Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Jan Paulas Jaroslav Sebek
Anselm GRUN odpowiada na pytania
Przekład
Juliusz Zychowicz
Wydawnictwo WAM Kraków 2003
Strona 1
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Spis treści
Przedmowa
Ile zarabia wikary?
1. Dzieciństwo i młodość
Jako Niemiec poczuwam się do winy
2. O studiach teologicznych, Soborze i Hitlerze
Nigdy nie pracuję w nadgodzinach
3. O życiu zakonnym
Nie chcę być jakimś płodnym pisarzyną
4. O pisaniu książek i o mowie ciała
Siedzieć w ciszy przed Bogiem
5. O modlitwie, uczuciach i wewnętrznym skarbcu
Przeraża mnie brutalność pobożnych
6. Wiara a psychologia
Uwaga na prokrustowe łoże!
7. O Ojcach pustyni, tradycji i doświadczeniu duchowym
Kościół w supermarkecie
8. O Kościele w dzisiejszym świecie
Wędrówka w poszukiwaniu Boga
9. O wierze, wątpliwościach, humorze i mistyce
Nie utracić poczucia tajemnicy
10. O sztuce, śmierci i aniołach
Życie Anselma Griina w datach
Wykaz książek Anselma Griina przełożonyh na język polski
Przedmowa
Rozległą przestrzenią mknie pociąg - w przedziale siedzą młoda dziewczyna i
starszy pan. Oboje coś czytają. Dziewczyna po chwili odrzuca książkę z
wyraźnym zniechęceniem na twarzy: Już dawno nie czytałam czegoś tak nudnego
i głupiego!" Starszy towarzysz podróży żywo reaguje. Wdają się w rozmowę. I
nagle dziewczyna najchętniej zapadłaby się ze wstydu pod podłogę wagonu:
oto starszy pan okazuje się autorem odrzuconej książki... Resztę wspólnej
podróży spędzają jednak na przyjaznej pogawędce. Po powrocie do domu
dziewczyna ponownie zabiera się do lektury książki, którą wzgardziła w
pociągu. Już dawno nie czytałam czegoś tak zajmującego!" - oświadcza. Co
było przyczyną tej nagłej zmiany? Poznała osobiście autora i dlatego
zrozumiała i polubiła jego dzieło!
. Wiem, że w ostatnich latach mogło dojść do podobnych scen z udziałem
czytelników książek benedyktyna Anselma Griina, jednego z najczęściej
Strona 2
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
wydawanych i nąjulubieńszych autorów literatury duchowej w naszym kraju.
Ilu ludzi odrzuciło jego książki, bo nie znalazło w nich "nic pobożnego,
nic budującego, a tylko samą psychologię, namiętności... a kto by się miał
nieustannie grzebać w sobie, kto może czytać stale o jednym i tym samym?!"
Na następnych stronicach będziecie się mogli spotkać z autorem książek
przez Was albo Waszych przyjaciół być może odrzuconych i nie zrozumianych.
Mój zakonny konfrater Anselm z całą pokorą się przed Wami otworzy.
Będziecie mieć jedyną w swoim rodzaju możliwość przestąpienia progu
tajemniczego świata mnichów. To, co tajemnicze, jest dla ludzi pociągające,
ale zarazem niejednokrotnie całkiem wypacza uczucia, poglądy, wyobrażenia.
Osobiste spotkanie może jednak zburzyć wszelkie uprzedzenia, jeśli
czytelnik wsłucha się uważnie w serce mnicha, który chce coś powiedzieć
człowiekowi na progu XXI wieku.
Najcenniejszą chyba rzeczą w spotkaniach z dawnymi mnichami, z których
swoje doświadczenia czerpie również Anselm Griin, jest to, że prowadzą nas
one do głębin naszej duszy. Do głębin, w których rzeczywiście możemy się
spotkać z samym sobą, w sposób niczym nie wypaczony. Wiem, że to
zstępowanie w głąb przynosi czasem niemiłą świadomość, do czego jestem
zdolny, jaki właściwie jestem - prawdziwy "humus"! Ale przecież to
łacińskie słowo oznacza ziemię! A ten, kto potrafi i jest gotów zstąpić do
tej swojej ziemskości, staje się człowiekiem, który ma cnotę pokory
(łacińskiej "humilitas"). Owa zaś "humilitas" prowadzi nas już niejako
automatycznie ku temu, co jest "humanum" - autentycznie ludzkie. Ta droga
do własnego wnętrza czyni nas więc prawdziwymi ludźmi, którzy potem mogą
już tylko wznosić się w górę.
Spotkanie z Anselmem Grunem nie musi zatem być dla czytelnika jedynie
spotkaniem z doświadczonym mnichem (jakąś "drogą w głąb mniszej duszy"),
ale może się stać także spotkaniem z samym sobą. Kto z nas tego nie
potrzebuje?
Wszystkim, którzy znajdą po temu odwagę i chęć, życzę, aby następne strony
tej książki wprowadziły ich na niekiedy mozolną, w końcu jednak radosną i
przynoszącą pokój drogę w głąb własnej duszy.
O. Prokop Siostrzonek OSB
Ile zarabia wikary?
1. Dzieciństwo i młodość
Z Skąd pochodzą rodzice Ojca?
Mój ojciec urodził się w roku 1899 w Essen-Katernberg w Zagłębiu Ruhry,
dokąd jego przodkowie przywędrowali w poszukiwaniu pracy. Pochodzili oni z
rolniczego regionu Eifel, gdzie utrzymywali się z uprawy roli. Mój ojciec
zajmował się historią rodu i stwierdził na podstawie badań, że jego
przodkami byli hiszpańscy Żydzi. W XVI wieku uszli oni z Półwyspu
Iberyjskiego przed prześladowaniami Żydów. Ojciec pracował najpierw w
swojej miejscowości rodzinnej jako urzędnik kopalniany i dopiero w roku
1923 przeniósł się do Monachium, gdzie po kilku próbach usamodzielnienia
się otwarł sklep elektrotechniczny. Prowadził go tam aż do wojny.
Strona 3
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Moja matka pochodzi z Dahlem - niewielkiej wsi w regionie Eifel, tam żyli
również wszyscy jej przodkowie. Wzrastała w gospodarstwie rolnym, a
dodatkowo w środowisku kościelnym: jej ojciec nie tylko uprawiał rolę, ale
grywał też na organach w kościele parafialnym, gdzie był zarazem
chórmistrzem. Matka nazywała się z domu Dederich i miała czworo rodzeństwa
- brata i trzy siostry; dwoje z nich poświęciło się pracy misyjnej. Ona
sama nauczyła się zawodu ekspedientki.
Z Czy ojciec nie miał rodzeństwa?
Miał troje, brata i dwie siostry. Brat został benedyktynem w klasztorze w
Miinsterschwarzach, jedna siostra wstąpiła do klasztoru benedyktyńskiego w
Herstelle, a druga zaangażowała się w pracę benedyktynek misyjnych w
Tutzing, potem zaś pojechała do Manili na Filipinach, gdzie pracowała u
tzw. tutzingskich benedyktynek misyjnych.
Z Jak się rodzice poznali?
Mój stryj benedyktyn miał krewnych także w Dahlem i dlatego celebrował tam
jedną ze swych Mszy prymicyjnych. Przy tej właśnie okazji rodzice poznali
się tam i już po półrocznej znajomości wzięli ślub; było to w roku 1935.
Ojciec miał już wtedy sklep w Monachium, gdzie potem mieszkali.
Z Ale Ojciec nie urodził się w Monachium.
Nie. Mój ojciec zbudował w 1939 roku dom w Lochham pod Monachium. Uległ on
podczas wojny częściowemu zniszczeniu. Ponieważ sytuacja w okolicy
Monachium stawała się coraz niebezpieczniejsza, zostaliśmy w roku 1944
ewakuowani do Junkershausen, niewielkiej wsi w górach Rhón, koło Bad
Neustadt. Tam urodziłem się 14 stycznia 1945 roku i otrzymałem na chrzcie
imię Wilhelm - po ojcu. Po wojnie wróciliśmy do naszego domu, gdzie
dorastałem.
Z Zatrzymajmy się na chwilę przy tacie Ojca. Był on, jak widać,
człowiekiem aktywnym i przedsiębiorczym.
Już jako chłopiec angażował się w ruch młodzieżowy. Był członkiem
organizacji DJK (Deutsche Jugendkraft), która łączyła w sobie wówczas
chrześcijańską duchowość i sport. Jej
członkowie spędzali razem większość wolnego czasu, grywali wówczas często z
innymi drużynami w piłkę nożną, urządzali obozy pod namiotem, w których
panował duch religijny, albo wyjeżdżali na wieś i śpiewali tam dla ludzi. W
owym czasie stowarzyszenia takie stanowiły istotny element struktury
Kościoła katolickiego w Niemczech, a ponadto były ogniskami ruchu
liturgicznego. Można nawet powiedzieć, że stawały się one ważnym miejscem
odnowy Kościoła. W okresie reżimu nazistowskiego działalność wszystkich
tych katolickich organizacji była zakazana.
Ojciec grał także w piłkę nożną w miejscowym klubie DJK w Katernberg i już
od młodych lat przywiązywał wielką wagę do dyscypliny. Była ona dla niego
Strona 4
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
czymś ważnym (okazywała się też użyteczna przy piłce nożnej), tak że starał
się wpoić ją również nam, dzieciom. Oprócz tego, że tłumaczył nam sens fair
play i przekonywał, że powinniśmy kontrolować swoją agresywność, jego
poczucie dyscypliny przejawiało się zwłaszcza przy posiłkach, kiedy to
musieliśmy zjeść wszystko, co dostaliśmy na talerz.
Mój ojciec żył jeszcze w epoce cesarstwa i w ostatnim roku pierwszej wojny
światowej został powołany do armii. Służył w marynarce wojennej, a po
zakończeniu wojny uczestniczył w akcjach rozminowania. Kiedy w listopadzie
1918 roku wybuchła rewolucja, która obaliła w Niemczech cesarstwo, odczuł
to bardzo boleśnie - po prostu świat się dla niego zawalił. Myślę, że był
politycznie zaangażowany w chrześcijańskiej partii Zentrum, która miała
wtedy kilku swoich ludzi w rządzie. Okres reżimu nazistowskiego przeżywał
jako czasy barbarzyństwa. Ukrywał u siebie długo pewnego urzędnika Żyda,
któremu potem pomógł w ucieczce za granicę. Był też kilkakrotnie
przesłuchiwany, ponieważ ktoś go zadenuncjował, ale za każdym razem w końcu
go zwalniano.
Już od młodości ojciec był zaangażowany bardzo także i w życie Kościoła, a
codzienne uczestnictwo we Mszy świętej
było dla niego czymś oczywistym. Od mojego stryja nauczył się odmawiać
codziennie kompletę, co nawiasem mówiąc było również jednym ze znamion
ówczesnego ruchu liturgicznego.
Z Aż wreszcie został kupcem...
Tak, ale początkowo nie szło mu to zgoła łatwo, a po drugiej wojnie
światowej wiodło mu się bardzo źle. Z powodu fatalnej sytuacji gospodarczej
wielu klientów nie było w stanie płacić za nabyty towar. Że zaś mój ojciec
to człowiek niezwykle wielkoduszny, usiadł więc w końcu - mówiąc obrazowo -
na stercie nie zapłaconych rachunków i musiał ogłosić upadłość. Dawny sklep
w Monachium trzeba było zamknąć, a nową działalność handlową prowadzić na
niższym szczeblu - przeniesioną do naszego domu rodzinnego, gdzie pokój
mieszkalny posłużył za biuro, a piwnica za magazyn.
Moja mama wkrótce po ślubie zaszła w ciążę, tak że została już przy
dzieciach (było ich ostatecznie siedmioro), mając zarazem pieczę nad
gospodarstwem domowym. Później, kiedy sklep był już w domu, starała się
niekiedy pomagać - często otwierała klientom drzwi i gawędziła z nimi.
Tato miał w sobie coś dobrodusznego - zdecydowanie nie był typowym kupcem.
Pomimo to jednak potrafił z niczego stworzyć dobrze prosperujący warsztat
pracy, jakkolwiek do pieniędzy nigdy nie był przywiązany. Gościnność to
następna cecha jego charakteru; dla gości miał zawsze otwarte ramiona, a na
Boże Narodzenie zapraszaliśmy do siebie jakiegoś studenta obcokrajowca z
monachijskiego kolegium Steyler. W sprawach codziennych był jednak dość
nieporadny i dlatego wszystkie problemy domowe były głównie domeną matki,
osoby bardziej praktycznej; miała ona też w swoim ręku rodzinny budżet.
Mamę znamionowało optymistyczne spojrzenie na świat i w ogóle na życie.
Chętnie szukała kontaktów z ludźmi i nawet w starości, będąc prawie
niewidoma, nie skarżyła się, ale również w tym swoim losie starała się
znaleźć coś dobrego. Była wdzięczna za przeżyte lata, a tę pozytywną
postawę wobec świata przekazywała również nam, dzieciom.
Strona 5
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Z Czy to ona głównie formowała życie duchowe Ojca?
Nie. Wpływ na moje życie duchowe miał raczej ojciec. Obok prowadzenia
sklepu znajdował sporo czasu na lekturę, również literatury teologicznej, a
w każdą niedzielę chodził z nami, dziećmi, na spacer. Po drodze wpajał nam
miłość do przyrody, a tym samym do Bożego dzieła stworzenia. Poza tym
rodzice uczęszczali codziennie na poranną Mszę świętą, która była u nas
odprawiana o godzinie 6.45 i 8.00. A ponieważ mieszkaliśmy tuż przy
kościele, wszyscy byliśmy ministrantami i uczestniczyliśmy aktywnie w życiu
parafii. Kiedy latem nie pojawił się na Mszy żaden ministrant, z reguły
zastępowaliśmy go my, Griinowie, jako że mieliśmy do kościoła najbliżej.
Z Jak wyglądało życie codzienne w Lochham w okresie dzieciństwa Ojca?
Lochham to przedmieście Monachium i żyli tam pospołu ludzie z
najróżniejszych okolic Niemiec. Było zatem miejscem pozbawionym raczej
głębszej tradycji. Dlatego duże znaczenie miało dla mego ojca to, że po
wojnie mógł tu współdziałać przy budowie nowego kościoła, przedtem bowiem
trzeba było chodzić na nabożeństwa dość daleko. Kościół w Lochham,
zbudowany w roku 1947, był w ogóle pierwszą świątynią w diecezji
monachijskiej wzniesioną po zakończeniu drugiej wojny światowej.
Przypominam sobie różne kościelne zwyczaje, czas adwentowy z roratami,
uroczystości wielkopiątkowe i wielkanocne i piękne nabożeństwa majowe. Do
dziś pamiętam, jak przez pobliski las chodziła procesja błagalna.
Z Powiedział Ojciec, że było was w domu siedmioro. Czy Ojciec był
najstarszym z dzieci?
Nie, najstarsza jest siostra, która do dziś nie wyszła za mąż. Po niej
pojawiło się czterech chłopców, a potem znowu dwie dziewczynki - ja byłem
dokładnie pośrodku. Muszę powiedzieć, że jako rodzeństwo mamy ze sobą
bardzo dobre relacje. Rodziny wielodzietne nie były wtedy jeszcze taką
rzadkością, jak dzisiaj. Na przykład nasza ciotka, siostra mojej mamy,
wyszła za mąż za pewnego człowieka z Monachium, który był zatrudniony w
sklepie ojca; mieszkali w sąsiedztwie i mieli sześcioro dzieci. Kiedy pod
jednym dachem żyje więcej osób, muszą układać jakoś wzajemne stosunki i
okazywać sobie respekt, przez co człowiek już od maleńkości przyucza się do
zdrowych relacji.
Z Jak Ojciec wspomina swoje dzieciństwo?
Mieliśmy bardzo szczęśliwe dzieciństwo, chociaż żyliśmy całkiem skromnie
pod względem materialnym. Koło domu znajdował się duży ogród, gdzieśmy się
często bawili - byliśmy dziećmi z bogatą fantazją i nigdyśmy się nie
nudzili. Oczywiście robiliśmy też różne, nie zawsze mądre psoty, ale taki
jest już przywilej wieku, a ojciec potrafił zawsze w porę przywołać nas do
porządku. Kiedyśmy się na przykład pokłócili przy piłce, wychodził ze swego
sklepu, kazał nam stanąć w dwuszeregu naprzeciw siebie, a potem miał do nas
Strona 6
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
przemówienie na temat niemieckiego ducha sportowego. Na koniec musieliśmy
sobie podać ręce i zawołać: "Hip, hip, hura!" Wydawało nam się to tak
komiczne, żeśmy się zaczynali śmiać i zapominali o niedawnej kłótni.
.
Jaką grę czy zabawę najbardziej Ojciec lubił?
Najchętniej grałem właśnie w piłkę nożną. Wykorzystywaliśmy na nią nawet
każdą wolną minutę w szkole. Poza tym trochę
też majsterkowałem, a mając siedem lat urządziłem z braćmi
w naszym ogrodzie staw, do którego napuściliśmy ryb z pobliskiego jeziora.
Od najmłodszych lat lubiłem też rozmaite
uroczystości. Kiedyśmy na przykład znaleźli jakiegoś martwego ptaszka,
urządzaliśmy mu uroczysty pogrzeb: najpierw odbywała się procesja po
ogrodzie z własnoręcznie wykonanym krzyżem, a potem składaliśmy ptaszka w
mogiłce.
W okresie Bożego Narodzenia śpiewaliśmy często w gronie rodzinnym kolędy.
Jako dziecko grałem na flecie i dlatego niekiedy akompaniowałem tym naszym
śpiewom. Zwłaszcza mama była osobą muzykalną: w dni powszednie śpiewała w
kościele, a ojciec - nieco mniej wokalnie uzdolniony - tylko jej wtórował.
Jednak gdy byliśmy jeszcze mali, właśnie on śpiewał nam czasem dziecinne
piosenki.
Z Czy w rodzinie były pielęgnowane jakieś zwyczaje - na przykład w okresie
Bożego Narodzenia czy Wielkanocy? Rodzice pochodzili ze wsi, a tam z
pewnością przetrwały najrozmaitsze tradycje.
Żyliśmy bardzo intensywnie atmosferą roku kościelnego. W okresie Adwentu
siadaliśmy wokół adwentowego wieńca i śpiewali pieśni, wcześnie rano zaś
chodziliśmy na roraty. W wigilię Bożego Narodzenia ojciec przed modlitwą
odczytywał bożonarodzeniową ewangelię, potem śpiewaliśmy kolędy,
i dopiero na koniec rozpakowywało się prezenty. W dzień Trzech Króli cały
dom okadzało się kadzidłem. W czasie Wielkiego Postu rezygnowaliśmy z
wszelkich słodyczy, a otrzymane cukierki kładliśmy do dużego pudełka, które
otwierało się dopiero w dzień Zmartwychwstania. W czasie wielkanocnego
triduum (w Wielki Czwartek, Piątek i Sobotę) robiliśmy pisanki, potem
rodzice chowali je w ogrodzie, a my, dzieci, w Wielkanoc szukaliśmy ich.
Z Czy jeździł też Ojciec gdzieś, na przykład, do dziadków?
Kiedy tata z mamą pobierali się, ich rodzice już nie żyli. Dlatego nigdy
niestety nie zaznałem tego, co znaczy jeździć do babci i dziadka.
Jeździliśmy wprawdzie do krewnych w górach Eifel, ale dopiero od roku 1957,
kiedy mieliśmy już własny rodzinny autobus Volkswagen, którym można było
wybierać się w takie podróże.
Czyj to był pomysł z tym autobusem?
Autobus służył najpierw dla potrzeb sklepu, jako samochód dostawczy. W dni
robocze woziliśmy nim do klientów sprzęt elektryczny, ale na weekend był
Strona 7
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
też do dyspozycji rodziny. Dzięki temu mogliśmy często urządzać wycieczki w
góry - najdalsza podróż była do Zagłębia Ruhry i właśnie w góry Eifel.
Z W owym czasie chodził już Ojciec do szkoły. Jak szła nauka?
Do szkoły chodziłem chętnie i byłem dobrym uczniem. Przez cztery lata
uczęszczałem do szkoły podstawowej w Grafeling niedaleko od swego miejsca
zamieszkania, potem przeniosłem się do benedyktyńskiego internatu w
Miinsterschwarzach, a stamtąd do gimnazjum w Wurzburgu, gdzie w roku 1964
zdałem maturę.
Z Kim chciał Ojciec być jako dziecko?
Najpierw chciałem być cukiernikiem, bo bardzo lubiłem słodycze, a
dostawaliśmy je wówczas rzadko - na przykład ciasto
jedliśmy tylko w święta. Potem chciałem być murarzem, bo chętnie budowałem,
na przykład ten staw rybny. Poza tym nasz dom nosił jeszcze wyraźne ślady
bombardowania z czasów wojny, miałem więc ochotę go wyremontować.
W wieku dziesięciu lat przystąpiłem do Pierwszej Komunii Świętej.
Przygotowania swoje traktowałem bardzo poważnie -i wtedy ojciec po raz
pierwszy zapytał mnie, czy nie chciałbym zostać księdzem - świeckim albo
zakonnym. W owym czasie nie miałem oczywiście pojęcia, co oznacza
kapłaństwo. Moje spontaniczne pytanie brzmiało podobno: "A ile zarabia
wikary?" Ponieważ wydało mi się, iż zbyt mało, pomyślałem, że lepiej będzie
zostać zakonnikiem. Ojciec bardzo ten mój zamiar popierał i pozwolił mi
przenieść się do benedyktyńskiego internatu. Mogłem zamieszkać w tym
internacie i uczęszczać do zakonnego gimnazjum właśnie dzięki stryjowi
benedyktynowi. Od tego czasu miałem przed sobą jasny cel: zostać
benedyktynem. To moje postanowienie przeżywało oczywiście momenty kryzysu i
wewnętrznych wątpliwości - szczególnie w okresie dojrzewania i przed
maturą. W tym czasie chciałem się też poświęcić naukom przyrodniczym,
zwłaszcza biologii.
Z Powiedział Ojciec, że tato dużo czytał. Zapewne miał też w domu
bibliotekę. Nie pragnął Ojciec zostać pisarzem?
Nie. Jako dziecko wiele nie czytałem, wolałem się bawić. W pierwszych
latach gimnazjum czytałem głównie książki Karola Maya. Poza tym zaglądałem
też oczywiście do książek o tematyce religijnej, takich jak, na przykład,
żywoty świętych, które nam wtedy podsuwano w internacie. Nie byłem jednak
namiętnym czytelnikiem, co to od rana do wieczora leży zagrzebany w
książkach. Zacząłem dużo czytać dopiero w klasztorze w trakcie studiów
teologicznych.
Jak wyglądało życie w parafii Ojca?
Od roku 1947 byliśmy najpierw ośrodkiem duszpasterskim, a dopiero potem
parafią. Oprócz proboszcza zawsze pracowali u nas jacyś młodzi wikarzy.
Nasz ksiądz proboszcz był bardzo muzykalny, ładnie śpiewał i kochał
Strona 8
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
liturgię, i zawsze celebrował ją pieczołowicie. Jego kazania mało jednak do
mnie jako dziecka przemawiały i pamiętam, że często się z nich wyśmiewałem.
Ale w ogóle był to człowiek bardzo dobry. Często nas też odwiedzał, a
czasem chodził z nami na wycieczki w góry. Ale fascynowali mnie wikarzy.
Z Z jakiego powodu?
Chyba tym, że urządzali z nami, ministrantami, obozy pod namiotem.
Jeździliśmy z młodzieżą parafialną w Alpy i na przykład przez tydzień
mieszkaliśmy w namiotach, odprawiali wspólne nabożeństwa i wędrowali. To
były bardzo piękne czasy - chętnie wracam do nich myślą. Młodzież wspólnie
wtedy dojrzewała. W maju z kolei były codziennie nabożeństwa majowe -
bardzo piękne, a po nich wszyscy młodzi spotykali się na pogawędkę. Takie
spotkania miejscowej młodzieży były przeważnie związane właśnie z kościołem
- parafia stanowiła żywą społeczność i miała dobre duszpasterstwo
młodzieży.
Żywa była też u nas liturgia - jako dziecko byłem nią wręcz zachwycony.
Przede wszystkim liturgia Wielkiego Piątku, Adwentu i Bożego Narodzenia
głęboko do mnie przemawiała i formowała mnie. Prawdopodobnie również to
budziło we mnie chęć zostania kapłanem.
Z Czy w młodości uczestniczył Ojciec także w pielgrzymkach? Czy ma Ojciec
jakieś ulubione miejsce pielgrzymkowe?
Niedaleko Monachium, jakąś godzinę drogi od mojego domu rodzinnego, była
mała miejscowość pielgrzymkowa Maria Eich. Tam właśnie często wędrowałem z
moim ojcem. Jako mały chłopiec nigdy nie uczestniczyłem w dużych
pielgrzymkach, gdyż w ciągu roku szkolnego, kiedy pielgrzymki się odbywały,
byłem w internacie.
Z Kto jest ulubionym świętym Ojca?
Oczywiście mój patron - święty Anzelm. Według hagiografów był on
najżyczliwiej do ludzi usposobionym człowiekiem swych czasów. Tym, co mnie
jednak w nim najbardziej fascynuje, jest jego teologia, która wypływa z
modlitwy. Jego program: "Fides quaerens intellectum" (Wiara szuka
zrozumienia), jest także głównym motywem mojej teologii. Jako młodzieńca
zachwycali mnie także św. Krzysztof i św. Jerzy -obaj nie żywili żadnego
lęku i zdecydowanie ujmowali życie w swoje ręce.
Z Powróćmy jeszcze do wikarych, którzy tak Ojca fascynowali. W jakiej
mierze, zdaniem Ojca, liczy się posiadanie w dzieciństwie jakiegoś wzoru
kapłana?
Dla mnie jako ministranta to, że mieliśmy w parafii dobrych wikarych,
którzy pozostawali z nami w bliskim kontakcie, było z pewnością bardzo
ważne. Właśnie dzięki spotkaniu z dobrym wikarym zakiełkowała we mnie w
wieku dziesięciu lat myśl, że mógłbym zostać księdzem, jakkolwiek była to w
owym czasie myśl trochę infantylna.
Strona 9
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Z Czy nie sądzi Ojciec, że obecny brak powołań kapłańskich jest
spowodowany również brakiem wzorów kapłana, które byłyby dla młodego
człowieka zrozumiałe i inspirujące?
Problem polega na tym, że w parafiach już prawie nie ma młodych wikarych, a
zatem brak jest księży, którzy by się poświęcali pracy z młodzieżą.
Proboszczowie są coraz bardziej zajęci, a poza tym istnieje tu też
przedział pokoleniowy. Również dzisiaj jest wielu wspaniałych duchownych,
ale młodzi odnoszą wrażenie, że nie mają oni dla nich dość czasu, muszą
bowiem obsługiwać trzy albo i więcej parafii. A zatem księża pozostają
takimi samymi wzorami jak dawniej, tylko że już kontakt z młodymi nie jest
tak bliski. To wszakże z pewnością tylko jedna z przyczyn coraz mniejszej
liczby powołań kapłańskich.
Z Stryj otwarł Ojcu drogę do internatu benedyktyńskiego. Jak tam było?
Przez pierwszych pięć lat przebywałem w klasztornym internacie i szkole
klasztornej św. Ludwika w Miinsterschwarzach. Byli tam bardzo surowi
nauczyciele, ale ja nie miałem z nimi żadnych problemów - potrafiłem dobrze
wykorzystywać czas i uczyłem się bardzo efektywnie. Przez ostatnie cztery
lata mieszkałem w benedyktyńskim internacie w Wiirzburgu, uczęszczając
równocześnie do państwowego gimnazjum, gdzie umocniło się we mnie
postanowienie zostania benedyktynem; często wiodłem tam też spory z innymi
uczniami.
Z O co tu tych sporach chodziło?
Moja nauka tam przypadła na czasy, kiedy w Kościele wolno już było
samodzielnie myśleć, zamiast po prostu przejmować stare odpowiedzi. To
poczucie, że mogę samodzielnie myśleć, było dla mnie płodne i nie miałem
zamiaru z niego rezygnować. Tu tkwiła przyczyna tych sporów.
Z Czy miał Ojciec w gimnazjum jakiś ulubiony przedmiot?
Interesowałem się głównie biologią, tak że nawet dostałem na Boże
Narodzenie jako prezent pod choinkę mikroskop. Interesowały mnie też
relacje między teologią a naukami przyrodniczymi. Byłem także dobry w
matematyce i językach, zwłaszcza w łacinie i grece - ze wszystkich tych
trzech przedmiotów miałem zawsze stopień bardzo dobry.
Czy interesowała Ojca już wtedy także psychologia?
Psychologii nie uważałem jeszcze w owym czasie za coś szczególnie ważnego.
Pragnąłem raczej wchłonąć jak najwięcej wiedzy z zewnątrz i nie chciałem
się zbytnio zajmować własną psychiką. Moją ambicją jako przyszłego teologa
było poznanie możliwie wielu dziedzin nauki, by dowiedzieć się jak
najwięcej o tym świecie.
Strona 10
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Z Co wywarło wtedy na Ojca największy wpływ, jaki człowiek albo jaka
książka?
Przede wszystkim nasz nauczyciel religii Karl Heinrich. Potrafił on nam
mianowicie ukazać kontrowersję, jaka unaoczniła się na II Soborze
Watykańskim między Kościołem a światem współczesnym. Chodziło wtedy o
konflikt między dawną teologią, zdominowaną przez scholastykę i dysponującą
jasnym systemem, a teologią nową, rozwijaną głównie przez Congara, Lubaca,
Rahnera i Kiinga. Nagle okazało się, że jasne i wyraźne odpowiedzi
przestają wystarczać, i poczęto szukać możliwości dialogu z naukami
humanistycznymi, psychologią czy socjologią. Poza tym nauczyciel ten bardzo
wspierał moje postanowienie, by zostać kapłanem.
Co się tyczy lektury, to obok obowiązkowej literatury niemieckiej
interesowały mnie zawsze książki zajmujące się właśnie kwestią relacji
między teologią a naukami przyrodniczymi, jak na przykład prace jezuitów
Overhagego i Haasa, którzy byli jednocześnie teologami i biologami. Paul
Overhage, profesor biologii w jezuickiej szkole zakonnej St. Georgen we
Frankfurcie, jest autorem kilku książek na temat ewolucji i pochodzenia
człowieka, wydanych na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych,
jak na przykład "Ewolucja życia" czy "O wyglądzie pierwszego człowieka".
Podobne prace pisał Adolf Haas - na przykład "Rozwój człowieka" czy
"Filogeneza organizmów i człowieka". Naturalnie fascynowała mnie też
osobowość Karla Rahnera, jednak w czasach gimnazjalnych trudno było mi go
zrozumieć. Poza tym chętnie czytałem też książki historyczne, chociażby "A
jednak Biblia ma rację".
Z Kilka lat wcześniej ogłoszono encyklikę Divino afflante Spiri-tu, która
po raz pierwszy zezwalała rozróżniać w Biblii rodzaje literackie i uznawała
wyniki badań współczesnej biblistyki. Czy jednak nie była ona nieco
spóźniona?
Z pewnością był już najwyższy czas, by pozwolić biblistyce w studiach nad
Biblią używać współczesnych metod naukowych, w przeciwnym razie bowiem
katolicka egzegeza stałaby się niewiarygodna, a w końcu utraciłaby
jakiekolwiek znaczenie.
Z Wiara i nauka były w ciągu ostatnich dwóch stuleci bardzo często ostro
sobie przeciwstawiane. Jak przezywał Ojciec jako młody student, skłonny do
krytycznego myślenia, to napięcie? Czy rozwiązał Ojciec wówczas w tej
dziedzinie jakieś problemy?
Najważniejsze było dla mnie zawsze rozwijanie dialogu między naukami
przyrodniczymi a teologią, a początkowo uważałem nawet za konieczne
osiągnięcie harmonii między biologią, fizyką i teologią. Potem jednak
doszedłem do wniosku, że z teologicznego punktu widzenia nie jest rzeczą
tak ważną, do jakich wyników w przedmiocie ewolucji dochodzi
przyrodo-znawstwo. Pod koniec nauki szkolnej partnerem dialogu z teologią
stała się dla mnie raczej psychologia.
Strona 11
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Z Czy obok nauki miał Ojciec czas na jakieś hobby?
Moją wielką pasją było fotografowanie - nawet sam wywoływałem sobie filmy.
Z kolei w ciągu wakacji urządzałem wspólnie z moimi braćmi i kuzynami
długie wycieczki rowerowe w Alpy, podczas których mieszkaliśmy w namiotach
i wspinali się na skały. Chętnie i całkiem dobrze grałem też w piłkę nożną.
Z Jak w tym czasie wyglądało życie duchowe Ojca?
Ponieważ mieszkałem w internacie, uczestniczyłem codziennie we Mszy
świętej. Oprócz tego była tam wspólna poranna i wieczorna modlitwa, a co
roku brałem udział w rekolekcjach - właśnie one pozwalały mi przeżywać
najgłębsze duchowe doznania. Jakkolwiek zasadniczy wpływ na moje życie
duchowe miały wtedy raczej rozum i wola, to jednak głęboko poruszał mnie
chorał gregoriański, który przeżywaliśmy wspólnie każdej niedzieli podczas
nabożeństwa odprawianego w miejscowym konwencie. Podobne wrażenie wywierały
na mnie roraty w okresie Adwentu czy antyfona Inviolata w dniu 8 grudnia, w
święto Niepokalanego Poczęcia Marii Panny.
Wiara była wtedy dla mnie czymś oczywistym, ale to mi nie wystarczało -
pragnąłem, aby była ona autentyczna, nie chciałem wierzyć tylko tak
ogólnie, automatycznie. Już wtedy szukałem swego życiowego posłannictwa,
będącego odpowiedzią na pytanie: Jak mogę żyć oraz świadczyć o wierze
chrześcijańskiej w dzisiejszym świecie, aby inni to rozumieli? Nadal jednak
moim głównym celem pozostawało pójście za osobistym powołaniem - zostać
benedyktynem.
Z Co było w ogóle głównym motywem wyboru kapłaństwa?
Z jednej strony była to wspomniana już fascynacja liturgią i światem
duchowym, której doznawałem już od dzieciństwa. W kościele czułem się
zawsze jak w domu, wzrastałem tak od najmłodszych lat, i również w czasie
wakacji chodziłem praktycznie codziennie na Mszę świętą i służyłem jako
ministrant. Jednak trzeba powiedzieć, że przed maturą do zostania księdzem
skłaniała mnie raczej] ambicja.
Z Co chciał Ojciec osiągnąć?
Chciałem dokonać czegoś dla Kościoła i dla królestwa Bożego. Dlatego często
zapytywałem samego siebie, gdzie mógłbym w tej dziedzinie zrobić najwięcej.
Pojawiła się wtedy we mnie nawet myśl, żeby wyjechać na misje - i to w
miarę możności jak najdalej. Na przykład do Korei, gdzie jest już nawet
trudno nauczyć się tamtejszego języka.
Z Czy był Ojciec kiedyś zakochany?
Ponieważ dorastałem w internacie, moje możliwości kontaktów z dziewczętami
były bardzo ograniczone. W szkole spotykałem wprawdzie każdego dnia
dziewczyny i niektóre mnie wtedy interesowały. Było to jednak raczej jakieś
platoniczne rozmarzenie - nic poważnego. Naprawdę zakochałem się dopiero
Strona 12
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
później, podczas studiów teologicznych. Zawsze jednak miałem jasną
świadomość, że pragnę dalej iść swoją drogą jako mnich i kapłan.
Z Pomimo to przyznał Ojciec, że nachodziły Go też pewne wątpliwości. O co
chodziło i kto pomógł Ojcu z nimi się uporać?
Pierwsze wątpliwości pojawiły się w okresie dojrzewania, gdy poczęła się
budzić moja seksualność. Zadawałem sobie wówczas pytanie, czy mógłbym żyć w
celibacie i czy właściwie wybrałem swoje powołanie. O moich problemach z
nikim jednak nie rozmawiałem i starałem się szukać odpowiedzi w tym, co mi
mówili i jak żyli moi wychowawcy. Przed maturą rozstrzygnąłem też problem,
czy nie lepiej byłoby zostać jezuitą niż benedyktynem. Fascynowało mnie to,
że właśnie z zakonu jezuitów wywodziło się wtedy bardzo wielu znanych
teologów. Obawiałem się nieco, że jako benedyktyn nie będę mógł rozwinąć w
pełni swoich zdolności. Mówiłem o tym z ojcem, a on z zapałem przedstawił
mi wszystkie możliwości, jakie stwarza zakon benedyktynów, i na przykładzie
swego brata pokazał, jak również benedyktyn może działać aktywnie w
Kościele i w świecie.
Tak więc po różnych wahaniach zdecydowałem się jednak wstąpić do
benedyktynów - nabyłem przekonania, że ta wspólnota dostarczy mi wielu
bodźców, pozwalających, bym i w przyszłości utrzymał zainteresowanie drogą,
na którą zamierzałem wejść. Wstąpiłem do nich również dlatego, że
poświęcali się oni działalności misyjnej, a praca na misjach stale ogromnie
mnie pociągała. Jednym słowem, nie chciałem poprzestawać na ciasnych
horyzontach.
Z Nie obawiał się Ojciec, że w pewnej chwili zabraknie Ojcu życia
rodzinnego?
W nowicjacie i potem, w trakcie studiów, często czułem tęsknotę za kobietą
i lękałem się, że w czysto męskiej wspólnocie człowiek może "wyschnąć". Z
chwilą jednak, kiedy sobie wyobrażałem ewentualne małżeństwo, czułem, że
nie mogłaby wtedy we mnie żyć jakaś istotna część. I lękałem się, że będę
żył jakimś życiem "drobnomieszczańskim" i znajdował w nim samozadowolenie,
zamiast postępować drogą, na którą wszedłem.
Z Czy nazwałby Ojciec siebie człowiekiem towarzyskim?
Ponieważ moje życie przebiegało w dużej rodzinie, gdzie było ze mną jeszcze
sześcioro rodzeństwa, następnie w internacie, a potem w klasztorze,
przebywałem więc nieustannie w jakiejś wspólnocie i zawsze czułem się w
niej dobrze. Nie miałem trudności z dostosowaniem się do niej. Z drugiej
strony wszakże potrzebowałem też naturalnie przestrzeni, w której mógłbym
być tylko sam ze sobą. Takie miejsce znalazłem właśnie w naszym klasztorze.
Jako Niemiec poczuwam się do winy-
2. O studiach teologicznych, Soborze i Hitlerze
Strona 13
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Z Co oznaczało dla Ojca wstąpienie do nowicjatu?
Wstąpiłem tam w roku 1964 i otwarł się wtedy dla mnie po prostu nowy świat.
Porządnie dało mi się we znaki już samo poranne wstawanie tuż przed piątą.
Czułem się też nieswojo w mniszym habicie. Miałem jednak silną ambicję, aby
naśladować we wszystkim innych mnichów i w ten sposób upodabniać się coraz
bardziej do Chrystusa. Jak już powiedziałem, moje ówczesne życie duchowe
było determinowane głównie wolą i ambicją.
Z Czy w ogóle ambicja jako motywacja w życiu duchowym jest czymś zdrowym
i gdzie są granice, po których przekroczeniu staje się niebezpieczna?
Przedstawiciele wczesnego monastycyzmu powiadają, że ambicja pobudza
młodego mnicha do tego, by kształtował w sobie zdrowe nawyki i starał się
walczyć ze swymi namiętnościami. Ambicja każe mi też sumiennie wykonywać
moją pracę, więcej czytać i dobrze przygotowywać prelekcje. Do tego
wszystkiego jest nader przydatna. Charakteru negatywnego nabiera dopiero
wtedy, kiedy chcę osiągnąć coś za wszelką
cenę, kiedy się coraz bardziej pobudzam do osiągnięcia coraz wyższych
wyników i staram się robić wszystko perfekcyjnie. Wtedy mogę się znaleźć
pod presją, które będzie mnie tylko "przygniatać" - i w takim przypadku nie
będzie mi już chodzić o Boga, lecz jedynie o moją jak najlepszą reputację.
Z Studia teologiczne Ojca przypadają na okres tuż po II Soborze
Watykańskim. Jak Ojciec go postrzegał? Czym do Ojca najbardziej przemawiał?
Kiedy Sobór się rozpoczynał, byłem jeszcze w gimnazjum. Nasz nauczyciel
religii mówił zawsze bardzo entuzjastycznie
o przełomowym charakterze Soboru. W czasie, kiedy wstępowałem do klasztoru,
Sobór ciągle jeszcze trwał, a dla mnie kojarzył się z atmosferą wolności.
Teologowie mogli wreszcie mówić, co myślą, w swoich badaniach nie byli już
ograniczani przez różne zakazy, a ich książki nie dostawały się na indeks.
Czułem w tym czasie nową siłę - siłę przeobrażenia. Kościół
i chrześcijaństwo zaczęły od nowa wierzyć w siebie. Teologowie zaczęli
mówić również o wydarzeniach społecznych i postrzegali świat w jego rozwoju
- korzystając przy tym z wyników badań nauk przyrodniczych, uwzględniając
kontekst kulturalny i społeczny - a jednocześnie poddawali go refleksji ze
stanowiska wiary. Przypominam sobie, jak nasze oczy błyszczały, kiedy
nauczyciel religii powtarzał nam znane słowa papieża Jana XXIII o potrzebie
otwarcia na oścież drzwi Kościoła, aby można było do niego wpuścić świeże
powietrze. Stroną ujemną owego okresu było co prawda to, że poczynając od
roku 1966 zaczęli od nas z zakonu występować pierwsi współbracia. Ruch do
przodu był więc niejako hamowany falą wystąpień, co nas oczywiście
niepokoiło.
Trzeba wspomnieć, że teologię studiowałem w latach 1965-71, które były
okresem jej rozkwitu i żywego nią zainteresowania. Przełom duchowy, jaki
nastąpił po II Soborze Watykańskim, wywarł zatem na mnie duży wpływ.
Chcieliśmy zmienić świat. Pragnąłem na przykład znaleźć dla teologii nowy
język i dalej rozwijać myśli Soboru. Najbardziej przemawiały przy tym do
Strona 14
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
mnie dwa dokumenty soborowe: Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie
współczesnym Gaudium et spes i Deklaracja o wolności religijnej Digni-tatis
humanae. Ta pierwsza dawała mi poczucie, że Kościół poczuwa się do
odpowiedzialności za ten świat i że może być dla niego źródłem pewności i
nadziei.
Z Mówi Ojciec, że pragnął znaleźć dla teologii nowy język. Dlaczego był
Ojciec z dotychczasowego niezadowolony?
Widziałem w nim język grona wtajemniczonych, którego otaczający świat nie
rozumie. Przypominam sobie, jak trudno mi było wyjaśnić mojemu rodzeństwu,
o czym właściwie pisałem swoją pracę doktorską i co było przy tym moim
celem. Musiałem szukać takiego języka, który byłby dla nich zrozumiały.
Świadoma kontrola własnego języka, tak aby rozumieli go również ludzie nie
mający wykształcenia teologicznego, stała się odtąd dla mnie trwałym
wyzwaniem.
Z Jakie w ogóle znaczenie ma język w teologii czy w przepowiadaniu
Ewangelii? Jaki cel powinien spełniać?
Treści żadnego przekazu nie można oddzielić od języka, język .zaś jest
zawsze odbiciem naszego doświadczenia. Dla żydowskiego poety Paula Celana
wiara bez języka jest równie bezsensowna jak język bez wiary. Język chce
wyrażać w słowach to, co niewypowiedzialne, a zarazem pragnie włożyć to w
serce człowieka. Dlatego język przepowiadania winien być, moim zdaniem,
pełen głębokiego respektu dla tajemnicy, staranny i uważny. Powinien
nawiązywać relację ze słuchaczem. Mówiąc obrazowo, powinien budować dom,
czy słuchacz poczuje się u siebie - dzięki temu, że za jego pośrednictwem
usłyszą to, czego ich serce nie potrafi wyrazić słowami, ale o czym już w
duchu wiedzieli. Ale język także nas zdradza. Po języku człowieka możemy
bowiem poznać, że człowiek ten kocha, że postrzega sam siebie uczciwie i
jest sam ze sobą pogodzony, albo też że drugimi pogardza, że jest wobec
nich bezwzględny i bezlitosny. Niejednokrotnie przerażają mnie też
niektórzy teologowie, którzy z powodu czystego intelektualizmu nawet się
nie orientują, że swoim językiem w gruncie rzeczy opowiadają głównie o
sobie - o swym nieuporządkowanym, chaotycznym i zgorzkniałym sercu, które
tutaj, w takim języku czy takiej mowie dochodzi do głosu.
Z Teologią interesował się Ojciec również po studiach...
Studia ukończyłem w roku 1971 licencjatem z teologii, a potem jeszcze przez
trzy lata przygotowywałem się do doktoratu. Egzegeci niemieccy - zarówno
katoliccy, jak ewangeliccy -byli wtedy postaciami wiodącymi w tej
dziedzinie. Czytałem prace wielu z nich: Schnackeburga, Bultmanna,
Vógtlego, Schliera i innych. Zdumiewało mnie, na jak różne problemy można
się w Biblii natknąć. Lektura ta wynikała nie tylko z mojej ciekawości i
żądzy wiedzy, ale także z chęci przybliżenia się do Jezusa historycznego i
odpowiedzi na pytania, jakie Biblia nasuwa mi w obecnej dobie.
Strona 15
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Z Jakie filozoficzne i religijne problemy najbardziej Ojca wtedy
interesowały?
Moje zainteresowanie skierowało się najpierw ku filozofii egzystencjalnej,
ponieważ moim zdaniem odpowiadała ona na pytania współczesnego człowieka.
Filozofia egzystencjalna (czy to Martin Heidegger, czy Jean Paul Sartre,
czy Albert Camus) postawiła człowiekowi przed oczyma całą dręczącą
rzeczywistość bez upiększeń i w całej jej nagości, przez co dała też impuls
teologii do uświadomienia sobie sytuacji, w której ma być w nowy sposób
oznajmiane człowiekowi orędzie Dobrej Nowiny. Była dla niej wezwaniem, by
nie uchylała się od badania człowieka i jego egzystencji, lecz starała się
zrozumieć jego tęsknoty, a zarazem jego poczucie zagrożenia. Otóż filozofia
egzystencjalna nie proponuje w odniesieniu do człowieka żadnych
teoretycznych rozwiązań, a jedynie opisuje konkretnego człowieka w jego
zmaganiu o udane życie.
Z Niektórzy katolicy chcieliby zawrócić filozofię ku tomizmowi, a cała
filozofia nowożytna jest dla nich jedynie ślepą uliczką. Jak Ojciec to
widzi? Jaki jest stosunek Ojca do filozofii św. Tomasza z Akwinu?
