NaTropie 4'02 czerwiec, ZHP, Na tropie, Rocznik 2002


0x08 graphic
0x08 graphic
0x01 graphic

Internetowy miesięcznik dla harcerzy starszych i wędrowników

http://www.natropie.zhp.org.pl e-mail: natropie@zhp.org.pl

Spis treści:

1. Ankieta dla czytelników ..............................................................................................2

  1. Rywalizacja - kategoryzacja drużyn - ciąg dalszy .................................................... 2

  2. Zakazany owoc - pwd. Ligia Basińska ..................................................................... 3

  1. W Radiostacji czyli spotkanie kadry starszoharcerskiej ........................................... 5

  1. Piąta trasa - phm. Piotr Kowalski ............................................................................. 7

  1. Harcerscy patrioci w Zjednoczonej Europie - phm. Paweł Smardz .......................... 9

  2. Pozoracje , symulacje - phm. Katarzyna Krawczyk ................................................ 10

  3. Uratować samych siebie- phm. Łukasz Gocek ........................................................ 12

  4. Odezwa puszczańska ............................................................................................... 13

  1. Dyskusja metodyczna w ZHP - hm. Ryszard Polaszewski ....................................... 14

1. 353 WDSH „Orla Perć”- phm. Katarzyna Pawkowska ............................................. 16

  1. Lato leśnych ludzi - hm. Krzystof Manista .............................................................. 18

Od redakcji

Od Redakcji:

Ankieta dla czytelników

Minęło już kilka miesięcy od chwili, gdy w lutym pisaliśmy do Was, że chcemy wydawać internetowy miesięcznik. Dzisiaj otrzymujecie 4 numer pisma. Mieliście okazję poznać nas - instruktorów redagujących Na Tropie. Teraz my chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś o osobach czytających nasze pismo. Stąd też pomysł naszej mini - ankiety.

Chcemy dowiedzieć się, kim są czytelnicy Na Tropa, ale również: ile osób nas czyta, z jakich środowisk, jak pozyskiwane jest Na Tropie. Ale najważniejszą dla nas informacją jest to, czego oczekujecie po naszej wspólnej gazecie, o czym chcecie czytać. Od Waszych odpowiedzi zależy to - co będzie się w Na Tropie ukazywać.

Cieszę się, że coraz więcej środowisk chce z nami współpracować - coraz częściej dostajemy teksty, których nie zamawialiśmy - pisane przez instruktorów i harcerzy starszych. Na razie w NaTropku przedstawiliśmy kilka drużyn - pozostało jeszcze prawie 1000. Napiszcie do nas - nie bójcie się opisać swoich sukcesów, ale również niepowodzeń i kłopotów. Swoje teksty przesyłajcie na adres: natropie@zhp.org.pl

Mini-ankieta:

Z jakiego jesteś hufca?

Jak czytasz NaTropie? (www on-line, spakowana www, *.doc, *.pdf)

Czy drukujesz Na Tropa?

Jeżeli tak - to ile osób średnio go czyta?

O czym chciałbyś przeczytać w NaTropku?

Odpowiedzi na pytania wyślijcie do 12 lipca na adres: natropie@zhp.org.pl

Wśród osób, które prześlą odpowiedzi na naszą mini-ankietę rozlosujemy... mhm to niespodzianka.

Redakcja

Forum dyskusyjne

RYWALIZACJA - KATEGORYZACJA

- ciąg dalszy dyskusji

Każdemu w „życiu harcerskim” zdarzało się rywalizować. Rywalizowaliśmy w drużynie pomiędzy zastępami, rywalizowaliśmy na rajdzie pomiędzy drużynami... Czasami dana nam była radość zwycięstwa - owoc pracy, wysiłku, współpracy z innymi członkami grupy. Czasami musieliśmy nauczyć się przegrywać z godnością... Najgorzej było wtedy, gdy czuliśmy się oszukani, gdy „reguły gry” nie były przez kogoś przestrzegane lub wystarczająco jasne. Wtedy pozostawał żal, złość i niechęć do rywalizacji.

Rywalizacja towarzyszy nam w całym życiu - nie może jej zabraknąć w harcerstwie. Sztuką jednak jest to, aby rywalizować z głową. Nie na „śmierć i życie”, nie z zaciśniętymi zębami, nie za wszelką cenę. Niech będzie to szlachetna rywalizacja, gdzie wszyscy są „wygrani” niezależnie od zajętego miejsca. I tu wszystko w rękach osób przeprowadzających rywalizację - w drużynie, na rajdzie w hufcu. Zorganizujmy ja z głową, tak by motywowała do pracy, była przejrzysta i uczciwa.

Bardzo podoba mi się pomysł na pewną formę rywalizacji jakim jest kategoryzacja drużyn. Kategoryzacja polegająca na systematycznej ocenie działalności drużyn i co za tym idzie przyznawaniu kolejnych coraz wyższych kategorii. Ta forma rywalizowania jest mi szczególnie bliska - bo nie ma w niej pokonanych. Każda jednostka może znaleźć się w najwyższej kategorii, jeśli tylko spełni ustanowione wymagania.

Czy drużyny starszoharcerskie w waszym hufcu lub chorągwi rywalizują z sobą? Jak to się odbywa? Opiszcie swoje doświadczenia - może pomoże to innym środowiskom! Czekamy na dalsze głosy w dyskusji i materiały z waszych środowisk. Prześlijcie je na adres natropie@zhp.org.pl.

hm. Ryszard Polaszewski

Forum dyskusyjne

ZAKAZANY OWOC...

Zwykle jest tak, że jeśli ktoś nam czegoś zabrania, to wtedy to „coś” nas nęci i nęci,
i czasem, zupełnie jak małe dzieciaki, mamy ochotę dotknąć, sprawdzić, przekonać się
na własnej skórze, dlaczego nie możemy tego robić. Cóż, wydaje się, prawda stara jak świat, a jednak często o niej zapominamy. Ponoć właśnie o rzeczach najbardziej oczywistych trzeba najczęściej przypominać. Ile w tym stwierdzeniu prawdy - oceńcie sami...

Ale do rzeczy. Harcerze starsi to takie „stworki”, które, delikatnie rzecz ujmując, średnio lubią, jak ktoś im coś nakazuje, albo czegoś zabrania. Cóż, taki wiek, choć trzeba przyznać,
iż nie jest to cechą wyłącznie starszoharcerską. Prawda, że mam racje?

Zupełnie inaczej harcerz czy harcerka starsza odbierze polecenie: „przydałoby się to zrobić, może się tym zajmiesz?”, czy inaczej: „wydaje mi się, że jesteś najlepszą osobą, by odpowiadać za wykonanie takiego zadania”, czy jeszcze inaczej, tu przykładów można mnożyć. Brzmi banalnie? Może trochę, ale uwierzcie mi, coś w tym jest...

Jeśli nie wierzycie, porównajcie poprzednie formy poleceń, np. ze stwierdzeniem: „to jest polecenie służbowe, tak ma być, bo ja tak chcę”... No dobra, przesadziłam, tzn. mam nadzieję, że przesadziłam i nigdzie nie ma podobnych sytuacji... Ale wiecie, o co mi chodzi- zrób to, zrób tamto...

Zastanawia mnie jednak rzecz innego rodzaju.

Skoro wszyscy wiedzą, że niewiele osób czuje się dobrze, gdy się im rozkazuje, nakazuje
lub czegoś kategorycznie zabrania, kto w takim razie wpadł na pomysł, by w formie zakazu zapisać drugą część 10. Punktu Prawa Harcerskiego?

I jak to się ma do pozytywności metody harcerskiej, no i jak to się w ogóle komponuje
z całością Prawa? Jeśli ktoś z Was nigdy dotąd nie zwrócił na to uwagi, proponuję szybciutko odtworzyć sobie w myślach brzmienie poszczególnych punktów. I co? Znajdziecie inny punkt tak mało pozytywny w swej formie?

A przecież wszyscy wiedzą, że zakazany owoc smakuje lepiej...

Jak już mówiłam, czasem zapomina się o rzeczach najbardziej oczywistych. Szkoda tylko, że zapomniano o pozytywności w tak ważnym dokumencie, jakim jest Prawo Harcerskie.
A może po prostu twórcom Prawa zabrakło inwencji? No bo w końcu trzeba przyznać,
że dość trudno sprawić, by bardziej pozytywnie zabrzmiało stwierdzenie: „Harcerz [...} nie pali tytoniu i nie pije napojów alkoholowych.” Macie jakiś pomysł? Bo ja nie bardzo...

W każdym razie faktem jest, że tak kategoryczne postawienie sprawy nie daje nam możliwości wyboru i innej interpretacji 10. punktu. No bo co? Jedno piwo to alkohol, studniówkowy szampan to też alkohol, lampka wina do obiadu to także jest alkohol? A co
np. z czekoladką z nadzieniem advokatowym albo tortem nasączonym pączem? Czyżbyśmy nawet wtedy byli na bakier z 10. punktem?

