Artykuł Marcina Jakimowicza z 2012r. (GN 07/2012) z niewielkimi skrótami i zmianam
( …)
„Nowa ewangelizacja” – to hasło głoszone od lat, z powtarzalnością zdartej płyty, troszkę nam spowszedniało. Słyszymy z ambon, że jest potrzebna, konieczna i niezbędna, ale za Chiny nie mamy pojęcia, jak się do niej zabrać.
Nowa, choć stara
– Ewangelizacja zawsze w pewnym sensie jest nowa, jej nowość wynika po prostu z tego, że dojrzewa nowe pokolenie ludzi, do których Kościół, zgodnie ze swoim wezwaniem, kieruje przesłanie ewangeliczne – wyjaśnia bp Grzegorz Ryś. – Nie chodzi o to, że dawny przekaz wiary się przeżył albo że był zły, tylko o to, że mamy nową sytuację świata. Temu „nowemu” światu i człowiekowi trzeba na nowo głosić Ewangelię, skonfrontować go z krzyżem Jezusa Chrystusa.
Jak to uczynić? W 1983 r. w przemówieniu na Haiti Jan Paweł II stwierdził, że ewangelizacja powinna być „nowa w zapale, metodzie i środkach wyrazu”.
Jednym z konkretnych narzędzi głoszenia Ewangelii w epoce iPodów i Facebooka są Szkoły Nowej Ewangelizacji św. Andrzeja (w skrócie SNE). (..). Każda z nich jest autonomiczna i podlega biskupowi diecezjalnemu. Wspomniane wspólnoty korzystają z metod opracowanych w Stryszawie(…)
Wielu moich rozmówców zapewniało, że w Polsce mamy od kilku lat do czynienia z nowym przebudzeniem charyzmatycznym, a po latach letargu nadszedł czas na solidną pracę u podstaw. Jak zweryfikować to zjawisko? Jednym z owoców są setki świadectw i napięty plan kursów oraz rekolekcji, jakie znajdziemy na witrynach internetowych Szkół Nowej Ewangelizacji.
Wystarczy wejść na stronę najbliższej takiej wspólnoty, by przekonać się, że tworzący ją ludzie mają ręce pełne roboty.
Pierwsza Szkoła św. Andrzeja powstała w Meksyku ponad 30 lat temu. Jej twórcami są znani na całym świecie ewangelizatorzy o. Emiliano Tardif (autor bestsellera „Jezus żyje”) i José Prado Flores. (..)
Stryszawa Centralna
– Odstąpiłem od pomysłu tworzenia jakiejś rady mędrców, która wymyśli, co to jest nowa ewangelizacja – wyjaśnia bp Grzegorz Ryś, przewodniczący Zespołu Konferencji Episkopatu Polski ds. Nowej Ewangelizacji. – Zamiast tego powstał sekretariat – miejsce, gdzie wszystkie inicjatywy mogą się ze sobą spotkać. Bo tych inicjatyw jest bardzo dużo. Na przykład fantastyczny ośrodek w Stryszawie…
Stryszawa to niewielka, ukryta w Beskidach wioska. To tu przez kilkadziesiąt lat niepozorna góralka Kunegunda Siwiec otrzymywała przesłanie z samego nieba. Dzień w dzień rozmawiała z Jezusem, który powiedział wprost, że lubi u niej… odpoczywać. Przesłanie mistyczki promieniuje po kilkudziesięciu latach(…). „Po śmierci – usłyszała kiedyś Kundusia – będziesz szafować łaskami przez Matkę moją do końca świata. Będziesz pomagać Kościołowi i duszom”.
Czy to przypadek, że na pierwsze rekolekcje ks. Blachnicki zabrał setkę ministrantów do… Stryszawy? Że tu właśnie lubił odpoczywać Prymas Tysiąclecia? Że na Siwcówce ruszyła prowadzona przez zmartwychwstańców prężna Szkoła Nowej Ewangelizacji? To tu znajduje się biuro wszystkich Szkół Nowej Ewangelizacji św. Andrzeja. Prowadzona przez o. Krzysztofa Czerwionkę szkoła z powodzeniem wykorzystuje opracowane przez José Prado Floresa metody ewangelizacji. I promieniuje na całą Polskę.
Czym są SNE św. Andrzeja? To różnorodne wspólnoty (diecezjalne czy zakonne), które w dziele ewangelizacji realizują ściśle określony program i formy 21 kursów opracowanych przez Jose Prado Floresa. Dlaczego? Bo program ten od lat sprawdza się „w praniu”.
Na czym polega skuteczność kursów prowadzonych przez te szkoły? – Treści, które usłyszałem, nie były dla mnie nowe, bo są one ściśle ewangelizacyjne – opowiada (..) Franciszek Kucharczak (…) Co mnie porwało? To, że na tych kursach organizatorzy pozwolili działać Panu Jezusowi wszędzie tam, gdzie to było możliwe. Oni jedynie podprowadzają cię do Jezusa, a On robi resztę. To nieustanne zderzanie teorii z praktyką. Przez lata widziałem, że mnóstwo rekolekcji polegało na zachwalaniu Pana Jezusa i mówieniu o tym, jaki jest fajny. Ale to jest jedynie „swatanie na odległość”. Na kursach SNE jest inaczej: one umożliwiają spotkanie. Co to konkretnie znaczy? Gdy na wykładzie jest mowa o modlitwie o uzdrowienie, to zaraz po nim jest… modlitwa o uzdrowienie. Nie ma teoretyzowania bez praktyki. Jest też sporo modlitwy wstawienniczej. Zresztą słowo „kurs” idealnie tu pasuje. Kojarzy się z kursem prawa jazdy. A po takim kursie wsiadasz do samochodu i jedziesz.
Ewangelizatorzy i chorzy
Cieszyńska wspólnota Zacheusz … ruszyła w 2011r. … Kilkanaście miesięcy wystarczyło, by zaczęło być o niej głośno. (…) Kiedy złapali (…) ewangelizacyjny power? – Od dawna byliśmy związani z ruchem charyzmatycznym – wyjaśnia o. Efraim Kostrzewa (…) – ale dla mnie momentem przełomu był wyjazd na kurs ewangelizacyjny „Paweł” do Stryszawy. Tam otwarły mi się oczy. Byłem diakonem i kurs był dla mnie praktycznym podsumowaniem wiedzy z seminarium. Przez 10 dni doświadczałem działania Ducha Świętego. Taki kurs daje niezwykłego kopa do wyjścia na ulice...