Tak samo było już w czasach greckich Ojców Kościoła, w przypadku św.
Anzelma z Canterbury czy właśnie św. Tomasza z Akwinu. Chcąc oceniać
współczesne kierunki filozoficzne, nie można ich tylko hurtem potępiać,
lecz należy na nie reagować, oswajać się z nimi i poznawać, z czego
wyrastają. W przeciwnym razie grozi nam to, że będziemy się z dzisiejszym
człowiekiem jakoś rozmijać, a nasze słowa będą mu przelatywać nad głową.
Tomizm ma w dziejach myśli ludzkiej wielkie zasługi, a ja sam niejedno św.
Tomaszowi zawdzięczam. Poznałem go dzięki zinterpretowaniu na nowo przez
Karla Rahnera w jego znanym dziele Geist in Welt (Duch w świecie), gdzie na
przykład bardzo dobrze objaśniona jest tajemnica Wcielenia. W jego
przypadku jest to zarazem teologia wyważona. Z pewnością nie ocenilibyśmy
dziś sprawiedliwie myśli św. Tomasza, gdybyśmy jak papuga bezdusznie ją
powtarzali albo chcieli ją wtłoczyć w jakiś ciasny system, jak to czyni
neoscholastyka. Przeciwnie, ten święty i filozof zachęca, byśmy ufali
naszemu rozumowi i wielkości Boga.
Z W jaki sposób zatem współczesna filozofia może wzbogacić teologię?
Teologia jest refleksją nad doświadczeniem wiary, doświadczenie wiary zaś
pozostaje pod silnym wpływem prądów światopoglądowych, typowych dla
atmosfery danej epoki. Teologia może zatem przemawiać do człowieka w jego
doświadczeniu tylko wtedy, jeśli będzie się zajmować także jego sposobem
myślenia - a to właśnie znajduje wyraz we współczesnej filozofii.
Niezależnie od tego, czy chodzi o filozofię Wittgensteina, Horkheimera,
Marcuse'a, Jonasa czy Levinasa, każda koncepcja myślowa jest dla teologii
wyzwaniem ku temu, by starała się ona znaleźć odpowiedź na pytania, jakie
człowiek sobie stawia. A odpowiedzi tej nie mogę sformułować, jeśli nie
będę dokładnie wiedział, jakie pytania dzisiejszego człowieka nurtują.
Strona 16
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Z Powróćmy do tego, jakie pytania teologiczne stawiał sobie Ojciec w
okresie studiów...
Jeśli chodzi o teologię, to interesowałem się głównie egzegezą i dogmatyką.
W obu tych dziedzinach starałem się jak najbardziej wykształcić i czytać
podstawową literaturę. Studiowałem w Rzymie, gdzie wykłady odbywały się po
łacinie. Do studiów zabrałem się z ogromną ciekawością. Można powiedzieć,
że się w nich po prostu zakochałem. To wszakże stało się wkrótce przyczyną
mojego późniejszego kryzysu, kiedy z powodu moich odczuć popadłem w stan
wewnętrznego niepokoju i czułem, że nie mogę wszystkiego rozwiązać samą
tylko wolą i rozumem. Dosyć mnie to zaniepokoiło.
Z W czym konkretnie widział Ojciec wtedy granice swego rozumu? Co Ojca
tak zaniepokoiło?
.
Chciałem zwłaszcza dociec, co teologia pragnie powiedzieć współczesnemu
człowiekowi. Wiele odpowiedzi było jednak zupełnie niezadowalających.
Myślałem, że to nie może być wszystko, co ma ona w danej kwestii do
powiedzenia, że jednak musi posiadać zdolność reagowania na moje pytania.
Z O jakie pytania chodziło?
Ważną kwestią był dla mnie od początku problem zbawienia. Co to właściwie
znaczy: "zbawienie"? Gdzie go mogę doświadczyć? Co ma ono wspólnego z
Jezusem, z Jego śmiercią na krzyżu? Wywoływało to we mnie niepokój i
pobudzało do tego, by coraz więcej czytać i dzięki temu wyrobić sobie
własny pogląd.
Z drugiej strony wiem, że Bożej tajemnicy nie mogę przeniknąć za pomocą
samych tylko rozważań. Prędzej czy później musi przyjść moment, w którym
niepojętego Boga muszę się po prostu wewnętrznie uchwycić. W pewnej chwili
musiałem się zatem zorientować, że nie mogę uformować siebie jako człowieka
duchowego z pomocą samej tylko własnej woli. Oczywiście pod wieloma
względami była mi ona pomocna, ale na pewnym etapie musiałem się jej zrzec,
aby doświadczyć nowej wolności w Bogu.
Z Czy ktoś Ojcu wtedy pomógł?
W wydobyciu się z tego kryzysu pomogli mi moi nauczyciele teologii - mogę
tu wymienić na przykład Magnusa Lohrera, Rafaela Schultego i Notkera
Fiiglistera, u których dostrzegałem rzeczywiste staranie o to, aby Kościół
szukał odpowiedzi na pytania nurtujące dzisiejszych ludzi. W moich trochę
po omacku prowadzonych poszukiwaniach pomagały mi też rozmowy z młodszymi
współbraćmi, którzy tam razem ze mną studiowali. W końcu szukałem też
pomocy w całym szeregu książek, jakie wtedy przeczytałem. Każdego dnia
dosłownie pochłaniałem 100-150 stron, przy czym była to nie tylko
literatura teologiczna, ale także wiele dzieł filozoficznych oraz
oczywiście beletrystyka i poezja. Wszystko to poszerzało naturalnie moje
horyzonty poznawcze.
Strona 17
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Z Wróćmy jeszcze do Soboru. Jak Ojciec postrzegał takie postacie soborowe,
jak Kań Rahner, Bernard Haring, Henn de Lubac, YvesJ. Congar, Edward
Schillebeeckx i inni? Który z nich wywarł wtedy na Ojcu szczególne
wrażenie?
Najbardziej podziałała na mnie osobowość Karla Rahnera. Czytałem jego
pisma, a swoją pracę dyplomową napisałem właśnie o nim. Była zatytułowana:
"Odkupienie przez krzyż. Przyczynek Karla Rahnera do dzisiejszego
spojrzenia na odkupienie". Zająłem się w niej właśnie pytaniem, jak możemy
rozumieć to, że Jezus odkupił nas swoją śmiercią na krzyżu. Chodziło mi o
odkupienie i uzdrowienie poprzez Jezusa Chrystusa. W owym czasie
przeczytałem również szereg książek psychologicznych i zabierałem się także
do lektury C.G. Junga. Złożyłem też wizytę Rahnerowi u niego w domu i
dyskutowałem z nim o jego teologii. Duże wrażenie wywarła na mnie skromność
tej wielkiej postaci - na przykład jak podejmował dyskusję, w żaden sposób
nie wynosząc się ponad innych.
W trakcie studiów interesowali mnie też teologowie holenderscy - na
przykład przeczytałem w czasopismach holenderskich cały szereg artykułów
Edwarda Schilłebeeckxa, którego myśli mnie fascynowały. Bernard Haring
pozostawał dla mnie podczas trwania Soboru raczej na dalszym tle. Poznałem
jego wartość nieco później, kiedy dowiedziałem się, jak "nie fair"
postępowała w stosunku do niego Kongregacja Nauki Wiary. Teologów
francuskich de Lubaca i Congara czytałem już w trakcie studiów. Ceniłem u
nich zdolność rozwijania współczesnej teologii w oparciu o Ojców Kościoła,
którzy myśleli w obrazach i dlatego ich teologia jest stale aktualna.
Obrazy otwierają nam okna, przez które każdy może spoglądać w pełną
tajemnic Bożą rzeczywistość. Czytałem również autorów ewangelickich,
Ebelinga, Moltmanna, Jiingela i Pannenberga. Zresztą swoją pracę
licencjacką poświęciłem osobie ewangelickiego teologa PaulaTillicha,
którego wszystkie prace poznałem. Czytałem też Hansa Kiinga czy Hansa Ursa
von Bal-thasara, choć w przypadku tego ostatniego było to już nieco
trudniejsze, ponieważ teologią moralną zbytnio się nie interesowałem.
Chodziło mi raczej o bycie niż o postępowanie, o właściwe rozumienie
orędzia chrześcijańskiego niż o postulaty moralne. Oprócz tego czytałem też
filozofów, na przykład Ernsta Blocha i H. Georga Gadamera. Wszystko to
wzbogacało moją teologię.
Z Przedmiotem wielu dyskusji był w owym czasie Teilhard de Chardin,
którego podobnie jak Ojca interesowały, obok teologii, nauki przyrodnicze.
Jak Ojciec oceniał jego próby pogodzenia nauki i wiary?
Postaci Teilharda de Chardin nie oceniam jedynie pod kątem jego wysiłków
zmierzających do pogodzenia nauk przyrodniczych z teologią. Moim zdaniem
tworzył on teologię mistyczną, mającą swój fundament w nowym stosunku do
stworzenia. Teilhard de Chardin połączył w nowy sposób ze sobą ducha
i materię, a siłą napędową w procesie stworzenia jest wedle niego miłość.
Otwarł mi oczy na to, że mogę poznawać Boga pośród świata i dostrzegać, że
jest On Bogiem, który wprawił w ruch ewolucję wszechświata i człowieka, i
że zarazem wszystko znajdzie w Nim swój kres.
Strona 18
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Z Wspomniał Ojciec o niemieckim teologu Hansie Ktingu, uważanym często
przez wielu naszych katolików za "nieposłusznego teologa", który
wewnętrznie rozszedł się z Kościołem - zwłaszcza po wydaniu swej książki
Unfehlbar? (Nieomylny?). Co Ojciec o nim sądzi?
Hans Kiing działał na uniwersytecie w Tybindze. Miasto to miało od dawna
żywą tradycję teologiczną, która zawsze pozostawała pod wpływem nurtu
modernistycznego. Teologia Kiinga właściwie nie jest radykalnie
modernistyczna czy jakoś niebezpieczna, jak to niektórzy sądzą. Przeciwnie,
opiera się na solidnych podstawach. W konflikt z Rzymem Kiing popadł w
związku ze swoim stosunkiem do sprawy nieomylności papieża. Jednakże moim
zdaniem nie mówił w tej kwestii nic, co byłoby w niezgodzie z nauką
katolicką. Zdecydowanie nie chciał podawać w wątpliwość nieomylności urzędu
papieskiego, a tylko przypominał, aby Urząd Nauczycielski postępował w tej
dziedzinie roztropnie i nie powracał w swoim myśleniu w czasy
przedsoborowe.
Już podczas studiów w Rzymie czytałem pracę doktorską Kiinga, którą
poświęcił dziełu ewangelickiego teologa Karla Bartha, i studiowałem jego
książki na temat Kościoła. Dla mnie osobiście Kiing nie jest teologiem
pozostającym poza Kościołem. Nie formułował żadnych tez, które by
zaprzeczały jakiemuś dogmatowi, a jego postulaty były raczej natury
praktycznej. Zresztą jego biskup, Georg Moser, bardzo się za nim wstawiał.
We wszystkich postawach w tej sprawie trzeba jednak widzieć również
osobistą rywalizację - konkretnie między nim a kardynałem Ratzingerem. Hans
Kiing jest skądinąd pobożnym kapłanem, mocno osadzonym w Kościele i jego
nauce. Zarazem ma jednak w sobie pewien upór, a niekiedy nawet arogancję, i
przez to utrudniał swym przyjaciołom pośrednictwo w dialogu między nim a
Rzymem. Próżność i rywalizacja po obu stronach doprowadziły niestety w
końcu do odebrania misji kanonicznej do wykładania na wydziale
teologicznym, co przecież wcale nie musiało nastąpić, jako że w tym sporze
nie chodziło o teologię, lecz o osobistą rozgrywkę o władzę. Niestety, taka
jest rzeczywistość - tego rodzaju osobiste resen-tymenty po prostu niekiedy
się w Kościele zdarzają. Co więcej, nie wszystko, na co Urząd Nauczycielski
się powołuje, jest zawsze dogmatycznie uzasadnione.
Z Niektórzy zarzucają jednak Kungowi również to, że relatywizuje swoisty
charakter chrześcijaństwa - na przykład poszukując tzw. etosu światowego
zbyt wyraźnie stawia je w jednym szeregu z innymi religiami.
Ależ Kiing bynajmniej nie relatywizuje tego, co w chrześcijaństwie istotne.
W przypadku fenomenu światowego etosu chodzi mu głównie o nawiązanie
dialogu między wszystkimi religiami i o poszukiwanie konsensu w przedmiocie
podstawowych wartości etycznych. Uważam to w obecnych czasach za sprawę
niezwykłej wagi, ponieważ konkretne dyskusje związane z badaniami
genetycznymi pokazują, że świat potrzebuje podstawowych wartości etycznych,
co do których byłaby powszechna zgoda i które byłyby zarazem powszechnie
respektowane. Kiing uwydatnił tylko w ten sposób znaczenie religii (a przez
to właśnie i chrześcijaństwa) dla przyszłości ludzkości. Powinniśmy być mu
Strona 19
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
za to raczej wdzięczni.
Z Jak Ojciec oceniał soborowych papieży? Czym się różnili? Innymi słowy:
czy Sobór potoczyłby się, zdaniem Ojca, inaczej, gdyby Jan XXIII zdążył go
dokończyć, a nie umarł wkrótce po jego zwołaniu?
Jan XXIII był wizjonerem, który miał odwagę zwołać Sobór, wywołując tym w
Kościele ogromny ruch. Dzięki swej dobroci i życzliwości potrafił ludzi
przekonać i pozyskać dla idei Soboru. Konkretna jej realizacja przychodziła
mu jednak z trudnością. Ponieważ chciał robić wszystko ściśle wedle litery
prawa kościelnego, musiał wkrótce z bólem stwierdzić, że nie
wszyscy podzielają - w kwestii Soboru - jego optymizm. Bardzo go to
oczywiście bolało. Jego następca, Paweł VI, jeszcze jako kardynał Montini
należał do czołowych osobistości Soboru i wraz z kardynałami Dopmerem i
Suenensem przyczynił się w zasadniczej mierze do tego, że na Soborze
zwyciężyły ostatecznie siły progresywne. Jako papież był wprawdzie bardziej
powściągliwy, ale wtedy był już w innej sytuacji i znajdował się między
dwoma nurtami. Przyznam się, że swoją encykliką Humanae vitae bardzo nas,
studentów, wtedy rozczarował, ponieważ z naszego punktu widzenia było to
ustępstwo wobec konserwatywnej mniejszości. Z perspektywy czasu oceniam go
jednak wysoko. Był bardzo inteligentny i miał zasadniczy udział w tym, że
idee soborowe zostały na koniec w Kościele przeforsowane. Nie było to
bowiem zgoła łatwe zadanie, hamować po Soborze liczne przejawy egzaltacji
czy nasilone emocje, a jednocześnie kontynuować obrany kierunek. Każdy z
tych dwóch papieży miał więc swój osobisty charyzmat i swój udział w
powodzeniu dzieła Soboru.
Z Jak dzisiaj, po upływie dziesiątków lat, postrzega Ojciec znaczenie
Soboru? I czy Kościół potrafił wykorzystać szansę, jakie Sobór przed nim
otworzył?
Sobór był dla Kościoła katolickiego czymś w rodzaju oświecenia. Otwarł dla
niego dzisiejszy świat i dał mu nowy impuls, nowe znaczenie. Początkowy
zapał szybko niestety osłabł, a siły, które lękały się soborowej
otwartości, zyskały z czasem w Kościele przewagę. Zapewne była to też
reakcja na liczne wybujałości, jakie się zdarzały. Niektórzy ludzie
interpretowali mianowicie niewłaściwie ducha Soboru i myśleli, że nie
obowiązują już żadne reguły i że wszystko jest dozwolone.
Idee soborowe winny pomimo to być nadal rozwijane, ponieważ zawierają w
sobie inspirację ponadczasową. Kiedy na przykład w Niemczech synod
wiirzburski spróbował odnieść je do sytuacji dzisiejszego Kościoła, była to
szczęśliwa godzina w dziejach niemieckiego Kościoła. Wtedy też pod
kierownictwem kardynała Ddpfnera usiłowano doprowadzić do zgody między
nurtem konserwatywnym a progresywnym, przy czym po obu stronach panowała
godna podziwu kultura wzajemnego dialogu i otwartości. Kardynał Dópfner
swoją formacją i swoim sercem należał raczej do nurtu konserwatywnego,
pomimo to jednak odważnie otworzył Kościół lokalny na nowe idee. Wkrótce
potem zmarł i wnet stał się obiektem niewybrednych napaści ze strony sił
konserwatywnych, zarzucających mu zdradę Kościoła. Brutalność owych
Strona 20
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
pobożnych była ślepa na ton, w jakim zwracała się nawet przeciw biskupom
tak autentycznym, jak Dópfner.
Z Studiował Ojciec wtedy w Rzymie w St. Ottiłien. Jaka atmosfera panowała
wśród studentów i wykładowców? Czy byli raczej przychyłni reformom, czy też
obawiali się przyszłego posoborowego rozwoju wydarzeń?
Zarówno w szeregach studentów, jak i wśród profesorów w St Ottiłien i St
Anselmo panowała wtedy wielka otwartość. Wszyscy profesorowie popierali
reformy w Kościele i nie przypominam sobie też, by jacyś studenci byli
przeciwko Soborowi i ruchowi, jaki on w Kościele wywołał.
Z Czy niektórym nie przeszkadzała na przykład rezygnacja z łaciny jako
uniwersalnego języka liturgii? Język łaciński przydawał wszak obrzędowi
Mszy pewnej dostojności i "wytworności", a poza tym istniało teraz
niebezpieczeństwo, że może on jako język Kościoła całkowicie zniknąć.
Umiem wprawdzie jeszcze dziś na pamięć łacińskie psalmy czy modlitwy
nieszporów, a samą łacinę naprawdę kocham, ale moim zdaniem nie ma
wielkiego sensu odprawiać liturgię po łacinie, bowiem ten martwy język zna
coraz mniej ludzi, a liturgia powinna być zrozumiała dla wszystkich. W
mojej młodości łacinę znał każdy człowiek wykształcony, ale od tego czasu
procent "ładnników" nieustannie gwałtownie spada. Chęć utrzymywania łaciny
tylko w imię jakichś abstrakcyjnych zasad uważam za bezsens.
Z Pomimo to jeszcze dziś jest w Kościele stosunkowo liczna grupa
wiernych, którzy w liturgii mszalnej chętniej słyszeliby łacinę niż swój
język rodzinny. Co Ojciec sądzi o tej nostalgii?
Również w naszym klasztorze odprawiamy co niedzielę śpiewaną Mszę chorałową
i recytujemy stare łacińskie teksty, ale nigdy by nam nie przyszło na myśl
mówić po łacinie modlitwy albo czytać lekcje. To by się po prostu mijało z
celem. Łacina ma ciągle jeszcze sens wtedy, gdy odprawia się Mszę dla
wiernych pochodzących z kilku różnych krajów. Wtedy może pełnić rolę
elementu jednoczącego. Zarazem mam jednak poczucie, że ludzie w większości
krajów i tak już łaciny zbytnio nie rozumieją i że funkcję wspólnego języka
pełni dziś raczej angielski. Z drugiej strony w przypadku starych śpiewów
czy psalmów lepiej i sensowniej jest recytować je po łacinie, zwłaszcza
jeśli chodzi o utwory o wysokiej wartości artystycznej, jak na przykład
chorał gregoriański czy Msze śpiewane kompozycji Mozarta czy Brucknera.
Z Gdy w Kościele katolickim lata sześćdziesiąte kojarzą się z Soborem, to
w społeczeństwach europejskich doszły wtedy do głosu rozmaite ruchy
lewicowe. Jak oddziałało na Ojca na przykład doświadczenie rewolty
studenckiej 1968 roku?
Jak już powiedziałem, w latach 1967-71 studiowałem w Rzymie i obracałem się
tam głównie w środowisku kościelnym. Mieszkaliśmy w kolegium St. Anselmo,
gdzie mieliśmy również szkołę zakonną. Ze studentami uniwersytetu
państwowego nie mieliśmy żadnego kontaktu, a od nastrojów studenckich w
Strona 21
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
naszej ojczyźnie byliśmy zgoła daleko. O rewolcie studenckiej oczywiście
czytałem w prasie, a niepokoje te przejawiły się pośrednio również w naszym
konwencie. Było nas tam wtedy trzydziestu młodych ludzi, którzy w
większości uczęszczali uprzednio do szkoły w Wiirzburgu. Niektórzy działali
aktywnie w studenckim parlamencie i w innych organizacjach studenckich,
angażowali się w sprawy studentów, co sprawiło, że również na gruncie
naszego klasztornego życia rodziło się wiele idei. Zaczęliśmy się też
przeciwstawiać wielu starym tradycjom, ponieważ nie rozumieliśmy ich.
Mieliśmy poczucie, że musimy - mówiąc obrazowo - odciąć stare warkocze.
Z jednej strony zatem również u nas istniało duże niezadowolenie z
aktualnej praktyki, z drugiej wszakże dało się zauważyć rzetelne dążenie do
autentycznego życia mniszego i do teologii odpowiadającej potrzebom
dzisiejszych ludzi. Przypominam sobie, że dyskutowaliśmy wiele między sobą
i układali plany zakonnego życia, zrodzone w naszych wyobrażeniach. Dobrze,
że nie wszystkie nasze wizje znalazły pomyślny odzew u starszych
współbraci. Na koniec jednak mogę powiedzieć, że przy całym niepokoju, jaki
wzniecaliśmy, wynikło stąd dla naszej wspólnoty zakonnej wiele dobrego.
Z Na przykład...
Poszukiwaliśmy na przykład nowej drogi dla naszego życia duchowego w
dynamice grupy i w medytacji zen. Dynamika grupy jest kierunkiem
psychologicznym, który bada działania w obrębie pewnej grupy osób. Nam,
młodym mnichom, znajomość tej problematyki stworzyła możliwość lepszego
zrozumienia procesów zachodzących w grupie, a dotyczących również naszej
wspólnoty. Doświadczenie w tej dziedzinie pozwoliło nam potem lepiej
praktykować wzajemną komunikację, a więc sprawniej prowadzić rozmowy. Otóż
nasza wspólnota zakonna musiała się dopiero uczyć tego, jak należy ze sobą
rozmawiać czy też wieść spory. Dopiero kiedy pojąłem nieco dynamikę grupy,
przestałem się dziwić temu, że i u nas pojawiała się rywalizacja czy
skłonność do uzyskania dominacji.
Z A dlaczego szukaliście nowych dróg życia duchowego właśnie w medytacji
zen?
Kiedy wstępowałem do nowicjatu, byliśmy przede wszystkim wprowadzani w
problematykę liturgii i wdrażani w metodę refleksji, rozwiniętą przez św.
Ignacego Loyolę, a po nim przez francuską szkołę S. Sulpice. Była to metoda
w znacznej mierze dyskursywna. Mieliśmy rozważać teksty biblijne, a
następnie formułować plany działania na konkretny dzień. Był to zabieg
czysto intelektualny, dlatego całkowite milczenie w trakcie medytacji zen
zachwyciło nas. W ramach studiów zajmowaliśmy się stale pracą umysłową.
Jest bardzo dobrze dla człowieka, kiedy medytując milczy i przez to
milczenie przenosi się do wewnętrznej przestrzeni ciszy. Dzięki medytacji
zen odnajdywaliśmy potem drogę do pierwotnych chrześcijańskich form
medytacji, uprawianych w środowisku wczesnego monastycyzmu. Również tam już
medytowano i to także koncentrując się na oddychaniu i na słowie, które się
z oddychaniem łączyło.
Dziedzictwem tego autentycznego poszukiwania żyjemy właściwie do dziś.
Strona 22
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Wiele duchowych pism, jakie wyszły w naszym klasztorze Miinsterschwarzach,
było właśnie wynikiem owych wysiłków, które łączyły w sobie tradycję
monastycyz-mu z dzisiejszymi zdobyczami psychologii i socjologii czy
doświadczeniami życiowymi.
Z Czy można powiedzieć, że lata sześćdziesiąte zmieniły również relację
między Kościołem a społeczeństwem?
Relacja między Kościołem a społeczeństwem rzeczywiście uległa wskutek
studenckiej rewolucji zmianie. Po pierwsze, państwo jeszcze bardziej
utraciło wpływ na społeczeństwo i powstała tak zwana "Apo", tzn. opozycja
pozaparlamentarna. Partie polityczne i parlament przestały więc już być
jedynym miejscem, w którym ścierają się ze sobą społeczne interesy; funkcję
czynnika kształtującego opinię publiczną starają się przejąć studenci i
młodzi intelektualiści. To prawda, że Sobór odegrał w tym wszystkim rolę
raczej marginalną, z pewnością jednak przyczynił się do tego, że między
Kościołem a państwem powstał jeszcze większy dystans.
Z Z drugiej strony w okresie tym panował jeszcze w krajach Europy
Wschodniej reżim komunistyczny, który Kościół oraz wszelkie niezależne
inicjatywy obywatelskie prześladował. Czy mieliście jakichś zakonnych
współbraci za" żelazną kurtyną"? I czy byliście z nimi w kontakcie?
Jak już powiedziałem, nasza wspólnota należy do benedyktynów misyjnych, w
związku z czym mieliśmy kontakty głównie w Afryce, Ameryce Południowej, a
także w Korei. Nasi współbracia, którzy przed wojną pracowali w Korei
Północnej i w Mandżurii, będącej częścią dzisiejszych Chin, po dojściu do
władzy komunizmu zostali uwięzieni i uwolniono ich dopiero w roku 1953.
Niektórych z nich zresztą komuniści zamordowali. Ci, którzy powrócili,
opowiadali o swych doświadczeniach pod dyktaturą komunistyczną w tych dwóch
azjatyckich krajach. Natomiast ze współbraćmi w Polsce i Czechosłowacji nie
mieliśmy żadnego kontaktu. Wyjątek stanowili tylko benedyktyni w węgierskim
klasztorze Pannonhalma, których praktycznie przez cały okres trwania
komunizmu na Węgrzech wspieraliśmy finansowo. Posyłaliśmy im też regularnie
nasze pisma, tak że nawet w czasach niewoli mogli utrzymywać z nami duchową
więź.
Z Jak Ojciec w ogóle postrzegał komunizm?
Już od czasów szkolnych i w pierwszych latach studiów teologicznych
komunizm kojarzył mi się zawsze z czymś strasznym i przez to wytwarzał we
mnie obraz wroga - komuniści byli tymi, którzy człowieka uciskali i
wykorzystywali. Dopiero później, kiedy Towarzystwo św. Pawła
(Paulusgesellschaft) zainicjowało poważny dialog filozofów marksistowskich
z teologami chrześcijańskimi, zacząłem patrzeć na idee komunistyczne w
sposób bardziej zróżnicowany. Nigdy jednak nie zajmowałem się tymi
problemami głębiej. Po prostu nie był to temat, który by mnie interesował.
Z A jednak wydarzenia związane z upadkiem komunizmu w Europie Wschodniej
Strona 23
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
musiały wywrzeć na Ojcu jakieś wrażenie. Przecież w kraju Ojca wiążą się
przede wszystkim ze zburzeniem osławionego "muru berlińskiego".
Istotnie, wydarzenia 1989 roku śledziłem bardzo dokładnie. Jesienią owego
roku byłem nawet w NRD, gdzie prowadziłem w Kościele ewangelickim kurs dla
przewodników ćwiczeń duchownych. Czułem wtedy, że coś wisi w powietrzu, że
zaczyna się tu nasilać jakiś ruch społeczny. Tego jednak, że wszystkie mury
tak szybko padną, oczywiście nie spodziewałem się - uznałem to za cud.
Ponieważ "mur berliński" upadł m.in. w wyniku poniedziałkowych
demonstracji, których inicjatorami były grupy związane z Kościołem i które
miały swoje źródło w modlitwach o pokój, można było rzeczywiście uwierzyć,
że w wydarzeniach tych miała też swój udział ręka Boża. Podobnie
postrzegałem też "aksamitną rewolucję" w Pradze. Jestem głęboko wdzięczny
Bogu za sprawienie tego cudu, ale zarazem czuję, że spoczywa na nas wielka
odpowiedzialność za to, co z tym darem uczynimy.
Z Z upadkiem komunizmu związane jest też nieodłącznie imię obecnego
papieża, Jana Pawia II. Jak Ojciec wspomina wybór Polaka Karola Wojtyły na
papieża? Co Ojciec wtedy o tym wyborze myślał?
Wybór polskiego kardynała na papieża był dla mnie oznaką nowego ducha w
Kościele, ponieważ jego przedstawiciele znaleźli w sobie odwagę ku temu, by
po raz pierwszy po wielu stuleciach wybrać papieża niewłoskiego
pochodzenia. To zaś, co mogłem wtedy przeczytać o kardynale Wojtyle,
rodziło nadzieję, że Kościół zyska w nim nowy impuls, nową otwartość. W
dodatku potrafił on bardzo odważnie odstąpić od niektórych własnych
tradycji narodowych i poczynił szereg ważnych kroków na polu ekumenizmu i
dialogu międzyreligijnego; w trakcie swego pontyfikatu podjął wiele podróży
duszpasterskich i sam pisał swoje encykliki. O ile wiem, do wyboru
kardynała Wojtyły na papieża przyczynili się też biskupi niemieccy.
Z Jak dzisiaj ocenia Ojciec jego pontyfikat? W czym widzi Ojciec jego
największy wkład, a gdzie należy szukać przyczyn pewnego napięcia między
nim a właśnie niektórymi niemieckimi teologami czy biskupami?
Papież Jan Paweł II jest niewątpliwie bardzo silną i fascynującą
osobowością i pomimo swojego wieku tryska energią. Do jego największych
zasług należy to, że ideologia komunistyczna . utraciła swój wpływ. Z
historycznego punktu widzenia niełatwo oczywiście wykazać, w jakim stopniu
przyczynił się on do upadku potęgi komunistycznej; jednak, niezależnie od
tego, uważam, że udział jego był istotny. Również wszystko, co ten papież
powiedział i co mówi w sprawach ekonomicznych i społecznych, ma charakter
bardzo współczesny. O wiele większy problem mam z pewnymi tendencjami
rozwojowymi, jakie obserwuję wewnątrz Kościoła. Nie mogę jednak przy tym z
całą pewnością powiedzieć, jak duży bezpośredni wpływ na te tendencje i
reakcje ma papież, a jaki udział mają w nich siły konserwatywne w Rzymie,
które wykorzystują jego częstą nieobecność dla prowadzenia swojej gry o
władzę. Żałuję zwłaszcza, że rzymska teologia ogranicza się głównie do
problemów związanych z moralnością, podczas gdy w dziedzinie dogmatyki nie
Strona 24
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
mówi nic szczególnie nowego, w kwestiach moralnych trwa nieustępliwie w
miejscu w przedmiocie seksualności i celibatu i tym sposobem cofa się poza
fazę teologii z lat sześćdziesiątych.
Z Czy mógłby Ojciec mówić konkretniej?
Wydaje mi się, że na przykład kwestie dotyczące osób rozwiedzionych, które
chcą wstąpić w nowe związki małżeńskie, czy też poradnictwa dla kobiet
stojących wobec problemu przerwania ciąży są w Rzymie traktowane z o wiele
mniejszym wyczuciem, niż należałoby w tej materii oczekiwać. Z niemieckimi
biskupami, którzy przez lata starali się znaleźć jakąś właściwą drogę (co
było związane z wieloma trudnościami), postępowano w Rzymie jak z
uczniakami. Ten sposób komunikacji ranił nawet wielu biskupów
konserwatywnych. Niemieccy teologowie znowu zaczęli odnosić wrażenie, że
nie można swobodnie prowadzić badań teologicznych i że skoro tylko wyrażą
swój pogląd, który się nie spodoba jakiemuś konserwatywnemu teologowi
rzymskiemu, zostaną natychmiast oczernieni przez anonimowe siły.
Spowodowało to u niemieckich teologów stopniowe narastanie nieufności wobec
Rzymu, co oczywiście dla żadnej ze stron nie jest rzeczą korzystną.
Z Przez czterdzieści lat Wschód i Zachód były rozdzielone żelazną
kurtyną. W jaki sposób doświadczenia duchowe, jakich nabyły Kościoły na
Wschodzie i Zachodzie, mogą przyczynić się do prawdziwego zjednoczenia
Europy?
Kościoły po obu stronach żelaznej kurtyny miały odmienne doświadczenia.
Sytuację na Wschodzie znam zbyt mało, bym mógł kompetentnie na to pytanie
odpowiedzieć, dlatego powiem tylko o trzech osobistych wrażeniach. Kościół
w byłych Niemczech Wschodnich znajdował się w całkowitym getcie, co wszakże
między innymi oznaczało, że niewielka lokalna społeczność żyła stosunkowo
bezpiecznie. Po zmianach roku 1989 nie doszło jednak do nowego rozkwitu
wiary, a szeroki świat, jaki się teraz otworzył, wprawił nagle tę
społeczność w stan niepewności. W Polsce odwrotnie, Kościół był silny i
wpływowy, co wszakże prowadziło do tego, że jego struktury były
konserwatywne i autorytarne. Dlatego obecnie musi się również
przystosowywać do istnienia w nowych warunkach społeczeństwa otwartego. W
Czechach Kościół był bardzo prześladowany i uciskany, a sytuacja ta
wymagała od chrześcijan wielkiej odwagi. Musieli zachowywać swą wiarę w
trudnych warunkach, często w podziemiu, a to wszakże, z drugiej strony,
pozwalało im stopniowo rozpoznawać, co dla autentycznego przeżywania
wspólnoty z Bogiem ma istotne znaczenie. Przemiany społeczne dały
Kościołowi dużą szansę stworzenia przestrzeni dla ludzi poszukujących.
Właśnie u waszych studentów zauważyłem wielką tęsknotę do autentycznej
duchowości i duchowych wartości.
Dla duchowego spotkania między Wschodem a Zachodem jest, moim zdaniem,
rzeczą ważną, aby Kościół na Zachodzie potrafił uważnie słuchać tego, co mu
Kościół na Wschodzie może powiedzieć i jakimi doświadczeniami wiary może
się z nim podzielić. Musi się starać z nim rozmawiać, dbać o wzajemny
dialog i szukać w odniesieniu do problemów związanych z wiarą takiego
Strona 25
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
języka, który będzie zrozumiały - i to również dla ludzi, którzy się dotąd
z chrześcijaństwem nie spotkali. Ten apel dotyczy zresztą zarówno Zachodu,
jak i Wschodu.
Z Z jakimi niebezpieczeństwami czy pokusami musiał sobie natomiast radzić
w czasach "żelaznej kurtyny" Kościół na Zachodzie?
Na Zachodzie Kościół był zagrożony postępującą laicyzacją i spadkiem liczby
wierzących, natomiast stosunki zewnętrzne były dla jego rozwoju korzystne.
Właśnie w Niemczech Kościół posiadał dużo pieniędzy i wpływ społeczny,
dzięki czemu mógł realizować bardzo ważne projekty. Podejmował na przykład
wiele akcji służących pomocy Kościołom w krajach tzw. Trzeciego Świata. Z
kolei w środowisku rodzimym udało się założyć szereg instytucji naukowych.
Oprócz tego Kościół angażował się też w liczne projekty socjalne, za
których pośrednictwem powstało wiele dobrego.
Ogólnie można powiedzieć, że wszystkie doświadczenia, które pochodzą z
kręgu autentycznie przeżywanej wiary, są ważne dla całej ludzkości, dlatego
przed dzisiejszym Kościołem stoi pilne zadanie: rozpoznawać znaki czasu i
dawać na nie odpowiedź wypływającą z żywej wiary.
Z Czy mógłby Ojciec podać jakiś konkretny przykład?
Oczywiście. W dzisiejszej Europie właśnie Kościoły powinny wnosić istotny
wkład w proces porozumienia i pojednania. Na przykład niemieccy i polscy
biskupi swoją wspólną deklaracją niewątpliwie przyczynili się do
pogłębienia pojednania między Zachodem a Wschodem. W europejskim procesie
integracyjnym Kościoły nie tyle powinny pomagać w postępie jedności
organizacyjnej, co raczej wspierać dzieło zjednoczenia działaniami
duchowymi - swym udziałem w procesie pojednania, w zwiększaniu wzajemnego
szacunku między poszczególnymi narodami i poszanowania dla ich
różnorodności i dla istniejących duchowych i kulturalnych tradycji. Tutaj
Kościoły mogłyby stać się zaczynem jedności i pokoju.
Z Mówiąc o pojednaniu, trzeba też mieć na uwadze pojednanie z własną
przeszłością. Jak w Niemczech poradzono sobie z komunistyczną przeszłością
znacznej części narodu i z jej dziedzictwem w ludzkiej mentalności?
W latach sześćdziesiątych można było obserwować na Zachodzie w ramach ruchu
studenckiego entuzjastyczny stosunek do socjalizmu. Po upadku komunizmu
entuzjazm ten całkowicie zanikł i wiele idei socjalistycznych należy już do
przeszłości. Pomimo to w Niemczech wschodnich przejawia się nostalgia za
erą komunistyczną. Wielu obywateli byłej NKD tęskni do powrotu dawnych
dobrych czasów, w których opiekowało się nimi państwo. Zapominają jednak
przy tym o cenie, jaką przychodziło im za to płacić. Mam wrażenie, że
między nostalgią a wyparciem socjalistycznych idei nie znaleziono jeszcze
trzeciej drogi: jak sobie w pozytywny sposób poradzić z socjalistycznymi
ideałami i z ich wypaczoną realizacją w autorytarnych komunistycznych
reżimach.
A jest tu jeszcze drugi problem. W Niemczech nadal istnieją "mury
Strona 26
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
berlińskie" w głowach ludzi, zwłaszcza w zakresie różnic między obywatelami
z Zachodu i ze Wschodu. Jeden drugiego nie rozumie, tak że do głosu często
dochodzi zawiść. Potrzebujemy jeszcze dużo czasu na to, aby i te wewnętrzne
bariery upadły.
Z W tym wieku już raz naród niemiecki musiał intensywnie się zajmować
własną przeszłością. Problem winy i odpowiedzialności za zbrodnie
narodowego socjalizmu był również tematem książki heidelberskiego filozofa
Karla Jaspersa Die Schuldfrage, wydanej wkrótce po wojnie. Był Ojciec wtedy
jeszcze dzieckiem, ale czy przypomina sobie Ojciec, kiedy po raz pierwszy
dostrzegł ten problem?
Zaraz po wojnie wszczęta została dyskusja na temat uporania się z
nazistowską przeszłością, ale jednocześnie rozpoczął się proces wypierania
tego doświadczenia ze świadomości. Wiele uwagi poświęcano raczej
materialnemu zbudowaniu Republiki Federalnej, zamiast stawić czoło naszej
winie za to, co działo się w przeszłości. Potem, w latach sześćdziesiątych,
wyszła w Niemczech książka Unfahigkeit zu trauern (Niezdolność wyrażenia
żalu). Był tam wyrzut w stosunku do całego społeczeństwa, że nie potrafi
okazać skruchy za okropności tzw. Trzeciej Rzeszy. Ta niezdolność do
wyrażenia żalu powodowała znieczulenie całego społeczeństwa, które wskutek
tego nie potrafiło uporać się ze swoją mroczną przeszłością. Sam nie
przeżyłem wojny, mój ojciec był w ruchu oporu, ale pomimo to jako Niemiec
poczuwam się do winy, którą obarczyliśmy się jako naród, i czuję potrzebę
wyrażenia głębokiego żalu za to, co się stało.
Po raz pierwszy poczułem obowiązek uporania się z tym problemem jeszcze w
czasie swej nauki gimnazjalnej, kiedy miałem piętnaście albo szesnaście
lat. Właśnie wtedy temat ten znowu stał się żywy i bardzo często pojawiał
się nie tylko w środkach przekazu, ale także na naszych lekcjach
niemieckiego i religii. Pamiętam, z jakim zachwytem czytaliśmy książkę
Borcherta Pod drzwiami czy książki Heinricha Bólla, który dodatkowo
krytykował tłumienie pamięci o nazistowskiej przeszłości w kręgach
katolickich.
Z Przed kilkoma laty wydana została również w Niemczech książka
amerykańskiego historyka Davida Goldhagena Ochoczy oprawcy Hitlera, w
której autor między innymi zajmuje się korzeniami antysemityzmu w
społeczeństwie niemieckim. Gdzie są, zdaniem Ojca, źródła narodowego
socjalizmu i jego przyjęcia przez szerokie warstwy ludności niemieckiej w
trzydziestych latach?
Ruch narodowosocjalistyczny pod przywództwem Adolfa Hitlera wyrastał z
pewnością z wielu źródeł. Jednym z najważniejszych było niewątpliwie
poczucie upokorzenia narodu niemieckiego przez traktat wersalski po klęsce
w pierwszej wojnie światowej. Dalszym były według mnie ruchy domagające się
powrotu do natury, jak na przykład "Wandervogelbewegung" (Ruch ptaków
wędrownych), w których zaczęły się przejawiać tendencje do odnalezienia
wartości krwi i ziemi. Wspomniane powszechne poczucie upokorzenia
podchwycił następnie Hitler i właśnie na bazie kompleksu niższości począł
Strona 27
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
rozwijać swoje idee i głosić posłanie o nadrzędności niemieckiej "rasy
panów". Z takimi hasłami znajdował posłuch przede wszystkim u ludzi, którzy
nie widzieli dla siebie miejsca w zdrowym środku światopoglądowego spektrum
i których przyciągały poglądy radykalne. Dla mnie jest oczywiście rzeczą
szokującą, że na lep tej prymitywnej doktryny poszli również
intelektualiści, i dotąd nie mogę pojąć, w jaki sposób narodowy socjalizm
potrafił tak szybko stworzyć skuteczny system terroru, który dosłownie
otumanił cały naród. Poza tym zawsze był pod ręką drzemiący antysemityzm.
Ponieważ Żydzi stosunkowo często odnosili sukcesy w różnych dziedzinach
życia, posługiwano się nimi nieraz jako kozłem ofiarnym; za wszystkich,
którzy cierpieli z powodu swej nieudolności i byli rozgoryczeni tym, że nie
potrafią ułożyć sobie życia zgodnie z własnymi wyobrażeniami. Ważną rolę
odgrywała przy tym, rzecz jasna, również zawiść. Jeśli znamy swoje
niedostatki, to oczywiście najprościej jest znaleźć odpowiedniego kozła
ofiarnego, na którego można zrzucić własne winy. Wtedy cały naród uchylił
się od obowiązku dostrzeżenia i przyjęcia odpowiedzialności za ciemne karty
w swojej historii i w swojej duszy. Zamiast tego chętnie sięgnął po
podsuniętego sobie kozła ofiarnego.
Z Syn nazistowskiego dygnitarza Martina Bormanna, który został kapłanem,
powiedział kiedyś, że wiełu najbliższych współpracowników Hitlera nie miało
zdrowego stosunku do swych ojców, dlatego chcieli oni przezwyciężyć ten
swój uraz lojalnością wobec Wodza. Czy sądzi Ojciec, że tego rodzaju
uczucia mogły rzeczywiście wywołać tak straszliwe skutki?
Jest rzeczą niezmiernie ważną, aby człowiek mógł zdrowo doróść, aby się
stał rzeczywiście dojrzały. W tym procesie dorastania oczywiście mu się
obrywa - zarówno od ojca, jak od matki. Jest takie prawo psychologiczne:
jeśli nie chcę dostrzegać swoich zranień z dzieciństwa i uporać się z nimi,
to jestem skazany na to, że będę ranił innych lub samego siebie,
ewentualnie będę szukał takich sytuacji, w których rany z dzieciństwa będą
się powtarzać. I doskonale potrafię sobie wyobrazić, że Hitler znajdował
oddźwięk właśnie u takich ludzi, którzy byli jakoś zranieni przez rodziców.
Ten, kto został zraniony przez swego ojca, jest zawsze nieufny, miewa
problemy z autorytetami i - paradoksalnie - często sam staje się
autorytarny. Wiadomo, że również ojciec Hitlera był tyranem. Alice Miller w
swojej książce "Na początku było wychowanie" napisała nawet, że był on
dzieckiem pozamałżeńskim - przypuszczano, że jego ojciec był Żydem z Grazu.
Tę hańbę nieprawego pochodzenia starał się zatrzeć poprawnym na zewnątrz
zachowaniem, ale za cenę wewnętrznego niezrównoważenia. Hitler w swojej
polityce odreagowywał w gruncie rzeczy również swoją nienawiść do własnego
ojca. Zamiast ją dostrzec i uporać się z nią, wylewał ją na zewnątrz.
Miller uważa., że gdyby nawet obrócił w perzynę cały świat, nigdy by się
swojej nienawiści do ojca nie wyzbył, ponieważ nigdy nie odważył się
spojrzeć jej w oczy, a tym bardziej pojednać się z ojcem. Hitler ciężko
zranił cały świat, a przy tym nigdy nie uwolnił się od własnych zranień.
Ponadto jego nienawiść do ojca przyciągała do niego ludzi, którzy mieli ze
swymi ojcami podobne jak on problemy.
Strona 28
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Z Czy Ojciec ma sam jakieś osobiste doświadczenia z ludźmi, którzy przeszli
przez nazizm czy wojnę i zostali tym jakoś naznaczeni?
Wielu z tych, których mam pod swoją duchową pieczą, jest ludźmi około
sześćdziesiątki; nie wszyscy pamiętają wojnę, ale bardzo silnie odczuwają
jej skutki. Wielu z nich straciło na wojnie ojca, inni musieli uciekać, a
wielu musiało rozprawić się wewnętrznie z faktem, że ich ojciec był
nazistą. Jest niezmiernie trudno uporać się z taką przeszłością, ze
wszystkim, co się wtedy działo. W konfesjonale prawie nie spotkałem się z
ludźmi, którzy sami brali udział w wojnie, ale często słyszałem słowa:
jestem bardzo niedobry, zły. Dopiero na starość ludzie ci uświadomili
sobie, jaką winą i odpowiedzialnością się obarczyli. Część z nich popada w
depresję i uważa siebie za zupełnie złych, inni - przeciwnie - stają się
zatwardziali, do żadnej winy się nie poczuwają i łatwo stają się
prawicowymi ekstremistami, którzy całą winę zwalają na innych.
Nigdy nie pracuję w nadgodzinach
3. O życiu zakonnym
Z Powróćmy do tego, co Ojciec robił po ukończeniu studiów. Czy wstąpił
Ojciec od razu do klasztoru?
