowano na koszt miasta.
Była kiedyś waszą koleżanką czy nie była? Do niedawna była, prawda? Dopóki nie
wpakowała się w to nieszczęście, prawda? Mogliście pomyśleć o tym, prawda? Nam
nikt nie powiedział, a szkoda, bo gdybyśmy wiedzieli... a parafia? Co z tego, że
jej babcia jest kabalarką, prawda? Akurat Pana Boga nic nie obchodzą kabały jej
babci, a gdyby tak któreś z was pofatygowało się do proboszcza...
Nie do wytrzymania. Gruchnęła ziemia, potem trwało chwilę, zanim usypano
niewielki kopczyk, na którym wszyscy zaczęli składać kwiaty. Czy za życia
Michaśka dostała kiedyś kwiaty? Tyle kwiatów? Takie kwiaty? Karolka przyniosła
małą wiązankę polnych, które sa-
ma zerwała na łące i ułożyła w kolorowy bukiecik. Może trochę nieodpowiednie na
taką okoliczność, martwiła się, kiedy jechałyśmy tutaj, ale kto powiedział, że
ona nie zasłużyła sobie na coś wesołego, przecież kiedyś była taką zabawną
dziewczyną, pamiętasz, jak lubiła kolorowe ciuchy? Zupełnie jak ja...
Moja wiązanka wydała mi się nagle obrzydliwie oficjalna, zrobiło mi się głupio,
powiedziałam to Karolce, ale ona rozejrzała się, zobaczyła, co kto przyniósł, i
pocieszyła mnie, że prawdziwej, żałobnej wiązanki z szarfą nikt nie ma, i że
właśnie taka przyda się Nikoli. Nie chciałam nic mówić, ale „przyda się"
brzmiało idiotycznie, bo co teraz mogło przydać się Nikoli oprócz księdza, o
którym mówiła nasza polonistka, a którego właśnie nie było, co ona usiłowała
załagodzić, przez cały czas odmawiając głośno kolejne modlitwy, część naszej
klasy mówiła je razem z nią, i matematyk też.
Wszystko to było okropne, a do tego bałam się, że Aleksander zostanie dłużej, bo
może będzie chciał postawić Nikoli te światełka, które Oskar cały czas trzymał
przy sobie, ale sam ich nie zapalał, chociaż wszyscy to już zrobili. Tak, bałam
się, że Aleksander zostanie, że zbliży się, kiedy nikogo już tu nie będzie, i
wtedy zobaczy, że na szarfie dla Nikoli obok mojego jest też i jego imię. Długo
zastanawiałam się, co zrobić, jedno i drugie wydawało mi się koszmarne, ale w
końcu pomyślałam sobie, niech się dzieje, co chce, wyrwałam pani z kwiaciarni
kartkę z poprzednim tekstem i szybko dopisałam obok swojego imienia: „i
Aleksander".
76
77
Możliwe, że baranek zjadł różę... I wtedy gwiazdy toną we łzach... (Antoine de
Saint-???????)
Wreszcie ta uroczystość skończyła się, wszyscy jeszcze przez chwilę stali w
Strona 31
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
milczeniu, ale później wolno zaczęli odchodzić w stronę bramy. Ja tam wolałabym
pojechać miejskim autobusem, powiedziała Karolka cicho, bo polonistka stała
obok,
a ty? Ja też wolałam tak wracać, więc powiedziałyśmy naszemu wychowawcy, że
jeszcze zostajemy i że wrócimy same. Rozejrzałam się, bo chciałam zobaczyć,
gdzie jest Oskar, który mógł pomyśleć, że zostałyśmy tutaj, bo chcemy, żeby
zabrał nas swoim samochodem. Nigdzie go nie było, spojrzałam jeszcze w stronę
kapliczki, domyśliłam się, że oni obydwaj schowali się za nią. Karolka nie
rozglądała się, była zajęta układaniem kwiatów i przesuwaniem lampek, bo płomyki
niektórych osmalały gałązki. Możemy iść, powiedziała w końcu, jeżeli ty chcesz.
Niebo zaciągnęło się nagle i zanim doszłyśmy do bramy, zaczął padać deszcz. Nie
był gęsty, ale jego krople, wielkie jak grochy, ostro biły po twarzy. Stanęłyśmy
pod drzewem, chmura przechodziła szybko i nawet widać było za nią skrawki
błękitu. Rozmawiałyśmy o Michaśce i o jej babci, która ciągle jeszcze leżała w
szpitalu, Karolka zaglądała tam co drugi dzień. Mam u siebie ich psa,
powiedziała, mama mówi, że jeżeli babcia Michaśki nie będzie go chciała, może
nawet u nas zostać, to dobry pies. Stałam pod tym drzewem na wprost Karolki,
przed sobą widziałam ścieżkę, która nas tu doprowadziła, i chociaż przeszłyśmy
nią spory kawałek, widziałam też z daleka kopczyk nakryty kwiatami. Oskar i
Aleksander stali przy nim, ale nie to mnie zdziwiło.
Zdziwił mnie parasol Aleksandra. Wielka, krzywa kopuła rozpostarta nad ich
głowami. Parasol, który powinien być teraz w jego pokoju, schowany między
rulonami plakatów Stasysa, bo przecież to ja sama tam go ukryłam. Chodź,
Karolko,
przestało już padać, powiedziałam, bo nie chciałam, żeby ona obejrzała się i
żeby zobaczyła Aleksandra stojącego nad kopczykiem Nikoli. Karolka, opowiadając
mi o psie Michaśki i o weterynarzu, u którego z nim była, poszła ze mną w stronę
bramy, chociaż ciągle tak samo padało.
