722

Orban: "Chwała Litwie! Niech Bóg błogosławi Polskę!" Mamy to pierwsi! Oto tekst wczorajszego przemówienia Viktora Orbána wygłoszonego na Placu Kossutha w dniu święta narodowego Powstania i Walk o Wolność 1848-49.

Szanowni Uczestnicy uroczystości! Współobywatele! Węgrzy! Witam Państwa (dosł. Bóg przyprowadził Państwa) na Placu Lajosza Kossutha! Pozdrawiam również tych, którzy na obszarze całego Basenu Karpackiego, będąc w swoich domach, duchowo są z nami: od Koszyc, przez Székelyudvarhely (rum. Odorheiu Secuiesc, w Siedmiogordzie) i Munkács (pol. Mukaczewo, na Zakarpaciu) aż po Szabadkę (serb. Subotica, w Wojwodinie). Ten dzień jest dniem bojowników o wolność. Ten plac jest placem walczących o wolność. I dlatego dziś właśnie tu się zabraliśmy, ponieważ my, Węgrzy jesteśmy narodem walk o wolność. Nie zebraliśmy się po to, by zacnym zwyczajem naszych przodków wspomnieć chwalebną przeszłość. Zgromadziliśmy się, aby obudzić w sobie pamięć o odwadze marcowych młodzieńców. Moimi słowami nie chcę im teraz wznosić jakiegoś muzeum, lecz Państwu pragnę przypomnieć, iż my, dziś żyjący Węgrzy, jesteśmy spadkobiercami roku 1848. Tak, my, którzy tu stoimy i Węgrzy rozsiani po świecie, jesteśmy politycznymi i duchowymi spadkobiercami roku 1848. Polityczny i duchowy program tamtego roku brzmiał następująco: nie będziemy kolonią! Program i pragnienie Węgrów w roku 2012 brzmi: nie będziemy kolonią! Ze szczególnym szacunkiem pozdrawiam tych wszystkich, którzy w styczniowym Marszu Pokoju stanęli w obronie wolności i niezależności Węgier, a w ten sposób też w obronie siebie nawzajem. Węgry nie zdołałyby podjąć rękawicy rzuconej im zimą, na przełomie 2011/12, będąc pod presją międzynarodowych nacisków i dyktatów, gdyby do pojedynku nie stanęły setki tysięcy tych, którzy wszystkim chcieli uświadomić, że Węgrzy nie będą żyli pod dyktatami obcych, nie poddadzą ani swej niezależności, ani wolności; dlatego też nie poddadzą stworzonej wreszcie, po dwudziestu latach, swojej Konstytucji. Składam podziękowania wszystkim, którzy stanęli do obrony! Mamy, więc słuszny powód do tego, by nawet po 164 latach, iść za przykładem bohaterów roku 1848. Tak, ale, za którym? Człowiek w młodości jest radykalny, tak jak Petőfi, który chciał wieszać królów. W wieku dojrzałym człowiek staje się raczej gotowy do rozsądnego czynu, tak jak Kossuth. Z wiekiem zaś raczej skłania się ku mądrości i przemyślanemu rozwojowi, tak jak Széchenyi. Mikszáth 60 lat po wolnościowym Powstaniu tak pisał o marcowych młodzieńcach: „nad niczym nie rozmyślali, stanęli do dzieła i stworzyli 15 marca z pomocą jednego wiersza i brzęku kilku dekoracyjnych/ ozdobnych szabel prawniczych. A my dziś dzięki temu żyjemy”. Tak mógłby napisać również o pesztańskich młodzieńcach roku 1956. Zaczęli, dokonali dzieła i my teraz dzięki temu żyjemy prawdziwie. I mógł w ten sposób napisać o masowych demonstracjach przewracających ustrój państwa w 1989 roku, dzięki którym jednocześnie odepchnęliśmy komunistów od władzy i wypchnęliśmy radzieckie wojska z kraju. Rzeczywiście, my teraz też dzięki temu żyjemy. To prawda, począwszy od 1848 roku żyjemy dzięki jednemu wierszowi, żyjemy wierszem wolności Węgrów: „Na Boga Węgrów przysięgamy, przysięgamy, że już więcej nie będziemy niewolnikami!”. Cóż jednak moglibyśmy powiedzieć my, dzisiejsi Węgrzy tamtym z roku 1848? Czy jesteśmy jeszcze wierni tamtej przysiędze? Czy Węgrzy są dziś wolni? Czy wolnym jest ten Węgier, który tonie w długach? Czy wolnym jest ten Węgier, dla którego własny dom pozostaje tylko marzeniem? Czy wolnym jest ten Węgier, który po trzykroć zastanowi się czy ma przyjąć nowe dziecko? Czy wolnym jest ten Węgier, który od lat nie znajduje pracy? Czy wolnym jest ten Węgier, którego dziecko chodzi głodne? Czy wolnym jest ten kraj, gdzie ze 100 forintów podatku, 90 idzie do kredytodawców/ wierzycieli? Czy wolnym jest ten kraj, który zamiast stać na twardym gruncie, grzęźnie w długach? Mimo to od czasów wielkiego marca nigdy nie byliśmy tak blisko wolności, jak teraz. Gdyż jeszcze nigdy nie byliśmy tak zjednoczeni, jak dziś. Nie dajcie się Państwo zwieść, jeśli jutro w światowych gazetach przeczytacie, że tu na placu było tylko kilkaset osób, a i te protestowały przeciwko rządowi. Rzecz w tym, że przez dziesiątki lat nie byliśmy tak silni, jak jesteśmy dzisiaj. Rzecz w tym, że jeszcze nigdy nie mieliśmy do dyspozycji tak wielu politycznych, konstytucyjnych i gospodarczych środków, byśmy mogli wyrwać się ze stanu bycia zdanym na czyjąś łaskę. Rzecz w tym, że dziś jest nas wystarczająco wielu i wystarczająco zdecydowanych na to, by po wywalczeniu naszych wolnościowych praw, wywalczyć również pełną wolność życia Węgrów.

Szanowni Uczestnicy uroczystości! Tisztelt Ünneplők! Wolność oznacza dla nas to, iż nie jesteśmy gorsi od innych. Oznacza też to, że i nam należy się szacunek. Oznacza, że pracujemy dla siebie i za siebie, i nie spędzimy naszego życia jak niewolnicy zadłużenia. Oznacza również i to, że nie można odbierać nam dachu nad głową, naszych domostw. Wolność oznacza, że i my mamy prawo do otrzymania szansy, byśmy sami mogli zapracować na swój rozwój. Ani rozwoju, ani dobrobytu, ani sukcesu nie prosiliśmy od nikogo w prezencie. Na te wartości zawsze pracowaliśmy i pracujemy dzisiaj. Pragniemy tylko szansy na sensowną pracę. Zabiegamy tylko o rozsądną i sprawiedliwą możliwość wyjścia z zadłużenia. Wolność oznacza to, że sami ustanawiamy prawa rządzące naszym życiem, że my sami decydujemy, co jest dla nas ważne, a co nie – według patrzenia węgierskiego oka, według węgierskiego sposobu myślenia, idąc za rytmem węgierskiego serca. Dlatego to my sami piszemy naszą Konstytucję. Nie potrzebujemy kogoś, kto by prowadził nas jak osła. Nie potrzebujemy też niechcianej pomocy obcych, którzy chcą sterować naszymi poczynaniami. Dobrze znamy naturę nieproszonej pomocy towarzyszy. Umiemy ją rozpoznać nawet wtedy, gdy skrywa się nie za postawnym mundurem, ale dobrze skrojonym garniturem. Pragniemy, by Węgry mogły zajmować się sobą [obracać się wokół własnej osi]. Dlatego też obronimy naszą Konstytucję, która stanowi rękojmię naszej przyszłości. Jesteśmy świadomi ciężaru wyzwania oraz zadania, i z tego powodu wiemy, iż tu i teraz jednocześnie potrzeba nam radykalnego Petőfiego, gotowego do czynu Kossutha i mądrego Széchenyiego.

Szanowni Uczestnicy uroczystości! W świetle płomieni niszczących zamek Krasna Horka, wśród huku dochodzącego z międzynarodowego systemu finansowego, w samym centrum nawałnic europejskiego kryzysu gospodarczego musimy postawić najważniejsze pytanie, ale też musimy dać na nie odpowiedź. Czy zaakceptujemy stan bycia na łasce, który sięga już po uszy, czy też postawimy na te cnoty, które Węgra czynią Węgrem, suwerenność suwerennością a historię historią? Czy przyjmiemy los kolonii, czy też wybierzemy życie węgierskie, zbudowane i zagospodarowane według naszej najszlachetniejszej osobowości.

Szanowne Panie, Szanowni Panowie! Właściwym jest znać nie tylko nasze cnoty, ale i nasze słabości. Mikszáth kiedyś napisał i to, że Węgrzy mają tak dobre serce, że nie są w stanie kiedykolwiek posiadać dobrej administracji. Nie wstydzimy się tego, że mamy wielkie serce, które długo nie może znieść niesprawiedliwości; serce, które czasem ściąga na siebie fałszywe osądy losu. Również to jest prawdą, że i my nie zawsze przedstawiamy światu lepszą stronę naszego oblicza. Nieskazitelne narody nie istnieją. Dlatego przyjmujemy za coś naturalnego fakt, że Węgrów można kochać i że można ich też nie kochać. Jednej jednak rzeczy nikt nie może poddawać w wątpliwość: nasi bojownicy o wolność świat zawsze pchali do przodu. Do przodu, gdyż racja była po ich stronie. Nawet wtedy mieli rację, gdy wszyscy to negowali. W roku 48 mówiliśmy, że trzeba zburzyć mury feudalizmu i okazało się, iż mieliśmy rację. W roku 56 mówiliśmy, że trzeba roztrzaskać, zerwać kajdany komunizmu i okazało się, iż to my mieliśmy rację. Dziś również nieufnie nam się przygląda. Dokładnie tak patrzono na nas w roku 48-49, gdy Europa ucichła, na nowo ucichła, lecz później feudalny świat runął w pył w całej Europie, a na jego miejscu wyrosły silne narody. Tak patrzono na nas w 56, jednak komunistyczna tyrania, w którą to my wbiliśmy pierwszy klin, w końcu rozpadła się a Europa mogła się jednoczyć. Europejscy biurokraci dziś również nieufnie patrzą na nas, albowiem mówimy: potrzeba nowych szlaków. Mówimy, trzeba się wydrzeć z więzienia długów/ z lochów zadłużenia. Mówimy też, że tylko silne narody na nowo mogą uczynić Europę wielką. I zobaczycie, Drodzy Przyjaciele, znów będziemy mieli rację. Feudalizmu nie zniszczyli lennicy a komunizmu zaś nie znieśli sekretarze. Podobnie panowania [finansowych] spekulantów nie wyeliminują spekulanci lub biurokraci i to nie oni wyciągną później z rowu wykolejony wóz pogruchotanej Europy. Nie oni, lecz żyjący z pracy, z własnych wysiłków europejscy obywatele, gdyż teraz jest czas, by nadszedł ich świat. Jeśli tak się nie stanie, oznaczać to będzie już koniec Europy. Już marcowa młodzież dostrzegała to, czego dziś w Europie wielu nie chce zauważyć, że finansowa niezależność jest warunkiem wolności. Dlatego wśród 12 punktów musiał się znaleźć niemożliwy do pominięcia postulat dotyczący banku narodowego.  I choć marcowi młodzieńcy nie byli członkami rad nadzorczych, ani bankierami, znali ciężar sprawy banku narodowego. Wiedzieli, że nie jest niezależnym ten narodowy bank, który jest niezależny od narodu. Bank narodowy wtedy jest niezależny, gdy broni gospodarkę narodu wobec obcych interesów. I oni wiedzieli, i my wiemy, że człowiek o trzeźwym umyśle nie powierza swemu sąsiadowi klucza do spiżarni

Szanowni Uczestnicy uroczystości! Często wydaje się, że Węgrzy w swych walkach o wolność pozostają sami. My jednak wiemy, że nie jesteśmy osamotnieni. Dziś też są polscy Bemowie, francuscy Richárdzi Guyonowie, serbscy Jánosze Damjaniche, niemiecko-austryjaccy Karolowie Leiningenowie. Stają przy nas czescy, łotewscy, słoweńscy i rumuńscy przyjaciele. Nie tylko występują w naszej obronie, ale też są tu teraz z nami, przybyli, by razem z nami świętować litewscy i polscy przyjaciele. Chwała Litwie! Niech Bóg błogosławi Polskę! (dosł. niech darzy życiem). Za wolność naszą i waszą! [po polsku i po węgiersku]. To było zawołanie Polskiego Legionu, które i dziś uznajemy za aktualne. Z nami jest również wiele dziesiątków milionów w ciszy cierpliwej, ukrytej Europy, która żywi przywiązanie do narodowej suwerenności i wciąż wierzy w chrześcijańskie cnoty, które kiedyś wynosiły nasz kontynent na szczyty światowe, wierzy w odwagę/ męstwo, w uczciwość, w wierność i w miłosierdzie. Są, jest ich wielu, którzy pamiętają Powstanie 56 roku i uznają: Węgrzy, mieliście rację. Oni wiedzą, iż jesteśmy zdolni przeciwstawić się niesprawiedliwościom miażdżących potęg. Dlatego szanują nas, ci, co nas szanują i dlatego też atakują ci, co atakują. W ciągu minionych 150 lat ogrom niesprawiedliwości dotknął Węgrów i wobec wielu stajemy i dziś. A przecież nigdy nie pożądaliśmy własności drugich, ani nie chcieliśmy mówić innym, jak mają żyć i co mają myśleć. Mimo to wielekroć stawaliśmy się ofiarami zmieniających się wiatrów światowej polityki. Nie ulegliśmy jednak pokusie, by okręt Węgier  manewrować w stronę portu wód bezwietrznych i letnich, jakim jest tanie użalanie się nad sobą. Użalanie się nad sobą i oburzanie się ofiary należą do zwyczajów przegranych, którzy starają się tłumaczyć swoje niepowodzenia i bezsilność. Nie ma to nic wspólnego z odwagą ludzi roku 48, ani roku 56, nic wspólnego z odwagą bojowników o wolność, ani z ich pełnym zapału do działania instynktem życia. Jeśli wszyscy będą czuli się ofiarami, jak wyjdziemy z kłopotu? Jeśli każdy będzie się uważał za ofiarę, kto będzie tu pracował? Użalanie się nad sobą osłabia, rozmiękcza kości, zasusza charakter, czyniąc go lękliwym. Do zwycięstwa, do sukcesu, do wywalczenia sprawiedliwego traktowania potrzeba odwagi i siły. Współcześni kolonizatorzy cierpliwie tropią swoje cele, usypiają i powoli trawią życiowy instynkt oraz odporność/ rezystancję wypatrzonych narodów. Dokładnie tak, jak się gotuje naiwną, głupią żabę, stopniowo podnosząc temperaturę wody. Chociaż miejsca ma mało, dobrze się czuje, przyjemnie jej, nawet do głowy nie przychodzi, aby się czegoś obawiać, wcale nie rozumie a później nie chce już rozumieć, co się z nią dzieje – zanim otrzeźwieje, już jest ugotowana. Tak wpadają w stan bycia na czyjejś łasce dawniej dumne i mocne narody. W ten sposób na szyje milionów rodzin trafia jarzmo, a w ich usta wędzidło. W ten sposób dochodzą do tego, że zamiast zapracowanych i zasłużonych owoców swojej pracy przekazują swoim dzieciom napęczniałe aż do niespłacalności kredyty, a z nimi skurczone horyzonty swego losu. Tak stało się też z nami po roku 2002. Ludzie nawet nie spostrzegli, że wygodnymi kredytami powoli, powoli i zostaliśmy ugotowani. W ostatnim momencie wyskoczyliśmy z tego gara.

Szanowni Wspominający! Są być może tacy, którym zrodzi się myśl: czy rozsądną rzeczą jest walczyć o wolność w tak trudnych, kryzysowych czasach? Czy możemy sobie na to pozwolić? Czy nie lepiej by było jakoś cicho przeczekać w bezwietrznym miejscu? Lecz właśnie tego typu mędrkowanie utrwala podległość i barykaduje drogę udanego wybicia się. Wolność nie jest luksusem żyjących w dobrobycie, tak jak godność nie jest przywilejem bogatych. Jeden z największych mistrzów dokładnego i trafnego węgierskiego języka tak nas uczył: „przybądź, wolności, ty stwórz mi porządek!”. Wszystko, czego pragniemy wyrastać może tylko i wyłącznie z wolności. Taka jest zasada rzeczy. Wszystko inne jest mirażem/ mamidłem, iluzją, mrzonką i zwodzeniem samego siebie. To właśnie uzależnienie finansowe jest przyczyną trudności naszego codziennego życia. Bez wolności nasze życie nigdy nie będzie lepsze.

Szanowne Panie, Szanowni Panowie! Sensem walki o wolność nie jest sama walka, lecz to, co po niej przychodzi. Nie wystarczy złego wyrzucić, trzeba go przezwyciężyć. Ale nie wystarczy przezwyciężyć, trzeba też stworzyć dobro, tak by zły nie miał, dokąd powrócić. Wiele uczyniliśmy w tym względzie w ostatnich dwóch latach. Uwolniliśmy setki tysięcy rodzin z pułapki kredytowej. Wprowadziliśmy banki i koncerny w trud dźwigania kosztów publicznych. Mamy wreszcie gotową do wytrzymania próby czasu Konstytucję. Rozebraliśmy też ostatnie zapory stojące przed ponownym zjednoczeniem narodu ponad granicami. Odnowiliśmy i zreorganizowaliśmy państwo. Zahamowaliśmy wzrost bezrobocia. Dużo uczyniliśmy, bardzo dużo, ale wciąż nie wystarczająco dużo. Moi świętujący Przyjaciele, my jeszcze pamiętamy o nauce, która mówi, że prawda czyni wolnym. Ojczyzna nasza potrzebuje gospodarczego sukcesu, lepszego systemu edukacji, służby zdrowia i wyższych pensji. Lecz najbardziej potrzebuje ona prawdy, gdyż zbyt wiele kłamano jej i o niej. Owocami kłamstwa są niezgoda, nienawiść i oszustwo, dlatego właśnie nie możemy też okłamywać samych siebie. Gdy będąc w opozycji spotykaliśmy się po raz ostatni 15 marca, grubo do przodu przestrzegaliśmy siebie: jeśli chcemy przezwyciężyć nasze problemy, jeśli chcemy odnieść zdecydowane zwycięstwo nad naszym złym położeniem i jego żołdakami, to w pierwszym rzędzie każdy Węgier w sobie powinien pohamować żądze prowadzące do samozniszczenia, w sobie powinien przeprowadzić dogłębną przemianę, z którą w sposób trwały odniesie się do uczciwości, obowiązkowości i pracy, a z nimi stanie u boku ojczyzny. Tylko tak osiągnąć można prawdziwe, dogłębne, podniosłe zwycięstwo. Węgry mocno zmieniły się w ciągu ostatnich dwóch lat i Węgrzy zmienili się bardzo. Jednak do tego, abyśmy wyruszyli, musimy najpierw powstać. Na tym etapie teraz się znajdujemy. To, co już się wydarzyło jest ważne, ma swoją powagę i jest głębokie, ale nie jest wystarczające. Jeszcze nie jest wystarczające. 

Szanowni Zgromadzeni! Doskonale rozumiemy, że Europa ma wiele problemów. Tryby trzeszczą, ścięgna się napinają. Jednak, jako europejski naród o tysiącletniej tradycji mamy jedno żądanie. Żądamy dla Węgrów równości. Jako europejski naród żądamy równego traktowania. Nie będziemy europejskimi obywatelami drugiej kategorii. Uprawnione jest nasze żądanie, by wobec nas stosować tą samą miarę, którą stosuje się wobec innych krajów. Historia uczy nas, że rozwój Europy i Węgier są nierozerwalne. Zawsze, gdy Europa przeżywała trudności, pogarszał się też los Węgier. Nie cieszy nas, ale rozumiemy, że europejskie stowarzyszenie nie jest stowarzyszeniem świętych. Z drugiej strony nie możemy bezczynnie patrzeć, gdy jakikolwiek polityczny czy duchowy kierunek próbuje Europie narzucać siłą jakiś świętokradczy alians. Europa nie może się poddawać i rezygnować z siebie samej. Poczucie wzajemnej przynależności nie może być dalej osłabiane. To prowadziłoby do przegranej i do upadku Europy. Dlatego Europa nie może porzucać całych krajów. Jeśli nie przebudzimy się na czas, w efekcie końcowym sama Europa też stanie się kolonią nowoczesnego światowego systemu finansowego.

Szanowne Panie, Szanowni Panowie! Na wolność narodu składa się osobista wolność wielu milionów ludzi. Każdy ma swoje osobiste zmagania, każdy walczy o osiągnięcie swoich celów, marzeń, walczy dla dobra tych, których kocha i którzy są dla niego ważni. Siły ich wszystkich sumują się i ta połączona siła posuwa do celu wolnościowe walki narodów. Ludzie zalęknieni nigdy nie będą odważnym narodem. Odwagą naszego narodu jest suma osobistej odwagi Węgrów. To właśnie o nich wszystkich myślimy, gdy oddajemy cześć odważnym. Myślimy o tych, którzy wytrwale staczają potyczki swej codzienności: wcześnie wstają, pracują, walczą o swe rodziny, są przedsiębiorczy, planują, szukają nowych dróg i przedzierają się, gdy brak wydeptanych ścieżek. Cokolwiek się zdarzy, ktokolwiek próbuje ich zniechęcić, namówić do kapitulacji, oni nie dają się zachwiać, oni wiedzą, że odejście stąd gdzieś daleko nie przyniosłoby żadnej odpowiedzi. To ci, którzy nie akceptują dryfowania, lecz podejmują decyzje i działają. Nie czekają, aż ktoś zdecyduje za nich. Mają swój pogląd na świat i swoje w nim miejsce, na swoje życie, i stają w ich obronie. Bronią siebie, swoich rodzin, swojego narodu. To ci, którzy od świata nie oczekują niczego innego, tylko prawdy. Prawdy dla Węgier! To oni zwyciężają bitwy na rzecz całego narodu. Tak było w roku 48, tak jest i dziś. Chwała odważnym!

Naprzód, Węgry! Naprzód, Węgrzy! Hajrá, Magyarország, hajrá magyarok!

Tłumaczenie: fr. Paweł Cebula OFM conv.

16 marca 2012 Pomiędzy fałszywymi prorokami Profesor Witold Kieżun od wielu lat zarzuca patologię administracji rządowej i samorządowej I słusznie, ale administracja biurokratyczna rozwija się w III Rzeczpospolitej systematycznie od ponad dwudziestu dwu lat.. Na początku” transformacji” jakby nieśmiało i pomału, a obecnie o ponad trzy tysiące – dobrze opłacanych próżniaków- miesięcznie.. Tworzą olbrzymią armię darmojedzącą w całym kraju, obok wielkiego marnotrawstwa, które zresztą sami tworzą, przy pomocy Sejmu i Senatu- jak najbardziej demokratycznego. Pan profesor - skądinąd porządny człowiek, zajmuje się prakseologią i administracja od wielu lat, jest uczniem pana profesora Tadeusza Kotarbińskiego. W czasie wojny walczył w Armii Krajowej, zdobywał Pocztę Główną na Placu Napoleona, dzisiaj Powstańców Warszawy. Na tym samym placu, gdzie żołnierze Armii Krajowej brawurowo poszli pod karabiny maszynowe Niemców z otwartą przyłbicą, romantycznie, ku chwale Polski.. Próbując się nie kłaniać kulom wystrzelonym z niemieckich karabinów.. Zasłali swoim ciałami cały plac.. Prawie tak jak później generał Świerczewski-Walter, naprawdę o innym nazwisku - który też się kulom nie kłaniał.. Zanim wcześniej z bolszewikami nie maszerował na Polskę w roku 1920, czego- a szkoda- nie pokazał reżyser Hoffman w swoim filmie ”Rok 1920. Bitwa Warszawska”. Też dostał kulkę w plecy, ale od swoich w Bieszczadach, zasłanych łunami.. Bo w Bieszczadach były łuny.. Pan profesor był w członkiem Honorowego Komitetu Poparcia Lecha Kaczyńskiego w 2005 roku, obecnie jest członkiem komisji przy MSWiA oceniającej kandydatów na wojewodów(????) Z klucza Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego..(????) Przyznam się Państwu, że nie wiem, o co chodzi.. Jak to w demokracji, nie wiadomo, o co chodzi, a jak nie wiadomo- to chodzi o wielkie pieniądze rozkradane tu i ówdzie zgodnie z demokratycznym prawem.. Pan profesor ożenił się z Danutą Megreczyńską ps. Jola - sanitariuszką. Sanitariuszką batalionu „Gustaw”, ale ktoś niezorientowany nie będzie wiedział, co to za batalion.. Bo w gazetach nie podają, co to za batalion.. A ja Państwu podam: był to batalion utworzony przez Narodowe Siły Zbrojne przeciwny wariackiemu Powstaniu, ale jak już wybuchło Stronnictwo Narodowe wystawiło 900 dobrze przeszkolonych i uzbrojonych żołnierzy.. Sanitariuszką tego batalionu była pani Danuta.. I chwała jej za to.. To wszystko gwoli prawdy.. Pan profesor krytykuje oczywiście rozrost administracji burżuazyjnej- pardon- biurokracji socjalistycznej pasożytującej na sektorze prywatnym, ale jak w latach 2005 i 2007 Prawo i Sprawiedliwość powiększyło armię darmozjadów o 40 000, i dług publiczny o 80 miliardów złotych-(!!!) - tego pan profesor nie zauważył. A o tym mówił wielokrotnie pan przyszły premier Donald Tusk, który jak doszedł do władzy budując socjalizm- powiększył armię darmojedzacych o 100 000- i to jest tylko wiadomość za pierwsze cztery lata rządu ”liberała” z Gdańska.... I zadłużył państwo polskie na 300 miliardów złotych(!!!) Może, dlatego, że pan profesor Witold Kieżun był w Komitecie Honorowym prezydenta Kaczyńskiego i mu nie wypadało w domu wisielca mówić o sznurze.. Z wielka trwogą i niecierpliwością czekam na najnowsze dane dotyczące zadłużenia państwa, czyli nas- i o kolejnej transzy urzędników obsiadających nasze plecy.. Dlaczego wspominam o panu profesorze, który właśnie skończył 90 lat, jest człowiekiem zasłużonym, odważnym i nietuzinkowym, o której to rocznicy nie wspomniały media opanowane przez urwisów z Platformy Obywatelskiej? Pan profesor zarzuca obecnej władzy ujeżdżanie czterech Jeźdżców Apokalipsy. Według niego ci czterej jeźdźcy to: gigantomania, korupcja, luksusomania i arogancja. No tak - tak jak z grzechami.. Szybka jazda samochodem – to też jest ‘ grzech”. Jak również 0,5 promila alkoholu za kierownicą- według postępowych księży- to też „grzech”. Czyli wszyscy Szwajcarzy, którzy mogą przebywać za kierownicą podczas jazdy samochodem i mający we krwi 0,75promila - to grzesznicy.. W każdym razie obecna władza socjalistyczna ujeżdża czterech jeźdźców Apokalipsy: gigantomanię, luksusomanię, korupcję i arogancję. Według Apokalipsy Św. Jana jeźdźcy mają wyruszyć na koniach przed Sądem Ostatecznym. Czterej jeźdźcy to: wojna, zaraza, głód i śmierć. Według mnie czterej jeźdźcy już wyruszyli: wojny trwają systematycznie, a wojna kulturowa z chrześcijaństwem się nasila, co widać w Polsce na każdym kroku.. Merdia jej towarzyszą i popierają.. Jeździec wojny już wyruszył.. Zaraza… A czym jest ten socjalizm i cała ta fasadowa demokracja- jak nie zarazą? Która gnębi demokratyczną ludzkość - ciągłą ofiarę przegłosowywań? Demokracja większościowa przy pomocy, której ustala się nieprawdę na drodze większości w Świątyni Rozumu- wymierzona jest w człowieka, w jego naturalne prawa, które powinien posiadać, bez względu na panujący ustrój.. W jego wolność, własność, jego życie.. Demokracja jest tyranią! Ale można sobie pokrzyczeć, że okradają, że obrabowują z wolności, że wprowadzają aborcję, gwałcąc życie człowieka.. Głód.. Czy człowiek pobierający 700 złotych emerytury miesięcznie - po ostatniej podwyżce siedemdziesiąt jeden złotych - chodzi głodny, czy najedzony.. Stawiam tezę: chodzi głodny! Tak jak połowa dzieciaków chodzących do szkoły bez śniadania.. Plus ci, co chodzą po śmietnikach i wybierają z nich co się jeszcze da.. Mój ostatni rachunek za wodę- to 250 złotych- za 47 dni! I wodę się w domu oszczędza. Ale nie można oszczędnością nadgonić podwyżek, związanych głównie z polityczną” ekologią”.. Do tego gaz, elektryczność, opłata czynszu.. Za 700 złotych miesięcznie człowiek nie jest w stanie funkcjonować.. Musi ktoś mu pomagać: instytucja kościelna, sąsiedzi, rodzina.. I państwo, które mu pomaga, najpierw go okradając.. No, bo skąd państwo ma pieniądze na pomoc? I po co tworzyć parodie emerytur? Co innego jak mundurowy ma 6000, czy 12 000 złotych - emerytury, wojskowy, który służy w armii bez sprzętu i wojska.. Pełnej biurokracji i cywilów. Zgroza! My nie mamy armii: my mamy cywili, największą liczbę generałów i oficerów na świecie i starego złomu wojskowego.. Nawet nie z demobilu! I oni pobierają za nic takie góry pieniędzy.. Na taką armię nie dałbym ani grosza.. Na prawdziwą- jak najbardziej! Cała nasza armia to te 3000 osób walczących w obcych interesach w Afganistanie, za miliardy naszych złotych.. Śmierć: czwarty jeździec Apokalipsy.. Chciałbym mieć dane, które zilustrowałyby umierających rodaków ze wzglądu na dreszcze dnia codziennego życia w socjalizmie biurokratycznym.. Ile słabych psychicznie osób wykończył ten ustrój? Ile osób zmarło pod drzwiami państwowej służby zdrowia nie doczekawszy pomocy? Ile osób popadło w obłęd? Ilu się rozchorowało przez propagandę lejącą się strumieniami ze środków masowej dezinformacji..? Jak widać jeźdźcy Apokalipsy już są.. Tylko nie wszyscy ich widzą.. Ja ich widzę. Pan profesor Witold Kieżun- skądinąd zacny człowiek -widzi korupcję, arogancję, luksusuomanię, i gigantomanię.. W obliczu dzisiejszej władzy.. A jak rządziło Prawo i Sprawiedliwości to takich jeźdźców Apokalipsy nie było? Przecież ustrój był ten sam.. Wszystko było tak samo, tylko w siodle był jeździec Prawa i Sprawiedliwości.. I tak samo było tylu fałszywych proroków, co dziś. I większych proroków- i proroków mniejszych. Tylko socjaliści pobożni grali na nucie patriotycznej, choć patriotami nie są.. W końcu to pan prezydent Lech Kaczyński podpisał Traktat Lizboński.. Pomiędzy fałszywymi prorokami suną czterej jeźdźcy Apokalipsy.. Pan profesor Witold Kieżun jest oczywiście patriotą.. Ale dał się nabrać na pozory! Nie on pierwszy.. WJR

