Internetowy miesięcznik dla harcerzy starszych i wędrowników
Strona www: http://www.natropie.zhp.org.pl/ e-mail: natropie@zhp.org.pl
Spis treści:
OD REDAKCJI:
Wstępniak - Redakcja .................................................................................................. 2
Z OSTATNIEJ CHWILI
Uchwała RN ZHP 21/XXXII z 24 listopada 2002 roku ................................................. 2
FORUM DYSKUSYJNE
Motywy instruktorskich ambicji - phm. Jolanta Łaba ................................................ 4
WYDARZENIA
„Tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono...”- phm. Jurek Kasprzak ............................ 5
„Siedmiu oddało pokłon Neptunowi...” - Tomasz Pacholski ....................................... 6
Po zawodach ... - phm. Mateusz Moryto ..................................................................... 7
NA TROPIE IMPREZ
... no i po „Kamyku” ........................................................................................................ 9
Od zmierzchu do świtu - czyli jak się bawią akademicy .
phm. Ewelina Winiarczyk ............................... 11
DLA KAŻDEGO COŚ CIEKAWEGO
Rozważania o patriotyzmie - pwd. Magdalena Ruszczak .......................................... 13
Matura I co dalej? TEOLOGIA - phm. Jolanta Łaba .................................................. 14
Na wszelki wypadek... (5) - phm. Marek Piegat ....................................................... 15
METODYKA
Wielki finał w Załęczu Wielkim - hm. Krzysztof Manista ............................................. 18
Z ARCHIWUM NA TROPIE
Rola harcerstwa akademickiego - pwd. Dominik Jan Domin .
[NT nr 4 - zima 1998] ................................... 19
Od redakcji |
WSTĘPNIAK
Gdy rozmawiam z druga osobą, chcę wiedzieć o niej jak najwięcej. Też tak macie? W przypadku gazet i tych papierowych, i tych internetowych jest inaczej. Zastanawia mnie zawsze, kto czyta „Na tropie”. Wy wiecie kim my jesteśmy, a my nie wiemy nic o Was, drodzy Czytelnicy. Może napiszecie kim jesteście, co robicie i co Was interesuje? Będzie zdecydowanie milej pisać do Zosi, Pawła czy Eli, niż do jakiejś bliżej nieokreślonej masy ludzi.
A zanim napiszecie zajrzyjcie do tego numeru. Bo w nim opowieści o dwóch rejsach, jak pisze jeden z autorów - bohaterowie pokazali, że harcerze to nie „dzieciaki w krótkich spodenkach” ale ludzie, którzy mogą czegoś dokonać, czegoś wielkiego.
Przeczytajcie koniecznie o tym, jakie są motywy instruktorskich ambicji. Jola Łaba znów zawstydza niektórych. Muszę się zastanowić, czy przypadkiem nie mnie również, Wy też pomyślcie. Chyba lepiej zareagować od razu.
Do czytania cyklu „na wszelki wypadek” pewnie nie musze Was nakłaniać, sama nie mogę doczekać się następnej części.
Jest teraz taki ważny czas dla ZHP, czas zmian metodycznych - już o nich pisaliśmy - teraz przedstawiamy stanowisko na temat metodyki wędrowniczej, przyjęte przez Ogólnopolską Konferencję Metodyczną.
I jeszcze wyjaśnienie: w poprzednim numerze przez nieuwagę zamieściliśmy niewłaściwą wersję artykułu Mateusza Moryto. Na prośbę autora, na stronie Na Tropie zamieniliśmy artykuł na właściwy. Czytelnicy zaś, którzy subskrybują nasz miesięcznik mogą go przeczytać w tym numerze. Autora przepraszamy za nieuwagę a Czytelników za niedogodności.
No to co? Napiszecie nam kim jesteście?
Miłej lektury i pozdrawiam.
pozdrawiam
Katarzyna Krawczyk
PS. Na stronie http://www.forum.zhp.org.pl/ czekamy na uwagi na temat „Natropków”.
Z ostatniej chwili !!!
|
Uchwała Rady Naczelnej ZHP
nr 21/XXXII z dnia 24 listopada 2002 roku
w sprawie zmian w systemie metodycznym ZHP
W celu zapewnienia wszechstronnego rozwoju członkom Związku Harcerstwa Polskiego, wypełniając wolę XXXII Zjazdu ZHP i po zapoznaniu się z wynikami dyskusji metodycznej, na podstawie § 17 ust. 5 Statutu ZHP Rada Naczelna:
Od początku roku harcerskiego 2003/2004 dokonuje podziału członków zwyczajnych nie będących instruktorami i seniorami na następujące grupy metodyczne:
ZUCHY w wieku 6-10 lat
Charakterystyczną formą aktywności zuchów jest zabawa w kogoś lub w coś - realizowana zespołowo przez zdobywane sprawności oraz podczas zbiórek pojedynczych gromady. Animatorem zabawy jest wódz zuchowy - drużynowa/drużynowy.
HARCERKI I HARCERZE w wieku 10-13 lat
Charakterystyczna formą aktywności harcerek i harcerzy jest gra rozumiana jako działanie zespołowe w zastępach i towarzyszące temu współzawodnictwo. Program działania drużyny jest tworzony i realizowany przez drużynowego przy współudziale Rady Drużyny.
HARCERKI STARSZE I HARCERZE STARSI w wieku 13-16 lat
Charakterystyczna formą aktywności harcerek i harcerzy starszych jest poszukiwanie autorytetów, obszarów zainteresowań oraz własnego uzasadnienia dla istniejącego porządku rzeczy. O programie działania drużyny decyduje Rada Drużyny.
WĘDROWNICZKI I WĘDROWNICY w wieku 16-25 lat
Charakterystyczną formą aktywności wędrowniczek i wędrowników jest służba realizowana wewnątrz organizacji i poza nią. Zadania realizowane indywidualnie lub zespołowo mają charakter wyczynu. W działalności wędrowniczej ważne miejsce zajmują specjalności i specjalizacje pozwalające na rozwijanie indywidualnych zainteresowań. O programie pracy drużyny i podejmowanych zadaniach decyduje cała drużyna.
Dla jakości harcerskiego wychowania kluczowe jest stosowanie przez drużynowego metodyki odpowiedniej dla danej grupy wiekowej.
Nie oznacza to konieczność przeprowadzenia zmian organizacyjnych w aktualnie działających drużynach i namiestnictwach.
Od początku roku harcerskiego 2003/2004 wprowadza następujące zmiany w systemie stopni harcerskich :
obowiązkową próbę harcerki/ harcerza przygotowującą do złożenia Przyrzeczenia Harcerskiego
sześć stopni harcerskich
zobowiązuje :
Główna Kwaterę ZHP
do dostosowania obowiązujących instrukcji pracy gromad i drużyn do wprowadzonych zmian i przedstawienia do zatwierdzenia przez Radę Naczelną do 15 stycznia 2003 roku.
do opracowania harmonogramu wdrażania zmian metodycznych do 15 stycznia 2003 roku.
do opracowania i przedstawienia Radzie Naczelnej do końca marca 2003 roku regulaminu sześciu stopni harcerskich, próby harcerki/ harcerza oraz innych instrumentów metodycznych
zespół metodyczny powołany uchwałą Rady Naczelnej Nr 12/XXXII z dnia 9 czerwca 2002 roku do opracowania i przedłożenia Radzie Naczelnej do 15.01.2003 opisu metodyki poszczególnych grup oraz zasad organizacyjnych funkcjonowania nowego systemu metodycznego
Uchwała wchodzi w życie z dniem podjęcia.
Przewodniczący ZHP
hm. Wojciech J. Katner
Forum dyskusyjne |
MOTYWY INSTRUKTORSKICH AMBICJI
Czy pamiętasz jeszcze powody, dla których zdecydowałeś się otworzyć swoje próby instruktorskie?
Czy zastanawiasz się czasem nad tym, co teraz Tobą powoduje, że nadal jesteś instruktorką/em?
Czy uświadamiasz sobie jeszcze cel instruktorskiej drogi?
Jeżeli między wnioskami płynącymi z refleksji nad tymi pytaniami są istotne różnice, być może jesteś we władzy zdradliwej, toksycznej wady zwanej przeze mnie CHORĄ AMBICJĄ...
Pamiętam do dziś ognisko, przy którym składałam Zobowiązanie Instruktorskie. Usłyszałam wtedy kilka opowieści o instruktorskich drogach, o motywach podążania ścieżką wartości harcerskich. Najbardziej utkwiło mi w pamięci to, że wszystkie te historie łączyły dwie wspólne myśli:
Być instruktorem to wyzwanie i duża odpowiedzialność;
Być instruktorem to prestiż i chluba, ale też ciągły niepokój o to, czy na pewno jest się dobrym wychowawcą.
No właśnie, wyzwanie, prestiż i chluba...
Mam wrażenie, że niektórzy instruktorzy, po pewnym czasie, na bok odkładają ideały, kładąc nacisk głównie na to, by zapracować na swoją sławę i dzięki temu mieć przy sobie tłumek wielbicieli. Znam wielu instruktorów, którzy harcerstwo traktują jako tzw. “pole do popisu”, miejsce zaspakajania ambicji, które zostały niezrealizowane poza ZHP. Zawalają szkołę, dobre stosunki z rodziną i przyjaciółmi, nie wywiązują się z domowych obowiązków, są kiepskimi pracownikami... Ale na zbiórkach, obozach, na hufcowych zlotach i rajdach mienią się być alfą i omegą, ekspertami od światłych wartości. Zawsze potrafią pomóc w kłopocie, wiedzą wszystko na temat problemów młodzieży, po prostu są “the best”. Mają “phm” lub “hm” przed nazwiskiem, skończone kursy drużynowych, kadry kształcącej, pomocy przedmedycznej, czy inne które w harcerstwie można zaliczyć, jeśli tylko się chce. Zakładając mundur rosną w swoich własnych oczach (i niestety nie tylko w swoich), nie widząc własnych słabości. Przecież harcerze to tacy tolerancyjni ludzie...
Są też tacy, którzy są świetnymi uczniami czy studentami, wspaniałymi pracownikami, kochającymi synami i córkami, i z tego właśnie powodu uważają, że są doskonali i godni naśladowania. Ambitni, niewątpliwie zdolni, pełni energii, poświęcają czas na ciągłe doskonalenie się: robią trzy fakultety na raz, uczą się trzech języków, uprawiają sport, chodzą do teatru, wyjeżdżają w góry... i jeszcze mają czas (łaskawie) na wychowywanie harcerzy. Często traktują swoich wychowanków niby zwierzątka, którym należy wpajać wolę tresera. Mogą im przekazywać swój cudowny sposób na poskramianie życia, zarażać swą wspaniałą ambicją i popychać mało utalentowanych do przodu. Czyż nie o to chodzi w harcerstwie?
Przesadzam?
Może, na szczęście nie wszystkim udzieliła się, tak modna w naszych czasach, pogoń za szybkimi sukcesami bez oglądania się na ludzi, po których się dzięki temu przebiegło.
Pamiętać należy, że czystość w myślach (dziesiąty punkt Prawa Harcerskiego) oznacza także czystość intencji. Trzeba sobie uświadamiać codziennie od nowa, jaki jest cel instruktorskiej służby, i w jakim porządku powinniśmy ustawiać swoje ambicje.
Mówiąc gawędę przy ognisku, mów tak, aby harcerze zrozumieli jakąś sprawę, zastanowili się nad swoim postępowaniem, a nie po to, by dać popis swej elokwencji i zbierać potem oklaski za wspaniałą przemowę.
Prowadząc zbiórkę, spróbuj nauczyć zuchy czy harcerzy czegoś nowego, uświadom im pewne fakty, a nie bryluj umiejętnością wspaniałego wykonywania pląsu, nie opowiadaj jaki/a jesteś cudownie wspaniały/a, zaradny/a i nie przytłaczaj sobą.
