Rozdział pierwszy
Na dole pachniało herbatą. Każdy, kto wchodził do tej herbaciarni wiedział, że przywita go ciepły uśmiech, parujący napój, a w razie potrzeby pokrzepiające słowo. Aislin Granger żyła bez pośpiechu w prywatnej, szczęśliwej krainie, którą hojnie dzieliła się ze swymi przyjaciółmi, jak nazywała klientów. Ten świat był zupełną odwrotnością tego, do czego przyzwyczajona była Hermiona.
Zawsze wiedziała, że tata ma nieco ekscentryczną siostrę mieszkającą w Stanach, lecz nigdy jej nie poznała. Kiedy była młodsza z fascynacją wpatrywała się w zdjęcia przedstawiające ciotkę. Zawsze ubrana w barwne sukienki, z długimi koralami zwisającymi luźno. Na przegubach dłoni widać było niesamowitą ilość bransolet. Gęste brązowe loki upięte na czubku głowy z kilkoma nieposłusznymi kosmykami wymykającymi się spinkom, tworzyły artystyczny nieład. Ciemne oczy pełne ciepłego blasku, widocznego nawet na zdjęciach.
Z biegiem lat przestała ją tak fascynować. Hermiona miała ważniejsze sprawy niż wpatrywanie się w nieruchome zdjęcia. Zapomniała o ciotce, do chwili, kiedy tamta zaprosiła ją na wakacje. Nie chciała jechać. Teraz, kiedy ukończyła piąty rok nauki w Hogwarcie, a sytuacja w świecie czarodziei nie wyglądała wesoło. Kiedy zginął Syriusz, a Harry zamknął się w sobie, chciała pozostać tutaj, z przyjaciółmi. Niestety rodzice byli nieugięci. Po rozmowie z Dumbledorem, uznali, że u siostry ojca będzie bezpieczniejsza. Z ciężkim sercem pakowała swoje rzeczy w mugolskie walizki. Nie pomogły nawet spokojne, choć nieco zagadkowe, słowa Dyrektora. O co mu chodziło, z tym życiem i powodami?
Była u ciotki już od tygodnia, a nadal nie potrafiła jej rozgryźć. Jedyne, co przychodziło jej na myśl to to, że jest… niezwykła? Nie znaczy to, że nie umiały się dogadać. Wręcz przeciwnie. Zwykle takim sytuacjom towarzyszy niezręczność, czy nieufność, kiedy dwie osoby ostrożnie badają się nawzajem. Tu była pełna akceptacja od pierwszej chwili. Miała wrażenie, iż zna ciotkę Aislin od zawsze. Nie wiedziała, dlaczego i to zastanawiało ją od początku.
A na dole pachniało herbatą.
Hermiona odłożyła trzymane bezczynnie pióro i przeciągnęła się. Odetchnęła głęboko wdychając zapach jaśminu. Na górze, gdzie mieściły się pokoje, powietrze wypełnione było aromatem kwiatów. Lekki prawie nieuchwytny zapach nieprzyprawiający o ból głowy. List do Rona, leżał przed nią czekając tylko na zakończenie pełne pozdrowień i uścisków. Może chwilę poczekać. Dziś już i tak nie będzie w stanie go wysłać.
Podeszła do okna. Było coś uspokajającego w zieleni łąki rozciągającej się za domem i kończącej się pod lasem. Przed zmierzchem, cień lasu powoli zagarniał łączkę, tworząc wyraźną granicę między dniem, a nocą. Hermiona stała nieruchomo, tylko oczy śledziły przesuwający się cień. Ciemność powoli pełzła w stronę skraju polany.
Klęknęła na podłodze. Podparła głowę na rękach i wbiła wzrok w drzewa.
Kątem oka dostrzegła ruch i nieznacznie obróciła głowę tamtą stronę. Znowu ta kobieta. Każdego wieczoru obserwowała jak znika w lesie. Pierwszy raz zauważyła ją drugiej nocy pobytu w Stanach. W pierwszej chwili myślała, że to jedna z mieszkanek tego spokojnego miasteczka. Jednak było w niej coś niepokojącego, co zaintrygowało Hermionę.
Przede wszystkim ta kobieta wyjątkowo piękna. Hermiona zwykle nie zwracała uwagi na takie drobiazgi, lecz w tamtej było coś, co nie pozwalało tego nie zauważyć. Długie, lśniące, rude włosy, opadały na plecy jak peleryna. Wysoka, smukła emanowała wdziękiem, o jakim Lawender i Pavrati mogły tylko pomarzyć.
Już od dziesięciu dni zastanawiała się, kim była i po co chodziła do lasu. Dziewczyna zerwała się na równe nogi. Ciekawość w końcu zwyciężyła. Ostrożnie, starając się robić jak najmniej hałasu, wymknęła się tylnymi drzwiami i szybkim krokiem ruszyła w stronę drzew. Musi się dowiedzieć. Żałowała, że nie ma przy sobie peleryny Harry'ego. W dłoni ściskała różdżkę dającą jej jako takie poczucie bezpieczeństwa. Na szczęście, dzięki zmieniaczowi czasu, którego używała na trzecim roku i według prawa czarodziei była już pełnoletnia i mogła używać czarów.
- Wskaż mi! - Wyszeptała wchodząc do lasu.
Po paru minutach szybkiego marszu dotarła do polany, pośrodku której wznosiło się niewielkie wzniesienie porośnięte trawą. Przy nim klęczała nieznajoma. Wyglądało, jak gdyby dłońmi rozgarniała trawę, jakby czegoś szukała. Hermiona odważyła się podejść na skraj polany. Na tyle, aby drzewa dawały osłonę.
Usłyszała mamrotanie, które po chwili przeszło w melodię. Rudowłosa śpiewała cichutko, hipnotyzująco. Powoli wstała z kolan i zrobiła w stronę wzniesienia dziwny gest. Wyglądało, na to, że przemawia do tego, co skrywało. Hermiona zrobiła krok do przodu. Coś pchało ją, aby się przyłączyć do tego śpiewu. W umyśle zaczynały formować się słowa, których nigdy wcześniej nie słyszała. Kolejny krok i usłyszała trzask gałązki pod butem.
Śpiew ustał. Kobieta odwróciła się i spojrzała wprost na zamarłą nagle dziewczynę. Zielone oczy lśniły jak nawiedzone. To otrzeźwiło Hermionę. W momencie odwróciła się i ruszyła biegiem przez las. Serce tłukło się jej w piersi jak oszalałe. Co to było? Przemknęło jej przez myśl, w chwili, kiedy zdyszana dopadła drzwi domu.
***
- Więcej ziemi - zewsząd słychać było nawoływania.
- By ten szatański pomiot z piekła nie wyjrzał…
Grupa ludzi skupiona wokół niewielkiego kurhanu spluwała przez lewe ramię. Z niezdrową fascynacją w oczach wpatrywali się w usypaną ziemię, jakby oczekiwali, że zamordowany przez nich mężczyzna nagle wstanie i rzuci klątwę.
W niewielkim oddaleniu od gapiów stała kobieta. Wysoka, smukła, rudowłosa. Przez moment, kiedy spoglądała na tamtych ludzi na jej twarzy widniała nienawiść. Tak intensywna, że prawie namacalna. Po chwili pobladła twarz znowu była obojętna. Spokojnym krokiem podeszła do coraz wyższego kopca.
- Pewnego dnia odzyskam, co moje - szeptała do siebie - będą mijały lata, a ja będę czekać. Znajdę odpowiedź - szept zmienił się w melodię. Nuciła sobie tylko znane zaklęcia. Na twarzy pojawiła się zaciętość. - To, co odebrane, odzyskam.
***
Hermiona usiadła na łóżku. Ta kobieta…, ale to niemożliwe. Odsunęła włosy ze spoconego czoła. Koszmar, nic innego. Zadrżała pod kołdrą. Jak wyjaśnić dzisiejsze zdarzenie? Długo trwało zanim udało jej się ponownie zasnąć. Przewracała się z boku na bok. Była pewna, że ta kobieta w lesie i ta ze snu to ta sama osoba. I te dziwne stroje we śnie. Dlaczego ci ludzie ubrani byli jak w zeszłym wieku? Uspokoiła się w chwili, kiedy postanowiła, że zaraz z rana pójdzie do biblioteki i poszuka odpowiedzi.
***
- Historia Cape Ann i Dzieje Czarownic dziewiętnastego wieku? - Bibliotekarka rzuciła stojącej przed nią dziewczynie podejrzliwe spojrzenie - Jesteś bratanicą Aislin? - Kiedy Hermiona przytaknęła, rzuciła dość ostro: - Po co ci takie książki? Tutaj nie było żadnych czarownic, to spokojne miasteczko.
Gryfonkę zdumiała reakcja kobiety. Przecież tylko zapytała o książki, nie o czarownice.
- Pochodzę z Anglii - zaczęła powoli. Jednocześnie starała się wymyślić jakieś przekonujące kłamstwo. Po tylu latach przyjaźni z Harrym i Ronem, miała w tym niejaką wprawę. - I jako letnią pracę z angielskiego dostaliśmy temat o czarownicach. - Uśmiechnęła się niewinnie do kobiety. - Wie pani, historia, procesy o czary, i legendy - rozpędzała się.
- Dobrze, wystarczy - przerwała jej szorstko, jakby nie chciała o tym słuchać.- Chodź za mną. - Zaprowadziła Hermionę w najdalszy kąt pomieszczenia i wskazała ręką - Tutaj masz wszystko, co dotyczy czarownic. - Stwierdziła krótko, po czym odwróciła się i wróciła za biurko.
Hermiona, nie wiedziała, od czego zacząć. Przejrzała pobieżnie baśnie, które jak sobie uświadomiła na nic jej się nie przydadzą. Musi znaleźć coś konkretnego, a nie jakieś bzdurne wymysły o czcicielkach diabła z brodawkami na nosie. To, co widziała i czemu prawie się poddała, to nie baśń. To rzeczywistość.
„Czarownice, prawda czy mit”, „ Byłam czarownicą”, „Czary - wymysł szatana”. Wodziła palcem po grzbietach poszczególnych tytułów. Żadna z pozycji nie wydawała się być tym, czego szukała. Przecież tego rodzaju czarownice nie istnieją. To ludzie nazwali tak swój strach przed innością. Więc jak określić to, czego była świadkiem?
Sama była prawdziwą czarownicą i wiedziała, że są różne rodzaje magii, ale te biedne kobiety palone na stosach, nie miały z nią nic wspólnego. To tylko zabobony, ciemnota ludzi. Cofnęła się o krok, lekko zniechęcona, i jeszcze raz spojrzała na regał zapełniony książkami.
Cienka książeczka wciśnięta między dwa opasłe tomy o niezrozumiałych, naukowych tytułach. Z bliska niewidoczna. Podeszła bliżej i prawie wyszarpnęła ją z półki. „ One istnieją”, tytuł nieco enigmatyczny, ale Hermiona czuła, iż trafiła w dziesiątkę. Robi się z ciebie prawdziwa Trelawney, parsknęła, nieco histerycznie, w duchu.
Odetchnęła głęboko. Po krótkim namyśle wyciągnęła jeszcze: „Procesy czarownic”, oraz „Czarownice z Salem - prawdziwa historia”. Przecież Salem to pół godziny drogi stąd. Może znajdzie coś ciekawego w tej książce. Wolnym krokiem przeszła do działu historii. Nie widziała uważnego wzroku bibliotekarki, śledzącego każdy jej ruch.
Trochę trwało zanim usatysfakcjonowana - udało jej się znaleźć jeszcze jedną ciekawą pozycję: „ Czarownice w Cape Ann”- i lekko zdziwiona zachowaniem bibliotekarki, opuściła gmach biblioteki. Nie wiedziała, o co chodziło tej kobiecie. Przecież to tylko książki. Kiedy podawała jej wybrane dzieła tamta spojrzała na nią krzywo i stwierdziła, że w Anglii mają dziwny system edukacji.
W tej chwili jednak przestało ją interesować dziwne zachowanie starszej kobiety. Chciała jak najszybciej znaleźć się domu i zacząć czytać.
Wchodziła właśnie po schodach, kiedy usłyszała głos ciotki.
- Hermiona? - Aislin spoglądała w górę - Masz chwilę? Chciałam z tobą porozmawiać.
Hermiona zawahała się. Książki prawie wypalały jej dziurę w torbie. W tym momencie nie miała ochoty na rozmowę. Nagle, przeszło jej przez myśl, że ciotka, może okazać się pożyteczna. Ona musi sporo wiedzieć na temat Cape Ann. Przecież mieszka tu od wielu lat.
- A może być wieczorem, ciociu? - Wychyliła się przez poręcz - urządzimy sobie dłuższe pogaduszki, a teraz nie możesz zostawić klientów. - Spojrzała z nadzieją na stojącą niżej kobietę. - Mam parę pytań do ciebie.
- Nie wątpię - mruknęła pod nosem Aislin i skinęła głową. - W porządku, może być wieczorem.
Hermiona odetchnęła z ulgą i ruszyła do siebie. Musi przeczytać te książki. Wtedy będzie wiedziała, o co dokładnie zapytać ciotkę i jak formułować pytania, aby nie zdradzić swojej małej tajemnicy.
***
… Według opinii Krämera i Sprengera czary uprawiają przede wszystkim niewiasty, które są do tego bardziej przystosowane przez naturę, również z uwagi na mniejszą wiarę, jaka ponoć cechuje kobiety. Potwierdzeniem tego ma być samo słowo "kobieta". Słowo femina (kobieta) ma, bowiem mieć swoją etymologię w złożeniu: "mniej wiary”, (``fe'' = ''fides'', czyli wiara, oraz ''mina'' = ''minus'', czyli mniej), ponadto mężczyźni są bardziej odporni na zakusy Szatana przez sam fakt, iż Jezus był mężczyzną...
Wszystko sprowadzą do wiary, pokręciła, zniesmaczona głową, i jeszcze ten seksizm w najczystszej postaci.
Sięgnęła po „Czarownice z Salem”. Poprzednia to tylko wynurzenia sfrustrowanych fanatyków. Same śmieci i nieprawdopodobne teorie.
…To zwyczajowa nazwa grupy około 80 kobiet (ale także mężczyzn), oskarżonych w procesie sądowym o czarnoksięstwo, w 1692 w Danvers, Massachusetts/Salem Village i Salem, Massachusetts/Salem Town. Rezultatem tej sprawy była egzekucja 13 kobiet i 7 mężczyzn.
Proces rzekomych „czarownic” skutkował odsunięciem purytanów od wpływu na władze i zapoczątkował ewolucję społeczeństwa amerykańskiego w kierunku państwa neutralnego ideologicznie…
Tu przynajmniej są mężczyźni, skrzywiła się ironicznie. Im więcej czytała tym bardziej czuła się rozczarowana. Tak jak wcześniej stwierdziła, same zabobony. Czasem nawet choroby psychiczne podciągali pod teorię czarów i magii. Nawet w opracowaniach dotyczących uprawiania magii, znajdowała wyłącznie bezsensowne informacje.
…Zabójstwa za sprawą czarostwa stanowiły element wypełniania przysięgi wierności, jaką czarownice składały swemu mentorowi, którym był szatan. Mord rytualny przyświecał z reguły pragmatycznym celom, jak choćby wykonaniu z niemowlęcego ciała magicznej maści, którą smarowano przedmioty, by mogły posłużyć do latania, albo też sprowadzenia klęski żywiołowej, mającej zniszczyć uprawy polne, itp.…
O Merlinie!
…Aby spowodować śmierć czy też chorobę, należało zakopać w domu tej osoby "czary". Najczęściej zakopywano je w sieni koło progu, rzadziej w kuchni lub alkierzu. „Czary" takie mogły być różnego rodzaju. Były to, więc różne tajemnicze proszki lub maści, czy też wreszcie tak często spotykane „paskudztwa" jak kości ludzkie lub zwierzęce, kawałki skóry lub mięsa, wnętrzności zwierząt, oczy żabie lub kocie, genitalia psa lub koguta, piasek z cmentarza itp.…
Zniechęcona, z głośnym klapnięciem zamknęła kolejną książkę. Odruchowo zerknęła na zegar i przeraziła się. Czytając nie zauważyła upływu czasu. Pochłonięta poszukiwaniem odpowiedzi zapomniała o bożym świecie. Poprawiła nieco poduszkę, o którą się opierała i podkuliła kolana. Została jeszcze tylko ta cieniutka książeczka, a w dalszym ciągu nie dowiedziała się niczego, co pozwoliłoby, choć w niewielkim stopniu, odpowiedzieć na jej pytania.
Za pół godziny, wejdzie tu ciotka z kolacją, nie mam czasu, pomyślała rozpaczliwie. Z jakiegoś powodu nie chciała, aby siostra ojca dowiedziała się o jej poszukiwaniach. Zerknęła na książkę. Tylko parę stron…
… Czarownica - już samo to słowo wystarczy, by człowiekowi przebiegły po plecach zimne dreszcze. Powszechnie uważano, że wiedźmy były to istoty stare, demoniczne, wyjątkowo okrutne i złośliwe, z kurzajką na garbatym nosie i czarnym kotem u boku. Latały one czarodziejskimi miotłami (zdarzało się też, że dosiadały kozła) na sabaty w letnie, czwartkowe noce podczas pełni księżyca.
Wbrew takiemu wyobrażeniu, czarownicami nazywano proste, zwyczajne kobiety, które z czarną magią miały niewiele wspólnego. Znały jedynie cudowne metody wykorzystywania ziół w celach leczniczych. Zajmowały się znachorstwem lub wróżbiarstwem, które to zdolności uważane były za czarodziejskie, wykonywane na polecenie diabła. Za wiedźmy uważano również kobiety stare, najczęściej upośledzone fizycznie, które już samym swoim wyglądem budziły strach i obrzydzenie. Odpychało je to od otoczenia, powodowało pewną izolację, co z kolei wpływało na ich swoisty sposób życia. Opinia społeczna bardzo chętnie przylepiała etykietę czarownicy osobom powszechnie nielubianym, a więc skąpym, zawistnym, nietowarzyskim, złośliwym, nieprzeciętnie pięknym lub ułomnym. Wystarczyło bliżej niesprecyzowane posądzenie, by do końca życia uchodzić za czarownicę.
I tak w miarę jak rozrastały się rzesze domniemanych wiedźm i czarnoksiężników w XVII - XVIII wieku setki niewinnie oskarżonych kobiet traciło życie w wyniku polowań, a potem procesów czarownic. Odbywało się to w sposób okrutny i bezlitosny. Kobietę posądzoną o czary poddawano najbardziej wymyślnym torturom.
Te okrutne metody praktykowane zwykle na kobietach niewinnie oskarżonych o czary w małym tylko stopniu dotyczyły tych prawdziwych czarownic, które były sprytne i zbyt wiele potrafiły, aby dać się złapać wymiarowi sprawiedliwości. Czarownice owe były zazwyczaj pięknymi, głęboko zmysłowymi kobietami. Posiadały ogromną wiedzę tajemną, nieprawdopodobne zdolności magiczne, za wszelką cenę pragnęły służyć złu. Z upodobaniem uprawiały czarną magię. Niszczyły wszystkich, którzy stanęli im na drodze, budziły wręcz paniczny lęk. Kobiety te posiadały magiczne księgi i zbiory, zawierające różne przerażające przedmioty. Kości nienarodzonych dzieci, palce wisielców (oraz inne części ich ciała), kocie języki, oczy węża i wiele innych równie obrzydliwych rzeczy.
Hmm, czyli te obrzydliwości, opisywane w poprzednich książkach jednak zawierały ziarno prawdy. Hermiona wzdrygnęła się z obrzydzenia.