Prawo Harcerskie jest pewnym wyzwaniem dla każdego harcerza starszego. Ponieważ jednak stało się tak, że druga część ostatniego punktu Prawa Harcerskiego przybrała formę zakazu, tym samym okazało się, iż jest najbardziej sprawdzalna, a co za tym idzie dla niektórych, zwłaszcza niezrzeszonych, stała się podstawowym wyróżnikiem harcerza.
No i w sumie to bym się nie obraziła, gdyby ludzie wiedzieli, że harcerze to ludzie, którzy potrafią się wyrzec używek, mają takie silne osobowości, że potrafią iść do pubu
z przyjaciółmi i zamówić soczek, podczas gdy wszyscy inni żłobią piwsko itd. itd...

Szkoda tylko, że ludzie patrzą na nas i widzą tylko abstynentów, albo nawet gorzej
- pseudoabstynentów, a nie dajemy po sobie poznać, że nasze Prawo ma 10 punktów
i wszystkie są tak samo ważne, i harcerz to nie tylko abstynent, ale przede wszystkim człowiek silny, o twardym kręgosłupie moralnym, człowiek na którym można polegać, osoba radosna, zaradna itd. itp...

O to już chyba nie możemy obwiniać twórców Prawa Harcerskiego. No, chyba żeby wszystkie punkty zrobić zakazami i wtedy będzie jasność, i wszystkie będą miarodajne, i będziemy mieć idealnych harcerzy...

Tylko gdzie tu logika, gdzie tu sens?

Czy to oby jeszcze będzie harcerstwo?

I czy jakiś harcerz starszy będzie miał szczerą wolę takiego Prawa przestrzegać?

Na razie mamy tylko jeden zakazany owoc, a sami widzicie, ile z nim problemów...

pwd. Ligia Basińska

Wydarzenia

„W RADIOSTACJI” - SPOTKANIE KADRY STARSZOHARCERSKIEJ

Jak myślicie, jakie miejsce jest najlepsze na zorganizowanie spotkania z kierownikami referatów? Na pewno musi ono spełniać kilka warunków. Musi mieć dostęp do komputera, możliwości noclegowe i kuchenne oraz zaplecze sanitarne, niekoniecznie na wygórowanym poziomie. Ważne jest też to, żeby w jednym czasie uczestnicy mogli rozmawiać na różne tematy w różnych miejscach, tak by sobie nie przeszkadzać. Oczywiście istotne jest również, by nie kapało im na głowę. No i proszę, nasuwa mi się parę pomysłów, jakaś baza hufca , szkoła - ale wędrownicy musza być oryginalni. Spotkaliśmy się więc w byłej siedzibie „Radiostacji”. Puste studia nagrań, puste korytarze, pomarańczowe ściany i my. Nikt nikomu nie przeszkadzał bo rozmowy toczyły się w pomieszczeniach, które były studiami więc dźwięki gdzieś się gubiły. Super. Trochę szkoda, że więcej się tam nie zobaczymy bo pomieszczenia są do wynajęcia.
W piątek wieczorem wszyscy przyjechaliśmy na weekend do Warszawy. To już kolejne spotkanie kadry starszoharcerskiej. Zebraliśmy się, by rozmawiać o tym co najważniejsze w ruchu starszoharcerskim.

Na spotkanie to umówiliśmy się w kwietniu w Funce, tam po raz pierwszy rozmawialiśmy o kilkuletnim planie rozwoju harcerstwa starszego - programie realizowanym wspólnie przez Wydział Starszoharcerski GK ZHP oraz referaty chorągwiane. Postanowiliśmy, że jeszcze przed wakacjami spotka się grupa instruktorów - po to, aby zamknąć okres dyskusji i móc zacząć realizować nasze zamierzenia od września 2002 roku. Poza tym zamierzaliśmy kontynuować dyskusję o metodyce starszoharcerskiej.

I rzeczywiście przyniosła ona bogate wyniki, które będziemy prezentować w kolejnych numerach Na Tropie. Najważniejszą częścią naszych rozmów było skonsultowanie ostatecznych wersji różnych przedsięwzięć, które będzie podejmować Wydział Starszoharcerski w najbliższych latach. Dzisiaj przedstawiamy projekty realizowane przez Wydział Starszoharcerski w roku 2002.

PROJEKT „WĘDKA”

Jego celem jest ustalenie „standardu metodyki” dla grupy wiekowej 16-2x (2x - gdyż chcemy określić jaka jest górna granica wiekowa dla harcerzy starszych). Prace nad metodyką realizowane są we współpracy z Komisją Programowo-Metodyczną RN ZHP. Ostatecznym wynikiem realizowania projektu będzie podjęcie przez Radę Naczelną ZHP decyzji dotyczących standardów metodycznych dla młodzieży starszej w ZHP oraz wydanie broszury zawierającej opis metodyki (nastąpi to do końca 2002 roku). Pracując nad metodyką powinniśmy szczególnie wziąć pod uwagę następujące zagadnienia:

PROJEKT „SZARA DRUŻYNA”

Celem projektu jest utworzenie sprawnie funkcjonującej struktury programowo-metodycznej wspierającej kadrę pracującą w drużynach. Obecnie drużynowi drużyn starszoharcerskich w większości chorągwi i hufców nie mogą liczyć na wsparcie kadry posiadającej odpowiednie przygotowanie oraz doświadczenie w pracy z harcerzami starszymi. Dlatego też ostatecznym wynikiem realizowania projektu będzie powstanie grupy kilkudziesięciu (15-30 osób) instruktorów-metodyków dobrze poruszających się w obszarze metodyki starszoharcerskiej i posiadających Odznakę Kadry Kształcącej. Będą oni tworzyć Wydział GK ZHP i Referaty Chorągwiane oraz szkolić kadrę pracującą z drużynowymi. W ramach tego projektu przewidujemy:

W ramach projektu „Szara Drużyna” już od końca sierpnia 2002 roku rozpocznie się szkolenie kadry starszoharcerskiej. Przewidujemy, że do czerwca 2003 roku odbędzie się co najmniej 6 biwaków kursowych, na których przeszkolimy kadrę dla wszystkich chorągwi ZHP.

PROJEKT „MŁODA KADRA”

Jego celem jest udzielenie odpowiedzi na pytanie - jak wspierać 16-20-letnich instruktorów
(w wieku starszoharcerskim). Chcemy upowszechniać dobre rozwiązania dotyczące wspierania młodej kadry instruktorskiej działającej w Kręgach Instruktorskich oraz Namiestnictwach Hufcowych. Projekt będzie realizowany wspólnie z CSI ZHP i innymi wydziałami GK ZHP. W ciągu dwóch lat kilkanaście kręgów instruktorskich i namiestnictw będzie pracować z sobą testując nowe rozwiązania i tworząc poradnik dla innych. Ostatecznym wynikiem funkcjonowania projektu „Młoda kadra” będzie powstanie spójnego materiału o charakterze poradnikowym - pomocnego w pracy
z zespołami młodej kadry (kręgami instruktorskimi i namiestnictwami).

PROJEKT „WIRTUALNY WYDZIAŁ”

Jego celem jest utworzenie nowej witryny internetowej prezentującej pracę Wydziału Starszoharcerskiego oraz wspierającej działalność kadry starszoharcerskiej. Ostatecznym wynikiem funkcjonowania projektu „Wirtualny Wydział” będzie stworzenie sprawnie funkcjonującej strony WWW stale aktualizowanej i umożliwiającej łatwy dostęp do udostępnionych na niej materiałów. Nowa strona wydziału wystartuje jesienią 2002 roku.

PROJEKT „Z ARCHIWUM X”

Celem realizowania projektu „Z Archiwum X” jest opracowanie całego dorobku ruchu wędrowniczego i starszoharcerskiego oraz udostępnienie go kadrze starszoharcerskiej. Zamierzamy zebrać materiały programowe i metodyczne, które powstały od lat 30-tych XX wieku w różnych organizacjach harcerskich. Chcemy zgromadzić dorobek takich organizacji jak - ZHP, ZHP poza granicami kraju, ZHR, SHK „Zawisza” oraz w miarę możliwość, niektórych organizacji skautowych. W drugim etapie projektu planujemy udostępnić plon naszych poszukiwań w ramach strony internetowej wydziału oraz na płycie CD. Projekt „Z Archiwum X” będziemy realizować
we współpracy z Muzeum Harcerstwa.

