341

Z Zeszytów Historycznych WiN-u... Z przyjemnością informuję, że publikacją poniższego artykułu autorstwa historyków z krakowskiego oddziału IPN - Wojciecha Frazika i Filipa Musiała, pt. Likwidacja Juliana Świątka i Lwa Sobolewa z PUBP w Tarnowie (1946), strona "Żołnierze Wyklęci - Zapomniani Bohaterowie" rozpoczyna stałą współpracę z Redakcją "Zeszytów Historycznych WiN-u". Dzięki temu czytelnicy będą mieli okazję zapoznawać się regularnie z publikowanymi w dotychczas wydanych numerach ZH WiN-u najciekawszymi artykułami odkłamującymi najnowszą historię Polski oraz odtwarzającymi heroiczną walką antykomunistycznego podziemia z lat powojennych. Życzę zajmującej lektury ! Wojciech Frazik, Filip Musiał
Likwidacja Juliana Świątka i Lwa Sobolewa z PUBP w Tarnowie (1946)

Jedną z najbardziej aktywnych, a zarazem najlepiej zorganizowanych struktur w Okręgu Krakowskim WiN był Inspektorat Tarnowski krypt. „Sztuczne Nawozy”, „Wodospad” 1 . Inspektoratem kierował najpierw kpt. Zbigniew Rogawski „Oborski”, a od 1 VI 1946 r. Władysław Kowal „Sanecki” 2 . Opisując specyfikę struktur tarnowskich Zdzisław Zblewski zwraca uwagę na przejęcie przez Inspektorat kontroli nad poakowskimi oddziałami zbrojnymi, z których najaktywniejsze były: oddział dywersyjny dowodzony przez Stanisława Pyzika „Arwińskiego”, „Kwietniowskiego”, „Orzańskiego”, a utworzony na bazie Placówki AK w Gromniku krypt. „Gronostaj”, „Gertruda” 3 oraz „Armia Wyzwolenia” dowodzona przez Tadeusza Kusiona „Zawalskiego” 4 . Obok nich funkcjonowało kilka mniejszych oddziałów i grup zbrojnych podporządkowanych Inspektoratowi, a stanowiących najczęściej kontynuację działalności placówek AK-owskich. Spośród nich wyróżniały się dwa, które spełniały funkcję oddziałów osłony. Pierwszy został utworzony na rozkaz Mariana Borowca „Myszki”, „Idzikowskiego” (późniejszego kierownika Placówki WiN w Tarnowie) przez Teodora Truchana „Bartosza”, „Baranowskiego”. Jesienią 1945 r. dowództwo nad oddziałem objął Wojciech Błasik „Walek”. Oddział pozostawał pod rozkazami Rady WiN Tarnów i nazywany był grupą patrolową albo oddziałem samoobrony 5 . Inspektor Rejonu miał natomiast do dyspozycji oddział osłony dowodzony przez Jana Jandzisia „Sosnę” 6 . Sformowany jeszcze latem 1945 r. składał się w przeważającej części z nieujawnionych żołnierzy z placówki AK w Mościcach i nazywany był także „grupą »D«” 7 . Najprawdopodobniej działało w nim jedenaście osób, obok Jandzisia: Rudolf Banaś „Ryder”, Władysław Banaś, Franciszek Durał, Augustyn Kurek „Krzak”, Tadeusz Puchała „Konrad”, „Siekiera” 8 , Wojciech Rajski „Wojtuś”, Władysław Szepielak „Szpak”, Roman Śledź „Świt”, Adolf Wiśniewski „Wrona” oraz Edward Wojdyło „Pantera”. Do zadań oddziałów osłony nazywanych też samoobroną należała ochrona działaczy WiN, likwidacja zbyt gorliwych i niebezpiecznych dla konspiracji funkcjonariuszy UB i MO oraz konfidentów i członków PPR, wykonywanie kar chłosty na sympatykach PPR oraz pozyskiwanie funduszy na dalszą działalność niepodległościową. Podobnie było w Tarnowskiem, gdzie o podległej mu grupie inspektor tarnowski zeznał, że jej zadaniem było wykonywanie wyroków śmierci na osobnikach, którzy zagrażali bezpieczeństwu naszej […] organizacji, a także, iż nie dokonała żadnych napadów rabunkowych z ramienia organizacji WiN. Dokonała natomiast kary chłosty na kilku osobnikach 9 . W niniejszym tekście pragniemy zwrócić uwagę na dwie najgłośniejsze akcje likwidacyjne przeprowadzone w Inspektoracie Tarnowskim WiN. Pierwsza miała miejsce 28 III 1946 r. i wymierzona była w zastępcę szefa PUBP w Tarnowie Juliana Świątka, drugą przeprowadzono 10 IX 1946 r., likwidując „doradcę” sowieckiego przy PUBP w Tarnowie kpt. Lwa Sobolewa 10 . Żadna z tych akcji nie zostałaby zapewne podjęta, ani nie zakończyłaby się powodzeniem, gdyby w Tarnowskiem nie istniały rozbudowane struktury wywiadowcze. Obok sieci Brygad Wywiadowczych krypt. „Hetman”, funkcjonowała siatka informatorów pozostających w łączności z działaczami struktur terytorialnych WiN. Jednym z najważniejszych był Zygmunt Wójcik „Korkociąg” 11 – oficer śledczy PUBP w Tarnowie – będący wywiadowcą tarnowskiej Rady WiN. Raporty „Korkociąga” dotyczyły aresztowanych osób, prowadzonych śledztw i stosowanych metod śledczych, planów PUBP, akcji specjalnych, mających nastąpić aresztowań i personaliów pracowników bezpieki. Zebrane informacje przekazywał Marianowi Borowcowi w czasie bezpośrednich spotkań albo w formie pisemnych raportów za pośrednictwem Wojciecha Błasika. W wyjątkowych wypadkach zostawiał koperty z informacjami w sklepie spożywczym Feliksa Miki „Karasia” (żołnierza AK) przy ul. Krakowskiej 12 .

Likwidacja Juliana Świątka Julian Świątek, syn Jana (pracownika szewskiego) i Marii, urodził się 1 VII 1925 r. w Rzędzinie, gm. Gumniska. Do 1937 r. ukończył 6 klas szkoły powszechnej w Rzędzinie, a do 1939 r. jeszcze 2 klasy gimnazjum. W 1942 r. zdał maturę kupiecką, następnie od 1 IX t.r. pracował w Urzędzie Pocztowym Tarnów II. Od 1 III 1945 r. należał do PPR. Ukończył kurs partyjny – polityczny z wynikiem bardzo dobrym i popierany przez Komitet Powiatowy PPR zgłosił się do pracy w PUBP w Tarnowie. Jak napisał w podaniu o przyjęcie w poczet pracowników Bezpieczeństwa Publicznego w Tarnowie: […] Praca i służba w Bezpieczeństwie odpowiada mi, bo jako dobry Polak i PPR-owiec pragnę pracą swą przyczynić się do utrwalenia porządku w Polsce Demokratycznej. W tym to dziele będę miał możność skutecznie i czynnie brać udział w usunięciu wrogów sanacyjnych i kapitalistów działających na szkodę dobra Obywateli w Polsce Demokratycznej. Od 4 VI 1945 r. był referentem, od 23 VII 1945 r. kierownikiem Sekcji III, od 6 I 1946 r. kierownikiem Referatu V. Od początku wyróżniał się gorliwością i zyskiwał pozytywne opinie przełożonych. Już po dwóch miesiącach referent personalny pisał o nim: Z pracy wywiązuje się dobrze, jako nowy pracownik zasługuje na pochwałę. Prócz pracy służbowej poświęca [się] propagandzie politycznej w naszym Urzędzie o zasadach demokratycznych i PPR. Pod koniec listopada 1945 r. stwierdzał zaś: z pracy wywiązuje się bardzo dobrze, wkradł się w zaufanie u wszystkich partii politycznych, zdobył szeroką agenturę, z którą pracuje dobrze, co wykazuje dużą ilością spraw rozpracowanych i wykonanych po linii politycznej. Jako jeden z pierwszych pracowników zasługuje na pochwałę Urzędu. W konsekwencji od 1 II 1946 r. pełnił funkcję zastępcy szefa PUBP 13 . Według zachowanych źródeł, decyzję o likwidacji 20-letniego funkcjonariusza UB podjęto ze względu na represjonowanie żołnierzy AK, masowe aresztowania, za które był odpowiedzialny oraz rozbicie konspiracyjnej organizacji harcerskiej. Dodatkowo „Korkociąg” informował o wyjątkowo brutalnych metodach śledczych stosowanych przez Świątka i jego podwładnych 14 . W raporcie informacyjnym Inspektoratu Tarnów WiN zapisano, że Świątek był sprawcą aresztowań wśród młodzieży gimnazjalnej stowarzyszonej w Związku Obrońców Ojczyzny, z których 9 wywieziono do Krakowa. Obecnie Świątek i kilku PPR-ów na koszta przekazania sprawy aresztowanych w kompetencje sądu grodzkiego w Tarnowie wyłudzili od rodzin aresztowanych 35 000 zł 15 . Według zeznań M. Borowca i J. Jandzisia, na podstawie raportów nadsyłanych przez „Korkociąga”, Borowiec – wówczas kierownik Placówki Tarnów WiN – wystąpił do zastępcy kierownika Rady – W. Kowala – z wnioskiem o likwidację Świątka, a Kowal przeprowadzenie akcji powierzył J. Jandzisiowi 16 . Natomiast Kowal twierdził, że meldunek przekazał Eugeniuszowi Holikowi „Doboszowi”, „Bieleckiemu” – wówczas kierownikowi Rady Tarnów WiN, który posiadał bezpośredni kontakt z Jandzisiem, a potem dowiedział się o tym, że Świątka zlikwidowano 17 . Udział „Dobosza” w wydaniu wyroku wydaje się bardziej prawdopodobny. Potwierdzał tę wersję również Józef Zabrzeski, powołując się na słowa Bolesława Kalacińskiego: wiem od „Trawki”, że polecenie to wydał ówczesny kom. obwodu Bielecki mieszkający w Mościcach 18.

1. Szerzej zob.: Z. Zblewski, Tarnowska organizacja Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” w latach 1945–1948, „Pamięć i Sprawiedliwość”, 2004 nr 1, s. 133–159; W. Frazik, F. Musiał, Aparat represji wobec tarnowskich struktur Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”, Ibidem, s. 161–195.
2.  Władysław Kowal (1905–1972) „Franek”, „Wiesław”, „Robak”, „Rola”, „Sanecki”, „Zamorski”, nazw. konsp. Władysław Strusiński. Biogram zob.: T. Łaszczewski [w:] MSBUDN, t. 7, s. 96–99.
3. Zob. np.: IPN Kr 074/96, Charakterystyka nr 97 reakcyjnej bandy terrorystyczno-rabunkowej dowodzonej przez Pyzika Stanisława, występującego pod ps. „Arwiński”, „Kwietniowski” i „Orzański”.
4. IPN Kr 074/95, Charakterystyka nr 96 reakcyjnej bandy pod nazwą „Armia Wyzwolenia” z terenu pow. Brzesko – zabarwienie WiN-owskie; IPN Kr 4/5, Akta sprawy karnej p-ko T. Kusionowi i in.
5. Zob. np.: IPN Kr 074/198, Charakterystyka nr 199. Dot. bojówki WiN-owskiej z Tarnowa pod d-ctwem Błasik Wojciecha ps. „Walek”; Bolesław Kalaciński przeczył temu jakoby Rada Tarnów WiN miała do dyspozycji oddział osłony, twierdząc, że jedyną tego typu strukturą dowodził J. Jandziś podporządkowany bezpośrednio W. Kowalowi. Jednak twierdzenie to zdaje się rozmijać z rzeczywistym stanem rzeczy. IPN Kr 009/2572, t. 2, Teczka robocza informatora ps. „Zimny”, k. 75–76, Donos informatora ps. „Zimny”, Tarnów, 13 XI 1954. Por.: AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 450/52, Akta sprawy karnej p-ko W. Błasikowi i in.
6. Jan Jandziś, ur. 7 III 1906 r. w Staromieściu, pow. rzeszowski, s. Michała i Anny (z d. Walat). W 1929 r. przyjechał w Tarnowskie i zamieszkał w Świerczkowie, pracował w Państwowej Fabryce Związków Azotowych w Mościcach. W 1931 r. przeprowadził się do Mościc. W l. 1942–1944 dowódca Placówki AK Mościce, następnie w oddziale leśnym „Kaliny”. Od 1945 r. w konspiracji poakowskiej. Od 1944 r. pracował w Zakładach Mleczarskich w Mościcach. Żonaty od 1931 r., miał czworo dzieci. AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 40/52, Akta sprawy karnej p-ko J. Jandzisiowi i in.; IPN Kr 074/93, Charakterystyka nr 94 bandy terrorystyczno-rabunkowej WiN d-ca Jandziś Jan ps. „Sosna”.
7. IPN Kr 074/93, Charakterystyka nr 94 bandy terrorystyczno-rabunkowej WiN d-ca Jandziś Jan ps. „Sosna”; AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 373/49, Akta sprawy karnej p-ko B. Kalacińskiemu i in., k. 29, Protokół przesłuchania B. Kalacińskiego, Tarnów, 20 XII 1948.
8. T. Puchała prawdopodobnie pełnił także funkcję łącznika inspektora Inspektoratu Tarnowskiego WiN. AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 94/49, Akta sprawy karnej p-ko T. Puchale i in.; Ibidem, Sr 624/50, Akta sprawy karnej p-ko W. Kowalowi i M. Kowal.
9. AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 624/50, Akta sprawy karnej p-ko W. Kowalowi i M. Kowal, t. 1, k. 52, 57, Protokół przesłuchania W. Kowala, Kraków, 3 VIII 1950; Oddziały osłony, zwane też „Strażą”, istniały także w innych strukturach WiN, rzadko jednak likwidowały funkcjonariuszy UB. Zob. np. F. Kosowicz, Oddział Osłony przy Komendzie Głównej DSZ i I Zarządzie Głównym WiN, „ZHW”, nr 17: 2002, s. 205–230; G. Ostasz, Zrzeszenie „Wolność i Niezawisłość” Okręg Rzeszów, Rzeszów 2000, s. 83–89.
10. W protokole oględzin zwłok Sobolewa z 12 IX 1946 r. wpisano imię Leon, równoznaczne z występującym w większości dokumentów rosyjskim imieniem Lew, ale zdarza się też forma Kola (zdrobnienie od Nikołaj). AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 802/47, Akta sprawy karnej p-ko M. Cielosze i in., t. 1, k. 3–6.
11. Zygmunt Wójcik s. Zygmunta, ur. 13 I 1921 r. W czasie okupacji pracował na stacji kolejowej w Tarnowie, równocześnie żołnierz AK w plutonie W. Błasika. Wg W. Błasika Wójcik miał w schyłkowym okresie swej działalności używać ps. „Sowiński”, jednak ta informacja nie znajduje potwierdzenia w innych źródłach. IPN Kr 010/7766, Akta sprawy operacyjnej Z. Wójcika; IPN Kr 07/2664, Akta kontrolno-śledcze p-ko M. Borowcowi, B. Kalacińskiemu i in., k. 8–10, Protokół przesłuchania W. Błasika, Tarnów, 9 I 1950.
12. AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 373/49, Akta sprawy karnej p-ko B. Kalacińskiemu i in., k. 100–101, Protokół przesłuchania M. Borowca, Tarnów, 22 II 1949; Ibidem, Sr 369/50, Akta sprawy karnej p-ko M. Borowcowi, k. 23, Protokół przesłuchania M. Borowca, Tarnów, 21 IV 1950; IPN Kr 07/2664, Akta kontrolno-śledcze p-ko M. Borowcowi, B. Kalacińskiemu i in., k. 31, Protokół przesłuchania świadka J. Mojka, Tarnów, 2 II 1950.
13. IPN Kr 0149/530, Akta osobowe J. Świątka; IPN Kr 028/1, t. 4, Raporty okresowe PUBP w Tarnowie 1945, k. 4, Raport operatywny nr 8 za okres od 10 do 15 VI 1945, Tarnów, 16 VI 1945.
14. AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 624/50, Akta sprawy karnej p-ko W. Kowalowi i M. Kowal, t. 1, k. 43–44, Zeznanie własne W. Kowala z 28 VII 1950; IPN Kr 07/2664, Akta kontrolno-śledcze p-ko M. Borowcowi, B. Kalacińskiemu i in., t. 3, k. 8–11, Analiza, Tarnów, 2 I 1957.
15. AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 624/50, Akta sprawy karnej p-ko W. Kowalowi i M. Kowal, t. 2, k. 54, Raport informacyjny za czas od 20 III do 1 IV 1946 r.
16. AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 40/52, Akta sprawy karnej p-ko J. Jandzisiowi, k. 46, Protokół przesłuchania J. Jandzisia, Kraków, 9 X 1951.
17. Ibidem, k. 133, Protokół przesłuchania świadka W. Kowala, Rawicz, 27 II 1952; IPN Kr 07/2664, Akta kontrolno-śledcze p-ko M. Borowcowi, B. Kalacińskiemu i in., t. 3, k. 48–49, Wyciąg z protokołu przesłuchania W. Kowala z dn. 11 VIII 1950.
18. IPN Kr 07/574, Akta kontrolno-śledcze sprawy p-ko J. Zabrzeskiemu, t. 1, k. 99, Protokół przesłuchania J. Zabrzeskiego, Kraków, 1 XII 1948

Rozpoznania postaci i rozkładu dnia Świątka dokonał Borowiec „Myszka”. W akcji wzięli udział oprócz „Sosny” Augustyn Kurek „Krzak”, Roman Śledź „Świt” i Adolf Wiśniewski „Wrona”. Po aresztowaniu Jandziś zeznawał: Udaliśmy się pod budynek, w którym zamieszkiwał por. Świątek, gdzie urządziliśmy na wymienionego zasadzkę. Kiedy por. Świątek wyszedł z domu [przy ul. Starowolskiego 23], udając się na godz. 8.00 do pracy, ja znając por. Świątka wskazałem jego będącym obok tegoż budynku na czatach Śledziowi Romanowi i Kurek Augustynowi, którzy następnie oddali strzały z posiadanej broni do idącego por. Świątka – raniąc go śmiertelnie. Zastrzelonemu por. Świątkowi – Śledź Roman odpiął pistolet od pasa, po czym wsiedliśmy na rowery i rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę 19 . Było to około 200 metrów od domu Świątka, a około 500 metrów od siedziby PUBP przy ul. Krakowskiej. Inne źródło mówi, że było to 200 metrów od urzędu 20 . Według raportu informacyjnego Inspektoratu Tarnów WiN likwidacji Świątka dokonano o godz. 9.00; tę samą godzinę podano w piśmie komendanta powiatowego MO do prokuratora Sądu Okręgowego w Tarnowie. W meldunku specjalnym PUBP w Tarnowie do Wydziału V WUBP w Krakowie określono godzinę zamachu jako 8.50. Natomiast w telefonogramie sekretariatu PUBP w Tarnowie do Prokuratury Sądu Okręgowego w Tarnowie pisano o godz. 9.50 21 . Dalszy przebieg wypadków opisuje raport komendanta powiatowego MO w Tarnowie do prokuratora Sądu Okręgowego w Tarnowie, według którego uczestnicy akcji: ...odeszli szybkim krokiem w kierunku ul. Klikowskiej, gdzie przy zbiegu ul. Klikowskiej i Krasińskiego stał trzeci osobnik [A. Wiśniewski – przyp. aut.] czekając na nich wraz z dwoma rowerami. Osobnicy po zabraniu rowerów wsiedli na nie i odjechali ul. Krasińskiego w kierunku ul. Mościckiego i tam ślad po nich zaginął. Osobnik pilnujący rowerów poszedł pieszo za nimi w kierunku ul. Mościckiego. Wszelkie dotychczasowe prowadzone dochodzenia przez tutej[szą] Sekcję Śledczą w sprawie zastrzelenia śp. Świątka Juliana na tutej[szym] terenie nie dały pozytywnego wyniku 22 . W zeznaniach osób, które przebieg zamachu znały tylko z relacji pojawiają się także inni jego uczestnicy. I tak Kowal, powołując się na Borowca, twierdził, że wykonawcami wyroku byli oprócz „Sosny” Tadeusz Puchała oraz „Wojtek” (Wojciech Rajski) 23 . Z kolei Józef Zabrzeski, na podstawie słów Puchały, przypisywał udział w akcji „Sośnie”, nieznanemu mu Zenkowi (pracownikowi fabryki w Mościcach) oraz „Wojtusiowi” (Rajskiemu) 24 . Być może, że wymienione osoby np. obstawiały rejon likwidacji, a może były tylko znanymi przesłuchiwanym członkami bojówki „Sosny”. Niezależnie od tego, czy ich udział jest prawdopodobny, nie należały do bezpośrednich wykonawców planu. Po likwidacji Świątka w raporcie informacyjnym Inspektoratu Tarnowskiego WiN zapisano: W związku z zastrzeleniem zast[ępcy] Kier[ownika] PUB[P] Tarnów Świątka Juliana nastrój na UB jest nieszczególny, wszyscy są wystraszeni i przygnębieni (3 oficerów zastrzelonych w ciągu 4 tygodni 25 ). Chcąc zapobiec podobnym wypadkom UB stara się o przydział sąsiedniej kamienicy, w której mieszkaliby wszyscy pracownicy UB. Prócz tego kilku pracowników wniosło prośbę o zwolnienie ich z UB – powód podali niepewność jutra. Kilku pracowników ma być przydzielonych na inny teren 26 .

Likwidacja Lwa Sobolewa Na sposób funkcjonowania PUBP w Tarnowie decydujący wpływ wywierał w 1946 r. „sowietnik” kpt. Lew Sobolew. Jego zdanie było ważniejsze niż decyzje kierownika urzędu. Ze skąpych źródeł można wnioskować, że był zwolennikiem prostych, szybkich rozwiązań, polegających na aresztowaniu podejrzanych bez specjalnego rozpracowania, a następnie uzyskania „dowodów” drogą brutalnych przesłuchań. To właśnie jego polecenia doprowadziły do pochopnej próby aresztowania członków młodzieżowej organizacji konspiracyjnej w lutym 1946 r., zakończonej śmiercią dwóch ubowców i jednego konspiratora 27 . Likwidacja „sowietnika” przy PUBP w Tarnowie wiązała się z początkiem „wsypy” struktur WiN w Tarnowskiem, których efektem było rozbicie II ZG WiN 28 . 4 VIII 1946 r. w podtarnowskiej Łękawicy aresztowano Wiesława Budzika, jednego z członków oddziału NZW Tadeusza Gajdy „Tarzana” 29 , od kilku tygodni współpracującego z działaczami Inspektoratu Tarnowskiego Brygad Wywiadowczych WiN. Na polecenie Sobolewa, aresztowanego poddano torturom, m.in. powieszonego za ręce wykręcone do tyłu przypiekano palącą się pod stopami benzyną 30 . W wyniku okrutnego śledztwa bezpieka uzyskała dane o innych członkach oddziału, a następnie o tarnowskich działaczach WiN. O brutalnych metodach śledczych i szybkich postępach śledztwa alarmował Borowca „Korkociąg” – sam zagrożony dekonspiracją i aresztowaniem. Po raz kolejny „Idzikowski” przekazał informację Kowalowi, który miał podjąć decyzję o likwidacji 31 . Bezpośrednio po swoim aresztowaniu inspektor tarnowski bardziej szczegółowo opisał drogę do wydania wyroku na „sowietnika”. Według tego zeznania, meldunek „Korkociąga” trafił do „Idzikowskiego”, ten przekazał go ówczesnemu kierownikowi Rady WiN Tarnów „Trawce”, a od niego otrzymał go inspektor „Sanecki” („Zamorski”; mimo zmian pseudonimów podwładni i tak używali dawnego ps. „Rola”). Na comiesięcznym spotkaniu w Krakowie zamiar likwidacji Sobolewa miał zaakceptować kierownik Okręgu WiN Kraków Wojciech Szczepański „Bartosz” 32 . „Sanecki” po raz kolejny akcję powierzył J. Jandzisiowi. „Sosna” przyjął dowództwo nad likwidacją, jednak nie zgodził się na udział w akcji żołnierzy swojego oddziału. Bolesław Kalaciński po aresztowaniu pisał: w sierpniu 1946 przyjechał do Mościc na kontakt „Sosna” z „Rolą” i „Rola” wręczył „Sośnie” na piśmie rozkaz zlikwidowania Sobolewa i to w bardzo szybkim czasie. Termin jaki „Rola” określił był kilkudniowy. Rozkaz ten rzekomo miał „Rola” otrzymać z centrali. „Sosna” dość długo oponował temu żądaniu tłumacząc się, że nie posiada ani ludzi ani broni. Wtedy „Rola” wydał mi polecenie ściągnięcia ludzi od [Józefa Mitoraja] „Sowińskiego” 33. Wydaje się jednak, że właściwym motywem rezygnacji z udziału w akcji żołnierzy oddziału osłony Inspektoratu było zbyt duże ryzyko po niedawnej likwidacji Świątka. Mieszkający w Mościcach podwładni „Sosny” byli zbyt dobrze znani w Tarnowie i mogliby zostać rozpoznani, zwłaszcza że, tak jak w przypadku likwidacji Świątka, akcja miała być przeprowadzona za dnia w miejscu publicznym. Tę wersję potwierdzał zresztą w innym dokumencie B. Kalaciński 34 . Jak zeznawał po aresztowaniu „Sosna”, po otrzymaniu rozkazu likwidacji: z polecenia „Roli” przyjechał do mnie funkcjonariusz Wójcik, z którym to udałem się do Tarnowa i gdy kapitan Sobolew wyszedł z domu do Urzędu – ten wskazał mi kpt. Sobolewa mówiąc, że to jest ten 35 . Rozbieżne zeznania nie pozwalają precyzyjnie odtworzyć przebiegu pierwszej próby zlikwidowania „sowietnika”. Wiadomo, że 29 VIII 1946 r. na spotkaniu w katedrze tarnowskiej Józef Mitoraj „Sowiński” (kierownik Placówki WiN Szerzyny i dowódca grupy dywersyjnej) otrzymał od Bolesława Kalacińskiego, który wystąpił jako „Jaworski”, polecenie przysłania 3 września ze swojej placówki sześciu ludzi z bronią krótką. Nastąpiło to podobno dzień później, czyli 4 września. Według różnych wersji „Sowińskiemu” towarzyszyło czterech do sześciu ludzi, nie jest też jasne ile dni i jak liczna grupa pozostała w Tarnowie, nocując u Jana Saka w Rzędzinie. Prawdopodobnie grupie towarzyszyła też łączniczka Mitoraja (NN) „Zosia”, która miała przywieźć broń. Kontakt pomiędzy „Sowińskim” i jego ludźmi a „Sosną” i Tadeuszem Puchałą „Konradem” został nawiązany przy al. Sanguszki w Tarnowie w obecności B. Kalacińskiego. „Sowiński” przekazał „Sośnie” swoich ludzi, a sam wyjechał z Tarnowa 36 .

Pierwsza próba likwidacji nie powiodła się, jak zeznawał J. Jandziś: udałem się około godziny 11.00 koło Bezpieczeństwa gdzie on [Sobolew – przyp. aut.] często wychodził do budynku NKWD, który znajdował się około 100 metrów od budynku gdzie mieścił się Urząd Bezpieczeństwa […] wskazałem szefa kiedy wyszedł, gdy oni [ludzie „Sowińskiego” – przyp. aut.] na ulicy zaczęli ładować broń, to się zrobił popłoch na ulicy i nie mogli dokonać wyroku 37 . Zdekonspirowani wykonawcy już 5 lub dopiero 7 września opuścili Tarnów. Według „Sowińskiego”, do trzyosobowej grupy, z którą „Sosna” miał wykonać „robotę”, należeli Gustaw Bunar „Kruk”, Józef Mitoraj „Ryś” i Bolesław Mitoraj „Jastrząb”.

19. AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 40/52, Akta sprawy karnej p-ko J. Jandzisiowi, k. 46, Protokół przesłuchania J. Jandzisia, Kraków, 9 X 1951; Wg wyjaśnień złożonych przez Jandzisia w czasie rozprawy, strzelał tylko Kurek. Ibidem, k. 123, Protokół rozprawy głównej, Tarnów, 14 II 1952.
20. IPN Kr 0149/530, Akta osobowe J. Świątka, k. 9, Meldunek specjalny kierownika PUBP w Tarnowie do Wydziału Personalnego WUBP w Krakowie, Tarnów, 28 III 1946; IPN Kr 028/2, t. 2, k. 116, Telefonogram z PUBP w Tarnowie, 28 III 1946.
21.  AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 94/49, Akta sprawy karnej p-ko T. Puchale i in., k. 148, Telefonogram sekretariatu PUBP w Tarnowie do Prokuratury Sądu Okręgowego w Tarnowie, Tarnów, 28 III 1946; Ibidem, k. 158, Pismo komendanta powiatowego MO do prokuratora Sądu Okręgowego w Tarnowie, Tarnów, 6 V 1946; Ibidem, Sr 624/50, Akta sprawy karnej p-ko W. Kowalowi i M. Kowal, t. 2, k. 54, Raport informacyjny za czas od 20 III do 1 IV 1946 r.; IPN Kr 028/2, t. 2, k. 117, Meldunek specjalny PUBP w Tarnowie do Wydziału V WUBP w Krakowie, Tarnów, 30 III 1946.
22. AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 94/49, Akta sprawy karnej p-ko T. Puchale i in., k. 158, Pismo komendanta powiatowego MO do prokuratora Sądu Okręgowego w Tarnowie, Tarnów, 6 V 1946.
23. IPN Kr 07/2664, Akta kontrolno-śledcze p-ko M. Borowcowi, B. Kalacińskiemu i in., t. 3, k. 48–49, Wyciąg z protokołu przesłuchania W. Kowala z dn. 11 VIII 1950.
24. IPN Kr 07/574, Akta kontrolno-śledcze sprawy p-ko J. Zabrzeskiemu, t. 1, k. 99, Protokół przesłuchania J. Zabrzeskiego, Kraków, 1 XII 1948.
25. 14 II 1946 r. w Tarnowie podczas próby aresztowania działaczy organizacji Związek Obrońców Ojczyzny zginęli funkcjonariusze UB Tadeusz Płaszyński i Zygmunt Siadek. IPN Kr 028/2, t. 2, k. 85–88, Meldunek specjalny PUBP w Tarnowie do Wydziału V WUBP w Krakowie, Tarnów, 15 II 1946.
26. AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 624/50, Akta sprawy karnej p-ko W. Kowalowi i M. Kowal, t. 2, k. 56, Raport informacyjny b.d. [kwiecień (?) 1946].
27. IPN Kr 028/2, t. 2, k. 85–88, Meldunek specjalny PUBP w Tarnowie do Wydziału V WUBP w Krakowie, Tarnów, 15 II 1946.
28. Szerzej zob.: W. Frazik, F. Musiał, op. cit.; W. Frazik, Rozbicie II Zarządu Głównego WiN, „ZHW”, nr 18: 2002, s. 123–162.
29. Biogram zob.: G. Ostasz [w:] KOSP, t. 2, s. 131–134; Szerzej na temat oddziału zob.: K. Kaczmarski, Podziemie narodowe na Rzeszowszczyźnie 1939–1944, Rzeszów 2003, wg indeksu.
30. AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 624/50, Akta sprawy karnej p-ko W. Kowalowi i M. Kowal, t. 1, k. 47, Zeznanie własne W. Kowala z 28 VII 1950.
Ibidem, Sr 40/52, Akta sprawy karnej p-ko J. Jandzisiowi, k. 134, Protokół przesłuchania świadka W. Kowala, Rawicz, 27 II 1952.
31. Ibidem, Sr 40/52, Akta sprawy karnej p-ko J. Jandzisiowi, k. 134, Protokół przesłuchania świadka W. Kowala, Rawicz, 27 II 1952.
32. Ibidem, Sr 624/50, Akta sprawy karnej p-ko W. Kowalowi i M. Kowal, t. 1, k. 57, Protokół przesłuchania W. Kowala, Kraków, 3 VIII 1950.
33. IPN Kr 07/2664, Akta kontrolno-śledcze p-ko M. Borowcowi, B. Kalacińskiemu i in., k. 18–22, [Zeznanie własne B. Kalacińskiego] Moja działalność w nielegalnej organizacji WiN; Por.: AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 373/49, Akta sprawy karnej p-ko B. Kalacińskiemu i in., k. 28, Protokół przesłuchania B. Kalacińskiego, Tarnów, 19 XII 1948.
34. Ibidem, k. 29–30, Protokół przesłuchania B. Kalacińskiego, Tarnów, 20 XII 1948.
35. Ibidem, Sr 40/52, Akta sprawy karnej p-ko J. Jandzisiowi, k. 47, Protokół przesłuchania J. Jandzisia, Kraków, 9 X 1951.
36. IPN Kr 009/2572, t. 1, Teczka personalna informatora ps. „Zimny”, k. 149, Protokół przesłuchania B. Kalacińskiego, Tarnów, 11 II 1949; Ibidem, k. 92, Wyciąg z protokołu przesłuchania J. Saka, b.d.; Ibidem, k. 93–94, Wyciąg z protokołu przesłuchania J. Mitoraja, b.d.; AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 373/49, Akta sprawy karnej p-ko B. Kalacińskiemu i in., k. 15–16, 28, 29–30, Protokoły przesłuchania B. Kalacińskiego, Tarnów, 18, 19, 20 XII 1948.
37. AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 40/52, Akta sprawy karnej p-ko J. Jandzisiowi, k. 25, Protokół przesłuchania J. Jandzisia, Kraków, 24 IX 1951; Por.: Ibidem, k. 83, Protokół przesłuchania J. Jandzisia, Kraków, 19 XII 1951; Ibidem, Sr 373/49, Akta sprawy karnej p-ko B. Kalacińskiemu i in., k. 15–16, Protokół przesłuchania B. Kalacińskiego, Tarnów, 18 XII 1948.

Kolejną próbę „Sosna” podjął już z innymi ludźmi. Jak zeznawał, wskazał mu ich po raz kolejny Kalaciński, sam Kalaciński jednak stanowczo temu przeczył 38 . Wydaje się, że rzeczywiście łączność nawiązał „Sosna” za pośrednictwem Władysława Szepielaka „Szpaka”.Trudno jest jednoznacznie ustalić charakter grupy podporządkowanej Mieczysławowi Cielosze „Sprytnemu”, z którą nawiązał kontakt „Sosna”. Źródła są na tyle niejednoznaczne, że nawet Z. Zblewski pominął ten wątek w publikowanym tekście o strukturach Inspektoratu Tarnów WiN. W akcji na Sobolewa „Sośnie” towarzyszył „Sprytny” i Stanisław Zaucha „Olsza”, „Prus” – jednak grupa Cielochy była liczniejsza. Zalicza się do niej obok M. Cielochy i S. Zauchy, także: Bronisława Cielochę „Dęba”, Juliana Cichonia „Żbika”, Mariana Cichonia „Kłosa”, Józefa Jarosza, Stefana Jarosza, Stanisława Kiełbasę 39 , Władysława Sikorę „Wronę”, Jana Sitko, Franciszka Zauchę „Kosę”, Władysława Zauchę „Ćmiela”. W śledztwie grupę tę poszerzono o Jana Stacha i Stanisława Pyrka. Według ustaleń funkcjonariuszy UB, Cielocha – dowódca Placówki AK w Woli Rzędzińskiej – miał kontynuować pracę konspiracyjną nieprzerwanie od AK przez NIE i DSZ po WiN 40 – informacji tych nie udało się jednak potwierdzić. Niezaprzeczalnie z wymienionych osób w Zrzeszeniu działał Stanisław Pyrek „Szumny” 41 . Spośród wymienionych osób ujawnili się S. Zaucha (4 IV 1947), S. Jarosz (9 IV 1947) i F. Zaucha (11 IV 1947). Pozostałe natomiast skazano wyrokiem WSR w Krakowie. W przypadku ujawnionych nie odnaleziono materiałów, które pozwalałaby postawić tezę o ich ewentualnych związkach z WiN. Wyjątkiem jest S. Zaucha, który kolportować miał konspiracyjny tytuł „Pobudka”. Zarazem, jak zeznał W. Zaucha: mnie wciągnął do organizacji Zaucha Stanisław [z] początkiem grudnia 1946 r. po [moim] powrocie ze Szczecina, oświadczając mi, że to jest organizacja AK, która dąży do obalenia ustroju demokratycznego w Polsce, [ma] niszczyć wszelkimi siłami peprowców, bezpieczeństwo, że mają taki rozkaz od Andersa zza granicy 42. Z zeznań innych ujętych osób wynika, że „Sprytny” proponował niektórym z nich wstąpienie do „organizacji z Tarnowa”, jak również, że w tej samej organizacji co M. Cielocha działali S. Zaucha, W. Zaucha i F. Zaucha. Prawdopodobnie wszyscy wprowadzeni do niej przez W. Szepielaka na początku września 1946 r. 43 Wydaje się zatem – biorąc pod uwagę, że Szepielak był podwładnym Jandzisia, że przynajmniej te cztery osoby należy uznać za działaczy WiN. Jednocześnie nie da się utrzymać tezy stawianej przez funkcjonariuszy Wydziału „C” SB o ciągłości działalności Cielochy w konspiracji od czasu okupacji. Niezaprzeczalnie też przynajmniej część akcji wykonywanych przez podwładnych Cielochy była samowolna, a w niektórych z nich uczestniczyły także osoby nie związane ze Zrzeszeniem. Jak jednak należy sądzić, osoby które ostatecznie wzięły udział w akcji zlikwidowania Lwa Sobolewa, czyli M. Cielocha i S. Zaucha były działaczami Inspektoratu Tarnowskiego WiN 44 . O wykonawcach wyroku jako o członkach Placówki WiN Gumniska zeznawał też J. Zabrzeski: „Trawka” mówił mi, że zastrzelił sowieta z UB na placu Burek w Tarnowie i że długo za nim chodzili i że sam „Trawka” stracił na to dużo czasu. Strzelali go „Sosna” jako d-ca bojówki, oraz dwóch chłopów z Woli Rzędzińskiej z placówki WiN Gumniska. Sam „Trawka” stał w czasie tego morderstwa z dala i mówił, że bardzo celnie strzelali 45 . Podobnie jak w przypadku Świątka, zadaniem „Sosny” było wskazanie Sobolewa, natomiast likwidacji dokonali Cielocha i Zaucha. Jak zapisano w raporcie komendanta powiatowego MO w Tarnowie do prokuratora Sądu Okręgowego w Tarnowie: 10.9.1946 około godz. 14-tej na placu św. Ducha w Tarnowie został zastrzelony przez dwóch nieznanych osobników z broni krótkiej doradca Sowiecki przy Powiatowym Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Tarnowie kapitan Sobolew 46 . Według zeznań Cielochy, wyrok na „sowietniku” wykonano o godz. 12, natomiast według PUBP w Tarnowie wydarzenia na Burku miały miejsce o godz. 10ej z minutami 47 . Szczegółowo przebieg wypadków relacjonowano w meldunku specjalnym dla MBP: Dnia 10 IX 1946 r. kpt. Sobolew udał się autem w towarzystwie żony i szofera na plac św. Ducha w Tarnowie celem kupienia owoców. Auto zatrzymało się na placu św. Ducha, gdzie kpt. Sobolew wyszedł z żoną po zakupy na co stracił 10 minut, poczem powrócił i zajęli miejsce w samochodzie. W czasie puszczania motoru drzwi były otwarte, w tym momencie podbiegło 2-ch osobników, z których jeden oddał trzy strzały z pistoletu 9 mm w stronę kapitana. Żona kapitana natychmiast wyskoczyła i zaczęła biec za osobnikami wzywając pomocy, lecz daleko biec nie mogła, gdyż jest w poważnym stanie, natomiast kapitan zdołał jeszcze wyjść z samochodu, chwycił się za prawą pierś i upadł na ziemię koło samochodu. Szofer, który siedział na tylnym siedzeniu widząc, że kapitan upadł, pobiegł natychmiast do pobliskiego oddziału „Społem”, skąd telefonicznie powiadomił Urząd Bezpieczeństwa, Komisariat MO i Pow[iatową] Kom[endę] MO. Po otrzymaniu wiadomości natychmiast przybyli funkcjonariusze UB i MO oraz lekarz z karetką pogotowia, który stwierdził zgon. Według informacji otrzymanych od szofera osobnik, który strzelał do kapitana, wyglądał następująco: średniego wzrostu, dość tęgi, ubrany w granatowy kombinezon, drugi wyższy, szczupły, w jasnym ubraniu i w ciemnozielonej czapce akademickiej. Natychmiast wysłano pogoń za zbrodniarzami, którzy zbiegli w kierunku Gumnisk przez Górę Marcina, z odległości 800 metrów zauważono uciekających, pomimo że pościg trwał na przestrzeni do 7 km, odległość nie zmniejszała się, dopiero obok Łękawicy osobnicy wpadli w las, gdzie po przetrząśnięciu lasu na ślad bandytów nie natrafiono 48 . Pogrzeb Sobolewa odbył się w Tarnowie 12 września. Warto odnotować, że wziął w nim udział „doradca” sowiecki w stopniu podpułkownika z WUBP w Krakowie. Uwagę ubeckiego sprawozdawcy zwrócił przemawiający w imieniu PPS i miasta Tarnowa prezydent Eugeniusz Sit, którego jednak przemówienie było bez ściślejszego określenia i prawie nie mające nic wspólnego z popełnionym skrytobójczym morderstwem na osobie kpt. Sobolewa. W przeciwieństwie do niego wyraziście przemówił przedstawiciel PPR Władysław Wojtas, który m.in. potępił tchórzostwo naszych obywateli, którzy widząc popełnione na ich oczach morderstwo nie odważyli się ująć morderców mając ku temu wszelkie możliwości 49 . Mimo woli wskazał w ten sposób, po czyjej stronie stali mieszkańcy Tarnowa. Być może, że w tym czasie zapadł też wyrok na szefa PUBP w Tarnowie por. Stanisława Strzałkę 50 . Taki zarzut postawiono podczas przesłuchania w grudniu 1948 r. aresztowanemu B. Kalacińskiemu, który jednak stwierdził, że autorem wyroku był „Rola” – W. Kowal, a on przeciwko jego wykonaniu przez grupę „Sosny” protestował. Jest to jedyny znany w źródłach ślad tej sprawy i nie można wykluczyć, że był to zarzut fikcyjny, skonstruowany na zasadzie analogii, że skoro zabito Świątka i Sobolewa, to podziemie planowało zgładzić też Strzałkę. Z kolei odpowiedź Kalacińskiego mieści się w jego generalnej linii obrony – zaprzeczania związkom z akcjami likwidacyjnymi i zrzucania całej odpowiedzialności na ukrywającego się wówczas Kowala 51 .

38. Ibidem, Sr 40/52, Akta sprawy karnej p-ko J. Jandzisiowi, k. 25, Protokół przesłuchania J. Jandzisia, Kraków, 24 IX 1951; IPN Kr 07/2664, Akta kontrolno-śledcze p-ko M. Borowcowi, B. Kalacińskiemu i in., k. 18–22, [Zeznanie własne B. Kalacińskiego] Moja działalność w nielegalnej organizacji WiN; IPN Kr 07/574, Akta kontrolno-śledcze p-ko J. Zabrzeskiemu, t. 4, k. 152, Kopia protokołu przesłuchania J. Zabrzeskiego z 20 XII 1948.
39. Jedna z wersji opisu zamachu mówi o tym, jakoby S. Kiełbasa miał brać udział w akcji likwidacyjnej Sobolewa jako szofer. Jednak po akcji żołnierze wycofali się pieszo bądź na rowerach, zarazem pewne jest, że poza „Sosną” w zamachu uczestniczyły tylko dwie osoby. Należy zatem uznać, że był to opis jednego z możliwych scenariuszy przeprowadzenia zamachu, który ostatecznie nie został zrealizowany. AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 373/49, k. 1–2a, Protokół przesłuchania B. Kalacińskiego, Kraków, 13 XII 1948.
40. IPN Kr 074/97, Charakterystyka nr 98 reakcyjnej bandy terrorystyczno-rabunkowej WiN dowodzonej przez Cielocha Mieczysława ps. „Sprytny”.
41. Wg pierwszych ustaleń śledztwa, M. Cielocha miał otrzymywać pismo Obszaru Południowego WiN „Orzeł Biały” od S. Pyrka, któremu z kolei dostarczał je B. Kalaciński. IPN Kr 028/2, t. 2, k. 224, Raport PUBP w Tarnowie do Wydziału III WUBP w Krakowie, Tarnów, 1 I 1947. Por.: Z. Zblewski, op. cit.
42. IPN Kr 07/2466, Akta kontrolno-śledcze p-ko M. Cielosze i in., k. 94–95, Protokół przesłuchania W. Zauchy, Tarnów, 5 I 1947.
43. Ibidem, t. 1, k. 112–113, Protokół przesłuchania J. Sitko, Tarnów, 6 I 1947; Ibidem, k. 156, Protokół przesłuchania J. Cichonia, Tarnów, 6 I 1947; Ibidem, k. 242, Protokół przesłuchania M. Cielochy; Ibidem, t. 2, k. 39, Zeznanie własne S. Pyrka, b.d.; Ibidem, k. 39, Protokół przesłuchania S. Pyrka, Tarnów, 19 V 1949; AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 802/47, Akta sprawy karnej p-ko M. Cielosze i in., t. 1, k. 43, Protokół przesłuchania M. Cielochy, Tarnów, 5 I 1947.
44. Por.: AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 373/49, Akta sprawy karnej p-ko B. Kalacińskiemu i in., k. 2, Protokół przesłuchania B. Kalacińskiego, Kraków, 13 XII 1948.
45. IPN Kr 07/574, Akta kontrolno-śledcze sprawy p-ko J. Zabrzeskiemu, t. 1, k. 99, Protokół przesłuchania J. Zabrzeskiego, Kraków, 1 XII 1948.
46. AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 802/47, Akta sprawy karnej p-ko M. Cielosze i in., t. 1, k. 1, Pismo komendanta powiatowego MO do prokuratora Sądu Okręgowego w Tarnowie, Tarnów, 11 IX 1946.
47. Cielocha twierdził również, że przy zamachu nie był obecny J. Jandziś, ale W. Szepielak. Jednak inne źródła przeczą tej wersji. Ibidem, k. 43, Protokół przesłuchania M. Cielochy, Tarnów, 5 I 1947; Por.: Ibidem, Sr 40/52, Akta sprawy karnej p-ko J. Jandzisiowi, k. 125, Protokół rozprawy głównej, Kraków, 14 II 1952; IPN Kr 028/2, t. 11, k. 61–62, Meldunek specjalny nr 55 PUBP w Tarnowie do Wydziału V WUBP w Krakowie, Tarnów, 12 IX 1946.
48. IPN Kr 056/3, t. 9, Meldunki specjalne Wydziału III WUBP w Krakowie, k. 226–227, Meldunek specjalny z dnia 15 IX 1946, Kraków, 18 IX 1946.
49. IPN Kr 028/2, t. 11, k. 61–62, Meldunek specjalny nr 55 PUBP w Tarnowie do Wydziału V WUBP w Krakowie, Tarnów, 12 IX 1946.
50. Stanisław Strzałka, ur. 27 IV 1911 r. we Włocławku, s. Mateusza i Józefy. W l. 1917–1922 ukończył szkołę powszechną, a następnie do 1925 r. pracował u powroźnika. Jednocześnie w l. 1922–1927 ukończył kurs wieczorowy w Miejskiej Szkole Ludowej Dokształcającej we Włocławku. W 1927 r. był gońcem biurowym w Towarzystwie Przemysłowo-Handlowym we Włocławku, a w 1928 r. urzędnikiem w dziale detalicznym tego Towarzystwa. Od 1928 r. pracował w Magistracie w Dziale Technicznym, a później przy budowie Elektrowni Miejskiej. W tym czasie został sekretarzem komitetu zakładowego PPS Lewicy i sekretarzem komórki ZMKP. W 1929 i 1930 r. był aresztowany za działalność komunistyczną i każdorazowo osadzany w więzieniu – najpierw na 6 tygodni, następnie na 2 miesiące (inne źródła podają, że na 4 miesiące). W 1930 r. ponownie aresztowany został skazany na 4 lata więzienia. Karę odbywał w więzieniach we Włocławku i Płocku, należał do Zarządu Komuny Więziennej i Trójki Partyjnej. Na wolność wyszedł w marcu 1934 r. Wstąpił do KPP, gdzie wybrano go do Komitetu Okręgowego. Ponownie aresztowany, został po raz drugi skazany na 4 lata więzienia (po uwzględnieniu amnestii 2 lata). Wyszedł z więzienia w kwietniu 1936 r. i powrócił do pracy w KPP. W grudniu 1936 r. został osadzony w Berezie Kartuskiej na 3–4 miesiące. Wg ustaleń funkcjonariuszy MBP w tym czasie podpisał zobowiązanie do współpracy ze służbami specjalnymi II RP. W pracy agenturalnej miał się posługiwać ps. „Mann”. W l. 1937–1939 pracował w Warszawie jako robotnik i monter-hydraulik. W tym czasie należał do Związku Zawodowego Metalowców przy Bundzie w frakcji lewicowej. W czasie okupacji przebywał we Włocławku, w Sandomierskiem i Kieleckiem, pracując jako monter centralnego ogrzewania i przy wodociągach, a od 1942 r. jako ślusarz w PZL w Mielcu. Od 31 XII 1944 do 12 I 1945 r. kierownik Sekcji I PUBP w Mielcu. Następnie do 29 VI 1945 r. kierownik grupy operacyjnej PUBP w Nowym Targu, a później kierownik tego urzędu. Od 17 XII 1945 r. kierownik PUBP w Miechowie, a od 18 III do 15 IX 1946 r. naczelnik Wydziału V WUBP w Krakowie, od 16 IX 1946 szef PUBP w Tarnowie (inne źródła podają, że w lipcu i sierpniu 1946 r. był szefem PUBP w Żywcu; z pewnością już od początku sierpnia t.r. kierował PUBP w Tarnowie). Awanse: ppor. 1 I 1946, por. 5 XI 1946, kpt. 22 VII 1948. Zwolniony ze służby 15 IX 1950 r. w związku z uzyskaniem materiałów świadczących o jego agenturalnej przeszłości w II RP. W 1949 r. ukończył gimnazjum, a w 1950 r. Liceum Ogólnokształcące w Tarnowie. Zmarł 14 VII 1988 r. w Szczecinie. IPN Kr 0149/113, Akta osobowe S. Strzałki; W charakterystyce sporządzonej po zwolnieniu Strzałki zapisano: w czasie pracy w organach bezpieczeństwa dał się poznać jako człowiek o wybuchowym charakterze i wulgarnym podejściu do pracowników. Z powierzonych sobie obowiązków wywiązywał się przeciętnie. Będąc na stanowisku kierowniczym postępowaniem swym dopuścił się do rozkładu moralnego wśród podległego personelu jednostki. Za fakt powyższy, oraz za ukrycie danych ze swej przeszłości został zwolniony ze służby bezpieczeństwa z dniem 15 IX 1950 r. Ibidem, k. 80, Charakterystyka, Warszawa, 2 X 1950.
51. IPN Kr 009/2572, t. 1, Teczka personalna informatora ps. „Zimny”, k. 21–22, Protokół przesłuchania B. Kalacińskiego, Tarnów, 13 XII 1948.

Losy konspiratorów Trudno określić, czy i na ile zlikwidowanie Juliana Świątka i Lwa Sobolewa spowodowało zmianę metod śledczych stosowanych w tarnowskim PUBP. Można przypuszczać, że niewielką, o czym świadczą choćby protokoły rozpraw sądowych tarnowskich działaczy WiN w 1949 r., w których odnotowano wiele przypadków wymuszania zeznań. W chwili wykonania wyroku na „sowietniku” nic już nie mogło także zahamować wsypy w strukturach BW i WiN, a punkt ciężkości śledztwa przeciwko ich działaczom przeniósł się do Krakowa. UB zaciekle tropił w kolejnych miesiącach i latach osoby zaangażowane w akcje likwidacyjne, a po ich aresztowaniu doprowadzał do skazania przed komunistycznymi sądami na surowe kary. Nie od razu jednak orientował się, kto jaką rolę rzeczywiście w tych akcjach odegrał. Zygmunt Wójcik „Korkociąg” jeszcze w pierwszej połowie sierpnia 1946 r. porzucił pracę w PUBP i zdołał zbiec przed aresztowaniem. Przedostał się do Monachium, następnie do Wielkiej Brytanii, skąd prawdopodobnie ok. 1950 r. wyjechał do Argentyny 52 . 21 września funkcjonariusze PUBP w Tarnowie aresztowali cztery osoby związane z niedoszłym zamachem na Sobolewa: Jana Saka i jego syna Tadeusza, Zdzisława [? – tak w aktach] Puchałę i Józefa Mitoraja. Wkrótce znali też nazwiska sześciu członków patrolu „Sowińskiego”, ale ich nie ujęli. Wiedzieli też o udziale w akcji Bolesława Kalacińskiego 53 . Ten ostrzeżony o wpadce placówki w Szerzynach jeszcze 21 września zaczął się ukrywać i ujawnił się (w bardzo ogólnej formie) 8 IV 1947 r. w Szczecinie 54 . Mimo to pozostał poza terenem Tarnowskiego, co nie uchroniło go od zatrzymania podczas wielkiej fali aresztowań tarnowskich winowców na przełomie 1948 i 1949 r. Kalaciński został aresztowany 11 XII 1948 r. w Bytomiu i poddany śledztwu w Tarnowie. Mimo że w PUBP posiadano wiele zeznań obciążających „Trawkę” udziałem w likwidacji Sobolewa, on sam zaprzeczał zarzutom lub sprowadzał je do minimum. Z niezrozumiałych powodów sprawa zamachów nie znalazła się w ogóle w akcie oskarżenia i został on skazany za przechowywanie pism, których treść miała pozostać tajemnicą dla władz, na 4 lata więzienia (wyrok WSR w Krakowie z 6 V 1949 r.). NSW uwzględnił skargę rewizyjną, uznał, że z czynu tego Kalaciński się ujawnił (tym bardziej, że nie było dowodów) i na mocy amnestii postępowanie przeciw niemu umorzył. 27 X 1949 r. Kalaciński opuścił więzienie 55 . Marian Borowiec także ujawnił się wiosną 1947 r. i mimo to został aresztowany w Tarnowie 30 XI 1948 r. Był sądzony razem z Kalacińskim i wyrokiem z 6 V 1949 r. jego sprawa została umorzona na podstawie amnestii (sąd nie zauważył, że jeden z zarzutów – szpiegostwo – nie podlegał amnestii). Ponowną sprawę wytoczono Borowcowi w 1950 r. (zatrzymany 14 kwietnia) w związku z zeznaniami W. Błasika, w których wskazał Borowca jako osobę, która wydała rozkaz likwidacji Bogdana Grzybka „Posępnego” – jak wynikało z raportu „Korkociąga” – konfidenta UB. Rozprawę ze względu na stan zdrowia oskarżonego rozpoczęto ostatecznie 29 XI 1950 r., w jej trakcie Borowiec stracił przytomność. 14 XII 1950 r. w czasie wspólnego posiedzenia niejawnego WSR w Krakowie w składzie J. Polan-Haraschin, W. Sieracki i T. Makowski oraz podprokurator WPR w Krakowie Stanisław Węglarz postanowili zawiesić postępowanie w sprawie M. Borowca i uchylić środek zapobiegawczy – areszt tymczasowy. W uzasadnieniu zapisano: Jak wynika z orzeczenia lekarza więziennego w Tarnowie z 2 XII 1950 r. […] i karty szpitalnej Borowca Mariana oraz protokołu rozprawy z dn. 29 XI 1950 r. nr Sr 369/50 Borowiec Marian cierpi na czynną gruźlicę włóknistą, powiększenie gruczołu tarczycowego oraz na zatrucie tarczycowe serca, tak że stan jego zdrowia jest tego rodzaju, iż dalszy pobyt jego w więzieniu zagraża bezpośrednio życiu. Biorąc powyższe okoliczności pod uwagę, jak również to, że stan zdrowia osk-nego nie pozwala na przeprowadzenie rozprawy sąd postanowił jak w sentencji 56 . W tej samej fali aresztowań, co Kalaciński, zostali też ujęci Roman Śledź, Augustyn Kurek, Adolf Wiśniewski (w Tarnowie) oraz Tadeusz Puchała (w Ząbkowicach) i początkowo planowano przeprowadzić przeciwko wszystkim wymienionym i innym członkom bojówki, która dokonała zamachu na Świątka proces pokazowy w trybie doraźnym na sesji wyjazdowej w Tarnowie. Referat Śledczy PUBP w Tarnowie nie był jednak w stanie szybko spełnić polecenia naczelnika Wydziału Śledczego WUBP w Krakowie. Jak już wspomniano, Kalaciński sądzony był osobno i sprawa jego udziału w zamachach w ogóle nie była poruszana 57 . Roman Śledź w październiku 1947 r. został zwerbowany przez Bolesława Kiełbowicza „na kompromateriałach” do współpracy z Referatem IV (ochrona gospodarki) PUBP w Tarnowie. Jak zapisał Kiełbowicz w raporcie po werbunku: Dnia 25 X 47 r. wezwałem ob. Śledzia Romana do Urzędu, gdzie pokazałem mu przez niego pisane raporty do Goreckiego konfidenta Gestapo za czasów okupacji, jak pracował w Straży Bezpieczeństwa w PFZA w Mościcach, gdzie przyznał się do tego, że on te raporty pisał i je podpisywał swoim nazwiskiem i imieniem. Po tym zaproponowałem mu współpracę z Organami Bezpieczeństwa i powiedziałem mu, że tak samo powinien teraz pisać jak za czasów okupacji, bo teraz jest Polska Ludowa, a nie niemcy gdzie on się im przysługiwał, a teraz powinien z nami współpracować dla dobra Polski i obecnej rzeczywistości jaka obecnie jest, na co zgodził się 58 . Jako informator Śledź utrzymał swój pseudonim „Świt” 59 . 1 IX 1948 r. komisja w składzie: Stanisław Strzałka – szef PUBP w Tarnowie i Maurycy Hoffman – delegat z WUBP w Krakowie postanowiła zwolnić Romana Śledzia ze zobowiązania jako członka PPS 60 . Już jednak 4 grudnia kolejna komisja uznała, że ze względu na słabą współpracę i dość pewne materiały kompromitujące należy w/w z sieci wyeliminować, przeprowadzić dochodzenie i oddać pod sąd 61 . Pod koniec lat 50. w środowisku WiN-owskim związanym z J. Jandzisiem panowało przekonanie, że zostali „wsypani” przez Śledzia Romana, którego nazywają „kapusiem”, Jandziś mówił, że Śledź otrzymał najmniejszy wyrok oraz najwcześniej został zwolniony z więzienia i dlatego Jandziś, ani też pozostała grupa b. czł. WiN nie chcą mieć nic do czynienia ze Śledziem […] ogólnie istnieje opinia, że Śledź Roman gdy był w więzieniu to „sypał” ludzi 62 . Jednak odnaleziona dotychczas baza źródłowa nie wskazuje jednoznacznie na Śledzia, jako na osobę, od której miałaby się zacząć „wsypa” żołnierzy oddziału osłony. Według informacji zebranych przez funkcjonariuszy Biura „C”, dopiero po ujawnieniu się „Sosny”, który w złożonym oświadczeniu ujawnił część działalności placówki WiN z Mościc, wtedy skonfrontowano je z oświadczeniami innych ujawnionych członków WiN z terenu Tarnowa, gdzie na podstawie tej wysunięto wniosek, że czyny te należy przypisać właśnie bandyckiej grupie WiN placówka w Mościcach. Biorąc te dane [pod uwagę] ppor. Doleżuchowicz Adam z-ca szefa PUBP Tarnów, postanowieniem z dnia 6 VI 1947 r. założył rozpracowanie agenturalne nadając mu kryptonim „Ujawniony” 63 . Do rozpracowania zwerbowano agenturę ze środowisk akowsko-winowskich, angażując informatorów: „Brzoza”, „Janka”, „Koń”, „Lis”, „Mercedes”, „Nawrot”, „Świt”, „Wiatr”, „Witek”, „14”. Na podstawie doniesień i powtórnych przesłuchań WiN-owców odtworzono skład i działalność oddziału tarnowskiego i przeprowadzono aresztowania 64 . Śledź był zatem jednym z informatorów, a na podstawie znanych dotąd źródeł nie można ustalić, czy kluczowym. Tadeusz Puchała został ujęty 24 XII 1948 r., Augustyn Kurek 29 XII 1948 r., a Roman Śledź i Adolf Wiśniewski 30 XII 1948 r. Wszyscy czterej zostali skazani wyrokiem WSR w Krakowie pod przewodnictwem Ludwika Kiełtyki 65 z 11 II 1949 r. Tadeusza Puchałę i Augustyna Kurka skazano na karę śmierci – na mocy ustawy o amnestii orzekając wyrok łączny więzienia dożywotniego. Po kolejnych złagodzeniach wyroków Puchała opuścił więzienie 25 VIII 1956 r., a Kurek 16 V 1957 r. Roman Śledź został skazany również na karę śmierci, a po zastosowaniu przepisów o amnestii na karę łączną 15 lat więzienia. Po kolejnych złagodzeniach kary wyszedł z więzienia 9 IX 1954 r. Adolf Wiśniewski po zastosowaniu przepisów o amnestii został skazany na 7 lat więzienia – opuścił je 7 I 1956 r. 66 Kolejne próby ujęcia poszukiwanego już od pierwszej dekady sierpnia 1946 r. Władysława Kowala „Saneckiego” kończyły się fiaskiem. Najbliżsi aresztowania inspektora tarnowskiego byli ubowcy 17 X 1946 r., gdy zastawili pułapkę przy pomocy agenta ps. „Baca” – Erwina Mojżeszka, kierownika Rady WiN w Brzesku 67 . Mimo odniesionych ran „Sanecki” zbiegł i ukrywał się do 4 VII 1950 r. Został ostatecznie aresztowany w wyniku donosu Stanisława Wodzińskiego, w czasie okupacji kierującego pod ps. „Zadora” Powiatową Delegaturą Rządu w Tarnowie, a od 25 II 1949 r. współpracującego z UB jako agent ps. „Sto” 68 . Kowala wyrokiem WSR w Krakowie z 5 III 1951 r. skazano za wydanie rozkazów likwidacji Świątka i Sobolewa na karę śmierci, którą na mocy przepisów ustawy o amnestii złagodzono, orzekając jako karę łączną dożywotnie więzienie. Przewodniczącym składu sądzącego był kpt. Władysław Sieracki 69 . Po kolejnych złagodzeniach wyroku Kowala zwolniono z więzienia 29 IV 1957 r.