...Do tego stopnia – wybucha śmiechem siedzący obok o. Wit Chlondowski – że gdy czekałem na Efraima w Bytomiu, nagle spostrzegłem, że idący obok niego ulicą o. Aaron aż kuli się ze śmiechu. Co się stało? – Jechaliśmy tu z Panewnik autostopem – wykrztusił Aaron – a ten wariat Efraim zdążył w tym czasie zewangelizować dwóch kierowców, którzy nas zabrali. – Zdążyli oddać życie Jezusowi? – pytam o. Efraima. – Zdążyli – śmieje się franciszkanin.
Dlaczego założyliśmy SNE? Bo taka szkoła daje konkretne narzędzie: 21 szczegółowo opracowanych propozycji formacyjnych kursów. Dla wszystkich. Dla letnich katolików, dla tych, którzy kościoły omijają szerokim łukiem, i dla kapłanów. Dla osób zewangelizowanych i dla ewangelizatorów. To propozycja 21 form rekolekcji (…)
– Wspólnota, która nie wychodzi na zewnątrz z Dobrą Nowiną, umiera – nie ma wątpliwości o. Wit. – Jest mnóstwo pomysłów na ewangelizację i każda grupa powinna znaleźć coś dla siebie. Do Gedeona Pan Bóg powiedział: „Idź z tą siłą, którą masz”. Nieważne, że jest was niewielu...
– Może to, co powiem, zabrzmi bardzo okrutnie, ale myślę, że wspólnota, która nie ewangelizuje, nie jest potrzebna Duchowi Świętemu – dopowiada ojciec Efraim.
– My skorzystaliśmy ze sprawdzonych metod: z oferty 21 kursów, które proponują szkoły św. Andrzeja.
Skąd wziął się Andrzej w nazwie szkół? – To przecież on przyprowadził Piotra do Jezusa – wyjaśnia o. Wit. – To kwintesencja naszej posługi, jedyne nasze zadanie: mamy przyprowadzić ludzi do Jezusa. On zrobi resztę. Wszystkie znaki i uzdrowienia (duchowe i fizyczne) dokonały się poprzez ewangelizację. Głosimy słowo, które Pan Bóg potwierdza znakami. Na pierwszą Mszę z modlitwą o uzdrowienie przyszło 30 osób. Teraz kościół jest pełen.
Z cieszyńską szkołą współpracuje już wiele osób, w większości młodych. Sieć się rozrasta. Schemat jest prosty jak budowa warszawskiego metra.
– W ośrodku ewangelizacyjnym w Stryszawie przed kilku laty na rekolekcjach było 50 osób, w następnym roku już 150 – wyjaśnia bp Ryś. – Tamta pięćdziesiątka powróciła do domów i każdy – po roku – przywiózł dwie kolejne osoby. To jest najbardziej naturalny model ewangelizacji i przekazu wiary.
– Nasza najmłodsza ewangelizatorka Zuzia ma jedenaście lat – opowiadają cieszyńscy franciszkanie. – Przyprowadziła już sporo osób. Gdy kiedyś dowiedziała się na basenie, że rodziny jej koleżanek przeżywają zawirowania, wypaliła: to przyjdźcie do franciszkanów, bo tam jest błogosławieństwo małżeństw. I przyszli! (…)
Cyryl i jego metody
Ewangelizacja powinna być „nowa w metodach”. (…)
– (…) na SNE patrzyłem początkowo z podejrzliwością – uśmiecha się ks. dr Przemysław Sawa. – Do czasu, gdy sam pojechałem na jeden z kursów. Tam dokonała się rewolucja. Dlaczego? Bo wreszcie dostałem do ręki konkretne narzędzie ewangelizacji. Nie musiałem już improwizować. Szkoła ma znakomite materiały formacyjne. Teoria zawsze łączy się z praktyką, a wykład kończy modlitwą. Tu nie ma chaosu, wszystko jest uporządkowane, przejrzyste. Wystarczy zerknąć w Internecie na rozpiskę poszczególnych kursów. To naprawdę działa! Widzę to po setkach ludzi, którzy do nas trafiają. Każda szkoła nad Wisłą jest autonomiczna, ale korzysta z doświadczenia José Prado Floresa i materiałów szkoły w Stryszawie.
W czasie rekolekcji, które prowadzimy w parafiach, nie unikamy pantomimy czy happeningów. Ludzi trzeba wybudzić z letargu. Niektórzy księża pytają: A czy to zgodne z normami liturgicznymi? A ja odpowiadam: A czy więcej osób przyszło do spowiedzi, a potem do Komunii? Tak? To odpowiedź. Jasne, nie można przesadzić, nie wolno „cudować”. Ale nie wystarczy już dziś sucha gadka. Wiernych trzeba „uruchomić”, zaangażować.
W działającej od 2006 r. szkole w Bielsku-Białej zaangażowanych jest aż wiele osób. Wszystkie przechodzą solidną formację. Spędzają przy przygotowaniu kursów mnóstwo czasu. Wyjeżdżają do parafii na rekolekcje, prowadzą konferencje, kursy, gotują.
Największe tłumy przyciąga organizowana przez szkołę Msza z modlitwą o uzdrowienie. – Takie Msze powinny być w Kościele normą – nie ma wątpliwości ks. Sawa. – Bo Jezus zostawił uczniom trzy nakazy: głoście, uwalniajcie od demonów i uzdrawiajcie. Więc głosimy, ale częściej raczej prawo i moralność niż kerygmat. Uwalnianie (mówię to jako diecezjalny egzorcysta) w zasadzie w duszpasterstwie nie istnieje, a „uzdrawianie” kojarzy nam się z odwiedzinami ludzi w czasie dnia chorego. A to nie wystarcza. To musi być Ewangelia głoszona z mocą. A skoro sam Bóg zapewnia, że będzie potwierdzał nasze nauczanie znakami, dlaczego nie mielibyśmy zaryzykować? Na(…)Msze z modlitwą o uzdrowienie przychodzi w Bielsku kilkaset osób. – Czy może być lepszy punkt startowy do ewangelizacji? – pyta ks. Przemek. – Przecież przychodzi wówczas sporo ludzi, którzy dotąd omijali kościoły szerokim łukiem. Proponujemy im konkretną formację i miejsce we wspólnocie.
