Siesicka Krystyna Fotoplastykon

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

Fotoplastykon
Krystyna Siesicka

Ta książka przeznaczona iest
dla Ciebie, młody Czytelniku.
Mamy nadzielę, że sięgniesz
do koleinych tomów tej serii —
rozpoznasz ią łatwo
po lednolitej szacie graficznej.
Wybierać będziemy do te! serii
książki szczególnie wartościowe
i popularne, zabawne i poważne,
takie, które się czyta
„jednym tchem", i takie, które czytamy
powoli, smakując ich urodę.
Słowem — będą to książki bardzo
różne, lecz łączy je jedno:
zostały napisane w Ludowej Polsce.
c o
p' Sf
-< »
o ni
i ;:.
8 l'
LI *
o o
N O*
a. |
o
E 8'
Dzisiaj rano Agata przyniosła do mojego pokoju dużą, brązową gałąź. Włożyła ją w
gliniany wazon, który wygląda jak konar drzewa, i postawiła na stoliku pod
oknem.
— Przyniosłam ci wiosnę — powiedziała. — Spójrz, to kasztanowiec...
Moja siostra stara się być dokładna. Nigdy nie mówi kasztan, mówi kasztanowiec i
tłumaczy nam, że kasztany to owoce tego drzewa. Agata jest śmieszna, śmieszna i
zbuntowana.
Na gałęzi zobaczyłam kilka lepkich, lśniących pąków, już rozchylonych,
jaśniejących w środku bladą zielenią. Za kilka dni wystrzelą z nich kosmate
łapki liści i to będzie moja wiosna w tym roku. Może jeszcze Janek dorzuci do
niej jakiś pęczek pierwiosnków, może tata przyniesie kilka narcyzów, a mama
kreton na sukienkę. Położy na łóżku płaską paczkę i powie jak gdyby nigdy nic:
„Uszyjemy, kiedy wstaniesz".
Uszyjemy, kiedy wstanę. Nie wiem, kiedy wstanę. Wiem, że nie mogę przywyknąć do
ciągłego leżenia, że nie potrafię nauczyć się cierpliwości ani udawania, że się
jej nie nauczyłam. Nienawidzę swoich ciotek, które siadają przy łóżku i okazują
mi współczucie, nie cierpię, kiedy mama udaje, że mi go nie okazuje. A już
najbardziej nie lubię tych chwil, kiedy przychodzi tata, nic nie udaje, nic nie
okazuje, tylko
7
kładzie rękę na mojej ręce, uśmiecha się i milczy. To on właściwie wpadł na
pomysł, żebym znów zaczęła pisać.
— Napisałaś już tyle powieści — powiedział wczoraj — dlaczego nie napiszesz
jeszcze jednej?
Szuflada w biurku jest pełna moich rękopisów. Agata zagląda tam czasami, wyciąga
któryś i czyta. Agata jest moją najwierniejszą czytelniczką.
— Nie można napisać powieści, jeżeli nie ma się żadnej pożywki dla wyobraźni,
tato — odpowiedziałam. — Jeżeli wokół człowieka nic się nie dzieje. A przecież
wokół mnie nie dzieje się nic.
— Tak sądzisz? — zapytał.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, wreszcie tata powtórzył:
— Tak sądzisz?
I tym pytaniem zasiał we mnie ziarenko wątpliwości. Zaczęłam się zastanawiać,
czy rzeczywiście nie jestem w błędzie twierdząc, że wokół mnie nic się nie
dzieje. Mój dom. I nas pięcioro w tym domu: mama, tata, Agata, Jasiek i ja.
Przecież to nie tylko pięć par kapci w korytarzu i nie tylko brzęk zmywanych
naczyń. Przecież to coś więcej niż zapach przypalonego mleka, którego rano nikt

Strona 1

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

nie zdążył w porę zdjąć z gazu, i więcej niż wizytówka na drzwiach naszego
mieszkania. Świat jest poza moim domem, ale jest także w nim. A tam, gdzie jest
świat, tam się coś dzieje. Więc kiedy dzisiaj rano Agata przyniosła mi gałąź
kasztanowca, kiedy już ustawiła ją dokładnie na wprost moich oczu, poprosiłam:
— Daj mi jakiś nie zapisany brulion, Aga! Najlepiej taki w kratkę.
— Będziesz się uczyła matmy?
— Nie. Będę pisała powieść.
— Och, jak to cudownie! Powiedz chociaż jedno słowo, dwa, trzy słowa! O czym
ona będzie?
8
— O nas.
— O nas? — zmarkotniała. — To diablo nudne...
— Nie wiem, wcale nie jestem pewna, czy to nie będzie ciekawsze od „Romea z
klasy skrzypiec".
— No, wiesz? — oburzyła się Agata, bo „Romeo z klasy skrzypiec" to jest ta
spośród moich powieści, którą lubi najbardziej i po którą sięga w czasie każdej
choroby.
Przyniosła mi brulion.
— Zobacz, czy nie zostawiłam tam jakichś świstków — poprosiła, rzucając go na
kołdrę.
Zajrzałam. W środku znalazłam nie zaadresowaną kopertę, w której coś było.
— Jest tu jakiś list.
— Ach... — mruknęła Agata niedbale. — Gdzieś posiałam adres tej dziewczyny. To
kuzynka Małgośki. Z Lublina. Metodą korespondencyjną szuka przyjaciółki.
Napisałam, bo mnie Małgośka o to prosiła, wyślę, co mi szkodzi, ale przyjaźni to
z tych listów nie będzie.
— Dlaczego tak sądzisz?
— Nie wiem. Tak mi się zdaje. O czym mam pisać do dziewczyny, której nigdy nie
widziałam?
— Mogę przeczytać? — zapytałam. Agata wzruszyła ramionami.
— Przeczytaj, ale tam są same głupstwa, uprzedzam. Gdy zostałam sama, wyjęłam z
koperty list Agaty. Kilka
arkusików papieru zapisanych jej drobniutkim, starannym pismem. To było o nas,
Agata opisywała nieznanej dziewczynce nas wszystkich i swój dom. A jednak,
chociaż o sobie samej pisała najmniej, właśnie ona, Agata, wyzierała spoza
każdej literki!
Dzień dobry, Aniu!
Tak zaczynam, bo nie mogę przecież napisać „kochana" ani „droga", a jakoś muszę
zacząć. W pierwszym liście po-
9
winnam chyba napisać Ci o sobie i swojej rodzinie, żebyś wiedziała, jaka jestem
i jakie jest moje otoczenie. Właściwie, to chciałam pojechać do Ciebie w zeszłą
niedzielę, wtedy kiedy jechała Małgosia z rodzicami, ale nic z tego nie wyszło.
Mój Tata sprzeciwił się kategorycznie, nawet nie próbowałam prosić, bo na Tatę
nie ma mocnych. Gdyby mój Tata był młodzieżą, mówiłoby się o Nim, że jest uparty
i krnąbrny. Ponieważ jest dorosły, mówi się o Nim, że ma charakter. Ten
charakter odziedziczył po Tacie mój brat, Jasiek, on właśnie jest uparty i
krnąbrny. Co jeszcze mogę dorzucić do opisu Taty? Ze wszystkich dni tygodnia
najbardziej lubi niedzielę, ponieważ w niedzielę nie chodzi do pracy, tylko
ogląda program telewizyjny i prawie przez cały dzień pije kawę. To wydaje mi się
sprzeczne z Jego przekonaniem, które i w nas usiłuje wpoić, że praca jest sensem
Życia i największą przyjemnością, że każdy powinien traktować ją poważnie i z
szacunkiem, jak gdyby była ciocią, która przyjechała z wizytą. Ja tam wiem, że
ciocia przyjeżdżająca z wizytą potrafi stać się dopustem bożym, i obawiam się,
że z pracą rzecz ma się podobnie. W każdym razie Tata siedzący sobie w fotelu,
pijący kawę i oglądający program telewizyjny jest Najcudownieszym Leniem,
jakiego znam, a znam ich wielu.
Nasza Mama jest gospodarna, oszczędna, pogodna i skromna. Posiada jeszcze kilka
równie wstrząsających cech, ale te, które wymieniłam, są chyba najgorsze,
przynajmniej dla mnie. Według „opinii publicznej" Mama powinna stanowić dla mnie
wzór. Obawiam się jednak, że pomimo usilnych starań pozostanę na zawsze tylko
Jej nędzną imitacją, a w tej chwili to nawet do nędznej imitacji jest mi bardzo
daleko. Z rozpaczą myślę o moim przyszłym życiu, które ma upłynąć pod hasłem:
„PRACA, SKROMNOŚĆ, OSZCZĘDNOŚĆ!" Będzie to chyba najnudniejsze Życie, jakie
potrafię sobie wyobrazić. A moja Mama, choć
10
to zdumiewające i nieprawdopodobne, wygląda na osobę zadowoloną. Może dlatego,
że jest ładna. Myślę, że gdybym i ja była tak ładna jak Mama, też nie

Strona 2

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

chodziłabym nadęta (a chodzę!), wściekła i nie obrażałabym się o byle głupstwo.
Jasiek jest podobny do Mamy. A ja jestem podobna do jednej kobiety, która
sprzedaje kwiaty na bazarze, niedaleko naszego domu. Ta kobieta z kolei podobna
jest do pieczarki. Obydwie jesteśmy okrągłe, przysadziste i bardzo jasne. Nie
wyobrażam sobie, żeby któryś z reżyserów chciał nakręcić film fabularny z
pieczarką w roli głównej. Z tego względu nie chcę zostać aktorką filmową,
chociaż chciałabym, gdybym posiadała tak zwane warunki. Razem z Jaśkiem mamy już
blisko trzydzieści lat, jesteśmy więc w zasadzie dojrzałym człowiekiem. Jasiek
ma prawie piętnaście i ja mam prawie piętnaście, pech bowiem chciał, że
urodziliśmy się bliźniętami. Brat bliźniak jest bardzo uciążliwy. Wuj Tomasz
jest bratem mojej Mamy, ale nie bliźniakiem, i pewnie dlatego Mama i Wuj są do
siebie tak bardzo przywiązani. Z bliźniakiem to się kompletnie nie udaje.
Na szczęście mam jeszcze Siostrę. To znaczy na szczęście dla mnie, bo nie jestem
wcale taka pewna, czy to, co jest szczęściem dla mnie, jest również szczęściem
dla mojej Siostry. Moja Siostra jest teraz chora i będzie musiała bardzo długo
leżeć w łóżku. Zdała maturę w ubiegłym roku i nie dostała się na filologię
polską. Oblała na ustnym historię, czy to nie żałosne? Potknęła się o Władysława
Łokietka, którego do tej pory bardzo lubiła. Ładnie Jej się odwdzięczył. Obecnie
Jana nie znosi Łokietka i uważa, że powinno się go w ogóle skreślić jako króla.
Mieszkamy w osiedlu, które składa się z kilkunastu zupełnie takich samych domów,
obok nich są zupełnie takie same trawniki, każdy dom posiada własną altankę z
zasobnikami na śmieci, te altanki są — oczywiście — zupełnie takie same. Różni
są tylko ludzie, którzy mieszkają dokoła nas. Naj-
11
bardziej lubię panią Szpulek, chociaż jest już stara. Pani Szpulek urodziła się
w dziewiętnastym wieku. Bardzo jej tego zazdroszczę. Wydaje mi się, nie wiem
właściwie dlaczego, że dziewiętnasty wiek musiał być bardzo malowniczy. A
historia naszego wieku jest okropna, jest straszna, w każdym razie była taka w
jego pierwszej połowie. Jaka będzie ta druga połowa? Nasza pani od wychowania
obywatelskiego mówi, że to zależy od nas. Coś takiego nie mieści mi się w
głowie, zwłaszcza kiedy patrzę na Jaśka, na to, jak on się myje wieczorem. Lękam
się, że nie dożyjemy przełomu wieku dwudziestego i dwudziestego pierwszego,
ponieważ grubo przed tym zjedzą nas zarazki. Jeżeli wszyscy chłopcy myją się w
ten sam sposób, a to jest prawdopodobne, zagłada ludzkości będzie nieunikniona.
Wracając do pani Szpulek, jestem jej ogromnie wdzięczna, że nauczyła mnie i moją
przyjaciółkę Iśkę robić na drutach. To takie uspokajające zajęcie. Jak do tej
pory, znam tylko jeden ścieg, ale to nic nie szkodzi, bo przecież i tak nikt nie
będzie nosił tego, co robię. Robię szalik. Niestety, nie umiem go zakończyć,
próbowałam, nic z tego, więc robię dalej, wełny mam dużo. Zrobiłam około dwóch
metrów tego szalika, me rozumiem, dlaczego Jasiek pęka ze śmiechu, kiedy to
widzi. „Czyś ty oszalała? — zapytał mnie wczoraj. — Przecież to już wystarczy na
okręcenie mumii!" Po pierwsze, na pewno nie wystarczyłoby, po drugie, mam chyba
prawo robić to, co mi sprawia przyjemność. Również wczoraj Tata skrytykował moje
hobby. „To jest ogłupiające zajęcie! — powiedział. — Siedzisz i bezmyślnie
machasz arutami!" A właśnie, że nie bezmyślnie, bo w trakcie roboty układa mi
się w głowie masa spraw, ale Tata uważa ten czas za zmarnowany. Wolałby, żebym
go poświęciła na naukę słówek francuskich. „Czy nie mogłabyś robić tych dwóch
rzeczy jednocześnie?" — wpadł kiedyś na genialny pomysł. Nie mogę! Robienie na
drutach i układanie sobie
12
w głowie różnych spraw — to rzecz poza konkursem. Co z tego, że poznam kilka
słówek francuskich, jeżeli nie potrafię myśleć po polsku? Dlaczego nie dadzą mi
spokojnie robić mojego stukilometrowego szalika? Kto wie, czy na którymś
kilometrze nie przyjdzie mi do głowy jakieś wspaniałe odkrycie...
Aniu, teraz Ty napisz do mnie. O tym, jaka jesteś i czy lubisz czytać. Ja
bardzo! Moją ukochaną książką jest powieść Betty Martin pt. „Cud w Carville". To
nie jest o żadnych świętych, tylko o trędowatych, wśród których ta Betty Martin
żyła i pracovmła. A drugą książką, którą kocham, jest powieść mojej siostry, nie
wydana oczywiście, pt. „Romeo z klasy skrzypiec". O miłości. Nie lubię chłopców,
pewnie dlatego, że mam brata, ale lubię książki o miłości.
Pozdrawiam Cię. Agata
.....nie jestem wcale taka pewna, czy to, co jest szczęściem
dla mnie, jest również szczęściem dla mojej siostry..." — napisała Agata. Och!
Fakt, że mam siostrę, mnie również uszczęśliwia, ale jest jakaś prawda zawarta w
tym zdaniu. Nie ma szczęścia na dwie osoby, każdy ma swoje własne, inne,
prywatne. Każdy swoje szczęście czuje inaczej. Pewnie jest też jakieś wspólne
szczęście, ogólnoludzkie. Myślę, że pani od wychowania obywatelskiego, która
uczy Agatę i Jaśka, umiałaby je określić w sekundę, jeżeli tylko Agata chciałaby

Strona 3

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

ją o co zapytać. Ale Agata nie zada jej żadnego pytania, bo — o ile wiem — to
właśnie pani od wychowania obywatelskiego jest jedyną osobą w całej szkole,
której Agata nie lubi w sposób autentyczny i żywiołowy.
Jasiek nie miewa takich kłopotów. On życie łyka jak kluski i marzy tylko o tym,
żeby było dobrze okraszone. Właściwie szczytem jego dotychczasowych osiągnięć
jest
13
kosz, do którego umie pakować piłkę po piłce, co przy jego stu osiemdziesięciu
centymetrach wzrostu nie jest w końcu takie trudne. Chociaż Agata jest pierwszą
uczennicą, a Jasiek ostatnim, to on, a me ona, zdobył popularność w klasie.
Obsypany dwójami, jak strupkami po wietrznej ospie, chodzi z podniesioną głową,
najlepszy koszykarz w klubie. Chluba szkoły i duma rodziny. Wschodząca gwiazda
polskiej koszykówki, którą w przyszłym tygodniu mają zaprezentować w
telewizyjnej audycji.
To okropne, ale przestaje być ważne, że Jasiek nie ma pojęcia o tym, co to jest
w geometrii rzut ukośny, liczy się tylko fakt, że każdy jego rzut do kosza
okazuje się celny! Przeciągają go za uszy z klasy do klasy, na siłę wtłaczając
mu do głowy minimum potrzebnych wiadomości. I w końcu każda jego trójkowa
cenzura bardziej uszczęśliwia nas wszystkich niż piątkowe świadectwo Agaty!
Doskonale wiemy przy tym, że to jest niesprawiedliwe. Biedna Agata! Lojalnie
stara się zachwycać trójami Jaśka, a własne świadectwo, trochę jak gdyby
speszona, chowa w mysią dziurkę, żeby w końcu nie narazić leadera na przykre
refleksje. Jest to przesadna delikatność ze strony Agaty, ale kocham ją za to.
Natomiast nie mam pojęcia, za co udaje mi się kochać Jaśka. Czasami myślę, że
wyłącznie za ten jego zuchwały nos, którego widok napawa mnie zawsze
nieodmiennym optymizmem.
Oddzielne miejsce w naszym życiu zajmuje wuj Tomasz. Jeszcze kilka miesięcy temu
mieszkał razem z nami, teraz wyprowadził się do własnego mieszkania, ale
przychodzi prawie codziennie.
— Kiedy dłużej jestem sam, nachodzą mme myćli samobójcze — mówi. — Mam ochotę
powiesić się na haczyku w mojej cudownej łazience. Po co mi było to mieszkanie?
— pyta nas.
A my śmiejemy się, bo wiemy, po co mu ono było.
14
Wszyscy bardzo lubimy Lilkę, może tylko mama patrzy na nią trochę krytycznie.
— Nie wiem, czy Tomasz zdaje sobie sprawę z tego, ile kosztuje nadążanie za
modą — zastanawia się. — Gdybym ja chciała nadążać za modą, już piątego nie
mielibyśmy co do garnka włożyć!
Lilka nadąża. Nie wiem, ile to kosztuje, z pewnością dużo, ale kiedy przychodzi
do nas, oglądamy ją ze wszystkich stron.
— Powąchaj ją... — szepcze Agata. — Błagam cię, powąchaj ją!
Rzeczywiście, Lilka pachnie nadzwyczajnie. Agata twierdzi, że tym zapachem z
pewnością przesiąknie całe mieszkanie wuja Tomasza, z chwilą kiedy Lilka
zostanie jego żoną i zamieszka tam. Możliwe. Nasza mama pachnie chemikaliami, bo
jest laborantką. W naszym mieszkaniu też pachnie chemikaliami, ubranie mamy
przesiąknięte jest tym zapachem bardzo silnie.
— Twoja mama używa dziwnych perfum! — powiedział kiedyś Witek.
Perfumy mamy nazywają się fenol. A Witek już nie bywa u nas. Powinnam pominąć
milczeniem jego osobę, bo nie odegra żadnej roli w tej opowieści o mojej
rodzinie. Nie bywa u nas, chociaż...
Kiedy nadchodzi wieczór, nie zapalam światła. Zamykam oczy i wtedy on zjawia się
w moich głupich marzeniach. Siada na krześle tuż obok mnie, a ja uśmiecham się
do niego tak, jak uśmiechałam się na każdej fizyce, bo właśnie w pracowni
fizycznej siedzieliśmy bardzo blisko siebie, używaliśmy jednego palnika
gazowego, uczyliśmy się z jednej książki, mojej, bo Witek zawsze sprzedawał
swoją zaraz po pierwszym okresie i kupował najnowszą serię znaczków ze
zwierzętami. Tak było aż do matury. Wieczorami przypominam sobie to wszystko.
Ciągle jeszcze Witek kołacze
15
się w moich marzeniach, a wiec jednak liczy się w naszym domu.
Dzisiaj Jasiek wrócił ze szkoły sam.
— Co się dzieje z Agatą?! — zawołałam.
— Zaraz ci powiem, tylko muszę coś zjeść, bo skonam! — krzyknął. — Dzisiaj była
ciężka orka, nie masz pojęcia!
I natychmiast usłyszałam, że w kuchni coś się wali. Mama twierdzi, że Jaśkowi
leci z rąk absolutnie wszystko, czegokolwiek dotknie. Ponieważ po chwili zjawił
się u mnie z talerzykiem pełnym jajecznicy, przypuszczalnie dotykał
patelni.

Strona 4

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

— Agata zidiociała do reszty! — zakomunikował zwięźle.
— Dlaczego?
— Pracuje społecznie — wyjaśnił. — Widocznie ma za dużo czasu. Ja tam
społecznie nie mam zamiaru pracować, nie stać mnie na taki luksus, ledwie własną
robotę mogę dogonić.
— Uważaj, żebyś się nie przepracował... — mruknęłam.
— O, jeszcze jedna! Już byś dała spokój, dość się nasłuchałem.
— Od Agaty?
— Nie. Od takiej jednej...
— Od jakiej?
— Od jakiej, od jakiej! Zaraz wszystko musisz wiedzieć? Od jednej, mówię
przecież — odstawił talerzyk i z ustami pełnymi chleba dorzucił po chwili: — Od
Klaudii.
Przyznam, że mnie zatkało. Klaudia! Co za imię!
— Skąd ta Klaudia? Z waszej klasy?
— Też pomysł! — parsknął pogardliwie. — U nas w klasie nie ma żadnej dziewczyny
do rzeczy. Klaudia biega w naszym klubie. Na setkę biega. I to dobrze! — przez
chwilę żuł w zadumie. — W szkole dzisiaj była draka, wiesz? Między panią
Chrzanowską a Heńkiem Królikiem,
16
— O co?
— Jak by ci tu powiedzieć? — zastanowił się Jasiek. — Musiałbym zacząć od
pieca.
— No, więc zacznij od pieca. Najpierw mi powiedz, jaki tytuł będzie miała twoja
opowieść.
— Tytuł? Po co ci tytuł? Roześmiałam się.
— Tytuł może mi się przydać. A tobie zaraz się wszystko ułoży w głowie, jak
będziesz musiał zatytułować jakoś tę drakę między panią Chrzanowską a Heńkiem
Królikiem — odparłam.
Jasiek zamyślił się, co jest doprawdy rzadkością. Wreszcie przełknął resztę
chleba i powiedział zdecydowanie:
— Tytuł może być taki: „Dlaczego panią Chrzanowską biorą diabli?" Odpowiada ci?
— Mnie bardzo. A tobie?
— Mnie też. Miałaś rację. Kiedy zastanawiałem się nad tytułem, zaraz mi zaczęło
świtać, że tę kobietę nieraz biorą diabli z zupełnie uzasadnionych powodów.
— Widzisz! — zawołałam tryumfalnie. — Tytuły są niezbędne w życiu człowieka!
Jasiek rozsiadł się wygodnie na podłodze obok mojego
łóżka.
— Więc było to tak... — zaczął, i stąd się wzięła ta opowieść.
Dlaczego panią Chrzanowską biorą diabli?
Diabli biorą panią Chrzanowską dlatego, że ma z nami bardzo bliski kontakt. Uczy
w naszej szkole piętnaście lat i kilkanaście diabelskich roczników przewinęło
się już przez jej notes. Każdy diabeł ma to do siebie, że absolutnie nie
wiadomo, czego można się po nim spodziewać. W przypadku Heńka Królika ta
nieświadomość jest kompletnie bezdenna. Dzisiejsza sprawa zaczęła się przed-
2 Fotoplastykon
17
wczoraj, kiedy to Heniek, w towarzystwie swojej mamy, pojechał na ciuchy. Na
tych ciuchach mama kupiła Heńkowi rifle. Rifle to takie spodnie madę in USA,
które mają szereg zalet. A więc: bardzo szybko sztywnieją od brudu, bardzo
szybko tracą kolor w niektórych miejscach, a w niektórych nie tracą go wcale.
Już po kilku dniach noszenia strzępią się u dołu. Po praniu robią
się podobne do starego worka. Są to doprawdy wspaniałe spodnie i nasze
krajowe nawet się do nich umywać nie mogą, bo ani koloru tak szybko nie tracą,
ani brudu tak szybko nie łapią, powoli płowieją, a po praniu .wyglądają ,ak
nowe. Do czorta z taką produkcją. W naszej klasie do tej pory tylko Ględzion
miał rifle. Nie można się więc Heńkowi dz.wić, że te swoje portki ogląda
bez przerwy, a na lekcjach wierci się, bo ma nadzieję, że mu się w ten sposób
szybciej wybłyszczą na siedzeniu. Na anatomii pani Chrzanowska pytała Agatę.
Agawa, jak Agawa, odpowiadała bez pudła, więc pani Chrzanowska słuchała
tylko lednym uchem, a drugie ucho skierowała w stronę Heńka,
któremu Ględzion tłumaczył właśnie zawiłe sprawy związane z riflami. I nagle
pani Chrzanowska zawołała:
— Królik!
Heniek me usłyszał, bo żadnego ucha nie miał skierowanego w stronę pani
Chrzanowskiej.
— Henio Królik! — zawołała po raz drugi, ale tak piskliwie, ze Heńkowi przez
myśl me przeszło, że to pani Chrzanowska woła, autorstwo okrzyku przypisał Luśce

Strona 5

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

Kwaśniewskiej, bo ona zawsze tak piszczy. Więc zapytał:
— Co?
I wtedy panią Chrzanowską zatkało.
— Jak to „co?" — powiedziała już zupełnie grubym głosem, może nawet grubszym
niż zwykle.
— Aaaa!? —zdziwił się Henio. —To pani mnie wołała''
— Ja!
Wtedy Henio poderwał się z krzesła i krzyknął:
— Obecny!
— Widzę, że obecny. Ale czy przygotowany?
— Do czego? — zapytał Henio, wodząc po klasie błędnym okiem.
— Do odpowiedzi z anatomii!
— Aaaa, z anatomii... eee, no, czy ja wiem, tak trochę...— bąknął.
— „Pomoc w nagłych wypadkach" przygotowałeś?
— Nie. U nas od wypadków jest mama! Jak się coś komuś stanie, to zaraz do
mamy...
— Pytam, czy przygotowałeś się.do odpowiedzi na temat „Pierwsza pomoc w
nagłych wypadkach"? Tobie to zadałam, a nie twojej mamie!
— Temat?! — ożywił się Henio i wreszcie jak gdyby oprzytomniał. — Temat to ja
przygotowałem — rzekł dumnie.
— Piorun — zażądała pani Chrzanowska krótko. Henio rozejrzał się.
— Pani się pomyliła, pani profesor, Pioruna nie ma w naszej
klasie, on chodzi do „b".
I wtedy Ględzion uszczypnął Henia w rifle. Pomogło.
— A! Piorun! Jasne, przepraszam. Więc tak. Z piorunem jest ciężka sprawa.
Bardzo ciężka. Więc, piorun ma to do siebie, że... zaraz... każdy piorun, który
uderzy w człowieka... jakoś, prawda, w nim zostaje... eee... wydobycie pioruna z
takiego denata... eee... to jest bardzo skomplikowana rzecz. Kiedy byłem na wsi,
to słyszałem, jak jeden gospodarz opowiadał, że najlepiej jest człowieka razem z
piorunem zakopać do ziemi... eee...
— Siadaj! — pani Chrzanowska przerwała uczone wywody Królika. — Siadaj, jeżeli
nie chcesz, żebym cię zakopała w ziemi razem z twoją znajomością zagadnienia!
Nie pokazuj mi się w szkołę
bez matki!
Henio opuścił głowę, widać było, jak mu się szczęki ruszają ze
zdenerwowania.
— Moja mama jest chora na serce... — powiedział.
— Ja się nie dziwię! — krzyknęła pani Chrzanowska. — Mnie diabli biorą, choć
mam do czynienia z tobą tylko przez godzinę, co dopiero musi się dziać z twoją
matką! A poza tym, znam się na takich wykrętach. Wasze matki zawsze są chore na
serce, jeżeli się żąda od was, aby przyszły! Przykro mi, Henryku, ale nie dam
się nabrać! Jutro o ósmej masz być w szkole razem z matką albo z ojcem.
— Tata wyjechał służbowo.
— Powinnam była to przewidzieć! Mama chora na serce, tata wyjechał służbowo.
Ciekawe, skąd ja znam ten tekst? Powiedziałam: jutro o ósmej.
Henio usiadł skwaszony. Nawet o riflach zapomniał. Kiedy sobie przypominam
wszystko, co wygadywał, to się w końcu nie dziwię pani Chrzanowskiej, że ją
diabli wzięli...
2-
i9
— Ja też się nie dziwię! — zawołałam. — Lubię Heńka, ale pani Chrzanowska miała
rację!
Jasiek przez chwiłę patrzył na mnie tępo.
— To jeszcze nie koniec tej historii — powiedział nagle. — Koniec jest zupełnie
idiotyczny.
— Jaki?
Jasiek sięgnął po talerzyk, wyskrobał łyżeczką resztę jajecznicy, zjadł. Potem
wyjął z kieszeni pilnik do paznokci, nachylił się i zawzięcie piłował nim nogę
stolika. Wszystko to oznaczało, że Jasiek „zbiera się w sobie". On zanim coś
powie do rzeczy, zawsze musi „zebrać się w sobie", już dawno zauważyła to nasza
Agata. Wreszcie Jasiek kaszlnął, jak gdyby te słowa, które miał wypowiedzieć,
nie mogły mu przejść przez gardło.
— Więc teraz będzie prolog — szepnął.
— Epilog. Prolog jest na początku.
— Epilog — poprawił się. I oto epilog okazał się taki:
Epilog
Kiedy wychodziliśmy ze szkoły, Heniek Królik podszedł do mnie i powiedział:
— Ty, stary, słuchaj! Co ja mam teraz zrobić?

Strona 6

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

— Musisz przyjść z mamą, Chrzanowska ci me popuści, znasz ją. Lazł obok mnie,
lazł, gadać mu się wyraźnie me chciało. Wreszcie odezwał się.
— Jedno w tym wszystkim jest denne, wiesz?
— Co?
— A to, że mój ojciec naprawdę wyjechał, a mama jest chora. I to ciężko...
Leźliśmy nic nie mówiąc, bo niby co ja miałem Heńkowi powiedzieć? Heniek jak
gdyby kamienie dźwigał, a ja mu pomóc nie mogłem. Kiedy wszedł do swojej bramy,
obejrzałem się za nim. Te rifle już mu się trochę świecą na siedzeniu, ale co mu
po riflach.,.1
20
— Umyj talerzyk... — powiedziałam. — Tylko uważaj, żeby ci z rąk nie wyleciał.
Słyszałam, jak Jasiek odkręcał kran w kuchni, jak szczękał tym jednym
talerzykiem, jak gdyby to był serwis na dwanaście osób. Potem wszystko ucichło,
jeszcze tylko skrzypnęły drzwi do łazienki. Raz, drugi. I nagle mój brat zjawił
się w pokoju, wprowadzając mnie w ostateczne zdumienie. Był w białej koszuli, w
której prawie nigdy nie bywał, i w krawacie, co już było samym szczytem. A płowa
czupryna leżała mu na głowie grzecznie.
— Coś ty...? — zapytałam z przerażeniem.
— Idę do Chrzanowskiej.
— Ty?
— Ja.
I nagle wydał mi się dziwnie do kogoś podobny. Nawet nie z wyglądu, od razu
wiedziałam, że wygląd nie ma z tym nic wspólnego. To ten smutek, ta odwaga, z
którą szedł prosto w paszczę lwa, czy może ściślej w paszczę pani Chrzanowskiej.
Patrzyłam na niego przez chwilę. Potem wyszedł, a ja ciągle jeszcze nie mogłam
uprzytomnić sobie, kogo mi przypominał, z kim mi się kojarzył. Dopiero po jakimś
czasie zrozumiałam i długo nie mogłam w to uwierzyć. Ale tak było. Ten Jasiek
stojący w drzwiach przypominał mi „Romea z klasy skrzypiec". Tamten postąpiłby
podobnie.
Wszyscy już leżeli w łóżkach, kiedy mama usiadła przy mnie. Opowiedziałam jej
historię z piorunem, powtórzyłam obydwa epilogi. Mama uśmiechnęła się, ale nie
do mnie, do siebie. Uśmiechnęła się tym okropnym uśmiechem, którego nie znoszę
od dziecka, bo mama zawiera w nim całą swoją „wyższość, dojrzałość i
doświadczenie", jednym słowem, daje do zrozumienia, że uważa swojego rozmówcę za
pętaka. Przyznaję, że ostatnio bardzo rzadko częstuje mnie
21
czymś takim, cały ładunek przekazując bliźniakom. Tym razem jednak uśmiechnęła
się tak do mnie.
— Czy ty doprawdy nie zauważyłaś do tej pory, że Jasiek jest podwójny?
Nie zauważyłam. Dla mnie Jasiek był zawsze pojedynczy, nie miał żadnej drugiej
twarzy, czy jak tam. Był, jaki był. Trudny do wytrzymania w domu i bardzo
lubiany poza domem. Ale pojedynczy.
— Podwójny! — powiedziała mama. — Trzeba go tylko dobrze poznać.
— Przecież go znam! Od piętnastu lat go znam! — zawołałam. — I przez te
piętnaście lat ani razu nie przyszło mi na myśl, że on może zrobić cokolwiek dla
kogoś, a nie dla siebie! Że może przejąć się cudzym kłopotem, czyjąś chorą
matką, że może się włączyć do spraw, które go bezpośrednio nie dotyczą! Zawsze
jest taki drewniany, nieczuły...
Mama uśmiechnęła się znowu. Widocznie miała zamiar odbić sobie cały ten okres, w
którym oszczędziła mi tych okropnych uśmiechów.
— Jest po prostu skryty. I nieludzko wstydzi się okazywania jakichkolwiek
uczuć. Może uważa, że to niemęskie, a może wydaje mu się, że nie licuje z
godnością sportowca, od którego wymaga się kondycji, a nie rozmazania...
— Wcale nie był rozmazany, kiedy wybierał się do pani Chrzanowskiej. Właśnie
jakiś zwarty w sobie, przejęty, skupiony. On się chyba w ogóle nie potrafi
rozmazać.
— Potrafi.
— Jasiek?
— Jasiek. Rozmazał się bardzo niedawno. Kiedy zawiadomiono nas o twoim wypadku.
Siedziałam jak odrętwiała. Agacie trzęsły się ręce i broda. Tata dopadł
telefonu, ale długo nie mógł nakręcić numeru, bo palec nie trafiał na
odpowiednie cyfry. A Jasiek płakał.
22
— Płakał? — coś głupio załaskotało mnie w gardle.
— Kiedy czytałaś mi „Romea z klasy skrzypiec", pomyślałam, że ten chłopiec ze
szkoły muzycznej ma bardzo wiele cech wspólnych z Jaśkiem — powiedziała mama,
odbiegając truchcikiem od Jaśkowych łez.—Czy to podobieństwo wyszło ci
bezwiednie?

Strona 7

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

Jasne, że bezwiednie. Przecież tamten chłopak, wrażliwy i subtelny, był zupełnie
inny niż mój zwariowany brat. Z odległości dwóch lat, które dzielą mnie od
napisania „Romea", widzę zresztą, że mój skrzypek w życiu byłby w ogóle nie do
zniesienia. Może więc Jasiek ma rację, chowając przed nami coś niecoś? Ale
przesadza trochę. Może nawet bardzo przesadza. Biedna Agata! Gdyby wiedziała,
kogo wielbi, wielbiąc „Romea", straciłabym w sekundę swoją najwierniejszą
czytelniczkę.

