NF 2005 11 szatańskie strofy


Ondłej Neff
Szatańskie strofy

To jest prawda, panie PetraŁek, proszę mi uwierzyć - nie ustępował kardynał Liska. - W panu kryje się Szatan. Zamieszkał w pańskim sercu i stamtąd powoduje zło na całym świecie.
Rozejrzałem się po kuchni.
Naprzeciwko mnie siedział przy stole kardynał Liska, po jego lewicy ajatollah Sistani, po prawicy dalajlama, dalej rabin Kuthan, a za nimi jeszcze sześciu mężczyzn w habitach, chałatach i ornatach. Wszyscy mieli bardzo, zatroskane miny. Najgorliwiej kiwał głową dalajlama.
- Eminencjo - odpowiedziałem. Wiem z "Trzech Muszkieterów", że tak należy się zwracać do kardynałów. - Zrobiłem to, czego eminencja ode mnie żądał. Odesłałem żonę z dziećmi do matki, żebyśmy mogli w spokoju porozmawiać. Myślałem, że rozmowa będzie dotyczyła czegoś rozsądnego. Na przykład dobroczynności.
- Ale przecież my rozmawiamy o dobroczynności! - wykrzyknął kardynał Liska. - Może pan zdobyć się na najbardziej dobroczynny akt od chwili, gdy Chrystus pozwolił się przybić do krzyża.
- Od oświecenia Mahometa - mruknął ajatollah Sistani.
- Od oświecenia Buddy - odezwał się mężczyzna w pomarańczowej pelerynie, oparty łokciem o lodówkę.
- Chyba się nie rozumiemy - ciągnąłem. - Prowadzę uczciwe życie. Dla żony jestem wiernym i troskliwym mężem. Oboje usiłujemy dzieci wychować na ludzi, a proszę mi uwierzyć, że w dzisiejszych czasach nie jest to łatwe.
- Wiemy, wiemy... - Kardynał Liska machnął ręką. - Wiemy o panu wszystko, panie PetraŁek. Inaczej być nie może. Szatan zawsze wybiera na nosiciela uczciwego człowieka. Nie chce zwracać na siebie uwagi. Pan jako osoba, jako Tomaś PetraŁek, jest wzorem... cnót obywatelskich.
Na pewho chciał powiedzieć "cnót chrześcijańskich", ale w ostatniej chwili uznał, że lepiej nie denerwować kolegów po fachu.
- Szatan działa z pańskiego wnętrza. Pan nie ponosi najmniejszej odpowiedzialności za jego czyny. Ale nadeszłachwila, w której można będzie Szatana dopaść.
- Jak? - Chciałem wiedzieć.
- Można go z pana wypędzić, a jak tylko znajdzie się na zewnątrz, nagi i bezbronny, da się go zniszczyć.
- Jak można zniszczyć Szatana? -Wielu było już bardzo blisko, ale On jest niezwykle podstępny i zawsze jakoś uciekał. Nie ma czasu na to, by panu relacjonować historię paru tysięcy lat walki ze Złym. Prószę jednak uwierzyć, że nadszedł właściwy moment.
- Dlaczego akurat teraz?
- No już dobrze, dobrze... - westchnął kardynał Liska. Pozostali wiercili się i robili ponure miny. - Ma to związek z tym, że niedługo upłynie dwa tysiące lat od chwili, gdy Syn Boży wydał na krzyżu ostatnie tchnienie.
- Syn Boży? Jezus był tylko jednym z Proroków! - zawołał ajatollah, rabin zaczął gniewnie pokrzykiwać, buddyjski mnich chciał wyjść, patriarcha moskiewski ciągnął go z powrotem, w ogólnym zamieszaniu przewrócili wieszak, a do tego wszystkiego rozszczekał się nasz pies Samson.
- Spokój! - wrzasnął kardynał. - Wszyscy zgadzamy się co do tego, że najbliższe lata to właściwy moment. Coś jak okno startowe dla wyprawy na Marsa.
- A co miałbym w tej sprawie zrobić?
- Musi pan wypędzić z siebie Szatana - oznajmił kardynał, a pozostali ucichli. - Kiedy będzie leżał przed panem, zmiażdży mu pan głowę.