Pokolenie wybrało Pepsi
Każda SNE działa w oparciu o trzy filary: kerygmat, charyzmaty (czyli głoszenie Ewangelii z mocą) i wspólnota. – Ewangelizacja bez charyzmatów jest ideologizacją. A same charyzmaty bez podpory kerygmatu mogą się przekształcić w niebezpieczną zabawę w efekciarstwo – wyjaśnia ks. Sawa.
– Dziś, w absolutnie pogańskim świecie, nie można wzrastać bez wspólnoty. Wspólnoty są przyszłością Kościoła. Pisał o tym już przed laty kard. Ratzinger – dopowiadają franciszkanie z Cieszyna. – Nie zostawiamy ludzi samym sobie. Ewangelizacja nie polega na tym, że zaczepisz kogoś na ulicy, a potem zostawisz go na lodzie. Proponujemy konkretną formację i kursy.
Jak głosić Dobrą Nowinę w epoce Pepsi Coli? Metodą Pepsi – odpowiadają członkowie dynamicznych Szkół Nowej Ewangelizacji. Czyli: Permanentnie, Progresywnie, Systematycznie i Integralnie.
SNE to rzeczywistość bardzo uporządkowana – podsumowuje ks. Przemysław Sawa – Przekaz proponowanych 21 kursów dostosowany jest do mentalności współczesnego człowieka. Spory nacisk kładzie się na obraz. Jesteśmy społeczeństwem obrazu. To samo kazanie głoszone z ambony (z nieśmiertelnym „Umiłowani w Chrystusie bracia i siostry”) robi o wiele mniejsze wrażenie niż te same słowa wypowiedziane przy zejściu na poziom ławek tuż po tym, gdy wierni usłyszeli poruszające świadectwo wiary. „Ewangelię trzeba zrozumieć” – mawiają niektórzy księża. A ja dopowiadam: Ewangelię trzeba przeżyć na własnej skórze. Ona musi dotrzeć do serca.
Źródło: http://gosc.pl/doc/1079246.Nowa-nauka-z-moca
Byłam tak zwanym niedzielnym i świątecznym chrześcijaninem.
Praktyka religijna ograniczała się do mszy niedzielnych i obowiązkowych sakramentów. Wydawało mi się, że jest to zaangażowanie wystarczające, nie zastanawiałam się, co znaczy naprawdę wierzyć w Boga.
Dopiero poważne problemy rodzinne- wydawać by się mogło bez wyjścia- spowodowały, że bez większego zastanowienia zwróciłam się o pomoc do Boga.
Naprawianie i prostowanie moich relacji z Bogiem trwało kilkanaście lat powodując ciągłą potrzebę coraz większego udziału w życiu religijnym Kościoła.
Przy Parafii organizowany był Kurs Nowe Życie, na który się chętnie zapisałam.
Wiem, że było to działanie Ducha Świętego i tak zaczęła się moja „przygoda” ze Szkołą Nowej Ewangelizacji przy parafii Miłosierdzia Bożego.
Udział w kursie wskazał mi, jak uboga jest moja wiedza na temat Wiary i jak wiele mam do zmiany w swoim życiu, w swoim postępowaniu, w swojej relacji z Bogiem.
Już na początku kursu ogarnął mnie niesamowity spokój i ogromne zadowolenie, że tam się znalazłam .Wydawało mi się, że ten kurs zorganizowany był głównie dla mnie.
Duch Św. dalej wskazał mi drogę, jaką mam kroczyć, bo wzięłam udział w kolejnych formacjach przy SNE.
Co mi daje udział w SNE?
Systematyczne czytanie Pisma Św. i zastanawianie się nad tym:,
co Jezus nam zostawił do wypełnienia, jakie jest moje postępowanie i co należy w nim zmienić. Takiej analizy swojego życia dotąd nie robiłam.
Nauczenie modlenia się o określonym czasie, poprzez rozmowę z Bogiem tak jak rozmawia się z najlepszym przyjacielem.
Codzienne powierzanie Bogu swoich spraw i trosk nawet najdrobniejszych, z przekonaniem, ze Bóg pokieruje nimi zgodnie z swoją wolą.
Powierzanie Bogu działań ludzi nieżyczliwych, jako, że nie mam wpływu na ich decyzje; przestaję rozmyślać na sprawami, które ode mnie nie zależą.
Otwarcie oczu na sprawy drugiego człowieka, na potrzebę niesienia pomocy drugiemu człowiekowi, na zbędne zabieganie ponad potrzeby o sprawy świata doczesnego,
Zapraszanie Boga do planowania swoich spraw tak, żeby zamiary ziemskie były zgodne z Wolą Bożą co sprawia, że przystępuję do pracy każdego dnia z zadowoleniem, spokojem, iż wypełniam plan Boga.
I wiele innych odczuć, które czynią moje życie codzienne spokojniejsze i radośniejsze.
Dziękuję Ci Panie! Jadwiga
„Właśnie wtedy, kiedy zajmujemy swoje miejsce, uznając kim wobec Niego jesteśmy i Kim On jest, pozwalamy Mu działać w sobie. I wtedy doświadczamy najhojniejszego obdarowania” -mówi (…) ks. Jan Reczek
Dlaczego mówi się, że uwielbienie to najważniejsza i „najskuteczniejsza” modlitwa?
Pewnie dlatego, że ona właśnie wyraża relację Bóg – człowiek w prawdziwej perspektywie. Bóg jest Dawcą. Jest Stwórcą wszystkiego. Ja jestem stworzeniem. Wszystko otrzymałem – moje istnienie zostało mi podarowane. Wszystko, co mam, jest łaską. Postawa uwielbienia najbardziej odzwierciedla ten właśnie porządek, najbardziej określa, kto jakie miejsce zajmuje. Gdy uwielbiam, nie koncentruję się na sobie, ważny jest Ten, który Jest. Okazuje się, że właśnie wtedy moje serce pozostaje najbardziej otwarte na Boże działanie.