Katar nie jest chorobą twarzową. Agata chodzi ze spuchniętym nosem,
zaczerwienionymi oczami. Dzisiaj mama pozwoliła jej zostać w domu, chociaż Agata
nie ma gorączki. Już z samego rana zjawiła się w moim pokoju i, usadowiwszy się
wygodnie w fotelu, zażądała kategorycznie:
— Zajmij się mną. Jęknęłam.
— No, zajmij się mną! Widzisz przecież, że jestem chora — zamiauczała. — Z nosa
mi kapie, z oczu mi kapie, życie jest podłe...
Na szczęście uprzytomniłam sobie, że już od lat najlepszym sposobem na
„zajmowanie się" Agatą jest po prostu słuchanie tego, co ona mówi.
— Co u ciebie słychać, siostro? — zapytałam podstępnie.
— Eee, marnie — Agata zebrała włosy i związała je czarną aksamitką. — Czy ten
koński ogon jest już do czegoś podobny, czy jeszcze nie?
— Możesz się tak czesać, nie lubię tych twoich włosów dookoła twarzy, masz na
to zbyt pełną buzię.
— Niestety — zgodziła się Agata. — Ale żeby się odchudzać, trzeba mieć
charakter. Ja dysponuję wyłącznie apetytem — stwierdziła samokrytycznie. — Co
prawda pani od wychowania obywatelskiego uważa, że mam charakter, tyle tylko, że
zły.
27
— Przesada — mruknęłam niechętnie.
— Ona twierdzi, że my wszyscy mamy wyjątkowo złe charaktery. Całe nasze
pokolenie, czyli przyszłość narodu. Nadzwyczajni to my nie jesteśmy, zgoda, ale
przecież nie tacy znowu podli. A ona mówi, że zachowujemy się jak urodzeni w
niedzielę.
— Co to znaczy? — spytałam.
Agata kichnęła, wytarła nos i jedną łzę, którą katar wycisnął jej z oka.
— To znaczy, że jesteśmy leniwi, wygodni, że chcemy -całą robotę zwalać na
innych, a sami mc nie robić. To podobno jest charakterystyczne dla ludzi
urodzonych w niedzielę. Pytałam mamy. My z Jaśkiem urodziliśmy się w piątek. Ja
wiem, że pani od wychowania obywatelskiego użyła przenośni, ale zrozum, że ja
się nie czuję urodzona w niedzielę. Nie mam specjalnie wygórowanego pojęcia o
sobie, ale przecież -się STARAM! Słyszałaś chyba, ze powiedziałam to wielkimi
literami?
— Słyszałam.
— Więc jeżeli się stara m, to znaczy, że nie jest ze mną tak źle. U nas w
klasie bardzo dużo osób stara się wyrosnąć na porządnych ludzi. Ale czasami to
właśnie tamci nam przeszkadzają.
— Jacy tamci?
— Dorośli. Chyba wiesz, skąd mi się wziął ten katar?
— Nie wiem.
— Z pracy społecznej. Sprzątaliśmy boisko. W rogu, tuż przy placu do siatkówki,
była wielka kupa piachu. Wiecznie nam się ten piach nasypywał do tenisówek,
kurzyło się w czasie upału, więc pomyśleliśmy, że można wreszcie uprzątnąć to
wszystko. Pani od wychowania obywatelskiego, która była odpowiedzialna za
wszystkie prace społeczne podejmowane z inicjatywy naszej klasy, powiedziała, że
to nawet dobry pomysł i żebyśmy się wzięli do roboty. Cale
28
jedno popołudnie nasza klasa latała z wiadrami pełnymi piachu. Od boiska do tego
domu, który stawiają naprzeciwko naszej szkoły. Przenieśliśmy piach na teren
budowy, bo był tam potrzebny. Spociliśmy się, złachali, ja dostałam kataru, a
Marcinkiewicz nawet wylądował w szpitalu, ale nie wiadomo z jakiego powodu,
niektórzy mówią, że ma świnkę. A Ryskę to następnego dnia tak bolały plecy, że
się w ogóle wyprostować nie mogła. Ale wszystko byłoby świetnie, gdybyśmy
wczoraj nie zobaczyli, że cały nasz piach wrócił na boisko. Ci z „c"
przytaszczyli go z powrotem. Także w ramach prac społecznych, oczywiście. Bo
okazało się, że piach był potrzebny. Pan od wuefu powiedział, że będzie się
budować skocznię do trenowania skoku w dal. W ten sposób i nasza klasa, i „c"
wykonały po jednej pracy społecznej, ale gdzie tu jest sens, pytam? Dlaczego
pani od wychowania nie uzgodniła wszystkiego z panem od wuefu, tylko napuściła
nas na ten piach?

Strona 8

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

— Pewnie zapomniała.
— Zapomniała! Dobra jesteś!
— Każdemu może się zdarzyć, Agato, nie bądź już taka twarda dla tej pani od
wychowania. Każdemu może się zdarzyć, powinnaś to zrozumieć!
— To niech chociaż nie mówi, żeśmy się urodzili w niedzielę! Co z tego, że ona
się urodziła w poniedziałek czy w czwartek? Tak samo się zagapią jak my. I teraz
to ona już z nami przegrała na amen. Żadna siła nas nie zmusi do podjęcia pracy
społecznej! Żadna!
Wyjęłam z szufladki cukierki i rzuciłam Agacie krówkę.
— Nie zatkasz mnie — odparła — żadną krówką. I mowę tronową też możesz sobie
darować. Palca do niczego nie przyłożę. Będę sobie urodzona w niedzielę i cześć!
— Głupia jesteś — powiedziałam — i nic nie rozumiesz.
— Możliwe. Taka już umrę. Głupia i niczego nie rozumiejąca.
29
— Na pewno — zgodziłam się ochoczo. — Jeżeli dalej będziesz myliła adres.
— Jaki adres?
— Dla kogo pracujecie społecznie? Dla pani od wychowania obywatelskiego?
— Ale ona nami kieruje.
— Jest tylko pośrednikiem, być może, złym pośrednikiem — przyznałam — ale to
nie powinno wam przesłaniać prawdziwego adresata...
Agata wzruszyła ramionami. W milczeniu żuła swoją krówkę, od czasu do czasu
pocierała chusteczką zaczerwieniony nos, biedna ofiara pracy społecznej.
— Ona też nosiła piasek — powiedziała nagle Agata. — Ta nasza pani od
wychowania. Mówię ci, jak wyglądała! — parsknęła. — W spodniach była, a
siedzenie ma przecież jak ten fotel. Karykatura!
— Aga! — krzyknęłam. %
Ta złośliwość nie była podobna do Agaty.
— Nie cierpię jej. I nie myśl sobie, że tylko z powodu głupiego piachu. Mam
jeszcze inne.
— Jakie?
Przez chwilę Agata patrzyła na zielone liście, które wystrzeliły wczoraj z
pączków kasztanowca.
— Nie powiem ci — Odparła wreszcie. —-Nawet mnie nie proś.
Nie miałam zamiaru prosić. Świetnie wiem, że ma się czasami własne sprawy, o
których nie sposób mówić głośno. Ja też mam takie, ale szczerze mówiąc, nie są
to dobre sprawy. O dobrych człowiek mówi. Zwłaszcza o takich, które stawiają go
w korzystnym świetle. Każdy z nas jest trochę aktorem, może to mija z wiekiem, a
może i nie. Nawet dorośli chyba starają się również o to korzystne oświetlenie.
— Pewnie powody, dla których nie cierpisz pani od wy-
3(J
chowania, są nieistotne. I dlatego nie chcesz o nich mówić — powiedziałam.
— Może... — przyznała Agata niechętnie.
I właśnie wtedy trzasnęły drzwi wejściowe i do domu wpadł Jasiek.
— Zapomniałem drugiego śniadania! — krzyknął z kuchni. — Agawa, historyca
chciała cię pytać!
— A poza tym coś się działo?
— Pani od wychowania przesyła ci pozdrowienia. — Jasiek wsunął głowę do naszego
pokoju. — Powiedziała, że jest jej przykro, bo na pewno zaziębiłaś się przy
noszeniu piasku. Była w szpitalu u Marcinkiewicza. To jest równa babka, wiecie?
Najrówniejsza nauczycielka w naszej budzie. Zaniosła mu cztery pomarańcze.
Ględzion był tam akurat i widział.
Spojrzałam na Agatę. Była wściekła.
— Skończ tę mowę — warknęła.
— Dlaczego?
— Cztery pomarańcze! Tanio się sprzedajecie!
— Wcale się nie sprzedajemy!
— Jak to nie? Wczoraj wszyscy byli przeciwko niej. A dzisiaj za cztery
pomarańcze śpiewacie inaczej.
— Nie za pomarańcze. — Jasiek wyjął z plastykowej torebki kanapkę z serem i
mówił teraz z pełnymi ustami. — Ledwie przyszła na lekcję, zaraz przeprowadziła
samokrytykę.
— Najłatwiej... — mruknęła Agata.
— Najtrudniej! — zawołał z głębokim przekonaniem Jasiek.
Schował do kieszeni torebkę z kanapkami.
— Spływam. Zaraz będzie dzwonek na lekcję. Powiedzcie mamie, że ja dzisiaj
później wracam, bo mam się widzieć z tym gościem z telewizji.
— Słyszysz go? — roześmiałam się.— Hanuszkiewicz!
31

Strona 9

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

— Żeby! — odparła Agata. — Jestem pewna, że dostanie czkawki w połowie
wypowiedzi!
Jasiek już nas nie słyszał, dudniły na schodach jego szybkie kroki, potem na
dole huknęły drzwi.
— Chryste, jaki on jest głupi! — jęknęła Agata nabożnie. — Że też takiego
głupiego chłopaka chcą pokazywać w telewizji! I na pewno będą o nim dobrze
mówili, jakby było o kim. W co on się ubierze? — zainteresowała się nagle. —
Chyba w białą koszulę. Krawat też weźmie.
— Mamie powiedział, że włoży sweter.
— Przecież jego sweter jest pocerowany na łokciach! — oburzyła się Agata.
— Łokci nie musi wsadzać do kamery, może je schować. Mnie się zdaje, że ma
rację. W swetrze będzie wyglądał najlepiej.
— Ale przecież on w nim wygląda jak dziki. Mama mu pozwoliła?
— Mama uważa, że powinien iść w taty koszulce polo.
— Hm... — zastanowiła się Agata. — Wątpię, czy tata mu pożyczy.
— Myślę, że pożyczy. Tata jest bardzo przejęty występem Jaśka w telewizji.
— Wyobrażam sobie, co się będzie działo w klasie! — roześmiała się Agata. —
Wszyscy będą tkwili przy telewizorach, żeby przypadkiem Jaśka nie przegapić! Oby
tylko nie było usterek w programie. Pamiętasz, jak wuj Tomek...?
Pamiętałam, jak wuj Tomek opowiadał o funkcjonalnym urządzaniu mieszkań typu
M-2. W telekinie mieli pokazać odpowiednie propozycje, coś się im jednak
pokręciło i poszedł film o nowoczesnych oborach. Tego dnia wuj Tomek był z
pewnością najpopularniejszym architektem wnętrz w całym kraju.
— Czuję, że Jasiek z czymś się wygłupi przed tą ka-
32
merą i ośmieszy całą rodzinę — powiedziała Agata złowróżbnie. — Sama słyszałam
wczoraj, jak Heniek Królik proponował mu zakład o dwadzieścia złotych.
Rozumiesz, jaka to kupa forsy?
— Co Jasiek ma zrobić za te pieniądze? — zapytałam i prawdę mówiąc ogarnął mnie
niepokój. Mój brat uwielbia zakłady.
— Heniek powiedział, że za te dwie dychy Jasiek musi pokazać mu język.
— No, to niech mu pokaże, o co chodzi? Agata popatrzyła na mnie z politowaniem.
— Oszalałaś chyba? On ma mu ten język pokazać w telewizji! Przed kamerą!
Poczułam, że włosy stają mi dęba na głowie.
— I co Jasiek na to? — zapytałam z przerażeniem.
— Powiedział, że się zastanowi. „Cena jest przyzwoita — stwierdził. — Pomyślę!"
, — Zwariował chyba!
— Zawsze był zwariowany! — zawołała Agata. — I zobaczysz, że on się da złapać
Heńkowi na te dwie dychy. Jest piekielnie łasy na forsę.
— Nie zrobi tego! — zaprzeczyłam gwałtownie. — Nie zrobi tego, chociażby ze
względu na rodziców. Pogadam z nim jeszcze, ale on tego nie zrobi, przekonasz
się!
— Już ty z nim lepiej nie rozmawiaj! Nie wiesz, jaki jest? Jak mu się będzie
mówić, żeby tego nie robił, to już na pewno na złość nam wszystkim pokaże ten
swój obrzydliwy ozór. Zawsze robi na odwrót, niż mu się radzi. Błagam cię, już
ty się w to nie wtrącaj.
Zrobiło mi się gorąco. Agata milczała przez chwilę, w końcu zapytała żałośnie:
— Czy Jaśka wyleją ze szkoły, jeżeli to zrobi?
— On tego nie zrobi! — odparłam z udanym przekonaniem, żeby tylko pocieszyć
jakoś zatroskaną Agatę.
3 Fotoplastykon
33
Wiedziałam jednak, że Jaśka stać na takie „coś" wobec Heńka Królika. Zwłaszcza
jeżeli ten wyasygnuje mu za to dwie dychy. Chociaż Jasiek posiada pewne cechy
„Ro-mea" i chociaż przyszedł na świat w piątek, teoretycznie pod wieloma
względami pasuje do ludzi urodzonych w niedzielę. Bez cienia skrupułów bierze od
mamy pięć złotych za mycie okien, chociaż cała rodzina potępia go za to.
— Pani Kapuścińskiej mama płaci pięćdziesiąt złotych — tłumaczy się Jasiek. —
Ja biorę piątala. Tak więc mama zarabia na tym interesie czterdzieści pięć
złotych. Powinniście być zadowoleni, że tyle forsy zostaje w domu. Nie rozumiem,
o co te pretensje?
— Mógłbyś robić to za dziękuję, a nie za pieniądze! — krzyczy Agata. — To
powinien być twój psi obowiązek! Byś się wstydził!
— Byś się wstydził! Byś się wstydził! — przedrzeźnia ją Jasiek. — Wcale się nie
wstydzę, po prostu lekką ręką daię mamie czterdzieści pięć złotych i w ten
sposób dokładam się do utrzymania rodziny. A ty co? — pyta zaczepnie. —
Dołożyłaś się kiedy?
— Ja mamie pomagam za darmo!

Strona 10

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

— Akurat! Do twojej pomocy to mama jeszcze dokłada! Zdaje się, że już
zapomniałaś, ile mama zapłaciła pani Kapuścińskiej za umycie podłogi po twoim
pastowaniu, kiedy to zachciało ci się cztery pudełka pasty wcisnąć w trzydzieści
metrów kwadratowych parkietu! I ty jeszcze masz odwagę wypominać mi jakieś
głupie pięć złotych!
Tak więc wydaje się rzeczą wysoce prawdopodobną, że Jasiek pokaże Heńkowi
Królikowi język, korzystając z tego wspaniałego środka przekazu, jakim jest
telewizja.
Moje obawy okazały się słuszne. Po południu Agata przepisując notatki z zeszytów
Jaśka znalazła kartkę, z którą natychmiast przyleciała do mnie.
— Samo dno!—zawołała. — Masz, czytaj! I powiedz,
34
czy jest teraz jakaś siła, która mogłaby go od tego powstrzymać? Przeczytałam.
Umowa
My, niżej podpisani, zawieramy następującą umowę:
1. Jeżeli ob. Jan Maciejewski zdecyduje się na pokazanie języka ob. Henrykowi
Królikowi w czasie swego występu w programie telewizyjnym, ob. Henryk Królik
zobowiązuje się wypłacić mu w żywej gotówce zł 20 (słownie: złotych
dwadzieścia).
2. Jeżeli ob. Jan Maciejewski nie pokaże ob. Henrykowi Królikowi wyżej
wymienionego języka, zmuszony będzie do wypłacenia ob. Królikowi Henrykowi sumy
zł 20 (słownie: złotych dwudziestu) w ciągu trzech dni.
3. Jeżeli z przyczyn technicznych obraz telewizyjny ulegnie zniekształceniu i
ob. Jan Maciejewski nie będzie miał możliwości wywiązania się z niniejszej
umowy, zostanie ona rozwiązana.
Podpisy: Świadkowie:
Jan Maciejewski Andrzej Ględzion
Henryk Królik Franciszek
Zebrzydowski
— Zawołaj Jaśka! — powiedziałam.
— Myślisz, że go przekonasz? — zwątpiła Agata. — Nie przekonasz go, siostro!
— Zawołaj Jaśka! — powtórzyłam. — Prędzej mu obetnę język, niż pozwolę na to,
żeby go wywalał w telewizji!
Jasiek wszedł do mojego pokoju z promiennym uśmiechem.
— Chciałaś coś ode mnie? — zapytał miękko.
— Tak. Siadaj.
Usiadł. Wyjęłam spod poduszki dowód rzeczowy.
— Jeżeli zrobisz coś podobnego, Jasiek, to ja ci tego nigdy w życiu nie daruję!
Powiedz, błagam cif, powiedz, że to tylko żarty!
з*
35
Uśmiechnął się.
— Żadne żarty! Co ty myślisz, że ja mu nie pokażę języka? Dlaczego? Dla mnie to
pestka!
— Jasiek! Chybaby ci ten język przez gardło nie przeszedł!
— Przejdzie mi, przejdzie! — odparł z przekonaniem. — Mało razy pokazywałem
Heńkowi język? I to za darmo.
— Ale przecież nie w telewizji! Przecież to wszyscy będą oglądać! I mama, i
tata, i cała rodzina, i znajomi, i wszyscy ze szkoły!
— Eee! — stęknął Jasiek pogardliwie. — Co mi tam!
— Słuchaj..-. — zaczęłam łagodnie. — Pomyśl, jak nam wszystkim będzie strasznie
wstyd. A ten Heniek, przecież on się zwyczajnie bawi twoim kosztem!
— Jak to moim kosztem? — oburzył się Jasiek. — Przecież on mi za to płaci!
Ciężkie pieniądze płaci! Dwie dziekanki!
— Jakie znowu dziekanki?
— No, dwie dychy.
— Jasiek... — zaczęłam znowu. — Ty nie możesz tego zrobić. I ty tego nie
zrobisz, prawda?
— Ja to zrobię, stara, spokojna głowa! — zapewnił, jak gdyby mi właśnie na tym
zapewnieniu zależało.
Złożyłam ręce jak do modlitwy.
— Błagam cię... — jęknęłam. — Błagam cię!
— Cholernie mi przykro, ale muszę ci odmówić — odparł Jasiek.
I nagle przyszedł mi do głowy pomysł, jak mi się zdawało, genialny.
Przypomniałam sobie moją książeczkę PKO. Przekupię Jaśka.
— Dam ci... pięć dziekanek! — powiedziałam. — Pięć, kapujesz? Pięć! — chciałam,
żeby pojął, jaka to zawrotna suma.
36

Strona 11

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

— Pięć? — zdziwił się. — Tak ci zależy na tym moim języku?
— Na tym, żebyś go nie pokazywał — skonkretyzowałam. — Dwie dasz Heńkowi, a
trzy będziesz miał dla siebie.
Chciwość odebrała mu mowę. Milczał przez chwilę i patrzył na mnie spode łba.
— Honor mi nie pozwala! — zakomunikował wreszcie. — Królik powie, że
stchórzyłem. Nie, siostro, dziękuję. Ja doceniam — powiedział dworsko — twoją
wspaniałomyślność, ale niestety...
— Jeżeli to zrobisz, nie odezwę się do ciebie nigdy w życiu! Ani słowem —
zagroziłam. — Wybieraj teraz: albo ja, albo ten twój cały honor!
— Honor, oczywiście! — zawołał Jasiek. — Zawsze mi wszyscy do głowy kładli, że
honor jest najważniejszy! Ile tata sobie języka nastrzępił? Mama ile mi do głowy
na-pakowała? A teraz, jak przychodzi chwila próby, to ja mam zrej terować?
— Honoru to ty dopiero wtedy nie będziesz miał, kiedy ten swój obrzydliwy język
wywalisz! — krzyknęłam niczym Agata. — Za dwadzieścia złotych zrobisz z siebie
durnia, rzeczywiście, honorowa sprawa!
Zmarkotniał. Myślał, aż wymyślił.
— To może wy nie oglądajcie tego programu, co?
— Będziemy oglądać! — odparłam stanowczo. — I ja będę to oglądać zupełnie
spokojnie. Wiem, że nie pokażesz języka Królikowi.
Wstał i spojrzał na mnie z bezdennym smutkiem.
— Pokażę, siostro... — powiedział przepraszająco. — Nie mogę zawieść swoich
kibiców, zrozum...
Odwrócił się, szedł w stronę drzwi i wtedy zadałam mu cios w plecy.
— Ciekawe... — powiedziałam — co na to powie Klaudia...
37
Widocznie trafiłam, bo pochylił się nagle.
— Ona ma poczucie humoru - odparł niepewnie.
— Ja też mam — przypomniałam mu. — Ale mam również poczucie osobistej godności,
której tobie zabrakło. Życzę ci, zęby Klaudia nie była do mnie podobna...
Postanowiłyśmy z Agatą, że nie opowiemy rodzicom o całej tej historii. Jeżeli
Jasiek pokaże język Królikowi, postaramy się wmówić w nich, że widocznie oblizał
się ze zdenerwowania.
Cały następny poranek upłynął nam na rozmyślaniach. Agata była jeszcze bardziej
spuchnięta niż poprzedniego dnia, a mnie też wszystko bolało bardziej niż
zwykle.
Na obiad przyszedł wuj Tomek, na szczęście sam, bez Lilki.
— Łaska niebios! —odetchnęła Agata. —Gdyby Lilka zobaczyła to wszystko,
pomyślałaby, że jesteśmy rodziną psychopatów! Z małżeństwa byłyby nici.
Słyszałam, jak rodzice wyprawiali Jaśka z domu. Pokornie dał się ubrać w taty
polo, do którego mama przyszyła ^iebieską, szkolną tarczę, pokornie zniósł
wszystkie uwagi ^uja Tomka.
— Pamiętaj o tym, co ci wujek mówił — nalegała ziarna —bo pomijając oborę,
wujek wypadł przed kamerą bardzo dobrze!
„Mógł wypaść dobrze — myślałam sceptycznie — bo nie ^liał w kieszeni umowy z
Heńkiem Królikiem."
Jasiek właściwie nie pożegnał się ze mną. Uchylił tylko ^rzwi i mruknął pod
nosem jakieś: „No, to cześć!", którego ^logłam się raczej domyślić niż usłyszeć.
A potem wszyscy ^ rzyszli do mojego pokoju i tata włączył telewizor.
Obejrzeliśmy film rysunkowy, reklamę kawy marago, usłyszeliśmy piosenkę z
ostatniego festiwalu w Sopocie, aż wreszcie ^ odeszła decydująca chwila. Na
ekranie ukazał się redaktor ^iału sportowego, Mrozik, i zapowiedział, że za
chwilę
przedstawi nam juniorów z klubu „Wars", najlepszych spośród najlepszych, sam,
można powiedzieć, kwiat sportowej młodzieży.
Sam, można powiedzieć, kwiat sportowej młodzieży siedział przy stole i miał
bardzo niewyraźne miny. Juniora Janka Maciejewskiego redaktor Mrozik nie
potrzebował nam przedstawiać, dostrzegliśmy go natychmiast, siedział obok
redaktora i uśmiechał się głupawo.
— Jaki fotogeniczny! — ucieszyła się mama. — Prawda, że jest fotogeniczny?
Tata chrząknął z zadowoleniem.
— Owszem, dosyć... — powiedział oszczędnie.
— Mówiłem mu przecież, żeby patrzył w kamerę, a on gdzie się gapi? —
zdenerwował się wuj Tomek.
— I jak się mile uśmiecha — zachwycała się mama, wpatrzona w barani uśmiech
mojego brata.
— Denny! — zawołała Agata.
— Dlaczego tak mówisz, Agatko! — oburzyła się mama. — Nie powinnaś tak mówić,
doprawdy!

Strona 12

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

Patrzyłam na Jaśka i wyobrażałam sobie, jak w sąsiednim domu Henio Królik i
kibice zamierają w oczekiwaniu. Pomału i ja zamarłam, bo oto nagle Jasiek zaczął
nerwowo wiercić się na krześle i przysłaniać usta ręką. Wiedziałam, że przez
cały czas myśli o swoim języku i o tym, w której chwili będzie go mógł najlepiej
wyeksponować. Kątem oka dostrzegłam, że Agata zasłoniła oczy chustecz- ' ką,
najwyraźniej doszczętnie wykończona nerwowo.
— Wywali go... — szepnęła mi do ucha. — Przekonasz się, że go wywali...
Obawiam się, że masz rację... — odparłam równie cicho.
Redaktor Mrozik rozmawiał teraz z młodocianym sprinterem, który nazywał się
Kazimierz Wtorek. Jasiek położył obydwie ręce na Stole i odważnie spojrzał w
kamerę. Po-
39
Widocznie trafiłam, bo pochylił się nagłe.
— Ona ma poczucie humoru — odparł niepewnie.
— Ja też mam — przypomniałam mu. — Ale mam również poczucie osobistej godności,
której tobie zabrakło. Życzę ci, żeby Klaudia nie była do mnie podobna...
Postanowiłyśmy z Agatą, że nie opowiemy rodzicom o całej tej historii. Jeżeli
Jasiek pokaże język Królikowi, postaramy się wmówić w nich, że widocznie oblizał
się ze zdenerwowania.
Cały następny poranek upłynął nam na rozmyślaniach. Agata była jeszcze bardziej
spuchnięta niż poprzedniego dnia, a mnie też wszystko bolało bardziej niż
zwykle.
Na obiad przyszedł wuj Tomek, na szczęście sam, bez Lilki.
— Łaska niebios!—odetchnęła Agata. — Gdyby Lilka zobaczyła to wszystko,
pomyślałaby, że jesteśmy rodziną psychopatów! Z małżeństwa byłyby nici.
Słyszałam, jak rodzice wyprawiali Jaśka z domu. Pokornie dał się ubrać w taty
polo, do którego mama przyszyła niebieską, szkolną tarczę, pokornie zniósł
wszystkie uwagi wuja Tomka.
— Pamiętaj o tym, co ci wujek mówił — nalegała mama — bo pomijając oborę, Wujek
wypadł przed kamerą bardzo dobrze!
„Mógł wypaść dobrze — myślałam sceptycznie ■— bo nie miał w kieszeni umowy z
Heńkiem Królikiem."
Jasiek właściwie nie pożegnał się ze mną. Uchylił tylko drzwi i mruknął pod
nosem jakieś: „No, to cześć!", którego mogłam się raczej domyślić niż usłyszeć.
A potem wszyscy przyszli do niojego pokoju i tata włączył telewizor.
Obejrzeliśmy film rysunkowy, reklamę kawy marago, usłyszeliśmy piosenkę z
ostatniego festiwalu w Sopocie, aż wreszcie nadeszła decydująca chwila. Na
ekranie ukazał się redaktor działu sportowego, Mrozik, i zapowiedział, że za
chwilę
38
przedstawi nam juniorów z klubu „Wars", najlepszych spośród najlepszych, sam,
można powiedzieć, kwiat sportowej młodzieży.
Sam, można powiedzieć, kwiat sportowej młodzieży siedział przy stole i miał
bardzo niewyraźne miny. Juniora Janka Maciejewskiego redaktor Mrozik nie
potrzebował nam przedstawiać, dostrzegliśmy go natychmiast, siedział obok
redaktora i uśmiechał się głupawo.
— Jaki fofogeniczny! — ucieszyła się mama. — Prawda, że jest fotogeniczny?
Tata chrząknął z zadowoleniem.
— Owszem, dosyć... — powiedział oszczędnie.
— Mówiłem mu przecież, żeby patrzył w kamerę, a on gdzie się gapi? —
zdenerwował się wuj Tomek.
— I jak się mile uśmiecha — zachwycała się mama, wpatrzona w barani uśmiech
mojego brata.
. — Denny!—zawołała Agata.
— Dlaczego tak mówisz, Agatko! — oburzyła się mama. — Nie powinnaś tak mówić,
doprawdy!
Patrzyłam na Jaśka i wyobrażałam sobie, jak w sąsiednim domu Henio Królik i
kibice zamierają w oczekiwaniu. Pomału i ja zamarłam, bo oto nagle Jasiek zaczął
nerwowo wiercić się na krześle i przysłaniać usta ręką. Wiedziałam, że przez
cały czas myśli o swoim języku i o tym, w której chwili będzie go mógł najlepiej
wyeksponować. Kątem oka dostrzegłam, że Agata zasłoniła oczy chusteczką,
najwyraźniej doszczętnie wykończona nerwowo.
— Wywali go... — szepnęła mi do ucha. — Przekonasz się, że go wywali...
— Obawiam się, że masz rację... — odparłam równie cicho.
Redaktor Mrozik rozmawiał teraz z młodocianym sprinterem, który nazywał się
Kazimierz Wtorek. Jasiek położył obydwie ręce na stole i odważnie spojrzał w
kamerę. Po-
39

Strona 13

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

nieważ siedział obok Wtorka, widać go było bardzo dokładnie. Przestałam oddychać
i miałam rację, bo Jasiek otworzył usta, lekko co prawda, ale przecież
wiedziałam, po co je otwiera. Za chwilę między jego wargami ukazał się czubek
języka. Ale widocznie Jasiek uznał, że jeszcze nie nadeszła odpowiednia chwila,
bo tylko oblizał się nieznacznie.
— Biedactwo — wzruszyła się mama. — Zaschło mu w gardle ze zdenerwowania.
Mnie też zaschło w gardle. Czułam, że Agacie również. Może tylko jednemu,
jedynemu Heńkowi Królikowi nie, bo przypuszczam, że nawet Ględzionowi i
Zebrzydowskiemu musiało zaschnąć.
Redaktor Mrozik zajął się dziewczyną uczesaną w kucyki, a Jasiek znowu otworzył
usta.
— Boże — jęknęła Agata.
— Nie denerwuj się, Agatko — uspokoiła ją mama. Zobaczysz, że on się nam pokaże
od najlepszej strony.
Jasiek przygryzł zębami dolną wargę, jakby w obawie że ten jęzor sam mu wyleci z
ust w najmniej odpowiednim momencie. Dziewczyna z kucykami nie mogła powiedzieć
prawidłowo słowa: kalkulować. Ciągle mówiła: karkulować, kaikurować... wreszcie
machnęła ręką, uśmiechnęła się bezradnie i „pojechała" dalej. Okazało się, że
ona w żaden sposób nie może sobie wykalkulować, jak najlepiej wychodzi się z
bloków startowych. Wreszcie redaktor Mrozik spojrzał na Jaśka.
— A teraz przedstawiam państwu Janka Maciejewskiego. Jasiek poruszył głową, jak
gęś łykająca kluski. To miał
być ukłon.
— Podobno w szkole koledzy nazywają ciebie Bambusem, czy to prawda?
— Prawda — przyznał Jasiek.
— Może nam opowiesz, skąd wzięło się to przezwisko?
40
— Bambus jest to roślina z rodziny traw — powiedział Jasiek płynnie. — Rośnie w
tropikalnej i subtropikalnej Azji. Charakteryzuje się tym, że jego młode pędy
rosną szalenie szybko, do jednego metra na dobę...
— Cha, cha, cha! — roześmiał się redaktor Mrozik radośnie. — I tu tkwi cała
tajemnica! — odwrócił się w stronę kamery i wyjaśnił nam: — Janek, proszę
państwa, ma obecnie metr osiemdziesiąt osiem wzrostu...
— Dodał mu trochę! — zawołała Agata. — I w ogóle zawracanie głowy! Gdyby Jasiek
rósł w głębi subtropikalnej Azji w tempie jednego metra na dobę, to po piętnastu
latach miałby... zaraz... trzysta sześćdziesiąt pięć razy piętnaście... to jest
trzy tysiące sześćset pięćdziesiąt plus tysiąc osiemset dwadzieścia pięć, to
jest razem... no tak, to prawie pięć i pół kilometra!
— Cicho bądź, Agatko! Nie słyszę, co on mówi! — zdenerwowała się mama.
— Jak godzisz trening z nauką? — zapytał nietaktownie redaktor Mrozik.
— Eeee... — zająknął się Jasiek. — No, jakoś muszę... zdaję sobie sprawę z
tego, że powinienem lepiej, ale...— spojrzał w kamerę i przekazał uroczy uśmiech
ciału pedagogicznemu, które niewątpliwie czyhało przy telewizorach na jego
odpowiedź — ...ale się staram. Za to — ożywił się nagle — moja siostra
bliźniaczka jest pierwszą uczennicą w naszej klasie.
— Idiota! — wrzasnęła Agata. — Dlaczego on mnie miesza w to wszystko! Jeszcze
się będzie legitymował moimi piątkami! Niech lepiej o swoich dwójach poopowiada!
— A to pięknie! — ucieszył się redaktor Mrozik sukcesami Agaty. — Gratulujemy
ci...
— Agato — powiedział Jasiek.
— Agato — powtórzył redaktor Mrozik i uśmiechnął się, demonstrując telewidzom
swoje fenomenalne uzębienie.
41
— Och, jaki on przystojny! — zawołała moja siostra, patrząc na redaktora
Mrozika wzrokiem pełnym nagłego uwielbienia.
— Prawda? — ucieszyła się mama. — I bardzo mu do twarzy w tej tatusia koszulce!
Redaktor przedstawił nam teraz młodocianego trójskoczka, godnego następcę Józefa
Szmidta. Jasiek poprawił się na krześle. Miał już z głowy swoją oficjalną
wypowiedź i mógł spokojnie zająć się wypowiedzią prywatną, skierowaną do Heńka
Królika. I właśnie w tej samej chwili, kiedy błysnęły mu w oczach diabelskie
ogniki, świadczące o tym» że już sobie „wykarkulował" wyjście z bloków
startowych, ta dziewczyna z kucykami pociągnęła go za rękaw. Spojrzał na nią, a
ona, patrząc przed siebie, nie na Jaśka, pokręciła przecząco głową. Wtedy
zmarkotniał i opuścił wzrok.
— Dlaczego ona go zaczepia? — zdenerwowała się mama. — Doprawdy, jakie te
dziewczęta są natrętne!
— Kto to właściwie jest? — zapytałam. — Czy ktoś z was usłyszał jej nazwisko?
Okazało się, że nikt nie usłyszał. Agafa nachyliła się do mojego ucha i

Strona 14

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

wyjaśniła niechętnie, jakby z wahaniem...
— Ja ją znam, to Klaudia, córka naszej pani od wychowania obywatelskiego...
Jedyną piątkę, którą Jasiek może się poszczycić, zawdzięczamy jego sympatii dla
Klaudii, a nie dla przedmiotu. On się tego obywatela naprawdę uczy, ale tylko z
obawy przed kompromitacją.
Znowu zabrzmiała w głosie Agaty nutka złośliwości, tak do niej niepodobna. No
cóż, Jasiek nie pokazał języka Heń-kowi Królikowi. Przegrał zakład. Ale zrobił
to dla Klaudii, nie dla nas. Rozumiałam rozżalenie Agaty, rozumiałam nawet to,
że zamiast wdzięczności dla właścicielki zabawnych kucyków, poczuła do niej
niechęć. Nawet ja pomyślałam sobie przecież mściwie, że jeśli tak, to nie dam
Jaśkowi tych
42
dziekanek na zapłacenie długu. Niech się teraz martwi sam, jeżeli zrobił dla
Klaudii to, czego nie chciał zrobić dla naszej rodziny!
Potem wszyscy przeszli do drugiego pokoju, gdzie mama podała kolację. Zostałam
więc sama i jedząc chleb z białym serem zaczęłam zastanawiać się raz jeszcze nad
Jaśkiem. Zaledwie od kilku dni obserwuję uważniej swój dom, trochę jak gdyby z
boku, i gubię się. Nie wiem, jaki kto jest, do czego zmierza. Na przykład
Jasiek! Raz potrafi mnie chwycić za serce tak, że jestem gotowa darować mu
wszystkie jego wady, to znów rozwścieczyć do tego stopnia, że zapominam o jego
zaletach! Jeżeli to właśnie nazywa się siostrzanym uczuciem, doprawdy jest to
uczucie bardzo skomplikowane.
Pomyślcie tylko, czy powinien mieć piątkę z wychowania obywatelskiego chłopak,
który za marne dwie dychy godzi się na pokazanie języka milionom telewidzów?
Chłopak, który twierdzi, że nie stać go na luksus udziału w pracy społecznej?
Jak mamę kocham, taki chłopak powinien mieć lufę, i to lufę na szynach.