Będąc na obozie, pamiętaj, że jesteś tu dla harcerzy (zuchów), że masz dla nich czas 24 h/na dobę, że możesz ich lepiej poznać i nauczyć więcej niż w mieście. Na obóz nie jedzie się tylko po to, by zaliczyć zadanie w próbie na stopień, czy po to, aby pochwalić się swoim fenomenalnym talentem do organizowania świetnego wypoczynku dla dzieci i młodzieży.
Itd. itp. ect.
Im wyższy masz stopień, im bardziej odpowiedzialna funkcję Ci powierzono, im więcej masz talentów, tym bardziej musisz uważać na pokusę popadnięcia w pychę. Łatwo jest na podstawie swoich sukcesów uznać się za kogoś nieprzeciętnego, kogoś kto zawsze jest przygotowany na wszystko, kto stara się być najlepszym i... jest takim. Trudniej potem przyznać się do słabości, zwłaszcza gdy wytyka nam je ktoś “z zewnątrz”. Lepiej samemu uderzyć się w piersi, przeanalizować niedociągnięcia, uświadomić sobie, że przed nami jeszcze długa droga do doskonałości.
Pamiętajmy, podstawowym motywem służby instruktorskiej powinno być: jestem tu dla kogoś, uczę się nie tylko dla siebie, uczę się też od innych, zwłaszcza od wychowanków. Nigdy nie ma końca moja nauka, bo nigdy nie będę doskonały/a. Jeśli nie stracimy z oczu tego celu, chora ambicja nam nie zagrozi.
Życzę wszystkim, również sobie, byśmy zawsze potrafili spojrzeć na swoje osiągnięcia okiem rasowego krytyka literackiego: w zasadzie jest dobrze, ale...
Powodzenia i pokory życzę, zwłaszcza ambitnym ;)
phm Jolanta Łaba
Wydarzenia |
„Tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono...”
SZALUPĄ NA GOTLANDIĘ
Rejs Harcerskiego Ośrodka Wodnego STANICA
z Wrocławia
Gdynia - Visby - Gdynia, 3-13 lipca 2002
O co chodzi?
W ubiegłym roku, wraz z kilkoma instruktorami i harcerzami z Harcerskiego Ośrodka Wodnego "Stanica" postanowiłem zorganizować naprawdę trudną żeglarską wyprawę. W mojej żeglarskiej karierze szalupy przewijały się już kilkakrotnie, kiedyś nawet próbowaliśmy pokonać trasę wzdłuż polskiego wybrzeża na takich łodziach. Wtedy niestety się nie udało.
W mojej pamięci utkwił rejs hm. Jana Kuczyńskiego. W 1937 roku, szalupą VIKING wraz z kilkoma studentami popłynął na Gotlandię - największą wyspę Bałtyku, położoną ok. 350 km na północ od Gdańska. Niewiele już trzeba było by nieokreślone rozmyślania przerodziły się w konkretny pomysł. W październiku 2001, wśród znajomych i na Stanicy, ogłosiłem, że szukam osób, które nie boją się pokonać Bałtyku na otwartej łodzi, przedkładają żeglarstwo nad jachting, niestraszne im nocne wachty w chłodzie i deszczu ni woda chlupocąca w śpiworze.
Zgłosiło się 15 osób
Tyle było nas na początku. Była nawet jedna dziewczyna, ale zrezygnowała. Miejsc było 7. Jedyne 2 warunki jakie stawiałem kandydatom, to pełnoletniość i doświadczenie morskie. Wiadomo było, że nie wszyscy będą mogli popłynąć ale nie robiłem żadnej rekrutacji. Czas sam nas zweryfikował i ostatecznie popłynęło nas 6.
"Po co wy to robicie?"
To pytanie padało wielokrotnie.
Przede wszystkim dlatego, że chcemy. Przede wszystkim chcemy pokazać, że własne marzenia trzeba realizować. A jedyne, co do tego jest potrzebne, to zapał i wytrwałość. Oczywiście, każdy z nas miał jakiś własny mały cel. Każdy chciał się sprawdzić, przy czym dla każdego oznaczało to coś innego. Dla mnie wyzwaniem była organizacja całości, sprawdzenie się w roli szefa takiego przedsięwzięcia.
Każdy z nas ciekaw był tego jak da sobie radę na wodzie w tak ekstremalnych warunkach. Wiedzieliśmy, że podróż w jedną stronę potrwa ok. 3÷5 dni. 3 lub 5 dni w otwartej łodzi, bez możliwości schronienia się przed tym, co przyniesie nam pogoda, na niewielkim pokładzie, gdzie nie ma miejsca na prywatność, na odpoczynek, na przygotowanie posiłku, a jednocześnie, gdzie miejsce na to wszystko musi się znaleźć.
"Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono."
Mimo, że wszyscy posiadaliśmy dość dużą wiedzę dotyczącą organizacji i prowadzenia rejsów, to jednak wiele rzeczy było dla nas zupełnie nowych. Szczególnie dotyczyło to zagadnień formalno prawnych.
Musieliśmy się również przygotować na wszelkie sytuacje awaryjne, o których jednak woleliśmy nie myśleć więcej niż było to konieczne.
Przygotowania
Po raz pierwszy spotkaliśmy się 18 października 2001 ... a potem trwało to 8 miesięcy. Musieliśmy przygotować foldery, zdobyć fundusze (pierwszy preliminarz to 50.000 zł), zrealizować stronę internetową, nagłośnić rejs w mediach, bo przecież chcieliśmy by usłyszało o nas jak najwięcej osób. Do tego obligował nas wytyczony cel - pokazanie, że wystarczy chcieć i działać ....
Niekończące się dyskusje, rozważania i plany.
Potem przyszedł czas na poszukiwanie jachtu, załatwianie spraw formalnych, zakup sprzętu i najtrudniejsze - połączenie wszystkiego w jednym czasie i w jednym miejscu.
Godzina "W"
Wypłynięcie zaplanowaliśmy na 2 lipca, na godzinę 16. Niestety - nie udało się. Jeszcze o jeden dzień przedłużyły się sprawy formalne, a o 3 dni przytrzymała nas pogoda. Tak niestety w żeglarstwie jest. Nie o wszystkim decyduje człowiek :).
Ostatecznie wystartowaliśmy 5 lipca.
Dla mnie osobiście pierwsza noc na jachcie w każdym rejsie ma niesamowity wymiar. Każdemu wypłynięciu towarzyszy rozgardiasz i bieganina. Ształowanie (pakowanie i układanie) sprzętu, przygotowania jachtu, wszyscy działają na podwyższonych obrotach. Potem klarowanie (sprzątanie) jachtu po wyjściu w morze, rozmowy w których cały czas obecne są lądowe sprawy, podniecenie. Wieczór przynosi ze sobą wyciszenie tych wszystkich emocji. Jacht powoli uspokaja się, nagle wchodzi w normalny rejsowy porządek służb i odpoczynku. Na pokładzie pozostaje jedynie wachta. Zasypiając w pewnym sensie składamy nasz los w ich rękach.
Pozostając na pokładzie i wsłuchując się w to wszystko czuję coś jakby magię tych wydarzeń. Wtedy czuję, że rejs się zaczął. Dla mnie jest to ważny moment każdego rejsu.
A co było potem
.... była i cisza i sztorm, mgła, przez którą nie mogliśmy skorygować kursu i trafiliśmy w Gotlandię nie z tej strony co należy.
Zapraszam na naszą stronę http://www.szalupa.az.pl tam znajdziecie pełen opis wraz ze zdjęciami i rysunkami
Podsumowanie
Przeszliśmy prawdziwą próbę szlaku. Dla mnie organizacja tego rejsu była jednym z elementów próby na stopień harcmistrza. Sporo się nauczyliśmy, każdy z nas poznał siebie lepiej i głębiej..
Gdy zdobyliśmy więcej wiadomości o rejsie hm. Kuczyńskiego, okazało się, że idealnie wpisaliśmy się w jego ideę: pokazanie, że szalupy nadają się do morskiego żeglowania i szkolenia harcerzy.
Niesamowitą satysfakcję dali nam ludzie, których spotkaliśmy, bez wielu z nich ta wyprawa nie miałaby szans powodzenia. Parafrazując znane powiedzenie mogę napisać, że dopłynęliśmy tak daleko, ponieważ wsparliśmy się na ramionach wielu, wielu życzliwych osób.
Nie do podważenia jest również fakt, że dużej liczbie niedowiarków i krytykantów pokazaliśmy, że harcerze to nie tylko "faceci, w krótkich gaciach". Że to właśnie harcerze potrafią zrealizować naprawdę trudny projekt. Zainteresowanie środowisk żeglarskich całym rejsem jest najlepszym tego dowodem.
Mam też nadzieję, ze nasza idea, pokazanie, że wystarczy chcieć i działać, by zrealizować swoje marzenia, będzie żyła i że nasz rejs nie stanie się jedynie jednorazowym wydarzeniem. Że znajdą się ludzie, którzy nim zaintrygowani staną NA TROPIE własnych przygód i marzeń
Czego wszystkim życzę
phm. Jurek Kasprzak
szef wyprawy
Komandor HOW Stanica
adres strony rejsu: http://szalupa.az.pl
„Siedmiu oddało pokłon Neptunowi...”
ODKRYTYM JACHTEM Z PUCKA DO KALININGRADU
Na przełomie lipca i sierpnia br. dziesięciu harcerzy 4 Drużyny Wodnej Próbnej "HOOK" z Rudy Śląskiej odbyło pionierski rejs z Pucka do Kaliningradu. Być może jako pierwsi wpłynęliśmy do Obwodu Kaliningradzkiego od strony morza na odkrytym jachcie typu "drużyna" i to bez silnika!
W swojej ośmioletniej historii harcerze z "HOOKA" brali udział w wielu rejsach i spływach kajakowych, ale tegoroczna wyprawa nie ma sobie równych. Przygotowania trwały niemal cały rok. Na harcerskich zbiórkach kompletowano niezbędny sprzęt, pogłębiano teorię żeglowania, studiowano mapy.
Po przybyciu do Pucka zobaczyliśmy nasz jacht. Miał wszystko czego nam było potrzeba: trzy żagle i osiem potężnych wioseł. Jednostka typu "drużyna" nie posiada zbytków w postaci kabiny, więc zabraliśmy ze sobą dwa namioty i tropik przeznaczony do rozwieszania na opuszczonym gaflu grota. Aby uchronić nasze rzeczy od zamoczenia użyliśmy szczelnych i trwałych wiaderek po farbie. Tak przygotowani wypłynęliśmy na wody Zatoki Puckiej kierując się do Gdyni.
Drugiego dnia popłynęliśmy wzdłuż brzegu w stronę Bałtijska. Niestety pogoda nas nie rozpieszczała, padał deszcz, wiał zimny wiatr. Stało się jasne, że do Rosji tego dnia nie dopłyniemy. Na nocleg wybraliśmy plażę w okolicach Kątów Rybackich na Mierzei Wiślanej. Nasz kolos osiadł na dnie niemal przy samym brzegu. Wszyscy raźno zabrali się do budowy obozowiska, tylko kapitan miał niewyraźną minę, bo wiedział już co nas czeka następnego dnia. Tamtej nocy nikt nie nocował na rzucanej falami łodzi. Wyznaczyliśmy tylko całonocną wachtę.
Rankiem, dnia trzeciego, po solidnym śniadaniu i sprzątnięciu namiotów nie pozostało nam nic innego jak wypchnąć zakotwiczonego na plaży, niemal tonowego kolosa z powrotem na wodę. Przez ponad godzinę, brnąc po pas w wodzie, dzwoniąc zębami, cała załoga kierowana poleceniami kapitana (jedynego, który już kiedyś przeżył coś takiego) powoli, centymetr po centymetrze, przesuwała kadłub po piasku na coraz głębszą wodę. Dodatkowe utrudnienie stanowiła fala, która wyrzucała jacht z powrotem na brzeg. Owego, trzeciego dnia nadszedł również czas próby dla naszych żołądków. Siedmiu z nas oddało pokłon Neptunowi. Nie pomógł nawet aviomarin.