52. IPN Kr 028/1, t. 12, Sprawozdania Referatu V PUBP w Tarnowie 1945–1947, Sprawozdanie dziesięciodniowe po linii V-go Wydziału za okres 27 VII do 17 VIII 1946, Tarnów, 17 VIII 1946; IPN Kr 010/7766, Akta sprawy operacyjnej p-ko Z. Wójcikowi.
53. IPN Kr 028/2, t. 2, Meldunki Referatu III PUBP w Tarnowie 1945–1947, k. 197, Meldunek specjalny o akcjach…, Tarnów, 17 X 1946.
54. IPN Kr 009/2572, t. 1, Teczka personalna informatora ps. „Zimny”, k. 149, Protokół przesłuchania B. Kalacińskiego, Tarnów, 11 II 1949.
55. W aktach istnieje ślad, że szczegółowa decyzja sformułowania zarzutów wobec Kalacińskiego zapadła w WPR w Krakowie w początkach lutego 1949 r. IPN Kr 111/1925, Akta nadzoru prokuratorskiego w sprawie p-ko B. Kalacińskiemu; IPN Kr 07/2664, t. 1–3, Akta kontrolno-śledcze p-ko M. Borowcowi, B. Kalacińskiemu i in.
56. Ibidem; IPN Kr 111/2547, Akta nadzoru prokuratorskiego w sprawie p-ko M. Borowcowi, k. 12, Protokół wspólnego posiedzenia niejawnego, Kraków, 14 XII 1950; AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 369/50, Akta sprawy karnej p-ko M. Borowcowi.
57. IPN Kr 07/2767, Akta kontrolno-śledcze p-ko T. Puchale i in., k. 132–135, Raport do naczelnika Wydziału Śledczego WUBP w Krakowie, Tarnów, 8 I 1949.
58. IPN Kr 009/14, Skomasowana teczka personalna i teczka pracy informatora ps. „Świt”, t. 1, k. 12, Raport o przeprowadzonym werbunku z kandydatem, Tarnów, b.d.; Por.: Ibidem, k. 17, Protokół przesłuchania R. Śledzia, Tarnów, 25 X 1947.
59. Ibidem, k. 13, Zobowiązanie.
60. Ibidem, k. 22, Orzeczenie, Tarnów, 1 IX 1948.
61. Ibidem, k. 23, Orzeczenie, Tarnów, 4 XII 1948.
62. Ibidem, k. 40, Doniesienie spisane ze słów informatora „H-14”, Tarnów, 13 III 1959.
63. IPN Kr 074/93, Charakterystyka nr 94 bandy terrorystyczno-rabunkowej WiN d-ca Jandziś Jan ps. „Sosna”, k. 7.
64. Ibidem, k. 8.
65. Ludwik Kiełtyka, ur. 23 VI 1922 r. w Łętowni, pow. przemyski, s. Feliksa i Anieli. W lipcu 1944 r. ochotniczo wstąpił do MO, natomiast 2 III 1945 r. do „ludowego” WP. 30 IX 1945 r. ukończył Oficerską Szkołę Piechoty Nr I w Inowrocławiu w stopniu ppor. i został skierowany na stanowisko sekretarza do WSO nr V w Krakowie – funkcję tę sprawował od 4 (inne źródła podają, że od 7) X 1945 do 17 III 1946 r. 18 III 1946 r. objął funkcję asesora w WSR w Krakowie. W tym sądzie kolejno p.o. sędzia (od 17 IX 1946) i sędzia (30 IV 1947 – 1 IX 1952). 10 V 1947 r. oddelegowany do pracy w Wojskowym Sądzie GO „Wisła” z delegacji powrócił 18 IX 1947 r. 1 IX 1952 r. przeniesiony do WSR w Kielcach, a następnie Katowicach. W tym samym roku ukończył zaoczne studia na Wydziale Prawa UJ uzyskując tytuł magistra. 15 V 1954 r zwolniony z zajmowanego stanowiska i skierowany do pracy w Wojskowym Biurze Ministerstwa Skupu w Kielcach. Pracował następnie na stanowiskach kierowniczych w Państwowej Inspekcji Handlowej i Handlowej Spółdzielni Inwalidów w Kielcach. Zmarł 13 I 1973 r. w Kielcach. AWL, WSR w Krakowie, Rozkazy wewnętrzne 1946; Ibidem, Rozkazy wewnętrzne 1947; Ibidem, Sprawy różne sądu 1947; Ibidem, Sprawy różne sądu 1947; B. Dzięcioł, Stacjonarne sądy… Wojskowy Sąd Okręgowy w Krakowie, s. 19; E. Misiło, Akcja „Wisła”, Warszawa 1993, s. 30, 262, 270–271; K. Szwagrzyk, Sędziowie w procesie krakowskim, „ZHW”, nr 18: 2002, s. 212 przyp. 3; Informacje K. Szwagrzyka; Zbiory A. Zagórskiego.
66. AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 94/49, Akta sprawy karnej p-ko T. Puchale i in.
67. IPN Kr 056/3, t. 10, Meldunki specjalne Wydziału III WUBP w Krakowie, k. 178–179, Meldunek specjalny, Kraków, 4 XI 1946; Szerzej zob.: W. Frazik, F. Musiał, op. cit., s. 167–168; Nie była to jedyna próba aresztowania, m.in. w lipcu 1950 r. Kowal relacjonował agentowi „Sto”: jak krakowskie U.B. jeździło do Pleśnej by go aresztować i pomyliło się z domem nad potokiem i zabrało całkiem kogo innego i gdy na posterunku M.O. wypytywano o Kowala ten powiedział, że Kowal mieszka w sąsiednim domu, udali się więc tam i zabrali kowala ale z zawodu. IPN Kr 07/574, Akt kontrolno-śledcze p-ko J. Zabrzeskiemu, t. 4, k. 108, Agencyjne doniesienie dot. Kowala Władysława, źródło: „Sto”, Kraków, 5 VII 1950.
68. IPN Kr 009/6825, t. 1–2, Teczki personalna i pracy agenta „Sto”; Szerzej zob.: W. Frazik, F. Musiał, op. cit., s. 183–184.
69. Władysław Sieracki, ur. 19 IX 1919 r. w m. Bestwinka, pow. bielski, s. Franciszka i Marianny (z d. Kraus). Od lutego 1943 r. był pod ps. „Bubuś” członkiem grupy sabotażowo-dywersyjnej GL dowodzonej przez Władysława Zawadzkiego. Do „ludowego” WP zgłosił się ochotniczo 20 IV 1945 r. i został skierowany do 21. zapasowego pp, a następnie odbył przeszkolenie w II Oficerskiej Szkole Artylerii w Toruniu. Później przeniesiony do 42. pal w Krakowie (od 16 XII 1945) i Okręgowej Składnicy Artyleryjskiej w Krakowie (od 5 II 1946). 28 VI 1946 r. przeniesiony na stanowisko sekretarza sądowego w WSR w Krakowie. Jednak już 7 XII 1946 r. rozkazem szefa DSS mianowano go aplikantem w WSR w Krakowie. Do 13 XII 1951 r. był kolejno: aplikantem sądowym (do 17 II 1947), asesorem (do 22 I 1949), sędzią (do1 VII 1951) i zastępcą szefa sądu. Następnie przeniesiony do WSR w Rzeszowie, gdzie został szefem sądu (13 XI 1951 – 8 XII 1952), a później do NSW, gdzie kolejno pełnił funkcje sędziego Wydziału II (od 8 XII 1952), sędziego Wydziału Rewizyjnego (od 29 VII 1955), szefa Wydziału Rewizyjnego (od 30 IV 1958) i szefa Biura Prezesa NSW (od 28 X 1961). Po likwidacji NSW i utworzeniu Izby Wojskowej Sądu Najwyższego, kolejno na stanowiskach: przewodniczącego Wydziału II (od 27 VIII 1962), szefa Biura Nadzoru Pozainstancyjnego przy Prezesie IW SN (od 23 V 1967), sędziego Wydziału IV (od 29 III 1972), sędziego Wydziału II (od 21 VI 1972), przewodniczącego Wydziału IV (od 24 V 1977). Zdemobilizowany 6 VII 1983 r. W l. 1947–1951 studiował prawo na UJ, w 1952 r. uzyskał tytuł magistra praw, a w 1968 r. tytuł doktora nauk prawnych na UJ. Zmarł w 1995 r. AWL, WSR w Krakowie, Rozkazy wewnętrzne 1946; Ibidem, Rozkazy wewnętrzne 1947; Ibidem, Rozkazy wewnętrzne 1951; Ibidem, Sprawy różne sądu 1947; CAW 1783/90/3294, TAP W. Sierackiego; J. Poksiński, „My, sędziowie, nie od Boga…”. Z dziejów sądownictwa wojskowego PRL 1944–1956. Materiały i dokumenty, Warszawa 1996, s. 188 przyp. 226; Idem, Victis Honos…, s. 289; K. Szwagrzyk, op. cit., s. 212 przyp. 1; Zbiory A. Zagórskiego. Jan Jandziś „Sosna” ukrywał się ostrzeżony przez „Korkociąga”, że o likwidację Świątka i Sobolewa UB podejrzewa jego i Augustyna Kurka 70 . Ujawnił się 8 III 1947 r. w PUBP w Tarnowie, zatajając jednak szczegóły swej działalności. Przyznał się tylko do udziału w nieudanej próbie zamachu na Sobolewa, ograniczając swoją rolę do wskazania „sowietnika” 71 . Wkrótce zatrzymany przez funkcjonariuszy UB zbiegł z samochodu, którym wieziono go do Tarnowa. Ponownie ujęto go 21 IX 1951 r. pod fałszywym nazwiskiem w Przemyślu. 29 II 1952 r. WSR w Krakowie pod przewodnictwem Tadeusza Makowskiego 72 skazał go za dowodzenie akcjami likwidacyjnymi na karę śmierci, złagodzoną na mocy amnestii do 15 lat więzienia.

Poszukiwany przez UB Mieczysław Cielocha został aresztowany przypadkowo w noc sylwestrową 1946 r. Jak zapisał w 1980 r. funkcjonariusz Biura „C” Józef Bankiewicz: W nocy 31 grudnia 1946 r. żołnierze jedn. WP oddelegowani do przeprowadzenia akcji propagandowej przedwyborczej na terenie powiatu Tarnów, będąc we wsi Wola Rzędzińska – przypadkowo zatrzymali osobnika, który nie posiadał żadnych dokumentów, a rewidujący go żołnierze znaleźli przy nim pistolet. Wobec powyższego przekazali w/w do dyspozycji PUBP w Tarnowie. W toku prowadzonego śledztwa i czynności operacyjnych ustalono, że zatrzymany osobnik to Cielocha Mieczysław ps. „Sprytny” i jest dowódcą bojówki WiN. W ciągu kilku dni aresztowano pozostałych członków jego grupy i błyskawicznie przygotowano rozprawę, która miała odegrać ważną rolę propagandową w okresie przedwyborczym 73 . Po procesie pokazowym przeprowadzonym w „czarnej sali” Sądu Okręgowego w Tarnowie, WSR w Krakowie pod przewodnictwem Juliana Polana-Haraschina 74 ogłosił 15 I 1947 r. wyrok, w którym M. Cielochę (i dziewięciu pozostałych oskarżonych) skazano na śmierć 75 . Wyrok wykonano 7 II 1947 r. w więzieniu w Tarnowie, plutonem egzekucyjnym dowodził sierż. Józef Dawid 76 . Udział w likwidacji tarnowskich funkcjonariuszy bezpieki miał dla niektórych jej uczestników również inne, całkowicie nieoczekiwane następstwa. Fakt ten stał się bowiem podstawą szantażu przy werbunku do współpracy tych, którzy za zamach na Świątka i Sobolewa nie zostali pociągnięci do odpowiedzialności sądowej. Ujawnienie w wyniku akcji amnestyjnej udziału Jandzisia w nieudanej próbie zamachu na Sobolewa stało się podstawą planu jego zwerbowania w czerwcu 1947 r. Jandziś wówczas zbiegł i zaczął się ukrywać, a gdy został aresztowany (jako ostatni), był już w pełni obciążony zeznaniami innych i sądzony 77 . Inny los spotkał drugiego wykonawcę tego zamachu. Stanisław Zaucha „Olsza” uniknął aresztowania w styczniu 1947 r., ukrywał się w Woli Rzędzińskiej i 4 IV 1947 r. ujawnił się, także z udziału w likwidacji Sobolewa. Już w sierpniu 1947 r. zatwierdzono w WUBP w Krakowie jego kandydaturę na werbunek, który nastąpił 16 II 1948 r. Zadaniem informatora ps. „Brzoza” było rozpracowywanie byłych członków bojówki, a także znanych mu żołnierzy AK. Tak w PUBP oceniano jego współpracę po dwudziestu miesiącach: Inf. „Brzoza”, zawerbowany 16 II 1948 r. jako ujawniony członek nielegalnej organizacji „WiN”, pochodzenia chłopskiego. Od chwili zawerbowania pracuje dobrze. Na podstawie doniesień inf. „Brzoza” aresztowano 5 członków bandy, oraz wyłoniono z terenu jego miejsca zamieszkania byłych czł[onków] AK, z którymi inf. jest obecnie w kontakcie. Dalsze jego możliwości pracy są takie, że obecnie może on tylko dawać wiadomości o byłych członkach AK, gdyż bandy w terenie jego zam. nie ma, lecz na tymże terenie grasowały bandy „WiN-owskie” po wyzwoleniu, z którymi to bandami sam był powiązany, a obecnie ma dalszy kontakt z ujawnionymi członkami „WiN” oraz AK, w którym to środowisku tkwi bezpośrednio 78 . W krótkim czasie okazało się jednak, że w rzeczywistości informator w miarę upływu czasu coraz mniej chętnie współpracował, a na początku 1950 r. odmówił kategorycznie. Podczas spotkania kontrolnego 11 III 1950 r.

...w trakcie badań i prowadzonych rozmów inf. „Brzoza” przyznał się, że będąc u spowiedzi – przyznał się księdzu, że wydał do Urzędu Bezpieczeństwa ludzi, którzy zostali aresztowani […] przy czym powiedział, że współpracuje z UB, na co rzekomo miał powiedzieć mu ów ksiądz, że tego robić nie należy, gdyż tym samym zdradzając kogoś wyrządza się krzywdę tej osobie, co jest grzechem. W związku z tym, że zachodzi podejrzenie, że inf. „Brzoza” może specjalnie być nastawiony ze strony kleru, wobec tego nie dawano inf. „Brzoza” żadnego zadania, lecz postanowiono delikatnie się z nim obejść i zrobić z nim rzadziej spotkania celem utrzymania go na łączności do czasu gruntownego zbadania sprawy 79 . To „delikatne obejście” oznaczało, że za sprawą UB Zaucha został usunięty ze szkoły. Zwrócił się wówczas z prośbą o zwolnienie ze współpracy i umożliwienie dalszego kształcenia do MBP. Wyjaśniając problem, WUBP w Krakowie w piśmie do MBP stwierdził, że ww. na żadne względy nie zasługuje . Po kilku tygodniach korespondencji w MBP uznano, że jest to problem urzędu w Krakowie. Ostatecznie 12 I 1951 r. raport o wyeliminowaniu informatora ps. „Brzoza” został zatwierdzony przez zastępcę szefa WUBP w Krakowie, a S. Zaucha poddany rozpracowaniu 80 . Po aresztowaniu na początku lat 50. Kowala i Jandzisia pojawiły się nowe materiały świadczące o udziale w pracy podziemnej, w tym w akcjach likwidacyjnych, Bolesława Kalacińskiego. Wykorzystali to funkcjonariusze Wydziału III WUBP w Krakowie, którzy 7 XI 1952 r. zmusili go do podpisania zobowiązania do współpracy. Kalaciński przyjął ps. „Zimny”. Zatwierdzając werbunek zastępca szefa WUBP w Krakowie napisał: W wypadku nie otrzymania szybkich rezultatów wyników współpracy z winy informatora – aresztować. W związku z tym prowadzić prawidłową współpracę – skoncentrować go na walce z ukrywającymi się, za 3 mies. zameldować 81 . Mimo tej notatki, niechętny współpracy „Zimny” nie został aresztowany. Przez następne miesiące to zrywał spotkania, to pozwalał na nawiązanie z nim kontaktu, składał zlecane mu opracowania struktur AK i WiN, unikał jednak podawania personaliów, a w charakterystykach osób pomijał wiele znanych dobrze UB faktów. Po osiemnastu miesiącach takiej współpracy, którą kontynuowano zapewne w nadziei, że uda się przełamać jego niechęć, 30 V 1954 r. przekazano „Zimnego” do PUBP w Tarnowie. Po siedmiomiesięcznej przerwie w październiku 1954 r. podjął go szef PUBP. Stosunek Kalacińskiego do dalszych kontaktów najlepiej oddają – zapisane przez prowadzącego – słowa informatora: W toku przeprowadzonych rozmów na okoliczność działalności AK i WiN wyraził się, że przecież ta organizacja nie istnieje i po co wam stale wałkować jedno i to samo zagadnienie. Poza tym w dalszym ciągu zaczął biadolić nad swoją pracą zawodową i co do współpracy z UB to on nie ma możliwości i o niczym nie wie obecnie 82 . Po kwietniu 1955 r. „Zimny” całkowicie przestał stawiać się na spotkania. W lutym 1956 r. w PUdsBP w Tarnowie założono na niego sprawę ewidencyjno-operacyjną (potem – operacyjnej obserwacji). Wkrótce B. Kalaciński stał się jedną z czołowych postaci środowiska kombatanckiego w Tarnowie. W październiku 1956 r. ujawnił publicznie, że stosowano wobec jego osoby szantaż, jak się wyraził wciągając go do współpracy, jako pierwszy wszczął oszczerczą propagandę na terenie Tarnowa skierowaną p-ko Partii i całemu systemowi socjalistycznemu. Oskarżał funkcj[onariuszy] b. Urzędu B.P., że stosowali p-ko niemu niedozwolone metody śledztwa. Samowolnie powołał Komisję Rehabilitacyjną złożoną z czł. WiN udzielając rehabilitacji osobom zwolnionym z więzień wciągając tychże do ZBoWiD. […] został wybrany na z-cę przewodniczącego zarządu ZBoWiD w Tarnowie. Pełniąc te obowiązki polecił, aby przy przyjmowaniu członków […] nikt z czł. Partii lub innych osób nie mógł przedostać się w szeregi ZBoWiD 83 . Rozpracowanie B. Kalacińskiego z wykorzystaniem kilku tajnych współpracowników, pomocy obywatelskich i perlustracji korespondencji trwało do lipca 1966 r. i ponownie od czerwca 1970 do listopada 1974 r. Uznano wtedy, że ze względu na wiek (66 lat) nie stanowi on żadnego zagrożenia bezpieczeństwa wewnętrznego 84 . Były kierownik Rady WiN Tarnów stanowi doskonały przykład trudnych losów swojego pokolenia.

70. AP Kr, WSR w Krakowie, Sr 40/52, Akta sprawy karnej p-ko J. Jandzisiowi, k. 25, Protokół przesłuchania J. Jandzisia, Kraków, 24 IX 1951; Ibidem, k. 125, Protokół rozprawy głównej, Kraków, 14 II 1952.
71. IPN Kr 009/2572, t. 1, Teczka personalna informatora ps. „Zimny”, k. 91, Wyciąg z oświadczenia ujawnionego Jandzisia Jana.
72. Tadeusz Makowski, ur. 27 IV 1922 w Sosnowcu, woj. katowickie, s. Jana i Marii (z d. Szklarzyk). W l. 1929–1935 ukończył szkołę powszechną w Sosnowcu, a następnie Gimnazjum im. Bolesława Prusa (1939) oraz Liceum Administracyjne w Katowicach (1945). W tym czasie pracował w piekarni „Hanke” w Sosnowcu (1940–1941), w Fabryce Części Rowerowych w Będzinie (1941), był także przez kilka miesięcy wywieziony do obozu robót przymusowych w Heidebrek w III Rzeszy (VIII–XI 1941), następnie był zatrudniony jako księgowy w hurtowni „Ziemiopłód” w Będzinie (1942–1945) oraz kierownik działu Wojewódzkiej Centrali Rolno-Handlowej w Katowicach (1945). W „ludowym” WP od 31 VII 1945 r., skierowany został do Szkoły Oficerów Poborowych w Łodzi. Po jej ukończeniu pracował w sądownictwie wojskowym, początkowo jako asesor w WSR w Katowicach – 1 III 1946 – 18 VI 1947, a następnie w WSR w Krakowie. Pełnił tu funkcję asesora od 3 VII 1947 do 15 XII 1949 r., a następnie sędziego 16 XII 1949 – 15 VII 1955 r. W 1948 r. rozpoczął studia prawnicze na UJ, uzyskując w 1951 r. tytuł magistra praw. Zdemobilizowany 15 VII 1955 r., pracował następnie w sądownictwie powszechnym, początkowo w Sądzie Wojewódzkim w Krakowie, a następnie w Sądzie Wojewódzkim w Tarnowie. Mieszka w Tarnowie. AWL, TAP Tadeusza Makowskiego; AWL, WSR w Krakowie, Sprawy różne sądu 1947.
73.  IPN Kr 056/1, t. 12, Raport dekadowy Sekcji II Wydziału III WUBP w Krakowie za okres 1–10 I 1947, k. 174–175; IPN Kr 028/2, t. 2, Raport do Wydziału III WUBP w Krakowie, Tarnów, 1 I 1947, k. 223; IPN Kr 074/97, Charakterystyka nr 98 reakcyjnej bandy terrorystyczno-rabunkowej WiN dowodzonej przez Cielocha Mieczysława ps. „Sprytny”, k. 7
74. Julian Polan-Haraschin (1912–1984), sędzia WSR w Krakowie od 1 IV 1946 r., zastępca szefa WSR w Krakowie od 20 IX 1946 do 2 III 1951 r., w tym czasie p.o. szef WSR w Krakowie od 7 VIII 1947 do 16 IX 1947 r. Biogram zob.: F. Musiał [w:] „Aparat represji w Polsce Ludowej 1944–1989”, t. 1, w druku.
75. Szerzej zob.: W. Frazik, F. Musiał, op. cit., s. 166.
76. Józef Dawid, ur. 24 II 1906 r. w Dąbrówce Szczepanowskiej, pow. tarnowski, s. Wojciecha i Anny. Ukończył 7 klas szkoły powszechnej. W l. 1919–1927 pracował na roli w rodzinnym gospodarstwie oraz jako drwal. W l. 1927–1928 odbywał służbę wojskową w 16. pp w Tarnowie, a następnie do 1931 r. w 1. Baonie KOP. Później do 1939 r. był drwalem. W kampanii wrześniowej przydzielony do Baonu Obrony Lwowa, po kapitulacji miasta dostał się do niemieckiej niewoli, z której zdołał zbiec. W l. 1939–1945 pracował na roli, żołnierz AK. Od 22 VI 1945 r. referent gminny w PUBP w Tarnowie, od 1 IX 1945 r. komendant bloku, a od 14 X 1947 r. administrator aprowizacyjno-gospodarczy, zwolniony dyscyplinarnie 31 XII 1948 r. Członek PPR, a później PZPR. Przez władze komunistyczne odznaczony m.in. dwukrotnie Brązowym Krzyżem Zasługi. Awanse: plutonowy – 22 VII 1946, sierżant – 24 I 1947. IPN Kr 0149/373, Akta osobowe Józefa Dawida.
77. IPN Kr 028/1, t. 5, Sprawozdania Referatu III PUBP w Tarnowie 1946–1947, k. 131, Raport dekadowy za okres 8–18 VI 1947; Ibidem, k. 138, Raport dekadowy za okres 18–28 VI 1947.
78. IPN Kr 028/1, t. 6, Sprawozdania Referatu III PUBP w Tarnowie 1948–1950, k. 272–273, Raport za listopad 1949, stan agentury Referatu III.
79. IPN Kr 009/64, Teczka osobowa informatora ps. „Brzoza”, k. 21, Meldunek, Tarnów, 28 III 1950.
80. IPN 00231/169, Sprawa obiektowa dot. członków WiN, t. 6, k. 80–90, Materiały dot. S. Zauchy; IPN Kr 009/64, Teczka osobowa informatora ps. „Brzoza”.
81. IPN Kr 009/2572, t. 1, Teczka personalna informatora ps. „Zimny”, k. 17, Raport o dokonanym werbunku informatora ps. „Zimny”, Kraków, 8 XI 1952.
82. Ibidem, t. 2, Teczka robocza informatora ps. „Zimny”, k. 65, Raport z odbytego spotkania z inf. „Zimny”, Tarnów, 19 X 1954.
83. Ibidem, t. 3, Kwestionariusz ewidencyjny na B. Kalacińskiego, k. 22–24, Charakterystyka, Tarnów, 19 X 1961.
84. Ibidem, t. 3–4, Kwestionariusz ewidencyjny na B. Kalacińskiego.

Żołnierze Wyklęci's blog

Żydowscy agenci – zamykające nienaukowe POSTSCRIPTUM

Tekst pochodzi z blogu http://bielinski.salon24.pl

Ożywiona dyskusja jak się wywiązała po publikacji mego tekstu z członkami i sympatykami Forum Żydów Polskich skłoniła mnie do kilku refleksji i napisania tego tekstu. Niektórzy z członków FŻP poczuwszy się urażeni moimi uwagami na temat żydowskich kolaborantów Hitlera zasypali mnie uwagami, którym muszę przyznać rację. Tak będzie lepiej, dla mnie, inaczej grozi mi to, iż zostanę uznany za antysemitę. A jak wiadomo w pewnych środowiskach lepiej być dzisiaj pedofilem niż antysemitą. Pedofilię można leczyć, antysemityzm jest nieuleczalny. Skażonym antysemityzmem grozi nieubłagany ostracyzm. Bez przedawnienia. Jest się czego bać. Dodatkowo moi interlokutorzy z FŻP w zasadzie mają rację. Na wszystko można patrzeć pod różnymi kątami. Weźmy taką… kradzież. Jest prawda okradzionego i prawda złodzieja. I ta są nie takie same prawdy, prawda? Albo zabójstwo. Jest prawda zabójcy. Ofiara z natury rzeczy mówić już nie może. Tu widać wyraźną przewagę prawdy sprawcy nad prawdą ofiary. Cóż zresztą znaczy słowo: prawda? Czy istnieje jedna prawda? I czy jesteśmy w stanie do niej dotrzeć? Głębokie pytania, zaprzątające filozofów od tysiącleci. Albo sprawiedliwość? Co to jest zbrodnia, co to jest kara? Dobro i zło? Jeśli nie ma prawdy, to wszystko jest względne. W swoim tekście opisałem trzy przypadki żydowskich agentów Gestapo. Pierwszy to Leon (Lolek) Skosowski, szef grupy żydowskich agentów Gestapo w aferze Hotelu Polskiego – około trzy i pół tysiąca żydowskich ofiar. Ale Skosowski i jego siatka wydawała również Polaków i działa znacznie dłużej niż sama ta jedna afer. Orientacyjnie liczbę ofiar Lolka Skosowskiego i jego siatki można by podwoić (6 – 7 tys.). Taka jest prawda ofiar. Ale z drugiej strony to był porządny, żydowski chłopiec, ten Leon Skosowski. Kochał mamusię i tatusia; stracił całą rodzinę w Holokauście. No i nie mamy żadnego dowodu, że Leon Skosowski był agentem Gestapo. Nie zachowało się np. jego deklaracja współpracy. Co więcej, AK tez nie miało „twardych” dowodów jego winy. I bez takich dowodów zamordowało biednego, niewinnego Lolka Skosowkiego. Tak, dojrzałem do tego by to napisać: Leon Skosowski padł ofiarą nikczemnych siepaczy z antysemickiej AK! Oto niewinna, żydowska ofiara antysemickiej tzw. Armii Krajowej. Kolejna ofiara polskiej nienawiści do Żydów. A tak się Leon Skosowski starał, narażał by uratować warszawskich Żydów i wysłać ich na wczasy na wyspy Kanaryjskie. I zginął Leon od kul polskich antysemitów! Bo antysemicka AK nie chciało, by Żydzi się uratowali i wyjechali na wyspy Kanaryjskie! Dlatego podstępnie i okrutnie zamordowali Leona Skosowskiego! Leon Skosowski – prawdziwy bohater walki z faszyzmem i antysemityzmem. Ofiara polskiego pogromu. Leon Skosowski: żydowski bohater. Żydowski męczennik. Żydowski święty! Taka jest prawda, prawda Leona. Biednej, nieszczęsnej i niewinnej ofiary nazistów i polskiego antysemityzmu. (proszę zauważyć, że napisałem naziści zamiast Niemcy, ale dodałem przymiotnik „polski”. A jak! Dobrze dosoliłem tym polskim antysemitom!) Dwie pozostałe postacie żydowskich konfidentów gestapo to: nie znana z nazwiska Żydówka (która w lutym 1944 r. zadenuncjowała komórkę AK zakamuflowaną w firmie „Auto-Sped” w Warszawie. Żołnierze konspiracji zostali zaaresztowani a następnie rozstrzelani) nazwijmy ją Rebeka, oraz żydowski konfident Diamant, który razem ze swoją siatką rozpracował i wydał cała krakowską organizację PPR (styczeń 1944 roku).

