Kornel Filipowicz ŚMIERĆ MOJEGO ANTAGONISTY

background image

" MIER MOJEGO ANTAGONISTY"

Ś

Ć

O jego mierci dowiedzia em si którego jesiennego wieczoru, przypadkowo, z

ś

ł

ę

ś

zagranicznego radia. Daleko st d, na drugiej pó kuli, umar cz owiek, z którym nie c zy y

ą

ł

ł ł

łą

ł

mnie adne w z y pokrewie stwa, przyja ni ani nawet bli szej znajomo ci. Có móg mnie

ż

ę ł

ń

ź

ż

ś

ż

ł

ten cz owiek obchodzi ? A jednak istnia a mi dzy nami pewna cis a zale no , o której za

ł

ć

ł

ę

ś ł

ż ść

chwil opowiem. Sprawi a ona, e odej cie tego cz owieka, który nie by nikim z moich

ę

ł

ż

ś

ł

ł

bliskich, odczu em nagle tak mocno, jakby wskutek jego mierci zagro ony zosta mój

ł

ś

ż

ł

w asny byt. l e powiedzia em, nie sta o si to nagle. w iadomo

niebezpiecze stwa

ł

Ź

ł

ł

ę

Ś

ść

ń

dotar a do mnie z opó nieniem, dopiero chwil po tym, kiedy zgasi em radio i

ł

ź

ę

ł

uprzytomni em sobie, e cz owiek, który nosi znane mi nazwisko - przesta istnie .

ł

ż

ł

ł

ł

ć

Widocznie trzeba troch czasu na to, aby my l mog a pokona czas i przestrze , które nie

ę

ś

ł

ć

ń

tylko nas otaczaj , ale s i w nas samych.

ą

ą

Cz owiek ten - b d go nazywa moim antagonist - od trzydziestu lat y oddalony o

ł

ę ę

ł

ą

ż ł

tysi ce kilometrów ode mnie i zupe nie oderwany od wiata, w którym ja y em. Ale mimo

ą

ł

ś

ż ł

oddalenia ca y czas by zwi zany ze mn : istnia jako moje przeciwie stwo lub - inaczej

ł

ł

ą

ą

ł

ń

powiedziawszy - ja istnia em jako jego zaprzeczenie. Mo na by te inaczej okre li nasz

ł

ż

ż

ś ć

zwi zek: byli my jakby dwoma ró noimiennymi, ale po czonymi z sob trwale, jak w

ą

ś

ż

łą

ą

magnesie, biegunami tego samego cia a. Porównania pozwalaj nam niekiedy lepiej co

ł

ą

ś

sobie wyobrazi , ale nie s dz , aby u atwia y zrozumienie. Do

na tym, e istnieli my, a

ć

ą ę

ł

ł

ść

ż

ś

pocz tki nas obu by y bardzo dawne. Dopóki byli my dzie mi, nie zdawali my sobie

ą

ł

ś

ć

ś

jednak z niczego sprawy, nie wiedzieli my nic o sobie i prawdopodobnie byli my tak do

ś

ś

siebie podobni, e stanowili my niemal jedno istnienie. Byli my wtedy jeszcze doskonale

ż

ś

ś

jednomy lni we wszystkich pierwszych, male kich sprawach, z którymi mieli my do

ś

ń

ś

czynienia. Pewnego jednak dnia - by em zawsze mocno prze wiadczony, e on to zrobi

ł

ś

ż

ł

pierwszy, ale mniejsza z tym - otó który z nas pewnego razu powiedzia co , co by o

ż

ś

ł

ś

ł

bardzo w tpliwe lub zgo a nieprawdziwe i musia o zosta natychmiast sprostowane lub

ą

ł

ł

ć

zaprzeczone - i w ten sposób wszystko si zacz o. Gdybym si by wtedy zgodzi i

ę

ęł

ę ł

ł

powiedzia : tak, to jest czarne, a to bia e, to adne, a to brzydkie - by mo e nigdy nie

ł

ł

ł

ć

ż

by oby dosz o mi dzy nami do rozstania. Ale czy mog em tak post pi ? Wtedy, na samym

ł

ł

ę

ł

ą ć

pocz tku, mog em si jeszcze na to i owo zgodzi , chodzi o zapewne o jakie g upstwa - o

ą

ł

ę

ć

ł

ś ł

kamyczek, ga zk , kwiat - ale gdybym to by zrobi , by bym musia pó niej przyzna mu