W końcu przekroczyliśmy rosyjską granicę. Pogoda coraz gorsza, fale zakrywały horyzont. Na szczęście wiatr wiał nam niemal w plecy. W pewnym momencie zauważyliśmy od strony morza dość duży statek płynący jakby w naszym kierunku. Po chwili statek okazał się pokaźnym okrętem wojennym z budzącą respekt ilością luf. Kiedy wystrzelił w niebo dwie kolorowe race opuściliśmy na znak pokoju dwa żagle i podpłynęliśmy do jego prawej burty. Z megafonu pytano nas skąd i dokąd płyniemy i dlaczego nie odpowiadamy na wezwania radiowe. Jak mieliśmy odpowiadać, skoro nie posiadaliśmy radia. Co ciekawe, młodsza część załogi wcale nie czuła powagi sytuacji, tylko starsi, pamiętający brak poczucia humoru radzieckiej władzy odczuwali pewną dozę niepewności.
W Bałtijsku sprawdzały nas chyba wszystkie służby mundurowe. Nocleg w porcie wojennym nie wchodził w grę, więc zostaliśmy przyjęci w szkole sportowej po drugiej stronie Cieśniny Pilawskiej. Nasz gospodarz był bardzo uczynny i miły. Podobnie goszczono nas w jachtklubie "Kaliningrad". Na zwiedzanie prastarego Królewca poświęciliśmy cały dzień. Zobaczyliśmy Muzeum Światowego Oceanu, Katedrę na Knipawie i okręt podwodny B-413.
W drodze powrotnej odwiedziliśmy przepiękny Frombork, żeglowaliśmy rzeką Szkarpawą i Wisłą, zwiedzaliśmy Gdynię. Zawitaliśmy również do uroczego Helu i Jastarni. Były to dwa tygodnie walki ze słabościami, ale i okazja do poznania nowych miejsc, ciekawych ludzi i wciąż tajemniczej dla zwykłego Europejczyka Rosji.
Obecnie w drużynie trwa ustalanie celów przyszłych rejsów. Może na Litwę, może do Danii? Teraz już wiemy, że wszystko jest możliwe...
Tomasz Pacholski
PO ZAWODACH...
- refleksje na temat ratownictwa w ZHP
na kanwie IV Ogólnopolskich Zawodów ZHP w Ratownictwie
Podczas tegorocznej Białej Służby zostaliśmy zakwaterowani w szkole,
a traf chciał, że obok nas stacjonował HGR „Pomorze”. Szybko odnalazłem dawno niewidzianych znajomych. Wspólna służba sprawiła, że szybko poznałem nowych. Kiedy się rozstawaliśmy Puchatek serdecznie nas zapraszał na IV Ogólnopolskie Zawody ZHP w Ratownictwie, które w tym roku organizowane były w Szczecinie. Odpowiedziałem, że na pewno przyjedziemy a na dodatek zamierzamy je wygrać. To był żart, ale... Udało, się wygraliśmy.
Wróciliśmy do Opola i nawet udało nam się już troszeczkę ochłonąć po szale autografów, wywiadów i wizyt w zakładach pracy, przyszedł też czas na odrobinę refleksji i tak właśnie potraktujcie poniższe spostrzeżenia. Z uwagi na to, że pracuję głównie w HGR spostrzeżenia te, w głównej mierze, odnosić się będą do tego rodzaju grup zajmujących się pierwszą pomocą.
I.
Większość stacji na zawodach zawierała, oprócz standardowych elementów pierwszej pomocy przedmedycznej, elementy szeroko pojętego ratownictwa. W szczególności wspomnieć należy o ratownictwie wysokościowym i ratownictwie wodnym. Nie ukrywam, że tak jak inne grupy mieliśmy małe kłopoty np. z prawidłowym wyciagnięciem poszkodowanego z wody do pontonu lub z wejściem przy pomocy przyrządów alpinistycznych na 3. piętro. W związku z tym nasuwają mi się dwa spostrzeżenia, po pierwsze czy na zawodach słusznie tak duży nacisk położono na techniki pomocnicze, odchodząc nieco od ratownictwa medycznego (czy jak kto woli przedmedycznego) sensu stricte. Samych punktów, na których oceniana była głównie pierwsza pomoc było niewiele, a dokonywana na nich ocena jurorów prowadzona była w sposób bardzo liberalny. Po drugie, skoro tak słabo (przynajmniej w mojej ocenie) wypadło użycie technik pomocniczych (lub mówiąc innymi słowami innych elementów ratownictwa), to czy nie należałoby zastanowić się w HSR nad wprowadzeniem tych technik (przynajmniej w podstawowym zakresie) do programu kursów na BORM, kursów na Srebrną, bądź do programu innego kursu, np. kursu dla HGR. I jeszcze jedno pytanie, które nasuwa się samo przez się, skoro niektórzy mieszkają nad morzem, niektórzy w górach, niektórzy lubią się wspinać, niektórzy pływać, czy nie powinno się wprowadzić (abstrachując od sposobu tego wprowadzenia) podziału - specjalizacji drużyn medycznych i HGR na ściśle określone specjalności. Jeżeli chodzi o drużyny medyczne, to na pewno na pytanie to można odpowiedzieć twierdząco. Moim zdaniem oprócz podstawowego „radzenia”, jakim jest ratownictwo medyczne (lub mówiąc precyzyjniej - przedmedyczne) drużyny takie powinny mieć specjalizacje, których nauka i doskonalenie mogłyby być przedmiotem regularnych zbiórek. Natomiast w przypadku HGR specjalizacja taka nie jest do końca wskazana, z uwagi na z założenia szeroki zakres działań HGR. Grupy takie jak HGR powinny orientować się w podstawowym stopniu we wszystkich dziedzinach ratownictwa tak, aby mogły uzyskać jak najszersze spektrum działania w sytuacjach kryzysowych. Nie wyklucza to oczywiście posiadania przez HGR-y i ich członków ulubionych technik ratowniczych.
II.
Kolejną kwestią widoczną szczególnie na takiej imprezie jak zawody, w której z konieczności uczestnicy działają głównie w grupach jest brak obowiązujących w ZHP (HSR) standardów działań ratowniczych. Istnieją owszem standardy postępowania dotyczące pierwszej pomocy czy np. dowodzenia sekcją noszową, ale na tym koniec. Brakuje standardów działania w grupach (sekcjach, drużynach, HGR itd.) w sytuacjach, gdy niezbędne jest współdziałania kilku ratowników. Uważam za błędne założenie, że w sytuacjach kryzysowych wystarczą te umiejętności pracy i współpracy w grupie zdobyte przez harcerzy podczas pracy w drużynie czy zastępie. Tymczasem istnienie takich standardów - procedur z pewnością ułatwiałoby prowadzenie ewentualnych działań ratowniczych, a ponadto zobiektywizowałoby dokonywaną przez jurorów ocenę pracy grupy na zawodach.
III.
Zatrzymując się przy sposobie oceny przychodzą mi do głowy jeszcze dwa spostrzeżenia, mianowicie: warto przed zawodami tego typu zapoznać uczestników ze sposobem oceny (wiem, że ogólne kryteria zawarte były w regulaminie), ale, inaczej działalibyśmy znając kartę oceny. Pomysł z wpłatą wadium uważam za nie do końca przemyślany idea była słuszna, ale wadium stosowane na zawodach po rozpatrzeniu protestu stawało się w istocie karą za błędne złożenie protestu a nie zabezpieczeniem przed wycofaniem się uczestników z jakiejś procedury (do czego służy zabezpieczenie w postaci wadium). Jeżeli organizatorzy zdecydowali się na zastosowanie takiego środka to albo powinien on działać w dwie strony (wygrany protest skutkował by oddaniem 20 zł + 20 zł od organizatorów), albo powinien on zostać zastąpiony inną sankcją chroniącą przed składaniem niesłusznych protestów np. zabraniem wszystkich punktów w określonej konkurencji.
IV.
Podczas zawodów organizatorzy na dużą skale wykorzystywali różnego rodzaju środki łączności stosowane w ZHP, tymczasem uczestnicy niestety nie mieli okazji wykazania się umiejętnością posługiwania takim sprzętem. Trochę szkoda.
V.
I jeszcze jedna, tym razem ostatnia myśl (odnosząca się tym razem nie do HSR czy całego związku, ale do HGR OPOLE), w której jak wynika z rozmów z członkami mojego patrolu nie jestem osamotniony - musimy się jeszcze wiele nauczyć.
Na marginesie pragnę wyrazić moje gratulacje dla organizatorów zawodów w szczególności dla HGR POMORZE. Impreza zorganizowana była naprawdę z dużym rozmachem i pomysłowością. Proponuję organizację zawodów również w przyszłym roku i czekam z niecierpliwością. Liczę również na to, iż ten artykuł zostanie potraktowany przez czytelników jako wstęp do większej dyskusji na temat kształtu ratownictwa w ZHP.
phm. Mateusz Moryto
szef HGR OPOLE
UWAGA !!!
Czy jesteś instruktorem ZHP ?
Pełnisz funkcję w organizacji i chcesz otrzymywać wsparcie ?
Chcesz zdobywać kolejny stopień instruktorski ?
A czy pamiętałeś o zaprenumerowaniu miesięcznika „CZUWAJ” ???
- jeżeli nie, to najwyższy czas zajrzeć na stronę: www.czuwaj.zhp.org.pl/
Na tropie imprez |
... NO I PO KAMYKU ! ! !
V Ogólnopolski Rajd Harcerski "KAMYK '2002"
Tak się jakoś szczęśliwie złożyło, że doczekaliśmy już V “KAMYK-a”, który niezmiennie co roku od pięciu wiosenek (a raczej jesieni) organizowany jest przez harcerzy z Ostrowca, na terenie przepięknych, choć może nie najwyższych Gór Świętokrzyskich.
Tak się jakoś złożyło, że na “KAMYKA” co roku przyjeżdża coraz więcej ludzi, z coraz to odleglejszych zakątków naszego kraju, co chyba świadczy o tym, że impreza jest dość atrakcyjna. Poniżej możecie zapoznać się z wrażeniami jakie na gorąco, kilka dni po rajdzie przesłała do mnie trójka jego uczestników.
Ja sam nie chciałbym oceniać na łamach “Na Tropie”, tego czy spełniliśmy oczekiwania harcerzy z Ostrowca, Kielc, Końskich, Sieradza, Opola, Gdańska, Krakowa, Świdnika i paru innych miejscowości, którzy w połowie października przyjechali do Suchedniowa na V Ogólnopolski Rajd Harcerski “KAMYK '2002”. Mam tylko nadzieję, że mimo pewnych niedogodności druhny i druhowie obecni na rajdzie spędzili aktywnie i atrakcyjnie kolejny “harcerski weekend” i że prócz plakietek na mundurach i wpisów w kronikach pozostaną w ich pamięci miłe wspomnienia o tym wydarzeniu.
Ze swojej strony pragnąłbym serdecznie zaprosić drużyny, zastępy, patrole, które chciałyby w połowie października 2003 roku oderwać się od swej hufcowej rzeczywistości i wziąć udział w kolejnym “KAMYKU”.
Jeśli ktoś z Was, druhny i druhowie chciałby dowiedzieć się więcej o tym co działo się na ostatnim “KAMYKU” zapraszam na stronę www.radio.zhp.org.pl, gdzie można wysłuchać relacji z rajdu.
pwd. Daniel Kuligowski H.O.
