24 marca 2004
Pokój naszych czasów
W przyszłości będzie tak samo, tylko bardziej - mawiał jeden z amerykańskich mistrzów SF,
Alfred Bester. 40 lat temu Ho Chi Min na zastraszenie Ameryki i wygranie wojny na głębokim
zapleczu, przy amerykańskich urnach wyborczych, potrzebował kilkunastu lat, choć miał w tym
dziele do pomocy całe tłumy szczerze nienawidzących swojej ojczyzny i jej demokratycznego
ustroju dziennikarzy, intelektualistów i „idealistycznej młodzieży”. Ben Laden zdołał dokonać tego
samego zaledwie w trzy dni. Inna sprawa, że brak najmniejszych skrupułów, jakim wykazali się we
współpracy z nim hiszpańscy socjaliści, był naprawdę bezprecedensowy. Nie zawahali się przed
niczym, żeby te 200 trupów, które spadły im jak z nieba, przekuć na władzę. Zmobilizowali i
popchnęli do urn wyborczych zastraszoną trzodę wychowanych na MTV półanalfabetów,
zazwyczaj politykę olewających, no i udało się. Parę lat temu, kiedy świrnięty lewak zastrzelił
„populistę” Pima Fortuyna, jego „populistyczna” partia oparła się pokusie wykorzystania śmierci
lidera do zbicia politycznego kapitału, choć na krótki czas jej notowania wzrosły dwukrotnie. Ale
pan Zapatero nie jest „populistą”, tylko kolesiem z rządzącego Europą socjalistycznego
towarzystwa. Jemu wolno.
Al-Kaida doceniła gotowość do współpracy ze strony Hiszpanów - w specjalnym liście
ogłosiła, że łaskawie chwilowo odstąpi od ich dalszego zabijania. Nie wiem, czy pan Zapatero już
ogłosił z tego powodu triumfalnie swoim rodakom, że zabezpieczył im „pokój naszych czasów”;
powinien tak zrobić co rychlej. Mina zrzedła za to Francuzom, którzy jeszcze kilka dni wcześniej
nie kryli satysfakcji, że terroryści zdołali wyłamać ważne ogniwo z sojuszu zbudowanego przez
Amerykę. W innym liście al-Kaida zapowiedziała bowiem zamachy także na jej terytorium.
Francuzi są przecież najlepszymi sojusznikami ben Ladena w walce z Ameryką i sądzili dotąd, że
ich antyamerykanizm i pobłażliwość wobec antysemickich ekscesów muzułmańskiej młodzieży
czyni ich całkowicie bezpiecznymi i mogą na wojnę z islamskim terroryzmem patrzeć jak na nie
dotyczącą ich w najmniejszym stopniu fanaberię Busha. Francuzi pamiętali zawsze, że mają u
siebie 5 mln muzułmanów i uważali, żeby się im nie narazić. Niestety, wrodzona lewicowość raz
wzięła górę nad wrodzoną, hm, nazwijmy to, ostrożnością, i w obronie laickości swego państwa
przyjęli Francuzi ustawę zakazującą muzułmankom noszenia w państwowych szkołach chust.
Ciekawe, czy teraz z odwołaniem tej ustawy będą czekać na jakiś zamach, czy wystarczą już same
pogróżki? A jeśli ustawę o zakazie noszenia „ostentacyjnych symboli religijnych” faktycznie
odwołają, np. pod pretekstem niedociągnięć formalnych podczas jej uchwalania, to przy którym z
następnych żądań islamistów zbuntują się przeciwko ich dyktatowi? Kiedy anonimowy autor, i
podpisujący się jako „brygady imienia Abu Zabu-Ahr-Wahu-Bibiego”, czy jakoś tak, zażąda
okutania francuskiej Marianny po oczy w burkę albo zamknięcia w Paryżu sex-shopów z ulicy i
Świętego Dionizego, bo za blisko stamtąd do nowego meczetu?
Ciekawa rzecz - przed mniej więcej dziesięciu laty odbyła się seria tajemniczych zamachów
bombowych na francuskie koleje. Nie były to wybuchy porównywalne z madryckim, ginęły w nich
po dwie, trzy osoby, ale prawdziwym niebezpieczeństwem było używanie przez zamachowców
domowych powszechnie dostępnych surowców i fakt, że działali oni, jak twierdzili wówczas
fachowcy, w pojedynkę, bez żadnego planu, a to bardzo utrudniało ich zwalczanie. Potem jednak
nagle zamachy ustały, jak nożem uciął. Rok później prasa brytyjska, powołując się na źródła
swojego wywiadu, oskarżyła Francuzów o zawarcie z terrorystami swoistego paktu o nieagresji:
francuskie władze bezpieczeństwa miały się zobowiązać, że nie będą terrorystom przeszkadzać w
ich pracy organizacyjnej, ci zaś, że swoje bomby odpalać będą gdzie indziej. Francja zaprzeczała
tym doniesieniom z oburzeniem, Anglicy powtarzali je dość uporczywie. Nic pewnego - oczywiście
- nie wiadomo, ale wszystko, co prezentują europejscy politycy, nie tylko francuscy, skłania do
podejrzenia, że gdyby ktoś zaproponował im podobny „ układ pokojowy”, nie odrzuciliby go od
razu z oburzeniem. Problem w tym, że pokój z ludźmi zdolnymi do czegoś takiego jak zamachy w
Madrycie czy na Bali może być tylko krótkotrwałym rozejmem, umożliwiającym im postawienie za
jakiś czas dalej idących żądań.