BENTE PEDERSEN
TAJEMNICZA NIEZNAJOMA
1
Po lecie owego 1749 roku jak zwykle nadeszła jesień. Las sposobił się do
przywdziania złotej szaty. Zielone korony drzew upstrzyły się już tu i ówdzie złocistymi
plamami. Słoneczne promienie jakoś inaczej oświetlały okolicę, a i fiord nie mienił się już tak
szmaragdowo jak letnią porą.
Niebo przegląda się w wodach fiordu niczym w zwierciadle, pomyślała Ida, sadowiąc
się z robótką na schodach prowadzących do chaty. Teraz jest blade, rozmyte, jak gdyby ktoś
pozbawił je mocnych odcieni. Niemal równie bezbarwne jak goniące się chmury. Choć
posępne i nieco chłodne, nie ma w nim wrogości. Raczej zdawać by się mogło, że celowo
usunęło się w cień, przekonane, iż lazur obok intensywnych kolorów jesieni, jakimi wnet
okryje się natura, to zbyt wiele naraz. Przyroda nie lubi przesady.
Ida machinalnie sięgnęła po szarą wełnę i zabrała się za dzierganie grubych skarpet.
Uznała, że rękawic, których już nagromadziła pełen kosz, powinno wystarczyć. Szara
włóczka przesuwała się jej między palcami.
Dni na cyplu dłużyły się nieco, szczególnie teraz, kiedy została sama i tak rzadko
gdzieś wychodziła. Przy dwójce małych dzieci wciąż trzeba było się uwijać. Mała Raija i
Mikkal skończyli właśnie pół roku i ciągle się domagali obecności mamy. Tym bardziej że
tylko ją jedną mieli.
Ida wzdrygnęła się. Trochę zmarzła w cienkim kaftanie narzuconym na ramiona. Było
późne popołudnie. Mimo że rześkie powietrze wydawało jej się ożywcze, gdy trochę dłużej
siedziała na dworze, dokuczał jej chłód. Potrzebowała jednak tej chwili wytchnienia.
Dwa małe trolle już spały.
Nie karmiła ich piersią, straciła pokarm. Czuła do siebie żal, że nie sprostała roli
matki. Anjo tłumaczyła, że wielu kobietom pod wpływem zmartwień piersi przestają
napełniać się mlekiem, i radziła, by Ida się tym nie zadręczała. Łatwo powiedzieć! Anjo
kierowały niewątpliwie szczere intencje i jej rady płynęły prosto z serca, ale czy ona mogła
wczuć się w sytuację Idy? Anjo miała męża, który chętnie ją wspierał w codziennych
kłopotach i z którym mogła się podzielić najmniejszym problemem. Ida zaś była sama. W jej
głowie kłębiły się myśli, z których nie potrafiła się zwierzyć nikomu, bo dotyczyły tylko jej i
Ailo, i uczucia, jakie ich łączyło. A co komu do tego.
Niekiedy odwiedzał ją Emil. Ale po wyjeździe Reijo nie zachodził zbyt często. W
miarę upływu czasu stał się bardziej ostrożny. Obawiał się ludzkiego gadania. Gdy uganiał się
za Idą, aż huczało od plotek, a teraz, kiedy została sama z dwojgiem dzieci, mieszkańcy
wioski kpili z niego w żywe oczy.
Co innego Sedolf.
Ida, myśląc o nim, mimowolnie przerwała dzierganie. Przypomniała sobie, jak
uśmiechając się do niej swymi dobrymi oczami, prosił, by dobrze się zastanowiła, nim
przyjmie oświadczyny Emila. Sam nigdy nie wyznał, co o niej naprawdę myśli, ale mimo to
na swój sposób lubiła go.
Od wiosny właściwie częściej przebywał poza wioską niż w rodzinnym domu. Jednak
zdążył na chrzest jej maleństw, dumny jak paw, że poprosiła go na ojca chrzestnego. Ludzie
oczywiście i o tym plotkowali, a Emil zgrzytał zębami, że Ida nie zwróciła się do niego.
Mieszkańcy wioski gadali z przekąsem, że Sedolf udaje wielkiego pana. Tak jakby
było coś złego w tym, że ciężko haruje i oszczędza.
Ostatnio widziała go na początku lata. Wpadł jak po ogień, zakręcił się z nią wokół
izby, mówiąc, że to jego jedyny taniec w tę noc świętojańską, ale zaraz dodał, że wcale nie
jest mu tęskno do zabawy.
Później Ida się dowiedziała, że nie świętował z resztą młodzieży. Z jednej strony
sprawiło jej to przyjemność, z drugiej zaś trochę było jej przykro. Nie chciała, by przez nią
ktoś musiał z czegoś rezygnować. Nawet Sedolf, choć on uczynił to nader chętnie.
Dokończyła rząd i podniosła kłębek. Uśmiechnęła się zmęczona i odgarnęła z czoła
rudy lok. W głębi serca odczuwała straszliwą tęsknotę, której nie potrafiła nazwać.
Dni upływały jej monotonnie, jeden podobny do drugiego. Tyle miała pracy!
Wszystko było na jej głowie. Inwentarz... w ciepłej mrocznej oborze spędzała wiele godzin.
Oby tylko ojciec wrócił, nim nadejdzie pora sprowadzenia owiec z górskich pastwisk! Jeśli
nie zdąży, będzie musiała prosić o pomoc Knuta, bo kogo innego? A on przecież dość miał
własnych spraw.
Dzieci... Przewijanie i kąpiel. Zapach pieluch, które wygotowywała w kotle, wżarł się
w ściany. Pieluszki łopotały na wietrze niczym żagle, unosząc gdzieś daleko myśli Idy, ale nie
ją samą.
Dom, pranie, gotowanie, sprzątanie, porządki. Często przychodziło Idzie do głowy, że
ż
ycie przecieka jej przez palce jak w balii woda, zamieniając jej delikatne dłonie w twarde,
spierzchnięte ręce kobiety.
A przecież dopiero za kilka miesięcy skończy dwadzieścia lat. Nadal potrafi ulatywać
daleko na szeroko rozpiętych skrzydłach marzeń.
Uporała się z wieczornym obrządkiem. Zajrzawszy do dzieci, pomyślała z nadzieją, że
może dadzą jej przespać całą noc, choć dobrze wiedziała, iż z takimi maluchami nigdy nic nie
wiadomo. Pewnie daremnie się łudzi, że nie wyrwą jej ze snu.
Usiadła wygodnie, oparłszy się o ścianę z drewnianych bali. Rozkoszowała się jedną z
tych rzadkich chwil, które miała tylko dla siebie. Trudno jej było sobie wyobrazić, że
niektórzy ludzie siedzą z założonymi rękami i nie muszą nic robić. Sama wiodła bardzo
pracowite życie.
Rozmarzyła się i przeniosła myślami z powrotem do utraconej bezpowrotnie
rzeczywistości.
Nie słyszała koni ani skrzypiących żałośnie kół. Nie ocknęła się, gdy zatrzeszczały
wrota stajni. Zbudził ją dopiero hałas dobiegający od strony paleniska. Swojskie odgłosy
podkładania drewna do ognia. Otworzyła oczy, ale gdy ujrzała przyklękającego przy piecu
ojca, zdawało jej się, że nadal śni.
- Tato?
Reijo uśmiechnął się i porwawszy córkę w ramiona, uściskał ją serdecznie.
- Jak dobrze jest wrócić do domu - powiedział, sadzając ją z powrotem przy stole.
- Znalazłeś Maję? Jak się jej wiedzie? A Heino? Z nim też wszystko dobrze? Jak ci
upłynęła droga? Chyba nie pokonywałeś dziennie zbyt dużych odcinków?
Pytała o wszystko, tylko nie o to, co najbardziej ją nurtowało. Reijo wiedział o tym i
nie zamierzał niczego przed nią ukrywać.
- Maja powiedziała, że Ailo nie żyje. Podobno brał udział w jakiejś akcji bojowników
o wyzwolenie Finlandii spod szwedzkiego jarzma. Na okręcie, który zaatakowali, wybuchł
pożar.
Ida przełknęła ślinę.
- Był razem z mężem Mai.
- Razem z Heino? To do nich podobne - odezwała się z chrapliwym śmiechem. -
Zupełnie jak dzieci...
- Nie, nie z Heino. Heino także nie żyje. Maja wyszła ponownie za mąż...
Te wieści całkiem zbiły Idę z nóg.
Reijo, oparłszy się o gładki blat stołu, opowiedział o wszystkim, czego się dowiedział
o Mai, jej synu, o Heino, o pożarze i cierpieniu. Na koniec stwierdził, Że Maja postąpiła
słusznie.
Ida przypomniała sobie słowa noaidy o tym, że ogień przysporzy jej najbliższym wiele
bólu.
- Nie potrafię sobie wyobrazić Mai takiej, jaką ją opisujesz - wyznała.
- Mnie też przychodzi to z trudem - westchnął Reijo. - Mimo że przecież widziałem ją
na własne oczy. Słyszałem szelest jej sukien, Ido. Obserwowałem, jak układa kwiaty w
wazonach ze starej chińskiej porcelany, jak bez zmrużenia powieki, wydaje polecenia służbie.
To była nasza Maja, a zarazem ktoś zupełnie obcy...
Pokręcił głową, a jego oczy przygasły, tak jakby stracił coś cennego.
- Zawsze byliśmy sobie tacy bliscy, a teraz brakowało mi odwagi, by szczerze
porozmawiać o motywach jej postępowania. Jak mi Bóg miły, lękałem się tego.
Wstał i sięgnął po kurtkę. Z wewnętrznej kieszeni, którą Ida mu wszyła przed
wyjazdem, wyjął jakiś przedmiot i położył przed córką na stole.
Liche światło parafinowej lampki nie oświetliło dokładnie błyszczącej ozdoby. Ida
przełknęła ślinę.
- Maja powiedziała, że on nie żyje. Nie pozostał po nim nawet grób. Nic, po prostu
nic.
- Kiedy to się stało? - zapytała Ida, chwytając palcami, zawieszony na łańcuszku złoty
pierścionek z figurką ptaszka. Poczuła w dłoni chłodny metal.
- Zeszłego lata, Ido. Ida zapatrzyła się przed siebie nieruchomo, widząc jedynie gęsty
mrok. Ciemna ściana odgradzała ją od świata. Dziewczyna nie płakała. Nie była w stanie. Sa-
ma sobie na to nie chciała pozwolić. Wiedziała, że musi się pogodzić z wiadomością o
ś
mierci męża, choć to takie bolesne.
Potarła skrzydełkami złotego ptaszka o swój policzek. Poczuła jedynie chłodny metal,
nie mogła wyczuć zapachu Ailo. Z trudem potrafiła sobie wyobrazić, że jego dłonie dotykały
tej ozdoby, że ją wytworzyły.
Rok?
Dlaczego Maja nić przysłała żadnej wiadomości?
Ida wbiła wzrok w ojca, zmuszając go, by spojrzał na nią. W jego zielonych oczach
dostrzegła płomień.
- Dlaczego nas nie zawiadomiła? - zapytała. - Przecież tylu handlarzy przybywa w te
strony w porze jarmarków. Mogła kogoś poprosić, by przekazał nam wiadomość!
Idę ogarnął ów cień wątpliwości, którego i Reijo nie mógł się pozbyć. Maja nigdy
wcześniej nie kłamała mu w poważnych sprawach. Taiła jedynie gwałtowne, beznadziejne
uwielbienie dla jego osoby...
Znał ją dobrze i wyczuł, że kiedy mówiła o Ailo, coś było nie tak. Przekazując jednak
córce wisiorek, powtórzył jej wyjaśnienie Mai.
Ida zaś zadała mu to samo pytanie, które i jemu nie dawało spokoju. Odpowiedział jej
tak, jak to sobie sam wytłumaczył.
- Mai było strasznie ciężko. Straciła Heino i wszystko, co posiadała...
To prawda.
- Ale przecież kiedyś przeżywała to samo, co ja teraz - sprzeciwiła się Ida. - Musiała
rozumieć, jakie to dla mnie ważne, żeby wiedzieć. Sama ciężko znosiła niepewność. Chyba
nie stała się aż tak obojętna. A może jednak? Piekielnie szybko znalazła sobie tego nowego
męża!
- Pobrali się w kilka dni po pogrzebie Heino - odpowiedział Reijo blady, nadal czując
się w obowiązku bronić Mai. Jej jednej nie mógł zdradzić.
Ida zrozumiała, że nawet ona, rodzona córka, nie dorówna nigdy Mai, którą Reijo
traktował zawsze jak własne dziecko. Była jego oczkiem w głowie, najbliższa mu spośród
czwórki rodzeństwa.
- Nowy mąż Mai musiał uciekać z kraju, ale zapewnił jej utrzymanie i dach nad
głową. Bo ona straciła wszystko. Nie potępiaj jej, Ido! Nie zasłużyła na to!
- Cóż, do dziecka potrzeba dwojga - zgryźliwie odparła Ida. - To znaczy, że łączy ich
coś więcej niż zwykła wdzięczność. Poza tym ktoś przeszkadzał szamanowi dotrzeć do Ailo.
Nie pytałeś jej o to? Tato, przecież nikt inny poza nią nie mógł tego zrobić! Istnieje chyba
jakiś powód!
- Zbyt dużą wagę przykładasz do słów szamana. Przecież to zwykły mężczyzna. Nie
wszystko, co mówi, musi być prawdą. Nie pomyślałaś o tym?
Ida nie odpowiedziała. Grzała w dłoni wisiorek, pozwalała, by zabierał jej własne
ciepło. Ptak, symbol wolności i ucieczki. Dzieło Ailo.
- Kochana Ido, powstrzymaj się od osądzania innych. Czasami człowiek zapomni się
na chwilę i pozwoli iskierce zapłonąć wielkim ogniem.
Ida spuściła wzrok, przypomniawszy sobie Sedolfa. Mimowolnie ogarnął ją strach, że
ojciec wie...
Ale przecież to niemożliwe.
Może tylko zgadywał, nie raz trafiał niebezpiecznie blisko prawdy.
Rzeczywiście, ona ostatnia ma prawo potępiać.
Nie ruszając się z miejsca, pieściła dłonią ptaszka.
- Ailo zrobił go dla Mai - wyjaśnił Reijo. - Ale ona uważa, że należy się tobie.
Ida pokiwała głową, powstrzymując płacz.
Patrzyła na ptaszka, głaskała skrzydła. Domyślała się, że Ailo nie wyrzeźbił go, ale
odlał w specjalnej formie. Może tak jak odlewa się dzwonki do odświętnej uprzęży dla koni.
Dokładnie jednak nie potrafiła sobie tego wyobrazić.
Zresztą, czy miałoby to jakieś znaczenie, gdyby wszystko ułożyło się tak jak
powinno? Gdyby Ailo istniał gdzieś dla niej? Nie byłoby nawet wówczas takie ważne, by
trwał przy niej. Ale jego nie ma! Dlatego teraz wszystko, co w jakiś sposób się z nim wiązało,
stanowiło dla Idy tajemnicę, którą musi poznać.
- Gdybyś nie pojechał tam, ojcze, nadal byśmy nic nie wiedzieli. Czy Maja z tego
powodu nie miała wyrzutów sumienia?
Reijo wzruszył ramionami. Nie potrafił odpowiedzieć.
- To musi być całkiem inna Maja - stwierdziła Ida, czepiając się tego przekonania tak,
jak korzenie wczepiają się w nieurodzajny skalisty grunt. To, że Maja nie próbowała
przekazać jej prawdy, zasiało w sercu siostry niepokój.
Gdyby nie Reijo, który zdecydował się na tę podróż, nadal trwaliby w niepewności.
Ptaszek stanowił pewnego rodzaju dowód. Słowa Mai także. Ale przecież nie pozostał
ż
aden grób.
- Maja powiedziała, że Ailo nie żyje - powtórzył po raz nie wiadomo który Reijo. I
chociaż tyle razy formułował te słowa, nie zabrzmiały w jego ustach ani trochę bardziej
wiarygodnie.
W Idzie także wszystko protestowało przed zaakceptowaniem tej wieści.
Czy powinna się była domyślić? Gdyby coś złego spotkało Mikkala, jej matka na
pewno by to odgadła... Tymczasem ona, Ida, nie odczuwa pustki. Czy to znaczy, że nie
kochała Ailo prawdziwą miłością, skoro nie tknęło jej, że zginął, że już go nie ma wśród
ż
ywych?
Do czego to podobne? Oczywiście, że kochała Ailo, kochała go nad życie.
Nie powinna poddać się zwątpieniu. Za wiele roztrząsa, rozpamiętuje. Niepotrzebnie
zadręcza się myślami.
- To znaczy, że dzieci mają tylko mnie - rzekła z westchnieniem. - Na Boga, tato, nie
skończyłam jeszcze nawet dwudziestu lat, a już czuję się jak staruszka.
- A ja to co, jak myślisz? - przerwał jej zmęczonym głosem. - Wszyscy odchodzą,
niektórzy nigdy już tu nie wrócą. Inni tak beznadziejnie krótko żyją. Tylko ja trwam w tym
miejscu, ale tak naprawdę nie wiem, gdzie jest mój dom. Patrzę na siebie i nie wiem, czy taki
powinien być Reijo Kesaniemi. Tornedalen bardzo się zmieniło, ledwie rozpoznałem tamte
okolice. Nie ciągnie mnie już do Finlandii, ale czy moje miejsce jest rzeczywiście tutaj, w
Ruiji? Nie potrafię odpowiedzieć.
Ida słuchała go roztargniona. Mimo że siedzieli obok siebie przy tym samym stole,
rozkładając bezradnie ręce, ich myśli wędrowały w odmiennych kierunkach.
- Tata maleńkiej Raiji i Mikkala nie wróci! Ani za kilka miesięcy, ani po Nowym
Roku, ani nawet za rok. Ailo nigdy nie wróci, bo Ailo nie żyje!
Mówiła beznamiętnym głosem, zapatrzona nieruchomo przed siebie. Ale nie mieściło
jej się to w głowie. Wszystko w niej protestowało przed przyjęciem takiej prawdy.
- Nie zostałaś sama - rzekł do niej Reijo. - Jesteś młoda. Maja też powiedziała, że
musisz żyć dalej. Nie ma sensu zatracać się w rozpaczy. Minął już rok, Ido. On umarł.
Rozejrzyj się wokół, a zobaczysz, że dla wielu spraw warto żyć.
- Mam może postąpić tak jak Maja? - zapytała nieco zgryźliwie.
- Znam wielu, którzy by cię chcieli - mówił dalej Reijo, nie odrywając wzroku od
córki.
Ida uciekła spojrzeniem.
- Ale chyba ja także muszę chcieć - odezwała się zmęczona. - Bo w takim samym
stopniu dotyczy to mnie. Mnie i dwojga maleństw!
Wstała i nie wypuszczając z dłoni wisiorka, skierowała się do alkierza.
Reijo odniósł wrażenie, że córka porusza się krokiem lunatyka. Nie mógł pamiętać, że
sam tak wyglądał, gdy przez wiele długich lat nie dopuszczał do siebie myśli, iż Raija nie
ż
yje. Ida teraz przeżywała coś podobnego.
Cierpiał i współczuł doli córki. Ale wiedział, że ona się z tego otrząśnie. Jest jeszcze
taka młoda, życie niejedno ma jej do zaoferowania. Maja ma rację. Nawet tu nad fiordem
znalazłoby się wielu odpowiednich dla Idy mężczyzn.
Reijo nie od razu poszedł spać. Jeszcze długo w noc jego myśli ulatywały na południe
ku krajowi, który choć był jego ojczyzną, tak naprawdę nią nie był, ku Finlandii, gdzie nadal
sięgały jego korzenie. Prawdziwie głęboko wrosły jednak tu, w tę ziemię nad fiordem, wiążąc
go na dobre i na złe z wybrzeżem. Jego serce biło tym samym rytmem co serce Ruiji.
Myślał też o chłopcu, który otrzymał jego imię i kiedyś stanie się wielkim panem.
Myślał o Mai...
Losy dzieci Raiji toczyły się nieprzewidywalnymi torami.
Czuł, że tak naprawdę dopiero teraz stracił Maję. I tego nie potrafił wyjaśnić Idzie.
Zresztą nie chciał składać na barki córki swoich smutnych, szarych myśli. Wystarczy
jej własnych kłopotów.
Zapomniał zapytać Idę, czy Sedolf wrócił do domu. Może to i dobrze. Lubił tego
chłopaka, ale czuł, że nie powinien na siłę pchać córki w jego ramiona. Kto wie, czy
powodowana przekorą nie dałaby się wówczas omamić Emilowi i zgodziła zostać jego żoną.
A tego Reijo nie chciał. Dostrzegał bowiem w osobowości Emila mroczne strony, które
mogłyby kłaść się cieniem na tym związku.
Rodzicom zawsze się zdaje, że wiedzą najlepiej, ale przecież nikt nie może żyć
cudzym życiem. Nawet ojciec nie ma prawa narzucić swojej córce tego, co według niego dla
niej najlepsze. Ida była krwią z jego krwi, ale myśli miała własne. Czasami trudno to
zaakceptować.
Zgasił lampę i stojąc przez chwilę na środku izby, nasłuchiwał płaczu Idy, która
szlochała w poduszkę, by nie obudzić dzieci.
To jest jej życie, pomyślał, jej smutki. Nie może przeżyć tego za nią.
2
Ktoś inny może by się załamał, ale nie Ida. Wiadomość o śmierci Ailo nie spadła na
nią jak grom z jasnego nieba. Powoli oswajała się z taką możliwością. Często nachodziły ją
straszne przeczucia. Teraz przynajmniej zyskała pewność, że Ailo, umierając, nie cierpiał
długo.
Do późnej nocy wylewała łzy w poduszkę i uspokoiła się dopiero, gdy trzeba było
przewinąć Raiję i Mikkala. O poranku schowała wisiorek. Przez chwilę pieściła go w
dłoniach, dotknęła nim policzka, musnęła wargami, ale nie poczuła się przez to bliżej Ailo.
Ukryła więc ptaszka ze złota razem z broszką Mai i pozostałym srebrem rodowym.
Na co takie ozdoby prostej kobiecie znad fiordu!
Ida odgarnęła włosy z twarzy i zaczesała je do tyłu. Ściągnęła mocno i zaplotła ściśle
warkocz. Potem zawiązała fartuch i uśmiechnęła się do swojego odbicia w szybie.
Maja z pewnością chciała dobrze. Ale żyła w innym świecie.
Reijo zdążył już zrobić poranny obrządek. Napalił w piecu, przyniósł wody. Troszczył
się o córkę, pomagając w codziennych obowiązkach, które zwykle spoczywały na niej.
Wszystko po to, by ją oszczędzić. Ida ceniła to bardziej niż wszelkie słowa pociechy.
Ojciec taki właśnie był, mówił niewiele, ale dbał o nią.
Ida nie po raz pierwszy zapragnęła, by ojciec miał kogoś bliskiego, kto okazywałby
mu ciepło i otaczał czułą troską. Zasługiwał na to bardziej niż ktokolwiek inny.
- Wszystko dobrze? - zapytał przelotnie i pogładził jej policzek wierzchem dłoni, od
której bił swojski zapach obory.
Kiwnęła głową, wzruszona serdecznością ojca.
Ida, która nigdy nie potrafiła siedzieć bezczynnie, zwłaszcza teraz potrzebowała zająć
czymś ręce. Ale po powrocie Reijo, który włączył się do codziennych obowiązków i w
niejednym ją wyręczał, nie miała tyle pracy. Dopadło ją uczucie bezradności. Uciec stąd
przecież nie mogła. Krępowały ją niewidzialne więzy konwenansów. Kobiety wyprowadzały
się z rodzinnego domu tylko po zamążpójściu.
- Chodź ze mną na borówki! - zaproponowała Anjo. Żona Knuta nosiła w sobie
niewyczerpane pokłady ciepła. Na nią, tak jak na Reijo, zawsze można było liczyć.
- Nie mogę, dzieci - odrzekła Ida.
Zrywała borówki tylko w pobliżu chaty, kiedy bliźnięta spały. W piwniczce, gdzie
przechowywali zapasy żywności, zgromadziła już nawet sporo konfitur.
Reijo pośpiesznie zaofiarował swą pomoc.
- Zaopiekuję się nimi! Towarzystwo trzech małych trolli dobrze mi zrobi.
Anjo przyszła z małym Karlem, który chodził za „Jeilo” jak cień i na krok go nie
odstępował.
- Dziadek ich popilnuje - uśmiechnęła się Anjo i mrugnęła porozumiewawczo. - A
nam dobrze zrobi taki krótki wypad. Wystawimy buzie do jesiennego słońca, posiedzimy na
pieńku i poudajemy młode dziewczęta.
Ida dała się porwać tej kuszącej perspektywie. Wyjęła koszyki z kory młodej sosenki
wyplecione zręcznymi palcami Reijo. Nie każda kora nadawała się na koszyk i trzeba było
wyćwiczonego oka, żeby to poznać. Reijo znał się na rzeczy jak mało kto. To prawdziwa
sztuka, którą niewielu opanowało w takim stopniu. Reijo potrafił wyplatać koszyki tak ciasno,
ż
e nie wyciekłaby z nich nawet woda, gdyby ktoś zechciał ją przenieść.
Młode kobiety pobiegły do mieniącego się jesiennymi barwami lasu, ciesząc się
perspektywą kilku godzin odpoczynku od codziennych obowiązków. Radowały się, że
nazbierają czerwonych borówek.
Zawsze robiły coś użytecznego, nawet gdy zdawało im się, że leniuchują.
Minęły pobliskie pagórki porośnięte krzewinkami i zatrzymały się dopiero po
dłuższym marszu. Były szczęśliwe, że oderwały się od domowych obowiązków. Zanurzając
dłonie w lśniącym zielonym poszyciu, przypomniały sobie dzieciństwo. Oskubywały
pośpiesznie krzaczki z czerwieńszych niż pulsująca krew byka owoców borówek, a kiedy
zakryły nimi dno koszyków, już spokojniej kontynuowały zbiór.
- Pogodziłaś się z tym? - zapytała nieoczekiwanie Anjo i opadła ciężko na kępę, którą
oczyściła z borówek. Szeroko rozsunąwszy kolana, postawiła między nimi koszyk, i nie
zważając na niedbałą pozę, zaczęła się objadać owocami.
- Z tym, że Ailo nie żyje? - Ida zamarła na moment i zacisnęła dłonie na uchwycie
koszyka. - Pogodziłam się z tym, że nie wróci - odpowiedziała po chwili. - Nie żyje, to zbyt
trudne słowo.
Anjo pokiwała głową i zapatrzyła się w niebo na przesuwające się obłoki.
- Dużo myślałam o Mai - przyznała. - O tym, jak po śmierci Heino została sama w
obcym kraju, i o tym, jak wcześniej radziła sobie z jego kalectwem.
- Myślę, że nie potrzebujemy jej współczuć - wyrwało się Idzie zgryźliwie. - Tak mi
się wydaje. Wyszła za mąż zaledwie w kilka dni po pogrzebie Heino.
- Nie bądź taka pewna. Z Mają nigdy nic nie wiadomo. - Anjo włożyła do ust źdźbło
trawy. - Zauważyłaś, że i Reijo jest jakiś nieswój? Chyba nie wie tak do końca, co sądzić o jej
postępowaniu.
Ida nie zwróciła na to wcześniej uwagi, ale teraz uderzyło ją nagle, że Anjo ma rację.
Ojciec odpowiadał dość zdawkowo, gdy pytała o Maję. Bronił jej, ale nie wyrażał otwarcie
swojego zdania.
- Masz żal, że Ailo tam pojechał?
- Może. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego to zrobił. Maja najwyraźniej nie wyjaśniła
ojcu powodu, bo nic mi na ten temat nie wspomniał. - Westchnęła. - Czasami odnoszę
wrażenie, że Maja jest ojcu bliższa niż ja, a nawet mama.
Anjo milczała. Czyż można było rozmawiać o czymś, co, jak obie czuły, było
prawdą...
- Powinnam sama pomówić z Mają - ciągnęła Ida, ściskając w palcach borówkę i
rozcierając sok. - Powinnam usłyszeć to od niej, patrzeć na nią, gdy mi to oznajmia.
Rozumiesz? Tyle jest pytań, które chciałabym jej zadać. Głupich pytań... ale dla mnie wszyst-
ko jest ważne. O czym rozmawiali? Jak długie Ailo miał włosy? Co widział i co mu się
podobało...
Ida bawiła się warkoczem. Wyjęła spinki i rozpuściła rude włosy, rozczesując je
palcami. Nie pomyślała, żeby zabrać ze sobą z domu grzebień, bo przecież ta wyprawa miała
inny cel.
- Muszę sobie wyobrazić Ailo, a wtedy może uda mi się zrozumieć...
- Trudno ci będzie żyć, jeśli nie zrozumiesz? - zapytała ostrożnie Anjo, roztrząsając
każde słowo Idy. Pragnęła dogłębnie pojąć jej smutek, złość, rozterkę.
- Żyć? - Ida odstawiła koszyk i wstała. Drobna, jak wszystkie kobiety z jej rodu,
zgrabna, ale silna. Rozłożywszy ręce, odrzekła dobitnie: - A co ja robię, u licha?! Jeszcze nie
położyłam się w grobie, to znaczy, że żyję. Tylko że nie da się tak po prostu schować
wszystkich myśli do kufra. Nie mogę tak zwyczajnie zapomnieć o Ailo albo udawać, że go
nigdy nie było. W izbie leżą jego i moje dzieci. Wystarczająco często przypominają mi o tym,
ż
e kiedyś żył.
- Dobrze, że się złościsz. Niejedna kobieta na twoim miejscu pogrążyłaby się w
rozpaczy, zdając się na powolne umieranie. Ale ty nie jesteś taka.
- Nie - odparła Ida i usiadła wyprostowana. - Ja taka nie jestem. Lubię siebie i chcę dla
siebie tego, co najlepsze.
- Czy kobiecie wypada tak mówić? - zażartowała Anjo, uśmiechając się lekko, i
dodała z większą powagą: - Jesteście z Mają bardzo do siebie podobne. Bardziej niż
którakolwiek z was chciałaby przyznać. Dostrzegasz to także?
Ida niechętnie przytaknęła.
- Rzeczywiście, Maja też zawsze jakoś wydobywa się z tarapatów. Ale ja nie
mogłabym tak szybko znaleźć sobie kogoś innego.
- Nie byłabym tego taka pewna. - W oczach Anjo pojawił się błysk. - Zauważyliśmy,
ż
e pewien młodzieniec dość często odwiedza cypel.
- Emil? Myślisz, że nadaję się na żonę chłopa?
- Nie jego miałam na myśli. Ida zarumieniła się lekko.
- Sedolf da się lubić - odrzekła pośpiesznie. - Ale to za mało, by planować przyszłość
u jego boku.
- Sedolf jest miły - uznała Anjo. - Może nie tak na wskroś solidny, jak był Heino, ale
mi go przypomina. To jest mężczyzna, któremu można zaufać, mimo że na pierwszy rzut oka
wydaje się trochę lekkomyślny.
- Nie szukam mężczyzny, Anjo. Szukam borówek. Ida pochyliła się i na kolanach
pilnie obrywała krzaczki z owoców, zatopiona we własnych myślach, które czasem potrafiły
być równie natrętne jak bratowa. Tak naprawdę jednak ukryła spłonione rumieńcem policzki.
Pochłonięte zbieraniem, nie zauważyły dwóch dziewcząt, które oddawały się takiemu
samemu zajęciu. Omal nie wpadły na ciemnowłosą Henriettę o rumianych policzkach i Sofię
o blond włosach i błękitnych zamyślonych oczach.
Sofia, w której postawie wyczuwało się dumę, nie powitała Idy przyjaźnie. Anjo nagle
przypomniała sobie zasłyszaną przypadkiem rozmowę między Knutem a jednym z jego
kolegów, Larsem. W natłoku innych spraw zupełnie zapomniała powtórzyć ją Idzie.
- Nie wyglądasz na pogrążoną w żałobie wdowę - wycedziła z fałszywą słodyczą
Sofia. - Podobno tym razem to już pewne, że Ailo nie żyje. No cóż, nie każdemu się zdarza
tracić męża wielokrotnie. Można rzec, że masz już wprawę.
Ida odrzuciła głowę do tyłu. Ona także, jeśli tylko chciała, potrafiła być złośliwa.
- Jak możesz tak mówić? - zapytała. - Tak ci doskwiera zgryzota, że musisz się na
mnie wyżywać?
Uważasz, że poniżysz mnie, rzucając mi w twarz takie obraźliwe słowa?
- Emil pewnie pierwszy przyleciał z wyrazami współczucia, co? - ciągnęła złośliwie
Sofia, rozgrzebując stopą borówkowe krzewinki. - Proszę bardzo, bierz go sobie! Żadna inna
nie była dla niego dość dobra! Czasami trzeba zapłacić wysoką cenę za dom i gospodarstwo!
- Nie chcę nikogo. Przynajmniej na razie! - odparła Ida w nadziei, że zostanie dobrze
zrozumiana.
Odczuła przykrość, patrząc na Sofię. Były przecież kiedyś przyjaciółkami, niemal
najlepszymi. Jaka szkoda, że chłopak, który dla niej niewiele znaczył, położył się cieniem na
ich przyjaźni.
- Tak się tylko mówi! - Sofia usiadła demonstracyjnie, sugerując, że to Ida i Anjo mają
się stąd usunąć, bo ona bynajmniej nie zamierza. - Ale nawet rudowłosej Idzie, za którą się
wszyscy kiedyś uganiali, może być trudno znaleźć męża - szydziła. - Nie wszystkim
wystarczy ładna buzia i ponętne ciało. Takie zwykle stają się siennikami, a nie żonami.
Ida wzbiła oczy ku niebu i roześmiała się.
- Dobry Boże. Z jakiego powodu mam słuchać takich bzdur? Czego ty mi, u licha, tak
zazdrościsz, Sofia, co? Nic nie poradzę na to, że Emil nie chciał się z tobą ożenić. Nie wiem,
czy to przeze mnie, ja w każdym razie nigdy nie czyniłam mu żadnych obietnic. Kochałam
Ailo, tylko Ailo! Straciłam go. Szczerze mówiąc, uważam, że nie masz powodu tak mnie
obrażać! Choć oczywiście... - Ida wzruszyła ramionami: - ...lepiej, że mówisz to prosto w
oczy aniżeli za plecami. Chociaż tyle.
- Emil chce własnych dzieci - ciągnęła Sofia nie zrażona, tak jakby słowa Idy zupełnie
jej nie dotyczyły. - Chce mieć własnego syna, dziedzica majątku i spadkobiercę nazwiska.
Krew z jego krwi i kość z jego kości. Nie interesują go dzieci spłodzone przez innego
mężczyznę. Tak się wyraził, wiesz? - Sofia zaśmiała się, widząc, że Ida pobladła. - Opowiada
wszystkim, że się z tobą ożeni, bo nad fiordem nie znajdzie piękniejszej od ciebie. Nie
przeszkadza mu, że kobieta nie jest dziewicą, o ile jest wdową. Ale dla cudzych bachorów nie
ma w jego domu miejsca. Tak jakby brakowało mu izb! W każdym razie wiesz, czego możesz
się spodziewać. Rozpowiada, że udowodniłaś, iż możesz urodzić dzieci, i to dwoje naraz. Jest
przekonany, że jemu urodzisz trojaczki... Anjo dotknęła ramienia Idy.
- Chodźmy już, Ido, nie potrzebujesz tego słuchać...
Ida potrząsnęła głową, a jej rude loki zatańczyły w powietrzu niczym ogniste języki.
- Nie daję wiary wszystkiemu, co gadają ludzie. To, co mówiłaś, zupełnie nie pasuje
do Emila, którego znam. Jeśli rzeczywiście ma mi coś do powiedzenia, chcę to usłyszeć od
niego samego. Nie potrzebuję pośredników.
- Święta naiwności! - westchnęła Sofia. - Nawet Sedolf to słyszał. Strasznie się
wściekł na niego i kazał mu zamilknąć. Uczynił to ze zwykłej przyzwoitości, nic innego się za
tym nie kryło.
- Sedolf? - zapytała Ida, która pogubiła się już w tym wszystkim.
- Wrócił do domu, młoda wdówko - wyjaśniła Sofia z fałszywą słodyczą. - Ostatnie
trzy noce spędził ze mną.
- To właśnie miałaś na myśli, rozróżniając kobiety sienniki i kobiety żony? - zapytała
Ida z miną niewiniątka. - Powinnaś bardziej uważać, Sofio. Pomyśl, co będzie, jeśli Sedolf
okaże się równie wybredny?
Sofia zapomniała prawdopodobnie, że gdy Ida wpadnie w gniew, nie da sobie w kaszę
dmuchać i nikt jej nie przegada. Anjo z trudem skryła uśmiech. Lars wspomniał, że po
powrocie Sedolfa Sofia dosłownie przykleiła się do niego.
„No cóż, mężczyzna jest tylko mężczyzną! - rzucił pobłażliwie i dodał: - Zresztą
odkąd umarła matka Sofii, ojciec, zajęty domem i gospodarstwem, nie ma czasu myśleć o
cnocie córki. A ona też za bardzo nie dba o swą reputację. Wszyscy o tym wiedzą”.
Anjo zamierzała powtórzyć to Idzie, chociaż niełatwo jest przekazywać niezbyt miłe
wieści komuś, kogo się kocha.
- Sedolf przynajmniej ma dość rozumu, żeby nie wiązać się z kobietą z dwojgiem
rozwrzeszczanych dzieciaków. Mimo że zmusiłaś go, by został ich ojcem chrzestnym.
Te słowa przekonały Idę, że Sedolf nie zwierza się Sofii. Cóż, jego sprawa, z kim się
zadaje. Jej nic nie obiecywał.
- Jeśli Sedolf cię chce, to go bierz - powiedziała Ida, rozkładając ramiona.
- Tak zamierzam uczynić - oznajmiła Sofia, wstając z miejsca. Patrzyła gdzieś ponad
ramieniem Henriettę, która trzymała się na uboczu, niemal jak cień, zalękniona, że zostanie
wplątana w kłótnię między dwiema koleżankami, które lubiła. Spojrzenie Sofii jednak
wystarczyło, by przypomnieć jej, z kim ma trzymać. Po chwili Sofia opuściła
demonstracyjnie polankę i zniknęła wśród drzew. Za nią podążyła Henriettę. Żadna z nich nie
schyliła się po borówki.
- Biedny Sedolf! - rzekła ze współczuciem Anjo. - Pewnie nie ma pojęcia, jaką
przyszłość zaplanowała mu Sofia.
- Jest dorosła, a zachowuje się tak dziecinnie! - odparła Ida. - Nie sądzisz, Anjo? A
może to tylko mnie się tak zdaje? Nie potrafiłabym już snuć takich bezpodstawnych marzeń...
Anjo powoli pokręciła głową.
- Przeżyłaś więcej niż Sofia, Ido. Jesteście równolatkami, ale człowiek szybciej
dojrzewa, gdy spadają na niego nieszczęścia. Przemieniłaś się w kobietę, a Sofia nadal jest
dziewczęciem. Miesza marzenia z rzeczywistością. A to niebezpieczne, najbardziej dla niej.
- A co z Sedolfem? - zaśmiała się Ida szyderczo.
- Sedolf jest dużym chłopcem, potrafi się upilnować - odrzekła Anjo.
Miała rację, Ida zdawała sobie sprawę, że nie potrzebuje niepokoić się o Sedolfa. Ale
nagle wyprawa do lasu straciła dla niej swój urok. Chociaż nie nazbierały jeszcze pełnych
koszyków, zapragnęła już wrócić do domu.
- Usadziłaś ją.
Ida pokiwała głową.
- A mimo to czuję niesmak. Nie dość że Ailo nie żyje, to jeszcze muszę wysłuchiwać
takich niegodziwości. To obrzydliwe, Anjo. Wstrętne!
Anjo objęła ją i przytuliła mocno. Już miała wypowiedzieć słowa pociechy, gdy ciszę
przerwał rozdzierający krzyk, ulatując niczym przerażony ptak ku niebu.
Rozpoznały głos Sofii i rzuciły się na pomoc, w jednej chwili puszczając kłótnię w
niepamięć.
Sofia, odwrócona tyłem, dygotała jak w gorączce, a Henriettę pochylała się nad
ziemią. Anjo, najbardziej z nich doświadczona, w jednej chwili ogarnęła sytuację.
Zdecydowanym ruchem odsunęła na bok Henriettę.
Ida stała z boku, nieco dalej niż Sofia. Skrzyżowawszy ręce na piersiach, wbiła palce
w skórę, czując, jak ją parzą przez bluzkę i gruby wełniany kaftan.
Na wilgotnym mchu wśród gęstego poszycia leżała młoda kobieta ubrana w
samodziałowy kubrak.
- Nie żyje - wyszeptała Sofia drżącym głosem. Ida dawno nie widziała jej takiej
poruszonej. Anjo pośpiesznie dotknęła opuszkami palców szyi nieznajomej, nasłuchując
jednocześnie, czy oddycha.
- Żyje - odezwała się po chwili. - Ale tętno jest ledwie wyczuwalne.
Otulając kobietę, uchwyciła spojrzeniem leżący nieopodal duży nóż.
- Tak leżała, kiedy ją znalazłyście? - zapytała. - Niczego tu nie ruszałyście?
- Skądże! - żachnęła się Henriettę. - Za nic w świecie nikt by nas do tego nie nakłonił!
- Trzeba ją przenieść do wsi, prawda? - odezwała się Ida i poczuła ból w sercu, patrząc
na pokaleczoną twarz kobiety i poplamiony krwią kaftan, który Anjo tak pośpiesznie zapięła,
jakby chciała przed dziewczętami ukryć rany.
- Nie możemy jej same tak po prostu zanieść do wsi - oświadczyła zdecydowanym
głosem Anjo. - Będą nam potrzebne nosze i mężczyźni do pomocy. No i wóz zaprzężony w
konie. Do naszej chaty stąd nie jest daleko. Knut powinien być w domu.
- Ida biega z nas najszybciej - przerwała jej Henriettę. Sofia już chciała się temu
sprzeciwić, ale ugryzła się w język.
- W takim razie biegnij, Ido, a ja się nią zajmę - rzekła Anjo. - Spróbuję utrzymać w
niej to ledwo co tlące się życie.
I gdy Ida ruszyła pędem przed siebie, żona Knuta rozpostarła swe opiekuńcze skrzydła
nad nieznajomą.
Knut siedział na schodach chaty, i to nie sam. Rozpoznawszy u boku brata znajomą
sylwetkę, Ida zwolniła na moment. Zaraz jednak wzięła się w garść. Nie pora na chimery,
kiedy chodzi o życie.
Zdyszana i zarumieniona dobiegła do chaty. Takiego wyrazu w jej oczach Knut ani
Sedolf nigdy jeszcze nie widzieli. Ściągnięte brwi, przypominające kształtem ptasie skrzydła,
złączyły się u nasady nosa. Twarz wyrażała bezdenną rozpacz.
- Anjo z małym Karlem miała być u was! Dotarli? - spytał brat.
Ida przytaknęła zdyszana, z trudem łapiąc oddech. Dawno już nie biegała. Po porodzie
i karmieniu jej ciało było ociężałe. Odgarnęła włosy z twarzy. Nie patrzyła wprost na Sedolfa,
zarejestrowała jego obecność ledwie kątem oka.
- Kobieta w lesie - wydobyła z siebie z trudem, bo złapała ją zadyszka. Czuła łomot w
skroniach. Domyślała się, że jej twarz płonie, i wyobrażała sobie, że wygląda okropnie. - Tata
opiekuje się dziećmi, a my z Anjo zbierałyśmy borówki. I nagle usłyszałyśmy krzyk Sofii.
Pobiegłyśmy w tamtą stronę i znalazłyśmy ją. Wygląda okropnie, Knut. Twarz ma tak
okaleczoną, że trudno rozpoznać rysy. Pojęcia nie mam, ile może mieć lat. Obok leży nóż z
zaplamionym krwią ostrzem. Zdaje się, że ona krwawi. Anjo zakryła ją kaftanem, jakby coś
chciała ukryć...
Knut chwycił Idę za ramiona.
- Spokojnie, Ido, spokojnie! Jesteś zdenerwowana, mówisz nieskładnie. Nic nie
rozumiem. Mówisz, że znalazłyście w lesie jakąś kobietę?
Ida pokiwała głową.
- Podaj wódkę - rzucił Knut do Sedolfa przez ramię. - Stoi za schodami do obory.
Sedolf wstał i skierował kroki we wskazanym kierunku. Ida odruchowo popatrzyła na
niego. Znów ma za długie włosy, przemknęło jej przez myśl, tak jakby to w ogóle ją
obchodziło.
Szybko wrócił z glinianym gąsiorkiem i przyłożył jej do ust. Ida przełknęła i
popatrzyła prosto w brązowe oczy, które pociemniały tak, że wydawały się prawie czarne.
Dostrzegła w nich powagę i troskę. Zaraz jednak cofnęła spojrzenie, zakrztusiwszy się
mocnym trunkiem. Sedolf umieścił gąsiorek na schodach. Sam nadal stał, ani na chwilę nie
odrywając wzroku od Idy.
W końcu usłyszeli całą historię. Dziewczyna zataiła jedynie sprzeczkę, do której
doszło pomiędzy Sofią a nią.
- Tę kobietę musiał napaść ktoś znacznie od niej silniejszy. - Ida wykrzywiła twarz,
przywoławszy w pamięci ów ponury obraz. Wszelkie okrucieństwo przyprawiało ją o
mdłości.
- Bierzemy drzwi i wóz! - rzucił Sedolf. - Podjedziemy najbliżej, jak się da.
Knut oddalił się pośpiesznie, żeby wszystko przygotować.
- Wróciłeś? - zapytała Ida niezbyt rezolutnie, nie patrząc na Sedolfa.
- Nie opuszczam wioski na zbyt długo - odpowiedział wymijająco.
- Słyszałam od Sofii, że jesteś w domu. Zabrzmiało to dość wymownie, choć Ida nie
miała zamiaru czynić mu wyrzutów.
- Knut powiedział mi właśnie, że przypuszczenia, iż Ailo nie żyje, okazały się
prawdziwe. Bardzo mi przykro! Zasługiwałaś na to, żeby go odzyskać.
Ida pokiwała głową.
- Nie zawsze dostajemy to, na co zasługujemy - odparła i tym razem spojrzała na
Sedolfa. W tych słowach także kryło się drugie dno. - Zostaniesz teraz w domu?
Wzruszył ramionami.
- Nie ma tu dla mnie miejsca. Nic nie układa się tak, jak bym chciał.
- Sądząc po tym, co mówiła Sofia, wydaje się, że jest wręcz przeciwnie. - Ida nie
mogła się powstrzymać od uszczypliwości, chociaż zdawała sobie sprawę, że to dziecinne.
- Sofia wie tylko to, co chcę, żeby wiedziała - rzucił krótko i wkładając do kieszeni
zaciśnięte pięści, odwrócił się plecami. Było coś wrogiego w jego postawie.
Knut przyprowadził konia.
- Powinnaś, Ido, zostać tu i odpocząć trochę - powiedział. - Obawiam się jednak, że
musisz z nami jechać i wskazać miejsce.
Ida wspięła się na wóz, udając, że nie widzi pomocnej dłoni Sedolfa. Ten zaś
podciągnął się, zwinny niczym kot, i usiadłszy obok Idy, popatrzył na nią przeciągle. Na jego
ustach błąkał się uśmiech.
Akurat w tym momencie przypominał tak bardzo Simona, że Idzie sprawiło to ból.
Nie chciała, żeby Sedolf był taki jak Simon. Powinien być sobą. Tylko sobą.
Dotarli na miejsce w krótkim czasie, mimo że ostatni odcinek przyszło im pokonać na
piechotę.
Mężczyźni chwycili drzwi wymontowane z zabudowań gospodarskich i podążyli za
Idą.
Wszystko wyglądało tak, jak w chwili gdy Ida pobiegła po pomoc. Sofia, ujrzawszy
Sedolfa, natychmiast uwiesiła się jego ramienia. Nie oponował, mimo że pomagał Knutowi
przy nieznajomej.
- A niech to! - wymknęło się Knutowi. Napotkał spojrzenie żony. - Wygląda strasznie!
Kto mógł zrobić kobiecie coś takiego?
- Kim ona jest? Trudno poznać - odezwał się Sedolf ze stężałą twarzą.
Chwycił ją za nogi, Knut za ramiona, a Anjo w pasie i razem podnieśli i położyli na
drzwiach.
Sofia musiała puścić Sedolfa. Nerwowo gniotła w palcach i skubała brzeg chustki,
którą miała na szyi.
- Nic nie słyszałem, żeby jakaś kobieta zaginęła - dodał Sedolf. - O tej porze roku
niewielu obcych kręci się w tych stronach.
- Ktoś, kto pozostawia kobietę w takim stanie, nie szuka rozgłosu - rzuciła Anjo
twardo.
Ida podniosła z ziemi nóż. Rozejrzała się wokół, ale nigdzie nie dostrzegła futerału.
- Czy nie takich właśnie noży używają Lapończycy z gór? - zapytała niewinnie Sofia.
- Bardzo wielu ludzi nosi takie noże - wyjaśniła ze spokojem Ida, choć usta drgnęły jej
lekko. - Nie każdy Lapończyk pochodzi z gór. Słyszałaś o Lapończykach nadmorskich? Są
jeszcze Kwenowie, tak jak mój ojciec. I wielu innych, równie plugawych obcych.
Sofia nie odpowiedziała. Nikt inny się nie odezwał. Anjo po cichu przekonywała
Knuta, że trzeba zabrać nieprzytomną do domu, i pochłonięta rozmową, nawet nie słyszała
wymiany słów między Idą a Sofią.
- W tej chwili można jedynie ustalić, że ta kobieta jest blondynką - stwierdził Sedolf,
pomagając unieść drzwi, na których leżała.
Tyle i oni widzieli. Długie jasne włosy ze wzburzoną grzywką okalały spuchniętą
twarz pokrytą rozległymi sińcami o barwie ciemnogranatowej przechodzącej w żółć, fiolet i
brąz. Wąskie szparki oczu ledwie były widoczne. Na rozciętej dolnej wardze zakrzepła krew.
Ta kobieta mogła mieć równie dobrze mniej niż dwadzieścia lat, jak i ponad czterdzieści.
Ruszyli w stronę wozu, Knut i Sedolf przodem, a za nimi dziewczęta. Ida poczuła
drobną satysfakcję, widząc minę Sofii, kiedy dla niej i jej towarzyszki zabrakło miejsca. Koń
był własnością Knuta, więc to Ida i Anjo usiadły na wozie. Sedolf, którego pomoc była
niezbędna, zajął miejsce na koźle, obok Knuta.
Sofia i Henriettę mieszkały niedaleko.
Ida nie patrzyła w stronę Sedolfa. Siedzieli odwróceni do siebie plecami, czując swoją
obecność, ale ich myśli krążyły wokół zmaltretowanej kobiety.
Gdy tylko dojechali do chaty, Ida zagrzała wody. Anjo, zdenerwowana, drżącymi
rękami zaczęła rozbierać nieprzytomną. Dopiero wtedy zrozumieli, dlaczego nie kazała
mężczyznom wyjść. Patrzyła to na jednego, to na drugiego.
- Nie chciałam przestraszyć dziewcząt - rzuciła krótko. - Ale wy powinniście
zobaczyć, jak strasznie została zbrukana i okaleczona.
Płócienna bluzka, zaplamiona zakrzepłą krwią, pocięta była na jakby dokładnie
odmierzone, szerokie mniej więcej na grubość palca pasy.
Anjo ze łzami w oczach, trzęsącymi się rękami rozpinała ubranie nieznajomej. Szło to
bardzo powoli.
Bielizna pod spodem była równie postrzępiona. Anjo podciągnęła ją, odsłaniając piersi
i brzuch rannej.
Krwawe długie szramy biegły od ramion aż do talii.
Ida odwróciła się gwałtownie i ukryła twarz w dłoniach. Zachwiała się, ale mocne
ramiona nie dały jej upaść. Poznała Sedolfa bardziej po zapachu niż po dotyku.