78
Może to jest „cokolwiek":
Natana przepis na szarlotkę, spisany z pamięci, ważny, bo tak, jakoby, pieklą
szarlotkę jego Mama, śliczna Fenka:
Po pierwsze: nie nazywa się to szarlotka, tylko szarłota, po drugie: żadne
„jakoby", tylko tak było: robi się ciasto jak na kruche ciasto, mówiła Fenka, i
przygotowuje się jabłka tak jak przygotowuje się jabłka, a później to się piecze
i już jest szarłota. Zapamiętaj sobie, Natanie, ten przepis, mówiła miFenka,
kiedy byłem mały, żebyś potem umiał dokładnie powtórzyć go swojej żonie.
W całym domu pachniało cynamonem, goździkami i jabłkami z cukrem. Moja mama
szykowała szarlotkę do pieczenia. Weszłam do kuchni, kiedy układała na niej
długie, płaskie paski ciasta, robiąc z nich ozdobną kratkę. Spojrzała na mnie i
nie pytając o nic wysunęła spod stołu taboret. Sięgnęła do lodówki po karton z
sokiem pomarańczowym, otworzyła go, nalała mi pełną szklankę. Dopiero kiedy
usiadłam i wypiłam kilka łyków, powiedziała:
- Jesteś wykończona.
- Jestem.
- Karolka była?
- Była cała nasza klasa. -A Oskar?
- Oskar też był.
- Wróciłaś z nim?
- Nie, wróciłyśmy z Karolka zwykłym autobusem.
Nie zapytała o nic więcej. Wsunęła blachę z szarlotką do rozgrzanego piekarnika
i spojrzała na zegarek.
- Poprzednią zbyt długo trzymałam w piecyku, była za sucha.
- Była dobra.
79
- Ta będzie lepsza, zobaczysz. Stanęła przy oknie, odsunęła firankę i przez
chwilę patrzyła na chwiejące się gałęzie drzew rosnących przed naszym domem,
były jeszcze mokre od deszczu.
- Padało. Wiedziałam, że pyta, chociaż w jej głosie
pytania nie było.
- W czasie nie, dopiero później.
- Mówisz, że była cała klasa?
- Tak. Polonistka, matematyk i ten nasz nowy wychowawca.
- A on znał Michasię?
Strona 32
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
- Próbował z nią rozmawiać, pewnie ze dwa razy, już jak ona przestała chodzić
do szkoły. Mamo, a gdzie jest Aleksandra parasol?
Szybciej powiedziałam, niż usłyszałam, że pytam. Zasunęła firankę i poprawiła
niesymetrycznie stojące doniczki.
- Jaki parasol?
Och, wiedziała przecież, o jakim parasolu mówię. Udawała, że nie wie, więc może
to znaczy...? Nie chciało mi się wierzyć, bo chociaż była na koncercie Trojana,
nie zdradziła się nawet jednym słowem, więc może i teraz...
- Stary parasol Aleksandra, mamo, przecież wiesz który. Był w szafie między
plakatami Stasysa, a teraz go nie ma.
- Dlaczego ci się przypomniał? Z powodu deszczu?
Pomyślałam, że w ten sposób chce się jakoś dowiedzieć, czy Aleksander też tam
był, i tak we dwie krążyłyśmy, jakby nas było troje na karuzeli.
-Tak, mamo, z powodu deszczu.
Wróciła do swoich doniczek, przestawiła je, znowu stały niesymetrycznie,
sięgnęła po butelkę z wodą i podlała wilgotną jeszcze ziemię.
80
- Nie wiem, co się dzieje z parasolem Aleksandra - powiedziała spokojnie, ale
ciągle jeszcze nie patrzyła na mnie. - Nie widziałam
go.
- Widocznie sam wyszedł z domu.
W ten sposób powiedziałam mamie, że Aleksander tam był. Odwróciła się od okna
dopiero wtedy, kiedy usłyszałyśmy, że tata otwiera drzwi wejściowe. Wszedł do
kuchni, wstawił baniak z wodą pod krzesło, a na stole położył torebkę z
pomidorami.
- Spójrzcie, jakie ładne pomidory dostałem.
Spojrzałyśmy, wzięłam do ręki czerwoną, lśniącą kulę z zielonymi szy-pułkami,
powąchałam, bo lubiłam ich gorzki, cierpki zapach.
- Nic na świecie nie pachnie tak dziwnie, jak szypułki pomidorów -powiedziałam.
-Tato, co się dzieje z parasolem Aleksandra?
- Z parasolem Aleksandra? Nie wiem, wziął go ze sobą, więc chyba ma.
- Ten parasol ostatnio był w domu. Stał u Aleksandra między plakatami Stasysa.
- Nie wiem, o czym mówisz.
Przesunął ręką po kieszeni, bo po krótkim okresie załamania znowu nie palił.
- Czy to ty oddałeś Aleksandrowi parasol, tato? - dopytywałam niemiłosiernie.
- Przecież wiesz, że nie widuję się z Aleksandrem.
Możliwe, tylko dlaczego w takim razie wyjął z kieszeni kluczyki od samochodu i
rzucił je na stół tak, że poleciały aż na sam brzeg, szybko sięgnął po nie,
zakręcił w powietrzu metalowym breloczkiem i z powrotem włożył do kieszeni.