8-й
■s
Czuję się jak pies, który płynie na krze środkiem Wisły. Wszystkiemu jest winna
pani Kapuścińska. Generalne porządki, które rozpętała w naszym domu, przybrały
rozmiary katastrofalnej powodzi. Meble poodsuwane od ścian, zdjęte zasłony, moje
łóżko stojące pośrodku pokoju, wszystko to sprawia, że czuję się fatalnie. Te
generalne porządki nie mają zresztą nic wspólnego z zamiłowaniem naszej mamy do
czystych podłóg i powymiatanych kątów. Tym razem są to porządki, które
poprzedzają wizytę starszego pana. Tym starszym panem jest dyrektor
przedsiębiorstwa, w którym pracuje tata.
— Dlaczego tata go zaprosił? — zdziwiła się Aga.
— Wypadało mu, Agatko! — wyjaśniła mama.
— Nie powinien go zapraszać — stwierdziła moja siostra kategorycznie. — To mi
wygląda na lizusostwo.
— Ależ skąd! Mówię ci, że wypadało...
— W takim razie, dlaczego robi się z tej wizyty takie wielkie halo? Dlaczego,
jak ma do nas przyjść pan Majewski albo pani Truszczyk, to nikomu do głowy nie
przyjdzie, żeby odsuwać szafy, prać zasłony i robić porządki w bibliotece?
— Dlaczego? No, bo widzisz, Agatko, to nie są takie ważne wizyty, jak wizyta
dyrektora. Dyrektor jest tatusia zwierzchnikiem i... — mama urwała w połowie
zdania.
47
— I co? — nalegała Agata.
— No i głupio zapraszać go do domu, w którym jest bałagan!
— A panią Truszczyk to można w same śmieci pakować, tak? — zbuntowała się
Agata. — Przecież to nie ma sensu, mamo! Prędzej pani Truszczyk będzie zaglądała
pod tapczan, żeby zobaczyć, czy przypadkiem nie ma tam kurzu, niż ten stary
ramol!
— Agatko, jak ty mówisz! — zdenerwowała się mama. — Cóż to za brak szacunku dla
starszego człowieka! Wstydź się.
— To tata mówi o nim stary ramol — wyjaśniła moja siostra spokojnie. — Sama
słyszałam. „Ten stary ramol znowu obciął mi premię!" Tak tata powiedział i tego
już się nie da cofnąć, bo zostało w eterze.
— Słuchaj no... — mama podniosła głos. — Ty się uspokój, Agato, i przestań się
mądrzyć! Pamiętaj, że masz się przyzwoicie zachowywać, jak on przyjdzie.
— Będę — uspokoiła mamę Agata. — My na wynos jesteśmy uroczą parą bliźniąt.
Kochającym się rodzeństwem. Możecie być zupełnie spokojni, że będziemy się
ślicznie uśmiechać do pana dyrektora!
1 wtedy mama wyrzuciła Agatę do łazienki. Posiedziała tam, biedaczka, przeszło
godzinę, płacząc prosto do wanny.
— Wszystko się we mnie burzy — mówiła mi później — przeciwko takiej obłudzie!

Strona 15

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

— Tata nazwał go starym ramolem w uniesieniu! — tłumaczyłam Agacie. — Ty w
uniesieniu też mówisz różne rzeczy, prawda? Na przykład o Małgosi. A jednak
uważasz ją za dobrą koleżankę.
"Y Ale nie trzepię dywanów przed jej przyjściem!
— Jak przychodzi pan Majewski, też nic się nie trzepie, sama to przecież
zauważyłaś. Ale przypomnij sobie, że kie-
48
d/ miała do nas przyjść twoja wychowawczyni, to latałaś jak opętana i nawet
zrobiłaś porządek w apteczce!
— Masz rację.— przyznała Agata. — W takim razie to wszystko jest paskudne!
Paskudne, że dla jednych robi się porządek, a dla drugich nie...
Paskudne, nie paskudne, ale w końcu płynę sobie w moim łóżku pośród kataklizmu
porządków.
W południe zjawił się Jasiek w towarzystwie Andrzeja Ględziona. Pani Kapuścińska
nie wpuściła ich do pokoju rodziców, bo pastowała podłogę. Przyszli więc do
mnie. Ględzion usiadł na parapecie okna, przyglądał się chwilę ogołoconym
ścianom i stwierdził:
— To jest fajne mieszkanie.
•— Tak, ale jest nam trochę ciasno — odparłam.
— My też mamy fajne mieszkanie. Do tej pory nie było nam ciasno, ale teraz, jak
mi się urodzi dziecko, to w ogóle nie wiem, jak będzie...
— Jak ci się urodzi dziecko...? — zapytałam, przyglądając się Andrzejowi
podejrzliwie. — Co ty opowiadasz?
— Mówię, że jak mi się urodzi dziecko, to się u nas zrobi beznadziejnie ciasno.
Dziecko musi mieć powietrze, no nie?
— Musi, ale... jakie ty będziesz miał dziecko?
— A skąd to można wiedzieć? Jak ~się urodzi, będzie wiadomo — Ględzion wzruszył
ramionami i spojrzał na mnie z politowaniem, na które chyba nie zasłużyłam. — Są
tylko dwie możliwości — tłumaczył mi jak głupiej — albo będzie chłopak, albo
dziewczyna.
— Jego mama pojechała wczoraj do szpitala — wyjaśnił Jasiek. — Ale jeszcze nic
się nie urodziło, byliśmy tam przed chwilą.
— W szpitalu? .
— No — przytaknął Ględzion. — Jasiek ze mną poszedł, bo nie było wuefu.
4 Fotoplastykon
49
Milczeliśmy przez chwile. Wreszcie Ględzion powiedział:
— Wczoraj kupiłem wanienkę. A dzisiaj idę po pieluchy. Mam kupić dwa tuziny.
— Pójdę z tobą — zaofiarował się nagle Jasiek. — A te wszystkie inne łaszki już
masz?
— Mam. Koszulki, kaftaniki, pieluch tylko za mało, bo podobno takie dziecko
nieprzytomnie siusia.
— Nieprzytomnie — potwierdził Jasiek, jakby sam wychował co najmniej pięcioro.
— Słuchaj, Andrzej... — nie mogłam pohamować ciekawości. — A twój tata...?
— Taty nie ma. Akurat poszedł w kamasze.
— W co?
— W kamasze. Znaczy do wojska — wyjaśnił protekcjonalnym tonem. — Wszystko jest
teraz na mojej głowie... — westchnął ciężko. — Żeby się tylko obyło bez
komplikacji. Ja się rodziłem przez dwie doby — powiedział z dumą. — Ale bez
komplikacji — dorzucił skromnie.
Przez chwilę znowu oglądał nasze ściany, w końcu zakomunikował:
— Do kąpania dziecka będzie przychodziła pani Szpulek.
— Dlaczego? — zdziwił się Jasiek.
— No, bo przez pierwsze dni to mama będzie jeszcze słaba, nie? — spojrzał na
mnie wyczekująco. „
— Oczywiście — przyznałam.
— To ty sam nie możesz wykąpać dzieciaka? Sąsiadkę musisz prosić? — oburzył się
Jasiek.
— Sam to bym się nie podjął... — skrzywił się Andrzej. — Sam to ja bym nie dał
rady.
— Mogę kąpać — zaofiarował się wielkodusznie Jasiek. — Niech się tylko urodzi.
— Co ty wygadujesz! — krzyknęłam.
— O, wielka filozofia! Postawić dzieciaka w wanience, namydlić i spłukaćl
50
— Noworodka? Postawić w wanience? Człowieku! — oburzył się Ględzion. — Przecież
on by ci na nogach nie ustał!
— Faktycznie... — zreflektował się Jasiek. Do pokoju wtargnęła pani
Kapuścińska.

Strona 16

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

— Wyjdźcie stąd! —zawołała wymachując ścierką. — Będę zaciągać podłogę.
— Chodź — mruknął Jasiek, ściągając Ględziona z okna. — Pójdziemy do ciebie i
skończymy robotę.
— Jaką? — zapytałam.
— Sprzątamy — odparł Andrzej stojąc już w drzwiach. — Ja myję okna, a Jasiek
pastuje podłogę.
Wyszli.
— W domu to go kijem trzeba zapędzać do roboty... ■— zaburczała pani
Kapuścińska. — A u Ględzionów robi za darmo to, za co wasza matka musi mu
płacić. Co to? —" zapytała podnosząc z podłogi pękatą kopertę. — Potrzebne?
Był to list Agaty, który wczoraj wieczorem napisała do Anki.
— Potrzebne.
Czytałam już ten list, bo Agata pokazała mi go dzisiaj rano. Ale jeszcze raz
przejrzałam zapisane kartki.
Kochana Aniu!
Bardzo mi się podobał Twój list i cieszę się, że lubisz czytać. Obawiam się
jednak, że nie będę mogła przysłać Ci żadnej z książek mojej siostry, bo one
wszystkie są w brudnopisach.
Ciekawa jestem, czy oglądałaś przedwczoraj w telewizji występ mojego brata? Nie
masz pojęcia, ile zdrowia kosztuje nas ten chłopak!
Może to zbyt mocno powiedziane, ale w każdym razie Jasiek ośmieszył tatusia
doszczętnie. Bo widzisz, idąc tam, Jasiek włożył taty polo. Następnego dnia
wstaliśmy okrop-
51
nie późno i wszyscy latali po mieszkaniu jak wściekli. Tata też latał jak
wściekły, nie zdążył się nawet ogolić.
W ciągu dnia było bardzo gorąco i tata w czasie pracy zdjął marynarkę. Usiadł
sobie przy rysownicy i spokojnie robił jakiś projekt, kiedy do pokoju wszedł
sekretarz podstawowej organizacji partyjnej. Tata opowiadał nam później, że
przez dłuższą chwilę sekretarz przyglądał mu się uważnie, wreszcie powiedział:
„Ja świetnie rozumiem ludzi, którzy chcą się odmładzać, uważam jednak, że
popadacie w przesadę, towarzyszu!" I wtedy dopiero tata połapał się, że na
rękawie koszulki polo przyszyta jest tarcza naszej szkoły. Więc zaczął wyjaśniać
swojemu sekretarzowi, dlaczego i skąd ta tarcza! Ale im dłużej wyjaśniał, tym
bardziej umacniał go w przekonaniu, że nasz Jasiek nie ma żadnej własnej
koszuli, co w końcu świadczy źle nie o Jaśku, lecz o tacie, bo ostatecznie każdy
ojciec powinien dać dziecku to minimum, którym jest koszula.
Najgorsze, że od samego początku tej rozmowy sekretarz wykazywał duże poczucie
humoru, którego tata w ogóle nie dostrzegał. Każde słowo traktował ze śmiertelną
powagą, bo zawsze traktuje ze śmiertelną powagą sprawy dotyczące jego dzieci, to
znaczy, nas. A wszystko dlatego, że my ciągle nie możemy dorosnąć do ideału,
który tata skomponował sobie dla nas, kiedy byliśmy jeszcze w powijakach. Ideał
taty odprułby tarczę od koszulki polo natychmiast po jej zdjęciu, nawet
wyskubałby nitki. Ale Jasiek, gdzie tam! Nic nie odpruł, a skubanie przez myśl
by mu nie przeszło nawet na sądzie ostatecznym. Więc wszystko, co bawiło
sekretarza podstawowej organizacji partyjnej, dla taty było wyłącznie jeszcze
jednym dowodem na to, że jako wychowawca robi zdecydowaną klapę.
Wrócił do domu z samopoczuciem bankruta i wszystkie akcje swojego
przedsiębiorstwa podstępnie chciał sprzedać mamie. „Powinnaś mu powiedzieć... —
mówił. — Musisz mu
52
przemówić do rozumu! — tłumaczył. — Wychowujesz nie-chluja i abnegata!" A potem
rozżalił się okropnie. Już nie mam nic swojego, on mi wszystko zabiera, niedługo
zażąda mojej teczki, bo będzie uważał, że mogę używać zamiast niej worka na
kapcie!" I tu pech chciał, że rozśmieszyła mnie wizja taty idącego do biura z
workiem na kapcie, dyndającym mu u wskazującego palca. Zamiast siedzieć cicho, Z
uszami położonymi po sobie, parsknęłam śmiechem. Tata poczuł się bankrutem do
kwadratu, a co najgorsze, mama zdecydowała się postawić na nogi doprowadzone do
ruiny przedsiębiorstwo. Zostałam wyrzucona do łazienki. Nie wiem, dlaczego moi
rodzice uważają, że łazienka jest jedynym miejscem, w którym mogą ogarniać nas
wyrzuty sumienia. Po kilku minutach wypuszczono mnie stamtąd, a moje miejsce
zajął Jasiek, który usiłował wytłumaczyć tacie, że jeżeli o niego chodzi, to
miał największą ochotę wystąpić przed kamerami w swetrze, i że w takiej sytuacji
całą winę za nie odprutą tarczę ponosi mama. W tym momencie mama wybuchła jak
wybrakowany kineskop. Jasiek siedział w łazience bardzo krótko, bo fakt, że to
on sam powinien odpruć tarczę, był poza wszelką dyskusją i żadne długie
siedzenie na wannie nie było mu potrzebne do obiektywnego stwierdzenia tej
prawdy. Jego droga do Canossy była zatem krótka, a po dojściu na miejsce zastał

Strona 17

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

tam oprócz papieża również swoją siostrę, Agatę. Tata w roli Grzegorza VII był
rewelacyjny.
Pytasz, czy rzeczywiście nie mam żadnego chłopca, który by mi się podobał.
Podoba mi się redaktor Mrozik, ale on nie jest chłopcem. Chłopiec żaden mi się
nie podoba. Obawiam się, ze popełniłam ten sam błąd, który popełnił tata.
Stworzyłam sobie ideał, do którego trudno będzie komukolwiek doskoczyć. Moja
siostra boi się, że pomału zacznę zmniejszać stawiane wymagania. Na razie nie
zmniejszam, być może dlatego, że nie mam komu. Dziewczęta
53
Z mojej klasy kochają się przeważnie w Marku Zarębie, la jakoś nie mogę. Nawet
przez kilka dni starałam się wmówić w siebie płomienną miłość do niego, ale
znudziło mi się.
Wiesz, co lubię? Lubię wieczorem kłaść się do łóżka i marzyć. Wymyślam sobie
przeróżne historie, ludzi, ich imiona, nazwiska, wygląd. Kiedy mama wchodzi do
pokoju, wydaje jej się, że śpię, bo leżę spokojnie, z zamkniętymi oczami i
oddycham równiuteńko, jak przez sen. A w rzeczywistości jestem w moim własnym
kinie, w którym moi aktorzy grają role według mojego scenariusza. Kiedy
opowiadałam o tym Janie, przyznała się, że kiedy była w moim wieku, robiła
podobnie, a nawet i teraz zdarza jej się marzyć sobie wieczorami. Ach, bo to
jest takie ładne! Jana twierdzi. Że chyba dopiero suma życiowych przeżyć i
doświadczeń odbierze nam tę cudowną zdolność do stwarzania sobie własnych
światów. Prawdziwe życie i prawdziwi ludzie wejdą kiedyś na scenę, którą teraz
wypełniają nasze marzenia. Jak będzie wtedy? Jana mówi, Że to zależy wyłącznie
od nas, bo w życiu, tak jak w marzeniach, same piszemy scenariusze. „Tylko
aktorzy, którymi obsadzimy role, mogą okazać się kiepscy!" — mówi Jana. Ale
przecież do nas należy także dobór aktorów.
Czy nie znudziłam Cię tym listem, Aniu? Masz takie ładne imię. Moje imię jest
brzydkie. Tylko tatuś uważa je za najpiękniejsze. Jana i Jasiek odziedziczyli
swoje imiona po naszych rodzicach, mamy więc w rodzinie dwie Janiny i dwóch
Janów. Niestety, ja nie miałam po kim dziedziczyć imienia, bo ma się tylko dwoje
rodziców. A zresztą, napiszę Ci prawdę, chociaż nigdy nikomu nie chwalę się tym.
Bo, szczerze mówiąc, odziedziczyłam swoje imię po kozie. Tak, dobrze
przeczytałaś! Po kozie. Kiedy mój tatuś był młodym chłopakiem, mieszkał przez
jakiś czas na wsi u swojego wuja. 1 wtedy do jego codziennych obowiązków
należało pasienie kozy. Tatuś przywiązał się do niej szalenie, bo
54
podobno była bardzo sympatyczna. Nazywała się Agata. I ja właśnie na cześć tej
kozy... Ale imię, które było dobre dla kozy, nie wydaje mi się najlepsze dla
dziewczyny. W szkole mówią do mnie Agawa.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy pani Kapuścińska zawiesiła firanki, co zwykle jest
ostatnią czynnością przy sprzątaniu. Przez godzinę byłam w domu sama, bo Agata,
obarczona długą listą zakupów, wędrowała po mieście szukając wędzonego łososia,
który na tej liście zajmował miejsce ósme, ale najważniejsze. U nas w domu nikt
nie lubi wędzonego łososia, a jednak zawsze stanowi on centralny punkt
zainteresowań mamy, kiedy sporządza menu uroczystej kolacji. Dziś Agata zdobywa
łososia specjalnie dla usatysfakcjonowania dyrektorskiego podniebienia starego
ramola. Napawa ją to goryczą.
— Burzy się we mnie proletariacka krew! — mówiła wychodząc. — Tak, jakby on nie
mógł zjeść zwyczajnej pasztetówki albo chleba z serem tylżyckim.
Na próżno przypominałam jej tradycje polskiej gościnności, proletariacka krew
Agaty kojarzyła gościnność wyłącznie z serem tylżyckim.
Zauważyłam, że Agata w ogóle lubi powoływać się na naszą babunię ze strony mamy.
Wszyscy bardzo kochamy babunię. Agata jest ogromnie z niej dumna, dumą trochę
pyszałkowatą, którą zazwyczaj słyszy się w głosach tych, którzy mają w rodzinie
bohaterów lub uczonych. Nasza babunia była praczką. Przed wojną i w czasie wojny
zarabiała praniem, bo dziadziuś umarł, kiedy najstarsze z ich trojga dzieci
miało osiem lat. Dopiero kiedy wuj Tomek zaczął pracować, sterta brudnej
bielizny w ich domu stopniowo zaczęła maleć. Potem ciocia Inka wyszła za mąż,
później nasza mama. Teraz babunia dostaje rentę, mieszka ra-
55
zem z ciocią Inką i jej mężem. Ciocia kupiła pralkę. Ale w kuchni do tej pory
stoi wielka tara, której sine żebra spopielacialy już od długiej bezczynności.
Ilekroć jesteśmy u babuni, Agata idzie do kuchni, siada na białym, lśniącym
krzesełku i wpatruje się uważnie w tarę, jak gdyby chciała wyczytać z niej całą
historię babcinego życia, młodości naszej mamy i jej rodzeństwa. Babunia krząta
się po kuchni w swoim białym fartuszku i przyrządza dla nas kolorowe kanapki.
Jajko, pomidor, szynka, szczypiorek, twarożek, papryka. Ruchy babuni są zwinne,
chociaż zgrubiałe w stawach palce sprawiają wrażenie nieporadnych. Agata patrzy

Strona 18

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

na te palce, patrzy na tarę i tak rodzi się w niej coraz większe zrozumienie,
szacunek, coraz większa miłość do babuni. Sympatię mamy do wędzonego łososia
traktuje jako zdradę wszystkiego, w czym mama wyrosła. Zdradę wobec babuni i
tary.
Nic więc dziwnego, że kiedy wróciła z miasta, przyleciała do mnie i zawołała z
tryumfem:
— Nigdzie nie ma tego przeklętego łososia! Byłam we wszystkich delikatesach,
słowo daję! Nigdzie! Czy to nie wspaniale? Jeżeli stary ramol lubi wędzone ryby,
będzie zmuszony skonsumować dobrotliwego piklinga!
Agata podgrzała obiad i właśnie kończyłyśmy zupę, kiedy przy akompaniamencie
wrzaskliwej muzyki z tranzystora wrócił Jasiek.
— Ględzion ma siostrę — zakomunikował głosem pełnym najszczerszej radości. —
Nie macie pojęcia, jaki on jest szczęśliwy!
— Ty masz dwie sióstr}' — zauważyła Agata sceptycznie — ale nigdy nie
słyszałam, żebyś ten fakt traktował jako łaskę niebios.
— Ale Ględzion marzył o siostrze — wyjaśnił istotną różnicę między sytuacją
swoją a Ględziona. — Ona urodziła
56
się przed godziną, waży trzy dwieście i ma metr pięćdziesiąt pięć długości!
— Metr pięćdziesiąt pięć? — zawołałam. — To tyle, ile Agata! Coś ci się
pokręciło!
Jasiek obrzucił Agatę uważnym spojrzeniem.
— Hm... — mruknął. — Faktycznie, coś musi być nie tak. To może ona ma tylko
pięćdziesiąt pięć, bez metra, co? Albo metr bez pięćdziesięciu pięciu?
— Może mieć pięćdziesiąt pięć — zdecydowałam.
— To i tak jest długa, nie? — zapytał z ojcowską dumą. — Ględzion się martwi,
czy łóżko nie będzie za małe. Bo on wczoraj kupił dla niej łóżko. Takie z
wikliny.
— Jeżeli ten nieszczęsny noworodek rzeczywiście ma metr pięćdziesiąt pięć, to
nogi na pewno będą mu wystawały. Łososia nie dostałam — pochwaliła się Agata.
— To fajnie — ucieszył się Jasiek. Nagle, jakby oprzytomniał.
— Rany! Zapomniałem... — złapał się za głowę. — Miałem pójść do fryzjera, tata
mi kazał. Ale baków nie dam sobie ruszyć — powiedział twardo. — Przecież za moje
baki ramol tacie premii me zetnie!
Ramol spóźnił się piętnaście minut. Agata siedziała u mnie w pokoju, kiedy
rozległ się dzwonek. Słyszałyśmy, jak rodzice witają go radosnymi glosami.
— Przed chwilą mama mówiła, że chciałaby mieć już
z głowy tę wizytę. A teraz.....jak się cieszę, że pan się do
nas wybrał, doprawdy. Bardzo nam miło..." — szeptała Agata z okiem
przy dziurce od klucza.
— Cicho bądź, bo jeszcze usłyszy — zlękłam się. — Powiedz, jak on wygląda, Aga!
Widzisz coś?
— Widzę. Jasiek zdejmuje mu płaszcz. Uśmiecha się do ramola, ale podły! Żebyś
widziała, jak się uśmiecha...
— A ten ramol jak wygląda?
57
г przoduje™'}узуЄШ St0i- WyS0ki" Włosy ciemne, aie , ^ kaczego łysy?
Widzisz }ухше?
л^іе ra «sur**w «*>■
Chodź, przywitajЇГЛГтУ d°n0Śne wo^e mamy.-łwiatyl J ИЄ Z Panem '
«taw do wody te śliczne
Agata odsunęła sie nń a • . ч
łóżka. SIC °d drzw' « Podbiegła W mojego
^ЇЇЇЇГьеііГ^ tStr°! 2egnaj! Sł°dlde dziew-cudowne róże, mamo!» к"ШУ W
Wazonie- "Ach, jakie
-ySSądnie domkn?ła dmvi-
Ipochw^-!^ i^rf^^111 jej UkładQy 8h*Ł
Zabrzmiało to ^ do Г* ** ^ czętem posądzać s areeo гя T ^^ SZCZera5' że
™-wyjatkowo udaneg^blier ° "^ ^ mamie
^2^X^0'tr^niosąc w butelce po
wie. °Zę* ° P^kneJ ciemnoczerwonej bar-
— Przyniosłam ci iedna ь
Ramol się wySadził tfk-eąr~P0Wiedziała---J«t ich pięć.
- Sympatyczny? 2Є Są P° d**Metóa złotych.
udaje. £ ГеГь^Г"ieĆ? Sympatyczny- «Je na pewno wywalił na 1его;еГЬГаг^ра1ус-У-
*o złotych ramol o wiele praktyczniej gdvbv • a "^ Agata' ~ В)**У
- Oszalałaś, czy *f" ****** ^ Р°ЙС20сЬУ-
musisz pr^nTć,nze 2lnlb° ПІЄ WyPada- Ale И"» chyba ^ **. I ja STЛїЇЇГ* ^

Strona 19

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

bardZi£J ~
— Skąd wiesz, że pończochy są mamie bardziej potrzebne? — zdenerwowałam
sie.
— Bo widziałam, że dzisiaj nie mogła dobrać żadnej pary, która miałaby znośny
wygląd, stąd wiem.
— A mnie się wydaje, że mamie róże są potrzebniejsze niż pończochy. Właśnie
róże! Właśnie tak ni z tego, ni z owego! Bez żadnej okazji! Ot, po prostu,
przychodzi ktoś i wręcza róże. Mama może mieć wtedy w pończosze oko, od kostki
aż po kolano. Czy ty doprawdy myślisz, że ona już nie ma prawa do róż?
— Nie dogadamy się — Agata zrezygnowała już z dalszej rozmowy — bo ty dzisiaj
jesteś za bardzo romantyczna.
— Wcale nie. Po prostu widzę w mamie człowieka.
— Człowiek musi chodzić w* pończochach — upierała się przy swoim Agata.
— Ale musi również dostawać róże!
— Eee, złościsz mnie. Róże, róże — skrzywiła się. — Boso, ale z różami...
— Głupio się buntujesz, Agato! Bunt wtedy tylko jest dobry, kiedy ma sens.
Wyobraź sobie, na przykład, że taki ramol wzywa tatę do swojego gabinetu i pyta:
„Towarzyszu Maciejewski, powiedzcie mi, proszę, czy wasza żona woli pończochy
jasne czy palone?" A na to tata: „Nie mam pojęcia, dyrektorze! Najlepiej wręczyć
jej sto złotych w gotówce, niech sobie sama kupi!"
— Pewnie — zgodziła się Agata. — Pewnie, że to byłoby najwłaściwsze. Nie
przekonasz mnie. Uważam, że w życiu najważniejszy jest trzeźwy światopogląd.
Potem zamknęła oczy.
— Boso, ale z różami... — powtórzyła melancholijnie. Z zadumy wyrwał ją Jasiek.
— Aga, mama cię prosi! Masz pokazać ramolowi swoje rysunki.
— Dobrze. A potem zaśpiewam mu „Laurę i Filona"
59
л - Nie bądź głunia 7 „■ ykn?ła ze zł°ścią.
ce az do matury. Jdna/ Siedzieli w jednej
'*** ten SIar, nmo, £ZJZ?* °>™ konsternacja.
^e jest Яія™
mł°dy. N ^--Przyznała mama.-jesf , , .
*Je **bto£n °П Г0ЬІ w teJ chwili? ^
^ystkit sźvnavdyWanie '" bawi si? k°bjka jaśka R % . , semafory i Z' yCląSnęU
Ws«ie waLmS 7 °2lOZyIi etatowa jlWOrca A§ata «oi i trąbi ГГ^' ZWotnice. stoł„
,okoinotywa. Kiedv » U nad UCflem jak
TA 2araz' iszczę ch^et, '•Jak JaSJSk f ^ział: _ Z Co tafa na to?
^'edział- ' 7a °lał g0 Poczestować cocktail*,», ,
uuJg namówić g0 ialmó л ■ Г У'" No njc, S0
b° jalC0S d0 Rdzenia kolacji!
I właśnie w tej chwili wszedł do mojego pokoju Jasiek, ciągnąc za sobą starego
ramola. Za nimi wpadła Agata Ramol wyciągnął do mnie rękę gestem szerokim,
przyja. ciełskim.
— Cześć! — powiedział. — Jasiek mnie zapewnił, £e Danj nie będzie się gniewać,
jeżeli tu zajrzę...
Wcale nie miałam zamiaru gniewać się na ramola. prze ciwnie, nagle zrobiło mi
się bardzo przyjemnie.
— Może pan usiądzie? — poprosiłam.
Rozsiadł się wygodnie w fotelu, ku wyraźnemu przera. żeniu mamy, która wolałaby
widzieć go przy stole.
— Zagra pani ze mną w tenisa po powrocie do formv?__
zapytał. — Miałaby pani ochotę? Gram dość podle, ą]e za to z entuzjazmem.
Bogowie! Kilka setów ze starym ramolem to była ostatnia rzecz, o której mogłabym
pomyśleć jeszcze pięć 0}jnilt temu. Ale teraz...?
— Oczywiście! — powiedziałam. — Ale nie wiem, kjeHv wrócę do formy...
— Och! Jestem pewien, że już niedługo! — zawołał г ta kim przekonaniem, że i ja
nagle poczułam się bliska ostatecznego wyzdrowienia.
— Czy pan lubi łososia? — zapytała nagle Agata i „& miechnęła się do ramola
najpiękniej, jak tylko umiała.
— Uwielbiam! — zawołał.
— To straszne! Bo widzi pan, chociaż zbiegałam doi miasta, łososia nie dostałam
— w głosie Agaty brzmiał tak szczery żal, że stary ramol powiedział
pocieszająco:
— Obejdziemy się bez łososia, to doprawdy głupstwo Ale to nie było głupstwo,
obydwie z Agatą wiedziałyśmy
o tym. Ramolowi należał się łosoś. I porządki należały mil się, i krótko obcięte
włosy Jaśka. Wszystko to należało mu się, ponieważ właśnie dzięki niemu
zrozumieliśmy, że d0 póki się kogoś nie pozna, to nie wie się o nim nic. Teraz

Strona 20

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

Gl
nasza wiedza o starym ramolu też nie sięgała zbyt daleko i nie mogliśmy wydawać
żadnych ocen. Bo przecież zanim się kogoś oceni, trzeba go sprawdzić, jak
zadanie z matmy, działanie po działaniu, bo nie w słowach, nie w wyglądzie, ale
właśnie w działaniu sprawdza się człowieka. Czy Agata o tym wie?
PORTKI
WAJDELOTY
/
Agata wróciła ze szkoły z bardzo skwaszoną miną.
— Miałaś jakieś przykrości? — zapytałam.
— Przykrości! — fuknęła. — Jeżeli to można nazwać przykrościami...
— Co się stało?
Agata usiadła na brzegu mojego łóżka, wyciągnęła przed siebie nogi i przez
chwilę oglądała czubki swoich tenisówek.
— Ten idiota znowu rył nosem w śmietniku — powiedziała wreszcie drżącym głosem.
— A cóż ciebie obchodzi pies państwa Dzięgielew-skich? — zdziwiłam się. — Niech
sobie ryje!
— Gdyby to pies państwa Dzięgielewskich rył, to ja bym w ogóle na to nie
zwróciła uwagi.
— A czyj?
— Nasz — powiedziała grobowym głosem.
— Przecież my nie mamy psa!
— Ale mamy brata! I to właśnie nasz brat ryl nosem w śmietniku. Widziałam na
własne oczy. Jak mi wczoraj Gienka o tym opowiedziała, to nie uwierzyłam,
myślałam, że żartuje, bo ona miewa takie głupie żarty. Dzisiaj sama zobaczyłam.
Ryje.
— Ale czego on tam szuka?
— Nie wiem, czego szuka.
— Nie zapytałaś?
5 Fotoplastykon
65
Zapytałam. To mi powiedział: „Pilnuj swojego nosa Zginął mi wczorajszy dzień!"
Nie ruszaj się, Jana, bo zno wu cię wszystko rozboli!
Nie ruszaj się, dobra rada. Jak mam się nie ruszać, kied moj brat właśnie teraz
grzebie w śmieciach wyrzucanyc" przez cały nasz dom?
— Zawołaj go! Wychyl się przez okno i zawołaj! Agata podeszła do okna i
spojrzała w dół.
— Idzie... coś musiał wziąć ze śmietnika, bo ma teczkę jak balon.
c
— - Juz ja się z nim rozprawię! — krzyknęłam, bo ogarniała mnie coraz większa
wściekłość.
W przedpokoju trzasnęły drzwi. Zawołałam Jaśka.
— Chodź do mnie!
— Cześć! Jak się czujesz?
— Co masz v, teczce? — zapytałam ostro.
— Co mam mieć? Książki.
— A oprócz książek?
Spojrzał na Agatę z obrzydzeniem.
— Już ci nagadała, co? Ta ma język, niech ją bogi ko-
— Co masz w teczce oprócz książek? — nalegałam — Czego szukałeś w śmietniku?
Czy ty rzeczywiście musisz grzebać w tych brudach?
— Muszę. Niestety, nie mam ojca alkoholika, wiec mn szę! Szukałem butelek.
— Po co ci butelki?
— Forsa mi potrzebna. Sprzedam butelki i bede miał parę złotych.
— Po co ci pieniądze?
— Mam dług honorowy, nie pamiętasz? U Królika Ale juz mi wystarczy butelek.
Agawa, zrób matmę, bo ja chcę odpisać, a wieczorem nie będę miał czasu.
66
__ Słyszałaś? Jemu już brakuje czasu nawet na odpisanie. Guzik! Zrobię, kiedy
będę chciała. __ Jak uważasz, ale to nie jest społeczne podejście —
oburzył się Jasiek.
Wstał i sięgnął po swoją pękatą teczkę.
.— Idę do sklepu sprzedać szkło. Jakby się kto pytał, będę za piętnaście minut.
A po obiedzie mam zebranie.
— Jakie on ma zebranie? — zapytałam, kiedy Jasiek wyszedł.
— Nie wiem. On mi się nie zwierza.
Mnie się też nie zwierza. Ani mamie. Ani tacie. Może nie zwierza się nikomu, a
może najwięcej wie o nim Andrzej Giędzion? A może ta sprinterka z kucykami,

Strona 21

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

Klaudia? Tak czy inaczej, my nie wiemy, jaki ten nasz Jasiek jest poza
domem.
— Czy ktoś z waszej klasy też ma zebranie dzisiaj po
południu? — zapytałam Agaty. .
— Nie słyszałam, żeby gdzieś się umawiali. I ogłoszeń
też żadnych nie było.
— Więc jakie Jasiek ma zebranie? I gdzie?
— Może w klubie? — podsunęła Agata.
— W klubie on miewa treningi. A powiedział wyraźnie:
„mam zebranie".
Ogarnął mnie dziwny niepokój. Nagle tuż nad moim uchem zadzwonił telefon.
Podniosłam słuchawkę.
— Halo!
Odpowiedziało milczenie. Zapytałam jeszcze raz. I znowu cisza. Dopiero po chwili
dziwny, piskliwy głos zaświdro-wał mi w uchu:
— Jasiek jest?
— Nie ma.
— Aaa... nie ma... To ja nie wiem... bo on kazał zadzwonić...
— A kto mówi?

