Kornel Filipowicz Kobieta czeka 2

background image

Kobieta czeka

W dzień był potężny upał, a teraz niebo jest ciemnogranatowe, prawie

czarne, pełne drobnych, ostrych gwiazd; niemalże czarna także jest woda.

Tylko brzeg w tę noc wydaje się jasny, jakby był negatywem lub jakby wydzielał

własne światło. Na końcu tamy wybiegającej daleko na wodę siedzą dwaj

mężczyźni i łowią ryby. Nie złowili jeszcze nic, ale czekają na chwilę, kiedy

odezwie się nareszcie jedna z czterech wędek. Namioty, w których mieszkają,

oddalone są od tego miejsca o dobre sto metrów; ich zarysy ledwo widoczne są

na de czarnego nieba. Na prawym skraju stoi namiot młodego małżeństwa. Jest

najlepiej widoczny, bo oświetlony od środka. W jego wnętrzu gra cienkim, słabym

głosem radio i słychać od czasu do czasu rozmowę kobiety z mężczyzną. W

namiocie z lewej strony mieszkają oni, dwaj mężczyźni, łowiący właśnie ryby, a

w środkowym mieszka Lena. Poszła na daleką tamę i nie widać jej. Gdyby się

dobrze wpatrzeć, dałoby się zobaczyć tam białą plamę; to ręcznik, który Lena

położyła na kamieniach. Ucichły ostatnie, świszczące loty dzikich kaczek, jest

bardzo cicho. Wielka rzeka przesuwa miękko, bezgłośnie masę wody. Jeden z

mężczyzn zapalił papierosa; błysk zapałki, a potem żarzenie się papierosa w tak

ciemną noc oślepia wzrok i czyni ciemność jeszcze bardziej nieprzeniknioną.

- Dzisiaj, zdaje się, nie będzie księżyca - powiedział Rudolf.

- Nie, dzisiaj nie będzie - odpowiedział Emil.

- Ryba lepiej żeruje w taką noc.

- Chyba tak. Ale pamiętasz noc u ujścia Sanu, jakie węgorze wtedy

złowiliśmy?

- Tak. Była pełnia, było tak jasno, że można było czytać.

- A pamiętasz noc na lewym brzegu Wisły, poniżej Zawichostu? Było

ciemno, choć oko wykol. Ty grałeś z Adamem w karty i nie chcieliście w ogóle

wychodzić z namiotu. Kiedy szedłem wtedy nad wodę, to macałem dookoła siebie

jak ślepy, a jak rzucałem, to nie widziałem w ogóle, dokąd ołów leci, słyszałem

tylko plusk. Raz nie usłyszałem w ogóle plusku, bo haczyk zawisł na drzewie.

Ale pamiętasz, jakie ja wtedy piękne brzany wyciągnąłem?

- Czyli nie ma żadnej reguły.

- Bo ja wiem? Chyba jest jakaś reguła, tylko my jej nie znamy.

background image

- Taka jest reguła, że nigdy nic nie wiadomo.

- Cholera wie, jak to z tym jest.

Tak rozmawiali dwaj mężczyźni. Mówili cicho, powoli, robili długie przerwy,

gdyż nasłuchiwali i starali się w ciemnościach zobaczyć ginące im z oczu

szczyty wędzisk. Każdy z nich myślał też znacznie więcej, a także nie całkiem to,

co mówił. Emil na przykład zastanawiał się nad tym, skąd się bierze

przekonanie, że niektórzy ludzie posiadają jakąś speq'alną, a nawet tajemną

wiedzę o życiu ryb. Aby wykryć jakieś prawo, jakąś prawidłowość w żerowaniu

ryby, trzeba by znać zespół wszystkich elementów działających w danej chwili i w

tym konkretnym miejscu: ciśnienie, wilgotność powietrza, temperaturę wody, jej

ustawicznie zmieniający się poziom i skład chemiczny, stopień jonizacji

powietrza i wody i masę innych czynników, które nie sposób nazwać, ponieważ

nic o nich nie wiemy poza tym, że czujemy, że istnieją i działają. Ileż na każdą

mijającą i nadchodzącą chwilę składa się różnych zmieniających się,

nieuchwytnych, niedostrzegalnych rzeczy. Jakżeż więc trudno byłoby

powiedzieć, że dzisiaj, takiego dnia, miesiąca i roku, ryba będzie albo nie będzie

brała. Lepiej więc nic nie mówić, milczeć. Niech gadają ci, co nie zdają sobie

sprawy z tego, co gadają, bo myślą, że coś wiedzą. Młodzi, niedoświadczeni

ludzie, z którymi Emil spotykał się często nad wodą, odznaczali się wielką

gadatliwością. Z ogromną pewnością siebie wygłaszali różne zdania na temat

rybołówstwa; niekiedy, nawet dosyć często, zdarzało im się efektownie trafiać.

