509

Posłuszeństwo Podmiotem posłuszeństwa jest sam Bóg. Wiara w Niego jest fundamentem posłuszeństwa. Posłuszeństwo w wymiarze ludzkim ma swoje granice. Papież Paweł VI mówił wyraźnie o tych granicach. Pierwszą jest posłuszeństwo Bogu, a główną bazą tego posłuszeństwa tu na ziemi jest Ewangelia. Drugą granicą jest nauczanie Kościoła (papież, dokumenty soborowe, nauczanie świętych). Trzecią granicą jest pozytywne prawo ustanawiane przez Kościół zwane Prawem kanonicznym. Czwartą granicą posłuszeństwa w Kościele jest przełożony (biskup, przełożony zakonny, proboszcz, kapłan). W czwartym przypadku można odmówić posłuszeństwa przełożonemu jeśli narusza on jedną z tych trzech powyższych granic lub wchodzi we współpracę z wrogami Kościoła. W Dziejach Apostolskich w tej materii posłuszeństwa znajdujemy cały szereg jasnych wyjaśnień. Oto po cudzie uzdrowienia przez św. Piotra chorego człowieka, arcykapłani na podstawie swojego prawa, żądają od św. Piotra posłuszeństwa. Stąd św. Piotr pyta się czcigodnych mężów: „Mężowie izraelscy! Dlaczego dziwicie się temu? I dlaczego także patrzycie na nas jakbyśmy własną mocą i pobożnością sprawili, że on chodzi … przez wiarę w Jego imię temu człowiekowi, którego widzicie i którego znacie, Imię to przywróciło siły” (Dz 3, 11-15). W konsekwencji takiej postawy św. Piotra, arcykapłani zabraniają św. Piotrowi i Apostołom przemawiać w imię Jezusa. Wtedy św. Piotr wraz ze św. Janem odpowiedzieli arcykapłanom: „Rozsądźcie, czy słuszne jest w oczach Bożych bardziej słuchać was niż Boga? Bo my nie możemy nie mówić tego, co widzieliśmy i co słyszeliśmy” (Dz 4,13-21). W ten oto sposób Apostołowie wypowiadają posłuszeństwo arcykapłanom, swoim duchowym przywódcom. Źródłem tej ich decyzji jest posłuszeństwo Bogu. Arcykapłanom pozostało tylko ponowienie gróźb, a w późniejszym czasie pełna ich realizacja (biczowanie, obcinanie głów). Widząc czyny św. Piotra i Apostołów, arcykapłani stają przed rozwiązaniem tej kwestii i pytają się ich: „Czyją mocą albo w czyim imieniu uczyniliście to?” Odpowiedź św. Piotra jest zdecydowana: „Czynię to w imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka” (Dz 4, 11-12). Tutaj św. Piotr stawia im znowu zasadnicze pytanie, kogo trzeba słuchać, was arcykapłani, czy Boga? Św. Piotr i Apostołowie nie wykonali rozkazu arcykapłanów. Stąd też podczas kolejnych komisji arcykapłańskich słyszą zarzut: „Zakazaliśmy wam surowo, abyście nie nauczali w to imię, a oto napełniliście Jerozolimę waszą nauką i chcecie ściągnąć na nas krew tego Człowieka.” Wówczas św. Piotr, bez żadnego lęku, odpowiedział im zdecydowanie: „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi. Bóg naszych ojców wskrzesił Jezusa, którego straciliście, przybiwszy do krzyża…. Dajemy temu świadectwo my właśnie i Duch Święty, którego Bóg udzielił tym, którzy są Mu posłuszni” (Dz 5,27-33). Z tego tekstu jasno widać, kto nie wierzy w Boga, kto jest Bogu nieposłuszny, ten nigdy nie ma światła poznania Ducha Świętego. Dlatego też św. Piotr w swojej wielkiej mowie do zgromadzonego ludu w Krużganku Salomonowym dopatrywał się przyczyny takiego działania i zachowania arcykapłanów w ich ogromnej nieświadomości. Przez taką ich postawę Bóg spełniał to, co zapowiadał przez usta proroków (Dz 3,15-20). Jedyną drogą powrotu na drogę posłuszeństwa Bogu, zalecaną przez św. Piotra arcykapłanom, jest nawrócenie i pokuta, aby ich grzechy zostały złagodzone: „Nawróćcie się i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a weźmiecie w darze Ducha Świętego. Bo dla was jest obietnica i dla dzieci waszych, i dla wszystkich, którzy są daleko, a których powoła Pan Bóg nasz.” W tych napomnieniach słanych do ludu przez św. Piotra były słane bardzo ostre ostrzeżenia przed arcykapłanami, abyratowali się spośród tego przewrotnego pokolenia (Dz 2,36-41). Według św. Piotra jedyną pewną drogą nawrócenia się arcykapłanów, jest stanięcie w prawdzie, wzięcie na siebie winy za morderstwo Boga. Arcykapłani dobrze o tym wiedzą i zarzucają św. Piotrowi, że chce ściągnąć na nich winę za śmierć Jezusa. Mimo tego św. Piotr umocniony łaską prawdy i trwający w prawdzie, bez ogródek mówi do nich i do ludu: „Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba wsławił Sługę swego, Jezusa, wy jednak wydaliście Go i zaparliście się Go przed Piłatem, gdy Go postanowił uwolnić. Zaparliście się świętego i sprawiedliwego, a wyprosiliście ułaskawienie dla zabójcy. Zabiliście Dawcę życia, ale Bóg wskrzesił Go z martwych, czego my jesteśmy świadkami” (Dz 3,11-15; 4,6-12). Św. Piotr wyjaśnia arcykapłanom, że to w ich praojcu Abrahamie wszystkie narody będą błogosławione. Przez dzieło odkupienia i zmartwychwstania Jezusa, Bóg chce błogosławić Żydom, im arcykapłanom i narodom w sprawie odwrócenia się każdego z was od swoich grzechów (Dz 3,24-26). W tym buncie arcykapłanów, św. Piotr i św. Jan, w mowie po pierwszym uwolnieniu, dopatrują się wielkiego buntu narodów i ludów, powstania królów ziemi i książąt przeciwko Bogu i Jego Pomazańcowi. To już wówczas św. Piotr dopatrywał się przedziwnego spisku pogan i całego Izraela wraz z arcykapłanami, przeciwko Królowi zamordowanemu, Jezusowi Chrystusowi. W swojej mowie powołuje się on na słowa króla Dawida i dopowiada swoje myśli: „Dlaczego burzą się narody i ludy knują rzeczy próżne? Powstali królowie ziemi i książęta zeszli się razem przeciw Panu i Jego Pomazańcowi. Zeszli się bowiem rzeczywiście w tym mieście przeciw świętemu Słudze Twemu, Jezusowi, którego namaściłeś, Herod i Poncjusz Piłat z poganami i pokoleniami Izraela, aby uczynić to, co ręka Twoja i myśl zamierzyły” (Dz 4,25-28). Tu pragnę nadmienić, o czym zapominają współcześni, że w tym wszystkim co czynimy, my wierzący, ludzie Kościoła, ludzie świata, wszystko jest wkomponowane w wielki plan Boga i to, co Jego myśli zamierzyły. Idąc w tę bitwę Bóg daje św. Piotrowi swoją łaskę odwagi i błogosławieństwo, ale i św. Piotr upada przed Bogiem i prosi: „A teraz spójrz, Panie na ich groźby i daj sługom Twoim głosić słowo Twoje z całą odwagą, gdy Ty wyciągać będziesz swą rękę, aby uzdrowić i dokonać znaków i cudów przez imię świętego Sługi Twego, Jezusa” (Dz 4,29-30). Bóg nie opuszcza św. Piotra. Dla podtrzymania jego wiary daje konkretne znaki wsparcia. Podczas modlitwy, kiedy modli się o odwagę głoszenia słowa Bożego, miejsce w którym modlili się zadrżało, a zebrani na modlitwie zostali napełnieni Duchem Świętym (Dz 4,31). Innym znakiem konkretnego działania Boga wobec św. Piotra było zesłanie anioła do więzienia, gdzie św. Piotr był uwięziony. Dla wielu zapewne to prywatne objawienie i trudno im przyjąć, że tak było (Dz 5, 20-23). Również postawa arcykapłana Gamaliela jest znakiem działania Boga wobec Apostołów (Dz 5,38-39). Również i Bóg żąda od Apostołów konkretnych znaków. Św. Piotr wszędzie pokazuje swoją wiarę i odwagę i z miłością do Boga przyjmuje wszystkie biczowania, udręczenia i prześladowania: „A oni odchodzili sprzed Sanhedrynu i cieszyli się, że stali się godnymi cierpieć dla imienia Jezusa. Nie przestawali też co dzień nauczać w świątyni i po domach i głosić Dobrą Nowinę o Jezusie Chrystusie” (Dz 5,41-42). W tym zmaganiu ze św. Piotrem, arcykapłani nie rozumieli nic z bitwy o Króla, który ma przyjść i odnowić wszystkie rzeczy. Zachęcając do pokuty i nawrócenia, św. Piotr już wtedy tak przedstawiał tę kwestę arcykapłanom: „…aby też posłał wam zapowiedzianego Mesjasza, Jezusa, którego niebo musi zatrzymać, aż do czasu objawienia wszystkich rzeczy, co od wieków przepowiedział Bóg przez usta swoich proroków.” Przestroga św. Piotra jest bardzo konkretna, bo kto nie posłucha Boga, zostanie usunięty z ludu (Dz 3, 17-26). W poniższych tekstach przekazuję Drogiemu Czytelnikowi drogę mojego kapłańskiego posłuszeństwa, na której bez reszty i cienia wątpliwości zaufałem Bogu. To Bóg zagwarantował mi, że mnie będzie bronił. Mnie nie interesuje, jaką formę i drogę wybrał dla mnie Bóg. Jedno wiem, że są to dla mnie najlepsze i najcudowniejsze rozwiązania ze strony Boga. ks. dr hab. Piotr Natanek

http://gloria.tv/?media=181878

Shoah, czli zagłada - największy holocaust w historii świata... Shoah, Szoa (hebr. שואה – całkowita zagłada, zniszczenie) jest przez większość uważana jako synonim pojęcia holocaust. Sam holocaust zaś - jako wywyższony do pojęcia własnego i pisany wobec tego wielką literą - przez większość współczesnych rozumiany jest niesłusznie jednoznacznie jako termin określający zagładę Żydów dokonaną przez niemieckich nazistów, marksistowskich narodowych socjalistów, czyli III Rzeszę i jej koalicjantów podczas II Wojny Światowej. W rzeczywistości zaś termin holocaust pochodzi z kościelnej łaciny (jako adaptacja greckiego holókauston - rodzaju nijakiego imiesłowu holókaustos oznaczającego "spalonego w całości", a pochodzącego od czasownika holo-kautóo określającego "spalanie ofiary w całości") i oznacza dosłownie "całopalenie". Odnosi się pierwotnie do religijnej ofiary całopalnej (spalonej doszczętnie), którą Żydzi składali na ołtarzu w czasach Starożytności. Ja osobiście jestem przeciwny jednoznacznemu utożsamianiu obydwu terminów jako synonimów oraz jako określających współcześnie li tylko zagładę Żydów w czasie II Wojny Światowej. Podobnie jak twierdzi wielu ludzi (w tym też wielu Żydów) uważam, że termin shoah jest stosowniejszy do określenia masowego ludobójstwa zmierzającego do całkowitej zagłady lub zniszczenia, niż termin holocaust mający dla wielu pozytywne, religijne konotacje biblijne. Warto zauważyć, że używając terminu holocaust np. tylko w odniesieniu do zagłady Żydów w czasie II WŚ, musielibyśmy zawęzić obszarem znaczeniowym ich zagładę tylko do samej ich śmierci w komorach gazowych i późniejszym "całospaleniu" w krematoriach. W takim znaczeniu morderstwa i zagładę dokonywaną bez późniejszego "całospalenia" nie możemy nazywać częścią holocaustu, jako pierwotnie znaczącego właśnie całospalenie. Ponadto interesująca może tez być ocena i interpretacja sensu stricto samego faktu "palenia w krematoriach"... Gdybyśmy spojrzeli na to działanie z punktu widzenia daleko posuniętego i graniczącego z chorobą fanatyzmu religijnego, czyż nie moglibyśmy uznać a raczej czy Hitler nie mógłby uznać, że w ten sposób składa całopalna ofiarę religijną? Taka konkluzja jest oczywiście niemalże bluźnierstwem, ale wszyscy wiemy, że ktoś taki jak Hitler musiał mieć zaburzenia osobowości z pewnością związane z mitomaństwem, poczuciem wyższości i pogardą dla innych "nie swoich" narodów. Dla niego przecież - jako zapewne chorego psychicznie a przynajmniej zaburzonego psychicznie człowieka - inni (nie swoi) byli gorsi, byli podludźmi... Więc czy czasem niszcząc część Żydów nie robił tego w poczuciu jakiegoś fanatycznego posłannictwa, niemalże religijnego, tym bardziej, że przecież całe NSDAP i wielu jego aktywistów było kontynuacją w prostej linii Towarzystwa Thule (Thule Gesellschaft), które "było tajną rasistowską i quasi-masońską organizacją, która powstała w Monachium w końcowej fazie I wojny światowej (...)" i opierało się na ariozofii, czyli rasistowskiej i okultystycznej doktrynie stworzonej wewnątrz Ruchu Ludowego w Niemczech przez Guido von Lista i przedstawionej przez Jörga Lanza von Liebenfelsa a opowiadającej się za dominacją rasy aryjskiej oraz głoszącej jej panowanie nad światem... Zadziwiające - w odniesieniu do powyższego rozważania - ale i symptomatyczne jest też, że wielu Żydów służyło w nazistowskiej narodowo-socjalistycznej armii niemieckiej oraz było członkami NSDAP (o czym pisze m.in. prof. Marek Jan Chodkiewicz) i nieraz zaskakująco znajdowali się w najwyższych ich kręgach... o czym pisze m.in. w swojej książce pt.: "Bevor Hitler Kame" - "(Bronder - Before Hitler Came - A Historical Study -English Translation - 1975)" historyk żydowskiego pochodzenia, Dietrich Bronder. Trudno wprost uwierzyć, ale zalicza on (również w innych swoich pracach) do ludzi pochodzenia żydowskiego (w różnej części określonej całości i różnym prawowitym zabarwieniu poprawności etnicznego żydowskiego pochodzenia: po matce, czy po ojcu) m.in.: Adolfa Hitlera (po ojcu i dziadku), Rudolfa Hessa (po matce), Hermanna Goeringa, Gregora Strassera, Josefa Goebbelsa, Alfreda Rosenberga, Hansa Franka, Heinricha Himmlera (po matce i babce ze strony matki), Ullricha Friedricha Willy'ego Joachima von Ribbentropa, Reinharda Heydricha (po ojcu), Ericha von dem Bach-Zelewskiego (po matce), Adolfa Eichmanna (po matce) czy też Generała Franko... Nie mogę się też oczywiście zgodzić na używanie terminu shoah jako określającego współcześnie li tylko zagładę Żydów w czasie II Wojny Światowej. Jest to niestety ten sam rodzaj manipulacji dokonywanej notorycznie przez syjonistów rabiniczno-talmudycznych, z jakim mamy do czynienia w przypadku określenia: "anysemityzm". Manipulacja ta - ogólnie mówiąc - polega na zawłaszczaniu przez nich pewnych ogólnych negatywnych zjawisk i ich określeń i zawężaniu ich znaczenia tylko do pewnej części Żydów i ich martyrologii dziejowej. Przecież określenie "antysemita" oznacza niechęć do wszystkich narodów semickich posługujących się językami semickimi, czyli współcześnie najczęściej językiem: amharskim, arabskim, hebrajskim, maltańskim lub tigrinijskim. Takich narodów jest bardzo wiele – oprócz Żydów (Hebrajczyków) są to np. Arabowie, czy też niektóre ludy o czarnym kolorze skóry (np. wujek Pani M. O'Bamy jest naczelnym rabinem czarnych syjonistów w USA). Tak więc określenie antysemita sugeruje niechęć zarówno do Żydów jak i np. Arabów (sic!). O ileż łatwiej byłoby po prostu o kimś, kto w jakimś obszarze jest niechętny Żydom, zwyczajnie powiedzieć: antyjudaista (niechętny wobec wiary i religii judaistycznej), antysyjonista (niechętny wobec m.in. żydowskich syjonistów w zakresie talmudyczno-rabinicznego rozumienia przez nich świata i ludzi w nim żyjących) a jeżeli już kogoś chcemy określić jako rasistę to może warto byłoby użyć określenia "antyżyd" lub "antyizraelita"? Niestety właśnie podobnie jak w przypadku "antysemityzmu", czy holkaustu... talmudyczno-rabiniczni syjoniści zawłaszczyli tylko dla części Żydów pojęcie "shoah". Ono przecież oznacza całkowita zagładę i zniszczenie... ale nie ogranicza się bynajmniej tylko do "działań zmierzających do całkowitej zagłady Żydów i ich zniszczenia"! Przecież marksistowski narodowy-socjalizm, czyli nasizm w równej mierze chciał doprowadzić do zniszczenia Słowian (w tym Polaków) czy Cyganów... a także homoseksualistów, chorych psychicznie, niedołężnych... Czy masowe mordowanie i wyniszczanie chorych psychicznie w III Rzeszy nie można nazwać również "shoah chorych psychicznie"? Czyż wywołanie samej wojny oraz dążenie do zdobycia jakiegoś kraju za wszelką cenę, nawet ludobójstwa... nie można nazwać też terminem "shoah"?

Czyż tym terminem nie można nazwać ludobójstwa jakiego dopuścił się marksista, klasowy socjalista i komunista J. Stalin skazując na śmierć głodową przeszło 7 milionów Ukraińców (w latach 1932-1933)? Czymże to okrucieństwo było jak nie "shoah Ukraińców"?, chęć całkowitego ich zniszczenia... A czymże było komunistyczne ludobójstwo katyńskie jak nie celową eksterminacją tej części Polaków, którzy stanowili podstawę przyszłości całego narodu... Czyż takie działanie nie można nazwać "shoah Polaków". I tylko symptomatyczne jest, że większość najważniejszych marksistów a później komunistów było akurat pochodzenia żydowskiego: Karol Marks (Karl Heinrich Marx - Hirschel Marx), Władimir Iljicz Lenin (po matce żydówce - Blank), Lew Trocki (Lew Dawidowicz Bronstein ), Róża Luksemburg ( Rozalia Luxenburg - córka Eliasza Luxenburga i Liny z domu Loewenstein), Julij Martow (Cederbaum), Fedor Iljicz Dan (Gurwicz), Maksim Maksimowicz Litwinow (Meir Henoch Mojszewicz Wallach-Finkelstein), Łazar Moisiejewicz Kaganowicz i wielu, wielu innych... Dwa totalitaryzmy: marksistowski narodowy socjalizm (robotniczy), czyli nazizm oraz marksistowski klasowy socjalizm (robotniczy), czyli komunizm... doprowadziły do ogólnoludzkiego "shoah", największego Holocaustu w historii świata... A wszystko zrodziło się w chorych głowach ludzi, którzy uważali, iż reprezentują "Rasę Panów", bądź też "Klasę Panów", czyli niejako "wybrańców" czyniących sobie innych ludzi (podludzi?) poddanymi... Na szczęście historia świata dowiodła i dowodzić będzie zawsze, że nie ma ani rasy panów, ani klasy panów, ani narodów wybranych stworzonych do rządzenia innymi narodami (podludźmi?)... Wszyscy ludzie są równi wobec Boga i wszyscy są równie dla niego ważni... I tylko aż dziwne jest, że ten sam chory totalitarny marksizm oparty na gnostyckiej i antykatolickiej filozofii Georga Wilhelma Friedricha Hegla, który - poprzez rewolucje francuską - był źródłem powstania nazizmu i komunizmu... jest gloryfikowany obecnie przez bezpaństwowych syjonistyczno-globalistycznych-unionistów, nie tylko europejskich...

Źródło: Sowiecka Historia - FILM (początek fragmentu II)

"Klasy i rasy, które są zbyt słabe, żeby opanować nowe warunki życia, muszą zniknąć (...) Muszą zginąć w rewolucyjnym holocauście" - Karol Marks

Pozdrawiam

Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad... http://krzysztofjaw.blogspot.com/ kjahog@gmail.com

krzysztofjaw's blog

Lewacki wirus niszczy Zachód Rewolucjoniści z 1968 roku, a także wykarmione tymi samymi ideami ich dzieci i wnuki, trzymają w żelaznym uścisku zachodnią opinię publiczną. Zwolennicy tej ideologii nie mają swojej partii ani zhierarchizowanych struktur, ale ich metoda właściwie niczym nie różni się od taktyki komunistów Wyznawcy ruchu ´68 posiadają monopol na interpretację faktów, mają duży wpływ na rząd i nadają ton we wszystkich partiach politycznych, także tych konserwatywnych. Z Bettiną Roehl, niemiecką dziennikarką i publicystką, autorką głośnej książki “Zabawa w komunizm!”, rozmawia Bogusław Rąpała

Wieloletnie niefrasobliwe traktowanie ideologii komunistycznej przez państwa zachodnie przynosi dziś katastrofalne skutki, czemu daje Pani wyraz w swojej książce pt. “Zabawa w komunizm!”. Jakie okoliczności przyczyniły się do jej napisania? - Pod koniec lat 90. w Archiwum Federalnym w Berlinie Wschodnim znalazłam akta dotyczące wydawanego przez moich rodziców – Ulrike Meinhof i Klausa Rainera Roehla – czasopisma “Konkret”. W ten sposób nadarzyła się okazja, aby dokładnie przyjrzeć się genezie niemieckiej lewicy, następnie zaś ją opisać. Historia utworzonego i finansowanego przez komunistów z Berlina Wschodniego pisma “Konkret”, z którą splecione są dzieje mojej rodziny, jest jednocześnie opowieścią o fenomenie ruchu ´68 i tworzeniu się lewicy w Niemczech. Proszę sobie wyobrazić, że “Konkret” od początku został zaprojektowany w Berlinie Wschodnim, przy współpracy z młodymi komunistami z Republiki Federalnej Niemiec, jako organ propagandowy, służący infiltracji młodzieży akademickiej na Zachodzie. Aktywność moich rodziców, którzy w połowie lat 60. redagowali sponsorowane przez Wschód pismo “Konkret”, była skupiona wokół formującego się ruchu ´68. To oni byli jego filarami. Jednocześnie należeli do medialnego establishmentu Hamburga i Berlina Zachodniego, który wywierał istotny wpływ na życie polityczne w Niemczech. W tamtych czasach powszechnego dobrobytu na lewicowych poglądach można było zbić pokaźny kapitał. To tyle, jeśli chodzi o biograficzną część dotyczącą mojej rodziny, oczywiście opowiadającą również o latach mojego dzieciństwa i wczesnej młodości oraz o sprawach związanych z prywatnym życiem rodziców.

W książce demaskuje Pani mity, którymi zwolennicy ruchu ´68 od dziesięcioleci legitymizują swoje istnienie. Jak publikacja ta została przyjęta na rynku wydawniczym? - Moja książka ma charakter polityczno-analityczny. W zupełnie nowym świetle przedstawia wydarzenia historyczne, które przez całe lata otaczane były legendą, jak początki ruchu antyatomowego, ustawy o stanie wyjątkowym oraz głęboko zakorzenione stereotypy o strasznym państwie Konrada Adenauera lat 50. czy o rzekomo zdeformowanym przez katolicyzm, skostniałym i nieludzkim niemieckim społeczeństwie, które w takiej formie, w jakiej przedstawiają je przedstawiciele ruchu ´68, legitymizując swoje działania i propagując agresywne, wysoko doktrynerskie bzdury, nigdy nie istniało. Droga, którą przemierzyłam – i tutaj znów nawiązuję do pańskiego pytania o moją książkę – pozwoliła mi dokładnie poznać to dziwaczne zjawisko, jakim jest popularna i akceptowana przez demokratyczny świat szaleńcza ideologia ruchu ´68. “Zabawa w komunizm!” ukazuje prawdziwą, opartą na faktach historię powstania tego nurtu, wyzwala od wytworzonych przezeń mitów i jednocześnie w sposób analityczny rozbija betonowe dogmaty wykreowane przez rozpieszczonych pop-, luksusi narkokomunistów. Bożkami ruchu lewicowego są Karol Marks, Zygmunt Freud i Wilhelm Reich, a w tle towarzyszą im takie postacie, jak Mao Tse-tung i inni czerwoni ludobójcy, od których dzisiejsi przedstawiciele ´68 odżegnują się dość niemrawo i często nieszczerze. Moja książka została przemilczana przez środowisko ´68. Gdyby nie była publikacją demaskatorską, ale kolejną gloryfikacją ruchu lewicowego, już dawno obsypano by ją pochwałami oraz tymi wszystkimi wspaniałymi, wysoko dotowanymi nagrodami niemieckiego przemysłu kulturalnego, na które – szczerze mówiąc – w pełni zasłużyła. Od dawna też byłaby lekturą obowiązkową na lekcjach historii, ponieważ mimo trudnej tematyki jest napisana w sposób przystępny i z poczuciem humoru.

Ale tak się nie stało, ponieważ pokazuje w niej Pani metody działania ludzi związanych z Nową Lewicą. Które z tych metod są najczęściej stosowane i najskuteczniejsze? - Ekspansja ruchu lewicowego, której towarzyszy utrata kontaktu z rzeczywistością, jest w demokracji pozostającej w służbie ideologii ´68 trudno dostrzegalna. Jeśli zaślepiona ideologią większość zatraca się w iluzorycznym świecie, to ma rację, nawet gdy nie ma racji. Demokracja zakłada, że decyduje większość, a większość jest przekonana, że podejmuje racjonalne decyzje. Analiza dzisiejszych społeczeństw zachodnich jest zaiste pracą herkulesową, chociażby dlatego, że po opanowaniu przez ideologię ´68 nie są one w stanie właściwie rozpoznać rzeczywistości i skonstatować, że tak naprawdę powinny jak najszybciej wylądować na kozetce u psychiatry. Właśnie z tego powodu struktury ´68 w dzisiejszych społeczeństwach są niewidoczne. Ideologia odciska swoje piętno, ale rzadko kiedy jest dostrzegana i wiązana z ruchem ´68, ponieważ jest on fałszywie uznawany za przestarzały i unicestwiony przez społeczeństwo. Należy jednak pamiętać, że pokolenie ´68 jest niczym kameleon i zawsze idzie z duchem czasu. Ruch ´68, który definiuję jako wysoce zideologizowaną, kryptokomunistyczną kulturę myślenia i odczuwania, właśnie dzięki swoim rewolucjom, medialnemu rozgłosowi i ugrupowaniu terrorystycznemu z lat 70., którym była Frakcja Czerwonej Armii, sam stał się establishmentem, podbił społeczeństwa i odtąd trzyma je w żelaznym uścisku, oczywiście zawsze utrzymując się na powierzchni.

W jaki sposób pokolenie ´68 ewoluowało w ciągu ostatnich dziesięcioleci? - Ruch ´68 jest dziś ideologią, która począwszy od lat 60., wywiera coraz silniejszy wpływ na kulturę Europy Zachodniej, a raczej na to, co po niej zostało. Ale ta ideologia – chcę to jeszcze raz podkreślić – jest postrzegana jako coś całkiem naturalnego, a więc w rzeczywistości jest asymilowana zupełnie nieświadomie. Sześćdziesięcioósmacy nie widzą lasu, bo zasłaniają im go drzewa. Kierując się miłosierdziem, można by im było nawet współczuć. Sytuacja staje się jednak groźna wówczas, gdy ciemnota spod znaku ´68 rozlewa się i mami całe społeczeństwa, które nie posiadają ani struktur, ani sił pozwalających zachować w tej rzeczywistości jakąkolwiek orientację. Sześćdziesięcioósmacy utworzyli bardzo elastyczną i spójną strukturę władzy, która w odróżnieniu od klasycznych komunistycznych dyktatur jest na tyle szczelna, że uniemożliwia tworzenie się jakichkolwiek komórek oporu. Żadnej solidarności! Każdy konstruktywny krytyk ideologii ´68 jest serdecznie witany przez ten ruch jako ktoś, komu również zależy na przełamywaniu złych struktur społecznych. Ale ci, którzy nie dają się pozyskać, są brutalnie, bezlitośnie wykluczani i pomijani milczeniem. Zwolennicy ruchu ´68 to także sensaci, którzy na każdą błahostkę reagują wrzaskiem. Jednakże prawdziwi krytycy – jeszcze raz to powtórzę – są przez tę bezkształtną masę medialną konsekwentnie tłumieni, a w najlepszym razie wystawiani na pośmiewisko. Wyznawcy ruchu ´68 opanowali niezwykle trudną sztukę robienia szpagatu. Mimo że w Niemczech, i w ogóle na Zachodzie, posiadają monopol na interpretację faktów, mają duży wpływ na rząd i nadają ton we wszystkich partiach politycznych, także tych konserwatywnych – to od ponad 45 lat potrafią się też sprzedawać jako najbardziej wartościowa moralnie i niezbędna opozycja.

Dlaczego ludzie nie dostrzegają tej obłudy? - Tę schizofreniczną postawę mocno i niewzruszenie reprezentują całe rzesze sześćdziesięcioósmaków. Proszę popatrzeć chociażby na nieco już leciwego Clausa Peymanna, szefa Berliner Ensemble, jednego z czołowych niemieckich teatrów. Człowiek ten od 40 lat żyje na koszt niemieckiego podatnika i świetnie mu się wiedzie. W sposób nudny i nieznośnie monotonny sprzedaje co roku jakąś infantylną wersję rewolucji komunistycznej i za pomocą różnorakich akcji oraz deklaracji ciągle stara się uczynić z terrorystów i ludobójców postacie akceptowane społecznie. Permanentna rewolucja teatralna pozwala mu wieść życie wielkokapitalistycznego bonzy. Przed kilkoma laty, gdy siedziałam naprzeciwko niego podczas telewizyjnego talk-show i stwierdziłam, że jego bożyszczem jest Mao Tse-tung, on nagle – niczym nastolatek przechodzący okres dojrzewania – wyciągnął zaciśniętą pięść i krzyknął w kierunku publiczności: “Rewolucja!”. I coś takiego jest uznawane na Zachodzie za sztukę. Chociaż w Niemczech wiek emerytalny dla urzędników wynosi 65 lat i nie wolno go przekraczać, umowa publicznoprawna z 74-letnim Peymannem została przedłużona do roku 2014. Jest to przykład absolutnego upadku niemieckiego przemysłu kulturalnego. Komuniści i zwolennicy ruchu ´68 przystąpili do urzeczywistniania wyimaginowanej, wyższej formy demokracji, a w gruncie rzeczy chodzi im o ideologie, które w najokrutniejszy sposób oddają kult jednostce. Peymann jest obiektem takiego kultu – współczesnym idolem, wyniesionym przez pokolenie ´68 na piedestał. Mogę zagwarantować, że każdą sztukę teatralną, niezależnie od tego, o czym będzie traktowała, zamieni on w rewolucyjny bełkot. Mimo że sześćdziesięcioósmacy niezmordowanie stylizują swój ruch na młodzieżowy, nikogo nie razi fakt, że kolejne młode pokolenia działające w tym nurcie są ciemiężone przez starców. Poważany w Europie i na całym świecie Peymann od początku lat 60. żyje z dyskredytowania zachodniego społeczeństwa, tym samym utwierdzając i cementując swoją sponsorowaną przez państwo władzę. Wysoką pozycję utrzymuje wyłącznie dzięki prasie mainstreamowej, która – abstrahując od pojawiających się sporadycznie głosów krytycznych – gremialnie go popiera. Nikt nie ma odwagi podnieść ręki na owego namaszczonego przez ruch ´68 i przyklejonego do swoich stanowisk oraz profitów “mistrza teatru”. Mimo że wszędzie słyszy się stwierdzenie: “Ruch ´68 jest już martwy. Jego przedstawiciele przechodzą teraz na emeryturę, a społeczeństwo już dawno wyleczyło się z jego ideologii”, fakty świadczą o czymś diametralnie innym. Społeczeństwo codziennie myśli i czuje tak, jak mu dyktują przedstawiciele pokolenia ´68.

