György Spiró napisał "Mesjaszy" dla siebie i Polaków
Magda Piekarska
04.12.2010 , aktualizacja: 07.12.2010 16:12
Radość György'a Spiró po otrzymaniu Angelusa (Fot. Łukasz Giza / Agencja Gazeta)
Na Węgrzech złośliwi piszą o mnie "najlepszy węgierski pisarz polski"... Ale to nieprawda, że zamykam się w jednym kręgu. I nigdy nie interesuje mnie ideologia, tylko ludzie. Ich mogę kochać lub nienawidzić. Dlatego właśnie jestem pisarzem - mówi György Spiró, laureat Angelusa, Literackiej Nagrody Europy Środkowej
Podczas wyreżyserowanej przez Tomasza Mana sobotniej gali aktorzy teatru Capitol prezentowali fragmenty nominowanych do nagrody książek.
Przebrany w mundur Mikołaj Woubishet recytował fragment powieści Antoniego Libery "Godot i jego cień", opowiadający o bohaterskiej akcji odbijania tomu Samuela Becketta z peerelowskiej wojskowej biblioteki. Małgorzata Fijałkowska, Monika Dawidziuk i Agnieszka Oryńska, wcielając się w trzy wiejskie przekupki z "Fortepianu we mgle" Eginalda Schlattnera, z werwą opowiadały, z jaką wielką pompą w pewnej postkomunistycznej wsi pochowano w trumnie guzik. W scence prezentującej "Ostatni raport" Zbigniewa Kruszyńskiego aktorzy spacerowali po scenie, składając donosy za pomocą niewidzialnych telefonów. "Wrońca" Jacka Dukaja zapowiedział sygnał "Dziennika Telewizyjnego", a potem widzowie zobaczyli, jak stan wojenny robi Polaków na szaro. Pojawił się jednak promyk nadziei, kiedy w proteście przeciwko zniewoleniu aktorzy odtańczyli na scenie energetyczne pogo. Najbardziej wstrząsająca była inscenizacja transportu do obozu zagłady z "Powrotu chuligana" Normana Manei. Scenę przykryła kurtyna kończąca się na wysokości kolan aktorów. Z offu słychać było głosy pasażerów. Widzowie obserwowali wtłaczane stopniowo do wagonu śmierci nogi ofiar, a w finale ciała osuwające się w przedśmiertnych drgawkach na ziemię.
Ale kiedy na scenie pojawiła się Justyna Szafran, owinięta w biały welon i z piersią na wierzchu, recytując mocno erotyczny fragment z "Mesjaszy" György'a Spiró, na sali zrobiło się bardzo gorąco i nikt już nie miał wątpliwości, że jeśli chodzi o wywoływane przez książkę emocje, to węgierski pisarz ma nagrodę w kieszeni.
Niechcący potwierdziła to przewodnicząca jury Natalia Gorbaniewska. Miała, budując napięcie, ujawnić w pierwszej kolejności nazwisko laureata nagrody dla najlepszego tłumacza, tymczasem nieoczekiwanie ogłosiła, kto zdobył nagrodę główną. Wywołało to na sali wiele śmiechu i oklaski. Wybitna poetka i przez wiele lat działaczka opozycji rosyjskiej otrzymała podczas gali od Kornela Morawieckiego, założyciela Solidarności Walczącej, honorowy Krzyż Solidarności Walczącej.
Rozmowa z Györgym Spiró
Magda Piekarska: Jak zwracają się do pana przyjaciele w Polsce?
György Spiró: "Jurku", bo tak jest prościej. Nikt nie wie, jak wymawia się "Gyorgy".
Justyna Sobolewska, jedna z jurorek Angelusa, napisała w uzasadnieniu oddanego na pana głosu, że zna pan Polaków lepiej niż my sami. Skąd ta wiedza?
- To nieprawda! Na pewno nie znam was lepiej. Co więcej, pisząc "Mesjaszy", korzystałem z polskich źródeł. Mogę wręcz powiedzieć, że to praca zbiorowa - moja i wszystkich badaczy, których prace czytałem. Ja tylko tę wiedzę ułożyłem w całość. Dość powiedzieć, że jeśli chodzi o dokumentację, praca zajęła mi dziesięć lat. Pisanie - dwa lata.