Z-ca komendanta rajdu
"KAMYK" - WSPANIAŁY, REWELACYJNY, FANTASTYCZNY
Ogólnopolski Rajd Harcerski. Mający swoje miejsce w Górach Świętokrzyskich uraczył nas swoją cudownością. Niby rajd, jak rajd, a jednak było w nim coś takiego, co nie pozwala nam o nim zapomnieć. Tegoroczny, bo muszę tu chyba zaznaczyć, że była to już jego piąta edycja trzeba chyba zaliczyć do tych udanych - a przypuszczam, że wszystkie takie były... nie miałam niestety możliwości bycia na każdym “Kamyku” :( Poza tym, że zarówno na dworze, jak i w miejscu naszego spoczynku było straaaaaasznie zimno muszę stwierdzić, że cała reszta udała się znakomicie. Trasa - po prostu prześliczna, bardzo ciekawa, a w niektórych miejscach nawet pouczająca... Zajęcia - interesujące a i owszem, chyba nie mieliśmy zbyt dużo czasu na nudę. Organizatorzy - co prawda nie wszyscy "dosięgnęli nizin uczestników", ale mimo to za ich ciężką pracę stawiam szóstkę! :) Brakowało mi tylko jednego... dużego miejsca, jakiejś sali, w której można by było wspólnie pokominkować, bliżej się zaprzyjaźnić. Było nas w końcu chyba grubo ponad 150 osób, a rozrzuceni po małych salach nie mieliśmy szans na pełną integrację. Bardzo mile wspominam wszystkie przygody, które wydarzyły się podczas naszej wędrówki. Nie będę ich tu teraz przytaczać, bo niektóre fakty muszą pozostać tajemnicą naszej gdańskiej brygady. Myślę, że każda ekipa wzbogaciła się o nowe, bardzo miłe przeżycia.
"Kamyka" gorąco polecam, i zaznaczam po raz kolejny, że był to rajd naprawdę wyjątkowy...
dh. Monika Grządka
- Gdańsk
GENERALNIE SIERADZ JEST ZADOWOLONY!
Cześć!!!
Pisała do Ciebie już nasza drużynowa i dziękowała za świetny rajd ...
Ale my to robimy raz jeszcze!!! Było super!!!
W zasadzie nie wiem od czego zacząć... wszystkim bardzo się podobało... nawet osobom, dla których ten rajd był pierwszy w ich harcerskim życiu...
Ale zacznę od początku... po długiej, nocnej i wyczerpującej podróży, która wcale nie okazała się prosta, w końcu dotarliśmy na miejsce... i tam przywitał nas uśmiechnięty druh Daniel...
Trasa była bardzo ciekawa... no może dla naszej sieradzkiej ekipy trochę zbyt skomplikowana (a w zasadzie to dla naszego opiekuna, który za wszelką cenę chciał iść na skróty)!
Punkty były świetne, a już absolutnie genialna, była przeprawa pontonem i rzucanie jajkami...
Bardzo podobało nam się odwiedzanie muzeów na trasie... wystawa poświęcona pacyfikacji mieszkańców Michniowa była fantastyczna... i dawała wiele do myślenia...
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że w sali - w której spaliśmy było strasznie zimno!
Zwłaszcza w pierwszą noc! Jak na złość - zamiast się ocieplić następnego dnia spadł śnieg.
To już prawie wszystkie zastrzeżenia... no może moglibyśmy się tylko nieco więcej pointegrować... Miałam nadzieję na więcej spotkań czy też zajęć, podczas których moglibyśmy bawić się wszyscy razem... i w ten sposób lepiej się poznawać, bo przecież spotkali się na tym rajdzie harcerze z całej Polski.
Rajd dostarczył nam naprawdę mnóstwo przygód; wyśmialiśmy się chyba za cały rok... złapały nas kanary, grozili nam szalikowcy... - jesteśmy niezwykle dumni ze swojej niezłomności... i z tego, że mieliśmy siłę to wszystko przetrwać!
Mamy nadzieję, że za rok również się spotkamy...
trop. Karolina Kuszlewicz
32 ŚDH “Białe Mewy”
Hufiec Sieradz
ZWYKŁY PIĄTEK, KOLEJNY TELEFON...
...radość na mojej twarzyczce bo dzwoni Sieja.
Zaczyna mówić o jakimś rajdzie w Górach Świętokrzyskich... nazwa na samym początku nic mi nie mówi - “KAMYK”, hm... jeszcze nigdy nie słyszałem o takiej imprezie harcerskiej. Nie wiem dlaczego powiedziałem TAK - jadę, Chyba dlatego, że zapowiadała się fajowa ekipa i w ogóle miałem ochotę sobie gdzieś wyjechać...
Zaczynają mnie przerażać godziny w pociągu... choć jak się później okazało było bardzo śmiesznie. 6.00 rano - dworzec PKP w Skarżysku Kam. - cała nasza sześcioosobowa ekipa z Gdańska zwarta i gotowa... Na początku czuliśmy się dziwnie... nawet na pewno! Wszyscy się znają... tylko nie my...
Przybył jakiś zielony fajowy samochód “OGÓR”... wyskoczyło z niego kilku radosnych ludzi... OBSŁUGA... już na samym początku wydawali się bardzo ... Zobaczyłem znajomą twarz... dh. Daniela z Ostrowca jak się później okazało z-cę komendanta tego całego “zamieszania”.
Wyruszyliśmy na trasę. Zaczyna się robić bardzo ciekawie! Pierwszy punkt chyba na długo utkwi w pamięci. Mały cmentarz, jakby opuszczony, jakby nikt już o nim nie pamiętał. Zapaliliśmy znicz, pozbieraliśmy śmieci i ruszyliśmy dalej.
Później przeprawa przez malutką rzeczkę, spanikowane dziewczyny i kupa śmiechu. Chyba poszło dobrze bo nikt (a szkoda) nie wylądował w wodzie. Tego dnia było jeszcze kilka punktów. Wszystkie utrzymane w podobnym charakterze.
Po małym zagubieniu na trasie przybyliśmy do bazy ... (do dziś nie wiem jak to się stało) - jako pierwsi i zrobiliśmy sobie cieplutkiej herbatki. Nikt z nas nie spodziewał się, że ten dzień jeszcze się nie zakończył.
Ogniobranie w Muzeum “Orła Białego” zrobiło na mnie olbrzymie wrażenie,chyba za sprawą tego, że musiałem przeczytać wiersz. Ja, pochodnia i wiersz. Wyobraźcie sobie: - ciemna noc - czołgi, samoloty, armaty, wielki statek - mnóstwo harcerzy - poezja “Cichociemnych” - no i ogień; to naprawdę robiło wrażenie. Dzień podsumowaliśmy wielkim kręgiem.
Wróciliśmy do bazy, położyliśmy się do śpiworów, chyba zasnąłem. Obudziła mnie Sieja mówiąc Adasiu, wstajemy słoneczko wstało. Coś mi się nie zgadzało bo za oknem było ciemno. Dopiero później zrozumiałem, że to alarm, ale nie taki zwykły “urzędowy”, śmiechowe zadania - dopiero po jakiś godzinie już na dobre mogłem zasnąć.
Trasa drugiego dnia była już bardziej “harcerska” - samarytanka, lekcja historii na żywo itp. Fajnie móc było znowu powrócić do Muzeum “Orła Białego”. Wróciliśmy późno do szkoły ale to dlatego, że chcieliśmy jak najwięcej zobaczyć, bo kto wie, kiedy tu znów będziemy i czy w ogóle będzie nam dane.
Pod wieczór czekały na nas warsztaty - świetna sprawa. Ktoś tam wybrał się na naukę języka migowego, prezentację sprzętu turystycznego inni na gry i zabawy ruchowe. Ja zaś znalazłem się na zajęciach o “PUSZKACH”. Wiem już o nich prawie wszystko i bardzo się cieszę, że się tam znalazłem. Nie mogłem iść nigdzie więcej bo sam powadziłem zajęcia pod wszystko mówiącą nazwą “WLEWANIE OLEJU DO GŁOWY PRZEZ PĘPEK''. Mam nadzieję, że wszyscy rozumieją o co chodziło. Dzień podsumował festiwal.
Zabrakło w nim trochę życia - ale rozumiem dlaczego. Byliśmy wręcz wykończeni.
Wstaliśmy rano, posprzątaliśmy naszą lodówkę, (było bardzo zimno i padał śnieg choć toż to dopiero początek października) i udaliśmy się na apel. Fajnie było móc popatrzeć sobie na tych wszystkich ludzi jeszcze raz bo zdarzało się to rzadko. Ogłoszenie wyników.
3. miejsce, 2. miejsce (i tu właśnie zaczęliśmy się bardzo cieszyć bo to miejsce przypadło fantastycznym ludziom z OPOLA) no i 1. Z-ca komendanta coś przedłużał, ale w końcu wyrzucił to z siebie i okazało się, że to właśnie my - ekipa z Gdańska. Szczęki nam odpadły, kiedy to sobie uświadomiliśmy. Wielka radość, jeszcze większe zdziwienie! Bo przecież wszyscy tam byli wspaniali!
Przywieźliśmy ze sobą, około 30 kg kamiennych gadżetów - to nasza nagroda, jakże cenna, bo za zajęcie I miejsca na V rajdzie “KAMYK”.Mam nadzieję, że będą nas chcieli za rok. No bo jeśli nie, to się sami wprosimy.
Cieszę się, że tam byłem. Zobaczyłem to czego dawno nie widziałem na rajdach - WIELKI wkład komendy. Chylę czoło przed Komendantem, Z-cą i całą ekipą... Zrobiliście coś wielkiego. I wielkie podziękowania dla WSZYSTKICH ekip!
drużynowy 10 GDH “Husar”
dh Adaś Rost
Od zmierzchu do świtu - czyli jak się bawią akademicy
DIABLAK, Zawoja 2002
Jesteśmy pierwsi na miejscu. Zawoja - magiczne miejsce dla wszystkich Diablaków (albo inaczej: sympatyków i członków Krakowskiego Harcerskiego Kręgu Akademickiego „Diablak”) wita nas nieprzyjemną mżawką i całym stosem feralnych zdarzeń. Zaczęło się od materiałów programowych i plecaka zostawionych w samochodzie, który podwiózł nas kilka kilometrów. Wraz z przybywaniem kolejnych uczestników rosła lista nieszczęśliwych zdarzeń (którą wywiesiliśmy obok recepcji, żeby ostała się dla potomnych): nowe rękawiczki zostawione w autobusie, spalony czajnik, tłuczone szklanki i wiele innych złośliwostek rzeczy martwych, tudzież efektów zagapienia się. Na początku usiłowaliśmy snuć teorie o jakimś fatum, które ciąży nad nami, ale wraz ze zwiększającą się liczbą akademików, którzy kolejno docierali na miejsce imprezy robiło się coraz głośniej i weselej. Poszkodowani zostali pocieszeni, w sposób budzący zazdrość wśród reszty towarzystwa. Wreszcie cała rozkrzyczana hałastra została zapędzona do pierwszego zadania - odziania się w strój wybranej postaci nocy, bowiem nastał czas uroczystego rozpoczęcia Ogólnopolskiego Spotkania Harcerzy Studentów i Harcerzy Akademików DIABLAK 2002.
Tegoroczny DIABLAK odbywał się pod hasłem „Od Zmierzchu do świtu” i miał nieco inną niż zazwyczaj formułę. Większość zajęć odbywała się w porach nocnych, w związku z czym pobudki przesunięte były do godzin późnoporannych tak, żeby uczestnicy nie zamienili się w ciągu tego weekendu w jakoweś zmory, tudzież inne takie tam potwory nocne, z powodu nagminnego niespania. Rozpoczęliśmy uroczystym powitaniem nocy i Wielkim Balem Nocnych Mar (oczywiście po posileniu eliksirem Morfeusza, który miał nam zapewnić bezsenność), pełnym konkursów i niespodzianek zgotowanych przez wodzirejkę - prywatnie nocną strzygę. Zajęcia warsztatowe również kręciły się wokół spraw magicznych i tajemnych - były więc z Alchemii, o upiornie słodkich historiach, o tajemnicach alkowy, ciemnej stronie duszy i wiele innych. Odbyła się również gra nocna pełna wiedźm, czarownic i zombi, którzy stawiali wyrafinowane zadania na drodze rycerzy poszukujących Świętego Graala.