Porozmawiajmy o literaturze Subotnik Ziemkiewicza Wyszukiwarka google poinformowała mnie, że Leszek Szaruga − znany i ceniony poeta − wdał się w polemikę z moim tekstem „Resztki Oświecenia", zamieszczonym parę tygodni temu w tygodniku „Uważam Rze". Wprawdzie na mającym marną raczej reputację portalu „Studio Opinii", sprawiającym wrażenie, jakby klecono go z materiałów, które „Gazeta Wyborcza" odrzuciła, jako nazbyt prymitywnie antypisowskie − ale mimo to, mając o Szarudze niejakie pojęcie, zajrzałem do jego tekstu z ciekawością. Niestety, w miarę lektury twarz mi się wydłużyła. Szaruga najwyraźniej uznał, że skoro coś podpisane jest takim, a nie innym nazwiskiem i drukowane w takim a nie innym tygodniku, to wolno mu pisać o takim tekście wyłącznie by się go, jak to się potocznie mówi, „czepić" − nawet za rzekomo „dumpingową" cenę tygodnika, która niby ma być jedyną przyczyną jego sukcesu. Prawda jest taka, skoro przy tym, że cena „Uważam Rze" nie jest wcale dumpingowa (któż by niby od tylu miesięcy do niego dokładał?!) tylko po prostu uczciwa; w takiej właśnie, jak udowodniliśmy, pismo może przynosić dochody. To konkurencja, tworząc na rynku swoistą zmowę, łupi swych klientów bezczelnie − i nic dziwnego, że broni tego procederu rozgłaszaniem bzdur, ale, po co Szaruga je powtarza? Po prostu, jak się zdaje, musi udowodnić, że tekst, z którym polemizuje, jest z gruntu zły − nie, dlatego, że coś konkretnego ma mu do zarzucenia, tylko, że jest niepoprawnie poczęty. A skoro tak, wszystko w nim musi być źle. Gdy ja na przykład piszę, że mit sarmacki był mitem wolności, opatruje to kąśliwymi uwagami: „szkoda tylko, że nie wspo­mina Ziem­kie­wicz o tym, kto zasłu­gi­wał wedle prawa repu­bliki szla­chec­kiej na miano oby­wa­tela. Oby­wa­te­lami mia­no­wi­cie byli wów­czas wyłącz­nie przed­sta­wi­ciele szlachty, i to w dodatku płci męskiej, szlach­cianki, bowiem praw udziału w sej­mi­kach nie miały, podob­nie zresztą jak chłopi, miesz­cza­nie i wiele innych grup spo­łecz­nych... I jeśli te zasady pra­gnie Ziem­kie­wicz prze­nieść we współ­cze­sność, to ja się od tego pro­jektu wolę trzy­mać z daleka". Nic nie szkoda − bo zaraz w następnych akapitach piszę właśnie o tym, przywołując, zresztą chyba za Czaplińskim, opowieść o chłopach z początku stulecia, którzy zbierali się słuchać czytanej im przez gimnazjalistę „Trylogii" utożsamiając się przy tej lekturze bynajmniej nie z pogardliwie przez bohaterów powieści traktowanymi „chamami", ale z Podbipiętą, Zagłobą i Wołodyjowskim. W tej historycznej anegdocie zawiera się, bowiem ten mechanizm polskiej specyfiki, o którą mi właśnie w „Resztkach Oświecenia" chodzi. Podczas, gdy rozwój społeczeństw zachodnich rodził się z antagonizmów pomiędzy − użyjmy tego określenia dla skrótu − klasami społecznymi, w Polsce sytuacja zewnętrznego podboju, antagonizm pomiędzy „nami", mówiącymi po polsku i wyznającymi katolicyzm, a wrogiem, mającym obcy język i obce religie, uruchamiał mechanizm inny − „dołączania" klas niższych do wyższych w walce z zewnętrznym wrogiem, czyli jakby ich uszlachcania. Mechanizm, co najmniej równie silny, moim zdaniem silniejszy, od „walki klas", której się od Polaków domagało w kolejnych swych wcieleniach oświecenie. Inteligent, dziedzic i następca szlachcica na szczytach społecznej hierarchii, widział swą misję w dźwignięciu chłopa − potem też robotnika − i ustawieniu go przy sobie. A i chłop czy robotnik widział swój awans w dołączeniu do niego w walce o łączący ich język i religię. Temu służyły narodowe mity o kosynierach spod Racławic i zdobywaniu armat „rękami czarnymi od pługa", nadymaniu chłopa do rangi „króla Piasta", aż po „strajkową redutę", jak metaforyzowała profesor Janion strajk sierpniowy. Podobnie było i z emancypacją kobiet, której symbolem była u nas nie jakaś paląca gorset idiotka, tylko szmuglująca pod nim „bibułę" czy rewolwer bojowniczka, taka, ot, choćby Aleksandra Szczerbińska. Kompletnie ignorując wszystko, co napisałem, Szaruga, wymądrzywszy się, że przecież wzorców z XVII wieku nie można przenieść we współczesność (jakby ktokolwiek je chciał przenosić!) cytuje Mieroszewskiego, że „wszy­scy Polacy zostali uszlach­ceni za sprawą konieczności przyswojenia sobie w szkole ide­ałów szla­chec­kich zapi­sa­nych w naro­do­wym epo­sie Mic­kie­wi­cza, jakim jest »Pan Tade­usz«" − ale tylko po to, żeby i tu błysnąć refleksją, że to już nieaktualne, bo dziś się, niestety, w szkołach „Pana Tadeusza" nie czyta. Hm, to, co się wyrabia dziś z polską edukacją to rzeczywiście niewiarygodny skandal, a może i coś gorszego niż skandal: swoisty neo-apuchtinizm pod błękitno-gwiaździstym sztandarem − ale czy sądzi Szaruga, że w czasach zaborów, gdy polskość skutecznie odradzała się i ulegała modernizacji, alfabetyzacja ludu była większa niż dziś? Mój tekst był zaproszeniem do rozmowy o tej właśnie polskiej specyfice. Trudno mi nie mieć mieszanych uczuć wobec Szarugi, skoro z jednej strony, jako jedyny na razie, z tego zaproszenia skorzystał − ale z drugiej tylko po to, by je odrzucić i wygłosić przy tym zblazowanym tonem, że szkoda, iż taki kiepski tekst Ziemkiewicza jest w ogóle jedynym w ostatnim czasie, który próbuje na poważnie dyskutować o literaturze. A kto panu, panie Leszku, zabrania samemu coś na poważnie o napisać? Bo, proszę wybaczyć, trudno mi za poważne uznać darcie szat, że w moim tekście (i w ogóle w „Uważam Rze") świat dzielony jest na „my" i „oni". Już gdzie jak gdzie, ale w literaturze zawsze jest podział na „my" i „oni". My, piszący nową literaturę, i oni, od tej strupieszałej, my awangardyści i oni klasycy, my chcący trafić do najgorętszych emocji mas i czasu, oni goniący za ułudą „czystej formy", za „sztuką dla sztuki", czy też, my wielcy, prawdziwi mistrzowie, i oni, gówniarze niemający pojęcia, co jest w dobrym guście i komilfo... Spór jest powietrzem, którym literatura oddycha, jej istotą − jeśli kiedykolwiek w dziejach literatury pojawia się jakieś „kochajmy się", to nieodmiennie owocuje zalewem mierności i grafomanii. Poucza mnie Szaruga (bardzo odkrywczo): „życie jest tam, gdzie jest dobra lite­ra­tura. I w tej lite­ra­tu­rze, którą ludzie chcą czy­tać" i dodaje, że „musi być jakaś przyczyna", dla której Olga Tokarczuk wygrywa plebiscyty towarzyszące nagrodzie Nike, a Masłowska miała tak wysoki nakład debiutanckiej książki. Z cała pewnością musi być. Może nią być na przykład zaspokajanie jakichś emocji, które ożywiają liczną grupę czytelników. Jakich moim zdaniem, pisałem wielokrotnie − „Literatura w segmencie Glamour", „III RP, jako szmonces", proszę wrzucić te tytuły w wyszukiwarkę i jeśli ktoś uzna, że się tam w czymś mylę, ciekaw jestem polemiki, ale nie takiej, która polega wyłącznie na marszczeniu nosa. Ale też może być tą przyczyną nachalna reklama, lansująca miernoty. Musi być też przecież − odbiję argument Szarugi − jakiś powód, dla którego wylansowani przez salon gwiazdorzy nakłady drugiej, trzeciej książki (o tym też pisałem) mają już z reguły katastrofalnie niskie. Że po debiucie, czy nagrodzie Nike i sprzedaży ponad stu tysięcy, kolejne publikacje lecą jak w studnię (mam podawać konkretne przykłady? Jest ich sporo). Może, dlatego, że ci, którzy kupili nagłośnioną przez media produkcję, poczuli się po prostu nabrani, oszukani? Otóż tu jest jedna z przyczyn, dla których warto o polskiej literaturze rozmawiać i kłócić się o nią, a nawet „stawiać pod ścianę" − jak mi to zarzuca polemista − niektórych jej konkretnych twórców. Nie ma, bowiem większego zabójcy literatury, niż zła literatura. A zwłaszcza zła literatura lansowana hałaśliwie, jako dobra. Ktoś czyta książkę − i albo czuje się nią zachęcony do przeczytania innych książek, albo zniechęcony. Jeśli kupił tę książkę, bo mu wmówiono, że jest najlepsza, wybitna, bo legion krytyków w jedynie słusznej gazecie terroryzuje czytelników wrzaskiem, że komu się to nie podoba, znaczy, że jest głupim moherem, nieukiem, ciemnogrodem − ten efekt jest jeszcze silniejszy. Pół biedy, gdy czyta człowiek zdolny skojarzyć, że ma do czynienia z medialną hucpą i towarzystwem wzajemnego się reklamowania. Najgorzej, jeśli rzecz trafia na takiego, ot, przeciętnego leminga, który nie jest zdolny do skrzesania w sobie podejrzenia, że ci wszyscy wielcy krytycy, patronująca im gazeta i jury nagrody najważniejszej, bo przecież dającej taaaaaaką kasę mogą, delikatnie mówiąc, się mylić. Wtedy leming myśli − jeśli to jest najlepsze, i ja tego nijak nie mogę, to co jakie muszą być te gorsze książki? I w poczuciu rozgrzeszenia zwraca się ku playstation albo serialowi. Fakt, że po najbardziej nagłośnionych debiutach to samo nazwisko sygnuje wydawnicze katastrofy, że potężna niegdyś siła promocyjna Nike maleje z roku na rok, moim zdaniem jest dowodem, że duża część czytającej publiczności podlega takiemu właśnie mechanizmowi. Dlatego warto przebijać się do niej z przesłaniem: to nieprawda, że, jak przywykliście myśleć, polska literatura jest nudna, marna warsztatowo i o niczym. Myślicie tak tylko, dlatego, że daliście się oszukać koterii okupującej kanały „dystrybucji szacunku", że uwierzyliście w jej rekomendacje, zachwyty i nagrody. Walnijcie w diabły recenzje w salonowych mediach i sięgnijcie po to, czego salon nie chwali, co stara się pomniejszyć, wyszydzić i zamilczeć − a wtedy zobaczycie. Może tym należy wytłumaczyć fakt, który wyraźnie Leszka Szarugę zabolał, że jako jedyny upomina się w tygodniku opinii, na poważnie, o polską literaturę − oszołom. I to w oszołomskim piśmie. Ale kto się niby ma upominać? Panie Leszku, cieszę się, że w ogóle Pan odczuł potrzebę mój tekst odnotować, ale sposobem, w jaki to zrobił, bardzo mnie Pan zawiódł. Następnym razem liczę na coś lepszego. RAZ

Komputery a kres naszej cywilizacji Nawet nie, dlatego, że osobiście objąłem redagowanie kącika szachowego, tylko po prostu z ciekawości zajrzałem na niektóre strony poświęcone szachom – i natknąłem się na bardzo interesującą, (choć wcale nie taką świeżą) informację. Otóż teoretycy szachów zajmują się ostatnio wykorzystaniem komputerów do przebadania pozycyj, których mózg ludzki nie jest w stanie rozgryźć. To nie są pozycje specjalnie skomplikowane – często kilka figur na pustej szachownicy – tylko… potwornie wiele możliwości ruchów. I oto okazuje się, że jest wiele pozycyj, bez (co interesuje tylko szachistów) żadnego pionka, w których można dać mata – ale zajmuje to 200, 300 – rekord to 580 ruchów. Przy czym autorzy programu podejrzewają, że mogą być jeszcze dłuższe końcówki – potrzebują tylko komputera mającego 20 gigabajtów RAM-u – i z 50 terabajtów pamięci, by pozapisywać te wszystkie warianty. Można pokiwać główkami nad zacofanymi działaczami FIDE, którzy postanowili, że jeśli nie zostaje zabita żadna figura lub nieruszony jest pionek – to po 50 ruchach uważa się partię za nierozstrzygniętą… To nieuczciwość! Ja genialnym manewrem ustawiłem zwycięską pozycję – a FIDE przyznaje mi tylko remis, bo potrzebuję do wygranej 300 posunięć… Ale przecież nie dlatego o tym piszę. Istotne jest, co innego. To, że komputer obliczy te możliwości z absolutną pewnością – bo zapisuje po prostu wszystkie możliwe kombinacje – więc jesteśmy pewni, że nie istnieje krótsza droga do sukcesu. Jednakże – i o to tu chodzi – zrozumienie, dlaczego konieczne jest wykonanie takich, a nie innych ruchów, przekracza możliwości ludzkiego umysłu. Dlaczego komputer – głupie bydlę skądinąd – daje sobie radę z tym zadaniem, a człowiek nie? A z drugiej strony ludzie potrafią dawać sobie radę z zadaniami, którym nie mogą podołać najsilniejsze komputery? Ano, dlatego, że ludzie kierują się racjonalnością. Jeśli robię coś w życiu, to po coś. Tak przynajmniej tłumaczę, jeśli mnie o to pytają. Człowiek zawsze musi mieć racjonalne wyjaśnienie. Nawet (pisałem już w „NCz!” o eksperymentach ze zjawiskiem posthipnotycznym), jeśli człowiek coś robi tylko, dlatego, że został „nakręcony” przez hipnotyzera – to i tak wynajduje jakieś „racjonalne” wyjaśnienie. Po prostu nie potrafimy inaczej. Tak, więc i w szachach wykonuje ruchy, by „zwiększyć liczbę pól, nad którymi panuję”, „zabezpieczyć Króla”, „uniknąć zdwojenia pionków” itp. Są to takie heurystyki, które pomagają nam opanować nieskończoną (czy niemal nieskończoną) liczbę możliwości. Komputer wykonuje te ruchy – ale komputer pracujący w takim programie, o jakim mówię, nie kierują się żadną heurystyką: po prostu liczy wszystkie możliwości. W wyniku, czego najprostsze dla nas sprawy zajmują mu tryliony obliczeń – i wpada na kombinacje, na jakie byśmy nigdy nie wpadli, bo wydają się nam idiotyczne, paradoksalne. Nie ma sensu pytać komputera: „Po co wykonujesz 237 ruch?” w tej 580-ruchowej końcówce. Dla tego programu takie pytanie jest bez sensu. On go wykonuje, bo akurat jest potrzebny, by dojść do celu. Żadnego innego uzasadnienia komputer nie zna – i znać nie potrzebuje. A teraz wyobraźmy sobie, że mocarstwa światowe, by zwiększyć swoje możliwości, zaangażują programy komputerowe, które będą podejmować za nas jakieś decyzje, by osiągnąć cel – na przykład pokonanie przeciwnika. W miarę jak te programy staną się coraz szybsze, większe i doskonalsze, zaczną obejmować całokształt naszego życia – i zaczniemy im ufać. I oto nadchodzi jakaś konfrontacja z innym mocarstwem – i komputer nam oświadcza, że mamy poćwiartować na kawałki Miss Poloniae na oczach telewidzów! Nie tłumaczy nam, dlaczego. Po prostu oświadcza, że jeśli ją poćwiartujemy – to zwyciężymy. A jeśli nie poćwiartujemy – to przegramy… Dlaczego tak jest? Może i moglibyśmy tego dociec; może jej poćwiartowanie spowoduje, że ktoś oglądający to dostanie zawału, wypuści kieliszek, ten poleje sierść psa pod stołem, w wyniku, czego ten pies nie zapłodni jakieś suki, która nie powije szczeniąt – i to szczenię nie ugryzie w nogę uczonego, który już-już, a wpadłby na pomysł konstrukcji nowej broni… Ten łańcuch przyczynowo-skutkowy może liczyć miliardy zdarzeń – i my po prostu nie będziemy w stanie ich wyłapać z tego terabitowego magazynu informacji. Przynajmniej nie w ciągu jednego krótkiego ludzkiego życia. A tu trzeba w ciągu godziny pokrajać tę Miss Poloniae – albo nie. Myślę, że na początku do tego nie dojdzie – bo mamy spore hamulce moralne. Jednak po ćwierćwieczu współżycia z tymi komputerami, gdy dorośnie pokolenie nauczone, że „komputer zawsze ma rację”, odpowiedź nie będzie już taka prosta. Co więcej – jest możliwe, że przekażemy robotom wykonywanie poleceń komputerów. I nawet nie będziemy wiedzieli, czy to, że roboty pokroiły żywcem tę Misskę w telewizji, to jakaś awaria – czy rozkaz wysłany przez Centralny Komputer, który chce nas oto zbawić. Wygląda to na całkiem prawdopodobny wariant kresu naszej cywilizacji. W ogóle przestanie być „ludzką” cywilizacją. Znajdą się „racjonaliści”, którzy wytłumaczą sobie i innym, że przecież decyzje komputerów są „racjonalne”. To tylko nasza bezsensowna, przestarzała etyka mogłaby powstrzymać nas przed takimi zbawiennymi działaniami! Do czego oczywiście nie należy dopuścić…A przecież w rzeczywistości działania komputera – o czym pisałem wyżej – właśnie „racjonalne” nie są. Owszem, są racjonalne przy założeniu, że wskazane cele są konieczne do osiągnięcia. Ale przecież dla ludzi nie ma celów, które są nie do zastąpienia. I nawet, dzięki podświadomości, nie wiemy, jakie te cele naprawdę są. I to właśnie jest ludzkie. JKM

Poseł na 102 – ale d***krata Nie znam umiejętności jeździeckich p.Wiplera – ale podejrzewam, że szansa, iż właściwie oceni sytuację na drodze jest znacznie, ZNACZNIE większa, niż szansa, że właściwie oceni sytuację gospodarczą czy polityczną! Bo to prostsze! WCzc. Przemysław Wipler (PiS, W-wa), b. członek UPR zresztą, jechał sobie po mieście z prędkością 102 km/h. Oczywiście: Gniew L**u wzniecony przez żurnalistów, p. Poseł się kaja i przeprasza...

A ja chciałbym, byśmy przemyśleli problem głębiej. Bo równość w'obec Prawa musi, oczywiście, obowiązywać – ale czy nie należy w tej dziedzinie zmienić Prawa? W kierunku – o dziwo – obowiązującego w PRL? Bo przecież p. Wipler został wybrany do Sejmu. Tym samym uznajemy, że ma On kwalifikacje by współdecydować o tym, co będzie z Polską – krajem 37-milionowym, bądź, co bądź – za lat 10 czy 20... Czy możemy uważać, że o losach Polski decyduje facet, niepotrafiący ocenić, czy jazda z szybkością 102 czy nawet 130 km/h przez miasto jest – w danej sytuacji drogowej i przy Jego umiejętnościach – bezpieczna??!? Co za niedojdy w takim razie decydują o losach Polski? Nie potrafiący ocenić nawet sytuacji na drodze? A tu trzeba oceniać, co za trzy lata zrobią Niemcy, jak na to zareagują Rosjanie, co zrobią Amerykanie... Nie znam umiejętności jeździeckich p. Wiplera – ale podejrzewam, że szansa, iż właściwie oceni sytuację na drodze jest znacznie, ZNACZNIE większa, niż szansa, że właściwie oceni sytuację gospodarczą czy polityczną! Po prostu, dlatego, że jest to o wiele prostsze. No i straty w wyniku błędnej oceny będą znacznie mniejsze... Dlatego wydawane za „komuny” tzw. „R”ki – czyli zezwolenia na przekraczanie przepisów ruchu drogowego przez osoby uznane za odpowiedzialne – to wcale nie jest głupi pomysł! Oczywiście pod warunkiem, że nie będzie się ich wydawało za łapówki... JKM

Przepraszam za nieporozumienie O 12.45 w al.Ujazdowskich naprzeciwko Urzędu Rady Ministrów odbyła się konferencja prasowa n/t ZUSu, o 13.tej włączyliśmy się w protest Wolnych Przedsiębiorców Walczących z ZUSem. P. mec. Jacek Wilk miał ładną, rzeczową mowę. 17.go, czyli w tę sobotę o 12.tej jestem w Garwolinie. Polecam bardzo ciekawe filmy dotyczące p.Ronald Paula, zarekomendowane na moim portalu www.korwin-mikke.pl przez {chemik 87}

http://www.youtube.com/watch?v=IU2AvSwzuok&feature=youtu.be

http://www.youtube.com/watch?v=_N4Tql8YHn0&feature=youtu.be

http://www.youtube.com/watch?v=L78c8sLQqG4&feature=youtu.be

http://www.youtube.com/watch?v=kMqBU8uler8&feature=player_embedded

Znajomość języka angielskiego mile widziana... A teraz: przepraszam za nieporozumienie. Żyjemy w XXI wieku – podobno „wieku informacji” - a ja tu widzę, że pół Polski uważa, że wypisuję brednie, bo masoni nie istnieją w ogóle – a drugie pół, że trzęsą całym światem tak, że ani pisnąć. Obydwa te twierdzenia są mocno przesadzone. Masoni istnieją, są wpływowi – ale nie aż tak, jak sami o tym zapewniają (a naiwni to powtarzają pomagając masonom wytworzyć MIT!). Bo przecież tworzenie mitu, że masoni są wszechpotężni jest niewątpliwie masonom na rękę. {~b. ksiądz} pyta: „Panie Januszu, pisze Pan o jakichś masonach z zagranicy, dlaczego nie pisze Pan o masonach z Polski, pracujących np. w Rzepie i innych, po nazwisku? Pisz Pan o masonach popierających w wyborach te same osoby co Pan (…). Odpowiadam:

(1) masoneria regularna jest w Polsce słabiutka, wręcz śladowa; nie ma o czym pisać. Oficjalny „Wielki Wschód” jest ledwo tolerowany przez GOdF i nie ma żadnego znaczenia – założony był przez ludzi związanych z PZPR, którzy droga spiskową chcieli Polskę z tego absurdalnego ustroju wyprowadzić (Wielkim Mistrzem WWP był (m.in.) śp. Zbigniew Gertych (nie: „Giertych”!!), v-premier w rządzie p. prof. Zbigniewa Messnera (http://pl.wikipedia.org/wiki/Zbigniew_Gertych).

Natomiast o „prawdziwym” „Wielkim Wschodzie”, w Polsce niezarejestrowanym, pisać nie mogę, bo od śmierci śp. prof. Bronisława Geremka nie mam pojęcia, kto w nim jest – mogę się tylko domyślać.

(2) nie mogę pisać o „masonach głosujących na te same osoby, co ja”, bo (2.1) poza kilkoma wyjątkami nie wiem, kto jest masonem,

(2.2) wybory są tajne, więc nie wiem, jak kto głosuje,

(2.3.) Ja głosowałem na UPR i KNP i wątpię, by jacykolwiek masoni głosowali na te partie.

(3) Wielu opozycjonistów rozumowało podobnie jak śp. prof. Gertych i wstąpiło do masonerii – np. p. mec. Jan Olszewski. Nie wiem, kogo PT Pytek ma na myśli, ale w „Rzplitej” publikował Bronisław Wildstein, który (według własnych słów) do masonerii wstąpił – a potem (według własnych słów) z niej wystąpił. Nikt inny mi nie przychodzi na myśl. By skończyć z obsesjami: {~Bloody White} pisze: „Panie Mikke, to kto jest w końcu autorem tych szalonych planów NWO?” Jak to, kto: ci, co się pod nimi podpisują... Każdy ma prawo rozwijać plany naprawy świata – my też mamy i je rozwijamy – a z ICH punktu widzenia to nasze plany są „obłędne”!! Problem w tym, że to ONI dominują w mediach i ośrodkach władzy. Wreszcie kwintesencja podejrzliwości - znak „masoński” przypisywany p.Ronaldowi Paulowi i kilkudziesięciu politykom w zacytowanym przez mnie clipie. P.Paul może jest masonem, a może nie jest – ale ci, co kochają p.Paula, a nie kochają masonów, mogą być spokojni: to nie żaden znak masoński! Jak zauważył {~ignorant} „Litości! Czy naprawdę tak trudno sprawdzić, co to ILY? Nie ma to nic wspólnego z masonami: http://en.wikipedia.org/wiki/ILY_sign

”jest to - ponoć przejęty z języka głuchoniemych - znak ILY czyli „I Love You”, używany w tej chwili już dość powszechnie. Proweniencja raczej lewicowa, ale całkiem nie masońska. Jak zobaczyłem prezentera tego clipu to czułem, że coś nie tak... Aha: Wikipedia podaje, że trzeba trzymać przy tym znaku kciuk rozczapierzony – bo inaczej to są te „rogi”, o których pisałem. Jak łatwo się dziś „przejęzyczyć”... Natomiast, Drogi {ignorant}cie: jak przeszukuje się Sieć by sprawdzić, który układ palców co znaczy????To podobno nie takie trudne? Jeśli nie ma Pan metody – to czy mogę czuć się usprawiedliwiony, że dałem się wpuścić w maliny? PS. Na ogół piszę „śp.Zbawiciel Allende” - ale obawiałem się, że w tamtym kontekście ktoś może nie zidentyfikować osoby... Poza tym w języku polskim NIE używa się imienia „Jezus” ani jego derywatów – więc np. cmentarz w Krakowie jest „na Salwatorze” a nie „na Zbawicielu” JKM

Czy p. Ronald Paul jest masonem? Na temat masonerii pisałem wielokrotnie – i proszę sobie poszukać. W tygodniku „Najwyższy CZAS!” prowadziłem nawet rubrykę „Obserwatorium masonerii” -na podstawie oficjalnych stron masońskich w Sieci (było ich wtedy chyba 38.000). Odwiedziłem też dwa razy siedzibę Zjednoczonej Wielkiej Loży Anglii (UGLE - każdy może tam wejść), poszperałem trochę w ich bibliotece – i na tej podstawie byłem uważany za jakiś autorytet w tych sprawach. Jak ktoś nie może do Londynu, to polecam pałacyk w Ciążeniu, formalnie należący do Uniwersytetu im.Adama Mickiewicza, opłacany przez Uniwersytet Humboldtów w Berlinie – a tak naprawdę przez masonerię niemiecką. Są tam bogate zbiory – nie do wszystkich dopuszczają laików. Streszczając się do rzeczy koniecznych: w krajach anglosaskich bycie masonem nie świadczy o niczym – to tak, jakby zarzucić wójtowi, że grywa, co tydzień w brydża z plebanem, aptekarzem, i lekarzem. Tak, więc wstrząs, jaki mogą odczuć niektórzy zwolennicy p. Ronalda Paula widząc, że pokazuje On masońskie znaki, jest nieuzasadniony. To tylko znak, że „należy do towarzystwa”:

http://www.youtube.com/watch?v=XWsSf9wPfiU&feature=youtu.be

Sam ten filmik dowodzi zresztą, że bycie masonem nie daje żadnych for politycznych. Jeśli śp.Saddam Hussein był masonem – to nie przeszkodziło to p.Jerzemu W.Bushowi, też masonowi, Go powiesić. Masonem był z całą pewnością śp.Salwator Allende - ale masonem był też z całą pewnością śp.gen.August Pinochet. Należeli nawet do jednej loży!

Na lożach rytu „szkockiego” (podlegających UGLE) w ogóle nie wolno mówić o polityce. Masoneria nie przyjmuje kobiet, mason MUSI wierzyć w Boga (w Skandynawii: musi być chrześcijaninem i jest zazwyczaj monarchistą). Generalnie jest mało szkodliwa – w każdym razie: kraje anglosaskie opanowane przez ten ryt mają się zazwyczaj lepiej, niż inne. Czy innym są loże „Wielkiego Wschodu” - podlegające „Wielkiemu Wschodowi Francji” (GOdF).Jest to pseudo-masoneria (loże podległe UGLE nie mają prawa wchodzić w jakiekolwiek kontakty z tymi heretykami), jest programowo i pryncypialnie ateistyczny, zajmuje się jak najbardziej polityką (konkretnie: budową socjalizmu) i połowa lóż GOdF przyjmuje kobiety (a reszta jest w bliskich stosunkach z pseudo-masonerią rytu „Droit Humain”, przyjmującą kobiety bez zastrzeżeń). To GOdF stoi za budową Unii Europejskiej. Moim problemem jest, że nie wiem, z którym rytem otrzymują stosunki loże niemieckie. Sprawa jest poplątana. Przed chwilą zajrzałem na stronę:

http://www.youtube.com/watch?v=XWsSf9wPfiU&feature=youtu.be

skąd dowiedziałem, że UGLE dwa lata temu zawiesiła stosunki również z uważaną za regularną „Grande Loge Nationale Française” - czyli: wszystkie ryty francuskie znalazły się w orbicie GOdF!! Natomiast Vereinigte Großlogen von Deutschland (470 lóż zjednoczonych w 5 Wielkich Lóż, 14.000 braci:

http://www.freimaurer.org/

są uznawane przez UGLE. Na zakończenie pozwalam sobie zacytować oświadczenie WLNPolski sprzed dwóch lat:

W związku z doniesieniami prasowymi dotyczącymi "masońskiego biura w Brukseli" informujemy, że Wielka Loża Narodowa Polski kategorycznie odcina się od tych działań, niezgodnych z zasadami i duchem wolnomularstwa. Ich inicjatorami są osoby związane z organizacjami, które nie są uznawane przez Wielką Lożę Narodową Polski. Wielka Loża Narodowej [ sic! - JKM] Polski zakazuje w swoich lożach jakichkolwiek dyskusji politycznych czy religijnych i nie formułuje żadnych poglądów w tym zakresie. Nikt nie ma prawa jej reprezentować, a w szczególności zabierać głosu w imieniu "masonerii europejskiej".

http://wlnp.pl/site/ ; strona chyba zdycha: ostatni wpis sprzed pół roku...)

PS. należy odróżnić informacje o masonerii – od anty-masońskich obsesyj. Np. pokazywanie przez Włochów „corni” (ręka do przodu, lekko w dół) to nie znak masoński tylko „rogi”- rzucanie uroku (!!). Za pokazanie tego Włochowi (i w niektórych krajach romańskich) można solidnie po mordzie oberwać. Jest to też odbierane, jako lekka sugestia, że osoba, której się je pokazuje, jest rogaczem – kobietom raczej nie pokazuje się „corni”! Podobnie na zblokowanym z pierwszym clipem clipie jest teza, że ludzie zebrani na uroczystości upamiętniającej 11-IX tworzą znak masoński. Tymczasem jest to prawie na pewno przypadek - taki jest układ terenu – a ponadto Oko Opatrzności jest znakiem, który widniał w prawie każdym kościele katolickim, i to nad głównym ołtarzem (ostatnio jakby znikają...). Loże masońskie (oczywiście nie z pseudo-masońskiego „Wielkiego Wschodu”!) też go używają – bo, powtarzam, nie można być masonem nie wierząc w Boga (zwanego przez nich „Wielkim Architektem Świata” = G:.A:.o:.t:.U - „Great Architect of the Universe”). Stąd pod cyrklem masońskim widnieje litera „G” - jak „God” lub...G:.A:.o:.t:.U:. Widać tu stopnie lekko lewicującego "Rytu Szkockiego" (w USA "ryt szkocki" nie oznacza "loży uznanej przez UGLE", bo wszystkie są uznane; "Wielki Wschód" jest zdecydowanie niewpuszczany do Stanów: ma tam bodaj pięć lóż - sami Francuzi, Kanadyjczycy i inni bloody foreigners) i "Rytu Yorku". Wszystko to raczej obyczajowe i dla zaspokojenia snobizmu - te "33 stopnie wtajemniczenia": tak naprawdę masoneria zna tylko trzy szczeble: Uczeń, Czeladnik i Mistrz! JKM

Demonstracja w piątek - i: co mamy w d***ie? WCzc. Przemysław Wipler wezwał na Swojej stronie do demonstracji: „przemaszerujemy pod Kancelarię Premiera. Pamiętajmy, że ten rząd ugina się tylko pod naporem zorganizowanych obywateli!”. Być może jest to ocena realistyczna. Ale ja mam jednak nadzieję, że tzw.”Rząd” ugnie się przed orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego, który niemal zawsze broni praw nabytych. Mam nadzieję, że są jeszcze sędziowie w Warszawie. Natomiast ja, gdybym rządził Polską, to nie ugiąłbym się nawet, gdyby mi przed oknami przemaszerował i milion ludzi. A panom D***kratom wyjaśniłbym spokojnie, że 36 milionów odmówiło maszerowania – popierając tym samym moją decyzję! Oczywiście: gdybym miał rację. A od oceniania, czy mam rację, są Sędziowie – a nie wyjący pod oknami motłoch. „Niebo gwiaździste nade mną - i Prawo Moralne we mnie”. A grupy nacisku i Wolę Większości mam w dupie. Drobne wyjaśnienie do tekstu: "dupa" to określenie neutralne. Natomiast na myśl o d***kracji, czyli Rządach L**u, można się tylko porzygać! Drugie wyjaśnienie: oczywiście nie demonstrujemy po to, by wywierać nacisk na tzw. „Rząd” - lecz po to, by za pośrednictwem prasy dotrzeć do ludzi myślących. Od p.Mędonia otrzymałem list:

Dla wielu kampania to to, na co prowadzący ma wpływ. A R.P. na telewizję w USA ma taki sam wpływ jak JKM na TVP. Czy R.P. odpowiada za ostatnie czystki antylibertariańskie i antykonserwatywne w TV (wylani: Napolitanao z Fox i Buchanan z MSNBC)? Napisanie, że "kampania słabnie" sugeruje brak zainteresowania wyborców i zmniejszoną aktywność kandydata, (co nie jest prawdą). Inni mogli podobnie zrozumieć Pana sugestie. Osobiscie nie widziałem najmniejszych szans R.P. na forum GOP - to skostniała, wyznająca prostackie i zarazem fałszywe paradygmaty, grupa wyborców. Nawet sukces R. Reagana to była raczej wola złamania potęgi sowieckiej a nie miłość do dzieł Gildera.

JKM: Tak, ma Pan rację, źle użyłem określeniaJKM

Jeszcze o realiźmie... Tak się składa, że znów będzie o WCzc.Przemysławie Wiplerze (PiS, W-wa). Otóż, jak zauważył blogger {serendipity}, stanowi on przykład spisienia UPRu... Tu można zresztą znaleźć wypowiedź kol.Wiplera:

http://serendipity.nowyekran.pl/post/53464,spisienie-upru

Otóż sytuacja jest nieco inna: można by to nazwać zauprowieniem PiS u – gdyby nie to, że poza zmianą podejścia do gospodarki p.Wipler zmienił również podstawę polityczną, Uznał mianowicie, że skoro Polacy chcą takiego systemu, jaki jest, to trzeba się z tym pogodzić. I metodą małych kroczków... Ta postawa kol.Wiplera wyjaśnia, dlaczego PO przez całą poprzednią kadencję realizowała program PiS u: (walka z dopalaczami, walka z kibolami – to zresztą ustawa przygotowana jeszcze za rządu Jarosława Kaczyńskiego – walka z hazardem, walka z pedofilią itp.). Jeśli partie polityczne mają robić to, co chcą wyborcy, to – oczywiście – muszą wszystkie robić to samo: wyborcy się przecież nie zmienili! Ciekawe, czy gdyby trójka dzieci p.Wiplera zażądała wydawania połowy Jego diety na cukierki (miałyby większość!) to p. Poseł by ustąpił... Tak, więc powiedzmy jasno: UPRowcy chcący walczyć o Prawdę – godząc się, że nie przekroczy się w ten sposób 15% głosów – przeszli do KNP; natomiast ci, którzy chcą coś praktycznie, realistycznie itd. - poszli do PO i do PiS u. Można im tylko życzyć powodzenia. Ale ja w metodę pokonywania przepaści małymi kroczkami nie wierzę. JKM

Jeszcze o neo-eRce; i o podatkach; z postscriptum Co drugi dzień słyszę, że któryś z Senatorów i Posłów przekracza prędkość – co oznacza, że 80% z nich robi to po kilka razy dziennie – a mimo to ani razu nie słyszałem, by któryś z nich spowodował poważniejszy wypadek! {Cyrkownik} napisał: Można być doskonałym piłkarzem a pływać nie umieć. Ten człowiek po prostu przekroczył przepisy. Bardzo podobało mi się, kiedy przyłapali Zbigniewa Bońka jak jechał Trasą Łazienkowską jakieś 110 km/h. Napisali, że jechał jak wariat i poprosili go o komentarz. Wzruszył tylko ramionami. I to był najlepszy komentarz. Nikt ograniczeń nie bierze na poważnie, a teksty w stylu "jechał jak wariat" są głupie. Inna rzecz, że od małego uczymy się przez to "interpretować" przepisy. Czyli całe prawo traktujemy "z dystansem". Jeżeli w Polsce można jechać najwyżej chyba 130km/h to, dlaczego można kupić samochód, który swobodnie wyciąga 180? Z drugiej strony pistoletu nie mogę kupić, choć obiecuję nie strzelać do ludzi. hmmmm

{Cyrkownik} minął się z sednem. Ja nie twierdzę, że wybór na posła powoduje polepszenie umiejętności jeździeckich; ja twierdzę, że jeśli kogoś wybraliśmy na posła, to uznaliśmy, że jest to człowiek przynajmniej na tyle odpowiedzialny, że potrafi ocenić, czy jego umiejętności, warunki drogowe, itd. pozwalają rozwinąć odpowiednią prędkość! Nawiasem pisząc: chyba tak jest. Co drugi dzień słyszę, że któryś z Senatorów i Posłów przekracza prędkość – co oznacza w praktyce, że 80% z nich robi to po kilka razy dziennie (tylko albo nikt nie zauważy, albo Policja przymyka oko) – a mimo to ani razu nie słyszałem, by któryś z nich spowodował poważniejszy wypadek! I to jest chyba dobry argument! Padł za to argument: „Mamy wracać do przywilejów?” A czy kiedyś od nich odeszliśmy?? I czy w ogóle jest to możliwe i potrzebne? Ja jestem przeciwnikiem większości ograniczeń, a nawet wydawania praw jazdy – jest tylko problem: część uczestników ruchu drogowego to jełopy, które rozumieją tylko, jak im się proste reguły wbije w tępe łby; bez tego nie można by ich wypuścić na drogę. Pytanie: czy to powinno przeszkadzać innym - w szczególności parlamentarzystom? Od kogoś trzeba zacząć tę kontr-rewolucję... Oczywiście: w odróżnieniu od PRLu eRka nie może być przywilejem – w tym sensie, by jej posiadacz mógł się potem wymigać od odpowiedzialności. Przeciwnie: w przypadku wypadku spowodowanego lekkomyślnością sądy powinny uważać, że delikwent nad'użył zaufania i karać raczej surowiej! Dobra: styl jazdy parlamentarzystów to nie jest najważniejszy problem Polski... Proponuję przeczytać spokojne, trzeźwe uwagi o opodatkowywaniu bogaczy:

http://paweljanowski.pl/blog/8-opodatkujbogacza

- i o najnowszym pomyśle JE Mikołaja Sarközyego de Nagy Bocsa:

http://wiadomosci.onet.pl/swiat/sarkozy-zapowiada-koniec-ucieczek-do-rajow-podatko,1,5055450,wiadomosc.html

Jak ktoś pojedzie do kraju, gdzie podatek jest niższy, niż we Francji, to ma Republice Francuskiej zapłacić różnicę! Tam to muszą mieć problemy z dziurą budżetową!

