"Kiedy zaciera się granica między niebem a piekłem"
czę�ć XXXII "...I've come all this way wandering along the edges of
time..."
Lato nadeszło szybko. Ciężka praca odgoniła czarne my�li. Ciało Xellosa
nabrało mię�ni, a skóra pokryła się nierównš opaleniznš charakterystycznš dla
ludzi pracujšcych w polu.
- Xell!!!
Odwrócił się prostujšc pochylone nad snopkiem plecy. Osłonił oczy dłoniš
przed prażšcym słońcem i zmrużył oczy. Dostrzegł na końcu pola znajomš
sylwetkę i niezdajšc sobie z tego sprawy na jego twarz wypłynšł u�miech.
- Xell!!!
Mała figurka rosła w oczach. Przed nim stanšł o�mioletni chłopczyk ciężko
dyszšc. Ubrany był w ogrodniczki z podwiniętymi nogawkami i bluzeczkę w
niebieskie paski, bose stopy już dawno uodporniły się na rżysko.
- O... o... o... - miał trudno�ci ze złapaniem powietrza.
- Powoli - Xellos przykucnšł koło niego.
- O... o... obiad - chłopczyk wyprostował się.
- Już? - Xellos podniósł wzrok na niebo. Słońce powoli skłaniało się ku
zachodowi.
- Rozłożyłem koc tam - chłopczyk wskazał rękš koniec pola w kierunku, z
którego przyszedł. - Tata też już idzie.
- No to chod�my - Xell posadził sobie chłopca na ramieniu i ruszył we
wskazanym kierunku.
Tyle czasu minęło, a ona nadal �piewała dla pijaków. Czasami zastanawiała się
czy nie pój�ć do jakiego� agenta, ale obawiała się, że wówczas Jonh z
łatwo�ciš jš odnajdzie, a tego chciała uniknšć za wszelkš cenę. Próbowałby
wybić jej z głowy "takie" zarabianie słusznie argumentujšc, że
zatrudnił najlepszych detektywów do odnalezienia syna, więc jak ona chce go
odnale�ć sama?
Opu�ciła lokal z plikiem banknotów i zanurzyła się w mroku. Wędrujšc pustymi
ulicami, jak zwykle o tak wczesnej porze, zastanawiała się do jakiego miasta
udać się tym razem. Pokój, który zdšżyła urzšdzić w my�lach musiała opu�cić
już po trzech dniach. Nie doceniła Johna. Mimo pierwszego nieudanego dnia
występów, kolejne dwa okazały się sukcesem na tyle wielkim, że zaczęło być o
niej gło�no. Za gło�no, by móc ukryć się przed detektywami wynajętymi przez
Johna.
Poprawiła perukę w witrynie sklepowej i weszła do ciemnej bramy. Macajšc po
omacku odszukała klamkę i weszła do wšskiego, brudnego korytarza. Ostrożnie
omijajšc stłuczone butelki weszła na stopnie rozlatujšcych się schodów i
zaczęła się wspinać na pierwsze piętro.
Mimo całej zachowanej ostrożno�ci kopnęła jednš z butelek, która z hałasem
potoczyła się przez korytarz. Wstrzymała oddech wyczekujšc skrzypnięcia drzwi
którego� z sšsiadów, ale w budynku zapanowała cisza. Odetchnęła i skradajšc
się na palcach powolutku wsadziła klucz do zamka i przekręciła go.
Dopiero kiedy drzwi się za niš zamknęły pozwoliła sobie na głębszy oddech.
Odłożyła torebkę i podeszła do lusterka wiszšcego nad zlewem. Przez chwilę
wpatrywała się w swoje odbicie pustym wzrokiem po czym szybkim ruchem zerwała
perukę i odrzuciła jš za siebie nawet niesprawdzajšc gdzie upadła. Jej
zazwyczaj złociste włosy straciły cały swój blask wiecznie uwięzione pod
perukš, ale to był jedyny sposób, by utrudnić poszukiwania detektywom. �piew
krótko obciętej dziewczyny o rudych włosach nie wzbudzał takiego
zainteresowania, gdy jej plecy okrywała złota kaskada, a niebieskie oczy i tak
straciły swój blask od tylu przepłakanych nocy. Czuła, ze dzisiejsza noc
niewiele będzie się różnić od poprzednich.
Wyjrzała przez okienko w pokoju, które oprócz �ciany budynku obok ukazywał
też skrawek wschodniego nieba. Jeszcze zbyt daleko do �witu, by oczekiwać pory
�niadaniowej. Filia usiadła ciężko na łóżku i nawet się nierozbierajšc zwinęła
w kulkę i pogršżyła w pół�nie.
Osanai te ni tsutsunda
furueteru sono hikari wo
Kokomade tadottekita
jikan no fuchi wo samayoi
Sagashi tzuzukete kitayo
namae sae shiranaikeredo
Tada hitotsu no omoi wo
anata ni tewatashitakute
Toki wa ai mo itami mo
fukaku dakitome
Keshite yukukedo watashi wa
oboeteiru
Zutto...
Watashi no mune no oku ni
itsukaraka hibiite ita...
Yotsuyu no shizuku yori mo
kasukana sasayakidakedo
Itetsuku hoshi no yami e
tsumugu inori ga
Tooi anata no sora ni
todoku you ni...
..........
Bujany fotel lekko zaskrzypiał, lecz lego d�więk do Johna nie docierał.
Wpatrzony w kwitnšce krzaki róży pozwalał by wiatr przynosił ich zapach i
bawił się jego włosami.
Monic stojšca kilka metrów zanim pragnęła go pocieszyć, lecz nie wiedziała co
ma uczynić by mu pomóc. Wtem poczuła na swoim ramieniu dłoń emanujšcš ciepłem.
Uniosła wzrok i napotkała stroskane spojrzenie James'a. Przycisnęła policzek
do jego dłoni i zamarli tak we czwórkę.
John, Monic, James i wiatr...
koniec czę�ci XXXII...
"Radical Dreamers ~nusumenai houseki" Chrono Cross
story write by Aurorka (7.3.2005) (titonosek@interia.pl)
3
3