Rozdział 23.
-Śpisz?- oczy Blayne otworzyły się szeroko, aby znaleść potomka
brutalnych barbarzyńców wiszącego nad nią.- Więc?
-Nie śpię...od teraz.
-Dobrze.- pocałował ją i Blayne automatycznie sięgneła do niego,
zarzucając swoje ramiona na jego szyję. Ale zanim zdążyła ułożyć się
wygodnie, on się odsunoł.- Nie chcę wstawać zanim ty to zrobisz.
Dlaczego musieli wogóle wstawać? Och. Zgadza się. Bo właśnie
spędziła całą noc pieprząc się z hokeistą z zaburzeniami obsesyjno-
kompulsywnymi jaki kiedykolwiek istniał.
Bo usiadł na brzegu łóżka, drapiąc się w głowę, ziewając.
-Spaliśmy do puzna.
Słysząc kogoś poruszającego się po salonie, Blayne złapała
koszule Bo z podłogi i ją włożyła, wcześniej patrząc na zegar na szawce
nocnej.
-Uważasz że spanie do siódmej rano, to spanie do puzna?
-Tak.
Decydując się zbytnio nie martwić w kwesti problemu tego
mężczyzny z czasem, Blayne uniosła ręce wysoko do góry i zrobiła jeden
z jej miłych, długich przeciągnięć. W końcu była psem.
Jej mięśnie cudownie bolały i teraz urosła, Blayne poczuła
przypływ energi uderzający w jej układ. Chciała biegać, grać,....
Popatrzyła na plecy Bo. Były ogromne. Szerokie, muskularne i
gładkie. Jak wielki cel wzywajacy jej imię.
Usmiechneła się i korzystajac z całej siły i mocy w jej ciele,
Blayne wystrzeliła na Marauder'a. Bo poczuł coś dotykającego jego
pleców i otworzył oczy, aby znaleść ręce i nogi owinięte w okół niego.
-Tak?
-Mam za dóżo energii i nie sposób jej się pozbyć.
Bo zrozumiał, że Blayne nie wisiała na nim poprostu, ona
prubowała na nim uchwytu który miał go położyć
-No cóż.- chwycił ja za ręce w jeden ze swoich sposobów- Mam
kilka pomysłów jak możemy pozbyć sie tej nadmiernej energii.
-Chcesz pobiegać ze mną?
-Abo- spróbował- Możemy wrócić do łóżka i się pie...
Drzwi sypialni otworzyły się.
-Dzień dobry, Marines!
Bo warknoł na woja podczas gdy Blayne przycisneła swoje usta
do jego ramienia i zachichotała.
Ubrany w jedna ze swoich koszulek Marine i spodnie dresowe,
Grigori wkroczył do pokoju.
-Więc co planujemy na dziś? Coś ciekawego?
-Teraz już nie.- mruknoł Bo zarabiając klapsa w tył głowy- Och.
Grigiri pochylił się, krzywiąc się prosto w twarz Blayne. Ona
zachichotała tylko bardziej.
-I co planujesz robić, córeczko tatusia?
-Biegać, Sir!
-Biegać? Wiesz co to bieganie, córeczko tatusia?
-Czy te ryki są naprawde konieczne?- narzekał Bo.
Ignorując Bo, Blayne odpowiedziała.
-Specjał małych księżniczek, Sir?
-Dokładnie! Specjał, ładnych, małych księżniczek. Takiej,jak ty!
Bo przewrócił oczami. To było poprostu bolesne.
-A co z tobą chłopcze? Bo nie możesz siedzieć cały dzien w
domu i nic nie robić.
-Czy ja kiedykolwiek siedziałem i nic nie robiłem?
Blayne zeskoczyła z łóżka.
-Idę wziąść prysznic.
-Bierzesz prysznic za nim pujdziesz biegać?- zapytał Bo.
-Chcesz żebym biegała brudna?
Dlaczego wogóle zadał to pytanie?
Blayne wiwatowała i okrążała cały pokój.
-Wahoo! Bieganie!
Grigori uśmiechnoł się do niego.
-Dajesz jej nosić jedną ze swoich cennych koszulek?
-Dlaczego wciąż tu stoisz?
Jego wuj odchylil się do tyłu, spoglądając na krytarz.
-Chcę żebyś poszedł ze mną do miasta.- mrukął.
-Nie jesteś w moich planach.
Jego wuj się skrzywił.
-Nie jestem i co z tego?
-Napisalem harmonogram. Nie ma cię w nim.
-Aha. Czy możesz mnie wcisnąc w ten harmonogram?
Bo chwyciła notatnik z jegon nocnego stolika i spojrzał na niego.
-No cóż, zobaczmy, może mógłbym przenieś...
Grigori wyrwał mu notatnik i rozerwał rzucając drobne kawałki
na głowe Bo.
Bo popatrzył na niego.
-Nie sądzisz że zrobłem kopię?
-Ubierz się.- stryj wypluł przez zaciśnięte zęby.
-Muszę wziąć prysznic, a Blayne używa jedynego który działa.
-Nie możesz wziąść poprostu kąpieli?
-Nie mam kaczuszki. Jak mogę wziąć kąpiel bez kaczuszki?
-To tak jak byś chciał mnie pokonać. Ale będziesz mnie tylko
błagał, bardzo. I co się stało z moim cholernym stolikiem do kawy?
-To była Blayne. Blayne to zrobiła.
Z rękami na biodrach, jego wujek spojrzał na nego.
