Nie tylko mgła, lecz także dym
W swoim raporcie Międzypaństwowy Komitet Lotniczy całkowicie pominął nie tylko izochroniczny opis wystąpienia mgieł, ale również nie uwzględnił tego, jaki udział w pogorszeniu widoczności nad lotniskiem Smoleńsk Siewiernyj miał fakt wypalania w tym rejonie łąk i torfowisk - podnoszą autorzy polskich uwag. W lotnictwie informacje o takich zjawiskach są standardowo przekazywane załogom w formie ostrzeżeń.
Wypalanie łąk i torfowisk ograniczyło widoczność w okolicach Siewiernego w dniu katastrofy polskiego rządowego Tu-154M
Trudne warunki pogodowe, które panowały 10 kwietnia nad lotniskiem Siewiernyj, Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) w swoim raporcie opisuje dość lakonicznie. Sygnalizowane w komunikatach informacje o występującym zadymieniu zostały natomiast całkowicie pominięte. Ten fakt przykuwa uwagę, ponieważ to właśnie mgła - a właściwie słaba widoczność - była jedną z wymienianych przez Rosjan przyczyn katastrofy samolotu
Tu-154M. Tymczasem w raporcie MAK w rozdziale poświęconym analizie danych meteorologicznych znalazł się jedynie chronologiczny opis czynności, jakie wykonywał kierownik stacji meteorologicznej lotniska Smoleńsk Siewiernyj. Na podstawie jego notatek MAK przyjął, że o godz. 2.00 czasu warszawskiego (godz. 4.00 czasu moskiewskiego) do wysokości 400-500 m zanotowano inwersję temperaturową, która przyczyniała się do "dodatkowego gromadzenia jąder kondensacji i tworzenia się niskich chmur warstwowych, gęstych zamgleń i mgieł w przyziemnej warstwie powietrza".
Strefa mgieł przemieszczała się stopniowo z południowego wschodu na północny zachód. Jednak faktycznie obserwacje pogody na stacji meteorologicznej lotniska Smoleńsk Siewiernyj zaczęły się o godz. 4.00 i były prowadzone przez kierownika stacji meteorologicznej. Widzialność wynosiła wówczas 6 km i już wtedy sygnalizowane było zamglenie i dymy. Kiedy warunki pogodowe na lotnisku zaczęły się zmieniać, a zamglenie wzrosło, meteorolog wykonał dodatkową obserwację pogody (o godz. 4.36). Odnotował widzialność 4 km, zamglenie, dymy i zachmurzenie 2 stopnie, górne, średnie. Kolejne obserwacje pogody prowadzone były co godzinę (o 5.00, 6.00 i 7.00), a wartości widzialności i zachmurzenia się nie zmieniały. O godz. 7.06 meteorolog odnotował pogorszenie widzialność do 2 km, zamglenie i dymy. Następnie obserwował dalsze pogorszenie warunków pogodowych. O 7.26 widzialność wynosiła 1 kilometr. Dyżurny meteorolog odnotował ponownie zamglenie, dymy oraz zachmurzenie 10 stopni warstwowe na 100 metrów. O godz. 7.40 widzialność wynosiła 800 m, panowała mgła i zachmurzenie 10 stopni warstwowe na 80 metrów. O godz. 8.23 kierownik stacji meteorologicznej na prośbę kierownika lotów zapytał telefonicznie o pogodę na lotnisku Smoleńsk Południowy. Wówczas widzialność została określona na 500 m, a pięć minut później na 600 metrów. Według zebranych przez MAK danych, była to ostatnia prognoza przed katastrofą.
Smoleńsk przykryło
O tym, w jaki sposób informacje o pogodzie były przekazywane do wieży kontrolnej na lotnisku Siewiernyj i jak były one odbierane, świadczą zapisy rozmów rosyjskich kontrolerów. Wynika z nich, że już o godz. 6.51 lokalna stacja meteo podała ppłk. Pawłowi Plusninowi, kierownikowi lotów z "Korsarza", iż widoczność w Smoleńsku wynosi 4 kilometry. Jednak już o godz. 7.19 płk Nikołaj Krasnokutski, zastępca dowódcy jednostki z Tweru, informował, że mimo iż wcześniej nikt mgły nie przewidywał "i rano było w porządku", to mgła "teraz o 7.00 rano zaciągnęła się; widoczność ok. 1200 m". O godz. 7.39 Krasnokutski informował niejakiego mjr. Kurtińca, że "Smoleńsk przykryło", a wszystko to stało się w zaledwie 20 minut.