Po ukończeniu studiów teologicznych zająłem się moim doktoratem, który
zacząłem pisać już w Wurzburgu. Jeszcze w trakcie studiów pracowałem z
młodzieżą - prawie przez pół roku byłem wychowawcą w naszym internacie dla
uczniów, a przez pół roku kierowałem naszym ośrodkiem przysposobienia
zawodowego. Pracę doktorską ukończyłem w roku 1974; obroniłem ją w Rzymie,
a wkrótce potem moi zakonni przełożeni poprosili mnie, abym zaczął
studiować ekonomię przedsiębiorstw, a następnie objął urząd ekonoma, czyli
zarządcy gospodarką klasztoru. Początkowo był to dla mnie szok. Chciałem
raczej pozostać w teologii albo w duszpasterstwie specjalistycznym. Obok
studiów coraz częściej mianowicie wygłaszałem różne prelekcje i urządzałem
wieczory medytacyjne. Ekonomię przedsiębiorstw studiowałem ostatecznie
tylko przez dwa lata; w roku 1976 zacząłem pracować w administracji
klasztoru, a już w rok później objąłem jej kierownictwo. Moim pierwszym
projektem jako ekonoma była budowa nowego domu dla gości; został on
ukończony w roku 1981 i od tego czasu odbył się tu cały szereg kursów na
różne tematy. Zajmowałem się też później nimi w swoich książkach.
Obok obowiązków związanych z administracją klasztoru nadal jednak
pracowałem z młodzieżą. W naszym dekanacie prowadziłem szereg kursów dla
młodych czy innych grup. Od roku 1974 organizowałem te akcje również w
naszym opactwie, co przyciągało do nas coraz więcej młodych ludzi. Od roku
1978 zacząłem urządzać kursy dla młodzieży na większą skalę - w okresie
Wielkanocy, Zielonych Świąt, w czasie letnich wakacji i Sylwestra. Po
skromnych początkach, kiedy uczestniczyło w nich około 30 zainteresowanych,
rozrosły się one bardzo szybko i podczas Wielkanocy czy Sylwestra
przychodziło do nas nawet ponad 250 młodych ludzi. Cieszyłem się również z
tego, że mogłem te kursy prowadzić razem z innymi współbraćmi oraz
Strona 29
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
animatorami obojga płci, którzy przychodzili do nas z zewnątrz. Obok pracy
z młodzieżą pomagałem też w scholi.
Z Wielu może dziwić fakt, że człowiek, który rozumie młodych ludzi i pisze
książki poświęcone duchowości, pełni w klasztorze funkcję zarządcy
finansowego. Jak się Ojcu udaje łączyć te różne płaszczyzny działania?
Nie wybierałem sobie tej funkcji sam. Przeciwnie, kiedy opat poprosił mnie,
abym objął posługę w administracji klasztoru, przeżyłem głęboki kryzys. I
dopiero dzisiaj mogę na tę sytuację odpowiedzieć szczerym sercem: "tak". Z
czasem zrozumiałem mianowicie, że zadanie to pozwala mi stanąć mocno nogami
na ziemi, ponieważ zmusza mnie do tego, bym wszystko, co piszę albo mówię w
prelekcjach, konfrontował trzeźwo z rzeczywistością dnia powszedniego.
Oprócz tego dostrzegam w swojej roli ekonoma również zadanie duchowe. Ważna
jest mianowicie pomoc w wytwarzaniu takiego klimatu, w którym ludzie
traktowani są poważnie w tym, co czynią, a to pozwala im cieszyć się swoją
pracą. W dodatku pociąga mnie też sama problematyka duchowego
stosunku do pieniędzy i w ogóle posiadania. Pieniądze mają człowiekowi
służyć. Tylko ten, kto obchodzi się z nimi w sposób twórczy, umożliwia
powstanie projektów, które rozbudzają w ludziach życie. U nas w klasztorze
to duchowe podejście do pieniędzy służy na przykład temu, że wspieramy
naszą działalność misyjną czy też ponosimy część nakładów finansowych na
naszą szkołę zakonną, do której uczęszcza 750 uczniów i uczennic.
Z Jeśli chodzi o stosunek do pieniędzy, to w Kościele spotykamy się często
z dwiema skrajnościami. Z jednej strony z marnotrawstwem (pieniądze są
traktowane jako coś przemijającego), z drugiej z niestosowną oszczędnością:
wydając wielkie kwoty na przykład na renowację budynków kościelnych,
oszczędza się na płacach nauczycieli religii, świeckich administratorów czy
asystentów duszpasterskich.
Kościół musi się jeszcze nauczyć pogłębionego stosunku do pieniędzy -
posługiwać się nimi kreatywnie i z wyobraźnią. Zasadnicze znaczenie ma przy
tym wewnętrzna wolność w stosunku do nich, a także cel, jaki chcę za ich
pośrednictwem osiągnąć. Jak mówiłem, pieniądze powinny ludziom służyć. Jest
na przykład rzeczą naturalną, że należy inwestować w renowację obiektów
sakralnych i dbać o to, aby prace budowlane nie były prowadzone niedbale,
co w ostatecznym rezultacie pociągnęłoby za sobą większe koszty niż solidna
budowa. Z drugiej strony jednak trzeba znaleźć właściwą miarę, tak aby
nasze oczy pozostały otwarte na potrzeby innych. Budowla zaś ma służyć
przede wszystkim ludziom, nie zaś realizacji jakichś własnych ambicji.
Z Wspomniane funkcje wskazują na to, że ma Ojciec niewątpliwy talent
organizatorski. Czy w swoim postępowaniu kieruje się Ojciec raczej taktyką,
czy też woli prostolinijność?
Moja siła nie polega na zdolności konsekwentnego decydowania w przypadku
konfliktów. Ważne jest dla mnie raczej uzyskanie powszechnego konsensu.
Kiedy na przykład toczą się rozmowy na temat spraw budowlanych i występuje
różnica poglądów, staram się zawsze, by wszyscy mogli wyrazić swoją opinię.
Każdy powinien mieć możność powiedzenia, co myśli w danej sprawie. Jedynie
Strona 30
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
wtedy, gdy poszczególne strony nie mogą dojść do jakiegoś wspólnego
stanowiska, rozstrzygam na koniec ja sam. Ten styl kierownictwa przedłuża,
oczywiście czas podjęcia niejednej decyzji, ale jeśli potem wszyscy zgodnie
współpracują, przynosi to mniej strat, niż by ich wynikło z powodu
nieporozumień i sporów.
Z Jest Ojciec również dyrektorem wydawnictwa.
Funkcję tę pełniłem tylko czasowo i nie było to moje główne zadanie.
Mieliśmy na szczęście pewnego zdolnego menedżera, który wykonywał istotną
część pracy, tak że ja mogłem się zajmować tylko merytorycznym programem
wydawnictwa i robić raczej korekty książek. Przed trzema laty kierownictwo
wydawnictwa przejął jeden z młodych współbraci, tak że obecnie nie pełnię
już w nim żadnej funkcji. Jestem tylko autorem, który oczywiście pisze
przede wszystkim dla własnego wydawnictwa, ale moje książki wychodzą też w
dużych niemieckich domach wydawniczych, jak Herder czy Kreuz-Verlag, a
także w czeskiej oficynie Karmelitanske nakladatelsM.
?
Z Czy mógłby Ojciec opisać krótko swoje codzienne życie w klasztorze?
Najlepiej będzie zacząć od rozkładu dnia. Wstajemy o godzinie 4.40, a od
5.05 zaczynają się wigilia i laudes. Od 5.45 jest czas na medytację, o 6.15
odprawiamy Eucharystię, a o siódmej jest śniadanie. Czas od godziny 7.40 do
11.45 jest przeznaczony na pracę. O dwunastej jest modlitwa południowa,
tzn. południowa modlitwa godzin z brewiarza, o 12.20 jemy obiad, a po nim
następuje czas przeznaczony na odpoczynek. Od 13.30 do 17.00 znowu oddajemy
się pracy. O szóstej wieczorem nieszpory, o 18.40 kolacja, potem następuje
krótki czas rekreacji, a o pół do ósmej kompleta.
Jeśli chodzi osobiście o mnie, to po śniadaniu, a przed pracą przez jakiś
czas czytam. Do biura przychodzę dopiero o godzinie ósmej. Przed południem
można mnie zastać w administracji klasztoru, gdzie załatwiam
korespondencję, przeprowadzam różne rozmowy, pertraktuję z bankami i
urzędami; tutaj mogą się do mnie zwracać ze swymi problemami również moi
współbracia i współpracownicy. Po południu pracuję w naszym domu
rekolekcyjnym, gdzie sprawuję duszpasterstwo księży i zakonników, a nieraz
uczestniczę jeszcze w rozmowach w domu dla gości. Raz lub dwa razy w
tygodniu mam wieczorem prelekcję i wtedy chodzę spać dopiero późno w nocy.
W czasie weekendu przeważnie prowadzę kursy - albo w klasztornym domu dla
gości, albo w innych naszych ośrodkach dydaktycznych.
Z Ilu zakonników i pracowników świeckich ma Wasz klasztor i jaki jest
zakres jego działalności?
W klasztorze Miinsterschwarzach żyje około stu mnichów, ale cała wspólnota
zakonna liczy łącznie 185 zakonników. Z tego około 50 pracuje na misjach -
głównie w Tanzanii, Kenii, Afryce Południowej, na Filipinach i w Korei.
Mamy też jeszcze swoje kolegium w Wurzburgu, a w miasteczku Damme dom, w
którym mieszkają i pracują niektórzy mnisi.
Klasztor zatrudnia około 280 pracowników. Głównie w szkole, w domu dla
Strona 31
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
gości, w kuchni, w drukarni, w wydawnictwie i księgarni, w pracowni
złotniczej, w gospodarstwie rolnym i ogrodniczym oraz w innych pracowniach,
na przykład stolarskiej, tkackiej, ślusarskiej, w warsztacie samochodowym,
blacharskim, elektrotechnicznym itd., mamy ich około dwudziestu. Wszyscy
pracownicy są wynagradzani według stawek dla danego zawodu. Tak więc nasze
opactwo jest jednym z największych pracodawców w tym rejonie i zapewnia
wielu mieszkańcom miejsce pracy, do tego bardzo dobrze opłacane. Jest to
zresztą sprawa naszej odpowiedzialności socjalnej wobec miejscowej
ludności, o której musimy stale pamiętać. Jak widać z tego, co
powiedziałem, na terenie klasztoru kwitnie bujne życie.
Z Czasem jednak bogata działalność może kraść czas potrzebny dla
wewnętrznego wyciszenia. Czy sądzi Ojciec, że udaje się wam w klasztorze
stosować do dewizy św. Benedykta: " Ora et labora"?Jak rozpoznać właściwą
równowagę między pracą a życiem duchowym?
Będę mówił za siebie. Dla zdrowej równowagi między pracą a życiem duchowym
jest bardzo ważne, abym zawsze potrafił przerwać pracę i uczestniczyć w
modlitwach w chórze. Pierwsze trzy godziny każdego dnia są u nas poświęcone
ciszy i modlitwie - nawiązuję wtedy kontakt z wewnętrznym źródłem, które ma
potem zasilać również moją pracę. Tak samo jest dla mnie ważne, abym
potrafił pozostawić problemy związane z pracą - mówiąc obrazowo - przed
drzwiami swojej klasztornej celi. Nigdy nie zabieram do niej żadnych zadań
biurowych, a w biurze nie pracuję też nigdy w nadgodzinach. Jeśli już nie
mogę pracy podołać, to znaczy, że powinienem ją sobie inaczej zorganizować.
Ale praca jest także procesem duchowym. Poza tym jest dla mnie rzeczą
zasadniczą, czy myślę o dobru człowieka, czy zwracam uwagę na konkretną
osobę, czy żyję z wewnętrznych źródeł wiary, czy tylko liczę na własne
siły, i czy służę tym Bogu i człowiekowi, czy też jedynie ukrywam się za
swoją pracą.
Z Czy pozostaje Ojcu jeszcze czas na jakieś hobby? I czy ma je Ojciec?
Na to już wiele czasu nie mam. Chętnie czytam i słucham muzyki; na jedno i
drugie pozwalam sobie głównie w niedzielne popołudnia, które staram się
rezerwować tylko dla siebie. Chętnie też wybieram się na długie spacery i
wycieczki -można by więc powiedzieć, że trochę uprawiam turystykę pieszą.
Podczas urlopu staram się mieć sporo czasu właśnie na lekturę i wędrówki,
co jest w ogóle moim najulubieńszym zajęciem. Gdybym miał więcej wolnego
czasu, chodziłbym też na koncerty albo do teatru.
Z Jakiej muzyki chętnie Ojciec słucha?
Moje rodzeństwo podarowało mi odtwarzacz CD; słucham na nim często kantat
Bacha, a to stosownie do aktualnego okresu roku kościelnego. Chętnie
puszczam też Mozarta i Haydna. Słuchając kantat, pozwalam się tej muzyce
całkiem porwać, tak że nie robię przy tym już nic innego. Przy lżejszej
pracy mogę słuchać, jako tła dźwiękowego, również muzyki barokowej, ale
jeśli praca wymaga skupienia, musi być wokół mnie całkowita cisza.
Strona 32
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Z A co z piłką nożną? Dawniej chętnie Ojciec przecież w nią grał...
I to całkiem nieźle. Trzej moi bracia grali w piłkę nożną nawet w klubach.
Ja tak daleko nie zaszedłem.
Z Kibicuje Ojciec jakiemuś klubowi?
Od wczesnej młodości moim ulubionym klubem był TSV1860 Miinchen;
jeździliśmy rowerami na jego mecze. Dzisiaj mam
już do tego większy dystans. Kluby piłkarskie są coraz bardziej
uzależnione od pieniędzy, wokół których wszystko się kręci. Brakuje tam
tego, co mnie dawniej tak pociągało w futbolu - koleżeństwa i poczucia
wspólnoty. Muszę się jednak przyznać, że czuję swędzenie w nogach, kiedy
widzę młodych, grających w piłkę na naszych boiskach. Ale na futbol w
telewizji już nie patrzę - jest to dla mnie strata czasu. Nie dotyczy to
zresztą tylko futbolu: mimo że mamy w klasztorze telewizję, praktycznie z
niej nie korzystam.
Z Powróćmy jeszcze do zakonu. Czym różni się u was dzisiejsze życie
zakonne od dawniejszego?
Kiedy w roku 1964 wstępowałem do zakonu, była to wspólnota o bardzo jeszcze
autorytarnej strukturze i prawie wszystko było tam uregulowane. Dzisiaj
jest o wiele bardziej demokratycznie. Cała nasza wspólnota zakonna jest
podzielona na osiem dekanatów, w obrębie których możliwa jest wymiana
personalna, ale decyzje podejmuje cały konwent. Także wzajemna komunikacja
między braćmi jest o wiele lepsza niż dawniej. Staramy się na przykład
razem lepiej analizować wyzwania dzisiejszych czasów i szukać na nie
odpowiedzi, które by wypływały z wiary, a przy tym odpowiadały
benedyktyńskiemu charyzmatowi. Przykładamy mianowicie dużą wagę do tego, by
nie ulegać tylko trendom danego czasu, lecz umieć rzeczywiście walczyć o
naszą benedyktyńską tożsamość, ponieważ jedynie wtedy, jeśli będziemy
prawdziwymi, autentycznymi mnichami, przyjdą do nas młodzi ludzie i
wyłącznie wtedy nasze życie zakonne będzie mieć sens.
Hasło naszego opata Fidelisa Rupperta brzmi: "Omnes vos fratres" (Wszyscy
jesteście braćmi). Dla niego jest ważne, abyśmy nasze życie duchowe ze sobą
dzielili i wspólnie też decydowali o przyszłości. Również nacisk kładzie na
to, aby każdy uzyskał takie wykształcenie, jakie mu odpowiada, zgodne z
jego usposobieniem, które nie tylko zadowoli ambicje, ale zarazem pozwoli
wykorzystać zdolności. To prawda, że rozwijamy szeroką działalność
ukierunkowaną na zewnątrz, ale wspólnota wtedy tylko pozostanie żywa, jeśli
zarazem będzie się troszczyć sama o siebie.
Z Czego, zdaniem Ojca, najbardziej dzisiejszemu życiu zakonnemu brak?
Dlaczego niektóre zakony cierpią na brak powołań?
Wielu wspólnotom zakonnym brakuje wyraźnego charakteru oraz siły duchowej.
Niektóre tylko się przystosowały, inne trwają przy starych formach i
Strona 33
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
zwyczajach, nie napełniając ich życiem duchowym i głębią. Powołań ubywa tym
wspólnotom zakonnym, które nie potrafiły jasno i zrozumiale przemówić do
młodych ludzi i których duchowość i praca nie są w stanie tych młodych
ludzi przyciągnąć.
Z Czy Ojciec sam przeżył już w zakonie jakiś okres traumatyczny czy
bolesny? Jeśli tak, to w związku z czym?
Bardzo bolesne były dla mnie lata siedemdziesiąte. Konwent dotknęła wtedy
atmosfera kryzysu i wielu współbraci wystąpiło z zakonu. Wielokrotnie
zadawałem sobie pytanie: Skoro ten i ów już wystąpili, to co trzyma jeszcze
ciebie? Jednakże jakoś w roku 1978 nastąpiła zmiana. Jako wspólnota
zdobyliśmy się wtedy na odwagę, by odzyskać naszą zakonną tożsamość.
Z Jak?
Przede wszystkim zaczęliśmy studiować źródła monastycyzmu, co nas zachęciło
do tego, by konsekwentnie iść dalej naszą benedyktyńską drogą. Oczywiście i
w naszej wspólnocie spotykamy się stale z niepowodzeniami - nie jesteśmy
żadnym doskonałym światem. Często na przykład sprawia mi ból małostkowość
niektórych współbraci.
Czego ona konkretnie dotyczy?
Ludzie małostkowi nie mogą innym niczego użyczyć, usiłują mierzyć ich swoją
miarą i są pełni nieufności, tak że wszystko chcieliby kontrolować. Dlatego
patrzę z bólem, kiedy tacy skrupulanci nie dopuszczają do siebie nowych
idei albo na przykład bacznie śledzą, ile inni bracia wydają pieniędzy.
Z Czy Ojciec nigdy nie przeżywa stanów małoduszności czy wątpliwości w
sprawach wiary?
Miewam wątpliwości, czy moja duchowość jest zgodna z zakonną i czy to, co
myślę i mówię o Bogu, nie stanowi tylko jakichś moich projekcji. Kiedy
jednak taką wątpliwość rozważę do końca (i dojdę do wniosku, że wszystko to
jest tylko złudzeniem), ogarnia mnie wewnętrzna pewność, że mogę zaufać
Biblii i duchowej tradycji. Takie wątpliwości chronią mnie jednak przed
poczuciem, że wszystko dokładnie wiem, i pobudzają do zadawania sobie stale
na nowo pytania: Kim jest Bóg? Co w rzeczywistości oznacza
Zmartwychwstanie? Znam oczywiście również stany małoduszności. Jakkolwiek w
zasadzie sobie ufam, bywają takie chwile, że nachodzi mnie lęk, czy nie
wziąłem na siebie zbyt wiele. Nie staram się wtedy z małodusznością
walczyć, lecz traktuję ją jako wezwanie do tego, by zastanowić się nad
swoimi kryteriami, obniżyć poziom swoich oczekiwań i oddać się z ufnością w
Boże ramiona.
Z W waszym klasztorze jest też specjalne miejsce dla księży i
zakonników, którzy przechodzą przez jakąś trudną próbę życiową. Co ich do
tego doprowadziło?
Strona 34
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Chodzi tu właśnie o tzw. dom rekolekcyjny, który prowadzimy od roku 1991.
Jest to miejsce dla księży i członków zakonów (męskich i żeńskich), którzy
znaleźli się w kryzysie, wypalili się duchowo albo chcieliby tylko coś dla
siebie zrobić. Wielu przychodzi tu na przykład tuż przed wzięciem na siebie
jakiegoś nowego zadania, aby się do niego dobrze przygotować, inni znowu
mają poczucie, że zajęci samą tylko pracą zaniedbali swoje życie duchowe.
Jeszcze inni popadli w jakieś konflikty, które ich bardzo zraniły,
wycisnęły na nich bolesne piętno, a oni chcieliby te rany przeanalizować i
rozpoznać własną część winy. Osoby te pozostają u nas z reguły przez trzy
miesiące - mamy tu miejsce dla osiemnaściorga takich gości. Zawsze jest
komplet i dlatego wielu zainteresowanych musi czekać na swoją kolej.
Z Takie towarzyszenie duchowe i odsłanianie wewnętrznych ran jest zadaniem
bardzo trudnym również pod względem fachowym. Czy Ojciec radzi sobie z tym
wszystkim sam?
Nie. Każdy gość ma u nas zapewnioną zarówno opiekę duchową, jak i fachową
terapeutyczną. Ja sprawuję nad nimi tylko opiekę duchową jeszcze z dwoma
współbraćmi i jedną siostrą), gdy tymczasem doktor Wunibald Miiller, jego
żona oraz doktor Ruthard Ott świadczą pomoc terapeutyczną. Dla nas jest
ważne, aby obie płaszczyzny - duchowa i terapeutyczna -były ze sobą
powiązane. Terapia pomaga człowiekowi uwolnić się od fałszywych wzorców
życiowych, które wpływają też na życie duchowe. Duchowość z kolei pomaga
zacząć dostrzegać zranienie jako szansę spotkania z Bogiem i otwarcia się w
nowy sposób na ludzi.
Program domu rekolekcyjnego obejmuje również cotygodniowe spotkania grupy
terapeutycznej, grupy kreatywnej, grupy problemów dnia codziennego i grupy
życia duchowego. Goście wspólnie też u nas pracują - zajmują się na
przykład konserwacją domu czy posługą w kuchni. Oprócz tego trzy razy w
tygodniu pomagają przez dwie godziny w pracowniach opactwa.
W ciągu tych jedenastu lat istnienia naszego domu mamy bardzo dobre
doświadczenia, jeśli chodzi o jego gości. W większości powracają oni do
swych kapłańskich i zakonnych zadań umocnieni i z nową radością. Niektórzy
z nich opuszczają wprawdzie swój zakon czy służbę kapłańską, ale odchodzą
zawsze w atmosferze wewnętrznego pokoju. Również wielu biskupów wyraża
wdzięczność za to, że może posłać do nas swych księży, którzy sobie ze sobą
nie radzą i potrzebują pomocy. Współpracujemy w tym zakresie z siedmioma
diecezjami. Co roku zespół z naszego domu rekolekcyjnego spotyka się z
referentami personalnymi tych diecezji.
Z Jakie są najczęstsze problemy takich księży i zakonników, z czego
wynikają i co może prowadzić do uzdrowienia?
Księża i zakonnicy mają głównie problem z tym, że są wewnętrznie wypaleni i
że ich życie duchowe i praca nie są dla nich źródłem radości. Utracili
duchową równowagę i potrzebują nowej orientacji. Oczywiście występują też
inne problemy, jak na przykład stany depresyjne, wątpliwości, czy wybrałem
właściwe powołanie, trudności, których źródłem jest poczucie osamotnienia
Strona 35
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
czy własna seksualność. Częstą przyczyną są też duże oczekiwania i
"duchowość odgórna", której zbyt wysokim ideałom ludzie ci nie są w stanie
sprostać. W dalszej kolejności mają one związek z problemami
strukturalnymi: otóż wielu księży musi obsługiwać duszpastersko na przykład
pięć parafii, co ich wewnętrznie wyniszcza. Izolacja w społeczeństwie
zwiększa jeszcze to poczucie samotności wielu duchownych.
Droga do uzdrowienia zaczyna się najczęściej od tego, że osoby te stają się
zdolne do spojrzenia na wszystko z dystansu,
nie przystępując od razu do oceny, i starają się uporać ze sobą i z
historią swego życia. Potem przychodzi drugi krok, który polega na
znalezieniu nowej energii i ocenie, jak wykorzystać swoje zdolności i jak
reagować na problemy, mające swoje źródło we własnej duszy albo w
strukturach społecznych czy ich funkcjonowaniu. Trzeci krok zaś polega na
tym, by uzyskać zdolność znalezienia i rozwinięcia uzdrawiającego i
wyzwalającego obrazu Boga; obraz samego siebie wiąże się bowiem ostatecznie
z obrazem Boga. Do tego wszystkiego potrzebna jest jednak nowa duchowość,
pozwalająca żyć autentycznie i zdrowo.
Z Pozostańmy jeszcze przez chwilę przy rekolekcjach i ćwiczeniach
duchownych, które Ojciec także praktykuje. Jakie znaczenie mają one w życiu
duchowym?
W moim życiu duchowym rekolekcje zajmują kluczowe miejsce. To, że mogę
pozwolić, by przez cały tydzień oddziaływały na mnie w ciszy słowo Boże i
modlitwa, daje możliwość żywego kontaktu z Bogiem i osobiście od Niego
pochodzącym powołaniem. Ponadto rekolekcje powołanie to stale na nowo
konkretyzują, i to stosownie do życiowego etapu i aktualnej sytuacji
wewnętrznej każdego z nas. Dlatego dawniej udzielałem rekolekcji również
pojedynczym osobom, na co obecnie z przyczyn czasowych nie mogę sobie już
pozwolić. Ja sam jednak odprawiam osobiste rekolekcje regularnie co rok, a
co dwa lata proszę przy tym o duchowe towarzyszenie.
Z W czym widzi Ojciec największy dar duchowości benedyktyńskiej dla
swojego duchowego rozwoju?
Bardzo ważne było dla mnie spotkanie z pierwotnym monastycyzmem, a ponieważ
patrzyłem na jego doświadczenie duchowe również przez pryzmat psychologii,
mogłem się trochę głębiej zapoznać z mądrością owych mężczyzn i kobiet,
która pozostała ukryta dla oczu wielu ludzi, badających ich życie i
działalność z czysto historycznego punktu widzenia. Studiowanie pism ojców
zakonnych dało mi odwagę do poszukiwania w sobie własnych ciemnych stron.
Lektura ich dzieł zachęciła mnie zarazem, by łączyć ze sobą psychologiczny
i duchowy wymiar wiary, ale także i do tego, by każdą cząstką swego ciała i
duszy szukać Boga i tęsknić za Nim. To poszukiwanie, ta tęsknota stały się
dla mnie główną treścią mojego życia duchowego. Nie chciałem pozostawać w
miejscu, lecz kroczyć dalej duchową drogą i zgodnie z zaleceniem św.
Benedykta prawdziwie szukać Boga.
Z Co Ojcu daje takie "szukanie Boga"?
Strona 36
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Na przykład to, że wyobrażenia, jakie sobie o Nim wytworzyłem, poddaję
ciągłej rewizji. Z drugiej zaś strony poszukuję takiego Boga, który
wykracza poza wszelkie wyobrażenia i poza wszelkie pojęcia.
Z Skąd czerpie Ojciec najwięcej sił?
Dla mnie osobiście ważny jest codzienny rytm modlitwy i pracy, ponieważ
odkrywa mi on ich właściwą miarę. Kocham też liturgię, chętnie recytuję
psalmy i ulegam urokowi wspólnej modlitwy w chórze. Przede wszystkim jednak
muszę tu wymienić codzienną celebrację Eucharystii. Jest ona dla mnie
źródłem, z którego czerpię - źródłem miłości, które nigdy nie wysycha i
które może wniknąć z uzdrawiającą mocą we wszystkie moje ułomności i
słabości.
Z Wciągu ostatnich dwóch stuleci wielu członków zakonu benedyktyńskiego w
Europie uczestniczyło aktywnie w ruchu liturgicznej i duchowej odnowy.
Jakie jest zadanie zakonu św. Benedykta w Kościele współczesnym?
W XIX i XX wieku benedyktyni mieli rzeczywiście istotny udział w ruchu
liturgicznym, który potem na II Soborze Watykańskim został podjęty przez
cały Kościół. Dzisiejsze ich zadanie widzę w nieco innej dziedzinie. Po
pierwsze, chodzi tu o życie we wspólnocie. Za wielki problem współczesnego
Kościoła i społeczeństwa uważam mianowicie niezdolność do wzajemnej
komunikacji - realizowanej uczciwie i w duchu miłości. W Kościele istnieją
konserwatywne i progresywne grupy, które nie znajdują wspólnego języka, tak
by się ze sobą porozumieć. Wskutek tego obu nurtom grozi niebezpieczeństwo
zabarykadowania się za swoim ideologicznym murem.
W przeciwieństwie do tego duchowość benedyktyńska jest naznaczona tęsknotą
do ducha pierwotnego Kościoła, do wspólnoty Jezusa Chrystusa. Tęsknota taka
musi być jednak przeniknięta wzajemnym głębokim szacunkiem jednych do
drugich i znajdować potwierdzenie we właściwym stylu wzajemnej komunikacji.
Skoro żyje się we wspólnocie, nie można się chować za jakąś ideologię czy
frazesy religijne, lecz każdy winien się jawić rzeczywiście takim, jaki
jest Tutaj uwidacznia się ta głęboka prawda, że żyć zgodnie we wspólnocie
można tylko pod warunkiem, że wzajemnie wobec siebie (ale i wobec siebie
samych) zachowujemy miłosierną miłość.
Drugie zadanie benedyktynów widzę w tym, że powinni oni przekazywać światu
duchowość pierwotnego monastycyzmu i Ojców Kościoła i być zdolni, wbrew
prądom moralizującym, głosić duchowość mistagogiczną, tzn. duchowość
pozwalającą przeżywać doświadczenie Boga, ale zarazem wzywającą do
autentycznego samopoznania. Święty Benedykt umieścił szukanie Boga w
centrum swojej drogi duchowej, co rozumiem również jako nasze zadanie:
winniśmy być do dyspozycji ludzi wokół nas, odpowiadać na ich pytania
dotyczące Boga i przez to umożliwiać spotkanie z Nim.
Ale duchowość benedyktyńska jest też duchowością ziemską, która ten świat
bierze na serio, może się w nim konkretnie przejawiać, a przez to staje się
dla innych widoczna i zrozumiała. To nas zarazem chroni przed bujaniem w
obłokach, które wprawdzie wynika z wielkich ideałów, ale ziemi nie
Strona 37
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
przemienia. Jeśli bowiem nasza duchowość nie będzie podchodzić poważnie
również do ludzkiego ciała i otaczającego świata, to utraci dla niego
jakiekolwiek znaczenie.
Nie chcę być jakimś płodnym pisarzyną
4. O pisaniu książek i o mowie ciała
Z Co Ojca skłoniło do pisania i co było tematem pierwszej książki?
Była to wspomniana już praca doktorska, w której zajmowałem się wkładem
Karla Rahnera w problematykę odkupienia z perspektywy ówczesnej teologii.
Takiej pracy doktorskiej nie czyta jednak wielu ludzi. Impuls do pisania
pojawił się właściwie dopiero pod wpływem urządzanych w naszym klasztorze
spotkań. Pierwsze takie spotkanie miało miejsce w roku 1975, a jego temat
brzmiał "Życie mnisze a medytacja"; zaprosiliśmy na nie zakonników i kilku
psychologów, poznanych na spotkaniach u hrabiego Diirckheima. Ten znany
niemiecki psycholog zainicjował po powrocie z Japonii powstanie ośrodka
terapeutycznego, który stał się zarazem miejscem uprawiania medytacji.
Założył go w Riitte - małej miejscowości w Schwarzwaldzie; codziennie rano
i wieczorem odbywały się tam w tzw. zendo (japońskiej hali medytacyjnej)
medytacje dostępne dla publiczności. Hrabia Karlfried Diirckheim z biegiem
lat skupił wokół siebie grono współpracowników (wśród których była też
lekarka i psycholog Maria Hippius), którzy działali w różnych dziedzinach,
jak na przykład aikido, malarstwo czy garncarstwo.
Z Ale powróćmy do spotkań w waszym klasztorze...
Były to niezmiernie interesujące rozmowy na temat doświadczeń wczesnego
monastycyzmu na polu modlitwy i medytacji, które porównywaliśmy z
doświadczeniami w zakresie wschodnich form medytacji oraz psychologii
Junga. To był początek naszej długoletniej wymiany poglądów na temat
dziedzictwa po Ojcach pustyni. Pragnęliśmy też wykorzystać w życiu zakonnym
nasze doświadczenia w dziedzinie medytacji zen i psychologii.
Przy tej okazji miałem prelekcję zatytułowaną "Czystość serca". Temat ten
przydzielił mi nasz obecny opat Fidelis. Przeczytałem pewne teksty z
"mniszej" literatury i przygotowałem wystąpienie. Ponieważ miało całkiem
dobry oddźwięk, posłałem tekst do publikacji w benedyktyńskim czasopiśmie
"Erbe und Auftrag". Po pewnym czasie zwróciło się do mnie znane niemieckie
wydawnictwo literatury duchowej Kaffke--Verlag z propozycją, abym ten
artykuł nieco rozszerzył i opublikował w ich serii małych książek. Podobnie
było z następnym tematem "Pokora a doświadczenie Boga", przeznaczonym dla
zakonników.
Kiedy w roku 1976 na jedno z następnych spotkań opracowałem temat "Modlitwa
a poznanie samego siebie", doszliśmy z ojcem Fidelisem Ruppertem, wtedy
jeszcze przeorem, do wniosku, że takie prace jesteśmy zdolni wydawać też
sami. A był to moment, kiedy w naszym klasztorze "narodziła się" znana
seria wydawnicza tzw. małych pism duchowych - Klein-schriften. Czuliśmy, że
ludzie cenią duchowość wczesnego monastycyzmu, wobec czego staraliśmy się
Strona 38
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
rozwijać ją, a zarazem stosować we współczesnym środowisku na podłożu
psychologii Junga. To zainteresowanie czytelników i rozmowy z uczestnikami
naszych spotkań były najważniejszymi bodźcami dla mojego pisarstwa.
Z Czy początkowo ktoś Ojca zachęcał?
Przy pisaniu pierwszych książek najwięcej zachęty doznałem ze strony moich
współbraci, ale po ukazaniu się piątej książki byli oni zdania, że może to
wystarczy. Potem do pisania skłaniały mnie już tylko moje własne impulsy:
po prostu pisałem, kiedy miałem ochotę opracować ten czy inny temat.
Z Kto w tej dziedzinie miał na Ojca największy wpływ czy też stanowił
inspirację?
Wpływ miały na mnie głównie pisma z duchowego środowiska wczesnego
monastycyzmu. Najbardziej inspirował mnie Ewagriusz z Pontu, którego uważam
za najważniejszego pisarza wśród mnichów, następnie Poimen, dzięki któremu
zachowało się wiele sentencji Ojców pustyni, a potem oczywiście same
Apophtegmata patrum. Czasem inspirowali mnie też słuchacze moich prelekcji.
Kiedy mówiłem o jakimś ustępie z Biblii, często mnie prosili, abym jeszcze
raz objaśnił pewne ważne miejsca w Piśmie Świętym, tak by je zrozumiał jak
najszerszy, w miarę możności, krąg ludzi i by one do nich przemówiły.
Z Czy pokazuje Ojciec komuś (na przykład w trakcie rekolekcji) swoje
teksty przed ich opublikowaniem?
Jak już powiedziałem, moje pierwsze niewielkie książeczki powstały na
podstawie prelekcji wygłaszanych w ramach naszych spotkań. Tekst tych
prelekcji tylko poszerzałem i publikowałem w postaci książek. Później było
odwrotnie. Moja metoda pisarska polegała na tym, że kiedy zafascynował mnie
jakiś temat, starałem się pozbierać chodzące mi po głowie myśli i przelać
je na papier, ująć w formę pisemną. Podczas pisania nasuwały mi się jeszcze
inne rzeczy, które też znalazły się potem w książce, ale jednocześnie
szukałem nowej literatury, jaka się na dany temat pojawiła. To, co
napisałem, zostawiałem następnie na jakiś czas, aby się "uleżało". W
trakcie rozmów prowadzonych w ramach towarzyszenia duchowego miałem często
poczucie, że problemy, o których właśnie pisałem, stają się tam nagle
obecne. Podczas takich spotkań poszerzałem więc jeszcze swój horyzont.
Ostateczna treść książki była zatem wynikiem tego, co mi przyszło na myśl w
osobistej medytacji, przy lekturze, w rozmowach i dalszych dyskusjach.
Natomiast dzieliłem się swoimi myślami dopiero wtedy, gdy książka była
ostatecznie gotowa.
Z W swoich książkach zajmuje się Ojciec najrozmaitszymi tematami i
dziedzinami życia duchowego. U niewtajemniczonego czytelnika może to
sprawiać wrażenie, że pisze Ojciec niemal o wszystkim. Dlaczego ryzykuje
Ojciec takie rozproszenie zainteresowań?
To prawda, że w pierwszych latach swojej autorskiej działalności
Strona 39
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
przeskakiwałem z jednego tematu na drugi. Skłaniała mnie do tego potrzeba
szukania odpowiedzi na pytania osób, z którymi nawiązywałem kontakt podczas
spotkań czy towarzyszenia duchowego. Albo też zdarzało się tak, że po
zakończeniu moich prelekcji ich słuchacze kierowali do mnie pytania, a ja
często sobie uświadamiałem, że nie dałem im na nie w pełni właściwej
odpowiedzi, czułem więc potrzebę znalezienia lepszego wyjaśnienia właśnie
za pośrednictwem pisania i dalszych badań nad konkretną problematyką.
Pragnąłem poruszać ważne tematy życia duchowego i liturgii w taki sposób,
aby potrafiły one do ludzi przemówić, a przez to pomóc im obrać właściwą
wewnętrzną drogę.
Kiedy indziej znów uświadamiam sobie, że w duchowym kierownictwie różnych
ludzi pojawia się ten sam problem albo że pewna odpowiedź na jakiś problem
jest skuteczna, wobec czego pracuję nad nią dalej. Czasem ktoś do mnie
przychodzi i mówi po prostu: "Proszę cię, napisz o snach". Mówię mu
wprawdzie, że się nie da, ale po jakimś czasie wracam do tego tematu i
stwierdzam, że już przyszła właściwa pora. Pisanie książek jest więc dla
mnie sposobem nawiązywania z ludźmi rozmowy i szukania odpowiedzi na
nurtujące ich pytania.
Obecnie jednak sami redaktorzy w wydawnictwie proponują tematy, ponieważ
często bardzo dokładnie znają pragnienia i potrzeby dzisiejszych ludzi - są
blisko tego, co chcieliby oni wiedzieć i znać. Potem chodzi już o to, czyja
sam, wsłuchując się w swój głos wewnętrzny, uznam, że ten temat we mnie
"chwyta". Jeśli poczuję chęć, by się nim zająć, zaczynam. W trakcie pisania
mogę następnie ocenić, czy może z tego powstać książka, czy raczej
powinienem pracy zaniechać.
Z Czy potrafi Ojciec powiedzieć, które tematy są dla Ojca kluczowe?
Na pewno należą do nich modlitwa i medytacja, doświadczenie wewnętrznej
przestrzeni ciszy, w którą można się całkowicie zanurzyć i w której
wewnątrz nas żyje sam Bóg. W dalszej kolejności są to na przykład sposoby
postępowania z naszymi myślami i uczuciami, z naszymi ciemnymi stronami,
lękami i potrzebami. Ważnym tematem jest też dla mnie oczywiście
uzdrowienie, a więc to, jak leczyć swoje wewnętrzne zranienia.
Z Ale na początek, w swojej pracy doktorskiej, zajął się Ojciec problemem
odkupienia.
Temat ten stale mnie pociąga, a to w związku z moją przeszło
trzydziestoletnią pracą i działalnością na polu teologii i psychologii.
Dzisiaj określiłbym odkupienie raczej jako uzdrowienie i wyzwolenie.
Z Jaki wpływ na pisarstwo Ojca ma duchowość benedyktyńska?
Jest ona dla mnie po prostu fundamentem. Nie zaczynam jednak dopiero od
reguły św. Benedykta, lecz od ojców wczesnego monastycyzmu, od których
ojciec Benedykt też wiele przejął. Staram się określać regułę i to, co ona
mówi, na podstawie doświadczenia, wszelka teologia bowiem jest dla mnie
zawsze wyrazem jakiegoś doświadczenia. Tym, co mnie nadzwyczaj interesuje,
Strona 40
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
jest pytanie, jak św. Benedykt doświadczał samego siebie i Boga, jak
przeżywał swój stan mniszy i jak reagował na codzienne konflikty, z którymi
się spotykał. Poza tym jest prawdą, że duchowość benedyktyńska miała wpływ
na sposób mojego postrzegania modlitwy i medytacji, kierownictwa duchowego
i wychowania, postępowania z ludźmi, ale także liturgii.
Z W ostatnich latach należy Ojciec do najpopularniejszych autorów
duchowych na czeskim rynku księgarskim i można z pewną przesadą powiedzieć,
że książki Ojca stały się jakimiś bestsellerami w tej dziedzinie. Ale
nadmierna popularność kryje też w sobie pewne pokusy. Czy Ojciec jakieś
sobie uświadamia?
Jestem oczywiście bardzo wdzięczny za to, że moje książki znajdują popyt,
ale w klasztorze żyję życiem stosunkowo skromnym i muszę rozwiązywać
powszednie problemy, głównie o charakterze gospodarczym. Mam jednak
poczucie, że istnieje pewne niebezpieczeństwo w tym, że wielu ludzi
potrzebuje jakiegoś "guru" i że niektórzy mnie właśnie w tę rolę wtłaczają.
Inne niebezpieczeństwo polega na tym, że powiedzmy za pięć lat moje książki
przestaną w ogóle znajdować nabywców i zalegną na półkach. Dla mnie jednak
ważne jest to, by pozostać wiernym swojemu powołaniu i dalej je realizować.
Z Czym tłumaczy Ojciec fakt, że ma tak szeroki krąg czytelniczy i że są
to głównie ludzie młodzi?
Młodzi mówią często, że wyczuwają w moich książkach pewną głębię. Myślę, że
tęsknią oni do tego, co im pomaga żyć, i wiedzą, że nie można tego osiągnąć
metodami samej tylko psychologii. Wielu potwierdza też, iż znajduje w nich
ślad miłości. Często nawet przychodzą do mnie i mówią, że moje książki
stanowią odpowiedź na ich wewnętrzne odczucia.
Z Czy nie obawia się Ojciec, że przy takiej liczbie tytułów będzie się
Ojciec niekiedy powtarzał albo że wypowiedzi Ojca stracą głębię?
Nie chciałbym się stać jakimś płodnym pisarzyną i rzeczywiście lękam się,
by moje książki nie utraciły duchowego poziomu i nie spadły poniżej pewnej
poprzeczki. Dlatego na wiele propozycji napisania nowej książki odpowiadam
wydawnictwom odmownie.
Ufam pod tym względem swojemu przekonaniu, że mnie dany temat rzeczywiście
inspiruje. Dlatego nie chciałbym pisać o sprawach, którymi już się w swoich
książkach zajmowałem. Pomimo to pewne wypowiedzi i tematy z natury rzeczy
powtarzają się. Mam też poczucie, że ciągle na nowo potrzebuję czasu, aby
wsłuchać się w swój wewnętrzny głos i iść dalej własną drogą. Pisarstwo nie
może mnie prowadzić do tego, że na drodze duchowej zatrzymam się w miejscu
i będę dawał stale te same odpowiedzi. Odpowiada mi więc tylko do czasu,
dopóki utrzymuje mnie w życiowej dynamice i inspiruje do nowych spojrzeń na
rzeczywistość. Dlatego staram się zwracać baczną uwagę na swoje odczucia:
kiedy zmuszam się do pisania, kiedy się przy nim męczę, to wiem, że nie
jestem właściwie nastrojony. Nie poddaję się też presji - że trzeba pisać
dalej, że się tego ode mnie oczekuje. Zdarza się, że po prostu zapadam w
Strona 41
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
milczenie i czekam, aż pojawi się we mnie coś naprawdę nowego, co mógłbym
zamienić w słowo pisane.
'
Z Czy nie ma Ojciec niekiedy poczucia, że wszystko, co ważne, zostało w
literaturze duchowej już napisane?
Po ukazaniu się kolejnej książki mam oczywiście poczucie, że nie mam już
nic więcej do powiedzenia. Zawsze jednak pojawia się jakiś temat, który
mnie zainteresuje. To prawda, że wszystko zostało już powiedziane, ale
myślę, że istnieje wiele okien, przez które można dojrzeć prawdę. Takim
oknem może się stać każda książka, jeśli nawet to, co się przez nie ogląda,
jest zawsze tym samym krajobrazem, tą samą tajemnicą. Nie chcę jednak, by
ludzie powiedzieli kiedyś o mnie: "To taki grafoman, co pisze stale o tym
samym". Gdyby miało do tego dojść, to wolałbym raczej przestać pisać.
Z Czy w ogóle można połączyć życie duchowe z pracą w klasztorze i
pisaniem książek? Jak tego dokonać i nie stać się wewnętrznie pustym?
Najważniejsze jest dla mnie dobre rozplanowanie czasu. Jak powiedziałem, w
biurze nigdy nie pracuję w nadgodzinach. Na pisanie zarezerwowałem sobie
tygodniowo łącznie sześć godzin - we wtorki i czwartki piszę rano między
szóstą a ósmą, a następnie w jeden wieczór tygodniowo od ósmej do
dziesiątej. To mi wystarcza. Także jeśli chodzi o prelekcje i spotkania,
postanowiłem przestrzegać wyraźnych reguł. Prelekcję mam tylko raz w
tygodniu wieczorem, a spotkania prowadzę tylko ?podczas weekendu. Poza tymi
ściśle czasowo ograniczonymi zajęciami resztę czasu poświęcam pracy w
administracji klasztoru i w domu rekolekcyjnym. Czuję, że muszę tych granic
starannie przestrzegać, bo pokusę brania na siebie coraz to nowych zadań
dobrze znam - i już nie raz jej uległem.
Z Przed mniej więcej sześciu laty spotkała Ojca podobno ciężka próba
życiowa - poważna choroba. Czy wskutek tego
wydarzenia dowiedział się Ojciec czegoś nowego o sobie samym?
To nie była żadna poważna choroba. Po zakończeniu pewnego spotkania naraz
uświadomiłem sobie, że zupełnie nie wiem, co właściwie mówiłem i jak cały
ten dzień przebiegł. Siostra zakonna, która towarzyszyła muzycznie mojej
prelekcji, zauważyła wtedy, że wyglądam inaczej niż zwykle i zaraz
zadzwoniła do opata, ten zaś polecił, aby niezwłocznie pojechała ze mną do
szpitala i aby mnie tam zbadali. W szpitalu stwierdzono nadczynność
tarczycy. Była ona tak wysoka, że musiałem czekać jeszcze dwa tygodnie,
zanim mogłem pójść na operację. Od tego czasu jednak czuję się dobrze. Taka
choroba jest dla człowieka oczywiście wyzwaniem i ważnym impulsem ku temu,
by zadał sam sobie pytanie, gdzie przekroczył "swoją miarę". Miałem
wrażenie, że aż tak wiele nie pracowałem, ale moje ciało powiedziało mi coś
wręcz innego. Od tego czasu staram się bardziej zwracać uwagę na sygnały,
jakie od niego pochodzą. Moi współbracia posłali mi też wtedy do szpitala
moją książkę Gesundheit alsgeist-liche Aujgabe (Zdrowie jako zadanie
duchowe). Muszę się przyznać, że początkowo mnie to zgniewało, ale potem
Strona 42
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
wyciągnąłem stąd pewną naukę: że mianowicie powinienem lepiej nasłuchiwać
też tych słabych i cichutkich impulsów w swoim sercu.