-Obwiniasz swoją dziewczynę za ten bałagan w moim salonie?
Dopiero po tym co powiedział wuj, Bo zrozumiał że Blayne jest
jego dziewczyną, nawet jeśli ona o tym jeszcze nie wie. Uśmiechnoł się
szeroki i radosnie odpowiedział.
-Tak. Winię moja dziewczynę. Moją dziewczynę Blayne.
Usłyszeli za sobą dyszenie i razem odwrucili się żeby zobaczyć
dziewczyne Bo, Blayne obracającą się w kółko rubująca złapać swój ogon.
Ona nie wyglądała jak by miała w najbliższym czasie przestać.
-Jak długo moze to utrzymywać?
-Moja dziewczyna Blayne?
-Masz zamiar ciągle ja teraz tak nazywać, prawda?
-Tak rzeczywiście mam taki zamiar. Po porostu żeby cię wkurzyć.
Jak wiemy, celem mojego życia jest drażnienie ciebie.- Bo skinoł na
korytarz- Ona nadal to robi.
-Dwadziści dolców że sie przewruci.
Bo czuł się pewnie w stosunku do swojej dziewczyny Blayne.
-Wchodzę w to.
*******************
To było przeczucie żeby wracać zpowroten do Stanów. To
uczucie gdy czasami wiedziała że coś ma się naprawdę stać. To uderzyło
w nią kiedy siedziała w barze w Tajlandi planując wyrolować kilku
beawartościowych i bogatych w pełni ludzkich w turnieju Aussie, którzy
krzyczeli do niej wolno, bo byli pewni że nie potrafi mówić po angielsku.
Dlaczego krzyczeli, nie wiedziała i jak mówienie powoli mogło by pomuc
gdyby naprawdę nie mówiła po angielsku, był inny sposób na brak logiki,
ale w koncu to nie miało znaczenia.
Sami odeszła od łatwych pieniędzy pociągajac za sobą Sander'a,
bo wiedziała że coś było nie tak. A teraz kiedy stała na środku apartamentu
Bo na Manhattanie, wpatrując sie w wilczycę która została złapana
chodząc po jego guwnie, wiedziała ze miała rację.
Sander wszedł do biura Bo z nosem w powietrzu.
-Wyczuwam zapach tej suki- oznajmił- Oh- powiedział kiedy
dostrzegł wilczycę- Zgadnij to ty.
-Jest jakiś powud że jesteś w apartamęcie naszego przyjaciela?-
Sami zapytała- Czy po prostu kradniesz?
-Ponieważ to nasz robota- dodał Sander nie bardzo pomagając.
Wilczyca nie odpowiedziała obserwujac zimnymi bursztynowymi
oczami oboje Sami i Sander'a.
Jedna z rzeczy która szczyciły sie lisy była możliwość
znajdowania kłopotów. Nie tylko zapachem ale w ogólnym sensie
zachowania. Jest to bardzo konieczne, gdy jesteś najmniejszym z
drapieżników i prawie każda rasa i gatunek ci nie ufa. Jedynym gatunkiem
barzdziej nienawidzonym od lisów? Były Hieny, co było trochę
przygnebiające kiedy Sami myslała o tym zbyt wiele. Ponieważ Hieny
były po prostu straszne.
A teraz kiedy Sami sprawdziła tę wilczyce, wiedziała ze nie tylko
Bo miał kłopoty, miał też problem z przeszukiwaniem jego miaszkania. Ta
kobieta mogła ich zabić i mieć ich w płytkim grobie przed lanczem.
Właściwie tojuż troche pracawała na apetyt na lancz.
Kiedy wilczyca wkońcu przemówiła, jaj akcent w połączeni z
wielkością dał im obu, Sami i Sander'sowi pewność że w razie potrzeby
mogli natychmiast uciec przez okno lub drzwi. Nie wiedziała czym wilki
Smith karmiły swoje szczeniaki, ale Chryste były ogromnym gatunkiem
psów.
-Jesteście przyjaciółmi hydrydy?- wilczyca spytała.
Zanjąc panikę teraz będzie oczekiwać wszystkiego od samicy,
Sami odpowiedziała szczerze.
-On jest naszym polarem.
Skrzywiła się na odpowiedz Sami ale pokręciła głową.
-Nieważne. Potrzebuję informacji. Na temat Brooklyn'skich
niedzwiedzi. Myślałam że znajdę cos tutaj.
-Bo nie wie nic na temat Brooklyn'skich niedzwiedzi.
-Nienawidzą go- Sander dodał
-Ponieważ jest hybrydą?
-Nie to dlatego że od tego roku grał z Jersey Stompers.
-Tak. On podeptał Brooklyn'skiego niedzwiedzia grającego dla
Pożeraczy Long Island. Mówili że każdy z jego kręgów został rozerwany.
Zabrało mu lata aby wrócić do gry i nigdy już nie był taki sam.
-On nie powinien brać krążka Bo- argumentowała Sami, jak miała
zwyczaj od pięciu lat od kiedy to się stało.
Wilczyca odetchneła.
-Miałam nadzieje że uda mni się znaleść coś co mi pomorze.
Sami zawsze bardziej nie ufna od Sander'sa zaopytała z
wątpliwościami
-Po co?
-Ponieważ muszę pomuc jednemu bardzo irytującemu wilko-psu.
Właśnie po to.
Wiedząc dokładnie o kim ona mówi, Sami zastanawiała się co do
cholery się dzieje od kiedy wyjechali z miasta. Rzuciąła sie na fotel na
przeciwko biurka, wilczyca została przechadzając się.