Panu Bogu nasze uwielbienie nie jest chyba do szczęścia potrzebne?
On rzeczywiście nic od nas nie potrzebuje, jest doskonałością, jest pełnią. Nic Mu nie możemy dodać, ale pragnieniem Jego miłości jest, żeby ta pełnia jakby przelewała się do „innych naczyń”, do żywych ludzkich serc. Kiedy to się może dokonywać? Właśnie wtedy, kiedy zajmujemy swoje miejsce – uznając kim wobec Niego jesteśmy i Kim On jest – pozwalamy Mu działać w sobie. I wtedy doświadczamy najhojniejszego obdarowania.
Jak ta nasza ziemska rzeczywistość łączy się z Niebem, kiedy uwielbiamy Boga?
Co się dzieje w Niebie, nie jesteśmy w stanie powiedzieć, bo nawet nie potrafimy adekwatnie wyrazić niebiańskiej rzeczywistości; pozostaje ona czymś nieopisanie odległym od naszych pojęć. Święty Paweł krótko napisał: ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało ani w serce człowieka nie wstąpiło, co Bóg przygotował tym, którzy Go miłują (1 Kor 2,9). Z pewnością panuje tam wielka radość z człowieka, który jednoczy się swym sercem z Bogiem; który – w nadziei – już staje się uczestnikiem Nieba, skoro umie spotkać się z Ojcem niebieskim i ze Zbawicielem.
Łatwiej powiedzieć, co się dzieje w nas, co dzieje się w człowieku, który wielbi Boga. Podobny jest wtedy do kogoś, kto „wychodzi na słońce” i poddaje się działaniu jego promieni, chociaż o tym nie myśli. Cieszy się tylko, że jest piękna pogoda, a jakby produktem ubocznym okazuje się, że słońce dokonało cudów w jego organizmie. Jesteśmy jak człowiek, który oddycha nieskażonym powietrzem i nawet nie myśli o tym, że właśnie się dotlenia, a to mu przecież najbardziej służy.
Na czym polega zasadnicza „teologiczna” różnica między modlitwą uwielbienia a modlitwą dziękczynienia?
Warto się zatrzymać nad tą różnicą, bo często modlitwa uwielbienia jest mylnie utożsamiana z modlitwą dziękczynienia. Dziękczynienie jest w praktyce czymś łatwiejszym. Rodzi się spontanicznie w obliczu doświadczanego daru. Jest oczywistą reakcją wierzącego serca. Nietrudno wymieniać te różne dary, za które czujemy wdzięczność wobec Boga. Natomiast uwielbiamy Boga raczej nie „za coś” (chociaż i to jest możliwe), tylko „w Jego dziełach”. Uwielbienie jest darmową adoracją Boga, zupełnie bezinteresowną i dlatego przyjmując taką postawę, nie myślimy o tym, za co jesteśmy wdzięczni, tylko głosimy Jego wielkość.
Naszą modlitwą możemy uwielbiać Boga „za Jego dzieła”, „za Jego dary” (…), ale wtedy akcent pada nie na podziękowanie, tylko na oddanie Mu chwały: są to jakby oklaski dla Pana Boga za to, co uczynił. Ten aspekt uwielbienia jest bardzo widoczny w radości Najświętszej Maryi Panny śpiewającej w Ain Karim Magnificat.
Najważniejszą modlitwą uwielbienia jest oczywiście Eucharystia. W jakiej postawie powinniśmy ją przeżywać?
Skoro w soborowym wyznaniu wiary Eucharystia jest określona jako „źródło i szczyt życia chrześcijańskiego”, to nie ulega wątpliwości: udział w Eucharystii – szczery, zaangażowany, prawdziwie jednoczący z Jezusem – jest szczytem naszego dziękczynienia i uwielbienia. Najwspanialej uwielbił Boga sam Jezus w swojej ofierze. My się do naszego Pana przyłączamy, od Niego uczymy, razem z Nim spełniamy największe dzieło chwały.
Jak w praktyczny sposób, w codzienności możemy uwielbiać Boga?
Wielkość człowieka wyraża się w wolności woli i dlatego niezwykle cenny jest każdy akt uwielbienia zrodzony ze świadomej decyzji oddania Bogu chwały. Wielką wartość ma każde wypowiedzenie tego słowami, a jeszcze większą – wyśpiewanie (… – kto śpiewa, podwójnie się modli). Sądzę jednak, że największym uwielbieniem Boga jest nasze posłuszeństwo wobec Niego, postępowanie według Bożego Słowa. Uznajemy wtedy (w duchu zawierzenia) mądrość Bożego objawienia. Uwierzenie Bogu i pokorna uległość Jego mądrości, są szczególnym oddaniem Mu chwały.
Uwielbienie jako sposób oddawania czci Bogu w modlitwie, nabiera szczególnego wymiaru we wspólnotach charyzmatycznych. Jaką wartość ma taka modlitwa wspólnotowa?
Kiedy gromadzimy się razem w uwielbieniu, doświadczamy podwójnego owocu. Po pierwsze ta postawa uwielbienia nas jednoczy. W atmosferze uwielbienia nikną nieistotne mury i podziały, które zrodziły się z różnorodności, a nawet z grzechu, który oddalił ludzi od siebie. Po drugie, ta modlitwa jest oczyszczająca. Zarówno problemy osobiste jak i wspólnotowe nagle widziane są w innych proporcjach, stają się mało ważne. Uwielbienie zawsze „wyciąga” człowieka ponad to, co tylko ludzkie, przyziemne, a tym bardziej ponad to, co grzeszne.
Czy warto modlić się o dar języków?
Duch Święty uzdalnia każdego do życia wiary, do relacji z Bogiem. To On jest Mocą uzdalniającą do przeniesienia spojrzenia z samego siebie na Boga. Jak zaznacza św. Paweł, to Duch Św. pozwala nam doświadczać dziecięctwa Bożego i mówić: „Abba, Ojcze!” (..). Także dzięki Niemu jesteśmy zdolni do wyznania: „Panem jest Jezus” (..). Równocześnie, choć jesteśmy uzdolnieni do uwielbienia, doświadczamy ubóstwa naszej ludzkiej mowy. W samym polskim języku ileż mamy sformułowań, którymi możemy wyrazić postawę uwielbienia? Powiem: „uwielbiam”, „oddaję cześć”, „chwalę”, „adoruję”… Bardzo szybko wyczerpuje się zasób słów. I tutaj widzimy jak wielkim darem jest modlitwa w językach – poza intelektualnymi pojęciami; modlitwa wzbudzona przez Ducha Św., w której trwamy w uwielbieniu, choć nie pojmujemy słów, które to wyrażają.