Z Co mi takie impulsy czy sygnały ciała mogą powiedzieć? Kiedy mogę je
usłyszeć i jak mam je odczytywać?
Kiedy czuję napięcie, oznacza to, że moje ciało daje mi znak, iż nie jestem
w stanie wewnętrznego pokoju. Z kolei bóle w krzyżach mogą zwracać moją
uwagę na to, że stłumiłem swoje odczucia. Ciało przypomina mi więc o czymś,
co przeoczyłem, i dlatego powinienem być za takie jego reakcje wdzięczny.
Należy zatem pytać nie tyle o przyczyny choroby, co raczej o jej sens.
Choroba zawiera w sobie zawsze pewne przesłanie; albo
powinienem szukać nowej miary (na przykład w swojej pracy), albo zerwać z
powierzchownością (czasem nawet życia naznaczonego sukcesami) i odkryć
głębię swojej duszy.
Z Czy spotyka się Ojciec z tym, że po pewnym czasie książki Ojca
powracają jak bumerangi? Że zwracają uwagę Ojca na coś ważnego?
Wiele moich książek dotyczy problemów, z którymi muszę zmagać się również
ja sam - i to czasami bardzo intensywnie. Takim przypadkiem był
niewątpliwie temat zdrowia, który mnie "dopadł" właśnie w chwilach choroby.
Czas oczekiwania w szpitalu na operację wykorzystałem więc do tego, by
napisać książkęLeben aus dem Tod (Życie ze śmierci).
Z Nie jest to zbytnio krzepiący temat przed operacją.
Nastroiła mnie w tym kierunku po prostu atmosfera szpitalna. Już kilka lat
przedtem przyjaciele prosili mnie, bym zajął się tym tematem, ale wtedy nie
miałem jeszcze po temu żadnego wewnętrznego impulsu.
Następny taki temat to: Jak prowadzić ludzi i dodawać im otuchy do życia.
Ponieważ sam miałem podjąć to zadanie, nie chciałem rozwodzić się nad tym
długo w formie pisemnej: byłem mianowicie świadom tego, że kierownictwa
duchowego nie sprawuję idealnie. Dopiero po zorganizowaniu spotkań dla
kadry kierowniczej firmy Daimler-Benz nabrałem odwagi do pisania. Jednakże
to poczucie, że moje własne życie nie zawsze odpowiada w pełni temu, co
napisałem w swoich książkach, towarzyszy mi do dziś. Jest dla mnie stałym
wyzwaniem.
Z Czy stara się Ojciec swoje książki przed ich ponownym wydaniem jakoś
korygować czy uzupełniać, czy też raczej ich Ojciec nie czyta?
Kiedy kończę jakąś książkę, nigdy nie jestem z niej zadowolony. Jest dla
mnie jasne, że niejedno mógłbym sformułować jeszcze lepiej albo jeszcze nad
tym popracować. Ale z chwilą, kiedy rękopis został po raz ostatni
skorygowany i posłany do wydawnictwa, nie mam już wcale ochoty do niego
wracać i jakoś go przerabiać. Braki przynaglają mnie najwyżej do tego, by
pewnymi tematami zająć się w innych kontekstach i lepiej. Tak jest też
wtedy, gdy książka ma być po jakimś czasie wznowiona. Nowe wydania wychodzą
Strona 43
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
więc w postaci nie zmienionej, a tylko poprawiam ewentualne błędy
ortograficzne.
Z Czy jest jakiś temat, którym Ojciec dotąd się nie zajął, a zamierza go
opracować?
Swoich książek nie planuję długofalowo i nie mam też w rezerwie żadnych
pomysłów, które miałbym realizować. Ostatnio opracowywałem wszystkie cztery
Ewangelie. Tym wszakże, co by mnie naprawdę pociągało, jest komentarz do
wypowiedzi zawartych w listach apostołów Pawła i Piotra. Chciałbym, aby
ludzie mogli je lepiej zrozumieć i aby stały się one dla nich wskazówką na
drodze ku doświadczeniu odkupienia i uzdrowienia. Ale nie jestem egzegetą i
czuję, że trudno jest przełożyć te bardzo często abstrakcyjne teologiczne
sformułowania na inny, bardziej zrozumiały język. Tym, co mnie w tym
zagadnieniu szczególnie pociąga, jest interpretacja pewnych ustępów
najpierw w oparciu o współczesną psychologię, a następnie także w dialogu z
innymi religiami i ich mistycznymi tradycjami. Dla mnie Biblia jest taką
niezwykłą i wspaniałą instrukcją doświadczania Boga - chce mi otworzyć oczy
na prawdziwą rzeczywistość tego świata i na tajemnicę Boga, który będąc
obecny w świecie i w ludzkim sercu, jest jednak nieuchwytny dla naszego
poznania i doświadczenia i ukrywa się przed naszymi ciekawymi spojrzeniami.
Z Których autorów literatury duchowej chętnie Ojciec czyta? Kto ze
współczesnych do Ojca przemawia?
Przede wszystkim Henry Nouwen, ponieważ jest mi duchowo i osobiście
najbliższy. Oprócz tego chętnie sięgam po Richarda Rohra i Johna Sanforda,
także Thomasa Mertona i Gabriela Bunge, ale moją stałą lekturą są również
wielcy mistrzowie życia duchowego i mistyki, jak Teresa z Avila, Jan od
Krzyża, Ewagriusz z Pontu, Jan Kasjan, Jan Klimak, Augustyn, Grzegorz z
Nyssy, Mistrz Eckhart czy Mikołaj z Kuzy. Ale czytam nie tylko literaturę
duchową, lecz także wiele książek o tematyce psychologicznej - na przykład
w całości dzieła C.G. Junga, prace Petera Schellenbauma, Johna Bradshawa,
Kena Wil-bera. Interesuje mnie właśnie psychologia transpersonalna, która
łączy doświadczenia mistyczne z dzisiejszą psychologią, pozwala mi ona
pojmować i objaśniać w nowy sposób teksty mistyczne.
Siedzieć w ciszy przed Bogiem
5. O modlitwie, uczuciach i wewnętrznym skarbcu
Z Jednym z kluczowych tematów pisarstwa Ojca jest modlitwa, o której
napisano już moc książek. Co nowego można jeszcze o niej powiedzieć?
Temat modlitwy dotyczy każdego człowieka i dlatego trzeba o niej pisać
ciągle nowe książki, ponieważ w każdym czasie ludzie mają z modlitwą
odmienne problemy, a takie egzystencjalne tematy muszą być stale na nowo
podejmowane, aby ludzie mogli sobie z nimi radzić. Nie roszczę sobie
pretensji do powiedzenia na temat modlitwy czegoś odkrywczego, ale staram
Strona 44
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
się wychodzić od doświadczenia i służyć ludziom pomocą, tak by pomimo swych
konkretnych trudności mogli się modlić.
Z Dlaczego modlitwa nastręcza dzisiaj ludziom takie trudności?
Problem polega niewątpliwie na tym, że często nie znajdują oni na nią
czasu. Innym powodem jest to, że wielu po prostu nie wie, jak się należy
modlić. Niejeden myli też modlitwę z rozmową. Uważa, że musi Bogu stale coś
powiedzieć, a przy tym nie znajduje słów, jakie mógłby do Niego skierować.
Z kolei modlitwy ujęte w ustalone formułki nie spełniają swej roli
tam, gdzie ktoś, przeciwnie, ma potrzebę powiedzenia Bogu, co się w jego
wnętrzu dzieje, co go najbardziej porusza czy dręczy.
Z Czy problem nie leży też w tym, że dzisiejszemu człowiekowi trudniej
jest nawiązać z Bogiem autentyczny kontakt niż dawniej?
To prawda, że dawniej relacja z Bogiem była dla zdecydowanej większości
ludzi czymś oczywistym. Przy tym wszakże nie wszyscy ludzie wierzący mieli
do Niego osobisty stosunek. W naszych czasach jest z pewnością trudniej
znaleźć osobistą więź z Bogiem, ponieważ człowiek nie ma oparcia w żadnej
zdrowej tradycji i musi sam szukać mozolnie drogi do Niego.
Z Jakie lekarstwo służące polepszeniu komunikacji z Bogiem proponuje
Ojciec w swoich książkach? Czego nam najbardziej brakuje do tego, abyśmy
byli wobec Niego bardziej otwarci?
Komunikacja z Bogiem może się udać tylko wtedy, jeśli potrafimy się
komunikować z samym sobą. Wielu ludzi nie przeżywa Boga, ponieważ brak im
tej umiejętności. Pragną bliskości Boga, ale sami są sobie dalecy. Jak
pomóc w takiej komunikacji? Pierwszym warunkiem jest cisza. Cisza
pozwalająca usłyszeć własne myśli i pragnienia, które następnie
przedstawiam Bogu. Pomocne są także różne metody medytacji, również
liturgia, ponieważ potrafi ona przemówić do serca. Ważną rzeczą jest też
uwolnienie człowieka od presji czynienia czegoś. Jak już mówiłem, wielu
ludzi uważa, że muszą do Boga stale coś mówić, a zarazem muszą słyszeć Jego
wyraźną odpowiedź. A tymczasem często wystarczy tylko siedzieć przed Bogiem
w ciszy i ofiarować Mu to, co właśnie przeżywam. Takie zachowanie ma
dobroczynny wpływ na duszę i uczy mnie przeżywać bycie z samym sobą. W
ciszy dobrze jest też rozważać jakieś słowo duchowe, na przykład słowa
psalmów, a przy tym starać się też wyczuć, jakie doświadczenie za tymi
słowami się ukrywa.
Z Czy ważne jest to, jakie miejsce wybierzemy sobie do modlitwy?
Z teoretycznego punktu widzenia jest ostatecznie wszystko jedno, gdzie się
modlimy. Niektórzy ludzie potrafią modlić się na przykład w tramwaju czy w
samym centrum ruchu ulicznego, ale niewątpliwie pomocne jest udanie się na
modlitwę w jakieś zacisze. Takim dobrym miejscem jest dla mnie na przykład
wnętrze świątyni. Kiedy siądę w kościelnej ławce, mam uczucie, że się
znajduję w świętej przestrzeni i że jestem zanurzony w miłującą i
Strona 45
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
uzdrawiającą obecność Boga. Takiego samego uczucia doznaję przed
tabernakulum, gdzie czuję bliskość Chrystusa, gdzie daję Mu na siebie
patrzeć i gdzie mogę Mu ofiarować wszystko, co we mnie jest. Dla mnie
osobiście ważny jest też przeznaczony na medytację kącik w mojej
klasztornej celi. Tam właśnie siadam, zapalam świeczkę i mogę się przenieść
do całkiem innego świata, gdzie nie rozpraszają mnie problemy dnia
powszedniego.
Z Modlitwa bywa często porównywana z rozmową człowieka z Bogiem. Ojciec
tymczasem widzi modlitwę raczej jako spotkanie. Dlaczego ten sposób
widzenia jest trafniejszy?
Wielu ludziom trudno jest postrzegać modlitwę jako rozmowę z Bogiem,
ponieważ Go przed sobą nie widzą, nie siedzą namacalnie naprzeciw Niego i
nawet Go nie słyszą. Nie jest to zatem klasyczna rozmowa między dwiema
osobami, w której padają pytania i odpowiedzi i rozmowa jakoś się toczy.
Spotkanie dlatego jest dla mnie pojęciem pełniejszym, że lepiej wyraża
istotę modlitwy. Mogę w nim ofiarować siebie Bogu właśnie takim, jakim
jestem - ze swym ciałem i duszą. Takie spotkanie
przemienia człowieka, co może nawet nastąpić nagle, w rozmowie albo tylko w
milczącym byciu ze sobą. Częstokroć modlitwa jest mianowicie samym tylko
milczeniem przed Bogiem. Człowiek nie potrzebuje przy tym żadnych słów, a
jednak spotkanie się odbywa, a ja wychodzę z niego trochę inny, niż byłem
przedtem.
Z Powiedział Ojciec, że aby człowiek mógł się spotkać z Bogiem, musi
najpierw spotkać się sam ze sobą. A zatem modlitwa ma nas najpierw
skonfrontować z samym sobą?
Skoro nie jestem sam ze sobą, to jak mogę być z Bogiem? Już Cyprian z
Kartaginy mówi: Jak możesz żądać od Boga, by cię słyszał, kiedy sam siebie
nie słyszysz?" Kiedy nie ma mnie w moim domu, to Bóg nie może mnie tam
zastać. Aby się móc z Nim spotkać, muszę się najpierw spotkać z własnym
wnętrzem. Modlitwa nie jest zatem pobożną ucieczką od mojego Ja", lecz w
pierwszym rzędzie pokornym wsłuchaniem się w samego siebie.
Wielu ludzi skarży się, że Boga nie dostrzegają, nie czują Jego obecności.
Zawsze więc pytam ich: "A dostrzegasz sam siebie?" Po prostu nie możemy
dostrzec Boga, jeśli nie potrafimy spotkać się nawet z samym sobą. Do
rzeczywistego spotkania z Bogiem może dojść tylko wtedy, kiedy wnoszę w nie
wszystko, co we mnie jest. Jeśli wstępuję w modlitwę tylko rozumem, będę
jedynie o Bogu rozważać, ale w rzeczywistości z Nim się nie spotkam. Innymi
słowy: tego, co z takiego spotkania wyłączę, będzie mi później w modlitwie
brakować, będzie ona o to uboższa. Ale nie tylko to. Te nie wyznane rzeczy
mogą mnie też podstępnie atakować i przyczyniać mi szkody, zamiast umacniać
moją relację z Bogiem.
Z Czego właściwie Bóg oczekuje od nas w modlitwie? Do czego takie
samopoznanie ma nas uzdalniać?
Strona 46
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Bóg oczekuje od nas właśnie spotkania. Do tego zaś jest potrzebne, abyśmy
wszystko, co jest w nas, utrzymywali w relacji do Boga. Nasza modlitwa
czasem nie musi być nawet pobożna, ale zawsze winna być uczciwa. Powinienem
pozwolić Bogu zajrzeć we wszystkie szczeliny swego serca, ujawnić przed Nim
wszystkie swoje mroczne zakątki, namiętności, zatwardziałość, zgorzknienie,
ale także swoje potrzeby i nie wypowiedziane pragnienia. Krótko mówiąc, mam
rozpostrzeć przed Nim całe swoje życie, wraz z tym, czego aktualnie
doznaję. Tak więc w modlitwie mogę odsłonić wszystko, co stłumiłem czy
wyparłem ze swego życia, do czego nie chciałem się przyznać nawet przed
samym sobą, ponieważ psuje to idealny obraz, jaki o sobie (być może
nieświadomie) wytworzyłem. Mogę też wyrazić tu swój lęk czy rozpacz.
Nasze samopoznanie nie jest więc celem samym w sobie, lecz służy do tego,
by z Bogiem spotkało się rzeczywiście całe moje Ja". Bóg chce się bowiem
spotkać we mnie z tym, kim naprawdę jestem - chce mojego serca ze
wszystkim, co w nim jest ukryte, aby je następnie móc napełnić swoją
miłością.
Z Innymi słowy: aby człowiek mógł się spotkać z Bogiem, musi lepiej poznać
także własny grzech?
Kiedy staję przed Bogiem szczerze i uczciwie, wtedy poznaję też, jak dalece
jestem od Niego wewnętrznie oddalony. Nagle jawią mi się przed oczami
chwile, w których wobec Niego zawiniłem albo się przed Nim zamknąłem.
Ewagriusz z Pontu mówi nawet, że nie ma takiej autentycznej modlitwy, w
której nie natrafiłbym także na własne błędy. Tak więc swoich grzechów nie
muszę zgoła specjalnie szukać, ponieważ przy szczerej modlitwie same
wychodzą one na jaw. Modlitwa jest bowiem miejscem, w którym stoję przed
Bogiem niczym nie osłonięty - zwłaszcza kiedy nie trzymam się modlitw
ujętych z góry w pewne formułki. Dlatego znalazłszy się w obliczu Boga będę
swoje grzechy poznawał stale na nowo - co działa uzdrawiająco. Otóż zacząć
radzić sobie ze swoim grzechem mogę dopiero wtedy, gdy w modlitwie
doświadczę tego, że Bóg przyjął mnie pomimo mojej winy.
Z Czy modlitwa może powiedzieć nam też coś o tym, czego nie jesteśmy
świadomi?
Kto się szczerze modli i w milczeniu oddaje siebie Bogu ze wszystkim, co w
nim jest, ten się dowie, jak to wygląda w jego sercu. Przy takiej modlitwie
dojdzie do głosu jego radość, ale i smutek, ból, złość, gniew, zawiść oraz
wszystkie jego pragnienia i uczucia zawodu. Kiedy z całą tą otwartością
staję przed Bogiem, zostaję skonfrontowany ze swoją wewnętrzną prawdą - ze
stanem swego wnętrza. Wtedy wyłania się też to, co tkwi w sferze naszej
nieświadomości. To, co na przykład długo tłumiłem, zaczyna w trakcie
intensywnej modlitwy występować z głębi mojej nieświadomości na
powierzchnię. W ten sposób modlitwa oświetla wszystkie otchłanie mojej
duszy.
Z Ktoś mógłby powiedzieć, że Ojciec nazbyt psychologizuje modlitwę i że
człowiek w takim wypadku, zamiast Bogiem, zajmuje się raczej sobą samym...
Strona 47
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Rzeczywiście, wielu ludzi zarzuca mi, że życie duchowe zbytnio
psychologizuje. Pierwotni mnisi tego lęku jednak nie znali. Dla nich
modlitwa była zawsze również drogą do poznania prawdy o sobie. Modlić się
znaczy oczywiście o wiele więcej niż tylko analizować swoją duszę. W
modlitwie świadomie oddaję siebie Bogu, a więc temu Drugiemu, i stojąc
twarzą w twarz z owym "Ty", mogę stwierdzić, kim istotnie jestem. A więc
nie patrzę jedynie w swoją duszę, ale spoglądam na Boga, w którym jak w
zwierciadle widzę rzeczywisty stan
swego serca i głębię swojej nieświadomości. W modlitwie nie poprzestaję też
na poznaniu swego wnętrza, ale pozwalam przenikać do niego Bożej miłości i
Bożemu światłu, aby mogły je uzdrowić i rozjaśnić.
Z Spotkanie z samym sobą może być jednak dość okrutne, ponieważ dowiadujemy
się bezlitośnie prawdy o sobie. Czy nie zachodzi niebezpieczeństwo, że
popadniemy przy tym w zwątpienie albo że zaczniemy się zaplątywać w swoje
problemy i utkniemy w psychoanalizie?
Tak, zgadzam się, spotkanie z samym sobą bywa czasem niemiłe - zwłaszcza
wtedy, gdy przez długi czas tłumiłem w sobie szereg spraw i "wmiatałem je
pod dywan" albo gdy nigdy dotąd nie przyjrzałem się swoim ciemnym stronom.
Właśnie modlitwa pomaga mi nie popaść w zwątpienie, ponieważ nie zajmuję
się w niej tylko samym sobą, lecz patrzę też na Bożą miłosierną miłość.
Istnieje oczywiście niebezpieczeństwo, że niektórzy ludzie będą się
nadmiernie zajmować własnymi problemami, zamiast otworzyć się przed Bogiem.
Autentyczna modlitwa oznacza zawsze oddanie siebie Bogu ze wszystkimi swymi
słabościami; nigdy się jednak przy nich nie zatrzymuję, nigdy nie
przeszkadzają mi one w spojrzeniu na Niego.
Przeciwnie, modlitwa ma być miejscem ufności, wówczas możemy pozwolić sobie
na intymność, możemy powiedzieć wszystko, czego nasze serce pragnie. A
jeśli mamy odwagę wyrazić przed Bogiem również to, co sami przed sobą
ukrywamy albo co byśmy powiedzieli tylko w najbardziej osobistej relacji,
to nasze życie staje się głębsze i prawdziwsze. Przestaje być szare, mdłe i
przeciętne. Czujemy, że żyjemy. I nie lękamy się już własnego serca. Nie
potrzebujemy chować się do tylu zewnętrznych skorup i możemy dopuścić do
siebie bliżej także drugich.
Z Jaka jest różnica między żalem z powodu własnego grzechu, przygnębieniem
serca a depresją, która prowadzi do pesymizmu i rezygnacji? Jak to
rozróżnić?
Mnisi rozróżniają między żalem, czyli smutkiem (penthos), a przygnębieniem
(lype). Smutek z powodu moich upadków, mojego oddalenia się od Boga czy
utraty iluzji, jakie wytworzyłem w odniesieniu do siebie samego, jest
nieodłącznym elementem życia duchowego. W przeciwieństwie do tego
przygnębienie jest przede wszystkim kręceniem się wokół samego siebie,
nieustannym zajmowaniem się samym sobą; chodzi tu właściwie o jakieś
samoużalanie się. Takie przygnębienie rodzi przesadne i często dość
infantylne pragnienia.
Strona 48
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Z A depresja?
To jest obszerny temat. Istnieje depresja, która powstaje jako reakcja na
frustrację czy przeciążenie, kiedy muszę spełniać wiele wymagań naraz, albo
na jakiś życiowy kryzys. Obok tego zaś istnieje depresja endogenna, do
której człowiek ma skłonność wewnętrzną, a którą można leczyć tylko
farmakologicznie. Przy innych typach depresji ważne jest rozpoznanie ich
znaczenia. Czasem Bóg chce mi przez nie na przykład pokazać, że powinienem
się rozstać z iluzją, jakobym trzymał życie pewnie w swoim ręku czy był
panem własnych emocji. Dlatego jest rzeczą ważną, abym poprzez swoje
depresje przedostał się do Boga. Moje depresyjne nastroje powinny mnie
prowadzić do wewnątrz, abym w głębi swej duszy odkrył Boga jako rzeczywistą
podstawę własnej egzystencji. Podczas gdy na przykład smutek czy kryzys
życiowy może rozniecić we mnie nowe życie, depresja chorobliwa paraliżuje
mnie. Smutek jest rzeczą przejściową, gdy tymczasem depresja trzyma się
mnie uparcie.
Z Czy człowiek może w modlitwie ufać swoim pobożnym uczuciom? W jakiej
mierze można je uważać za kryterium jego modlitwy?
Najpierw muszę powiedzieć, że kiedy podczas modlitwy czujemy w sobie
pobożne uczucia, winniśmy być za nie wdzięczni i przeważnie należy im
zaufać. Z drugiej strony jednak nie powinniśmy ich mylić z Bogiem, który
jest w nas głębiej, poza sferą uczuć. Nie możemy też oczekiwać, że
pobożnych uczuć będziemy doznawać przy każdej modlitwie. Nie wolno nam
ulegać wrażeniu, że Boga trzeba stale jakoś czuć. Czasami odbiera On
człowiekowi wszelkie uczucia, abyśmy mogli głębiej wniknąć we własne serce
i tam - poza wszystkimi naszymi odruchami emocjonalnymi - Go odkryć. Bóg
żyje bowiem w najgłębszym wnętrzu naszej duszy, gdzie już żadne emocje nie
mają dostępu. Uczucia mogą mnie wprawdzie kierować ku Bogu, ale na
rzeczywistej drodze duchowej muszę je pozostawić za sobą.
m Jak by Ojciec zaklasyfikował płacz? Czy należy on do modlitwy, czy też
raczej jest objawem słabości albo przewrażliwienia?
Pierwotni mnisi bardzo cenili sobie dar łez. Ewagriusz z Pontu, który
działał w drugiej połowie IV wieku, mówi, że człowiek w chwili, kiedy w
swojej duszy dotknie Boga, kiedy Go głęboko doświadczy, wybucha płaczem.
Łzy są wtedy dla niego znakiem autentycznego doświadczenia Boga, nie wolno
ich jednak wytwarzać sztucznie. Jeśli wszakże możemy płakać pod wpływem
uszczęśliwiającej bliskości Boga, z powodu głębokich otchłani naszej winy,
wskutek tego, że dane nam jest doświadczać nieskończonej Bożej miłości,
która nas bezwarunkowo przyjmuje - jest to łaska. Takie łzy człowieka
przemieniają, gdy tymczasem łzy przewrażliwienia podtrzymują nas tylko w
naszych infantylnych pragnieniach. Jest prawdą,
że często pozwalamy sobie na płacz tylko dlatego, że nie dostajemy czegoś,
czegośmy zapragnęli. Stajemy się wtedy niezadowoleni, zgorzkniali, gdy
tymczasem łzy autentyczne prowadzą do głębokiego wewnętrznego pokoju.
Strona 49
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Z Wielu ludzi doprowadza do płaczu smutny film, i po nim też czują się
jakby oczyszczeni.
Płacz pod wpływem smutnych czy wzruszających filmów może na ogół
człowiekowi pomóc, ponieważ dzięki niemu dotyka on na przykład własnych ran
i tęsknot.
Z Czasami człowiek obawia się w obliczu Boga mówić o grzechu, który mu
sprawia przyjemność, albo też nie potrafi swej winy żałować, bo nie ma siły
coś z nią w danej chwili zrobić. Czy może w takim wypadku w ogóle szczerze
się modlić?
Człowiek nie powinien żałować swych grzechów czysto formalnie ani na siłę,
a dotyczy to również i tych, których rzeczywiście nie może żałować,
ponieważ w danej chwili "zasmakowały" mu i czuje się z nimi dobrze.
Powinien je jednak przedstawić Bogu z pragnieniem naprawy, która jest w nim
ukryta, ale także z rozdarciem, w jakie popadł. Kiedy ktoś dopuszcza się
zdrady małżeńskiej, trudno mu przychodzi szczerze żałować kontaktu
seksualnego z obcą kobietą, zwłaszcza skoro powstał tam zarazem jakiś
głębszy związek uczuciowy. Ale rozważając to przed Bogiem, może uświadomić
sobie, jak bardzo zranił własną żonę - a tego już może pożałować. Przed
samym zaś Bogiem może wstąpić jeszcze o jeden stopień wyżej i odczuć ból z
powodu swego postępowania, które jest przyczyną jego wewnętrznego
rozdwojenia.
Z Jak należy się modlić za ludzi, którzy nas skrzywdzili, aby do modlitwy
nie rzutować swoich życzeń i resentymentów?
Moja modlitwa za drugich nie może się stać modlitwą przeciwko nim. Byłoby
tak również w przypadku, gdybym prosił Boga o to, aby ludzie ci wreszcie
zmądrzeli i zrozumieli, że racja jest po mojej stronie. Dobrze i należycie
mogę się modlić za nich tylko wtedy, jeśli staram się nad nimi zastanowić,
a więc jeśli pytam siebie, jakie problemy nimi "poruszają", co ich dręczy
albo za czym tęsknią. Wtedy mogę za nich prosić, aby Bóg im błogosławił i
dał im wszystko, czego potrzebują dla osiągnięcia wewnętrznego pokoju.
Z Dochodzimy do pytania, jak należy z Bogiem mówić. Co należy Mu
powiedzieć, a czego nie?
Dla mnie istnieją trzy sposoby rozmowy z Bogiem. Pierwszy polega na tym, że
opowiadam Mu wewnętrznym głosem bez słów, co właśnie przezywam albo w jakim
jestem nastroju. Drugą możliwością jest powierzenie Bogu tych spraw na
głos. Kiedy słucham własnego głosu, czuję, że nie mogę mówić Bogu jedynie
czegoś powierzchownego. Jeśli wypowiadam jakieś wytarte, kwieciste frazesy,
drażni mnie to i czuję, że muszę mówić Bogu całą nagą prawdę. Głośna
modlitwa zmusza mnie więc do tego, by szczerze i prawdziwie wyrazić
wszystko, co ukrywam w swoim wnętrzu, by powiedzieć Bogu, jak to naprawdę
ze mną jest i co jest moją prawdziwą tęsknotą. Trzecią drogą jest
Strona 50
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
milczenie. Nie chodzi jednak o jakieś milczenie puste; przeciwnie, podaję w
nim Bogu swoją duszę. Nie szukam przy tym żadnych słów i ufam, że przed
Bogiem wystąpi w moim wnętrzu na jaw to wszystko, co w danej chwili jest
rzeczywiście ważne. Wskutek tego budzi się we mnie także wiele tego, co
pochodzi ze sfery nieświadomości, o czym nie miałem nawet pojęcia. I to
także przedkładam Bogu.
Z Niektórzy ludzie chętnie modliliby się własnymi słowami, ale nie bardzo
potrafią sformułować to, co czują. Innym znów bardzo szybko zaczyna słów
brakować.
Kiedy brakuje nam słów, możemy Bogu po prostu "podać" swoje serce. Pomóc
może mi w tym już sama postawa ciała -na przykład kiedy zbliżam ku sobie
otwarte dłonie w kształt misy i tym modlitewnym gestem otwieram przed
Bogiem wszystkie zakamarki swojej duszy i ciała, aby mogło do nich
przeniknąć Jego światło. Kiedy mam poczucie, że wszystko już powiedziałem,
powinienem przed Bogiem po prostu milczeć i słuchać, co On mi chce
powiedzieć.
Z Czy w ogóle można Boga usłyszeć? Kiedy przemawia On do nas?
Bożego głosu nie można słyszeć naszymi narządami słuchu, jako
niedostrzegalnego. Ale kiedy przestaję mówić, wyciszam się i siedzę tylko w
milczeniu przed Bogiem, zaczynają się we mnie rodzić myśli. Są to wprawdzie
moje myśli, które błąkają mi się po głowie, ale mogę zadawać sobie pytanie,
dlaczego wyłoniły się właśnie te i właśnie teraz. Krótko mówiąc, mogę
zaufać, że w moich myślach mówi do mnie sam Bóg.
Z Ale jest tu pewien problem. Niektóre nasze myśli sprawiają wrażenie
pobożnych, a przy tym nie pochodzą od Boga. Jak więc odróżnić impulsy
właściwe od niewłaściwych?
Mnisi rozróżniają trojakie myśli: te, które przychodzą od Boga, te, które
pochodzą z samego człowieka, i te, które przychodzą od demonów. O jakie
myśli w danym przypadku chodzi, poznaję po ich oddziaływaniu na duszę. Te,
które są rzeczywiście od Boga, prowadzą nas do głębokiego wewnętrznego
pokoju, wewnętrznie nas ożywiają i wyzwalają. Nie chodzi tu wszakże o jakiś
tani spokój; osiągnięcie takiego wewnętrznego pokoju, który sprawiają we
mnie Boże myśli, nie jest zgoła rzeczą łatwą i wymaga dużego wysiłku. Myśli
te mogą początkowo bardzo mnie zaniepokoić, wzbudzić we mnie wątpliwości i
wewnętrzny zamęt. A jednak, kiedy wszystkie je dopuszczę do głosu,
stwierdzam wkrótce, że odpowiadają one memu wewnętrznemu przekonaniu. Naraz
wiem: tak, to jest prawda! Boże myśli prowadzą mnie wtedy do wewnętrznej
harmonii, a przez to również do spokoju.
Myśli pochodzące tylko ze mnie znamionuje często powierzchowność. Grzegorz
Wielki uważa nawet, że człowiek udaje się z ich pomocą na spacer do krainy
własnej fantazji, gdzie jego myśli wędrują często bez celu - raz przychodzi
mi do głowy to, za chwilę owo. Jest oczywiste, że coś takiego tylko mnie
rozprasza. Myśli, które przychodzą od demonów, wywołują we mnie lęk i
Strona 51
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
niepokój. Nieraz jednak myśli demoniczne ukrywają się pod pobożną maską i
przyjmują postać jakichś zbożnych pomysłów.
Z Na przykład?
Choćby wtedy gdy zastanawiam się nad ewentualnym wstąpieniem do klasztoru,
mogę poczuć w duszy, że właściwie nie chcę tam pójść, ale mój perfekcjonizm
czy ambicja podszeptują mi, że powinienem to zrobić, bo wtedy będę kimś
szczególnym, lepszym od tych innych, i będę mógł się w duchu nad nich
wywyższać. Albo słyszę w sobie głos: Bóg zawsze żąda doskonałości, i
dlatego muszę iść do klasztoru, chociaż moje ciało i moja dusza temu się
sprzeciwiają. Takie myśli nie pochodzą od Boga, ale od demonów. Jeśli
wszakże, zastanawiając się nad swoim powołaniem zakonnym, czuję najpierw
opór, ale w głębi swej duszy wyczuwam zgodę - tak, to jest ta właśnie
droga, która mnie rzeczywiście prowadzi do życia i spełnia moją najgłębszą
tęsknotę za Bogiem - wtedy ten wewnętrzny głos z pewnością pochodzi od
Boga. A więc, jak powiedziałem: po oddziaływaniu myśli na moją duszę i
ciało można poznać, skąd one pochodzą - od Boga, ode mnie czy od demonów.
Z Ludzie próbują też w modlitwie manipulować Bogiem w zamiarze skłonienia
Go, by spełnił ich życzenie. Jakie manipulacje są najczęstsze?
Człowiek często próbuje użyć Boga dla siebie, dla swoich celów. Bóg ma się
wtedy stać tym, kto hurtem i natychmiast spełni wszystkie nasze życzenia,
jakimś wielkim czarodziejem, który machnięciem swojej różdżki szybko i
bezboleśnie uwolni nas od wszystkich naszych problemów. A tymczasem Bóg nie
daje sobą manipulować! Jeśli posługuję się Nim tylko do tego, by mnie
wyzwolił od moich problemów, to one jedynie się utrwalają, a ja jestem
rozczarowany, że Bóg nie pomógł mi się ich pozbyć. I będę próbował jeszcze
więcej się modlić, a kiedy z tego znów nic nie wyjdzie, zacznę szukać winy
w swojej małej wierze albo wprost w Bogu. Skutek może być dwojaki: albo
zmuszę się do jeszcze większego modlitewnego wysiłku, aby tym sposobem
wzbudzić w sobie większą wiarę, albo zacznę się przeciw Bogu buntować, a
wreszcie w poczuciu zawodu całkiem się od Niego odwrócę. Owszem, Boga mogę
prosić o cokolwiek i mogę się też do Niego w każdej sytuacji i w każdej
chwili zwracać ze wszystkimi swoimi problemami i zmartwieniami, ale cel
mojej modlitwy musi zawsze wyznaczać postawa: "Nie moja, lecz Twoja wola
niech się stanie". Moja modlitwa nie powinna więc Bogiem manipulować, ale
mogę się z Nim zmagać, jak to było w przypadku wielkich postaci biblijnych,
aby coraz bardziej - z coraz większą wewnętrzną otwartością - oddawać Mu
siebie, a przez to prawdziwie się uzdrowić i wyzwolić.
Z Ale nasze doświadczenie z Bogiem jest najczęściej takie, że On milczy.
Jak może dojść do spotkania z kimś, kto jak gdyby "nie jest obecny"?
Boga nie można w modlitwie przymusić, aby do nas mówił, ale Jego milczenie
bywa dla nas często lekarstwem. Każe nam
porzucić swoje wyobrażenia i bardziej zbliżyć się do Niego -Niepojętego i
Niewidzialnego, zawsze całkiem innego niż Jego obrazy, jakie sobie
Strona 52
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
tworzymy. Nie ma takiej techniki modlitewnej, która pozwoliłaby nam
swobodnie Bogiem dysponować. Ponieważ jest On nieuchwytny, odnosimy
wrażenie, że milczy. Tymczasem ta Jego pozorna nieobecność ma nas
wewnętrznie oczyszczać, abyśmy nie mylili swoich projekcji z rzeczywistym
Bogiem i otwarli się na niepojętą tajemnicę Jego istnienia.
Z Ale jeśli Bóg milczy również w obliczu zła? Często czyni Mu się zarzut,
że milczał wobec faktu Auschwitz i innych przypadków ludobójstwa. Jak można
to pogodzić z Jego sprawiedliwością i miłosierdziem?
Już prorok Eliasz musiał przejść Bożą szkołę, aby poznać, że Bóg nie jawi
się w trzęsieniu ziemi, burzy czy .ogniu, lecz w lekkim powiewie wiatru.
Bylibyśmy oczywiście radzi, gdyby przemocą przezwyciężył wszelkie zło i
wyrugował je ze świata. A tymczasem On milczy, co jest dla nas pewną
pokusą. Tak, często zdarza mi się słyszeć, że ludzie wątpią w istnienie
Boga, ponieważ pozwolił na Auschwitz. Ja nie mogę im podać żadnej
teologicznej motywacji Bożego milczenia, ponieważ sam jej nie znam. Z
faktem, że Bóg często milczy również wobec zła, mogę się tylko pogodzić.
Albo też mogę siebie z moim wewnętrznym sprzeciwem i całym niezrozumieniem
powierzyć Bogu i mówić: Boże, jesteś tak inny, niż sobie wyobrażałem, ale
pozostaję Ci wierny. Ufam, że wszystko, co czynisz, jest właściwe - i to
nawet wtedy, kiedy moje serce buntuje się przeciwko temu światu i przeciw
Tobie samemu, że go pozostawiasz w tak smutnym stanie. Ufam także, iż za
Twym milczeniem ukrywa się miłosierny Bóg, który ma serce otwarte dla
wszelkiej nędzy tego świata i dla mnie biednego.
Z Ale człowiek potrzebuje zrozumieć sens cierpienia, aby je w ogóle móc
przyjąć.
O sensie cierpienia nie mogę mówić teoretycznie. Kiedy spotyka mnie jakieś
cierpienie, powinienem je przyjmować jako wezwanie do wejścia na swoją
drogę duchową. Może mnie ono oczyścić. Może rozbić iluzje, jakie sobie
wytworzyłem o sobie i o swoim życiu - na przykład że powinno mi się w życiu
powodzić, jeśli żyję duchowo, choć nie respektuję przy tym praw
psychologii. W cierpieniu dowiaduję się, że życia nie trzymam w swoim ręku.
Na pytanie, dlaczego cierpię, przeważnie nie umiem odpowiedzieć. Mogę
zajmować się tylko tym, do czego moje cierpienie może służyć, jaki sens
mogę mu nadać ja sam. A pomaga mi w tym zajrzenie do Biblii i zastanowienie
się nad męką Chrystusa; uświadamiam sobie wtedy, że w swoim cierpieniu nie
jestem osamotniony. Doświadczam tego, że właśnie w nim można przeżywać
najintymniejszą wspólnotę z Chrystusem. Jezus wzywa mnie, abym w cierpieniu
nie zajmował się tylko samym sobą i nie zamykał się w sobie, ale jak On
oddał je na służbę miłości, a więc ofiarował za innych ludzi. Ja sam
widziałem to konkretnie na przykładzie mojej mamy, która własne cierpienie
świadomie ofiarowała za swe dzieci i wnuki. Potrafiła je wewnętrznie
zaakceptować, co pozwoliło jej nawet w różnych udrękach pozostawać radosną
i nie narzekać. Po prostu czuła, że jej cierpienie ma sens.
Najgłębszy sens cierpienia polega dla mnie właśnie na tym, że mogę pytać:
Kim właściwie jestem? Jaki jest sens ludzkiego życia? Jaki jest Bóg? Jak
Strona 53
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
już powiedziałem, cierpienie uwalnia mnie od nieprawdziwych, sztucznie
wytworzonych obrazów. Dzięki niemu lepiej poznaję rzeczywistość i czuję, że
sens życia nie zawiera się w tym, by żyć w zdrowiu i długo, lecz aby w
trakcie swej ziemskiej egzystencji być otwartym na Boga. A wtedy nie ma
zasadniczego znaczenia, czy jestem zdrowy,
czy chory. O wiele ważniejsze jest to, abym na tym świecie pozostawił swój
jak najbardziej żywy ślad.
Z Powróćmy jeszcze do tematu modlitwy. Ojcowie pustyni mówią często w
związku z modlitwą o potrzebie "wewnętrznego oglądu". Co mają przez to na
myśli i jak można to osiągnąć?
Tylekroć już wspominany Ewagriusz z Pontu mówi o tym, że człowiek podczas
kontemplacji uzyskuje ogląd samego siebie, że naraz widzi jasno, jaki
rzeczywiście jest. Ten wewnętrzny ogląd nie odkrywa czegoś określonego;
chodzi tu raczej o wewnętrzną jasność, kiedy człowiek może powiedzieć:
"Wszystko się we mnie rozjaśniło i mogę to widzieć aż do samego dna". Nagle
poznaję, że wszystko jest dobre i że pozostaję w zgodzie ze wszystkim - z
sobą samym, z Bogiem i z całym stworzeniem. Papież Grzegorz Wielki, który
żył w VI wieku, powiedział o świętym Benedykcie, że w jednym promieniu
słonecznym potrafił ujrzeć cały świat. To właśnie oznacza ogląd wewnętrzny:
dostrzegam nagle tę ukrytą harmonię - wszystko jest jasne, wszystko jest
dobre, wszystko jest rozświetlone. A wtedy czuję: to jest Bóg, to w Nim
wszystko jest rozświetlone, dobre i jasne.
Z Czy nie obawia się Ojciec, że ludzie będą mylić doświadczenie Boga ze
zwykłymi doznaniami emocjonalnymi? W chwilach szczęścia każdy z nas widzi
przecież świat przez różowe okulary - a nie musi to wszak być wewnętrzne
spojrzenie duchowe.
Istnieje niewątpliwie niebezpieczeństwo, że ludzie mogą mylić doświadczenie
Boga z jakimś silnym przeżyciem czy emocją, i mylnie sądzić, że kiedy się
modlą, medytują czy uczestniczą w liturgii, powinni stale coś odczuwać. Tak
jednak nie jest. Jak już powiedziałem, uczucia mogą prowadzić do Boga, ale
sam Bóg jest dopiero poza wszystkimi naszymi uczuciami.
Z Czy człowiek może uzyskać ogląd wewnętrzny przez jakieś ćwiczenia
duchowe, trening, czy też jest to wyłącznie łaska Boża?
Do uzyskania oglądu wewnętrznego można się przygotować za pomocą medytacji
i pójścia drogą duchową, ale sam ogląd jest zawsze darem, którego własnymi
siłami nie potrafimy sprawić.
Z Jeden z Ojców pustyni powiedział, że spotkanie z Bogiem jest możliwe w
tej części duszy, która jest wolna od namiętności. Dlaczego namiętności tak
szkodzą modlitwie?
Ewagriusz z Pontu opisał w swoim Traktacie o modlitwie, jak człowiek
podczas modlitwy spotyka najpierw swoje namiętności, swoją złość,
Strona 54
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
seksualność, troski itd. Musi się pozbyć tych namiętności i dopiero wtedy
wyłonią się w nim pobożne myśli o Bogu czy też wzniosłe uczucia i piękne
obrazy Boga. Przecież Bóg - mówi Ewagriusz - jest poza tym wszystkim.
Dlatego prawdziwa modlitwa jest możliwa dopiero wtedy, kiedy spotykam się z
Bogiem poza wszystkimi swymi namiętnościami, co jednak trwa zawsze tylko
przez krótką chwilę.
A zatem namiętności oddalają mnie od modlitwy, zafałszowują ją i
doprowadzają mnie wreszcie do tego, że tworzę sobie własny obraz Boga.
Dopiero kiedy je stłumię, mogę się znaleźć w całkowitej ciszy swego serca i
zjednoczyć się z Bogiem. W owej chwili namiętności nie mają nade mną żadnej
władzy.
Z Czy ta przestrzeń wewnętrznej ciszy jest dostępna wszystkim, a więc nie
tylko mnichom, ale także ludziom świeckim?
W każdym człowieku istnieje przestrzeń ciszy. Często jednak oddziela nas od
niej gruba warstwa nagromadzonych problemów i trosk, która ją pokrywa.
Przez to wszakże, że się w modlitwie czy medytacji uciszamy, możemy wejść z
tą przestrzenią ciszy w kontakt - jakkolwiek tylko na chwilę.
Przestrzeń ta jest w nas miejscem, gdzie przebywa Bóg i do którego ludzie,
zgłaszający wobec nas jakieś roszczenia, oczekiwania czy osądy, nie mają
żadnego dostępu. Podobnie nawet nasze własne myśli i namiętności. Izaak z
Niniwy nazywa to miejsce pięknie "wewnętrznym skarbcem". Właśnie tutaj, w
ciszy, gdzie we mnie żyje Bóg, mogę się spotkać ze swym prawdziwym Ja", ze
swym pierwotnym i nie zafałszowanym obrazem Boga we mnie.
Z Ale jak człowiek może zachować wewnętrzną przestrzeń ciszy w dzisiejszym
zabieganym świecie, gdzie codziennie zwala się na nas szereg problemów i
niespokojnych doznań?
Mnie osobiście pomaga przypominanie sobie o tej przestrzeni ciszy dzięki
codziennym drobnym rytualnym czynnościom. Krótko mówiąc, staram się znaleźć
w ciągu dnia możliwość wyciszenia się na parę chwil. Te przestrzenie muszę
sobie jednak świadomie tworzyć - zależy to od konkretnej sytuacji życiowej,
w jakiej się znajduję. Jeśli kobieta ma małe dziecko, nie może zaraz po
obudzeniu oddawać się przez dziesięć minut medytacji. Niektóre mamy mówiły
mi jednak, że mają na przykład dla siebie pięć minut w łazience, który to
czas mogą swobodnie wykorzystać. Taka chwila daje mi też rzeczywiste
poczucie wewnętrznej wolności: że nie jestem przez cały dzień stale czymś
determinowany. Nie powinno być takiego dnia, w którym nie
wygospodarowalibyśmy sobie paru minut, kiedy będziemy sami z sobą i z
Bogiem. Oczywiście nie jestem do tego zdolny przez cały dzień, ale właśnie
w chwili, kiedy zwala się bardzo wiele spraw, mogę sobie wyobrazić, że
istnieje we mnie przestrzeń, gdzie przebywa Bóg i do której cały ten
zewnętrzny zgiełk (z jego problemami i konfliktami) nie ma żadnego dostępu.
To daje mi wewnętrzny dystans i wytwarza we mnie przestrzeń spokoju i
wolności.
Z Ktoś powiedział, że większość naszych problemów wynika właśnie stąd, że
Strona 55
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
nieustannie reagujemy na zewnętrzne bodźce, a mało żyjemy tą głębią ciszy
wewnątrz nas.