Jak się modlić?
Naucz się modlić i dowiedz się, na które modlitwy Bóg odpowiada.
kazdystudent.pl
Radio
Profesjonalny sprzęt dla lotnictwa Tylko w DrabPol!
www.DrabPol.pl
Policealne i liceum 0 zł
Cała szkoła gratis ! 325 49 49 Zadzwoń - 585 13 11 Bydgoszcz
www.neks.com.pl
Myślę, że chodziło o inny rodzaj wiedzy - o refleksję, która pozwala nam przejrzeć się w pana książce jak w zwierciadle. I zobaczyć tam polskie kompleksy i narodowe traumy.
- Słyszałem opinie, że szargam polskie narodowe świętości. Jeśli to robię, to w tym samym sensie co np. Witold Gombrowicz. Ja zawsze piszę w konflikcie z opisywanym światem. To jest ujęcie, które mnie interesuje. Niezależnie od tego, czy dotyka spraw polskich, węgierskich czy chorwackich.
A skąd zainteresowanie polskimi sprawami?
- Z poszukiwania wolności wbrew ograniczeniom. Kiedy w 1969 roku straciłem paszport i nie mogłem już wyjeżdżać do Jugosławii ani na Zachód, zacząłem szukać interesujących mnie tematów i zjawisk bliżej. Nauczyłem się wcześniej rosyjskiego, znałem serbochorwacki i pomyślałem, że teraz przyszła kolej na polski. Chodziłem na lekcje do Instytutu Kultury Polskiej. W lutym 1972 przyjechałem do Polski, do Wrocławia, jako redaktor budapeszteńskiego wydawnictwa. Poznałem wtedy dyrektora Ossolineum. I to właśnie on dwa lata później wysłał mi recenzje teatru Towarzystwa Iksów, które stały się zaczynem mojej pierwszej polskiej książki.
Czyli zaczął pan od Wrocławia, żeby po 38 latach tutaj wrócić, tym razem po nagrodę?
- Tak, to niezwykły splot okoliczności. Pierwszy impuls do pisania o polskich sprawach przyszedł właśnie stąd - po przeczytaniu tych recenzji poczułem, że muszę się tym zająć. Wtedy też zacząłem się interesować polską literaturą i dramatem - zachwyciłem się Wyspiańskim. Przełożyłem na węgierski jego trzy utwory: "Wesele", "Noc listopadową" i "Powrót Odysa", potem także "Ślub" Gombrowicza. A z "Iksów", książki o Wojciechu Bogusławskim i towarzystwie recenzentów, zrodzili się "Mesjasze" - podczas pracy nad tamtą pierwszą książką zainteresowałem się towiańczykami. A Wrocław wtedy, za pierwszym razem, wyglądał zupełnie inaczej, jak po wojnie. Teraz to zupełnie inne miasto. Ja też zresztą jestem już dziś zupełnie innym pisarzem.
Co pana zaintrygowało w historii sekty towiańczyków?
- To, czego nie mamy w literaturze węgierskiej - religijność, mistycyzm. Powiedzmy, że chciałem swoją narodową literaturę w ten sposób wzbogacić. Działałem więc jak dobry węgierski nacjonalista. Pisząc o Bogusławskim, próbowałem dotknąć jednego bieguna - racjonalizmu, oświecenia. "Mesjasze" pozwolili mi zachować równowagę, dotknąć drugiej strony świata. Mickiewicz jest dla mnie wielkim poetą, ale przede wszystkim mistykiem. A kiedy zajmowałem się sektą towiańczyków, zaintrygowało mnie jeszcze jedno - jak niewielki z punktu widzenia historii dystans dzieli mistyczny, religijny fanatyzm od totalitaryzmu. Towiańczycy byli świetnie zorganizowani, w strukturę niemalże partyjną. Tworzyli partię fanatyków.
Skąd liczba mnoga w tytule?