- Czym?
- Piętą. W Szatana trzeba uderzyć piętą. Maryi Pannie prawie się udało.
- Ale jak mam wypędzić z siebie Szatana? Zadałem pytanie w nadziei, że skrócę tę niedorzeczną
rozmowę i wygonię całą zgraję ze swojej kuchni.
Zapanowała martwa cisza, tak absolutna, że było słychać szelest elektrycznego silniczka zegara kuchennego.
- Od tysięcy lat łamiemy sobie głowy nad tym pytaniem - przyznał w końcu kardynał. - Możemy polecić pewne sposoby, ale nie gwarantujemy, że są właściwe. Post i asceza. Może trochę samobiczowania. Podróż misyjna. Leczenie, nieuleczalnie chorych i czynienie cudów to też niezła metoda.
- Asceza nie jest konieczna - odezwał się buddyjski mnich. - Budda był przeciwny ascezie. Mówił, że na miskę ryżu co dwa dni każdy pobożny człowiek może sobie pozwolić.
- Dobrze, dobrze. Panowie, obiecuję wam, że zrobię wszystko, co w mojej mocy. Ale teraz będę musiał panów pożegnać. Liduka z dziećmi wrócą za pół godziny i nie chciałbym musieć odpowiadać na jakieś pytania.
Goście wstali i mamrocząc modlitwy, ruszyli w stronę drzwi. Ostatni szedł kardynał Liska. Odwrócił się w progu.
- Nie przekonaliśmy pana, prawda, panie PetraŁek?
- Nie przywykłem kłamać, Eminencjo. Dlatego powiem prosto z mostu, że nie.
- Nie dziwię się - przyznał kardynał. - Dlatego przygotowaliśmy dla pana pomoc naukową. Może pomoże panu pojąć istotę rzeczy.
Podał mi książkę w formacie paperbacku, w oprawie z fioletowej skórki. Potem zrobił nade mną znak krzyża i ruszył za pozostałymi.

Liduka wróciła, a razem z nią radości i kłopoty codziennego życia rodzinnego. Piotruś miał trudności z geografią i musiałem z nim przerobić dopływy Amazonki, a Miluśka płakała, że na łyżwach ciągle na nią wpada jeden rudzielec i nie chciała uwierzyć, że to z miłości.
Poczekałem, aż wszyscy pójdą spać. Zaparzyłem sobie owocowej herbaty z miodem i zasiadłem w fotelu z książką od kardynała Liski.
Już po powierzchownym przejrzeniu pierwszych stron ogarnęła mnie zgroza.
Ci ludzie zastosowali na mnie najnowocześniejsze techniki szpiegowskie. Wiedzieli o mnie wszystko. O mojej pracy księgowego w firmie Sovpak, dostawach makuch i odczynników chemicznych, o moich spacerach z Samsonem, wiedzieli, kiedy i jak kochamy się z Liduka, obserwowali mnie nawet w ubikacji i badali moje wydzieliny.
Z tekstu wyłaniało się najgorsze oskarżenie, jakie kiedykolwiek komuś postawiono.
Wynikało z niego, że każdy mój uczynek, każde słowo, każdy ruch palców, są objawem woli ukrytego we mnie Szatana. Obejmuję Lidukę, a w Zairze wybucha epidemia AIDS. Siadam na sedesie, a na Sumatrze drży dno morza i fala tsunami niszczy wybrzeża Sri Lanki. Zginam mały palec, a niegodny synek podrzyna gardło własnej matce. Ruszę palcem wskazującym, a premier zwiększa dług państwowy o szesnaście miliardów.
Jak to tak piszę, brzmi komicznie. Ale oni to wszystko obliczyli i udowodnili.
Były także tabelki, wzory, wykresy. Kolumny cyfr.
Zło szerzyło się z pewną określoną prędkością. To, co robię ja, przypomina ruchy pałeczki dyrygenta wielkiej orkiestry. Dyrygent podnosi pałeczkę, porusza nią lekko i oboista dmucha w swój instrument. Nie od razu, musi upłynąć pewien czas. Tak samo chwilę trwa, zanim efekty ruchu mojej małżowiny usznej dotrą do brazylijskiej dżungli, gdzie biały dowódca wyda rozkaz ostrzelania indiańskiej osady, którą musi zniszczyć w celu wyrąbania następnego fragmentu lasu tropikalnego.