Tak. Psychologia transpersonalna powiada, że w przypadku wielu problemów,
jakie nas dotyczą, reagujemy tylko na zewnętrzne bodźce. Popadłszy w
konflikt, narzekamy, lamentujemy albo staramy się za wszelką cenę go
rozwiązać - co kosztuje nas mnóstwo energii. Dlatego nie powinniśmy
dopuszczać do tego, by nasze życie było determinowane przez konflikty.
Jeśli się bowiem nie pozwolimy w nie wciągać wskutek wybuchu swoich emocji,
lecz będziemy te emocje utrzymywać na wodzy, odkryjemy w sobie ciszę, w
której można doświadczyć (pomimo całego dookolnego zamieszania) spokoju i
wolności. Ta postawa stanie się następnie naszą mocną bronią również w
trudnych sytuacjach życiowych, ponieważ pozwoli nam mieć wobec rzeczy
wewnętrzny dystans i da nam siłę, aby stawić im czoło. Przez to nie
pozwolimy im determinować naszego życia.
Z Często pisze Ojciec o uzdrowiciełskiej mocy modlitwy. Czy mógłby Ojciec
powiedzieć krótko, na czym ona polega?
Wielekroć mówiono mi, że ludzie doznawali wewnętrznego uzdrowienia w
chwili, kiedy o to Boga prosili. Z drugiej strony znam jednak również
takich, którzy pozostali chorzy, jakkolwiek nieustannie modlili się o
uzdrowienie. Uzdrowicielska moc modlitwy nie polega więc dla mnie na tym,
że Bóg leczy wszystkie moje choroby. Leczniczą moc modlitwy widzę raczej w
czymś innym - w tym, że w swojej chorobie wsłuchuję się w wewnętrzną ciszę,
przez co mogę wyzwolić się z jej więzów. Dzięki temu również w chorobie
mogę być pełen spokoju i nie popadać w depresję, co w końcu może
doprowadzić (jeśli taka będzie Boża wola) do mojego uzdrowienia. W chwili,
kiedy się modlę i całą swoją uwagę poświęcam Bogu, zaczyna się mianowicie
uzdrawiać moja dusza - a jak wiadomo, zdrowie duchowe pozostaje często w
związku z cielesnym i znajduje w nim odbicie. Dzięki modlitwie dochodzę
jednak do uzdrowienia wewnętrznego również wtedy, kiedy moje ciało
pozostaje chore.
Z Czy nie wydaje się Ojcu, że dzisiaj spada jak gdyby znaczenie pewnych
modlitw ujętych w stałe formułki? Wielu ludzi na Zachodzie odnosi się
krytycznie albo zgoła pogardliwie na przykład do modlitwy różańcowej.
Dlaczego tak się dzieje?
A przecież powinno być właśnie odwrotnie: przecież uczymy się znowu
pochodzących ze Wschodu modlitw mantrycznych, które łączą oddech ze słowem.
Otóż Różaniec należy do modlitw mantrycznych, ale zarazem jest modlitwą
medytacyjną. Nie chodzi w nim o to, by myśleć o poszczególnych słowach, ale
by poprzez stałe powtarzanie słów starać się wytworzyć w sobie atmosferę
spokoju i skupienia, która otwiera nas dla Boga. Różaniec jest prostym
sposobem medytacji. Mogłem to obserwować u swojej matki, która codziennie
po śniadaniu odmawiała dwa Różańce za swe dzieci i wnuki. Ta modlitwa była
dla niej wsparciem i pociechą, że jeszcze w starości i chorobie może robić
coś dla innych. Zamiast się skarżyć, modliła się na różańcu, który był dla
Strona 56
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
niej źródłem radości życia.
Przeraża mnie brutalność pobożnych
6. Wiara a psychologia
Z "Troska o duszę" staje się dzisiaj coraz bardziej domeną psychologii,
tak jakby przejęła ona tę dziedzinę, która należała dotąd do
duszpasterskiej działalności teologów i w ogóle Kościoła. Czy nie świadczy
to o tym, że Kościół nie jest zdolny w sposób zrozumiały zaofiarować
dzisiejszemu człowiekowi pomocy przy rozwiązywaniu jego wewnętrznych
problemów?
Z perspektywy swych powinności duszpasterskich Kościół ponosi tu
niewątpliwie winę. Z jednej strony zbyt mało troszczył się o duszę
pojedynczego człowieka, z drugiej zbyt mało starał się poznać strukturę
duszy, aby móc okazać stosowną pomoc na jej drodze ludzkiej wędrówki.
Powinien czerpać naukę z mądrości Ojców pustyni, którzy w swojej epoce byli
dla ludzi poszukujących także kimś w rodzaju terapeutów.
Z W Ameryce popularne jest teraz posiadanie osobistego terapeuty. Czy
jest to zjawisko czysto amerykańskie, sprawa mody, czy też świadczy to o
czymś głębszym?
Trzeba powiedzieć, że regularne wizyty u psychoterapeuty są zjawiskiem
głównie amerykańskim, jakkolwiek jego przejawy możemy obserwować także u
nas. Wynika ono prawdopodobnie z utraty poczucia nośnych relacji
partnerskich między ludźmi. Dawniej wiele spraw mogliśmy omówić ze swoim
przyjacielem (kobiety z przyjaciółkami), a człowiek wierzący szukał takiej
możliwości również u swego duszpasterza czy spowiednika. Dzisiaj nie jest
to już takie oczywiste: ludzie mają dla siebie coraz mniej czasu, a odnosi
się to także do duszpasterstwa.
Z Wielu ludziom psycholog zastępuje właśnie spowiednika. Czy nie sądzi
Ojciec, że Kościół czegoś tu zaniedbał? Wielu ludzi wierzących na przykład
w sakramencie pojednania widzi tylko spełnienie swego religijnego
obowiązku.
Tak, pozwoliliśmy na to, że spowiedź stała się pustym rytuałem. Otóż do
prawdziwego sakramentu pojednania należy też rozmowa, na którą jednak przy
tylu spowiedziach, jakich kapłan musi dzisiaj wysłuchać, często nie starcza
już sił ani czasu. Tymczasem dla wielu ludzi spowiedź mogłaby być dobrą
okazją do tego, by porozmawiać o swoich wadach i winach, które ich dręczą,
a potem w rozgrzeszeniu doświadczyć przyjęcia przez Boga. Powinniśmy więc
szukać nie tylko nowej formy sakramentu pojednania (na przykład w postaci
rozmowy), ale także wymagać od duszpasterzy wykształcenia psychologicznego,
bowiem przystępujący do tego sakramentu szukają kogoś, kto ich zrozumie i
potrafi im na ich drodze duchowej kompetentnie pomóc.
Strona 57
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Z Ale ten problem istniał przez wieki. Nawet wtedy, gdy było dostatecznie
wielu kapłanów, spowiedź bywała często sprawą tylko formalną. Jeszcze do
niedawna posługiwano się sformalizowanymi "rachunkami sumienia" ,
zawierającymi wykaz ciężkich i lekkich grzechów. Jaki jest Ojca pogląd na
tę praktykę spowiedniczą i w czym konkretnie spojrzenie na spowiedź powinno
się zmienić?
Praktyka spowiednicza ostatnich stuleci cierpiała rzeczywiście na nadmierny
formalizm. Pomimo to jednak spowiedź jest ważną, uzdrawiającą "ofertą"
Kościoła, z czym dziś zgadza się również wielu psychoterapeutów. Dlatego
byłoby dobrze, abyśmy potrafili na nowo odkryć właśnie tę
psychoterapeutyczną płaszczyznę sakramentu pojednania. Wtedy ludzie
odwiedzaliby swych spowiedników częściej - wprawdzie nie tak często, jak,
powiedzmy, przed stu laty, ale za to w chwilach, gdy będą tego rzeczywiście
potrzebować. Ów "rachunek sumienia" stanowi pewną pomoc, ale oczywiście nie
może zamieniać tego aktu w bezduszny formalizm. Powinien tylko dostarczać
impulsów do indywidualnego badania sumienia.
Z W swoich książkach łączy Ojciec często punkt widzenia wiary z punktem
widzenia psychologii. Czy dzisiejsze duszpasterstwo może się obejść bez
znajomości zdobyczy współczesnej Psychologii?
Ten, kto ma towarzyszyć komuś w jego drodze duchowej, musi znać duszę
człowieka. Tradycja duchowa nabyła niewątpliwie w dziedzinie postępowania z
ludzką psychiką wiele mądrości, ale dzisiejsza wiedza duchowa musi być
ściśle połączona z wiedzą psychologiczną, abyśmy człowieka naprawdę
właściwie zrozumieli. Ten, kto dziś sprawuje nad drugim pieczę
duszpasterską bez jakiejkolwiek znajomości psychologii, może go - w wyniku
nieodkrycia w porę cech patologicznych, nerwic, wewnętrznych zranień czy
fałszywych wyobrażeń -sprowadzić na manowce.
Z W czym zatem widzi Ojciec główny wkład psychologii w rozwiązywanie
problemów religijnych? Co psychologia może dać wierze?
Psychologia nie rozwiązuje problemów religijnych, ale skłania nas do
zadawania sobie pytań w przedmiocie naszej wiary - na
przykład, czy nie opiera się ona na jakichś infantylnych wyobrażeniach albo
czy nie jest dla mnie tylko ucieczką przed rzeczywistością. Chodzi zatem o
pewną funkcję krytyczną. W moim przypadku właśnie psycholog, C.G. Jung, i
psychologia transpersonalna pomogli mi uzyskać zaufanie do samego siebie i
pokazali, że moja droga duchowa prowadzi również do zdrowia psychicznego i
nadaje sens memu życiu.
Mówiąc ogólnie, psychologia postrzega duszę jako całość, i na tym polega
jej rola pozytywna. Pomaga mi uświadomić sobie całą moją egzystencję. Otóż
mój stosunek do Boga może być żywy tylko wtedy, jeśli potrafię ofiarować Mu
wszystko, co jest we mnie ukryte. Często spotykam pobożnych ludzi, którzy
oddają Bogu jedynie część siebie, ale nie są zdolni oddać Mu na przykład
swych zranień tkwiących głęboko w ich duszy. Wtedy jednak ich relacja z
Bogiem nie może być pełna. Psychologia pomaga mi zatem pogodzić się z moimi
Strona 58
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
ranami, ale nie może dać mi sensu życia, ponieważ ten mogę osiągnąć tylko
przez wiarę. Najpierw wszakże muszę poznać wszystkie swoje problemy, abym
mógł je ofiarować Bogu, i dopiero wtedy może we mnie nastąpić wewnętrzna
przemiana i uzdrowienie.
Ale również pod względem duchowym psychologia pełni wspomnianą już rolę
krytyczną. Potrafi ona odsłonić stan, w którym człowiek stara się za pomocą
duchowości usuwać ze swej drogi problemy. Z chwilą kiedy duchowość staje
się dla człowieka środkiem do odsuwania problemów czy uchylania się przed
nimi, taka duchowa praktyka (czy nawet wyobrażenie Boga) może się stać
narkotykiem. Psychologia dostarcza zatem ważnego kryterium autentyczności
wiary: tam, gdzie wiara i życie duchowe prowadzą do ożywienia, do
wewnętrznej wolności, do spokoju serca i do harmonii z samym sobą, mamy do
czynienia ze zdrową drogą.
Z Niektórzy zwracają jednak uwagę na niebezpieczeństwo nadmiernej
psychologizacji wiary. Gdzie jest granica, nie dopuszczająca do
zastępowania wiary przez psychologię?
Psychologia nie powinna się stać dla człowieka wierzącego ostateczną normą.
Wiara jest zawsze czymś więcej niż psychologia, ale obie te dziedziny
powinny się ze sobą konfrontować. Celem wiary nie jest w pierwszym rzędzie
zdrowie psychiczne (i dlatego niejedna ważna rzecz może ujść jej uwagi),
ale otwartość na sprawy Boże i spełnienie naszych ludzkich tęsknot w Bogu.
Z Pytamy o to również dlatego, że człowiek z psychologicznego punktu
widzenia może niejedno przed samym sobą usprawiedliwić i przestaje wtedy w
sferze duchowej nazywać rzeczy ich prawdziwym imieniem. Niejedną winę można
zręcznie sprowadzić do jakiegoś wewnętrznego zranienia...
Przy całym zrozumieniu dla ludzkich zachowań, często w znacznej mierze
uwarunkowanych wewnętrznymi zranieniami i lękami, trzeba uznać, że istnieje
realna wina, którą zna również psychologia, i z nią musimy stanąć przed
Bogiem. Psycholog może nam tylko wyjaśnić przyczyny naszego zachowania,
ewentualnie powiedzieć, jak mamy sobie z tą winą radzić, aby nie była dla
nas takim ciężarem. Nie może jej jednak anulować ani odpuścić.
Z Mówiliśmy o tym, że książki Ojca czyta wielu młodych ludzi, których
przecież nurtują z pewnością inne problemy i którzy mają inną mentalność
niż pokolenie Ojca. Czy dzisiaj trudniej jest młodego człowieka
zainteresować czy też pozyskać dla życia duchowego?
Pracuję z młodzieżą od przeszło dwudziestu pięciu lat i przez ten czas
nauczyłem się odgadywać jej duchowe tęsknoty. Naturalnie jest dziś wśród
niej wielu takich, którzy sprawami religijnymi interesują się w minimalnym
stopniu. Powodem tego są jednak często wpływy zewnętrzne oddziałujące na
młodych ludzi, nie zaś rzeczywista obojętność. Myślę, że stają się oni
otwarci na problemy wiary dopiero wtedy, gdy staramy się przemówić do nich
ich językiem, który rozumieją i który porusza ich serce. Dlatego
zaprezentowanie im autentycznego doświadczenia duchowego jest rzeczą ważną,
Strona 59
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
wtedy bowiem zaczynają interesować ich również- inne sprawy. Krótko mówiąc,
młodzi nie lubią zwietrzałych, anachronicznych czy konwencjonalnych form,
za którymi nie wyczuwają rzeczywistego życia, ale tylko nawyk. Chodzi im o
autentyczne przeżycie, a nie włączenie się w szereg.
Z Wspomniał Ojciec, że aż do czasu swoich studiów teologicznych był wobec
siebie bardzo surowy. W jakim sensie?
Kiedy wstępowałem do klasztoru, chciałem jak ten król w Jezusowej
przypowieści wyruszyć ze swoim dziesięciotysięcz-nym wojskiem w bój
przeciwko wszystkim własnym wadom i słabościom. Polegałem na sile swojej
woli i często mówiłem sobie, że wystarczy tylko chcieć, a musi się udać.
Przy tym prawie nie brałem pod uwagę swoich rzeczywistych potrzeb i tęsknot
W tej próbie poniosłem oczywiście klęskę, ponieważ moje wady i słabości
zawsze na nowo brały nade mną górę. Wtedy Bóg ukazał mi inną drogę - drogę
miłosierdzia.
Z Co Ojcu wówczas najbardziej pomogło?
Do mojego wewnętrznego wyzwolenia przyczyniło się spotkanie z psychologią i
wschodnią praktyką medytacyjną, ale przede wszystkim pomogło mi to, że
mogłem o tych sprawach rozmawiać ze współbraćmi, że tworzyłem z nimi
wspólnotę i szedłem z nimi taką drogą duchową, która prowadzi do życia i do
wolności.
Z Czego konkretnie nauczyła Ojca medytacja zen i psychologia Junga?
Medytacja zen pokazała mi, jak siedzieć w ciszy i trwać w tej postawie.
Nauczyłem się, że w danej chwili nie chodzi o jakieś rozmyślanie, lecz o
samo tylko bycie, o drogę do centrum własnego wnętrza. Z kolei psychologia
Junga wskazała mi, że religia w istotny sposób należy do człowieka. To, że
zajmowałem się Jungiem, zachęciło mnie następnie do rozumienia i
interpretowania w nowy sposób symboli w liturgii i obrazów biblijnych.
Zarazem nauczyłem się od Junga należycie oceniać oddziaływanie duchowości
na ludzi i widzieć, że jeśli duchowość ogranicza ich, czy też działa na
nich w inny niezdrowy sposób, to nie odpowiada duchowi Jezusa. Duchowość
wiąże się też w zasadniczy sposób z procesem autoformacji człowieka: kto
bowiem wkracza na drogę duchową, ten może znaleźć swoje prawdziwe ,ja". Ale
na tej drodze musi najpierw wejrzeć we własną naturę - wraz ze wszystkimi
jej ciemnymi stronami - i uporać się z nią.
Z Napisał Ojciec też, że do klasztoru powinni wstępować ludzie, którzy
pragną radości życia. Dlaczego jest to takie ważne?
Podczas rekolekcji, jakie prowadzę w naszym klasztorze, stwierdzam, że
wielu kapłanów czy zakonników nie wybrało drogi duchownej dlatego, że
szukali radości życia, lecz przeciwnie, dlatego że od życia uciekali.
Tymczasem temu, kto wstępuje do klasztoru w nadziei, że tym sposobem
uniknie życiowych problemów i znajdzie wygodną drogę, z trudem przyjdzie tu
Strona 60
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
znaleźć Boga. Bóg jest bowiem tylko tam, gdzie jest rzeczywiste życie. W
Ewangelii Jana czytamy o Jezusie te oto słowa: "W Nim było życie, a życie
było światłością ludzi" G 1, 4), a w Janowym liście: ,,[W Chrystusie]
objawiło się życie" (1J 1, 2). Jedynie ten, kto szuka pełnego życia, może
też znaleźć Boga. Ale i odwrotnie: jedynie ten, kto prawdziwie szuka Boga,
znajduje życie w jego pełni. Jeśli do klasztoru wstępują ludzie mający do
życia stosunek negatywny, to trudno, by z takiego miejsca wychodziła
inspiracja do życia. Takie jednostki nie są zdolne głosić Chrystusa jako
prawdziwego przewodnika po życiu: będą oni mówić tylko o własnym obrazie
Boga, jaki sobie sami wytworzyli.
Z Czasem znowu młody człowiek pragnie jak najprędzej "osiągnąć niebo", stać
się człowiekiem duchowym. Wytycza sobie więc ideał, do którego następnie
dąży, nawet dość radykalną drogą.
Młodych ludzi, ukierunkowanych wyłącznie duchowo i opowiadających z
euforycznym zapałem o swych doświadczeniach religijnych, wysłuchuję i biorę
ich doświadczenia poważnie. Jednocześnie wszakże pytam ich też o konkretne
życie, o ich codzienne "rytualne" czynności, jak na przykład: o której
godzinie rano wstajesz, jak ci się udaje praca, jak wyglądają twoje studia,
jak się układają twoje relacje? Podkreślam konkretne życie po to, aby nie
oddzielali życia duchowego od dnia powszedniego, lecz potrafili je w tę
powszedniość włączać. W przeciwnym razie ich duchowość staje się tylko
ucieczką przed codziennością, narcystycznym kręceniem się wokół własnej
osoby. Niebezpieczeństwo widzę także w przypadku wielu młodych ludzi o
chwiejnym usposobieniu, którzy poszukują duchowości, aby się stać bardzie]
interesującymi dla swego otoczenia albo by móc bardziej zajmować się tylko
samymi sobą.
Następnie istnieje tu też niebezpieczeństwo już wspomniane: jeśli wytworzę
sobie o własnej osobie zbyt idealne wyobrażenie, będzie to mieć taki
skutek, że wszystko, co jest z tym ideałem niezgodne, będę się starał
odciąć czy wyprzeć. Ale te stłumione negatywne cechy z czasem dadzą w moim
życiu gdzieś o sobie znać - na przykład zacznę je rzutować na innych ludzi,
co sprawi, że popadnę z nimi w konflikty, a nawet będę ich potępiał.
Na podstawie własnych doświadczeń, uzyskanych w ramach duszpasterstwa
księży, zakonników i wiernych świeckich, stwierdziłem, że w człowieku
istnieją dwie podstawowe moce, które często przeciwstawiają się idealnemu
obrazowi, jaki sami sobie tworzymy - i dlatego mamy skłonność do wypierania
ich. Chodzi o agresję i seksualność. Trudność polega na tym, że kiedy te
dwie potężne siły staram się jakoś odciąć czy stłumić, zużywam do tego całą
swoją życiową energię, przy czym efekt jest bardzo problematyczny.
Z Dlaczego właśnie seksualność tak niepokoi i traumatyzuje ludzi
wierzących, skoro przecież o wiele poważniejsze skutki dla zbawienia
człowieka ma na przykład skąpstwo czy pycha rełigijna?
We wszystkich kulturach i religiach seksualność jest postrzegana jako coś
fascynującego, ale zarazem jako coś, co może człowiekowi odebrać rozum.
Ludzie o usposobieniu duchowym doświadczają seksualności jako siły, która
Strona 61
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
zakłóca ich duchowe myśli i wytrąca ich z wewnętrznej równowagi. Wypieranie
seksualności ma jednak również swoje długofalowe przyczyny w głęboko
osadzonym lęku przed cielesnością, jaki przez stulecia kształtowała głównie
rzymskokatolicka moralność seksualna. Skupiała się ona zbytnio na tłumieniu
seksualności, zamiast starać się ją sublimować. Nie widziała w niej źródła
duchowego, jak to zawsze czyniła mistyka.
Z Czy mógłby Ojciec być bardziej konkretny? Dla wielu ludzi połączenie
seksualności z mistyką jest raczej trudne do wyobrażenia.
W mistyce i w seksualności mamy do czynienia z ekstazą, z zatraceniem
własnego "ja", zapomnieniem o sobie. W seksualności zatracam własne "ja" w
miłości do człowieka, ale w tej ludzkiej miłości można wyczuć też coś z
nieskończonej miłości Bożej. Proszę zauważyć, że mistycy zawsze wyrażali
swoje doświadczenie Boga za pośrednictwem języka erotycznego, ponieważ on
właśnie najlepiej opisuje, co Bóg człowiekowi daje, kiedy staje się z nim
jedno.
Z Jak młody człowiek może znaleźć zdrowe ujęcie seksualności we wspólnocie
kościelnej czy w rodzinie, skoro temat ten stanowi często tabu, a grzech w
tej dziedzinie jest prawie zawsze "przeceniany"?
Chodzi o to, aby młody człowiek odnosił się do swej seksualności
przychylnie, aby ją pojmował jako dar Boży i nie pozwolił narzucić sobie
jakiegoś niezdrowego spojrzenia na nią. Zarazem jednak powinien się uczyć
zachować wobec sfery seksualnej wewnętrzną wolność i nie pozwolić jej
nadmiernie determinować swego postępowania, czy zgoła wewnętrznie siebie
rozdwoić. Święty Paweł mówi na temat seksualności: "Wszystko mi wolno, ale
nie wszystko przynosi korzyść. Wszystko mi wolno, ale ja niczemu nie oddam
się w niewolę" (1 Kor 6,12). Seksualność jest czymś dobrym, ale nie wolno
jej nade mną zapanować czy wytrącić mnie z duchowej równowagi.
Z Zatrzymajmy się jeszcze przy drugiej sile, którą jest agresja. Gdzie w
Kościele możemy się z nią spotkać?
Najpierw trzeba powiedzieć, że agresja jest ważną siłą, która wyjaśnia
stosunek między bliskością a dystansem. Agresja znaczy właściwie: do czegoś
się zbliżyć, coś uchwycić, coś wziąć aktywnie w swoje ręce. Ale agresja
nigdy nie powinna się stać autoagresją, jak to ma miejsce w wielu
agresywnych formach pobożności, i nie może być skierowana wprost przeciwko
drugiemu człowiekowi.
Z Jakie są przyczyny tych niezdrowych form agresji w życiu duchowym?
Źródłem tych postaw, kiedy to zachowujemy się agresywnie wobec siebie (a
dosyć często w imię Boże także wobec innych), jest przeważnie doświadczenie
wewnętrznego opuszczenia. Na przykład ludzie, którzy w dzieciństwie
doświadczyli tego, że nie są kimś mile widzianym, kierują swój gniew (który
właściwie odczuwają wobec rodziców) przeciwko samym sobie. Zachowują się
Strona 62
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
wobec siebie agresywnie czy zgoła destrukcyjnie, ponieważ jest to często
jedyny sposób, w jaki mogą sami siebie poczuć i doznać.
Z Za pewną formę agresywności wobec siebie jest też uważany
perfekcjonizm.
Tak. Perfekcjonizm chciałby wszystkie błędy usunąć przemocą, co jest
nieludzkie. Człowiek nie może się wstawiać w rolę Boga. Pozostaje zawsze
tylko człowiekiem, któremu właściwe są też słabość i inne ułomności.
Jedynie wtedy, gdy akceptuję siebie ze wszystkim, co we mnie jest, mogę się
zmieniać i postępować swoją duchową drogą. Kto zaś nieustannie tylko walczy
ze swymi wadami, ten utrwala je w sobie i nigdy się z nich nie wyplącze.
Wady będą się wtedy stawać coraz silniejszym przeciwnikiem, z którym coraz
trudniej przyjdzie mi się ścierać i prędzej czy później stanę się wobec
niego bezsilny - to zaś doprowadzi mnie do jeszcze większej bezwzględności
wobec siebie, a następnie i wobec drugich.
Z Niektórzy jednak odpowiedzą na to słowami Jezusa, że przecież mamy
starać się być doskonali, "jak doskonały jest Ojciec nasz niebieski".
Jezus używa w Ewangelii Mateusza greckiego słowa teleios, co znaczy
"ukierunkowany na cel" - i to całkowicie, w pełni. Nie
ma tu na myśli człowieka doskonałego, lecz wskazuje raczej, że ten, kto za
pośrednictwem modlitwy doświadczył synostwa Bożego, może dzięki temu
zmieniać swe zachowanie i postępowanie - przez to zaś, że potrafi
postępować w nowy sposób, doświadcza zarazem tego, jaki Bóg jest. Dlatego
nie tylko modlitwa, ale także nasze postępowanie prowadzi do doświadczenia
Boga - lecz i odwrotnie: prawdziwe doświadczenie Boga prowadzi do
zachowania i postępowania w nowy sposób. Jezus nie ma na myśli człowieka
bez wad, ale człowieka nowego, który jest przeniknięty Duchem Bożym i
dlatego zdolny kochać nawet swych nieprzyjaciół i uzdrawiać rozłamy
dzielące ludzką społeczność.
Z Czy częstą przyczyną agresywnego zachowania w życiu duchowym nie jest
też surowe czy jednostronne wychowanie albo brak pozytywnego wzoru
mężczyzny w rodzinie?
Agresywność w życiu duchowym jest niewątpliwie również wynikiem braku roli,
jaką spełnia ojciec. Kto nie poznał ojca jako opiekuńczej i organizującej
siły, ten nie ma żadnego wyczucia uzdrawiającego ładu. U takiego człowieka
porządek czy ład będzie zawsze wyglądał przesadnie. A kto nie doznał od
ojca wsparcia, ten szuka potem sztywnych norm jako rekompensaty za ten
brak. Człowiek taki bywa nieelastyczny i zastygły w swoich postawach. Chcąc
mu pomóc, nie możemy zwracać się wprost przeciw agresywności. W stosunku do
człowieka agresywnego wobec samego siebie należy raczej] zachowywać się
życzliwie, a zarazem, umieć mu pokazać, jak można się z poczuciem braku
miłości ojcowskiej pogodzić i jak człowiek taki może sam siebie
zaakceptować.
Strona 63
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Z Ojciec napisał nawet gdzieś, że stłumione namiętności prowadzą do
okrucieństwa, które ukryte jest w sumieniu. Czy można prosić o bodaj
krótkie rozwinięcie tej myśli?
Istnieje taka psychologiczna prawidłowość, że agresja, z jaką występuję
przeciwko swym namiętnościom, osadza się w moim sumieniu. Dzieje się tak
zwłaszcza w przypadku stłumionej seksualności. Ludzie, którzy agresywnie
walczą ze swoją seksualnością, często nawet nie dostrzegają, jak ich
sumienie stopniowo przybiera postać niemiłosiernego sędziego - nie tylko w
stosunku do nich samych, ale i do innych. Szwajcarski terapeuta Furrer
powiedział kiedyś, że brutalność wskazuje zawsze na stłumioną seksualność.
Z problemem tym stosunkowo często można się spotkać właśnie w kręgach
chrześcijańskich - jest to brutalność wielu pobożnych ludzi, którzy swoją
tłumioną seksualność wyładowują przez to, że ostro atakują innych i łajają
ich za obojętną postawę w sprawach moralności. Podobnie wiele kręgów
fundamentalistycznych postępuje bardzo brutalnie z chrześcijanami, którzy
nie mają tych samych poglądów albo żyją nieco inaczej, niż by sobie ci
"pobożni" wyobrażali.
Z Obok sumienia przesadnie surowego, znamy też przypadki sumienia
przesadnie skrupulatnego. Czy jest to ten sam problem?
Tak. Sumienie skrupulatne można również uważać za jedną z form agresywnego
zachowania wobec samego siebie. Człowiek ma wtedy potrzebę nieustannego
obwiniania się o coś. Wielu ludzi (ci, których mogłem poznać), mających te
problemy, zajmuje się przy tym również głównie sferą seksualności. Na
przykład czynią sobie wyrzuty, że nachodzą ich seksualne fantazje w
odniesieniu do osoby księdza podającego im Komunię świętą. Wyładowują
nieświadomie swoją stłumioną seksualność również w ten sposób, że muszą się
z tych pokus stale spowiadać, przy czym często denerwują spowiednika,
kręcąc się uparcie wokół tego samego tematu.
Z Dlaczego z objawami rygoryzmu religijnego spotykamy się często u ludzi o
usposobieniu duchowym, którym nie brak potrzebnej wiedzy religijnej i
którzy przecież powinni wiedzieć, że Bóg jest również miłosierny?
Musimy rozróżniać między naszymi świadomymi a nieświadomymi obrazami, jakie
sobie o Bogu tworzymy. Świadomie wierzymy wprawdzie w Boga miłosiernego,
ale w naszej nieświadomości zalegają często obrazy pochodzące z czasów
naszego dzieciństwa, które nam ukazują Boga jako sędziego, jako jakiegoś
rachmistrza badającego pozycje winien-ma czy też jako surowego władcę.
Źródłem takich obrazów Boga nie musi być koniecznie wychowanie religijne,
lecz mogą one być wynikiem tego, jak wobec nas postępowali ojciec i matka.
Z tymi wyobrażeniami z dzieciństwa często nie potrafi sobie niestety
poradzić nawet świadomość teologiczna.
Z Czy mógłby Ojciec podać konkretny przykład takiej projekcji?
Jak już wspomniałem, człowiek do swych wyobrażeń o Bogu często rzutuje
Strona 64
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
własne doświadczenia z rodzicami, i jeśli powiedzmy na ojcu nie można było
polegać, to dziecko zabiera ze sobą w życie zasadniczą nieufność również
wobec Boga. Ma w swojej duszy poczucie, że Bóg wszystkie jego potrzeby
samowolnie przekreśla i na nic mu nie pozwala. Te chorobliwe wyobrażenia
można uleczyć tylko wtedy, jeśli dotrze się do korzeni, a więc do tego,
czego człowiek zaznał w swoim dzieciństwie. Doświadczenia te musi on na
nowo przeżyć, aby się następnie móc od nich zdystansować i wyplątać z nich,
a przy tym musi nierzadko sięgnąć też do agresji, aby mógł te negatywne
obrazy wyrugować ze swej duszy. Tylko w ten sposób może uwolnić w sobie
przestrzeń dla uzdrawiających obrazów biblijnych.
Z A jakich uzdrawiających obrazów Biblia dostarcza?
Obok wspomnianych, mających podstawowe znaczenie doświadczeń z rodzicami
istnieje w nas również archetypiczny obraz Boga, który wykracza poza
osobiste doświadczenia. Biblia stawia nam przed oczami uzdrawiające aspekty
tego Bożego obrazu. W Starym Testamencie są one zawarte na przykład w
psalmach i tekstach prorockich, które głoszą odpuszczającą i macierzyńską
miłość Boga do Jego ludu i do każdego pojedynczego człowieka. Z kolei Jezus
ukazuje nam Boga, który nie sądzi, lecz dodaje otuchy - przedstawia Go jako
miłosiernego ojca, biorącego w ramiona swego marnotrawnego syna, który
cierpliwie czeka, aż człowiek zwróci się ku Niemu. Uzdrawiające obrazy
biblijne przedstawiają nam więc Boga z jednej strony jako Ojca, który
udziela swym dzieciom tego, czego potrzebują, z drugiej jako Matkę, która
daje przytulne schronienie, poczucie bezpieczeństwa, spokoju i domowego
ogniska. Jednocześnie Bóg wszystkie te zalety naszych ziemskich rodziców
przekracza.
Z Czasem mówi się, że w przeszłości sam Kościół uczestniczył w tworzeniu
tych fałszywych i napawających lękiem wyobrażeń o Bogu.
Trzeba tu dobrze rozróżniać. Kościół sam jako całość nigdy żadnego obrazu
Boga nie tworzył; tworzyli go zawsze jacyś konkretni ludzie. Z drugiej
strony jest prawdą, że niekiedy wspierał te fałszywe obrazy za
pośrednictwem teologii, która wpajała bardziej lęk niż ufność. Kto zaś
wpaja poczucie lęku, ten zyskuje władzę nad ludźmi. A jeśli ktoś zaszczepia
innym nieuzasadniony niepokój sumienia, sprawuje nad nimi tę władzę w
sposób szczególnie subtelny. Pokusa ta nie ominęła niestety również
Kościoła.
Jest też prawdą, że niezdrowy obraz Boga szerzy także wielu księży, kto
bowiem czuje przed Bogiem lęk, będzie to swoje wyobrażenie przekazywał
innym. Znam szereg kapłanów, którzy studiowali dobrą, solidną teologię, w
głowie mają te rzeczy uporządkowane, teoretycznie wierzą w Boga
miłosiernego, a jednak w ich podświadomości tkwi lęk, że Bóg może mieć też
cechy tyrana. Człowiek taki może wbrew słusznej teologii przekazywać
fałszywy obraz Boga. Patrząc na dzieje Kościoła, stwierdzamy jednak, że
dobrzy teologowie mieli na ogół obraz właściwy. Z drugiej strony było też
niemało takich nieszczęsnych głosicieli Bożego słowa, którzy wpajali innym
lęk albo po prostu posługiwali się Bogiem dla uzyskania nad nimi władzy.
Strona 65
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Ogólnie jednak można powiedzieć, że pierwsza przyczyna nacechowanych lękiem
wyobrażeń o Bogu leży w sposobie wychowania, jakiemu człowiek był poddany
we wczesnym dzieciństwie.
Z Fałszywe obrazy Boga łączą się często z przesadną surowością w kwestiach
moralnych. W czym widzi Ojciec główne niebezpieczeństwo takiego rygoryzmu w
życiu duchowym i o ile ważne jest zajmowanie się nim?
Rygoryzm przyprawia człowieka o chorobę, ponieważ zmusza go, aby wiele
rzeczy w sobie rozszczepił. Prowadzi on też do rozłamów w społeczeństwie i
Kościele, ponieważ ludziom o rygorystycznym usposobieniu z trudem
przychodzi utworzyć jakąś wspólnotę. Tymczasem Kościół jest ze swej istoty
wspólnotą i nie może nad tym problemem przechodzić do porządku. Wspólnoty
klasztorne, które przyjmą do swych szeregów takie osoby, staną się bardzo
szybko areną wojny pozycyjnej, która je całkowicie rozłoży. Dlatego w
przypadku odkrywania przyczyn postaw rygorystycznych chodzi w gruncie
rzeczy o przyszłość Kościoła.
Z Jednej ze swych książek dał Ojciec tytuł: "Bądź dobry dla samego
siebie". Takiego wezwania zbyt często w Kościele nie
słyszymy; mówi się raczej o samowyrzeczeniu, pokorze, poście, krzyżu itp.
Dlaczego należy być dobrym dla samego siebie?
W Ewangelii Łukasza Jezus wypowiada następujące słowa: "Bądźcie miłosierni,
jak Ojciec wasz jest miłosierny" (Łk 6, 36). Otóż być miłosiernym znaczy
również obchodzić się dobrze z samym sobą, mieć serce otwarte dla biedaka w
sobie, jest on bowiem słaby i opuszczony. Dobre postępowanie z samym sobą
jest tylko innym określeniem miłosierdzia, które zarówno w Ewangelii
Mateusza "Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary"), jak i Łukasza znamionuje
osobę Jezusa, a którym winien w swoich postawach odznaczać się też każdy
chrześcijanin. Sam Jezus mówi: "Miłuj bliźniego swego jak siebie samego".
Jeśli nie lubię sam siebie, nie mogę też naprawdę kochać innych.
Z Jak to odróżnić od samolubstwa?
To, co się rozumie pod określeniem samolubstwo, jest czymś całkowicie
innym. W tej postawie zajmuję się tylko sam sobą i tę miłość do siebie
samego absolutyzuję, nie przeżywając jednocześnie drugiego bieguna -
miłości do bliźnich. Taka postawa prowadzi do jednostronności i wywołuje w
człowieku poczucie rozszczepienia. Tylko ten, kto potrafi przeżywać
napięcie między miłością własną a miłością do innych, żyje zdrowo i
utrzymuje się w dynamice rzeczywistego życia.
Z Ale co to konkretnie znaczy "być dobrym dla samego siebie"?
Oczywiście nie oznacza to spełniania wszystkich swoich życzeń i potrzeb.
Byłaby to postawa bezwolna. Ten, kto wszystkie swoje pragnienia musi mieć
natychmiast spełnione, nigdy nie będzie zdolny wytworzyć silnego , ja". Być
dobrym dla samego siebie to w gruncie rzeczy akceptować swoje istnienie -
Strona 66
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
tylko wtedy bowiem mogę się zmieniać i pozwolić czemuś w sobie wzrastać.
Być dobrym dla samego siebie nie znaczy zatem, że pozostaję na miejscu,
lecz przeciwnie: że ufam, iż dobre jądro, które jest we mnie, będzie coraz
bardziej wychodzić na jaw. Aby jednak tak się rzeczywiście działo, muszę
też wyznaczyć sobie samemu jakieś zdecydowane granice, co wszakże nie
znaczy, że będę wobec siebie niemiłosierny.
Z O potrzebie akceptacji siebie samego pisał zresztą C. G. Jung, a nawet
łączył to z autentycznym naśladowaniem Chrystusa. Czy Ojciec się z nim
zgadza?
"Autoafirmacja" jest psychologicznie wyrażoną postacią miłości do siebie
samego, a takiej postawy wymaga Jezus. Tak, możemy powiedzieć, że Jung
przełożył tutaj ważne Jezusowe posłanie na język współczesnej psychologii.
Pod tym względem z nim się zgadzam.
m Czy spotyka również Ojciec ludzi wewnętrznie z sobą niepogo-dzonych i
rozdartych wśród księży i zakonników?
Tak. Czasami ogarnia mnie przerażenie, kiedy spotykam księdza, który przez
szereg lat głosi orędzie o Bożym miłosierdziu, a przy tym wewnętrznie czuje
się niezadowolony czy nieszczęśliwy. Albo zakonnice, które przez długie
lata opiekowały się chorymi, a na starość mają w sobie poczucie goryczy. Te
przykłady pokazują, że nie wszyscy potrafią zdobyć się na właściwy stosunek
do swych życiowych potrzeb. Kto chce się zbliżyć tylko do innych, a
przeocza, swoje własne potrzeby, tego kiedyś te stłumione pragnienia
dopadną i zaskoczą swoją intensywnością, tak że spojrzenie wstecz na swoje
życie napełni go tylko poczuciem zawodu i goryczy. Stanie się on naraz tak
samo egocentryczny jak inni, na których jeszcze niedawno spoglądał z wyżyn
swej duchowości.
Często spotykam też ludzi wewnętrznie rozdartych i szerzących to własne
rozdarcie - a są też między nimi księża, którzy wskutek tego powodują
rozkład swoich parafii. Kiedy indziej znów przerażają mnie osoby, którym
wprawdzie nie brak pobożności, ale które nie są zdolne do miłosiernego czy
wrażliwego postępowania ze sobą i z bliźnimi.
Z Czy powinien w ogóle wstępować na drogę duchowną człowiek, który nie
jest zdolny do nawiązywania normalnych ludzkich relacji?
Byłoby rzeczą fatalną, gdyby powołanie duchowne podejmowali tylko tacy
właśnie ludzie. Swoją niezdolność do nawiązywania relacji mogliby bowiem
usprawiedliwiać czy ideologi-zować celibatem, a przecież nie taki jest
rzeczywisty sens wyrzeczenia się małżeństwa dla królestwa niebieskiego
(por. Mt 19,12), jakiego chce Jezus. Wolny od obowiązków małżeńskich dla
królestwa Bożego może być tylko ten, kto właśnie jest zdolny nawiązywać
relacje z bliźnimi. Młodzi ludzie, którzy decydują się iść za powołaniem
duchownym, nie muszą być w tym momencie jeszcze dojrzali, ale powinni być
przygotowani na to, że wkraczają na drogę, która prowadzi do osiągnięcia
dojrzałości.
Strona 67
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Z Przyznał Ojciec, że bywa przerażony pobożnymi ludźmi, którzy nie są
zdolni do miłosierdzia. Gdzie spotyka się takich ludzi?
Czasem przy okazji prelekcji mam możność spotkać się z kimś, kto
niemiłosiernie potępia innych; dostaję też listy od ludzi, którzy posyłają
mnie do piekła. Wtedy pytam sam siebie, jak wielki ładunek agresji może
zawierać się w takiej pobożności. Czyż tacy ludzie właśnie nie mogą wierzyć
w Boga tylko wtedy, gdy sobie myślą, że jak najwięcej ich bliźnich pójdzie
do piekła? To nie może być przecież zgodne z najgłębszymi pragnieniami ich
duszy. Ileż musieli w sobie stłumić, aby stać się tak bezwzględni?!
Z Przypomnijmy jeszcze jedną myśl Ojca: „Ten, kto śledzi innych, aby ich
życie przystosować do zewnętrznych norm, jak to czynili faryzeusze,
właściwie ich zabija". To są mocne słowa...
Sam Jezus zadaje faryzeuszom, którzy Go pilnie śledzą, by przekonać się,
czy będzie uzdrawiał również w szabat, następujące pytanie: "Co wolno w
szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego? Życie ocalić czy zabić?" (Mk 3,
4). Jezus uważa więc, że ten, dla kogo normy są ważniejsze niż uzdrowienie
człowieka, czyni zło - tak, można w gruncie rzeczy powiedzieć, że zabija. W
atmosferze absolutnego przestrzegania praw, kiedy wszystko jest ściśle
wyznaczone, z trudem tylko można żyć, ponieważ następuje tam wewnętrzne
odrętwienie, a potem obumarcie.
Z Z drugiej strony uznaje Ojciec, że agresywność pełni też swoją rolę
pozytywną. W czym może być ona dla chrześcijanina pożyteczna?
Jak powiedziałem, agresja ma rozjaśniać stosunek między bliskością a
dystansem. Jest to siła, która pozwala mi na pewien dystans wobec innych
czy też wobec ich wpływu na moje życie. Gdy mnie na przykład ktoś zranił,
agresja pomaga mi wyrzucić go z siebie i zdystansować się wobec niego. W
ten sposób tracą nade mną władzę również wszystkie negatywne emocje w
stosunku do niego. Nie mogę tu jednak zatrzymywać się w miejscu. Z chwilą
gdy wobec takiego człowieka, który mnie zranił, uzyskam zdrowy dystans,
powinienem mu też przebaczyć.
Z Czy nie powinienem mu przebaczyć od razu? Chrześcijaństwo nie głosi
przecież agresji, lecz przebaczenie?
To prawda. Agresja bywa jednak często środkiem, dzięki któremu może w ogóle
dojść do przebaczenia. Otóż przebaczenie stoi nie na początku pojednania z
drugim człowiekiem, lecz na końcu. Przebaczenie oznacza, że przestaję u
innych szukać raniącego zachowania i już go nie odnoszę do siebie.
"Pozostawiam ci twoje raniące zachowanie i nie czynię ci już żadnych
wyrzutów. Przeciwnie, życzę ci, abyś i ty znalazł pokój". Aby jednak tego
rodzaju słowa móc wypowiedzieć w myśli szczerze, muszę najpierw uzyskać
wobec tego drugiego człowieka pewien dystans. Trudno jest wybaczyć mu w
chwili, kiedy mnie rani, kiedy jego nóż tkwi jeszcze w mojej ranie.
Strona 68
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Z Agresja nie odnosi się oczywiście tylko do przebaczenia. Czy mógłby
Ojciec podać inny jeszcze przykład, jak chrześcijanin może przeżywać
agresję?
Było wielu świętych, którzy musieli przeżywać swoją agresję. Bez niej nie
byliby bowiem zdolni tak się angażować w sprawy swych bliźnich i królestwa
Bożego, jak to czynili. Ten, kto gorliwie zabiega o odnowę Kościoła, o
dobro innych, o pokój i sprawiedliwość, przeżywa swoją agresywność
pozytywnie. Agresja stanowi trwałą podnietę, bym w swoim zaangażowaniu nie
ustawał, z drugiej strony wszakże muszę bardzo pilnie baczyć, aby przy tym
nie zgorzknieć. Kiedy pojawia się poczucie zgorzknienia, jest to
ostrzeżenie, że agresja zwraca się przeciwko mnie samemu - i wtedy
powinienem siebie zbadać, czy tych, z którymi musiałem pozostawać w
konflikcie, aby osiągnąć pewne słuszne cele, stale jeszcze szanuję i
kocham. Inaczej moja agresja będzie destrukcyjna.
Podam jeszcze inny przykład, jak za pośrednictwem agresji wytycza się swoją
przestrzeń życiową. Zauważmy, że nawet
Jezus nie pomagał każdemu, że troszczy} się również o siebie - stąd wynika
dla mnie bardzo ważny wniosek. Nie jestem Bogiem i dlatego nie mogę dawać
bez ograniczenia. Muszę umieć stale także przyjmować. Potrzebuję czasu dla
uciszenia się, aby wejść w kontakt z wewnętrznym źródłem Ducha Świętego,
które we mnie tryska. Jeśli cieszy mnie to, że mogę tu być dla innych i
pomagać im, to dobrze. Jeśli wszakże poczuję w sobie oschłość i
zgorzknienie, to moim obowiązkiem jest zadbać o obronę własnych granic. To,
że wytyczam sobie granice, nie jest oznaką egoizmu, ale przejawem tego, że
chcę bliźniego miłować jak siebie samego - staram się wytyczyć swoje
granice, aby być zdolnym stale dawać.
Z Szereg szkół psychologicznych żąda, byśmy byli zdolni akceptować samych
siebie wraz ze wszystkimi swymi ograniczeniami i brakami. Innymi słowy,
człowiek powinien odkryć wartość samego siebie. Czy ta utrata poczucia
własnej wartości jest tylko problemem dzisiejszych czasów?