- Ktoś, kto to zrobił, nie działał przypadkowo - stwierdziła Anjo cicho, ale jej głos
zdradzał głębokie poruszenie.
- Gdybym nie miała pewności, że on nie żyje, Knut, przysięgłabym, że to jego
sprawka. Ale widać wielu okrutnych szaleńców krąży w tych stronach...
- Ten łotr jest już daleko stąd - rzekł Knut, pobladłszy na twarzy. Dobrze wiedział, o
czym myśli Anjo, i sam mimowolnie oczami wyobraźni ujrzał twierdzę Vardo.
Przygarnął żonę mocno i przytulił gwałtownie.
- Pomożemy jej, Anjo - obiecał. - Wyciągniemy ją z tego.
Stali przez chwilę niezdecydowani w milczeniu, a potem Anjo i Ida obmyły ranną i
opatrzyły, nie przestając wylewać łez.
- To młoda dziewczyna - stwierdziła Anjo. - Można poznać to po jej ciele, w
miejscach gdzie nie ma ran, a także po kolanach. O, tak, kolana wiele mówią.
Ida przytaknęła, bo wszystko wskazywało na to, że Anjo ma rację.
- Chyba jeszcze nie rodziła.
Sedolf, przysłuchujący się rozmowie kobiet, spuścił wzrok, choć zwykle nie peszył się
z byle powodu.
Knut pośpiesznie zerknął na Anjo, a potem zarządził, już opanowany:
- Sedolf, bierz konia i odwieź Idę do domu. Nie chcę zostawiać Anjo teraz samej, a
muszę porozmawiać z Reijo. Powiedz mu, żeby przyjechał i przywiózł małego Karla.
- Ida ma zostać sama na cyplu?
- Chyba zostaniesz tam do powrotu Reijo? Sedolf kiwnął głową, a Ida, pomimo wielu
zastrzeżeń, powstrzymała się od komentarzy.
Sedolf wyprowadził ją na dwór.
- Jedziemy razem, Ido! Mam nadzieję, że ten łajdak przebywa gdzieś daleko stąd, ale
pewny tego nie jestem.
Idą wstrząsnęły dreszcze. Nagle wydało się jej, że jesień okryła się krwistoczerwonym
całunem.
3
Kiedy Reijo wraz z Karlem, synkiem Anjo i Knuta, opuścił cypel, w chacie
zapanowała błoga cisza.
Słychać było tylko radosne gaworzenie dwojga maleństw, które najwyraźniej
wyczuły, że ich mama wróciła do domu. Ida starała się sprawiedliwie obdzielić córeczkę i
synka uwagą, o którą dzieci mocno zabiegały. Tuliła je w ramionach, całowała pyzate
policzki i ciemne kędziorki, a maluchy wierzgały nóżkami i chwytały drobnymi paluszkami
rude loki mamy.
- Coś podobnego! Jak one szybko rosną! - wyrwało się Sedolfowi. Siedział na
wysłużonej ławie pod ścianą przy oknie i aż się palił, by przez chwilę potrzymać te małe
istoty. Nie miał jednak śmiałości, zapytać, czy Ida mu na to pozwoli. Własne dłonie wydały
mu się przy nich wielkie jak bochny. - Dopiero co były takie maleńkie - dodał zakłopotany.
Po raz pierwszy rozmawiał o niemowlętach i czuł, że jego słowa brzmią jakoś nieporadnie i
głupio.
- Oczywiście, że rosną - uśmiechnęła się Ida zarumieniona. Sedolf nie pamiętał, by
kiedykolwiek wyglądała piękniej. Zresztą teraz, kiedy ją widział z bliska taką promienną,
trudno mu było przypomnieć sobie tę dawną Idę.
- Chcesz potrzymać? - zapytała nieoczekiwanie i wstała, a w jej ramionach aż zaroiło
się od machających rączek i wierzgających nóżek.
Nie czekając na odpowiedź, włożyła mu na ręce bliźniaki i roześmiała się głośno na
widok jego zakłopotanej miny. Wyglądał tak wspaniale! W przypływie nagłego impulsu
musnęła go palcami po policzku.
- Muszę je nakarmić - wyjaśniła i zakręciła się po izbie.
Sedolf przełknął ślinę. Czy rzeczywiście zobaczy, jak karmi piersią? Dopiero kiedy
Ida zaczęła się krzątać przy garnkach, zrozumiał, co miała na myśli. Tak naprawdę nie miał
pojęcia, kiedy kobiety zazwyczaj rezygnują z naturalnego karmienia. Nigdy dotąd nie
zastanawiał się nad tym.
Ida gotowała mleko z mąką, a w tym czasie jedno z dzieci upatrzyło sobie nos Sedolfa
i po kilku nieudanych próbach ścisnęło go maleńką rączką. Nie do wiary, ile siły ma taki
maluch!
Ida uśmiechnęła się szeroko.
- Krzepki chłopak - stwierdził Sedolf, próbując także się uśmiechnąć.
- Raczej stanowcza panna - poprawiła go Ida. - To moja mała córeczka pokazuje ostre
pazurki. Ma to po babci.
Sedolf dopiero teraz zauważył swoją pomyłkę. Dziewczynka miała bardziej kanciastą
twarz, brwi proste, a w jej brązowych oczach pojawiały się złote błyski. Brat miał buźkę
szczuplejszą, brwi niczym ptasie skrzydła, ale i w jego ciemnych oczach można się było
utopić.
Potrafił już rozróżnić rodzeństwo. Były to chyba pierwsze dzieci, na które spojrzał jak
na odrębne istoty. Zwykle uważał, że wszystkie są do siebie podobne. Przynajmniej póki
chodziły zasmarkane i sięgały mu poniżej pasa. Nigdy zresztą nie przepadał za dziećmi.
Dopiero teraz.
Delikatnie połaskotał palcem policzek maleńkiej istotki.
- Ale gapa z tego twojego ojca chrzestnego! Jak mógł nie rozpoznać takiej słodkiej
panienki? Powinien się wstydzić!
- Zwłaszcza że zwykle z dużą wprawą wybiera co ładniejsze panny - wtrąciła Ida i
zamiatając brzegiem spódnicy podłogę, przeszła obok niego ku drzwiom, żeby wystawić
mieszankę z mleka i mąki do przestygnięcia.
Sedolf nie był pewien, czy mówi poważnie, czy sobie z niego kpi. Ida nie przestawała
być dla niego ani trochę mniej zagadkowa.
- Mama opowiada głupotki - tłumaczył bliźniakom i pogłaskał także małego Mikkala.
Uczynił to bardzo ostrożnie, nie przyzwyczajony do dotykania tak delikatnego ciałka. Nigdy
dotąd nie przeżywał silniejszego wzruszenia. Nie miał pojęcia, że tkwią w nim takie pokłady
uczuć.
Za nic w świecie jednak nie przyznałby się Idzie, jak bardzo jest poruszony i
zakłopotany.
Ona na szczęście nie pytała, tylko pośpiesznie rozdzieliła gęstą mieszankę z mleka i
mąki do dwóch czystych płóciennych szmatek, po czym dokładnie je związała. Sedolfowi
zdawało się, że to niewielkie porcje, i zastanawiał się nawet, czy dzieci są odpowiednio
karmione, ale Ida przerwała mu rozmyślania. Zabrała od niego synka i ułożywszy go sobie na
rękach, podała mu do ssania płócienko z jedzeniem.
Drugie zawiniątko wręczyła Sedolfowi, który, ciężko przestraszony, przystawił je do
maleńkiej buzi Raiji. Dziewczynka zorientowała się od razu, co to jest. Nie da się zaprzeczyć,
ż
e w tych sprawach miała swój rozum.
Sedolfowi serce biło tak mocno, że zdawało mu się, że słychać je w całej izbie. Na
szczęście wszystko dobrze poszło. Dziecko ssało z apetytem, a on powoli odprężył się.
Przekonał się, że Ida nie obarczyła go zadaniem ponad siły. Zapach mącznej polewki przy-
prawiał go zawsze o mdłości, tu jednak, zmieszany z innymi domowymi zapachami, wydał
mu się miły. Nigdy dotąd nie przywiązywał wagi do rodzinnego ciepła. Teraz nagle poczuł
się tak, jakby otworzyły się przed nim drzwi do innego świata. Zrozumiał, że istnieją pewne
wartości, których nie dostrzegał.
Maleństwo zasnęło z papką w buzi. Sedolfowi aż gardło ścisnęło ze wzruszenia, a
serce napełniło się najwznioślejszymi uczuciami. Na twarzyczce małej Raiji malował się
bezgraniczny spokój. Mikkal także był zmęczony. Ida wytarła mu buźkę i położyła do
kołyski, a zaraz potem ułożyła do snu Raiję.
- Jesteś dzielny - powiedziała do Sedolfa z uznaniem w głosie.
Uśmiechnął się krzywo.
- Nie przywykłem do dzieci, jestem nieporadny... Nie zaprzeczyła ani nie
potwierdziła, wyraźnie jednak zyskał w jej oczach.
Ida uprzątnęła i kiedy już uporała się ze wszystkim, chcąc nie chcąc, musiała usiąść.
Na szczęście miała pod ręką robótkę. Sięgnęła więc po nią, by zająć czymś ręce.
- Czy zdarza ci się nic nie robić? - zapytał Sedolf.
- Rzadko.
- Bardzo szybko wydoroślałaś... Ida podniosła wzrok.
- Dlaczego nie powiesz wprost, że zamieniłam się w kwokę...
- Nie miałem tego na myśli, zresztą to ostatnie, co można o tobie powiedzieć...
Zwykle taki wygadany, nagle nie umiał dobrać właściwych słów.
- Jak myślisz, kim ona jest? - zmieniła temat Ida. Na wspomnienie kobiety znalezionej
w lesie obojgu ścisnęły się serca.
Sedolf pokręcił głową. Nie potrafił zupełnie sobie tego wyobrazić.
- Bardziej jestem ciekaw, kto jej to zrobił - rzucił, a oczy mu pociemniały z gniewu. -
Chętnie bym się z nim policzył. Takiego to tylko wyrzucić za burtę z kamieniami u nóg na
samym środku fiordu.
- O tej porze nikt tędy nie wędruje - mówiła Ida zamyślona, zwracając uwagę na to,
nad czym Sedolf także się zastanawiał.
- Nikt, kogo znam, nie mógłby tego uczynić.
- O, co do tego nigdy nie można mieć pewności, Sedolfie. Chyba się ze mną zgodzisz.
Ale najbardziej prawdopodobne jest to, że zrobił to ktoś obcy. Ona musiała go jednak znać.
- Nie pojmuję, jaki mężczyzna jest w stanie posunąć się do takiego okrucieństwa.
- Cieszę się z tego, Sedolfie - powiedziała, posyłając mu nieprzeniknione spojrzenie.
Ta dziewczyna nie przestawała być dla niego tajemnicą.
- Na pewno odzyska przytomność i dojdzie do siebie - próbował ją pocieszyć i
odsunąć ponure myśli.
Nie zwykł się zadręczać, choć tym razem włos mu się jeżył na głowie, gdy pomyślał,
ż
e gdzieś nad fiordem grasuje szaleniec. Pierwszą osobą, którą pragnął chronić, była Ida.
Ciekawe, jak zareagowałaby, gdyby o tym wiedziała?
- Trafiła na szczęście w dobre ręce. Nikt nie zająłby się nią bardziej troskliwie niż
Anjo. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości - stwierdziła Ida, wyczarowując z wełnianej
przędzy piękne wzory.
- Knut powiedział mi o Ailo. Palce Idy zastygły. Podniosła wzrok i zamrugała po-
wiekami, ale nie na tyle szybko, by powstrzymać łzy.
- Nie sądziłam, że potrafię jeszcze płakać - wyszlochała. - Pewność jest o wiele
straszniejsza niż przypuszczenia. Ale może lepiej jest wiedzieć? Może kiedyś zdołam na to
spojrzeć od tej strony? Do tej pory ciągle, pomimo wszystko, łudziłam się nadzieją.
Najchętniej przytuliłby ją i okazał ciepło. Ale choć wszystko się w nim do niej rwało,
pozostał na miejscu. Nie był to właściwy moment, by pozwolić sobie na gorące wyznania.
Teraz ważniejsze niż kiedykolwiek było pozostać w cieniu i ofiarować jej to, czego
potrzebowała: przyjaźń.
W pamięci przemknęła mu krótka chwila bliskości i nadzieja zaświtała w jego sercu.
- Nawet nie mam własnego domu - żaliła się Ida, nawijając wełnę na palec. - Kiedy
Simona wzięli do więzienia, Maja pozostała sama, ale we własnych czterech ścianach. A ja
nadal żyję pod skrzydłami ojca. Nigdy nie chciałam być mu kulą u nogi! W końcu miał
nadejść czas, by zaczął żyć własnym życiem, bo dotąd zawsze kierował się naszym dobrem.
Sedolf nigdy nie myślał w ten sposób o Reijo. Ale rzeczywiście, ojciec Idy nie był
przecież jeszcze taki stary! Przez długie lata zajmował się domem i gospodarstwem, nie
stroniąc od prac przypisanych kobietom. Kiedy inni rybacy wypływali na wielomiesięczne
połowy, on krzątał się na cyplu z gromadką dzieci, a wiedzą na temat chorób dziecięcych i
wychowania przewyższał niejedną matkę. Nie był mu obcy ani świat mężczyzn, ani świat
kobiet. Nikt jednak nie ośmielił się z niego kpić, bo jako mężczyzna nie ustępował nikomu.
Po raz pierwszy Sedolf zastanowił się, jak to było naprawdę z Reijo. Czy tęsknił za
czymś? O czym marzył?
- Wiesz, Ido, że nie musisz spędzić reszty życia samotnie.
Bardziej dobitnie nie chciał się teraz wyrażać. Wolał z tym poczekać. Zbyt często
zdarzało mu się wszystko pokręcić. Nigdy jednak nie czuł tego co teraz.
Ida uśmiechnęła się lekko, nie biorąc jego słów na serio.
Sedolfa to zabolało.
- Jestem bardziej dumna niż wszystkie dziewczyny, jakie znasz, Sedolfie - wyłożyła
powoli. - Jeśli kiedyś się z kimś zwiążę, to nie dla dachu nad głową, ale z powodu uczucia.
Będę kochała całą sobą i chcę być kochana tak samo. Jeśli nie, to wolę żyć jak dotąd. Nie
potrzebuję żadnej namiastki. Poza tym mam dzieci. Mężczyzna, który nie pokocha ich jak
własne, nie może liczyć na moją miłość. Aż tyle wymagam i oczekuję. Ale ponieważ nie ma
wielu takich mężczyzn, pewnie przyjdzie mi jeszcze trochę pomieszkać na cyplu...
Mógłby jej powiedzieć, że zna takiego mężczyznę, którego opisała, ale za wcześnie
było jeszcze na wyznania. Zresztą Ida wyłożyła jasno, że wiele zależy od niej samej.
Sedolf bał się, że mogłaby go odrzucić. Wolał zachować przynajmniej nadzieję.
- A ty co zamierzasz? - zapytała Ida, próbując zmienić temat rozmowy, która
wkroczyła na zbyt niebezpieczne tory. Pochlebiało jej, że patrzy na nią z uwielbieniem, ale
teraz nie potrzebowała nikogo innego prócz przyjaciół. - Popłyniesz na Lofoty?
Zabrzmiało to trochę tak, jakby chciała się go pozbyć, ale łudziła się, że nie zrozumiał
jej opacznie.
- Tak. Być może uda mi się zarobić na własną łódź - odpowiedział z pozorną
obojętnością. Nie chciał się przed nią zdradzić, jak wielkie z tym wiąże nadzieje. - Ale z
morzem nigdy nie wiadomo - dodał. - Równie dobrze może okazać się niełaskawe. Jedno jest
pewne, nie zamierzam ciągle robić na cudzym.
Sedolf pragnął dać jej do zrozumienia, że nie jest lekkoduchem i chce skończyć z
bezmyślnym życiem, jakie dotąd wiódł. A może raczej udawał, że wiedzie, bo tak naprawdę
był o wiele poważniejszy, niż to zauważała większość ludzi.
Idę korciło, żeby zapytać go o Sofię, ale nie pozwalała jej na to ambicja. Zresztą nie
powinno jej to obchodzić. W jej sytuacji... Przecież dopiero co dowiedziała się o śmierci Ailo,
którego nadal kochała...
Natrętne myśli nie dawały jej spokoju. Mełła je w głowie niczym młyn zboże na
mąkę. Równie trudno się było ich pozbyć, jak strzepać z siebie biały proszek.
- Maja przysłała mi wisiorek - odezwała się, byle coś powiedzieć i wypełnić ciszę
słowami niewinnymi, od których nie iskrzyłoby między nimi. Czuła bowiem, że gdzieś pod
powierzchnią tli się groźny ogień. Nie wolno jej dopuścić, by wybuchł wielkim płomieniem! -
Wisiorek zrobił Ailo - dodała, czując, jak znów wzruszenie chwyta ją za gardło.
- Mogę zobaczyć? - zapytał Sedolf. W jego głosie wyczuwało się szczere
zainteresowanie.
Ida pokiwała głową i odłożyła na bok robótkę.
Zresztą była tak wzburzona, że ręce jej nie słuchały i ciągle się myliła.
Po cichu weszła do alkierza i z karminowego kufra z zaokrąglonym wiekiem wyjęła
skórzany woreczek z biżuterią.
- Nie nosisz go na szyi? - zdziwił się Sedolf, kiedy wysypała zawartość mieszka na
stół.
Broszę już kiedyś widział, rodowe srebro także. Ida odłożyła na bok wisiorek i
pośpiesznie zebrała do woreczka pozostałe ozdoby. Za każdym razem kiedy widziała srebro
w komplecie, czuła, jak przenika ją chłód. Zdawało jej się, że jakiś głos powtarza, iż srebro
rodowe zostało rozdzielone z miłości i nie należy tego zmieniać.
Sedolf dotknął wielkimi dłońmi ozdoby ze złota. Ida uświadomiła sobie, że Ailo choć
miał równie duże ręce, równie szorstkie od niepogody i znoju, potrafił nimi tworzyć piękno.
- Sam to zrobił? - zapytał Sedolf podnosząc zawieszony na łańcuszku pierścionek z
figurką ptaszka do światła. Zmrużył oczy, gdy błysnęła. - Wydaje mi się, że widzę nawet
pióra - rzekł. - A zauważyłaś, że ma dziobek?
Tak, Ida zauważyła. Widziała tego fruwającego złotego ptaka przed oczami co noc.
Wiedziała, jak wygląda. Znała każde, nawet najmniejsze piórko.
- Dobry Boże - wymamrotał Sedolf. - Jak się robi takie cuda?
Położył wisiorek na dłoni Idy, nie spuszczając wzroku z ptaszka.
- Chciałbym ci ofiarować coś równie pięknego - wyrwało mu się cicho. I dopiero
wówczas uświadomił sobie, że się przed nią zdradził. Oblał się rumieńcem i zakłopotany
napotkał wzrok Idy.
Słyszała, oczywiście że słyszała. Tych słów nie dało się zrozumieć opacznie.
Potrząsnął głową i patrząc jej w oczy, uśmiechnął się z rezygnacją:
- Tego nie powinienem powiedzieć. Ale u mnie co w sercu to na języku.
Nie było sensu dłużej udawać. Nie chciał uchodzić za tchórza.
- Ale nie obawiaj się, Ido - dodał. - Wiem od dawna, gdzie przebiega granica, a z
czasem zacząłem dostrzegać nawet płot.
Przełknęła ślinę. W pewnym stopniu uszczęśliwiło ją spontaniczne wyznanie
chłopaka. Domyślała się jego uczuć, ale i lękała. Czasem tylko w krótkich zakazanych
chwilach, miała odwagę rozważać słowa, które nie raz napomykał jej mimochodem. Inni
także zauważyli jego cichą adorację i pokpiwali sobie z Idy.
- Dlaczego nie nosisz wisiorka na szyi? - zapytał Sedolf. Ktoś inny być może starałby
się jak najszybciej zatrzeć wszelkie ślady pamięci po Ailo, ale nie Sedolf.
Ida wzruszyła ramionami i zamknęła w dłoni pierścionek ze złotym ptaszkiem.
- Ludzie w tych stronach nie noszą ozdób na co dzień - odpowiedziała. - Od razu by
zaczęli gadać, że chcę się wywyższać. Nie zamierzam udawać, że jestem kimś lepszym. Złoto
nie jest dla takich jak ja...
- Właśnie, że jest, Ido - rzekł cicho, dotykając swą silną, ciepłą ręką jej dłoni.
Nie przyzwyczajony do tak drobnych mechanizmów, długo manipulował przy
zapięciu, ale w końcu udało mu się je otworzyć.
Odgarnąwszy z karku miedziane włosy Idy, zawiesił jej na szyi wisiorek i znów
mocując się z zapięciem, dotknął palcami delikatnej skóry dziewczyny.
Ida wstrzymała oddech. Starała się o niczym nie myśleć. Bała się zakłócić tę chwilę
niepotrzebnym słowem. Odsunęła na bok rozsądek. Jedyne, co chciała zapamiętać, to dotyk
złotego wisiorka ogrzanego ciepłem dłoni Sedolfa, muśnięcie jego palców na szyi, jego
oddech tuż przy jej uchu. I zapach, zapach tytoniu, zapach gorącego mężczyzny. Chciała też
zachować w pamięci pełne oczekiwania napięcie we własnym ciele. Ale żadnych słów...
Słowa mogły wszystko zniszczyć.
Sedolf poprawił ptaszka na szyi Idy, próbując przeciągnąć tę chwilę bliskości. Ida nie
była pierwszą lepszą. Jemu wolno co najwyżej dotknąć jej dłoni lub ramienia.
Nieprzemyślane słowa, które mu się wyrwały, nie mogły tego zmienić.
- Pięknie ci - rzekł z nie ukrywanym podziwem w głosie.
Ida zarumieniła się i zapragnęła sama dotknąć wisiorka. Wydawało się jej trochę
niesprawiedliwe wobec Ailo, że to Sedolf natchnął ją odwagą do noszenia na szyi ozdoby
wykonanej przez męża.
- Dlaczego miałabyś się przejmować tym, co inni powtarzają z zazdrości? - zapytał i,
choć wiele go to kosztowało, odsunął się od niej. Była tak blisko! Najchętniej porwałby ją w
ramiona. Emanowało z niej ciepło, czuł niemal jej dotyk, mimo że przecież zachowywała
dystans. Sprawiła, że działo się z nim coś takiego, o co by siebie nie podejrzewał. - Miałabyś
nie nosić wisiorka, który jest pamiątką po nieżyjącym mężu? Czy z powodu małostkowości
innych masz ukrywać tak piękną ozdobę? - Pokręcił głową. - Najdroższa Ido, nie powinnaś
sobie brać do serca tego, co gadają ludzie. Weź przykład ze mnie! Nie przejmuję się niczym i
dobrze mi z tym. Gdybym kochał kogoś i ta osoba by umarła... Gdybym dostał coś tak
pięknego, to nie rozstawałbym się z tym ani na chwilę. I nosiłbym z dumą niezależnie od pory
dnia. Nawet jeśli ktoś uważałby, że się wywyższam. Taki zarzut bardziej świadczyłby o nim
samym niż o mnie. Wierz mi, nie o wszystkich ludzi warto zabiegać!
Ida mimowolnie uśmiechnęła się, wysłuchawszy tyrady Sedolfa. Zapewne mało kto
miał okazję słyszeć go takim.
- Wiedziałam, że potrafisz się pięknie wysławiać, ale nikt mi nie powiedział, że jesteś
taki przekonujący - uśmiechnęła się przez zasłonę łez.
Sedolf roześmiał się cicho, zapominając o niebezpieczeństwie, dzięki któremu
siedzieli razem we dwoje.
- Ludzie nie znają niektórych stron mojego charakteru. Przywykli powtarzać, że
Sedolf Bakken się upił albo że uwiódł niewinne dziewczę. Że był opryskliwy... Trudniej
powiedzieć coś dobrego o biedaku.
- Daję ci szansę - przerwała mu Ida. - Powiedz o sobie coś dobrego!
Umilkł zaskoczony, a po chwili rzekł z pozorną lekkością:
- Gdybyś mnie poprosiła, bym powiedział coś dobrego o tobie, byłoby mi łatwiej.
- Nie, mów o sobie - zaprotestowała Ida, a jej oczy zabłysnęły osobliwym blaskiem.
Nie zamierzała mu tak łatwo odpuścić. Czuła, że dzięki temu, ma szansę bliżej go poznać.
Zdawała sobie sprawę, że - chwile szczerości nie zdarzają mu się często i niewiele osób
zdołało go nakłonić do zwierzeń.
- Daj się trochę zastanowić biedakowi, Ido. Póki co, powiedz coś dobrego o sobie.
- O sobie? - Znów wzruszyła ramionami w ów charakterystyczny dla siebie sposób.
- Jestem szczera - wypaliła bez zastanowienia. Sedolf prychnął.
- To i ja mógłbym powiedzieć! Też chyba jestem szczery na swój sposób. Nie karmię
ludzi fałszywymi złudzeniami. Wystarczy, że sami się oszukują.
Uśmiechnął się.
- Masz na myśli dziewczęta? - zapytała.
- Może - odrzekł odrobinę niechętnie.
- Dlaczego koło ciebie kręci się tyle dziewcząt, Sedolfie?
- Pewnie dlatego, że jestem przystojny - odparł z lekką ironią. Powtórzył to, co słyszał
tyle razy, że przestał przywiązywać do tego wagę. W każdym razie nie zaufałby temu, kto
ceniłby w nim tylko zewnętrzną urodę.
- A poza tym? Sedolf zastanawiał się, co oznacza jej reakcja. Czy w jej oczach także
jest przystojny? Wolał powstrzymać się jednak od pochopnych wniosków.
- Stare nawyki trudno zmienić, Ido - odpowiedział wymijająco.
- Chyba nie do końca jest tak, jak mówisz, prawda? Przeczesał palcami grzywkę, jak
kiedyś, gdy był bardzo zajęty swoim wyglądem. Z czasem zamieniło się to w nawyk.
Odruchowo wykonywał ten ruch, często wówczas, gdy tracił pewność siebie.
- Przypuszczam, że słyszałaś o Sofii? - zapytał, uchwyciwszy swymi brązowymi
oczami jej wzrok. Biła z nich taka szczerość, że Idę aż poraziło.
- Wspomniała o tym - odrzekła pozornie lekkim tonem.
- Wspomniała? - Sedolf zaśmiał się. - O tak, mogłem się tego domyślać. No cóż,
pewnie słyszałaś, że Sofia ostatnio nie dba zbytnio o swoją reputację.
- I dlatego każdy, kto chce, może się wypróbować? - zapytała Ida.
Jej głos zabrzmiał tak, że Sedolf odczuł niepokój.
- Moim zdaniem, to świństwo z waszej strony - ciągnęła Ida. - Wy ponosicie za to
winę. Bo ona naiwnie wierzy, że któryś z was ma poważne zamiary, a wy tymczasem
myślicie tylko o jednym. Wstydziłbyś się, Sedolfie.
- Nigdy nie udawałem anioła - bronił się. - Zresztą Bóg jeden wie, czemu tu siedzę i
tłumaczę się przed tobą! Ale... Miało być szczerze. Cóż, trudno mi to przyjąć do wiadomości,
ale... ciągnie się za mną zła sława. Czasem mam wszystko w nosie i zachowuję się tak,
jakbym naprawdę był taki, jakim postrzegają mnie inni: skłonny do zabawy lekkoduch, bez
ż
adnych planów i zobowiązań. Nikt nie spodziewa się po mnie, że popłynę do ślubu przez
fiord. Wszyscy wiedzą, że wyprę się każdego podejrzenia o ojcostwo. Może nie podoba ci się
to, co mówię, i wolałabyś tego nie słuchać, ale to prawda. Gdy mam ochotę na jakąś
dziewczynę, zwykle dostaję, co chcę.
- I naprawdę nic cię to nie kosztuje? - zapytała Ida zdumiona, unosząc brew.
Przemknęła mu przed oczami najpiękniejsza chwila w jego życiu. Spojrzał w bok.
- Zdarzyło się, że było zupełnie inaczej - odpowiedział zachrypniętym głosem.
Pewnie wszystko popsuł. A zdawało się, że coś między nimi zaczyna się rodzić. Nie
przywykł jednak do takich kobiet jak Ida! Nie przywykł do takich rozmów.
Ida wydawała się rozbawiona.
- Masz rację, Sedolfie - rzekła. - Jesteś szczery.
- Potrafię też być wierny - przerwał jej rozgniewany. - Jeśli kogoś kocham, jestem mu
oddany. Ale na nic się to nie zda, jeśli uczucie jest nie odwzajemnione.
- Wygląda na to, że jesteś też mądry. Ida wyraźnie droczyła się z nim. Nie potrafił się
w tym wszystkim rozeznać. Dopiero co przecież była na niego zła...
Ale z kobietami już tak pewnie jest. Może to prawda, że rudowłose bywają bardziej
zmienne? Tego doprawdy nie wiedział. Ida była pierwszą dziewczyną o płomiennych
włosach, która zaintrygowała go i potrafiła przy sobie utrzymać.
Niewielu kobietom się to udało.
- Nic na to nie poradzę - rzekła lżejszym tonem, zrezygnowana. - Chyba jesteś typem
mężczyzny, od którego dziewczęta powinny trzymać się z daleka. Taki typ potrafi być na
wiele sposobów niebezpieczny. Ale lubię cię, Sedolf. Jest w tobie coś takiego, co każe mi cię
lubić. Nie potrafię tego wytłumaczyć, po prostu tak już jest.
- Czy wolno mi się z tego cieszyć?
- To już twoja sprawa - odparła z uśmiechem. Nie oczekiwała, że będzie ją zapewniał
o swoim uczuciu, bo to tak jakby próbował przedrzeć się przez rozdzielający ich płot. A
przecież rozsądniej jest przechodzić przez bramę, choć to oczywiście wymaga więcej czasu.
Sedolf wiedział, że musi zaufać czasowi. Zaryzykować, że nikt inny go nie uprzedzi.
4
Reijo wrócił do domu nad ranem. Miał ściągniętą twarz i ponure spojrzenie. Nie
wyraził najmniejszego zdziwienia, kiedy Sedolf otworzył mu drzwi. To raczej Sedolf, trochę
zakłopotany, wskazując na drewnianą ławę, gdzie w największej przyzwoitości spędził noc,
tłumaczył:
- Ciebie nie było, nie mogłem zostawić Idy samej... Reijo tylko kiwnął głową i
zmęczony siadł ciężko przy stole, bezsilnie opierając dłonie o wysłużony, gładki blat.
- Nie pojmuję - powiedział powoli, potrząsając głową. - Nigdy nie zrozumiem, co
drzemie w ludziach, którzy potrafią być tacy okrutni. Zastanawiam się, jakie mieli
dzieciństwo, co strasznego wydarzyło się w ich życiu, skoro są zdolni uczynić drugiemu taką
krzywdę.
Sedolfowi sprawa znalezionej kobiety nie dawała spokoju, ale dopiero słowa Reijo
otworzyły mu szerzej oczy na istotę sprawy.
- Ona jest Finką - rzekł Reijo przygnębiony, bo zawsze bardzo głęboko odczuwał
cudze cierpienie. - Znaczy obca...
- Odzyskała przytomność? - zapytał Sedolf.
- To młodziutka dziewczyna. Trudno cokolwiek z niej wyciągnąć. Majaczy coś bez
związku. Powtarza po fińsku słowa modlitwy i nie przestaje szlochać.
- Nie widziałem nikogo obcego w okolicy. A od mojego powrotu minęło już parę dni.
- Ja wróciłem przed tygodniem. - Reijo ogarnęła bezsilność. Coraz częściej dopadało
go takie uczucie. - Dziewczyna jest w dobrych rękach, Anjo robi co może - dodał po chwili.
- Ida powiedziała to samo! - Twarz Sedolfa rozjaśniła się w uśmiechu.
Reijo zastanawiał się, dlaczego chłopak spał w kuchni.
Gdy ja byłem młody... pomyślał.
Rozległo się szuranie i skrzypnęły drzwi, których nie dało się otworzyć bezgłośnie,
jakkolwiek by się starać. Z alkierza wyszła Ida, bosa, w nocnej koszuli, z szalem narzuconym
na ramiona. Rozpuszczone włosy okalały pobladłą twarz. Reijo zawsze uderzało niezwykłe
podobieństwo córki do Raiji. A przy tym nie mógł się nadziwić, że Ida wygląda tak młodo i
niewinnie, choć jest przecież już dorosłą kobietą.
A może wszyscy ojcowie tak myślą o swoich latoroślach?
Reijo kiwnął jej na powitanie i powtórzył przekazane dopiero co Sedolfowi nowiny.
Cieplej zrobiło mu się na sercu, gdy Ida w sposób naturalny, jakby odruchowo, usiadła obok
Sedolfa. Usta młodego chłopaka drgnęły lekko, ale twarz pozostała niewzruszona.
Reijo próbował sobie przypomnieć, czy i on kiedyś był taki cierpliwy, gotowy czekać,
aż nadejdzie właściwy czas.
Stare dzieje. Trudno ustalić, jak było naprawdę. Wspomnienia mają to do siebie, że
wraz z upływem czasu przybierają postać, jaką chcemy im nadać. Cierpienie i tęsknota
wydają się po latach mniej bolesne. Dystans pozwala nam spojrzeć na nie pogodniej.
Na dźwięk porannego płaczu dobiegającego z alkierza Ida poderwała się na nogi.
Jedno z dzieci dało o sobie znać i zaraz dołączyło do niego drugie, równie głośno. Ida podała
Sedolfowi Mikkala, a sama podgrzała wodę i umyła Raiję. Maleńka, gaworząc wesoło,
wierzgała nóżkami. Nie protestowała, kiedy Ida założyła jej suchą pieluszkę. Przebraną już
małą zajął się ochoczo Reijo. Uwielbiał bez sensu paplać do maleństw we wszystkich
znanych sobie językach. Sedolf podał Idzie chłopca, śledząc z zainteresowaniem każdy jej
ruch. Widać było, że mu się to podoba. Bez proszenia wziął z powrotem na ręce przewinięte
dziecko.
Tych dwoje rozumiało się bez słów. Reijo miał nadzieję, że między nimi rodzi się coś
poważniejszego, do czego jednak potrzebne są i słowa. Zawsze darzył Sedolfa sympatią, ale
teraz polubił go jeszcze bardziej. Zaimponował mu tym, że spał niewygodnie na twardej
kuchennej ławie, mimo że gdyby użył swojego wdzięku, najpewniej dostałby od Idy to, czego
chciał.
To niezwykły chłopak, pomyślał Reijo.
Sedolf nakarmił Mikkala tak sprawnie, że ktoś, kto obserwowałby go z boku, mógłby
sądzić, że to dla niego chleb powszedni. Tymczasem Sedolf, karmiąc dziecko po raz pierwszy
poprzedniego dnia, przekonał się, że nie jest to takie trudne. W końcu kobiety zajmowały się
tym od zawsze. Rozpierała go duma. Choć może w oczach innych byłby to nic nie znaczący
drobiazg, dla niego stanowił ważne zwycięstwo.
Z nikim się jednak nie mógł podzielić swoją radością. Przecież nie rozpowie, że
nocował w chacie Reijo Kesaniemi podczas nieobecności gospodarza i pomagał Idzie
zajmować się dziećmi. Nikt by mu nie uwierzył, a gdyby nawet, ośmieszyłby się tylko.
Nie przypuszczał, że dozna takich głębokich wzruszeń, czując na piersi ciałko
niemowlęcia i słysząc bicie maleńkiego serduszka. Uświadomił sobie, że to dziecko będzie
ż
yło, gdy on już przeminie.
Nakarmione maleństwa zostały ułożone na szerokiej ławie. Sedolf uznał, że nie jest
już potrzebny. Podziękował zakłopotany, gdy Reijo poprosił, by zjadł z nim śniadanie. Ojciec
Idy bowiem uśmiechał się i patrzył tak, jakby przejrzał go na wylot. Ida tylko wzruszyła
obojętnie ramionami. Trudno było poznać, czy zależy jej na obecności Sedolfa.
- Mogłaś poprosić, żeby został - rzekł Reijo do córki, kiedy chłopak wyszedł. Ida
spojrzała na znikającą w oddali postać i wyprostowała się. Reijo dobrze znał ten gest i
wiedział, co oznacza. Ida bardzo przypominała Raiję!
- To nie miało sensu - odpowiedziała. Dawno nie była tak lakoniczna.
- Zostałby, gdybyś poprosiła. Gdybyś choć odrobinę okazała mu, że ci na tym zależy.
Ja chętnie bym go tu widział.
- Właśnie! - Ida zamieszała gwałtownie mleko w garnku. - Tylko że to nie ma sensu,
mówiłam już!
Te ruchy, tak dobrze mu znane! Że też dzieci bywają aż tak podobne do rodziców...
- To chyba najmilszy chłopak, jakiego znasz - ciągnął Reijo, nie zamierzając tak łatwo
ustąpić.
Ida pokiwała głową, bynajmniej nie zaprzeczając.
- Sedolf jest bardzo sympatyczny, szczery, a do tego przystojny. Ma taki dobry
uśmiech. Potrafi ładnie mówić i, jak się okazało, dobrze sobie radzi z dziećmi. Ale
równocześnie to kobieciarz i lekkoduch. Czasami kilka dni nie trzeźwieje. Jednego dnia
promienny, drugiego ponury, a trzeciego wcale go nie ma. Nie można na nim polegać. Jest
czarujący, ale to nie wystarczy. Poza tym dla mnie, tato, jeszcze za wcześnie. W środku czuję
jedynie lodowaty chłód.
- Wiem, jak to jest - powiedział Reijo, opuszczając dłonie. - Wiem też, że na nic się
nie zdadzą starania innych, nawet jeśli są podejmowane w dobrej wierze. Człowiek odczuwa
ś
miertelną pustkę i jest zupełnie sam ze swym bólem. Moje słowa, być może, też ci niewiele
teraz pomogą, ale uwierz mi, to minie. Któregoś dnia lód w twoim sercu ustąpi i wtedy znów
poczujesz, że krew szybciej krąży ci w żyłach, Ido.
Nieznajoma już od tygodnia przebywała pod dachem Knuta i Anjo. Cała wieś trzęsła
się od plotek, a pogłoska o znalezionej w lesie kobiecie rozeszła się dalej nad fiord.
Ludzie przypisali Idzie całą zasługę, zapominając, że nie sama uratowała ranną.
Dopatrzyli się w niej przy tym zdolności, jakich wcale nie posiadała. Cóż, pamięć o Raiji
wciąż była żywa w tych stronach. Szeptano, że córki odziedziczyły po niej niezwykłe
zdolności.
O czymś w końcu trzeba gawędzić wieczorami przy ogniu. Stare historie tak łatwo
blakną. O ileż bardziej intrygująco brzmią wówczas, gdy związane są z kimś, kogo wszyscy
znają. A już prawdziwego blasku zyskują, gdy w nie wpleść element niesamowitości.
- Przypomina mi się Anna - powiedział Knut, kiedy wczesnym popołudniem zebrali
się wszyscy w jasnej i przestronnej izbie nowego domu, zbudowanego w miejscu, gdzie
kiedyś stała chata Raiji. Wyglądało tu teraz całkiem inaczej.
Reijo i Ida zabrali dzieci i przyjechali wozem zaprzężonym w konia. Bardzo byli
oboje ciekawi nieznajomej. Poprzedniego dnia Knut zawiadomił ich, że dziewczyna powoli
dochodzi do siebie. Przestała majaczyć. To, co teraz mówi, brzmi nieco sensowniej, wyjaśnił.
- Anna także umarłaby i nikt nie wiedziałby nawet, co się z nią stało. Z początku też
wyglądała okropnie. Myślę, że ta tutaj także jest piękna.
Anjo potarmosiła czuprynę męża.
- Słyszeliście go: „ta tutaj”... Mówisz o człowieku! I nie jest to wcale nowa Anna,
kochany, ale dziewczyna jedyna w swoim rodzaju. Mogę zaręczyć, że będzie żyła.
Ida przemknęła się chyłkiem do izby, w której spała nieznajoma. Jej jasne włosy lśniły
wokół głowy niczym obłok. Twarz miała zapewne kształt serca. Zapewne, nadal bowiem z
powodu opuchlizny trudno było to stwierdzić. Posiniaczone policzki mieniły się różnymi
barwami. Powoli jednak rany goiły się.
- Kto wie, czy ona nie jest nawet młodsza ode mnie - stwierdziła Ida zaskoczona. - Ma
takie młode dłonie!
Reijo chwycił córkę za ramiona i lekko uścisnął, jakby poczuł ból, który przeszył ciało
Idy wstrząśniętej wyglądem dziewczyny.
- Niekoniecznie młode, Ido - odparł Reijo. - Ale z pewnością nie są zniszczone pracą.
Ida rzuciła pośpieszne spojrzenie na ojca i jeszcze raz popatrzyła na dłonie
dziewczyny. Rzeczywiście, nie pomyślała o tym.
- Coś chyba jednak musiała robić, na tyle z pewnością jest dorosła - wyrwało się jej.
Reijo usiadł na stołku u wezgłowia łóżka i popatrzył na twarz, której prawdziwego
wyglądu nadal nie znali.
- Dorosła, owszem, Ido. Tylko że niektórzy z racji szlachetnego urodzenia nie muszą
pracować.
Ida popatrzyła na długie paznokcie nieznajomej i ukradkiem zerknęła na swoje, krótko
obcięte, a niektóre połamane. Bezwiednie ukryła w fałdach spódnicy spierzchnięte dłonie, na
których u podstawy kciuków pozostały ślady po odmrożeniach. Nigdy się ich nie wstydziła,
dopiero teraz, kiedy zobaczyła dłonie nieznajomej.
- Kim ona jest w takim razie? - zapytała jeszcze ciszej.
- Kto to może wiedzieć? - odrzekł Reijo. - Posiedzę przy niej przez chwilę. Taki tutaj
spokój.
Ida nie była pewna, czy ojcu rzeczywiście o to chodzi. W Reijo drzemały sprzeczne
natury. Nie zawsze było wiadomo, co myśli. Miał też specyficzne poczucie humoru.
Wychodząc, usłyszała cichy szelest wykrochmalonej pościeli. Ida często śmiała się z
ż
ony Knuta, że dokłada tyle starań, by usztywnić pościel. Ale Anjo zwykle w takich chwilach
wznosiła oczy ku niebu i klnąc siarczyście po fińsku wykrzykiwała, że skoro namiestnik w
Alcie ma wykrochmaloną pościel, to ona też może mieć. W końcu nie jest gorsza.
Gdyby nie szelest pościeli, która za wszelką cenę miała przypominać pościel
namiestnika, pewnie Ida by się nie odwróciła i nie zobaczyła, że włosy nieznajomej leżą na
poduszce jakoś inaczej.
Reijo poderwał się i przytrzymał kobietę, żeby nie wstała. Szarpała się, a z jej ust
płynęły fińskie słowa. Potok fińskich słów. Rzeka ojczystego języka Reijo.
Ida usłyszała głos ojca - taki łagodny, jak zapamiętała z dzieciństwa, gdy na dobranoc
opowiadał bajki. Jak wówczas, gdy mówił im o mamie.
- Jesteś bezpieczna. Nikt ci nic nie zrobi. Tutaj cię na pewno nikt nie skrzywdzi...
I obcy, dziwnie głęboki jak na kobietę, głos:
- Byłam sama? Zupełnie sama? Czy jesteś pewien, że byłam sama?
Reijo skinął głową. Udało mu się ułożyć głowę nieznajomej na śnieżnobiałej
poduszce. Ida nie mogła się nadziwić, jak Anjo to robi, że pościel jej nie żółknie.
- Byłaś zupełnie sama - zapewnił ją. - Nie było przy tobie nikogo innego, gdy cię
odnaleziono.
Westchnienie ulgi wydobyło się z jej ust, odprężyła się, a mięśnie na drobnej twarzy
rozluźniły się.
- Dzięki Bogu - wyszeptała cicho. Gdyby nie słyszeli oboje głosu rannej, pomyśleliby
zapewne, że tylko im się zdawało.
- Pozostawił mnie przy życiu... Ukryła twarz w dłoniach i opuszkami palców dotykała
jej kawałek po kawałku.
- Nie pociął mi twarzy? - zapytała z lękiem w głosie. - Nie ma żadnych ran, blizn? Na
pewno?
- Nie - odparł Reijo i uchwyciwszy rękę dziewczyny, schował pod kocem, by nie
dotykała twarzy. Poklepał delikatnie po policzku i dodał uspokajająco: - Nie masz żadnych
groźnych ran. Jesteś tylko pobita. Trochę czasu upłynie, nim to wszystko zejdzie, ale na
szczęście nie jesteś połamana. Nawet twój nos nie ucierpiał. Myślę, że wkrótce będziesz
wyglądała znowu pięknie. Bo na pewno jesteś piękna, czyż nie?
Starała się roześmiać, lecz zamiast tego cicho zaszlochała.
- Czy nie pamiętasz, co się stało? Pokręciła głową gwałtownie, aż loki uderzyły w
poduszkę jak bicze.
- Czujesz, że masz sztywną klatkę piersiową? - znów łagodnie odezwał się Reijo.
- Tak...
- Byłaś poraniona. Teraz jesteś zawinięta w płótno od ramion do pasa. Zużyliśmy
kilka prześcieradeł i koszul. Na szczęście rany okazały się niezbyt głębokie. Mam nadzieję, że
nie będą ropieć i ładnie się zagoją. Są specjalne zioła...
Rozdygotana, wyszeptała przerażona:
- Wielki nóż...
- Nikt cię już nie będzie prześladował - zapewnił Reijo z żarem. - Przyrzekam ci, nikt
cię więcej nie tknie! A ja zawsze dotrzymuję słowa. Jestem Reijo.
- Mówisz po fińsku. - W jej głosie pobrzmiewał lęk. - Jesteś Finem? To nie jest
Norwegia?
- Jestem Finem, ale mieszkam w Norwegii - odpowiedział Reijo, nie wypuszczając z
rąk dłoni rannej. Ida dobrze znała ręce ojca, wiedziała, że potrafią ogrzać i dać poczucie
bezpieczeństwa.
- Kim jesteś? - ciągnął Reijo równie łagodnie. - Jak się nazywasz? Przybyłaś z
Finlandii?
- Helena... - zaczęła, ale zaraz zamilkła. Po chwili jej zaciśnięte wąskie usta rozchyliły
się i niechętnie, jakby ktoś przymuszał ją do zachowania tajemnicy, dokończyła: - Helena.
Jestem Finką.
Reijo nie próbował dłużej naciskać. Zresztą dowiedział się więcej, niż się spodziewał.
- Jesteś, Heleno, wśród przyjaciół. Nikt cię tu nie skrzywdzi. Opiekują się tobą ludzie,
którzy pragną twojego dobra. Jesteśmy wszyscy wstrząśnięci tym, co ci zrobiono. I chcemy
cię chronić. Rozumiesz?
Pokiwała tylko głową zmęczona. Dłoń, którą trzymał Reijo, stała się bardziej
bezwładna. Po chwili dziewczyna oddychała już spokojniej i równiej.
Dopiero kiedy Reijo był całkowicie pewien, że zasnęła głęboko, wypuścił jej dłoń i
otulił ją kocem. Palcami musnął przelotnie policzek rannej i odgarnął z oczu lok. Uśmiechając
się lekko, patrzył na śpiącą.
Zawsze taki troskliwy, pomyślała Ida, czując, że ze wzruszenia ściska ją w gardle.
Rozpierała ją duma, że ma takiego ojca.
- Niech pośpi - szepnął Reijo i wypchnął leciutko Idę z alkierza. Ale zostawił drzwi
otwarte na oścież, żeby słyszeć, gdy nieznajoma się obudzi. Nie chciał, by przebywała dłużej
niż to konieczne sama. Niemal fizycznie odczuwał jej strach. Musi być bardzo młoda, naiwna
i zalękniona. Bo nawet w tych kręgach, z których, jak sądził, się wywodziła, młode kobiety
wyrażają się z większą pewnością siebie.
Anjo nie chciała w pierwszej chwili wierzyć, że chora odzyskała przytomność i
powiedziała, jak ma na imię, a kiedy w końcu dotarło do niej, że to prawda, spontanicznie
wycałowała Reijo.
- To twoja zasługa - powtarzała w kółko. - Masz w sobie tyle ciepła. Jak to dobrze, że
właśnie ty czuwałeś w tym momencie przy jej łóżku!
Ida poruszała nogą kołyskę, usypiając bliźnięta. Zawsze, kiedy przyjeżdżała z dziećmi
do Knuta i Anjo, kładła je w tej kołysce, która należała do Karla, gdy był mniejszy.
- Na pewno kiedy się obudzi, będzie się rozglądać za tatą - wtrąciła się Ida, zwracając
uwagę na problem, o którym pozostali nie zdążyli jeszcze pomyśleć.
- Mamy dość izb, pomieścimy się wszyscy przez kilka dni - oznajmiła Anjo o złotym
sercu. Gdyby cała wieś straciła dach nad głową, a Anjo udało się ocalić swój dom, bez
namysłu zapełniłaby go. Dla potrzebujących zawsze miała miejsce.
- Nie możemy zostawić inwentarza - powiedziała Ida. Mimo że najmłodsza, często
ona właśnie była najrozsądniejsza i najbardziej przewidująca z całej rodziny. Kierowała się
emocjami, ale nie traciła przy tym zdrowego rozsądku.
- Przyślecie po mnie! - zadecydował z ciężkim sercem Reijo. Coś go tu jednak
trzymało. Bardzo chciał być przy tym dziewczęciu, kiedy znów się obudzi. Ciekawiło go, co
powie. Pozostawała dla nich nadal tajemnicą. Właściwie nic o niej nie wiedzieli. Czuł, że to
on właśnie odnajdzie do niej klucz.
- Zostańcie! Dzisiaj już zrobiliście obrządek - wtrącił się Knut. - A jutro rano
pojedziemy razem z Idą zająć się zwierzętami. I wrócimy.
- Byłam pewna, że znajdzie się jakieś wyjście - podsumowała z uśmiechem Anjo.
Była szczęśliwa, że skrzywdzone pisklę, które przygarnęła pod swoje matczyne skrzydła,
powoli dochodzi do siebie.
Anjo i Reijo czuwali na zmianę przy łóżku Heleny. Cieszyli się, że w końcu poznali
jej imię. Dzięki temu przestała być dla nich anonimową ofiarą, na której widok żal ściskał
serce.
Helena...
W tym imieniu zaklęty był cały jej świat. Rodzice, którzy tak ją nazwali. Lata
dzieciństwa, śmiech i łzy. Młodość. Drzwi uchylone do dorosłego życia. Wszystko to
okrywała tajemnica.
Wiedzieli jedynie, że przybyła z Finlandii. Wyczuwali też, że bardzo jej zależało, by
dotrzeć do Norwegii. Słowo „ucieczka” kołatało się Reijo w głowie przez cały czas, jednak
nikomu się z tym nie zdradził. O niektórych sprawach lepiej milczeć.
Przybyła w te strony z mężczyzną, którego dobrze znała, ale bała się go. Bała się też
noża.
Dobrze wiedzieli, że nie bez powodu. Poza tym jednym, co do czego nie mieli
wątpliwości, Helena nadal pozostawała dla nich zagadką.
Gdy ponownie się obudziła, znów czuwał przy niej Reijo.
Właściwie zdrzemnął się na krześle, bo gdy usłyszał Helenę, chyba już jakiś czas nie
spala. W słabej poświacie rzucanej przez płomyk lampki zobaczył ją siedzącą na brzegu
łóżka. Odniósł wrażenie, że zamierza wstać. Przestraszył się, że nie utrzyma się na nogach.
- Jest noc, Heleno - odezwał się łagodnie, nie mając pewności, czy dziewczyna go
zauważyła.
Drgnęła, bo dopiero teraz zwróciła uwagę na siedzącego w półmroku mężczyznę.