PS. Jeśli p.gen. Gromosława Czempińskiego można oskarżyć o nielegalne posiadanie pistoletu, to rzeczywiście poseł Wipler nie może jeździć szybciej, niż burak spod Kołomyji!! JKM

Seweryn Blumsztajn... Seweryn Blumsztajn nie tylko „pierdoli”, ale i „rodzi”! Ach, któż nie pamięta widoku pana red. Seweryna Blumsztajna na spóźnionej „manifie” z okazji 8 marca (Lenin w październiku, a ko-koty – jak wymawia to słowo pan red. Michnik - w marcu) z transparentem z napisem „pierdolę, nie rodzę!”? Takiego widoku niepodobna zapomnieć – a zawsze mówiłem, że pan red. Blumsztajn jest znacznie bardziej szczery od innych cadyków z „Gazety Wyborczej”. Tamci są cwani i przebiegli, podczas gdy u pana red. Blumsztajna – jak u jakiegoś goja; co w sercu, to i na języku, a nawet – na transparencie. Szczerość – szczerością – ale powiedzmy sobie szczerze, który z celebrytów nie chciałby przyozdobić sobie łysiny paroma dodatkowymi bobkowymi listkami do wieńca sławy – zwłaszcza z takiej okazji, jak „manifa”, z udziałem tylu rozwydrzonych kobiet? Każdy by chciał, toteż nic dziwnego, że ta pokusa nie ominęła również pana red. Blumsztajna Seweryna. Bo wydaje mi się, że to solenne zapewnienie z transparentu, jakoby red. Blumsztajn „pierdolił”, to niestety tylko przechwałki. Wystarczy spojrzeć, żeby od razu nabrać wątpliwości tym bardziej, że umieszczanie takich deklaracji na transparencie z okazji „manify”, na pewno miało na celu wywołanie wrażenie, jakoby pan red. Blumsztaj „pierdolił” jak tornado – od oceanu do oceanu. Ale chyba nawet najbardziej rozwydrzone i łatwowierne („rzadkość to wielka i obrosła mitem”) uczestniczki „manify” w takie przechwałki nie uwierzyły, bo też charakterystyczny dla red. Blumsztajna, melancholijny wyraz twarzy, szalenie kontrastował z tymi buńczucznymi zapewnieniami. Jeśli jednak odejdziemy na moment od dosłowności i potraktujemy transparentową deklarację pana redaktora metaforycznie, to sprawa zaczyna wyglądać całkiem inaczej. „Pierdolić” można nawet w wieku pana red. Blumsztajna, zwłaszcza, gdy i wcześniej nic innego się nie robiło. Tego rodzaju „pierdolenie” wchodzi człowiekowi w nałóg, stając się – zgodnie ze spostrzeżeniem starożytnych Rzymian, którzy każde takie spostrzeżenie zaraz ubierali w pełną mądrości sentencję - jego drugą naturą. Żeby się o tym przekonać, wystarczy poczytać co pan redaktor Blumsztajn napisał, albo posłuchać, jak mówi. Rzeczywiście – jest to „pierdolenie” w najczystszej postaci, a nawet – w postaci kwalifikowanej, zwanej inaczej „pierdoleniem w bambus”. Skoro jednak tak, to w transparentowej deklaracji red. Blumsztajna nie było żadnej przesady, przeciwnie – sposród uczestniczek i uczestników „manify” właśnie on - i to nie tylko, jako przedstawiciel redakcji „Gazety Wyborczej”, ale również osobiście - miał największe prawo wzniesienia transparentu o tak dumnej treści. No tak – ale transparent zawierał nie tylko deklarację o „pierdoleniu”, która – jak już sobie wyjaśniliśmy – potraktowana metaforycznie, była całkowicie uzasadniona i uprawniona. Transparent zawierał również zapewnienie, że pan redaktor „nie rodzi”. Z pozoru ta deklaracja jest oczywista tak samo, jak poprzednia wygladała na buńczuczną przechwałkę. Jeśli jednak i w przypadku tego zapewnienia odejdziemy od dosłowności to okaże się nawet, że pan red. Blumsztajn jest człowiekiem skromnym. Z jednej strony jest to całkowicie uzasadnione, ale z drugiej strony nie wypada, by cnota skromności pozostawała bez nagrody. Tym bardziej, że właśnie sam red. Blumsztajn doniósł o szczęśliwym rozwiązaniu z jego udziałem. Urodziło się mianowicie Towarzystwo Dziennikarskie jako efekt spółkowania kolektywnego – co, mówiąc nawiasem, nieoczekiwanie potwierdza sugestie osoby legitymującej się dokumentami wystawionymi na nazwisko Anna Grodzka i opowiadającej o sześciu, czy nawet siedmiu płciach. Oprócz red. Blumsztajna w tej dziennikarskiej sodomii wzięły udział jeszcze inne osoby; Cezary Łazarewicz, Wojciech Maziarski, Jan Ordyński, Wojciech Mazowiecki, Jacek Rakowiecki, Joanna Solska, Dorota Warakomska, Teresa Torańska i Jacek Żakowski. Wprawdzie jestem przekonany, że Towarzystwo Dziennikarskie na pewno zaangażuje się w propagowanie zapłodnienia w szklance, ale na wszelki wypadek jednak zadbało o proporcjonalny udział kobiet, więc może się rozmnażać. I dobrze, bo red. Blumsztajn twierdzi, że są to osoby „z wyższej półki medialnej”. Całe szczęście, że pan redaktor z właściwą sobie szczerością, o której już wspominałem, wszystkich o tym poinformował, bo na pierwszy rzut oka nic na to nie wskazuje. Ale już na drugi rzut oka każdy z „ojców założycieli” charakteryzuje się jakąś zaletą, żeby nie powiedzieć – cnotą, wśród których trafiają się również dziedziczne. Na przykład pan red. Wojciech Mazowiecki niewątpliwie odziedziczył „postawę służebną”, z której jego ojciec. Tadeusz Mazowiecki zasłynął jeszcze za Stalina. Co tam odziedziczyli inni – trudno zgadnąć, a zresztą ciekawość – pierwszy stopień do piekła tym bardziej, że cnoty nabywane są nie tylko przez dziedziczenie, ale i przez, nazwijmy to – osmozę. Jest to prawdopodobne w przypadku pani red. Warakomskiej, prywatnie małżonki pana red. Jarosława Szczepańskiego, prezydenta żydowskiej loży B`nai B`rith. Czegóż chcieć więcej? Rzeczywiście – „wyższa półka”. Nic, więc dziwnego, że pan red. Blumsztajn, z właściwą sobie skromnością opowiada (być może bardziej pasowałoby tu słowo z transparentu), że własnie dlatego stowarzyszenie nazwało się „towarzystwem”, zaś swoje zebrania – „salonem”. No i bardzo ładnie, tylko czy w tym „salonie” jest, aby podłoga? Zresztą znacznie ważniejsza od obecności podłogi jest obecność oficera prowadzącego. Bo chyba towarzystwo z tak wysokiej półki medialnej nie powinno być pozostawione samopas tym bardzoej, że jest to towarzystwo dziennikarskie, które ma ambicje zabierania głosu na temat sytuacji mediów oraz interweniowania w obronie wolności słowa. Ponieważ pan Szczepański zaprzeczył fałszywym pogłoskom o swojej współpracy z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi, to w tej sytuacji nie bardzo mu chyba wypada przejmowanie takich obowiązków – ale nie ulega wątpliwości, że w tak znakomitym towarzystwie odpowiedni kandydaci z pewnością się znajdą. Inną sprawą jest rekrutacja nowych członków. Wprawdzie towarzystwo ma pozostać elitarne, ale chyba samo rozmnażanie nie zapewni wystarczającego dopływu nowych członków – bywalców „salonu”. W tej sytuacji nadzieja w oficerze prowadzącym, a nawet oficerach - zwłaszcza, gdyby utworzyli oni kolegium delegujące do towarzystwa osoby zaufane wszystkich służb działających w naszym demokratycznym państwie prawnym, dzięki czemu wpływ towarzystwa na wytyczanie jedynie słusznej linii dla mediów głównego nurtu byłby nie tylko niezastapiony, ale również – przewidywalny. Mimo to nie można wykluczyć również doboru spontanicznego tym bardziej, że red. Blumsztajn zapowiada, iż taki nowy członek musi uzyskać rekomendację, co najmniej połowy dotychczasowych członków. A jeśli nie uzyska od razu? Czy w czasie oczekiwania nie powinien uzyskać statusu zastępcy członka, czyli towarzysza Paluszka? Zresztą mniejsza z tym, bo jakimi właściwie kryteriami dotyczasowi członkowie mają rozpoznawać, czy kandydat nadaje się do „salonu”? Myślę, że najlepiej mogliby rozpoznawać się po zapachu, jaki roztaczają powszechnie znane cnoty ojców-założycieli. SM

Po myśli Aleksandra Dugina Skąd u was, panowie, ten jaskółczy niepokój w sprawie katastrofy smoleńskiej? Przecież od samego początku, a nawet jeszcze wcześniej było wiadomo, że jej przyczyną był sławny błąd pilota, zresztą zawiniony przez prezydenta Kaczyńskiego, który już nie mógł się doczekać popsucia tak znakomitego pokazu przyjaźni i współpracy polsko-radziec..., to znaczy pardon - jakiej tam znowu „radzieckiej”; żadnej „radzieckiej”, tylko przyjaźni i współpracy polsko - rosyjskiej, zaprezentowanej 7 kwietnia 2010 roku przez premiera Putina i premiera Tuska. „Na szczęście były w partii siły, co kres tej orgii położyły”, a poza tym - jak zauważył przedstawiciel postępowej nauki Aleksander Dugin - w sukurs wspomnianym siłom w partii pospieszyła „prastara ziemia smoleńska”. Przeczuwając sercem gorejącym kalumnie, jakimi zamierzał obciążyć ją prezydent Kaczyński, że to niby „nieludzka” i w ogóle - nieoczekiwanie wzdęła się pod przelatującym samolotem, a potem niesłychanie powoli opadła, niczym stary sługa z opowiadań Franciszka Fiszera: „Fiszer głośno o starym słudze opowiada, który tańcząc kozaka skacze wściekle w górę, a potem niesłychanie powoli opada”. Znaczy się - o wszystkim pomyślano, wszystko przewidziano, jak się należy, łącznie z adresem Stronnictwa Ruskiego, które - próbując kuć żelazo póki gorące, już nie mogło doczekać się upragnionego „pojednania” z Rosją. Niektórzy zresztą - jak np. nieboszczyk Ekscelencja - rzeczywiście nie doczekali, niczym ów Jaś z niezapomnianego wiersza ukochanej przez Kaczynosa („Monsieur Katchinos de Pologne!”) poetki-społecznicy. Nawiasem mówiąc, przedstawiciel postępowej myśli Aleksander Dugin twierdzi, że warunkiem sine qua non pojednania jest dokonanie właściwego wyboru między katolicyzmem, a „słowiańskością”, którą dyszy, zieje i paruje wspomniana „prastara ziemia”. Mniejsza zresztą o to, bo jak wspomniałem, wszystko zostało przewidziane i przygotowane, a wobec świadomej dyscypliny, jaką zaprezentowali przodujący w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym funkcjonariusze niezależnych mediów, nie trzeba było nawet fatygować intelektualistów do podpisywania protestów.

Antoni Słonimski wspomina, że gdy Bolesław Leśmian poinformował go, iż w życiu pozagrobowym nastąpiło niesłychane zdziczenie obyczajów, zaproponował, by literaci podpisali zbiorowy protest - ale Leśmian zlekceważył tę inicjatywę twierdząc, że „oni tego nawet nie przeczytają”. W tym przypadku też się obeszło - więc dlaczego w takim razie red. Michał Ogórek zżyma się na porównywanie katastrofy pod Szczekocinami z katastrofą smoleńską? Niby taki spostrzegawczy, a przecież jakby nie zauważył, że i w jednym i w drugim przypadku jest niesłychanie ważny punkt wspólny - że mianowicie „polskie państwo zdało egzamin”. W przypadku katastrofy smoleńskiej taką diagnozę postawił pełniący obowiązki prezydenta marszałek Komorowski, a w przypadku drugim - communis opinio doctorum - bo również premier Tusk, jeśli nie liczyć ministra Cichockiego i ministra Nowaka, którzy, ma się rozumieć, też zdali egzamin. Zatem - jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej - więc dlaczego niby nie porównywać obojga katastrof, kiedy dopiero na ich tle nasze państwo może zaprezentować się tak wspaniale? Gdybym nie wiedział, że „Gazeta Wyborcza” z katastrofą smoleńską nie ma nic, ale to absolutnie nic wspólnego, mógłbym sobie pomyśleć, że nie tylko ścisłe kierownictwo, ale nawet niższych rangą funkcjonariuszy gryzą jakieś wyrzuty sumienia, niczym Panią, która zabiła Pana: „Ach pójdę aż do piekła, byleby moją zbrodnię wieczysta noc powlekła!” Oczywiście o żadnych wyrzutach sumienia nie może być mowy i to nawet nie, dlatego, że aby odczuwać wyrzuty, najpierw trzeba w ogóle mieć sumienie, tylko przede wszystkim, dlatego, iż zatwierdzoną przyczyną katastrofy był sławny błąd pilota. Tym bardziej zagadkowy jest jednak ten jaskółczy niepokój okazywany na każdą wzmiankę o Smoleńsku nie tylko w rządzie, nie tylko w środowisku „Gazety Wyborczej”, ale również w reszcie stada autorytetów moralnych. Niech no tylko ktoś piśnie na temat Smoleńska, a całe stado nie tylko beczy z tego samego klucza, ale nerwowo biega z jednego kąta zagrody do drugiego. Niezależnie od tego w gronie Umiłowanych Przywódców coraz bardziej widoczna staje się tendencja wychodzenia naprzeciw oczekiwaniom przedstawiciela awangardowej myśli Aleksandra Dugina. Tuż przed Międzynarodowym Dniem Kobiet z Platformy Obywatelskiej do Ruchu Palikota przeszedł poseł Łukasz Gibała, prywatnie siostrzeniec pobożnego posła Gowina. Jednocześnie okazało się, że co najmniej 40 działaczy Ruchu Palikota z kaliskiego przeszło do Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Czy jeden filozof może zrównoważyć odejście 40 działaczy? Tak czy owak - widać, że rozpoczął się odpływ od „katolicyzmu” ku „słowiańskości” - bo któż lepiej wyraża „wszechsłowiaństwo”, niż Sojusz Lewicy Demokratycznej? Czyżby poseł Palikot był przewidziany tylko, jako poczekalnia dla filozofów i innych osobliwości, rodzaj obozu filtracyjnego dla selekcjonowania kadr? Najwyraźniej wojna na górze między bezpieczniackimi watahami zaczyna przekładać się na polityczne transfery i w rezultacie rząd premiera Tuska ma tylko 3 głosy nadwyżki nad opozycją. A mówiłem, że lekkomyślne zatrzymanie generała Czempińskiego w listopadzie ubiegłego roku dobrze się nie skończy? Toteż nic dziwnego, że pobożny poseł Gowin krytykuje posła Gibałę za tchórzostwo, że to niby rejteruje on w przededniu wiekopomnych reform, jakie w tej chwili „przeprowadza Cezar”. To porównanie premiera Tuska do Cezara przypomina rozmowę Józefa Cyrankiewicza z Józefem Stalinem. Stalin, najwyraźniej czepiając się Cyrankiewicza powtarzał w kółko, że „wy z PPS-u” wolelibyście „pójść osobno”, to znaczy - nie z PPR-em - i tak dalej. Cyrankiewicz zaniepokoił się, czy w takiej sytuacji w ogóle uda mu się opuścić o własnych siłach prastarą ziemię rosyjską, czy też będzie musiał zostawić w niej swoje kości. Przerwał tedy Stalinowi w te słowa: tak, towarzyszu Stalin, my z PPS-u wolelibyśmy pójść osobno, ale pójdziemy razem - a wiecie, dlaczego? - Nu? - zainteresował się Stalin. - Bo wy jesteście prawdziwym słońcem światowego proletariatu! Ojciec Narodów popatrzył przenikliwie na Cyrankiewicza i powiedział: „wot, maładiec”! SM

W służbie chlamydii „Zima wasza, wiosna nasza”... W środę ulicami Warszawy przeszła manifestacja zwolenników Prawa i Sprawiedliwości przeciwko rządowi premiera Donalda Tuska. Nieomylny to znak, że zbliża się wiosna, zapowiadana zresztą i innymi zwiastunami; gałązki wierzby zmieniają kolor, a gawrony uwijają się wokół nowych gniazd. Tylko patrzeć, jak przylecą inne ptaki, a na manifestacje wyjdą pozostałe ugrupowania opozycyjne. Taka to ci już nowa, świecka tradycja. Wszystko jednak wskazuje, że najważniejszym wydarzeniem nadchodzącej wiosny i początku tegorocznego lata nie będą manifestacje opozycji przeciwko koalicji rządowej, ani koalicji rządowej przeciwko opozycji, tylko Euro 2012. Ten turniej piłkarski z dawna zapowiadały szczególne znaki i poprzedzały kosztowne przygotowania. Na przykład ukraińskie gazety podały, że Ukraina wydała na tegoroczne Euro 47 mld hrywien, czyli ok. 18 mld złotych. Ile na Euro 2012 wydała Polska - tego dokładnie nie wiadomo, chociaż tu i ówdzie przebąkuje się o 90 mld złotych. Z samego złotego kurzu, jaki powstaje przy przeliczaniu takich pieniędzy można powykrawać niezłe fortuny i pozakładać mnóstwo starych rodzin, a cóż dopiero - ze zwyczajowego jednego procenta? Pewnie, dlatego nie słyszałem, by którykolwiek z Umiłowanych Przywódców protestował przeciwko tej rozrzutności. Niechby spróbował; „dałaby świekra ruletkę mu!” Tymczasem przeciwko wydatkom państwa na Kościół, a ściślej - na wynagrodzenia nauczycieli religii, subwencje dla katolickich uczelni, czy uposażenie kapelanów służb mundurowych, protestowały nie tylko grupy rozwydrzonych kobiet („stado dzikich bab”), cadykowie z „Gazety Wyborczej”, dziwnie osobliwa trzódka biłgorajskiego filozofa i pani Senyszyn, która, nawiasem mówiąc, od lat doi Rzeczpospolitą pod pretekstem przychylania nam nieba. Być może wszyscy jakoś popodłączali się do spółdzielni, no a niezależnie od tego pewnie wiedzą, że Euro 2012 pozostaje źrenicą oka bezpieczniackich watah, które tradycyjnie „opiekują się” u nas sportem i na czas igrzysk pewnie przeprowadzą zawieszenie broni w toczonej od ubiegłego roku wojnie na górze. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze - po co tu wojować, kiedy znacznie rozsądniej jest się dogadać przy podziale łupów? Bo taki właśnie ukryty cel ma to całe Euro 2012. Oczywiście nie trzeba o tym głośno mówić, bo głośno to można mówić o szlachetnej sportowej rywalizacji, na kanwie, której obrotni ludzie chałtu... to znaczy pardon - oczywiście ludzie kultury, to znaczy - pracownicy przemysłu rozrywkowego, przygotowują widowiska, tak zwane circenses dla tych, „którzy w zżartej piersi, pod brudną koszulą czcze serca noszą krzycząc za kawałkiem chleba, a biegną za orkiestrą, co gra capstrzyk królom”. Ale próżno wierzgać przeciwko ościeniowi; tak było w starożytnym Rzymie i tak jest za demokracji. Nie bez kozery powiadają, że tylko, dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, że przekonał się o całkowitej bezskuteczności pierwszego. Więc tylko na marginesie sygnalizuję publikację, z której wynika, że ludzkość przegrywa walkę z chlamydią - bakterią wywołującą chorobę weneryczną. Jaki to ma związek z Euro 2012? Ano taki, że - jak zaznacza autor publikacji - na te igrzyska przyjadą kibice, a za nimi nadciągną prostytutki z całej Europy, a nawet pozostałych kontynentów, w następstwie, czego dorodne bakterie chlamydii będą krążyć nad stadionami i w ogóle - w powietrzu, jak chrabąszcze. Kibice wraz z biletami wstępu na stadiony otrzymają w prezencie prezerwatywy, co pokazuje, że erotyczna strona Euro 2012 jest, co najmniej tak samo ważna, jak aspekt sportowy. Nawet ważniejsza - bo poza sportowymi dziennikarzami, którzy takie rzeczy muszą wiedzieć ze względów zawodowych, już po miesiącu mało, kto będzie pamiętał, kto tam, komu strzelił gola - bo i tak nic przecież z tego nie wynika. Natomiast nie da się ukryć, że zarówno Ukraina, jak i Polska ogromnym wysiłkiem finansowym stworzą znakomite warunki rozwoju chlamydii. Wygląda na to, że tak naprawdę to wszystko dla niej - bo piłkarze, kibice i prostytutki wyjadą, a chlamydia już u nas zostanie. SM

Mądry Polak po szkodzie, bo głupi przed szkodą. Bez „Solidarności", wyraziciela aspiracji narodowych, nie rozwiąże się żadnego z problemów kraju; - dla wyzwolenia energii społecznej niezbędna jest swoboda powoływania stowarzyszeń gospodarczych, społecznych, kulturalnych oraz organizacji młodzieżowych, których celem byłoby współkształtowanie polityki gospodarczej i społecznej państwa, jak również rozwiązań systemowych. Nie chcemy walki i konfrontacji, z cała mocą stwierdzamy, że konieczne jest współdziałanie wszystkich sił dla dobra kraju. Wzywamy władze do podjęcia natychmiastowych rozmów z niezależnymi, obdarzonymi społecznym zaufaniem autentycznymi

przedstawicielami środowisk i grup społecznych oraz podjęcia kroków radykalnie zmieniających klimat społeczny. Współodpowiedzialność za losy kraju musi być złączona z realną możliwością współdecydowania. Wojciech Arkuszewski, Leszek Balcerowicz, Janusz Beksiak, Jacek Bocheński, Halina Bortnowska, Stefan Bratkowski, Ryszard Bugaj, Jacek Czaputowicz, Paweł Czartoryski, Kazimierz Dziewanowski, Marek Edelman, Jerzy Eysymontt, Bronisław Geremek,

Helena Góralska, Tomasz Gruszecki, Krzysztof Hagemejer, Szymon Jakubowicz, Gabriel Janowski, Cezary Józefiak, Marian Kaszyński, Stefan Kisielewski, Maja Komorowska, Krzysztof Kozłowski, Marcin Król, Władysław Kunicki Goldfinger, Jacek Kuroń, Ryszard Kuszłeyko, Wojciech Lamentowicz, Jan Józef Lipski, Andrzej Malanowski, Jan Malanowski, Jan Mujżel, Jan Olszewski, Włodzimierz Pańków, Maria Joanna Radomska, Ryszard Reiff, Jan Rosner, Jacek Salij OP, Henryk Samsonowicz, Andrzej Siciński, Ernest Skalski, Tomasz Stankiewicz, Adam Stanowski, Andrzej Stelmachowski, Klemens Szaniawski, Andrzej Szczepkowski, Józef Ślisz, Krzysztof Śliwiński, Andrzej Topiński, Witold Trzeciakowski, Jerzy Turowicz, Andrzej Wielowieyski, Jan Winiecki, Wiktor Woroszylski, Irena Wóycicka, Tadeusz Zieliński, Janusz Ziółkowski TM nr 250 Alfred Rosłoń

17 marca 2012 "Wiosna wyprzedziła kalendarz" - powiedział jeden z prezenterów TVN 24 w sprawie pogody. Sprawdza się zasada, że żeby przewrócić ludziom w głowach, najpierw należy pozamieniać słowa i sytuacje, żeby ukształtować nową świadomość człowieka. Jak to” wiosna wyprzedziła kalendarz”???? Wiosna przychodzi wtedy, kiedy przychodzi, kiedy przyroda budzi się do życia, bo Pan Bóg nad światem czuwa - a nie jakiś kalendarz ustanowiony przez człowieka, który ustanawia „ wiosnę kalendarzową”. Świat ma „wiosnę kalendarzową” gdzieś.. Człowiek może sobie ustanawiać, co mu się żywnie podoba w teorii, ale praktyka życia i przyrody jest na ogół inna… Ludzie nieraz do mnie mówią: „miała być ładna pogoda”, ’ miał padać deszcz’, „ miało być Słońce”??? „ Jak to miało być? - pytam. Kto zaprogramował i postanowił, że „miało być”? Człowiek? Instytut metorologiczny? On sobie może.. Powróżyć z fusów.. Ile to razy te wszystkie przewidywania się nie sprawdzają? Mimo nowoczesnego sprzętu, wielkiego ludzkiego wysiłku, precyzji, w której podobno tkwi siła.. Wystarczy, że wiatr zmieni kierunek.. A czy to człowiek ma wpływ na kierunek wiatru? Ale udaje, że ma.. Może najwyżej powiedzieć, jaka pogoda była wczoraj i opowiadać w nieskończoność, jaka jest teraz.. I przypuszczać prawdopodobnie mniejpewniej - jaka może być w najbliższym czasie. I często się mylić.. To psu na budę - takie przepowiadanie pogody… Nawet pogodę chcą zawłaszczyć stwarzając wrażenie, że mają na nią wpływ.. Manipulują czasem, nie tylko czasami - ale czasem i na stałe. Chcą pokazać, jacy to ludzie są wielcy, że nawet mogą przestawić czas. Człowiek chce wszystko odgadnąć rozumem, nie wierzy w Pana Boga, nie wierzy, że wszystko na tym Bożym świecie, co tyczy przyrody, odbywa się poza jego zasięgiem.. Nie ma wpływu na burze, trzęsienia Ziemi, wiatr, deszcz, trąby powietrzne, zmiany klimatu- żadnego wpływu. Jest za cienki Bolek - przepraszam Bolka. No właśnie... Kto w końcu jest tym” Bolkiem”? Bo pan Lech Wałęsa twierdzi, że to nie on.. Mimo stert dokumentów w temacie lata 1970-76 Ostatnio mówił, że do Stoczni Służba Bezpieczeństwa motorówką Marynarki Wojennej przywiozła jego sobowtóra..(???) Wszystko być może, bo to dotyczy człowieka, a nie przyrody.. Przyroda rządzi się swoimi prawami, a człowiek swoimi. A powinien stosować się do praw przyrody. Może mówić, co mu przysłowiowa ślina na język przyniesie.. Może mataczyć, zmieniać zdanie, konfabulować.. To się wcześniej czy później zemści.. Mimo Matki Boskiej w klapie. A nie prościej sprawdzić w dokumentach, co kto podpisywał i zapytać tych, co prowadzili motorówkę do Stoczni czy był w niej Lech Wałęsa? Tak jak mówiła za życia pani Anna Walentynowicz poległa w „ zamachu smoleńskim”- suwnicowa ze Stoczni, jednak nieugięta i prawdziwa, a nie fałszywa, jak inni prorocy? Albo zapytać tego sobowtóra Lecha Wałęsy, który mieszka w Chynowie za Grójcem i prowadzi sklep, którego miałem okazję poznać osobiście - czy sobowtórował Lechowi Wałęsie w tamtych czasach, czy też nie? Przecież musi pamiętać… Takich rzeczy się nie zapomnina.. A przy okazji: czy moralnym jest zwalenie wszystkiego na sobowtóra z Chynowa? Pomiędzy fałszywymi prorokami zwykły człowiek może się zagubić, tym bardziej, że tych fałszywych proroków jest multum wszędzie dookoła, głównie w środkach masowej dezinformacji- i opowiadają ludowi głodne kawałki w każdym temacie, czy to tyczy gospodarki, kultury, muzyki, sztuki, rynków finansowych, polityki wschodniej, naszej marginalnej roli w Unii Europejskiej, gdzie rządzi tandem Sarkozy- Merkel. Jest jedna rzecz; podlegamy systematycznemu procesowi narzucania ma określonych prawd generowanych przez fałszywych proroków.. Bardzo łatwo się w tym pogubić.. Bo właśnie chodzi o ten zamęt! Żebyśmy w tym zamęcie żyli, żebyśmy nie wiedzieli, co jest prawdą, a co jest fałszem, żebyśmy się w nieskończoność spierali, brali za łby, kłócili.. Wtedy dla władzy jest dobrze, ona ma odrobinę spokoju od nas, dla których podobno jest.. A jakoś wszystko, co robi - robi przeciwko nam.. A jest dla nas! Teraz szykuje się do wprowadzenia podatku bankowego, niby to przeciw bankom, które się bogacą, a nie płacą podatków.. A tak naprawdę - przeciwko nam.. Dla każdego średnio inteligentnego człowieka jest jasnym, że każdy podatek wprowadzony przez socjalistów jest przerzucany na konsumenta.. A skąd niby bank ma zapłacić podatek bankowy? Skąd ma wziąć pieniądze? Dodrukować jak socjalistyczne rządy? Czy może wyciągnąć od swoich klientów..? W interesie biurokratycznego państwa.. Bo biurokracja chce żyć! I to jak.. Zawsze naszym kosztem.. Na ogół na deficycie.. Socjalizm to jeden wielki deficyt.. Ciągle powiększany, aż do pęknięcia.. Bo przecież nadmuchiwany balon musi w końcu pęknąć.. Ładnie określił deficyt Talleyrand-Perigord… Charles-Maurice de Talleyrand..”Deficyt: to, co się ma, mając mniej, niż gdyby się nie miało nic”. W socjalizmie się niema, ale się pobiera.. Bo przecież tych pieniędzy, które biurokracja marnuje codziennie w najlepszym ustroju świata, tak naprawdę nie ma.. Są papierki podrukowane w różnych kolorach, wydane- i owszem - ale niemające pokrycia w pracy.. Praca nie została wykonana, oprócz pracy w drukarni., przy drukowaniu.. I malowaniu farbą.. Może kolejne pokolenia idące za nami tę pracę wykonają, których niepowstałe owoce przejadają już dziś biurokraci? Czy moralnym jest życie biurokracji na koszt przyszłych pokoleń? I propaganda wmawia nam, że żyjemy na kredyt.. To biurokracja żyje z nas, na nasz koszt, windując zadłużenie do niebywałych rozmiarów.. Zwykły człowiek, który żyje skromnie, ale z owoców własnej pracy- nie żyje na kredyt.. Chyba, że pożyczył pieniądze w banku, wtedy- do czasu jego spłacenia- żyje na kredyt.. Ale na taki, jaki go stać.. Bo na przykład w Grecji, gdzie Grecy żyją w socjalizmie od lat, długi sięgają jakiś koszmarnych sum, dochodzących do 400 miliardów euro i w związku z tym ich rząd prawdziwy, tak jak nasz- Komisja Europejska zażyczyła sobie od Grecji, żeby ta wpisała do Konstytucji zapis, iż dług zagraniczny - jeśli chodzi o spłatę - ma pierwszeństwo przed wywiązywaniem się państwa z obowiązków konstytucyjnych na przykład wypłaty emerytur(????) Prawda, że niezłe? Bankierzy najpierw- a potem reszta.. Tak jak u nas.. Gdy upada firma, najpierw pieniądze komornik zabiera dla państwa- dla Urzędu Skarbowego i dla ZUS-u.. Nie dla tych, którzy dostarczali towar i mają w bankrutującej firmie pieniądze.. Najpierw biorą ci wszyscy, którzy do firmy ani grosza nie dołożyli- wprost przeciwnie - rabowali tę firmę przez lata, obskubywali ją, nękali kontrolami, żeby wydusić jak najwięcej- a na pogrzebie są pierwsi.. Nie dość, że w jakimś stopniu doprowadzili do pogrzebu - to jeszcze podczas patroszenia rozpychają się do przodu.. Tak uchwalili demokratycznie ustawodawcy.. Najpierw państwo- a potem „obywatel” ze swoją firmą.. I gdzie tu prawa obywatelskie? Jeśli nie liczyć prawa do płacenia państwu. Najlepiej wszystkiego, co się ma.. Bo państwo ponad wszystkim... Przede wszystkim ponad obywatelem, dla którego podobno jest.. Cwaniak Talleyrand powtarzał, że” moje poglądy zależą od pogody”.. Może to i prawda.. Poglądy demokratów też zależą od pogody i może, dlatego rozbudowali propagandowy sektor pogodowy w każdym środku masowej dezinformacji.. Ale wszyscy sprawach fundamentalnych zgodnie idą w określonym kierunku.. W kierunku rabowania nas i panowania nad nami.. Dlatego nazywają nas” obywatelami”, czyli ludźmi przywiązanymi łańcuchami przepisów do państwa.. Tak mocno jak to tylko możliwe i jeszcze mocniej.. Bo „obywatel” jest państwa, jest niewolnikiem państwa biurokratycznego.. Wiosna niczego nie wyprzedziła.. Wiosna po prostu przyszła. Ale nadzorcy przyspieszają.. Wyprzedzają zdrowy rozsądek.. W republice łgarzy wszystko jest możliwe do zakłamania.. Nawet zjeżdżają na nartach pod górę.. WJR

Co uwiera Wikipedię Jest taki portal internetowy, uchodzący za wiarygodne źródło wiedzy o świecie, traktowany wręcz, jako encyklopedia? Nazywa się Wikipedia. Przypomnę taką scenkę rodzajową, gdy 13 maja 2010 r., trochę ponad miesiąc po kwietniowej dekapitacji Polski, Bronisław Komorowski przed powołaniem Rady Bezpieczeństwa Narodowego posiłkował się internetową encyklopedią, by poznać prerogatywy tego organu. Potem tłumaczył, że trzeba się czasami posiłkować źródłami nieoficjalnymi.Tu jednak czyhają niebezpieczeństwa, o czym Komorowski przekonał się na własnej skórze. 28 maja 2010 r. przedstawił Marka Belkę, jako zastępcę sekretarza generalnego ONZ ds. gospodarczych Europy, mimo że ten od stycznia 2009 r. był dyrektorem Departamentu Europejskiego Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Być może i tu kandydat PO do Pałacu Namiestnikowskiego czerpał ze swojego ulubionego źródła, gdyż biogram byłego premiera rządu SLD pozostawał w Wikipedii w tym czasie niezaktualizowany. Dlatego ja polecałbym Głowie Państwa raczej źródła oficjalne, zwłaszcza słownik ortograficzny. Są pewniejsze. Skoro Wikipedia ma być traktowana jak encyklopedia, to musi spełniać warunek bezstronności. Nie dość, że nie spełnia, to jeszcze ostro skręca w lewo. 16 marca zmarł Zygmunt Broniarek, ostoja propagandy wszystkich okresów PRL, a na Wikipedii zastajemy biogram człowieka kryształowego. Nie ma, rzecz jasna, słowa o długoletniej współpracy komunistycznego korespondenta z wywiadem SB, zapoczątkowanej formalnie w Warszawie w lipcu 1964 r. Może autorzy Wikipedii nic nie wiedzieli, bo informacja pochodzi z ostatnich dni? Niestety, tekst na ten temat ukazał się 18 lipca 2010 r., m.in. w „Gazecie Finansowej Online”, tak, więc informacja ma „długą brodę”. „Bezstronność” źródła mądrości prezydenta BK rzuca się w oczy przy ataku przypuszczonym na Wikipedii na Janusza Szewczaka, głównego ekonomistę SKOK. Przywykliśmy, że SKOKI są wykańczane politycznie i legislacyjnie przez układ PO-PSL, teraz do drużyny Tuska dołącza „internetowa encyklopedia”, w której właśnie pojawiła się propozycja usunięcia biogramu Szewczaka. Ekonomista ponoć nic sobą nie reprezentuje, nie napisał żadnej liczącej się pozycji, a w ogóle – zapewne w odróżnieniu od mędrców od Rostowskiego – nie zna się na rynkach finansowych i mechanizmach gospodarczych. Oczywiście, prawda jest inna. Janusz Szewczak jest uznanym ekonomistą. Wymieńmy tylko niektóre fakty z życiorysu: od 1993 do 1995 był doradcą przewodniczącego Sejmowej Komisji Przekształceń Własnościowych, w latach 1997 do 2001 – współpracownikiem Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, w okresie 1999–2002 doradcą prezesa zarządu „Ursusa”. W latach 2001–2002 pełnił funkcję prezesa Polskiego Centrum Badań Społeczno-Ekonomicznych. Poza tym – były poseł, autor ekspertyz dla „Solidarności”. I co nie mniej ważne – w latach 2005–2007 pracował, jako ekspert w Sejmowej Komisji Śledczej ds. prywatyzacji PZU SA oraz Sejmowej Komisji ds. prywatyzacji sektora bankowego. Problemem nie jest jednak to, czy Szewczak odróżnia prawo popytu od podaży. Problemem są poglądy na Unię Europejską, politykę Rostowskiego, czy kwestię zadłużenia kraju. Ostatnio, Szewczak śmie np. mówić, że Polska straci na organizacji Euro. Jak tak może, skoro jest tak dobrze? Co prawda premier przez nieuwagę przyznał ostatnio, że wielu inwestycji nie uda się zakończyć, ale winę zwalił głównie na powodzie. A te mamy – jak wiadomo – tak gwałtowne i niszczycielskie jak, nie przymierzając, Chiny. Afera z biogramem Szewczaka na Wikipedii, trwająca od dawna ofensywa Platformy wobec SKOK-ów, jednego z ostatnich bastionów polskiego kapitału, pokazuje, że główną osią polityki obecnego układu jest sekowanie inaczej myślących nie tylko politycznie, ale też mających zdrowe i propolskie koncepcje gospodarcze. Na tym się nie kończy. W kolejce czeka niszczenie pamięci narodowej. I w końcu okaże się, że np. dla ofiar tragedii 10 kwietnia, takich postaci jak Lech Kaczyński, Anna Walentynowicz, Maria Kaczyńska, polska odrodzona generalicja, nie ma miejsca w Wikipedii. Niczego sobą nie reprezentowali, bo mieli złe poglądy. Piotr Jakucki

Przełomowe orzeczenie Trybunału w Strasburgu Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu uznał, że zakaz adopcji przez pary, żyjące w “związkach partnerskich”, nie jest dyskryminujący. Sędziowie orzekli również, iż w Europejskiej Konwencji Praw Człowieka nie ma prawa do zawarcia “małżeństwa” homoseksualnego. Orzeczenie o którym mowa zapadło w sprawie wytoczonej Francji przez parę lesbijek – Valérie Gas i Nathalie Dubois – żyjących w związku partnerskim. Gdy jedna z nich zaszła w ciąże po zapłodnieniu in vitro, druga chciała adoptować jej dziecko. Francuski sąd nie wyraził na to zgody. Uzasadniając orzeczenie, sędziowie Trybunału uznali, że zakaz adopcji przez pary żyjące w związkach partnerskich nie stanowi ich dyskryminacji, Trybunał podkreślił, że o dyskryminacji nie może być mowy, bo zakaz dotyczy zarówno par homo-, jak i heteroseksualnych. ETPC orzekł również, że kwestia legalizacji związków homoseksualnych leży tylko w gestii poszczególnych państw. To ważny wyrok, bo Trybunał w Strasburgu wyznacza standardy ochrony praw człowieka od Władywostoku po Lizbonę, czyli w 47 krajach Rady Europy, w tym w Polsce. Źródło: wiara.pl

Lecha Kaczyńskiego nie było w Tbilisi? Za kilka tygodni na ekrany polskich kin wchodzi „5 dni wojny” opowiadający o ataku Rosji na Gruzję. Film jest zrealizowany z prawdziwie hollywoodzkim rozmachem i w hollywoodzkim duchu, (co mu chwilami szkodzi). Niestety, twórcy bezwstydnie przemilczeli udział w obronie Gruzji prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Czy aż takie sfałszowanie historii jest przypadkiem? A może, chociaż polska wersja filmu będzie wyglądać inaczej? Większość amerykańskich krytyków określiło film „5 dni wojny”, jako propagandę. Mieli w dużym stopniu rację. Film Rennego Harlina ociera się o propagandę w klasycznym rozumieniu tego słowa. Można nawet powiedzieć, że jest to łopatologiczna papka dla niezorientowanych w tym, co dzieję się we wschodniej Europie widzów. Twórcy pokazują nam, więc Gruzję, która wygląda jak każdy zachodni kraj, mamy rozmowy dziennikarzy o nowej zimnej wojnie ze strony Rosji i imperializmie Putina.  Nie jest to jednak minus tego filmu. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że ten film inaczej nie mógł wyglądać. Rząd Gruzji, który jest niemal współproducentem obrazu (ekipa zdjęciowa miała dostęp do czołgów i helikopterów armii gruzińskiej, a także do rezydencji samego prezydenta) chciał pokazać światu, o co chodziło w rosyjskiej napaści na niepodległy kraj, którego prozachodnie władze chciały się odciąć od rosyjskich wpływów. Nie zapominajmy, że świat miał w głębokim poważaniu rosyjską agresję na Gruzję z sierpnia 2008 roku i wolał zachwycać się otwarciem igrzysk w Pekinie (Rosjanie nie przez przypadek wybrali dzień ataku). Dlatego łopatologia jest dziś niezbędna by dobrze „sprzedać” ten konflikt zachodniemu widzowi. Można podejrzewać, że z tego też powodu reżyserię filmu powierzyli Rennemu Harlinowi, który jest znany z filmów akcji takich jak „Szklana Pułapka II” czy „Długi pocałunek na dobranoc”. Twórcy chcieli mieć solidny film akcji, który przyciągnie do kin masy i przemyci ważne dla gruzińskiej władzy treści.