łą ę

ł

ł

ł

ł

ź

ć

racj we wszystkim, a nasze ycie przecie coraz bardziej si komplikowa o, wiat

ę

ż

ż

ę

ł ś

rozrasta si , mno y y si przedmioty i sprawy. O ile mog sobie przypomnie , nieco

ł ę

ż ł

ę

ę

ć

pó niej, ale tak e dosy wcze nie, powsta y mi dzy nami ró nice na temat istnienia Boga,

ź

ż

ć

ś

ł

ę

ż

background image

którego ja nie widzia em, jak e wi c mia em w niego uwierzy ? Mog em tylko przyj , e

ł

ż ż

ę

ł

ć

ł

ąć ż

Bóg istnieje - ale mojego antagonisty to nie zadowala o. d a ode bezwarunkowej

ł Żą ł

kapitulacji wobec Boga.

Kiedy urodzili my si , musieli my by bardzo do siebie podobni (by mo e, jak ju

ś

ę

ś

ć

ć

ż

ż

mówi em, byli my jedn i t sam istot ), ale z czasem zacz li my si ró ni od siebie

ł

ś

ą ą

ą

ą

ę ś

ę ż ć

tak e pod wzgl dem fizycznym. Poniewa on, mój antagonista, gospodarowa troch

ż

ę

ż

ł

ę

inaczej przydzia em materii (który wydawa si by lub, jak niektórzy utrzymywali, by dla

ł

ł ę

ć

ł

nas obu jednakowy), kiedy go po raz pierwszy zobaczy em - mieli my wtedy obaj po

ł

ś

osiemna cie lat - by do mnie zupe nie niepodobny. Jego wiatopogl d by ju wtedy

ś

ł

ł

ś

ą

ł ż

zupe nie ró ny od mojego i prawie ca kowicie ukszta towany. W nast pnych latach uczyni

ł

ż

ł

ł

ę

ł

wszystko, co by o w jego mocy (zrobili my to zreszt obaj), aby zniszczy reszt tego, co

ł

ś

ą

ć

ę

mog o nas jeszcze do siebie upodabnia . I tak na przyk ad od wczesnej m odo ci obu nas

ł

ć

ł

ł

ś

cechowa ten sam ywio owy rodzaj kultu naszej ojczyzny. Byli my dumni z jej wielko ci i

ł

ż

ł

ś

ś

si y, jej upadki i kl ski przejmowa y nas smutkiem. y wili my dla naszej ojczyzny uczucie,

ł

ę

ł

Ż

ś

które mo na by nazwa wielk mi o ci . Ale przysz a chwila, która, jak si okaza o, przyj

ż

ć

ą ł ś ą

ł

ę

ł

ść

musia a: on zacz przedmiot naszego uczucia idealizowa - ja krytykowa i lekcewa y .

ł

ął

ć

ć

ż ć

Gdy on, broni c si przed moimi atakami, próbowa uczyni z naszej historii rzecz wi t ,

ą

ę

ł

ć

ś ę ą

a niektóre jej postacie og osi jako nietykalne - mnie pozosta o ju tylko szydzi z nich. By

ł ł

ł

ż

ć

ł

tak e czas, kiedy obaj martwili my si bardzo o przysz o

naszej ojczyzny i zgadzali my

ż

ś

ę

ł ść

ś

si , e ustrój naszego pa stwa jest z y i wymaga gruntownej przebudowy, a mo e nawet

ę ż

ń

ł

ż

trzeba go obali i zast pi innym. Zdawa o si wi c wtedy, e jest przecie co , co nas

ć

ą ć

ł

ę ę

ż

ż

ś

c zy: negacja. Ale bardzo pr dko pok ócili my si na temat jej interpretacji. To, co on

łą

ę

ł

ś

ę

proponowa jako ratunek - mnie wydawa o si nie do przyj cia, gdy kry o w sobie

ł

ł

ę

ę

ż

ł

najwi ksze w a nie dla naszej ojczyzny niebezpiecze stwo. Tego samego zdania by on,

