30 sierpnia 2009 Kontrolować z wysokości kontrolowanego zgiełku.. Nie pamiętam dokładnie, którego dnia, ale tak jakoś przed samym rozproszeniem się wakacyjnym demokratycznego Sejmu, odbyło się demokratyczne głosowanie nad projektem Platformy Obywatelskiej, który to projekt miał przywracać możliwość sprzedaży alkoholu w Warsie(???). Wcześniej ten projekt przygotował pan Janusz Palikot też z Platformy Obywatelskiej, w znanej i uszanowanej komisji pod nazwą Przyjazne Państwo. Pomijając już fakt, że sprzedaż alkoholu w pociągu ustanawiana jest na wysokim szczeblu demokracji ludowej, a więc w Sejmie, to śmieszność sytuacji polega na tym, że ów projekt, zorganizowany i przegłosowany w komisji Przyjazne Państwo, nie znalazł akceptacji wśród posłów…. PO(????). „Ślimakowa wciąż napierała na męża szepcząc, żeby się nie cofał”- napisało jakieś dziecko w wypracowaniu domowym. Nawet z odrobiny socjalizmu nie chcą ustąpić, mimo, że głoszą, iż są partią liberalną. A liberalizm- jak wiadomo - związany jest z kategorią ludzkiej wolności. Bo co to, komu by szkodziło, żeby mógł sobie kupić piwo, czy kieliszek czegoś mocniejszego w Warsie? Od razu wyjaśniam; nie jeżdżę Warsem ani specjalnie nie piję alkoholu… Od czasu do czasu lampkę wina.. Tak, że nie jestem stroną w tym ponadpaństwowym sporze. Pani europosłanka Senyszyn stwierdziła, że: „Wprowadzenie zgody na handel alkoholem w pociągach stanowi pewne niebezpieczeństwo dla pasażerów. Tak już było przez długi czas i część pasażerów była narażona na podróż z osobami w stanie nietrzeźwym”(????) No tak, a spuszczenie gejów z ideologicznej i światopoglądowej smyczy nie stanowi dla pasażerów pociągu o nazwie” Polska” niebezpieczeństwa? W tym przypadku, wolność od pasa w dół może być, ale wolność w napiciu się piwa w Warsie- nie! Tak samo jak kombinowanie- w ramach wolności- przy aborcji i eutanazji. Tu można dać ludziom wolność, nich zabijają własne dzieci i sami siebie jak są starsi, ale napić się piwa w pociągu - nie wolno! I tyle napracował się poseł Palikot z Platformy Obywatelskiej, gdy już nie był w zarządzie „ Lewiatana”, razem z panią Bochniarz i panem Mordasiewiczem, i cały pogrzeb na nic. Na szczęście zatkany ustawowo rynek picia piwa w pociągach wypełniają rynkowi przedstawiciele, którzy pomagają pasażerom napić się swobodnie piwa. Lewica tak ma, ale, żeby „ liberalna” Platforma Obywatelska? A przy okazji:, czemu mimo zostania europarlamentarzystką, pani Joanna Senyszyn nadal obecna jest w mediach i robi za „autorytet moralny”?. Raczej , co prawda - amoralny, ale ciekawi mnie, dlaczego nadal jest obecna? Czyżby lewica cierpiała na niedobór kadr” W końcu - jak mawiał Lenin - „ Kadry decydują o wszystkim”, nieprawdaż? „Kiedy Mickiewicz zawiódł się na kobiecie, wtedy wziął się za Pana Tadeusza”- znowu napisało jakieś niedouczone dziecko. Przychodzi blondynka do lekarza. Podczas wizyty lekarz stwierdza: jest pani w ciąży. Wracając do domu, blondynka rozmyśla: - Hmmm…. Męża nie mam, kochanka też nie mam - eeee, to na pewno nie moje dziecko. A może tu chodzi po prostu o to, co powiedział 14 grudnia 1920 roku niejaki Mikołaj Bucharin, bolszewik jak się patrzy, bolszewizujący Rosję: „ Tak, będziemy produkować znormalizowanych intelektualistów. Będziemy ich wytwarzać jak na taśmie produkcyjnej”(????) I co, nie wytwarzają??????? Całe tabuny okupują media, i powtarzają to samo do utraty „intelektualnego” tchu. Jakby ich ktoś zaprogramował i ustawił pod odpowiednim kątem politycznym. Wbijają do głów, narzucają, jak strażnicy więzienni pilnują ustalonej linii. A jak ktoś powie, tak jak pan profesor Jan Winiecki, że pan profesor Sławomir Skrzypek , prezes Narodowego Banku Polskiego nie ma kwalifikacji i wykształcenia ekonomicznego do wykonywanej funkcji” to sąd skaże go na- uwaga! - 20 000 zł na rzecz Caritas Polska i 10 000 złotych grzywny(!!!). Coś niesamowitego się dzieje.! To nie można powiedzieć, że ktoś nie ma kwalifikacji????? I nie chodzi mi o to, czy pan profesor ma rację, czy też nie.. To jest rodzaj oceny. Na przykład w sprawie wejścia Polski do Unii Europejskiej pan profesor Winiecki nie miał racji, i tam wyrażał swoje zdanie, ale, gdy wyraził swoje zdanie na temat pana Sławomira Skrzypka został za to ukarany(???). Bo na przykład dla pana profesora Winieckiego pan profesor Balcerowicz był i jest dobrym ekonomistą, nawet jak w 1990 roku trzymał stały kurs dolara w stosunku do złotówki przez okres 16 miesięcy i doprowadził do wyprowadzenia z Polski miliardów dolarów.. Wkrótce nie można będzie powiedzieć, że pan Balcerowicz nie jest dobrym ekonomistą, pan Wałęsa był złym prezydentem, a pan Bartoszewski nie jest profesorem..
Nie będzie można mieć własnego zdania. Trzeba będzie mieć zdanie obowiązujące i ustalone w gremiach władzy. Chociaż w przypadku pana Bartoszewskiego to jest fakt! To się nazywa totalitaryzmem, do którego oczywiście nie zmierzamy.! Za nazwanie kogoś „pedałem” można dostać 15 000 zł grzywny(???). Szkoda, ze nie 1 milion…(???) I nie mówię, że można kogoś przezywać… Chodzi mi o niewspółmierność kary, która powoli staje się sposobem na zamknięcie ludziom ust. A w TVN zmiany. W miejsce Piotra Waltera, jako prezesa, powołano pana Markusa Tellenbacha, szefa rady nadzorczej SKY Deutschland. I nie jest to żaden Niemiec, tylko bardziej Szwajcar.
Na jego temat spółka TVN wydała oświadczenie:” Posiada on szeroką wiedzę w zakresie wszystkich podstawowych linii biznesowych oraz operacji Grupy TVN oraz zrozumienie rynku mediów w Polsce”. Ciekawe, czy po tej zmianie nastąpi zmiana linii politycznej TVN i telewizja te przestanie propagować wszelkie lewackie pomysły, a zacznie rzetelnie informować o tym, co dzieje się dookoła..? „Puls Biznesu” napisał, że zmiana w TVN oznacza, że Wejchert i syn wygrywa z Walterem i synem. A analityk napisał:” Ich wizje biznesowe się różnią, bo chwilami okazuje się, że choć płyną w jednej łodzi, to wiosłują w przeciwne strony”(????) A mnie się wydaje, że płyną w różnych łodziach, ale wiosłują w jednym kierunku.. W kierunku socjalizmu Unii Europejskiej.. No i mimochodem dowiedzieliśmy się, że pan poseł Marek Wikiński z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, i z Radomia, ale podczas manifestacji pierwszomajowych zwracający się do zebranych „ towarzysze' i „ towarzyszki”- zrezygnował z zakupu opon zimowych do swojego samochodu(???). Taką widomość podano w ogólnopolskich mediach, jakby to było coś naprawdę ważnego. A może chodzi o to, że Sejm odwołał w tym roku zimę w sposób demokratyczny i praworządny?... i stąd te zwały węgla zalegające w zbiurokratyzowanych spółkach węglowych.. Taka krótka, pozornie nieistotna informacja posła Sojuszu Lewicy Demokratycznej o rezygnacji z zamiany opon letnich na zimowe.. I to jest sprawa polityczna! WJR
Klątwa rodziny Kennedych Córka Josepha Kennedy'ego - Rosemary urodziła się z niedorozwojem. W 1941 r. ojciec - wbrew rodzinie - podjął decyzję o poddaniu 23-letniej córki lobotomii. Operacja się nie udała, a polityczna kariera braci - Johna, Roberta i Edwarda - nabierała wtedy rozpędu. Niedorozwinięta dziewczyna była balastem, którego należało się pozbyć, aby niepotrzebnie nie zaprzątać uwagi opinii publicznej niewygodnym tematem. Resztę życia spędziła w samotności w ośrodku dla upośledzonych, przyglądając się z boku tragediom wielkiego, medialnego rodu Kennedych. Odwiedzała ją jedynie siostra Eunice, która później zaangażowała się w działalność charytatywną na rzecz chorych.
Fatum czy zbieg okoliczności? Serię tragicznych wypadków, które przydarzyły się członkom rodziny Kennedych otwiera śmierć Josepha Patricka Kennedy'ego Jr., który zginął na wojnie w 1944 roku. Cztery lata później w katastrofie samolotu zginęła 28-letnia Kathleen. Od tamtej pory na 19 lat rodzina mogła zapomnieć o fatum, które ją prześladowało, by nagle w 1963 roku przeżyć dwie tragedie. W sierpniu Jackie Kennedy urodziła przedwcześnie syna, który zmarł po dwóch dniach. Siostra zaprosiła ją wówczas do Grecji, by mogła zapomnieć o śmierci dziecka. W listopadzie tego samego roku zamachowiec zastrzelił jej męża, prezydenta Stanów Zjednoczonych - Johna F. Kennedy'ego. Po jego śmierci Jackie Kennedy poślubiła swojego przyjaciela Arystotelesa Onassisa, który miał dwoje dzieci. Wkrótce doszło do kolejnej tragedii. Gdy syn Alexander postanowił wybrać się na wycieczkę lotniczą, zgodziła się wbrew opinii siostry. Alexander już nie wrócił z wyprawy. Pięć lat później los zamordowanego Johna F. Kennedy'ego podzielił jego brat - Robert - który został zastrzelony po wygłoszeniu mowy celebrującej zwycięstwo w stanowej turze wyborów prezydenckich w Kalifornii. Trzeci ze słynnych braci - Edward Kennedy cudem przeżył katastrofę lotniczą w 1964 roku. Wypadku nie przeżył pilot i przyjaciel. Gdy 18 lipca 1972 roku pijany Edward Kennedy zjechał samochodem z mostu, utonęła jadąca z nim kobieta. Rok później chorujący na raka Edward Kennedy Jr (najstarszy syn Edwarda Kennedy'ego) stracił nogę. Jedenaście lat później zwłoki uzależnionego od heroiny Davida Anthony'ego Kennedy'ego (syna Roberta F. Kennedy'ego) znaleziono w pokoju hotelowym. Michael Le Moyne Kennedy (syn Roberta F. Kennedy'ego), oskarżany wcześniej o uwiedzenie nieletniej opiekunki dzieci, zginął tragicznie na nartach w 1997 roku, a 2 lata później John F. Kennedy Jr wraz z żoną nie przeżyli wypadku samolotu, który pilotował John. Najstarszy syn Roberta - Joseph - spowodował wypadek, po którym jego przyjaciółka została sparaliżowana.
Koniec wielkiego rodu Kennedych? W 2005 roku odeszła Rosemary. Zmarła w wieku 86 lat otoczona rodziną. Niewielu z klanu Kennedych udało się dożyć tak sędziwego wieku. Cztery lata później, w wieku 88 lat zmarła również jej najbliższa siostra - Eunice Kennedy Shriver, której udało się przekonać ojca, by Fundacja Josepha P. Kennedy'ego pomagała osobom upośledzonym. 26 sierpnia zmarł po długiej walce z nowotworem mózgu senator Edward "Ted" - ostatni z wielkiej trójki braci Kennedych, który - jak przewidują komentatorzy - zamyka wielką sagę klanu Kennedych.
Ile nas kosztują "Zieloni" - i inni tacy? Jak mogą Państwo przeczytać na moim portalu, w „Wiadomościach?. „Badania przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Jana Karola w Madrycie jednoznacznie wskazują, że rządowe dotacje dla sektora „zielonej” energii prowadzą do utraty miejsc pracy w innych sektorach. Na każde stworzone „zielone” miejsce pracy hiszpańska gospodarka traci średnio 2,2 w innych sektorach! Wyniki badań są szokujące: koszt stworzenia jednej „zielonej” pracy to 571 tys. USD, w sektorze energii wiatrowej - milion; zakup droższej energii „odnawialnej” to koszt 10 mld USD w okresie 2000-2008; całkowita wartość dotacji w tym samym okresie wyniosła 36 mld USD - i to w samej tylko Hiszpanii. W przeliczeniu na wpływy podatkowe, dotacje dla OŹE sięgają 4,35% wpływów z VAT-u, 3,45% PIT-u lub 5,6% CIT-u. Jednocześnie, „zielona” energia, pomimo dopłat i kampanii promocyjnej, nie jest w stanie zająć znaczącej pozycji w bilansie energetycznym kraju. Przy tym zaburza efektywność lokowania kapitału inwestycyjnego z powodu wymuszenia przez państwo konkretnych technologii, droższych i gorzej wykorzystujących zasoby.” Nie wiem, dla kogo jest to „szokujące” - pisałem o tym już ze 30 lat temu. Pisało o tym wielu innych ludzi. I nic - grochem o ścianę. Podstawową przyczyną jest, oczywiście, to, że w d***kracji ludzie widzą, co dostają w dotacjach - a nie widzą, (o czym pisał już 150 lat temu śp.Fryderyk Bastiat) strat pośrednich. Na to, co my mówimy, są matematyczne dowody, - ale w d***kracji rządząca większość nie potrafi zrozumieć nawet najprostszego dowodu - natomiast widzi, od kogo dostaje dotacje. A ponadto istnieje silne lobby tych, co dostają dotacje. Tylko bankructwo całego tego systemu może spowodować, że ludzie zaczną naprawdę liczyć. JKM
Jak to jest z tą "Większością"? Przede wszystkim: przepraszam za wczoraj. Nie tylko byłem zmęczony - zapomniałem, że nie umieściłem wpisu i poszedłem prozaicznie spać - to jeszcze zapomniałem, o czym chciałem napisać. Trudno - może sobie przypomnę...
A dziś zamieściłem na swoim blogu na ONET.pl uwagę o potwornych stratach dla gospodarki, jakie przynosi stosowanie rozmaitych interwencyj reżymowych, z dotacjami na czele (na przykładzie dotacyj do "zielonej" energetyki). Myślę jednak, ze sprawa jest znacznie głębsza. Otóż dziś tak samo jak jeden komandos uzbrojony w nowoczesną broń potrafi zatrzymać 500 poborowych, tak samo jeden wydajny pracownik potrafi utrzymać - no, nie 500, ale tak z 50 ludzi, których umiejętności są takie, że może lepiej, by się do dobrych narzędzi nie dotykali... Jeśli na tego wydajnego nałożymy podatki odbierające mu 80% zarobków, to utrzymamy za nie tych 50 ludzi na poziomie raptem o połowę (do dociekliwych: pamiętajmy o stratach systemu!) niższym, od jego. I ci ludzie, mający zdecydowaną Większość w wyborach przenigdy nie dopuszczą, by ten "znakomity" system zmienić. Nad tym problemem naprawdę warto się głęboko zastanowić... JKM
31 sierpnia 2009 Reguła zamierzonych następstw... Wesołe miasteczko pod domem premiera Donalda Tuska w Sopocie jakby trochę wygasa. Stoczniowcy noszą się z zamiarem przeniesienia go pod budynek premiera w Warszawie. Nie dziwię się im, bo, po co sterczeć pod domem premiera, skoro go tam nie ma.. Tym bardziej, że „ Boga” już w Warszawie nie ma, jest jeszcze „Honor i Ojczyzna”. Nie wiadomo, kto pozbawił Boga - Urząd Rady Ministrów. Kto go stamtąd usunął, w ramach oddzielania państwa od Kościoła?
Gdy rządziło Prawo i Sprawiedliwość, Platforma Obywatelska współuczestniczyła, poprzez obecną minister Ewę Kopacz w podsycaniu istnienia Białego Miasteczka, też wesołego. Był zgiełk, żądania, koczowanie. Było naprawdę wesoło. Teraz rząd ma Katar. Do wczoraj do północy ważyły się losy sprzedanych stoczni. Kupią nie kupią. Na targowanie się nie ma czasu. A gdzie Honor i Ojczyzna? Jest pusty budżet, który dewastuje biurokracja, ciągle brakuje jej pieniędzy.. Biurokracji nawet jak sprzeda wszystko, będzie brakowało pieniędzy. Tak jak pijakowi wynoszącemu ostatnie meble z domu. Wtedy dopiero dadzą nam w kość. Oni dla bezwstydnie ukradzionych nam pieniędzy- zrobią wszystko. Zadłużą nas na wieki, obrabują, wyprzedadzą wszystko, ale pieniędzy na fundusz emerytalny nie przekażą. W Radomiu prezydent Kosztowniak i radni Prawa i Sprawiedliwości przegłosowali wypuszczenie obligacji na sumę 160 milionów złotych.(???). Mało im 200 milionów niezrównoważonego budżetu… Będą trwonić nadal.! W określonym miejscu w systemie stosunków biurokratycznego marnotrawstwa.. Mają plany, że ho ho.!. Że im nie przyjdzie do głowy, żeby powstrzymać szaleństwo wydawanych pieniędzy. Do Air Showu dołożyli 1, 5 miliona złotych. Na lotnisku stał się wypadek.. Rozbił się białoruski myśliwiec. Dwóch pilotów zginęło. To samo było dwa lata temu. Też zginęło dwóch pilotów. Zderzyli się w powietrzu. Jakieś fatum wisi nad radomskim lotniskiem.. W ogóle byłem ze trzy razy na pokazach, raz zaprosiłem Janusza Korwin- Mikke. Dwa ostatnie razy nie byłem.. I właśnie wtedy miały miejsce obydwa wypadki.. Najbardziej gardłował w sprawie obligacji radny Wędzonka z Platformy Obywatelskiej. Nie podobało mu się, że Prawo i Sprawiedliwość Społeczna zadłuża miasto. On, tak na niby.. bo przecież wie, jak jego koledzy zadłużają państwo na szczeblu rządowym. Faryzeizm i obłuda - to stały element demokratycznej gry i zabawy w demokrację.; opozycja i rządzący. Jak rządzą jedni - szczekają ci z „opozycji?. Jak rządzi opozycja rządząca- szczekają rządzący?. Tak, dla zamydlenia oczu. Bo kto z mieszkańców orientuje się, kto dzisiaj jest w „opozycji”, a kto rządzi? Tym bardziej, że żadnych merytorycznych różnic pomiędzy rządzącymi i „opozycjonistami”- nie ma.. Przy okazji wystąpił były senator Platformy Obywatelskiej, pan Andrzej Łuczycki. Teraz już nie jest senatorem, ale Wojewódzkim Inspektorem Transportu Drogowego. Oni, w politycznej karuzeli sprawdzają się wszędzie.. I mówią, że tamta komuna była nomenklaturowa. A ta, jaka jest? Nie nomenklaturowa.? Kiedyś rozmawiałem z nim na radomskim lotnisku, zaproszony byłem w ramach integracji samorządowców i przedstawicieli Radomia w strukturach centralnych. Jak zaczął opowiadać w zebranej grupie o tym, że jakąś ustawę skierowali do Trybunału Konstytucyjnego, wtrąciłem, że ten Trybunał został utworzony w 1982 roku przez generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka- wtedy senator się oddalił?. Jakoś nie chciał słuchać prawdy, a przecież jedynie ona jest ciekawa.. Bo jakim to sposobem ten Trybunał został utworzony jeszcze za tamtej komuny? Czyżby generałowie byli tak przewidujący i wiedzieli, że nadejdzie III Rzeczpospolita, a w niej będzie potrzebny Trybunał Konstytucyjny? Teraz pan Andrzej Łuczycki domaga się założenia w Radomiu Centralnej Szkoły Transportu Drogowego, która będzie kosztowała nas podatników-sześć milionów złotych.(????) Jak ktoś z czytelników nie wie, co to jest Inspekcja Transportu Drogowego, niech zapyta kogoś , kto ma działalność gospodarczą w zakresie prowadzenia transportu samochodami ciężarowymi? To się dopiero dowie, co to jest Inspekcja Transportu Drogowego. Kary dochodzą do 20 000 złotych(???). Mam kolegę w Opocznie, który zamknął firmę transportową, bo nałożone na niego kary go po prostu zrujnowały.. Do tej pory spłaca nałożona karę 15000 czy 18000 złotych(!!!) Kierowcy boją się jej jak ognia.. Stawiam odważną tezę: Inspekcja Transportu Drogowego została powołana po to, żeby wykończyć drobnych polskich przedsiębiorców,, robiąc miejsce dla zagranicznych firm transportowych. Ciekawią mnie całościowe koszty Inspekcji Transportu Drogowego.. I jej organizowane wpływy do budżetu państwa, kosztem właścicieli ciężarówek. I ciekawi mnie koszt wyciągnięcia się kierowcy z „aresztu wydobywczego „Inspekcji Transportu Drogowego.. Tak jakby wiatr składał się z kurzu zamiast powietrza.. We wrześniu do Polski przybędą gwiazdy. Przybędą na zaproszenie organizacji, która nazywa się „ Wspólnota Demokracji”. Tymi gwiazdami będą: Madonna, Sophia Loren, Angelina Jolie, Celine Dion, Carla Bruni. Będą prezentować solidarność z kobietami w Iranie(???). Całość imprezy będą prowadzić Hanna Lis wyrzucona z telewizji państwowej i pani Anne Appelbaum, żona pana Radka Sikorskiego, ministra spraw zagranicznych,
„Wspólnota Demokracji” została założona przez pana Bronisława Geremka i Madeleine Albright w 2000 roku.. „Drogi Bronisław” uwielbiał demokrację, zawsze o niej mówił ciepło, z wielkim uwielbieniem. Był to dla niego „ bóg, który nie zawiódł”. O co chodzi z tą solidarnością z kobietami w Iranie? Bo w Iraku już Amerykanie są i tam wprowadzają demokrację. Solidarność z kobietami w Iraku już jest i tam tej solidarności już nie potrzeba.. Polskę kosztowało to 10 miliardów złotych, obecnie i więcej, a Irańczyków zginęło coś około 500 000(???). Demokracja i solidarność z irańskimi kobietami widocznie nie ma ceny.. Bo chodzi o to, żeby demokracja nigdy nie ucierpiała.. Mniejsza o ludzi! Nie mam precyzyjnych danych, bo na stronie internetowej „ Wspólnoty Demokracji” ich nie ma, ale z całą pewnością, Polska łoży z budżetu jakieś pieniądze na tego typu działalność… Przyjadą gwiazdy i będą agitować za feminizmem w Iranie, kraju z innej cywilizacji, innej kulturze, zupełnie innej mentalności. Ale z tej samej planety, Czy to nasza sprawa, żeby się tym zajmować? Głos sprzeciwu wobec irańskiej kultury- będzie płynął z Polskiego terytorium- na cały świat.! Na pewno wśród Irańczyków zyskamy sympatię, pokochają nas za to, zacieśnią się nasze stosunki… To nie jest polityka polskiej racji stanu! To jest polityka skłócania nas z Iranem i z Rosją, która popiera Iran.. Do celi wchodzi rano dwóch strażników więziennych. Na posadzce leży martwy więzień z nożem wbitym w plecy. „Typowe samobójstwo”- mówi jeden do drugiego. A co robi” nasza” polityka zagraniczna? Czy to nie jest polityka samobójcza? WJR
Tonący dźwigni się chwyta W „Cyberiadzie” Stanisława Lema czytamy, jak to władca Wielowców Mandrylion zamówił u wielkiego konstruktora Trurla Doradcę Doskonałego, a potem - jak wykorzystał jego rady, by konstruktorowi nie zapłacić (całkiem, jak bajkowy szejk arabski, którego na użytek łatwowiernej gawiedzi wymyślił minister Grad, gwoli przykrycia realizacji zleconego programu likwidacji przemysłu okrętowego w Polsce) - i jak wielki konstruktor Trurl przechytrzył Mandryliona, wykorzystując do tego celu zasadę dźwigni Archimedesa, to znaczy - by obalić Mądrość w osobie Doradcy Doskonałego, znalazł punkt oparcia, którym była Głupota. Zamiast tedy pomstować na demokrację, wypełniając ją czterema gwiazdkami (wolałbym pięć gwiazdek, ale oczywiście na koniaku!), lepiej spróbować wykorzystać ją w charakterze punktu oparcia dla dźwigni Archimedesa. Bo trzeba nam wiedzieć, że z jednej strony siła demokracji polega na duraczeniu, ale należy też pamiętać, że z drugiej strony - jest ona zakładniczką własnych bredni - i to właśnie spróbujmy wykorzystać do powiększenia zakresu wolności. Jednym z fundamentalnych zabobonów demokracji jest zasada suwerenności narodu, która w konstytucji z 2 kwietnia 1997 roku została zapisana w art. 4 ust. 1 w postaci następującej: „Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu”. Oznacza to, że według konstytucji to Naród jest suwerenem, a więc - że on sam decyduje o zakresie swoich kompetencji, tzn. o tym, co mu wolno, a czego nie. Ustęp 2 tego artykułu precyzuje sposób, w jaki Naród „sprawuje władzę”, czyli wyraża swoja wolę. Otóż „sprawuje władzę” w sposób dwojaki; albo „przez swoich przedstawicieli”, albo „bezpośrednio”. Z brzmienia tego artykułu wynika, że wprawdzie „przedstawiciele” mogą wykonywać mandat, to znaczy - wykonywać zadania, które - jak im się roi - zlecił im „Naród”, ale w żadnym wypadku nie wynika zeń uprawnienie do ograniczania przez „przedstawicieli” kompetencji suwerena. Taka niemożliwość wynika z samej istoty suwerenności; suweren może ewentualnie ograniczyć się sam, mocą własnej decyzji, ale dopóki jest suwerenem, dopóty nikt inny skutecznie jego kompetencji ograniczać nie może. Ten demokratyczny zabobon potwierdza kolejny artykuł konstytucji z 2 kwietnia 1997 roku, a mianowicie art. 30. Jest to rodzaj tautologicznej deklaracji, mającej pozór filozoficznej głębi. Nie chodzi jednak w tej chwili o pastwienie się nad nieuctwem autorów tego zapisu, tylko o wykorzystanie go do poszerzenia zakresu wolności w Polsce. Art. 30 ma brzmienie następujące: „Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych.” Ważne jest stwierdzenie, iż wolność wynika z „godności”, (chociaż wszystko wskazuje na to, że jest akurat odwrotnie, ale mniejsza z tym), która jest „przyrodzona” i „niezbywalna”, a więc - pierwotna i niezależna względem państwa, a zwłaszcza - „władz publicznych”. Ponieważ konstytucja przewiduje, że władze publiczne mają tę „godność”, cokolwiek by ona znaczyła, tylko „szanować” i „chronić”, jako rzecz „nienaruszalną”, to jest oczywiste, iż obowiązek ten rozciąga się również na następstwa tej „godności”, w postaci m.in. „wolności”. Krótko mówiąc, „władze publiczne”, a więc „przedstawiciele”, o których mówi art. 4, mają obowiązek „poszanowania” i „ochrony” wolności, natomiast nie wolno im nad nią wiecować, a zwłaszcza - bezpodstawnie uszczuplać jej zakresu. Skoro tedy art. 62 konstytucji powiada, że „obywatel polski ma prawo do udziału w referendum (?) jeśli najpóźniej w dniu głosowania ukończył 18 lat”, to znaczy, że żaden „przedstawiciel”, ani nawet całe ich 460 osobowe stado zwane Sejmem, nie jest w stanie obywatelowi tego prawa odebrać - bo w myśl art. 7 konstytucji - organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa. Znaczy to, że - po pierwsze - żadnemu organowi władzy publicznej nie wolno zrobić nawet kroku, na który nie miałby WYRAŹNEGO zezwolenia w przepisie prawa, a po drugie - krok ten może być tylko tak długi, na jaki ów przepis pozwala. Jeśli ktoś próbuje ten krok wydłużyć, to niezawisłe (he, he!) sądy powinny natychmiast przyciąć mu stopy katowskim mieczem. I dopiero teraz możemy przejść do art. 125 ust. 1 konstytucji, który stanowi, że w sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa może być przeprowadzone referendum ogólnokrajowe. Ten artykuł jest bezpośrednim rozwinięciem i konkretyzacją art. 4, precyzującego, kto jest suwerenem, bo określa, w jaki sposób Naród wyraża swoją wolę, czyli „sprawuje władzę bezpośrednio”. Jest oczywiste, że nikt, tzn. żaden „przedstawiciel”, który jest przecież tylko „przedstawicielem”, a więc osobą umocowaną, wykonującą „mandat”, czyli zadania zlecone, nie ma prawa dyktować suwerenowi, jakie materie może kształtować on swoimi suwerennymi decyzjami, a jakich nie. „Przedstawiciel”, nawet, jeśli występuje w 460-osobowym stadzie, nie ma prawa wkraczać w kompetencje suwerena. Jeszcze raz podkreślam, że o ewentualnej rezygnacji z osobistego i bezpośredniego kształtowania jakichś materii, mógłby zdecydować sam suweren, czyli Naród - zgodnie z art. 125 ust 1 konstytucji - w referendum. I w ustępie 5 artykułu 125 konstytucji ten pogląd najwyraźniej jest aprobowany, - bo stanowi on, że „ustawa”, a więc wola wyrażana przez „przedstawicieli”, dotyczy tylko „zasad” oraz „trybu” przeprowadzania referendum, a więc takich materii, jak sposób przeprowadzania głosowania, wygląd kartek, organizacja komisji wyborczych i temu podobnych drobiazgów. Natomiast w żadnym wypadku nie można z tego artykułu konstytucji wyprowadzać jakichś uprawnień „władz publicznych”, co do materii, które mogą być przedmiotem referendum, a więc - przedmiotem woli suwerena. Tymczasem art. 63 ust. 2 pkt 1) ustawy z 14 marca 2003 roku o referendum ogólnokrajowym stanowi, że referendum z inicjatywy obywateli (a więc - „Narodu”, czyli suwerena) nie może dotyczyć „wydatków i dochodów, w szczególności podatków oraz innych danin publicznych”. Jest to uzurpacja ze strony naszych okupantów, - bo tak trzeba nazwać „przedstawicieli”, którzy samowolnie wykroczyli poza zakres swego mandatu i dokonali zuchwałego i bezprawnego zamachu na uprawnienia suwerena, naruszając tym samym jego „przyrodzoną i niezbywalną godność” - nie mówiąc już o wolności. Nie da się ukryć, że art. 63 ust.2 pkt 1) ustawy z 14 marca 2003 roku o referendum ogólnokrajowym jest oczywiście sprzeczny zarówno z art. 4 konstytucji, jak i z art. 7, a także - z art. 30 oraz z art. 125 ust 1 oraz ust. 5 konstytucji z 2 kwietnia 1997 roku. Z art.4, - bo stanowi bezprawne wejście w kompetencje suwerena. Z art., 7 - bo stanowi ze strony „władz publicznych” wykroczenie poza podstawy i granice ich konstytucyjnych uprawnień, to znaczy - poza granice „mandatu”. Z art., 30 - bo stanowi bezprawny, chociaż przysłonięty pozorami legalności zamach na przyrodzoną i niezbywalną godność obywateli stanowiących Naród (art.1, art. 62 konstytucji), no i z art. 125 ust., 5 - bo stanowi oczywiste przekroczenie konstytucyjnego upoważnienia, określającego materię „ustawy” mającej regulować tylko „zasady” i „tryb” przeprowadzenia referendum, a nie materie, jakie mogą być nim objęte. Dodatkowym powodem sprzeczności tego artykułu ustawy o referendum ogólnokrajowym z art. 125 ust 1 konstytucji jest okoliczność, iż podatki oraz inne daniny publiczne są niewątpliwie sprawą „o szczególnym znaczeniu” nie tylko „dla państwa”, ale również - dla wszystkich obywateli, czyli - dla Narodu, a więc - suwerena. Więc chociaż art. 79 konstytucji stanowi, że każdy obywatel ma prawo wnieść skargę do Trybunału Konstytucyjnego w spawie zgodności ustawy z konstytucją, to spróbujmy najpierw skorzystać z art. 80, który mówi, że każdy ma prawo wystąpienia do Rzecznika Praw Obywatelskich z wnioskiem o pomoc w ochronie swoich wolności lub praw naruszonych przez organy władzy publicznej. Tedy występujemy do pana Janusza Kochanowskiego, Rzecznika Praw Obywatelskich z supliką w imieniu Narodu, zgwałconego przez rozzuchwalonych przedstawicieli „władzy publicznej”, którzy, zapomniawszy skąd wyrastają im nogi, w sposób oczywisty i karygodny naruszyli uprawnienia suwerena, którego niezbywalnych praw powinna strzec nie tylko cała Rzeczpospolita, ale również - poszczególne jej organy, a wśród nich - szczególnie Rzecznik Praw Obywatelskich. Ufamy, że Rzecznik Praw Obywatelskich nie ulęknie się zuchwalstwa „przedstawicieli” i położy kres uzurpacji w postaci wskazanych przepisów ustawy z 14 marca 2003 roku o referendum ogólnokrajowym, kierując stosowną skargę do oczywiście niewątpliwie niezawisłego Trybunału Konstytucyjnego, który - jak to ma w zwyczaju - stanie na nieubłaganym gruncie praworządności, będącej, jak wiadomo, ostoją mocy i trwałości Rzeczypospolitej i zakaz organizowania z inicjatywy obywateli referendum w sprawie wydatków i dochodów, w szczególności podatków oraz innych danin publicznych, zawarty w art. 63 ust. 2 pkt 1) ustawy z 14 marca 2003 roku o referendum ogólnokrajowym, z powodu oczywistej i rażącej sprzeczności z konstytucją uchyli. SM
Czy zdążymy ze zmianą ustawy o ochronie informacji niejawnych? Objęcie przez Polskę przewodnictwa w Radzie Unii Europejskiej w 2011 r. stawia przed polską administracją państwową szereg wyzwań wymagających dostosowania polskiego systemu ochrony informacji niejawnych do reguł i praktyk obowiązujących w instytucjach Unii Europejskiej i w innych krajach członkowskich. Brak zmiany obowiązujących przepisów może istotnie utrudnić, a nawet uniemożliwić realizację zadań związanych z prezydencją. System ochrony informacji niejawnych w Polsce wymaga reform, a zwłaszcza rozwiązania dotyczące bezpieczeństwa teleinformatycznego i fizycznego, dostosowując je do możliwości współczesnej techniki. Rząd polski podjął intensywne prace nad przygotowaniem założeń do projektu nowej ustawy i aktów wykonawczych celem dostosowania przepisów do potrzeb polskich instytucji i standardów aktualnie przyjętych przez NATO i UE. Proponowane projekty zmian będą omawiane podczas warsztatów dot. ochrony informacji niejawnych w dniach 24-28 sierpnia 2009 r.