Czy można ten ruch jakoś umiejscowić, zlokalizować? - Ruch ´68 tworzy perfekcyjnie działającą i spójną międzynarodową sieć. W Niemczech i innych dużych państwach na Zachodzie stopień tych powiązań, które zostały uformowane w ciągu minionych dziesięcioleci, stał się tak oczywisty, że nie zauważają go nawet osoby w ten ruch zaangażowane, a więc jego “aktorzy”. Rewolucjoniści z 1968 roku, a także wykarmione tymi samymi ideami ich dzieci i wnuki, nawet jeśli deklarują się jako przeciwnicy tej ideologii, albo po prostu urodziły się później i są wobec niej nastawione krytycznie, trzymają w żelaznym uścisku zachodnią opinię publiczną, niezależnie od tego, czy są przy władzy, czy też znajdują się w opozycji. Struktury te kierują przede wszystkim mediami i decydują o tym, co się w nich pojawia. Sprawują też kontrolę nad przemysłem związanym z kulturą, rozrywką i edukacją dysponującym każdego roku ponad 100 mld euro. Ideolodzy ruchu ´68 zwiększają również swój wpływ na sądownictwo. Ideologia tej generacji zepchnęła na społeczny margines obydwa duże Kościoły w Niemczech – katolicki i ewangelicki, a zamiast tego zaimplementowała ateizm. W każdej dziedzinie – nieważne, czy chodzi o politykę atomową, migracyjną, o edukację, a przede wszystkim o psychologię – obowiązuje sposób myślenia wykreowany przez ruch ´68, który tym samym kształtuje również politykę. Zwolennicy tej ideologii nie mają swojej partii ani zhierarchizowanych struktur, ale ich metoda właściwie niczym się nie różni od taktyki komunistów. Polega ona na tym, żeby niczego samemu nie budować, ale niszczyć, infiltrować, wynaturzać i przejmować struktury, które już istnieją.

Państwa takie jak Polska, w których przez dziesięciolecia rządzili komuniści, do dziś zmagają się nie tylko z problemami materialnymi, ale przede wszystkim z moralnym zepsuciem swoich obywateli. Czy szkody, które wywołuje ruch ´68, są podobne? - Komuniści deformowali rzeczywistość przy pomocy ateizmu, ideologii i własnych dogmatów. Realizacji tych założeń służyły monolityczne aparaty partyjne oraz budzące grozę dyktatury. Z kolei reprezentanci ruchu ´68, których ja określam mianem “popkomunistów”, posługując się antykapitalistycznymi, komunistycznymi i wieloma innymi zawiłymi ideami, które niemal codziennie dopasowują do zmieniającego się ducha czasu, dbają o to, by atakowane przez nich przy pomocy różnych rewolucyjnych fantasmagorii społeczeństwa zachodnie w gruncie rzeczy nadal istniały. W ten sposób mogą je maksymalnie wykorzystać do własnych celów. I mają nadzieję, że konserwatywno-kapitalistyczne środowiska, na których żerują, będą finansowały ich ideologiczny obłęd.

Chodzi im głównie o pieniądze? - Ruch ´68 już dawno popadłby w zapaść i nie byłby ideologią zwycięską, gdyby Republika Federalna Niemiec nie była tak zamożna. Proszę zwrócić uwagę na fakt, że w latach 70., pomimo strat wojennych, RFN pod względem dochodu narodowego przypadającego na jednego mieszkańca znajdowała się w ścisłej światowej czołówce, obok Stanów Zjednoczonych, Szwajcarii i Szwecji. Dziś jest inaczej. Relatywny upadek Niemiec, który będzie można obserwować także w przyszłości, ma obok różnych innych przyczyn także tę jedną: ruch ´68. Przedstawiciele tego nurtu politycznego od zawsze troszczyli się o to, żeby załatwiać sobie nawzajem dobre posady i inne profity. Wyspecjalizowali się w ostrych atakach na państwo, społeczeństwo, gospodarkę, własność, Kościoły, związki zawodowe i na co tylko chcą, niczego nie budując, a w zamian za to permanentnie wymachując fikcyjną maczugą moralną i zbijając kapitał. Bogacą się w specyficzny i perwersyjny sposób. Szczególnie w swoim dzisiejszym wydaniu – jako Zieloni – przedstawiają siebie jako lepszą część społeczeństwa. Występują przeciwko wojnie i wyzyskowi, opowiadają się za biednymi i pozbawionymi praw w swoim kraju i na całym świecie, kilkadziesiąt lat po śmierci Hitlera popisują się brawurową odwagą przeciwko nazistom. Ale jednocześnie zajmują świetnie opłacane stanowiska i żądają dla siebie wysokich świadczeń emerytalnych. Ideologia ´68 niesie ze sobą zdegenerowaną formę feudalizmu. Daniel Cohn-Bendit, polityk, lider francuskich Zielonych, i jemu podobni zachowują się jak współcześni książęta. Robią wokół siebie dużo szumu, a media multiplikują wyprodukowany przez nich chłam, tak jakby chodziło o jakąś genialną prawdę, o receptę na życie. Przyjrzyjmy się bliżej Cohnowi-Benditowi. Człowiek ten pierwszą połowę swojej publicznej działalności spędził uwięziony w infantylizmie, a drugą – w pułapce własnej starczości. Czy społeczeństwo rzeczywiście potrzebuje takich “poplątanych” osobników? Konsekwencje tego są katastrofalne. Przez ostatnie 200 lat Zachód wiódł na świecie prym na wszystkich ważnych polach. Szczyt dobrobytu osiągnął w późnych latach 60. i 70 i od tego momentu stale już tylko przegrywa. Ruch ´68 jest immanentną, samoniszczącą maszynerią.

Dlaczego idee reprezentowane przez Nową Lewicę znajdują tak wielu sympatyków wśród ludzi młodych, którzy nie zdają sobie sprawy z tego, że nie jest to niewinna zabawa? - Ideologia pokolenia ´68 odnosi wyłącznie sukcesy. Głosi lewicowe hasła i przyciąga młodych ludzi. Trochę rewolucji, sex & drugs & rock´n´roll, poczucie bycia kimś lepszym, inteligentniejszym, wyemancypowanym i seksualnie wyzwolonym, pod warunkiem, że płynie się z nurtem mainstreamu – to wszystko jest atrakcyjne, a przy tym wyraźnie definiuje wrogów: rodziców (o ile nie wyznają tej samej ideologii), tradycyjne struktury społeczne, partie konserwatywne i liberalne oraz oczywiście Kościoły. Wrogość ta kierowana jest również w stronę państwa. W myśl tej ideologii w zasadzie nie powinno się zakładać (zdrowej) rodziny, ponieważ w takiej sytuacji siłą rzeczy bierze się udział w reprodukowaniu zepsutych, opresyjnych struktur i znowu zostaje się kołtunem, który wychowuje swoje dzieci na uznających autorytety poddanych, a nie na ludzi żyjących zgodnie z duchem ruchu ´68. Jej zwolennicy – podobnie jak komuniści – chcą stworzyć “nowego człowieka”, który będzie tańczył tak, jak mu zagrają przedstawiciele pokolenia ´68.Nauczyciele nie potrafią sobie poradzić z rozwydrzonymi uczniami. Wobec młodych ludzi, którzy nie szanują nawet własnych rodziców, stają się coraz bardziej bezradni. Czy o to właśnie chodzi lewicowym ideologom? - Ruch ´68 jest w zasadzie sektą, która przejęła władzę, i tak się fatalnie składa, że nie została rozpoznana jako sekta. W reprezentowanej przez nią ideologii panuje kult wiecznej młodości. I jeśli nawet kult ten nie jest już tak widoczny, jak w poprzednich latach, to niezmienne pozostają schematy myślowe i sposób odczuwania, które za sprawą pokolenia ´68 przeniknęły i utrwaliły się w społeczeństwie. Do tego dochodzi jeszcze konieczność bycia nowoczesnym. Młodzi ludzie – nawet tacy, którzy głęboko w sercu wyznają poglądy konserwatywne i są w stanie rozsądnie myśleć oraz angażować się społecznie – są tak bardzo osaczeni przez dynamikę i wir mentalnych struktur ruchu ´68, że często nie tylko działają wbrew własnym interesom, ale też prezentują poglądy polityczne, z którymi tak naprawdę wcale się nie utożsamiają. Na tym polega recepta na sukces środowisk lewicowych. I w ten sposób wygrywają one wybory. Sytuacja taka miała ostatnio miejsce w gospodarczo zamożnym landzie Badenia-Wirtembergia, gdzie szefem rządu został Winfried Kretschmann, człowiek ze ścisłego trzonu ruchu ´68 i były fanatyczny zwolennik K-Gruppen, występujący obecnie w roli dobrodusznego dziadka i męża stanu. Może on teraz forsować bezwzględne idee ruchu ´68 chociażby za pośrednictwem systemu oświaty. Wkrótce zapewne wielu ludzi przerazi się konsekwencjami własnego wyboru, ale na zmianę decyzji będzie już za późno.

Jeśli zagrożeń tych nie dostrzega wielu dorosłych: rodziców, nauczycieli i polityków, to kto ma chronić najmłodszych? - Pokolenie ´68 od momentu swojego powstania jest bardzo odporne na argumenty płynące z zewnątrz i nie przyjmuje informacji pochodzących spoza własnych kręgów. Sześćdziesięcioósmacy sprzedają się co prawda jako ludzie światli, ale jednocześnie tłumią to “światło” przy pomocy własnej ideologii. Regularnie dyskredytują swoich krytyków jako niemodnych i autorytarnych idiotów. Tej permanentnie odnawiającej się ideologii mogłaby się przeciwstawić tylko nowa, atrakcyjna wizja.

Czy ruch ´68 ma jakiś konkretny punkt, do którego chciałby dojść, a potem się zatrzymać? - Nie, on się stale żywi duchem czasu, nad którym panuje. Nie reprezentuje żadnej konkretnej utopii ani idei.

Wspomniała Pani o niechęci pokolenia ´68 do tradycyjnej rodziny… - Jak każda sekta, z trudem akceptuje ono struktury, których członkowie zachowują autonomiczne przestrzenie wolności. Dlatego instytucja rodziny zawsze była dla niego solą w oku.

Jakie są ideologiczne korzenie tego środowiska? - Przedstawiciele ruchu ´68 zatykają uszy, kiedy się o tym mówi, ale wyznawana przez nich ideologia jest silnie powiązana z idiotyzmami głoszonymi przez dążącego do zrewolucjonizowania kultury i mającego na sumieniu miliony ofiar Mao Tse-tunga, który chciał uruchomić na Zachodzie mechanizmy prowadzące do jego zniszczenia. Ów autokrata nie miał nadziei na to, że zacofane i na dodatek wyniszczone przezeń Chiny odniosą szybkie, militarne zwycięstwo nad Zachodem. Dlatego pragnął zrewolucjonizować Trzeci Świat, a Europę wpędzić przy pomocy doskonale wystylizowanej propagandy w pewien rodzaj autodestrukcji, co mu się, niestety, w znacznej mierze udało. I tę właśnie autodestrukcję zwolennicy ruchu ´68 napędzają do dzisiaj, nieustannie przedstawiając ją jako coś modnego i awangardowego. Do tego obrzucają wyniosłymi obelgami wszystko to, co istnieje realnie, a zatem – według nich – powinno zostać zrewolucjonizowane.

Brzmi to pesymistycznie. Czy potrafi sobie Pani wyobrazić społeczeństwo europejskie za 20 lat? - Myślę, że zarówno Europa, jak i Ameryka – Zachód w ogóle – doświadczą znacznego wyobcowania w stosunku do siebie i własnej historii. Także z powodu napływu ludności z innych części świata, w tym z krajów muzułmańskich. W takiej sytuacji trudno będzie mówić o europejskiej tożsamości. Z powodu obłąkańczego generowania przez Brukselę i Strasburg wciąż nowych ustaw oraz postępującej fetyszyzacji pojęcia “Europa” kontynent zostanie przytłoczony nadmiarem regulacji prawnych, a jednocześnie będzie się coraz bardziej zatracał w chaosie paralelnych społeczeństw i heterogenicznych struktur. W przedstawionej przeze mnie wizji przyszłości znaczny udział będzie miała autodestrukcyjna furia ruchu ´68. Tymczasem tacy politycy jak Helmut Kohl czy Angela Merkel, którzy swoją pozycję budują na przemilczaniu i przeczekiwaniu problemów, a przy tym nie są zdolni do podjęcia intelektualnej debaty, utrzymują społeczeństwo w poczuciu pewnego rodzaju konserwatywnego bezpieczeństwa, które faktycznie nie istnieje. To niewyobrażalne, że Merkel, która pełni najwyższe stanowisko w państwie, tłumi wszelkie dyskusje nad niezbędnymi rozwiązaniami systemowymi.

To, co Pani mówi, jest bardzo interesujące, choć jest to dość wstrząsający obraz przyszłości… - …ale realistyczny, o ile w ogóle można dziś snuć prognozy na przyszłość. Ale mimo wszystko pozostaję optymistką i wciąż mam nadzieję, że coś się zmieni na lepsze. Ostatecznie historia ludzkości nie jest zdeterminowana, ale podlega nieprzewidywalnym fluktuacjom.

Czy widzi Pani jakiś sposób na zahamowanie tego autodestrukcyjnego procesu? - Jeśli zadając mi to pytanie, myśli pan, że podam jakiś bardziej optymistyczny wariant mojej przedstawionej wyżej, raczej mrocznej prognozy przyszłości, to muszę pana rozczarować. Ale nie porzucam nadziei.

Wspomniała Pani wcześniej, że wciąż odnawiającej się ideologii ´68 mogłaby się przeciwstawić jakaś atrakcyjna idea lub wizja. Co konkretnie miała Pani na myśli? - Pomimo wszelkich niedoskonałości, które są widoczne w zachodniej demokracji, zawsze uważałam ją za najatrakcyjniejszą wizję, jaka istniała w całej historii ludzkości. Jest ona najbliższa ideałowi humanistycznemu. I to ona uczyniła z Zachodu obszar przodujący na świecie pod względem gospodarczym i kulturowym. Dziś społeczeństwa zachodnie są niesamowicie zdezorientowane lub wręcz zaślepione. Tak zwane elity bardziej bawią się życiem, niż naprawdę żyją. Zachód cechuje się mieszaniną dekadencji, ignorancji i swoistego oczekiwania na koniec świata (jako fantastycznej megaimprezy) oraz połączeniem arogancji i pychy. Popada on w pewien rodzaj metażycia. To dążenie do samozniszczenia, przy jednoczesnym pouczaniu całego świata, jak powinien postępować, nazwałabym schizofrenicznym rysem zachodniego systemu. Powinniśmy przeprowadzić gruntowną wymianę elit, ponieważ te, które nami rządzą, po prostu zawodzą. Zmianę na lepsze mógłby przynieść powrót do starych, sprawdzonych zachodnich ideałów, które są coraz mocniej wypierane z powszechnej świadomości. Duchowo-ideowej próżni, będącej spuścizną ruchu ´68, nie są już w stanie wypełnić nawet religie.

Społeczeństwa muszą chcieć wymiany swoich elit. Co powinno się stać, by do tego doszło? - Społeczności, które mają zdezorientowane elity, same też są bezsilne i nie potrafią wziąć spraw w swoje ręce. Jeśli pyta mnie pan teraz o nową ideę, która mogłaby wstrząsnąć ludźmi i zdobyć ich serca, to muszę powiedzieć o swojej nadziei, że w końcu obudzi się w nich świadomość, iż decydenci wystawili ich do wiatru. Co do wizji społecznych, to tutaj nie oczekiwałabym jakiegoś cudu. Tak zwana Nowa Lewica, która dziś nie jest już wcale nowa, w obecnych formach istnienia jest trudna do rozpoznania. Jest środowiskiem skupiającym żądnych władzy i pieniędzy cwaniaków, którzy zajmują istotne z punktu widzenia gospodarki stanowiska. Proszę popatrzeć na Dominique´a Strauss-Kahna, zachodniego socjalistę, który korzysta pełnymi garściami z dobrodziejstw kapitalizmu i jest feudałem najwyższej kategorii. Francuskie media (także te skrajnie lewicowe), które dobrze wiedzą o jego ogromnym majątku, najwyraźniej – przy całej otwartości – ukrywają to przed swoimi proletariackimi konsumentami. Kolejny przykład to Carla Bruni, żona Nicolasa Sarkozy´ego, stylizująca się na wielkokapitalistyczną lewaczkę. Tak wygląda zabawa w komunizm! Niestety, owa polityczna sekta, zapewniająca swoim zwolennikom dokładnie te same stanowiska i pozycje w społeczeństwie, które niegdyś chciała obalić przy pomocy działań rewolucyjnych, nie da się łatwo wyrugować z uprzywilejowanych pozycji. Tym bardziej że jej ideolodzy próbują mamić społeczeństwo swoją odwagą i bohaterstwem, wrażliwością społeczną i rozumieniem demokracji, którą się wykazali w latach 50. i 60. Używając tego “odgrzewanego” kłamstwa, aspirują także do roli autorytetów moralnych.

Nie udałoby się to im, gdyby nie opanowali mediów… - Zniszczenie wszystkich tradycyjnych wartości było częścią programu ruchu ´68, a jego zwolennicy zachowują się tak, jakby to oni sami stanowili istotną wartość. W świecie medialnym opis wydarzeń dyktowany jest przez lewicowy mainstream. Środowiska, które sprzeciwiają się tego rodzaju zwierzchności, nie mają łatwego życia. A jeśli na dodatek mają do czynienia z tworem przypominającym sektę, która bazuje na aplauzie, na tym, co dzieje się “tu i teraz”, i na nieformalnych sposobach komunikacji, to niesłychanie ciężko jest im się przebić z jakąkolwiek nową ideą.

Obserwuje Pani również sytuację społeczno-polityczną w Polsce. Co Pani myśli, widząc np. dążenie wielu polityków w naszym kraju do zalegalizowania układów homoseksualnych? - Sądzę, że w tym zakresie Polska poddała się nurtowi obowiązującemu we Wspólnocie Europejskiej. Bracia Kaczyńscy, którzy w ciągu ostatnich 20 lat próbowali uchronić kraj od duchowo-ideowej okupacji ze strony zachodniego molocha, niestety, przegrali. Nie potrafili wypracować odpowiedniej strategii, która byłaby pomocna przy prowadzeniu wojny ideologicznej zarówno z zachodnimi, jak i rodzimymi kadrami spod znaku ´68.

A może po prostu polskie społeczeństwo, otumanione ideologią ruchu ´68, nie potrafiło docenić prezentowanej przez nich konserwatywnej wizji kraju? - Kaczyńscy mają wielkie zasługi w walce przeciwko restauracji starych komunistycznych struktur, ale w żaden sposób nie umieli zapobiec symbiozie zręcznych, zachodnich przedstawicieli ruchu ´68 z polskimi postkomunistami. Najwidoczniej kampania niszczenia demokracji, prowadzona przez spadkobierców pokolenia ´68, stanowiła dla braci Kaczyńskich zagadkę. W Polsce zdążyła już wyrosnąć elita, która jest zafascynowana zwycięską energią mainstreamu ´68 i która oczywiście spodziewa się wyciągać z tego osobiste korzyści. Kto chce się zmierzyć z lewicowymi aktywistami, sprawującymi bardzo chytrze kontrolę nad różnego rodzaju ruchami ekologicznymi, feministycznymi czy też pokojowymi, musi przede wszystkim zrozumieć, że ma do czynienia z nadzwyczaj agresywnym, podstępnym i niezwykle sprawnym w organizowaniu różnego rodzaju kampanii ruchem, który jednocześnie na wszelkie możliwe sposoby prowadzi agitację w społeczeństwie i ma za sobą olbrzymią armię najczęściej niedouczonych klakierów.

Kogo ma Pani na myśli? - Proszę popatrzeć np. na cieszące się coraz większym zainteresowaniem fora internetowe, na których grasują całe rzesze dyskutantów zachowujących się jak samodzielni i niezależni wolontariusze ruchu ´68. Okazują się oni bardzo przydatni dla lewicowej nomenklatury. Niech się pan przyjrzy również bieżącym wydarzeniom w Niemczech i głośnej sprawie plagiatów prac doktorskich. Jak zwykle tłumy grzebią w doktoratach nielubianych polityków konserwatywnych, natomiast oszczędzają polityków “czerwonych” lub “zielonych”. A przecież wiadomo, że doktoraty napisane przez lewicowców, nieważne, czy z dziedziny techniki, nauk przyrodniczych, czy też humanistycznych, zawierały najczęściej pieśni pochwalne na cześć komunizmu – pieśni, które każdy z tych autorów znał na pamięć.

Jaką dałaby Pani radę tym, którzy dostrzegają niszczycielską działalność ruchu ´68 i chcą z nim walczyć? - Podczas dyskusji potrzebne są rozsądek i wysoka kultura polityczna. Kto chce przeciwstawić owej zastygłej i tępej strukturze władzy – która mimo tych cech przyciąga do siebie wszelkiej maści wesołków – jakąś nową ideę czy wizję, lub chce przynajmniej stworzyć szansę dla ich zaistnienia, musi posiadać wrodzony talent w dziedzinie public relations albo też dysponować ogromną wiedzą. Działalność środowisk prawicowych, które chciałyby walczyć z ruchem ´68 metodami rewolucyjnymi, nie jest satysfakcjonująca. Kręgów tych nie da się traktować serio. Służą one aktywistom pokolenia ´68 jedynie za pożywkę dla uprawianej przez nich tzw. krytyki społecznej. Tak więc do walki z ruchem ´68 nie wystarczy bardzo atrakcyjna idea. Jej orędownicy muszą być niesamowicie sprawnymi dyskutantami. Strategia kampanii prowadzonych przez lewicowych aktywistów polega na niszczeniu struktur i wyobrażeń na temat świata, dzięki którym owe struktury niegdyś zachowywały spójność. Zdeformowaniu uległy także idee politycznie inaczej ukierunkowanych partii. Spuścizna intelektualna ruchu ´68 – ujmując to żartobliwie – została splagiatowana przez CDU i FDP, niemieckie partie konserwatywne. Jest ona widoczna również w Kościele ewangelickim oraz w mniejszym stopniu w Kościele katolickim. Jeśli zatem ktoś rzeczywiście chce z nią skutecznie walczyć, musi być niezwykle odporny. Ruch ´68 jest niczym wirus o niespotykanych wprost możliwościach zarażania. Dziękuję za rozmowę.

Bettina Roehl (ur. 21 września 1962 roku) mieszka w Hamburgu. W 2006 roku wydała w Niemczech książkę “So macht Kommunismus Spass!”, która weszła do kanonu opracowań dotyczących historii lewicy w Republice Federalnej Niemiec. Jest to opowieść o rodzicach autorki: Ulrike Meinhof i Klausie Rainerze Roehlu, oraz wydawanym przez nich kultowym piśmie “Konkret”. W 2008 roku ukazało się polskie tłumaczenie tej książki pt. “Zabawa w komunizm!”, które wywołało ożywioną debatę poświęconą generacji ´68. W 2001 roku Roehl opublikowała zdjęcia oraz informacje na temat terrorystycznej przeszłości Joschki Fischera, ówczesnego ministra spraw zagranicznych i byłego aktywisty ruchu ´68. W ostatnich latach zabierała głos przede wszystkim w związku z bieżącymi kwestiami politycznymi, gospodarczymi i kulturalnymi. Wiele jej artykułów ukazało się w politycznym blogu w internetowym wydaniu dziennika “Die Welt” – “Sex, Macht und Politik Mainstream Report”.

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 30-31 lipca 2011, Nr 176 (4106)

Nauczą nas kochać Cyganów Cyganom w Europie marzy się posiadanie podobnej do Żydów broni politycznej, knebla na krytyków poczynań członków ich społeczności. Marzy im się posiadanie własnego „antysemityzmu”, który miałby być argumentem naczelnym w dyskusji nad asymilacją Cyganów w Europie czy ich przestępczej działalności, w którą często zaangażowane są całe rodziny i społeczności. 2 sierpnia, podczas obchodów tzw. Dnia Pamięci o Zagładzie Romów, którym patronował Bronisław Komorowski szef Centralnej Rady Sinti i Romów w Niemczech Romani Rose domagał się aby „antycyganizm” traktować na równo z „antysemityzmem”. Rose domagał się aby Cyganie stali się pełnoprawnymi partnerami politycznymi dla europejskich rządów i organów państwowych. Wspólnie z Cyganami miałyby one wypracować rozwiązania, które pomogłyby przeciwstawić się temu co nazwał „rasistowską polityką izolacji”. W tym celu Cyganie chcieliby dysponować narzędziem skutecznie zamykającym usta krytykom ich społeczności, podobnie jak ma to miejsce w przypadku „antysemityzmu”. Problematyczne społeczności cygańskie stawały się na przestrzeni lat obiektem oburzenia opinii publicznej w wielu krajach Europy. Powodem była ich aktywność przestępcza, kradzieże, rozboje, włamania i terroryzowanie okolicznych mieszkańców, rozbijanie nielegalnych koczowisk a nawet morderstwa. Krytycy zwracają również uwagę na niechęć do asymilacji Cyganów i roszczeniową postawę tej mniejszości. W wielu krajach, w tym w Polsce, wielokrotnie uruchamiane były programy pomocowe, edukacyjne przeznaczone dla Cyganów. O ile te pierwsze, polegające na finansowaniu z publicznych pieniędzy remontów mieszkań, zakupu artykułów domowych, cieszyły się wśród Cyganów sporym zainteresowaniem, o tyle te edukacyjne nie przyniosły oczekiwanych rezultatów w postaci aktywizacji zawodowej bezrobotnych w większości Romów. Cyganie w Polsce nie chcieli zgodzić się na tzw. klasy integracyjne, w których cygańskie dzieci uczyłyby się razem z polskimi. Podobnie reagowali również rodzice polskich uczniów, zwracając uwagę na naganne zachowanie ich cygańskich rówieśników i obawę o bezpieczeństwo swoich dzieci. Usilnie popierane przez politycznie poprawnych polityków projekt okazał się chybiony napotykając na mur sprzeciwu z jednej i drugiej strony. Sprawa romskiej edukacji budzi od lat szereg kontrowersji. Bardzo często cygańskie dzieci nie kończą szkół podstawowych, nie spełniając tym samym obowiązku szkolnego. Nie reagują na to powołane do tego instytucje, zamiast tego powołano nauczycieli pomocniczych, tzw. asystentów romskich, których zadaniem miało być zachęcenie Cyganów do nauki i szkolenia zawodowego. I oni nie podołali temu zadaniu. Większe skupiska Cyganów w różnych miejscowościach często wywołują spory z polskimi sąsiadami, jednym z głośniejszych przypadków w Polsce jest miasto Limanowa. Podejmowane przez władze w Europie działania mające na celu ograniczenie cygańskiej imigracji i przestępczości napotykały problemy ze strony unijnych instytucji oraz tzw. organizacji praw człowieka, które jednogłośnie posługiwały się argumentami „rasizmu” czy „ksenofobii”. Niechęć do cygańskiej społeczności planują wyplenić organizacje pozarządowe, które uważają ja za… całkowicie nieuzasadnioną. Już niedługo w Polsce ma ruszyć kampania propagandowa mająca ruszyć sumienia Polaków, sprawić by ci zmienili swoje nastawienie do Cyganów „na przyjazne albo chociaż neutralne”. Kampania ma być prowadzona pod hasłem „Rom – mój bliźni”, materiały kampanii mają pojawić się w radiu, Internecie i na miejskich autobusach. Mają zostać oni przedstawieni jako „najbardziej dyskryminowana mniejszość na świecie” a kampania ma na celu zmuszenie Polaków do zaprzestania wyrażania niepochlebnych dla Cyganów sądów. Organizatorzy kampanii chcieliby aby Polacy przestali negatywnie oceniać Romów, ale czy sami zainteresowani robią coś w tym kierunku, czy próbują dostosować się do zasad i norm społecznych, zintegrować z polską większością, nie zasłaniając się przy omijaniu tychże norm a często także prawa, zachowaniem odrębności i tożsamości kulturowej, której w imieniu multirasowych „społeczeństw otwartych” często odmawia się Europejczykom? O tym z autopsji wiedzą sąsiedzi cygańskich skupisk. Czy mająca zmusić ich do milczenia i moralnie zaszantażować kampania przyniesie oczekiwane przez organizatorów skutki czy może podzieli los wszystkich poprzednich akcji mających zintegrować niechętną do owej integracji mniejszość z większością? Bardziej prawdopodobna wydaje się ta druga opcja. Natomiast jeśli chodzi o marzenia cygańskich liderów, to z uwagi na niewielką siłę oddziaływania Romów w polityce nie wydają się one zbyt realne. I choć wedle norm politycznej poprawności ta „dyskryminowana” mniejszość będzie nadal traktowana szczególnie, to bardzo wątpliwe jest aby Żydzi, zawsze podkreślający wyjątkowość swojego cierpienia i dysponujący potężną bronią w postaci „antysemityzmu” zechcieli podzielić się z kimś takimi możliwościami.

Za: autonom.pl (03 sierpnia 2011 ) (" Nauczą nas kochać Cyganów!")

La segunda. Druga cristiada meksykańska 1934-1941 W ideowych wysepkach katolickiej kontrrewolucji żywa jest pamięć powstania meksykańskich katolików przeciwko masońskiej tyranii w latach 1926-1929, nazywanego powstaniem cristeros, cristiadą albo guerra cristera. Miejmy nadzieję, że rozszerzy się ona na szersze koła, kiedy do dystrybucji trafi nakręcony właśnie film (najdroższa produkcja w historii kina meksykańskiego, warta 110 mln pesos) Deana Wrighta Cristiada, z gwiazdorską obsadą1 (zob. trailer filmu). O wiele mniej, niestety, znana jest historia tzw. drugiej cristiady2, znacznie wprawdzie słabszej co do zasięgu (objęła w zasadzie jedynie stany Michoacán, Veracruz, Querétaro, Jalisco, Colima, Zacatecas i Durango, a liczba walczących nie przekraczała 7 – 8 tysięcy3), poprzedzonej wcześniejszymi sporadycznymi wystąpieniami zbrojnymi4, lecz oficjalnie rozpoczętej w 1934 roku. W literaturze przedmiotu nazywa się ją właśnie „drugą cristiadą” (la segunda cristiada), lecz sami powstańcy mówili jedynie „druga” (segunda), słowo cristiada pozostawiając w domyśle; przyczyną tego wstrzemięźliwego niedopowiedzenia był brak akceptacji hierarchii i wynikająca stąd obawa przed potępieniem.

Kontekst Powodów ponownego wybuchu rebelii niepodobna zrozumieć bez wspomnienia okoliczności, z których pierwszą był oszukańczy charakter tzw. układów (arreglos) zawartych z rządem przez nazbyt „realistycznych” przedstawicieli Episkopatu: abpa Leopolda Ruiza y Floresa (1865-1941) i abpa Pascuala Diaza y Barreto (1875-1936). Nie dawały one żadnych realnych gwarancji ani przywrócenia wolności Kościoła, ani również bezpieczeństwa dla powstańców – zobowiązanych przez biskupów do złożenia broni pod groźbą ekskomuniki. Już w ciągu najbliższych tygodni okazało się, jaka jest wartość ustnych zapewnień o amnestii: zamordowano około 500 dowódców i 5000 szeregowych cristeros. Jak się wyraził przeciwny ugodzie bp Leopoldo Lara y Torres (1874-1939), ustalony modus vivendi okazał się być dla powstańców modus moriendi5. Drugą przyczyną jest to, iż gdy tylko powstańcy wrócili do domów, prześladowania jeszcze się wzmogły. Dekret rządowy z 21 XII 1931 roku nazywał Kościół „organizacją handlową, bogacącą się przez wyzysk ludu”6. Liczba duchownych ograniczona została administracyjnie na zasadzie: na 50 000 mieszkańców jeden ksiądz i jeden kościół (teoretycznie dawało to zaledwie 333 kapłanów na 16 milionów mieszkańców ówczesnego Meksyku). W niektórych stanach wprowadzono dodatkowe obostrzenia: starający się o pozwolenie na wykonywanie swoich funkcji księża winni mieć ukończone 50 lat życia i… być żonaci [sic!]. Skrajnie antykatolicką furię przejawiał gubernator stanu Tabasco i lider lokalnej Partii Socjalistyczno-Radykalnej (Partido Socialista Radical Tabasqueño; PSRT), osobisty „wróg Boga i alkoholu” (enemigo de Dios y del alcohol), Tomás Garrido Canabal (1890-1943)7 – organizator bojówek zwanych potocznie8 „Czerwonymi Koszulami” (Camisas Rojas), które mordowały księży, strzelały do wiernych wychodzących po nabożeństwach z kościołów, grabiły i profanowały świątynie, przetapiały kościelne dzwony. W rządzonym przez siebie stanie wprowadził nowy (wzorowany na kalendarzu z okresu rewolucji francuskiej) kalendarz, w którym na przykład dzień 15 lipca stał się – w hołdzie dla masonerii – „świętem cyrkla i kompasu”. Z kolei gubernator Veracruz, Adalberto Tejeda Olivares (1883-1960)9 zamknął w podległym mu stanie wszystkie kościoły, a za jego rządów zastrzelono kilku księży w kościołach, innych zaś na ulicy lub w domach. Tejeda organizował też „kampanie defanatyzacyjne”, których centralną „liturgię” stanowiły „chrzty socjalistyczne” (z reguły nad brzegami rzek): „katechumeni” otrzymywali tak wymowne imiona, jak Sovietina czy Trotzkina albo numeryczne – od rozmaitych aktów prawnych państwa rewolucyjnego, np. 66 (prawo o wywłaszczeniu) czy 123 (art. konstytucji)10.