Społeczeństwo bało się czarownic i nienawidziło ich i z wzajemnością. Wiedźmom ogromną radość sprawiało wyrachowane znęcanie się nad rodzajem ludzkim, zsyłanie na nich przeróżnych nieszczęść, chorób. Były i takie wiedźmy, które wykorzystywały niektóre części ciała mężczyzny do sporządzania pewnych czarodziejskich maści. Swym wdziękiem i urokiem zwabiały przyszłe ofiary do swych chat, gdzie po miłosnych uściskach pozbawiały kochanków najintymniejszych części ich ciała, suszyły na słońcu, by potem wykorzystać w swych czarodziejskich praktykach. Okaleczone ciała ofiar, które umierały w nieludzkich męczarniach, strącały w przepaść, niemal do połowy zapełnionych szczątkami innych żądnych przygód nieszczęśników.
Tak, czarownice były okrutne, ale istniały również i takie, które nienawidziły swych nadprzyrodzonych zdolności. Były rozdarte między czynieniem dobra i zła. Marzyły o życiu wśród ludzi, o miłości i przyjaźni. Lecz nie znalazł się nikt, komu mogłyby je ofiarować. Były odtrącane przez ludzi, traktowane z najwyższą pogardą. Ich życie było jednym wielkim pasmem nieszczęść. Znienawidzone i odpychane przez społeczeństwo, w końcu także stawały się złe lub też dobrowolnie oddawały się w ręce sprawiedliwości.
***
- Hermiona? Hermiona! - Aislin Granger stała nad dziewczyną pogrążoną w lekturze. Taca z kolacją stała na nocnym stoliku. - Dziewczyno, odłóż tę książkę!
- Już, zaraz - wymamrotała - tylko dokończę stronę. - Hermiona tkwiła w świecie czarownic.
Aislin, zerknęła na okładkę tego, co czytała jej bratanica i lekko spochmurniała. Musi wyciągnąć z niej przyczynę tego nagłego zainteresowania. Miała tylko nadzieję, że nie ma to nic wspólnego z miejscowym bajaniem. Z ciężkim westchnieniem usiadła na fotelu obok okna i zamyśliła się.
Nigdy tak naprawdę nie wierzyła w to, co od lat opowiadano sobie pod pozorem tajemnicy. Miejscowe plotkary zarzekały się, że usłyszały tę opowieść od babci, praciotki czy innej wiarygodnej osoby. Dla niej była to tylko jedna z legend Cape Ann. Nieco przerażająca, ale w końcu tylko legenda. O czarownicy, która wywinęła się od stryczka pod koniec poprzedniego stulecia.
Według przekazów, stracony wtedy został John Beaver, domniemany czarnoksiężnik, mąż pięknej Annabell. Jednak kobiety w miasteczku wiedziały, że prawdziwym złem była ta wywłoka, którą sprowadził jako żonę. To ona musiała zahipnotyzować wszystkich mężczyzn w miasteczku. Kobiety omijała z daleka, doskonale wiedząc na nie jej wdzięk nie podziała.
Powiadano, iż tamtejsze mieszkanki Cape Ann ją przejrzały. Od pierwszej chwili. Nigdy nie uznały jej za „swoją”. Dla nich zawsze była obca.
Aislin podejrzewała, że to raczej miało związek z nieprzeciętną urodą Annabell niż magią. Podobno tamta nie zachowywała się jak bogobojna mężatka. Nie chowała włosów pod czepkiem, jak przystało zamężnej niewieście, ale pozwalałaby inni mężczyźni podziwiali ich kolor i blask. Lubiła się podobać, mimo iż należała do Johna. Mówili też, że nie chodziła do kościoła, tylko każdej niedzieli znikała w lesie i tam oddawała cześć szatanowi. Co prawda dziwiono się, że robi o za dnia, ale któż zrozumie czarownicę?
Najciekawsze w tej legendzie było to, że po śmierci Johna, Annabell zniknęła z miasteczka. Wcześniej jednak miała przepowiedzieć, iż któregoś dnia powróci. Po księgę i medalion, które zostały skonfiskowane przez miejscowego proboszcza i odzyskać to, co jej odebrano. Podobno zaklęła czas podczas usypywania kurhanu, w którym spoczęły szczątki jej męża. To wtedy mieszkańcom Cape Ann otworzyły się oczy, niestety było za późno. Annabell na ich oczach rozpłynęła się w powietrzu.
W to ostatnie szczególnie trudno było uwierzyć - rozpłynęła się w powietrzu - wyobraźnia ludzka nie zna granic. Aislin potrząsnęła głową i zerknęła w stronę, Hermiony. Chyba nie powinna jej o tym opowiadać, ale telefon od wścibskiej bibliotekarki, która zadzwoniła tuż po wyjściu dziewczyny z biblioteki, nieco ją zaniepokoił. Te książki, które wypożyczyła, ciekawe, do czego są jej potrzebne?
- Hermiona? Skończyłaś już? - Odezwała się dość głośno i uniosła brew, widząc nieprzytomny wzrok dziewczyny.
- Ciocia? - Hermiona gwałtownie zamknęła książkę - która godzina?
- Późna - uświadomiła ją ciotka i wskazała na tacę obok łóżka -powinnaś coś zjeść, nie zeszłaś na obiad.
- Zaczytałam się - wymamrotała i sięgnęła po kanapkę. - Długo tu siedzisz? - Spojrzała niepewnie na siedzącą w fotelu kobietę.
- Właśnie widzę, że się zaczytałaś - Aislin uważnie przyjrzała się dziewczynie. - Od półgodziny czekam, aż skończysz „stronę”. Długa ta strona. - Dodała z przekąsem. - Czy czarownice to twoje hobby?
Hermiona prawie zakrztusiła się przeżuwanym właśnie kęsem. Szybko chwyciła kubek z herbatą i popiła stojący jej w gardle chleb. Czuła się nieswojo pod badawczym wzrokiem ciotki.
- No, więc… - nie wiedziała za bardzo, co powiedzieć. Przez jej nieostrożność, ciotka widziała, co czyta. - Mam pracę zadaną na wakacje… - chciała poczęstować Aislin tym samym kłamstwem co bibliotekarkę. W duchu wściekała się na własną lekkomyślność.
- Hermiona, proszę cię! Wysil nieco tę swoją słynną inteligencję i spróbuj czegoś lepszego. - Widząc lekko zszokowany wzrok bratanicy, uśmiechnęła się nieco ironicznie - Czyż nie to samo powiedziałaś Clotilde? To małe miasteczko, wieści rozchodzą się szybciej niż byś sobie tego życzyła.
Hermiona zaklęła pod nosem. Czuła się jak w pułapce.
- Słyszałam!
Przez chwilę obie patrzyły na siebie w milczeniu. Hermiona, zastanawiała się, co by powiedziała ciotka, na to, co się jej przydarzyło. Aislin z kolei widziała walkę na twarzy dziewczyny i czekała uśmiechając się łagodnie. Wiedziała, że Hermiona będzie musiała w końcu powiedzieć jej prawdę. Nie była jednak przygotowana na takie rewelacje. Te, które usłyszała po chwili i te późniejsze.
- No? - Postanowiła przerwać tę ciszę - co cię gryzie?
- Ciociu… - nabrała oddechu - wierzysz w istnienie czarownic?
- Hmm, to zależy - Aislin oparła się wygodniej. Zapowiadała się dłuższa rozmowa. - W każdej z nas tkwi wiedźma rodem z bajki o królewnie śnieżce.
- Ciociu! - Hermiona spojrzała na nią z wyrzutem - Doskonale wiesz, o co pytam. Zbyt długo tu mieszkasz, żeby nie wiedzieć.
- Pytasz o Annabell? - Skoro ona nie owijała w bawełnę, to czas wziąć byka za rogi.
- Annabell?
- Miejscowa czarownica z legendy - panna Granger widząc zmarszczone brwi bratanicy, zdecydowała się poszerzyć swoją wypowiedź. - Miała na imię Annabell. Przez nią stracono jej męża. O nią ci chodzi?
- Nie wiem. - W książce o czarownicach z Cape Ann nic nie pisano o Annabell. Tam był tylko jakiś bełkot, którego nie zrozumiała, o jakimś talizmanie, i księdze. Nagle Hermionę coś tknęło, - chociaż… ciociu? Wiesz jak ona wyglądała?
- Piękna, zmysłowa, podobno miała rude włosy - zdumiało ją to pytanie, ale zdecydowała się odpowiedzieć. - Dlaczego pytasz? - W ciemnych oczach widać było niepokój. Coraz bardziej nie podobał się jej kierunek tej rozmowy. Miała wrażenie, że wie, co za chwilę usłyszy i martwiło ją to.
- W każdej legendzie jest ziarno prawdy - wymruczała do siebie Hermiona - opowiedz mi tę legendę, proszę. - Rzuciła ciotce poważne spojrzenie - Później powiem ci, dlaczego o to pytam.
Brwi Aislin uniosły się prawie do linii włosów. Skoro ona nie słyszała tej legendy, to, co tu się dzieje?
- Hermiona…
- Obiecuję, ale musisz mi opowiedzieć.
***
W trakcie słuchania Hermiona powoli dopasowywała części układanki. Ta kobieta w lesie, to była Annabell, nie miała, co do tego wątpliwości. Skoro zaklęła czas, to teraz musiała wrócić po księgę i medalion, które skonfiskował proboszcz. To o tych rzeczach pisali w książce, uzmysłowiła sobie. Tylko, dlaczego nikt inny jej nie widział? I co robiła przy kurhanie? Co to była za pieśń?
Aislin już chwilę temu skończyła opowiadać, ale dziewczyna pogrążona w myślach tego nie zauważyła. Musiała pomyśleć, rozwiązać tę zagadkę. Muszę to sobie poukładać, gwałtownie, aby myśli nie uciekły, zerwała się z łóżka i podeszła do biurka.
- Pióro, gdzie to pióro - mamrotała pod nosem. - Jest. - Wyciągnęła z szuflady czysty kawałek pergaminu, złapała pióro, które kupiła sobie jeszcze podczas roku szkolnego i zaczęła szybko skrobać po pergaminie.
- Annabell wróciła, to raz. Po księgę i amulet, to dwa. To ją widziałam, to trzy. Sen potwierdzający legendę, to cztery. - Przerwała na chwilę. Przygryzła górną wargę i postukała ostrzem pióra po biurku. - Teraz muszę się zastanowić nad tym, czego nie wiem.
- Echem… Hermiona…? - Ciotka stała nad nią i czytała przez ramię. - Dwie sprawy. Nie wiem czy zauważyłaś, ale piszesz ptasim piórem po pergaminie - w ciepłym głosie kobiety słychać było nutki rozbawienia - i może powiesz mi, co się tu właściwie dzieje? - Ostatnie słowa zabrzmiały już bardziej surowo.
Hermiona zmartwiała na moment. Psiakrew! Tak dobrze czuła się w towarzystwie ciotki, że zapomniała o ostrożności. Potraktowała ją, jak jednego z chłopaków. Zapominając, iż niektóre rzeczy mogły ją delikatnie mówiąc zdziwić. Musiała odwrócić uwagę ciotki od pióra i pergaminu. Już lepiej wydać na żer piękną Annabell.
Odetchnęła głęboko i rzuciła - Widziałam Annabell. Wczoraj i przedwczoraj, praktycznie od początku pobytu tutaj widzę jak wchodzi do lasu.
Aislin cofnęła się o krok, w ciemnych oczach pojawiły się dziwne błyski - Widujesz ją? - Stwierdziła bezbarwnie - Hermiona jesteś pewna, że to nie któraś kobieta z miasteczka? Przecież nie znasz wszystkich.
- To Annabell.
Hermiona objęła się ramionami i lekko zadrżała. W gruncie rzeczy nie powinna się bać. Sama sporo potrafiła i nie była rozhisteryzowaną panienką, ale istniała jedna rzecz, która powodowała jej niepokój. Tamta musiała być bardzo potężna skoro potrafiła pokonać czas.
- Wczoraj poszłam za nią do lasu - wydusiła. - Widziałam, co potrafi. Ona… ona prawie mnie zahipnotyzowała. Miałam ochotę przyłączyć się do jej śpiewu. - Spojrzała na ciotkę, która przyglądała się jej z lekko przerażonym wyrazem twarzy.
- Hermiona… - ciotka chwyciła ją za ramiona, - dlaczego ty? Dlaczego nikt inny jej nie zauważył?
- Ciociu to boli - wyswobodziła się z rąk Aislin - a skąd wiesz, że nikt inny…
- Pomyśl chwilę, Cape Ann to małe miasteczko, tutaj nawet dodatkowa mucha nie przeleci niezauważona. - Kobieta przysiadła na łóżku i wbiła w bratanicę płonące spojrzenie - Zawsze wiedziałam, że jest w tobie coś wyjątkowego. Te wykrętne odpowiedzi mojego brata, kiedy pytałam o ciebie. Hermiona, nie uważasz, że czas najwyższy wyjaśnić parę spraw? - Rzuciła znaczące spojrzenie na pióro i pergamin.
Hermiona otworzyła usta i natychmiast je zamknęła. Obojętnie jak bardzo chciała wyjaśnić ciotce wszystko, wiedziała, że nie może. Ale z drugiej strony, sama nie poradzi sobie z Annabell. Nagle przed oczyma stanęła jej postać Dumbledore'a, kiedy usiłowała go przekonać, aby pozwolił jej zostać z przyjaciółmi. „Zawsze jest jakiś dobry powód, dla którego życie tak prowadzi nasze ścieżki, Hermiono. Pamiętaj o tym.” Już wiedziała, co ma zrobić.
- Ciociu - usiadła obok kobiety na łóżku. - Masz rację. - Westchnęła i uśmiechnęła się niepewnie. - Niestety jeszcze nie mogę ci nic powiedzieć, no może za wyjątkiem tego, że to, kim jestem, to nic złego - poprawiła się. - Proszę, nie pytaj o nic jeszcze przez parę dni, muszę uzyskać zgodę, aby wyjaśnić wszystko. W tej sytuacji, w której się znalazłam sądzę, że nie będzie problemów z jej uzyskaniem.
Aislin Granger milczała przez chwilę. Po czym przytuliła dziewczynę i pogłaskała po gęstych lokach.
- W porządku, Miona - uśmiechnęła się ciepło. - Poczekam, ale obiecaj mi jedno. Nie chodź więcej do lasu, dobrze?
- Ale…
- Nie. Jeżeli to, jak mówisz, jest Annabell, to nie narażę cię na ryzyko. Jeżeli możesz, to poproś o pomoc. - Dłoń głaskająca głowę Hermiony zamarła - Ja też postaram się dowiedzieć jak najwięcej.
Rozdział drugi.
- Albusie - McGonagall energicznym krokiem weszła do biura dyrektora, na surowej twarzy widniało przerażenie. - Hagrid właśnie przyniósł Severusa. Znalazł go na skraju Zakazanego Lasu, całego we krwi. Poppy teraz się nim zajmuje. Coś zdecydowanie poszło nie tak.
Dumbledore zerwał się z krzesła. - Idziemy.
Minerwa musiała biec obok niego, kiedy zdążali do Skrzydła szpitalnego.
- Jest nieprzytomny - sapała - Poppy nie zauważyła skutków Cruciatiusa. Albusie zwolnij! - Zatrzymała się i ciężko dysząc oparła o ścianę. - W tej chwili z nim nie porozmawiasz.
- Wybacz Minerwo - Zatrzymał się i odwrócił w stronę przyjaciółki. - Martwię się o niego. Ostatnio docierały do nas niepotwierdzone informacje, że Tom szuka zdrajcy. - Westchnął ciężko i widząc, że McGonagall odpoczęła, ruszył dalej nie przestając mówić - I chyba znalazł. Chociaż mam nadzieję, że się mylę.
- I posłałeś go na kolejne zgromadzenie? - W głosie starej czarownicy brzmiała nagana.
- Nie chciałem, ale się uparł. Znasz go. A zresztą - bladoniebieskie oczy przygasły - miałem nadzieję, że… - urwał i przyśpieszył kroku, jakby gnany wyrzutami sumienia.
Minerwa dogoniła go dopiero przed drzwiami Skrzydła szpitalnego.
- Albusie - położyła mu dłoń na ramieniu - czy te informacje, które miałeś nadzieję zdobyć były warte takiej ceny? A jeśli nie przeżyje?
Na twarzy starego czarodzieja widać było udrękę. - Miejmy nadzieję, że przeżyje. Inaczej nigdy sobie tego nie wybaczę. - Pchnął drzwi i wszedł do środka.
- Cicho - widząc Dyrektora pani Pomfrey położyła palec na ustach i kiwnęła głową w stronę swojego biurka. - Odzyskał przytomność, udało mi się podać mu eliksir bezsennego snu - zaczęła przeglądać szafkę z wywarami. - Na szczęście to tylko tak tragicznie wyglądało. Chyba przez tę krew…
- Poppy - Albus podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu. - Uspokój się, usiądź i powiedz dokładnie, co jest Severusowi.
- Co? A, wybacz Albusie, zdenerwował mnie panikujący Hagrid - kobieta z westchnieniem ulgi usiadła na krześle. - Zachowywał się jak kwoka.
- Chyba raczej jak smoczyca - mruknęła pod nosem Minerwa. - Dowiemy się wreszcie co mu jest? - Pochyliła się w stronę pielęgniarki i rzuciła jej surowe spojrzenie.
- Dwa złamane żebra, złamana noga, ogólne potłuczenia, został wyjątkowo brutalnie pobity - Poppy skrzywiła się z obrzydzeniem - tym śmierciożernym śmieciom brak finezji…
- Nie Poppy, oni tylko lubią zadawać ból, obojętnie w jaki sposób. - W głosie Dumbledore'a słychać było smutek - Jakieś klątwy oprócz tego?
- Standard: tnące, w tym parę jego własnych - uśmiechnęła się krzywo - zawsze wiedziałam, że za te swoje wynalazki kiedyś zapłaci.
- Jaki jest teraz jego stan?
- Kiepski, zaaplikowałam mu szkielewzro, posklejałam rany, ale niestety stracił dużo krwi - westchnęła. - Trochę minie zanim się pozbiera. A i wtedy powinien się oszczędzać.
- Zdążył coś powiedzieć?
- Albusie no wiesz? - Oburzyła się. - Nie miałam co robić jak tylko zadawać mu pytania? Nieprzytomnemu? Severusie obudź się bo Albusa zżera ciekawość? Zdrowie przede wszystkim!
Minerwa zakaszlała usiłując zamaskować śmiech. Zawsze bawiło ją kiedy Albus był besztany jak mały chłopczyk. A Poppy robiła to po mistrzowsku.
- Przepraszam Poppy - Dyrektor pochylił lekko głowę przed zacietrzewioną kobietą.
W niebieskich oczach znów zamigotały iskierki - masz rację, ale wiesz informacje, które mógł zdobyć…
- Poczekają. I tak był nieprzytomny. Jak tylko rano się obudzi to dam wam znać - obrzuciła parę czarodziei stojących przed jej biurkiem groźnym spojrzeniem. - Teraz dajcie mi pracować, jeszcze muszę przy nim parę rzeczy zrobić. - Wstała i znowu zaczęła przeglądać szafkę z eliksirami.
***
- Mamy w Zakonie zdrajcę, Albusie.
W trzy dni później Dumbledore siedział przy łóżku Severusa i słuchał gorzkich słów prawdy. Tak jak się obawiali, Voldemort dowiedział się o podwójnej roli jednego ze swoich sług.
- Jesteś pewien, że to nie jeden ze śmierciożerców dowiedział się o tobie?
- Albusie - nawet osłabiony Snape nic nie stracił ze swojego sarkazmu - twoja wiara w ludzi kiedyś cię zgubi. - Uniósł się lekko na łokciach. - Musisz go znaleźć! Czarny Pan wie prawie wszystko o Zakonie. - Wykrzywił się z bólu i opadł na poduszki - zakomunikowali mi to bardzo wyraźnie myśląc, że zaraz umrę. - Zamknął oczy - zapomniałem ci podziękować za ten świstoklik.