Prace nad zmianą ustawy o ochronie informacji niejawnych 16 lipca b.r. odbyło się spotkanie w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów poświęcone pracom nad całkowicie nową stawą o ochronie informacji niejawnych. Prowadził je Sekretarz kolegium ds. służb specjalnych, minister Jacek Cichocki, a adresatami byli przedstawiciele czterech ogólnopolskich stowarzyszeń zajmujących się problematyką ochrony informacji niejawnych (w tym OSMB Clausula Securitatis). Minister Cichocki zaprezentował genezę i tezy nowej ustawy. Jako główny powód zmian wskazał zbliżającą się prezydencję Polski w Unii Europejskiej (II poł. 2011 roku) i związaną z tym konieczność dostosowania naszych przepisów o ochronie informacji niejawnych do regulacji innych państw unijnych. Obecne różnice są na tyle istotne, iż mocno utrudniają sprawną wymianę dokumentów niejawnych. Główną ideą, przyświecającą pracom, było uproszczenie obiegu informacji niejawnych. Jako ciekawostkę można podać pomysł rezygnacji z postępowań do klauzuli „zastrzeżone” czy obieg dokumentów o klauzuli „poufne” poza kancelarią tajną. Tekst projektu nowej ustawy znajdzie się na stronie internetowej Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w przyszłym tygodniu.
Służby pod szczególną kontrolą Na szefa CBA Platforma typuje Krzysztofa Bondaryka. To znajomy Wojciecha Brochwicza - członka rady nadzorczej Biotonu Ryszarda Krauzego. Komisją ekspertów, która dokona przeglądu specsłużb, mają kierować Bondaryk i Wojciech Dylewski, odpowiadający m.in. za podsłuchy w Erze (Bondaryk) i Polkomtelu (Dylewski). W prokuraturze toczy się śledztwo w sprawie kopiowania w Erze danych o podsłuchach ABW i policji. W telefonii komórkowej stosuje się wybiórczo tzw. podsłuchy techniczne. Są one zakładane legalnie, ale powinny być zapisywane w tzw. czarnych skrzynkach. Chodzi m.in. o sprawdzanie jakości połączeń abonentów. - Jeśli zdarzy się, że o wyborze abonenta decyzje będzie podejmował ktoś z "układu" polityczno-biznesowego, teoretycznie może "technicznie" podsłuchać nawet prezydenta czy szefa służb specjalnych, a potem zniszczyć dowody takiej operacji. I teoretycznie może uprzedzić polityka czy biznesmena, jakie informacje na jego temat mają służby specjalne i jakie działania planują - mówi nasz informator.
Starzy znajomi 8 grudnia 2005 r. w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie wszczęto śledztwo w sprawie nielegalnych podsłuchów w Erze. Krzysztof Bondaryk był przesłuchiwany jako świadek w tej sprawie. To skutek zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa, które 29 listopada 2005 r. złożył Ryszard Pospieszyński, członek zarządu Polskiej Telefonii Cyfrowej. Zawiadomił też Wojskowe Służby Informacyjne. Według niego ze specjalnego departamentu Ery, udostępniającego służbom specjalnym billingi i pośredniczącego w zakładaniu podsłuchów, miało wypłynąć kilka tysięcy stron tajnych dokumentów. "Rzeczpospolita" pisała: "W zawiadomieniu do ABW oskarżono o kopiowanie danych abonentów Krzysztofa Bondaryka". Bondaryk był od 1 czerwca 2003 r. do września 2005 r. członkiem Rady Krajowej PO. Jego nazwisko zniknęło z Rady w czasie, gdy Zbigniew Religa przekazał swoje głosy w kampanii prezydenckiej Donaldowi Tuskowi, co zbiegło się z ujawnieniem informacji, że Wojciech Brochwicz skontaktował Annę Jarucką, asystentkę Włodzimierza Cimoszewicza, z Konstantym Miodowiczem (PO), byłym szefem kontrwywiadu UOP. To Miodowicz nagłośnił wówczas sprawę Jaruckiej, która zarzuciła Cimoszewiczowi fałszerstwo w oświadczeniu majątkowym, co spowodowało, że wycofał się on z kampanii prezydenckiej. Donaldowi Tuskowi, wtedy faworytowi w wyścigu do prezydenckiego fotela, odpadł konkurent. Mówiło się wówczas o prowokacji służb specjalnych. Bondaryk z Brochwiczem zna się jeszcze z końca lat 90. z pracy w Komendzie Głównej Straży Granicznej i jako wiceministrowie MSWiA w czasach, kiedy resortem kierował Janusz Tomaszewski. Ostatnio o Brochwiczu było głośno, gdy po zatrzymaniu Janusza Kaczmarka został jego pełnomocnikiem.
Podsłuchy poza kontrolą PiS chciał odciąć operatorów sieci komórkowych od kontroli nad podsłuchami - tak zmieniać prawo telekomunikacyjne, by wyprowadzić podsłuchy z tych firm. Wówczas we wszystkich sieciach telefonii komórkowej zarządzałby tymi operacjami komputer obsługiwany przez służby specjalne. Obecnie, gdy trzeba założyć podsłuch na aparat komórkowy, służby muszą zwrócić się do operatorów sieci, którzy je włączają i prowadzą. Politycy PiS już w 2005 r. twierdzili, że państwo straciło kontrolę nad podsłuchami telefonicznymi i że tajne informacje mogą być przedmiotem handlu. - To szaleństwo, które prowadzi nas w stronę państwa policyjnego. PiS próbuje zbierać informacje o obywatelach! - tak pomysł ten skomentował wówczas dla "Dziennika" Tadeusz Jarmuziewicz, wiceszef komisji infrastruktury z PO. - PiS zamienia Polskę w "Big Brothera" - oburzała się opozycja. Krzysztof Bondaryk, wicedyrektor administracji w PTC (Era), stwierdził wtedy: - Firmy prywatne dają lepszą gwarancję niż państwo. Zależy im na reputacji i wiarygodności. Teoretycznie państwo może podsłuchać każdego - za zgodą prokuratora generalnego i sądu. Praktycznie robią to pracownicy firm telekomunikacyjnych z wydziałów odpowiedzialnych za bezpieczeństwo. Są to m.in. byli oficerowie służb, policji, o różnych powiązaniach w biznesie i polityce.
Specjalista od gromadzenia informacji Bondaryk to były szef delegatury UOP w Białymstoku. W 1996 r. odwołał go za przecieki ówczesny szef MSWiA Zbigniew Siemiątkowski. Bondaryk miał rzekomo ujawnić prasie rozkaz szefa UOP Andrzeja Kapkowskiego o monitorowaniu sytuacji społeczno-politycznej w wielkich zakładach pracy. Niczego mu nie udowodniono, on sam zaprzeczał, by cokolwiek ujawnił. Za rządu AWS Krzysztof Bondaryk był wiceministrem w MSWiA w resorcie kierowanym przez Janusza Tomaszewskiego. Podlegał mu Departament Nadzoru i Kontroli, Departament Zezwoleń i Koncesji i Krajowe Centrum Informacji Kryminalnej. Wówczas "Gazeta Wyborcza" zarzucała mu nadużycia przy archiwizowaniu dokumentów związanych z lustracją. Chodziło o materiały obyczajowe, w tym dotyczące osób o innej orientacji seksualnej - tzw. różowe teczki z akcji MO "Hiacynt". Bondaryk był pomysłodawcą Krajowego Centrum Informacji Kryminalnej. Według jego projektu WSI, UOP, policja, Straż Graniczna, Główny Inspektorat Celny, Inspekcja Skarbowa miałyby przekazywać do KCIK wszelkie informacje operacyjne. Centrum, powołane 1 grudnia 1998 r. zarządzeniem szefa MSWiA, miało koordynować pracę wszystkich służb zwalczających przestępczość zorganizowaną. KCIK miał stać się centrum informacji, ale także ośrodkiem podejmowania decyzji operacyjnych, z centralną bazą danych, którą mieli zarządzać superoperatorzy podlegli bezpośrednio Bondarykowi. KCIK miał decydować, kto się kim zajmuje, kto kogo rozpracowuje. Sejm jednak odrzucił ten projekt. Droga zawodowa Bondaryka w różnych instytucjach to, jak widać, przechwytywanie i gromadzenie informacji. W obecnej kadencji Sejmu Bondaryk był doradcą sejmowej speckomisji. Jego znajomy, Wojciech Brochwicz, był zastępcą Konstantego Miodowicza, szefa kontrwywiadu UOP. W rządzie AWS był, podobnie jak Bondaryk, wiceministrem MSWiA za czasów Janusza Tomaszewskiego. W 1992 r. Brochwicz przeszedł do Straży Granicznej. Pracował też w Narodowym Banku Polskim za czasów Hanny Gronkiewicz-Waltz. Po dojściu do władzy SLD był członkiem komitetu konsultacyjnego przy szefie ABW Andrzeju Barcikowskim (SLD).
Haki i szantaże Według informacji "GP" planowane przez polityków PO zmiany w służbach specjalnych mogą osłabić te służby. - PO chce likwidacji pionu dochodzeniowo-śledczego w ABW, w tym pozbawić kontrwywiad uprawnień śledczych. Obecnie szef kontrwywiadu, gdy na przykład namierzy szpiega, zwraca się do szefa ABW, by po konsultacji z nim podjął decyzję, czy należy go zatrzymać, czy nadal inwigilować. Gdy PO zrealizuje planowane zmiany, szef kontrwywiadu będzie jednoosobowo decydował o wszystkim. Może wówczas zbierać haki, a nawet szantażować osoby objęte działaniami kontrwywiadowczymi. Nie będzie nad nim kontroli - mówi nasz informator ze służb specjalnych. Pozbawienie Agencji uprawnień dochodzeniowo-śledczych ubezwłasnowolni jej funkcjonariuszy. Przez ostatni rok reformowano strukturę ABW, przede wszystkim operacyjne i śledcze. - Chodziło o zwiększenie szybkości i sprawności postępowań. Połączono piony śledcze z operacyjnymi, podobnie jak stało się w CBŚ i policji - mówi nasz informator ze służb. ABW odpowiada za ochronę antyterrorystyczną kraju. W Agencji istnieje Departament Ochrony Informacji Niejawnych, który zajmuje się sprawdzaniem VIP-ów, kandydatów na ambasadorów itp., Departament Bezpieczeństwa Teleinformatycznego Kraju, zajmujący się między innymi monitorowaniem internetu. We wrześniu tego roku uruchomiono Departament Ochrony Ekonomicznych Interesów Państwa. Jest też Departament Zwalczania Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji. Jeśli zostaną zlikwidowane, grozi nam zalew przestępczości, bo sama policja nie da rady walczyć z przestępcami, którzy często mają powiązania z politykami czy biznesmenami. Jak wówczas będzie wyglądała praca tych departamentów? I jaką praktycznie rolę będzie pełniła ABW?
Kto zastąpi Święczkowskiego? Jak podały media, szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Bogdan Święczkowski poda się do dymisji? Jego miejsce ma zająć dotychczasowy wiceszef Agencji Marek Wachnik. Wachnik to były szef Delegatury UOP w Olsztynie. Z zajmowanego stanowiska został wyrzucony po przejęciu Urzędu przez Zbigniewa Siemiątkowskiego. Jego sukcesem jest m.in. rozbicie słynnego gangu, który przerzucił z Ameryki Południowej do Europy 2,5 tony kokainy wartej 700 mln zł. Od wprowadzenia stanu wojennego uczestniczył w działalności opozycyjnej w Gdańsku i Toruniu. Był drukarzem podziemnej "Solidarności". Wśród następców Święczkowskiego wymienia się też gen. Macieja Hunię, usuniętego przez PiS byłego wiceszefa ABW, ale jest on kojarzony z Janem Rokitą, co obecnie osłabia jego szanse. Hunia kierował kontrwywiadem od 1997 r. Wcześniej pracował w krakowskiej delegaturze UOP. Według byłych szefów UOP i później ABW, należy do najzdolniejszych oficerów młodego pokolenia.
O Izbie Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji (PIIT) istnieje od stycznia 1993 roku. Izba działa na podstawie ustawy o izbach gospodarczych (z dnia 30 maja 1989 roku) i "jest uprawniona do wyrażania opinii i dokonywania ocen wdrażania i funkcjonowania przepisów prawnych dotyczących prowadzenia działalności gospodarczej" oraz "Właściwe organy administracji państwowej udzielają izbom gospodarczym informacji niezbędnych do wykonywania ich zadań statutowych". Na tej podstawie Izba ma prawo lobbować w sprawach gospodarczych istotnych dla sektora informatycznego i telekomunikacyjnego. Członkami Izby są podmioty gospodarcze prowadzące działalność gospodarczą w sektorze teleinformatyki - telekomunikacji i informatyki. Obecnie do Izby należy ponad 180 firm, reprezentowanych w Izbie poprzez swoich przedstawicieli. Najwyższą władzą PIIT jest Walne Zgromadzenie Członków, zbierające się, co najmniej raz w roku w pierwszym kwartale. Wybieralnymi organami Izby jest Rada Izby oraz Komisja Rewizyjna i Sąd Koleżeński. Bieżącym zarządzaniem Izbą zajmuje się Zarząd Izby z Prezesem wybieranym przez Zgromadzenie. Dorobek Izby jest znaczący. Na potrzeby firm wyjaśniamy i postulujemy zmiany (często z sukcesem) w wielu ustawach i rozporządzeniach dotyczących przepisów: podatkowych, celnych, certyfikacyjnych, prawa autorskiego oraz prawa zamówień publicznych i prawa telekomunikacyjnego. Pomogamy też bezpośrednio firmom w kluczowych dla nich oraz środowiska sprawach. Prz Izbie dziala Sąd Polubowny do spraw domen internetowych. W kręgach politycznych i administracyjnych Izba ma opinię rzetelnego i konstruktywnego partnera w dyskusjach i negocjacjach. Pozycję tę stale umacniamy i poszerzamy. Konsekwentnie działamy na rzecz równoprawnego prowadzenia działalności gospodarczej przez wszystkie podmioty w warunkach jednoznacznej interpretacji przepisów ustaw. Obecnie poprzez organizację EICTA zwiększamy swoje zaangażowanie w prace Komisji Europejskiej w sprawach dotyczących rynku teleinformatycznego. Zajmujemy się też promocją polskiego rynku teleinformatycznego oraz działających na nim firm. Współorganizowaliśmy Kongresy Informatyki Polskiej. Patronujemy najważniejszym imprezom teleinformatycznym. Obecnie szczególnie promujemy obecność polskich firm teleinformatycznych na rynku ukraińskim. Naszym sukcesem jest wprowadzenie kilkunastu polskich na Targi CeBIT w ostatnich latach. Współpracujemy też z podobnymi organizacjami zagranicznymi oraz biurami handlowymi przy polskich za granicą oraz zagranicznych w Polsce ambasadach.
Zapraszamy do współpracy inne firmy i jesteśmy przekonani, że każda z nich uzyska z czasem znaczące korzyści z przynależności do Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji.
Cichocki Mars Tam, gdzie biją się Bumar i Ostrowski Arms, wygrywa Nat. Jeśli w Polsce ktoś zarobi na dostawach broni i sprzętu wojskowego dla irackiej armii, będzie to gracz stojący w cieniu, który wie, że obojętnie, kto zwycięży w walce o kontrakt w Bagdadzie, on i jego firma będą i tak potrzebni. Chodzi o Leszka Cichockiego, właściciela firmy Nat Import-Export. Cichocki zarobiłby bez względu na to, czy wygrałby Bumar, czy Nour. Jego firma występuje, bowiem po obu stronach polsko-polskiej batalii o irackie zamówienia.
Gambit Cichockiego Bumar zaproponował Cichockiemu znalezienie za granicą sprzętu, którego nie produkują polskie zakłady zbrojeniowe, a który był niezbędny do uzupełnienia oferty. Chodziło głównie o elektronikę i optoelektronikę wojskową. Gdyby Bumar pokonał Nour, Leszek Cichocki miałby też udział w zyskach Przedsiębiorstwa Handlowo-Usługowego Cenrex, w którym - przez spółkę Tomwar - ma 49 proc. udziałów (właścicielem większościowym jest PHZ Bumar). Udziały w Cenreksie kupił pod koniec lat 90., gdy ówczesny zarząd spółki został oskarżony o nielegalny handel bronią z rosyjską mafią i Al-Kazarem - pośrednikiem bliskowschodnich terrorystów. Cenrex, podobnie jak Nat, dołączył do "irackiego" konsorcjum Bumaru. Nat jest współzałożycielem Polskiej Izby Producentów na rzecz Obronności Kraju - samorządowej organizacji krajowych przedsiębiorstw, która w ubiegłym roku podpisała list intencyjny z Nour. W liście intencyjnym izba - jak wyjaśnia jej prezes Sławomir Kułakowski - wyraziła gotowość wskazania konsorcjum Nour firm w niej zrzeszonych i zainteresowanych "zaistnieniem na rynku irackim". Leszek Cichocki jest wiceprezesem izby.
Biznesmen specjalnego znaczenia Historia firmy Cichockiego zaczyna się od akcji wyprowadzenia z Iraku w 1990 r. grupy agentów CIA. To wtedy narodziło się polsko-amerykańskie partnerstwo służb specjalnych - niejako w podzięce za uratowanie agentów. Liczyła się też zgoda polskiego rządu na rozmieszczenie przez National Security Agency wzdłuż wschodniej granicy RP urządzeń do wywiadu elektronicznego. W 1991 r. USA poprosiły Polskę o sprzedaż dużych ilości broni i sprzętu wojskowego dla antykomunistycznej partyzantki afgańskiej walczącej z dawnym sowieckim namiestnikiem Mohammadem Nadżibullahem. Amerykanie postawili warunek: transakcji nie będzie realizować żadna z kontrolowanych przez państwo central handlu bronią. Prawdopodobnie nie mieli zaufania do takich firm, jak Cenzin, Cenrex, Bumar czy Pezetel, uważając je za zbyt mocno powiązane z Sowietami. Szefowie wywiadu UOP, do którego zwróciła się CIA, szukali mało znanej firmy gwarantującej dyskrecję. Odpowiednie urzędy miały natychmiast wydać wybranemu do tego zadania pośrednikowi wszystkie niezbędne koncesje na obrót specjalny z zagranicą. Wiceszefem wywiadu cywilnego był wtedy płk Gromosław Czempiński, zaprzyjaźniony z byłym szefem operacji CIA w Afganistanie Miltonem Beardenem. To Czempiński miał decydujący głos w znalezieniu właściwego partnera w Polsce. Wybrał Leszka Cichockiego, swego dawnego podwładnego z wydziału kontrwywiadu zagranicznego, którym kierował w latach 80. jeszcze w Departamencie I MSW. Jarosław Jakimczyk
Informacyjna luka rynkowa Rozmowa z Tadeuszem Koczkowskim, prezesem Krajowego Stowarzyszenia Ochrony Informacji Niejawnych Skąd wziął się pomysł na stworzenie KSOIN? - To rynek podyktował nam taką drogę. Na naszą ofertę szkoleniowo-edukacyjną jest obecnie duże zapotrzebowanie. W 1999 r. została uchwalona ustawa o ochronie informacji niejawnych. Był to jeden warunków przystąpienia Polski do NATO. Chodziło o przystosowanie naszego kraju do europejskich standardów ochrony informacji. Dawniej ochroną informacji niejawnych zajmowały się wyłącznie służby ochrony państwa, takie jak UOP i WSI. Obecnie tego typu służby działają tylko tam, gdzie chodzi o ochronę tajemnicy państwowej, mającej znaczenie dla bezpieczeństwa i obronności państwa, natomiast w przedsiębiorstwach i instytucjach, które najczęściej mają do czynienia z informacją stanowiącą tajemnicę służbową, sprawują one tylko kontrolę. Moim zdaniem to bardzo dobre rozwiązanie. Zdajemy sobie sprawę z faktu, że materia jest ogromnie trudna, skomplikowana i delikatna. Mamy też pełną świadomość, że ochrona tajemnic państwowych jest nadal domeną służb ochrony państwa. Stowarzyszenie działa bardziej na polu uzupełniania i doskonalenia wiedzy oraz umiejętności pracowników pionów ochrony informacji niejawnych w aspekcie ochrony tych informacji. Stąd pomysł utworzenia w 2000 r. pierwszego w Polsce Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Pełnomocników Ochrony Informacji Niejawnych. Byłem inicjatorem i jednym z założycieli tej organizacji, a dwa lata temu postanowiłem przekształcić jej południowy oddział w kolejną niezależną organizację pozarządową o szerszej formule działania, umożliwiającej skupienie wszystkich pracowników pionów ochrony informacji niejawnych. Tak powstało Krajowe Stowarzyszenie Ochrony Informacji Niejawnych.
Zajmuje się ono obecnie głównie szkoleniami dla firm. Czy to także wynika z zapotrzebowania rynku? - Urzędy administracji państwowej i samorządowej miast oraz powiatów w większości zdają sobie sprawę z wagi ochrony informacji. Inaczej sprawa przedstawia się w przedsiębiorstwach. W większych mają świadomość konieczności podejmowania działań związanych z bezpieczeństwem ważnych informacji i najczęściej korzystają z usług zewnętrznych firm, a także osób zajmujących się tą problematyką, właściciele mniejszych zazwyczaj sami wyznaczają (powołują) spośród zatrudnionych osoby, które pełnią w pionach ochrony funkcję pełnomocników. Najczęściej nie są to osoby profesjonalnie zajmujące się ochroną informacji, dlatego potrzebują edukacji i szkoleń.
Jakie zasadnicze formy szkolenia proponujecie członkom i sympatykom stowarzyszenia? Jak już wcześniej wspomniałem, Krajowe Stowarzyszenie Ochrony Informacji Niejawnych zrzesza wszystkich pracowników pionów ochrony informacji niejawnych, tj. pełnomocników ochrony, pracowników kancelarii tajnych, inspektorów bezpieczeństwa teleinformatycznego itd. Proponujemy różne formy szkolenia uzupełniającego wiedzę i umiejętności osób profesjonalnie zajmujących się ochroną informacji niejawnych, szkolimy osoby, które w jednostkach organizacyjnych odpowiadają za ochronę pozostałych informacji prawnie chronionych. Organizujemy rożne szkolenia, np. konsultacje, kursy, warsztaty, fora, kongresy, nawet byliśmy współorganizatorami i współuczestniczymy w prowadzeniu studiów podyplomowych dot. ochrony informacji na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach i w Prywatnej Wyższej Szkoły Biznesu i Administracji w Warszawie. Na studiach tych zdobywają wiedzę menedżerowie bezpieczeństwa informacji spośród urzędników administracji państwowej i samorządowej, wojska, policji, a przede wszystkim pracownicy przedsiębiorstw różnego szczebla zarządzania, począwszy od jednego z wiceprezesów Południowego Koncernu Energetycznego, a skończywszy na absolwentach wyższych uczelni, którzy zamierzają podjąć pracę związaną z ochroną informacji. Ciekawą i jedyną w skali kraju ofertę szkoleniowo-edukacyjną proponujemy w maju na II Kongresie Ochrony Informacji Niejawnych i Biznesowych, a w czerwcu Kurs Menedżerów Bezpieczeństwa Informacji. Aktualną ofertę można zawsze znaleźć na naszej stronie www.ksoin.com.pl
Ustawa nakłada wyraźnie obowiązek chronienia informacji na urzędy i instytucje państwowe. Skąd bierze się zainteresowanie tą tematyką w firmach? - Chodzi o pieniądze! I to często bardzo duże. Kiedy firma ubiega się o kontrakty związane z dostępem do informacji niejawnych, np. w ramach inwestycji dotyczących modernizacji i rozbudowy infrastruktury wojskowej, w tym między innymi lotnisk czy innych obiektów wojskowych (w tym związanych z programem NSIP - NATO-wskim programem inwestycyjnym w Polsce), musi posiadać odpowiednie procedury ochrony informacji. Moja praca w PRInż SA - Holding w Katowicach była związana właśnie z faktem, że holding ubiegał się o tego typu kontrakty. Ale trzeba pamiętać, że także informacja gospodarcza, niezwiązana z obronnością kraju, może mieć ogromną wartość i to często zaledwie w ciągu kilku dni czy nawet godzin. Kiedy np. okazuje się, że firmie grozi upadłość lub znalazła dużego inwestora, jej akcje mogą gwałtownie zmienić wartość, a to przecież oznacza milionowe zyski lub straty.
A jak ma się do tego zjawisko tzw. szpiegostwa gospodarczego? - Znane są przypadki celowego wprowadzania do firm osób lub do armii żołnierzy przez zorganizowane grupy przestępcze, które chciały w ten sposób uzyskać dostęp do informacji np. na temat miejsca składowania broni lub materiałów, które można ukraść. Trzeba pamiętać, że przestępczość staje się coraz bardziej złożona. Coraz częściej mamy na przykład do czynienia z tzw. cyberprzestępczością.
Jak z nią walczyć? - Jeśli chodzi o informacje związane z bezpieczeństwem państwa, to zajmują się tym Departament Ochrony Informacji Niejawnych i Departament Bezpieczeństwa Teleinformatycznego działające w strukturze ABW. Natomiast jeśli w firmie zachodzi potrzeba przetwarzania informacji niejawnych w systemach i sieciach teleinformatycznych, wdraża się określone procedury bezpieczeństwa, które są uzgadniane ze służbami ochrony państwa. Najskuteczniejszym zaś sposobem ich zabezpieczenia jest po prostu nieprzetwarzanie informacji niejawnych w systemie informatycznym.
Wciąż nie można mieć zaufania do zabezpieczeń elektronicznych? - Mówi się, że system jest tak silny, jak silne jest jego najsłabsze ogniwo. A tym najsłabszym ogniwem najczęściej nie jest komputer, ale człowiek. W Polsce zaledwie około dziesięciu procent firm zaczyna dopiero wdrażać procedury ochrony informacji. Szefowie przedsiębiorstw najczęściej nie zdają sobie sprawy ze znaczenia tej kwestii. Ta świadomość dopiero się rodzi, a my mówimy przedsiębiorcom, co jest niezbędne do ochrony informacji. Na przykład niewielu z nich wie, że najczęściej informacje zdradza wysoko postawiony, czyli teoretycznie jeden z najbardziej zaufanych pracowników.
Dlaczego tak się dzieje? - To proste. Sprzątaczka nie ma dostępu do tak ważnych informacji jak osoba funkcyjna. Nie może więc wynieść z firmy niczego ważnego. Wystarczy jednak, że osoba zajmująca wysokie stanowisko odejdzie do konkurencji razem ze strategicznymi informacjami na temat planów rozwoju firmy czy jej partnerów, żeby przysporzyć przedsiębiorstwu kłopotów, a przede wszystkim strat. Jeśli w firmie nie ma procedur związanych z ochroną informacji, praktycznie nie może ona temu przeciwdziałać ani skutecznie zwalczać zagrożenia oraz dochodzić potem sądownie roszczeń.
Jak uniknąć takiej sytuacji? - Po pierwsze musimy zdać sobie sprawę, że każda informacja jest do zdobycia. Potrzeba tylko czasu i pieniędzy. Nie ma też systemu dającego stuprocentową gwarancję bezpieczeństwa informacji. Każda firma, której zależy na ochronie informacji, opracowuje i wdraża określone procedury, zabezpieczenia i systemy ochrony, między innymi zapewnia ochronę najbardziej cennych informacji, wprowadzając w firmie tajemnicę przedsiębiorstwa. Pracownicy są zobligowani do przestrzegania ustanowionych przez przedsiębiorcę zasad (procedur) tajemnicy przedsiębiorstwa w firmie i w przypadku takiego "przecieku" można udowodnić im winę.
Rozumem, że trzeba wtedy udowodnić w sądzie, że to właśnie ta, a nie inna osoba przekazała niejawne informacje... - To łatwe, pod warunkiem, że właściciel czy prezes firmy ceni informacje, dba o należyty, ustalony wcześniej wymienionymi procedurami ich obieg i ogranicza do nich dostęp, a przekazuje swoim podwładnym tyle informacji, ile muszą mieć, żeby należycie i efektywnie wykonywać swoje obowiązki. To jedna z podstawowych zasad ochrony informacji (need to know). Niedopuszczalna jest sytuacja, kiedy w firmie wszyscy wiedzą o wszystkim. Trzeba tu pamiętać, że firma - to nie są komputery i biurka ustawione w biurze, ale zespół ludzi, którzy w niej pracują. Dlatego wszystkim zatrudnionym powinno zależeć na ochronie informacji dotyczących firmy. Dopiero wytworzenie takiej atmosfery w zespole daje efekt. Nawet policjant nie jest w stanie zdziałać zbyt wiele, jeśli nie ma sprzymierzeńców w terenie, na którym działa.
Czy w Polsce firmy przejmują się kwestią niszczenia dokumentów? - Odpowiedź pracowników na pytanie, jaką wciąż jeszcze najczęściej słyszymy, np. o to, jak firma pozbywa się niepotrzebnych dokumentów, brzmi: nie wiem. Nie ustalono procedur i zasad niszczenia dokumentów i materiałów zawierających tajemnicę przedsiębiorstwa czy inne ważne informacje, w tym zawierających np. dane osobowe. W wielu już przypadkach firmy korzystają z własnych niszczarek biurowych albo usług profesjonalnych firm zajmujących się niszczeniem dokumentów. Na Śląsku działa np. EkoAkta, która zajmuje się właśnie przemysłowym i w pełni bezpiecznym niszczeniem dokumentów i materiałów zawierających informacje, do których nie powinny mieć dostępu osoby niepowołane. Coraz częściej problem niszczenia dokumentów dotyczy też informacji zapisanych na nośnikach elektronicznych. Także na tym polu działa już na Śląsku kilka firm.
Prace nad nową ustawą o ochronie informacji niejawnych Miło nam poinformować, iż w związku z planowanymi zmianami w obowiązujących przepisach dot. ochrony informacji niejawnych nasze Stowarzyszenie zostało zaproszone przez Pana Ministra Jacka Cichockiego z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz Szefa ABW Pana Krzysztofa Bondaryka do prac i konsultacji nad projektami nowej ustawy i 2 rozporządzeń:- Rady Ministrów w sprawie organizacji i funkcjonowania kancelarii tajnych. - Prezesa Rady Ministrów w sprawie sposobu oznaczania materiałów, umieszczania na nich klauzul tajności, a także zmiany nadanej klauzuli tajności. Proponowane projekty będą omawiane podczas Letnich warsztatów dot. ochrony informacji niejawnych w dniach 24-28 sierpnia 2009 r. w Ustroniu (Beskidy), na które serdecznie Państwa zapraszamy. Dziękuję wszystkim członkom i sympatykom KSOIN, którzy wzięli aktywny udział w dyskusji na temat projektu nowej ustawy o ochronie informacji niejawnych oraz projektów: Rozporządzenia Rady Ministrów ws. organizacji i funkcjonowania kancelarii tajnych i Rozporządzenia Prezesa Rady Ministrów ws. sposobu oznaczania materiałów, umieszczania na nich klauzul tajności, a także zmiany nadanej klauzuli tajności. Szczególne słowa podziękowania kieruję do Pań: Eli Bińczyk, Renaty Degórskiej i Joanny Minkowskiej, Panów: płk Krzysztofa Plebana, płk Andrzeja Glonka, dr Sławomira Zalewskiego, Bogdana Gładkiego, Aleksandra Odrzywolskiego, Krzysztofa Głowacza i Grzegorza Kuta, którzy zaangażowali się oraz wzięli pośredni i bezpośredni udział w pracach nad projektami. W dniu 12.08.2009 r. w siedzibie KSOIN odbyła się moderowana debata z udziałem przedstawicieli miejscowej Delegatury ABW na temat ww. projektów. Wyniki debaty oraz zebrane wnioski, propozycje i uwagi zostaną przesłane do Pana Ministra Jacka Cichockiego - sekretarza kolegium ds. Służb Specjalnych oraz do Pana Ministra Krzysztofa Bondaryka - Szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Tadeusz Koczkowski
Stasiak: Byli esbecy wracają do ABW "Byli funkcjonariusze SB od kilku miesięcy znajdują zatrudnienie w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego" - twierdzi szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Władysław Stasiak. Jego zdaniem, świadczy to o braku zaufania do nowszych kadr i nawiązywaniu do doświadczeń komunistycznej SB. "Niepokojem musi napawać odradzanie wpływów Służby Bezpieczeństwa. Na stanowiska kierownicze, średnie i najwyższe, wracają osoby z SB" - mówił dziś dziennikarzom Stasiak. Dodał, że nie chodzi o kwestie personalne, ale o to, że coraz większy wpływ na największą ze służb specjalnych zyskują osoby związane z SB. "Prawie 20 lat po odzyskaniu przez Rzeczypospolitą niepodległości, służby specjalne odwołują się do doświadczenia SB" - mówił Stasiak o ABW.
Według Stasiaka "ten niepokojący trend" widać od kilku miesięcy. Szef BBN zapewnił, że jego wypowiedź to "element refleksji o państwie", związanej z rocznicą 11 listopada. Stasiak dodał też, że wystąpił do premiera, by kolegium do spraw służb specjalnych zbadało sprawę majątku szefa ABW Krzysztofa Bondaryka. CBA, kierowane przez Mariusza Kamińskiego mianowanego za rządów PiS, wykryło, że Bondaryk ukrył wysokość odprawy przyznanej mu, gdy odchodził z dyrektorskiej funkcji w telefonii komórkowej PTC (Era). Bondaryk zapewnił, że nigdy nie ukrywał swoich dochodów, a oświadczenie majątkowe wypełnił "rzetelnie i zgodnie z prawdą". Wypowiedź Stasiaka świadczy o pogłębiającej się przepaści pomiędzy dwoma instytucjami - podległej rządowi ABW i działającemu przy prezydencie BBN. Stasiak nie podał żadnych nazwisk oficerów, którzy kiedyś pracowali w SB i teraz znaleźli pracę w ABW. "Przy podejmowaniu decyzji kadrowych agencja, kieruje się przesłankami merytorycznymi" - odpowiedziała na zarzuty Stasiaka rzeczniczka ABW major Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska. Jej zdaniem, w kierownictwie agencji pracuje teraz mniej niż 7 procent funkcjonariuszy, którzy pracowali w aparacie bezpieczeństwa PRL. Dodała, że nie ma informacji na temat znacznego zwiększania liczby byłych funkcjonariuszy SB w ABW. Jej zdaniem, liczba ta raczej będzie malała, ponieważ funkcjonariusze ci są coraz starsi - czytamy na stronie polskieradio.pl.