- Skąd wiesz, jak mam na imię? Czy on tu był? - spytała z lękiem, ale zaraz
uśmiechnęła się z ulgą, rozpoznając Reijo. - A, to ty! Myślałam, że jesteś postacią z mojego
snu, ty jednak czuwałeś tu przez cały czas?
Reijo pokiwał głową i powtórzył swoje imię.
- Pamiętam - odpowiedziała cicho, po czym wsunęła się z powrotem do łóżka i otuliła
się szczelnie aż po samą brodę. Mimo opuchlizny Reijo dostrzegł na jej twarzy rumieniec i
uznał, że dziewczyna, wyraźnie jest zakłopotana tym, że przebywa sam na sam z mężczyzną,
i to w sypialni, musi być bardzo młoda i niedoświadczona. Wysnuł z tego wniosek, że nie ma
męża.
- Dokąd chciałaś pójść przed chwilą? - zapytał, starając się na nią nie patrzeć, żeby
dodatkowo nie wprawiać jej w zakłopotanie. - Nie myśl o ucieczce.
W tym domu nic ci nie grozi. Chyba byłoby dla ciebie bardziej niebezpiecznie uciec
niż zostać...
- Nie zamierzałam uciekać - zapewniła. - Chciałam tylko poszukać lustra.
Może mówiła prawdę, ale słowo „ucieczka” poruszyło w dziewczynie jakieś
wspomnienie, bo w jej głosie zabrzmiał lęk.
Reijo był wyczulony na takie sprawy.
- Nie wiem, czy Anjo ma lustro - rzekł. - W tej izbie w każdym razie nie.
- Nie ma lustra? - zaśmiała się lekko. - Rzeczywiście - powiedziała po chwili, bardziej
do siebie niż do Reijo. - Jestem niemądra...
Biedacy, kiedy chcieli zobaczyć swoje odbicie, przeglądali się w stojącej wodzie.
Najczęściej jednak właściwie nie wiedzieli, jak wyglądają. Dziewczyna zażyczyła sobie
czegoś, co było zwyczajne w bardzo niewielu domach. Wypowiedziała swoją prośbę w taki
sposób, jakby jej spełnienie nie stanowiło najmniejszego problemu. Zrozumiała jednak, że się
pomyliła. To wszystko mówiło wiele o niej.
Reijo był na dobrej drodze, by rozwikłać tę zagadkę.
- Ile masz lat? - zapytał znienacka, tak że odpowiedziała odruchowo:
- Osiemnaście.
A więc zgadł, że to jeszcze dziecko, mimo że bywały takie kobiety, które w tym wieku
przeżyły sporo. Inne, ale nie ta.
- Moja córka wkrótce skończy dwadzieścia - powiedział. - To jeszcze młody wiek.
- Pewnie jest już mężatką?
- Wdową - odparł, widząc zdumienie na twarzy Heleny. Twarz zdradza wszystkie
uczucia, jeśli tylko ktoś potrafi się uważnie przyglądać. - Ma dwoje maleńkich dzieci - dodał.
- W Ruiji dziewczęta szybko dorastają. Podał Helenie koło ratunkowe. Mogła się go
uchwycić, ale ona walczyła sama, płynąc pod prąd. Odrzucała łatwe rozwiązania.
- Z niektórymi w Suomi jest podobnie. Teraz, gdy odzyskała przytomność, wydawała
się silniejsza niż myślał. Patrzył na nią jak na kruchą istotę, delikatny kwiat z innego świata.
Nie taki, który wyrasta na łące, ciesząc oko zwykłych ludzi, ale taki, który stawia się w
wazonie.
- Nie jesteś jeszcze taki stary! Dużo masz dzieci? - spytała, ale zaraz spuściła wzrok i
splotła nerwowo palce. - Nie powinnam pytać w taki sposób. Zwykle tego nie robię. Ale nic
nie jest tak jak zwykle...
Z każdym słowem jej głos brzmiał mniej pewnie.
- Nic nie jest tak jak zwykle, Heleno - Reijo przyznał jej rację. - Mam tylko jedną
rodzoną córkę, ale moja żona miała jeszcze dwoje dzieci.
- Miała? - zapytała zaciekawiona. To znaczy że nie wszystko w niej umarło. Ktoś, kto
jest zdolny do interesowania się otoczeniem, nie jest całkiem stracony.
- Zostałem sam już bardzo dawno temu.
- Wydajesz się za młody na ojca dwudziestoletniej córki.
Reijo mimowolnie uśmiechnął się, rozbawiony jej spontaniczną reakcją. Wątpił, by
kiedykolwiek to dziewczę rozmawiało tak szczerze z mężczyzną.
Na pewno zawsze ktoś pilnował, by nie zadawała niestosownych, burzących
konwenanse pytań i nie przyrzekała niczego pochopnie. Takie dziewczęta pomimo
osiemnastu lat nadal pozostawały dziećmi, choć przekonane były o tym, że są kobietami.
- Jestem stary, Heleno, mam czterdzieści jeden lat.
- Bzdura, kłamiesz. To tyle, co... - umilkła gwałtownie. Porównała go do kogoś, może
do ojca?
- W półmroku łatwo się pomylić - uśmiechnął się. - W świetle poranka zobaczysz z
całą wyrazistością lata wypisane na mojej twarzy. Wtedy pewnie powiesz: „Bzdura, kłamiesz.
Musisz mieć znacznie więcej”.
Nie uśmiechnęła się nawet, rękami powiodła po brzuchu, a potem rozszerzonymi
ź
renicami spojrzała na niego.
- Mówiłeś o ranach. Dużo ich mam? Chciałam zdjąć bandaże, ale są zawiązane na
plecach...
- Właśnie dlatego, żebyś nie próbowała ich zdjąć. Nie zostaną zbyt widoczne blizny -
dodał po chwili. - Myślę, że mogę ci to przyrzec.
- Oglądałeś je? - zapytała, nadal patrząc na Reijo szeroko otwartymi oczami. - Moje
rany?
- Tak.
Przełknęła ślinę i odchyliła na bok zawstydzoną twarz.
- Jestem stary - rzekł Reijo. - Twoje ciało nie było pierwszym nagim ciałem kobiety,
jakie widziałem. Nie potrzebujesz się z tego powodu rumienić.
Nie odpowiedziała.
- Miałaś dużo szczęścia, że nie okaleczono ci twarzy. Jedno z moich dzieci, to znaczy
jedno z dzieci mojej żony, zostało tak naznaczone na całe życie. To Maja. Szaleniec poranił
jej nożem policzki.
- I jak się potoczyły jej losy?
- Przeżyła wiele gorzkich lat - odpowiedział Reijo przygnębiony. - Ale teraz niejeden
powie, że spośród moich wychowanków jej powiodło się najlepiej...
- A więc w końcu wyszła za mąż?
- Aż trzykrotnie, Heleno. Obecnie nosi szeleszczące suknie, a dziecku nadała trzy
imiona...
Nie chciał mówić więcej. To było jego życie, jego świat. Nie zamierzał obarczać obcej
swoimi sprawami. Chodziło mu tylko o to, żeby wyrwać ją z zakłopotania.
- Teraz jest noc - odezwał się znowu. - Jesteś głodna? Anjo mówiła, że tylko piłaś.
Powinnaś więcej jeść, żeby nabrać trochę ciała.
- Czy Anjo to ta jasnowłosa kobieta o dobrych rękach?
- Tak, jest żoną mojego wychowanka, którego traktuję jak własnego syna - wyjaśnił
Reijo. - Zawołam ją. Ucieszy się, gdy zobaczy, że się obudziłaś.
Gdzieś w głębi serca Reijo czuł przemożną ochotę, żeby zostać przy niej, ale uciekł,
pozwalając, żeby zastąpiła go Anjo. Nie zmrużył jednak oka aż do rana.
Helena odprowadziła go zamyślonym spojrzeniem. Badawczo. Miał taką młodą
sylwetkę, choć mógłby być jej ojcem. Był zupełnie inny niż spotkani do tej pory mężczyźni.
Zapatrzona w mrok, gdzie zniknął, powoli zapadła w sen.
We śnie prześladowały ją znowu noże...
5
Na cypel zawiózł Idę Knut, bo Anjo nie chciała budzić Reijo.
- Długo czuwał w nocy i późno się położył - wyjaśniła.
- Tata jest dokładnie taki sam jak Anjo - stwierdziła Ida usadowiona na koźle obok
brata. - Oboje muszą koniecznie kimś się opiekować, bo inaczej czegoś im brakuje do
szczęścia.
Knut wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Wiesz - rzucił żartobliwie - kiedy poznałem Anjo, pomyślałem o tym samym.
Zastanawiałem się nawet, czy jej ze sobą tutaj nie przywieźć. Uznałem, że to znakomity
materiał na żonę dla Reijo.
Ida roześmiała się razem z bratem. Nadal łączyła ich bardzo silna więź, lata rozłąki
powoli się zacierały i znikał dystans, jaki wytworzyły.
- Kiedyś pojedziemy do Finlandii - odezwał się znienacka Knut. - Ale najpierw dzieci
muszą trochę podrosnąć. Wezmę ciebie ze sobą, Ido, i odwiedzimy Maję. Wtedy opowie ci
dokładnie, co się stało.
A więc rozumiał, że tego pragnęła.
- Ja także nic nie wiedziałem, kiedy Anna zniknęła - ciągnął w zamyśleniu. - Trwało
to zaledwie parę dni, ale doskonale pamiętam, jak było mi ciężko. Wydawało mi się, że z
rozpaczy serce mi pęknie.
- Kiedyś pojedziemy - potwierdziła Ida.
Po chłodnej nocy nastał biały poranek. Szron otulił każde źdźbło trawy i każdy opadły
na ziemię liść. Trzeszczało pod końskimi kopytami i kołami wozu. Kontury szczytów
odcinały się ostro od złocistego nieba. Nawet najlżejszy podmuch wiatru nie mącił ciszy.
Poranny chłód szczypał w policzki i w nosy. Natura już ostrzyła pazury, gotując się do zimy.
Póki co nabierała wprawy, by później zaatakować całą siłą.
Pomimo wczesnej godziny właściciele gospodarstw zdążyli już wrócić z porannego
połowu. Ci, którzy żyli wyłącznie z tego, co dawało im morze, dłużej łowili w fiordzie. Ich
łodzie właśnie przybijały do brzegu.
Knut skręcił na nabrzeże i nie zwracając uwagi na nagłe milczenie Idy, wstrzymał
konia i zawołał:
- Szykuje się gotowana rybka?
Sedolf z golą głową i zawiniętymi do łokcia rękawami, jakby nie czuł chłodu, zręcznie
czyścił ryby. Usłyszawszy głos Knuta, podniósł wzrok. Uśmiechnął się i kiwnął do Idy. Ale
rozmawiając z Knutem, nie patrzył w jej stronę.
- Ano szykuje się - odpowiedział. - Wystarczy wypłynąć nieco dalej, mniej więcej na
ś
rodek fiordu, a można złowić wspaniałe dorsze. Co prawda trochę się trzeba nawiosłować,
ale nie spotyka się tam wielu rybaków. Połów więc zapewniony.
- Reijo i Anjo dwoją się i troją, by przywrócić do życia tę ranną dziewczynę. Są na
dobrej drodze. Reijo zaskarbił sobie jej zaufanie. Wszyscy przenieśli się do mnie, bo źle
byłoby pozostawić Idę teraz samą w domu, chociaż ona najchętniej przebywa na cyplu.
Przyjechaliśmy obrządzić zwierzęta.
- Nie mam za wiele roboty... - Sedolf popatrzył na Idę. - ...i żadnych zobowiązań.
Mogę zostać z tobą.
- Nie chcę nikogo zmuszać...
- Zmuszać? Przecież sam ci to proponuję - odparł, przerywając czyszczenie ryb. - Ale
nie zamierzam prosić na kolanach, Ido. Nie kierowały mną żadne ukryte zamiary. Jeśli jakieś
podejrzenie przemknęło ci przez myśl, to jesteś w błędzie. Chyba przyjaciel może zaoferować
pomoc? Wystarczy odpowiedzieć tak lub nie. I nie bądź taka dumna! To niebezpieczne.
- Musiałabym przywieźć dzieci...
- Akurat z tym nie będzie kłopotu - wtrącił się Knut.
- Jak tylko skończę z rybami, przyjdę do ciebie - oświadczył Sedolf. - A Knut może
jechać po dzieciaki. I proszę cię, Ido, nie wynajduj problemów!
Wzruszyła ramionami, rozdarta. Z jednej strony chciała tego, z drugiej nie.
- Chyba możesz przyjść - przystała w końcu, odwracając wzrok. Zapatrzyła się w dal
ponad fiordem, ku wysokim górskim szczytom, których wierzchołki okryły już śniegowe
czapy. - Nic tak nie smakuje jak świeża ryba - dorzuciła takim tonem, że Sedolf poczuł się
nagle wart tyle co jego połów. Wykrzywił twarz, ale nic nie odpowiedział, uznawszy, że nie
powinien czepiać się drobiazgów.
W oborze na cyplu trzymali dwie krowy. Ida z przyjemnością zajmowała się nimi.
Bardzo lubiła doić zwierzęta, czuć bijące od nich ciepło. Mleko stanowiło ważny składnik
pożywienia. Ida robiła z niego sery i masło. Nie jadali wodnistej owsianki tak jak ci, którzy
nie hodowali krowy ani kozy.
Knut zajął się karmieniem bydła. Sypnął szczodrze siana i dorzucił wodorostów
naniesionych przez fale przypływu. Gdy zimy były łagodne, krowy i owce pasły się za dnia
na dworze, same znajdując pożywienie nad brzegiem. Ale w tym roku szybciej nadeszły chło-
dy. Z tego też powodu gospodarze wcześniej musieli sprowadzić z górskich pastwisk owce.
Wiele z nich straciło minionego lata młode.
Pasterze co rusz znajdowali martwe jagnięta. Z niektórych pozostały tylko kości i
kępki wełny, resztki po uczcie dzikich zwierząt i ptactwa.
Wszystko wskazywało na to, że w okolicy grasowały rysie. W stromych załomach
skalnych, skrytych za gęstym lasem i torfowiskami, znajdowały się takie miejsca, gdzie te
dzikie koty mogły sobie urządzić legowiska. W tej okolicy rysie polowały zawsze, nigdy
jednak nie czyniły aż takich szkód. Może w ostatnich latach dochowały się liczniejszego niż
zwykle potomstwa?
Ida nie widziała nigdy z bliska żywego rysia, jedynie martwe, schwytane we wnyki
zwierzęta. Nic nie mogła poradzić na to, że zachwycała się ich pięknem, choć powinna się
przecież lękać. Nie wierzyła w opowieści starych ludzi, którzy twierdzili, iż odżywiające się
drobniejszą zwierzyną rysie zabijają dla zabawy. W głębi serca Ida czuła, że nie powinno się
ich pozbawiać prawa do życia.
Ale z jagniętami było naprawdę krucho. Ich stado uszczupliło się o osiem sztuk, a inni
gospodarze stracili znacznie więcej. Jeden, na przykład, aż dwadzieścia jagniąt. A to już spora
gromada! Także dorosłe owce znajdowano zagryzione. Trudno się dziwić, że w ludziach
wzbierała złość. Kiedy ktoś zostanie ograbiony z tego, w co włożył mnóstwo pracy, i nic nie
może uczynić, by się temu przeciwstawić, łatwo o nienawiść.
Drzwi do obory zaskrzypiały na opuszczonych nieco zawiasach. Nie domykały się i
niepotrzebnie ciągnął tamtędy chłód. Ida postanowiła przypomnieć ojcu, żeby je naprawił, bo
zimą trzeba będzie więcej palić, żeby zwierzęta nie marzły.
Wchodząc do środka, Sedolf musiał się schylić. Drzwi były niskie; chodziło o to, by
utrzymać w niewysokim pomieszczeniu ciepło.
Rozległo się beczenie owiec.
- Zdaje się, że poznały swojego - roześmiał się Knut i tupiąc, wyszedł z zagrody.
- Mów za siebie - odciął się Sedolf z błyskiem w oku. Chwilami zachowywali się tak,
jakby nadal byli niesfornymi wyrostkami.
- Zdaje się, że obaj znaleźlibyście w tych ścianach krewnych - odezwała się Ida.
- Czy ona ma nas za baranów? - zdziwił się Sedolf, udając niewiniątko.
W obecności Knuta łatwo im było dowcipkować. Kiedy jednak zostawali sam na sam,
każde wypowiedziane słowo, choć starannie wyważone, zawierało w sobie zapalną iskrę,
zdolną wywołać ogień.
- Zanieś lepiej wiadra z mlekiem, zamiast opowiadać takie bzdury.
Ida nie była skłonna do żartów.
- Nie miałaś takiego kiepskiego humoru po tym, co razem przeżyliśmy nad rzeką -
powiedział Sedolf z krzywym uśmiechem. - Cóż, kobieta zmienna jest...
Ida burknęła coś niezrozumiale pod nosem, wzniosła oczy ku górze i szarpnęła
mocniej za dójki, aż poczciwa Godlin poruszyła się niespokojnie.
Młodzi mężczyźni tymczasem, śmiejąc się i wesoło gawędząc, zamknęli za sobą wrota
obory. Unieśli je trochę i zatrzasnęli, tak że już nie wiało przez szparę. Ida tak nie potrafiła.
Znowu zostanie sama z Sedolfem. Ciekawiło ją, czy w ostatnim czasie, po ich
rozmowie, nocował u Sofii. Nie odważy się jednak o to zapytać. W końcu to jego sprawa.
Niespiesznie dokończyła doić krowę i przemawiając do niej łagodnie, poklepała czule.
Trochę obawiając się wracać do chaty, przyniosła jeszcze ściółki i wody. Zdawało jej się, że
słyszy turkot kół.
W końcu Sedolf, zaniepokojony długą nieobecnością Idy, przyszedł po nią. Ale nie
przyznał się do swego lęku. Zamykając oporne drzwi, rzucił tylko:
- Już myślałem, że przyrosłaś do tego miejsca albo że wpadłaś do gnojówki.
- Knut pojechał? Sedolf pokiwał głową. Stał przy wejściu na szeroko rozstawionych
nogach, oparty ramieniem o masywną framugę. Kiedy Ida, dźwigając wypełnione po brzegi
mlekiem wiadro, chciała go wyminąć, zatrzymał ją i obrzucił palącym spojrzeniem. W oborze
panował półmrok. Przez niewielkie, umieszczone wysoko okienka wpadało skąpe światło, a
Ida, oszczędzając olej parafinowy, nie zapalała lampy.
Chciała zapytać Sedolfa, o co mu chodzi, ale ścisnęło ją w gardle, a usta nie chciały
ułożyć się w słowa.
Dotknął włosów dziewczyny i zdjął z nich źdźbło wysuszonej trawy. Pomachał jej
przed oczyma, w kącikach jego ust zagościł uśmieszek. Powinna go spoliczkować, ale nim to
sobie uświadomiła, było za późno. Dłonią, w której trzymał źdźbło, Sedolf ujął Idę leciutko
pod brodą i delikatnie odchylił jej twarz ku sobie, ku światłu. Nadal uśmiechał się tym
dziwnym uśmiechem, takim innym niż zwykle. Dostrzegła coś osobliwego w twarzy
chłopaka, coś, czego nie potrafiłaby nazwać, ale nie miała do końca pewności, czy nie
zwiodła ją wyobraźnia.
Było jeszcze tak wcześnie, może nie zdążyła się otrząsnąć z sennych marzeń?
Ź
dźbło łaskotało ją przyjemnie w szyję, a ona wpatrywała się jak zauroczona w twarz
Sedolfa, niemal pewna, że nie widziała dotąd nic równie ekscytującego. Mimowolnie
zastanowiła się, czy ona też mu się podoba, właśnie teraz, i zapragnęła być piękna w tej
chwili...
Sedolf powoli pochylił głowę i dotknął wargami jej ust. Nie cofając dłoni ujmującej
podbródek, drugą ręką otoczył talię Idy i przygarnął dziewczynę do piersi. Jego sweter
pachniał słonym morzem i rybami.
Zapach ten mieszał się z ciepłym zapachem obory. Ida ścisnęła mocniej uchwyt
wiadra, które tak ciążyło, aż ścierpły jej palce. Ale może właśnie dzięki temu nie straciła
całkiem poczucia rzeczywistości, mimo że pocałunki burzyły w jej żyłach krew.
Muśnięcia warg Sedolfa paliły usta Idy, tak jakby oblał je wilgotny żar. To nie był nic
nie znaczący pocałunek! Z obojgiem młodych działo się coś dziwnego. Dziewczyną
owładnęła przedziwna niemoc, Sedolf zaś niemal siłą oderwał od niej biodra, jakby obawiając
się zdradzić, jak na niego wpływa.
Ida zarumieniła się od tej myśli. Ale wiadro było takie ciężkie. Nie mogła przecież go
tak po prostu wypuścić z rąk i zmarnować drogocennego mleka. Nie mogła...
Cofnęła się, spłoniona. Odgrodzona od Sedolfa warstwą powietrza, uciszała
wzburzone zmysły.
Chłopak odgarnął grzywkę. Jemu także serce tłukło się w piersi. Zalała go fala gorąca,
w ociężałym ciele krew buzowała w ognistym tańcu.
Na szczęście szerokie samodziałowe spodnie ukryły, co naprawdę się z nim działo.
- Pokusa była tak silna... nie mogłem się jej oprzeć - odezwał się po chwili, nie
odrywając wzroku od Idy. Nagle zauważył wiadro z mlekiem i olśniło go, że Idzie musi być
piekielnie ciężko. Szybko chwycił za uchwyt, a dostrzegłszy, że wnętrze dłoni nabiegło jej
krwią, powiedział:
- Mogłaś mi dać to wiadro wcześniej. Ida tylko się uśmiechnęła i pokręciła głową.
- Gdyby nie ono, nie wiem, co mogło się zdarzyć. Jej twarz nadal okrywały rumieńce.
- Szkoda - westchnął Sedolf i zaczerpnął rześkiego powietrza. - Powinnaś mi oddać
wiadro i pozwolić, by to się stało.
Minęła go i wyszła na dwór, gdzie poranny chłód ostudził jej policzki.
Ida, nie wracając już do tego, co wydarzyło się między nimi, zajęła się codziennymi
obowiązkami. Przecedziła mleko i wlała do kanki, którą zawieszali na drągu przy niewielkim
strumyku przepływającym tuż za chatą. Dzięki temu, że znaczna część kanki była zanurzona
w wodzie, mleko pozostawało chłodne. Robili tak aż do nadejścia zimy. Bo gdy nastały
mrozy, wystarczyło postawić kanki z mlekiem w śnieżnej zaspie pod ścianą chaty. Przyroda
służy pomocą tym, którzy są na tyle rozumni, żeby z niej skorzystać.
Sedolf pokroił ryby na kawałki grubości palca i część wrzucił do kociołka
napełnionego morską wodą, żeby się zmacerowały.
Resztę otoczył w soli i ułożył w drewnianej misce, których było pod dostatkiem. Ida
wysłała go do wykopanej w ziemi piwniczki, gdzie przechowywali zapasy pożywienia.
Wracając, przyniósł jej więcej wody, mimo że go wcale o to nie prosiła. Uważał po
prostu, że ta szczupła osóbka nie powinna uginać się pod ciężarem nosideł.
Ida tymczasem wrzuciła ryby do kociołka. Znalazła też chwilę, żeby się przebrać.
Zdjęła bluzkę i spódnicę, przesiąknięte zapachem obory, i założyła uszytą przez siebie prostą
płócienną sukienkę w drobną kratkę.
Właśnie rozczesywała włosy przy palenisku, kiedy Sedolf wniósł wiadro z wodą.
Zatrzymał się na środku izby, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Mógłby przysiąc, że loki
Idy skrzą się i błyszczą bardziej niż ogień, a płomienie przy jej miedzianych włosach całkiem
przyblakły.
- Jedzenie gotowe - oznajmiła, z trudem się powstrzymując, by nie popatrzeć w stronę
chłopaka. Zdawało jej się, że Sedolf pieści spojrzeniem jej ciało, niemal czuła przenikające ją
wibracje.
- Nakryłam do stołu, chleb też już przyniosłam.
Rozmowa o przyziemnych sprawach wyrwała Sedolfa z marzeń, które błądziły
bardziej niebezpiecznymi ścieżkami niż fantazje Idy. Kiedy był z nią sam na sam, łatwo
ulegał grze wyobraźni.
Dziewczyna odrzuciła głowę, tak że włosy opadły jej na plecy falą ognia.
Sedolf przełknął ciężko ślinę i zdjął wełniany sweter, zadowolony, że na chwilę może
ukryć twarz. Wiedział już, że jest całkiem stracony, i zdawał sobie sprawę, że to po nim
widać. Potrzebował chwili, żeby jego twarz odzyskała zwykły wyraz beztroski.
Nałożył sobie strawy do miski i ułamał solidny kawałek ciemnego chleba upieczonego
na sposób fiński. Bochenek był okrągły, płaski, z otworem pośrodku. Z czasem w Norwegii
upowszechnił się także ten sposób wypieku, dzięki któremu chleb, szczególnie razowy,
wyrastał równo i łatwiej go potem było dzielić.
Na stole stał też pojemnik z masłem. W rodzinnym domu Sedolfa nie używano masła
na co dzień. Poczuł, jak cieknie mu ślinka, i posmarował sobie grubo chleb.
Ida ozdobiła włosy błękitną wstążką z jedwabiu, która pasowała do koloru sukni.
Sedolf od razu zwrócił na to uwagę. Ida wyglądała tak słodko, kiedy nie ściągała włosów zbyt
mocno, ale wiązała je nisko na wysokości ramion, pozwalając kosmykom swobodnie okalać
twarz. Chociaż tak naprawdę dla niego Ida była piękna w każdej fryzurze i w każdym stroju.
- Jesteś śliczna - powiedział, koncentrując się na wyjmowaniu z ryby zdradliwych,
ledwo widocznych ości.
- Bardzo łatwo ci przychodzi prawienie komplementów! - odrzekła Ida, ledwie
zaszczycając go spojrzeniem. - Dlaczego miałabym ci wierzyć? Komu mówiłeś to samo
wczoraj? Sofii? Innej? Komuś, kogo znam?
Może i zasłużył sobie na jej nieufność. Rzeczywiście nie zawsze traktował kobiety
serio. Potrafił wyrażać się gładko, by osiągnąć zamierzony cel.
Ale z Idą nie prowadził żadnej gry, przeciwnie, przez cały czas musiał się pilnować,
ż
eby się zupełnie przed nią nie odkryć. W towarzystwie innych nie miał takich kłopotów.
- Myśl sobie, co chcesz - rzucił po chwili, nie podnosząc na nią wzroku. Zdążył już
wyjąć sporo ości. - Mówiłem szczerze, ale pewnie nie ma sensu przekonywać cię, bo i tak mi
nie uwierzysz. Zarzucasz mi, że kłamię, bo oczekujesz ode mnie tylko półprawd. Twoim
zdaniem jestem wyrachowany.
- A nie jest tak?
- Powiedziałem ci już chyba, że potrafię być szczery! Jego spojrzenie zdradzało
gorączkę, która wywoływała w Idzie niepokój.
- Jest wczesny ranek, dziewczyno! Chyba nie sądzisz, że ledwie otworzę oczy, już
zaczynam uwodzić!
Ida uśmiechnęła się figlarnie.
- To zależy pewnie od tego, w jakim łóżku się budzisz - zażartowała.
Jej śmiech zabrzmiał ciepło, przyjaźnie. Sedolf wolał się przyłączyć do niej niż nadal
okazywać gniew. A nie każdy potrafi śmiać się z samego siebie!
Czy ten Knut nie powinien już wrócić? zastanawiała się w myślach Ida. Co prawda on
także musi obrządzić bydło, a ma go trochę więcej niż Reijo, ale chyba nie zajmie mu to
całego dnia? Anjo pewnie jest uwiązana w domu. Przy własnym dziecku ma pełne ręce
roboty, a co dopiero kiedy przybyło jej jeszcze dwoje niemowląt.
No i Helena.
Ale ojciec pewnie już się obudził. Nie zwykł wylegiwać się w łóżku za dnia. Potrafił
stawić czoło codziennym obowiązkom nawet po kilku godzinach snu. Zawsze był taki.
Te i inne myśli błąkały się po głowie Idy. W przeciwieństwie jednak do Sedolfa
zamykała się na pewne doznania i unikała jak ognia niebezpiecznych rejonów, nie pozwalając
sobie nawet w myśli na ich penetrowanie.
- Czy ktoś ci coś powiedział na temat wisiorka? - zapytał Sedolf, który wstał od stołu i
podszedł do ognia. Nie spiesząc się, rozżarzył szczapy.
Powinien pracować ciężko jak wszyscy! Co to za mężczyzna, który ma tyle czasu, by
za dnia dotrzymywać towarzystwa kobiecie?!
Ale Sedolf nie był zwyczajnym mężczyzną.
Dotknęła palcami złotego ptaszka. Czasem czuła, że czerpie z niego silę. Właśnie to
czyniło ten wisiorek czymś więcej niż zwykłą ozdobą. Ale może to także tylko fantazja?
Teraz w każdym razie był to wisiorek ze złota, a nie tarcza, która osłoniłaby ją przed
Sedolfem. Nie, nie może się przed nim skryć!
- Nie wiem nawet, czy ktoś go w ogóle zauważył - zaśmiała się lekko zakłopotana. - A
byłam pewna, że wszyscy będą ze mnie szydzić.
- To dlatego, że zapinasz bluzki zbyt wysoko pod szyją - odezwał się z lekką ironią.
Ida była niemal pewna, że w jego oczach czai się rozbawienie. Nikt nie potrafił tak
drażnić spojrzeniem jak Sedolf. Brakowało jej jednak odwagi, żeby odwrócić się w jego
stronę. Rozpaczliwie próbowała odciąć się równie żartobliwie, ale nic jej nie przychodziło do
głowy. Nie wiedziała, co powiedzieć.
Był tuż za nią. Zatrzeszczały deski w podłodze. Ida wiedziała, które. Całe życie
spędzone w tym domu pozwalało jej bezbłędnie to ocenić. Zamknęła oczy, jakby próbowała
otulić się szczelniejszym pancerzem. Czuła bowiem, że Sedolf jej dotknie. Chciała mu się
przeciwstawić, udowodnić, że nie jest słaba jak źdźbło, które ulega każdemu podmuchowi
wiatru.
Sedolf nie pojmował, co go podkusiło. Tyle włożył wysiłku, by uśpić swe uczucia do
Idy. Choć było mu ciężko, wiedział, że istnieje wiele powodów, by poczekać, by nie działać
pochopnie. Był to ciężki balast.
A tymczasem wypłynął wprost na rozległe morze bez owego balastu. Podjął takie
ryzyko! Pewnie kiedyś pożałuje swego postępku. A jeśli natknie się na mieliznę? Uczyni coś
niewłaściwego i narazi się na to, że Ida wyśle go za morze i każe nigdy nie wracać?!
A on przecież pragnie tylko jednego: by czekała na niego w każdym porcie, do
któregokolwiek by zawinął.
Ida nie należała do dziewcząt, które można poganiać. Nie była księżniczką z lodu, ale
jednak księżniczką. On tymczasem uczynił coś, co mogło sprawić, że odwróci się od niego.
Położył dłonie na jej ramionach. Zadrżała pod dotykiem jego palców, które zdawały
się same poruszać. Przez cienką sukienkę, zbyt cienką jak na tę porę roku, czuł bijące od Idy
ciepło. Spytał, czy nie zmarzła.
Chyba znów się wygłupił. W chwili jak ta nie takie rzeczy mówi się kobiecie. On
najlepiej powinien to wiedzieć.
Ale owe beznadziejne myśli wnet uleciały, zabierając ze sobą równie idiotyczne
słowa.
Odsunął jej włosy i przywarł ustami do nagiego karku. Sukienka miała znacznie
większy dekolt niż bluzki, które nosiła na co dzień. Skóra nadal zachowała odcień letniej
opalenizny. Wyobraził sobie Idę w samym staniczku i spódnicy, boso stąpającą po górskich
bezdrożach, gdzie kobiety z dala od obcych spojrzeń nie lękały się zrzucać z siebie nadmiaru
odzienia. Chciałby ją taką ujrzeć naprawdę, nie tylko w wyobraźni.
Pochylony całował jej powabny kark, zauważając, że nie stawia oporu. Zdawało mu
się nawet, że sprawia jej rozkosz. Zanurzając dłonie w świeżo rozczesanych lokach, które
kusiły, by ich dotknąć, obsypał pocałunkami szyję dziewczyny.
Delikatnie musnął koniuszkiem języka płatek jej ucha i drażnił figlarnie jego wnętrze.
Ida odchyliła głowę i oparła ją ciężko na piersi Sedolfa, jakby wychodząc mu na
spotkanie.
Rozsądny mężczyzna, który marzy o tej kobiecie i nie może wyobrazić sobie bez niej
ż
ycia, powinien zapytać, czy może jej dotknąć, okazać jej w ten sposób szacunek.
Ale w Sedolfie znów górę wzięły zmysły.
Aż nazbyt często tego żałował.
Podniósł Idę z ławy i przyłożył obie jej dłonie do swej piersi.
- Czujesz bicie mojego serca? - wyszeptał, obawiając się, że dziewczyna znów sobie
pomyśli, że każdej mówi to samo.
A przecież jej pierwszej zadał takie pytanie. Czasami, co prawda, podobne słowa
przychodziły mu na myśl, ale wydawały mu się głupie i nienaturalne. Nigdy nie wypowiadał
ich na głos w obawie, że dziewczyna, którą trzymał w ramionach, wyśmieje go.
Ida była inna.
Przyłożyła dłoń do jego piersi, jakby chciała osłonić walące mocno serce, a na jej
ustach pojawił się lekki uśmiech. Spojrzenie zdawało się odległe, jakby nieobecne. Pragnął
wyrwać ją z tego świata marzeń, pragnął, by wróciła do niego.
Odpiął koszulę i pozwolił dłoniom Idy wodzić po rozpalonej gładkiej skórze. Chciał
znów poczuć gwałtowną falę pożądania, wrócić do punktu, w którym przerwali.
Pochylił się i przywarł wargami do ust dziewczyny. Całował ją długo, namiętnie,
gotów zdusić najmniejsze zwątpienie, jakie ujrzałby w jej oczach.
Ale nie dostrzegł wątpliwości.
Zsunęła z niego koszulę i spojrzawszy z uznaniem, pogładziła twarde muskuły. Z
przymkniętymi oczami dotykała powoli torsu, jakby chciała poznać dokładnie każdy jego
skrawek. Później leciutko muskała wargami te miejsca, które pod wpływem pieszczot ożyły i
napełniły tęsknotą jego ciało. Przypominało to drobny letni deszczyk.
Było w niej tyle czułości.
Sedolf zaczął powoli rozpinać suknię Idy, od dekoltu aż po talię zapinaną na maleńkie
guziki. Zmagał się nieporadnie z ciasnymi dziurkami, ale ona nie ruszyła nawet palcem, by
mu pomóc. Zwróciwszy się ku niemu, śledziła każde drgnienie na jego rozpalonej twarzy,
zgadując, jak bardzo jej pożąda.
Przypomniała sobie z dzieciństwa brązowe kulki karmelu. Długo trzeba trzymać je w
ustach, by się rozpuściły, ale pozostawiają w ustach słodki korzenny smak i pragnienie, by
dostać ich więcej. Podobnie jest z miłością.
Sedolf a podnieciło to badawcze spojrzenie Idy, blask ognia odbijający się w jej
oczach, lekki uśmiech, koniuszek języka, którym zwilżyła usta, jakby go zapraszając...
Uporawszy się z guzikami sukni, zamknął usta Idy długim pocałunkiem. Oczy zaszły
mu mgłą.
Piersi dziewczyny spoczęły ciężko w jego dłoniach, a sutki, twarde niczym pąki
wiosennej brzózki, sterczały ku niemu.
Jej oddech zrównał się z jego oddechem, upojeni tym samym rytmem ofiarowali się
sobie. Zarzuciwszy Sedolfowi ręce na szyję, leniwie bawiła się jego przydługimi włosami, i
przymknąwszy powieki, radowała zmysły. Wiedział, że się uśmiecha. Uklęknął i uniósł jej
spódnicę z cienkiej tkaniny. Niecierpliwie powiódł dłońmi w górę, ku biodrom, i rozwiązał
podwiązki.
Sam usiadł okrakiem na ławie i jednym wprawnym ruchem rozpiął spodnie.
Ida wśliznęła się mu na kolana i pieszcząc jego uda, czekała, aż będzie gotów na jej
przyjęcie. Pozwoliła mu wniknąć głęboko, by po chwili poczuć, jak stał się wzburzonym
morzem.
A potem już pragnęli tylko bliskości. Jego ramiona zamknęły się na nagim karku
dziewczyny, przytulił policzek do jej falującej piersi. Odpoczywał, nasłuchując, jak jej serce
odzyskuje spokojny rytm. Byli tacy ociężali, rozgrzani miłością, wyciszeni. Ida siedziała mu
na kolanach, nadal go otulając.
Nagle rozległo się stukanie do drzwi. Zerwali się, pośpiesznie poprawiając ubrania,
jednak nie dość szybko. Pukający bowiem, nie czekając na zaproszenie, wszedł do środka.
Sedolf właśnie zapinał spodnie, a Ida usiłowała trafić w rękaw sukni.
Emil dostrzegł leżącą na podłodze bieliznę i spurpurowiał. Omiótł spojrzeniem bose
stopy Idy.
Zamknął za sobą drzwi i ciężkim krokiem wszedł do izby. Patrzył, nie mogąc
uwierzyć, że to prawda: Sedolf z Idą, którą zawsze traktował jak świętość.
- Doprawdy, przytulnie tu - uśmiechnął się z przymusem. W jego głowie przewijały
się obrazy, jakie podpowiadała mu wyobraźnia. Nie w łóżku ani na kocu, na podłodze...
Tylko ława stała dziwnie krzywo. Ida odrywająca się od Sedolf a w momencie, gdy otworzył
drzwi.
A więc pozwoliła Sedolfowi na to. Czy wszystkie kobiety są jednakowe? Czy to
znaczy, że ona wcale nie jest inna? Sedolf z obnażonym torsem przeczesywał
wystudiowanym ruchem grzywkę. Przeklęty przystojniak! Na pewno specjalnie tak
niespiesznie zakłada koszulę, pomaga Idzie zapiąć guziki u sukni, a potem z krzywym
uśmiechem schyla się i podnosi z podłogi bieliznę, na którą Emil ledwie ośmielił się zerknąć.
Przybysz, przełknąwszy ciężko ślinę, odwrócił się, nie zauważył więc spłonionej twarzy
dziewczyny. Nie widział, jak łapie pośpiesznie pończochy i biegnie do alkierza.
- Wczesną sobie wybrałeś porę na wizytę - rzucił Sedolf jakby za podszeptem diabła.
To, co się wydarzyło między nim a Idą, było zbyt piękne, żeby zakończyć się tak
nieoczekiwanie. Coś go jednak podkusiło, by dogryźć Emilowi.
- Nie dość wczesną, jak się okazało - rzucił Emil, zaczepiając kciuki o kieszenie
spodni. - Jak ci się to udało? Co ty obiecujesz dziewczynom?
- Nic - odparł leniwie Sedolf i usiadł, uśmiechając się do Emila. - Siadaj - zaprosił go,
jakby był tu gospodarzem. - Ugotowaliśmy smacznego dorsza. Sporo złowiłem wczesnym
rankiem na środku fiordu. Dosłownie rozpływa się w ustach, chłopie...
Emil pokręcił głową. Drzwi do alkierza pozostawały zamknięte. Nie zdołał ich zmusić
wzrokiem, by się otworzyły. Paliło go rozczarowanie. A kiedy jeszcze słyszał, jak Sedolf
jakby nigdy nic używa liczby mnogiej, wszystko się w nim gotowało.
- Nie sądzę, żebym miał ochotę tutaj usiąść. Zresztą chyba nie ma powodu, żebym to
uczynił. Przykro mi, ale tak już jest, kiedy kończy się przyjaźń...
- Już dawno przestaliśmy być przyjaciółmi - zauważył oschle Sedolf.
Emil przeszył go spojrzeniem.
- Nie mówię o tobie - rzekł zmęczonym głosem i opuścił izbę.
Ida poczekała jeszcze chwilę, by mieć pewność, że Emil już poszedł. Była blada.
Zdążyła się ubrać, a włosy ciasno zaplotła. Nie było w niej teraz nic swobodnego. Zniknęło
zamglone spojrzenie. Oczy patrzyły jasno i mocno.
Sedolf objął ją, a ona go nie odtrąciła, mimo że ciało jej nie było już tak miękkie i
uległe jak wierzbowe witki w kwietniu.
- Nie mylił się - stwierdziła ze smutkiem. - Trudno, żeby odniósł inne wrażenie.
- A cóż to, na Boga, ma za znaczenie? - zapytał Sedolf, całując przedziałek na głowie
dziewczyny.
- Powiedział: „koniec przyjaźni”.
- To takie ważne?
- Tak - odpowiedziała po chwili. - Darzyłam go zaufaniem.
- Czy to ważniejsze niż to, co zdarzyło się między nami?
Ida opuściła głowę.
- Nie jestem pewna - odparła z bolesną dla Sedolfa szczerością.
Chociaż w sercu poczuł bolesne ukłucie, nie wypuścił jej ze swych ramion. Przytulał
ją tak długo, jak tego potrzebowała. Tak silna była jego miłość.
Rozsądny mężczyzna pewnie od samego początku postępowałby inaczej, ale on był po
prostu sobą.
6
Knut przywiózł dzieci tuż przed obiadem. Tłumaczył się, że miał dużo pracy i nie
mógł przyjechać wcześniej, ale Ida podejrzewała, że coś kręci. Najwyraźniej zaakceptował
Sedolfa i chciał mu trochę pomóc.
Mężczyźni zawsze trzymają swoją stronę, pomyślała Ida. Tak było, jest i będzie.
Nawet ojciec, który wrócił do domu dopiero wieczorem, traktował Sedolfa, jakby ten
już należał do rodziny. Idę irytowało to, bo czuła, że próbują za nią decydować. Sedolf
pomógł jej przy wieczornym obrządku. Nie ośmielił się jej jednak tknąć.
- Co słychać w chacie nad rzeką? - zainteresowała się Ida.
- Lepiej - stwierdził Reijo szczerze uradowany. - Dzisiaj Helena przez kilka godzin już
siedziała w łóżku i rozmawiała.
- Dowiedzieliście się wszystkiego? Reijo pokręcił głową.
- Umówiliśmy się z Anjo, że nie będziemy na nią naciskać. Poczekamy, aż sama
zechce opowiedzieć o sobie. Na razie nie wspomina nic o wyprawie z Finlandii. Nie mówi ani
z kim udała się w drogę, ani skąd pochodzi. W ogóle nie napomknęła o swojej rodzinie. Poza
tym jest dość rozmowna, rzekłbym nawet, trajkotka. Nie ustępuje tobie... - Reijo mrugnął do
córki. - Anjo słyszała, jak przez sen powtarzała w kółko jakieś słowa bez związku, z których
można było jednak wywnioskować, że panicznie lęka się noży. Ale tego akurat łatwo się
domyślić...
Reijo sięgnął po zimną rybę, nie zwracając uwagi na to, że Ida i Sedolf w ogóle nie
jedzą.
- Dziwne dziewczę! Niewiele wie o życiu, a mimo to zachowuje się jak królowa.
Takiej pewności siebie i dostojeństwa nie można się nauczyć. Z tym się człowiek rodzi...
Zaśmiał się cicho i jakby zapatrzony w głąb siebie, daremnie szukał określenia, które
jeszcze bardziej do niej pasowało.
- Tak, ma w sobie prawdziwą godność - stwierdził w końcu. - Jak mi Bóg miły, to
niezwykłe u tak młodego dziewczęcia.
- Cóż, niektórzy tak są wychowani - stwierdziła Ida, kołysząc na ręku płaczącą Raiję.
Mikkal spał w kołysce, ale było do przewidzenia, że wnet obudzi go krzyk siostry. - Skoro
pochodzi z wyższych sfer, o Boże, jak ja nie cierpię tego określenia, to trudno się dziwić, że
jest taka. Pewnie karmiono ją srebrną łyżeczką... Gdybyś mnie tego nauczył, ojcze, ja także
mogłabym zachowywać się dostojnie. Dajcie mi króla, a odegram wam królową! Tylko czy to
czyni ją kimś lepszym? Oto jest pytanie!
Reijo popatrzył zdumiony na córkę, zupełnie nie pojmując jej gwałtownej reakcji.
Zerknął na Sedolfa, ale ten też tylko wzruszył ramionami, zdezorientowany.
- Ale ona jest naprawdę wyjątkowa! - upierał się Reijo. - Pomijając to, z jakiej
wywodzi się rodziny. Nie wiem dlaczego, ale ze mną nawiązała lepszy kontakt niż z Anjo.
Być może traktuje mnie jak ojca...
Ida nie zamierzała być miła ani wykazywać przyjaznego zrozumienia. Zresztą z
dwojgiem płaczących niemowląt na rękach nie było to wcale łatwe. Do Raiji bowiem
przyłączył się Mikkal i oto dwie pary maleńkich rączek wyciągały się do mamy.
- Bardziej prawdopodobne, że widzi w tobie mężczyznę. Niektóre dziewczęta lubią
być adorowane.
- Teraz to już naprawdę jesteś niesprawiedliwa, Ido! - Kiedy Reijo się zdenerwował,
nie był zbyt pobłażliwy. - Helena nic ci nie zrobiła. Z wielu powodów należy jej współczuć.
Możesz być w złym humorze, ale nie oznacza to wcale, że wolno ci podejrzewać innych o
najgorsze!
- Przepraszam - burknęła Ida pod nosem, bardziej z obowiązku niż ze skruchy.
Sedolf, który siedział strapiony na skrzynce z drewnem, nagle poczuł się zbędny.
Poczekał, aż Reijo odsunie miskę, i spoglądając spod oka na Idę, która udawała, że tego nie
widzi, podniósł się z miejsca.
- No, to na mnie chyba już czas - powiedział i sięgnął po czapkę leżącą na półce nad
drzwiami.
- Chcesz iść? - zdumiał się Reijo. - Ale ja przecież muszę wracać do Knuta i Anjo!
- Och, nie - jęknęła Ida. Reijo pewnie tego nie słyszał, bo dzieciaki akurat darły się
wniebogłosy, ale Sedolfowi, który stał tuż przy niej, zrobiło się przykro.
- Liczyłem na to, że zostaniesz - ciągnął Reijo, potwierdzając tym samym dobitnie, że
go w pełni zaakceptował i nie miałby nic przeciwko temu, żeby córka związała się z nim
bliżej.
Może w innej sytuacji Sedolf by się z tego ucieszył, teraz jednak ta radość została mu
odebrana.
- Knut także przypuszczał, że zgodzisz się zostać!
Rzeczywiście, nic nie stało mu na przeszkodzie, nikt za nim nie tęsknił. W domu
przywykli, że przychodził i wychodził, kiedy chciał. Jedyne, o co pytali, gdy nie wrócił na
noc, to jaki sobie znalazł siennik. Ale on już od dawna na to nie odpowiadał.
Uśmiechnął się, zrezygnowany, i rozkładając ręce, spytał:
- Czy ludzie nie wezmą Idy na języki? Nie chciałbym, żeby to zaszkodziło jej
reputacji.
- Nikt się nie dowie, że tutaj jesteś - rzucił Reijo. - Oczywiście pod warunkiem, że sam
się tym nie będziesz przechwalał... Do sąsiadów stąd daleko, a zresztą zrobiło się już ciemno.
Nikt nie zauważy! A jeśli ktoś cię zobaczy jutro, powiesz, że dopiero co przyszedłeś. Za
moich czasów też się nam zdarzało łgać, a jednak wyrośliśmy na ludzi... przynajmniej więk-
szość z nas...
- Serdeczne dzięki - wycedziła Ida, uciszywszy swoje dzieci.
Reijo i Sedolf nie mieli pewności, komu dziękuje, ale żaden nie odważył się jej o to
zapytać.
- W takim razie zostanę - zgodził się Sedolf, bynajmniej nie skacząc z radości.
Póki dzieci nie spały, jakoś to było. Sedolf zauważył, że wieczorna krzątanina przy
niemowlętach coraz bardziej mu się podoba. Zresztą był naprawdę pomocny. Gdy już umyte i
najedzone bliźnięta leżały w kołyskach, uklęknął przy nich i zabawiał, paplając wesoło. Było
naprawdę miło. Nawet spojrzenie Idy trochę złagodniało.
Ale kiedy dzieci zasnęły, gdy już zostały wniesione zapasy drewna i wody, a drzwi
zaryglowane przed nocą, trudniej im było siedzieć razem przy jednym stole. Niewiele czasu
upłynęło od chwili, gdy byli ze sobą tak blisko! Ciągle pamiętali i niemal czuli zapach i smak
swoich ciał. To, co się między nimi zdarzyło, pobudzało ich wyobraźnię i tęsknotę.
- Myślę, że niebezpieczeństwo minęło - odezwała się Ida. - Minęło wszak parę dni,
odkąd znaleźliśmy Helenę. Nie sądzę, żeby ów ktoś, kto zostawił ją na pewną śmierć, wrócił
w te strony.
Ida wyraźnie dawała chłopakowi do zrozumienia, że jego obecność uważa za zbędną.
- Chyba masz rację - odparł Sedolf. - Ale to nie znaczy, że wyjdę stąd, zatrzaskując za
sobą drzwi. Gdyby ktoś cię znalazł jutro porzniętą na kawałki, nie darowałbym sobie tego do
końca życia.
Ida robiła na drutach. Sedolf zazdrościł, że ma czym zająć ręce. Reijo pewnie
wyplatałby kosze, gdyby tu z nimi siedział. On sam nie potrafił nic takiego, wieczorami
zwykł zajmować się rozrywkami.
Ida zaparzyła słabą kawę. Póki miał w kubku smaczny brązowy płyn, nie musiał się
martwić, co zrobić z rękami. W niewielu chatach ostała się jeszcze kawa. Od ostatniego
jarmarku upłynęło już sporo czasu. Większość ludzi nie mogła sobie pozwolić na luksus
gromadzenia drogocennych ziarenek w dużych ilościach. I mimo że parzyli kawę oszczędnie,
zapasy szybko się wyczerpywały.
Sedolf obserwował Idę znad kubka. W świetle lampy jej miedziane włosy zdawały się
lśnić jak zaczarowane. Rzęsy rzucały na policzki długie cienie na kształt wachlarzy.
Dziewczyna pracowała w skupieniu, poruszając ustami jak dzieci, które dopiero wraz z
upływem lat uczą się kontrolować swoje emocje. Zastanawiał się, czy Ida jest świadoma, że
tak robi.
- Kiedyś powiedziałaś mi, że zaczniesz żyć na nowo, gdy minie rok. Pamiętasz? -
zagadnął.
Ida podniosła wzrok i pokiwała głową. Kąciki jej ust lekko zadrgały.
- Wtedy wszystko było inaczej, Sedolf, wiesz przecież.
- Dowiedziałaś się, że on już dawno umarł. To jedyne, co się zmieniło. Nie odzyskasz
go, oglądając się w przeszłość.
Obrzuciła Sedolf a badawczym spojrzeniem. Siedział dziwnie skulony, ściskając w
dłoniach kubek. W świetle lampy oczy chłopaka wydawały się zupełnie czarne, na jego
zdecydowanej twarzy tańczyły cienie. ' - A co twoim zdaniem znaczy żyć? Mam chodzić na
tańce z młodzieżą? Zostawiać okno otwarte na oścież dla zalotników? Jedno i drugie jest dość
trudne, gdy się ma dwoje dzieci... - Nabrała powietrza w płuca i dodała: - Zresztą nie zależy
mi ani na jednym, ani na drugim.
- A tak dobrze tańczysz - uśmiechnął się słabo. - Co do okna, to wolałbym także,
ż
ebyś nie zostawiała go otwartego. Jeśli ktoś chce wejść, może uczynić to drzwiami.