Do tego wszystkiego doszła tzw. edukacja socjalistyczna, do której wdrożenia dał sygnał sam Jefe Maximo Rewolucji11 Plutarco Elías Calles (1877-1945) w przemówieniu (Grito de Guadalajara) z 20 VII 1934 roku, nazywając ją „rewolucyjnym etapem psychologicznym”, który polegać ma na wyrwaniu dzieci i młodzieży „ze szponów kleru” i zapanowaniu nad ich świadomością. Ateizację młodocianych zamierzano też początkowo połączyć z „wychowaniem seksualnym”, wzorowanym na „doświadczeniach” Aleksandry Kołłontaj, ostatecznie jednak zaniechano tego pomysłu. Deputowani do Kongresu określający się jako marksiści domagali się, by projektowana ustawa o edukacji socjalistycznej obejmowała wszystkie szczeble nauczania łącznie z uniwersytetem oraz, aby zdefiniowano ją w kategoriach „socjalizmu naukowego”, prowadzącego do uspołecznienia środków produkcji i kolektywizacji rolnictwa; umiarkowana reszta Partii Narodowo-Rewolucyjnej postulowała objęcie ustawą „tylko” szkolnictwa podstawowego i średniego oraz odżegnywała się od „walki klas” jako celu edukacji12. Ostatecznie, 12 XII 1934 roku Kongres uchwalił jednogłośnie zmianę treści art. 3 Konstytucji w następującym brzmieniu:

Edukacja, którą przekazuje państwo, będzie socjalistyczna, i oprócz wykluczania wszelkich doktryn religijnych będzie zwalczać fanatyzm i uprzedzenia; w tym celu szkoła zorganizuje nauczanie i zajęcia w sposób, który pozwoli wytworzyć w młodzieży racjonalną i ścisłą koncepcję Wszechświata oraz życia społecznego.Tylko Państwo – Federacja, Stany i Municypia – prowadzić będą edukację podstawową, średnią oraz pedagogiczną13. Przepisy wykonawcze do art. 3 w nowym brzmieniu wydano w styczniu 1935 roku. Nauczycieli zmuszano do podpisywania deklaracji ideologicznej, zawierającej zobowiązanie do bezwarunkowej akceptacji i propagowania socjalizmu oraz zadeklarowanie się jako ateiści, wrogowie Kościoła i kleru, obiecujący dążenie do jego zniszczenia oraz wyzwolenia świadomości z więzów religijnych. Czuwający nad całością procesu wdrażania edukacji socjalistycznej sekretarz edukacji publicznej – Narciso Bassols García (1897-1959), wysyłał do stref wiejskich tzw. misje kulturalne (misiones culturales) grup ateistycznych nauczycieli, aby wraz z alfabetyzacją „defanatyzowały” chłopów, walcząc jednocześnie z alkoholizmem14.

Polityczny charakter powstania Charakter la segunda budzi żywe spory pośród historyków. Jedni – jak Servando Ortoll15 czy Jean Meyer16 – uważają ją bardziej za ruch manipulowany przez rewolucyjnych generałów, albo wręcz przez „hołotę” (gavillas) „rozbójników społecznych” (bandidos sociales), aniżeli za autentyczny ruch społeczny, dla którego sprawą najważniejszą byłaby kwestia religijna. W oczach Meyera, guerrilleros z la segunda nie są też dalecy ludziom nazywanym przez E. Hobsbawma „pierwotnymi rebeliantami”, protestującymi przeciwko państwu jako takiemu (estado puro)17. Inni z kolei, jak na przykład Pablo Serrano Álvarez, traktują ją jako w ogóle niezorganizowaną ruchawkę powstańczą (movimiento guerrillero)18. Zupełnie inaczej patrzy na tę kwestię Enrique Guerra Manzo, który po przeprowadzeniu szczegółowych badań archiwalnych w Michoacán, twierdzi stanowczo, że cristeros z la segunda nie byli ani niczyimi „pionkami na szachownicy politycznej” (peones del tablero político), ani „rozbójnikami społecznymi” (lub „zawodowymi bandytami”), ani „pierwotnymi rebeliantami”, ani ruchem pozbawionym programu. Przeciwnie, należy ich traktować jako świadomego swoich celów aktora politycznego, prowadzącego własną grę i mającego własny projekt, który nigdy nie utracił swojej autonomii. Nadto, dla tego autora nie ulega wątpliwości, że głównym mózgiem (cerebro) tego ruchu była – tak samo jak podczas la primera cristiada – Krajowa Liga Obrony Wolności Religijnej (Liga Nacional para la Defensa de la Libertad Religiosa; LNDLR), na której czele stał pisarz Rafael Ceniceros y Villarreal (1855-1933)19. Ligę zaś Guerra Manzo postrzega jako społeczny ruch kontrakulturacyjny (contracultural), przeciwstawiający hegemonii państwa porewolucyjnego projekt ładu społecznego opartego na encyklikach Rerum novarum i Quadragesimo anno20. Jako że Liga zajęła krytyczne stanowisko wobec zawartych arreglos z rządem, jej pogłębiający się spór z Episkopatem sprawił, iż odebrano jej prawo do posługiwania się przymiotnikiem Religiosa w nazwie. Choć bardzo osłabiło to (i tak nielegalną przecież) LDNL, to z drugiej strony brak kurateli Episkopatu rozwiązał jej działaczom ręce i pozwolił zmierzać już konsekwentnie do wznowienia walki zbrojnej. Po śmierci (27 XII 1933) Rafaela Cenicerosa, przewodniczącym nowego Komitetu Kierowniczego Ligi został w lutym 1934 roku Rafael Castañares, a wiceprzewodniczącymi – jako pierwszy (primero vicepresidente) Daniel Tello, i jako drugi (segundo vicepresidente) Óscar Vargas. Jednak faktycznym przywódcą i mózgiem LDNL po śmierci Cenicerosa stał się „intelektualista cristero” Miguel Palomar y Vizcarra (1880-1968), a jego prawą ręką – i dowódcą wojskowym la segunda – szef Komitetu Specjalnego (Comité especial) LNDL, czyli jej komórki wojskowej21, generał cristero Aurelio Acevedo Robles (1900-1967)22. Wybitną rolę w organizowaniu powstania, zwłaszcza na terenie stanu Jalisco (gdzie 1 IV 1935 roku wydał swoją pierwszą proklamację), odegrał także Lauro Rocha (1908-1936)23.

Przebieg powstania La segunda zaczęła się oficjalnie ogłoszeniem 20 XI 1934 roku przez LNDL Planu z Cerro Gordo (Plan de Cerro Gordo), którego treść pokrywała się zasadniczo z Planem z los Altos z pierwszej cristiady. W preambule stwierdzono, że tyrania, która rządzi Meksykiem jest destrukcyjna dla społeczeństwa i grozi zanikiem narodowości (desaparición de la nacionalidad). Rządzący rewolucjoniści są „barbarzyńcami czasów współczesnych” (bárbaros de los tiempos modernos), zmierzającymi do podkopania (minar) prawdziwej cywilizacji, katolickiej i hiszpańskiej (católica e hispanista). Misją LNDL jest przeto „ocalić ojczyznę” (salvar a la Patria), w tym zaś celu ruch wyzwolicielski (el movimiento libertador) umówił się co do następujących wytycznych cywilnych i wojskowych: „nieuznawania władz federacyjnych i stanowych; uznawania Konstytucji z 1857 roku, lecz bez praw Reformy; zalecenia reformy tej konstytucji poprzez plebiscyt lub referendum; przyznania kobietom prawa głosowania; w odniesieniu do pracy – uznania ważności postanowień wydanych aż do promulgacji niniejszego planu; w kwestii agrarnej – ustanowienia komisji do uporządkowania umów pomiędzy wspólnotami gminnymi a właścicielami, jak również zasad wypłaty stosownego odszkodowania; przyznania szefowi wojskowemu ruchu wszystkich kompetencji w zakresie gospodarczym i militarnym, lecz z poszanowaniem ustanowionego w sposób właściwy szefa cywilnego; po wzięciu stolicy kraju – przystąpienia do przywrócenia porządku i przebudowy politycznej zgodnej z Konstytucją z 1857 roku, lecz bez praw Reformy”24. Liga i powstańcy nie dowierzali także proklamowanej w 1936 roku przez komunizującego prezydenta Lazara Cardenasa del Río (1895-1970) zmianie kursu wobec religii i Kościoła. LNDL pozostała nieufna, podkreślając destrukcyjny charakter socjalistycznych idei Cardenasa, wskazując m.in., iż sekretariat rolnictwa przejawia „tendencje czysto sowieckie (tendencias netamente soviéticas)”. Jeżeli Callesa nazywano tyranem – twierdzili polityczni liderzy cristeros – to Cárdenas jest nim w niemniejszym stopniu25. W organie LNDL David rząd Cardenasa jest przedstawiany jako suma plag:

Świątynie profanowane i konfiskowane w całej Republice. Głosowanie ludowe fałszowane. Grabież budynków [kościelnych]. (…) Bogactwa i zaszczyty dla morderców ludu, jak Garrido, Osorio i in. Nienawiść do wszystkiego, co oznacza cywilizację, ład i postęp. Łupiestwo, bezczelność i farsa we wszystkim, co nazywa się rządzeniem. Szkoła „socjal-anarchistyczno-komunistyczna”, która deprawuje i prostytuuje26. Kontynuując opór zbrojny LNDL mogła powołać się na jeszcze jedną, najnowszą (ogłoszoną 28 III 1937) i skierowaną do Kościoła meksykańskiego encyklikę Piusa XI pod hiszpańskim tytułem Nos es muy conocida [„Dobrze jest nam znana”27], w której papież ten po raz pierwszy zdawał się – aczkolwiek opatrując to wielorakimi zastrzeżeniami – przyzwalać na opór czynny wobec tyranii. To przyzwolenie można było wyczytać z następujących słów:

Więcej niż raz przypomnieliście waszym wiernym, że Kościół broni pokoju i porządku, nawet kosztem poważnych ofiar i dlatego potępia wszelkie niesprawiedliwe powstania lub przemoc przeciwko ustanowionym władzom. Z drugiej strony – pośród Was zostało to już powiedziane – ilekroć te władze wystąpią przeciwko sprawiedliwości i prawdzie nawet niszcząc fundamenty autorytetu, nie uważa się, żeby byli potępieni ci obywatele, którzy zjednoczyli się dla obrony siebie i narodu, poprzez legalne i odpowiednie środki przeciwko tym, którzy czynią użytek z władzy publicznej w celu doprowadzenia go do ruiny28. La segunda od początku nie miała jednak poparcia hierarchii29; Episkopat wprost zakazał powstańcom używania sztandaru religijnego, a klerowi i katolikom wspierania guerilli30. Lokalne powstania, których dowódcami byli m.in. Florencio Estrada, Trinidad Mora, Ramón Aguilar, Rubén Guízar, Enrique Morelos, José Velazco, Martín Díaz i David Rodríguez, wybuchały jeszcze w latach 1935 (dowodzonych przez Luisa Ibarrę Majów w Sonorze), 1936 (w Veracruz i Oaxaca), 1938 (na północy – w Puebli, Nayarit, Morelos, Michoacán, Aguascalientes i Sierra Gorda), 1940 (w Zacatecas i Jalisco), lecz – jak konstatuje Meyer – już w 1936 roku sytuacja powstańców stała się beznadziejna. Do końca, czyli do 1941 roku, około 2000 cristeros walczyło jeszcze w Jalisco i w Durango, gdzie dowodził i zginął el último cristero – Federico Vázquez González (?-1941), formalnie amnestionowany przez gubernatora stanu – Elpidia G. Velazqueza, lecz zastrzelony (na swoim legendarnym koniu El Quelite) przez komando dziesięciu płatnych morderców. Jacek Bartyzel

Powyższy tekst stanowi fragment pisanej przeze mnie obecnie książki o meksykańskim synarchizmie na tle historii zmagań katolicyzmu z liberalizmem i masonerią w niepodległym Meksyku.

1 Rolę naczelnego wodza cristero – gen. Enrique’a Gorostiety zagrał Andy García, jego żony Tulity – Eva Longoria, o. Cristobala – Peter O’Toole, bł. Anakleta Gonzaleza Floresa – Eduardo Verástegui, ks. J. Reyesa Vegi – Santiago Cabrera, Victorina Ramireza “El Catorce” – Oscar Isaac, P. Eliasa Callesa – Rubén Blades, ambasadora USA, D.W. Morrowa – Bruce Greenwood i czternastoletniego męczennika J. Sancheza del Río – Maurizio Kuri.

2 Na temat drugiej guerra cristera zob.: J. Meyer, La Segunda (Cristiada) en Michoacán, [w:] F. Miranda (comp.), La cultura Purhé. Coloquio de Antropología e historia regionales, El Colegio de Michoacán, Fondo Nacional para Actividades Sociales y Culturales de Michoacán, Zamora 1981, s. 246-275; A. Azkue, «La segunda cristiada», [w:] Idem, La Cristiada. Los cristeros mexicanos (1926-1941), Scire/Balmes, Barcelona 2000, s. 63-71; J. Matamala, Le second soulèvement des Cristeros, „Lecture et Tradition”, 2002, nr 305/306; E. Guerra Manzo, El fuego sagrado. La segunda cristiada y el caso de Michoacán (1931-1938), “Historia Mexicana”, núm. 2, 2005, s. 513-575.

3 Przykładowo, w stanie Michoacán podczas pierwszej cristiady zmobilizowano około 10 000 cristeros, w czasie drugiej zaś zaledwie około 600 – zob. J. Meyer, La Segunda..., s. 246-247.

4 Powstania o lokalnym zasięgu wybuchały już w różnych stronach (począwszy od stanu Veracruz) od października 1931 roku – zob. J. Meyer, La Cristiada, t. I La Guerra de los Cristeros, Siglo XXI, México 2007, s. 358.

5 L. Lara y Torres, El „Modus Vivendi”. El conflicto religioso. La Acción Católica, [w:] Idem, Documentos para la historia de la persecución religiosa en México, Jus, México 1954, s. 739-745; zob. także: A. Barquín y Ruiz, Los Mártires de Cristo Rey, Criterio, México 1937.

6 Cyt. za: K. Kaczmarski, Viva Cristo Rey! Powstanie Cristeros w Meksyku 1926-1929, „Glaukopis” 2005, nr 2/3, s. 49.

7 Wymowny dla jego nastawienia jest fakt nadania przezeń swoim synom imion: „Lenin” i „Szatan”, córce – „Zoila Libertad” (na cześć komsomołki Zoji) a siostrzenicy – „Luzbel” (żeński odpowiednik Lucyfera). Z kolei zwierzętom na swojej farmie nadał odpowiednio imiona: bykowi – „Bóg”, osłu – „Chrystus”, krowie – „Dziewica z Guadalupe”, wołu – „Papież” – zob. F. Patruno, Cristo Re dell’universo, http://www.santiebeati.it/dettaglio/20580.

8 Nazwą oficjalną był Blok Młodych Rewolucjonistów (Bloque de Jóvenes Revolucionarios; BJR).

9 Typ „fanatyka głęboko przekonanego o słuszności idei komunistycznej” – T. Łepkowski, Polska – Meksyk 1918-1939, Ossolineum, Wrocław 1980, s. 253.

10 Wypróbowane na tym poligonie „kampanie defanatyzacyjne” stały się ogólnopaństwowe na mocy decyzji rządu federalnego w 1932 roku, obejmując takie m.in. „konferencje naukowe”, jak: „Kłamstwem jest ukrzyżowanie Chrystusa”, „Nigdy więcej Biblii” czy „Jezus nie narodził się 25 grudnia” – zob. M. Negrete Salas, Relaciones de la Iglesia con el Estado en México, El Colegio de México, Centro de Estudios Históricos, México 1986, s. 117.

11 Jako że konstytucja Meksyku z 1917 roku zabrania prezydentowi reelekcji, Calles od 1928 do 1936 roku pełnił, właśnie jako Jefe Maximo Rewolucji, faktyczną rolę „nadprezydenta”.

12 Zob. Iniciativa presentada por el PNR para reformar el artículo 3º, 26 de septiembre de 1934, http://www.memoriapoliticademexico.org/Textos/6Revolucion/1934IRefArt3.html.

13 La educación que imparta el Estado será socialista, y además de excluir toda doctrina religiosa combatirá el fanatismo y los prejuicios, para lo qual la escuela organizará sus enseñanzas y actividades en forma que permita crear en la juventud un concepto racional y exacto del universo y de la vida social. Solo el Estado – Federación, Estados, Municipios – impartirá educación primaria, secundaria y normal – Decreto que reforma el artículo 3º y la fracción XXV del 73 constitucionales, “Diario Oficial. Organo del Gobierno constitucional de los Estados Unidos Mexicanos”, México, Jueves 13 de diciembre de 1934, núm. 85, s. 1-2, http://www.memoriapoliticademexico.org/Textos/6Revolucion/1934EDS.pdf.

14 Chłopi z kolei, w oporze przeciwko „defanatyzacji”, potrafili nawet obcinać uszy i nosy nasyłanym przez rząd ateistycznym nauczycielom – zob. J. M. Romero de Solís, El Aguijón del espíritu. Historia contemporánea de la Iglesia en México (1892-1992), Instituto Mexicano de Doctrina Social Cristiana, México 2006, s. 398.

15 Zdaniem Ortolla, przynajmniej ta część cristeros z okresu drugiej cristiady, którą tworzył ruch Laura Rochy w Jalisco, nie biła się o sprawę religijną per se, tylko z agraryzmem i socjalizmem prezydenta Cardenasa – zob. S. Ortoll, Lauro Rocha, la batalla del cerro de “El Águila” y el fin de la campaña armada en los Altos de Jalisco, “Boletín del Archivo de Jalisco”, vol. 2, mayo-agosto de 1981, s. 6.

16 Zob. J. Meyer, La Segunda..., s. 256-257.

17 J. Meyer, La Cristiada, t. I, s. 281.

18 Zob. P. Serrano Álvarez, La batalla del espíritu, el movimiento sinarquista en el Bajío mexicano (1932-1951), Consejo Nacional para la Cultura y las Artes, México 1992, t. I, s. 98.

19 E. Guerra Manzo, op. cit., s. 514-515.

20 Ibidem, s. 528; zob. także E. Lira Soria, Biografía de Miguel Palomar y Vizcarra, intelectual cristero (1880-1968), UNAM, México 1989, s. 94-97.

21 Struktura wewnętrzna LDNL była taka sama, jak podczas pierwszej cristiady: najwyższą władzę Ligi stanowiła zbierająca się co dwa lata Konwencja, złożona z delegatów stanowych oraz z założycieli Ligi i szefów funkcyjnych. Konwencja wyłaniała Komitet Kierowniczy (Comité directivo; CD), złożony z trzech osób: przewodniczącego i dwóch wiceprzewodniczących oraz z 12 zastępców (suplentes). Bezpośrednio zależne od Komitetu Kierowniczego były sekcje: a) organizacyjna; b) studyjna i statystyczna; c) propagandy; d) gospodarcza; e) skarbowa; f) obrony legalnej i g) Komitet Specjalny, czyli sekcja logistyczno-militarna – zob. E. Guerra Manzo, op. cit., s. 523-524, przyp. 21.

22 W pierwszej cristiadzie dowódca regimentu Valparaiso oraz wydawca pisma powstańczego David. Semanario de Información i Combate (które wznowił w obiegu legalnym w 1952 roku).

23 Były bliski współpracownik bł. Anacleta Gonzaleza Floresa i dystrybutor tygodnika Gladium, w pierwszej cristiadzie podwładny gen. E. Gorostiety; zginął zamordowany przez agentów rządowych.

24 …desconocía a los poderes de la federación y de los estados, reconocía a la Constitución de 1857, pero sin las leyes de Reforma, prescribía la reforma de esta constitución mediante el plebiscito y el referéndum, a la mujer se le reconocía el derecho al votar, en relación con el trabajo reconocía como válidas las disposiciones expedidas hasta la promulgación del plan, en materia agraria habría comisiones para arreglar convenios entre ejidatarios y proprietarios, así como procedimientos adecuados para el pago de indemnizaciones, el jefe militar del movimiento tendría todas las faculdades en los ramos de Hacienda y Guerra, pero respetaría al jefe civil nombrado en su oportunidad y tras la toma de la capital del país se procedería al restablecimiento del orden y la reconstrucción política conforme a la Constitución de 1857 sin las leyes de Reforma – Plan de Cerro Gordo, cyt. za: E. Guerra Manzo, op. cit., s. 527-528.

25 Biuletyn “Orientaciones Oficiales que da la Liga Defensora de la Libertad”, 2 de julio de 1935, cyt. za: E. Guerra Manzo, op. cit., s. 529.

26 Templos profanados y confiscados en toda la República. El voto popular violado. (…) Robo de edificios [de la iglesia]. (…) Riquezas y honores para los asesinos del pueblo como Garrido, Osorio etc. Odio a cuanto signifique civilización, orden y progreso. Rapiña, deshonestidad y farsa en todos los llamados gobernantes. (…) Escuela „social-anárquico-comunista” que corrompe y prostituye – “David”, núm. 12, junio de 1936, cyt. za: E. Guerra Manzo, op. cit., s. 529-530. Jeszcze na początku 1938 roku, David prognozuje kontynuację „prześladowań religii Chrystusowej, ciemiężenia ludu, perwersyjnego psucia dzieci, prostytuowania kobiety, wynarodowienia Ojczyzny” (la persecución de la Religión de Cristo, la opresión del pueblo, la perversión de la niñez, la prostitución de la mujer, la desnacionalización de la Patria), a z drugiej strony optymistycznie zapowiada, że rok 1938 będzie dla Meksyku „rokiem pełnego wyzwolenia” (el año de la liberación total) przez Ludową Armię Wyzwoleńczą (Ejército Popular Libertador) – “David”, 15 de enero 1938, núm. 54, cyt. za: E. Guerra Manzo, op. cit., s. 532.

27 Tytuł łaciński: Firmissiman constantiam.

28 Tekst polski: Pius XI, Nos es muy conocida, http://www.nonpossumus.pl/encykliki/Pius_XI/nos_es_muy_conocida/nemc.php.

29 Warto natomiast odnotować fakt – podawany przez Jeana Meyera, a więc źródło nieposzlakowanej wiarygodności – iż w 1936 roku pomoc powstańcom w postaci broni i amunicji zaoferował rząd polski; transakcja ostatecznie jednak nie doszła do skutku, ponieważ negocjacje przeciągały się (z winy Palomara), aż w 1938 roku pozbywanie się uzbrojenia przez Polskę nie wchodziło już w grę – zob. J. Meyer, La Cristiada, t. I, s. 359. Kontrastowało to z zachowaniem się rządu polskiego w okresie pierwszej cristiady, kiedy to nasze władze zignorowały prośbę Stolicy Apostolskiej o wywarcie presji na rząd meksykański „w kierunku zaprzestania prześladowania religii katolickiej”; jak słusznie zauważa T. Łepkowski, Polska „przeczekiwała” wówczas cristiadę – zob. Idem, Polska – Meksyk…, s. 65-66, 77.

30 Zob. ibidem, s. 531.

Za: Organizacja Monarchistów Polskich - legitymizm.org

PUSTA FLASZKA Republikanie dogadali się z Demokratami i Prezydentem Obamą, że zwiększony zostanie dopuszczalny limit zadłużenia USA w sumie o kolejne 2,4 bln dolarów w zamian za cięcia wydatków publicznych o podobnej wysokości a bez podnoszenia podatków dla najbogatszych Amerykanów, czego domagał się Obama, a no co nie chcieli się zgodzić Republikanie. Szkopuł polega na tym, że te 2,4 bln dolarów starczą na półtora roku (do początku 2013), a cięcia wydatków o podobna kwotę są rozłożone na lat dziesięć. To znaczy, że dług będzie dalej narastał, tylko troszkę wolniej. Ale wcale nie tak dużo wolniej. Zresztą nie widzą jeszcze dokładnie, które wydatki obetną – to ma ustalić dopiero specjalna komisja. Za półtora roku problem wróci – ale to już będzie po wyborach jak się zacznie kadencja nowego prezydenta. Czy będzie to zupełnie nowy prezydent, czy nowy-stary (a więc Obama po reelekcji), to się okaże. Bez względu na to, kto to będzie, będzie miał on problem. Bo czy Ameryka może się zadłużać w nieskończoność? Na zdrowy rozum nie może. Kiedyś przyjdzie ten moment, że pułap zadłużenie osiągnie taki poziom, że już nie będzie można go spłacić. A mimo to Ameryka się zadłuża. Wszyscy pijący wiedzą, że flaszka się kiedyś skończy, a jak się w końcu kończy to wszyscy są zdziwieni. Wszyscy też wiedzą, że będą mieć następnego dnia kaca, a mimo to otwierają kolejną flaszkę. Może dlatego opinia publiczna jest po stronie Demokratów i Obamy w ich sporze z Republikanami? Tak pewnie z przyzwyczajenia. Bo amerykanie „piją” bez umiaru już dłuższy czas. Dług rośnie ale w ostatnich trzech latach to już galopuje. A mimo to są chętni, którzy chcą jeszcze Amerykanom pożyczać. Pod obietnicę, że jak przyjdzie spłacać dług, to rząd zwiększy podatki płacone przez Amerykanów, żeby go spłacić. Ale pat do jakiego doszło w ostatnich tygodniach powinien otworzyć niektórym oczy, że mogą się pojawić tacy Kongresmani, którzy nie zagłosują za podwyżką podatków. I co wtedy? Mało kto się jednak martwi tym, że flaszka się skończy. Dopóki coś z niej można nalać pijemy w najlepsze. Gwiazdowski

Walka ma trwać? Mamy w Polsce trochę bezrobocia. Wszystkie lewicowe partie: PO, PiS, PSL, SLD - obiecują z tym "walczyć". Jak one "walczą"? Ano powołują jakieś urzędy pracy mające z tym walczyć. Tymczasem jest oczywiste, że taki urząd bezrobocia nie zwalczy - bo gdyby zwalczył, to musiałby się rozwiązać. Więc tak "walczy", by bezrobocie istniało nadal. Partie lewicowe nie mogą zlikwidować bezrobocia. Przecież dostają od naiwnych głosy właśnie za to, że gadają, że "walczą". Gdyby bezrobocia nie było, to z czym by "walczyły"? No z czym? Jak powiedział był śp. Stefan Kisielewski: "Socjalizm jest to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się trudności... nieznane w żadnym innym ustroju". Akurat bezrobocie występuje i w kapitalizmie. Ale tylko podczas kryzysów. Poza nimi znika jak woda po ulewie na Saharze. Natomiast w socjalizmie, jak widzimy, bezrobocie jest cały czas. W każdym kraju eurokołchozu. Bezrobocie, oczywiście, można zwalczyć natychmiast, od ręki. Wystarczy zlikwidować podatek dochodowy. Przedsiębiorcy nie będą "inwestować" ani "tworzyć miejsc pracy", tylko natychmiast uruchomią produkcję na drugą albo i trzecią zmianę - bo już ani grosza więcej za to nie zapłacą. Towary potanieją, sprzeda ich się więcej... JKM

Dziś ten mit jest potrzebny Już kilka razy pisałem w Salonie24 o Powstaniu Warszawskim. Nie chcę tego powtarzać – kto zechce, może znaleźć moje teksty. Jeśli komuś nie chce się szukać – streszczam tylko swoje poglądy w paru punktach.

1. Powstanie Warszawskie w sensie militarnym było klęską i dowódcy mieli wszelkie przesłanki, aby przewidzieć taki jego przebieg. To się nie mogło udać.

2. PW było klęską także dlatego, że przyczyniło się do niewyobrażalnych zniszczeń w tkance materialnej polskiej stolicy, które po wojnie ułatwiły odbudowanie jej według chorych, komunistycznych schematów architektonicznych. Spowodowało również utratę ogromnej liczby niemożliwych do odtworzenia dzieł sztuki. Przede wszystkim zaś zginęła w nim masa wspaniałych, młodych Polaków, którzy – gdyby przeżyli – rozbijaliby komunizm od środka, poprzez samą swoją hierarchię wartości. W tym sensie PW było prezentem dla komunistów.

3. Bezdyskusyjne jest bohaterstwo i odwaga uczestników powstania, jednak do jego architektów politycznych i militarnych należy stosować inne kryteria. Od nich nie wymaga się głównie bohaterstwa, ale rozwagi i rozsądku. Tych zabrakło.