We wszystkich okresach ludzie cierpieli na poczucie braku czy utraty
własnej wartości. Ukazuje to zresztą historia Za-cheusza, który będąc
człowiekiem małego wzrostu, kompensował swój kompleks niższości chęcią
zarabiania jak najwięcej pieniędzy. Jezus uzdrowił Zacheusza przez to, że
go bezwarunkowo zaakceptował, że mu przywrócił "szacunek". To skłoniło go
do tego, by połowę majątku rozdać ubogim.
Z Czym właściwie terapia chrześcijańska różni się od czysto
psychologicznej? Czy tym, że ta ostatnia poprzestaje często na
samoafirmacji, bez jakichś wyższych wymagań czy sądów oceniających?
Jest z pewnością bardzo ważne, byśmy potrafili przyglądać się wszystkiemu,
co się w nas dokonuje, nie oceniając tego od
razu. Jesteśmy tacy, jacy jesteśmy, i powinniśmy to akceptować. Ale zaraz
potem winien nastąpić drugi krok, a mianowicie pytanie: Ku czemu chcę
Strona 69
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
wzrastać? A przy tym drugim kroku ważną rolę odgrywają ideały
chrześcijańskie. Powinienem coraz bardziej zabiegać o to, by stawać się
jedynym w swoim rodzaju obrazem, jaki uczynił ze mnie Bóg. Powinienem w
swoim życiu odzwierciedlać postawę Jezusa, ale nie mogę Go bezdusznie
kopiować. Spotkanie z Nim wymaga ode mnie, bym wzrastał i starał się
zmieniać swoje życie.
Dlatego za ważne znamię chrześcijańskiej terapii uważam taki sposób życia,
w którym nie poprzestaję na tym, by ze mną dobrze postępowano i bym się
czuł dobrze, ale jednocześnie pytam o swoje posłannictwo i powołanie w tym
świecie. Jakie zadanie mam tu do spełnienia? To wyzwala mnie od siebie
samego i moje życie zaczyna wtedy przynosić owoce, odciskać w świecie swój
niepowtarzalny ślad. Nie chodzi tu głównie o jakiś namacalny sukces, lecz o
to, że promieniuję czymś z Boga, co w świecie może zajaśnieć tylko za moim
pośrednictwem.
Sens chrześcijańskiej terapii polega więc na tym, że człowiek wzrasta do
pierwotnego i nie zafałszowanego obrazu Boga. Można by to wyrazić również
słowami Jezusa: "Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej
chwały?" (Łk 24,26). Wbrew wszelkim trudnościom i konfliktom tego czasu mam
doróść do postaci (doksa), jaką zamyślił dla mnie Bóg.
Z Zatrzymajmy się przy przebaczeniu, ma ono bowiem duży wpływ na zdrowie
ludzkiej duszy. W jakiej mierze zdolność do przebaczania zależy od przeżyć
z dzieciństwa, na przykład od doświadczeń z przebaczaniem we własnej
rodzinie?
Ten, kto ze strony swych rodziców doznawał stale bezwarunkowej akceptacji,
potrafi z pewnością przebaczać łatwiej niż ten, kto stale czuł się
odtrącany. Pomimo to jednak i taki człowiek może się nauczyć przebaczać.
Nie jesteśmy przecież na zawsze zdeterminowani przez swoje dzieciństwo.
Z Co powinno zawierać w sobie przebaczenie - na przykład w rodzinie - aby
miało sens dla obu stron?
Powtarzam może to, co już powiedziałem na temat agresji. Najpierw
powinienem potraktować poważnie swoje uczucia, swój ból, ale także swój
gniew. Ten gniew stwarza zdrowy dystans wobec drugiego człowieka. Wiele
zranień powstaje wskutek tego, że mąż i żona nie mają wobec siebie
dostatecznego dystansu i popadają w taki chaos emocji, że zaczynają się
wzajemnie "zarażać". Dlatego pierwszym krokiem do przebaczenia jest
akceptacja wszystkich swoich uczuć, aby następnie -i to jest krok drugi -
dopuścić swój gniew i przez to uzyskać pewien dystans. Wtedy przy trzecim
kroku mogę należycie pojąć, dlaczego ten drugi człowiek zachował się
właśnie tak -mogę zrozumieć jego motywy. I dopiero czwarty krok przynosi
rzeczywiste przebaczenie, kiedy raniące mnie zachowanie pozostawiam temu
drugiemu i przez to staję się wewnętrznie od niego wolny. Ale potem powinna
jeszcze nastąpić modlitwa o to, by i on znalazł pokój.
Przebaczenie ma znaczenie dobroczynne przede wszystkim dla mnie samego,
ponieważ uwalnia mnie od tego, co mi ktoś inny wyrządził. Dopóki nie
potrafię przebaczyć, dopóty ten drugi nadal jakoś mnie determinuje i ciągle
Strona 70
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
jeszcze jestem z nim związany, dlatego wielu ludzi nigdy nie będzie
uzdrowionych, jeśli nie staną się zdolni do przebaczenia.
Ale i w przebaczeniu trzeba szukać roztropnych dróg. Kiedyś przyszli do
mnie małżonkowie, którzy się często ze sobą kłócili. Skoro tylko kłótnia
się kończyła, żona podchodziła do męża i prosiła go, by jej w imię Jezusa
Chrystusa natychmiast przebaczył. Mąż oczywiście stawał się czerwony z
gniewu -był to po prostu błędny rytuał. Ten drugi potrzebuje czasu, aby
się wyzłościć, aby mieć przestrzeń dla swego gniewu. Inni z kolei
małżonkowie opowiadali mi, że mają świecę z dnia swego ślubu, która stoi u
nich na stole, i kiedy się pokłócą, ale nie są zdolni o tym mówić, jedno z
nich zapala tę świecę. Dla drugiej strony oznacza to zaproszenie. Czasami
nie da się od razu zacząć mówić, ponieważ rozmowa o przedmiocie sporu może
przynieść tylko dalsze zranienia. Natomiast ci małżonkowie zachowywali się
roztropnie.
Z Ale jak człowiek może przebaczyć sobie samemu? Jak może przeciąć ten
zaczarowany krąg obwiniania samego siebie?
To prawda, że wielu ludzi nie jest zdolnych przebaczać zwłaszcza samym
sobie. Chodzą do spowiedzi, aby doświadczyć odpuszczenia ze strony Boga,
ale wgłębi duszy nadal coś sobie wyrzucają. Przebaczyć samemu sobie to
wyzbyć się złudzenia, że jestem człowiekiem doskonałym. To zaś z kolei
wymaga pokory. Często spotykam się właśnie z tym, że ludzie mają o sobie
nader idealne wyobrażenia i nie umieją sobie przebaczyć, ponieważ musieliby
wtedy wyzbyć się iluzji co do siebie. Tak więc raczej trzymają się
uporczywie tych wyobrażeń, wskutek czego nie może u nich nastąpić żadna
przemiana.
Aby móc przebaczyć samemu sobie, muszę też wierzyć w Boże przebaczenie i
doświadczyć go. Dlatego mówię wielu ludziom przy spowiedzi: "Skoro ci teraz
Bóg odpuścił, musisz odpuścić też sam sobie. Jeśli tego nie uczynisz,
będzie to znaczyć, że nie wierzysz w rzeczywiste odpuszczenie Boże".
Przebaczyć samemu sobie znaczy pogrzebać w sobie poczucie winy, odrzucić
wyrzuty, którymi siebie dręczę, i zaakceptować siebie ze wszystkimi swymi
ograniczeniami.
Z W jednej ze swych książek zajmuje się też Ojciec znaczeniem snów w
życiu duchowym. Jak dalece chrześcijanin powinien poświęcać uwagę swoim
snom? Czy w ogóle mają dla niego jakieś znaczenie?
Sny są w Biblii mową Boga. Albo można to powiedzieć też tak, że Bóg posyła
we śnie swoich aniołów, aby ludzi pouczali. Sny mi pokazują, jaki jestem -
odsłaniają przede mną moją naturę, ale przede wszystkim to we mnie, czego
jestem nieświadomy. Wiele snów wskazuje też kroki, jakie winienem czynić na
swej duchowej drodze. Inne znów są pełne przepowiedni albo pokazują mi, że
w swojej duchowej wędrówce postąpiłem o wiele dalej, niż myślę. Jeśli śnię
na przykład o jakimś dziecku, jest to obraz tego, że wzrasta we mnie coś
nowego. A są też sny o charakterze religijnym, które umacniają moją wiarę.
Mogę w nich doświadczać uzdrawiającej bliskości Boga, czy to jako światła,
czy w symbolach (na przykład w symbolu Kościoła lub w słowach, jakie naraz
Strona 71
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
słyszę). Dla chrześcijańskiej tradycji duchowej była zawsze ważna zdolność
reagowania na sny, ponieważ Bóg chce rozświetlać i przemieniać głębie
naszej duszy w najrozmaitszy sposób.
Z Czy można powiedzieć, że gdybyśmy bardziej wsłuchiwali się w sferę swojej
nieświadomości, to na przykład bardziej powściągalibyśmy przejawy swej
agresywności?
Dzisiaj jest więcej ludzi, którzy mają dostęp do sfery nieświadomości, niż
to było dawniej. Zajmują się snami, psychologią itp. Ja na przykład
prowadzę kursy dla menedżerów, a oni wiedzą, że muszą się liczyć u siebie z
tą sferą, w przeciwnym razie bowiem mogliby wypieraną agresję przenosić
łatwo na swych współpracowników. Jest też jednak oczywiście bardzo wielu
takich, którzy separują się od swej nieświadomości, od swych emocji, i żyją
tylko wtedy, kiedy coś niszczą. Tylko że agresja, którą przejawiam na
zewnątrz, jest zawsze jednocześnie atakiem skierowanym przeciw własnej
duszy. Jest to poważna oznaka tego, jak dzisiejszy świat jest chory.
Uwaga na prokrustowe łoże!
7. o Ojcach pustyni, tradycji i doświadczeniu duchowym
Z Wspomniał Ojciec, że człowiekowi dzisiejszych czasów o wiele trudniej
jest znaleźć osobisty stosunek do Boga, ponieważ nie jest on już osadzony w
jakiejś zdrowej tradycji. Czy chodziło Ojcu o tradycyjne zaplecze rodzinne,
czy może tradycję duchową?
Dla osobistego stosunku do Boga ważne jest jedno i drugie: zarówno
religijne wychowanie w rodzinie, jak i zdrowa tradycja duchowa. Jeśli
człowiek niczego się o Bogu w wieku dziecięcym nie dowie, nie będzie dla
niego rzeczą prostą znaleźć potem intymną relację wobec Niego. Często
dochodzi wtedy do Boga raczej drogą intelektualną, a więc za pośrednictwem
rozumu, choć oczywiście może też przeżyć jakieś ważne doświadczenie duchowe
- na przykład doświadczyć Go w dziele stworzenia, w przyrodzie, w
intensywnym doznaniu artystycznym czy w jakimś wydarzeniu, które go wytrąci
z normalnego toku życia. Zdrowa tradycja duchowa pomaga nam jednak
postrzegać Boga właściwie, wyzwolić się ze wszystkich naszych infantylnych
projekcji, które mylimy z Bogiem, i dzięki temu stać się bardziej otwartymi
na Tego, który wykracza poza wszystkie nasze wyobrażenia.
Z Obok zdrowych, istnieją też niezdrowe tradycje religijne, które mogą
nawet przybierać pobożną maskę, ale prowadzą do bezdusznego formalizmu. Jak
odróżnić jedne od drugich?
Na zdrową tradycję religijną składają się przede wszystkim doświadczenia
egzystencjalne, a zdrowa teologia jest właśnie refleksją nad tymi
doświadczeniami. Jeśli nasza tradycja jest tworzona i kształtowana przez
autentyczne doświadczenie duchowe, to jest pożyteczna i można nią dalej
twórczo żyć i wzrastać duchowo. Podobnie ma się rzecz z teologią: jeśli
Strona 72
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
uwzględnia doświadczenia duchowe przeszłych i współczesnych pokoleń i stara
się je naświetlić, to może nam pomóc lepiej zrozumieć też nasze życie.
Dobra tradycja strzeże skarbu doświadczeń - ten zaś znajduje swoje odbicie
w rytuałach, ćwiczeniach ascetycznych i duchowych ideach.
W przeciwieństwie do tego niezdrowa tradycja religijna polega tylko na
zewnętrznych formach i formułach teologicznych nie mających pokrycia w
doświadczeniu, niezgodnych z nim. Ludzie starają się wtedy stosować do tych
zewnętrznych form nie po to, aby w ich ramach móc przeżywać doświadczenia
duchowe (i przez to wzrastać wewnętrznie), ale by się zabezpieczać przed
swymi obawami albo też móc wynosić nad innych. Takie tradycje nie prowadzą
do życia, lecz stają się źródłem niepokoju i lęku. Ludzie, którzy je
pielęgnują, są nietolerancyjni i mają do współczesnego świata nieustanne
pretensje.
Z W swoich książkach powraca Ojciec często do dziedzictwa Ojców pustyni.
Kiedy Ojciec je odkrył?
O Ojcach pustyni słyszałem już w nowicjacie; był to rok 1964. Wtedy jeszcze
jednak do mnie nie przemawiali - byli dla mnie obcymi, egzotycznymi
starcami. Ponownie natrafiłem na nich dopiero w roku 1975, kiedy razem ze
swymi współbraćmi organizowałem wspomniane już spotkanie poświęcone
modlitwie w życiu mnichów i miałem przygotować prelekcję na temat czystości
serca we wczesnym monastycyzmie. Wtedy właśnie odkryłem całe to
niezmierzone bogactwo doświadczeń, zawarte w ich pismach, i od tego czasu
zacząłem patrzeć na tradycję monastyczną całkiem innymi oczyma. Pomogły mi
też prace C.G. Junga, które czytałem przedtem, a które otwierały mi oczy na
mądrość Ojców pustyni, chociaż sam Jung nigdy o nich nie pisze.
Z Duchowość Ojców pustyni, którzy żyli i działali między III a VI wiekiem,
może dzisiejszemu pokoleniu wydawać się dość odległa. Z drugiej strony
przed niewielu laty było rzeczą modną cytowanie dawnych buddyjskich koanów,
a dzisiaj przyszła kolej również na mądrość Ojców pustyni. Ale dlaczego
odkrywamy ją właśnie na progu trzeciego tysiąclecia?
Duchowość Ojców pustyni była radykalnie kształtowana przez krańcowe
doświadczenia, jakim oni sami się poddawali. Ten, kto decydował się odejść
jako pustelnik na długie lata do dobrowolnej klauzury, był wkrótce
konfrontowany z własną naturą. Można by też powiedzieć, że Ojcowie pustyni
przeprowadzali krańcowe eksperymenty na temat "doświadczanie samego
siebie".
Dzisiejszy człowiek nie bada już tylko kosmosu i nie jest zafascynowany
tylko światem otaczającym, lecz próbuje na nowo wejrzeć także w tajemnicę
ludzkiej duszy. I tutaj nastręcza mu się jedyna w swoim rodzaju szansa -
możliwość czerpania właśnie z ekstremalnych i bogatych doświadczeń Ojców
pustyni. Otóż nie formułowali oni żadnych teorii, a tylko opowiadali o
swych doświadczeniach, nie umieszczając jednak samych siebie w centrum
uwagi. W ich słowach wyczuwamy zarówno duchową siłę, jak i mądrość i
łagodność. Rzecz szczególna: Ojcowie pustyni nie stali się w wyniku swej
surowej ascezy ludźmi twardego serca, lecz przeciwnie: miłosiernymi i
Strona 73
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
łagodnymi.
Z Na czym polega ich trafne, ponadczasowe spojrzenie na człowieka?
Ja osobiście widzę to tak: badali oni ludzką duszę wszechstronnie, w jej
przepaściach i wyżynach, a widząc jej rozdarcie nie popadali w pesymizm.
Starali się raczej nie oceniać tego, z czym spotkali się w ludzkim wnętrzu,
lecz umieszczać to w relacji do Boga, aby Boże światło mogło wszystko
rozświetlić i przemienić.
Założenie, że prawdziwa ludzka godność opiera się na modlitwie, to następny
ważny aspekt obrazu człowieka we wczesnym monastycyzmie. W pismach autorów
z kręgu pierwszych mnichów wyczuwam głęboką tęsknotę do Boga, a zarazem
wielką radość z tej ludzkiej godności - z tego, że możemy dostąpić w
modlitwie jedności z Bogiem. Tak więc Ojcowie pustyni prezentują zgoła
optymistyczne spojrzenie na człowieka: sam Bóg chce żyć w ludzkiej duszy i
stać się z nią jednym. Tęsknota do jedności, do stopienia się z Bogiem
przenika zresztą całe dzieje mistyki. I właśnie ta pradawna tęsknota
zaczęła się odradzać w dzisiejszym czasie i w dzisiejszym świecie.
Z Z czego właściwie powstał monastycyzm, czym się inspirował i skąd
czerpał swoje pierwsze doświadczenia?
Z historycznego punktu widzenia można powiedzieć, że pierwszym mnichem był
Antoni; odszedł on około roku 290 na pustynię, kiedy jako młody człowiek
usłyszał podczas liturgii słowa z Biblii: Jeśli chcesz być doskonały, idź,
sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim... Potem przyjdź i chodź za Mną"
(Mt 19, 21). Te słowa Jezusa przemówiły głęboko do jego serca,
tak że wszystko sprzedał i osiadł jako pustelnik - najpierw w pobliżu
rodzinnej wioski, potem w pewnej opuszczonej warowni, a w końcu daleko na
pustyni. Na pierwszy rzut oka można by więc powiedzieć, że monastycyzm
powstał z jego zrozumienia na nowo słów Jezusa. Ale oczywiście można czytać
Biblię nie wpadając na myśl, żeby zostać mnichem.
Monastycyzm jest zjawiskiem, które pojawia się we wszystkich kulturach i we
wszystkich religiach. Zatem i monastycyzm chrześcijański na pustyni
egipskiej wyrastał z doświadczeń ludzi, którzy prowadzili podobny sposób
życia. Jak się wydaje, wiele inspiracji czerpał on z doświadczeń wspólnot
neopitagorejskich i egipskich ascetów. Przypuszczenia co do jakichś
bezpośrednich kontaktów z istniejącą w obrębie judaizmu wspólnotą
esseńczyków albo z podobnymi ruchami w Persji czy Indiach są trudne do
udowodnienia. W każdym razie mnisi chrześcijańscy łączyli w sobie pradawne
ludzkie tęsknoty do mniszego stylu życia z Jezusowymi postulatami
radykalnego naśladowania Go.
Z Powiedział Ojciec, że mnisi stali się Jakimiś terapeutami swych czasów.
Czy można powiedzieć, że ludzie przychodzili do nich tak, jak dziś
przychodzą do psychoterapeutów?
Mnisi nie szli na pustynię po to, aby się stać psychologami ówczesnej
epoki, lecz aby szukać Boga. Chcieli się usunąć ze świata, aby w samotności
Strona 74
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
i milczeniu otworzyć się na Boga. Ludzie jednak instynktownie wyczuwali, że
uzyskali oni przy tym wiele głębokich doświadczeń, a to dało impuls do
regularnych pielgrzymek do owych Ojców pustyni. W poszukiwaniu rady
wędrowano do nich rzeczywiście tak, jak dzisiaj chodzi się do terapeutów.
Zapewne nie szukano tu pomocy tylko w sprawach czysto ludzkich, ale
pojawiały się też pytania typu: Jak być w życiu szczęśliwym? Co jest sensem
życia? Jak należy się modlić? Co robię ze swymi doświadczeniami? Co mam
czynić, jeśli nie mogę się już modlić, jeśli moje namiętności są silniejsze
od pragnień natury duchowej?
Z Powiedział Ojciec, że dzisiejsi psychologowie bardzo się interesują
doświadczeniami i metodami pierwszych mnichów. Czy nie dzieje się tak
również dlatego, że Ojcowie pustyni antycypowali niektóre współczesne
zdobycze psychologii?
Psychologowie z zasady interesują się wszelkimi autentycznymi
doświadczeniami człowieka z samym sobą. Wyczuwają oni, że doświadczenia
wczesnego monastycyzmu pochodzą z odmiennej głębi niż wiele innych, które
starają się dziś włączyć do swej psychologicznej systematyki. Chcieliby
przyjrzeć się bliżej tym mniszym doświadczeniom, dostrzegają w nich bowiem
coś nowego i niezwykłego.
Mnisi rzeczywiście antycypowali wiele zdobyczy dzisiejszej psychologii,
ponieważ bardzo dobrze i dokładnie obserwowali poruszenia duszy. Opracowali
też metody pozwalające człowiekowi obserwować - bez jakiejkolwiek oceny -
charakter i rodzaj swoich myśli i uczuć, ich kolejność, wewnętrzne związki
i oddziaływanie. Pewien psycholog wyznał mi, że dzisiejsza psychologia
potrafi bardzo dobrze konstruować nowe modele interpretacyjne, i można
powiedzieć, że coraz lepiej rozumie ludzką duszę, ale jej słabość polega na
tym, że metody, jakimi posługuje się w celu uzdrawiania, znajdują często
zastosowanie tylko w trakcie spotkania z terapeutą. Mało komu wszakże
przychodzi na myśl, aby to, co właśnie poznał, zastosować w praktyce
życiowej. Mnisi natomiast rozwijali także sztukę zdrowego życia ze
wszystkimi leczącymi rytuałami i jasną strukturą, z różnymi formami
medytacji i modlitwy, które pomagają uzdrawiać duszę.
Z Niedawno wyszła także u nas po raz pierwszy księga apofte-gmatów, czyli
sentencji Ojców pustyni i przykładów z ich
?życia. Jak te apostegmaty powstawały, dla kogo były przeznaczone i czym
mogą dziś do nas przemówić?
Ojcowie pustyni udzielali tym, którzy ich prosili o radę, krótkich i
wyrazistych odpowiedzi, a ludzie ci otrzymane pouczenia rozgłaszali dalej.
Często również młodzi mnisi szukali duchowej pomocy u swych starszych
współbraci, a potem stopniowo poczęli te ich wypowiedzi, ale również opisy
sytuacji, z jakich one wynikły, zbierać i wzajemnie sobie przekazywać. Owe
krótkie historie potrafiły niczym błysk rozświetlać wiele życiowych
problemów. Pouczenia Ojców są bardzo konkretne i jeszcze dziś można z nich
niejedno zaczerpnąć. Przy tym nie pozwalają nam one użalać się nad sobą i
nieustannie dyskutować, lecz pobudzają nas do czynu. Ojcowie pustyni mówią
Strona 75
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
nam bardzo zwięźle i wyraźnie: "Możesz zmienić swoje życie, ale musisz w
tym celu coś zrobić. Wypróbuj to czy inne ćwiczenie duchowne, a zobaczysz,
że cię ono doprowadzi do wewnętrznej harmonii i uzdrowi twoją duszę".
Z Napisał Ojciec kiedyś, że dzisiejszy Kościół zrobiłby dobrze, zachowując
kontakt z wczesnymi źródłami swej duchowości, ponieważ mógłby wtedy dać
lepszą odpowiedź na ludzką tęsknotę do duchowości, niż ją daje teologia
moralizująca, która w ostatnich stuleciach dominuje.
Tak. Teologia pierwotnego Kościoła była z jednej strony zdeterminowana
doświadczeniem, z drugiej zaś bardzo poglądowa. Studiując teologię greckich
Ojców Kościoła, możemy stwierdzić, że myśleli oni obrazami. Obrazy
otwierają nam okno na Boga i są zawsze aktualne. Co więcej, nie określają
nas na stałe i nie każą nam wieść wyczerpujących sporów o pojęcia.
Przeciwnie, musimy patrzeć poprzez obrazy, aby odkryć tajemnicę.
Takie podejście to podanie dzisiejszemu człowiekowi pomocnej dłoni, wie on
bowiem, jak względne są wszelkie ludzkie pojęcia i modele. Obrazy tymczasem
pozostawiają mu swobodę, tak aby w spotkaniu z teologią i duchowością Ojców
Kościoła mógł sam zobaczyć, co mu ona proponuje. Dzisiejszy człowiek
chciałby widzieć i doświadczać. Patrzenie - jak to wiedzieli już starożytni
Grecy - prowadzi zawsze do wolności, a teologia, która zaprasza do
patrzenia, tę naszą wolność respektuje. Natomiast teologia moralizująca
chce nam przepisywać, co wolno, a czego nie wolno robić, ale często możemy
przy tym stwierdzić, że owe postulaty (uzasadniane wprawdzie Biblią i
posłuszeństwem woli Bożej) są bardzo względne; niejednokrotnie są w nie
wplecione ludzkie projekcje, lęki, a nierzadko także dążenie do władzy nad
tymi, którym się tę teologię głosi.
Z Często mówi Ojciec w tym kontekście o duchowości oddolnej i duchowości
odgórnej. Czy może Ojciec wskazać główne różnice między nimi?
Duchowość odgórna wychodzi od ideału, a więc od postulatów wynikających z
Pisma Świętego czy z tradycji duchowej. Ma ona pełne uzasadnienie, ponieważ
potrzebujemy ideałów i wzorów, by odkrywać własne możliwości. Powinna być
jednak uzupełniona duchowością oddolną. Rozumiem pod tym określeniem
duchowość, która nasłuchuje Bożego głosu nie tylko w Biblii, ale także w
moich myślach i uczuciach, w moich snach, w moim ciele, w sytuacjach,
których doświadczam w pracy albo w swoich kontaktach z ludźmi. Utożsamiając
się nadmiernie z jakimś ideałem, mogę popaść w niebezpieczeństwo, że będę
"przeskakiwał" własną rzeczywistość, że nie będę jej respektował. Wtedy to,
co w sobie tłumię, przejdzie w sferę podświadomości i zacznie negatywnie
oddziaływać na mnie i na moje zachowanie. Dlatego jest rzeczą ważną, by
umieć wczuwać się w siebie. Uczucia, pragnienia i marzenia senne, które
dochodzą we mnie do głosu, mogę więc uważać za głos Boży: Bóg mówi do mnie
poprzez moją rzeczywistość i chce, abym przeżywał ten jedyny w swoim
rodzaju obraz, jaki sobie ze mnie wytworzył, aby go jednak odkryć, muszę
najpierw dobrze się wsłuchać w swój świat wewnętrzny. Inaczej bowiem łatwo
mogę zaakceptować obraz, jaki mi podsuwa własna ambicja albo inni ludzie.
Starożytni Grecy wyrazili to w micie o Prokruście. Każdy człowiek jest w
Strona 76
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
nim przyporządkowany stałemu schematowi i położony na swoim prokrustowym
łożu: temu, kto jest za krótki, naciąga się członki, kto za długi - skraca
je. W obu przypadkach oznacza to śmierć człowieka. Chodzi zatem o
znalezienie zdrowego napięcia między duchowością oddolną a odgórną. Jedynie
uwzględniając oba bieguny, człowiek stosuje się do swej rzeczywistości i do
woli Bożej, która się w nim unikalnym sposobem przejawia.
Z Niektórzy ludzie wierzący uważają już samą pokusę za grzech i popadają
pod jej wpływem w wewnętrzny niepokój. Ciekawe, że pierwotni mnisi widzieli
w pokusie raczej coś pozytywnego.
Tak, niektórzy ludzie wierzący są aż nadto lękliwi. Kiedy nagle poczują
złość, od razu potępiają siebie jako złych. Mnisi powiadają: Nie jesteśmy
odpowiedzialni za myśli i uczucia, jakie się w nas pojawiają, lecz tylko za
to, jak się wobec nich zachowujemy. W swoim postępowaniu nigdy nie
powinienem pozwolić, aby kierowała mną nienawiść czy gniew, ale trudno mi
przeszkodzić pojawieniu się tych emocji.
Podobnie jest z pokusą. Ludzie lękliwi uważają, że już sama pokusa jest
zła. Oskarżają się, że wynika ona z ich winy, ponieważ za mało się modlą.
Mnisi zaś powiadają: Drzewo wtedy zapuszcza mocno korzenie w ziemię, kiedy
wiatr kołysze nim na wszystkie strony. Pokusy można zatem porównać z
wiatrem, który miota człowiekiem i zmusza go do mocnego wrośnięcia w Boga.
Raczej więc wzmacniają one człowieka i pomagają mu przetrwać próby.
Z Jak zatem należy rozumieć prośbę z Modlitwy Pańskiej': "i nie wódź nas
na pokuszenie"? Mamy się więc lękać pokusy, czy nie?
Egzegeci spierają się co do tego, jak dokładnie należy te słowa z Ojcze
nasz rozumieć. Najprawdopodobniej mają one wyrażać prośbę: "Nie pozwól,
byśmy ulegli pokusie". Bóg nie wodzi nas przecież czynnie na pokuszenie, a
tylko pozwala nam mu ulec. Nie sposób zaprzeczyć, że pokusa zawsze oznacza
zagrożenie dla człowieka. Dlatego prośba ta jest uzasadniona: chodzi w niej
o to, byśmy zagrożeniu nie ulegali, lecz by Bóg chronił nas i byśmy z
pokusy wyszli wzmocnieni.
Niektórzy egzegeci rozumieją jednak peirasmos w Ewangelii Mateusza (6, 13)
nie jako pokusę w potocznie przyjmowanym sensie czegoś, co stanowi dla nas
próbę, lecz odpadnięcie. Bóg ma nas chronić przed odpadnięciem i chaosem,
ponieważ w zamęcie, jaki pochodzi od fałszywych proroków, tracimy stabilne
oparcie, wewnętrzną pewność.
Z A jak Ojcowie pustyni pojmowali grzech ?
Grzech oznaczał dla nich stan, w którym pozwalamy władać sobą demonom,
mocom zła. Demony wedle nich to też nasze namiętności. Jeśli pozwolę im
determinować swoje postępowanie, to prowadzą mnie one do grzechu i do
czynienia zła. Greckie słowo hamartia, oznaczające grzech, to tyle co
"błędy", które sprawiają, że rozmijam się z celem. Ten, o którego życiu
decydują namiętności, traci nie tylko wewnętrzną wolność, ale także cel
swego ludzkiego istnienia.
Strona 77
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Z Jest też niewątpliwie różnica między ascezą, tak jak ją pojmowali
Ojcowie pustyni, a naszymi dzisiejszymi wyobrażeniami o niej. Jaki był w
ogóle jej pierwotny sens? O co w niej chodziło?
U starożytnych Greków asceza oznaczała ćwiczenie, trening. Słowo to
pochodzi z dziedziny sportu, ale używano go też w odniesieniu do ćwiczeń
wojskowych - trenowali zarówno sportowcy, jak wojownicy. Z czasem pojęcie
to przejęli filozofowie i teologowie i zaczęli je pojmować pod kątem
duchowym. Możemy się przecież ćwiczyć także w naszych wewnętrznych
postawach - na przykład w panowaniu nad sobą, odwadze, umiarkowaniu czy
sprawiedliwości. Asceza zakłada pozytywny obraz człowieka: nie jestem
ostatecznie zdeterminowany przez swoją przeszłość, lecz mogę nad sobą dalej
pracować - mogę się ćwiczyć w rozwijaniu poczucia wewnętrznej wolności i
dzięki nieustannemu ćwiczeniu wypracować w sobie pewne postawy. Dzisiaj
przeciwnie, panuje w tej kwestii pogląd raczej pesymistyczny: nie mogę ze
sobą nic zrobić, jestem po prostu taki, jaki jestem. W postawie tej można
jednak też wyczuć, że jesteśmy raczej skłonni obwiniać drugich, którzy
jakoby ponoszą winę za naszą sytuację - przez to, że mają takie czy inne
cechy, poglądy, wyobrażenia, nie rozumieją nas, krótko mówiąc, są inni niż
my. Otóż człowiek ze swej natury wzbrania się przed wzięciem
odpowiedzialności za swoje postępowanie. Natomiast prawdziwa asceza
oznacza, że godzę się z tym, co uczyniłem i jaki jestem, ale chcę wzrastać
i pracować nad sobą, aby zdolności, jakie od Boga darmo otrzymałem, dalej
rozwijać.
Z Co jest oznaką prawdziwej ascezy i kiedy asceza staje się niezdrowa?
Znamieniem ascezy niezdrowej jest stan, w którym człowiek złości się na
siebie. Walczy z sobą, ponieważ nie potrafi przyjąć
tego, co w sobie odkrywa. Zdrowa asceza wychodzi zawsze od poczucia
akceptacji siebie samego, kiedy uświadamiam sobie, że wyposażenia, które
otrzymałem, nie mogę zmienić. Wzrastać wewnętrznie mogę mianowicie tylko
wtedy, jeśli przyznam przed samym sobą, gdzie się właśnie znajduję. Są
wprawdzie ludzie, którzy od początku utożsamiają się z wysokimi ideałami,
ale porównać ich można do gimnastyków, którzy wiszą na wysokim drążku i nie
mają żadnego kontaktu z podłogą - mogą sobą wywijać, jak tylko chcą, ale
nigdy nie wzbiją się w górę. Przyczyną, dla której wielu ludzi zachowuje
się wobec siebie bardzo surowo, jest właśnie to, że nie odkrywają oni w
sobie unikalnego obrazu Boga, lecz pędzą na oślep za jakimś obrazem
idealnym, który sobie sami stworzyli. Dopiero kiedy uznam, że stoję na
najniższym stopniu, mogę postępować krok za krokiem ku wyższym celom.
Asceza niezdrowa przyjmuje więc za punkt wyjścia jedynie zewnętrzne ideały,
nie biorąc pod uwagę struktury ludzkiej duszy. Dokonuje gwałtu na własnej
duszy i własnym ciele. Natomiast asceza zdrowa ćwiczy to, co mamy do
dyspozycji, wykorzystuje siły, jakie Bóg nam dał, uwzględnia ludzką duszę i
pracuje nad nią tak, aby była ona zdrowa i integralna.
Z W ścisłym związku z ascezą pozostaje też post. Przeciętny człowiek
Strona 78
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
rozumie przezeń powstrzymywanie się od dobrego jedzenia i picia jako
samozaparcie, które mogę ofiarować Bogu. Na czym według Ojca polega główny
sens postu?
Post jest ćwiczeniem w celu osiągnięcia wewnętrznej wolności. Dzisiaj wielu
ludzi ma z jedzeniem i piciem problemy -są uzależnieni od alkoholu czy
kawy, nie mają czasu zdrowo się odżywiać, a potem dręczą ich różne
dolegliwości, albo też swoje złości i złe nastroje tłumią za pomocą
jedzenia, a po pewnym czasie zaczyna im dokuczać otyłość itp. Natomiast
post umożliwia mi wewnętrzną wolność, prowadzi mnie na
spotkanie z własną godnością. Poszcząc, doświadczam tego, że sam decyduję o
swoim życiu, zamiast być miotany zewnętrznymi okolicznościami.
Zresztą Kościół postu nie wymyślił, a tylko przejął i rozwinął postną
praktykę, która już istniała - czy to w judaizmie, czy w kulturze
grecko-rzymskiej. W dawniejszych czasach post miał przede wszystkim chronić
przed demonami. Na przykład jedną z przyczyn tworzenia przepisów postnych w
starożytności było to, że pewnym potrawom przypisywano szczególną moc
demoniczną. Pitagorejczycy wierzyli, że człowiek, spożywając mięso zabitego
zwierzęcia, przyjmuje też w siebie jego demoniczną duszę, albo że demony
mogą działać także za pośrednictwem pewnych roślin, wobec czego zabraniali
spożywać na przykład bób, ponieważ sprowadza on niespokojne sny. Wiedziano
jednak, że post jest zdrowy, bo oczyszcza ciało i duszę. Ludzie obiecywali
sobie po nim wyleczenie z różnych przewlekłych chorób - reumatyzmu, stanów
zapalnych czy kataru. Szerokie zastosowanie miał post zwłaszcza w medycynie
ludowej. Greckie szkoły filozoficzne (na przykład stoicy) oczekiwały od
postu nie tylko ochrony przed chorobami i demonami, ale także oczyszczenia
ducha, wewnętrznej wolności, zadowolenia i szczęścia. Post uzdrawia więc
człowieka na ciele i na duszy, prowadzi go ku wolności, ale pomaga mu też w
życiu duchowym.
Z Jak na przykład?
Już starożytni mnisi widzieli w nim wypróbowany środek w walce o czystość
serca. Otóż w poście spotykam się nie tylko z samym sobą, ale także z
nieprzyjaciółmi mojej duszy, z tym, co mnie wewnętrznie krępuje czy
zniewala. Za pomocą dobrych potraw i napojów mogę w sobie wiele stłumić,
ale przez post wyzbywam się tych namiastek i poznaję najbardziej wewnętrzną
prawdę o sobie - wtedy może wyjść na jaw
wszystko, co we mnie jest: moje tęsknoty i niespełnione pragnienia, mój
gniew, gorycz i smutek, moje nie zabliźnione rany, ale także myśli, które
nieustannie krążą tylko wokół mego mienia, zdrowia czy sukcesu. Wszystko,
co było stłumione, co przedtem udawało mi się przesłonić jedzeniem, piciem
czy zabawą, wychodzi teraz na światło dzienne. W ten sposób post odkrywa
mi, kim właściwie jestem. Pokazuje, co mi najbardziej zagraża i gdzie mam
zacząć walczyć o wewnętrzne wyzwolenie.
Post intensyfikuje też naszą modlitwę, nasze prośby. Kiedy za kogoś się
modlę, a jednocześnie ofiarowuję za niego swój post, to jest to o wiele
intensywniejsze, niż kiedy tylko krótko o nim w modlitwie wspomnę. Post
pomaga też w zachowaniu czujności. Podczas gdy pełny żołądek prowadzi
Strona 79
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
przeważnie do ospałości, post utrzymuje człowieka w stanie czujnym i
otwartym na sprawy duchowe i na Boga. Przynosi też wewnętrzną jasność.
Dzięki niemu mogę o wiele intensywniej doświadczać otaczającego świata.
Z Czy post kryje też w sobie jakieś zasadzki?
Post nie powinien być negacją życia. Na przykład człowiek mający wyrzuty
sumienia z tego powodu, że gdzieś w Afryce żyją ludzie w warunkach o wiele
gorszych niż on, może sobie powiedzieć: "Nie pozwolę sobie już na nic,
czego nie mogą mieć ci biedacy" - i zacznie przymierać głodem, aż te jego
wyrzeczenia przemienią się w negatywną postawę wobec życia. Człowiek taki
nie potrafi sobie na nic pozwolić, a innych zaczyna oceniać wedle stopnia
ich wyrzeczeń. Innym przykładem niebezpiecznego postu jest sytuacja, w
której człowieka motywuje negatywna postawa wobec ciała. W takich razach
post może się łatwo przemienić na przykład w anoreksję. Człowiek odrzuca
swoje ciało czy płciowość, a postawę tę, będącą właściwie buntem przeciwko
temu, co Bóg stworzył, uzasadnia sobie wewnętrznie religijnym postem. W
ogóle nie dostrzega tego, że zwraca się przeciw Bogu. Otóż zdrowy post nie
jest nigdy odrzucaniem własnej cielesności, lecz przeciwnie, jej
akceptacją. Ma on prowadzić do harmonii między duszą a ciałem. Podobnie nie
przynosi post nic dobrego temu, kto jest motywowany obawą, że mógłby zjeść
coś szkodliwego dla zdrowia. Taka przesadna trwożliwość i nieustanne
krążenie myślami wokół zdrowego pożywienia mogą w końcu zaszkodzić
człowiekowi bardziej, niż gdyby sobie pozwolił na coś dobrego.
Z Wydaje się, że człowiek trzeciego tysiąclecia musi na nowo odkrywać
prawdziwy sens takich pojęć, jak post, grzech, łaska, pokuta itp. Czy można
mu w tym jakoś pomóc?
Pierwsza pomoc polega na właściwym objaśnieniu tych pojęć, tak by człowiek
mógł je dobrze zrozumieć i by ich treść wewnętrznie go poruszyła. Trzeba
więc mówić o nich w sposób odpowiadający ludzkim tęsknotom i potrzebom, a
wtedy przemówią one do niego. Każdy pragnie osiągnąć wewnętrzne
zadowolenie, każdy pragnie kochać i być przez innych kochany. Ale pragnie
też tego, by sobie poradzić i pogodzić się z samym sobą, z tym, co czyni i
jak postępuje, aby doznać przebaczenia i uwolnić się od dręczącego poczucia
winy. Wszystkie te pojęcia wyrażają pewne doświadczenie. Problem polega na
tym, jak doprowadzić człowieka do tych doświadczeń. Droga do wewnętrznego
pokoju wiedzie z jednej strony poprzez akceptację samego siebie, z drugiej
jednak całkiem konkretnie przez medytację, modlitwę i uzdrawiające rytuały.
O pojęciu winy czy grzechu nie mogę mówić dzisiaj tak, by budzić w kimś
lęk. Powinienem raczej przekazywać własne doświadczenie w tej dziedzinie.
Każdy zna poczucie winy, ale ważne jest to, jak sobie z nim radzimy. Czy
sam siebie - mówiąc obrazowo - rozszarpię, czy też stłumię w sobie poczucie
winy i wepchnę je gdzieś bardzo głęboko - ani jedna z tych
postaw nic mi nie da. Chodzi zatem o to, abym potrafił z dzisiejszym
człowiekiem mówić o tych sprawach tak, by zapragnął on osiągnąć wewnętrzną
harmonię i uzdrowienie, doświadczyć uwolnienia od poczucia winy i miłości.
Strona 80
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Z Napisał Ojciec też książkę na temat milczenia. Dlaczego milczenie jest
ważne i jak mogę się go nauczyć?
Kiedy milczę, zaczynają we mnie wychodzić na jaw sprawy, które przez długi
czas były gdzieś wyparte: uczucia zawodu, zranienia, namiętności. Wielu
ucieka przed nimi w wir świata albo rzuca się w gorączkową aktywność.
Milczenie ma trzy stopnie. Pierwszy krok polega na stwierdzeniu stanu
rzeczy: jak to właściwie ze mną jest, co porusza moim wnętrzem. A drugi to
odsunięcie od siebie tego, czym się stale zajmuję, aby zyskać wewnętrzny
dystans wobec rzeczy, które mogłyby wywierać na mnie wpływ. Z perspektywy
psychologa faza ta mogłaby się nazywać dysidentyfikacją, co oznacza, że
traktuję poważnie wszystko, co we mnie jest, ale ze świadomością, że to
mnie nie określa. Przyjmuję to, ale zarazem się od tego dystansuję. Mam
wprawdzie problemy, ale nie są one w centrum mego życia: lękam się, ale nie
jestem więźniem swego lęku. W trzecim stopniu znajduję jedność z samym sobą
i z Bogiem. Milczenie prowadzi do czystej obecności: jestem całkowicie
zanurzony w aktualną chwilę, pogodzony ze swoim życiem, stanowię jedno z
samym sobą, ze stworzeniem, z ludźmi i z Bogiem. Nie potrzebuję już
rozmyślać o Bogu, ponieważ jestem z Nim złączony.
m Co by Ojciec poradził dzisiejszemu człowiekowi? Jak ma on sobie wybrać
właściwą tradycję czy formę życia duchowego?
Istnieje wiele rozmaitych form życia duchowego, które mogą być dla
człowieka dobre. Jest jednak ważne, aby wybrał on
.właściwe kryteria, którymi by sprawdzał swoje duchowe wzrastanie w
praktycznym życiu. Życie duchowe w znaczeniu Jezusowych słów prowadzi
zawsze do żywej dynamiki, do wolności, do spokoju i miłości. Mógłbym to też
wyrazić słowami apostoła Pawła, że dobre życie duchowe przynosi widoczne
owoce. Takimi owocami zaś są miłość, radość, pokój, cierpliwość,
uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie (Ga5,22).
Kościół w supermarkecie
8. O Kościele w dzisiejszym świecie
Z O dzisiejszych czasach mówi się często jako o epoce budzącej się na
nowo religijności. Na czym według Ojca polega ten nawrót do wiary?
Człowiek współczesny wprawdzie nie myśli w kategoriach metafizycznych,
pomimo to jednak ma poczucie transcendencji. Tęskni do czegoś, co wykracza
poza niego, co jego życiu nadaje głębszy sens. Czuje, że nie wystarcza mu
tylko dobrze zarabiać i dzięki temu uprzyjemniać sobie życie. Tęsknota do
sfery nadprzyrodzonej i do przeżyć duchowych, zakorzeniona w ludzkiej
duszy, nie daje się całkowicie stłumić, i kiedy są już zaspokojone
podstawowe ludzkie potrzeby (pożywienia, bezpieczeństwa itp.), pojawiają
się w człowieku pragnienia natury religijnej, łącznie z tęsknotą do
transcendencji i doświadczenia duchowego.
Strona 81
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Z W jakim środowisku, w jakich grupach społecznych czy wiekowych przede
wszystkim można spotkać ten nawrót do religijności?
Głównie w środowisku intelektualnym. W młodej generacji są to zwłaszcza
studenci, ale także wielu innych wrażliwych ludzi.
Ta religijna tęsknota występuje następnie u tych, którzy pracują w zawodach
o szeroko pojętym charakterze społecznym (jak choćby pielęgniarki), ale -
rzecz szczególna - można ją też zaobserwować u bankowców czy urzędników.
Obok tego jest też naturalnie wielu ludzi, którzy skupiają się wyłącznie na
sukcesach w pracy, na dążeniu do kariery, nie przejawiając zainteresowania
innymi sprawami. Swoje tęsknoty duchowe zamykają w sobie, a na jaw wychodzą
one dopiero wtedy, gdy człowiek taki popadnie w jakiś poważny życiowy
kryzys.
Z Ludzie okazują wprawdzie większe zainteresowanie sprawami duchowymi,
ale często nie szukają odpowiedzi w tradycyjnych Kościołach. Innymi słowy:
do poszukiwania Boga nie potrzebują struktury kościelnej.
Tak. Wielu ludzi poszukuje dziś odpowiedzi na swoje duchowe tęsknoty na
przykład w religiach wschodnich czy w ezoteryce. Przyczyną tego jest albo
zwykła nieznajomość chrześcijańskiej odpowiedzi na te duchowe tęsknoty
(ewentualnie znajomość jedynie powierzchowna), albo też ludzie ci doznali w
trakcie chrześcijańskiego wychowania jakichś ran i doświadczenia te tak na
nich podziałały, że przestali Kościołowi i chrześcijaństwu ufać: są
przekonani, że tutaj odpowiedzi na swoje rzeczywiste potrzeby nie znajdą.
Z Czy zdaniem Ojca jest to tylko jakieś modne zjawisko przejściowe, czy
też sygnał ostrzegawczy dla Kościoła?