Poczuła ukłucie w sercu. Ailo także wolał wchodzić przez drzwi. Mówił, że w jurtach
nie mają okien...
- Boisz się, że Emil wszystkim rozpowie? - zapytał. Zarumieniła się lekko.
- Chyba to nie ma takiego znaczenia - odpowiedziała po dłuższej chwili. - Wszyscy
przecież wiedzą, że nie jestem już dziewicą.
- Ale myśl, że Emil mógłby rozgłosić na prawo i lewo, co zobaczył, nie jest ci miła?
Skinęła głową.
- Ja także nie chciałbym, żeby ludzie o tobie plotkowali. Było tak cudownie, wydaje
mi się, że gdyby wszyscy się o tym dowiedzieli, te chwile straciłyby coś ze swego blasku.
- A mnie się zdawało, że mężczyźni lubią opowiadać o dziewczętach, które uwiedli -
rzuciła Ida cierpko. - Myślałam, że to w tym wszystkim jest dla was najlepsze.
- Nie o wszystkich dziewczętach można rozmawiać - wyjaśnił z powagą. - O
niektórych w ogóle się nie mówi. Bywają chwile, które chce się zatrzymać tylko dla siebie.
- Szkoda, żeby Emil przestał mnie uważać za taką dziewczynę...
- Byłaś z nim blisko? Ida uchwyciła wzrok Sedolfa.
- Co cię to obchodzi? - zapytała. - Masz do mnie jakieś prawo?
Skurczył się w sobie.
- Zdaje się, że mam za długi język - powiedział, ale nie cofnął pytania.
- Prawda - potwierdziła Ida. Oddychał przez chwilę ciężko, wreszcie ujął jej dłoń i
rzekł:
- Już dawno zamierzałem ci wyznać, co do ciebie czuję, ale wtedy poprosiłaś mnie,
ż
ebym milczał. Kazałaś mi z tym poczekać. - Nabrał powietrza i dodał: - Z pewnością było to
rozsądne, bo od tamtej pory zdążyłem sobie to i owo przemyśleć. Ty zapewne także.
Zrozumiałem, że to coś więcej niż tylko przelotne uczucie. Zależy mi nie tylko na tym, żeby
się z tobą kochać, ale także na tym, żeby dzielić z tobą codzienność.
- Może byłoby najrozsądniej, żebyś i teraz zamilkł? - Ida odgarnęła nerwowo lok z
czoła. Robótka upadła jej na ziemię.
Sedolf potrząsnął głową.
- Nie, Ido. Czułbym się podwójnym nędznikiem, gdybym nie powiedział ci o moich
uczuciach po tym, co się zdarzyło dziś między nami.
Ida pochyliła głowę. Nie była przygotowana na jego wyznania. Byłaby głupia, gdyby
nie domyślała się, co zamierza jej wyznać. Domyślała się aż nadto dobrze. Ale czuła, że to za
wcześnie. Nie miała pojęcia, co ma mu odpowiedzieć. Nie chciała stracić w nim przyjaciela,
bo wtedy z osób bliskich pozostaliby jej jedynie członkowie rodziny.
Sedolf nie dał się jednak przekonać. Nie powstrzymały go błagalne spojrzenia Idy.
Uznał, że ma prawo wyjawić, co do niej czuje. Ze powinna o tym wiedzieć.
- Nie kryję, że parę razy złożyłem takie wyznanie innym dziewczynom... - zaczął
zakłopotany. - Zdawało mi się nawet, że mówiłem szczerze. Szczególnie gdy było ciepło i
ciemno, dziewczyna urodziwa, a ja zbyt dużo wypiłem. Teraz jednak tamto jest nieważne, a
słowa, jakie wypowiem, zabrzmią mimo wszystko inaczej, bo skierowane do ciebie nabierają
nowego znaczenia. Może wydam ci się nazbyt górnolotny, ale to, co chcę powiedzieć, jest
równie wzniosłe. To najważniejsze wyznanie w moim życiu: Kocham cię, Ido.
Serce mu tłukło się w piersi, gdy ściskał jej drobną dłoń. W tym uścisku tyle było
ciepła i oddania. Nie spuszczał z niej wzroku.
Ida przełknęła ślinę. Spodziewała się takiej chwili, choć inaczej ją sobie wyobrażała.
- Nie wiem tak do końca, jak to jest ze mną - odrzekła, czując, że winna jest Sedolfowi
szczerość. - Nie znaczy to, że cię nie lubię. Chyba zresztą sam to wiesz. Jest w tobie coś, co
czyni cię innym od wszystkich. Ale miłość... zbyt mocno wiąże się dla mnie z osobą Ailo. Nie
potrafię sobie wyobrazić, że dzielę to wielkie uczucie z innym człowiekiem. A jednak właśnie
ty potrafisz sprawić, że czuję się kobietą. Dzięki tobie przeżyłam znowu rozkosz...
A więc Emil jej nie posiadł! Sedolfowi kamień spadł z serca.
- Nie mam pojęcia, Sedolfie, co ci odpowiedzieć. Nie wiem, czego ode mnie
oczekujesz. Utrudniasz mi...
- Bądź po prostu szczera - przerwał jej. - Chyba obiecaliśmy to sobie.
- Tak, ale to także nie jest takie proste. Co mam ci rzec? Że boję się stracić w tobie
przyjaciela? To prawda. Twoja przyjaźń wiele dla mnie znaczy. Może kiedyś zapragnę od
ciebie czegoś więcej? Może nadejdzie chwila, gdy tylko ty zdołasz ugasić niepokój i tęsknotę
trawiące moje ciało? Potrafisz to uczynić. Zresztą łatwo ulec twojemu urokowi. Skromne
dziewczęta nie powinny mówić takich rzeczy mężczyźnie, ale to prawda. Twoje słowa
przerażają mnie jednak z innego powodu...
- Przerażają cię? - zdumiał się Sedolf, unosząc brew. Puścił jej dłoń, ale Ida jej nie
cofnęła.
- Tak, przerażają, ponieważ obawiam się, iż oczekujesz ode mnie więcej, niż mogę ci
dać. Boję się, że cię zranię, boję się, że zostanę zraniona. Żal mi ciebie bardzo, bo nikt nie
powinien teraz żywić do mnie takich uczuć.
Sedolf ze śmiechem pokręcił głową.
- Dobry Boże, ileż myśli kłębi się w tej twojej głowie. Ze mną było tak przez cały
czas. Dłużej niż potrafię sobie przypomnieć. Z tą różnicą, że nic ci nie mówiłem. Nie zmienię
się dlatego, że wiesz już o tym...
- Dlaczego więc mi teraz o tym mówisz?
- Dlatego, że dłużej nie potrafię tłumić w sobie miłości do ciebie.
Jakby na potwierdzenie swoich słów gestykulował intensywnie.
- To uczucie mnie wprost rozsadza, chcę, by wreszcie rozkwitło pełnym blaskiem.
Może teraz, kiedy usłyszałaś z moich ust, jak bardzo cię kocham, i ty się zdołasz przełamać.
To jedyna ukryta intencja, jaka mi towarzyszyła.
- Domyślałam się tego - uśmiechnęła się Ida.
- Może się i domyślałaś, ale teraz już wiesz.
- Niech ci się jednak nie wydaje, że ci to pomoże sforsować drzwi do mojego alkierza
dziś w nocy - powiedziała Ida, ze spokojem napotykając jego wzrok.
- Wiesz dobrze, że nie kierowałem się takimi pobudkami - odparł zawiedziony, że go
posądza o taki cynizm. Z drugiej jednak strony poczuł w sercu lekkie rozczarowanie, bo
mimo wszystko trochę na to liczył.
- Chciałam tylko, Sedolfie, żeby wszystko między nami było jasne. Nie mówię tego,
ż
eby cię zranić czy pogrążyć. Jestem jednak zupełnie rozbita i nie wiem, co mam robić. Kiedy
jesteś blisko mnie, drżę, ale równocześnie coś mnie powstrzymuje. Rozumiesz?
Nigdy nie doświadczył czegoś takiego, ale też nigdy wcześniej nie brał uczuć na
poważnie. Zwykle prowadził grę, w której raz wykorzystywał, a innym razem był
wykorzystywany. Grę, w której żadna ze stron nie angażowała się na tyle, by przeżywać
gorycz rozstania. Oczywiście tak mu się tylko zdawało. Poniewczasie zrozumiał, że wylano z
jego powodu wiele łez, choć nigdy nie był ich świadkiem. Zwykle on bowiem odgrywał rolę
zdobywcy, on miał prawo stawiać żądania. On wreszcie miał prawo odejść, gdy się znudził.
Takie to proste. Takie puste.
- Tego, co dziś się zdarzyło między nami - rzekł - nie da się wprost opisać. Wiem, że
to zabrzmi głupio, ale to prawda. Nigdy nie przeżyłem czegoś równie cudownego. Nie było to
jedynie ugaszenie trawiącego mnie pożądania, ale wspólnota ciał i dusz.
Ida zarumieniła się. Czuła, że Sedolf nie mówił takich rzeczy dziewczętom, z którymi
zabawiał się na sianie. Przez moment przypomniała sobie pełen wyższości uśmiech Sofii. Ale
mimo że nabrała pewności, iż Sedolf nigdy nie uczynił Sofii podobnego wyznania, nie zamie-
rzała okazywać jej triumfu. Nie mogłaby użyć tych słów przeciwko nikomu. Zbyt wiele dla
niej znaczyły.
- Mam nadzieję, że nie uważasz, iż posłużyłam się tobą... - odezwała się, spuszczając
wzrok, nagle bowiem uświadomiła sobie, że taka myśl mogłaby mu przemknąć przez głowę.
Nie chciała, żeby Sedolf tak o niej myślał. - Chyba rozumiesz, że nie uczyniłabym tego z byle
kim...
Sedolf był taki przystojny. Jego zapach wywoływał w niej dreszcz pożądania, a
pieszczoty odpowiadały najbardziej wyrafinowanym fantazjom. Tyle w nim było ciepła,
potrafił poruszyć w niej najskrytsze struny. Wydobył ją ze skorupy, której istnienia ledwie się
domyślała.
Ale nie potrafiłaby wyznać mu miłości. Bo to, co do niego czuła, zupełnie nie
przypominało jej przywiązania do Ailo, którego przecież kochała całym sercem. Tego była
całkowicie pewna.
Choć osoba Sedolfa wzbudzała wiele wątpliwości, był jej bliższy niż ktokolwiek inny.
On - dokładne przeciwieństwo Ailo!
- Nie czuję się wykorzystany, mały głuptasie - odparł. - Bo chociaż nie darzysz mnie
miłością, nigdy dotąd nie czułem się bardziej kochany. Myśl sobie, co chcesz, Ido, ale to
prawda.
Słowa te głęboko zapadły jej w serce i sprawiły, że zaczęła traktować go poważnie.
Zrozumiała, że ten chłopak wiele spraw przemyślał i pragnie odmienić swoje dotychczasowe
ż
ycie.
Mimo to posłała mu na ławie w kuchni.
Zaakceptował to i kiedy Ida życzyła mu dobrej nocy, odparł z uśmiechem:
- W każdym razie będzie mi tu ciepło.
Ida nie mogła zasnąć. Zawsze nasłuchiwała oddechu bliźniaków. Całe miesiące po ich
urodzeniu wstawała w środku nocy i nachylała się nad kołyskami tylko po to, żeby usłyszeć,
czy oddychają. Czasem budziła się z łomoczącym sercem, zlana potem, ponieważ zdawało jej
się, że jest nienormalnie cicho. Ale przecież niemowlęta w głębokim śnie oddychają bardzo
spokojnie.
Teraz jednak jej głowę zaprzątały także inne myśli. Myślała o tej obcej Helenie. O
ojcu, który udawał bohatera. Właściwie nie broniła mu tego, skoro było mu z tym dobrze.
Jeśli dzięki temu czuł się potrzebny... Każdy człowiek zasługuje na to, by stawić czoło życio-
wemu wyzwaniu i zyskać pewność, że jest pożyteczny.
Rozmyślała o Sedolfie...
Jakie to dziwne, być tak kochaną, a równocześnie jakby patrzeć na to z boku. Móc
myśleć jasno, wiedzieć, czego się oczekuje, wiedzieć, co samemu chce się ofiarować. A
zarazem żywić przekonanie, że to nie może być miłość.
I współczuć mu...
Sedolf był miły, a do tego obdarzony niebezpiecznym wdziękiem.
Niespokojnie odwróciła się na bok. Nie słyszała przez ścianę i drzwi jego oddechu.
Zastanawiała się, czy Sedolf słyszy, jak ona przewraca się z boku na bok.
Całe szczęście, że nie może czytać jej w myślach. Ale kto wie, co jemu chodzi po
głowie?
Coś zastukało do okna.
Ida wstrzymała oddech.
Boże, co to? Może to ten łajdak, który okaleczył Helenę? Nie, ktoś taki raczej nie
pukałby do okna. Zresztą na pewno unikał ludzkich siedzib.
Pewnie przefrunął jakiś ptak.
Znów rozległo się cichutkie pukanie, podobne do odgłosu drobnych kropli deszczu.
Puk, przerwa, puk, puk, puk.
Może ludzie zaczęli myśleć, że się źle prowadzi? Kiedy była młodsza, nie raz
zatrzaskiwała okno zalotnikom przed nosem. Teraz też sobie poradzi. Usiadła pośpiesznie na
łóżku, po czym bezgłośnie wstała. Zarzuciła na ramiona szal, ułożony w nogach łóżka,
podeszła do okna i odsunęła zasłonę.
Na dworze panowała kompletna ciemność. Otworzyła okno i siląc się na spokój,
zapytała:
- Kto tam?
- Ido, Ido, nie zamykaj! Muszę z tobą pomówić.
Ida poczuła tak wielką ulgę, że omal się nie rozpłakała. Naprawdę obawiała się, że w
pobliskim lesie czai się jakiś zbir, mimo że nie przyznawała się do tego sama przed sobą.
- Emil, u licha, co ty tu robisz? - Błogosławiła niebiosa za to, że ciemności ukryły
rumieńce, jakie wystąpiły jej na policzkach.
- Ty mnie o to pytasz? - odparował. Znajdował się tuż pod jej oknem. Widziała szary
cień. Sięgał rękami do ramy, ale nie dość wysoko, by zajrzeć do środka.
- Wpuścisz mnie, jeśli cię o to poproszę? - zapytał cicho.
- Przecież wiesz, że nigdy nikogo nie wpuściłam przez okno do mojego alkierza -
odpowiedziała. - Równie dobrze możemy porozmawiać tutaj.
- To może wszedłbym drzwiami? Ida uśmiechnęła się do siebie. Najwyraźniej kręcą
się koło niej sami mało dziarscy młodzieńcy. Nikomu nie chce się wspinać.
- Nie - zaprotestowała, wyobrażając sobie, jak Emil natyka się na śpiącego w kuchni
na ławie Sedolfa. Dobrze wiedziała, że Emil nie uwierzyłby w żadne, nawet najbardziej
wiarygodne, wyjaśnienia.
- W takim razie ja także przyjdę za dnia - wyrzucił z goryczą, za późno gryząc się w
język. - Przepraszam, nie miałem nic złego na myśli, Ido - usprawiedliwił się pośpiesznie. -
Ale byłem w okropnym nastroju, kiedy zobaczyłem cię z tym nędznikiem Sedolfem.
Nie odpowiedziała.
- Dużo myślałem, Ido. Napomknąłem ci też już kiedyś o tym. Ale to nie przeszkadza,
ż
ebym zapytał raz jeszcze. Jesteś wdową, Ido, wiesz już to na pewno. Nic więc nie stoi na
przeszkodzie, byś mogła teraz wyjść za mnie.
- Chcesz się ze mną ożenić? Naprawdę? Mimowolnie przypomniały jej się szydercze
słowa Sofii.
- Inaczej bym nie pytał. Przez cały dzień nie myślałem o niczym innym. Wiem, że
jedynym sposobem, bym mógł cię mieć, jest małżeństwo. Dlatego jestem gotów cię poślubić.
Wiesz, czego oczekuje się od gospodyni w dużym gospodarstwie. Umiesz kierować domem.
Jesteś oszczędna i pracowita. Możesz mieć dzieci, możesz dać mi synów, nowe pary rąk do
pracy na roli. Zawsze mi się podobałaś.
Szczególnie niechętnie zareagowała Ida na słowa o nowych parach rąk do pracy.
Zastanawiała się, czy Mikkal i Raija w ogóle byli brani przez Emila pod uwagę. Czyżby Sofia
nie wymyśliła sobie tego wszystkiego, co mówiła?
- A co z moimi dziećmi?
Emil miał nadzieję, że Ida o tym nie wspomni. Przemyślał to i uznał w końcu, że
cudze dzieci jednak na zawsze pozostaną cudzymi dziećmi. Co prawda Ida je urodziła, ale ich
ojciec był górskim Lapończykiem. Porządny gość, ale skąd można mieć pewność, co siedzi w
tym jego rodzie. A przecież on, Emil, i tak ryzykuje, bo w rodzinie Idy nie brakuje dziwaków.
Ale Idę zawsze uważał za najpiękniejszą i najmilszą dziewczynę w okolicy. Tyle razy
przechwalał się, że się z nią ożeni, więc gdyby nic z tego nie wyszło, naraziłby się na
ś
mieszność.
- Znajdzie się jakieś wyjście, Ido - rzucił niedbale, starając się zbagatelizować sprawę.
- Przyjdę jeszcze raz i wtedy na spokojnie porozmawiamy. Na razie tylko sobie to wszystko
przemyśl. Nie proszę cię bowiem o odpowiedź od razu, rozumiesz...
Ida wyostrzyła uwagę i teraz baczyła na każde jego słowo. Uchyliła szerzej okno,
mimo że trochę przemarzła.
- Nie chcę o tym rozmawiać później, Emilu. Omówmy to od razu! Co to za wyjście
wymyśliłeś względem moich dzieci?
- No cóż, można by je oddać na wychowanie na przykład twojemu bratu. Ma taki duży
dom...
- Mam oddać Mikkala i Raiję Knutowi i Anjo? To masz na myśli? Mam porzucić
swoje własne dzieci?
- Kto tu mówi o porzuceniu? - sprzeciwił się Emil. - Oddasz je przecież rodzinie! A
my będziemy mieć dość własnych dzieci, które wypełnią izby. Po kilku latach nawet nie
będziesz tęsknić za tamtymi.
- Mikkal i Raija to są moje własne dzieci! - rzekła Ida, jak nigdy dotąd pewna swojej
decyzji. - Kocham je nad życie. Zostały poczęte z wielkiej miłości Ailo i mojej. I prędzej bym
zdarła ręce do krwi od ciężkiej pracy i jadła wyłącznie chleb z brzozowej kory, niż bym je
oddała komukolwiek! Nigdy, Emilu, nigdy ich nie oddam!
Ale Emil upierał się przy swoim.
- Lepiej będzie, jeśli sobie znajdziesz kobietę bezdzietną - oznajmiła lodowatym
głosem Ida.
- Jest późna godzina. Nie wiesz, co mówisz, kochana. Zajdę do ciebie za dnia. Ręczę,
ż
e popatrzysz na to bardziej rozsądnie. Zrozumiesz, co dla ciebie najlepsze.
- Nigdy nie byłam bardziej rozsądna niż w tej chwili - przerwała mu Ida podniesionym
głosem. - Nie musisz mnie pytać więcej, Emilu. Moja odpowiedź pozostanie niezmienna.
Nigdy w życiu nie poślubię człowieka, który nie będzie chciał wychować moich dzieci jak
własne. Nie wyjdę za ciebie, Emilu. Mówię: nie, i to jest moje ostatnie słowo.
- Myślisz, że znajdziesz kogoś, kto będzie gotów karmić i łożyć na cudze dzieci?
- Jeśli nie, to trudno. Poradzimy sobie - odparła dumnie Ida.
- W każdym razie Sedolf na pewno nie jest w stanie nikogo utrzymać. Ledwie sam
sobie radzi. Zresztą dla takich jak on żona i dzieci, obojętnie cudze czy własne, i tak się nie
liczą.
Ida wzruszyła ramionami.
- Czyżby był u ciebie? - Emil nagle nabrał podejrzeń. - Dlatego nie chcesz mnie
wpuścić do środka?
- Nie dlatego nie chcę cię wpuścić - odpowiedziała Ida. - A to czy u mnie jest, czy go
nie ma, nic cię nie obchodzi. To moje życie. Nie rozmawiasz z przyszłą żoną.
Emil zaklął siarczyście, wywołując zdumienie Idy. On - zawsze taki pobożny.
- Nie licz na to, że wrócę tu na kolanach - rzucił na odchodnym.
- Nie liczę - odparła Ida, rozbawiona w duchu. - Bo i tak nic z tego nie będzie.
Wstrzymała oddech, zamykając okno i zaciągając zasłony. Była wściekła.
Bliźnięta, o dziwo, spały spokojnie. Nie obudziły ich podniesione pod koniec
rozmowy głosy Idy i Emila.
Cienka strużka światła przenikała przez uchylone lekko drzwi. Pamiętała, że je
zamknęła.
Szal spadł jej z ramion, gdy weszła do kuchni. Sedolf przykucnął przed paleniskiem i
wsparty na łokciach, pochylił głowę.
Ogarnęła ją fala czułości. Podeszła do niego i pogładziła po włosach.
- Emil mimo wszystko gotów był się ze mną ożenić - powiedziała cicho, ale
zdecydowanie. - Chce mnie i wszystkie dzieci, jakie wspólnie spłodzimy. Te, które już mam,
są dla niego nic nie warte.
- No cóż, Emil zawsze bardzo pilnował, by pokrywać krowy najsilniejszym bykiem -
rzekł Sedolf, wstając. Objął Idę ramieniem i popatrzył na nią z ukosa. - Słyszałem, Ido, jak go
odprawiłaś. Byłaś wspaniała. Mój Boże, ty to potrafisz zmrozić mężczyznę! Przypuszczam,
ż
e poszło mu w pięty.
- Raija i Mikkal są całym moim życiem. Pokiwał głową, gładząc ją po włosach.
- Wiem, najdroższa, i rozumiem dlaczego. Przestań się już zadręczać Emilem. Może
znajdzie sobie jakąś równie pozbawioną uczuć pannę.
Ida objęła Sedolfa w pasie i wtuliła się w jego nagi tors.
- Zdaje się, że oświadczyłam ci kategorycznie, iż nie masz wstępu do mojego alkierza.
Ale ta ława jest strasznie twarda, nie położę się na niej. Sama jednak nie zasnę dziś w nocy.
Przyjdziesz do mnie?
Uśmiechnął się tym swoim osobliwym uśmiechem.
- Przyjdę, o ile będziesz pamiętać, że sama tego chciałaś.
Ida pokiwała głową. Objęci wpół, przekroczyli próg alkierza.
Tej nocy żadne z nich nie mogło spać samo.
7
Emil szedł ścieżką prowadzącą w dół i kiedy był już niemal nad samym brzegiem,
zauważył, że między wyciągniętymi na ląd łodziami coś się poruszyło. Drewniane szopy
majaczyły na tle ciemnej nocy na podobieństwo szczytów wynurzających się z mroku.
Roześmiał się w duchu z tego porównania, niezwykłego u tak przyziemnego
człowieka, za jakiego się miał. Tak naprawdę jednak nie było mu do śmiechu.
Przeklęty Sedolf! W kuchennym oknie chaty na cyplu świeciła się skręcona
parafinowa lampa. A może to poświata od ognia z paleniska? Nie przypominał sobie, żeby w
kuchni było jasno, kiedy szedł w tamtą stronę. Ale może dlatego, że taki był zaabsorbowany
Idą? Przeklęty Sedolf!
Zaintrygowało go, kto się kręci koło szop. Może jakiś złodziej? Dawno, co prawda,
nie słyszał, żeby komuś ukradziono łódź, ale kto wie?
Postanowił sprawdzić.
Przynajmniej na chwilę przestanę rozmyślać o Idzie i o tym nędzniku, uznał, po czym,
wyjąwszy ręce z kieszeni, zboczył ze ścieżki.
Noc była chłodna. Miał nadzieję, że nikogo nie spotka, bo trudno by mu było
wytłumaczyć się ze swojej obecności w okolicy cypla. W pobliżu nie było żadnych innych
zabudowań, więc nawet gdyby próbował wyjaśniać, że przechodził tędy przypadkiem, nikt i
tak by mu nie uwierzył. Tym bardziej że do swojego gospodarstwa miał stąd dosyć daleko.
Emil zatrzymał się i nastawił uszu, ale doszły go jedynie ciche uderzenia fal o brzeg.
Od strony fiordu wiał słaby wiaterek, cieplejszy niż wiatr od lądu. Noc nie powinna być
mroźna. Mrużąc oczy, Emil spojrzał na zachmurzone niebo, zadowolony, że nie będzie
musiał na razie palić w oborze. Trochę się zaoszczędzi drewna i torfu, pomyślał. Ważne, żeby
być ostrożnym, przezornym i oszczędnym, bo nigdy nie wiadomo, co przyniesie przyszłość.
Nagle rozległ się przeciągły świst i Emil osunął się na ziemię.
Uderzenie było tak silne, że pomimo chłodu przeleżał całą noc, nie odzyskując
przytomności.
Zdziwił się, gdy zobaczył błękitne niebo i pochylonego nad sobą Sedolfa. Na swoim
przemoczonym ubraniu zauważył białe zacieki. A w palcach w ogóle nie miał czucia.
- Na miłość boską! Co ci się stało? - zapytał zaniepokojony Sedolf, który o bardzo
wczesnej porze zjawił się na brzegu, żeby wypłynąć na krótki poranny połów.
Zdziwił się, gdy zauważył ciemno ubraną postać, leżącą między łodziami tuż przy linii
przypływu. Obrócił na bok bezwładne ciało i dopiero wówczas poznał, że to Emil. Zaczął go
cucić w popłochu, przerażony, że nie żyje.
Emil zamrugał powiekami, nie pojmując, dlaczego jest tak jasno. Twarz Sedolfa
dwoiła mu się w oczach.
Powoli wracała mu pamięć. Schodził na brzeg, żeby sprawdzić, kto się kręci między
łodziami. A potem poczuł silne uderzenie w plecy, jakby trafił go kamień.
- To ty mnie tak załatwiłeś? - zapytał Sedolfa.
- Ja? Co ci, u licha, przyszło do głowy? Jak możesz mnie podejrzewać? - krzyknął
Sedolf, a w jego głosie słychać było złość i zawód.
Emil szczękał zębami i cały trząsł się z zimna.
Wystarczyłoby powodów, żeby pozostawić go tutaj i odejść, pomyślał Sedolf. Ale są i
takie, które przemawiają za tym, żeby mu pomóc.
- Trzeba cię, chłopie, zanieść pod dach! - rzucił w końcu zdecydowanym głosem. -
Zabieram cię do Idy, czy tego chcesz, czy nie!
Emil milczał, zbyt wyczerpany, by się sprzeciwiać. Ostatnim miejscem, gdzie się teraz
chciał znaleźć, była chata Idy, ale rozumiał, że nie ma wyboru.
Sedolf podźwignął go i, podpierając, poprowadził w stronę zabudowań.
- Zdaje się, że już dziś tędy szedłeś - rzucił z nieskrywaną goryczą Emil, zauważywszy
ś
wieże ślady na ziemi.
Ale Sedolf w milczeniu wiódł go pod górkę do chaty, z której komina unosił się
swojski dym. Wiedział, że Ida właśnie gotuje dla dzieci jedzenie.
Zdziwiony, że drzwi są zaryglowane, krzyknął głośno, że wrócił. Otworzyła mu blada
jak ściana.
Sedolf, nie bawiąc się w długie wyjaśnienia, wepchnął Emila do środka.
- Wróciłem, Ido, nie spodziewałaś się tego, prawda? - odezwał się Emil, siląc się na
uśmiech. Bez powodzenia.
- Co się stało?
- Nie wiem - odrzekł Sedolf ponuro i posadził Emila na ławie, opierając go o ścianę,
ż
eby się nie zsunął. - Znalazłem go między szopami na łodzie. Leżał nieprzytomny na brzegu.
Ida uchwyciła się ramy okna i przymknęła oczy.
- Dlaczego zaryglowałaś drzwi? - zapytał Sedolf, tknięty niedobrym przeczuciem.
- Poszłam po mleko - wyjaśniła spokojnie. - I wtedy zobaczyłam, że ktoś się włamał
do piwnicy, gdzie przechowujemy żywność... Ukradł mięso.
- Komu w głowie takie żarty?
- O ile to żart - odpowiedziała Ida i skierowała pytający wzrok na przysłuchującego się
rozmowie Emila.
- Chciałem zobaczyć... wydawało mi się, że coś się rusza przy łodziach... A potem
usłyszałem... jakby świst - wyjaśniał Emil. - Więcej już nic nie pamiętam. Kiedy się
ocknąłem, pochylał się nade mną Sedolf. Muszę wracać do domu, wydoić krowy...
Próbował wstać, ale zakręciło mu się w głowie i opadł ciężko na ławę. Ręką pomacał
się po biodrze, zaciskając palce na skórzanej pochewce.
- Gdzie mój nóż? - zapytał, rozglądając się wokół. Nadal dwoiło mu się w oczach i
widział nieostro.
- Pochewka jest pusta, Emilu - odpowiedział Sedolf i popatrzył zakłopotany na Idę,
która zacisnęła usta w wąską kreskę. Skroń pulsowała jej gwałtownie.
- Nie przypominam sobie, żebym widział nóż wśród kamieni naniesionych przez fale
przypływu - myślał na głos Sedolf. - Może nie zauważyłem, ale nie sądzę.
- Zdaje się, że znaleźliście jakiś nóż przy tej kobiecie w lesie? - zapytał Emil z
wysiłkiem.
Ida potwierdziła i zapytała:
- Brakowało którejś łodzi?
Sedolf, choć miał dobrą pamięć wzrokową, nie potrafił sobie tego przypomnieć.
Ciągle miał przed oczyma postać leżącą na brzegu, zalewaną przez wzbierające fale
przypływu. Gdyby nie przyszedł na czas...
- W izbie ojca stoi kufer z ubraniami - zwróciła się Ida do Sedolfa, zauważywszy, że
Emil trzęsie się z zimna. - Sięgnij stamtąd coś dla Emila! Albo najlepiej niech idzie się tam
przebrać. Nie może przecież siedzieć w mokrych rzeczach, bo się rozchoruje.
Przemarznięty Emil, chcąc nie chcąc, przystał na to, mimo że sytuacja była dla niego
wyjątkowo niezręczna. Ale Ida robiła dobrą minę do złej gry i zachowywała się tak, jakby nie
pamiętała nocnej rozmowy.
- Wygląda na to, że między wami wszystko już ustalone - odezwał się Emil, gdy
zamknęli drzwi do kuchni.
- Ustalone? - powtórzył Sedolf. - Hmm... Z Idą trudno o taką pewność. Ona jest jak
dziki ptak, który potrafi nieoczekiwanie poderwać się do lotu. Nie ma sensu próbować jej
usidlić.
Pozostawiwszy zdumionego Emila samego z Idą, wyszedł do obory nakarmić
inwentarz. Potem udał się na nabrzeże, gdzie już kręciło się sporo rybaków. Emil, obserwując
go przez okno, zastanawiał się, o czym z nimi rozmawia.
W izbie słychać było tylko gaworzenie niemowląt, które Ida najpierw przewinęła, a
potem nakarmiła. Przechodził go dreszcz niechęci, ilekroć spoglądał na te pędraki. Na miły
Bóg, opieka nad dziećmi to doprawdy zajęcie dla kobiet, myślał. Na szczęście nikt nie
oczekuje, żeby to robili mężczyźni...
Właściwie takie małe dzieci w ogóle go nie interesowały. Dopiero gdy zaczynały
rozmawiać i udzielać rozsądnych odpowiedzi, zaliczał je do gatunku ludzkiego.
Ida nie odzywała się do niego. Bez słowa narzuciła mu na ramiona wełniany pled, po
czym przyniosła gorące mleko, miskę kaszy i kilka kromek chleba z masłem.
On sam zanadto był zakłopotany, żeby coś powiedzieć. Zaledwie w parę godzin po
tym, jak go odprawiła z kwitkiem, potrzebował jej łaski. Siedział tu w pożyczonych ubraniach
i czuł cierpki smak porażki. Dodatkowo przygnębiało go to, że ratunek zawdzięczał
Sedolfowi. Co gorsza, okazało się, że Sedolf zadomowił się w chacie na cyplu.
Serce go ściskało, gdy widział, jak ci dwoje zwracają się do siebie nawzajem. Ich
gesty, uśmiechy... Jak wiele oczywistości jest w słowach, które wypowiadają.
A więc Ida dokonała wyboru.
Ponownie został pominięty. Za pierwszym razem pokonał go Lapończyk z gór. Teraz
lekkoduch, który nie posiadał nawet własnego łóżka.
Zresztą rzadko sypiał w tym samym łóżku.
Sedolf wrócił zamyślony i zmarszczywszy czoło, oznajmił:
- Kilku sąsiadów obiecało, że zaraz zaprzęgną konie i zabiorą cię stąd. Odwiozą do
domu i pomogą przy obrządku. Olav przyśle ci do pomocy żonę i siostrę. Ja niestety nie
mogę. Nie mam odwagi zostawić Idy nawet na chwilę. To wszystko wygląda dość... dziwnie.
- Nie znalazłeś mojego noża? - zapytał Emil. Sedolf pokręcił głową.
- Nie znalazłem, choć zajrzałem pod każdy kamień w miejscu, gdzie leżałeś. - Nabrał
powietrza w płuca i dokończył: - Sprawdziłem nawet pod oknem Idy i wzdłuż prowadzącej
do chaty ścieżki. Tam też go nie zgubiłeś.
Tylko ten jeden raz została wspomniana nocna wizyta Emila.
- Pewnie potrzebował noża - odezwała się głucho Ida. Rozłożyła na podłodze
podwójny wełniany koc i ułożyła na nim Mikkala i Raiję.
Emil nie pojmował, jak można znieść nieustanną obecność takich brzdąców, ale
Sedolfowi to najwyraźniej nie przeszkadzało.
- Ojciec się musi o tym dowiedzieć! - Ida popatrzyła błagalnie na Sedolfa.
Ten pokiwał głową. Myśl o obcym szaleńcu, który kręcił się nocą w pobliżu chaty i
który buszował w zapasach zgromadzonych w piwniczce tuż obok, wydawała mu się nie do
zniesienia.
A do tego jeszcze ta napaść na Emila. Całe szczęście, że jest młody i silny, bo nie
wiadomo, jak by się to skończyło. Napastnik nie wyglądał na kogoś, kto zadręcza się
wyrzutami sumienia. Życie ludzkie najwyraźniej niewiele dlań znaczy. Zresztą najlepszym na
to dowodem był sposób, w jaki potraktował Helenę.
- Chyba pojedziemy do Knuta - zadecydował Sedolf. - W gromadzie zawsze
bezpieczniej.
Oznaczało to, że nie będzie już potrzebny, i zrobiło mu się żal, że nie powtórzy się
miniona noc. Nie zaśnie, czując głowę Idy na ramieniu, nie obudzi się przytulony do niej...
Ale trudno, coś za coś! Najważniejsze jest bezpieczeństwo jej i dzieci.
Po Emila zajechał wóz. Patrząc za oddalającym się pojazdem, Ida pokiwała z
dezaprobatą głową.
- Nawet nie podziękował - stwierdziła.
- A czy kiedykolwiek słyszałaś, żeby to uczynił? - odparł cicho Sedolf.
Nie odpowiedziała.
Ubrała ciepło dzieci i położyła je w komsach, które otrzymała w podarunku od
bliskich Ailo. Były to poręczne lapońskie kołyski z wydrążonego pnia, w których dzieci miały
ciepło i przytulnie.
Pozamykawszy starannie drzwi, Ida rzuciła zamyślone spojrzenie ku saunie, gdzie
ojciec urządził sobie schowek. Wszystko, co posiadał cennego, ukrył w jednej ze ścian sauny.
Reijo sądził, że tylko on wie o tej kryjówce, tymczasem Maja i Knut także wiedzieli, mimo to
nie od razu bezbłędnie trafiali na właściwe miejsce. Chyba więc to wszystko, co skrywa
schowek, leży tam bezpiecznie. Zresztą, człowiek, który grasował dzisiejszej nocy koło ich
domu, pewnie już tu nie wróci.
U Knuta i Anjo życie zaczęło wracać do normy. Kiedy Ida z Sedolfem zajechali do
domu nad rzeką, zastali jedynie Reijo.
- Stało się coś złego? - zapytał, gdy tylko ich zobaczył.
- W nocy mieliśmy gości - odparł Sedolf. Reijo przezornie zamknął drzwi do izby, w
której nadal leżała Helena.
- Z piwnicy zginęło mięso - wyjaśniła Ida. - Ktoś pozbawił Emila przytomności i
zabrał mu nóż. Sedolf znalazł Emila dziś rano na brzegu. Gdyby było chłodniej, zamarzłby.
- A co Emil robił w nocy na cyplu? - zdziwił się Reijo, ale ze spojrzeń, jakie młodzi
wymienili między sobą, domyślił się odpowiedzi, więc nie pytał więcej.
Kiedy Knut usłyszał nowiny, uparł się, że Ida nie może wrócić na noc do chaty.
- Jestem tego samego zdania - poparł go Sedolf. - Mimo wszystko bezpieczniej jest w
gromadzie.
- Jest nas tylko dwóch mężczyzn - oznajmił Knut i popatrzywszy przeciągle na
Sedolfa, spytał: - Nie boisz się plotek?
Sedolf roześmiał się.
- Żartujesz chyba. Od kiedy mnie obchodzi, co ludzie o mnie myślą?
- A mógłbyś u nas zostać?
- Owszem - odparł przeciągle Sedolf, i tym razem nie mając odwagi spojrzeć na Idę.
Gdyby wiedziała, jak bardzo tego pragnie. Jak wszystko się w nim raduje. Mimo że
tak skrywał swoje uczucia, wszyscy się ich domyślali.
- Moglibyśmy się dziś wybrać razem do lasu - dodał Knut. - Weźmiemy wnyki, żeby
nie wzbudzać podejrzeń, i spokojnie rozejrzymy się po okolicy.
- Zacznijmy od strony cypla - zaproponował Sedolf. - Ten zbir na pewno wycofał się
gdzieś i ukrył, ale na tyle blisko, by mógł obserwować dom.
- Dlaczego wrócił? - zapytał Reijo. - Może właśnie nad tym się zastanówmy!
Knut Zgodził się Z nim.
- Rzeczywiście, Reijo, najlepiej będzie o to zapytać tę, która zna odpowiedź!
- Przecież umówiliśmy się, że nie będziemy na nią wywierać presji - sprzeciwi! się
Reijo.
- Tak, ale zanim zostało narażone życie kolejnego człowieka - rzucił twardo Knut.
Wrażliwy niegdyś chłopak z jasną grzywką i dziewczęcymi rysami na zawsze pozostał w
Finnmarku.
Nawet Anjo nie zdołała go powstrzymać.
- Muszę poznać całą prawdę - odparł. - Chcę wiedzieć, kogo my właściwie
ukrywamy!
- Porozmawiam z nią i przygotuję na to, że przyjdziesz do niej coś wyjaśnić, ale ja jej
pytać nie będę, bo straci do mnie zaufanie, a także poczucie bezpieczeństwa, jakie wspólnie z
Anjo tak pieczołowicie staraliśmy się jej przywrócić. Ona jest tak zalękniona, że wystarczy
poruszyć się inaczej, a już cała drży.
- Mój ty najwspanialszy tato! - odezwała się Ida z miłością, głaszcząc go po policzku.
Trzymając na ręku jedno dziecko, bo drugie niosła Anjo, weszła za Reijo do izby, w której
leżała Helena.
Sedolf pozostał w przestronnej kuchni, dość blisko by usłyszeć całą rozmowę, ale
niewidoczny dla oczu Heleny, która go przecież nie znała. Uznał, że obecność zbyt wielu
osób może ją spłoszyć.
Reijo usiadł na stołku obok łóżka. Helena nie spała, a kiedy ujrzała otaczające ją
kręgiem grono przybyłych, oczy rozszerzyły jej się z lękiem. Znała tylko Reijo i Anjo, no i
oczywiście Knuta. Zawsze jednak przerażała ją jego potężna postać. Mężczyźni zazwyczaj
wprawiali ją w zakłopotanie, a mąż Anjo wydawał się jej taki wysoki!
Drobną rudowłosą dziewczynę też już kiedyś widziała. Przyglądając się jej uważnie,
nagle doznała olśnienia. Tak, to musi być córka Reijo. Jaka piękna! Mieli podobne spojrzenie,
nos...
Helena odruchowo dotknęła dłonią policzka. Nie udało jej się dostać lustra od Anjo.
Anjo powiedziała, że pożyczyła je komuś przed paroma dniami. To wyjaśniło Helenie więcej
niż chciałaby wiedzieć.
- Wiesz, Heleno, wolałbym tego uniknąć - zaczął Reijo łagodnym głosem. - Stało się
jednak coś, co umocniło Knuta w przekonaniu, że należy cię spytać o sprawy, o których być
może wolałabyś zapomnieć. Bardzo cię proszę, postaraj się mu odpowiedzieć.
Szare oczy Heleny ciemniały w miarę, jak Reijo do niej przemawiał, a kiedy skończył,
przeniosła spojrzenie na Knuta, który stał w nogach łóżka.
- Wspomniałaś Reijo, że nazywasz się Helena i masz osiemnaście lat - zaczął. - To
niewiele nam mówi. Musimy wiedzieć o tobie więcej. Dlaczego i z kim przybyłaś w te
strony?
Spuściła wzrok i popatrzyła w dół na swoje dłonie i nadłamany paznokieć.
- Ktoś cię ciężko poranił nożem. Rozumiem, Heleno, że boisz się tego mężczyzny, ale
jak mamy cię chronić, jeśli nie wyjawisz nam, kim on jest?
- Reijo mówił, że jestem tu bezpieczna - odezwała się cienkim głosem, jakby
dopatrując się nieścisłości w słowach Knuta.
- Po co tu przybyliście?
- W Ruiji wszystko jest lepsze - odrzekła wymijająco, mimo że wiedziała, iż oczekuje
się od niej jakiejś konkretnej odpowiedzi.
- Czy szorowałaś kiedyś podłogi, Heleno? Zaskoczona napotkała spojrzenie Knuta.
Miał takie wyraziste oczy, lśniące niczym kamienie szlachetne i chyba równie chłodne.
Odnosiła wrażenie, że Knut jej nie lubi, co sprawiało, że całkiem straciła pewność siebie.
Wśród ludzi, którzy jej nie akceptowali, zawsze zachowywała się niezręcznie. Potrzebowała
uwielbienia, by mogła roztaczać swój czar. Tego ją nauczono.
- Czy zdarzało ci się wstawać wcześnie, zanim inni domownicy się obudzili, po to by
napalić w piecu? - nie ustępował Knut.
Dlaczego on pyta ją o takie rzeczy?
- Prałaś ubrania w lodowatej rzece? Dźwigałaś ciężkie i niewygodne nosidła z wodą?
Cerowałaś skarpety przy lichym płomyku lampki, gdy inni już poszli spać?
- Dosyć - ostrzegawczo wtrącił się Reijo, pociemniały na twarzy. - Dość tego, Knut!
- Dlaczego on mnie o to pyta? - pytała cienkim głosem Helena, ledwie powstrzymując
się od płaczu.
- Droga Heleno! - Reijo uchwycił jej dłonie i zajrzał głęboko w oczy. Pragnął być dla
niej opoką. Było coś tak intymnego w kontakcie tych dwojga, że Ida poczuła się zażenowana.
Wydało jej się, że oni wszyscy są intruzami, którzy nieproszeni wtargnęli do nie należącego
do nich świata.
- Twoje dłonie nie wykonywały żadnego z tych zajęć, o których wspomniał Knut,
prawda? - powtórzył łagodnie Reijo.
Gwałtownie cofnęła ręce i odwróciła spojrzenie, unikając wzroku Reijo.
- To łatwo poznać. My najlepiej wiemy, jak wyglądają spracowane ręce. Twoje są
gładkie jak ręce dziecka. To nie jest, broń Boże, zarzut, wcale nie! Ale uświadamia to nam, że
należysz do innej klasy niż my. Dlatego tak trudno zrozumieć całą tę sytuację. Powiedz, czy
nikt ciebie nie szuka, nie tęskni za tobą? Heleno? Przecież na pewno masz rodziców, rodzinę,
która martwi się, gdzie zaginęłaś?
- Nikt mnie nie szuka - rzekła tylko. Knut westchnął.
- Kim on jest? - zapytał mniej łagodnie niż Reijo. - Musisz przecież go znać. Nie
przybyłaś z Finlandii zupełnie sama. Jesteś na to zbyt delikatna.
- Dlaczego ten człowiek tak cię skrzywdził? - wtrącił się Reijo, uprzedzając pytanie
Knuta.
Bał się, że Knut zapyta o to zbyt obcesowo.
- On jest już daleko stąd - odpowiedziała głosem małego dziecka. - Daleko, daleko
stąd.
Pobożne życzenie ubrane w słowa, bezradne zaklinanie sprowadzone do magii
pozbawionej mocy, próbujące zagłuszyć strach. Tak, przede wszystkim strach.
- Dziś w nocy ktoś napadł na jednego z mieszkańców wioski, który omal nie
przypłacił tego życiem. Zniknął jego nóż... - dorzucił Knut.
- Nóż? - wyszeptała przerażona Helena i dopiero teraz popatrzyła na Knuta. Wczepiła
palce w pled, a oczy rozszerzyły jej się w panicznym strachu.
Przełknęła ślinę i poruszyła ustami, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Łzy
popłynęły jej z oczu jak strumyki.
- Kim on jest? Dlaczego pociął cię nożem? Myślisz, że wrócił po ciebie?
Knut przestał się już silić na delikatność. Mówił wprost, rzucając jedno pytanie za
drugim.
- Nie po mnie - szeptała, nie przestając szlochać. - Nie po mnie. Na pewno czegoś
szuka, może coś zgubił. Ale nie mnie...
Knut zastanawiał się, czy jest to prawda, czy tylko pobożne życzenie.
- Kim on jest? - powtórzył swoje pytanie. Ale dziewczyna tylko pokręciła głową,
jeszcze mocniej zaciskając usta, jakby w obawie, że wymknie się jej jakieś słowo.
- Dlaczego go chronisz? - próbował się dowiedzieć Knut.
Ona jednak patrzyła tylko na niego, a z oczu nie przestawały jej płynąć łzy. Knut czuł
się jak stallo, potwór z lapońskich baśni, który chce wyrwać dziewczynie serce.
Uniósł brwi i parę razy głębiej odetchnął. Nie zamierzał dłużej naciskać dziewczyny.
W popłochu usiłował znaleźć inny sposób, by dotrzeć do niej.
- Nazywasz się Helena - odezwał się znowu. - Masz osiemnaście lat i pochodzisz z
jakiegoś miejsca w Finlandii. To się zgadza?
Ledwie dostrzegalnie skinęła głową, ściskając pled pobielałymi kostkami.
- Zrobimy tak: jeśli odpowiedź na moje dalsze pytania jest twierdząca, kiwnij głową,
jeśli nie: pokręć.
Wstrzymała oddech.
- Przybyłaś do Norwegii razem z kilkoma mężczyznami - zaczął spokojnym głosem. -
Może z jednym...
Nie spuszczał z niej oczu. Powoli pokręciła głową, ale zaraz lekko skinęła.
- Przybyłaś z mężczyzną - rzucił pewnie. - Potężnym mężczyzną o gwałtownym
usposobieniu, który potrafi być groźny i nosi przy sobie nóż...
Siedziała nieporuszona z uchylonymi ustami. Ona też jakby wstrzymała oddech.
- Nie sądzę, że przybyliście do Norwegii w poszukiwaniu lepszego życia. Nie
przygoniła was tu bieda. Myślę nawet, że w Finlandii powodziło się wam bardzo dobrze.
Przypuszczam, Heleno, że przyszłaś na świat w arystokratycznej rodzinie. Z jakiegoś powodu
musiałaś uciekać.
Nie zaprzeczyła. Ale też i nie potwierdziła.
- Człowiek, o którym mówimy, to twój ojciec, brat albo dalszy krewny... albo twój
mąż. Nie wiem, ale pragnąłbym, żebyś ty sama nam to powiedziała. Zrozum, to nie będzie
zdrada! Zresztą nie musisz dochować wierności komuś, kto cię pobił do nieprzytomności,
pociął nożem po całym ciele i pozostawił w lesie na pewną śmierć. Dlaczego milczysz i
chronisz kogoś takiego?
Zaszlochała gwałtownie. Anjo oddała Mikkala Idzie i usiadła niemal równocześnie z
Reijo na krawędzi łóżka. Helena zarzuciła Reijo ręce na szyję i trzęsła się od płaczu. Anjo
pogłaskała ją po plecach. Razem z Reijo robili, co mogli, by ją uspokoić, pocieszyć i
zapewnić poczucie bezpieczeństwa.
Ida pociągnęła Knuta za ramię i razem weszli do kuchni. Ona także miała oczy
czerwone od łez i trzęsły się jej ręce. Bardzo to przeżyła.
Sedolf bez słowa przytulił ją do siebie.
- Co tam się stało? - zapytał po chwili. - Trochę rozumiem po fińsku, ale
rozmawialiście zbyt szybko i wiele mi umknęło.
- Mamy do czynienia z jakimś arystokratą - odpowiedział Knut. - Z Finlandii. Potrafi
być bardzo okrutny, no i używa noża.
- Właściwie prócz tego, że to arystokrata, wiedzieliśmy wszystko.
Knut otarł pot z czoła. Poczuł się zmęczony jak po wielogodzinnej pracy w lesie bez
odpoczynku.
- Bóg raczy wiedzieć, dlaczego ona tak uparcie milczy. Przecież nie ma za co
dziękować temu draniowi!
- Dowiemy się i tego - rzekł zdecydowanie Sedolf. - Pamiętasz chyba, że mieliśmy
pójść do lasu.
Knut skinął głową. Mało brakowało, a by zapomniał.
- Powinienem chyba zniknąć z domu, zanim Reijo uspokoi tę dziewczynę. Bo patrzył
na mnie tak, jakby chciał mnie zabić wzrokiem.
8
Las wydał im się taki sam jak zwykle. Nie poraziła ich złowroga cisza, nie wyczuli nic
niepokojącego. Na nagich gałęziach drzew chwiały się na wietrze pojedyncze liście. Minęła
już pora, gdy las zachwycał feerią barw. Teraz dominowała głęboka zieleń sosen, złamana tu i
ówdzie rzucanymi przez nie niebieskawymi cieniami.
W wysokich partiach gór spadł pierwszy śnieg. Szczyty okryły się białą warstwą,
która znikała za dnia, ogrzana słoneczną dłonią, by potem znów się pojawić. Widoczne z
oddali plamy śniegu zalegającego ocienione kotliny przez cały rok powiększyły się i zwolna
na podobieństwo pajęczej sieci oplatały zbocza, tworząc niebieskawo - brunatno - biały
kobierzec.
Knut i Sedolf zastawiali sidła, uważnie śledząc tropy zwierząt. Zobaczyli, którędy
przemykał się lis, minęli zagłębienia pozostawione przez odpoczywające łosie, odkryli na
obrzeżach mokradeł odciśnięte ślady łap rysia. Nie brakowało także śladów ludzkiej
obecności. Większość z nich łatwo było wytłumaczyć: kręcili się tu przecież pasterze, którym
zaginęły owce, zbieracze runa leśnego, a także ci, którzy tak jak oni teraz zastawiali sidła...
W miejscu, gdzie została odnaleziona Helena, nadal stały koszyki Idy i Anjo. Sedolf
uśmiechnął się, rozbawiony, ujrzawszy na dnie koszyka Idy zmarznięte borówki.
Przez moment poczuł pokusę, żeby wziąć je ze sobą, ale w końcu wysypał owoce i
zabrał tylko koszyki.