4. Mit PW odegrał olbrzymią rolę w podtrzymaniu ducha w czasach Peerelu. Należy jednak odróżnić skutki PW post factum, i do tego nie planowane, od jego skutków czysto militarnych czy politycznych. Oczywiście zawsze będą kwestie sporne. Dobrze pamiętam dyskusje, jakie toczyłem tutaj o możliwości powstrzymania wybuchu powstania, o zamiarach Niemców wobec Warszawy, gdyby PW nie wybuchło i o wielu innych kwestiach, co do których wciąż spierają się historycy, a możliwych jest wiele różnych interpretacji. Tu zgody na razie nie ma i pewnie nigdy już nie będzie. I w tej żywej dyskusji też widzę naszą siłę: PW jest dla nas ciągle żywe, nie zmieniło się w martwe kartki z podręcznika historii. Tutaj dochodzę do swojego dylematu z powstaniem (o nim zresztą także już pisałem): jak z jednej strony nie zmarnować i nie zniszczyć mitu, który z pewnością jest potrzebny, nawet niezbędny, z drugiej jednak nie zabić rozsądnej, krytycznej dyskusji. Osobiście mogę żałować, że Polacy nie są mniej romantycznie rozbuchani, a bardziej przyziemni i realistyczni jak Czesi. Nie ja pierwszy i zapewne nie ostatni. (Uwielbiam monolog głównego bohatera „Jeziora Bodeńskiego” Dygata, gdy ten usiłuje przedstawić międzynarodowym słuchaczom sens polskości, wygłaszając wykład „Mój naród i ja”. Polecam.) Wygląda jednak na to, że nic się z tym nie da zrobić. Zawsze pozytywiści i zwolennicy zimnego rozsądku mieli w Polsce ciężko. Genialnie ujął to w swojej piosence „Margrabia Wielopolski” Przemysław Gintrowski, wkładając w usta Polakom, zwracającym się do Wielopolskiego, następujący tekst:

Myśmy ciemni, zapalni i łzawi, a tyś dumny, tyś z nami nie raczył w narodowym barszczu się pławić. Po co w twarze logiką nam chlustasz? Nie czytaliśmy Hegla, jaśnie panie. Dla nas Szopen, groch i kapusta, i od czasu do czasu powstanie. […] Tyle pracy, panie hrabio, i na nic. Nadaremna ta branka w rekruty. Będzie to, co ma być – my zwyczajni. Bój bez broni, katorga i knuty. Pan narodu, margrabio, nie zmienisz, tu rozsądku rzadko się używa. A jedyne, co naprawdę umiemy, to najpiękniej na świecie przegrywać. Powtarzam to, co pisałem i dawniej: gdy spojrzeć całościowo na naszą narodową mitologię i panteon, trzeba uznać, że zdecydowanie zbyt mało w nim miejsca dla Druckich-Lubeckich czy Czartoryskich, a nawet dla Wielopolskich, a zbyt wiele dla przywódców, posyłających tysiące ludzi na łatwe do przewidzenia zatracenie. Proporcje są zachwiane. Nie ujmuje mnie także spojrzenie na powstania, jakie proponuje Jarosław Marek Rymkiewicz. Przypomina to trochę Jüngerowskie fascynacje potęgą oręża, tyle że w „Promieniowaniach” widać raczej tęsknotę za ratowaniem tego, co kruche, a nie fascynację zniszczeniem, którą odnajduję u JMR. Jako kreator narodowego mitu, zwłaszcza gdy występuje w roli publicysty, Rymkiewicz jest w pewnym stopniu wręcz szkodliwy. Pisałem o tym zresztą swego czasu w „Rzeczpospolitej”, nie będę więc powtarzał tych tez. Ale… i tu jest miejsce na zastrzeżenia, bardzo poważne i ściśle powiązane z czasem bieżącym. Nie sposób nie dostrzec kontekstu, jaki tworzy styl i linia dzisiejszych rządów. Platforma zaraża ludzi wyjątkowo szkodliwym sposobem myślenia, abstrahującym całkowicie od republikańskiej powinności działania w imię dobra wspólnego. Kwintesencją tego podejścia jest obietnica „ciepłej wody w kranie”, najbardziej chyba symboliczna dla filozofii rządów Donalda Tuska. W jego wypowiedziach i deklaracjach nie ma właściwie miejsca na wspólnotowość, która jest bezzasadnie utożsamiana z omnipotencją państwa i skrępowaniem aspiracji obywateli (tak jakby rząd Tuska je w ogromnym stopniu uwalniał). Konsekwencją takiego myślenia jest również stosunek do katastrofy smoleńskiej. W tej sytuacji potrzeba mitu, jakiego fundamentem stało się Powstanie Warszawskie, choćby jako odtrutki na antypaństwową politykę rządu PO ­­­­­­­‒ antypaństwową w sensie negacji potrzeby istnienia państwa jako czegoś więcej niż tylko instytucji usługowej wobec obywateli. W tym kontekście twitterowy blamaż Radosława Sikorskiego jest bardzo charakterystyczny. Raz, że Sikorski kompletnie nie wyczuwa, co może robić jako publicysta albo polityczny wolny strzelec, a co mu wolno jako szefowi polskiego MSZ. Jego opinia o PW, którą wygłosił jako minister polskiego rządu, zdradza albo całkowitą bezmyślność, albo kompletne niezrozumienie miękkiej sfery rywalizacji pomiędzy państwami (polityka historyczna i kapitał pamięci oraz mity narodowe grają w niej olbrzymią rolę), albo dziecinną, kompromitującą chęć prowokowania. Albo wręcz działanie w obcym interesie. Każde z tych wyjaśnień jest dla ministra fatalne. Czy Powstanie Warszawskie było potrzebne w sierpniu 1944 r. – co do tego się nie zgodzimy. Ale jedno wiem teraz na pewno: ono jest bardzo potrzebne dzisiaj, żeby pokazać, iż można myśleć o państwie i narodzie jako o czymś więcej niż tylko zakładzie usługowym z ograniczoną odpowiedzialnością. Warzecha

Amechiny i Usrael – dwie symbiozy? Nail Ferguson, znany historyk ekonomii i komentator geopolityki, używa skrótu terminu America-China jako „Amerina”, czyli po polsku Ameryka-Chiny, albo „Amerchiny”, jako symbioza USA i Chin. Jednocześnie krytycy osi USA-Izrael używają terminu „Usrael”, jako nazwę tej osi. Naturalnie zupełnie inne jest zjawisko symbiozy USA z Chin, od manipulowania Stanami Zjednoczonymi przez lobby Izraela i przez „Super Kabałę” finansjery, o której Winston Churchill i inni mieli wiele do powiedzenia. Ostatnio dokonany akt terroru w Norwegii 22 lipca 2011, przez Andersa Beringa Breivika (1979-), opisywanego jako „pożyteczny idiota” służb Izraela, zwrócił na sprawcę uwagę policji norweskiej, kiedy już w wieku 21 lat, czyli jedenaście lat temu, udał się do Nowego Jorku w celu przeprowadzenia operacji plastycznej, zwłaszcza profilu nosa, w celu nadania mu bardziej nordyckiego, a raczej „aryjskiego” wyglądu. Zamach terrorystyczny Breivika spowodował śmierć ośmiu osób w budynkach urzędów w Osla oraz 69 młodych uczestników obozu ligi młodzieży robotniczej na pobliskiej wyspie Utoya. Liga Młodzieży Robotniczej skupiała narybek przyszłych liderów norweskiej partii pracy, która czynnie popiera sprawę niepodległego państwa Arabów w Palestynie i żąda natychmiastowego zburzenia ściany Ariela Szarona, zbudowanej na ziemiach Palestyńczyków. Norweska Partia Pracy znana jest z oskarżeń pod adresem rządu Izraela o traktowanie Arabów, takie jakie hitlerowcy stosowali wobec Żydów w czasie wojny. W dniu zbrodni masowego mordu, Breivik ogłosił „Europejską deklarację niepodległości” pod pseudonimem „Andrew Brewick”, w której popiera skrajny syjonizm, prawicowy populizm, a przede wszystkim jest wyrazem skrajnej islamo-fobii. Nawołuje on do zniszczenia Islamu (mimo tego, że Islam stanowi blisko ćwierć wszystkich ludzi na Ziemi), oraz „Eurabii”, jaki i „różnorodności kultury” - niby w obronie „Chrześcijańskiej Europy”. Prokuratura norweska ma zamiar oskarżyć Breivika o „zbrodnie przeciwko ludzkości”. Szerzą się pogłoski o tajnych grupach psychopatów manipulowanych przez służby Izraela w celu niszczenia przeciwników, takich jak norweska partia pracy, krytycznej wobec anty-palestyńskiej polityki Izraela. Schemat używania psychopatów lub fanatyków wszelkiego rodzaju, zwłaszcza ludzi młodych, w celach przekraczających ich wyobraźnię, był udokumentowany w filmie pod tytułem „Mandzhrian Candidate”. Natomiast sprawa symbiozy USA z komunistycznymi Chinami naturalnie ma zupełnie inny charakter niż oś USA-Izrael. Stosunki USA-Chiny należą do najważniejszych na świecie, ponieważ dotyczą dwóch największych gospodarek na globie, które są uzależnione od siebie w wysokim stopniu. Obecnie Chiny są największym inwestorem w amerykańskie bony skarbowe, w wysokości blisko 700 miliardów dolarów, a jednocześnie są przez niektórych oskarżane o manipulacje monetarne w celu sztucznego zaniżania wartości waluty chińskiej w stosunku do dolara żeby utrzymać wysoki poziom eksportu z Chin do USA. Istnieją obawy, że krytyka polityki monetarnej Chin przez polityków w USA może spowodować obniżenie zakupów amerykańskich bonów skarbowych przez rząd Chin w momencie, kiedy USA jest uzależnione od kredytów chińskich z powodu osłabienia gospodarki amerykańskiej przez pasożytniczą działalność banksterów, taką jak “szwindel na trylion dolarów” nieściągalnymi długami hipotecznymi, oraz masowy eksport stanowisk pracy z USA do Chin i innych krajów taniej robocizny. Dzięki eksportowi produkcji z USA, Chiny stały się w stosunkowo krótkim czasie potęgą gospodarczą, o której tacy ekonomiści jak Peter Schiff, piszą, że za pięć lat może prześcignąć gospodarkę USA. Na razie USA mają największą gospodarkę na świecie, jak też największe siły zbrojne, na które wydają więcej pieniędzy, niż suma wydatków na obronę narodową wszystkich państw razem wziętych. Obecnie rząd prezydenta Obamy jest krytykowany, że poświęca zbyt mało wagi na stosunki Ameryki z Chinami. Gospodarki Chin i USA nie mogą funkcjonować jedna bez drugiej. W obecnej chwili, kiedy Amerykanin wydaje dolara, to fabrycznie w tym 47 centów pochodzi z kredytów zagranicznych, głównie chińskich. Z tego powodu, Putin nazywa USA pasożytem międzynarodowym, który nie powinien kontrolować waluty rezerwowej świata. Ekonomiści boją się niepotrzebnych zatargów słownych między Waszyngtonem i Pekinem, ponieważ wszelkie zatargi między nimi, w obliczu faktycznie istniejącego sprzężenia gospodarek obydwu tych państw, byłoby bardzo szkodliwe dla obydwu stron. Tak więc, zupełnie odmienny charakter mają symbioza USA-Chiny i USA-Izrael, mimo tego, że istnieją równocześnie. Iwo Cyprian Pogonowski

Kto jest winien ich śmierci? Komisja ministra Jerzego Millera, broniąc rosyjskiej tezy obarczającej winą polskich pilotów o spowodowanie katastrofy, nie cofnęła się przed manipulacją danymi technicznymi i zaprzeczyła ustaleniom polskich prokuratorów. Prokuratorzy ci potwierdzili, że układ zasilania Tu-154M 101 przestał działać 15 m nad ziemią. Jerzy Miller, nie mając żadnych dowodów, nie zawahał się zrzucić winy na załogę samolotu, pominął zaś całkowicie winę własną i premiera Tuska. Na konferencję w sprawie śmierci elity polskiego państwa, w tym prezydenta, przeznaczono tyle czasu, ile na sprawę Orlików. W dodatku mimo protestów dziennikarzy, którzy mieli jeszcze wiele pytań, skrócono jej czas. Gdy dziennikarze „Gazety Polskiej” zaczynali być za bardzo dociekliwi, wyłączano im mikrofon i ignorowano ich kolejne pytania. Członek komisji, płk Robert Benedict, odpowiadając na pytanie dziennikarza „GP”, do końca bronił fałszywej tezy, że samolot aż do chwili uderzenia w ziemię był całkowicie sprawny. Gdy spytaliśmy, czy w takim razie myli się komisja MAK, która w raporcie stwierdziła, że główny komputer pokładowy przestał działać około 15 m nad ziemią, wówczas „niewidzialna ręka” wyłączyła mikrofon, a kierująca konferencją rzecznik ministra Millera, Małgorzata Woźniak, natychmiast przekazała głos dziennikarzowi w przeciwnej części sali.

Czego bali się Miller i Tusk? Nie mogliśmy się dowiedzieć, czy komisja stwierdzając, że nie użyto materiałów wybuchowych konwencjonalnych, chemicznych i jądrowych, posiada potwierdzające to ekspertyzy, a jeśli tak, to jakie? Czy uzyskała je, badając wrak, czy też w inny sposób? I czy komisja badała, a jeśli tak, czy ma odpowiednie analizy dotyczące użycia wobec Tu-154 broni niekonwencjonalnej? Pytania te były o tyle zasadne, że dzień wcześniej poznaliśmy wynik ekspertyzy amerykańskiego fizyka, dr. Kazimierza Nowaczyka z Uniwersytetu Maryland, który od wielu miesięcy pracuje nad danymi amerykańskimi z przyrządów Tu-154M 101. Stwierdził on, że przyczyną katastrofy były „dwa wielkie wstrząsy”, które miały charakter zewnętrzny w stosunku do mechanizmu samolotu, nie zaś uderzenie w brzozę. Wstrząsy te miały siłę odpowiadającą pięciokrotności przyciągania ziemskiego. Naukowiec stwierdził to na podstawie zarejestrowanych parametrów lotu. Po interwencji dziennikarza „Gazety Polskiej” u rzecznik MSWiA Małgorzaty Woźniak obiecała ona na zakończenie konferencji dopuścić dziennikarza do głosu, jednak tego nie zrobiła. Skoro badanie przyczyn katastrofy było transparentne i nie budzi zastrzeżeń rządu, z jakich powodów premier Donald Tusk i szef komisji wyjaśniającej jej przyczyny, Jerzy Miller, tak obawiali się pytań niektórych dziennikarzy? Czy z tego samego powodu, dla którego wśród 45 tzw. zaleceń profilaktycznych zawartych w raporcie jest tylko jedno (!) skierowane do Federacji Rosyjskiej? Brzmi ono zresztą wyjątkowo ogólnikowo: „Rozważyć możliwość uzupełnienia AIP FR i WNP [zbiór informacji powietrznej Federacji Rosyjskiej i Wspólnoty Niepodległych Państw – przyp. „GP”] o informacje określające sposób planowania i wykonywania lotów poza przestrzenią sklasyfikowaną, w tym procedurę pozyskiwania niezbędnych informacji”.

Raport z sufitu Działalność komisji Millera jest pod względem prawnym nieważna, a więc jej opracowanie ma wyłącznie charakter poznawczy. Zgodnie bowiem z ustawą, jeśli katastrofa wydarzy się za granicą kraju, komisje wypadków lotniczych lotnictwa państwowego są powoływane tylko w dwóch przypadkach: gdy kraj, na którego terenie doszło do wypadku, zwróci się do Polski z propozycją, byśmy to zbadali (co – jak wiadomo – nie miało miejsca), albo gdy możliwość zbadania przez RP wypadku jest przewidziana w porozumieniu międzynarodowym łączącym Polskę z tym państwem. To, z chwilą rezygnacji premiera Tuska z zastosowania porozumienia polsko-rosyjskiego z 1993 r., stało się niemożliwe. Mimo tych prawnych uwarunkowań wyniki prac komisji mogłyby się przyczynić do ustalenia prawdy o katastrofie – oczywiście pod warunkiem, że opierałyby się na faktach i oryginalnych dowodach. Tymczasem komisja pod przewodnictwem Jerzego Millera jest chyba jedyną w świecie, która badała katastrofę bez posiadania kluczowych dowodów. Nie powinna ona napisać żadnego raportu, gdyż kluczowe dowody rzeczowe i dokumenty były dla jej członków nieosiągalne. Nie sprowadzono do Polski i nie przebadano w polskich placówkach naukowo-badawczych ani wraku, ani oryginałów czarnych skrzynek. A ustalenia krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych, gdzie badano zapisy (nie oryginały) czarnych skrzynek, albo utajniono, albo nie pasowały do tezy komisji, bo raport o nich nie wspomina. Co zaskakujące, zapisy rozmów w kokpicie oparto na ustaleniach Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego, choć badaniem nagrań przez wiele miesięcy z sukcesami zajmowała się placówka krakowska. Komisja nie posiadała części dokumentów z przeprowadzonych jakoby w Rosji sekcji zwłok, nie wyjaśniła też różnic i sprzeczności z ich identyfikacji. W raporcie nie ma także załącznika – wyników badań polskich archeologów. Z jakich powodów, nie wyjaśniono. Specjaliści Millera przez 15 miesięcy nie zdołali ustalić, co się stało z jednym z kluczowych dowodów w sprawie – nagraniem wideo z wieży w Smoleńsku, na którym czarno na białym byłoby widać, co naprawdę działo się tam przed katastrofą (zapis w tajemniczy sposób został utracony, a Rosjanie stwierdzili w raporcie MAK, że „analiza wykazała brak wideozapisu z powodu skręcenia przewodów pomiędzy kamerą a magnetowidem”). Eksperci ministra nie dociekali też, dlaczego dziwnym trafem nie odnaleziono na miejscu katastrofy – choć nie była to przepastna głębia oceanu – rejestratora lotu K3-63. Na str. 62 raportu Millera napisano, że „rejestrator K3-63 jest rejestratorem eksploatacyjnym przeznaczonym do rejestracji parametrów: czasu, wysokości barometrycznej, prędkości przyrządowej, przeciążenia normalnego (pionowego). Zapisane dane wykorzystywane są do wykonania szybkiej analizy parametrów lotu, kiedy nie ma dostępu do urządzeń umożliwiających analizę parametrów z systemu MSRP lub rejestratora ATM-QAR”. Rejestrator K3-63 nie został odnaleziony, choć ma większe rozmiary niż inne rejestratory i skrzynka ATM, i powinien znajdować się w opancerzonym zasobniku pod podłogą w kabinie pasażerskiej. W raporcie nie ma nic o losie zdjęć satelitarnych z 10 kwietnia 2010 r., które dostaliśmy już na początku śledztwa od Amerykanów. Fotografie te, krążąc między polskimi służbami specjalnymi a prokuraturą, w niewyjaśniony dotychczas sposób znikły. Do raportu nie załączono również pełnych stenogramów rozmów z kokpitu, wiele miesięcy temu odczytanych przez polskich ekspertów. W wyniku tego zaniedbania światowa opinia publiczna w dalszym ciągu będzie poznawać prawdę o katastrofie smoleńskiej, czytając uderzające w śp. Prezydenta zdania, które zostały wymyślone przez Rosjan, jak np. „On się wkurzy, jeśli...”. Te wszystkie brakujące elementy nie były, jak widać, przeszkodą dla komisji Millera, by wydać ostateczną opinię o katastrofie. Na czym zatem polegały badania komisji? Minister Miller to wyjaśnił. Podczas prezentacji przyczyn katastrofy powiedział, że „poszczególne analizy zostały wykonane na podstawie wizualnej obserwacji stanu urządzeń”.

Żadnej awarii nie było? Kluczowym dowodem, że już w powietrzu doszło do awarii lub innego niewyjaśnionego zdarzenia, jest fakt potwierdzony przez amerykańskich biegłych, Rosjan i polską prokuraturę, że na wysokości 15–17 m przestało działać zasilanie samolotu. Komisja Millera zdawała sobie sprawę, że nie da się ominąć tego faktu, pozostawiając go bez wyjaśnienia. A wyjaśnić go tak, by nie obalało to „rosyjskich” tez komisji, po prostu się nie da. Komisja poszła więc na skróty, stwierdzając wbrew prokuraturze, że… żadnej awarii nie było. Według raportu MAK, główny komputer pokładowy FMS (Flight Management System, czyli system zarządzania lotem) uległ zniszczeniu, gdy polski Tu-154M znajdował się ok. 60–70 m przed miejscem pierwszego zderzenia z gruntem i ok. 15 m nad ziemią. W pamięci FMS zapisywany jest czas, prędkość, wysokość oraz dokładne położenie geograficzne. Podstawą stwierdzenia Rosjan był odczyt zapisów dokonanych przez FMS oraz TAWS (Terrain Awareness and Warning System, czyli system wczesnego ostrzegania przed zbliżeniem do ziemi), wykonany przez producenta tych urządzeń, amerykańską firmę Universal Avionics System Corporation. To właśnie tym ustaleniom technicznym komisja ministra Millera zaprzeczyła.

Zapisów FMS i TAWS nie kwestionuje nawet polska prokuratura. Przyznał to 26 lipca br. na konferencji prokuratorów szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej, gen. Krzysztof Parulski. Powiedział on, że w momencie, gdy rejestratory przestały działać, samolot znajdował się ok. 100 m od rejonu, gdzie znaleziono jego szczątki. „Nie stwierdzono, by w tym momencie cokolwiek zderzyło się z samolotem. Przestały działać rejestratory, a biegli jako najbardziej prawdopodobną przyczynę wskazują zaprzestanie działania instalacji elektrycznej” – zaznaczył Parulski. Wojskowy prokurator okręgowy w Warszawie płk Ireneusz Szeląg stwierdził zaś: „Rejestratory parametrów lotu na Tu-154M nie zarejestrowały 10 kwietnia 2010 r. żadnych niesprawności maszyny aż do zderzenia jej skrzydła z drzewem o godz. 8.40 i 59 sekund. (…) Rejestratory Tu-154 M przestały działać ok. 1,5 do 2 sekund przed zderzeniem samolotu z ziemią”. – Przyczyną mogło być uszkodzenie instalacji elektrycznej po uderzeniu w brzozę – poinformowali przedstawiciele prokuratury wojskowej. Prokuratorzy nie kwestionują, więc awarii zasilania, tyle że jako jej przyczynę podają zderzenie samolotu z brzozą, które według nich spowodowało urwanie skrzydła. Warto więc wyjaśnić, że żadna prądnica ani żaden akumulator Tu-154M zapewniający zasilanie awaryjne nie znajdują się w skrzydłach, więc urwanie fragmentu tej części nie mogło spowodować awarii trzech niezależnych od siebie zasilań. Można to wyczytać w instrukcji „Wyposażenie elektryczne samolotu Tu-154 M, część I”, wydanej przez Zarząd Główny Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Komunikacji, Dział Bazy Szkoleniowej, gdzie graficznie przedstawiono rozmieszczenie zasilania prądem zmiennym, stałym, w tym awaryjne. Wojskowi doskonale o tym wiedzą. Dlaczego więc formułują tak absurdalne wnioski?

Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski

Prowokacja wobec gorzowskich kibiców Zatrzymywanie i przeszukiwanie samochodów, legitymowanie, nakaz rozejścia się w 10-osobowe grupy – tego doznali od policji kibice, którzy wzięli udział w gorzowskich obchodach rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Czy zebranie się kilkudziesięciu osób przed wejściem na cmentarz może być nielegalne? Czy zgromadzenie publiczne to 10 osób? Tak wynika z akcji gorzowskiej policji, która postanowiła utrudnić kibicom Stilonu Gorzów wzięcie udziału w obchodach 67. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego w tym mieście. Zachowanie policji wzbudziło niesmak i oburzenie kombatantów. Jednocześnie władze samorządowe rządzonego przez SLD i PO Gorzowa całkowicie zignorowały rocznicę i nie pojawiły się na uroczystościach. Były za to wozy policyjne, patrole, cywilni funkcjonariusze z kamerami i aparatami fotograficznymi. – Nawet przez myśl by mi nie przeszło, że można zrobić coś takiego. Nie mogę tego po prostu pojąć – powiedział „Gazecie Polskiej” Henryk Szulżycki, wiceprezes Okręgu Lubuskiego Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Dodał, że sam zamieszczał w „Gazecie Lubuskiej” ogłoszenie, w którym kombatanci AK apelowali o liczne pojawienie się na uroczystościach Powstania. – Pisaliśmy, że prosimy o przybycie, szczególnie młodzież – podkreślił żołnierz AK.

Za patriotyzm – represje W tym roku fani Stilonu Gorzów powiadamiali się na portalu Facebook o zamiarze pojawienia się w godzinę „W” podczas uroczystości na gorzowskim cmentarzu komunalnym. Przed rozpoczęciem rocznicowych obchodów kibice zebrali się w centrum miasta z zamiarem przejścia na miejsce uroczystości. Wówczas nadjechały radiowozy policyjne. Cywilni funkcjonariusze, którzy pojawili się w tej samej chwili, zaczęli filmować twarze kibiców. Ściągnięto też policyjne patrole. Mundurowi wypytywali o „prowodyra grupy”. Pytani odpowiedzieli, że nie ma wśród nich takiej osoby, gdyż chodzi im jedynie o oddanie hołdu powstańcom. Jeden z policjantów oznajmił jednak, że zgromadzenie kibiców jest nielegalne i zażądał od nich podzielenia się w grupy liczące najwyżej 10 osób. Dlaczego tyle? Nie wiadomo, skoro zgromadzenie publiczne, które może być ewentualnie uznane za nielegalne, odnosi się do grup co najmniej 15-osobowych. Pod cmentarzem na młodych uczestników uroczystości czekały wozy i patrole policyjne. Na jego teren wraz z około 80-osobową grupą kibiców weszli cywilni funkcjonariusze wyposażeni w aparaty i kamery. Tego dnia zrobili zdjęcia kibiców i tablic rejestracyjnych ich samochodów. Po komendzie „Do hymnu”, gdy pozostali uczestnicy ceremonii stali, funkcjonariusze siedzieli w najlepsze w ławkach. Wówczas jeden z kibiców zwrócił siedzącym uwagę, że są na służbie i przypomniał, na co składali przysięgę. Nie ruszyli się z miejsca, okazali jedynie swe oburzenie. – Było to ostentacyjne pogwałcenie konstytucji. Znieważenie Hymnu Polskiego – zaznaczył Sławomir Turek, sympatyk Stilonu Gorzów. Także inni uczestnicy uroczystości uznali, że było to zachowanie prowokacyjne. Po zakończeniu ceremonii, gdy wszyscy rozchodzili się do domu, część kibiców odjeżdżała swoimi samochodami. Gdy ruszali z parkingu, radiowozy na sygnale zatrzymywały po kolei ich auta. – Przeszukiwano nasze samochody, sprawdzano dokumenty – mówił Sławomir Turek. – Zatrzymano nawet taksówkę, która wiozła jednego z kibiców. Pretekstem miało być pytanie, czy do samochodu nikt się nie włamywał. Choć taksówkarz stanowczo zaprzeczał, policjant i tak przeprowadził kontrolę – dodał. Rzecznik gorzowskiej policji Sławomir Konieczny udzielając nam odpowiedzi nie chciał wyjaśnić bliżej powodów akcji policji. – Istniała uzasadniona konieczność – podał. Stwierdził, że organy porządkowe dbały o bezpieczeństwo uroczystości i ruchu drogowego. Funkcjonariusze nie zakłócili, zdaniem rzecznika, przebiegu uroczystości. Nie uzyskaliśmy też wyjaśnienia, zachowania się funkcjonariuszy podczas hymnu.

Uroczystości wyjątkowe Sławomir Wieczorek z Solidarności Walczącej, który od trzech lat uczestniczy w gorzowskich obchodach rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, mówi, że zawsze pojawiali się tu Akowcy, Sybiracy i działacze pierwszej Solidarności. – Nigdy nie było policji – dziwi się w rozmowie z Niezależną.pl. – Nie spodziewałem się, że będzie tyle młodzieży. Byliśmy tym tak uradowani – stwierdził wiceprezes Szulżycki. – Rozmawiałem z nimi. Dziękowałem im. Chciałem też zamienić słowo z ich przywódcą. Kibice odpowiedzieli, że nie ma żadnego szefa, przyszli z własnej potrzeby – mówił wiceprezes. – Byliśmy zaskoczeni, że nie pojawił się żaden przedstawiciel władz wojewódzkich i miejskich – dodał. Uczestniczący od lat w uroczystościach w Gorzowie podkreślają, że po raz pierwszy odśpiewano cztery zwrotki Hymnu Państwowego, a nie jak zwykle – jedną czy dwie. To za sprawą obecności kibiców, którzy znali jego tekst, w przeciwieństwie do niektórych oficjeli i urzędników państwowych. – Zapowiedzieliśmy, ze chcemy od teraz w ten sposób obchodzić rocznicę Powstania Warszawskiego – zapewniał Sławomir Turek. – Od teraz co roku będzie nas więcej i będzie też godna oprawa tego wydarzenia – dodał. – Jesteśmy Polakami, w przeciwieństwie do naszego rządu i załganych mediów – mówił Radiu Zachód Bartosz Ralcewicz. – Przyszliśmy zamanifestować, że jesteśmy patriotami. Rocznice narodowe i historia naszego kraju nas obchodzą. Chcieliśmy tylko podziękować policji, że nam robiła od samego początku utrudnienia – mówił Ralcewicz. Maciej Marosz

MAK do Polaków-pocałujcie nas w cztery litery Prezydent i Premier opisując działania władzy po katastrofie używają sformułowania „państwo zdało egzamin”. Zdaje się, że tylko w dwóch sprawach: organizacji pogrzebów ofiar katastrofy i błyskawicznego obsadzania stanowisk opróżnionych w jej wyniku.

1. Wczorajsza konferencja prasowa MAK-u, będąca reakcją na raport komisji ministra Millera, pokazała, że Rosjanie są zaimpregnowani na jakiekolwiek ustalenia strony polskiej. Mimo tego, że już po opublikowaniu raportu MAK w styczniu, specjaliści w Polsce odczytali z czarnych skrzynek komendę kapitana Protasiuka „odchodzimy na drugie zajście”, potwierdzona zresztą przez II pilota, to szef komisji technicznej MAK-u Morozow bez żadnych wątpliwości uważa dalej, że piloci chcieli lądować, a presję psychiczną wywierał na nich generał Błasik. Podobnie nie wzruszają dotychczasowych ustaleń MAK-u, ustalenia komisji Millera w zakresie stanu lotniska w Smoleńsku ,brak albo niesprawność 1/3 oświetlenia, rosnące drzewa aż do progu pasa startowego i zły stan urządzeń technicznych na osławionej „wieży kontroli lotów”. Żadnego niekorzystnego wpływu na przebieg próbnego podejścia do lądowania polskiego Tupolewa, zdaniem MAK-u, nie miały ani komunikaty przekazywane przez kontrolerów do samolotu te już słynne „ na kursie i na ścieżce”, ani władcze decyzje osoby postronnej pułkownika Kasnokutskiego, ani nawet jego konsultacje z bezimiennym generałem z Moskwy. Wreszcie zdaniem Morozowa, mało istotny jest brak nagrań z wieży kontrolnej pokazujących obraz podchodzącego do próbnego lądowania polskiego Tupolewa na tle zaprogramowanej ścieżki i kursu zejścia i reakcje kontrolerów lotu, a także niemożność uczestnictwa polskich ekspertów w tzw. oblocie już po katastrofie i nawet tylko ich obecność w wieży kontroli lotów podczas tego oblotu.

2. Rosjanie pokazali, że kompletnie nie interesują ich ustalenia komisji Millera, cały czas podkreślali, że zgodnie ze stwierdzeniem Premiera Tuska i samego szefa komisji ministra Millera, jest ona ciałem wewnętrznym, którego ustalenia może wykorzystywać tylko strona polska. O lekceważeniu przez nich ustaleń komisji Millera świadczy także i to, że wczorajszej konferencji MAK-u nie zaszczyciła swoja obecnością generał Anodina, delegując na nią tylko swojego zastępcę. Rosjanie jeszcze raz podkreślili, że Polska zgadzając się na badanie przyczyn katastrofy według załącznika 13 Konwencji Chicagowskiej zgodziła się, że ustalenia MAK-u będą ostateczne, co więcej bez żadnej możliwości odwołania się od jej ustaleń na forum międzynarodowym. Po prostu – Polacy pocałujcie nas w cztery litery. Przypomnijmy w tym miejscu, że jeszcze do niedawna byliśmy przekonywani przez Premiera Tuska, że będziemy odwoływać się od ustaleń MAK-u na forum międzynarodowym jeżeli Rosjanie nie uwzględnią polskich uwag do ich raportu. Teraz jak wynika z wypowiedzi ministra Millera będziemy prosili Rosjan aby zgodzili się na rozmowy ekspertów z obydwu komisji, w ramach których będziemy chcieli zabiegać o uwzględnienie naszych ustaleń. Nie można tego określić inaczej niż jako próbę żebrania u Rosjan o jakiekolwiek rozmowy, które nie mają już na celu ich przekonywania do naszych ustaleń, a tylko pokazanie polskiej opinii publicznej, patrzcie Rosjanie z nami rozmawiają.

3. Tak niestety kończy się kompletne nieprzygotowanie Premiera Tuska do rozmów z Putinem w dniu 10 kwietnia. Okazuje się, że decyzja w sprawie wyboru załącznika 13 Konwencji Chicagowskiej oparta została na podpowiedzi pułkownika Edmunda Klicha, a jemu zasugerował takie rozwiązanie Morozow. Jeżeli w obliczu takiej tragedii, strategiczne decyzje w 38 milionowym kraju należącym do NATO, podejmowane są w taki sposób, że podpowiada je nam państwo, które rzadko było Polsce przyjazne i żadna instytucja w Polsce nie jest w stanie ostrzec Premiera przed jej zgubnymi skutkami, to znaczy , że mamy państwo w rozkładzie. Prezydent Komorowski, Premier Tusk często opisując działania władzy po katastrofie używają sformułowania „państwo zdało egzamin”. Zdaje się, że tylko w dwóch sprawach: organizacji pogrzebów ofiar katastrofy i błyskawicznego obsadzania stanowisk opróżnionych w jej wyniku.

Kuźmiuk

Raport Millera - brzoza nieścisłości Po przeczytaniu notki Pluszaka postanowiłem dodać coś od siebie. W swojej notce Pluszak bardzo dokładnie wskazał opisy mitycznej brzozy w "Raporcie MIllera" , którą TU-154M miał złamać skrzydłem na wysokości 5,1 m.

http://pluszak.nowyekran.pl/post/22503,katastrofa-tu-154m-raport-komisji-jerzego-millera-brzoza

Jest tylko małe, ale...Po przeczytaniu załącznika do "Raportu Millera” nie można być już pewnym czy mityczna brzoza została złamana na wysokości 5,1 m czy na wysokości 6,2 m czy też może na wysokości 7 m. Na stronie 70 załącznika znajduje się Tab. 1. Parametry lotu samolotu Tu-15M nr 101 oraz wartości identyfikujące położenie jego organów sterowania w siedmiu charakterystycznych punktach (*parametr wyliczony) Raport końcowy – Załącznik nr 4. Geometria zderzenia samolotu str.2/14 (oczywiście zachęcam do zapoznania się z tabelą).