Jeżeli zainteresował Was któryś z projektów realizowanych w naszym wydziale i chcielibyście w nim uczestniczyć, napiszcie na adres: wydzial.starszoharcerski@zhp.org.pl.
W kolejnych numerach Na Tropie będziemy informować Was o postępach w realizacji poszczególnych projektów.

hm. Ryszard Polaszewski

phm. Katarzyna Krawczyk

Na tropie imprez

Piotrek przyniósł artykuł i powiedział: nie mam tytułu, sam nie wiem może nasza piąta trasa? I niech tak zostanie...(red.)

Piąta Trasa

Na Rajd wyruszyliśmy o godzinie, której nie ma, czyli o 4.25 rano. Na dworcu Łódź-Fabryczna spotkało się siedem dziewczyn i ja. Cóż moje marzenia powoli się spełniają (a marzę
o żeńskiej drużynie starszoharcerskiej) zimą prowadziłem kurs drużynowych, na którym znaczną większość stanowiły dziewczyny, a teraz ten wyjazd. Oprócz reprezentacji mojego Szczepu jechały z nami jeszcze dwie inne drużyny z hufca - 17 i 34 ŁDH. Z obserwacji na pierwszym ognisku wynikało, że byliśmy - poza organizatorami - najliczniejszą ekipą z jednego hufca.

Po długiej podróży - przez Warszawę - dotarliśmy do Kielc i dalej PKS-em do Nowej Słupi. Tam spotkaliśmy zatroskaną o nasz los Komendę trasy - może oni byli zatroskani, bo my byliśmy spóźnieni, ale któż zna myśli i czyny Komendy.

To mój drugi wyjazd na Rajd Świętokrzyski i drugi raz, gdy jestem na Piątej Trasie organizowanej przez 38 DH ze Starachowic. Komendantem trasy jest Tomek Łebek (wygląda tak, jakby był tym komendantem od 44 lat ale mogę się mylić). Większość spotkanych przeze mnie uczestników to ludzie, którzy kolejny już raz przyjeżdżają na "Piątkę". Ta trasa jest najliczniejszą spośród wszystkich i nic nie wskazuje na to, by w przyszłości miało być inaczej bo zdecydowana większość uczestników zapowiada swój przyjazd w przyszłym roku. W sumie na trasie pojawiło się 19 (???) patroli, czyli około 200 osób. W całym Świętokrzyskim wzięło udział 1000 uczestników.

Tegoroczna trasa prowadziła z Nowej Słupi przez Św. Krzyż, Kakonin, Łysicę, Św. Katarzynę, Miejską Górę, Bodzentyn do Suchedniowa. Tak więc było dużo mniej niż w ubiegłym roku okazji
do obcowania ze świętokrzyskimi asfaltami, a dużo więcej z górami. Pierwszego dnia mieliśmy
do pokonania odcinek z Nowej Słupi do Kakonina, po drodze czekały nas zadania przygotowane przez organizatorów. Pierwsze polegało na przedstawieniu legendy o Emeryku, którego spotkaliśmy przy wejściu na Św. Krzyż. Pielgrzym, jak co roku, przesunął się tylko o ziarnko piasku, więc koniec świata wciąż nam jeszcze nie zagraża. Po wędrówce skrajem lasu porastającego zbocza gór, dotarliśmy do Kakonina, który okazał się „truskawkowym zagłębiem”. Truskawki, truskawki wszędzie góry truskawek. Jak powiedział nasz gospodarz, zanim wpuścił nas do stodoły: "Wy sobie tu poczekajcie, bo truskawki są ważniejsze niż ludzie". Gdy już powrócił ze skupu, mogliśmy poznać nasze lokum na pierwszą rajdową noc. Było wspaniale - stodoła miała chyba ze trzy gwiazdki, bo było nawet światło. Po ognisku i bardzo krótkim śnie ruszyliśmy w dalszą drogę. Na Przełęczy Św. Mikołaja mieliśmy wykonać kolejne zadanie. Trójka wybrańców miała jak najszybciej spleść i rozpleść warkocz. Niestety, nie z włosów jakiejś pięknej druhny, a z lin przywiązanych do drzewa. Jak się później okazało rekordzistom zajęło to niewiele ponad półtorej minuty. Po dalszej drodze zdobyliśmy najwyższy w okolicy szczyt, czyli Łysicę. Jednak większe emocje wzbudziło w nas poszukiwanie zaginionej góry. Otóż na mapie, przed Łysicą, zaznaczona jest także Góra Agaty. Niestety, mimo usilnego rozglądania się nie udało nam się odnaleźć jej
w terenie. Jeśli ktoś wie, gdzie jest ta góra, bardzo proszę o informację.

Kolejne zadanie przygotowane było przez Komendanta trasy i polegało na fachowym założeniu onucy. Na szczęście moje harcerki mają za sobą wojskowe doświadczenia więc udało się bez większych problemów. Dalsza droga prowadziła przez Górę Miejską do Bodzentyna i dalej
do Dąbrowy, gdzie był kolejny nocleg. Po drodze spotkaliśmy sympatycznego dh. G00rka, który wraz z S00hym oczekiwali na swój patrol. Jak wielkie było nasze zdziwienie, gdy na kolejnej placówce spotkaliśmy ich patrol, który oczekiwał na zgubionych szefów. Ta placówka poświęcona była ratownictwu medycznemu i dała nam okazję przekonać się, czego jeszcze
na ten temat nie wiemy i jak tę wiedzę uzupełnić. Po zwiedzeniu Bodzentyna i poczynieniu stosownych zakupów udaliśmy się do Dąbrowy, gdzie przystąpiliśmy do konkursu kulinarnego.
Z braku puree pozostało zrobić jakąś inną potrawę i stało się - to, co wymyśliliśmy nie miało nawet nazwy, ale jury przełknęło wszystko bardzo gładko.

Kolejny dzień upłynął pod znakiem deszczu. Wędrówka w takich warunkach nie jest specjalnie sprzyjająca, ale jak się okazało później deszcz nie był jedyną przeszkodą napotkaną tego dnia. Znacznie trudniej było porozumieć się z sympatycznym panem, który twierdził, że szlak jest zamknięty, a w ogóle tu nigdy nie było żadnego szlaku. Oznaczeń faktycznie nie było - drzewo
z charakterystycznym znaczkiem leżało sobie spokojnie ścięte tuż obok drogi.

Koniec końców dotarliśmy jednak do Michniowa, który miał zostać naszym ostatnim miejscem odpoczynku. Po drodze spotkaliśmy samych uprzejmych i kochanych ludzi. Szczególne słowa uznania należą się naszej gospodyni w Michniowie i miłej pani, która ugościła nas w Kamionce.

Podsumowując trzeba powiedzieć, że doskonale bawiliśmy się na trasie realizując różne, łatwiejsze i trudniejsze zadania. Poznaliśmy lub spotkaliśmy ponownie wiele fajnych drużyn
z całej Polski. W przyszłym roku wybieramy się na jubileuszowy XLV Rajd Świętokrzyski. Rajd jak mówi G00rek daje "kopa na następny rok". Warto skorzystać. A kto nie był z nami niech żałuje.

phm. Piotr Kowalski

Komendant Szczepu im. Szarych Szeregów

Patrol 508

Dla każdego coś ciekawego

Patrioci w zjednoczonej Europie - historyczna szansa

ZHP jest organizacją, która zawsze podejmowała najważniejsze wyzwania stojące przed polskim państwem i społeczeństwem. Wynika to z - fundamentalnej dla ZHP - służby ojczyźnie. Przez rozwój harcerstwa i kolejne wydarzenia polskiej historii służba ojczyźnie była różnie definiowana. Na samym początku była to przede wszystkim walka o odrodzenie Polski i jej odbudowę, potem walka z najeźdźcą, a ostatnio walka z żywiołem. Wszystkie
te wydarzenia i sytuacje ukazywały sprawność organizacyjną harcerstwa, ale także ogromne zaangażowanie ludzi, którzy bez wahania poświęcali swój czas, siłę, a czasami nawet życie dla słusznej sprawy, potwierdzając w ten sposób swój patriotyzm.

Właśnie w takich warunkach kształtował się, a zarazem potwierdzał, nasz harcerski
i polski patriotyzm. Patriotyzm czasu wojny - patriotyzm krwi. Patriotyzm, który najpełniej zrealizować się może właśnie w sytuacji zagrożenia.

Choć służba ojczyźnie jest jednym z fundamentów harcerskiego wychowania, a przez szeregi naszej organizacji przewinęło się wielu Polaków, badania społeczne wykazują, że
w hierarchii wartości, ojczyzna znajduje się na jednym z ostatnich miejsc. Dlaczego tak się dzieje? Czy metody wychowania patriotycznego w harcerstwie i generalnie w naszym kraju nie sprawdzają się?

Od kilku lat w Polsce toczy się ożywiona dyskusja na temat naszej tożsamości narodowej, naszego patriotyzmu, jego siły i jakości. Dyskusja ta silnie powiązana jest procesem integracji europejskiej. Polska wstępuje do Unii Europejskiej i jeżeli wszystko pójdzie pomyślnie, to w 2004 roku będziemy obywatelami UE, a pół roku później pójdziemy do urn i wybierzemy Parlament Europejski, w którym zasiądzie także 50 polskich przedstawicieli.