Patrzyłyśmy obydwie na te niepotrzebne gesty, a potem moi rodzice spojrzeli na
siebie. Niechętnie, prawie wrogo, a ja ciągle nie wiedziałam, które z nich
ostatnie miało w ręku parasol Aleksandra.
- Pięknie pachnie ta szarlotka - powiedział mój tata, który w końcu opanował się
jakoś i tylko położył rękę na drżącym policzku.
- Mam nadzieję, że nie będzie przypalona jak ta poprzednia.
Tak uprzejmie odpowiedziała mu moja mama, a potem nachyliła się i o wiele za
wcześnie zajrzała do piekarnika.
81
Do Ciebie:
Mówiła mi moja żona,
że Waleria nigdy nie dowiedziała się,
które z nich znalazło, a potem wyniosło z domu ten parasoł,
bo kiedy zapytała o to Aleksandra, usłyszała:
— Tego ci nie powiem, siostro.
Natan
Moja żona twierdzi, że oboje byli gotowi to zrobić, więc odpowiedź napytanie:
które? jest zupełnie bez znaczenia. Moja żona mówi, że pomijając wszystko, co
działo się z Aleksandrem, w pajęczej siatce, którą utkali wokół siebie, była
przerażająca miłość. Nitka tej siatki wywodziła się z kłębka należącego do
Aleksandra, trzymały go zatem najsłabsze ręce w ich rodzinie, ale to była nitka
tak silna, że żadne z nich nie mogło jej zerwać.
Nie powiedziałam wcale „przerażająca miłość", tylko „porażająca", być może
jednak to była miłość i taka, i taka.
Dobrze, ale i tak przypominając te słowa, zmierzałem tylko do faktu, który mnie
zdumiewa. Otóż zauważyłem, że ludzie bardzo często zadają sobie pytania zupełnie
bez potrzeby, a kiedy jest potrzeba, milczą. Głównie uwaga ta dotyczy mojej żony
Strona 33
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
i pani Marzenki z kiosku warzywnego. Nie macie pojęcia, ile czasu tym paniom
zajmuje odpowiadanie napytania, jakie nawzajem sobie zadają. Czasami stoję obok
jak słup telegraficzny, czekając, aż moja żona załaduje do siatki jarzyny i
owoce, które pani Marzenka, chciał nie chciał, jej wepchnie. Słyszę wtedy, jak
przelatują przeze mnie odpowiedzi mojej żony na pytania pani Marzenki, i
odpowiedzi pani Marzenki napytania mojej żony, ale gdyby tak za pięć minut
zapytać, o czym rozmawiały, okazałoby się, że żadna z nich nie wie. Oczywiście
są sytuacje wyjątkowe, takie, na przykład, jak ta, kiedy w czasie mojego łotu do
Montrealu pani Marzenka z płaczem pyta,
82
czy moja żona już słyszała o tej tragicznej katastrofie lotniczej, która właśnie
gdzieś tam miała miejsce. To jej pytanie uznaję za całkowicie uzasadnione, bo
przyjemnie jest pani Marzence, kiedy widzi, jak dzięki niej moja żona rzuca na
pastwę losu zakupioną rzodkiewkę, marchew i piętnaście jajek, żeby po naszym
wiecznie rozkopanym chodniku gnać do domu. Szkoda, że pani Marzenka nie może już
zobaczyć, jak moja żona rozdeptując kotkę, włącza radio, jednocześnie dzwoniąc
na lotnisko, żeby wreszcie dowiedzieć się, że to nie ja spadłem do oceanu wraz z
załogą i pasażerami, tylko pewien pilot azjatyckich linii, awaryjnie, ale
zdrowo,
lądowałw Kuala Lumpur na Półwyspie Malajskim, tuż przy połączeniu rzek Kelang i
Gombak. Moja żona po otrzymaniu od mojego szefa tej dobrej dla mnie wiadomości,
leci, oczywiście, do pani Marzenki, żeby ją uspokoić, odebrać swoją rzodkiewkę,
marchew i piętnaście jajek, i jeszcze żeby kupić dwa kilogramy ogórków na
kwaszenie, bo mąż pani Marzenki bardzo je lubi, co jest równoznaczne z tym, że
ja również powinienem kwaszone ogórki jadać i że warto będzie nimi uczcić mój
szczęśliwy powrót. A ja za kwaszonymi ogórkami nie przepadam. Tak, jak nie
przepadam za mgłą.
Nie lubię, kiedy zapowiadają mi mgłę. Nie chcę jutro skręcić sobie karku. Świat
niewiele na tym straci, aleja wszystko. (Antoine de Saint-???????)
No i dotarliśmy szczęśliwie do tego, co miałem na myśli, kiedy twierdziłem, że
ludzie czasami zadają sobie pytania zupełnie bez potrzeby, a wtedy, kiedy
trzeba,
nie zadają ich wcale. Szkoda, że Aleksander, kimkolwiek jest, nie pyta czasami
siebie, ile przez jego mgłę straci świat, a ile on sam.
Wiedziała, gdzie mieszka Oskar, więc kiedy rozstały się z Walerią, szybko
pobiegła pod jego dom. Karolka dostrzegła przecież ten krzywy parasol, pod
którym schował się Aleksander stojąc przy ukwieconym kopczyku Nikoli. Opowiadała
Walerii o samotnym psie Michaśki, którego przygarnęła, bo koniecznie chciała ją
czymś zająć, żeby tylko ona nie zobaczyła swojego brata w tamtym miejscu. I
udało się, bo stu-
83
chając, Waleria powiedziała nagle: Chodź, Ka-rolko, przestało już padać! I
Karolka poszła z nią, chociaż ciągle padało.