Pozycja 4 to słynna brzoza a punkt w którym stoi opisany jest w tabeli w tabeli następująco

4. Parametr - Brzoza oderwanie fragmentu lewego skrzydła,

Czas według UTC 06:41:02,8

Odległość od progu pasa - 855 m 6,2

Kąt przechylenia – minus 2,5 deg

Prędkość przyrządowa -269 km/h

Wysokość radiowa – 6,2 m

Z tej tabeli wynika, że w momencie przelatywania nad (obok) brzozą samolot była na wysokości 6,2 mierzonej od powierzchni gruntu. Od Komisji Millera oczekiwałbym, że w załączniku do raportu zamieści rysunki obrazujące położenie samolotu w momencie uderzenia w mityczną brzozę. Ale czego właściwie ja oczekuję? Jeżeli przez kilka dni nasi "eksperci" przebywający w Smoleńsku nie potrafili zdobyć drabiny i zrobić dokładnych zdjęć miejsca, w którym brzoza się złamała, dokładnie zmierzyć jej średnicy i obwodu w miejscu złamania i pobrać próbek drewna do analizy, (która mogłaby wykazać lub wykluczyć obecność lakieru i poszycia skrzydła w brzozie) to nie wymagajmy rysunków.

Robert Kujawski

Jak powstały JASNOGÓRSKIE ŚLUBY NARODU W 110 rocznicę urodzin Prymasa Tysiąclecia przypomnienie historii ŚLUBÓW pisanych w więzieniu opowiedzianej przez p. Marię Okońską z Instytutu Prymasowskiego. Dla wszystkich, którzy wrócili z urlopów i przegapili powstanie KRUCJATY RÓŻAŃCOWEJ ZA OJCZYZNĘ informacja:

Intencja, w której odmawiamy przynajmniej jedną dziesiątkę dziennie lub dodajemy do dotychczas odmawianych intencji to:

Z Maryją Królową Polski módlmy się o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii o wypełnienie Jasnogórskich Ślubów Narodu.

Więcej o Krucjacie na stronie: http://www.krucjatarozancowazaojczyzne.pl/

Oddolne inicjatywy mogą mieć wielką moc, a czasem działanie pojedynczej osoby, nawet niewiele znaczącej w kategoriach tego świata, może zmienić bieg historii. O tym, jak doszło do napisania Jasnogórskich Ślubów Narodu przez Prymasa Tysiąclecia opowiada Maria Okońska:

/…/ Pragnę więc przypomnieć, jak powstawały Jasnogórskie Śluby Narodu. Był rok 1956, upływało akurat 300 lat od Ślubów króla Jana Kazimierza. Wydawało się oczywiste - tak na Jasnej Górze, jak i w całej Polsce - że ta wiekopomna rocznica musi być uczczona w sposób wyjątkowy - przez odnowienie Królewskich Ślubów. Ale kto miałby napisać nowy, aktualny ich tekst? Stwierdzono powszechnie, że może je napisać tylko Prymas Polski - Stefan Kardynał Wyszyński. Jednak było to niemożliwe, ponieważ Ksiądz Prymas przebywał w Komańczy - w Bieszczadach, w czwartym miejscu swego uwięzienia. Ja osobiście od czerwca 1954 r. byłam całkowicie zaangażowana na Jasnej Górze w pracę dla Matki Bożej, w 300-lecie Cudownej Obrony Jasnej Góry (1655-1955), a potem w 300-lecie Ślubów króla Jana Kazimierza (1656-1956). Ojcowie Paulini, jak i nasz Instytut, przygotowywaliśmy się do obchodów rocznicy Ślubów Królewskich. Wiedzieliśmy wszyscy, że 26 sierpnia 1956 r. Naród Polski musi ponowić Śluby Królewskie, ale - oczywiście - słowami dostosowanymi do obecnej chwili. Jak się dowiedzieliśmy później - Księdza Prymasa w Komańczy nurtowały podobne myśli. Mówił potem: "Myśli o odnowie Kazimierzowskich Ślubów w ich 300-lecie zrodziły się w mej duszy wPrudniku (poprzednie miejsce uwięzienia - przyp. M. O.), w pobliżu Głogówka, gdzie król Jan Kazimierz i prymas Leszczyński przed 300 laty myśleli nad tym, jak uwolnić naród z podwójnej niewoli: najazdu obcych sił i niedoli społecznej. Gdy z kolei mnie przewieziono tym samym niemal szlakiem, jaki przebył król w drodze do Lwowa - z Prudnika na południowy wschód - jechałem z myślą: musi powstać akt ślubowań odnowionych".Ktoś więc musi do niego dotrzeć. Ponieważ miałam możliwość otrzymać przepustkę do Komańczy, Jasna Góra wysłała mnie w tym celu do uwięzionego Ojca. Gdy przybyłam do Komańczy 25 marca 1956 r., w dniu Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny, razem z Janką Michalską (posiadałam przepustkę dla dwóch osób), Ojciec uradowany naszym przybyciem, otworzył nam po ojcowsku ramiona. Od razu powiedziałyśmy, że głównym celem naszego przybycia jest prośba, aby Ojciec napisał tekst odnowionych Ślubów Królewskich. Wysłali nas Ojcowie Paulini, którzy przygotowują już wielką uroczystość na 26 sierpnia 1956 r. Zaczęły się ciężkie chwile dla Ojca i dla nas. Ojciec pragnął napisać tekst Ślubów Narodu, ale był w rozterce, czy ma prawo to uczynić. Jest przecież więźniem - z woli Bożej, a więzień musi milczeć. "Wydawało mi się wtedy - mówił - że nie pora rozwijać skrzydeł do lotu, skoro Pan Bóg nie pozwala wrócić do diecezji (...). Byłem przecież in vinculis pro Ecclesia". Przychodziłam wielokrotnie do Ojca z błaganiem: "Ojcze, pisz Śluby, bo czas ucieka, a 26 sierpnia się zbliża. Nie możemy wrócić na Jasną Górę bez tekstu Ślubowań". Odpowiadał mi ciągle to samo: "Nie mogę. Gdyby Matka Boża chciała, abym napisał tekst Ślubów Narodu, byłbym już na wolności, ale jestem w więzieniu, a ja niczego nie zrobię, co mogłoby się Matce Bożej nie podobać i co nie byłoby zgodne z Jej wolą". I wtedy - było to 15 maja - nagle przyszła mi do głowy olśniewająca myśl, którą natychmiast przekazałam Ojcu: "Ojcze, przecież św. Paweł Apostoł najpiękniejsze listy pisał z więzienia!" - aż sama się zdumiałam, skąd mi to przyszło na myśl. Widziałam, że Ojca ten argument wprost zaskoczył i uradował. Prawie wykrzyknął: "Co ci przyszło do głowy! Skąd ta myśl? Przecież to prawda!". Twarz mu się rozjaśniła promiennym uśmiechem, wyszedł z pokoju bez słowa. Na drugi dzień, 16 maja o godzinie 7.00 rano, Ojciec wszedł do kaplicy przedziwnie radosny. Podszedł do mojego klęcznika i położył na nim kilka stron rękopisu zatytułowanego: Jasnogórskie Śluby Narodu Polskiego. Teraz ja osłupiałam i zaczęłam szlochać ze szczęścia. Wiedziałam już na pewno, że Matka Boża otworzy niedługo drzwi Ojca więzienia, wracając mu wolność. 22 maja Ojciec wysłał Jankę Michalską na Jasną Górę z tekstem Ślubów i listem do generała Paulinów - o. Alojzego Wrzalika. Przedtem Ojciec nam ten list odczytał. Prosił w nim, aby 26 sierpnia, w obliczu zebranego na Jasnej Górze Narodu, złożył je bp Michał Klepacz, pełniący obowiązki przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. Jeżeli on będzie "przeszkodzony" przez władze komunistyczne, niech przeczyta je generał Paulinów, jeśli i jemu zabronią, niech je przeczyta przeor Jasnej Góry, a w końcu, jeżeli i to będzie niemożliwe, niech przeczyta je "kuchcik jasnogórski", byleby tylko Matka Najświętsza te Śluby "usłyszała". W niedługim czasie wróciłam na Jasną Górę, aby włączyć się w przygotowanie do uroczystości ponowienia Ślubów Narodu. Ksiądz Prymas pozostał w więzieniu, pomimo wielu starań całego społeczeństwa o jego uwolnienie. Składał ze swej nieobecności świadomą ofiarę za odrodzenie Polski.

26 sierpnia milionowa rzesza przybyła na Jasną Górę, by złożyć Śluby Narodu. Ksiądz Prymas na uroczystą Sumę przysłał z Komańczy hostię mszalną. Na Szczycie Jasnej Góry stał pusty fotel z herbem Prymasa Polski i bukietem biało-czerwonych róż. Ja tego nie widziałam. Wiedząc, że Ojciec tego wielkiego dnia nie może być sam, uczyniłam wszystko, aby znaleźć się przy nim w Komańczy. Wiozłam do Ojca cały program uroczystości jasnogórskich z dokładnymi godzinami oraz hostię z Jasnej Góry do prymasowskiej Mszy św. Ojcowie paulini prosili, aby Ojciec w tym dniu rozpoczął Mszę św. na 10 minut przed Sumą Jasnogórską (godz. 11.00), a potem po niej - jako pierwszy - odczytał tekst Ślubów. Tak też się stało. Dlaczego jechałam do Komańczy sama, a nie z Janką Michalską, która towarzyszyła mi wiosną? Tak zdecydował ojciec generał Wrzalik. Postanowił, że ja pojadę przed dniem Ślubów, aby zawieźć Ojcu wszystkie informacje na ten dzień, a Janka wyjedzie 26 sierpnia wieczorem, aby Ojcu zdać dokładną relację, co stało się na Jasnej Górze. Janka jednak nie dojechała. Tłumy wypełniały plac jasnogórski i ulice w Częstochowie tak, że nie przedostała się na czas do dworca. A już na drugi dzień kończyła się przepustka. Byłam więc w Komańczy uczestnikiem prymasowskiej Mszy św., a potem w pokoju, przed wielkim obrazem Matki Bożej Częstochowskiej jako lud Boży odpowiadałam: "Królowo Polski - przyrzekamy", gdy Ojciec czytał tekst. W warunkach więziennych nie mógł tego Ojciec uczynić w kaplicy, w obecności sióstr i ludzi. Wobec tego - wierzę, że z woli Maryi - byłam Jej ambasadorem z Jasnej Góry. Na drugi dzień rano Ojciec mi powiedział: "Jakiś ogromny ciężar, który gniótł mnie przez kilka ostatnich lat, spadł mi z ramion i z serca". Powiedziałam wówczas Ojcu przy pożegnaniu: "Ojcze, niedługo będziesz całkowicie wolny. Najpóźniej w październiku wyjdziesz z więzienia. Taki zrobiłyśmy układ z Matką Bożą".Ojciec wysłuchał tego w milczeniu. Po moim wyjeździe Ojciec napisał obszerny List do kapłanów o Ślubach Narodu i ich konsekwencjach. Napisał m.in.: "Ten lud zaświadczył, że Królowa Polski jest najbardziej popularną postacią w życiu Narodu. Okazało się, że oddziaływanie Jasnej Góry na życie Narodu nie da się sprowadzić do płytkiej dewocji. Okazało się, że Jasna Góra jest wewnętrznym spoidłem życia polskiego, jest siłą, która chwyta głęboko za serce i trzyma cały Naród w pokorze i mocnej postawie wierności Bogu, Kościołowi i jego hierarchii". 26 października 1956 r., równo w dwa miesiące po złożeniu Ślubów Narodu, Prymas Polski został zwolniony z więzienia. W kilka dni po powrocie do Warszawy przybył na Jasną Górę. Tam wypowiedział Matce Bożej swoją wdzięczność. Jasnogórskie Śluby stały się programem moralnego odrodzenia Narodu, podjętym przez cały Kościół w Polsce: przez biskupów, kapłanów i lud Boży. Program ten nazwany został: "Wielka Nowenna przed Tysiącleciem Chrztu Polski". O Ślubach, które Ksiądz Prymas napisał w Komańczy, sam mówił m.in.: "Zapaliłem Wam pochodnię Jasnogórskich Ślubów na górach wysokich osobno (...). Powstały one wśród gór, w odosobnieniu mego więzienia (...). Ogromny program pracy w nich zawarty, nie tylko w górach jest zrodzony, ale w górę prowadzi. (...). Mamy przecież podnieść całą Polskę wzwyż! Musimy mówić naszemu Narodowi: Sursum corda! W górę serca!...". /…/ [Za: Tygodnik Niedziela]

Na stronie Krucjaty http://www.krucjatarozancowazaojczyzne.pl/ są teksty wszystkich polskich ślubowań:

http://www.krucjatarozancowazaojczyzne.pl/slubowania/slubowanie_jana_kazimierza.htmlhttp://www.krucjatarozancowazaojczyzne.pl/slubowania/akt_poswiecenia.htmlhttp://www.krucjatarozancowazaojczyzne.pl/slubowania/sluby_jasnogorskie.html

Gdyby tylko Polski Naród chciał je wypełniać… Widać, w każdym pokoleniu trzeba takie śluby odnawiać. Z tej przyczyny postanowiono wpisać tę prośbę w intencję Krucjaty:

Z Maryją Królową Polski módlmy się o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, o wypełnienie Jasnogórskich Ślubów Narodu. Ważne jest dodawanie tej właśnie intencji, a nie poprzestawanie na zdawkowym „Módlmy się za Ojczyznę”

Koniecznie musi to być modlitwa różańcowa, bo jak przepowiedział Kardynał Prymas August Hlond: „Jedyna broń, której używając Polska odniesie zwycięstwo, to Różaniec.” Całość testamentu Prymasa Augusta Hlonda – programu dla Polski tu: http://toczytaelita.nowyekran.pl/post/19668,krucjata-rozancowa-w-intencji-ojczyzny

Maria Kowalska

TAK KOŃCZYLI ZDRAJCY POLSKI Jeżeli ktoś nie czuje się Polakiem, a nawet polskość jawi mu się jako nienormalność, zapewne całkiem sensownym rozwiązaniem zdaje mu się lukratywna kariera zdrajcy i sprzedawczyka. Pamflet ludu Rzeczpospolitej po powieszeniu na szubienicy zdrajcy hetmana wielkiego litewskiego Szymona Marcina Kossakowskiego, spiskującego na rzecz Rosji przeciwko królowi Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu:

"straciłem życie i sławę, niż pierwsze, ostatnie wprzodu, sam sobie dałem buławę, stryczek był z woli narodu. Śmierć mą nie głosiły dzwony, wyrok słuszny dni mych przerwą, jam tu został pogrzebiony, i tu ginie moje ścierwo".

ZDRAJCY POLSCY Jeżeli ktoś nie czuje się Polakiem, a nawet polskość jawi mu się jako nienormalność, zapewne całkiem sensownym rozwiązaniem zdaje mu się lukratywna kariera zdrajcy i sprzedawczyka. Jednak nasz rząd i cała otaczająca go kamaryla partyjno-medialno-WSIowa powinna zdawać sobie sprawę z tego, co ich prędzej czy później czeka jako zdrajców Polski. Ponieważ mimo wykształcenia jakie odebrali owi historycy, wyraźnie opuścili oni część zajęć, spróbuję przybliżyć im karierę paru najbardziej znanych zdrajców. Szczególnie że historia to złośliwa pani i lubi się powtarzać. Nawet w herbach zdrajców.

Jeden to Szymon Juda Marcin Korwin-Kossakowski herbu Ślepowron (ur. 1741, zm. 1794)? hetman wielki litewski, konfederat barski, targowiczanin. Odznaczony Orderem Orła Białego, kawaler Orderu Świętego Stanisława.

Drugi to Franciszek Ksawery Branicki herbu Korczak (1730- 1819)? starosta halicki, hetman wielki Korony Polskiej w latach 1774-1793, a zaraz potem od 1795 roku generał Imperium Rosyjskiego odznaczony Orderem Orła Białego (1765) oraz rosyjskimi orderami: św. Aleksandra Newskiego i św. Andrzeja Powołańca (1774)

W wiernopoddańczym liście do Katarzyny II pisał Kossakowski:

Nie widzę i nikt dostrzec nie może ogólnego szczęścia kraju naszego, tylko w poważaniu tego sąsiedzkiego mocarstwa ogromnego, mającego własny interes widzieć nas mądrych i szczęśliwych, jako w osobie, którą wieki następne między cuda natury i wielkość kłaść będą ? N. Imperatorowej całej Rosji. Nie masz pani wyżej umiejącej cenić prawa ludzkości i prawa rozsądnej wolności i sprawiedliwości: doświadczają i korzystają narody berłu jej poddane, kładąc i wielbiąc ją w mądre przymiotów bóstwa. Udzielał cennych uwag o stanie armii polskiej generałom rosyjskim, którzy mieli zaatakować Rzeczpospolitą. Postulował m.in. porwanie Tadeusza Kościuszki i księcia Józefa. W 1792 r. został dowódcą korpusu rosyjskiego, który uderzył na Polskę od strony Połocka. 25 czerwca 1792 w zdobytym przez Rosjan Wilnie ogłosił się hetmanem polnym litewskim. Natomiast Branicki bywając w kręgach dworskich w Petersburgu zaprzyjaźnił się z przyszłym królem - Stanisławem Augustem Poniatowskim i zaczął robić karierę polityczną. W 1775 roku Potiomkin (faworyt Katarzyny II) zażądał jednak, aby Branicki zerwał z królem i związał się z opozycją magnacką; propozycja była nie do odrzucenia, jako że Branicki miał u Potiomkina spore długi karciane. W 1781 roku Branicki ożenił się poza tym z byłą kochanką Potiomkina, a zarazem naturalną córką Katarzyny II, Aleksandrą Engelhardt i miał z nią pięcioro dzieci. Nic dziwnego, że opowiadał się za ścisłym sojuszem Korony z Katarzyną II. W okresie Sejmu Wielkiego atakował obóz reformatorski i protestował przeciw Konstytucji 3 maja. Doszło nawet do tego, że Branicki wyjechał wówczas do Rosji i prosił Katarzynę o pomoc przeciw reformatorom. Zawiązał też wtedy konfederację targowicką. Konfederacja targowicka zaprowadziła w Rzeczypospolitej rządy terroru. Przy pomocy wojska rosyjskiego dokonywano licznych grabieży i kontrybucji dóbr patriotów. Zrujnowany wojną kraj musiał dodatkowo utrzymywać stutysięczną rosyjską armię okupacyjną. Miarą upadku targowiczan było uroczyste poselstwo przywódców konfederackich, które 14 listopada 1792 podziękowało carycy, że zechciała przywrócić wolność i ustrój republikański w Polsce. Nie skrywając swych wiernopoddańczych uczuć żywionych dla cesarzowej Rosji, Franciszek Ksawery Branicki, Seweryn Rzewuski, Szymon Kossakowski i Antoni Protazy Potocki wyrazili wówczas swą radość, że gdy despotyzm zasiadł na tronie polskim, na nieszczęśliwy naród wejrzał Bóg i Katarzyna oswobodzając ich od tyrana. Większość czołowych przywódców konfederacji targowickiej zostało skazanych na śmierć i powieszonych w czasie insurekcji kościuszkowskiej. Po opanowaniu Wilna przez powstańców, sąd kryminalny skazał na powieszenie hetmana wielkiego litewskiego Szymona Kossakowskiego. Wyrok wykonano publicznie 25 kwietnia 1794 na placu przed tamtejszym ratuszem.

9 maja 1794 na Rynku Starego Miasta powieszeni zostali publicznie przywódcy konfederacji skazani na karę śmierci przez Sąd Kryminalny Księstwa Mazowieckiego: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło.

28 czerwca 1794 wzburzony lud warszawski dokonał samosądów na członkach konfederacji targowickiej posądzanych o zdradę. Przed Kościołem św. Anny przy Krakowskim Przedmieściu powieszeni zostali: biskup wileński Ignacy Massalski, kasztelan przemyski Antoni Czetwertyński, poseł do Turcji Karol Boscamp-Lasopolski, szambelan Stefan Grabowski, instygator królewski Mateusz Roguski, szpieg rosyjski Marceli Piętka, adwokat Michał Wulfers, instygator sądów kryminalnych Józef Majewski.

Sąd Najwyższy Kryminalny skazał Stanisława Szczęsnego Potockiego, Franciszka Ksawerego Branickiego, Seweryna Rzewuskiego, Jerzego Wielhorskiego, Antoniego Złotnickiego, Adama Moszczeńskiego, Jana Zagórskiego i Jana Suchorzewskiego na karę śmierci przez powieszenie, wieczną infamię, konfiskatę majątków i utratę wszystkich urzędów.

Wobec nieobecności skazanych, wyrok wykonano in effigie 29 września 1794.

Jego portret, wieszany na szubienicy, przedstawił nieznany nam dzisiaj malarz na obrazie pt. "Wieszanie targowiczan in effigie" obok oczekujących egzekucji portretów Szczęsnego Potockiego i Wacława Rzewuskiego, których również nie udało się pojmać i skazać za zdradę ojczyzny. Ksawery Potocki resztę życia wolał nie wychylać nosa z Rosji, gdzie kontentował się szarżą generała rosyjskiego.

źródło obnie.pl

costerin

PUSTA FLASZKA Republikanie dogadali się z Demokratami i Prezydentem Obamą, że zwiększony zostanie dopuszczalny limit zadłużenia USA w sumie o kolejne 2,4 bln dolarów w zamian za cięcia wydatków publicznych o podobnej wysokości a bez podnoszenia podatków dla najbogatszych Amerykanów, czego domagał się Obama, a no co nie chcieli się zgodzić Republikanie. Szkopuł polega na tym, że te 2,4 bln dolarów starczą na półtora roku (do początku 2013), a cięcia wydatków o podobna kwotę są rozłożone na lat dziesięć. To znaczy, że dług będzie dalej narastał, tylko troszkę wolniej. Ale wcale nie tak dużo wolniej. Zresztą nie widzą jeszcze dokładnie, które wydatki obetną – to ma ustalić dopiero specjalna komisja. Za półtora roku problem wróci, – ale to już będzie po wyborach jak się zacznie kadencja nowego prezydenta. Czy będzie to zupełnie nowy prezydent, czy nowy-stary (a więc Obama po reelekcji), to się okaże. Bez względu na to, kto to będzie, będzie miał on problem. Bo czy Ameryka może się zadłużać w nieskończoność? Na zdrowy rozum nie może. Kiedyś przyjdzie ten moment, że pułap zadłużenie osiągnie taki poziom, że już nie będzie można go spłacić. A mimo to Ameryka się zadłuża. Wszyscy pijący wiedzą, że flaszka się kiedyś skończy, a jak się w końcu kończy to wszyscy są zdziwieni. Wszyscy też wiedzą, że będą mieć następnego dnia kaca, a mimo to otwierają kolejną flaszkę. Może, dlatego opinia publiczna jest po stronie Demokratów i Obamy w ich sporze z Republikanami? Tak pewnie z przyzwyczajenia. Bo amerykanie „piją” bez umiaru już dłuższy czas. Dług rośnie, ale w ostatnich trzech latach to już galopuje. A mimo to są chętni, którzy chcą jeszcze Amerykanom pożyczać. Pod obietnicę, że jak przyjdzie spłacać dług, to rząd zwiększy podatki płacone przez Amerykanów, żeby go spłacić. Ale pat, do jakiego doszło w ostatnich tygodniach powinien otworzyć niektórym oczy, że mogą się pojawić tacy Kongresmani, którzy nie zagłosują za podwyżką podatków. I co wtedy? Mało kto się jednak martwi tym, że flaszka się skończy. Dopóki coś z niej można nalać pijemy w najlepsze. Gwiazdowski

Mechanizm okradania Państwa przez mafię W okresie absolutystycznych rządów w królestwie Neapolu, zawiązała się tajna organizacja pod nazwą Camorra (kamorra) – wykorzystywana dla celów politycznych. Camorra dopuszczała się korupcji na gigantyczną skalę, kradzieży a nawet zabójstw. I choć Camorra to przeszłość, we współczesnym świecie już nie trzeba zakładać tajnych organizacji, by okradać Państwo i jego obywateli. Wystarczy tylko uzyskać poparcie wyborców, zdobyć władzę (najlepiej absolutną) i zacząć działać, jak tajna włoska organizacja przestępcza zawiązana w 1820 w Królestwie Neapolu. Jak informuje dzisiejsza prasa: Kilkaset tysięcy złotych z kas przedsiębiorstw komunalnych w Wałbrzychu mogło trafić do prominentnych polityków Platformy Obywatelskiej. Doniesienia do prokuratury złożyli już w tej sprawie byli prezesi miejskich spółek komunalnych, przedstawiając mechanizm finansowania Platformy Obywatelskiej i jej szefów. Z samego tylko Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego mogło przepłynąć do PO pół miliona złotych ! Jak twierdzi były prezes przedsiębiorstwa Ireneusz Zarzecki, proceder rozpoczął się w 2005 roku. Jego kolega Wojciech Czerwiński, były wiceprezes Miejskiego Zarządu Budynków, uważa, że zaczął się rok wcześniej – od zebrania członków zarządów wszystkich spółek miejskich. Prezydent miasta Piotr Kruczkowski, związany wtedy z PO, miał wprost stwierdzić, że każdy członek zarządu musi co miesiąc wypłacać mu po 500 zł. Potem stawka urosła – zasiadający w zarządach spółek miejskich mieli oddawać co najmniej jedną trzecią wartości wypłacanych nagród. Obok Kruczkowskiego w całej sprawie padają jeszcze inne nazwiska związane wtedy lub do dzisiaj z PO – posłanki Katarzyny Mrzygłockiej, senatora Romana Ludwiczuka i posła Zbigniewa Chlebowskiego. Pieniądze z miejskich spółek miały zasilać ich fundusze wyborcze. Z wyliczeń Zarzeckiego wynika, że tylko z samego MPK Ludwiczuk miał otrzymać 40 – 50 tys. zł, Chlebowski 30 tys. zł, a Mrzygłocka 50 – 70 tys. zł. – To bzdury. Z zeznań Zarzeckiego przed prokuraturą wynika, że prezydent Kruczkowski osobiście objeżdżał prezesów spółek komunalnych i domagał się od nich pieniędzy. Ci jeździli później do ratusza i zawozili najczęściej 20, 30 lub 40 tys. złotych albo przekazywali kwoty zaufanym osobom – te zaś przelewały je z prywatnych kont na fundusz wyborczy PO. Robił tak również sam Zarzecki. Politycy PO mieli też wymuszać świadczenia w innej formie. Zdaniem Zarzeckiego pod przykrywką organizowania szkoleń spółki musiały finansować spotkania PO, na których omawiane były strategie wyborcze. – Nikt wprost nie mówił, że jeśli się nie zapłaci, to się straci stanowisko, ale to było dla wszystkich oczywiste – mówi Zarzecki. Właśnie taki los spotkał Wojciecha Czerwińskiego. W złożonym przez niego doniesieniu opisuje on sytuację z przełomu września i października 2010 r., kiedy to Kruczkowski miał zażądać od niego wypłacenia 7 tys. zł. Czerwiński konsekwentnie odmawiał, pomimo tego, że był kilkakrotnie napominany, aby przemyślał swoją decyzję. Stanowisko stracił w maju 2011 roku, tuż przed tym, jak Kruczkowski opuścił urząd prezydenta Wałbrzycha. Nagrał jednak rozmowę z przełomu września i października:

Piotr Kruczkowski: – I co, myślałeś coś? Wojciech Czerwiński: – Coś mam. Półtora tysiąca.

Kruczkowski.: – Co ty, kurde, na waciki?

Takich Wałbrzychów mamy w Polsce tysiące. Mamy tysiące państwowych spółek, w których zasiadają w większości zwolennicy rządzącej Polską organizacji. Nikt nie znajdzie zatrudnienia w urzędzie państwowym, kto miał jakiekolwiek związki z „watahami, które trzeba dorżnąć”. A trzeba przypomnieć, że szef szefów organizacji rządzącej Polską – choć zapowiadał ograniczenie kosztów Państwa – w okresie niespełna czterech lat swoich rządów doprowadził do zwiększenia administracji państwowej o ponad 80 tysięcy osób ! Dlaczego to uczynił, skoro obiecywał „tanie Państwo” ??? To oczywiste: „Aby partia rosła w siłę, a ludziom partii żyło się dostatniej”. W tym stwierdzeniu nie ma krzty przesady, co widać było na przykładzie afery hazardowej czy misiakowej – skrzętnie zamiecionych pod dywan przez organizację rządzącą Polską i szefa szefów tej organizacji. Mechanizm okradania Polski i Polaków przez organizację, która rządzi Polską jest tak prosty, jak to opisują byli prezesi spółek komunalnych w Wałbrzychu. Wystarczy, by każdy koleś organizacji, zatrudniony bez potrzeby w strukturach administracji państwowej „odwdzięczał się” co miesiąc swojej promotorce, by po niedługim czasie, organizacja ta zakomunikowała, by nie wypłacać partiom pieniędzy z budżetu – oczywiście w ramach budowy „taniego państwa” ! W ten oto sposób, zatrudniając coraz więcej urzędników, organizacja rządząca Polską zapewnia sobie proste i obfite finansowanie z budżetu Państwa – oficjalnie nie biorąc ani grosza z tego budżetu. Szef szefów może więc w blasku fleszów i świateł ogłosić Rodakom, że jego organizacja- z troski o Państwo – domaga się, aby inne partie poszły śladem organizacji, która jest taka oszczędna. Naiwni ten bajer szefa szefów kupują, a jego skutkiem jest wycięcie konkurentów do władzy i opozycji, czyli rządy absolutystyczne, jak za Camorry.. Organizacja ma bowiem coraz więcej pieniędzy z kieszeni rosnącej armii urzędników i funkcjonariuszy publicznych, którzy w strachu przed utratą pracy opłacają organizację, która im tę pracę załatwiła. Organizacja nie musi wydawać żadnych pieniędzy na swoje zebrania, spotkania i zjazdy, gdyż zapłacą za to szefowie państwowych i komunalnych przedsiębiorstw z kasy tych przedsiębiorstw… Mamy więc odpowiedź na gwałtowny wzrost zadłużenia Państwa i rosnące podatki. Ktoś przecież musi sfinansować organizację, która pod pozorem „taniego Państwa” doi te Państwo i jego obywateli nie gorzej niż Camorra. I to w dodatku oficjalnie, gdyż ta organizacja została wybrana przez Polaków w legalnych wyborach! Jaki może być ciąg dalszy afery wałbrzyskiej ? Taki sam, jak w przypadku innych afer, które organizacja rządząca Polską zamiotła pod dywan. Szef szefów oczywiście opieprzy kogo trzeba, zrobi srogą minę i może nawet usunie ze swojej organizacji jakąś płotkę. Bo przecież bossom tej organizacji włos z głowy nie spadnie, gdyż wszystkich ich łączy jedna myśl i jeden cel: ogołocenie durnych Polaków, którzy nadal wierzą w cuda szefa szefów, „tanie państwo” i optymizm szefa szefów. Patrząc optymistycznie – to Państwo nie wytrzyma współczesnej Camorry dłużej niż dwa lata. Potem będzie tylko jęk i zgrzytanie zębów. Ale taka jest cena głupoty. Niestety….

Kapitan Nemo

Samolot sprowadzano ku katastrofie To rosyjska wieża kontrolna błędnymi komunikatami sprowadzała polski samolot ku katastrofie. W piątek zaprezentowano nam polską wersję wydarzeń, które doprowadziły do katastrofy rządowego Tu-154M, którym prezydent RP i towarzyszące mu osobistości udawali się do Katynia w celu uczczenia 70. rocznicy popełnionego tam przez Rosjan ludobójstwa. Lech Kaczyński leciał z przesłaniem pojednania między naszymi narodami, pojednania w prawdzie, partnerstwie i wzajemnym poszanowaniu. Nie dotarł do Katynia, ta podróż była śmiertelną pułapką. Piętnaście miesięcy po katastrofie, pół roku po dewastującym polską reputację raporcie MAK samozwańczy strażnicy naszego honoru zaprezentowali kolejną wynegocjowaną prawdę. Kim byli negocjatorzy? Czyje interesy reprezentowali? Z całą pewnością nie mogli zlekceważyć „gniewnego pomruku” polskiego społeczeństwa, tego wszystkiego, co robiliśmy, mówiliśmy, prezentowaliśmy w niezliczonych inicjatywach. Nie mogli zlekceważyć odwagi młodych ludzi, wiedzy ekspertów, odradzającego się niezależnego dziennikarstwa, a także głosu opozycji, chociaż próbowano brutalnie go tłumić.