To pierwsze oblicze DIABLAKA, tegoroczny program stworzony przez kręgowych speców z przeróżnych dziedzin.
Drugie było poważniejsze, czasem skłaniało do zadumy i przypominało nam, że przede wszystkim jesteśmy harcerzami, tylko troszkę starszymi, i że mimo napiętych planów zajęć, niejednokrotnie pracy, zajmowania się tym, tamtym i owamtym, znajdujemy czas i chęci ku temu, aby wiązać się z harcerskim ruchem akademickim. Było więc świeczkowisko, na którym obecne na spotkaniu kręgi wspominały swoje początki i swoja historię. Ile było przy tym przemawiania się, kto, gdzie, co i jak - trzeba było słyszeć. Generalnie pod koniec świeczkowiska wraz z rozwijającą się opowieścią dwóch kręgowych Dinozaurów - Bagiego i Kanarka okazało się, że poznański SKIPP i krakowski Diablak maja ze sobą zdecydowanie więcej wspólnego niżby to się mogło wydawać z racji odległości tych dwóch ośrodków akademickich i stwierdzenie, że jesteśmy jedną wielką rodziną nie jest bynajmniej naciągane. Z kolei którejś nocy, na leśnej polanie zasypanej świeżym, puchatym śniegiem odbyło się ogniobranie inspirowane Jaskinią Platona, spektakl odgrywany w takt utworu Carmina Burana. I wreszcie to, co lubię najbardziej - nocne śpiewogrania: ludzie o twarzach rozjaśnionych płomieniem świeczek, ciche dźwięki wydobywane z gitary przez naszych wirtuozów... wszystko to, co tworzy niepowtarzalny klimat takich spotkań.
No i wreszcie po trzecie, ostatnie. To był mój trzeci DIABLAK i po raz kolejny przekonałam się jakimi niesamowitymi ludźmi są akademicy. Dwa razy do roku zjeżdża się ta cała hałastra bądź to wiosną w okolicach Poznania (na SKIPPERZE) bądź jesienią w pobliżu Krakowa (na DIABLAKU), i uwierzcie mi - mało gdzie można zobaczyć podobną eksplozję energii, żywiołowości, szaleństwa i inwencji twórczej. Niewiele potrzeba żeby uruchomić te drzemiące w akademikach siły - tak, jak ostatnio: świeżo spadły śnieg stał się przyczynkiem wielkiej wojny śnieżnej, każda chwilka wolnego czasu wystarczyła, żeby zaraz zorganizowała się pląsająca grupka , a każde zajęcia programowe stały się sceną talentów objawiających się w dziedzinach wszelakich. Jeśli dołożymy do tego wszystkiego wspólne wędrówki po górach, pokazy slajdów, nocne oglądania filmów to jest szansa na to, by wyobrazić sobie chociaż w części to, co się działo u stóp Babiej Góry w dniach 8-11 listopada.
Kolejny DIABLAK już przeszedł do historii. Co roku zmienia się konwencja, programowiec, komendant, ale jest pewna stała ekipa ludzi, którzy już po raz kolejny spotykają się ze sobą, a tak strasznie miło jest przecież zobaczyć znajome twarze, zapytać co u nich się zmieniło, poplotkować na temat studiów albo np. o tym, kto z kim zamierza wziąć ślub (bo to w końcu dorośli ludzie). Ten zaś, kto po raz pierwszy jest na takim spotkaniu - bardzo szybko przesiąka jego atmosferą i przygarnięty przez stałych bywalców szybko się wkręca i zaczyna uczestniczyć w codziennym życiu kręgu. No cóż, pozostaje tylko żałować, że na tegorocznym DIABLAKU były tylko trzy kręgi - SKIPP z Poznania, Bezkres z Oświęcimia i oczywiście organizatorzy - KHKA Diablak. Może wpływ na to miało tegoroczne miejsce imprezy, do którego nie było łatwo dotrzeć. Ale zanim się rozstaliśmy padło ze strony poznaniaków sakramentalne pytanie: to co, wiosną u nas? No ba! W końcu my, akademicy, musimy trzymać się razem!
Czuwaj!
phm. Ewelina Winiarczyk
KHKA DIABLAK
PS. Żeby nie było niejasności wyjaśnię tylko, że Diablak to:
Krakowski Harcerski Krąg Akademicki działający w Krakowie, który swą nazwę zaczerpnął od nazwy Babiej Góry;
Ogólnopolskie Spotkanie Harcerzy Studentów i Harcerzy Akademików, które swą nazwę zaczerpnęło od kręgu (dla ułatwienia pisane drukowanymi literami)
Członek lub sympatyk kręgu, nazwa zaczerpnęła się sama nie wiadomo kiedy (a było to dawno, dawno temu), ale oczywiście wiadomo skąd.
I szybka reklama - wszystkich tych, którzy jeszcze do nas nie trafili zapraszam na zbiórki kręgu, w każdy wtorek o 19:00 w budynku komendy Chorągwi (I piętro - ul Karmelicka 31).
Jesteś organizatorem ogólnopolskiej imprezy dla harcerzy starszych?
Chcesz dotrzeć do nowych drużyn, które jeszcze u Ciebie nie gościły?
Wyślij nam regulamin,
opisz dotychczasowe edycje !!!
Byłeś na fajnym rajdzie, festiwalu .... ?
Chcesz polecić innym tę imprezę ?
Przyślij nam relację - zachęć innych do udziału !!!
Dla każdego coś ciekawego |
ROZWAŻANIA O PATRIOTYZMIE
Czym jest patriotyzm? Znamy różne definicje. Niektóre bardzo słownikowe - „...patriotyzm to postawa społeczno - polityczna i forma ideologii, łącząca przywiązanie do własnej ojczyzny, poczucie więzi społecznej oraz poświęcenie dla własnego narodu z szacunkiem dla innych narodów i poszanowaniem ich suwerennych praw”. Inne trochę prostsze - „stosunek do Ojczyzny, wartości, narodu i państwa” lub takie, jakie bez chwili zastanowienia odnalazłoby w swojej głowie i sercu większość zapytanych osób - że to po prostu szczególna więź z własną Ojczyzną. Nieco się różnią, ale w każdej najważniejsza jest Ojczyzna i nasza postawa wobec niej. A jednak przez wiele dziesiątków lat postrzegaliśmy tę wartość dużo węziej. Patriotyzm równał się dla nas z walką za Polskę, z bohaterskimi czynami i chwalebną śmiercią. Czy nie nasuwa się od razu myśl, że to patriotyzm wojenny? Że dziś jest już nieaktualny? Część z Was się z tym zgodzi, ale w niektórych rodzi się pewnie wątpliwość: przecież patriotyzm jest tylko jeden! Zgadzam się, choć nie do końca, bo choć to zawsze ta sama wartość, w czasach pokoju wyraża się zupełnie inaczej niż w burzliwych latach wojennych. Na dodatek, wbrew powszechnym opiniom, patriotyzm czasu pokoju nie jest „łatwy i przyjemny”. Jak powiedział Minister Spraw Zagranicznych, Władysław Bartoszewski „...Jest bardzo trudny dlatego, że nie daje tych satysfakcji, jakie dają wspaniałe zrywy czy wyczyny, które mogą zagrażać życiu, ale po nich następują jakieś odznaczenia, wyróżnienia, awanse czy ordery.”. Ale to właśnie stosunku do Ojczyzny gdy jest bezpiecznie, życie toczy się bez większych niespodzianek i popadamy nawet w pewną rutynę, mamy uczyć dzieci i młodzież. Aby w ferworze dnia codziennego nasz stosunek do Polski nadal wiązał się z honorem, godnością, miłością i szacunkiem. Choć doskonale to rozumiemy, to czy jednak czy tak właśnie robimy?
Nawet harcerstwo, tak powszechna i postępowa organizacja wychowawcza wciąż promuje wśród młodzieży „patriotyzm wojenny”. Nasi bohaterowie to rycerze, harcerze z Szarych Szeregów, żołnierze. Ci wszyscy, dzięki którym możemy dziś mówić o sobie, że jesteśmy Polakami. Nie możemy o nich zapominać, ale stawiając ich na tak wysokim piedestale i zapominając o szarym bohaterze dnia codziennego wywołujemy w niektórych młodych ludziach poczucie niższej wartości. Oni przecież nigdy nie staną się wielkimi patriotami ponieważ żyją w spokojnych czasach i dziś nie trzeba już umierać za Polskę. Gorzej jeszcze, jeśli taki młody człowiek chciałby być patriotą, ale nie umie, bo nikt go tego nie nauczył. A przecież patriotyzmu nie da się wyssać z mlekiem matki, przecież to efekt kształtowania postaw obywatelskich dzieci przez rodziców, wychowawców i środowisko.
Nie wszyscy młodzi ludzie reagują kompleksami. Nie oznacza to jednak nic dobrego - w końcu patriotyzm nie jest popularną wartością wśród młodzieży. U większości rozmowa na ten temat, jeśli nie powoduje kompleksów, to wywołuje ironiczny uśmiech na twarzy. Krytykują państwo, które niestety nie ma u nich autorytetu. Nie rozumieją, że to właśnie oni tworzą to państwo. Jak wynika z badań H. Świdy - Zięby młodzież szkół ponad podstawowych ceni pieniądze, stabilizację finansową, dobrą pracę i szczęście rodzinne. Patriotyzm jest na ostatnim miejscu w jej hierarchii wartości. Być może nie jest aż tak źle, ale na wiele więcej liczyć nie możemy. Wynika z tego, że niewielu młodych ludzi rozumie to słowo, a jeszcze mniej nazywa się patriotami. Czemu tak jest? Na to pytanie już odpowiedziałam - młodzież (oprócz tej nielicznej grupki wymienionej wcześniej) nie potrafi dostosować do realiów dnia dzisiejszego tego, co wtłaczano jej do głowy przez wiele lat i wszelkie rozważania o patriotyzmie wydają się śmieszne i nieaktualne.
Co więc powinniśmy zrobić? Jak wykształcić w młodych ludziach postawy patriotyczne? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć wielu ważnych Polaków. W szkołach wprowadzono w ramach przedmiotu „Wychowanie do życia w społeczeństwie” edukację regionalna i w tym właśnie kierunku powinniśmy chyba podążać. Po to, by pokazać dzieciom i młodzieży, że Ojczyzna, to nie tylko zniewolona Polska, ale także rodzina, którą kochają, ich okolice, gmina, województwo, z którymi czują się związani. Aby zrozumiały, że te „małe Ojczyzny” tworzą razem dużą Ojczyznę - Polskę. Nauczmy ich, że być patriotą, to nie tylko umierać dla Polski, ale także dla Niej żyć i czerpać z tego radość. Niech dbają o dobre imię Ojczyzny wobec przedstawicieli innych państw, szanują symbole narodowe, biorą aktywny udział w życiu społecznym kraju, kierują się w życiu honorem i uczciwością, pamiętają o tradycjach i obyczajach oraz niech będą tolerancyjni wobec innych ras i narodowości, a wtedy właśnie staną się prawdziwymi patriotami.
pwd. Magdalena Ruszczak, wędr.
Instruktorka Zespołu Edukacji Obywatelskiej i Europejskiej GK ZHP
Wspólnota Drużyn Grunwaldzkich
Matura i co dalej?
TEOLOGIA
Skończyłam teologię na katolickiej uczelni...