Równocześnie lub może tylko od czasu do czasu Emil myślał o czymś

całkiem innym: o Lenie, kobiecie, która towarzyszyła im i spała samotnie w

namiocie. Myślał: „Czy ona żyła wczoraj z Rudolfem? Jakąż można mieć pewność,

że tak nie było?”.

Rudolf wychodził w nocy z namiotu, co do tego nie było żadnych

wątpliwości. Emil dobrze pamiętał, że namiot był zasznurowany od góry do dołu,

a ostatnia pętla przyszpilona do ziemi kołkiem pochylonym w prawo, bo tak było

mu wygodniej wbijać. Rano, kiedy wstał pierwszy, kołek pochylony był w lewo.

Oczywiście, Rudolf mógł wstawać nie po to, aby pójść do niej. Ale cóż to

powiedział Rudolf wczoraj w nocy, kiedy Emil czytał książkę?

- Długo będziesz czytał?

- A bo co?

- Cholernie chce mi się spać.

background image

- Zaraz gaszę - odpowiedział Emil i pomyślał, że nie jest wcale tak

późno. Była dopiero jedenasta. Z namiotu, gdzie mieszkało młode małżeństwo,

słychać było dźwięk radia. Na parę minut przedtem, kiedy Rudolf prosił go, żeby

zgasił światło, Lena spytała, czy już śpią. Odpowiedzieli obaj, że jeszcze nie, a

Rudolf powiedział nawet, że już zasypia. Lena życzyła im dobrej nocy, potem

zapaliła papierosa, słychać było trzask pocieranej zapałki. Siedziała widocznie

jeszcze przed namiotem na składanym krzesełku.

Teraz siedzieli obaj mężczyźni w ciemnościach, o dwa kroki od siebie, i

milczeli. Z odległej tamy słychać było, jak Lena nuci jakąś fantazyjną melodię.

Melodia ucichła raptem, potem, po chwili, Lena zaczęła znów śpiewać. Emil

zaświecił latarkę wiszącą na piersiach i rzucił ostry, wąski snop światła na

końcówkę swojego wędziska. Oświetlił także po kolei wszystkie pozostałe

wędziska, zgasił latarkę i powiedział:

-Nic.

- W tej chwili nic, a za dwie minuty...

- Pamiętasz, cztery lata temu, jakiego tu złowiłeś sandacza?

- To było zdaje się na tamtej tamie.

- Chyba tu. A ja miałem wtedy ładnego węgorza i dwa sumiki, takie

po półtora kilo.

Teraz z kolei Rudolf oświetlił latarką wędziska. W ciemnościach jawiły się

na moment ich szczyty, nieruchome, ostre jak strzały. Rudolf zgasił latarkę i

zapalił papierosa; siedzieli znów w milczeniu. Lena przestała śpiewać. Nie było

widać jej białego ręcznika na tamie. Pewnie poszła do namiotu. Ale nagle dał

się słyszeć jej głos z bliska:

- Idę do was!

Emil pstryknął kontaktem latarki i skierował snop białego światła w stronę,

skąd zbliżała się. Szła po kamiennej, najeżonej ostrymi głazami, kołkami i

faszyną tamie. Gramoliła się niezdarnie, potykała, chwilami podpierała się

rękami, w końcu zaczęła leźć na czworakach. Emil pomyślał, że Lena jest

niezgrabna, że ma szerokie i ciężkie biodra. Był zły na nią, ale równocześnie miał

dla niej tkliwe uczucie. Wyobraził sobie, że jej bose nogi stąpają po ostrych

kamieniach. Krzyknął:

- Po co leziesz, jeszcze skręcisz sobie nogę!