Knut siadł na pagórku gęsto porośniętym runem, mniej więcej w tym miejscu, gdzie
leżała Helena. Przez tych parę dni przyroda niemal całkowicie usunęła ślady tego, co tu się
zdarzyło.
Mech i zgniecione krzaczki podniosły się i zakryły zagłębienia na zielonym poszyciu.
- Dlaczego szli właśnie tędy? - zastanawiał się Knut. - Przecież to o wiele trudniejsza
droga, a poza tym jeśli ktoś kieruje się na zachód, tędy nie przedostanie się na drugą stronę
gór. Rozsądniej byłoby zboczyć z głównego szlaku dopiero na szczycie...
- Zwróciłeś uwagę, że nie widać też śladów końskich kopyt? - rzucił Sedolf.
Knut pokiwał głową. Jemu także wydało się to dziwne.
- Jeśli jednak ten człowiek zamierzał pozbyć się Heleny - ciągnął Sedolf - to jego
działanie nie wydaje się pozbawione rozsądku.
Knut w milczeniu rozważał jego słowa.
- Spróbujmy wczuć się w jego sytuację i myśleć tak jak on - zaproponował Sedolf. -
Miejsce jest ustronne, idealne na porzucenie ofiary. Właściwie to zupełny przypadek, że ktoś
ją tu znalazł. O tej porze zwykle nikt już nie zbiera borówek, bo owoce zniszczone nocnymi
przymrozkami nie nadają się na konfitury. Na pewno brał to pod uwagę.
Knut był tego samego zdania.
Rozejrzał się wokół. Zdawało mu się, że słyszy jakieś szepty w koronach nagich
brzóz, niemych świadków tego, co się tu zdarzyło.
- A więc, patrząc na to jego oczami, wszystko poszło zgodnie z planem - ciągnął
tymczasem Sedolf. - Nie rozumiem więc, dlaczego wrócił? Zastanawia mnie też, czemu to
dziewczę tak uparcie milczy.
- Przebąkiwała, że on mógł coś zgubić - myślał na głos Knut, nie przestając
przeczesywać krzewinek. Robił to mechanicznie, z pozorną niedbałością.
- Ubrania raczej nie, zaś nóż, który zostawił, był najzwyklejszy w świecie i mógł
należeć do każdego. Chodzi na pewno o coś innego, o coś, co ma związek wyłącznie z nim -
podejrzewał Sedolf.
Knut nie odpowiedział, usłyszawszy trzask łamanych gałęzi. Odgłos dochodził z głębi
lasu, ale skały zasłaniały im widok.
- Może jakiś ryś przyczaił się na nas - rzucił beztrosko i wstał.
Wrzucił do zapomnianego przez Anjo koszyka resztę wnyków i dal znak Sedolfowi,
ż
e powinni już pójść.
Sedolf, niewiele z tego rozumiejąc, podążył za Knutem. Kiedy już uszli kawałek, Knut
wyszeptał pośpiesznie:
- Mówisz trochę po lapońsku?
- Właściwie nie, ale dużo rozumiem - odparł Sedolf.
- To dobrze! - Knut przeszedł na język nomadów: - Ktoś jest w lesie od strony
szczytu. Gdyby to byli ludzie ze wsi, zawołaliby: „Hej, hej!” i pokazali się, prawda?
Sedolf przytaknął, z trudem się powstrzymując, by nie odwrócić głowy.
- Coś mi mignęło wśród drzew - dodał Knut i nachylił się niespiesznie, żeby zastawić
sidła na zająca. - Dostrzegłem nagły ruch. Tuż nad nami. Myślę, że ten ktoś nie może nas
słyszeć, ale lepiej być ostrożnym, prawda?
Sedolf znów przytaknął i uśmiechnął się. Zrozumiał, że muszą zachowywać pozory,
tak by z daleka wyglądało to na zwykłą rozmowę.
Knut pogrzebał przez chwilę w kieszeni, ale nic z niej nie wyjął.
- Jeśli to ten sam człowiek, który skrzywdził Helenę, to lepiej nie prowadzić go wprost
do niej - zadecydował. - Pójdziemy najpierw do chaty Reijo, zrobimy obrządek i pod osłoną
mroku wrócimy do domu. Być może ostrożność jest zbędna. Może on wcale nie będzie nas
ś
ledził. Na zdrowy rozum, powinno mu zależeć na tym, by jak najprędzej stąd uciec.
- O ile to rzeczywiście jest on - rzucił Sedolf i najobojętniej w świecie prześliznął się
wzrokiem po wzniesieniach. Mimo wytężonej uwagi nic nie dostrzegł.
Knut tymczasem starannie założył ostatnie już wnyki, które były dobrym pretekstem
do wędrówki po lesie, ale jednocześnie, a może przede wszystkim, sposobem na zrobienie
zapasów pożywienia.
Potem zawrócili w dół. Nie wiedząc, czy śledzi ich czyjeś spojrzenie, czy ów ktoś
podąża ich śladem, na wszelki wypadek gawędzili po drodze na przemian po lapońsku i po
norwesku.
Dotarłszy na cypel, zaryglowali starannie drzwi i rozpalili w piecu. W chacie z
drewnianych bali, starannie ciosanych i dopasowanych, by nie wiało przez szpary, szybko
zrobiło się ciepło. Wyjrzeli dyskretnie przez okno, ale nie zauważyli nikogo. Wiadomo jed-
nak, że ktoś taki nie przyjdzie i nie zapuka.
Knut sprawdził w alkierzach, czy okna są dokładnie podomykane, a potem usiadł obok
Sedolfa przy stole w kuchni. Zrobiło się już ciepło na tyle, że mogli ściągnąć wierzchnie
okrycia. Sedolf zdjął przez głowę gruby wełniany sweter i podkasał rękawy koszuli. Knut,
uczyniwszy to samo, poszperał w kieszeni spodni i coś stamtąd wyjął. Uchwycił wzrok
Sedolfa i z uśmiechem demonstracyjnie otworzył zaciśniętą dłoń, tak jak czasem robią
dorośli, popisując się przed dziećmi sztuczkami magicznymi. Miał zresztą także równie
zadowoloną minę.
Sedolf aż otworzył usta ze zdumienia.
- Znalazłem to - oznajmił Knut. - Przeczesywałem palcami krzewinki i natknąłem się
na coś jeszcze poza borówkami. Niewykluczone, że to zasługa mojej matki, która miała
niezwykłe zdolności i przekazała coś z tego nam, swoim dzieciom. Bo jak inaczej to
wytłumaczyć...
- A więc ten nędznik naprawdę coś zgubił! - powiedział zdumiony Sedolf i wziął do
ręki leżący na stole pierścień.
Knut podkręcił płomyk w lampie, żeby świecił jaśniej. Pochylił się, zaintrygowany,
próbując dojrzeć drobne wzorki ozdabiające pierścień i rozszyfrować ich znaczenie.
- Wstęga - rzekł Sedolf, ale jego palce wydawały się zbyt duże, gdy trzeba było
wskazać misterne wzory. - I oszczep.
Doprawdy ciekawie było wyszukiwać wzrokiem symboli, tak by niczego nie pominąć.
- Skrzyżowane oszczepy - poprawił go Knut. - To na pewno coś znaczy. O, i koński
łeb!
Wijąca się ukosem wstęga dzieliła pierścień na dwa pola. U góry widoczne były dwa
skrzyżowane oszczepy, zaś u dołu łeb konia. Nie sposób go było nie dostrzec. W miejscu
oczu zwierzęcia znajdowały się dwa maleńkie, błyszczące zielono kamienie szlachetne,
wstęga zaś była wysadzana nieco większymi czerwonymi rubinami. Pozostałe znaki były
grawerowane.
Sedolf zważył pierścień w dłoniach i włożył na palec lewej ręki, uśmiechając się przy
tym i błaznując. Dziwnie się czuł z taką ozdobą na palcu, bo zdawało mu się, że biżuteria
przynależy kobietom, ale pierścień pasował na niego, a nawet był lekko luźny.
Kładąc go z powrotem na stole, powiedział:
- Rozumiem teraz, czemu ten człowiek zawrócił. Ten wykonany ze szczerego złota
pierścień musi być wart fortunę. Poza tym kamienie szlachetne też mają swoją wartość.
Takich klejnotów nie wyrzuca się ot tak sobie, bez żalu.
Knut dotknął ostrożnie pierścienia.
- Na pewno masz rację, ale moim zdaniem chodzi tu o coś więcej - rzekł spokojnie. -
To jest pierścień rodowy z wygrawerowanym herbem.
Knut także przymierzył pierścień, najpierw herbem do wierzchu, a potem przekręcił
go i wówczas wyglądał jak gładka złota obrączka.
- Tą stroną się nosi pierścień, jeśli się nie chce zdradzać swojej tożsamości - domyślił
się. Przypomniał sobie, co opowiadał mu kiedyś Heino, który wiele wiedział na ten temat, bo
obserwował z bliska owe bogate rody z południa.
- A więc ten pierścień pomoże nam ustalić, kim on jest - zrozumiał Sedolf. - Tak, teraz
dopiero pojmuję, dlaczego on się tu jeszcze kręci. Nie wiadomo z jakich powodów
zdecydował się na ucieczkę z Finlandii, ale sprawa musi być niebłaha...
- Helena chyba też wywodzi się z jakiegoś ważnego rodu - rzekł Knut. - Przez cały
czas mi się zdawało, że jest córką tego oprawcy, i tym tłumaczyłem sobie jej milczenie. Ale
teraz przyszło mi na myśl, że to może być jej mąż...
- Nie sądzę. Jest zbyt młoda i niedoświadczona - uznał Sedolf.
- Nie wiem, doprawdy, nie wiem, Sedolfie - westchnął Knut, bawiąc się pierścieniem.
- Nie dałbym głowy.
- Myślisz, że on nas śledzi?
- Nawet jeśli, to nie z powodu pierścienia. Nie mógł zauważyć, że go znalazłem. Ty
byłeś obok mnie i nic nie dostrzegłeś, więc co dopiero on. Zresztą, gdyby był pewien, w
którym miejscu pierścień zsunął mu się z palca, bez trudu by go odnalazł. Myślę, że on szuka
po omacku. Musimy go przechytrzyć. Mam taki plan: wyjdziemy stąd po zmroku, a on, nawet
jeśli nas zobaczy, i tak niczego nie pojmie...
Sedolf nie rozumiał, więc Knut wyjaśnił mu to bliżej.
- Jesteście wyjątkowo pomysłowi, ty i Ida - uśmiechnął się. - To pewnie także
spuścizna po waszej niezwykłej matce?
- Nasza mama doprawdy była wszechstronną kobietą. Teraz już potrafię mówić o niej,
nie czując w sercu bólu. Musiało upłynąć wiele czasu! Pomimo to żadnemu dziecku nie życzę
takiej matki. To, że wyrośliśmy na ludzi i jesteśmy tacy, jacy jesteśmy, zawdzięczamy
wyłącznie Reijo. Takiego ojca każdy może nam pozazdrościć.
Sedolf milczał. Nie znal matki Knuta, Idy i Mai, a trudno rozmawiać o kimś obcym.
- Podobno sypiasz na tej twardej ławie - uśmiechnął się Knut szelmowsko. - Czy to
konieczne?
Sedolf poczuł, że się zaczerwienił. On, który zwykle, nierzadko też z Knutem,
rozprawiał swobodnie o dziewczętach, teraz zamilkł, jakby miał zapieczętowane usta. Nie
potrafił żartować na temat Idy, do tego w obecności jej brata.
- Czy to tak poważna sprawa, że nie możesz o tym mówić? - zdziwił się Knut z
błyskiem w oku.
- Chyba tak - zmusił się do odpowiedzi Sedolf.
- Na to wygląda, chłopie. Kiedy bowiem powstrzymały cię jakieś przeszkody?
Nadarzała ci się taka okazja! Przecież drzwi do alkierza nie dają się zaryglować, a ty...
Zadowoliłeś się wąską, krótką i twardą ławą.
Sedolf uśmiechnął się tym swoim czarującym uśmiechem, któremu niejedna panna nie
mogła się oprzeć. Sedolf nie przywiązywał nadmiernej wagi do rzeczy, był beztroski, ale
ż
yczliwy i w gruncie rzeczy nie było w nim zła.
Teraz też wykręcił się od odpowiedzi. Ta sprawa dotyczyła wyłącznie jego i Idy,
nikogo więcej. Nawet Knutowi nic do tego.
- Jednym słowem nie traktujesz tego lekko - potwierdził Knut. - To mnie trochę
uspokoiło, nie przeczę. Zauważyłem, że się zmieniłeś. Nie poznaję też mojej młodszej
siostry! To porządna dziewczyna, ale nie nazwałbym jej cnotką. Masz wobec niej uczciwe
zamiary? - zapytał, wykrzywiając twarz.
- Chcę ją poślubić - odparł Sedolf. - Chociaż ona nie przestaje myśleć o Ailo i
powtarza, że jest za wcześnie, bym jej cokolwiek proponował. Twierdzi, że jeśli kiedyś
wyjdzie jeszcze raz za mąż, to tylko z miłości. - Sedolf rzucił Knutowi zrezygnowane
spojrzenie. - Ale przecież każdemu wolno marzyć, prawda? Jestem jednym z tych głupców,
którzy łudzą się nadzieją...
- Nawet Ida nie może bez końca żyć przeszłością i pielęgnować starych marzeń.
Zwykle twardo stąpa po ziemi, więc i to zrozumie. Domyślam się jednak, że ją najbardziej
męczy to, że nie wie, jak zginął Ailo. Tyle jest w tym wszystkim niejasności! A Ida należy do
tych ludzi, którzy muszą wszystko zobaczyć na własne oczy i dotknąć własnymi rękami, żeby
uwierzyć.
- Poczekam - westchnął Sedolf, spuszczając wzrok. - Nie mam nic prócz tej pary rąk.
A to niewiele, żeby zasłużyć na uwagę takiej kobiety jak Ida. Tak więc ja też potrzebuję
trochę czasu, po to by stać się jej godnym. Lekkoduch Sedolf Bakken musi spoważnieć.
Muszę stać się kimś, kto potrafi utrzymać siebie, żonę i dzieci. Zawsze żyłem chwilą, często
na kredyt. A mężczyzna z rodziną powinien mieć coś w zanadrzu. Dlatego muszę zebrać
trochę oszczędności.
Oczy Knuta rozbłysnęły.
- Myślę, że niewielu ojców rodzin tu nad fiordem ma coś w zanadrzu. Prawie wszyscy
ż
yją mniej lub bardziej na kredyt. Dlatego też, kiedy rok jest nieurodzajny, na morzu hula
sztorm albo w lesie brakuje zwierzyny, straszna nędza zagląda im do oczu. Nigdy nie
wiadomo, kiedy człowiek popadnie w kłopoty. Ida nie przyszła na świat w bogactwie - mówił
dalej Knut. - Te pozory dobrobytu zawdzięczamy ciężkiej pracy i odrobinie szczęścia. Ida
także bywała głodna, chociaż pewnie nie pamięta, tak jak ja, smaku chleba upieczonego z
kory. Czasami jednak cieszę się, że bywałem prawdziwie głodny, bo dzięki temu potrafię
odróżnić, co w życiu jest ważne, a co całkiem bez znaczenia. Jest to także pewna wartość,
sama w sobie, jeśli rozumiesz, Sedolfie, co mam na myśli...
- Ja także pamiętam smak kory w chlebie - wyznał Sedolf. - Ale nigdy nie uważałem,
ż
e wzbogaciło mnie to wewnętrznie.
- Idzie z pewnością wróci rozsądek - pocieszył go Knut. - Czy Emil był u niej w tej
sprawie, o której myślę?
Sedolf pokiwał głową ponuro.
- Oświadczył się jej przez okno - rzucił z pełnym goryczy uśmiechem. - Ale wynikła z
tego jedna wielka kłótnia. Nawet na mnie nalatywał, mimo że się wcale nie wtrącałem i
leżałem na tej twardej ławie cicho jak trusia. Na szczęście Ida odprawiła Emila z kwitkiem.
Więc przynajmniej jego mam z głowy.
- To znaczy, chłopie, że jest już prawie twoja - uznał Knut. - Zaufaj mi. Zresztą, niby
dlaczego miałbyś mieć lżej niż my wszyscy, którzy przemieniliśmy się w wiernych
małżonków...
Twarz Sedolf a rozjaśniła się w uśmiechu.
- Nie mów mi, Knut, że tak ci źle! Anjo tańczy koło ciebie, jakbyś był duńskim
królem... no, jak on się nazywa?
- Fryderyk - poinformował go z ironią Knut. - Chyba piąty z kolei. Heino dobrze się
orientował w tych sprawach, dlatego wiem. Zresztą i Anjo nauczyła się co nieco, kiedy
służyła u namiestnika w Alcie. Zdaje się, że podsłuchiwała przez dziurkę od klucza, chociaż
się tego wypiera.
Roześmiali się obaj.
- W każdym razie - ciągnął Knut - Heino nie przepadał zbytnio za królami. Króla
Szwecji nazywał chorym na władzę głupcem, a tego naszego Fryderyka szanował jeszcze
mniej. Twierdził, że ma skłonności do pijaństwa i nierządu. Z tego, co wiem, to prawda.
- Okazuje się, że nie tylko biedacy mogą zbłądzić i zejść na złą drogę - zauważył
Sedolf. - Założę się, że wśród ludzi z wyższych sfer, którzy uważają się za coś lepszego, nie
brakuje łajdaków.
- O, tak - przytaknął mu Knut i poturlał pierścień w stronę lampy.
Ś
wiatło załamało się w czerwonych rubinach, pierścień błysnął, jakby mrugnięciem
potwierdzał rację Knut a.
Zanim zaczęli obrządzać zwierzęta, poszli do sauny i podłożyli porządnie do pieca,
ż
eby szybko zrobiło się ciepło i paliło się długo.
Zapadł jesienny zmrok. Zadziwiające, jak dokładnie odbiera się wszystkie dźwięki w
takie ciemne wieczory. Może to zmysł słuchu wyostrza się, gdy zmysł wzroku zawodzi?
Knutowi zdawało się, że na ścieżce między oborą a chatą coś zachrzęściło, i miał
okropne wrażenie, że każdy jego ruch śledzi tuzin par oczu. Nie było tak chłodno. Za
chmurami zniknął sierp księżyca. Za parę dni srebrna tarcza, odbijając się w wodach fiordu,
rzucać będzie długie cienie i dawać światło. Ale tego wieczoru nic nie rozświetlało ciemności.
Pogoda sprzyjała planowi Knuta i Sedolfa.
Dwaj młodzi mężczyźni rozebrali się i wszystkie ubrania, a także pierścień, owinęli
ciasno w kurtkę, po czym owiązali sznurem tak, że pakunek przypominał sporej wielkości
twardą kulę. Zostali w samych tylko kalesonach i trzęśli się na samą myśl, że tak mają wyjść
na dwór.
Podłożyli drew do ognia, sprawdzili, czy w lampie jest dość parafiny, po czym, nie
zdmuchując płomienia, wyszli. Pośpiesznie zatrzasnęli za sobą drzwi, tak by światło nie
oświetliło pakunku z ubraniami, na wypadek gdyby ich ktoś obserwował.
Knut pchnął lekko zawiniątko, które poturlało się z górki w dół na brzeg i w
ciemnościach zniknęło im z oczu. Modląc się w duchu, żeby nie zatrzymało się gdzieś po
drodze, ruszyli pędem do sauny, w której zrobiło się już na tyle gorąco, by mogli się rozgrzać.
- Czuję się dość idiotycznie - przyznał się Sedolf, usiadłszy na najwyższej półce. Pocił
się obficie, a ciemna grzywka przykleiła mu się do czoła. - I będę się czuł jeszcze bardziej
głupio, gdy się okaże, że cała ta komedia była niepotrzebna.
- Albo poczujesz ulgę, gdy usłyszysz, że jakiś przysadzisty zbir, uzbrojony w nóż,
grasuje w okolicy.
Nie polewali kamieni wodą ani nie okładali się brzozowymi witkami, ale poza tym
była to prawdziwa kąpiel w saunie, i to w środku tygodnia.
- Uff, dawno nie kąpałem się dobrowolnie - rzucił Sedolf, zwijając kalesony i
składając je na płask. Odrzucił do tyłu mokre włosy. Spojrzał pytająco na Knuta, który
wykonał mniej więcej te same czynności, i uśmiechnęli się do siebie.
- Na dworze jest strasznie zimno - rzucił Knut. - A podłoże kamieniste...
Tak jakby Sedolf tego nie wiedział.
Otworzyli drzwi i błyskawicznie za sobą zamknęli, po czym pobiegli w stronę brzegu,
wykrzykując głośno. Ktoś, kto ich obserwował, mógłby sądzić, że wyszli się ochłodzić, tak
jak zwykle się czyni podczas kąpieli w saunie.
Knut i Sedolf biegli pochyleni. Było tak ciemno, że nie widzieli, gdzie stąpają. Ostre
kamienie wbijały się im w stopy, a zimno kłuło ich bose nogi. Wcześniej podzielili się
zadaniami. Ponieważ, jak obaj uznali, Knut lepiej orientował się w ciemnościach, jemu
przypadło w udziale odszukanie zawiniątka z ubraniami. Sedolf tymczasem, brodząc wśród
glonów, odwiązał łódkę należącą do Reijo. Drąc się na całe gardło, śpiewali przy tym sprośne
piosenki i wykrzykiwali pieprzne dowcipy.
- U licha, gdzie ten tobołek? - syknął Knut przez zęby, szukając ubrań.
Może po drodze zmienił kierunek? Tego nigdy się nie da dokładnie przewidzieć, bo
zbocze było kamieniste i nierówne.
Sedolf wypchnął łódź na wodę, a potem przesunął ją w cień szopy, starając się przy
tym robić jak najmniej hałasu. Dno łodzi ledwie zaszurało o kamienie.
Knut zdążył wreszcie znaleźć zawiniątko z ubraniami i rzucił je pośpiesznie Sedolf
owi. Wiedział dobrze, że jeśli ktoś zaczaił się, by obserwować z ukrycia chatę na cyplu, nie
może równocześnie widzieć tego, co się dzieje na brzegu.
W końcu wychował się w tym miejscu i znał tu każdy kąt.
Dygotał z zimna, ale działo się tak nie po raz pierwszy. Teraz zgodnie z dalszą częścią
planu miał narobić tyle hałasu, żeby ów ktoś, kto ich śledził, myślał, że do chaty wraca ich
dwóch.
Biegnąc pod górkę, rozmawiał sam ze sobą, na przemian starając się naśladować głos
Sedolfa. Chociaż nie wychodziło mu to idealnie, nie przejmował się zbytnio, licząc na to, że z
daleka nie da się wychwycić drobnych niedoskonałości.
Cieszył się, że chata Reijo leży na odludziu, inaczej ich plan spaliłby na panewce.
Nim wyłonił się z niewidocznej dla obserwatora strefy, odetchnął głęboko, po czym
ruszył pędem, jakby gonił go sam diabeł.
Wśliznął się przez uchylone drzwi, błyskawicznie się cofnął i wszedł jeszcze raz.
Potem zaryglował drzwi i wszedł do pogrążonej w mroku izby Reijo. Niewielkie okienko
umieszczone wysoko nad podłogą wychodziło na tył domu, wprost na sosnowy zagajnik szu-
miący na wietrze i rzucający przedziwne cienie.
Otwarcie okienka zajęło mu dłuższą chwilę, ale udało mu się je w końcu uchylić tak,
ż
e nie rozległ się ani jeden trzask czy zgrzyt. Nie podstawiając stołka, żeby nie zdradzić drogi
ucieczki, podciągnął się do ramy. Wymagało to wysiłku, ale Knut dorastał w twardej szkole
ż
ycia, co mu się teraz przydało. Wiedział, że musi sobie poradzić, i do głowy mu nie przyszło,
ż
e może mu się to nie udać. Co znaczy odpowiednie nastawienie!
Przecisnął nagi tors przez ciasny otwór, podrapawszy się mocno, i z niepokojem
pomyślał, czy ta eskapada nie zaszkodzi szlachetniejszym partiom jego ciała poniżej pasa.
Podciągnął biodra nieco wyżej i oparł o wąską, twardą ramę. Okienko, które miało
zawiasy umieszczone na górnej części ramy, opierało mu się na plecach i ramionach i gdy się
przesuwał, czuł się tak, jakby zdzierano z niego skórę.
Przypomniało mu się, jak Sedolf powiedział, że będzie mu głupio, gdy cała ta komedia
okaże się niepotrzebna. Sam miał podobne odczucie.
Zacisnąwszy zęby, podciągnął się jeszcze bardziej, obrócił się bokiem, a potem już
bez większego trudu przecisnął nogi. Zdawało mu się, że na ramie zostały całe płaty skóry z
jego pleców, ale w ciemności nie mógł tego sprawdzić.
Zeskoczył na ziemię w chwili, gdy zadął silniejszy wiatr, za co Knut był mu bardzo
wdzięczny, gdyż stłumił odgłos zatrzaskującego się okienka.
Knut stanął na palcach i poprawił okienko, żeby z zewnątrz nie było widać, że jest
otwarte, i pod osłoną sosen obszedł chatę. Potem przeczołgał się bezgłośnie do ścieżki i
przemknął po cichu w dół na nabrzeże. Ukryty za szopą wszedł do wody i brodząc po kolana
dotarł do łodzi, w której już czekał Sedolf.
Trząsł się jak galareta, gdy sadowił się przy sterze.
- Myślałem, że już się ciebie nie doczekam - wyszeptał Sedolf, starając się bez
większego plusku poruszać wiosłami.
Lekkie uderzenie wioseł słychać było jedynie przy brzegu. Sedolf płynął w cieniu
wynurzającego się z wody wzniesienia, niewidoczny dla kogoś, kto być może obserwował
dom, a potem skierował łódź ku ujściu rzeki. Knut drżącymi rękoma usiłował rozsupłać
owinięty linką tobołek z ubraniami, z trudem powstrzymując szczękanie. Sedolf zmarzł
jeszcze bardziej, wystawiony na ostry wiatr także przez ten czas, gdy Knut przebywał pod
dachem.
Wreszcie Knutowi udało się wyjąć zwinięte ubrania. Swoją kurtkę zarzucił na ramiona
towarzysza, który nie przerywał wiosłowania. Sam założył przez głowę jego wełniany sweter.
Odważyli się do siebie odezwać, dopiero kiedy wpłynęli do rzeki.
- A niech to, nigdy jeszcze nie brałem udziału w czymś równie szalonym - roześmiał
się Sedolf, wkładając ręce do rękawów kurtki.
Knut, wtórując mu śmiechem, założył spodnie, wełniane skarpety i buty. Potem
przejął wiosła, tak by i Sedolf mógł się ciepło ubrać.
- Masz pierścień? - zapytał Sedolf. Knut poklepał się po kieszeni spodni i przytaknął.
Płynęli w górę rzeki, a gdy dotarli do miejsca, gdzie las zgęstniał, wystarczająco
daleko od fiordu i cypla, przybili do brzegu. Wciągnęli łódź na ląd i chwyciwszy pod pachę
części garderoby, których nie zdążyli na siebie włożyć, co sił w nogach pobiegli do chaty
Knuta. Nie zdołali się rozgrzać szybkim biegiem i przemarznięci wpadli na schody.
Na progu powitała ich Anjo. Była blada, a w jej oczach czaił się lęk. Gdy ujrzała ich
całych i zdrowych, wyraźnie poczuła ulgę, która natychmiast przemieniła się w złość.
- Gdzie wyście się, u licha, podziewali przez cały dzień? - zawołała, wspaniałomyślnie
wpuszczając ich do środka. Przy kuchennym stole czekali także Ida i Reijo. Ida poderwała się
odruchowo, ale zaraz usiadła. - Czy zdajecie sobie sprawę, że my tu umieramy ze strachu? -
pokrzykiwała Anjo, wyrywając się zdenerwowana z objęć Knuta.
Sedolf opadł na jeden ze stołków, a Knut siadł na ławie obok Reijo i wyjaśnił
zadyszany:
- Byliśmy na cyplu. Obrządziliśmy inwentarz. Wydawało nam się, że ktoś nas śledzi.
Dlatego też musieliśmy się stamtąd ewakuować w dość dramatyczny sposób.
- Komu, u diabła, przyszłoby do głowy was śledzić? Głupcy z was! - wyzywała ich
Anjo, która jak już wpadła w złość, to nie przebierała w słowach.
Knut przełknął ślinę. Wiedział doskonale, że pod przykrywką gniewu żona próbuje
ukryć strach i że zaraz znów będzie jego serdeczną i wyrozumiałą Anjo. Potrzebował jej
ciepła bardziej niż kiedykolwiek, czuł się bowiem na wskroś przemarznięty.
- Okazuje się, że Helena miała rację, przypuszczając, że jej oprawca coś zgubił - rzekł
spokojnym głosem i położył na stole pierścień.
Rozejrzał się z satysfakcją po pełnych niedowierzania twarzach. Sedolf także się
uśmiechnął, widząc zdumienie obecnych. To była ich wielka chwila, zadośćuczynienie za
wszystkie nieżyczliwe słowa.
- Chyba nie znaleźliście tego na cyplu? - spytała Ida.
- Wydawało nam się, że ktoś nas przez cały czas obserwuje - wyjaśnił Knut. - Może to
wcale nie był on, ale woleliśmy nie ryzykować i nie przyprowadzać go wprost do kryjówki
Heleny. Dlatego poszliśmy na cypel. Nie sądzę, żeby on zauważył, że coś znalazłem.
Spojrzawszy na Reijo, który uważnie oglądał pierścień, dodał:
- Chyba będziemy musieli pokazać go jutro twojej młodziutkiej przyjaciółce.
Zobaczymy, jak zareaguje.
9
Knut zrazu nalegał, a potem usilnie prosił, by Reijo pokazał pierścień Helenie. Ale on
odmówił, tłumacząc:
- Lepiej zrób to sam, ona i tak nie spodziewa się po tobie niczego dobrego. Zadaj jej
pytania, na które chcesz znać odpowiedź. - W kącikach ust Reijo pojawił się grymas. - Co do
mnie, nadal uważam, że powinniśmy dać jej czas i poczekać, aż sama nam zechce wszystko
opowiedzieć.
- Traktujesz ją jak własne dziecko - westchnął Knut zrezygnowany. - Wszystkim
pokrzywdzonym przez los istotom pragnąłbyś przychylić nieba. A ja się boję, że coś
niedobrego wisi w powietrzu.
Reijo wzniósł oczy ku niebu.
- Nie chcę się do tego mieszać - rzekł otwarcie. - Ani brać na siebie
odpowiedzialności. Nie chcę wiedzieć, o co zamierzasz ją pytać. Pamiętaj jedno, nie wolno ci
doprowadzić jej do takiego stanu jak wczoraj. Obsypałeś ją gradem pytań, Knut. I sam się
przekonałeś, że nie przyniosło to żadnych efektów. Prócz tego, że wyładowałeś swoją złość.
Knut spuścił głowę zawstydzony. Reijo miał rację.
- Będę teraz delikatniejszy - obiecał.
Pozwolili Helenie zjeść w spokoju śniadanie. Dziewczyna w milczeniu spoglądała
pytającym wzrokiem na Anjo. Opuchlizna zaczęła powoli ustępować, odsłaniając prawdziwe
rysy dziewczyny: drobną twarz w kształcie serca, dołek w brodzie.
- Jesteś coraz ładniejsza - powiedziała Anjo i pogłaskała Helenę lekko po policzku. -
Niebawem pożyczę ci lusterko. Jeszcze tylko trochę poczekaj. - Uśmiechnęła się, ale zaraz z
powagą dodała: - Wiem, że Knut przestraszył cię wczoraj. Zachował się doprawdy jak
nieokrzesany gbur. Ale zrozum, on nie chciał źle.
- A czego chce teraz? - zapytała Helena spłoszona, opierając się plecami o wezgłowie
łóżka. Przypominała przerażone zwierzę.
- Knut sądzi, że znalazł coś, czego szuka ten człowiek, którego tak się boisz. Chce cię
zapytać, czy rozpoznajesz ów przedmiot.
Anjo popatrzyła na Knuta ostrzegawczo i tak jak się umówili, dała mu znak, żeby
wyjął pierścień.
Knut naprawdę się starał, zresztą nie był z natury gruboskórny. Umiał dostrzec
potrzebujących. Miał gołębie serce. Nierzadko zdarzało mu się płakać. Jego duże dłonie
potrafiły być bardzo delikatne. Ku swojemu strapieniu zdawał sobie jednak sprawę, że Helena
nie dostrzega w nim tych cech. Dla niej był niczym stallo, choć może nigdy o tym lapońskim
potworze nie słyszała.
Knut usiadł na brzegu łóżka, tak jak zwykł siadać Reijo. Wpadło mu bowiem do
głowy, że gdy stoi nad Heleną, przytłaczając ją swą sylwetką, potęguje tylko w niej strach.
- Znalazłem coś wczoraj - odezwał się cicho i wyciągnął zaciśniętą dłoń.
Helena nie odezwała się, ale wzrokiem śledziła każdy jego ruch, tak jak zalęknione
cielę renifera wodzi za drapieżnikiem.
Knut westchnął ciężko, świadomy, że i dla niego, i dla niej lepiej będzie tego nie
przedłużać.
Podsunął bliżej dłoń i otworzył ją.
Helena zamrugała powiekami nerwowo, a potem zacisnęła oczy i wtuliwszy się w
pled, zatrzęsła się od płaczu.
Anjo natychmiast przygarnęła ją i ukołysała niczym dziecko.
- Czy przez cały czas mnie oszukiwaliście? - szlochała rozhisteryzowana Helena. -
Celowo kłamaliście, wmawiając mi, że jestem tu bezpieczna? Mimo że on tu jest? Po co chce
mnie stąd wziąć? Przecież jestem nic niewarta. Nienawidzi mnie... Jestem mu kulą u nogi...
Jak mogliście mnie tak okłamać? Nie mogę uwierzyć...
Anjo głaskała ją po plecach i pocieszała ciepło i przyjaźnie, tak jak tylko ona potrafiła
uspokoić przerażonego człowieka. Anjo znała wszystkie zaułki strachu, gdyż kiedyś sama
błąkała się wśród nich.
- Może jest gdzieś we wsi, ale tutaj go nie ma - zapewniała. - Uczyniliśmy wszystko,
co w naszej mocy, aby go stąd odciągnąć. On nie ma pojęcia, że tu jesteś. Knut znalazł
pierścień przypadkowo. Możesz nam coś o nim opowiedzieć? To jego sygnet, prawda?
Helena pokiwała głową, nie przestając szlochać, ale więcej nic nie wyjawiła.
Skinięciem głowy Anjo nakazała Knutowi wyjść z alkierza. Knut czuł się jak ostatni
łajdak. Przepuścił Reijo, który bez słowa minął go w drzwiach.
Sedolf i Ida siedzieli przy stole naprzeciwko siebie. Anjo zatroszczyła się, żeby izby,
w których posłała im na noc, sąsiadowały ze sobą, ale Knut nie miał żadnej wątpliwości, że z
tego nie skorzystali. Sam leżał długo, nie mogąc zmrużyć oka, nawet kiedy Anjo już zasnęła,
ale nie słyszał skradających się kroków ani skrzypienia otwieranych ostrożnie drzwi.
- Mieliśmy rację, pierścień należy do człowieka, który tak okrutnie obszedł się z
Heleną - odezwał się Knut. - Dziewczyna myśli, że on przebywa w naszym domu.
- Ona chyba nie zaznała w życiu poczucia bezpieczeństwa - orzekła Ida. - Ciągle się
boi, zauważyliście?
- Nie byłabyś taka mądra, gdyby ktoś cię tak urządził - odparł Knut oschle, ale zaraz
dodał, ocierając czoło: - Wybacz, Ido! Nie chciałem być niemiły. Trudno się dziwić jednak,
ż
e ta dziewczyna jest przerażona. Nigdy nie przeżyłaś takiego strachu i pewnie nie będziesz
miała ku temu powodu. Chyba tylko Anjo potrafi ją tak naprawdę zrozumieć. Ja także nie raz
się w moim życiu bałem. Nadal na samo wspomnienie pewnych zdarzeń ściska mnie w dołku,
ale to i tak za mało, by w pełni pojąć, co tkwi w tej dziewczynie. Czuję się jak ostatni
nędznik, że wiedząc o tym wszystkim, naraziłem ją na kolejny wstrząs.
- Jeśli ten człowiek kręci się gdzieś w okolicy - rzekł z pozornym spokojem Sedolf - to
może się okazać, że nam wszystkim grozi wielkie niebezpieczeństwo.
Knut przyznał mu rację.
- Ta myśl nie daje mi spokoju. I modlę się, by nie okazała się prorocza. A wiele lat
upłynęło od czasu, gdy ostatni raz modliłem się szczerze! Jak to zupełnie nieznajoma
dziewczyna może wywrócić życie człowieka do góry nogami...
- Musimy pojechać na cypel - przypomniał mu Sedolf.
- Rzeczywiście - odparł Knut roztargniony, nie przestając myśleć o Helenie i o
potężnym mężczyźnie uzbrojonym w nóż. W jego głowie roiło się od najbardziej
przerażających wersji zdarzeń, które tłumaczyłyby tajemnicę obecności dziewczyny w tych
stronach.
- Pojadę z wami. To mój dom! - oznajmiła Ida, patrząc bez lęku to na brata, to na
Sedolfa. Z wysuniętą do przodu brodą i rękami opartymi na biodrach wyglądała na osobę
zdecydowaną. Cała jej postawa wyrażała determinację...
- Ale to niebezpieczne - stanowczo sprzeciwił się Sedolf.
- Ida potrafi posługiwać się nożem. Jak trzeba, wypatroszy rybę, a także podzieli ubitą
zwierzynę - oznajmił Knut oschle. - Niech jedzie z nami.
Sedolf pokręcił głową.
- Może uznacie, że to głupie, ale ja po prostu czuję, że Ida nie powinna jechać. Cóż z
tego, że potrafi posługiwać się nożem? Ten człowiek jest bardzo groźny. A ona jest kobietą, i
to nie dość silną. Nie zabierajmy jej. Zdecydowanie się temu sprzeciwiam!
- A kto ci dał prawo decydować za mnie, Sedolfie Bakken? - wycedziła aksamitnym
głosem Ida. - Póki co, sama za siebie odpowiadam! Sama! Słyszysz?
Sedolf uchwycił jej wzrok. Było to zderzenie dwóch silnych osobowości. Dwie pary
oczu ciskały błyskawice, nikt nie zamierzał ustąpić.
- Mam nadzieję - rzekł w końcu Sedolf - że nie zapomnisz, iż byłem temu przeciwny.
Troszczę się o ciebie, Ido. I żadne prawo na świecie nie zabroni mi tego. Ty też mi tego nie
zabronisz, choć jesteś taka dumna i uparta. Nic na to nie poradzę, że cię kocham. Tak, może i
jestem głupi, ale pragnę cię chronić przed wszelkim niebezpieczeństwem. Więc myśl sobie o
mnie, co chcesz. Wszystko mi jedno. Wiem tylko, że się boję o ciebie, i dlatego chcę, żebyś
tutaj została. Ale masz rację: zmusić ciebie nie mogę... nie chcę. Oby tylko ten twój upór nie
sprowadził na ciebie nieszczęścia.
- Jadę z wami! - oświadczyła Ida. - I dziękuję, Sedolfie, za twoją troskliwość, ale
potrafię sama o siebie zadbać.
Anjo wyszła do nich, a w jej jasnych oczach malowało się zmartwienie.
- Och, Knut, Knut - westchnęła ciężko. - Znowu to samo.
Pogłaskała męża po włosach i przytuliwszy się do niego, oparła policzek na jego
jasnej grzywce.
Kochała go pomimo jego młodzieńczej gwałtowności. Załatwiał sprawy po swojemu,
często nie bacząc na uczucia drugiej strony. I pomimo dobrych chęci nierzadko wszystko
psuł. Taki już był: mężczyzna i chłopiec w jednej osobie. Miał gorące serce, ale brakowało
mu taktu. Nie potrafił uchwycić subtelnych niuansów cudzej wrażliwości, zapominał, jak
łatwo ludzi zranić.
Sam był twardy i nie litował się nad sobą, nie przychodziło mu więc do głowy, że inni
mogą mieć cieńszą skórę.
- Znasz ją, Anjo - odezwał się Knut. - Jak myślisz, kim on dla niej jest?
Anjo potrząsnęła głową, nie odrywając policzka od włosów Knuta.
- Właściwie jej .nie znam. Ona traktuje mnie po trosze jak matkę, ale otoczyła się
szczelnym murem i nikogo do siebie nie dopuszcza. Chyba tylko Reijo ma szansę przebić się
przez ten mur. Czuje się przy nim bezpieczna. Ale mimo to i jemu się nie zwierza. Opowiada
mu tylko to, co sama chce.
- Dlatego, że się boi? - zapytała Ida. Siedziała z podpartą brodą, usiłując sobie
wyobrazić tak wielki lęk...
- Tak, dlatego że się boi - odparła Anjo zamyślona. - Człowiek może aż tak się bać,
Ido. Może być taki bezradny, osaczony, pochwycony w sieć strachu, którą ktoś zdołał go
omotać. Nie wiem, kim on dla niej jest. Nie wiem, jak wygląda, nic o nim nie wiem. Jedynie
to, że musi być na wskroś zły, nie wyobrażam sobie, by było inaczej.
- Wracamy na cypel - powiedział Knut. - Ktoś musi się zająć inwentarzem, nie
zaszkodzi też rozejrzeć się, czy całe to nasze wieczorne przedstawienie miało jakiś sens. Nie
denerwuj się niepotrzebnie! Sedolf i ja potrafimy na siebie uważać...
Sedolf popatrzył zagniewany na Idę.
- Gorzej, że ona także postanowiła jechać z nami. Czy nie mogłabyś, Anjo, przemówić
jej do rozsądku?
Anjo spojrzała badawczo na Idę. Charakterystycznie wysunięty podbródek wskazywał
na bojowe nastawienie dziewczyny. Anjo znała ją na tyle dobrze.
- To już postanowione? - zapytała.
Ida skinęła głową, wdzięczna, że choć Anjo ją poparła. Znów poczuła, że się do siebie
zbliżyły. Anjo była wyjątkowym człowiekiem.
Sedolf patrzył to na jedną, to na drugą.
- O Boże - westchnął w końcu bezsilnie. - Ja chyba do końca życia nie zrozumiem
kobiet.
- Na pewno - odparła Anjo miękko. - Nigdy nas nie zrozumiecie, już my się o to
postaramy. Różnimy się, my, kobiety, i wy, mężczyźni, i niech tak pozostanie. Powinniśmy
stanowić nawzajem dla siebie tajemnicę.
Knut wzniósł oczy ku niebu i uśmiechając się kpiąco, ale z miłością, ucałował dłoń
Anjo.
- Ty moja tajemnico, mogłabyś znaleźć jakiś bezpieczny schowek dla tego
pierścienia? Może któregoś dnia pomoże nam rozwikłać zagadkę. Chyba że okaże się
nieodgadniona niczym kobieta.
Anjo wzięła pierścień od męża i ucałowała Knuta w skroń.
- Ja tu się postaram wszystkiego dopilnować! - zwróciła się do Idy. - A ty rób to, co ci
nakazuje serce i rozum.
Sedolf prawie się nie odzywał do Idy. Siedzieli tuż obok na wozie; gdy podskakiwał
na wybojach, obijali się o siebie. Ale nawet wówczas Sedolf nie spojrzał na nią.
Minioną noc spędzili w sąsiadujących ze sobą izbach. Sedolf domyślał się, dlaczego
Anjo zadbała o to, by jego drzwi dzielił tylko krok od drzwi Idy.
Słyszał, że Ida je zamyka, ale nie rygluje. On także nie ryglował swoich.
Spał niespokojnie. Słyszał, kiedy obudziły się maluchy. Ida przemawiała do nich
łagodnie, by zasnęły, a potem zanuciła kołysankę, której melodię i on pamiętał z dzieciństwa.
Słowa gdzieś mu się zagubiły po drodze do dorosłości. Daremnie próbował sobie
przypomnieć zapomniane wersy. Zapragnął pójść do Idy, tak bardzo potrzebował przytulić się
do ciepłego ciała i poczuć na szyi jej ramiona.
Ale Ida ani jednym słowem czy spojrzeniem nie zachęciła go, żeby przyszedł. A on
bardzo się lękał, że może go odrzucić.
To, że dopuściła go tak blisko, wcale nie znaczyło, że wolno mu ich związek
traktować jako coś oczywistego. Nie dała mu podstaw, by mógł tak sądzić.
Dlatego pozostał sam na swoim posłaniu, choć ona spała tuż za ścianą. Leżał cicho i
nasłuchiwał. Wydawało mu się, że słyszy jej oddech, i próbował oddychać w tym samym
rytmie, by poczuć się bliżej niej. Ale to chyba był tylko wytwór wyobraźni, bo ściany w
chacie Knuta i Anjo nie były takie cienkie.
Nie wiedział, że Ida zachowuje się dokładnie tak samo.
Teraz siedzieli obok siebie na wozie Knuta, a mimo to byli sobie dalecy. Tłumione
słowa często odgradzają ludzi niewidzialnym murem.
Myśli, których nie dzieli się z drugim człowiekiem, bardziej szkodzą niż te, które
człowiek odważy się wypuścić w świat.
Kiedy dotarli na otwarty teren nad brzegiem fiordu, Knut wstrzymał konia, by Sedolf i
Ida mogli się przesiąść obok niego na kozioł, skąd roztaczał się znacznie rozleglejszy widok.
Ida była ubrana w czarną spódnicę i czarny kaftan. Na głowę i ramiona zarzuciła szary szal, a
do kieszonki przyszytej na szwie pod spódnicą schowała nóż, o którym nie wspomniała
nikomu.
Przypomniała sobie pożegnanie z Anjo.
- Jesteś bardzo podobna do swojej matki: przekorna, uparta i dumna - powiedziała
ż
ona Knuta, tuląc ją do piersi. - Należysz do tych nielicznych kobiet, które poradzą sobie w
ż
yciu same. W odniesieniu do ciebie nie są to wyłącznie czcze słowa.
Ida pokiwała głową, przekonana, że to prawda.
- Raija poradziła sobie, więc i ty sobie poradzisz - powtórzyła Anjo. - Jesteś silna,
choć może nie do końca jeszcze odkryłaś w sobie całą swoją moc.
Siedziała obok Sedolfa. Oboje zachowywali pozorną obojętność, ale za każdym
razem, gdy dotknęli się ramionami, ich ciała przeszywał dreszcz.
- Dym unosi się z komina - odezwała się Ida, a w jej głosie zabrzmiał niepokój.
- Podłożyłem solidnie do pieca, zanim uciekłem przez okno - odparł Knut. -
Wystarczyło na całą noc.
- Chyba poniosły nas nerwy - powiedział Sedolf i odetchnąwszy z ulgą odważył się
otoczyć Idę ramieniem. Dał jej w ten sposób do zrozumienia, że jego milczenie spowodowane
było niczym innym jak tylko troską o nią. - Pewnie Knut zauważył cień rysia! Niepotrzebnie
urządziliśmy taką komedię. Wiosłować w środku czarnej jesiennej nocy niemal nago! Ludzie
by się skręcili ze śmiechu, gdyby to usłyszeli. Nie sądzisz, Knut?
Knut, nie odpowiadając, pogonił konia i wóz ruszył dalej. Zanim wjechał na
pochyłość prowadzącą do chaty, Sedolf i Ida zeskoczyli z kozła, żeby nie przeciążać
poczciwej i wiernej szkapiny.
Rychło jednak się okazało, jak płonne były nadzieje, że nie grozi im żadne
niebezpieczeństwo.
Wejście do chaty zostało sforsowane, zamek rozbity... Nie pomógł nawet rygiel
założony od środka.
Knut wszedł pierwszy z nożem w ręku i rozejrzał się, wyostrzając zmysły. To już nie
była zabawa! Bał się, byłby głupcem, gdyby się nie bał. Ale na szczęście strach go nie
paraliżował.
Sedolf, równie czujny, szedł tuż za Knutem, osłaniając Idę. Serce waliło mu w
piersiach i nie był w stanie myśleć o niczym poza ukochaną.
Zaś Ida miała wrażenie, jakby znalazła się w jakimś nierzeczywistym świecie. Czuła,
jak w koniuszkach palców pulsuje jej krew. Właściwie nie bała się, nie leżało to w jej naturze,
raczej rozbawiło ją, że się tak skradają wzdłuż znajomych ścian.
Knut otworzył drzwi do sąsiadujących z kuchnią pomieszczeń. W alkierzach było
pusto. Zauważył, że okienko w izdebce Reijo jest tylko przymknięte, dokładnie tak jak
przedtem.
- Nikogo nie ma - powiedział w końcu, co pozostali przyjęli z wyraźną ulgą.
Ida uścisnęła dłoń Sedolfa, uświadamiając sobie, że nawet nie wie, w którym
momencie złapała go za rękę. Ale ciepło od niego płynące podniosło ją na duchu.
- A jednak ktoś tu był - zaprzeczyła, wskazując głową stół, na którym leżała
nadłamana kromka chleba, masło i stał kubek z wypitym do połowy mlekiem. - Chyba że to
wy zostawiliście po sobie ten bałagan. To do was podobne.
Sedolf pokręcił głową.
- Ktoś tu był po nas. Bezczelnie sobie siedział i się posilał! No nie, są pewne granice! -
oburzał się.
- Ten człowiek musi mieć wyjątkowo silne nerwy - zauważył Knut.
Ida przemknęła wzrokiem po izbie, weszła do swojego alkierza i zajrzała, czy nie
zginęły jej kosztowności. Ktoś w nich grzebał, ale odłożył z powrotem na miejsce, uznawszy
zapewne za bezwartościowe. Otworzyła mieszek z lapońskim srebrem, żeby sprawdzić, czy
nic nie brakuje, i zauważyła, że węzeł na sznurku zawiązany jest inaczej, niż zwykła to robić.
- Nic nie zginęło - oświadczyła Knutowi zdziwiona, bo nie pasowało jej to do obrazu
mężczyzny, który sobie wytworzyła, ujrzawszy zakrwawioną i nieprzytomną Helenę. Sądziła,
ż
e ktoś, kto jest tak brutalny, rabuje także i kradnie.
Wyszli na podwórko. Koń zaprzężony do wozu najwyraźniej się niecierpliwił i
przebiera! nogami niespokojnie. Zapewne zastanawiał się, czy każą mu tak stać przez cały
dzień.
Ida poklepała go i przemówiła doń przyjaźnie, gdy tymczasem Knut sprawdził
wszystkie zabudowania gospodarskie, saunę, oborę.
Tylko w saunie odnaleźli ślad obecności obcego. Na podłodze leżała wiązka
brzozowych gałązek z resztką pożółkłych liści.
Knut zaklął pod nosem.
- Nie do wiary! Ten zuchwalec urządził sobie kąpiel! Niech to wszyscy diabli!
Cisnął brzozowe witki z całej siły, ale, choć trochę mu ulżyło, nie uciszyło to w nim
całej złości.
- Zniknął - zawiadomił Sedolf, który także zrobił rundkę między zabudowaniami. -
Nie widziałem nikogo. Nic nam nie grozi.
Weszli razem z Idą do obory. Pomogli jej przynieść siano, odgarnęli gnój. Targał nimi
gniew skierowany przeciwko wrogowi, który okazał się bardziej przebiegły niż oni i nie
odkrył przed nimi twarzy. Czuli się tak, jakby walczyli z jakimś cieniem.
- Ktoś powinien naprawić te drzwi - odezwała się Ida. - Wiszą na zawiasach i nie
mogę ich porządnie zamknąć. Niedługo zima, a przez te wszystkie szpary strasznie ciągnie.
- Przesadzasz jak zwykle - uznał Knut, nawet nie patrząc w stronę drzwi. - Ale skoro
tak chcesz, to ci je naprawimy. Mam nadzieję, że ten nędznik jest daleko stąd. Wszystko się
we mnie trzęsie ze złości, gdy o nim pomyślę. Trudno, jak Helena nie chce o nim gadać, to jej
sprawa. Nic mnie to nie obchodzi. To jej życie, nie moje.