Czy w podobny sposób oddają Stwórcy chwałę małe dzieci swoim gaworzeniem [Usta dzieci i niemowląt oddają Ci chwałę (Ps 8,3)]?
„Chwałą Boga jest człowiek żyjący” – głosił św. Ireneusz z Lyonu. W ogóle całe, pełne harmonii i piękna dzieło stworzenia, jest ogłoszeniem wielkości niepojętego Boga i w tym sensie jest narzędziem Jego chwały. Co do gaworzenia dzieci, wiemy że ono nie jest świadomym działaniem i sadzę, że dlatego nie jest uwielbieniem najwyższym. Małe dzieci już są chwałą Boga, chociaż o tym nie wiedzą. Chyba do tego nawiązywał Psalmista, bo maluchy są bliskie ogłaszaniu wielkości Boga przez wszystko, co stworzone. Bez wątpienia bardziej doniośle potrafi oddać Mu cześć myślący – tym bardziej świadomy swego odkupienia – człowiek dorosły.
Nawet w sytuacjach, gdy nie wszystko układa się po naszej myśli…?
Jakie to ważne, żebyśmy byli wierni! Próba wiary, chwile ciemności są wpisane w dojrzewanie człowieka.
Łatwo jest wychwalać Pana Boga, gdy nic nie dokucza i mamy pełny żołądek. Ale przecież porządek naszego życia się nie zmienia, gdy jakieś sprawy nie idą po naszej myśli: nadal wszystko jest łaską, wszystko otrzymaliśmy z dłoni Bożej. Oddawanie Bogu chwały pośród trudu jest zwycięstwem nad zasadzkami zła. Świadectwo Hioba wydaje się dość jasnym pouczeniem…
Posługuje ksiądz modlitwą charyzmatyczną o uwolnienie, pełnił ksiądz też posługę egzorcysty. Czy w czasie tych modlitw, którym towarzyszyła modlitwa uwielbienia, miały miejsce jakieś szczególne Boże interwencje?
Modlitwa uwielbienia, ponieważ ustawia nas w prawdziwej relacji do Boga, najbardziej otwiera zdrój Jego miłosierdzia. Dlatego uwielbienie Boga i Chrystusa, towarzyszące modlitwie wstawienniczej o uzdrowienie czy nawet egzorcyzmom, ma duże znaczenie. Tam, gdzie kapłańską modlitwę wspomaga grupa charyzmatyczna, zawsze parę osób oddanych jest uwielbieniu. Są mocne świadectwa o takich sytuacjach, w których modlitwa uwielbienia (zwłaszcza modlitwa w językach), zanoszona równocześnie z kapłańską posługą uwolnienia, była narzędziem wielkiego osłabienia złego ducha, który dręczył człowieka. Tak więc jest to mocny oręż. Sam mam w pamięci doświadczenie wielkiego sprzeciwu złego ducha właśnie wobec modlitwy uwielbienia. Sprawując raz egzorcyzm liturgiczny nad człowiekiem, który wszedł w tarapaty przez zaangażowanie w muzykę, zawiesiłem na chwilę modlitwę liturgiczną i wraz z osobami towarzyszącymi podjąłem śpiew „Jezus Najwyższe Imię” – dobrze znaną nam wszystkim piosenkę pełną uwielbienia. Opór Złego wobec tej pieśni był o wiele większy niż wobec liturgicznych błagań czy nawet rozkazów. Przez usta zniewolonego człowieka zaczął krzyczeć wniebogłosy: „Nienawidzę śpiewu! Nienawidzę!”, okazując, jak bardzo mu dokucza chwała Boga i uwielbienie Jezusa.
Dlaczego w Kościele katolickim, poza wspólnotami charyzmatycznymi, tak mało podkreśla się znaczenie tej modlitwy? Przykładem dla nas mogłyby być wspólnoty protestanckie, gdzie uwielbienie odgrywa kluczową rolę w praktykach religijnych, stąd ich wiara wydaje się jakby bardziej żywa.
Nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że w Kościele modlitwa uwielbienia jest mało podkreślona. Może nie zawsze wszystko bywało do końca wypowiedziane, ale ta modlitwa była obecna w życiu Kościoła nieustannie, chociaż w inny, niż proponujemy dzisiaj w poruszeniu charyzmatycznym, sposób. Przecież nabożeństwa pasyjne (Droga Krzyżowa, Gorzkie Żale), modlitwa adoracyjna (zwłaszcza wobec Jezusa w Najświętszym Sakramencie), procesje teoforyczne, całe misterium Bożego Ciała – to wielkie uwielbienie. Jedyne, co wydaje się tutaj godne zauważenia, w kontekście podejrzenia, że zagubiona została doniosłość tej postawy, to fakt, że w ostatnich wiekach praktyka modlitwy szła po linii obrony prawdy precyzowanej przez teologię. Wiele tekstów, sformułowań liturgicznych czy nawet śpiewów wyrażało przekonania, których trzeba było bronić przed tendencjami heretyckimi. Tak więc główny nurt pobożności szedł po linii refleksji teologicznej. Bogactwem dzisiejszej religijności jest prosty, osobisty akcent, szczere otwarcie serca na wzór psalmisty. Wraz z mocno obecnym pierwiastkiem biblijnym w nowych modlitwach i zwłaszcza pieśniach, wydaje się to ważne i owocne.
Czym różni się cześć jaką oddajemy świętym, od tej, która przysługuje wyłącznie Bogu?