Studia trwały sześć lat:
Cztery lata filozofii, nauki o autorytetach chrześcijaństwa, o historii i doktrynie kościoła katolickiego. No i łacina, greka... Dużo metafizycznych przeżyć, wiele wątpliwości i pytań, na pewno długie dojrzewanie duchowe.
Dwa lata religioznawstwa, wczytywania się w nauki moralne innych religii, zgłębianie filozofii Wschodu, poznawanie różnic światopoglądowych ludzi spoza europejskiego kręgu kulturowego.
Sześć lat wielkiej intelektualnej i duchowej przygody, spotkań z ludźmi, którzy żyją jakby tylko połowicznie na „tym świecie”.
Teologia to studia, których nie podejmuje się tylko dlatego, by zdobyć zawód: katechety, misjonarza, katolickiego dziennikarza czy teologa - naukowca. To przede wszystkim przygoda umysłu na płaszczyźnie spraw nadprzyrodzonych, czas na zgłębianie rzeczywistości duchowej, szukania głębokiego uzasadnienia i sensu życia, odkrywania ograniczeń umysłu kontemplującego otaczający nas świat.
Kim jest teolog?
Słowo to pochodzi od dwóch greckich słów: „theos” = bóg i „logos” = nauka, wiedza. Teologia jest więc nauką o Bogu, a teolog kimś, kto jest „znawcą” Boga.
To ktoś, kto dobrze orientuje się w sprawach duszy, moralności, życia religijnego, najczęściej umiejscowiony w chrześcijaństwie.
Kierunek ten dzieli się na wiele specjalizacji, m. in.:
teologia dogmatyczna - zajmuje się nauką o dogmatach, które są podstawą wiary kościoła katolickiego; na zajęciach studenci poznają symbolikę i głębokie uzasadnienie tzw. prawd objawionych przez Boga, takich jak np. niepokalane poczęcie Maryi, Bóg w trzech osobach, Jezus jest Synem Boga;
Teologia fundamentalna - jej zadaniem jest tłumaczenie podstawowych doktryn Kościoła i poszukiwanie sposobów obrony nauk katolicyzmu przed błędami, herezjami i oskarżeniami „niewiernych”.
Teologia duchowości - bardzo interesująca dziedzina poświęcona mistykom, czyli ludziom którzy osiągnęli bardzo głęboki kontakt z Bogiem, oraz metodom pracy nad ludzką duchowością. Można poznać wizje, które mieli mistycy i dowiedzieć się jak to zostało zinterpretowane przez nich samych i przez Kościół. Najbardziej fascynujące jest to, że ci ludzie autentycznie mieli bezpośredni kontakt ze Stwórcą. Lektura ich dzienników jest prawdziwie głębokim przeżyciem duchowym.
Teologia moralna - jak sama nazwa mówi, na tej specjalizacji poznaje się etykę obowiązującą w Kościele, metody pracy nad podnoszeniem moralności życia. Można się zastanowić nad swoimi postawami i zweryfikować poglądy.
Teologia moralna życia społecznego zwana też katolicką nauką społeczną - to bardziej szczegółowa dziedzina t. moralnej, która ma za zadanie strzec etyki życia społecznego. Nauka ta oparta jest na głębokiej interpretacji Pisma Świętego i na prawdach dogmatycznych. Efektem rozważań tej dziedziny jest wszelki głos Kościoła na temat problemów społecznych takich jak aborcja, eutanazja, antykoncepcja, godziwe traktowanie pracowników, ochrona życia rodzinnego itd.
Katechetyka - na tym kierunku doskonalą się nauczyciele religii.
Religioznawstwo - specjalizacją, która wymaga szerokich horyzontów myślowych, tolerancji i wrażliwości na różnice światopoglądowe. To poznawanie doktryny i moralności judaizmu, islamu, buddyzmu, hinduizmu; jest też okazja wysłuchania wykładów o religiach pierwotnych, oraz dyskutowania o problemach dialogu kościoła katolickiego z innymi religiami.
Dziennikarstwo - kierunek dla przyszłych przedstawicieli Kościoła w mediach (prasa, telewizja, radio).
Misjologia - dyscyplina bardzo ciekawa i wymagająca wiele nakładu pracy. Szkoli przyszłych misjonarzy (również świeckich!) i ma wiele wspólnego z religioznawstwem. Wielu absolwentów tej specjalizacji jest teraz w ośrodkach misyjnych całego świata, gdzie pomagają w formowaniu się struktur Kościoła. Nauczają, budują kościoły, pomagają wstępować na ścieżki chrześcijaństwa ludziom, którzy dotąd o tym nie słyszeli. Największy popyt jest na misjonarzy w Afryce i krajach Dalekiego Wschodu.
Teologię można studiować na wiele sposobów.
W trybie trzyletnim na tzw. Kolegium Teologicznym, gdzie student zdobywa licencjat i może uczyć religii w szkołach podstawowych lub średnich.
W trybie pięcioletnim: kończąc studia uzyskujemy tytuł magistra teologii. Dodatkowo trzeba w czasie studiów zaliczyć pedagogizację, która pozwala uczyć w szkole religii lub etyki.
W trybie sześcioletnim: na piątym roku studiów magisterskich należy się zdeklarować, czy chcemy dodatkowo zdobywać licencjat naukowy (rodzaj honorowego dodatku na poziomie studiów podyplomowych). Uprawnia on do kontynuowania nauki na studiach doktoranckich na uczelniach teologicznych całego świata. Oznacza to dodatkowe zajęcia w wybranej specjalizacji, które przedłużają studia o rok nauki. Bez tytułu licencjata (naukowego) nie można się doktoryzować na katolickich uczelniach.
Pamiętam, że kiedy zaczynałam studiowanie na teologii, wiele osób stukało się w głowę. W dobie gonitwy za sukcesem materialnym, gdzie na topie są takie kierunki jak zarządzanie, prawo, medycyna, ekonomia, ktoś kto chce studiować zupełnie niedochodową dziedzinę nauki może sprawiać wrażenie szaleńca i lekkoducha. Teologia niewątpliwie jest kierunkiem, którego ukończenie nie daje gwarancji zarobienia dużych pieniędzy. W dodatku jeżeli po ukończeniu tych studiów ktoś stwierdzi, że nie chce uczyć religii, służyć w zakonie, czy pracować w organizacjach przykościelnych, tytuł teologa staje się ciekawostką w curriculum vitae.
Jednak jest coś, co stanowi o atrakcyjności tego kierunku. Są to studia, które oprócz zdobywania wiedzy, pozwalają na głębokie przemyślenie swoich dotychczasowych postaw. Tutaj okazuje się jaka jest moja wiara, co jest dla mnie ważne, jak postrzegam świat, ludzi, normy moralne. I w końcu: kim jest dla mnie Bóg? Na zajęciach jest czas nie tylko na skrzętne notowanie słów wykładowcy, ale też na refleksję i zamyślenie. Można zrozumieć siebie, rozwiać kilka wątpliwości, ugruntować etykę życia.
A gdy już ma się tych 25 lat, gdy już się zacznie dorosłe, odpowiedzialne życie w pośpiechu, gonitwie za środkami do życia, można zawsze przypomnieć sobie studenckie lata na teologii, gdzie na zajęciach człowiek ładował baterie nadzieją i wiarą, że świat wcale nie jest taki zły i okrutnie interesowny. Można wrócić myślami do czasu, w którym budowało się na całe życie fundament przekonania o tym, że warto ciągle zgłębiać rzeczywistość, patrzeć szerzej i głębiej, odkrywać Dobro, Piękno i Prawdę.
Na tych studiach nauczyłam się, że wiara nie wyklucza racjonalnego myślenia, że ludzie wierzący nie zawsze są niedorajdami, którzy tylko modlić się potrafią. Nauczyłam się aktywności, zaradności i ugruntowałam optymistyczne nastawienie do świata i ludzi. Teologia dała mi przede wszystkim nadzieję: jeszcze wszystko przed nami, więc nie warto się załamywać pozornym upadkiem obyczajów i wartości. Trzeba robić swoje.
Teologia to nauka patrzenia głęboko w oczy światu stworzonemu przez Boga, który to świat ślepnie i przestaje widzieć swego Stwórcę. Teolog to według mnie ktoś, kto powinien przywracać wzrok, przecierać te niewidzące oczy. Ktoś, kto nigdy nie traci nadziei.
Dlatego zachęcam każdego, kto choć trochę interesuje się sprawami wiary i religii, by spróbował swych siła na teologii. Wiele osób na moim roku studiowało jednocześnie dodatkowe kierunki (na tzw. wszelki wypadek) radząc sobie całkiem nieźle z zaliczaniem wszystkich egzaminów. Teologia nie jest prostą nauką, ale na pewno nie będzie to czas stracony. Życzę powodzenia wszystkim przyszłym studentom teologii.
phm Jolanta Łaba
(ukończyła teologię w specjalizacji religioznawstwa,
obecnie pogłębia tę specjalność na studiach doktoranckich w Warszawie )
"NA WSZELKI WYPADEK..." [CZ. 5]
“Być może, nie wszystkie opisane tu sytuacje zdarzą się na pewno,
lecz nie ma większej mądrości niż wszelki wypadek...”
Joanna Chmielewska
Kupno - sprzedaż
Jak to ostatnio napisałem, nasze życie nie jest tak jednostajne jakby się mogło wydawać. Nie jest też tak, że wszystkie nasze działania ograniczone są jedynie surowymi zakazami prawa karnego. Poruszając się po naszej codziennej przestrzeni życiowej dokonujemy całej masy czynności, które pociągają za sobą skutki prawne. Niech za przykład posłuży tu kupienie bochenka chleba czy rozniesienie ulotek w ramach akcji zarobkowej drużyny, czy też po prostu wyjazd na obóz. Wydawałoby się, że pozornie nic nie łączy wymienionych przykładów. Jednak wszystkie mają wspólny mianownik. Jest nim fakt, że wszystkie te czynności są regulowane przez przepisy prawa cywilnego, umieszczone w kodeksie cywilnym.
Tym artykułem chcę rozpocząć omawianie niektórych aspektów prawa cywilnego, z którymi do czynienia będziemy mieli podczas pracy z drużyną. Zapewne wiele z nich pokryje się z tym co robimy w naszym prywatnym życiu. Jest to tylko potwierdzeniem faktu,, jak bardzo jesteśmy “wplątani” w codziennym życiu w sieć przepisów regulujących większość aspektów naszego życia.
Kodeks cywilny wyraża wprost zasadę swobody umów.
art. 353 ze znaczkiem prim. kc Strony zawierające umowę mogą ułożyć stosunek prawny według swego uznania, byleby jego treść lub cel nie sprzeciwiały się właściwości (naturze) stosunku, ustawie ani zasadom współżycia społecznego.
Oznacza to, że strony same mogą się umówić co do warunków, na jakich będą wchodzić ze sobą w układy. Oczywiście w przypadku sprzedawcy i kupującego to sprzedawca najczęściej określa warunki umowy. Konsument może wprawdzie ich nie przyjąć i nie kupić towaru, gdy jednak zdecyduje się na kupno, zazwyczaj przyjmuje warunki, które dyktuje sprzedawca.
Możemy “wybierać nogami” nie kupując u sprzedawcy, który oferuje nam kiepski towar, jest nieuprzejmy, a w sklepie ma nieład. W trosce o nasze prawa (czyli konsumentów) Rada Ministrów w 1995 roku wydała rozporządzenie o “szczegółowych warunkach zawierania i wykonywania umów z udziałem konsumentów”. Regulują one m.in. warunki sprzedaży zwykłej, ratalnej, wysyłkowej itp. Stanowią one, że sprzedawca może sprzedać towar niepełnowartościowy. Powinien jednak być on odpowiednio oznaczony i sprzedawany po obniżonej cenie.