67
— Ja mówię. Z gangu.
— Z jakiego gangu?
— No, z gangu, ze zwyczajnego.
Głos mógł równie dobrze należeć do dziewczyny, jak do chłopaka. Postanowiłam
więc określić płeć swego rozmówcy zadając proste pytanie:
— A ty jak się nazywasz?
— Gruszka.
Ciągle byłam głupia. Gruszka mógł być chłopcem albo mogła być dziewczyną.
— Jaka gruszka? — zapytałam tępo.
— Zwyczajna! — odparło to „coś" w słuchawce ze zrozumiałym zniecierpliwieniem.
— Szef nic nie kazał powiedzieć?
— Szef-..? — zamarłam. — Masz na myśli Jaśka?
— Jaśka.
— Nie, nic nie kazał.
— To może... tego... to może... — stęknęło — to proszę szefowi powtórzyć, żeby
się już nie martwił o portki dla wajdeloty.
— Dla jakiego wajdeloty?
— No, dla zwyczajnego!
Wszystko było zwyczajne: i gang, i Gruszka, i wajde-lota. Szkoda tylko, że gang
nie kojarzył mi się z Gruszką, a Gruszka z wajdelotą. Musiałam mieć bardzo
ogłupiałą minę, bo kiedy odłożyłam słuchawkę, Agata zapytała z przerażeniem:
— Co się stało?
— Nie wiem. Czyś ty słyszała, żeby Jasiek mówił kiedyś o jakimś gangu?
— O gangu? Nie słyszałam — odparła Agata, a oczy zrobiły jej się okrągłe jak
spodki. — Nooo, jak tak, to Jasiek już na pewno wyleci ze szkoły. Jeżeli okaże
się, że należy
63
do oangu, to wyleci jak dwa razy dwa cztery! — powiedziała złowieszczo.
_ _
__ Przypomnij sobie — nalegałam. — Może ci się cos obiło o uszy?
__ Nic mi się nie obiło — zaprzeczyła Agata kategorycznie. _ Przecież bym
zapamiętała. Ostatecznie, gang to nie jest bułka z masłem, którą się jada
codziennie.
To była prawda, gang nie jest bułką z masłem. Z rozpaczą myślałam o tym.
_ Gdzie on się znowu zapodział? — zdenerwowała się nagle Agata. — Piętnaście
minut już dawno minęło. ' °— Żałuję, że mu nie dałam tych pieniędzy dla Królika.
Mam przecież, mogłam mu dać... — przypomniałam sobie.
— Też coś! — oburzyła się Agata. — A z jakiej racji? Założył się, to niech się
teraz trochę pomartwi. Nie powinnaś mu dać ani grosza. Więcej nie będzie się
zakładał,
zobaczysz.
— Tak mówisz, jakbyś chodziła na „Uniwersytet dla Rodziców"! Nie lubię takiego
mądrzenia się!
— To nie jest żadne mądrzenie się. Gdyby mama tak powiedziała, uważałabyś, że
ma rację.
Agata wyjęła z koszyka swój nieśmiertelny szalik, wełnę i druty. Przez chwilę z
nadętą miną przerzucała oczka. ^

Strona 22

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

— Taki już jest ten mój parszywy los... — powiedziała obrażonym tonem —że
cokolwiek powiem, wszyscy uważają to za głupie. Czasami aż mi się chce płakać,
bo wiem, że właśnie ja mam rację! Ale nikt mi jej nie przyzna, nikt! I zostaję z
tą swoją racją, jak ta czarna owca, jak jakiś tępy baran! Jasiek ci nie
opowiedział, jaką mieliśmy historię w szkole...?
__ Niczego mi nie opowiedział.
_ To posłuchaj, jeżeli chcesz, oczywiście... Spojrzałam na zegarek. Jaśka nie
było już dwadzieścia pięć minut.
69
— Pewnie poleciał do Heńka oddać forsę! — podsunęła Agata. — Nie denerwuj się,
Jana! On tu zaraz wróci i jeszcze na dokładkę będzie w nas wmawiał, że go nie
było tylko dwanaście minut!
— Opowiedz mi szkolną historię, Aga — poprosiłam, uspokojona trochę, bo chyba
tym razem Agata rzeczywiście miała rację.
— Ta historia jest bardzo smutna. Tak smutna, że aż się człowiekowi słabo od
niej robi... — zaczęła Agata.
Historia, od której człowiekowi robi się słabo
Opowiadałam ci już nieraz o jednej dziewczynie z naszej klasy, Mirce
Traczykównie. Tej Mirki nikt nie lubi. a to z tej prostej przyczyny, że ona
zupełnie się do lubienia nie nadaie. Ma w sobie coś dziwnie nieprzyjemnego.
Często zastanawiałyśmy się z Małgośką, na czym to „nieprzyjemne" polega, ale
nigdy nie doszłyśmy do żadnych wniosków. I właśnie cała ta smutna historia ma
ścisły związek z Mirką. A było to tak: wczoraj nie mieliśmy polskiego, ponieważ
pani Rudzikowa dostała zwolnienie, dziecko jej zachorowało. Nikt z nas nie życzy
źle dziecku pani Rudzikowej, ale ucieszyliśmy się strasznie, że nam polski
przepada, bo właśnie przyjechał cyrk rumuński i chcieliśmy pognać na plac, żeby
obejrzeć zwierzęta, póki Rumuni nie skończą stawiać ogrodzenia. Mieliśmy już
teczki zapakowane — polski jest we wtorki ostatni — kiedy do klasy wpadł jak
wariat Franek Zebrzydowski i wrzasnął:
— Ludzie! Jeżeli chcecie zobaczyć słonie indyjskie, to w nogi, bo geografica
powiedziała, że przychodzi do nas na zastępstwo! Kto zwieje, dostanie dwóję! —
zaznaczył lojalnie i złapał swoją teczkę. — A kto nie zwieje, może się
zaangażować do rumuńskiego cyrku w charakterze tresowanego prosięcia — dorzucił.
Mnie słonie indyjskie nie interesowały, ale okropnie chciałam zobaczyć czarne
pudle. Iśka widziała je idąc do szkoły, biegały po swoim wybiegu i strasznie się
wygłupiały, gdy ktoś do nich zaszczekał. Z okien naszej klasy było widać, że
Rumuni kończą już stawiać ogrodzenie i że w każdej chwili dostęp do pudli może
być odcięty. Więc ja chyżo wepchnęłam do torby „Syzyfowe prace"
70
j życząc zdrowia dziecku pani Rudzikowej, rzuciłam się do drzwi, przy których
był straszliwy tłok i straszliwy wrzask, bo Franek trenował ryki sonia, a Iśka
już zaczęła szczekać do czarnych pudli, chociaż one z pewnością nie mogły tego
szczekania usłyszeć.
Zamek w drzwiach zaciął się i nie mogliśmy wyjść na korytarz. Jasiek usiłował
otworzyć wytrychem, a wszyscy walili go po plecach, jakby to mogło przyspieszyć
całą sprawę. I wtedy zauważyłam Mirkę Traczyk. Stała obok mnie, torbę
przewiesiła przez ramię i patrzyła przed siebie drętwo. Jednak zauważyła jakoś
mój wzrok, bo powiedziała:
— Jak tak, to ja zostanę na drugi rok...
— Dlaczego? — zdziwiłam się.
— Bo geografica mi powiedziała, że jeżeli oberwę jeszcze jedną dwóję, to mnie
nie przepuści.
— Tylko tak mówi! — pocieszyłam Mirkę. — A jak przyjdzie co do czego, to jakoś
tam będzie! Zobaczysz.
— Nie — odparła Traczykówna. — Geografica powiedziała, że jeszcze jedna dwója
definitywnie przekreśla moje szanse. I mnie to powiedziała, i mojej mamie.
Przyznam się. że w tym momencie trochę mi się odechciało oglądania czarnych
pudli, ale zaczęłam się obawiać, że klasa tak łatwo ze słoni indyjskich nie
zrezygnuje.
— Słuchajcie! — krzyknęłam „używając" wszystkich decybeli, na jakie było mnie
stać. — Słuchajcie, ja myślę, że my musimy zostać, bo... — coś tam jeszcze
krzyczałam, ale nikt mnie nie słyszał, nikt, bo taki był wrzask.
Wtedy wskoczyłam na ławkę, żeby chociaż uwagę na mnie zwrócili. I znowu się
rozdarłam:
— Traczykówna zostanie na drugi rok, jeżeli zwieje! Słyszycie? Jeżeli
Traczykówna zwieje, zostanie na drugi rok, bo geografica wrzepi jej lufę!
Bogdan Kmiecik usłyszał.
— To niech nie zwiewa, kto jej każe? — zapytał. Spojrzałam na Mirkę.

Strona 23

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

— Zostań — powiedziałam.
— Coś ty — fuknęła na mnie. — Sama? Za kogo ty mnie masz?
— Nie będą mieli do ciebie pretensji, przecież to w końcu zrozumiałe, że musisz
zostać.
— Na jakiej planecie tyś się urodziła, Agawa? Chyba nie na Ziemi. Na Ziemi za
takie rzeczy człowieka potępia się na zawsze.
Coś jej tam jeszcze tłumaczyłam, podczas gdy Jasiek dłubał wy-
71
trychem w zamku, ale mętnie tłumaczyłam, bo przecież Mirka miała rację. Nawet po
piętnastu latach mówiłoby się: „Pamiętacie Mirkę Traczyk? To było prosię! Jedna,
jedyna została w klasie, kiedy wszyscy zwiewaliśmy z geografii!" Nie mogłam się
dziwić Mirce, że nie miała ochoty właśnie w ten sposób zapisać się w pamięci
trzydziestu dwóch osób.
— Kto zostaje?! — krzyknęłam i nagle zrobiło się cicho, jak makiem zasiał, bo
właśnie w zamku coś zgrzytnęło i Jasiek ostrożnie przekręcał wytrych. Wszyscy
wlepili wzrok w jeden punkt, bardzo odległy od miejsca, w którym stała Mirka
Traczyk. Zeskoczyłam na podłogę.
— Chyba zostanę z tobą — powiedziałam. — I namówię też Małgorzatę...
Jasiek otworzył drzwi. Zobaczyłam, jak Małgośka wypadła na korytarz, a za nią
runęła reszta, zakotłowało się w przejściu jak pod Cecora, bo akurat rozległ się
dzwonek na lekcję.
— Wychodź — powiedziała Mirka. — Nie namyślaj się, tylko wychodź.
— Zostanę — odparłam, chociaż nogi same niosły mnie za klasą, już nawet nie z
powodu tych czarnych pudli, lecz ze względu na solidarność.
— Idziemy — popchnęła mnie Mirka. — Musisz być solidarna! — powiedziała to
głośno i gorzko.
— Więc będę solidarna w stosunku do ciebie — zdecydowałam się ostatecznie — i
nie pójdę!
— Sama widzisz, że nie ma solidarności w stosunku do jednej osoby — powiedziała
wtedy Mirka. — Okazuje się, że jest tylko solidarność w stosunku do tłumu. Ja
idę.
Tłum kłębił się już w końcu korytarza i chyba po raz pierwszy w życiu
nienawidziłam i Jaśka, i Małgośki, i Ględziona — chociaż on jest taki porządny —
i Iśki, i Zenki, i Włodka, wszystkich ich nienawidziłam za te okropne dwa
zdania, które powiedziała Mirka Traczyk. Bo przecież jest solidarność w stosunku
do jednej osoby. Musi być, bo cóż warta byłaby bez niej miłość, przyjaźń i
koleżeństwo? Szkoda tylko, że łatwo zgubić się w tym wszystkim, jak w jakimś
labiryncie. Może to, co wymyśliłam, jest bezdennie głupie, ale wydaje mi się w
końcu, że być solidarnym to znaczy podtrzymywać kogoś w dobrym i powstrzymywać
go od złego. Niestety, nie mogłam powiedzieć tego Mirce, bo przecież całe to
zdanie brzmi jak morał z czytanki dla pierwszaków. Albo jeszcze gorzej. Tak czy
siak, udało mi się nakłonić Mirkę do zo-
72
stania w klasie. Usiadłyśmy sobie na pierwszej ławce, a smutno nam było jak na
pogrzebie. Geografica w ogóle nie przyszła. Pewnie widziała przez okno pokoju
nauczycielskiego, jak całą naszą klasę solidarnie wywiewało w stronę cyrku. No i
przez myśl jej nie przeszło, że ktoś mógł się wyłamać i zostać. Czy to nie
przewrotne?
Nie odezwałam się ani jednym słowem, kiedy Agata skończyła opowiadać mi swoją
szkolną historię. Tak świetnie wyobrażałam sobie, jak ta biedna Mirka Traczyk
stoi z torbą przewieszoną przez ramię i słucha ryku klasy. I Agatę wyobrażałam
sobie, wskakującą na ławkę, i Jaśka pochylonego nad zamkiem, wiercącego w mm
wytrychem. Ale właśnie w tej chwili, w której wyobrażałam sobie Jaśka, ogarnęło
mnie bezgraniczne wprost przerażenie. Bo nie przesłyszałam się, Agata mówiła
zupełnie wyraźnie: „Jasiek usiłował otworzyć zamek wytrychem!"
— A skąd on miał wytrych?! — krzyknęłam nagle. Agata podniosła wzrok znad
swojego szalika.
— Zrobił sobie na zajęciach technicznych — powiedziała spokojnie.
— 1 pan mu na to pozwolił?
— Pan wtedy chorował. Każdy mógł robić to, na co miał ochotę. Jasiek miał
ochotę na wytrych.
— I ty mówisz o tym tak, jakbyś uważała za rzecz zupełnie naturalną, że twój
rodzony brat chodzi z wytrychem w kieszeni?
— A co w tym złego? Wytrych jest naprawdę bardzo pożyteczny. Nie masz pojęcia,
ile razy dostawaliśmy się do domu właśnie dzięki wytrychowi — tłumaczyła Agata,
machając zawzięcie drutami — wiecznie przecież zapominamy
kluczy.
— Wytrych to jest złodziejski wynalazek. Jakby ktoś znalazł u Jaśka wytrych,

Strona 24

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

mógłby posądzić go, że jest złodziejem, miałby święte prawo!
73
— Złodziejski wynalazek? — zdziwiła się Agata. — Mam w takim razie dużo
szacunku dla złodziei. Złodziej, który wymyślił wytrych, powinien być honorowym
członkiem klubu racjonalizatorów!
— Przestań! — krzyknęłam przygnębiona do reszty beztroską mojej siostry. — Nie
dość, że ten dureń należy do jakiegoś gangu, to jeszcze włóczy się z wytrychem.
— Ach... o to ci chodzi — oprzytomniała wreszcie Agata. — Yyyyy... — jęknęła. —
Wiesz, że to rzeczywiście okropne.
W tej samej chwili usłyszałyśmy, że ktoś otwiera wejściowe drzwi, a potem coś z
hukiem spadło na podłogę, to Jasiek wszedł do domu. Agata odłożyła druty i
wsunęła rękę do kieszeni fartucha.
— Ja mam klucze... — szepnęła. — Otworzył wytrychem, łobuz!
— Jasiek! — zawołałam.
— Królika mam z głowy — zakomunikował wchodząc — i jeszcze mi starczyło na wodę
sodową z sokiem.
Nie wiedziałam, od czego zacząć. Od Gruszki i wajde-loty czy od wytrycha.
Wściekłość paraliżowała mi szare komórki.
— Jasiu — powiedziałam łagodnie — usiądź tu, koło mnie, dobrze?
Usiadł. Uśmiechnęłam się do niego dobrotliwie, tak jak się pewnie uśmiecha
psychiatra do pacjenta.
— Jasiu, czy możesz mi powiedzieć, kim jest Gruszka?
— Owocem — odparł z wyrazem bezdennego zdumienia w oczach. — Dlaczego pytasz?
— Nie czym, tylko kim? — sprostowałam. — Dzwoniła tu do ciebie jakaś Gruszka.
— Aaaaa!—zawołał Jasiek radośnie. — Gruszka! Maciek Gruszka!
74
__ Może Maciek, nie wiem. Powiedział, żebyś się nie
martwił o portki dla wajdeloty.
— Ja się nie martwię, ani przez chwilę się nie martwiłem. Wiedziałem, że on je
wytrzaśnie. Maciek jest piekielnie zaradny.
— Czy możesz mi powiedzieć, Jasiu... — zaczęłam, ale Jasiek przerwał mi
gwałtownie.
— Mówisz do mnie jak do nieboszczyka! Tylko o zmarłym rodzina mówi z taką
czułością w głosie. W ogóle to najlepiej być nieboszczykiem, dopiero wtedy
ludzie człowieka doceniają.
— Co ty pleciesz? — oburzyłam się.
— On ma rację — wtrąciła swoje trzy grosze Agata. — O nieboszczyku zawsze mówi
się dobrze, choćby za życia mówiło się inaczej, pozostają po nim ludzie
nieutuleni w żalu, najczęściej wszyscy ci, którzy za życia wieszali na nim psy.
Czy słyszałaś kiedy, żeby ktoś wieszał psy na nieboszczyku? Bo ja nigdy.
— Psy na nieboszczyku! He, He! — zarechotał Jasiek. Byłam już bliska płaczu.
— Uspokójcie się! Agata, przecież ty wiesz, że ja chcę z Jaśkiem poważnie
porozmawiać.
— To nie mów do niego „Jasiu"! Ma rację, że nie może tego znieść.
— Więc dobrze. Dlaczego nosisz przy sobie wytrych? — zapytałam ostro. — I co to
jest za gang, do którego należysz ty, Gruszka i wajdelota?
Jasiek spojrzał \ia mnie i z politowaniem pokiwał głową.
— Wajdelota... do gangu... siostro... tobie się chyba mózg przenicowali
— Odpowiadaj, kiedy pytam! Kim jest wajdelota?
— „Wallenroda" nie czytałaś? I na filologię polską się wybierasz? Przecież
jakbyś na egzaminie strzeliła wiado-
75
mością, że wajdelota należał do gangu, to oni by cię kijem Przegnali! I mieliby
rację, co najgorsze.
— Jaki to gang? — zapytałam, pomijając milczeniem ironiczne uwagi mojego brata.
— A taki sobie, nic nadzwyczajnego. Kilku chłopaków z pustyni pedagogicznej.
— Z pustyni pedagogicznej? — zdziwiłam się. — Nie rozumiem.
— Mogę ci wytłumaczyć —zaofiarował się Jasiek.— Wyobraź sobie, że tu jest
szkoła — uderzył nogą w jeden brzeg dywanika, a tu dom — wskazał palcem drugi
brzeg — a ta cała reszta — ogarnął gestem dywanik — to jest właśnie pustynia
pedagogiczna: miejsce, którego nie obejmuje ani wpływ domu, ani wpływ szkoły —
wyjaśnił uczenie.
— Tyś chyba zgłupiał —powiedziała Agata sceptycznie i przestała ruszać drutami.
. WPatrywałyśmy się w Jaśka jak sroki w kość. Wreszcie ja pierwsza zamknęłam
usta i oniemiałam doszczętnie. Agata jeszcze chwilę trwała w bezruchu, a potem
odezwała się, ponieważ oniemienie nie leży w jej naturze.
— I skąd ty o tym wiesz? Wiem... — powiedział Jasiek. Przecież sam tego nie
wymyśliłeś!

Strona 25

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

— No chyba, że nie! Nawet gdybym myślał przez cztery do^y, toby mi przez głowę
nie przeszło, że takie coś — znowu pokazał nam palcem środek dywanika — może się
nazywać pustynią pedagogiczną.
— Więc powiedz mi, skąd o tym wiesz — niecierpliwiła się Agata.
— Wy to tak wszystko zaraz chcecie wiedzieć! — oburzył s^. — Skąd wiesz i skąd
wiesz? Od Klaudii wiem. Wystarczy wam?
— A Klaudia skąd o tym wie? — zapytałam, kiedy już moSłam wydobyć z siebie coś
na kształt głosu.
76
— Pewnie od matki. Nasza pani od wychowania obywatelskiego to przecież matka
Klaudii.
— Tak, Agata mi mówiła — odparłam.
— No i właśnie matka Klaudii zajmuje się pustynią pedagogiczną — wyjaśnił
Jasiek. — Z naszego klubu sportowego wybrała kilka osób do prowadzenia grup
podwórkowych. Ja mam chłopaków z szóstej klatki schodowej... — dodał z wyraźnym
zakłopotaniem.
— Dlaczego nigdy o tym nie mówiłeś? — zapytałam z żalem.
— A. czy was to obchodzi? Was obchodzi tylko to, żebym nie łykał pestek od
suszonych moreli, bo mnie potem będzie brzuch bolał, i żebym w łazience ręcznik
wieszał na haczyku, a nie ciskał go na pralkę. Agatę to jeszcze obchodzi, żebym
się w szkole zanadto nie wygłupiał, bo jej wstyd.
— Gdybyś chociaż raz wspomniał o tej swojej paczce, możesz być pewien, że
wszystkich nas by to obeszło — powiedziałam. — Ale czy może nas obchodzić coś, o
istnieniu czego nie wiemy?
— W szkole też nic nie mówiłeś — poparła mnie Agata. — Nigdy, ani słowa.
— Tratatata! — zawołał Jasiek. — W szkole miałem się zwierzać, też strzeliłaś!
Żeby potem zwalali na mnie robienie wszystkich gazetek ściennych, pod
pretekstem, że ja to jestem niby taki uspołeczniony! Już ja znam to towarzystwo,
oni tylko czyhają, żeby na jednego zwalić całą robotę! Kozłem ofiarnym nie będę!
— Ale w domu... W domu mogłeś przecież powiedzieć — nalegałam.
— Żebyście mnie chwalili? Ja nie cierpię, kiedy mnie się chwali. Czuję wtedy,
jak mi odchodzi chęć do robienia czegokolwiek. Bo u nas w domu panuje okropny
sposób chwalenia. Po pierwsze, opowiada się o wszystkim ciotkom. Potem dopiero
te ciotki zaczynają. Widzę po Agacie, jak
77
to wygląda. Toż ja bym się pod ziemię zapadł ze wstydu, gdyby mnie tak wszyscy
zaczęli wychwalać. Ja bym umarł.
— Nie dłub w nosie — powiedziała Agata i westchnęła. — Więc za tę grupę masz
piątkę z wychowania obywatelskiego?
— No — przyznał Jasiek. — Przecież mi się to liczy jako postawa- obywatelska.
— Dlaczego używacie nazwy gang? Czy nie można takiej grupy nazwać jakoś
inaczej? —zdenerwowałam się. — Zaraz musi być gang?
— Próbowałem — uśmiechnął się Jasiek. — Do drużyny zwerbowałem tylko sześciu. A
jak powiedziałem gang, to zaraz z tych sześciu zrobiło się piętnastu. Ale jeżeli
oni teraz uczą się klepać z pamięci „Konrada Wallenroda", to niech sobie będą
gangiem — nagle Jasiek poderwał się z miejsca.
— Zrobiłaś matmę, Agata?
— Nie.
— Och! — stęknął ciężko. — Więc muszę sam, tak?
— Dzisiaj ja odpisuję — powiedziała Agata stanowczo. — W ramach wychowania
obywatelskiego muszę się zająć moim bratem z pustyni pedagogicznej, na której
nie może znaleźć ani trochę Cienia dla matematyki!
— Ja nie rozumiem — powiedziałam, kiedy Jasiek wyszedł. — Kompletnie nie
rozumiem, jak to jest! Z jednej strony zupełnie mądry chłopak, a z drugiej
potrafi zakładać się z Królikiem, czy pokaże język w telewizji. Przecież to się
w głowie człowiekowi nie mieści!
— Ja tam nie wiem — odparła Agata. — Mnie się mieści.
— Mieści ci się? — zapytałam z niedowierzaniem.
— Mieści.
I nagle poczułam się strasznie stara. Może naprawdę im człowiek jest starszy,
tym trudniej mieszczą mu się w głowie sprawy nieprawdopodobne?
73
— Jeżeli cały świat jest równie naiwny, jak nasz fizyk, to zaręczam ci, że
Agata zajedzie bardzo wysoko — powiedział Jasiek.
Wrócił właśnie ze szkoły i przyszedł prosto do mojego pokoju.
— A co się stało? — zapytałam.
Pczez chwilę grzebał w teczce, wyjął z niej wszystkie podręczniki oraz książkę
„O pielęgnacji niemowląt".

Strona 26

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

— Andrzej jest chory, prosił, żebym mu się o to postarał— wyjaśnił, widząc moje
zdumienie. — Jest przeziębiony, leży w łóżku, a powinien przecież gwałtownie
wyzdrowieć, bo ktoś musi się zająć dzieckiem, kiedy one wrócą do domu.
Potem Jasiek wyjął z teczki zeschnięte skórki od pomarańczy i plastykową torebkę
pełną kapsli od butelek. Znowu zerknął w moją stronę.
— A to też nie dla mnie, tylko dla chłopaków z gangu. Kiedy zbliża się Wyścig
Pokoju, zaczynają wariować z kapslami. No, nie rozumiesz? To są kolarze. O, mam!
— zawołał tryumfalnie, wyciągając z dna teczki jakieś bardzo dziwne urządzenie.
— Wiesz, co to jest?
— Coś, co ma związek z elektrycznością — powiedziałam ostrożnie.
6 Fotoplastykon
81
— To jest zwykły przełącznik. Sam go robiłem i dlatego trochę spartolony.
— Ale jaki to ma związek z Agatą? Bo przecież mówiłeś coś o Agacie? — zdziwiłam
się.
Jasiek usiadł wygodnie na dywaniku.
— Zaraz ci opowiem. Aha, lubisz, żeby zacząć od tytułu, tak? Więc to wszystko
może być pod tytułem:
Najprostsza metoda nabijania fizyka w butelkę lejdejską
Uważam, że nasz fizyk jest człowiekiem o gołębim sercu, bo nawet kiedy usiadł na
kawałku chleba z dżemem, który to chleb dowcipnie położył mu na krześle Heniek
Królik, to zamiast wyrzucić Heńka za drzwi, powiedział ze szczerą skruchą:
„Bardzo mi przykro, Królik, ale usiadłem niechcący na twoim drugim śniadaniu!"
Gdyby na miejscu pana od fizyki był pan od wuefu, to myślę, że kazałby Heńkowi
zjeść ten chleb i na dokładkę uprać zaplarmone spodnie, co w końcu byłoby
zupełnie zgodne z prawem i nawet Sąd Najwyższy z pewnością odrzuciłby apelację
Heńka. Ale pan od fizyki jest taki, że jeśli nawet Heniek Królik chciałby go na
siłę przekonać o swojej winie, to on i tak nigdy by nie uwierzył w to, że któryś
z jego wychowanków może mieć aż tak głupie pomysły. Mnie się wydaje, że jeżeli
człowiek ma do czynienia z kimś takim jak pan od fizyki, to tym bardziej
obowiązują go zasady uczciwej gry i „ciosy poniżej pasa" są w tej sytuacji
zupełnie wykluczone.
No, nic. Muszę w końcu powiedzieć o tych przełącznikach. A z przełącznikami było
tak: Pan powiedział, że każde z nas powinno przynieść coś do pracowni fizycznej,
jakąś pomoc naukową, oczywiście własnej roboty, na stopień. Najwięcej potrzeba
było przełączników laboratoryjnych i sporo osób obiecało, że je wykona. To, co
ja zrobiłem, można nazwać przełącznikiem lub chałą, jak kto woli. Pan nazwał to
przełącznikiem, ale postawił trzy z minusem, i to chyba z litości, bo jeśli ja
miałbym stawiać sobie stopień, to postawiłbym dwóję i żadne prośby ani lamenty
nic by nie pomogły. Mnie zresztą tróją z minusem wystarcza, więc nie
82
lamentowałem, kiedy pan mi ją stawiał, przeciwnie, byłem zadowolony, że mam z
głowy ten przełącznik.
Natomiast nasza siostra Agata w ogóle nie umiała zrobić przełącznika, a kiedy
się zaofiarowałem, że jej pomogę, powiedziała, że ma w nosie taką pomoc na trzy
z minusem. Przez godzinę myślała, co by tu zrobić, i wreszcie w pięknym stylu
pobiegła do taty. Tak długo mordowała go, aż jej obiecał na odczepnego, że zrobi
przełącznik, mech tylko siedzi cicho i nie zawraca mu głowy w biurze. Obiecał,
ale stale coś mu wypadało i dopiero wczoraj przyszedł do domu z przełącznikiem,
którego nawet Edison by się nie powstydził. No i dzisiaj rano Agata wręczyła
swoją pracę panu od fizyki, a ten zaraz zwrócił się do mnie: „Widzisz, Janku,
jak się Agatce ładnie udało?! Szkoda, że i ty nie postarałeś się o piątkę!" No,
pomyślałem sobie, nasz tata wyglądałby jak sito, jeżeli leszcze ) ja wierciłbym
mu dziurę w brzuchu o przełącznik.
Wszystko byłoby jednak mniej ważne, nawet to, że Agata podle nabiła pana od
fizyki w butelkę lejdejską (zapomniałem powiedzieć, że pan zadał jej jeszcze
pytanie o tę butelkę, na które odpowiedziała dość mętnie, ale pan jej to
wybaczył ze względu na wybitne osiągnięcie, którym był ten przełącznik), więc
wszystko byłoby mniej ważne, gdyby nie to, że póżmej nikt już nie mógł doskoczyć
do piątki. Wszystkie przełączniki były nędzne w porównaniu z dziełem Agaty i
nawet Zebrzydowski, który mordował się ze swoim przez dwa dni, uczciwie się
mordował, zarobił marne cztery z minusem! A nasza Agata do końca dnia miała
wspaniałe samopoczucie i nawet przez myśl jej me przeszło, że skwaszona mina
Zebrzydowskiego może mieć coś wspólnego z tą piątką, którą dostał nasz tata za
zrobienie przełącznika. A już najbardziej mnie złości, że Agata, która tak lubi
cudzy włos rozdzielać na cztery, swojego nawet na pół nie rozdzieli! To ja
miałbym tyle do powiedzenia, reszta niech będzie milczeniem.
No i była milczeniem, bo nie odezwałam się ani słowem. Jasiek splatał warkoczyki

Strona 27

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

z frędzelków „pustyni pedagogicznej".
— Najbardziej mnie martwi, że tata też nie jest w porządku — powiedział
wreszcie, chowając głowę między kolana. — Bo przecież kiedy uczył w szkole
budowlanej i ktoś
6*
83
podsunął mu nie swój projekt, to rypał dwóję z zimną krwią. Więc jaki w końcu
jest ten świat, jeżeli wszystko na nim ma dwie strony?
Jasiek mówił: świat, ale ja wiem, że myślał: ludzie. A może nawet jeszcze
bardziej wąsko: rodzice. I pewnie jest mu smutno, że oni także „nie doskakują do
piątki", że jednym okiem inaczej widzą niż drugim, bo lewym patrzą na siebie, a
prawym na innych. A przecież są dobrzy. Więc czy to w końcu oznacza, że można
tak patrzyć?
— Ech, nie ma ludzi doskonałych, Jasiek! I chyba dlatego najważniejsze w życiu
jest dążenie...
— Do czego? — mruknął nie podnosząc głowy.
— A do „naj".
— Do „naj"! Ale przecież każdy swoje „naj" też widzi inaczej — zauważył
sceptycznie.
— Nie, Jasiek. Zło jest jedno i dobro jest jedno — powiedziałam z przekonaniem,
bo akurat tę sprawę już dawno sobie przemyślałam.
Siedział, i myślę, że nawet zastanawiał się trochę nad moją filozoficzną uwagą.
Ale nagle poderwał się i zakomunikował:
— Idę do fotoplastykonu. Muszę się rozerwać, bo myślenie straszliwie mnie
wyczerpuje.
Poleciał. Dawniej ja też często chodziłam do fotoplastykonu oglądać
stereoskopowe zdjęcia, potem bywałam tam coraz rzadziej, a teraz, rzecz jasna, w
ogóle nie chodzę. Ale odkąd zaczęłam obserwować swoją rodzinę, mam własny
fotoplastykon! I nie narzekam, program nie bywa monotonny.
Około czwartej po południu zjawiła się mama. Kiedy mama wraca, zapach fenolu,
którym przesiąknięty jest nasz dom, wzmaga się jeszcze bardziej. Mama nie lubi
opowiadać o swojej pracy, tata natomiast może godzinami mówić o jakimś projekcie
albo o tym, że właśnie wpadł mu do
84
głowy cudowny pomysł rozwiązania ściany kuchennej w mieszkaniu typu M-3. Mama
bardzo nie lubi, kiedy tacie coś wpada do głowy, lubi tylko te projekty, które
rodzą się z trudem, mozołem i komplikacjami.
— Tych jestem pewna — mówi. — A tych, które wpadają do głowy, zawsze bardzo się
obawiam.
Bo mama żyje w nieustannym lęku, że pewnego dnia zawali się któryś z
zaprojektowanych przez tatę domów. Właściwie to nawet nie bardzo można się
dziwić, że straciła zaufanie do jego wyliczeń, skoro pewnej niedzieli tata
płacąc zł ser i jajka kobiecie, która przynosi nam nabiał, pomnożył szesnaście
przez siedem w ten sposób, że wyszło mu sto siedemdziesiąt dziewięć.
— Przecież spałem — tłumaczył później zmartwionej mamie. — A ona zadzwoniła,
obudziła mnie i kazała dodawać jajka do sera. W niedzielę rano jajka plus sei
oznaczają dla mnie wyłącznie leniwe pierogi.
Ale to nie uspokoiło mamy i wiem, że kiedy przechodzi obok któregoś z domów
projektowanych przez tatę, przygląda się podejrzliwie.
— Zawsze mam wrażenie — zwierzyła mi się kiedyś — że domy taty chwieją się. Nic
na to nie poradzę, widzę zupełnie wyraźnie, że one się ruszają.
Wbrew obawom mamy, domy stoją. Dzisiaj wróciła z siatką pełną zakupów, zajrzała
do mnie w drodze do kuchni.
— Co słychać? — zapytała stając w drzwiach.
— A nic, w porządku. Agata dostała piątkę z fizyki, Jasiek był w
fotoplastykonie, ale już wrócił.
— Kto tam u nich jest?
— Nikogo u nas nie ma! — zawołała Agata wpadając do mojego pokoju. — Odrabiamy
lekcje, mamo, jesteśmy sami.
— Lekcje? W tym wrzasku?
85
- To nie jest wrzask, to przecież śpiewa najlepszy angielski zespół! — oburzyła
się Agata.
— Angielski czy nie angielski, to zupełnie obojętne. Odrabianie lekcji w tych
warunkach jest bzdurą!
— Ależ, mamo, przecież ostatnio nawet w oborach instaluje się głośniki, krowy
dają dużo więcej mleka, kiedy słyszą muzykę!
— Ale wy nie musicie dawać mleka! — rozgniewała się mama. — W tej chwili wyłącz

Strona 28

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

radio!
— To z pewnością zmniejszy naszą wydajność — zagroziła Agata i z obrażoną miną
wyszła z pokoju.
Wydaje mi się jednak, że nawet grobowa cisza nie jest w stanie zmniejszyć
jeszcze bardziej wydajności Jaśka. Każdy podręcznik działa na niego jak silny
środek nasenny. Jeżeli kiedykolwiek musiałby otrzymać narkozę, wystarczyłoby
pomachać mu przed nosem książką do historii. Dziwne, że jeszcze żaden lekarz nie
wpadł na pomysł usypiania leni tak prostą metodą.
Właśnie w chwili, kiedy mama zajęła się obiadem i zapach podsmażonej cebuli
przywiódł mi na myśl klopsiki z kaszą gryczaną, rozległ się dzwonek u drzwi.
Agata pobiegła otworzyć. U nas najczęściej Agata otwiera drzwi. Nawet nie
dlatego, żeby Jaśkowi nie chciało się ruszyć z miejsca, po prostu Agata jest
zawsze nieludzko ciekawa, kto i po co przyszedł. Tym razem był to wujek Tomasz.
Wycałowany najpierw przez Agatę, wpadł w objęcia mamy.
— Myślałam, że już o nas zupełnie zapomniałeś! — zawołała mama. — Posiedź u
Jany, a ja wykończę obiad.
— Mojego szwagra nie ma? — wuj zawsze mówi o tacie: „mój szwagier".
— Nie. Wraca dzisiaj później. Wiesz, ten projekt na konkurs, który mieli robić
wspólnie, w końcu wylądował wyłącznie na jego głowie.
36
Wuj przyniósł mi bukiecik konwalii. Agata wstawiła je do wody i usiadła na
poręczy fotela.
— Lilka też przyjdzie? — zapytała, strzepując niewidoczny pyłek z kołnierza
wujowskiej marynarki.
Agata uwielbia wuja Tomasza i traktuje go jak jakiś drogocenny antyk. Wyciera z
kurzu, poleruje, a potem wgapia się, jakby nie mogła dostatecznie nasycić oczu
jego widokiem.
— Nie, Lilka nie przyjdzie — odparł wuj Tomasz.
— Dlaczego? Ostatnio w ogóle do nas nie przychodzi! Już nawet zapomniałam, jak
ona pachnie. Kiedy ją przyprowadzisz?
Wyciągnął z kieszeni papierosy i zapałki. Długo oglądał pudełko, zanim wyjął z
niego „giewonta".
— Nie wiem, Agato... — powiedział z lekkim westchnieniem, którego Aga chyba nie
usłyszała, bo nalegała dalej:
— Przyprowadź ją! Dostałam od mamy materiał na sukienkę i chciałabym, żeby
Lilka pomogła mi wybrać fason.
— Wydaje mi się, że powinnaś zdecydować sama — wuj uśmiechnął się smętnie i
spojrzał na mnie.
Dostrzegłam głębokie cienie pod jego oczami. Był to zupełnie nowy efekt
kolorystyczny w tej twarzy; wydał mi się obcy i niepokojący.
— Kiedy nie mogę się na nic zdecydować — ciągnęła Agata — Lilka ma zawsze takie
świetne pomysły!
— Czy ja wiem... — powiedział wuj z wahaniem... — Chyba nie zawsze.
Dopiero teraz Agata oprzytomniała.
— Pokłóciliście się? — zapytała z powątpiewaniem. — To chyba niemożliwe!
— A jednak... — odparł wuj. — A jednak... — powtórzył.
— Och, nie martw się! — zawołała Agata. — Przeprosicie się i znowu wszystko
będzie, jak było.
— Nigdy już nie będzie, jak było, Agato...
87
— Będzie, przekonasz się! Myślisz, że nasi rodzice nigdy się o nic nie
sprzeczają? Jeszcze jak! Słyszałeś chyba sam! Czasami myślę, że gdyby byli
trochę mniej kulturalni, to ciskaliby w siebie czym popadnie. Żałuję, bo nawet
chętnie popatrzyłabym na taką awanturę. Mama łapie półmisek i buch w tatę! Tata
łapie popielniczkę i buch w mamę! Masz pojęcie, co za kino?
— Pleciesz, Agato.
— Nie plotę, wujaszku, przysięgam, że raz, tylko raz, chętnie zobaczyłabym taką
hecę. Nigdy nie widziałam... Może dlatego... A o Lilkę to ty się nie martw,
zobaczysz, że się przeprosicie.
— Nieraz kłóciliśmy się o różna głupstwa, Agato, i nieraz przepraszaliśmy się —
powiedział wuj Tomasz spokojnie. — Ale tym razem, kochanie, już nikt nikogo nie
będzie przepraszać, bo...
— Och, nie bądź taki zacięty — oburzyła się Agata.
— Tym razem nie poszło o głupstwo... — dokończył wuj. Agata spoważniała
nareszcie.
— Nie poszło o głupstwo? A o co? — zapytała.
— Agato! — zawołałam. — Daj spokój, przecież to naprawdę nie są twoje sprawy!
— Dlaczego? — powiedział wolno wuj Tomasz. — Przecież mogę jej powiedzieć.