- Nie krzycz. Chcę zobaczyć, co robicie - powiedziała Lena i szła

background image

uparcie dalej.

- Nic nie robimy, siedzimy - powiedział Rudolf.

Emil pomyślał, że powinien, że wypada pójść

naprzeciw niej, wziąć ją pod ramię i przeprowadzić przez kamienie, ale zaraz

uprzytomnił sobie, że przecież wczoraj w nocy u tej kobiety mógł być Rudolf;

niech on idzie. Rzeczywiście, Rudolf wstał i poszedł naprzeciw Leny. Wziął ją za

rękę i przeprowadził aż do miejsca, gdzie tama rozszerzała się i tworzyła

masywną, zbudowaną z ciosanych bloków ostrogę. Lena wyprostowała się i szła

teraz po równych kamieniach lekko i pewnie. Nie była już tą pełzającą

niezdarnie i wlokącą za sobą ciężki, nieruchomy odwłok poczwarką. Rozłożyła na

kamieniach swój ręcznik i przybory do mycia, potem przez długą chwilę, jak

układający się kot, wybierała sobie miejsce. Usadowiła się nareszcie blisko

Emila, niemal dotykając jego ramienia. Wierciła się, szukała czegoś po

kieszeniach dresu, co Emila okropnie denerwowało; wreszcie znalazła papierosy

i zapałki. Zapaliła papierosa i spytała:

- Złapaliście co?

- Na razie nic - odpowiedział Emil.

- Nic nie złapiecie, bo ryby poszły spać.

Lena mówiła cicho, jakimś sztucznym, gardłowym

głosem, jakby bała się spłoszyć ryby. Jej sposób mówienia wydał się

Emilowi nieprzyjemny, pretensjonalny, poza tym zupełnie niestosowny do chwili i

miejsca. Miał na końcu języka jakieś złośliwe powiedzenie, ale pohamował się.

Od strony brzegu dolatywały lekkie, ciepłe podmuchy wiatru i przynosiły

dźwięki, których przedtem nie było słychać: szeroki, rozwlekły chór żabich głosów;

kiedy wiatr przestawał zawiewać, głosy cichły.

- A kiedy ryby śpią? - spytała Lena.

- Oj, Lena... - jęknął Rudolf.

- No co?

- Nic, głupio gadasz.

- Wam to się wydaje głupie, a mnie to interesuje. A może wy nic nie

wiecie o rybach, poza tym oczywiście, że żyją w wodzie, jak się nazywają i co

jedzą?

- Może.

Było teraz tak cicho, że słychać było wyraźnie trzask żarzącego się

background image

papierosa.

- Ojej! - krzyknęła nagle Lena.

- Co się stało?

- Mydło wpadło mi do wody.

Emil zapalił latarkę. Pochylili się oboje nad wąską, głęboką szczeliną między

kamieniami. Na jej dnie, wśród falujących, poruszanych prądem wody alg,

bieliło się mydło. Lena zanurzyła rękę w wodzie i usiłowała je pochwycić.

- Nic z tego, mam za krótką rękę.

Emil zdjął koszulę, położył się na kamieniach i włożył rękę do wody.

- O, tu gdzie moje palce, ale jeszcze dalej -powiedziała Lena. Leżeli

koło siebie, Emil czuł zapach jej skóry, dotykał jej dłoni. Mydło uciekało w

wodzie jak żywe.

- Śliskie jak żaba - powiedział.

- Ale ciepła woda, co? - powiedziała Lena cicho do Emila. Jej

odezwanie wydało się nagle bardzo intymne, skierowane do niego samego.

- Wydaje się ciepła, bo robi się chłodno na dworze.

Emilowi udało się nareszcie pochwycić mydło.

, - Dziękuję. Jesteś dżentelmenem - powiedziała Lena.

-Ja bym miał co do tego pewne wątpliwości -powiedział Rudolf.

- Nie, co do tego, że Emil jest dżentelmenem, nikt nie może mieć

żadnych wątpliwości. Ale dzisiaj był piękny dzień, no nie? - powiedziała Lena

znów tym samym, nieprzyjemnym tonem.

- Za gorąco. Nie znoszę takiego skwaru, jaki był dzisiaj - powiedział

Emil.

-Ja dobrze znoszę. W każdym razie wolę upał niż zimno - powiedział Rudolf.