ę

ł ś

ń

ł

kiedy ja mówi em o sposobie naprawy naszego ustroju. Poniewa nie mog o by mi dzy

ł

ż

ł

ć

ę

nami zgody - rozchodzili my si , doskonalili my nasze odmienne wiatopogl dy,

ś

ę

ś

ś

ą

umacniali my nasze stanowiska i mimo e pos ugiwali my si wci

tym samym j zykiem,

ś

ż

ł

ś

ę

ąż

ę

z coraz wi kszym trudem rozumieli my nasz mow . Gdyby nie wojna, byliby my na

ę

ś

ą

ę

ś

pewno zacz li obrzuca si wyzwiskami, wyzwiska bowiem, jak wiadomo, pozostaj do

ę

ć ę

ą

ko ca zrozumia e. Kiedy obaj mieli my po dwadzie cia kilka lat, byli my ju tak doskonale

ń

ł

ś

ś

ś

ż

oddzieleni od siebie i na swój sposób ukszta towani, e nie by o ju niczego - nawet

ł

ż

ł

ż

zjawisk najbardziej zdawa oby si oboj tnych - co mogliby my solidarnie pot pi lub

ł

ę

ę

ś

ę ć

aprobowa . Nasza rozbie no

zda obejmowa a ju wszystko: przesz o , tera niejszo

ć

ż ść

ń

ł

ż

ł ść

ź

ść

i przysz o , ziemi i kosmos, wiat rzeczy martwych i istot ywych. Dotyczy a ludzi,

ł ść

ę

ś

ż

ł

owadów, ska , rze b, faktów, uczu , polityki, religii, filozofii - i bo ja wiem czego jeszcze?

ł

ź

ć

background image

Wszystkiego. Obaj byli my przy tym pewni, e mamy absolutn racj , a je li nawet

ś

ż

ą

ę

ś

zdarzy o si nam prze ywa chwile zw tpienia, to przypisywali my je naszej s abo ci.

ł

ę

ż

ć

ą

ś

ł

ś

Kiedy jeszcze raz wracam my l do wczesnego okresu naszego istnienia, wydaje mi si ,

śą

ę

e nasze zainteresowania mog y uchodzi wtedy w oczach innych ludzi za ca kiem

ż

ł

ć

ł

niewinne, gdy przypomina y dziecinne igraszki polegaj ce na droczeniu si i

ż

ł

ą

ę

przedrze nianiu. Naszym ulubionym zaj ciem w tych czasach by o na przyk ad

ź

ę

ł

ł

wynajdywanie dla ka dej rzeczy odpowiedniego przeciwie stwa. By a to pasjonuj ca

ż

ń

ł

ą

zabawa, ale nie wszystkie rzeczy wydawa y si mie swoje poj cia antynomiczne.

ł

ę

ć

ę

Napotykali my cz sto wielkie trudno ci w ich znalezieniu. Nie przejmowali my si tym

ś

ę

ś

ś

ę

zbytnio, wymy lali my na poczekaniu poj cia nieistniej ce. Có z tego, e nie by o ich na

ś ś

ę

ą

ż

ż

ł

ziemi? Widocznie istnia y gdzie we wszech wiecie, skoro je wymy lili my! Na pocz tku

ł

ś

ś

ś ś

ą

wi c by a zabawa, ale ju wtedy zacz li my si niepostrze enie oddala od siebie. Nie

ę

ł

ż

ę ś

ę

ż

ć

zdawali my sobie jeszcze wówczas sprawy, e dra ni c si , przekomarzaj c i niewinnie

ś

ż

ż ą

ę

ą

obra aj c - oddzielamy si od siebie i kszta tujemy dwie odr bne, osobne jednostki, i e

ż ą

ę

ł

ę

ż

nie b dzie ju dla nas powrotu do miejsca, z którego wyszli my. W ko cu dosz o mi dzy

ę

ż

ś

ń

ł

ę

nami do takiej obco ci, e na dobr spraw powinny by y powsta dla nas dwa odr bne

ś ż

ą

ę

ł

ć

ę

wiaty i dwie ziemie, na których mogliby my spokojnie y i nic o sobie nie wiedz c,

ś

ś

ż ć

ą

odkrywa , nazywa i urz dza wszystko po swojemu od pocz tku. Ale wiat by ci gle

ć

ć

ą

ć

ą

ś

ł ą

tylko jeden, a ziemia pozosta a t sam planet i nie da o si jej podzieli . Chc c nie

ł ą

ą

ą

ł

ę

ć

ą

chc c, byli my zmuszeni y na tej samej, wspólnej ziemi. Kiedy uprzytomnili my sobie t

ą

ś

ż ć

ś

ę

konieczno , pocz o si w nas rodzi uczucie, którego przedtem nie znali my: uczucie

ść

ęł

ę

ć

ś

niemal fizycznej niech ci do siebie, wreszcie zacz li my si po prostu nienawidzi . Odt d

ę

ę ś

ę

ć

ą

mogli my ju bez przeszkód zwalcza nasze wiatopogl dy, nie przebieraj c w rodkach.