Czytałem ten spis całą noc.
Rano Liduka znalazła mnie w kuchni, bladego, z oczyma czerwonymi od niewyspania i płaczu.
- Co się stało?
Tego dnia Sovpak musiał się obejść bez mojej pomocy. Supermarket Meinl też nie doczekał się kasjerki, pani Lidy Petraćowej.
Wieczorem ona też skończyła czytać. Mnie przez cały ten czas tłoczyły się w głowie straszne myśli; Dwie godziny spacerowałem z Samsonem. Pies hasał dookoła mnie. Mówiłem sobie - zwierzęta mają instynkt. Gdyby siedział we mnie Szatan, rozpoznałby go. Czy pies mógłby oddanie ocierać się o nogi człowieka, który jest nosicielem Największego Zła?
Zło działa na odległość. Nie objawia się w bezpośredniej bliskości nosiciela.
- No i co? - zapytałem Lidę po powrocie ze spaceru.
- To straszne. Musimy to traktować poważnie. Oczekiwałem, że tak powie, moja dobra żona, kobieta
z charakterem. Sam podczas spaceru doszedłem do podobnych wniosków. Nie mogę na to po prostu machnąć ręką. Ryzyko było zbyt wielkie.
- Co mam robić?
- Zadzwoń do kardynała. Spotkaj się z nim. Poradzi ci. Zadzwoniłem jeszcze tego samego wieczora. Czekał na
mój telefon. Komórka zdążyła zadzwonić tylko raz, po czym usłyszałem jego niecierpliwe "Co pan postanowił?"
- Co mam robić? - spytałem tylko.
- Proszę przyjść. Czekam - zabrzmiała odpowiedź.
Objąłem żonę i dzieci. Chyba przeczuwałem, że długo ich nie zobaczę.
Szatan zmienia nosicieli. Oczywiście przez wieki takich okien startowych zdarza się więcej. Niektóre są odpowiednie dla kolegów z kościoła hinduistycznego, inne dla buddystów czy muzułmanów. Tym razem " wypada nasza kolej, ze względu na bliskość dwutysięcznej rocznicy umęczenia : Chrystusa.
- Eminencjo - spytałem bojaźliwie - czy Eminencja jest pewien, że to jest... tam? - Wskazałem swoją klatkę piersiową.
Staliśmy pośrodku wysklepionej krypty, głęboko w podziemiach katedry św. Wita. To miejsce, w które dociera niewielu specjalistów, a co dopiero przypadkowy laik. Ta krypta jest starsza od pierwotnej rotundy, wyciosali ją w skałach jeszcze Celtowie, którzy żyli tu przed Słowianami, i oddawali cześć swoim okrutnym bogom.
Kardynał stał tyłem do mnie, z opuszczoną głową, jakby pogrążony w modlitwie. Potem powoli wyciągnął ręce. Trzymał w nich różaniec ze srebrnym krzyżem. Delikatne ozdoby lśniły w migotliwych płomieniach świec. Obracał się powoli, płynnie, niemal wydawało mi się, że nie przenosi ciężaru ciała z nogi na nogę. Wyglądało to, jakby był na scenie obrotowej. Jego ruch był tak powolny i płynny, że smukłe płomienie świec ani drgnęły.
Odwrócił się w moją stronę. Różaniec zwisał akurat naprzeciwko mojej piersi.
Krzyż zaczął tańczyć dziko, szarpać się, wydawało się, że Umęczony chce się znaleźć jak najdalej ode mnie, albo przeciwnie, chce się wyrwać, wbić w moją pierś i zabić Tego, kto w niej żyje.
- Widzi pan? - zapytał cicho kardynał, kiedy już zdołał opanować rozszalały różaniec i ukryć w dłoniach. - Znajdujemy się w jednym z niewielu miejsc, gdzie można przeprowadzić taką próbę. Nie miałem wątpliwości co do jej wyniku. Jednak spoczywał na mnie obowiązek przeprowadzenia eksperymentu. To już nie jest wynik obliczeń. To jest pewność.
