Rozdział II
Książki warto pisać tylko wtedy, jeśli przekroczy się ostatnią granicę wstydu 1- autentyczność autobiografizmu Pięknych dwudziestoletnich Marka Hłaski i Jak zostałem pisarzem Andrzeja Stasiuka w świetle biografii autorów.
Po zakończeniu rozważań teoretycznych nad intertekstualnością w pierwszym rozdziale nadszedł czas na jej praktyczne wykorzystanie. Rozdział ten w został w całości poświęcony analizie powieści dwóch polskich prozaików – Marka Hłaski i Andrzeja Stasiuka o najwyższych w ich twórczości stopniu autobiografizmu.
Pod. rozdz. 1.1 Wprowadzenie w problematykę rozdziału
Wzmiankowaną powyżej powieścią Hłaski, są jak bez trudu dostrzeże czytelnik, znający jego twórczość Piękni dwudziestoletni. Pierwszy odcinek Pięknych dwudziestoletnich ukazał się listopadowym numerze „Kultury” w 1965 roku. Kolejny czekał już w redakcji na druk w kolejnym egzemplarzu tegoż czasopisma. Warto zauważyć, iż wersja książkowa Pięknych dwudziestoletnich delikatnie różni się treścią od fragmentów drukowanych w „Kulturze” kilka miesięcy przed pierwszą publikacją książki w Paryżu.
Krytycy literaccy zaliczają ją do kanonu utworów emigracyjnych, gdyż została napisana i opublikowana w Paryżu w maju 1966 roku; publikacji podjęła się Paryska Biblioteka „Kultury” Instytutu Literackiego, drukując Pięknych dwudziestoletnich w tomie CXXVIII. Hłasko napisał ją na przestrzeni dwóch lat poprzedzających jej pierwsze wydanie. Jednocześnie tworzył swoją drugą powieść – Sowę, córkę piekarza2. Piękni dwudziestoletni przyczynili się do podtrzymania sławy Hłaski, którą zdobył przed dwunastoma laty powieścią Baza Sokołowska, a także tomem opowiadań Pierwszy krok w chmurach3 Zainteresowanie nową powieścią literata na wygnaniu wynikało z kilku powodów:
Po pierwsze, odbierana była jako polityczne credo pisarza, po drugie, zawierała sporo nieznanych faktów biograficznych, po trzecie wreszcie i chyba najważniejsze, stanowiła swoisty akt biograficznej autokreacji […] przede wszystkim książka ta jest pasjonującym świadectwem epoki, oglądanej i komentowanej z dwóch perspektyw: krajowej i emigracyjnej. 4
Natomiast pierwszą powieść Hłaski – Sonatę Marymoncką5 biograf Hłaski, Andrzej Czyżewski blisko (cioteczny brat literata) uznał za stricte autoportret narratora – ‘Nie zadziorny warszawski szofer, nie cwany złodziejaszek jest bohaterem tych wszystkich opowiadań. Jest nim rozpoczynający pracę bardzo młody chłopak. I to jest autoportret Hłaski.”6
Okres, w którym Hłasko stworzył swoją autobiografię był wyjątkowo burzliwy, dramatyczny. Jego wieloletni związek z niemiecką aktorką Sonją Ziemann przechodził kryzys; Hłasko wielokrotnie przebywał w klinikach psychiatrycznych, gdzie poddawał się terapii antyalkoholowej; w lutym 1964 roku trafił do szpitala w Monachium po przedawkowaniu środków nasennych; niedługo po Wielkanocy w tymże roku znalazł się na oddziale neurologicznym szpitala w Neukolln, a następnie przeniesiony został na zamknięty oddział psychiatryczny; w połowie października tego samego roku kolejne nieszczęście – ciężki wypadek samochodowy podczas podróży do Jugosławii na spotkanie z matką (pierwsze i ostatnie od czasu wyjazdu z Polski, a zarazem za życia Hłaski); kolejna wizyta w szpitalu z powodu zatrucia Vesperax’em7; wreszcie definitywne rozstanie z Sonją. Zdecydowanie były to bardzo trudne lata dla Hłaski, mimo to nadal nie rozstawał się z pisaniem, napisał w owym czasie najbardziej cenione i najchętniej czytane dzieła w swojej twórczości.
Jeśli podsumowuje się wszystkie dramatyczne zdarzenia, które miały miejsce w życiu Hłaski w latach 1964-65, można by pomyśleć, że był wtedy człowiekiem skończonym, rozbitkiem psychicznym i fizycznym. Ale wystarczy spojrzeć na daty powstania jego utworów, by się przekonać, że właśnie wtedy napisał swoje dwie najistotniejsze książki. Piękni dwudziestoletni to książka pełna gorzkiego humoru, drwiny z siebie i innych i jak najpoważniejszych refleksji. Hłasko żartował, że napisał ją dla rozśmieszenia redaktora Giedroycia. Ten właśnie utwór obok Pierwszego kroku w chmurach, pozostał najchętniej czytaną jego książką. Wznawiał ją wielokrotnie Instytut Literacki, a po wydaniu jej w Polsce rozeszła się w paruset tysiącach egzemplarzy. 8
Już dawno zauważono, że Marek Hłasko, mimo krótkiego życia, nie pomaga biografom. Jego życie - tragicznie i tajemniczo przerwane w Wiesbaden przy Hauberisserstrasse 26 w nocy 14 czerwca 1969 roku - można by rozpisać na parę biografii równoległych, mało do siebie podobnych, wręcz obocznych, wariantowych, rzec by można do wyboru, tak niedopasowanych wzajemnie, skontrastowanych i sprzecznych. Wystarczy oddać głos „naocznym świadkom”, tym wszystkim, którzy żyli, byli, pili z Markiem, by poplątać się w ambiwalentnych, często wykluczających się relacjach.9
Mimo tak wielu zawiłości, nieścisłości i niedopowiedzeń w życiu Marka Hłaski, spróbuję w tymże rozdziale dokonać analizy jego najbardziej biograficznej powieści Piękni dwudziestoletni. Jednym z najważniejszych filarów mojego wywodu, a zarazem punktem odniesienia, weryfikującym stopień prawdziwości tej książki będzie biografia Marka Hłaski. Fakty i wydarzenia opisane w Pięknych dwudziestoletnich będę porównywała, zestawiała i kontrastowała z biografią Hłaski. Postaram się ją odtworzyć zarówno na podstawie samej powieści, jak również biografii pisarza Piękny dwudziestoletni Andrzeja Czyżewskiego, kalendarium życia i twórczości Marka Hłaski10 oraz innych publikacji dotyczących pisarza, jego życia, twórczości, a także samych wywiadach z prozaikiem.
Za swego rodzaju autobiografię (intelektualną w zamierzeniu samego autora) Andrzeja Stasiuka, uchodzi opublikowana po raz pierwszy przez Wydawnictwo Czarne w 1998 roku powieść Jak zostałem pisarzem (próba autobiografii intelektualnej). Opowieść o życiu samego pisarza przeplata się z wspomnieniami okresu młodości, których jest najwięcej, relacjami z pobytu w wojsku, areszcie (w tym także areszcie wojskowym w Płotach). PRLowska rzeczywistość pełni funkcję klamry spinającej akcję w kompozycyjną całość, jest zarazem osią powieści, a także przedmiotem kpin, drwin autora. Stasiuk wprost szydzi z owego ustroju Polski, bezustannie podkreśla beznadziejną sytuację zniewolonej, zastraszonej ojczyzny, uzależnionej od despotycznych władz. Dostrzega ciemne strony owego systemu, krytykuje i wytyka wady bez cienia skrępowania.
[…] Nostalgia to specyfika lat dziewięćdziesiątych […] System był już zwyrodniały i, jak to ze zwyrodnialcami bywa, pokazywał to, co chciał przez te wszystkie lata ukryć, a mianowicie swoje paramistyczne i parareligijne pochodzenie.11
Stasiuk, wierzył, że jego drugiego takiego pokolenia jak jego już nie będzie. Jakie było to pokolenie? Nieco szalone, nieobliczalne, zafascynowane kulturą i muzyką amerykańską, namiętnie czytające literaturę wszelkiego rodzaju, tolerancyjne wobec wybryków swoich i kolegów, nieprzejmujące się dniem dzisiejszym i wyglądem zewnętrznym. Stasiuk obracał się w środowisku ludzi żyjących na kosztem innych, nieco leniwych, spożywających hektolitry alkoholu. Aczkolwiek trzeba przyznać, iż były to osoby wrażliwe, ceniące sztukę i literaturę, pełne empatii i uczynne.
My zasadniczo ni popełnialiśmy żadnych poważnych przestępstw. A już na pewno nie z chęci zysku. Do głowy nam by nie przyszło, że możemy splamić się jakimś zyskiem. Interesowała nas strata. Ostatnie takie pokolenie […] Jak ktoś się do kogoś wprowadził, to się go nie wyrzucało, dopóki sam nie poszedł. Jak ktoś był głodny, to się go karmiło, jak obdarty, to przyodziewało. Żadne tam agape, ale spróbujcie dzisiaj załapać się gdzieś na krzywy ryj, to zobaczycie. 12
Podróże, koncerty rockandrollowe, spotkania literackie i czytane pasjami w zawrotnych ilościach lektury świetnie wpisują się w obraz świata przedstawionego przez podmiot mówiący. Paradoksalnie Stasiuk wyznaje „piszę w liczbie mnogiej, bo nie lubię zwierzeń”13, wrodzona awersja do intymnych wyznań, co ciekawe nie przeszkodziła mu w napisaniu tak osobistej książki. Przedstawił w niej wiele kontrowersyjnych faktów, pozwolił częściowo poznać najciemniejsze zakamarki swojej osobowości. Miał odwagę pisać min. o swoich błędach, wykroczeniach, braku samodyscypliny i niechęci do edukacji. Tematem zupełnie pominiętym w Jak zostałem pisarzem są kobiety i życie uczuciowe Stasiuka.
Miałem poważny romans. To było trudne uczucie. Nie będę o tym pisał, ponieważ nie jest to dziennik intymny, tylko kronika pewnej formacji duchowej. 14
Formacją duchową, o której wspomina Stasiuk, jest zapewne przeistoczenie się lekko zdegenerowanego outsidera bez wykształcenia w oczytanego miłośnika, pasjonata literatury, a wreszcie samodzielnego prozaika i eseistę.
Z pewnością może nie podobać się niektórym czytelnikom zwłaszcza starszym brutalny język, jakim posługuje się Stasiuk, nie stroni od wulgaryzmów, chętnie używa skrótowców, a także żargonu wojskowego i gwary więziennej. Stasiuk, nie ukrywa, iż stawiając pierwsze kroki jako pisarz nie posiadał umiejętności właściwego doboru wzorców literackich; inspirowali go autorzy przeciętni, a nawet słabi.
Czerpałem wzorce z kiepskiej literatury, ponieważ wzorce z tej lepszej były niezwykle skomplikowane i kompletnie nie nadawały się do realizacji w tak zwanym codziennym życiu.15
Nawet czytając dzieła wartościowych, uznanych pisarzy Stasiuk nie potrafił wówczas ich wykorzystać, ponieważ nie był dostatecznie oczytany, przygotowany merytorycznie, a także nie znał podstawowych narzędzi służących prawidłowemu odbiorowi tekstu. Nie powinno to dziwić, gdyż Stasiuk jest samoukiem, wielokrotnie był zmieniał placówki edukacyjne i z każdej go wyrzucano. Tenże brak elementarnej wiedzy (w tym przypadku z zakresu historii literatury) tłumaczy i zarazem usprawiedliwia nie do końca trafne wybory Stasiuka.
Lata osiemdziesiąte Stasiuk wspomina z rozrzewnieniem, po dzień dzisiejszy jest nimi zauroczony, tęskni za tamtą Polską. Jego młodość przebiegała beztrosko, szczęśliwie, bez zbytniego pośpiechu, pogoń za karierą, pieniędzmi w kręgach jego znajomych przyszłego laureata nagrody Nike nie istniała. Nikt nikomu niczego nie narzucał, społeczeństwo nie przywiązywało tak dużej wagi do imperatywów kategorialnych.
Czas po prostu trochę nie istniał. A w każdym razie przybierał postać dość krótkich odcinków […] Trwał od jednego zdarzenia do następnego, urywał się i musiał zaczynać od nowa. Dokądś prawdopodobnie zmierzał, ale mieliśmy poczucie, że zawsze zdążymy, że jakby co, to i tak się załapiemy. Wszędzie było blisko. Nikomu się nie spieszyło. Wpadało się do kogoś na chwilę i wychodziło rano. Spróbujcie wykonać coś takiego dzisiaj. Tak. Ostatnie szczęśliwe pokolenie. 16
Wolność i niezależność stanowiły cel nadrzędny, gwarantowały spokój i szczęście. Tak, właśnie ta miłość do Polski z połowy lat osiemdziesiątych „krainy cudowności”17 w całkiem niemałym stopniu skłoniła Stasiuka do zredagowania swojej biografii.
Jak zostałem pisarzem Stasiuk napisał w dniach: dwudziesty piąty września ósmy października 1998 roku przebywając w Wołowcu. Pierwotnie Stasiuk, zamierzał w niedługim czasie napisać prawdziwą, rzetelną autobiografię. Miała ona być poświęcona głównie literaturze pisarstwu. Autor przewidział także znaczną ilość miejsca dla pisarzy, krytyków literackich oraz redaktorach, gdyż wielu z nich miał możność poznać w krótkim czasie, żyjąc na odludziu, co określił mianem paradoksu.
I to jest koniec pierwszej części mojej autobiografii. Niedługo pewnie zacznę pisać następną, ponieważ jest to zajęcie niezwykle przyjemne i wciągające [..] Poza tym autobiografia bez pełnokrwistych bohaterów to nie jest autobiografia, tylko jakieś wspomnienia. 18
Niestety, słowa nie dotrzymał. Po dzień dzisiejszy wśród licznych publikacji popularnego eseisty nie znajdziemy rzeczowej, kompletnej autobiografii. Od pierwszego druku Jak zostałem pisarzem minęło niemalże piętnaście lat i nie zanosi się na to, abyśmy kiedykolwiek dostali obiecaną autobiografię Stasiuka.
Pod. rozdz. 1.2. Prawdziwe zmyślenie – kulisy powstania Pięknych dwudziestoletnich i historia usunięcia z Polski niepokornego pisarza.
Piękni dwudziestoletni najbardziej autobiograficzna książka Marka Hłaski, nazwana przez samego pisarza prawdziwym zmyśleniem została napisana w latach tysiąc dziewięćset sześćdziesiąt cztery, tysiąc dziewięćset sześćdziesiąt sześć. Hłasko mieszkał wówczas w Berlinie, następnie przeniósł się do Paryża.
Przyjrzyjmy się bliżej poszczególnym etapom powstawania Pięknych dwudziestoletnich, które częściowo można odtworzyć na podstawie listów Hłaski do matki, znajomych, a także relacji jego biografa Andrzeja Czaplińskiego.
Zatrucie wcześniej nadmienionym Vesperax’em, doprowadziło uwikłanego w problem nadużywania alkoholu i środków nasennych Hłaskę do niesubordynacji. Od dwudziestego drugiego stycznia do ósmego marca 1965 roku Hłasko był hospitalizowany w berlińskiej klinice. Lekarzem prowadzącym był doktor Bardzewski.
Po wyjściu ze szpitala Marek pojechał z żoną do Zurychu. Zainteresował się wówczas teatrem, nie pił, czytał po angielsku Faulknera i Steinbecka, ale pisać na szczęście mógł po polski. Ogólnie rzecz biorąc w Zurychu żył bardzo roztropnie, podczas, gdy Sonja odbywała próby na planie filmowym. Po zakończeniu sezonu teatralnego Marek i Sonja polecieli na kilkudniowy urlop na Sycylię. Zamieszkali w hotelu Villa Esperia przy plaży Mondello koło Palermo. Po kilku dniach żona odleciała z powrotem do Niemiec, Hłasko zaś pisał Pięknych dwudziestoletnich i Sowę, córkę piekarza. Z listu napisanego przez Hłaskę do matki dwudziestego dziewiątego sierpnia 1965 dowiadujemy się:
[…] Siedziałem teraz we Włoszech i napisałem nową książkę. Bardzo dużo pieniędzy wydałem, gdyż chciałem za wszelką cenę napisać. Trzeba pisać wtedy, kiedy człowiek czuje, że idzie. 19
We wrześniu tegoż roku Hłasko przyjechał do Paryża. Doskwierała mu samotność, czuł się wyobcowany. Patrząc na radosnych francuzów w kawiarniach czuł się nędznie, był wyraźnie przygnębiony:
Przyjechawszy do Paryża czułem się jak ostatni idiota. Nie wiem, dlaczego czułem się tak beznadziejnie śmieszny i samotny. Kiedy szedłem ulicą i patrzyłem na tych wszystkich ludzi siedzących w kawiarniach, śmiejących się i pijących, zdawało mi się, iż jestem najbardziej nędzną figurą. 20
Prawdopodobnie powodem apatii, złego samopoczucia i smutku pisarza mógł być i najprawdopodobniej był rozpad małżeństwa z Sonją, który nastąpił niedługo po ich wspólnych wakacjach we Włoszech.
I tak skończyło się ich małżeństwo. Nie awanturą, nie - jak to opowiadają wyjściem z domu po papierosy i zniknięciem […] Skończyło się krótkim wspólnym pobytem we Włoszech. Spokojnym, ale bez nadziei [..]On za wszelką cenę chciał ocalić to, co uważał w sobie za najwartościowsze – swoje pisarstwo. Przekonał się już, że życie z Sonją dostarcza tylu napięć, że może się to zakończyć tylko w jeden sposób: kolejnym kryzysem nerwowym. Jedynym ratunkiem mogło być rozstanie. 21
Należy zaznaczyć, że formalny rozwód Marek i Sonji orzeczono dopiero w 1969 roku.
Pierwszy odcinek Pięknych dwudziestoletnich wydrukowano w listopadowym numerze „Kultury”, drugi czekał w redakcji na publikację w kolejnym egzemplarzu czasopisma. Hłasko, nie mógł pisać swojej książki wspomnieniowej bez odpowiednich materiałów pod ręką. W celu ich pozyskania nawiązał korespondencję z Janem Nowakiem-Jeziorańskim, dyrektorem Rozgłośni Polskiego Radia Wolna Europa. Poprosił w liście dyrektora o archiwalne materiały oraz możliwość zatrudnienia i zarobkowania w Radiu Wolna Europa. Hłasko, był ogromnie wdzięczny Giedroyciowi za możliwość dokończenia książki, a także przebywanie wśród rodaków, czytanie polskich książek i gazet w Maisons-Laffitte.
Jak wynika z daty zamieszczonej na ostatniej stronicy Pięknych dwudziestoletnich Hłasko swoją pięknie zmyśloną biografię ukończył już w Paryżu w 1966 roku.
Jedna z najważniejszych książek w dorobku Hłaskowera22(znany i często używany pseudonim Hłaski) przez wiele lat nie mogła zostać opublikowana w Polsce. Hłasko, uznany za wroga komunistycznych władz rządzących w ten czas Polską był politycznie niewygodnym prozaikiem. Samo mówienie o nim było niewskazane, a co dopiero czytanie utworów zdrajcy. Pięknych dwudziestoletnich opublikowano w Polsce dopiero, gdy z życia kulturalnego poczęły znikać strefy objęte zakazami i tematy tabu.
Demaskatorski, oskarżycielski i bezpardonowy język, jakim posłużył się jeden z najwybitniejszych polskich pisarzy okresu powojennego, kiedy już Pięknych dwudziestoletnich opublikowano w Polsce szokował, ale jednocześnie niczego nie maskował. Hłasko, zobrazował realia Polski komunistycznej zgodnie z tym, co widział na własne oczy, odczuwał na własnej skórze, słyszał od najbliższych.