- Różnicie się bardzo między sobą - powiedziała Lena.

- Każdy człowiek jest inny - powiedział Emil. Zapalił latarkę i

oświetlił po kolei wędziska. Ich cienkie, połyskujące od rosy końcówki były

idealnie nieruchome. Zgasił latarkę; gęsta, tępa ciemność ogarnęła natychmiast

tamę.

- No i jak długo będziecie tu siedzieć? Chodźcie spać, robi się zimno

- powiedziała Lena.

- Ktoś musi zostać - powiedział Emil.

- Po co?

background image

- Przecież wędziska zarzucone.

- To niech zostanie Emil. On mówi, że znosi dobrze zimno -

powiedziała Lena. Siedziała pochylona, trzymała brodę opartą o kolana.

Ramieniem dotykała Emila; wydało mu się, że trąciła go nawet łokciem.

„Oczywiście - pomyślał - niech ja zostanę...”

- Zwijajcie wędziska i chodźcie spać.

- My chyba posiedzimy jeszcze trochę, prawda, Emil? - powiedział

Rudolf.

- Posiedzimy.

- To siedźcie. Ja idę, bo zaczynam marznąć - powiedziała Lena, ale

nie ruszyła się z miejsca. -Który to dzisiaj? - spytała.

- Zdaje się, że siedemnasty - powiedział Rudolf.

- Słuchaj, Emil, mógłbyś mi pożyczyć latarki?

- Daj jej, przecież ja mam. Wystarczy jedna -powiedział Rudolf.

Lena spróbowała zapalić latarkę, potem ją zgasiła. Spytała:

- Powiedzcie, co to wczoraj w nocy tak huczało w powietrzu?

- Huczało? Nie słyszałem - powiedział Rudolf.

- Może samolot?

- Nie, nie samolot. Jakby ptak.

- Może ptak.

- A wy nie marzniecie w nocy? - spytała znowu Lena po chwili.

-Ja nie.

- Ja wczoraj nad ranem trochę zmarzłem - powiedział Rudolf.

- A ja potwornie marznę. Budzę się, naciągam na siebie, co się da,

ale to nic nie pomaga. Trzęsę się jak galareta i nie mogę długo zasnąć.

- Mogę ci pożyczyć koc - powiedział Emil.

- Nie mogę ci zabierać koca.

-Ja go nie potrzebuję, mam zapasowy. Możesz sobie wziąć. Niebieski w

brązową kratę; leży zwinięty po prawej stronie namiotu.

- No, jak nie potrzebujesz... To ja już idę - powiedziała Lena. Wstała,

pozbierała swoje przybory do mycia i poszła tamą w stronę brzegu. Emil

zobaczył po chwili światło latarki poruszające się między namiotami, a jeszcze

później w ciemności zajaśniało trójkątne wejście do namiotu Leny; Lena

zapaliła wewnątrz świecę. Emil pomyślał, że kobieta jest jednak istotą słabszą od

background image

mężczyzny i w pewien sposób od niego zależną. Podlega bardziej niż mężczyzna

różnym stanom i lękom i mężczyzna powinien oszczędzać ich kobiecie. To

znaczy, nie pozwalać, aby kobieta była sama na nie wystawiona. Myślał: kiedy

się patrzy na kobietę ścielącą sobie łóżko, ma się zawsze takie wrażenie, że

przygotowuje ona legowisko na dwie osoby. Robi to bezwiednie, bo bardzo stary,

atawistyczny, ale żyjący w niej po dziś dzień odruch każe jej robić gniazdo, w

którym zmieściłby się także mężczyzna, który będzie ją pieścił, zapłodni ją i

będzie strzegł i ochraniał ją i jej dziecko. Każda kobieta - nawet ta stara,

brzydka, wyschnięta - ona także co dzień, ścieląc sobie puste łóżko, robi te same

wygładzające prześcieradło i spulchniające poduszkę ruchy. Ona także, chociaż

straciła nadzieję i pogodziła się dawno ze swoją samotnością - ona także czeka

na niego.

Stamtąd, od strony namiotów, doleciał głos Leny; nuciła znów jakąś

nieznaną melodię. Po chwili umilkła i zawołała:

- Emil!

- Słucham?

- Możesz już sobie wziąć z powrotem latarkę!