Co udało się ocalić? Piętnaście miesięcy po katastrofie komisja orzekła, że nie było nacisków ze strony prezydenta. Nastąpiło to po wcześniejszym bezkarnym wyszydzaniu i poniżaniu zmarłej tragicznie głowy państwa za milczącym przyzwoleniem polskich władz. Upomnimy się o jego i nasz honor, Panie Premierze! Będzie Pan przepraszał. Nie było również lądowania za wszelką cenę, a „załoga podejmowała prawidłowe decyzje”. Według ministra Jerzego Millera, nie potrafiła ich tylko wykonać, bo w wojsku był bałagan, a piloci nie byli wyszkoleni. To kolejny przedstawiciel gabinetu Donalda Tuska, po Radosławie Sikorskim i Władysławie Bartoszewskim, który tak gorliwie wyszukuje polskie winy, obarczając nimi zmarłych. Po stronie polskiej winy w tej sprawie były, niewątpliwie, jednak zupełnie nie tam, gdzie chciałaby obecna władza.

Profesjonaliści wprowadzeni w błąd Słuchałam piątkowego wystąpienia ministra Millera z uwagą, próbowałam wyobrazić sobie sytuację pilotów. Kapitan Arkadiusz Protasiuk 7 kwietnia 2010 r. leciał z premierem Tuskiem do Smoleńska. Znał, więc to lotnisko dokładnie. Prowadził bez zakłóceń korespondencję z wieżą w języku rosyjskim. Wiedział, że chociaż lotnisko jest niewłaściwe, to z okazji wizyt zostało doposażone. Pomyślałam sobie, że może wtedy, 7 kwietnia, był tam system ILS. Miałam rację, raport Millera to wykazał. Kapitan znał zapewnienie strony rosyjskiej, że lotnisko jest gotowe na przyjęcie obu polskich delegacji. I nie uzyskał informacji, że strona rosyjska rozmyśliła się i po trzech dniach miała już niesprawne lotnisko. Tę wiadomość, która musiała wywołać niepokój dowódcy załogi, przetrzymało Ministerstwo Spraw Zagranicznych i nie dostarczyło jej przed wylotem. Eksperyment, który przeprowadziła komisja przy pomocy bliźniaczego tupolewa na lotnisku bez ILS, nasunął ciekawe wnioski. Pilot, który wiedział o tym, że nie ma ILS, po próbie „odejścia w automacie” na drugi krąg, do skorygowania manewru potrzebował 4 sekund. Kapitanowi Protasiukowi, który był błędnie przekonany, że ILS jest (podobnie jak 7 kwietnia) i postępuje prawidłowo, skorygowanie manewru zajęło 5 sekund. Tylko o jedną sekundę dłużej. Czy on nie był dobrze wyszkolony, Panie Ministrze? Przecież był genialnie profesjonalny! To rosyjska wieża kontrolna błędnymi komunikatami sprowadzała polski samolot ku katastrofie. Raport Millera ucina rosyjskie wątki w Smoleńsku. A co z „Logiką”, rolą Moskwy, cudowną dematerializacją nagrań wideo z ostatniej fazy lotu? I z tym wszystkim, co działo się po katastrofie? Pozostaje do wyjaśnienia sprawa zastosowania przez załogę tupolewa wysokościomierza radiowego zamiast barometrycznego. Ciekawa jestem, czy jego wskazania nie pokrywały się z błędnymi komunikatami wieży, co zmyliło załogę. Tę sprawę z pewnością wyjaśnią eksperci.

Cisza na temat BOR Na lotnisku nie było ochrony BOR przydzielonej do wizyty prezydenta, nie było limuzyn. Takiej ochrony i limuzyn nie było również na żadnym lotnisku zapasowym (Moskwa na błagania smoleńskiej wieży o wyznaczenie takich lotnisk nie odpowiadała). Jako była minister spraw zagranicznych, osoba chroniona i była szefowa Kancelarii Prezydenta, mówię z pełną odpowiedzialnością: wizyta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu przez część polskich i rosyjskich służb nie była brana pod uwagę. Anna Fotyga

„Tusk kłamie ws. Smoleńska” Gen. Sławomir Petelicki, twórca GROM i członek Zespołu Ekspertów Niezależnych zarzuca premierowi, że za radą „armii PR-owców, lizusów i potakiwaczy”, którą jest otoczony, okłamuje społeczeństwo ws. katastrofy smoleńskiej. Wirtualna Polska poprosiła gen. Petelickiego o opinię ws. raportu komisji Jerzego Millera. Wojskowy dokument przyjął z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony, odczuwa satysfakcję, gdyż w raporcie znalazły potwierdzenie tezy dotyczące fatalnego stanu polskiego lotnictwa, które zawarł w piśmie skierowanym do premiera na rok przed katastrofą smoleńską. Z drugiej strony, Donald Tusk mógł z jego uwag wyciągnąć wnioski, a tego nie zrobił. – Chciałem mu pomóc, a on zdecydował się na najgorsze – wbrew interesowi państwa i Polaków, wybrał ochronę kolegów. Nie spodziewałem się, że premier, którego popierałem i któremu ufałem jest do tego zdolny – mówi gen. Petelicki. Przypomina, że premiera i ministra obrony nie tylko on alarmował o katastrofalnym stanie lotnictwa wojskowego. W maju 2009 r., po katastrofie CAS-y powołano podkomisję do zbadania zaniedbań w lotnictwie wojskowym. Jej ekspert, mjr pilot Arkadiusz Szczęsny pisał o tragicznej sytuacji 36. specpułku i „świadomym narażaniu przez MON naszych Żołnierzy na niebezpieczeństwo utraty życia”. – Mjr Szczęsny miesiącami próbował dostać się do ministra Klicha, później poprosił podkomisję o przekazanie sprawy prokuraturze. Nic w tej sprawie nie zrobiono, a on został odwołany z funkcji eksperta – mówi. Generał zarzuca Bogdanowi Klichowi, że utrzymując, iż o niczym nie wiedział, kłamie w żywe oczy. – Minister uznał, że lepiej postawić na beton wojskowy. W proteście odeszło wielu znakomitych generałów – dodaje. Rozmówca Wirtualnej Polski jest zbulwersowany słowami Donalda Tuska, który dymisjonując szefa MON Bogdana Klicha stwierdził, że wysoko go ceni jako dobrego ministra i człowieka honoru. – Ta wypowiedź świadczy o tym, że premier ma Polaków za głupków, szydzi z ich inteligencji. A oni myślą i kibice odpowiadają mu, że jest matołem! – oburza się gen. Petelicki. Jako bardzo niebezpieczne ocenia tłumaczenie premiera, że nie zdymisjonował Klicha wcześniej, ponieważ było to niezgodne z polską racją stanu. – To tak jakby mówił, że państwo to on, a racją stanu jest to, co jest dla niego wygodne – zauważa Petelicki. Podkreśla, że sprzeczne z polską racją stanu było przyjęcie konwencji chicagowskiej oraz nie zwrócenie się z prośbą o pomoc i radę do NATO w sprawie zapisu rozmów, zdjęć satelitarnych, opinii ekspertów, a także podstawy prawnej tego, niespotykanego dotąd w polskiej historii, śledztwa. Były szef GROM wieszczy premierowi bliski upadek. – Tusk ma wokół siebie armię PR-owców, lizusów i potakiwaczy, którzy powtarzają mu w kółko, że jest świetny, wszyscy odgrywają teatr, oszukują. Premier powinien wsłuchać się w głosy Polaków, wtedy poznałby prawdziwą opinię na swój temat. Tyle, że chyba zabrnął w tym całym zakłamaniu już tak daleko, że sam siebie oszukuje – dodaje. Zdaniem generała Tusk zachowuje się jak absolutny egoista, a swoich ludzi traktuje instrumentalnie. – Do tej pory Klich był dla niego tarczą, teraz go zdymisjonował, by ratować swoją skórę – stwierdza. Jak ocenia kandydaturę Tomasza Siemoniaka na nowego szefa MON? – Wykazał się albo odwagą, albo ślepym posłuszeństwem decydując się na objęcie tego stanowiska na trzy miesiące przed wyborami. Zwłaszcza, że jak ujawniły media, tę propozycję złożono kilku osobom, ale nikt nie chciał się zgodzić – mówi gen. Petelicki. Gen. Petelicki wyraża także oburzenie w związku ze zgłoszeniem przez ministra spraw wewnętrznych, jeszcze przed zakończeniem prac komisji, do awansu na stopień generała dywizji szefa BOR gen. Mariana Janickiego. Generał odpowiadał za bezpieczeństwo części delegacji lecącej z prezydentem Lechem Kaczyńskim do Smoleńska, a za bezpieczeństwo generałów odpowiadała Służba Kontrwywiadu Wojskowego i Żandarmeria Wojskowa podległe ministrowi obrony. Gen. Janicki stwierdził, że w sprawie katastrofy tupolewa pod Smoleńskiem nie ma sobie nic do zarzucenia. Na pytanie, czy z raportu Millera zostaną wyciągnięte wnioski, generał odpowiada, że nic się nie zmieni. – Premier powinien przyznać się do błędu, powiedzieć: „Trzymałem Klicha z niewiadomych powodów, ale teraz zwalniam go, bo się nie nadaje”. Tymczasem dalej brnie w oszukiwanie ludzi. Jego hasłem wyborczym powinno być: „Pycha kroczy przed upadkiem” – mówi. Zdaniem Petelickiego, gdyby nie katastrofa smoleńska, Polacy nigdy by się nie dowiedzieli, jak fatalny jest stan służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa. – To, że nie potrafiły zadbać o bezpieczeństwo prezydenta i najważniejszych osób w państwie jest nie do pomyślenia nigdzie na świecie. To wszystko znalazło teraz potwierdzenie w oficjalnym raporcie – zauważa. – W tej chwili w mysie dziury powinni się pochować ci, którzy mówili, że państwo zdało egzamin. Jak oni mogą patrzeć w lustro? – dodaje.

„Donald Tusk w październiku przestanie być premierem” Generał wyznaje, że bardzo zawiódł się na Platformie Obywatelskiej, którą zepsuła polityka. Jego zdaniem październikowe wybory będą przełomem, a Donald Tusk przestanie być premierem. – Polacy mają dosyć „ustawek” między Kaczyńskim i Tuskiem, tego amerykańskiego wrestlingu i wymyślonych konfliktów. Przy urnach dowiodą, że nie są „ciemnym ludem”. Czas Kaczyńskiego i Tuska minął, teraz pora na ludzi młodszych, z szerszymi horyzontami – na pokolenie ’89 – stwierdza. Jak mówi, Tusk z Kaczyńskim przyzwyczaili się do tego, że pozorują różne ruchy i w efekcie utrzymują się u władzy od 20 lat. – Najwyższy czas, by zaczęli rządzić ludzie, na których nie ciąży odpowiedzialność za błędy ostatniego dwudziestolecia – dodaje.

„Wybór między Tuskiem a Kaczyńskim, jak między dżumą a cholerą” - Jestem optymistą. Tak jak kiedyś trzymałem kciuki za młodych, którzy odsunęli od władzy PiS, tak teraz popieram tych, którzy usuną Tuska – deklaruje. Alternatywę, z jaką mamy do czynienia w Polsce, określa jako „wybór między dżumą a cholerą”. Zdaniem twórcy GROM Polacy mają intuicję i doprowadzą do tego, że arytmetyka w parlamencie pozwoli na stworzenie rządu fachowców. Symptomy zmian dostrzega w rosnącej sile społecznego ruchu „Obywatele do senatu” zainicjowanego przez niezależnych prezydentów miast. – To nie są nieudacznicy jak obecny rząd, ale ludzie, którzy mają na koncie konkretne osiągnięcia. Każdy z nich byłby sto razy lepszym szefem rządu, niż Tusk – uważa. Petelicki odniósł się także do wpisu szefa MSZ Radosława Sikorskiego na temat powstania warszawskiego. Sikorski w sobotę zamieścił na Twitterze wpis: „Warto wyciągnąć lekcję także z tej narodowej katastrofy”, do którego dołączył link do strony internetowej www.powstanie.pl. Autorzy witryny nazywają się „przeciwnikami kultu sprawców Powstania Warszawskiego”. - Szanuję ministra Sikorskiego za to, że wspólnie z żoną ponad dwa lata przekonywali największe amerykańskie koncerny do zainwestowania w wydobycie polskiego gazu łupkowego. To może całkowicie zmienić sytuację Polski, zrobić z nas silne państwo, które nie będzie potrzebowało ani tarczy antyrakietowej, ani rakiet Patriot. Natomiast nie zgadzam się z jego wypowiedzią ws. Norwegii, że mamy w naszym kraju osoby podobne do Breivika, bo w Polsce nie ma tradycji terrorystycznych, a jeżeli wypowiada się na temat powstania to jako znawca Wielkiej Brytanii, powinien powiedzieć, że głównym sprawcą tej tragedii był Winston Churchill – mówi gen. Petelicki. Były szef GROM w rozmowie z Wirtualną Polską zdradził, że otrzymał propozycję startu do senatu, ale ją odrzucił. – Wszystkie działania, które podejmuję nie służą zaistnieniu w polityce, ale wypływają z poczucia obowiązku wobec Ojczyzny. Wierni temu nakazowi byli wcześniej moi dziadkowie i ojciec, którzy też byli żołnierzami – deklaruje. Generał apeluje: – Proszę osoby, które z nim się nie zgadzają, aby przedstawiały argumenty merytoryczne, a nie mówiły, że przed 21-laty byłem oficerem wywiadu PRL. Joanna Stanisławska

»Логика« обманула Jeżeli ktoś potrzebował aktualnego dowodu na prawdziwość moich twierdzeń zawartych w artykule „Szechter” kontra ”Szulc”, to Michnik natychmiast sam taki dowód złożył ogłaszając komunikat pt. „Uczciwy raport”. Choć Raport prezentuje podobny styl, co premier Tusk gwarantujący uczciwość Rosjan w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy, gdy Rosjanie plują mu w twarz, to jednak nie jest aż tak nieuczciwy, jak komentarz Michnika. Napisano w nim: „błędy (Rosjan) /…/ polegały na:

1) informowaniu załogi o prawidłowym położeniu samolotu „na kursie i ścieżce”, gdy jego pozycja względem osi DS i ścieżki wykraczała poza strefy dopuszczalnych odchyleń;

2) przekazywaniu informacji o odległości do progu DS 26 z wyprzedzeniem około 500- 600 m;

3) braku reakcji przez 10 s na kontynuowanie zniżania przez załogę samolotu poza zakresem maksymalnego dopuszczalnego odchylenia (-30’).

4) spóźnionym wydaniu załodze samolotu Tu-154M komendy „Горизонт, сто один”.”

Michnik musi zdawać sobie sprawę, że te ustalenia oznaczają, że winą za katastrofę ponoszą Rosjanie (to rosyjska dziennikarka, a nie ktoś z GW, powiedziała, że skoro nagranie z wieży zaginęło, to Rosjanie nie mają alibi). Musi wiedzieć, że Miller kłamie, ale eksperci tej oceny nie ukrywają – Małgorzata Wasserman: „W rozmowie z nami podkreślana była wina rosyjska. Od przygotowania lotniska po pracę kontrolerów /…/ to nie była wina naszego pilota, po to miał wieżę, żeby korygowała jego lot”. Jeżeli pilotom pozwolono lądować, ale oszukiwano ich co do położenia samolotu – miejsca na ścieżce, na kursie i odległości od lotniska – a skala tych różnic dowodzi, że nie mogły to być pomyłki, to pisanie o „niedokładnych informacjach” jest taką różnicą, jaka dzieli stwierdzenie, że Polaków w Katyniu rozstrzeliwano precyzyjnie, od kłamstwa, że trafienia w tył głowy spowodowane były niedokładnym celowaniem w trakcie zabawy funkcjonariuszy NKWD w strzelanie do tarczy. Michnik zrównuje ofiarę pilotów, którzy ponieśli śmierć za wiarę, że Rosjanie nie wprowadzą samolotu z polskim prezydentem w śmiertelną pułapkę, z rzekomym „nieprzygotowaniem” kontrolerów, którzy za swój czyn zostali nagrodzeni awansem. Gdy widzę tak skonstruowaną analogię: „Nie sposób jednak mówić o złej woli jednych czy drugich.” przypominam sobie świetną zabawę, jaką miał „nadredaktor”, gdy na jubel w GW ubrał się w mundur pułkownika NKWD. Mam poczucie, że przed napisaniem swojego artykułu znowu wdział ten mundur i wpatrzył się w portret Żdanowa, bo tylko z takiego źródła mógł zaczerpnąć drugą analogię: „Nie sądzę, by wielkoruscy nacjonaliści łatwo przyjęli do wiadomości wiedzę o częściowej winie służb z lotniska smoleńskiego, gdzie system oświetlenia był niesprawny, a lotnisko – nieprzygotowane. Nie sądzę, by zwolennicy „religii smoleńskiej” przyjęli do wiadomości wiedzę, że nie było zamachu ani spisku Putina z Tuskiem. Fanatyzm jest schorzeniem specyficznym i długotrwałym.” Pomijam konsekwentne pomniejszanie odpowiedzialności Rosjan – ot, jakieś parę nieczynnych lamp, lotnisko trochę zarośnięte. Chodzi mi o kłamstwo, że w Polsce istnieje jakaś „religia smoleńska”, którą, jak należy się domyślać, mają tworzyć „obrońcy krzyża” od dawna upokarzani przez GW. Chodzi o oskarżenie, że ci katolicy tworzą sektę, a więc ich żądania muszą być z definicji absurdalne. Chodzi o sprowadzanie inaczej myślących do pozycji nieuleczalnych fanatyków i chorych psychicznie. Chodzi o to, że ten niewierzący urzędnik „religii holokaustu” rzuca oszczerstwa na polskich patriotów. Chodzi o stawianie ich poza społeczeństwem polskim. Ale głównie chodzi o zrównanie bezsilnych żałobników Smoleńska z tryumfującymi wielkoruskimi nacjonalistami! Michnik świetnie wie, że wielkoruscy nacjonaliści nie uznają sowieckiego sprawstwa mordu w Katyniu, ani innych zbrodni na Polakach. Odmawiając tego uznania tacy Rosjanie i wspierająca ich postawę władza biorą na siebie współodpowiedzialność za ludobójstwo. Ten, który zrównuje ofiary z katem staje się propagandystą zbrodni. Krzysztof Wyszkowski

ROZBROIĆ TĘ BOMBĘ! Wiodące tytuły prasowe, spadkobiercy naczelnych i centralnych tytułów prasowych, dostają drgawek jeśli gdzieś wywęszą zestawienie rzeczownika „Polak” lub „Polka” z przymiotnikiem „prawdziwy”. A ponieważ sami – z racji wychowania w sub-kulturze środowiska przestępczego; środowiska Komunistycznej Partii Polski, kierują się w życiu schematami dychotomicznymi: „grypsujesz – nie grypsujesz”, „nasz (złodziej) – nie nasz” (policjant), natychmiast węszą w tym zestawieniu podtekst rasowy, niezgodnie z semantyką słabo znanego im języka polskiego (czego dowody znajdziemy w dziełach zebranych redaktorów naczelnych). Otóż „Prawdziwy Polak” ma analogiczne znaczenie jak „prawdziwy kolega”, „prawdziwy alpinista”, „prawdziwy szef” – a więc oznacza spełnienie szeregu postulatów, które stawiamy: „koledze”, „alpiniście”, „szefowi” i „Polakowi” – „Polce”, by uznać wypełnianie tak opisanych ról społecznych za wzorowe. Prawdziwy Polak ma obowiązki polskie, tak jak „prawdziwy alpinista” stosuje się wzorowo do wymagań swojego hobby, a „prawdziwy wędkarz” nie kłusuje. Zauważmy, że przymiotnik „prawdziwy” w języku polskim występuje rzadziej w zestawieniach z rzeczownikami nazywającymi postawy lub właściwości negatywne; zgrzyta, jeśli powiemy „prawdziwy złodziej” lub „prawdziwy paser”, „prawdziwy łajdak” czy „prawdziwy kłamca” choć są wyjątki: „prawdziwa kurew” (pordon moi, ale przy opisie rzeczywistości językowej mamy prawo cytować) lub „prawdziwy komunista”. Można powiedzieć, że w ostatnich przypadkach przymiotnik „prawdziwy” znaczy tyle co: „skończony”, „zupełny”. Bycie „prawdziwym Polakiem” oznacza dążenie do pełnej realizacji człowieczeństwa osoby, która ma zaszczyt – z racji urodzenia lub wychowania, przynależności do kultury polskiej. Nośnikiem (przekaźnikiem) duchowości polskiej jest głównie język, ale wiele wnosi też obyczaj, tradycja oraz uczuciowość pewnego typu. Z językiem, obyczajem, tradycją, uczuciowością pewnego typu łączą się pojęcia „pielęgnacji”, „kultywacji”, „dbałości”. Każde zrzeszenie ludzkie nakierowane na dobro (a więc nie: szajka, banda, mafia, partia komunistyczna, melina, burdel, agentura komunistyczna, wywiad i kontrwywiad peerelowski, paserka, gang) wytwarza zestaw wzorców osobowych i przekazuje je z pokolenia na pokolenia jako wzorzec do naśladowania. Wzorce są wielorakie i są efektem doświadczeń historycznych. Ich zasadniczą rolą jest zapewnienie „przetrwania”, a każdy naród wytwarza swoiste – właściwe warunkom, w jakich bytuje. Nie podejmuje się tutaj opisać całego wachlarza wzorców „prawdziwego Polaka – Polki” – taki opis z konieczności musiałby być wielotomowy, jako że pochylamy się nad przebogatą kulturą; zamierzam natomiast skupić się na dwóch tego wachlarza elementach – elementach szczególnych. Pierwszy element naszego wzorca to republikańskie umiłowanie wolności i związana z tym świadomość konieczności ponoszenia ofiar w imię tej wolności. „Wolność” jest w polskim katalogu wartości zewidencjonowana wyżej niż „życie”, co wynika z zapoznania prawdy, że życie niewolnika jest podłe i w związku z tym mało warte. Zastanówmy się przez chwilę, jak wygląda życie człowieka szantażowanego w związku z skrywanymi namiętnościami do pań upadłych? Kogoś, kogo życie rodzinne, kariera, pozycja społeczna zależy od jakiegoś śliskiego, prymitywnego i głupawego fiutka, którego los i zdeprawowany charakter obdarzył hańbą służby Moskwie? No każdy „prawdziwy Polak” powie, że wolałby albo śmierć – gdyby była jedynym wyjściem z matni, albo prawdę, pokutę i zadośćuczynienie, nawet za cenę śmierci cywilnej. Nasz narodowa literatura przynosi nam cały katalog postaci upadłych, które odpokutowały grzechy wobec społeczności i zasłużyły na pełną rehabilitację. Wiodące tytuły prasowe, spadkobiercy naczelnych i centralnych tytułów prasowych, starają się nam przedstawić naszą tradycję jako mało wartościową, niepraktyczną i śmieszną, a robią to nie bez kozery. Ta tradycja jest bowiem dla nich i dla ich mocodawców śmiertelna i zabójcza – bo jest perfekcyjną i genialną receptą na przeżycie w niesprzyjających warunkach geopolitycznych. Nasza skłonność do gwałtownych zrywów zbrojnych jest prostą informacją wysłaną do złowieszczego otoczenia (komunizm-nazizm), że straty ludzkie i materialne związane z próbą odebrania wolności będą wyższe od ponoszonych przeciętnie gdzie indziej. Taka taktyka znana jest również w świecie zwierzęcym i umożliwia przetrwania gatunków. Kalkulacja każdego okupanta musi uwzględnić te straty i liczyć się z tym, że nawet po ich poniesieniu i po przełamaniu militarnego oporu sprawa nie będzie zamknięta aktem kapitulacji.

Inne narody mają inne metody przetrwania i inne wzorce; braci Czesi, z racji rozmiarów obszaru i liczebności, przyjęli strategię uwzględniającą lekcję pod Białą Górą. Strategię mądrą i właściwą w przypadku Czechów. Czechów można eksterminować w całości, Polaków się nie da, chyba żeby założyć zmasowany atak bronią jądrową. Polacy mają swoją, genialną strategię – wpojoną nam przez Marszałka Piłsudskiego, a będącą rezultatem namysłu nad rozbiorami, polegającą na tym, że w sytuacji zagrożenia wywołujemy konflikt wielkich rozmiarów. Mamy przećwiczone „podpalanie świata” – i bardzo dobrze, bo świat musi się z tym liczyć. Każdy Nowozelandczyk musi mieć świadomość, że agresja wobec Polski może się skończyć podróżą Auckland – Londyn w pełnym rynsztunku bojowym. Doświadczenie przeszłości przynajmniej na taką możliwość wskazuje. Dla przyszłości Polski olbrzymie znaczenie ma pielęgnowanie pamięci o tej skutecznej narodowej strategii, a kluczem do podbicia Polski jest przerwanie ciągłości jej przekazywania. Gdyby ktoś chciał Polaków „rozbroić”, a potem zamienić w bydło, musiałby skupić się nie na produkcji czołgów (nie działa), konstrukcji obozów i kazamatów (phi!), masowych mordach i wywózkach (ziew), ale na Polskich umysłach. Tylko atak na polski umysł może rozbroić tę bombę. Tuż po zajęciu połowy ziem Rzeczpospolitej przez sowieckie hordy, na okupowanych terenach pojawiły się pisane kaprawą polszczyzna paszkwile opisujące pijaństwo polskich generałów i złe prowadzenie się ich żon. Był to głęboko przemyślany atak na polski umysł starający się podważyć podstawę polskiego trwania – zaufanie do munduru i szacunek wobec niego. Mundur jest najbardziej czytelnym i podstawowym symbolem oporu. Atak na mundur jest rozbrajaniem polskiego umysłu. Kogo obchodzi, ile niemieckich dziewcząt zaliczyli żołnierze Helu czy Westerplatte na przepustkach w Gdańsku? Pewnie tuziny; nas obchodzi to, że obydwie placówki zadały wrogowi straty przekraczające kilkunastokrotnie straty, które wróg założył że poniesie. Drodzy Czytelnicy. Żyjemy w ciekawych czasach i właśnie mamy okazję doświadczać kolejnego, chyba jednego z najpoważniejszych, ataku na polski umysł. Przeprowadzonego przez to samo centrum, co w roku 1939, i tymi samymi agenturalnymi „temi-ręcami”. „Popiół i diament”, „Lotna”, „Kanał”, raport Jerzego Millera, to tylko kolejne odsłony wyreżyserowanej w Moskwie i zleconej do wykonania ludziom Moskwy w Polsce strategii obliczonej na zniszczenie wzorca. Na mnie nie działa, bo kiepsko napisane; język jak był tak dalej jest kaprawy, a widok spoconych, nalanych twarzy śliniących się na widok silikonowej Katodyny albo gejowego Rasputyna (są różne, prawda, preferencje, i ja się nie wcinam w upodobania ludzi upodlonych) wywołuje u mnie właściwe odruchy zwrotne. I głębokie przekonanie, że ludzie wykonujący za większą lub mniejszą ilość srebrników podłą robotę na pewno nie są „prawdziwymi Polakami”. Nie są też „prawdziwymi Rosjanami”, „prawdziwymi Niemcami, Amerykanami, Murzynami i Żydami”. Są żulerką na urzędach, które zdobyli oszustwem, kłamstwem, podstępem i zbrodnią. Mam jeszcze i to przekonanie, że coś będzie trzeba z tym zrobić.

Rolex

Narasta konflikt liderów RAŚ i Mniejszości Niemieckiej. "Wąskie grono wyborców, którzy w dodatku między sobą się przenikają" Lider RAŚ Jerzy Gorzelik głosi poglądy sprzeczne z najbardziej elementarną racją stanu, co nie przeszkadza Platformie - partii, która wciągnęła RAŚ do współrządzenia Śląskiem

Za: Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu

W ostatnim czasie ukazał się list Piotra Długosza (zamieszczamy poniżej), lidera Ruchu Autonomii Śląska regionu Opole, w którym odnosi się on do poglądów prezentowanych przez liderów Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców. Okazuje się, że wśród przedstawicieli jednego i drugiego ugrupowania powstaje konflikt dotyczący Ślązaków i ich praw, a konkretniej kwestii dotyczących śląskiej narodowości i śląskiej gwary. Dodatkowo w całym tym prześciganiu się działaczy RAŚ i TSKN (MN) o to, kto jest większym lub mniejszym Ślązakiem, zanika fakt przynależności tych terenów do państwa polskiego. Zdaje się jednak, że jedni i drudzy to, co nazywają Śląskiem Opolskim, traktują bardziej jako tereny znajdujące się w granicach Polski raczej z przypadku. Piotr Długosz już na początku swojego listu wsadza działaczy TSKN do jednego worka z tymi, których nazywa polskimi nacjonalistami. Nie trudno się tutaj domyślić, że chodzi o każdego, kto nie wyraża aprobaty dla uznawania Ślązaków jako odrębnego narodu i wszystkich związanych z tym dążeń RAŚ. Swego czasu Jerzy Gorzelik z województwa obok deklarował, że jest Ślązakiem, a nie Polakiem. Z tego tytułu należy więc nakreślić panu Długoszowi, że Ci polscy nacjonaliści to bardzo daleko idące uogólnienie, które uderza w dobre imię Polaków. Istnieje różnica pomiędzy nacjonalizmem, a patriotyzmem. Jak mówił śp. Prezydent Lech Kaczyński – ten pierwszy wyrasta z nienawiści, a ten drugi z miłości. Dlatego sprzeciw Polaków nie jest oznaką złej woli czy nienawiści wobec kogokolwiek zamieszkałego na opisywanych terenach, ale wyrazem miłości dla swojej Ojczyzny, która po wielu latach rozbicia w końcu ma możliwość stałego zespolenia swoich terenów. Stąd po 123 latach niebytu na mapach Europy, Polacy nie są skłonni do tworzenia wewnątrz własnego państwa odrębnych narodów, które w dodatku wypierają się polskich korzeni. Czuję się Polakiem i patriotą, więc podchodzę z dużym dystansem do sugestii pana Długosza o bliskości polskich patriotów (bo w domyśle o takich chodziło w liście) i działaczy Mniejszości Niemieckiej (wolę używać nazwy komitetu wyborczego TSKN, bo to bardziej rozpoznawalne określenie). Patrząc natomiast na ostatnie wyczyny liderów MN, można tylko domyślać się jakie są ich rzeczywiste fundamenty. Podczas wspomnianego w liście posiedzenia Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych, dwóch liderów MN – Krzysztof Warzecha i Rafał Bartek – zaczęło wypowiadać zdania będące zaskoczeniem dla liderów RAŚ. Pierwszy z nich sprzeciwił się przyznaniu dialektowi śląskiemu statusu języka regionalnego, a drugi złożył wniosek by wspomniana komisja nie zajmowała stanowiska w kwestiach dot. „języka śląskiego". Skąd wynikają takie rozbieżności? Choć jedni chcą reprezentować ludzi deklarujących bycie Ślązakiem (nie Polakiem), a drudzy obywateli posiadających niemieckie korzenie, z racji dosyć wąskiego grona swoich wyborców, którzy w dodatku między sobą się przenikają – mamy do czynienia ze zwykłą walką o głosy w nadchodzących wyborach parlamentarnych. Tego typu skrajne środowiska są z racji głoszonych poglądów skazane na niewielkie poparcie wśród wyborców, co owocuje tego typu rozłamami w solidarnym rozbijaniu obecnego kształtu polskiego państwa. Mała wojna na południu kraju będzie więc przybierać coraz to nowsze formy. Fakt jest jeden i niepodważalny: część Mniejszości Niemieckiej nie chce narodu Ślązaków i śląskiego języka. Elementem, który również zasługuje w liście Długosza na uwagę jest sam wstęp, mówiący o problemach uznania organizacji mniejszości niemieckiej na początku istnienia Polski po '89 roku. Mniemam, że w pewnym sensie stanowisko liderów MN uznaje on za swego rodzaju zdradę i krótką pamięć, skoro dziś z takimi problemami boryka się owa „narodowość śląska". Tego typu podejście może być jednak zgubne, bo sama Mniejszość Niemiecka także nie może pochwalić się zbyt dużą popularnością wśród Polaków. Zbyt daleko posunięte wymagania połączone z niezbyt łagodnym traktowaniem Polaków poza granicami Polski stawia całą sytuację pod znakiem zapytania. Polsko-niemieckie nazwy miejscowości czy brak 5-cio procentowego progu wyborczego dla mniejszości narodowych w wyborach do Parlamentu nijak współgra z sytuacją Polaków choćby w Niemczech. Choć według różnych szacunków ich liczbę szacuje się nawet na 2 mln osób, to mogą aktualnie pomarzyć o dwujęzycznych tablicach czy reprezentacji w Reichstagu. Mówi się o nich raczej nie jako o mniejszości polskiej czy po prostu Polakach, ale dużej grupie imigrantów z sąsiedniego kraju (czasem pieszczotliwie nazywanej „tanią siłą roboczą"). Natomiast opisane przez Długosza problemy polskiej demokracji dot. uznania mniejszości niemieckiej nijak mają się do wieloletniego zarzucenia tej kwestii na terenie RFN. Tam Polacy nie posiadają tego statusu od końca II wojny światowej, a przecież swoją demokrację rozwijają już od czasów pierwszego kanclerza Konrada Adenauera, czyli od 1949 roku. Nie wspominam już szerzej o represyjnych metodach stosowanych wobec Związku Polaków na Białorusi, braku możliwości wpisania w dowodzie osobistym swojego nazwiska po polsku na Litwie, czy o ostatnich metodach zamazywania polsko-czeskich tablic na terenie Czech. Z kolei sam rozłam między RAŚ i Mniejszością Niemiecką niespecjalnie mnie załamuje i zaskakuje. Niestety w państwie rządzonym przez Platformę Obywatelską dążenia członków Ruchu Autonomii Śląska mają większe szanse przetrwania. Nie jest tajemnicą, że PO i RAŚ w województwie śląskim zawiązało koalicję. Z pewnością układ ten zaowocował więc gdy „narodowość śląską" umieszczono w ostatnim spisie powszechnym, wbrew wyrokowi Sądu Najwyższego z 2007 r. Dlatego zanim kolejni celebryci pokroju Marcina Mellera zadeklarują narodowość śląską, niech lepiej sięgną do źródeł i zrozumieją, że tzw. zakamuflowana opcja niemiecka odnosi się bardziej do braku respektowania wyroków Sądu Najwyższego, niż do wszystkich ludzi zamieszkujących tereny Śląska czy Opolszczyzny.