Strona 29

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

Lilka wychodzi za mąż.
— Och... — speszyła się Agata. — Och... jak to wychodzi га mąż? Tak bez powodu?
— Bez powodu nie wychodzi się za mąż — uśmiechnął się Wuj z zakłopotaniem. —
Zawsze musi być powód.
— Ale dlaczego Lilka nie wychodzi za ciebie? Czy to możliwe, żeby pokochała
kogoś bardziej? To chyba niemożliwe, bo ona ciebie kochała zupełnie obłędnie!
Sama słyszałam, jak wyrażała się w ten sposób: „Ja Tomasza kocham obłędnie!",
pamiętam, bo pomyślałam sobie wtedy, że ja też chciałabym pokochać kogoś
obłędnie. Więc
czy można kochać kogoś bardziej niż obłędnie? Chyba nie.
— Pojęcia nie mam, czy Lilka kocha swojego przyszłego męża bardziej niż
obłędnie, czy mniej. Faktem jest, że wychodzi za niego za mąż. I wyjeżdża do
Francji! — dorzucił
wuj.
Zaczęło mi już coś świtać w głowie, Agacie też.
— Ach, więc tak się sprawy mają — powiedziała z nie tajonym oburzeniem.
— Każdy wybiera to, co mu bardziej odpowiada — powiedział wuj wielkodusznie.
— I ona wybrała francuskie ciuchy, paryskie metro, Sekwanę i katedrę Notre
Damę. Mam nadzieję, że jej mąż okaże się skąpą małpą, która będzie dusić franki
jak lis kurczęta!
— Nie powinnaś Lilce źle życzyć, Agato — oburzył się wuj Tomasz. — Nikomu nigdy
nie powinno się źle życzyć, bo to jest piekielnie płaskie! Zapamiętaj to sobie.
— Wiem! — nieomal krzyknęła moja siostra. — Świetnie wiem, że się nie powinno!
Ale ja jej źle życzę i mc na to nie poradzę! A ty, Jana, dobrze jej życzysz?
Wzruszyłam ramionami i pozostawiłam to pytanie bez odpowiedzi. Bo właściwie, to
nie życzyłam Lilce najlepiej, ale nigdy w życiu me przyznałabym się do tego.
Przeciwnie, za wszelką cenę usiłowałam teraz wzbudzić w sobie uczucie
szlachetnej wyrozumiałości, a tym samym wdrapać się na te szczyty, na które
wdrapał się już wuj Tomek. Ciągle jednak tkwiłam na dole, bardzo niedaleko
Agaty, może tylko ciut wyżej, bo samo usiłowanie to już jest coś. Agata nie
zrobiła ani kroku w górę.
Tego dnia obrazki w moim fotoplastykonie zmieniały się nieustannie. Po obiedzie
Jasiek poszedł do Zebrzydowskiego po atlas, a rodzice z wujem Tomkiem wybrali
się do kina, bo mama i tata postanowili rozerwać wuja. Wuj Tomek wychodząc z
domu nie miał wyglądu człowieka, który
89
marzy wyłącznie o tym, aby go rozrywano. Kiedy żegnał się ze mną, obrzucił
melancholijnym spojrzeniem moją poduszkę i wydawać się mogło, że po raz pierwszy
ktoś mi zazdrości mojej nienadzwyczajnej sytuacji.
Kolejny obrazek przedstawiał Agatę siedzącą przy moim biurku i tępo patrzącą
przed siebie. Od czasu do czasu wzdychała demonstracyjnie, czym niewątpliwie
chciała mnie zachęcić do pytań w rodzaju: „Co ciebie tak gnębi, Agato?" Bo o ile
Jasiek zwierzeń nie znosi, o tyle Agata je uwielbia. Ponieważ milczałam,
odwróciła się do mnie razem z krzesełkiem i wyznała zdecydowanie:
— Muszę ci coś powiedzieć!
— Mów, przecież czekam na to już od piętnastu minut. Zakaszlała, jak prelegent
przed wykładem, i zaczęła mówić, a ja opatrzyłam to następującym tytułem:
W magicznym kręgu wytwornych ciuchów
Twierdzę, że nie lubię chłopców, i to jest prawda. Wydaje mi się jednak, że
byłabym w stanie polubić jedne go. Nie umiem dokładnie określić, jaki on
powinien być, przypuszczalnie pod wieloma względami podobny do wujka Tomasza,
pod wieloma do naszego taty, i pod żadnym do Jaśka. Tak czy owak, z pewnością
istnieje gdzieś taki chłopiec i rozpacz mnie ogarnia na myśl, że mogę go nie
spotkać, nawet jeżeli żyłabym dziewięćdziesiąt cztery lata, tak jak ciotka pani
Szpulek.
Jest przecież zupełnie prawdopodobne, że nigdy nie skrzyżują się nasze drogi.
Być może wejdę, na przykład, do |akiejś apteki akurat w pięć minut po nim albo
on wsiądzie do tramwaju akurat wtedy, kiedy ja z niego już wysiądę. Muszę więc
bez przerwy uważać, żeby tego chłopca gdzieś nie przeoczyć, i to |est strasznie
wyczerpujące. Jeżeli natomiast kiedyś go spotkam, to on może być absolutnie
pewien, że nigdy nie postąpię tak jak Lilka. Bo mnie naprawdę nie zależy na
ciuchach ani na pieniądzach, chociaż uważam, że i jedno, i drugie jest w życiu
ważne, ale nie ważniejsze od uczucia. Jeśli więc tak się szczęśliwie złoży, że
spotkam tego
90
chłopca, to on śmiało może być biedny jak mysz, albo i jeszcze biedniejszy (bo
na przykład u pani Dzięgielewskiej to myszom wspaniale się powodzi i chodzą
sobie po kuchni utuczone jak prosiaki). Bez najmniejszego obrzydzenia myślę o

Strona 30

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

tym, że musielibyśmy odmawiać sobie wielu przyjemności tylko po to, żeby kupić
maszynkę do mięsa albo odebrać spodnie z cerowni.
Zanim jednak będę szła razem z tym chłopcem kupować maszynkę, muszę pokonać
pewne trudności, które piętrzą się przede mną w sposób przerażający. Bo załóżmy,
że ja go spotkałam. I co? Stoimy na wprost siebie jak dwie mumie, w każdym razie
ja z pewnością będę stała jak ta mumia i głosu z gardła nie wydobędę. O, to
właśnie chciałam powiedzieć, że kiedy poznaję jakiegoś chłopca, który chociaż
trochę mi się podoba, to natychmiast przestaję być sobą. Ręce mi się trzęsą,
nogi mi się plączą. Kiedyś to nawet dostałam czkawki ze zdenerwowania, wtedy,
oczywiście, ten chłopiec zwrócił na mnie uwagę, sama słyszałam, jak pytał
Ględziona: „Słuchaj, kto to jest ta dziewczyna z czkawką?" Wtedy Ględzion
powiedział, że ja jestem siostrą Jaśka. Ładne cechy charakterystyczne: Jasiek i
czkawka.
W tej sytuacji grozi mi trwałe staropanieństwo i chociaż podobno w dzisiejszych
czasach staropanieństwo me jest żadnym wstydem, ja, prawdę mówiąc, wolałabym
tego jakimś cudem uniknąć. 1 być może uda mi się, bo chociaż nie znalazłam dotąd
mojego chłopca, pewne łakty wskazują na to, że on znalazł mnie. Od kilku dni
znajduję w swojej torbie szkolnej malutkie bukieciki stokrotek. Są to bukieciki
tak maleńkie, że najprawdopodobniej ten, kto mi je wsuwa do torby, dzieli taki
jeden z kwiaciarni na trzy porcje. Z tego wniosek, że musi to być ktoś biedny
jak mysz, i pewnie dlatego te stokrotki wydają mi się jeszcze bardziej
sympatyczne. Wczoraj nie spuszczałam oka z mojej torby, bo koniecznie chciałam
się przekonać, kto mi je tam wkłada. Nikogo nie zauważyłam, a jednak kiedy
wróciłam do domu — stokrotki były. Pomyślałam, że to może Jasiek robi mi głupie
kawały, więc podziękowałam mu bardzo uprzejmie: „Jasiek — powiedziałam —
dziękuję ci za kwiatki!" Możesz sobie wyobrazić, jaką on miał minę. „Jakbym
chciał zrobić ci niespodziankę, tobym wsadził ropuchę do torby!" I to jest
prawda, on mógłby wsadzić wyłącznie ropuchę. Bardzo chciałabym wiedzieć, kto co
trzy dni kupuje dla mnie bukiecik stokrotek, kto dzieli go na małe porcyjki, kto
szuka odpowiedniego momentu, żeby niepostrzeżenie wsunąć je do mojej torby? A
jednocześnie
91
ogarnia mnie przerażenie na myśl o tym. że kiedy już będę wiedziała, to ze
wstydu zapadnę się pod ziemię.
Właściwie, to ogromnie jestem ciekawa, czy zawsze jest tak, że człowiek
przeraźliwie boi się spełnienia marzeń? Och, nie wtedy, kiedy dostaje jakiś
przedmiot czy dobry stopień. Myślę o tych Wielkich Marzeniach, z którymi
przedmioty nie mają nic wspólnego. Ja, na przykład, te stokrotki potraktowałam
jako fundament czegoś wspaniałego, o czym nawet nie umiem porządnie opowiedzieć,
chociaż pani Rudzikowa twierdzi, że mam najbogatsze słownictwo w całej klasie, i
zawsze stawia mnie za przykład Heniowi Królikowi, który z tego powodu dokładnie
mnie znienawidził. Ale kiedy uda mi się dociec, kto wsuwa stokrotki do torby,
nie mam najmniejszych gwarancji, czy to „coś wspaniałego" nie runie gwałtownie z
wysokości mojej głowy aż na samą ziemię! A poza tym wcale nie jestem taka pewna,
czy w ogóle potrafię spojrzeć w oczy temu komuś, bo to strasznie kłopotliwe
wiedzieć, że właśnie on myśli p mnie jakoś inaczej niż reszta chłopców. Nie
wiem, jak ja to przeżyję, a jednocześnie tak bardzo chciałabym to przeżyć, że aż
mi nie wychodzi myślenie o niczym innym, i tak w końcu ląduję na stokrotkach.
Niepokoi mnie bardzo jeszcze jedna sprawa. Czy przypadkiem taka Lilka, kiedy
była w moim wieku, nie myślała podobnie? A potem, jak przyszło co do czego, w
paskudny sposób wyparła się swoich Wielkich Marzeń, ponad wszystko stawiając
jakąś nylonową halkę i francuskie perfumy?
Czy w ogóle jest jakiś sposób na upilnowanie samej siebie przed magią wytwornych
ciuchów? Bo z dwojga złego bardziej niż nylonowa halka podoba mi się klęska wuja
Tomasza i te sine placki, które ma pod oczami, i to leciutkie, smutne drżenie
ręki, które zauważyłam w chwili, kiedy zapalał papierosa. Wolę to, przysięgam! I
jeżeli kiedykolwiek zacznę myśleć inaczej, to upoważniam was wszystkich do tego,
żebyście...
Agata urwała w połowie zdania, bo do pokoju wpadł Jasiek, zadyszany wprost
nieprzytomnie, krople potu spływały mu z czoła. Rzucił atlas na fotel, a sam
oparł się o drzwi i oddychał z trudem.
— Gdzieś ty sig tak złachał? — zapytałam.
92
— Biegłem... a jest okropnie gorąco...
Nachylił się nad zadumaną ciągle Agatą i potrząsnął nią gwałtownie.
— Agata... przyleciałem po ciebie... bo możesz iść ze mną, jeżeli chcesz...
zobaczyć siostrę Ględziona... on ją... przed chwilą przywiózł ze szpitala... —
dyszał Jasiek.— Mówił, że możemy... że możemy ją obejrzeć!

Strona 31

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

Agata poderwała się natychmiast. Bez słowa runęła do drzwi. Jasiek za nią. I tak
pognali razem, jak do pożaru. Nie dziwiłam im się wcale, gdybym mogła, sama
poleciałabym natychmiast obejrzeć siostrę Ględziona.
Pierwszy wrócił Jasiek, nie dyszał już, przeciwnie, był bardzo opanowany.
— No i jaka ona jest? Opowiadaj! — poprosiłam, bo Jasiek milczał.
— A wiesz, fatalna... — odparł ze szczerym żalem w głosie. '
— Dlaczego?
— Z twarzy bardzo podobna do tego staruszka z naszego kiosku „Ruchu". Też łysa,
tyle, że zarostu nie ma. I też taka pomarszczona, jak nie uprasowany obrus.
Fatalna, mówię ci... — powtórzył. — Najgorsze, że Ględzion sam to widzi, chyba
nieprawda, że uczucie zaślepia człowieka. Ględzion to widzi, niestety! „No i
jak, Andrzejku — zapytała gćTpani Ględzionowa — ładne maleństwo, prawda?" Biedny
Andrzej ^oczy spuścił, łeb w bok odwrócił, bo, doprawdy, Jana, ta jego^sjostra
jest okropna. Już nasza Agata bardziej do ludzi podobń-a! Chciałem jakoś
pocieszyć Andrzeja, więc mówię: „Spójrz, stary, jak jej dobrze z oczu patrzy,
zobaczysz, że wyrośnie na równą babkę!" Andrzej uśmiechnął się marnie i tylko
powiedział: „Może!", bo faktycznie, skąd to można wiedzieć, co wyrośnie z takich
trzech kilogramów?
Jasiek umilkł na chwilę, a potem mówił dalej:
93
— Gdy byłem zeszłego roku u Lolka na wsi, nadepnąłem raz na żabę. I to właśnie
przypomniało mi się teraz, bo kiedy siostra GIędziona płacze, to jej głos jest
podobny do skrzeku nadepniętej żaby. W operze to ona na pewno nie będzie
śpiewać, a jak pójdzie kiedyś do naszej szkoły, to u pana od wychowania
muzycznego z luf nie wylezie!
— Agacie też się nie podobała? — zapytałam.
— Agacie bardzo się podobała. Ona tam została, ale ja już nie mogłem, mnie
zemdliło od widoku, tego dziecka. Agacie pani Ględzionowa pozwoliła nawet Wziąć
to małe
, na ręce razem z betem, do którego jest wsadzone. Ja bym nie mógł, daję słowo,
nie mógłbym ani przez\chwilę trzymać na rękach siostry GIędziona, nawet
przez\zmatę; ja bym ją zaraz upuścił, jakby mi się znowu rozdarłaś znowu
pokazała te swoje dziąsła, w których nie ma ani jednego zęba! Rąbnęłaby o
podłogę jak nic!
— Sam też tak wyglądałeś!
Jasiek spojrzał na mnie z oburzeniem.
— Nieprawda! — powiedział. — To, to już nieprawda! A potem widziałam, jak
stanął przed lustrem i długo
przyglądał się swojemu odbiciu.
— Może nie jestem specjalnie przystojny — zgodził się wreszcie — ale jeżeli
mówisz, że ja też tak wyglądałem, to znaczy, że w ogóle nie potrafisz sobie
wyobrazić, jak wygląda siostra GIędziona!
nawet
doskwiera pragnienie
Agata stanęła przy oknie i patrzyła na zieleniec ciągnący się przed naszymi
oknami. Ze swojego łóżka widzę jedynie skrawek nieba i koronę kasztanowca, Agata
mogła ogarnąć wzrokiem więcej: i bloki naszego osiedla, i jasnozielony trawnik,
i ustawione wzdłuż niego ławki, i drzewka zasadzone w ubiegłym roku.
— Wiesz — powiedziała — są miejsca, do których należę. Rozumiesz to?
Rozumiałam. Ja też mam miejsca, do których należę, z którymi czuję się związana
tak silnie, jak gdybym była częścią składową ich krajobrazu.
— Chciałabym wyjechać — mówiła dalej Agata. —; Chciałabym zobaczyć syberyjską
tajgę, Amazonkę, Saharę, Alpy. Ale gdziekolwiek i kiedykolwiek będę, wiem, że
nigdy mnie nie opuści myśl, że moje miejsce na Ziemi jest tutaj, o tutaj,
pomiędzy kasztanowcem i tymi młodymi klonami. I wiesz co? — odwróciła się w moją
stronę — zawsze będę chciała tu wrócić.
W jej wzroku było zaskoczenie, jak gdyby fakt ten uświadomiła sobie dopiero
teraz.
— Jednym słowem — odparłam — nie nadajesz się na kosmopolitkę.
— Nie! —przyznała. — Trzeba mieć własny kraj! I nagle Agata roześmiała się.
1 Fotoplastykon
97
■— Z czego się śmiejesz?
— Bo przypomniało mi się, jak dzisiaj na lekcji wychowania obywatelskiego nasza
Iśka za jednym zamachem zastrzeliła trzydzieści dwie osoby.
— Jak to było?
— Zupełnie zwyczajnie — odparła Agata i po chwili opowiadała mi już o tym...
W jaki sposób Iśka za jednym zamachem zastrzeliła trzydzieści dwie osoby

Strona 32

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

Pani od wychowania obywatelskiego miewa bardzo dziwne pomysły, pomijając już ten
najdziwniejszy z przenoszeniem piachu, który właściwie był naszym pomysłem.
Wszyscy twierdzą, że paru przeprowadziła później wspaniałą samokrytykę, możliwe,
ja nie słyszałam i bardzo żałuję, bo to się rzadko zdarza, żeby w naszej klasie
ktoś przeprowadził samokrytykę. Czasami Henio Królik bywa do tego zmuszany. Ale
Henio swoją samokrytykę odbębma według planu, który mu przedtem wbiła do głowy
jego mama. „Masz to i to powiedzieć, tak i tak przeprosić, w ten i w ten sposób
obiecać poprawę." Nie jest to więc samokrytyka wynikająca z przemyśleń Heńka,
tylko z życiowych doświadczeń jego mamy.
Wracając jednak do dziwnych pomysłów pani od wychowania obywatelskiego: otóż
dzisiaj miała u nas pierwszą lekcję i wszyscy siedzieliśmy tacy jacyś
półprzytomni, bo każdy poprzedniego wieczoru oglądał w telewizji kryminał, który
ciągnął się prawie do północy. Pani postanowiła rozbudzić nas krzykiem i miała
rację, przyznaję, bo gdyby nie podniosła głosu, to z pewnością potraktowalibyśmy
. jej słowa jak kołysankę. Krzyczała bardzo długo o naszej postawie. Heniek,
oczywiście, zaraz się wyprostował na krześle, bo myślał, że pani mówi o
garbieniu się. Przez chwilę zdawało mi się, że pani ma ochotę rzucić w Heńka
czymś ciężkim, ale nie rzuciła, tylko zadała nam pytanie:
— Czy któreś z was czuje się w jakikolwiek sposób odpowiedzialne za przyszłość
tego kraju? Czy też zamierzacie przespać całe życie, tak jak dzisiaj
przesypiacie lekcję? No, proszę! — zawołała. —
98
Chciałabym usłyszeć odpowiedź! Czy któreś z was czuje się odpowiedzialne?
Nikt me podniósł ręki, więc pani powiedziała do Zebrzydowskiego:
— Przestań ziewać! Czy masz mi coś do powiedzenia?
— Ja? Ja, to specialnie nic nie mam...
— Czy czujesz się odpowiedzialny za swój kraj? — powtórzyła pytanie.
— Owszem — powiedział Zebrzydowski sennie. — Pewnie, że tak...
— Jak to odczuwasz?
Zebrzydowski opuścił głowę, bo z odczuwaniem to u niego jest kiepsko, wydaje mi
się, że tak naprawdę, to on umie odczuwać wyłącznie apetyt. Ale ponieważ na
polskim powtarzaliśmy romantyzm, Zebrzydowskiemu oiczyzna skojarzyła się
widocznie z porywami serca, bo nagle pogłaskał się po swetrze i powiedział
poważnie:
— Tak mi coś tu, w tym miejscu... tak mi coś tu burczy i odczuwam takie
łaskotanie...
— Siadaj! — krzyknęła nasza pani i wyglądała tak, jakby się zaraz miała
rozpłakać.
Zrobiło mi się przykro, chociaż sympatią do niej nie pałam. Więc zaczęłam się
gwałtownie zastanawiać, czy ja czuję się odpowiedzialna, czy nie, no i jak to
odczuwam. I najgorsze było to, że jak sobie pomyślałam, że mam ojczyznę, której
na przykład może zagrażać jakiś nieprzyjaciel albo jakaś klęska, to zrobiło mi
się tak samo jak Zebrzydowskiemu, coś mnie zaczęło łaskotać. A kiedy
uświadomiłam sobie własną bezsilność wobec ewentualnego agresora, to nawet
trochę mi się zachciało płakać, bo co ja mogłabym zrobić, gdyby się tak nagle
coś rozpętało? Na Jaśka mam sposób, wystarczy zgrzytnąć nożem po talerzu, a
ucieka, gdzie pieprz rośnie. Wiadomo jednak, że na agresora to nie jest metoda,
i wiadomo, że z takimi odczuciami nie ma co zgłaszać się do odpowiedzi.
Spojrzałam na Jaśka. Siedział sztywno i gapił się w sufit, po minie poznałam, że
u mego z odpowiedzialnością za przyszłość naszego kraju też nie jest najlepiej.
— To pięknie — powiedziała pani od wychowania. — Trzydzieści dwie osoby w
klasie i żadna ani be, ani me!
I wtedy właśnie Iśka podniosła palce do góry.
— Jeżeli chcesz wyjść, Isiu — powiedziała pani — to wyjdź. Ale nie spaceruj po
korytarzu.

99
Pani pomyślała, że Iśka po prostu chce wyjść. Wszyscy tak pomyśleli, bo ona to
jest taka, że sama nie zgłasza się do odpowiedzi. Tymczasem Iśka opuściła rękę,
wstała i powiedziała:
— Wcale nie chcę wychodzić, proszę pani. Chcę tylko powiedzieć, że ja się
czuję.
— Że jak ty się czujesz? — zapytała pani mętnie.
— No, że ja się czuję odpowiedzialna!
W klasie zrobiło się tak cicho, jak gdyby Iśka jednym strzałem trzydzieści dwie
osoby zmiotła z powierzchni Ziemi. Widziałam, że pani dłuższy czas przyglądała
się Iśce i że potem przełknęła ślinę. Ciągle nic nie mówiła, dopiero po chwili
zapytała bardzo cicho:

Strona 33

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

— I co przez to rozumiesz?
— Trudno powiedzieć — odparła Iśka, blada jak kreda, bo ona pewnie w tym
momencie przeskoczyła samą siebie. — To jest trudne do określenia. To jest tak,
jak gdybym komuś coś była winna, nie wiem, pieniądze czy jakiś przedmiot, i
bardzo bym chciała to oddać, i jeszcze, jak gdybym odczuwała wdzięczność, że tak
długo nikt się o to nie upominał. Kiedyś mi się przytrafiła taka historia z
Agatą... — powiedziała, a mnie aż poderwało, bo nie miałam pojęcia, o czym ta
Iśka mówi. Wszyscy spojrzeli na mnie, jak gdybym to właśnie ja była ojczyzną, za
którą oni powinni być odpowiedzialni. — Agata pożyczyła mi na wycieczce scyzoryk
— mówiła dalej Iśka — który gdzieś zapodziałam i długo me mogłam go znaleźć.
Wiecznie myślałam o tym, że przecież jestem Agacie winna ten scyzoryk, ale ona
nie upomniała. się nawet jednym słowem, chociaż potrzebowała go. Sama widziałam,
że kiedyś złamała ołówek i pożyczyła scyzoryk od Gośki. W końcu oddałam, ale już
we mnie zostało coś takiego, co sprawia, że jak Agata czegoś potrzebuje, to ja
na głowie stanę, żeby jej załatwić...
Dopiero kiedy Iśka powiedziała to wszystko, uprzytomniłam sobie, że tak jest
naprawdę, że właśnie na nią mogę liczyć zawsze i we wszystkim, tylko że do tej
pory nie wiedziałam dlaczego. A potem ona powiedziała jeszcze:
— I mnie się zdaje, że gdyby nasze pokolenie dorastało wtedy, kiedy pokolenie
naszych rodziców, to my byśmy też... tak samo... my byśmy byli zupełnie tacy
sami... i też dalibyśmy z siebie wszystko...
I potem Iśka usiadła, jakby ją nagle powalił na ławkę ciężar własnej szczerości
i tego, co powiedziała. A pani od wychowania sięgnęła po dziennik i bez słowa,
bez jednego nawet słowa, postawiła Iśce piątkę, taką wyraźną i wielką,
że można to było
100
zobaczyć nawet z ostatniej ławki. Iśce zrobiło się nagle okropnie wstyd,
poczerwieniała jak burak i zakryła twarz rękami, żeby nikt nie mógł tego
widzieć.
Potem wszyscy się trochę rozruszali, zaczęli mówić. Niektórzy mówili nawet
mądrze, ale często wychodziło to dziwnie. Bo taki, na przykład, Jurek wstał i
zakomunikował, że jego zdaniem odpowiedzialność za kraj powinna się przejawiać w
sumiennej pracy. Niby prawda, a jednak nawet pani uśmiechnęła się słysząc tę
wypowiedź, bo wiadomo, że Jurek jest potwornym leniem i że sumienną pracę zna
tylko ze słyszenia. Ale pani to przemilczała, powiedziała uprzejmie:
— Dobrze, siadaj — i zapytała Jaśka, który też bojowo zgłosił się do
odpowiedzi.
Słabo mi się zrobiło, bo nie wiedziałam, z czym mój brat wystrzeli. A on
powiedział, że jego zdaniem odpowiedzialność za kraj to także bezwzględna
uczciwość.
— Ja znam wypadki, że ludzie kradną w pracy! — powiedział. — Potem mówią, że
sobie coś „zorganizowali". Moim zdaniem, to słowo jest jednoznaczne z kradzieżą.
Ci sami ludzie tłumaczą dzieciom, że kraść me można, koiedze z pracy również nic
by z teczki nie wzięli, ale dobro państwowe to dla nich inna para kaloszy i
kiedy mają z mm do czynienia, zaraz im się ręce robią lepkie.
Myślałam, że umrę, bo przecież Jasiek mówiąc to myślał o naszym sąsiedzie, panu
Piotrze, który wiecznie coś sobie „organizuje", mnie samej przez myśl by nie
przeszło wyciąganie pana Piotra na światło dzienne. No, ale ostatecznie tylko ja
jedna wiedziałam przecież, o kim Jasiek myśli. Hanka Wasilewska miała głupią
minę, bo poprzedniego dnia to ona właśnie „zorganizowała" sobie całą paczkę
szkolnej kredy — była jej potrzebna do czyszczenia tenisówek. Jeszcze kilka osób
mówiło różne rzeczy, ale już nikomu poza Iśką pani od wychowania obywatelskiego
me postawiła stopnia.
Myślę, że gdyby nie ta lekcja wychowania obywatelskiego, popołudnie w naszym
domu upłynęłoby spokojnie. Niestety, tego dnia Jasiek i Agata mieli refleksyjne
podejście do życia i chyba to stało się przyczyną konfliktu, który z wulkaniczną
siłą wybuchnął między nimi a rodzicami.
101
Rzecz zaczęła się niewinnie. Słyszałam, jak przy obiedzie Agata opowiadała o
wybitnej inteligencji siostry Andrzeja Ględziona. Jasiek milczał posępnie,
wreszcie Agata uznając to za demonstrację zapytała napastliwie:
— Nie rozumiem, dlaczego ty jesteś taki cięty na to maleństwo? Twoja, czy co?
Jasiek parsknął nerwowo.
— A bo ja wiem, czy moja? Chyba nie, bo ja się na nią nie zdecyduję, chociaż
dla Andrzeja wiele bym zrobił. Nie sądzę jednak, żebym kiedykolwiek zdecydował
się na małżeństwo z jego siostrą. Mówiąc najoględniej, ona nie jest w moim
typie!
— A kto ci się każe z nią żenić — roześmiała się mama.

Strona 34

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

— Nikt mi nie każe, ale Andrzej bardzo by sobie życzył mieć mnie za szwagra.
„Poczekaj na nią! — powiedział mi. — Ani się obejrzysz, jak dorośnie!"
Tłumaczyłem mu, że między nami jest zbyt duża różnica wieku, ale on i na to miał
argument. Jego dziadek jest starszy od jego babci
0 czternaście lat i są doprawdy dobrym małżeństwem. Wszyscy się śmiali, łącznie
z Jaśkiem, aż tu nagle tata
powiedział zupełnie poważnie:
— Jedno wiem, że mieszkania macie już zapewnione.
1 ty, i twoje siostry.
— Mieszkania? — zdziwiła się Agata.
— A tak! Założyłem dla was książeczki mieszkaniowe. Kiedy zaczniecie pracować,
każde z was będzie się mogło wynieść na własne śmieci i założyć rodzinę.
Oczywiście przedtem będziecie się musieli zagospodarować, żeby nie zacząć
małżeństwa od niczego.
Zapadła cisza. Wiedziałam, że tata czeka na wybuch radości ze strony Agaty i
Jaśka, podobny do tego, którym ja dziękowałam mu za to wieloletnie ciułanie
grosza do grosza. Ale oni milczeli. Wreszcie odezwała się Agata:
102
— Przykro mi bardzo, ale ten pomysł nie jest dobry, tato...
— Dlaczego? — zawołał tata zaskoczony. — Co ci się w nim nie podoba?
— Prawdę mówiąc, wszystko. A już najbardziej nie podoba mi się to
zagospodarowanie. Ja chcę zaczynać od niczego.
— Czyś ty się chociaż przez chwilę zastanowiła nad tym, co mówisz? — zapytała
mama. — My zaczynaliśmy właśnie od niczego i opowiadałam ci nieraz, jak bardzo
musieliśmy się namęczyć.
— Chętnie będę się męczyła — oświadczyła Agata twardo. — Nie wiem, dlaczego mam
przywiązywać wagę akurat do tych opowiadań mamy, w których mówi o waszej
strasznej męce, a nie do tych, w których z rozrzewnieniem przypomina sobie, ile
radości przeżywaliście wtedy, kiedy jadaliście na obiad nie okraszone ziemniaki,
a na kolację suchy chleb z rzodkiewką, czy coś w tym rodzaju... — powiedziała
nadąsana.
— Agata ma rację — wtrącił nagle Jasiek. — Powinniście się zdecydować w końcu,
czy byliście wtedy szczęśliwi czy nieszczęśliwi. Ja myślę, że byliście wtedy
szczęśliwi, i dlatego mnie też nie odpowiada pomysł z mieszkaniem, bo niby
dlaczego i ja nie mam być szczęśliwy?
— Nie słuchaj tego, co oni opowiadają! — krzyknęła mama. Był to okrzyk
skierowany do taty. — Mówią brednie, tylko po to, żeby mleć językami! Są zawsze
ze wszystkiego niezadowoleni! Dla zasady!
— Wcale nie! — oburzyła się Agata i byłam pewna, że zbliża się chwila, kiedy
moja siostra wyląduje w łazience. — Właśnie, że jest zupełnie inaczej, niż mama
mówi! Dorośli uważają, że my jesteśmy takim niewydarzonym pokoleniem dlatego, że
przyszliśmy na gotowe, prawda? Ale nikt inny,
103
tylko dorośli podtykają nam wszystko pod nos i chcą ułatwić każdy krok!
— Ona ma rację — znowu wtrącił Jasiek grobowym głosem. — Nam się przyda większy
stopień trudności.
— Jaki stopień trudności, co ty pleciesz? Tak jakbyś nie mówił o życiu, tylko o
wspinaczce — oburzył się tata. — Już ty, ze swoją rozrzutnością, nigdy nie
zdobyłbyś mieszkania. Nie wierzę, żebyś kiedykolwiek zdołał uskładać więcej niż
pięćdziesiąt złotych!
— A jeżeli uważasz, że jest ci potrzebny większy stopień trudności, to bądź
uprzejmy załatwiać codzienne zakupy. To, co taszczę w siatce wracając z pracy,
waży przeciętnie pięć kilogramów! — powiedziała mama ostro.
. — Ja nie mówię o siatce — mruknął Jasiek —tylko o mieszkaniu.
I w ten sposób on pierwszy wyleciał do łazienki, a Agata została sama na placu
boju.
— Nawet nie potraficie docenić tego, co tatuś dla was zrobił — powiedziała mama
z goryczą.
— My doceniamy... — odparła Agata cienkim głosem.
— Ładnie doceniacie! Bardzo ładnie! — zawołała mama ironicznie.
— Jest takie powiedzenie — tata mówił już spokojniejszym głosem — warto, żebyś
zastanowiła się nad mm: fontes i psi sitiunt, czyli: nawet źródłom doskwiera
pragnienie. Czy pomyślałaś chociaż raz, że mama i ja też możemy czegoś bardzo
pragnąć! I że tym czymś jest wasze dobro?
— Tata to zaraz musi uderzać w taki wielki dzwon... — powiedziała Agata.
— Czasami muszę! — usłyszała w odpowiedzi. — Bo bicie małego dzwonu często nie
dociera do waszych uszu.
I to zdanie taty przypomniało mi pewną moją własną historię. Opowiedziałam ją