ś

ż

ć

ś

ą

ą

ś

Zdarza o si czasem w ferworze walki, e jeden z nas pope ni jak

omy k , niezr czno

ł

ę

ż

ł ł

ąś

ł ę

ę

ść

- potkn si , zachwia , upu ci niechc cy bro na ziemi . By to moment krytyczny, walka

ął ę

ł

ś ł

ą

ń

ę

ł

mog a si sko czy kapitulacj której ze stron. a den z nas jednak nie yczy sobie

ł

ę

ń

ć

ą

ś

Ż

ż

ł

poddania si przeciwnika, wi c odrzucali my sobie natychmiast bro z cichym,

ę

ę

ś

ń

szyderczym napomnieniem. Powstrzymywali my przy tym na sekund cios, aby

ś

ę

przeciwnik móg si pozbiera . Zdarzy o si nawet raz, e on pomóg mi wsta - lub mo e

ł ę

ć

ł

ę

ż

ł

ć

ż

to ja jemu pomog em? (Robili my to dyskretnie, aby nikt tego nie zauwa y ). Mog o si

ł

ś

ż ł

ł

ę

wtedy zdawa , e nasza walka jest tylko gr . Nie by a to jednak gra. y li m y i

ć ż

ą

ł

Ż ś

zwalczali my siebie, naprawd nienawidz c si . Dodajmy jeszcze, e wiat nie by pusty,

ś

ę

ą

ę

ż ś

ł

e obok nas yli inni ludzie, którzy s uchali ch tnie i uwa nie tego, co mówili my, i

ż

ż

ł

ę

ż

ś

podzielali nasze zdania. Jedni przyznawali racj mnie, drudzy mojemu antagoni cie. Do

ę

ś

background image

dzi dnia nie mog zrozumie , czym ludzie si kierowali, dokonuj c tego wyboru - ale

ś

ę

ć

ę

ą

mniejsza z tym. Mieli my wi c zwolenników, mogli my nimi kierowa i zach ca ich do

ś

ę

ś

ć

ę ć

nienawi ci. Uczucie to piel gnowali my w sobie z gwa townym zapami taniem, dbaj c o

ś

ę

ś

ł

ę

ą

jego czysto

i skuteczno . Hodowali my w tym celu we wn trzach naszych cia

ść

ść

ś

ę

ł

specjalny gruczo nape niony truj cym jadem, który s czy si do naszej krwi i

ł

ł

ą

ą ł ę

przedostawa nawet do atramentu. Pod wp ywem s ów napisanych tym atramentem, s ów,

ł

ł

ł

ł

które potem czytali my, nasze gruczo y p cznia y jeszcze bardziej i wstrzykiwa y wie

ś

ł

ę

ł

ł ś

żą

porcj jadu do naszych mózgów i serc. Pisali my wi c dalej, a podzielony i sk ócony wiat

ę

ś

ę

ł

ś

(co by o naszym dzie em) dostarcza nam coraz wi cej nowych tematów.

ł

ł

ł

ę

Powiedzia em przed chwil , e mogliby my y , nie wiedz c nic o sobie. To nieprawda.

ł

ą ż

ś

ż ć

ą

Tak mog o si tylko zdawa . My musieli my wiedzie o sobie, gdy nasze istnienie by o

ł

ę

ć

ś

ć

ż

ł

nawzajem ci l e uwarunkowane. Jestem przekonany, e on, oddalony ode mnie o tysi ce

ś ś

ż

ą

kilometrów, a nawet yj c na innej planecie - wiedzia by o mnie wszystko. Gdyby nawet

ż ą

ł

nie wiedzia , to móg by atwo domy li si , co robi , na podstawie tego, co sam robi .

ł

ł ł

ś ć ę

ę

ł

Powiedzia em te , e nienawidzili my si , ale rzecz zastanawiaj ca - nigdy chyba

ł

ż ż

ś

ę

ą

(naprawd ) nie yczyli my jeden drugiemu mierci. Musieli my si zwalcza , aby

ę

ż

ś

ś

ś

ę

ć

zachowa nasze odmienne wiatopogl dy. Ale zwalczaj c si - potrzebowali my swojego

ć

ś

ą

ą

ę

ś

istnienia. W przededniu wojny byli my ju co prawda bliscy stanu, w którym wiatopogl dy

ś

ż

ś

ą

i ideologie nie s ju potrzebne - nienawi

by aby je nam zast pi a bez reszty. Nie

ą ż

ść

ł

ą ł

wiadomo jednak, czy by oby do tego dosz o, a gdyby nawet, to i tak potrzebowaliby my si

ł

ł

ś

ę

po to, aby si móc nienawidzi .