- Na razie mi niepotrzebna - odpowiedział Emil. Zaraz zresztą

pożałował tego.

- Na te ryby wystarczy nam jedna latarka - powiedział Rudolf.

Pstryknął kontaktem latarki i oświetlił wędziska. Ich cienkie końcówki roztapiały

się w gęstniejącym od mgły powietrzu, żyłek nie było wcale widać, jakby ich w

ogóle nie było.

- Mgła pada - zauważył Emil.

-Jutro będzie znowu upał - powiedział Rudolf.

Od tej rozmowy nie minęło więcej niż dwie minuty, gdy nagle w ciszy rozległ

się chrapliwy, niecierpliwy terkot kołowrotka.

- Czyja? - spytał Emil.

- Zdaje się, że moja - Rudolf oświetlił swoje wędziska. Jedna

końcówka była sztywna, wyprostowana - druga drgała lekko, poruszana

niewidzialną siłą.

- Przyświeć mi - powiedział Rudolf i podał Emilowi latarkę. Schylił

się, zdjął wędzisko z widełek, skrócił żyłkę, zaciął i natychmiast zaczął zwijać.

-Jest? - spytał Emil.

background image

- Chyba jest - odpowiedział Rudolf. Stał obok Emila, pochylony nad

niewidoczną wodą, trzymał wędzisko i zwijał szybko żyłkę na kołowrotek. Emil

słyszał jego urywany oddech i czuł zapach jego potu; nie było to przyjemne.

Próbował oświetlić powierzchnię wody, ale smuga światła rozjaśniała tylko dwa

lub najwyżej trzy metry przestrzeni, dalej natrafiała na gęstniejące warstwy mgły,

których nie była w stanie przebić. Oświetlił końcówkę wędki: żyłki nie było

widać, końcówka drgała śmiesznie, jak żywa. Ale za chwilę rozległ się blisko już

brzegu plusk szamocącej się w wodzie ryby; była już koło samej tamy. W

mlecznobiałym, tępym świetle latarki pojawił się na chwilę żółty, koziołkujący,

kręcący się i wirujący jak turbina kształt. Emil trzymał go w kręgu latarki i

prowadził do brzegu. Powiedział:

- Ładny węgorz.

- Nie taki znów bardzo.

- Pomóc ci?

- Dziękuję. Podaj mi tylko siatkę i świeć.

Emil podał Rudolfowi siatkę. Rudolf włożył ją głęboko w wodę i podnosił

powoli w górę, naprowadzając na nią węgorza. Węgorz, czując, że może zostać

zamknięty, rozpoczął desperacką obronę, miotał się, kołował. Udało mu się

złapać ogonem z zewnątrz obręcz siatki; wciągnął się jakby sam w siebie,

wycofał i zniknął w głębinie. Rudolf zaklął i rozpoczął manewr od początku. Za

drugim razem węgorz znalazł się cały w siatce. Zwinął się i ułożył spokojnie na

jej dnie. Emil przyświecał jeszcze chwilę Rudolfowi, gdy ten przekładał węgorza z

siatki do płóciennego worka, obcinał sterczący z pyska ryby przypon, a potem

zawiązywał worek sznurkiem. Patrzył na węgorza, który znalazłszy się w

suchym, dusznym wnętrzu worka poruszał się jeszcze chwilę leniwie. Rudolf

przymocował nowy przypon z haczykiem, założył rosówkę i rzucił wędkę daleko

na rzekę. Ołów leciał niewidoczny w ciemnościach, ciągnąc żyłkę i kręcąc

kołowrotkiem. Upadł daleko z głośnym pluskiem. Rudolf umocował wę-dzisko,

potem starał się, świecąc latarką, zobaczyć żyłkę, ale mgła pochłonęła ją, zaczęła

także zjadać wędzisko; jego szczyt wyglądał jak ugryziony. Rudolf zgasił latarkę,

wyjął papierosy, zapalili obaj. I teraz dopiero usłyszeli wołanie Leny:

- Halo! Halo! Ogłuchliście? Co tam się u was dzieje? Taki był

straszny plusk, jakby kto wpadł do wody. - Lena świeciła latarkę i poruszała nią,

jakby szukała jakiegoś otworu we mgle. Blady, otoczony poświatą punkt, podobny

background image

do dalekiej, zasnutej chmurami gwiazdy, krążył bezradnie w powietrzu. Emil

odkrzyknął:

- Rudolf złowił węgorza!