Niewątpliwie chodzi tu o współczesną tendencję polegającą na tym, że
człowiek rozgląda się za czymś, co do niego przemówi. Porównałbym to z
supermarketem, w którym mogę kupić wszystko; podobnie chciałbym wedle
upodobania zaspokajać swoje potrzeby religijne. Specjaliści mówią ostatnio
często o tym, że również w sprawach religijnych istnieje "podaż"
i "popyt". Ja osobiście uważam taką sytuację za poważne ostrzeżenie dla
Kościoła. Kościoły powinny przynajmniej zastanowić się, dlaczego ludzie
przestają w nich szukać odpowiedzi na swoje pytania. Problem najwyraźniej
polega na tym, że nie znalazły one jak dotąd skutecznego sposobu
przemówienia do dzisiejszego człowieka, drogi komunikacji z nim. Chcąc
mówić z kimś o Bogu, powinienem zacząć od ludzkiej tęsknoty za Nim, od jego
doświadczenia transcendencji, którego wprawdzie nie pojmuje od razu jako
doświadczenia Boga, ale które jednak umożliwia mu dostrzeżenie
przekraczającej go tajemnicy.
Z Czy zdaniem Ojca jest to tylko problem języka, tzn. sposobu komunikacji,
czy też całej „oferty"? Otóż Kościół proponuje stale jakby to samo -
sakramenty. Tymczasem wielu ludzi poszukujących widzi w nich tylko rytuały,
których nie rozumie i które do nich nie przemawiają.
Strona 82
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Najpierw powiedzmy o języku - nigdy nie jest on czymś jedynie zewnętrznym.
W języku znajduje swoje odzwierciedlenie dusza. Dlatego jest ważne, aby
głosiciele Ewangelii zwracali baczną uwagę na swój język. Oczywiście nie
można z dnia na dzień nauczyć się nowego języka; chodzi tylko o
uwrażliwienie w tej dziedzinie. W rzeczywistości powinno jednak chodzić o
coś głębszego: o uzyskanie własnego doświadczenia wiary, o własną drogę
duchową, i dopiero potem właśnie o znalezienie języka, który potrafi to
doświadczenie wyrazić.
Sakramenty są rytuałami uzdrawiającymi, które mają wprawdzie swoją
zewnętrzną formę (ta zaś wydaje się, być może, komuś teatralna), ale pomimo
to mogą do każdego przemówić w jego duszy, są bowiem pełne archetypicznych
obrazów. Chodzi jednak o to, by dzisiejszemu człowiekowi zrozumiale
wyjaśniać ich sens i sprawować je w sposób, który poruszy serca
uczestniczących. Dlatego powinniśmy w Kościele nieustannie odnawiać
szacunek dla człowieka, miłość do niego i zainteresowanie nim. W przypadku
wszystkich siedmiu sakramentów mamy do czynienia z "sakramentami
dotykania"; dlatego potrzebny jest kochający dotyk kapłana, aby również
ludzie poszukujący poczuli się dotknięci przez Jezusa.
Z Czy z drugiej strony Kościół może proponować coś wyraźnie innego, nie
tracąc swej tożsamości i nie rezygnując ze swej misji?
Kościół ma w naszym społeczeństwie również ważne zadania społeczne. Bez
kościelnych instytucji socjalnych społeczeństwo to byłoby w mniejszym
stopniu ludzkie i stałoby się uboższe. Główne znaczenie Kościoła polega
jednak na tym, że jest on miejscem doświadczenia duchowego: chce prowadzić
ludzi do Boga. Dlatego największy brak dzisiejszego Kościoła widzę w tym,
że dla wielu ludzi najwyraźniej nie jest on miejscem, w którym mogą oni
przeżywać doświadczenia duchowe i czuć, że przemawia do nich Bóg.
Z Sobór Watykański II był właściwie reakcją na modernizm, który w tym
czasie właśnie się kończył, gdy tymczasem dzisiaj żyjemy w tzw. epoce
postmodernistycznej. Czy problem nie polega też na tym, że spóźniamy się z
odczytaniem współczesnego świata, a on nieustannie nas zaskakuje i zastaje
nieprzygotowanych?
Zapewne, problemy lat sześćdziesiątych są już czymś zamierzchłym - przecież
upłynęło od tego czasu niemal czterdzieści lat. Sobór Watykański II spełnił
ważne zadanie, otwierając teologię na problemy i potrzeby współczesnej
doby. Dzisiaj przed Kościołem stoją już inne wyzwania. Jest on na przykład
o wiele bardziej wrażliwy na dialog z innymi religiami, w czym wielką
zasługę ma zwłaszcza Jan Paweł II. W innych sprawach, na przykład
manipulacji genetycznej, wielu teologów próbuje znaleźć drogę do dialogu z
przyrodoznaw-cami. Jest to z pewnością dalsze wielkie wyzwanie dzisiejszych
czasów. Otóż to, co Hans Kiing nazywa etosem światowym, dotyczy wszystkich
religii, wszystkich szkół filozoficznych i teologicznych na całym świecie i
trzeba, aby one się tym intensywnie zajmowały.
Wobec innych problemów Kościół raczej jest bezradny -na przykład wobec
takiego zjawiska, że poszukiwania duchowe naszych czasów przeważnie się z
Strona 83
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
nim rozmijają, czy wobec rosnącej laicyzacji i rozpadu tradycyjnych
wartości. Mam wrażenie, że Kościół tylko sporadycznie nawiązuje kontakt z
tęsknotami dzisiejszego człowieka. Tymczasem akurat na tym polu miałby
ogromną szansę, ponieważ dzięki swej tradycji duchowej ma tutaj wiele do
zaofiarowania - i to właśnie dzisiejszemu społeczeństwu, przeżywającemu
utratę orientacji co do wartości i co do kierunku dalszego rozwoju. Nie
może jednak przy tym ulegać pokusie oferowania tylko starych odpowiedzi. Te
bowiem mogą moim zdaniem przemawiać głównie do ludzi psychicznie
chwiejnych, ale nie do tych, którzy szczerze szukają.
Z Co Ojciec rozumie przez te stare odpowiedzi?
Stare odpowiedzi, jakich Kościół udziela, są zawsze jednakowe: że ludzie w
Jezusie Chrystusie doznali zbawienia i uzdrowienia i że Jezus chce uczynić
z tych ludzi nową społeczność. To jest oczywiście prawda; co więcej,
stworzenie możliwości przeżywania na nowo wspólnoty jest w dzisiejszych
czasach bardzo ważne. Z drugiej strony jednak powinniśmy też -zwłaszcza w
wieku indywidualizmu - dostrzegać wyraźniej, że Jezus zwraca się do każdej
jednostki. Chce przecież każdemu konkretnemu człowiekowi uświadomić, że
jest on bezwarunkowo kochany. Chce uwolnić ludzi od ich lęku i dać im nie-
wzruszone zaufanie do uzdrawiającej i miłującej Bożej bliskości. Dlatego
głoszenie tego orędzia, a zarazem czynienie go elementem doświadczenia jest
trwałym zadaniem Kościoła. Nie musi on przy tym na nowo odszukiwać swego
przepowiadania; wystarczy tylko znaleźć nowy język, aby wyrażać w żywy
sposób stare biblijne przesłanie.
Z Jaki pojawi się w przyszłości najbardziej palący problem, na który
Kościół powinien znaleźć odpowiedź?
Ludzkość będzie w trzecim tysiącleciu wystawiona na najrozmaitsze presje,
dlatego ważnym orędziem Kościoła jest głoszenie wolności człowieka. W
oparciu o co czy o kogo siebie określam? Czy określam siebie poprzez
powodzenie i niepowodzenie, poprzez akceptację i odmowę, czy poprzez Boga?
Kościół powinien zaprezentować człowiekowi zrozumiałą alternatywę życiową,
aby po znalezieniu prawdziwej wolności w Bogu mógł on przeżywać swoje życie
w sposób odpowiadający jego godności. W Kościele powinien człowiek spotkać
Jezusa jako prawdziwy obraz człowieczeństwa, jak nam Go przedstawił
ewangelista Łukasz: Jezusa jako przewodnika przez życie, jako nauczyciela
autentycznej mądrości, jako człowieka duchowego. Naszym zadaniem jest zatem
głoszenie Jezusa tak, aby dotknął On serc dzisiejszych ludzi i otwarł je na
poszukiwanie prawdziwego życia, a nie tylko jego namiastki. Życia pragną
dziś usilnie wszyscy, ale wielu odnajduje je pod hasłem: jak najwięcej
użyć. Jezus pragnie nauczyć nas właśnie tej sztuki: jak żyć rzeczywiście i
prawdziwie.
Z Problem jest w tym, że dzisiejszy człowiek reaguje wręcz aler-gicznie
na jakiekolwiek ograniczenie wolności osobistej. Nie tęskni do instytucji,
która chciałaby mu się wtrącać do jego życia i nakazywać, co ma myśleć. A
za taką właśnie instytucję uważa często Kościół. Co można z tym począć?
Strona 84
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Kościół nie może już dziś występować autorytatywnie, jako jedyny
przedstawiciel prawdy. Musi wstąpić na drogę dialogu z człowiekiem, który
pilnie strzeże swojej wolności. To oczywiście wymaga, by się nauczył
rozumieć potrzeby współczesnego społeczeństwa w całej ich złożoności i
różnorodności, aby potrafił mówić z ludźmi o sensie życia, o uzdrowieniu
ich ran i o ich najgłębszych tęsknotach.
Z Na czym polega istota prawdziwej wolności? A w czym widzieli ją na
przykład Ojcowie pustyni?
Istota wolności polega na tym, że nie ma nade mną władzy żaden człowiek, że
nie władają też mną jakieś postawy czy poglądy, modne trendy czy
ideologiczne wzorce zachowania, i że nie jestem zależny od żadnego
konkretnego człowieka, chwilowego kaprysu czy nastroju, lecz przeciwnie:
mogę swobodnie panować nad samym sobą, nad swym postępowaniem. Ojcowie
pustyni widzieli istotę wolności w uwolnieniu się od pożądań i namiętności.
Jeśli zamiast nich panuje w duszy ludzkiej Bóg, to człowiek jest
rzeczywiście wolny.
Z Powróćmy jeszcze do Kościoła. Na czym powinna, zdaniem Ojca, polegać
atrakcyjność Kościoła dla człowieka trzeciego tysiąclecia?
W odniesieniu do dzisiejszego Kościoła są dla mnie ważne trzy obrazy.
Kościół powinien się stać miejscem, które umożliwi ludziom doświadczenie
duchowe - to jest obraz Kościoła mistycznego. Po drugie, powinien stwarzać
przestrzeń dla nowego rodzaju wspólnoty, to znaczy dla wzajemnej
komunikacji ludzi między sobą - i to zarówno w ramach Kościoła światowego
między wszystkimi narodami, jak i w Kościołach lokalnych. Trzeba, aby w
miejscowej społeczności spotykali się bogaci i biedni, wierzący progresywni
i konserwatywni, tuziemcy i imigranci, i aby wszyscy tworzyli rzeczywistą
wspólnotę. Dzisiaj wielu ludzi czuje się osamotnionych i zagubionych w
anonimowym tłumie, a powinni oni znaleźć w Kościele swój dom. Po trzecie,
Kościół powinien proponować chrześcijańską kulturę życia i wskazywać, jak
można zdrowo żyć, do czego należą też oczywiście zdrowe życiowe nawyki. W
pierwszym rzędzie są to elementy zbawcze - modlitwa i w ogóle życie
duchowe, ale także właściwy rozkład dnia czy posiłków. Krótko mówiąc,
wszystko, co pozwala zdrowo żyć. Chrześcijaństwo miałoby się więc stać
czytelną kulturą, w której człowiek doświadcza też własnej godności. To są
według mnie trzy najważniejsze postulaty w odniesieniu do dzisiejszego
Kościoła.
Z Czy jednak dzisiejszy Kościół jest w osobach swoich wiernych tak
dojrzały, by móc zrealizować taką wizję?
Aktualnie Kościół zajmuje się zbytnio sam sobą. Można powiedzieć, że liże
własne rany i dlatego nie jest zdolny otworzyć się do zranień współczesnej
ludzkości. Pomimo to mam nadzieję i ufam, że i nadal będą pojawiać się w
nim jednostki i grupy, które podarują światu nową wizję. To, co Kościół
Strona 85
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
ludziom proponuje, jest w gruncie rzeczy wizją Jezusową. Tej wizji życia,
wypływającej z ufności i miłości, nie można jednak głosić językiem
moralizującym, lecz poprzez doświadczenie wspólnoty, gdzie znajdzie ona też
swój wyraz.
Z Zapytajmy jeszcze inaczej: Czy Kościół w ogóle jest przygotowany do
wejścia w nowe tysiąclecie? Czy jest w nim na przykład rzeczywiście obecny
ów duch pokuty za przeszłe winy, jaki w ostatnich latach wyraża papież Jan
Paweł II? Kiedy się rozmawia z niektórymi katolikami, zajmują oni taką
postawę, jak gdyby ich Kościół nie miał za co przepraszać.
To, czego papież dokonał w ramach uznania win Kościoła, było krokiem
odważnym, ale zarazem takim, z którym długo zwlekano. Świat przyjął ów gest
bardzo przychylnie, miejscami nawet życzliwie, jakkolwiek jest prawdą, że
wielu, przeciwnie, poczuło się w tej sytuacji nieco bezradnie. W Kościele
postawa papieża wywołała mianowicie obok akceptacji także głosy krytyczne.
Z wyznaniem win, z owym papieskim "mea culpa" w marcu 2000 roku, trudno
było się pogodzić zwłaszcza tym ludziom, którzy stworzyli sobie o Kościele
idealne wyobrażenie. Niektórzy uważali, że papież posunął się zbyt daleko.
Z kolei niektórym katolikom stale jeszcze trudno jest pogodzić się na
przykład z autorytarnym i raniącym postępowaniem wobec teologów, którzy
zajmowali krytyczne stanowisko jak Bernard Haring, Karl Rahner czy Henry de
Lubac), albo z krzywdą wyrządzoną założycielce "instytutu panien
angielskich" w XVII wieku, Mary Ward.
Z W dzisiejszych czasach mówi się o Kościele z nadmierną dozą krytycyzmu, a
nierzadko krytyka odzywa się też wewnątrz kościelnej społeczności. Jaka
jest zdaniem Ojca różnica między zdrową a niezdrową krytyką w Kościele? Na
czym powinna się opierać ta pierwsza?
Nadmierny krytycyzm wynika stąd, że Kościołowi stawia się wysokie
wymagania. Chcemy widzieć przede wszystkim obraz Kościoła świętego, a
tymczasem znajdujemy w nim wielu ludzi niegodnych. Wobec tego wybiera się
kozła ofiarnego, na którego zrzuca się wszystkie winy.
Przy krytyce ważne jest uznanie, że zmienić powinienem się również ja i że
każdy człowiek ma swoje słabości. Jeśli sobie to uświadomię, mogę jaśniej
nazwać rzeczy, które nie są w porządku - na przykład hipokryzję w pewnych
strukturach kościelnych czy nadużywanie władzy przez pewne osoby. Nigdy
jednak nie wolno mi potępiać czy też widzieć sprawy
w sposób czarno-biały, to znaczy uważać, że po jednej stronie są tylko sami
dobrzy, a po drugiej sami źli. Rzeczywistość jest zawsze raczej
wielobarwna.
Z Jak w tym kontekście postrzega Ojciec napięcie wewnątrz Kościoła między
dwoma nurtami - tzw. konserwatywnym a progresywnym? Czy jest to coś
naturalnego, z czym powinniśmy się pogodzić, czy też chodzi tu o zjawisko
negatywne, które należy przezwyciężyć przez osiągnięcie na nowo jedności?
Życie zawsze rozgrywa się między dwoma biegunami. Tak więc również w
Strona 86
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Kościele bieguny konserwatywny i progresywny są ściśle ze sobą powiązane.
To zdrowa sytuacja, kiedy ludzie poruszają się między tymi dwoma biegunami,
ponieważ istnieją one właściwie w każdym z nas. Każdy potrzebuje zdrowych
korzeni przeszłości, aby móc wzrastać, ale zarazem także celu, który jest
przed nim i ku któremu musi wyciągnąć rękę, aby go dosięgnąć. Napięcie
między biegunami dotyka oczywiście całego Kościoła i w pewnej mierze jest
to całkiem normalne i prawidłowe, ponieważ wytwarza energię i podtrzymuje
dynamikę społeczności. Niebezpieczeństwo groziłoby dopiero wtedy, gdyby
jeden biegun chciał uzyskać absolutną dominację i w jakiś sposób tłumił ten
drugi. Wtedy jest to nie tylko jednostronne, ale też złe, chore, błędne.
Z Jak Ojciec ocenia w tym kontekście ruch "Wir sind Kirche"
(My jesteśmy Kościołem), który zwłaszcza w kręgach laikatu cieszy się dużym
poparciem właśnie w krajach niemieckojęzycznych?
Ruch ten odgrywa z pewnością w Kościele bardzo ważną rolę: stanowi
mianowicie forum dla zaangażowanych świeckich wierzących, na którym mogą
oni dawać wyraz swej tęsknocie do wolnego i żywego Kościoła. Ważne jest też
to, że nie rości on sobie pretensji do absolutnej słuszności, lecz trwa w
dialogu z oficjalnymi przedstawicielami Kościoła. Wierzę (o ile mogę o tym
sądzić), że dialog ten rzeczywiście się odbywa. Niczego nie zmienia w tym
fakt, że stanowisko tego ruchu w wielu sprawach sięga zbyt daleko i że
domaga się on wiele więcej, niż jest to realne. Ale ma to swoje
uzasadnienie. Kiedy chce się coś osiągnąć, trzeba zawsze żądać nieco
więcej, niż w danej chwili jest do osiągnięcia. Musi być wolno marzyć o
Kościele przyszłości, nawet gdyby nie wszystkie marzenia miały zostać
spełnione.
Z Jak można odróżnić od siebie zdrowe i niezdrowe ruchy czy nowe
inicjatywy w Kościele? Kiedy są one źródłem rozłamu czy zawiści, a kiedy
służą rzeczywistemu rozwojowi jego życia?
Ruchy zdrowe pobudzają ludzi do tego, by nadawali światu dynamikę.
Niezdrowe znajdują oddźwięk tylko u tych, którzy je zawłaszczyli dla
siebie. Ruchy zdrowe są otwarte na świat, niezdrowe są zamknięte w sobie i
popadają w niebezpieczeństwo stania się sektą. Niezdrowe ruchy odszczepiają
ważne obszary ludzkiej duszy, jak na przykład seksualność i agresję, co
jest następnie rzutowane na innych ludzi i powoduje rozłam. Żaden ruch,
który prowadzi do rozłamu, nie może powoływać się na Jezusa. Jeśli zajmuje
się tylko sam sobą i stara się pozyskać jak najwięcej zwolenników przede
wszystkim dla siebie, będzie z reguły naznaczony zawiścią i
nieżyczliwością, a więc nie będzie temu światu przynosić owoców. Jedynie
gdy zapomina o sobie i służy ludziom i światu, jest zdrowy i odpowiada
duchowi Jezusa.
Z Z drugiej strony, jak widzi Ojciec problemy ugrupowań konserwatywnych w
Kościele? W Niemczech istnieje na przykład Bractwo św. Piotra, a w Czechach
są problemy z pewnym katolickim wydziałem teologicznym w związku z jego
nadmiernym konserwatyzmem.
Strona 87
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Ultrakonserwatywne ugrupowania wysuwają uzasadnione postulaty zmierzające
do zachowania tradycji z jej duchowymi skarbami. W przypadku wielu
ultrakonserwatywnie zorientowanych ludzi wyczuwam jednak, że nad prawdziwą
troską przeważa u nich uczucie lęku. Theodor Bovet, szwajcarski terapeuta,
powiedział kiedyś, że ideologia jest namiastką ojca. Wielu przedstawicieli
grup konserwatywnych nie ma mocnego kręgosłupa (tzn. wewnętrznej
nieugiętości, charakteryzującej dojrzałą osobowość) i dlatego potrzebują
ideologii i sztywnych norm, by móc nimi zastąpić ten niedostatek. Często są
to ludzie o chwiejnym i bojaźliwym usposobieniu, którzy oczekują od
konserwatywnego kierunku zachowania dawnego, sprawdzonego ładu,
wypróbowanych fundamentów i związanego z tym poczucia bezpieczeństwa.
Również i to jest uzasadnione. Jeśli wszakże szansę zachowania tych
fundamentów widzi się tylko w utrzymaniu zewnętrznych form i przepisów, to
takie konserwatywne grupy kostnieją i z trudem tylko można znaleźć w nich
życie, które głosił i podarował Jezus. Jezus nie był konserwatywny i nie
trzymał się też nadmiernie litery prawa, a za to słuchał swego serca, które
dzięki ścisłej relacji z Bogiem było szeroko otwarte na wszystkich ludzi
bez różnicy.
Z Czy Ojcu przylepia się etykietkę progresisty, czy konserwatysty?
Wielu konserwatystów uważa mnie za progresistę, a często stara się też
"wcisnąć" mnie w sferę ezoteryczną. Uważają, że moje wypowiedzi nie są już
chrześcijańskie, lecz mają zabarwienie ezoteryczne. Inni twierdzą, że w
moich tekstach jest zbyt dużo psychologii. Z kolei wielu progresistów uważa
mnie za konserwatystę, ponieważ staram się podkreślać i zachowywać
znaczenie tradycji. Przyklejanie takich etykietek mówi jednak więcej o
tych, którzy to robią, niż o moich postawach. Jeśli o mnie chodzi, to
cieszę się, że moje książki są czytane zarówno w kręgach progresywnych, jak
i konserwatywnych.
A chyba stawiają też jakiś most między tymi biegunami, które oba przecież
należą do chrześcijaństwa i w ogóle do życia.
Z Często mówi się o dwóch wymiarach Kościoła, tzw. charyzmatycznym i
instytucjonalnym. Jaka jest między nimi relacja i jaką rolę powinny one
odgrywać w przyszłości?
Charyzmatyczny wymiar Kościoła można by nazwać także prorockim. Kościół
powinien być dla tego świata zaczynem, albo - jak mówi sam Jezus -
światłością i solą. To znaczy, że będzie się starał rozpoznawać znaki czasu
i przeżywać każdy dzień dynamicznie, a nie w odrętwieniu, że będzie
rozwijać wyczucie tego, czego od nas i dla nas Bóg w obecnym czasie chce.
Obok tego Kościół jako społeczność tak wielu ludzi) ma też swój wymiar
instytucjonalny. Każda społeczność potrzebuje pewnej struktury, ale
Kościół, w odróżnieniu od państwa, powinien być zawsze świadom tego, że
struktury mają tylko pomagać, by duch Jezusowy mógł się szerzyć po całym
świecie. Nie mogą więc być celem samym w sobie.
Już w Ewangelii Jana można zauważyć napięcie między Kościołem miłości, a
Strona 88
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
więc wspólnotą uczniów skupionych wokół apostoła Jana, a urzędem kościelnym
(Kościołem Piotrowym). Ale z Ewangelii tej wynika też jasno, że oba te
"Kościoły", obie społeczności wzajemnie się potrzebują, że zatem z ich
powodu nie może być w Kościele rozłamu. Kiedy te płaszczyzny są
akceptowane, powstaje zdrowe napięcie, w którym obie mogą nierozdzielnie
współistnieć.
Z Co osobiście Ojca napełnia nadzieją, gdy patrzy na dzisiejszy Kościół?
Przede wszystkim poczucie, że Kościół na całym świecie ciągle na nowo
promieniuje nowym życiem. I kiedy na przykład w Kościele niemieckim
powszechne są oznaki odrętwienia czy osłabienia, to jednocześnie można w
nim też znaleźć szereg ognisk intensywnego zaangażowania w sprawy Boże,
żywe świeckie i zakonne wspólnoty, przykładnych chrześcijan itd. I myślę,
że tak właśnie jest w całym świecie. Zwłaszcza w Ameryce Łacińskiej,
Afryce, ale także w Korei i w niektórych innych krajach azjatyckich Kościół
przejawia godną podziwu dynamikę - wyczuwam tam intensywną obecność
Chrystusa, który dzieł tych dokonuje. Krótko mówiąc, wierzę, że duch
Jezusowy, który rozbudza nowe życie, będzie w Kościele stale na nowo
zwyciężał - wbrew temu, że tak często widzimy w nim bezczynność i mamy
wrażenie, że wszelki duch w nim popadł w uśpienie.
Z Jaką rolę mogą tu odegrać nowe ruchy duchowe?
Ruchy duchowe zdziałały w Kościele wiele dobrego. Oczywiście bywają też
takie, które są tylko słomianym ogniem. Kościół żyje jednak tym, że się w
nim stale na nowo pojawiają ludzie, którzy potrafią zgromadzić wokół siebie
w duchu Jezusowym innych i którzy starają się realizować pewne charyzmaty.
Moc Ducha Świętego przejawia się w rozmaitych darach, i właśnie
odzwierciedleniem tej różnorodności jest wzrastanie nowych ruchów
duchowych.
Z Jak Ojciec widzi misję kapłana na początku trzeciego tysiąclecia? Czym
powinien on być dla człowieka wierzącego: autorytetem duchowym,
przewodnikiem, ojcem, doradcą, czy tylko szafarzem sakramentów?
Kiedy wejrzymy głęboko w dzieje religii i Kościoła, stwierdzimy, że w
przeszłości kapłan pełnił zawsze szereg funkcji. Był opiekunem miejsca
świętego, strażnikiem ognia, doradcą, tłumaczem snów, duszpasterzem,
terapeutą. Ja sam widzę dzisiaj przed kapłanem dwa główne zadania: ma on
sprawować pieczę nad miejscem świętym i być duszpasterzem. W tej pierwszej
roli powinien przede wszystkim nawiązywać kontakt ze świętą przestrzenią w
sobie samym. Oznacza to, że powinien dbać o własne życie duchowe, które
jest wynikiem wewnętrznej autentyczności, a wtedy będzie też mógł rozbudzać
je i podtrzymywać w innych. Otóż w każdym człowieku kryje się coś świętego,
nietykalnego, i zadaniem kapłana jest ochrona tego czegoś - właśnie w
dzisiejszym świecie, w którym człowiek często postrzegany bywa czysto
utylitarnie, a więc pod kątem swej przydatności. Oprócz tego powinien być
duszpasterzem: dzisiaj wymaga to także wiedzy psychologicznej, przede
Strona 89
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
wszystkim jednak ogromnej miłości do ludzi. Najpierw wszakże musi się umieć
rozeznać we własnej duszy, aby móc się należycie poświęcać duszom innych.
Potrzebuje też do tego przezorności i zdolności umiejętnego postępowania z
ludźmi, aby się czuli akceptowani i przez to zyskali za jego pośrednictwem
nową nadzieję i pewność w swoim życiu.
Z A kim powinien być biskup? Człowiekowi dzisiejszych czasów coraz mniej
mówi biskupia szata, pastorał i mitra, a przy tym widuje on biskupa coraz
częściej - również dzięki środkom przekazu - tylko w takiej oficjalnej
roli, czy to przy liturgii, czy konsekracji kościołów, kaplic itp.
Biskup jest strażnikiem i pasterzem, a także oczywiście przełożonym
diecezji. Ja osobiście uważam za ważne, że w dzisiejszym Kościele pojawił
się znowu wymiar duchowy tego urzędu. Pasterz prowadzi powierzoną sobie
trzodę, utrzymuje ją razem i wiedzie na pastwisko, gdzie znajdzie ona
strawę. Biskup potrzebuje zatem wyczucia tego, co współczesnego człowieka
rzeczywiście interesuje i czym on żyje, a więc, mówiąc obrazowo, gdzie
szuka swojej strawy. Ale musi być też roztropny, aby dla poszczególnych
wspólnot, a wreszcie dla całej diecezji stworzyć taką strukturę, która nie
będzie stanowić celu sama w sobie, lecz będzie służyć życiu. Biskup musi
też życie chronić. Winien zatem stać na jego straży i zdecydowanie
występować przeciwko wszelkim tendencjom, które przeszkadzają ludziom
dobrze życie przeżywać.
Z Czy mógłby Ojciec podać jakiś przykład?
Chodzi tu na przykład o jednostronne nastawienie społeczeństwa
kapitalistycznego na zysk. Biskup powinien przeciw tym tendencjom
występować i przeciwstawiać się strukturom społecznym, których spoiwem jest
tylko kapitał. To jest jego zadanie. Życiu nie sprzyja też nadmierny akcent
kładziony na jego wymiar prawny. Moim zdaniem powinno się zrelatywizo-wać
przepisy, tak by bronić interesów ludzi, których niejednokrotnie dotyka
sztywna wykładnia norm prawnych (na przykład przepisów azylowych).
Z Powróćmy jeszcze do posługi kapłańskiej. Wielu duchownych przyznaje, że
po pewnym czasie czują się całkowicie wyczerpani i doznają tzw. syndromu
wewnętrznego wypalenia. Dzieje się to zwłaszcza w przypadkach, kiedy muszą
obsługiwać duszpastersko kilka parafii o minimalnej liczbie wiernych, jak
to często bywa w Czechach.
To jest taki zaczarowany krąg. Ponieważ kapłanów jest coraz mniej, przeto
zgodnie z logiką, na tych, którzy jeszcze pozostają, nakłada się coraz
więcej zadań. To oczywiście sprawia, że droga kapłańska staje się coraz
mniej atrakcyjna i coraz mniej osób na nią się decyduje. A ponieważ
pojedynczy kapłan nie może tego błędnego koła rozerwać, musi szukać
sposobu, jak sobie samemu pomóc - i moim zdaniem musi się w tym celu
zanurzyć w życie duchowe. Jeśli będzie pozostawał w kontakcie ze swym
wewnętrznym źródłem, to nawet przy wielkim nawale pracy nie będzie czuł
takiego wyczerpania. Jest to dla niego duchowe
Strona 90
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
wyzwanie, aby we wszystkim, co czyni, pozostawał stale otwarty na ducha
Jezusowego. Wiem, że to łatwo powiedzieć, ale trudniej zrealizować,
jednakże przy świadomości, że ze mną jest Jezus, moja praca nie jest tak
wyczerpująca, bo nie jestem już wystawiony na taką presję, by spełnić
oczekiwania ludzi czy wymagania wobec samego siebie. Inna droga polega na
tym, że ciągle na nowo zastanawiam się nad priorytetami w mojej pracy.
Mówiąc prosto: nie wszystko, co kapłan czyni w pocie czoła, musi
bezwarunkowo czynić sam.
Z Niektórzy kapłani mają trudności w komunikowaniu się z ludźmi świeckimi.
Otóż niekiedy osoby świeckie uzyskują dzięki odpowiednim studiom takie samo
teologiczne wykształcenie jak kapłani i nie są już zdani tylko na to, co im
powie duchowny. Księża mają wtedy poczucie, że zagraża to ich autorytetowi
w parafii, wobec czego trzymają się raczej z daleka od takich świeckich. Na
czym ma się opierać szacunek dla księdza w parafii?
O sile człowieka świadczy również to, że respektuje on uzdolnienia innych.
Kapłan nie może opanować wszystkiego - albo będzie najlepszym teologiem w
parafii, albo organizatorem jej życia. Przede wszystkim jednak powinien
umieć wykorzystać ludzkie zdolności i włączyć je w tok życia całej
wspólnoty. Uznanie ze strony parafian może zyskać wtedy, jeśli daje z
siebie to najlepsze, co w nim jest - jeśli celebruje liturgię w głębokiej
łączności z Chrystusem i stara się autentycznie spotykać z ludźmi. W
przyszłości będzie - moim zdaniem - oprócz tego wymagana jeszcze
kompetencja duchowa kapłana.
Z Co to znaczy?
Kompetencja duchowa oznacza, że kapłan sam postępuje drogą duchową i
przeżywa duchowe doświadczenia. Następnie, że rozumie ludzi, którzy do
niego przychodzą, aby porozmawiać o swoich duchowych problemach. Powinien
być przede wszystkim człowiekiem modlitwy, co nie znaczy, że ma się modlić
mnogością słów, lecz że jego życie ma wyrastać z modlitwy. Powinien także
znać i praktykować metody medytacji i wejrzenia we własne wnętrze.
Z Na czym miałby się zatem opierać naturalny autorytet kapłana czy
biskupa?
Prawdziwy autorytet może zyskać ten, kto w ludziach budzi życie i stara
się, aby to życie w nich dalej wzrastało. Autorytet nie jest więc w
pierwszym rzędzie kwestią decydowania, lecz kwestią pomnażania, wzrostu.
Kapłan niewątpliwie potrzebuje kompetencji duchowej i liturgicznej,
potrzebuje też kompetencji jako przewodnik innych. Jeśli zatem jest w
swojej dziedzinie kompetentny, zyska też uznanie. Ale nie może stale
polegać na swej kompetencji czy powoływać się na swój formalny autorytet.
Ten ostatni może uzyskać w sposób całkiem naturalny.
Z Jak?
Strona 91
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Zasadniczą rzeczą jest, aby biskupi i kapłani stali się osobowościami
duchowymi. Jednocześnie jest ważne, aby potrafili zatrzymać się i odpocząć
w Bogu, aby byli pogodzeni z samym sobą i nie przenosili stłumionych stron
swej osobowości na innych. Księża i biskupi powinni się uczyć
przeciwstawiać konfliktom i umieć je merytorycznie rozwiązywać, kiedy się
pojawią. Jeśli ktoś potrafi przekonać drugich swym życiem, zyska naturalny
autorytet, a ludzie będą przyjmować to, co on im będzie głosił.
Z Czy zgadza się Ojciec z tym, że właściwe kierownictwo duchowe czy
duszpasterskie powinno zmierzać ku temu, by człowiek swego duchowego
przewodnika potrzebował coraz mniej i aby w coraz większym stopniu potrafił
podejmować decyzje jako dojrzała osobowość chrześcijańska?
Chrześcijanin stał się dziś osobą pełnoprawną i w pełni dojrzałą i nie
można mu przewodzić w sposób autorytarny, jak dawniej. Jeśli czuje, że tak
się dzieje, to z takiego kierownictwa duchowego rezygnuje. Z drugiej strony
jednak istnieje dziś również wielkie pragnienie duchowego wsparcia,
towarzyszenia. Kiedy ludzie popadają na przykład w jakiś kryzys życiowy, to
nie szukają pomocy tylko u terapeuty, ale chętnie sięgają po pomoc duchową.
Kościół powinien znaleźć sposób właściwego reagowania na te nowe trendy.
Oczywiście są tu potrzebni przede wszystkim tacy duchowni, którzy potrafią
rozumieć problemy dzisiejszych ludzi i nie szczędząc swego czasu towarzyszą
człowiekowi, są przy nim aż do chwili, kiedy uzyska on mocny grunt pod
nogami.
Z Ale co ma robić ten, kto chciałby pobudzić życie w parafii i zachęcić do
współpracy większe liczbę osób świeckich, ale natrafia na zupełny brak
zainteresowania albo nawet niezadowolenie z tego, że chce wprowadzać jakieś
nowości? Jak sobie z tym poradzić?
Wielu księży istotnie przeżywa frustrację spowodowaną tym, że ich wysiłki
zmierzające do ożywienia życia w parafii natrafiają na niezrozumienie albo
nawet na opór. Są dwa sposoby poradzenia sobie z taką sytuacją. Pierwszy
polega na tym, że należy się ludziom dobrze przysłuchiwać. Można się przez
to dowiedzieć, jakie są ich najgłębsze tęsknoty, pragnienia, troski,
radości i potrzeby. Mówiąc prosto i zwyczajnie: trzeba się nieustannie
uczyć, jak z ludźmi najlepiej postępować i pomagać im otwierać swoje serce
na Boga. Nie powinienem zatem bezwzględnie forsować swoich pomysłów, lecz
zawsze rozważyć, czy chodzi tylko o moje wyobrażenia o tym, co właściwe,
czy też o idee, które rzeczywiście mogą ludziom pomóc. Drugi sposób jest
zaś taki, że po prostu poszukam sobie innej wspólnoty. Może się bowiem
okazać, że dla danej parafii nie jestem osobą właściwą, i dlatego po
rozważeniu swej sytuacji dochodzę do wniosku, że ze swoim charakterem
nadaję się raczej gdzie indziej.
Z Taki kapłan może jednak doznać wrażenia, że jako duszpasterz poniósł
fiasko i teraz ucieka, że Bóg postawił go na tym miejscu, a on samowolnie
chce odejść.
Strona 92
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Nie jest z pewnością dobrze, by kapłan zmieniał parafię zaraz po pojawieniu
się pierwszych konfliktów. Najpierw powinien spróbować stawić im czoło i na
przykład wspólnie z radą parafialną szukać sposobów ich rozwiązania. Jeśli,
powiedzmy, jego kazania nie są zbyt dobrze przyjmowane, to należałoby zadać
sobie pytanie, dlaczego tak jest, i nauczyć się głosić je w sposób, który
do ludzi przemówi. Z drugiej strony kapłan powinien wiedzieć, że nigdy nie
będzie mógł zadowolić wszystkich. Musi zatem wyzbyć się złudzeń, że będzie
lubiany przez wszystkich parafian.
Kiedy jednak czuje przez dłuższy czas, że nie może w danej parafii
skutecznie działać, że go to kosztuje zbyt wiele energii i że jego serce
temu się sprzeciwia, powinien zacząć się zastanawiać, czy nie byłoby lepiej
zmienić pole działania. Wola Boża przejawia się tam, gdzie jest więcej
wewnętrznej wolności i spokoju. Jeśli myśl o nowej parafii sprawia w
kapłanie ożywienie i czuje on w sobie wewnętrzny spokój, jest to znakiem,
że chodzi o Bożą wolę.
Z Czy istnieje jakaś recepta na to, w jaki sposób włączyć bardziej ludzi
świeckich w życie parafialne czy kościelne, aby nie ograniczali się tylko
do roli biernej?
Ksiądz powinien być przede wszystkim wdzięczny za to, że ludzie świeccy
(np. w radach parafialnych) przejmują odpowiedzialność za życie lokalnej
wspólnoty. Często stają się oni bierni właśnie tam, gdzie doznają wrażenia,
że nie mogą na nic mieć wpływu, że na ich możliwościach działania nikomu
nie zależy, albo brakuje im u kapłana elementarnego ludzkiego podejścia.
Natomiast w żywej wspólnocie istnieją ludzie świeccy, którzy przejmują
odpowiedzialność za przygotowanie liturgii, za pracę ewangelizacyjną czy
misyjną; inni znów opiekują się osobami starymi i chorymi czy zajmują się
grupami z marginesu społecznego. Oprócz tego jest ważne przygotowywanie
laikatu do posługi akolitów, lektorów i do przewodniczenia w liturgii
słowa. Wszystko to pozwala w większym stopniu włączyć parafian w żywą
strukturę społeczności. Kiedy bowiem człowiek ma poczucie, że może być
jakoś użyteczny i aktywnie uczestniczyć w jakimś dziele, przeżywa o wiele
większą radość i czuje swoją samorealizację. Z drugiej strony kapłan nie
powinien poszczególnych ludzi świeckich przeciążać. Praca i
odpowiedzialność powinny być rozłożone na, w miarę możności, największą
liczbę członków wspólnoty parafialnej.
Z Powróćmy jeszcze do samego Kościoła. Jak rozumie Ojciec wezwanie Yves
Congara, by Kościół był ubogi i służebny? W czym jego ubóstwo i posługa
miałyby się dziś konkretnie wyrażać?
Sobór postrzegał ubóstwo jako istotne znamię Kościoła. Kościół jest ubogi,
jeśli poświęca uwagę ubogim i jakoś dzieli z nimi ich los. Z drugiej
strony, będąc instytucją, potrzebuje dla swej działalności środków
finansowych. Pozostaje jednak pytanie, jak nimi dysponuje: czy interesuje
się potrzebami ubogich i przeznacza część owych środków również na cele
służące ich wsparciu. Kościół jest zatem wewnętrznie wolny
i ubogi, jeśli nie zależy mu przede wszystkim na pieniądzach, posiadaniu
Strona 93
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
czy jakichś projektach prestiżowych, lecz "naśladuje ubogiego Jezusa".
Ubóstwo Kościoła powinno więc znajdować wyraz w prostym stylu życia i w
zaangażowaniu na rzecz ubogich. Ale nie tylko to. Powinien on także
zabierać głos w obronie ubogich i zwracać uwagę na niesprawiedliwe
struktury w świecie.
Z Czy sądzi Ojciec, że dzisiejszy Kościół jest ubogi? Jeśli porównamy na
przykład standard życiowy młodej rodziny z dziećmi i księdza w parafii
(auto, wyposażenie plebanii czy klasztoru, utrzymanie, zabezpieczenie
materialne itd.), to niejedna liczna rodzina może odczuwać zazdrość...
Ubóstwa nie można mierzyć jedynie standardem życiowym, bo mogłoby ono się
stać negacją życia. Kiedy zabronię sobie picia piwa, ponieważ biedacy w
Afryce też go nie mogą pić, to moje ubóstwo staje się czymś moralizującym.
Ubóstwo wyraża się na ogół prostym stylem życia, ale przede wszystkim
gotowością dzielenia się swoim życiem i tym, co posiadam, z ubogimi. I to
właśnie jest dla kapłanów i zakonników trwałe wyzwanie, by się nad swoim
ubóstwem realnie zastanawiać, a nie pojmować go tylko czysto duchowo. Mogą
się oni jednak starać o poczucie właściwych proporcji - na przykład właśnie
w porównaniu ze standardem życiowym młodej rodziny.
Z Czy zna Ojciec uczucie nadmiernego przywiązania do czegoś materialnego?
Pełniąc funkcję ekonoma, muszę dbać o to, by w opactwie były punktualnie
wypłacane pensje pracowników. W tym celu zaś muszę dobrze gospodarować
pieniędzmi i starać się, aby je zarobić, to znaczy, aby zakłady klasztorne
dawały zysk. Wtedy wyczuwam w sobie skłonność do tego, by swoje działanie
oceniać miarą sukcesu. Pieniądze potrafią fascynować. Dla mnie osobiście
wynika stąd duchowe wyzwanie, by być zdolnym zachować wobec nich dystans.
Skądinąd nie jestem do rzeczy zewnętrznych zbytnio przywiązany, choć
naturalnie lubię swój odtwarzacz CD, z którego chętnie słucham dobrej
muzyki. Ale świat by się nie zawalił, gdybym go nie miał.
Z Z drugiej strony posiadanie samo w sobie nie jest niczym złym, jeśli
człowiek doszedł do niego uczciwie. Jak jednak przedsiębiorca, któremu się
dobrze wiedzie, ma rozpoznać, kiedy jest oszczędny, a kiedy już zniewolony
przez to, co posiada?
Przedsiębiorca musi oczywiście najpierw zabezpieczyć finansowo swoją firmę
i dlatego potrzebuje pewnej rezerwy finansowej, zwłaszcza jeśli przychodzi
mu stawiać czoło silnej konkurencji czy złej koniunkturze. Każdy powinien
się jednak strzec przed pokusą, by za pomocą pieniędzy zyskiwać nad ludźmi
władzę. Jeśli też ktoś chce mieć coraz więcej, nie dbając o jakąś rozsądną
miarę, posiadanie zaczyna nim władać. Dlatego ważne jest poczucie
odpowiedzialności wobec innych ludzi. Jeśli przestaję być zdolny dostrzegać
ich prawa i potrzeby, to jestem już niewolnikiem jakiegoś swojego
wyobrażenia.
Strona 94
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Wędrówka w poszukiwaniu Boga
9. O wierze, wątpliwościach, humorze i mistyce
Z Jak chrześcijanin może być dzisiaj solą ziemi? Co to znaczy we
współczesnym społeczeństwie?
Sól dodaje smaku, oczyszcza, a zarazem chroni przed zepsuciem. Z tej
metafory wynika, że chrześcijanin nie może się po prostu przystosowywać,
czyli płynąć z prądem czasu. Swoim życiem, które jest ukierunkowane na
Chrystusa, daje świadectwo o tym, że ludzką egzystencję można przeżyć
inaczej -z Chrystusem. Chrześcijanin pragnie szukać Bożej woli, ale ma też
dbać o to, aby być pogodzonym z sobą samym i z innymi ludźmi.
Ma też jeszcze jedno zadanie prorockie: starać się o budowanie pokoju i
pojednania na tym świecie, interesować się losem bliźnich, którzy żyją na
marginesie społeczeństwa, a zarazem występować przeciwko wszelkim
tendencjom i ruchom skierowanym przeciw ludzkiej godności. Nie może
zadowalać się stanem, jaki panuje w świecie czy w społeczeństwie. Wszędzie,
gdzie ludzkie prawa są pogardzane lub deptane, powinien podnieść głos.
Powinien się stać solą społeczności. Zarazem wszakże ma zważać, aby jego
zaangażowanie w świecie nie miało motywów egoistycznych.
Z Tymczasem ludzie wierzący ulegają często pokusie zamykania się w
pewnego rodzaju getcie religijnym, gdzie mają poczucie, że są tymi
wybranymi. W czym widzi Ojciec niebezpieczeństwo takiego poczucia pewności
zamkniętego w sobie świata, gdzie jest nam dobrze razem i wzajemnie się
wspieramy? Także klasztory separują się przecież świadomie od otaczającego
świata...
Tak, klasztory wytwarzają świadomie chrześcijańskie środowisko, które
kontrastuje z otaczającym światem. Ale ten chrześcijański biegun,
przeciwstawny zlaicyzowanemu światu, uzyskuje swój sens jedynie wtedy,
jeśli świadomie stara się prowadzić z tym światem dialog i jeśli daje
dzisiejszemu człowiekowi świadectwo alternatywnego modelu życia. Zamykając
się w getcie, chrześcijanie rezygnują dobrowolnie ze swego zadania i
przestają być zaczynem dla tego świata. Dalsze niebezpieczeństwo widzę w
tym, że ludzie tkwiący w takiej zamkniętej postawie uważają siebie za coś
lepszego i chełpliwie wynoszą się ponad swe otoczenie. W ten sposób tracą
wszelką szansę "zarażenia" tego świata duchem Chrystusowym.
Z W jakiej mierze poszukiwanie jest w ogóle elementem wiary? Dla
niektórych ludzi wyobrażenie silnej wiary jakoś nie daje się pogodzić z
poszukiwaniem.