Jak wiec się w tej nowej rzeczywistości odnaleźć, jak zrozumieć i rozwijać nasz patriotyzm? Czy integracja z UE to wydarzenie, które osłabi nasz patriotyzm? A może da nam impulsy
do rozwijania nowej jakości naszej miłości do ojczyzny?

XXXII Zjazd ZHP uznał wagę tych problemów, czego wyrazem jest uchwała programowa „Barwy Przyszłości”. Zostały w niej wyznaczone priorytety działania organizacji. Jeden z nich brzmi:

Wychowanie patriotyczne i wychowanie harcerek i harcerzy do uczestnictwa we wspólnocie europejskiej, rozumiane jako kształtowanie świadomości narodowej, w tym dumy z polskiej kultury i dziedzictwa narodowego; patriotyzm w codziennym życiu; kształtowanie otwartości na świat i przygotowanie do integracji europejskiej.

Delegaci dostrzegli wagę integracji europejskiej i wszelkie konsekwencje jakie przyniesie
to wydarzenie. Integracja europejska to proces, który jest szansą dla naszego kraju, a młodzieży
w szczególności. Ale żeby z wszystkich szans jakie niesie integracja europejska w pełni skorzystać, trzeba się po pierwsze orientować w strukturach i zasadach działania struktur europejskich,
z drugiej zaś strony tylko ludzie w pełni świadomi swej historii, pozycji, swoich atutów i problemów, będą potrafili się w pełni w zjednoczonej Europie odnaleźć. Kwestii patriotyzmu i przygotowania do integracji europejskiej nie można rozpatrywać osobno, dlatego zostały one także zawarte w jednym priorytecie.

Jak napisałem na początku, ZHP zawsze podejmowało najważniejsze wyzwania stojące przez naszym krajem. Teraz nowym wyzwaniem stojącym przed nami jest odnalezienie się
w zjednoczonej Europie, zbudowanie tam pozycji ZHP i Polski. I to my właśnie mamy na to wpływ. W tym kontekście jak najbardziej prawdziwe są słowa, że jest to historyczna szansa, której wykorzystanie zależy od nas samych. I właśnie wiarę powodzenie, wiarę w Polską oraz w Europę będziemy się starali kształtować w programie, który będzie realizować priorytet wyznaczony przez XXXII Zjazd.

Powyższe słowa rozpoczynają cykl artykułów, które ukazywać się będą na łamach internetowego Na tropie, dotyczących różnych aspektów polskiego patriotyzmu, postawy obywatelskiej, ale także integracji europejskiej w kontekście harcerskich działań.

Zachęcam wszystkich do podjęcia tematu i wyrażanie swoich opinii na powyższy temat.

phm. Paweł Smardz

Kierownik Zespołu Edukacji Obywatelskiej i Europejskiej GK ZHP

Dla każdego coś ciekawego

SYMULACJE, POZORACJE

Pewnego dnia, podczas kursu instruktorów Harcerskiej Szkoły Ratownictwa, złożyłam zapotrzebowanie na zakupy u kwatermistrza naszego obozu. Było tam między innymi: cztery kilogramy kitu okiennego, czerwone farbki plakatowe, fioletowe cienie do powiek. Kwatermistrz, nerwowy człowiek, natychmiast powiedział mi, co myśli na ten temat. Wreszcie zdecydował, że nie kupi tych rzeczy, a najlepiej jeszcze pójdzie do komendanta i opowie mu, na co ja każę wydawać pieniądze. Poszliśmy razem. I co się stało? Otóż komendant potwierdził, że należy to wszystko zakupić i jeszcze dodał, że cienie muszą być bez brokatu, bo te z brokatem się nie nadają. Po co o tym piszę? Po to, żeby każdy kto dziwi się, że harcerze kupują kit okienny i jeszcze narzekają na kolor czy konsystencję wiedział, że nie on pierwszy i pewnie nie ostatni. A może czas wyjaśnić laikom, po co nam to wszystko. Informacje takie przydadzą się też wszystkim, którzy chcą, aby pozorowanie ran na kursach pierwszej pomocy było wiarygodne. Bo właśnie do pozorowania ran potrzebne są nam te dziwne rzeczy.

Ale zacznijmy od początku... Pozorowanie ran - co to takiego i po co to harcerzom? Otóż wyobraźmy sobie harcerza, który uczy się udzielać pierwszej pomocy. Chwilę po tym, gdy dowie się jak opatrzyć rany, chciałby sprawdzić tę umiejętność na jakimś poszkodowanym. Dostarczenie takiej liczby poszkodowanych może być trudne. W związku z tym bardzo przyda się umiejętność upozorowania rany tak, aby wyglądała ona jak prawdziwa. Potrafią to robić charakteryzatorzy na planach filmowych, ale też, oczywiście mniej profesjonalnie, uczą się tego instruktorzy HSR. Zwłaszcza, że niepotrzebne są żadne skomplikowane czy trudne do zdobycia przedmioty. Możemy kupić profesjonalne materiały do charakteryzacji. Są one jednak zdecydowanie droższe.

Będą nam potrzebne:

A teraz informacja, jak tego wszystkiego użyć.

Wykonujemy ranę ciętą, np. na przedramieniu. Kawałek kitu wyrabiamy w rękach jak plastelinę. Dzięki temu uzyska on odpowiednią miękkość i plastyczność. Wtedy przykładamy go do przedramienia tak, aby przylegał jak druga skóra a jednocześnie tworzył na tyle grubą warstwę, aby wyciąć w nim ranę. Rozprowadzamy kit na skórze przy pomocy wazeliny, dzięki niej usuniemy krawędzie tak, by masa zrównała się ze skórą. Dla ujednolicenia koloru stosujemy puder w kremie i puder sypki nakładając je również na całą odkrytą powierzchnię przedramienia. Otrzymujemy „nowy” kawałek skóry. Teraz możemy zrobić na niej ranę, np. ciętą. W tym celu przedmiotem z płaskimi brzegami (nożyczkami, linijką) robimy nacięcie. Do środka tego nacięcia wkładamy przy pomocy pędzelka farbę plakatową tak, by brzegi i środek rany były rzeczywiście „zranione”. Jeśli chcemy żeby nasza rana nadal krwawiła, musimy przy pomocy igły i strzykawki wprowadzić do niej rozrzedzoną farbkę lub pigment. Możemy też taką ranę zabrudzić posypując ją „naturalnie” piaskiem. Jeśli chcemy mieć ranę szarpaną, to zamiast nacięcia formujemy szarpnięcie, ugryzienie itp. Rana może mieć dowolną wielkość i głębokość w zależności od tego jak grubą i dużą warstwę kitu nałożymy. Jeśli w środku rany zostawimy kawałek szkła lub gwóźdż to otrzymamy ranę
z ciałem obcym, które trzeba będzie zabezpieczyć. Gdy zależy nam na otrzymaniu zwykłego otarcia naskórka, to na naszej skórze rozcieramy czerwoną farbkę plakatową. Ewentualnie „zabrudzamy” trochę. Jeśli chcemy zrobić poparzenie pierwszego stopnia, to również rozcieramy farbkę
na skórze. W przypadku drugiego stopnia formujemy jeszcze pęcherze z płynem surowiczym, czyli kropelki kleju lub lakieru do paznokci. A gdy chcemy uzyskać poparzenie trzeciego stopnia,
to charakteryzujemy miejsca zwęglone przy pomocy kawałków węgla drzewnego. Aby zasymulować wstrząs, na kursach pierwszej pomocy stosuje się objaw, który
w rzeczywistości pojawia się dość późno, czyli zasinienie wokół oczu. Można to zrobić
przy pomocy fioletowego cienia do powiek.

Każdy z kosmetyków można zmyć przy pomocy mleczka kosmetycznego lub innego preparatu
do demakijażu. Farby zwykle spierają się z ubrań, choć i tak proponuję mieć jakieś stare ubranie na czas pozoracji.

Dlaczego to wszystko jest tak ważne? Przypominają mi się czasy, gdy z moim zastępem brałyśmy udział w biegach harcerskich. Standardem były między innymi punkty
z samarytanki. A tam polecenie: harcerz, który tu siedzi ma złamaną nogę w podudziu. Wystarczyło wiedzieć, gdzie jest podudzie, żeby unieruchomić nogę w dobrym miejscu. Potem jeszcze krwotok żylny z przedramienia, no tu oczywiście opaska uciskowa. Często znajdowałyśmy poszkodowanego z przyczepioną karteczką, a na niej napis „złamana noga”, „krwotok tętniczy”.
No i czas. Czas był ważny. Zwykle go mierzono. Pomijam fakt, że oceniano prawidłowość bandażowania, czyli to czy „jodełka” wyszła równo. Ale tak naprawdę nie trzeba było robić niczego więcej. Czasem punkt ograniczał się do pytań teoretycznych, np.: Jak zatamować krwotok, jaki jest podział krwotoków, jakie są rodzaje ran, itd. Porządny harcerz czy harcerka powinni wiedzieć takie rzeczy. Niestety, nigdy nie sprawdzano naszych umiejętności.