Jaka jest tu zaklęta prawda? Nie poznamy jej, ale nie będę daleki od niej pisząc, iż (ich zdaniem) była podobna jak prawda Lolka Skosowskiego. Znacznie ciekawsze są ich dalsze losy, zakładając, że oboje przeżyli wojnę. Co nie jest pewne, jako że polscy antysemici chcieli dopaść zarówno Rebekę jak Diamenta… Powiedzmy, że mieli szczęście, bo sprytu to im nie brakowało. Co po wojnie robiła Rebeka i Diamant? Jak potoczyło się ich życie…? Jestem przekonany, że po wojnie Rebeka zrobiła karierę. Już wcześniej stała się członkiem komunistycznej bojówki, wzorem innych żydowskich konfidentów Hitlera i niektóre akcje Gestapo uzgadniała z komunistami. Akcje skierowane przeciwko AK. Rebeka to była sprytna i przewidująca osoba. Po „wyzwoleniu” wstąpiła do UB, szybko awansowała, jako weteran ruchu komunistycznego, i rychło znalazła się w gronie 37.1 % kierownictwa UB pochodzenia żydowskiego. Aresztowała, przesłuchiwała, zrywała paznokcie, miażdżyła jądra, wbijała w odbyt kij endekom, przedstawicielom reakcji i tej plugawej, faszystowskiej Armii Krajowej. Bezpośrednie tortury to za dużo dla delikatnej kobiety; Rebeka tylko wydawała rozkazy. I pilnowała ich wykonania. Robiła w zasadzie to samo, co wcześniej. W czasie wojny zwalczała Armię Krajową i po wojnie zwalczała Armie Krajową. Niszczyła polskich antysemitów, reakcjonistów i wsteczników w imię postępu i świetlanej przyszłości. Godna podziwu konsekwencja. Poznała jakiegoś kolegę z resortu, właściwego pochodzenia, i koniecznie wyższego stopnia. Wyszła za mąż i płodziła z nim żydowskie dzieci. W roku 1956 roku zwolnioną ją z resortu, jak jej męża. Ale rychło oboje się dobrze zaczepili. Rebeka odnalazła sens życia w… kulturze. Było to inteligentna kobieta, wykształcona, subtelna i delikatna, gdy nie prowadziła przesłuchań reakcjonistów. Tak, myślę że pracowała w kulturze, jako dyrektor w wydawnictwie, dyrektor teatru… chociażby muzeum wsi polskiej. Aż nadszedł pamiętny1968 rok. Gdy hydra ohydnego, polskiego antysemityzmu znów podniosła głowę. I Rebeka, z mężem, stali się ofiarą antysemickiej nagonki. I opuścili ze łzami w oczach ten okrutny, niewdzięczny kraj, dla którego pracowali tak długo (Rebeka od 1943: SD, UB, kultura). Zamieszkali w Nowym Jorku, Londynie czy Jerozolimie. Może napisali wspomnienia, w których jakże słusznie napiętnowali polski, zwierzęcy antysemityzm. A ich dzieci, czy wnukowie może mieszkają w Polsce i produkują się w polskiej kulturze, czy Internecie… Może również na FŻP? Aż miło pomarzyć…

Diamant nie miał tyle szczęścia co Rebeka. Niestety, Diamant to prawdziwy żydowski pechowiec. Gestapo rzuciło go na front podziemia komunistycznego. A komuniści, trzeba to im przyznać, mają dobrą pamięć, i nie wybaczają zdrady (zdrady komunizmu rzecz jasna). I nie zaczepił się, biedak, przy nowym ustroju, jak wielu jego ziomków. Diamant po „wyzwoleniu” musiał uciekać z duszą na ramieniu, bo a nuż rozpoznałby go któryś z krakowskich towarzyszy, który trafem przeżyłby wsypę? Co z nim się stąło? Może został biznesmenem w USA, albo żołnierzem armii izraelskiej… Ale na pewno napisał wspomnienia o tym, jak bohatersko walczył z nazizmem i polskim antysemityzmem i przez lata pobierał rentę rządu Niemiec za Holokaust, w którym stracił cała rodziną. W sumie też mu się udało. Diamant nie zrobił takiej olśniewającej kariery jak Rebeka, ale żył spokojnie i dostatnio. I umarł otoczony szacunkiem i miłością licznych dzieci i wnuków. A jego imię nosi szkoła… w Izraelu. Weźmy inną postać z tej samej menażerii, mam tu na myśli Józefa Różańskiego (Józef Goldberg). Leon Skosowski – agent Hitlera. Józef Różański – agent Stalina. Przedstawiciel licznej i wpływowej grupy żydowskich agentów Stalina rządzącej Ministerstwem bezpieczeństwa Publicznego a faktycznie cała Polską Rzeczypospolitą Ludową czasach stalinowskich. I zwierzchnik, a może i kochanek Rebeki. Na pewno nie miał jej za złe tej chwili słabości z Gestapo. I przyjął ją jak swoją. I tak jedna agentura stopiła się z druga agenturą. Wtopiła się bezboleśnie, jak błoto wpadające w błoto. Wydawałoby się, że Leona Skosowskiego i Józefa Różańskiego wszystko dzieli, poza pochodzeniem etnicznym. Głębsze spojrzenie wykazuje, że przypadek Lonka (Lejba) Skosowskiego i przypadek Józefa Różańskiego są bardzo podobne. Skosowski mordował (głównie) Żydów, Różański (głównie) Polaków. Jeden zginął zabity przez podziemie, drugi umarł we własnym łóżku. Liczbę ich ofiar można szacować w tysiącach. W istocie to ta sama strona monety. Skosowski i Różański są jak hazardziści na wyścigach konnych. Każdy obstawia swego faworyta. I jak to na wyścigach bywa: jeden wygrywa, reszta przegrywa. Tutaj niewątpliwie wygrał Różański, obstawił najlepszego konia na wyścigu: Stalina. Trafił bingo. Dlatego żył długo i umarł we własnym łóżku, a „zapłatą” za zbrodnie było tylko krótki, kilkuletni pobyt w więzieniu. Minimalna kara za takie zbrodnie. W dodatku partia niesprawiedliwie potraktowała Różańskiego urządzając mu proces pokazowy, gdy jego koledzy i koleżanki o podobnych „zasługach” nie zostali ukarani. Duża cześć tej kliki agentów Stalina w 1968 roku wyemigrowała i świetnie i wygodnie sobie żyła na Zachodzie hołubiona jako „ofiary” systemu komunistycznego. Odrzucając z pogardą wszelkie zarzuty i oskarżenia jako… antysemickie!!! A ich ofiary nie poprzewracały się w grobie. Oddać należy Leonowi Skosowskiemu, że gdyby mu dano taki wybór i on zostałby chętnie agentem Stalina, a nie Hitlera. Leon, Rebeka, Diamant, Różański: żydowskie losy czasów Holokaustu i po zagładzie. Byli to dobrzy… Żydzi, i Żydówki. Jeden tragicznie zamordowany przez polskich antysemitów, dwojgu udało się przeżyć. Różański uciekł przed Niemcami do Sowietów. Ale też swoje przeżył. Słowo przeżyć jest najważniejsze. Przeżyć za każdą cenę. Wszystko jest dobre, dzięki czemu Żyd mógł przeżyć Holokaust. Co z tego, ze wydawali innych na śmierć, że mordowali, torturowali… Najważniejsze to przeżycie, najcenniejsze jest życie Żyda. Dziali zgodnie z wpojoną w dzieciństwie zasadą: pamiętaj, twoje życie jest cenniejsze niż ich… Wartość jednego życia nie jest równa wartości drugiego życia. Nie jest ich winą, że trafili na tak okrutny czas. Wszystko jest względne. Prawda jest względna. Czas jest względny. Wartość życia (cudzego) jest względna, dobro jest względne, i zło. Bezwzględną wartość ma tylko Holokaust. Reszta to… drobiazg, bez znaczenia. Tak wygląda teoria względności w praktyce. Teoria względności stosowana. Użytkowa teoria dla chętnych amatorów. Giętka i rozciągliwa jak guma od majtek. Która pozwala usprawiedliwić każdy swój postępek, a innym przypisać wszystko, co najgorsze. Stąd tytuł: zamykające nienaukowe postscriptum.

Bieliński

Zachodnie banki wywożą z Polski miliardy Oni wszyscy już byli i nadal są. Wyrzućmy ich na śmietnik historii. Dla Polski nic dobrego nie zrobili. Ponad 8400 polskich strategicznych zakładów zniszczyli. Obcym służyli. Polskę zdradzili. Oni przehandlowali nam Polskę: staliśmy się ofiarą spisku.

Rząd Mazowieckiego UW od 12.09.1989. Rządził 16 m-cy, przygotował zbrodniczą ustawę o tzw. restrukturyzacji i prywatyzacji, która od 21 lat zabija naród i gospodarkę Polską.

Rząd Bieleckiego KLD od 12.01.1991. Rrządził 11 m-cy i 11 dni. Sprzedał obcym 1208 zakładów.

Rząd Olszewskiego ROP od 23.12.1991. Rządził 6 m-cy i 18 dni. Sprzedał 1 zakład. Zatrzymał prywatyzację. Został odwołany.

Rząd Suchockiej UD od 11.07.1993. Rządził 15 m-cy i 14 dni. Sprzedał obcym 21 strategicznych zakładów.

Rząd Pawlaka PSL od 26.10.1993. Rządził 16 m-cy i 12 dni. Sprzedał obcym 2269 strategicznych zakładów.

Rząd Oleksego SLD od 7.03.1995. Rządził 14 miesięcy. Sprzedał 598 strategicznych zakładów.

Rząd Cimoszewicza SLD 7.02.1996. Rrządził 20 m-cy i 18 dni. Sprzedał 992 strategicznych zakładów.

Rząd Buzka AWS od 31.10.1997. Rządził 47 m-cy i 19 dni. Sprzedał 1311 strategicznych zakładów.

Rząd Milera SLD od 19.10.2001. Rządził 30 m-cy i 15 dni. Sprzedał 548 strategicznych zakładów.

Rząd Belki SLD od 2.04.2004. Rządził 17 m-cy i 29 dni. Sprzedał obcym 477 strategicznych zakładów.

Rzad Marcinkiewicza PIS 31.10.2005. Rządził 8 m-cy i 15 dni. Sprzedał 271 strategicznych zakładów

Rząd Kaczyńskiego PIS od 14.07.2006. Rządził 15 m-cy i 24 dni. Sprzedał 18 strategicznych zakładów.

Rząd Tuska PO rządzi od 7.11.2007. Sprzedał 724 zakłady.

Pozostało jeszcze 16 strategicznych zakładów. Polska utraciła prawie bezpowrotnie cały majątek narodowy.
Jest zbrodnia. A kiedy będzie kara? Polacy! Pokazałem fakty. Zaufajcie! Nie dajcie się manipulować. Bo sami sobie szkodzicie. Stajecie się kolaborantami. Szkodzicie Polsce. Swoje umysły przestawcie, na polski sposób myślenia.

Zdzisław Jankowski

ZADŁUŻENIE POLSKI JEST 35 RAZY WIĘKSZE NIŻ ZA GIERKA ZACHODNIE BANKI WYWOŻĄ Z POLSKI MILIARDY Oni i ich poprzednicy budowali Polskę  po 1918  i 1945 roku.
1956-1970 rok nadwyżka +3.5mld $ Władysław Gomułka PZPR
1970-1980 rok zadłużenie 20.7 mld $ Edward Gierek PZPR

Oni zadłużyli Polskę, która zapłaciła wysoką cenę wejściem do UE
1989 rok zadłużenie 35.0 mld $ Gen. Woj. Jaruzelski WRON
1995 rok zadłużenie 42.3 mld $ Józef Oleksy SLD
2000 rok zadłużenie 69.5 mld $ Jerzy Bużek AWS
2003 rok zadłużenie 106.9 mld $ Leszek Miller SLD
2005 rok zadłużenie 122.4 mld $ Marek Belka SLD
2006 rok zadłużenie 166.8 mld $ Jarosław Kaczyński PIS-
2007 rok  zadłużenie na III kw.  205.0 mld $ Jarosław Kaczyński PIS
2008 rok zadłużenie około 500.0 mld $ Donald Tusk, PO (kiedyś Unia Wolności).

Źródło Tygodnik „Nasza Polska” nr 1/668 z 6.01.2009

Mówił o większym zadłużeniu 750 mld poseł Jacek Kurski w programie Polsatu u Lisa. Oni bronią interesów 2% oligarchów. Naród ich nie interesuje. Knują plany własne – nie polskie… Zapytajmy siebie samych? Jak to się stało? W ciągu 21 lat, zdrajcy, okupanci i wrogowie zdołali doprowadzić Polskę do śmiertelnej zapaści substancji materialnej Narodu.

Wyróżniki tej zapaści:
- Ponad 20 milionów Polaków żyje poniżej minimum socjalnego
- Sześć milionów żyje w ubóstwie.
- Osiem milionów żyje w nędzy.
- Ponad 2 miliony jest bezrobotnych i pól miliona bezdomnych.

Taki los zgotowano Narodowi Polskiemu. Z sentymentem wspominam moją młodość wielkich budów Socjalistycznej Polski – którą nazywam XX złotym wiekiem polskiej gospodarki, drugim Oświeceniem. Zaliczam do tego okresu Polskę międzywojenną. Patrząc na aspekt społeczny, było sprawiedliwiej w wielu dziedzinach życia, było biedniej, ale lepiej niż dziś. Nikt nie głodował. Młodzież miała stypendia. Wszyscy mieli prace. Rolnictwo było opłacalne. Nikt nie ważył się wyprzedawać dobra narodowego, bogactw narodowych własności Polaków. Zdzisław Jankowski

Za http://wiernipolsce.wordpress.com/2011/01/19/zachodnie-banki-wywoza-z-polski-milijardy/

Drobne poprawki – gajowy Marucha.

Grecy domagają się odszkodowań za niemieckie zbrodnie 12 stycznia Georgios Papandreu, premier Grecji, oficjalnie poparł przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości (MTS) w Hadze żądania grupy obywateli greckich, domagających się odszkodowań za niemieckie zbrodnie wojenne popełnione podczas II wojny światowej. Decyzja szefa greckiego rządu wywołała ostrą ripostę ministra spraw zagranicznych RFN Guido Westerwellego. Według Westerwellego posunięcie greckiego rządu jest „niezrozumiałe”. Szef niemieckiej dyplomacji podkreślił, że jego kraj zdaje sobie sprawę z własnej odpowiedzialności za historię, jednocześnie jednak domaga się poszanowania immunitetu RFN jako państwa. [??? - admin]

Toczący się od 2008 roku proces w Hadze, w którym RFN występuje przeciwko Włochom, dotyczy właśnie immunitetu Niemiec. MTS ma zdecydować, czy włoskie sądy miały prawo rozpatrywać wnioski osób prywatnych przeciwko państwu niemieckiemu i skazać RFN na wypłacenie odszkodowań krewnym włoskich i greckich cywili pomordowanych w akcjach odwetowych przez Niemców. Wsparcie greckiego rządu nie będzie miało żadnego wpływu na ostateczny wyrok trybunału. Jest to raczej kolejna odsłona medialno-politycznego konfliktu między Berlinem i Atenami, trwającego od wiosny ubiegłego roku. Media niemieckie i niektórzy politycy oskarżali grecki rząd o doprowadzenie państwa na skraj finansowej katastrofy. Z kolei pod adresem Berlina padały oskarżenia o egoistyczną politykę gospodarczą i niewykonywanie zobowiązań wypłaty reparacji za II wojnę światową.

za: osw.waw.pl
http://mercurius.myslpolska.pl

„Kapciowi” przeciwko „Obłąkanym”, czyli czemu polskie „elity polityczne” nie lubią Aleksandra  Łukaszenki W Polsce od 10 kwietnia 2010r – kiedy to Lech Kaczyński, wypełniający zadania powierzone mu przez Zbigniewa Brzezińskiego, likwidator suwerennej Polski, wcielając się w coraz bardziej groteskową postać jakiegoś „neokonserwatywnego Che Guevary przemierzał przestrzeń Eurazji z misją zbawiania uciemiężonych ludów „od tej okropnej, imperialnej Rosji”, aż znalazł swój niechlubny koniec w symbolicznym lesie, nieopodal Smoleńska – trwa urągający powadze i dostojeństwu państwa polskiego gorszący spektakl krajowy i międzynarodowy. Jego główni aktorzy, to dwa potworki zrodzone przez śp. Solidarność, tę dziewicę orleańską, która okazała się w rezultacie ladacznicą. Te dwa potworki, albo jak kto chce przerażające bliźniaki, to Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość. Jednemu, wykarmionemu przez niemiecką mamkę, wyfiokowanemu na brukselskiego beniaminka nakazano umizgi do solidnej Matiuszki Rasiji, której szerokie serce nie wyklucza karcącej matczynej dłoni, ale której spiżarnia powoduje wyciek śliny zachodnich obżartuchów. Drugiemu, rozpieszczonemu prymusowi, wykarmionemu na sztucznej czekoladzie wujka Sama, kazano spróchniałymi od słodyczy ząbkami kąsać rozbudzonego z zimowego snu rosyjskiego niedźwiedzia. Bliźniaki w wyścigu do pochlebstw swych opiekunów, pokazały wszelkie braki nie tylko swego wychowania, ale co gorsze- swego pochodzenia. To po prostu nieodrodne dzieci tej samej zdeprawowanej dziewicy, czy raczej pełnokrwistej nierządnicy udającej damę. Jej KORewska natura bierze górę. Skrywana świadomość swych mankamentów powoduje, iż potworne bliźniaki tracą wszelkie hamulce swego powierzchownego wychowania. Wyłazi na światło publiczne ich prawdziwa dusza . Z PO wychodzi natura „kapciowego”, słupa wynajętego do pełnienia funkcji przez zakulisowego, zagranicznego mocodawcę; figuranta który dobry jest do pewnego poziomu swoich funkcji, w sprawach poważnych jednak się gubi i strach, potężny strach przed nieuchronnym ujawnieniem zaniechań i malwersacji, kupczenia polskim majątkiem oraz dewastacji instytucji państwa – zagląda w oczy i paraliżuje działanie. Póki co pozostaje tupet, hipokryzja oraz obślizgła, medialna poprawność. Narasta agresja wobec potwornego brata bliźniaka i agresja wobec coraz bardzie krytycznego i przeglądającego na oczy społeczeństwa, głównie dorastającej i świadomej oszustwa jakiemu się poddała- młodzieży. PiS natomiast dryfuje w kierunku portu ”Obłąkanie”. Wielu jej liderów, ale i omotanych, nieszczęsnych zwolenników, to przypadki kliniczne, wykluczające i jednych i drugich z funkcji kierowniczych w państwie i sprawach publicznych. W wymiarze prywatnym, to osoby o zachowaniach sekciarskich i urojonych, łatwe do manipulacji i sterowania, niestety także w kierunku destrukcji państwa i narodu. Cechą PO jest zupełny konformizm i prywata ubrana w kostium troski publicznej. Fasadowość i pozoranctwo działań poraża przy analizie wszelkich sfer pracy publicznej i ogólnonarodowej tej partii. Nieodpowiedzialne zadłużanie państwa, ukrywana katastrofa finansów publicznych i pogłębiana dewastacja infrastruktury społeczno-gospodarczej przerażają. Brak troski o rezerwy strategiczne wprawia w osłupienie. Scenariusz grecki jest nieuchronny, chyba że wyalienowany naród polski nie wytrzyma i wystawi rachunek uliczny, ale będzie to wtedy porażka nas wszystkich. Jedyny ratunek, to wyłonienie się nieokrągłostołowych elit i głód cywilizacyjnego sukcesu młodzieży. Cechą PiS jest eksploatowanie sfery symbolicznej i to odnoszącej się do atrap prawdziwych wartości narodowotwórczych. Rozgrzewanie uprzedzeń i próba kamuflowania swojej mizerii programowo-politycznej za pomocą oderwanej od rzeczywistości obawy przed sowietyzacją, co jest anachronizmem i leży poza sferą priorytetów przywódców na Wschodzie. PiS konserwuje w sobie kompleks niekochanej formacji, udającej fundament polskości, a przecież w istocie wasalnie prożydowskiej. Na tym tle, zarysowanych wyżej konfliktów, w najgłębszej istocie pozornych, bo obie partie – PO i PiS – są partiami kompletnej nieodpowiedzialności narodowej i destrukcji państwa, jest jednak coś, co o dziwo jednoczy tych konkurentów. Jednoczy je stosunek – niechętny, wręcz nienawistny – do naszego najbliższego i wcale nie najpotężniejszego sąsiada na Wschodzie, do Republiki Białoruś. Jest to efekt lustra. Jak ladacznica przeglądająca się w nim w towarzystwie damy, jak łajdak i utracjusz przeglądający się w nim w towarzystwie statecznego mężczyzny i gospodarza. Tak nasze elity władzy przeglądają się w nim w towarzystwie prezydenta Łukaszenki. Paweł Ziemiński
http://wiernipolsce.wordpress.com

Moralna zdrada Dawida Icke. Radiowcy Rense i Jones promują kłamstwo o uczciwych Żydach

The moral treason of David Icke.
Broadcasters Rense, Jones promote the lie that there are honest Jews.
http://johnkaminski.info/
John Kamiński – 13.01.2011, tłumaczenie Ola Gordon

Czy pozwolimy zniszczyć nasz świat, żeby nie obrazić znikomej liczby ludzi, oskarżających nas o antysemityzm, by mogli ukryć popełniane przeciwko nam zbrodnie? – Książę Czerep-Spirodowicz,The Hidden Hand, 1925 [Ukryta ręka]

Jest moralną zbrodnią przeciwko ludzkości obrona Żydów, judaizmu czy żydowskości w jakikolwiek sposób, bo religia żydowska zaleca swoim zwolennikom zabijanie lub zniewalanie wszystkich nie żydowskich mieszkańców świata, zgodnie z ich świętą księgą, Talmudem. Ona również nakazuje swoim zwolennikom, że MUSZĄ okłamywać nie-Żydów, albo znosić kary od rabinów. NIE MA uczciwych Żydów. Żydowska religia ZAKAZUJE Żydom uczciwości względem nie-Żydów! W paskudnych księgach w sercu żydowskiej religii, Talmudzie i Torze, można znaleźć setki fragmentów wzmacniających te filozofię w żydowskiej psychice. I wiele dowodów na takie praktyki można zobaczyć bez względu na to gdzie patrzymy. NIE MA uczciwych Żydów. Wystarczy spojrzeć na kulturę. Spójrzmy na masowe zgony wokół nas. Tę mikroskopijną liczbę wyzdrowiałych Żydów, którzy rozwinęli w sobie koncepcję sumienia, zdecydowali się być ludźmi i ujawniać swoje śmiertelne dziedzictwo, można policzyć na palcach jednej ręki: Benjamin Freedman, Jack Bernstein, a ostatnio nasz ukochany brat Natanael Kapner, który ostentacyjnie próbuje ostrzec nas o nihilistycznym szaleństwie judaistycznym, które wciąga świat w swoją zatrutą kanalizację, to tylko kilku z bardzo nielicznych Żydów, którzy zobaczyli światło, i zdecydowali się być raczej godnymi sąsiadami niż morderczymi robotami rabinów. Żydzi którzy. wydaje się, przeszli do jakiejś formy prawdziwej ludzkiej postaci, z których większość, przykro powiedzieć, ukradkiem pozuje by uzyskać jakieś korzyści, czy oczekuje na okazję popełnienia sabotażu na każdym z projektów, który sprzeciwia się dzikiemu sadyzmowi izraelskiego potwora, który popisuje się patologiczną dumą ze sposobów w jaki zabija ludzi i z czego się śmieje. W dzisiejszych programach telewizyjnych, wszyscy bohaterowie są przekupni i samotni, każdy chce zdradzić innego, by odnieść sukces w społeczeństwie, które Żydzi stworzyli dla nas na ekranie. Dzisiejsi ludzie są tacy sami jak ci, których widać w telewizji, i to nie jest dobre, bo oni nie są prawdziwi, podobnie jak my. Kiedy coraz bardziej nerwowa ludność ziemi zmierza w kierunku, co wydaje się być złowrogim rokiem 2012 AD, panują zamieszanie i oszustwa najwyższego stopnia, być może jak było zawsze w pogarszającym się świecie, który usiłował przetrwać w oparciu o łapówki i deprawację, co było bardzo nieuczciwą rzeczą zrobioną wszystkim innym ludziom, którzy tylko chcieli uczciwie żyć i kochać, ale teraz leżą w kurzu, szkody uboczne w jakiejś fałszywej wojnie czy eksperymencie medycznym. Wszystko to, zaczynasz zdawać sobie sprawę, napisali dla nas bardzo bogaci Żydzi, którzy zawsze mają kilku Gojów w swojej mieszance, by akceptowano ich pod względem demograficznym. Powodem tego, że im się udało, jest to, że absolutnie nie mają skrupułów, ale stworzyli system, który wydaje się być zarządzany przez ludzi ze skrupułami, i nagle widzisz, że ich filozofia demoralizacji odniosła sukces, a my nie mamy do kogo się zwrócić, poza rabinem z pigułkami i gilotyną.

Witam w rewolucji francuskiej. Ona tu jest, ale jeszcze nie zdaliście sobie z tego sprawy. Przyzwyczajcie się do chudości. To produkcja żydowska. Genialny prezenter brytyjski Dawid Icke, ostatnio okłamał miliony ludzi, długo mówiąc o różnicy między dobrymi Żydami i paskudnymi syjonistami, którzy wykorzystują wszystkich łącznie z dobrymi Żydami.

Co za nieszczera skorupa rozrywkowego g***a! To jest to samo co robią Alex JonesJeff Rense, przeprowadzają wywiady z tymi żydowskimi komentatorami (większość z nich udaje Gojów jednego czy drugiego z ezoterycznych wyznań religijnych) i kręcą swoją rolę jako mistrzowie szczerości i antyrządowej paranoi, kiedy w tym samym czasie nie dają żadnej lekcji o trwałej wartości, która pomoże nam walczyć z pełzającą tyranią, która nas dusi. Nie ma dobrych Żydów. Poza niezwykle rzadkimi wyjątkami, NIE MA dobrych Żydów. Oni co roku przysięgają nigdy nie mówić prawdy. Oni wierzą, że inni ludzie są zwierzętami, jak również, że Żydzi mogą okradać z mienia innych bez żadnej kary (o ile nie zostaną złapani przez naiwnego prawnika Goja). Judaizm to cyniczny syndykat przestępczy, a nie religia. Każda socjeta, która udaje, że judaizm jest prawowitą religią, szybko przybiera bladość śmierci jako naród, a wkrótce potem rozpada się, czasem na skutek rewolucji, czasem na skutek choroby, często na skutek głodu. Wszystko to jest w najbliższym programie Stanów Zjednoczonych Ameryki na początek fatalnego roku 2011. Zaledwie kilka lat temu, chciałem spotkać Dawida Icke, objąć go i powiedzieć mu, ‘David, gdyby wszyscy na świecie byli tacy jak ty, jaki piękny byłby świat!’ Ale teraz nie powiedziałbym tego. David Icke wie lepiej, by nie mówić, że to syjoniści są problemem, a nie Żydzi. Jest świetnym historykiem, który stracił wątek swej misji w liczbach gry, którą uprawia. Icke musi przeprosić wszystkich naiwnych Gojów, których wprowadził w błąd swoją wypowiedzią, że nazwisko jakie należy przypiąć naszemu nieuchwytnemu wrogowi jest ‘Syjonizm Rotszyld.’ Oni są Żydami, Dawidzie, i cedząc słowa, stręczysz dla nich, w wyniku czego pomagasz im w ciągłych i niekończących się zbrodniczych działaniach. Ale nie ma nadziei dla Rense’a i Jonesa, których przetrwanie zależy od żydowskich pieniędzy. Są beznadziejnie skompromitowani i porażeni przez głęboko ukrywających się żydowskich oszustów. Oczekujesz od nich, że ciągle podlizują się tym dobrym Żydom, i to robią. Szkoda, że są dowody na to, że dobrzy Żydzi nie istnieją, a każde twierdzenie, że istnieją, jest moralną zbrodnią przeciwko ludzkości. Chcesz się o tym przekonać? Wymień nazwisko dobrego Żyda, jeśli możliwe, żyjącego. Nie ważne kogo wymienisz, on wierzy w holokaust, że Arabowie dokonali 11 września, że Hitler zabił 6 mln Żydów, że Izrael jest krajem legalnym. Są to wszystkie żydowskie kłamstwa, których Żydzi będą bronić do śmierci, mimo że to kłamstwa i większość Żydów wie, że to kłamstwa. Żydowskie media wykonały tak precyzyjną robotę propagując te kłamstwa, że większość Gojów również im wierzy. Prawdziwą historię ‘żadnego gazowania, Żydzi współpracowali w więzieniu Żydów,’ trzeba naprawdę poznać. W przeciwnym razie będziesz nadal podatny na ten żydowski zastój umysłowy, który odwraca do góry nogami rzeczywistość, czci zdeformowanych i ciemnych, i traktuje nas jak zbędne marionetki, kiedy, jeśli się zatrzymasz i pomyślisz o tym, to naprawdę jesteśmy zupełnie inni. To dlatego Żydzi są tak złymi sąsiadami, bo my jesteśmy tylko zwierzętami. Ale Dawid Icke uważa, że to jest OK, dopóki są dobrzy Żydzi. Wystarczy zapytać Libańczyków, czy innych na Bliskim Wschodzie. Faktycznie, badania przemysłu turystycznego pokazują Izraelczyków jako najbardziej znienawidzony naród na świecie.

Joe Liebermann. Alan Dershowitz. Abe Foxman. Są to Żydzi znani całemu światu. Nie można wierzyć żadnemu ich słowu. Naprawdę łatwo jest złapać Żyda na kłamstwie. Możesz tylko zadać jedno pytanie: ‘Więc, Gilad, co myślisz o Izraelu?’ i słuchaj tworzonej przez niego fikcji. Będzie to brzmiało jakbyś słyszał w TV. Od Dawida Icke oczekiwałem czegoś więcej, ale, niestety, zawiodłem się. Być może jego decyzja opierała się na tym, że jego publiczność jest w przeważającym stopniu żydowska, i upaja się cyniczną rozrywką zabawnych opowieści Icke o reptylianach, a nie rabinach. Wszystkie narody świata uzgodniły, teraz i na zawsze, że każda osoba lub grupa, która twierdzi, że jest lepsza od wszystkich innych, w rzeczywistości jest bardzo nieludzką grupą bestii, dokładnie tak jak twierdzi o innych. Wszyscy za – mówcie ‘tak!’ Przeciwni? ‘Tak’ wygrywają wyjątkowo dużą większością. I to właśnie jest ta siła, którą musimy wezwać i zmobilizować, by zrzucić tę tyranię skrzętnie likwidującą całe naturalne życie na tej planecie. Ale z nami nie będzie Dawida Icke. On będzie olśniewał tych wszystkich dobrych Żydów swoim intrygującym doświadczeniem. Żydzi rządzą wszystkim w tym społeczeństwie, a jeśli nie wiesz tego, to faktycznie również pracujesz dla nich, czy zdajesz sobie z tego sprawę, czy nie. Uczciwi Żydzi? Nazwij jednego. Przy pomocy tylko kilku pytań wykażę, że jest kłamcą. A potem będziesz musiał mi wybaczyć, że wybuchnę śmiechem z powodu zapierającej dech głupoty twojej naiwności, a później będzie mi bardzo smutno wiedząc, że ani nie masz narzędzi, ani woli, by odkryć prawdopodobną przyczynę twojej własnej zbliżającej się śmierci.