- Tak przypuszczałem, że w końcu się na coś przydał - mruknął Dumbledore. - Wracając do Toma, mówił coś na temat kolejnych ataków?
- Nic szczególnego - bezbarwny głos Mistrza Eliksirów mówił więcej niż słowa. - Standardowe ataki na mugoli oraz na czarodziei mugolskiego pochodzenia. Na razie chce, aby znów strach opanował cały nasz świat. - Zawahał się na ułamek sekundy - miałem wrażenie, że nie mówi nam wszystkiego. On coś planuje Albusie, coś dużego. Muszę…
- Odpoczywać - Dumbledore wszedł mu w słowo. - Ewentualnie zastanowić się nad tym, co planuje Tom.
Snape prychnął - Nie mam zamiaru słuchać jojczenia Poppy, mam sporo do zrobienia.
- W tej chwili możesz mi tylko podać nazwiska potencjalnych ofiar - Widząc, że Severus otwiera usta dodał: - Dopóki nie wydobrzejesz zostajesz tutaj! Potem będę miał dla ciebie zadanie - dorzucił.
Severus tylko prychnął pod nosem. Miał dość warzenia eliksirów na potrzeby Poppy, a na tym zapewne się skończy.
***
- Annabell - Dumbledore przyglądał się przeźroczystej postaci wirującej na powierzchni myślodsiewni.
Usłyszał tę legendę będąc w Stanach. Chciał się jak najwięcej dowiedzieć o mugolskich czarownicach. Doskonale zdawał sobie sprawę, że takowe istniały, istnieją i istnieć będą. Byłoby zarozumialstwem sądzić, że ich społeczność jest jedyna i wyjątkowa. Poświęcił sporo czasu badając ich magię i szukając zależności. Magia, obojętnie w jakim wydaniu, pozostaje magią i każdy jej rodzaj oddziałuje na inny.
A Annabell była prawdziwą wiedźmą. Jej moc była potężna, odczuł to odwiedzając miejsca gdzie ją widziano. Przy kurhanie, gdzie według legendy zaklęła czas, jej moc była szczególnie wyczuwalna. Wtedy zaczął szukać wszelkich informacji na temat artefaktów,
z którymi się nie rozstawała, a które straciła przez głupotę swego męża. Jeżeli ten medalion rzeczywiście posiadał takie właściwości, to zrobi wszystko, aby go zdobyć.
On sam niestety nie mógł zostawić Anglii, ale kiedy od Minerwy dowiedział się, że panna Granger ma ciotkę w Cape Ann, tam gdzie był kurhan, uznał iż czas nadszedł. Starannie przygotowywał grunt. Podczas ostatniego roku starał się ostrożnie wpłynąć na pannę Granger. Na jej ambicję, chciwość wiedzy tak, aby w odpowiednim momencie była przygotowana na podjęcie poszukiwań w tym miejscu gdzie on skończył.
Ta dziewczyna miała w sobie coś szczególnego. Coś, co odróżniało ją od innych czarodziei. Wiedział to od pierwszej chwili, kiedy ją zobaczył. Obserwował ją uważnie przez te wszystkie lata. Miała wszystkie cechy, jakie były potrzebne do tej walki. Ciekawość, zdyscyplinowanie, wiedzę, bystry umysł i chęć niesienia pomocy. Przede wszystkim jednak miała charakter. I oczywiście potężną moc. Ona sama nie była jej świadoma - jeszcze - ale z czasem nauczy się z niej korzystać. Wiedział, że Hermiona sobie poradzi. Dlatego wysłał ją do ciotki.
A teraz prosiła o pomoc. Nie bezpośrednio oczywiście, tylko przysłała sowę z listem, w którym nakreśliła sytuację i pytała czy może wyjaśnić ciotce, kim jest. Najwyższy czas, aby sprawa medalionu ruszyła do przodu. Potrzebowali go oraz mocy, jaką posiadał. Ta, ponad stuletnia wiedźma była potężna i potrzebowała godnego siebie przeciwnika. Doskonale wiedział kogo tam wyśle. Uśmiechnął się pod nosem. To będzie ciekawe doświadczenie dla nich obojga. Takie temperamenty skazane na współpracę.
***
- Nie mówisz tego poważnie! - Snape zwęził oczy. - Nie mam zamiaru robić za niańkę. - Wypluł ze złością.
- Nie sądzę, aby panna Granger potrzebowała niańki. Gdybyś nie zauważył to już bardziej kobieta niż dziecko. - Stwierdził spokojnie Dumbledore. - Wysyłam cię tam, abyś pomógł jej zdobyć pewien medalion…
- Czy ja wyglądam na jubilera? - Wysyczał zjadliwie.
- …który pomoże nam w walce z Tomem - ciągnął dalej niezrażony Albus. Obrzucił Mistrza Eliksirów uważnym spojrzeniem - To chyba wystarczająco ważne zadanie.
Stary czarodziej doskonale wiedział co boli Severusa, który nie znosił bezczynności.
A teraz, po odkryciu przez Voldemorta, były już śmierciożerca nie miał wielkiego pola manewru. A to zadanie wbrew pozorom wcale nie było łatwe.
- Skoro to takie ważne czemu sam nie pojedziesz? - Snape był nieprzejednany.
- Ponieważ - westchnął ciężko - w tej sytuacji jaką mamy nie mogę wyjechać z Anglii. - Tłumaczył cierpliwie jak małemu dziecku. Severus czasem był niemożliwy. - A dla ciebie też będzie lepiej jak znikniesz na jakiś czas. Dopóki nie dowiem się kto jest szpiegiem w Zakonie - przy tych słowach bladoniebieskie oczy przygasły - będzie lepiej jak wszyscy będą myśleć, że nie przeżyłeś.
Snape zacisnął usta. Jak Dumbledore się na coś uprze, to nie ma możliwości nakłonić go do zmiany zdania. Będzie musiał przebywać z tą irytującą dziewczyną dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wzdrygnął się na samą myśl i obrzucił Albusa wściekłym spojrzeniem. Na tym ostatnim nie zrobiło to oczywiście najmniejszego wrażenia.
- To co mam robić? - Wycedził przez zaciśnięte zęby.
Dyrektor wstał, podszedł do myślodsiewni i postukał różdżką w krawędź. Po sekundzie nad naczyniem pojawił się przeźroczysty obraz kobiety. Severus gwałtownie wciągnął powietrze.
- Robi wrażenie prawda? - Albus odwrócił się w stronę zamarłego mężczyzny. - To Annabell. Mugolska wiedźma w najprawdziwszym tego słowa znaczeniu.
- Czarownica?! - Snape podszedł do myślodsiewni.
- Tak Severusie. Ile wiesz na temat mugolskich czarownic?
- Brednie - rzucił krótko - Bajki, którymi mugole straszą swoje dzieci.
- Niestety nie. - Obraz Annabell zawirował i zniknął. Dumbledore podszedł do biblioteczki i wyciągnął grubą księgę. - I właśnie na jedną z najpotężniejszych natknęła się panna Granger. - Przemilczał, że to on sam doprowadził to tej sytuacji.
***
- Hermiona? - Aislin otworzyła drzwi do pokoju bratanicy. - Jakiś ksiądz pyta o ciebie. Twierdzi, że przysłał go niejaki Dumbledore. Bardzo nieprzyjemny ksiądz nawiasem mówiąc. - Dodała marszcząc z dezaprobatą nos.
- Ksiądz? - Hermiona poderwała głowę. - Niemożliwe. On nie mógł mi tego zrobić! - Wstała z dywanu, na którym porozrzucane były opracowania na temat czarownic.
Ostatnie trzy dni spędziła na wyszukiwaniu wszystkiego, co dotyczy wiedźm i ich mocy. Skoro ciotka zabroniła jej chodzić do lasu, musiała się czymś zająć. Inaczej zwariowałaby z bezczynności. Tym bardziej, że wieczorami ciotka gdzieś znikała. A ona zostawała sama ze swoimi spostrzeżeniami i nie mogła się nimi z nikim podzielić. Doprowadzało ją to do szaleństwa. Chłopcy przynajmniej udawali, że słuchają.
Dwa dni temu ciotka zabrała ją do Salem na wycieczkę w celu zapoznania się z historią tamtejszych wydarzeń. Przywiozły stamtąd mnóstwo książek, baśni i plotek na temat wydarzeń z zeszłego wieku. Teraz starała się je uporządkować i wyłuskać te najistotniejsze. Całe biurko miała zapełnione notatkami.
- Czy duchowni nie powinni być mili i przyjaźni?
Dosłyszała mamrotanie Aislin kiedy schodziły do biura. Wzruszyła ramionami. Co miała powiedzieć? Że jeżeli się dobrze domyślała to Dumbledore przysłał najbardziej wrednego człowieka pod słońcem? Zachichotała w duchu, ksiądz! Snape dostałby chyba zawału jakby to usłyszał.
Weszły na zaplecze herbaciarni. Profesor stał sztywno i z niesmakiem wypisanym na twarzy przyglądał się porozrzucanym na biurku papierom. Aislin nie należała do ludzi zwracających uwagę na nieporządek wokół siebie.
- Dzień dobry, Profesorze.
Profesorze? Starsza z panien Granger obrzuciła mężczyznę pełnym niedowierzania spojrzeniem. Czego on uczył? Zgryźliwości? Temu człowiekowi najwyraźniej brakowało czegoś w życiu doczesnym. Wystarczyło spojrzeć na jego kwaśną minę. Wszedł tutaj i lodowatym tonem po prostu zażądał widzenia z Hermioną. Stwierdził, że jest ze szkoły dziewczyny i przysłał go Albus Dumbledore. Zwróciła powątpiewający wzrok na bratanicę.
Tutaj musiało być drugie dno. Niestety jej szczególny test nie podziałał. Mimo specjalnej herbatki. Nic, zero. Jej domysły były idiotyczne, przecież Hermiona nie mogła być…
- Granger.
- Ciociu, to jest profesor Snape. Profesorze, moja ciocia Aislin Granger - Hermiona dokonała prezentacji. I poczuła się niezręcznie.
W takich sytuacjach zwykle następowało zaproszenie do salonu na kawę bądź herbatę, ale jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić Mistrza Eliksirów popijającego gorący napój z miniaturowej filiżanki. Ale przecież nie będą tutaj tak stali. Tym bardziej, że dwoje dorosłych obrzucało się podejrzliwymi spojrzeniami.
- Ciociu, mogłabyś wcześniej zamknąć herbaciarnię? - Zwróciła się do stojącej obok kobiety. - Ja może zaprowadzę Profesora na górę i pokażę pokój? Później czeka nas dłuższa rozmowa.
- Zaproś gościa do saloniku - Aislin w końcu oderwała wzrok od mężczyzny. - Napije się pan… - zawahała się, miała pewność, że ten człowiek nie pijał herbaty - czegoś mocniejszego? Po tak długiej podróży z pewnością się panu przyda.
- Whisky - z pewnością będzie mu potrzebna.
- Tędy Profesorze - Hermiona ruszyła przodem.
***
Czarownica? A jednak! Aislin Granger wodziła wzrokiem od przygryzającej wargę Hermiony do szyderczo wykrzywionego człowieka. Musiała chwilę pomyśleć. Owszem Hermiona zawsze była niezwykłym dzieckiem. To wiedziała od dawna, ale test przecież niczego nie wykazał. W ogóle cała ta historia brzmiała dość nieprawdopodobnie. Ale to, co widziała na własne oczy potwierdzało słowa tego pseudo księdza. Po za tym właśnie ona nie powinna wątpić. Hermiona zaraz wyskoczy ze skóry, uśmiechnęła się w duchu.
- Kochanie to cudownie! - Podeszła do dziewczyny i mocno uściskała. Kątem oka widziała jak w czarnych oczach pojawia się dziwny błysk. Czego się spodziewał? Obrzydzenia i strachu? - Musisz mi koniecznie wszystko opowiedzieć - stwierdziła.
- Tak sądziłem - prychnął Snape, dopił do końca whisky i spojrzał prosto na Aislin. - Teraz pani kolej, panno Granger. - Wykrzywił usta w ironicznym uśmieszku, widząc jak w ciemnych oczach pojawia się zdumienie. - Proszę się nie krępować, pani również potrafi to i owo.
Hermiona wyrwała się z objęć ciotki. Wreszcie do niej dotarło to, co Profesor dostrzegł od razu. Ta niezwykłość, której nie była w stanie rozgryźć. Wbiła zaciekawione spojrzenie w siostrę ojca.
- Jesteś czarownicą?
Aislin podeszła do kanapy, usiadła i rzuciła mężczyźnie pełne wyrzutu spojrzenie. Tylko uniósł w szyderczym toaście szklankę. Westchnęła ciężko i zwróciła się do Hermiony.
- Niezupełnie, Miona - uśmiechnęła się przepraszająco. - Czarownica to za duże słowo.
- To kim jesteś? - Hermiona klapnęła ciężko obok ciotki.
Zupełnie zapomniały o siedzącym w fotelu mężczyźnie, który uważnie je obserwował.
- W dawnych czasach nazwano by mnie mądrą babą, znachorką jak wolisz. - Sięgnęła do jednej z kieszeni w swojej spódnicy i wyciągnęła maleńką torebkę z zasuszonymi ziołami. - Posiadam coś w rodzaju mocy, wiem jak używać ziół do dobrych i złych celów. Potrafię nimi oraz prostymi zaklęciami sprawić, aby ludzie byli szczęśliwi… lub nie - dodała cicho.
- Herbaciarnia. - Hermiona obrzuciła ciotkę pełnym podziwu spojrzeniem - to tylko nazwa, prawda? Pomagasz ludziom.
- Skoro chcesz to co robię tak nazywać… - Aislin wzruszyła ramionami - po prostu staram się być użyteczna.
- Jestem z ciebie taka dumna! - Hermiona rzuciła się uściskać ciotkę.
- Hej, to chyba moja kwestia? - Aislin rozczochrała Hermonie i tak już potargane loki i obie wybuchnęły szczęśliwym śmiechem.
- Wzruszające - usłyszały zimny głos. Snape podniósł się z fotela. Było mu niedobrze od takiej ilości lukru. - Pozwolą panie, że je zostawię, aby bez przeszkód mogły się sobą zachwycać. - Po czym ukłonił się kpiąco i płynnym krokiem wyszedł z pokoju.
- On tak zawsze?
- Niestety tak. To część jego niewątpliwego uroku - Hermiona prychnęła ironicznie. - Będziesz musiała się przyzwyczaić.
- Opowiesz mi o nim? - Aislin kiwnęła głową w stronę drzwi.
- Nie dzisiaj. - Hermiona pokręciła głową. - Teraz chcę ci opowiedzieć o naszym świecie.
***
Więc to sprawka Dyrektora, że znalazła się w Stanach. Prowadziła właśnie Profesora w stronę polany, gdzie znajdował się kurhan. Po drodze Snape w swój uroczy sposób poinformował ją o planach Dumbledore'a.
- Zostałam zmanipulowania. - Wymruczała wściekle i przyśpieszyła kroku.
- Przywyknij Granger. - W głosie mężczyzny brzmiała niezamierzona gorycz. - Dumbledore zrobi wszystko, aby wygrać tę wojnę. - Był zaskoczony, że ta chodząca encyklopedia tak błyskawicznie doszła do poprawnego wniosku.
Zaledwie parę sekund temu skończył wyjaśniać czego oczekuje od nich Albus, a ta dziewczyna już domyśliła się, o co w tym wszystkim chodzi. Nie spodziewał się tego. On sam od razu wiedział, że w spotkaniu Granger i Annabell maczał palce Albus. Za dużo wiedział o wszystkim, aby to był przypadek.
Hermiona zerkała ukradkiem w stronę idącego obok mężczyzny. W czarnych dżinsach i jasnej koszuli nie wyglądał tak onieśmielająco jak w swoich zwykłych szatach. Dziwiło ją, że w ogóle posiadał takie ubrania. Rano, kiedy zszedł na śniadanie prawie spadła z krzesła. Mistrz Eliksirów bez swoich czarnych szat i powiewającej peleryny wyglądał… inaczej? Zdecydowanie inaczej.
- Został pan kiedyś zmanipulowany, profesorze? - Odważyła się zapytać. Mistrz Eliksirów, jakiego znała nie wyglądał na osobę dającą sobą kierować.
- Granger, masz zamiar urządzać pogadanki, czy pokazać mi miejsce spoczynku tego szanownego idioty, Johna Beavera? - Severus Snape nawet bez peleryny pozostał sobą. Nie miał najmniejszej ochoty odpowiadać na pytanie.
- Może trochę szacunku dla tragicznie zmarłego?
- Skoro dał się złapać na lep pierwszej lepszej wiedźmie, to kim był według ciebie?
Hermiona zacisnęła usta. Nie miała zamiaru po raz kolejny strzępić sobie języka na przekonywanie profesora, że Annabell to nie pierwsza lepsza. O czym zresztą on doskonale wiedział. Zdawała sobie sprawę, że chciał uniknąć odpowiedzi na jej pytanie.
Snape zerknął kątem oka na zachmurzoną minę dziewczyny. Sprawiało mu wręcz perwersyjną przyjemność doprowadzanie jej do wściekłości. Taka mała rekompensata za to, że musiał tkwić tutaj. Prywatna przyjemność - skoro jest na nią skazany to przynajmniej będzie się dobrze bawił. Czekał kiedy przestanie nad sobą panować i się w końcu odgryzie. Doskonale wiedział, że to potrafi.
Z zamyślenia wyrwało go nagłe uderzenie obcej magii. Wchodzili właśnie na polanę. Przystanął na chwilę, każda komórka ciała informowała go, że tutaj jest moc. Wciągnął mocno nosem powietrze, nawet ono zdawało się drgać. Albus uprzedzał go o tym, doświadczył tego osobiście. Musi mocno wierzyć w Granger skoro zdecydował się ją tu przysłać. Ciekawe więc, dlaczego ona nie odczuła tego samego. Otworzył oczy.
- Pan też to czuje prawda? - Patrzyła na niego ze zrozumieniem. W oczach widać było fascynację. - Jakbym dostała w twarz gorącym powietrzem. Tylko raz w trzeciej klasie poczułam takie uderzenie mocy…
Więc jednak, Snape nie słuchał dalszych słów dziewczyny, obrzucił ją tylko uważnym spojrzeniem. Nie każdy czarodziej jest w stanie wyczuć magię drugiej osoby. Zapomniałem, że Albus nigdy się nie myli, prychnął w duchu. Wolnym krokiem podszedł do kurhanu. Zastanawiało go dlaczego ta kobieta przychodzi właśnie tutaj, skoro to tylko grób jej męża. Przecież jej skarbów tutaj nie ma.
- Czyżby naprawdę go kochała? Albo to nienawiść, że przez niego wszystko się wydało? - Hermiona stanęła obok profesora. Ze zmarszczonym czołem wpatrywała się w kurhan - Przecież tutaj poza jego szczątkami nie ma nic. Księgę i medalion zabrał ten nawiedzony ksiądz. - Myślała ma głos.
Snape drgnął słysząc jej słowa. Ich myśli biegłym prawie tym samym torem tylko, że on stawiał na to drugie. Patrzył jak klęka i zaczyna rozgarniać dłońmi trawę nucąc coś pod nosem. Co spodziewa się tu znaleźć i dlaczego śpiewa? Nagle poczuł jak jeżą mu się włosy na karku. Błyskawicznie odwrócił głowę.