"USTAWODAWCY" Z SB Wspólną cechą wszystkich regulacji prawnych, proponowanych przez obecny rząd w zakresie bezpieczeństwa państwa, jest skupienie całej władzy w rękach Krzysztofa Bondaryka. Oprócz uchwalonej już ustawy o zarządzaniu kryzysowym, - która spotkała się z krytyką wielu środowisk i została zaskarżona przez prezydenta do TK - gotowy jest projekt nowelizacji ustawy o ochronie informacji niejawnych. Nowe przepisy powierzają szefowi ABW funkcję krajowej władzy bezpieczeństwa - instytucji odpowiadającej za kontakty m.in. z NATO, ale także za wydawanie upoważnień do dostępu do informacji niejawnych. Dotychczas odpowiedzialność za kontakty z sojusznikami była w Polsce podzielona. Również w zakresie certyfikatów bezpieczeństwa istniał wyraźny podział, a informacje wojskowe leżały w gestii SKW, cywilne zaś - ABW. Obecnie wojskowy kontrwywiad byłby faktycznie podporządkowany cywilnej agencji. Według projektu ustawy, szef ABW ma sprawować nadzór nad stanem ochrony informacji niejawnych i prowadzić inspekcje w podmiotach przetwarzających informacje niejawne. Co więcej - to on będzie odtąd określał definicję informacji ściśle tajnej i tajnej oraz arbitralnie rozstrzygał, które informacje należy ukryć przed obywatelami? Dotychczasowa ustawa miała dwa załączniki, które wymieniały precyzyjnie poszczególne kategorie informacji. Teraz, będzie to robił pan Bondaryk, a jego służba może dowolnie definiować daną informację i ścigać urzędników nakładających klauzulę.. Wracamy tym samym, do praktyki z okresu komunizmu, gdy tajna policja polityczna PRL decydowała, co jest, a co nie jest tajne i sama określała zakres dostępu obywatela do informacji. Wspólny z tamtym okresem jest również fakt, iż decydujący głos w uchwalaniu prawa, związanego z ochroną i przepływem informacji ma „resort siłowy”. W praktyce oznacza to, że głównym konsultantem rządowych nowelizacji jest ABW. Znając indywidualne skłonności Krzysztofa Bondaryka - o których m.in. pisałem w tekstach „NIETYKALNY” oraz jego liczne powiązania z oligarchią III RP, tego rodzaju rozwiązania wydają się dostosowane do aktualnych potrzeb rządzącego układu, a objęcie kontrolą całego życia publicznego w Polsce, dokonuje się wraz z przywracaniem monopolu elit postkomunistycznych w służbach specjalnych. O odradzaniu wpływów Służby Bezpieczeństwa mówiło się już w ubiegłym roku, gdy szef BBN Władysław Stasiak informował o powrocie na stanowiska kierownicze, średniego i najwyższego szczebla ludzi z SB. Za czasów Bondarykawrócili do służby w ABW m.in.: Andrzej Barcikowski- aparatczyk PZPR, za rządów SLD szef ABW, a obecnie doradca w szkole oficerów kontrwywiadu, Zdzisław Skorża, który nabywał umiejętności w Radomiu w latach 80. jako pracownik kontrwywiadu SB, a obecnie jest zastępcą Bondaryka, czy były esbek Janusz Fryłow - pracujący dziś w kierownictwie kontrwywiadu. Jednak na szczególną uwagę zasługuje obecność byłych funkcjonariuszy bezpieki w szeregu organizacji i instytucji, mających realny wpływ na stanowienie prawa w zakresie bezpieczeństwa państwa. Gdy przyjrzymy się, kto reprezentuje tzw. „czynniki społeczne”, uczestniczące w rozlicznych konsultacjach, dostrzeżemy obecność ludzi bezpośrednio związanych z policją polityczną PRL, a także dobrych znajomych pana Bondaryka. Towarzystwo to, upodobało sobie zwłaszcza obszar ochrony informacji oraz sektor informatyczny i telekomunikacyjny. Pozycje wiodącą zajmuje tu Krajowe Stowarzyszenie Ochrony Informacji Niejawnych (KSOIN), będące „apolitycznym, dobrowolnym, samorządnym zrzeszeniem pracowników pionów ochrony informacji niejawnych oraz osób zainteresowanych wspieraniem jego celów statutowych”. Stowarzyszenie zajmuje się również szkoleniem kierowników kancelarii tajnych, archiwistów oraz pełnomocników ds. ochrony danych, organizuje kursy, warsztaty i kongresy. Prowadzi studia podyplomowe w zakresie „Ochrona informacji niejawnych i administracja bezpieczeństwa informacji”. Prezesem zarządu Stowarzyszenia jest Mieczysław Tadeusz Koczkowski. Nazwisko tego pana spotkamy na str.31 Raportu z Weryfikacji WSI w rozdziale 3, zatytułowanym: „Penetracja rosyjska: zagrożenia dla wewnętrznego i zewnętrznego bezpieczeństwa państwa”, zawierającym listę oficerów poszczególnych komórek organizacyjnych WSI, szkolonych w ZSRR. W składzie Zarządu III w latach 1998-2000 głównym specjalistą był płk. Mieczysław Koczkowski - uczestnik kursu KGB w marcu 1982 roku. Pan prezes nadto nie chwali się swoją przeszłością, informując jedynie, że jest „oficerem rezerwy, a po odejściu z wojska początkowo zajmował się szkoleniem pełnomocników ds. informacji niejawnych”. W gronie wykładowców i ekspertów KSOIN spotkamy nazwiska najwyższych rangą dowódców WSI:gen. dyw. Bolesława Izydorczyka (kursy GRU w 1982r) kadm. Kazimierza Głowackiego (kursy GRU w 1985r) ,płk Krzysztofa Brody ( studia wAkademii Wojskowo-Politycznej ZSRR w 1989r). Jak wynika z informacji zamieszczonej na stronie Stowarzyszenia, zostało ono właśnie zaproszone przez ministra Jacka Cichockiego z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz szefa ABW Krzysztofa Bondaryka do prac i konsultacji nad projektami nowej ustawy o ochronie informacji niejawnych i 2 rozporządzeń: - Rady Ministrów w sprawie organizacji i funkcjonowania kancelarii tajnych, oraz w sprawie sposobu oznaczania materiałów, umieszcza nia na nich klauzul tajności, a także zmiany nadanej klauzuli tajności. To ci, wymienieni powyższej ludzie - oficerowie WSW/WSI, szkoleni na kursach KGB będą dziś decydować o kształcie ustaw związanych z dostępem do informacji niejawnych, a tym samym - o bezpieczeństwie państwa. Wśród partnerówKrajowego Stowarzyszenia Ochrony Informacji Niejawnych znajdziemy m.in.Polską Izbę Producentów na Rzecz Obronności Kraju, zrzeszającą firmy „prowadzące działalność na rzecz obronności i bezpieczeństwa”. Wiceprezes sem i współzałożycielem Izby jest właściciel firmy NAT Import Export Leszek Cichocki - „biznesmen specjalnego znaczenia”, jak nazwał go Jarosław Jakimczyk w artykule „Cichocki Arms”. W latach 90-tych Cichocki zrobił „złoty interes” z dostawą broni dla Departamentu Stanu USA, eliminując z gry dotychczasowych potentatów -Cenrex i Cenzim, a w 2004 roku zarobił na dostawach broni i sprzętu wojskowego dla irackiej armii. Cichocki to dawny podwładny Gromosława Czempińskiego z wydziału kontrwywiadu zagranicznego, a do firmy NAT przylgnęła opinia powiązanej z gen. Czempińskim, ale też z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi. Pan Cichocki nadal próbuje prowadzić interesy z obecną władzą, o czym może świadczyć protest jaki firma NAT złożyła w sprawie przetargu publicznego na zakup amunicji pistoletowej, ogłoszonego przez Komendę Główną Policji. Spośród innych konsultantów uczestniczących w pracach nad nowym prawodawstwem można wymienić Polską Izbę Informatyki i Telekomunikacji, zajmującą się m.in.: „lobbingiem w sprawach gospodarczych istotnych dla sektora informatycznego i telekomunikacyjnego”. Izba zrzesza „podmioty gospodarcze prowadzące działalność gospodarczą w sektorze teleinformatyki - telekomunikacji i informatyki. Obecnie do Izby należy ponad 180 firm, reprezentowanych w Izbie poprzez swoich przedstawicieli”. Wiceprzewodniczącym Rady PIIiT jest Wojciech Dylewski -dyrektor ds. Operacyjnych POLKOMTEL S.A, w latach 1990-96 zastępca dyrektora Biura Kadr i Szkoleń UOP, następnie zastępca dyrektora Zarządu Śledczego UOP, w latach 1997 - 2001 zastępca Komendanta Głownego Straży Granicznej - dobry znajomy Krzysztofa Bondaryka z czasów wspólnej służby w UOP i pracy w sektorze telekomunikacji. Obu panów typowano na początku rządów PO do komisji ekspertów, mającej dokonać przeglądu specsłużb. Łączy ich również sprawa nielegalnych podsłuchów w Erze (Bondaryk) i Polkomtelu (Dylewski), (tzw.Banda Czworga), w której prokuratura prowadziła śledztwo, umorzone tuż przed objęciem przez Bondaryka szefostwa ABW. Znajomych Bondaryka spotkamy również we władzach Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Menedżerów Bezpieczeństwa Clausula Securitatis - zaproszonego przez Kancelarię Prezesa rady Ministrów do prac nad ustawą o ochronie informacji niejawnych. Wiceprezesem Stowarzyszenia jest Piotr Niemczyk - wieloletni funkcjonariusz UOP, dyrektor Zarządu Wywiadu, sekretarz generalny Unii Wolności, a obecnie doradca Komisji ds. Służb Specjalnych z rekomendacji Platformy Obywatelskiej. To podpis tego pana widnieje pod słynną instrukcją 0015 z roku 1992 - dotyczącą inwigilacji polskiej prawicy. Niemczyk prowadzi obecnie działalność gospodarczą w ramach firmy Niemczyk i Wspólnicy zajmując się „doradztwem w zakresie spraw bezpieczeństwa i wywiadu konkurencyjnego”. Już tylko ten krótki przegląd, podmiotów uczestniczących dziś w pracach nad nowym prawodawstwem z zakresu bezpieczeństwa państwa, pozwala zrozumieć kierunek obecnych zmian. To ludzie WSW/WSI, byli esbecy oraz znajomi Krzysztofa Bondaryka będą decydować o istotnych ustawach związanych z dostępem do informacji. Jednocześnie - to dzięki ich „konsultacjom społecznym” w ręku jednej osoby, szefa ABW, znajdą się wszystkie nici niejawnej kontroli obywateli i przedsiębiorstw. Przed kilkoma tygodniami zatroskany prezes Krajowego Stowarzyszenia Ochrony Informacji Niejawnych pytał - „Czy zdążymy ze zmianą ustawy o ochronie informacji niejawnych?” - uzasadniając pośpiech w uchwaleniu nowych przepisów objęciem przez Polskę przewodnictwa w Radzie Unii Europejskiej w 2011 r. Ja zaś zastanawiam się - czy zdążymy jeszcze uświadomić polskiemu społeczeństwu, - kto i w czyim interesie próbuje objąć je totalitarną, bezpieczniacką kontrolą ? Nim na dobre zamkną nam usta. Ścios
Będziemy bronić Polski i Polaków 1 września ukonstytuuje się Komitet Obrony Dobrego Imienia Polski i Polaków, integrujący ludzi z różnych środowisk patriotycznych, również spoza granic kraju. Celem Komitetu jest odkłamywanie antypolskiej agitacji oraz promowanie polskości. - Czas przystąpić do działań. To, że w świecie coraz częściej dochodzi do głosu antypolonizm i że również w kraju mamy bardzo silne enklawy antypolonizmu (podejrzewam, że wspierane przez różne obce służby), to wszystko powinno nas skłonić do organizowania się w obronie polskości i dziedzictwa narodowego. To stoi za inicjatywą utworzenia Komitetu Obrony Dobrego Imienia Polski i Polaków - mówił w minioną sobotę na antenie Radia Maryja prof. Jerzy Robert Nowak. Komitet ma być organem niezależnym. Jak informuje prof. Jerzy Robert Nowak, 1 września ukonstytuuje się ostateczny skład Komitetu. Będzie go tworzyć grupa blisko dwustu osób, w tym ponad pięćdziesięciu profesorów, dwudziestu duchownych, blisko 40 osób z Polonii, sześciu redaktorów naczelnych czasopism, kilku reżyserów filmowych. Wśród reprezentantów Polonii znajdą się m.in. prof. Iwo Cyprian Pogonowski, autor szeregu książek przedstawiających m.in. prawdę o deformacjach stosunków polsko-żydowskich, Zofia Korbońska - zasłużona działaczka państwa podziemnego, wdowa po Stefanie Korbońskim, delegacie rządu na kraj w czasie wojny, prof. Jerzy Czartoryski - prezes Kongresu Polonii Kanadyjskiej, oraz prezes Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich w Ameryce Łacińskiej (USOPAŁ) Jan Kobylański. W skład Komitetu wejdą też: prezes Klubu Patriotycznego w Nowym Jorku Henryk Pawelec, prezesi Polonii australijskiej i ks. Waldemar Chrostowski, konsultor Rady Episkopatu Polski ds. Dialogu Religijnego. Skład Komitetu uświetni grono naukowców, w tym m.in. prof. Andrzej Nowak - redaktor naczelny "Arcanów", prof. Jan Żaryn z IPN, ks. bp Albin Małysiak odznaczony orderem "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata". W pracach tego gremium wezmą również udział osoby zajmujące się badaniem problematyki polsko-ukraińskiej, w tym Ewa Siemaszko czy szef Ruchu Kresowego prof. Jan Niewiński. Akces do Komitetu zgłosili również: reżyser Alina Czerniakowska, aktor Janusz Zakrzeński, słynny fotograf Adam Bujak oraz córka zamordowanego gen. "Nila", Maria Fieldorf-Czarska, i liczna grupa duchownych, w tym ks. prof. Edward Iwo Zieliński - autor "Historii papiestwa", ks. Roman Dzwonkowski - autor książek o prześladowaniu Kościoła w Związku Sowieckim, i ks. prof. Jan Śledzianowski - duszpasterz rodzin. Profesor Nowak poinformował, że Komitet wesprą także politycy: senator Dorota Arciszewska-Mielewczyk, prezes Powiernictwa Polskiego, senator Czesław Ryszka, posłowie Gabriela Masłowska i Zbigniew Girzyński, a także byli parlamentarzyści: Jan Łopuszański i Gabriel Janowski. Komitet, który ma być organem niezależnym, powstanie z inicjatywy Ruchu Przełomu Narodowego, jego siedzibą ma być warszawski lokal RPN. Pierwsze spotkanie Komitetu na temat jego celów i metod działania odbędzie się już 19 września br. W planach jest też powołanie zespołu usługowego, wspierającego Komitet, tworzonego głównie z osób mieszkających lub pracujących w Warszawie. - Chodzi tu o szybkość podejmowanych działań - przekonuje Nowak. Metodyka działań Komitetu będzie polegała na gromadzeniu informacji o różnego rodzaju inicjatywach antypolskich i propolskich podejmowanych w kraju i za granicą. Na ich podstawie będą formułowane projekty i wnioski, które zostaną przedłożone parlamentowi oraz kancelarii premiera i prezydenta oraz przewodniczącemu Parlamentu Europejskiego Jerzemu Buzkowi. - Pragniemy, by Komitet był czymś niezależnym, wielostronnym, ale i dynamicznym. Celem Komitetu jest odkłamywanie bezczelnej antypolskiej agitacji oraz promowanie polskich tematów: książek czy filmów. Dlatego zależy nam, by w skład Komitetu wchodzili ludzie dobrze przygotowani merytorycznie. Nie będziemy brać tchórzy, choćby byli profesorami - podkreśla prof. Jerzy R. Nowak. - To szlachetna inicjatywa społeczna, którą trzeba było podjąć, gdyż brak jest jakichkolwiek inicjatyw rządowych, by odpierać bezczelne ataki na Polskę i Polaków, by domagać się poszanowania polskiej racji stanu - deklaruje senator Arciszewska-Mielewczyk. Komitet kładzie szczególny nacisk na współpracę z Polonią, przede wszystkim w takich sprawach, jak monitorowanie kłamstw antypolskich i przygotowywanie na nie szybkiej odpowiedzi, podejmowanie zagadnień przemilczanych, choćby sytuacji polskiej mniejszości w Niemczech, czy tematu 111 tys. ofiar zamordowanych w ZSRS w ramach tzw. wielkiej czystki etnicznej przed wybuchem II wojny światowej. Anna Ambroziak
Politycznie Brudasy Ha ha Brudasy polityczne, no właśnie, czy nie jest tak właśnie? że Ci ludzie [popaprańcy, małpy z brzytwą, paranoicy] są najbardziej skoncentrowani w pobliżu Kaczyńskich, polityka Rydzyka, Macierewicza, Walentynowicz, Olszewski i jeszcze kilku to żadna filozofia ,orjętacja polityczna ,czy pomysł polityczni , to brudasy politycznie. Wałęsa
Wałęsa bawi się w trolla Na wstępie zaznaczę, że momentami jest mi bardzo przykro, kiedy patrzę jak lider "Solidarności" i ktoś dla wielu Polaków zasłużony, wyładowuje frustrację zw. na swoje kompleksy i porażki w Internecie. Można powiedzieć - tylko tyle Wałęsie pozostało, bo w wielkiej polityce już się nie liczy. Rzadko czytam wpisy byłego prezydenta, które publikuje w "Mojej Generacji", ale ten akurat wart jest polecenia. "Ha ha Brudasy polityczne, no właśnie, czy nie jest tak właśnie że Ci ludzie [popaprańcy, małpy z brzytwą , paranoicy] są najbardziej skoncentrowani w pobliżu Kaczyńskich ,polityka Rydzyka , Macierewicza , Walentynowicz , Olszewski i jeszcze kilku .to żadna filozofia ,orjętacja polityczna ,czy pomysł polityczni , to brudasy politycznie." I w zasadzie można by było zostawić ten wpis bez komentarza. Ale właściwie pokazuje, z kim mieliśmy i mamy nadal do czynienia w debacie publicznej. "Debile", "kretyn", "dziadek z UB", a teraz "brudasy polityczne", "paranoicy" - ów tekst tak beznadziejny, a ile mówiący o osobie piszącej. Lech Wałęsa ma problemy z językiem polskim - to nie nowość, że obraża - również. Ale jak dotąd, ze swojego blogu nie robił ściekowiska. Pomijając już, że atakuje tutaj Kaczyńskich i o. Rydzyka, wymienia również Annę Walentynowicz, której nagle w salonie lewa strona oddawała cześć i hołd w konflikcie z blogerkami. Na słowa wsparcia i wyrazy zażenowania postawą Wałęsy w kolejnych atakach na opozycjonistkę nie ma chyba co liczyć. Poza tym, wszyscy pamiętamy o sprawie Kataryny i akcji "Dziennika" - "Stop chamstwu w Internecie". Medium, które tak wsławiło się w atak na wolność słowa w Internecie i dobrało sobie kiepski pretekst, przymruża oko na dywagacje Wałęsy. Być może chamstwo i jego definicja stoi po jednej stronie politycznej barykady, a tych "wielkich" nie obowiązuje. I mogłem podejść do wpisu Wałęsy z pewną obojętnością, powiedzieć - ten gość tak ma, już się przyzwyczaiłem. Ale nie pasowałoby mi to do kogoś, kto podpisywał Porozumienia Sierpniowe z Matką Bożą w klapie. Kto zawsze obnosi się ze swoją wiarą, a niewiele ma to wspólnego z rzeczywistością, "gdy przyjdzie, co, do czego?. Z powodu frustracji i własnych kompleksów, Wałęsa staje się internetowym trollem. A szkoda, bo chyba nie tak powinien to medium były prezydent wykorzystywać. gw1990
Wsłuchajmy się w argumenty czelistów Gdy pod koniec czerwca powołana przez prezydenta Rosji Miedwiediewa komisja badająca fałszerstwa polskich panów ogłosiła swoje pierwsze rewelacje na temat współpracy polsko - niemieckiej w latach 30. wiedziałem, że przed 1 września nastąpi jakieś przyspieszenie. Spodziewałem się, że opublikowane zostaną jakieś wspomnienia, z których dowiemy się, że minister Beck przyklękał każdego ranka przed wizerunkiem Hitlera, (który wisiał w jego gabinecie) na oba kolana albo tropiciele fałszerstw upublicznią zdjęcie naszego przedwojennego ministra „zamawiającego pięć piw”. I oto spadkobiercy NKWD ogłaszają „Urbi et, Orbi”, że minister Józef Beck był niemieckim szpiegiem a Stanisław Mikołajczyk szpiegiem angielskim. Innymi słowy odgrzewają starego kotleta, którym sowiecka i nasza rodzima propaganda karmiły świat ogłaszając, co rusz zastępy agentów faszyzmu i imperializmu. Robią to wiedząc, że w Polsce dyskusje nad agenturalnością bohaterów historii budzą duże emocje. Może i jakieś trzęsienie ziemi by nastąpiło gdyby ujawnili coś o „Bolku” albo redaktorze naczelnym „Gazety Wyborczej”, ale w przypadku przedwojennego szefa MSZ raczej żywych sporów nie będzie. Co jednak istotne - tendencja do opluwania Polaków staje się coraz bardziej pozbawiona finezji? Niedawne rewelacje tygodnika „Der Spiegiel”, w którym zarzucano m. in. Polakom współodpowiedzialność za holokaust czy nawet bajdurzenia dr Aliny Całej o polskim antysemityzmie wyhodowanym przez Kościół katolicki były serwowane, mimo wszystko, na nieco wyższym poziomie. Przy nich obecne posunięcia ruskich szachistów można porównać do walenia młotkiem na oślep. Rosyjscy tropiciele tajemnic nie zadają sobie specjalnego trudu w swoim rewizjonizmie historycznym w przeciwieństwie do rewizjonistów niemieckich czy żydowskich. No chyba, że książka, którą wysmarowali zakasuje ustalenia dziennikarzy „Spiegla” czy wywody dr Całej na (nomen omen) całej linii. Ale o tym przekonamy się 1 września. Poziom antypolskiej nagonki obniża się coraz bardziej i niedługo sięgnie chyba po arsenał menelski. Cała sytuacja zmierza do tego, aby podczas uroczystości 70. rocznicy premier Putin podszedł do naszego premiera i „natrzaskał” mu publicznie po pysku. Tymczasem nasz rząd jakoś specjalnie nie reaguje, co jednym się nie podoba a drugim wręcz przeciwnie. W telewizjach, co rusz występują rozmaite autorytety twierdząc, że nie powinniśmy dać się sprowokować. Do grona tych ostatnich nalezą członkowie SLD, co specjalnie nie dziwi, jeśli przypomni się wspólne biesiadowania niektórych prominentnych „socjaldemokratów” z takim Władimirem Ałganowem. Z kolei poseł Kłopotek z PSL uważa, że na rosyjskie zaczepki powinny reagować tylko stowarzyszenia i osoby prywatne. Poseł Kłopotek wie doskonale, że nasze niezależne (jak sądy) media tylko czekają, żeby w porze największej oglądalności wyemitować głosy reprezentantów niszowych środowisk, które mają inny niż ministrowie i posłowie punkt widzenia. Wydawałoby się, że premier milczy, bo napawa się dumą. Wszyscy wiemy jak dużą wagę obecny rząd przykłada do PR - u. A czyż można wyobrazić sobie lepszy międzynarodowy wizerunek jak ten, jakim raczą nas nasi przyjaciele ze Wschodu. Oto II Rzeczpospolita okazuje się państwem tak niebezpiecznym, awanturniczym, terrorystycznym itp., że miłujące pokój baranki w postaci III Rzeszy i ZSRS musiały zawrzeć antypolski pakt, aby zabezpieczyć się przed polską agresją. Wspaniały PR! Sławek Nowak nie wymyśliłby lepszego! Czy można atakować naszych przyjaciół za to, że tak ładnie o nas mówią i piszą? Tylko po to żeby uczynić zadość jakimś sierotom po „kaczyzmie” albo „psycholom od Rydzyka”? Nie to byłoby gorsze od zbrodni! Społeczeństwo polskie, co prawda nie jest jeszcze na takie prawdy gotowe, ale kiedy nauczanie historii usunie się zupełnie z systemu edukacji nie takie numery będziemy robić! Tymczasem pojawiły się rysy na tym wspaniałym obrazie. Oto prezydent Miedwiediew spotkał się w Soczi z prezydentem Izraela i tam dali wspólny wykład mówiący o tym, że winę za rozpętanie wojny ponoszą wyłącznie hitlerowskie Niemcy. Premier Tusk musiał doznać zawodu. - Więc jak to? Nie Polska, tylko Niemcy!? Jakie rozterki musiał przeżywać w związku z tym oświadczeniem? Zabrać głos i wesprzeć jakoś Angelę, tak brutalnie zaatakowaną przez duet Rosja - Izrael czy milczeć? No i postanowił milczeć. Ale ja osobiście wbrew pozorom współczuję premierowi Tuskowi. Tak jak współczuje się przegranym. Przed wyborami do europarlamentu niezłego kuksańca sprzedała mu kanclerz Angela Merkel popierając postulaty tzw. „wypędzonych” i wystawiając naszego premiera do wiatru, czyli narażając go na słuszną krytykę jego miałkiej polityki zagranicznej ze strony opozycji. Teraz z kolei dostaje „z blachy” od zimnego czekisty, przy jednoczesnej bierności tzw. sojuszników. Sytuacja naprawdę nieciekawa i Donald Tusk na pewno ma, o czym rozmyślać. No chyba, że Angela i Władimir bawią się z nami w dobrego i złego policjanta. Kiedy czekiści ogłaszają „prawdę” o pułkowniku Becku, Angela na swojej stronie internetowej potwierdza odpowiedzialność Niemiec za rozpętanie wojny i dziękuje naszemu premierowi za zaproszenie na obchody 1 września? Jej delikatna, zatroskana mina jawi się nam w tej sytuacji, w przeciwieństwie do skrzywionej facjaty Putina jako twarz anioła. W końcu imię zobowiązuje…W tym momencie opluci przez rosyjskie służby gotowi jesteśmy rzucić się Angeli w ramiona i załkać. Może o to w tej zabawie chodzi? Co do samych rosyjskich „rewelacji” to dużo ciekawsze od rządowego milczenia są głosy ludzi doszukujących się w czekistowskiej propagandzie prawdy? Oto p. Łukasz Kobeszko na „Prawicy.net” nawołuje do wysłuchania drugiej strony. (http://prawica.net/node/18296) Wsłuchując się w nią sam wpada w sidła sowieckiej propagandy. Np. stwierdzając, że: „Dokument (mowa o rosyjskim filmie „Sekrety Tajnych Protokołów”) słusznie przypomina, iż mniej więcej w połowie lat 30. stalinowskie władze porzucają trockistowską ideę "eksportu rewolucji bolszewickiej" na Zachód, która przyświecała nacierającym na Warszawę w 1920 roku oddziałom Budionnego. Na arenie międzynarodowej Kreml chciał wprawdzie dalej ugrać swoje karty popierając idee antyfaszystowskich frontów ludowych, które mogłyby przejąć władzę w stolicach Starego Kontynentu oraz angażując się w wojnę domową w Hiszpanii, jednak Stalin, racjonalnie dostrzegając słabości własnych sił militarnych, starał się nie prowokować otwartych konfliktów w Europie”. Niestety autor dał się zwieść propagandzie trockistowskiej (podtrzymywanej zresztą przez stalinowców) zarzucającej Stalinowi zdradę ideałów rewolucji, czyli chęć budowania socjalizmu w jednym państwie kosztem eksportu rewolucji, którego rzecznikiem był Lew Trocki. Józef Stalin tymczasem wcale nie porzucił idei eksportu rewolucji. Nie zrobił tego, bo wiedział, podobnie jak wszyscy komuniści potrafiący myśleć, że komunizm przetrwa tylko wtedy, gdy opanuje świat. Gdy ludzie obróceni w niewolników nie będą już mieli, dokąd uciec. Ale właśnie, dlatego, że potrafił myśleć wiedział, że ojczyzna światowego proletariatu musi się przygotować do wyzwoleńczego marszu. Temu celowi służyła industrializacja, kolektywizacja oraz… czystka w armii. Musiał sterroryzować własną armię, aby była gotowa dokonywać rzeczy niewykonalnych dla armii burżuazyjnych. I stworzył taką armię, która dokonała rzeczy niemożliwej - przełamała linię Mannerheima w Finlandii podczas wojny zimowej. „Stalin […]starał się nie prowokować otwartych konfliktów w Europie” twierdzi p. Kobeszko. No tak a co z Hiszpanią? Przecież Stalin nie na darmo wysyłał tam swoich doradców i broń. Zależało mu właśnie na podpaleniu Europy w tym miejscu. Liczył na to, że państwa burżuazyjne rzucą się na faszystów i rozgorzeje wojna, która wyniszczy oba bloki, dzięki czemu Rosja wkroczy jako ten znany z dowcipu gajowy i porozstawia walczące strony po kątach. To się nie udało a to, dlatego, że w wojnę Hiszpańską nie chcieli się angielscy i francuscy burżuje angażować. I kiedy w Hiszpanii wojna się kończy Stalin rozpala wojnę na drugim krańcu Europy, spuszczając Hitlera ze smyczy i szczując go na Polskę. Największą niewygodną dla współczesnej Rosji, czekistów i „wsłuchujących się w argumenty drugiej strony” prawdą jest to, że miłujący pokój Stalin pomógł Hitlerowi w dojściu do władzy. Pomógł mu, bo chciał rozpętać w Europie wojnę podobną w swych skutkach do I wojny światowej. Bo tylko w warunkach takiej samej rzezi można wzniecić skutecznie rewolucję. Dlatego zakazał niemieckim komunistom wejść w sojusz z socjaldemokratami, po to, aby nie mogli razem stworzyć skutecznego bloku skierowanego przeciw NSDAP. Dzięki temu Hitler mógł zostać kanclerzem i skutecznie wystąpić przeciw systemowi wersalskiemu. Na ten argument miłośnicy czekistowskiej wersji historii najnowszej nie mają kontrargumentu. Dlaczego niemieccy komuniści nie weszli w 1932 r. w sojusz z socjaldemokracją? Dlaczego niemiecka lewica pozwoliła złemu, niedobremu Hitlerowi zdobyć władzę? Te niewygodne fakty przedstawia m. in. zrealizowany kilka lat temu, znakomity film dokumentalny w reż. Grzegorza Brauna pt. „Defilada zwycięzców”. Dlatego warto by było, w odpowiedzi na rosyjskie zarzuty, wyemitować go jeszcze raz w publicznej telewizji, tym razem w porze największej oglądalności zamiast „M jak Miłość”. Pan Grzegorz Braun nie pełni żadnych funkcji rządowych, więc spełnia kryteria posła Kłopotka i jego film może spokojnie dać odpór stronie rosyjskiej. Łukasz Kołak
Dlaczego Hitler napadł na Polskę? Włodzimierz Eliaszewicz Uljanov (vulgo: „Lenin”) był agentem Sztabu Generalnego Cesarstwa Niemiec. By być ścisłym: nie jest pewne, czy był zwerbowanym i zarejestrowanym (przez dra Izraela Łazarewicza Helphanda [Gelfanda - używał różnych pisowni swego nazwiska] - vulgo: „Aleksander Parvus” - co ciekawe: przez pewien czas kochanka Róży Luxemburg) agentem - czy tylko przyjął był za Jego pośrednictwem od Niemców pieniądze (DUŻE pieniądze!) na z'organizowanie w Rosji puczu (nazwanego później „wielką socjalistyczną rewolucją październikową”) i przewóz przez Niemcy w zaplombowanym wagonie (był przecież poddanym cesarza Mikołaja II, będącego w stanie wojny z cesarzem Wilhelmem II !!) do Finlandii. Podobno Niemcy poprzez bolszewików finansowali wydawanie 75 (!!) gazet - oczywiście „walczących o pokój” poprzez jednostronne rozbrojenie. Pisałem o tym już na blogu: "Tylko Prawda jest ciekawa!" Tak - macie Państwo rację: 11-XI Rada Regencyjna przekazała Piłsudskiemu tylko dowództwo nad wojskiem. Pełnię władzy dopiero 14-XI. Tym bardziej nie wiem, dlaczego świętować 11-XI? Dlaczego piszę o tym, że Piłsudski był agentem niemieckim? Bo, jak pisał Józef Mackiewicz: "Tylko Prawda jest ciekawa!" (chociaż lubię też logicznie napisane książki science-fiction). Rosjanie też długo nie chcieli przyjąć do wiadomości, że Włodzimierz Eliaszewicz Uljanow (ps."Lenin") był agentem niemieckim (Winston L.S.Churchill o bolszewikach z emigracji: "Zostali wysłani przez Niemców do Rosji w zaplombowanym wagonie - jak zarazki dżumy"). Kiedyś napisałem, że oficerowie wywiadu niemieckiego musieli się bardzo cieszyć, gdy wojska Lenina i wojska Piłsudskiego tłukły się między sobą - pour le Roi de la Prusse. Ale pewnie jest to nieprawda. Oficer wiedzący, że agentem był Lenin, nie wiedział, że agentem był Piłsudski - i odwrotnie. O obydwu zapewne wiedziała tylko jedna osoba. Byłem wczoraj na uroczystości wręczenia Nagrody Literackiej im.Józefa Mackiewicza (tą droga po raz drugi gratuluję ks.Tadeuszowi!) i na przyjęciu wzniosłem toast: "Za kompletnie zapomnianych bohaterów walk o Niepodległość; za tych, za których nie wznosi się toastów. Za tych, którzy o Polskę walczyli, zabili wielu wrogów - im więcej, tym lepiej - ale pokonali wszystkich i umarli spokojnie we własnych łóżkach. Cześć ich pamięci!". Takich bohaterów potrzeba nam jak najwięcej! Kiedyś napisałem, że oficerowie wywiadu niemieckiego musieli się bardzo cieszyć, gdy wojska Lenina i wojska Piłsudskiego tłukły się między sobą - pour le Roi de la Prusse. Ale pewnie jest to nieprawda. Oficer wiedzący, że agentem był Lenin, nie wiedział, że agentem był Piłsudski - i odwrotnie. O obydwu zapewne wiedziała tylko jedna osoba. To są fakty znane, - choć Sowietom (szczególności: Rosjanom) - i nie tylko - ciężko było uwierzyć, że „szlachetny przywódca światowej rewolucji” jedyny sukces odniósł za pieniądze niemieckie i z poparciem (potężnej w Rosji!) niemieckiej agentury, zaś słynna „wielka socjalistyczna rewolucja październikowa” to zwykły pucz wojskowy, który dopiero po ustanowieniu rządów bolszewików doprowadził do mordów i rzezi na skalę wielokrotnie większą, niż zbrodnie hitlerowskie. Tym niemniej śp. Aleksander Jezusowicz Sołżenicyn, który te informacje rozpowszechniał, był przez rosyjską Prawicę czczony, a p.Włodzimierz Putin, były, czekista przecież, odwiedził Go nawet w domu, by osobiście złożyć Mu hołd. Niestety: w Polsce wiemy od dawna - przynajmniej od czasu wydania fundamentalnej pracy p.dra Ryszarda Świętka p/t „Lodowa ściana” - że również śp.Józef Piłsudski (vulgo: tow.”Ziuk”) był niemieckim agentem, (co ciekawe: i Lenin, i Piłsudski zaczynali terminowanie jako agenci austriaccy); jednakże Polacy nie chcą dokonać rewizji historii: w każdym mieście i miasteczku są ulice noszące nazwisko człowieka, który najprawdopodobniej na niemieckie polecenie (plebiscyt w Prusiech i na Śląsku!!) wdał się był w idiotyczną wojnę z bolszewikami - ale i popierał bolszewików przeciwko „białym” (którą to sprzeczność najłatwiej zrozumieć przy założeniu, że bolszewicy byli niemieckimi agentami...). W dodatku propaganda piłsudczykowska zdołała terrorem wmówić w ludzi, że to Piłsudski wygrał bitwę warszawską (w rzeczywistości przebywał w tym czasie na Podgórzu; co ciekawe: sam o tym napisał w pamiętnikach!) Bez przyjęcia do wiadomości tych faktów nie sposób rozmawiać o wydarzeniach, które doprowadziły do wybuchu II Wojny Światowej; to tak, jakby chcieć zrozumieć przemianę PRL w III RP bez przyjęcia do wiadomości, że p.Lech Wałęsa i zdecydowana większość szefostwa NSZZ (w każdym razie: tego zarejestrowanego 17-IV-1989 r.) to agenci służb specjalnych. (Co ludzie dostrzegają!). W 1980 roku powstała SOLIDARNOŚĆ. Strajki robotnicze, a później studenckie pokazały kierunek rozwoju SOLIDARNOŚCI. Rozmodleni robotnicy i studenci, księża zapraszani do zakładów pracy i na strajkujące uczelnie, kolejki do polowych konfesjonałów, msze strajkowe z rzeszą wiernych przystępujących do komunii świętej, wieszanie krzyży w pracy. Nawet sławny wizerunek Matki Boskiej w klapie marynarki Wałęsy... Bez wątpienia był to oddolny społeczny ruch powstający na podłożu wiary. Nie pomogły próby przeinterpretowania przesłania ruchu przez podesłanych przez SB "ekspertów" (Znamienne było niedopuszczenie do władz krajowych na I zjeździe Solidarności pana Gieremka). Nie pomogło masowe wstępowanie funkcjonariuszy PZPR (chyba tych z SB) do Solidarności. Ruch pozostał w głównym nurcie wierzący, katolicki, polski. I oto 1989 rok. Znów widzimy "SOLIDARNOŚĆ". Ale cóż to? Inne władze, inni ludzie, inne idee. Pan Bóg tylko w osobach typu T.Mazowiecki (to ten sam, który karierę zrobił na potępieniu biskupa Kaczmarka).