Strona 35

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

Agacie.
104
Bicie małego dzwonu
Myli się ten, kto sądzi, że to opowieść o sygnaturce, która co trzy godziny
wybija swoj„ bim-bomy z wieży pobliskiego kościoła. Nie, nie. Wtedy mieszkaliśmy
zupełnie gdzie indziej, w starym domu przy wąskiej ulicy, pełnej cienia, nawet w
najbardziej pogodne dni. Do szkoły miałam daleko, o wiele dale, niż teraz Agata
i Jasiek, ale lubiłam swoje codzienne wędrówki. W połowie drogi przystawałam
przed małym sklepikiem pani Sikorskiej, w którym oprócz kwaszonej kapusty i
białych serów można było dostać obwarzanki na sznurku, drobne, kolorowe cukierki
wypełniające brzuszki szklanych zwierzątek, a także ogromne, czerwone lizaki.
Córka pani Sikorskiej, Zenia, była moją koleżanką, więc kiedy stawałam przed
wystawą, wybiegała natychmiast ze sklepu i razem ruszałyśmy w dalszą drogę.
Moja przyjaźń z Żenią była bardzo nie uporządkowana, tak mniej więcej jak
przyjaźń Agaty i Małgosi — przyjaźnią się naj-szczerzej przez osiem miesięcy w
roku, a pozostałe cztery spędzają na rozpamiętywaniu wzajemnych żalów i
pretensji, które zdołały w tym czasie nagromadzić. Taka przyjaźń przypomina mi
zawsze świnkę-skarbonkę, którą trzeba rozbić, żeby przekonać się, co w sobie
mieści. Wtedy dopiero okazuje się, że oprócz monet są tam również pestki
słonecznikowe, papierki, kolorowe krążki do pchełek i kluczyk yale.
„Świnka" Żeni i moja aż pękała od nadmiaru tego rodzaju rekwizytów. W okresie
najczęstszych odpływów i przypływów naszej przyjaźni należałyśmy do szkolnej
drużyny harcerskiej. Na początku nowego roku szkolnego obydwie zostałyśmy
zastępowymi najmłodszych zastępów. Obydwie poczułyśmy się wtedy bardzo
szczęśliwe i jeszcze bardziej ważne. Każda z nas długo i pieczołowicie
opracowywała plan pracy swojego zastępu i każda miała nadzieję, że to, co
wymyśliła, jest czymś zupełnie nowym, czymś, czego jak świat światem nie
wymyślił jeszcze żaden zastępowy. W rezultacie przedstawiłyśmy drużynowej dwa
nieomal identycznie brzmiące plany, nie odbiegające niczym od dziesiątków
tysięcy planów pracy zastępów, które były przed nami i które były po nas.
Chociaż początkowo nasza kariera w drużynie -niała podobny przebieg, okazało
się, że efekty pracy były różne. Przyczyna tego była prosta: Zenka miała
instynkt szefa, którego mnie brakowało. Ale nie wiedziałam jeszcze o tym, i
kiedy zawiadamiałam swoje
105
dziewczęta, że ich pierwsza prawdziwa zbiórka będzie jednocześnie pierwszym
prawdziwym biwakiem, byłam pełna najlepszych myśli i wiary we własne siły.
W patek wieczorem ściągnęłam do domu cały potrzebny sprzęt.
-— Czyś ty się nad tym zastanowiła? — pytał mnie tata. — Wleczesz na biwak sześć
kompletnie zielonych dziewczyn. Ani to chodzić nie umie, ani śledzia porządnie
nie wbije, a jak przyjdzie noc, to im się właśnie zachce do mamy, bo w lesie
straszą duchy.
— Ależ, tato! — broniłam siebie i swoich dziewcząt.—Zobaczysz, jakie będą
szczęśliwe. Rozpalimy ognisko, wtedy im opowiem o Szarych Szeregach i o historii
naszej drużyny. Będziemy śpiewać. Jestem pewna, że one wrócą nieprzytomnie
szczęśliwe i że mnie pokochają. Ja kochałam swoją pierwszą zastępową.
— Nie wiem, czy to ma sens — powątpiewała mama. — Poza-ziębiają się, bo nie są
przyzwyczajone, nogi przemoczą, wrócą z angina i tyle...
— Och, mamo, mamo! Czyś ty nigdy nie miała przemoczonych nóg? A czy ty wiesz,
jaka tam jest cudowna droga od stacji do lasu? Idzie się i idzie brzegiem
rzeczki, mija się zagajniki i szkółkę leśną, a potem nagle wchodzi się w las,
taki gęsty jak puszcza. Znam tam wspaniałą polankę. Macierzanka i wrzos. Czy ty
masz pojęcie, jak cudownie pachnie macierzanka?
— Mam pojęcie, jak cudownie pachnie macierzanka. Natomiast nie mam pojęcia, w
jakim stanie będą dziewczynki, kiedy wreszcie dowloką się do miejsca, w którym
każesz im ją wąchać...
Narzekali, odradzali, ale w przeddzień wyprawy mama napiekła tyle kruchych
ciasteczek, że wystarczyłoby dla pułku, piechoty, a tata przyniósł pożyczoną od
kogoś gitarę.
— Z gitarą będzie wam jeszcze przyjemniej na tej polance — oświadczył.
A potem stwierdzili oboje, że właściwie wszystko świetnie się składa, bo Agatę i
Jaśka wujek Tomek zabiera w sobotę do cyrku, ja wyjeżdżam na biwak, więc w ten
sposób oni będą mogli spędzić we dwoje wspaniały wieczór. To nagłe olśnienie
tata przypieczętował biletami do teatru, na sztukę, którą mama bardzo chciała
obejrzeć.
W końcu nadeszła sobota, którą wymarzyłam sobie w snach. Tata właśnie prasował
spodnie od ciemnego garnituru, a ja upychałam w plecaku kruche ciasteczka, kiedy
ktoś zadzwonił do drzwi i weszła Lusia z mojego zastępu. Była ubrana w

Strona 36

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

lekką,
106
kretonową sukienkę, a w ręce trzymała cztery paczki zupy grochowej w proszku.
— Druhno — powiedziała — ja nie mogę pojechać, bo mama w końcu nie pozwoliła.
Widzi druhna, ja miałam anginę i wstałam z łóżka dopiero trzy dni temu. To
dlatego. Ale zupę, którą miałam wziąć ze sobą, to ja przyniosłam, proszę...
Wzięłam od Lusi grochówkę, bo nie miałam już czasu na bieganie po sklepach.
— Szkoda... — powiedziałam. — Bardzo żałuję, że nie będziesz mogła być razem z
nami.
— Irka też nie pojedzie — przypomniała sobie Lusia. — Irka powiedziała, że
jeżeli ja nie jadę, to ona też nie. Bo widzi druhna, my się przyjaźnimy.
Kiedy Lusia wyszła, tata przerwał prasowanie spodni i podszedł do mnie.
Wkładałam właśnie grochówkę do plecaka.
— Z czterema chcesz jechać? — zapytał.
— Jasne! Powiedziałam, że pojadę, to pojadę! Nie mogę ich zawieść.
— Jak uważasz... — mruknął tata i wrócił do prasowania. Punktualnie o
wyznaczonej godzinie zbiórki przyleciała zadyszana Kasia.
— Druhno! Mojego psa pogryzł jakiś obcy kundel! Naderwał mu ucho i w ogóle! I
ja muszę gnać z psem do weterynarza, mama powiedziała, że to jest mój obowiązek!
I mama powiedziała, że najpierw obowiązek, a potem przyjemność. Więc nie będę
mogła pojechać, strasznie żałuję, druhno...
Miała oczy pełne łez, nie wiedziałam, czy z powodu psiego ucha, czy z powodu
biwaku.
— Z trzema chyba nie pojedziesz? — zapytał znowu tata, kiedy Kasia zamknęła za
sobą drzwi.
— Pojadę! — odparłam twardo.
Musiałam jeszcze upchnąć w plecaku dwa kilogramy ziemniaków, które miała wziąć
ze sobą Kasia. A potem zadzwonił telefon i Marzena powiedziała mojej mamie
krótko:
— Proszę pani, ja bardzo przepraszam, ale może pani powie druhnie Jance, że ja
me mogę jechać na biwak, bo mama jedzie na niedzielę do babci i mnie zabiera ze
sobą.
Renia przyszła piętnaście po trzeciej. Na plecach dźwigała wojskowy tornister
wypchany do nieprzytomności. Przy nosie trzymała chusteczkę.
— Mama kazała mi wziąć dwa koce, bo ja to właściwie jestem
107
chora. Mam gorączkę, tylko strząsnęłam termometr, żeby mama nie widziała...
Kazałam Reni wracać do domu. Maryla nie odezwała się wcale. W naszym domu
zapadło milczenie. Mama zamknęła się w kuchni. Tata zajrzał tam na chwilę, a
potem wszedł do łazienki i nie wychodził z niej bardzo długo. Siedziałam na
podłodze, tuż obok plecaka, którego nie chciało mi się rozpakowywać, i było mi
straszliwie smutno. Myślałam o swojej pierwszej zastepowej, którą kochałam, i
starałam się zrozumieć, w jaki sposób udało jej się zdobyć moje serce. Byłam
przegrana i zniechęcona. Przez otwarte okno usłyszałam śpiew: „Płynie, płynie
Oka, jak Wisła szeroka..." I nagle ogarnęła mnie nadzieja, że wszystko to było
jakimś złym snem i że dziewczęta czekają jednak na mnie przed bramą domu.
Podbiegłam do okna. Ulicą przechodził zastęp Zenki. To jej dziewczynki śpiewały
„Okę", bo przecież nie umiały jeszcze harcerskich piosenek. Zaczęłam
rozsznurowywać trampki, kiedy drzwi od łazienki uchyliły się i stanął w nich
tata, ubrany bardzo dziwnie, w stare spodnie i wielki sweter, który nosił tylko
w zimie.
— Zbieraj się, panna! — zawołał energicznie. — Ruszamy!
— Dokąd? — zapytałam nic nie rozumiejąc.
— A nie wiem, dokąd! Dzisiaj ty prowadzisz. Myślę, że na tę polankę.
—■ Tato... — powiedziałam smętnie, bo wcale nie miałam ochoty jechać z nim na
biwak. — Tato, daj spokój...
— Wiem, że nie jestem podobny do sześciu dwunastoletnich dziewczynek — odparł.
— Mam czterdzieści lat, siwieję i jestem twoim ojcem. Alę czy to są argumenty
przeciwko mnie?
— Nie o to chodzi, tato... ■— Wiem, że nie o to.
Podniósł mój plecak i zarzucił go scbie na ramię.
— Mam ochotę na biwak z córką. Chyba mi nie odmówisz?
Ja zupełnie nie miałam ochoty na biwak z ojcem. Ale nie odmówiłam. I nigdy
przedtem ani nigdy potem nie byłam na równie dziwnej wyprawie. To właśnie tam,
na małej polance pełnej macierzanki, zrozumiałam, że moje troski martwią nie
tylko mnie, tam usłyszałam po raz pierwszy w życiu bicie małego dzwonu.
Agata wytarła nos i powiedziała z wyrzutem:
— Specjalnie opowiedziałaś mi to wszystko, bo chciałaś, żebym się poryczała...

Strona 37

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

108
Jasiek wrócił z treningu ledwie żywy ze zmęczenia. Położył się na podłodze w
moim pokoju, zamknął oczy i przez chwilę leżał nie ruszając ani ręką, ani nogą.
— Kiedy tak się umorduję — powiedził wreszcie — że z największym trudem wracam
do domu, i kiedy już mi się kompletnie wszystkiego odechciewa, to dopiero wtedy
czuję, że żyję. Nie śmiej się, bo świetnie wiem, że to, co powiedziałem, nie
trzyma się bieżni. Ale tak jest, jak babcię kocham. Spójrz na mnie! Przyjrzyj mi
się! Wyglądam jak nieboszczyk, prawda? A nie masz pojęcia, jaki jestem w tej
chwili zadowolony z życia...
Leżał z zamkniętymi oczami i mówił powoli, jakby wsłuchując się w tajemniczą
muzykę swojego wnętrza.
— Bolą mnie wszystkie mięśnie... boli mnie kciuk lewej ręki... boli mnie prawa
noga w stawie kolanowym... nadciągnąłem sobie ścięgno Achillesa... żołądek mam
za nisko, serce w gardle! A jednak czuję się wprost wspamale. Gdyby mi się
chciało ruszyć, tobym ci pokazał odznakę klubową, którą dzisiaj dostałem, ale
przypiąłem ją do dresu, dres wisi na wieszaku, wieszak jest w przedpokoju, a do
tego przedpokoju jest piekielnie daleko...
— Widzę, że jesteś doprawdy w olimpijskiej formie! — roześmiałam się.
— Jakbyś zgadła! Życie jest fajne! Jeżeli to Pan Bóg
111
ШН^НН|
stworzył Adama, powinien dostać nagrodę Nobla. A jeżeli wszystko zaczęło się od
zbiegu okoliczności, był to chyba najcudowniejszy zbieg okoliczności, jaki mógł
się zdarzyć na Ziemi. Osobiście głosuję raczej za zbiegiem okoliczności. Często
zastanawiam się, od czego to wszystko naprawdę mogło się zacząć, i ciągle nie
mam pojęcia. Pan od fizyki mówi, że to nic nie szkodzi i że mi nie obniży
stopnia za ten niedostatek wiedzy. Zresztą gdyby mi obniżył, to wylądowałbym z
dwóją na koniec roku, co byłoby niesłychanie smutne, może mniej dla mnie, ale za
to bardziej dla mamy i taty. O! Jak mnie boli pod łopatką! — zawołał z
zachwytem. — Coś pięknego, daję słowo...
— Zjadłbyś coś — zaproponowałam.
— Po co?
— Żeby uzupełnić kalorie.
— Uzupełnię je za chwilę. Mama jest?
— Nie ma. Poszła złożyć papiery.
— Więc jednak zmienia pracę?
— Tak.
— Czy wyście czytali mamy życiorys? — zapytała Agata, która właśnie w tej
chwili weszła do pokoju.
— Ja czytałam.
— Ja też, nawet dwa razy.
— I nic was w tym życiorysie nie uderzyło?
— Mnie nie — odparłam po krótkim namyśle.
— Mnie też nic — powiedział Jasiek i usiadł po turec-ku. — A bo co?
— Według mnie, życiorys mamy jest straszny — zakomunikowała nam Agata. —
Piekielnie nudny.
— Phi... — parsknął Jasiek pogardliwie. — Wszystkie życiorysy są nudne.
„Urodziłem się tu i tu, do szkoły chodziłem tam i tam, skończyłem to i to".
Cześć, kropka.
— No, właśnie! — zawołała Agata. — Uważam, że życiorysy powinno się pisać
zupełnie inaczej. Zupełnie inaczej! —
112
powtórzyła. — Kiedy czytałam życiorys mamy, nie widziałam w nim żywego
człowieka, tylko same litery. Czy to ma sens, powiedzcie sami? Co komu przyjdzie
z liter? Co kogo obchodzą litery? Z życiorysu powinien wyjrzeć człowiek.
— Więc twoim zdaniem, jak go się powinno pisać? — zapytałam. — O czym, według
ciebie, mama powinna informować dział kadr?
— Naprawdę o swoim życiu. Powinna zacząć od tego, że kiedy była niemowlęciem,
babcia musiała ją wiecznie nosić na rękach. Potem powinna opisać tę prześmieszną
historię, która jej się przytrafiła, jak miała pięć lat, pamiętacie?
— Jeżeli myślisz o tym, jak mama usnęła w chlewiku, to ja pamiętam — powiedział
Jasiek.
. — Właśnie! Właśnie o tym myślę. Masz pojęcie, jak by się uśmiał taki urzędnik
z działu kadr? Albo opis jej pierwszej miłości. To byłoby o tym, jak mama
umówiła się...
— ...z chłopakiem nad strumieniem — ożywił się Jasiek. — I jak przechodzili
przez kładkę, i mamie obsunęła się noga, i mama wpadła do wody, jak meteor do
kałamarza.

Strona 38

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

— Tak — powiedziała Agata. — Myślę, że ta historia rozruszałaby nawet
najbardziej sennego biurokratę. A potem mama powinna opisać jeszcze wiele innych
rzeczy, które naprawdę liczyły się w jej życiu. I dopiero wtedy ci urzędnicy
poznaliby mamę i jestem zupełnie pewna, że wszyscy by ją polubili. Bo jest
przecież bardzo sympatyczna! A tymczasem z życiorysu, który napisała, wynika, że
w jej życiu było wyłącznie urodzenie się i kilka lat związanych z nauką.
Przez chwilę oni siedzieli w milczeniu i ja też. Bo kiedy zastanowiłam się nad
uwagami Agaty, doszłam do wniosku, że ona ma trochę racji. Jakie cudowne byłyby
akta personalne, gdyby każdy opisywał swoje życie tak, jak to wymyśliła.
8 Fotoplastykon
113
-^- Mój życiorys byłby jeszcze bardziej nudny — stwierdziła nagle Agata. — Ale
już ja się postaram zapełnić go interesującymi sprawami. Mam nawet kilka
pomysłów.
v_ Po pierwsze — roześmiał się Jasiek — powinnaś opisać swoją dzisiejszą bójkę z
Mariuszem! , — Jaką bójkę? — zaniepokoiłam się. — Aga, o czym on mówi?
•w O mojej dzisiejszej bójce z Mariuszem — wyjaśniła A§ata uprzejmie.
*— Jasiek! O czym ty mówisz?
— Dzisiaj na dużej przerwie Agawa pobiła się z Mariuszem. Nie wiem, dlaczego to
do ciebie nie dociera?
Patrzyłam na Jaśka i Agatę, dokładając wszelkich starań, że^y to do mnie
dotarło, ale w żaden sposób nie chciało. Zdałam Mariusza, był to chłopak wielki,
zaledwie trochę ni^SZy od naszego Jaśka.
— Rozłożyłam go!—pochwaliła się Agata i w tym sarnim momencie moje szare
komórki stępiały do reszty.
— Ach, tak — powiedziałam spokojnie, jak gdyby życie Przyzwyczaiło mnie do
odbierania tego rodzaju wrażeń i jak gcjyby nie były one dla mnie najmniejszą
nawet niespodzianką. — Rozłożyłaś go? To wspaniale.
Jasiek przyjrzał mi się badawczo.
— Ty nie wierzysz? — zapytał domyślnie. — A tymczasem to prawda. Machnęła
Mariuszem o ziemię, jak starym kapciem. Muszę powiedzieć, że bardzo mnie to
ucieszyło, b^> nie lubię Mariusza. Zresztą mogę ci wszystko opowiedzieć własnymi
słowami, bo odkąd pani Rudzikowa kazała ttii własnymi słowami opowiedzieć
„Chłopów" Reymonta, Д-abrałem w tej dyscyplinie ogromnej wprawy.
— Opowiedz.
— No, więc to było tak: Mariusz podszedł do Agaty i wykręcił jej rękę. Wtedy
Agata...— tu Jasiek przerwał,
114
zastanowił się i powiedział bystro: — Zapomniałem o tytule. Poczekaj chwileczkę,
bo to wcale nie jest taka łatwa sprawa. Ummm... um... um — namyślał się. —
Wydaje mi się, że najlepiej będzie zatytułować tę historię w sposób następujący:
Tam, gdzie raki zimują
Do tej pory nie mam pojęcia, gdzie raki zimują, chociaż już wiele osób chciało
pokazać mi to miejsce. Najczęściej Rajmund Czapski obiecuje mi tę wycieczkę.
— Ty, Jasiek — mówi. — Przestań się wygłupiać, bo ci w końcu pokażę, gdzie
raki zimują!
Znacie Raimunda i wiecie, jak wygląda: siedemdziesiąt kilogramów żywej wagi. Za
takie coś nawet w punkcie skupu żywca dobrze by zapłacili, ale do tego trzeba
być autentyczną świnią, a rue falsyfikatem. Piekielnie mnie złości, kiedy
słyszę, jak się Rajek komuś odgraża. Takiemu, na przykład, Wieśkowi albo Markowi
Lepce. bo ci dwaj to są największe chuchra w naszej klasie i wielka mi sztuka
załatwić ich w ciągu lednej minuty. Lubię takich bohaterów, których przewaga nad
drugim człowiekiem siedzi w sadle!
Ze mną rzecz ma się trochę maczej, bo chociaż ważę mniej, to jednak z Rajmundem
mogę się zmierzyć, jak równy z równym. Toteż ze mną on jest silny tylko w
słowach, a jak przyjdzie co do czego, zaraz mu się odechciewa.
— Co tam, koleś — mówi — co my się będziemy naparzać? Mało to się krwi leje na
świecie?
I zawsze tak się wszystko rozchodzi po kościach. Ak do Marka i Wieśka Rajek
nigdy takiej mowy nie trzyma. Wali, gdzie popadnie, i cześć. No więc jeżeli on
jest taki, to ja te jego siedemdziesiąt kilogramów żywej wagi mam za miętę. U
nas w klasie z biciem jest w ogóle oddzielna historia. Często się zdarza, na
przykład, że chłopaki popychają dziewczyny albo ręce im wykręcają, tak właśnie
jak Mariusz Agacie. Ale robią to nie dlatego, żeby się pysznić swoją siłą,
chociaż taka chwalebna myśl też niektórym przyświeca, ale głównie dlatego, żeby
w ten sposób wyrazić swoje gorące uczucia.
8*
115

Strona 39

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

Wiem dobrze, jak z tym jest, bo kiedy mi się w piątej klasie podobała Iwona, to
puszczałem z procy zwinięte mocno papierki prosto w jej łydki. I dopiero kiedy
ona podskakiwała i wymyślała mi jak stragamara, czułem się naprawdę szczęśliwy,
bo wiedziałem na pewno, że ona na mnie zwróciła uwagę, a przecież tylko o tym
marzyłem.
Kiedy dzisiaj Mariusz podbiegł do Agaty i wykręcił jej rękę tak, że przysiadła,
od razu wiedziałem, że się zanosi na wielkie uczucie. Ale moje nauki nie poszły
w las, nie na darmo kazałem Agacie wyćwiczyć kilka chwytów dżudo. W pierwszej
chwili moja siostra niewiele miała do powiedzenia, ale zdobyła się aa jedno
krótkie zdanie, którym kompletnie zaskoczyła Mariusza:
— Jak mnie puścisz, to ja ci pokażę, gdzie raki zimują! Zabrzmiało to zupełnie
tak, jakby Mariusz miał do czynienia
z Rajmundem Czapskim, a me z naszą Agatą. Puścił ją. Popatrzył, popatrzył i
mówi:
— Ćo? Chcesz się ze mną bić?
— Mogę — powiedziała Agata. — Tylko daj mi sznurowadło. Mariusz zdębiał.
— Skąd ja ci mam wziąć sznurowadło?
— Az trampek.
Nachylił się, wyciągnął sznurowadło i podał je Agacie. Ona odrzuciła włosy do
tyłu, żeby nie opadały jej na twarz, i sznurowadłem związała w koński ogon.
— Możemy zaczynać — mówi.
Ale Mariusz chciał jeszcze zarobić na tym interesie.
— Założę się o wodę sodową z sokiem, że mi nie dasz rady!
— Mam tylko pięćdziesiąt groszy, mogę się zakładać o wodę bez soku — mówi
Agata, a tłum dookoła nich robi się coraz większy.
— Dobrze — zgodził się Mariusz. — Zakład stoi. Możemy zaczynać!
Roześmiał się, zasłonił twarz lewą ręką, a prawą wyciągnął, żeby dziobnąć Agatę.
I w tym momencie Agata łaps go powyżej nadgarstka. Troszkę tylko pociągnęła do
przodu i, zanim Mariusz mógł się zorientować, co ona robi, majtnęła nogą, jak
trzeba, i podcięła mu kolana od tyłu. Trwało to sekundę. Mariusz siedział na
podłodze, usta otworzył i patrzył na Agawę jak krowa na pociąg. A ona szybko
ściągnęła z włosów sznurowadło, rzuciła je Mariuszowi na głowę i powiedziała
uprzejmie:
— Dziękuję ci za pożyczkę...
116
Muszę powiedzieć, że byłem dumny z Agaty, bo to było widowisko pierwszej
jakości...
Spojrzałam na Agatę. Moja siostra siedziała nachmurzona, jakby opowieść Jaśka
nie sprawiała jej żadnej- satysfakcji.
— A on — ruchem brody wskazała Jaśka — stał i gapił się na to wszystko!
— A co miałem robić? — zdziwił się Jasiek.
— Nie wiem! — odparła Agata. — Nie mam pojęcia! Ale pomyśl, co byś zrobił,
gdyby na moim miejscu była Klaudia...
Teraz Jasiek patrzył na Agatę i pomyślałam, że chyba właśnie takie spojrzenie
musiał mieć Mariusz, kiedy w sekundę po swojej porażce siedząc na podłodze
spoglądał na Agę.
Na szczęście dla Jaśka przyszła mama i wysłała go po pieczywo. Zostałyśmy więc
same i przez chwilę wahałam się, zanim zadałam Agacie to pytanie:
— Słuchaj, powiedz mi, ale zupełnie szczerze, czy ty jesteś o Jaśka zazdrosna?
Wruszyła ramionami.
— Też! Miałabym o kogo! Uważam po prostu, że on nie jest w porządku, i to
wszystko. Jeżeli poproszę Jaśka o cokolwiek — dorzuciła — o jakiś drobiazg, żeby
mi coś załatwił, w czymś pomógł, to on albo nie ma czasu, albo mu się nie chce.
Ale niech go o to samo poprosi Klaudia — wtedy i chce mu się, i czas ma. Być
może ja za to nie lubię Klaudii. Bo ja jej nie lubię! Nie lubię! Chociaż
widziałam ją zaledwie dwa razy, a rozmawiałam raz. Może najbardziej złości mnie
w Klaudii to, że przez nią właśnie przekonałam się, jaki Jasiek jest dla mnie, a
jaki dla innych.
117
Wolałabym być koleżanką Jaśka niż siostrą — zakończyła z rozżaleniem.
Przypomniała mi się cała historia z telewizją. Przecież mnie też ogarnęła wtedy
jak gdyby niechęć do zabawnych kucyków! I z tego samego powodu. Nie zdążyłam się
jeszcze dobrze zastanowić nad tym, czy wina była w nas, czy w Jaśku, kiedy Agata
odezwała się znowu:
■— I pani od wychowania obywatelskiego to ja też przez Klaudię nie lubię, wiesz?
Teraz się przyznam, jak już powiedziałam ci tyle. Wiem, że to jest paskudne, ale
nic nie poradzę, nie lubię wszystkiego, co mi się kojarzy z Klaudią!
Przypuszczam, że nawet przestałabym jadać szpinak, jeżeli szpinak byłby ulubioną

Strona 40

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

potrawą Klaudii! Nie umiałabym kochać chłopca, który przeze mnie stałby się inny
dla swojej siostry. Bo przecież dawniej Jasiek nie był taki...
Agata wstała z krzesła, zbliżyła się do mojego łóżka i usiadła na samym brzegu.
— I nie ufałabym mu. Przecież nie miałabym żadnej pewności, czy nie stanie się
inny również i dla mnie, kiedy tylko pozna ciekawszą dziewczynę...
— Ależ, Aga, w waszym wieku te sprawy nie mogą być traktowane tak samo, jak
sprawy dorosłych, jak, powiedzmy, sprawa wuja Tomasza! Dziesiątki razy ty sama
będziesz się kochała i zmieniała, kochała i zmieniała...
— Ja? — zdziwiła się Agata. — Och, Jana, jak ty mnie nie znasz!
Nie tłumaczyłam dłużej, tylko patrzyłam na nią, bo taka była ładna z tą wiarą w
siebie!
— Ciągle z-iajdujesz stokrotki, Aga? — zapytałam. Skinęła głową bez słowa.
Nie mogę sobie uprzytomnić, czy to następnego dnia, czy drugiego po naszej
rozmowie rozległ się dzwonek, który zwiastował nadejście kogoś obcego. Wszyscy
swoi dzwonią
118
trzy razy, pojedynczy dźwięk dzwonka stawia więc na nogi cały dom. Tym razem
postawił jedynie panią Kapuścińską, która akurat robiła u nas przepierkę. Mnie,
ze zrozumiałych przyczyn, nic nie było w stanie postawić na nogi. Nikogo oprócz
nas nie było w domu. Nasłuchiwałam. Spoza zamkniętych drzwi dobiegało jedynie
jakieś niewyraźne mamrotanie, żadnych słów nie mogłam rozróżnić. Wreszcie pani
Kapuścińska zajrzała do mojego pokoju.
— Przyszła tu jakaś i mówi, że u nas jest jej książka do fizyki. Ja tam nie
wiem, jest czy nie jest! Ale co? Mam jej kazać grzebać u dzieciaków na półce?
— Może niech tu wejdzie — zaproponowałam. — Ja z nią porozmawiam. To pewnie
koleżanka Agaty. Agata powinna zaraz być w domu.
— Dobrze, ja jej powiem, żeby weszła. Ej, panienko! — zawołała pani Kapuścińska
w głąb przedpokoju. — Co mi tam panienka rusza? lam me ma nic do ruszania! A,
to? To jest szabla. Widziała panienka kiedy szablę z bliska? Nie? No, to niech
sobie panienka obejrzy. To jest szabla dziadka Maciejewskiego, rodzinna
pamiątka". O, żeby panienka wiedziała, jak to się dawniej mężczyźni
-prezentowali, kiedy takie szabelki im się u pasa błyszczały! A teraz...? Teraz
jak łapciuchy chodzą, nawet i ci starzy tak się noszą, jakby dopiero co z
podstawówki wyszli. A ten warkocz to panienka ma sztuczny? Nie? A bo moja
sąsiadka też ma taki warkocz, ale sztuczny. Panienka wie, z tworzywa, jak jaki
talerz albo sitko do płukania jarzyn...
Słuchałam słów pani Kapuścińskiej i usiłowałam sobie przypomnieć, która z
koleżanek Agaty ma warkocz, ale w żaden sposób nie mogłam, nie pamiętałam
żadnego warkocza. Wreszcie pani Kapuścińska umilkła i do mojego pokoju weszła
nieznajoma dziewczyna. Była drobna i rzeczywiście z samego czubka głowy zwisał
jej gruby, ciemny, krótki warkoczyk.
119
__. Dzień dobry... — powiedziała niepewnie, jakby słowo
„dobry" nie bardzo jej pasowało do mojego dnia, spędzanego w łóżku.
— Dzień dobry — odparłam. — Proszę cię, wejdź i u-siądź na fotelu. Agata zaraz
przyjdzie.
Weszła i usiadła.
—■ Ja nie do Agaty... — powiedziała. — Ja do Jaśka. Pani pewnie o mnie nic nie
słyszała. Jestem Kometa.
O Komecie nie słyszałam, ale po doświadczeniach z Gruszką wolałam już nie
identyfikować tej dziewczyny.
— Jasiek też powinien niedługo wrócić — powiedziałam. — Ja. niestety, nie mogę
wstać, żeby poszukać tej książki...
— Wiem... — powiedziała Kometa. — Jasiek mi opowiadał-
Oczywiście, ta papla musiała roztrąbić wszystko na cały świat! Byłam wściekła na
Jaśka, ale Kometa nie zauważyła
tego.
— Jasiek w ogóle opowiadał mi dużo o całej swojej ro-' dżinie. On was musi
strasznie kochać.
— Szalenie — powiedziałam i tym razem Kometa przyjrzała mi się badawczo.
— Szalenie... — powtórzyła. — On jest taki miły. Zazdroszczę pani rodzeństwa.
Ja jestem jedynaczką.
—, Jedynaczkom podobno świetnie się powodzi! — powiedziałam i uśmiechnęłam się
do biednej, samotnej Komety-
— To zależy od tego, w jakich rodzinach się wychowują. Ja pod tym względem mam
fatalne warunki...
Nie pytałam. Wszystko wskazywało na to, że Kometa ma ojca alkoholika i matkę,
która się nią nie zajmuje. Najczęściej właśnie to nazywa się „fatalnymi

Strona 41

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

warunkami". Jednakże moje taktowne milczenie nie powstrzymało Komety
120
od dalszych wynurzeń, przeciwnie, może uznała je za niedowierzanie, bo zapewniła
znowu:
— Mam okropne warunki rozwoju — powiedziała fachowo. — Bo widzi pani, mój
ojciec jest psychologiem, a matka nauczycielką wychowania obywatelskiego.
— To straszne! — powiedziałam szczerze, bo przecież w końcu zrozumiałam, że
przede mną siedzi Klaudia.
Roześmiała się.
— Jasiek też tak powiedział, kiedy z nim rozmawiałam na ten temat. Ale to jest
średnio straszne, bo w gruncie rzeczy oni są bardzo mili. Jedyne, co mogę im
zarzucić, to fakt, że usiłują mnie wychowywać według podręczników. A żywy
człowiek nie zawsze się mieści w podręcznikowej teorii.
Teraz, kiedy zaczęła mówić swobodniej, spostrzegłam, że musi być bystra i
inteligentna.
— Ponieważ jestem jedynaczką, oni bardzo obawiali się, że wyrosnę na egoistkę.
Dlatego też nigdy nie miałam zabawek, jak mi coś kupili, to zaraz kazali komuś
oddawać, bo cftcieli mnie w ten sposób nauczyć, że oddawanie też może być
przyjemnością. Dla mnie nigdy nie było — powiedziała szczerze. — Pewnie właśnie
dlatego, że niczego przez to me mogłam mieć. A ja się lubię przywiązywać. Pani
lubi przywiązywać się do przedmiotów?
— Lubię. Mam masę rzeczy, do których jestem szalenie przywiązana.
— No właśnie! A Jasiek mówi, że раш zupełnie nie jest egoistką.
Przez chwilę nie rozmawiałyśmy, bo jakoś urwał nam się wątek. Wreszcie to
milczenie stało się zbyt długie.
— Widziałam cię w telewizji... — powiedziałam. — Ale teraz, kiedy weszłaś, nie
poznałam, że to ty.
— Bo wtedy byłam z kucami — Klaudia obrazowo przyłożyła do uszu zaciśnięte
pięści. — Jasiek upierał się przy
121
kucach, ja tam wolę warkocz. Właśnie z powodu warkocza nazywają mnie wszyscy
Kometą. Bo widzi pani, ja na dokładkę bardzo szybko biegam.
— Wiem, słyszałam przecież, jak redaktor Mrozik rozmawiał z tobą.
Uśmiechnęła się.
— To było okropne, ta cała telewizja. Jak ja się bałam! A Jasiek! Jak on się
bał!
Cokolwiek powiedziałam, Klaudia nawiązywała do Jaśka. Rozśmieszyło mnie to i
postanowiłam spróbować jeszcze raz, ale zwiększyłam stopień trudności.
— Czytam teraz bardzo ładną książkę — zaczęłam — „Krystyna, córka Lawransa"...
— Wiem — odparła Klaudia natychmiast. — Jasiek mi mówił, że bardzo się pani
podoba.
O ile trochę polubiłam Klaudię, o tyle moje uczucia „wzbogaciły" się o niechęć
do Jaśka. Czy ten chłopak rzeczywiście musi opowiadać swojej Komecie o
wszystkim, co się dzieje u nas w domu? Czy nie może rozmawiać z nią o muzyce
bigbitowej albo o Wyścigu Pokoju, albo o portkach dla wajddoty?
Klaudia uśmiechnęła się znowu i powiedziała, jak gdyby odczytując moje myśli:
— Ja tak wszystko o was wiem, bo wyciągam z Jaśka na siłę te wiadomości. Wie
pani, dlaczego, prawda?
— Nie, nie wiem...
— Przecież już mówiłam, że jestem jedynaczką. I zawsze tak strasznie marzyłam o
tym, żeby mieć siostrę! A on ma was dwie...
Patrzyła na mnie wzrokiem pełnym niepokoju i wyczekiwania. Ale ja nie umiałam
tak od razu zapomnieć żalu Agaty o to, że Jasiek dziś gapił się bez słowa,
czekając, aż ten cały Mariusz zacznie się z nią bić. Pomyślałam, że moja siostra
ma chyba rację twierdząc, że Jasiek stał się
122
dla niej inny, odkąd zaczął interesować się tą Kometą z warkoczem, która właśnie
teraz siedziała przede mną ze swoją kosmiczną prośbą w oczach. I coś we mnie
powtarzało uparcie: „Nie, nie, nie! Nie znajdziesz we mnie siostry, nawet nie
próbuj, nie czaruj!"
— Masz ładną broszkę... — powiedziałam obojętnie. Sięgnęła ręką pod szyję.
— To z chleba. Dostałam ją od ciotki. Z wierzchu pociągnięta jest bezbarwnym
lakierem. Może pani chce obejrzeć ją z bliska?
Zanim zdążyłam zaprzeczyć, Klaudia podała mi broszkę. Była ładna, z bliska nawet
jeszcze ładniejsza niż z daleka.
— Śliczna — powiedziałam. — Twoja ciocia jest plastyczką?
— Amatorką — uśmiechnęła się Klaudia. — Będzie mi strasznie przyjemnie, jeżeli
pani to zatrzyma...