W tym momencie pozwolę sobie przedstawię pokrótce poszczególne kroki polskich władz mające na celu usunięcie osoby Marka Hłaski wraz z jego dorobkiem literackim z polskiego życia kulturalnego, politycznego naukowego i społecznego. Wydarzenia te miały miejsce w latach poprzedzających zarówno zredagowanie jak i publikację Pięknych dwudziestoletnich. Przywołanie ich ma na celu uzupełnienie obrazu sytuacji, w której znajdował się Hłasko. A także, co spowodowało, że książka, która stanowi przedmiot rozważań w tymże rozdziale mogła zostać wydana w Polsce z górą dwadzieścia lat po (pierwszej) paryskiej publikacji w 1966 roku.
Na marginesie dodam, że oficjalny debiut literacki Marka Hłaski nastąpił w kwietniu 1954 roku, kiedy to „Sztandar Młodych” rozpoczął drukować w odcinkach debiutanckie opowiadanie polskiego talentu – Bazę Sokołowską. Nastąpił wtedy wzrost w kręgach literackich i towarzyskich pozycji i sławy młodego, zdolnego, utalentowanego debiutanta.
Prawdziwe powody, dla których Hłasko postanowił opuścić Polskę znały tylko on sam, aczkolwiek w domniemaniach brata ciotecznego może, ale nie musi znajdować się ziarnko prawdy.
Jedenastego stycznia 1957 nastąpił punkt kulminacyjny w dotychczasowej karierze Hłaski. Oto przyznano właśnie jemu Nagrodę Literacką Wydawców decyzją sądu konkursowego. Nagrodą tą wyróżniono tom opowiadań Pierwszy krok w chmurach, publikowany przez wyd. Czytelnik. Nastąpił „kolejny triumf, entuzjazm przyjaciół, wywiady, wzrost popularności.”23
Wyróżnienie początkującego pisarza tak prestiżową nagrodą wywołało lawinę oburzenia i krytyki. Maria Dąbrowska24 na początku 1957 roku napisała artykuł Sine ira et studio. Zaskakująco trzeźwo, obiektywnie i sprawiedliwie oceniła zaistniałą sytuację. Jej walory docenił Jerzy Piórkowski25:
[…] wypowiedź Marii Dąbrowskiej ma w istocie charakter historyczny. Nie straciła wszakże swych walorów intelektualnych a także dydaktycznych. Jako głos nie tylko autorskiej mądrości, osobistej odpowiedzialności, i odwagi – ale i ważnej niezmiennej pedagogicznej przestrogi dla wszystkich zainteresowanych. 26
Sama Dąbrowska bez wahania potępiła nagonkę na Hłaskę i wytknęła wszystkie błędy zarówno krytykom, dziennikarzom, a nawet politykom, szkalującym Hłaskę:
Nagonka na Marka Hłaskę zaczęła się natychmiast po udzieleniu mu Nagrody Wydawców. Połączyła ze sobą nawet najsprzeczniejsze postacie krytycznoliterackie w zgodnej roli gorszących się niewiniątek. Zawrzały świętym oburzeniem zarówno górne rejestry, jak i tzw. doły społeczne [..] Dawno nie widzieliśmy takiej harmonii sfer jak w nagonce na Marka Hłaskę […] Na nic nie było zgody, nawet na rzeczy słuszne. Wszystkich pogodziło dopiero hasło: „Hajże na Soplicę”.27
Wytknęła także niepohamowany gniew, przejęcie kontroli nad wydarzeniami gwałtownym emocjom, które uniemożliwiły oburzonym świętoszkom prawidłowo osądzić całe zajście. Oberwało się również popędliwym politykom:
Łatwo jest popaść w gniew, gdy ktoś postąpił wbrew naszym oczekiwaniom i rachubom. Trudniej w takim wypadku zachować zimną krew i przytomność umysłu […] Tego jednak należałoby się spodziewać przynajmniej od polityków, gdyż polityka ma być właśnie wyeliminowaniem gniewu z ludzkich rachunków. 28
Maria Dąbrowska, zwróciła również uwagę na obelżywe potraktowanie Hłaski, prezentującego autentyczny i wiarygodny talent przez specjalistę od wykańczania pisarzy, który pokusił się o próbę unicestwienia Hłaski. Tymże katem pisarzy był Artur Sandauer.
Ponadto w prostych słowach wybroniła Hłaskę z zarzutu wpływologii:
Użycie tego chwytu potwierdza wartość utworów młodego pisarza. Bo któż interesowałby się, jaki wpływom ulega miernota? Młodzieniec dwudziestoparoletni ma prawo ulegać wpływom literackim; na ich skrzyżowaniu powstaje osobowość. Wpływom ulegali w swych początkach najgenialniejsi pisarze. Nawet młody Mickiewicz to nade wszystko Schiller, Byron, Horacy. 29
Owa wpływologia użyta została jako broń przeciwko Hłasce, gdyż zarzucono mu naśladowanie literatury amerykańskiej, Dostojewskiego. Przedstawicie prasy zamiast docenić czułość, spostrzegawczość i umiejętność korzystania z cenionych literatów, stawiali mu zarzuty w istocie bezsensowne i potwierdzające wykorzystywanie obojętnie, jakich pretekstów, aby zrównać z ziemią, i pogrążyć Hłaskę. Sam wiek, brak kompletnego wykształcenia oraz zamiłowanie do literatury wysokiej próby tłumaczą podpatrywanie najlepszych autorów przez Hłaskę.
Trzeciego października 1957 roku Hłasko otrzymał upragniony paszport, umożliwiający wyjazd za granicę. Pragnął poznać świat, który dotychczas znał jedynie z książek i opowieści znajomych. Czyżewski sugeruje, iż powód wyjazdu mógł być zgoła odmienny:
Możliwe, że jednym z motywów wyjazdy za granicę była chęć ucieczki z polskich salonów literackich, gdzie świadomie rozpowszechniano wieści, że zawdzięcza swój sukces protekcji takich postaci jak Iwaszkiewicz, Andrzejewski czy Bereza […] Otaczały go dodatkowo obrzydliwe plotki, mówiące o brutalności i alkoholizmem szastaniu pieniędzmi. 30
Niecały tydzień później na ekranach kin pojawił się pierwszy fil napisany wg. scenariusza Hłaski Pętla31. Nastąpił wysyp recenzji i notatek, ale też pojawiły się zarzuty, co do rozwoju talentu Hłaski. Krytycy byli rozczarowani, a Marek zadręczał się. Był przekonany, że niczego już nie będzie w stanie napisać.
Zupełnie inne światło na zaistniałą sytuację skierował Artur Sandauer32 w artykule O pewnej nagrodzie33. Otóż zatroskany obniżeniem poziomu zdolnego i budzącego zainteresowanie pisarza, nagle brutalnie zaatakował powieść Głupcy wierzą w poranek autorstwa Hłaski. Było to o tyle zdumiewające, gdyż powieść tą opublikowała „Panorama” ponad rok temu. Spójrzmy na słowa Sandauera przedstawione przez Czyżewskiego w Pięknym dwudziestoletnim:
Określa ją jako powieść „której każdy odcinek przynosił – jeśli nie morderstwo, to przynajmniej okaleczenie, jeśli nie obłapkę, to przynajmniej uchlej; powieść, gdzie uśmierciwszy bohatera w jednym miejscu – autor – przez roztargnienie przywraca go do życia w innym, powieść pisaną lewą nogą i obliczoną na najbardziej Krukowy efekt…” Sposób oceny jaskrawo niesprawiedliwy i zaskakujący jak na poważnego krytyka. Prawdopodobnie chodziło o to, że w ostatnich swoich utworach Hłasko zaczął zauważać i opisywać mechanizmy funkcjonowania władzy i partii. 34
Hłasko, zrozumiał, że w ojczyźnie jego publikacje będą przechodziły przez gęste sita cenzury albo w ogóle nie będą publikowane. Nie chciał rezygnować ze sposobu w jaki pisał, zależało mu na pozostaniu sobą, bo tylko wtedy jego sumienie zaznawało spokoju, gdyż miał świadomość otaczającego go okrucieństwa, jawnej niesprawiedliwości, zakłamania, fałszu i propagandy. Marek, nigdy nie zgodził się być jedynie milczącym obserwatorem. Niestety, zapłacił za to bardzo wysoką cenę.
20 lutego 1958 roku Hłasko wyjechał (jak wtedy był przekonany) na kilka miesięcy do Paryża. Został zaproszony przez Instytut Literacki35. Przez pierwszą część pobytu mieszkał w siedzibie Instytutu i redakcji „Kultury” w Maisons-Laffitte. Wyjeżdżając nie zdawał sobie sprawy, że już nigdy za życia nie powróci do Polski, rodziny, przyjaciół, znajomych, ukochanych miejsc:
Wysiadając z samolotu na lotnisku Orly myślałem, że najpóźniej za rok będę z powrotem w Warszawie. Dzisiaj wiem, że nie wrócę do Polski już nigdy; pisząc to jednak wiem także, że chciałbym się mylić. 36
Artur Sandauer zapoczątkował falę oficjalne potępienia zarówno Hłaski obywatela jak i Hłaski prozaika, eseisty. Sandauer wypowiedział powyżej przytoczone słowa dzień po przyznaniu Hłasce Nagrody Wydawców (12 stycznia 1958 r.) Owszem, Sandauer, pochwalił przełamanie socrealistycznego konwencjonalizmu, autentyzm, zdolność chłodnej i trzeźwej obserwacji - rodem z powieści amerykańskiej. Tudzież pewien charakterystyczny odcień liryzmu, desperacki, zaprzepaszczony liryzm. Niestety, Sandauer nie omieszkał też dopiec Hłasce. Ósmy dzień tygodnia, Następny do raju ogrywają, zdaniem Sandauera, same tematy i pomysły pościągane z zachodnich literackich i filmowych bestsellerów. Dalej Sandauer, zarzucił i wytknął Hłasce imitację i autoimitację, nie wznoszenie się, ale obniżanie lotów literackich, przeciwstawianie dogmatycznej tezie zaciętą i nieprawdziwą antytezę, co skutkowało utratą realizm opowieści. Sandauer przestrzegał, iż nie jest dobrze, gdy krytyka tylko chwali, a „najwyższe wyróżnienie spotyka go w chwili, gdy powinien raczej zabrzmieć głos ostrzegawczy, i jeżeli przydziela je grono, które z natury rzeczy powinno najczulej reagować na zaznaczające się w jego twórczości symptomy demoralizacji i łatwizny.”37
Sandauer, co prawda dostrzegał talent Hłaski, ale jego wypowiedzi odnoszące się do utworów Hłaski pełne były przestróg i nagan, odbieranych przez Hłaskę jako nieprzychylne.
Nagonka na młodziutkiego autora rozgorzała na dobre po przyznaniu mu Nagrody Wydawców; artykuły „Trybuny Ludu” i „Polityki” pogrążyły Hłaskę, przesądziły koniec kariery Hłaski w Polsce. Politycznie nie wygodny, spostrzegawczy, odważny musiał odejść, gdyż innego wyjścia po prostu nie miał. Hłasko, doskonale zdawał sobie sprawę ze swojej sytuacji, wiedział, komu się naraził.
Wspomniany artykuł „Trybuna Ludu” pt. „Primadonna jednego tygodnia” autorstwa Zbigniewa Wasilewskiego (szerzej znany pod pseudonimem Skiza), opublikowała 5 kwietnia 1958 roku. Tekst wyroku cywilnego prawomocnego w Polsce przez kolejnych kilkanaście lat brzmiał następująco:
Szli krzycząc: talent! talent! Olśnieni talentem zaciskali mocno powieki, nie chcieli dostrzegać postępującej degrengolady ideowej pisarza. (...) Hurrapesymizm znany już z „Ósmego dnia tygodnia”, łamiący wszelkie prawdopodobieństwa akcji, naginający ją do powziętych z góry, modnie "czarnych" założeń, osiąga tutaj (w „Następnym do raju” - BM38) już wyraźnie ostrze i sens polityczny, który w pełni ujawni się i rozwinie w „Cmentarzach”. Najkrócej mówiąc, polega on tu na zaprzeczeniu humanistycznego sensu socjalizmu i możliwości jego realizacji; na propagowaniu niewiary w samego człowieka, w jego zdolności, siłę i wartości moralne. Lecz dopiero „Cmentarze”, opowieść z gruntu polityczna, ukazuje aktualny punkt dojścia Hłaski. Dopiero w „Cmentarzach” czyta się wpływ nie Hemingwaya, patrona wielu opowiadań z „Pierwszego kroku w chmurach”, nie Dostojewskiego, ojca „Pętli”, nawet nie Arnauda - jawnym naśladownictwem jego „Ceny strachu” jest „Następny do raju” - ale wprost i bezpośrednio samego Orwella, klasyka i mistrza współczesnego paszkwilu antykomunistycznego.39
Mimo to, Hłasko ani myślał zmieniać czegokolwiek w swojej twórczości, sposobie narracji. Przede wszystkim nie zrezygnował nigdy z prawdziwości relacji, szczerości i sumienności. Nie chciał pozostawać obojętnym, milczącym świadkiem wydarzeń, które miały miejsce w ówczesnej komunistycznej, zastraszonej przez władze i cenzurę Polsce.
W roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym ósmym, w lutym, wysiadłem na lotnisku Orly [Paryż-Orly, Francja – przyp. B.S.] z samolotu, który wystartował z Warszawy […] I jeszcze jedno: zostałem uznany za człowieka skończonego i stwierdzone zostało ponad wszelką wątpliwość, że niczego już nigdy nie napiszę. Jak powiedziałem miałem wtedy dwadzieścia cztery lata – ci, którzy pogrzebali mnie szybko z wprawą zawodowych grabarzy, byli ludźmi starszymi ode mnie o trzydzieści lat lub więcej 40
Wyżej wymienionym przyklasnął Jerzy Putrament41. Także Adolf Rudnicki42 nie oszczędził Hłasce gorzkich słów:
Adolf Rudnicki napisał, kiedyś, że najmodniejszym kierunkiem w literaturze polskiej jest miażdżenie i niszczenie. Ten sam Adolf Rudnicki, kiedy wydrukowałem swoje pierwsze opowiadanie, zapytał mnie: „Czy pańscy koledzy mówią już, że pan się skończył?” „Dlaczego?” – zapytałem. „Bo ja – powiedział Rudnicki – kiedy napisałem <<Szczury>>, moją pierwszą książkę, spotkałem Karola Irzykowskiego i Irzykowski spytał: <<Czy pańscy koledzy mówią już, że pan się skończył?>>”43
Wydźwięk słów Adolfa Rudnickiego zdaje się być jednoznaczny – próbował zachwiać w Hłasce wiarę w samego siebie, w jego talent i możliwości. Nasuwa się również druga możliwość – potraktował Hłaskę w przedstawiony sposób, gdyż chciał, aby ten młody człowiek poczuł się podobnie jak on sam przed laty.
Marek Hłasko, po latach w Pięknych dwudziestoletnich odpłacił się Jerzemu Putramentowi pięknym za nadobne. Nie omieszkał zaznaczyć, że Putrament zawsze był kiepskim, ale dobrze opłacanym donosiciele, który posłusznie spacerował na smyczy komunistów. Hłasko, jest przekonany, że śmierć zastanie Putramenta, gdy tylko nadjedzie dzień, w którym tamten będzie usiłował napisać choćby jedną stronę prozy. Hłasko, zachował w pamięci głęboko inwektywy jakimi uprzejmie obrzucił go Putrament – począwszy na deprawatorze, a skończywszy na szkodniku społecznym – wraz z wieloma innymi pobratymcami wydał wyrok na polskiego pisarza. Jego donos napisany w lipcu tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego ósmego roku zdecydował o zakazie powrotu do Polski Hłaski. Tak oto Marek zapamiętał dzień, w którym ów paszkwil przeczytał siedząc Berlińskim Klubie Dziennikarzy:
Mam mu zresztą do zawdzięczenia, i to dużo: siedząc w Berlińskim Klubie Dziennikarzy przeczytałem w „Izwiestiach” paszkwil na samego siebie; o tym, że jestem deprawatorem; o tym, że jestem szkodnikiem społecznym; i o tym, że nie powinno się ludzi takich jak ja – i w tym sensie. „Izwiestia” są, jak wiadomo, gazetą rosyjską: ale autorem donosu był polski pisarz Jerzy Putrament. Działo się to w lipcu tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego ósmego roku; odłożywszy gazetę, po raz pierwszy pomyślałem, iż stanie się być może i tak, że nigdy nie wrócę już do Polski. I tak się właśnie stało.44
Pierwszy rozdział Pięknych dwudziestoletnich inicjuje przylot Hłaski do Paryża w 1958 roku. Wówczas był przekonany, że najpóźniej za rok wróci do Polski. Jak wszyscy wiedzą nie dane mu było wrócić nigdy do ojczystej ziemi. Hłasko, wyznaje już na pierwszych stronach jak ciężko było mu żyć ze świadomością wygnania z kraju. Nie potrafił się z tym pogodzić. Zdecydował się przedstawić i wyjaśnić, co spowodowało, że mieszkał w tak wielu krajach:
Nie mówiłem nigdy nikomu o motywach, które skłoniły mnie do pozostania na Zachodzie. Kiedy pytali mnie dziennikarze – odpowiadałem im najgłupiej, jak tylko umiałem; wreszcie odczepili się ode mnie. Nie umiałem odpowiedzieć, dlaczego opuściłem mój kraj, ponieważ nie opuściłem go nigdy. Spróbuję jednak napisać o tym, dlaczego mieszkam w innym kraju, a właściwie w innych krajach […]45
Hłasko, doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego położenia, ale nie czuł się winny. Wyjechał do Francji, aby szlifować swój talent, poznać inny świat, otworzyć sobie nowe drogi rozwoju, a został zmuszony pozostać wygnańcem do końca swoich dni. Jego rozgoryczenia, bólu i żalu prawdopodobnie nie zrozumie nikt, kto nie przeżył czegoś podobnego.
Zamiłowanie do literatury, słowa pisanego zaszczepiła w Marku jego matka Maria, która dawała mi książki do czytania – tak, że stało się to moim drugim nałogiem.46Przyszły pisarz od najmłodszych lat miał kontakt z książkami, których zawsze było dużo we wszystkich mieszkaniach jego matki. Mając niespełna dziesięć lat, co prawda wolał słuchać książek niż samodzielnie je czytać, ale wzrastanie wśród książek pociągnęło za sobą pasję czytelniczą.47 Pisać opowiadania i eseje zaczął w wieku osiemnastu lat, ale już od jedenastego roku życia pisał pamiętnik.
Tam też w Częstochowie, jedenastoletni Marek Hłasko zaczyna pisać pamiętnik. Pierwszy zapis nosi datę 12 lutego 1945 r. Jest to data w biografii przyszłego pisarza mało znana, niedoceniana, a niezwykle istotna. Przecież teraz właśnie objawia się jego odmienność. Inność, na skutek której zwykły, żywy i ciekawy świata chłopak, dziecko jeszcze zacznie stawać się pisarzem.48
Dzięki uprzejmości Zyty Kwiecińskiej siostry stryjecznej Hłaski został on opublikowany w książce Opowiem Wam o Marku.