Teologia ascetyczna dokonuje rozróżnienia między modlitwą „pochwalną (czci)” i „uwielbienia”. Uwielbienie w sensie ścisłym – dotyczy tylko Boga, natomiast wobec Świętych nasza cześć jest kultem pochwalnym. Oddawanie czci, to trochę inna kategoria niż uwielbienie, które jest najwyższą adoracją zarezerwowaną wyłącznie dla Pana wszechrzeczy. Jeżeli więc możemy mówić np. o Różańcu jako formie uwielbienia, nie jest to uwielbienie Maryi. Raczej wraz z Maryją uwielbiamy Jezusa w Jego zbawczych tajemnicach. Rozważamy współudział Jego Najświętszej Matki. Jednoczymy się z Nią i doświadczamy, że Maryja dopełnia naszej ludzkiej nieporadności. Równocześnie okazuje się, że zwłaszcza kiedy Ją pozdrawiamy, Ona dużo może uczynić dla nas przed Bogiem.
Różni święci prorokowali, że w Niebie nasze szczęście będzie polegało właśnie na wielbieniu Boga. Czy nie wydaje się to zbyt abstrakcyjną zachętą do lepszego życia?
Myślę, że dla większości ludzi dojrzewających w wierze pozostaje to zachwycającą i pociągającą tajemnicą. Rzeczywistością jakby odległą i abstrakcyjną, ale tylko „jakby”. Bo życie wiary pozwalaj już tutaj otworzyć serce na świat, do którego prowadzi prawdziwe uwielbienie. Ono już tutaj, na tej ziemi, wprowadza w doświadczenie jedności i miłości w Duchu Świętym – a to jest Królestwo Boże. Prawdziwe uwielbienie to „pokój i radość w Duchu Świętym” (..), które wypełniają ludzkie serce. Ci, którzy wchodzą w nurt uwielbienia wiedzą, że człowiekowi niewiele potrzeba, albo tylko jednego (..). Tego rodzaju chwila już tu, na ziemi, chętnie jest przedłużana… Jeżeli ktoś chciałby tego doświadczyć, albo nie dowierza i chce zobaczyć, to zapraszam do wspólnego uwielbienia (..)j. Dwie godziny uwielbienia to wielka radość. Przeżyjmy ją wspólnie!
Ks. Jan Reczek – ur. 1959 r., jest rekolekcjonistą, autorem książek: „TO JEZUS LECZY ZŁAMANYCH NA DUCHU. Modlitwa wstawiennicza o uzdrowienie”, „RÓŻNE SĄ DARY ŁASKI LECZ TEN SAM DUCH. O charyzmatach, Odnowie w Duchu Świętym i zmaganiu z mocami ciemności” oraz „JEZUS LECZY DZISIAJ. Świadectwa”. Przewodniczy Mszom Świętym z modlitwą o uwolnienie i uzdrowienie duchowe i fizyczne w pierwsze soboty miesiąca w kościele Księży Pallotynów w Krakowie, pełni także posługę modlitwy o uwolnienie.
Źródło: http://www.fronda.pl/a/czlowiek-bez-modlitwy-uwielbienia-jest-martwy,44019.html
Kiedy do ojca Pio przychodziły tłumy, mówił: – Idźcie lepiej do ks. Dolindo! Ten kapłan z Neapolu, mistyk, zostawił modlitwę, którą podyktował mu sam Jezus.
Modlitwę o efekcie piorunującym.
Kiedy widzisz, że sprawy się komplikują, powiedz z zamkniętymi oczami w duszy: „Jezu, Ty się tym zajmij!”.
Czyń tak za każdym razem! Czyńcie tak wszyscy, a ujrzycie wielkie, nieustające i ciche cuda! Daję wam słowo, na moją miłość Jezus podyktował te słowa ojcu Dolindo Ruotolo w latach 40 XX w. Neapolitański tercjarz franciszkański, dziś sługa Boży, spisał w 33 tomach swoje duchowe przeżycia mistyczne, wskazówki dla kapłanów oraz to, co dyktował mu Jezus. Jego teksty są szczere, kipią pokorą i są trafną diagnozą kondycji dzisiejszego człowieka, są niczym kadr z często niełatwego życia kapłana.
Neapolitańczyk – trwa jego proces beatyfikacyjny – nosił na ciele niewidzialne znaki męki Chrystusa.
To do niego św. o. Pio kierował ludzi. „Idźcie do ojca Dolindo!” – odsyłał pielgrzymów kapucyn.
A o. Dolindo wręczał im „Akt całkowitego oddania Jezusowi”. „Nie kombinuj nic, tylko módl się tak, jak Jezus prosi” – dodawał.
Mamo, będę księdzem
Wszyscy w Neapolu znają adres przy via S. Chiara pod nr 24. Dolindo Ruotolo przychodzi tu na świat 6 października 1882 r. Jest piątym z jedenaściorga rodzeństwa. W domu panuje skrajna nędza. „Tata nie pozwalał kupić nam zimowych ubrań. Bał się, że nie starczy na żywność”
– wspomina włoski kapłan w swojej autobiografii zatytułowanej „Dolindo znaczy cierpienie”. „By przeżyć, zrywałem zioła, wygrzebywałem resztki z popiołu: łodygi kopru, rzodkwi, bazylii i robiłem z tego… sałatkę”. Kiedy pod dom podjeżdża dostawca chleba, dzieci wskakują na kosze, by pozbierać okruchy. Biegają boso, bo nie ma na buty. Ojca Dolindo wspomina: „Bił nas strasznie, za byle co”. Na zgrzyt klucza w zamku z rodzeństwem uciekają. „Chowałem się do skrzyni pod łóżkiem”. Ale dodaje: „Biedny tata wierzył, że biciem i surowością dobrze nas wychowa. Ale nie żywię do niego złych uczuć. Odprawiam msze za jego duszę”. Dolindo lubi zajmować się młodszą siostrą. „Jej kołyska stała pod obrazem św. Alfonsa z Liguori. Nie wiem czemu, ale patrząc na niego, myślałem o konającym Jezusie”.
Surowa postawa ojca jednak odbija się na dziecku, zabija jego dziecięcą niewinność. Jako nastolatek Dolindo przechodzi „czas ciemni”, pierwszą Komunię przyjmuje obojętnie. „Byłem małym troglodytą, nie dzieckiem. Nie odczuwałem nic, żadnych mistycznych doświadczeń, żadnego kontaktu z Bogiem. Popadałem w coraz śmielszy grzech. O Jezu, wybacz mi!” – pisze po latach. Ale notuje również: „Myślałem, że Bóg jest też surowy, jak tata. Czemu nikt nie opowiedział mi o Jezusie?”.