Ja byłam w drużynie ratowniczo-medycznej. Tam uczyłam się jak udzielać pomocy. Często organizowaliśmy pokazy ratownicze na zlotach hufca czy chorągwi. Nie przyklejaliśmy karteczek
do poszkodowanych. Pamiętam, jak bardzo zależało nam, aby nasze pokazy były wiarygodne. Pamiętam, jak chcieliśmy, by krew wyglądała jak prawdziwa, wymyśliliśmy nawet, że mogłaby
to być krew kury. Tworzyliśmy różne pomysły na zrobienie rany czy złamania. Musiało minąć sporo czasu, abyśmy doszli do tego, co mamy teraz.

Do dziś pamiętam, kiedy mój drużynowy wrócił z kursu instruktorów pierwszej pomocy, prowadzonego przez Krzysztofa Panufnika. To był 1993 rok. Zaczęliśmy uczyć się badania poszkodowanego. Jasne było, że człowiek, który przed chwilą przeżył wypadek nie powie mi „zobacz , mam krwotok z tętnicy udowej i złamane podudzie, pomóż mi!”. Sama muszę
to sprawdzić. Ale nigdy wcześniej nikt nie zwrócił uwagi na to, że tak należy się tego uczyć. Dlatego tak ważna stała się zmiana systemu szkolenia w zakresie udzielania pierwszej pomocy. Dlatego później na kursach instruktorskich Harcerskiej Szkoły Ratownictwa znalazły się zajęcia
z symulacji urazów czy pozorowania ran.

Pamiętam jak patrzyli na nas uczestnicy pierwszych kursów, gdy mówiliśmy im,
że instruktor HSR musi mieć umiejętności aktorskie. Ale to prawda, bardzo ważne jest umiejętne symulowanie. Od tego zależy, czy przyszły ratownik nauczy się dobrze rozpoznawać urazy. O wiele szybciej zapamięta jak opatrzyć ranę, jeśli ją zobaczy i to zrobi, stąd pozoracja.

Jeśli dobrze „zrobimy” ranę, to szybciej nasz ratownik zorientuje się, co z nią zrobić. A przede wszystkim nauczy się, że zamiast zastanawiać się co to za rana, trzeba ją opatrzyć. Zależy nam, aby jak największa liczba osób umiała zareagować na miejscu wypadku, stwarzajmy
im warunki, by się tego nauczyli. Podobno im więcej potu na ćwiczeniach, tym mniej krwi
w boju. My możemy przelewać ogromne ilości pozorowanej krwi. Jeśli harcerz będzie
bez zastanowienia reagował w symulowanym wypadku, jeżeli opatrzy się z „krwią”
z pigmentu, będzie potrafił działać podczas krzyku i jęku „pacjenta” na kursie, to jest ogromna szansa, że pomoże komuś na ulicy. Warto więc „pobawić się”. w pozorowanie ran.

phm. Katarzyna Krawczyk

Dla każdego coś ciekawego

Uratować samych siebie...

Pamiętam swój pierwszy kurs organizowany przez Polski Czerwony Krzyż. Prowadzili go młodzi ratownicy medyczni na co dzień pracujący w wojewódzkiej stacji pogotowia ratunkowego.

Któregoś dnia, po zajęciach zaczęła się straszna ulewa. Irek - jeden z ratowników prowadzących kurs, otwierając drzwi samochodu, powiedział do mnie:

Wsiadaj. Mieszkamy prawie obok siebie... Podwiozę cię.

Wskoczyłem szybko na przednie siedzenie, ucieszony że ominie mnie mokry spacer. Irek zapiął pas i patrząc na mnie z lekkim wyrzutem spytał:

Nie zapinasz?

Nie... Przecież to raptem trzy ulice... A ty zawsze zapinasz? - spytałem go.

Wiesz... Napatrzyłem się w pracy na tych wszystkich, co nie zapięli. Teraz zwalniam
na zakrętach, pięć razy oglądam się na skrzyżowaniach i inne, takie tam...
- uśmiechnął się lekko. Pasy też zawsze zapinam. Nawet na trzy ulice.

Przez chwilę poczułem się jak łagodnie skarcone dziecko. Aby zatrzeć to wrażenie próbowałem obrócić wszystko w żart:

Zaraz, zaraz. To przecież ty masz ratować ludzi. Nie być ratowanym, tylko ratować!

Irek spoważniał:

Żeby ratować innych, trzeba najpierw umieć „uratować” samego siebie... i tego staramy się was nauczyć przede wszystkim!

* * *

Tamta rozmowa zatarła się w mojej pamięci. Kilka lat później sam stanąłem
„po drugiej stronie” sali wykładowej. Widziałem kilka kursów, zajęć, wykładów. Właśnie teraz trwa jeden z nich. Otwórzmy nieco szerzej drzwi, popatrzmy i posłuchajmy.

Młodzi harcerze - kursanci siedzą w sali lekcyjnej. Jedni pilnie notują każde słowo, inni słuchają, jeszcze inni patrzą za okno ziewając dyskretnie. Instruktor prowadzący wykład dwoi się i troi, aby przekazać swoją wiedzę, aby było ciekawie... Od czasu do czasu jego monolog przerywa gromki śmiech kursantów - reakcja na opowiadaną anegdotę, żart związany z tematem zajęć. Przecież ma być żywo, nie można zanudzić słuchaczy... Tak nas uczyli...

Instruktor podaje obrazowe przykłady: ...klient leży na ziemi i... ...widzimy faceta, który... Zadaje pytania: ...co zrobimy z poszkodowanym? Z sali padają odpowiedzi. Widać zaangażowanie z obu stron, nawet ci, którzy wcześniej patrzyli w okno, teraz myślą intensywnie, co trzeba zrobić z takim „klientem”, jak pomóc „facetowi”.

Zajęcia są udane, na piątkę z plusem. Jeśli nie ma więcej pytań - dziękuję. Sakramentalne zdanie kończy wykład. Kursanci wychodzą na korytarz. Podchodzimy do pierwszego z nich
i szybko zadajemy mu zaskakujące pytanie:

Czy wiesz, że tym poszkodowanym mógłbyś być ty?

Oczy piętnastoletniego chłopca robią się szerokie ze zdziwienia.

Nieee...

Pytamy kolejnego uczestnika kursu. Pada niepewna odpowiedź:

Tak, aleee... Przecież to ja jestem ratownikiem...

Zamykamy drzwi...

* * *

Jakoś tak się dzieje, że w trudach ratowniczych zmagań zapominamy o sobie samym. Przyzwyczajamy się do litrów „farbowanej” krwi. Żyjemy w świecie anonimowych „facetów”, „klientów”, bo tak jest łatwiej... Bezosobowo, bez zbędnych emocji, bez stresu. Czysty profesjonalizm.

Uczymy jak ratować tych wszystkich „poszkodowanych”, ale nie uczymy jak „ratować” samych siebie!

Młody kursant wszędzie widzi potencjalnych poszkodowanych, ale czy aby na pewno? Pełen zapału, z myślą „To ja jestem ratownikiem” - przebiega przez przejście na czerwonym świetle, majstruje przy domowej instalacji elektrycznej, wsiada na rower bez hamulców
i pędzi „na złamanie karku”.

Ja mam być potrącony przez samochód? Czy ja jestem jakiś „facet”? Nieee...
Ja umiem pomóc...

A jednak stało się... Właśnie Tobie drogi kursancie, ratowniku, instruktorze... Ktoś stojący
z boku załamuje ręce i pyta - Jak to..? Przecież on znał pierwszą pomoc, wiedział co, się może zdarzyć...

Gdzieś zabrakło tej odrobiny wyobraźni, aby utożsamić siebie z nieszczęsnym „facetem”, zabrakło kursowego czasu, aby powiedzieć kilka zdań na ten temat. Zamiast tego mieliśmy ciekawy wykład jak pomóc innym. Przecież wokół nas tyle wypadków.

Nieszczęśliwe wypadki i tak będą miały miejsce, a na kursach nie ma czasu na naukę kodeksu drogowego. Nikt też nie jest w stanie przewidzieć każdej możliwości i jej zapobiec czy choćby omówić w formie przykładu na kursie. Zdaję sobie z tego sprawę i wcale nie chcę zmieniać programu kursów, ale nikt nam nie broni wyjść, choćby na chwilę, z anonimowego świata „klientów” i „poszkodowanych” w realia naszych prawdziwych nazwisk, osobowości. Nie bójmy się wskazać palcem kursanta i powiedzieć: Ty też możesz być poszkodowanym! Pomyśl o tym gdy kolejny raz przebiegniesz przez jezdnię w niedozwolonym miejscu!