Dawid Icke, postaw sobie jedno pytanie. Jak może być dobry ktoś, kto pochodzi ze zgniłego od środka systemu?

PS.: Dla wszystkich dobrych Żydów mam taką radę: ujawnijcie się tak szybko jak możliwe, odrzućcie judaizm jako straszne zło, dołączcie do rasy ludzkiej, która zawsze chciała waszego powrotu. Ludzie już nie wierzą w to co mówicie. Więc zróbcie to szybko, by, kiedy uderzy wielkie światło nie wymieciono was z pozostałymi zbrodniarzami.. John Kaminski jest pisarzem, który mieszka na Florydzie, głosi pogląd, że nie można rozwiązać żadnego problemu na świecie bez wcześniejszej analizy stycznych spowodowanych przez żydowską perfidię, która obalała i osłabiała każdy aspekt ludzkiej działalności w całej historii. Wsparcie dla jego twórczości w całości pochodzi od ludzi, którzy rozumieją to co mówi i wiedzą co to znaczy.

Za http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

Kaczyński: "Pod kierownictwem premiera Tuska idzie ku temu, że stracimy godność, a wolność też będzie zagrożona" Wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego w Sejmie podczas debaty nad raportem MAK, pełny tekst:

Wysoka Izbo, Muszę przyznać, że nie spodziewałem się, że w dyskusji nad tym tragicznym problemem, nad tą tragiczną sprawą, będzie tyle różnego rodzaju prób prowokacji. Ale my się sprowokować nie damy. My chcemy prawdy, bo to jest nasz obowiązek, przede wszystkim obowiązek wobec obywateli, wobec tych, którzy nas wybrali. Dlatego będziemy ten obowiązek spełniać. Pan premier był łaskaw tutaj oświadczyć, że podjął niezwykle przemyślane działania, nawet była w tym pewna sugestia, że niemalże ograł Rosjan, otóż jak chciałem przedstawić tutaj nieco inną ocenę. Więc mowa o tym, że otrzymaliśmy dużo, jest cokolwiek przesadna. Te dokumenty, o których mowa od wczoraj, miały być rzekomo przegrane, prywatnie, przez pana Klicha. Panie premierze, pan jest premierem, ja byłem, daję przynajmniej 95 proc., że są one z innych źródeł. Krótko mówiąc, był pan łaskaw tutaj abstrahować i od tego wszystkiego, o czym była mowa w mediach, co opisywano, od tego wszystkiego, co widzieliśmy, choćby to niszczenie wraku, i od wszystkich tych faktów, które są powszechnie znane, jeśli chodzi o sposób prowadzenia, czy raczej nieprowadzenia, dochodzeń przez Rosjan. Te wszystkie zostawiane części zwłok, zostawiane części samolotu, różnego rodzaju przedmioty. Przecież w tych sprawach są pewne reguły, reguły europejskie, my jesteśmy państwem Unii Europejskiej, niedawno było rozporządzenie w tej sprawie, rozporządzenie, które bardzo dokładnie mówi, jakim warunkom powinien odpowiadać organ, który przeprowadza tego rodzaju dochodzenie, jak powinien być traktowany wróg, jest tego rodzaju wymogów mnóstwo. Żaden z tych wymogów nie został spełniony. MAK z punktu widzenia europejskich reguł jest instytucją, której raporty można tylko i wyłącznie wyśmiać. My, panie marszałku, Wysoka Izbo, chcielibyśmy pomóc. Pomóc wyjść rządowi z tej pułapki, z tego wszystkiego, na co złożyły się niezmiernie liczne błędy, które popełniał od samego początku, począwszy od decyzji dotyczącej podstaw prawnych działania. I nasza uchwała nie byłaby niczym innym, bo jednak wrócę do tej uchwały, chociaż nie chcecie jej dzisiaj omawiać, jak właśnie takim aktem naprawczym, naprawczym wobec opinii światowej. Wobec tego wszystkiego, co straciliśmy poprzez ten realizm, który tutaj premier Tusk był łaskaw prezentować, a który np. takie kraje jak te nadbałtyckie doprowadziłby do tego, że po dziś dzień byłyby już nie republikami w ramach Federacji Rosyjskiej, ale okręgami autonomicznymi, i by się cieszyli z tego, że mają po kilka liceów, gdzie można uczyć się w języku ojczystym. Powtarzam: na tym poziomie realizmu i odwagi politycznej takie by były efekty. Łotwa przez 18 lat nie miała nawet wyznaczonej granicy i żadnych stosunków z Rosją, i świetnie się przy tym rozwijała. I nie straszcie nas wojną. To nie jest, proszę państwa, w polityce tak, że jeżeli ktoś jest zdecydowany i twardy, szczególnie w takich sprawach, to na tym przegrywa. Na tym się, proszę państwa, wygrywa. Żadne wojny nam tutaj nie grożą. Rosjanie są dzisiaj słabnącym państwem, które musi się liczyć także z opinią międzynarodową. Pan używa określenia, że nasze uwagi, nasze uzupełnienia do raportu, rozszerzają go i wzbogacają. Otóż to jest określenie całkowicie błędne, w ramach tego realizmu politycznego. One ten raport całkowicie dezawuują. Całkowicie i w stu procentach dezawuują. W świetle tego, co dzisiaj wiemy, załoga samolotu, nie były do tego potrzebne żadne naciski, podjęła, nie informowana o rzeczywistym stanie rzeczy, normalną, przewidzianą w rutynie, można powiedzieć, tego rodzaju sytuacji, tego rodzaju działań, procedurę schodzenia do wysokości decyzji. Tyle, że po drodze została radykalnie wprowadzona w błąd, i nie ostrzeżona, i to była przyczyna wypadku. Jeśli chodzi o przyczyny bezpośrednie, to one leżą po stronie rosyjskiej. Ale jest tutaj jeszcze pewna sprawa, wydawałoby się, tajemnicza. Te wszystkie dokumenty były znane. Dlaczego nie zostały opublikowane? Dlaczego zapisy ze skrzynek stały się podstawą różnego rodzaju manipulacji, insynuacji, obrażania śp. prezydenta Rzeczypospolitej, innych wysokich urzędników? No, było niespełna dwa tygodnie do pierwszej tury wyborów. Więc jeżeli ktoś tu mówi o politycznym wykorzystywaniu, to pan jest ostatnim, który może coś takiego powiedzieć. Naprawdę ostatnim. Ale ja przypomnę, że premier Węgier, Gyurcsani, kiedyś się przyznał do tego, że kłamał. Pan się nie przyznaje. Ale sytuacja jest podobna. I wtedy, tam na Węgrzech, doszło w końcu do chwili prawdy, i sprawiedliwości, i ona jest dzisiaj egzekwowana. Niech pan nie zapomina, że Polacy na pewno nie są narodem głupszym niż Węgrzy. Stąd w tej chwili powinniśmy podjąć uchwałę, i powiedzieć światu, poprzez jej propagowanie poprzez aparat dyplomatyczny, że jednak bronimy swoich interesów, i swojej godności. Są różne możliwości międzynarodowe, przypomnę wypowiedź pana Barroso, która pan pominął, panie premierze. Otóż to jest wypowiedź bardzo dobrze zapowiadająca, tę sprawę można i  trzeba umiędzynarodowić, to jest jedyna droga do tego, żeby prawda wyszła na jaw. Ja, mimo wszystko, mam nadzieję, że ta prawda jeszcze za czasów tego parlamentu, tej kadencji, na jaw zacznie wychodzić. Że odpowiednie działania zostaną podjęte. Bo są bezwzględnie konieczne. Mógłbym tutaj wymienić setki przykładów, które pokazują, jak działali nasi partnerzy, i jak działała nasza strona. Ale wiem jedno: w długich i skomplikowanych, trudnych, bardzo trudnych dziejach naszego narodu, bywało, że traciliśmy wolność. Ale nie traciliśmy godności. Pod kierownictwem premiera Donalda Tuska idzie ku temu, że stracimy godność, a wolność też będzie zagrożona.

Co robi Polski MSZ po MAK-owskiej hańbie? "Będziemy starali się wykazać, że nie zależy nam na pogorszeniu relacji z Rosją" Na łamach "Gazety Wyborczej" Paweł Wroński "zagląda za kulisy" stosunków polsko-rosyjskich po MAK-owskiej hańbie. Otóż według informacji dziennikarza, "Rosja na razie deklaruje, że nie chce dyskutować na temat raportu MAK i polskich uwag". "Gazeta" dowiedziała się tego "ze źródeł dyplomatycznych" (naszym zdaniem Radosław Sikorski), które jednak zauważają "pewne oziębienie w relacjach" (mogli podać: "pewne niewielkie, zapewne przejściowe schłodzenie temperatury", byłaby pewność, że nie urazimy Rosji. Używanie słowa "Oziębienie" - może im się skojarzyć z zimną wojną!!! - mogą jednak odczytać jako działanie prowokacyjne). Muszą państwo przyznać, że zauważenie "pewnego oziębienia" w takiej sytuacji jest dowodem wysokich umiejętności politycznych i dyplomatycznych. Idźmy jednak dalej: Według naszych informatorów w rozmowie z prezydentem Dmitrijem Miedwiediewem prezydent Bronisław Komorowski dał wyraźnie do zrozumienia, że strona polska chciałaby prowadzić rozmowy w sprawie raportu. - Miedwiediew odpowiedział, że ta sprawa jest w kompetencji odpowiednich organów i uważa ją za zakończoną - twierdzi nasze źródło. A więc mamy prośbę naszego prezydenta, trochę post factum wybijaną na plan pierwszy w kontekście rozmowy telefonicznej z Miedwiediewem, która dotyczyła według Kremla przede wszystkim obchodów rocznicy 10/04. I mamy ordynarnie negatywną odpowiedź prezydenta Rosji, który "uważa sprawę za zakończoną". Co na to nasi? Ano dochodzą, dlaczego Moskwici się gniewają: Strona polska uważa, że sposób opublikowania raportu (Rosjanie uprzedzili nas 24 godziny przed konferencją MAK) był odpowiedzią na wypowiedź Tuska, że "są po rosyjskiej stronie osoby, które chciałyby ukryć prawdę". Władimir Putin mógł odebrać to osobiście. A więc, uff, jednak nasza wina, a nie konfrontacja. Jednak dobrze, że  nasze działania zaplanowaliśmy tak, by nawet w gniewie nie urazić: Odwołanie się do ICAO jest traktowane przez stronę polską jako ostateczność, a wniosek ma mieć charakter wyłącznie formalny. Nam się wydawała, że ICAO ogłosiło iż sprawą i tak się nie zajmie, bo to był w jej ocenie "lot państwowy", a  nie cywilny, ale może to i dobrze? Bo dzięki temu odwołując się do ICAO mamy pewność, że na pewno nie narobimy Rosji kłopotów! W sumie do ewentualnych rozmów Polska chce powrócić po przygotowaniu i opublikowaniu naszego raportu. A więc po utrwaleniu wszystkich negatywnych faktów w oczach opinii światowej, i po potwierdzeniu naszej, przynajmniej mentalnej, podległości wobec Moskwy (skoro nasze władze łykają taką hańbę). Co więcej: Według naszych informatorów z MSZ będziemy starali się wykazać, że mimo różnic w odbiorze raportu nie zależy nam na pogorszeniu relacji z Rosją. - Polska ani Rosja nie mają żadnego interesu w tym, aby relacje ponownie były gorsze - to opinia ministra Radosława Sikorskiego. Co więcej, wychodzi na to, że w sumie ograliśmy Rosjan: - Można przyjąć hipotezę, że Rosja w przeddzień objęcia przez Polskę przewodnictwa UE zastanawia się, czy ocieplenie relacji z nami służy jej polityce. Polska w ostatnim czasie zyskała na znaczeniu, po odklejeniu jej antyrosyjskiej łatki. Teraz być może w Moskwie zastanawiają się, czy to dobrze, czy źle - twierdzi nasz rozmówca. Można tylko zapytać: skoro jest tak dobrze, dlaczego jest tak źle? Nie będziemy pisali o honorze, bo chyba nie ma co, ale tak czysto pragmatycznie: jak ustępujesz i znów ustępujesz osiedlowemu osiłkowi, jak przepraszasz, że jesteś - to na pewno zrobi z ciebie ofiarę. Zwłaszcza, jeśli był w KGB. Wychodzi na to, że oni już nie mogą tej "przyjaźni "przynajmniej zawiesić. Po prostu nie mogą. Pat

Grzegorz Schetyna: w przypadku odpowiedzi rządu na raport MAK zabrakło refleksu, w takich sytuacjach trzeba być gotowym natychmiast To wszystko było fatalne, bardzo dla nas złe i pozostało bez odpowiedzi. To na pewno był błąd - tak w radiu RMF.FM marszałek Sejmu, Grzegorz Schetyna, skomentował raport MAK i spóźnioną reakcję rządu Donalda Tuska.  Jego zdaniem wnioski z raportu MAK, które obiegły świat, niezwykle trudno będzie zmienić. Podkreśla, że Rosjanie wybrali dzień konferencji MAK nieprzypadkowo: Pewnie będziemy kiedyś czytać o tym w książkach - skwitował. Schetyna przyznał, że to, iż premier w tym czasie był na nartach w Dolomitach, na pewno sprawy nie ułatwiło; Mi się wydaje, że zabrakło refleksu i takiej wiedzy czy przewidywania tego, jak Polacy przyjmą ten raport. W takich sytuacjach trzeba być gotowym na odpowiedź natychmiast. (...) zabrakło przygotowanej z dobrym pomysłem reakcji i byliśmy zakładnikami tej trudnej sytuacji i tego raportu. Tym niemniej, w opinii marszałka Sejmu, środowa debata w Sejmie potwierdziła, że pomimo początkowych trudności i błędów, Donald Tusk kontroluje sytuację: To była debata, która miała tak naprawdę dać opinii publicznej pewność, że rząd kontroluje sytuację. Schetyna podkreśla, że debata, w której Donald Tusk okazał się zwycięzcą, jednocześnie domyka okres błędnych reakcji rządu na raport MAK. Jego ocena dyskusji w Sejmie nie odbiega zasadniczo od linii przyjętej przez PO: [Premier Donald Tusk] w tej polemice i w odpowiedziach na pewno był w dobrej formie, przekonany do tego, co mówi. Sugestywny i wiarygodny. (...) I dał radę. (...) bronił się, skutecznie się obronił z tych ataków, pokazując, że jeżeli ktoś atakuje czy organizuje wojenne zachowania tylko dlatego, żeby zaatakować rząd, jest niewiarygodny. Winą za wojenna retorykę w Polsce Schetyna obarcza PiS:

(...) podejmując decyzję o tej debacie wiedziałem, że tak to się skończy, że będzie polemika rząd-opozycja, że będzie taka walka - i tak się stało. (...) Opozycja narzuca taką narrację wojenną, że przede wszystkim trzeba opisać tę rzeczywistość, trzeba ją opisać tu w Polsce. Zdaniem Grzegorza Schetyny raport MAK jest "pewną całością, która jest zamknięta, ale on nie tworzy rzeczywistości": On na pewnym poziomie zamyka opinię rosyjskiej strony, ale są też inne kwestie, inne opinie, zeznania, postępowania i tak dalej. I z tego będziemy korzystać i to będzie też budować tę nową przestrzeń. (...) postępowanie prokuratorskie, jest jeszcze możliwość reakcji na poziomie rządowym. Tutaj polski rząd ma możliwości, to nie jest tak, że sprawa jest zakończona, zamknięta i ta wersja jest ostateczna. Nie wierzę w to. Na pytanie o dymisję ministra obrony Bogdana Klicha, uchyla się od jednoznacznej odpowiedzi. ab, źródło: rmf.fm

Czy Bruksela może zająć się Smoleńskiem? "Jesteśmy zawsze gotowi, by zrobić wszystko, co możemy, gdy taka prośba się pojawi" Komisja może działać tylko w sytuacjach, kiedy mamy do tego podstawy prawne. Władze polskie się do nas nie zwracały, by interweniować w tej sprawie. Oczywiście, jesteśmy zawsze gotowi, by zrobić wszystko, co możemy, w przypadku, gdy taka prośba się pojawi – powiedział przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso odpowiadając na pytanie przewodniczącego Grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w Parlamencie Europejskim Michała Kamińskiego dotyczące oceny raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) dotyczącego katastrofy smoleńskiej. Eurodeputowany PJN pytał także czy Komisja zamierza w tej sprawie interweniować. W wypowiedzi na forum Parlamentu Europejskiego Jose Manuel Barroso stwierdził, że wedle jego wiedzy „był to lot wojskowy, była to wizyta państwowa".

Poniżej pełna treść pytań eurodeputowanego Michała Kamińskiego i odpowiedzi Przewodniczącego Komisji Europejskiej Jose Manuela Barroso: Michał Kamiński: Kilka dni temu Międzypaństwowy Komitet Lotniczy, działający w Moskwie, opublikował swój raport dotyczący przyczyn katastrofy, do której doszło 10 kwietnia ubiegłego roku w Smoleńsku. Polska opinia publiczna przyjęła ten raport z dużym zdumieniem i traktuje go jako dokument, który nie ma charakteru obiektywnego. Zostało już udowodnione w ciągu ostatnich kilku dni, że w tym raporcie zostały ukryte niewygodne dla Rosji fakty, a cały raport nakierowany jest na to, by winą za to tragiczne wydarzenie, do którego doszło w Smoleńsku, obarczyć polską stronę. W Polsce nikt rozsądny nie kwestionuje błędów, do których doszło po stronie naszego kraju, w procesie przygotowywania i realizacji wizyty Ś.P. Prezydenta. Tym niemniej, raport rosyjski nosi wszelkie cechy politycznej rozgrywki, która ma na celu oddalenie jakichkolwiek zarzutów od strony rosyjskiej. Mam w związku z tym pytanie: jaka jest ocena tego raportu ze strony Komisji i czy KE zamierza coś zrobić w sprawie wyjaśnienia przyczyn tragedii smoleńskiej, w której zginęła głowa państwa UE, a także bardzo wielu przedstawicieli elity politycznej mojego kraju. Jose Manuel Barroso: Nikt nie zapomni tej potwornej tragedii ani w Polsce, ani gdzie indziej. Mocno przeżyliśmy śmierć Prezydenta Kaczyńskiego i wszystkich, którzy byli na pokładzie tego dnia. Jestem świadomy rosyjskiego raportu jak również polskiej reakcji, mam dlatego sporo zrozumienia, chociażby na rozmiar tragedii. Komisja może działać tylko w sytuacjach, kiedy mamy do tego podstawy prawne. Władze polskie się do nas nie zwracały, by interweniować w tej sprawie. Oczywiście, jesteśmy zawsze gotowi, by zrobić wszystko, co możemy, w przypadku, gdy taka prośba się pojawi. Michał Kamiński: Panie Przewodniczący, czy dobrze Pana rozumiem. Ponieważ do tej pory rząd polski nie zwrócił się do Komisji w tej sprawie, to jeśli rząd polski zwróciłby się o pomoc do Komisji Europejskiej w sprawie wyjaśnienia przyczyn tragedii smoleńskiej, czy Komisja podejmie w tej sprawie działania? Jose Manuel Barroso: Jak powiedziałem, musimy zorientować się, jaką mamy do tego podstawę prawną. O ile mi wiadomo, był to lot wojskowy, była to wizyta państwowa, więc odnośnie przepisy weszły w życie już po tym strasznym wypadku. Z prawnego punktu widzenia, jak rozumiem, niewiele mamy argumentów dla ingerencji Komisji, ale oczywiście możemy sprawę zawsze omówić nieoficjalnie z władzami polskimi, bądź innymi, które mogłyby zgłosić taką prośbę. źródło: Polska Jest Najważniejsza

Do przyjaciół Rosjan "Teza o słabnącej Rosji jest z polskiej perspektywy pozbawiona większego sensu."

Podczas wczorajszej, burzliwej debaty w Sejmie Prezes PiS Jarosław Kaczyński poruszył kwestię, która wydała mi się bardzo istotna. Stwierdził bowiem, że „ Rosja to państwo słabnące (o tym za momencik), które musi się liczyć z opinią międzynarodową (Chodorkowski ciśnie się na usta) w związku z tym należy wobec niego prowadzić twardą politykę (jak równy z równym?)”. Cytat z pewnością zostanie w najbliższym czasie wykorzystany przez rząd w celu odwrócenia dotychczasowej retoryki opozycji. PiS konsekwentnie budował bowiem swoją pozycję na fundamencie zagrożenia rosyjskiego, tym bardziej słowa Kaczyńskiego muszą dziwić. O słabości rosyjskiego kolosa i skuteczności twardej polityki rządu polskiego powinien przekonać się Prezes Kaczyński w listopadzie 2005 roku, gdy w związku z tzw. „embargiem mięsnym” polski import ponosił dotkliwe straty na wschodzie (a gdyby nałożył się na to kryzys?). Ówczesny rząd polski próbując równoważyć wpływy rosyjskie (oczywiście słabnące…) intensyfikował współpracę grupy GUAM, w skład której wchodziła Gruzja, Ukraina, Mołdawia i Azerbejdżan. W lecie 2006 roku Rosja odciągnęła od współpracy z tym stowarzyszeniem Kiszyniów, paraliżując znaczną część polskich poczynań (a propos skuteczności Partnerstwa Wschodniego i innych rządowych projektów). W podobnym tonie (słabnącej Rosji) można wypowiadać się o polityczno- gospodarczym projekcie Gazociągu Północnego, który pomimo nacisków Prezydenta Kaczyńskiego na nowego Kanclerza RFN Angelę Merkel w grudniu 2005 roku wszedł w fazę realizacji projektu. W tym kontekście trzeba uświadomić sobie, że na pewne sprawy polityczne dyplomacja polska ma ograniczony wpływ. Dotyczy to szczególnie relacji z silniejszymi sąsiadami na osi wschód- zachód i w kontekście toczącego się obecnie śledztwa smoleńskiego warto o tym pamiętać. Od politycznego krzyku do realizacji polskich interesów droga daleka. Wypowiedź Kaczyńskiego ma charakter szkodliwy, Rosja – choć w chwili obecnej nie stanowi dla nas zagrożenia militarnego- pozostaje pierwszoligowym, globalnym graczem. Polityczna ofensywa Moskwy na Kaukazie: wojna z Gruzją, armeński protektorat czy abchasko- osetyjskie terytoria zależne to jedynie wierzchołek ofensywnych, wielowektorowych działań dyplomacji Siergieja Ławrowa. Także w naszej najbliższej, geopolitycznej okolicy „słabnąca Rosja” prowadzi politykę agresywną. Chodzi mi nie tylko o kwestie energetyczne, taktyczno- jądrowe, biznesowe, ale także próby stworzenia nowego ładu bezpieczeństwa europejskiego (Deauville). Trzonem porozumień zawartych przez trójkąt Paryż- Berlin- Moskwa jest przecież zamrożenie stref uprzywilejowanych interesów na terenie Europy oraz zastąpienie NATO w roli gwaranta kontynentalnego systemu bezpieczeństwa. Obowiązkiem polityków- w tym Kaczyńskiego- jest informowanie społeczeństwa o takich kwestiach a nie sianie dezinformacji związanej z partykularnym, partyjnym interesem. Minister Sikorski w wywiadzie dla miesięcznika Europa stwierdza, że w przypadku renacjonalizacji polityki wewnątrzunijnej lub spadku znaczenia UE, Polskę czeka kilka ryzykownych wariantów geopolitycznych. Konkluzja wywiadu jest jedna: nie można dopuścić by Polska znów znalazła się pomiędzy Niemcami i Rosją, aktualna sytuacja, wedle której jesteśmy euroatlantyckim krajem granicznym jest korzystna i należy ją za wszelką cenę bronić. Każdy kraj –kontynuuje Sikorski- realizuje swoje interesy, lepiej by Niemcy robiły to w ramach Wspólnoty niż za pomocą „klasycznych środków”. W tym kontekście Kaczyński i inni politycy powinni wskazywać na potencjalne zagrożenie, którym jest niewątpliwie Deauville a nie zajmować się uprawianiem politycznej gry na użytek wewnętrzny. Teza o słabnącej Rosji jest z polskiej perspektywy pozbawiona większego sensu. Słaba Rosja pozostaje groźna, czasem niebezpieczeństwo jest bliżej niż myślimy. Entuzjastycznie przyjmowany, powolny upadek caratu stał się zaczynem ZSRR, jelcynowska epoka przeszła płynnie w neoimperialny okres putinowskiego mocarstwa surowcowego… Pamiętamy? Piotr A. Maciążek

Warzecha dla wPolityce.pl: Co z tym Tuskiem? "Czy jednak na teflonie nie pojawia się rysa?"

Wszystko wskazuje na to, że Donald Tusk trzyma się nadal mocno. Na portalu „Gazety Wyborczej” pojawił się wczoraj tekst, diagnozujący, że premier wciąż czerpie siłę ze strachu przed powrotem do władzy „strasznego” Kaczyńskiego – i jest w tym zapewne wiele prawdy. Czy jednak na tym Tuskowym teflonie nie pojawia się rysa, na razie malutka i ledwo widoczna, ale jednak? Być może tak, gdyby złożyć ze sobą kilka spostrzeżeń i czynników. Po pierwsze – dochodzenie smoleńskie w kontekście polskim. W ciągu ostatnich dni została już ostatecznie wydobyta na światło dzienne i potwierdzona sprawa, o której część ko-mentatorów i polityków mówiła od 10 kwietnia: rząd podjął fatalną i bezzasadną decyzję, godząc się na procedowanie według rosyjskich warunków. Dzięki celnemu pytaniu Andrzeja Stankiewicza na konferencji Donalda Tuska wyszło na jaw, że szef rządu nie potrafi wskazać dokumentu, jednoznacznie wyrażającego zgodę na określoną procedurę i wskazującego, z których elementów Konwencji Chicagowskiej chcemy korzystać. Wkrótce dziennikarze „Rzeczpospolitej” odkryli, że Rosjanie w ogóle nie procedują według Konwencji, a jedynie według jej 13. załącznika. To sprawia, że lotu nie można zakwalifikować jako cywilnego i dlatego sporem polsko-rosyjskim nie zajmie się ICAO, ale też nie jest on kwalifikowany jako wojskowy, co oznaczałoby formalną winę rosyjskich kontrolerów. Znaleźliśmy się w prawnej próżni, całkowicie pozbawieni możliwości manewru. Podczas swojej wczorajszej konferencji minister Miller nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie, do jakich międzynarodowych instytucji Polska zamierza się zwrócić, co zapowiadał mgliście premier, bo po prostu takiej możliwości nie mamy. Ja z kolei nie mam najmniejszych wątpliwości, że kwestia przekazania dochodzenia (mowa o dochodzeniu komisji, nie o prokuratorskim śledztwie) Rosjanom na ich warunkach oraz – na co wszystko wskazuje – okłamywania opinii publicznej w tej sprawie przez wiele miesięcy wystarczy, aby postawić Donalda Tuska przed Trybunałem Stanu. I nie mam wątpliwości, że powinno to nastąpić. Cała ta sytuacja jest tak ewidentna, że nie pomagają tu żadne piarowskie manewry. Konferencja Tuska była wizerunkową porażką. Po niej premier zniknął. Być może bez swojego naczelnego piarowskiego doradcy jest mocno pogubiony. Nie znaczy to, że znaczna grupa wyborców, obsesyjnie nienawidzących PiS, natychmiast odwróci się od PO. Możliwe jednak, że to uderzenie w czuły punkt wywoła pewną refleksję u tych bardziej umiarkowanych, którzy głosowali na Platformę w kolejnych wyborach z powo-dów bardziej pozytywnych niż negatywnych. Czuły punkt to oczywiście konflikt polsko-rosyjski. Niezależnie od politycznych sympatii i antypatii, tak oczywiste upokorzenie, jakie urządzili nam Rosjanie, musiało u wielu osób, bynajmniej nie wielbicieli PiS, poruszyć emocje. Zresztą główna refleksja, jaka przewija się wśród rosyjskich analiz, jest właśnie taka: czy przypadkiem nie napędziliśmy zwolenników Jarosławowi Kaczyńskiemu. Po drugie – dochodzenie smoleńskie w kontekście stosunków polsko-rosyjskich. Trudno nie dostrzec, że Rosjanie swoimi działaniami podkopują pozycję Tuska. Dlaczego to robią? Możliwości są dwie. Po pierwsze – bo mogą. Tak działają Rosjanie, to dla nich charakterystyczne. Premier Tusk kilkakrotnie dał dowód swojej słabości. Były kagiebista Putin nie byłby sobą, gdyby z tego nie skorzystał. Polski premier wykazał się zapewne skrajną naiwnością, sądząc, że ma do czynienia z partnerem takim jak Angela Merkel, który w zamian za nierobienie problemów, zapewni mu ładny piar w kraju. Rosjanie tak nie grają. Grają na psychiczne złamanie Donalda Tuska. Moskwa ma m.in. doskonałe rozpoznanie psychologiczne swoich partnerów i rywali. Psychologiczny portret Tuska musi wskazywać na jego słabości: psychiczną kruchość, kiepską odporność na stres, uzależnienie od sondaży i wizerunku. Rosjanie wykorzystali to koncertowo. Po serii uderzeń może nastąpić pauza, która wywoła u polskiego premiera poczucie wdzięczności. Tusk nie jest człowiekiem, który w takiej sytuacji skłaniałby się raczej do podjęcia ryzyka i konfrontacji – to pokazał wyraźnie kontrast pomiędzy tonem, w jakim wypowiadał się o raporcie MAK jeszcze parę tygodni temu a tym, w jakim mówił o nim podczas niedawnej konferencji. Rosjanie będą mogli wówczas zrobić w Polsce już absolutnie wszystko – rząd pozostanie bierny w sprawie trasy Nordstreamu, rosyjskiego embarga na polskie produkty czy udziału Rosjan w przetargach na prywatyzowane polskie firmy. Druga możliwość to ta, że Rosjanie przenoszą swoje aktywa do innego obozu. Prezydent Komorowski może być dla nich znacznie lepszym partnerem niż nieco już zgrany Donald Tusk. Premier w którymś momencie próbował się jednak postawić, podczas gdy prezydent dał od razu sygnał, iż akceptuje bez zastrzeżeń rosyjską wersję i przyjmuje, że cała wina za katastrofę leży po polskiej stronie. Dodatkowo grają tu takie czynniki jak kontrast z poprzednikiem (Bronisław Komorowski zdaje sobie świetnie sprawę, że na tle Lecha Kaczyńskiego wypada w grze strategicznej żenująco), żenująca nieporadność prezydenta w sprawach międzynarodowych, zagadkowa sympatia do ludzi dawnych WSI z ich wątpliwymi powiązaniami czy otoczenie się doradcami obsesyjnie antyamerykańskimi, jak prof. Roman Kuźniar. Wszystko to sprawia, że prezydent nadaje się na reprezentanta rosyjskich interesów w Polsce znacz-nie lepiej niż premier. Wreszcie trzeci punkt, mogący świadczyć o rysach na wizerunku Tuska. Rafał Ziemkiewicz opublikował właśnie na blogu „Rzeczpospolitej” tekst, w którym wskazuje, że krakowsko-warszawski salon wydaje się coraz bardziej zawiedziony premierem. Tę tendencję można odnaleźć także w mediach, które – przynajmniej w sprawie Smoleńska – wydają się jakby mniej chronić szefa rządu. Ciekawe wyniki przyniósł też najnowszy monitoring mediów, z którego wynika, że w ostatnim miesiącu Tusk był znacznie częściej bohaterem negatywnych tekstów prasowych niż Jarosław Kaczyński. Nie jest to oczywiście jakiś bardzo wyraźny i radykalny zwrot, lecz dostrzegalny. Jeżeli te spostrzeżenia są trafne, warto z uwagą obserwować ruchy Grzegorza Schetyny. Być może nic nie stanie się przed wyborami – wszak Tusk trzyma rękę na listach wyborczych, a zmiana byłaby obecnie trudna do przeprowadzenia i ryzykowna. Jeśli jednak opisane wyżej czynniki doprowadzą do słabszego od oczekiwanego wyniku PO w jesiennych wyborach – wszystko jest możliwe. Pytanie brzmi, czy w jakikolwiek sposób zmieni to na korzyść sytuację naszego państwa. Łukasz Warzecha

"Izwiestija": Polska złamała niepisaną zasadę lotniczą "Izwiestija" wytknęły Polsce złamanie zasady, mówiącej, że przy badaniu katastrof nie ujawnia się przedwcześnie informacji o kontrolerach. Rosyjska gazeta stawia ten zarzut, komentując opublikowanie we wtorek przez stronę polską fragmentów zapisów rozmów z wieży kontrolnej lotniska w Smoleńsku z 10 kwietnia 2010 roku, kiedy rozbił się tam polski Tu-154M. "Wszyscy pamiętają tragedię z pracownikiem szwajcarskiej kompanii lotniczej Skyguide, zamordowanym przez obywatela Rosji Witalija Kałojewa, który stracił rodzinę w katastrofie lotniczej nad Jeziorem Bodeńskim" - piszą "Izwiestija", zaznaczając, że "tak w Warszawie, jak i w Moskwie nie zakończyły się jeszcze śledztwa po linii prokuratur generalnych". Dziennik podkreśla, że Międzypaństwowy Komitet Śledczy (MAK), aby uciąć wszelkie spekulacje, zmuszony był zdjąć z tych dokumentów gryf "Nie do publikacji" i za zgodą organów śledczych umieścić je na swojej stronie internetowej."Izwiestija" zaznaczają, że MAK upublicznił stenogram rozmów z wieży w odpowiedzi na konferencję prasową szefa MSWiA Polski Jerzego Millera. "Warszawa podjęła próbę przerzucenia na rosyjskich kontrolerów części odpowiedzialności za katastrofę. Jakoby popełnili wiele błędów, w porę nie poinformowali załogi o zejściu z kursu i byli pod presją" - wyjaśniają.