Między drzewami stała Annabell i zachłannym wzrokiem wpatrywała się w Granger. Usta kobiety poruszały się jakby coś nuciła. Szlag! Zaklął pod nosem. Zdążył zrobić dwa kroki w tamtą stronę, kiedy przerwała swą niemą pieśń i spojrzała prosto na niego. Wbił w nią przenikliwy wzrok. Zawahała się na ułamek sekundy, po czym obróciła i błyskawicznie zniknęła w lesie.
- Granger?
Nadal klęczała i obejmowała się ramionami lekko drżąc. Podszedł do niej i położył dłoń na ramieniu.
- W porządku? - Burknął. Jeszcze histerii mu tutaj brakowało.
- Tak. - Podniosła się z kolan. - Lepiej będzie jak już stąd pójdziemy. - Nie ruszyła się z miejsca, tylko wpatrywała w kopiec.
- Granger - warknął zirytowany. - Powiesz mi co się tutaj stało, czy mam się dowiedzieć sam? - Nienawidził nie mieć kontroli nad wydarzeniami, w których uczestniczył.
- To nienawiść każe jej tutaj przychodzić - stwierdziła bezbarwnie nie odpowiadając na pytanie. - Jon Beaver ją zdradził i drogo za to zapłacił.
- Odpowiedz na pytanie. - Zaczynał tracić cierpliwość. Obrócił ją przodem do siebie. Nie podobał mu się sposób, w jaki patrzyła na kurhan. Z nienawiścią. - I wytłumacz skąd ta pewność.
- Byłam nią - wbiła w Profesora nawiedzone spojrzenie. - Czułam jej nienawiść i chęć zemsty - na twarzy pojawiła się zaciętość. - Musimy znaleźć ten medalion. - Rzuciła przez zęby.
- Hipnoza?
- Coś więcej - wzdrygnęła się i mimowolnie przysunęła do Profesora. - Ona chce mnie. Mojej mocy, magii i czegoś jeszcze.
W drodze powrotnej dziewczyna milczała. Starała się iść jak najbliżej Profesora. Cały czas miała wrażenie, że czuje na sobie wzrok Annabell. To co się stało przy kurhanie dało jej wiele do myślenia. Jakaż była naiwna sądząc, że sama poradzi sobie z tą kobietą. Jednak zrobi wszystko, aby Annabell nie wygrała. Skoro Dyrektor chce tego medalionu to będzie go miał.
Rozdział trzeci.
Czuła się jakby przegalopował po niej hipogryf, musiała odreagować. Właśnie skończyli z Profesorem „dyskutować” na temat tego, od czego jutro powinni zacząć. Co w praktyce oznaczało, że on zadecydował, a ona miała się z tym zgodzić. Chciała, aby Snape zapoznał się z tym, czego udało się jej dowiedzieć zanim zaczną cokolwiek robić, a on nawet nie chciał o tym słyszeć.
Ten człowiek był bardziej uparty niż Harry, jak sobie coś wbił do głowy. Nie miała siły dalej się z nim męczyć. Po zdarciu chyba połowy zębów na zgrzytaniu, nie wytrzymała i sięgając do ukrytych pokładów zjadliwości wysyczała czy po każdym pytaniu o Annabell, ma zamiar traktować ludzi Obliwiate?
- Jest pan tu obcy - podeszła bliżej, zadarła głowę do góry i wbiła w profesora wściekły wzrok. - Nie zostanie pan zaakceptowany. Taki jest pan inteligentny - dźgała go palcem w pierś - szpieg pełną gębą, a nie chce pan wysłuchać tego, czego się dowiedziałam i jakie wnioski wyciągnęłam, bo jestem młodsza, a na dodatek dziewczyna. A doskonale pan wie, że mam rację! - Uniosła wyzywająco podbródek
Nie przejęła się jego zwężającymi się oczami. W tej chwili, nawet gdyby stanął tu sam Voldemort, to kazałaby mu się wynosić i nie przeszkadzać. Przekroczyła granice wytrzymałości. Poluje na nią zasuszona mumia pod postacią pięknej kobiety, chce jej odebrać moc, dziś po raz kolejny ją zahipnotyzowała, a ten… ten… nietoperz stroi fochy!
Nie byli w szkole, więc mógł sobie darować to zachowanie. Ona nie ma zamiaru tego znosić. Ma wakacje, na zdechłego gumochłona, nawet jeśli za sprawą Dumbledore'a jest uwikłana w tę idiotyczną sytuację.
- Zapominasz się, Granger - wysyczał. Jego wzrok sugerował, że jeszcze słowo i nie ręczy za siebie. - Nie mam zamiaru znosić twoich humorów, więc bądź łaskawa się opanować.
- To pan ma humory - nie zamierzała się poddać, ktoś musiał to uświadomić profesorowi. - Ja tylko staram się wykonać zadanie, którym, wbrew mej woli, obarczył mnie Dyrektor! - Odetchnęła, starając się uspokoić. - Profesorze, to nie ja jestem pana wrogiem, więc może przestanie pan się na mnie wyżywać!? - Brązowe oczy lśniły złością.
Przez chwilę stali w milczeniu, mierząc się wściekłym wzrokiem.
- Jutro, jak pan przemyśli moje słowa, wrócimy do tej rozmowy. Teraz nie mam już ochoty tego słuchać. - Warknęła, po czym wyszła z pokoju trzaskając drzwiami.
***
- Ciociu? - Hermiona ostrożnie uchyliła drzwi do biura. Wcześniej szukała jej na górze w sypialni jako, że było już grubo po północy
W biurze nikogo nie było. A przynajmniej, tak wyglądało na pierwszy rzut oka. Weszła do środka. Coś się tutaj nie zgadzało, regał z dokumentami stał odchylony od ściany. Podeszła bliżej. Za regałem, tak jak przypuszczała, były drzwi. Więc to tutaj znikała wieczorami, domyśliła się. Zdecydowanym ruchem ujęła klamkę i nacisnęła. Zobaczyła schody prowadzące prawdopodobnie do piwnicy. Wahała się tylko przez sekundę.
- Lumos! - Powoli schodziła po dość stromych stopniach.
„Północ, Wschód, Południe, Zachód,
Ziemio, Powietrze, Ogniu, Wodo,
Obdarzcie ją siłą!
Dar mocy poruszania ziemi.
Dar mocy powietrza.
Dar wytrwałości ognia, który w niej płonie.
I dar mocy wody.
Błogosławię Boga i Boginię za owe dary.
Dziękuję wam za udzielenie jej mocy poruszania,
Dziękuję wam za siłę,
Dziękuję wam za wytrzymałość,
I dziękuję wam za moc, którą ją obdarzycie.
Tak niechaj będzie.”
Hermiona usłyszała łagodny głos ciotki. Zamarła w wejściu do maleńkiego pomieszczenia na końcu podziemnego korytarza. Czekała, aż ciotka skończy zaklęcie.
- Proste czary? Coś rodzaju mocy? - Odezwała się cicho.
Aislin odwróciła się od parującego napoju.
- Hermiona? Co ty tu robisz? - Na twarzy kobiety widać było zaskoczenie. - Dlaczego nie śpisz?
Dziewczyna weszła do pracowni wypełnionej rozmaitymi ziołami. Jedne suszyły się podwieszone pod sufitem, inne zaparzały się w szczelnych słojach. Niektóre czekały na posiekanie. Powietrze przesiąknięte było intensywnym zapachem, od którego kręciło się w głowie. W rogu stał regał zapełniony opracowaniami na temat właściwości i wykorzystania roślin. Obok niego wygodny fotel i mały stolik.
- Muszę chwilę odetchnąć - Hermiona opadła na fotel. - Wybacz, że cię tu nachodzę, ale jak już znalazłam drzwi - wzruszyła ramionami, ziewnęła i przymknęła oczy. - Nie mogłam się oprzeć.
- Nie masz, za co przepraszać - Aislin przelała napój do sporego kubka. - I tak miałam zamiar pokazać ci, gdzie pracuję. To nawet dobrze się składa - podeszła do bratanicy i podała jej naczynie. - Masz, wypij, ma największą moc zaraz po uwarzeniu.
- Co to było za zaklęcie? - Wzięła kubek z rąk ciotki i powąchała zawartość. - Niezbyt przyjemnie pachnie - skrzywiła się.
- Mała pomoc w walce z Annabell. Pij. - Zerknęła zaniepokojona na Hermionę. Dziewczyna wyglądała na zniechęconą. - Co się stało? Po powrocie z lasu, zamknęliście się w twoim pokoju z niezbyt przyjemnymi minami. A teraz wyglądasz jakby przejechał cię walec.
- To tylko profesor Snape i jego dar przekonywania - małymi łykami popijała wywar. - On potrafi doprowadzić człowieka do ostateczności! Nie rozumiem tego, jego inteligencją można by trzech obdzielić, a czasem zachowuje się gorzej niż Harry i Ron razem wzięci. Nie chciał mnie słuchać, bo jestem tylko maleńką dziewczynką! Dla niego nadal mam jedenaście lat i wystające zęby - była wyraźnie rozżalona.
- A ty chcesz, aby w końcu dostrzegł, że jesteś już młodą, inteligentną kobietą? - Starsza kobieta uśmiechnęła się w duchu.
- Tak! To znaczy nie! - Hermiona lekko się zaplątała - to znaczy… chcę, aby zaczął mnie traktować poważnie. W sensie partnera w wykonywaniu zadania, w jakie wmanewrował nas Dumbledore!
- Uhum, oczywiście - mruknęła do siebie Aislin. - Sądzę, że najwyższy czas, abyś opowiedziała mi o nim - przysunęła sobie krzesło.
- Zgryźliwy, wredny, posiada niewyczerpane zasoby zjadliwości - Hermiona odstawiła pusty kubek na stolik.
- To zdążyłam sama zaobserwować, powiedz mi coś, czego nie wiem - Aislin uśmiechnęła się lekko. - Musi przecież być coś więcej.
- Wie gdzie uderzyć, aby najbardziej bolało - przypomniała sobie incydent z zębami na czwartym roku, który ciągle napawał ją goryczą. Westchnęła i podkuliła kolana. - Tak poważnie, to najinteligentniejszy człowiek, jakiego w życiu spotkałam.
- Na czym opierasz to spostrzeżenie? - Ciotka uniosła brew, słysząc podziw w głosie bratanicy. Takie ostre słowa na początku i podziw zaraz potem? Coraz ciekawiej.
- Pamiętasz jak opowiadałam ci o Voldemorcie i jego sługach? - Wbiła płonące spojrzenie w ciotkę. - Profesor jest jednym z nich. A przynajmniej ta zakała czarodziejskiego świata tak uważa - parsknęła - Snape wodzi go za nos. Tak naprawdę jest szpiegiem Dumbledore'a. - Była coraz bardziej rozgorączkowana. - Wyobrażasz to sobie? On idzie na te spotkania, wiedząc, że w każdej chwili może zostać odkryty, a jednak ryzykuje. Ilu ludzi byłoby w stanie znieść coś takiego? Tym bardziej, że Voldemort jest wybitnym Legilimentą…
- Kim jest?
- Potrafi czytać w myślach, upraszczając sprawę. Potem ci wytłumaczę - machnęła ręką, jakby to było oczywiste. - A Profesor potrafi go zablokować - w brązowych oczach widać było podziw. - Stoi tam i łże temu wypierdkowi mamuta prosto w czerwone oczy.
- Czerwone oczy?
- Nie ważne - Hermiona wyraźnie się rozkręcała. Jakby puściły jakieś tamy. - Dlaczego Ron i Harry nie potrafią tego zrozumieć? - Teraz mówiła już bardziej do siebie niż ciotki. - Tyle razy ratował nam skórę, chociaż nie musiał, szczególnie Harry'emu - potrząsnęła głową. - Dumbledore mu ufa całkowicie, a to coś znaczy, prawda? - Spojrzała na ciotkę nieobecnym wzrokiem. - Musi podtrzymywać fasadę zimnego drania dla potencjalnych szpiegów Voldemorta…
- Ale tutaj chyba nie musi być taki złośliwy i nieprzystępny? - Aislin weszła jej w słowo. - Tutaj nie ma tego Voldemorta? - Obserwowała uważnie Hermionę, kiedy z tamtej słowa wypływały nieprzerwaną falą. - Nie mogłabyś go poprosić o zmianę zachowania?
Dziewczyna chyba nie zdawała sobie sprawy, ile uczuć potrafi oddać sposób mówienia.
- Ależ ciociu! Profesor Snape ma po prostu taki charakter - Hermiona popatrzyła na nią jak na wariatkę. - Bez niego, byłby jednym z wielu nudnych profesorów, którzy są tylko tłem każdej szkoły. Dlaczego miałabym chcieć go zmieniać?
Aislin uśmiechnęła się w duchu i tylko poklepała Hermionę po kolanie.
- Tylko się upewniałam kochanie. Weszłaś tutaj z miną jak chmura gradowa właśnie przez tego, jak się to wyraziłaś, profesora z charakterem.
- Chyba się pogubiłam - Hermiona zmarszczyła brwi. To wredny, złośliwy, z ironicznym poczuciem humoru, które jej nawet odpowiadało, po prostu Snape. - O co ci chodzi?
- Nic, nic. To tylko takie głośne myślenie zwariowanej kobiety.
To było bardzo interesujące. Dziewczyny w wieku Hermiony przeważnie miały słabość do mężczyzn nieprzeniknionych, z pewny mrokiem wokół siebie i trudnym charakterem. Krótko mówiąc, naiwnie sądziły, że potrafią zmienić takiego człowieka. Jej bratanica najwyraźniej nie miała takich złudzeń. Doskonale zdawała sobie sprawę, że starego psa nie nauczy się nowych sztuczek.
Była dojrzalsza niż większość podlotków. A to wiązało się z pewnym niebezpieczeństwem. Siłą rzeczy przebywają pod jednym dachem dwadzieścia cztery godziny na dobę, a to może się skończyć tylko w jeden sposób. Westchnęła w duchu. Mogła życzyć Hermionie tylko powodzenia i mieć nadzieję, że nie zostanie zraniona. Zerknęła na dziewczynę.
- Nie przeszkadza ci różnica wieku? - Rzuciła niewinnie.
- W świecie czarodziejów, różnica 19 lat to nic wielkiego - dziewczyna odruchowo wysunęła wyzywająco podbródek. - Przy średniej długości życia grubo ponad setkę, to prawie nic!
- Oczywiście kochanie - Aislin zagryzła wargi, aby powstrzymać uśmiech. - Więc nie ma się o co martwić.
- Co? - Hermiona patrzyła na nią lekko nieprzytomnym wzrokiem.
- Nic, nic. Chodźmy na górę. Twój Snape z pewnością już śpi. My też powinnyśmy - podniosła się krzesła. - W końcu czekają was ciężkie dni.
- To nie jest mój Snape! - Zareagowała nieco zbyt gwałtownie.
***
„Uwagi odnośnie medalionu i księgi” Snape sięgnął po kolejny plik kartek. Od dwóch godzin siedział w fotelu i czytał. Po tej scenie w pokoju Granger wyszedł wściekły. Ta smarkula ośmieliła się mu sprzeciwić i to w bezczelny sposób. Pomasował lekko klatkę piersiową. Miała paznokcie twarde jak szpony, z pewnością zostaną mu ślady.
Po wypaleniu w ogrodzie dwóch papierosów, doszedł do wniosku, że nie zaszkodzi jak przeczyta to, czego udało się jej dowiedzieć. Przypomniał sobie spostrzeżenia dziewczyny, co do roli Albusa w tym wszystkim. Może teraz, między niemądrymi teoriami rozhisteryzowanej panienki, potrafiącej tylko cytować książki, znajdzie jakieś przydatne informacje. Chciał jak najszybciej wrócić do Anglii, tam gdzie mógł zrobić coś konkretnego.
Po przeczytaniu pierwszych notatek dziewczyny był zdumiony. To, co widział przed sobą nie wyglądało na urojenia nastoletniej histeryczki. Całkiem konkretne fakty i domysły, zupełnie jak w tym, co dostał od Albusa. W dodatku opatrzone sensownymi uwagami. Wnioski, jakie nasunęły się jej po przekopaniu się przez stosy ksiąg, były jak najbardziej trafne. Czyli to, co zdarzyło się wcześniej w lesie, to nie przypadek. Ale, niech go Hipogryf kopnie, jeśli jej to powie. Wystarczy jak jutro jej wysłucha.
***
- Niech pan się przynajmniej nie krzywi - Hermiona wysyczała w stronę Profesora i jednocześnie uśmiechnęła się uprzejmie do mijającej ich klientki herbaciarni. - Już i tak snują domysły, czego pan właściwie szuka w takiej dziurze jak Cape Ann. Jakoś nie uwierzyli w tego profesora historii. Tutaj profesorowie mają zwykle długie, siwe brody i są jakieś pół wieku starsi.
Szli wolnym krokiem słoneczną ulicą, starając się sprawiać wrażenie, że wybrali się na spacer w celu obejrzenia miasta. Hermiona prowadziła profesora w stronę starego kościoła i plebani. Mieli nadzieję, że uda im się przejrzeć archiwa byłych proboszczów. Może dowiedzą się czegoś więcej na temat medalionu. Musieli działać szybko, Annabell miała nad nimi przewagę conajmniej dwóch tygodni.
Na szczęście gospodyni obecnego proboszcza była jedną z klientek Aislin i z chęcią zaoferowała się, że pokaże im swoje królestwo. Przez lata, kolejni mieszkańcy plebani, uzbierali całkiem pokaźny zbiór ksiąg, w tym nawet kilka białych kruków. Idealny pretekst, aby powęszyć.
- Dzień dobry - Hermiona pozdrowiła nadchodzącą z naprzeciwka Clotilde i uśmiechnęła się niewinnie.
- Dzień dobry - kobieta sztywno skinęła głową. - Jak praca na temat czarownic? Twoi nauczyciele muszą być zadowoleni z takiej pilności - nie pozwoliła przejść dziewczynie. - Wie, pan - przeniosła podejrzliwe spojrzenie na Snape'a - w Anglii zadają dzieciom prace domowe na lato. - Wyraźnie czekała na jakąkolwiek reakcję ze strony tego Anglika, mieszkającego u Aislin Granger.
- Obawiam się, że to moja wina.
Hermiona prawie przestała oddychać, widząc na wiecznie surowej twarzy Profesora czarujący uśmiech.
- Pozwoli pani, że się przedstawię - prawie wymruczał. - Profesor Severus Snape - skłonił lekko głowę. - To na moją prośbę, panna Granger obiecała dowiedzieć się wszystkiego na temat tutejszych legend. Jako historyka interesuje mnie wszystko, co jest związane z tym uroczym miasteczkiem. I jak zdążyłem zauważyć - ciągnął głosem przyprawiającym dziewczynę o dreszcze - nie tylko ono jest urocze - obrzucił kobietę znaczącym spojrzeniem. - Teraz jednak, proszę nam wybaczyć, ale jesteśmy umówieni na zwiedzanie kościoła. - Po czym pociągnął Gryfonkę za ramię i wyminął bibliotekarkę.
- Zamknij usta, Granger - zakpił, kiedy oddalili się nieco od stojącej nadal na środku chodnika, zarumienionej kobiety.
Hermiona natychmiast się opamiętała. Normalny, szyderczy głos profesora, do którego była przyzwyczajona podziałał jak kubeł zimnej wody. Milczała już całą drogę, tylko ukradkiem zerkała na niego. W życiu by nie pomyślała, że ten człowiek w ogóle potrafi się normalnie uśmiechać, a nie tylko unosić kąciki ust w szyderczym uśmieszku. Czarujący Snape? To chyba odpowiednie określenie na to, czego właśnie była świadkiem. Świat się kończy. Biedna Clotilde będzie dziś wzdychać do poduszki.
Z takim głosem powinien śpiewać ballady. Z trudem stłumiła śmiech, kiedy wyobraziła sobie jak Snape, w masce śmierciożercy i ze śpiewem na ustach, wspina się po bluszczu do czyjegoś okna.
