R. Coover „Piłka nożna jako sakrament egzystencjalny
- Coover przeszedł coś na podobieństwo konwersji na przełomie lat 1969/1970 podczas mistrzostw świata w Meksyku; mówi o tym, że przyjął wiarę (ważne!)
- stopniowo zaczął przenosić się sprzed telewizora na stadion, aż ostatecznie trafił tam „na amen” (!) składając krwią podpisaną przysięgę na wierność jednemu z londyńskich klubów; uczestniczył w sobotnich rytuałach (!), wypijał eucharystyczne (!) piwa, kupował liturgiczne bądź ikoniczne (!) rekwizyty, ceremonialnie (!) wymieniał pozdrowienia z innymi stałymi bywalcami, a później już tylko uczestniczył w 90-minutowym transie (!) i późniejszą popołudniową kontemplację (!) nowych sytuacji w tabelach
- mówi o meczach jako rytuałach, wspólnotowych nabożeństwach (!), odnajduje w nich coś z ducha komunii
- 12 lat później trafia na mistrzostwa w Hiszpanii 1982 r. w poszukiwaniu tajemnicy (!), łokieć w łokieć z namiętnością i mocą, która wprawiała w ruch cały świat
- także przyziemny cel – przygotowanie tego tekstu pod fotografie J. Dowa, przedstawiające świątynie i prezbiteria futbolu
- Wembley jest zwane Katedrą, Coover mówi o niej jako o najświętszej ze wszystkich świątyń piłki nożnej, przyrównuje ją do Rzymu
- mecz AS Romy przeciw Liverpoolowi zapowiadany jako powtórka konfrontacji lwów z chrześcijanami; procesje mieszkańców Rzymu
- Coover pisząc o piłce nożnej używa takich określeń jak wybawienie, wizjonerski duch sprawczy, piekło, wiekuiste męki
- opisuje atmosferę na stadionie jako kanoniczną zawieruchę ceremonialnej zadymki
- twierdzi, że po meczu nie ma faktów, są tylko impresjonistyczne wspomnienia ciał w ruchu; wszystko w meczu jest narracją, a więc rzeczą dokumentnie subiektywną, każdy mecz to czyjeś opowiadanie, czyli ciąg ambiwalentnych metafor – opowiedziana w idiomie wiary (!) osobista wizja
- z drugiej strony piłka nożna, to niezwykle prosta gra; niemal dziecinna, jak sny; dzięki temu jest jedną z pierwszych gier, w jakie uczymy się grać i tym samym należy ona do naszej osobistej prehistorii, do baśniowego i onirycznego dzieciństwa (reminiscencja dzieciństwa); niektórzy znawcy twierdzą, że swoją popularność i tajemniczą moc piłka nożna zawdzięcza wskrzeszeniu rytualnych łowów, inni odnajdują elementy obrzędów inicjacyjnych, mówi się też o idyllicznej nostalgii za utraconym Wiekiem Złotym (wiekiem dzieciństwa, zabawy?)
- Coover przyznaje, że w oglądaniu meczu zawiera się coś onirycznego; czas jest nie tylko wyjęty z czasu i abstrakcyjny, ale też jest to czas o nieubłaganej ciągłości – gra toczy się płynnie i bezustannie (poza jedną przerwą), zawodnik raz wejdzie do gry i musi się jej całkowicie i nieubłaganie poddać; podobnie widz jest uczestnikiem tego doświadczenia – wypada z czasu historycznego i czasu przestrzeni geograficznej, aby wpaść w swego rodzaju świąteczny trans, bezczasowy i zogniskowany na sobie
- Coover stwierdza, że do piłki nożnej przyciągnęła go właśnie jej zajmująca bezpośredniość; trans, owszem, mityczny tobołek – nie; odkrył w piłce nożnej coś nowoczesnego, odświeżająco współczesnego, odzwierciedlającego postindustrialny, posthistoryczny, postprogresywny świat w którym żyjemy – żadnych stałych punktów, Książ i rejestrów, żadnych pierwszych zasad, tylko ruch, akcja, nieustanny przepływ
- wielką rolę odgrywa przypadek – czasami dominująca drużyna może przegrać
- Coover mówi o wszechomylnym Sędzi Najwyższym (!)
- niepokojący aspekt obłędu jaki ma miejsce często po meczach (np. agresja Włochów wobec Anglików po przegranej) – chodzi o pewien dziwnie odurzający wzlot i spadek zbiorowego podniecenia, które osiąga punkt kulminacyjny zaraz po, a nie w trakcie meczu; piłka nożna porywa prawdziwego wyznawcę z wyjątkową zachłanną intensywnością, powodując irracjonalne rozgorączkowanie, którego żaden mecz nie jest w stanie ostudzić – wg Coovera sedno rzeczy tkwi w elektryzującym transie, który stanowi naturę tej gry; piłka nożna jest teatralna, artystyczna, wspólnotowa, ceremonialna i misteryjna (!), a zarazem toczy się w szalonym tempie, toteż wessany w ten bezczasowy i nieubłagany trans kibic nie tyle jest obserwatorem, ile uczestnikiem jakiegoś sakramentalnego obrzędu
- kibic bardzo często meczu po prostu nie widzi, a jedynie go przeżywa – na ślepo, irracjonalnie, głęboko i niewinnie; prawdziwy wyznawca przenosi ceremonię w głąb siebie i przeżywa ją jako konflikt wewnętrzny, odczuwając ruchy drużyn i bezustannie zmieniające się sytuacje w taki sposób, jak odczuwa się fazy zdrowia i choroby - on sam staje się grą, boiskiem i graczami; z resztą ta relacja jest zwrotna, jak w jakimś zjednoczeniu mistycznym: piłkarze są tak samo przejęci jak tłumy
- w sceptycznym wieku piłka nożna staje się czymś jak wiara bez teologii, sprawa bez ideologii, bezgraniczna pasja, która – poniekąd jak samo życie – jest pusta w środku, a przecież piękna w swoich przelotnych manifestacjach