Knut zawsze trochę wyolbrzymiał sprawy, gdy był poirytowany. Taki już był w
dzieciństwie, to była jego broń.
- Resztę możecie sami dokończyć - powiedziała Ida, żałując w duchu, że w ogóle tu
przyjeżdżała.
Wydawało jej się, że to dobry pomysł. Chciała udowodnić Sedolfowi, że nie
potrzebuje jego nadmiernej troski. Czuła się osaczona, gdy ktoś opiekował się nią zbytnio.
Nie tego przede wszystkim szukała w mężczyźnie! Tymczasem tylko go rozgniewała.
Zupełnie nie rozumiał, o co jej chodzi. Po raz kolejny przekonało to Idę, że Sedolf nie jest
podobny do Ailo i nigdy go nie zastąpi Ailo wystarczyło, że spojrzał jej w twarz, i od razu z
uśmiechem pojmował, o czym myśli. Rozumiał równie dobrze jej milczenie, jak i słowa,
które do niego kierowała. Sedolf musiał wszystko usłyszeć. Może i domyślał się co nieco, ale
nie był w stanie pojąć zawiłości kobiecego serca.
Ida stwierdziła, że owszem, Sedolf rozpala w niej wielką namiętność, ale to związek
czysto cielesny. Żyć u boku kogoś, komu ciągle trzeba wszystko wyjaśniać... nie, tego by nie
wytrzymała.
Nie znaczyło to, że Sedolf jest głupi, takie twierdzenie nie byłoby prawdą. Ale tak
bardzo się różnili. Najskrytszych strun jej wrażliwej duszy Sedolf nigdy nie dotknie.
Koń kręcił się, wierzgając kopytami, szarpał łbem, z jego nozdrzy unosiła się para.
Był z jakiegoś powodu niespokojny. Ida zmarszczyła brwi i jakby przyciągana niewidzialną
siłą, podeszła do zwierzęcia. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że coś złego wisi w
powietrzu.
Później Ida miała dość czasu, żeby przypomnieć sobie wszystko, co poprzedziło tę
chwilę. Nie pojmowała, że mogła być aż tak głupia. Głupia i bezmyślna.
Pewnie dlatego, że w swoim obejściu czuła się bezpieczna. Na cyplu nigdy nie
zdarzyło się nic złego.
To był dom Reijo, a wszystko, co miało związek z ojcem, otaczała aura
bezpieczeństwa. Póki mieszkała z ojcem, nigdy nie musiała się niczego bać.
Zbyt późno dostrzegła rękę, powstrzymującą zwierzę, które pomimo to starało się
ostrzec Idę. Niestety, nie zrozumiała w porę tych sygnałów.
Potężny mężczyzna wyrósł przed nią jak góra.
- Sedolf! - przeraźliwy krzyk Idy przeciął ciszę poranka.
Nim zdobyła się na jakiś opór, mężczyzna zacisnął rękę na szyi Idy, aż zakręciło jej
się w głowie, i pomachał przed oczami nożem Emila.
Ogarnął ją strach przemieszany ze złością. Łzy popłynęły jej z oczu. Zdołała jednak
wykrztusić po fińsku:
- Nie duś mnie! Nic ci to nie da.
Uchwyt zelżał. Nie na tyle jednak, by uznała napastnika za człowieka, ale
wystarczająco, by mogła złapać oddech.
Trzymał ją przed sobą jak tarczę i ściskał brutalnie. Wełniany szal zsunął jej się z
głowy i spadłby, gdyby nie był związany. Ogniste rude włosy odcinały się jak płomienie na
tle bladej twarzy mężczyzny.
Knut właśnie opowiadał Sedolf owi jakąś frywolną historyjkę, gdy w przytulny mrok
obory wdarł się krzyk Idy. Sedolf nigdy się nie dowiedział, jak zakończyła się ta historia.
Wybiegł na dwór, nim Knut zdążył się poruszyć. Pewnie na tym polega różnica pomiędzy
bratem a mężczyzną, który kocha każdą cząstką siebie, każdą swoją myślą...
Sedolf stanął jak porażony. Dłoń, która już chwytała za nóż, zamarła na wysokości
biodra.
- Ida... - wyszeptał tylko, podchodząc o krok bliżej, ani na chwilę nie spuszczając
wzroku z przysadzistego mężczyzny. Kiedy jednak zobaczył, że ten przybliżył do policzka
Idy ostrze noża, zatrzymał się. Stał ze zwieszonymi rękami, dysząc ciężko, jakby przebył
milę. Nadbiegł Knut i przystanął obok niego.
- Boże - wymamrotał. - Po co myśmy ją brali?
- Nie dała się powstrzymać - odparł Sedolf głosem bez wyrazu, czując, że jest temu
tak samo winny jak wszyscy.
- Puść moją siostrę! - poprosił Knut. - Na cóż ci ona? - Twoja siostra uda się ze mną w
dalszą drogę - odezwał się głosem szorstkim jak tarka obcy mężczyzna i zaśmiał się
chrapliwie.
- Dlaczego? - spytał Sedolf. - Pamiętaj, jeśli spadnie jej włos z głowy, to znajdę cię,
nawet gdybym cię miał szukać do końca życia! Lepiej pozwól jej odejść!
- Młodość kocha bardziej sercem aniżeli głową - stwierdził z ironią obcy. - Chyba
wiecie, do czego jestem zdolny? Trochę za długo tu zmarudziłem. Niebawem mogę zacząć
wzbudzać ciekawość. Dlatego postanowiłem czym prędzej opuścić te strony, i to razem z
twoją siostrą!
- Jeśli już musisz kogoś ze sobą zabierać, to weź mnie - zaproponował Sedolf,
postępując krok naprzód.
Ida krzyknęła.
Ostrze noża musnęło jej delikatną szyję.
Obcy pociągnął za końce szala, zerwał go z szyi dziewczyny i cisnął pod nogi. Tak
ż
eby Sedolf i Knut zobaczyli kapiącą z rany pod uchem krew. ' - Nie sądzę, żebyś był równie
miłym towarzyszem podróży jak ta mała - odpowiedział. - Potrzebna mi łódź! I wy mi ją
przygotujecie. Jeśli zobaczę, że coś kombinujecie, ona poczuje to na własnej skórze. -
Wskazał na Idę. - Nie muszę was chyba przekonywać, że potrafię zrobić użytek z tego noża.
Rzeczywiście, nie musiał.
- Dobrze. Przygotujemy łódź - odezwał się Knut, mimo że serce mu krwawiło, gdy
patrzył na Idę. - Ale nie myśl, że nie ruszymy za tobą w pogoń. - Odetchnął głęboko i dodał: -
Helena była obca. Teraz jednak chodzi o jedną z nas, tę, którą bardzo kochamy.
- Wiem, że podążycie za nami - odparł mężczyzna rozluźniony, pozwalając sobie na
uśmiech. - Nie jestem głupcem. Ale nie próbujcie robić tego wcześniej niż za dwadzieścia
cztery godziny. Ostrzegam, jeśli przed upływem tego czasu zauważę, że nas ścigacie, zabiję
ją. Dla mnie jest obca. Zapewniam, że nie zabraknie mi odwagi. Odebrać komuś życie jest
łatwiej niż przypuszczacie. - I odsłaniając w uśmiechu białe zęby, ciągnął dalej:
- Nie myślcie sobie, że was nie zauważę. Byłem żołnierzem, więc nie próbujcie mnie
zwieść. Niektórzy myśleli, że mam dodatkową parę oczu na plecach, że potrafię słuchać też
opuszkami palców. Jeśli rzeczywiście ją kochacie, to poczekajcie cierpliwie tę jedną dobę.
- I tak ją zabijesz.
Mężczyzna zrozumiał wypowiedziane z wściekłością słowa Sedolfa, mimo że padły
po norwesku.
- Niekoniecznie. Jeśli będziecie się trzymać z daleka... Jeśli ona będzie grzeczna...
Jeśli wszystko pójdzie gładko... to może się zdarzyć, że ją gdzieś zostawię. Pozwolę, żeby
poszukała drogi do domu albo żebyście wy ją odnaleźli. Nie jestem przecież potworem.
Co do tego akurat mieli inne zdanie.
- Łódź! - zażądał mężczyzna. Nie mieli wyboru. Zrobili, co im kazał. W bezsilnej
rozpaczy spoglądali, jak ciągnie Idę za sobą do łodzi. Jak nakazuje jej chwycić za wiosła i
odpłynąć, ani przez chwilę nie przestając grozić jej nożem.
Sedolf podniósł szal, który właściwie należał do Anjo, i przyłożył go do twarzy.
Ogarnęła go rozpacz przemieszana z gniewem, kiedy pomyślał, do czego doprowadził ten
diabelski upór Idy!
Tymczasem łódź opłynęła cypel i zniknęła za skalistym zboczem.
- W ogóle nie zapytał o Helenę - stwierdził Knut. - Gdyby to nie było takie naiwne,
gotów byłbym sądzić, że spotkaliśmy samego diabla.
- Bez względu na to, kim jest, zabiję go, gdy tylko wpadnie mi w ręce. A wówczas nie
pozwolę mu się zasłonić tak delikatną istotą jak Ida. Ruszam za nimi!
- Teraz nie możesz! - powstrzymał go Knut. - On nie żartował!
- Po południu - odparł Sedolf, rozumiejąc grozę sytuacji. - Znam tu każdą ścieżkę i
każdy kamień. Lepiej niż on. Lepiej niż Ida.
- Tylko nie narażaj jej na śmierć! W spojrzeniu Sedolfa kryła się kompletna pustka.
- Jakże bym mógł? Czy miałbym wówczas po co żyć?
10
Ida nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to wszystko nie dzieje się naprawdę.
Wiosłowała zawzięcie, czując w plecach ból nie do zniesienia. Jej dłonie pokryły się bąblami,
na długo nim znaleźli się na wysokości równiny na samym dnie doliny u kresu fiordu, w
pobliżu ludzkich siedzib.
Ale nie był to kres tej wyprawy.
- Wiosłuj, mała - odezwał się chrapliwym głosem mężczyzna, który siedział
naprzeciwko i nie spuszczał z niej wzroku. Na jego ustach błąkał się uśmiech.
Ida mimowolnie przypomniała sobie Helenę, jej posiniaczoną twarz i zakrwawione
ciało.
Nie, ten człowiek nie musiał jej grozić! Dobrze wiedziała, że nie żartuje!
- Płyniemy dalej - wyjaśnił. - Potrzebuję konia, ale obawiam się, że tu byśmy się
zanadto rzucali w oczy. Pewnie cię znają w okolicy. Mam tylko nadzieję, że nie jest tak we
wszystkich zakątkach nad fiordem?
Ida pokręciła głową. Zaśmiał się cicho.
- O takiej pięknej dziewczynie na pewno krążą legendy. Ale to bez znaczenia.
Zdobędziemy konia, nie wzbudzając niepotrzebnego zainteresowania.
- Dokąd zamierzasz się udać? - zapytała Ida. Napastnik budził w niej odrazę,
niechętnie z nim rozmawiała, ale wyczuwała instynktownie, że tylko w taki sposób może
uśpić jego czujność i rozszyfrować jego plan.
Bo Ida wcale nie zamierzała się poddać. Teraz on miał przewagę, ale to się może
zmienić.
Nie miał pojęcia, że pod spódnicą ukryła nóż. Nie był pewnie przyzwyczajony do
tego, że kobiety noszą przy sobie ostre narzędzia. Popełnił jednak nieostrożność, nie
sprawdzając tego, co napełniło Idę przeświadczeniem, że i on popełnia błędy.
Bez wątpienia to zły człowiek, ale tylko człowiek, przekonywała w duchu samą siebie.
- Widziałem mapę tych okolic - mówił. - Mam ją tutaj - wskazał palcem na głowę.
Ida nie miała żadnych powodów, by w to powątpiewać. Są ludzie obdarzeni dobrą
pamięcią wzrokową.
- Zauważyłem, że niektóre doliny prowadzą wprost na płaskowyż, skąd można się
przedostać na zachodnie wybrzeże.
- Dolina Kit, dolina Signal - wyliczyła Ida. Skinął głową.
- Ale to jeszcze daleko stąd - dodała Ida, intensywnie myśląc. Pot spływał jej po
plecach, ale umysł miała dziwnie chłodny i myślała jasno.
Nigdy nie widziała mapy okolicy, ale dobrze znała te tereny. Reijo był niezwykłym
ojcem. Nie uważał, że córka powinna wyłącznie siedzieć w domu i wykonywać typowo
kobiece zajęcia. Przeciwnie, pragnął, by poznała piękno przyrody, którą on sam tak bardzo
ukochał. Ida więc wiele wędrowała z nim po górach i orientowała się, którędy groźny niezna-
jomy zamierza uciekać.
On tych miejsc nie znał. Doliny zaś i szczyty, a także górskie oczka mogą się
niezorientowanemu wydać do siebie podobne. Trudno je rozróżnić, jeśli nie poznało się w
dzieciństwie ich kształtów i nazw, tak jak się poznaje przyjaciół...
Mogłaby go oszukać... Udać, że prowadzi go na zachód, w stronę płaskowyżu, a
tymczasem obrać inny kierunek...
Po południu, gdy dotarli daleko w głąb fiordu, olbrzym nakazał jej przybić do brzegu.
Ida długi czas już zaciskała zęby, zmęczona nadludzkim wysiłkiem. Nie miała pojęcia, czy
ostała się jej jeszcze jakaś warstwa skóry na dłoniach. Bała się puścić wiosła ze strachu, że
zdarte do żywego ciała dłonie przylgnęły na dobre do drewna.
- Wiosłujesz jak mężczyzna - zauważył.
Ida wykrzywiła twarz w grymasie. Jeśli w taki sposób próbował być miły, to równie
dobrze mógł sobie tego oszczędzić.
Wyszli na brzeg z dala od ludzkich siedzib. Ida wciągnęła łódź na ląd. On nawet
palcem nie kiwnął, by jej pomóc, zresztą wcale się tego po nim nie spodziewała. Wyraźnie się
niecierpliwił, gdy cumowała dokładnie, ale ona nie chciała, by ojciec stracił łódź.
Napastnik najwyraźniej wolał nie kusić losu. Na wypadek gdyby natknęli się na
kogoś, schował nóż do pochewki zawieszonej przy pasku na wysokości bioder. Nóż Emila nie
pasował do zbyt dużego, zapewne pochodzącego od noża odnalezionego przy Helenie,
futerału. Ida wiedziała jednak, że nie oznacza to dla niej nowej szansy. Ten groźny człowiek
potrafił atakować błyskawicznie. Wyjąłby nóż szybciej, niż zdążyłaby rzucić się do ucieczki.
Miał niemal dwa razy dłuższe nogi i mimo masywnej sylwetki poruszał się ze
zwinnością, która ją zdumiała. Trzymał się blisko niej, przypadkowo spotkani ludzie mogliby
ich wziąć za parę. Takie właśnie chciał stworzyć pozory.
Maszerowali nieprzerwanie. Ida czuła się śmiertelnie zmęczona, jej organizm,
wyeksploatowany wysiłkiem ponad miarę, protestował. Bolał ją krzyż, ale choć z trudem,
dotrzymywała mężczyźnie kroku i czasami musiała podbiegać, by nie zostawać w tyle.
On zaś zupełnie się z nią nie liczył. Szedł niczym żołnierz, prosty jak struna, równym
tempem. Obojętnie czy droga prowadziła w dół, czy pięła się w górę.
Biedna Helena, pomyślała Ida. Wędrówka z tym człowiekiem z pewnością nie
należała do przyjemności.
Na niewielkiej łące zobaczyli pasące się konie, wśród których dominowała rasa
północna. Te niewielkie zwierzęta, których przodkowie pochodzili ze stepów na wschodzie
Rosji, były niebywale wytrzymałe. Dożywały zwykle sędziwego wieku i do końca pracowały.
Doskonale radziły sobie w tym trudnym krajobrazie.
Ale Fin wolał większe konie, co, gdy się widziało jego postawną sylwetkę, bynajmniej
nie dziwiło. Gdyby ten olbrzym dosiadł konika północnego, pewnie złamałby mu grzbiet.
Większy i silniejszy ogier z południa był bardziej odpowiedni.
Wzięli konia nie zauważeni przez nikogo. Brutalny wobec ludzi mężczyzna
przemówił łagodnie do zwierzęcia i poklepał je przyjaźnie. Ktoś taki, zgodnie z
wyobrażeniami Idy, w ogóle nie powinien lubić zwierząt. Tymczasem, o dziwo, koń odniósł
się do niego ufnie. Nie protestował też, gdy Fin chwycił Idę i posadził na jego grzbiecie.
Dziewczynę zdumiało niewymownie, że koń jest mu taki posłuszny. Tak wrażliwe zwierzę
powinno wyczuć i przejrzeć na wylot człowieka, któremu towarzyszyła. Może więc konie
wcale nie są takie mądre, jak jej się zdawało? Co do innych zwierząt także nabrała
wątpliwości.
Bliskość olbrzyma napawała ją wstrętem. Nie mogła znieść dotyku jego ramion,
ucisku jego ud. Ale jednak jazda konna mniej męczyła niż piesza wędrówka, tyle że nie dało
się teraz opóźnić ucieczki. Ida miała jednak dziwnie nieprzyjemne uczucie, że Fin przejrzałby
ją na wylot, gdyby tylko spróbowała grać na zwłokę. Chyba jeszcze za wcześnie, by go
przechytrzyć. Póki co wolała się nie narażać na jego gniew. Ten człowiek był zdolny do
wszystkiego.
Sedolf na pewno podąży ich śladem, poruszy niebo i ziemię, żeby ją odnaleźć. Knut
zapewne będzie mu towarzyszył. Emil może też, o ile zdoła zdusić w sobie gorycz. No i
Reijo, kochany ojczulek, oderwie się od łóżka chorej Heleny i także ruszy na poszukiwanie
swojej jedynej córki.
Przybędą.
Tylko czy ona zdoła wytrzymać do tego czasu i czy będzie w stanie im pomóc? Bo
jeśli Fin przyłoży jej do gardła nóż, to wówczas i cala armia na nic się nie przyda.
Złapią go, oczywiście, ale jej nie zdołają uratować.
Jechali do późnego wieczora, póki koń niósł ich na swym grzbiecie. Siedzący za
plecami Idy mężczyzna wycisnął z wierzchowca wszystkie siły. Widać nie był takim
przyjacielem zwierząt, jak jej się z początku zdawało. Potrafił je tylko odpowiednio podejść.
Okolica, w której się zatrzymali, pozbawiona właściwie roślinności, porażała
surowością. Tylko wilgotny mech porastał skaliste zbocza. Tuż obok sączył się wąską strużką
strumyk. Ugasili pragnienie i napoili konia.
Oczywiście Ida sama musiała zadbać o rozgrzane zwierzę. Poklepała je po pysku i
wytarła mu sierść, z której w chłodnym i wilgotnym powietrzu unosiła się para. Nazwała
konia Kasztankiem, bo uznała, że takie imię do niego pasuje.
Fin nie rozpalił ogniska, żeby nie zdradzać swojego położenia i nie ułatwiać zadania
tym, którzy wyruszą w pogoń. Ida trzęsła się z zimna. Miała co prawda pod spodem wełnianą
bieliznę, a pod kaftanem grubą flanelową bluzkę, jednak mimo to marzła. Wełniany szal
pozostał na podwórku przed chatą. Kiedy cumowała łódkę, była spocona niczym teraz ten
koń, ale bez protestu podążyła za Finem. Gdyby odmówiła, musiałaby ponieść tego
konsekwencje. Wolała nie sprawdzać, jakie. Ten człowiek był naprawdę bezwzględny...
Ida przypomniała sobie Helenę.
Mężczyzna podszedł powoli do niej i do zwierzęcia. W mroku zajaśniały jego białe
jak len włosy. Ida z trudem znosiła jego obecność. On jednak ani na chwilę nie spuszczał z
niej oka, pilnował, by nie uciekła. Nie mógł wiedzieć, że Ida nigdy nie zdecydowałaby się na
ucieczkę nocą. Bała się, że mogłaby runąć w przepaść, co równałoby się pewnej śmierci.
Wolała już pozostać zakładniczką.
- Dziwna z ciebie kobieta - odezwał się Fin, usadowiony na kamieniu obok. W słabej
poświacie księżyca tylko od czasu do czasu wyglądającego zza chmur widać było zarys jego
twarzy. Choć głos miał zimny, Ida domyśliła się, że w jego ustach takie słowa oznaczają
uznanie.
Wzdrygnęła się i odwróciła twarz, by ukryć przed nim swoje uczucia.
Ale może ten człowiek przywykł do tego, że budzi jedynie wstręt i nienawiść?
- Jak się nazywasz? - Ida.
- Rzeczywiście! - Pokiwał głową. - Tak się do ciebie zwracali. Przypomniałbym sobie,
gdyby mi się chciało wytężyć pamięć. Ważniejsze jednak sprawy zaprzątają mi głowę aniżeli
kobiety.
I bez tego Ida domyślała się, jaki jest jego stosunek do kobiet.
- Co z Heleną?
Pytanie padło tak nieoczekiwanie, że Ida aż odwróciła się zaskoczona. Myliłaby się
jednak, przypuszczając, że dostrzeże w jego twarzy choć odrobinę uczucia. Fin obojętny, a
nawet znudzony, czyścił sobie czubkiem noża paznokcie. Ida w nagłym odruchu zdecydowała
się skłamać.
- Helena umarła wczoraj wieczorem - odpowiedziała. - Precyzyjna robota! - dodała,
mimo że postanowiła trzymać język za zębami. Gwałtowna natura jednak wzięła w niej górę.
- Helena była tchórzem, tak samo jak i jej brat - odparł mężczyzna głosem
pozbawionym nawet odrobiny człowieczeństwa.
- Wydawała się taka drobna. Musiała być piękną kobietą.
Ida, która nie czuła zbytniej wspólnoty z Heleną, kiedy spały pod jednym dachem,
teraz gotowa była bronić jej jak lwica.
- No cóż, uroda nie zawsze idzie w parze z odwagą, Ido - rzekł. - W twoim przypadku
jest inaczej. Czasami podziwiam te walory w człowieku, nawet gdy jest on moim wrogiem. A
skoro zyskałem przewagę, mogę sobie pozwolić na wspaniałomyślność. Ida milczała.
- Co mówiła Helena przed śmiercią? Możesz mi opowiedzieć od razu albo wycisnę to
z ciebie nieco później.
- Czy jeśli poznasz prawdę, przestaniesz mnie potrzebować? - zapytała Ida w
przypływie desperackiej odwagi.
- No cóż, akurat tego ci nie powiem. Na te słowa Ida zamilkła.
- Nic nie mówisz - rzekł wreszcie.
- Dlaczego zostałeś? - zapytała Ida niewinnie. - Czemu nie uciekłeś jak najdalej stąd,
po tym jak ją zostawiłeś na pewną śmierć? I dlaczego właściwie nie zabiłeś jej od razu,
zamiast narażać na takie męki?
- Nie wiesz, czemu zostałem? Ida pokręciła głową. Księżycowe światło nadawało
miedziany blask jej włosom.
Wyraźnie odetchnął. Ida omijała spojrzeniem jego dłonie. Zauważyła bowiem, już
kiedy siedzieli w łodzi, że na palcu jego prawej ręki widnieje jaśniejszy ślad po pierścieniu.
Ale obiecała sobie, że nie da tego po sobie poznać.
- Za dużo pytasz, Ido! Stanowczo za dużo. Piękne dziewczyny nie powinny być
mądre. A jeśli już są, lepiej, żeby się z tym nie zdradzały!
- W naszych stronach trzeba mieć trochę oleju w głowie, obojętnie czy się jest
pięknym, czy też nie. Jeśli się nie ma, to lepiej od razu położyć się i zdechnąć!
Roześmiał się cicho.
Ida marzła, a poza tym była głodna. Póki co mogła jednak wytrzymać i bez jedzenia.
Wystarczyło, że ugasiła pragnienie. Bardziej obawiała się chłodu.
- Zmarzniemy tu w nocy - odezwała się.
- Nie, w nocy na pewno nie będzie nam zimno - odparł.
Ida wyczuła w jego głosie ostrzeżenie. Wydał jej się odrażający. Ale nie dlatego, by
rzeczywiście brakowało mu urody. Gdyby o nim nic nie wiedziała, uważałaby go pewnie za
bardzo przystojnego mężczyznę. Był wysoki, silnej postury, ale nie otyły, bardzo harmonijnie
zbudowany. Miał duże, starannie wypielęgnowane dłonie, które z pewnością nigdy nie
trzymały wideł. Idzie wydawały się mało męskie. Mężczyzna, według niej, powinien mieć
mocne dłonie, których wnętrze pokrywa zrogowaciała skóra, i nic nie szkodzi, jeśli za krótko
obciętymi paznokciami zbierze się czarna obwódka brudu. Umięśnione ramiona winny być
ogorzałe od słońca i wiatru niezależnie od pory roku.
Fin był silnym mężczyzną, co do tego Ida nie miała wątpliwości, ale o jego bladej,
gładkiej dłoni nikt nigdy nie powie „graba”.
Miał posępną, jakby wykutą w kamieniu twarz. Dla takiego mężczyzny niejedna
kobieta gotowa byłaby umrzeć, byleby go dostać, a każda utwierdzona w przekonaniu, że jej
miłość wystarczy, aby wyszedł ze skorupy zwanej milczeniem, wolałaby później, by
skrywane przez niego mroczne tajemnice pozostały nieujawnione.
Jasne oczy w kolorze szarozielonym, charakterystycznym dla Finów, wydawały się u
niego jakby bardziej rozmyte, przejrzyste.
No i te białe włosy, nieczęsto spotykane nawet u młodzieńców, przyciągały
spojrzenia.
Miał pewnie nieco powyżej trzydziestu lat.
Chociaż właściwie na nią nie patrzył i prawie się nie odzywał, przez cały czas czuła,
ż
e jest pod jego kontrolą. Ta porażająca świadomość krępowała ją bardziej, niż mogłyby to
uczynić łańcuchy. Uosabiał niemą groźbę. Bardziej bała się tego, co może powiedzieć, niż te-
go, co już powiedział. Księżycowy blask oświetlał jedną stronę jego twarzy, druga zaś była
pogrążona w ciemności. Kontrast między tym, co jaśniało w księżycowym świetle, a tym, co
kryło się w granatowym mroku, przerażał ją. Ten człowiek chyba nie zdawał sobie sprawy z
tego, jak oddziałuje na otoczenie.
A może jednak? Może go to nawet bawiło?
Ida nie chciała o tym myśleć. Przez cały czas przywoływała obraz Heleny.
Uświadomiła sobie, że wie o niej niewiele: jasnowłosa, szarooka, mówiła niskim, głębokim
głosem. W brodzie miała dołek.
Mówił o Helenie i jej bracie z taką pogardą...
Czyżby był jej mężem?
Ta myśl wydała jej się nieprzyjemna.
Czy możliwe, że ten mężczyzna wydał się Helenie pociągający? Stanowili pod
wieloma względami przeciwieństwo. Twardy, chłodny olbrzym przy drobnej niewinnej
kobiecie, prawie dziecku.
Był jednak przystojny.
Młodej rozmarzonej dziewczynie mógł się wydawać księciem z bajki i łatwo uległa
jego urokowi.
A może nie łączyły ich żadne uczucia? Ludzie z ich sfery nie zawsze pobierali się z
miłości. Często kierowało nimi wyrachowanie.
- Czy Helena była twoją żoną? - zapytała Ida, zdziwiona, skąd wzięła w sobie tyle
odwagi. Najważniejsze jednak, że nie zapomniała, by mówić o Helenie w czasie przeszłym.
Była z siebie dumna. To nadawało kłamstwu solidne podstawy.
- Nie zamierzasz ustąpić? - odezwał się głosem pozbawionym wyrazu. - Mówiłem ci
już, że zadajesz zbyt wiele pytań. Nic ci nie pomoże, droga Ido, nawet jeśli ustalisz, jak się
nazywam czy kim była dla mnie Helena. Wiesz, że odebrałem jej życie. Czy to ci nie
wystarczy? Może ona zdążyła coś ujawnić? Nie powiedziałaś mi wszystkiego, prawda? A ja
nadal czekam.
- Helena nic nie powiedziała - odrzekła Ida cicho. Było jej zimno, a dodatkowo
przeszły ją dreszcze, gdy usłyszała, jak beznamiętnie mówi o tym, co zrobił z Heleną. Tak
jakby mówił o pogodzie. Nawet się nie zająknął.
- W takim razie mogę ci podać jakiekolwiek imię i nazwisko - roześmiał się cichym,
urywanym śmiechem, wyraźnie zadowolony. Przypominał teraz kota wylizującego śmietankę.
A więc jednak nie wszystkie uczucia skrywa pod maską, pomyślała Ida. Choć tyle ostało się
w nim z człowieka.
- Tak, mogę sobie wymyślić nazwisko - rzekł z ociąganiem. - I opowiedzieć ci
dowolną historyjkę o swoim życiu. I tak nigdy się nie dowiesz, czy to prawda. O to ci chodzi?
- Przynajmniej nie musiałabym się zwracać do ciebie bezosobowo - odparła Ida, nadal
nie pojmując, skąd bierze się w niej odwaga i tupet, by rozmawiać z nim w taki sposób.
Zdawała sobie sprawę, że może posunąć się za daleko, że go rozdrażni. Ale równocześnie
olśniło ją nagle, że Helena obudziła w nim gniew, mimo że, jak można przypuszczać, była
bierna i zgodna.
Ida miała inną naturę.
Zapewne odezwało się w niej dziedzictwo Raiji: cięty język i nieposkromiony
charakter.
Nieprawdopodobne, ale odniosła wrażenie, że jej osoba go bawi.
- Nie zdradzę ci swego nazwiska - oznajmił kategorycznie.
Ida zrozumiała, że nie ma sensu nalegać. Nie należał do mężczyzn, z których
cokolwiek można wydobyć podstępem.
- Możesz mnie nazywać, jak chcesz - zaproponował. - Wymyśl coś! No, na przykład
Oskar.
- Oskar do ciebie nie pasuje - wyrwało się Idzie.
- W takim razie zwracaj się do mnie Pułkowniku.
Ida słyszała, że pułkownik to wysoki stopień w wojsku. Wydawało się jej jednak, że
Fin jest jeszcze zbyt młody, by mógł osiągnąć taki stopień. Może jednak znaczenie miała jego
wysoka pozycja społeczna? Pewnie jest kimś bardzo ważnym.
- Tak jest, Pułkowniku - odpowiedziała, udając pokorę, ale nie bardzo jej to wyszło.
Była zbyt dumna. Oboje rodzice mieli zbyt sztywne karki, by przekazać swojemu dziecku
pokorę. - O, to lepiej pasuje - dodała. - O wiele lepiej.
Nic dziwnego, że pierścień miał dla niego taką wagę. Ktoś, kto choć trochę się na tym
wyznawał, doskonale wiedział, że taki pierścień jest równoznaczny z podpisem.
Maja! olśniło nagle Idę. Maja żyje teraz w takim świecie.
Znad fiordu Lyngen strasznie do niej daleko, jeszcze dalej z miejsca, gdzie siedziała w
tej chwili. Byli teraz wysoko w górach, skąd rozciągał się widok na odnogi fiordu i kilka
położonych poniżej zagród.
Ale kiedyś Maja obejrzy pierścień i wówczas dowiedzą się, kim był ten człowiek i
dlaczego tak postąpił. Może Helena także przemówi i zdecyduje się wyjawić prawdę?
Tajemnica nie została pogrzebana, jak przypuszczał. Ta świadomość dodała Idzie sił.
Wstał i włożył nóż do pochwy. Poklepał konia i zwierzę z trudem się podniosło.
- Co teraz? - zdziwiła się Ida zaskoczona.
- Ruszamy dalej, nie bacząc na noc - odpowiedział. - Tyle że na własnych nogach, bo
koń nie da rady nas udźwignąć. Idziemy! Przecież obawiałaś się, że zamarzniesz na śmierć.
Pokiwała zgodnie, czując w sercu niewypowiedzianą ulgę. To znaczy, że nie zamierza
wziąć jej przemocą, by w ten sposób się rozgrzać, jak się w duchu obawiała.
- W nocy niepotrzebna mi twoja pomoc. Sam znajdę drogę - rzucił, wskazując głową
na niebo, które się rozchmurzyło i odsłoniło gwiazdy. - Nocą gwiazdy mówią mi to, co chcę
wiedzieć.
Ida stropiła się, przypomniawszy sobie, że zamierzała wywieść go w pole. Może z
jakimś nierozgarniętym mężczyzną dałaby sobie w ten sposób radę, ale nie z nim. Cokolwiek
bowiem by mówić, ten człowiek głupi nie był. Domyślała się, że specjalnie jej to powiedział,
by uprzedzić jej zamiary. Może ją przejrzał? Może dlatego z uśmieszkiem na ustach jej to
oznajmiał? W mroku błysnęły jego zęby, ale włosy wydawały się jeszcze jaśniejsze.
Ruszyła przodem we wskazanym przez niego kierunku.
Zastanawiała się, co by się stało, gdyby spróbowała go oszukać, a on by to odkrył.
Nie chciał pozwolić, by opóźniała marsz. Nikogo, kto by ich śledził, nie zauważyła.
- Gdyby nie ja, mógłbyś pojechać teraz konno - powiedziała. - Nie sądzę, żebyś
potrzebował mnie jeszcze. Pewna jestem, że poradzisz już sobie bez trudu. Znasz kierunek.
Nie zareagował. Stawiał duże kroki, a ona, chcąc nie chcąc, musiała za nim nadążyć.
- Zamierzałem opuścić to miejsce samotnie - oznajmił. - Masz rację.
Pogalopowałbym, co koń wyskoczy. Myślisz wyjątkowo logicznie jak na kobietę. Gdyby
wszystkim kobietom pozwolono tyle myśleć, na świecie zrobiłby się straszny bałagan.
- Chciałeś mnie tutaj zostawić? - zapytała Ida z walącym sercem. W uszach jej
szumiało, bynajmniej nie z powodu szybkiego marszu.
- A po cóż miałbym cię ze sobą brać? Potrzebowałem cię jedynie po to, żebyś mi
opowiedziała o Helenie, a także by zabezpieczyć się przed natychmiastowym pościgiem.
Uciekłem, usłyszałem o Helenie. Pogoda mi sprzyja. Za skałami nie czają się cienie. Zresztą
trudno ukryć się w ciemnościach, gdy księżyc udaje słońce.
Zamilkł.
- Nie potrzebuję już ciebie. Zamierzałem cię zabić tu na szczycie.
- Dlaczego tego nie zrobiłeś? - zapytała Ida, z trudem wydobywając z siebie słowa.
Przyznał, że wcale nie zamierzał dotrzymać słowa danego Knutowi i Sedolfowi. Był
pozbawiony wszelkich skrupułów. Przez cały czas nosił się z zamiarem odebrania jej życia.
Dlatego się zatrzymali...
A ona, naiwna, myślała, że chciał rozbić obozowisko, żeby odpoczęli. Ze pozwolił
ugasić pragnienie jej i zwierzęciu przed wyruszeniem w dalszą drogę.
Nawet dopatrzyła się w nim jakichś ludzkich cech... Jak bardzo się można pomylić!
Nie wszyscy ludzie są z gruntu dobrzy, jak błędnie sądziła.
- Nic nie mówisz - odezwał się. - Inne krzyczałyby, wylewały łzy, mdlały i błagały,
bym darował im życie...
- Ja taka nie jestem - odpowiedziała po prostu Ida. - Cóż, jeszcze przez jakiś czas
muszę trzymać język za zębami. Nie przychodzi mi to bynajmniej łatwo. Nigdy nie otarłam
się tak blisko o śmierć.
Uśmiechnął się ponownie.
- Bawisz mnie - rzekł. - Właśnie dlatego wezmę cię ze sobą, chociaż na trochę.
Doprawdy mnie bawisz!
11
Sojusznika Sedolf znalazł w Reijo, który tak samo jak on uważał, że nie należy
zwlekać z podjęciem pościgu.
- Nie zamierzam siedzieć bezczynnie i czekać, aż ten szaleniec zamorduje mi córkę -
oznajmił Reijo, a w jego zielonych oczach pojawił się chłodny błysk. - Ufasz mu? - zapytał
Knuta, który skłonny był wypełnić żądanie porywacza i przez dobę nie podejmować żadnych
działań.
Knut uciekł spojrzeniem.
Siedzieli w kuchni. Anjo też przyszła do nich, pozostawiwszy otwarte drzwi do izby,
w której leżała Helena. Dziewczyna właśnie zasnęła.
- Czy on się zorientował, że Ida ma przy sobie nóż? - zapytała Anjo.
Sedolf popatrzył na nią zdumiony.
- Nic o tym nie wiedziałem. Naprawdę ma nóż?
- To bez znaczenia - uciął Reijo twardo. - Nawet jeśli, nie czyni jej to równorzędnym
przeciwnikiem. Ten człowiek ją zabije, jeśli go nie powstrzymamy.
- Powiedział... - zaczął Knut, ale Reijo mu przerwał.
- Kłamał. Skoro Helenę, którą przecież dobrze znał, poranił i bez żadnych skrupułów
porzucił nieprzytomną na pewną śmierć, tym bardziej nie ma co liczyć na to, że
wspaniałomyślnie wypuści Idę! Cóż ona dla niego znaczy? Ten człowiek nie cofnie się przed
najgorszym. Nie mam co do tego żadnych złudzeń!
Zaległa złowroga cisza.
- Nie sądzę, żeby chciał się przedzierać w głąb fiordu - stwierdził Reijo po chwili,
wysłuchawszy uważnie relacji z tego, co wydarzyło się na cyplu. Nie mógł sobie darować, że
go przy tym nie było. Może udałoby mu się zapobiec nieszczęściu. Serce rozsadzał mu
straszliwy ból. - Ale tak na dobrą sprawę nie ma zbyt wielu możliwości - rzekł z namysłem.
- Zamierzał przedostać się na zachód - usłyszeli dobiegający od strony drzwi głos
Heleny.
Wszyscy jak na komendę odwrócili się. Byli przekonani, że Helena śpi. Nie
przypuszczali, że słyszy, o czym mówią, tym bardziej że rozmawiali po norwesku.
Dziewczyna stała boso w nazbyt obszernej nocnej koszuli Anjo i opierała się o
framugę.
Anjo pierwsza otrząsnęła się ze zdziwienia, podeszła do niej i otoczyła ramieniem, po
czym poprowadziła do stołu. Pozostali w milczeniu rozsunęli się i zrobili dla niej miejsce na
długiej ławie pod ścianą.
Dziewczyna usiadła skulona, przez co wydawała się jeszcze drobniejsza.
- Naprawdę stąd odszedł? - zapytała szeptem. - Nie ma go już tutaj?
Sedolf potwierdził.
Przełknęła ślinę. Nareszcie nic jej nie grozi! Może odsunąć w niepamięć groźby,
szyderstwa i upokorzenie. Zapomnieć o ostrych nożach!
- Mówił, że na północy straszna bieda i harówka, dlatego chciał się przedostać na
wybrzeże - powtórzyła, nie patrząc na nikogo. Wypowiedziane po fińsku słowa zabrzmiały
tak cicho, że ledwie zrozumieli ich znaczenie. - Liczył, że na wybrzeżu spotka kupców i uda
mu się dostać na statek handlowy płynący na południe, do miasta, w którym żyją ludzie z na-
szych... z jego sfer...
Helena przełknęła ślinę. Trudno jej było mówić, ale dłużej już milczeć nie chciała.
- Do Bergen? - zapytał Reijo. Pokiwała głową, trochę niepewna.
- Tak, to chyba ta nazwa.
- Przynajmniej wiemy, dokąd się kieruje - powiedział Reijo, posyłając Helenie ciepły
uśmiech. - Bardzo nam pomogłaś! Dziękujemy.
- Twoja córka jest taka piękna i młoda... I ma malutkie dzieci... On nie może jej
skrzywdzić! Ale masz rację, Reijo - powiedziała po chwili, zerkając ku niemu. - Nie wolno
mu wierzyć. Był żołnierzem i nauczył się zabijać. Wydaje mu się, że ma do tego prawo, bo
dozwolone jest wszystko, co jemu przynosi korzyść. Musicie go odnaleźć i powstrzymać.
Twojej córce grozi śmiertelne niebezpieczeństwo! On nie dotrzyma żadnych obietnic. Kłamie
z taką łatwością, że chyba już sam nie potrafi odróżnić prawdy od fałszu. Jak więc inni mają
to poznać?
- Jesteś jego krewną? - zapytał Knut.
Helena pokręciła głową i rozszlochała się. Pozwolili jej się wypłakać. Jedynie Sedolf
czuł się strasznie bezradny i nie mogąc usiedzieć w spokoju, przechadzał się nerwowo w tę i z
powrotem po wyszorowanych do białości deskach podłogi.
- Nie przypuszczałam, że on taki jest - chlipała Helena, a łzy nie przestawały jej
spływać po policzkach. - Miałam piętnaście lat, gdy go poznałam. Był przyjacielem mojego
brata, razem służyli w armii. Nigdy nie widziałam równie przystojnego mężczyzny... Zresztą
tak naprawdę nie znałam ich wielu. Zakochałam się nieprzytomnie. On tymczasem w ogóle
mnie nie dostrzegał. Traktował mnie jak powietrze. - Helena osuszyła palcami oczy i
zmuszając wargi do uśmiechu, ciągnęła: - Specjalnie nie ma nad czym płakać. Teraz już nie.
Byłam zaręczona z innym. Ustalono, że go poślubię, kiedy skończę szesnaście lat, ale
urządziłam taką histerię, że wysłano mnie do rodziny do Szwecji. Zaręczyny zostały zerwane,
a rodzina narzeczonego zażyczyła sobie, by ogłosić, że straciłam rozum. Teraz wydaje mi się,
ż
e mieli rację. Rzeczywiście zachowywałam się wówczas jak obłąkana. W moim życiu
wszystko ułożyłoby się inaczej, gdybym postąpiła zgodnie z wolą rodziców i zaakceptowała
ich plany. W końcu jednak dostałam tego, do którego wzdychałam. Nie miałam pojęcia, że
poprosił ojca o moją rękę. Wydawało mi się, że w ogóle mnie nie dostrzega, nigdy ze sobą nie
zamieniliśmy słowa, a tymczasem z dnia na dzień zostaliśmy sobie poślubieni. Teraz Anjo
chlipnęła.
- Biedne dziecko! Nigdy już nie będziesz musiała tak żyć!
Helena nie opowiedziała wszystkiego, przemilczała dwa straszliwe lata u boku
bezlitosnego tyrana.
- Musiał uciekać z powodu mojego brata. Nie wiem, dlaczego zabrał mnie z sobą.
Może obawiał się, że wyjawię, dokąd uciekli? Nie potrzebował mnie. Krytykował mnie na
każdym kroku. Cokolwiek robiłam, wszystko było źle. Dwa konie, które zabraliśmy z sobą,
zajeździł na śmierć. Musieliśmy sprzedać powóz. Przyłączyliśmy się do rodziny Lapończy-
ków... - Helena ukryła twarz w dłoniach. - Zabił ich, kiedy spali. Okradł ze srebra. Podpalił
jurtę. Oddaliliśmy się ich zaprzęgiem. Kiedy zbliżyliśmy się do ludzkich siedzib, wypuścił
renifery...
Nie chciała mówić, dlaczego chciał się jej pozbyć.
- Jest groźny - powtórzyła tylko. - Nieobliczalny. Czasami mu się zdaje, że jest panem
tego świata.
Reijo zacisnął pięści.
- Powinnaś nam była opowiedzieć o tym wcześniej, moja droga - stwierdził z ciężkim
sercem.
- Wtedy twoja córka nie znajdowała się w jego rękach - odrzekła Helena. -
Przysięgłam być mu posłuszna. Niezależnie od tego, co mi uczynił, nic mnie nie zwalnia z
tego obowiązku.
Sedolf wzniósł oczy ku niebu, ledwie powstrzymując się od złośliwego komentarza.
- Helena odebrała inne niż my wychowanie - wyjaśniła Anjo.
Jej słowa uświadomiły im coś niezmiernie ważnego. Łatwo kogoś osądzać, trudniej
zrozumieć. Potrafili wyobrazić sobie piekło, przez które przeszła Helena, i tym bardziej nie
pojmowali, dlaczego wykazywała tak ślepą lojalność wobec męża - okrutnika. Ale Helena
pochodziła z innego, obcego im świata.
Nie pojmowali niepisanych reguł i więzi łączących albo dzielących ludzi tego pokroju.
Helena pozostała dla nich obca pod wieloma względami.
- Jak on się nazywa? - zapytał Knut. Helena spuściła wzrok i zagryzając wargi, uparcie
wpatrywała się w swoje dłonie.
- To nie jest przecież zdrada wobec niego - odezwał się Reijo najłagodniej jak potrafił.
Czuł łomotanie w skroniach. Wiedział, że ucieka im cenny czas, ale informacje Heleny
uważał za ważne. - Może jego nazwisko okaże się nam potrzebne. Kiedyś odruchowo niemal
wypowiedziałaś, jak się nazywasz...
- Czuję się tak, jakbym go zdradzała. Wiem, że wam wydaje się to niemądre, ale w
moim pojęciu jest to zdrada. - Nerwowo ściskała ręce i w końcu wystękała: - Nazywa się Curt
Hallencrantz ze Spydenborga. Jest drugim z kolei synem, a więc nie odziedziczy tytułu -
dodała. - Poza tym jest oficerem, pułkownikiem.
Reijo potrząsnął głową zmęczony.
- Nasza Maja poślubiła Williama Runefelta, on odziedziczy tytuł...
Helena popatrzyła na niego, rozszerzywszy oczy ze zdumienia, i osunęła się na ziemię
jak szmaciana lalka.
Reijo zaniósł ją do łóżka.
- Co jej się stało? - zastanawiał się Knut, marszcząc czoło. - Najwyraźniej nazwisko
małżonka Mai zrobiło na niej piorunujące wrażenie.
- Zemdlała raczej z powodu nadmiaru wrażeń! - wyjaśniła Anjo, która nie
doszukiwała się w tym niczego nadzwyczajnego. - Pierwszy raz wstała z łóżka i o własnych
siłach przeszła aż tutaj. Na pewno trochę zmarzła. Poza tym przywołany z pamięci wstyd i
poczucie winy na nowo ją pogrążyły. Ten przystojny Hallencrantz całkowicie ją stłamsil. Nie
spocznę, jakem Anjo Elvejord, póki to dziewczę nie wyprostuje karku i nie nazwie się na
powrót człowiekiem!
Reijo i Knut zajęli się przygotowaniami do drogi, a Sedolf udał się do Emila.
Nie przyszło mu to łatwo, bo nigdy nie lubił o nic prosić.
Teraz gotów był błagać Emila na kolanach, byleby tylko zgodził się przyłączyć do
nich. Potrzebowali kogoś zaufanego. Sedolf liczył się z tym, że sytuacja może ich zmusić do
popełnienia czynu, o którym powinno wiedzieć jak najmniej osób.
- Przyszedłeś sprawdzić, czy nie wyzionąłem ducha? - zdziwił się Emil, naprawiający
połamany przez wiatr płot.
- Nie, chciałem tylko zapytać, czy przyłączyłbyś się do nas. Ruszamy w pościg za
człowiekiem, który napadł na ciebie i zabrał ci nóż - rzekł Sedolf, opierając się na wbitym
właśnie przez Emila słupku.
- Aż tak mi na tym nożu nie zależy - odparł Emil. - A tego, który mnie zaatakował,
wolałbym nie spotkać ponownie. Jeszcze nie przestała mnie boleć głowa od upadku.
- To ten sam mężczyzna, który pobił do nieprzytomności i poranił kobietę,
odnalezioną w lesie przez Sofię, Henriettę, Anjo i Idę.
- Tym bardziej wolę go nie spotkać - uznał Emil, nie przerywając roboty. - Nie
chciałbym, żebyś mnie brał za tchórza, Sedolf, po prostu uważam, że mnie ta sprawa nie
dotyczy. Co z tego, że ma mój nóż?
- Teraz ma także Idę - przerwał mu głucho Sedolf. Emil podniósł pełen niedowierzania
wzrok i kazał Sedolfowi powtórzyć.
- Ta rodzina zawsze się w coś uwikła - rzekł po chwili, opierając się na trzonku
siekiery. - Ida nie jest wyjątkiem.
Sedolf stał nieporuszony i czekał.
- Ty i Reijo oczywiście ruszacie w pogoń? Sedolf pokiwał głową twierdząco i
wyjaśnił:
- Knut jedzie także. Potrzebna nam jeszcze jedna osoba. Nie chcę za wiele rozpytywać
ani brać byle kogo. Albo pojedziesz ty, albo nikt.
Emil wstrzymał oddech. Odmowa Idy nadal go mocno bolała. Ale wstyd mu trochę
było za wypowiedziane w gniewie pełne goryczy słowa.
Rudowłosa Ida z promiennym uśmiechem pozbawiła go wszelkiej nadziei, choć w
jego myślach należała już do niego...
Trafiała mu się szansa, żeby odzyskać utraconą twarz.
Czy Sedolf pomyślał o tym? Emil spojrzał na niego, mrużąc oczy. Nie byli już
przyjaciółmi. Tak się często dzieje, kiedy dwaj mężczyźni zakochają się w tej samej kobiecie.
Póki dla obydwu była nieosiągalna, ich przyjaźń trwała. Ale kiedy jeden z nich dostał ją
naprawdę, wyniknęły z tego same kłopoty.
- Nie chciałbym, żeby mój nóż odebrał Idzie życie. Niezależnie od tego, czyją
pchnięty ręką - stwierdził. - Ruszam z wami. Muszę tylko poprosić kogoś, żeby zajął się
gospodarstwem. Domyślam się, że to może potrwać nieco dłużej niż do jutra rana?
Sedolf potwierdził skinięciem głowy.
- Spotkamy się na cyplu - rzucił krótko na odchodnym, wdzięczny, że Emil zgodził się
przyłączyć do pościgu, i dodał trochę zakłopotany: - Cieszę się, Emilu.
Jak trudno czasem ludziom niegdyś sobie bliskim odnaleźć właściwe słowa!
Nie na darmo się mówi, że największymi wrogami są byli dobrzy przyjaciele.
Około południa czterej mężczyźni spotkali się na cyplu.
Na ich posępnych twarzach czaił się lęk.
- Domyślamy się, dokąd on chce się przedostać powiedział Reijo. - A także którędy
ucieka. Wiem, że to ryzyko, ale zamierzam je podjąć. Jestem ostatnim człowiekiem, który by
chciał narażać życie Idy... ostatnim, który chciałby ją na cokolwiek narażać...
- Krótko mówiąc - zwrócił się Sedolf do Emila - Reijo uważa, że powinniśmy ruszyć
najpierw w górę doliny, a potem przedostać się na drugą stronę szczytów. O ile Fin z Idą
podążają tym szlakiem, o którym myślimy, mamy szansę ich dogonić. Musimy ryzykować!
Plan ten ma jeszcze jedną zaletę. Fin nie spodziewa się nas od tej strony, od której go
podejdziemy. Na pewno jest przekonany, że będziemy iść jego śladem.
- Natomiast Ida może się tego domyśli - dodał Knut.
Emil skinął głową. Teraz zrozumiał, dlaczego osiodłali wszystkie konie, jakie
znajdowały się na cyplu i w gospodarstwie Knuta.
- Doliną pojedziemy konno. Niestety, kiedy skręcimy ku szczytom, będzie zbyt
stromo. Tam puścimy zwierzęta wolno. Na pewno odnajdą drogę do domu.
Zapadła noc, kiedy rozpoczęli wspinaczkę. Wybrali najbardziej strome podejście, ale
dobrze wiedzieli, że tędy prowadzi najkrótsza droga na szczyt. Znali te tereny, nieraz chodzili
tędy na polowania. Nie obawiali się więc stromizny, tym bardziej że księżyc oświetlał im
drogę.