***
Dotarli wreszcie do zapylonej dróżki na końcu miasteczka, zacienionej rozłożystymi, dwustuletnimi wiązami. Zza nich wyłonił się niewielki, obielony kościółek. Spadzisty dach, kiedyś zapewne miedziany, dziś zielonkawo - szary, częściowo przysłaniał wąskie, wysokie okna. Na czubku stał duży, mocno zdobiony krzyż. Całość leciwa, ale utrzymana w nienajgorszym stanie. W Cape Ann niewielu już było katolików. Wraz z napływem nowych, do miasteczka przybywały inne odłamy wiary.
W niejakim oddaleniu widać było równie niewielką plebanię. Stary dom sprawiał z zewnątrz wrażenie przytulnego, tylko ciężkie masywne drzwi i kraty w oknach psuły ten obraz. Aż dziwne, że nikt z mieszkańców nie zdecydował się tego zmienić. Wokół domu ciągnął się schludnie przycięty trawnik i parę kolorowych klombów z kwiatami, tworzącymi barwne plamy na jasno zielonym tle. Całość świadczyła o trosce gospodarzy miejscem, w którym przyszło im żyć.
- Zapraszam, zapraszam do środka. Aislin uprzedzała, że przyjdziecie.
Gospodyni okazała się bardzo przyjemną kobietą. Otworzyła drzwi, ledwie Hermiona zdążyła zdjąć palec z dzwonka. Teraz, wycierając mokre ręce o fartuch, stała uśmiechając się życzliwie.
- Wybaczcie, ale właśnie przygotowuję obiad. Wchodźcie, wchodźcie - zrobiła zapraszający gest dłonią.
Kiedy weszli, drzwi zamknęły się za nimi z nieprzyjemnym zgrzytem. Hermiona drgnęła lekko.
- Zaprowadzę was do gabinetu, a sama niestety muszę wracać do kuchni - kobiecie najwyraźniej nie przeszkadzało milczenie gości. Sama trajkotała za trzech. - Nie macie nic przeciwko temu, prawda? - Przystanęła na chwilę i spojrzała pytająco na Hermionę. Z jakiegoś powodu omijała wzrokiem Snape'a.
- Oczywiście - zapewniła ją pośpiesznie dziewczyna i w duchu westchnęła z ulgą. Doskonale. Będą mogli bez przeszkód przeszukać plebanię.
Snape był podobnego zdania. Po wejściu do dość sporego, jak na tak mały dom, pomieszczenia odczekał chwilę, po czym zablokował zaklęciem drzwi. Rozejrzał się wokół z zamyślonym wyrazem twarzy.
- Tutaj coś jest - mruknął do siebie. Nie była to moc Annabell, ale coś innego.
- Też mi nowina - Hermiona dosłyszała jego mamrotanie. - Od chwili wejścia tutaj, mam wrażenie, że z tym domem jest coś nie w porządku. - Podeszła do jednego z regałów wypełnionych książkami. - Chyba zaczynam rozumieć Trelawney - usłyszała ciche parsknięcie i błyskawicznie odwróciła się do profesora.
- Kiedy to się stanie zacznę się ciebie bać, Granger - uniósł ironicznie brew, na wąskich ustach widać było cień uśmiechu. - A teraz bądź łaskawa zatrzymać swoje przemyślenia dla siebie - twarz Profesora znowu była nieprzenikniona. - Muszę się skupić.
Zmarszczył czoło i podszedł do masywnego biurka stojącego pod oknem. Przesunął koniuszkami palców po lśniącej powierzchni, jakby sprawdzał czy nie ma kurzu. Po chwili delikatnie postukał w jeden z boków. W ciszy pokoju rozległ się głuchy odgłos. Grube drewno było puste w środku.
- Skąd pan wiedział? - Podeszła bliżej i nachyliła się nad klęczącym mężczyzną.
- Szpieg pełną gębą, czyż nie tak to ujęłaś? - Rzucił zjadliwie, nie przerywając badania biurka.
Wyciągnął różdżkę i przyłożył ją do mebla. Hermiona widziała tylko lekkie drgania na powierzchni drewna. Domyśliła się, że użył magii niewerbalnej. Mieli ją zacząć przerabiać na szóstym roku.
Trochę trwało, zanim z cichym skrzypnięciem, od boku biurka oddzieliła się część, odkrywając małe zagłębienie. Na dywan wypadł klucz. Staromodny i nieco zardzewiały. Z pewnością nie pasował do żadnych, nowoczesnych zamków. Hermiona sięgnęła ręką, ale Profesor złapał ją za nadgarstek.
- Nie dotykaj! - Wysyczał - dopóki nie sprawdzę czy to bezpieczne. Nie zauważyłaś, że skrytka była zabezpieczona magią?
- Myśli pan, że to Annabell? - Skrzywiła się z bólu. Snape nadal mocno zaciskał palce na jej przegubie. - Może mnie pan już puścić? Zrozumiałam sedno.
Powoli rozluźnił palce. - Nie, to nie ona - przyglądał się uważnie leżącemu kluczowi. - Znacznie słabsza moc i na dodatek męska.
- Skąd pan to wie? Że męska - Hermiona osłupiała.
- Granger - warknął zniecierpliwiony - Pomyśl! Gdzie teraz jesteś, w Zakonie damskim, czy w królestwie mężczyzn? - Pochylił się nad znaleziskiem. - W jaki sposób udało się odebrać artefakty tej cholernej babie? - Ostrożnie przytknął różdżkę do klucza. - Czyżby nasz, świętej pamięci wielki księżulo inkwizytor, coś ukrywał?
Przez chwilę w gabinecie panowała cisza. Wreszcie Snape powoli podniósł klucz. Nic się nie stało. Hermiona wypuściła ze świtem powietrze, które nieświadomie wstrzymała.
- Mogę? - Podeszła bliżej i wyjęła z palców profesora zakurzony przedmiot. Uniosła go na wysokość oczu. Zmarszczyła brwi, wyglądał znajomo. Dość spory, z ogromną dziurką idealną do lania wosku. - Moja babcia miała taki sam - zaczęła z wahaniem. - Zawsze dawała go mnie i moim kuzynom do wróżb andrzejkowych. Kiedyś był do drzwi na strych, ale później wymienili zamki na nowe.
- Interesujące - Snape uniósł brew. Zaakceptował już fakt, że ta dziewczyna potrafiła błyskawicznie kojarzyć fakty. - Klucz na strych ukryty w tajnej skrytce.
- Musimy obejrzeć ten strych - stwierdziła stanowczo. Zaraz jednak zmarszczyła czoło. - Tylko, co z gospodynią?
- Zostaw to mnie, Granger - Severus uśmiechnął się szyderczo. - Jeszcze to i owo potrafię - rzucił i ruszył do drzwi - zostań tu.
- Nie wątpię - mruknęła w stronę pleców Profesora.
- Słyszałem - nawet się nie odwrócił.
***
Stała przed ogromną szafą ulokowaną w miejscu, gdzie według wszelkich prawideł, powinny znajdować się drzwi na strych. Nic, tylko szafa. W zamyśleniu poklepywała kluczem dłoń. Ciotka miała drzwi ukryte za regałem, czyżby tu było tak samo? Wątpiła w to. Ten, kto zadał sobie tyle trudu, aby ukryć klucz nie ryzykowałby tak banalnej kryjówki.
- Chyba kazałem ci zostać w gabinecie?
- Profesorze - obróciła się i odruchowo cofnęła o krok. Snape stał tuż za nią. Uniosła głowę - obejrzałam dokładnie całe piętro, tutaj nie ma żadnych dodatkowych drzwi.
- To byłoby zbyt proste, Granger. Nie zastanowiłaś się nad tym, że gdyby były łatwo dostępne, nie mielibyśmy już tu czego szukać? - Prychnął szyderczo. - Co się znajduje za tymi drzwiami? - Obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni.
- O ile się dobrze domyślam, sypialnia proboszcza. - Zacisnęła zęby. Ten docinek mógł sobie darować.
Nacisnął klamkę i wszedł do środka. Hermiona bez słowa ruszyła za nim. W końcu to Zawsze-Mam-Rację Snape. W gabinecie dał prawdziwy popis. James Bond dla ubogich, parsknęła w duchu. Teraz stał, marszcząc brwi, przed ścianą, która powinna przylegać do ściany domu. Jednym machnięciem różdżki przesunął stojącą mu na drodze komodę.
- Ukryty klucz, tajne drzwi - nie mogła powstrzymać ironii. - Cud, że cały dom nie jest ukryty.
Tylko zerknął na nią z ukosa i wrócił do kontemplacji ściany. Ten pokój był nieco mniejszy niż wskazywały na to wymiary domu. W sam raz, aby wbudować schody. Zaczął szukać mechanizmu otwierającego. Tutaj nie było żadnych śladów magii, więc musiał istnieć inny sposób. Niekoniecznie łatwiejszy. Powoli opukiwał ścianę. Nic. Żadnych dziwnych odgłosów czy nierówności.
Hermiona rozejrzała się po pomieszczeniu. Przecież nie będzie stała bezczynnie. Szukała w pamięci wszystkiego, co czytała w mugolskich książkach na temat ukrytych przejść. Sprytnie ulokowane dźwignie w kolumienkach łóżka czy cegle przy kominku. Niestety ascetycznie umeblowany pokój, nie obfitował w takie zbytki jak łóżko z baldachimem czy kominek.
Jedyną, prawdopodobną możliwość stwarzały mosiężne kinkiety po obu stronach lóżka. Musiały wisieć tu od wielu lat. Zupełnie nie wsółgrały z resztą wystroju. Ciężkie, bogato zdobione pasowały raczej do jakiegoś europejskiego dworku, a nie skromnej amerykańskiej plebani. Ciekawe, dlaczego ich nie zdjęto, przecież pokój musiał być wielokrotnie remontowany.
Wspięła się na łóżko. Przesunęła dłonią po jednym z kinkietów. Niestety, żadnych ruchomych części. Nacisnęła z całej siły, dalej nic. Westchnęła z irytacją i przesunęła się w stronę drugiego kinkietu.
- Granger, to nie czas na podziwianie - Snape oderwał się od opukiwania ściany i teraz mierzył ją zimnym wzrokiem.
- Nie podziwiam - warknęła nie odwracając głowy - szukam ukrytej dźwigni. - Pod palcami wyczuła nierówność. Uniosła brew - i chyba znalazłam - mocno nacisnęła wystającą część kinkietu.
Przez chwilę nic się nie działo. Potem usłyszeli trzask rozrywanej tapety i cichy zgrzyt. Fragment ściany oddzielił się od całości, ukazując niskie i dość wąskie wejście.
***
Pajęczyny były wszędzie. Hermiona ze wstrętem ściągała je z włosów i ubrania. Stali na strychu starej plebani. Każdy nieostrożny krok groził zawaleniem. Widać było, że ostatnim użytkownikiem tego pomieszczenia był niecodzienny proboszcz. O ile w ogóle był duchownym. Sądząc po tym, co się tutaj znajdowało, było coraz bardziej prawdopodobne, że był z niego taki ksiądz, jak z Filcha czarodziej.
Centralnym punktem był dość spory stół, na którym stała wypalona do połowy świeca. Wosk nakapał na skórzaną oprawę leżącej obok księgi. W jednym rogu znajdował się zbity z nieheblowanych desek regał z zawartością wzbudzającą mdłości. Pełen słoików z zakonserwowanymi wnętrznościami zwierząt, maleńka czaszka - niemowlęcia chyba - kawałek starej pomarszczonej skóry. Wszystko pokryte było stuletnim kurzem, którego latające drobinki widać było w świetle różdżki Snape'a.
Hermiona z obrzydzeniem odwróciła wzrok i podeszła do stojącego w przeciwległym rogu, metalowego kufra.
- Alohomora.
Z głośnym skrzypnięciem, wieko kufra uniosło się w górę. Zajrzała do środka. Jakieś plecione sznureczki, czerwone wstążki z supełkami i inne tego typu rzeczy. Podstawowe wyposażenie fałszywych, mugolskich czarownic. Ciekawe, ile tego skonfiskował tym niewinnym kobietom, posyłając je na stos. Zamknęła kufer i odwróciła się do profesora, przeglądającego jakieś księgę.
- Co to za książka? - Podeszła bliżej.
- Zabieramy ją ze sobą i ten jego notes - rzucił krótko i zamknął księgę zanim miała możliwość podejrzeć, co w niej było. - Nie ma tu już niczego przedstawiającego dla nas jakąś wartość. Wynosimy się stąd.
Lepiej, aby nie czytała bzdur na temat czarnomagicznych mugolskich rytuałów. Jak zdążył zauważyć, miały za dużo wspólnego z tymi, które dobrze znał.
***
- Profesorze - w głosie Hermiony słychać było podekscytowanie - chyba coś mam.
Usiłowali znaleźć w zapiskach Johannsona coś, co naprowadzi ich na ślad miejsca, w którym ukryto medalion Annabell. Przecież nie zabrał go ze sobą do grobu. Jak tylko wrócili do domu, znowu zamknęli się w pokoju dziewczyny. Z jakiegoś powodu woleli siedzieć tam, niż w salonie. Snape odłożył księgę wyniesioną ze strychu plebani i podszedł do siedzącej przy biurku dziewczyny. Oparł się rękami o oparcie krzesła i nachylił.
- Miał pan rację - postukała palcem stronę otwartego notesu sprzed stu lat. - Wielebny Johannson był całkiem niezłym czarodziejem, czy czarnoksiężnikiem. Niech pan popatrzy - odwróciła się lekko i prawie musnęła policzkiem twarz mężczyzny.
Nie zwrócił na to uwagi, wzrok miał wbity w wyblakłe odręczne pismo. Po chwili zazgrzytał zębami, sięgnął i podniósł notes. Nie mógł się skupić. Oczy mimowolnie kierowały się w zupełnie inne miejsce. I jeszcze ten, drażniący jego wrażliwe powonienie, subtelny zapach kobiecego ciała zmieszany z prawie nieuchwytnym aromatem konwalii. Wrócił na fotel.
- Cała historia medalionu, księga nie jest aż tak ważna - przerzucił kilka kartek - No wielebny, zdradź mi gdzie go ukryłeś. - Niecierpliwym gestem odgarnął czarne włosy za ucho i podwinął rękawy koszuli.
Lato w Stanach było zdecydowanie za gorące. Uchwycił zaciekawiony wzrok Gryfonki, wbity w mroczny znak. Uśmiechnął się szyderczo i wyciągnął rękę znakiem do góry.
- Czyżby to cię brzydziło, Granger?
Hermiona wstała z krzesła i podeszła do siedzącego wygodnie Profesora. Ujęła ostrożnie wyciągnięte przedramię i przesunęła palcem po tatuażu. Severus zamarł.
- Nie - stwierdziła spokojnie i puściła rękę Profesora. Sięgnęła pod bluzkę i wyjęła wisiorek, który nosiła od kilku lat.
Dostała go od taty na piętnaste urodziny. Doskonale znał jej słabość do węży. Srebrny gad zjadający swój ogon - symbol wieczności.
- Gryfonka nosi węża na szyi? - Sięgnął po wisiorek, zmuszając tym samym Hermionę do nachylenia się nad nim. - Cóżby na to powiedzieli przyjaciele - zakpił.
- Mam słabość do gadów - odparowała nie odrywając spojrzenia od czarnych oczu. - A wąż to najbardziej znienawidzony gad na świecie. Sprytny, przebiegły, śmiertelnie niebezpieczny. Fascynujący ze względu na swoisty paradoks. Niebezpieczny, a jednak najbardziej bezbronny. Potrafi tylko ugryźć, zabić jadem i nic ponadto. To jego jedyny środek obrony, nie ataku.
Cisza, która zapadła po słowach dziewczyny, przerywana była tylko urywanym oddechem Hermiony. Żadne nie chciało odwrócić wzroku jako pierwsze. Snape bezwiednie gładził palcami, rozgrzany ciepłem ciała dziewczyny, medalion.
- Ekhem? - W otwartych drzwiach stała Aislin z tacą w rękach - nie przeszkadzam?
Severus błyskawicznie wypuścił wisiorek z palców i przybrał swój normalny, szyderczy wyraz twarzy. Hermiona stanęła na baczność, kiedy dotarł do niej ukryty sens słów ciotki. Wsunęła węża pod bluzkę i drgnęła. Wisior parzył jej skórę. Czując wypływający rumieniec, opuściła lekko głowę. Miała nadzieję, że nikt go nie zauważy.
- Pomyślałam, że musicie być głodni - Aislin weszła do środka.
Starała się sprawiać wrażenie, że nie zauważyła zmieszanej miny bratanicy i dziwnego błysku w czarnych oczach, zanim mężczyzna się opanował.
- I jak wam poszło? Znaleźliście coś konkretnego?
Rozdział czwarty
Odetchnęła z ulgą i oparła się plecami o drzwi. Ostatnia godzina była dla niej męcząca. Miła kolacja w towarzystwie mrukliwego profesora i dziwnie rozweselonej ciotki. I unikanie wzroku ich obojga. Konglomerat nie do wytrzymania. Miała tylko nadzieję, że nie zauważyli jak bardzo była spięta. Oderwała się od drzwi.
Podeszła do fotela, na którym jeszcze przed paroma minutami siedział profesor i zawahała się na sekundę. Usiadła, podkuliła nogi i oparła wygodnie głowę. Wciągnęła nosem zapach. Drzewo sandałowe z domieszką imbiru, chyba. Ostatni powiew obecności profesora.
Otworzyła oczy i potrząsnęła głową. Uprzytomniła sobie, że zachowuje się jak Parvati i Lavender. Zerwała się jak oparzona. Ma ważniejsze rzeczy niż wąchanie oparcia. Musiała przemyśleć to, czego się dzisiaj dowiedzieli. Snape z pewnością właśnie analizuje dziennik Johannsona, więc ona może jeszcze raz przejrzeć swoje notatki. Kątem oka dostrzegła na podłodze zamkniętą księgę. Podniosła nieoczekiwany prezent. Księga ze strychu, ta, której nie pozwolił jej czytać. Musiał położyć ją tutaj, kiedy podszedł do biurka, a potem o niej zapomniał.
***
Potarła bolące oczy i spojrzała na zegarek. Piąta rano. Skrzywiła się. Znowu zarwała noc, a nie dotarła nawet do połowy książki. Na szczęście ― poklepała zeszyt leżący obok ― dowiedziała się już paru bardzo interesujących rzeczy. Poznała całkiem fascynujący aspekt używania magii. Czarnej, mugolskiej magii księdza. Bo, co do tego, że on był czarnoksiężnikiem, nie miała najmniejszych wątpliwości. Uwagi na marginesach, dotyczące modyfikacji poszczególnych zaklęć i rytuałów, były pisane tym samym pismem, co w dzienniku. Jak słusznie zauważył profesor, Johannson zdołał w jakiś sposób odebrać medalion i księgę Annabell.
Musiał być całkiem zdolnym magiem i nie do końca dobrym, co jasno wynikało z jego zapisków. Te zaklęcia, integrencje. Co ciekawsze fragmenty przepisała. Mogą się im przydać. Jak choćby te zaklęcie ochronne. Będzie musiała poprosić ciotkę o zioła potrzebne do nich. W końcu Aislin wiedziała jak wykorzystywać również te służące złym celom. Ogarniała ją coraz większa chęć dowiedzenia się czegoś więcej o dawnym proboszczu.
Odłożyła księgę dokładnie tam gdzie ją znalazła. Bez wątpienia Snape dziś się o nią upomni, lepiej aby nie wiedział, że ją czytała. Nie chciała żeby odebrał jej to, co zdążyła przepisać, a zrobiłby to z pewnością. I jeszcze wysłuchałaby wykładu wygłoszonego w tonie, jakby popełniła jakieś przestępstwo. Po ściągnięciu jedynie spodni i bluzki, wróciła do łóżka. Zasnęła, ledwo przyłożyła głowę do poduszki.