Gdzie się podziały wielkie postaci Sierpnia? Gdzie około miliona młodych Polaków zaangażowanych w SOLIDARNOŚĆ (wypędzeni za granicę!)? Nagle do władzy w nowej "SOLIDARNOŚCI" dochodzą (niedemokratycznie) ludzie związani od lat z komunizmem (Gieremek - sekretarz PZPR na Uniwersytecie Warszawskim, Kuroń - twórca "czerwonego harcerstwa" rodzinnie komunista, Michnik - wywodzący się z rodziny funkcjonariuszy partyjnych z PZPR itd). Nowa "Solidarność" jest na nowo organizowana odgórnie. Oparta zostaje na lewicowych zlaicyzowanych podstawach. Służby specjalne dbają o właściwy dobór ludzi we władzach "SOLIDARNOŚCI". Nowa "Solidarność" nie ma nic wspólnego z ruchem z 80 roku. Założyciele SOLIDARNOŚCI z 80 roku próbują protestować, ale wsparcie służb specjalnych dla nowych władz jest silne i zaplanowane działania doprowadzają do farsy "okrągłego stołu" gdzie SB i WSI zasiada do rozmów z własnymi agentami. Wałęsa szybko pozbywa sie wizerunku Matki Bożej z klapy marynarki. I od tej pory rządzi lewica (Komuniści, socjaliści, libertyni, socjaldemokraci i jakby się tam jeszcze nie nazwali). "Socjalizm z ludzką twarzą". Nie oparty na wierze tak jak była oparta pierwsza SOLIDARNOŚĆ z 1980 roku. Nowa "SOLIDARNOŚĆ" miała uwiarygodnić nowych ludzi bezpieki jako sprawujących władzę w imieniu ludzi ruchu Solidarności. Chciałbym, aby wykazać w temacie różnice obu SOLIDARNOŚCI: ideowe, światopoglądowe, moralne, personalne... A może pokazać podobieństwa i udowodnić ciągłość? Przy okazji: nawet mnie zaskoczyło, że na stronie reżymowego NSZZ fakt ponownej rejestracji pod tą samą nazwą zupełnie innego związku jest starannie ukryty. To znaczy: ukryty całkowicie! O tym, że 17-IV-1989 zarejestrowano zupełnie inny związek, z agenturalnym kierownictwem i liczący zresztą nie ponad 9 mln, lecz ok. 1,5 mln członków - nie ma najmniejszej wzmianki!!! Dobra bezpieczniacka robota! I, oczywiście, nie można też tam znaleźć osławionych (z powodu kompletnej ich absurdalności) „21 postulatów”. Po tej dygresji przejdźmy do przyczyn II WŚw. To, że III Rzesza rozpoczęła ją od napaści na Polskę - to oczywiste. To, że do podjęcia tej decyzji walnie przyczynił się Józef Wissarionowicz Djugashvili - to też oczywiste. Rosjanie natomiast twierdzą, że Moskwa musiała podpisać pakt z Berlinem, bo groził jej pakt Berlina z Warszawą.
To tłumaczenie nie musi być dalekie od prawdy. Przypominam, że Stalin nie mógł wiedzieć, czy polsko-niemiecki pakt o nieagresji z 1934 roku nie zawiera tajnych klauzul - dokładnie takich samych, jakie zawierał Pakt Mołotow-Ribbentrop! Z odkrywanych właśnie dokumentów najbardziej prawdopodobny jest następujący przebieg wydarzeń: Po dojściu do władzy Adolf Hitler, wskutek anty-rosyjskiej fobii (Rosjanami pogardzał bardziej, niż Polakami) i własnej anty-komunistycznej (w rzeczywistości: anty-bolszewickiej; to nie to samo!) retoryki, był przekonany, że pójdzie razem z Piłsudskim na Moskwę (by być ścisłym: II RP miała zainteresować się Ukrainą). Zapewne wiedział już, że Piłsudski był niemieckim agentem, - ale nie jest to konieczne wyjaśnienie (przypomnijmy, że agent niemiecki, Lenin, leżał już w grobie i Stalin bezlitośnie rozprawiał się z niemiecko-żydowską agenturą bolszewików). Stąd podpisanie paktu o nie-agresji - i wręcz niesłychanie ciepłe traktowanie II RP i w ogóle Polski przez III Rzeszę. Koncepcja ta ma ręce i nogi. Znając przyszłość z całą pewnością należałoby to w 1938 roku zrobić. Dlatego trudno się dziwić, że Stalin - obserwując dusery między Berlinem i Warszawą - mógł być przekonany, że taki tajny protokół jest podpisany. Z rozpaczy planował sojusz z Anglią i Francją (misja wojskowa przybyła do Moskwy 9-VIII-1939 - i wyjechała 26-VIII). Byłoby to powtórzenie układu z I wojny światowej - z tym, że Włochy, Rumunia i Polska w całości miałyby tym razem walczyć po stronie Trójprzymierza. Stalinowi niezbyt się to podobało, poza tym (słusznie!) nie wierzył państwom d***kratycznym, a skład misji wojskowej uznał (też słusznie!) za mało poważny. Niestety: Piłsudski zmarł był w 1935, i ster rządów przejęli jacyś podejrzani masoni, orientujący się na Londyn i Paryż. Śp.Walery Sławek, kontynuator Jego polityki, widząc nadchodzącą katastrofę, popełnił samobójstwo. Stalin zrozumiawszy po ofercie Hitlera, że żadnego tajnego porozumienia niemiecko-polskiego nie ma, czym prędzej przyjął jego, Hitlera propozycję... i tak to się zaczęło. JKM
D***kracja, mediakracja i manipulacja Gdyby ktoś z państwa się pofatygował, by to obejrzeć, to przekona się, że: 1) Te wypowiedzi są manipulowane - powyrzucano niewygodne dla WP wypowiedzi. 2) Skąd to wiem? Cóż: zakładam, że starano się pytać ludzi dobranych reprezentatywnie. Tymczasem widzimy wypowiedzi jednego przemiłego starszego pana (mało istotną) i przez 4 sekundy przedstawiciela warstwy ludzi, która prowadzi politykę zagraniczną: mężczyzny w wieku średnim. Reszta wypowiedzi - to głosy przedstawicielek płci niewątpliwie pięknej, jednak nie są to głosy, delikatnie pisząc, cokolwiek wnoszące do dyskusji. To jest typowe. Dlatego Lewica tak rozpaczliwie chce, by to kobiety uczestniczyły w polityce. Tu mam przy okazji ciekawę uwagę. Otóż dziś w Sejmie jest coś 15% kobiet. Jeśli ktoś wierzy, że zwiększenie tej proporcji do 50% przyniesie poprawę poziomu prac Parlamentu - to, czemu zatrzymywać się na 50%? Zwiększmy udział kobiet do 90% - albo i do 100%! O! JKM
01 września 2009 Urzędnicy są częścią opresyjnego państwa socjalistycznego... Codziennie, codziennie, codziennie… Nie ma jednego dnia, żeby nie działo się coś, co z naszego państwa robi pośmiewisko, pogłębia socjalizm, poszerza krąg osób skłonnych do bezmyślnej obojętności, wobec własnego państwa, zwiększa władzę urzędników nad nami. Pan „profesor” Jacek Vincent Rostowski, minister finansów, rekomendowany na to stanowisko przez Platformę Obywatelką i ściągnięty z Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie, finansowanego przez pana G. Sorosa, największego dobroczyńcę ludzkości, budowniczego tzw. społeczeństw otwartych - wpadł na kolejny genialny pomysł. Dziennikarze dowiedzieli się, że przymierza się do opodatkowania samochodów służbowych wykorzystywanych do celów prywatnych(????) Nie będą to duże pieniądze dla Biurokracji Polskiej SA, ale zawsze… Kolejne pieniądze na wynagrodzenia, premie, gratyfikacje… Nie podano wstępnych szacunków kolejnego rabunku, który chodzi po głowie panu Rostowskiemu, ale on wie, ile w Polsce jest samochodów służbowych, ile są warte - bo od wartości ma być naliczany nowy podatek(????) Policja miałaby prowadzić akcje sprawdzania, czy delikwent w samochodzie służbowym, jedzie na wczasy służbowo, czy też prywatnie, musiałaby organizować nowy rodzaj łapanek, jakby tych, co organizuje obecnie - było mało. Na razie się na to zajęcie nie zgadza, ale kto wie, po konsultacjach społecznych, zrozumieniu potrzeb społecznych, wzmocnieniu jej sił, wyłożeniu jakowyś pieniędzy- pochodzących z rabowania kierowców poruszających się samochodami służbowymi do celów prywatnych - może zmienić zdanie. W końcu cel jest ten sam, wspólny. Nowa kasa do podziału. Zastanawiam się jak w ogóle taki pomysł może przyjść do głowy „polskiemu” ministrowi finansów? Tak jak często pieniądze odkładane na ` czarną godzinę” ludzie wydają na ślub.. Oczywiście to był żart, ślub nie jest żadną „czarną godziną”, w życiu człowieka.. I to od wartości samochodu.. A nie na przykład od wieku korzystającego z samochodu służbowego do celów prywatnych.. Przeciekają z ministerstwa rabowania naszych finansów- wartości 0,5, 1 %... ceny samochodu służbowego wykorzystywanego do celów prywatnych. Miałby płacić korzystający, albo właściciel samochodu.. No naprawdę ręce już opadają, ile i jakie jeszcze sposoby, wymyśli władza socjalistyczna, żeby nas obrabować, teraz na cel wzięła tych, w samochodach służbowych? Chciałoby się powtórzyć słowa Lecha Wałęsy, wypowiedziane przy okazji obchodów wczorajszego święta „ Solidarności”:” Założę maskę i zniknę w tłumie”(???). Może jak M. Jackson.. Pan Lech Wałęsa ma oczywiście problem, bo on sam, dzięki legendzie stworzonej o nim na użytek mitu solidarnościowego, tak jak tworzy się mit Józefa Piłsudskiego, ma już nawet lotnisko swojego imienia za życia, a im dalej w socjalistyczny las, tym będzie więcej grzybów-wyrósł finansowo ponad kolegów, z którymi „obalał komunizm, oni w związku z tym go nienawidzą, tym bardziej, że ich „ zdradził”. Tak twierdzą. Nie wypada mu, więc nawet składać kwiatów razem z nimi pod pomnikiem, woli to robić sam, rozpowszechniając informację, że nie po drodze mu z panem Lechem Kaczyńskim, panem Gwiazdą, Anną Walentynowicz. Składałby kwiaty, ale z Jackiem Kuroniem, Bronisławem Geremkiem czy Wojciechem Jaruzelskim.. No i Aleksandrem Kwaśniewskim., który akurat teraz spotyka się potajemnie z panem( towarzyszem) Wojciechem Olejniczakiem kunując , jakby tu wymiksować pana (towarzysza) Napieralskiego z funkcji przewodniczącego socjalistycznej partii- Sojusz Lewicy DemokratycznoSocjalistycznej. Przy zamożności, światowości, pozycji międzynarodowej pana Lecha Wałęsy, naprawdę trudno mu - mniemam - ustawić się w jednym szeregu z gołodupcami ze Stoczni Gdańskiej im. Lenina, którzy byli kiedyś jego kolegami.. Wymyślił, więc bajeczkę o tym, że nie jest mu po drodze z dawnymi kolegami obalającymi komunizm. A jak obalali i o co chodziło? Wystarczy przeczytać te 21 postulatów, które śmierdzą socjalizmem na odległość, i były wołaniem o socjalizm, A nie odchodzeniem od socjalkomunizmu!. Już nie wspominając o tym, w jakim miejscu jesteśmy po dwudziestu latach od” obalenia komunizmu”.. „A może byłoby lepiej, gdybym był jak Lenin i Castro”- powiedział niedawno nasz solidarnościowy bohater, Lech Wałęsa. Może i lepiej… Lenin wymordował coś około 12 milionów ludzi, Castro też z milion… Czy o to chodziło panu Lechowi Wałęsie? A tymczasem urzędnicy na Mazowszu dostaną kolejne miliony do rozpieprzenia, w ramach kolejnego marnotrawnego programu „ Wrota Mazowsza”, którego to programu celem jest instalowanie Internetu, pomoc małym i drobnym i tak dalej… Chodzi o te 250 milionów złotych, które mają być przekazane urzędnikom na rozkurz.. (!!!!) Bo przecież wiadomo, że lepiej, jak ludzie sami, za własne pieniądze zainstalują sobie Internet, a nie urzędnicy w imieniu tych, którym te pieniądze ukradziono, zainstalują im ten Internet` za darmo”. Urzędnicy za potencjalnych posiadaczy Internetu, wybiorą konsumentom firmy, które tanio i zdrowo zainstalują odbiorcom Internet..(???). To tak jakby ktoś wpadł na pomysł, żeby opodatkować „obywateli”, a potem za te pieniądze przekazane urzędnikom, urzędnicy zakupowali „obywatelom” świeże pieczywo na śniadanie.. Mówią językiem marksistowskim: interesy biurokracji państwowej pozostają w sprzeczności z interesami społecznymi, a biurokracja ma panujący stosunek do prywatnych środków produkcji.. Jak by na to nie patrzeć interesy Biurokracji Polskiej SA są antagonistyczne do interesów jednostki? I tu jest podstawowa sprzeczność budowanego socjalizmu. Biurokracja z „ obywatelami' nigdy się nie zrozumie, nawet wtedy, gdy większość „obywateli” nie rozumie podstawowej rzeczy.. Żeby biurokraci mogli sobie wziąć wynagrodzenia - muszą obrabować swoich poddanych, których nazywają eufemicznie obywatelami.. A jakie mają te wynagrodzenia” Wystarczy wziąć do ręki pierwszą lepszą gazetę.. Ta „Nowa Klasa” pasożytująca, rozrasta się w sposób nieprawdopodobny, marnotrawi krociowe sumy, tarza nas, na co dzień w pierzu i w smole, robi, co che i jak chce. Przywłaszcza sobie bezprawnie i demokratycznie owoce naszej pracy, pozbawia nas wolności wyboru i uciska gorzej, jak pan feudalny… Bo ma większe wydatki, które bezustannie rosną i wpędzają kraj i nas w długi! W międzyczasie pani minister od powszechnej, obowiązkowej i jawnej edukacji takiej samej dla wszystkich, pani Katarzyna Hall z Platformy Obywatelskiej, wpadła na pomysł podpisując rozporządzenie nakładające na państwowe szkoły, które jej podlegają- obowiązku zorganizowania miejsca, w którym uczniowie będą mogli zostawiać podręczniki, po to, żeby zmniejszyć ciężar tornistrów uczniów(???). Jeśli chodzi o dodatkowe szafki - uważa pani minister - to ich koszt nie musi obciążać państwa. Mogą to zrobić rodzice. Dodajmy rodzice pańszczyźniani socjalizmu.. Ale o zatrzymaniu bezsensownego - z punktu widzenia rodziców - procederu wymiany corocznej książek ze zmienionym obrazkiem, nie ma mowy? Niech lody nadal będą kręcone, bo są to lody wielkie, smaczne i miliardowe. I nie potrzeba do tego pani Beaty Sawickiej też z Platformy Obywatelskiej. No i „ Mniej reklam, więcej ewangelii”- jak powiedział arcybiskup Damian Zimoń. Ale nie „Ewangelii Judasza”- uzupełniając.. WJR
IPN odpowiada na rosyjskie próby fałszowania historii Forsowanie twierdzeń ewidentnie nieprawdziwych i kłamliwych w imię bieżących interesów politycznych nie służy prawdzie historycznej i dialogowi, nie służy ani Rosji, ani Polsce - pisze prezes IPN Janusz Kurtyka w odpowiedzi na podważanie przez Rosję historycznych faktów dotyczących II wojny światowej. "Rzeczpospolita" dotarła do specjalnego oświadczenia prezesa Instytutu Pamięci Narodowej. Pełna treść oświadczenia prezesa IPN Janusza Kurtyki: W ostatnich dniach mamy do czynienia z podjętą przez media i niektóre instytucje w Rosji bezprecedensową próbą podważenia wyników badań naukowych, opartych o rzetelną podstawę źródłową. Szczególny niepokój wzbudza fakt, iż w kampanii tej biorą udział przedstawiciele instytucji państwowych, na czele ze Służbą Wywiadu Zagranicznego Rosji i członkami prezydenckiej Komisji dla Przeciwdziałania Próbom Fałszowania Historii na Szkodę Interesów Rosji. Forsowanie twierdzeń ewidentnie nieprawdziwych i kłamliwych w imię bieżących interesów politycznych nie służy prawdzie historycznej i dialogowi, nie służy ani Rosji, ani Polsce - krajom i narodom, których relacje historyczne są szczególnie nasycone emocjami. Wobec takich działań Instytut Pamięci Narodowej nie może przejść obojętnie, bowiem podstawową jego misją jest troska o zachowanie pamięci o dziedzictwie XX-wiecznej historii Polski, w tym o najtragiczniejszym w naszych dziejach okresie II wojny światowej, kosztach cywilizacyjnych okupacji niemieckiej i sowieckiej, walce o wolność oraz o skutkach dyktatury komunistycznej.
1. Dla celów propagandowych wciąż przywoływana jest wyjaśniona w pełni kilka lat temu sprawa losu jeńców sowieckich, zmarłych w obozach jenieckich w Polsce w latach 1919-1921. Niestety, sprawa ta podnoszona jest za każdym razem, gdy pojawia się problem sowieckiej odpowiedzialności za Zbrodnię Katyńską. Dzieje się tak od 1989 r., gdy Michaił Gorbaczow nakazał „Akademii Nauk ZSRR, Prokuraturze ZSRR, Ministerstwu Obrony ZSRR, Komitetowi Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR, by wspólnie z innymi instytucjami i organizacjami przeprowadziły do 1 kwietnia 1991 r. prace badawcze celem ujawnienia materiałów archiwalnych, dotyczących wydarzeń i faktów z historii sowiecko-polskich stosunków, w wyniku, których poniosła straty Strona Sowiecka”. Postępowanie takie należy uznać za niedopuszczalną próbę zrównywania świadomej, drobiazgowo zaplanowanej zbrodni popełnionej na rozkaz najwyższych władz Związku Sowieckiego z tragicznym losem jeńców, zmarłych z różnych przyczyn, przede wszystkim epidemii tyfusu i złych warunków bytowych. Epidemia ta ciężko doświadczyła wówczas także Polaków. Pojawiające się nieustannie propagandowo zawyżone szacunki liczby zmarłych jeńców sowieckich nie mają nic wspólnego z opartymi na źródłach ustaleniami naukowych. Wyniki badań naukowych wskazują, iż liczba ta nie przekraczała 17 tysięcy. Problematyka ta została wszechstronnie wyjaśniona w znanych w Polsce i Rosji monografiach Z. Karpusa. Polska dokumentacja dotycząca tej sprawy jest w pełni dostępna dla badaczy rosyjskich, czego niestety nie można powiedzieć o dokumentacji Zbrodni Katyńskiej, w tym zwłaszcza o ustaleniach rosyjskiego śledztwa w tej sprawie.
2. Podobny charakter noszą próby świadomej dezinformacji związanej z podpisaną 26 I 1934 r. między Polską a Niemcami Deklaracją o niestosowaniu przemocy. Deklaracja ta była dyplomatycznym uzupełnieniem zawartego dwa lata wcześniej polsko-sowieckiego Układu o nieagresji, w 1934 r. przedłużonego do 1945 r. Obydwa dokumenty były wyrazem podstawowej zasady polskiej polityki zagranicznej w owym czasie, opierającej się na zasadzie zachowania równego dystansu do Niemiec i Związku Sowieckiego, w tym nie uczestniczenia w sojuszach skierowanych przeciwko drugiemu z sąsiadów. Pojawiające się ostatnio stwierdzenia, jakoby Deklaracji towarzyszył tajny protokół są kłamstwem. Kłamstwo to odwołuje się do spreparowanego dokumentu podrzuconego francuskiej prasie w 1935 r. przez wywiad sowiecki. Przypomnieć w tym miejscu należy, iż Polska kilkakrotnie odrzuciła propozycję wstąpienia do paktu antykominternowskiego oraz zawarcia antysowieckiego sojuszu, co proponowały Niemcy. Polska została zaatakowana przez Niemcy we wrześniu 1939 r. dlatego, że wcześniej odmówiła wspólnego z Niemcami marszu na Moskwę. W tym kontekście obecne oskarżenia rosyjskie brzmią szczególnie groteskowo.
3. W ostatnich dniach usiłuje się również usprawiedliwić zawarcie paktu Ribbentrop-Mołotow (który raczej należałoby nazywać paktem Hitler-Stalin). Pojawiają się argumenty, iż dzięki temu porozumieniu Związek Sowiecki zyskał czas na przygotowanie do wojny, lub wręcz zapobiegł okupacji niektórych terenów przez Niemcy. Tezy te mają charakter ahistoryczny. Z udostępnionej w ostatnich latach dokumentacji sowieckiej wyraźnie wynika, iż zawierając ten układ (i wypełniając jego postanowienia do ostatnich godzin przed wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej), Stalin liczył na realizację własnych planów strategicznych. Tezy te, w rozmowach dyplomatycznych wygłaszane już po ataku Niemiec na ZSRR 22 czerwca 1941 r., po raz pierwszy w druku pojawiły się w wydanej w 1948 r. propagandowej publikacji „O fałszerzach historii”. Fragment dotyczący paktu Ribbentrop-Mołotow został naniesiony na maszynopisie odręcznie przez Stalina, podobnie jak zarzut zawarcia przez Polskę antysowieckiego sojuszu z Niemcami.
4. Służba Wywiadu Zagranicznego Rosji oskarża polskiego ministra spraw zagranicznych (w latach 1932-1939) Józefa Becka o rzekomą współpracę agenturalną z Niemcami. Jest to niedopuszczalne pomówienie autora historycznego przemówienia w polskim Sejmie z 5 V 1939 r. Przypominam, iż w odpowiedzi na żądania Niemiec, godzące w suwerenność państwa polskiego minister Beck odpowiedział: „My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor!”. Józef Beck jako minister spraw zagranicznych koordynował szereg działań polskiej dyplomacji, których efektem w 1939 r. były brytyjskie gwarancje dla Polski i uzyskanie pewności, iż Francja wypełni zobowiązania sojusznicze, a w konsekwencji wypowiedzenie Niemcom wojny przez Francję i Wielką Brytanię 3 września 1939 r. Tym samym runął plan Hitlera uczynienia wojny z Polską konfliktem lokalnym i izolowanym (był to jeden najistotniejszych motywów traktatu Ribbentrop-Mołotow). Józef Beck po klęsce został internowany w Rumunii, skąd planował przedostać się dalej na Zachód. Naciski niemieckie na władze rumuńskie spowodowały, iż stało się to niemożliwe aż do końca wojny. Minister Józef Beck w swoich działaniach kierował się wyłącznie polską racją stanu.