Krzyż jakby ożył i usiłował wyrwać się z więzienia jego rąk. Jego siła była zbyt wielka, starszy człowiek nie zdołał go utrzymać - wykrzyknął, a krzyż wzleciał w górę. Spodziewałem się, że rzuci się na mnie niczym drapieżny ptak. Jednak wybrał odwrotny kierunek, poleciał daleko ode mnie i wbił się w kamienną ścianę krypty. Tkwił w niej i drżał, aż brzęczało.
Kardynał przeżegnał się. Stał tyłem do mnie, patrzył na Ukrzyżowanego.
- On już stoczył swoją bitwę - powiedział mi. - Teraz zostałeś wybrany ty, synu. Twoja kolej.
Po czym, ku mojemu zdumieniu, kardynał odwrócił się, podszedł parę kroków, ukląkł i pocałował mnie w rękę.

Nazajutrz rozpoczęła się moja podróż. Kardynał odpowiednio wyposażył mnie na drogę. Bawełniana bielizna i wełniane skarpety, porządne turystyczne buty, przeciwdeszczowy płaszcz z kapturem, kij ze zagiętym końcem, który miał mnie chronić przed atakami wilków i złych ludzi. Dał mi także torbę na wyżebrane jedzenie.
Rzadko kiedy udawało mi się zapełnić ją choćby do połowy.
Na początku podróży wzbudzałem wielkie zainteresowanie. W ciągu nocy, która nastąpiła po próbie w krypcie, kardynał wyjaśnił mi taktykę obraną przez radę przedstawicieli kościołów. W dzisiejszym świecie nie ma sensu ukrywać czegokolwiek. Dlatego kardynał zwołał konferencję prasową i tam, w obecności dalajlamy, ajatollaha Sistaniego i rabina Kuthana oznajmił, kim jestem i jak straszna moc we mnie tkwi, a także, jakie jest moje zadanie. Pójdę drogą świętości od oceanu do oceanu, pokonam wszelkie pułapki i z dobrocią i miłością dojdę do najwyższego celu. Wtedy Zły nie będzie mógł znieść dalszego pobytu w przybytku tak mu nieprzyjaznym, opuści mnie i wystawi swą bezbronną nagość na cios mojej miażdżącej pięty.
To wzbudziło oczywiście wielką ciekawość. Jednak dziennikarze są niecierpliwi i szybko przestali interesować się człowiekiem, który na pytania typu "jak często się pan onanizuje" odpowiadał tylko gestem błogosławieństwa.
Przychodzili ludzie. Na początku tylko z ciekawości, niektórzy się ze mnie śmiali, nieraz nawet dostałem kamieniem. Bolało? Nawet nie wiem, myślałem raczej, jak ten cios boli tego, który wybrał mnie na swoją siedzibę.
Przychodzili posłańcy od kardynała Liski. Ich wiadomości były krzepiące. Zło na świecie ustępuje. W Etiopii zaczął padać deszcz, Żydzi pogodzili się z Palestyńczykami, a Bili Gates udostępnił kod źródłowy Windows.
Bardziej mnie jednak interesowały indywidualne losy ludzi, których spotykałem. Mięsaki AIDS zmieniały się pod dotykiem moich rąk w zwykłą wysypkę, a guzy rakowe zwijały się w kłębek i opuszczały ciało z chrzęstem niemal zabawnym. Niedługo dołączyli do mnie kolejni pątnicy. Chciałem trzymać się tradycji i ograniczyłem ich liczbę do dwunastu. Potrzebowałem pomocników. Nasycenie pięciotysięcznego tłumu trzema bochenkami chleba wymaga dobrej organizacji.
Szliśmy przez świat, wędrowaliśmy przez stepy i lasy, odwiedziliśmy Indie i mroczne kraje dalekiej Północy, wszędzie przynosząc nadzieję i pokój.
Pewnego dnia dotarł do mnie poseł z Pragi.
- Kardynał Liska został obrany papieżem - zawiadomił mnie.
- Cieszę się z tego - odrzekłem. - Proszę przekazać Jego Świątobliwości moje serdeczne pozdrowienia.
- Twoja misja dobiegła końca.
- Co takiego? - zdziwiłem się. - Zły nie opuścił jeszcze mojej cielesnej powłoki.