-Dlaczego nie powiesz mi co sie dzieje, a ja zobaczę czy mogę
uzyskać dla ciebię informację.
-Możesz dostarczyć mi informację?
-Jest wiele lisów w tym mieście a my dzielimy się informacjami o
bieżących sprawach, najleprze żeczy w mieście, kiedy potrzebujesz
szybkiej gotuwki a gdy ktoś przenosi w najnowszej wysyłce wysokiej
jakości diamenty. Jesteśmy naprawdę przyjazni między sobą, tak dlugo jak
nie próbujemy zabrać sobie wzajemnie polarów.
-Tak- zgodził się Sander opadając na drógi fotel- Dlatego, bo to
byłoby złe.
************************
Blayne biegła boczna ulicą, gdy drzwi otwożyły się i wbiegła na
nie uderzając sie w twarz.
Potukając się do tyłu z rąką na czoleBlayne usłyszała.
-Och! Och! Biedactwo! Blayne wszystko w porzątku?
-Tak Doktor Luntz- uśmiechneła sie starając sie nie krzywić-
Mam bardzo twardą glowę.
-Pozwól mi zobaczyć- słodka locha uwarznie studiowała jej
głowę- Nawet nie myśl że zoztawie wgniecenie.- poklepała Blayne w
policzek- Wyglądasz na radosną.
Blayne uniosła brew.
-Tak jak ty.
Oczy pani doktor się rozszerzyły i Blayne szepneła.
-Nie powiem ani słowa o waszek dwójce.- następnie pokazała jej
dwa kciuki uniesiione do gury a pani doktor przybrała odcień bordo i
spojrzała na Blayne.
-Masz małą armię podąrzającą za toba kochanie.
-Tak. Wiem.- Blayne spojrzała za siebie na małe stadko psów,
które podąrzało za nią odkad ona i Pitti opuścili dom Grigiori'ego.- Czy
wiesz skąd one pochodza doktor Luntz?
-Marci kochanie. Prosze mów mi Marci. A- wzruszyła
ramionami- Nie jestem pewna skąd pochodzą. One poprostu się pojawiają.
Nie zawracaja sobie głowy nami więc my nie zawracamy sobie glowy
nimi. Choć lisy walczą z nimi.- skrzywiła się- Wątpie by zrobili wszystkie
te szkody.
Nie oni. Zmienne Kojoty może ale nie lisy. Wszyscy byli
złodziejami, nie mieli czasu dla przypadkowych bujek psów.
Więc skąd te psy pochodzą? One najwyrazniej uciekły z walk
psów tak jak Pitti. Wiele z nich były pokryte bliznami, brakowało im
jednego lub dwóch uszu, albo miały uszkodzone kończyny. Aamało jej
serce patrzenia na to, ale to nie była jej ludzka część odpowiedzialna za to.
Wiedziali że jest z ich własnego rodzju. Każdy z nich został skrzyżowany
z wilkiem, rottriwelem, owczarkiem niemieckim. Wszystkie mocarne rasy.
Wszystkie niebezpieczne psy pracujące na własną ręke, ale trzeba dodać tą
część która została wyhodowana z wilka, a tam był cały świat nowych
niebezpieczeństw dodanych do równania. Nie chciała wierzyć że
którykolwiek z mieszkańców miał do czynienia z tymi psmi, ale w takim
razię kto miał?
-Cóż, Blayne Thorpe.- powiedział głos obok niej- Jak się masz?
Blayne uśmiechneła się do lochy. Nie znała jej, ale wydawała się
przyjazna.
-Dzień dobry.
-Uwielbiam twoje nauszniki- powiedziała.
-Dzięki! Są jak fałszywa głowa szopa.
-Bo powiedział, że są przklęte, bo czuł się jak by go
obserwowały. On jest taki słodki, kiedy jest nierozsądny.
Locha zbadała ją dokładnie przed przedstawieniem się
-Jestem Kuratorem Hrabstwa Ursus, Kerry-Ann Adams.
-Jestem Blayne Thorpe. Hydraulik- zaatakowała, czując potrzebę
posiadania tytułu.
Kerry-Ann zamrugała
-Jesteś hydraulikiem?
-Blayne ma własna firme- Marci pochwaliła, a kiedy Blayne
popatrzyła na nią zdziwiona dodała- Bo mi powiedział. A teraz dokładnie
czego chcesz Kerry-Ann Adams?
-Czy potrzebuję pozwolenia na rozmowę z nią, Marci Luntz?
-Jako osobisty lekarz Blayne...Tak stara locho. Potrzebujesz!
Czujac bójkę nie wiedząc dlaczego Blayne szybko się wcieła.
-Jestem głodna!
Obię lochy podskoczyły, spogladając na nią. Blayne wskazała
gestem herbaciarni z której Marci własnie wychodziła.
-Co powiecie na bułeczke z naturalnego miodu. Mniam. Kocham
bułeczki z miodem. A wy nie?
-No nie wiem Blayne- Kerry-Ann przyznala- Jestem na diecie
ostatnio.
-Po co się męczysz?- Marci zadrwiła- Nic ci nie pomoże
zminiejszyć tej wielkiej głowy.
-W porządku!- Blayne obieła ramionami barki Marci, stajac na
palcach aby tego dokonac I praktycznie wciągneła swojego osobistego
lekarza do herbaciarni.- Mniam. Pachnie miodowymi bułeczkami. Są
świeże?- zapytała Lorne Harper.