Święty Benedykt uważa mnicha za człowieka, który autentycznie szuka Boga. A
więc wiara nie jest nigdy jakimś trwałym stanem posiadania. Ja sam muszę
stale na nowo zadawać sobie pytanie: Kim ten Bóg rzeczywiście jest? Czy
prawdą jest wszystko, co w swoich książkach napisałem o Bogu, o Jezusie, o
człowieku? Wiara chrześcijańska daje nam wprawdzie odpowiedzi na wszystkie
pytania, jakie człowiekowi się nasuwają, ale jednocześnie wywołuje w nas
Strona 95
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
dalsze. Bóg jest bowiem zawsze różny od wszystkich moich wyobrażeń, jakie
sobie o Nim tworzę; przebywa dopiero poza granicą wszystkich naszych
obrazów i pojęć. Dlatego wędrówka w poszukiwaniu Boga utrzymuje nas w
życiowej dynamice. Kto zatem myśli, że jego wiara jest niewzruszona i że na
wszystko zna odpowiedź, ten w swoim życiu wewnętrznym tkwi w miejscu.
Z Czy można więc powiedzieć, że również wątpliwości w wierze są na pewnym
etapie życia chrześcijańskiego czymś naturalnym? A Jeśli tak, to kiedy są
one wyrazem gotowości do głębszych poszukiwań czy do zmiany przyswojonych
wyobrażeń, a kiedy, przeciwnie, objawem małoduszności?
Również wątpliwości są istotnym elementem wiary. W swojej drodze duchowej
jesteśmy stale w niebezpieczeństwie tworzenia sobie mocno wrytych w
świadomość obrazów Boga. Wątpliwość zmusza mnie do korekty tych wyobrażeń.
Na przykład zdarza mi się podczas modlitwy, że nachodzą mnie wątpliwości,
czy jeśli chodzi o Boga, czegoś sobie po prostu nie wmawiam i czy moja
wiara w ogóle ma sens. Otóż chcę tę konkretną wątpliwość domyśleć do końca.
Mówię sobie: Dobrze, powiedzmy, że wszystko, co robię, jest iluzją, tylko
że wtedy bezsensowne jest absolutnie wszystko. Kiedy dochodzę do tego
punktu, pojawia się nagle we mnie głęboka świadomość, że przecież wierzę
Biblii, którą żyli św. Augustyn czy św. Teresa z Avila, po czym następuje
decyzja: tak, stawiam na tę kartę! Istnieją też naturalnie wątpliwości
snoba, który koniecznie chce nadążać za modnym trendem. Są one oczywiście
niezdrowe i powodują, że trzymam się z dala od Boga.
Z Niektórzy chrześcijanie mają skłonność do chowania się za przepisy
kościelne, dają im one bowiem pewność, że idą we właściwym kierunku, a
zarazem pozwalają im oceniać otaczający świat. Kto się tych reguł trzyma,
jest dobry i będzie zbawiony. Wskutek tego jednak chrześcijaństwo staje się
w oczach otaczającego świata jakąś religią jurydyczną, z której znika
wewnętrzna wolność i radość. Na czym polega tu błąd?
Wytyczne i nakazy kościelne służą do tego, aby człowiek trzymał się pewnego
kierunku. Lud izraelski wielbił Boga za Dekalog, wytyczył on bowiem
właściwą linię jego życia. Oczywiście jednak przykazań mogę też użyć jako
broni przeciwko innym ludziom. Mogę wywyższać się nad nich, wynosząc ponad
wszystko prawo i myśląc, że przez to jestem lepszy niż inni. Takie
nadużywanie wiary dla wywyższania się grozi niebezpieczeństwem faryzeizmu,
tak mocno napiętnowanego przez Jezusa. Niebezpieczeństwo to dotyczy wielu
chrześcijan. Skrupulatne przestrzeganie przykazań może prowadzić także do
stłumienia wewnętrznych potrzeb człowieka. Na przykład wspomniana już
tłumiona agresja daje o sobie znać krytycyzmem wobec innych. Można nawet
mówić o czymś w rodzaju brutalności pobożnych, którzy potępiają wszystkich
innych. A jeśli demonizuję drugiego człowieka, jest to dowodem tego, że mam
w swoim sercu diabła. Jeśli natomiast postrzegam przykazania jako pewną
wytyczną dla swego życia, to pełnią one rolę zbawienną, jeśli nawet będę
przy tym napotykał swoje niedostatki. Pozostaję w każdym razie otwarty na
innych. Dlatego jest bardzo ważne, abym, nim zacznę spełniać przykazania,
doznał pozytywnego doświadczenia duchowego.
Strona 96
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Z Dla Ojców pustyni nieosądzanie innych było podobno oznaką właściwej drogi
duchowej...
Tak. Kto osądza i potępia innych, pokazuje przez to tylko, że sam w sobie
nie osiągnął harmonii. Musi osądzać, aby móc się wynosić nad innych i sam
sobie coś udowadniać. Kto natomiast żyje w pokoju z samym sobą, kto w sobie
odkrył Boga, ten nie ma takiej potrzeby i potrafi modlić się za innych, aby
i oni znaleźli pokój i miłość.
Z Niektórych chrześcijan takie jurydyczne pojmowanie wiary przyprawia o
frustrację, ponieważ widzą, jak otaczający ich świat używa sobie, a oni nie
mogą. Jak się tego poczucia goryczy wyzbyć?
Jeśli ktoś zazdrości drugim, że mogą sobie na wiele pozwolić, dowodzi tym,
że ma dokładnie te same pragnienia, co tamci. A jeśli im nie folguje tylko
z powodu zakazów Kościoła, to postawa ta jest oznaką jego niedojrzałości.
Istotne pozostaje zatem pytanie, co prowadzi do życia i jak można je
przeżywać pomyślnie. Kiedy widzę, jak wszyscy dokoła mnie niczego sobie nie
żałują, powinienem siebie zapytać, czy im to daje większą pełnię życia, czy
też popadają oni przez to w nowe zależności.
Do cech życia chrześcijańskiego należy zdolność wyrzekania się. Kto nie
potrafi niczego się wyrzec, ten nigdy nie będzie silną osobowością.
Psychologia twierdzi też, że człowiek nie dopuszcza się zła z przyjemności,
lecz z rozpaczy. Dlatego jest rzeczą bardzo ważną, aby wiedział, czy ma w
sobie spokój i czy jest rzeczywiście szczęśliwy.
Z Jak może człowiek poznać, że jest prawdziwie szczęśliwy?
Szczęścia nie można uchwycić czy stwierdzić jako jakiejś wielkości
empirycznej. Szczęśliwy jest ten, kto pozostaje w harmonii z samym sobą,
kto jest wdzięczny za życie i potrafi wyrazić akceptację swej aktualnej
sytuacji czy stanu ducha. Trzeba tu zauważyć, że ten, kto o swoje szczęście
zbytnio zabiega, nieustannie zajmuje się sam sobą i pilnie obserwuje, czy
jest już wreszcie szczęśliwy, autentycznego szczęścia nigdy chyba nie zdoła
doświadczyć. Kto natomiast potrafi niekiedy o sobie zapomnieć, tego nieraz
może zaskoczyć poczucie szczęścia.
Z Człowiek bywa najbardziej szczęśliwy, kiedy jest zakochany. Z drugiej
strony nie ma dzisiaj słowa częściej używanego
bardziej co do swego sensu wypaczonego niż "miłość". Gdy w terminologii
chrześcijańskiej należy ono do pojęć kluczowych, w świecie potocznym ma
tysiące znaczeń. Czy zatem można w ogóle opowiadać innym coś o miłości
Bożej?
Nie mogę mówić o niej w sposób czysto teologiczny, ponieważ z dzisiejszym
człowiekiem po prostu by się to rozmijało. Dlatego powinienem wychodzić od
doświadczenia miłości, jakie sam przeżywam. Już w naszym ludzkim
doświadczeniu miłości można bowiem wyczuć przebłyski miłości Bożej. Każdy
Strona 97
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
człowiek pragnie kochać, a zarazem być kochany. Miłość może go oczarować.
Zarazem jednak wielu ludzi przeżywa kruchość miłości i przekonują się, jak
bardzo łatwo może się ona przemienić w coś przeciwnego. Co więcej, nasza
ludzka miłość jest połączona z poczuciem pewnego roszczenia względem
drugiego człowieka i potrzebą kontrolowania go.
Doświadczając tej miłości pełnej czaru, a zarazem kruchej, człowiek tęskni
jednak podświadomie do miłości, która jest niczym innym jak po prostu
miłością. Kiedy udaje mi się przemówić do tej ludzkiej tęsknoty, jestem
zdolny uzmysłowić takiemu człowiekowi, że ową miłością absolutną jest
właśnie miłość Boża do nas, ponieważ jest ona czymś bezwarunkowym i nie
zmąconym żadnymi motywami ubocznymi. Problem polega jednak na tym, że
często my sami tej Bożej miłości zbytnio nie odczuwamy.
Z Z miłością związany jest u chrześcijanina nieodłącznie symbol krzyża. Ale
jak go wytłumaczyć dzisiejszemu człowiekowi? Jak mu przybliżyć tajemnicę
śmierci Chrystusa i odkupienia?
Najpierw trzeba się pożegnać z wieloma wypaczonymi poglądami, z jakimi
spotykamy się często w upraszczających katechezach. Bóg nie potrzebował
śmierci swego Syna, aby nam odpuścić grzechy i aby nas odkupić. Bóg jest
Tym, który odpuszcza bezwarunkowo, ponieważ nas kocha. Jezus nie stał się
więc człowiekiem w pierwszym rzędzie po to, by za nas umrzeć, lecz aby nam
ogłosić orędzie o bliskim i miłosiernym Bogu. Dopiero w trakcie swego
ziemskiego życia zaczął liczyć się z tym, że za sprawą warstw rządzących
zostanie zamordowany. Jezus przyjął swoją śmierć z solidarności ze swymi
uczniami i ze wszystkimi ludźmi. Krzyż jest spełnieniem i dopełnieniem Jego
ziemskiej działalności, a więc tego, że wziął On na siebie naturę człowieka
wraz z jego ludzkim losem. Jezus stał się człowiekiem ze wszystkimi
ewentualnościami, jakie mogą się przydarzyć każdemu z nas, a swoje orędzie
o odpuszczeniu zaświadczył też swoją śmiercią na krzyżu, kiedy to
przebaczył swoim nieprzyjaciołom. Dlatego wolno nam mieć nadzieję, że i nam
wszystkim Bóg przebaczy.
Ale Biblia nie łączy śmierci Jezusa na krzyżu tylko z odpuszczeniem
grzechów. Pismo Święte zna dwanaście różnych modeli odkupienia, a w każdym
z nich ważną rolę odgrywa właśnie krzyż. W Ewangelii Łukasza krzyż jest
symbolem wszystkich udręk, przez które musimy przejść, aby dojść do chwały
Bożej. Dla św. Marka krzyż Jezusa jest symbolem zwycięstwa nad mocami
ciemności, nad siłami zła, które przyprawiają człowieka o chorobę i
uciskają go. U św. Jana Ewangelisty krzyż jest dopełnieniem miłości,
ponieważ poznajemy po nim, że Bóg kocha nas we wszystkich naszych wzlotach
i upadkach, we wszystkich przeciwnościach i rozdarciach, i że nic w nas nie
jest wyłączone z Chrystusowej miłości. O tajemnicy krzyża i odkupienia
można więc mówić tylko w symbolach, tak jak to zresztą czyni Biblia.
Z Zatrzymajmy się jeszcze przy pewnym pojęciu, którego używa się
powszechnie w Kościele, ale które dla otaczającego świata utraciło już
znaczenie - mianowicie przy grzechu. Otóż wielu ludzi uważa za grzech to,
że nie zrobili dobrego interesu albo "trochę zgrzeszyli" w jakiejś cukierni
czy drogiej restauracji.
Strona 98
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
To prawda, że dzisiejszy człowiek jest już mało uwrażliwiony na pojęcie
grzechu jako przekroczenia jakiegoś przykazania. Zarazem jednak czuje, że
nie wszystko, co robi, jest całkiem w porządku - że jest dobre. Wie, że
rani innych ludzi, że żyje samolubnie itp. Dlatego mówię raczej o "winie"
niż o "grzechu", bowiem to, że człowiek może być winny, wiedzą aż nadto
dobrze także współcześni pisarze czy psychologowie. Zresztą z poczuciem
winy chodzą ludzie również do terapeutów, aby się tam z nim uporać w
trakcie suto opłaconych godzin konsultacji.
Człowiek dopuszcza się winy nie przez to, że przekracza jakieś przykazania,
lecz że zachowuje się "odmownie" wobec życia, że żyje w niezgodzie ze swoim
sumieniem, że się odwraca od Boga, który stara się przemawiać do niego
właśnie za pośrednictwem jego sumienia.
Z W swojej książce Spiritualitat von unten (Duchowość oddolna) pisze
Ojciec, że podstawowym znamieniem chrześcijańskiej egzystencji powinien być
humor. Niektórzy ludzie powiedzą jednak na to, że w Ewangeliach nigdzie nie
mówi się, jakoby Jezus się śmiał czy przejawiał poczucie humoru, i że wiara
jest sprawą zbyt poważną. Co Ojciec na to?
Humor odgrywa ważną rolę zwłaszcza przy kształtowaniu właściwego spojrzenia
na samego siebie. pierwotni mnisi uważali za najważniejszą cechę człowieka
duchowego pokorę. Humor jest związany właśnie z pokorą (humilitas), ta
bowiem ma etymologicznie coś wspólnego zarówno z człowiekiem (homo), jak i
z humorem. Zawiera się w nim gotowość akceptacji własnej słabości czy
własnych pomyłek, przez co uzyskuje się dystans wobec rygorystycznych i
sztywnych wyobrażeń o sobie samym. Krótko mówiąc, humor oznacza
cierpliwość, wyrozumiałość, ale także umiejętność śmiania się z samego
siebie. I jest całkiem zrozumiałe, że ta wewnętrzna wolność znajduje wyraz
także w zewnętrznym zachowaniu.
To zdrowe spojrzenie na samego siebie jest warunkiem właściwego spojrzenia
na Boga. Biblia zawiera opowieści pełne Bożego humoru, na przykład w
Księdze Jonasza czy w historii proroka Eliasza, który początkowo był
człowiekiem ciasnym i upartym, ale Bóg przyjmuje go do swojej szkoły, która
jest (by tak rzec) szkołą humoru. A jeśli przeczytamy dokładnie Ewangelię,
to stwierdzimy, że i Jezus miał duże poczucie humoru. Widoczne jest ono
szczególnie w przypowieściach - na przykład w opowiadaniu o nieuczciwym
zarządcy, który okradał swego pana, a kiedy to się wydało, drogą podstępu
uczynił swymi przyjaciółmi jego dłużników. Albo weźmy opowieść o wdowie,
która codziennie naprzykrzała się sędziemu i swoim natręctwem psuła mu
nastrój, tak że chociaż skądinąd nie bał się nawet samego Boga, a z ludźmi
się nie liczył, w końcu spełnił jej prośbę. Jest w tym poczucie paradoksu,
demaskowanie możnych, odsłanianie gołej prawdy. Jezus nie fascynowałby tak
swoich słuchaczy i nie przykuwał ich uwagi swymi przypowieściami, gdyby nie
były one dowcipne, pełne humoru.
Z Humor wiąże się ściśle z wewnętrzną radością. Czyjego brak nie wypływa
właśnie z braku radości? Innymi słowy, czy nie jest oznaką tego, że
człowiek wewnętrznie nie przyjął Dobrej Nowiny?
Strona 99
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
To, że człowiek nie pozostawia w sobie dość przestrzeni dla przejawów
radości, z pewnością pozostaje też w związku z niedostatkiem humoru. Tak,
można by powiedzieć, że taki człowiek nie pojął Dobrej Nowiny, ponieważ
reakcję na orędzie Jezusa i Jego uzdrawiające działanie znamionowała zawsze
radość tych, którzy Go otaczali.
Z Kań Rahner powiedział kiedyś, że chrześcijanin przyszłości albo będzie
mistykiem, albo go w ogóle nie będzie. Co Ojciec na to?
Ja osobiście uważam, że to jedna z jego najważniejszych sentencji, a
potwierdzeniem niech będzie fakt, że właśnie te słowa należą po dziś dzień
do najczęściej cytowanych. Rahner miał na myśli przede wszystkim to, by
chrześcijanin w przyszłości nie powoływał się tylko na dogmaty czy jakieś
teorie. Aby należycie kształtować swoją egzystencję, musi on też
doświadczyć czegoś z Boga - tylko wtedy może zdać rachunek z tego, co jest
podstawą jego życia. Inaczej nie będzie się mógł w tym świecie ostać.
Rahner sięgnął tutaj do doświadczeń pierwszych chrześcijan, którzy zdołali
przekonać tylu ludzi właśnie dzięki temu, że mówili o swojej wierze w
oparciu o głębokie doświadczenia duchowe.
Z Ale jak zwykły, normalny człowiek może się stać mistykiem? Za mistyka
uważamy tradycyjnie kogoś, kto żyje w zaciszu klasztoru, modli się i nie
pozwala, by mu w tym przeszkadzał zewnętrzny świat. Tymczasem droga ta jest
dla wielu ludzi nieosiągalna...
Mistykiem staje się ten, kto doświadczy Boga. A doświadczyć Go może każdy
człowiek. Powinien tylko otworzyć swe zmysły i to, co każdego dnia
przeżywa, przeżywać świadomie z Bogiem i we wszystkim - w ciszy, w hałasie,
przy odpoczynku i przy pracy - poszukiwać Jego tajemnicy. Istota mistyki
zawarta jest w doświadczeniu, że coś dojrzałem, że głębiej pojąłem to, co
się rozgrywa we mnie i wokół mnie. A więc nie miałem żadnych wizji czy
halucynacji, lecz wejrzałem w podstawy swej egzystencji i ujrzałem tam Boga
- rzeczywisty fundament mego istnienia.
Z Co stanowi, zdaniem Ojca, o ponadczasowości mistyki?
Człowiek religijny żyje doświadczeniem duchowym i dlatego potrzebuje doznań
mistycznych. Wiara zawiera w sobie z natury rzeczy różne bieguny: wiarę i
moralność, mistykę i politykę, modlitwę i pracę. Do życia potrzebujemy
zawsze obu biegunów. Jeśli któremuś z nich nadajemy wagę absolutną, nasze
przeżywanie wiary staje się jednostronne. Kościół akcentował na przykład
przez długi czas nadmiernie aspekt moralny, a w znacznie mniejszym stopniu
aspekt doświadczenia duchowego; dlatego dzisiaj jest tak ważne, byśmy dla
przywrócenia zdrowej równowagi odkryli ponownie znaczenie mistyki. Ale
Kościół powinien też zawsze pamiętać o swej odpowiedzialności społecznej i
nie ograniczać się do doświadczenia duchowego. Byłby to tylko nowy przejaw
jednostronności, która by się prędzej czy później zemściła.
Strona 100
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Nie utracić poczucia tajemnicy
10. O sztuce, śmierci i aniołach
Z Mówi się, że człowiek mało kiedy był w takim wewnętrznym chaosie jak
dzisiaj, kiedy to potrzebuje psychoanalityków, aby mu pomogli zrozumieć
własne wnętrze i rozeznać się w nim. Gdzie Ojciec widzi przyczyny tego
stanu rzeczy?
Człowiek jest dziś sam dla siebie zagadką. Istnieje wiele modeli, które
starają się wyjaśnić tajemnicę człowieka, ale z tych poszczególnych prób
interpretacyjnych, jakie są podejmowane, rodzi się też wielki chaos.
Dzisiejszy człowiek nie ma bowiem żadnego stałego punktu, z którego mógłby
obserwować, co się w nim dokonuje, i dlatego potrzebuje innych ludzi, aby
mu pomogli interpretować jego własne myśli i uczucia. Nie jest "sam u
siebie", to znaczy stracił zdrowe poczucie samego siebie i dlatego musi iść
za innymi, słyszeć ich wyjaśnienia, by dopiero w ten sposób dowiedzieć się
czegoś o sobie i móc siebie zrozumieć. Przyczyną tego stanu jest więc
wyobcowanie względem swego "ja".
Z Już Pascal widział przyczynę ludzkiej niedoli w niestałości.
Blaise Pascal był zdania, że z nami, ludźmi, dlatego dzieje się tak źle, że
nikt już nie potrafi pozostawać w swoim pokoju sam.
Kto nie może znosić sam siebie, musi swymi myślami nieustannie błądzić, tak
że są one nieuporządkowane. Człowiek taki uchyla się od poznania prawdy o
sobie, ucieka przed sobą, ale ucieczka ta nie jest dla niego dobrym
rozwiązaniem; zmusza go bowiem do tego, by się rzucać w wir coraz to nowej
aktywności albo szukać nowych chwilowych przyjemności, co go jednak
wewnętrznie nie zadowala. W ten sposób staje się on stopniowo ofiarą
własnego niepokoju i niezadowolenia. Już Jezus mówił, że wyzwoli nas tylko
prawda. Ucieczka prowadzi jedynie do wewnętrznego "nadciśnienia".
Z Może to jest też powodem, dlaczego tylu ludzi szuka dziś tylko biernej
rozrywki i dlaczego gotowi są oglądać na przykład w telewizji nawet te
najbardziej kiczowate programy. Niektórzy socjologowie prorokują tej
cywilizacji, że się kiedyś "zabawi na śmierć".
Na tym właśnie oparta jest cała kultura rozrywki: zachęca nas, byśmy się
zabawiali za pomocą oddziaływań zewnętrznych. Ten styl życia sprzyja jednak
tylko ucieczce przed samym sobą. Zamiast zadawać sobie pytania i szukać
prawdy o sobie, spędzamy godziny przed telewizorem i staramy się w nim
znaleźć odpowiedzi albo chcemy być zabawiani, by sobie takich pytań raczej
nie zadawać. W ten sposób telewizję po prostu konsumujemy. Co więcej,
wszystko, co za jej pośrednictwem przyswajamy, "dościga" nas znowu w
chwilach, kiedy powinniśmy i moglibyśmy wewnętrznie się uciszyć, a czasem
nawet w nocy, w postaci chaotycznych widziadeł czy niespokojnego snu. Przed
natrętnym wpływem przemysłu rozrywkowego mogę się uchronić tylko taką
metodą, że sposób spędzania wolnego czasu będę sam określał i kształtował.
Strona 101
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Niekiedy pomoże też bezkompromisowe wyrzucenie telewizji z domu.
Z Jak dalece pozostaje ze sobą w związku kulturalne i duchowe życie
człowieka? Innymi słowy, czy dzisiejszy pęd do rozrywki nie zagraża życiu
duchowemu jej konsumenta? Sensem rozrywki jest przecież coś wręcz
przeciwnego - człowiek nie potrzebuje wkładać żadnego wysiłku w to, aby być
coraz więcej zabawiany.
Niebezpieczeństwo polega na tym, że typowy konsument programów
telewizyjnych w taki sam sposób zachowuje się podczas liturgii, gdzie też
jedynie biernie przygląda się temu, co się dzieje. A ponieważ Msza św. jest
czymś o wiele spokojniejszym i nie tak "urozmaiconym", jak rozrywka w
telewizji, już mu ona wiele nie mówi. Człowiek taki ocenia liturgię tylko z
pozycji widza, który nie chce się dać włączyć w jej celebrację. Wskutek
tego nie dociera też do niego słowo Boże.
Z Czy jest rzeczą normalną, że chrześcijanie czytają te same bulwarowe
czasopisma i oglądają te same programy telewizyjne, co większość
konsumentów mediów?
Chrześcijanie żyją w tym świecie i dlatego jest na ogół rzeczą normalną, że
czytają te same gazety i oglądają te same programy telewizyjne, co inni.
Chodzi natomiast o to, jak na nie reagują: czy pozwalają mediom wpływać na
swoje spojrzenie na świat, czy też potrafią zachować krytyczny sposób
myślenia, który na koniec może sprawić, że wielu programów telewizyjnych w
ogóle nie będą oglądać i przestaną czytać szereg czasopism.
Z Czy nie zaniedbał tu czegoś również sam Kościół? Przecież dawniej był
on promotorem kultury, inspiratorem i mecenasem sztuki. Relacje między
Kościołem a artystami uległy jednak z czasem stopniowemu rozluźnieniu i
Kościół w wielu dziedzinach utracił z kulturą wszelki kontakt.
Kościół chciał zawłaszczyć sztukę dla siebie, manipulować nią i wprzęgnąć
ją do swych wyobrażeń. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że artyści są
ludźmi wolnymi, którzy pojmują świat na swój sposób, a tematy religijne
traktują często niejasno, mgliście, a niekiedy z pewnym dystansem, aby
prowokować w ludziach pytania albo dać wyraz swoim własnym poszukiwaniom. W
dzisiejszym społeczeństwie Kościół czuje z kolei obawę, że stopniowo traci
swój wpływ, wobec czego nie odważa się nawiązywać dialogu ze współczesną
sztuką. Wolałby sam określać, co jest, a co nie jest sztuką. W ten sposób
wszakże traci najlepszych artystów, którzy nie dają prowadzić się jakimś
dogmatom, lecz polegają na własnej intuicji, na wewnętrznej inspiracji.
Z Czy problem nie polega również na tym, że Kościół trzyma się starych i
przebrzmiałych wyobrażeń o sztuce? Według niego prawdziwa sztuka powinna
być piękna i autentyczna. Tymczasem piękno Jest kategorią raczej estetyczną
i zmienną. Również z autentycznością jest problem: artysta może być
wewnętrznie autentyczny, a przy tym rozmijać się z punktem widzenia
Kościoła.
Strona 102
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
W średniowieczu Kościół był niewątpliwie ważnym mecenasem sztuki, a także
podmiotem stwarzającym przestrzeń dla działalności artystów. Sztuka
charakteryzuje się jednak tym, że chce być samodzielna, nie daje się
zawłaszczyć i odrzuca wszelką manipulację. Prezentuje widzenie świata,
które nie zawsze musi bezwarunkowo odpowiadać wyobrażeniom Kościoła. Chce
poszukiwać i prowokować, nie zaś wspierać tylko po prostu kościelną
katechezę. Kościół nie powinien oceniać sztuki jedynie z punktu widzenia
wąsko pojętych kryteriów teologicznych czy moralnych. Sztuka odsłania bez
upiększeń to, co się wokół nas dzieje. Jest jakimś oknem, które nie ukazuje
nam obrazu świata idealnego, lecz świat realny z całą jego
nieprzeniknionością. Krótko mówiąc, artyści przy swoim spojrzeniu na życie
nie zakładają różowych okularów. A świat wygląda dziś rzeczywiście nieco
inaczej, niż by sobie niektórzy przedstawiciele Kościoła życzyli i chcieli
widzieć.
Również dzisiejsi artyści szukają Boga i starają się tę swoją tęsknotę w
jakiś sposób wyrazić. Dlatego uważam, że Kościół powinien znowu próbować
nawiązać dialog ze sztuką. Musi się jednak strzec, aby jej dogmatycznie nie
ograniczać czy nie zacieśniać, potrzebuje ona bowiem szerokiej przestrzeni.
Z Wspomniał Ojciec gdzieś, że artysta ma szczególne poczucie tajemnicy
Boga. Co Ojciec przez to rozumie?
Sztuka ma zawsze coś wspólnego z tajemnicą, a Bóg jest tajemnicą par
excellence. Nie sposób ogarnąć Go za pomocą jakichś ścisłych pojęć. Można
się do Niego zbliżyć tylko jako do tajemnicy. Może to następować za
pośrednictwem metafor, przybliżają one bowiem do Boga bardziej niż jakieś
ścisłe terminy naukowe, albo za pośrednictwem obrazów czy rzeźb,
odzwierciedlających coś z Bożego piękna. Sztuka jest jakimś oknem, przez
które możemy dojrzeć odblask Bożej chwały. Również muzyka jest oknem
otwartym na transcendencję, ponieważ jej zadaniem jest czynić słyszalnym
to, co niesłyszalne - uczynić słyszalną ciszę. Każdy artysta ma zatem
poczucie tajemnicy, a ten, kto znajduje w sobie zmysł tajemnicy, może też
znaleźć poczucie Boga. Starożytni Grecy mawiali, że artysta jest pełen
Boga. Właśnie sztuka nawiązywała zawsze kontakt z Bożą tajemnicą. Dzisiaj
artysta wzdraga się jednak potwierdzać taki obraz Boga, jaki mu się
oficjalnie prezentuje, w swojej twórczości kieruje się bowiem głównie
własną intuicją.
Z W jakiej mierze sfera sztuki jest konkretnie dla Ojca ważna?
Codziennie rano medytuję przed ikoną. Przede wszystkim jednak lubię muzykę
- Mozarta, Beethovena, Haydna, Bacha. Wyczuwam w niej coś z chwały
niebieskiej. Ważną rolę w moim życiu odgrywają też oczywiście malarstwo,
rzeźba i architektura. Kiedy na przykład obchodzę wnętrze starych
kościołów, działa ono na mnie uspokajająco i uzdrawiająco. Często
zatrzymuję się też przed starymi obrazami czy rzeźbami, aby pomedytować. Ta
potrzeba jest we mnie silniejsza niż na przykład potrzeba lektury. Bardzo
chętnie jednak czytam też poezję i powieści: wyrażają one tajemnicę
Strona 103
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
człowieka, ale często pobrzmiewa w nich również coś z tajemnicy Bożej. Po
przeczytaniu dobrej powieści pojmuję nieraz więcej z Bożej miłości niż przy
lekturze traktatów teologicznych.
Z Ale Kościół zapóźnil się nie tylko na polu sztuki. Do najważniejszych
wyzwań czasów współczesnych należy stosunek człowieka do otaczającego go
dzieła stworzenia. Jaki jest, zdaniem Ojca, stosunek dzisiejszych
chrześcijan do przyrody ożywionej, do krajobrazu, do ekologii? Czy Kościół
poświęca tym problemom dostateczną uwagę? Czy nie poprzestaje tylko na
sentymentalnym rozpływaniu się nad świętym Franciszkiem z Asyżu, które jest
właściwie brakiem rozumienia go?
Kościół przez długi czas nie doceniał tej dziedziny, zwłaszcza w okresie
oświecenia, które pod tym względem prowadziło do przesadnego racjonalizmu.
Kiedy zaś Kościół jakiś ważny problem zaniedbuje, powraca on zawsze po
pewnym czasie od strony "świeckiej". Kiedyś na przykład Kościół odstąpił od
różnych praktyk postnych, a teraz sprawa ta powraca poprzez medycynę.
Również w ciągu ostatnich trzydziestu lat Kościół zaniedbał rozwiązania
wielu aktualnych kwestii. Ruchy pokojowe i ekologiczne powstawały
początkowo całkowicie poza jego kręgiem. Potrzeba pewnych rytuałów również
została na nowo odkryta dopiero przez psychologię - itd. Kościół analizuje
dla siebie te problemy dopiero dziś.
Zachowanie wobec przyrody jest zawsze ważnym miernikiem tego, czy człowiek
żyje zdrowym życiem duchowym.
Jeśli ktoś obchodzi się brutalnie ze zwierzętami, jest to dowód, że jego
wiara ma swoją siedzibę w głowie, a nie w sercu. Już święty Benedykt
zachęcał współbraci, aby postępowali ze swymi rzeczami tak, jak gdyby były
one czymś świętym. Zdrowa duchowość pociąga też zawsze za sobą zdrowy
stosunek do dzieła stworzenia. Trzeba jednak powiedzieć, że w ostatnich
latach Kościół zajmował się bardzo pilnie problemem odpowiedzialności za
środowisko życiowe; zaczął też pod nowym kątem odczytywać Biblię. Wielu
teologów poczęło na nowo odkrywać teologię stworzenia, którą w przeszłości
zajmowało się niemało eklezjalnych specjalistów. Sądzę więc, że Kościół
odnajduje dziś w sobie na nowo wrażliwość na problemy ochrony środowiska
życiowego.
Z Zdaniem niektórych ekologów właśnie chrześcijaństwo ponosi jednak niemałą
odpowiedzialność za obecny stosunek człowieka do przyrody. Owo biblijne
"czyńcie sobie ziemię poddaną" doprowadziło według nich do dzisiejszej
nieokiełznanej grabieży zasobów naturalnych i zagłady całych gatunków istot
żywych. Jak dziś odczytują teologowie to Boże wezwanie do panowania nad
przyrodą?
Tak, należy przyznać, że chrześcijaństwo w swoich dziejach zaniedbywało
teologię stworzenia i jednostronnie głosiło teologię zbawienia. Krótko
mówiąc, dążenie do zachowania dzieła stworzenia nie było dla chrześcijan
przez całe stulecia celem pierwszoplanowym. Tymczasem wspomniane słowa z
biblijnej relacji o stworzeniu świata oznaczają, że człowiek powinien
ziemię chronić i dbać o nią. Pełen pietyzmu stosunek do przyrody był w
Strona 104
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
chrześcijaństwie aż do średniowiecza czymś oczywistym - przecież radość,
jaką sprawia piękno stworzenia, odcisnęła piętno na liturgii i
benedyktyńskim monastycyzmie. Stosunek ten zaczął się zmieniać na gorsze
dopiero w okresie oświecenia, kiedy człowiek zafascynował się nowymi
moźliwościami racjonalnego poznania. Z drugiej strony na przykład duchowość
maryjna przejawiała zawsze radość w obliczu natury; nabożeństwa majowe
łączyły w sobie zarówno cześć dla Marii, jak i pochwałę stworzenia.
Z Całkiem nowe problemy stawia przed dzisiejszym człowiekiem także rozwój
biotechnologii (np. etyczna problematyka klonowania). Jaką rolę ma tu do
odegrania Kościół i jak w ogóle powinien się zachowywać, aby jego wysiłki
nie okazały się odwrotne od zamierzonych?
Odpowiedź na pytania, jak postępujemy z początkiem i końcem ludzkiego życia
albo czy klonowanie jest dopuszczalne, czy też nie (a jeśli tak, to pod
jakimi warunkami), jest dziś ważna, a Kościołowi przypada w tej dziedzinie
doniosła rola. Nie może jednak na nie odpowiedzieć sam, lecz musi w tej
materii prowadzić intensywny dialog z nauką. W ramach tego dialogu winien
ponadto współdziałać z moralistami i teologami innych religii i kultur, co
już od lat propaguje Hans Kiing, mówiąc o etosie światowym. Uważam, że
dzisiejsza nauka i technika bez przyjęcia takiego etosu światowego już się
nie obejdą, jeśli nie chcą wymknąć się człowiekowi z rąk. Nie możemy
myśleć, że wolno nam robić wszystko, co z technicznego punktu widzenia jest
wykonalne albo co nam przyjdzie na myśl. Potrzebujemy jakiegoś etycznego
kodeksu, aby nasz świat nie uległ zagładzie.
Z Niedawno w Holandii i Belgii została zalegalizowana eutanazja. W wielu
krajach europejskich wzrasta obecnie poparcie dla tej formy zakończenia
życia. Dlaczego nieuleczalnie chory człowiek miałby niepotrzebnie cierpieć,
skoro przez to traci tylko swoją ludzką godność? Czy postawy te nie
dowodzą, że dzisiejszy człowiek jest bardziej wrażliwy na cierpienie swych
bliźnich i przyznaje im prawo do godnej śmierci?
Wskazuje to raczej na coś innego: że stopniowo zanika poczucie, iż swoim
życiem nie możemy dowolnie rozporządzać i że to Bóg, a nie człowiek jest
rzeczywistym panem życia i śmierci. Wysiłki skierowane na dopuszczenie
eutanazji są jednak reakcją na bezsensowne często zabiegi zmierzające do
przedłużenia życia. Człowiekowi powinno się pozwolić godnie umrzeć, a nie
przedłużać sztucznie jego życie. Z drugiej strony wszakże nie mogę sam
decydować, kiedy ma to nastąpić, bo mógłbym na przykład skrócić przez to
proces pożegnania. Często widziałem mianowicie, jak agonia ojca czy matki
była uzdrawiającą drogą pojednania i pogodnego spojrzenia na podstawowe
problemy życiowe.
Dzisiejsze poparcie dla eutanazji wynika częstokroć z przekonania, że
cierpienie jest czymś nie do zniesienia. Kiedy człowiek cierpi, to chce jak
najrychlej wyzdrowieć albo też uniknąć cierpienia przez szybką śmierć. Otóż
jeśli świat cierpienia nie zaakceptuje, to stanie się nieludzki. Stąd
bowiem już tylko krok do tego, że członkowie rodziny nie zechcą znosić
cierpienia swego ojca czy swej matki i będą ponaglać umierających, aby temu
Strona 105
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
procesowi położyli szybko kres. Z pewnością chrześcijaństwo często
nadmiernie gloryfikowało cierpienie, ale jeśli będzie ono z kolei tłumione
czy wypierane, społeczeństwo stanie się naprawdę nieludzkie. Takie
wypieranie powoduje bowiem falę agresji: cierpiący nie mają tu już prawa
być. Zamiast ich znosić, wyplenimy ich. Aby uniknąć cierpienia, będziemy
zabijać.
Z Wielu ludzi twierdzi dzisiaj, że nie lękają się śmierci, lecz umierania.
Dawniej było raczej odwrotnie: obawiano się wiecznego potępienia.
Lęk przed śmiercią ma wiele postaci. Niektórzy czują przede wszystkim
strach przed bólem, u innych może to być lęk przed własną bezsilnością,
zależnością od drugich. Jeszcze inni lękają się ostatecznej rozłąki ze
swymi bliskimi. Istnieje jednak także obawa przed czymś nieznanym czy przed
sądem Bożym. Ktoś boi się na przykład, że przyjdzie mu odpowiadać za to, że
nigdy właściwie należycie nie żył, ktoś inny znów lęka się potępienia i
piekła.
Z Czy Ojciec boi się śmierci?
Jestem rad z życia tutaj i dlatego nie chciałbym wnet umierać. Jeśli zatem
się obawiam, to tego, że mogę umrzeć nagle w wypadku i nie będę nawet mógł
należycie się pożegnać. Boję się też, że kiedyś na przykład utracę zdolność
jasnego myślenia. Nie lękam się natomiast potępienia i piekła. Ufam
dostatecznie mocno, że spocznę w kochających Bożych ramionach.
Z Jak by jednak Ojciec wytłumaczył dzisiejszemu człowiekowi pojęcie
"wiecznego potępienia"? W obecnych czasach piekło nikomu już nie napędza
strachu.
Piekło tłumaczę ludziom zawsze jako efekt nieudanego życia. Człowiek może
po prostu pobłądzić, ukierunkowując swoje życie, a w chwili śmierci - przy
spotkaniu z Bogiem - może w swojej zatwardziałości przy tym błędzie
obstawać. W takim wypadku sam siebie skazuje na potępienie i dostaje się do
piekła. Bóg sam nikogo do piekła nie wtrąca, ale ten, kto w spotkaniu z Nim
zamyka się w sobie, sam wyklucza się ze wspólnoty z Nim, z życia "w
niebie".
Przesadne podkreślanie lęku przed piekłem doprowadziło do tego, że do
człowieka nie przemawiają już dziś kazania na ten temat. Kiedy chcemy zbyt
dokładnie wiedzieć, jak wyglądają demony czy diabeł, wpadamy w "diabelską
kuchnię". Nie na próżno mówi się, że najdobitniejszym świadectwem
przebiegłości diabła jest sugerowanie przez niego, że w ogóle nie istnieje.
Diabeł i demony są obrazami mówiącymi o rzeczywistości zła, z którym stoimy
dziś twarzą w twarz. To zaś, że zło wyrządza szkody, widzimy codziennie w
telewizji i innych środkach przekazu.
Z Gdzie zdaniem Ojca przebiega granica między zdrowym a chorobliwym
lękiem przed tym, co człowieka czeka po śmierci?
Strona 106
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
Kiedy byłem dzieckiem, bardzo intrygowały mnie kazania na temat piekła.
Budziły we mnie lęk przed potępieniem - ale tylko w chwili, kiedy ich
słuchałem, tak że nie trwał on długo. O niezdrowym lęku przed piekłem
możemy mówić tam, gdzie człowiek jest nim trwale opanowany. Znam ludzi,
którzy nie są w stanie czytać Biblii, ponieważ utwierdza ich ona w tym
lęku, a lęk ten z kolei ich paraliżuje. Obawy zdrowe polegają, przeciwnie,
na tym, że człowiek bierze na serio swoje życie i nie chce sobie z nim
igrać. Życie ma wysoką wartość i dlatego powinniśmy być ostrożni i czujni,
byśmy potrafili żyć autentycznie i nie sprawili zawodu sobie ani Bogu,
dlatego Biblia musi nam czasem otwierać oczy nawet drastycznymi słowami,
częstokroć bowiem mamy na nich klapy i nie chcemy widzieć rzeczywistości
takiej, jaka ona jest.
Z Czy dla Ojca czyjaś śmierć była kiedyś tak ważnym momentem w życiu, że
w związku z nią mógł Ojciec sobie coś uświadomić?
Głęboko przeżyłem śmierć swego ojca i swej matki, ponieważ przypomniała mi
ona na nowo korzenie własnego życia. Rozłąka była bolesna - pomimo całej
wdzięczności za to, co dane im było przeżyć. Poprzez smutek wyrosło we mnie
jednak coś nowego: przeczucie, że zmarli stają się wewnętrznymi
przewodnikami i że ja mogę być teraz dla innych ludzi wokół siebie ojcem i
matką.
Z Wiara chrześcijańska oczekuje po śmierci zmartwychwstania. Czy
chrześcijanin powinien tworzyć sobie jakieś wyobrażenia o niebie?
Z jednej strony wiemy, że wszystkie nasze wyobrażenia o życiu po śmierci
wynikają z ludzkich projekcji. Z drugiej strony potrzebujemy pewnych
obrazów. Ponieważ teologia przez wiele stuleci odrzucała wszelkie
wyobrażenia o życiu pośmiertnym, ludzie skłaniali się do innych doktryn, na
przykład do nauki o reinkarnacji, tymczasem Biblia zna konkretne
wyobrażenia o życiu pozagrobowym. Zawsze jednak musimy pamiętać, że są to
jedynie obrazy i że ważne jest ostatecznie to, co mówi św. Paweł: "Ani oko
nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć,
jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują" (1 Kor 2, 9).
Z Dla współczesnego człowieka pojęcie "zmartwychwstania "jest czymś wręcz
niezrozumiałym. Czy można je dziś w ogóle jakoś głosić czy przybliżyć za
pomocą jakiegoś obrazu?
Zmartwychwstanie ma dwa aspekty. Obchodzimy uroczyście zmartwychwstanie
Jezusa, aby już tutaj i stale na nowo powstawać z martwych - powstawać z
lęku ku ufności, z rezygnacji ku nadziei, ze śmierci do życia. Następnie
chodzi o zmartwychwstanie jako życie, które oczekuje nas po śmierci.
Pomocne mogą tu być zarówno doktryny filozoficzne mówiące o
nieśmiertelności duszy, jak i biblijna nadzieja, że pozostaniemy na stałe w
Bożej miłości. Jeśli będziemy rozważać życie ludzkie z perspektywy
filozoficznej, jak to czynili na przykład Karl Rahner czy Ladislaus Boros,
to zobaczymy, że wszystkie nasze postawy - miłość, wolność, radość itp. -
Strona 107
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
odsyłają nas do ostatecznego spełnienia. Jak mówi francuski filozof Gabriel
Marcel: "Kochać to znaczy powiedzieć drugiemu: Słuchaj, ty nie umrzesz".
Ten, kto doświadczył Bożej miłości, ufa, że miłość ta ogarnie go także w
śmierci. Śmierć i zmartwychwstanie Jezusa dają nam pewność, że podobnie jak
On pozostaniemy, umierając, w kochających Bożych rękach.
Z Jedną ze swoich książek poświęcił Ojciec aniołom. Którego z nich lubi
Ojciec najbardziej, który najbardziej Ojcu pomógł?
Jestem ogromnie wdzięczny memu aniołowi stróżowi, że mnie uchronił przed
wieloma niebezpieczeństwami, na przykład w ruchu komunikacyjnym, ale także
przed tymi, które pochodzą z mego wnętrza.
Z Gdyby Ansełm Griin miał się stać aniołem, to czego zwiastunem chciałby
być? Co by ludziom głosił?
Gdybym się stał aniołem, chciałbym ludziom głosić, że Bóg wszystkich ich
bezwarunkowo kocha, że im ofiarowuje prawdziwą wolność i że uleczy każdą
ich ranę. Chciałbym ich też zachęcić, aby otwarli swoje serca, by mógł do
nich wstąpić Bóg ze swoją miłością. I chciałbym im powiedzieć, że nie
powinni sami siebie potępiać, ponieważ Bóg akceptuje ich takimi, jakimi są,
i ukazuje im drogę nawrócenia i odnowy - i że jeśli nią pójdą, życie ich
będzie udane.
.
Życie Anselma Griina w datach
14.01.1945 Z - urodzony w Junkershausen w górach Rhón
1964 Z - zdaje maturę w gimnazjum w Wiirzburgu
i w tym samym roku wstępuje do nowicjatu
u benedyktynów w Miinsterschwarzach
1967-1971 Z - studiuje filozofię i teologię w St.
Ottilien w Rzymie
1974 Z - otrzymuje stopień doktora teologii
1974-1976 Z - studiuje ekonomię w Norymberdze
1975 Z - wychodzi pierwsza książka, której podstawą
stała się prelekcja na temat duchowości wczesnego monastycyzmu,
wygłoszona w klasztorze Munsterschwarzach na spotkaniu zakonników
1977 - obejmuje funkcję ekonoma opactwa, którą pełni do dziś; obok tego zajmuje się też
pra-
cą z młodzieżą, działalnością odczytową, pisze książki i prowadzi rekolekcje dla księży
i zakonników znajdujących się w sytuacjach kryzysowych
2001-2002 - powstaje niniejszy zapis rozmów
Wykaz książek Anselma Griina
Strona 108
Anselm Grun OSB - Odpowiada na pytania
przełożonych na język polski
Droga pustyni: kierownictwo duchowe w apoftegmatach,
tłum. Piotr Włodyga, "Tyniec", Kraków 1996
Fidelis Ruppert (współautorstwo), Chrystus w bracie,
"Tyniec",
Kraków 1998
Autosugestia: jak myśleć pozytywnie, tłum. Tomasz
Gródecki, WAM, Kraków 2000
Boże Narodzenie - świętować Nowy Początek: święto na
granicy czasów, tłum. Paweł Tkaczyk, Jedność", Kielce 2000
Doświadczyć radości zmartwychwstania, tłum. Jarosław Merecki, „Salwator",
Kraków 2000
Biblijne obrazy przemiany, przekład Laura Mohort-Kopaczyńska, "eSPe",
Kraków 2001
50 aniołów na cały rok: książka pomagająca kształtować
nasze wnętrze, tłum. Alicja Makowska, Jedność", Kielce 2001
50 aniołów dla duszy, tłum. Paweł Tkaczyk, Jedność", Kielce 2002
Doświadczyć Boga całym sobą, teksty medytacyjne: Maria
Magdalena Robben, tłum. Jarosław Dudek, WAM, Kraków 2002
Strona 109