Historia:
Robiąc zakupy przed biwakiem w supermarkecie, Wojtek przy kasie przekonał się, że cena na sok pomarańczowy, jaką wskazuje kasa jest wyższa od tej, która widniała na półce z towarem. Zwrócił na to uwagę kasjerce i usłyszał, że obowiązuje ją cena jaką wskazuje kasa po odczytaniu kodu kreskowego a tę na półce kolega po prostu zapomniał zmienić. Wojtek nie uznał racji kasjerki i zażądał sprzedaży soku po niższej cenie.
Czy miał rację? Co powinien zrobić wobec oporów kasjerki?
W żadnym wypadku sprzedaż towaru nie może następować po cenie wyższej od uwidocznionej na towarze (§8 rozporządzenia Rady Ministrów w sprawie szczegółowych warunków zawierania i wykonywania umów z udziałem konsumentów - dalej ozn. War. Sprz.). Sprzedawca ma obowiązek dołączyć do towaru wszelkie konieczne informacje w języku polskim, w szczególności umożliwiające nam dokonanie wyboru, wydać towar wskazany przez konsumenta, dołączyć do niego wszystkie otrzymane od wytwórcy gwarancje, a także odpowiednio towar opakować. Zdarza się, aż za często, że na półce widnieje jedna cena towaru, a w komputerowej kasie inna (“przez przypadek”, zawsze wyższa). Kasjerzy w takich przypadkach z reguły tłumaczą, że nic nie mogą na to poradzić, bo ich obowiązują te ceny, które wybija kasa, a my najwyżej możemy zrezygnować z towaru. Nic bardziej błędnego. Należy wtedy wezwać kierownika sklepu, stoiska czy też hali zażądać sprzedaży po cenie uwidocznionej na towarze a nie tej z komputerowej kasy. Zazwyczaj nie musimy wymagać przeprosin, następują automatycznie. Warto jednak porównywać ceny na półkach z tymi jakie wybija kasa. Jeżeli pomyłek w cenach na niekorzyść klienta jest zbyt wiele można o tym powiadomić Państwową Inspekcję Handlową.
A jeśli zakupiony towar ma wady? Wówczas do odpowiedzialności sprzedawcy za wady towaru (nienależyta jakość towaru) stosuje się przepisy Kodeksu cywilnego o rękojmi za wady - (art. 556 - 576 k.c.)
Przepisy o rękojmi za wady mówią o tym, że sprzedawca jest odpowiedzialny względem kupującego, jeżeli rzecz sprzedana przez niego ma wadę zmniejszającą jej wartość lub użyteczność. Sprzedawca jest jednak zwolniony z odpowiedzialności z tytułu rękojmi, jeśli w chwili zakupu kupujący wiedział o tej wadzie.
Wady towaru mogą mieć również charakter prawny. Wada prawna powstaje, gdy kupujemy rzecz, której właścicielem i uprawnionym do jej sprzedania jest ktoś inny niż sprzedawca (np. rzecz pochodzi z kradzieży - moro, które w “tajemniczy” sposób zniknęło z jednostki wojskowej), lub taką, którą rozporządzać ma prawo inna osoba, a nie sprzedawca. Jeżeli będzie to służyło naszym interesom, to możemy skierować sprawę do sądu przeciwko sprzedawcy.
Rękojmia za wady prawne działa tylko przez rok od momentu dowiedzenia się przez klienta o istnieniu tej wady. Taki sam okres ma rękojmia za wady fizyczne
Wada może mieć również charakter fizyczny. Wada fizyczna występuje wtedy, gdy rzecz lub usługa ma takie braki, które powodują, że:
zmniejsza się jej wartość (np. przez uszkodzenie),
nie można jej wykorzystać zgodnie z przeznaczeniem (np. zawór od palnika w Camping gazie nie zakręca się uniemożliwiając w ten sposób gotowanie),
towar jest niekompletny (but trekkingowy nie ma po jednej stronie przelotek uniemożliwiając jego zawiązanie,
nie ma cech, których istnienie gwarantował sprzedawca (kurtka zamiast specjalnej oddychającej membrany - jak zapisane jest to na metce - wykonana jest ze zwykłej wzmocnionej bawełny).
Rękojmia za wady fizyczne pozwala klientowi domagać się od sprzedawcy:
naprawienia rzeczy,
obniżenia ceny,
wymiany na nową,
zwrotu pieniędzy (któremu towarzyszy zwrot towaru), o ile sprzedawca nie wymieni niezwłocznie rzeczy na nową albo niezwłocznie jej nie naprawi. Niezwłocznie w tym wypadku oznacza “bez zbędnej zwłoki” co nie zawsze oznaczać będzie natychmiast. W przypadku wymiany może to oznaczać zarówno wymianę natychmiastową “od ręki” jak również w ciągu kilku dni. Natomiast przy naprawie niezwłocznie oznaczać będzie termin maksymalnie 21 dni.
Pamiętajcie, że kupując towar z gwarancją możecie sami wybrać, czy w przypadku wadliwości towaru chcecie korzystać z gwarancji, czy z rękojmi i nie musicie decydować w chwili zakupu.
Przepisy pozwalają bez względu na warunki gwarancji zrezygnować z niej i domagać się wymiany sprzętu na nowy już przy drugim wystąpieniu jakiejś istotnej wady. Jeśli drużyna zakupiła przenośne radiotelefony, których przestał działać przycisk nadawania, i w ramach gwarancji oddaliśmy go do reperacji, to nie możemy jednocześnie odstąpić od umowy, powołując się na przepisy o rękojmi. Jeżeli jednak w tydzień po naprawie na biwaku okazuje się, że radia w dalszym ciągu nie mają sprawnego przycisku nadawania, to wówczas nie jesteśmy związani tym, że skorzystaliśmy z naprawy w ramach gwarancji i możemy rezygnując z gwarancji skorzystać z tego co daje nam rękojmia.
art. 579 Kupujący może wykonać uprawnienia z tytułu rękojmi za wady fizyczne rzeczy, niezależnie od uprawnień wynikających z gwarancji.
Historia:
Monika i Jurek na zlecenie drużynowego zakupili na stan drużyny namiot trzyosobowy REDA w kolorze żółtym. Okazało się, że kupując go nie uwzględnili żadnych wskazówek drużynowego co do typu namiotu (miał być to namiot typu igloo) oraz koloru zielonego. Wrócili więc do sklepu i poprosili o wymianę nieużywanego jeszcze namiotu wciąż jeszcze z metką - na inny. Byli oburzeni gdy sprzedawca odmówił wymiany.
Ich oburzenie jednak było niesłuszne bo jeśli kupiliśmy towar bez wady, który jest sprawny, ale z jakiś powodów nie odpowiada nam, wówczas o ile przy sprzedaży nie uzgodniliśmy ewentualnego zwrotu lub wymiany zakupionej rzeczy, sprzedawca ma prawo odmówić przyjęcia, wymiany czy zwrotu pieniędzy.
Towar, który został zakupiony i jest bez wad nie podlega zwrotowi ani wymianie, chyba, że konsument przed zakupem uzgodni taką możliwość ze sprzedawcą.
Reklamacja
“Reklamacji nie uwzględnia się”. Jaką moc ma ten zapis widniejący czasami jeszcze na sklepowych wywieszkach? Mocy prawnej nie ma żadnej, ale za to skutecznie dezinformuje. Odpowiedzialności z tytułu rękojmi nie można znieść i to sprzedawca lub osoba świadcząca usługi ponosi odpowiedzialność za oferowany towar.
Jeśli kurtka kupiona jako nieprzemakalna, nie uchroniła nas od deszczu, mamy podstawę sądzić, że sprzedany towar jest wadliwy. Wracamy więc z nim od sprzedawcy i zgłaszamy reklamację. W idealnej sytuacji sprzedawca przyjmuje reklamację, przyjmuje towar, zwraca nam pieniądze lub według naszego życzenia wydaje nową kurtkę, przeprasza za kłopot i nawet nie żąda okazania paragonu rozpoznając rzecz sprzedaną u siebie w sklepie.
Aktualnie już nikt na rynku nie ma obowiązku udzielania gwarancji na produkowane lub sprzedawane przez siebie wyroby. Stąd też zmodyfikowane na korzyść klienta uregulowania dotyczące rękojmi za wady znalazły swe miejsce w kodeksie cywilnym. Jednak z drugiej strony wolny rynek skłania producentów do udzielania gwarancji. Co więc zrobić, gdy nad kasa wisi wywieszka “po dokonaniu zakupu reklamacji nie uwzględnia się” albo “zakupiony towar nie podlega zwrotowi”. Nie przejmować się. Ogłoszenia podobnej treści nie maja mocy prawnej.
Sprzedawca nie może odmówić przyjęcia reklamacji. Zgodnie z prawem sprzedawca nie musi uznać reklamacji, musi jednak ją przyjąć. To sprzedawca odpowiada za jakość towaru i nie może winy za jego wady przerzucać na producenta, hurtownika czy importera.
Reklamacja może być zgłoszona na piśmie lub ustnie (§18 War. Sprz). jak również wynika z przepisów kodeksu cywilnego. Reklamacja musi być zgłoszona przez kupującego nie później niż w ciągu miesiąca od dnia wykrycia wady i jednego roku od wydania towaru.
Historia:
Na obozie 23 DHS “Włóczykije”, jednego dnia na śniadanie ma być twarożek ze szczypiorkiem. Z tego tez powodu, kwatermistrz “Wiewióra” wybrał się do miejscowego sklepu po zakupy. Kupił tam m.in. śmietanę potrzebną do sera. Gdy po powrocie do obozu kucharz otworzył pudełko ze śmietaną okazało się, że po jej powierzchni pływa “milusi” pleśniowy kożuszek. “Wiewióra” zdenerwowany pojechał ponownie do sklepu by zareklamować śmietanę. Sprzedawczyni nie chciała przyjąć reklamacji mówiąc, że otwartej śmietany przyjąć nie może i ona nie wie, czy to jest w ogóle z jej sklepu. Na szczęście “Wiewióra” zabrał ze sobą paragon.
Odrębne są terminy dotyczące reklamacji towarów spożywczych. Są to stosunkowo krótkie terminy, po upływie których klienci tracą prawa z tytułu rękojmi. Wynikają one z rozporządzenia Ministra Handlu Wewnętrznego z 14 września 1970r. (Dziennik Ustaw Nr 23, poz.186). Na jego podstawie termin reklamacji towarów spożywczych upływa m.in.
niezwłocznie po wykryciu wady, a najpóźniej w dniu wydania (czyli tego samego dnia, w którym zakupiliśmy towar) - mleko, śmietana, napoje mleczne, lody, świeże ryby, nietrwałe owoce i warzywa, wyroby garmażeryjne;
najpóźniej w następnym dniu po zakupie m.in. mięso, tłuszcze zwierzęce, podroby, drób, pieczywo, warzywa i owoce - świeże i mrożone;
w ciągu 2 dni od zakupu - m.in. majonez, musztarda;
w ciągu 7 dni od zakupu - m.in. wędliny trwałe, pieczywo cukiernicze, miód;
Żeby reklamować żywność, trzeba móc udowodnić, że zakupu dokonało się właśnie w tym sklepie i u tego sprzedawcy. Dlatego też zawsze należy żądać paragonu lub rachunku, nawet przy drobnych zakupach i zachować dowód zakupu do czasu zużycia żywności. Dotyczy to również zakupu wszystkich innych towarów.
W razie nieuwzględnienia reklamacji sprzedawca jest zobowiązany zawiadomić nas o tym pisemnie z podaniem uzasadnienia. Brak zawiadomienia w terminie 14 dni od dnia zgłoszenia reklamacji uważa się za uznanie tej reklamacji zgodnie z żądaniem konsumenta.