5. W rosyjskich archiwach do dnia dzisiejszego znajdują się dziesiątki zespołów archiwalnych najważniejszych instytucji państwa polskiego, organizacji społecznych i politycznych, w tym m.in. Sztabu Głównego Wojska Polskiego (w tym zwłaszcza jego Oddziału II), Ministerstwa Spraw Wojskowych, Korpusu Ochrony Pogranicza i Straży Granicznej, Policji Państwowej, Biura Inspekcji przy Generalnym Inspektoracie Sił Zbrojnych, Komisarza Generalnego RP w Gdańsku, Instytutu im. Józefa Piłsudskiego, Polskiej Organizacji Wojskowej, Legionów Polskich, Związku Strzeleckiego, Naczelnego Komitetu Narodowego, Rady Regencyjnej i Tymczasowej Rady Stanu. Zostały one zagrabione w czasie wojny przez Armię Czerwoną. Są to akta fundamentalne w badaniach nad dziejami II Rzeczpospolitej i walk Polaków o niepodległość. Przypadająca w tym roku 70. rocznica wybuchu II wojny światowej stanowi doskonałą okazję do rozwiązania tej sprawy i podniesienia kwestii zwrotu zagrabionych archiwów. Nadzieję wzbudza fakt, iż opisane powyżej działania nie cieszą się pełną akceptacją całego społeczeństwa rosyjskiego, a wielu rosyjskich historyków gotowych jest do otwartej debaty nad trudnymi elementami naszej wspólnej historii. Instytut Pamięci Narodowej, jako największa polska placówka naukowa zajmująca się najnowszą historią wyraża pełną gotowość do udziału w takiej dyskusji. Musi ona jednak być oparta o nieskrępowany dostęp do zachowanych archiwów, oraz opierać się na prawdzie i poszanowaniu faktów historycznych. dr hab. Janusz Kurtyka
Stocznie niesprzedane. Sądne dni Grada Katarczycy nie zapłacili za stocznie w Gdyni i Szczecinie. Procedura ich sprzedaży będzie powtórzona. 36 milionów wadium, wpłaconych przez niedoszłego nabywcę, zostanie w Polsce - powiedział minister skarbu Aleksander Grad. Czy teraz zachowa stanowisko? Donald Tusk daje sobie kilka dni do namysłu w sprawie ministra. "Poinformowaliśmy Komisję Europejską że wpłata nie nastąpiła i poprosimy o zgodę na ponowną procedurę sprzedaży aktywów stoczni w Gdyni i Szczecinie w trybie specustawy stoczniowej. Czas na sprzedaż zakładów, za zgodą komisji, można wydłużyć nawet do końca tego roku" - zapewnia minister skarbu Aleksander Grad. "Będziemy starać się i poszukiwać nabywców tych aktywów" - powiedział Grad. "W ciągu ostatnich dwóch tygodni byliśmy w kontakcie z przedstawicielami Państwowej Agencji Inwestycyjnej i przedstawicielami administracji rządowej w Katarze. Nawet dziś otrzymaliśmy bardzo ciekawy list, że agencja jest zainteresowana kupnem aktywów, ale my postawiliśmy jednoznaczny warunek. Jeśli do dziś nie ma zapłaty, to cała procedura zaczyna się od nowa."Agencja Nadzoru i zarządca kompensacji dostał polecenie, aby w stosunku do inwestora, firmy Green Rights, która wylicytowała aktywa za 36 milionów złotych, wszcząć postępowanie które zakończy się przepadkiem wadium na rzecz strony polskiej. Katarski inwestor miał zapłacić za aktywa stoczni 381 milionów złotych. Minister przyznał, że sprzedaż aktywów będzie bardzo trudna, zwłaszcza, jeśli liczymy na to, że w stoczniach zostanie utrzymana produkcja statków. Sytuacja jest najtrudniejsza dla stoczniowców, którzy prawdopodobnie będą musieli zdobyć nowe zawody. Na pytania o swoją przyszłość na stanowisku ministra skarbu, Aleksander Grad odpowiedział, że pozostaje do dyspozycji premiera. "Ja i cały rząd zrobiliśmy wszystko, co w mojej mocy. Mam czyste sumienie. Nie ma kwestii, które mogliśmy pominąć i zaniedbać. Wszyscy działaliśmy w dobrej wierze" - mówi minister. Donald Tusk powiedział wieczorem, że potrzebuje kilku dni namysłu w sprawie ministra. Wcześniej mówił, że zdymisjonuje Grada, jeśli sprawa sprzedaży stoczni nie zakończy się pomyślnie. Tymczasem ministra skarbu broni wicepremier Grzegorz Schetyna. "Chodzi o to, jak rozumiemy pojęcie <pomyślny finał>. Na razie nie mamy pieniędzy z Kataru, ale sprawa nie jest jeszcze zakończona. Będę namawiał premiera, by dał ministrowi drugą szansę" - powiedział w TVN24 Schetyna. Związkowcy ze Stoczni Szczecińskiej Nowa po fiasku transakcji sprzedaży stoczni w Gdyni i Szczecinie oczekują pilnego spotkania ze stroną rządową. Nie wykluczają protestów. Krzysztof Fidura z NSZZ "Solidarność" SSN powiedział, że związek oczekuje "natychmiastowego spotkania ze stroną rządową ws. zabezpieczeń socjalnych stoczniowców". Jak wyjaśnił, rozpoczęcie ponownej procedury przetargowej na majątek stoczniowy - o ile wyrazi na to zgodę Komisja Europejska - oznacza kolejne miesiące czekania na ewentualne zatrudnienie? Jacek Kantor z "Solidarności 80" SSN komentując doniesienia o fiasku sprzedaży stoczni powiedział, że "farsa, która trwała kilka miesięcy, skończyła się". "Stoimy, a raczej leżymy na twardym gruncie i mamy pełną świadomość, że zaczynamy wszystko od początku" - dodał. Stracono wiele miesięcy - podkreślił. TOKU
Obrona do końca Dokonywane na naszych oczach manipulacje faktami dotyczącymi odpowiedzialności za zbrodnie II wojny światowej zobowiązują do przyglądania się nie tylko wypowiedziom polityków na ten temat, ale także renomowanych historyków. Po latach ich aktywności może się z umysłów wypłukać trafne rozeznanie tej odpowiedzialności. Z takim rozeznaniem już mają problemy niektóre naukowe monografie odnośnie do największych wojen starożytności, które ratowały nas przed stoczeniem się w otchłań barbarzyństwa. Wojny te miałyby wybuchać jakoś same, mocą dziejowych prawidłowości, bez sprawczego zaangażowania rządzących. Tak nieraz przedstawia się także II wojnę światową, określając 1 września 1939 roku jako dzień "wybuchu" tej wojny. Jest to oczywiście prawda, ale nie oddaje ona sedna wydarzeń tego dnia. 1 września 1939 roku dokonany został przez Niemcy akt zbrodniczej agresji wobec Polski. Odnośnie do tego faktu mamy całkowitą jasność, której niekiedy może brakować w przypadku innych znanych z historii wojen. Dowiadujemy się o nich z równie wartościowych świadectw, które są ze sobą sprzeczne. Nieraz też brak nam jest znajomości pewnych okoliczności i całkiem słusznie można wtedy powiedzieć, że jakaś wojna niejako "sama" wybuchła i wciągnęła w swoją machinę różne państwa. 1 września 1939 r. niewątpliwie było inaczej. Polska spotkała się ze zbrodniczym atakiem Niemców i trzeba o tym cierpliwie przypominać, bo inaczej po stuleciach będzie się nam opowiadać, że nie ma winnych za zbrodnie tej wojny. Jakoby wszyscy jakoś się do niej przyłożyli, bo jej przyczyną miałby być traktat wersalski, jak to już zdaje się sugerować list premiera Putina napisany na okoliczność 70. rocznicy wybuchu tej wojny - jak czytamy - z "faszyzmem". Nie należy też Polaków broniących się przed zbrodniczym atakiem pozbawiać moralnej zasługi i chwały. W imponującej "Europie" Normana Daviesa czytamy, że Polacy zareagowali we wrześniu "instynktownie", i to "instynkt kazał im walczyć i polec w walce". Takie sformułowanie może jednak rodzić niejasności, bo wzięte dosłownie oznacza, że nasi przodkowie zareagowali na napaść Niemiec bez zastanowienia, czyli jakoś nierozumnie. Działanie instynktowne nie jest na poziomie istoty rozumnej i wolnej, którą jest człowiek, i nie zasługuje na moralne uznanie. Odpowiadając także na wojenną agresję, trzeba się zastanowić, i z pewnością nie zapomnieli o tym nasi przodkowie. Nie przeoczył pewnie tego i słynny brytyjski historyk, raczej mający na celu wyrażenie uznania dla Polaków, określając naszą odpowiedź na atak Niemców jako "instynktowną". Zastanawiający się głęboko nad tym, czy wbić nóż w plecy sąsiadowi, nie wystawiają sobie dobrego świadectwa moralnego. Dla człowieka przyzwoitego jest całkowicie jasne, bez zastanowienia, że takich działań nigdy nie należy podejmować. Za tym dobrym, natychmiastowym rozeznaniem kryje się jednak codzienne, wytrwałe czuwanie nad swoim rozumem, trafnością jego moralnych rozeznań, i trzeba to uwzględnić w charakterystyce historycznych faktów. Za wrzesień 1939 roku nie musimy się jako Polacy, zatem wstydzić, ale jesteśmy z siebie dumni. Doznanie zła próbuje jednak wciągnąć ofiarę w swoją spiralę. Czy z ostatniego wojennego zmagania wyszliśmy bez zarzutu, czyli nie daliśmy się jakoś wciągnąć w zło? Po wojnach rzeczypospolitej rzymskiej z Kartaginą i Macedonią grecki historyk Polibiusz odnotował gwałtowny spadek poziomu moralnego wśród zwycięskich Rzymian, bo "jedni myśleli tylko o kobietach, inni o występkach przeciwko naturze, jeszcze inni o 'pokazaniu się' i pijaństwie". Zamiast od wrogów uczyć się omijania ich moralnych słabości, nieraz je przejmujemy. I tak starożytni Rzymianie po przejęciu władzy nad Sycylią dali się zainfekować tamtejszymi obyczajami. Pisał o nich z kpiną już Platon - po nieudanej wyprawie mającej na celu przemianę tyrana (Dionizjosa Młodszego) w mędrca - którego zdaniem, sycylijscy Grecy specjalizują się w nieustannym ucztowaniu, a także nie zdarza się tam zasypiać samemu. Nasi wrześniowi agresorzy należeli do aborcyjnej światowej czołówki w XX stuleciu, o czym się dzisiaj zazwyczaj nie pamięta. Walcząc dzielnie do końca wojny, niestety nie udało nam się jednak całkowicie uniknąć infekcji tej zbrodniczej mentalności naszych okupantów. Do dzisiaj nie możemy się przecież uporać z krwawym proaborcyjnym prawnym spadkiem po Niemcach i ZSRS, co dobrze ilustruje aktualny bolszewicki stan umysłów wielu polskich polityków odnośnie do in vitro. Miejmy jednak nadzieję, że wybudzi ich - i cały Naród - ostatni dokument Episkopatu Polski. Inaczej, bowiem trzeba nam z bólem przyznać, że jeszcze ta nasza ostatnia obronna wojna się nie zakończyła. Marek Czachorowski
II wojna światowa wybuchła w Krzepicach Gdzie rozpoczął się najokrutniejszy z nowożytnych konfliktów zbrojnych? Romuald Cieśla z Krzepic upiera się, że II wojna światowa miała swój początek w jego miejscowości. Ściśle o godz. 3.30 w pobliskim Podłężu Królewskim. Tam oddano strzały do polskiego patrolu kolarzy - żołnierzy, którzy na rowerach nadzorowali granicę biegnącą wtedy wzdłuż Liswarty. - Z relacji i dokumentów pochodzących od dowodzącego obroną Krzepic porucznika Ludwika Pawelskiego oraz mieszkańców wiem, że Niemcy na długo przed godz. 4.45, czyli strzałami na Westerplatte, byli już po polskiej stronie Liswarty - dowodzi Romuald Cieśla z Krzepic, pasjonat historii swego miasta i autor książki "Blask dawnych Krzepic". - Po północy uchwycili przyczółek, przygotowali przeprawę i czekali na rozkaz ataku. Potem ruszyli w głąb polskiego terytorium. Miejsce, które wskazuje Cieśla, było przed laty rozległą podmokłą łąką o łagodnym podjeździe na piaszczystą skarpę wiodącą wprost na wiejski dukt Podłęża. - Dalej droga była już prosta i nie sprawiała większych kłopotów nawet ciężkim zagonom pancernym - mówi Cieśla. - Do Krzepic niemiecka 1. Dywizja Pancerna miała zaledwie kilka kilometrów. Niewiele dalej na północ, niemal na wprost Starych Krzepic, zasadziła się niemiecka 4. Dywizja Pancerna, jeszcze wyżej 19. Dywizja Piechoty, która później uderzyła na Parzymiechy. Całość stanowiła główne siły niemieckiej 10. Armii, której zadaniem było jak najszybsze przedarcie się pod Warszawę. W sumie było to 45 tys. świetnie uzbrojonych żołnierzy, prawie 350 czołgów i wozów pancernych, dziesiątki haubic, armat i karabinów maszynowych. Część tych jednostek została na krótko powstrzymana pod Mokrą przez Wołyńską Brygadę Kawalerii. - Jestem przekonany, że właśnie na tym odcinku nastąpiło najwcześniejsze przekroczenie polskiej granicy - przekonuje Cieśla. - Niemcy bali się podmokłych łąk i że nie zdążą przejechać przez mosty, kiedy padnie rozkaz Hitlera. I nie mylili się, bo nasza obrona większość z nich wysadziła. Zresztą w Krzepicach, tuż obok synagogi, dwa czołgi utknęły między dwoma wysadzonymi mostami - dodaje. Z zebranych przez Cieślę relacji wynika, że jeszcze przed 1 września hitlerowcy układali stalowe płyty na grząskich łąkach między niemieckim wtedy Wichrowem a polską granicą. To po nich miały się później przemieszczać jednostki zmotoryzowane. Po polskiej stronie robiono podobne zabezpieczenia tyle, że posługiwano się drewnianymi okrąglakami, a nawet wrotami od chłopskich stodół. - Do dziś zdarza się, że ktoś trafia na takie drzewo przy pracach ziemnych - mówi pasjonat z Krzepic. Cieśla zainteresował swoimi odkryciami doc. dr. hab. Tadeusza Kondrackiego z Instytutu Historycznego Polskiej Akademii Nauk. Ten w dużej części potwierdził tezy Cieśli. - Tyle że podobnych sygnałów o przekroczeniu granicy polskiej przed godz. 4.45 jest więcej - zastrzega. - W tym przypadku jest sporo wątpliwości, czy akurat jednostki pancerne znalazły się po naszej stronie przed tą godziną. Sądzę, że w potyczkę z patrolem kolarzy wdali się saperzy, a może zwiadowcy, którzy uchwycili przyczółek lub dokonywali rozpoznania terenu. Mimo wszystko wydaje się być uprawnionym, by sądzić, że w tych okolicach Niemcy przekroczyli granicę przed 4 rano. Bardziej sceptyczny jest prof. Andrzej Zakrzewski z częstochowskiej Akademii im. Jana Długosza. - To, że przed godz. 4.45 dochodziło między wojskami niemieckimi i polskimi do kontaktów bojowych, od lat jest rzeczą wiadomą - mówi. - Dla mnie początek wojny stanowi wydanie rozkazu i ruszenie wojsk głównych, czyli ta właśnie symboliczna 4.45. Z drugiej strony nie jestem zwolennikiem prześcigania się w pierwszeństwie, gdzie ta wojna się zaczęła, bo w obliczu klęski września to dosyć masochistyczny prymat. Oczywiście takie zdarzenie ma pewnie kolosalne znaczenie dla lokalnej społeczności - przyznaje. Romuald Cieśla jest przekonany, że ma rację. - Po wojnie nasze władze przemilczały rozpoczęcie wojny pod Krzepicami, skupiając się na Westerplatte. Chciano w ten sposób podkreślić polskość Gdańska - tłumaczy. Przed siedmioma laty wykonał w kościele parafialnym Królewskie Drzwi Krzepickie. Na wytłaczanej blasze miedzianej zawarł 16 obrazów przedstawiających najważniejsze wydarzenia w dziejach miasta. Wśród nich jest początek II wojny światowej z wpisaną godziną 3.30. - Dla mieszkańców Krzepic fakt, że to właśnie u nas padły pierwsze strzały w tej wojnie, ma wymiar symboliczny - mówi wiceburmistrz Mirosław Łukasik. - Na pamiątkę tragicznych wydarzeń 1 września odsłoniliśmy tablicę poświęconą mieszkańcom - ofiarom tej wojny. Będziemy też wspierać wszystkie działania, które pozwolą do końca wyjaśnić te tajemnice sprzed lat.
Pierwsze strzały II wojny światowej
* noc z 25 na 26 sierpnia - napad niemieckiej bojówki na stację kolejową na przełęczy Jabłonkowskiej (przez pomyłkę oddziału nie zawiadomiono o zmianie daty agresji na Polskę)
* 1 września, godz. 1.40, Jeziorki k. Piły - w obronie punktu celnego ginie kapral Piotr Konieczka
* 1 września, godz. 3.30, Podłęże Królewskie k. Krzepic - ostrzelanie zwiadu polskich kolarzy
* 1 września, godz. 4.15, Szymankowo - zatrzymanie niemieckiego pociągu pancernego planującego atak na Tczew
* 1 września, godz. 4.40, Wieluń - zbombardowanie miasta;
* 1 września, godz. 4.45, Westerplatte - strzały z pancernika Schleswig-Holstein.
Jarosław Sobkowski
Spiski, spiski - i żarty ze spisków Dlaczego tylko ludzie mogą spiskować? Dlaczego nie można przyjąć, że np. choroba - to spisek bakterii, uknuty po to, by opanować chory organizm? Jak Państwo pamiętacie (lub nie), rok temu walczyłem z wyśmiewaniem "spiskowych, teoryj dziejów?. Teraz, zamiast walczyć, postanowiłem na łamach "Dziennika Polskiego" powyśmiewać wyśmiewaczy. Chyba niezbyt udatnie... Tak oto: Spiskowa teoria dziejów Dawniej wierzono, że na stan organizmu wpływają różne fluidy. Jednak pewnego dnia jeden z uczonych wystąpił ze spiskową teorią chorób: że niby powodują je niewidoczne gołym okiem stworzonka nazwane przezeń "mikrobami". Ludzie w to początkowo nie wierzyli - ale z czasem ta dziwna teoria jakoś się przebiła... Dawniej wierzono, że Słońce wysyła nam wesołe promyczki. Dopiero sto lat temu zaczęto głosić spiskową teorię, że światło - to rezultat działania "fotonów". Fotonu wprawdzie nikt nigdy nie widział - ale po jakimś czasie i w tę bzdurę uwierzono. Teraz wciskają nam kolejny kit: że wojnę światową wywołał tajny pakt Mołotowa z Ribbentropem, że maczał w tym palce agent niemiecki, "brygadier" Józef Piłsudski (który, dopóki żył, chciał razem z Hitlerem pójść na Moskwę) i agent francuski (i zapewne mason, jak większość dyplomatów z MSZ...), płk. Józef Beck, który chciał sojuszu z Paryżem i Londynem... ale my przecież w spiskowe teorie dziejów nie wierzymy? Nieprawda-ż? A tak na serio, to ja o rozmaitych kombinacjach i spiskach pisałem przecieź obszernie wczoraj. Więc dziś tylko tyle... JKM
Trzy inscenizacje Co tu ukrywać - w polityce historycznej tracimy punkty jeden po drugim. Inaczej zresztą być nie może, kiedy - po pierwsze - podejrzewam, że wśród polskich dygnitarzy aż się roi od obcych agentów i jurgieltników, którzy w podskokach zrobią wszystko, żeby zadowolić swoich mocodawców kosztem polskiego interesu politycznego, a po drugie, - kiedy osoby nie będące agentami troszczą się przede wszystkim o to, żeby nikogo, Boże broń, nie urazić, a wreszcie - po trzecie, - kiedy wygląda na to, że ci, co agentami nie są, nie zostali nimi tylko, dlatego, że z uwagi na niewielkie zdolności, nikt ich nie potrzebował. Tymczasem, jak się robi politykę historyczną, najlepiej pokazali ruscy szachiści; wbrew powszechnie znanym faktom idą w zaparte i wcale się nie przejmują, co „świat” na to powie. Widać skądś wiedzą, że dzisiejszy „świat” przyjmie każdą bzdurę, byle była podana z wystarczającym tupetem. A tupetu im nie brakuje; po „Protokołach Mędrców Syjonu”, ruscy uczeni w piśmie właśnie ogłaszają kolejne „protokoły” - tym razem w sprawie paktowania Polski z wybitnym przywódcą socjalistycznym Adolfem Hitlerem przeciwko Związkowi Sowieckiemu. Tak nawiasem mówiąc, może i szkoda, że to nieprawda. Wyobraźmy sobie, że Polska przyłączyła się do Paktu Antykominternowskiego, udostępniła swoje terytorium Hitlerowi, a ten, korzystając ze wsparcia Wojska Polskiego i innych sojuszniczych armii, uderzył na Związek Sowiecki? Po pierwsze, Polska byłaby wprawdzie wprzęgnięta w rydwan polityki niemieckiej, tak samo, jak wprzęgnięta jest teraz, ale naród nie zostałby wystawiony na pastwę okrutnego wroga. Przeciwnie - podobnie jak na Węgrzech, polskim terytorium państwowym administrowałyby władze polskie i nie byłoby mowy ani o gestapo, ani o żadnych egzekucjach, ani wreszcie - o obozach koncentracyjnych, czy obozach zagłady. Co więcej - nie jest wykluczone, że nie mając w postaci Polski ochotnika, który poświęcił wszystko, łącznie z własnym istnieniem, w interesie utrzymania mocarstwowego statusu Wielkiej Brytanii i Francji, rządy obydwu tych państw powstrzymałyby się przed wypowiadaniem wojny Niemcom, a nawet gdyby ją wypowiedziały, to mogłaby to być „dziwna wojna”, podobnie jak w roku 1939, w tej sytuacji wojna na froncie wschodnim mogłaby zakończyć się spektakularną klęską Związku Sowieckiego, wykorzenieniem komunizmu i ustanowieniem pod niemieckim kierownictwem politycznym Imperium Europejskiego od Atlantyku po Ural. Potem Hitler by umarł, nastałaby odwilż i pieriestrojka (jak to będzie po niemiecku?), intelektualiści wyleczyliby sobie blizny po ukąszeniach heglowskich i wszystko zakończyłoby się wesołym oberkiem, bo nawet prof. Kołakowski nie musiałby nawracać się z banałów marksistowskich na banały zwyczajne. Pomysł, że Polsce nie wolno zaprzyjaźnić się z Hitlerem wynika wyłącznie z arogancji brytyjskiej i sowieckiej, - bo obydwa te państwa uważały, chociaż każde z innych powodów, że pozostałe państwa i narody powinny się dla nich poświęcać. Teraz do tego grona arogantów dołączył również Izrael, bo rządzący tym państwem syjoniści z zasady uważają wszystkie inne narody za mniej wartościowe. Dlatego uważam, że na pomysł, by 1 września na Westerplatte organizować dwie rocznicowe imprezy - jedną o 4 nad ranem dla tubylców, a drugą - o 15, dla gości zagranicznych, musiał wpaść jakiś kretyn bez pojęcia. Na Westerplatte powinna odbyć się skromna uroczystość, w trakcie, której np. pan prezydent odnowiłby prezydencką przysięgę, z położeniem akcentu na fragment: „będę strzegł niezłomnie godności Narodu, NIEPODLEGŁOŚCI i bezpieczeństwa Państwa, a dobro Ojczyzny i pomyślność obywateli będą dla mnie zawsze najwyższym nakazem” - a po nim swoją przysięgę powinien odnowić pan premier, - bo czasami można odnieść wrażenie, jakby o niej już całkowicie zapomnieli. Natomiast dla cudzoziemców można by urządzić tak modne dzisiaj historyczne inscenizacje, ale oczywiście nie 1 września, uchowaj Boże, tylko później. 1 września żadni cudzoziemcy jeszcze Polsce nie pomagali, a już specjalnie - na Westerplatte. Dlatego pierwsza taka inscenizacja powinna odbyć się dopiero 17 września, albo nawet później w Brześciu nad Bugiem, a jeśli by prezydent Łukaszenka nie zgodził się na to historyczne miejsce, to można by od biedy urządzić ją w pobliskim Terespolu. Na tę inscenizację należałoby zaprosić rosyjskiego premiera Włodzimierza Putina, który reprezentowałby Nikitę Chruszczowa oraz panią Erykę Steinbach, albo nawet - samą panią kanclerz Anielę Merkel. Inscenizacja historyczna polegałaby na tym, że przed kamerami telewizyjnymi dokonaliby oni najpierw wytyczenia linii demarkacyjnej na mapie, wprowadzając niezbędne korekty do tajnego protokołu, stanowiącego załącznik do paktu z 23 sierpnia 1939 roku, a następnie - ustanowienia granicy w terenie, na przykład dzieląc Terespol na część niemiecką i sowiecką. W części sowieckiej powinna pojawić się żydowska milicja, towarzysząca funkcjonariuszom NKWD przy aresztowaniach terespolskich Polaków i ładowaniu ich do wagonów w celu wysyłki w głąb Rosji, natomiast po stronie niemieckiej - kolumny Żydów z łopatami na ramionach, pod nadzorem żandarmów maszerowałyby do pracy ze śpiewem: „marszałek Śmigły-Rydz nie kazał robić nic, a Hitler nasz złoty nauczył nas roboty”. Kolejna inscenizacja, już w październiku mogłaby przedstawiać utworzenie Generalnego Gubernatorstwa. Na Wawelu w Krakowie jakiś aktor przedstawiający generalnego gubernatora Franka, mógłby w obecności dygnitarzy i licznie zgromadzonych folksdojczów (z tym nie byłoby chyba problemu?) odczytać dekret o zwalczaniu zdradzieckich zamachów na niemieckie dzieło odbudowy, a w Warszawie można by zaaranżować jakąś efektowną egzekucję uliczną, no i oczywiście - łapankę. Wreszcie w lutym przyszłego roku należałoby zorganizować w Zakopanem inscenizację przedstawiającą wspólną konferencję wysokich oficerów NKWD i Gestapo i przedstawić opinii światowej rezultaty tej wymiany doświadczeń. Myślą przewodnią tych wszystkich inscenizacji powinna być łacińska sentencja, że „historia est magistra vitae”, a same sceny rodzajowe można by przedstawić jako prefigurację najbliższej przyszłości, jaka rysuje się w następstwie strategicznego partnerstwa. Dzięki temu nie tylko światowa opinia publiczna zyskałaby szansę lepszego poznania tego fragmentu historii, ale również i my zyskalibyśmy lepsze rozeznanie przeznaczenia, ku jakiemu zmierzamy za naszymi umiłowanymi przywódcami. SM
Ciekaw jestem... czy wielu Czytelników "Dziennika Polskiego" połapało się, do czego piłem zamieszczając ten felietonik: Kanada na drodze postępu! Kosztem CAN$ 20.000.000 został poczyniony milowy krok w kierunku d***kracji. W parlamencie dominium Kanady został zainstalowany potężny komputer wyposażony w program "Demostenes", będący owocem pracy dziesiątków kanadyjskich i amerykańskich naukowców. W projekcie wziął też udział Polak, p. prof. Dawid Dummkerl. Powiedział on agencji KPW: "To naprawdę wielkie osiągnięcie. Dzięki "Demostenesowi" nawet największy idiota... przepraszam, chciałem powiedzieć: sprawny umysłowo inaczej - może przemawiać z parlamentarnej trybuny. "Demostenes" przekłada jego słowa - niezależnie od tego, jak byłyby niezrozumiałe - na poprawny język angielski albo francuski". Potrzeba stworzenia takiego programu była paląca, ponieważ sprawni umysłowo inaczej mają, zgodnie z regułami d***kracji, coraz większą reprezentację w Parlamencie - i jest niedobrze, że ich, słuszne, oczywiście, postulaty są niezrozumiałe, bądź wyśmiewane przez innych szowinistycznie nastawionych parlamentarzystów. Otóż, wbrew pozorom, nie do postępującej w d***kratycznych społeczeństwach głupoty - lecz do nadzwyczajnego ceckania się z "niepelnosprawnymi". Ale, ponieważ temat to drażliwy - i dotyczy polskiego Sejmu - to może i lepiej, ze niewielu się domyśli? JKM
Gdzie są zecerzy?!?!? Młode pokolenie zapewne nie wie, co to jest „zecer” (od „setzen” - „usadawiać”). Otóż był to taki facet (kobiet do tego zwodu nie brano, bo praca przy ołowiu może źle się odbić na zdrowiu kobiety i jej potomstwa), który mozolnie wybierał odlane właśnie z ołowiu literki z kaszty, i ten justunek wstawiał na szpalty, ze szpalt zestawiał kolumny, które potem szły na maszynę drukarską. Zecerzy byli wyjątku wysoko kwalifikowanymi pracownikami, zarabiali spore pieniądze - i było ich bardzo dużo, bo każdą gazetę i książkę musiało złożyć kilku zecerów. I - proszę Państwa: dziś nie ma zecerów! Gdy oddaniu przez „komunę” władzy tej bandzie socjalistów zaczynałem wydawać tygodnik „Najwyższy CZAS!” składali go jeszcze zecerzy - podobnie jak wszystkie gazety i książki w Polsce. Nie minęło kilka lat, a wprowadzenie komputerów spowodowało całkowity zanik zawodu zecera. Niemal z roku na rok dziesiątki tysięcy wąsko wykwalifikowanych mężczyzn straciło pracę - i musieli się przekwalifikowywać. Czy ktoś z Państwa pamięta jakiekolwiek protesty? Jakieś strajki zecerów - i strajki popierające pracowników drukarń? Jakieś protesty i oblężenia Ministerstwa Kultury? Nie - nic, kompletnie NIC się nie działo. Ta rewolucja zaszła w zupełnym spokoju. To proszę mi wytłumaczyć, dlaczego mamy się teraz przejmować stoczniowcami? Jak nie ma zapotrzebowania na statki, to trzeba zamknąć interes (czyli stocznie) i wziąć się do innej roboty. Parówki sprzedawać, drewno na kominki łupać… O, JE Marek Sawicki właśnie mówi, że pośrednicy w handlu żywnością za dużo zarabiają. To niech jeden stoczniowiec z drugim weźmie na kredyt używaną półciężarówkę i robi konkurencję tym pośrednikom. Jeśli - zdaniem p. Ministra, pośrednicy zarabiają na tym takie bajońskie sumy, to niech ten stoczniowiec zarobi ćwierć tego - a po roku zarobi już połowę… nie, więcej nie - bo w wyniku tej konkurencji spadną również zarobki tych starych pośredników, rolnicy zarobią więcej, żywność stanieje… Pod warunkiem, oczywiście, że „Rząd” nie będzie tych stocz… pardon: już nie „stoczniowców”, bo „stoczniowiec” to facet pracujący w stoczni - a skoro stoczni już nie ma, to „stoczniowiec” z tą samą chwilą przestaje być „stoczniowcem”! A więc: pod warunkiem, że tzw. Rząd nie będzie tych facetów dofinansowywał jakimiś odprawami, zasiłkami dla bezrobotnych itd. Głodni muszą być! Jak będą głodni, to zaraz przyjdą im do głowy pomysły, jak zarabiać pieniądze. Głód to najlepszy doradca. Jak mi oburzeni „stoczniowcy” oświadcza, że oni chcą nadal być stoczniowcami, bo trasowanie ciężkich blach na kadłuby to jest ich umiłowane zajęcie - to trzeba im odpowiadać, że składanie czcionek było umiłowanym zajęciem zecerów - i byłoby kompletna niesprawiedliwością, by zecerów pozbawić umiłowanej pracy ot, tak - a dla stoczniowców zastosować jakieś specjalne, faworyzujące ich przepisy. Nie widzę najmniejszego - powtarzam: najmniejszego - powodu, by uczciwie handlująca na „Burku” kobieta musiała w podatkach dopłacać do fanaberii stoczniowców. Ani zresztą do jakichkolwiek fanaberii. Zgoda: w Niemczech stoczniowcom dopłacają - i właśnie, dlatego w Niemczech jest recesja na 6% rocznie - a w Polsce, jako w jedynym kraju euro-sojuza, gospodarka ma dodatnie wyniki. Bo w Polsce się dopłaca względnie mało. Gdybyśmy jeszcze przestali dopłacać do innych deficytowych interesów, jako to np. koleje - to byśmy mieli tempo wzrostu rzędu 15% i w ciągu 10 lat bylibyśmy najbogatszym krajem Europy. Ale w tym celu trzeba przestać przy pomocy podatków tępić tych, którzy pracują - a przy pomocy dotacyj, subwencyj i zasiłków dla bezrobotnych nagradzać tych, którzy pracować nie chcą bądź nie umieją. Jak nie umieją - to niech się nauczą! To jest ich problem - a nie „problem społeczny”. Jeśli przy tym będą przymierać głodem - to też ich problem. Ewentualnie zajęcia dla różnych chrześcijańskich fundacyj wydających bezpłatne zupy. To nie jest zajęcie dla państwa, - które powinno wreszcie zająć się poważniej sądownictwem, wojskiem, policją… Mam rację - czy nadal górą mają być soc-racje? JKM
Lekarz z reduty straceńców Mieli się bronić 12 godzin. Wytrwali 150. Garstce samotnych obrońców Westerplatte towarzyszył doktor Mieczysław Słaby. Ten początek wojny był dla niego wstrząsającym doświadczeniem. Według starszego brata Wilhelma, lekarzem wojskowym został raczej z przypadku. Absolwent gimnazjum w Przemyślu w 1933 r. ukończył studia medyczne we Lwowie i odbył roczny staż w przemyskim Szpitalu Powszechnym. Po praktyce cywilnej, w marcu 1935 r., otrzymał propozycję wstąpienia do służby czynnej w Wojsku Polskim. Na jego decyzję wpłynęła perspektywa lepszych warunków materialnych."Mietek nie był typowym oficerem - wspominał brat Wilhelm. - Mundur cenił wysoko, ale go nie fetyszyzował. Lubił poza służbą rozpinać bluzę lub choćby kołnierz, a zdarzało mu się, że czasem rogatywkę, wbrew przepisom, wkładał nieprawidłowo, nie na to oko co należy (...). Zawód lekarza cenił, ale widział też jego słabe strony i braki, i nie przeceniał wiedzy medycznej. Był wobec niej krytyczny, ale nie krytykancki. Chciał się dalej specjalizować". W marcu 1939 r. otrzymał nominację na stopień kapitana. Odkomenderowany pod koniec lipca 1939 r. do 2 Morskiego Batalionu Strzelców w Gdyni-Redłowie, dowiedział się, że otrzymał przydział do załogi Wojskowej Składnicy Tranzytowej na półwyspie Westerplatte. Na Westerplatte przysyłano żołnierzy sprawnych fizycznie, odpornych psychicznie, o wysokich walorach moralnych. Ppor. Zdzisław Kręgielski tak wspominał moment pierwszego spotkania z kpt. Słabym: "W Redłowie zastałem dwóch kapitanów. Pierwszy z nich, Mieczysław Słaby, lekarz, na przekór swemu nazwisku był mężczyzną wysokim, dobrze zbudowanym, o czerstwej twarzy i wesołym spojrzeniu. W czapce na bakier sprawiał wrażenie pół cywila, pół wojskowego. Z całej jego postawy i zachowania biły prostota i szczerość. Drugi z poznanych to kpt. Franciszek Dąbrowski, zastępca komendanta Westerplatte. Szczupły, wysoki (...). Przejazd motorówką "Bajka" na Westerplatte trwał 1,5 godziny. O 19. weszliśmy do kanału, ażeby po kilkunastu minutach dobić do przystani Westerplatte. Leśną ścieżką przeszliśmy pod koszary, gdzie spotkał nas komendant, mjr Henryk Sucharski, szczupły, niewielkiego wzrostu. Po naszym zameldowaniu się major, uderzając się trzcinową szpicrutą po butach, przywitał nas tymi słowami: "Przyjechaliście tutaj nie na zabawę, lecz na ciężką, odpowiedzialną służbę. Wróg blisko i należy być zawsze w pogotowiu". Był 4 sierpnia 1939 r. Kpt. Słaby został zakwaterowany w koszarach w narożnym pokoju na I piętrze, który dzielił z ppor. Kręgielskim. W nowej placówce doktor został szefem garnizonowej służby zdrowia. Na Westerplatte nie było dotąd etatowego lekarza wojskowego. Nad stanem zdrowia załogi czuwał cywilny lekarz kontraktowy dr Stanisław Rychliński, który dojeżdżał tylko na przeglądy profilaktyczne i konsultacje. Zaczynając służbę na Westerplatte kpt. Słaby zorganizował prowizoryczną izbę szpitalną i zgłosił dowództwu zapotrzebowanie na przydział stołu zabiegowego, instrumentarium, butli tlenowej, większej ilości środków opatrunkowych oraz szerszego asortymentu leków. 1 września 1939 r. o godz. 4.48 na Westerplatte rozpętało się piekło. Już pierwsza nawała ogniowa dosięgła piętra koszar i zdemolowała ambulatorium. Pojawili się pierwsi ranni: strz. Antoni Skwirkiewicz z wartowni nr 1 z niegroźną raną postrzałową ręki, sam założył sobie opatrunek i ewakuował się do koszar; st. strz. Franciszek Dominiak otrzymał postrzał w lewy bark, który zdruzgotał mu obojczyk. Z braku środków znieczulających zabieg został wykonany na żywo: kulę, która utkwiła Dominiakowi w ramieniu, kpt. Słaby wyjął szczypcami i składanym scyzorykiem. Ok. godz. 6 rano, na polecenie mjr. Sucharskiego, kpt. Słaby zorganizował punkt opatrunkowy w suterenie koszar. Z narażeniem życia zaczęto znosić tam resztki materiałów sanitarnych, m.in. kozetkę do badań. Ocalałe środki opatrunkowe mieściły się teraz w małej skrzyneczce. Ze zdemolowanego piętra przyniesiono także sienniki i koce i wprost na posadzce urządzono legowiska dla rannych. Opatrunki zamierzano wykonywać na kozetce, a zabiegi na stole stołówkowym. Narzędzia miały być wyjaławiane przez gotowanie w wanience na prymusie. Kpt. Słaby przeniósł się do tego zaimprowizowanego punktu medycznego, którego nie opuścił już do końca walk. Wkrótce przyjęto kolejnych poszkodowanych z placówki Prom. St. strz. Zygmunt Zięba został ugodzony odłamkiem pocisku artyleryjskiego w głowę. Odłamek przebił hełm, kości czaszki i uszkodził ważne ośrodki mózgowe. Ranny stracił zdolność mówienia i leżał bezwładnie na sienniku. Ok. godz. 7 został trafiony dużym odłamkiem ciężkiego pocisku artylerii okrętowej dowódca placówki Prom por. Leon Pająk. Miał poszarpane i wyrwane mięśnie górne obydwu nóg, ranę krocza i podbrzusza. Sanitariusze wzięli go na nosze. Przedzierali się wśród kul, chyłkiem, skokami, od zasłony do zasłony. 2 godziny później, brocząc krwią, jeszcze bez opatrunku, por. Pająk leżał na stole zabiegowym w jadalni. Czterech żołnierzy trzymało rannego za ręce i nogi, piąty zwilżał mu czoło. Od pocisków drżały całe koszary. Pył z sufitu zasypywał ranę. Z braku narzędzi Słaby używał własnych nożyczek do paznokci. Kolejnym ciężko rannym w pierwszym dniu wojny był kpr. Michał Pryczek, któremu odłamek utkwił w czaszce. Dopiero w suterenie kpt. Słaby zatamował krwawienie, ale odłamka nie był w stanie usunąć. Żołnierz gorączkował, majaczył, chwilami tracił przytomność. Tego dnia było też kilku lekko rannych, którzy po opatrzeniu i odpoczynku mogli wrócić na stanowiska bojowe. 2 września późnym popołudniem Niemcy rozpoczęli bombardowanie lotnicze. Sztukasy całkowicie zniszczyły wartownię nr 5. Pod jej gruzami śmierć poniosło siedmiu żołnierzy, a dwóch zostało kontuzjowanych i wyeliminowanych z walki. Plut. Franciszek Magdziarz miał zmiażdżoną dłoń. Drugim ciężko poszkodowanym był kpr. Edmund Szamlewski. Wystąpiły u niego objawy wstrząsu mózgu i ciężkiego uszkodzenia narządu słuchu. Z ust i uszu ciekła mu krew. Leżał w jadalni, cierpiał na nadwrażliwość słuchową i dotkliwe bóle głowy. W czasie nalotu zginął strz. Zięba, raniony wtórnie w klatkę piersiową. Odłamek bomby lotniczej, który wpadł przez okno do jadalni, rozerwał mu cały bok, odsłaniając żebra i płuca, i wywołując krwotok. Bilans drugiego dnia wojny był znów tragiczny: poległo 10 żołnierzy, dwóch zostało ciężej poszkodowanych, a wielu miało lekkie obrażenia od odłamków. Poniesione straty i beznadziejność położenia wpływały bardzo źle na psychikę wyczerpanych żołnierzy. Zaczynało brakować jałowych opatrunków osobistych i bandaży. Radzono sobie, rwąc pasy z używanych prześcieradeł, przynoszonych z rozbitych sal żołnierskich. 3 września 1939 r. na Westerplatte wciąż spada lawina ognia i żelaza. Ciężko ranny został leg. Władysław Łakomiec z obsługi cekaemu kabiny bojowej nr 6. Po wybuchu pocisku ciężkiego moździerza przywaliła go 1,5-m żelbetowa ściana schronu. Żołnierz miał zgniecioną klatkę piersiową i brzuch, złamany kręgosłup. Na chwilę zemdlał, lecz gdy sanitariusze przenosili go do punktu opatrunkowego, ocknął się i wył z bólu. Bez gipsu oraz silniejszych środków przeciwbólowych kpt. Słaby nie miał żadnych możliwości złagodzenia męczarni rannego. W podręcznej apteczce znajdowały się tylko środki przeczyszczające i aspiryna. Ułożony na twardych noszach Łakomiec cierpiał nieludzko, jęcząc, aż do momentu kapitulacji.