Złapały pospieszny autobus, więc miała nadzieję, że może jeszcze zdąży przed dom
Oskara, zanim oni wrócą, zaparkują i dojdą. Karolka stanęła pod wiatą
przystanku,
który był niedaleko, i wypatrywała. Czekała długo, w końcu zaczęła się obawiać,
że albo byli tu wcześniej, albo nie jechali prosto do domu. Nagle zobaczyła ich,
przeszli właśnie jezdnię. Nie padało już, Aleksander trzymał w ręku zamknięty
parasol i ruchem niewidomego, który wolno idzie z białą laską, wysuwał go przed
siebie, lekko uderzając ostrym czubkiem w płyty chodnika. Karolka wyszła mu
naprzeciw, tak aby Aleksander nie mógł udawać, że jej nie widzi. Jestem tu,
wołała całą sobą, kiedy szła w jego stronę. To, co stało się z Nikolą, otworzyło
jej ramiona i Aleksander nagle zobaczył Karolkę na wprost siebie, gotową razem z
nim do podjęcia jeszcze jednej próby. Płakał, kiedy go obejmowała.
Decyzja oswojenia niesie w sobie ryzyko łez. (Antoine de Saint-???????)
Parę dni później Karolka zamówiła pizzę hawajską i trzy sałatki. Chłopak w
czerwonym fraczku, który postawił przed nią pustą miseczkę i z niezwykłą
Strona 34
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
starannością układał sztućce na serwetce, od czasu do czasu spoglądał na
Karolkę,
aż wreszcie zapytał:
- My to się chyba trochę znamy?
Karolka odetchnęła z ulgą, bo jej się też wydawało, że właśnie on jest tym miłym
chło-
84
pakiem, który kiedyś dopytywał się u swojego szefa o pracę dla Aleksandra, ale
wcale nie była tego bardzo pewna.
- Tak! Znamy się! Tylko nie byłam do końca przekonana, że ty to jesteś ty!
- A co z twoim chłopakiem, rozmawiał w końcu z moim szefem, czy zrezygnował?
- Rozmawiał, ale dopiero tydzień temu.
- I co? Nie wyszło?
- Może wyjdzie, nie wiem. Mój chłopak ma jeszcze pewne sprawy do załatwienia,
zanim zacznie pracować, no i właśnie je załatwia -wyjaśniła, sięgając po
miseczkę. -Jakie sałatki dziś polecisz?
- A wtedy były dobre?
- Dobre.
- Weź z kapusty pekińskiej, z białej fasoli i tę w ciapki.
Do mojej żony:
Ostatnio twierdziłaś, że ta w ciapki
jest wstrętna, że jej nie cierpisz,
a ja Ciebie nią zadręczam.
Czy możemy wreszcie ustalić to
raz na zawsze?
Natan
Bo nie cierpię tej w ciapki, ale przecież to Karolka będzie ją jadła, nie ja,
prawda? Może ona uzna, że jest pyszna, nie rozumiem, o co chodzi, Natanie. Temu
w czerwonym , fraczku najwyraźniej smakuje, jeże-
li ją poleca, to tylko Ty zawsze wydziwiasz przy pudle.
f
85
- A co powiesz o sosie francuskim? - zapytała Karolka.
-Śmiało! -zapewnił.-Dziś jest wyborny. Karolka nie żałowała sobie ani sałatek,
ani sosu. Sałatka w ciapki nie bardzo jej smakowała, ale mocno polana sosem
francuskim dawała się zjeść. Wychodząc, Karolka zaszła do barku, w którym zawsze
można było kupić coś na wynos. Wybrała trójkątny kawałek pizzy hawajskiej i
dodatkowo opłaciła sałatki. Dostała spory pojemnik z przykrywką, więc nałożyła
do niego trzy spośród tych, które uważała za najsmaczniejsze, polała je sosem
francuskim i dokładnie zamknęła pudełko. Jeszcze przez chwilę stała przy wyjściu
z pizzerii i uważnie spoglądała raz w głąb sali, raz w stronę barku. Nie, nie
potrafiła sobie tego wszystkiego wyobrazić, a jednak... Spojrzała znowu, chłopak
w czerwonym fraczku z daleka wydał jej się podobny do Aleksandra, zauważył, że
patrzy, i pomachał ręką w jej stronę, a może...
W mieście były korki, autobus utknął na rondzie, kierowca pojechał złym pasem i
zaklinował się. Karolka ciągle sprawdzała godzinę, czasu miała coraz mniej i
była wściekła, że tyle go straciła w pizzerii. Zamiast rozsiadać się w dużej
sali, mogłam zjeść w barku, też byłoby dobrze, myślała. Jedną ręką trzymała się
skórzanego uchwytu, wisiał zbyt wysoko, drugą ochraniała paczkę z pizzerii, było
jej niewygodnie. Wysiadła z autobusu zmęczona, na dworze zrobiło się parno, więc
szybko weszła na oddział, gdzie uchylone okna zawsze dawały jakiś przewiew.
Minęła salkę, na której dwóch chłopaków grało w ping-ponga, i drugą,
telewizyjną.
Pchnęła drzwi oddzielające rekreacyjną część oddziału od reszty, zobaczyła
Walerię siedzącą na jednym z białych krzeseł rzędem ustawionych pod ścianą.
Dlaczego ona tutaj siedzi, dlaczego nie jest na gó-
86
rze, czy tam się coś stało? A może Aleksander nie wytrzymał i wyszedł,
pomyślała,
przecież już wiele razy tak bywało.