Szkoły żadnej Hłasko nie ukończył, gdyż nad obowiązkami szkolnymi dominowała wrodzona niechęć do edukacji. W grudniu 1949 roku przerwał naukę w Liceum Techniczno-Teatralnym w Warszawie. Mając ukończone szesnaście lat musiał podjąć pracę, gdyż nie uczył się. Podjął pracę jako pomocnik szofera. Jednym z wielu miejsc pracy Hłaski była firma Paged, bazująca w Bystrzycy Kłodzkiej. Hłasko był w niej zatrudniony w 1951 roku.
Po kilku miesiącach pracę przy wycince drzewa w Bystrzycy Kłodzkiej opisał w Bazie Sokołowskiej. Potworny ziąb, stare, rozwalające się ciężarówki, praca ponad siły, kręte, górskie, rozjeżdżone drogi, wysiłek przekraczający siły nawet dorosłych, silnych mężczyzn i wycinka drzew, które następnie transportowano do tytułowej bazy, stanowią fabułę pierwszej książki Hłaski. Naprawdę było tam jeszcze gorzej niż dowiadujemy się z opowieści snutej przez narratora – młodego chłopaka, dopiero poznającego prawdziwe życie, o czym Hłasko wspomina w swej autobiografii:
Pytano mnie wielokrotnie, czy rzeczywiście było tam tak, jak o tym napisałem. Nie, nie było tak. Było o wiele gorzej: wstawaliśmy rano o czwartej, a dziesiątej wieczór kończyliśmy rozładunek na stacji; potem jechało się jeszcze czterdzieści kilometrów do domu, co przy samochodzie typu GMC z przyczepą, po górskich drogach, zabierało około dwóch godzin. Potem jeszcze gotowaliśmy sobie jeść, a potem kładliśmy się dopiero spać. Niedziel i świąt nie było;49
Oczywiście należy pamiętać o skłonności do koloryzowania i przerysowywania, niektórych faktów przez Hłaskę, co czyni zdecydowana większość pisarzy, aczkolwiek jest w tej opowieści sporo prawdy.
Hłasko, zauważył, że w Polska jak w mało, którym kraju jest cała gama wszelkich wydarzeń, sytuacji, nieszczęść, zbrodni, tragedii i nałogów, które można by opisać w taki sposób, aby zapewnić polskim autorom sławę, uznanie, a polską literaturę wynieść na sam szczyt. Należą do nich: nieszczęścia, mordy polityczne, wieczna okupacja, donosicielstwo, nędza, rozpacz i pijaństwo.
W 1951 roku Hłasko, pracował w „Metrobudowie” i był korespondentem „Trybuny Ludu”. Krytyczne listy Hłaski to nie tylko wprawki dziennikarskie, lecz również wyrazy protestu wobec panoszącego się z zła. W nagrodę za jeden z tekstów dostał powieść Kierowcy Anatola Rybakowa. Przeczytawszy ją osłupiony stwierdził, że pisać równie głupio, banalnie i prosto jak Rybakow to i on potrafi:
Była to pierwsza socrealistyczna książka, jaką przeczytałem; musze przyznać, że wpadłem w osłupienie. Tak głupio i ja potrafię, powiedziałem sobie. I zacząłem.50
Wyznał Hłasko w Pięknych dwudziestoletnich z rozbrajającą szczerością.
Na początku 1951 roku Hłasko, zaczął pisać Bazę Sokołowską. Dodam na marginesie, iż w 1952 roku Hłasko, przedstawił Bohdanowi Czeszko i Igorowi Newerlemu51 ze Związku Literatów Polskich fragmenty Bazy Sokołowskiej. Najcenniejsze wskazówki i najmądrzejsze rady dał Hłasce właśnie Igor Newerly. Wspomina o tym w Pięknych dwudziestoletnich:
Newerly pomógł mi bardzo; pytał mnie o moje warunki, powiedział mi o usterkach Bazy i dał mi jedną radę – najmądrzejszą radę, jaką słyszałem od człowieka piszącego:
„Jeśli pan chce coś napisać, niech pan o tym opowiada. Wszystkim. To nie ważne, czy pana ludzie rozumieją, czy nie. Niech pan mówi; za każdym razem, opowiadając musi pan budować swoją historię od początku do końca; po jakimś czasie zrozumie pan, które elementy są ważne, a które nie. Chodzi o to, aby pan sam to sobie umiał opowiedzieć.”
I tak zacząłem opowiadać; mówiłem o tym poważnym Niemcom; Arturowi Sandauerowi, który co chwila mi przerywał, mówiąc: „Do czego pan zmierza?” Nie wiem; o to właśnie chodzi, że nie wiem. Wiem tylko, że będę biegł przez całą drogę; i że będę mówił przez cały czas. 52
Hłasko, rzeczywiście przebiegł całe swoje życie w zawrotnym tempie i nie zamilknął nawet po śmierci. Hłasko nie żyje od ponad czterdziestu trzech lat, ale jego utwory są wciąż żywe; żyją dzięki czytelnikom rozkochanym w talencie i prozie Hłaski; żyją w pamięci publicystów, krytyków, literaturoznawców.
W 1953 roku dzięki Igorowi Newerlemu Hłasko mógł, wyjechać na trzymiesięczne stypendium ZLP do Wrocławia. Mieszkał u ciotki (siostry matki) Teresy Czyżewskiej (matki Andrzeja Czyżewskiego). Podczas tego pobytu ukończył Bazę Sokołowską i napisał pierwszą powieść – Sonata Marymoncka. Newerly, przy każdej okazji przestrzegał Hłaskę przed największym dlań niebezpieczeństwem – wczesnym przejściem na zawodowstwo. Jak wiadomo Hłasko, nie posłuchał tej cennej rady Newerlego. Zawrotne ilości książek przeczytał Hłasko we Wrocławiu. Nadrabiał z nawiązką zaległości z czasów szkolnych. Dostawszy w swe ręcę Gombrowicza był bliski szaleństwa. Bał się jedynie tego, że nie zdąży przeczytać, co naprawdę przeczytać powinien.
Był to piękny czas; byłem nareszcie sam, mogłem czytać, pisać, chodzić do teatru – ale nie wiedziałem, co mam robić najpierw. Kiedy zaczynałem pisać – zdawało mi się, że powinienem czytać, gdyż pomoże mi to w pisaniu; kiedy czytałem –zrywałem się i wybiegałem na miasto, gdyż wydawało mi się, że powinienem podglądać ludzi; rozmawiałem z ludźmi i wtedy znów wydawało mi się, że tracę czas na rozmowy, a przecież powinienem pisać – Chryste Panie, myślałem, że zwariuję. Czytałem jednego dnia Misia-Czeszkę; drugiego – Balzaka; potem odrywałem się od Dostojewskiego, aby czytać słownik Lindego […] Nie wiem, ile książek przeczytałem tego roku we Wrocławiu; przypuszczam, że kilkaset. I z każdym dniem wiedziałem mniej; i z każdym dniem popadałem w rozpacz, że nigdy nie przeczytam tego, co powinienem przeczytać. Wreszcie dano mi Gombrowicza do czytania i wtedy już oszalałem zupełnie. 53
Na szczęście obawy Hłaski były bezpodstawne. Sukces Bazy Sokołowskiej udowodnił, że wrocławskie przygody z literaturą były jednymi z lepszych lekcji na jakie w swoim życiu (dobrowolnie zresztą) uczęszczał młody pisarz.
Hłasko, czuje się zobowiązany pisać o Polsce rządzonej przez komunistów. Dramatyczne położenie rodaków zniewolonych przez totalny reżim, zastraszonych, zaszczutych, którzy za każde nieposłuszeństwo płacą najwyższe ceny – od utraty stanowisk, mieszkań, poprzez wymordowywanie najbliższych, aż po śmierć – nie pozwala odpocząć sumieniu pisarza. Dał sobie prawo przedstawiania czynów komunistów, skoro im jest wolno być zbrodniarzami. Swoimi tekstami Marek Hłasko postanowił dać trwałe świadectwo tamtych czasów.
Jeśli chodzi o mnie, nie mam nic przeciw commies [gwarowe amerykańskie określenie komunisty, stosowane konsekwentnie przez Hłaskę w Pięknych dwudziestoletnich od momentu pierwszego użycia – przyp. B.S.] Tak długo jak oni popełniają świństwa, a ja mogę o tym pisać – wszystko jest dla mnie OK. Jestem tylko świadkiem w procesie oskarżenia; sprawa jest dla mnie obojętna byleby proces był ciekawy. To wszystko. Życie, które mi dano, jest tylko opowieścią; ale jak ja ją opowiem, to już moja sprawa. Jedynie o to mi chodzi […] Siła commies polega na tandecie ich ideologii; robotnik niemiecki oblicza sobie, że z chwilą, kiedy majątek Thyssenów czy Kruppów zostanie upaństwowiony – jego dochody wzrosną o tysiąc procent. Siła commies polega na fantastyczności zjawiska. 54
Powyższe wyznanie Hłaski jest niczym inny jak zapowiedzią, że nie pozwoli, aby ktokolwiek decydował o tym, co może napisać, a czego nie powinien, gdyż jest to niepoprawne politycznie lub demaskuje ukryte oblicze władz. Wolność dla Hłaski miała znaczenie fundamentalne, wolność słowa stawiał na równi z wolnością osobistą. Commies próbowali przekupić niepokornego pisarza, obietnicą zezwolenia na powrót do Polski, jeśli ten zgodzi się zmienić swoje opublikowane opowiadania i artykułu. Mówiąc wprost cenzura w zamian za paszport.
Hłasko, docenił odwagę Jerzego Andrzejewskiego, który jako jeden z pierwszych i zarazem nielicznym w Popiele i diamencie naszkicował obraz prawdziwego komunisty, gdy będący nim bohater powieści Podgórski osądza byłego obozowego kapo:
Taką postacią mógłby być komunista; człowiek, który wprowadza ład i spokój w spalonym kraju i wśród ludzi zdeprawowanych nieszczęściami – gdyby o to chodziło commies. Wśród tysięcy śmieci, które przeczytałem o commies, nie spotkałem takiego człowieka, nie spotkałem takiego człowieka. Tylko jeden Jerzy Andrzejewski pokazał komunistę: to Podgórski z „Popiołu i diamentu”. Pogórski sądzi człowieka, który był kapo w obozie, ale ten pierwszy pojedynek przegrywa. Jest jeszcze człowiekiem; w parę lat później stałby się prawdopodobnie majorem z arcydzieła Andrzeja Mandaliana. Lun sędzią Gletkinem z Koestlera. Ale najprawdopodobniej Rubaszowem, którego sądzi Gletkin. 55
Andrzejewski opisał sytuację, w której czytelnik widzi komunistę posiadającego jeszcze ludzkie cechy. Podgórski jest nadal człowiekiem, co prawda przeszedł już na stronę commies (wroga), ale jeszcze zachowały się w nim okruchy człowieczeństwa. W przytoczonej chwili potrafi samodzielnie myśleć i decydować zgodnie z własną wolą, bo zbyt krótko był wówczas komunistą, aby zachować się niczym bestia. Właśnie, dlatego Hłasko, zwrócił uwagę na tą scenę w Popiele i diamencie.
Kilka stron dalej Hłasko wyjaśnia, na czym polega zjawisko fantastyczność zjawiska, z której płynie siła commies.
Siła commies polega na tandecie ich ideologii; robotnik niemiecki oblicza sobie, że z chwilą kiedy majątek Thyssenów czy Kruppów zostanie upaństwowiony – jego dochody wzrosną o tysiąc procent. Siła commies polega na fantastyczności zjawiska. Gdybym powiedział robotnikowi niemieckiemu, że pracując czterysta dwadzieścia godzin w miesiącu mogłem sobie za to kupić kiepską parę butów – wzruszyłby ramionami i odszedł. I teraz, gdybym powiedział swojemu pomocnikowi:
Zdzisiek – niemiecki kierowca może w ciągu roku kupić sobie samochód; za swoją miesięczną pracę cztery ubrania; może pojechać do Włoch na urlop – dostałbym w zęby.56
Jest to siła destrukcyjna wobec znacznej części społeczeństwa. Biernej części społeczeństwa. Ci Polacy z wściekłością i rozgoryczeniem godzili się na los jaki zgotował im system, a mimo to nie podejmowali z nim walki. Hłasko, mógł pozwolić sobie na tak daleko idące porównanie sytuacji w Polsce i Niemczech, gdyż znał ją z autopsji. Mieszkając przez wiele lat w Niemczech miał możliwość dość dobrze zapoznać się z sytuacją materialną i zawodową naszych zachodnich sąsiadów, trudniących się tj. on (w Polsce) pracą kierowcy zawodowego. Pamiętajmy, że pisząc Pięknych dwudziestoletnich Hłasko od sześciu lat mieszkał min. w Niemczech.
Pod. rozdz. 1.2
Pod. rozdz. 1.3 Piękni dwudziestoletni w świetle biografii Marka Hłaski.
Sznurowadełka, paseczek, krawacik tytułujące pierwszy rozdział Pięknych dwudziestoletnich konkludują moment, aresztowania Hłaski za wcześniejszą odmowę współpracy. Owa propozycja współpracy padła podczas rozmowy-śledztwa psychologicznego z Tadeuszem Barwińskim.57 Hłasko, pracował wówczas w Warszawskiej Spółdzielni Spożywców; do aresztu trafił zaledwie na Kika dni. Oto argumentacja oficera milicji, zabierającego Hłasce sznurowadełka, paseczek i krawacik:
[…] ponieważ pracuję w firmie powszechnie znanej ze złodziejstwa, muszę wiedzieć, co się tam dzieje; ponieważ odmawiając współpracy, zapobiegam tym samym wykryciu faktów sabotażu gospodarczego, podlegam karze z tytuł i tak dalej. Wtedy właśnie zdjąłem paseczek, sznurowadełka i krawacik […] W więzieniu zawsze jest wesoło, jeśli się do tego podejdzie w sposób właściwy. Wszyscy są zawsze niewinni; wszystko to jest omyłką, która niedługo się wyjaśni. 58
Kolejny rok w życiu Hłaski (1955) był wyjątkowo intensywny, jeśli brać pod uwagę jego rozwój literacki. Fragmenty opowiadań i prozy Hłaski publikowano gazetach codziennych i periodykach literackich. W sierpniu opowiadanie Robotnicy otrzymało na konkursie literackim V Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów w Warszawie specjalną Nagrodę Pracy. Również na tym festiwalu Hłasko, poznał Romana Polańskiego. 1 września Hłasko podjął stałą współpracę, na etacie publicysty, w tygodniku „Po prostu”, na łamach, którego publikuje opowiadania oraz felietony pojawiające się w każdym prawie numerze czasopisma. W listopadzie „Nowa Kultura” publikuje Pierwszy krok w chmurach.
Rozdział drugi Wrocław, Obory, Wyspa Róż zawiera obszerne relacje z pobytu Hłaski we Wrocławiu, wyjazd z Edwardem Bernstein’em do Obór na Zjazd Młodych i pobyt w malowniczej miejscowości o nazwie Wyspa Róż. Właśni wtedy zaproponowali miejscowemu rybakowi, aby zaprosił na chrzciny swego dziecka Wilhelma Macha. O dziwo, Mach zgodził się i naprawdę przyjechał na Wyspę. Niestety, ogólne pijaństwo i gonitwa tubylców z nożami do patroszenia ryb przeraziła Macha na tyle, iż „nazajutrz, przerażony i postarzały o lat dwadzieścia, Mach opuścił Wyspę Róż.”59
Kilka stron dalej Hłasko, zwierza się z wpływu jaki wywarło na kształtowanie się jego osobowości literackiej pisanie donosów. Twierdzi, że właśnie wtedy pokochał krótką i zwięzłą formę wypowiedzi.
[…] napisałem kilkaset donosów uskrzydlony myślą, że jestem prawdopodobnie jedynym na świecie informatorem a rebours […] Myślę, iż w tym właśnie okresie, z konieczności, która stała się potem upodobaniem, nabrałem miłości do formy krótkiej i zwięzłej […] Ważne jest to, że w twoim życiu może nadejść tysiąc dni, w ciągu których nie zdołasz napisać ani jednej strony. Gdyby mój dorobek pisarski upoważniał mnie do dawania rad młodym, powiedziałbym im: każdy z was powinien przez jakiś czas popracować dla tajnej policji, aby wyrobić sobie styl i jasność myślenia. Książki trzeba pisać tak jak donosy, pamiętając przy tym, że głupio napisany donos może zniszczyć przede wszystkim ciebie. 60
Zdecydowanie naciąga całą opowieść, celowo ją uwypukla, podnosi jej znikomą wartość. Owszem pisanie donosów wprawiało Hłaskę w pisaniu, ale z całą pewnością nie, aż tak bardzo jak sam twierdzo. Gdyby tak było zapewne jego biografowie i krytycy przywiązywaliby większą wagę do tego epizodu w życiu Hłaski, o którym nie wspomina się zbyt często.
Ostatnie dwa zdania można interpretować, jako swego rodzaju klucz otwierający pewne zamknięte drzwi w Pięknych dwudziestoletnich. Otóż książka ta pełna jest niedopowiedzeń, niejasności. Autor wiele sytuacji umyślnie zmodyfikował, pominął pewne wydarzenia z swojego życiorysu, gdyż uznał je za nieistotne dla fabuły swojej autobiografii. Prawdopodobnie mając w pamięci wydarzenia, z roku 1958, kiedy to władze Polski zakazały publikować jego teksty, a samemu pisarzowi po wylocie do Paryża tego samego roku, odmówiły rok później zezwolenia na powrót do kraju ojczystego. Został uznany za wroga publicznego numer jeden, demaskatora, obłudnika i pisarza skończonego, który wszystko, co dotychczas zobaczył, a potem przedstawił w Bazie Sokołowskiej i Pierwszym kroku w chmurach61 wyssał z palca. Bardzo możliwe, że skazany na doczesne wygnanie z ojczyzny pisarz obawiał się po raz kolejny powiedzieć zbyt wiele.
Można odnieść wrażenie, że poza wszystkim innym Hłasko w swojej książce życia usiłuje wskazać zewnętrzne źródło wewnętrznego skłębienia [...] Usiłuje się […] wytłumaczyć z ciemniejszych czy bardziej kontrowersyjnych stron własnej natury, ze słabości charakteru, powierzchownych fascynacji, chaotycznych wyborów, kosztownych poszukiwań, naiwnych złudzeń, poronionych pomysłów, mylnych tropów i bolesnych omyłek. Robiąc to, chce, jak się zdaje, dostać rozgrzeszenie […] od matki, grupy przyjaciół i czytelników. Tych wszystkich, którzy mu w 1956 zaufali, uznając za symbol i gwaranta październikowych przemian. I których wiarę mogło nadwątlić następne dziesięciolecie.62
Tak odbiera wyznania Hłaski Tadeusz Stefańczyk, autor obszernego, ale wyjątkowo mało profesjonalnego artykułu o Marku Hłasce w ogóle. Jest on dostępny w sieci. Stefańczyk tym samym komentuje zwierzenia pisarza z języka używanego przez Hłaskę w Pięknych dwudziestoletnich. A także wyrażaną tęsknotę za Polską i ludźmi, dla których i o których napisał Hłasko w swoich wspomnieniach.