„Salvador” zmiksowany z kinem akcji „5 dni wojny” bez wątpienia można nazwać filmem akcji w najlepszym wydaniu. Pierwsza, do bólu realistyczna i brutalna, scena ataku irackich rebeliantów ( film otwiera scena ratowania dziennikarzy przez gruzińskich żołnierzy w Iraku) na samochód z korespondentami wojennymi naprawdę zapada w pamięć. W filmie takich scen jest więcej. Nie tylko pacyfikowanie gruzińskich wiosek przez najemców, którzy nie mają oporów ( w przeciwieństwie do zwykłych rosyjskich żołnierzy) gwałcić i z zimną krwią mordować „wyzwalanych” Osetyńczyków robią piorunujące wrażenie. Również sceny bombardowań budynków przez rosyjskie helikoptery nawiązuje do najlepszych standardów wojennego kina „made in Hollywood”. Renny Harlin wykonał swoją robotę znakomicie. Niestety wziął sobie, wraz ze scenarzystą, zbyt do serca mit o totalnej ignorancji zachodniego widza i zdecydował się na kompletne zinfantylizowanie jednego z głównych wątków historii. Film Harlina nie jest, bowiem tylko obrazem o napadzie Rosji na Gruzję, ale również opowiada o bohaterstwie korespondentów wojennych, którzy dla pokazania prawdy poświęcają własne życie. Obraz ma w sobie wiele ze znakomitego dzieła Olivera Stone’a „Salvador”, który jest do tej pory największym hołdem dla reporterów wojennych.  Niestety Herlin nie jest twórcą pokroju Stone’a i częściej kładzie nacisk na „rozwalankę”, niż na pogłębienie dramatów, jakie przeżywają korespondenci wojenni. Wielkim minusem filmu jest tępe i oklepane  udramatyzowanie historii, które nie pasuje do obrazu „opartego na faktach”.  Jednym z głównych wątków filmu jest próba ratowania przez duet reporterów Anders/ Ganz karty pamięci z zapisanym obrazem masakry jednej z gruzińskich wiosek przez rosyjskich żołnierzy i najemników. Oprócz tego, że widzimy wielkie bohaterstwo reporterów i znieczulicę światowych mediów, które są przedstawione w bardzo przekonujący sposób, reżyser ( w swoim stylu niestety) karmi nas ogranym schematem ścigania dziennikarzy przez demonicznego rosyjskiego najemnika. Rozwiązanie tego wątku przypomina filmy kino akcji klasy B. Dokładnie na tym samym poległ Władysław Pasikowski w „Demonach wojny wg. Goi”.

Smutek Polaków Najciekawsze w filmie są jednak sceny, które pokazują dramatyczną walkę o gruziński naród prezydenta Micheila Saakaszwilego, w którego znakomicie wcielił się Andy Garcia. Rola wybitnego amerykańskiego aktora nie miała na celu tylko podniesienie prestiżu filmu, jak było w przypadku obsadzenia Vala Kilmera, jako reportera „Holendra”. Kilmer, niegdyś przystojniak z Hollywood a dziś otyły tatusiek, gra rolę, którą mógłby zagrać każdy inny aktor. Jego epizodyczny udział w filmie miał na celu wyłącznie dołączenie do plakatu znanego nazwiska. Inaczej jest z Garcią. Do roli  Saakaszwilego naprawdę potrzeba było świetnego aktora, który pokazałby dramat oblężonego przez Rosjan i zapomnianego przez sojuszników z Ameryki prezydenta. Garcia wywiązał się ze swojego zadania znakomicie. Aktorowi udało się uniknąć patosu, który aż cisnął się na ekran w takim filmie i umiejętnie balansował na jego krawędzi. „To film o pokoju i wolności. Jestem szczęśliwy, że te wartości mogę dzielić z gruzińskim narodem. Mam w tym kraju wielu przyjaciół” – mówił  dyplomatycznie Garcia przed premierą w Gruzji. Widzimy, więc na ekranie jak prezydent ze łzami w oczach walczy o wolność i robi wszystko by nie zaogniać konfliktu. Garcia znakomicie pokazał również wewnętrzny dramat coraz mocniej opuszczonego polityka. Niestety ten wątek sprawi najwięcej przykrości polskiemu widzowi. „Pierwszy raz poczułem się dumny z tego, że prezydent mojego państwa w tak godny sposób, a zarazem tak zgodny z polskim i moim wyobrażeniem etosu wolności, honoru, tradycji historycznej i rozumu politycznego, dał temu wyraz w Gruzji - napisał Michnik w swojej gazecie. Według niego, Lech Kaczyński zrobił maksimum tego, co mógł”- pisał Adam Michnika w „Gazecie Wyborczej” o akcji, którą w obronie Gruzji zorganizował prezydent Polski śp. Lech Kaczyński.  Gdy na placu w Tblilisi przemawiał polski prezydent, który zabrał ze sobą 5 innych prezydentów wschodnioeuropejskich krajów by pomóc osamotnionemu Saakaszwilemu, tłumy Gruzinów, co chwila przerywała mu oklaskami i aplauzem. Ten obraz napawał dumą naprawdę wielu Polaków. „Jesteśmy tu po to, by podjąć walkę – powiedział wówczas Lech Kaczyński. Rosja pokazała twarz, którą znamy od setek lat. […] My jesteśmy tutaj, by ten świat reagował jeszcze mocniej, w szczególności Unia Europejska i NATO” - podkreślał Lech Kaczyński. „Gdy zainicjowałem ten przyjazd, niektórzy sądzili, że prezydenci będą się obawiać; nikt się nie obawiał, wszyscy przyjechali, bo - jak powiedział prezydent - Środkowa Europa ma odważnych przywódców”- dodawał. Po 10 kwietnia 2010 roku prezydent Micheil Saakaszwili polecił nadać pośmiertnie Lechowi Kaczyńskiemu tytuł i order Narodowego Bohatera Gruzji. Dziś w tym kraju powstają pomniki prezydenta i ulice jego imienia. Świat tego się jednak z filmu nie dowie. Wszystkie nakręcone sceny z Lechem Kaczyńskim, którego grał Marshall Manesh zostały wycięte. „Decyzja zapadła po długich konsultacjach w związku ze śmiercią polskiego prezydenta w zeszłym roku"- tłumaczyła polskim mediom rzeczniczka producenta filmu. Oczywiście dla zachodniego widza nie ma to większego znaczenia, choć wycięcie tej kwestii jest mało czytelne nawet dla osoby niemającej pojęcia, gdzie leży Gruzja. Przez niemal cały film prezydent Gruzji próbuję nakłonić do pomocy Georga W. Busha, jest zawiedziony krokami Nikolasa Sarkozego i wyśmiewa pomysły Unii Europejskiej, która chce jedynie debatować. Nagle na końcu filmu pojawia się scena wiecu, gdzie prezydent w łamiącym się głosem mówi o wolności i „6 prezydentach europejskich, którzy mu pomogli”. Skąd, więc pojawili się europejscy polityce? Kto ich nakłonił do przyjazdu? Co na to Rosja? Nie wiadomo  Niestety okazuje się, że nie tylko postać Lecha Kaczyńskiego została z filmu wycięta. Nie ma w przemówieniu Saakaszwilego słowa -Polska. Wspomina on o wolności, jaką wywalczyli sobie Czesi i Węgrzy. Polska na ekranie nie istnieje. Nie ma nawet polskich flag na wiecu w Tbilisi.  Należy sobie zadać pytanie, dlaczego na taki krok zdecydowali się producenci? Czy naprawdę katastrofa w Smoleńsku spowodowała wycięcie scen z Lechem Kaczyńskim? Czy pokazanie jego roli w sprzeciwie wobec Moskwy spowodowałoby, że widzowie skojarzyliby jego tragiczną śmierć na rosyjskiej ziemi? Filmowcy zdecydowali się pokazać Rosjan, jako bezwzględnych brutali, a nawet morderców, którzy są przekonani, że bronią interesów swojego kraju. Czy śmierć Lecha Kaczyńskiego w niewyjaśnionym wypadku lotniczym wzmacniała ten przekaz? Bardzo możliwe. Oczywiście, gdyby Amerykanie chcieli zrobić film w stylu Olivera Stone’a, pokazaliby przemówienie Kaczyńskiego i na końcu filmu dali tablicę z informacją, że prezydent Polski zginął dwa lata później w katastrofie lotniczej w Rosji. Narracja piorunująca. I chyba na tyle przerażająca, że producenci woleli w ogóle wymazać rolę polskich polityków w Gruzji. Szkoda. Film mógłby być hitem w naszym kraju. Najprawdopodobniej przepadnie jednak w kinach. W USA zarobił on mniej niż kosztował. Niemniej jednak warto go obejrzeć i należy przyznać, że jest on potrzebny. Rosja pokazuje coraz brutalniejsze i groźniejsze oblicze. Dobrze, że zblazowany dobrobytem zachodni widz ma szansę przekonać się, z kim możemy wszyscy niebawem mieć problemy. Łukasz Adamski   

 Ps. Z nieoficjalnych informacji dowiedziałem się, że polska wersja filmu ma się różnić od tej amerykańskiej. Czy to oznacza inne potraktowanie śp. Lecha Kaczyńskiego? Miejmy nadzieję. Niestety w USA i Wielkiej Brytanii, widzowie zobaczyli film bez wytłumaczenia, na czym polegał udział prezydenta Polski w tamtym konflikcie. Niemniej jednak ciekawie może wyglądać wersja przeznaczona na polski rynek. W końcu nawet w naszym kraju umniejsza się pomoc, jaką Lech Kaczyński dał Gruzji. Warto, więc ten film zobaczyć.   

Isakowicz-Zaleski: Dzięki celibatowi jestem bardziej wolny, choć brakuje mi takiej zupełnie normalnej

- Mam kolegów, którzy odeszli z powodu fascynacji kobietą i pojawienia się dzieci. Często jest też tak, że odejście następuje z powodu wieloletniego gnojenia, czy zwyczajnego niezrozumienia duchownego przez jego środowisko. I dopiero na końcu pojawia się „pocieszycielka”, która rozumie wszystkie jego problemy... - mówi w wywiadzie-rzece pt. "Chodzi mi tylko o prawdę" ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski w rozmowie z Tomaszem Terlikowskim. Fragment książki pt. "Chodzi mi tylko o prawdę" Wydawnictwa FRONDA.

Czym jest dla Księdza kapłaństwo Kapłaństwo to dla mnie służba Kościołowi.

Jak się na nie Ksiądz zdecydował? Pochodzę z rodziny religijnej. W moim domu chodziło się do kościoła, praktykowało. Miałem dwie ciocie siostry zakonne, a w poprzednich pokoleniach wielu duchownych ormiańskich i greckokatolickich. Najistotniejsze dla mnie było spotkanie z Ruchem „Światło-Życie” księdza Franciszka Blachnickiego. Duchowny ten to prawdziwy prorok, który tchnął życie w Kościół. To dzięki niemu i dzięki oazom odkrywałem liturgię, Pismo Święte, żywą wspólnotę wiary. Ze zwyczajnego, tradycyjnego domu dałem się porwać tej postaci i jego wizji chrześcijaństwa. Żywego, dynamicznego, zobowiązującego do współodpowiedzialności. Na oazach poznałem fantastycznych księży, oddanych Bogu, z powołaniem. Jestem im za to wdzięczny, bo byli dla mnie wzorem.

Rodzina Księdza była inteligencka? Kresowo-krakowski dom inteligencki. Mama, rodowita krakowianka, ale wywodząca się z rodziny ormiańskiej z Łyśca k. Stanisławowa na Pokuciu, była wykładowcą na wyższej uczelni, a później nauczycielką języka polskiego w liceum. Ojciec, rodem z Monasterzysk na Tarnopolszczyźnie, był językoznawcą i docentem w Wyższej Szkole Pedagogicznej. Gdy wstępowałem do seminarium duchownego, kandydatów z Krakowa było niewielu. Miałem, więc zupełnie inne doświadczenia. Tym, co nas łączyło – i tych z Krakowa, i tych z Podhala czy Żywiecczyzny – było często doświadczenie oazowe. Przez nie przeszło wiele osób.

Kiedy pojawiła się myśl o kapłaństwie? Nie chciałem być księdzem, tak jak wielu moich kolegów, od czasów podstawówki. Nigdy nie „sprawowałem” dziecinnych mszy, nie marzyłem o kapłaństwie. Powołanie pojawiło się kilka miesięcy przed maturą. Zaskoczyła mnie postawa moich rodziców, którzy wcale nie byli tym zachwyceni. Ojciec był zdania, że najpierw powinienem skończyć świeckie studia wyższe, a dopiero później, ewentualnie, pójść do seminarium. Ja jednak byłem absolutnie pewien, że powinienem od razu iść tą drogą. Kapłaństwo było decyzją świadomą, której nigdy nie żałowałem. Inaczej rzecz się ma z celibatem. Kiedy wstępowałem do seminarium, nie za bardzo zdawałem sobie sprawę z tego, na co się decyduję. W moim przypadku było to o tyle trudne, gdyż greckokatoliccy pradziadkowie-księża, o których słyszałem w rodzinnym domu, byli żonaci. Dopiero w seminarium zacząłem rozmyślać o celibacie, pojawił się nawet moment zwątpienia we własne powołanie. Zacząłem sądzić, że nie muszę być księdzem, by głosić Chrystusa. Po czwartym roku postanowiłem wystąpić z seminarium. Poznałem dziewczynę, o której sądziłem, że to będzie ta właściwa. Wtedy też spotkałem kilku księży, z którymi o tym rozmawiałem. Ich słowa dały mi zdecydowanie więcej niż seminaryjne wychowanie.

Oni przekonali Księdza do pozostania? Nie. Jedynie zwyczajnie powiedzieli, że ten kryzys przechodzi każdy. Opowiadali mi o swoich problemach, także uczuciowych, i uświadomili, że z moimi pytaniami nie jestem sam. Od tego momentu nie jestem jakimś przesadnym wielbicielem celibatu, choć oczywiście go zachowuję. O wiele lepiej rozwiązuje to, moim zdaniem, Kościół wschodni, który pozostawia człowiekowi wolność wyboru przed święceniami diakonatu. Jeśli ktoś się decyduje na małżeństwo, to musi znaleźć żonę, zanim zostanie księdzem. To wydaje mi się lepszą drogą, niż obowiązkowy celibat. Mam wielu kolegów, którzy mając autentyczne powołanie, odeszli z seminarium, gdyż nie zdecydowali się na celibat. Część z nich ma szczęśliwe rodziny i wcale nie jest uważa, że zmarnowała dar Boży. Nie jestem przekonany, że tak mocne akcentowanie powiązania kapłaństwa z celibatem jest w Kościele łacińskim najlepszym rozwiązaniem.

Kwestionuje Ksiądz wartość celibatu? Nie. Uważam, że ma on ogromną wartość, ale jako dobrowolne zobowiązanie, a nie jako warunek kapłaństwa. Celibat jest decyzją dyscyplinarną, a nie kwestią doktrynalną. Dotyczy wcale nie wszystkich księży katolickich, a jedynie tych, którzy należą do obrządku łacińskiego. Nie znam argumentów teologicznych, dla których nieżonaty duchowny rzymskokatolicki miałby być lepszy od żonatego greckokatolickiego czy ormiańskokatolickiego...

... bo jest bardziej dyspozycyjny. Ale to nie jest argument teologiczny, a utylitarny, pragmatyczny. Takich jest zresztą masa: proboszcz-celibatariusz jest tańszy w utrzymaniu, ma więcej czasu itd. Nie ma jednak argumentów doktrynalnych za takim powiązaniem celibatu i kapłaństwa, o czym się za moich czasów seminarium w ogóle nie mówiło.

A czy przypadkiem z tą większą dyspozycyjnością to też nie jest pewien mit? Znam świetnych pastorów, którzy wcale nie są mniej dyspozycyjni niż część duchownych katolickich. Pewnie, że tak. Wszystko zależy od konkretnego człowieka. O moim prapradziadku, księdzu Izydorze Łysiaku, który był duchownym greckokatolickim, mówiono, że był niezwykle dzielnym człowiekiem. Umarł w czasie I wojny światowej, niosąc pomoc chorym na cholerę w Galicji Wschodniej. Osierocił pięcioro dzieci. Pozostała po nim opinia człowieka ogromnej świętości. Nie ulega wątpliwości, że są też korzyści z celibatu. Biskupowi dużo łatwiej jest kierować celibatariuszami niż kapłanami żonatymi. Jeden z moich kolegów jest administratorem apostolskim w diecezji unickiej w Europie Wschodniej. Sam przyznaje, że przenoszenie duchownych żonatych na nowe parafie zawsze wiąże się z ogromnymi kłopotami. Najpierw trzeba się spotkać z żonami księży, z którymi omawia się problem przenosin, później rozmawia o tym z teściowymi, a dopiero na koniec – gdy ma się już zgodę obu pań – spotyka się z księdzem.

Ksiądz chciałby mieć rodzinę, dzieci? Wiem, że gdybym je miał, nigdy nie zrobiłbym wielu rzeczy, które zrobiłem jako celibatariusz. Dzięki celibatowi jestem bardziej wolny. Ale znam księży, którzy mogliby spokojnie być księżmi, i to dobrymi, gdyby pozwolono im na małżeństwo. Dlatego nie należy się patrzeć na księży, którzy odchodzą z kapłaństwa, jako na zdrajców. To są ludzie, którzy często chcieli służyć Bogu, ale nie dali rady wytrwać w samotności. Innego wyboru im nie dano.

Brakowało Księdzu czasem kobiety i dzieci? Oczywiście, że brakowało. Jestem jednak w lepszej sytuacji niż większość księży, bo od dwudziestu pięciu lat żyję nie na plebanii, ale we wspólnocie z osobami niepełnosprawnymi oraz pracownikami i wolontariuszami. Dla mnie to jest rodzina, i nie mogę narzekać na brak kontaktów z ludźmi. W niczym to jednak nie zmienia faktu, że brakuje mi takiej zupełnie normalnej rodziny. Żony i własnych dzieci. Celibat jest ogromnym wyzwaniem, a seminarium do tego nie przygotowuje.

Nie ma jednak, co ukrywać, że małżeństwa duchownych rodzą wiele nowych problemów. Tyle, że te nowe problemy da się rozwiązywać. A mam wrażenie, że celibat często wprowadza się, by mieć święty spokój. Nie ma żony, nie ma dzieci, najlepiej byłoby księdza jeszcze wykastrować.

Można sobie oczywiście żartować, ale nie sposób nie dostrzec opowieści grekokatolików czy prawosławnych, którzy przyznają, że ich wspólnoty mają często ogromny problem z żonami księży. Kiedyś było jasne, jaka jest ich rola. Teraz często dziewczyny wychodzą za mąż za młodych fajnych chłopców, potem trafiają z nimi na parafię i wymaga się od nich wypełniania ściśle zdefiniowanej roli, do której one nie są ani przygotowane, ani chętne. W efekcie żony odchodzą, księża zostają sami, pojawią się zgorszenie, konflikty, wcale nie mniejsze niż w przypadku łamania zasady celibatu. Czyli celibat ma być ucieczką przed problemami z żonami? Takie postawienie sprawy mnie nie przekonuje, bo rodzi wiele innych problemów, choćby problem z homoseksualizmem wśród księży...

Problem ten znany jest we wszystkich wspólnotach religijnych... ... ale w mniejszym stopniu. Wprowadzenie dobrowolności celibatu byłoby częściowym rozwiązaniem problemu z powołaniami. Na Zachodzie praktycznie nie ma miejscowych powołań. Są setki parafii, w których nie ma, kto sprawować Eucharystii. Ta sytuacja prowadzi do zamarcia życia sakramentalnego. Pewnym rozwiązaniem byłoby wyświęcanie na kapłanów diakonów stałych i viri probati, czyli dojrzałych, żonatych mężczyzn, sprawdzonych w pracy parafialnej. Na razie nie ma na to zgody. Zmianę mógłby spowodować dopiero papież z kraju Trzeciego Świata...

... bo tam łamanie celibatu jest powszechne, a księża mają żony. Wcale nie trzeba jechać do Brazylii czy Argentyny, by spotkać księży żyjących w związkach, mających dzieci. I to wcale nie jest dobre. Czy nie lepiej byłoby zachować celibat tylko dla tych, którzy tego naprawdę chcą?

Wróćmy do Księdza powołania. Po czwartym roku, po tym kryzysie związanym z zakochaniem, były jeszcze jakieś wątpliwości odnośnie do kapłaństwa? Pewnie. Takich wątpliwości, przystanków było więcej. W 1975 roku wstąpiłem do seminarium i już dwa tygodnie później zostałem powołany do wojska. Służba wojskowa była dla mnie zaskoczeniem. Nigdy się nie spodziewałem, że jako student mogę się znaleźć w armii. Dla mnie to była jakaś niewyobrażalna sytuacja. Nagle dostaję bilet i trafiam – wraz z jedną trzecią moich kolegów z roku – do koszar specjalnej jednostki w Brzegu na Opolszczyźnie. W ten sposób – biorąc więcej kleryków z Krakowa niż z innych seminariów – mszczono się na kardynale Karolu Wojtyle za jego działalność.

Jak Ksiądz przeżył służbę wojskową? To była dla mnie trauma. W aresztach spędziłem łącznie ponad dwa miesiące. Czekałem z utęsknieniem na powrót do seminarium, które wydawało mi się jakąś ziemią obiecaną. Po powrocie okazało się, że tam w niektórych sprawach jest jeszcze gorzej niż w wojsku. Większy rygor, dyscyplina, piętrowe łóżka i tłok. W wojsku dojrzeliśmy, zmężnieliśmy, a wychowawcy seminaryjni nadal traktowali nas jak dzieci. Najlepszym na to przykładem była kąpiel. W wojsku zwyczajnie puszczano nas razem całymi plutonami pod prysznice i pozwalano się pluskać; a w seminarium nie. Tam zrobiono zasuwane kabiny, i trzeba było ich pilnować, żeby przypadkiem kleryk nie zobaczył kawałka gołej nogi kolegi. Jeszcze bardziej irytujące były dzwoneczki, którymi odmierzano siedmiominutowy czas kąpieli. Straszliwa pruderia. Przy tym znikoma możliwość uprawiania sportu czy rozwijania pasji życiowych. Dla mnie to było duże rozczarowanie. To był też czas pierwszego buntu.

Ale jakieś pozytywy w seminarium też były? Pewnie, że tak. Najmocniej zapamiętałem wybór arcybiskupa krakowskiego na papieża. Pamiętam ten moment: klęczymy w kaplicy na nabożeństwie różańcowym. Czterystu chłopa. I nagle gdzieś z tyłu zaczyna iść po kaplicy szum, coraz głośniejszy, pojawiają się jakieś dziwne odgłosy. Przerwano nabożeństwo i w pewnym momencie wszedł nasz ojciec duchowny, a obecny emerytowany arcybiskup częstochowski Stanisław Nowak. Powiedział, że nasz metropolita został papieżem. To było absolutne szaleństwo. Wszyscy wybiegliśmy na zewnątrz. Śpiewając, szliśmy do kościoła św. Józefa na Podgórzu, później na Rynek Główny, pod kurię krakowską. Taką rzecz przeżywa się raz w życiu. Następnego dnia był dzień wolny. Zadzwoniłem do ojca, a on powiedział krótko: „To początek końca komunizmu”. Pamiętam pierwszą pielgrzymkę Jana Pawła II, wtedy do „Tygodnika Powszechnego” napisałem też swój pierwszy artykuł – Wspomnienia porządkowego. Bardzo dobrze wspominam moich seminaryjnych wykładowców. Niektórzy później zostali biskupami – księdza profesora Wacława Swierzawskiego, profesora liturgiki, rodem z Kresów Wschodnich, dziś emerytowanego biskupa sandomierskiego, księdza doktora Jana Szkodonia, późniejszego sufragana krakowskiego, czy Antoniego Długosza, sufragana częstochowskiego. Nie mogę nie wspomnieć dwóch filozofów: księdza Mariana Jaworskiego, późniejszego kardynała i metropolitę lwowskiego, i księdza Józefa Tischnera, który jako jedyny z tego grona nie został biskupem (ponoć sam nie chciał). To byli bardzo porządni ludzie, którzy dla mnie pozostali wzorami. Powinienem też wymienić księdza profesora Tadeusza Pieronka, który był rzetelnym profesorem prawa, ale później, jako biskup stał się niestety pupilkiem krakowsko-warszawskich salonów.

A co z karnawałem „Solidarności”? To był czas kolejnego kryzysu. Dystrybuowałem w seminarium „bibułę”, czyli niezależne wydawnictwa, z którymi podjąłem współpracę. Musiałem się z tym ukrywać zarówno przed władzą kościelną, jak i cywilną. Prawdziwe kłopoty zaczęły się, gdy w seminarium zaangażowałem się w tworzenie samorządu studenckiego, a później zostałem wybrany do niego, jako tzw. wicedziekan. Dość szybko pojawił się konflikt o liczbę egzaminów z obecnym kardynałem księdzem doktorem Stanisławem Ryłką. Wtedy ówczesny dziekan Papieskiego Wydziału Teologicznego, wspomniany ksiądz Marian Jaworski, postawił sprawę jasno, że on żadnej „Solidarności” w seminarium mieć nie chce. Na szczęście byłem już wyświęcony na diakona, więc nie tak łatwo było mnie wyrzucić. Wezwał mnie wtedy rektor, czyli obecny arcybiskup Stanisław Nowak, i otwarcie powiedział, że sprawa zaszła za daleko, że pojawił się pomysł, by wyrzucić mnie z seminarium, i że powinienem sam złożyć podanie o urlop i wrócić dopiero, gdy sprawa ucichnie. Tak też zrobiłem. We wrześniu 1981 roku trafiłem na roczną praktykę do parafii św. Mikołaja w Chrzanowie, gdzie w okresie stanu wojennego związałem się podziemną „Solidarnością”. Zajmowałem się też pomocą dla internowanych i ukrywających się. Już w marcu 1982 roku funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa zatrzymali mnie i przeprowadzili rewizję w moim domu rodzinnym. Przeniesiono mnie, więc szybko do parafii w Rajczy na Żywiecczyźnie. Zatrzymanie i rewizja powtórzyły się ponownie w sierpniu tegoż roku. W październiku, po powrocie do seminarium, usłyszałem, że mogę zakończyć studia, ale z powodu konfliktów z bezpieką nie mogę mieszkać na terenie seminarium. To mnie strasznie dotknęło, bo uświadomiło mi, że nie mogę liczyć na tę instytucję. Był to pierwszy taki przypadek, że diakon wraca z praktyki i nie ma dla niego miejsca w seminarium. Nie miałem gdzie mieszkać, kilku proboszczów krakowskich mi odmówiło. Zgodził się dopiero ksiądz Stanisław Kolarski, z którego parafii na Woli Justowskiej codziennie dojeżdżałem na zajęcia.

A ze święceniami problemu nie było? Był. Moi koledzy mieli być święceni w maju, a ja jeden nie wiedziałem, co będzie ze mną dalej. W końcu wezwał mnie kardynał Franciszek Macharski i powiedział mi, wprost, że zgodzi się na moje święcenia, jeżeli złożę oświadczenie, że wyjadę zagranicę. Miałem studiować w Rzymie. Nie chciałem się zgodzić, bo się bałem, że przez kilka lat nie wrócę do Polski. Wtedy wielu działaczy „Solidarności” wyjeżdżało z paszportem tylko w jedną stronę. Kardynał rozłościł się i zapowiedział, że mnie nie wyświęci. Długo się łamałem, miałem poważną rozmowę z ojcem duchownym, który przekonywał mnie, że księdzem można być wszędzie... Wreszcie w Wielką Środę poszedłem do kardynała i powiedziałem, że przepraszam za opór i podporządkuję się wszystkim jego decyzjom. Kardynał ucieszył się i wydał zgodę. Po święceniach natychmiast dostałem skierowanie na studia. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych odmówiło mi jednak paszportu. Byłem zszokowany, bo miałem list polecający od arcybiskupa Bronisława Dąbrowskiego, sekretarza Episkopatu Polski, a na studia zapraszał mnie rektor Kolegium Polskiego ksiądz Józef Michalik, obecny metropolita przemyski.

Jaki był powód odmowy? Napisano, że przyczyną jest paragraf piąty i szósty. Sprawdziłem, co to znaczy. Okazało się, że paragrafy te dotyczą... zaległości w płaceniu alimentów i innych ważnych powodów społecznych.

Co na to kardynał? W ogóle go to nie ruszyło. Podtrzymał swoją decyzję i kazał mi ponownie składać podanie o paszport. Robiłem to trzykrotnie w ciągu sześciu miesięcy i za każdym razem otrzymywałem odmowę. Nie skierowano mnie na żadną parafię, mieszkałem w domu rodzinnym, utrzymywała mnie mama. I to wszystko razem robiło się dla mnie rzeczywiście trudne. Dopiero w grudniu zostałem skierowany na parafię w Zabierzowie Bocheńskim na skraju Puszczy Niepołomickiej.

Ksiądz wie, dlaczego nie dostał paszportu? Dowiedziałem się po latach, gdy odebrałem z IPN-u swoje akta. Powody były dwa. Pierwszym było to, że miałem pracować w obrządku wschodnim, a komuniści tego nie tolerowali. Drugim powodem były donosy, które na mnie pisali tajni współpracownicy SB.

Co Księdza wówczas podtrzymywało na duchu? Ruch „Wiara i Światło”, zwany popularnie wspólnotami „Muminków’. Zetknąłem się z nim na trzecim roku seminarium, wtedy po raz pierwszy pojechałem na obóz z osobami upośledzonymi umysłowo, które dziś nazywa się osobami niepełnosprawnymi intelektualnie. Od tego momentu oni stali się jednym z najważniejszych elementów mojego powołania. Bardzo mi pomogli zrozumieć, czym jest diakonat, który przeżywałem dwa lata. Wcześniej dla mnie diakonat był tylko stopniem do święceń kapłańskich. Dzięki nim zrozumiałem, że diakonat jest służbą odrzuconym. Nie myślałem, żeby zostać diakonem stałym, ale uświadomiłem sobie, że kapłaństwo też ma być taką służbą.

Kapłaństwo ma dla Księdza przede wszystkim wymiar diakonijny? Tak. Jest służbą. Księża zbyt często zapominają o tym, że oni nadal są diakonami. Nikt nam nie zmazał tych święceń. One pozostają. Kapłaństwo to nie tylko liturgia i nauczanie, ale i służba. Tak wyjaśniam swoją decyzję pracy z niepełnosprawnymi.

Powiedział Ksiądz wcześniej, że po sprawie lustracyjnej rozważał zrzucenie sutanny. To był jedyny raz? Po święceniach kapłańskich nie miałem wątpliwości. Tylko ten jeden raz.

Dlaczego Ksiądz o tym mówi? Bo wiem, że takie kryzysy dotykają wielu księży. Przyczyną czasem jest celibat, a czasem sekowanie przez przełożonych. Mało, kto chce o tym mówić publicznie. Moje świadectwo może im pomóc.