- Och, to ty... - przestraszyła się Waleria, kiedy Karolka usiadła obok niej. -
Zlękłam się.
Strona 35
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
- Dlaczego? Nie widziałaś, że idę?
- Nie widziałam, przepraszam cię, ale mam strzaskane nerwy, rozumiesz?
Karolka rozumiała, sama miała strzaskane nerwy i dobrze wiedziała, jak to jest.
- Dlaczego siedzisz tutaj? Dlaczego nie weszłaś na górę? - zapytała
niespokojnie.
- Byłam, tylko Aleksander powiedział, że woli być sam, ma trudny dzień, nie
chce,
żebyśmy go dziś widziały, ani ty, ani ja, zgodził się na Oskara, Oskarowi lekarz
pozwolił do niego wejść na chwilę.
- Przyniosłam mu pizzę i sałatki. - Karolka położyła paczki na stoliku obok. -
Może Oskar zaniesie, soku nie kupiłam, wyleciało mi z głowy.
- Sok on jeszcze ma i do jutra na pewno mu wystarczy. Oskar rozmawiał z
lekarzem,
powiedział, że tym razem to idzie zupełnie nieźle, więc nie martw się,
zobaczysz,
wszystko będzie dobrze.
- Ja też tak myślę, na pewno będzie dobrze. Myślę, że na pewno.
Siedziały obok siebie i powtarzały, że będzie dobrze, szukając w tym jakiegoś
uspokojenia, bo obydwie wiedziały, jak to się może skończyć. Oskar schodząc z
góry zobaczył Ka-rolkę, pomachał jej z daleka. Sięgnęła po paczkę z pizzą i
sałatkami.
- Czy mógłbyś pójść tam jeszcze raz? - po-
87
prosiła, kiedy już podszedł do nich. -Aleksander bardzo to lubi, może zje. I
powiedz mu, że tu jestem, dobrze? Oskar zawahał się.
- Dobrze... - powiedział ociągając się. - Tylko, coś mi się wydaje, że on dziś
tego nie zje, ma ciężki dzień, schowam do lodówki i powiem, że przyniosłaś.
Muszę to jeszcze pokazać lekarzowi, bo oni zawsze grzebią w jedzeniu,
sprawdzają,
czy czegoś się nie przemyca.
Wziął od Karolki pizzę, sałatki i znowu poszedł na górę. Karolce wydawało się,
że Waleria patrzy na nią tak, jakby jej chciała coś powiedzieć, czy może zapytać
o coś, po chwili schyliła się i wyjęła ze swojego plecaka małą paczuszkę
zawiniętą w bibułkę.
- Przydarzyło mi się dzisiaj coś, o czym babcia Michaśki powiedziałaby pewnie:
przeznaczenie. Ja tam w żadne przeznaczenie nie wierzę, ale czasami chciałabym
mu pomóc. Ty pamiętasz ten stragan z rupieciami? Ten na Krakowskim Przedmieściu
przy Domu Literatury?
- Nie pamiętam.
- Przypomnij sobie, rozstawia go czasami taki siwy pan, który sprzedaje
przeróżne starocie, wszystko ma, od łyżek po stojące zegary. Aleksander kupił
kiedyś u niego przedwojenne wieczne pióro.
-Tak, teraz sobie przypominam.
Karolka wpatrywała się w schody, czekała na powrót Oskara i nieuważnie słuchała
Walerii.
- Umówiłam się z Oskarem, że przyjedzie po mnie na plac Zamkowy, więc stanęłam
przy tym straganie i patrzyłam, co dziś na nim jest, nagle zobaczyłam... -
położyła Karolce na kolanach małą paczuszkę. -Zobaczyłam to i kupiłam, chcę,
żebyś miała...
Karolka przez bibułkę wyczuła palcami dziwny kształt, ale nie potrafiła go
rozpoznać, chociaż próbowała.
- Co to jest?
Waleria nie odpowiedziała, nawet patrzyła teraz w inną stronę. Karolka rozwinęła
pogniecioną bibułkę. Zobaczyła małą rączkę Fatmy, taką jak ta, którą Waleria i
Aleksander zawsze nosili przy sobie. Chwyciła ją szybko i zacisnęła w dłoni.
Spojrzała na Walerię, ale ona ciągle siedziała z odwróconą głową, więc Karolka
widziała tylko jej policzek i palce, którymi go przysłoniła.
88
"'n'U"'"''""
?
SPISANE Z ROŻNYCH KARTEK LEŻĄCYCH NA PODŁODZE:
...ZANIM ZNALAZŁEM SIĘ TUTAJ, MIJAŁEM KILKA OSÓB, A KAŻDA Z NICH, KIEDY TYLKO
SPOJRZAŁEM MIŁO, KULIŁA SIĘ W SOBIE, A OCZY GINĘŁY JEJ JAKBY NIEWIDZĄCE...
(PH)
Czy możesz mi znaleźć ten fragment, w którym Waleria mówi do Karolki: „- Nie
Strona 36
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
wiem, co by było, gdybym nie miała przy sobie Oskara..." Proszę Cię, poszukaj
tego zdania, gdzieś mi uciekło, a jest dla mnie ważne, chociaż jest tam do
poprawienia coś z tym „by, by, by".
Nigdzie go nie ma, widocznie uciekło Ci z komputera bezpowrotnie. Ważne dla
Ciebie czy dla Walerii?
Czy szukałeś dokładnie? Ważne dla Karolki.
Bardzo dokładnie. Może jeszcze go nie napisałaś? Jak to, dla Karolki?