-Prosto z pieca. I...- Lorna powiedziała uśmiechając się- bez
cókru. Tylko dla ciebie.
-O mój Boże- Blayne powiedziała szczerze- Jesteście tacy słodcy-
Wskazała na stół- A wy usiądzcie a ja pomogę Lornie wszystko przynieść.
Warcząc na siebie, dwie lochy oddaliły się w strone stołu, ale
Blayne złapała Marci za rąke.
-Bądz miła- szepneła.
-Ale..
-Jestem spięta, kiedy ludzie sę wkurzeni. Chyba że chcesz mnie
goniącą własny ogon lub ukrywajacą się pod krzesłami...bądz miła!
Marci zgodziła sie i odeszła a Blayne pochyliła się nad ladą, gdy
Lorna umieściła tacę wypełniona bułeczkami i kawa bezkofeinową
ponownie tylko przed Blayne.
-Co się dzieje?- Blayne szepneła.
-Znając Kerry-Ann, poprasi cię o przysługę. W taki sam sposób
robia to w Ojcu Chrzestnym, tak sobię wyobrażam.
-Będzie to dotyczyć mnie zabijającą kogokolwiek?
-Wątpliwe- Lorna się zaśmiała- Ale prawdopodobnie to będzie
dotyczyć Bolda Novikowa.- Lorna pochyliła się bliżej, Blayne podażyła za
nią i ona szepneła.- Ona już chwali sie na mieście, jak może dostać
twojego Bolda grającego z zespołem preciw kanadyjskim niedzwiedzią.
To tylko mecz towarzyski, ale ten chłopak nie zrobił nic dla kogokolwiek
tylko dla siebie.
Blayne chciała podyskutować z Lorną, ale nie mogła. Mimo że
spedziła juz trochę czasu w Hrabstwie Ursus rozumiała dlaczego Bo tak
postępował.
-Wiesz- Blayne czuła potrzebę wyjaśnienia- on nie jest moim Bo?
-To nie jest to, co Marci Luntz powiedziała nam wcześniej.
Małe miasteczka. Blayne kochała je odwiedzać, ale nie była
pewna czy by mogła w nich mieszkać na co dzień. Każdy wtrącał się w nie
swoje sprawy. Coś czego by nigdy nie zrobiła....chyba że była by
potrzebna jej pomoc. Wtedy ona oczywiście się angażowała.
Podnosząc tacę, Blayne podeszła do stołu.
-Teraz kochanie..- Kerry-Ann zaczeła, ale Blayne jej przerwała.
-Pomogę Ci pod jednym warunkiem.
Sprytna niedzwidzica spojrzała na Marci jakby chciała
powiedziać A nie mówiłam.
-I jaki to będzie warunek, kochanie?
-Przestaniecie nazywać Bo Drobinką.
To nie była odpowiedz jakiej sie spodziewałai natychmiast
próbowała bronić siebie i całe miasto.
-Cóż to tylko przezwisko. Wszyscy je mamy i ....
-On tego nie lubi. I wydaje się mi że to jest wredne. Nienawidzę
złośliwości i nie pomogę wrednym ludzią. Ponieważ złośliwi ludzie
denerwują mnie- postawiła tcę na stole- Nie chcesz mnie zdenerwować,
prawda Kuratorze?
Locha osuneła sie na krzesło.
-Jesteś uparta, prawda Blayne Thorpe?
-Wolę określenie wrarzliwa.
***********************
-Spędziłeś wystarczająco dużo czasu w łazience- Grigori narzekał
gdy szli do miasta- Jesteś jak kobieta.
-Według mojej dziewczyny, Blayne.- wuj warknoł- Powinienem
pozwolić odżywce leżeć przez pietnaście minut.
-Odżywce?
-Tak. Według mojej dziewczyny Blayne.
-A kim ty jesteś? Dwunastolatek?
-Potrzebuje lepżej odżywki niż te zwykłe rzeczy jakie używasz.
Potrzebuję wszystko mieć naturalne bez sylikonów tak aby mieć piękną,
lśniącą grzywe.
-Nie możesz być synem mojego brata. Nie możesz być.
-Ona również powiedziała to znaczy moja dziewczyna Blayne że
poprzez wprowadzenie troche więcej wysiłku w moje włosy, nie będę
musiał się martwić łysieniem, czym aktualnie ty się zajmujesz.
Bo łatwo uchylił się przed machnięciem wielkiego ramienia i się
uśmiechnął.
-Robisz się troche powolny w swojej dziecinadzie.
-A ty stajesz się mądrym dupkiem.
Trafili do miasta, kierując się w stronę gabinetu szefa poliscji na
Main Street. Gdy szli, mijali miejscowych i każdy witał ich z:
-Dzień dobry Grigori....Bold.
Po piatym razie Bo zatrzymał się i obrucił swojego wuja twarzą
do siebie.
-Co?
-Dlaczego wszyscy nazywaja mnie Bold?
-To twoje imię, idioto. Albo zaczynasz zapominać po zbyt wielu
udeżeniach krążkiem w głowę.
-Ja nie zapominam nieczego i dlatego wiem że coś się dzieje. Nikt
w tym mieście nie nazywa mnie Bold oprucz ciebię i doktor Luntz.
-Czy nie możesz sprubować nazywać jej Marci? Ona bierze to
osobiście jeśli tego nie robisz.
Bo wywrucił oczami.