Gazeta zwraca uwagę, że "Polacy przytoczyli tylko pojedyncze repliki Rosjan". "W Moskwie oświadczono, iż wyrwane z kontekstu frazy jedynie wypaczają ogólny obraz" - pisze. W ocenie "Izwiestii", "zapisy, o których tak wiele mówiono w Polsce, potwierdziły wersję MAK". Dziennik zauważa, że w dokumentach opublikowanych przez MAK nie ma żadnej sensacji. "Stenogram potwierdza, że kierownik lotów w porę ostrzegł załogę (Tupolewa), iż na lotnisku Siewiernyj nie ma warunków do przyjęcia (samolotu)".

"PO straszy PiS-em, a MAK bezkarnie upokarza Polskę" Z kryzysem państwa mamy do czynienia, gdy władza jest atrapą niezdolną do realizacji założonych celów. Stopnie nieistnienia władzy można mierzyć przy pomocy kilku wskaźników:

- po pierwsze, zdolność penetracji. Inaczej - powodowania, że interes całości, którą owa władza reprezentuje, jest brany pod uwagę przez wewnętrzne i zewnętrzne podmioty. U nas pojawiają się wątpliwości, czy sami rządzący - w swojej antyrozwojowej polityce pozorów - biorą ów interes pod uwagę.
- po drugie, zdolność "autoobiektywiacji", czyli - czynienia się widoczną. W różnych formułach władzy owa zdolność przejawia się odmiennie. Przy "dyktacie mocy" (gdy władza odwołuje się do nagiej siły, a nie - zewnętrznych uzasadnień) służy temu tzw. regulacja poprzez kryzys. Uświadomienie społeczeństwu kosztów braku porządku wzmacnia potrzebę istnienia władzy. Jakiejkolwiek władzy. Do tego mechanizmu odwołuje się PO strasząc PiS-em. W grach politycznych "autoobjektywizacja" to tworzenie sytuacji pokazujących nawet nie tyle własną siłę, ile - słabość i bezradność drugiej strony. Tak postąpił MAK, bezkarnie - jak się wydaje - upokarzając stronę polską.
- po trzecie - odpowiednia intensywność władzy, mierzona sprawnością instytucji i istnieniem społecznych mechanizmów wspierających jakość rządzenia. U nas - brak obu. A np. Niemcy mają dwa wspierające państwo filary. Z jednej strony korporatyzm (ścisła siatka organizacji zawodowych) umożliwiających stałe formułowanie i urealnianie własnych interesów i skuteczne monitorowanie rządzących. Drugi filar to kantowskie ocenianie tworzonego prawa pod kątem, czy chciałbym aby to, co dla mnie jest wygodne, gdy dotyczy innych, było także stosowane wobec mnie. To uczy umiarkowania i społecznej empatii. W USA z kolei jest to szeroka interpretacja pojęcia "obywatel", do której włącza się też zdolność do zawierania kontraktu: uczciwość i prawdomówność. To podtrzymuje publiczną moralność: u nas sami politycy nie zdaliby w większości tego testu.
- po czwarte, jest to wola suwerenności. O jej braku w rządzie Tuska i łatwości wchodzenia w relację "imperialną" (i wobec Rosji i - UE) już pisałam.
- po piąte - to jest zdolność teoretyzowania na własny temat: dostrzegania wyzwań, rozumienia wewnątrzsystemowych powiązań i implikacji własnych decyzji, uczenia się. Wykorzystywanie kontekstu, w którym się działa przez rozumienie jego reguł. Na przykład - unijnego dyktatu formy. U nas jest w tym źle: większość negocjacyjnych sukcesów premiera Tuska w UE kończy się na poziomie politycznym, bez realnych skutków. Nie dostrzega się wagi procedur: dlatego niewiele uzyskaliśmy w sprawie liczenia deficytu i zamiast prawa "wolnej emisji" CO2 dla dziesięciu elektrowni, realnie uzyskaliśmy ulgi dla dwóch. A to są miliardy straty. I w końcu miarą jakości władzy jest zdolność pociągania do odpowiedzialności. Brak tej zdolności to oznaka demoralizacji władzy. To właśnie dzieje się u nas.

Jadwiga Staniszkis

Panu premierowi gratulujemy O wczorajszej debacie w Sejmie nie ma co pisać. Trzeba tylko pogratulować panu premierowi. Przede wszystkim doskonałego samopoczucia i odporności na rzeczywistość. Rząd zrobił wszystko doskonale. Cel nadrzędny – utrzymanie dobrych stosunków z Rosją − będzie nadal realizowany. Nie ma problemu  szukania winnych, jest problem poprawy procedur, co premier zrobi, tak jak wszystko inne, co zapewnia, że zrobi. Minister Klich już może szykować wazon na kwiaty. Wszystko co złe to przez PiS i przez Kaczyńskiego. Konwencja chicagowska nadal obowiązuje, i opinie międzynarodowej organizacji lotniczej ani nawet zapisy samej konwencji determinacji premiera w tej kwestii nie zmniejszą. Możliwe zresztą, że w Dolomitach pan premier zwyczajnie nie miał informacji o wydarzeniach ostatnich dni. Po co babcię denerwować, nich babcia żyje w swoim świecie i w poczuciu mocy. „Z kontrrewolucją się nie rozmawia, do kontrrewolucji się strzela”, mówił towarzysz Kliszko. Całe szczęście (i może za to minister Klich rzeczywiście zasługuje na kwiaty) że mając równą pewność siebie, nie ma Tusk czołgów ani cekaemów, a tylko własną ślinę. W porannych telewizjach i radiach jednogłośny jazgot – okropni ci politycy. To było żenujące – politycy, znaczy. Kłócą się, awanturują, żenada, bzdura. Precz z politykami jako takimi. Nikt nie jest niezadowolony z rządu. Wszyscy słuchacze, widzowie i, przede wszystkim, wodzireje oburzeni na polityków.Tego też panu premierowi trzeba pogratulować. RAZ

TUSK JAK BIERUT rozmowa z Antonim Macierewiczem "Póki rządem RP kieruje Donald Tusk i podlegli mu urzędnicy, tak długo prawda o tej straszliwej katastrofie nie zostanie wyjaśniona. Ci ludzie zajmują się matactwem, kłamstwem, chcą, by Polska i świat nigdy prawdy o tej katastrofie nie ujrzały". Z Antonim Macierewiczem, posłem PiS, rozmawiają Leszek Misiak i Grzegorz Wierzchołowski.

Podpity gen. Andrzej Błasik naciskał na pilotów, którzy wbrew sugestiom kontrolerów rosyjskich uparli się lądować – to główna teza rosyjskiego raportu. Dodajmy, że według pani Anodiny gen. Błasik robił to na rozkaz prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Zaskoczył Pana raport końcowy MAK? Nie. Powtórzę to, co już powiedziałem po jego publikacji: jeżeli da się bandycie do ręki pistolet, to strzeli. Raport pani Anodiny jest próbą medialnego zabójstwa polskiej nadziei na prawdę, na sprawiedliwość, na uczciwe zbadanie tej straszliwej tragedii. Ale jest też czymś gorszym – jest próbą zhańbienia polskiego honoru na arenie międzynarodowej.

Mocne słowa. Niestety prawdziwe. Nasze doświadczenie z Rosją jest wystarczające, byśmy mieli świadomość, że jeśli wszystkie dowody przekaże się w ręce rosyjskie, to efekt będzie taki, jaki widzimy. Gdyby Rosja nie miała nic do ukrycia – cytuję słowa Andrieja Iłarionowa, byłego doradcy pana Putina – to śledztwo byłoby otwarte, poprosiliby o udział w nim od samego początku międzynarodowych ekspertów, ponieważ chcieliby oddalić od siebie wszelkie podejrzenia. Tymczasem zrobili odwrotnie – zawłaszczyli postępowanie, a następnie zaczęli niszczyć i fałszować dowody. Niestety rząd premiera Tuska robił wszystko, by to mataczenie Rosjanom ułatwić. Bez tego wsparcia operacja „kłamstwo smoleńskie” nie byłaby możliwa.

Raport MAK nie przybliża nas w żadnej mierze do prawdy? Trudno, by kłamstwo przybliżało do prawdy. Raport pani Anodiny jest kłamstwem.

Powiedział Pan niedawno: „Jednak trzeba podjąć dyskusję: czy to nie był zamach? Czy to nie było morderstwo? Czy to nie była przygotowana akcja?”. Wiele wskazuje na to, że strona rosyjska wiedziała, co robi. Taki obraz wyłania się zwłaszcza teraz, po ujawnieniu bardzo długo skrywanych przed opinią publiczną dowodów posiadanych już od kwietnia nie tylko przez Rosjan, ale także polskie organy państwowe – myślę o zapisie rozmów kontrolerów w wieży z centralą w Moskwie. Gdyby ten materiał był znany opinii polskiej, a także światowej od początku, nie udałoby się Rosji poprowadzić śledztwa tak, jak to zrobiła, przerzucając winę na pilotów i gen. Błasika. Tymczasem wątek kontaktów z Moskwą i wątek zachowań kontrolerów z wieży wyeliminowano w ogóle. Do dziś nie wiemy, jaki generał dowodził tą akcją. Że był to generał, mówił płk Krasnokucki, który był wówczas w wieży. Generał też prawdopodobnie nie był decydentem, lecz tylko wykonawcą, więc należałoby szukać wśród jego przełożonych. Ten materiał obciążający Rosjan znał przynajmniej od końca kwietnia premier Tusk i zataił go przed polską opinią publiczną, chociaż sugestie o naciskach gen. Błasika rozgłaszano chętnie i za zgodą wszystkich zainteresowanych instytucji.

„Doprowadzamy do 100 metrów, 100 metrów i koniec rozmowy” – takie słowa wypowiedział kontroler Paweł Plusnin. Osobą, która pomimo kilkakrotnych sugestii kontrolera jednoznacznie ucięła próby odesłania maszyny na lotnisko zapasowe, był tajemniczy płk Nikołaj Krasnokucki – napisał „Nasz Dziennik”. O czym świadczy takie zachowanie? Z relacji kontrolerów lotu wynika, że centrala świadomie podejmowała decyzję, na ich interwencję bowiem nakazała sprowadzić samolot. Jeden z kontrolerów tak to opowiada: „mając na uwadze ewentualne pogorszenie warunków pogodowych, zwróciłem się do operacyjnego dyżurnego Sztabu Kierowania Lotnictwem Wojskowo-Transportowym Sił Powietrznych Federacji Rosyjskiej w m. Moskwie, mającego hasło wywoławcze »Logika«, aby rozważono możliwość skierowania samolotu Tu-154 na inne lotnisko tak, aby nie wszedł on w strefę obsługiwaną przez lotnisko »Siewiernyj«”. Na to otrzymał odpowiedź: „sprowadzać na razie”, a także tajemnicze zdanie: „towarzyszu generale, podchodzi. Wszystko włączone”. To sugeruje świadome działanie, bo widać, że wśród Rosjan był spór, który został przecięty rozkazem. A więc decydenci byli uprzedzeni o ryzyku, że to się może skończyć tragicznie. Ale tak postanowili. I była to decyzja odgórna. Decyzja o remoncie Tu-154M 101 w Samarze w zakładzie Olega Dieripaski, rozdzielenie wizyt premiera i prezydenta, wysłanie pana Turowskiego do Moskwy, niewłaściwe naprowadzanie wieży, błędny sygnał radiolatarni, zastosowanie konwencji chicagowskiego, wyjątkowo niekorzystnej dla Polski, odmowa przekazania nam oryginałów czarnych skrzynek i fałszowanie stenogramów rozmów, odmowa wydania wraku, brak protokołów sekcji zwłok. Nawet dla największego sceptyka to zdumiewająca sekwencja wydarzeń. Dodajmy, tym razem po stronie Tuska: odmowa przejęcia części postępowania, odmowa wprowadzenia ekspertów UE, odmowa interwencji w sprawie łamania konwencji chicagowskiej. A przede wszystkim decyzja o niezamieszczeniu w uwagach przekazanych Rosji zapisów rozmów między wieżą a Moskwą. To wszystko wskazuje na świadome współdziałanie rządu Tuska i strony rosyjskiej przed i po katastrofie, a dziś wspólne uniemożliwianie dojścia do prawdy.

Rosjanie ewidentnie kłamali podczas konferencji, na której zaprezentowano tezy raportu. Że lot był cywilny, że piloci wykonali cztery podejścia, że kontrolerzy są bez winy itd. Czy jesteśmy wobec tych kłamstw bezradni? Nie, ale musimy mieć świadomość znaczenia taktyki Donalda Tuska w tym kłamstwie. Osią tego raportu jest teza, którą przytoczyli panowie na początku – że pijany gen. Błasik na żądanie prezydenta Kaczyńskiego doprowadził pilotów, którzy się go śmiertelnie bali, do popełnienia samobójstwa. Dramat polega na tym, że najwyżsi urzędnicy państwa: Donald Tusk, Bronisław Komorowski, Radosław Sikorski, Jerzy Miller od czasu opublikowania raportu mówią, że ustalenia MAK są prawdziwe. Brakuje, jak twierdzą, pewnych uzupełnień, ale ich konkluzje są zgodne z tym, co ustaliła pani Anodina. To pokazuje, jak bardzo wasalną postawę wobec Rosji przyjęły obecne władze RP.

Na konferencji w Moskwie Aleksiej Morozow, szef komisji technicznej MAK, odpowiadając na pytanie jednego z dziennikarzy, powiedział, że nie można było zastosować porozumienia polsko-rosyjskiego z 1993 r. ze względów proceduralnych. Jakie względy proceduralne miał na myśli? Pan Morozow reprezentuje panią Anodinę i interes państwa rosyjskiego, więc jest zrozumiałe, że neguje możliwość zastosowania przepisów, które by eliminowały MAK z wyjaśniania przyczyn tej katastrofy. Trudno natomiast zrozumieć pana Tuska, który zgodził się na procedowanie według załącznika 13 do konwencji chicagowskiej, która dotyczy samolotów cywilnych, a nie wojskowych, państwowych, jakim był polski Tu-154M. Co ważne, nie ma żadnego dokumentu rządowego potwierdzającego zgodę na zastosowanie załącznika 13. Nie tylko można było, ale trzeba było zastosować umowę z 1993 r., która dotyczy wyjaśniania przyczyn wypadków samolotów wojskowych, polskich i rosyjskich. Żeby zastosować załącznik 13, złamano polskie przepisy prawne. Premier Tusk doprowadził do sytuacji, w której polscy urzędnicy wypełniali wolę pana Putina bez żadnego umocowania prawnego. To oznacza Trybunał Stanu dla tych ludzi. Tusk i Komorowski postąpili jak urzędnicy w PRL, gdy wykonywano bez dyskusji polecenia ZSRR. Ale nawet przy zastosowaniu załącznika 13 mogliśmy się włączyć w to postępowanie. Istniała możliwość przejęcia części postępowania, np. badania czarnych skrzynek, wraku czy miejsca katastrofy. Zespół parlamentarny, którym kieruję, wielokrotnie o to występował, PiS poddał ten wniosek pod głosowanie, ale pan Tusk to ignorował i zarządził odrzucenie wniosku przez Platformę.

Morozow zapytany, czy Rosja przekaże Polsce wrak samolotu, odpowiedział, że będzie przekazany, ale rosyjskiej prokuraturze. Nie powiedziano też, czy i kiedy Rosja odda nam czarne skrzynki. Istnieje pisemne zobowiązanie mające wartość umowy międzynarodowej, podpisane 31 maja 2010 r. przez ministra Jerzego Millera, ministra transportu Rosji Igora Lewitina i panią Anodinę, w którym minister Miller zgadza się, że czarne skrzynki pozostaną w Rosji do końca postępowania sądowego, podkreślam – sądowego, nie prokuratorskiego, czyli biorąc pod uwagę cały tryb odwoławczy, może to trwać wiele, wiele lat. To świadome działanie na szkodę tego postępowania i na szkodę państwa polskiego.

Raport nie odnosi się w ogóle do komend kontrolerów, nie padły też żadne słowa na temat zarzutów niewłaściwego sygnału radiolatarni, a pytanie dziennikarza: z kim w centrali w Moskwie kontaktowali się kontrolerzy, zostało przez pana Morozowa pominięte. Pan Tusk i pan Klich mówią dziś, że swoje zastrzeżenia rząd przekazał w uwagach do raportu. Otóż te zastrzeżenia powinny być przekazane, ale znacznie wcześniej jako interwencja rządu polskiego na forum ICAO wskazująca, że Rosjanie łamią załącznik 13, nie uwzględniając podstawowych dowodów w sprawie. Tego nie zrobiono. Formułowanie zastrzeżeń w uwagach już po publikacji raportu nic formalnie w postępowaniu Rosjan nie zmieni. Można było też wystąpić do Rosji o przedłużenie terminu publikacji raportu i w tym czasie uruchomić procedurę interwencyjną ze strony ICAO i UE. Tego też nie zrobiono. Pan Tusk doskonale to wie, tylko próbuje przed Polakami stworzyć wrażenie, że nie w pełni zgadza się z Rosjanami. W istocie to tylko propaganda, bo Tusk od samego początku wspiera rosyjską linię w tej sprawie. Działania i zaniechania pana Tuska nie były przypadkowe, lecz celowe.

W sprawie katastrofy pojawił się niedawno nowy wątek – Tomasza Turowskiego, który w trybie nagłym z nieznanych przyczyn został przywrócony do pracy w MSZ i pilnie skierowany do Moskwy do organizacji wizyty katyńskiej. Czy nie wydaje się to Panu dziwne, że dotychczasowy personel ambasady wydał się niefachowy czy niegodzien zaufania? Wygląda, jakby skierowano tam kogoś od specjalnych poruczeń. To bardzo ważny wątek, co do tego nie mam żadnych wątpliwości, ale nasza wiedza jest tu bardzo ograniczona. Nie wykluczam jednak, że wątek pana Turowskiego został upubliczniony tuż przed ogłoszeniem raportu, by zmniejszyć zainteresowania na przykład Iłem-76, którego rola czy misja jest okryta tajemnicą, a z pewnością bardzo istotna. Teza, że samolot ten przewoził samochody z kolumny prezydenta Kaczyńskiego czy materiały do ochrony delegacji, jest absurdalna. Nie da się zorganizować ochrony pół godziny przed przylotem delegacji, a relacje złożone naszej komisji przez naocznych świadków potwierdzają, że kolumna samochodów była na miejscu. Co więc robił tam ten samolot? Sądzę też, że jeśli Ił-76 chciałby wylądować, wylądowałby. Oczywiście rolę pana Turowskiego i rolę agentury w tej sprawie trzeba także bardzo dokładnie zbadać.

Czy pan Turowski powinien zostać przesłuchany przez polską prokuraturę? Oczywiście, ale jak wiadomo, prokuratura nie chce od 9 miesięcy przesłuchać pana Tuska, panów Jerzego Millera, Bogdana Klicha, Tomasza Arabskiego, Bronisława Komorowskiego, czyli tych, którzy posiadają źródłową wiedzę na temat kluczowych kwestii związanych z tą tragedią. Przesłuchuje się tych, których rola była podrzędna. To jest obraz polskiej prokuratury i polskiego aparatu administracyjnego. Uważam, że pan Tusk i podlegli mu urzędnicy zmarnowali 9 miesięcy od czasu katastrofy, nie zajęli się zasadniczymi wątkami, natomiast zrobili bardzo wiele, by wprowadzić opinię polską i światową w błąd i ułatwić stronie rosyjskiej zniszczenie dowodów bądź ich zmanipulowanie, jak było w przypadku czarnych skrzynek.

Z punktu widzenia zamachowca (medytacje smoleńskie 3 – hipoteza dwóch miejsc) W sowieckich specsłużbach, jak można wyczytać choćby u Suworowa, za najwyższy kunszt w „działalności operacyjnej” wymierzonej przeciwko „wrogom” uchodzi spowodowanie czyjejś śmierci w taki sposób, by wyglądała na naturalną; na nieszczęśliwy wypadek. Taką strategię przyjmuje się z dwóch powodów: po pierwsze, dlatego, że sprawców zwykle się wtedy nie ściga (bo ich „nie ma”), a po drugie, bo ofiara atakowana jest z całkowitego zaskoczenia, czyli nie jest przygotowana do samoobrony (gdy już ta ofiara spostrzega, że wpadła w zasadzkę, jest dla niej za późno). Pojedynczych przeciwników likwiduje się w nieskomplikowany sposób – przecina przewody hamulcowe (nieszczęśliwy wypadek na drodze), dodaje trudnej do wykrycia w zwykłym pośmiertnym badaniu trucizny powodującej „naturalnie wyglądający” zgon (zawał serca) itd. Trudniejszym zadaniem jest dokonanie zbrodni o charakterze masowym, a wyglądającej na spowodowaną przez nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Wypadki z udziałem wielu (kilkudziesięciu) osób zdarzają się stosunkowo rzadko i to w bardzo wyjątkowych warunkach (wykolejenie się pociągu, karambol na drodze, katastrofa budowlana itd.). Jeśli więc chce się dokonać zamachu na jakąś większą grupę osób, zwłaszcza na wysokich urzędników i wojskowych obcego kraju, należy operację przygotować w niezwykle staranny sposób. Najlepszym środkiem do wykorzystania wydaje się tu jakiś środek lokomocji – np. samolot. Katastrofy lotnicze w końcu się od czasu do czasu zdarzają – najczęściej przy nieudanych próbach podchodzenia do lądowania. Przede wszystkim jednak należy wybrać odpowiedni czas i miejsce zdarzenia. Czas musi być taki, by mało kto się takim przelotem interesował, a miejsce takie, by mało kto mógł być świadkiem przygotowywanej operacji. Takie warunki spełnia stare, niemal nie używane, posowieckie wojskowe lotnisko, które nie funkcjonuje na żadnych cywilizowanych mapach. Lotnisko najlepiej niech działa w jakiejś wyjątkowo ciężkiej mgle – to zawsze ogranicza ilość świadków zdarzenia. Oczywiście, obsłudze lotniska nic nie powinniśmy mówić, im mniej bowiem osób jest wtajemniczonych w operację, tym łatwiej będzie uruchomić potem międzynarodową kampanię dezinformacyjną (zakładamy, rzecz jasna, że będą nas osłaniać po operacji zaprzyjaźnione media nasze i zagraniczne, dla których wersja z wypadkiem będzie niepodważalna i dobrze udokumentowana). Tej obsłudze wystarczy nakazać wykonywanie poleceń zwierzchnictwa, co w Rosji należy do kanonu służbowych zachowań od dawien dawna. Prosty chłop ma się słuchać, bo jak nie to kula w łeb. No więc mamy zabezpieczoną wieżę, dosyłamy do niej paru swoich ludzi, którzy jakby co zastrzelą opornych, tłumacząc, że przestępcy zostali w ostatniej chwili obezwładnieni, choć, co zrozumiałe, „tragedii nie udało się powstrzymać”. Wieża to jednak nic w stosunku do tego, co trzeba zrobić, by miejsce zdarzenia wyglądało tak, jakby doszło do wypadku. Do takiej aranżacji niezbędne jest przeanalizowanie zdjęć z innych katastrof lotniczych i ustalenie, jak zachowują się części rozpadającego się samolotu – w jakich kierunkach lecą i jaki mają rozkład, gdy dojdzie np. do kolizji z ziemią. Skądinąd jednak wiemy, że Tupolewy (a takim akurat ma lecieć wroga delegacja) nawet w przypadku awaryjnych lądowań na zalesionym terenie (zakładamy, że wrogi samolot nie doleci do lotniska, tylko dopilnujemy, by zboczył z kursu), zachowują dość dobrze swoją konstrukcję. Żeby więc coś wyglądało jak wypadek Tupolewa, a zarazem taki wypadek, który spowodował NATYCHMIASTOWĄ śmierć blisko stu osób (a nie paru, zaś reszta ranna – nie przewidujemy ocalałych z zamachu), musimy w naszej inscenizacji obrócić samolot w ostatniej fazie jego lotu. Ta natychmiastowa masowa NATURALNA śmierć musi przecież jakoś być wytłumaczalna, a nie podejrzana, skoro maszyna nie spadnie z wysokości kilometra, lecz kilkudziesięciu metrów. Obrócić zatem musimy samolot wroga w taki sposób, by z impetem „spadł na plecy”, a następnie rozsypał się na poszczególne części. Przy takim jednak scenariuszu pojawia się kilka szczególnych problemów, powiedzmy, technicznych. Jeśli samolot ma się obrócić na plecy, to powinien następnie (przy swojej prędkości i skoro ma po drodze spadając „ciąć drzewa”, a nie wbić się kokpitem w ziemię jak rzucony ostrzem w dół nóż) z rozpędu szorować podłoże, czyli powinno być „koryto” po jego przejeździe po gruncie. W przeciwnym razie musiałby pionowo spaść na te plecy, no ale wtedy nie miałby rozrzutu części w linii prostej, tylko rozpadłby się na boki jak jajko na podłodze. Pionowe opadnięcie jednak zupełnie nie wchodzi w grę, gdyż świadczyłoby ono o jakiejś awarii na pokładzie (taka zaś zaraz by skłoniła rozmaitych domorosłych śledczych to węszenia w poszukiwaniu sabotażu; tego chcemy uniknąć). Samolot zatem musi spadać ukośnie, obrócić się (np. po uderzeniu w jakiś wysoki słup lub drzewo), a następnie wyrżnąć w ziemię tak, by kawałki ustawiły się w pewien ciąg potwierdzający feralny, błędny kierunek lotu w ekstremalnych warunkach pogodowych. Takie są nasze założenia – tym niemniej pewności, że tak poleci samolot, który chcemy zniszczyć, nie mamy żadnej. Bogiem a prawdą jednak, nie interesuje nas w tej chwili to, jak rzeczywiście poleci samolot, lecz tylko to, jak sprawić, by jego ostatnie sekundy wyglądały (dla ludzi, którzy zjawią się na miejscu i dla mediów, które będą relacjonować to niesamowite zdarzenie) na zwykły lotniczy wypadek. Tak więc, jak w Rosji, gdy najpierw przeprowadziliśmy zamachy na ludność cywilną, a następnie oskarżywszy o nie Czeczenów, wszczęliśmy z nimi wojnę; tak jak w Gruzji, gdy najpierw zbombardowaliśmy jakieś ichniejsze miejscowości, a następnie obciążywszy winą za te bombardowania Gruzinów, przystąpiliśmy do inwazji na Gruzję – tak i tu najpierw za pomocą innego samolotu (np. przelatującego jakiś czas wcześniej Iła-76) zaaranżujemy wypadek, skosimy drzewa, zrzucimy części „rozpadającej się maszyny”, a następnie sprawimy, by samolot wroga do wyznaczonego celu już „nie doleciał”. Tylko taki scenariusz bowiem pozwala nam skupić uwagę całego świata na „miejscu zdarzenia” nie zaś na miejscu, gdzie rzeczywiście zostanie zniszczony wróg. Taka aranżacja wydaje się o tyle prosta, że w naszym kraju produkujemy, remontujemy i złomujemy samoloty, z których jeden przyleci z wrogą delegacją. Możemy więc zapewnić sobie zestaw wszystkich rekwizytów niezbędnych do zaaranżowania wypadku. Mamy też w ręku media, mamy pod kontrolą całe miejsce „powypadkowe”, mamy dostatecznie dużo ludzi, by ich natychmiast postawić w stan gotowości do pilnowania terenu itd. Wiemy zresztą, że większość ludzi nie odróżnia wału korbowego od sworznia, a co dopiero części statku powietrznego, wobec tego do czasu przybycia specjalistów z wrogiego państwa (wtedy zaś pełna aranżacja już będzie gotowa, a kampania propagandowa w toku), nikt się nie zorientuje, czy zrzucone i rozsypane (na „powypadkowej drodze”) części należą do TEGO akurat Tupolewa, który leciał, czy do jakiegoś innego (czy nawet innych). Dla pewności możemy we mgle zrobić jakąś lekką (może bezzałogową?) maszyną przelot udający koszenie drzew i sunięcie skrzydłem po ziemi. To jednak tylko wtedy, gdyby wynikły jakieś nadzwyczajne okoliczności, zakładamy bowiem, że wrogi samolot uda się ściągnąć w pułapkę i tam w niej spokojnie wysadzić. Żeby jednak wszystko wyglądało na wypadek, trzeba jakieś części wraku ułożyć tak, by ich układ odpowiadał naszej wersji zdarzeń – zbędne kawałki trzeba usunąć. A naszych specjalistów mamy takich, że nawet, jeśliby im coś nie pasowało podczas późniejszych oględzin, to (jak z prostym chłopem z wieży) albo będą milczeć, albo kula w łeb. Planujemy więc, że wrogi samolot zostanie sprowadzony do pułapki, wyląduje w niej awaryjnie i zostanie wysadzony. Próbę z takim wysadzeniem przeprowadzamy sobie na jakimś poligonie, sprawdzając, jaki jest rozkład i rozrzut części. Czynimy tak, by zabezpieczyć teren powypadkowy od strony logistycznej, tj. ustalić, gdzie damy ludzi do wyzbierania jakichś części i wzięcia łupów. Po próbie z bronią termobaryczną na poligonie wiemy już, że z samolotu niewiele zostaje, wobec tego na miejscu zdarzenia musimy mieć „zapasowe” części, gdyż w przeciwnym razie będzie ono świadczyć o tym, że coś zaszło NIENATURALNIE. Takiego efektu zaś nie chcemy. Wydaje się jednak, że nie dysponujemy możliwościami uzyskania w szybkim czasie „koryta”, którym przemieszczałby się wrak wrogiego samolotu (prace wielu ludzi z łopatami lub prace spychaczy mogłyby zostać przez kogoś dostrzeżone). Sprawę „koryta” załatwiamy więc tak, że wysyłamy po „wypadku” na miejsce strażaków, którzy polewają wszystko pianą i wodą, tworząc błoto do kolan. Mało kto zresztą będzie miał głowę do szukania „koryta”, skoro tylu znamienitych ludzi na pokładzie samolotu ulegnie śmierci. Mamy więc plan i zaczynamy go 10 Kwietnia realizować. Mamy spełnione wszystkie warunki – z zaaranżowanymi, przygotowanymi częściami Tupolewa na miejscu włącznie, zrzuconymi przez Iła-76. Na wszelki wypadek z pomocą naszych ludzi od „remontów” zapewniamy w ostatniej fazie lotu wrogiego Tupolewa, awarię jego urządzeń sterujących. Wiemy, gdzie mniej więcej ma spaść wrogi samolot, bośmy sobie to wszystko dokładnie wcześniej przećwiczyli, czekamy z oddziałem w okolicy, by po awaryjnym lądowaniu dopaść załogę i pasażerów... tymczasem samolot wymyka się nam z pułapki i nie spada tam, gdzie chcieliśmy, czyli w zaaranżowane miejsce. Piloci, spostrzegłszy pułapkę, wyłączają silniki i lecą lotem szybowcowym w innym kierunku, by dokonać lądowania awaryjnego. Co wtedy robimy? Zachowujemy zimną krew, oczywiście, bo i ten wariant (wprawdzie najmniej prawdopodobny, ale zawsze) przewidzieliśmy. Odpalamy pospiesznie ładunki na miejscu zdarzenia, ich wybuch ma imitować katastrofę, ściągamy na to miejsce ludzi mediów i służby „ratownicze”, a część oddziałów wysyłamy w pościgu za wrogim samolotem, który ma szansę przelecieć bezwładnie zaledwie kilkaset metrów. Piloci będą się starali sprowadzić maszynę możliwie najbezpieczniej, ale nie mają żadnej gwarancji, że wylądują bez kolizji. To miejsce, gdzie posadzą samolot należy objąć ścisłą tajemnicą, pasażerów zaś i załogę, obezwładnić i rzecz jasna, niezwłocznie zlikwidować, by nie zdążyli zaalarmować swoich o tym, co się stało. By uwiarygodnić miejsce zdarzenia potrzebujemy specjalisty, który zaraz zajmie się rekonstrukcją przebiegu lotu, odtworzy prawdopodobną trajektorię, rozrysuje przebieg lotu i błędy popełnione przez załogę. Najlepiej żeby to był amator-inżynier, co sobie na własną rękę, ze zwyczajnej ludzkiej ciekawości, jak to w Rosji, zaczął rekonstruować to, co się działo. Oczywiście może on zdjęcia zacząć robić po pełnej aranżacji miejsca zdarzenia, czyli parę dni po katastrofie. Przypadek później sprawi, że analizy tego poczciwego fotoamatora posłużą jako materiał dokumentacyjno-badawczy dla wielu mediów i ekspertów. Resztą zajmą się nasi „świadkowie”, „komentatorzy” i zaprzyjaźnione media, którym damy do zrelacjonowania tylko to, co sami uznamy za materiał wiarygodny i warty rozpowszechniania. Ma to wszystko wyglądać tak, by nikt już ani przez sekundę nie szukał innego miejsca katastrofy i nawet nie pomyślał o nim. Należy więc zająć się także spreparowaniem zdjęć satelitarnych ogólnie dostępnych w Internecie i miejsce awaryjnego lądowania Tupolewa całkowicie zakryć jakimiś spreparowanymi fragmentami (http://picasaweb.google.com/Amlmtr/MWzNeJ#5460505351912437762).