Dlaczego księża zrzucają sutanny? Z bardzo różnych powodów. Nie jest jednak prawdziwy obraz, w którym jedyną przyczyną odejścia z kapłaństwa jest zawsze kobieta. Wśród księży tak właśnie często się tłumaczy, gdy ktoś odchodzi: „On babę ma”. Najczęściej takie opinie można było usłyszeć z ust przełożonych, którzy dodawali do tego jeszcze stwierdzenie, że to „zdrada Chrystusa”. Oczywiście nie jest tak, że kobiety nie odgrywają roli w odejściach. Mam kolegów, przyjaźnię się z nimi, którzy odeszli z powodu fascynacji kobietą i pojawienia się dzieci. Często jest też tak, że odejście następuje z powodu wieloletniego gnojenia, czy zwyczajnego niezrozumienia duchownego przez jego środowisko. I dopiero na końcu pojawia się „pocieszycielka”, która rozumie wszystkie jego problemy... A dalej jest już klasycznie: związek. Nie chciałbym też, żeby na odchodzących patrzono zawsze, jako na słabeuszy. Wielu z nich było ludźmi niezwykle gorliwymi, zaangażowanymi, którzy gdzieś po drodze nie dali sobie rady, mieli kryzys, a w polskim Kościele praktycznie nie funkcjonuje nic takiego jak instytucje skupione na pomocy księżom w kryzysie. Księżą zostają sami ze swoimi problemami. Czasem jest to całkowicie naturalne wypalenie zawodowe, o którym nikt nie mówi.

Kobiety, niezrozumienie, wypalenie zawodowe – o tym już Ksiądz mówił. Jakie jeszcze są przyczyny zrzucania sutanny? Ogromne problemy z katechezą, szczególnie w gimnazjum. Wielu księży idzie z niechęcią do tej pracy, nie radzi sobie z nią, ale są zmuszani do niej. Raczej się o tym nie mówi. Kłopoty rodzi też ogromna samotność księży. My, księża diecezjalni, często jesteśmy pozostawieni z problemami sami sobie. Tu pewnym rozwiązaniem byłyby wspólnoty duchownych.

 Ksiądz – przynajmniej w teorii – zawsze powinien móc zwrócić się o pomoc do swojego biskupa, który jest dla niego przecież nie tylko przełożonym, ale też duchowym ojcem. Jak funkcjonuje ta relacja? Relacje księży z biskupami to osobny problem. Powiedziałbym, że niekiedy to biskup jest główną przyczyną odejść kapłanów diecezji. W pewnych diecezjach relacje są fatalne, niektórzy mówią wprost o relacji pan – niewolnik, i choć to powiedziane jest nieco za ostro, to bez wątpienia można mówić o relacji szefa i podwładnego, czy pana i wasala. W takich przypadkach nie dyskutuje się z biskupem, nie idzie się do niego po wsparcie, bo jedyne, co robi biskup, to karanie czy zamiatanie pod dywan. Wizytacje kanoniczne są często fikcją. Często też nie prowadzi się sensownej polityki personalnej, bo biskup nie jest – w niektórych przypadkach – ojcem diecezji. Są oczywiście mądrzy hierarchowie, którzy podkreślają, że diecezja jest taka, jakie są relacje między biskupem a proboszczami, którzy w istocie kształtują obraz Kościoła. Ale, jeśli biskup nigdy w życiu nie był proboszczem, to skąd on ma o tym wiedzieć? Doktorat rzymski nie da mu takiej wiedzy.

Lista zarzutów jest długa. To, że ksiądz będzie samotny, jest oczywiste, że będzie miał konflikty i szukał wsparcia w oczach kobiet, które go otaczają, także. Czy nie da się przygotować księdza w seminarium do takiej walki, oferując mu zestaw narzędzi koniecznych do radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych?

W seminariach nie mówi się o problemach. Za czasów moich studiów słowo „seks” padało tylko na wykładach u Wandy Półtawskiej. I prawie nigdzie więcej. Później zresztą też nie ma, do kogo się zwrócić o pomoc. Jedynym wsparciem pozostaje Internet.

Porozmawiajmy jeszcze o posłuszeństwie. Ono, poza zobowiązaniem do celibatu czy w przypadku zakonników ślubów czystości, jest jednym z najtrudniejszych do zaakceptowania wymogów stawianych duchownym. Jak Ksiądz sobie z tym radzi? Swoją próbę posłuszeństwa przeżyłem z kardynałem Stanisławem Dziwiszem w sprawie lustracji. Zawsze miałem o księdzu kardynale dobre zdanie, od czasów, gdy był sekretarzem Jana Pawła II, bardzo wpływowym, życzliwym i zaangażowanym w pracę charytatywną. Od Fundacji im. Brata Alberta otrzymał on przecież medal za przyczynienie się do budowy ośrodka dla chorych i niepełnoprawnych w Rabie Wyżnej. Pamiętam, że bardzo się cieszyłem, gdy przychodził do naszej diecezji, jako arcybiskup. Wydawało mi się, jak większości naszych księży, że wniesie on nowego ducha do diecezji. Tym większy był szok, gdy zaczął się spór o lustrację. I kneblowanie. Z pierwszym, które miało miejsce w czerwcu 2006 roku, jakoś sobie poradziłem. Drugie – a zwłaszcza komunikat dla mediów z października tegoż roku – było dla mnie wstrząsem. Publiczne oskarżenie w mediach i uniemożliwienie obrony to było coś, co nie mieściło mi się w głowie. Ale przeszedłem pomyślnie tę próbę posłuszeństwa. Była to dla mnie bitwa z samym sobą. Po ludzku uważałem, że skrzywdzono mnie, ale wiedziałem też, że ślubowałem posłuszeństwo. Walczyłem długo i nikomu nie życzę takiej próby. Nie neguję prawa biskupa do egzekwowania posłuszeństwa od podwładnych, ale pytanie zasadnicze jest o metody, jakimi to się czyni.

Jest Ksiądz mocno zaangażowany społecznie. Nie ma Ksiądz czasem obawy, że to może przeszkadzać w posłudze duszpasterskiej, że polityczne wypowiedzi mogą przesłaniać kapłana Jezusa Chrystusa i pasterza? Zdaję sobie sprawę, że nie wszystko, co piszę i robię, podoba się wszystkim wiernym Kościoła. Ale przez to, że zostałem wyrzucony na margines archidiecezji krakowskiej i nie mam w niej odpowiedzialności duszpasterskiej, uważam, że mogę działać więcej na innych polach. Szczególnie, że swoją przestrzeń mówienia i posługiwania duszpasterskiego musiałem sobie stworzyć sam. Mam Fundację, stronę internetową, felietony w „Gazecie Polskiej” (od niedawna także w „Gazecie Polskiej Codziennie”), Ormianie i zaangażowanie społeczne. Z tych wszystkich spraw Kościół skierował mnie tylko do Ormian, i tylko w tej sprawie występuję, jako oficjalny reprezentant Kościoła...

Dla ludzi jest Ksiądz przede wszystkim kapłanem. I wielu z nich pyta, czy ksiądz, pasterz powinien być tak mocno zaangażowany politycznie i społecznie... Ale ksiądz to znaczy wszystko i nic. Każdy z tych wiernych ma swojego proboszcza i biskupa. Nie jest, zatem pozostawiony sam sobie. Ja zajmuję się problemami, które nie zostały zagospodarowane przez Kościół hierarchiczny. Problem Kresowian jest kompletnie zignorowany przez Kościół. Podobnie przed laty było z osobami niepełnosprawnymi. Właśnie z tych powodów nie mam poczucia, że mam być duszpasterzem wszystkich Polaków. Jestem duszpasterzem pewnych grup. Często robię rzeczy, których nikt inny nie robi. Po moich felietonach w „Gazecie Polskiej” odpowiadam na setki listów i maili, często od ludzi, którzy nigdy nie trafiliby do księdza katolickiego. I im wcale nie chodzi o politykę, a o życie religijne.

Ale jednocześnie trudno nie dostrzec w Księdza felietonach poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości... ... a jednocześnie niektórzy z „Gazety Polskiej” krzywili się na moje felietony, w których krytykowałem świętej pamięci Lecha Kaczyńskiego. Wytykałem prezydentowi, że nie upamiętnił ludobójstwa dokonanego przez UPA i popierał skompromitowanego ukraińskiego prezydenta Wiktora Juszczenkę. Nie ukrywam c swoich poglądów i często krytykuję Prawo i Sprawiedliwość. Uważam, że mam do tego prawo, bo na tę partię głosowałem i chcę jej dobra. Nie jestem też jakimś przesadnym wielbicielem PiS. Uważam tylko, że obecnie nie ma alternatywy. Jestem natomiast gorącym zwolennikiem Klubów „Gazety Polskiej”.

I na spotkaniach z nimi mówił Ksiądz o prezydencie Lechu Kaczyńskim to, co teraz mnie? To często był najgorętszy temat dyskusji. I podczas spotkania, i później. Część osób się na mnie nawet obraziła. Ale ja nie zamierzam się wycofywać ze swoich opinii, bo nie jestem niczyim żołnierzem.

Był Ksiądz w Komitecie Poparcia Jarosława Kaczyńskiego, wraz z pięcioma innymi księżmi z archidiecezji krakowskiej. W efekcie nie może mieć Ksiądz pretensji o to, że kardynał Stanisław Dziwisz, ksiądz Kazimierz Sowa czy ksiądz Dariusz Raś popierają PO. To jest osobna sprawa. Miałem takie poczucie, że po katastrofie smoleńskiej jedynym ratunkiem dla Polski byłaby wygrana Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich. I to była jego ostatnia szansa na wygraną. Teraz już takich szans nie ma. I Kaczyński prawdopodobnie na zawsze pozostanie w opozycji.

Czy ksiądz w ogóle powinien być w takim komitecie? Czy powinien popierać jedną partię czy jednego kandydata? Jestem księdzem archidiecezji, której metropolita wprost i zupełnie jednoznacznie wspiera Platformę Obywatelską. Jednym z motywów, dla których część z moich kolegów poparło PiS, było właśnie to, że mają oni powyżej uszu zaangażowania politycznego swego zwierzchnika. Sytuacja się nakręca, bo przez lata bracia Rasiowie chcieli utrwalić sojusz ołtarza z tronem. A kardynał Dziwisz wspiera ten układ. Nie jest przecież przypadkiem, że tak często spotyka się on z politykami PO, nie jest przypadkiem, że w czasie procesji z relikwiami św. Stanisława w 2011 roku w otoczeniu metropolity krakowskiego szli tylko politycy partii rządzącej.

Ale czy odpowiedzią na popieranie jednej strony musi być poparcie drugiej? Odpowiedzią pewnie być nie powinno, ale jest odreagowaniem. Moja motywacja poparcia Jarosława Kaczyńskiego była jednak inna. Jako osoba zabierająca głos w sprawach publicznych uznałem, że moja decyzja może pomóc innym w dobrym wyborze. Miałem poczucie, że po katastrofie smoleńskiej stanęliśmy wobec sytuacji granicznej. Trzeba było podjąć decyzję, na którą wcześniej nigdy bym się nie zdecydował. Kryteriów działania w sytuacji granicznej uczył nas ksiądz Józef Tischner.

Ma Ksiądz świadomość, że to odwołanie się do księdza Tischnera to dla wielu Księdza wielbicieli może być szok. Prawicowy, silnie zaangażowany po stronie PiS ksiądz powołuje się, wyjaśniając swoje decyzje, na nauczanie kapłana, który był w komitetach poparcia Kongresu Liberalno-Demokratycznego i stał się synonimem „zgniłego liberalizmu” katolickiego. Moja sytuacja polega na tym, że znam wielu ludzi, teraz często stojących po różnych stronach sporu, jeszcze z czasów opozycji. Z wieloma się przyjaźnię. Gdy zaczęli się oni dzielić po 1989 roku, zawsze znałem więcej osób z Unii Demokratycznej czy Unii Wolności, niż z prawej strony. Z Porozumienia Centrum nie znałem nikogo. W 2005 roku byłem za PO-PiS-em i „dobiciem komuny osikowym kołkiem”, i jest dla mnie nadal trudne do zrozumienia, że te środowiska tak głęboko się rozeszły i wzajemnie się atakują. Świetnie w tej sprawie rozumiałem się ze świętej pamięci doktorem Januszem Kochanowskim.

ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Tomasz P. Terlikowski, Chodzi mi tylko o prawdę, Wydawnictwo FRONDA 2012.

Zróbmy im wiosnę ludów Potężne tłumy manifestujące przeciwko ACTA i cenzurze internetu. Krakowski rynek wypełniony protestującymi przeciwko kagańcowi dla Telewizji Trwam. Rzesze warszawskich kibiców ośmieszających propagandę rządu Tuska w sprawie Stadionu Narodowego. „Żądamy wolności słowa” – to hasło połączyło w ostatnich miesiącach bardzo różnych ludzi, często o przeciwnych poglądach. Wszyscy oni uznali, że Platforma Obywatelska wraz z prorządowymi mediami stanowi zagrożenie dla wolności słowa. Bo nadużywając władzy państwowej, stara się założyć kaganiec na wolną myśl, by zapewnić sobie monopol. ACTA, próba aresztowania szefów „Gazety Polskiej”, blokowanie koncesji Telewizji Trwam, procesy kibiców za transparenty – to wszystko elementy tej samej układanki. Wszyscy, którzy wyszli na ulicę, od moherów po anarchistów, poczuli się zagrożeni przez władzę, uzurpującą sobie, wzorem Putina, prawo do ograniczania wolności słowa. Ten sojusz zbuntowanych nie będzie trwał wiecznie. Ale powinien przetrwać, co najmniej do momentu, kiedy Tusk zostanie zmuszony do definitywnego odejścia. I to nie poprzez wyreżyserowaną zamianę na dawnego kolegę partyjnego w rodzaju Palikota. A przez doprowadzenia do sytuacji, kiedy jego nadużyciami zajmą się naprawdę niezależne organa ścigania i sądy. Sytuacja wygląda dziś następująco: razem mamy szansę go obalić, rozdrobnieni przegramy. Każdy moher powinien być dziś przeciwko ACTA, każdy młody wolnomyśliciel za prawem do głoszenia poglądów dla – być może wrogiej jego światopoglądowi – Telewizji Trwam. Tylko ponad podziałami mamy szanse wygrać z rządem i prorządowymi mediami, które robią naszym apolitycznym sąsiadom sieczkę z mózgu poprzez obecny w domu każdego z nich telewizor. Żeby wspólnie wygrać, musimy mieć dokładną wiedzę o wrogu. Kim są ci, którzy uznali, że domkną system, za pomocą ACTA, aresztowań, blokowania koncesji?
Bez szmuglerów i krzykaczy, czyli historia mediów III RP Zagadka: kiedy zaczęła się całkiem pokaźna część biznesowych karier III RP? Odpowiedź: w pierwszych miesiącach stanu wojennego. Zaczęło wówczas swoją działalność wiele tzw. firm polonijnych, które w czasach, gdy opozycja siedziała w więzieniach, a Polacy usiłowali wyżywić się z kartek, zyskały możliwość prowadzenia prywatnych biznesów z Zachodem. Kto je zakładał? Firmy te zrzeszone były w specjalnej izbie Inter-Polcom, która wydawała własny biuletyn. Wiceprezes izby Jacek Szydłowski w wywiadzie dla owego biuletynu z kwietnia 1982 r. wyjaśniał, kto może otrzymać zgodę na ich prowadzenie: „Panowie! Rząd Polski – ani żadnego innego kraju – nie ma obowiązku udzielać zezwoleń każdemu. Na przykład ludziom, których przyłapywano na szmuglu przez granicę, autorom artykułów w prasie zagranicznej, którzy atakują w nich władze PRL, takim, którzy krzyczą pod ambasadami”. Firmami polonijnymi były m.in. stworzony w 1976 r. Konsuprod Jana Wejcherta oraz powstała w 1984 r. w Panamie ITI Mariusza Waltera. Rola szefów Konsuprodu w stanie wojennym była szczególna. Już 4 stycznia 1982 r. wicepremier Jerzy Ozdowski spotkał się z Lotharem P. Grabowskim, dyrektorem generalnym tej firmy. Ustalili, że stan wojenny nie przeszkadza ich działalności. Wręcz odwrotnie, władza będzie ją promować. Podczas zjazdu izby w czasie stanu wojennego w 1982 r. Henryk Kulczyk (ojciec i wspólnik Jana Kulczyka) w specjalnym przemówieniu protestował przeciwko zachodnim sankcjom nałożonym na juntę Jaruzelskiego: „Nigdy bardziej niż dziś nie czuliśmy się związani z Macierzą w potrzebie i zdeterminowani na przyjście jej z taką pomocą gospodarczą, na jaką nas stać”. W III RP Wejchert i Walter zostali właścicielami telewizji TVN. Jedną z firm polonijnych była także firma Solpol Zygmunta Solorza, dziś właściciela Polsatu. Jan Kulczyk został zaś najbogatszym Polakiem, a ludzie z firm polonijnych stali się czołówką polskiego biznesu.
Kaganiec dla blogerów, cenzura w telewizji publicznej Co oznacza to dla demokracji w roku 2012? Tyle, że niemal monopol na przekaz medialny docierający do zwykłych Polaków mają właściciele mediów, których do roli biznesmenów dobierano w państwie totalitarnym za zgodą zbrodniczego MSW Czesława Kiszczaka. Że – zgodnie z cytowanym wywiadem – nie ma wśród nich ludzi, którzy w czasie, gdy ubecki reżim rządził, stawiali się. Problemem dla władzy PO, reprezentacji wielkiego biznesu o peerelowskim rodowodzie, są jednak luki, które powodują, że monopol nie jest pełny. Można je łatwo wskazać. Pierwszą jest internet, w szczególności blogosfera. Dwa największe portale są związane z ITI i Polsatem, ale na mniejszych portalach i blogach każdy pisze, co chce. Portale krytyczne wobec establishmentu od prawa do lewa zaczęły rosnąć w siłę. Zaczęli się wokół nich organizować ludzie kontestujący system, od kibiców po anarchistów. Stąd wprowadzanie krajowych przepisów ograniczających wolność w internecie oraz ochocze przyjęcie ACTA przez rząd PO. Do niedawna problemem była też telewizja publiczna, na którą wpływ ma władza polityczna. Za czasów antyestablishmentowego PiS wpuszczono do TVP niezbyt liczne, mniejszościowe, ale jednak zauważalne programy autorów o poglądach odmiennych od obowiązującego nurtu. Przeważnie – z prawej strony. W ostatnich latach mieliśmy do czynienia z ich pacyfikacją: zniknęły programy takie jak Misja specjalna Anity Gargas, Pod prasą Tomasza Sakiewicza, Antysalon Rafała Ziemkiewicza, Bronisław Wildstein przedstawia. Pozbyto się programu Warto rozmawiać Jana Pospieszalskiego, by po przerwie dopuścić go na antenę w gorszym paśmie. „Zrzucono” programy prowadzone przez Joannę Lichocką, pozbyto się Witolda Gadowskiego i wielu innych. Z tamtych wolnościowych zapewnień PO nie zostało dziś nic. W ostatnich tygodniach na ulice polskich miast wyszły setki tysięcy Polaków. Młodych i starych, gimnazjalistów i moherów. Hasła w czasie protestów przeciwko ACTA i w obronie Telewizji Trwam były zaskakująco podobne. Niektóre z nich nawiązywały też do wcześniejszych protestów kibiców, zamykanych za antyrządowe transparenty. Łączył je wspólny mianownik – wolność. Jeśli ktoś po 1989 r. potrafił wyprowadzić na uliczne manifestacje tak wielkie tłumy, to tylko związkowcy protestujący przeciwko biedzie. W sprawie wolności na taką skalę manifestujemy po raz pierwszy w III RP
Antykomor.pl: oddajcie nośniki Jan Dworak, szef KRRiT, przyznał, że skala protestów w sprawie Telewizji Trwam nie jest mała: „Otrzymaliśmy jakieś 37 tys. listów w tej sprawie”. Sprawa ACTA nie jest bynajmniej pierwszą próbą cenzurowania internetu przez władzę. Najgłośniejsza była sprawa wtargnięcia siedmiu funkcjonariuszy ABW do mieszkania Roberta Frycza, który prowadzi stronę internetową Antykomor.pl. Zarekwirowano mu komputer, nośniki pamięci i przeszukano dom. Z kolei sopocki sąd skazał blogera Klaudiusza Wesołka, którego jedyną winą było to, że filmował antykorupcyjny happening w radzie miejskiej Sopotu. Policji i sędziom pomylił się on z uczestnikami happeningu. W efekcie spędził 15 dni w areszcie. Najbardziej szokujący był fakt, że największe polskie telewizje robiły nagrania tego wydarzenia. Miały w ręce dowody, że Wesołek jest niewinny, a wyrok sędzi Anny Potyraj wyssany z palca. Żadna z nich nie uznała za słuszne zajrzeć do tych taśm. Na Krakowskim Przedmieściu doszło do ciężkiego pobicia przez Straż Miejską dziennikarza „Gazety Polskiej” Michała Stróżyka. Filmował on wydarzenia w namiocie Solidarnych 2010.
Wszyscy jesteśmy redemptorystami Kiedy TVP została już zmonopolizowana i zaczęła podawać te same informacje, co TVN i Polsat, do problemu numer jeden urosła Telewizja Trwam. Należę do tych, którzy z mediami skupionymi wokół Radia Maryja mieli wiele razy na pieńku. I to mocno. Atakowano mnie, a sam byłem nie mniej ostry. Generalnie podtrzymuję swoje racje. W czasie wyborów prezydenckich w 1995 r. popierałem, podobnie jak cała „Gazeta Polska”, Jana Olszewskiego, podczas gdy radio stawiało na Lecha Wałęsę. Argumenty główne zdecydowanie podtrzymuję, choć oczywiście twierdzić, że zawsze właściwie rozkładałem akcenty, byłoby nadmiarem pychy. Zapewne wiele razy jeszcze spierać się będę z ludźmi Radia Maryja. Teraz ma to znaczenie trzeciorzędne. Jeśli Tusk zakazuje działania Telewizji Trwam, to je też jestem redemptorystą. Piotr Lisiewicz

Polacy w obronie wolnych mediów Według danych organizatorów, 22 tys. osób wzięło udział w organizowanej m.in. przez gdański Klub Gazety Polskiej (KGP) demonstracji przeciwko dyskryminacji Telewizji Trwam przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji oraz w związku z brakiem reakcji rządu na łamanie prawa przez konstytucyjny organ, jakim jest KRRiT. Marsz w Gdańsku był jednocześnie protestem przeciwko łamaniu podstawowych praw obywatelskich i ograniczaniu przez rząd Donalda Tuska wolności mediów oraz swobody przepływu informacji – podkreślają organizatorzy. Demonstracja wyruszyła spod bazyliki św. Brygidy po Mszy około godz. 12.45. Na czele kolumny idą m.in. posłowie PiS - Antoni Macierewicz, Anna Fotyga, Janusz Śniadek, Kazimierz Jaworski, Dorota Irvina Arciszewska-Mielewczyk, senator Piotr Andrzejewski. Tłumnie stawili się także bohaterowie Solidarności, wsławienia działaniami z sierpnia 1980, wśród nich min. Alicja Kowalczyk. Obecny w Gdańsku był dziennikarz „Gazety Polskiej Codziennie” Jan Pospieszalski oraz przedstawiciele organizacji Solidarni 2010. Marsz przeszedł obok pomnika króla Jana III Sobieskiego, gdzie gdańszczanie w czasach zniewolenia komunistycznego gromadzili się na nielegalnych wiecach, żądając wolności słowa. Po godz. 14 demonstranci zgromadzili się pod pomnikiem Poległych Stoczniowców - miejscu, w którym Polacy upominali się o prawa człowieka, wolność, godność i szacunek.

- Kościół świętej Brygidy był wypełniony po brzegi – relacjonuje z miejsca wydarzeń Jan Pospieszalski. - W samej mszy wzięło udział około 4000 tys. osób. W trakcie płomiennego, patriotycznego kazania ojciec Filip Karauze nawiązał do procesu księdza Marka Garncarczyka, pozwanego przez Alicję Tysiąc. Powiedział, że wolność słowa jest prześladowana także za pomocą procesów sądowych. Dodał, że media są dziś dla wielu osób oknem na świat. Po mszy pochód udał się najpierw pod pomnik króla Jana III Sobieskego, a następnie pod Stocznię Gdańską. Do maszerujących cały czas dołączały nowe osoby. Co ważne, w marszu brały udział bardzo różne środowiska. Widać było transparenty klubu Gazety Polskiej, Ruchu Światło-Życie, zrzeszającego kombatantów „Gryfa Pomorskiego”, przedstawicieli Rodzin Radia Maryja. Część maszerujących szła, modląc się modlitwą różańcową - mówi Pospieszalski. Podczas wiecu pod pomnikiem Poległych Stoczniowców jedna z organizatorek i zarazem najmłodsza więźniarka stanu wojennego, Anna Kołakowska, zauważyła, że historia zatoczyła koło, a ludzie znów gromadzą się w miejscu, gdzie protestowali w czasach PRL.

– Dziękujemy Panu, Panie Dworak za to, że znów nas Pan zjednoczył, bo protest przeciw dyskryminowaniu TV Trwam znów nas połączył – mówił jej mąż Andrzej Kołakowski dodając, że „nie pozwolimy zlikwidować TV Trwam, tak jak zlikwidowano stocznię”. Z kolei Alojzy Szablewski, opozycjonista biorący udział w protestach w sierpniu 1980 apelował do premiera o opanowanie się, a Wojciech Reszczyński pytał, dlaczego nie ma tu Lecha Wałęsy. Wówczas z tłumu rozległy się okrzyki „Bolek, gdzie jesteś?”. Pod koniec spotkania uczestnicy gdańskiego Marszu pozdrowili protestujących w Lublinie i Białymstoku. Na wiecu w Gdańsku został odczytany apel komitetu organizacyjnego Marszu w obronie Telewizji Trwam i niezależności mediów:

Spod Pomnika Poległych Stoczniowców, miejsca gdzie podpisano historyczne Porozumienia Sierpniowe upominające się o godność i wolność Polaków oraz wolność mediów, my mieszkańcy Gdańska i Pomorza zwracamy się do rządzących o uznanie niezależności mediów i niedyskryminowanie Telewizji Trwam. Dlaczego po 22 latach od wolnych wyborów w Polsce musimy na dziesiątkach manifestacji i w milionach listów upominać się o tak podstawowe wolności jak: niezależność mediów i możliwość rozwijania Telewizji Trwam? Jedynej ogólnopolskiej stacji katolickiej telewizji funkcjonującej od wielu lat i realizującej katolicki, społeczno-patriotyczny program, z którym utożsamiają się miliony odbiorców w kraju i Polaków mieszkających poza jego granicami. Wyrzucanie z pracy dziennikarzy o niezależnych poglądach, podpisanie ACTA bez konsultacji i akceptacji społecznej, dyskryminowanie i utrudnianie rozwoju Telewizji Trwam oznacza, że demokracja w Polsce jest poważnie zagrożona. Działania te są sprzeczne z konstytucyjnymi zasadami wolności wyrażania swoich poglądów oraz rozpowszechniania informacji. Nie godzimy się być w naszym kraju obywatelami drugiej kategorii, urabianymi przez prorządowe media, ludźmi, którym ogranicza się podstawowe prawa i wolności. Z pełną determinacją aż do skutku będziemy żądać przyznania miejsca na multipleksie dla Telewizji Trwam oraz bronić wolności mediów i praw katolików do swobodnego wyrażania swoich poglądów. Kolejne 10 tys. osób zebrał dziś Marsz w Obronie Wolnych Mediów w Lublinie. Napisy na transparentach głosiły m.in. „Kradną wolność słowa, widzisz to?!”. Uczestnicy chcieli złożyć petycję w sprawie dyskryminacji TV Trwam na ręce wojewody, jednak nie przybył po nią nikt z przedstawicieli władz miasta. Demonstranci poinformowali, że wobec tego w poniedziałek dostarczą ją bezpośrednio do sekretariatu wojewody. Jeszcze jedna demonstracja, którą wspierają KGP,odbyła się w Białymstoku. W stolicy Podlasia w manifestacji udział wzięło również ok. 10 tysięcy osób. Marek Nowicki

Prezydent i premier lekceważą Katyń 10 kwietnia to dla Polski data szczególna. Tego dnia przypada 72 rocznica zbrodni katyńskiej i 2 katastrofy smoleńskiej. Jednak w tym roku ani prezydent Bronisław Komorowski, ani premier Donald Tusk, ani marszałek Sejmu Ewa Kopacz nie pojawią się w Katyniu.

– Gdy zostaną podjęte konkretne decyzje dotyczące udziału premiera Donalda Tuska w obchodach drugiej rocznicy katastrofy smoleńskiej, poinformujemy opinię publiczną – odpowiedziała nam Kancelaria Premiera pytana o… obchody zbrodni katyńskiej Prezydent Komorowski w jednym z wywiadów prasowych przyznał, że do Katynia się nie wybiera, a 10 kwietnia weźmie udział w mszy św. za ofiary katastrofy smoleńskiej w kaplicy pałacowej.

– W międzyczasie jeszcze były wybory w Rosji, które w sensie formalnym nie do końca są zakończone i ogłoszone – argumentował Bronisław Komorowski. Jednak ten brak „formalnego zakończenia" nie przeszkodził Komorowskiemu tydzień wcześniej złożyć gratulacji Władimirowi Putinowi. Kancelaria Sejmu pytana, czy pani marszałek bądź któryś z posłów, jako przedstawiciel Sejmu weźmie udział w uroczystościach katyńskich, od paru dni nie odpowiada.

„To było 70 lat temu. Zabijano ich – wcześniej skrępowanych – strzałem w tył głowy. Tak by krwi było mało. Później – ciągle z orłami na guzikach mundurów – kładziono w głębokich dołach. Tu, w Katyniu, takich śmierci było cztery tysiące czterysta. W Katyniu, Charkowie, Twerze, Kijowie, Chersoniu oraz w Mińsku – razem 21 768" – tymi słowami zaczyna się niewypowiedziane przemówienie śp. prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, przygotowane na 70. rocznicę mordu katyńskiego. Jak ujawniła w marcu zeszłego roku „Gazeta Polska", w związku z uroczystościami Biuro Bezpieczeństwa Narodowego pod kierownictwem śp. Aleksandra Szczygły przygotowało dla prezydenta specjalny dokument pt. „Ludobójstwo katyńskie w polityce władz sowieckich i rosyjskich, lata 1943–2009”.

„Brak realnych działań strony rosyjskiej w kwestii ludobójstwa katyńskiego, a w szczególności dalsze negowanie postulatów strony polskiej przez władze Federacji Rosyjskiej mogą doprowadzić do sytuacji, w której Polska będzie zmuszona do postawienia sprawy zbrodni katyńskiej na forum ONZ-etu i przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości w Hadze" – czytamy we fragmencie dokumentu, którego publikacji zabronił w maju 2010 r. obecny szef BBN gen. Stanisław Koziej.

– W wymiarze realnym ze strony rosyjskiej od dwóch lat nic się nie wydarzyło. Rezygnacja z polskich postulatów jest de facto utratą części naszej suwerenności – mówi „Codziennej" jeden z autorów dokumentu. – Polskie państwo całkowicie wycofało się ze sprawy Katynia – dodaje. Samuel Pereira

Bojkotujmy reklamodawców "Wiadomości" "Wiadomości" TVP przemilczały całkowicie relacjonowane przez światowe media wydarzenie, jakim był Wielki Wyjazd na Węgry. To kolejny ewidentny przypadek łamania prawa widzów do rzetelnej informacji. Wcześniej "na cenzurowanym" znalazły się m.in. marsze w obronie wolności mediów i niewygodne dla rządu informacje dotyczące katastrofy smoleńskiej. W związku z tym zachęcamy Państwa do bojkotu firm, które wykupują w TVP reklamy bezpośrednio przed lub po "Wiadomościach". Poniżej załączamy wzór listu protestacyjnego, jaki można rozsyłać do reklamodawców "Wiadomości" TVP: Szanowni Państwo,

Tysiące Polaków pojechało do Budapesztu, aby wyrazić solidarność i poparcie dla węgierskich reform i rządu Victora Orbana. Ten temat nie zainteresował jednak dziennikarzy najważniejszych programów informacyjnych. Wielki Wyjazd na Węgry został zgodnie przemilczany przez największe polskie stacje telewizyjne. Telewizje prywatne również podlegają zasadom, jednak to milczenie Telewizji Publicznej jest najbardziej „wymowne”. TVP jest dobrem wspólnym wszystkich Polaków. Stacją finansowaną z pieniędzy publicznych, której celem jest obiektywny opis rzeczywistości i relacjonowanie najważniejszych wydarzeń dla Polski i świata. Niestety 15 marca 2012 roku telewizja publiczna w wieczornym wydaniu „Wiadomości” całkowicie przemilczała uroczyste obchody święta narodowego Węgier z udziałem kilku tysięcy Polaków. Jak pisała „Gazeta Polska Codziennie” to kierownictwo „Wiadomości” TVP wstrzymało emisję przygotowanego materiału na ten temat. Przypominam, że jeszcze parę miesięcy temu media w Polsce obszernie informowały o atakach socjalistycznych europarlamentarzystów i władz UE oraz relacjonowały protesty przeciwko Orbanowi na Węgrzech. W związku z powyższą sytuacją informuję Państwa o podjęciu stosownych działań bojkotujących wszystkie firmy reklamujących się przed i po programie „Wiadomości”. Od dnia 20 marca br. nie kupuję jakichkolwiek państwa produktów, czy wyrobów. Czas mojego uczestnictwa w bojkocie uzależniam od działań kierownictwa TVP w tej sprawie. Mam tu na myśli przede wszystkim informowanie o polskim wsparciu dla Węgrów i reform antykomunistycznego rządu Victora Orbana. Niezalezna

Ponowny wniosek ws. biegłego z USA Senator Beata Gosiewska złoży dziś kolejny wniosek do szefa Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk. Jerzego Artymiaka o zgodę na zbadanie przez prof. Michaela Badena z USA ciała jej męża Przemysława Gosiewskiego, wicepremiera w rządzie PiS-u – ustaliła „Gazeta Polska Codziennie".

– Sprawa jest trudna, ponieważ ekshumacja odbywa się z urzędu, na wniosek prokuratury, ale mam nadzieję, że płk Artymiak przychyli się do mojej prośby – mówi nam senator Gosiewska.

– Jestem oburzona wypowiedziami premiera Donalda Tuska, który okłamuje swoich obywateli, mówiąc, że nie rozumie determinacji rodzin na rzecz ekshumacji zwłok i że jest to jakaś potrzeba, która tkwi w zranionych uczuciach rodzin ofiar. Przecież o ekshumacji zadecydowała prokuratura i nie jest to realizacja mojego wniosku – podkreśla Beata Gosiewska. Tak samo z urzędu śledczy dokonają ekshumacji ciała prof. Janusza Kurtyki, prezesa Instytutu Pamięci Narodowej. Na stronie www.pomniksmoleński.pl w oświadczeniu Zuzanny Kurtyki, wdowy po prezesie IPN-u, czytamy m.in.:

„Prokuratura Wojskowa nie tak dawno poinformowała mnie o takiej swojej decyzji z urzędu. Dotychczas na moje dwa wnioski dotyczące:

1. prośby o zaniechanie tej procedury i jednoznacznego stanowiska, że jestem jej w obecnych warunkach przeciwna, 2. prośby o zgodę na udział w niej dwóch patomorfologów; jednego z Zakładu Medycyny Sądowej UJ z Krakowa, drugiego z Nowego Jorku, otrzymałam dwie odpowiedzi odmowne".

Po ekshumacji Przemysława Gosiewskiego i Janusza Kurtyki ciała zostaną przewiezione do Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie, dysponującego najlepszymi w Polsce urządzeniami do diagnostyki tomograficznej. Następnie szczątki trafią do Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu, tam zbada je zespół biegłych. Rodzina Przemysława Gosiewskiego chciała, by do zespołu biegłych dołączył prof. Michael Baden, ale prokuratura wojskowa odmówiła, chociaż w innych śledztwach polscy śledczy korzystają z pomocy zagranicznych biegłych – np. sprawie zabójstwa Krzysztofa Olewnika. Dorota Kania

Z. Kurtyka przeciwna ekshumacji ciała męża Zuzanna Kurtyka, wdowa po prezesie IPN Januszu Kurtyce, jest przeciwna ekshumacji ciała męża. Informowała o tym już dzisiejsza „Gazeta Polska Codziennie”. Prokuratura nie wyklucza jednak, że dojdzie do ekshumacji szczątków Janusza Kurtyki - poinformował rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Zbigniew Rzepa. W oświadczeniu zamieszczonym na stronie internetowej Społecznego Komitetu Budowy Pomnika Ofiar Tragedii Narodowej pod Smoleńskiem oraz Stowarzyszenia Rodzin Katyń 2010 Zuzanna Kurtyka poinformowała, że jest przeciwna tej procedurze.