Cóż jednak zrobić, gdy kupujący jest przekonany o swojej racji a sprzedawca wady nie uzna? Wówczas o pomoc możemy prosić Państwową Inspekcję Handlową, Federację Konsumentów albo ostatecznie wystąpić na drogę sądową. Jednakże zawsze warto rozważyć czy “skórka jest warta wyprawki” zanim zaczniemy odgrażać się kontrolą PIH czy wniesieniem pozwu.
Jak więc, mam taką, nadzieję, wynika powyższego artykułu prawo nie tylko w swej karnej surowości rzuca się cieniem na spokojny żywot drużynowego. Daje mu także narzędzia, dzięki którym może dochodzić swoich praw w sprawach dotyczących podstawowego funkcjonowania drużyny w obrocie cywilnoprawnym.
Na koniec Drogi Czytelniku, pragnę zadać Ci pytanie. Co mają wspólnego ze sobą: ciasto śliwkowe, zdemolowana toaleta, przemarsz kolumny harcerzy drogą publiczną oraz pokonująca wszelkie przeszkody miłość dwojga ludzi? Czyżbym widział szelmowski uśmieszek na niektórych twarzach? Cóż, na odpowiedź trzeba będzie poczekać do następnego numeru...
phm. Marek “Rex” Piegat
Kierownik Referatu Starszoharcerskiego
Chorągwi Wielkopolskiej
Metodyka |
Wielki finał w Załęczu Wielkim
Ogólnopolska Konferencja Metodyczna
Załęcze Wielkie 26 październikA 2002
Zespół roboczy: Metodyka wędrownicza
Prowadzący: hm. Ryszard Polaszewski
Uczestnicy: 23 osoby
Pierwsza część dyskusji:
Sprawy ogólne, wyjaśnienie szczegółów znajdujących się w zapisie metodyki, ujednolicenie rozumienia niektórych pojęć.
Część druga:
Dyskusja skupiła się na tematach spornych, pozostała część zapisów znajdujących się w metodyce wędrowniczej nie wzbudzała zastrzeżeń. Poruszono następujące tematy:
Nazwa pionu: dyskusja na temat wprowadzanego nazewnictwa, obrzędowości, symboliki, roli Ruchu Programowo-Metodycznego “Wędrownictwo” w zachodzących zmianach.
Zwrócono uwagę na zbieżność nazwy metodyki i pionu wiekowego z obowiązującą nazwą stopnia “wędrowniczki”.
Zaproponowano jako alternatywę pozostawienie nazwy “harcerz starszy” a wymyślenie innej nazwy dla pionu gimnazjalnego.
Zespół nie był jednomyślny w swoich poglądach, przegłosowano wyniki dyskusji
13 osób było za wprowadzeniem nazewnictwa “wędrownictwo”,
6 osób było przeciw wprowadzaniu nowego nazewnictwa,
3 osoby wstrzymały się.
Stopnie: dyskusja potwierdziła w pełni założenia dotyczące zaproponowanych stopni HO i HR, przyjęto opis stopni.
Drużyna: rozmawiano o sposobie zorganizowania się drużyny do pracy, tematy sporne:
podkreślono, że możliwe jest równoległe funkcjonowanie systemu zastępów i patroli zadaniowych,
zwrócono uwagę na liczebność drużyny i zapisu wykonawczego, który ukaże się w instrukcji (9 osób jako minimum)
krąg akademicki a krąg wędrowniczy, dwie formy zorganizowana wędrowników do pracy z rozróżnieniem grupy licealnej i akademickiej, zaproponowano rozszerzenie formuły kręgów akademickich nie tylko o studentów ale również o osoby w wieku studenckim, podkreślano bardziej samorządowy charakter kręgu nad drużyną, określono minimalny wiek uczestnika kręgu na 18 lat.
Znaki służb: grupa w pełni potwierdziła przynależność tego narzędzia do grupy wędrowniczej kładąc nacisk na znaczenie służby w jego realizacji, uczestnicy podkreślali, że znak służby realizowany jest dłużej niż pół roku, bardziej dojrzale, ilość zdobywanych znaków służb nie jest wielka - raczej zdobywa się je dłużej pracując ze specjalnością drużyny. Dla gimnazjalistów zaproponowano nieco inną formułę tego narzędzia metodycznego.
Zamiany redakcyjne w zapisie:
temat rady drużyny, zwrócenie uwagi na bezpośrednią formę demokracji,
system małych grup, możliwość jednoczesnego działania zastępów i patroli.
Uzupełnienia:
wskazanie drogi dla dorosłych w organizacji droga starszyzny harcerskiej i seniorów
znak służby dla gimnazjalistów jak narzędzie bardziej nastawione na poznawanie specjalności i pierwsze próby w służbie, zwrócono uwagę na krótkotrwałość zainteresowania, potwierdzono półroczny czas realizacji znak.
opracował: hm. Krzysztof Manista
Z archiwum „Na Tropie” |
Artykuł ukazał się pierwszy raz w Na Tropie nr 4 - zima 1998
ROLA HARCERSTWA AKADEMICKIEGO
Myśląc o harcerstwie akademickim, trzeba najpierw sprecyzować, kogo mamy na myśli. Harcerz - student jest to harcerz studiujący, gdzieś na jakiejś uczelni wyższej. Harcerz - akademik to harcerz działający w ruchu harcerstwa akademickiego, na ogół student, ale znajdują się wśród nich także absolwenci szkół wyższych, pracownicy uczelni czy też uczniowie szkół średnich i policealnych.
Ruch harcerstwa akademickiego to jedna z gałęzi ruchu harcerzy starszych, opierając się na specyficznym środowisku akademickim. Na czym polega specyfika tego środowiska? Po pierwsze - duża część akademików to ludzie napływowi, którzy przyjechali studiować z innych miast Polski. Wiążą się z tym inne zwyczaje, tradycje, często inne spojrzenie na rzeczywistość. Pozostają oni w kontakcie ze swym środowiskiem dojrzewania, albo też z różnych względów zrywają z nim kontakt. Po drugie - po części akademicy to studenci, którzy na uczelni zetknęli się po raz pierwszy z harcerstwem i dopiero w kręgu akademickim stawiają swe pierwsze kroki. Po trzecie - zdarzają się tacy akademicy, którzy na studiach wracają do Związku po kilkuletniej przerwie.
Wynikają stąd różne role harcerstwa akademickiego. Jest ono domem, przystanią dla tych wszystkich wędrowców, często pewnych swego szlaku, ale równie często rozbitków, poszukujących swego miejsca w życiu. Harcerstwo akademickie umożliwia im działalność i rozwój swych zainteresowań, często umożliwia wypłynięcie na szerokie wody. Harcerstwo akademickie utrzymuje w nich tę pewność, że wybrali właściwą drogę w życiu, zapewnia łączność ze Związkiem mimo ograniczenia kontaktów z rodzinnym środowiskiem.
Ale harcerstwo akademickie jest także kuźnią kadr dla hufca czy chorągwi, przy których działa krąg. I nieważne, czy ci ludzie po studiach zostaną w mieście uniwersyteckim, czy też wyjadą. Przez pięć lat będą pracować w danym środowisku, często z zapałem nie spotykanym u instruktorów miejscowych - akademicy nie mają czasu, aby przez pięć czy więcej lat udowadniać, że się coś potrafi, że się coś znaczy. Oni muszą wejść jak burza, bo na działanie mają tylko pięć lat. Ich okres próbny jest bardzo krótki - muszą szybko stać się kimś, chwytać szansę za rogi, nie przepuścić żadnej okazji. Gdy po studiach zostaną na miejscu, pracują dalej tak, jak i poprzednio, gdy los ich rzuci gdzie indziej - jak burza w nowym miejscu wkraczają do działania, boć przecież taka zmiana to dla nich nie pierwszyzna, oni są już do tego przyzwyczajeni.
Wartość akademików polega także na tym, że nie znając lokalnych uprzedzeń, stwierdzeń typu: oni tak zawsze, czy też u nich to normalne, trzeba im to wybaczyć, biorą wszystkich takimi, jakimi ich poznają, jakimi ich widzą. Akademicy są to ludzie, którzy mogą dokonać często wielu interesujących spostrzeżeń właśnie dlatego, że widzą środowisko lokalne z zewnątrz. Na dodatek mogą je porównywać - czy to do środowiska rodzinnego, czy to do tego ideału Harcerstwa, który zdążył im w tej akademickiej główce wykiełkować i do którego starają się właśnie sami dążyć - często pełną parą, nie znając kompromisów i nie bacząc na przeszkody - dokładnie tak, jak tego wymaga natura ich wieku i stanu umysłów, będących w ciągłym fermencie.
Akademicy to ludzie, którzy zaczynają rozumieć, że nie ma jednej, uniwersalnej prawdy. Że są tylko osobiste opinie na temat świata i jego zjawisk. Opinie tym bardziej prawdziwe, im bardziej zanurzone w rzeczywistości. Tym bardziej prawdziwe, im większy autorytet je wygłosił, im więcej ludzi je poznało. Stąd też ich działalność - kształtowanie otoczenia wg własnych pomysłów i idei, często jak burza, często jak woda w strumieniu - niepozorna, ale skały drążąca. Stąd też akademicy często tworzą kolorową specyfikę środowisk, w których się pojawiają. Wśród alienujących się środowisk budzą odrazę i wrogość, bo wnoszą nowe pomysły, idee, zwyczaje, zaburzają lokalną hierarchię “ważności” autorytetów, zwłaszcza tych pseudoautorytetów (pseudoautorytet to taki ktoś, kto sam siebie uważa za autorytet dla innych i uczy tego swoich podkomendnych, ale osoby z zewnątrz jak na złość nie chcą go za autorytet uważać). W innych środowiskach są przyjmowani z otwartymi ramionami, bo ich, często zwariowane pomysły niosą powiew świeżości, czegoś nowego, tajemniczego, a ponadto zawsze przyda się dodatkowa, chętna para rąk i zazwyczaj tęga, a jednocześnie radosna instruktorska czy starszoharcerska głowa.
pwd. Dominik Jak Domin HR
Harcerska Służba Informacyjna
Hufiec ZHP im. Mikołaja Kopernika w Toruniu
|
Redakcja i stali współpracownicy
Redakcję "Na Tropie" tworzą instruktorzy Wydziału Starszoharcerskiego GK ZHP oraz instruktorzy i harcerze starsi, którzy zgłosili chęć współtworzenia pisma.
hm. Ryszard Polaszewski,
phm. Katarzyna Krawczyk,
pwd. Daria Siwka,
phm. Marek Piegat,
hm. Marcin Wysmułek,
pwd. Dominika Wysmułek.
Informacje o sposobie rozpowszechniania Na Tropie
Każdy numer ukazuje się 22 dnia każdego miesiąca.
Na stronie internetowej " www.natropie.zhp.org.pl " można przeczytać nasz magazyn oraz ściągnąć go sobie ze strony na domowy komputer (w wersji *.doc, *.pdf, oraz jako spakowana strona internetowa).
Na stronie internetowej można również "zaprenumerować" Na Tropie. Wystarczy tylko podać swój adres internetowy oraz podstawowe dane o sobie i jednostce organizacyjnej, do której należymy. Do takich osób wysyłamy co miesiąc Na Tropie we wskazanym przez abonenta formacie (w wersji *.doc, *.pdf, lub jako spakowana strona internetowa).
wersja *.doc - zredagowana jest w taki sposób, aby można było wydrukować ją w formacie A4 i "puścić w obieg" np. w drużynie. Można ją bez problemu wysyłać do wszystkich bo pliki są "małe". Jest za to uboga graficznie.
wersja *.pdf - od września redagowana jak normalne drukowane czasopismo z grafiką i zdjęciami. Niestety w wyniku tego pliki są bardzo "duże".
________________________________________________________________________________
1
1
1
13
1
3
NA TROPIE
NR 9
listopad
2002