Oczywiście, że można po prostu napisać „czytelnika młodego”. Ale pisząc to pragnę zachować język tamtych czasów: ową dziwną mieszaninę slangu, komunikatów urzędowych, języka używanego na wiecach partyjnych i na ulicy. 63
Zależało pisarzowi na oddaniu ducha owych czasów, które opisał w swojej autobiografii, wiernemu odtworzeniu specyfiki tamtych lat. Temu służy język i styl, którym posłużył się Hłasko. Spójrzmy jak dużą nośność emocjonalną zawierają proste, szczere słowa objaśniające, po co, dla kogo i dlaczego napisał tą książkę:
Jak już powiedziałem: pragnąłbym dla tych właśnie ludzi napisać, dlaczego nie mieszkam w Warszawie. Pragnąłbym to napisać dlatego, że wiele tym ludziom zawdzięczam, że nie przestałem ich kochać i że nie potrafię ich zapomnieć. 64
Niezaprzeczalnie Hłasko tęsknił za rodziną, przyjaciółmi, kolegami, którzy pozostali w kraju. Wiele było wśród nich osób, których nie zobaczył już nigdy w swoim krótkim, za krótkim życiu. Pozostawały jedynie listy, umożliwiające jako taki kontakt, ewentualnie spotkania za granicą. Na szczęście były one możliwe, ale nie z każdym Hłasko miał możność z różnych przyczyn się zobaczyć. Oto relacja Andrzeja Czyżykowskiego z spotkania Hłaski z matką w Jugosławii.
W końcu spotkanie w Jugosławii zostaje przełożone na jesień; po sezonie łatwiej uzyskać miejsce na wycieczce orbisowskiej […] W połowie października leci z żoną do Zurychu. Tam czekał na Marka jego samochód, którym dwa dni później wyrusza do Jugosławii na spotkanie z matką. Okazało się, że przed spotkaniem z matką miał ciężki wypadek samochodowy. Samochód, prowadzony przez mechanika, wypadł z drogi i stoczył się w przepaść. Marek i kierowca dzięki temu, że jechali z odkrytym dachem, zdążyli wyskoczyć ze spadającego wozu [Mowa o samochodzie BMW 507 należącym do MarkaHłaski, którym jeździł w latach 1961 – 1964. Był to kabriolet – przyp. B. S.] Miał ranę na głowie, dwa złamane żebra i uszkodzone ramię. Prosił, aby przysłać mu jego tabletki nasenne. Nie wiadomo, jak doszło do wypadku. Obaj byli trzeźwi, obaj byli dobrymi kierowcami. Tę samą wersję Marek przedstawił matce i taka została przekazana rodzinie w kraju. Jak było naprawdę? Tragiczna złośliwość losu. Jedyny w jego życiu poważny wypadek samochodowy zdarzył się właśnie wtedy, gdy jechał, żeby się zobaczyć z matką, która czekała na spotkanie z synem sześć lat. Marię Hłasko gnębiły złe przeczucia. Jadąc do Jugosławii była wprost nieprzytomna z niecierpliwości; już na miejscu liczyła minuty do jego przybycia. W liście do rodziny opisywała, jak umówionego dnia czekała w hotelu na przyjazd Marka. Mieli się spotkać przed południem, 16 października. Zjawił się wieczorem, nie dając przedtem znaku życia, nie przekazując wiadomości, że się spóźni. Był obandażowany i pokrwawiony i budził sensację swym wyglądem. Potem, przez kilka dni wspólnego pobytu, był dla matki serdeczny, ale bardzo milczący i wyczerpany nerwowo. To pogłębiło niepokoje Marii Hłasko o jego los, co przysłoniło radość ze spotkania. Maria Hłasko była w Jugosławii do 30 października. Marek wyjechał wcześniej. Za rozbity samochód, który nie nadawał się do dalszego użytku, trzeba było zapłacić cło. W Zurychu, gdzie zjawił się na początku listopada, poddał się badaniom lekarskim. Poczuł się na tyle dobrze, że Sonja mogła napisać: „Byliśmy zakochani i szczęśliwi.” 65
Końcówkę rozdziału Wrocław, Obory, Wyspa Róż poświęcił autor wspomnieniom Władysława Broniewskiego i refleksjom nad losem najbardziej polskiego poety.66Broniewski był dziwakiem: oficerem legionów, komunistą nie należącym do partii, któremu komunizm potrzebny był jedynie po to, aby mógł o nim pisać, gdyż lubił to i alkoholikiem. Hłasko, wspominając w Pięknych dwudziestoletnich spotkania z Broniewskim (także ostatnie spotkanie w 1956 r.) pozwolił sobie na refleksję, czy ludzie dobrzy i czyści spotkają się po śmierci, a jeśli tak, gdzie nastąpi to spotkanie, o czym będzie pisał i w co będzie wierzył Broniewski?
Cóż mi jednak z tego, kiedy ja jestem takim samym Polakiem jak i on? Nie potrafię o nim myśleć inaczej jak dobrze; nie potrafię przestać czytać jego wierszy; i nie potrafię przestać ich kochać […] Czy istnieje dla nas, ludzi, takie miejsce – jak w tej murzyńskiej pieśni – gdzie spotkamy się wszyscy: czyści, dobrzy i bez gniewu. A jeśli spotkamy się tam, to o czym będzie pisał i w co będzie wierzył? 67
Pod koniec września 1956 roku Hłasko zgłosił swój akces do Związku Literatów Polskich. Wypełnia potrzebną ankietę, w której obok informacji prawdziwych wymienia, zgodnie ze swoim zwyczajem, fakty żartobliwe.
Rozdział trzeci Reporter najbardziej bojowego pisma w Polsce Hłasko rozpoczyna od wyjaśnienia, iż nie pamięta w jaki sposób został pracownikiem „Po prostu”. Dziwi się, że nie został wyrzucony z redakcji od razu, co nastąpiło po kilku miesiącach i ‘zmysł kompozycji mego losu nie został naruszony.”68Formalnie stałą współpracę stanowisku felietonisty w „Po prostu” Hłasko podjął 1 września 1959 roku. Opowiadania i felietony jego autorstwa, pojawiały się nieomalże w każdym kolejnym numerze czasopisma.
Redaktorem naczelnym „Po prostu”, gdy Hłasko pracował tam był Euligiusz Lasota, który odmówił cztery lata wcześniej (w 1955 r.) mu opublikowania na łamach „Po prostu” Pierwszego kroku w chmurach. Ostatecznie wydrukował je Wilhelm Mach w listopadowym numerze „Nowej Kultury”.
Rok później zarząd „Po prostu” wysłał Marka Hłaskę na proces Władysława Markiewicza69 w charakterze sprawozdawcy. Proces toczył się w Krakowie.
[…] Rozprawa ta stała się bardzo głośna dzięki cyklowi reportaży, jaki w ówczesnym „Expressie Wieczornym” zamieścił na jej temat Lucjan Wolanowski, a także dzięki artykułowi „Proces przeciwko miastu”, który opublikował będący również sprawozdawcą z tego procesu Marek Hłasko.70
Sam Hłasko tak wspomina proces, na którym był służbowo:
Pojechałem na proces pana Władzia Mazurkiewicza; […] Proces był jedyny w swoim rodzaju; Mazurkiewicz był szpiclem i prowokatorem UB, i świadkowie bali się otworzyć mordę na procesie […] Proces był kompromitacją; świadkowie bali się mówić, prokurator zręcznie zmieniał temat; zramolały obrońca Mazurkiewicza bronił się tezą, że Mazurkiewicz jest urodzonym mordercą; typem patologicznym o wrodzonych skłonnościach zbrodniczych […] Proces był pośmiewiskiem; było sprawą oczywistą, że ludzie bali się mówić, że Mazurkiewicz zręcznie kolportował informacje o swojej współpracy z UB; jest nie do pomyślenia, aby podobny wypadek mógł zdarzyć się w państwie, gdzie policja zachowuje chociaż pozory przyzwoitości.71
Z przywołanego fragmentu akapitu poświęconego procesowi wynika jasno wynika, że Hłasko wykorzystał opis procesu, aby zakpić i zadrwić w dwóch ostatnich przytoczonych wyżej zdaniach z polski okresu PRLu. Bez ogródek zadrwił z fałszywej i nieudolnej policji, działającej pod presją Urzędu Bezpieczeństwa. Proces w krakowskim Sądzie Wojewódzkim, prowadzony był w sposób zupełnie nie profesjonalny i banalnie prosty do zakwestionowania z prawego punktu widzenia. Jednym słowem proces, o którym wspomniał w Pięknych dwudziestoletnich Hłasko był istną karykaturą prawidłowego przewodu sądowego. Z kolei działania policji z daleka raziły narzucanymi przez ustrój panujący w Polsce wzorcami postępowania.
Kilka stron dalej Hłasko, przedstawia swój punkt widzenia Polski okresu PRLowskiego i tłumaczy jak należało postępować wobec Polski, a także zwierza się z roli jaką próbowało pełnić w społeczeństwie pismo „Po prostu”:
Polska jest krajem okupowanym i tylko nie zapominając o tym ani na chwilę trzeba o Polsce myśleć i starać się Polsce pomagać. Każde inne myślenie na temat Polski jest myśleniem nie-Polaka; jest myśleniem dozorcy niewolników i głupca. Oczywiście, że „Po prostu” tej szansy nie miało; i każdy, kto myśli inaczej, wyrządza krzywdę tym wszystkim dobrym i czystym ludziom, którzy tam pracowali; którzy chodzili kilometrami po błocie zakładając kluby dyskusyjne i pisząc o ludziach, którzy otrzymali zakaz pracy, i starali się tym ludziom pomóc. Pismo miało świetnie postawiony dział reportażu terenowego; i ci tam tam, łażący po błocie, niedożywieni i chudzi, to byli właśnie najlepsi ludzie. 72
Z powyższych słów pisarza wypływa łatwo zauważalny, głęboki patriotyzm, troska o ojczyznę i wrażliwość na sytuację panującą w Polsce. Hłasko, podjął się pracy w „Po prostu” – po pierwsze z przyczyn osobistych, aby móc rozwijać się i publikować swoje opowiadania, po drugie, żeby pisać felietony, eseje i sprawozdania z ważnych krajowych wydarzeń.
Przedostatnie fragmenty tego rozdziału Hłasko, poświęcił wyklarowaniu swojego stanowiska wobec Żydów i ludzi deklarujących wiarę w Boga. Miał możliwość poznać prawdziwych, prześladowanych, żyjących w poniewierce Żydów będąc kilkakrotnie w Izraelu. Zauważył, że podczas walk o Jerozolimę w 1948 roku, kiedy to po utworzeniu niepodległego państwa Izrael wojska jordańskie wkroczyły do Starego Miasta Jerozolimy, największą karą dla niesubordynowanego żołnierza izraelskiego był nakaz tymczasowego odejścia z pola walki. Kara ta była o tyle bolesna, iż ten ukarany żołnierz – Żyd pragnął walczyć o swoją Jerozolimę, ponieważ przez setki lat był przedmiotem wyszydzany, drwiono z niego, a teraz chciał walczyć, ale nie mógł.
Żydów raniono tylko dlatego, że nie chcieli zapomnieć o tym, że wchodząc do swego domu mówią: „Słuchaj, Izraelu. Jeden jest Bóg i jedna jest ziemia” I oni mają swoją ziemię; i jeśli rzeczywiście istnieje Bóg i miłosierdzie – nigdy jej nie stracą. 73
Hłasko, uważa, że Żydów raniono, bo nie chcieli wyprzeć się swojej wiary, Boga i ziemi, ale to właśnie Żydzi mają swoją ziemie, a jeśli naprawdę istnieje Bóg i miłosierdzie – nigdy jej nie utracą. Hłasko szanuje zarówno chrześcijan, katolików jak i Żydów. Stawia ich na równi. Potępia antysemitów mówiąc:
Każdy człowiek wierzący naprawdę w Boga powinien nosić na szyi gwiazdę Dawida obok krzyża tak długo, aż ostatni antysemita zostanie zabity i dopóki ciało jego nie zamieni się w proch, który ze wstydem przyjmie cierpliwa ziemia. 74
Hłasko, apeluje o jedność i solidarność chrześcijan i Żydów, których wiara opiera się przecież na tych samych fundamentach; wierzą w jednego Boga; wyznaję te same dogmaty wiary. Oczywiście wyniszczanie antysemitów jest intertekstualnym, daleko idącym nawiązaniem do masowej zagłady Żydów podczas II wojny światowej, którą Hłasko przeżył jako mały chłopiec. Co prawda w jego pamięci raczej nie zachowały się trwałe wspomnienia największej wojny w dziejach ludzkości, ale poznał ją dzięki literaturze, opowieściom rodziny, przyjaciół i krewnych. Dorastał w wyniszczonym wojną świecie, próbującym powrócić do normalności i stabilizacji. W chwili wybuchu wojny Hłasko miał zaledwie sześć lat, kiedy Niemcy podpisywali akt kapitulacji był jedenastoletnim chłopcem.
Pracę w „Po prostu” Hłasko zakończył po wydrukowaniu artykułu Obrona Grenady. Pojawiał się tylko po pieniądze. Zmienił swój stosunek do tego czasopisma, gdyż zamieniło się w pismo młodej inteligencji za sprawą człowieka, który uparł się, aby jako program wydrukować tekst o Inteligencji Józefa Stalina. Referat ten Stalin, wygłosił na XVIII zjeździe Wszechzwiązkowa Partia Komunistyczna (bolszewików) [skrót zastosowany przez Hłaskę to WKP(b) – przyp. B.S.] w 1939 roku. Było to sprzeczne z demokratycznymi poglądami Hłaski, wyznającego wolność jednostki. Dlatego porzucił „Po prostu”. Stało się to w roku 1957.
Rozdział czwarty Goofy, the Dog
Marek Hłasko, rok przed wybuchem wojny koreańskiej75 zakończył edukację powszechną; został wyrzucony z Państwowego Technikum Teatralnego w Warszawie. Precyzyjnie naszkicował moment rezygnacji z dalszej edukacji Hłaski jego biograf, Andrzej Czyżewski:
Na Święta Bożego Narodzenia do Wrocławia jednak przyjechał. Z takimi wynikami i opinią, że pozostawała jedynie ucieczka w chorobę. Zaraz po świętach znalazł się w szpitalu. Rozpoznanie brzmiało: chroniczne zapalenie ślepej kiszki. Był tam od 28 grudnia 1949 r. do 9 stycznia 1950 r. W jednej z późniejszych relacji matka opowiadała, że Marek na zawołanie symulujący różne dolegliwości robił to tak sugestywnie, że dał sobie wtedy wyciąć zupełnie zdrową ślepą kiszkę, aby tylko odwlec powrót do szkoły. Czy wrócił jeszcze do Warszawy, dokładnie nie wiadomo. Chyba tak, bo w początkach stycznia matka pisze usprawiedliwienie nieobecności, Marek zaś ciągle łudzi ją, że da sobie radę. 31 stycznia Państwowe Liceum Techniczno-Teatralne w Warszawie śle pismo do Marii Hłasko:
Dyrekcja PLT zawiadamia, że uchwałą Rady Pedagogicznej z dn. 22 grudnia 1949 oraz Rady Wychowawców z dn. 10 stycznia 1950 r. Marek Hłasko został usunięty ze szkoły za notoryczne lekceważenie przepisów szkolnych, wykroczenia natury karnej oraz za wywieranie demoralizującego wpływu na kolegów.
Dyrektor PLTT
Dr Zygmunt Żmigrodzki
Chyba w grudniu jadąc, wbrew swoim wcześniejszym zapowiedziom do domu, Marek wiedział już o zagrożeniu. Na pewno się do tego nie przyznał, chcąc mieć spokojne święta. Pobyt w szpitalu miał odwlec fatalny moment, gdy matka i Kazimierz [Kazimierz Gryczkiewicz – drugi mąż Marii Hłasko, ojczym Marka – przyp. B.S.] dowiedzą się o wyrzuceniu go ze szkoły. Kiedy do tego doszło, zrezygnowali ostatecznie z kontynuowania szkolnej edukacji Marka. Wrócił do Wrocławia.76
Niekiedy Marek Hłasko, chodził z kolegami do Ośrodka Informacyjnego przy ambasadzie amerykańskiej w Warszawie na pokazy filmowe. Podczas tych pokazów Hłasko, bliżej zapoznał się bohaterem animowanych bajek Walta Disneya Goofy’m. Pies wyglądem przypominający nieco człowieka szybko stał się ulubioną postacią Hłaski. W Pięknych dwudziestoletnich pisarz, odważył się na daleko idące porównanie pewnego stwierdzenia Gustava Flauberta z swoim zapatrywaniem się na siebie:
Odtąd Goofy stał się dla mnie obok Mikołaja Stawrogina ulubioną postacią; i nie będzie w tym chyba pychy i przesady, jeśli powiem o sobie: „Goofy to ja”; tak jak Flaubert powiedział: „Madame Bovary,c’est moi” [tłum. „Madam Bovary, to ja” – przyp. B.S]77
Dalsza część tego rozdziału jest polemiką Hłaski ze Stanowiskiem Putramenta o nieszczęśliwej miłości Polaków do Amerykanów. Hłasko, argumentując zgoła odmienne spojrzenie na dany problem powołuje się na postacie Polaków z amerykańskich filmów i książek, sięga także do literatury swego największego literackiego autorytetu - Fiodora Dostojewskiego; również bierze pod uwagę punkt widzenia Williama Faulknera78
Miłość Polaków do Amerykanów Hłasko widzi, jako miłość nieszczęśliwą, bez cienia wzajemności i chyba ostatnią. Z kolei tragedią Ameryki jest przeznaczanie milionów dolarów na wojny lokalne, których nie rozumieją robotnicy włoscy lub francuscy. Amerykanie pomagają wszystkim dookoła, ale oklaski zbierają inni:
[…] Amerykanie muszą popierać generała Franco; robotnik amerykański płaci za to wszystko, ale oklaski zbiera nie Statua Wolności, lecz złotowłosy kretyn, walczący przeciw przeciwnikowi trzy razy od niego silniejszemu; i wygrywa, gdyż tak tego pragną ci wszyscy biedni ludzie, którzy nie pozbyli się iluzji, że wolność przyjdzie stamtąd, gdzie zginęli najlepsi. 79
Hłasko, jest nie ma złudzeń, co do świadomości rodaków, iż w przypadku konfliktu Polski z Rosją Amerykanie nie wesprą nas nawet jednym żołnierzem, ale kochają ich nadal. Warto dodać, że w tej kwestii po dzień dzisiejszy wiele się nie zmieniło. Trudno jest pisać Hłasce o stosunku Polaków do Amerykanów.
Również porównywanie literatury tych obu krajów w przypadku Hłaski nie ma większego sensu, ponieważ nie ma jak twierdzi nawet zbliżonego pojęcia o literaturze polskiej. Winą obarcza za to nauczycielom języka polskiego, którzy dręczyli nie tylko Hłaskę, ale też całe pokolenia uczniów klasycznym pytaniem: „Co poeta / autor miał na myśli?”, które wpisało się do kanonu nauczania literatury w wielu polskich szkołach.
[…] nie na wiele zda się również porównywanie literatury polskiej i amerykańskiej; przynajmniej w moim wypadku z tej prostej przyczyny, iż nie mam nawet zbliżonego pojęcia o literaturze ojczystej. Przypuszczam, iż zawdzięczam to nauczycielom polskiego, którzy dręczyli mnie zawsze klasycznym pytaniem: „Co poeta miał na myśli?”; wstrętu do czytania „Pana Tadeusza” nie mogę przemóc nawet i dziś. Nauczanie literatury w szkole powinno być karane kryminałem. Dziwię się, że commies nie wpadli na to; wiele arcydzieł socrealizmu jest obowiązkową lekturą w szkole; to w dużym stopniu przesądza dalsze zainteresowanie młodych ludzi tym właśnie typem literatury. 80
Niestety, tak wyglądało i wygląda nadal interpretowanie literatury w niejednej polskiej szkole. Zakres obowiązujących lektur w szkołach, co prawda przeszedł znaczące zmiany. Naturalnie nie można zgodzić się z propozycją Hłaski, aby nauczanie literatury zupełnie zniknęło z polskich szkół, ale prawidłowe na pewno ono nie było i nadal nie jest. Powyższą sugestię pisarza uważam za celowy przytyk skierowany ku komunistom, aby zakpić z ich wypaczonej ideologii.