„Prokuratura Wojskowa nie tak dawno poinformowała mnie o takiej swojej decyzji z urzędu. Dotychczas na moje dwa wnioski dotyczące: prośby o zaniechanie tej procedury i jednoznacznego stanowiska, że jestem jej w obecnych warunkach przeciwna i prośby o zgodę na udział w niej dwóch patomorfologów: jednego z Zakładu Medycyny Sadowej UJ z Krakowa, drugiego z Nowego Jorku otrzymałam dwie odpowiedzi odmowne” – napisała Zuzanna Kurtyka. Jednocześnie zaznaczyła, że ze względu na „skandaliczne dotychczasowe zachowanie polskich mediów, zarówno publicznych jak i prywatnych, wysoce nieetyczne i kunktatorskie, dotyczące Tragedii Narodowej w Smoleńsku”, nie będzie się w tej sprawie wypowiadać publicznie, chyba, że uzna to za konieczne. Rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Zbigniew Rzepa powiedział PAP, że prokuratura "nie wyklucza", iż dojdzie do ekshumacji szczątków Janusza Kurtyki. Jak wyjaśnił, prokuratorzy decydują się na taki krok w ostateczności, gdy w toku śledztwa nie ma już innej możliwości wyjaśnienia pojawiających się wątpliwości i np. zachodzi potrzeba powtórzenia jakichś badań specjalistycznych? Płk Rzepa podkreślił, że wola rodziny - nawet gdyby sprzeciwiała się ekshumacji - nie jest wiążąca dla prowadzących śledztwo.

- Jeśli prokurator uzna to za konieczne, ma prawo dokonać takiej czynności - poinformował rzecznik NPW.

Gazeta Polska Codziennie

Prokuratura bezprawnie inwigilowała dziennikarzy To było ominięcie prawa zakazującego ustalania źródeł dziennikarzy - tak sąd ocenił decyzje poznańskiej prokuratury wojskowej o żądaniu od operatorów billingów i treści sms-ów dwóch dziennikarzy w sprawie o przecieki ze śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej. W poniedziałek Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa uwzględnił zażalenie Macieja Dudy z TVN24 oraz Cezarego Gmyza z "Rzeczpospolitej" i uchylił cztery decyzje prokuratora wojskowego o żądaniu ich danych od operatorów z przełomu 2010-2011. "To rewolucja" - mówi Duda o decyzji sądu i nie wyklucza "dalszych kroków prawnych". W uzasadnieniu postanowienia sędzia Paweł du Chateau powiedział, że działania prokuratury wojskowej były niedopuszczalną próbą ominięcia ustawowego zakazu ustalania danych osób udzielających informacji dziennikarzom. Nawet zwolnienie dziennikarza przez sąd z tajemnicy dziennikarskiej nie może tego dotyczyć - dodał. Podkreślił, że prokurator, występując o billingi w sprawie o przecieki ze śledztwa smoleńskiego, "celował nie w billingi dziennikarzy, ale w ich źródła informacji". Sędzia zwrócił uwagę, że prokuratura od początku "doskonale wiedziała", iż występuje o dane dziennikarzy. Prowadzący ówcześnie to śledztwo prok. Mikołaj Przybył mówił wiele razy, że sprawdzano billingi prokuratorów, a nie dziennikarzy. Przybył twierdził, że w momencie występowania do operatora, prokurator nie miał pojęcia, czy rozmówcą sprawdzanych byli dziennikarze. Żądanie przez prokuraturę ujawnienia przez operatorów treści sms-ów Gmyza i Dudy sąd uznał z kolei za "ewidentne naruszenie tajemnicy korespondencji". Sędzia podkreślił, że sms-y są objęte tą ogólną tajemnicą, a na jej uchylenie potrzebna jest zgoda sądu. Sędzia dodał, że uchylenie decyzji prokuratury ma na celu wyeliminowanie błędnych decyzji z obiegu prawnego. Duda nie krył satysfakcji z decyzji sądu. Dodał, że jako dziennikarzowi ciążyła mu świadomość, że prokuratora może ustalać jego informatorów. Pełnomocnik Dudy mec. Dariusz Pluta powiedział dziennikarzom, że sąd potwierdził fundamentalną dla wolności prasy zasadę ochrony tajemnicy źródeł dziennikarskich. "To odtrutka na skandaliczne i sprzeczne z prawem działania prokuratury wojskowej" - dodał. Pytany, co dalej, oświadczył, że "czas skończyć z bezkarnością funkcjonariuszy publicznych". Wyraził nadzieję, że prokuratura wyciągnie wnioski z decyzji sądu. "Przeprosiny wobec dziennikarzy to coś oczywistego" - dodał. Żądając wglądu w sms-y bez zgody sądu, prokurator działał w sposób nieuprawniony - głosiła ujawniona w styczniu br. analiza śledztwa "przeciekowego" wykonana w Prokuraturze Apelacyjnej w Warszawie. Analizę prawidłowości działania Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu zlecił prokurator generalny Andrzej Seremet. Wcześniej prasa donosiła, że poznański prokurator wojskowy złamał prawo, żądając bez zgody sądu wglądu w treść sms-ów dziennikarzy. Płk Przybył przekonywał, że nie złamał prawa; w styczniu postrzelił się w przerwie zwołanej przez siebie konferencji prasowej, na której emocjonalnie odnosił się do medialnych zarzutów. Śledztwo w sprawie bezprawnego ujawniania materiałów ze śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej wszczęto w WPO w Poznaniu w listopadzie 2010 r. Latem 2011 r. prokuratura stwierdziła, że zachodzi prawdopodobieństwo, iż ujawnienia tajemnicy dopuścił się pracujący w prokuraturze wojskowej cywilny prokurator Marek Pasionek. Z ustaleń śledztwa wynika, że spotykał się z przedstawicielami Ambasady USA oraz miał informować o śledztwie dziennikarzy "Rzeczpospolitej", "Naszego Dziennika" i posłów PiS. Sprawę skierowano do Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która pod koniec 2011 r. śledztwo umorzyła. W NPW trwa zaś postępowanie dyscyplinarne wobec Pasionka. On sam wiele razy mówił, że "wie, co robił i czego nie zrobił". Marek Nowicki

Ks.Isakowicz-Zaleski: Kaczyński powinien zostać pochowany w Warszawie "Żaden ksiądz mnie nigdy nie podrywał"– powiedział ks. Isakowicz-Zaleski w rozmowie z Moniką Olejnik na antenie Radia ZET. Wspomniał też o tragicznie zmarłym prezydencie Lechu Kaczyńskim, który jego zdaniem nie powinien spocząć na Wawelu. Lech Kaczyński powinien zostać pochowany w Warszawie, choćby z przyczyn historycznych. To w Warszawie chowano prezydentów II Rzeczpospolitej – powiedziałks. Tadeusz Isakowicz-Zaleskiw audycji Moniki Olejnik. Śp. Lech Kaczyński, z rąk, którego przyjąłem order, był człowiekiem, który dużo dobrego w pewnych dziedzinach zrobił, natomiast popełniał też błędy - mówił Isakowicz-Zaleski.Dodał, że pochówekLecha Kaczyńskiego na Wawelu otwiera problem następnych prezydentów. Niech żyją jak najdłużej, ale kiedyś będzie problem gdzie ich pochować, więc trzeba na ten temat rozmawiać - powiedział ks. Isakowicz-Zaleski. Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski rozwinął tez poruszony w wywiadzie-rzece „Chodzi mi tylko o prawdę” wątek homoseksualizmu w Kościele. Zapytany, czy podzieli się swoją wiedzą z hierarchami kościelnymi, odpowiedział:, Jeśli powstanie fasadowa komisja, to nie ma sensu, żebym mówił o nazwiskach. Ale jeśli powstanie prawdziwa komisja, która będzie chciała wyjaśniać trudne sprawy, to oczywiście. Dodał, że jego obawy wynikają z obserwacji prac poprzedniej komisji, która zajmowała się problemem lustracji w Kościele- Mam złe doświadczenia z komisją, która nosiła piękną nazwę „Pamięć i Troska” i która nigdy nie spotkała się z ofiarami donosów tajnych współpracowników SB. Ksiądz Isakowicz-Zaleskiskrytykował obecność abp Juliusza Paetza na konferencji poświęconej problemowi pedofilii. Jego zdaniem w wyniku takich spraw wierni mają taki obraz, że Kościółnie reaguje na pewne rzeczy, tuszuje i zamiata je pod dywan. Jego zdaniem dla dobra sprawy trzeba tego typu problemy jednoznacznie rozwiązywać. Zapytany, czy lobby homoseksualne jest silne w Polsce, czy w całym Kościele, ks. Isakowicz-Zaleski powiedział: Myślę, że wszędzie. Nie ma miejsca, gdzie by nie było obecne, na pewno w środowisku rzymskim ono jest szczególnie aktywne. Ale to nie dotyczy tylko Rzymu i Watykanu. Problem w tym, że ja nie napisałem w tej książce żadnej rzeczy, która nie byłaby znana ogółowi duchownych w Polsce. O tym się mówi w czasie różnych spotkań, ale publicznie jest cisza. Isakowicz w swojej książce wspomina też m.in., jak w czasie studiów w Rzymie został poinstruowany przez księdza z Polski słowami: „Pamiętaj, to jest mafia. Nie wchodź jej w drogę, a w nocy zamykaj drzwi na klucz.” Radio ZET

Po co judzić i wplątywać w to księdza Isakiewicza? Pan Jan Piński zamieścił w dziale wiadomości artykuł zatytułowany: "Ks.Isakowicz-Zaleski: Kaczyński powinien zostać pochowany w Warszawie”. To zwykła manipulacja, od jakiej Nowy Ekran stronić powinien. Nie wiem jak oceni to ksiądz Isakiewicz Zalewski, ale dla mnie jest to usiłowanie upieczenia dwóch politycznych pieczeni przy jednym ogniu. Przyprawianie twarzy księdzu i judzenie przeciw Kaczyńskim. O obrzydzaniu księdza Isakowicza Zalewskiego pisał niedawno Terlikowski.

Terlikowski: Jak obrzydzić księdza Isakowicza-Zaleskiego Ze zdumieniem przeczytałem dzisiejsząrecenzję mojego wywiadu rzeki z księdzem Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim, jaka wyszła spod pióra Katarzyny Wiśniewskiej. Gdybym nie znał tego wywiadu byłbym przekonany, że to jakiś szaleńczy atak na Kościół. Mój problem polega tylko na tym, że ja ten wywiad zrobiłem, i wiem, że takie jego przedstawienie jest zwyczajną manipulacją. Dziś wygląda na to, że do akcji GW i MO, moim zdaniem, przyłącza się Nowy Ekran.

"Żaden ksiądz mnie nigdy nie podrywał"– powiedział ks. Isakowicz-Zaleski w rozmowie z Moniką Olejnik na antenie Radia ZET. Wspomniał też o tragicznie zmarłym prezydencie Lechu Kaczyńskim, który jego zdaniem nie powinien spocząć na Wawelu - odnotowuje pan Jan Piński.To, że Monika Olejnik wciąga swoich rozmówców w prowokacyjne wątki a oni temu ulegają to jedna sprawa. Ale kontynuowanie propagandowej roboty MO to już zupełnie inna sprawa.Czy trzeba, czy należy, czy się powinno? To stary trick politruków medialnych polegający na tym, że ktos coś mimochodem powie a dziennikarskie sępy rozdziobuja to i roznoszą po okolicy. Wydziobano najpierw temat homoseksualizmu księży i co się okazuje to w odniesieniu do kapłanów wcale nie jest homofobia.Nikt tego nie piętnuje. Żaden poprawnie myślący dziennikarz. A spróbujcie napisać o homoseksualiżmie dziennikarzyktóre to środowisko wcale nie jest oazą na pustyni rozpusty. Przejadła się pedofilia, nie da się nic juz tego pociągnąć to teraz, gdy trzeba znowu okraść Kościół sięga się  w akcie rozpaczy po homo. Zajrzałem na bloga księdza, aby zobaczyć, co on sam mówi na temat swojego wywiadu, z którego jak się okazuje wspomniane sępy wydziobują smakowite dla siebie kawałki nawet nie wspominając o meritum, o sprawach najwazniejszych, o których jest w wywiadzie mowa.

"Chodzi mi tylko o prawdę - nowy wywiad-rzeka" - pisze ksiądz Isakiewicz Zalewski i ja mu wierzę. Publikację tę polecam wszystkim tym, którzy są przeciwko "poprawności politycznej" i tzw. michnikowszczyźnie oraz przeciwko "sojuszowi ołtarza z tronem" i "zamiataniu pod dywan" w Kościele polski trudnych spraw. Polecam ją także tym, którzy interesują się przemilczanymi tematami historycznymi, w tym zwłaszcza ludobójstwem dokonanym przez rząd turecki na Ormianach oraz ludobójstwem dokonanym przez nacjonalistów ukraińskich z UPA i SS "Galizien" na Polakach. Oczywiście wiele wątków poświęconych jest osobom niepełnoprawnym intelektualnie i Fundacji im. Brata Alberta. Poszczególne rozdziały naszą tytuły:

1. Życie po lustracji.

2. Kapłaństwo.

3. Kościół.

4. Służba.

5. Ormianin.

6. Ukraina.

Publikacja ta jest kontynuacją wywiadu-rzeki, którego pod tytułem "Moje życie nielegalne" udzieliłem red. Wojciechowi Bonowiczowi w 2007 r. , a którego drugie wydanie nakładem "Małego Wydawnictwa" ukaże się także w bieżącym miesiącu.

www.isakowicz.pl/index.php

Jak więc widzicie ani homoseksualizm ani pochówek Prezydenta nie sa tematami wiodącymi, nie są też nawet znaczącymi wątkami pobocznymi. Robienie w tytule artykułu sensacji z miejsca pochówku Prezydenta Lecha Kaczyńskiego  i to na chwile przed kolejna już rocznica tragedii smoleńskiej to wydarzenie wysoce niestosowne. Powstrzymam się jednak przed użyciem stosownych przy takiej okazji epitetów. Powiem tylko, że mnie to zwyczajnie brzydzi.Komu mogło przyjść do głowy aby wyciągać na wierzch sprawę która już jest i z pewnością tak zostanie.Komu i po co?

Jak sie "manipuluje" wypowiedzia księdza obrazuje to porownanie:

- w Wirtualnej Polsce: "W moim wypadku, śp. pan Lech Kaczyński, zresztą z rąk którego przyjąłem order, chyba to był Krzyż Komandorski, był człowiekiem, który dużo dobrego w pewnych dziedzinach zrobił, natomiast popełniał też błędy. A cały problem jego pochówku na Wawelu został chyba sztucznie wywołany i tam, w tej książce, mówię wyraźnie, że ze względów historycznych powinien być pochowany w Warszawie, dlatego że Warszawa jest tym miejscem, gdzie byli chowani prezydenci II Rzeczpospolitej.." ( podkreślenie w tekscie moje)

www.wiadomosci.wp.pl/kat,1329,title,Isakowicz-Zaleski-LKaczynski-powinien-byc-pochowany-w-Warszawie,wid,14342976,wiadomosc.html

Na Nowym Ekranie: "Lech Kaczyński powinien zostać pochowany w Warszawie, choćby z przyczyn historycznych. To w Warszawie chowano prezydentów II Rzeczpospolitej – powiedziałks. Tadeusz Isakowicz-Zaleskiw audycji Moniki Olejnik.Śp. Lech Kaczyński, z rąk, którego przyjąłem order, był człowiekiem, który dużo dobrego w pewnych dziedzinach zrobił, natomiast popełniał też błędy - mówił Isakowicz-Zaleski.Dodał, że pochówekLecha Kaczyńskiego na Wawelu otwiera problem następnych prezydentów. Niech żyją jak najdłużej, ale kiedyś będzie problem gdzie ich pochować, więc trzeba na ten temat rozmawiać - powiedział ks. Isakowicz-Zaleski." Zniknął fragment o sztucznie wywolanym problemie pochówku na Wawelu . Czy to nie jest manipulacja? Jest za to o błędach Prezydenta. Piekne epitafium dla Lecha kaczyńskiego w rocznice śmierci Pięknie panie Piński, s-pisał się pan. Tym co zapomnieli przypominam że zbliża się 10 kwietnia a Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej Lechowi Kaczyńskiemu  i Marii Kaczyńskiej należy się godny wieczny spoczynek .Przestańcie trząść jego grobem. Powiem tak jak powiedział pewien facet: " Odpieprzcie się od Kościoła i Prezydenta Kaczyńskiego" A to, że Nowy Ekran dokłada  się rękoma swojego redaktora do tego zaskakuje mnie i szokuje  podwójnie. Nathanel

Czy przed TV Trwam otwiera się szansa? Dwie spółki, które dostały miejsca na multipleksie, nie nadawały! (Nie nadają?) A powinny KRRiT nie ma prawnej możliwości zmiany rozstrzygnięcia konkursu na nadawanie na pierwszym multipleksie (MUX-1). Jeszcze w tym roku ogłoszony będzie kolejny – na miejsca, które dziś zajmują programy TVP - powiedział przedwczoraj Krzysztof Luft z KRRiT. Kolejny multipleks to sprawa złożona - najpierw media publiczne muszą zwolnić częstotliwości, co potrwa. Czy więc TV Trwam nie ma już szans na koncesję? Czy ponad milion podpisów, wielotysięczne marsze i mobilizacja tak wielu ludzi dobrej woli, nie zawsze fanów o. Rydzyka, są skazane na porażkę? Niekoniecznie. Ważne - choć niepodjęte szerzej - ustalenie w tej sprawie przyniósł zeszłotygodniowy program "Bliżej" Jana Pospieszalskiego. Oto kluczowy fragment gorącej wymiany zdań pomiędzy Elżbietą Kruk, posłanką PiS i byłą szefową Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, a Janem Dworakiem - obecnym szefem KRRiTV:

Elżbieta Kruk: Czy prawdą jest, że Fundacja Lux Veritatis ma i majątek trwały wyższy od niektórych spółek, którym udzieliliście koncesji? Jan Dworak: Nieprawda.
Elżbieta Kruk: W decyzji, którą podjęła Krajowa Rada, wyliczono cenę za tę koncesję, opłatę koncesyjną ok. 10 mln. Ponoć Fundacja Lux Veritatis nie była w stanie sprostać tym warunkom. To ma być 10 mln, które ma być jednorazowo zapłacone. Czy prawdą jest wobec tego panie przewodniczący, że we wrześniu ubiegłego roku pan zgodził się na rozłożenie tej opłaty trzem spółkom (...) na raty? Czy prawda jest, że zamiast 40 mln dostał skarb państwa 3 mln? Jan Dworak: Nieprawda. (...)
Jan Pospieszalski: Czy podmioty, które zapłaciły koncesję, zapłaciły jednorazowo? Jan Dworak: Ja zrozumiałem pytanie, Janku, ono jest dość proste. I prosta jest odpowiedź.
Jan Pospieszalski: I zapłacili jednorazowo? Jan Dworak: Praktyka, i Elżbieta Kruk dobrze o tym wie ze swego niedawnego przewodniczenia w Krajowej Radzie, że opłata koncesyjna jest zawsze wyznaczana za cały okres jednorazowo. I że praktyką jest na wniosek koncesjonariusza rozkładanie na raty. Gdyby Fundacja Lux Veritatis dostała tę koncesję, i gdyby się do nas zwróciła, to tak samo jak te spółki miałaby rozłożone na raty. (...) Jesteśmy bardzo życzliwi dla rozwoju polskiego rynku medialnego. (...)
Elżbieta Kruk: Rozłożone zostały na raty. Dlaczego? Bo nie sprostałyby jednorazowo. Pan przewodniczący mógł podjąć tę decyzję tylko na tej podstawie, że spółki pokazały dokumenty, z których wynika, że gdyby zapłaciły jednorazowo, to by zbankrutowały. Takie są silne. Jeszcze jedna sprawa. Czy prawdą jest, panie przewodniczący, że dwie spółki, które dostały koncesję rozszerzającą koncesję satelitarną, do dziś, choć od lutego posiadają koncesję, są zobowiązane do nadawania, to jest obowiązek ustawowy, nie nadają. A jeśli nie nadają, to ustawa nakazuje przewodniczącemu cofnąć koncesję. Czy prawdą jest, że dwie spółki - Stavka i ATM - do dziś nie nadają. Jan Dworak: Nieprawda.
Elżbieta Kruk: Czy mógłby pan, zatem poinformować widzów, gdzie można znaleźć program ATM i Stavki na satelicie? Jan Dworak: (...) ATM nie nadaje, zostało wszczęte postępowanie, spółka Stavka nadaje, jest osiągalna w nadawaniu naziemnym, jeśli chodzi o nadawanie satelitarne tego nie wiem. "ATM nie nadaje, zostało wszczęte postępowanie, spółka Stavka nadaje, jest osiągalna w nadawaniu naziemnym, jeśli chodzi o nadawanie satelitarne tego nie wiem" - przyznał Jan Dworak. A więc koncesjonariusze nie wypełnili warunków koncesji. Postępując zgodnie z prawem - powinni koncesje stracić. Więcej - w przypadku jednej ze stacji "został wszczęte postępowanie"! A jeżeli zwolni się miejsce - może je dostać, w dogrywce, TV Trwam. Tak powinna zakończyć się sprawa w państwie prawa. Z programu Jana Pospieszalskiego warto jeszcze zacytować wymianę zdań w sprawie znaczenia i wagi koncesji na multipleksie - według Krajowej Rady, wagi właściwie niewielkiej. Pytanie: czy nieprzyznanie miejsca na multipleksie spowoduje, że Telewizja Trwam zniknie z eteru? Jan Dworak: To jest jedno z wielu uproszczeń, które słyszymy w tej sprawie, i jedno z wielu nieprawdziwych zdań. W tej chwili Telewizja Trwam przy pomocy tych środków, które posiada, dociera do 9 milionów ludzi. Ogląda ją średnio, to muszę powiedzieć, średnio 6 tysięcy ludzi, w szczycie 40 parę tysięcy. (...) Jest jeszcze do pozyskania grupo ponad 8 milionów widzów. A przy pomocy platform cyfrowych można docierać obecnie do 85 proc. A to naziemne nadawanie cyfrowe sprowadza się obecnie do 15 procent ludności. Chciałbym odnieść się do tego, co mówił ojciec Rydzyk, że żyjemy w kraju zniewolonym.  Wydaje mi się, że żyjemy w zupełnie różnych Polskach. Ja słysz, że katolicy są dyskryminowani. Ja widzę pełne kościoły, sam chodzę do kościoła, czytam prasę katolicką, Gościa Niedzielnego, Niedzielnego, czytam prasę prawicową, udzielam wywiadu "Uważam Rze", czytam prasę liberalną, "Politykę". Naprawdę, jeśli ktoś chce zapoznać się z jakimiś poglądami, albo wygłosić jakieś poglądy, to nie ma z tym problemu. Żyjemy  w wolnej Polsce.

Na co Janina Jankowska odpowiedziała: Wydaje mi się, że ojciec Rydzyk nie mówił tu o Polsce. On mówił o tym, że we współczesnej Polsce i Europie jest taki czas, że te wartości chrześcijańskie są jakoś atakowane, i to jest fakt. Elżbieta Kruk dodała: Mówimy teraz o postępowaniu o te cztery miejsca [na multipleksie], które są częścią wielkiego procesu, dziś w Polsce prowadzonego, przechodzenia z nadawania analogowego do cyfrowego. Skok technologiczny fundamentalny. Każdy może włączyć telewizor i odbierać na zwykłej antenie. Nie można mówić teraz, kiedy odmawia się teraz TV Trwam takiego sposobu dotarcia do obywateli, że można dotrzeć do 100 proc. Pan mówi panie przewodniczący o docieraniu kablowym i satelitarnym. Dobrze pan wie, że aby ten przekaz był do widza dostępny, trzeba sobie wykupić abonament i często bardzo dużo za to zapłacić. I co jest bardzo istotnego w tym nadawaniu naziemnym: poza tym, że to dociera do każdego widza i jest dostępne za darmo, to jest istotne dla nadawców, bo to nadawanie buduje ich pozycję. Tak jak dzisiejsi nadawcy naziemni tę pozycję mają, dlatego, że właśnie ten ekskluzywny przywilej posiadają, są wszędzie dostępni, jak TVN czy Polsat. To jest nieporównywalne z nadawaniem przez satelitę. Okazuje się, że różne kryteria były stosowane do różnych podmiotów, nieprawdą okazało się to, że sytuacja finansowa Fundacji Lux Veritatis była gorsza niż tych podmiotów, które dostały koncesję. Jedyne uzasadnienie KRRiT - że nie udźwignie tego fundacja, okazało się nieprawdą. I jeszcze godna zanotowania wypowiedź Lidii Kochanowicz, dyrektor finansowej Fundacji Lux Veritatis: Decyzja została wydana z rażącym naruszeniem prawa, ponieważ po pierwsze, nieprawidłowo, albo subiektywnie, to jest bardzo delikatne określenie, Krajowa Rada oceniła sytuację finansową wszystkich podmiotów. Wybiórczo stosowała wskaźniki ekonomiczne, w zależności od potrzeb. Zastosowała 99 wskaźników ekonomicznych, łącznie. Natomiast wybiórczo wybrała je sobie dla poszczególnych podmiotów. Czyli wybrała sobie takie wskaźniki, które dawały jej podstawę do wydania takiej a nie innej opinii. Krajowa Rada wskazała - jako jedyny zarzut wobec Fundacji - że Fundacja posiada tzw. wskaźnik długu na poziomie 3.34. Ten wskaźnik był podstawą odmowy. Wyliczyliśmy ten wskaźnik dla podmiotów, które otrzymały tę koncesję, i np. firma ESKA - która otrzymała tę koncesję - ma wskaźnik długu 8.69, a firma Stavka 182.37. Zdolność do sfinansowania tej inwestycji jest nieporównywalnie lepsza u nas. Na co Jan Dworak odpowiedział:

Nie wiem jak na to odpowiedzieć, ja te liczby słyszę 5 raz. Te liczby są również liczbami wybiórczymi, są przedstawiane przez koncesjonariusza, który nie uzyskał koncesji. Są wyrwane z kontekstu, są nieprawdziwe. Krajowa Rada zdaje sobie sprawę, że wszystkie jej decyzje będą zaskarżane. Koncesji nie otrzymała nie tylko Fundacja Lux Veritatis, ale także 13 innych wnioskodawców. Niech sąd to rozstrzygnie. Ale kluczowa jest informacja - powtórzmy - że ATM i Stavka nie nadawały w momencie, gdy otrzymywały koncesję. A zgodnie z prawem - nadawać powinny. wPolityce.pl

Szansa dla Telewizji TRWAM? KRRiT wszczęła postępowanie o cofnięcie spółce ATM Grupa koncesji na multipleksie Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji postanowiła wszcząć postępowanie o cofnięcie spółce ATM Grupa koncesji na nadawanie programu ATM Rozrywka TV w ramach pierwszego multipleksu cyfrowego. ATM Grupa czeka na stanowisko KRRiT i zapewnia, że prawidłowo realizuje koncesję. "Przewodniczący KRRiT wzywał dwukrotnie spółkę ATM Grupa do złożenia wyjaśnień. Z nadesłanych wyjaśnień oraz przeprowadzonego przez KRRiT monitoringu wynika, że program jest rozpowszechniony w sposób sprzeczny z warunkami określonymi w koncesji" - poinformowała Krajowa Rada. Zgodnie z ustawą o rtv koncesję cofa się, jeżeli działalność objęta koncesją jest wykonywana w sposób sprzeczny z ustawą lub warunkami określonymi w koncesji, a nadawca, pomimo wezwania przewodniczącego Krajowej Rady, w wyznaczonym terminie nie usunął stanu faktycznego lub prawnego niezgodnego z warunkami określonymi w koncesji lub w ustawie. W przesłanym PAP komunikacie zarząd ATM Grupy podkreślił, że zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa podjęcie uchwały przez KRRiT nie oznacza utraty koncesji przez spółkę, a jest jedynie podstawą do wszczęcia postępowania przez przewodniczącego Rady w tej sprawie. "W toku tego postępowania spółka przedstawiać będzie swoje stanowisko i wykazywać prawidłowość podejmowanych działań, w tym ich zgodność z ustawą i zapisami koncesyjnymi" - napisano w komunikacie. Pytana o tę sprawę rzeczniczka ATM Grupy Magdalena Łukasiuk powiedziała PAP, że spółka odniesie się do zastrzeżeń Krajowej Rady, gdy otrzyma jej oficjalne stanowisko na piśmie.

"My uważamy, że koncesję wykonujemy prawidłowo" - podkreśliła. Według informacji ATM Grupy, kanał ATM Rozrywka TV w ramach MUX-1 został uruchomiony z końcem lutego, zaś pełna ramówka stacji ma ruszyć do końca maja. Dyrektor departamentu strategii KRRiT Agnieszka Ogrodowczyk podkreśliła w rozmowie z PAP, że postępowanie o cofnięcie koncesji ma charakter wyjaśniający i służy ustaleniu, czy nadawca może realizować warunki koncesji. Zwróciła uwagę, że zgodnie z ustawą o rtv koncesję cofa się, chyba, że nadawca wykaże, że opóźnienie rozpoczęcia rozpowszechniania programu lub zaprzestanie rozpowszechniania programu zostały spowodowane okolicznościami od niego niezależnymi. Nie wiadomo jeszcze, co stałoby się z miejscem na MUX-1 w przypadku cofnięcia koncesji ATM Grupie. Ustawa o rtv mówi, że w przypadku uprawomocnienia się takiej decyzji przewodniczący KRRiT niezwłocznie ogłasza możliwość uzyskania koncesji w zakresie objętym cofniętą koncesją, jednak ustawa o wdrożeniu naziemnej telewizji cyfrowej dała nadawcom obecnym na multipleksie specjalne uprawnienia. W przypadku zwolnienia części pojemności multipleksu z powodu rezygnacji jednego z nadawców, pozostali użytkownicy multipleksu w terminie 30 dni od dnia tej rezygnacji mogą przedłożyć KRRiT i prezesowi UKE uzgodniony sposób wykorzystania zwolnionej części pojemności multipleksu. Dotyczy to "w szczególności umieszczenia w multipleksie nowego programu". Program taki, zgodnie z ustawą, musiałby wcześniej uzyskać koncesję na rozpowszechnianie w sposób naziemny cyfrowy. PAP/Skaj

Punkt zwrotny w rozwoju Chin? Sprawozdanie Banku Światowego „Chiny 2030” nosi tytuł „Punkt Zwrotny w Rozwoju Chin”.  Autorzy Robert Zoelick oraz Klaus Rohland zapowiadają, że w roku 2030 Chiny będą należały do najbogatszych państw na świecie, według sprawozdania Banku Światowego,   długiego na 500 stron przygotowanego z pomocą Państwowego Ośrodka Badań Rozwoju Gospodarczego Chin. W dokumencie tym na użytek rządu Chin opisane są szczegółowo gruntowne reformy wielkich przedsiębiorstw państwowych konieczne, żeby uniknąć nadchodzący okres coraz bardziej zwalniającego tempa rozwoju gospodarczego. Chinom zagraża tak zwana pułapka „zarobków średnich”. Pułapka ta polega na zatrzymaniu się rozwoju gospodarki na punkcie osiągnięcia i zatrzymania się w stadium taniej robocizny przemysłowej i trudności dalszego rozwoju jak to ma miejsce w takich państwach jak Wenezuela i Argentyna. Z tego powodu sprawozdanie „Chiny 2030” nosi pod tytuł: „Budowa Nowoczesnego, Harmonijnego i Twórczego Społeczeństwa Na Wysokiej Stopie Życiowej” Podstawowo, według autorów sprawozdania prezesa Banku Świtowego Zoelick’a, w chwili obecnej Chiny nie są zagrożone szybko nadchodzącym zwolnieniem rozwoju gospodarczego. Raczej Chiny są w obliczu postępowych zmian i szybszego tempa rozwoju innowacji w celu przejścia ze stadium poziomu zarobków średnich do gospodarki na wysokiej stopie życiowej. Dzieje się to w czasie globalizacji nacechowanej obecnie brakiem stabilizacji na świecie. Chiny są w czołówce państw starających się o poprawę zanieczyszczonego środowiska drogą innowacji i postępu, równolegle z postępem w systemie opieki społecznej i służby zdrowia, jak też przy unowocześnianiu systemu pobierania podatków oraz w czasie starania się o poprawę stosunków z resztą świata. Chińska forma kapitalizmu państwowego w przeciwieństwie do amerykańskiego kapitalizmu lichwiarskiego, opiera się na upaństwowionych przedsiębiorstwach, takich jak Bank of China, kompanie naftowe i linii lotniczych, takich jak „Air China”.  Papiery wartościowe tych największych 117 firm są w przetargu na giełdach światowych a jednocześnie podlegają kontroli państwowej. Ponieważ firmy te stanowią wielką część kapitału Chin i zatrudniają wielką część chińskiej siły roboczej, są one bardzo ważne w programie reform wprowadzanych za pomocą  transakcji rynkowych. Przedstawiciel Banku Światowego Chinach, Klaus Rohland, zaleca prywatyzację coraz większej części tych 117 przedsiębiorstw państwowych, których wiele nie ma nic wspólnego ze stanem zbrojeń i sprawą międzynarodowego bezpieczeństwa Chin. Przedsiębiorstwa państwowe w Chinach powinny w jak największym stopniu konkurować na rynku. Przewiduje się, że poważne trudności w rozwoju ekonomicznym Chin wyłonią się po 2020 roku, kiedy siła robocza Chin zacznie zmniejszać się z powodu kontroli urodzin, przy jednoczesnym przekształcaniu charakteru gospodarki Chin na gospodarkę opartą na konsumeryzmie i tym samym bardziej zagrożoną inflacją w czasie, kiedy liczba mieszkańców wiosek gotowych do przeprowadzki do miast będzie coraz mniejsza. Wówczas powiększanie wydajności pracy będzie możliwe tylko dzięki podnoszeniu wartości produkowanych towarów. Niestety nie ma niezawodnej strategii rozwoju gospodarki tak Chin jak i USA, tak żeby nie byłby one narażone a nieprzewidzianymi kryzysami takimi, jak na przykład szwindel na trylion dolarów skutkiem, którego połowa domów w USA ma obecnie mniejszą wartość rynkową niż dług hipoteczny. Tego rodzaju kryzys zagraża mniej Chinom niż USA. Wszyscy obserwatorzy rozwoju gospodarki Chin wymieniani w prasie w USA w połowie marca 2012, stawiają nacisk na potrzebę zwiększenia innowacji w gospodarce Chin, zwłaszcza w przemyśle chemicznym, w którym jest 36,000 przedsiębiorstw przeważnie prymitywnych mimo dużej produkcji. Jest rzeczą wątpliwą czy w komunistycznych Chinach gospodarka rynkowa dałaby lepsze skutki niż obecnie daje planowanie państwowe. Tak zwana pułapka „zarobków średnich” w rozwijającej się gospodarce Chin nie miała miejsca w rozwoju gospodarki Japonii i Korei Południowej, ale miała miejsce w Ameryce Południowej i w po-sowieckich republikach w latach 1980. Natomiast, jeżeli gospodarka Chin stałaby się gospodarką „zarobków średnich”, fakt ten miałby wielkie znaczenie dla gospodarki światowej z powodu tego, że ludność Chin jest najliczniejsza na świecie. Trudnym problemem społecznym Chin jest coraz większa przepaść między bogacącymi się i milionami biednych Chińczyków, którzy uważają, że są ofiarami eksploatacji przez komunistyczny kapitalizm państwowy. Rząd Chin jest świadomy tej sytuacji i stara się przeprowadzać reformy za pomocą modyfikowania chińskiego komunistycznego kapitalizmu państwowego. Iwo Cyprian Pogonowski

Polska to przeciez nie Białoruś

1. Nie wiem, czy dwaj młodzi Białorusini, skazani i rozstrzelani za zamach w mińskim metrze, mieli z tmzamachem coś wspólnego. Matke jednego z nich. Kowaliowa, widziałem kilka tygodni temu w Europarlamencie, gdzie w rozpaczy szukała ratunku dla syna, lecz go nie znalazla. Może większy skutek odniosłoby skomlenie u Łukaszenki, niż gdzie indziej. Wiem natomiast jedno - w obliczu tak strasznej zbrodni winni musielisie znaleźć. Trudno sobie wyobrazic tych generałów, pułkowników białoruskiego KGB, którzy idą do Łukaszenki i meldują - Gospodin Prezident, kto eto zdiełał - my nie znajem.... Przeciez pospadałyby ich wlasne głowy. Nie, winni musieli sie znaleźć i się znaleźli. Przyznali sie zreszta do winy...