Dotarłszy na płaskowyż, zatrzymali się na odpoczynek. Wyjęli przygotowane przez
Anjo zapasy pożywienia. Reijo nie pozwolił rozpalić ognia.
- Czy komuś jest zimno? - zapytał, widząc, że Knut zbiera chrust. - A może
widoczność jest słaba?
Wszyscy byli rozgrzani wspinaczką, a księżycowa poświata doskonale oświetlała
teren.
- Tu w górze odległości wydają się mniejsze, ognisko widoczne byłoby z daleka.
Chyba nie chcemy mu pokazać, że tu jesteśmy, prawda?
Usiedli na mchu, nie rozpalając ognia, i posilili się. Wełniana bielizna chroniła ich
przed przemarznięciem.
Zresztą postój trwał krótko.
- On nie będzie odpoczywał tej nocy - Reijo mówił tak, jakby znał obcego. Próbował
wczuć się w jego psychikę i starać się myśleć tak jak on.
- Mamy szczęście, że noc jest pogodna - stwierdził Knut. - Łatwo utrzymać właściwy
kierunek.
- To on ma szczęście - poprawił go Reijo. - My i bez gwiazd byśmy nie zbłądzili. Nie,
Knut, wygląda na to, że sprzyja mu sam diabeł.
Sedolf poruszał się jak lunatyk. Kroczył za Reijo miarowo, niemal mechanicznie,
myślami zaś poszybował daleko ku Idzie.
Ten Curt Hallencrantz był taki potężny. Przy tym przytłaczającym wzrostem trollu Ida
zdawała się zupełnie bezbronna.
Powinien zabronić jej jechać na cypel. Ale tak się bał, że się na niego rozgniewa, że
wolał ustąpić i przemilczeć swoje zastrzeżenia.
Powinien jej zabronić...
Ale jak można w ogóle czegoś zabronić Idzie?
Jest taka dumna, uparta...
Ida nigdy nie da się ujarzmić mężczyźnie. Wiedział o tym i godził się na to.
Ale i tak ją kochał. Niech sobie inni mężczyźni mówią swoje, ale on gotów był dać jej
tę wolność. Bo rozumiał, że jego Ida jest ptakiem, a ptaków, jeśli się je naprawdę kocha, nie
można więzić w klatce.
Powinien jednak zabronić jej jechać... Nie powinien jej był odstępować ani na krok...
Jacy byli naiwni, sądząc, że oprawca Heleny uciekł! Poczuli się bezpieczni, mimo że
nie sprawdzili dokładnie wszystkiego. Dopiero po tym, gdy Ida została uprowadzona,
uświadomili sobie wspólnie z Knutem, że zbrodniarz schował się w piwniczce, gdzie
przechowywali jedzenie. Trzeba tupetu! Że też nie przyszło im to od razu do głowy!
Sedolf był pewien, że Reijo nigdy nie zachowałby się tak bezmyślnie.
To Reijo powinien był z nimi jechać, nie Ida...
Gdyby, gdyby...
Nie da się cofnąć czasu i naprawić błędów. Gdyby to było możliwe, życie stałoby się
doskonałe. Widocznie jednak nikomu nie jest dane być doskonałym.
Sedolfa ogarniał strach, że już nigdy nie zobaczy Idy żywej. Czarno robiło mu się
przed oczami, ale parł do przodu w ślad za Reijo.
Widział też oczami wyobraźni, jak Ida walczy o życie z tym dwa razy większym od
niej mężczyzną. Albo jak on kaleczy jej gładką skórę ostrym nożem Emila.
Wyobrażał sobie, że ten potwór bierze ją siłą.
Na jej plecach widoczne na pewno jeszcze były ślady jego palców. Niemal fizycznie
czuł dotyk jej ciała, czuł jego ciepło.
Wzbierała w nim nienawiść, gdy sobie pomyślał, że ten łajdak mógłby dopuścić się
przemocy wobec dziewczyny. W jego oczach było to gorsze niż zabójstwo.
Kłębiły mu się w głowie wszystkie te straszne myśli, a nogi stąpały po skałach i mchu,
brnęły w śniegu. Przemoczył buty, nie zważał na przykryte cienką warstwą lodu i świeżym
ś
niegiem kałuże. Bo w jego głowie była tylko przestrzeń na myśli o Idzie, na strach, na
miłość.
Powinien był ją powstrzymać...
Noc jeszcze nie zdecydowała się całkiem, czy pozostać, czy też ustąpić miejsca
ś
witowi, kiedy wędrowcy natknęli się na konia.
- Ukradł go Halvorowi - rozpoznał Sedolf i pociemniało mu w oczach.
Przykucnęli. Nie ulegało wątpliwości, że ten wspaniały koń nie żyje.
Miał poderżnięte gardło, nie cierpiał więc długo.
Byli wstrząśnięci, widząc pozbawione życia piękne zwierzę. Nadal wilgotne i ciepłe,
nie całkiem jeszcze ostygło.
- Zajeździł go - rzekł Emil z goryczą. Reijo, sprawdziwszy dokładniej, zaprzeczył:
- Nie, koń złamał nogę. W tej sytuacji lepiej było go zabić, niż pozwolić mu umierać
w cierpieniach. Może ten człowiek nie jest całkiem pozbawiony uczuć? Ale za bardzo nie
powinniśmy w to wierzyć.
Cztery pary oczu wpatrywały się w mrok. Gwiazdy zbladły, księżyc skrył się za
chmurami. Musieli czekać na świt, żeby się zorientować, na ile zbliżyli się do Idy i jej
porywacza.
Ranek odbierze im przewagę, jaką mieli. Co będzie, jeśli znajdą się blisko Fina i Idy
bez możliwości ukrycia się na otwartej przestrzeni?
- Teraz muszą iść na własnych nogach - odezwał się Reijo z nadzieją. - A Ida z
pewnością nie ma już sił, by poruszać się szybko. A nawet jeśli ma... to na pewno będzie
próbowała opóźnić marsz. Ida nie jest głupia.
Wszyscy nabrali przekonania, że Ida i Fin, który ją uprowadził, muszą być gdzieś
blisko. Koń nie leżał przecież długo martwy. Pomimo nocnego chłodu nadal biło od niego
ciepło.
Nasłuchiwali uważnie, ale nic nie słyszeli. Czuli jednak wyraźnie bliską obecność Idy.
To uczucie było przytłaczające.
Reijo mignęła przed oczami twarz Raiji.
- Potrzebowałbym teraz twojej pomocy - powiedział bezgłośnie, poruszając tylko
ustami. Ale obraz Raiji zblakł.
Knut rzekł:
- Chyba powinniśmy się gdzieś ukryć i poczekać na świt. Nie warto, żebyśmy weszli
prosto na nich...
12
Księżyc świecił jak latarnia, oświetlając im drogę na płaskim terenie. Pułkownik
uznał, że dalej pojadą konno, ale Ida zaprotestowała.
- Koń nie wytrzyma. Padnie ze zmęczenia.
- Myślisz, że nie wiem, iż próbujesz zyskać na czasie? - zaśmiał się. - Ale to nic nie
da! Będziesz robić, co ci każę. Ja tu decyduję!
Chwycił ją w pasie i posadził na końskim grzbiecie. Jego dłoń znalazła się tuż obok
przyszytej w szwach spódnicy kieszonki na nóż. Ida wstrzymała oddech. Fin na szczęście nic
nie zauważył, bo w jego zachowaniu nie dostrzegła zmian. Dosiadł konia za jej plecami i
popędził biedne zwierzę.
Ida miała wrażenie, że nóż pali ją w udo i zaraz stopi materiał, z którego uszyta jest
spódnica.
Ale nic takiego się nie stało.
Dopiero teraz, kiedy siedziała, dając wytchnienie nogom, zdała sobie sprawę, jak
bardzo jest zmęczona. Już prawie całą dobę nie zmrużyła oka i niemal równie długo
znajdowała się w drodze.
Mikkal i Raija...
Nie wolno jej się zadręczać. Anjo na pewno zaopiekowała się dziećmi, i to najlepiej
jak można.
A jeśli już ich nigdy nie zobaczy?
Do oczu napłynęły jej łzy. Pośpiesznie zacisnęła powieki, nie dając im spłynąć po
policzkach. Zagryzła zęby tak mocno, że omal nie pękła jej szczęka.
Nie może pogrążyć się w rozpaczy! Nie wolno jej się poddać! Bo to tak, jakby
całkiem zrezygnowała i złożyła swój los w ręce tego zimnego jak lód mężczyzny.
Zaciskała oczy tak długo, póki nieznośna pustka, jaka ją ogarnęła, nie ustąpiła. Ida nie
miała wyboru. Musiała być odważna. Bo jeśli straci nadzieję, to jakby pozwoliła tej bestii
zabić się od razu.
- Jesteś zawiedziona, że pomoc nie nadeszła? - usłyszała głos, który budził w niej
coraz większą odrazę.
- Nadejdzie - odrzekła spokojnie. Jego ironia nie zdołała w niej zasiać nawet ziarna
niepokoju. Ida dobrze znała najbliższych sobie mężczyzn i była pewna, że ruszą w pogoń, ale
równocześnie wiedziała, że zachowają największą ostrożność. Ojciec potrafi być sprytny jak
lis... Tak, ten fiński kolos, kpiący z jej bliskich, nie zna Reijo Kesaniemi.
- Czy oni wiedzą, że tak im ufasz? - udawał zdziwienie, chwytając się mocniej
końskiej grzywy i bezlitośnie poganiając konia.
Noc była chłodna. Mgła opadła nisko, trudno się było rozeznać w terenie.
- Kobiety powinny być lojalne - dodał. - Ale rozczarowuje mnie twoja naiwność.
Sądziłem, że jesteś inna...
Nie dokończył, bo koń potknął się i runął.
Ida poczuła szum w uszach, a potem wszystko zasnuło się mgłą. Ocknęła się na ziemi,
strasznie piekł ją policzek. Usłyszała rżenie konia i głuche uderzenia kopyt o skały. Miała
wrażenie, że znalazła się w samym środku rozszalałej burzy.
Pułkownik ciskał najgorsze przekleństwa. Ale jego głos dochodził jakby przez mgłę.
Ida, mrużąc oczy, podźwignęła się i chwiejnie starała się utrzymać równowagę.
Policzek nadal ją piekł, a kiedy go dotknęła, zobaczyła na palcach krew.
Fin, nie przestając przeklinać, stał nad leżącym między skalnymi blokami koniem.
Mgła opadła niżej, zasłaniając Idę do połowy. Ani oni, ani koń nie mieli szans zauważyć
osypiska. Nie pomyślała nawet, że mogłaby wykorzystać ten moment na ucieczkę. Mrok i
mgła ukryłyby ją przed złoczyńcą. W ogóle nie wpadło jej do głowy, że ta chwila
przeznaczona jest dla niej.
Ida nie widziała niczego oprócz konia.
- Zostawisz go w takim stanie? - zapytała Fina, który dokładnie zbadał kończyny
zwierzęcia, a potem wstał i odszedł parę kroków.
- Nic się już nie da zrobić - odpowiedział obojętnie. - Ma złamaną nogę. Poza tym jest
wycieńczony. Koniec z nim.
- Ale przecież nie możesz go tak zostawić! - wykrzyknęła Ida. - Przecież on jeszcze
ż
yje i cierpi. Czy to nic dla ciebie nie znaczy?
Wzruszył ramionami. Ida poznała już Fina na tyle, by wiedzieć, że zwierzę nic go nie
obchodzi.
- To przecież tylko koń - rzucił lekko. - I tak zdechnie. Godzinę wcześniej czy później,
co to za różnica? Albo zamarznie na śmierć, albo zginie z głodu. Mam sobie zawracać tym
głowę? Przecież to i tak mu nie pomoże. Zresztą i tak by niebawem padł z wycieńczenia.
- Zamierzałeś jechać na nim, aż padnie? - zapytała Ida, nie chcąc uwierzyć, że można
być takim zimnym, pozbawionym wszelkich uczuć okrutnikiem. Mimo wszystko ciągle ufała,
ż
e w tym człowieku, gdzieś głęboko, tkwi odrobina dobra, choć przecież jego występki temu
zaprzeczały. Naiwna Ida nie dopuszczała do siebie myśli, że ktoś może nie mieć serca.
Ale jednak taka była prawda. Dopiero teraz na dobre przejrzała na oczy.
- Cóż ci szkodzi zabić tego konia? - rzuciła, poruszona do żywego.
Ale on odwrócił się do niej plecami.
- Nie zabijam koni - odpowiedział z wyraźną niechęcią.
- Co do ludzi nie masz takich oporów, prawda? Czyżby ten koń był więcej wart niż
Helena?!
- Nie zabijam koni - powtórzył. Tymczasem mgła opadła. Ida straciła swoją szansę.
Chwila, jakby stworzona dla niej, minęła. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jaka
możliwość przeszła jej koło nosa.
Działała instynktownie. Wszystko w niej cierpiało wraz z tym biednym zwierzęciem,
w którego oczach czaił się ból.
Przecież ten koń nic nie zawinił Finowi! Przeciwnie, bez skargi niósł go na swym
grzbiecie w mroku nocy. I nadal by niósł, gdyby się nie potknął. A ten potwór chce go tak po
prostu pozostawić na zimnych jak lód skałach i skazać na długie męczarnie.
Jak on tak może?
Ida podwinęła spódnicę i płacząc ze złości, sięgnęła po nóż. Oślepiona łzami
niepotrzebnie długo manipulowała przy kieszonce. Wreszcie siadła przy koniu, poklepała go
po pysku i szepnęła, że na pewno będzie się pasł niebawem na najzieleńszych i najbardziej
soczystych niebiańskich pastwiskach. Ukryła nóż, żeby nie spłoszyć zwierzęcia. Fin, dziwnie
wytrącony z równowagi, nic nie zauważył. Koń patrzył w bok, ufny, że Ida uczyni co dla
niego najlepsze.
Ida, szlochając, powiodła dłońmi po końskiej szyi. Nie raz towarzyszyła ojcu przy
uboju. Przywykła do widoku krwi. Ale jeszcze żadne zwierzę nie poniosło śmierci z jej ręki.
Nie przypuszczała nawet, że byłaby zdolna coś takiego uczynić.
- Lepiej przestań ryczeć - rzucił Fin chrapliwie. - Na mnie kobiece Izy nie działają.
Ida odszukała tętnicę przerażonego konia. Nabrała powietrza głęboko w płuca, jeszcze
raz pomacała, nie chcąc zadawać zwierzęciu więcej bólu niż to konieczne, i pewną ręką wbiła
ostrze noża w miejsce, gdzie czuła pulsowanie. Koń szarpnął łbem, próbował podnieść się na
przednie nogi.
Krew trysnęła Idzie wprost na ubranie i spłynęła po rękach ku łokciom.
W jednej chwili Fin znalazł się przy niej i wyrwał jej nóż z dłoni. Popchnął ją na
ziemię i warknął:
- Chciałaś go wypróbować na mnie? - Zważył nóż w dłoniach i wytarł ostrze o mech,
aż błysnęło. - Naprawdę miałaś taki zamiar?
Ida skinęła głową obojętnie.
Rzeczywiście rozważała taką możliwość, chociaż zdawała sobie sprawę, że nie zdoła
pokonać tego rosłego mężczyzny. Cieszyła się, że przynajmniej ulżyła cierpieniu zwierzęcia.
- Zaskakujesz mnie, Ido - roześmiał się. - Doprawdy mnie zaskakujesz. Nie
spodziewałbym się takiej odwagi nawet po tobie, chociaż wiem, że jesteś kobietą wyjątkową.
Poza tym bawisz mnie, nadal mnie bawisz...
Jego słowa oznaczały dla Idy odroczenie wyroku śmierci.
Uśmiechnął się do niej czarująco. Pewnie niektóre kobiety ulegały jego urokowi,
zwłaszcza te, które lubią silnych i dominujących mężczyzn.
Fin podrzucił nóż, a potem wsunął go do kieszeni.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że go sobie zachowam - rzekł, tak
jakby Ida miała cokolwiek do powiedzenia. - Gdzie ty go ukrywałaś? - zapytał
zaintrygowany, kiedy już uszli spory kawałek drogi. - Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że
kobieta może mieć przy sobie nóż. Nawet nie pomyślałem, żeby to sprawdzić. Helena nigdy
nie brała do ręki noża. Czy wśród tutejszych kobiet to jest normalne?
Ida pokręciła głową.
- Wiedziałem, że jesteś wyjątkowa! - wykrzyknął i gdyby nie to, że Ida poznała go
dostatecznie dobrze, mogłaby ulec wrażeniu, że jest tym faktem zachwycony. - No, gdzie go
miałaś, powiedz! - powtórzył pytanie.
- Pod spódnicą - odpowiedziała Ida i odrzuciwszy dumnie głowę, wysunęła do przodu
podbródek. Nie zdawała sobie sprawy, ile było w tym geście hardości.
- Frapujące - mruknął pod nosem i uśmiechnął się. Ida nie rozumiała znaczenia tego
słowa, ale za nic w świecie nie przyznałaby się do tego.
Szli w milczeniu, aż w końcu Ida poczuła, że zaraz padnie jak zajeżdżony koń.
- Mam nadzieję - zwróciła się do Fina - że jeśli się potknę i złamię nogę, to postąpisz
ze mną tak jak z koniem. Zostawisz mnie.
Fin zatrzymał się i roześmiał na cały głos, jakby usłyszał jakiś przedni dowcip.
- Jesteś zmęczona? Skinęła głową, uznawszy, że nie ma sensu tego ukrywać. I tak
wkrótce nogi nie zechcą jej dłużej nieść.
- Nie udajesz?
- Nie.
- Poddałaś się? - zapytał, udając szczere zdumienie.
Ida całkiem opadła z sił. Osunęła się na kolana, starając się słuchać, co do niej mówi.
Poczuła się jednak taka senna, że mogłaby zasnąć w każdej pozycji. Wszystko jej było jedno,
pragnęła jedynie spać.
- Poddałaś się? - zapytał ponownie. - Myślałem, że masz więcej hartu. Zawiodłaś
mnie, Ido.
Ale dziewczyna nie słyszała już jego słów, bo naprawdę zasnęła. Jej ciało zachwiało
się i osunęło na kamieniste podłoże, mokre od rosy. Fin, zdumiony, wpatrywał się w nią,
stuknął ją czubkiem nogi, ale ona nawet nie poruszyła palcem. Ukucnął przy niej i podniósł
powiekę. Nie udawała. Naprawdę spała! Spała jak zabita!
Nie chciało mu się wierzyć, że się poddała. Był pewien, że gdyby nie zmorzył jej sen,
nadal wystawiałaby swoje ostre kolce. Zastanawiał się, ile trzeba, by ją złamać. Nigdy dotąd
nie spotkał tak dumnej kobiety. I tak fascynującej.
Nie pojmował jej, ale od dawna nikt go tak nie zaintrygował. Prawdę mówiąc, już od
wielu lat żaden człowiek nie zdołał w nim obudzić jakiegokolwiek zainteresowania.
Może to te rude włosy czyniły ją wyjątkową?
Ale nie! Spotkał przecież w swym życiu wiele rudowłosych kobiet i one, tak jak
większość przedstawicielek tej płci, rozczarowały go.
Kobietom brakowało charakteru.
Ta wywodziła się z innej klasy społecznej. Ale przecież miał w swym życiu wiele
służących, sypiał też z chłopkami. Wszystkie go nudziły. O Helenie w ogóle nie warto
wspominać. Helena rozczarowała go już na samym początku i tak już ciągnęło się do końca.
Ale ubawił się szczerze, zgarniając ją sprzed nosa innemu i łamiąc wszelkie konwenanse.
Poza wszystkim związek małżeński z Heleną z jego własnego punktu widzenia był bardzo
korzystny.
Biedna Helena, może nie powinien jej tak pokaleczyć, ale ona i tak nie czuła, jak ciął
ostrzem jej gładką skórę, bo straciła przytomność.
Nikt nie zrozumiałby jego intencji. Nikt, kto nie widział ulubionych bluzek Heleny
ozdobionych koronkami na przodzie od ramion aż do talii, bluzek, które musiała zostawić w
Finlandii.
W chwili śmierci chciał ją ustroić w koronki, które tak lubiła. Ot, taki żart. Nóż był
ostry, a jego to bawiło.
Nie powinien był zostawiać noża. To nierozsądne. Ale wydawało mu się, że nóż przy
martwej Helenie spotęguje efekt dramatyczny.
Ułożył ją we mchu wśród krzewinek. Podobała mu się taka kompozycja. Czarno -
biały strój na tle soczystej zieleni i wśród borówek, które miały barwę krwi.
Chyba nigdy za życia nie wyglądała tak interesująco. Skąd mógł przewidzieć, że nie
umrze od razu? Powinien jej chyba zadać głębsze rany...
Helena na pewno poszła prosto do nieba, uderzyła go nagła myśl. Wyobraził sobie, jak
siedzi teraz na białym obłoku, przystrojona w biel, w której jej zawsze było do twarzy, i gra
na złotej harfie.
Ta filigranowa istota, uosobienie cnoty, krążyła pewnie na anielskich skrzydłach
wokół Boga Ojca.
Uśmiechnął się sam do siebie. Miał nadzieję, że Helena widzi go teraz z wysokości i
złości się jak za życia. Przypomniało mu się, jak zaciskała usta w wąską kreskę.
Trusia Helena. Całkowite przeciwieństwo Idy.
Chyba nie jest możliwe, by kobiety potrafiły na zawołanie zapaść w sen? Chociaż nie
zdziwiłoby go, gdyby Ida potrafiła. Niech sobie jednak nie myśli, że w ten sposób opóźni
ucieczkę. Nie nabierze go. Skoro śpi, to pewnie jej bez różnicy, gdzie śpi. Nachylił się i
przerzucił Idę sobie przez ramię, zdumiony, że jest taka lekka. Maszerując ku rozjaśniającemu
ciemność nocy świtowi, śmiał się sam do siebie. Tak właśnie obchodzili się z kobietami
mężczyźni pierwotni. I tkwiła w tym głęboka mądrość.
Zwolnił nieco, bo Ida, wprawdzie lekka, jednak trochę ważyła. Poza tym zaczynał
odczuwać także pewne zmęczenie. Był na nogach już od kilku dni i nocy, wędrował zaś od
miesięcy. Helena była mu prawdziwym utrapieniem. Powinien ją zostawić w Finlandii.
Zabrał ją ze sobą, by go nie wydała, a przy okazji zemścić się w ten sposób na rodzinie za
tego łajdaka, brata Heleny, który dopuścił się zdrady.
Nigdy się nie dowiedzą, jak umarła.
To najlepsza dla nich kara.
Niech sobie czczą we wspomnieniach tę swoją Helenę.
Fin maszerował, niosąc Idę przez plecy, i zatrzymał się dopiero, gdy zobaczył
naturalne zagłębienie otoczone skalnymi blokami od strony, z której mógł pojawić się pościg.
Spuścił Idę na ziemię.
- Niosłem cię na plecach, póki nie zaczął się dzień - powiedział. - Teraz już czas się
obudzić.
Idę bolała cała lewa strona ciała, Fin bowiem nie zadał sobie trudu, żeby ją położyć na
ziemi. Wcale się nie przejmował tym, że może sobie zrobić krzywdę. W ogóle nie troszczył
się o nią jako o człowieka.
A jednak niósł ją taki kawał drogi.
Dlaczego?
Ida usiadła z trudem, zacisnęła zęby, żeby nie jęknąć i nie dać po sobie poznać, jak
bardzo ją boli. Tej przyjemności mu nie sprawi!
- Nadal cię bawię? - zapytała, nie kryjąc pogardy. Skinąwszy głową, oparł się o
pagórek i obserwował ją spod jasnych rzęs.
- Bawisz mnie - potwierdził. Teraz, gdy Ida się trochę wyspała, wróciły jej siły i na
powrót stała się sobą. Posiadała rzadką zdolność życia chwilą i nie lękała się spojrzeć w oczy
największemu niebezpieczeństwu. Nigdy nie uginała karku.
- Zabiłeś kogoś? - zapytała i zaraz dodała: - Poza Heleną?
Powiedziała to na szczęście spokojnie, nie wzbudzając w nim podejrzeń.
Najwyraźniej uznał, że po prostu się przejęzyczyła.
- Oczywiście - odpowiedział, wyciągając się wygodnie. - Przecież ci mówiłem, że
jestem żołnierzem.
- Oficerem - sprostowała Ida. - Nie sądziłam, że oficerowie sami zabijają.
Uniósł jasną brew z wyraźnym uznaniem. Miał ochotę pochwalić dziewczynę za to, że
nadal myśli logicznie. Wystarczyła jej ta odrobina snu, by odnowić siły i znów stawić opór.
- Zanim dotarłem do waszej wioski, zabiłem pięcioro ludzi - powiedział, nie
spuszczając z niej wzroku. Ciekaw był, jak to przyjmie.
Patrzyła z niedowierzaniem.
- Nie wierzysz mi? - Zaśmiał się.
Ida nie odpowiedziała. Miała przed sobą najbardziej bezwzględnego łotra, jakiego
kiedykolwiek widziała, nie wolno jej jednak stracić głowy. Wyczuwała, że nie spotka jej
najgorsze, póki zdoła utrzymać go w napięciu. Ten człowiek po prostu musi nieustannie
walczyć. A słowne potyczki wyraźnie go bawiły. Dopóki będzie dla niego godnym przeciwni-
kiem, nic złego się jej nie stanie.
- Zabrałem starcowi nóż, bo swój gdzieś zgubiłem - zaczął beznamiętnie, jakby
relacjonował jakieś zwykłe zdarzenie. - Podejrzewam właściwie, że schowała mi go Helena.
W ostatnim czasie nie można jej było już zupełnie ufać. Zwróciła się przeciwko mnie -
pokręcił głową z dezaprobatą. - A kiedy zabiłem tych Lapończyków i podpaliłem ich jurtę,
wpadła w straszną histerię. Nigdy jej takiej nie widziałem.
Fin pogrzebał w kieszeni i rzucił Idzie pod nogi mały woreczek.
Serce jej podskoczyło. Nóż, który znaleźli przy Helenie, był lapoński. A to było srebro
lapońskie. Klamra, brosze, guziki... podobne do tych, które trzymała w domu w skórzanym
mieszku na dnie kufra. On wiedział o tym, bo grzebał w jej rzeczach.
- Zdaje się, że znasz się trochę na tym - zagadnął. Ida wyjęła ostrożnie ozdoby, które
on uważał za bezwartościowe. Dla niej były to skarby, tak samo jak dla tych ludzi, którym
zostały zrabowane.
Jeden z guzików odróżniał się od pozostałych. Był okrągły, na nóżce, ozdobiony
wzorem identycznym jak na szerokiej klamrze, znajdującej się wśród srebra.
Ida, dotykając ozdób, przypomniała sobie historie opowiadane przez Ailo. Ailo
potrafił wspaniale opowiadać.
- Sama widzisz, kogo zabiłem - rzucił lekko. - Byli nic niewarci, ale srebro zawsze
można przetopić.
Nic niewarci? Ida poczuła ucisk w żołądku.
- Może się mylisz - odparła i wziąwszy z kupki srebra okrągły guzik i klamrę,
pokazała mu je bliżej. Bez strachu napotkała jego spojrzenie. - Wygląda na to, że trafiło w
twoje ręce srebro ze skarbu stallo. A to może oznaczać, że nie jesteś całkiem bezpieczny. Kto
wie, czy nie ciąży na nim klątwa? Sam wiesz, jaki los spotkał poprzednich właścicieli.
Ida wymyśliła na poczekaniu tę historię. Bo tak naprawdę każda rodzina uważała
srebro ze skarbu stallo za najcenniejsze trofeum. Nie ciążyła oczywiście na nim żadna klątwa.
Ale tego, rzecz jasna, bezwzględny Fin nie mógł wiedzieć.
- Srebro ze skarbu stallo? - zapytał z powątpiewaniem. Ida uśmiechnęła się
uspokajająco.
- Stallo to taka postać z lapońskich baśni. Bardziej człowiek niż troll, uosobienie zła.
Ale jeśli ktoś jest sprytny, może go pokonać.
- Opowiedz! - poprosił. - To może być zabawne.
Ida pokręciła głową, jakby się krygowała. Zgarnęła srebro do woreczka i odrzuciła
Finowi tak, jak on to zrobił.
- Wiesz, zdarzyło się, że opowieścią ktoś wykupił się od pewnej śmierci - rzekł
tajemniczo. - Albo że ją odwlekł w czasie.
- Ach, tak? - odezwała się szyderczo. Miała zamiar opowiedzieć mu o stallo z własnej
woli, bo nadal byli równorzędnymi przeciwnikami w walce na słowa, ale gorączkowo szukała
w pamięci takiej historii, która rozbawiłaby go, a zarazem pouczyła, że zło prędzej czy
później zostanie ukarane.
- Słyszałaś o Szeherezadzie? - zapytał. Ida nie kojarzyła z niczym tego imienia,
którego nie umiała nawet powtórzyć.
Fin, który lubił popisywać się swoją mądrością, wyjaśnił:
- W pewnym dalekim kraju żył sobie król, który, zawiódłszy się na swojej niewiernej
ż
onie, zabił ją. Poprzysiągł przy tym zemstę na całym rodzie kobiecym. Kazał rano zabijać
każdą kobietę, z którą spędził noc.
- Cóż za miła opowieść - rzuciła zgryźliwie Ida.
- Przez trzy lata codziennie dostarczano mu na zamek dziewicę, którą kazał zabijać
następnego ranka - ciągnął jasnowłosy olbrzym, który wyraźnie lubił tę historię. - Tak się
działo dopóty, dopóki na zamku nie zjawiła się księżniczka Szeherezada. Opowiedziała
królowi baśń, ale nie dokończyła jej, i król, ciekaw dalszego ciągu, zachował księżniczkę przy
ż
yciu do następnego wieczoru. I tak co noc Szeherezada kończyła jedną baśń i zaczynała
zaraz następną, którą przerywała w najciekawszym miejscu. Tak się działo przez tysiąc i
jedną noc.
- I co dalej? Została stracona? - zapytała Ida.
- Mam ci zdradzić, jaki cię czeka los? Ida westchnęła ciężko.
- A więc chcesz posłuchać o stallo? Proszę bardzo. Nabrała powietrza. Wiedziała, że
wygrała cenny czas, potrzebny ojcu, Sedolfowi i Knutowi, którzy z pewnością spieszą jej na
ratunek.
- Ale to równocześnie opowieść o Lapończykach, musisz się z tym pogodzić. Może
przekonasz się, że niezależnie od tego, co sądzisz, to także są ludzie. A więc posłuchaj!
Ż
ył sobie kiedyś Japoński chłopak. Któregoś dnia zabłądził i znalazł się przy
ziemiance stallo. Nie odważył się odmówić, kiedy gospodarz zaprosił go do środka, i
posłusznie usiadł obok niego przy ogniu. Minęła chwila i chłopak odezwał się znienacka:
- Widzę w ogniu złoto i srebro.
- Jak to możliwe? Ja nic nie widzę - zdziwił się stallo, który był okropnie chciwy.
- Po prostu nalałem sobie do oczu ołowiu - odpowiedział młody Lapończyk. - Tylko w
taki sposób można dojrzeć w płomieniach twoje skarby.
- To nalej i mnie - zażądał stallo.
- Jeśli się położysz na plecach, tak żebym mógł dosięgnąć do twoich oczu, to czemu
nie? - zgodził się chłopak.
Stallo posłusznie się położył, a młody Lapończyk, przytrzymawszy powieki olbrzyma,
nalał mu do oka rozgrzanego ołowiu.
- Parzy, parzy! - wrzasnął stallo.
- Ale z ciebie słabeusz! Uspokój się! - rzekł chłopak. No i stallo uciszył się. Chłopak
tymczasem wlał ołów do drugiego oka olbrzyma. Stallo znów narzekał, że go parzy, ale
chłopak pocieszył go, że już skończył. Stallo patrzył i patrzył, ale nie zobaczył ani srebra, ani
złota. Nic nie widział, nawet ognia. Rozwścieczony, chciał zabić chłopaka, ale nie mógł go
złapać. Po namyśle poprosił gościa, żeby wypuścił najpierw jego kozy, a na końcu
największego kozła z wielkimi rogami. Chłopak zaczął wypuszczać kozy, a stallo stanął w
wyjściu w rozkroku i obmacywał każdą po kolei. Młody Lapończyk wypuszczał zwierzęta
bardzo powoli. Zabił starego capa i obdarł go ze skóry. Stallo poganiał chłopaka, ale ten
powtarzał, że nie ma się co spieszyć.
- Wypuszczaj mojego kozła! - ryknął stallo.
Chłopak okrył się skórą i trzymając przed sobą łeb z wielkimi rogami, na czworakach
podszedł do wyjścia. Stallo pomacał skórę i rogi i wypuścił go.
- A teraz ty sam wychodź! - zawołał stallo zadowolony, że udał mu się podstęp.
- Już wyszedłem - odrzekł chłopak. Stallo ruszył w pogoń, ale chłopak był szybszy.
- Jak się nazywasz? - zawołał Stallo. Postanowił wysłać za zbiegiem swoich synów,
ż
eby go zabili.
- Tak jak powiedziałeś! - odkrzyknął Lapończyk. - Nazywam się Ja Sam!
I rzucił się do ucieczki.
Kiedy synowie olbrzyma wrócili do domu, okropnie się rozgniewali na widok
zabitego kozła.
- Kto zaszlachtował nam capa? - wrzasnęli, miotając przekleństwa.
- Ja Sam - odparł stallo. - Śmierć za kozła!
- I wyobraź sobie, synowie zabili go. Zabili samego stallo... - dokończyła Ida.
- Prymitywne - podsumował Pułkownik chrapliwym głosem, choć wysłuchał z uwagą.
- A co z tym srebrem? - zapytał.
- Stallo ukradł je Lapończykom... Ale to już inna historia, której nie będę zaczynać.
Nie jestem przecież Szeherezadą. Nie zamierzam opowiadać ci baśni tak długo, jak zechcesz
mnie słuchać.
- Opowiedziałaś - odezwał się pozornie przyjaźnie. - I to bardzo ciekawie. Póki co nie
widać nikogo, kto spieszyłby ci z pomocą. Zdaje się, że wcale się nie zjawią.
- Przyjdą - odrzekła ze spokojem Ida, ani trochę nie tracąc pewności siebie.
- Możesz się przespać - powiedział nieoczekiwanie Fin, napotykając pełne
niedowierzania spojrzenie dziewczyny. - Przecież wiesz, że jesteś ostatnią osobą, którą bym
chciał zabić we śnie.
Ida doszukała się w tych słowach odrobiny rozsądku. Nikt nie zabija godnego siebie
przeciwnika w tak tchórzliwy sposób.
A on chyba nadal traktował ją jak równą sobie.
- Przed nami daleka droga. Nie myśl, że będę cię niósł... I jeszcze jedno: nie próbuj
mnie przechytrzyć! Śpię bardzo czujnie...
Usiadł wygodnie i skrzyżowawszy ręce na piersiach, zamknął oczy. Ida przyjrzała mu
się uważnie. Zawsze się jej zdawało, że mężczyźni w czasie snu mają twarz dziecka. Ale się
myliła...
Skuliła się, przemarznięta i poobijana. Tak bardzo marzyła o odpoczynku. Do końca
jednak nie była pewna, czy Fin nie robi sobie okrutnych żartów. Była przygotowana na to, że
za chwilę szarpnie ją i każe wstawać, że wyrwie z błogiego snu i każe znowu maszerować.
W końcu jednak go posłuchała.
Fin siedział z przymkniętymi powiekami, czekając, aż dziewczyna zapadnie w głęboki
sen. Wstał po cichu i spojrzał na nią, śmiejąc się w duchu. Zgarnął srebro, ale pozostawił
okrągły guzik i klamrę. Srebro ze skarbu stallo.
Gdyby w jego życiu było miejsce dla kobiet, Ida byłaby odpowiednia.
Ale czekała go jeszcze daleka przeprawa, a kobiety są w drodze tylko zawadą.
Ida bawiła go, mogłaby go zmusić do walki. Chętnie by się z nią zwarł w pojedynku
na słowa i walczył, póki nie uznałaby jego wyższości.
Chętnie by się przekonał, jak długo by to trwało.
Sprawiłoby mu to przyjemność. Niestety, nie miał czasu. W oddali na szlaku dostrzegł
jakiś ruch. Dziewczyna nic nie zauważyła, pochłonięta opowiadaniem. To byłoby zbyt
proste...
Z drugiej strony, zbyt proste byłoby pozbawić życia śpiącą kobietę. Przecież to jeszcze
prawie dziecko. I tak się dobrze przy niej bawił.
Postanowił zażartować. Na ziemi obok śpiącej położył nóż, który jej wcześniej zabrał,
razem z srebrem ze skarbu stallo.
Ci, którzy go ścigają, i tak jej nie uwierzą. Czy ktoś z nich w ogóle słyszał, że
opowieścią można się wykupić od śmierci?
Spojrzał po raz ostatni na Idę o miedzianych włosach. A potem popatrzył ku
zachodowi, tam gdzie prowadziła go droga. Ruszył biegiem, śmiejąc się sam do siebie.
Tę historię sam wymyślił. A zakończenie serdecznie go ubawiło.
13
Leżeli w ukryciu, oczekując świtu, a kiedy już zrobiło się jaśniej i, jak okiem sięgnąć,
na płaskowyżu nie dostrzegli żywej duszy, zrozumieli, że postąpili niemądrze.
Sedolf bez słowa wstał i ruszył przed siebie.
- Nie wolno nam tracić głowy - upomniał go Reijo, gdy go dogonił. - Nadal musimy
zachować czujność i mieć oczy szeroko otwarte, Sedolfie. Bo niemożliwe, by zeszli gdzieś
daleko od tego szlaku. Ida nie dałaby rady.
- A może on właśnie dlatego porzucił Helenę na odludziu, że nie miała sił już iść? -
rzucił Sedolf ponuro, oświecony nagłą myślą. I wyobraził sobie, co czeka Idę, gdy ta osłabnie.
Reijo pomyślał o tym samym. Skłamałby, gdyby próbował przekonywać siebie i
Sedolfa, że jest inaczej.
Czterej mężczyźni posuwali się naprzód w milczeniu, obawiając się najgorszego.
Nagle Sedolf zatrzymał się raptownie. Zauważył, że w mchu między skałami coś
błysnęło. Nachylił się i podniósł z ziemi srebrny guzik na wierzchu ozdobiony wzorem
przypominającym płatek śniegu.
Pozostali mężczyźni zgromadzili się przy nim, przyglądając się temu, co znalazł.
Reijo zmrużył oczy i popatrzył ku zachodowi, gdzie chłodne niebo zdawało się blade,
jakby wyzute z błękitu.
- A więc szli tędy - powiedział. Obejrzał uważnie ziemię. Mech w paru miejscach był
lekko zadeptany, ale na skalnym podłożu nie pozostały żadne ślady.
- To chyba lapońskie srebro. Zdaje się, że Helena wspomniała coś o tym, że spotkali
Lapończyków.
Przypomnieli sobie słowa dziewczyny, co tylko wzmogło ich niepokój.
Sedolf schował guzik do kieszeni i ruszył za Reijo. W oddali dostrzegli skalne bloki
ustawione ciasno obok siebie. Kamienny mur stworzyła natura na długo przed tym, nim w
tych stronach pojawili się pierwsi ludzie.
Z miejsca, gdzie przystanęli, od owych głazów dzieliła ich spora odległość, ale
kamienny mur przyciągał ich wzrok.
- Gdybyś szukał schronienia... - odezwał się zamyślony Reijo. - Czy na jego miejscu
zatrzymałbyś się tam?
- To jedyna możliwość - odparł Emil. Nawet on wyczuwał napięcie. Doskonale
rozumiał cichą wściekłość Sedolfa, ponieważ zdawał sobie sprawę, jak wielkie
niebezpieczeństwo grozi Idzie z rąk tego na wskroś złego człowieka.
Gdyby Idzie stało się coś złego...
Czarno mu się zrobiło przed oczami na samą myśl o tym. Ta dziewczyna od dawna
zajmowała w jego sercu szczególne miejsce. I chociaż nigdy nie połączyła ich prawdziwa
bliskość i wiedział, że nigdy jej nie dostanie, za nic w świecie nie zniósłby, żeby została
zbrukana przez bezwzględnego oprawcę.
Przyśpieszyli kroku, pełni najgorszych przeczuć. Teraz już wiedzieli, że nie zdołają
znienacka podejść porywacza. Nie mieli się też jak przed nim ukryć.
Ten człowiek bowiem schronił się w jedynej kryjówce, jaka w promieniu kilku
kilometrów znajdowała się na tym gładkim jak stół terenie.
Nagle Reijo przystanął gwałtownie i powstrzymał Sedolfa, zaciskając mu dłoń na
ramieniu.
- Do diabła - wyszeptał. - Co to jest?
Zza skalnych bloków wyłoniła się pochylona sylwetka. Mężczyzna na moment
przystanął i obejrzał się przez ramię, po czym ruszył biegiem ku zachodowi. Sam.
Przez chwilę stali jak porażeni, niczego nie pojmując. Nie wierzyli własnym oczom.
Ale z wolna lodowata dłoń strachu wbiła im w serca swe szpony. Sedolf zrzucił z
pleców worek, pozbywając się niepotrzebnego ciężaru. Wszystko migało mu przed oczami, a
przygniatający ciężar uciskał pierś.
Nie chciał się przyznać do tego strachu, nie chciał wierzyć w najgorsze.
Ruszył co sił przed siebie. W chłodnym podmuchu wiatru poczuł na policzkach coś
ciepłego. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że płacze. Biegł jak oszalały przed siebie, słysząc
jedynie szum w uszach i odgłos własnych kroków.
Nic nie czuł.
Ale odrzucał od siebie straszliwe przypuszczenia. Nie przyjmował do wiadomości, że
stało się najgorsze. Niemożliwe, dudniło mu w głowie. Tak się nie mogło stać!
Bo Ida była całym jego życiem.
Kiedy już po wszystkim próbował sobie przypomnieć, o czym myślał w tej”
straszliwej chwili, gdy ważyły się losy Idy i jego, nie był w stanie tego odtworzyć.
Bo tak naprawdę wówczas pochłonęła go bezdenna pustka. Wiedział jedynie, że musi
dobiec.
Zapewne strach w nim był tak porażający, że jakby w reakcji obronnej organizm
usunął to wspomnienie z pamięci. Bał się, co zastanie, gdy dobiegnie, ale wiedział, że musi
być tam pierwszy i pierwszy zobaczyć. Gnał więc jak szalony przed siebie, niewiele widząc
przez mgłę, jaka zasnuła mu oczy, i potykając się co chwila. Jedynie zarys kamiennych
bloków, które urozmaicały monotonny krajobraz płaskowyżu, majaczył mu przed oczami.
Głazy, które na początku dziejów rozrzuciła potężna ręka, wystawały z płaskowyżu niczym
zęby wyszczerzone w uśmiechu.
Potknął się i upadł, ale zaraz wstał i biegł dalej. Skalny mur, dzieło natury, zdawał się
coraz większy. Nie był jednak tak szczelny, jak się wydawało z daleka. Poszczególne głazy
oddzielały szerokie przerwy.
Sedolf zauważył ją. W przerwie między blokami mignęła mu zwinięta w kłębek
postać.
Nie żyje... poraziła go nagła myśl. Straszliwe słowa, których przez cały czas nie
dopuszczał do swej świadomości. Wiszące nad nim niczym mroczny cień. Przed którymi
zamykał oczy, od których chciał uciec na wszelkie sposoby, nawet w szaleństwo.
Nie żyje...
Niemożliwe, niemożliwe, dudniło mu w skroniach. Niemożliwe, niemożliwe...
Nie Ida.
I dopiero teraz, dopiero w tym momencie, kiedy zdawało mu się, że ograbiono go ze
wszystkiego, co stanowiło sens jego życia, pojął, jak bardzo ją kocha.
Dlaczego, zamiast się chować jak przestraszeni chłopcy, nie ruszyli od razu w pogoń?
Po co zatrzymywali się przy martwym koniu?
Gdyby wybrali ten sam szlak...
Gdyby nie pozwolił Idzie jechać na cypel...
Powinien był ją powstrzymać, wracała natrętna myśl.
Ale czy jedno nie zaprzeczało drugiemu? Przecież tak cenił w niej samodzielność i
silny charakter.
Sedolf z trudem łapał powietrze. Nie żyje...
Mignęły mu przed oczami bliźnięta: Mikkal i Raija.
Anjo będzie dla nich dobrą mamą... uświadomił sobie z bólem. Będzie mógł
obserwować, jak dzieci rosną, jest przecież ich chrzestnym, czyli że ma prawo, a wręcz
obowiązek je odwiedzać. Ale już przyzwyczaił się do myśli, że to będą jego dzieci.
Zrozumiał, że traktuje dzieci Idy jak własne.
Przecisnąwszy się między potężnymi głazami, znalazł się za murem i w jednej chwili
był przy ukochanej. Uklęknął i pochwycił ją w ramiona.
Ida żyła.
Reijo, Knut i Emil nie byli w stanie dotrzymać kroku Sedolfowi. Emil zrozumiał, że
jego uczucie do Idy nigdy nie było tak silne. To prawda, że boleśnie odczuł, gdy Ida odrzuciła
jego oświadczyny. Zapiekło go to do żywego. Doznał upokarzającej porażki. Na pewno
zasmuciłby się, gdyby Ida umarła, ale nie przeżywał tego co Sedolf, który biegł na oślep,
bliski utraty zmysłów ze strachu o nią. Emil z lękiem pomyślał, co się stanie z Sedolfem,
jeżeli znajdzie Idę martwą. Straciłby wówczas cały sens swego życia.
Podążając za nim co sił w nogach, obiegli mur z kamieni i zobaczyli, jak Sedolf
trzyma Idę w ramionach, płacze i całuje ją, gładzi jej miedziane włosy...
Dostrzegli wreszcie, że drobna dłoń dziewczyny poruszyła się.
- Sedolf? - odezwała się zdumiona.
Obudziły ją pocałunki, ale nie czuła odrazy. Nic nie pojmując, otworzyła oczy i
ujrzała nad sobą twarz płaczącego jak dziecko Sedolfa.
- Żyjesz, maleńka, żyjesz - wydusił i złożył na jej ustach gorący pocałunek. A potem
ujął w dłonie jej twarz i pieścił ją spojrzeniem. - A tak się bałem, że cię straciliśmy,
najdroższa - szeptał. - Boże, Ido, ja już myślałem, że nie żyjesz. A wtedy i ja nie chciałbym
ż
yć! Kocham ciebie, najdroższa. Nie powstrzymasz mnie, muszę ci to wyznać. Kocham cię,
kocham cię, kocham cię - powtarzał w kółko, nie wypuszczając dziewczyny z ramion i tuląc
twarz do jej policzka. Poza nią nie liczyło się nic.
Właśnie wtedy nadbiegł Reijo. Chrząknął, bo ścisnęło go w gardle, gdy zobaczył, że
Ida jest bezpieczna, że nic jej nie grozi. Nadal jednak nie mógł otrząsnąć się z bolesnego lęku.
Sedolf podniósł dziewczynę, a Reijo przytulił ją mocno.
- Wiedziałam, że przyjdziecie - mówiła z ulgą. - Ani na chwilę nie zwątpiłam, chociaż
on usiłował we mnie zasiać niepokój i rezygnację. Chciał mnie pozbawić nadziei. Ale ja
byłam pewna, że pomoc nadejdzie.
Reijo odsunął córkę na odległość ramion i z miłością popatrzył na nią swoimi
zielonymi oczami. W jego spojrzeniu kryło się także zdumienie.
- Nie uwolniliśmy ciebie, Ido - wyjaśnił. - Kiedy Sedolf tu dobiegł, tego oprawcy już
nie było.
Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wydobyła z siebie żadnego
dźwięku. Popatrzyła na Sedolfa, na Emila i na Knuta, którzy stali z tyłu, i w ich twarzach
dostrzegła także nieme pytanie.
- Nie było go tu - powtórzyła szeptem. Sedolf pokręcił głową.
Wtedy Ida spojrzała ku zachodowi, ale nie dostrzegła nikogo.
- Z daleka zauważyliśmy sylwetkę mężczyzny, który oddalał się biegiem. Myślałem,
ż
e cię zabił...
Ida dostrzegła nagle na ziemi swój nóż, srebrny guzik i klamrę. Oswobodziwszy się z
objęć ojca, pochyliła się nad leżącymi przedmiotami i po raz drugi popatrzyła ku zachodowi
nic nie rozumiejącym spojrzeniem. Wskazując na nóż, wyjaśniła im:
- Zabrał mi go, po tym gdy uśmierciłam konia. Musiałam to zrobić...
- Ty? - zapytał zdumiony Reijo. - Ty to zrobiłaś? Ida tylko pokiwała głową. I wtedy w
głowie ojca wszystkie części układanki znalazły się na miejscu.
Oczywiście, że to Ida. Tamten człowiek, kompletnie pozbawiony współczucia dla
innych, nie uczyniłby tego.
Ale przecież pozostawił Idę.
- Jak to się stało, że cię nie skrzywdził? - zapytał Reijo. - Bogu za to dziękuję, ale nie
mogę tego pojąć.
Ida potrząsnęła głową.
- Nigdy mi nie uwierzycie - stwierdziła - ale wydaje mi się, że to baśń uratowała mi
ż
ycie.
Pokręcili głowami z niedowierzaniem. Ale wysłuchali jej opowieści.
- Jak widzicie, zostawił tylko srebro ze skarbu stallo, no i mój nóż... - zakończyła Ida,
wsparta na ramieniu Sedolfa, który otulał ją swą kurtką, bo jej własna była całkiem
przemoczona.
Ale Reijo jakoś trudno było to przyjąć.
- Niemożliwe, ten człowiek nie był taki. Myślę, Ido, że się mylisz.
A Knut dodał:
- Pewnie widział nas z daleka. Wiedział, że jeśli cię zabije, będziemy go ścigać i nie
ustaniemy, póki go nie złapiemy. Jeśli zaś znajdziemy cię przy życiu, on przestanie dla nas
istnieć. Założę się, że tak było.
Pozostali skłonni byli przychylić się do wersji Knuta. Mężczyźni lubią rozwiązania
prawdopodobne. To, co fantastyczne i niezwykłe, oddalają jako niemożliwe.
Sedolf usiadł na mchu i wziął Idę na kolana. Uśmiechnęła się do niego z
wdzięcznością. Tak dobrze było siedzieć na suchym, tak cudownie poczuć ciepło drugiego
człowieka przenikające do własnego ciała.
A już sądziła, że jest skazana na wieczny chłód.
Otarła się o śmierć. Oni nie zdawali sobie sprawy, jak blisko. Ida nie miała sil
opowiadać wszystkiego. Jeszcze nie teraz. Teraz tylko rozkoszowała się tym, że jest wśród
przyjaciół.
Zebrali chrust i rozpalili ognisko. Pod osłoną kamiennego muru chroniącego od wiatru
szybko zrobiło się ciepło.
Reijo zdjął z nóg Idy buty i postawił przy ogniu, żeby wyschły. Kompletnie
przemarzły jej stopy. Mężczyźni swoje okrycia także suszyli nad ogniem.
Wyjęli zapasy jedzenia, jakie przygotowała im na drogę Anjo: mięso, ryby, chleb z
masłem, ser.
Ida poczuła, jak ślinka napływa jej do ust.
Sedolf ułamał jej kawałek chleba i posmarował masłem, tak żeby nie musiała używać
swojego noża. Potem dodał plasterek solonego mięsa.
Idzie się zdawało, że nigdy dotąd nie jadła takich dobrych rzeczy. Wszystko jej
smakowało. Nie jadła przecież przez tyle godzin, jedynie wodą gasiła pragnienie.
Minęła doba, ale jej się zdawało, jakby minęła wieczność.
Czuła, że może teraz zacząć życie od nowa, bo otrzymała je w darze. Była tak bliska
ś
mierci. Przygotowała się już na nią. Zdawało jej się, że dotarła do kresu podróży.
- Co z dziećmi? - zapytała Sedolfa.