- Wśród towiańczyków nie było jednego mesjasza, wszyscy uważali się za kogoś takiego. Mesjaszem miał być cały polski naród. A Towiański czerpał też z mistycyzmu żydowskiego. Stąd tak silnie zaakcentowana w mojej powieści postać Gerszona Rama, Żyda, przechrzty, który zerwał zarówno z judaizmem, jak i z chrześcijaństwem, zachowując silną potrzebę wiary. I stał się żarliwym wyznawcą Towiańskiego. Po odejściu z sekty został milionerem.
Jaki jest odbiór "Mesjaszów" na Węgrzech?
- Sprzedało się około 7,5 tysiąca egzemplarzy. Niezbyt dużo. Inaczej było w przypadku "Iksów", którzy cieszyli się olbrzymią popularnością, na co miała wpływ zapewne data publikacji - rok 1981, który niósł falę ogromnego zainteresowania polskimi sprawami. Mam wrażenie, że węgierscy krytycy nie zrozumieli "Mesjaszów". Ale nie dla nich pisałem. Bardziej dla Polaków. Zresztą prawda jest taka, że pisząc, nie myślę tak bardzo o czytelnikach. Nie zastanawiam się, czy zostanę dobrze zrozumiany. Piszę przede wszystkim dla siebie.
Już za "Iksów" dostał pan po głowie za szarganie polskich świętości.
- Tak, ale tym się nie przejmuję, bo to był ideologiczny atak, a nie krytyka literacka. Na Węgrzech złośliwi piszą o mnie "najlepszy węgierski pisarz polski"...
A w Polsce Krzysztof Varga: "Polski pisarz, który pisze po węgiersku".
- Uśmiecham się, kiedy to słyszę, ale muszę odpowiedzieć: nie jestem nim. Pisałem różne powieści. Akcja jednej z nich toczyła się w starożytnym Rzymie. Pisałem o Żydach, Rzymianach, pisałem dramaty o współczesnych Węgrzech i Jugosławii. Nie jest tak, że zamykam się w jednym kręgu. I nigdy nie interesuje mnie ideologia, tylko ludzie. Ich mogę kochać lub nienawidzić. Dlatego właśnie jestem pisarzem - bo nie zajmuję się polityką, ideologią, ale ludźmi.
Przy okazji robi pan rzeczy, o którym Polakom by się nie śniło. Na przykład zagląda pan naszym wieszczom pod kołdrę i zdaje z tego szczegółowy raport. Czy to jest atak na nasze świętości?
- Nie, w żadnym wypadku, choć zdaję sobie sprawę, że Polacy aż nadto pielęgnują swoje mity, co wynika z tego, że przez długi czas byli pozbawieni własnego państwa. Ale ja tylko piszę prawdę. Tak, Mickiewicz był wielkim poetą, ale też wielkim grzesznikiem. I dyktatorem, który wywierał ogromny wpływ na swoje otoczenie. Otwarcie zdradzał żonę. Ja nie patrzę na niego jako na postać z podręcznika czy pomnika, ale jak na człowieka z krwi i kości. Przyzwyczaiłem się już do podobnych zarzutów. Kiedy napisałem książkę o chorwackim pisarzu Miroslavie Krlezy, przeczytałem ze zdumieniem, że nienawidzę Chorwatów. Po pewnym czasie autor tych słów przyjechał do Budapesztu. Poszedłem na spotkanie z nim, po zakończeniu podszedłem i zapytałem, czy naprawdę tak uważa. Był zdziwiony, że mówię po chorwacku. Mam wrażenie, że w ogóle nie przeczytał mojej książki.
Dostał pan Literacką Nagrodę Europy Środkowej. Czuje się pan jej obywatelem?
- Ależ ja w ogóle nie wiem, co to takiego jest. Owszem, możemy mówić o pewnej wspólnocie doświadczeń. O podobieństwach dotyczących naszej historii. Ale na szczęście nasza odpowiedź kulturowa na te podobieństwa jest zupełnie inna. I właśnie te różnice są dla mnie najważniejsze. Najpiękniejsza jest wielobarwność.