-Od kiedy zacząłeś dbać o to jak doktor Luntz odbiera co
kolwiek?
-To nie twój cholerny interes chłopcze.
-Od kiedy?
-Dlaczego my się o to kłucimy?- Grigori ryknoł.
-Nie wiem- Bo odryknoł
Mrucząc jego wujek odszedł, a Bo podążył za nim. Całą droge do
biura szefa policji każdy kogo mijali podrawiał Bo i zagadywał trochę o
Blayne. To było dziwne i czyniło go nerwowym. Do czasu zanim dotarli
do biura Adama Bo był spięty i niespokojny. Zanim się zorientował,
zaczoł porzątkować niezwykle chaotyczne biurko szefa ignorując jego
zastępców i wuja którzy go obserwowali.
-Niestety- powiedział Adam wracając z powrotem do biura-
Właśnie skończyłem rozmowe z naszymi ludzmi w Nowym... co ten
chłopak robi?
-Zignoruj go- powiedział Grigori.
-Tak, ale..
-Zignoruj go bo inaczej będziemy tu cały cholerny dzień!
Bo podniósł z pobliża pustą puszkę Pepsi, która była ciepła i
lerzała tam prawdopodobnie przez trzy dni.
-Czy oszczędzasz ją z jakiegoś konkretnego powodu?
-Nie, ale...
Rzucił puszke do kosza i nie przestawał porzątkować podczas gdy
Adam zaczął mówić. Oczywiście szef tak naprawdę miał tylko dwie
możliwości: Pozwolic Bo sprzątać lub poradzić sobie z niespokojna z
długimi kłami hybrydą.
-Słyszałem od naszych ludzi w Nowym Jorku że te chłopaki Van
Holtz'a są coraz bardziej niespokojni o swoja dziewczynę. Zaczynają
rządać więcej informacji od tych którzy ją znalezli.
-Dlaczego?
-Oni nie byli pewni ale slyszeli że ma to coś wspólnego z jej
ojcem.
Grigori pociągął nosem.
-Pewnie chcę ich śmierci za tknięcie jej. Nie to że bym winił
faceta.
-Niedzwiedzie z Nowego Jorku nie były za bardzo pomocne dla
Van Holtz'ów lub dla nas. Ciągle mówią że maja więcej badań do
przeprowadzenia.
-Badania na temat czego?
-Masz mnie. Jeden z którym rozmawiałem przedstawił mi ogólny
zarys. Nie przepadają za bardzo za ogólnikami.
-Ja też nie- zgodził się Grigori- Myślisz że powinniśmy się
martwić?
-Wątpię. Ponieważ mamy jedną rzecz z którą żaden niedzwiedz
albo ktokolwiek inny chciałby ryzykować. Mamy chłopaka. Chcą żeby
zagrał w tegorocznym Pucharze z The Carnivores.
-Widzisz dzieciaku?- Grigori zapytał Bo podczas gdy on
sumiennie porzątkował papiery Szeryfa- Ten cały hokej jest naprawdę
opłacalny.
**************
Blayne biegała przez około godzinę, unikając terytorium
niedzwiedzi z Kamczatki tak jak Bo jej kazał, mimo tego że nie rozumiała
dlaczego. Irina Zubachev była miła dla Blayne odkąd wydała
prawie trzysta dolarów Bo na produkty do włosów ze sklepu Iriny.
Zawracając, Blayne ruszyła w stronę oceanu.
Nie mogła uwierzyć w piękno tego miejsca. Zastanawiała się jak
tu wyglądała latem, ale teraz w środku zimy, było tu naprawdę cudownie.
Śnieg był wszędzie, a sople zwisały z wielu drzew i budynków obok
których przebiegała. Misie każdego rodzaju przemieszczały się do okoła,
często w swoich zmiennych postaciach, żaden z nich jednak nie okazał jej
dużego zainteresowania. I choć mieli jeziora i rzeki pełne łososi mieli
równierz wiele fok. Zkąd wzieli foki, nie chciała wiedzieć. Jak wiele z
nich spotkał przedwczesny koniec jako posiłek polara, tego też nie chciała
wiedzieć.
Zamiast tego Blayne biegła dalej ze swoją małą paczką psów
zaraz za nią. Zuważyła mały most dla pieszych i skierowała się w jego
stronę. Kiedy przebiegała przez niego, zuwarzyła pierwszy znak
mieszkańców w ludzkiej postaci tak daleko od miasta. Dwóch mężczyzn
polarów wędkowało. Podbiegła do nich i się zatrzymała.
-Dzień Dobry!
Oboje troche szarpneli zanim obrucili głowę aby na nią spojrzeć.
Ich krzywe miny znikneły i uśmiechneli się.
-Blayne Thorpe. Co ty tutaj robisz?
-Biegam!- poklepała psa dociśnętego do jej boku. Próbował ja
ostrzec ale wiedziała że nie ma się o co martwić. Poznała Earl i Franka
dzień wcześniej i byli tacy mili.
-Ja biegam tylko w tedy gdy jestem ścigany- mruknoł Frank.
-I co ta sztuczka działa?- spytała.
-Podobnie jak zaklęcie- powiedział Earl, nagradzając ją
uśmiechem- Gdzie ty się nauczyłaś tak łowić, dziewczyno z miasta?
-Tatuś. Zabierał mnie na ryby przez cały czas. Powiedział że to
jedyny sposób żebym dała mu troche ciszy i spokoju inaczej wystraszyła
bym ryby, a ten kto złowił największą rybę nie musiał jej oczyszczać. Nie
oczyszczałam ryb od ośmiu lat.