- Przecież wiesz, że są pod dobrą opieką, Ido. Anjo rozpieszcza wszystkich, którymi
wolno jej się zająć.
- Byłam spokojna, że nie stanie się im krzywda... - powiedziała Ida cicho. - Gdyby...
Skinął głową i wtulił policzek w jej włosy. Pocałował jej skroń.
- Ja też o tym myślałem, Ido.
- Naprawdę? - Ida podniosła wzrok i w brązowych oczach chłopaka dostrzegła
powagę.
- Myślałem o tym i owym. Gdyby ciebie zabrakło, nie miałbym po co żyć.
Ida zamilkła. Wtuliła jedynie głowę w zagłębienie na jego szyi. Nie była w stanie nic
powiedzieć, bo zalała ją fala wzruszenia.
Najedli się.
- Czy on ci coś opowiedział o sobie? - zagadnął Knut. - Zwykle ludzie łatwo się przed
tobą otwierają, Ido. Potrafisz z nimi rozmawiać...
- Pierwszy raz słyszę, że mówisz o mnie coś dobrego - uśmiechnęła się Ida do brata.
Zaraz jednak jej twarz spoważniała. - Próbowałam go nakłonić do rozmowy. Kazał mi się
zwracać do siebie „pułkowniku”, ale prawdziwego imienia i nazwiska nie chciał podać.
Wspomniał, że musieli uciekać z Finlandii przez brata Heleny. Nazwał go zdrajcą. O Helenie
mówił, że jest tchórzem. Skłamałam mu, że Helena umarła. Wtedy on opowiedział mi, jak
pozbawił życia rodzinę Lapończyków.
- Nazywa się Curt Hallencrantz ze Spydenborga. A Helena jest jego żoną - wyjaśnił
Reijo i zrelacjonował wszystko, czego się dowiedzieli od Heleny.
- Biedna dziewczyna - westchnęła Ida, gdy już skończył. - On mówił, że go bawię...
Reijo zmarszczył brwi, a na jego czole pojawiła się głęboka zmarszczka.
- Zastanawiam się... - zaczął, ale nie dokończył, mimo że wszyscy spojrzeli na niego
pytająco. Udawał, że tego nie dostrzega. - Od domu dzieli nas dzień marszu - zmienił temat. -
Proponuję, żebyśmy wrócili tą samą drogą, którą przyszliśmy. I póki jesteśmy razem, ustalmy
jedno: nie będziemy rozpowiadać wszystkim naokoło, co się wydarzyło. O koniu Halvora też
lepiej nie wspominać...
Knut pokiwał głową. Był tego samego zdania.
- Dasz radę iść na własnych nogach, kochana? - spytał Sedolf miękkim głosem.
Ida dopiero teraz dostrzegła go takim opiekuńczym i delikatnym. Nigdy dotąd nie
myślała o nim w ten sposób. Przekonała się jednak, że Sedolf był gotów dla niej rzucić się w
ogień. Dwukrotnie narażał dla niej życie.
- Poradzę sobie - odrzekła. - Może jestem drobna, ale dobry ze mnie piechur. Poza tym
on uważał, że nieźle wiosłuję - dodała ze śmiechem. Jak dobrze było znów móc się śmiać.
Szli spokojnym krokiem, bez pośpiechu, dostosowując się do tempa Idy. Często się
zatrzymywali na odpoczynek i pilnowali, by Ida się posilała. A kiedy Sedolf widział, że jest
zmęczona, brał ją na ręce. Tym razem nie pomogły żadne sprzeciwy z jej strony. Zresztą nie
miał zamiaru ustąpić. I, o dziwo, Ida w końcu ulegała z uśmiechem i pozwalała się nieść.
Wyglądało nawet, że sprawia jej to przyjemność.
Ale zejść po urwistym zboczu musiała sama. Kiedy spojrzała w dół, zakręciło jej się w
głowie. Ale cóż miała robić?
- Nie darowałabym sobie, gdybym po tym wszystkim, co przeszłam, teraz spadla i
roztrzaskała się o skały - wyznała z wisielczym humorem, co wywołało uśmiech na twarzach
mężczyzn.
Reijo szedł pierwszy, pewnie wskazując córce, gdzie ma postawić nogę. Ida podążała
za ojcem, nie mając odwagi spojrzeć w dół. Wpatrzona w skalną ścianę tuż przed nosem i
wczepiona palcami w nierówną powierzchnię, szukała oparcia dla stóp. Schodziła wolno,
krok po kroku. Przemieszczała się dopiero wówczas, gdy była pewna, że stopa się jej nie
osunie. Miejscami było trochę mniej stromo, ale Ida i tak schodziła przyciśnięta do skały,
ż
eby tylko nie patrzeć w przepaść. Był też taki kawałek, kiedy musieli się wspinać. Ufała, że
palce wytrzymają, że ramiona ją podźwigną i że Reijo ją właściwie poprowadzi.
Miała wrażenie, że ramiona jej się wydłużają za każdym razem, gdy wisi na nich
całym ciężarem ciała. Klęła przy tym jak szewc, uzupełniając stare przekleństwa tymi,
których dopiero co nauczyła się od Fina.
- Nie przypuszczałam, że znasz tyle określeń na szlachetne partie męskiego ciała -
dogryzł jej Reijo. - Do tego po fińsku!
Zmieszała się i od tej chwili przekleństwa mruczała tylko pod nosem.
Wreszcie znaleźli się na dole. Emil, Knut i Sedolf musieli już schodzić o zmierzchu,
ale i tak całej trójce zajęło to mniej czasu niż Idzie.
- Mam lęk wysokości - oznajmiła, kiedy Knut próbował naśmiewać się z niej.
Ustalili, że Knut i Emil sami zejdą możliwie najszybciej w dół doliny. Knut miał
wrócić z końmi.
Nim się zebrali, Ida podeszła do Emila i uścisnąwszy jego dłoń, powiedziała tak cicho,
ż
e tylko on ją słyszał:
- Wiele dla mnie znaczy, że to dla mnie zrobiłeś. Emil uśmiechnął się z przymusem.
- Ty mi, Ido, nie mąć w głowie! Nie twoja wina, że tak a nie inaczej ulokowałaś swoje
uczucia, prawda? Ja sobie jakoś z tym poradzę. Kiedy patrzę na ciebie i Sedolfa, rozumiem
więcej, niż wyraziłyby słowa. Wydaje mi się, że nam dwojgu nie byłoby tak dobrze razem.
- Czy możemy pozostać przyjaciółmi? - zapytała Ida, nie puszczając jego dłoni.
Wstrzymał oddech i długo patrzył jej w twarz. Była taka śliczna, że aż ściskało go z
zachwytu.
Nawet teraz, zmęczona i brudna, spłakana, z włosami w nieładzie, podobała mu się.
Nie potrafił przestać porównywać do niej wszystkich innych dziewcząt i porównanie zawsze
wypadało na ich niekorzyść. Rozumiał, że był wobec nich niesprawiedliwy...
- Nie wiem, czy powinniśmy próbować od razu. Oboje powiedzieliśmy za dużo, a
takie słowa się długo pamięta. Pozwólmy ranom się zabliźnić. A potem zobaczymy. Nie
ż
ywię do ciebie urazy. Nie mógłbym. Do Sedolfa także nie. On też nie jest winien, że tak
wyszło.
Ida kiwnęła głową i cofnęła rękę. Popatrzyła mu w twarz raz jeszcze, nim się rozstali.
Reijo rozpalił ognisko. Rozumiał, że Ida i Sedolf p o - winni wyjaśnić sobie w cztery
oczy wszystko, co ich dotyczy. Na miejscu chłopaka wiedziałby, co powiedzieć, tylko że on
ż
ył znacznie dłużej na tym świecie. Swojej córce także mógłby udzielić paru dobrych rad.
Ale teraz nie miał odwagi im przeszkadzać.
Zresztą pamiętał, że w młodości też nie przepadał za pouczeniami dorosłych.
Zamiast tego uciekł myślami do Heleny.
Coś z nią muszą zrobić.
Najpierw ta dziewczyna musi na powrót stać się sobą. Co do męża, z pewnością nie
zechce go więcej oglądać na oczy. Po tym, co usłyszał od Idy, zrozumiał, że Helena nic nie
straciła, wyrywając się spod wpływu tyrana. Ale Helenę wychowano do czegoś innego niż do
pracowitego życia w ubóstwie nad fiordami Ruiji. Nawet dom Anjo i Knuta, uchodzący za
zasobniejszy we wsi, był dla niej zbyt skromny.
Kiedy czuwał przy jej łóżku przez wiele nocy, przyszło mu na myśl, że Helena
powinna wrócić tam, gdzie jest jej dom. Teraz czuł, że wkrótce czeka go znów wyprawa do
Tornedalen, do ojczystej Finlandii, która w ostatnim czasie dość często go przyzywała.
Uśmiechając się sam do siebie, usadowił się wygodniej i zsunął na twarz kapelusz. To
byłby wspaniały pretekst, by znów odwiedzić Maję, pomyślał. Mimo że także tym razem
okoliczności wyprawy nie byłyby szczególnie radosne, wierzył, że wszystko zakończy się
szczęśliwie. I mimowolnie już cieszył się na to jak dziecko.
- Czy to było pożegnanie? - zapytał niepewnie Sedolf, patrząc za Emilem i Knutem,
którzy zniknęli z pola widzenia.
Ida otuliła się kurtką Sedolfa, którą założył jej na ramiona. Trochę jej było żal, że
pozostał w samym swetrze, ale zapewniał, że nie jest mu zimno.
- Tak, podziękowanie, przeprosiny i pożegnanie od nas obojga - odpowiedziała.
Sedolf siedział na brzozowym pniu, który zapewne nie tak dawno został powalony
siekierą. Prowadzono tutaj wyrąb. Na stosach leżały gałęzie i pieńki, przygotowane do
zwiezienia w dół.
Ida usiadła na worku przy stosie drewna, który osłaniał ją od wiatru.
- Nie spodziewałabym się po nim, że się przyłączy do pościgu. Wiedziałam, że
weźmiesz w nim udział ty, tata i oczywiście Knut...
- Poszedłem po niego, choć, jak się domyślasz, nie było to dla mnie łatwe - rzekł
Sedolf.
- Jemu na pewno też nie było łatwo się zgodzić. Sedolf wzruszył ramionami.
- Możliwe. Ale chyba coś był ci winien za to, co nagadał o twoich dzieciach. Chyba w
końcu do niego dotarło, że ta propozycja była dla ciebie jak policzek.
- Nie sądzę, że wszyscy mężczyźni są w stanie to zrozumieć - odezwała się Ida
łagodnie, dopiero teraz naprawdę słuchając słów Sedolfa. Do tej pory tak bardzo serio
traktowała to, co mówią o jego przeszłości i braku przyszłości, że nie starała się zobaczyć w
nim człowieka, choć od dłuższego czasu dostrzegała w nim mężczyznę.
- Niewielu mężczyzn potrafi zauważyć w dzieciach prawdziwą wartość - ciągnęła. -
Choć zależy im oczywiście, by mieć potomka, i to najlepiej syna... Naprawdę znam zaledwie
paru takich, którzy naprawdę cenią sobie dzieci. Lubią na nie patrzeć i wyobrażać sobie, jaka
czeka ich przyszłość. Lubią z nimi przebywać i nie uważają, że to strata czasu albo że to
urąga ich męskiej dumie.
- Mam nadzieję, że mnie do nich zaliczasz? Ida pokiwała głową.
- Ciebie, ojca, Knuta czasami...
- A Ailo? - zapytał. Czuł, że nie powinno to być dla niego ważne, a jednak nie dawało
mu spokoju.
Nie chciał się porównywać z Ailo. Nie chciał stać się nowym Ailo ani jego namiastką.
- Nie wiem - odpowiedziała. - Tego nie wiem. I jest to jedna z tych rzeczy, których się
nigdy o nim nie dowiem. Kiedy byliśmy razem, nie zastanawialiśmy się nad tym. Ailo chyba
był przyzwyczajony do tego, że dzieci biegają po obozowisku. Nigdy go jednak nie zapytałam
wprost, co sądzi o dzieciach, a on mi nic na ten temat nie mówił. Czy to dla ciebie takie
ważne?
- Chyba nie powinno. W końcu ja to ja. Zsunął się z pnia i usiadł na ziemi obok Idy.
Spojrzał jej w oczy z uwagą i zapytał:
- Bałaś się? Chcesz może o tym porozmawiać?
Ida chwyciła go za rękę. Czując jego ciepłą dłoń zaciskającą się na jej zmarzniętych
palcach, pomyślała z radością, że jest przy niej i chce jej wysłuchać.
- Sprawił, że pogodziłam się ze śmiercią - odparła zamyślona. - Ale nie poddałam się.
Do końca walczyłam. Nie rozmyślałam wiele. Skupiłam się jedynie na tym, żeby znaleźć
jakąś broń przeciwko niemu. Próbowałam nakłonić go do mówienia, żeby zrozumieć, jakim
jest człowiekiem. Tak naprawdę zaczęłam się bać, kiedy uświadomiłam sobie tok jego
myślenia. Zrozumiałam wówczas, że on nie cofnie się przed niczym, że inni ludzie w ogóle
go nie obchodzą. To prawdziwy potwór. Bez mrugnięcia okiem zadawał ból. Jakie to miało
znaczenie, jeśli on tego nie czuł... - urwała i - w milczeniu napotkała wzrok Sedolfa. - Nie
wiedziałam, że istnieją tacy ludzie. Sądziłam, że wszyscy wiedzą, co wolno, a co nie. Jego
nawet trudno nazwać złym, bo to zbyt łagodne określenie. On ustalał własne prawa,
kompletnie ignorując innych.
- Świat jest wielki, Ido, a ludzie różni - powiedział Sedolf, otulając ją ramieniem. -
Groził ci? - odezwał się drżącym głosem z tłumioną złością.
- W pewnym sensie tak. Kiedy mówił, że go bawię, sztywniałam dosłownie ze
strachu. Bo zastanawiałam się, co się stanie, jeśli przestanę go bawić... Przez cały czas
miałam przed oczami Helenę. Biedna dziewczyna! Pomyśl, Sedolfie, poślubić takiego
potwora! Ona musiała być tak zastraszona, że nawet nie odważyłaby się pomyśleć, by od
niego odejść.
- Ona nawet teraz, po tym wszystkim, co jej zrobił, uważa, że musi być mu wierna, bo
przysięgała to przed Bogiem - westchnął Sedolf i zdał Idzie relację z tego, co powiedziała
Helena. Jego wersja różniła się trochę od wersji Reijo.
- Boże drogi - westchnęła Ida, kierując swe myśli ku Helenie. Łatwo zapominała o
sobie, gdy tylko komuś działa się krzywda. Była nieodrodną córką swojego ojca. - On chciał
ją zabić, żeby się od niej uwolnić. Dlatego dźgnął ją nożem. Nie zauważyłam, żeby z tego
powodu uronił choć jedną łzę. Choć usłyszał ode mnie, że Helena nie żyje, bez przerwy
wyrażał się o niej pogardliwie. I ta dziewczyna chce być uczciwa wobec kogoś takiego?! Do
diabła! Już ja z nią porozmawiam. Jak kobieta z kobietą.
- I co jej powiesz? - zdziwił się Sedolf, trochę niezadowolony, że rozmowa zeszła na
Helenę. Przecież chciał rozmawiać o Idzie i o nich...
- Powiem jej parę słów prawdy - rzuciła płomiennie. - Musi zrozumieć, że ma przed
sobą całe życie. Ma dopiero osiemnaście lat i może jeszcze poślubić mężczyznę, który będzie
jej wierny. Po co się zamartwiać tym, co minęło. Tym bardziej że ten jej mąż był ostatnim
łajdakiem. Może była w nim zakochana, ale bez wzajemności, tego jestem pewna. Helena na
pewno jeszcze spotka mężczyznę, którego obdarzy uczuciem, i przeżyje prawdziwą miłość!
- Wspaniale! - odparł Sedolf i mocniej uścisnął jej ramię. Lubił czuć pod palcami
miękką krągłość. - A jak jest z tobą, Ido? Potrafisz udzielać świetnych rad, ale czy sama się
do nich stosujesz?
Popatrzyła na niego zdumiona, nie pojmując zrazu, o co mu chodzi. Dopiero po chwili
dotarło do niej, co właściwie powiedziała. Pochyliła głowę. Jej słowa wyrażały prawdę. Ale
wypowiadając je, myślała o Helenie. Łatwo rozwiązywać cudze problemy.
- Rozumiem, czemu zadałeś mi to pytanie - odezwała się w końcu, czując nagle, jak
bardzo jest zmęczona.
- Myślałaś o mnie, kiedy cię uprowadził? - zapytał. - Wspomniałaś, że byłaś pewna, że
przybędę z pomocą. Ale czy myślałaś o mnie poza tym?
- Myślałam o dzieciach - wyznała. - I... tak, myślałam o tobie. Niemal z bólem to
mówię, ale myślałam o tobie, nie o Ailo.
Zamilkła, wpatrując się w mrok. W ciągu jednej nocy zrozumiała, że mrok może mieć
także różne odcienie. Nie oznacza tylko ciemności.
Las pachniał jesienią, ową charakterystyczną wonią gnijących liści, którą z lubością
wciąga się w nozdrza. Przyroda przygotowywała się do długiego snu, do długiego zimowego
odpoczynku. Do chłodu. Ale gdzieś w przyszłości czekała nowa wiosna, przebudzenie, nowa
nadzieja. A potem lato.
Ida pomyślała o tym, jak trudno być młodą rośliną przebijającą się w wiosennej ziemi
ku światłu i ku pierwszym podmuchom ciepła. Zastanawiała się, czy to bolesne być pąkiem,
nim pęknie i rozkwitnie pięknym kwiatem.
Sądziła kiedyś, że jedynie młode dziewczęta są niby pąki, które pękają, rozkwitając
pierwszą miłością.
Ida czuła w sobie ból, ale to był ból przyjemny. Uświadomiła sobie, że w jej życiu
nastąpił przełom. Zrozumiała, że nic dwa razy się nie zdarza i nigdy nie będzie już tak jak
kiedyś.
Kwiat więdnie na jesieni i tylko jego korzenie w glebie utrzymują się przy życiu.
Kiedy jednak nadchodzi wiosna, roślina na nowo wschodzi, napełnia się życiodajnymi sokami
i życiodajną siłą i na powrót staje się kwiatem. Takim samym, a jednak innym.
Ida pragnęła pozostać sobą.
Chciała kochać.
Nigdy jednak nie przeżyje miłości takiej jak z Ailo.
Ailo umarł, nie powróci, by ofiarować jej to, co już było.
Nowa miłość będzie cudowna, ale inna. Nie miała pojęcia, co jej przyniesie, tak samo
jak kiedyś nie wiedziała, co przyniesie jej miłość Ailo.
Była dojrzałym pąkiem. Miała odwagę rozpocząć życie od nowa.
Ciemna, mroczna ziemia nie jest dla niej, bo ona przecież żyje i tak wiele może
jeszcze ofiarować.
- Odkryłam, Sedolfie, że cię kocham - wyznała nie bez bólu, ale te słowa były
prawdziwe i szczere. Musiała mu powiedzieć. A kiedy pocałował ją, kiedy ujrzała radość w
jego oczach, utwierdziła się w przekonaniu, że postąpiła słusznie. Nie mogła czekać z tym
dłużej.
14
Ida spała, kiedy Knut wrócił wozem zaprzężonym w konie.
- Pomyślałem, że tak będzie dla niej najlepiej - wyjaśnił z uśmiechem, a popatrzywszy
na siostrę, która, ufnie zarzuciwszy Sedolfowi ręce na szyi, zasnęła przytulona do jego piersi,
dodał: - Z tego co widzę, mogę już cię powitać w rodzinie!
I poklepał Sedolfa po plecach.
Sedolf uśmiechnął się trochę speszony.
- Chyba tak - odpowiedział. Także Reijo był zadowolony.
- Zabrało ci to sporo czasu, chłopcze! - stwierdził. - Za moich czasów działaliśmy
szybciej.
- I kto to mówi? - wtrącił się szyderczo Knut i pomógł Sedolfowi otulić Idę futrzanymi
narzutami, zapakowanymi przezornie przez Anjo. A obrzucając Reijo łobuzerskim
spojrzeniem, dorzucił: - O ile pamiętam, mama zdążyła dwukrotnie wyjść za mąż, raz
legalnie, a raz niezgodnie z prawem, nim została twoją żoną.
- O, twoja mama była niezwykłą kobietą i nie mieściła się w żadnych ramach -
zapewnił Reijo. Zaskoczyło go, że potrafi żartować na temat Raiji, nie czując ukłucia w sercu.
I uśmiechać się, wypowiadając te słowa.
- Twoja córka także jest niezwykła - wtrącił Sedolf pełnym ciepła głosem, posyłając
Idzie pieszczotliwe spojrzenia.
Reijo odchrząknął i wrzucił na wóz swój worek.
- Myślę, że możesz dziękować Bogu, Sedolfie, że Ida nie jest aż taka niezwykła jak jej
matka. Życie z Raiją było bowiem piekłem i niebem. Mam nadzieję, że wy tego nie będziecie
musieli przeżywać.
Sedolf nie potrafił odpowiedzieć, ale po raz kolejny poczuł niezwykłe pragnienie,
ż
eby kiedyś spotkać tę kobietę, o której ludzie tworzą legendy. Czy to możliwe, by była
bardziej niezwykła niż Ida?
Sedolf nie mógł wprost oderwać oczu od tej urodziwej dziewczyny. Kochał ją. Zwykle
taka śmiała i odważna, wydawała się zupełnie bezbronna, gdy spała. Miała cięty język. Pod
wieloma względami nie przystawała do wzoru kobiecości obowiązującego w tych stronach.
Niekiedy można było ulec fałszywemu wrażeniu, że brakuje jej delikatności, ale Sedolf nie
mógł sobie nawet wyobrazić, by jakaś kobieta mogła mieć w sobie więcej powabu. Ida
uosabiała wszystko, czego pożądał i pragnął. Była niczym najcudowniejsza księżniczka ze
ś
wiata baśni.
Obudziła się, nim dotarli do domu nad rzeką. Usiadła i w naturalnym odruchu wtuliła
się w ramię Sedolfa. Przestała się w końcu przejmować tym, co rozpowiadają o nim ludzie we
wsi. Nie miało to już dla niej żadnego znaczenia.
Plotkarze nie znali prawdziwego Sedolfa. Ona zaś poznała go lepiej niż ktokolwiek.
Oczywiście, niektóre jego cechy lubiła bardziej, inne mniej, ale nie zdawała sobie dotąd
sprawy, jak wielkim go darzy uczuciem. Myślała, że kocha się zawsze tak samo.
Jakże była niemądra!
Nie pomyślała o tym, że przecież ona też nie jest ciągle taka sama. Że wszystko wokół
niej jest w ciągłym ruchu, rozwija się i ulega nieustannej przemianie.
Kocha się też za każdym razem inaczej. Człowiek zmienia się pod wpływem
doświadczeń, zmienia obiekt swoich uczuć.
Może Sedolf zawsze o tym wiedział, ale był na tyle mądry, by jej nie ponaglać,
przekonany, że każdy musi tę prawdę odkryć w sobie sam?
A gdyby Sedolf nie był taki cierpliwy? Mogłaby go stracić.
- Kocham cię - odezwała się cicho i przytuliła się do niego mocniej. - Chyba jesteś dla
mnie za dobry...
Reijo, który mimowolnie usłyszał te słowa, wykrzywił twarz w grymasie.
- Raija kiedyś powiedziała mi to samo. A to nie o dobroć chodzi, ale o miłość. Proszę
cię, Sedolfie, pozostań sobą!
- Oj tato, tato! Zawsze masz w zanadrzu złotą myśl na każdy temat - uśmiechnęła się
Ida. - Ale zgadzam się z mamą. Naprawdę jesteś za dobry!
- Nie wiem, Ido. Nie wiem... - odpowiedział Reijo po chwili, zamyślony.
Anjo nie posiadała się z radości, kiedy nadjechali. Ściskając mocno Idę, płakała i
ś
miała się na przemian. Obejrzała ją dokładnie, żeby się upewnić, że naprawdę nic się jej nie
stało.
Ale Ida pośpiesznie oswobodziła się z objęć bratowej i przemknęła do izby, w której
stała kołyska. Po ciemku uklęknęła i pochyliła się nad swoimi dziećmi. Łzy popłynęły jej z
oczu na widok znajomych buzi. Głaskała gładkie policzki i jedwabiste loczki, nie mogąc się
nacieszyć maleństwami. Dzieci były jej największą radością, były całym jej światem,
znaczyły dla niej więcej niż własne życie. Dlatego też w pełnych grozy chwilach, jakie
przeżyła w górach, pocieszało ją jedno: że ten straszny człowiek nie może skrzywdzić dzieci.
A kiedy zrozumiała, że on już wydał na nią wyrok, i tylko chwilowo odroczył jego wy-
konanie, podtrzymywało ją na duchu przeświadczenie, że dzieci są pod dobrą opieką.
Wąska strużka światła powiększyła się na moment, ale zaraz znów zrobiło się ciemno.
Ida usłyszała za plecami kroki Sedolfa. Potrafiła je odróżnić od innych.
Ukucnął obok niej i swoją dużą dłonią pogłaskał ciemne główki. Był przy tym taki
delikatny i czuły, że poruszył tym najwrażliwsze struny w sercu Idy.
- Są takie śliczne - powiedział. Z wyjątkiem swojego ojca, nie słyszała, żeby jakiś
mężczyzna zachwycał się niemowlętami.
Zamrugała powiekami i podniosła oczy. Musiała sprawdzić, czy Sedolf powiedział to
szczerze, czy też może wyczuwając, jakich słów od niego oczekuje, gładko je wyrecytował.
Zawsze umiał prawić ładne słówka.
Ale twarz Sedolfa nie zdradzała nawet cienia obłudy czy fałszu.
Objął Idę i delikatnie musnął palcami jej ramię.
- Powiedz, czy je także gotów jesteś pokochać? - zapytała Ida cienkim głosem.
Chociaż pogodziła się z Emilem, nadal bolała ją jego propozycja, by oddała swoje
dzieci. Kiedy sobie przypomniała, jak rzucił jej w twarz, że żaden mężczyzna nie jest taki
głupi, by karmić cudze dzieci, jeszcze teraz czuła upokorzenie.
Sedolf skinął głową, a ze wzruszenia ścisnęło go w gardle.
- Tak - powiedział nieswoim głosem, czując, jak niezwykła jest to chwila. Zaciskając
powieki, walczył ze łzami, ale kilka spłynęło mu po policzkach.
Ida popatrzyła na niego zdumiona i ująwszy w dłonie jego twarz, scałowała słone
krople.
Nie miała odwagi uwierzyć, że to ten, prawdziwy Sedolf, ukrywał się za drwiącym
uśmiechem wiecznego wagabundy!
Chłopak wtulił twarz w pierś Idy i obejmując dziewczynę, płakał jak dziecko, gdy go
głaskała po włosach i całowała. Odnalazła w nim takie cechy, które czyniły go jeszcze
bliższym ideału mężczyzny.
Nadal wszystko między nimi było nowe. Nadal znajdowali się na początku drogi. Ale
Ida wiedziała już, że kocha Sedolfa całym sercem.
Chłopak otarł oczy wierzchem dłoni i uśmiechając się tym swoim osobliwym
uśmiechem, mocno przytulił Idę.
Wypuścił ją z objęć dopiero, gdy się uspokoił. Ale nie przepraszał, że tak się rozkleił.
Nie próbował zbyć tego śmiechem. Był na tyle dojrzały, by zaakceptować także tę stronę
swojego charakteru. Ida zrozumiała, że właśnie takiego mężczyzny pragnie u swojego boku.
Bawiąc się rudymi lokami dziewczyny, Sedolf wyznał, jakby kontynuując przerwaną
rozmowę:
- Traktuję je jak własne! Tak, Ido, może cię to rozbawi, ale ja często łapię się na tym,
ż
e nazywam je w myślach „moimi” albo „naszymi” dziećmi. Wiem, że są to dzieci Ailo, ale
w sercu uważam je także za swoje. Nie sądzę, bym je mógł kiedyś przestać kochać. Nawet
jeśli Bóg jeszcze obdarzy nas potomstwem.
Jakże inaczej brzmiała ta przemowa w porównaniu z propozycją Emila.
Ailo by polubił Sedolfa, pomyślała Ida. I to ostatecznie przeważyło szalę. Uznała, że
nie znajdzie drugiego mężczyzny, który by złożył jej tak cudowne i szczere wyznanie
miłosne.
- Chcę wyjść za ciebie, Sedolfie - wyszeptała, czując, że to właściwe miejsce na takie
słowa. Klęczeli przy kołysce, objęci wpół, otuleni nocnym mrokiem i ciszą.
- Powiedz to jeszcze raz! - poprosił. Powtórzyła. Uśmiechnęli się do siebie. Zdawali
sobie sprawę, że mogą napotkać w życiu niejedną przeszkodę, ale ufali, że jeśli tylko będą ra-
zem, zdołają pokonać wszelkie przeciwności losu.
Ich twarze zbliżyły się do siebie, z uśmiechem dotknęli się czubkami nosów, a ich usta
zwarły się w namiętnym pocałunku. Wargi Idy były niecierpliwe i gorące, jej język łaskotał i
drażnił. Sedolf nigdy dotąd nie spotkał podobnej kobiety. Wiedział, że póki w jego życiu
będzie Ida, nigdy nie zatęskni za inną.
Nagle otworzyły się drzwi i w smudze światła ukazał się wydłużony cień Anjo.
- No, no - odezwała się cicho wesołym głosem. - A myśmy myśleli, że już śpicie.
Niecierpliwe wargi rozdzieliły się niechętnie. Zakochani, przytuleni policzkami,
spojrzeli na żonę Knuta.
- Bardzo się cieszę waszym szczęściem - powiedziała Anjo.
Zawsze była szczera, nigdy niczego nie udawała.
- Kiedy Helena usłyszała, że przyjechaliście, wstała z łóżka. Bardzo chce z tobą
porozmawiać Ido.
Sedolf troskliwie podał Idzie rękę.
- Mam nadzieję, że równie chętnie mi pomożesz, kiedy będę schorowaną staruszką -
zaśmiała się cicho dziewczyna i pogłaskała go po włosach i po policzku.
- Dobry z ciebie człowiek, Sedolfie! - rzekła Anjo. Chwyciła go pod rękę i leciutko
popychając przed sobą Idę, po cichu zamknęła drzwi. - Jesteś odpowiednim mężczyzną dla
Idy - dodała głosem tak pewnym, jakby nigdy nie miała co do tego żadnych wątpliwości. A
Anjo znała się na ludziach.
- Oczywiście, że jestem dla Idy jedynym właściwym mężczyzną - potwierdził Sedolf
ze śmiertelną powagą. - Ale zajęło mi trochę czasu, żeby ją o tym przekonać.
- Niektórzy mają skłonność do zamykania się we wspomnieniach i przeżywania
dawnej miłości - uśmiechnęła się Anjo. - Ale kiedy zrozumieją, co naprawdę jest dla nich
dobre, bardzo szybko łapią szczęście oburącz.
Sedolf przypomniał sobie, że i Anjo nie była pierwszą wielką miłością Knuta. Ta
kobieta wiedziała więc, o czym mówi.
Helena czekała w swojej izbie, skubiąc nerwowo nocną koszulę. Jej twarz odzyskała
naturalny kształt, i choć nadal trochę szpeciły ją sińce, widać już było, że Helena to
prawdziwa piękność.
Ida podeszła wprost do niej i objęła ramionami. Polubiła tę dziewczynę, gdzieś
zniknęła pierwotna nieufność wobec niej.
Helena, nie przyzwyczajona do takich bezpośrednich gestów, poczuła się
onieśmielona. W jej świecie, ludzie nie reagowali tak spontanicznie. Ale naturalność i ciepło
emanujące od Idy kazały jej zaakceptować zachowanie dziewczyny.
- Nic ci nie zrobił? - zapytała i cofnąwszy się, uważnie przyjrzała się twarzy córki
Reijo.
Ida, nie chcąc się narzucać, usiadła z boku przy stole i opowiedziała wszystko: od
momentu, gdy groźny Fin wyłonił się zza konia i wziął ją jako zakładniczkę, aż do chwili,
gdy po opowiedzeniu baśni, której sobie zażyczył, poprosił ją, żeby zasnęła.
Helena uważnie słuchała, uśmiechając się raz po raz albo krzywiąc twarz, jakby to ona
stała w obliczu niebezpieczeństwa. A kiedy Ida powtórzyła, co Pułkownik mówił o Helenie i
o jej bracie, Finka przełknęła ślinę i zmięła nocną koszulę. Dopiero usłyszawszy, że jej mąż
odmówił zabicia konia, a potem opowiedział o księżniczce z baśni tysiąca i jednej nocy, znów
uśmiechnęła się lekko.
- Szeherezada - powtórzyła miękko. - Szeherezada i król Szahrijar. Curt znał wiele
baśni na pamięć i potrafił wspaniale opowiadać, ale czynił to niechętnie. Właściwie słyszałam
je tylko przed ślubem, potem już nigdy. - Helena siedziała przez moment zamyślona, jakby
zapatrzyła się swoimi dużymi oczami w przeszłość. - Nazwał imieniem Szeherezady jedną z
klaczy, którą ubóstwiał. Była dla niego ważniejsza ode mnie. Ja nigdy nie dorosłam do ideału
tej nieosiągalnej księżniczki z baśni.
Uśmiechnęła się ze smutkiem i dodała:
- W Spydenborgu znajdowała się stadnina koni. Cun związany był ze zwierzętami i
przeżywał ich cierpienie. Dlatego nie chciał zabić konia. Ludzie nie wzbudzali w nim takich
uczuć.
- On odszedł i nigdy już nie powróci - oświadczyła Ida. - Jesteś bezpieczna, Heleno.
Specjalnie go utwierdziłam w przekonaniu, że nie żyjesz.
- Nadal jestem jego żoną - oświadczyła. - I od tego się nie uwolnię.
- Uznaj, że nie żyje - wyrwało się Idzie. - Do diabła, Heleno, on chciał cię zabić! I
prawie mu się to udało! Teraz na pewno zmieni imię i nazwisko. Stanie się inną osobą.
Zapomni o tobie. Nigdy się nie dowiesz, czy on umarł, czy nadal żyje. Najlepsze, co możesz
uczynić, to pogrzebać wspomnienia o nim. Przecież go na pewno nie kochałaś. Przynajmniej
nie takim, jaki był ostatnio!
- Nienawidziłam go. Nawet tak ostre słowa Helena wypowiedziała bez emocji. Ta
dziewczyna nie potrafiła okazywać uczuć. Przywykła kryć je pod maską i choć czasem płaciła
za to wysoką cenę, nie potrafiła inaczej.
- Nienawidzę go - powtórzyła. - Bóg jednak wie wszystko, także to, czy Curt żyje.
Zgrzeszyłabym, łamiąc przysięgę małżeńską.
- Jeśli Bóg jest taki małostkowy - zaperzyła się Ida - jeśli uważa, że powinnaś być
wierna mężczyźnie, który tak cię traktował, to wolę żyć bez Boga.
- Jak możesz mówić takie rzeczy? - żachnęła się Helena i zbladła jeszcze bardziej niż
wówczas, gdy usłyszała wiadomości o mężu.
- Takie jest moje zdanie - odparła Ida. - Przemyśl to sobie, Heleno. Chciałabym,
ż
ebyśmy zostały przyjaciółkami.
Helena skinęła głową.
Poza Curtem, do którego nie chciała porównywać Idy, nie spotkała równie
impulsywnej osoby. Ta dziewczyna była niczym huragan. Wtargnęła w życie Heleny,
przewracając je do góry nogami.
Chciała się zaprzyjaźnić z Idą. Kiedy ją zobaczyła po raz pierwszy, wydawała się jej
zupełnie podobna do Reijo. Teraz dostrzegała wyłącznie przeciwieństwa.
Ale ta dziewczyna miała w sobie tyle radości życia! Ciekawe, czy tego się można
nauczyć? zastanowiła się Finka.
Może mogłaby spróbować?
Helena pomyślała, że wśród tych ludzi udałoby się jej zmienić. Zapragnęła upodobnić
się do nich i stać się jedną z nich.
Spaliła za sobą wszystkie mosty. Straciła wszystko. Curt starannie to zaplanował.
Postarał się, by już nigdy nie miała śmiałości spojrzeć w oczy komukolwiek ze swego
ś
rodowiska.
Wszystko, co wiązało się z tamtym światem, przywoływało jedynie bolesne
wspomnienia. Tutaj mogłaby nauczyć się znów cieszyć się życiem, nauczyć się śmiać.
Wyczuwała to.
- Ja także bym chciała się z tobą zaprzyjaźnić, Ido - odpowiedziała z wyuczoną
poprawnością. I siedząc sztywno, pozwoliła się uściskać spontanicznej Idzie. - Chciałabym tu
zostać - dodała.
Reijo otworzył usta ze zdumienia, ale nic nie powiedział, nie chcąc psuć tej chwili.
Być może on jako jedyny zdawał sobie sprawę, że to wszystko nie jest takie proste. Chyba
tylko on zauważał, że Helena nie pasuje do tego miejsca.
Przygarnęli ją do swoich serc i ona powoli, niczym kwiat wiosną, otwierała się przed
nimi.
Ale to nie wystarczy.
Helena urodziła się w innym świecie. Odebrała inne wychowanie. Nie była jedną z
nich i obojętne, jak bardzo by ją pokochali, nie pasowała do nich. Zdradzało ją każde
wypowiadane przez nią słowo i każdy, nawet drobny, gest.
Nie należała do tej samej warstwy społecznej.
Reijo po raz pierwszy tak dobitnie uświadomił sobie, że istnieje podział na ludzi
lepszych i gorszych, choć nie ma to nic wspólnego z ich charakterem. Nigdy się nie zgodzi z
opinią, że ludzie z wyższych sfer naprawdę są lepsi. To wierutne kłamstwo.
Bardzo trudno znaleźć się na pograniczu tych dwóch światów. Szczególnie jeśli ktoś
spadnie niżej w społecznej hierarchii. Reijo wiedział, że Mai także nie było lekko, chociaż
Maja, lepiej niż ktokolwiek inny, potrafiła stawić czoło najtrudniejszym wyzwaniom.
Ale dla tej wychuchanej panny może się to okazać o wiele bardziej bolesne, mimo że
ż
yjąc u boku tyrana, poznała też mroczne strony życia.
Helena nigdy nie cierpiała głodu.
Pozostali nie myśleli o tym, szczęśliwi, że udało im się ją uratować.
Reijo także polubił Helenę, ale potrafił trzeźwo oceniać rzeczywistość.
Helena musi wrócić do swoich.
I on będzie tym, który ją odwiezie.
Z zamyślenia wyrwał go głos Idy.
- Powiedz, Heleno, jak potoczyły się losy Szeherezady? Czy ów król ją zabił, kiedy
upłynęło tysiąc jeden nocy?
Helena poczuła się nagle strasznie zmęczona.
Wstała po cichu i popatrzyła na piękną i mądrą córkę Reijo.
Curt chyba nigdy nie spotkał takiej kobiety jak Ida. Kto wie, czy nie wydawało mu się,
ż
e jest ową księżniczką, która nocami opowiadała królowi baśnie.
Jej samej nigdy nie udało się upodobnić do owego ideału, choć Curt usilnie starał się
ją zmienić.
- Nie skrzywdził cię? - zapytała raz jeszcze. - Nie tknął ciebie?
Ida pokręciła głową. Wiele by uczyniła, żeby usunąć strach z oczu tej zahukanej
dziewczyny. W tak młodym wieku nie powinno się nosić w sobie takiego cierpienia.
- Nie opowiedział ci, co spotkało Szeherezadę? - zapytała Helena, uśmiechając się
najsmutniejszym z uśmiechów, który pomógł Idzie zrozumieć więcej niż by chciała. - Chyba
się muszę położyć. Taka jestem zmęczona...
Anjo odprowadziła ją do łóżka, a pozostali wpatrywali się w Idę, powoli zaczynając
co nieco rozumieć.
- A więc miałam rację - odezwała się Ida cienko. Podniosła twarz i powiodła
spojrzeniem po obecnych. - Mówiłam wam, że baśń uratowała mi życie - dodała drżącym
głosem.
Anjo zarządziła kąpiel. Wielką drewnianą balię postawiła na środku kuchni,
zaciągnęła zasłony i zagrzała dużo wody.
Wszystkich poza Idą wygoniła do gościnnej izby, której nie używali zbyt często.
Wychowali się w biedzie i chociaż teraz powodziło im się lepiej, to zachowali
przyzwyczajenia nabrane za młodu. Kuchnia stanowiła serce domu. Tutaj ludzie spożywali
posiłki i wykonywali zwykłe zajęcia. Kobiety przędły i tkały, szyły, prały i zajmowały się
dziećmi. Mężczyźni tutaj przygotowywali sprzęt na połowy, robili sidła i garbowali skóry...
A w ciasnych chatach kuchnia nocą zamieniała się w sypialnię.
Chociaż u Anjo i Knuta izb było więcej, kuchnia pozostała sercem domu, stanowiła
najważniejsze pomieszczenie. W izbie gościnnej gospodarze czuli się trochę nieporadnie.
- Do wody - zarządziła Anjo z uśmiechem.
Maja przesłała przez Reijo kilka kostek pachnącego mydła, które Anjo skwapliwie
schowała. Reijo oczywiście uważał, że to zupełnie niepotrzebna fanaberia, ale w końcu
przyznał, że mydło ma ładny zapach.
- Ale kobieta powinna pachnieć kobietą - upierał się przy swoim.
Knut nie był aż tak negatywnie nastawiony do prezentu od Mai, zwłaszcza kiedy Anjo
używała go do kąpieli. Ale tego Anjo nie zdradziła Idzie.
- Zaraz się zmienisz w prawdziwą kusicielkę - drażniła się z Idą. - Sedolf straci głowę.
O ile już jej nie stracił.
Ida także się roześmiała. Jakie to niezwykłe, być tak kochaną.
- Chyba jestem zbyt zmęczona - uznała i ziewnęła przeciągle. Zanurzona po szyję,
zamknęła oczy, pozwalając, by Anjo obmyła ją z brudu. Przypomniała sobie dzieciństwo.
Nigdy nie była kąpana przez matkę, zwykle kąpała ją Elise.
Bóg jeden wie, jak potoczyło się życie Elise i wujka Mattiego. Ida poczuła wyrzuty
sumienia, że tak dawno nie wspominali ich w rozmowach. Straszliwa tęsknota przeszyła jej
serce niczym strzała.
Anjo umyła Idzie włosy. Rozczesała je starannie i wyszorowała skórę głowy
koniuszkami palców. Perfumowane mydło Mai pachniało ładnie, chociaż trochę obco. Nowy
kwiatowy zapach mieszał się ze znanym domowym.
- Sedolf na pewno nie czuł nigdy takiego zapachu - zapewniała Anjo, mrugnąwszy
okiem. - Nawet Knut nie mógł się oprzeć tej woni...
Roześmiały się wesoło, jak to kobiety, kiedy dzielą się ze sobą swoimi tajemnicami.
Wreszcie Ida, wymyta i rozgrzana, wytarła się do sucha. Anjo przyniosła tymczasem
nocną koszulę z delikatnej tkaniny, tak nieskazitelną, że Ida, nim jej dotknęła, odruchowo
spojrzała na swe ręce.
Anjo, przykładając koszulę do siebie, powiedziała z uśmiechem:
- Najpiękniejsza, jaką mam. To także prezent od Mai. Ty nie dostałaś takiej?
- Nie.
- Widocznie Maja uznała, że mam się dla kogo stroić - stwierdziła Anjo, pomagając
Idzie założyć koszulę. Zapinana z przodu na śliczne guziczki, miała stójkę obszytą koronką.
Misterne koronki zdobiły też półokrągły karczek, dół koszuli i rękawy.
Ida nigdy nie dotykała równie miękkiej i delikatnej tkaniny.
- Oczywiście, jak na warunki północy, trochę niepraktyczna - dorzuciła Anjo
rzeczowo. - Przydałaby się może jakaś koszula flanelowa albo wełniana.
Spojrzała na Idę i obie wybuchnęły śmiechem.
- Obiecuję ci, że Sedolf nigdy takiej nie widział - dodała z powagą.
- Ale ja nie mogę tak wejść do izby gościnnej! - zaprotestowała.
Anjo otuliła ją wełnianym pledem.
- Teraz nikt się nawet nie domyśli, co masz na sobie. Niech to pozostanie naszą małą
tajemnicą. Niespodzianką dla zakochanego mężczyzny.
W izbie siedział tylko Knut z Sedolfem.
- A gdzie tata? - zapytała Ida.
- Pojechał na cypel, bo przypomniał sobie, że nikt nie zaglądał do inwentarza przez
cały dzień - odpowiedział Knut.
- Ale przecież Sofia zrobiła obrządek! - wyrwało się Anjo.
Wszyscy popatrzyli na nią i powtórzyli chórem:
- Sofia? Anjo uśmiechnęła się uradowana, choć nie było w tym jej zasługi.
- Dowiedziała się wszystkiego od Larsa, który zastąpił Emila w gospodarstwie na czas
pogoni. I przyszła tu z własnej woli zapytać, czy może wydoić krowy i nakarmić zwierzęta.
Pozwoliłam jej na to. Zdawało mi się, że żałuje swojego postępowania. Bardzo chciała z tobą
porozmawiać, Ido.
Ida przełknęła ciężko ślinę. Niechętnie uginała karku, niechętnie też wybaczała.
- Sofia zrobiła pierwszy krok - ostrożnie upomniała ją Anjo. - Chyba ci nie spadnie z
głowy korona, jeśli wyjdziesz jej na spotkanie. Dobrze mieć przyjaciół. A nasza wioska jest
taka mała...
- Odwiedzę ją - odpowiedziała Ida, pewna, że Anjo dopilnuje, by dotrzymała
obietnicy.
Anjo spojrzała na Sedolfa.
- No, przyjacielu, teraz twoja kolej.
- Co takiego? - zdumiał się Sedolf. - Nie będę się kąpał, idę do domu.
Anjo, jeśli chciała, potrafiła zmrozić słowami.
- Do domu? - zapytała. - A dlaczego, jeśli wolno mi spytać? Czyżbyś się bał kąpieli?
Knut z trudem powstrzymał się od śmiechu i mrugnął do Idy.
Sedolf pokręcił się na stołku.
- Myślałem... - zaczął, spoglądając na Idę z ukosa - ...ludzie mogą gadać. Wezmą Idę
na języki, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Nie chciałbym narazić na szwank jej reputacji.
- A więc o to chodzi? - Anjo popatrzyła na niego dobrodusznie. - A od kiedy to
chłopaki od Bakkenów myślą o reputacji dziewcząt?
Ale Sedolf miał gotową odpowiedź:
- Kiedy spotkają kobietę swojego życia. Te słowa udobruchały Anjo.
- Nigdzie nie pójdziesz, Sedolfie. Tę noc spędzisz z Idą, a jeśli ludzie zaczną
plotkować, możesz im powiedzieć, że spałeś ze mną.
- Potrafisz przekonywać - uśmiechnął się Sedolf.
- Czy na tyle, że zdołam nakłonić ciebie i Knuta, żebyście wylali perfumowaną wodę z
balii? - zapytała z miną niewiniątka. - Może przestanie trochę od was cuchnąć... A potem,
Sedolfie, wymyjesz się. Knut pożyczy ci bieliznę...
- Ona nie zawsze jest taka - rzekł Knut, ale Sedolf nie bardzo wiedział, co o tym
wszystkim sądzić.
Nalali do balii świeżej wody i uśmiechnęli się do siebie. Knut, wychodząc z kuchni,
rzucił, niby mimochodem:
- Ida jest wspaniałą dziewczyną, bardzo ją kocham i mam nadzieję, że nigdy nie
uczynisz czegoś, co by ją zasmuciło.
- Na przykład, czego? - zapytał Sedolf, zdejmując koszulę.
- Sofia - rzekł Knut. - Inne kobiety... Sedolf pokręcił głową.
- Nie wierzysz, że i ja chciałbym się w końcu ustatkować? Sądzisz, że nie potrafię
docenić tego, że spotkałem tak wyjątkową kobietę jak Ida? Tym razem, Knut, to związek na
cale życie.
Knut pokiwał głową i uśmiechnął się.
- Tylko się pośpiesz, nim ci ta wybranka zaśnie!
- Myślisz, że i ja nie jestem śpiący? - zapytał niewinnie Sedolf.
- Powiedzmy, że mam co do tego pewne wątpliwości.
Ida po cichutku weszła do alkierza i wsunęła się pod pierzynę, trochę się obawiając, że
pogniecie piękną koszulę, która równie dobrze mogłaby uchodzić za odświętny strój.
Zapaliła lampkę parafinową i skręciła płomień, by nie było zbyt jasno. Dzieci spały
spokojnie w drugim końcu izby. Anjo zaproponowała, że przestawi kołyskę do siebie i do
Knuta.
- Żebyście poczuli się swobodniej - powiedziała. Ale Ida jej podziękowała. Chciała
mieć dzieci przy sobie. Po nocy, która mogła być dla niej ostatnia, pragnęła teraz otoczyć się
tymi, których najbardziej kocha. Jeśli przebudzi się i przestraszy czegoś, wyciągnie rękę do
Sedolfa i sprawdzi, czy leży obok. Może też wstać i popatrzeć, czy dzieci są bezpieczne.
Anjo zrozumiała...
Sedolf, trochę zakłopotany, wszedł boso w samych kalesonach. Nie spodziewał się, że
zastanie zapaloną lampę. Ale pomyślał, że to dobrze, bo Idy i jego nie powinien dzielić mrok.
Szczękając zębami, wsunął się szybko pod miękką pierzynę.
Anjo wniosła trochę wielkopańskich obyczajów podpatrzonych w domu namiestnika
w Alcie.
Musiał przyznać, że pod tym puchowym przykryciem leżało się wyjątkowo
przyjemnie, bo nic nie kłuło, a i pchły nie miały się gdzie chować.
Wsunął Idzie ramię pod głowę i wciągnął w nozdrza jej zapach.
- Ślicznie pachniesz, tak oszałamiająco... - wyszeptał, przytulając ją mocno.
Wplotła palce w jego zmoczone włosy i odgarnęła je do tyłu. Uśmiechnęła się,
widząc, jak ta fryzura go odmieniła.
Musnął wargami jej szyję.
- Chyba nie dotrzymam przyrzeczenia, jakie sobie złożyłem - odezwał się cicho,
całując jej ramię i rozpinając drobne guziczki u koszuli. - I wykorzystam wszelkie sztuczki,
by cię uwieść, zanim mnie poślubisz.
- Po co składasz przyrzeczenia, których nie jesteś w stanie wypełnić, Sedolfie? -
odparła zmienionym głosem.
Roześmiał się i pocałował ją.
- Masz rację Ido. Kocham cię - powiedział, zdecydowany trzymać się jak najdalej od
takich przyrzeczeń.
EPILOG
Fragment listu Mai do Ailo z dnia 30 listopada 1749 roku
...Piszę do ciebie ten list, drogi bracie, dołączając życzenia wesołych świąt. Domyślasz
się pewnie, że bardzo już bym chciała widzieć ciebie i Williama z powrotem w domu.
Ale to nie wszystko. Dziś otrzymałam list od Reijo. Przywieźli go kupcy, którzy wrócili
z jarmarku z naszych rodzinnych stron nad fiordem. Dlatego wieści są stosunkowo świeże.
Mam nadzieję, kochany Ailo, że nie sprawią ci wielkiego bólu. Rozmawialiśmy przecież o tym
i sam zdecydowałeś, że tak będzie dla Idy najlepiej. Reijo pisze, że tuż przed jarmarkiem Ida
wyszła za mąż za Sedolfa Bakkena. Pewnie pamiętasz kuzyna Simona. Reijo jest chyba
zadowolony. Pisze, że młodzi są bardzo szczęśliwi, a Sedolf traktuje dzieci jak własne.
Wygląda na to, że Ida także okazała się nieodrodną córką swojej matki...