W tym czasie rosyjski Ił-76 został już odesłany do Tweru, a widoczność szacowana przez kontrolerów wynosiła ok. 300 metrów. Jednak o godz. 8.05 stacja meteo, pytana przez Plusnina, podaje, że widoczność wynosi 800 m, "pogoda sztormowa". Po nawiązaniu kontaktu wieży z Tu-154M o godz. 8.23 Plusnin zadzwonił na nieczynne lotnisko Smoleńsk Jużnyj, sugerując, że "im trzeba jakoś przekazać, że mamy mgłę; widoczność poniżej 400 m; po co go do nas prowadzić". O godz. 8.33 lokalna stacja meteo wciąż podaje, że widzialność wynosi 800 metrów. Krasnokutski kwituje ten komunikat jednoznacznie: "Słuchaj, ten meteo jest jakiś niepoczytalny czy co?", i dodaje: "O teraz 800 metrów, a tu w ogóle, spójrz... choćby tam, metrów 200-300, na pewno jest, a tam metrów 200 maksimum".
O godz. 8.36 Krasnokutski otrzymał informację, że pogoda zaczęła się poprawiać. Jak usłyszał od służb meteo, "zaczęły się przejaśnienia, 600, było 200, zrobiło się 600". Tu-154M był wtedy na czwartym zakręcie, a Krasnokutski raportował Olegowi Nikołajewiczowi, iż mgła "siadła w ogóle, 200 metrów widoczność, nawet mniej, z tym kursem". Zaraz potem rzuca: "150 całkowicie osiadła i pogarsza się coraz bardziej". O godz. 8.38 melduje: "Waleriju Iwanowiczu, odległość 12... nie, nie, metrów 200 widać, dokąd ma podchodzić". Po chwili polski samolot znajdował się już w odległości 10 km od pasa startowego, a kierownik strefy lądowania poinformował załogę o wejściu na ścieżkę.
Zabrakło ostrzeżenia
Wyłaniające się ze stenogramów niezgodności nie znalazły jednak odzwierciedlenia w raporcie MAK. Strona polska - która posiadała zapisy rozmów z wieży w Smoleńsku - w swoich uwagach oceniła jedynie, że informacje pogodowe przedstawione przez MAK zawierają "chronologiczny opis czynności, jakie wykonywał kierownik stacji meteorologicznej lotniska Smoleńsk 'Północny', wartości mierzonych i obserwowanych parametrów meteorologicznych, opracowanych prognoz pogody i udzielonych informacji meteorologicznych. Opisane są także posiadane przez załogę Tu-154M dane i biuletyny meteorologiczne". Polscy eksperci zasugerowali jedynie, że Rosjanie w raporcie zawarli ogólne spostrzeżenia na temat procesu powstania mgły w rejonie Smoleńska. Jak zaznaczyli, "nie została zawarta informacja o pogorszeniu się widzialności także na skutek dymów z wypalanych łąk i torfowisk oraz brak jest izolinii (izochron) czasu wystąpienia mgieł - co wyraźnie pokazuje nasuwanie się tej strefy od południowego wschodu".
Jak podkreślił w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" gen. bryg. rez. Jan Baraniecki, były zastępca dowódcy Wojsk Lotniczych Obrony Powietrznej, w okolicach lotnisk nie wolno wypalać łąk, ale w praktyce tego rodzaju przypadki były notowane. Wówczas informacje o takich zdarzeniach wysyłane są w formie ostrzeżenia. Jak zaznaczył, w lotnictwie bojowym załogi latające obowiązkowo zgłaszają wszelkie zaobserwowane zagrożenia, również o występujących zadymieniach, bez względu na to, czy mają one charakter wypalania czy też pożaru. Te informacje, po weryfikacji, trafiają do służb dyżurnych w całym kraju. - Na terenie Federacji Rosyjskiej muszą obowiązywać podobne zasady, bo zostały one w naszym lotnictwie wprowadzone jeszcze w czasach PRL - dodał gen. Baraniecki.
Właśnie ze względu na bezpieczeństwo tereny zielone okalające polskie lotniska nie są wypalane, ale regularnie koszone, co dodatkowo zapobiega zagnieżdżaniu się ptaków w pobliżu pasów startowych. Zdaniem pilotów, załoga Tu-154M oprócz dokładnej prognozy pogody panującej na lotnisku Siewiernyj powinna otrzymać ostrzeżenie o potencjalnym utrudnieniu podczas lądowania w postaci dymów z wypalanych łąk i torfowisk. Jak usłyszeliśmy, palenie się torfowisk jest zjawiskiem długotrwałym (potrafią one płonąć nawet kilka lat, a ich ugaszenie jest bardzo trudne), a ich wpływ na widoczność nie powinien być zaskoczeniem dla służb meteo, szczególnie że w kolejnych meldunkach takie informacje były publikowane.