Tyle hipoteza dwóch miejsc. Teraz proszę się przyjrzeć temu zdjęciu (http://picasaweb.google.com/Amlmtr/MWzNeJ#5460505351912437762).

To samo zdjęcie z „wykresem” Amielina jest powiększone tu – drugie od dołu (http://www.telewizja.124.pl/index2.html).

Ten spreparowany fragment został wykadrowany przez seaclusion tu (http://picasaweb.google.com/102239713556118879971/MAPS?authkey=Gv1sRgCO333_zHjNOPYg#5491322025841377218);

zdjęcie trzeba sobie obrócić przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Porównanie tych dwóch kadrów jest zrobione przez LordaJima tu (http://freeyourmind.salon24.pl/269333,oko-zaby#comment_3838845).

Spójrzmy też tu na taką rekonstrukcję w albumie intheclouds

(http://clouds.web-album.org/photo/315184,czolg-smolensk).

I rzućmy okiem jeszcze tu, gdzie jest jeszcze inna hipoteza:

http://tupolew.blog.onet.pl/Do-ostatnich-metrow-wszyscy-w-,2,ID407188036,n.

Zastanawiam się więc (na razie czysto hipotetycznie, podkreślam), czy nie jest możliwe, by tupolew, mówiąc językiem kierowców „odbił” w prawo „od brzozy” (o ile w ogóle przy niej leciał) i awaryjnie osiadł na tym obszarze, który jest ewidentnie fotograficznie na zdjęciu satelitarnym zmontowany? Nad liczbą 700 z tej „podziałki” i nad widocznym nad nią parkingiem. Oczywiście tam musiałby przez jakiś czas przyziemiać i zatrzymałby się gdzieś w okolicach „czołgu”, o którym mowa była na rosyjskich forach w godzinach przedopołudniowych 10 Kwietnia. Przy tymże „czołgu” pojawiło się wtedy mnóstwo wozów ruskiej milicji, jak pamiętamy

(http://clouds.web-album.org/photo/391770,czolg-smolensk). Jako P.S. dołączam jeszcze znakomitą ekspertyzę A-Tem'a napisaną pod moim wpisem (http://freeyourmind.salon24.pl/269926,rekonstrukcja):

„Katastrofy lądowe słyszałem, i były to ogłuszające zderzenia, tym głośniejsze, im większa prędkość przy zderzeniu.

Katastrofa powietrzna na terenie rosyjskiej bazie wojennej Siewiernyj jest o tyle do zwykłej lądowej podobna, że tam również nastąpić miało zderzenie dużego pojazdu, statku powietrznego, z ziemią. 85..90 ton to tyle, co np. dwa wagony kolejowe z ładunkiem. Zderzenie takiej masy z ziemią musi wywołać dwa następstwa:

- huk

- wybuch ziemi.

Ten pierwszy niósłby się zapewne na kilkadziesiąt kilometrów, bo dźwięk jest zjawiskiem elektrodynamicznym odbieranym przez układ nerwowy człowieka z najkorzystniejszym przełożeniem energetycznym. Jeśli to brzmi tajemniczo, to objaśnię: gdyby chcieć przesłać sygnał na odległość mając ograniczoną energię do dyspozycji, to należy wybrać głośnik, a nie np. latarkę. (Szczegóły opisuje każdy dobry podręcznik teorii sygnałów, lub jeszcze lepiej - elektrodynamiki). Ten drugi jest naturalną konsekwencją zderzenia wielkich mas - po kilka ton - z miękką ziemią. Powstać by musiały kilkumetrowe kratery, a wyrzucana w górę darń, ściółka i wierzchnia warstwa ziemi tworzyłaby fontanny kilkudziesięciometrowej wysokości. Zakładam tu w zgodzie z teorią spiskową jaką szerzy MAK, że Tupolew rzekomo nie ślizgał się, lecz "upadł i rozpadł" się w nagły sposób w jednym miejscu. Problem w tym, że wprawdzie wszystkie ciężkie fragmenty "upadły", i to w jednym miejscu, ale bez utworzenia wgłębień, kraterów, czy pozostawienia śladów wielokrotnych uderzeń (koziołkowania, np. w wykonaniu dwutonowego, kompaktowego silnika jaki oderwał się przecież nie przy prędkości zero, lecz raczej przy pierwszym najmocniejszym uderzeniu kiedy to jego prędkość wzgl. podłoża wynosiła ca. 100m/s) Drugi problem, to czyste koła, i lewo "pokropione" błotem fragmenty usterzenia. Trzeci problem, to nadgryzione (i to jak pogryzione: raz koło razu, miejsce obok miejsca!) krawędzie natarcia tego wystawionego na placu fragmentu skrzydła. Przy zderzeniu z drzewami krawędź natarcia powinna była zostać zmieciona aż do dźwigara. Patrzyłem na zdjęcia tupolewa 204-tego, który "upadł w las" koło Moskwy 22 marca 2010 roku, niecałe trzy tygodnie przed Smoleńskiem (http://tupolew.blog.onet.pl/Do-ostatnich-metrow-wszyscy-w-,2,ID407188036,n). Porównanie katastrofy tupolewa 154 z katastrofą tupolewa 204, który przyziemił w lesie, sprowadzony tam przez kontrolerów lotniska Domodiedowo. Patrz zdjęcie drugie od góry... Zdjęcia nadżutej krawędzi natarcia tupolewa 154 widoczne są np. tutaj:

http://www.mak.ru/russian/info/news/2010/files/tu154m_101_pic3.jpg

przy czym trzeba patrzeć na prawą końcówkę skrzydła (na zdjęciu jest po lewej stronie). Cała krawędź natarcia jest jak pogryziona jak przez bobry. Kto ma zbliżenie tego fragmentu, proszę o wstawienie. Dlaczego to takie ważne?

Skrzydło Tupolewa 154-go ma spory odkos do tyłu, który wynosi 41° przy kadłubie, i tylko trochę mniej, bo 37° na samej końcówce. Drzewo ześliznęłoby się po tak skośnej krawędzi, a gdyby wcześniej wgniotło blachy, lub rozerwało je nawet, to strefa zrywania poszycia przemieszczała by się na zewnątrz, w kierunku końcówki skrzydła, która powinna:

- nie odpaść (bo niby dlaczego)

- ewentualnie postrzępić się (jak miotła - przewody elektryczne!)

W każdym wypadku drzewo wgniatające się w skrzydło zatrzymałoby się na skrzynce (kesonie) dźwigaru, który oczywiście nie ustąpiłby wobec drewienka. Tym samym po lądowaniu w lasku, i zderzeniach z drzewami, skrzydło byłoby

- całe, choć trochę na końcu poszarpane

- pozbawione krawędzi natarcia, ewentualnie aż do dźwigara, ale NIE DALEJ!

A tu mamy skrzydło pocięte wzdłuż linii NAJWIĘKSZEGO oporu, i jeszcze do tego pogryzione, jak to była nie tuszka-wozduszka po lądowaniu na polanie, tylko łada nul-wośmaja po wjechaniu w latarnię. Ktoś tu próbował oszukać fizykę. Sprowadzajmy wraka i wszystkie szczątki do Krakowa, do analizy. Niech trafi najpierw do krakowiaków, nie do klichowiaków.”

(http://freeyourmind.salon24.pl/269926,rekonstrukcja#comment_3845448)

http://picasaweb.google.com/Amlmtr/MWzNeJ# (cała galeria Amielina)

http://freeyourmind.salon24.pl/269333,oko-zaby

FYM

To BYŁ zamach, czyli kokpit, ciśnienie, wieża i Uchod Natłok informacji zalewa nas ostatnio, a w takim natłoku szczegóły łatwo uciekają. A przecież diabeł tkwi w szczegółach.... Więc warto je wyłuskać i uwypuklić. Po pierwsze, ze stenogramów rozmów na "wieży" (które cudów nie ujawniają, bo proszę pamiętać o zeznaniach świadków, którzy mówili, że kontroler kilkukrotnie wychodził z wieży, żeby zadzwonić przez telefon komórkowy - ewidentnie by to co nie trzeba się nie nagrało) wynika jedna konkretna rzecz: ludzie na "wieży" wiedzieli już o godz. 10:42 że samolot się rozbił i znali dokładną lokalizację wraku.  O ile najpierw przez kilkadziesiąt sekund panuje konsternacja i niepewność, już o 10:42:49 pada konkretna informacja wypowiedziana przez osobę o nazwisku Judin: "Posle bliżnego upał, lewieje dorogi" (Spadł za bliższą, na lewo od drogi). Proszę zauważyć: Judin stwierdza nie tylko fakt katastrofy, ale i jej DOKŁADNE MIEJSCE. EWIDENTNIE więc otrzymał w tej sprawie od kogoś telefon lub informację przez radio. Przecież tak dokładnej lokalizacji będąc na "wieży" lub w jej pobliżu NIE MÓGŁ MIEĆ w tej mgle w żaden inny sposób niż otrzymując wiadomość od kogoś z miejsca katastrofy. A więc nie tylko "wieża" wiedziała o katastrofie już o 10:42:49, ale też w pobliżu miejsca katastrofy musiał być ktoś, kto miał z owym Judinem kontakt telefoniczny lub radiowy (a więc nie przypadkowy przechodzień lub okoliczny działkowiec). Dlaczego ta informacja jest ważna? Bo po raz kolejny udowadnia, że włączenie syren alarmowych i rozpoczęcie akcji ratunkowej dopiero o godz. 10:56(tj. 14 minutpóźniej) musiało BYĆ CELOWE i mieć istotny powód. I ten powód w sposób jeszcze bardziej dobitny uprawdopodobniany jest przez to, że w ciągu pierwszych tygodni OFICJALNIE wmawiano godzinę 10:56 jako czas katastrofy, choć już PÓŁTOREJ MINUTY po katastrofie na "wieży" posiadano tak precyzyjne informacje jak nie tylko jej czas ale i dokładne miejsce.   Proszę również nie zapominać, że w ciągu tych 14 minut dezinformowano Polaków oczekujących na Tupolewa na lotnisku - np. załodze Jaka (wg ich zeznań) osoby które wybiegły z "wieży" powiedziały, że Tupolew odleciał. Teraz już wiemy, że nie była to pomyłka lub chaos informacyjny - o katastrofie samolotu i miejscu jego upadku wiedziano DOKŁADNIE w ciągu półtorej minuty, a pilotów Jaka po prostu DEZINFORMOWANO. Po co potrzebne było te 14 minut?  Tutaj musimy wciąż próbować analizować film "1:24", bo to jedyny dowód ukazujący miejsce katastrofy właśnie w czasie tych 14 minut, PRZED ogłoszeniem alarmu - syreny odzywają się dopiero w połowie filmu.    Słyszymy strzały, których nie zanegowały dwie analizy (ABW i KGP). Widzimy także - i to WYRAŹNIE (przy poklatkowym przeglądaniu filmu) - przesuwające się, zwisające z góry liny bądź sznury, za którymi przez pewien czas autor filmu podąża kamerą.  Jest to rzecz ignorowana i wyśmiewana (choć jest widoczna jak na dłoni i zdecydowanie nie będąca złudzeniem bądź wynikiem "artefaktów" kompresji wideo) , a może okazać się jedną z ważniejszych.Strzały - dopóki choć jedna analiza ich nie wykluczy - pozostają FAKTEM. I to jest jedna sprawa, szeroko i wiele razy dyskutowana, więc tu ją pominę w kwestii ewentualnego dobijania rannych, natomiast zwrócę uwagę na to, że są dowodem na OBECNOŚĆ SŁUŻB (bo przecież przypadkowi przechodnie nie strzelali), a więc po raz kolejny na pełną świadomość miejsca i czasu katastrofy niemal natychmiast po jej nastąpieniu.  Drugą natomiast sprawą jest to, że to właśnie w ciągu tych 14 minut z miejsca katastrofy MUSIAŁ wyparować KOKPIT.  I tu w zasadzie nawet nie ma o czym dyskutować. Rosjanie WIELOKrotnieNIE POTWIERDZILI, że kokpit posiadają (wg ich własnych informacji znajduje się on w ich laboratorium, wg ich własnych informacji sprawdzali w nim kto gdzie siedział, posiadają wszystkie instrumenty z kokpitu jak TAWS, sztuczny horyzont, i tak dalej). Kwestia więc tego, że kokpit się zachował (i to najwyraźniej NIEŹLE, skoro można w nim było nawet ustalić kto siedział na jakim fotelu lub gdzie stał) jest bezsporna.  Ale skoro kokpitu NIE MA JUŻ nawet kilkanaście minut po katastrofie (na filmie Wiśniewskiego i innych, nagranych gdy strażacy gasili ogień) więc - powtórzę - MUSIAŁ zostać usunięty z miejsca katastrofy w ciągu owych 14 minut.  I tu nie potrzeba dalszych wywodów, bo jest to tak logiczne, że uzasadnia się samo. Mamy więc już powód tego, dlaczego z ogłoszeniem alarmu, rozpoczęciem akcji ratunkowej oraz poinformowaniem Polaków czekano 14 minut, a następnie przez kilka tygodni próbowano wmówić, że katastrofa nastąpiła o 10:56.    Nie jestem w stanie udowodnić, że strzały na filmie to dobijanie tych którzy przeżyli (i tu udowodnić cokolwiek generalnie będzie trudno, bo zawsze będzie mogło to być zbite tłumaczeniem, że strzałami odstraszano gapiów - w końcu to Rosja),  ale posiadam PEWNOŚĆ, że czas ten był potrzebny na NATYCHMIASTOWE ZABRANIE KOKPITU, bo jego ISTNIENIE w rosyjskim laboratorium (co sami potwierdzili) w zestawieniu z jego BRAKIEM gdy na miejsce katastrofy dotarli polscy świadkowie i Wiśniewski  po prostu INACZEJ WYTŁUMACZYĆ SIĘ NIE DA. Idźmy dalej.  Skoro z miejsca katastrofy w ciągu 14 minut (a zapewne JESZCZE SZYBCIEJ, bo na filmie "Koli" który rozpoczyna się na chwilę przed włączeniem syren kokpitu już nie widać) zdołano usunąć tak DUŻĄ i CIĘŻKĄ rzecz jak kokpit samolotu, to automatycznie pojawia się pytanie: jakim cudem w ciągu kilkunastu minut Rosjanie mogli to zrobićNIE WIEDZĄC WCZEŚNIEJ ŻE KATASTROFA WYSTĄPI? Sprzęt do podniesienia i zabrania kokpitu MUSIAŁ  tam oczekiwać, bo inaczej w ciągu kilkunastu minut nawet nie zdążył by tam się znaleźć.  I tu problem zamachu powraca jak bumerang, bo skoro sprzęt OCZEKIWAŁ na miejscu to musiano wiedzieć, że będzie (no, powiedzmy: że MOŻE BYĆ, bo zawsze mogło się nie udać) potrzebny. Problem drugi:  PO CO zadano sobie tak OGROMNY TRUD by z miejsca katastrofy NATYCHMIAST zabrać kokpit samolotu? I tu logiczna odpowiedź może być tylko JEDNA: bo w kokpicie są wszystkie instrumenty. Jeśli przy nich było coś "majstrowane" to mogły być WAŻNIEJSZYM DOWODEM niż czarne skrzynki. I tu dochodzimy do najnowszych informacji zaprezentowanych przedwczoraj.  Dowiedzieliśmy się, że "pilot celowo wyzerował wprowadzone ciśnienie do standardowego" (co spowodowało, że wysokościomierz barometryczny zaczął wskazywać wysokość o ponad 100 metrów wyższą od prawdziwej) aby w ten sposób "pozbyć się alarmów TAWS".  Czy aby na pewno? Po pierwsze,  alarmów TAWS to i tak NIE przerwało,pojawiają się wielokrotnie nadal, co - gdyby pilot rzeczywiście wyzerował BW świadomie - z pewnością natychmiast wzbudziłoby jego zdziwienie i uwagę, bo skoro dzięki takiemu "zabiegowi" oszukał TAWS na ponad 100 metrów a TAWS mimo wszystko alarmów nie zaprzestał to oznaczać mogłoby to tylko jedno: że wysokość jest DUŻO niższa od zakładanej. Pilot tej klasy co mjr Protasiuk (rzekomo świadomie zerujący ciśnienie, a więc wiedzący jaki jest związek między ciśnieniem a wysokością) po prostu natychmiast by to skojarzył. Po drugie, dziś TVN24 zaprezentował jeszcze ważniejszą informację - WYMIANĘ ZDAŃ między 1-szym a 2-gim pilotem na temat JARU przed pasem startowym - rozmowę, której w rosyjskich stenogramach NIE BYŁO W OGÓLE, a której NIE  ZAUWAŻYŁEM RÓWNIEŻ W PREZENTACJI POLSKIEJ KOMISJI.  Nie nagrałem programu więc cytuję z pamięci, ale zdania wypowiedziane przez pilotów brzmiały mniej więcej następująco: "Tam zaraz będzie to zagłębienie" i odpowiedź: "Tak, tam będzie takie to....".Ta wymiana zdań wskazuje DOBITNIE, że piloci byli W PEŁNI ŚWIADOMI topografii terenu, że PAMIĘTALI o obecności JARU (zapewne z poprzednich lotów) oraz że uważali to za rzecz istotną dla bezpieczeństwa lotu skoro na ten temat w sposób tak wyraźny wymienili ze sobą zdania.I tu dochodzimy do sedna sprawy. Jeśli piloci byli w pełni świadomi istnienia JARU przed pasem i uważali to za na tyle istotne by sobie nawzajem o tym przypomnieć, to jest rzeczą niemożliwą by w tym samym czasie świadomie skasowali ustawienie ciśnienia, a co za tym idzie pozbawili się jedynego wskazania wysokości niezależnego od rzeźby terenu.  Może zrobiłby to młody pilot szybowcowy w podmiejskim aeroklubie, ale nie dwóch pilotów klasy mistrzowskiej z kilkunastoletnim doświadczeniem.  Posądzanie pilota o celowe wyzerowanie ciśnienia w sytuacji gdy WIEDZIAŁ (i uważał za sprawę istotną skoro rozmawiał o tym z drugim pilotem) że za chwilę będzie przelatywał nad tym jarem jest

TAK IDIOTYCZNIE BEZSENSOWNE jak dopuszczanie możliwości, że kierowca jadący w nocy 150 km/h nieoświetloną szosą za miastem nagle przełączy się ze świateł drogowych na postojowe by oszczędzać prąd w akumulatorze. KROPKA.Skąd więc teoria o tym, że to pilot świadomie skasował ustawione ciśnienie? Ktoś po prostu tak ZAŁOŻYŁ, bo dowodów na to po prostu nie ma - bo i skąd, przecież kokpit nie był filmowany. Równie dobrze mogła to być usterka przycisku, który sam "zakontaktował" - miałem kiedyś takiego pilota do telewizora, który sam "lubił" przełączać kanały, bo styk jego przycisku "Channel +/-" stykał od czasu do czasu sam z siebie. Mogła to być również usterka innego elementu elektroniki BW, lub nawet błąd oprogramowania.  Ale po prostu NAJŁATWIEJ jest założyć, że zrobił to pilot (przecież się nie obroni i nie zaprzeczy) więc znów ewidentnie idzie się w tym kierunku, próbując nam wszystkim wmówić, że piloci byli IDIOTAMI pozbawiającymi się świadomie odczytu wysokości z BW na chwilę przed przelotem nad jarem O KTÓRYM WIEDZIELI. Otóż są jeszcze w tym kraju ludzie myślący, którzy w taki kanał dać wpuścić się nie chcą. Skracając wywód, w świetle tego, że obaj piloci wiedzieli o jarze, świadome wyzerowanie ciśnienia jest po prostu NIELOGICZNE.  Pozostaje usterka, a co za tym idzie pytanie:  samoistna czy przez kogoś spreparowana. A może zakłócenie pracy urządzeń. A z tą usterką nieodparcie łączy się kolejna, zaraz potem: brak reakcji przycisku "Uchod", którego działanie (jak się sugeruje) wyłącznie wtedy gdy na lotnisku jest system ILS wydaje się rzeczą WIELCE NIEPRAWDOPODOBNĄ. Przycisk "Uchod" umieszczony jest w tak eksponowanym i łatwo dostępnym miejscu - na wolancie - gdzie po prostu RZUCA SIĘ PILOTOWI W OCZY i niemal PROSI SIĘ o błyskawiczne naciśnięcie w krytycznej sytuacji, by mógł zostać użyty natychmiast, niemal automatycznie, gdy wymaga tego sytuacja.   Związanie jego działania WYŁĄCZNIE z obecnością systemu ILS niejako PRZECZY LOGICE.  Proponuję więc daleko idącą nieufność wobec takiego wytłumaczenia braku jego zadziałania i pozostaję w nadziei, że zapowiadany eksperyment z drugim Tupolewem pozwoli to WIARYGODNIE sprawdzić, choć jednocześnie obawiam się, że ze względu na "pobyt" 102-ki w zakładach w Samarze przez 6 miesięcy po katastrofie - jeśli jego niezadziałanie spowodowane zostało "czyjąś" świadomą ingerencją - drugi Tupolew mógł zostać odpowiednio "przystosowany".Jest jeszcze jeden istotny fakt: bez względu na to, czy ciśnienie zostało skasowane przez pilota czy też w wyniku usterki bądź czyjegoś zamierzonego działania (co w skrócie nazwijmy sabotażem), w "czarnych skrzynkach" zapisał się jedynie sam fakt wyzerowania ciśnienia, A NIE TO CO DO NIEGO DOPROWADZIŁO. I analogicznie z przyciskiem "Uchod" - zapisy FDR czy QAR ukazują jedynie jego użycie, a nie informacje o tym, dlaczego nie zadziałał.  Rzetelne ustalenie tego co rzeczywiście spowodowało wyzerowanie ciśnienia czy brak reakcji na "Uchod" wymagałoby sprawdzenia samych urządzeń. Karmieni jesteśmy opowieściami o niezbędności systemu ILS, a w rzeczywistości sprawa mogła być tak TRYWIALNA jak ODLUTOWANIE JEDNEGO KABELKA w przycisku pilota. Pilot wcisnął przycisk, kilka sekund czekał na reakcję, i gdy zorientował się że jej nie ma zaczał odchodzić ręcznie, być może równolegle z próbami wciśnięcia przycisku "Uchod" przez drugiego pilota na jego wolancie... I w tym miejscu zamykamy krąg i wracamy do początku, tj. do kwestii błyskawicznego usunięcia kokpitu. Tylko jedno uzasadnienie tak szybkiego jego zabrania wydaje się logiczne - zapewnienie, że nikt nie będzie miał dostępu do urządzeń w kokpicie i nikt nie będzie mógł ich zbadać pod kątem przyczyn opisanych powyżej anomalii - wyzerowania ciśnienia i niezadziałania przycisku "Uchod".  ŻADNE INNE WYTŁUMACZENIE nie uzasadnia NATYCHMIASTOWEGO zabrania kokpitu z miejsca katastrofy. I na koniec powtórzę jeszcze raz: już samo to, że kokpit usunięto z miejsca katastrofy w ciągu zaledwie KILKUNASTU MINUT świadczy o tym, że akcja taka musiała być z góry precyzyjnie przygotowana, bo inaczej byłaby FIZYCZNIE  NIEMOŻLIWA do realizacji w tak krótkim (a nawet kilkukrotnie dłuższym) czasie.   To, że na "wieży" wiedziano że Tupolew się rozbił i gdzie dokładnie upadł już o godz. 10:42:49, a mimo to czekano z ogłoszeniem alarmu do godz. 10:56, w tym czasie DEZINFORMUJĄC znajdujących się na lotnisku Polaków że samolot ODLECIAŁ, fakt ten jedynie POTWIERDZA, tak samo jak to, że przez pierwsze tygodnie (do chwili gdy okazało się, że prawdziwego czasu katastrofy nie da się ukryć, bo tacy świadkowie jak Bater zdążyli się wygadać a Wiśniewski nagrał przylot na kamerze) OFICJALNIE informowano, że katastrofa nastąpiła o 10:56. Strzały na filmie "Koli", bez względu na to czy było to dobijanie rannych czy odstraszanie gapiów są KOLEJNYM POTWIERDZENIEM, że SŁUŻBY były na miejscu katastrofy na długo PRZED TYM gdy oficjalnie ogłoszono alarm,  a sfilmowane przez "Kolę" zwisające (i przemieszczające się) liny bądź sznury za którymi przez kilka sekund wodzi kamerą też w tę sytuację się wpisują.  Fakt zaś, że kokpit (choć jego istnienie wielokrotnie potwierdzono i oświadczono że znajduje się w "laboratorium" gdzie badano m.in. kto gdzie siedział lub stał) jest częścią wraku której NIKT NIGDY nie widział, ani już kilkanaście minut po katastrofie ani nigdy później (nawet choćby na zdjęciach, których dużą ilość ukazującą INNE części wraku i miejsce katastrofy MAK chętnie publikował)  DOWODZI, że dla Rosjan musiało być NIEZMIERNIE ISTOTNE by ukryć go przed jakimikolwiek badaniami, choćby nawet zobaczeniem jego wyglądu na zdjęciach. Reasumując, poniższe elementy układają się w logiczną całość:

- skasowanie ciśnienia NIE nastąpiło przez pilotów, którzy (w świetle podawanego dziś przez TVN24 cytatu rozmowy między pilotami o nadlatywaniu nad jar) doskonale wiedzieli, że za chwilę znajdą się nad mocno pofałdowanym terenem, a więc nie pozbawiliby się jedynego niezależnego od ukształtowania terenu odczytu wysokości. Wyzerowanie ciśnienia musiało więc EWIDENTNIE nastąpić w wyniku USTERKI, SABOTAŻU lub ZAKŁÓCENIA PRACY URZĄDZEŃ

- niezadziałanie przycisku "Uchod" ze względu na brak systemu ILS wydaje się tłumaczeniem NIEDORZECZNYM zważyszy na jego umiejscowienie i rolę (jest przyciskiem umiejscowionym przed samymi oczami pilota na wolancie, gdzie niejako automatycznie skłania do jego naciśnięcia W KAŻDEJ sytuacji wymagającej błyskawicznego odejścia, a nie wyłącznie wtedy gdy na lotnisku jest ILS). Proszę mnie poprawić jeśli się mylę, ale w czasie produkcji Tu-154 system ILS nie był chyba raczej podstawowym wyposażeniem każdego lotniska w Rosji. Jest więc możliwe, że jego niezadziałanie wynikało z USTERKI, SABOTAŻU lub ZAKŁÓCENIA PRACY URZĄDZEŃ, a tak szybkie i łatwe odrzucenie takiego wariantu przez ekspertów wydaje się pochopne.