W ciągu trzech następnych dni rannych stale przybywało. Część z nich po opatrzeniu wracała do walki. Poważniejszego zranienia doznał st. leg. Franciszek Zameryka. Ugodzony odłamkiem w okolicę potyliczną, przestał słyszeć. Mat Franciszek Bartoszak został trafiony w lewą nogę i rękę. Lekko ranni zostali też dwaj żołnierze z placówki Przystań. Obok cierpiącego straszliwie leg. Łakomca nadal najcięższy był stan por. Pająka. Był wciąż nieprzytomny, gorączkował; wdało się zakażenie i zaczęły występować objawy gangreny, co zmusiło kpt. Słabego do pilnej interwencji. Pod wieczór 5 września dokonał zabiegu prymitywnymi narzędziami, bez znieczulenia, usuwając martwicę fragmentów niedokrwionych tkanek, zażegnując bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. 7 września uległ ciężkiemu zranieniu pociskiem karabinowym strz. Jan Czywil. Wijącego się z bólu żołnierza zaniesiono na noszach do koszar, gdzie został wstępnie opatrzony przez Słabego. Noszy już nie opuścił. Krwawienia nie udawało się zatamować definitywnie ani uciskiem, ani zwykłymi opatrunkami. O godz. 10.15, ze względu na ogólną sytuację na frontach w kraju, brak możliwości niesienia pomocy rannym, skrajne zmęczenie załogi, wyczerpujące się zapasy żywności i amunicji oraz utratę nadziei na obiecaną odsiecz - mjr Sucharski podjął decyzję o kapitulacji. Z okna dawnego gabinetu lekarskiego wywieszono białą flagę. Rozpoczęły się przygotowania do opuszczenia przez Polaków terenu Westerplatte. Punkt zborny załogi wyznaczono na Mewim Szańcu. W ostatniej chwili doktorowi udało się uratować jeszcze jedno życie: gdy kpt. Dąbrowski, nie mogąc pogodzić się z wizją niewoli, w pierwszym odruchu chciał popełnić samobójstwo, Słaby obezwładniwszy silnym uderzeniem w prawą rękę, odebrał mu pistolet. Za kolumną poddających się westerplatczyków niesiono na noszach trzech najciężej poszkodowanych: por. Pająka, st. strz. Łakomca i strz. Czywila. Kpt. Słaby kroczył w mundurze na przedzie w grupie innych oficerów; wyróżniał się rogatywką z wiśniowym otokiem lekarza i odznakami 5 PSK na kołnierzu. Rannych przejęła niemiecka wojskowa służba zdrowia i przewiozła ich do Szpitala Miejskiego we Wrzeszczu. Ok. godz. 15 przyjechał na Westerplatte naczelny lekarz niemiecki, oświadczając, że chce rozmawiać z lekarzem polskiej załogi. Gdy wystąpił kpt. Słaby, kompletnie załamany, że nie mógł udzielić rannym pomocy, jakiej potrzebowali, Niemiec zasalutował i wyraził swoje najwyższe uznanie dla tego, co polski Hauptmann zrobił dla swoich rannych. Większość z nich, oprócz Czywila, udało się uratować. Po kapitulacji kpt. Słaby znalazł się jako lekarz wojskowy w Stalagu IA Stablack (Stabławki) w Prusach Wschodnich. Pracował w obozowym szpitalu. Wielu polskim jeńcom przy jego pomocy udało się uzyskać zwolnienie z niewoli. W Stalagu Słaby przebywał i pracował do końca wojny. Powrócił do rodzinnego Przemyśla, gdzie zmarł 15 marca 1948 r. Rozkazem marszałka Polski Edwarda Rydza-Śmigłego z 3 września 1939 r. kpt. Słaby został uhonorowany Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari V klasy. Odznaczenie odebrał, dopiero po 50 latach, bratanek lekarza z reduty straceńców Czesław Sławski. Zenon Andrzejewski
De mortuis nil... nisi bene? Hmmm... Portal „Wirtualna Polska” skomentował śmierć śp.Edwarda Kennedyego tak: „W wieku 77 lat zmarł po długiej walce z nowotworem mózgu niezwykle popularny i lubiany amerykański senator Edward "Ted" Kennedy. Informacja o zgonie ostatniego z trzech braci Kennedych, nestora Senatu, została potwierdzona w oficjalnym komunikacie rodziny. Informując o stracie, przywódca Demokratów w izbie Harry Reid podkreślił, iż Kongres stracił swego patriarchę. Zadeklarował także, iż senat kontynuować będzie prace nad realizacją celu, któremu zmarły poświęcił tak wiele wysiłku: reformą systemu zdrowia. - Potężny głos liberalnego lwa mógł zamilknąć - jego marzenie jednak nie umrze - powiedział Reid. Edward Kennedy, młodszy brat prezydenta Jana F. Kennedy'ego, zamordowanego w 1963 roku i Roberta F. Kennedy'ego, zastrzelonego w 1968 roku - uważany był za jednego z najbardziej wpływowych i skutecznych polityków Partii Demokratycznej oraz nieformalnego lidera lewego skrzydła partii”. Itd. itp... Piszę to między innymi po to, by pokazać jak w USA rozumie się termin „liberal”. Kiedyś oznaczało, że obywatelom ma być wolno, jeśli nie wszystko (wtedy byłaby to anarchia), to przynajmniej bardzo dużo. Dziś jest dokładnie odwrotnie. Amerykański „liberal politician” ma psi obowiązek być za ZAKAZEM posiadania broni przez obywateli, za PRZYMUSEM płacenia składek na rozmaite ubezpieczenia, za ZAKAZEM palenia (nawet u siebie w domu), za ZAKAZEM jedzenia zbyt tłustych potraw (zwłaszcza w McDonald's...), ZAKAZEM głoszenia religii.... I Edward Kennedy, przywódca lewego skrzydła Demokratów, był za tym wszystkim - i jeszcze więcej. Był po prostu faszystą - tyle, że ten termin zarezerwowany jest dla ludzi pokroju śp.Benia Mussoliniego i rozciągany również na np. niemieckich socjalistów oraz na (z drugiej strony) zwolenników np. śp.admirała Mikołaja Horthy'ego (faszystami na Węgrzech byli tzw. „strzałokrzyżowcy”, którzy - z niemiecką pomocą - w 1944 Horthy'ego obalili!), czy śp. gen. Franciszka Bahamonte Franco, a nawet śp. gen.Augusta Pinocheta Ugarte - który wprowadził w Chile ustrój bardzo liberalny, realizując doktrynę śp.Stefana Kisielewskiego, założyciela UPR: „Wziąć za pysk - i wprowadzić liberalizm”. Otóż amerykańscy „liberals” bardzo spokojnie, cierpliwie - wykorzystując fakt, że tzw. L*d uwielbia stosowanie przymusu - wprowadzają w USA (o tym, co robią w Europie chadecy i socjaliści nawet pisać nie warto ) faszyzm, przy którym ustrój hitlerowski wydaje się być względnie łagodny. Jeśli pominąć problem żydowski. W USA Żydzi byli tradycyjnie, jak wszędzie, po stronie socjalizmu. Dopiero niedawno grupa Żydów pod nazwą „neokonserwatystów” przeszła na prawicę... i skompromitowała ideę „konserwatyzmu” (po polsku: liberalizmu!). Ale to już inna bajka. JKM
Wojna i pokój “Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną” - mówił w Sejmie RP szef polskiego MSZ Józef Beck 5 maja 1939 roku. Jednocześnie dodawał: “Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata, ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor”. Mowa ta ostatecznie pozbawiła Adolfa Hitlera złudzeń co do możliwości zaakceptowania przez Polskę ekspansywnych planów III Rzeszy oraz ewentualnego pozyskania kolejnego kraju do wywrócenia europejskiego i światowego porządku. Tym samym kładziono kres polityce powstrzymywania (political appeasment), czyli częściowego zaspokajania potrzeb niemieckiego agresora. Niemniej sytuacja II Rzeczypospolitej stawała się coraz bardziej dramatyczna. Po anszlusie Austrii (1938 r.) i aneksji Czechosłowacji (1939 r.) doszło do okrążenia Polski przez wojska niemieckie nie tylko od zachodu, ale i północy (Prusy Wschodnie) i południa. Wciągnięcie Związku Sowieckiego do współdziałania w planach aneksji i podboju oraz podpisanie słynnego paktu Ribbentrop - Mołotow 23 sierpnia 1939 r., z tajnym protokołem włącznie, pieczętowało całkowite okrążenie Polski. Z racjonalnego punktu widzenia przeciwstawienie się hitlerowskim Niemcom ocierało się o szaleństwo. Analizująca na chłodno sytuację Wielka Brytania zdecydowała się na udzielenie gwarancji Polsce 25 sierpnia 1939 r., czyli dwa dni po porozumieniu Rosji sowieckiej z Hitlerem, tylko w celu podtrzymania woli walki w nadwiślańskim kraju. Choć, jak wynika z dokumentów, nigdy nie zamierzała wywiązać się z oficjalnych zobowiązań. Doprowadziło to do zawahania się Hitlera, który planowaną inwazję z 26 sierpnia przesunął ostatecznie na 1 września 1939 roku. Upewniwszy się, że wszelkie międzynarodowe gwarancje dla Polski mają wyłącznie charakter blefu, którego celem było odsunięcie w czasie działań wojennych od terytorium państw zachodnich, Hitler uderzył na Polskę, licząc na błyskawiczne zwycięstwo. Nie docenił Narodu Polskiego, który z okupacją nigdy się nie pogodził. Kampania wrześniowa trwała dłużej, niż przewidywali to niemieccy analitycy, a podziemny ruch niepodległościowy stał się najlepszy i najskuteczniejszy w Europie. W Polsce działało ponad sto kilkadziesiąt podziemnych organizacji, zbudowano Polskie Państwo Podziemne, a oficjalne formacje zbrojne, podległe naczelnemu wodzowi gen. Władysławowi Sikorskiemu, walczyły na wszystkich frontach II wojny światowej. Żołnierz polski dał dowód niezwykłego męstwa i wierności. Polskiego rotmistrza Witolda Pileckiego uznano za najbardziej odważnego człowieka II wojny światowej. Po legendarnej bitwie o Monte Cassino generał Harold Aleksander powiedział: "Żołnierze 2-go Korpusu Polskiego! Jeżeliby mi dano wybierać między żołnierzami, których bym chciał mieć pod swoim dowództwem, wybrałbym was, Polaków. Oddaję wam cześć". Polskie podziemie działało także w niezwykle trudnych warunkach pod dwiema okupacjami - niemiecką i sowiecką. Obaj okupanci koordynowali antypolskie represje, m.in. przejawiające się w eksterminacji polskiej inteligencji i oficerów. Dobitnym przykładem stał się katyński mord i niemiecka akcja AB. Na zajętym terytorium Polski agresorzy wszczęli politykę represji i terroru. Pod okupacją niemiecką zorganizowano sieć obozów koncentracyjnych i masowej zagłady, rozkręcając machinę ludobójstwa na nieznaną dotychczas w historii skalę. W sferze propagandowej Sowieci prześcigali Niemców. Już pod koniec września 1939 r. moskiewska "Prawda" określiła III Rzeszę i Związek Sowiecki jako "obrońców pokoju", obdarzając jednocześnie Anglię i Francję epitetem "imperialistów i podżegaczy wojennych". Ścisłą komitywę dwóch agresorów przerwał jednostronny atak Niemiec na ZSRS 22 czerwca 1941 roku. Alianci natychmiast (błyskawicznie) zawarli sojusz z Sowietami, licząc na podtrzymanie ich ducha walki. Po ataku Japończyków na Pearl Harbor w grudniu 1941 r. do wojny wciągnięte zostały Stany Zjednoczone. Materialne wspieranie wojsk sowieckich, ich maksymalne wykrwawienie, oszczędzanie własnych obywateli oraz niedopuszczenie do zawarcia separatystycznego pokoju z Niemcami formalnie określono jako główną linię strategiczną (aliantów). W zmienionych okolicznościach Stalin, zdając sobie sprawę z własnej siły zarówno strukturalnej, jak i behawioralnej, żądał przesunięcia na Zachód granic i strefy wpływów w Europie. Szczegóły swoistej kontrybucji przedstawił na konferencjach w Teheranie (1943 r.) i Jałcie (1945 r.). Polska, która w wyniku II wojny światowej straciła blisko sześć milionów obywateli i nigdy sojuszników nie zdradziła, została - jak ujął to premier Stanisław Mikołajczyk - "zgwałcona". Zapadająca "żelazna kurtyna" na kilkadziesiąt lat oddzieliła zredukowaną terytorialnie Rzeczpospolitą od Zachodu. Naród Polski poddano ciężkiej próbie sowietyzacji. Pragmatyczne podejście sojuszników oficjalnie określano jako konieczność utrzymania pokoju i powstrzymywanie przewidywanego wybuchu III wojny światowej. Zapoczątkowanej w 1989 r. "jesieni ludów", skutkującej powrotem Polski do międzynarodowych struktur organizacyjnych, nie towarzyszyła autentyczna historyczna refleksja. Przeciwnie, dawni agresorzy i alianci posunęli się do fałszowania historii. W najbardziej absurdalnej wersji zarzuca się Polakom współudział w wywołaniu II wojny światowej oraz aktywną, systematyczną pomoc okupantom. Okazuje się, że siedemdziesiąt lat od rozpoczęcia światowej hekatomby dla wielu ludzi, narodów i państw honor - o którym mówił minister Józef Beck - wciąż nie jest rzeczą bezcenną. Prof. Mirosław Piotrkowski
2.09. Dnia pierwszego września roku pamiętnego... Wczoraj odbyły się uroczystości wybuchu II wojny światowej.Niemcy napadły na Polskę po wielokrotnym namawianiu nas na współuczestnictwo wkrucjacie antykomunistycznej. Polska odmówiła udziału ze swoim dywizjami przeciwko Rosji.. Uratowała tym samym Rosję od niechybnego losu krajupodbitego, jakim stałaby się Rosja. Polska przyjęła na siebie uderzenienajpotężniejszej wtedy armii świata, w wyniku uzyskanych gwarancji brytyjskichi francuskich. Okazało się , że bezpokrycia. Zresztą Hitler o tym wiedział mając doskonały wywiad.Wiedział, ze Wielka Brytania nie zrobi niczego w zakresie militarnym, żeby pomóc Polsce. Zresztą nie miała czym.Natomiast Francja miała- ale nie ruszyła swoich dywizji. Zapłaciła potem, gdy Hitler uporał się z Polską, popodpisaniu 23 sierpnia Paktu Ribbentrop- Mołotow. W ramach Paktu Antykominternowskiego, Japonia prowadziławojnę z Sowiecką Armią Syberyjską od 1937 roku. Japończycy uważali Niemców zazdrajców, ponieważ Ci mieli przystąpić do wojny przeciwko Rosji. Czas leciał, awojny na Zachodzi Rosji nie było. Tarasowała ją postawa Polski, której doktrynaobronna, doprowadzała Hitlera do wściekłości. Hitler bardzo się spieszył, gdyż miał chorobę Parkinsona iciągle musiał ukrywać drżenie lewej ręki, i ciągle przerażony był wizją swojejprzedwczesnej śmierci, która pokrzyżowałaby jego plany stworzenia TysiącletniejRzeszy. Japończycy potrzebowali Hitlera wobec zbliżającej się wojnyamerykańsko- japońskiej, też się speszyli i ponaglali Hitlera. A ten mającplany zajęcia Francji, po otrzymaniu” gwarancji” brytyjskich i uporze Polakówzmienił zdanie. Najpierw na Polskę. Po podpisaniu Paktu Ribbentrop- Mołotow , Japonia zaczęłapertraktacje z Sowietami w sprawie zawieszenia broni. Do ostatecznego podpisania porozumienia doszło w dniu 15września, po olbrzymich stratach jakie Japonia poniosła w bitwie nad rzekąKalką, w pobliżu miasta Kalkhim-Gol. Porozumienie o zawieszeniu broni weszło w życie w dniu 16 września 1939 roku., a wtedy -17 września-Armia Czerwona weszła do Polski. Nie wiem dlaczego o tym fakcie nie wspomina się przy okazjirocznicy wybuchu wojny, przecież jest to rzecz znacząca dla Sowietów.Japończycy zawiedzeni swoim Anty-Komiternowskim sprzymierzeńcem pojęli decyzjęo wycofaniu się z działań wojennych przeciwko ZSRR. Hitler w 1939 roku liczył w ataku na ZSRR na 100 polskich dywizji, 220 swoich , 200 japońskich iponad 80 dywizji utworzonych przez europejskich członków Paktu -Antykominternowskiego. Polska mu pokrzyżowała plany, dlatego później działał nazasadzie zemsty na Polakach.. Żydów wyjął już spod prawa w UstawachNorymberskch w 1935 roku, a nas traktował jako podludzi, ale poostatecznym przekonaniu się, że Polskanie pójdzie przeciw ZSRR razem z nim. Wspominanie przy roku1939 roku, przez pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego o Holokauście, jestoczywiście nieporozumieniem i propagandą, bo w roku 1939 , Hitler nieprzygotował jeszcze planów ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej Plany ty te powstały dopiero w roku 1942, w styczniu- ponapadzie na swojego sojusznika, w roku 1941, w dniu 22 czerwca, w niedzielę. Ciekawym jest również fakt, że Wielka Brytania i Francja, „nasi sojusznicy” ogłosiły przystąpienie do wojny z Niemcami w dniu 3 września1939 roku i w ciągu dwóch tygodni miały nastąpić działania wojennne , a Polskamiała wytrzymać napór armii Niemieckich przez dwa tygodnie. Wytrzymała więcej.Hel nawet bronił się do 2 października. Trzy plus czternaście równa się siedemnaście. Właśnie siedemnastego września Armia Czerwonaweszła na nasze Kresy Wschodnie. A Hitler ponaglał Stalina, ale ten wytrzymałaż mu się sprawy wyjaśnią z Japończykami , Brytyjczykami i Francuzami. Gry w 1941 roku Niemcy napadły na swojego dotychczasowego sojusznika, armia Niemieckaszła swoją potęgą jak w masło. Gdy 1 grudnia 1941 roku, ostatni raz niemieckaarmia rzucała wszystkie swoje siły do ataku na Moskwę, było już za późno. 3grudnia syberyjskie dywizje generała Żukowa przebiły się przez niemiecki frontniemieckiej armii środkowej i przybywały na pomoc oblężonej Moskwie. Stalin miał na wschodzie około 700 000 żołnierzy,wypoczętych i wyposażonych. Stacjonowali oni tam przeciw Japonii. Potrzebowałjedynie informacji, czy Japonia się ruszy. Jego najlepszy szpieg Ryszard Sorgepoinformował go z Tokyo, że Japończycysię nie ruszą. To była wtedy dla niego najcenniejsza widomość. Rosjanie sami , bez niczyjej pomocy się obronili. Hitler jużnie miał czym ich pokonać, poza tym była zima, powtórka z Napoleona zbliżałasię wielkimi krokami. Wtedy właśnie , gdy klęska zajrzała mu w oczy, w styczniu1942 roku , ogłosił plan zagłady Żydów, jako akcję zapobiegawczą `WschodnichŻydów” na tereny Niemiec. Nie dość, że Polska miała w 1939 roku Niemców na karku, zeswoją ideologią przestrzeni życiowej, to jeszcze miała na karku potencjalnązemstę Rosjan, za rok 1920, kiedy Armia Czerwona( nie było wtedy jeszcze ZSRR,powstał w 1922 roku, jeszcze za życia zbrodniarza Lenina i Trockiego) poniosłaklęskę w realizacji planów rewolucji światowej. W rozkazie z dnia 4 lipca 1920 roku generał Tuchczewskinapisał był:” Na Zachód po trupie Białej Polski, na drodze do rewolucjiświatowej”)!!!). U pana profesora Iwo Cypriana Pogonowskiego znalazłemnastępujący cytat, dotyczący rozmowy Adolfa Hitlera z Komisarzem Ligi NarodówJakubem Burkhardtem z dnia 11 sierpnia1939 roku. Hitler powiedział: „Wszystko co czynię, jest skierowane przeciwko Rosji; jeśli Zachód jest zbyt głupi, żeby tozrozumieć, to będę zmuszony zawrzeć układ z Rosjanami, pobić Zachód i wtedy, poklęsce Zachodu, zaatakować związek Sowiecki wszystkimi moimi siłami. PotrzebujęUkrainy, żeby mnie nie mogli zamorzyć tak jak się to stało w ostatniej wojnie”(!!!!). Cytat ten pochodzi z ksiązki Roya Dennana Pt: „MissedChances”( Stracona szansa), Indigo, Londyn 1997 rok, strona 65). W 1939 roku odbywała się w Europie i Azji wielka politycznagra, wielkich mocarstw, w wielkich sprawach. Polska nie mogła uchronić sięstojąc w niej z boku. Musiała zająć jakieś stanowisko. Stanęła przeciwko plamom niemieckim, opierając się na obietnicach pomocy- wrazie napaści przez Niemcy- Wielkiej Brytanii i Francji. Nadzieje te okazały się płonne, były to tzw. sojuszeegzotyczne, jak je nazwał , brat Józefa Mackiewicza, Stanisław Mackiewicz.Egzotyczne dlatego, że w razie klęski,tylko jedna ze stron traciła suwerenność, a nie obie ze stron. Polska mogła pójść, albo z Niemcami, albo przeciwko nim.Poszła przeciwko nim. Straciliśmy prawiesześć milionów ludzi, ponieśliśmyolbrzymie straty materialne, prężyliśmy koszmar okupacji.. Niemcy przeprowadzili Holokaust. Co by się stało, gdyby Polska współuczestniczyła w PakcieAnty-Kominternowskim? W 1939 roku mogłobyć ponad 600 dywizji Paktu, przeciwko 170 dywizjomsowieckim, wynik jest łatwy do przewidzenia.. Bo w roku 1941 ZSRR miał już 225dywizji. Widać, że też szykował się do wojny… Przeciwko swojemuniemieckiemu sprzymierzeńcowi. Ale ten go uprzedził! Można o tym poczytać u Suworowa, w „Lodołamaczu” WJR
Faszyzm podbija Europę Wprawdzie ścisłe kierownictwo Eurokołchozu odżegnuje się od faszyzmu, a nawet, za pośrednictwem gestapowskiej centrali ukrywającej się w Wiedniu pod niewinną i zwodniczą nazwą „Agencji Praw Podstawowych”, oraz lokalnych ministerstw spraw wewnętrznych sponsoruje „antyfaszystowskie” organizacje pozarządowe w rodzaju „Nigdy więcej”, to jednak przecież właśnie ono, a zwłaszcza Komisja Europejska jest jego głównym źródłem i zarazem przyczyną, dla której faszyzm podbija dziś Europę. Oczywiście czyni to nie pod tradycyjną nazwą własną, co to, to nie. Dla zmylenia przeciwników faszyzmu albo przybiera on postać tzw. politycznej poprawności, albo - „demokratycznych standardów europejskich”. Niech nas jednak te kamuflujące nazwy nie zmylą; bez względu na nazwę, pod jaką się akurat ukrywa, w każdym przypadku chodzi o faszyzm. Bo trzeba nam wiedzieć, że faszyzm wcale nie polega na mordowaniu, dajmy na to, Żydów, a w każdym razie - nie musi. Nawiasem mówiąc, wśród faszystów idących wraz z Mussolinim w słynnym „Marszu na Rzym”, było aż kilkuset Żydów. W ogóle faszyzm nie ma nic wspólnego z Żydami, może poza tym, że oficjalną ideologią państwową Izraela jest syjonizm, który obecnie wyewoluował w rodzaj ideologii faszystowskiej, a nawet gorzej - bo nazistowskiej. O ile bowiem syjonizm oryginalny, jak sformułował go jego twórca Teodor Herzl, sprowadzał się do przekonania, że Żydzi są takim samym narodem, jak wszystkie inne i w związku z tym, podobnie, jak wszystkie inne, powinni się politycznie zorganizować w państwo, o tyle syjonizm współczesny zakłada, że Żydzi są narodem wyjątkowym, a z tego tytułu wolno im dla własnych korzyści poświęcać narody mniej wartościowe. Nie inaczej uważał wybitny przywódca narodowo-socjalistyczny Adolf Hitler, z tą różnicą, że za naród wyjątkowy uznawał Niemców, a Żydów - za naród mniej wartościowy. Zasadniczo jednak faszyzm z Żydami nie ma nic wspólnego, bo polega na przekonaniu, że państwo, czyli władza publiczna, może wszystko, to znaczy, - że państwu wolno nadać rangę i majestat prawa każdemu pomysłowi. Na przykład, jeśli państwo dojdzie do wniosku, że łysych należy kryć papą - to faszyści uważają, że należy. W tradycyjnych reżimach faszystowskich „państwo” było personifikowane przez „wodza” i stąd w Italii mówiło się, że „ Il Duce ha siempre ragione” („Wódz ma zawsze rację”), a w Niemczech prawo zostało podporządkowane stworzonej przez Hansa Franka „Fuhrerprinzip”, czyli zasadzie wodzostwa. Nawiasem mówiąc, to jest właśnie przyczyna, dla której faszyści tak energicznie i zajadle zwalczają religie, a w szczególności - chrześcijaństwo. Religie bowiem, zwłaszcza monoteistyczne, zakładają istnienie uniwersalnego, a więc ponad-państwowego Autorytetu, który jest ostatnią instancją rozstrzygającą, co jest prawem, a co tylko łajdactwem ustrojonym w pozory legalności i ludzie w każdej chwili, a zwłaszcza - w razie wątpliwości, mogą się do tego Autorytetu odwoływać, albo nań powoływać. W przypadku religii katolickiej oprócz Autorytetu, że tak powiem, metafizycznego, jest autorytet fizycznie istniejący w postaci Papieża, mającego status suwerennego podmiotu prawa międzynarodowego i z tego tytułu żadnemu państwu formalnie niepodlegającego. „Roma locuta, causa finita” (Rzym przemówił, sprawa skończona) - ta obowiązująca katolików zasada musi być dla faszystów szalenie irytująca i dlatego nie ustają w wysiłkach przekształcenia Kościoła katolickiego przy pomocy korumpowania wyższego duchowieństwa, szantażowania go „demokracją”, i faszerowania agentami, w rodzaj tzw. „Żywej Cerkwi” utworzonej w Związku Sowieckim z czekistów poprzebieranych za duchownych. Faszyści często nie zdają sobie sprawy z tego, że są faszystami. Pewnego razu byłem zaproszony przez Fundację Neumanna na debatę na temat: „Co to znaczy być liberałem w Polsce?” Kiedy wraz z Korwinem-Mikke pojawiliśmy się na miejscu, okazało się, że naszymi partnerami w debacie mają być panowie z Unii Demokratycznej. Od razu nas to zaniepokoiło, ale rozpoczęliśmy dyskusję od próby zdefiniowania zasadniczego dla liberałów pojęcia wolności. Ponieważ nie mogliśmy go z naszymi partnerami uzgodnić, więc zaproponowałem, by poprzestać na przybliżonym, intuicyjnym jej rozumieniu, a przynajmniej ustalić granice wolności indywidualnej, proponując zarazem przyjęcie formuły, że granice te wyznaczają takie same prawa i wolności innych osób. Nasi partnerzy zgodzili się na to, a wtedy Korwin-Mikke zapytał ich, czyje prawa lub wolności narusza, odmawiając przymusowego ubezpieczenia się. Odpowiedzieli, że wprawdzie niczyich praw ani wolności w ten sposób nie narusza, „ale tak nie można”. Wtedy wstaliśmy oświadczając, że z faszystami nie chcemy mieć nic wspólnego i na tym debata się zakończyła. Zatem faszystami są ludzie uważający, że jeśli jeden człowiek chce coś powiedzieć innemu człowiekowi, albo wielu innym ludziom, to musi uzyskać na to pozwolenie jakiegoś trzeciego człowieka - bo na tym właśnie polega cenzura - również pod pretekstem koncesji. Faszystami są ludzie wprowadzający karalność tzw. „kłamstwa oświęcimskiego”, to znaczy - zmuszający wszystkich pod groźbą kary do wierzenia, albo udawania wiary w zatwierdzone przez jakieś samozwańcze autorytety wersje historii. Faszyści zmuszają nas do korzystania z pośrednictwa banków w różnych transakcjach, faszyści uważają, że jeśli jeden człowiek chce drugiemu podarować np. swoje własne pieniądze, to nie może uczynić tego bez pozwolenia trzeciego człowieka - i tak dalej. Typowym faszystowskim posunięciem, które zapoczątkowało gwałtowną faszyzację Europy, było zarządzenie francuskiego ministra, nawiasem mówiąc - pochodzenia żydowskiego, a mianowicie Jakuba Langa. Zabronił on muzułmańskim uczennicom przychodzenia do publicznych szkół w tradycyjnych chustach. Twierdził, że zagraża to „laickości republiki” - bo wśród francuskich faszystów panuje prawdziwa epidemia „laickości”, to znaczy - bezwzględnego rugowania religii z terenu publicznego. Nawiasem mówiąc, właśnie ta „laickość” jest przyczyną gwałtownego pogarszania się jakości prawa, które nie tylko pogrąża się w wewnętrznych sprzecznościach, ale w ogóle przestaje mieć cokolwiek wspólnego z logiką. Ale to temat na osobny felieton, więc revenons a nos moutons, czyli do ministra Jakuba Langa. Najwyraźniej uznał on, że może ludziom obcym, tzn. nienależącym do jego rodziny, dyktować, w jaki sposób mają się ubierać. Ciekawe, że podobne zarządzenia w sprawach ubiorów, w konkretnie - przepisowych kolorów ubrań, były wprowadzane przez Rosjan w Królestwie Kongresowym po upadku Powstania Styczniowego, - ale wtedy wywołały powszechne oburzenie w całej Europie i przyczyniły się do utrwalenia opinii o Rosji, jako państwie despotycznym i barbarzyńskim. Ciekawe, że francuskim szkołom katolickim chustki na głowach muzułmańskich uczennic wcale nie przeszkadzały. Ale chustki były, jak się okazało tylko wstępem do kolejnych faszystowskich zarządzeń; już wkrótce władze zakazały pokazywania się w miejscach publicznych z „emblematami religijnymi”, a więc - praktycznie biorąc - krzyżykami. Podobnie restrykcyjne zarządzenia obowiązują w Arabii Saudyjskiej, ale dotyczą tylko religijnych symboli chrześcijańskich, - co jest wyrazem muzułmańskiego fundamentalizmu. Od rzemyczka, do koniczka. Oto jedna z moich Czytelniczek zwróciła uwagę na prześladowania Węgrów przez władze Słowacji, które nakładają kary pieniężne np. za rozmowę, jaką w języku węgierskim przeprowadził lekarz z pacjentem. Otóż o ile dobrym prawem każdego państwa jest ustanowienie języka urzędowego, a więc języka, którym należy się posługiwać w administracji, policji i wojsku, o tyle pogląd, że państwo ma prawo zabronić ludziom używania w prywatnych rozmowach jakiegoś języka, jest typowo faszystowski. Nawiasem mówiąc, Węgrzy znajdują się w Słowacji na skutek podpisanego 4 czerwca 1920 roku traktatu w Trianon, na podstawie, którego terytorium Królestwa Węgier zostało rozparcelowane między Austrię, Czechosłowację, Rumunię, Jugosławię, a nawet Polskę. Inna rzecz, że wtedy jeszcze faszyzm był w Europie nieznany, więc Węgrów z terenów przez nich zamieszkałych jeszcze nie deportowano. Dzisiaj, gdy faszyzm zapanował w Europie niepodzielnie - przesiedlono by ich bezwarunkowo. SM
Szydło wychodzi z worka? Złapał Polak Katarzyna, a Katarzyn za łeb trzyma. Tak można spuentować opowieści z tysiąca i jednej nocy o katarskich szejkach, jakimi raczył opinię publiczną minister Skarbu Państwa Aleksander Grad, wobec którego premier Tusk, wbrew początkowym, groźnym pomrukom, okazał niepojętą wyrozumiałość. Jedynym jej wyjaśnieniem może być to, że pan minister Grad wykonuje znane również premieru Tusku zadanie likwidacji w Polsce przemysłu okrętowego w ramach ogólnego demontowania przemysłu ciężkiego w przyszłej „strefie buforowej”, w jaką, za sprawą strategicznych partnerów, zostanie przekształcone „polskie terytorium etnograficzne”. Bo wprawdzie minister Grad odgraża się, że procedura sprzedaży stoczni „rozpocznie się od nowa”, to znaczy, ponownie pojawią się katarscy szejkowie, którzy „kupią” stocznie, ale „nie zapłacą” - jednak dopiero pod warunkiem, że europejscy komisarze zechcą wysłuchać pokornej supliki tubylczego rządu, za którym ma się ponadto wstawić były charyzmatyczny premier Jerzy Buzek. Tak w praktyce wygląda słynne „współdecydowanie o naszych sprawach”, które stręczył nam, zamiast zwyczajnego decydowania, pan dr Andrzej Olechowski podczas słynnego „Forum Dialogu” w Sali Kongresowej Pałacy Kultury i Nauki im, Józefa Stalina w Warszawie. Jeśli mimo orędownictwa byłego charyzmatycznego premiera Buzka komisarze supliki nie wysłuchają, to postoczniowy majątek, zostanie rozprzedany we fragmentach - i na to najpewniej liczą kupcy ukrywający się za plecami katarskich szejków. W tej sytuacji jedyną niewiadomą jest pytanie, czy pan minister Grad opowiadał swoje bajki bezinteresownie. SM
Sprawiedliwość dziejowa 1 września 1939 roku. Rzeczpospolita szukała wówczas sprzymierzeńców na Zachodzie, zdając sobie sprawę z tego, że sama nie sprosta inwazji hitlerowskich Niemiec. Ale chyba nie tylko, dlatego. Polacy zdawali sobie sprawę, że walka, jaką byli zmuszeni podjąć, była nie tylko imperatywem patriotycznym w obronie niedawno odzyskanej niepodległości państwowej, ale miała także szersze znaczenie: chodziło o całą Europę. Europa musiała się bronić przed tym samym zagrożeniem, przed którym broniła się Polska. (...) Decyzja podjęta przez Rzeczpospolitą w roku 1939 była słuszna. Stało się, bowiem oczywiste, że nie da się obronić Europy, nie decydując się na tę wojnę obronną, której pierwszym ogniwem była właśnie Polska w 1939 roku. (...) Trzeba jeszcze wprowadzić do naszych rozważań inną datę z przeszłości, a mianowicie 17 września 1939. W tym dniu Polska, broniąca się rozpaczliwie przeciwko inwazji z Zachodu, została zaatakowana od Wschodu. I to musiało przesądzić o losach polskiego września. To dało także początek dwoistej okupacji, z obozami koncentracyjnymi: hitlerowskimi na Zachodzie, a sowieckimi na Wschodzie. Na Wschodzie też pozostał dramat katyński, który do dzisiaj stanowi szczególne świadectwo walki, jaka wówczas została podjęta". To przesłanie Jana Pawła II jest jedną z najważniejszych wypowiedzi Ojca Świętego na temat II wojny światowej, to są podstawowe fakty historyczne, których nie można pomijać i których nie da się zmanipulować najbardziej nawet cyniczną grą polityczną prowadzoną zarówno przez naszych przyjaciół, jak i wrogów. Dlatego jest rzeczą wprost niesłychaną, że z orędziem (?) do Polaków zwrócił się nie kto inny, tylko Władimir Putin. Daje wiele do myślenia, że prezydent, premier i generał KGB Putin oraz ambasada rosyjska akurat "Gazetę Wyborczą" wybrali jako adresata "Listu do Polaków". Tym samym "Gazeta" wzięła udział w manipulacjach Kremla przeciwko prawdzie historycznej, ponieważ list Putina, premiera rządu Rosji, to klasyczna nowomowa sowiecka w aranżacji na 70. rocznicę wybuchu II wojny światowej.