Strona 42

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

Nie odbierała ode mnie broszki, chociaż już przez chwilę trzymałam ją w
wyciągniętej dłoni.
— Nie — powiedziałam. — Dziękuję. Przypnij ją sobie, dobrze?
— Proszę zatrzymać! — nalegała Klaudia. Pomyślałam, że jej rodzice działali
bardzo skutecznie.
Klaudia nie wyrosła na egoistkę. Położyłam broszkę na kołdrze.
— Nie jesteś do niej przywiązana? — zapytałam. — Przecież lubisz się
przywiązywać. Bardzo cię proszę, weź ją, Klaudio!
Czułam, że robię się złośliwa, najlepiej byłoby, gdyby Klaudia nie czekała już
na Jaśka. Szczęśliwie przyszli oboje. Agata zajrzała do pokoju.
— O... — powiedziała tylko, a głos załamał jej się nagle, jak głos trąbki z
Wieży Mariackiej.
— Przyszłam po moją książkę do fizyki, która jest u Jaśka! — powiedziała nie
pytana Klaudia.
123
— Przecież on ma swoją książkę, po co mu twoja? — zdziwiła się Agata.
— Schował ją do torby, kiedy wracaliśmy z treningu. W czasie przerwy tłumaczył
mi coś z elektryczności...
Patrzyłyśmy na nią niechętnie, jak dwie ciotki, które wszystko mają za złe.
— Agawa, mówiłaś Janie, co było z panią Rudzikowa?!—zawołał Jasiek wpadając do
pokoju.
W ręce trzymał prawie pół bochenka chleba z dżemem. Jeszcze się chyba nie
zdarzyło, żeby Jasiek przyszedł do mnie nie ruszając szczękami, pomijając te
szczególne okoliczności, którymi są pierwsze chwile po treningu. Teraz
znieruchomiał, bo właśnie dostrzegł Klaudię.
_ O! — powiedział, ale to „o!" w jego wykonaniu zabrzmiało inaczej niż „o..."
Agaty.
_ O! — powtórzył. — A co ty tu robisz?
— Przyszłam po książkę do fizyki — tłumaczyła Klaudia niestrudzenie.
— To świetnie! W takim razie od razu zrobimy powtórkę! — zakomunikował Jasiek
tonem nie znoszącym
sprzeciwu.
— Bogowie! — jęknęła Agata. — Ty ją przepytujesz z fizyki?
Poczułam, że uginają się pode mną nogi łóżka. Jasiek w roli wyjaśniającego komuś
prawo Ohma! To była zbyt silna dawka i nie mogłyśmy z Agatą przyjąć jej bez
szoku.
— Ale może najpierw opowiedz, co było z panią Rudzikowa — przypomniała Klaudia.
— Nie wiem, o czym ty właściwie myślisz? — zapytała Aga. — Przy mnie nic z
panią Rudzikowa nie było.
— Jak to? Może po prostu nie zauważyłaś?
— Może po prostu nie zauważyłam — zgodziła się potulnie.
124
Jasiek usiadł na poręczy fotela, w którym Klaudia tkwiła aa podobieństwo zadry,
wbitej w samo serce Agaty.
— Tym razem nie będzie kłopotów z tytułem — zwrócił się Jasiek do mnie. — Tym
razem wymyśliłem tytuł w drodze do domu: „Zaszczytne ostatnie miejsce".
Odpowiada?
Zaszczytne ostatnie mieisce
Nie mam zamiaru ukrywać, że bardzo lubię być pierwszy. Sprawia mi to satyslakcję
i na treningach potrafię wypompować z siebie resztki sił, żeby tylko me zostać w
tyle. Nie iest to chyba żaden wstyd, bo. ostatecznie, rywalizację sportową każdy
traktuie w podobny sposób, raz lednemu udaje się zająć pierwsze mieisce. raz
drugiemu i wszystko jest w porządku. W życiu inaczej. W życiu są takie
dyscypliny, w których ja osobiście z góry zaklepuję sobie zaszczytne ostatnie
miejsce.
Właśnie tego rodzaju rozgrywki odbyły się dziś w naszej klasie. Pani Rudzikowa
kilka dni temu złamała rękę i przyszła do szkoły i gipsem założonym od
nadgarstka aż powyżej łokcia. Już pomi-iam fakt, że Henio Królik bardzo pani
Rudzikowej tego gipsu zazdrości i szalenie żałuje, że to nie on pośliznął się na
piętce od kwaszonego ogórka, tylko ona. Henio nawet przez dłuższy czas szukał
tej piętki na podłodze w korytarzu, ale widocznie pam woźna już sprzątnęła i w
ten sposób biedak zostaj Bez żadnych szans na rękę w gipsie. Ale nie o tym
chciałem mówić, tak tylko zboczyłem z tematu. Przyszła więc pani Rudzikowa z
gipsem i z punktu zapowiedziała klasówkę, bo w czasie klasówki na ogół jest
cicho i chociaż trzydzieści dwie osoby nieludzko się wtedy męczą, to jedna z
pewnością odpoczywa. Po przejściach z piętką od kwaszonego ogórka pani
Rudzikowej spokój był rzeczywiście potrzebny.
Kiedy skończyły się wreszcie nasze zmagania z Andrzejem Radkiem, z których to on

Strona 43

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

zapewne wyszedł zwycięsko, pomimo że maltretowaliśmy go strasznie, pani
Rudzikowa zapytała, czy któreś z nas nie byłoby tak dobre i nie zaniosłoby jej
zeszytów klasowych do domu. I wtedy właśnie rozpoczął się start do dyscypliny,
która mnie zupełnie nie odpowiada. Cała nasza klasa okazała się „dobra".
125
rzucono się na te biedne zeszyty z dzikim wrzaskiem. „Ja zaniosę! Ja zaniosę! Ja
się pierwszy zgłosiłem! A właśnie, że me, bo ja pierwsza!" Gdybym był pewien, że
te krzyki były objawem niebywałej dobroci i uczynności, to pewnie dołączyłbym
się ze swoim: „Właśnie, że nie, bo ja byłem pierwszy!", ale miałem co do tego
duże wątpliwości. Usiadłem z boku i patrzyłem. Wtedy Rysiek powiedział z
obrzydzeniem:
— Z ciebie, Jasiek, to co jakiś czas wychodzi kawał lenia i egoisty! Zmęczyłbyś
się, co? Ale w koszykówkę możesz grać godzinami!
Udzieliwszy mi tej nagany, rzucił się w tłum. Pani dała zeszyty Irce. Irka
niosła je do drzwi z taką miną, jak gdyby to były ordery za wierną służbę, a nie
nasze przyszłe dwóje. I wtedy Rysiek powiedział z pogardą:
— No, oczywiście, Irenka! A któż by! Wiadomo, pierwszy lizus w naszej klasie! —
i popatrzył na Irkę. |ak gdyby była jakimś straszydłem gorszym od Belfegora. A
przecież gdyby Rysiek pierwszy dopchał się do tych zeszytów, to paradowałby z
nimi przez klasę z taką samą miną jak Irenka i uważałby, że ma święte prawo do
takiego zadzierania nosa.
Strasznie mi się nie podoba, że różnica między uczynnością a lizusostwem jest
taka trudna do uchwycenia. Przeciwko uczynności nie mam nic. Lizusostwo jest
beznadziejne. I właśnie w tej dyscyplinie zaklepuję sobie z góry ostatnie
miejsce. W naszej klasie lizusów jest mnóstwo. Jedni podlizują się oficjalnie, a
drudzy tak, żeby nikt nie zauważył. Oprócz tego podlizują się również niektórzy
rodzice i to już jest dno.
Gdyby tak moja mama chciała iść do naszej pani od anatomii z jakąś bombonierką
albo innym świństwem, to ja przysięgam uroczyście, jak Kościuszko na krakowskim
rynku, że musiałaby przejść przez próg po moim trupie. A są takie mamy, które
chodzą i o żadnego trupa na progu nie muszą się potykać, przeciwnie, ukochane
dziatki jeszcze im drzwi otwierają i pytają, czy przypadkiem bombonierka nie za
mała. Kwiaty uznaję, nawet bardzo lubię przy godziwej okazji z jakimś wiechciem
do szkoły przygnać, uznaję nawet to, że klasa składa się wtedy na jakąś wspólną
bombonierkę, książkę czy inny prezent. Ale żeby zasuwać z czymś wtedy, kiedy ma
się dwóję na karku?
Zresztą u nas w szkole nikt nie chce przyjmować prezentów i zaraz robi się z
tego heca. Tylko jeden pan od wuefu wziął kiedyś bez zbytniego gadania.
126
— Dziękuję! Niepotrzebnie pani to robi, ale jeżeli już jest, to jest —
powiedział.
Sam słyszałem, jak mówił to do pani Ceberkiewicz, kiedy mu wsuwała pod ramię
czekoladki „Wawela". W dwa dni później kazał tej ciapie, Mietkowi, skakać przez
skrzynię, a kiedy się chłopakowi nogi poplątały, to wrzepił dwóję i nawet go
czekoladką na pociechę nie poczęstował. Myślę, że chciał w ten sposób przekonać
panią Ceberkiewicz, że nie o słodycze chodzi, lecz o prawidłowe skoki! Bo z
niego jest prawdziwy pedagog, który, jak trzeba, to i rodziców potrafi czegoś
nauczyć. Ja tam nie wiem, ale aż mi się słabo robi. kiedy ktoś chce sobie
zapewnić czyjąś sympatię w ten sposób, że mu wtyka prezent na przynętę.
Spojrzałam na Klaudię. Słuchała uważnie opowiadania Jaśka, ale oczy miała
spuszczone, bo wpatrywała się uparcie w swoją broszkę, która leżała na mojej
kołdrze i połyskiwała w słońcu jak bursztyn.
— Chodź, Kometa! — powiedział Jasiek i pociągnął ją za warkocz, ale lekko. —
Chodź, przepytam cię z elektryczności.
Widziałam, jak Klaudia przełknęła ślinę, jak zadrgały jej powieki, i to
widziałam, że nie śmiała spojrzeć na mnie. Pomyślałam, że jest niemądra, bo tak
czy inaczej, nawet przez chwilę nie posądziłam jej o lizusostwo! A jednak Kometa
siedziała na wprost mnie z miną zupełnie przegraną, jakby nieoczekiwanie
spotkała na swojej orbicie obce ciało niebieskie, które lada chwila mogło ją
zniszczyć.
— Podaj mi to, Jasiek! — powiedziałam szybko. Wzięłam z jego ręki broszkę
Klaudii i przypięłam do
piżamy. Dopiero wtedy Kometa zdecydowała się na podniesienie głowy.
— Kosmos jest wielki — szepnęłam i nikt nie zrozumiał, co chciałam przez to
powiedzieć.
127

mm

Strona 44

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

Jasiek nie miał racji. Siostra Ględziona jest cudowna! Agata czytała mi właśnie
list Tvujka Tomka, który już tydzień temu wyjechał na wczasy do Karpacza, a
Jasiek robił afisz na akademię pierwszomajową, kiedy rozległ si^ dzwonek u
drzwi.
— Kogo to diabeł niesie? — zdziwiła się Agata i pobiegła otworzyć.
Jej entuzjastyczne okrzyki wskazywały na to, że diabeł przyniósł nie najgorszych
gości. I rzeczywiście, w drzwiach do mojego pokoju stanął Andrzej Giędzion
trzymając w ramionach sporej wielkości paczkę, kształtem do złudzenia
przypominającą naleśnik.
— To moja siostra — Andrzej przedstawił mi zawinięte w kocyk maleństwo. —
Dzisiaj skończyła trzy tygodnie!
Teraz i ja wydałam z siebie szereg okrzyków, które jednak w nikłym stopniu
odzwierciedlały mój zachwyt. Nagle zastanowiłam się.
— Słuchaj, Andrzej, czy twoja mama wie, że ty jesteś u nas razem z nią?
— Skąd! — popatrzył na mnie wzrokiem pełnym oburzenia. — Mama nic nie wie. Mama
poszła do lekarza. Zostaliśmy sami. Pomyślałem sobie, że to jedyna okazja, żeby
tu Magdę przynieść. Nie wygada przecież, bo nie potrafi. Chociaż ona już coś
niecoś próbuje, wiecie? Wczoraj sie-
131
działem przy niej i wkuwałem historię. Aż tu nagle słyszę, że ona mówi: „Guuu!"
— Guuu! — roześmiał się Jasiek diabelsko.
Magda spała z łapkami zaciśniętymi tuż przy uszkach.
— Chyba ją trochę rozpakuję, bo się spoci — powiedział Andrzej i zabrał się do
rozwijania naleśnika.
Jego siostra otworzyła oczka, niebieskie jak oczka jarmarcznych pierścionków.
— Cudowna! — jęknęła Agata.
— Cudoooowna! — zawołał śpiewnie Jasiek. Miałam ochotę cisnąć w niego poduszką.
Magda przeciągnęła się i zamruczała jak kotek.
— Co ona tam znowu gada?—zapytał Jasiek.—Mam nadzieję, że tym razem coś
przyzwoitego!
Andrzej wsunął rękę pod pieluszkę.
— Zsikala się! — stwierdził, a potem ukłonił się w moją stronę i dorzucił: —
Bardzo przepraszam...
— To ja już wolę swoje siostry! Daję słowo!
— Ja nie narzekam — powiedział Andrzej obrażonym tonem. — Ja tam swoją siostrę
bardzo lubię.
Ujął dużą łapą małe stopki Magdusi i zręcznie zmienił pieluszkę.
— Widzicie, jak ja to robię? — pochwalił się, ponieważ przyglądaliśmy się w
milczeniu. — Fachowo, nie? Pani Szpulek tak mnie wykształciła.
— Słuchaj, Andrzej... — poprosiła Agata błagalnie. — Czy ja mogłabym zmienić
pieluszki, jak będzie miała mokro następnym razem?
— A nie przełamiesz jej?
— Nie przełamię, przecież widziałam, jak ty ją przewijasz.
— No, dobrze... — zgodził się Ględzion z wahaniem. — Ale będziesz musiała
bardzo uważać!
132
Andrzej wygładził pieluszkę na brzuszku Magdy. Poruszyła się niespokojnie.
— Coś mi się wydaje — powiedział z zakłopotaniem — że to już się stało...
Bardzo przepraszam — ukłonił się znowu.
— Już? — zawołał Jasiek sponad swojego plakatu. — To ona tak może bez przerwy?
Ożenić to może się kiedyś i ożenię, ale dzieci nie będę miał — powiedział
zdecydowanie. — Jak na to wszystko patrzę, to mnie aż skręca. A potem, kiedy
takie coś urośnie, to jeszcze większy kłopot. Ja, na przykład, za żadne skarby
nie chciałbym być swoim ojcem. Gdybym był swoim ojcem, tobym się powiesił.
— Andrzeju, a ty nie jesteś zazdrosny o tę malutką? — zapytałam.
— A skądże-! — oburzył się. — Wcale! Zresztą mama zawsze mówi, że oboje
jesteśmy dla niej tak samo drodzy!
— Tak — wtrąci* Jasiek. — Oboje warci po dwa złote i pięćdziesiąt groszy...
— Co ty dzisiaj jesteś taki negatywny! — oburzył się Andrzej. — Cokolwiek się
powie, to ci nie w smak!
Podał Agacie pieluszkę.
— To przewijaj — powiedział. — Tylko uważaj, bo jak ją przełamiesz... —
przestraszył się znowu.
— Nie przełamię, coś ty! Ale od czego mam zacząć?
— No, widzisz, ciapku? Widzisz? Od wyjęcia mokrej pieluchy.
Jasiek spojrzał na rozanieloną twarz Agaty.
— Ummh... — stęknął tylko.
Magda została zawinięta z powrotem w różowy kocyk, ponieważ Andrzej postanowił

Strona 45

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

wracać do domu.
— Jeżeli mama przyszłaby przed naszym powrotem, to ja nie wiem, co by się
działo. Agato, może chcesz nas odprowadzić? — zapytał.
Agata, oczywiście, chciała. Kiedy wyszli, Jasiek wstał
133
z podłogi i wycierając pędzel w chustkę do nosa powiedział sceptycznie:
— Z Ględziona to taki Don Kichot. Taki rycerz smętnego oblicza!
— Dlaczego? Chyba nie masz racji. Don Kichot walczył z wiatrakami, a Ględzion
po prostu jest zwyczajnym chłopakiem, no, może trochę lepszym od innych.
— Trochę lepszym — powtórzył Jasiek. — Na ludziach to ty się nie znasz,
siostro. Ględzion jest o niebo lepszy od innych.
— To dlaczego tak mu dokuczasz?
— Nie wiem — odpowiedział Jasiek szczerze. — Ale ja, jakby przyszło co do
czego, to nie myśl sobie! — zastrzegł się gwałtownie. — Wtedy stałbym przy
Ględzionie jak twierdza!
Zbliżył się do okna i spojrzał w dół.
— Idą — powiedział. — Andrzej niesie dzieciaka, a nasza Agawa skacze dookoła
jak pudel na dwóch nóżkach.
Potem milczał przez chwilę, aż wreszcie zapytał z wahaniem:
— Jana, ty wiesz, od kogo ona dostaje te kwiatki?
— Nie wiem. A ty wiesz?
— Wiem — odparł.
— Od kogo?
— A nie powiesz jej? —• Nie powiem.
—■ Daj słowo.
— Daję słowo. Wskazał palcem okno.
— Od niego.
— Od Ględziona? —• zapytałam z niedowierzaniem. — Oj, co ty wygadujesz!
— Nic nie wygaduję, od niego dostaje, wiem, bo czasami muszę podrzucać je do
torby, jak się Andrzejowi
134
w ciągu dnia nie uda. Dlatego mówię, że on jest Don Kichotem. Taki romantyk,
któremu się wydaje, że w życiu zwojuje nadzwyczajne rzeczy. U nas w klasie to
wszyscy trochę Ględzionowi dokuczają, nie tylko ja. I pewnie też nikt nie wie,
dlaczego to robi. Kiedyś sam się nad tym zastanawiałem i wiesz, do jakiego
doszedłem wniosku?
— No?
— Myślę, że każdy stara się Ględzionowi jakąś szpilę wsadzić tylko dlatego, że
inaczej to musiałby go podziwiać. A głupio podziwiać kolegę, z którym jest się w
jednej klasie. Podziwiać to można Salka za wynalezienie szczepionki przeciwko
chorobie Heinego-Medina, albo kosmonautów, albo dziewczynę, która wyratowała
troje maluchów z pożaru. Ale z podziwianiem Ględziona jest ciężka sprawa. Staje,
na przykład, przy tablicy i odpowiada z matmy. I ani be, ani me. Trudno go wtedy
podziwiać, nie?
— Nie pleć, Jasiek!
— Oj, tylko bez mowy! — przestraszył się mój brat i przezornie poszedł do
łazienki po wodę do mycia pędzli. Po godzinie wróciła Agata. Była zaczerwieniona
i wyraźnie czymś przejęta.
— Co się stało? — zapytałam. — Pani Ględzionowa przyszła wcześniej?
— Nie. Nie, nie! Nic się nie stało.
Pomyślałam, że może Andrzej przyznał się Agacie do stokrotek, ale o tym
powiedziałaby mi chyba bez nalegania. Spojrzałam na nią niespokojnie. Zauważyła
to.
— No, mówię ci przecież, że nic się nie stało! — powtórzyła z lekkim
zniecierpliwieniem.
Przyglądała się przez chwilę, jak Jasiek wykańczał afisz.
— Nieźle ci to wyszło! — stwierdziła, a potem zakręciła się na pięcie i
wybiegła z pokoju.
Dopiero następnego dnia rano miała się wyjaśnić źle ukrywana tajemnica Agaty.
Przed wyjściem do szkoły przy-
135
szła do mnie i kładąc na kołdrze białą kopertę zaadresowaną do Ani, powiedziała
z zakłopotaniem:
— Wiesz, jak mnie pytałaś wczoraj, co się stało, nie umiałam ci tego
opowiedzieć! Jeżeli chcesz, przeczytaj. Opisałam wszystko w liście do Ani. Ale
ty też możesz o tym wiedzieć! Tylko z czytaniem poczekaj, aż wyjdę, dobrze?
Nie mogłam się doczekać. Zaintrygowana poganiałam Agatę.
— Idź już, bo się spóźnisz! No, idź, Jasiek już poleciał! Dlaczego ty się tak

Strona 46

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

grzebiesz? Co ty tam robisz w tej łazience?
Przed ósmą Agata przyszła do mnie jeszcze raz. Była starannie uczesana, a jej
nos błyszczał o wiele mniej niż zwykle.
— Nachyl się! — poprosiłam.
Kiedy całowałam policzek Agaty, okazało się, że moje podejrzenia były słuszne.
Pachniała pudrem.
— Czyś ty oszalała?
— Dlaczego zaraz miałam oszaleć? Odrobina pudru...
— Umyj twarz, Aga! Tak nie pójdziesz.
— Umyję... — powiedziała z rozżaleniem. — Ale jak przeczytasz mój list do Ani,
to zrozumiesz, że ja już jestem prawie dorosła!
— Może zrozumiem, ale nawet prawie dorosła dziewczyna może darować sobie puder,
kiedy idzie do szkoły. Skończyłam!
— Całe szczęście... — mruknęła Agata.
Potem trzasnęły drzwi, a ja wyjęłam list z koperty.
Kochana Aniu!
Piszę do Ciebie, ponieważ dzisiaj wydarzyła się w moim Życiu cudowna rzecz, o
której nie mogę z nikim porozmawiać, bo jakoś nie przechodzę mi przez gardło
żadne zwie-
136
rżenia. Pewnie się domyślasz, Że wszystko to łączy się Z chłopcem!
Więc tak, masz rację! Ten chłopiec chodzi ze mną do jednej klasy i bardzo go
lubię, chociaż nigdy dotąd przez myśl mi nie przeszło, że mogłabym go... no,
rozumiesz— pokochać, czy coś w tym rodzaju. Natomiast wczoraj po południu
przeszło mi to przez myśl po raz pierwszy w życiu! Zaraz Ci opiszę, w jaki
sposób do tego doszło. On był u nas razem ze swoją siostrą, która ma trzy
tygodnie i jest cudowna. Kiedy wychodzili, Andrzej zaproponował, żebym
odprowadziła ich do domu. 1 ja się zgodziłam, ponieważ to niemowlę naprawdę
szalenie mi się podoba Kiedy szliśmy przez nasze osiedle, spotkaliśmy kolegę,
który nazywa się Rajmund Czapski i chodzi razem z nami do jednej klasy. Rajmund,
jak nas zobaczył, gwizdnął przeciągle i powiedział:
— O! Państwo Ględzionowie! Nawet nie wiedziałem, że już dochowaliście się
potomka!
Rajmund jest w ogóle okropnie ordynarny. Zawsze coś takiego powie albo tak się
zachowa, że człowiek nawet nie wie, co mu na to odpowiedzieć. Andrzej wiedział.
— Rajek, schowaj swoje dowcipy na konkurs satyryczny. 1 zmiataj mi z drogi,
dobrze?
— Zmiataj z drogi, zmiataj z drogi! — przedrzeźniał go Rajmund. — Nie mam
zamiaru zmiatać, a jak ci się moje dowcipy nie podobają, to może ci się spodoba
moja pią-cha! — / podsunął Andrzejowi pod nos zaciśniętą pięść. Andrzej trzymał
na rękach niemowlę, sama rozumiesz, że z niemowlęciem na rękach nikt się bić nie
może. Więc po-malutku i ostrożnie podał mi swoją siostrę.
— Pilnuj jej — powiedział — i uważaj, żeby nie wyleciała z kocyka...
Przytuliłam do siebie Magdusię, a Andrzej tylko podciągnął rękawy swetra i
warknął jak zły pies:
137
— Piecha twoja też mi się nie podoba! I nie radzę ci, żebyś się ze swoimi
dowcipami o Agacie przed kimś popisywał!
Rajek odrzucił papierosa, bo zapomniałam Ci napisać, że on pali, zgniótł
niedopałek butem i spojrzał na Andrzeja spode łba.
— Robić to ja będę to, co mi się podoba, a nie to, co mi pan Ględzion każe!
Wtedy Andrzej spojrzał na mnie i zawołał:
— Odsuń się, Agawa!
A potem machnął Rajka w tę jego zaciśnięte pięść. Odsunęłam się. Serce waliło mi
jak oszalałe. Bo przecież pierwszy raz ktoś bił się o mnie! O mnie, rozumiesz?
Przytuliłam do siebie Magdusię może trochę za mocno, nie wiem, a może obudziły
się w jej podświadomości jakieś uczucia rodzinne, w każdym razie zaczęła
wrzeszczeć jak opętana. A tymczasem Andrzej tłukł się z Rajkiem, nie zwracając
uwagi na krzyk swojej siostry. Nie wiem, czym skończyłoby się to wszystko, gdyby
nie nasz pan dzielnicowy. Nazywamy go „Latającym Talerzem", bo zawsze pojawia
się i znika w sposób nagły i niespodziewany.
„Latający Talerz" złapał Rajmunda za kołnierz koszuli non iron, w której Rajek
twardo chodzi po południu nawet w największe upały. Andrzej, jak zobaczył, co
się święci, odskoczył sam.
— Co tu się dzieje? — zapytał „Latający Talerz".
— Co się ma dziać, panie władzo — powiedział Rajek prawie wisząc w powietrzu. —
Mała wymiana zdań, nic więcej!
— Jak ja ci dam małą wymianę zdań, to ty zapomnisz języka! — powiedział

Strona 47

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

„Talerz" trochę nieuprzejmie, ale on zdaje mi się ma Rajka po dziurki w nosie.
Potem spojrzał surowo na Andrzeja.
138
— Dlaczego ty się dajesz wciągać w te rozróbki?
Siostra Andrzeja darła się, jak gdyby ją ktoś ze skóry obdzierał. „Talerz"
przyjrzał mi się wzrokiem pełnym najgłębszego zdumienia i zapytał:
— Skąd ty masz to dziecko?
Spojrzałam na Ględziona. Wytarł nos i powiedział:
— To moje dziecko, panie dzielnicowy! Moja siostra! Ona ją tylko trzyma.
— Aaa! — powiedział wreszcie „Latający Talerz" i zostawił nas samych,
uprowadzając ze sobą przegranego absolutnie Rajka. Andrzej wziął ode mnie swoją
siostrę.
— Cicho, wariatko, nie rycz! — powiedział.
I wyobraź sobie, Aniu, ona przestała! Odprowadziłam ich do samego mieszkania,
pani Ględzionowa na szczęście jeszcze nie wróciła i Andrzej szybko ułożył Magdę
w łóżeczku tak, żeby ich mama nie mogła się niczego domyślić. Wracałam do domu i
przypominałam sobie to wszystko! To jest niezwykłe uczucie, kiedy człowiek wie,
że jest ktoś, kto może stanąć w jego obronie i narazić się nawet na pięść
takiego Rajka!
Kiedy patrzyłam, jak Andrzej szamotał się z Czapskim, zrozumiałam, że teraz to
już naprawtdę jestem dorosła, bo przecież gdybym była dzieckiem, to Andrzejowi
przez myśl by nie przeszło mówienie Rajkowi: „Zmiataj mi z drogi!" —• tylko z
powodu głupiego żartu. Myślę, że Andrzej Ględzion jest nadzwyczajny. Pod każdym
względem! Nie znam drugiego chłopca, który byłby taki jak on. Nie wiem, jaki
jest ten chłopiec, który codziennie wsuwa mi do torby bukiecik stokrotek, ale
wiesz, Aniu, że wcale bym nie chciała, żeby był milszy od Andrzeja! I dlatego
wydaje mi się, że chyba nareszcie jestem zakochana!
Jak myślisz, czy postępowanie Andrzeja można traktować jako dowód sympatii? Mnie
się zdaje, że tak. Kiedy jednak zastanawiałam się nad tym wszystkim, zrobiło mi
139
się żal pani Ględzionowej. No, bo pomyśl, wróciła do domu i zastała w nim swoją
maleńką córeczkę śpiącą smacznie w łóżeczku i pewnie była bardzo szczęśliwa,
myśląc, że Andrzej tak się troskliwie nią opiekował. Nigdy się nie dowie, że to
jej trzytygodniowe maleństwo brało udział w bójce!
Kończę już, bo jest bardzo późno i mama zapędza mnie do łóżka. Całuję Cię bardzo
serdecznie!
Agata
Schowałam list Agaty pod poduszkę i przez chwilę usiłowałam zebrać myśli.
Wyglądało na to, że zaraz po jej powrocie ze szkoły będziemy musiały odbyć
„zasadniczą rozmowę". Kusiło mnie trochę, żeby przy tej okazji zdradzić Adze
tajemnicę stokrotek, ale wiedziałam, że nie mogę, bo w końcu słowo jest słowem,
nawet jeżeli da się je tylko rodzonemu bratu. Były jednak i inne jeszcze sprawy
w liście Agaty, o których chciałam z nią pogadać. Niestety, kiedy po południu
usiadła obok mnie, myśli skłębiły się w jeden motek, podobny do motka wełny, z
której Agata robiła swój kilometrowy szalik.
— Wiesz, Agata, twój list do Ani jest jakiś taki dziwny...— zaczęłam niepewnie.
— Dlaczego? — oburzyła się. — Nie ma w nim nic dziwnego!
Wyjęłam spod poduszki ten historyczny dokument i pokazałam Agacie jedno zdanie:
„...Bo przecież pierwszy raz ktoś bił się o mnie! O mnie, rozumiesz?..."
— O Helenę też była wojna — powiedziałam z odrobiną złośliwości.
— Och, zaraz musisz szukać takich porównań! — oburzyła się Agata. — A mnie nic
nie obchodzi żadna Helena
140
ani żadna Troja! Naprawdę było mi bardzo przyjemnie, kiedy Ględzion stanął w
obronie mojego honoru! Sama chyba przyznasz, że Rajek w swoich dowcipach posunął
się za daleko.
— W obronie twojego honoru? Słabiutki on musi być, jeżeli można go naruszyć
głupim żartem! Twierdzisz, że jesteś zakochana, tak? I jednocześnie zgadzasz się
na to, żeby twój „ukochany" oberwał po uszach tylko dlatego, że poczuł się w
obowiązku skwitować bójką idiotyczny dowcip i równie idiotyczne pogróżki! I nie
odczuwasz ani lęku, ani niepokoju o niego, ani żadnego zakłopotania, tylko po
prostu jest ci przyjemnie!
— Nie denerwuj się tak! — powiedziała Agata i patrzyła na mnie mrugając oczami.
— Więc co ja miałam według ciebie robić? Sama sprać Rajka?
— Powinnaś powstrzymać Andrzeja, zapobiec awanturze, osłabić znaczenie tamtego
żartu! Mogłaś to wszystko zrobić, mogłaś! Wiesz, co kiedyś powiedziała mi mama?
— Nie wiem. Skąd mogę wiedzieć, macie przecież z mamą swoje tajemnice, do
których mnie się nie dopuszcza— powiedziała z rozżaleniem.

Strona 48

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

— To nie była żadna tajemnica. Mama powiedziała zwyczajnie, w trakcie rozmowy
na jakiś mało ważny temat: „Nie po to jestem żoną taty, żeby mu przysparzać
zmartwień, tylko po to, żeby mu ich oszczędzić!" Nie wiem, czy mama byłaby taka
zachwycona, gdyby nasz tata pobił się przed domem z panem Dzięgielewskim tylko z
tego powodu, że pan Dzięgielewski błysnął głupim dowcipem.
— Zapominasz o tym, że mama nie jest już młoda — powiedziała Agata posępnie.
— Ach! Więc ty uważasz, że młodość usprawiedliwia bezmyślność? To cudowne!
— Wcale tak nie uważam, coś mi się poplątało! Ale nie wymagaj ode mnie, żebym
tak od razu posiadła mądrość
141
czterdziestoletniej kobiety! Zresztą Andrzejowi nic się nie stało — zakończyła
tryumfalnie.
— Bo w porę zjawił się „Latający Talerz". A gdyby go nie było w pobliżu? Kto
wie, czy twój Andrzejek nie wylądowałby u dentysty bez czterech przednich zębów.
I jak by ci wtedy było? Też przyjemnie? A gdyby tak „Latający Talerz" zabrał nie
tylko Rajka, ale i Andrzeja, co? A ty zostałabyś na placu boju z wrzeszczącym
niemowlęciem na rękach. Gratuluję!
— Dobrze — odparła Agata. — Zastanowię się nad tym wszystkim i, być może,
przyznam ci rację.
Machała drutami bardzo szybko i pozornie zajęta była wyłącznie robieniem
szalika, ale jednak myślała przy tym, bo powiedziała nagle:
— Owszem. Masz rację. Odetchnęłam z ulgą.
— Ale to jeszcze nie koniec... — zaczęłam ostrożnie. — Są w twoim liście do Ani
jeszcze inne sprawy...
— Inne? — zdziwiła się Agata. — Chyba nie, cały list jest o Andrzeju.
— A jednak znalazłam w nim również i kilka słów o Jaśku.
— O Jaśku tam nic nie było! — zaprzeczyła kategorycznie.
— Było!
— Pokaż!
Znowu wyjęłam list. Znalazłam to zdanie, nad którym ja sama zastanawiałam się
długo. I pokazałam je Agacie.
.....w każdym razie zaczęła wrzeszczeć jak opętana.
A tymczasem Andrzej tłukł się z Rajkiem nie zwracając uwagi na krzyk swojej
siostry."
— Ach, o tym myślisz... — powiedziała Agata.
— O tym myślę. I o tym, co powiedziałaś mi niedawno,
142
że nie umiałabyś kochać chłopaka, który przez ciebie stałby się inny dla swojej
siostry.
— Była w pewnych rękach... — powiedziała Agata cicho.
— Nie. Nie ma pewnych rąk dla trzytygodniowego niemowlęcia, jeżeli znajduje się
tuż obok miejsca bójki dwóch chłopaków! — zawołałam. — I ty o tym wiesz, tylko
sama przed sobą udajesz, że nic takiego nie przyszło ci na myśl! Ale przeczytaj
zakończenie swojego listu do Ani, przeczytaj, co sama tam napisałaś!
— A co ja takiego napisałam? Że mama wygania mnie spać!
— Spójrz! — podsunęłam list. — Spójrz! Odwróciła głowę niechętnie.
— Przypominam sobie... — przyznała. — Tam coś było o tym, że jak mama Andrzeja
wróci, to nawet się nie domyśli... i... i tak dalej.
— Właśnie!
— Oj, znowu krzyczysz!
— Znowu — zgodziłam się i umilkłam. Druty migotały w słońcu.
— Więc ty nie lubisz Andrzeja? — zapytała nagle Agata.
— Bardzo lubię Andrzeja! — zapewniłam ją szczerze. — Bardzo go lubię. Nie lubię
tylko twojego listu do Ani.
— Podrę go w takim razie — obiecała Agata wielkodusznie.
— A może — poprosiłam — dasz go mnie?
— Mogę ci go dać. Tylko nie pokazuj Jaśkowi. On przecież nie może wiedzieć, że
kocham się w Ględzionie.
Odłożyła druty i spojrzała na mnie wzrokiem, w którym było jedno wielkie
szczęście.
— Och! — zawołała. — Jakie to zachwycające uczucie, Jana! I wiesz, tak mi się
strasznie zrobiło smutno, kiedy przez chwilę pomyślałam sobie, że może ty
nie lubisz
143
Andrzeja! Chciałabym, żeby Andrzeja razem ze mną lubił cały świat!
— Myślę, że świat będzie go lubił! Świat ma to do siebie, że lubi ludzi, którzy
lubią świat...
— Za styl pani Rudzikowa postawiłaby ci lufę — powiedziała Agata krytycznie. —

Strona 49

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

Ale treść jest dobra. I coś mi przypomina... — uśmiechnęła się — coś, z czego
właściwie mogłabyś zrobić małe opowiadanie. Może spróbujesz?
— Może. Jeżeli ty zaczniesz!
— Mogę zacząć.
Agata usadowiła się wygodniej w fotelu i sięgnęła po swój szalik. I w ten sposób
zrobiła na drutach małe opowiadanie pod tytułem:
Świat lubi ludzi, którzy lubią świat
U nas w klasie wszystko zaczyna się od Heńka Królika, Czasami tylko, ale to
bardzo rzadko, od Franka Zebrzydowskiego albo od Iśki. W domu wszystko zaczyna
się od Jaśka albo ode mnie. Nawet jak tata zostawi w biurze długopis, to
przychodzi do Jaśka z taką mową:
— Mój drogi, kup sobie nowy wkład, jeżeli ci się skończył, ale mój długopis
oddaj i nigdy go więcej nie bierz bez pytania!
Bo tacie przez myśl nawet nie przejdzie, że brak długopisu mógł się zacząć nie
od Jaśka. A jeżeli, na przykład, mamie zabraknie kremu, to przybiega do mnie i
woła, że jej wszystko wypaćkałam, i że mogłam się chociaż pofatygować i
powiedzieć, że w pudełku zostało wyłącznie dno. A ja przenigdy nie używam mamy
kremu, bo jest dla mnie zbyt tłusty, o czym przekonałam się już dwa lata temu, a
puste pudełko jest — mówiąc zupełnie między nami — efektem dbałości pani
Kapuścińskiej o nieskazitelną biel jej torebki ze skaju, którą namaszcza czule
mamy kremem.
Tak już to bywa, że jeśli człowiek narozrabia kilka razy z rzędu, to potem,
nawet jak siedzi cicho i uszy ma położone po sobie, wszystkie gromy spadają na
jego kark. Rozmawiałam na ten temat z Małgośką i doszłyśmy do wniosku, że to
jest sprawa opinii pu-
144
blicznej i że z tą opinią publiczną to jest chyba jakieś ogromne
nieporozumienie! Bo jeżeli, na przykład, ktoś jest pracowity i porządny, to może
sobie pozwolić na okresy kompletnego nieróbstwa i obijania, opinia publiczna w
pierwszej chwili w ogóle niczego nie zauważy. I odwrotnie. Leń, rozrabiaka, żeby
nawet w ciągu jednego dnia stał się idealny, w pamięci opinii publicznej
pozostanie leniem, rozrabiaką i trzeba dopiero jakiegoś szoku albo nagłego
olśnienia, żeby opinia przejrzała na oczy.
Podobnie dziwne rzeczy dzieią się najczęściej z tymi wszystkimi ankietami, które
wypełniamy w szkole po to, żeby można było wyciągnąć z nas jakąś średnią.
Strasznie mi żal średniej, którą wyciąga się z naszej klasy, ponieważ jest to
średnia zupełnie zwariowana. Bo w ankiecie jest, na przykład, pytanie, czy mamy
obowiązek pomagania w gospodarstwie domowym i w jakiej formie. Wtedy Jasiek i ja
opisujemy bardzo malowniczo kartkę przymocowaną do kuchennych drzwi technicznymi
pinezkami, na której tata raz na zawsze wypisał dni, w których Jasiek obiera
ziemniaki, a w których ja. Ге wszystkie sprzątania, zmywania i inne okropności.
Właściwie nie wprowadzamy nikogo w błąd, bo można przyjść i przekonać się na
własne oczy, że taka kartka rzeczywiście tkwi na drzwiach kuchennych,
przymocowana technicznymi pinezkami. No, ale jak jest naprawdę, to ja wiem
najlepiej, ponieważ często myślę o tym, żeby wymigać się od czynności, które
mnie są przypisane. A Jasiek to w ogóle nad niczym nie myśli, tylko po prostu
nic z tych rzeczy nie robi, ponieważ jest zajęty treningiem, Klaudią i pustynią
pedagogiczną.
A taki Andrzej Ględzion pisze, że on nie ma obowiązku pomagania. Bo nie ma
rzeczywiście. Pani Ględzionowa żadnych kartek mu nad głową me wiesza, ani nawet
o nic nie prosi, bo bez tego wiadomo, że Andrzej zrobi, co powinien zrobić, a
nawet jeszcze więcej, i że on wszystko robi z własnej woli.
I dlatego często zastanawiam się, jacy ludzie są naprawdę? Czy w ogóle jeden
człowiek może drugiego poznać? Czasami wydaje mi się, że to jest zupełnie
niemożliwe. Każdy z nas ukrywa coś przed drugim, albo zalety, albo wady, albo
to, co zrobił, albo to, czego nie zrobił. I ja też jestem taka! Taka, że czasami
aż się sama o siebie boję, bo przecież chciałabym, żeby w końcu świat miał jakiś
pożytek ze mnie!
Muszę przyznać, że kiedyś zapytałam o to naszą panią od wychowania
obywatelskiego. Ciągle ieszcze nie mogę jej darować tamtej historii z piaskiem,
a także i tego, że kazała nam uczyć
10 Fotoplastykon
145
się na pamięć systemu organizacyjnego państwa, ale przyznaję, że pani od
obywatela potrafi człowiekowi niektóre sprawy przystępnie wyjaśnić.
— Jak żyć? — powtórzyła moje pytanie. — Ależ na to istnieje tylko jedna
odpowiedź!
Zatkało mnie, bo uważałam, że na to pytanie albo nie ma żadnej odpowiedzi, albo