***
Bezszelestnie wszedł do pokoju dziewczyny. Dochodziła szósta rano. Musiał zabrać księgę, zanim ta wścibska Muszę―To ―Przeczytać―Bo ―Inaczej ―Umrę ―Z ―Ciekawości, zorientuje się, że zostawił ją tu przez nieuwagę. W duchu przeklinał własny brak skupienia. Przez północy nie potrafił też skoncentrować się na notatkach tego przeklętego Johanssona.
W pomieszczeniu panował lekki półmrok. Przez zaciągnięte do połowy rolety prześwitywało słońce. Szybko podszedł do fotela i zabrał księgę, leżącą dokładnie tam, gdzie ją zostawił. Obrócił się z zamiarem wyjścia z pokoju i zamarł w pół kroku.
Loki zakrywały twarz dziewczyny. Piersi wznosiły się miarowo z każdym oddechem. Noga wystająca z pod przykrycia była wyjątkowo zgrabna i lekko opalona. Drgnął, kiedy wymamrotała coś pod nosem - brzmiało jak gardłowe mruczenie zadowolonego kota - i zmieniła pozycję. Przesunął wzrokiem po ciele okrytym tylko cieniutką koronką i dotarło do niego co właśnie robi. Odwrócił się i błyskawicznie wypadł z pokoju.
„To już kobieta, a nie dziecko”, po głowie tłukły mu się słowa Albusa. Wszedł do siebie i z hukiem zatrzasnął drzwi. Sprawiło mu satysfakcję, że tym sposobem obudził nawet sąsiadów.
***
― Masz czas wolny do popołudnia ― Snape odsunął talerz i nie patrząc na dziewczynę, wydał dyrektywę.
Hermiona uniosła głowę z nad naleśników i wbiła wzrok w plecy profesora. Całe, nieco spóźnione, śniadanie spędzili w ponurym milczeniu ― nie licząc warknięcia na powitanie ― a teraz on zachowuje się jak pan i władca.
― Dziękuję, profesorze. Nadto pan łaskaw ― wymruczała ironicznie.
Musiał ją usłyszeć. Zatrzymał się na ułamek sekundy, jednak to była jego jedyna reakcja. Po chwili już go nie było.
Domyśliła się, że śpieszył się tak do księgi, którą zabrał, kiedy spała. Uśmiechnęła się w duchu, zadowolona, że mimo wszystko zdążyła, co nieco ukraść z wiedzy, którą zawierała.
Powoli kończyła naleśniki i zastanawiała się jak spożytkować te nieoczekiwane chwile wolnego. Mogła odespać noc, ale mogła też ponownie odwiedzić plebanię. Stuart Johannson nie dawał jej spokoju.
Kilka prostych, gospodarskich uroków i kuchnia lśniła. Ciotka powinna być zadowolona. Wykonała obowiązki na dziś, teraz jeszcze tylko poinformuje ją, że wychodzi na spacer.
***
― Witaj, moje dziecko.
Drgnęła lekko i obróciła się zaskoczona. Za nią stał staruszek o twarzy pomarszczonej jak zeschnięte jabłko, i uśmiechał się życzliwie. Proboszcz. Nie spodziewała się go tu zastać. Chciała jeszcze raz wykorzystać serdeczność gospodyni i poszperać w gabinecie. Wczoraj profesor nie dał jej możliwości przejrzenia dokumentów.
― Dzień dobry ― uśmiechnęła się lekko.
W duchu czuła się zawiedziona. Zaraz jednak dotarło do niej, że ten staruszek może okazać się kopalnią informacji. Uśmiechnęła się nieco szerzej.
― Piękny ogród ― zaczęła ostrożnie. ― Pewnie każdy z księży był dumny…
― Jesteś Grangerówna, prawda? ― przerwał jej. Kiedy przytaknęła w jego oczach pojawił się wyraz rozbawienia. ― Więc słucham, o co chcesz mnie zapytać? O historię kościoła, plebani, a może o jej byłych proboszczów?
― Clotilde ― domyśliła się. Ta kobieta zaczynała jej działać na nerwy. Zdawało się, że wszędzie się na nią natyka, a co gorsza tamta wyprzedza ją o krok, rozsiewając plotki.
Ksiądz uśmiechnął się i poklepał ją po ramieniu.
― Jest siostrą mojej gospodyni, więc można powiedzieć, iż jestem na bieżąco z najnowszymi wieściami z miasteczka.
Hermiona spojrzała na niego zdumionym wzrokiem. Ksiądz plotkarz? Zauważył jej spojrzenie i nieco się speszył.
― Wielu rzeczy można się dowiedzieć, pieląc rabatki pod otwartym oknami ― wzruszył ramionami. ― A że jestem tylko człowiekiem… ― puścił dziewczynie oko.
― Rozumiem ― roześmiała się cicho.
― Więc?
― Czy ksiądz wie coś na temat Stuarta Johannsona? ― Hermiona nie mogła się oprzeć wrażeniu, że tylko czekał na to pytanie.
― Ciekawa osobowość ― zamyślony potarł nadgarstkiem podbródek. Podał Hermionie ogrodniczą łopatkę i ruszył w stronę jednego z klombów. Uklęknął, poprawił słomiany kapelusz z szerokim rondem i spojrzał na stojącą nad nim dziewczynę. ― Dlaczego, moje dziecko tak cię to interesuje?
Hermiona kucnęła przy księdzu i podważyła łopatką jakiś chwast. Skoro woli rozmawiać przy pracy, to ona chętnie pomoże.
― Jak sam wielebny stwierdził to ciekawa osobowość ― wyrwała chwasta. ― Słyszałam też, że doprowadził do powieszenia miejscowego czarnoksiężnika. To musiał być interesujący człowiek.
― Hmm ― starzec przesunął małymi grabkami, spulchniając ziemię wokół jednego z kwiatów. ― Ciężko opowiadać, o kimś, kto pozostawił po sobie tak wyraźny ślad.
Hermiona wyczuła w głosie mężczyzny wahanie. Chciał, aby było widoczne. Czyżby miał inne mniemanie o wielebnym Johannsonie, niż historycy miasteczka?
Wyrwała kolejną zbędną roślinkę psującą kształt klombu. Musiała teraz być ostrożna.
― Wielebny… każdy z nas pozostaje człowiekiem, niezależnie od tego jaką funkcję pełni ― stwierdziła cicho ―
i to właśnie jest najbardziej fascynujące; kim był, jakim się stał? Co spowodowało, że wybrał akurat tę ścieżkę, a nie inną?
Przez chwilę pracowali w milczeniu. Hermiona nie chciała naciskać. Wiedziała, że chciał się podzielić wiedzą jaką posiadał.
― Jego matkę wygnano z wioski, kiedy zaszła w ciążę ― wrzucił wyrwane zielsko do wiaderka stojącego obok. ― Przygarnął ją ksiądz z jednej z parafii w Bostonie. Tam właśnie Johannson się urodził i wychował… ― Urwał na sekundę i rzucił Hermionie bystre spojrzenie. Zupełnie nie pasujące do dobrotliwej twarzy. ― Z uwagi na wpływ księdza, sam postanowił zostać duchownym. Tak brzmi oficjalna wersja.
― A nieoficjalna? ― odważyła się zapytać.
― Jest dużo bardziej skomplikowana ― westchnął ciężko. ― Jesteś pewna, że chcesz to usłyszeć? To jest raczej niewiarygodna historia. Sam nie jestem w stanie w nią uwierzyć, ale dopuszczam możliwość, że takie zdarzenia mogły zaistnieć. Chociaż to czysta herezja.
***
Wracała do domu, pogrążona w myślach. Nie dostrzegała mijających ją ludzi. Historia, którą usłyszała, była rzeczywiście niewiarygodna. Oczywiście jak na mugolskie warunki. Stuart Johannson, ksiądz, czarnoksiężnik, był wedle informacji proboszcza ― zafascynowanego historią i ludźmi, którzy ją tworzyli ― o wiele starszy niż podawały dokumenty. Część tego, co podawał jako historię życia było prawdą. Był nieślubnym dzieckiem prostej dziewczyny. Wychowywany przez księdza. Jednak to wszystko. Nie urodził się w Stanach, ale w Europie. Gdzie dokładnie, nie wiadomo? Jednak jego nazwisko ― o ile go nie zmienił ― wskazywało na skandynawskie korzenie.
Ksiądz, który przygarnął ciężarną matkę przyszłego maga, był jednym z nielicznych, którzy nie chcieli brać udziału w polowaniu na czarownice. W wieku trzynastu lat młody Stuart odkrył, dlaczego: sam był czarownikiem. Od tamtej pory chłopak potajemnie podkradał wiedzę swojemu wychowawcy. Był ambitny, już wtedy wiedział, że chce w życiu coś osiągnąć. Obojętnie, w jaki sposób. Fanatycznie nienawidził, tych, którzy mieli wszystko o czym on marzył. Wierzył, że jest stworzony do większych rzeczy niż zwykły posługiwacz.
Niestety nie posiadał wrodzonej magii, ale uznał, że to mu nie przeszkodzi. Zostanie największym czarnoksiężnikiem, jaki kiedykolwiek istniał, choćby miał zaprzedać duszę diabłu. W wieku dziewiętnastu lat, kiedy uznał, że tutaj nauczył się już wszystkiego, co mógł, uciekł z domu, zabierając najcenniejszą księgę księdza. Wcześniej doniósł o jego praktykach. Chciał mieć pewność, że tamten nie będzie go ścigał za pomocą czarów.
Od czasów jego ucieczki, do pojawienia się już jako duchowny była biała plama. Nie sposób było się dowiedzieć, gdzie był i co robił. Jednak musiał w jakiś sposób zdobyć upragnione zdolności. Niestety nigdy nie udało się wyjaśnić jak. W Stanach, na początku nie potrafił zagrzać miejsca. Przenosił się z miasta do miasta udając wędrownego kaznodzieję.
Obecny proboszcz, prześledził całą trasę jego wędrówki i wywnioskował, że Stuart czegoś, lub kogoś szukał. W taki sposób, że wszędzie pozostawiał za sobą wyraźny ślad tych poszukiwań. Dlatego też zawsze w dokumentach czy miejscowych podaniach, można było znaleźć strzępy informacji o duchownym z fanatycznym błyskiem w oczach.
Osiadł dopiero w Cape Ann i to on praktycznie rządził tą wsią, a w miarę rozrastania miasteczkiem. Tutaj w końcu zmarł. Według plotkarek wykończył go medalion czarownicy. Od chwili, kiedy go wreszcie zdobył ― Hermiona nie miała wątpliwości, że to on stanowił cel jego poszukiwań ― usiłował uzyskać nad nim władzę. Niestety to medalion powoli wysysał z niego magię, dzięki której żył tak długo.
Podobno, zanim stracił całą moc, przygotował w podziemiach kościoła grobowiec dla siebie. Kryptę zbudowali dla niego, sprowadzeni z Bostonu, robotnicy. Tam ukrył medalion i księgę. Zapieczętował i ukrył wejście do niej zużywając resztkę mocy jaka mu jeszcze pozostała.
Był na tyle chciwy i fanatyczny, że jednak zabrał artefakt do grobu. Nie byłby w stanie znieść myśli o jego medalionie w rękach kogoś innego. A już nie daj boże gdyby miała go odzyskać Annabell. Obecny proboszcz dowiedział się o tym wszystkim pieląc rabatki? Pod otwartym oknem, parsknęła w duchu.
Potem usiłował odnaleźć rzekomą kryptę, ale nic nie znalazł i doszedł do wniosku, że to tylko plotki. W końcu Johannson miał swój grób na cmentarzu, w miejscu wydzielonym dla sług bożych. Kościół był za mały na ukrycie w nim jakiekolwiek sarkofagu.
Hermiona stwierdziła, że w domu musi jeszcze raz przeczytać to, co zdążyła wynotować z dziennika maga. Potrzebne jej będą dobre argumenty do rozmowy ze Snapem. Będzie musiała przeforsować swój pomysł odszukania rzeczywistego miejsca spoczynku czarnoksiężnika. A plotki i słowa księdza, profesorowi na pewno nie wystarczą.
Skupiona na osobie Johannsona, nie zauważyła idącej za nią od chwili opuszczenia plebani, Clotilde. W oczach starszej kobiety lśniła nienawiść. Mruczała pod nosem niezrozumiałe słowa. Ledwo dostrzegalnym ruchem uniosła palec wskazujący i wycelowała go w plecy dziewczyny. Po chwili skręciła za róg w ślepym zaułku. Tam rozpłynęła się powietrzu.
***
Annabell nie była głupia. Od pierwszego spotkania chodziła za tą Angielką posiadającą moc. Doskonale widziała, że jest obiektem śledztwa tej smarkuli. Nie mogła się do niej zbliżyć bezpośrednio dopóki nie odzyska swoich skarbów, ale pozostawały inne możliwości uprzykrzenia jej życia. Wykorzystywała do tego niczego nieświadomych mieszkańców miasteczka, oni nie byli wstanie przejrzeć i oprzeć się jej czarom.
Wcześniej chciała odebrać jej moc, ale teraz miała inny cel. O wiele potężniejszy. Czeka ją trudna walka, a rzucanie uroków na tę gówniarę to doskonałe ćwiczenie. Jednocześnie opóźni ich działania oraz wyjaśni relacje między tą małą, a jej celem. Na pięknej twarzy pojawił się jadowity uśmieszek. To będzie ciekawe przedstawienie. Chce to zobaczyć. Niewielka rozrywka jej nie zaszkodzi.
***
Przerzucił stronę i zwęził oczy. Rytuał odpędzenia. Johannson, z każdą kolejną stroną księgi, zadziwiał go coraz bardziej. A teraz jeszcze dał mu broń przeciw tej czarownicy. Ten skurczysyn dobrze wiedział co robi. Słabszy magicznie od Annabell, a jednak potrafił ją przechytrzyć. Zahipnotyzował jej męża, by był mu posłuszny i wykradł dla niego jej artefakty, co jasno wynikało z dziennika ― potem wydał go na żer, aby zachować życie wiedźmy. Chciał jej dla siebie. Zresztą wcale mu się nie dziwił. Była oszałamiająco piękna i potężna. Dla tych, którzy widzą tylko zewnętrzną warstwę, takie zimne piękno jest pociągające.
Jednak ta suka zwróciła swój gniew przeciw niemu, wzgardziła nim, a tego wielebny nie był w stanie znieść. Znalazł sposób, aby ją ukarać za pychę. Na ich nieszczęście, nie zdążył jednak wprowadzić tego w czyn. Annabell sama zniknęła z Cape Ann, doskonale wiedząc, że po odrzuceniu Johannsona, długo nie pożyje. A teraz on, będzie musiał naprawić to partactwo i unicestwić wiedźmę, bo Albus potrzebuje medalionu wchłaniającego dusze.
Odłożył księgę, potarł nos palcami i sięgnął po papierosa. Wieczorem przeanalizuje ten rytuał. Wyszedł na zacienioną wiekowym bluszczem werandę, w tym przeklętym, mugolskim domu palenie było zakazane. Zatęsknił gwałtownie za swoimi lochami. Zaciągnął się dymem i zirytowany zerknął na zegarek. Czwarta. Granger powinna już dawno się zameldować. Niesubordynowana smarkula… która ubrana w idiotyczną białą sukienkę, leżała na trawie.
***
Położyła przenośne radio na ziemi. Ta część ogrodu była wymarzona na popołudniowy odpoczynek. Przemknęło jej przez myśl, że powinna raczej siedzieć i czytać swoje zapiski, szukać czegoś, co mogło jej umknąć, przygotowywać się do rozmowy z profesorem. Zaraz jednak te myśli wyparło błogie rozleniwienie. Miała zupełną pustkę w głowie. Dopadło ją to nagle, kiedy wracała do domu. Parę chwil odpoczynku jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a ona, po tym, co przeszła w ostatnich tygodniach, zasłużyła sobie na małe odprężenie.
Ułożyła się wygodnie na brzuchu i westchnęła zadowolona. Czegóż chcieć więcej, ciepły słoneczny dzień, lekki, przyjemny wietrzyk, „Sonata księżycowa” i dobra książka. Włączyła radio i roześmiała się cicho czując podmuch wiatru, podwiewającego jej sukienkę. Ugięła nogi w kolanach i skrzyżowała łydki.
Podświadomość dziewczyny usiłowała protestować, ale trawa była tak pachnąca, książka o czarodziejskich wynalazkach tak fascynująca, że Hermiona nie zwracała uwagi na irytujące podszepty.
***
Prawie zakrztusił się dymem. Nie odrywał zwężonych oczu od dziewczyny. Usłyszał cichy śmiech, kiedy silniejszy podmuch wiatru podwiał sukienkę. Zaschło mu w gardle, kiedy skrzyżowała nogi. Gwałtownie wypuścił dym nosem, warknął i rzucił papierosa w trawę. Granger powinna teraz zajmować się ich problemem, a nie zgrywać pieprzoną Afrodytę na wakacjach. Zdecydowanym krokiem ruszył w stronę dziewczyny.
― Granger! ― Warknął wściekle. Nie panując nad sobą zupełnie, szarpnął Gryfonkę za ramię i gwałtownie postawił na nogi. ― Co ty wyprawiasz…? ― Urwał, kiedy wbiła w niego błyszczące brązowe oczy i uśmiechnęła się leniwie. Usilnie starał się patrzeć wyłącznie na jej twarz. I jeszcze ta cholerna sonata!
― Profesorze ― prawie wymruczała ― taki piękny dzień, szkoda go na siedzenie w domu. ― Miała nienaturalnie rozszerzone źrenice. Zachowywała się jak jedna z tych rozmamłanych nastolatek.
Snape błyskawicznie opanował złość. Powinien był się domyśleć. Granger zniknęła prawie na cały dzień. Gdziekolwiek była, musiała natknąć się na Annabell. Zacisnął palce jak kleszcze na jej ramieniu i wytrząsnął różdżkę z rękawa.
― Finite incantantum! ― uważnie obserwował reakcję na zaklęcie, a raczej jej brak.
Hermiona nadal stała z głupkowatym uśmiechem na ustach wpatrując się w jego oczy.
***
― Co się dzieje?
Aislin uniosła się krzesła, widząc wchodzącego do biura Severusa. Ciągnął za sobą nienaturalnie uśmiechniętą dziewczynę. Posadził Hermionę na małej kanapie stojącej w rogu pomieszczenia. Siedziała jak marionetka, która, jeśli pociągniesz za sznureczki, zacznie ruszać kończynami.
― Co pan jej zrobił? ― Przerażona podbiegła do bratanicy. ― I dlaczego ma na sobie moją sukienkę? Hermiona?!! ― Pomachała dłonią przed oczyma dziewczyny.
Snape przyglądał się temu z wyrazem zniecierpliwienia.
― To nic nie da. Jest pod wpływem jakiegoś uroku czy zaklęcia tej suki ― wypluł ostatnie słowo.
― I zostawił ją pan tak? ― Aislin, oburzona, odwróciła się w stronę mężczyzny. ― Trzeba zdjąć z niej to świństwo!
― Powodzenia ― wyjął papierosa i przypalił.
Miał gdzieś, że nie wolno, potrzebował zbawiennego wpływu nikotyny na jego organizm. W środku był siny ze złości. Przez pół godziny usiłował znaleźć odpowiednie przeciwzaklęcie. I na wypatroszonego smoka mu się to zdało. Przecież nie będzie praktykował na uczennicy Czarnej magii!
― Jesteś znachorką, kobieto! ― warknął ― zaparz te swoje zioła, to jest Mugolska magia!