Następnie Hłasko z rozrzewnieniem przywołuje kilka zdawkowych wspomnień, kiedy pracował jako kierowca. Nie widzi potrzeby rozpisywać obszerniejszego rozpisywania się na ten temat w tej książce, skoro całą Bazę Sokołowską poświęcił swojej miłości do samochodów i pracy kierowcy.
Hłaskower, trafnie nadmienił polskich krytyków marksistowskich, oceniających literaturę Amerykańską. Nazywali ją literaturą nędzną i rozkładową, mimo iż, nawet jej nie znali wówczas. Kiedy już zapoznali się z nią zmienili zdanie o Williamie Faulknerze, Erneście Hemingway’u, Johnie Steinbeck’u i wielu innych pisarzach.
Odkryto wtedy, że Faulkner nie jest zboczeńcem i sadystą, a wielkim chrześcijaninem i komentatorem Biblii. Hemingway przestał być podżegaczem wojennym, a stał się ostatnim wielkim romantykiem; Steinbeck skończył z pornografią, a stał się wielkim pisarzem obyczajowym; i tak dalej. 81
Hłasko, wyśmiewa też gesty braterstwa Polaków wobec Amerykanów. Jego rodacy są żenująco śmieszni, kiedy ubierają się równie tandetnie, co amerykanie, jeżdżą rozwalającymi się amerykańskimi samochodami, które wiozły Amerykanów do zwycięstwa82, oglądają komiksy amerykańskie nie rozumiejąc ich treści i nie mając zielonego pojęcia o kontekstach kulturowych, które w nich występują. Amerykanie nigdy nie dostrzegą gestów braterstwa Polaków, nie zrozumieją ich, ale jest to jedyny gest, na jaki jest stać nas Polaków.
Nikt z tych młodych ludzi nie pojedzie nigdy do Ameryki; nikt z nich nie otrzyma stypendium z fundacji Forda; i nikt nigdy nie będzie pisał o kulturze amerykańskiej, iż jest plebejska. Na to mogą liczyć tylko publicyści „Nowych Dróg” i „Trybuny Ludu”; ale dla tych wszystkich młodych nieboraków Ameryka nie jest nawet tym, czym Izrael był dla ludzi prowadzonych przez Mojżesza; nie jest ziemią obiecaną. Ale być może dzieje się i tak, że w braku obietnicy kryje się największa nadzieja. Commies obiecali przecież wszystko: chleb, pracę, wolność, braterstwo; ale kto obiecuje wszystko, ten nie obiecuje naprawdę niczego. 83
Zarówno w Reporterze najbardziej bojowego pisma w kraju jak i Goofy, the Dog Hłasko chętnie posługuje się nawiązaniami do Biblii. Polaków zawiedli commies, którzy obiecali wszystko, a wielu osobom (także Hłasce) zgotowali coś na kształt przedsionka piekła na ziemi. Dlatego Polacy wierzą w złoty mit o wspaniałej, cudownej, bogatej, mlekiem i miodem płynącej Ameryce. Hłasko, może wypowiadać się o stosunku Amerykanów do Polaków i złudnych nadziei, które wiążą Polacy z wylotem do USA, ponieważ ma ku temu podstawy. Od 22 lutego 1966 roku mieszkał, ciężko pracował, pisał kolejne utwory w Ameryce przez kilka lat. Poznał smak życia w bajkowej Ameryce i gorzko się rozczarował. Jedynym z ważniejszych wydarzeń Hłaski z pobytu w Ameryce było uzyskanie licencji pilota, o której marzył od dawna.
3 lipca [1967 r. – przyp. B.S.] Marek otrzymuje upragniony dyplom ukończenia szkoły lotnictwa cywilnego Santa Monica Flyers, Flight Training, 2701 Airport Avenue, Municipal Airport Santa Monica, CA 90405. Egzaminy w tej szkole zaliczył 18 maja.84
Dopiero 20 kwietnia 1969 roku Hłasko, wyleciał z USA do Izraela zaproszony przez Sonję Ziemann. Wylądował w Tel Avivie, a następnie udał się do Eljatu, gdzie kręcono zdjęcia do filmu Wszyscy byli odwróceni85 na podstawie jego opowiadania. Grała w nim Sonja Ziemann.
Hłasko w analizowanym rozdziale Pięknych dwudziestoletnich wyznaje, iż w tamtym czasie mało wiedział o literaturze amerykańskiej, gdyż po wojnie jeszcze nie drukowano w Polsce chociażby prozy Hemingway’a. Tym samym oczyszcza się z zarzutów jakoby kopiował styl tego pisarza, ponieważ:
[…] zacząłem pisać jeszcze wtedy, kiedy Hemingway uznany był w Polsce za deprawatora i chwalcę bomby atomowej, i że czytać go nie mogłem, ponieważ nie znałem wtedy angielskiego, a przestałem pisać właśnie wtedy, kiedy Hemingwaya zaczęto drukować – uszło oczywiście uwagi naszych krytyków. 86
Ostatnie strony Goofy, the Dog Hłasko poświęcił Jerzemu Putramentowi i Czesławowi Miłoszowi. Putrament, pierwszy wyjechał do Ameryki, w której napisał Dwa łyki Ameryki. Książka ta była niczym innym, jak źle napisanym donosem. Jeden z jej rozdziałów całości poświęconym został Czesławowi Miłoszowi.
[…] Putrament zaczyna wysoko i szlachetnie: kiedy poznał Miłosza, był olśniony jego poetyckim talentem […] Miłosz był dlań gwiazdą […] Putrament czuł się niczym wobec Miłosza; uwielbiał go, ale Miłosz nie poświęcał muz zbyt wiele uwagi. Miłosz był nonszalancki, zarozumiały, pyszny; wreszcie doszło do rękoczynów. I w tym momencie głos rwie się Putramentowi; według wzorów klasycznych powinien właśnie teraz przejść do argumentów odwołujących się do powszechnego poczucia sprawiedliwości; zamiast tego przechodzi na paszkwil. Przyznaje się, iż był przeciwny wyjazdowi Miłosza na Zachód […] Dlaczego jednak wyjazd na Zachód połączony jest z roztrwonieniem talentu, o tym nie dowiemy się […] Jeśli więc Miłosz chciał być lepiej płacony, powinien zostać według tez książki „Na literackim froncie” w Polsce […] Ale prorokuje Putrament, nic nie wyjdzie z kariery Miłosza na Zachodzie. Dlaczego? Wybrał zły rok. 87
Dlaczego 1984 to zły rok? Ponieważ, można by powołać się według logiki Putramenta na rozgromienie Gomułki, które otworzyło oczy Miłoszowi. Putrament sugeruje, że aresztowanie Gomułki mogłoby stać się odskocznią w życiu i karierze Miłosza; momentem przełomowym zarówno w jego życiu osobistym, jak i zawodowym. Ale gorzej według Hłaski wybrał Putrament. Dwa łyki Ameryki podpisano do druku w czerwcu 1956 roku, druk ukończono w tym samym miesiącu. Kilka miesięcy później Gomułka ściskał prawicę towarzysza, członka Komitetu Centralnego – Putramenta, który stał się wtedy sprzymierzeńcem Gomułki i donosicielem, zdrajcą kolegów po fachu (pisarzy).
Jeszcze słów kilka wieńczących obrzucanie błotem Miłosza przez Putramenta:
Wreszcie Putrament dochodzi do ostatecznych wniosków na temat Miłosza: Miłosz uciekł, ponieważ obawiał się wojny, która według Putramenta była tuż, tuż w latach 1950 – 1951 […] Ale o jakiej to wojnie i o jakim niebezpieczeństwie jest tu mowa? […] to jest źle napisany donos […] I jeszcze jeden cios poniżej pasa: Putrament pisze, że po wybraniu wolności Amerykanie odmówili Miłoszowi wizy wyjazdowej. Nietrudno zgadnąć, jak to się stało, i Putrament powinien o tym wiedzieć najlepiej[…]88
Hłasko, opowiedział historię zniszczenia kariery Miłosza przez Putramenta, żeby udowodnić ile zła innym literatom, którzy nieświadomi grożącego im niebezpieczeństwa wyjechali za granicę, aby rozwijać swój talent i osobowość literacką. Donosy Putramenta bardzo utrudniły życie i Miłosza, i Hłaski. Pierwszy wyjechał na Zachód, drugi do Paryża; jak wiadomo Hłasko nigdy nie wrócił do Polski. Zdał sobie z tego sprawę, czytając przywołany wcześniej przeze mnie paszkwil Putramenta w „Izwestaich”. Hłasko, czytał ten artykuł już w Berlinie w 1958 roku. Na kartach Pięknych dwudziestoletnich życzy Putramentowi, aby przeżył, kiedyś chwile, w których nie będzie mógł napisać nawet jednej strony prozy. Wówczas cierpiąc głód i nędzę odpokutuje za krzywdy wyrządzone chociażby Markowi Hłasce i Czesławowi Miłoszowi:
Pisałem dużo o Putramencie i Miłoszu, co pozornie nie ma wiele wspólnego z tytułem I, Goofy, the Dog. Ale wiem o co mi chodziło: jeśli Putrament kiedykolwiek zdecyduje się na pozostanie na Zachodzie – nie będzie miał tych trudności, jakie miał Miłosz i jakie miałem ja. Niewiele umie jako donosiciel; niemniej nie będzie mieć trudności finansowych przez dobrych parę lat. Ale potem będzie musiał umrzeć z głodu, a stanie się to tego dnia, w którym będzie usiłował napisać jedną stronę prozy. Mam mu zresztą do zawdzięczenia, i to dużo […]89
Hłasko, chciał wstąpić do armii USA; poprosił w konsulacie amerykańskim w Palermo o prawo wstąpienia do armii amerykańskiej i wysłanie na wojnę wietnamską. Spotkał się z odmową z powodu braku wizy emigracyjnej, która uniemożliwiała mu wstąpienie do armii amerykańskiej na terenie USA.
I, Goofy, the Dog, nie mogę uczynić niczego […] Wiem to dzisiaj: powinni dawać stypendia i wszelkie możliwe fory ludziom takim jak nasz Myśliciel. Niech jeżdżą tam i niech plują na ten wielki i piękny kraj; a każde ich kłamstwo będzie rozumiane przeciwnie przez tych wszystkich, którzy będą ich czytać w Polsce. Niech piszą o waszej wspaniałej literaturze, że jest śmieciem; niech piszą o waszych wspaniałych żołnierzach, że są zbrodniarzami; niech piszą o generale Pattonie, że był tchórzem, a o waszych fabrykach dających waszym ludziom chleb, iż są piekłem pozbawiającym człowieka godności i inteligencji. Ale niech tylko to piszą; ja chciałem dać tylko swoją krew, ale i ta nie była dość dobra dla gwiaździstego sztandaru. Ale nie pytajcie nas na Boga, co możemy uczynić. Nie mogę uczynić nic.90
Na początku lipca 1965 roku Hłasko, wyjechał z Zurychu do Włoch, będąc w Palermo ubiegał się o prawo wstąpienia do armii amerykańskiej. W tej sytuacji pozostał na trzy miesiące we Włoszech, gdzie kontynuował pisanie Sowy, córki pisarza. Powyższy cytowany akapit z Goofy, the Dog przepełniony jest po same brzegi rozgoryczeniem i żalem Hłaski, spowodowanymi bezsilnością wobec wszystkiego, co dotychczas go spotkało. Zakaz powrotu do Polski był równoznaczny z licznymi trudnościami, min. uniemożliwiał wylot do Ameryki w 1965 roku. Hłasko, chciał wyrwać się z Europy, uciec także przed swoją żoną Sonją Ziemann. Ich małżeństwo rozpadało się, a Hłasko chciał uciec od tego problemu. Jedynego schronienia udzielała mu twórczość literacka. Właśnie wtedy napisał Sowę, córkę piekarza i Pięknych dwudziestoletnich.
Hłasko uciekał przed żoną, tym chyba należy tłumaczyć jego prawie nieustanne podróże i dłuższe pobyty poza domem rodzinnym. Ledwie zakończył okres „włoski”, a już na początku września stacjonuje w Paryżu. W Paryżu Marek rozpoczyna pisanie Pięknych dwudziestoletnich, swej literackiej autobiografii, która przysporzy pisarzowi sławy, a z drugiej strony powiększy szeregi wrogów.
Ostatniego dnia września przyznaje się matce, że jego małżeństwo rozpada się, że do Soni wrócić już nie chce, zaś sam żyje biednie. 91
Rozdział piąty Feliks Dzierżyński i Bogey
Na początku tego rozdziału Hłasko, zaznacza, że najlepiej byłoby żyć niczym Feliks Dzierżyński, a już najlepiej jest żyć na koszt klasy robotniczej. Człowiek, któremu odmówiono azylu politycznego, który chce dalej pisać nie ma lekko. Taki człowiek jest wrogiem systemu, niewygodnym świadkiem, który ani myśli milczeć i przepraszać za to, co już napisał. Chciałby tylko móc nadal tworzyć. Jego problemy wcale by się nie pojawiły, gdyby był:
[…] byłym komunistą, członkiem Komitetu Centralnego lub wysokim funkcjonariuszem Urzędu Bezpieczeństwa; szpiegiem lub dyplomatą. Człowiek spoza żelaznej kurtyny, który szpiegował na rzecz Kremla, wyrywał swoim braciom paznokcie lub wprowadzał im kulę w tył głowy zawsze znajdzie życzliwych opiekunów, ponieważ stanowi atut propagandowy i może stać się argumentem w walce przeciw komunizmowi; człowiek uczciwy, który nigdy nie był komunistą lub szpiegiem, jest tylko niepotrzebnym ciężarem dla ludzi Zachodu; wszyscy przecież wiedzą, że narody Europy Wschodniej nienawidzą commies i że takiego nie można wyzyskać propagandowo. Mówienie, że wieczorem jest ciemno, a rankiem jasno, nie może być rewelacją dla ludzi Zachodu. Takiego człowieka czekają lata poniewierki, upokorzeń, wyczekiwania na wizę; lata pustki i rozpaczy. 92
Rozdział ten autor poświęcił przedstawieniu możliwości, spośród których może wybrać coś dla siebie człowiek piszący, nie będący nigdy członkiem partii; nie piszący hymnów na cześć policji politycznej, który nawet nie może publikować w ojczyźnie swoich, gdyż zarzuca mu się kontr rewolucjonizm.
Spróbujmy się zastanowić, co robić w chwilach głodu, kiedy żaden wydawca nie da nam zaliczki, a wierzyciele czyhają na rogu ulic dzierżąc w rękach bykowce. 93
Jest to bodajże rozdział najbardziej wierny biografii Hłaski, wiernie odzwierciedlający koleje jego losu, w którym pisarz już od samego początku bez ogródek mówi prawdę o sobie samym. Tutaj Hłasko mówi całą prawdę, rzetelną i szczerą, W poprzednich rozdziałach Hłasko żonglował wydarzeniami, niekiedy zmieniał ich kolejność albo konstruował opowiadanie w sposób bardzo zawiły, niejasny, mało precyzyjny. Tym samym utrudniał odtworzenie rzeczywistego biegu zdarzeń. Tym razem jest inaczej.
Pierwszym z pięciu sposób proponowanych przez Hłaskę jest udawanie obłędu. Nie jest to rzeczą prostą, ale wystarczająca ilość odwagi i charakteru pomoże się tego nauczyć. Najłatwiej jest symulować manię prześladowczą; wymaga to jednak czasu. 94Nie wolno pójść z tym problemem do lekarza, gdyż nie wie się nic (będąc wariatem) o swoje chorobie, a wierzy się, że jest się prześladowanym na tle politycznym. Ponoć najlepiej odbierać sobie życie w Monachium, gdyż odtransportowuje się takich delikwentów do szpitala w Haar. Hłasko, wie o tym, ponieważ mieszkał w Monachium i jesienią 1963 roku był hospitalizowany w klinice pod Monachium:
Jesienią nagle zdecydował się poddać operacji obustronnej przepukliny. Odbyło się to klinice dr. Westricha w Bogenhausen pod Monachium. 95
Drugą propozycją Hłaski, jest rozczarowanie komunizmem. Dochodów na pewno nie zapewni, a fantastyczny świat stworzony przez commies powoduje, że zwykły przeciętny człowiek nawet nie myśli o obozach i nocnych śledztwach.
My, Polacy, w ogóle nie mamy szans. Każda rosyjska, choćby najsłabsza książka, zawsze będzie miała tysiąckroć większe powodzenie od polskiej […] książki napisane przez Rosjan lub ludzi stamtąd;powodzenie tych książek jest zrozumiałe [chodzi o książki np. Herseya, Koestlera, Urisa – przyp. B. S.]96
Dłużej nie warto się tym zajmować, nic w taki sposób nie zarobimy.
Trzecią możliwością jest sutenerstwo. Zawód trudny, wymagający opanowanego do perfekcji aktorstwa, mocnych nerwów i szybkich decyzji. Przydatne jest posiadanie szerokiej gamy skrajnych uczuć. Odebranie prostytutki innemu sutenerowi jest niesłychanie trudne, ale rzeczą jeszcze najistotniejszą jest znajomość dialogu. Najlepiej jest mówić niczym Humprey Bogart (ulubiony aktor Hłaski), który jako pierwszy w Skamieniałym lesie pokazał sposób, w jaki powinno się mówić prawidłowo dialog. Wcześniej aktorzy gładko i poprawnie recytowali swoje dialog; Humprey to zmienił:
Bogart mówił źle, patrząc w bok, zacinając się. Długie zdania wyszczekiwał prędko, krótkie rozciągał do granic maksymalnych. Stwarzało to wrażenie, że szuka słów, że mówienie przychodzi mu z trudem i męczy go, a do tego mówił bardzo niewyraźnie. Brando [Marlon Brando – przyp. B.S.], aktor ze szkoły Kazana, mówi w tenże sam sposób: męczy się, zacina, jednak Brando nie ma w sobie prawdy Bogarta […] Wszyscy inni – Newman, Clift, Dean są dziećmi Bogarta, ale nie jest chyba faktem przypadkowym, że Bogart święci tryumfy w dziesięć lat po swojej śmierci, kiedy miliony widzów obejrzały już tłumy jego dzieci, z których żadne nie miało w sobie rozpaczy i zimnej determinacji ojca. 97
W tym akapicie warto zatrzymać się na chwilę przy Jamesie Deanie. Hłasko, za mistrza dialogu uznał Bogart, a Deana za jego dziecko, któremu brakowało rozpaczy i determinacji rodziciela. Jednak nie Bogart, ale Dean był wzorcem stylu dla Hłaski. Podpatrywał ubiór, mimikę twarzy, pozy Deana; był również uderzająco podobny do słynnego aktora. Powszechnie wiadomo, iż Hłasko nazywany był polskim Jamesem Deanem, a zdjęcia prozaika wystylizowanego na wzór amerykańskiego aktora znane są na całym świecie. Hłasko, swoim zwyczajem napisał o Deanie jak najmniej, żeby zakamuflować przed czytelnikiem, iż jest on dla niego swego rodzaju wzorcem. Właśnie temu służy zabieg stylistyczny mający na celu wyeksponowanie Bogarta i odciągnięcie uwagi od Jamesa Deana. Osoba znająca życiorys Hłaski, bez trudu wychwyci ten fakt, misternie wpleciony w narrację o sutenerstwie.