Marcin Rol

List Piotra Długosza (zamieszczamy poniżej), lidera Ruchu Autonomii Śląska regionu Opole, w którym odnosi się on do poglądów prezentowanych przez liderów Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców:

Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Niemców na Śląsku Opolskim w ostatnich miesiącach hucznie obchodziło 20-lecie swojego istnienia. Przypominano wtedy także o trudnych początkach, w tym o problemach z prawnym uznaniem organizacji mniejszości niemieckiej już w demokratycznej Polsce. Wydawać by się mogło, że takie doświadczenia powinny uwrażliwiać na podobne problemy z jakimi ostatnie lata borykają się zwolennicy prawnego uznania istnienia narodowości śląskiej oraz śląskiego języka regionalnego. Tymczasem część liderów TSKN ściga się z polskimi nacjonalistami w udowadnianiu Ślązakom, że nie mają prawa do swojej narodowości i swojego języka. Oto kilka przykładów:

Kilka tygodni temu do laski marszałkowskiej trafił projekt ustawy o śląskim języku regionalnym autorstwa Marka Plury (PO) z Katowic. Wiele wskazywało, że nowelizacja ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz języku regionalnym będzie możliwa jeszcze w bieżącej kadencji i śląski zostanie drugim obok kaszubskiego językiem regionalnym w Polsce. Tymczasem pod koniec maja Marek Ast (PiS), przewodniczący Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych, skierował projekt ustawy z powrotem do prac w podkomisji sejmowej, co oznacza, że szanse na dopisanie śląskiego do listy języków regionalnych podczas obecnej kadencji spadły do minimum.

Przedstawiciele środowisk śląskich nie potrafili sobie wytłumaczyć tego zwrotu akcji, póki nie natrafili na protokół z XXVIII posiedzenia Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych, jakie odbyło się dnia 20 maja 2011 r. we Wrocławiu. Tam działacz TSKN przedstawił stanowisko swojej organizacji w sprawie uznania śląskiego za język regionalny:

„Pan Krzysztof Warzecha poinformował, że mniejszość niemiecka opowiada się przeciwko przyznaniu dialektowi śląskiemu statusu języka regionalnego, zwracając uwagę na to, że de facto są to różne gwary i dialekty lokalne, które winny być pielęgnowane, a kodyfikacja (i wiążąca się z nimi unifikacja) odniesie skutek przeciwny. Przypomniał również, że gwara śląska istnieje nie tylko w języku polskim, ale i niemieckim." Pan Warzecha nie dość, że wykracza poza swoje kompetencje, czyli dbanie o sprawy społeczności mniejszości niemieckiej, to najwyraźniej nie ma najmniejszego pojęcia o projekcie, wobec którego wyraża negatywną opinię. Gdyby wyraził trochę dobrej woli, to przed wyjazdem na posiedzenie Komisji Wspólnej powinien zapoznać się ze stanem prac nad kodyfikacją śląskiego. Wtedy dowiedziałby się, że jedyna unifikacja nastąpi, a w zasadzie już nastąpiła, w kwestii zapisu śląskiego. Natomiast w kwestiach gramatyki zachowane zostaną zręby trzech dużych dialektów śląskich, mianowicie odmiany opolskiej, cieszyńskiej i katowicko-rybnickiej. Kodyfikatorzy natomiast nie planują sporządzenia listy wyrazów poprawnej śląszczyzny, co oznacza, że żadna lokalna specyfika leksykalna nie będzie musiała ustąpić jakiemuś narzuconemu „jedynemu słusznemu" standardowi języka śląskiego. Ten sposób kodyfikacji stosuje się na zachodzie przy językach policentrycznych. W Niemczech zastosowano go np. przy kodyfikacji fryzyjskiego i dolnoniemieckiego (platt deutsch). W podobnym duchu wypowiadał się Rafał Bartek na XXVI posiedzeniu Komisji. W protokole czytamy:

„Pan Rafał Bartek (sekretarz zarządu TSKN – dop. PD) złożył wniosek, aby Komisja Wspólna nie zajmowała stanowiska w sprawie poselskiego projektu zmiany ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym, nadającym status języka regionalnego śląszczyźnie (..."). Diametralnie inne stanowisko zajęła na tym samym posiedzeniu pani Helena Duć-Fajfer, która reprezentuje mniejszość Łemkowską. Powiedziała ona, że nie rozumie takiej postawy, gdyż Komisja Wspólna zajmowała stanowiska w kwestiach drobiazgowych, „to zdziwienie może budzić fakt, że unika zajęcia stanowiska w kwestii tak fundamentalnej. Podkreśliła, że ona podtrzymuje swoje POPARCIE DLA ASPIRACJI ŚLĄZAKÓW". Natomiast w wydaniu nr 25 Wochenblattu (z dnia 17 czerwca 2011) na stronie 3 w tekście Joanny Mróz „Polacy mnie biją!" czytamy:

„Jedno jest pewne: jeżeli chodzi o Śląsk Opolski, prezes Kaczyński miał rację: tutaj bycie Ślązakiem jest równoznaczne z byciem Niemcem". Otóż szanowna pani Mróz: na Śląsku jedyną rzeczą, która jest pewna, to brak pewności w kwestiach tożsamości. Pewne jest także, że dzisiaj nie jestem Niemcem, ani zakamuflowanym, ani jakimkolwiek innym. Za Niemca uznaje się moja oma, natomiast moi rodzice, moje rodzeństwo i ja uważamy się tylko za Ślązaków. Podobnych deklaracji na tej ziemi, którą Pani określa Śląsk Opolski, jest sporo, więc proszę uszanować moją tożsamość, tak ja szanuję Pani prawo do bycia zarówno Niemcem jaki i Ślązakiem. Natomiast praktyka określania za wszystkich tożsamości, która to zawsze pozostanie sprawą prywatną każdej jednostki, przypomina najgorsze nawyki z okresu komunizmu. Za kilka tygodni kandydaci spod znaku TSKN znowu zaczną licytować się tradycyjnie na śląskość walcząc o głosy wyborców. Warto wtedy przypomnieć sobie jak konkretnie „wspierali" w ostatnich latach aspiracje Ślązaków do prawnego uznania ich narodowości oraz języka. Piotr Długosz, Ruch Autonomii Śląska, pow. opolski

03 sierpnia 2011 "Wierzba na gruszce" - tak twierdzi w sprawie obietnic wyborczych składanych przez naszych demokratów pan Andrzej Rosiewicz, w jednej ze swoich licznych piosenek, przemilczanych przez media „ niezależne”, no i tzw publiczne i ma się rozumieć niepolityczne.. Żeby tak zablokować jednego z największych talentów muzycznych w Polsce, tylko dlatego, że wyśpiewuje w swoich piosenkach niewygodną prawdę, i telewidz oraz radiosłuchacz myśli, że twórczość pana Andrzeja zatrzymała się na piosenkach” Najwięcej witaminy” czy „Czy czuje Pani czaczę?”- Pani Nataszo… Zapraszam do zakupu jego płyt.. A jest ich dwanaście.. Prawie 180 przepięknych piosenek.. I nie jest tak jak twierdzi pan Borys Szyc( aktor!), że w życiu nie ma tylko kolorów czarnych i białych.. Jest jednym z najbardziej opłacanych aktorów.. Podobno za 35 000 za dniówkę nie wchodzi na plan.. Daj Boże każdemu taką kasę.. Oczywiście , że w przyrodzie są różne kolory, i dlatego przyroda jest piękna, tak jak łąka na której są różne kwiaty, i dlatego jest przepiękna, ale jeśli chodzi o postępowanie człowieka, to jest tylko dobro i zło.. Czyli są jedynie kolory czarny i biały.. Wystarczy obejrzeć pierwszy lepszy western z Johnem Wayne albo z Gregory Peckiem.. Jest dobro, albo zło.. Stanów pośrednich nie ma! Tak jak w logice! Albo prawda- albo fałsz.. Bo albo ktoś kradnie- albo nie; albo zdradza- albo- nie, albo ma bogów fałszywych- albo nie; albo zabija- albo – nie, albo szanuje ojca i matkę- albo nie, albo kłamie- albo nie kłamie. Relatywizowanie postępowania człowieka jest największym osiągnięciem propagandowym rządzącej prawie wszędzie lewicy.. I dobro jest dobre i zło jest dobre, nie ma rozróżnienia pomiędzy dobrem i złem.. I dobry jest dobry, i zły też jest dobry, bo nawet jak był niedobry, to otoczenie i warunki spowodowały, że był niedobry, ale w konsekwencji okazał się dobry.. Nie ma ludzi złych- są tyko mniej dobrzy, od tych dobrych.. I wszyscy pójdą do nieba! Pan prezydent Bronisław Komorowski też pójdzie do nieba, razem ze zbiorem zastrzeżonym dotyczącym agentów Wojskowych Służb Informacyjnych, który jest w jego posiadaniu, po śmierci pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego.. Sądzę, że agenci WSI, ci ze zbioru zastrzeżonego- kręcą naszym życiem społecznym i politycznym kształtując oblicze demokracji- najlepszego ustroju na świecie.. Wczoraj właśnie powiedział w sprawie dymisji lekarza psychiatry, pana ministra Klicha, ze stanowiska ministra obrony ,że:” Minister Klich ma historyczne zasługi w budowie Sił Zbrojnych”(????????????) Cooooooo? Przecież pan minister Klich ma zasługi w likwidowaniu polskiej armii- to oczywistym jest, że nie może mieć zasług w budowie sił zbrojnych.. Albo- albo.. Tak jak pan Paweł Graś z Platformy Obywatelskiej powiedział wczoraj, że oparcie sprawy katastrofy smoleńskiej o Konwencję Chicagowską umożliwiło Polsce dostęp do śledztwa i materiałów śledczych(???), co nie jest prawdą, bo właśnie oparcie o Konwencję Chicagowską spowodowało oddanie sprawy katastrofy w ręce Rosjan, bo dotyczy ona samolotów cywilnych, a nie wojskowych. A Tupolew był samolotem wojskowym! Kto tu wprowadza kogo w błąd- rzecznik prasowy, czy ci, którzy twierdzą, że to jakaś hucpa polityczna..? I kto ustalił, żeby postępować według Konwencji Chicagowskiej. Nie przypadkiem trio w składzie pan Donald Tusak, pan Paweł Graś, i pan Arabski? I dlaczego żaden dziennikarz śledczy nie interesuje się zamieszkiwaniem pana Pawła Grasia, zamieszkiwaniem u jakiegoś przemysłowca niemieckiego „ za darmo”..? Kim jest ten przemysłowiec i co go łączy z rzecznikiem polskiego rządu? Mamy siedem służb, może dziewięć- i żadna się tym tematem nie zajmuje.. A ja jestem ciekawy…. Jestem w szoku, tak jak pan senator Krzysztof Piesiewicz z Platformy Obywatelskiej, który zamieszał się z dziwkami i narkotykami i powiedział: „ jestem w szoku, te panie robiły ze mną, co chciały”(???) Teraz potrzebny jest mu nadal immunitet, żeby prokuratura nie ciągała go w tej sprawie.. W sprawie wyjaśnień.. Chce nadal uczestniczyć w marszu Platformy Obywatelskiej ku socjalizmowi europejskiemu.. I zawsze znajdą się tacy, którzy go wybiorą nam na złość.. A co on tam uchwala i przegłosowuje? Czy elektorat tym się interesuje? Może chociaż zainteresuje się „ świętami”, które Lewica międzynarodowa obchodzi w sierpniu.. Zaczyna od Światowego Tygodnia Promocji Karmienia Piersią, wczoraj był Światowy Dzień Pamięci o Zagładzie Romów, kiedyś zwanych Cyganami ,a szóstego sierpnia będzie światowy Dzień Musztardy(???) Naprawdę! W kalendarzu postępowca jest Dzień Musztardy.. Nie ma na razie Dnia Chrzanu- na razie wszystko jest do chrzanu.. Ale ósmego sierpnia Lewica Międzynarodowa obchodzi Międzynarodowy Dzień Orgazmu..(???) W jaki sposób ONI „ świętują” to „ święto”? Czyżby podczas bicia rekordów seksualnych? Pani Rokita , była dziennikarka tygodnika „ Wprost” mogłaby być sztandarem.. Prawie ośmiuset facetów w ciągu jednego dnia. To jest wieki sukces! Osiemset orgazmów w ciągu jednego dnia z różnymi facetami.. Każdy z obecnych na pokazie mógł sobie popróbować.. W dniu siódmego sierpnia mamy jednocześnie dwa” święta”.. Międzynarodowy Dzień Edukacji i Praw Transwestytów i Międzynarodowy Dzień Przyjaźni.. Chyba chodzi o to, że „ wszyscy ludzie są braćmi”, a szczególnie transwestyci, którzy powinni żyć w przyjaźni nie tylko pomiędzy sobą- ale także z homoseksualistami, nekrofilami i zoofiliami. Bo na razie w „ Kalendarzu postępowca” nie znalazłem tych dwóch ostatnich” świąt”. Ale – jak wiadomo- postęp ma to do siebie- że postępuje. I nie tylko przestępuje z nogi na nogę, ale także idzie postępowo do przodu razem z tyłem, który także idzie do przodu.. Potem- w środku miesiąca- mamy Międzynarodowy Dzień Ludności Autochtonicznej, Dzień Ratowników i Przewodników Górskich, Międzynarodowy Dzień Młodzieży, Międzynarodowy Dzień Leworęcznych , no i urodziny Fidela Castro.. Na razie Dnia Praworęcznych nie mamy, bo praworęcznych mamy w bród.. I to powinno im wystarczyć. Zresztą nie słyszałem, żeby upominali się o swoje” święto”.. A czy towarzysz Fidel Castro odpowie za swoje zbrodnie kiedykolwiek? Nie przyjmuję zaproszenia na urodziny zbrodniarza” przeciwko ludzkości”, jakoś nie słyszę, żeby ktoś chciał go postawić przed jakimś międzynarodowym trybunałem.. Może dlatego, że jest komunistą, a nie nacjonalistą.. Swoich się nie stawia- stawia się niepokornych.. Osiemnastego przypada- jak co roku- Międzynarodowy Dzień Latarń Morskich, Dzień Rybaka jest kiedy indziej.. Właśnie: dlaczego Międzynarodowy Dzień Latarń Morskich nie jest połączony z Dniem Rybaka? Kiedyś piraci korzystali z morskich latarń- może Dzień Pirata, chociaż pirata Karaibów.. Bo nie wspomnę o Piratach Drogowych- tych na razie się zwalcza.. Potem już tylko Dzień Pracownika Ochrony, Międzynarodowy Dzień Pamięci o Handlu Niewolnikami i Jego Abolicji, Dzień Tynkarza, Dzień Lotnika, Dzień Strażnika Miejskiego, Dzień Działkowca i Międzynarodowy Dzień Pamięci Osób Zaginionych. A potem już tylko mój dzień.. Dzień Bloga, ale nie blogera.. O ile pamiętam Dzień Blogera jest kiedy indziej, tak jak Dzień Blagiera.. Chociaż dzień blagiera jest prawie codziennie.. Jeśli chodzi o Dzień Niewolnika, to powinien być obchodzony na okrągło.. W końcu jesteśmy niewolnikami Międzynarodówki Lichwiarskiej i niewolnikami państwa prawnego urzeczywistniającego zasady społecznej sprawiedliwości.. Powinien być postawiony pomnik niewolnika ze szczególnym podkreśleniem Niewolnika Krajowego, a obok Niewolnika Międzynarodowego z podaniem aktualnej sumy zadłużenia międzynarodowego, na podobieństwo licznika Balcerowicza umieszczonego w centrum Warszawy. Aktualnie Międzynarodówka Lichwiarska otrzymuje od nas prawie 40 miliardów złotych rocznie, co nie jest sumą małą, bo stanowi ponad 10% budżetu państwa.. A o grabieży krajowej można pisać w nieskończoność.. Właśnie szykują nowe kary dla niewolników państwa prawnego.. Za niewydanie paragonu klientowi- 3000 złotych(!!!!) Dlaczego nie 10 000(????). Albo 100 000??? „Niektórzy cały czas biegną w lewo, tyle, że po rondzie”- uważa pan Leszek Miller, dawny premier.. Znowu na listach wyborczych.. Czy my się kiedyś uwolnimy od tych dewastatorów naszego życia? WJR

FAKTY i HIPOTEZY, KŁAMSTWA i PROWOKACJE Tragedia smoleńska odsłoniła w pełnym świetle podział pomiędzy Polską racjonalną, szukającą odpowiedzi i budującą hipotezy na podstawie faktów oraz Polską zakłamaną, wciskającą społeczeństwu insynuacje zbudowane na fundamentach kłamstwa i prowokacji .

NA POCZĄTKU BYŁO KŁAMSTWO. Rycerze kłamstwa nie czekali na zapisy z czarnych skrzynek, na jakieś źdźbła faktów na podstawie których było można budować hipotezy dotyczące katastrofy. Jednym z pierwszych kłamstw rosyjsko-polskich było powtarzanie że piloci czterokrotnie podchodzili do lądowania. O palmę pierwszeństwa w wyścigu kłamstw stanął słynny SMS sugerujący że piloci zeszli za nisko bo zostali do tego skłonieni naciskami a kto naciskał to się wyjaśni. Potem eksplozja kłamstw przypominała tsunami które miało uniemożliwić zakiełkowanie jakiejkolwiek innej myśli niż ta że winni są piloci i ci co na nich naciskali. Byli więc słynni debeściacy, ziemia przesiewana do głębokości 1m, naciski na pilota jeszcze na Okęciu, fałszywa godzina katastrofy….. . Kłamstwa rosyjskie splatały się z kłamstwami polskich lizusów. Ci polscy kłamcy z pewnością zadziwili rozmachem kłamstw swoich rosyjskich kolegów po fachu. Kłamstwa rosyjskie mogły mieć za cel oddalenie jakichkolwiek podejrzeń od strony rosyjskiej. Kłamstwa natomiast polskich polityków, „dziennikarzy”, „publicystów” miały głównie cel polityczny. Tym celem było zniszczenie pamięci o prezydencie, zohydzenie znienawidzonej opozycji, odsunięcie jakichkolwiek podejrzeń skierowanych w stronę organizatorów wylotu. Żadna z hipotez budowanych przez ten obóz nie była oparta na sprawdzalnych faktach, wszystkie na kłamstwach. Za te kłamstwa jeszcze nikt nie przeprosił.

PRAWDA JEST NAJLEPSZĄ BRONIĄ Ofensywa kłamstw szybko uwidoczniła polityczny cel kłamców. Nikt z uczciwych i bezstronnych obserwatorów nie mógł już się łudzić że bez społecznego nacisku władza i publikatory (z nielicznymi wyjątkami)będą zdeterminowane cokolwiek wyjaśnić, o cokolwiek się dopominać, wykazywać własną inicjatywę. Pospolite ruszenie blogerów, powołanie komisji parlamentarnej, tytaniczna praca Radia Maryja, Naszego Dziennika, Gazety Polskiej, publicystów Rzeczpospolitej zaczęły przynosić efekty. Ujawniane i nagłaśniane fakty pomagały budować hipotezy, stawiać kolejne pytania, artykułować żądania kierowane do władz, demaskować kłamców. Robiono to w ostrej konfrontacji z oficjalną linią propagandową. Żadna z hipotez budowanych przez stronę opozycyjno-społecznych- w przeciwieństwie do hipotez drugiej strony- nie była oparta na kłamstwie. Nasza strona mimo ograniczanego dostępu do dokumentów potrafiła wykorzystać wiedzę ekspertów, logiczne wyciąganie wniosków na podstawie faktów i kłamstw drugiej strony. W raporcie Millera nie odważono się powtórzyć kłamstw lansowanych od ponad roku. Nie jest dla mnie jednak jasne na jakiej podstawie, bez dostępu do wraku, odrzucono pewne hipotezy. Raport nie analizuje faktów które mogą wiele wyjaśnić. Jednym z takich faktów jest zerwanie linii WN przez samolot w momencie gdy był 400m nad ziemią. Takie cuda nie miały prawa się zdarzyć. Raport nie wyjaśnia powodów brakujących sekund w nagraniach z czarnych skrzynek. Te i inne pytania będą czekały na wyjaśnienia. pilot

PO stosuje się do starej złodziejskiej zasady Platforma Obywatelska z powodzeniem stosuje się do starej złodziejskiej zasady - nie daj się złapać za rękę, a jak cię złapią, mów że ta ręka nie jest twoja.

1. No i co z tego, że dwaj prezesi miejskich spółek oskarżają byłego prezydenta miasta z PO, że zgłaszał się do nich po partyjne haracze? I co z tego, że jeden z nich nagrał rozmowę, ze słynną już frazą - tysiąc pięćset złotych, co to k...na waciki? Politycy Platformy jak jeden mąż, jak jedna rodzina oświadczają do mikrofonów i kamer, że oskarżenie jest fałszywe, bo to zemsta zwolnionych z pracy urzędników. Jeszcze nie było śledztwa, nic nie zostało wyjaśnione, a oni gotowi są głowy kłaść pod topór i ręczyć za kolegę, skądinąd odwołanego ze stanowiska po aferze z kupowaniem głosów.

2. Podobnie było w aferze hazardowej. Nagrane rozmowy Rycha i Zbycha na cmentarzu - stary, na dziewięćdziesiąt procent tę ustawę ci załatwię i posadę dla córki też - nic się nie stało, żadna afera, przewodniczący Sekuła szybko to zamiótł pod dywan, uzyskawszy uprzednio zgodę pustych krzeseł. .

3. Podobnie też było w Sopocie, gdzie biznesmen nagrał korupcyjne propozycje prezydenta miasta - nic sie nie stało, a nagrania zostały zmanipulowane. A gdy już sprawa była tak oczywista, jak w przypadku posłanki S. która sfilmowana została, jak na ławce w parku przyjmuje teczkę pieniędzy, przy śpiewie ptaków i szumie drzew, to się z niej zrobiło zalaną łzami męczennicę Prawa i Sprawiedliwości, a Ziobro przedstawiony został jako krwawy rzeźnik. A propos tej ławki - przypomina mi się prześliczna piosenka Brassensa o zakochanych na ławkach publicznych (kto chce jej posłuchać, niech wrzuci w wyszukiwarkę Barassens bancs publics). Ale Brassens nie tylko o zakochanych śpiewał, ale i o złodziejach też.

4. Jest taka stara złodziejska zasada - nie daj się złapać za rękę, a jak cię złapią, mów, że to nie twoja ręka. Platforma Obywatelska z powodzeniem się do tej zasady stosuje. Nie mówię, że kradnie - żeby było jasne - nic takiego nie mówię. Ja tylko stwierdzam, że politycy PO z powodzeniem stosują taktykę zaprzeczania zarzutom wobec kolegów z własnej partii, nawet jeśli są to zarzuty oczywiste. W zamiataniu afer pod dywan osiągnęli prawdziwe mistrzostwo świata. Bronią delikwenta, a jak już się nie da bronic, to delikatnie go odstawią na boczek, żeby nie raził, jak chociażby senator Misiak, potem otrzepią rączki - i wszystko jest w najlepszym porządku. Platforma nadal grzmi o moralności w polityce i przeprowadza przez Sejm ustawy wprowadzające ograniczenia wydatków na partie polityczne albo zakazujące bilbordów i spotów (bo to takie drogie, a tu trzeba oszczędzać przecież). Ta moralność polityczna uszami im się wylewa, tak są nią nasiąknięci, żeby nie powiedzieć - upojeni.

5. Gdy się się ma takich zuchów, jak senator Misiak czy Ludwiczak, gdy się ma takich prezydentów jak w Wałbrzychu, gdy się ma takich Mirów, Rychów i Zbychów - to i po co subwencje dla partii politycznych?

Partia rządząca się wyżywi, a watahy opozycji zagłodzi się, a potem dorżnie. Janusz Wojciechowski

Kim są bankierzy, którzy skorzystali na norweskich atakach?

Who Are The Bankers That Benefit From The Norway Terror Attacks?

http://deadlinelive.info/2011/07/26/deadline-live-exclusive-who-are-the-bankers-that-benefit-from-the-norway-terror-attacks/

Mario Andrade – 26.07.2011, tłumaczenie Ola Gordon

Dlaczego norweskie ataki maja więcej wspólnego z międzynarodowymi bankami i fiaskiem podatku węglowego, niż z oszalałym rasistą. . . Niedawne ataki w Norwegii złamały serca kochającej pokój społeczności, którą do chwili obecnej uważano za wzór do naśladowania. Pomimo, że mają socjalistyczny rząd, Norwegowie miłują swoją suwerenność i niezależność. Niektórzy mówią, że standard życia jest jednym z najlepszych na świecie. Być może dlatego, że ich rząd nadal reprezentuje ich interesy. W dwu referendach dokonali wyboru, by nie stać się częścią UE, gdyż znają swoją historię, byli pod dominacją obcych rządów w przeszłości, i teraz nie chcą powrotu starych problemów. Jednym z podejrzanych o ataki był szaleniec Anders Behring Breivik. Był synem pielęgniarki i norweskiego dyplomaty, który wcześniej pracował w ambasadzie w Londynie. Media donoszą, że Breivik był islamofobem przeciwnym imigracji i zwolennikiem PPP/PC [Partii Rozwoju / Obywatelskiej]. Partię tę policja UE / Europol, razem z innymi europejskimi partiami politycznymi, nazwała ‘organizacją ekstremistyczną’. Mimo tego określenia, PP nadal osiąga polityczne momentum i nadal wygrywa wybory. Dziwne, prawda? Wczoraj rzekomy terrorysta Breivik miał swój dzień w sądzie, a kiedy wspomniał, że miał wspólników w atakach, sędzia uciszył go i nakazał do 4 tygodni izolacji przed procesem. Dlaczego? Czy naród norweski ma prawo wiedzieć, kto pomógł temu szaleńcowi w przeprowadzeniu ataków? Jest oczywiste, że miał pomoc; ataki musiały wymagać jakiegoś poziomu zaawansowania i profesjonalnego planowania. Ale zamiast koncentrować się na Breiviku, bo możemy nigdy nie poznać całej prawdy o nim, zbadajmy, kto skorzysta na tych strasznych atakach. W zeszłym roku, podczas szczytu klimatycznego, Cancun Global Change Summit, rząd Norwegii, na czele z premierem Jensem Stoltenbergiem, liderem Partii Pracy, zgodzili się na udział w pilotażowym programie podatku węglowego, zatwierdzonym przez ONZ i George’a Sorosa. Program nosi nazwę REDD, który jest skrótem od ‘Redukcja emisji z wylesiania i degradacji lasów’. Zgodnie z tym programem, Norwegia miała przekazać kwotę od $ 250 mln do $500 mln, od norweskich podatników, rządowi Gujany w Ameryce Południowej, w celu promowania programów ochrony lasów deszczowych. Pieniądze miały być zebrane przez Bank Światowy, a następnie przekazane przez Inter-Amerykański Bank Rozwoju (IABD), by w końcu dotrzeć do rządu Gujany. Ale, zamiast wykorzystać pieniądze na ‘ocalanie drzew’ w amerykańskim lesie deszczowym, rząd gujański i IABD zdecydowali by wykorzystać je na budowę tamy wodno-elektrycznej, zwanej Projektem Wodospadu Amalia. Po otrzymaniu pieniędzy, rząd gujański dał kontrakt firmie zwanej Synergy Holdings Inc., której szefuje ciemny typ o nazwisku Makeshwar Motilall, aka Fip lub Flip Niedługo po tym lokalne media gujańskie oskarżyły Motilalla o oszustwo. Odkryły również, że biuro Holdings Synergy to stary, opuszczony budynek. Fip zaczął wybierać pieniądze ze słoika i nie pokazał, na co je wydawał. Zniknęło $5 mln. Skandal w Gujanie. Norweska Partia Postępu, która była przeciwko temu projektowi od początku, rozpoczęła starania o zaprzestanie finansowania go. Napisali list otwarty, krytykując projekt i Partię Pracy, a fakt, że ujawnili oszustwo w podatku węglowym, naprawdę pomógł im zdobyć władzę polityczną. Rząd Gujany wycofał się i zapowiedział, że dał kontrakt innej firmie o nazwie Sithe Global, która należy do Blackstone Group, kontrolowanej przez rodzinę Rotszyldów. Umowę z Fipem zredukowano jedynie do budowy drogi prowadzącej do tamy. Ale norweska Partia Postępu nadal nie była przekonana. Następnie, w tajemniczych okolicznościach, Flip Motilall próbował popełnić „samobójstwo” w Palm Beach na Florydzie, w lipcu 2010 roku. Przewieziono go do kliniki na leczenie psychiatryczne. Kilka miesięcy później wrócił do Gujany i jego pojazd flipped (odwrócił się – gra słów nie zamierzona) i spadł z 13 m urwiska, ale Flipowi udało się przeżyć! To tak jak w przypadku karalucha, który nie chce zdechnąć! Ogólnie rzecz biorąc, program pilotażowy podatku węglowego zakończył się niepowodzeniem i kompromitacją rządu norweskiego, międzynarodowych banków, jak i wykonawców rządowych uczestniczących w tym oszustwie. Zapomnijmy o pieniądzach, oni mają wszystkie pieniądze świata. To miał być ich program pilotażowy i nie powiódł się! W efekcie Partia Postępu stała się przeszkodą nr 1 dla promotorów podatku węglowego. Policja UE (Europol) zaczęła uważać ich za terrorystów. Do ich strony na Facebooku włamano się na początku tego miesiąca. I nagle, w ostatni piątek, terrorysta (który okazuje się być zwolennikiem Partii Postępu), o nazwisku Anders Behring Breivik, bombarduje budynek rządowy i zabija grupę socjalistycznych dzieci na wyspie. Rozpuszczono światowe media i oskarżają one zwolenników Partii Postępu o ekstremizm, rasizm, islamofobię, a nawet terroryzm. Wykorzystując propagandę medialną jako narzędzie, te ataki terrorystyczne skutecznie zneutralizowały Partię Postępu i jej zwolenników – tych którzy ‘negują’ zmiany klimatyczne, tych którzy są przeciwni nielegalnej imigracji, wyższym podatkom i miejscom pracy za granicą. W oczach świata, ci ludzie są teraz terrorystami za zgadzanie się z Andersem Behringiem Breivikiem. Więc teraz nie będą mieli żadnego politycznego wpływu na to, by sprzeciwiać się programom podatku węglowego. Marucha

Radosne sierpniowe święto [Artykuł jest kijem z premedytacją wetkniętym w mrowisko przez gajowego Maruchę.]