Nie miał zamiaru przyznawać się do porażki i nie miał ochoty dłużej znosić tego oskarżającego wzroku zaaferowanej cioteczki.
― To pana wina! ― Aislin przestała nad sobą panować. ― Doskonale pan wiedział, jaka jest Annabell i pozwolił Mionie samej chodzić po miasteczku! ― Otworzyła ukryte drzwi. ― Może być pan pewien, że pański przełożony się o tym dowie ― warknęła i zaczęła schodzić po schodach. ― Czeka pan na specjalne zaproszenie? ― odwróciła się widząc, że Snape nadal stoi w miejscu. ― Musimy ją sprowadzić na dół.
Temperament musiała odziedziczyć po ciotce, zwęził oczy. Żadna kobieta nie ośmieliła się mu rozkazywać, a tutaj praktycznie nim rządzą. Albus drogo mu za to zapłaci.
***
― Proszę.
Panna Granger wręczyła mu cztery świece, niebieską, brązową, białą i czerwoną. Po godzinie wertowania księgi Johannsona, po którą go wysłała, znalazła wreszcie odpowiednie zaklęcie. Neutralizowało ono czar rzucony na kogoś. Pluł sobie w brodę, że sam na to nie wpadł. Nie mógł jednak zbyt jasno myśleć, zbyt koncentrując się na Hermionie. Teraz musiał znosić rozkazujący ton tej zrzędzącej baby.
― I co mam niby z nimi zrobić? ― Wysyczał. ― Odtańczyć taniec deszczu?
― Ustawić w kwadrat ― rzuciła, sięgając po odpowiednie zioła ochronne. ― Hermiona musi stać w środku. ― Zerknęła jeszcze raz na księgę wielebnego. ― Mam nadzieję, że zadziała.
O Błogosławiona Ziemio, Powietrze, Ogniu i Wodo
Przychylcie się prośbie waszej błądzącej córki.
Z tymi słowy, niechaj czar będzie cofnięty i odwołany.
Cofnijcie słowa raz wypowiedziane.
Rozproszcie magię w nocy ciemności
Podczas mej obecnej pracy niechaj wszystko dzieje się prawidłowo
Zgadzam się z tym co muszę zebrać poprzez trzykrotność czasu
Odwołuję cudzy czar, tak niechaj będzie.
Aislin skończyła recytować słowa zapisane w księdze. Stali bez ruchu, szukając najmniejszej oznaki, że urok Annabell stracił moc. Nic. Hermiona stała między świecami, tam gdzie postawił ją profesor. Bezmyślnie wpatrywała się w przestrzeń.
― Szlag! ― zaklął Snape. ― Pozwolić znachorce z bożej łaski, działać…
― Niech się pan wreszcie zadławi własnymi słowami ― wysyczała szeptem. ― Bo inaczej wepchnę je panu do gardła. ― Wetknęła mu księgę do rąk. ― Proszę, może panu pójdzie lepiej, w końcu jest pan czarodziejem, a nie znachorką z bożej łaski ― podparła się pod boki ― no już!
― Chyba żartujesz kobieto! ― Snape warknął.
Nie miał zamiaru słuchać rozkazów mugolki. A przynajmniej tak łatwo ustąpić. Doskonale wiedział, że miała rację. Jeżeli jej się nie powiodło, to teraz tylko on może odczynić urok.
― Zaczynaj!
***
… Zgadzam się z tym co muszę zebrać poprzez trzykrotność czasu
Odwołuję cudzy czar, tak niechaj będzie.
Severus skończył mruczeć zaklęcie. Wewnętrznie gotował się z wściekłości. Na Albusa, że znowu wpakował go w idiotyczną sytuację, na Granger, że wykazała się iście gryfońską głupotą, samej szwendając się po miasteczku, gdzie grasuje ta suka. I w szczególności na kolejną irytującą pannę Granger, która nic sobie nie robiła z jednego z najlepszych śmierciożerców. A, że byłego to nie istotne, nadal miał przecież to coś!
― Co się stało?
― Hermiona! ― Aislin prawie osłabła z ulgi.
Podeszła do stojącej nadal między świecami bratanicy i mocno przytuliła.
― Co się stało? ― Powtórzyła dziewczyna, wyswobadzając się objęć ciotki. ― Co to za sukienka? Dlaczego jesteśmy na dole? Po co te świece?
― Panna ― Wiem ― To ― Wszystko, czegoś nie wie ― Snape przewrócił oczyma i podszedł do Hermiony. ― Nie sądziłem, że dożyję tego dnia. ― Po sekundzie dodał zjadliwie ― właśnie okazałaś się godna twoich zidiociałych przyjaciół. Gratulacje.
Płynnym, właściwym dla siebie ruchem obrócił się i wyszedł z piwnicy. Brakowało tylko wirującej peleryny. Zmarszczyła czoło. Coś było wyraźnie nie w porządku. Ostatnie, co pamiętała to, to, że wracała do domu po rozmowie z proboszczem.
― Ciociu? ― zapytała znacząco.
― Musisz bardziej uważać Miona ― Aislin westchnęła i zaczęła zbierać świece. ― Na szczęście macie tę księgę, bez niej byłoby krucho. Nie wiem, jaki urok rzuciła na ciebie Annabell, ale do końca życia nie zapomnę twoich pustych oczu. ― Odstawiła świece na półkę.
***
― Profesorze…
― Wyjdź, Granger.
Hermiona zignorowała warczenie Mistrza Eliksirów i wsunęła się do pokoju. Po rozmowie z ciotką czuła się dość nieswojo. Miała niejasne wrażenie, że się wygłupiła i powinna przeprosić. Za własną beztroskę. Jednak uważała, że informacje, które uzyskała były warte ryzyka. Niepewnie podeszła do siedzącego w fotelu i trzymającego szklankę z drinkiem, profesora.
― Nie zrozumiałaś za pierwszym razem? Wynoś się!
― Zrozumiałam. Nie mam zamiaru. Może pan to powtarzać do znudzenia i tak powiem to co chciałam ― nabrała powietrza. ― Miał pan rację, zachowałam się nieco nieodpowiedzialnie…
― Nieco? ― Prychnął ― cóż za niedomówienie. Jak widać lata spędzone z Potterem nie poszły na marne.
― Chciałam przeprosić ― wycedziła przez zaciśnięte zęby ― ale nie sądzę aby to do pana dotarło. Nie ważne. Może jednak zainteresuje pana, to czego się dzisiaj dowiedziałam.
***
Po raz trzeci w ciągu dwóch dni znajdowała się na terenie kościoła. Tym razem jednak był prawie środek nocy. Wzdrygnęła się, widząc położony niedaleko, słabo oświetlony dwiema latarniami, cmentarz. Przypomniała jej się opowieść Harry'ego o nocy odrodzenia Voldemorta. W świetle dnia nie wydawał się tak straszny i nie budził takich skojarzeń. Szare nagrobki, w mniejszości żelazne krzyże, kilka starannie przyciętych żywotników.
Na szczęście profesor błyskawicznie otworzył boczne drzwi kościoła i po chwili znaleźli się w środku. Wewnątrz kaplica tchnęła spokojem i zadumą. Witraże w oknach słabo odbijały światło księżyca. Ciemne, drewniane ławy i klęczniki wypełniały dwie strony kościoła. Na końcu stary, również drewniany ołtarz sięgał aż do sklepienia. Wszystko przepełnione uspakajającą atmosferą świątyni. Od kamiennej, popękanej w wielu miejscach podłogi biło chłodem i zapachem mokrej ziemi.
― Lumos ― usłyszała szept profesora.
Rozglądał się wokół sceptycznie. Kościółek był tak mały, że jednym spojrzeniem można było go ogarnąć. Bezszelestnie skierował się w stronę ołtarza. Ruszyła za nim. W ciszy i skupieniu szukali najmniejszego znaku, czy nieprawidłowości w konstrukcji podłogi. Niestety wszystko wyglądało tak jak powinno. Żadnych podejrzanych szczelin, tylko lity kamień.
Zniechęcona podniosła się z kolan i rozejrzała za profesorem. Otwierał właśnie boczne drzwi do zakrystii.
― Profesorze… ― zaczęła.
― Cisza ― syknął i wsunął się do środka.
Po sekundzie wrócił i błyskawicznie ruszył w stronę Hermiony.
― Co… mhpfmmm…
Dłoń Snape'a zdusiła jej pytanie. Całym ciałem przycisnął dziewczynę do ściany zasłaniając widok i prawie niedostrzegalnie machnął różdżką. Przez głowę Hermiony przewijały się gorączkowe myśli. Co się stało, co on tam zobaczył? Proboszcz? Annabell?
W uporządkowaniu myśli przeszkadzało jej ciepło bijące z ciała Mistrza Eliksirów. Pod dłonią czuła coraz szybsze uderzenia serca profesora. Uświadomiła sobie, że twarz ma wtuloną w koszulkę Snape'a i obiema rękami opiera się o jego klatkę piersiową. Ostrożnie przekręciła głowę i wyjrzała zza ramienia profesora.
Z zakrystii szybkim krokiem wyszła Annabell. Hermiona nawet z tej odległości widziała w zielonych oczach błysk triumfu. Na szyi wiedźmy wisiał ogromny wisior, w ręku trzymała dość spore zawiniątko. Księga!
Annabell rozejrzała się wokół. Zatrzymała dłużej wzrok na ścianie, w którą starali się wtopić. Wyczuła obcą magię, jednak niczego nie dostrzegła. Strzepnęła lekko palcami i na jej miejscu stała teraz Clotilde.
Rozdział piąty.
- Profesorze? - Gdzieś pod jego brodą zabrzmiał stłumiony głos. - Ona już wyszła.
Severus Snape uświadomił sobie, że nadal całym ciałem dociska Granger do ściany kościoła. Błyskawicznie odsunął się na bezpieczną odległość. Bezpieczną, dla kogo? Podświadomość nie dawała mu spokoju. Obrzucił wzrokiem nieco zarumienioną dziewczynę. Patrzyła wszędzie byle nie na niego.
- Ruszaj się Granger, nie mamy całej nocy - warknął, usiłując odzyskać równowagę psychiczną.
- Gdzie…?
Nie czekając, aż dokończy ruszył w stronę zakrystii.
Przez niewielkie, umiejętnie ukryte w podłodze przejście schodzili omszałymi, kamiennymi schodami w czarną czeluść. Owionął ich zapach wilgoci i stęchlizny. Im schodzili niżej, tym robiło się chłodniej. Drżała z zimna. Wrażenie chłodu potęgowały strumyczki wody gruntowej przesiąkającej przez ściany. W niebieskiej poświacie różdżki ściany i niskie sklepienie wyglądały upiornie. Ze stropu zwieszały się resztki gęstej pajęczyny. Jej porwane brzegi świadczyły o czyjejś, niedawnej obecności.
Po przejściu kilkudziesięciu kroków, doszli do żelaznych, gdzieniegdzie zardzewiałych drzwi. Na metalowej powierzchni Hermiona zauważyła skomplikowane inskrypcje. Były słabo widoczne przez zalegający kurz i pajęczyny oraz przez niszczycielskie działanie rdzy. Księżulo dołożył wszelkich starań, aby krypta nie była dostępna dla niepożądanych gości. Ustąpiły pod naporem z nieprzyjemnym, metalicznym skrzypnięciem.
Ich oczom ukazała się ciemna cela. Mimo niewątpliwie wyczuwanego chłodu i wilgoci korytarza, wnętrze było suche i nieznacznie cieplejsze. Najprawdopodobniej, tak jak i drzwi, również ono było obłożone jakimś czarem, zabezpieczającym przechowywane wewnątrz skarby. Po wejściu do środka ujrzeli, że jedynym elementem był ciemny cokół, umieszczony w centralnej części celi.
Nawet w panującym półmroku można było zauważyć, że jego powierzchnia była absolutnie czarna. Wyglądał, jakby wykonano go z jednej, wielkiej bryły granitu. Kamienny blok nie był pokryty, jak wszystko wokół, kurzem czy pajęczynami. Jego idealnie gładka powierzchnia biła wewnętrzną poświatą. Przy bliższych oględzinach okazało się, że cokół stoi pośrodku czarnego, również bijącego dziwnym blaskiem, pentagramu. Tutaj prawdopodobnie Johannson przechowywał swoje skarby.
Wieko krypty było przesunięte. Hermiona odskoczyła gwałtownie. Widok zawartości grobowca wolała sobie darować. Usłyszała szydercze prychnięcie profesora. I coś, co zabrzmiało jak: „to ta słynna gryfońska odwaga?”. Zdecydowanym gestem odsunął ją na bok. Wymamrotał zaklęcie i po chwili wieko leżało na swoim miejscu, skrywając nieprzyjemną zawartość.
- Nie zajrzy pan do środka? - Hermiona nie mogła powstrzymać się przed uszczypliwością.
- Nie jestem nekrofilem - stwierdził zimno.
- A jeżeli Annabell nie wzięła wszystkiego? Może on zabrał do grobu coś więcej niż jej artefakt? Jeżeli ktoś kiedyś odkryje tę kryptę i znajdzie coś, czego nie powinien?
- Tak jak znaleźli wejście na strych, na którym tak beztrosko zostawił wszystkie swoje rzeczy?
- To, po co tu przyszliśmy? Pozwiedzać? - Mruknęła pod nosem.
Snape nie zwracał już na nią uwagi. Przesuwał różdżką wzdłuż boków kamiennego grobu Johannsona, mrucząc pod nosem inkantacje. Musiał zapieczętować trumnę wielebnego tak, aby żadna następna Annabell nie mogła wykorzystać szczątków. Z tego, co zdążył wyczytać o praktykach mugolskiej magii, było to prawdopodobne.
- Wychodzimy. - Odwrócił się i ruszył do wyjścia. - Nox!
***
- Na koniec profesor zapieczętował trumnę i wejście do krypty - Hermiona spojrzała ukosa na Snape'a.
Aislin z niecierpliwością czekała ich powrotu z kościoła. Chciała koniecznie dowiedzieć się jak im poszło. Miała cichą nadzieję, że udało się znaleźć medalion. Wtedy Hermiona byłaby bezpieczna. Niestety wszelkie nadzieje poszły z dymem. Snape w odpowiedzi na jej pytanie tylko prychnął, wszedł do pokoju Hermiony i zajął „swój” fotel.
- Clotilde?
Aislin nie była w stanie uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała. Wodziła wzrokiem od zmartwionych oczu Hermiony do niewzruszonej twarzy Snape'a.
- Ale to niemożliwe! Siostra Sophie? Nie. Obie mieszkają tu od urodzenia. Od zawsze!
- Dlatego właśnie, Annabell pozostawała niezauważona. - Stwierdziła krótko Hermiona.
- A co z prawdziwą Clotilde?
Żadne z nich nie wspomniało słowem, co z tamtą, a teraz przez głowę starszej panny Granger przebiegały koszmarne scenariusze.
- Panie Snape? - Skierowała swe pytanie wprost do milczącego dotychczas profesora.
- To bez znaczenia - wzruszył lekceważąco ramionami. - Teraz musimy skupić się na odebraniu medalionu, a nie na wścibskiej bibliotekarce, która najpewniej z własnej głupoty wsadziła palce między smoka, a jego żarło.
Momentalnie poczuł na sobie dwa wściekłe spojrzenia. W brązowych oczach dodatkowo błysnęło rozczarowanie.
- Życie ludzkie nie jest bez znaczenia, panie Snape! - Aislin, aż podniosła się z fotela.
- W naszym świecie trwa wojna - wysyczał niecierpliwie. - Ofiary są nieuniknione.
- To tylko zwykły mugol, prawda? - Spokojny i cichy głos Hermiony zabrzmiał jak wystrzał. - Dla pana mugol to nie człowiek. - Spojrzała prosto w oczy Snape'a.
Jednym ruchem zerwał się z fotela i w dwóch krokach znalazł się przed Hermioną. W czarnych oczach widać było mordercze błyski. Wąska twarz wykrzywiona była w grymasie furii. Hermiona uniosła wyzywająco podbródek, ignorując szaleńcze bicie serca, które podskoczyło jej do gardła.
Nie drażni się węża bezkarnie.
Aislin wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w scenę, której nie rozumiała. Snape stał sztywno, zaciskając pieści. Miała wrażenie, że z chęcią zacisnąłby je na szyi dziewczyny, która stała spokojnie, jakby wiedziała, iż on tego nie zrobi. Cisza aż dzwoniła w uszach.
- Adres tej kobiety! - Warknął nagle, nie spuszczając wzroku z Hermiony.
***
Wściekły, nalał sobie whisky i wychylił jednym haustem. Został zmanipulowany na własne życzenie. Przez Granger! Co na Slytherina tkwi w tej dziewczynie? Kobiecie, przyznał niechętnie w myślach. Ostatnio za często miał okazję stwierdzić to na własne oczy.
I ta nieoczekiwana premia w postaci jej przyjemnie ciepłego ciała. Drobna dłoń na jego piersi. Jęknął sfrustrowany i pociągnął łyk ostrego płynu prosto z butelki. Był tylko mężczyzną do stu wywern. Jaki mężczyzna, zdrowy mężczyzna, nie zareaguje w takiej sytuacji? Odstawił gwałtownie butelkę. To tylko Granger, kobieta jak każda inna. Reakcja w pełni uzasadniona. Odstawił szklankę i wyszedł z domu.
***
Aislin sięgnęła po kubek z kakaem. Po raz pierwszy od tygodnia, odkąd zaczęła się ta szopka z Annabell, znalazły czas, aby porozmawiać, czekając aż wróci Snape. Musiały porozmawiać. Poczuć odrobinę normalności. Pożartować, powzdychać, poplotkować jak kobieta z kobietą. Przez chwilę zapomnieć o rzeczywistości.
Z opowieści Hermiony wynikało, że nie miała w tym wprawy. Ciągle tylko Harry i Ron, nauka i wojna w tle. A gdzie w tym wszystkim miejsce na babskie sprawy?
Zrozumiała też parę innych spraw, związanych ze zbyt poważną, jak na swój wiek bratanicą. W tak młodym wieku została obciążona wiedzą, którą zwykle ukrywa się przed dziećmi. A teraz jeszcze to zadanie, w które została wmanipulowana. Kim był ten cały Dumbledore, aby posyłać dzieci na wojnę i obciążać je takimi zadaniami?
Dlatego właśnie teraz, siedziała w pokoju Hermiony w piżamie i popijała kakao. Chciała dać jej, choć odrobinę rozluźnienia. Było jej potrzebne. Szczególnie po ostatnich odkryciach. Życie pod ciągłą presją wysysa z człowieka siły, a tych dziewczyna będzie jeszcze potrzebowała.
- Po co ci te zioła?
Zakończyły już widocznie część rozrywkową, skoro Miona poprosiła o zioła, które służą do potężnych zaklęć.
- Znalazłam w księdze Johannsona zaklęcie ochronne. - Hermiona poprawiła sobie poduszkę. - Te zioła wzmacniają jego moc. Wiem, że nie jestem mugolską czarownicą, ale spróbować nie zaszkodzi. Tym bardziej, że profesor był w stanie odczynić urok Annabell.
- Miona, wiesz, że te zioła są wykorzystywane niekoniecznie do dobrej magii?
- A kim był wielebny? Dobrą wróżką?
Aislin uniosła brwi.
- Przepraszam. - Hermiona skrzywiła się. - Chciałam powiedzieć, że wiem, że to zaklęcie graniczy z czarną magią. Chyba za dużo czasu spędzam ze Snapem.
- Nie da się ukryć - Aislin ukryła uśmiech za kubkiem. - Ostatnio prawie wcale was nie widuję. Albo zamykacie się w twoim pokoju, albo włóczycie nocą po zakrystiach.
- Ciociu, ja…
- Przecież nie mam do ciebie pretensji, kochanie. Tylko się martwię.