Czwartą już ewentualnością jest tzw. cicha przystań życiowa, czyli najprościej rzecz ujmując więzienie. Hłasko, pisze o monachijskim więzieniu, w której łatwo można usłyszeć język ojczysty, gdyż w 1963 roku przez równy miesiąc (od 8 listopada do 8 grudnia) odsiadywał karę w tymże więzieniu za wykroczenia samochodowe. Bardzo klarownie po raz kolejny całą sprawę naświetlił Andrzej Czyżewski:
Wróćmy jednak do wspomnień Sonji.
Mniej więcej dziesięć dni po operacji siedziałam po przedstawieniu w naszym mieszkaniu, popijając grzecznie piwo. Gdy już miałam kłaść się spać, telefon:
- Tu VI komisariat policji w Schawabing. Czy Pani jest Sonją Ziemann? […] Proszę przyjechać na posterunek. Musieliśmy zatrzymać Pani męża.
Przed komisariatem stał samochód Marka. Wewnątrz słychać było głośny śmiech. Okazało się, że Marek wymknął się niepostrzeżenie z kliniki, wsiadł do samochodu i spowodował jakiś mały wypadek. Oczywiście przy sobie nie miał papierów ani auta, ani swoich. Policjantom najpierw powiedział, że jego paszportem jest żona – „My fair lady”. Potem jednemu z nich powiedział, że jest durniem. No i trafił do komisariatu. Tu dopiero podał domowy numer telefonu.
Czekając na przyjazd żony, rozbawił wszystkich opowiadaniem kawałów. Sonja wyjaśniła, że mąż właśnie wyszedł po operacji ze szpitala i jest jeszcze pod działaniem środków odurzających – wyczuła jednak od Marka alkohol. Skończyło się na powrocie do domu i zobowiązaniu się, że do jutra do godziny 16 Marek zgłosi się na komisariacie z papierami. Zmęczona Sonja usnęła. On oczywiście zniknął. Poszukiwania w klinice, u przyjaciół, pod różnymi adresami trwały parę dni. W sobotę w nocy znalazł się w domu. Ostre rozmowy skończyły się o piątej nad ranem. Sonja poszła spać na górę do siebie, bo wieczorem miała przedstawienie. Ledwo usnęła, po Marka przyszli dwaj policjanci. Z zawiniątkiem z osobistymi rzeczami pod pachą, pożegnawszy żonę jak bohater westernów, udał się do więzienia. Zabiegi Sonji nie pomogły. Miesiąc musiał odsiedzieć. Pisał stamtąd do żony dramatyczne listy utrzymane mniej więcej w takim tonie, jakby przebywał w celi śmierci. Doświadczenie to, już po wyjściu, posłużyło, podobnie jak wyrok skazujący jeszcze z Polski, do epatowania swoją kryminalną przeszłością. W liście do Wuja Józefa, w stosunku do którego był przecież bardzo szczery i naprawdę nie musiał niczego udawać, pisał o dwóch miesiącach więzienia, dla znajomych okres ten urastał do co najmniej czterech miesięcy. A jeśli ktoś chciałby śledzić koleje losu Hłaski na podstawie tych utworów, które mają, w większym czy mniejszym stopniu, charakter autobiograficzny, mógłby dojść wniosku, że autor spędził w więzieniu znaczną część swojego życia. 98
Cicha przystań życiowa opisana skrupulatnie przez Hłaskę na kilku stronach Pięknych dwudziestoletnich, jest dokładnie tym, przed czym przestrzega zbyt popędliwych interpretatorów autobiograficznych utworów Hłaski, Andrzej Czyżewski w trzech ostatnich zdaniach powyższego cytatu. Hłasko, poprzez ten sprytny zabieg, próbował wykreować się na pisarza o kryminalnej przeszłości.
W tym momencie nie zdziwi chyba nikogo stwierdzenie, iż nie ma nic dziwnego w identycznym postępowaniu Andrzeja Stasiuka, który drobiazgowo, punkt po punkcie, element po elemencie, czerpał pełnymi garściami zarówno z prozy, jak i życiorysu Marka Hłaski. Wszechobecna intertekstualność, pojawiająca się opowiadaniach, esejach i powieściach jest wprost uderzająca. Oczywiście bez trudu wychwyci ją ten, kto dobrze zna twórczość i życiorysy obydwu pisarzy.
Hłasko, zamyka cichą przystań życiową następującą przestrogą:
Nie ciesz się z tego, że masz paszport uciekiniera i że wolno ci mieszkać w Szwajcarii, Francji, czy we Włoszech; na końcu tak czy owak będziesz sam; ale jeszcze przedtem będziesz sam przez całą drogę i nikt nigdy nie uwierzy ci w to, co mógłbyś powiedzieć i co chciałbyś powiedzieć. 99
Wreszcie ostatnią możliwością jest uczciwa praca. Już w pierwszym zdaniu Hłasko odziera czytelników ze złudzeń stwierdzając, że nigdy nie dostaniemy dobrej i uczciwej pracy, a o szpiegostwie Polacy lepiej niech nie marzą, ponieważ się do tego zupełnie nie nadają.
Nie dostaniemy więc żadnej uczciwej pracy, jeśli jesteśmy człowiekiem piszącym i nie byliśmy wychowankami Światły, Monata, i Fejgina. Chętnie zostałbym amerykańskim szpiegiem, aby załatwić paru commies […]nic z tego, ponieważ nikt nas nie potrzebuje. Nie wiemy przecież w gruncie rzeczy nic o kraju, w którym żyliśmy; wiedza o nieszczęściu jest wiedzą jałową […]100
Rozdział szósty Mam drzwi do szafy dwudrzwiowej, oszklone
[…] okres wolności słowa, trwający tak krótko w Polsce, nie zaczyna się z chwilą przyjścia do władzy Władysława Gomułki lecz właśnie w tym okresie kończy się zaszantażowany pojęciem „racji stanu” użytym przez tegoż Władysława Gomułkę, z którym wiązano nadzieję. 101
Hłasko, początek tego rozdziału poświęcił październikowi 1956 roku w Polsce. Dokładnie 22 października do władzy doszedł Władysław Gomułka, wcześniej oskarżany o odchylenie nacjonalistyczne. Równocześnie zakończył się okres stalinizmu w Polsce; uwolniono więźniów politycznych. Hłasko, streścił i ocenił oczekiwania, i rozczarowania Polaków Gomułką. Jednocześnie wyklarował swoje zdanie na temat tamtego października i Gomułki.
[…] Nie wiem, czego i na jakiej podstawie ludzie spodziewali się po Październiku […] Być może, iż działo się to na zasadzie wiary w jednego człowieka: we Władysława Gomułkę. Być może wierzono, że człowiek, który cierpiał i był więźniem swych współwyznawców, rządzić będzie nami nie zapominając o tym, co sam przeżył i przecierpiał […] Drugim zabawnym elementem w tej całej hecy jest uczucie rozczarowania w stosunku do Gomułki; tak jakby rzeczywiście ten człowiek miał szansę zmienienia czegokolwiek na lepsze w bliskiej przyszłości. Sam Władysław Gomułka, wkrótce po dojściu do władzy mówił, oświadczył […], iż niemożliwe jest szybkie podniesienie stopy życiowej, gdyż po prostu nie ma czym płacić. Mówił przy tym o kolosalnych zadłużeniach Polski, o katastrofalnym stanie gospodarki narodowej[…] Nie słuchano jednak wystarczająco uważnie jego słów […] I zupełnie nie pamiętano, iż człowiek ten jest komunistą, prawdopodobnie najbardziej zaciekłym i twardym, nieustępliwym […] Pisarze i myśliciele głosili po jakimś czasie legendę, iż są znienawidzeni przez Gomułkę […] Obawiam się, iż jest to legenda wymyślona przez nich samych. Gomułkę uznano za szpiega i nikczemnika; pluto na niego; urządzano masówki, w czasie których potępiano go publicznie, zarzucając mu ponad wszelką wątpliwość działanie na rzecz wywiadów francuskiego, angielskiego i amerykańskiego; nie dano mu nawet tego, co stanowi przywilej najpodlejszego kryminalisty: stanięcia przed sądem i powiedzenia prawdy o sobie ludziom i sędziom […] Po czym – według określenia Putramenta rozgromiony Gomułka powrócił. I nic się nie stało: ci sami ludzie, którzy na niego pluli, dalej kręcą filmy i piszą książki, nikt nie został skrócony o głowę […]102
Następnie Hłasko, rozpoczyna snuć opowieść o sobie w 1957 roku, kiedy to nie miał już nic do roboty. Rok wcześniej opublikowano Pierwszy krok w chmurach. Twierdzi, że w literaturze poza donosem policyjnym interesowała go tylko miłość kobiety do mężczyzny i ich klęska. Wyznaje, że literatura przestała go interesować, gdy rozstał się z Hanną Golde.
[…] ja sam kochałem się w życiu tylko jeden raz; było to jedenaście lat temu i potem nigdy już nie kochałem nikogo 103ani przez minutę, mimo że bezustannie starałem się stworzyć sobie złudzenia.
Być może tymi złudzeniami były uczucia do żony Hłaski – Sonji Ziemann i Esther – jego izraelskiej miłości. Pozostawię ten wątek bez głębszej analizy, gdyż sam Hłasko w Pięknych dwudziestoletnich niemalże zupełnie przemilczał pojawienie się Sonji i Esther w swoim życiorysie. Najwięcej uwagi poświęcił właśnie Hance.
Hankę, Marek poznał w „Sztandarze Młodych” pod koniec 1955 roku. Była niezwykłą, piękną, inteligentną kobietą o niebanalnym poczuciu humoru. Ona uwielbiała zabawę, a ją uwielbiali mężczyźni. Kiedy się poznali Hanka była już mężatką i matką dwóch malutkich córek. Jako kobieta starsza od Marka, a zarazem dojrzalsza od niego zdawała sobie sprawę, że dwudziestodwuletni Marek jest jeszcze emocjonalnie dzieckiem. Mimo to, wierzyła, że uroczy, czarujący i inteligentny młodzieniec, kiedyś będzie opoką dla niej i jej dzieci. Ich romans trwał do wyjazdu Hłaski za granicę.
Kolejny raz biograf Hłaski, rzetelnie odnotował związek Marka i Hanki. Dlatego pozwolę sobie skorzystać z jego drobiazgowej relacji związku tych dwojga:
To już nie była zakochana licealistka czy młoda dziennikarska. To była kobieta, którą wielu znało, adrowało i podziwiało. Była to również kolejna kobieta, która Hłaskę odrzuciła, nie chcąc zdecydować się na postawienie wszystkiego na jedną kartę i pozostanie z nim. Może dlatego wspominał właśnie ją jako swoją największą miłość. Bo nie on ją wybrał i zostawił, a ona jego?
Łączyła ją z Markiem pewna wspólna cecha. Podobnie jak on, musiała wyróżniać się jakimś ulotnym magnetycznym urokiem, trudnym do dokładnego, racjonalnego zdefiniowania. Urok ten działa do dziś. Wszyscy chyba, którzy znali tę kobietę osobiście, zapamiętali ją jako swój ideał i fascynację, jako uosobienie kobiecości,istotę ,którą się podziwia, przez którą się cierpi, której się wybacza, ale którą pamięta się jedynie z dobrej strony, jako swoje marzenie o kobiecie. 104
Romans Marka i Hanki, definitywnie zakończył się w 1956 roku. Inne kobiety nie były w stanie wypełnić pustki, jaką pozostawiła po sobie w życiu Hłaski Hanka.
Jak na razie inne kobiety – w tym „żona”, Teresa Iżewska – nie umiały zapełnić tej luki. Ale nade wszystko górowała pasja pisania. 105
Hłasko, zwierzył się Leopoldowi Tyrmandowi, że nie może przestać myśleć o Hance. Tyrmand doradził mu, aby wyjechał z Warszawy tam, gdzie nie ma Hanki i spróbował pisać z myślą, że to nie może się udać. O dziwo, Hłasko posłuchał rady kolegi:
- To jest to, czego ci właśnie brakuje. Naucz się pracować z myślą, że nie może się udać. Tylko wtedy udaje się coś od czasu do czasu i naprawdę.
I rzeczywiście udało się. Pojechałem do Kazimierza i zabrałem się do pisania opowiadania pod tytułem „Cmentarze”; opowiadanie to zacząłem dwa lata temu.106
Już pod koniec marca Hłaskom oddał do druku Cmentarze i Następny do raju. Ukazały się nakładem Instytutu Literackiego Równocześnie. Marek Hłasko otrzymał za Cmentarze Nagrodę Literacką „Kultury” dla pisarza krajowego. Jeszcze w Kazimierzu Hłasko zrozumiał, że wszystko stało się dla niego groteskowe, a napisanie prawdziwego opowiadania o totalizmie, które byłoby tragiczne napisać się nie da. A jeśli nawet komuś się to uda to, taka literatura dla Hłaski jest niewiarygodna.
Do czasu Hani wszystko było dla mnie proste, ponieważ interesowałem się tylko sprawą mężczyzny i kobiety; to było dla mnie ważne i tragiczne. Ale potem nagle wszystko zaczęło być dla mnie groteskowe; zrozumiałem, że nie można napisać prawdziwego opowiadania o totalizmie, które byłoby tragiczne; i do dziś nie wierzę w możliwość takiej literatury. 107
Jeszcze jeden ważny problem poruszył w tym rozdziale Hłaski. Otóż jego koledzy, znajomi, którzy zaczynali tworzyć razem z nim, wiedzieli, jak jest źle w Polsce, ale wytrwale czekali, aż nadejdzie dzień, w którym dane im będzie opublikować jeden wiersz, namalować jeden obraz surrealistyczny. Czekali, aż będą mogli zrobić coś, czym dadzą wyraz swojemu sprzeciwowi wobec rzeczywistości, aby powiedzieć: nie.
Ale byli to wszystko ludzie, którzy wbrew faktom i wbrew wszystkiemu, co działo się dokoła, usiłowali zachować wiarę, że nadejdzie chwila, w której wolno będzie powiedzieć: nie. My, łysiejący już, i nie piękni, i nie dwudziestoletni, mieliśmy tych parę kroków słońcu; jedni z nas zrobili to gorzej, drudzy lepiej; nie powstały w tym czasie dzieła o wielkiej wartości, ale być może przydadzą się one przyszłym kronikarzom jako dowody niemocy człowieka żyjącego w koszmarze, nie znajdującego w sobie siły, aby to wyznać. 108
Hłaskę, kiedy pisał Pięknych dwudziestoletnich przeraziło nowe pokolenie pięknych, dwudziestoletnich, którzy wiedzieli, że w okupowanej Polsce jest źle, ale nie interesowało ich to na tyle, żeby chcieli coś z tym zrobić. Ponadto żadna z osób młodego pokolenia, z którymi rozmawiał Hłasko nie marzyła o byciu pisarzem, malarzem albo rzeźbiarzem.
Ucieczka w świat groteski spowodowana jest według Hłaski, brakiem wiary w to, co sami przeżyliśmy, a także niewiarę w to, że inni będą w stanie dać wiarę naszemu życiu. Tym trzecim powodem jest nieznajomość życia narodu, warunków, w jakich żyli nasi rodacy i brak umiejętności korzystania z faktografii. Z kolei w literaturze współczesnej pieniądze zdaniem Hłaski nie istnieją. Jedyną ludzką cechą literatury współczesnej, która służy propagandzie jest fakt, iż bohaterów jednego zakładu produkcyjnego nie interesują bohaterowie drugiego produkcyjniaka. Nie ma w nich nie tylko pieniędzy, ale też takiego jak u Dostojewskiego rozprawiania się z Turgieniewem poprzez parodię jego stylem.
Dalej Hłasko, wylicza swój dorobek literacki wspomina falę krytyki, która zalała go, kiedy otrzymał Nagrodę Wydawców; odsłania kulisy powstania Ósmego dnia i Następnego do raju. Oto krótkie podsumowane 1957 roku przez Hłaskę:
Tak więc w roku pięćdziesiątym siódmym moje sprawy zostały załatwione; zatrzymano mi dwie książki i zmarnowano mi dwa filmy. Skończyła się również sprawa „Po prostu”; ja sam stałem się przedmiotem drwin denuncjacji nie zawsze dobrze napisanych. 109
Przedostatni rozdział powieści kończy się odlotem Hłaski do Paryża w lutym 1958 r.
Rozdział siódmy Hotel „Victrory”
Początek rozdziału wieńczącego Pięknych dwudziestoletnich Hłasko, poświęcił naszkicowaniu swoich uczuć i przemyśleń, jakie towarzyszyły mu bezpośrednio po przylocie do Paryża, które przytoczyłam na początku swojego wywodu.
Wspomina także publikację art. „Primabelirna jednego tygodnia110” opublikowanego przez „Trybunę Ludu”, którym także zajęłam się wcześniej. Należy dodać jedynie, iż Hłasko po publikacji „Primableriny jednego tygodnia” napisał list do redakcji „Trybuny Ludu”, w którym „wyjaśniając, iż jeśli odmówiono mi wydania książki w Polsce, to miałem święte prawo znalezienia sobie wydawcy za granicą [książką, o której pisze autor były opowiadania Cmentarze i Następny do raju – przyp. B.S.]; powiedziałem przy tym, iż o wartości książki za granicą może wypowiedzieć się czytelnik, inny pisarz i krytyk, ale nie cenzor.”111List redakcja opatrzyła własnym komentarzem, ale nie wydrukowała go, o co prosił pisarz.
Wówczas Hłaskę masowo odwiedzali głodni sensacji i wyjaśnień dziennikarze. Pracownicy z francuskiego tygodnika „L’Express” – Hłasko zapytany przezeń, jaką rolę wyznaczył sobie w literaturze odpowiedział, że „jest świadkiem procesu przeciw człowiekowi”112; zapytany, czy zamierza wrócić do ojczyzny drwiąco odpowiedział, że „nie jest aż takim idiotą, aby dobrowolnie pozbawić się przyjemności patrzenia na zbrodnie, rozpacz i te wszystkie rzeczy, o których umiem jedynie pisać.” 113W kolejnym numerze felietonista „L’Express” oświadczył, że bardzo ceni liryczny pesymizm Hłaski, ale wszystko, co powiedział jest brednią, gdyż przed wojną była emigracja zarobkowa z Polski, której wówczas już nie było.
Hłasko, był głęboko przekonany, że niczego już nigdy nie napisze, bo komuniści pozbawili go jedynej ludzkiej cechy charakteru – nienawiści. Życie i ludzie, których obserwował we Francji były dla niego obce; czytane książki nie wywierały na nim znikomego wrażenia; filmy oglądane w Paryżu odbierał inaczej niż te, które obejrzał w Warszawie; wystawy abstrakcjonistów kompletnie go zanudzały. Pisarz nie potrafił się odnaleźć we Francji, czuł w sobie pustkę, był wyobcowany, zdruzgotany, zmiażdżony przez polskich krytyków, a przede wszystkim tęsknił za Polską. Hłasko mieszkał wtedy w siedzibie Instytutu Literackiego i redakcji „Kultury” w Maisons-Laffitte.
Następnie wyjechał do Nicei zwiedzić Lazurowe Wybrzeże. Tym samym zapoczątkował serię podróży po Europie. We wrześniu wyjechał najpierw na Sycylię, a następnie do Niemiec i Berlina Zachodniego. W tym czasie spotkał się z Sonją Ziemann. Prasa zachodnioniemiecka publikowała ich wspólne zdjęcia, pisano o ich romansie.