2. Przed białoruskim sądem Kowaliow mówił, że przyznał się, bo w sledztwie był torturowany. Białoruski sąd w tortury nie uwierzył. Dla białoruskiego sądu białoruska milicja jest przeciez praworządna i nikogo nie torturuje. Zresztą poskie sądy też zazwyczaj nie wierzą oskarżonym, gdy ci twierdzą, ze policja ich pobiła. I tez skazują na podstawie przyznania się do winy, uzyskanego podczas przesłuchań w policyjnych aresztach, z lampą w oczy. Ledwie parę miesięcy temu starszy człowiek po takim przesłuchaniu przyznał sie do zamordowania dziewczynki, choc nie miał z tym morderstwem nic wspólnego i nawet odsiedział pare miesięcy niewinnie odsiedział, az badanie DNA wskazało na innego sprawcę...

3. Zagalopowałem się. Białoruś to Białoruś, a Polska to przecież demokratyczne panstwo prawne, urzeczywistniające zasady sprawiedliwości społecznej. Janusz Wojciechowski

Wciskanie ekokitu Gazeta Wyborcza wystąpiła w swojej ulubionej roli, mianowicie reprezentacji politycznej poprawności – tym razem w dziedzinie globalnego ocieplenia (precyzyjniejszy termin: panikarstwa klimatycznego). Red. Tomasz Ulatowski czołowy panikarz klimatyczny GW, postanowił dać świadectwo prawdzie i napisał (idiotyczną) elegię z okazji śmierci prof. Rowlanda pod jeszcze idiotyczniejszym tytułem: Człowiek, który ocalił świat. Rowland, chemik, wpadł w 1973r. na trop śmiertelnego zagrożenia ludzkości, jakim – jego zdaniem – był oddziaływanie freonu na warstwę ozonu, otaczającą naszą planetę. A że w tym czasie obserwacje wykazywać zaczęły zmniejszanie się tej warstwy w regionach podbiegunowych, więc narobił hałasu, iż grozi nam zagłada z powodu nadmiaru promieniowania ultrafioletowego. Tak na marginesie był to bogaty sezon w zapowiadane katastrofy. Zawodowy katastrofista, inny Kalifornijczyk: prof. Paul Ehrlich, zapowiadał rok wcześniej, że ludzkość wkrótce zginie z powodu braku tlenu (a w 1968r. zapowiadał, ze setki milionów ludzi umrą z głodu w latach 70. XXw.). Niemniej Rowland dopchał się bez trudu do mikrofonów (katastrofizm zawsze dobrze się sprzedaje!) i rozpoczęła się kolejna hałaśliwa kampania ekostrachu. Trwała dość długo i – jak wiele głupich pomysłów w historii ludzkości – zakończyła się sukcesem: konwencją międzynarodową o zakazie używania freonów w przemyśle. Red. Ulatowski odtrąbił w artykule sukces Rowlanda, nazywając go zbawcą ludzkości. Otóż wszystko to jest jedną wielką bzdurą, wciskaniem nam ekologicznego kitu. Zanim konwencja weszła w życie, dziura ozonowa, która miała już lat kilkanaście, zaczęła się kurczyć (tzn. warstwa ozonu zwiększać). I tak zwiększała się aż zniknęła całkowicie w poprzedniej dekadzie. Ale od bardzo niedawna – mimo braku freonów w atmosferze – zaczęła z powrotem rosnąć. Bo, podobnie jak naprzemienne ocieplenia i oziębienia naszego globu (znane i zbadane na 3 tys. lat wstecz), zmiany grubości warstwy ozonu są najpewniej następstwem zmian w systemie słonecznym i w kosmosie. A wyobrażenie, że my jesteśmy w stanie zmienić ten świat są wyrazem pychy i niedostatku wiedzy (mówiąc bardzo dyplomatycznie). Intencje red. Ulatowskiego są oczywiste. Ekokit na temat prof. Rowlanda i freonów jest subtelną aluzją, że oto współcześnie klimatyczni panikarze również z poświęceniem – mimo krytyki sceptyków – starają się ocalić ludzkość przed zagładą. Zwracam się z apelem do red. Ulatowskiego i ekologicznych zelotów. Traktujcie poważnie swoich Czytelników. Nie próbujcie ich oszukiwać, sprzedając im tandetne historyjki, jak ta o freonach. Albo tandetne zdjęcia pokazujące np. zmniejszanie się skał lodowych na Szpicbergenie, bo zawsze znajdzie się jakiś Norweg, który tam bada te sprawy i pokaże, że akurat w innym miejscu się zwiększa, bo w przyrodzie wszystko jest zmianą (równowaga w przyrodzie jest jeszcze jedną ekobzdurą). Albo..., albo... - przykładów wciskania ekokitu mógłbym opisać wiele. Ludzie uodparniają się nie tylko na zmiany pogody, ale także i na kłamstwa. Tymczasem argumenty naukowe na rzecz ludzkiego pochodzenia zmian klimatu są coraz słabsze. Więc, za jakieś 5-10-15 lat świat zachodni, zajęty rzeczywistymi problemami załamywania się państwa opiekuńczego w warunkach niskiego wzrostu gospodarczego, po prostu zapomni o wzniecanych przez was ociepleniowych obsesjach. A nawet, jeśli gdzieś będzie tlić się jeszcze iskra wiary w te obsesje, to i tak zgaśnie z braku pieniędzy. I bardzo dobrze! Bowiem nawet gdybyście mieli rację, to proponowane przez was środki prowadzące do celu urągają fundamentom filozoficznym naszej cywilizacji, która zakłada instrumentalną racjonalność ludzkich działań. A proponowane przez was działania są najkosztowniejsza drogą osiągnięcia najmniejszych możliwych efektów. Dla przykładu, znany ekspert energetyki, wskazał, że cel obniżki, CO2 w powietrzu do 2020r. Wielka Brytania może osiągnąć z pomocą energetyki wiatrowej kosztem 120 mld funtów, a z pomocą energetyki opartej na gazie z pomocą 13 mld funtów. Ale wy bierzecie swoje obsesje za rzeczywistość i forsujecie kosztowne bzdury. A żeby już ostatecznie postawić kropkę nad i w sprawie freonów, to krytycy katastroficznej teorii Rowlanda zwracali dawno już uwagę, że dodatkowe promieniowanie ultrafioletowe w wyniku istniejącej wówczas dziury ozonowej stanowiło jedną pięćsetną tegoż promieniowania, które otrzymywali (i nadal otrzymują) codziennie mieszkańcy tropików... Jan Winiecki

Kto ma problem z rozumieniem demokracji? „Jeśli Viktorowi Orbanowi tak bardzo nie podoba się w Unii Europejskiej, to niech Węgry z niej wystąpią” – takiej rady udzielił węgierskiemu premierowi Cezary Łazarewicz, kiedy dyskutowaliśmy w piątek w Tok FM o ostrej wypowiedzi Orbana podczas wiecu w Budapeszcie. Orban odnosił się wówczas do finansowych sankcji (oczywiście formalnie nie są to sankcje, ale faktycznie – tak), jakie nałożyła na jego kraj Bruksela z powodu niedotrzymania kryteriów budżetowych. Premier Węgier powiedział: „Nie będziemy kolonią. Węgrzy nie będą żyć zgodnie z rozkazami obcych mocarstw, nie oddadzą swej niepodległości i wolności. Jako kraj europejski żądamy równego traktowania. Nie będziemy obywatelami drugiej kategorii. Mamy prawo żądać, byśmy byli traktowani według tych samych standardów, co inne kraje. Znamy lepiej niż dobrze ten rodzaj nieproszonej bratniej pomocy, nawet, kiedy teraz nosi ona dobrze skrojony garnitur, a nie mundur wojskowy z pagonami”. Rzeczniczka przewodniczącego José Barrosó skomentowała tę wypowiedź następująco: „Ci, którzy porównują UE do ZSRR, wykazują kompletny brak zrozumienia, czym jest demokracja”. Warto byłoby spytać panią Hansen, jakąż to demokratyczną legitymacją wykazują się ci, którzy kreują unijną politykę – w szczególności sam przewodniczący KE oraz jego podwładni, członkowie Komisji. Jaką demokratyczną legitymację mają przewodniczący Rady Europejskiej Herman van Rompuy i wysoka przedstawiciel Catherine Ashton? Może to zatem pani Hansen nie bardzo rozumie, na czym polega demokracja? Czy w tej konkretnej sprawie Orban miał prawo uznać, że Węgry są dyskryminowane? Posłużę się tutaj opinią organizacji, którą trudno uznać za eurosceptyczną – Business Center Club. Jej ekspert, dr Jerzy Kwieciński, pisze następująco (podkreślenia moje):

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to właściwa decyzja Unii Europejskiej, służąca utrzymaniu dyscypliny budżetowej w krajach członkowskich i tylko należy jej przyklasnąć. […] Zasady [Paktu Stabilizacyjnego z 1997 r.] były naruszane notorycznie przez wiele krajów. Szczególnie spektakularne było naruszenie zasady deficytu budżetowego przez Niemcy i Francję w 2005 roku, co skłoniło Komisję Europejską do zaproponowania nowelizacji Paktu. [Tu przypomnijmy, że oba kraje nie poniosły najmniejszych konsekwencji złamania paktu.] Po nowelizacji Paktu w 2006 roku wprowadzane sankcje za naruszanie zasad Paktu miały stać się niejako automatyczne, ale Komisja zwykle ograniczała się do kierowania ostrzeżeń i gróźb w kierunku krajów członkowskich naruszających te zasady. Oczekuje się, że deficyt budżetowy Węgier spadł poniżej 3 proc. PKB w 2011 roku i ma wynieść 2,8 proc. w 2012. W poprzednich latach od czasu wejścia do UE, Węgry jeszcze nigdy nie zeszły poniżej 3 proc. progu deficytu budżetowego. Natomiast KE prognozuje, że deficyt ten wzrośnie i wyniesie 3,7 proc. PKB w 2013 roku. Komisja Europejska uważa, że Węgrom udało się zmniejszyć deficyt nie dzięki reformom, ale jednorazowym decyzjom. KE ocenia, że gdyby nie przeniesienie środków z prywatnych funduszy emerytalnych do państwowego funduszu w wysokości rzędu prawie 10 proc. PKB, to deficyt byłby na poziomie 6 proc. PKB w 2011 roku. KE uważa, że cel Węgier odnośnie deficytu powinien wynosić 2,5 proc. PKB w 2012 roku i poniżej 3 proc. PKB w 2013 roku. 495 mln euro to około 6 proc. spośród 8,6 mld euro dla Węgier w ramach polityki spójności na lata 2007-2013. W 2013 roku Węgry planują otrzymanie 1,7 mld euro z Brukseli. Ta kara to mniej więcej proporcjonalnie tak, jak zamrożenie 4 mld euro dla Polski. W tym samym czasie Komisja Europejska i Rada Europejska łagodnie potraktowały i nie zastosowały instrumentu kary za nadmierny deficyt budżetowy wobec Hiszpanii, ani w postaci zawieszenia Funduszu Spójności, ani też w postaci kary depozytu 0,2 proc. PKB wynikającego z paktu fiskalnego. Deficyt w Hiszpanii w 2011 roku wyniósł 8,5 proc. PKB zamiast planowanych 6 proc. W 2012 roku deficyt był uzgodniony na poziomie 4,4 proc., ale Hiszpania już wcześniej zapowiedziała bez konsultacji z Brukselą, że wyniesie on 5,8 proc. Zaś w 2013 roku deficyt ma spaść poniżej 3 proc. PKB. Od Hiszpanii zażądano dodatkowych cięć w wydatkach budżetowych na poziomie 0,5 proc. PKB. Po tej decyzji Hiszpania zdecydowała się obniżyć cel odnośnie deficytu na ten rok do 5,3 proc. Należy wspomnieć, że obecnie 23 kraje, w tym Polska, spośród wszystkich 27 krajów członkowskich, nie spełnia zasady 3 proc. deficytu budżetowego. Deficyt budżetowy w Polsce wyniósł 5,6 proc. w 2011 roku i ma spaść poniżej 3 proc. PKB w tym roku. Szczególnie kraje południa Europy mają deficyty dużo wyższe niż Węgry. Jak widać, sytuacja ewidentnie kwalifikuje się, jako nierówne traktowanie. Historia restrykcji wobec państw, naruszających Pakt Stabilizacyjny, pokazuje, że reguły regułami, ale i tak ważniejszy jest czynnik polityczny. Węgry obrywają nie, dlatego, że ich finanse są w złym stanie, ale dlatego, że – po pierwsze – są jednym z „nowych” państw UE oraz – po drugie – ich premier ma czelność prowadzić samodzielną politykę, a to się głównym aktorom unijnej gry nie może podobać. Węgry to nie Grecja, gdzie politycy są tak przerażeni własnymi porażkami i widmem rewolucji ulicznej, że gotowi są zgodzić się niemal na wszystko, byle dostać pomoc. Stąd spór pomiędzy Brukselą a Budapesztem jest ostrzejszy.Druga kwestia – merytoryczna zawartość wypowiedzi Orbana i jej zasadność. Musimy pamiętać, że była to wypowiedź na wiecu, a wiec ma swoje prawa. Nie ma sensu traktować jej tak samo jak wypowiedzi podczas spotkania dyplomatycznego. Niemniej węgierski premier odniósł się do zasady, która faktycznie rządzi Unią. Naiwni euroentuzjaści powtarzają bezmyślnie frazesy o „wspólnym interesie europejskim”, nie chcąc dostrzec, że ten „wspólny europejski interes” to w istocie interes tych, którzy w największym stopniu kształtują politykę Unii. Nie jest to ani żadna magia, ani żadna tajemnica, ale po prostu logika stosunków międzynarodowych, których natura się nie zmienia, obojętnie jak wiele pustych słów zostałoby wypowiedzianych i jak wiele folderów o znakomitej współpracy wydałyby służby prasowe UE. Unia to plątanina bardzo skomplikowanych mechanizmów formalnych, ale i nieformalnych. Korzystając z nich, najsilniejsi próbują narzucić swoje reguły. Można się temu podporządkować, przyjmując, że lepiej na tym trochę stracić, ale za to mieć spokój i zasłużyć sobie na pomoc w ostateczności, albo uznać, że ma się wystarczającą siłę i determinację, żeby starać się przerobić system zgodnie z własnymi potrzebami lub aby istnieć na jego marginesie. Tę drugą drogę wybiera teraz Wielka Brytania. Tą pierwszą próbuje podążać Orban i – jak świadczy reakcja na sankcje wobec Węgier, przeciw którym głośno wypowiedziała się Austria, zaś poparcie dla nich nie było powszechne – ma szanse na sukces. Rada, jakiej udzielił Orbanowi Łazarewicz, jest absurdalna. Równie dobrze można by odwrócić tę logikę i stwierdzić, że jeśli Niemcom nie podoba się, co mówi Orban, niech oni wyjdą ze wspólnoty. Dlaczego bowiem miałaby ona być uszyta zgodnie z oczekiwaniami Niemiec, a nie Węgier? Powie ktoś: bo Niemcy dają najwięcej. Owszem, ale żaden traktat nie daje im w związku z tym większych praw. Kolejny argument, który można odwrócić, brzmi, że Węgry wiedziały, do jakiej wspólnoty wchodzą. Tak – podobnie jak Niemcy wiedziały, jakie zobowiązania nakłada na nich struktura budżetu UE. Zresztą – czy Węgrzy faktycznie wiedzieli? Aplikowaliśmy do Unii w innym kształcie, bez traktatu lizbońskiego, który wzmocnił poważnie pozycję największych krajów, wprowadzając kryterium podwójnej większości. I nie jest prawdą – jak powiedział w Tok FM Cezary – że mieliśmy na niego wpływ. Nie mieliśmy niemal żadnego. Traktat jest kopią niedoszłego traktatu konstytucyjnego, opracowanego przez Konwent pod absolutystycznym kierownictwem Valéry’ego Giscarda d’Estainga, w którym ówcześni kandydaci mieli status obserwatorów, a ich przedstawicielem była malutka, nieszkodliwa Słowenia. I nie był to oczywiście przypadek. Orban ma takie samo prawo walczyć o to, żeby Unia była uszyta zgodnie z interesami Węgier, jak Niemcy mają prawo walczyć o realizację własnych interesów. Orban w swojej wypowiedzi wskazał, że kształt UE jest często dyktowany przez ludzi, którzy nie mają do tego żadnej demokratycznej legitymacji, a inspiracja dla ich działań i pomysłów pochodzi z najważniejszych europejskich stolic. Udawanie, że nie jest to problemem, nic nie da.

P.S. Ciekawa jest informacja, że Jacek Saryusz-Wolski stracił stanowisko przewodniczącego delegacji PO do Parlamentu Europejskiego, a jego miejsce ma zająć Róża Thun. Mówiąc wprost – starego wygę unijnych korytarzy, doskonale rozumiejącego, na czym polega unijna gra interesów, zastąpi osoba o skrajnie naiwnym, infantylnym wręcz postrzeganiu unijnych procesów. No, ale skoro szefową komisji UE Sejmu z ramienia PO może być Agnieszka Pomaska, to szefową delegacji w PE może być Róża Thun. Incitatusów w Platformie, jak widać, dostatek. Warzecha

Balcerowicz za likwidacją płacy minimalnej Balcerowicz ”Do produkowania bezrobotnych przyczynia się m.in. podniesiona w sposób zastraszający płaca minimalna. Wybitny socjalistyczny, lewicowy ekonomista, jakim jest Balcerowicz twardo domaga się, aby  ludzie pracowali praktycznie aż do śmieci. Nie dajmy się zwieść jego hasłom, ani temu, że dokonał  prywatyzacji. Prywatyzacja ta zbudowała w Polsce chorą, lewicową odmianę kapitalizmu. Tak zwany kapitalizm kompradorski. Po prostu oligarchia przejęła cały majątek, ciszy się przywilejami, zamówieniami publicznymi, monopolem  i zwolnieniami podatkowym, w sytuacji, gdy reszta przedsiębiorców stała się zwierzyną łowną dla urzędników.  Jednocześnie Balcerowicz  dokonał rzeczy niebywałej w świecie cywilizowanym.  Polska pozbyła się kontroli nad strategicznymi działami gospodarki. Wysprzedano je ręce obcego kapitału. Kapitału, który jak ostatnio odkryli wysprzedawczyki ma narodowość .Ponieważ kapitał ma narodowość Stany Zjednoczone, Chiny, Niemcy, Francja Indie, Brazylia, Kora Południowa, Japonia i wiele innych nie dopuszczają , aby obcy, czyli ludzie bezpośrednio podlegający wpływom  obcych ośrodków politycznych kontrolowali rynek mediów, banków, energetyki, telekomunikacji, kluczowych działów przemysłu. ··Balcerowicz poszedł drogą dokładnie odwrotną. Nie wspomnę o dziwacznej roli banku centralnego,   który stoi na straży interesów obcych lichwiarzy zmuszających słabe rządy II Komuny  do zaciągania piramid długu. Balcerowicz   ponadto jest jednym z najwybitniejszych , być może drugim tuż po Tusk oszustem wyborczym. Ileż to się one naoszukiwał Polaków przed wyborami. Obniżenie podatków, zmniejszeni biurokracji. Gdyby swój kryminalny w gruncie rzeczy, oszukańczy proceder wykonywał na polu matrymonialnym, a nie politycznych to on a nie Kalibabka byłby symbolem mistrzostwa w mamieniu, okłamywaniu i oszukiwaniu ogłupiałych wyborców. I znowu Balcerowicz, Tusk, Smolar i brunatne media zwarły szyk, aby polskich  roboli zapędzić do  roboty. Zapędzenie polskiego chłopstwa pańszczyźnianego ma dwa aspekty. Profesor KIK sensownie stwierdził, że emerytury są forma dodatku do nędznych  płac. To znaczy  II Komuna okrada na potęgę Polaków podatkami, ale za to obiecała im świadczenia, takie jak emerytury. Teraz Tusk, Balcerowicz i właściciele odsetek od gigantycznych  sum, na które II Komuna przy prominentnym udziale Tuska zadłużyła Polaków doszli do wniosku, że należy roboli pozbawić emerytury. ·Ci ciekawe Balcerowicz postuluje zlikwidować płacę minimalną. W normalnym wolnym społeczeństwie płaca minimalne nie jest potrzebna. Jednak w bandyckim systemie II Komuny już dwa miliony Polaków pomimo tego, że ciężko pracuje nie jest wstanie normalnie żyć, popłacić rachunki, kupić żywność. Oligarchia II Komuny wykorzysta pomysł Balcerowicza likwidacji płacy minimalnej do jeszcze większego  sponiewierania  ekonomicznego Polaków. Etatystyczny socjalista, jakim jest Balcerowicz torpeduje najlepszy, liberalny z ekonomicznego punktu widzenia   projekt PiS wprowadzenia systemu emerytalnego kanadyjskiego. Wcześniej  proponował to Pawlak. System ten likwiduje składki, biurokracje, nadużycia i złodziejstwo systemu obecnego. Jest prosty. Nikt nie płaci składki emerytalnej. Państwo każdemu, kto ukończy sześćdziesiąt pięć, czy siedem lat otrzymuje taka samą emeryturę. Bandycki system Balcerowicza   powoduje, że 35 letni agent Tomek otrzymuje  4 tysiące emerytury, a starsza, schorowana babcia  będzie na niego i innych beneficjentów Tuska i Balcerowicza zapi...ać do 67 roku życia. Wypasieni  młodzi  urzędniczy emeryci piejący z zachwytu na systemem II Komuny i stara spracowana babcia, która wieku 67 lat otrzyma  niczym żebraczka głodową jałmużnę. System emerytalny, generalnie system przymusowych ubezpieczeń społecznych należy zlikwidować. Proszę się nie łudzić. Tusk, Palikot, Balcerowicz również dążą do likwidacji systemu ubezpieczeń.Tym się różnią od mojego postulatu, że ja uważam, że wystarczy, aby ludzi nie okradać bandyckimi podatkami  w tym przymusowymi ubezpieczeniami, a oni już sobie poradzą, a Tusk, Palikot i reszta chcą go zlikwidować systemem niemieckiego  socjalizmu totalitarnego  czasów Hitlera. Praca przymusowa dla niewolników aż do śmierci, a słabych i chorych zabijać. Przepraszam, w nowomowie politycznej poprawności masowe, metodyczne, wspierane przez państwo morderstwa należy nazywać eutanazją. Pod spodem kilka fragmentów z wywiadu  Balcerowicza. Balcerowicz „Podniesienie wieku emerytalnego powinno być elementem strategii modernizacyjnej kraju – ocenia Leszek Balcerowicz, były szef NBP i przewodniczący rady fundacji FOR „....”Premier skupił się na jednej kwestii, choć zwykle łatwiej przeprowadza się szersze pakiety reform. Ludzie mają wtedy większe poczucie sprawiedliwości i łatwiej rozumieją sens. Dlatego jednocześnie należałoby zabrać się za przywileje emerytalne górników i służb mundurowych, wziąć się za KRUS, określić i usunąć przyczyny bezrobocia wśród młodych, itp. „.....”Propozycja wprowadzenia systemu kanadyjskiego jest – wobec reformy rozpoczętej w Polsce w 1999 r.  – kompletnie niepoważna. Reszta  - to obietnice bez podania skutków, w tym kosztów. Ot, kolejny polityczny Święty Mikołaj. „....”Do produkowania bezrobotnych przyczynia się m.in. podniesiona w sposób zastraszający płaca minimalna. Nie ma jej, jako kategorii ustawowej w ogóle Niemczech, a bezrobocie wśród ludzi młodych jest tam bardzo niskie. „.....”Przedstawianie polityki prorodzinnej, jako alternatywy dla wydłużenia wieku emerytalnego jest idiotyzmem również z innego powodu. Nawet, gdyby udało się jakimś cudem zwiększyć liczbę dzieci, to wejdą one w wiek produkcyjny dopiero za 20 lat, a w ciągu najbliższych 10 lat ubędzie w Polsce ok. 2 mln ludzi w wieku produkcyjnym. Tymczasem przedstawia się to, jako rozwiązanie na już. No chyba, że „S" oraz „Solidarna Polska" chcą wrócić do pracy dzieci. „.....”To, co robić, by dogonić Zachód? Zacznijmy od  zatrudnienia, bo bez pracy nie ma kołaczy. Z prognoz demograficznych wynika, że liczba osób w wieku produkcyjnym skurczy się w 10 lat o ok. 2 mln.Trzeba popatrzeć na wskaźniki zatrudnienia w różnych grupach wiekowych i zastanowić się, co zrobić, by wzrosły, czyli jakie, stworzone przez polityków, bariery zatrudnienia trzeba usunąć.”.......”Po trzecie: wydajność i innowacje. Polska dotąd nieźle radziła sobie ze wzrostem wydajności, ale  tempo jej wzrostu zaczęło słabnąć.O tym mowa jest również w raporcie Hausnera i jego współpracowników. „.....”W Islandii wytoczono proces byłemu premierowi Geirowi Hardemu za doprowadzenie kryzysu. Może to dobry sposób na kosztowną lekkomyślność polityków, wart wprowadzenia także w innych krajach? Islandia to ciekawy przypadek: jak rząd kraju o tak wysokiej kulturze politycznej, może nagle prowadzić tak skrajnie nieodpowiedzialną politykę ekonomiczną. Również szef banku centralnego tolerował coś niebywałego. Z niemal niczego powstały wielkie banki, które rozwijały się, pożyczając z rynków finansowych i udzielając kredytów za granicą. W czasach, gdy byłem prezesem NBP, zwracałem uwagę na dane z Islandii, bo były szokujące. Odium polityczne w przypadku ludzi, którzy przyczynili się do kryzysu, powinno być. Nie jestem jednak zwolennikiem kryminalizacji polityki. Ostrzeżeniem mogą być nasze doświadczenia,  niemal wszystkie komisje śledcze, które nie miały nic wspólnego z poszukiwaniem prawdy i sprawiedliwości, a przypominały pokazowe procesy w niedobrym ustroju. Nie mam też przekonania do Trybunału Stanu, bo jego skład rodzi podobne ryzyko.”......( źródło) Marek Mojsiewicz

Nadzieja na Budapeszt w Warszawie

1. Mimo tego, że rządzący obecnie w Polsce boją się jak przysłowiowy diabeł święconej wody Budapesztu w Warszawie, po zachowaniach wielu Polaków widać, że bardzo by tego chcieli. Widać to było ostatnio na ulicach Budapesztu, gdzie pojawiło się z własnej nieprzymuszonej woli i za własne pieniądze, kilka tysięcy naszych rodaków z biało-czerwonymi flagami i transparentami, aby świętować z węgierskimi bratankami kolejną rocznicę ich niepodległości. To ogromne wsparcie udzielone Węgrom przez kluby Gazety Polskiej, która organizowała „Wielki najazd” do tego kraju zostało odebrane, jako ich wsparcie w związku z coraz mocniejszymi „szykanami”ze strony UE.

2. Sekowanie Węgier przez UE odbywa się w ostatnich miesiącach, mimo, że rząd tego kraju wprowadza na wielką skalę poważne reformy, które za kilka lat stworzą podstawy do jego stabilnego rozwoju. Ostatnim jego przejawem jest zablokowanie przez KE blisko 0,5 mld euro z Funduszu Spójności tylko, dlatego, że jej zdaniem deficyt sektora finansów publicznych przekracza 3% PKB, ponieważ Komisja konsekwentnie nie chce uwzględniać w wynikach tego sektora, rezultatów reformy emerytalnej przeprowadzonej przez rząd Wiktora Orbana. Premier Orban tak jak obiecał Węgrom w kampanii wyborczej w 2010 roku, konsekwentnie realizuje narodowe interesy i to mimo tego, że po 8 latach rządów lewicowych, przejął kraj z ujemnym wzrostem PKB, ogromnym deficytem sektora finansów publicznych i programem drastycznego ograniczania wydatków, które zaordynował temu krajowi Międzynarodowy Fundusz Walutowy.

3. Premier Orban zaproponował Węgrom wybór w zakresie ubezpieczeń społecznych albo zostają w II filarze (nasze OFE) i jednocześnie rezygnują z emerytury państwowej albo przenoszą zgromadzone tam kapitały i przenoszą je do specjalnego państwowego funduszu, który będzie nimi zarządzał. Większość Węgrów wybrała to pierwsze rozwiązanie i w związku z tym wyraźnie zmalały wydatki budżetowe na dofinansowanie systemu emerytalnego (w ich OFE z 3,1 mln ubezpieczonych zostało tylko 0,1 mln). Wprowadził dodatkowe kryzysowe opodatkowanie banków na okres 3 lat od 2010 do 2012 roku w wysokości od 0,15do 0,5% ich sumy bilansowej. Podobnie na 3 lata podatkiem kryzysowym od przychodów, (czyli swoistym podatkiem obrotowym) zostały opodatkowane: handel wielko powierzchniowy od 0,1 do 2,5%, telekomunikacja od 2,5 do 6,5% i energetyka 1,05%. Jednocześnie od 2013 roku stawka podatku dochodowego od firm będzie wynosiła tylko 10% (najniższa w UE, podobną ma tylko Cypr), a w podatku dochodowym od osób fizycznych, którego stawka wynosi 16% wprowadził ulgę prorodzinną, która pozwala rodzinie z trojgiem dzieci, odliczyć od podatku około 17 tys. zł rocznie (dla porównania ulga na troje dzieci w Polsce wynosi około 3400 zł), co oznacza, że otrzymujący średnie wynagrodzenia rodzice na Węgrzech nie płacą wcale podatku dochodowego od osób fizycznych. Oczywiście były i decyzje mniej popularne, wydłużenie wieku emerytalnego z 62 do 65 lat czy ograniczenia niektórych wydatków na politykę społeczną, nie uległa również obniżeniu podstawowa stawka podatku VAT, którą do 25% podniósł rok wcześniej rząd lewicowy. W 2011 roku rząd węgierski odkupił po blisko roku twardych negocjacji od Rosjan ponad 20% akcji koncernu naftowego MOL za blisko 2 mld euro i w ten sposób udało się ich wypchnąć z tego narodowego koncernu energetycznego. Okazuje się, więc, że nawet będąc członkiem UE, która zdaniem naszych „europejczyków” na nic nie pozwala, można realizować narodowe interesy i to w takim tempie, o jakim nam się nie śniło.

4. Tak liczny udział Polaków węgierskim święcie pokazuje, że rośnie zapotrzebowanie na Budapeszt w Warszawie, mimo tego, że przedstawiciele rządu Tuska (jak ostatnio minister Rostowski w Sejmie), wręcz histerycznie reagują nawet na takie sugestie. Jest, bowiem w Polsce zapotrzebowanie na poważne reformy, które sięgając bardziej do „głębokich” kieszeni niż do tych „płytkich”, stworzą podstawy do stabilnego rozwoju gospodarczego. Jest wreszcie także oczekiwanie na taką postawę naszych rządzących na europejskich salonach, że nasze narodowe interesy nie są gorsze ani mniej poważne niż te niemieckie czy francuskie. Zbigniew Kuźmiuk

Smoleńsk - Ekshumacje z amerykańskim patologiem w tle W ostatnich dniach media przyniosły wiadomości o planowanych przez Prokuraturę Wojskową ekshumacjach śp. Stefana Melaka, ś.p. Przemysława Gosiewskiego i ś.p. Janusza Kurtyki. Taki teatralny ruch prokuratury przewidywałam pisząc to w moim artykule: http://niemcy.salon24.pl/392607,smolensk-pozamiatane

Nie przypuszczam, aby te ekshumacje przyniosły jakieś zwrotne punkty w śledztwie dotyczącym nieumyślnego spowodowania katastrofy w komunikacji lotniczej. Ekshumacje przypuszczalnie potwierdzą, że na ciałach ofiar nie ma śladów substancji wybuchowych i będzie to z pewnością prawda. Co do tego, czy zgadza się wzrost i waga śp. P. Gosiewskiego możemy oczekiwać, że Rosjanie się pomylili, za co z całą pewnością nie przeproszą Przełomem byłoby niewątpliwie zarządzenie ekshumacji we WSZYSTKICH przypadkach, włącznie z sarkofagami stojącymi na Wawelu? Tym bardziej, że jak pamiętamy, pan Jarosław Kaczyński przyznał, że miał problemy w rozpoznaniu Brata. Wyjąwszy oczywiście te nierzadkie przypadki, gdzie Krewni dali się namówić na kremację szczątków. Niestety, ze skąpych informacji medialnych na ten temat wygląda na to, że zachodzi również sytuacja, którą opisywałam tutaj:

http://niemcy.salon24.pl/384124,katastrofa-tu154m-gdzie-sa-oskarzyciele-posilkowi

Tzn., że najbliżsi Ofiar, w tym p. Beata Gosiewska, ani nawet - jak wiemy - prawnik i adwokat, p. Małgorzata Wassermann nie mają statusu pokrzywdzonych - oskarżycieli posiłkowych w rozumieniu art. 53 i 53 kodeksu postępowania karnego (kpk) i powinno się spytać ich pełnomocników, DLACZEGO? Oskarżyciel posiłkowy jest jednym z filarów, podmiotów postępowania karnego. Może nim być prokurator pomocniczy, ale też sam pokrzywdzony. Pokrzywdzonym jest osoba fizyczna, osoba prawna lub jednostka organizacyjna, której dobro prawne zostało bezpośrednio naruszone lub zagrożone przez przestępstwo. Pokrzywdzony w rozumieniu kpk ma prawo odrzucić biegłego wybranego przez Prokuraturę i ma tez prawo wskazać osobę lub instytut naukowy do przeprowadzenia ekshumacji i sporządzenia opinii. Jeżeli pani Małgorzata Wasserman nie uczyniła tego w przypadku sekcji swojego ś.p. Ojca, którego doczesne szczątki wożone były 300 kilometrów z Krakowa, gdzie znajduje się najlepszy instytut patologii, do Wrocławia, to rozumiem, że nie ma ona statusu oskarżyciela posiłkowego. Oskarżyciel posiłkowy ma prawo zażądać przesłuchania biegłego, niezależnie od wydanej przez niego opinii i domagać się w myśl zasady kontradyktoryjności, bezpośredniego przesłuchania przy udziale innych wskazanych biegłych lub uznanych autorytetów w danej dziedzinie. Amerykański specjalista w zakresie medycyny sadowej (symptomatyczne, że wybrano dr Badena, ale przy talentach głównego opiekuna i doradcy tzw. Rodzin Smoleńskich, do doboru ekspertów i ten wybór nie dziwi) mógłby i powinien by na wniosek pokrzywdzonych uczestniczyć w takim przesłuchaniu, lub przeprowadzić wcześniej zadane czynności. Odrzucenie takich wniosków pokrzywdzonych jest poważnym naruszeniem prawa i prowadzi zawsze (orzeczenia Sadu Najwyższego i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (ETPCz) w nawiązaniu do art. 45 ust. 1 i art. 77 ust. 2 Konstytucji RP oraz i przede wszystkim art. 6 Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności z dnia 4 listopada 1950 r. Protokół Nr. 4,7,11 i 14) do uchylenia wyroku lub postanowienia z uwagi na pozbawienie dostępu do sądu i braku rzetelnego, tj. bezstronnego, niezawisłego postępowania. No, ale żeby z tego skorzystać i na to się powołać, trzeba być pokrzywdzonym - oskarżycielem posiłkowym w śledztwie. A więc koło się zamyka. Teraz będzie o wiośnie. Pierwsze ożywcze powiewy wiosny powodują, że podobno nawet kij od szczotki puszcza nowe pędy. Dlatego nadzieją napawałby postęp w pracach Zespołu Parlamentarnego, który to Zespół zamówił u niemieckich ekspertów w Berlinie ekspertyzę fonograficzną słynnego „filmu Koli”, inaczej „filmu 1'24” ze strzałami w drugim planie. Piszę to w trybie warunkowym, bo nadzieja wiadomo czyją jest matką. Na próżno czekać nam na konferencję prasową w tej sprawie i szumne ogłoszenie wyników tej ekspertyzy. (Ach, jak efektownie wyglądałby telemost między Wiejską a Berlinem! To byłby ewenement o wymiarze historycznym!). Warty jest odnotowania wywiad przewodniczącego ZP dla portalu Stefczyk.info w sprawie ekshumacji: tutaj:

http://www.stefczyk.info/publicystyka/opinie/macierewicz-rodzin-potrzebuja-gwarancji

Bodaj pierwszy raz słowo „ekshumacja” przeszło przez gardło Pana Przewodniczącego. Przy czym i w tym wywiadzie nie obeszło się bez konfabulacji- np. tutaj:

"...Jeśli prokuratura nie wyrazi zgody na udział prof. Badena w ekshumacji, rodziny mają prawo do prywatnej sekcji zwłok. Decyzje w tej sprawie powinny zapadać w porozumieniu między rodzinami, a prof. Badenem. Decyzja powinna zależeć od oceny wiarygodności badań dokonanej przez rodziny. Jeśli ekshumacja zostanie uznana za wiarygodną, nie ma sensu badań powtarzać..." Co to za „prawo do prywatnej ekshumacji“? Albo istnieje konkretny wniosek dowodowy w nawiązaniu do zawiadomienia o przestępstwie, albo go nie ma. Tego nie zastąpią jakieś „postulaty“ i tzw. obecność. Prokurator prowadzi śledztwo, a biegły wykonuje zlecone czynności. Ocena, w jaki sposób prokurator i biegły przez niego powołany „pracują“ podlega ocenie Sądu. I znowu jesteśmy przy „kole, które się zamyka“. Niestety, wiele wskazuje na to, że rodziny smoleńskie z p. M. Wassermann na ich czele zapewne nie zdają sobie z tego sprawy, że są wykorzystywane do pseudo-narracji, której zakres i czas trwania ustala – no właśnie, kto?