- Zły umarł.
- Jak mam to rozumieć?
- Nie ma zła. Nie ma wojen. Lasy się nie palą, wulkany nie wybuchają. Mężowie nie biją żon, a żony nie chowają kochanków po szafach. Nie kradnie się. Producenci

---------------
ONDREJ NEFF
Rocznik 1945. Pisarz, tłumacz i dziennikarz, chociaż próbował w życiu także wielu innych zawodów. Właściciel i redaktor internetowego dziennika "Niewidzialny Pies" ("Neviditelny pes") i portalu fotograficznego Digineff. Do SF doprowadziła go miłość do dzieł Juliusza Verne'a. Autor wielu opowiadań i powieści, w latach osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych często gościł na łamach "Fantastyki" i "Nowej Fantastyki". (ADK)
-------------------

zamków i urządzeń zabezpieczających bankrutują, ale to nie jest zło, tylko biznes.
Staliśmy na wysokim, nagim wzgórzu, szeroka kraina otwierała przede mną ramiona niczym kobieta.
Wiem, że możesz należeć do mnie, powiedziałem do niej w duchu. Ale ty już jesteś moja, chociaż o tym nie wiesz!
- Zło nadal żyje. Śpi tylko. Albo czeka. Chce uśpić naszą czujność.
- Jego Świątobliwość rozkazuje...
- Przekaż Jego Świątobliwości, że go błogosławię.
Po tych słowach poseł wyciągnął nóż i wbił mi go w pierś.
Uśmiechnąłem się. Co za głupota! Już w noc Próby kardynał Liska, obecnie papież Innocenty XIV wytłumaczył mi, że nie ma sensu zabijać Nosiciela, gdyż Zły natychmiast przeniesie się do innego ciała. Wszystko byłoby takie proste, gdyby śmierć była rozwiązaniem! Nie śmierć, ale długotrwała pokuta i najwyższa świętość, to są środki do zniszczenia Szatana.
Wyciągnąłem ostrze z ciała, podczas gdy poseł, niedoszły morderca, cofał się blady jak kreda. Otworzyłem dłoń i nóż upadł, wbił się w ziemię, a z jego rękojeści wyrosła gałąź, zazieleniła się i zakwitła czerwonymi kwiatami róży.
Poseł rzucił się do ucieczki na łeb na szyję, a ja, prowadząc swoich uczniów, schodziłem z góry w stronę jeziora, które lśniło przed nami.
Kiedy do niego dotarliśmy, zapadał wieczór. Uczniowie gotowali się do spoczynku.
- Pójdźcie za mną, bracia i siostry, tam po drugiej stronie leży miejsce, które jest nam pisane.
Nie rozległ się ani jeden głos protestu. Postawiłem nogę na powierzchni, a ta tylko lekko się ugięła. Kroczyłem dalej, a uczniowie za mną, wszystkich dwanaścioro braci i sióstr, aż przeszliśmy przez jezioro i stanęliśmy na równinie pod wysoką skałą, w mroku czerniącą się na kształt trupiej czaszki.
I w tej chwili Zły nie wytrzymał, moja pierś się otwarła i On z niej wyskoczył.

Był to nagi, różowy skrzat ze spiczastą głową i wyłupiastymi oczkami, niewiele wyższy od buta. Nogi się pod nim uginały, jakby nie był przyzwyczajony do chodzenia i wysiłku.
- To nie do zniesienia! Ja już nie mogę! Ja już nie mogę! - wściekał się.
- A więc to ty jesteś Szatanem... - zwróciłem się do niego, a zdumieni uczniowie stali kręgiem dookoła mnie i czarna skała wznosiła się nad nami.
- Przekląłbym cię, gdyby to mogło cokolwiek dać. Takie piękne królestwo Zła stworzyłem, i wszystko w ruinie, wszystko zniszczone. Wszędzie pokój i miłość, wszędzie kwitną te przeklęte róże, kobiety się uśmiechają i dzieci szczebioczą! Nie chcę być na takim świecie, nie chcę, nie chcę!
Nogi, czy raczej nóżki, w końcu się pod nim załamały, padł przede mną, a jego główka znalazła się tuż przed czubkami moich znoszonych butów.