-Gdzie idziesz teraz?- zapytał Frank.
-Pokręce się w okół miasta. Sprawdzą czy bede mogła znaleść
Bo.
Dwa niedżwiedzie zachichotały i potrąciły siebię.
-Czy wasza dwójka dorośnie?
-Wystarczy być ostrożnym. Wiele pań jedna po drugiej-
powiedział Earl -Będziesz miał jakąś konkurencję- dodał Frank.
-Jesteśmy przyjaciółmi- argumentowała.
-Tak. Przyjaciółmi.
-Czy tak to nazywaja w dzisiejszych czasach?- zapytał Frank.
Potrząsając głową i śmiejąc się powiedziała:
-Poddaje się!
-Równie dobrze mogła byś- krzyknoł za nią Earl, gdy zaczeła
biec- Gdy niezwiedz ustawia na ciebie swój celownik jest bardzo trudno
uciec!
-Zwane równierz jako prześladowanie w innych częściach kraju!-
odwrzasneła.
I znów zaśmiała się w brew sobie gdy odkrzyknoł:
-Tyko jeśli cię złapią!
*************************
Dee nie zdawała sobie sprawy z wielkości koneksji lisów do
czasu aż staneła przed siedzibą Brooklyn'skich Niedzwiedzi. W
przeciwieństwie do pseudo biórowca sfory, niedzwiedzie miały
pięciopiętrowy kamienno brązowy, który z zewnatrz wydawał się miłym
rodzinnym domkiem na przyzwoitym kawałku ziemi w cichych
Brooklyn'skich przedmieściach. Ale że ona dostała się bliżej, Dee
zauwarzyła wielofunkcyjna kamerę systemu bezpieczeństwa okalającą
całą niieruchomość. A gdy jej oczy błądziły po drzewach zauważyła
czarne niedzwiedzie siedzące na nich czuwając.
Obejście zewnętrznego systemu bezpieczeństwa niedzwiedzi nie
było wielkim wyzwaniem dla Dee. Skradała się wokół niedzwidzi z
Collintown przez lata, podobnie jak tatuś, który ją tego nauczył. Było to
szczegulnie pomocne gdy umawiała się z synem szeryfa Collintown. Jej
tatuś robił by całe mnóstwo różnego rodzaju skradania się gdyby
dowiedział sie o tym.
Więc, tak, obejście tych kamer i siedzących na drzewach
niedzwiedzi nie było dla Dee problemem. Dostać się na pierwsze piętro?
Również nie stanowiło problemu. Jednak dostać się na pietro gdzie
trzymali te ciała, które nadal nie zostały zniszczone...? To było wyzwanie.
Pierwszą rzeczą jaką musiała zrobiś Dee to reozebrać się do naga,
umieszczenie ich gdzieś gdzie można się było do nich łatwo dostać gdyby
musiała uciekać. Potem oderwała metalową kratę zasłaniajacą otwór
wentylacyjny. Położyła kratę na podłodze, cofneła się, przekształciła w
wilka i wskoczyła do środka. Czołgała się w dół, rozpaczliwie próbując
utrzymać pazury tak aby nie skrobały po wnętrzu z metalu. Niedzwiedzie
miają niesamowity słuch. Oczywiście mieli też cholernie wrażliwy węch
więc musiała wejść, wyjść i dostać się do domu zanim zdadzą sobie
sprawę że mieli wilka na swoim terenie.
Dee doszłą do najniższego poziomu, około czternastego piętra
pod poziomem domu i po naciśnięciu jej pyskiem na kraty i wywąchaniu
starannie, upuściła się do pokoju. Wylądowała i przemieniła się z
powrotem w człowieka.
W pokoju było cholernie zimno, ale to prawdopodobnie aby
utrzymać rozkładające się ciała. Rozpieła pierwszy worek na zwłoki. W
pełnym wymiarze ludzki mężczyzna po czterdziestce. W
rzeczywistości....Dee przechylła głowę na bok. Znała faceta. Były SEAL i
prwadziwa szumowina. Dee pochyliła się. Chociaż była tam spalona skóra
i połamane kości mogła zobaczyć co go zabiło. Cięcie przez gardło,
otwarcie tętnicy po obu stronach szyi. Dee przeniosła się do następnego
stołu i rozpieła torbę. Ponownie gordło było rozcięta ale nie tak jak u
byłego SEAL. Raczej były pojedyńcze cięcia w miejscu każdej tętnicy w
gardle. Dee przesuneła się w dół i zobaczyła te same rany na wewnętrznej
stronie ramienia i ud. Bardzo precyzyjne i wymierzone cięcia. Wykonane
przez profesjonaliste.
Dee pomyślała o hokeiście Novikowie. Przeprowadziła małe
badanie. Po smierci rodziców był wychowywany przez wója byłego
Marine i członka jednostki. Mimo że nigdy nie spotkała się z nim
osobiscie, Grigori Novikow przeprowadzał treningi z innymi członkami
jednostki których znała. Jest naprawde dobry i mógł z łatwością nauczyć
swojego siostrzeńca kilku rzeczy.
Pozwalał to Blayne Thorpe lądować twarzą do góry, tak jak
zwykle. Zostałą porwana razem z jednym z wyszkolonych wojskowo
mężczyzn który mógł ją chronić. Dee zastanawiała się jak to jest być takim
szczęściarzem.