Sprawiedliwość dziejowa wymaga prawdy, a prawda jest niepodzielna, chociaż dla niektórych niewygodna. Prawdą o wrześniu 1939 r. jest nasza polska, a nie żadna inna wersja wydarzeń: bohaterstwo, honor, chwała pokonanych i osamotnionych, napadniętych ze wszystkich stron. Chociaż Polska nigdy nie skapitulowała, to obaj nasi śmiertelni wrogowie ogłosili likwidację raz na zawsze Rzeczypospolitej jako państwa - pokracznego bękarta traktatu wersalskiego, jak nas określił minister spraw zagranicznych Związku Sowieckiego Mołotow. Sprawiedliwość i prawda wymagają, aby przypomnieć także naszym zachodnim sojusznikom ich cyniczne politycznie stanowisko z września 1939 r.: "Nie będziemy umierali za Gdańsk" oraz "Polacy będą walczyć do ostatniej kropli krwi, a my będziemy walczyć do ostatniego Polaka". Uroczystości na Westerplatte 1 września 2009 r. niestety były podzielone. O godz. 4.50 odbyła się ceremonia dla Polaków, a po południu dla zagranicznych polityków z całej Europy i USA. Już tylko ta bitwa o historię na wysuniętej placówce na Westerplatte pokazuje, że 70. rocznica rozpętania II wojny światowej przez Niemcy i Rosję (zwane wówczas III Rzeszą i Związkiem Sowieckim) wywołuje i nadal będzie wywoływać liczne spory i dyskusje. Te spory są szczególnie dramatyczne dla Polaków, kiedy nie tylko fałszowane są oczywiste fakty, ale kiedy podejmowane są wręcz próby okradania nas z historii! Więcej - te działania mają złamać naszą pamięć i tożsamość. Miał rację Zbigniew Herbert, gdy w swej wielkiej poetyckiej wizji września 1939 roku pisał: Moja bezbronna ojczyzna przyjmie cię najeźdźco i da ci sążeń ziemi pod wierzbą - i spokój by ci co po nas przyjdą uczyli się znowu najtrudniejszego kunsztu - odpuszczania win. Józef Szaniawski
Historyczna "wojna" we współczesnej Europie 70. rocznica wybuchu drugiej wojny światowej dała polskiej opinii publicznej bardzo konkretną lekcję tego, co dzieje się w tzw. europejskiej polityce historycznej. Termin "polityka historyczna" rozumiany na modłę makiaweliczną może oznaczać duży wymiar przekłamań lub przemilczeń. W czasach komunistycznych mieliśmy do czynienia z ogromnym naporem tego typu zjawisk, które w skrócie zwykliśmy nazywać mianem "białych plam". Wydawało się, że wraz z upadkiem bloku komunistycznego ostatecznie upadnie koncepcja poddania nauki historii jakiejś ideologii. Tymczasem z wielką ochotą przeszczepiliśmy na grunt polski zachodni postmodernizm historyczny, który polega na relatywizowaniu przeszłości lub wprowadzaniu amnezji historycznej w przestrzeń życia publicznego. W polskich programach szkolnych z roku na rok redukowano nauczanie tego przedmiotu lub marginalizowano jego rolę. Proces ten jest dziś zwieńczony reformą oświaty polegającą na ograniczeniu nauczania historii tylko do jednej klasy liceum. Z mojego doświadczenia uczelnianego wynika, że mamy do czynienia z gwałtownie postępującą ignorancją historyczną młodego pokolenia.
Propaganda á la Gross Z drugiej strony w ostatnich latach przetoczyły się przez polskie media dwie wielkie fale oskarżeń o współudział Polaków w holokauście. Publikacje Jana Tomasza Grossa stały się podstawą do uznania rzekomej współwiny naszego Narodu za zbrodnie II wojny światowej. Samobójcze wręcz podejście wielu polskich ośrodków medialnych do tematu wyrządziło niepowetowane szkody w obrazie Polski w Europie i świecie. Mało, kto w Polsce liczył się z tym, że książki Grossa od strony warsztatowej mają w przeważającej mierze charakter publicystyczny, w większości wypadków polegają na wyolbrzymianiu jednostkowych faktów, braku czytania kontekstu historycznego czy wprost generowaniu ideologicznej tezy postawionej jeszcze przed napisaniem książki. Medialna propaganda á la Gross miała coś z działań samobójczych na polskim rynku medialnym.
Niemieckie mity historyczne Oprócz tego pojawiły się w polskich księgarniach wydawnictwa obwiniające Polaków za akcję wysiedleńczą w stosunku do Niemców czy też w stosunku do Ukraińców ("akcja Wisła"). Interpretacja tych wydarzeń odbywała się nieraz bez podawania pełnego kontekstu zaistniałych działań (zbrodnie niemieckie, zbrodnie UPA). Równolegle z tak dziwacznie prowadzoną w Polsce "polityką historyczną" nasi sąsiedzi poszli w zupełnie przeciwnym kierunku. Niemcy uczynili z powojennych przesiedleń coś w rodzaju historycznego mitu, mającego kształtować ich współczesną świadomość oraz pozwalającego domagać się restytucji mienia po wprowadzeniu państw środkowoeuropejskich do Unii Europejskiej. Najlepszym wyrazem niemieckiej polityki historycznej jest decyzja o budowie tzw. Centrum przeciwko Wypędzeniom oraz poparcie centralnych władz niemieckich dla wielu działań Eriki Steinbach. Pojawiły się też publikacje obwiniające Polaków za holokaust Żydów (np. "Der Spiegel"), co w dużym stopniu uderzało w obraz Polski na świecie i pośrednio osłabiało winę Niemców.
Gloryfikacja UPA Ukraińcy z kolei uczynili w ostatnich latach z band UPA jednostki bohaterskie, a wielu ówczesnych przywódców nacjonalistycznych zaczęto określać mianem bohaterów narodowych. Ostatni rajd rowerowy śladami Stephana Bandery, który miał przebiegać przez terytorium Polski, jest niezwykle jaskrawym dowodem, jak daleko zredukowaliśmy swoje zdanie na temat ludobójstwa na Kresach Wschodnich. Im większa pojawiła się na Ukrainie gloryfikacja UPA, tym bardziej nasze władze umniejszały potrzebę upamiętnienia zbrodni ludobójstwa na Polakach (np. brak adekwatnego udziału władz polskich w obchodach rocznicy zbrodni na Wołyniu).
Relatywizacja zbrodni katyńskiej Do kreowania "własnej" polityki historycznej włączyli się przede wszystkim Rosjanie. Ich działania mają nie tylko charakter obronny. Z jednej, bowiem strony rzeczywiście ograniczają swoją odpowiedzialność za mord katyński (nie chcą uznać tej zbrodni za ludobójstwo). Z drugiej jednak starają się na wszelki możliwy sposób promować swój wkład w pokonanie III Rzeszy. Takie pokazywanie historii ma wszak dawać ideologiczną podwalinę pod kształtowanie współczesnego imperium rosyjskiego. Wszystkie, zatem elementy historii ZSRS, które obnażają zbrodniczy aspekt polityki imperialnej Stalina, są widziane niechętnie. Polska zaś należy do największych wyrzutów sumienia Rosji. Wydaje się, że dlatego mamy do czynienia ze skomasowanym atakiem Moskwy na naszą historię. Przed kilku laty była to próba relatywizacji zbrodni katyńskiej poprzez absurdalne zarzuty pod adresem Polaków, jakoby ci wymordowali ponad sześćdziesiąt tysięcy jeńców sowieckich w wojnie 1920 roku. Dzisiaj są to oskarżenia pod adresem naszego kraju, jakoby w latach trzydziestych zawarł pakt z Hitlerem w celu ataku na ZSRS, podobnie jak w 1939 roku dokonał wspólnie z Niemcami rozbioru Czechosłowacji (przyłączenia Zaolzia). Wszystko po to, aby osłabić ocenę paktu Ribbentrop - Mołotow zawierającego tajny protokół o podziale Europy Środkowej między dwa totalitarne mocarstwa. Padły wręcz tezy o winie Polaków za rozpętanie II wojny światowej. Wszak Polska nie zgodziła się na warunki Niemiec (oddanie Gdańska, eksterytorialna autostrada itp.). Oczywiście nikt nie przejmuje się faktami: Polska odmówiła uczestnictwa w pakcie antykominternowskim, nie podpisała żadnego porozumienia z Niemcami przeciwko innemu państwu. Wszak tu nie chodzi o prawdę. Chodzi o zatuszowanie ścisłej współpracy ZSRS i Niemiec w latach 1939-1941, która zaowocowała zbrodnią likwidacji niepodległości wielu państw, a także zbrodniami ludobójstwa.
Historia na użytek europejskiej lewicy Rosyjska polityka historyczna znajduje dziś pewne wsparcie na Zachodzie. Z jednej strony pojawia się deklaracja prezydenta Rosji oraz prezydenta Izraela o wyłącznej odpowiedzialności Niemiec za wywołanie II wojny światowej, z drugiej pewne publikacje w zachodniej prasie kwestionujące oskarżenia pod adresem ZSRS. Jeśli bierzemy pod uwagę współczesną politykę historyczną Izraela, to owo wspólne oświadczenie wynika najprawdopodobniej z chęci uwypuklenia przez Izrael wyjątkowości ofiar holokaustu (zbrodni tych dokonali Niemcy, nie Rosjanie). Z kolei wiele środowisk współczesnej zachodniej lewicy stara się umniejszyć zbrodnie komunistyczne, by nie obnażyć do końca swych własnych założeń ideologicznych. Pamiętajmy wszak, że lewica europejska przez długie lata była zachwycona systemem sowieckim. Zatem chodzi o to, aby podkreślić wyjątkowość zbrodni rzekomo prawicowego systemu w Niemczech. Oczywiście tutaj również kryje się fałsz, gdyż ideologia narodowo-socjalistyczna w Niemczech miała charakter wybitnie lewicowy. Widzimy to w symbolice (czerwona flaga, świętowanie pierwszego maja), jak i w praktyce zarządzania państwem (etatyzm w gospodarce). Przemilczanie lewicowych podstaw narodowego socjalizmu jest kolejnym elementem kreowania polityki historycznej przez lewicę współczesnej Europy.
Wyrzut sumienia Zachodu Do powyższych zjawisk dochodzi jeszcze jeden element w kontekście obchodów okrągłej rocznicy wybuchu II wojny światowej w Polsce, gdzie zabrakło znaczących polityków amerykańskich. Ma to z jednej strony wymiar polityczny, Polska przestała się liczyć z stosunkach z USA jako ważny partner strategiczny. Z drugiej strony jest to związane z innym przekonaniem obecnym w świecie, jakoby wojna światowa rozpoczęła się nie w 1939 roku, ale w 1940 (inwazja Niemiec na Francję) lub nawet w 1941 (atak na ZSRS, przystąpienie USA do wojny). Umniejszanie roli Polski jest związane z potężnym wyrzutem sumienia, jaki dręczy Zachód w stosunku do ówczesnego sojusznika. Chodzi tu z jednej strony o brak realnej pomocy Zachodu w kampanii wrześniowej (tzw. dziwna wojna na Zachodzie), jak i o późniejsze postanowienia jałtańskie (oddanie Polski pod panowanie ZSRS).
Czas na polską politykę historyczną Podsumowując powyższe zjawiska, dochodzimy do dość przerażających konstatacji o czymś w rodzaju współczesnej "wojny" historycznej, z jaką mamy do czynienia w Europie. Można zadać pytanie, jak Polacy powinni tę "wojnę" prowadzić? Pojawia się tutaj bardzo niebezpieczna pokusa fałszowania historii w sposób korzystny dla Polski. Jest to o tyle niebezpieczne, że sprzeczne jest z podstawami naszej cywilizacji. Jedną z kluczowych zasad cywilizacji łacińskiej jest prymat prawdy w życiu społecznym, co łączy się z autonomią nauki. W azjatycko-moskiewskim systemie nauka historii zawsze była funkcją polityki i nie liczyła się w żaden sposób z prawdą. Podobnie rzecz się miała z innymi cywilizacjami. Jeśli zatem chcemy nieść pozytywne wzorce cywilizacyjne, musimy stać na gruncie prawdy. W imię tej prawdy nie można przemilczać również rzeczy wstydliwych z naszej historii typu: udział niektórych Polaków w budowaniu systemu komunistycznego, kwestia esbeckiej agentury itp. Jednakże sytuacja dla nas jest o tyle łatwiejsza, że, poza małymi wyjątkami, prawda o II wojnie światowej jest dla Polski niezwykle chwalebna. Tym bardziej trzeba ją odkrywać na nowo i głosić. Należy to czynić na zewnątrz, poprzez walkę o dobre imię naszej Ojczyzny (np. zwalczanie stereotypowych określeń typu "polski obóz koncentracyjny"). Oczywiście są to działania obronne, konieczne, choć z pewnością skuteczne tylko do pewnego stopnia. O wiele ważniejsze jest jednak przywiązanie większej wagi do edukacji historycznej polskiego społeczeństwa. Należy, czym prędzej odejść od wymyślonych przez zachodnią lewicę postmodernistycznych wzorców budowania społeczeństwa ahistorycznego. Jeśli będziemy wprowadzać programy oświatowe w dużym stopniu redukujące nauczanie tego przedmiotu, wychowamy pokolenie, któremu będzie można w niedługim czasie wmówić wszystko, nawet to, że Polska wywołała II wojnę światową oraz że Polacy założyli ludobójcze obozy koncentracyjne. Polska polityka historyczna powinna, zatem opierać się na promocji prawdy o dwudziestowiecznych dziejach Polski i Europy. Dlatego samobójcze są pomysły likwidacji Instytutu Pamięci Narodowej czy ograniczenia jego suwerenności. Jego likwidacja lub upartyjnienie miałoby, bowiem skutki katastrofalne tak od strony kulturowej, cywilizacyjnej, jak i politycznej. Równie samobójcze są pomysły sprowadzenia edukacji historycznej w polskiej szkole na poziom infantylny. Społeczeństwo bez wiedzy o własnej przeszłości bardzo szybko stanie się łupem współczesnych demagogów wykorzystujących historię do geopolitycznych rozgrywek lub ideologicznych, utopijnych projektów społecznych. Prof. Mieczysław Ryba
Westerplatte 70 lat później. Starcie opowieści Przemówienie Lecha Kaczyńskiego było stanowcze, konkretne i dosadne. Adresowane niemal wprost do Władimira Putina. Było odpowiedzią polskiego przywódcy na półprawdy i fałszywe porównania dokonane przez premiera Rosji. To było mało dyplomatyczne, ale potrzebne. Lech Kaczyński nie jest urodzonym dyplomatą, to prawda. Ale bywa - szkoda, że nie jest zawsze - mężem stanu. Na Westerplatte porównał Monachium do wydarzeń w Gruzji w ubiegłym roku. Mocne i ryzykowne, ale - moim zdaniem - dopuszczalne porównanie. Ale przyznał też, że akcja na Zaolziu, polski udział w rozbiorze Czechosłowacji był naszym błędem i grzechem. Dał do zrozumienia, że fałszywe porównania Putina losów zamordowanych oficerów w Katyniu do epidemii tyfusu wśród rosyjskich jeńców w 1920 roku nie są drogą do polsko - rosyjskiego pojednania. Na pewno nie było to mowa banalna i pusta. Było w niej więcej treści niż w miękkim przemówieniu Donalda Tuska Czego zabrakło i w przemówieniu prezydenta i premiera? Spojrzenia w przyszłość. Dużo bardziej konkretnego niż to uczynili i Kaczyński i Tusk. Rozważań o tym, jakie mamy dziś gwarancje bezpieczeństwa. Czego powinniśmy oczekiwac od siebie i naszych sojuszników. Jaki kształt powinno przybrać NATO i Unia Europejska. Jakie wnioski, bardzo praktyczne wnioski, wypływają dla nas dziś. To był moment, kiedy świat mógł to usłyszeć wyraźnie. Bo historia się nie skończyła. Świadczy o tym najlepiej cała przedwrześniowa kampania propagandowa Kremla. Przemyślana, brutalna i logiczna. Logika tej kremlowskiej wizji historii zaczyna się od stwierdzenia, że pakt o nieagresji między Polską a Niemcami był tym samym, co pakt o (de facto) agresji Ribbentrop - Mołotow, a kończy na stwierdzeniu dzisiejszego premiera Rosji, że to dzięki zgodzie Moskwy mógł upaść mur berliński. Dobrze widzieć, że i to im zawdzięczamy. Przemówienia Kaczyńskiego i Putina - to było prawdziwe starcie. Pasjonujące, ale smutne. Dużo mówiące o dzisiejszej polityce światowej. Dobrze nie jest.
Buzek: obalajmy mury, nie wznośmy nowych - Przez wiele lat obalaliśmy mury pozostałe po II wojnie światowej. Teraz nie możemy dopuścić, by powstały one po raz kolejny - mówił podczas uroczystości rocznicowych na Westerplatte szef parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek. W tym samym duchu wypowiadała się premier Ukrainy Julia Tymoszenko. - W Europie nie potrzebujemy podziałów - mówiła. Były premier dopowiadał: takimi murami jest "manipulacja historycznymi faktami" oraz gra surowcami energetycznymi. I z całą mocą podkreślał, że Unia Europejska „to ogromna wartość”, która „potrzebuje współpracy z Rosją, Stanami Zjednoczonymi i innymi krajami”. - Wspólnota pamięci jest ostrzeżeniem dla rządzących i przestrogą dla przyszłych pokoleń - mówił Buzek. "Będziemy budować Europę godną waszej wielkiej ofiary" - To, że na Westerplatte jesteśmy razem, to duża wartość - kontynuował. Na koniec przewodniczący PE oddał hołd wszystkim ofiarom tego - jak to określił - „koszmaru Polski i świata”: - My, Europejczycy, będziemy pamiętać, będziemy budować Europę godną waszej wielkiej ofiary - oddał hołd ofiarom II wojny światowej. "Europa mogła przybrać ścieżkę wypominania i odwetu" O jedności w swoim przemówieniu mówiła także premier Ukrainy Julia Tymoszenko. - Podczas dzisiejszej rocznicy powinniśmy podkreślać fakt przywrócenia jedności. To ci, którzy stali niegdyś po przeciwnych stronach frontu, podali sobie dłonie - podkreślała Tymoszenko. - Europa mogła przybrać ścieżkę wypominania i odwetu, jednak tak się nie stało - zauważyła.
Premier wspomniała, że to właśnie w Gdańsku 70 lat temu zaczęła się niewola Europy, natomiast 20 lat temu, w tym samym mieście, zaczęło się jej wyzwalanie. - W Europie nie potrzebujemy podziałów, nienawiści i bezprawia. Wspominając tych, którzy oddali życie za wolność, wzywam, by spojrzeć także na tych, którzy nie mogą cieszyć się teraz wolnością - wezwała Tymoszenko.
Międzynarodowa część obchodów Podczas międzynarodowej części obchodów 70. rocznicy obchodów II wojny światowej, swoje przemówienia wygłosili też: prezydent Lech Kaczyński, premier Donald Tusk, premier Rosji Władimir Putin, kanclerz Angela Merkel oraz szefowie rządów: Francji - Francois Fillon i Fredrik Reinfeldt - premier Szwecji, która przewodniczy w tym półroczu Unii Europejskiej. Premier Francji Francois Fillon wychwalał postawę Polaków podczas pierwszych dni wojny. Zwrócił uwagę na postawę obrońców Westerplatte, gdzie "dwustu polskich żołnierzy odpowiedziało wspaniałą lekcją wiary i bohaterstwa". Jego zdaniem opór żołnierzy walczących z Niemcami we wrześniu 1939 roku był "trwalszy od betonu bunkrów". W grudniu 1939 roku polski rząd emigracyjny wybrał sobie za siedzibę miasto Angers we Francji, a Polacy "ryzykowali swe życie" w Narwiku, w Tobruku i Arnhem, pod Monte Cassino i w Normandii, gdzie "tak dzielnie walczyła Pierwsza Dywizja Pancerna generała Maczka". Wspomniał też o bohaterskich zrywach w warszawie: powstaniu warszawskim i powstaniu w gettcie. Przywołał też nazwiska Marka Edelmana, Ireny Sendlerowej i Władysława Bartoszewskiego. - Oddaję hołd tym wszystkim Polakom - powiedział.
Nie powtarzać historii Premier Szwecji Fredrik Reinfeldt zwrócił z kolei uwagę, że konieczna jest pamięć o okrucieństwach wojny, "bo jeśli historia nie będzie zapamiętana, może się powtórzyć". "Musimy mieć pewność, że dwa słowa >>nigdy więcej<< będą miały właściwe znaczenie w przyszłości, którą będziemy razem budować" - mówił premier Szwecji, która przewodniczy w tym półroczu Unii Europejskiej. "Człowiek nie jest tylko dobrą istotą, którą chciałby być. Ludzie są w stanie osiągać wielkie sukcesy. Ale są też ułomni, są zdolni do zadawania cierpienia sobie i innym. W tym sensie te działania prowadzą do wielkich zniszczeń i w ten sposób doszło ludobójstwa i zagłady" - mówił szwedzki mąż stanu.
Zapamiętać, by bronić dorobku Choć nie przybył na uroczystości do Gdańska przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso przesłał list do Donalda Tuska. Zwrócił w nim uwagę, że tegoroczne obchody mają "szczególnie głęboką symbolikę, ponieważ zbiegają się z 20. rocznicą upadku żelaznej kurtyny i 5. rocznicą historycznego rozszerzenia Unii Europejskiej na wschód"."Przypomina nam to dobitnie, że dla wielu europejskich narodów mroczny rozdział historii, który rozpoczął się 70 lat temu bombardowaniem Westerplatte, zakończył się w rzeczywistości dopiero wraz z upadkiem komunistycznych dyktatur i ponownym zjednoczeniem Europy wiele dziesięcioleci później" - napisał przewodniczący KE."Musimy zachować pamięć o tragicznych wydarzeniach wojny, by zrozumieć, jak ważne jest, aby bronić tego, co udało nam się zbudować" - podkreślił.
Życiński: Trzeba przezwyciężać prowokacje - Pamięć o 17 września nie może prowadzić do nienawiści - nawoływał w Wieluniu metropolita lubelski abp Józef Życiński, który apelował, by "przezwyciężać rany i prowokacje, które pojawiają się we wzajemnych kontaktach z Rosjanami". Z kolei abp Sławoj Leszek Głódź - oddając hołd heroicznym obrońcom Poczty Polskiej - mówił, by "przeciwstawić się wszystkiemu, co ducha Narodu chce osłabić". W południe, w ruinach wieluńskiej fary odprawiona została msza św. w intencji ofiar niemieckich nalotów na Wieluń 1 września 1939 r. Dokładnie 70. lat temu o godz. 4.40 na miasto spadły pierwsze bomby. Trafiły one w szpital, a później w najstarszy wieluński kościół parafialny, pw. św. Michała Archanioła, zbudowany na początku XIV.
"Tamten świat odszedł" Dziś możemy dziękować Bogu za jedność, którą dało się wypracować w kontaktach z narodem niemieckim. Dziś możemy dziękować Bogu za miejsce Polski w zmieniającej się Europie. abp Józef Życiński Abp Życiński przypomniał, że bombardowania trwały do godz. 14.00, a zniszczenie fary i szpitala ma swoją wymowę, bo hitlerowcy świadomie zaatakowali "to co Boże" i zniszczyli godność chorego człowieka. - Ale tamten świat odszedł. Dziś możemy dziękować Bogu za jedność, którą dało się wypracować w kontaktach z narodem niemieckim. Dziś możemy dziękować Bogu za miejsce Polski w zmieniającej się Europie - mówił w homilii. Przypomniał, że powodem do satysfakcji jest też ostatnie oświadczenie biskupów Polski i Niemiec, w którym obie strony podkreślają, że nie wolno nam wracać selektywnie do przeszłości, wybierać tylko to, co boli. Abp zwrócił się do wiernych, aby stale szli drogą pojednania, dając współczesnemu światu przykład prawdy, sprawiedliwości i miłości. Zdaniem arcybiskupa, te słowa są "w rzeczywistości polsko-niemieckiej już zrealizowane".
Życiński: Pamięć o 17 września nie może prowadzić do nienawiści - To nie Polska powinna odrabiać lekcję pokory. Powód mają inni, nie my.... czytaj więcej » Jednocześnie zwrócił uwagę, że trzeba przezwyciężać rany i prowokacje, które pojawiają się od pewnego czasu we wzajemnych kontaktach z Rosjanami. - Pamięć o 17 września nie może prowadzić do nienawiści - mówił Życiński. Zaapelował, aby nie przenosić absurdalnych zachowań niektórych polityków na cały naród rosyjski. - Patrzmy z oznaką nadziei na te środowiska w Rosji, które mówią o naszym wspólnym budowaniu przyszłości, o naszej odpowiedzialności za Europę i za solidarność narodów wyrastających ze słowiańskich korzeni - podkreślił arcybiskup. Zaapelował też, aby szukać tych wartości, które łączą oba narody, a nie dzielą. - Świadomi dramatu wojny powinniśmy wpływać na nasz szacunek dla drugiego człowieka - powiedział. Południowa msza św. była kolejnym elementem obchodów 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej i zbombardowania Wielunia. W wyniku ataku niemieckiego lotnictwa na miasto zginęło ponad 1200 osób. Niektóre źródła podają nawet liczbę 2000 ofiar śmiertelnych. Centrum Wielunia zniszczone zostało w 90 proc.
Niemieckie ataki miały charakter terrorystyczny Wieluń był niewielkim 16-tysięcznym miasteczkiem położonym 21 km od granicy III Rzeszy. Z punktu widzenia nie tylko militarnego, ale również gospodarczego, nie stanowiło ono żadnego istotnego celu dla Luftwaffe. Nie było w nim bowiem zakładów przemysłowych, nie przebiegały przez nie ważne linie komunikacyjne. Niemiecki atak na Wieluń miał ewidentnie charakter terrorystyczny, a jego celem miała być i była ludność cywilna.
Głódź: obrońcy Poczty Polskiej oddali życie za braci i Polskę - Oddali życie swoje za braci, za sprawę, która przerastała wymiar ich osobistego życia, a nazywała się Polska - powiedział z kolei metropolita gdański abp Sławoj Leszek Głódź podczas mszy św. odprawianej przed gdańskim pomnikiem ku czci obrońców Poczty Polskiej. Wspominając bohaterów polskiej obrony we wrześniu 1939 roku, w tym żołnierzy Westerplatte, obrońców Poczty Gdańskiej, kawalerzystów spod Mokrej i żołnierzy "polskich Termopil" spod Wizny metropolita podkreślił: dziś Polska, wolna i niepodległa, przychodzi do Was, aby oddać Wam cześć. - Tutaj, w Gdańsku i tam, w Charkowie, w Miednoje, w Katyniu oddawali swoje życie wyznawcy Chrystusa, synowie tej ziemi, którzy wierzyli, więcej - mieli pewność, że zbawcza śmierć Chrystusa, dopełniona dobrowolnie, zwyciężyła śmierć, sprawiając, że przestała być ona nieuniknionym losem, który nas spotyka - dodał Głódź.
"Przeciwstawiamy się wszystkiemu, co ducha Narodu chce osłabić" Tutaj, w Gdańsku i tam, w Charkowie, w Miednoje, w Katyniu oddawali swoje życie wyznawcy Chrystusa, synowie tej ziemi, którzy wierzyli, więcej - mieli pewność, że zbawcza śmierć Chrystusa, dopełniona dobrowolnie, zwyciężyła śmierć, sprawiając, że przestała być ona nieuniknionym losem, który nas spotyka. Metropolita wyraził szacunek dla Polaków, którzy podjęli walkę we wrześniu 1939 roku, w "pamiętnym wrześniu, który choć zakończył się klęską, ducha narodu nie zgasił". Przypominając bohaterstwo gdańskich pocztowców, którzy zginęli broniąc budynku Poczty Polskiej w Gdańsku, arcybiskup powiedział: "Zamykamy w gmachu tej Poczty Polskiej naszego czasu najświętsze narodowe i chrześcijańskie wartości. Z gmachu tej naszej Poczty przeciwstawiamy się wszystkiemu, co ducha Narodu chce osłabić". Koncelebrowana przez metropolitę gdańskiego msza w intencji bohaterów kampanii wrześniowej, odprawiana została przed Pomnikiem Obrońców Poczty Polskiej w ramach obchodów 70. rocznicy II wojny światowej. W nabożeństwie udział wzięło kilkuset wiernych, w tym m.in. kombatanci i rodziny poległych obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku oraz przedstawiciele pocztowców. Prezydenta Polski reprezentował szef jego kancelarii Władysław Stasiak. Po mszy jej uczestnicy złożyli wieńce przed pomnikiem upamiętniającym bohaterską obronę gdańskich pocztowców.
Bohaterskie czyny pocztowców Niemiecki atak na Pocztę Polską w Gdańsku rozpoczął się 1 września 1939 r. o godz. 4.45, równocześnie z rozpoczęciem ostrzału polskiej składnicy wojskowej na Westerplatte przez pancernik Schleswig-Holstein. Polscy pocztowcy odpierali natarcie wroga przez czternaście godzin. Zginęło 12 Polaków, 39 obrońców Niemcy rozstrzelali, dwóch straciło życie w obozach koncentracyjnych. We wrześniu 1979 r. z okazji 40. rocznicy bohaterskiej obrony placówki, przed siedzibą Poczty Polskiej w Gdańsku odsłonięto Pomnik Obrońców Poczty Polskiej, autorstwa krakowskich artystów Wincentego i Krystyny Kućmy.
"Miłość zawsze musi być lepsza od nienawiści" - Miłość zawsze musi być lepsza od nienawiści - powiedział premier Donald Tusk o uniwersalnych wartościach, które mogą uchronić nas od powtarzania okrutnej historii. - Wszyscy bez żadnego wyjątku musimy dzisiaj powiedzieć, że je podzielamy, że te wartości uchronią nas przed tragedią - mówił premier. Wszyscy jesteśmy głęboko przekonani o tym, że pamięć o tych okrucieństwach (…) jest być może najskuteczniejszą tarczą przed niebezpieczeństwem kolejnej wojny.- Przez wiele lat obalaliśmy mury pozostałe po II wojnie światowej. Mimo tragedii, jakie przeżyły nasze narody, wierzymy w sens działania na rzecz pokoju i większego zaufania. - Że wolność musi być zawsze lepsza od niewoli; demokracja od dyktatury; że prawda od kłamstwa; że miłość od nienawiści; że szacunek od pogardy i że zaufanie od nieufności. I na końcu, że solidarność od egoizmu - wyliczał Donald Tusk.
Wszędzie widać wojenne rany - Dlaczego tu i teraz, w Gdańsku, 1 września, zebrali się przywódcy Europy, Polski z lat dawniejszych, kombatanci i ludzie młodzi? - pytał retorycznie premier. I odpowiadał: Bo w Gdańsku 1 września zaczęła się największa tragedia w dziejach ludzkości, a znaki i ślady tej tragedii są wszędzie tutaj w zasięgu wzroku. - Tu, obok nas, polegli pierwsi żołnierze, ofiary nazistowskiej napaści na Polskę - mówił premier. Zwrócił też uwagę, że w pobliżu było ogrodzenie obozu koncentracyjnego w Stutthofie. - To w tym obozie, tak, jak w wielu innych, w pogardzie i bezsensie ginęli Polacy, Rosjanie, Żydzi i Niemcy - mówił premier. Mówił też o Piaśnicy, gdzie dokonywano egzekucji na wielu Polakach i Niemcach m.in. upośledzonych umysłowo, likwidowanych z rozkazu władz III Rzeszy. - Wszyscy jesteśmy głęboko przekonani o tym, że pamięć o tych okrucieństwach (…) jest być może najskuteczniejszą tarczą przed niebezpieczeństwem kolejnej wojny - zapewniał szef polskiego rządu.
"Miłość zawsze musi być lepsza od nienawiści" Wiele miejsca poświęcił Donald Tusk wartościom uniwersalnym. - Nie znam nikogo, kto siedziałby tu, kto by tych wartości nie podzielał - stwierdził, podkreślając jednocześnie, że to właśnie na tych wartościach musimy "ufundować ład bezpieczeństwa" obejmujący cały kontynent.- Mimo tragedii, jakie przeżyły nasze narody, wierzymy w sens działania na rzecz pokoju i większego zaufania - podkreślił.