Dolindo jednak jest jakby naznaczony przez Boga, i to już
w 11. miesiącu życia. Odczuwa wtedy silne ukłucia i na grzbiecie dłoni pojawiają się czerwone ślady (znikną na jakiś czas, by pojawić się w wieku dojrzałym). Rodzice alarmują lekarzy. „Przyjechał dr Fabiani, żeby mnie zbadać i wykonać zabieg. (…) Babcia trzymała mnie za rękę. Strasznie płakałem, a mój brat Elio chciał rzucić się na lekarza, żeby przestał”. Dziecko szybko przechodzi kolejną operację, ma guza na policzku. Każdy zabieg jest bolesny, nie ma jeszcze wtedy takich środków przeciwbólowych. Cierpienia fizyczne z okresu niemowlęcego są niczym zapowiedź późniejszych wydarzeń.
Od urodzenia chłopczyk ma niezwykły dar obcowania z Bogiem. „Choć byłem żywym dzieckiem, lubiłem samotność. Kiedy promienie słońca wpadały do pokoju, czułem, jak wypełniała mnie radość, jakby dotykał mnie Bóg. Nie umiałem jeszcze wtedy się modlić, ale pamiętam, że spływał na mnie wielki pokój”.
Neapolitańczyk pisze też: „Mama opowiadała mi, że kiedy miałem dwa lub trzy latka, a ona wracała ze mszy, czekałem na nią w drzwiach. Wspinałem się na paluszki, żeby ją ucałować w usta i poczuć Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie”. I dodaje, że kiedy mama robiła poranną kawę – a wstawała codziennie o czwartej – modliła się. Dolindo przybiegał wtedy do kuchni i powtarzał za mamą modlitwę. „Raz wspiąłem się na paluszkach na kolana mamy. Musiałem mieć trzy, cztery latka i oświadczyłem: zostanę księdzem!”.
– Dolindo, lampa!
W 1895 r. rodzice Dolinda rozstają się. Ma wtedy 13 lat. „Najboleśniejszy dzień w moim życiu” – pisze.
Mama, po konsultacji ze spowiednikiem, zapisuje dwóch najstarszych synów do szkoły dla przyszłych misjonarzy (..). „Mój brat cierpiał z tego powodu, a ja przyjąłem to obojętnie. Szybko nastrój ładu, porządek, jaki tam panował, zasiały pokój w moim sercu. Na korytarzu stała figura św. Józefa. Zatrzymywałem się przy nim i wtedy czułem radość i pokój, jak wówczas, kiedy byłem małym chłopcem, w promieniach słońca” – pisze.
Przełom w życiu Dolinda nastąpi w czasie modlitwy. „Odmawialiśmy z kolegami Różaniec. Nagle zauważyłem obrazek Matki Bożej oparty o książkę. I mówię: »Jeśli chcesz, bym został kapłanem, zrób coś, daj mi mądrość, bo widzisz, że jestem kretynem«”. I nagle podmuch wiatru z okna podrywa obrazek, tak że wizerunek Maryi ląduje na czole Dolinda. „Poczułem, jakbym się wybudził z uśpienia” – notuje. Neapolitańczyk jednak przeżyje sporo upokorzeń ze strony nauczycieli i trudny czas w szkole misjonarskiej. Między innymi doświadczy surowej kary ze strony spowiednika za to, że w konfesjonale wyznaje za mało grzechów. „Każdą zniewagę oddawałem Jezusowi. Całkowicie oddawałem Mu wszystko” – pisze ks. Dolindo.
Rok 1898 to czas nawrócenia. „Powierzono mi opiekę nad lampką przy tabernakulum. Gasła często z powodu niskiej jakości oleju. Poprosiłem Anioła Stróża, by mnie budził w nocy, kiedy będzie gasła. I o różnych porach czułem, jak jakaś ręka mnie dotyka i szepce: »Dolindo… lampa!«. Zawsze zdążyłem na minutę przed wypaleniem się światła”. Po święceniach nowicjatu Dolindo chce wyjechać na misje do Chin. Przełożony jednak odmawia: „Ty zostaniesz męczennikiem serca. Musisz tu czekać”. Proroctwo, które szybko się spełni. W 1902 r. umiera ojciec Dolinda. Przed odejściem powie: „Nie wiem, czemu traktowałem Cię synu najsurowiej. Może Pan pozwalał na to, bo chciał, byś był najlepszym z moich dzieci. Wybacz mi synu, kochałem Cię bardzo”. Młody kleryk zapisuje to w pamiętniku. I notuje uwagi ojca: Dolindo, nigdy nikogo nie osądzaj, nie szemraj przeciw innym, nawet jeśli będą robić ci krzywdę.
„Tata umierał w poczuciu winy i w cierpieniu z powodu rozpadu naszej rodziny” – komentuje neapolitańczyk. Dolindo jest po śmierci ojca nerwowy i zgorzkniały. „Gdyby nie radykalna nagana przełożonych, nie wiem, co by było” – pisze. „Serce człowieka jest tajemnicą. Często przechodzi kryzysy radykalne. Potrzeba znaleźć wtedy siłę, która je podniesie. Wystarczy jedna rysa, rana na czas nieuleczona, a człowiek staje się jej ofiarą, co niszczy jego duszę, prowadzi ją do śmierci”.
Dolindo potrzebuje dyspensy Watykanu na święcenia. Jest za młody.
Na wyczekanej Mszy prymicyjnej nie ma ani ojca, ani mamy Dolinda. Razem z rodzeństwem nie dojechała z powodu wypadku powozu. Wpada do kościoła na samą Komunię. „Teraz to nie ona dała mi poczuć zapach Jezusa, a ja mogłem dać jej Go moimi dłońmi” – notuje Dolindo, nawiązując do scen z wczesnego dzieciństwa.
Jezus dyktuje
Przełożeni kierują Dolinda od razu do pracy z młodymi seminarzystami. Trafia najpierw do Lecce, potem do Taranto, gdzie jest kierownikiem duchowym. Jako kapłan prosi coraz częściej Jezusa: ześlij na mnie krzyż. „Nigdy nie czułem się mistykiem. Ale kiedy modląc się, tak siadałem w kaplicy, czułem, jak zanurzam się w Bogu. Cały. Tak, że nie czułem własnego ciała”.