Może. Tak, może jeszcze nie napisałam. Dziękuję.
- Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie było przy mnie Oskara - powiedziała
Waleria, ciągle nie odwracając głowy.
Karolka siedziała obok i zaciskając w dłoni rączkę Fatmy, myślała, że nie wie,
co się stanie, kiedy wreszcie...
Nie!
Karolka siedząc obok, myślała o tym, co się z nią stanie, kiedy w końcu będzie
miała przy sobie...
Nie!
Karolka była obok, chociaż nie wiedziała, co się z nią stanie. Może zostawię
tak.
89
- Spójrz, Paulinko! Babcia Nikoli wpatrywała się w karty
Tarota rozłożone na szpitalnej kołdrze, kazała je sobie przynieść i stawiała
kabałę każdemu, kto tylko dat się na to namówić.
- Popatrz na tę kartę, zobacz, jak ci się wszystko ładnie układa, widzisz?
Babcia Nikoli stukała palcem w kartę wypełnioną czerwonymi kielichami.
-To jest dziesiątka pucharów. Powiem ci, że to dobra karta. Auu! Co ty,
Paulinka,
tak mnie za włosy ciągniesz jak, nie przymierzając, kota za ogon? Żadnego klopsa
mi tam nie zwijaj, warkoczyk zapleć. Klops zaraz mi się rozlatuje, jak tylko
głową ruszę! Michaś-ka, czy ty słyszysz, co ja do ciebie mówię? Karolka odłożyła
grzebień i rozdzieliła cienkie, białe włosy na trzy pasma.
- Słyszę, babciu... - powiedziała cierpliwie.
Na rogu Celnej i Brzozowej jest taka brama, wielka i mroczna, z gotyckimi tukami
sklepienia.
- To tutaj... - powiedział Oskar.
To tutaj znalazł Aleksandra, kiedy Sylwester przyszedł do niego na uczelnię,
żeby mu powiedzieć o Nikoli i o tym, że od paru dni nikt nie widział Aleksandra.
- Miał go pod samym nosem, bo teraz już wiem, że całymi dniami przesiadywał na
tych ławkach przy tarasie widokowym, a jak padało, to właśnie tu, w tej bramie.
Funiowi podkładał tekturę, żeby nie leżał na gołej ziemi, i tylko pod wieczór
prowadził go na Piwną, gdzie dostawał dla niego resztki z talerzy.
- A sam co jadł? Oskar nie odpowiedział.
- A co sam jadł?
90
- Nie wiem, coś tam jadł.
Nie chce, niech nie mówi, jeżeli woli mi tego oszczędzić, dobrze, niech
oszczędzi, widziałam już Aleksandra, więc wiem, jaki jest wychudzony. Może
zbierał puszki po napojach i sprzedawał w skupie, może żywił się darmowymi
obiadami w kościele Kapucynów, tam gdzie już od jedenastej ustawia się kolejka
bezdomnych, a może Funio, dobry przyjaciel, dzielił się z nim swoją kolacją.
Och,
nie! Może chodził do Markotu, gdzie ludzie Kotana znają go dobrze, więc tam bez
gadania mógł dostać talerz zupy z chlebem, chyba tak było.
Usiedliśmy na ławce, na której pewnie jeszcze niedawno siadywał Aleksander,
trudno mi było uwolnić się od tej myśli. Za balustradą tarasu widać było szarą
Wisłę płynącą spokojnie między zielenią obydwóch brzegów. Siedzieliśmy w
milczeniu, aż w końcu ja odezwałam się pierwsza, bo chciałam wreszcie powiedzieć
Oskarowi o czymś, co nie dawało mi spokoju.
- Wiesz, Oskar, boję się.
- O Aleksandra?
- O niego też, ale teraz myślę o Karolce.
Zrozumiał, przytulił mnie do siebie, dla innych wyglądaliśmy pewnie jak
zakochana w sobie para, która mówi o miłości.
- Rzuciła mu kładkę, musi przez nią przejść - powiedział.
- A jeżeli zostanie sama z kładką? Oskar usiadł teraz tak, że mógł patrzeć mi
Strona 37
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
w oczy. Nie odzywał się długo, w końcu zapytał:
- A ty? Co zrobiłabyś z nami, gdybym zaczął brać?
91
Do Ciebie:
Trudna chwila, nie sądzisz? Natan
Myślę, że powiedziałam mu prawdę.
- Nie bytabym z tobą.
- Aleksandra nie zostawiłaś.
- Aleksandra wybrało mi życie, a ciebie wybieram sama. Przepraszam, Oskarze...
Usiadł tak, jak siedział, zanim zadał to pytanie, i znowu przytulił mnie, może
bardziej zachłannie niż przedtem.
- Nigdy ci tego nie zrobię.
Babcia Michaśki powiedziałaby pewnie, że diabeł mnie podkusił, bo zapytałam:
-A gdybym tak ja...?
I nagle z hukiem pękł balon, którym obok nas bawiły się dzieci, jedno z nich
rozpłakało się, a drugie zawołało: nie rycz, głupia, to przecież tylko balon!
- Ma rację, płacze się, kiedy pęka człowiek.
Tak powiedział Oskar, ale nie wiedziałam, czy to była odpowiedź na moje pytanie.
Balon pękł i dwoje ludzi opartych o balustradę odwróciło się gwałtownie. Ona
zrobiła taki ruch, jakby chciała natychmiast podejść do płaczącego dziecka, ale
on zatrzymał ją. Miał rację, bo zaraz ktoś rzucił drugi balon i cała zabawa
zaczęła się na nowo.