Rozliczanie z kłamstwa Premier Donald Tusk: Pamięć jest najskuteczniejszą tarczą przeciwko kolejnej wojnie Donald Tusk mówił też o słowach, które padły w ust Hitlera w przeddzień podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow: z kłamstwa nikt zwycięzców nie będzie rozliczał. - (Hitler) Powiedział: zero współczucia dla słabych, powiedział, że tylko silny ma rację - przypomniał premier. - Nie ma w ładzie, który chcemy zbudować, miejsca dla takich myśli. (...) Nie silny ma rację, ale ma rację ten, kto ma rację - podkreślił Tusk. Zaznaczył, że musimy odrzucić pokusę dominacji silnego nad słabym. - Nigdy więcej wojny - zakończył premier.
Kochajmy się! All you need is love, śpiewali The Beatles, i kto wie, czy już tylko miłość nam nie pozostała, zwłaszcza na arenie międzynarodowej - tak przynajmniej można wnioskować z przemówienia premiera Tuska, który przedkłada miłość nad nienawiść. To przemówienie było bardzo ciekawe, padło bowiem sformułowanie o nazistowskiej napaści na Polskę i Niemcach, którzy - obok Polaków, Rosjan i Żydów, zginęli w jednym z obozów koncentracyjnych. Hm, no ale jakby tak policzyć procentowo, ilu zginęło Niemców w obozach, a ilu Polaków i Żydów, to jakby to wyglądało w ostatecznym rozrachunku, nie umniejszając oczywiście ofierze tych niewinnych osób niemieckiej narodowości, które przez rodaków służących Hitlerowi, do obozów zostały posłane? Czy w ten sposób nie powstaje wrażenie, że wojnę wywołał jakiś dziki nazistowski żywioł, którego ofiarą padli głównie nie tylko Polacy i Żydzi, lecz Niemcy, Rosjanie i w ogóle mnóstwo narodów tego świata? „Nie silny ma rację, ale ma rację ten, kto ma rację”, powiedział sentencjonalnie premier. Czy ta tautologia to nie za wiele, jak na polskie myślenie o polityce i miejscu naszego kraju na mapie Europy? Czy my mamy rację, dlatego, że jesteśmy słabi? A co zrobić w sytuacji, gdy ktoś ma rację i jest zarazem silny? O, mamma mia, to ci dopiero dysonans poznawczy! Zostawmy jednak premiera, bo i ciekawie wypowiedział się abp J. Życiński, twierdząc m.in., że „pamięć o 17 września nie może prowadzić do nienawiści”. Znając predylekcję hierarchy do słownej przesady i bombastycznych sformułowań, ze szczególną troską pochyliłem się nad tym przesłaniem, gdyż jako żywo żadnych przejawów nienawiści do Rosjan w Polsce nie spostrzegłem, a ponadto wydaje mi się, że w polskich postulatach uznania przez Moskwę historycznej prawdy o udziale ZSSR w II wojnie światowej i eksterminacji (nie tylko) polskiej ludności, tudzież o późniejszej, powojennej okupacji naszego kraju, nie ma nic wspólnego z nienawiścią. A może ja już nie wiem, co znaczy to słowo? Na tym jednak nie koniec intrygujących wystąpień, bo przecież legendarny premier Buzek stwierdził, że nie należy wznosić nowych murów w miejsce starych. Oczywiście, że tak i mury na pewno runą, mury runą, nawet jeśli do końca nie wiemy, o jakie mury chodzi. A może wiemy? Może ten ostatni mur wznosi się na terenie naszego kraju? Jaki to mur? Ano oddzielający naszą teraźniejszość od peerelowskiej przeszłości. Wszystkie dylematy tych polskich przedstawicieli elit , którzy łapią się za głowę na słowa przemówienia prezydenta L. Kaczyńskiego, tudzież chowają twarz w dłoniach, mogłyby zniknąć, jak ręką odjął, gdyby po prostu uznali, że powojenna Polska była normalnym, europejskim krajem, żyjącym w bratniej przyjaźni w Rosją i Niemcami (w postaci NRD, a nie rewizjonistycznego RFN-u, rzecz jasna), a „obalanie komunizmu” połączone z demontażem bloku sowieckiego, RWPG i Układu Warszawskiego, czymś niepotrzebnym i niepoważnym. I. Janke powiada, że zabrakło mu wizji przyszłości, ale taką wizję można w sposób łatwy i naprędce skonstruować. Gdyby tak premier Tusk czy Buzek zaproponowali, żeby w ramach nowego europejskiego domu nie bawić się w żadne poszerzanie „Unii” czy pogłębianie współpracy na linii NATO - Rosja, tylko zwyczajnie powołać RWPG-bis oraz Układ Warszawski-bis (uwzględniające też kraje zachodnioeuropejskie tym razem)? Ileż to za jednym zamachem murów by runęło i jak ludzie na tym świecie zaczęliby się kochać? Już za błogich czasów ZSSR świat był bliski powszechnej miłości, wyrażanej zresztą w hipisowskim słynnym zawołaniu: „make love not war”, ale teraz już bez ciężkiego gorsetu komunistycznej ideologii można by stworzyć taki wspólny ład, że żaden wróg ludowy by nie podskoczył. Czy nie jest to wizja warta grzechu? Myślę, że gdyby nasi zabawni premierzy ją dziś zaproponowali, to szczęka opadłaby nie tylko Putinowi, ale i tym wszystkim komentatorom, którzy nas przestrzegali, byśmy „nie oczekiwali przełomu na Westerplatte”. Free Your Mind
Trzy inscenizacje Co tu ukrywać - w polityce historycznej tracimy punkty jeden po drugim. Inaczej zresztą być nie może, kiedy - po pierwsze - podejrzewam, że wśród polskich dygnitarzy aż się roi od obcych agentów i jurgieltników, którzy w podskokach zrobią wszystko, żeby zadowolić swoich mocodawców kosztem polskiego interesu politycznego, a po drugie, - kiedy osoby nie będące agentami troszczą się przede wszystkim o to, żeby nikogo, Boże broń, nie urazić, a wreszcie - po trzecie - kiedy wygląda na to, że ci, co agentami nie są, nie zostali nimi tylko dlatego, że z uwagi na niewielkie zdolności, nikt ich nie potrzebował. Tymczasem, jak się robi politykę historyczną, najlepiej pokazali ruscy szachiści; wbrew powszechnie znanym faktom idą w zaparte i wcale się nie przejmują, co „świat” na to powie. Widać skądś wiedzą, że dzisiejszy „świat” przyjmie każdą bzdurę, byle była podana z wystarczającym tupetem. A tupetu im nie brakuje; po „Protokołach Mędrców Syjonu”, ruscy uczeni w piśmie właśnie ogłaszają kolejne „protokoły” - tym razem w sprawie paktowania Polski z wybitnym przywódcą socjalistycznym Adolfem Hitlerem przeciwko Związkowi Sowieckiemu. Tak nawiasem mówiąc, może i szkoda, że to nieprawda. Wyobraźmy sobie, że Polska przyłączyła się do Paktu Antykominternowskiego, udostępniła swoje terytorium Hitlerowi, a ten, korzystając ze wsparcia Wojska Polskiego i innych sojuszniczych armii, uderzył na Związek Sowiecki? Po pierwsze, Polska byłaby wprawdzie wprzęgnięta w rydwan polityki niemieckiej, tak samo, jak wprzęgnięta jest teraz, ale naród nie zostałby wystawiony na pastwę okrutnego wroga. Przeciwnie - podobnie jak na Węgrzech, polskim terytorium państwowym administrowałyby władze polskie i nie byłoby mowy ani o gestapo, ani o żadnych egzekucjach, ani wreszcie - o obozach koncentracyjnych, czy obozach zagłady. Co więcej - nie jest wykluczone, że nie mając w postaci Polski ochotnika, który poświęcił wszystko, łącznie z własnym istnieniem, w interesie utrzymania mocarstwowego statusu Wielkiej Brytanii i Francji, rządy obydwu tych państw powstrzymałyby się przed wypowiadaniem wojny Niemcom, a nawet gdyby ją wypowiedziały, to mogłaby to być „dziwna wojna”, podobnie jak w roku 1939, w tej sytuacji wojna na froncie wschodnim mogłaby zakończyć się spektakularną klęską Związku Sowieckiego, wykorzenieniem komunizmu i ustanowieniem pod niemieckim kierownictwem politycznym Imperium Europejskiego od Atlantyku po Ural. Potem Hitler by umarł, nastałaby odwilż i pieriestrojka (jak to będzie po niemiecku?), intelektualiści wyleczyliby sobie blizny po ukąszeniach heglowskich i wszystko zakończyłoby się wesołym oberkiem, bo nawet prof. Kołakowski nie musiałby nawracać się z banałów marksistowskich na banały zwyczajne. Pomysł, że Polsce nie wolno zaprzyjaźnić się z Hitlerem wynika wyłącznie z arogancji brytyjskiej i sowieckiej, - bo obydwa te państwa uważały, chociaż każde z innych powodów, że pozostałe państwa i narody powinny się dla nich poświęcać. Teraz do tego grona arogantów dołączył również Izrael, bo rządzący tym państwem syjoniści z zasady uważają wszystkie inne narody za mniej wartościowe. Dlatego uważam, że na pomysł, by 1 września na Westerplatte organizować dwie rocznicowe imprezy - jedną o 4 nad ranem dla tubylców, a drugą - o 15, dla gości zagranicznych, musiał wpaść jakiś kretyn bez pojęcia. Na Westerplatte powinna odbyć się skromna uroczystość, w trakcie, której np. pan prezydent odnowiłby prezydencką przysięgę, z położeniem akcentu na fragment: „będę strzegł niezłomnie godności Narodu, NIEPODLEGŁOŚCI i bezpieczeństwa Państwa, a dobro Ojczyzny i pomyślność obywateli będą dla mnie zawsze najwyższym nakazem” - a po nim swoją przysięgę powinien odnowić pan premier, - bo czasami można odnieść wrażenie, jakby o niej już całkowicie zapomnieli. Natomiast dla cudzoziemców można by urządzić tak modne dzisiaj historyczne inscenizacje, ale oczywiście nie 1 września, uchowaj Boże, tylko później. 1 września żadni cudzoziemcy jeszcze Polsce nie pomagali, a już specjalnie - na Westerplatte. Dlatego pierwsza taka inscenizacja powinna odbyć się dopiero 17 września, albo nawet później w Brześciu nad Bugiem, a jeśli by prezydent Łukaszenka nie zgodził się na to historyczne miejsce, to można by od biedy urządzić ją w pobliskim Terespolu. Na tę inscenizację należałoby zaprosić rosyjskiego premiera Włodzimierza Putina, który reprezentowałby Nikitę Chruszczowa oraz panią Erykę Steinbach, albo nawet - samą panią kanclerz Anielę Merkel. Inscenizacja historyczna polegałaby na tym, że przed kamerami telewizyjnymi dokonaliby oni najpierw wytyczenia linii demarkacyjnej na mapie, wprowadzając niezbędne korekty do tajnego protokołu, stanowiącego załącznik do paktu z 23 sierpnia 1939 roku, a następnie - ustanowienia granicy w terenie, na przykład dzieląc Terespol na część niemiecką i sowiecką. W części sowieckiej powinna pojawić się żydowska milicja, towarzysząca funkcjonariuszom NKWD przy aresztowaniach terespolskich Polaków i ładowaniu ich do wagonów w celu wysyłki w głąb Rosji, natomiast po stronie niemieckiej - kolumny Żydów z łopatami na ramionach, pod nadzorem żandarmów maszerowałyby do pracy ze śpiewem: „marszałek Śmigły-Rydz nie kazał robić nic, a Hitler nasz złoty nauczył nas roboty”. Kolejna inscenizacja, już w październiku mogłaby przedstawiać utworzenie Generalnego Gubernatorstwa. Na Wawelu w Krakowie jakiś aktor przedstawiający generalnego gubernatora Franka, mógłby w obecności dygnitarzy i licznie zgromadzonych folksdojczów (z tym nie byłoby chyba problemu?) odczytać dekret o zwalczaniu zdradzieckich zamachów na niemieckie dzieło odbudowy, a w Warszawie można by zaaranżować jakąś efektowną egzekucję uliczną, no i oczywiście - łapankę. Wreszcie w lutym przyszłego roku należałoby zorganizować w Zakopanem inscenizację przedstawiającą wspólną konferencję wysokich oficerów NKWD i Gestapo i przedstawić opinii światowej rezultaty tej wymiany doświadczeń. Myślą przewodnią tych wszystkich inscenizacji powinna być łacińska sentencja, że „historia est magistra vitae”, a same sceny rodzajowe można by przedstawić jako prefigurację najbliższej przyszłości, jaka rysuje się w następstwie strategicznego partnerstwa. Dzięki temu nie tylko światowa opinia publiczna zyskałaby szansę lepszego poznania tego fragmentu historii, ale również i my zyskalibyśmy lepsze rozeznanie przeznaczenia, ku jakiemu zmierzamy za naszymi umiłowanymi przywódcami. SM
Czy można się ubezpieczyć od WSZYSTKIEGO? Krytykę jakiegoś pomysłu najlepiej się przeprowadza przez sprowadzenie go do absurdu. Jeśli ubezpieczenie na życie, OC, AC itd. - są dobre - to czemu nie ubezpieczyć się OD WSZYSTKIEGO? Można się ubezpieczyć od tego, czy potrawa w restauracji będzie niesmaczna, można się ubezpieczyć od tego, że zachoruję na osteoporozę... Od wszystkiego można się ubezpieczyć, - ale mnie chodzi nie o to, że mogę się zabezpieczyć od każdej przypadłości, - lecz o ubezpieczenie się OD WSZYSTKIEGO. Od tego, że za minutę siądzie prąd i nie będę w stanie zamieścić tego wpisu - również. Krótki namysł wystarczy by zrozumieć, że gdybym to robił, to codziennie musiałbym płacić wyższe składki, niż otrzymywałbym w odszkodowaniach. Oczywiście: miałbym i chwile tryumfu: gdybym np. złamał nogę... Ale nie, co dzień człowiekowi takie szczęście się trafia. Powiedzmy jednak, że odziedziczyłem spory majątek - i stać mnie by, co dzień do interesu z ubezpieczycielami dopłacać. Czy wtedy warto się ubezpieczyć? Ja uważam, że absolutnie NIE! Czy Państwo zdajecie sobie sprawę, co by to oznaczało? Oznaczałoby, że NIC nie warto robić! Jeśli mi się uda - płace składkę; jeśli mi się nie uda - to suma odszkodowania równoważny mi przykrość... Nikt by się już nie cieszył... ani nie martwił, oczywiście. Po złamaniu nogi zamiast płakać podliczałbym słusznie osiągnięty zysk... Chcielibyście Państwo żyć w takim świecie? Nie? No, to to te cząstkowe ubezpieczenia to kolejne kroki do tego Nowego, Wspaniałego Świata! A więc: nie należy ich robić!
JKM
Faszyzm podbija Europę Wprawdzie ścisłe kierownictwo Eurokołchozu odżegnuje się od faszyzmu, a nawet, za pośrednictwem gestapowskiej centrali ukrywającej się w Wiedniu pod niewinną i zwodniczą nazwą „Agencji Praw Podstawowych”, oraz lokalnych ministerstw spraw wewnętrznych sponsoruje „antyfaszystowskie” organizacje pozarządowe w rodzaju „Nigdy więcej”, to jednak przecież właśnie ono, a zwłaszcza Komisja Europejska jest jego głównym źródłem i zarazem przyczyną, dla której faszyzm podbija dziś Europę. Oczywiście czyni to nie pod tradycyjną nazwą własną, co to, to nie. Dla zmylenia przeciwników faszyzmu albo przybiera on postać tzw. politycznej poprawności, albo - „demokratycznych standardów europejskich”. Niech nas jednak te kamuflujące nazwy nie zmylą; bez względu na nazwę, pod jaką się akurat ukrywa, w każdym przypadku chodzi o faszyzm. Bo trzeba nam wiedzieć, że faszyzm wcale nie polega na mordowaniu, dajmy na to, Żydów, a w każdym razie - nie musi. Nawiasem mówiąc, wśród faszystów idących wraz z Mussolinim w słynnym „Marszu na Rzym”, było aż kilkuset Żydów. W ogóle faszyzm nie ma nic wspólnego z Żydami, może poza tym, że oficjalną ideologią państwową Izraela jest syjonizm, który obecnie wyewoluował w rodzaj ideologii faszystowskiej, a nawet gorzej, - bo nazistowskiej. O ile bowiem syjonizm oryginalny, jak sformułował go jego twórca Teodor Herzl, sprowadzał się do przekonania, że Żydzi są takim samym narodem, jak wszystkie inne i w związku z tym, podobnie, jak wszystkie inne, powinni się politycznie zorganizować w państwo, o tyle syjonizm współczesny zakłada, że Żydzi są narodem wyjątkowym, a z tego tytułu wolno im dla własnych korzyści poświęcać narody mniej wartościowe. Nie inaczej uważał wybitny przywódca narodowo-socjalistyczny Adolf Hitler, z tą różnicą, że za naród wyjątkowy uznawał Niemców, a Żydów - za naród mniej wartościowy. Zasadniczo jednak faszyzm z Żydami nie ma nic wspólnego, bo polega na przekonaniu, że państwo, czyli władza publiczna, może wszystko, to znaczy, - że państwu wolno nadać rangę i majestat prawa każdemu pomysłowi. Na przykład, jeśli państwo dojdzie do wniosku, że łysych należy kryć papą - to faszyści uważają, że należy. W tradycyjnych reżimach faszystowskich „państwo” było personifikowane przez „wodza” i stąd w Italii mówiło się, że „ Il Duce ha siempre ragione” („Wódz ma zawsze rację”), a w Niemczech prawo zostało podporządkowane stworzonej przez Hansa Franka „Fuhrerprinzip”, czyli zasadzie wodzostwa. Nawiasem mówiąc, to jest właśnie przyczyna, dla której faszyści tak energicznie i zajadle zwalczają religie, a w szczególności - chrześcijaństwo. Religie, bowiem, zwłaszcza monoteistyczne, zakładają istnienie uniwersalnego, a więc ponad-państwowego Autorytetu, który jest ostatnią instancją rozstrzygającą, co jest prawem, a co tylko łajdactwem ustrojonym w pozory legalności i ludzie w każdej chwili, a zwłaszcza - w razie wątpliwości, mogą się do tego Autorytetu odwoływać, albo nań powoływać. W przypadku religii katolickiej oprócz Autorytetu, że tak powiem, metafizycznego, jest autorytet fizycznie istniejący w postaci Papieża, mającego status suwerennego podmiotu prawa międzynarodowego i z tego tytułu żadnemu państwu formalnie nie podlegającego. „Roma locuta, causa finita” (Rzym przemówił, sprawa skończona) - ta obowiązująca katolików zasada musi być dla faszystów szalenie irytująca i dlatego nie ustają w wysiłkach przekształcenia Kościoła katolickiego przy pomocy korumpowania wyższego duchowieństwa, szantażowania go „demokracją”, i faszerowania agentami, w rodzaj tzw. „Żywej Cerkwi” utworzonej w Związku Sowieckim z czekistów poprzebieranych za duchownych. Faszyści często nie zdają sobie sprawy z tego, że są faszystami. Pewnego razu byłem zaproszony przez Fundację Neumanna na debatę na temat:, „Co to znaczy być liberałem w Polsce?” Kiedy wraz z Korwinem-Mikke pojawiliśmy się na miejscu, okazało się, że naszymi partnerami w debacie mają być panowie z Unii Demokratycznej. Od razu nas to zaniepokoiło, ale rozpoczęliśmy dyskusję od próby zdefiniowania zasadniczego dla liberałów pojęcia wolności. Ponieważ nie mogliśmy go z naszymi partnerami uzgodnić, więc zaproponowałem, by poprzestać na przybliżonym, intuicyjnym jej rozumieniu, a przynajmniej ustalić granice wolności indywidualnej, proponując zarazem przyjęcie formuły, że granice te wyznaczają takie same prawa i wolności innych osób. Nasi partnerzy zgodzili się na to, a wtedy Korwin-Mikke zapytał ich, czyje prawa lub wolności narusza, odmawiając przymusowego ubezpieczenia się. Odpowiedzieli, że wprawdzie niczyich praw ani wolności w ten sposób nie narusza, „ale tak nie można”. Wtedy wstaliśmy oświadczając, że z faszystami nie chcemy mieć nic wspólnego i na tym debata się zakończyła. Zatem faszystami są ludzie uważający, że jeśli jeden człowiek chce coś powiedzieć innemu człowiekowi, albo wielu innym ludziom, to musi uzyskać na to pozwolenie jakiegoś trzeciego człowieka, - bo na tym właśnie polega cenzura - również pod pretekstem koncesji. Faszystami są ludzie wprowadzający karalność, tzw. „kłamstwa oświęcimskiego”, to znaczy - zmuszający wszystkich pod groźbą kary do wierzenia, albo udawania wiary w zatwierdzone przez jakieś samozwańcze autorytety wersje historii. Faszyści zmuszają nas do korzystania z pośrednictwa banków w różnych transakcjach, faszyści uważają, że jeśli jeden człowiek chce drugiemu podarować np. swoje własne pieniądze, to nie może uczynić tego bez pozwolenia trzeciego człowieka - i tak dalej. Typowym faszystowskim posunięciem, które zapoczątkowało gwałtowną faszyzację Europy, było zarządzenie francuskiego ministra, nawiasem mówiąc - pochodzenia żydowskiego, a mianowicie Jakuba Langa. Zabronił on muzułmańskim uczennicom przychodzenia do publicznych szkół w tradycyjnych chustach. Twierdził, że zagraża to „laickości republiki”, - bo wśród francuskich faszystów panuje prawdziwa epidemia „laickości”, to znaczy - bezwzględnego rugowania religii z terenu publicznego. Nawiasem mówiąc, właśnie ta „laickość” jest przyczyną gwałtownego pogarszania się jakości prawa, które nie tylko pogrąża się w wewnętrznych sprzecznościach, ale w ogóle przestaje mieć cokolwiek wspólnego z logiką. Ale to temat na osobny felieton, więc revenons a nos moutons, czyli do ministra Jakuba Langa. Najwyraźniej uznał on, że może ludziom obcym, tzn. nienależącym do jego rodziny, dyktować, w jaki sposób mają się ubierać. Ciekawe, że podobne zarządzenia w sprawach ubiorów, w konkretnie - przepisowych kolorów ubrań, były wprowadzane przez Rosjan w Królestwie Kongresowym po upadku Powstania Styczniowego, - ale wtedy wywołały powszechne oburzenie w całej Europie i przyczyniły się do utrwalenia opinii o Rosji, jako państwie despotycznym i barbarzyńskim. Ciekawe, że francuskim szkołom katolickim chustki na głowach muzułmańskich uczennic wcale nie przeszkadzały. Ale chustki były, jak się okazało tylko wstępem do kolejnych faszystowskich zarządzeń; już wkrótce władze zakazały pokazywania się w miejscach publicznych z „emblematami religijnymi”, a więc - praktycznie biorąc - krzyżykami. Podobnie restrykcyjne zarządzenia obowiązują w Arabii Saudyjskiej, ale dotyczą tylko religijnych symboli chrześcijańskich, - co jest wyrazem muzułmańskiego fundamentalizmu. Od rzemyczka, do koniczka. Oto jedna z moich Czytelniczek zwróciła uwagę na prześladowania Węgrów przez władze Słowacji, które nakładają kary pieniężne np. za rozmowę, jaką w języku węgierskim przeprowadził lekarz z pacjentem. Otóż o ile dobrym prawem każdego państwa jest ustanowienie języka urzędowego, a więc języka, którym należy się posługiwać w administracji, policji i wojsku, o tyle pogląd, że państwo ma prawo zabronić ludziom używania w prywatnych rozmowach jakiegoś języka, jest typowo faszystowski. Nawiasem mówiąc, Węgrzy znajdują się w Słowacji na skutek podpisanego 4 czerwca 1920 roku traktatu w Trianon, na podstawie którego terytorium Królestwa Węgier zostało rozparcelowane między Austrię, Czechosłowację, Rumunię, Jugosławię, a nawet Polskę. Inna rzecz, że wtedy jeszcze faszyzm był w Europie nieznany, więc Węgrów z terenów przez nich zamieszkałych jeszcze nie deportowano. Dzisiaj, gdy faszyzm zapanował w Europie niepodzielnie - przesiedlono by ich bezwarunkowo. SM
Szydło wychodzi z worka? Złapał Polak Katarzyna, a Katarzyn za łeb trzyma. Tak można spuentować opowieści z tysiąca i jednej nocy o katarskich szejkach, jakimi raczył opinię publiczną minister Skarbu Państwa Aleksander Grad, wobec którego premier Tusk, wbrew początkowym, groźnym pomrukom, okazał niepojętą wyrozumiałość. Jedynym jej wyjaśnieniem może być to, że pan minister Grad wykonuje znane również premieru Tusku zadanie likwidacji w Polsce przemysłu okrętowego w ramach ogólnego demontowania przemysłu ciężkiego w przyszłej „strefie buforowej”, w jaką, za sprawą strategicznych partnerów, zostanie przekształcone „polskie terytorium etnograficzne”. Bo wprawdzie minister Grad odgraża się, że procedura sprzedaży stoczni „rozpocznie się od nowa”, to znaczy, ponownie pojawią się katarscy szejkowie, którzy „kupią” stocznie, ale „nie zapłacą” - jednak dopiero pod warunkiem, że europejscy komisarze zechcą wysłuchać pokornej supliki tubylczego rządu, za którym ma się ponadto wstawić były charyzmatyczny premier Jerzy Buzek. Tak w praktyce wygląda słynne „współdecydowanie o naszych sprawach”, które stręczył nam, zamiast zwyczajnego decydowania, pan dr Andrzej Olechowski podczas słynnego „Forum Dialogu” w Sali Kongresowej Pałacy Kultury i Nauki im, Józefa Stalina w Warszawie. Jeśli mimo orędownictwa byłego charyzmatycznego premiera Buzka komisarze supliki nie wysłuchają, to postoczniowy majątek, zostanie rozprzedany we fragmentach - i na to najpewniej liczą kupcy ukrywający się za plecami katarskich szejków. W tej sytuacji jedyną niewiadomą jest pytanie, czy pan minister Grad opowiadał swoje bajki bezinteresownie. SM
Wróg czai się wszędzie Służby czeskiego wywiadu alarmują: rosyjscy agenci infiltrują parlament, mają ścisłe powiązania z politykami oraz duże wpływy w przedsiębiorstwach o strategicznym znaczeniu dla gospodarki. Czeska Informacyjna służba Bezpieczeństwa ocenia, że agenci nawiązują kontakty z deputowanymi obu izb parlamentu, ich asystentami oraz pracownikami wydziałów zagranicznych w czeskich partiach politycznych. Pod wpływem rosyjskich tajnych służb są m.in. firmy telekomunikacyjne, systemy informacji i infrastruktura transportowa. Rosjanie docierają też do organizacji obywatelskich, których działacze nawet nie zdają sobie sprawy, że są manipulowani. Zdaniem rzecznika czeskiej Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS) Martina Kupka, z podobnymi problemami mogą borykać się inne państwa europejskie. - Jesteśmy jednym z wielu krajów Europy Centralnej, które mają bardzo podobną historię - powiedział Kupka. - Nie wydaje mi się, żeby Moskwie zależało tylko na małych Czechach. Te same starania dotyczą również większych państw regionu. Niedawno dziennik "Mlada Fronta Dnes", powołując się na służby bezpieczeństwa, opublikował informację, że spośród łącznie około 200 pracowników Ambasady Rosyjskiej w Pradze oraz konsulatów w Brnie i Karlowych Warach dwie trzecie to funkcjonariusze moskiewskiego wywiadu. W ubiegłym miesiącu zastępca attaché wojskowego Ambasady Rosyjskiej w Pradze został wydalony z Czech, a innemu zalecono, by nie powracał z urlopu. - Dwaj rosyjscy agenci zostali wydaleni dopiero teraz, bo podczas czeskiej prezydencji w Unii Europejskiej byłoby to zbyt bolesne - powiedział Martin Kupka.
PAŃSTWO ŚCIŚLE TAJNE „Raport Agencji Bezpieczeństwa alarmuje: rosyjscy agenci infiltrują parlament, mają ścisłe powiązania z politykami oraz duże wpływy w przedsiębiorstwach o strategicznym znaczeniu dla gospodarki. Ocenia się, że agenci nawiązują kontakty z parlamentarzystami, ich asystentami oraz pracownikami wydziałów zagranicznych w partiach politycznych. Pod wpływem rosyjskich tajnych służb są m.in. firmy telekomunikacyjne, systemy informacji i infrastruktura transportowa. Rosjanie docierają też do organizacji obywatelskich, których działacze nawet nie zdają sobie sprawy, że są manipulowani. Jest to zjawisko sięgające początku lat 90-tych”. Rozczaruję czytelników oczekujących sensacji. To nie jest cytat z raportu polskiej Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Tego rodzaju tezy zawiera publiczny raport Bezpečnostnej Informačijnej Služby (BIS) - czeskiej Informacyjnej Służby Bezpieczeństwa za rok 2008, zamieszczany oficjalnie na stronie internetowej. „W swojej pracy kontrwywiadowczej, w roku 2008 BIS skoncentrował się przede wszystkim na służbach wywiadowczych Federacji Rosyjskiej, które prowadzą w naszym kraju bardzo ożywioną działalność ” - możemy przeczytać w raporcie - „Fakt ten potwierdza powrót Rosji do sowieckiej praktyki aktywnego działania służb, jako ważnego instrumentu promowania polityki zagranicznej Rosji.[...] Formy i metody ich działania są w dużej mierze podobne do aktywności w latach 80-tych XX wieku. ”O wzroście aktywności rosyjskich służb mówi się od wielu miesięcy. Alarmują o tym służby słowackie, ukraińskie, holenderskie, o „zalewie” rosyjskich szpiegów mówią wprost Amerykanie. Obecne zjawisko porównuje się do działania służb sowieckich w najcięższym okresie „zimnej wojny”. Zdaniem rzecznika czeskiej Obywatelskiej Partii Demokratycznej Martina Kupka, z podobnymi problemami mogą borykać się inne państwa europejskie. - „Jesteśmy jednym z wielu krajów Europy Centralnej, które mają bardzo podobną historię - powiedział Kupka. - Nie wydaje mi się, żeby Moskwie zależało tylko na małych Czechach. Te same starania dotyczą również większych państw regionu”. Czy rzeczywiście? Wydaje się, że Polska pod tym względem, może uważać się za wyjątek. Poza incydentem z listopada ubiegłego roku, gdy wydalono dwóch agentów GRU nie słychać o żadnych zagrożeniach ze strony rosyjskiego wywiadu. Milczą na ten temat „czynniki oficjalne”, brak również ostrzeżeń ze strony ABW. Co więcej - ta największa polska służba od lat nie alarmuje o żadnym zagrożeniu - nie tylko ze strony służb rosyjskich. Kto zechce prześledzić treść raportu czeskiej BIS, może ze zdumieniem spostrzec, że zawiera on sformułowania i tezy, jakich nigdy nie ujawniły polskie specsłużby. Analiza zagrożeń wewnętrznych wskazuje m.in. na „ochronę istotnych interesów gospodarczych Republiki Czeskiej, przestępczość zorganizowaną, działalność grup ekstremistycznych, nielegalną emigrację, czy negatywne zjawiska w systemach informacji i komunikacji. Raport zwiera sprawozdanie z kontroli wewnętrznej i informacje o budżecie BIS. Niczym niezmącony spokój ABW, wynika być może z braku odpowiednich regulacji prawnych, które nakazywałyby sporządzanie rocznych raportów dotyczących stanu bezpieczeństwa państwa. Jedyny znany nam fakt sporządzenia raportu przez służbę pana Bondaryka, dotyczył incydentu na granicy gruzińsko-ostetyńskiej, gdy doszło do ostrzelania konwoju z polskim prezydentem. Ów super tajny dokument, wydany przez Centrum Antyterrorystyczne (CAT) został opublikowany w sieci i spotkał się z merytoryczną, miażdżącą krytyką ze strony BBN-u i CBA. Uchwalona niedawno ustawa o zmianie ustawy o zarządzaniu kryzysowym wprowadza, co prawda w art.5 instytucję Raportu o zagrożeniach bezpieczeństwa narodowego, sporządzanego na potrzeby tzw. Krajowego Planu Zarządzania Kryzysowego, nie będzie to jednak dokument o podobnym znaczeniu i jawności jak raporty czeskiej służby. Obawiam się również, że w polskich warunkach, gdy większość informacji przetwarzanych przez ABW ma klauzulę tajne i ściśle tajne - sporządzenie tego rodzaju raportu byłoby niemożliwe. Rząd PO-PSL choć sporządził liczne programy ochrony bezpieczeństwa, w tym dotyczący „ochrony cyberprzestrzeni RP” i na tej podstawie uchwala kolejne ustawy i rozporządzenia ograniczające nasze prawa obywatelskie, nie jest skory przedstawić społeczeństwu rzetelnego raportu na temat współczesnych zagrożeń. Przeciwnie - wszystkie regulacje prawne idą w kierunku ukrycia przed nami wiedzy istotnej dla oceny stopnia tego zagrożenia. Świadczy o tym oddanie w ręce służby pana Bondaryka prawa do decydowania o klauzulach tajności poszczególnych informacji. Zgodnie z nowelizacją ustawy o zarządzaniu kryzysowym, to ABW będzie decydowało co jest, a co nie jest informacją tajną. Można zatem spodziewać się jeszcze bardziej rygorystycznej polityki informacyjnej i ukrywania wszystkiego, co zdaniem Agencji nie powinno trafiać do wiadomości społeczeństwa. To stan niezwykle korzystny dla służb specjalnych i niemniej pożądany przez instytucje państwa. Prowadzi bowiem do ukrywania nieudolności tych organów i faktycznego unikania odpowiedzialności za nasze bezpieczeństwo. Im mniej wiemy - tym mniej będziemy świadomi realnych zagrożeń, a im mniej będziemy świadomi, tym łatwiej dokonywać manipulacji, w warunkach „spokoju społecznego”. O aktywnej penetracji życia publicznego przez rosyjski wywiad, nie dowiemy się niczego od służby pana Bondaryka. Nie poinformują nas o tym również liczne instytucje rządowe, odpowiedzialne za bezpieczeństwo państwa. Pozostaje zatem wsłuchiwać się w doniesienia służb naszych sąsiadów i bardziej zawierzyć własnemu rozumowi, niż "sekretom" III RP. Aleksander Ścios