Wymyślamy tysiące symulacji, historyjek, przyczyn wypadku. Choć raz obsadźmy w nich pozoranta nie jako „faceta” czy „Kowalskiego”, ale w roli samego siebie. Zrezygnujmy
z jednej wesołej anegdotki na rzecz trzech zdań o codziennej ostrożności. Zmuszajmy
do pracy wyobraźnię kursantów, kierując uwagę na nich samych. Potępiajmy bezmyślność, ignorancję i ryzykanctwo. Róbmy to z wyczuciem, aby ostrzegać, a nie straszyć.

Uczmy jak „ratować” sam siebie!

* * *

Dwa miesiące temu, w tragicznym wypadku zginął siedemnastoletni Ratownik Medyczny ZHP, członek mojej drużyny. Jechał wieczorem na nieoświetlonym rowerze, słuchając muzyki z walkmana. Młody kierowca, który Go potrącił nie zauważył tego faktu. Włączone w samochodzie radio zagłuszyło odgłos uderzenia. Nie stwierdzono ostatecznie po czyjej stronie leży wina.

...gdzieś zabrakło wyobraźni...

Artykuł ten nie jest przejawem jakiejkolwiek krytyki, a jedynie prośbą. Dedykuję go pamięci dh. Grzegorza.

phm. Łukasz Gocek HO

Dla każdego coś ciekawego

Odezwa międzynarodowego ruchu Blue Sky World Woodcraft
do wszystkich polskich harcerek i harcerzy


Rozpalcie ogień na cześć setnej rocznicy powstania ruchu puszczańskiego, WOODCRAFTU. Wzywamy wszystkich miłośników idei puszczańskiej - woodcraftu, ale też braci i siostry
z innych organizacji, niezrzeszonych i tych, którzy złączeni są z ideą Ernesta Thompsona Setona - Czarnego Wilka, aby w dniu 100. rocznicy założenia pierwszego puszczańskiego szczepu, która przypada na 1 VII 2002roku, rozpalili ogień samodzielnie lub w gronie przyjaciół i upamiętnili tym tę ważną chwilę. Chcemy tym wydażeniem uświetnić tradycję międzynarodowego święta puszczaństwa.


Prosimy Was, prześlijcie nam wiadomość gdzie, kiedy i ile osób brało udział
w uroczystościach pocztą elektroniczną na adres: ustredi@woodcraft.cz
lub pocztą tradycyjną
Liga Leśnej Mądrości
Senovazne nam. 24
116 47 Praha 1.
Czechy.
Wiadomość prosimy przesłać do 15 VII. Tylko w ten sposób możemy dowiedzieć się ilu ludzi zajmuje się i interesuje się puszczaństwem. Z góry serdecznie dziękujemy za nadesłane wiadomości!

Czuwaj! Z błękitnym niebem!

W imieniu ruchu Blue Sky World Woodcraft:
Martin Kupka - Logan (Liga Leśnej Mądrości)
Mick Tutt - Pelikan (Zakon Rycerstwa Leśnego)
Errol Brendin (Instytut Ernesta Thompsona Setona)
Ales Kapica (Woodcrafter)
Rafał Łoziński (ZHR - Harcerz Leśny)

Metodyka

DYSKUSJA METODYCZNA

[spotkanie kadry starszoharcerskiej - Warszawa, czerwiec 2002]

XXXII Zjazd ZHP zobowiązał nowo wybrane władze naczelne
do przeprowadzenia najdalej do końca roku 2002 ogólnozwiązkowej dyskusji metodycznej i podjęcia wiążących dyskusji w sprawach metodyki grup wiekowych.

Obradująca w czerwcu Rada Naczelna ZHP przyjęła plan i harmonogram prac dotyczących metodyk grup wiekowych. Celem działań podejmowanych przez komisję programowo-metodyczną RN ZHP oraz wydziały GK ZHP jest uporządkowanie systemu metodycznego ZHP i jego dostosowanie do współczesnych potrzeb. W ramach tych prac zostaną podjęte następujące zadania:

Dyskusja metodyczna będzie odbywała się m. in. poprzez:

Tezy (do omówienia i opracowania we wszystkich grupach metodycznych):

Wydział Starszoharcerski od dłuższego czasu prowadzi dyskusje zmierzające
do doprecyzowania zasad metodyki pracy z młodzieżą harcerską. Ostatnio dyskutowaliśmy o tym na Ogólnopolskiej Konferencji Kadry Starszoharcerskiej w Katowicach w listopadzie 2001 roku (materiały z tej konferencji publikowaliśmy w NT nr 1/2002).

Temat dyskusji metodycznej był kontynuowany w czasie spotkania kadry starszoharcerskiej, które odbyło się w Warszawie w dniach 7-9 czerwca 2002. Przedyskutowane zostały niektóre punkty, zgodnie z którymi Rada Naczelna ZHP zaproponowała opracowanie metodyk poszczególnych grup wiekowych. Za miesiąc przedstawimy wyniki tej dyskusji. Zapraszamy czytelników do nadsyłania własnych uwag i spostrzeżeń.

hm. Ryszard Polaszewski

Na tropie środowisk


353 Warszawska Drużyna Starszoharcerska
„ORLA PERĆ”

Dawno, dawno temu, bo 18 października 1996 roku, za górami, za lasami, czyli
na warszawskiej Pradze odbyła się I zbiórka naszej drużyny, na którą ku przerażeniu kadry, przyszło sześćdziesięciu pięciu małych, rozwrzeszczanych uczniów szkoły społecznej...

Od tamtego czasu wiele się zmieniło!

Urośliśmy, trochę zmądrzeliśmy, a przede wszystkim przybyło nam kilka lat.

Od „Orlej Perci” wszystko się zaczęło... W naszej drużynie wychowali się harcerze, którzy już teraz prowadzą własne drużyny i dzięki temu mógł powstać szczep, w którym mamy ciąg wychowawczy.

Ze starego składu zostało 6 osób, które w tej chwili stanowią kadrę drużyny młodszej - 353 WDH „Piekiełko” i gromady zuchowej - 353 WGZ „Laiquendi”. Reszta składu pochodzi
z późniejszych naborów lub została przyprowadzona przez członków drużyny i chyba im się spodobało, ponieważ zostali...

Dlaczego „ORLA PERĆ”?

Nazwa drużyny nie jest przypadkowa, a jej symbolika tłumaczy jakie cechy posiada harcerz 353 WDHS „Orla Perć”.

Ponieważ jesteśmy drużyną turystyczną i lubimy wyjeżdżać - stąd wzięły się góry. Każdy harcerz pokonuje wszelkie trudy, które spotyka na drodze i „ pnie się jak najwyżej”
w życiu, a najwyższymi górami w Polsce są Tatry. Natomiast najtrudniejszą ścieżką
w Tatrach jest Orla Perć. (Orla Perć - wg encyklopedii PWN - turystyczny szlak pieszy
w Tatrach Wysokich, w granicach TPN, wytyczony w latach 1903 - 1906, prowadzi szczytami bocznej grani od przeł. Liliowe przez Kozi Wierch do przeł. Krzyżne. Dł. trasy 5 km, trudna, wymaga doświadczenia w turystyce).

Trudy, które trzeba pokonać wspinając się po Orlej Perci, można porównać do trudów
w wędrówce harcerza do doskonałości. Postępowanie zgodne z Prawem Harcerskim
i Kodeksem Wędrowniczym, pokonywanie samego siebie, miłość do gór oraz zamiłowanie
do wszelkiego rodzaju wędrówek - to główne cechy harcerza należącego do 353 WDH „Orla Perć”.

W sumie drużyna liczy 14 harcerzy, 3 osoby kadry i 1 skauta (członek naszej drużyny, który w tej chwili mieszka na stałe we Francji i działa tam w drużynie skautowej, ale jeździ
z nami na obozy, a w ciągu roku jest z nami duchem).

W ciągu roku pracujemy w systemie zastępowym. Istnieją 4 zastępy: „Liliowe”, „Granaty”, „Buczynowa Strażnica” i „Kozie Czuby” (ich nazwy pochodzą od nazw szczytów na Orlej Perci),
a Rada Drużyny nosi nazwę „Kozi Wierch” (jest to najwyższy szczyt na Orlej Perci,
a nazwa symbolizuje najwyższą władzę w drużynie). Jeżeli zaistnieje taka potrzeba,
to tworzymy patrole specjalnościowe, które zajmują się realizacją konkretnego zadania.

Co robimy...