Ks. Ruotolo jest przenoszony z seminarium do seminarium, niemal w całych Włoszech. Wszędzie słyszy od biskupów miejsca: „Zreformował mi ksiądz seminarium, ożywił, dzieją się cuda!”. „Ja tylko oddawałem wszystko Jezusowi” – zapisze ks. Dolindo. Spowiada się u niego coraz więcej ludzi. Ale pewnego dnia pojawia się Serafina G. z Katanii. Kobieta twierdzi, że ma widzenia, przepowiada m.in. obie wojny światowe, czy ustawę o laickości we Francji. Nie wiadomo, czy to z jej intuicji, czy samego ks. Ruotolo, w jego zapiskach znalazła się notatka o „Janie, który przyjdzie z Polski i uratuje Europę przed komunizmem”. Kobieta twierdzi też, że ma wizję Ducha Świętego. Sprawa dostaje się do prasy. Ks. Ruotolo jest przerażony, pyta w modlitwie, czy wizje te są diaboliczne. Serafinę badają lekarze. Stwierdzają dobry stan psychiczny Sycylijki. Ks. Ruotolo, ufając jej przekazom, jest kilkakrotnie wzywany przed Święte Oficjum. W Rzymie przeżywa kolejny kryzys wiary w życiu. Chce nawet rzucić sutannę. Walczy, ale modli się krótko: „Jezu, Ty się tym zajmij”. Ks. Ruotolo twierdzi, że to słowa, jakie w duszy, w ciszy, przed Najświętszym Sakramentem dyktuje mu sam Jezus.
W jaki sposób Chrystus nawiedza tego kapłana – nie wiadomo. Po bolesnych doświadczeniach ze Świętym Oficjum ks. Dolindo nie dzieli się tym z nikim. W jego autobiografii pojawia się nagle taka nota: „Oto słowa dla ludzkości, słowa, które prosił przekazać mi Jezus. Były mi pomocą w każdym cierpieniu”. Ks. Ruotolo nie przypuszcza, że po pół wieku obiegną świat, a w dobie Internetu będą linkowane przez setki tysięcy fanów na Facebooku. Brzmią jak przekazana przez św. Faustynę modlitwa: „Jezu, ufam Tobie”. Świadectwa ich – jak piszą internauci – „piorunującego działania” można liczyć już w milionach. Przytoczę je tu w obszernym fragmencie, bez komentarza. Kiedy ks. Ruotolo trafi na ołtarze, zapewne i ta modlitwa zostanie wpisana na listę najważniejszych.
Jezus mówi:
„Z jakiegoż to powodu wzburzony ulegasz zamętowi? Oddaj Mi swoje sprawy, a wszystko się ułoży i uspokoi. Zaprawdę powiadam wam, każdy akt prawdziwego oddania i zawierzenia mi przyniesie owoc i rozwiąże napięte sytuacje. Całkowicie zdać się na Mnie oznacza nie zadręczać się i nie wzburzać, nie popadać w desperację, nie napinać się nerwowo, prosząc Mnie, bym idąc waszym zamysłem, przemienił wzburzenie w modlitwę. Całkowicie zdać się na Mnie znaczy zamknąć ze spokojem oczy duszy, odwrócić niespokojną myśl i zamęt i zdać się tylko na Mnie, modląc się słowami: »Ty się tym zajmij«”.
„(...) Zamknij oczy i pozwól Mi działać, zamknij oczy i pomyśl o teraźniejszości, odwróć wzrok od przyszłości jak od pokusy; odpocznij we Mnie, ufając w Moją dobroć, a zapewniam cię na Moją miłość, że kiedy zwrócisz się do mnie słowami: »Ty się tym zajmij«, oddam się tej sprawie całkowicie, pocieszę cię, wyzwolę i poprowadzę. I kiedy będę musiał poprowadzić cię inną drogą niż tą, którą zaplanowałeś, będę ci przewodnikiem, wezmę na ramiona, przeprowadzę cię, niosąc jak matka niemowlę na rękach, na drugi brzeg. To twój racjonalizm, tok rozumowania, zamartwianie się i chęć, by za wszelką cenę zająć się tym, co cię trapi, wprowadza zamęt i jest powodem trudnego do zniesienia bólu. Ileż to mogę zdziałać, czy mając na względzie potrzeby duchowe, czy też materialne, kiedy dusza zwróci się do mnie słowami: »Ty się tym zajmij«, kiedy zamknie oczy i się uspokoi.
Otrzymujecie niewiele łask, kiedy się zamartwiacie. Wiele zaś łask spada na was, jeśli tylko modlitwa wasza staje się pełnym zawierzeniem i oddaniem się Mi. W bólu i cierpieniu prosisz, bym działał, ale tak jak ty tego chcesz... Nie zwracasz się do Mnie, a chcesz jedynie, bym się dopasował do twoich potrzeb i zamysłów. Nie jesteś chory, skoro prosząc lekarza o pomoc, sugerujesz mu leczenie.
Módlcie się tak, jak was nauczyłem: »święć się imię Twoje«, czyli bądź pochwalony, uwielbiony w mojej potrzebie. »Przyjdź królestwo Twoje«, czyli niech wszystko, co się dzieje, przyczynia się do stwarzania Twojego królestwa w nas i na świecie. »Bądź wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi«, czyli to Ty wejdź i działaj w tej mojej potrzebie, (…) Jeśli powiesz mi naprawdę: »bądź wola Twoja«, czyli jakbyś mówił: »Ty się tym zajmij«, wkroczę z całą moją mocą i rozwiążę najtrudniejsze sytuacje. (…)
Powiadam ci, że się tym zajmę i podejmę działania jak lekarz. Uczynię nawet cud, jeśli będzie to potrzebne. Masz wrażenie, że sytuacja się pogarsza? Nie burz się; zamknij oczy i mów: »Ty się zajmij«. Powtarzam ci, że się tym zajmę, że nie ma potężniejszego lekarstwa niż moje działanie z miłości”.
http://gosc.pl/doc/2258479.Jezu-Ty-sie-tym-zajmij