Kobieta stojąca na brzegu milczała chwilę, światełko przestało się poruszać.

Potem powiedziała, ale tak, jakby mówiła nie do nich, ale do kogoś stojącego z

boku:

- No, to możecie już iść spać.

- Nie, teraz właśnie nie możemy iść spać - odpowiedział Rudolf.

- Co mówicie?

- Że nie możemy!

- Dlaczego?

- Bo może zaraz wziąć drugi węgorz...

Mężczyźni usłyszeli coś w rodzaju parsknięcia,

potem światełko latarki zgasło. Kobieta powiedziała:

- No to dobranoc!

- Dobranoc! - odpowiedzieli.

Obaj mężczyźni odczuwali prawdopodobnie bardzo wiele niechęci do siebie,

bo każdy z nich przecież myślał o kobiecie, która spała sama w namiocie.

Podejrzewali się też nawzajem i w pewien sposób pilnowali. W każdym razie

dalecy byli od tego, aby ułatwiać sobie nawzajem sytuację; byli na to za mało

jeszcze barbarzyńcami. Ale w końcu ta kobieta, choć jej obaj pożądali - była im

tutaj zawadą. Obaj byliby szczęśliwsi, gdyby jej nie było.

Ona przyniosła ze sobą złe ziarno niepokoju i nienawiści i, może nawet

niechcący, zaszczepiła je obu mężczyznom. To ziarno kiełkowało potem w

brzuchu, rosło szybko jak chwast, rozrastało się po całym ciele, uderzało do głowy

i parzyło skórę. Najlepiej miało się to młode małżeństwo, które podróżowało z nimi

i mieszkało w namiocie z prawej strony. Nie łowili ryb. Mało ich obchodziła

woda, tyle że niosła ich łódź, płynęła przez lasy, pola i łąki, otwierała coraz to

nowe krajobrazy, które można było fotografować. Rozmawiali ze sobą,

opowiadali sobie jakieś historie, śmiali się z tego; kładli się wcześnie spać.

Załatwili swoje sprawy i teraz spali kamiennym snem.

Emil i Rudolf siedzieli na tamie, palili papierosy i czasem zamieniali ze sobą

parę krótkich zdań. Rudolf złowił jeszcze jednego węgorza, a później Emil

wyciągnął ładnego, trzykilowego suma. A potem, gdzieś koło drugiej, zaczęło z

background image

wolna szarzeć. Doczekali się też obaj chwili, kiedy ukazywać się zaczęły po kolei

zarysy bliskich przedmiotów, potem coraz dalszych - kamienne tamy, brzegi,

drzewa, zarośla, namioty. Wszystko to było z początku bardzo niewyraźne, ale z

wolna rzeczy otrzymywały coraz wyrazistsze kontury i kształty. Pozimniało,

obaj więc zdjęli wiatrówki i włożyli pod spód swetry. Mgła kłębiła się, gęstniała,

opadała; woda unosiła ją z prądem w dół. Rzeka płynęła, dymiąc jak struga

wylanego ukropu. Odezwały się pierwsze ptaki.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kornel Filipowicz KOBIETA CZEKA
Kobiety czeka rewolucja w emeryturach
Kobiety czeka rewolucja w emeryturach
Kornel Filipowicz Spotkanie i rozstanie 2
Kornel Filipowicz MIĘDZY SNEM A SNEM
Kornel Filipowicz Jutro także będzie dzień
Kornel Filipowicz Śmierć mojego antagonisty 2
Kornel Filipowicz Klementyna
Kornel Filipowicz Świadek, który nie umiał mówić
Kornel Filipowicz Modlitwa za odjeżdżających
Kornel Filipowicz i Wisława Szymborska
Kornel Filipowicz ROZSTANIE I SPOTKANIE OPOWIADANIA OSTATNIE
Kornel Filipowicz Dziewczyna z lalką, czyli o potrzebie  smutku i samotności
Kornel Filipowicz MIEJSCE I CHWILA
Kornel Filipowicz Prawo łaski
Kornel Filipowicz Dom spokojnej starości
Kornel Filipowicz Ciemność i światło

więcej podobnych podstron