Jako drużyna starszoharcerska działamy dopiero od roku (przekształciliśmy się
z młodszej w naturalny sposób, przez dorastanie).

Nasza praca opiera się na cotygodniowych zbiórkach zastępów lub drużyny, podczas których zdobywamy lub rozwijamy wiedzę z różnych dziedzin. Ale przede wszystkim, jesteśmy grupą przyjaciół która spędza ze sobą mnóstwo czasu i większość rzeczy robimy razem. Wybieramy się wspólnie na różnego rodzaju koncerty (nie tylko SDM-u! ), chodzimy
na ściankę wspinaczkową, na basen, do kina, teatru, organizujemy imprezy i co dwa tygodnie,
a czasami nawet częściej, jeździmy na rajdy - najczęściej na bunkry, czasem
w miejsca ciekawe pod względem krajoznawczym albo po prostu do jakiejś wsi, czy lasu... Przynajmniej dwa razy w roku staramy się pojechać na rajd w góry, a poza tym obowiązkowo
w ferie zimowisko w górach, a w wakacje obóz stały i jeden lub dwa wędrowne po górach, ale ostatnio także po nizinach. Żeby móc to wszystko zrealizować, musimy sami zarobić pieniądze...
I w związku z tym pobijamy chyba wszystkie rekordy w naszym hufcu pod względem liczby organizowanych akcji zarobkowych.

Oczywiście, jak na drużynę turystyczną przystało, zdobywamy odznaki turystyczno-krajoznawcze: GOT, OTP, TP, PSM, WOK, OKP, ROK, KOT, OFK, MSiM i wyszywamy je
na rękawie zamiast sprawności. Rozwijając naszą specjalność w ostatnim czasie 10 osób ukończyło kurs i zdobyło odznakę Organizatora Turystyki, a drużynowa ma dodatkowo Przodownika Turystyki Pieszej PTTK oraz troszeczkę archaiczny, ale bardzo fajny tytuł Służby Kultury Szlaku.

Jak realizujemy ideę wędrowniczą?

Co lubimy najbardziej?

Bunkry, wspinaczkę i zjeżdżanie na linach, biegi terenowe połączone z taplaniem się
w błocie, wybuchami petard i przeprawianiem się przez bagna, włóczęgę po górach, zapach
i klimat harcerskiego ogniska, moment wzruszenia przy przyznawaniu stopnia, wszelkiego rodzaju wygłupy, soki Tymbarka i napisy na kapselkach, sucharki bieszczadzkie, fazy podczas nieprzespanych nocy i po prostu lubimy być HARCERZAMI!!!

Dziwne rzeczy...

Nie będę pisała o tradycjach harcerskich, które panują w drużynie, bo zajęłoby to baaardzo dużo miejsca, ale mamy u siebie kilka dziwnych, w sumie przez przypadek wymyślonych rzeczy, które na stałe zagościły na naszych wyjazdach.

Jeden dzień na obozie, czy zimowisku zostaje nazwany dniem 353 Warszawskiej Kolonii Karnej „Orla Pięść” (nie ma to zupełnie nic wspólnego z żadną przemocą, wyżywaniem się czy innymi przejawami „niewychowawczości”, a nazwa wyszła tak po prostu...) i wtedy
w zależności od funkcji rocznej każdy dostaje stopień wojskowy, wszyscy chodzą
po kwadracie, meldują chęć zapytania się o coś, czy wyjścia do latryny. Drużynowa jest generałem i na hasło „kołnierz” wszyscy krzyczą: „Czoł Pan Gen” (czyli skrót od Czołem Pani Generał). Tego dnia wszystko co robimy jest „zwojskowione” i pod linijkę, a każdy stara się awansować w stopniach, co zdarza się bardzo często. Oczywiście w momencie, kiedy znudzi nam się takie zachowanie, to wracamy do normalności, ale taki dzień idealnie wpływa
w naturalny sposób na dopracowanie musztry.

Oprócz tego mamy pewną odmianę dnia szarego sznura, czyli „Dzień Odwrotności”. Zamieniamy się wtedy mundurami i chłopcy paradują w spódniczkach, a dziewczyny stają się bardzo męskie. Następuje też częściowa zamiana ról...

Mamy też „Dzień Maślarza - dzień wesoły”, który zaczyna się w nocy, kiedy bardzo dziwnie ubrana kadra budzi harcerzy, mówi jakieś kosmiczne wierszyki o maślarzach i smaruje uciekających harcerzy masłem.. Taka noc jest zwiastunem dnia pełnego niespodzianek...

To chyba tak w skrócie najważniejsze rzeczy o nas, które da się opisać, bo przecież atmosfery i specyfiki drużyny nie da się przedstawić słowami!

Bardzo chętnie nawiążemy kontakt z innymi środowiskami. Nasz adres: K353@interia.pl

phm. Katarzyna Pawkowska

Z archiwum „Na Tropie”

LATO LEŚNYCH LUDZI

Był czas świąt, ogromne lenistwo i objadanie się zbrzydło nam na dobre i duszę już gdzieś niosło poza miasto. Wyjechaliśmy wczesnym przedpołudniem z Krotoszyna we trójkę na wyprawę, która okazała się przygodą godną zapamiętania na długi czas. Każdy z nas jest fascynatem w innej dziedzinie, Łukasz to spec od ziółek, Robert to ornitolog amator, a ja - Krzysztof - znam każdą dziurę „naszym” w lesie. Tym razem rejonem, który stał się naszym celem, były stawy rybne w okolicy Milicza. Jadąc tam mieliśmy nadzieję przeżyć coś niezwykłego. Początek okazał się jednak całkiem banalny, staw upstrzony był kaczkami krzyżówkami, dwa łabędzie nieme, dwa krzykliwe i jeszcze kilka mniej znanych okazów,
ale ogólnie nic nadzwyczajnego. Obejrzeliśmy norę lisa, szyszki obtłuczone przez dzięcioła, ślady saren, dzików i już mieliśmy przenieść się na inne stawy, gdy w dali zobaczyliśmy postać dużego, lecącego ptaka, potem kolejna postać pokazała się w pobliżu i jeszcze jedna i jeszcze kolejna. Zdziwienie nasze nie miało granic gdy okazało się, że to para starych orłów bielików z dwójką młodych z tegorocznego wylęgu. Ptaki krążyły majestatycznie nad przerażonym tłumem kaczek, aż znudzone usiadły, jak gdyby umówione,
na jednym ogromnym drzewie. Siedziały rozpościerając skrzydła, młodsze podrywały się na chwile
ale zaraz potem siadały ponownie przy rodzicach. Obserwowaliśmy to niecodzienne widowisko z zapartym tchem, z lornetkami tuż przy oczach. Podobnie jak my baczenie na drapieżną rodzinę miały wszystkie kaczki, aż do momentu gdy wszystkie cztery ptaki poderwały się w jednej chwili i odleciały chowając się
za widnokręgiem. Wyprawa na stawy przyniosła też kilka innych, niemniej ciekawych chwil gdyż udało się zobaczyć jeszcze jedną parę bielików, zimujące czaple i ogromne stado dzikich gęsi liczące około czterysta sztuk podrywające się na nasz widok. Podczas tejże wyprawy nie mogło zabraknąć tradycyjnego ognia, przy którym rozgrzewaliśmy zmarznięte ręce; i tu właśnie przy płomieniach narodziła się dyskusja, której epilog miał miejsce na forum całej drużyny, a dotyczyła ona obozu.

Nader ochocza i twórcza wymiana poglądów i doświadczeń na tradycyjnym wiecu przyczyniła się
do wypracowania dwóch modeli obozowania.

Pierwszy z nich to obóz stały - tradycyjny, zasiedziały w naszej drużynie od wielu lat sposób sumowania rocznej pracy wychodzi z założenia, że najlepszym miejscem obozowania jest jak największe odludzie w dużym kompleksie leśnym, gdzieś przy wodzie. Oczywiście nie wchodzi w rachubę żadna stanica, ani stałe miejsce obozowania z dostępem do bieżącej wody i prądu. Najlepszy jest teren w pobliżu zaniedbanego lasu, z którego można pozyskiwać drągowinę i suche drzewa. Można też wejść
w porozumienie z leśniczym i pozyskać materiał do budownictwa z trzebieży wyrośniętych młodników, które wymagają regularnego przecinania. Potem zazwyczaj wykorzystane drewno tnie się na tak zwane metrówki i zwraca Lasom Państwowym. Duże zasoby drzewne dla naszej drużyny stanowią zawsze kluczowy argument w wyborze miejsca obozowania, a to ze względu na przeogromną pionierkę. Trzytygodniowy obóz w połowie poświęcony jest budowaniu wymyślnych urządzeń o przeróżnym przeznaczeniu. Pierwszy tydzień, na którym bywa tylko nasza drużyna (potem zjeżdża jedna albo dwie zaproszone wcześniej przez nas drużyny), poświęcony jest wyłącznie organizacji miejsca obozowania. Na początku stawia się magazyny, buduje w nich półki, potem powstaje stołówka i kuchnia - do tego celu wykorzystuje się zbite na stałe blaty z desek.