- na "wieży" wiedziano już o godz. 10:42:49, że Tupolew się rozbił, a mimo to akcję ratunkową ogłoszono dopiero o 10:56, w międzyczasie dezinformując Polaków, że Tu-154 odleciał.  Jeszcze przez kilka tygodni po katastrofie próbowano oficjalnie forsować 10:56 jako czas katastrofy, do czasu gdy okazało się, że manipulacja nie jest możliwa gdyż są świadkowie prawdziwego czasu katastrofy

- w ciągu kilkunastu minut od katastrofy z jej miejsca ZNIKNĄŁ KOKPIT. Nie widać go ani na filmie "Koli", który nagrany został ok. godz. 10:55, ani na kolejnych filmach (Wiśniewskiego i innych), nie ma go na zdjęciach satelitarnych. Na filmie "Koli" widać zwisające i poruszające się liny bądź sznury, za którymi autor filmu podąża kamerą. Film "Koli" dokumentuje również, że na miejscu katastrofy SŁUŻBY rosyjskie były już w chwilę po katastrofie - świadczą o tym strzały (bo przecież przypadkowi gapie-cywile nie strzelali).

- tak błyskawiczne (kilkanaście minut) zabranie kokpitu z miejsca katastrofy DOWODZI tego, że akcja MUSIAŁA BYĆ WCZEŚNIEJ PRZYGOTOWANA, bo inaczej nie byłaby fizycznie możliwa. Sam dojazd nie spodziewających się niczego służb zajałby więcej. Jeśli więc odpowiedni sprzęt był gotowy na miejscu, jedynym wytłumaczeniem jest PRZYGOTOWANIE ZAMACHU.

- zadanie sobie takiego trudu z natychmiastowym zabraniem kokpitu MUSIAŁO MIEĆ CEL. Jedynym sensownym celem jest usunięcie dowodów - uniemożliwienie zbadania urządzeń, które zawiodły. Bez fizycznego i bezpośredniego zbadania urządzeń, wyzerowanie ciśnienia czy niezadziałanie przycisku "Uchod" pozostawiają w FDR i QAR jedynie informację o SAMYM FAKCIE skasowania (się) ciśnienia i braku reakcji na "Uchod", a NIE jakiekolwiek informacje na temat PRZYCZYN tych anomalii.  Bez możliwości zbadania urządzeń w kokpicie NIE MA MOŻLIWOŚCI UDOWODNIENIA, że urządzenia te zostały celowo uszkodzone lub zmodyfikowane.

P.S. Chciałem w notce zawrzeć dosłowne cytaty (oraz podane dokładne czasy, których nie zdążyłem zapisać) rozmowy pilotów na temat jaru i spodziewałem się zobaczyć na TVN24 powtórkę tej wiadomości. Dziwnym trafem, choć wszystko inne jak zwykle powtarzano wiele razy do znudzenia, ta wiadomość NIE ZOSTAŁA POWTÓRZONA ANI RAZU przez kolejne kilkanaście godzin. Czyżby kontrola przepuściła coś co pójść nie miało i z powtórek już to wycięto?

P.S.2. Wszystkich agentów wpływu i inne lemingi które mają zamiar trollować pod tą notką proszę o rozpoczęcie od odpowiedzi na następujące proste pytanie:  jeśli to nie był zamach to JAKIM CUDEM Rosjanie byli w stanie usunąć kokpit z miejsca katastrofy w ciągu kilkunastu minut jeśli nie byli do tego wcześniej przygotowani, PO CO tak ogromny trud sobie zadawali bez powodu, dlaczego "wieża" znając już po 1,5 minuty czas i dokładne miejsce katastrofy czekała 14 minut z ogłoszeniem alarmu dezinformując wszystkich Polaków a następnie przez kilka tygodni OFICJALNIE utrzymując, że katastrofa nastąpiła o 10:56, i wreszcie dlaczego kokpit jest JEDYNYM elementem który CAŁKOWICIE UKRYTO przed jakimkolwiek dostępem i od 9 miesięcy nie pokazano choćby nawet jednego zdjęcia.   Bez sensownej odpowiedzi na te proste i logiczne pytania ż żadnym trollem dyskusji podejmować nie będę.

A tak z innej beczki, nie można już opluwać gen. Błasika w sprawie rzekomych promili i nacisków bo się okazało że dowodów NIET, więc właśnie w wiadomej telewizji rozpoczęła się nowa kampania: obwiniania go o katastrofę CASY.

Eye Of The Beholder

Ekspertyza Zespołu Parlamentarnego Ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy TU-154 M z 10 kwietnia 2010 r.

Po katastrofie wojskowego samolotu TU-154M w dniu 10 kwietnia 2010 r. Prezes Rady Ministrów Donald Tusk zawarł ustną umowę międzynarodową z Premierem Federacji Rosyjskiej Władimirem Putinem dotyczącą prowadzenia postępowania wyjaśniającego przyczyny wypadku podług Konwencji o międzynarodowym lotnictwie cywilnym z 1944r. Działanie to związało Polskę szeregiem postanowień dla niej niekorzystnych, nałożyło więcej obowiązków niż dało praw i postawiło w roli petenta względem Rosji. Badanie przyczyn wypadku, podobnie jak szczątki polskiego samolotu i wszystkiego co było na jego pokładzie, oddano w ręce Państwowej Komisji pod przewodnictwem Wladimira Putina. Umowa zawarta przez Donalda Tuska była więc aktem prawa międzynarodowego kształtującego prawa i obowiązki Rzeczypospolitej Polski na arenie międzynarodowej w sposób niekorzystny dla Polski.

Dowód:

1. Prezes Rady Ministrów w trakcie wystąpienia na 65. posiedzeniu Sejmu RP w dniu 29 kwietnia 2010 r.:

W związku z tym przyjęliśmy, obie strony to zaakceptowały, że gruntem prawnym, po którym będziemy się poruszać, jest konwencja chicagowska wraz z załącznikiem 13. Ten instrument prawny, ta procedura, nie jest taka prosta, aby zastosować ją tak jednoznacznie i odnieść ją wprost do tej sytuacji choćby dlatego, że z polskiego punktu widzenia samolot był państwowy

2. Odpowiedź szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Tomasza Arabskiego – z upoważnienia prezesa Rady Ministrów – na interpelację nr 16212 w sprawie postępowania dotyczącego zbadania przyczyn i okoliczności katastrofy lotniczej polskiej delegacji na czele z prezydentem RP pod Smoleńskiem dnia 10 kwietnia 2010 r.:Zgodnie z art. 3 Konwencji o międzynarodowym lotnictwie cywilnym, sporządzonej w Chicago dnia 7 grudnia 1944 r. (Dz. U. z 1959 r. Nr 35, poz. 212 i 214, z późn. zm.), zwanej dalej konwencją chicagowską, przepisy tej konwencji nie mają bezpośredniego zastosowania do państwowych statków powietrznych. Jednakże żaden z przepisów tej konwencji nie uniemożliwia zastosowania przewidzianych w niej reguł prawnych dotyczących wypadków lotniczych do omawianej katastrofy w przypadku zgody obu zainteresowanych państw (państwa miejsca wypadku oraz państwa rejestracji statku powietrznego), co w przedmiotowej sprawie miało miejsce, przy czym należy podkreślić, że zgodnie ze zwyczajowym prawem międzynarodowym zgoda państw może być wyrażona w różnej formie, w tym także przez wspólne zgodne działanie.[stwierdzenie o możliwości zmiany zakresu stosowania umowy międzynarodowej w formie zwyczaju jest nieprawdą, co w omawianym przypadku wynika wprost z art. 82 Konwencji. Sposoby zawierania i zmiany umów międzynarodowych są szczegółowo ujęte w polskim prawie, o czym niżej – przyp. autor]

3. Odpowiedź ministra spraw wewnętrznych i administracji Jerzego Millera – z upoważnienia prezesa Rady Ministrów – na interpelację nr 15734:Zgodnie z art. 3 konwencji chicagowskiej przepisy tej konwencji nie mają bezpośredniego zastosowania do państwowych statków powietrznych. Jednakże żaden z przepisów tej konwencji nie uniemożliwia zastosowania przewidzianych w niej reguł prawnych dotyczących wypadków lotniczych do omawianej katastrofy w przypadku zgody obu zainteresowanych państw (państwa miejsca wypadku oraz państwa rejestracji statku powietrznego), co w przedmiotowej sprawie miało miejsce. Przy czym należy podkreślić, że zgodnie ze zwyczajowym prawem międzynarodowym zgoda państw może być wyrażona w różnej formie, w tym także przez wspólne zgodne działanie.

Działanie to było wbrew obowiązującemu w Polsce porządkowi prawnemu – Konstytucji RP oraz ustawie z dnia 14 kwietnia 2000r. o umowach międzynarodowych, jak i umowie międzynarodowej – Konwencja o międzynarodowym lotnictwie cywilnym. Zgodnie z art. 3 lit. a) oraz b) przedmiotową Konwencję stosuje się wyłącznie do cywilnych statków powietrznych, nie stosuje się zaś do statków powietrznych państwowych. Statki powietrzne używane w służbie wojskowej, celnej i policyjnej uważa się za statki powietrzne państwowe. Zawarta w powyższym przepisie definicja jest bezwzględnie wiążąca dla wszystkich stron umowy i determinuje stosowanie omawianych norm prawa międzynarodowego. Samolot TU-154M numer boczny 101 był statkiem powietrznym należącym do 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego im. Obrońców Warszawy – oddziału lotnictwa transportowego Sił Powietrznych RP (JW 2139).

Dowód: 1. Prezes Rady Ministrów w trakcie wystąpienia na 65. posiedzeniu Sejmu RP w dniu 29 kwietnia 2010 r.:

W związku z tym przyjęliśmy, obie strony to zaakceptowały, że gruntem prawnym, po którym będziemy się poruszać, jest konwencja chicagowska wraz z załącznikiem 13. Ten instrument prawny, ta procedura, nie jest taka prosta, aby zastosować ją tak jednoznacznie i odnieść ją wprost do tej sytuacji choćby dlatego, że z polskiego punktu widzenia samolot był państwowy

2. Odpowiedź szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Tomasza Arabskiego – z upoważnienia prezesa Rady Ministrów – na interpelację nr 16212 w sprawie postępowania dotyczącego zbadania przyczyn i okoliczności katastrofy lotniczej polskiej delegacji na czele z prezydentem RP pod Smoleńskiem dnia 10 kwietnia 2010 r.: W świetle art. 2 pkt 2 ustawy z dnia 3 lipca 2002 r. Prawo lotnicze (Dz. U. z 2006 r. Nr 100, poz. 696, z późn. zm.) samolot, który uległ katastrofie w dniu 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem, był polskim państwowym statkiem powietrznym.

3. Wypowiedź Jerzego Millera podczas Komisji Obrony Narodowej /nr 98/ w dniu 4 sierpnia 2010 r. (Biuletyn nr:4071/VI): Właścicielem samolotu jest 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego. W związku z tym właścicielem wraku jest nadal 36. Pułk.

4. Wypowiedź Prezesa Urzędu Lotnictwa Cywilnego Grzegorza Kruszyńskiego podczas obrad połączonych Komisji Infrastruktury /nr 329/, Komisja Sprawiedliwości i Praw Człowieka /nr 235/ w dniu 21 października 2010r. (Biuletyn nr:4283/VI): Tak, dziękuję, panie przewodniczący. Szanowni państwo, przypomnę pytanie, które padło: kto powinien odpowiedzieć na ten raport czy zgłosić do niego uwagi? Ponieważ, jak nazwa mojego urzędu wskazuje, przede wszystkim zajmuję się lotnictwem cywilnym, a tu muszę przypomnieć, to był statek powietrzny tzw. państwowy według nomenklatury wspomnianej tutaj konwencji chicagowskiej, więc wszystko, co dotyczy statków państwowych, jest regulowane na poziomie krajowym. Przypominam, polskie prawo lotnicze reguluje odpowiedzialność za lotnictwo państwowe w dwóch resortach: dzieli lotnictwo państwowe na lotnictwo służb porządku publicznego i to lotnictwo jest w gestii Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji, oraz lotnictwo wojskowe, które jest w gestii Ministra Obrony Narodowej. To był statek powietrzny z rejestru wojskowego – Ministra Obrony Narodowej, który reguluje wszystkie aspekty eksploatacji tych statków powietrznych, prowadzi również rejestr. Sądzę, że logicznym byłoby, żeby odpowiedź na raport pochodziła z prowadzącego rejestr. Dziękuję.

5. Wypowiedź rzecznika Międzynarodowej Organizacji Lotnictwa Cywilnego (ICAO) Denisa Chagnona dla TVN24 w dniu 17 stycznia 2011r.:

ICAO jest organizacją lotów cywilnych, kwietniowa katastrofa była katastrofą samolotu państwowego, nie cywilnego. […] To jest raport z katastrofy samolotu państwowego.. Konwencja chicagowska w art. 82 stanowi dodatkowo, że umawiające się Państwa postanawiają, że Konwencja uchyla wszelkie zobowiązania i porozumienia między nimi niezgodne z jej postanowieniami oraz zobowiązują się do niezaciągania tego rodzaju zobowiązań i niezawierania tego rodzaju porozumień. Zgodnie z powyższym uznać należy, że polski rząd – zgodnie z obowiązującymi go normami prawa międzynarodowego – nie mógł postanowić, że będzie stosował Konwencję chicagowską do postępowania w sprawie wypadku z dnia 10 kwietnia 2010r. Podjęte zaś działanie uznać należy za naruszające art. 87 i art. 91 Konstytucji RP w związku z art. 3 Konwencji chicagowskiej, a także art. 6 ustawy z dnia 14 kwietnia 2000r. o umowach międzynarodowych. Podkreślić należy, że Prezes Rady Ministrów nie mógł podjąć przedmiotowego działania także ze względu na fakt, iż Polska związana jest obowiązującym Porozumieniem między Ministerstwem Obrony Narodowej RP, a Ministerstwem Obrony Narodowej Federacji Rosyjskiej w sprawie zasad wzajemnego ruchu lotniczego wojskowych statków wietrznych RP i Federacji Rosyjskiej w przestrzeni powietrznej obu państw podpisanym 7 lipca 1993 r. Ten akt prawa międzynarodowego reguluje kwestie związane z lotnictwem państwowym, czyli winien być zastosowany bezwzględnie – jako wiążący obie strony – w sprawie wypadku TU-154M w dniu 10 kwietnia 2010r. Artykuł 11 Porozumienia stwierdza, że: “wyjaśnienie incydentów lotniczych, awarii i katastrof spowodowanych przez polskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej FR lub rosyjskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej RP prowadzone będzie wspólnie przez właściwe organy polskie i rosyjskie”. Działanie Prezesa Rady Ministrów w niniejszej sprawie uznać więc należy za bezsporne złamanie tej normy prawnej. Na marginesie należy już tylko dodać, że od chwili wypadku do złamania wszystkich norm prawa krajowego i międzynarodowego dotyczących badania wypadków statków państwowych poprzez stworzenie fikcyjnego trybu podług Komitet chicagowskiej, Prezes Rady Ministrów Donald Tusk miał kilkanaście godzin i cały – liczący ponad 300 000 urzędników – aparat państwowy (nie wliczając społecznych doradców, niezależnych ekspertów etc.) do wypracowania i wprowadzenia w życie korzystnych dla Rzeczypospolitej Polski rozwiązań. Miał więc odpowiednie instrumenty i posiadał rzetelną wiedzę na temat obowiązujących Polskę unormowań i złamał je w pełni świadomie.

Skutki: 1. Za naruszenia te w związku z zajmowanym stanowiskiem i w zakresie swojego urzędowania, odpowiedzialność konstytucyjną przed Trybunałem Stanu ponieść powinni Prezes Rady Ministrów za naruszenie Konstytucji RP poprzez ustne zawarcie, bez ratyfikacji, umowy międzynarodowej sprzecznej z normami Konwencji chicagowskiej i Porozumieniem między Ministerstwem Obrony Narodowej RP, a Ministerstwem Obrony Narodowej Federacji Rosyjskiej w sprawie zasad wzajemnego ruchu lotniczego wojskowych statków wietrznych RP i Federacji Rosyjskiej w przestrzeni powietrznej obu państw podpisanym 7 lipca 1993 r. oraz członkowie Rady Ministrów za zaakceptowanie powyższego działania, podczas gdy zobowiązani byli to podjęcia określonych czynności wskazanych w ustawie z dnia 14 kwietnia 2000r. o umowach międzynarodowych i kategorycznego wyrażenia sprzeciwu wobec działań Prezesa Rady Ministrów w formie uchwały.

2. Umowa międzynarodowa pomiędzy rządem Polski i Rosji w formie porozumienia o stosowaniu Konwencji chicagowskiej w sprawie wypadku TU-154M nr boczny 101 winna zostać skierowana do Trybunału Konstytucyjnego w celu zbadania czy jest ona zgodna z:

Konstytucją RP oraz ustawą z dnia 14 kwietnia 2000r. o umowach międzynarodowych

Obowiązującą w Polsce umową międzynarodową – Konwencją chicagowską

Porozumieniem między Ministerstwem Obrony Narodowej RP, a Ministerstwem Obrony Narodowej Federacji Rosyjskiej w sprawie zasad wzajemnego ruchu lotniczego wojskowych statków wietrznych RP i Federacji Rosyjskiej w przestrzeni powietrznej obu państw podpisanym z dnia 7 lipca 1993 r. Główną konsekwencją złamania postanowień Konwencji chicagowskiej i fikcyjne przyjęcie, że może być ona stosowana do badania wypadku pod Smoleńskiem w dniu 10 kwietnia 2010r. jest równie fikcyjna możliwość egzekwowania praw z niej wynikających dla Polski jako kraju Państwa operatora i Państwa rejestracji. Z drugiej zaś strony, uznać należy, że wszystkie czynności wykonane przez Międzypaństwowy Komitet Lotniczy ds. lotnictwa cywilnego i korzystania z przestrzeni kosmicznej (MAK)[i], na zlecenie rosyjskiej Komisji Państwowej ds. zbadania katastrofy polskiego TU-154M w dniu 10 kwietnia 2010 r. były podejmowane nielegalnie, bo bez podstawy prawnej w myśl obowiązującego w Polsce i w Rosji prawa międzynarodowego. Otwiera to szansę na przekazanie badania okoliczności katastrofy z dnia 10 kwietnia 2010 r. innej, właściwej rzeczowo międzynarodowej organizacji, której finalny raport uznany będzie jako jedyny sporządzony w zgodzie z międzynarodowym prawem. Obok prawnych, powyższe naruszenia prawa wywołały także inne negatywne – z punktu widzenia dobra postępowania w sprawie wypadku – konsekwencje. W związku z opublikowaniem przez MAK – zamiast przez Państwową Komisję W. Putina – raportu końcowego w sprawie katastrofy TU-154M, polska Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego postanowiła opublikować jak najszybciej swój raport końcowy (najprawdopodobniej już w lutym 2011r.). Zakończenie działania komisji badającej okoliczności katastrofy bez zwrotu i zbadania w Polsce wraku samolotu oraz czarnych, uniemożliwi obiektywne sformułowanie wniosków końcowych. Polska Komisja powinna mieć dostęp do wszystkich materiałów związanych z katastrofą, a nie tylko tych, które potwierdzają ustalenia MAK. Po wydaniu raportu końcowego, polska Komisja ulegnie rozwiązaniu i sprawa badania przyczyn wypadku zostanie na zawsze zakończona! Nie będzie możliwości żądania przesłania Polsce jakichkolwiek materiałów. Będą oczywiście prowadzone jeszcze śledztwa karne przez rosyjską i polską prokuraturę, ale w przypadku tej pierwszej, z dotychczasowych doświadczeń, przyjąć należy, że nie będzie z jej strony woli rzetelnej współpracy. Jej działanie będzie miało bowiem na celu potwierdzenie tez zawartych w raporcie MAK, podczas gdy prokuratura polska na obecnym już etapie posiada materiał do sformułowania całkowicie odmiennych wniosków. Potwierdzeniem tej tezy są słowa najważniejszego urzędnika FR, który podczas przemówienia w Pałacu Prezydenckim powiedział: “Nie dopuszczam możliwości, by w sprawie katastrofy smoleńskiej śledczy polscy i rosyjscy doszli do różnych ustaleń. Odpowiedzialni politycy, przywódcy struktur śledczych powinni wyjść z obiektywnych danych”.

Pytania:

Kto imiennie, kiedy, gdzie, w jakiej formie zawarł w imieniu RP z Federacją Rosyjską umowę o stosowaniu Konwencji chicagowskiej do procesu wyjaśniania katastrofy TU-154M w dniu 10 kwietnia 2010 r.?

Czy umowa została poddana procedurze określonej w art. 6 ustawy z dnia 14 kwietnia 2000r. o umowach międzynarodowych? Jeśli tak, to kiedy, jeśli nie, to na podstawie jakiej konkretnie normy prawnej odstąpiono od tego bezwzględnie obowiązującego ustawowego nakazu?

Dlaczego w kontaktach z Rosją, stroną do której się zwracała się Polska był MAK, a nie Komisja Państwowa, na której czele stoi W. Putin i która w imieniu Rosji prowadziła postępowanie w sprawie katastrofy?

[i] MAK funkcjonuje w oparciu o międzynarodowe porozumienie o lotnictwie cywilnym i korzystaniu z przestrzeni kosmicznej z dnia 30 grudnia 1991 r.

Mgła się przejaśnia Rano, 10 kwietnia 2010 roku, mgła nad lotniskiem smoleńskim tak szybko jak się pojawiła, tak szybko znikła. Sprawiała wrażenie mgły scenicznej, którą wypuszcza się w teatrze czy na estradzie dla spotęgowania atmosfery tajemniczości czy grozy. Ale część tej smoleńskiej mgły utrzymuje się do dziś. Ona się nieco przerzedziła i przeniosła w inne miejsca. Do gabinetów polityków, pokoi ekspertów, śledczych badających lot, do prokuratury, do dziennikarskich boksów większości redakcji, do sal konferencyjnych, do miejsc spotkań tajnych służb specjalnych. Nie wcisnęła się do zbolałych serc ludzi cierpiących po utracie swoich bliskich, tak oczekujących prawdy, oraz do sumień tych wszystkich, którzy postawili sobie za cel wyjaśnianie przyczyn katastrofy bez względu na cenę. W społeczne śledztwo, jak nigdy dotąd, włączyły się tysiące ludzi w internecie, rejestrujących każdy fakt, zapisujących każde zdanie, słowo, obraz. Nie umknął ich uwadze, z czegoś najwyraźniej zadowolony, prezydent Bronisław Komorowski z uśmiechem opowiadający coś premierowi Donaldowi Tuskowi na płycie lotniska w Warszawie, w oczekiwaniu na trumny z ciałami ofiar katastrofy. Na ulice wyszły manifestacje i pochody, a każdego 10. dnia miesiąca kościoły wypełniają się wiernymi szukającymi w modlitwie do Boga pokoju, prawdy i sprawiedliwości. Po dziewięciu miesiącach śledztwa wszystko wskazuje na to, że rządowych polsko-rosyjskich planów zgodnego podzielenia się stopniem odpowiedzialności za katastrofę samolotu w Smoleńsku z nieznanych jeszcze w pełni powodów nie udało się zrealizować. Wśród dogasających szczątków rządowego samolotu z prezydencką delegacją lecącą na katyńskie uroczystości miała się zrodzić nowa era w stosunkach polsko-sowieckich, "dla której nie ma takiej ceny, której nie warto by zapłacić", jak obrazowo, a raczej obrazoburczo, mówił prezydencki minister Tomasz Nałęcz. Pojednanie na rosyjskiej ziemi, niedaleko Katynia, w okolicznościach tragedii niemającej dotąd żadnego precedensu miało przemawiać swoją głęboką symboliką, dać nowy impuls do przyspieszenia naprawy trudnej polsko-rosyjskiej historii. A potem do zacieśnienia wzajemnych kontaktów, oczywiście głównie handlowych. Dla zwolenników polsko-rosyjskiego pojednania "za wszelką cenę" miał to być taki szczególny polsko-rosyjski "reset". Temu celowi służyły usilne zabiegi ekipy Donalda Tuska, by zdążyć do Smoleńska przed bratem śp. Lecha Kaczyńskiego i potem, gdy na miejscu tragedii drobiazgowo uzgadniano szczegóły jego spotkania z Putinem. Pamiętny uścisk obu premierów obiegł świat, niosąc informację o nieszczęściu, jakie spotkało oba narody, które nie tylko nie mają do siebie żadnych pretensji, ale szczerze wyrażają sobie współczucie w tej trudnej chwili. "Z tego uścisku już się pan nie wywinie" - zawyrokowała proroczo pod adresem Tuska była minister spraw zagranicznych Anna Fotyga, ściągając na siebie gniew mediów i rządu. Ale to było kilka miesięcy temu. Wszystko wskazuje na to, że wyniki dochodzenia tzw. międzypaństwowej komisji MAK miały się z grubsza pokrywać z informacjami, jakie polskie i rosyjskie media podawały w pierwszych godzinach po tragedii (lądowanie w ekstremalnych warunkach wbrew zaleceniom kontrolerów, błędy w pilotażu polskiej załogi, złe przygotowanie zawodowe, naciski na lądowanie ważnych pasażerów). Polskie uwagi do raportu miały nieco łagodzić ogólny obraz naszych błędów, wskazując na niektóre zaniedbania strony rosyjskiej. Być może rację mieli ci, którzy w tej grze dostrzegali uzgodniony podział winy w proporcjach 80 do 20 na niekorzyść polskiej strony. Do tego była już przygotowana większość opinii publicznej w Polsce i prawie cała w Rosji oraz na Zachodzie. Nagła wolta premiera Tuska, który przed upublicznieniem raportu MAK wystąpił z jego zdecydowaną krytyką, zmieniła te proporcje tak, że 100 procent winy przypadło Polsce. Doszedł jeszcze ten obrzydliwy rosyjski donos alkoholowy na ważnego, ale przecież tylko pasażera samolotu, szefa polskich Sił Powietrznych. Donald Tusk nie miał prawa ujawniać swojej opinii o raporcie MAK przed podaniem go do publicznej wiadomości. Miał zaś obowiązek podzielić się swoimi uwagami natychmiast po jego ujawnieniu, ale zamilkł, bo wyjechał. Chciał czy nie chciał sprowokować Rosjan do zaostrzenia treści raportu? MAK upokorzył Polskę na arenie międzynarodowej, a wtedy on znowu zamilkł, bo znowu wyjechał. Czy ma nastąpić powrót do negocjacji? A może negocjowane jest zupełnie coś innego? Powodów nieodpowiedzialnego zachowania premiera należy zacząć szukać, poczynając od badania stopnia jego zamiłowania do szusowania na nartach we włoskich Dolomitach. Informacje, jakie podał opinii publicznej szef MSWiA Jerzy Miller, tylko te nieliczne, szczątkowe i do końca jeszcze niepotwierdzone, jak zapewniał, moim zdaniem już prawie w całości podważają raport MAK. Bo czymże jest informacja, że kontrolerzy w Smoleńsku źle informowali polskich pilotów o kursie i ścieżce podchodzenia do lądowania oraz o pogodzie. Sprawa mgły będzie więc powracała. Jej nagłość i gęstość zaskoczyła także rosyjskich kontrolerów. Dziś resztki tej mgły zaczynają opadać w miejscach, które miała na stałe spowić, by zmylić, oślepić, zniewolić. Pocieszające jest to, że się przejaśnia, że nie uda się jej zaciemnić prawdy. Wojciech Reszczyński


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
plik (341)
341[01] 01 122 Arkusz egzaminac Nieznany (2)
340-341
osobista ekipa naprawcza id 341 Nieznany
341[01] 01 122 Karta pracy egza Nieznany (2)
Marody M Wymiary życia społecznego s 419 437, 318 341
341[05] 01 122 Karta pracy egza Nieznany (2)
341 TPB Quiz Text
341
341
Kom RFN C 341.02, delegowani
341
340 i 341, Uczelnia, Administracja publiczna, Jan Boć 'Administracja publiczna'
Ostra niewydolnosc SERCA id 341 Nieznany
341
341 Kod ramki szablon
341[05] 01 122 Arkusz egzaminac Nieznany (2)
341

więcej podobnych podstron