ę

ć

Dzi , po z gór pó wieku, nie ma ju sensu dochodzi , sk d si to w nas wzi o. By o w

ś

ą ł

ż

ć

ą

ę

ęł

ł

nas samych od pocz tku - czy przysz o do nas z zewn trz? Który z nas by pierwszy,

ą

ł

ą

ł

starszy, autentyczny? Ja czy on? Który z nas powiedzia pierwszy s owo, które nas

ł

ł

poró ni o? To te nie ma ju adnego znaczenia. Jedno jest tylko dla mnie pewne: do

ż ł

ż

ż ż

tamtego jesiennego dnia, kiedy dowiedzia em si o jego mierci, by em przekonany, e ja

ł

ę

ś

ł

ż

sam umar em ju znacznie wcze niej. Mo e nie mierci zupe n , wystarczaj c jednak,

ł

ż

ś

ż

ś

ą

ł ą

ą ą

aby to mierci nazwa . Wydawa o mi si , e zgin em ju kiedy od kuli czy nawet s owa

ś

ą

ć

ł

ę ż

ął

ż

ś

ł

lub z powodu mierci kogo bliskiego, i e jestem tylko w asnym wspomnieniem po sobie

ś

ś

ż

ł

samym lub istniej zaledwie w pami ci innych ludzi. Nie wiedzia em dok adnie, w jaki

ę

ę

ł

ł

sposób i jak dalece zosta em u miercony, ale okazji przecie nie brakowa o. (To, e po

ł

ś

ż

ł

ż

swojej mierci zachowa em jeszcze wiadomo , pami , wzrok, s uch, a tak e pewn

ś

ł

ś

ść

ęć

ł

ż

ą

ilo

najkonieczniejszych codziennych potrzeb - nie powinno nikogo dziwi ). Teraz jednak

ść

ć

przekona em si , e naprawd i ostatecznie umar em dopiero w dniu, w którym umar on,

ł

ę ż

ę

ł

ł

background image

mój antagonista. Istnia em tak d ugo, póki istnia o moje przeciwie stwo, dopóki istnia

ł

ł

ł

ń

ł

negatyw, którego forma i rysunek by y wiernym odbiciem mojej osobowo ci. Wszystkie

ł

ś

szczegó y tego negatywu zgadza y si dok adnie z moimi cechami - tyle tylko, e by y ich

ł

ł

ę

ł

ż

ł

odwrotno ci . Wzniesienia odpowiada y zag bieniom, kolory mia y swoje barwy

ś ą

ł

łę

ł

dope niaj ce. Cienie mojego negatywu by y moimi wiat ami. W dniu, w którym znik y

ł

ą

ł

ś

ł

ł

cienie mojego antagonisty - zgas y tak e moje wiat a.

ł

ż

ś

ł


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kornel Filipowicz Śmierć mojego antagonisty 2
Kornel Filipowicz Ze wspomnień mojego przyjaciela Opowieść o kapitanie M
Kornel Filipowicz Spotkanie i rozstanie 2
Kornel Filipowicz MIĘDZY SNEM A SNEM
Kornel Filipowicz Jutro także będzie dzień
Kornel Filipowicz Klementyna
Kornel Filipowicz Świadek, który nie umiał mówić
Makuszyński Kornel Miss Śmierć
Kornel Filipowicz Modlitwa za odjeżdżających
Kornel Filipowicz Kobieta czeka 2
Kornel Filipowicz i Wisława Szymborska
Kornel Filipowicz ROZSTANIE I SPOTKANIE OPOWIADANIA OSTATNIE
Kornel Filipowicz Dziewczyna z lalką, czyli o potrzebie  smutku i samotności
Kornel Filipowicz MIEJSCE I CHWILA
Kornel Filipowicz Prawo łaski
Kornel Filipowicz Dom spokojnej starości
Kornel Filipowicz Ciemność i światło
Kornel Filipowicz DOM NAD RZEKĄ

więcej podobnych podstron