- Wiem. - Hermiona obrzuciła ciotkę pełnym skruchy spojrzeniem. - Ale zrozum, skoro Dumbledore uważa, że sobie poradzę to widocznie wie, co robi. I nie jestem sama. Większą część pracy wykonuje profesor.
- I jestem mu za to wdzięczna. Twoi rodzice powiesiliby mnie, gdyby coś ci się stało.
- Nic mi się nie stanie. Obiecuję.
***
Kobieta leżała na podłodze twarzą do ściany, nieprzytomna. Prawdopodobnie pod wpływem uroku. Przynajmniej jej nie zabiła, przemknęło mu przez myśl. Ciekawe, którą z nich spotkali na ulicy. Stawiał na prawdziwą. Musiała być pod wpływem jednego z zaklęć Annabell. Inaczej ta rozmowa skończyłaby się o wiele gorzej.
Miał rację, każąc Granger zostać w domu. Jak tylko wszedł do mieszkania Clotilde, wyczuł magię Annabell. Było nią przesiąknięte. Szybko sprawdził, czy ta mumia nie zostawiła czegoś, co wzbudziłoby podejrzenia mugolskiej policji. Złapał mugolkę za nadgarstki i deportował się.
Bezceremonialnie posadził bezwładną kobietę na kanapie w gabinecie starszej panny Granger i ruszył po zielarkę.
- Kolejny urok? - Aislin ostrożnie sprawdziła puls Clotilde.
- Nie, straciła przytomność z nadmiaru wrażeń - warknął zniecierpliwiony. - Odczyń urok.
- I co jej powiem? - Aislin nie pozostała mu dłużna. - Wiesz Clotilde: magia, czary, wiedźmy, normalka!
- Odczyń urok, kobieto, resztę zostaw mnie. - Syknął.
Miał zamiar potraktować tę wścibską bibliotekarkę jednym prostym Oblivate. To powinno rozwiązać ich problem, bez zbędnego marnowania czasu. Teraz musiał wrócić do księgi wielebnego i Rytuału.
***
Szlag! Snape warknął sfrustrowany. Po dokładnym przeanalizowaniu zapisków proboszcza stwierdził, że do wykonania rytuału są potrzebne dwie osoby - ciekawe jak Johannson miał zamiar go wykonać…? Co oznacza, że Granger będzie musiała w tym uczestniczyć. Miał nadzieję, iż sam odzyska medalion i nie będzie musiał jednocześnie niańczyć panny Wrzód-Na-Dupie.
Z irytacją zatrzasnął księgę i niecierpliwym ruchem odłożył ją na stolik. Mają niewiele czasu. Minęło kilka godzin od chwili, kiedy Annabell odnalazła medalion i księgę. Teraz stać ją było na wszystko, nie musiała się już ukrywać, przez co stała się bardziej niebezpieczna.
Dochodziła już ósma rano. Musieli się spieszyć. Nie mogli dać tej mumii możliwości zebrania wszystkich sił. Granger nie ma innego wyjścia, jak nauczyć się inkantacji, a on jeszcze raz musi odwiedzić kościół i znaleźć ten przeklęty puchar, potrzebny do rytuału. Teraz pluł sobie w brodę, że jednak nie zajrzał do trumny Johannsona. Podniósł się z fotela, sięgnął po pergamin leżący na biurku i wyszedł.
***
- Wstawaj, Granger! - Uderzył mocno w drzwi do pokoju dziewczyny, które po sekundzie stanęły otworem. Hermiona już nie spała, prawie od godziny ćwiczyła zaklęcie ochronne.
- Nie musi pan tak wrzeszczeć. Już nie śpię.
Tylko zwęził oczy na tę jawną bezczelność i niecierpliwym gestem wepchnął jej do ręki pergamin.
- Przeczytaj i naucz się. Jak wrócę to porozmawiamy. - Rozkazał zimno, odwrócił się i ruszył w stronę schodów.
- Ale profesorze…
- Rób, co mówię - warknął przez ramię i po sekundzie zniknął jej z oczu.
Rób, co mówię, rób, co mówię, Hermiona zżymała się duchu, bo dzieci i ryby głosu nie mają. Zacisnęła pięść, gniotąc pergamin. Szelest sprawił, że nieco ochłonęła. Podeszła do biurka i rozprostowała trzymany kawałek pergaminu. Rytuał Odpędzenia - tytuł napisany wąskim, skośnym pismem profesora. Momentalnie zapomniała o gniewie. Skupiła się na tekście.
Godzinę później schodziła na śniadanie, mrucząc pod nosem inkantacje. Były dość skomplikowane jak na mugolską magię i na dodatek po łacinie, a musiała je opanować do perfekcji. Profesor nie tolerował błędów, szczególnie tych mogących kosztować ich życie.
Przy kuchennym stole, ziewając, i z kubkiem herbaty w dłoni, siedziała Aislin. Zdziwiona patrzyła jak jej bratanica, z oczami utkwionymi w kawałku pergaminu, nalewa sobie herbaty, siada naprzeciwko niej i nie przestając mruczeć, przysuwa sobie talerz z tostami.
- Hmmm… Hermiona?
Dziewczyna uniosła w górę jeden palec, prosząc o jeszcze sekundę ciszy.
- Uchchch - jęknęła po chwili. - Te zaklęcia są koszmarne. - Spojrzała na ciotkę - Cześć. Przepraszam, ale ćwiczyłam.
- Zauważyłam - Aislin uśmiechnęła się wyrozumiale. - Co dokładnie ćwiczyłaś?
- Profesor kazał mi nauczyć się zaklęć potrzebnych do Rytuału Odpędzenia.
- Rytuał Odpędzenia? - Z twarzy Aislin zniknął senny wyraz. - Chociaż, nie. Wolę nie znać szczegółów. - Potrząsnęła głową i rozejrzała się wokoło. - I gdzie jest pan Snape, nie widziałam go jeszcze dziś?
- Podejrzewam, że poszedł po kielich Johannsona. - Hermiona przypomniała sobie, co Snape wypisał jako artefakty potrzebne do rytuału. - Tylko niego nam brakuje, bo z ziołami raczej nie będzie problemu, prawda? - Uśmiechnęła się do ciotki.
- Jakich potrzebujecie? - Aislin odstawiła kubek. Jak widać, będzie miała swój udział w czarodziejskiej krucjacie.
- Tam, na dole. - Hermiona popchnęła w jej stronę pergamin i sięgnęła po kolejnego tosta.
- Widzę - mruknęła i widząc pismo Snape'a skrzywiła się. - Nibiskus? Co to jest Nibiskus?
- Pokaż - Hermiona przewróciła oczami. - Niebieskie oczy Jezusa. - Przeczytała na głos.
- Niebieskie? Ten gryzmoł to znaczy niebieskie? Jak jesteś w stanie to rozszyfrować?
- Lata praktyki w czytaniu zjadliwych komentarzy na marginesach prac - Hermiona prychnęła.
- Ale skutecznych, prawda? - Usłyszały kpiący głos.
Severus, z szyderczym uśmieszkiem na ustach, niedbale opierał się o framugę drzwi. Hermiona lekko się speszyła. Snape wyprostował się, podszedł do kobiet i postawił na stole złoty kielich.
- Do wieczora musimy zaplanować i przećwiczyć parę rzeczy. Kończ śniadanie, Granger.
- Do wieczora? - Aislin chyba źle usłyszała i musiała się upewnić. - Chce pan zrobić to dzisiaj?
- Tak. - Zimny ton Snape'a nie pozostawiał cienia wątpliwości. - Chce pani, aby Annabell zaczęła pierwsza? Ona pragnie magii pani cennej bratanicy, a Dumbledore nie byłby zadowolony, gdyby się jej udało - dokończył sarkastycznie.
***
W milczeniu maszerowali w stronę kurhanu. Oboje zgodzili się, że to najodpowiedniejsze miejsce na końcowy akt tej żałosnej sztuki. Tutaj się wszystko zaczęło i tutaj zakończy. Snape dodatkowo był przekonany, że Annabell najłatwiej wyczuje ich obecność właśnie tam. Hermiona zerkała niespokojnie na nachmurzonego mężczyznę, idącego obok niej. Całe popołudnie poświęcili na przećwiczenie rytuału. Im lepiej jej to wychodziło, tym mocniej zaciskał usta i zgrzytał zębami.
Ona sama czuła lęk z domieszką podekscytowania i zastanawiała się czy gniew profesora jest skierowany na nią, czy on w ten sposób uspokaja się przed walką. Teraz, wyrzucając z siebie pokłady gniewu i złości, aby w odpowiednim momencie być skupionym wyłącznie na celu. To tłumaczyłoby część jego zachowania w szkole.
Po paru minutach przestała analizować zachowanie Snape'a, ponieważ zbliżali się do polany i musiała zachować pełną koncentrację. Mieli zadanie do wykonania i, czy profesor chce, czy nie, tkwią w tym razem po same uszy.
***
Snape nie mylił się, co do reakcji Annabell na ich obecność na polanie. Nie przewidział tylko, że piękna wiedźma miała, co do nich własne plany. Musiała zdobyć magię tego czarnoksiężnika. On sam, jako zwykły śmiertelnik też będzie jej przydatny, przez chwilę, dopóki się nim nie znudzi. Miała też zamiar zniszczyć tę ładniutką smarkulę. Ona stanowiła pewne zagrożenie.
Całkiem realne. Doskonale pamiętała, jak zareagował na dziewczynę, kiedy była pod jej urokiem. Ukryta w cieniu, przyglądała się scenie w ogrodzie. Prawie czuła jego reakcję, gdy wiatr poderwał tej małej sukienkę. Dla pewności dmuchnęła w dłoń i wyszeptała zaklęcie. Po chwili, podmuch wrócił do niej z zapachem jego żądzy. Wściekła, natychmiast opuściła ogród tej starej panny.
Później, w kościele, znowu wyczuła ten zapach. Nie było ich tam, ale woń chuci pozostała.
***
- Profesorze! - Hermiona usiłowała dotrzeć do zahipnotyzowanego Snape'a. Z całej siły szarpnęła go za ramię - Niech pan nie słucha jej śpiewu, profesorze! - Była coraz bardziej zdesperowana.
W chwili, kiedy weszli na polanę zauważyła, że oczy profesora zaczynają mętnieć, a on sam automatycznie kieruje się w stronę kurhanu. Po paru sekundach dostrzegła powód. Obok kopca ziemi zmaterializowała się Annabell, jej usta poruszały się w rytm pieśni, którą Hermiona natychmiast rozpoznała. Tylko, że tym razem nie do niej była skierowana.
Wiedźma usiłowała uwięzić duszę Snape'a w medalionie. Straciła zainteresowanie znacznie słabszą magicznie Hermioną. Ten mężczyzna był o wiele bardziej wartościowy, wiedziała to od chwili pierwszej konfrontacji przy kurhanie. Cały następny tydzień poświęciła przygotowaniu na ten moment. Odzyskała medalion oraz księgę i teraz będzie miała duszę maga w swojej władzy. Razem z nim będzie niezwyciężona. Odpłaci się za wszystko! Ludzie z Cape Ann poznają moc zemsty. Już prawie dopięła celu. Kiedy skończy swą pieśń, medalion wchłonie duszę czarnoksiężnika, przelewając na nią jego moc.
Hermionę zaczynała ogarniać panika. Bez niego sobie nie poradzi. Do odprawienia rytuału potrzebne były dwie osoby i to on był główną postacią! Konieczny jest potężny wstrząs, aby wyrwać profesora z pod wpływu czarów tej koszmarnej kobiety. Nie mogła użyć na profesorze różdżki, nie miała pojęcia, jaki to mogłoby mieć skutek. Bezpośredni atak na wiedźmę też był niemożliwy, gdyż tamta otoczyła się magicznym murem. Tej sytuacji nie przewidzieli. Byli przygotowani na opór, ale sądzili, że to Hermiona będzie celem. Była jeszcze nastolatką i z nią łatwiej byłoby sobie poradzić.
Dziewczyna widziała na twarzy Annabell triumf. Kobieta patrzyła prosto na nią, nie przestając śpiewać i wabić do siebie profesora. Jawnie z niej kpiła. W jednej sekundzie Gryfonkę ogarnęła wściekłość. Przeklęta Annabell nie znała Snape'a, na szczęście. Czas na radykalne środki. Wybrała jeden ze sposobów starych jak świat, aby mężczyzna zapomniał o całym świecie i skupił uwagę tylko na niej.
No, Hermiona, odnajdź w sobie siłę lwa! Doskonale wiedziała, że to, co za chwilę zrobi może ją kosztować utratę życia i to wcale nie ze strony tej wrednej wiedźmy. A jeśli nawet przeżyje, to reszta jej życia będzie piekłem, ale nie miała wyboru. Nie mogła pozwolić, aby tamta wygrała. Spojrzała Annabell prosto w oczy i uśmiechnęła się prowokacyjnie. Chcesz wojny? To będziesz ją miała. Po czym błyskawicznie przywarła całym ciałem do profesora, ujęła jego twarz w dłonie - jeszcze na ułamek sekundy odwróciła się w stronę tamtej i puściła jej oko, nie mogła sobie odmówić tej satysfakcji - i mocno pocałowała.
Powietrze rozdarł wściekły wrzask. Czarownica przerwała zaklinanie.
- Granger, co ty wyprawiasz?! - Snape odepchnął od siebie zarumienioną nieco dziewczynę. Na bladej twarzy malował się szok. - Zwariowałaś?! - Wysyczał.
- Nie mam czasu na wyjaśnienia, profesorze. Szybko, trzeba ją czymś zająć, zanim znowu zacznie od początku. - Nie czekając na reakcję profesora, rozsypała zioła, które dostała od ciotki i wymówiła zaklęcie znalezione w księdze z plebani. W duchu modliła się żeby zadziałało, to była obca magia, ale może się uda.
- Nic ci to nie da. - Piękna wiedźma zaśmiała się pogardliwie. - Jesteś tylko żałosną amatorką. - Wyciągnęła dłoń i nad nią dmuchnęła w stronę Hermiony.
- Protego - reakcja Snape'a była błyskawiczna. Doszedł już do siebie po wybryku Granger. Teraz nie mieli czasu na bzdury, ale jeżeli wyjdą z tego cało, to ta bezczelna dziewczyna mu za to zapłaci.
Zaklęcie ochronne i tarcza profesora zmniejszyły siłę zaklęcia Annabell, jednak dziewczyna i tak nie była w stanie zachować w pełni równowagi. Tylko szybka interwencja profesora, który przytrzymał ją za ramię uchroniła Hermionę od upadku.
- Zaczynaj rytuał, Granger - Severus warknął w stronę podopiecznej i obrócił się z powrotem w stronę czarownicy. - Nie mam zamiaru dłużej cię niańczyć i ochraniać.
- Kto tu kogo niańczy? - Mruczała, kreśląc pentagram wokół mężczyzny.
- Szybciej, jeszcze jeden taki podmuch i będzie po nas. - Snape kątem oka sprawdzał jak jej idzie. - Szlag! - Wymamrotał pod nosem.
Pieśń Annabell zmieniła ton. Ziemia pod ich stopami zaczęła drgać. W zielonych oczach pojawiły się mordercze błyski. Te bagienne pomioty usiłowały odprawić rytuał odpędzenia. Wiedźma wykonała skomplikowany ruch dłonią. Na wysokości głowy profesora pojawiła się i poszybowała w jego kierunku, połyskująca metalicznym blaskiem, purpurowa gwiazda. Snape'a ogarniało uczucie mrowienia, jakby miliony mrówek pełzały mu pod skórą.
- Granger!!!
- Na trzy profesorze - szybkim ruchem podała mężczyźnie sztylet, sama przytrzymywała złoty kielich wypełniony „Błękitnymi oczami Jezusa”. - …trzy!
„Annabell Beaver, wolą moją jest pozbyć się ciebie z tego świata, albowiem zło czyniłaś w imię szatana. Tym zaklęciem odbieram ci duszę w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.”
- Accio medalion!!! - W chwili, kiedy Snape skończył wypowiadać zaklęcie i rozciął sobie sztyletem przedramię, Hermiona wskazała różdżką na klejnot wiszący na szyi wiedźmy.
- NIEEEEEE…
„Uwalniam duszę, ofiarowując krew wypełnioną magią.”
Snape wypełnił kielich krwią spływającą z ramienia. - Teraz!
Medalion z cichym pluśnięciem wylądował w naczyniu. Hermiona zaczęła recytować zaklęcia. Po chwili dołączył do niej Snape. Każde wypowiadane przez nich słowo, jakby uderzało wiedźmę w twarz, na której pojawiała się coraz większa wściekłość. Jej usta poruszały się bezgłośnie, a na czoło wystąpiły kropelki potu.
- Zaklinam was w imię… - rozległ się nagle władczy głos Annabell.
Powietrze wokół nich zaczęło drgać. Z kielicha wyłoniło się niebieskie światło, które bladą mgiełką, na sekundę otoczyło Severusa i Hermionę. Po chwili prostym strumieniem wystrzeliło w górę i pojedynczą smugą pomknęło w stronę Annabell, otaczając wiedźmę. Upadła na kolana. Na oczach zdumionej dwójki czarodziei zaczęła znikać. Kontury postaci robiły się coraz bardziej rozmyte. Wiedźma zbladła i stała się bardziej cieniem, niż postacią. Nagle silny podmuch wiatru zaczął szarpać ten cień, odrywając z niego strzępy dymu.
- Jeżeli ja cię nie będę miała, to ta smarkula tym bardziej - wysyczała, zbierając resztki sił i skierowała, coraz bardziej przeźroczyste dłonie w stronę Hermiony. - Czas, który minął, czas, który jest, stopi się w jedno, a ty w nim. Błąkać się będziesz i nie odnajdziesz drogi. Jak ja będziesz… - ostatnie słowa były niesłyszalne. Po chwili ciemna mgła, którą stała się Annabell zniknęła jak jej wcześniej unicestwiona dusza. Wiedźma przestała istnieć.
Pod Hermioną ugięły się nogi. Osunęła się na ziemię i zaczęła drżeć. Udało się.
- Granger - Snape pochylił się nad nią i zabrał kielich. - Uważaj, zawartość tego kielicha jest nam jeszcze potrzebna.
- Udało nam się, profesorze - uniosła głowę i uśmiechnęła się nieśmiało do Snape'a. - Naprawdę się nam udało. I to całkiem nieźle.
- Wątpiłaś w to? - Prychnął, ale kąciki ust uniosły się w charakterystycznym uśmieszku.
- Przez chwilę - uśmiechnęła się żartobliwie, zaraz jednak spoważniała pod uważnym wzrokiem profesora. Wpatrywał się w nią. Wstrzymała oddech, nie była w stanie oderwać oczu od ich palącej czerni. Nie rozumiała tego spojrzenia - Pro… profesorze? - Zająknęła się.
Odwrócił głowę w stronę lasu - Musimy wracać. Trzeba jeszcze zabezpieczyć kielich przed transportem do Anglii. Rusz się, Granger - rzucił zimno.
Z ciężkim westchnieniem Hermiona podniosła się z ziemi. Nigdy nie zrozumie tego człowieka. Zaczęła zacierać kontury pentagramu. Lepiej, aby nikt z mieszkańców Cape Ann się na to nie natknął.
- Dziewczyno, co ty ro…? - Snape urwał w pół słowa i zamarł.
- Chyba nie sądzi pan, że to tak zostawię? - Burknęła niegrzecznie i wróciła do zacierania śladów ich działalności.
- Hermiona! - Severus chciał złapać ją za rękę, ale jego dłoń natrafiła na powietrze.
Zniknęła, tak jak Annabell. Zaklął w duchu. Zapomnieli o ostatnim zaklęciu tej popieprzonej wariatki!
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.