Stali teraz tyłem do balustrady i patrzyli na nas, ona bardzo uważnie.
Pomyślałam, że pewnie razi ją poufały gest Oskara, który ciągle mnie obejmował,
ale nagle uśmiechnęła się do nas. Może przypomniała sobie, że jeszcze niedawno
sama siadywała na podobnej ławce, wtulona w czyjeś objęcia, ja też uśmiechnęłam
się do niej, zwłaszcza że przypominała mi... że oni oboje tak bardzo mi
przypominali...
- Co się stało? - zapytał Oskar, widząc te nasze uśmiechy.
- Nic, ja po prostu znam tych ludzi.
Nawet im nie pomachałam, bo ona wzięła go za rękę i oddalili się w stronę
Brzozowej. Szła pierwsza, ciągnąc go za sobą tak, jak ciągnie się psa na smyczy.
92
...OBRAZY PRZESUWAJĄ SIĘJAKNA ZWOLNIONYM FILMIE. OBRAZY- WIELKIE PEJZAŻE NOCNEGO
MIASTA, WYŁAPYWANE JEDEN PO DRUGIM PRZEZ MOJE ZAMGLONE SPOJRZENIE, BRAKUJE MI
BARDZO TEJ SPECYFICZNEJ DLA ZIELONYCH PÓR ROKU POŚWIATY, KTÓRĄ SĄCZĄ LIŚCIE
SPIJAJĄCE ŚWIATŁO Z ULICZNYCH LATARNI...
(PH)
Wieczorami moja żona smutniała. Myślę, że snując się po naszym mieszkaniu, tak
naprawdę cały czas stała obok Aleksandra i wyglądając razem z nim przez
szpitalne okno, patrzyła, jak ulicą idzie zmierzch, bezczelnie nawołując: Wróć,
Aleksandrze!
Moja żona wierzyła, że w końcu on wygra z tamtym wołaniem, a jednak, ciągłe
gnębiona niepokojem, w zamyśleniu wsypywała do herbaty sół zamiast cukru, a ja
tylko dziękowałem Bogu, że herbatę piję gorzką.
Przyszła jednak chwila, kiedy musiałem zostawić moją zatroskaną żonę samą. Dzień
służbowego lotu do Montrealu, na czerwono zakreślony w okienku naszego ściennego
kalendarza, stał już przed naszymi drzwiami i jak pies skrobał łapą, żeby go
wpuścić.
Moja żona postanowiła być dzielna, co oczywiście groziło nieobliczalnymi wprost
konsekwencjami. Zapowiedziała, że tym razem osobiście zawiezie mnie na lotnisko,
a potem wróci do domu, żeby samochód nie zostawał na parkingu, bo to w ogółe nie
ma sensu. Dla mnie miało sens, ponieważ zawsze tam go zostawiałem, żeby po
powrocie tylko wsiąść i spo-
93
kojnie wrócić do domu. Prawdę mówiąc, nie lubiłem, kiedy moja żona była na
lotnisku w chwili mojego odlotu, zawsze bardzo płakała, zupełnie jakby żegnała
liczną rodzinę udającą się w zaświaty. Peszyło mnie to, zwłaszcza że koledzy
wyśmiewali się ze mnie za moimi plecami, czego nie miałem im za złe, bo sam
wyśmiewałbym się z siebie będąc na ich miejscu.
Następnie moja żona, która postanowiła być dzielna, z niewiadomych przyczyn
zdecydowała, że zrobi mi kanapki. Zamarłem, kiedy wieczorem poprzedzającym mój
Strona 38
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
wylot zobaczyłem, że wyjmuje z wody trzy ugotowane jajka i szykuje wielki termos
z kawą, zupełnie jak wtedy, gdy w pierwszych miesiącach znajomości jeździliśmy
do Puszczy Kampinoskiej. Później okazało się, że chciała mi te kanapki zrobić w
obawie przed chorobą szalonych krów, na którą wolałaby, żebym nie zapadł, ale co
miał do tego termos z kawą, tego już nie wiem.
Moja żona, którą trochę zaniepokoiła jej własna decyzja o odwiezieniu mnie do
pracy, uporczywie wypytywała, czy jadąc na Okęcie od strony Warszawy, wjeżdża
się z ronda na prawą jezdnię, czy na lewą, bo jej się to zawsze myliło i później
musiała jechać pod prąd, ale kiedy po raz tysięczny zacząłem wyjaśniać,
poprosiła, żebym raczej przykleił jej odpowiednie karteczki na tablicy
rozdzielczej, bo niestety moje tłumaczenie jest zbyt zawiłe. Przyjrzałem się
mojej żonie bardzo uważnie, z nadzieją, że być może są to tylko żarty, bo lubiła
czasami żartować w sposób nieco przerażający, tym razem jednak miała twarz
kamienną. Zupełnie poważnie, i z westchnieniem szczerego ubolewania,
zapowiedziała mi, że skoro już tak bardzo upieram się przy tym, żeby mnie
odwiozła, musimy wyjechać z domu o wiele wcześniej, bo przecież ona,
gdziekolwiek jedzie ze Starego Miasta, zawsze, po pierwsze, trafia do zoo,
ponieważ ma kłopot z każdym skrętem w prawo.
Jednak prawdziwa zgroza ogarnęła mnie w chwili, kiedy poprosiła, żebym w jej
notesiku odnalazł telefony do panów od gazu i od napraw hydraulicznych, bo nasza
kuchnia wymaga remontu. Postarałem się okiełznać wyobraźnię, nie myśleć o tym,
co zastanę w domu po powrocie z Montrealu, i zająłem się notesikiem.