Strona 50

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

jest ich milion. Popatrzyła na mnie ł uśmiechnęła się:
— Uczciwie!
Może nic bym na to nie powiedziała, gdybyśmy nie były same. Kiedy usłyszałam, że
pani od wychowania uważa uczciwość za podstawę wszystkiego, zachciało mi się
zagiąć ją troszeczkę. Więc zapytałam, jaka to ma być uczciwość, świecka czy
katolicka, bo jest chyba między nimi zasadnicza różnica. Wtedy pani powiedziała,
że uczciwość jest tylko jedna, dla każdego i dla wszystkich jednakowa.
Pani przyglądała mi się bardzo długo, jakby czekała, że jeszcze z czymś
wystąpię. A ja sobie akurat przypomniałam, że poprzedniego dnia Danka, która
chodzi na religię, i Wiśka, która nie chodzi, posprzeczały się na temat
wielkanocnego baranka. Wiśka, ta, która nie chodzi, kupiła u handlarza ulicznego
maleńkiego baranka, co okropnie skrytykowała Danka, ta, która chodzi: „Po co ci
baranek, jeżeli od was nikt się nie pokazuje w kościele?"
Biedna Wiśka aż się popłakała, bo ona po prostu strasznie chciała mieć baranka,
i mc poza tym. Więc kiedy pani od wychowania patrzyła na mnie wyczekująco, jak
gdyby chciała, żebym zapytała jeszcze o coś, co mnie nurtuje, zebrałam całą
odwagę i zapytałam:
— Jaka to ma być uczciwość? Przecież chyba w socjalizmie nie może się ona
opierać na przykazaniach?
Pani znowu uśmiechnęła się do mnie, dłuższą chwilę nic nie mówiła, aż wreszcie
powiedziała:
— Wszystko ci się kręci w tej twojej łepetynie, Agato! Chciałabym bardzo,
żebyś zapamiętała jedno: przykazania, które uczą miłości bliźniego, uczciwości,
prawdomówności, wierności, zawsze pozostaną jednym z najpiękniejszych kodeksów.
Nie ma powodu, żeby gardzić pięknem.
Pani wróciła do sprawdzania zeszytów, a ja zaczęłam pełnić obowiązki dyżurnej,
wlazłam więc pod ławkę, żeby wyciągnąć spod niej skórki od pomarańczy, które ten
śmieciarz, Lucek Trzciński, rzucił na podłogę, bo mu się nk chciało podejść do
kosza. Z mego
146
jest rzeczywiście potworny flejtuch, i to też jest prawda obiektywna. Wlazłam
więc pod ławkę, pozbierałam skórki, ale jakoś zupełnie mi się nie chciało wyjść
spod niej. Przysiadłam na podłodze i znowu zaczęłam zastanawiać się nad tym
barankiem, którego Wiśka tak strasznie opłakała. Pomyślałam, że zapytam panią
jeszcze i o to, jak już zaczęłyśmy rozmawiać na takie tematy. Zapytałam. Pani
powiedziała mi, że sprawa baranka wiąże się już nie tylko z wiarą f obrządkiem
kościelnym, ale także z tradycją, tak jak kolędy czy ryby w wigilię Bożego
Narodzenia.
Wtedy przypomniało mi się, że ryby w czasie świąt jedzą partyjni, bezpartyjni i
nawet państwo Dzięgielewscy, którzy są podobno bezpartyjni, ale niewierzący.
A potem pani kazała mi wyjść spod ławki i powiedziała, że my to jesteśmy
strasznie dziwni, bo gadamy tylko wtedy, kiedy jesteśmy z nią sami, a tak na
lekcji, w klasie, to nikt nic nie mówi, wszyscy siedzimy jak te głąby kapuściane
i doprowadzamy ją do czarnej rozpaczy. Wyszłam więc na światło dzienne spod
ławki Lucka Trzcińskiego, wyrzuciłam skórki do kosza, wzięłam swoją torbę, bo
już wszystko w klasie było zrobione, i stanęłam przy drzwiach, żeby powiedzieć
do widzenia. Prawdę mówiąc, miałam ochotę podejść do pani bliżej, może nawet
pocałować ją, bo mi się nagle zrobiło wstyd. Ja sama tyle razy doprowadzałam ją
do czarnej rozpaczy. Już nawet zrobiłam krok do przodu, ale coś mnie
powstrzymało — jednak Klaudia jest do niej bardzo podobna.
Agata skończyła, ale jeszcze przez chwilę* robiła na drutach, chyba tylko po to,
żeby i mnie zadać pytanie:
— Czy wiesz, dlaczego -zaproponowałam taki tytuł opowiadania?
— Świat lubi ludzi, którzy lubią świat?
— Tak. Wydał mi się odpowiedni, ponieważ... — Agata zawahała się, a potem
zakończyła bohatersko: — Ponieważ na ogół pani od wychowania jest bardzo przez
wszystkich lubiana.

...Oto jest nasz dzień codzienny, nasze małe budowanie, trud uparty i
niezmienny, nieustanne kształtowanie. Słońce wschodzi i zachodzi, drzewa kwitną,
liście ronią, my strumień rzeczywistości kształtujemy naszą dłonią...
(K. I. Gałczyński)
Agata przyniosła do mojego pokoju koszyczek z ziemniakami i pudełko od swoich
nowych sandałów, którego ostatnio używa się do składania obierek. Obierki
zabiera pani Kapuścińska i wozi je do swojej kuzynki, na wieś. Od czasu do czasu
kuzynka pani Kapuścińskiej rewanżuje się nam cudownym białym serem.
— Uważam, że nie powinniśmy przyjmować tego sera. To jest nieuczciwe. Co innego,
gdybyśmy te obierki od ust sobie odejmowali tylko po to, aby utrzymać przy życiu

Strona 51

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

przymierające głodem prosiaki. Czy naprawdę jeden człowiek nie może wyświadczyć
drobnej przysługi drugiemu człowiekowi bez żadnych cudów, bez długów
wdzięczności, bez białego sera? Ten ser nie podoba mi się tak samo, jak
zamieszczane w gazetach hymny dziękczynne, w których człowiek człowiekowi
dziękuje na uprzejmość, uczciwość, a często nawet za zwykłe spełnienie
obowiązku. Na przy-
151
kład: uprzejmej pani z centrali międzymiastowej serdecznie dziękuję za szybkie
połączenie z Gdańskiem. Albo: doktorowi XY składam serdeczne podziękowanie za
opiekę nad ś.p. Michałem Jakimśtam. A przecież obowiązkiem pani z centrali
międzymiastowej jest jak najszybciej połączyć z Gdańskiem i obowiązkiem doktora
XY jest troskliwie opiekować się panem Michałem Jakimśtam, aż do jego
nieszczęsnej śmierci.
— A przecież czasami ludzie robią dla siebie ciut więcej niż to, co ich
obowiązuje. I za to „ciut" dziękują sobie specjalnie — przerwałam Agacie.
— Jeżeli mogą zrobić dla siebie ciut więcej, to znaczy, że ich obowiązuje ciut
więcej. Uważam, że nie powinniśmy przyjmować białego sera od kuzynki pani
Kapuścińskiej! — zdenerwowała się Agata. — O głupie obierki zaraz takie wielkie
coś!
Z pasją wrzuciła ziemniak do garnuszka.
— A w ogóle to najcięższe życie mają porządni ludzie, czyś ty zauważyła?
—■ Dlaczego? — zdziwiłam się.
— Spójrz na mnie.
Spojrzałam. Moja siostra obierała ziemniaki z wyraźną wściekłością.
— Widzisz, co ja robię? — zapytała.
— Widzę, oczywiście!
— A wiesz, dlaczego to robię? Właśnie dlatego, że jednak staram się być
porządnym człowiekiem. I dlatego też mama jest pewna, że obiorę ziemniaki, jeśli
mnie o to poprosi. A Jaśka nie jest pewna. Jasiek jest w stanie wydumać na
poczekaniu dziesięć tysięcy ważnych spraw, które nie pozwolą mu na obranie
ziemniaków. Jak się okazało, on jest szalenie uspołeczniony poza domem. A w domu
każda czynność, z wyjątkiem jedzenia, przysparza mu niebywale dużo trudności. Ja
nie jestem może szalenie uspołecz-
152
niona na zewnątrz, przysięgam ci jednak, Jana, że nigdy nie potrafiłabym odmówić
mamie, jeśli mnie o coś poprosi. Jasiek potrafi! I robi to z tak oszałamiającym
wdziękiem, że mama nawet nie spostrzega, nawet nie przypuszcza, że on się
zwyczajnie miga! I mówi potem do mnie: „Wiesz, Jasio jest taki zaorany, tyle ma
na tej swojej łepetynie, że wprost nie może mi już pomóc. Więc myślę, Agatko, że
ty to zrobisz, dziecinko, prawda?" No i „dziecinka" zakasuje rękawy i robi. Taki
jest właśnie los porządnego człowieka! Z przerażeniem myślę o tym, co mnie
jeszcze w życiu spotka! Przecież nawet nie buntuję się głośno przeciwko swojemu
losowi, bo gdybym zaczęła, to mama po prostu zabrałaby się sama do roboty i
tyle. A z nauką jest bardzo podobnie. Porządny człowiek, znowu mam siebie na
myśli, uczy się, bo musi, bo wie, że jest mu to potrzebne i że daleko bez nauki
nie zajedzie, chyba że na cudzym wózku. A taki Jasiek, sama wiesz, jaką on ma
straszną pretensję do rodziców o to, że mu się każą uczyć! On się uczy tylko z
musu! Żadna inna myśl mu nie przyświeca! No i może jeszcze troszkę dlatego, żeby
się nie zbłaźnić przed Klaudią, i drugie troszeczkę, żeby się nie zbłaźnić przed
chłopakami z pustyni pedagogicznej, bo na tym polu poniósłby klęskę ostateczną,
gdyby mu tak przyszło zimować w tej samej klasie. Spójrz, jaki ten ziemniak jest
pokraczny! Czy wiesz, że babunia do tej pory mówi na ziemniaki: kartofle? Mama
zresztą też, ale tylko czasami. Wszystko się zmienia na tym świecie — westchnęła
Agata filozoficznie — nawet nazwy roślin! Ludzie zmieniają się najbardziej,
prawda?
— Prawda — przyznałam Agacie rację, ale tylko jednym słowem, bo wolałam, żeby
mówiła dalej. Czasami bardzo lubię, kiedy tak siedzi przy mnie i miele tym swoim
językiem, i miele.
— Ludzie zmieniają się w taki dziwny sposób — ciągnę-
153
ła. — Można na nich patrzeć uważnie, obserwować każdego dnia i żadnej, ale to
żadnej zmiany w nich nie widać! A przecież każdziusieńka godzina, każdziusieńka
sekunda zmienia ludzi. I zewnętrznie, i w środku. Często myślę o tym, że ja
wczoraj byłam zupełnie inną osobą niż ja dzisiaj. Jaka będę za ileś tam lat?
Pewnie w ogóle nie poznałabym siebie! „A co to za obca babka?" — myślałabym
sobie. Czy sądzisz, że możemy mieć jakiś wpływ na to, kim się staniemy, czy
uważasz, że wszystko zależy od czynników zewnętrznych? Bo przecież sprawy
takiego ziemniaka zależą wyłącznie od czynników zewnętrznych, prawda? Nazywał

Strona 52

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

się kartoflem, teraz mówią na niego ziemniak, ale jego skład chemiczny pozostał
taki sam. Tyle samo ma w sobie skrobi, tyle samo wody, tyle samo czegoś tam
jeszcze. A ta osoba, którą ja będę za ileś tam lat, ciągle będzie miała na imię
Agata, natomiast jej osobowość może być zupełnie inna niż moja. Osobowość! To
cudowne mieć osobowość, prawda? Ciekawe, czy będę lubiła tę Agatę z przyszłości.
Chciałabym ją lubić, ale nie jestem pewna, czy to będzie możliwe. Tyle mam wad,
że włosy wprost mi się jeżą, kiedy o tym myślę. A prawdę mówiąc, nie chce mi się
pracować nad sobą. Właściwie praca nad sobą przypomina mi obieranie ziemniaków.
Obierasz, obierasz, a ich ciągle pełno.
— Co ty opowiadasz, właśnie widzę, że zostały już tylko trzy!
— Rzeczywiście! — zawołała Agata niczym Kolumb odkrywca. — No, tak. Z tego
widać, że jednak obieranie ziemniaków jest sprawą prostszą niż praca nad sobą.
Agata wzięła do rąk garnek, wsunęła pod pachę pudełko od sandałów. Popatrzyła na
mnie i powiedziała z przejęciem:
— Więc to już dziś, Jana, tak?
— Tak...
154
— Tylko, żebyś się nie ważyła beze mnie, pamiętaj!
— Nie ważę się bez ciebie — obiecałam uroczyście to, co już przedtem obiecałam
Jaśkowi.
Kiedy znowu otworzę drzwi
Oczywiście, że nie zrobię bez Agaty swojego pierwszego kroku, pierwszego od tylu
tygodni! Nie zrobię go bez Agaty, bez Jaśka. Zrobię dopiero wtedy, kiedy wszyscy
już będą w domu: mama, tata, i wujek Tomasz, który dzisiaj rano wrócił z
Karpacza. Bo przecież nikt inny nie potrafi się cieszyć razem ze mną tak, jak
oni! Niech tylko mama nie płacze ze wzruszenia, niech potrafi nie płakać, kiedy
wreszcie zobaczy, że naprawdę udało mi się poczuć pod bosymi stopami miękką,
wełnistą powierzchnię pustyni pedagogicznej.
Mój pokój jest sprzątnięty dokładniej niż zwykle, prawie tak, jak przed wizytą
starego ramola. W wazonie stoją świeże kwiaty, na stoliku obok mojego łóżka
Agata postawiła swoją dzisiejszą porcję stokrotek, którą dostała od „nieznanego
wielbiciela". Wszystko jest już przygotowane do nadejścia tej wielkiej chwili.
Wiem, że w lodówce mama schowała zawrotną ilość kremu z bitej śmietany, którym
uczcimy doniosłe wydarzenie!
Dzisiaj będzie jeden krok, może dwa. Jutro trzy, może cztery. Pojutrze jeszcze
więcej. Aż wreszcie nadejdzie dzień, kiedy znowu otworzę drzwi naszego
mieszkania i stanę u szczytów schodów. Spojrzę w dół i pomału zacznę schodzić,
aż zejdę wreszcie przed nasz dom, a tam niewidoczny z mojego łóżka zieleniec
powita mnie świeżutką trawą. I znów, tak jak dawniej, wejdę w orbitę moich
pozadomowych spraw, a one przyciągną mnie do siebie tym niepojętym magnesem,
którym jest wszystko to, co TAJEMNICZE, NOWE, CIEKAWE.
Ale chyba już nigdy nie powtórzę skoku z najwyższej trampoliny, wystarczy mi ten
pierwszy, jedyny.
„Nie skacz! — zawołał trener — nie pozwalam ci!"
Skoczyłam. I teraz już wiem, że to, co TAJEMNICZE, NOWE, CIEKAWE, poznawać
trzeba ostrożnie, bo całe życie ma w sobie coś z trampoliny, ma z pewnością. Nie
zapomnę nigdy tego, czego nauczyły mnie ostatnie tygodnie. A więc tego, że
prawdziwy świat
155
jest także i w moim własnym domu, trzeba tylko zadać sobie trud odszukania go w
brzęku zmywanych łyżeczek, w utyskiwaniu pani Kapuścińskiej, w płaczu Magdusi
Ględzionówny, w bukieciku siostrzanych stokrotek i w spojrzeniu dziewczyny,
którą przepytuje z elektryczności mój niedouczony brat...
— Ona postawiła ziemniaki na gazie i poszła — zakomunikował mi Jasiek z
oburzeniem. — Jest bezmyślna, jak cielę!
— Już byś na nią nie narzekał! Wcale nie jest bezmyślna!
— A jakże?! Nie jest bezmyślna?! A gdyby woda zalała płomień, to co? Gaz
zacząłby się ulatniać, nawet nie poczułabyś zapachu i zamiast twojego wstawania
mielibyśmy inną uroczystość. A ty jeszcze jej bronisz. Baby są w ogóle
z nieznośne. Wolę mieć do czynienia z dziesięcioma chłopakami niż z jedną
babą. Był wyraźnie rozgoryczony.
— Która tak ci dokuczyła?
— Eee... — machnął ręką z wściekłością. — Już się nawet mówić nie chce, nie
naciągaj mnie na żadne gadanie. Powiedziałem wszystko, co miałem do powiedzenia.
Zresztą, jeżeli chcesz, mogę jeszcze raz powtórzyć, proszę bardzo: baby są
nieznośne! Zrozumiałaś?
— Zrozumiałam... — odparłam pokornie, przygnębiona swoją przynależnością do
nieznośnych bab.

Strona 53

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

— Ja wcale nie mówię o tobie ani o mamie... — zreflektował się Jasiek. — Przede
wszystkim mówię o Heńku Króliku.
— On przecież nie jest dziewczyną!
— Nie powiedziałem, że jest!
— Powiedziałeś, że baby są nieznośne. A potem powiedziałeś...
— Wiem dobrze, co powiedziałem! — przerwał mi. — Po prostu Heniek Królik jest
osobą najbardziej poszkodo-
156
waną. Widzę, że nic z tego nie rozumiesz! — westchnął. — No, więc dobrze,
opowiem ci to wszystko, ale nie wymagaj ode mnie żadnych tytułów, bo jestem
wyczerpany psychicznie.
— Opowiedz bez tytułu — zgodziłam się łagodnie, żeby nie rozjątrzać na nowo
Jaśkowej niechęci do bab.
I wtedy powiedział natychmiast:
— W takim razie, to będzie pod tytułem:
Czerwone uszy Heńka Królika
Najbardziej denerwuje mnie to, że są ludzie, w których nikt nie chce wierzyć.
Nie mam nic przeciwko temu, jeżeli wątpi się w poprawę notorycznych
złodziejaszków czy innych kryminalistów. Ale dlaczego nie wierzy się w Heńka
Królika? Czy jest ktoś, kto może stwierdzić autorytatywnie, że Heniek Królik
wyrośnie na skończonego łobuza? Chyba nikogo takiego nie ma. Bo, ostatecznie, co
złego ten Heniek robi? Nic właściwie, może tylko trochę za dużo gada, za mało
myśli i jest nieco rozkojarzony. W każdym razie tak
0 nim mówi nasz pan od fizyki.
Bardzo przepraszam, ale ludzi nieco rozkojarzonych chodzi po świecie mnóstwo, i
gadających też, i takich, którzy żałują czasu na myślenie, również można zbierać
na pęczki! Z tego wynika, że Heniek nie jest żadnym unikatem. O młodzieży
dorośli nie mają najlepszego zdania, ale przecież wierzą, że młodzież zmieni się
z chwilą, kiedy dorośnie. Gdyby ta głęboka wiara nie podtrzymywała na duchu
wielkiej rzeszy dorosłych, to właściwie najprostszym rozwiązaniem byłoby całą
młodzież wytrać albo powywieszać,
A jednak nikt tego nie robi, wszyscy cierpliwie czekają, aż minie ten trudny
wiek i cała gromada głupków nagłe zmądrzeje. Osobiście uważam, że trudny wiek
jest bardzo przyjemny, naturalnie dopiero od chwili, kiedy kończy się mutacja i
człowiek znowu zaczyna mówić normalnie, я nie piać jak kogut, któremu wyrywają
pióra z czubka głowy. Ale poza tym, to wcale nie narzekam.
1 właściwie mógłbym w tym trudnym wieku pozostać aż do późnej starości, gdyby
to nie było takie aspołeczne. Ale we mnie się wierzy. Wierzą we mnie rodzice,
wierzą we mnie siostry, wierzy we mnie
157
pan od fizyki i pani od polskiego. Wszyscy wiecznie powtarzają mi, aż do
znudzenia, że mam zadatki na porządnego człowieka. I to zobowiązuje. Nawet Agata
wystrzeliła kiedyś z czymś takim i chyba ja rzeczywiście mam zadatki na
porządnego człowieka, jeżeli nie schowałem jej na wieki do skrzyni z pościelą,
chociaż to była pierwsza myśl, która mi wtedy przyszła do głowy.
Dla Heńka Królika trudny wiek nie jest tak przyjemny, jak dla mnie. I to właśnie
dlatego, że jest wiele osób, które nie wierzą w jego świetlaną przyszłość,
przeciwnie nawet, widzą ją w barwach ponurych, a co gorsza, mówią o tym
wszystkim Heńkowi. A z niego jest chłopak łatwowierny. Jak mu ciągle mówią, że
wyrośnie na ostatniego drania, to on się nawet nie fatyguje, żeby wyrastać w
innym kierunku. Winą obciążam głównie panią od anatomii i dziewczyny z naszej
klasy. Panią od anatomii to jeszcze można zrozumieć, bo jest osobą nerwową i
łatwo ją byle czym wyprowadzić z równowagi. Ale dziewczyny? Nie dość, że same
przechodzą trudny wiek, to jeszcze przeszkadzają w tym przechodzeniu Heńkowi
Królikowi. Robią to w sposób wyrafinowany. Po pierwsze przezywają go. Mówią o
nim Kenryk Hrólik — somnambulik. Niby dlatego, że on się tak lunatycznie zagapią
przy tablicy. A z Ken-rykiem Hrólikiem to ma być taki dowcip, którego ja
osobiście zupełnie nie rozumiem, bo nazwisko jest dla mnie sprawą świętą i nie
powinno się nikomu nazwiska przekręcać ani śmiać z niego, nawet leżeli jest
piekielnie zabawne. Taka, na przykład, Lusia Lenartow-ska ma ładne nazwisko
wyłącznie dlatego, że urodzia się w rodzinie Lenartowskich, a to nie jest żadnym
jej osobistym sukcesem, tylko sprawą przypadku, bo mogła się urodzić Alojzemu
Cielęcinie i nikt by się nie pytał o to, czy jest z tego zadowolona, czy nie. Po
prostu nazywałaby się wtedy Lusia Cielęcina. A właśnie ta Lusia Lenartowska
najbardziej dokucza Heńkowi.
On, biedak, bardzo łatwo czerwieni się, kiedy odpowiada przy tablicy. Wtedy
dziewczyny szaleją. Przyglądają się jego uszom, odstającym i wielkim, chichoczą,
szepczą do siebie i specjalnie wga-piają się w Heńka, żeby mu było jeszcze

Strona 54

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

gorzej. Zresztą niektórzy chłopcy też. I jemu faktycznie robi się gorzej, zacina
się i słowa wykrztusić nie może. No, wtedy dopiero one są szczęśliwe! A Heniek
obrywa dwóje!
Kiedy się zastanowić nad tym wszystkim, człowiek musi dojść do wniosku, że baby
są okropne. Bo jest przecież w naszej klasie cała gromada dziewcząt równie
nieśmiałych, które też czerwienią się przy tablicy i plączą w zeznaniach, kiedy
odpowiadają z takiej
158
anatomii czy fizyki. Ale mogę przysiąc uroczyście, że żadnemu z chłopaków nie
strzeli do głowy morderczy pomysł, żeby dolewać oliwy do ognia, bo w końcu to
się robi coś w rodzaju k0panja leżącego.
Zauważyłem oprócz tego, że Heniek jest narwany i jrnewa straszliwe pomysły tylko
i wyłącznie wtedy, kiedy iest w tow-iTZ„, stwie samych chłopaków, albo wtedy,
kiedy dziewczyny ną niego nie zwracają uwagi. Ale niech tylko jakaś spojrzy w
jego strone, to on zaraz smutnieje i robi się straszliwie apatyczny. M>jję_ je
on by chciał, żeby któraś z nich okazała mu chociaż troch» %ym-patii, bo jakie
baby są. takie są, ale w końcu chłopakowi r^bi się miło, jeżeli któraś zagada do
niego normalnie. 1 nawet taki Щ^у/а.™ egzemplarz jak Henio Królik kładzie wtedy
uszy po sobic спо. ciażby były one nie wiem jak odstające.
Narwany. Pewnie, że trochę narwany to on jest i że n|e k.ai-demu jego styl może
się podobać. Ale ma Heniek w sob(B Coi, co ja uważam za dużą rzecz. Aż głupio
przypominać sobie ц nj_ stonę, ale jeżeli już się tyle o Heńku powiedziało, to
nie frażna opuścić kurtyny akurat w tym mieiscu. w którym bohater ota^uie się
pozytywny, nie? To ja me opuszczam.
A rzecz się zaczyna od tego, ze nasza klasa opiekuje się miejscem straceń na
placu obok naszej szkoły. Ta opieka. poA<i7:my sobie szczerze, coś niecoś
pozostawia do życzenia. Z poc?ąt№ |akoś te szło, pamiętali, chodzili, kwiaty
przynosili, znicze sanB"obili, wszystko grało. No. ale stopniowo coraz mniej
osób m'4 czas na zajmowanie się tymi sprawami. I tu trzeba zdjąć кареіівСг"
Heńkiem, bo w końcu on jeden ganiał tam i robił w^M trzeba byto. Ale któregoś
dnia naprawdę nie mógt. Wię<^^^^^~ wie złapał Romka Mieczkowskiego i mówi jak do
czło*je
— Hej, ty, Romek, idź dzisiaj na plac, bo tam tr/, t' ' zmienić
kwiatom, a mnie mama prowadzi do „rzeźnii" fl rostekboli.
j 4fii!ik
Na to Romek powiada zupełnie spokojnie, jak w prosił o wypicie wody z
sokiem:
— Nie chce mi się. ; >'
/ '» га-
— Co znaczy „me chce mi się"? — spytał HeWe trzęsło.
,0%Ґ ,
— To znaczy, że upał i nigdzie nie będę sie cC Mieczkowski przystępnie. —
Nie chce mi się i *" (,yła
Wtedy Heniek powiedział gładko, jak gdybf rzecz:
— A myślisz, że im to się chciało na tym chodniku umierać? Myślisz, że im się
chciało? Palili się do tego umierania, tak? W kolejce stali i przepychali się,
który pierwszy!
Wtedy Mieczkowski zagapił się na Królika tak, że mało mu oczy nie wyleciały na
podłogę. W końcu poszedł i zmienił wodę kwiatom. Od tamtej pory przestał się
śmiać, kiedy Heniek jakieś bomby przed tablicą odstawia.
Ale to jeszcze nie koniec z tym miejscem straceń, bo tam się Heńkowi przydarzyła
rzecz o wiele piekielniejsza. I nie rozumiem, dlaczego wszyscy pamiętają każdy
wygłup Heńka, a o tej sprawie to już nikt w ogóle nie pamięta. Ale ja pamiętam,
może dlatego, że sam tam byłem i widziałem wszystko na własne oczy. To była
rocznica ich śmierci i Heniek stal na warcie. Z jednej strony stał on, z drugiej
Zebrzydowski, a ja przechodziłem akurat przez plac, bo szedłem po pieczywo do
sklepu. I nagle lunął deszcz. Zrobiło się zimno. Wiatr niósł po ulicy strzępy
mokrych chorągiewek. Zebrzydowski obejrzał się na wszystkie strony i puścił się
biegiem do najbliższej bramy. Bluza Heńka robiła się coraz ciemniejsza, woda
płynęła mu po twarzy, ale on nawet nie drgnął. Stał na baczność, uszy miał
czerwone jak te mokre goździki, które leżały na chodniku, ale nosa nie
zmarszczył, palcem nie ruszył. Nie wiem, może przypomniał sobie inny „deszcz",
który tych ludzi tutaj na ziemię zwalił...
Jasiek westchnął i chustką wytarł spocone czoło.
— Dzisiaj znowu Heniek bełkotał mętnie przy tablicy, chociaż umiał to, o co go
pani pytała. Ale dziewczyny chichotały bez przerwy, bo Heńkowi koszula ze spodni
wylazła i miał z tyłu białą falbankę. Te śmiechy Heńka peszyły, pewnie myślał,
że jakieś głupoty z równania wychodzą, do głowy mu nie przyszło, że to koszula

Strona 55

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

ze spodni!
Właśnie w tej chwili, kiedy ziemniaki zaczynały przywierać do dna garnka, mama
wróciła do domu. Później przyleciała zziajana Agata.
— Zapomniałam o ziemniakach! No, tak! Jeszcze trochę
160
a byłoby po nich! Bo z Jaśkiem to tak zawsze! Nawet nie zainteresował się, czy
coś stoi na gazie, czy nie! On jest ponad takie przyziemne sprawy!
— Przestań trzeszczeć, siostro — syknął.
— Właśnie, że nie przestanę!
Przestała jednak, bo rozległ się dzwonek zwiastujący nadejście wuja Tomka. Razem
z nim przyszła pani Kapuścińska, trzymając w ramionach tobołek z bielizną, którą
zanosiła do magla. Zajrzała do mojego pokoju.
— No, no... — zamruczała. — To dzisiaj mamy święto... Pomogła mamie przy
wykańczaniu obiadu, Agata nakryła
do stołu i nareszcie wrócił tata. Chwila, na którą czekałam tak niecierpliwie,
była coraz bliżej. Teraz zaczęłam się bać, zupełnie tak, jak gdyby czekała mnie
długa piesza wędrówka. A przecież to miał być tylko jeden krok. Może dwa.
Herbatę wszyscy pili w moim pokoju. Wujek Tomek udawał, że opowiada o wczasach,
ale bez przerwy patrzył na zegarek i mrugał do mnie porozumiewawczo. Wreszcie,
punktualnie o piątej przyszedł doktor.
Usiadł na łóżku, porozmawiał ze mną chwilę, a potem powiedział:
— A więc, chyba zaczniemy...
Spojrzałam na mamę. Miała oczy roześmiane i szczęśliwe. Odetchnęłam z ulgą, bo
zrozumiałam, że obejdzie się bez łez.
Najpierw usiadłam. To jednak nie było żadną nowością, ponieważ doktor pozwolił
mi siadać już kilka dni temu. Potem spuściłam nogi na podłogę. Po raz pierwszy
miałam stanąć.
— Odważnie, ale wolniutko... — usłyszałam szept doktora.
Więc odważnie, ale wolniutko zaczęłam podnosić się, o-pierając rękę na ramieniu
taty. 1 wreszcie...! Och! Agato
11 Fotoplastykon
161
i Jaśku! Och, mamo, i tatusiu, i wuju Tomku! Nigdy nie zapomnę waszych twarzy
uśmiechniętych, ale nieruchomych jak obrazek w fotoplastykonie! I nigdy nie
zapomnę głośnego szlochu, który dobiegł mnie od strony drzwi. Ale to nie mama
płakała. To pani Kapuścińska stała w progu i przysłaniała twarz niebieskim,
kuchennym fartuchem.
Spis treści
Romeo z klasy skrzypiec......... 5
Dlaczego panią Chrzanowską biorą diabli? . . . 17
Urodzeni w niedzielę.......... 25
Wizyta starego ramola......... 45
Portki dla wajdeloty.......... 63
Historia, od której człowiekowi robi się słabo . . 70
Fotoplastykon............ 79
Najprostsza metoda nabijania fizyka w butelkę
lejdejską............ 82
W magicznym kręgu wytwornych ciuchów ... 90
Nawet źródłom doskwiera pragnienie..... 95
W jaki sposób Iśka za jednym zamachem zastrzeliła trzydzieści dwie osoby.......
98
Bicie małego dzwonu......... 105
Warkocz Komety . .......... Ю9
Tam, gdzie raki zimują........ Ц5
Zaszczytne ostatnie miejsce....... 125
Rycerz smętnego oblicza........ 129
Świat lubi ludzi, którzy lubią świat..... 144
Słońce wschodzi i zachodzi....... . 149
Kiedy znowu otworzę drzwi....... 155
Czerwone uszy Heńka Królika...... 157
Wydawnictwo Harcerskie „Horyzonty"
Warszawa, ul. Konopnickiej 6
Wydanie ІП
Nakład 100 000 + 251 egz. Ark. wyd. 7,38 Ark. druk. 10,25/16.
Papier druk. sat. ki. V 65 g rola 84 cm.
Oddano do składania w lutym 1974 t.
Podpisano do druku w kwietniu 1974 r.
Druk ukończono w czerwcu 1974 r.

Strona 56

background image

Siesicka Krystyna - Fotoplastykon

Drukarnia im. Rewolucji Październikowej
Warszawa, ul Mińska 65
Zam, 250/74. W-102.
Cena zl 10.—
Ї
Cena zł 10
KRYSTYNA SIESICKA,
autorka książek bardzo popularnych
wśród młodzieży, zaczynała^
od felietonów w „Kobiecie i Życiu"
i „Filipince". Potem były książki:
„Zapałka na zakręcie",
Jezioro osobliwości",
„Przez dziurkę od klucza",
„Czas Abrahama",
„Beethoven i dżinsy",
„Zapach rumianku".
Młodzi czytelnicy znają dobrze
opowiadania z serii „Ważne Sprawy
Dziewcząt i Chłopców":
„Urszula", „Być babim latem",
„Obok mnie",,J\ńożesz iść",
które ukazały się nakładem
WH „Horyzonty". Również
z „Horyzontami" związane są tytuły
znanych utworów: „Ludzie jak wiatr",
fotoplastykon", i krótkich powieści:
„Agnieszka", „Katarzyna", pukasz".
W każdej z tych książek znajdują
swój artystyczny wyraz ważne problemy
nurtujące współczesną młodzież.

Strona 57


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Siesicka Krystyna Przez dziurkę od klucza
Siesicka Krystyna Moja droga Aleksandro
Siesicka Krystyna Opowieści rodzinne 03 Wachlarze
Siesicka Krystyna Między pierwszą a kwietniem
Siesicka Krystyna Zapach Rumianku
Siesicka Krystyna Wróć Aleksandrze
Siesicka Krystyna książki wszystkie tytuły
Siesicka Krystyna Zapach Rumianku
Siesicka Krystyna Wachlarze
Siesicka Krystyna Trzynasty miesiąc poziomkowy
Siesicka Krystyna Idzie Jas
Siesicka Krystyna Czas Abrahama,
Siesicka Krystyna Sloneczniki
Siesicka Krystyna Zapalka na zakrecie
Siesicka Krystyna Beethoven i dzinsy
Siesicka Krystyna Pejzaż Sentymentalny
Krystyna Siesicka Pejzaz Sentymentalny

więcej podobnych podstron