Nie kłopotała się patrzeniem na reszte ciał, Dee podeszła do
komputera stojącego w rogu. Wystukała na klawiaturze i wygaszacz
ekranu zniknoł ukazując ekran logowania. Odwruciła ręke z informacjami
które napisał mężczyzna lis czarnym tuszem jaśnie i przejżyście. Zostaw
to niedzwiedzą a skożystają z dwudziestu dwóch kodów hasła. Miała
świetną pamięć ale do przypatkowych liczb i cyfr? Uh, nie.
Szybko wpisła hasło i przemykała po systemie w poszukiwanieu
tego czego ptrzebowała i znalazła to szybciej niż się spodziewała. Jednak
kiedy spojżała głębiej, spojżała bliżej, zaczeła sobie zdawać sprawę że jak
zwykle Blayne znalazła sobie droge do większej liczby kłopotów. Szczeże
mówiąc jak to się dzieje że temu Pudlowi udaje się żyć tak długo?
Zdając sobie sprawe że grupa musiałaby poruszać się szybciej niż
początkowo się początkowo wydawałobyłoby konieczne.
-Znalazłaś to co potrzebowalaś?
Dee spojrzała przez ramie i do góry. Droga w górę.
-W rzeczywistości znalazłam.
-Dobrze. Mam nadzieje że było warto.
A kiedy głowa Dee zderzyła się ze ściana, nie była pewna czy w
rzeczywistości było.
***********************
Bo patrzył przez wielkie okno biura szefa policji, podczas gdu
jego wójek i Adam dyskutowali o Blayne.
Nie rozumiał tego. Trzy dni temu po telefonie jaki dostał Adam
od niedzwiedzi z Brooklyn'u, oni pchali Blayne na obrzeża miasta z siłą
każdego zastępci jakiego mieli. I to by było gdyby byli w dobrym nastroju.
Ale teraz? Cóż teraz było inaczej, czyż nie?
-Mówia że Van Holtz naprawdę naciska aby ją odzyskać.-
powiedział Adam- I chcieli zobaczyć ciała tych w pełni ludzi. Nawet
wysłali jakiegoś polara aby zapytał.
-I?
-Powiedzieli im żeby sie odpierdolili.
-Dobrze. Dostana ją spowrotem kiedy będzie gotowa do powrotu.
Z otwartymi ustami, Bo zastanawiał się jak ta kobieta to zrobiła.
Była tu tylko od trzech dni!
-Coś jeszcze?- zapytał Grigori.
-Tak. Jesteśmy pewnie że to dlatego że sa przyciągane przez
Blayne ale... Dostaje coraz więcej skarg na temat bezdomnych psach
biegających po mieście w ciągu ostatnich kilku dni. Są w każdym koszu,
sraja w każdym miejscu. Co chcesz zrobić?
-Czy Ben Chambers może je złapać i umieścić w dole. Mamy go
w budżecie miasta.
-Okej. Przeprowadze rozmowy i ....
-Masz zamiar je zabić?
Bo mugł poczuć że niedzwiedzie za nim zaczeły warować na
dzwięk głosu Blayne dochodzącego z otwartych tylnich drzwi.
Postrzymując swój uśmiech spojrzał przez ramię. Stała tam w swoim szaro
różowym stroju zimowym do biegania, a jeden z tych bezdomnych psów
siedział cierpiliwie po jej stronie, duże brazowe oczy psa I oba kły
wptrując się w mężczyzn.
-Ty...ty nie możesz ich poprostu zabić.
-Blayne..- Grigori zaczoł I na zawołanie Blayne wybuchneła
spustoszałymi łzami.
*********************
Dee podparta o ściane, jej ręka przeciągnieta na krew spływającą
z jej ust i podbródka.
W obliczu czterech niedzwiedzi za nią.
-Czy ty naprawdę sądziłaś że nie wiemy że przyjdziesz tutaj psie?
Że nie bęrzie rozpowszechnieone przez lisy że jakaś Wilczyca szuka
sposobu dostanie się tutaj i że ta informacje nie wróci do nas?
-Dzięki za gołe sprawy, chciaż- powiedział inny uśmiechając się-
to była zabawa.
Nidzwiedzie uwolniły ich znacznie większe pazury i Dee
zapytała:
-To wszystko? Nie jesteś nawet wstanie zaoferować mi seksu za
szanse wydostania się stąd żywą?
Ten który rzucił ją o ściane prychnoł.
-Kochanie twoje ramiiona są większe niż moje- Grizzli miał
rację- Po za tym powiedzialśmy twojemu Alfie żeby trzymał się z dala.
Teraz van Holtz musi wyciagnąć wnioski.
Dee się uśmiechneła.
-Oh kochanie nie jestem Van Holtz....Jestem Smith.
Zadowolony uśmiech zniknoł wraz z brawurą i Dee wyczuła
panikę i wściekłość że przyszedł tylko z niedzwiedziami. Najwyrazniej
lisy nie powiedzieli im o niej wszystkiego.
Długie ramię odchylone, pazury dążące do jej twarzy. Dee złapała
nadgarstek grizzli w obie dłonie i szarpneła do przodu. Uwolniła swoje kły
i ugryzła jego przedramię, wyrywając ciało, mięso i ewentualnie jakąś
tętnicę kiedy się odsunoł.