9 października Hłasko po odmowie przedłużenia ważności paszportu i odrzuceniu żądania natychmiastowego powrotu do kraju, wystosował prośbę o azyl polityczny w Berlinie Zachodnim (Berlin-Marienfelde). Decyzję tę podjął po rozmowach w Polskiej Misji Wojskowej w Berlinie, dokąd zwrócił się o przedłużenie ważności paszportu. Tam jednak zażądano od niego natychmiastowego powrotu do kraju, powołując się na obowiązek służby wojskowej. Postawiono Hłaskę w sytuacji bez wyjścia. Do Berlina Zachodniego wolnego miasta można było, bowiem wjechać bez wizy, lecz wyjechać już nie. Z kolei wcześniejsze wizy pisarza straciły ważność. Miał jedynie dwa wyjścia: przymusowy powrót do kraju lub prośbę o azyl w mieście, w którym mieszkali rodzice Sonji Ziemann. 14 października Hłasko otrzymał od władz niemieckich Fremdenpass, wystawiony w Bad Homburg d.H. Po świętach Bożego Narodzenia Hłasko zamieszkał w domu Soni i jej rodziców.
Dalej Hłasko, opowiada o swoje sytuacji w Niemczech, gdzie nie potrafił się odnaleźć i było mu ciężko. Nie był w stanie zrozumieć mentalności i zachowania rodowitych Niemców, a także ich obojętności wobec przebrzmiałej już II wojny światowej:
W Niemczech nie było mi łatwo, kiedy już poprosiłem o azyl i przeszedłem przez wszystkie badania. Nie umiem nic powiedzieć o Niemczech; […] nie bałem się ich podczas wojny i nie myślałem o tym już nigdy po wojnie; ale przeląkłem się ich naprawdę wtedy, kiedy żyłem tam przez jakiś czas i kiedy zobaczyłem, jak oni żyją: spokojnie, przytulnie, cicho […] Opuściłem Niemcy, gdyż zbyt mi to przypominało Polskę; i tam również nikt nic nie wiedział; inni moi rozmówcy – zażywni panowie pod pięćdziesiątkę jeżdżący Mercedesami [Hłasko pisze mercedesami, zmiana pierwszej litery w nazwie marki na wersalik – B.S.] 300 SL – mieli podczas wojny po dziesięć lat i także nic nie było im wiadomo na temat figlów, których dopuścili się chłopcy z SS. Kazano im zabijać, zabijali; kazano im żyć spokojnie, żyją spokojnie.114
W tym nieomalże telegraficznym skrócie Hłasko wyłożył powody wyjazdy z Niemiec. Należy przypomnieć, że często wyjeżdżał z Niemiec, uciekając przed swoją żoną i problemami małżeński, o czym nie wspomina w swojej książce.
Jedno z najważniejszych wyznań i zarazem deklaracji w całej książce Hłasko zamieścił nieomalże na końcu rozdziału. Napisał, dla kogo, po co i dlaczego powstała ta powieść, a także kim są dla niego Polacy, i jaką Polskę zapamiętał. Przytaczam całe wyznanie Hłaskowera:
Powiedziałem sobie: Polska to nie Putrament i Kruczkowski, i ci wszyscy inni. Polska to ci wszyscy ludzie, którzy mnie czytali,i którzy we mnie wierzyli. Więc wrócę tam i stanę przed sądem jako szpieg; trzeba będzie mi tylko udowodnić, że posiadałem materiały szpiegowskie, gdyż nie można być szpiegiem przychodzącym z niczym. Powiedziałem sobie: mieliście odwagę nazwać mnie szpiegiem; zniszczyliście mi najlepszy kraj do pisania na świecie; moja rodzina wstydzi się za mnie; więc weźcie mnie teraz i ukarzcie. Jestem wariatem i nie przyznam się do niczego, choćby badano mnie w najbardziej okrutny sposób; mieliście odwagę mnie oskarżyć, miejcie odwagę mnie skazać. Wiedziałem oczywiście, że nikt nie wierz w to, że pracuję dla wrogich Polsce wywiadów; ale jeśli wśród moich czytelników znalazł się choć jeden, który w to wierzył – ta książka napisana jest dla niego. 115
Ostatnie strony Pięknych dwudziestoletnich Hłasko przeznaczył na opowieść o swoim pierwszym pobycie w Izraelu, gdzie pracował między innymi na budowach. Przyleciał do Tel Avivu 22 stycznia 1959 roku z Izraela. W Londynie, Nowym Yorku, Paryżu, Tokio i Helsinkach, Seulu i Turynie tymczasem drukowano tłumaczenia jego utworów. Na początku grudnia otrzymał list z Londynu, zawiadamiający o przyznaniu mu nagrody „Wiadomości” londyńskich.
W lipcu 1960 roku do Izraela przyjechała Sonja. Podjęli decyzję o ślubie i 12 sierpnia wystartowali z Tel Avivu do Wiednia.
Siedząc, kiedyś w spodenkach kąpielowych w hotelu „Victory” i prowadząc rozmowę towarzyską z innymi oprychami, zobaczyłem, że do do hotelu wchodzi moja przyszła żona, z którą rozszedłem się w gniewie przed dwoma laty. Byłem wtedy akurat po goleniu i wciąż jeszcze trzymałem w ręku maszynkę do golenia i dziurę obrzeżoną skrawkiem materiału; były to moje przybory do golenia. Odłożyłem je na stół, aby przywitać się z ukochaną istotą; uczyniłem ku niej dwa kroki i natychmiast, zrozumiawszy swój tragiczny błąd, obróciłem się wstecz; moja maszynka do golenia i dziura ze strzępami materiału znikły. Ktoś nawalił ten cały klops wykorzystawszy chwilową euforię mych uczuć. Została mi tylko żona; popatrzywszy na nią i będąc z usposobienia romantykiem, dokonałem pośpiesznej tylko analizy swych uczuć i skonstatowawszy, iż nie mam nic przeciw walucie zachodnioniemieckiej, postanowiłem ją poślubić.
Wyjechałem z Izraela i przestałem myśleć o commies. Miałem zresztą poważniejsze zmartwienia: okupacja niemiecka, która skończyła się dla ludzie wiele lat temu, zaczęła się znowu dla mnie.116
Podczas tego pobytu Marek poznał swoją izraelską miłość Esther Steinbach, do której wielokrotnie powracał. Ich romans ciągnął się przez kilka lat. W Pięknych dwudziestoletnich pisarz wspomina o wizycie w Londynie na początku stycznia z 1961 roku, gdzie Sonja kręciła film. Tam też pobrali się 20 lutego.
Pod. rozdz. 1.4 Słów kilka o Andrzeju Stasiuku
Urodzony w 1960 w Warszawie roku prozaik, poeta liryczny Andrzej Stasiuk publikował swoje eseje, opowiadania, wiersze m. in. w „bruLionie”, „Czasie Kultury”, „Gazecie Wyborczej”. Jeden z nielicznych polskich pisarzy o porywającym życiorysie. Ukończył jedynie szkołę podstawową; wydalany kolejno z liceum, technikum i szkoły zawodowej. Przebywszy pół roku w armii otrzymał przepustkę, z której nie powrócił. Skazano go za dezercję i osadzono w więzieniu wojskowym w Płotach. Stamtąd został wyrzucony za rozkładanie dyscypliny wojskowej. Pozostałą część wyroku odbył w cywilnym więzieniu – łącznie półtora roku, które w swojej twórczości eksponuje tak bardzo, iż można ulec złudzeniu, że w więzieniach spędził znaczną część swojego życia. Podobny zabieg w swojej twórczości stosował Marek Hłasko. Obecnie mieszka w miejscowości Czarne w Beskidzie Niskim. Swoim domem uczynił samotną, drewnianą chałupę bez prądu. Hoduje zwierzęta parzystokopytne, sprawuje pieczę nad cerkwią łemkowską, pisze i prowadzi Wydawnictwo Czarne.
Stasiuk, wyemigrował na wieś i jak mało kto, czuje zmysłowe piękno i okrucieństwo natury, ale podkreśla nieogarnioną nudę świata przyrody. Jest wrażliwym artystą, nałogowym zjadaczem słowa pisanego i wyrafinowanym intelektualistą w jednej osobie.
Pierwszą intymną powieść Andrzeja Stasiuka Jak zostałem pisarzem (próba autobiografii intelektualnej) po raz pierwszy opublikowano w 1998 roku. Była to druga powieść z prawdziwego zdarzenia napisana przez outsidera polskiej prozy. Pojawiła się na księgarnianych półkach krótko przed Bożym Narodzeniem A. D 1998, będąc ciekawym pomysłem na świąteczny prezent dla miłośników pisarza z przypadku.
Andrzej Stasiuk, zadebiutował w 1992 zbiorem opowiadań więziennych Mury Hebronu. Wysoko oceniana przez krytyków literatury, zachwycająca językiem, narracją, stylistyką, dopracowana w najmniejszych szczegółach szybko uplasowała się na szczycie listy bestsellerów. Stasiuka okrzyknięto jednym z największych talentów lat dziewięćdziesiątych. Przyniosła mu sławę i rzeszę oddanych czytelników. Kolejne dzieło młodego autora, a zarazem jego pierwsza powieść Biały kruk wydana trzy lata później już nie była tak perfekcyjna, jak debiutancka książka Stasiuka, który bez ogródek wyznał na łamach „Kwartalnika Artystycznego” „Jestem pisarzem egzystencjalnym. Piszę dla pieniędzy, żeby przeżyć.”117
Białego kruka nagrodziła Fundacja Kultury. Narrator opowiada irracjonalną historię wyprawy w góry starych kumpli, którzy chcieli odnaleźć złudzenia mijającej przyjaźni i chłopięcej przygody. Punkt kulminacyjny stanowi zabicie WOPisty. Od tej chwili koledzy zmuszeni są ukrywać się i uciekać, gdyż są pewni podążającej krok w krok za nimi pogoni.
Grzegorz Olszański postępowanie Stasiuka, który naprzemian tworzy dzieła rewelacyjne i słabe, wręcz mizerne tłumaczy koniecznością ciągłej obecności pisarza na księgarnianych półkach. Raz publikacje Stasiuka urzekały czytelników, innym razem to, krytycy rozpływali się w zachwytach. Rzecz jasna najkorzystniejsze dlań były te utwory, które zaspokajały wymagania zarówno czytelników, jak i fachowców od literatury.
[…] wyraża też sytuację pisarza, który przechodząc na zawodowstwo, zmuszony jest do ciągłego manifestowania swej obecności na rynku i to takimi produktami, które mogą się podobać zarówno towarzyszącej krytyce (wszak walczymy o miejsce na parnasie historii literatury), jak i przeciętnemu czytelnikowi (wszak walczymy również o miejsce na szczycie listy bestsellerów miesiąca i o związane z tym profity) […] ostatnia propozycja beskidzkiego pisarza – Jak zostałem pisarzem (próba autobiografii intelektualnej) – jest znakomity egzemplarzem takiej właśnie strategii. Wydana w ostatnich tygodniach zeszłego roku, w okresie przedświątecznej gorączki, kiedy księgarnie pełne są kupujących, cieniutka książeczka miała być czymś w rodzaju świątecznego souveniru dla wielbicieli talentu pisarza, jak i znakomitą ilustracją rynkowego zmysłu szefa Wydawnictwa Czarne. 118
Jak zostałem pisarzem Stasiuk poświęcił wspomnieniom swej młodości, osią fabuły uczynił Polskę okresu PRLu. Przemiany kulturowe, społeczne, rockandrollowe koncerty, szalone pomysły realizowane z przyjaciółmi o jaskrawych charakterach, spontaniczne, podróże, czytane pasjami książki i chaotyczne próby literackie – oto główne i poboczne wątki tejże powieści. Z jej kart nieustannie przebija tęsknota za Polską przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Agnieszka Czachowska wyraziła opinię, iż Stasiuk nie tyle opowiada, co streszcza strzępy wspomnień rozrzucone w nieładzie, a uporządkowane, co nieco na potrzeby autobiografii.
Zanim przejdę do problemowo-analitycznych rozważań nad treścią tej swego rodzaju autobiografii, przedstawię różnorodne oceny, opinie, ujęcia, reakcje i propozycje interpretacji tej powieści, osób z najściślejszego kręgu zawodowej literatury (krytyków literackich, publicystów, felietonistów).
Pod. rozdz. 1.5 Jak zostałem pisarzem fachowym okiem krytyków literackich i ich pobratymców.
Maria Cyranowicz119 sklasyfikowała Jak zostałem pisarzem, jako „parodię autobiografii intelektualnej niż rzeczywistą próbę prześledzenia własnego szlaku życiowego.”120 Ponieważ Stasiuk, wszystkie fakty i wydarzenia, które mogłyby zostać uznane przez potencjalnego odbiorcę za istotne dla jego biografii pomija tłumacząc, że są one bez znaczenia. Stworzył kompilację, co ciekawszych, porywających i zarazem stanowiących smakowity kąsek dla czytelników – eskapad, wydarzeń i wariacji, tworzących pełną wrażeń młodość z pazurem, i „czadowy życiorys”121. Skrzętnie pomijając relacje z kobietami, aż w nadmiarze podzielił się wspomnieniami o kumplach, troskliwych doradcach, towarzyszach spontanicznych podróży, a także mentorach. Nie pominął też współtowarzyszy więziennej i wojskowej niedoli oraz personelu wojskowego, i służby więziennej. Oczywiście wszyscy byli mężczyznami.
Słowo próba występujące w podtytule według Cyranowicz ma za zadanie zwieść krytyków, aby zajęli rozważaniami nad eseistycznym charakterem książki, gdyż tego w pierwszej kolejności życzy sobie sam autor. Nie sposób się z tym nie zgodzić skoro Stasiuk pisząc tak wiele o sobie w Jak zostałem pisarzem jednocześnie wyjawił tak nie wiele cennych informacji. Szybciej można by uznać tą powieść za charakterystykę zainteresowań, wyliczenie pasji, zwierzenie się z inspiracji, wybryków i ważnych osób w życiu Stasiuka niż pełnowymiarową autobiografię.
Ponadto Cyranowicz scharakteryzowała głównego bohatera (właściwie antybohatera) – jest nim młody, energiczny mężczyzna pochodzący z Pragi, pełen sprzeczności, głodny silnych wrażeń, odważny. Sam mówi o sobie i soich kolegach: „Byliśmy ruchem pacyfistyczno-anarchzującym122”. Przekracza większość granic, które napotyka w swoim życiu, nie respektuje nakazów i zakazów, a wymagania innych wobec siebie traktuje w sposób lekceważący. Na ogół udaje mu się wyjść z największych opałów bez większego szwanku, potrafi dostrzec dobre strony złych sytuacji i uczynić z nich korzyść. Bez trudu odnajduje się w nowym otoczeniu. W odróżnieniu od swoich kolegów nie sięgnął samego dna. Zauważał, kiedy robi się zbyt niebezpiecznie, obserwował kumpli sięgających dna i sam uważał, żeby nie stać się takim jak oni. Intersuje się literaturą, słucha głównie rokendrola, podróżuje i spędza czas z kolegami. W między czasie spiskuje w podziemiach PRLu.
W „Jak zostałem pisarzem” jednak, oprócz zdroworozsądkowego podejścia do działalności w opozycji o charakterze anarchistycznym, mamy wykreowanego w dość przewrotny sposób antybohatera. Stasiukowski bohater został zrobiony trochę na mądrze myślącego, ale nie przemądrzałego chłopaka z Pragi o muzycznych i humanistycznych zainteresowaniach […]123
Robert Ostaszewski124, ocenił pomysł napisania autobiografii przez autora zaledwie trzydziestoletniego za przedsięwzięcie mało poważne, nieprzemyślane i skazane na niepowodzenie. Natomiast Stasiukowi udało się przeprowadzić czytelnika przez uliczki, którymi podążał od towarzystwa żyjącego alkoholem, dragami, seksem, muzyką, bezcelowymi wędrówkami po Warszawie, działaniami para artystycznymi, anarchizmem, cichym spiskowaniem, aż do momentu podjęcia decyzji o zostaniu pisarzem. „I wtedy właśnie pomyślałem, że może jednak wyjadę i zostanę w końcu tym pisarzem. Miesiąc później zrobiłem to.”125
Ostaszewski, nie omieszkał wytknąć Stasiukowi, iż jest to książka źle napisana, ale o tym później. Słusznie odnotował, że autor zrezygnował z naszkicowania tła wydarzeń, które opisuje.
Obudowuje szkielet książki, który tworzy […] życiorys pisarza zdarzeniami właśnie, dodaje konkret do konkretu, odnotowuje skrzętnie imprezę za imprezą, jeden wypad „w Polskę” po drugim, wymienia co wtedy pito i gdzie, jakiej muzyki słuchano, jakie czytano książki, gdzie w Warszawie można było pójść się zabawić, albo spotkać ze znajomymi, co ile kosztowało, tworząc coś na kształt bedekera schyłkowego PRLu.126
Zakpił z PRLu i w swojej autobiografii zawarł refleksję nad możliwością opisu indywidualnego i zbiorowego doświadczenia, a także nad narzędziami, jakimi posłużył się, aby stworzyć ów opis.
Ponadto Stasiuk z upodobaniem buduje obraz brudnej, ordynarnej, industrialnej Warszawy, obfitującej w miejsca, w których bez zahamowań można trwonić czas, spożywać alkohol i obracać się w niekoniecznie poprawnych kręgach towarzyskich. Czytelnik dostaje do ręki nie autobiografię, lecz kompendium wiedzy o Polsce lat osiemdziesiątych, kiedy czas, jak pisze Stasiuk prawie nie istniał, była to cudowna kraina, wszyscy byli wobec siebie życzliwi, uczynni i tolerancyjni. Tamte czasy nigdy się nie powtórzą, nic już nigdy nie będzie takiej, jak wtedy, co do tego Stasiuk nie ma najmniejszych wątpliwości. Stasiuk dostrzegł i wynotował zwłaszcza dobre strony tamtej Polski, o których wiele osób dziś już nie pamięta, a jeśli nawet to, marginalizuje je. Stasiuk od pospolitego obserwatora tamtych lat różni się tym, iż nie narzeka, nie marudzi, nie wytyka bez przerwy tego, co było złe, ale wspomina z nostalgią i rozrzewnieniem korzyści, przywileje i dobre chwili, jakich mogli zaznać obywatele ówczesnej Polski. Bohater narrator tej powieści jest pozbawiony poczucia winy za to, w jakiej rzeczywistości dorastał, rozwijał się kształcił i dokonywał pierwszych poważnych wyborów w swoim życiu. Wyborów, które przesądziły o jego przyszłości.
Olszański zalicza tę biografię do biografii nie danej jednostki, a pokolenia lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Pokolenia, które czerpało pełnymi garściami z uroków wolnej (przynajmniej w jakimś stopniu) Polski; które kochało się w muzykach, aktorach i pisarzach amerykańskich, eksperymentowało z nazwijmy to, szkodliwymi substancjami i preparatami; które szukało granic własnych możliwości i kresu cierpliwości aparatu rządzącego.
Po raz kolejny Andrzej Stasiuk pokazuje jak bardzo wzorował się na Marku Hłasce, który nie, gdzie indziej, jak w swojej autobiograficznej powieści Piękni dwudziestoletni rozpisywał się na temat nieuzasadnionej, nigdy nieodwzajemnionej, wprost ślepej i jakże naiwnej miłości Polaków do Amerykanów i wszystkiego, co amerykańskie – ubrań, fryzur, literatury, muzyki, subkultur, samochodów, sztuki. Stasiuk może się wypierać ile tylko zechce, że Hłasko nie było jego wzorcem, idolem, ikoną stylu literackiego, ale literatura, jaką tworzy Stasiuk, a przede wszystkim sposób, w jaki ją tworzy, bez pardonu odsłania jego wzorce, inspiracje i powielane przezeń schematy.
Magdalena Lengren zwróciła uwagę na lekką formę powieści Stasiuka, którą czyta się szybko, aczkolwiek jej lektura skłania do głębszych refleksji, gdyż autor odcisnął na niej piętno minionych czasów. Stasiuk nie wstydzi się peerelowskiej Polski, w której przyszło mu dorastać, zdobywać doświadczenia, popełniać błędy i stawiać pierwsze kroki w dorosłym życiu.