Notesik mojej żony jest potężnym tomem o wymiarach A4, zszytym z trzech
egzemplarzy brulionów akademickich, i zawiera starannie wkle-
94
jone wszystkie karteczki z telefonami, które moja żona od lat wydziera z
ogłoszeń umieszczonych na ulicznych latarniach, słupach, rynnach i szybach
sklepów przeznaczonych do remontu. Bogiem a prawdą, z moją żoną nie daje się
spokojnie iść ulicą, bo kiedy myślę, że idę i nawet rozsądnie z nią rozmawiam,
okazuje się, że dawno już została za mną i stoi wczytując się w ogłoszenia na
kolejnej latarni, a ja mówię tylko do siebie i zdziwiony, że ludzie przypatrują
mi się ze zdumieniem, na wszelki wypadek wszystkim mówię „dzień dobry".
Szukałem więc w notesiku mojej żony telefonów gazownika i hydraulika pod literą
„g" i „h", ale nic nie znalazłem, dopiero ona podsunęła mi myśl, żebym szukał
pod „p", bo przecież mówi się „pan hydraulik" i „pan od gazu ". I rzeczywiście
znalazłem tam pana od gazu, pana hydraulika jednak nie było.
Skrupulatne wklejanie do notesika telefonów wydzieranych z ogłoszeń spowodowało,
że moja żona jest istną skarbnicą wiedzy. W naszym domu telefon dzwoni bez
przerwy, bo wszyscy znajomi są pewni, że pod tym numerem otrzymają wyczerpujące
informacje na każdy interesujący ich temat. Moja żona wie, kiedy, o której i
gdzie zaczynają się kursy profesjonalnej medytacji, nurkowania i języków obcych.
Zna nazwiska i telefony wykonawców, podwykonawców i amatorów w zakresie
budownictwa, robót glazurniczych i instalowania domofonów, można u niej kupić,
sprzedać i zamienić mieszkanie, skrócić spodnie, odbić na ksero, zamówić wczasy
w kraju i za granicą, pojechać z pielgrzymką, kupić szczenięta różnych ras,
odnaleźć zagubionego kota, załatwić opiekunkę do dziecka i pojechać na obóz
jeździecki. Proszę bardzo, wystarczy tylko otworzyć jej notesik i rozsądnie
pomyśleć, pod jaką niedorzeczną literą można znaleźć potrzebną informację. Pana
od gazu znalazłem szybko, ale hydraulik był dopiero pod „s": student Wydziału
Prawa, Marek W, hydraulik.
Moja żona nie miała pojęcia, dlaczego tak mnie to rozśmieszyło, śmiałem się
zresztą krótko, bo przeglądając dalej ten ciekawy notesik, pod literą „a"
znalazłem długi rząd adresów internetowych, między nimi również te trzy:
wal @ listy, info.pl; aleks@listy. info.pl; karol@listy. info.pl
95
Zanim poleciałem do Montrealu, przekonałem się, jakie bardzo dziwne adresy ma
moja żona, ponieważ wieczorem, kiedy już spala, słusznie nabierając sił przed
jutrzejszą podróżą na lotnisko, wobec której mój rejs do Montrealu był dla nas
obojga rozkoszną przejażdżką, ja zakradłem się do pokoju, gdzie w dzień i w nocy
buczy komputer. Moja żona boi siego wyłączać, odkąd przy tej właśnie czynności
Strona 39
Siesicka Krystyna - Wróć Aleksandrze
pożarł jej dwie trzecie książki, jakzly wilk babunię. Zakradłem się więc do tego
pokoju w towarzystwie Panny Fontanny i ostrożnie omijając gadające klepki
podłogi, podejrzliwie spoglądałem na kartkę z trzema adresami internetowymi, bo
wyglądały trochę znajomo. Usiadłem przed komputerem i za pomocą paru kliknięć
wysłałem pozdrowienia. I właśnie wtedy odkryłem niezwykły świat mojej żony, w
którym
NIEOBECNI BYLI OBECNI, A NAS PRAWIE NIE BYŁO.
ISIS
lllllllllllllilliillil
433450ŁDG3a4a44277Eb012
L_____________________________________________________________________
. ?
Wroi, McHwdn&l
Przyszedł do mojej żony w południe.
?- •
Była w kuchni i obierała ziemniaki,
^??
kiedy usłyszała brzęczek domofonu,
<?i
a potem głos Aleksandra w słuchawce.
^•^
Zapytał, czy może wejść,
J2/J v> i wpuściła go, oczywiście.
7©r ^
Przyniósł pizzę hawajską
??}.##
w tekturowym pudełku,
i w białym, plastikowym pojemniku
? zestaw trzech sałatek
polanych sosem francuskim.
Była zdumiona, bo nie zamawiała t
niczego w żadnej pizzerii.
- Ile ci płacę, Aleksandrze?
Jo^ o
Uśmiechnął się, przecząco
poruszył głową i wyszedł.
1** . ^^ Wr łfe
Kiedy wróciłem do domu, zapytałem:
-A skąd ta pizza?
9?
Nie chciała powiedzieć,
,-<? &
że właściwie nie wie skąd, ale ja domyśliłem się, „
więc objąłem moją żonę i przez chwilę staliśmy nieruchomo
pośrodku kuchni, i
Natan
ISBN 83-7162-843-9
I
9788371628436
Strona 40