Zapomniane zdobycie brązu na Mistrzostwach Europy w koszykówce mężczyzn w 1939 roku w Kownie oraz.
Analizując udział Polaków w koszykówce w zawodach mistrzostwach Europy w latach 1937 – 2011 ciężko mówić o większych sukcesach, ponieważ ani razu nie zajęliśmy pierwszego miejsca. Jedynie w 1963 roku mieliśmy drugie miejsce, brąz natomiast otrzymaliśmy trzy razy w roku 1939, 1965 oraz 1967.
Przedstawię przebieg sukcesu polskich koszykarzy w 1939 roku. Był to III w historii turniej Mistrzostw Europy w Koszykówce Mężczyzn. Odbył się od 21 do 28 maja 1939 roku w litewskim Kownie. Wtedy właśnie koszykarze rozegrali siedem spotkań. Odnieśli pięć zwycięstw: Polska – Estonia 40: 36, Polska – Węgry 38: 36, Polska – Węgry 42: 20, Polska – Francja 46: 13, Polska – Włochy 43:27. Znaczną ilością punktów przegrali aż dwa razy Litwa – Polska 46: 18 oraz Łotwa – Polska 43:20. Skład drużyny, która zdobyła brąz: Bohdan Bartosiewicz, Jerzy Gregołajtys, Florian Grzechowiak, Zdzisław Kasprzak, Ewaryst Łoj, Stanisław Pawłowski, Włodzimierz Pławczyk, Zbigniew Resich, Jerzy Rozsudowski, Paweł Stok, Jarosław Śmigielski. Trener drużyny: Walenty Kłyszejko - estoński koszykarz, trener pochodzenia polskiego.
Trenując niegdyś koszykówkę doskonale wiem, że na wynik meczu nie tylko wpływa odpowiednie przygotowanie fizyczne zawodników, ale również warunki, w jakich dane spotkanie ma się rozegrać. W Kownie natomiast, mimo nowej hali, którą zbudowano w sześć miesięcy, Polacy nie mogli liczyć na przychylność dwunastotysięcznej widowni, która kibicowała Estończykom – północnym sąsiadom, a zarazem swoim sprzymierzeńcom. Dodatkowo nasz team był osłabiony, ponieważ tuż przed wyjazdem na Litwę, ponieważ Zenon Różycki nie dostał urlopu na czas turnieju, a Janusz Patrzykont doznał kontuzji. Nie tylko można było usłyszeć, od samego początku, wrogie nastawienie. Zrozumiały jest doping dla koszykarzy z Estonii, ale jak podaje Przegląd Sportowy Polacy zostali powitani „gwizdaniem i hałasami w trakcie rzucania karnych i po każdej udanej czy też nie, akcji drużyny polskiej.”1 W tym meczu Polacy grali naprawdę dobrze, zwłaszcza, jeśli chodzi o zastosowaną taktykę, bowiem nie groziła im ani razu przegrana – cały czas prowadziliśmy. W pewnym momencie gry przewaga wynosiła aż trzynaście oczek. Nawet prasa litewska zaznaczyła, że nasza wygrana była w pełni zasłużona, natomiast porażka Estończyków była ogromna niespodzianką na mistrzostwach. Po tym meczu koszykarze odśpiewali hymn polski, a na widowni rozległy się nieliczne brawa. W tym meczu punkty zdobyli: Florian Grzechowiak – 16, Paweł Stok - 13, Zdzisław Kasprzak – 5, Jarosław Śmigielski – 4, Jerzy Rozsudowski oraz Ewaryst Łoj po jednym oczku.
Kolejny rozegrany mecz odbył się z Francją, mimo wygranej, sukces nie przyszedł tak łatwo jak poprzednio. Całe spotkanie rozegrane było bardzo nerwowo. Trzeba pochwalić stanowisko kibiców, którzy zachowywali się poprawnie w porównaniu do meczu z Estonią. Przeciwnicy prowadzili, co prawda tylko dwoma punktami, ale ostatnia, czwarta kwarta meczu, zwłaszcza ostatnie trzy minuty, były pełne napięcia i drżenia o wynik końcowy. Właśnie we wspomnianych wyżej trzech minutach prowadziliśmy pięcioma punktami, co wpłynęło na rozluźnienie nastrojów wśród kadry, która niepotrzebnie zaczęła nieskutecznie rzucać do kosza z dystansu. To samo również uczynili Francuzi, którym w przeciwieństwie szczęście dopisało i kosze były celne. Szczęście się jednak od nich odwróciło w ostatniej minucie i mogliśmy po raz drugi na tym turnieju odśpiewać hymn. Tego dnia największym talentem zabłysnął Stok – 18 punktów, Grzechowiak – 9, w mniejszym stopniu Śmigielski – 6, Kasprzak – 4 oraz Łoj - 1.
Po ostatniej wygranej stało się oczywiste, że na drodze ku złotu gospodarzom – Litwinom może zagrozić jedynie Polska, mimo że w naszej kadrze narodowej, jak i powszechnie, nikt poważnie nie myślał o mistrzostwie. Można tu wymieniać wiele powodów, przez które przegraliśmy m.in. nastawienie tłumu kibiców, którzy co oczywiste, dopingowali swoich rodaków, ale także fakt, że wówczas Litwini byli „najwyższą drużyną turnieju”2, jak podaje „Przegląd sportowy”. Koszykówka jest sportem, w którym najbardziej liczącą się cechą jest wysoki wzrost, dzięki któremu łatwiej jest przechwycić i obronić piłkę, ale także zbierając ją po nieudanym rzucie kolegi z drużyny. Przykładem na potwierdzenie mojej obserwacji może być Pranas Lubina (Amerykanin, pochodzenia litewskiego) mierzący 2.02 metra, który zdobył prawie połowę, bo 19 punktów z 46 rzuconych w tym meczu. Nie możemy zrzucić całej odpowiedzialności za fatalną obronę Lubina na zawodnika, który go krył, gdyż był nim Jarosław Śmigielski, sięgający zaledwie do brody Pranas`a. Duże znaczenie na wynik meczu miał również pech, mam na myśli oddane rzuty do kosza, gdy było pewne, że piłka wpadnie, jednak ona ku zaskoczeniu nie wpadała, mimo precyzyjnie dopracowanej pozycji oraz pozostawieniu „zgiętego nadgarstka” po oddaniu rzutu. W sytuacji, w której wynik meczu jest przesądzony i nie ważne czy jest to wygrana, czy przegrana na ogół w ostatniej kwarcie, ostatnich minutach wystawiani są na boisko zawodnicy, którzy nie są w rewelacyjnej formie, albo nie mieli okazji zabłysnąć, lub też po prostu są trochę gorsi od najlepszych zawodników biorących udział w danym meczu, turnieju, czy też sparingu. Tak też stało się w meczu Polska – Litwa. Druga piątka weszła na boisko i pomimo wielkiej chęci oraz ambicji nie udało im się nadrobić strat. Dla Litwinów był to najszczęśliwszy dzień zawodów, gdyż stało się jasne, że tą wygraną mają zapewnione złoto.
Nie zawsze należy chwalić naszych koszykarzy za postawę, nawet, gdy odniosą zwycięstwo, przykładem tego może być pokonanie Węgrów 42:20.