„Jeśli minister spraw zagranicznych nie rozumie celów politycznych Powstania, to nie powinien być ministrem po 1989 r. Nie dość, że ma w ministerstwie ponad 200 współpracowników tajnych służb PRL, to jeszcze nauczył się od nich komunistycznej propagandy” (Adam Hoffman); „Mamy nadzieję, że słowa ministra Sikorskiego zostaną napiętnowane i potępione”. To tylko niektóre z wypowiedzi przedstawicieli PiS-u, będące reakcją na internetowy wpis ministra Sikorskiego na temat Powstania Warszawskiego, który uznał je za narodową katastrofę, z której należy wyciągnąć wnioski. Do głosów dołączyli liderzy PJN oraz, co nie powinno dziwić, przedstawiciele PO (m.in. obecna Prezydent Warszawy, Małgorzata Kidawa-Błońska, Antoni Mężydło). Z powszechnym zdziwieniem przyjęto fakt, że Sikorski, dochodząc do podobnego wniosku, posiłkował się ustaleniami i materiałami zebranymi przez dr. Jana Sidorowicza (Montreal) opublikowanymi w pracy „Kulisy katastrofy Powstania Warszawskiego 1944. Wybrane publikacje i dokumenty” (książkę polecam, jest dostępna w internecie pod adresem:

www.powstanie.pl

znajdują się w niej m.in. wywiady i artykuły Wiesława Chrzanowskiego, Jana Ciechanowskiego, Jana Matłachowskiego, Lecha Mażewskiego Pawła Wieczorkiewicza), w której, łagodnie mówiąc, o sprawcach wybuchu Powstania pisze się dość cierpko: „Uprawianie kultu przywódców Powstania zaczęło się już w dniu kapitulacji. Awans Komorowskiego «za wybitne zasługi» na Naczelnego Wodza Polskich Sił Zbrojnych, a Chruściela na generała, to była grubymi nićmi szyta próba zatarcia wrażenia kompromitującej katastrofy”. Rzeczywiście, biorąc pod uwagę wydźwięk tegorocznych uroczystości, akademii oraz towarzyszących im wypowiedzi, cytowane słowa brzmią jak odgłos gwoździa rysującego po szkle. Poza Sikorskim, który wzbudził w tym roku niemal równe oburzenie co dwa lata temu Prezydent miasta Stalowa Wola – Andrzej Szlęzak, przysłowiową „łyżkę dziegciu” dodał także lewicowy „Przegląd”, który chyba jako jedyne medium swoją uwagę poświęcił nieco innemu obrazowi Powstania niż ten powszechnie dominujący. Miast roześmianych chłopców w panterkach na okładce pisma widnieje ludność cywilna, zdjęcie opatrzone jest, dla wielu zapewne niemal obrazoburczym, tytułem „Masakra Woli” (nr 31/2011). W samym numerze opublikowany został wstrząsający tekst przypominający wydarzenia pierwszych dni Powstania na warszawskiej Woli, gdzie podczas niespełna 10 dni (2-12. 08.) Niemcy i kolaborujące z nimi jednostki złożone z Azerów, Czeczenów, Czerkiesów, Rosjan, Turkmenów i Ukraińców dokonały masowej rzezi ludności cywilnej. Szacuje się, że ofiarą padło wówczas od 50 do 65 tys. mieszkańców (tylko 5 sierpnia zginęło od 25 do prawie 40 tys. osób). Jak mówi w wywiadzie udzielonym lewicowemu tygodnikowi prof. Eugeniusz Duraczyński pogląd, że „Powstanie powinno zostać przerwane po rzezi na Woli, wyrażają niektórzy autorzy poważnych prac historycznych, choćby (…) Jan Ciechanowski”. Brak takiej decyzji, obok samej decyzji wywołania Powstania, powinien być główną przyczyną dla jak najsurowszej krytyki kierownictwa Powstania. Tymczasem stawiane są im pomniki, ich imieniem upamiętniane są place, ulice i szkoły… Tegoroczne obchody zostały, jak można było łatwo przewidzieć, po raz kolejny zdominowane przez imprezy i wydarzenia przeniesione jakby żywcem z wesołej majówki (koncerty, biegi, inscenizacje), towarzyszyła temu płynąca szeroką falą bezrefleksyjną papka o wolności, o ocenianym z dzisiejszej perspektywy moralnym i faktycznym zwycięstwie Powstania, o braku alternatywy (tak jakby nie było nią po prostu nie wszczynanie walki w mieście). Publicysta dziennika „Rzeczpospolita” – Cezary Gmyz w jednym z programów telewizyjnych (emitowanym 1. 08. na TVP Info) wypowiedział nawet pogląd, że gdyby nie wybuch Powstania… bylibyśmy z całą pewnością 17. Republiką, co jest kompletną bzdurą, bo właśnie po klęsce powstania Stalin mógł, gdyby chciał – zrobić z Polski 17. Republikę. Z jednej strony mówiono o „stawianiu czoła dwóm totalitaryzmom” (to w przemówieniu Prezydenta Komorowskiego), z drugiej o tym, że liczono (jednak) na pomoc Rosjan. Szczególnie ten ostatni wątek był w trakcie tegorocznych obchodów szczególnie eksponowany. Nic to, że KG AK po dotychczasowym przebiegu operacji „Burza” nie mogła mieć złudzeń co do zamiarów ZSRR, nic to, że nadziei żywionych na pomoc militarną Rosjan nie poprzedziły żadne ustalenia polityczne, nic to wreszcie, że politycznie Powstanie skierowane było właśnie przeciw Rosji. Nie przeszkadza to w niczym, żeby jak mantrę powtarzać, że Stalin nie pomógł. Co ciekawsze, argumenty te coraz częściej wypowiadane są przez przedstawicieli coraz szczuplejszej rzeszy weteranów walk (cnoty żołnierskie jak wiadomo nie zawsze idą w parze z rozumem politycznym). W wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej” (z 30-31. 07. br.) gen. Janusz Brochwicz-Lewiński „Gryf” po robiących wrażenie opisach walk z Niemcami („z moją grupą szturmową przedostałem się na Wolską, gdzie biliśmy się z esesmanami na terenie wesołego miasteczka Wenecja. To samo na Działdowskiej. Przed budynkiem, gdzie teraz jest szpital, Niemcy wykopali dziurę i zrobili osłonę z worków z piaskiem. Osadzili w niej karabin maszynowy, którym strzelali w kierunku polskich pozycji. Zrobiłem im mały prezent. Związałem razem cztery granaty i wrzuciłem im taką wiązkę do dołu. Nie zostało z nich wiele…”), na zadane pytanie „Czy dziś, z perspektywy lat, uważa pan, że decyzja o wydaniu bitwy Niemcom na ulicach Warszawy to był błąd?” odpowiedział: „Nie… to nie był błąd… – i dalej – Rozmawiałem na ten temat wiele razy z gen. «Borem» Komorowskim (…) «Bór» tłumaczył mi, że cały plan powstania oparty był na kooperacji z Sowietami. Oni mieli przekroczyć Wisłę i wejść do Warszawy albo przynajmniej rozwalić niemiecką artylerię, której koordynaty «Bór» starał się przekazać Armii Czerwonej. Stalin zdecydował jednak inaczej. To z jego winy ponieśliśmy porażkę”. Jak faktycznie wyglądała owa „kooperacja z Sowietami” mówił sam „Bór” w rozmowie przeprowadzonej przez J. Ciechanowskiego (cytowanej we wspominanym powyżej wyborze J. Sidorowicza). Na pytanie: „Czy kiedykolwiek przed podjęciem ostatecznej decyzji myślał Pan Generał o zawiadomieniu Rosjan, że Warszawa wkrótce stanie do walki?” gen. „Bór” odpowiedział: „Nie było to możliwe. To mógł tylko zrobić Londyn. – To musiałby robić Rząd na wyższym szczeblu. Dowódca AK nie był do tego powołany. Ja mogłem uzgadniać tylko taktycznie – na szczeblu taktycznym. Z drugiej strony Rosjanie sami urywali kontakty”. Czyli decyzję o wybuchu władze w Londynie scedowały na kraj, a kraj scedował na Londyn odpowiedzialność za kontakty z Rosją, w tym i na polu ewentualnej pomocy dla planowanej akcji powstańczej… Wracając zaś jeszcze na chwilę do obecnego szefa MSZ-tu, należy stwierdzić, że jest to postać zagadkowa, jego działania (i wypowiedzi) są niespójne. Niekiedy robią wrażenie, jakby wypowiadający je polityk czerpał z politycznego dorobku obozu narodowego (jak np. gdy w dyskusji o kształcie polityki zagranicznej odwoływał się do „polityki piastowskiej”), w innych zaś ociera się niebezpiecznie o „pisowski mainstream”. Dość wspomnieć jedno z ostatnich „rozczarowań” ministra z powodu braku zdecydowanej reakcji NATO na wprowadzenie stanu wojennego w Polsce. Z pewnością jednak Sikorski przeszedł dość dużą ewolucję polityczną i dziś nie przypomina już zbytnio młodzieńca biegającego po Afganistanie w stroju Taliba. Dodam też, że wolę, aby ministrami i w ogóle kierownikami nawy państwowej w Polsce byli ludzie, których stać na refleksję (nawet jeżeli wiąże się to ze zmianą ich wcześniejszego stanowiska) i odważne wyciąganie wniosków z przeszłości (niźli jej lukrowanie i pokrywanie frazesem). Jest to bowiem jedyna gwarancja na przyszłość, że podobne wydarzenia jak tragiczne 63 dni walczącej Warszawy nie będą nadawały „sensu polskiej historii”, jak chcą tego niektórzy. Maciej Motas

Macierewicz o reakcji MAK: "to rzeczywiście jest policzek, tym bardziej bolesny, że wymierzony ręką Donalda Tuska" - ocenił polityk PiS Antoni Macierewicz. Policzek jest tym bardziej bolesny, że w odwołaniu się do stanowiska premiera Donalda Tuska, który zgodził się na załącznik 13 Konwencji Chicagowskiej i w odwołaniu się do raportu pana Millera, który obarczył polskich pilotów bezpośrednią winą i odpowiedzialnością - powiedział Macierewicz dziennikarzom w Sejmie. Szef zespołu parlamentarnego wyjaśniającego katastrofę smoleńską dodał, że nikt nie mógł mieć złudzeń, że strona rosyjska przyzna się do własnych błędów. Macierewicz powiedział, że oglądał konferencję MAK "z uczuciem przykrości i zażenowania". Zwłaszcza wtedy, gdy pan Morozow (Szef Komisji Technicznej MAK - PAP) podkreślał, że wszystkie podstawowe tezy raportu Millera są tożsame z tezami MAK-u, a przede wszystkim ta, która dotyczy odpowiedzialności pilotów, ich złego wyposażenia i przygotowania, braku przygotowania do lotu, zmiany załogi w ostatnim momencie - zaznaczył. Zdaniem Macierewicza powoływanie się przez MAK na ustalenia polskiej strony "musi boleć każdego Polaka". Macierewicz zwrócił uwagę, że Morozow z satysfakcją podkreślał, że premier Donald Tusk zgodził się na to, aby katastrofa była wyjaśnia na na podstawie załącznika 13 Konwencji Chicagowskiej. Według posła PiS Tusk doprowadził do tego, że "w obiegu międzynarodowym raport rosyjski stał się jedynym wiążącym dokumentem". Morozow pokazuje, że nie mamy możliwości żadnej rzeczywistej reakcji. To rzeczywiście jest policzek, tym bardziej bolesny, że wymierzony ręką Donalda Tuska - ocenił. Macierewicz dodał, że polski samolot próbował odejść na drugi krąg, co jest zapisane w dokumentacji strony rosyjskiej. Ten materiał z wieży lotów pan Miller i Donald Tusk mieli od 20 kwietnia 2010 roku, ale ujawnili dopiero po raporcie Anodiny, dopiero, gdy powoływanie się nań nie miało już prawnego wpływu - zaznaczył. W opinii Macierewicza konieczne jest teraz dążenie do powołania międzynarodowej komisji, która zbada, co wydarzyło się w Smoleńsku. Szef Komisji Technicznej MAK Aleksiej Morozow prezentując we wtorek odpowiedź strony rosyjskiej na raport komisji Jerzego Millera Morozow przypomniał, że strona polska sformułowała swoje uwagi do raportu MAK ze stycznia i to, co przedstawiła Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, jest powtórzeniem tych uwag. Morozow przypomniał podczas konferencji, że MAK działał na podstawie 13 załącznika Konwencji Chicagowskiej; jak dodał, był to jedyny dokument, na podstawie którego można było wyjaśniać okoliczności katastrofy smoleńskiej. Podkreślił również, że Polska wyraziła na to zgodę.

(PAP)

ZAMACH W NORWEGII W STRONĘ „DEMOKRACJI KIEROWANEJ” W lutym br., podczas narady Narodowego Komitetu Antyterrorystycznego we Władykaukazie prezydent Rosji Miedwiediew przewidywał, że „należy nauczyć się walczyć z ekstremizmem w internecie”. Podkreślając „konieczność wypracowania metod walki z ekstremistami, w tym również religijnymi, w internecie” zwracał uwagę, że „w walce tej konieczne są decyzje wyprzedzające”. Zdaniem Miedwiediewa, „ekstremizm nie uznaje ani religii, ani przynależności narodowej. Dotyczy wszystkich, i tylko zespolone wysiłki potrafią pokonać to zjawisko.” Prezydent Rosji zapewnił jednak, że jego kraj wypracowuje coraz skuteczniejsze metody zapobiegania atakom ekstremistów, a obowiązujący w Federacji Rosyjskiej system zapewnia bezpieczeństwo jej obywatelom.

Rosyjskie inspiracje Dopiero po zamachu w Norwegii, społeczność międzynarodowa miała okazję docenić przenikliwość myśli rosyjskiego przywódcy. Anders Breivik mógł nawet dostrzec ją wcześniej, bo w opublikowanym w internecie manifeście „chrześcijańskiego fundamentalisty” napisał: „"Niefunkcjonująca w Europie demokracja mas powinna zostać zastąpiona przez formę demokracji kierowanej, przypominającą tę w Rosji". Norweski zamachowiec musiał zatem wiedzieć, że „demokracja kierowana” wymaga inspirowania poszczególnych zdarzeń, a nawet tworzenia pożądanych faktów. Choćby takich, o których wspomina diaboliczny sekretarz ambasady rosyjskiej Vladimir w „Tajnym agencie” Conrada, gdy mówi o „spowodowaniu jakiegoś określonego, znaczącego faktu, powiedziałbym niemal – faktu przerażającego”. Wiedzę o tworzeniu takich faktów, Breivik mógł czerpać nie tylko z internetu. Jak twierdzi opozycyjny polityk białoruski Michaił Reszetnikow, Norweg był kilkakrotnie na Białorusi, gdzie m.in. miał uczestniczyć w szkoleniu sabotażowo- terrorystycznym prowadzonym przez byłego białoruskiego oficera KGB. Do państwa Łukaszenki Breivik miał wjechać z fałszywym paszportem, a podczas szkolenia używać pseudonimu "Viking". Niezależnie od wartości tej informacji, istnieją dość mocne poszlaki, by postać „prawicowego ekstremisty” łączyć również z działalnością rosyjskich grup nacjonalistycznych i nazistowskich, a w kontekście zamachu dostrzec rolę rosyjskich służb specjalnych. Wiele tego typu organizacji działających w Rosji jest głęboko infiltrowana przez służby, a członkowie tych grup wykonują często zadania zlecone przez FSB. Można nawet sądzić, że rola „straszaków” i „czyścicieli”, jaką organizacje te wykonują wobec „czarnych” przybyszów z Kaukazu, jest jednym z powodów ich trwałej obecności w realiach Federacji Rosyjskiej. Jak dotąd, w publikacjach dotyczących zamachu, wątek rosyjski nie pojawia się niemal w ogóle. Jest to o tyle zaskakujące, że służby norweskie już wiele miesięcy przed tragicznymi wydarzeniami mogły obserwować szczególną aktywność rosyjskich organizacji ekstremistycznych, a wzmianka na ten temat znalazła się nawet w oficjalnym raporcie Policyjnej Służby Bezpieczeństwa (PST). W opublikowanym w lutym 2011 roku dokumencie ostrzegano, że „związki rosyjskich neonazistów z norweskimi grupami antyislamskimi stanowią zabójczy koktajl, który może wybuchnąć w każdej chwili”. Służby norweskie musiał również zaalarmować fakt, że dwa miesiące przed zamachami, na stronie internetowej jednej z rosyjskich organizacji neonazistowskich pojawiły się fotografie 82 osób zatrzymanych przez norweską policję podczas manifestacji antyfaszystowskich. Były to zdjęcia pochodzące z kartotek, jakie policja sporządza standardowo wobec każdego zatrzymanego. O publikacji zdjęć zawiadomili policję młodzi Norwedzy, przerażeni zapowiedzią odwetu ze strony rosyjskich nacjonalistów. Większość z osób widniejących na zdjęciach twierdziła, że nie miała żadnego związku z organizacjami antyfaszystowskimi, a na manifestacjach znalazła się przypadkowo. Choć norweska policja zdawała się bagatelizować sprawę, obawy młodych ludzi wywołały groźby zamieszczone pod zdjęciami oraz informacja, że Rosjanie dysponują adresami zamieszkania Norwegów. Nie wiadomo, w jaki sposób zdjęcia z policyjnych kartotek trafiły na rosyjską stronę.

Na pontonie po azyl Niewykluczone, że zdarzenie to można łączyć z pobytem w Norwegii Wiaczesława Datsika - byłego komandosa, zawodnika MMA (Mixed Martial Arts), członka rosyjskiego ugrupowania nazistowskiego „Słowiański Sojusz”., Datsik, nazywany w Rosji „Red Tarzanem”, był znany jako brutalny zawodnik w widowiskowych „walkach bez zasad”. Jego karierę zakończyło aresztowanie w marcu 2007 roku, pod zarzutem udziału w 50 napadach z bronią, m.in. na sklepy z telefonami komórkowymi. Do zatrzymania przestępcy użyto oddziału Specnazu, ponieważ milicja obawiała się sama interweniować. Podczas przeszukania w mieszkaniach rodziny Datsika znaleziono m.in. pojemniki z trującym cyjankiem potasu, którym można było wytruć połowę miasta. Wkrótce Datsika uznano za człowieka chorego psychicznie i osadzono w pilnie strzeżonym szpitalu psychiatrycznym. W lipcu 2010 roku niespodziewanie przeniesiono go do zakładu o łagodnym rygorze. Na tyle łagodnym, że kilkanaście dni później „Red Tarzan” uciekł z „psychuszki” i (jak twierdził) przy pomocy przyjaciół z ugrupowania „Słowiański Sojusz” przedostał się na pontonie do Norwegii. We wrześniu 2010 roku Datsik sam zgłosił się biura emigracyjnego w Oslo i wręczając urzędnikom kilka sztuk broni, poprosił o azyl polityczny. Przedstawił się jako ofiara politycznych prześladowań, mówił o torturach i wymuszaniu zeznań. Po badaniach przez psychiatrów norweskich został uznany za człowieka zdrowego i aresztowany pod zarzutem nielegalnego posiadania broni. Gdy przed kilkoma dniami przedstawiłem na swoim blogu „rosyjski ślad”, zwracałem uwagę, że przed norweskim sądem ekstradycyjnym Datsik złożył sensacyjne oświadczenie twierdząc, jakoby jego ucieczka do Norwegii została zorganizowana przez rosyjskie służby specjalne i była związana ze zleceniem, jakie otrzymał od oficerów FSB. Mieli oni nakazać Datsikowi zamordowanie przywódcy czeczeńskiej diaspory i szefa emigracyjnego rządu Czeczenii Ahmeda Zakajewa. Nie można wykluczyć, że oświadczenie to było elementem korzystnej dla Datsika linii obrony i miało mu zapewnić azyl polityczny w Norwegii. Warto jednak dostrzec grę, jaką rozpoczęły wówczas służby rosyjskie. W czasie, gdy uciekinier pojawił się w Norwegii, FSB natychmiast przekazała służbom tego kraju ostrzeżenie przed planowanym zamachem na ambasadę Rosji w Oslo, sugerując również, że celem ataku mogą stać się Norwedzy lub norwescy muzułmanie. FSB zabiegała, by policja podjęła działania wobec Datsika, zaś ambasada Rosji przekazała zdjęcia Rosjanina paradującego po ulicach Oslo, informując również, że ma on przy sobie dwa rewolwery. Dane były na tyle szczegółowe, że podano, iż w jednym z rewolwerów znajduje się pięć kul. Dzięki pomocy FSB, w grudniu ubiegłego roku norweskie służby przeprowadziły akcję, podczas której pod zarzutem przygotowania zbrojnego zamachu zatrzymano w Oslo trzech Rosjan związanych ze „Słowiańskim Sojuszem”, a w trakcie rewizji przeprowadzonej w studiu tatuażu, w którym mieszkał Datsik znaleziono arsenał broni, mundury policyjne oraz sprzęt wojskowy. Informacje przekazane Norwegom przez szefa ochrony rosyjskiej ambasady w Oslo były niezwykle precyzyjne "Broń jest ukryta w kanapie narożnej ze skóry, która stoi w recepcji w studio tatuażu" – zawiadamiali Rosjanie.

Front współpracy terrorystycznej? W marcu br. podczas procesu ekstradycyjnego Datsika prasa norweska przypomniała tezę zamieszczoną w raporcie PST : „Istnieją przesłanki, że doszło do kontaktu między norweskimi prawicowymi ekstremistami, a zorganizowanymi grupami przestępczymi. Może to ułatwić ekstremistom łatwiejszy dostęp do broni, zwiększając tym samym zagrożenie użycia przemocy”. PST próbowała ustalić, czy broń znaleziona u Rosjan miała trafić do norweskich organizacji neonazistowskich i analizowała ich kontakty z angielskimi i rosyjskimi grupami. Zdaniem Janne Kristiansen z PST, szczególnie groźne były kontakty z rosyjskim „Słowiańskim Sojuszem”, który miał reprezentować Datsik. Przywódca tej organizacji Dmitrij Demuskin twierdził, że posiada ona w Norwegii 15-20 członków. W ocenie PST, pobyt Datsika w Norwegii miał służyć zbudowaniu w tym kraju „przyczółka Unii Słowiańskiej”. W tym celu wykorzystano m.in. popularność, jaką Datsik cieszył się kręgach fanów MMA. Anders Breivik wyznał w swoim internetowym „manifeście”, że również zalicza się do miłośników tej dyscypliny. Organizacje neonazistowskie w Norwegii i w Europie organizowały akcje obrony „Czerwonego Tarzana”. W grudniu 2010 roku odbyła się w Oslo manifestacja jego zwolenników. Chociaż Norwegia nie ma umowy ekstradycyjnej z Rosją, władze tego kraju, po ustaleniach z prokuraturą rosyjską zdecydowały się jednak wydać Wiaczesława Datsika i w marcu br. został on deportowany do Rosji. Można przypuszczać, że obecność Datsika w Norwegii została wykorzystana przez służby rosyjskie w dwóch celach. Przede wszystkim, pozwoliła Rosjanom na nawiązanie ścisłej współpracy z Norwegami i zaprezentowanie się jako sprzymierzeniec w walce z terroryzmem „prawicowych nacjonalistów”. Uwiarygodnienie FSB w roli ważnego sojusznika państwa natowskiego, to dostateczny powód, by rozegrać spektakl z udziałem „Słowiańskiego Sojuszu” i poświęcić kilku pionków. Drugi cel, mógł być równie ważny. Akcje przeciwko grupom ekstremistycznym, podjęte po uzyskaniu szczegółowych informacji od Rosjan, stanowiły niezwykle dogodną okazję do zbadania reakcji Norwegów w sytuacji zagrożenia terrorystycznego i poznania stopnia sprawności ich służb. Mogły również być rodzajem testu dla norweskiego kontrwywiadu, pozwalając określić, jak dalece jest on zdolny przeciwdziałać rosyjskim wpływom i aktywności agentury. Wydaje się również, że to wówczas nastąpiło precyzyjne ukierunkowanie działań służb norweskich i ograniczenie obszaru penetracji zagrożenia terrorystycznego do „prawicowych” grup neonazistowskich i nacjonalistycznych. Odtąd to one miały stać się wrogiem numer jeden.

Zamach i „przyjacielska” pomoc Kompletny chaos panujący w pseudofilozoficznych dywagacjach Breivika, mógł wówczas ulec uporządkowaniu, a w dotychczasowym masonie i „prohomoseksualnym antyrasiście” odezwał się duch „krzyżowca” i „chrześcijańskiego ekstremisty”, który z nienawiści do muzułmanów, zapragnął zabijać rodowitych Norwegów. Cała rzekoma ideologia Breivika nie przypadkiem sprawia wrażenie nie tylko narzędzia propagandowego, ale też rodzaju użytecznej kurtyny, za którą łatwo ukryć prawdziwe cele i motywacje. Następnego dnia po zamachu, to FSB (jako pierwsza) zaproponowała pomoc służbom norweskim, powołując się przy tym na swoje „ogromne doświadczenie w walce z ekstremizmem.” Rosjanie mogą w tej grze występować z pozycji wnikliwych i dalekowzrocznych partnerów, opierając się na wcześniejszych sukcesach. Od dnia zamachu możemy bowiem obserwować zadziwiająco zgodny chór głosów wskazujących na zagrożenia płynące ze strony „prawicowego ekstremizmu”. Ilustracją tego zjawiska może być publikacja „Głosu Rosji” zatytułowana „Breivik nową twarzą terroryzmu”. Zdaniem jednego z ideologów kremlowskich, dyrektora Centrum Informacji Politycznej Aleksieja Muchina, Breivik został „specjalnie wymyślony do promocji nowego „brendu terrorystycznego i jest liderem pewnej grupy, która zaprezentuje się, kiedy ucichną wszystkie emocje.” Muchin, podobnie jak dziesiątki żurnalistów, ekspertów od terroryzmu, a polskich warunkach - polityków Platformy, zwraca uwagę na „prawicowych radykałów” i wyjaśnia, że „z upływem czasu, kiedy będzie podkreślane ideologiczne podłoże tej tragedii, kiedy ucichnie ból po śmierci ludzi, najprawdopodobniej ten brend będzie wykorzystany w ramach jednej bądź kilku grup ultraprawicowych i ultraradykalnych.” „Nie jest wykluczone - dopowiada Muchin, „że Breivik traktuje siebie jako część pewnego systemu, którego interesy miał prezentować”. W zgodnej opinii postępowych mediów oraz rzeszy rezonatorów, ten nowy, zbrodniczy system to świat prawicowych i chrześcijańskich wartości, sprowadzonych do miana „ekstremistycznych myśli i poglądów”. Na przykładzie Breivika wiemy już, że propagowanie nowego „brendu terrorystycznego” odbywa się głównie poprzez internet. Dopiero w tym kontekście nowego znaczenia nabierają cytowane na początku słowa Miedwiediewa o „konieczność wypracowania metod walki z ekstremistami, w tym również religijnymi, w internecie”.

Wszystko przez internet Na tle innych państw Rosja jawi się tu jako państwo „w awangardzie”. Już w maju br. zaproponowała opracowanie specjalnej konwencji ONZ w sprawie walki z przestępczością cybernetyczną, ostrzegając, że internet, w tym portale społecznościowe i blogi, stały się miejscem rozpowszechniania „ideologii terrorystycznej, rekrutacji członków grup ekstremistycznych i przygotowania terrorystów-samobójców”. Zdaniem Rosjan „powstał taki kraj z miliardową ludnością – internet – gdzie nie ma prawa”. Zaproponowali więc służbom specjalnym NATO i Unii Europejskiej opracowanie wspólnej strategii działania wobec zagrożeń wynikających z wolnego Internetu. Wprawdzie początkowo projekt został przyjęty bez entuzjazmu, jednak obecnie, po wydarzeniach w Norwegii i potwierdzeniu internetowych kontaktów i inspiracji Breivika, można się spodziewać, że stosunek ten ulegnie radykalnej zmianie.

Warto odnotować pojawienie się również „polskiego śladu”, choć usytuowanego w obszarze całkowicie innym, niż próbuje go odnaleźć ABW. To z inicjatywy polskiej prezydencji, natychmiast po zamachu zwołano posiedzenie unijnych ekspertów COTER (komitetu ds. terroryzmu) oraz TWG (grupy roboczej ds. terroryzmu), a w ramach Europolu powołano zespół ekspertów ds badań „zagrożenia niemuzułmańskiego”. Działania te mają na celu nie tylko zmianę unijnych przepisów dotyczących obrotu i śledzenia na rynku UE substancji chemicznych, ale zmierzają w stronę zrewidowania zasad bezpieczeństwa wewnętrznego. Zwraca się przy tym uwagę, że policja, jak też służby specjalne nie były przygotowane na pojawienie się zjawiska terroryzmu wewnętrznego i okazały bezradność wobec działalności „osób o nastrojach radykalnych, nosicieli skrajnie prawicowych poglądów”. Na uwagę zasługuje wypowiedź dyrektora Europolu Roba Wainwrighta, który dwa dni po zamachach orzekł: „Są pewne oznaki, że skrajna prawica jest coraz bardziej aktywna, zwłaszcza w internecie. Jest bardziej obyta i używa mediów społecznościowych, aby przyciągnąć młodych ludzi”.

Na kłopoty – Rosjanie Nie ulega wątpliwości, że doświadczenia Rosjan – sojuszników w walce z wewnętrznym terroryzmem, okażą się niezastąpione dla unijnej wspólnoty. Redaktor naczelny rosyjskiego czasopisma „Nacionalnaja oborona” Igor Korotczenko podkreśla, że "system priorytetów został ukształtowany w Norwegii w działalności służb specjalnych w sposób nieprawidłowy” i zwraca uwagę, że wobec nowego zagrożenia Europa musi podjąć zdecydowane działania: "Zrewidowane będzie ustawodawstwo dotyczące radykalnych osób i organizacji, wyrażających ekstremistyczne myśli i poglądy. Odpowiednio zaktywizowana zostanie praca związana ze skrajnie prawicowymi organizacjami. Wszystko to, jak można zakładać, uzyska kształty zmiany priorytetów w działalności służb specjalnych szeregu państw europejskich. Można zakładać, że na porządku dziennym znajdzie się kwestia ewentualnego utworzenia jednolitego europejskiego banku danych dotyczących organizacji ekstremistycznych oraz osób, mogących być uznanymi za nosicieli poglądów ekstremistycznych. Ponadto, w znacznie większym stopniu, niż dotychczas, będzie sprawdzany Internet i poczta elektroniczna. W sumie, system bezpieczeństwa w Europie - przy pozornym zachowaniu praw i swobód obywateli - zostanie usztywniony.” – przewiduje Korotczenko. O trafności tej prognozy można się przekonać, słuchając wystąpień polityków unijnych. W większości dominuje nawoływanie do „niezwłocznego wypracowania wspólnych posunięć mających przeciwdziałać ksenofobii i nietolerancji.” Rosja, postrzegana jako doświadczony partner i sprzymierzeniec, będzie odtąd odgrywać znacznie większą rolę w kształtowaniu polityki bezpieczeństwa unijnego, a istniejące w tym kraju rozwiązania w zakresie „demokracji kierowanej” mogą okazać się przydatne w warunkach UE.

Dziś jeszcze jest za wcześnie, by ocenić globalne skutki norweskiej tragedii. W sprawie zamachu, pojawiają się dziesiątki wątpliwości dotyczących nie tylko przebiegu zdarzeń i działań służb norweskich, ale przede wszystkim prawdziwych motywacji i źródeł inspiracji sprawcy. Zawarte w jego „manifestach” sugestie i towarzysząca zdarzeniu narracja europejskich mediów, zdają się stanowić bardziej rodzaj propagandowego humbugu i wyznacznika politycznych intencji, niż przynosić odpowiedź na podstawowe pytanie: cui bono? Aleksander Ścios


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
!420 Obwod RLid 509 Nieznany (2)
37 509 524 Microstructure and Wear Resistance of HSS for Rolling Mill Rolls
509
509
Zobowiązania, ART 509 KC, 1999
Zobowiązania, ART 509 KC, 1999
509
509 Batalion Czołgów Ciężkich, DOC
508 509
509
509
509
509
509
509
509

więcej podobnych podstron