Ryczący niedzwiedz wyrwał reke z dalo od niej, podczas gdy
czrny niedzwiedz zaatakował ją od tyłu. Dee zanurkowała i przeszła
między nogami niedzwiedzia, chwytając schowaną pałeczkę którą miał w
tylnej kieszeni. Nie był to jej nóż ale się nadawał. Odsuneła się od
Czarnego w stronę Polara, uderzając w jego gardło. Ze zgnieciona
tchawicą polar osunął się na kolana, więc Dee postawiła noge na jego
ramieniu i rzuciła się na czarnego niedzwiedzia, używając jego pałki do
rozbicia mu głowy.
Ostatni niedzwiedz był w środku przemieniając się kiedy
wylądowała i powaliła go na jego wciąż w pełni ludzkie kolana. Pokochała
tą pałeczkę!
Śmiejąc się z rannych niedzwiedzi, Dee otworzyła drzwi do
wyjścia i zamarła, a śmiech zamarł jej w gardle. Niedzwiedzią mogła dać
redę..... ale niedzwiedzicą?
Dee zatrzasneła drzwi, popchneła biurko pod nie i pobiegła w
strone otworu wentylacyjnego. Nigdy nie patrząc za siebię.
*************************
-Jak możesz wogóle o tym myśleć?- Blayne krzykneła, chowając
głowę w pierś Bo po ukryciu się w jego ramionach- One są Bezbronne!
Bezradne! Wykorzystane!
-Blaybe- Grigori błagał- Proszę uspokuj się.
-Jestem po prostu taka jak oni! Czy zamierzasz zrobić to samo
mnie? Dużą zielona igłą? Czy po prostu szczelisz nam w tył głowy?
-Nie zrobimy nic!- szeryf Adam przysiągł głośno- Obiecuję!
-Przysięgnij!- rozkazała przez łzy.
-Przysięgam Blayne. Nie będziemy dotykać psów.
-Nawet potym jak wyjadę?- spojrzała na oba niedzwiedzie-
Będziecie je chronić kiedy wyjadę?
-Blayne....- Grigori zaczoł, ale szryf Adam mu przerwał.
-Będziemy. Oboje przysięgamy.
Biorąc drżący pełen łez oddech, Blayne znów oparła głowę na
pierśi Bo .
-Zabiorę ją do domu- Bleyne usłyszał Bo mówiącego do wója.
-Wszystko w porządku. Będę w domu za chwilę.
Naprawdę dóże ręce poklepały ją po plecach, prawie łamiąc jej
kości.
-Nie martw się Blayne. Wszystko będzie w porządku.
Pociągneła nosem, skineła głową i pozwoliła Bo zabrać siebę z
bióra szeryfa do lasu za nim.
Po kilku minutach Blayne wyprostowała się, ale rwała w
ramionach Bo gdy szli przez jakiś czas lasem, śnieg znowu zaczynał
padać. Kiedy byli mile za miastem Bo zapytał:
-Czujesz się lepiej?
Pociągneła nosem.
-Tak. Dużo lepiej.
Bo przystanoł, podniusł jej rękę i przycisnoł ją do swojej piersi.
-Blayne?
-Uh-huh?
-Czy naprawde oczekujesz że kupię to zasrane przedstawienie
które tam odegrałaś?
Blayne wyrwała ręke spowrotem.
-Zamknij się!
-Ach..-powiedział wysokim głosem- masz zamiar skrzywdzić
moje psy? Moje biedne psy bojowe? Kto będzie kochać i chronić psy
bojowe, które już zdejmują populacje jeleni w Hrabstwie Ursus od
miesiąca? Kto? Kto?- Bo śmiał się i nie wydawało by był wstanie
przestać- To było najleprze przedstawienie jakie widziałem od lat!
Odmawiając odpowiedzi Blayne chwyciła się koniec rękawa
dlugiej koszuli Bo i otarła łzy z oczu. Potem wytarła nim nos.
Kiedy się odsuneła, wygląd przerażenia na twarzy hiper schludnej
hybrydy był wart ryzyka jej życia które wiedziała że bierze.
-Co?- spytała niewinnie.
-Jesteś obrzydliwym małym...
-Nie mam chusteczki!
-To nie jest rzadne usprawiedliwienie!
Zachichotała.
-Dla mnie jest.
Bo sięgnoł po nią, ale Blayne zapiszczałą i ruszyła do ucieczki, z
Bo Novikowem zaraz za nią.
Ok. Wiedziała że to było złe, ale poważnie.....ona miała najleprzy
czas!
Tłumaczyła: SiBiL.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Bestia zachowuje sie źle shelly Laurenston Rozdział 22Bestia Zachowuje się Źle Shelly Laurenston Rozdział 25Bestia Zachowuje się Źle Shelly Laurenston Rozdział 28Bestia zachowuje sie źle Shelly Laurenston Rozdział 21Bestia Zachowuje się Źle Shelly Laurenston Rozdział 26Bestia Zachowuje się Źle Shelly Laurenston Rozdział 27Bestia zachowuje sie źle Shelly Laurenston Rozdział 24Shelly Laurenston Pride 05 Bestia Zachowuje się Źle Rozdział 29Shelly Laurenston Bestia zachowuje się źle rozdział 15Bestia zachowuje się źle rozdział 5Bestia zachowuje się źle rozdział 1Bestia zachowuje się źle Rozdział 7Bestia zachowuje się źle rozdział 11Bestia zachowuje się źle Rozdział 10Bestia zachowuje się źle rozdział 3Bestia zachowuje się źle Rozdział 9Bestia zachowuje się źle rozdział 8Bestia zachowuje się źle rozdział 4więcej podobnych podstron