Stasiuk zwodzi czytelników lekkością formy, ale autobiografia ma swój ciężar – ciężar czasów, które minęły. Andrzej Stasiuk ma odwagę się do nich przyznać. Schyłkowy Gierek, wschodzący Jaruzel […] Stasiuk opisuje jak z chaosu intelektualnej autobiografii wyłania się konkretny kształt ludzkiego życia pokolenia. Kim byliśmy, zanim staliśmy się, mniej więcej sobą. Piękni nastoletni zrobieni z mgły, śliny, wina marki „wino”, nikotyny, tęsknoty, głupoty i radości. 127
Stasiuk pokazuje etapy swojej ewolucji jednocześnie szkicując swoje pokolenie. Skrupulatnie „zbadał typ niewinnego, młodego emigranta wewnętrznego, który wydawał się raz na zawsze unieśmiertelniony przez Marka Hłaskę i Edwarda Stachurę. Oczywiście Andrzej Stasiuk, który ma wiele Marka i Edwarda, swych krypto-idoli nie wymienia”. 128 Na kartach Jak zostałem pisarzem Stasiuk mówi o jawnym podrabianiu stylu Stanisława Grzesiuka i Louisa Ferdinanda Celine, ale o prawdziwych inspiratorach nie wspomina ani słowem.
Definitywnie z tą powieścią rozprawiła się Agnieszka Czachowska. Zawyrokowała, iż pisarzem się jest albo nie i nie ma na to rady. Jest jeden z głównych powodów, dla których Jak zostałem pisarzem autobiografią nie jest. Nie można zgodzić się z tą opinią Czahowskiej, gdyż Stasiuk pisarzem zdecydowanie jest. Jest pisarzem jak najbardziej popularnym, lubianym, chętnie czytanym i wzbudzającym kontrowersje wokół swojej biografii i twórczości. Opinie krytyków o Stasiuka są podzielone, skrajnie różne, ale niemal w każdej z nich powtarza się stwierdzenie, iż jest on pisarzem zdolnym, utalentowanym, który tworzącym mroczną, brudną, niekiedy wulgarną i bezpardonową literaturę o ciemnych stronach życia i polskiej rzeczywistości.
Pod rozdz. 1.6 Proponowane sposoby odczytu Jak zostałem pisarzem
Agnieszka Czachowska i Andrzej Niewiadomski sugerują dwojakie odczytanie autokreacyjnej powieści Andrzeja Stasiuka.
Zacznijmy od propozycji Czachowskiej. Pierwszy zakłada poddanie się sugestii z tytułu książki. Podążając tą ścieżką, na którą czytelnik wkroczy zaufawszy autorowi powinien szukać odpowiednich fragmentów, odnoszących się do podtytułu wśród opisonarracji. Opisonarracją Czachowską nazwała sposób technikę opisu połączoną z narracją w liczbie mnogiej, jaką posługuje się Stasiuk w tej autobiografii. Pomysłodawczyni zakłada, że ten kto szuka znajdzie to czego poszukuje, czyli wyznania Stasiuka, co do czasu i okoliczności, w których jeszcze było (jego zdaniem) zbyt wcześnie, aby został pisarzem i dlaczego zdecydował się na ten krok później:
(A gdy się szuka, to się znajdzie, co oczywiście nie ja wymyśliłam. Stasiuk zresztą też nie). Na przykład: „Byłem za młody, żeby napisać porządną książkę. Jak się jest młodym, można pisać wiersze i to też nie za długie”. Albo: „Byliśmy ciut za młodzi na epikę. Kręciła nas liryka. Do epiki się dorasta. Dlatego tylu jest poetów, a porządnych prozaików na lekarstwo.129
Czytając Jak zostałem pisarzem według drugiego sposobu pozwalamy sobie zapomnieć o sugestii Stasiuka i pochłania nas opisofabuła niczym w prasie lub podczas oglądania filmu.
Obrazy, sekwencje wydarzeń – jak w filmie, informacje – jak w prasie. Nie żartuję to wszystko tam jest. Takie to pisarstwo. Żadna „autobiografia” oczywiście! Kompendium wiedzy o pewnej planecie zwanej Polską lat osiemdziesiątych. 130
Stasiuk serwuje czytelnikom migawki ze swojej młodości, opowiada o rozstaniu z edukacją, zasadniczej służbie wojskowej i dezercji z wojska, między wierszami napomyka o więzieniu. Osią akcji jest Polska lat osiemdziesiątych. Płynnie przechodzi, a raczej przeskakuje z jednego wydarzenia na następne, swoim wspomnieniom nadał porządek chronologiczny, aczkolwiek znamienne dla narracji Jak zostałem pisarzem jest retrospektywne powracanie do zdarzeń już opowiedzianych w celu ich uzupełnienia lub skorygowania.
Andrzej Niewiadomski zaleca przeczytanie tej książki dwa razy – po raz pierwszy dla rozrywki albo w celu odnalezienia, zidentyfikowania samego siebie w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, które stanowią chronologiczne filary fabuły Jak zostałem pisarzem.
Po raz drugi z poważniejszych przyczyn:
[…] by zrozumieć, jakie to wszystko było miałkie, mierne i mizerne. Zrozumieć także to, że właśnie takie jest tworzywo i nie ma na to rady. Że jedynym sposobem, by cokolwiek z tego ocalić jest zaakceptowanie wszystkiego i że w „czasie marnym” literatura musi się karmić tym, co z pozoru nie – literackie, sama balansując na krawędzi, zmierzając ku własnym granicom i tematyzując własne ograniczenia. Co jest w tym konkretnym przypadku wynikiem donkichoterii Stasiuka, który wbrew wszystkiemu chce pozostać wierny rzeczywistości.131
Marek Hłasko, Piękni dwudziestoletni, Wydawnictwo „Czytelnik”, Warszawa 1989, s. 25.↩
Sowa, córka piekarza – druga powieść Marka Hłaski, redagowana równolegle z Pięknymi dwudziestoletnimi. Znaczne grono krytyków uznało Sowę.. za najwybitniejszą powieść Hłaski. Po raz pierwszy została wydana na przełomie lutego / marca 1968 roku przez Księgarnię Polską w Paryżu.↩
Pierwszy krok w chmurach, debiutancka książka Marka Hłaski. Opublikowana po raz pierwszy przez Wydawnictwo „Czytelnik” w maju 1956 r. Odniosła ogromny sukces wśród czytelników. Zawierała następujące opowiadania: Dom mojej matki, Robotnicy, Okno, List, Finis perfectus, Dwaj mężczyźni na drodze, Baza Sokołowska, Żołnierz, Kancik, czyli wszystko się zmieniło, Pijany o dwunastej w południe, Odlatujemy w niebo, Pierwszy krok w chmurach, Śliczna dziewczyna, Najświętsze słowa naszego życia, Lombard złudzeń, Pętla.↩
Mirosław Pęczak, Recenzja książki: Marek Hłasko, Piękni dwudziestoletni, Prawdziwe zmyślenie, Polityka, 6 października 2008.↩
Sonata Marymoncka, nieukończona powieść Marka Hłaski, pisana w latach 1952 – 1956. Opublikowana dopiero trzynaście lat po śmierci pisarza przez Państwowy Instytut Wydawniczy w Warszawie.↩
Andrzej Czyżewski, Piękny dwudziestoletni biografia Marka Hłaski, Wydawnictwo „DaCapo”, Kraków 2000, s. 85.↩
Lek stosowany w terapii antyalkoholowej – przyp. red.↩
Piękny dwudziestoletni, s. 253.↩
Tadeusz Stefańczyk, art. Marek Hłasko. Podane za: http://www.culture.pl/baza-literatura-pelna-tresc/-/eo_event_asset_publisher/eAN5/content/marek-hlasko. Dostęp: 25 listopada 2012.↩
Kalendarium życia i twórczości Marka Hłaski: http://wimbp.man.bydgoszcz.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1292. Dostęp: 25 listopada 2012.↩
Andrzej Stasiuk, Jak zostałem pisarzem (próba autobiografii intelektualnej), Wydawnictwo Czarne, Czarne 1998, str. 119 – 120.↩
Tamże, s. 121.↩
Tamże, s. 11.↩
Tamże, s. 70.↩
Tamże, s. 81.↩
Tamże, s. 107.↩
Tamże, s. 104.↩
Tamże, s. 126.↩
Piękny dwudziestoletni, s. 249.↩
Piękni dwudziestoletni, s. 138.↩
Piękny dwudziestoletni, s. 249.↩
Hłaskower – pisarz kilkakrotnie wyjeżdżał na kilka miesięcy do Izraela. Pod koniec 1959 przybył na dłuższy okres do Tel Avivu, gdyż oczekiwał decyzji władz polski w sprawie zezwolenia na powrót do ojczyzny. W 1960 podjął pracę w izraelskiej hucie waty szklanej. Pracował pod fałszywym nazwiskiem Joram Bachbinder-Press, ale jak wyznaje w Pięknych dwudziestoletnich – W tej fabryce wszyscy wiedzieli, że nie nazywam się Joram Bachbinder-Press, tylko po prostu Hłaskower – od dyrektora fabryki do ostatniego łachudry, który wynosił śmieci z sali. Piękni dwudziestoletni, s. 71.↩
Tamże, s. 150.↩
Maria Dąbrowska - powieściopisarka, nowelistka, autorka dramatów, esejów i wspomnień. Urodziła się 6 października 1889 roku. Studiowała filozofię, nauki przyrodnicze i nauki przyrodnicze w Brukseli i Lozannie. Zmarła 19 maja 1965 roku.↩
Jerzy Piórkowski - od 26 sierpnia 1980 r. przewodniczący wrocławskiego Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, od 1 września stał na czele Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego. W marcu 1981 r. zrezygnował z pełnionej funkcji oraz z pracy w MPK. Od połowy lat 80 - tych mieszka z rodziną w Niemczech.↩
Sine ira et studio, Twórczość 1984, nr 4. Artykuł komentarzem opatrzył Jerzy Piórkowski, s. 103.↩
Tamże, s. 104.↩
Tamże, s. 104.↩
Tamże, s. 105.↩
Piękny dwudziestoletni, s. 147.↩
Premiera odbyła się 20 stycznia 1958 r.↩
Artur Sandauer - krytyk literacki, tłumacz i eseista Artur Sandauer, przyszedł na świat 14 grudnia 1913 r. w Samborze. Ukończył filologię klasyczną na Uniwersytecie Lwowskim. Zmarł 14 lipca 1989 r. w Warszawie.↩
Artykuł został opublikowany [w:] Artur Sandauer, Bez taryfy ulgowe j(sprawdź pierwsze miejsce wydania).↩
Tamże, s. 152.↩
Instytut Literacki powstał w 1946 roku w Rzymie, gdzie w latach 1946-1947 zajmował się wydawaniem książek dla emigrantów, by wkrótce znaleźć się w Paryżu i tam rozpocząć szeroką działalność. Dwoma najważniejszymi przedsięwzięciami Instytutu były wydawanie miesięcznika „Kultura”; w latach 1947 - 2000 ukazało się 637 numerów - i „Zeszytów Historycznych” oraz publikowanie literatury przeznaczonej dla czytelników na emigracji i w kraju, od 1953 w serii Biblioteka „Kultury”. Do 1992 roku w serii ukazało się 512 tytułów. Twórcą idei i redaktorem naczelnym „Kultury” był Jerzy Giedroyc, wydawca, publicysta i polityk emigracyjny (1906 - 2000).↩
Piękni dwudziestoletni, s. 8.↩
Podane za: http://www.culture.pl/baza-literatura-pelna-tresc/-/eo_event_asset_publisher/eAN5/content/marek-hlasko. Dostęp: 25 listopada 2012.↩
B M – inicjały Bartosza Marca, autora artykułu Pająk Figielman, [w:] Rzeczpospolita, 23 września 2000.↩
Podane za: http://niniwa2.cba.pl/warszawka-hlaskowspomnienie.html. Dostęp: 25 listopada 2012.↩
Piękni dwudziestoletni, s. 7.↩
Jerzy Putrament - polski pisarz, poeta, publicysta i polityk. Urodził się 14 listopada 1910 roku w Mińsku. Absolwent wileńskiego Uniwersytetu Stefana Batorego. Sekretarz generalny Związku Literatów Polski (1950 - 1953). Wieloletni członek PZPR. Tajny współpracownik Urzędu Bezpieczeństwa. Odznaczony Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski i Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.↩
Adolf Rudnicki - pisarz i eseista. Urodził się 22 stycznia 1909 w Żabnie pod Tarnowem, zmarł 14 listopada 1990 w Warszawie.↩
Tamże, s. 7.↩
Tamże, 101 – 102.↩
Tamże, s. 8.↩
Tamże, s. 8.↩
Piękny dwudziestoletni, s. 27.↩
Tamże, s. 39.↩
Piękni dwudziestoletni, s. 12.↩
Piękni dwudziestoletni, s. 15.↩
Igor Newerly - wybitny prozaik, autor powieści i opowiadań, a także słuchowisk radiowych i scenariuszy filmowych. Urodził się 24 marca 1903 roku w Białowieży, zmarł 19 października 1987 w Warszawie.↩
Tamże, s. 28.↩
Tamże, s. 30.↩
Tamże, str. 13 - 18.↩
Tamże, s. 13.↩
Tamże, s. 17.↩
Oficer Urzędu Bezpieczeństwa.↩
Tamże, s. 22.↩
Tamże, s. 42.↩
Tamże, s. 47.↩
Pierwszy krok w chmurach, debiutancka książka Marka Hłaski, opublikowano po raz pierwszy w całości przez Wydawnictwo „Czytelnik” w 1956 r.↩
http://www.culture.pl/baza-literatura-pelna-tresc/-/eo_event_asset_publisher/eAN5/content/marek-hlasko. Dostęp: 26 listopada 2012.↩
Piękni dwudziestoletni, str. 49 – 50.↩
Tamże, s. 50.↩
Piękny dwudziestoletni, str. 244 – 245.↩
Piękni dwudziestoletni, s. 50.↩
Tamże, s. 53.↩
Tamże, s. 54.↩
Władysław Mazurkiewicz - ur. 31 stycznia 1911 roku. Seryjny morderca, który zamordował, co najmniej sześć osób, a dwie usiłował zgładzić. Powieszony 31 stycznia 1957 r.↩
Podane za: http://www.podlaskibluszcz.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=1579%3A31-stycznia-1957-r--egzekucja-wadysawa-mazurkiewicza-mordercy--gentlemana&catid=59%3Akalendarium&Itemid=102. Dostęp: 26 listopada 2012.↩
Tamże, s. 65.↩
Tamże, s. 68.↩
Tamże, s. 72.↩
Tamże, s. 72.↩
Wojna koreańska (1950-1953) - konflikt wywołany napaścią Korei Północnej na Koreę Południową. Prowadzony między komunistycznymi siłami północnokoreańsko-chińskimi, a siłami ONZ (głównie amerykańskimi) wspierającymi wojska południowo-koreańskie.↩
Piękny dwudziestoletni, str. 67 – 68.↩
Piękni dwudziestoletni, s. 76.↩
William Cuthbert Faulkner (ur. 25 września 1897 w New Albany w stanie Missisipi, zm. 6 lipca 1962 w Oxford w stanie Missisipi) – wybitny powieściopisarz, autor opowiadań i poeta amerykański. Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 1949.↩
Tamże, s. 86.↩
Tamże, s. 88.↩
Tamże, s. 93.↩
Tamże, s. 93.↩
Tamże, str. 93 – 94.↩
Podane za: http://wimbp.man.bydgoszcz.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1292. Dostęp: 26 listopada 2012.↩
Wszyscy byli odwróceni – jedna z izraelskich powieści Marka Hłaski, kontynuuje i rozwija motywy pojawiające się już w napisanym wcześniej opowiadaniu W dzień śmierci Jego. Opublikowana przez Instytut Literacki w Paryżu w 1964 r.↩
Piękni dwudziestoletni, s. 95.↩
Tamże, str. 98 – 99.↩
Tamże, str. 100 – 101.↩
Tamże, s. 101.↩
Tamże, s. 102.↩
Podane za: http://wimbp.man.bydgoszcz.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1292. Dostęp: 27 listopada 2012.↩
Piękny dwudziestoletni, str. 103 – 104.↩
Tamże, s. 104.↩
Tamże, s. 105.↩
Piękny dwudziestoletni, s. 237.↩
Piękni dwudziestoletni, s. 119.↩
Tamże, s. 122.↩
Piękny dwudziestoletni, str. 237 – 238.↩
Piękni dwudziestoletni, s. 134.↩
Tamże, str. 137 – 138.↩
Tamże, s. 139.↩
Tamże, str. 140 – 142.↩
Tamże, s. 142.↩
Piękny dwudziestoletni, s. 118.↩
Tamże, s. 135.↩
Piękni dwudziestoletni, s. 144.↩
Tamże, s. 151.↩
Tamże, s. 158.↩
Tamże, s. 175.↩
Hłasko w Pięknych dwudziestoletnich podaje tytuł artykułu „Primabalerina jednego tygodnia”, natomiast biograf Hłaski Czyżewski w Pięknym dwudziestoletnim zamieścił prawidłowy tytuł – „Primadonna jednego tygodnia. Nie wiadomo, dlaczego Hłasko celowo zmienił tytuł publikacji „Trybuny Ludu”.↩
Tamże, str. 183 – 184.↩
Tamże, s. 184.↩
Tamże, s. 184.↩
Tamże, s. 197.↩
Tamże, s. 198.↩
Tamże, str. 217 – 218.↩
„Kwartalnik Artystyczny” 1996, nr 2 (sprawdź stronę).↩
Heroizm i fabuła, Grzegorz Olszański, „FA – Art” 1991, nr 1.↩
Maria Cyranowicz - ur. w 1974 r. w Warszawie, doktorantka na warszawskiej polonistyce, krytyk literacki, laureatka Nagrody dla Młodych Krytyków im. Ludwika Frydego w 1999 r., projektowała teksty poetyckie, wydała projekty „neutralizacje” (1997) oraz „i magii nacja” (2001), redaktor dwumiesięcznika „Meble”.↩
Nigdy już tak nie będzie, Maria Cyranowicz, „Kwartalnik artystyczny” 1999, nr 2, s. 198.↩
Podane za: http://www.dwutygodnik.com/artykul/3735-chlopiec-z-grochowa.html Dostęp: 03 grudnia 2012.↩
Jak zostałem pisarzem, str. 82 – 83.↩
Nigdy już tak nie będzie, Maria Cyranowicz, „Kwartalnik artystyczny” 1999, nr 2, s. 199.↩
Robert Ostaszewski – ur. w 1972 r., prozaik, krytyk literacki, redaktor kilku pism. Redaktor Fa-artu i Dekady Literackiej, redaktor naczelny Portalu Kryminalnego, współredaguje także FA-art i Dekadę Literacką. Twórca określenia Proza Północy. Mieszka w Krakowie.↩
Tamże, s. 126.↩
Ersatz, Robert Ostaszewski, „Dekada Literacka” 1999, nr 3, s. 13.↩
Buszujący w PRL-u, Magdalena Lengren, „Twórczość” 1999, nr 6, s. 120.↩
Tamże, s.121.↩
Epika prawdziwa, Agnieszka Czachowska, „Res Publica nowa” 1999, nr 5 – 6, s. 92.↩
Tamże, s. 93.↩
Notatki do „dzieła”, Andrzej Niewiadomski, „Kwartalnik Literacki” 1999, nr 1, s. 180.↩