Obóz musi koniecznie posiadać maszt z podestem i bramę, im bardziej jest ona wymyślna i skomplikowana, tym lepiej, wskazane są elementy zwodzone, podnoszone, wieże i pomosty. Wspomnieć tutaj należy, że na obozie puszczańskim używanie gwoździ jest rzeczą ze wszech miar karygodną,
a jedynym spoiwem jest sznurek wiążący belki z zaciosami. Dla dobrego bytowania na obozie konieczne jest oczywiście wykonanie latryn i tu jedynym stałym elementem powtarzającym się każdego roku są stare koce wojskowe. W części gospodarczej stawia się umywalnie, koniecznie z filtrami do zabrudzonej wody.
W namiotach śpimy na piętrowych pryczach o wyplatanych legowiskach, wszystkie rzeczy muszą znajdować się na półkach a plecaki umieszczone są na specjalnych wieszakach, wskazany jest także użyteczny stoliczek z pnia lub wyplatany.

Każdy obóz ma swoje dziwadło, jest to zazwyczaj najdziwniejszy pomysł, który pojawia się na „kwaterce”. Na jednym z obozów budowaliśmy wieżę do zjazdów linowych z tzw. bocianim gniazdem
w koronie ogromnej sosny, innym razem powstawał poważny drewniany most przez strumień, kolejny obóz szczycił się kilkudziesięciometrowym mostem linowym, a szczytem dziwactwa był cały obóz na drzewach.

Namioty ustawione są zawsze w kręgu, a nad powstałym placykiem rozwiesza się dość wysoko siatkę maskującą. Obozowisko musi mieć swój nastrój, przyczyniają się do tego miejsca zastępów ulokowane pod zwanymi w naszej drużynowej gwarze „grzybkami”. Są to trzy pałatki połączone razem i rozbite zamiast na ziemi w powietrzu, co powoduje powstanie sympatycznego zadaszenia pod którym umieszcza się siedziska, ławy i fotele. Pomiędzy drzewami wieszane są hamaki, stoliki i częściowo wyplatane fotele. Największy smak ma świątynia lokalizująca się pod spadochronem, tam znajduje się nasz stały totem drużyny - Światowid - jeżdżący z nami od paru lat na obozy, wokół niego każdy zastęp stawia swój puszczański totem świadczący
o jego nazwie. Zasadą jest, że totem powinien być wyższy niż dwa metry. W świątyni wskazane jest aby rósł sobie niewielki dąb - święte drzewo Słowian, są oczywiście siedziska niezbędne przy wielogodzinnym wiecowaniu. Zwyczajem jest, że od świątyni wchodzi się tylko na powitanie dnia, jego pożegnanie i wiece, wyłącznie w strojach obrzędowych, w naszej drużynie są to stylizowane koszule słowiańskie.

Obóz puszczański to również dbałość o środowisko, to sortowanie śmieci już w koszach przy namiotach, a także utylizacja odpadków z kuchni, wywożenie wszystkiego
co nieprzyjazne przyrodzie na wysypisko. Ekologia to również filtry do zanieczyszczonej wody przy myciu i przygotowaniu posiłków, częste zmienianie ścieżek tak, aby nie wydeptać ściółki zbyt głęboko, ogradzanie małych drzewek i paproci płotkami, aby nikt przypadkowo ich nie zdeptał, nakładanie opasek szmacianych na drzewa, do których wiąże się grube bele mogące uszkodzić korę, odginanie gałęzi i podwiązywanie ich zamiast obcinanie, jedno miejsce ogniskowe, aby nie wypalać dodatkowych połaci ziemi.

Program stałego obozu puszczańskiego w 23 DSH-y „SKAUT” posiada wypracowaną fabułę i stałe elementy powtarzające się rokrocznie. Każdego ranka zbiera się cała społeczność, aby powitać dzień i złożyć dary (Słowianie darowują kamienie, a Słowianki kwiaty) przed Światowidem prosząc o spełnienie jednej prośby. Wieczorem przy ogniu dziękujemy za przeżyty dzień i przepraszamy się wzajemnie za ewentualne zwady rzucając za siebie kamyki do wody mówiąc aby przepadły one „jak kamień w wodę”. Podczas obozu odbywa się tradycyjny targ słowiański, na którym handluje się wytworami własnych rąk, jest dzień kupały i zaślubin par obozowych, dzień chlebowy kiedy to pieczone są bochny z ciasta wyrośniętego na zakwasie,
w własnoręcznie wykonanych piecach, są też dni (jeden lub dwa) próby bytowania w lesie w samotności.

Obóz leśnych ludzi nie może pominąć również zajęć typowo przyrodoznawczych, uczymy się tropić, rozpoznawać ślady pozostawione przez zwierzęta, poznajemy rośliny, ch nazwy i wykorzystanie, szukamy grzybów, owoców i innego pożywienia leśnego, zdobywamy również umiejętności bytowania w lesie, jest dużo zajęć terenoznawczych z mapą, ćwiczymy sztukę cichego poruszania się i podchodzenia. Tyle
o obozach, które miały miejsce dotychczas w mojej drużynie.

Nowy sposób na puszczańskie lato jest kompromisem pomiędzy obozem stałym
a wędrownym, jest to mianowicie obóz koczowniczy. Pomysł opiera się na obozowaniu
w małych namiotach z pominięciem pionierki w trzech kolejnych miejscach na terenie całkowicie odludnym. System koczowniczy obmyślony podczas wiecu mojej drużyny ma dużą liczbę zalet godnych podkreślenia. W takim obozie uczestniczy jedna drużyna, co utrudnia zniszczenie miejsca biwakowania chociażby przez wydeptanie, ogranicza do minimum budowanie urządzeń obozowych, co pozostawia otoczenie w stanie niezmienionym, nie kopie się dołów do latryn bazując
na systemie saperkowym, a także dołów na śmieci. Krótkotrwałe bytowanie w jednym miejscu nie wypłasza na długi czas zwierzyny. Bytując w trzech miejscach mamy trzykrotnie większe możliwości poznania ciekawych środowisk leśnych, przemieszczając się uczestniczymy w wędrówce a biwakując z powodzeniem możemy pracować ze specjalnością zdobywać umiejętności puszczańskie. Obóz w tej formie pozwala na zachowanie prawie wszystkich tradycji obrzędowych wypracowanych w drużynie, co przekonało moją drużynę i mnie samego do tego, aby po raz pierwszy przełamać tradycję obozu stałego i pojechać koczować. Zapraszam wszystkich już teraz do planowania swoich obozów, niekoniecznie puszczańskich, bo zima to czas ku temu najlepszy, jeszcze spokojny, dający swobodę wyboru miejsca i formy.

Z błękitnym niebem.

hm. Krzysztof Manista

drużynowy 23 Drużyny Harcerzy Starszych „SKAUT”

im. Bolesława Chrobrego o specjalności puszczańskiej

z Hufca ZHP Krotoszyn

1

1

NA TROPIE

NR 4

czerwiec

2002



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
NaTropie 8'02 pazdziernik, ZHP, Na tropie, Rocznik 2002
NaTropie 3'02 maj, ZHP, Na tropie, Rocznik 2002
NaTropie 7'02 wrzesien, ZHP, Na tropie, Rocznik 2002
NaTropie 5'02 lipiec, ZHP, Na tropie, Rocznik 2002
NaTropie 2'02 kwiecien, ZHP, Na tropie, Rocznik 2002
NaTropie 10'02 grudzien, ZHP, Na tropie, Rocznik 2002
NaTropie 6'03 czerwiec, ZHP, Na tropie, Rocznik 2003
NaTropie 3'03 marzec, ZHP, Na tropie, Rocznik 2003
NaTropie 4'03 kwiecien, ZHP, Na tropie, Rocznik 2003
NaTropie 2'03 luty, ZHP, Na tropie, Rocznik 2003
NaTropie 5'03 maj, ZHP, Na tropie, Rocznik 2003
NaTropie 1'03 styczen, ZHP, Na tropie, Rocznik 2003
NaTropie 9'10'03 wrzesien'pazdziernik, ZHP, Na tropie, Rocznik 2003
NaTropie 7'8'03 lipiec-sierpien, ZHP, Na tropie, Rocznik 2003
NaTropie 11'03 listopad, ZHP, Na tropie, Rocznik 2003
02. Karta próby na stopień wywiadowcy' tropicielki, ZHP, Karty prób, regulaminy
02 OGÓLNY POGLĄD NA ZDROWIE I CHOROBĘid 3432 ppt
Na tropie Phytobia

więcej podobnych podstron