Dosłyszałem szept. Była to Berenika, moja uczennica.
- Co takiego?
- Pięta! Pięta! Mistrzu, zmiażdż mu głowę piętą! Tak, pięta! To moje zadanie.
Popatrzyłem w dół na to bezradne różowe stworzenie. Po tylu latach chodzenia po stepach, lasach i górach miałem mięśnie ze stali i kiedy tupnąłem, pod moją piętą zostawał dołek dość głęboki, żeby przepiórka mogła w nim uwić gniazdo.
Stworzenie przede mną drżało ze strachu.
Schyliłem się i wziąłem je na ręce. W końcu mieszkało w mojej piersi wystarczająco długo, żebym żywił ku niemu jakieś macierzyńskie uczucia.
- Na świecie jest tyle miłości, że znajdziesz ją i ty, oswobodzony!
- Oswobodzony?
Z przerażeniem wytrzeszczał na mnie oczy.
- Zaiste. Żyłeś w więzieniu mojego ciała, a teraz jesteś wolny jak my wszyscy. Na własne oczy ujrzysz, że owoce miłości lepsze są od owoców zła, i dołączysz do nas.
Strach znikał mu z twarzy, a potem nagle wyrosły mu błoniaste skrzydła.
- Nie okłamujesz mnie? Nie rzucisz mnie na ziemię i nie rozdepczesz mi głowy?
- Nie, malutki.
- To z ciebie niezły idiota - powiedział Zły. Sczerniał, zamachał skrzydłami, wyrwał mi się z objęć i z rechotem zlał się z ciemnością.
Rechot odbijał się od skały podobnej do trupiej maski, a potem dołączył do niego inny dźwięk. Był to warkot helikopterów. Po chwili całą okolicę zalało światło elektryczne, wylądowały helikoptery sikorsky CH-93 Sea Mońster i wybiegły z nich jakieś postaci. Pierwszą był papież w białych szatach i białej czapeczce, za nim rabin w czarnych szatach i czapeczce, i ajatollah, i buddyjski przeor, i wszyscy krzyczeli jeden przez drugiego, a papież najgłośniej:
- Jak wtedy! Jak wtedy!
- Co się stało jak wtedy?
- Kretynie! Popełniłeś to samo głupstwo co wtedy ten frajer z Nazaretu! Teraz będziemy czekać kolejne tysiąc lat!
- Jakie głupstwo?
- Jakie głupstwo? No przecież zbrodnię miłosierdzia! Potem poszło wszystko naraz.
Chwyciły mnie ręce żołnierzy piechoty morskiej, w tłumie dostrzegłem swoją żonę Lidukę i oboje dzieci, żona się zestarzała, a dzieci wyrosły, ale ten czas zleciał, a potem już mnie na rozkaz wrzeszczących prałatów przybijali do skały, a ja krzyczałem z bólu "Ojcze mój, dlaczegoś mnie opuścił", a ostatnim, co dostrzegłem, była moja uczennica Berenika, jak pisze coś w notesiku, i zgadłem, co jest napisane na jego okładce:
EWANGELIA ŚWIĘTEJ BERENIKI.
Przeczytajcie sobie, prawie wszystko tam jest.
Jednego tylko tam brakuje. To świadomość, którą teraz zabieram na tamten świat.
Jeżeli zabijecie zło, zabijecie tym samym dobro w sobie.

Sylwester 2004
Przełożyła Anna Dorota Kamińska


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
NF 2005 11 puls maszyny
NF 2005 11 skrzatołap
NF 2005 11 siódmy kontynent
NF 2005 11 bezpieczny dom
NF 2005 09 operacja transylwania
NF 2005 02 siła wizji
NF 2005 06 wielki powrót von keisera
NF 2005 10 prawo serii
NF 2005 05 balet słoni
NF 2005 08 pocałunek śmierci
NF 2005 10 misja animal planet
NF 2005 12
NF 2005 06 dęby
2005 11 Safe Harbor Implementing a Home Proxy Server with Squid
NF 2005 10 śniąc w lesie wyniosłych kotów
NF 2005 08 twórca
NF 2005 02 tatuaż
NF 2005 02 podróżnicy

więcej podobnych podstron