PS: Dla przypomnienia - pod tym linkiem znajduje się wykaz praw pokrzywdzonych:

http://www.scribd.com/doc/79083299/poszkodowany-kpk

Joanna Mieszko-Wiórkiewicz

POLSKA NEOKOLONIĄ...kapitał amerykański i brytyjski kontroluje całą Afrykę centralną. – W jaki sposób przeniesiono pomysł na rekolonizację Afryki tak, by objęła naszą część Europy?

Pakiet klimatyczny jest korzystny dla zachodu Europy, który kombinuje, by eksploatować kraje Europy Środkowej. To mają być neokolonie. Temu służy likwidacja polskich banków, ciężkiego przemysłu i handlu – z profesorem Witoldem Kieżunem rozmawia Krzysztof Świątek. – Głosi Pan pogląd, że Polska podlega rekolonizacji. Na czym to polega, kto realizuje tę koncepcję i jakie będą jej skutki? – Problem rekolonizacji znam o tyle dobrze, że przez 10 lat prowadziłem jeden z największych  programów ONZ modernizacji krajów Afryki Centralnej. I miałem możliwość zorientowania się, jak wygląda polityka wielkiego kapitału w stosunku do dawnych krajów kolonialnych. Kiedy stawały się wolne, z reguły odzyskiwały dostęp do źródeł surowców, a także przedsiębiorstw znajdujących się wcześniej w rękach kolonizatorów. W II połowie lat 80. rozpoczęła się olbrzymia rekolonizacja. Kapitał międzynarodowy „oświadczył” mieszkańcom Afryki: macie niepodległość, swoje państwa, natomiast my wykupimy wasze przedsiębiorstwa, głównie zajmujące się eksploatacją złóż minerałów, ale także uprawą kawy, herbaty czy egzotycznych owoców. Wy będziecie prowadzić małe i średnie firmy, pracować na roli i oczywiście kupować nasze towary, bo sami, niewiele produkując, zostaniecie zmuszeni do importu. Na przełomie lat 70. i 80. rozpoczyna się rewolucja informatyczna. Pojawia się możliwość tworzenia potężnych imperiów gospodarczych, które zyskują szansę oddziaływania na cały świat. To stworzyło kapitalną okazję do rekolonizacji. Jedna grupa kapitałowa mogła przejąć np. kopalnie w Kongo, Rwandzie i Ugandzie. Przerażająca korupcja w Afryce ułatwiała niezwykle tani zakup. Ta akcja, akceptowana przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy, niesłychanie się rozwinęła.
– Skutki polityki wielkiego kapitału widział Pan w Rwandzie.
– Znam podłoże konfliktu rwandyjskiego. W moim projekcie pracowało 56 osób, w tym 45 Murzynów, z których tylko dwóch przeżyło. Resztę zamordowano. Cały konflikt był olbrzymią akcją kapitału amerykańskiego. Kiedy na początku lat 60. Rwanda i Burundi odzyskały niepodległość, władzę opanowali Tutsi. Później w Rwandzie doszło do rewolucji i władzę przejęli Hutu, a większość Tutsi uciekła do Ugandy. Reprezentowali wyższy poziom niż ludność miejscowa, opanowali więc władzę w wojsku. I wtedy doszło do porozumienia z amerykańskim kapitałem zbrojeniowym – dacie nam na kredyt broń, a my uderzymy na Rwandę, potem przez Burundi dojdziemy do Zairu, który jest najbogatszym krajem zasobnym w minerały, diamenty i uran. Zair był wtedy opanowany przez kapitał belgijski i francuski, a chciał tam wejść kapitał amerykański. Wszystko rozgrywało się na moich oczach. Amerykanie przekazali sprzęt do Ugandy i ta rozpoczęła wojnę. Rwanda miała gorsze uzbrojenie, radzieckie. Ewakuowano mnie w momencie, kiedy mój zastępca został zamordowany, a armia ugandyjska była 20 km od stolicy Rwandy. Hutu, w odwecie zaczęli mordować miejscowych Tutsi. Tutsi z Ugandy zdobyli Rwandę, przeszli pokojowo przez Burundi – cały czas opanowane przez Tutsi – i ruszyli na Zair. W tym kraju wymordowano 500–600 tys. ludzi i region został opanowany przez kapitał amerykański i brytyjski. Dziś kontroluje on całą Afrykę centralną.
– W jaki sposób przeniesiono pomysł na rekolonizację Afryki tak, by objęła naszą część Europy?
– Sytuacja Afryki była interesująca ze względu na surowce, ale przedstawiciele kapitału światowego zdawali sobie sprawę, że tam robotnik, a nawet inżynier jest słabo wykwalifikowany. Kocham Murzynów, są sympatyczni, mili, ale mają jedną wadę – brakuje im zmysłu do systematycznej pracy. Kultura afrykańska zrodziła się nie z pracy, a z zabawy. W Burundi są np. lasy bananów, z których można zrobić zupę, piwo czy chleb. Jeszcze w latach 30. po ulicach Bużumbury biegały daniele, wystarczyło z łuku strzelić, nie trzeba było pracować. Mieszkańcy wyżywali się w zabawie i to zostało do dziś. Uroczystości zaręczyn i ślubu trwają wiele dni. Tymczasem Polska dysponowała kadrą wykwalifikowanych inżynierów i robotników. Wedle źródeł amerykańskich, w 1980 roku znajdowała się na 12. miejscu, jeśli chodzi o wielkość produkcji. Pojawia się więc kolejna fantastyczna okazja dla światowego kapitału zdobycia atrakcyjnego rynku.

I rusza George Soros. To jeden z 10 najbogatszych ludzi na świecie, dorobił się na spekulacjach giełdowych. Polska jest otwartym krajem, w którym znaczna część młodszej kadry przywódczej przebywała w USA na stypendiach. Jest wielu Cimoszewiczów, Kwaśniewskich, Rosatich, Balcerowiczów. Leszek Balcerowicz uzyskał tytuł MBA na Saint John’s University. Decyzja – zaczynamy w Polsce. Wielki reprezentant światowego kapitału George Soros przyjeżdża w maju ’88. Spotyka się z Rakowskim i Jaruzelskim. Natychmiast tworzy za miliony Fundację Batorego, stawiając jako cele: otwarte społeczeństwo i otwarty rynek. Niedługo później NBP tworzy 9 banków komercyjnych z partyjnym kierownictwem. Zaczyna się I etap tworzenia tzw. przedsiębiorstw nomenklaturowych. Soros opracowuje program w oparciu o tzw. konsensus waszyngtoński. Zakłada on otwarcie granic, możliwość dużego importu i jak najdalej idącą prywatyzację. Bazuje na koncepcji neoliberalizmu Miltona Friedmana, absolutyzującą wolny rynek, w której państwo nie ma nic do gadania. Soros sprowadza Sachsa, który jest finansowany przez Fundację Batorego.
– Sachs spotyka się ze strategami Solidarności.
– W maju ’89 roku idzie do Geremka. Potem wspólnie z Liptonem, który pracuje w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, a jednocześnie w redakcji „Gazety Wyborczej” jadą do Kuronia. Kuroń mówi: „W porządku, zrozumiałem. Zrobimy to. Napiszcie plan”. Sachs obiecuje przesłać zapisy pomysłów w ciągu dwóch tygodni. Kuroń oponuje: „Nie! Potrzebujemy planu teraz”. Jadą do „Gazety Wyborczej”, gdzie jest komputer i do rana Lipton z Sachsem opracowują program. Biegną do Michnika, który wyznaje: „Nie jestem ekonomistą. Nie rozumiem tych rzeczy”. Ale decyduje się napisać artykuł: „Wasz prezydent, nasz premier” i zobowiązać rząd do realizacji programu. Nie odkrywam przed czytelnikami niczego nowego, wszystko znajdą w książce Jeffreya Sachsa „Koniec z nędzą. Zadanie dla naszego pokolenia”. Wracając do tematu: wtedy Sachs spotyka się z OKP w sejmie…
– Większość posłów też nie ma wiedzy ekonomicznej…
– Aleksander Małachowski przyznał później – byliśmy jak barany. Powstaje pytanie: kto ma realizować tę koncepcję? Jako pierwszy brany jest pod uwagę Trzeciakowski, który odmawia. Nie zgadzają się także Jóźwiak i Szymański. Wtedy Stefan Bratkowski stawia moją kandydaturę. Ja jestem w Burundi, gdzie nie ma ambasady, dlatego dzwoni ambasador z Kenii, ale nie umie sprecyzować, o jaką propozycję chodzi. Brakowało mi roku do zakończenia 10- letniego programu, stąd odmawiam. Wtedy Kuczyński ni stąd, ni zowąd łapie Balcerowicza. Co ciekawe, Balcerowicz robi doktorat w ’75 roku, a w ’89 nie ma jeszcze habilitacji. Kiedy pracowałem w Wydziale Zarządzania UW to nasi adiunkci musieli w ciągu pięciu lat zrobić habilitację. W przeciwnym razie byli zwalniani. Sprawa druga – Balcerowicz nie brał udziału w pracach „okrągłego stołu”. Po trzecie – nigdy w życiu niczym nie kierował. Dobór więc bardzo dyskusyjny. W tym czasie OKP tworzy komisję do stworzenia programu gospodarczego pod przewodnictwem prof. Janusza Beksiaka. I wtedy Mazowiecki stawia sprawę na ostrzu noża – albo oni, albo my. Zostaje Balcerowicz.
– Dlaczego inni nie chcieli jej realizować?
– Bo poza zdławieniem inflacji, skutkowała zniszczeniem państwowych przedsiębiorstw, likwidacją pegeerów, masowym bezrobociem, a jednocześnie zalewem importu – importowaliśmy wówczas nawet spinki do włosów i makulaturę. Przyjeżdżam wtedy do Polski i widzę mleko francuskie na półkach. Kuzynka mówi mi, że jest propaganda, by nie kupować polskiego mleka, bo rzekomo butelki myje się proszkiem IXI. Pytam o „Mazowszankę”, którą zawsze lubiłem. Okazuje się, że nie ma. Można za to nabyć niemieckie wody mineralne. Chcę
kupić krem do golenia Polleny. A trzeba pamiętać, że Szwedzi specjalnie przyjeżdżali do Polski po wódkę i polskie kosmetyki. Polleny też nie ma, jest Colgate. W końcu ekspedientka znajduje Pollenę w magazynie. Widzę, że jest trzy razy tańsza. Kobieta tłumaczy, że bardziej opłaca jej się sprzedawać droższy towar, więc polskiego nie wystawia. Krótko mówiąc, rozpoczyna się świadoma likwidacja konkurencji. Siemens kupuje polski ZWUT, który dysponuje wówczas monopolem na telefony w Związku Radzieckim. Niemcy dają pracownikom dziewięciomiesięczną odprawę. Wszyscy są zadowoleni. Po czym burzą budynek, całą aparaturę przenoszą do Niemiec i przejmują wszystkie relacje z Rosją. Likwiduje się „Kasprzaka”, produkcję układów scalonych, diod, tranzystorów, a nawet naszego wynalazku, niebieskiego lasera. Wykupuje się polskie cementownie, cukrownie, zakłady przemysłu bawełnianego, świetną wytwórnię papieru w Kwidzyniu. A my uzyskane pieniądze przejadamy.
– Największy skandal to jednak sprawa Narodowych Funduszy Inwestycyjnych.
– Kupiłem wtedy świadectwo NFI za 20 zł, wychodzę z banku i zatrzymuje mnie mężczyzna, oferując za nie 140 zł. Okazało się, że posiadacz 35 proc. akcji miał prawo do podejmowania decyzji sprzedaży. NFI tworzyło ponad 500 najlepszych przedsiębiorstw. Wszystkie upadły albo zostały za grosze sprzedane. I potem te świadectwa były po 5 zł. Toczyły się procesy, m.in. Janusza Lewandowskiego, zakończony w zeszłym roku uniewinnieniem. Wszyscy porobili kariery, a Balcerowicz dostał Order Orła Białego i był kandydatem do Nagrody Nobla. To nie do wiary!
– Polska oddała banki, a sektor energetyczny przejmują firmy narodowe innych państw, np. szwedzki Vatenfall.
– Wcześniej TP SA został przejęty przez państwowy France Telecom. Podobnie działo się w Afryce. Wszystkie towary eksportowane z Europy albo Ameryki były bez porównania droższe. Kupiłem w Afryce volkswagena za 15 tys. dolarów, przyjechałem do Berlina, patrzę – kosztuje tylko 8 tys. Teraz także ceny artykułów przemysłowych są w Polsce dużo wyższe, zaś płace nieporównywalnie niższe. Na tym polega interes firm zagranicznych. Gdyby płace, żądaniem związków zawodowych, doprowadzono do poziomu wynagrodzeń za granicą, to koncerny przeniosłyby się do Rumunii, Bułgarii, na Białoruś, do Chin, a nawet do Afryki. Przecież Ford zlikwidował fabrykę pod Warszawą i otworzył ją w St. Petersburgu.
– Czy podobnie rekolonizowano inne kraje, które wychodziły z komunizmu?
– Tak, tę koncepcję zrealizowano w całej Europie Środkowej.
– Jak ocenia Pan aktualną sytuację Polski?
– Jest tragiczna. Suma długu państwa i długu prywatnego przekracza poziom dochodu narodowego. A dług rośnie, bo całe te 20 lat mamy ujemny bilans w handlu zagranicznym. Żyjemy wedle filozofii sformułowanej przez premiera Tuska – „tu i teraz”. Nie ma żadnego planu strategicznego.
– Czy limity emisji CO2 to pomysł na doprowadzenie do upadku polskiego przemysłu?
– Pakiet klimatyczny jest korzystny dla zachodu Europy, który kombinuje, by eksploatować kraje Europy Środkowej. To mają być neokolonie. Temu służy likwidacja polskich banków, ciężkiego przemysłu i handlu. To są ostatnie lata polskiego handlu. Tylko w tym roku Carrefour i Biedronka zamierzają otworzyć paręset nowych placówek.
– Czyli Polacy nie mają być właścicielami dużych firm?
– Taki jest cel. Polsce grozi poważny kryzys finansowy. Zagrożony jest system ubezpieczeń społecznych. Jak można było stworzyć OFE – kilkanaście zagranicznych firm, które biorą po 7,5 proc. prowizji? Należało powołać jedno polskie towarzystwo emerytalne, które tworzy fundusz inwestujący tylko w budowę wieżowców, duże przedsiębiorstwa i na tym zarabia. Tak jak ONZ, którego fundusz emerytalny jest właścicielem wieżowców w Nowym Jorku, których wartość
idzie co roku w górę. Ale zagranicznym firmom ubezpieczeniowym dawać takie zarobki?!
– Dlaczego Niemcy zdecydowali się otworzyć swój rynek pracy?
– Jest zapotrzebowanie na konkretne zawody, m.in. informatyków, lekarzy oraz osoby do opieki nad ludźmi starszymi. Zarazem Niemcy prowadzą konsekwentną politykę. W latach 70. wyemigrowało paręset tysięcy Polaków, którzy mieli rodziny w Niemczech. Oni się zgermanizowali. Także część mieszkańców Dolnego Śląska ma już obywatelstwo niemieckie i  praktycznie tylko wakacje spędza w Polsce, a pracuje w Niemczech. Zakładamy, że po 1 maja wyjedzie kolejne 400 tys. Polaków.
– Za granicą pracuje już 1,5 mln. Polaków. Jakie będą konsekwencje masowej emigracji zarobkowej?
– Tragiczne. Zabraknie nam specjalistów i robotników wykwalifikowanych, a to ograniczy możliwości rozwoju. Najzdolniejsi wyjeżdżają i tylko niewielki procent z nich wróci. W tej chwili przysyłają jeszcze pieniądze do Polski, ale to się skończy, kiedy ściągną rodziny. A przecież wymieramy jako naród, bo statystyczna Polka rodzi 1,23 dziecka. W rekordowym tempie rośnie mocarstwowość i rola Niemiec, które już są 4. potęgą świata i ściągają najlepszych specjalistów, również z Polski. Program Solidarności sformułowany na I zjeździe w Oliwie to była koncepcja samorządności – tworzenia samorządów przedsiębiorstw i samorządów zawodowych. Po ’89 roku udało się utworzyć 1500 spółek pracowniczych, które dziś świetnie prosperują. Ale na poziomie państwa projekt „S” odrzucono.

PROF. WITOLD KIEŻUN

Bractwo Bumaru W III RP działała przez dekady grupa polityczno-towarzyska, nabijająca sobie kieszenie na kontraktach państwowego holdingu zbrojeniowego Bumar. Do dzisiaj ta grupa pozostaje bezkarna, byłego prezesa Bumaru prokuratura ściga tylko za drobnostki. Panstwowy Bumar jest producentem i eksporterem uzbrojenia i sprzetu wojskowego. Przed dekade (1996-2007) Bumarem kierowal Roman Baczynski. W okresie prezesury Baczynskiego wybuchlo kilka skandali zwiazanych z zarzadzaniem grupa oraz z finansowaniem zagranicznych kontraktow zbrojeniowych. Sprawa zajela sie prokuratura. Po czterech latach sledztwa prokuratura umorzyla 30 grudnia 2011 czesc sledztwa dotyczaca tzw. "nieprawidlowosci" przy zawieraniu wielomilionowych kontraktow Bumaru w latach 2003-2007. Nie znaleziono znamion przestepstwa. Wedlug "Pulsu Biznesu" prokuratura wyodrebnila jednak inny watek i postawila Baczynskiemu blizej nieokreslone zarzuty dzialania na szkode spolki. Prezes Baczynski przez lata znajdowal sie pod parasolem ochronnym SLD. Byl nietykalny. Bumar rzadko wygrywa kontrakty eksportowe, ale jezeli wygrywal to krajach niezmiernie skorumpowanych, takich jak np. Indie czy Malezja. Kontaktow rozpisanych np. przez rzad amerykanski Bumar nie byl w stanie wygrac, bedac za malo konkurencyjny cenowo. Pamietamy wpadki Bumaru przy slynnych "kontraktach irackich" w roku 2004. Bumar zdobyl pierwsze kontrakty w Iraku dopiero, kiedy w irackim ministerstwie obrony WSI ulokowalo polskiego Irakijczyka, Ziada Cattana. Ale triumf trwal krotko, oskarzony o korupcje Ziad Cattan uciekl z powrotem do Polski i zaszyl sie gdzies w lesie a kontrakty Bumaru anulowano. Za Baczynskim stala grupa towarzyszy z SLD ktora przygotowywala walizki na gotowke. Kto byl w tej grupie? Nominalnie owczesny wiceminister gospodarki, Andrzej Szarawarski, jeden z tzw. "niezatapialnych" (wedlug kwalifikacji Gazety Wyborczej z 2003 roku). Kto stal nad Szarawarskim? To wie np. Piotr Buechner, ale na pewno nie powie. Da zarzadzania przeplywami kasy Baczynski uzywal uslug pewnego gentlemena o nazwisku Gene Gutowski. Pan Gutowski jest znany z dwoch obszarow swojej dzialalnosci: miedzynarodowy handel bronia i finansowanie filmow (Polanskiego) oraz spektakli teatralnych (Krystyny Jandy). Wczesny zyciorys pana Gutowskiego jest podobny do zyciorysow Mirki Indich, zony zalozyciela ITI Panama (link 1) czy tez Roberta Maxwella, "magnata medialnego" ktory utopil sie w niewyjasnionych okolicznosciach (link 2). Jak glosi oficjalna legenda, mlody Gutowski przebil sie dzielnie przez wojenna Europe i wyladowal w USA. Nie wiadomo jak i na czym zarabial pieniadze. Podobno zajmowal sie ilustrowaniem mody. W pewnym momencie wyladowal w otoczeniu saudyjskiego handlarza bronia, Adnana Kashoggi. W 1995 roku zostal oficjalnym przedstawicielem Bumaru. "Dokonania" pary Baczynski & Gutowski opisuje bardziej szczegolowo dziennikarz sledczy Piotr Nisztor: http://www.rp.pl/artykul/114990.html

Dzisiaj Gutowski jest celebryta na warszawskich salonach. I mecenasem sztuki.

Zbrojny atak na Kosciol Zydowski handlarz bronia, Gene Gutowski, sfinansowal w 2007 roku sztuke w teatrze Krystyny Jandy, w ktorej pietnowany jest Kosciol Katolicki ("Watpliwosc"). W listopadzie zeszlego roku Janda stwierdzila ze wystepuje z Kosciola Katolickiego w obronie Ojca Celebryty ITI Ksiedza Adama Bonieckiego.

link 1: http://monsieurb.nowyekran.pl/post/55912,iti-panama-w-cieniu-zsrr

link 2: http://monsieurb.nowyekran.pl/post/8051,iti-i-tajemnice-lichtensteinu

Stanislas Balcerac

Gwiazda galaktyki FOZZ Patrycja Kazadi jest lansowana od lat przez TVN. Tatuś Patrycji był wiceprezesem firmy Colmet International, kierowanej przez Krzysztofa Pochrzęsta, agenta FOZZ. Po wybuchu kilku afer obaj panowie pochowali się teraz w zakamarkach III RP. Patrycja Kazadi zostala zauważona przez TVN bardzo wcześnie. Juz w wieku 20 lat prowadzila program Everyday English w stacji TVN Lingua (później zamknietej). W wieku 22 lat weszla do galaktyki gwiazd "Tanca z Gwiazdami" TVN, aktualnie jest prezenterka "You Can Dance" TVN. W międzyczasie Patrycja zaoferowala siebie w finale WOSP w 2011 roku, oferujac kolacjeę z soba oraz mozliwosc poznania tajników TVN Warszawa. Za mozliwosc poznania tajników Patrycji Kazadi, czyli za kolacje z nia oferowano sume 6 tys PLN. Patrycja Kazadi urodzila sie w 1988 roku w Ludkowie. Jej tatuś Jofa Lumana Kazadi i wujek Dieudonne Kazadi takze zrobili pewna karierę w Polsce, medialna i nie tylko.

Dieudone Kazadi przylecial do Polski z falszywymi dokumantami dyplomatycznymi, podajac sie za wiceprezydenta Konga. Zostal zatrzymany na Okeciu. Mial przy sobie kartke z nazwiskami dwoch znanych polskich politykow i napisanymi obok sumami pieniedzy. Dieudonne Kazadi zostal zwolniony z aresztu po interwencji Protokolu Dyplomatycznego MSZ. Następnie przyjal go Marek Ungier. Dieudonne usilowal kupic bron w Polsce. Teraz ma szlaban na wjazd do naszego kraju. Skad takie zainteresownie Ungiera panem Kazadi? Ano, Dieudonne Kazadi byl bliskim współpracownikiem dyktatorów Konga, Laurenta i Josepha Kabili, a przed nimi tyrana Mobutu Sese Seko. Dieudonne byl takze przez pewien czas szefem tajnych sluzb Konga. Raport ONZ uwaza go za jednego z najwiekszych zlodziei państwowego majatku. Tutaj wkracza do akcji tatus Parycji, Jofa Lumana Kazadi. Tak jak corka Patrycja zostala zauwazona przez TVN, tatus Jofa zostal wczesniej zauwazony przez agenta FOZZ Krzysztofa Pochrzesta. Pochrzest znany jest z tego ze, jako prezes spolki zarejestrowanej w raju podatkowym na Karaibach, Colmet International, zagarnal miliony dolarow z FOZZ. Jofa Kazadi, mlody obywatel Konga ktory przyjechal do Polski, stal sie błyskawicznie wiceprezesem spolki Pochrzesta. Wspolna dzialalnosc panow Pochrzesta i Kazadi zaowocowala wyciagnieciem w polowie lat 90-tych 300 milionow PLN od panstwowej spolki KGHM. Ta afere opisuje bardziej w szczegole świetny artykul dziennikarza sledczego Jaroslawa Jakimczyka z roku 2003: 

http://www.wprost.pl/ar/?O=47147&pg=0

Troche pozniej, panowie pokrzyżowali plany PKN Orlen zdobycia koncesji na eksploatacje zloz ropy naftowej w Demokratycznej Republice Konga. Koncesje dostala za to prywatna spółka King & Kong z Warszawy: 

http://www.money.pl/archiwum/felieton/artykul/grupa;trzymajaca;nafte;a;roponosne;zloza;w;afryce,54,0,128822.html  

Spolka King & Kong stała sie słynna w Polsce po wejsciu w zycie bezprecensowego Lex Krau

http://www.rp.pl/artykul/691069.html

Nie jest wiec przypadkiem ze w latach 90-tych politycy lewicy i sluzby wojskowe WSI roztoczyly nad panami Kazadi i Pochrzęstem de facto immunitet. Dzisiaj obaj panowie siedza cicho, Jofa Kazadi w Lodzi a Krzysztof Pochrzest na Mazurach, gdzie prowadzi stadninę koni w lansowanych Pieckach.  A Patrycja Kazadi moze liczyc na dalsza intratna karierę w TVN. Stanislas Balcerac

„Tusk obecny pozostaje tym samym prostym, niedojrzałym emocjonalnie, społecznie i politycznie dziewczynkowatym chłopaczkiem, jakim był w roku 1989. To nastroje elektoratu zindoktrynowanego medialnie na akceptację politycznej tandety, łatwizny i podróbki wyniosły go na polityczne wyżyny. Balon łatwo wzniósł się w górę właśnie dlatego, że jest lekki, bo pusty” Z Krzysztofem Wyszkowskim rozmawiają Anita Gargas i Paweł Paliwoda - Zna Pan Donalda Tuska osobiście od niemal 30 lat. Kiedy zaczął przejawiać predyspozycje i aspiracje przywódcze? Muszę przyznać, że zdumiewa mnie rozwój politycznej kariery obecnego premiera. W głośnym wywiadzie dla „Gazety Gdańskiej” z 1991 r. Tusk mówił o sobie, że woli być „macherem z zaplecza” niż pełnić rolę publiczną. Kiedy byłem doradcą Jana Krzysztofa Bieleckiego, Tusk często pojawiał się w Kancelarii Premiera właśnie jako cichy pośrednik. Kiedy Bielecki, nieco zirytowany tymi zabiegami, zaproponował mu przyjęcie jakiejś funkcji państwowej, która umożliwi mu jawne działanie we własnym imieniu – Tusk stanowczo odmówił. W tym czasie Bielecki nawet mnie ostrzegał przed Tuskiem i jego grupą – „Uważaj na nich”, co było dla mnie zdumiewające, bo byłem przekonany, że sam jest jednym z nich i dopiero wówczas dowiedziałem się, że nie jest członkiem KLD. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że Tusk do eksponowanych funkcji politycznych się nie nadaje, wie o tym i na roli machera poprzestanie. Ważnym objawem akcesu Tuska do układu było powołanie go przez Mazowieckiego do składu Komisji Likwidacyjnej Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej. Chodziło o podział gigantycznego majątku monopolistycznego molocha będącego własnością PZPR. Sposób tego podziału miał decydujące znaczenie dla stanu polskiej prasy, a więc również świadomości politycznej całego społeczeństwa. W kwietniu 1990 r., gdy w okrągłostołowym centrum decyzyjnym był nie tylko Jaruzelski, ale również Kiszczak i inni ludzie sowieccy, pełnym zaufaniem tego układu został obdarzony anonimowy dzieciak z „Gazety Gdańskiej”. A jego partnerami byli tacy wyjadacze, jak Jan Bijak, członek KC PZPR i współtwórca „Polityki”, z którą, zresztą, do dziś łączą Tuska bliskie kontakty. Był tam, co prawda, też Andrzej Grajewski, szerzej nieznany wówczas dziennikarz katolicki, ale w tym przypadku decydowało podjęcie przez niego, jak tłumaczy obecnie – na prośbę ministra Bronisława Komorowskiego – tajnej współpracy z WSI jako „Muzyk”. Jakie gwarancje dał Tusk, nie wiemy, ale biorąc pod uwagę skalę majątku, jakim dysponował choćby tylko na Wybrzeżu, musiały być to gwarancje dające układowi pewność jego pełnej służebności.

- W jaki sposób ten człowiek zaplecza stał się szefem rządu? Mam poczucie, że nie jest to skutek charakterologicznej i mentalnej ewolucji Tuska, a raczej radykalnego spłycenia świadomości społecznej. Istnieje taka zupa, mleko z ubitym białkiem, nazywana „zupa nic”. Tusk, jako polityk to taka zupa nic – „Pan Nikt”. Tusk obecny pozostaje tym samym prostym, niedojrzałym emocjonalnie, społecznie i politycznie dziewczynkowatym chłopaczkiem, jakim był w roku 1989. To nastroje elektoratu zindoktrynowanego medialnie na akceptację politycznej tandety, łatwizny i podróbki wyniosły go na polityczne wyżyny. Balon łatwo wzniósł się w górę właśnie, dlatego, że jest lekki, bo pusty.

Po ujawnieniu się fałszu mitu Wałęsy z jednej strony, a z drugiej po planowej i metodycznej akcji niszczenia przez dominujące środowiska medialno-polityczne postaci prawdziwych mężów stanu, takich jak Jan Olszewski i Lech Kaczyński, szeroka publiczność została wytresowana do traktowania polityki, jako elementu rozrywki telewizyjnej, obok „Tańca z gwiazdami” czy innego show. W tym second-handzie nie szuka się męża stanu, człowieka powagi, odpowiedzialności, patriotyzmu i ofiarności. Kariera Tuska może być miarą miałkości politycznej znacznej części Polaków. Pan Nikt doskonale komponuje się z intelektualną i moralną pustką swoich wielbicieli.

- Kto tę pustkę wytworzył? To jest trwanie dziedzictwa PRL. III RP tylko formalnie jest nowym państwem, bo choć wiele struktur uległo „transformacji”, to mentalność sowietyzmu przetrwała i nadal triumfuje. Nadal podstawową strukturą, decydującą o kształcie i wpływach wszystkich innych,  jest zbudowany przy Okrągłym Stole układ postkomunistyczno –postsolidarnościowo -liberalny, który wartości i postawy państwowotwórcze zwalcza z całą siłą, jako fundamentalne zagrożenie dla własnego bezpieczeństwa. Sojusz byłych właścicieli PRL z agenturą komunistycznych służb specjalnych i wszelkiego autoramentu złodziejami jest układem tak silnym, że postawę służby Bogu, Honorowi i Ojczyźnie potrafi prezentować Polakom, jako śmieszność, „moherowość”, kołtuństwo i „obciach”.

- Czy ten układ miał wpływ na karierę obecnego premiera? Wiem, że Tusk, choć od lat powtarza, że na służbach specjalnych się nie zna, bardzo szybko zorientował się w roli tajnych służb w podmienieniu PRL na III RP. On się nie odważył na nich poznać, bo się im całkowicie podporządkował. Gdy zrozumiał zasadniczą rolę w tym procesie komunistycznych służb specjalnych i ich agentury, dokonał fundamentalnego wyboru – sprzymierzył się z nimi, uznając, że sprzeciw skazałby go na przegraną. Publicznym objawem takiego wrogiego dobru Polski pragmatyzmu było hasło – nie możemy pozwolić, żeby nomenklatura rozkradła wszystko. Tyle, że nie chodziło o walkę z postkomunizmem, lecz o przyłączenie się do nomenklatury w uwłaszczaniu na mieniu społecznym. Ponieważ to nomenklatura nadal kontrolowała banki i pole gry, więc uwłaszczanie się było jednocześnie podporządkowaniem się dominacji służb specjalnych. Dlatego Tusk, choć osobiście nie jest złodziejem [?Skąd ta pewność? MD] , to szukając pieniędzy „na partię”, przyjął ofertę Wiktora Kubiaka, czyli eksponenta tych służb. Trzeba przyznać, że ułatwił to sobie, uznając, że łączy go z tym człowiekiem serdeczna osobista przyjaźń. Kiedy teraz prawi publice o miłości, warto pamiętać, że on umie tak kochać, żeby obie strony obrastały w żywy pieniądz – KLD jako partia, a Kubiak jako pełnomocnik ministra prywatyzacji. Choć przyjaciel Tuska ścigany listem gończym musiał na pewien czas uciekać z Polski, to obecnie znowu może tu robić interesy. Nic dziwnego, bo jego zeznania, np. przed komisją sejmową, mogłyby mieć równie znaczące konsekwencje, jak utworzenie IPN.

- Jakie służby reprezentował Kubiak? Z badań dr. Sławomira Cenckiewicza wynika, że Kubiak był agentem Departamentu II MSW. Zarejestrowano go w kategorii tajny współpracownik pod pseudonimem „ Witek ”. Ponieważ FOZZ był operacją wspólną MON i MSW, Kubiak współpracował z dyrektorem generalnym, Grzegorzem Żemkiem, który był współpracownikiem Zarządu II o ps. „Dik”. W latach 80 zajmował się nielegalnym transferem z Zachodu urządzeń elektronicznych objętych zakazem eksportu do krajów komunistycznych. W porozumieniu z Żemkiem i pod parasolem służb prowadził też interesy na terenie Wiednia. Niewątpliwie ludzie ze „stajni” Kubiaka i służb przyczynili się do sukcesu KLD – partii młodej, ale w pełni establishmentowej.

- W jaki sposób Kubiak przeniknął do środowiska tej partii? Po Okrągłym Stole Kubiak pojawił się w Polsce, jako powracający z Zachodu biznesmen zainteresowany popieraniem antykomunistycznych środowisk politycznych. Nie znamy szczegółów tego planu, ale wiadomo, że komunistyczne służby specjalne przystąpiły wówczas do systemowego organizowania „demokracji”, tak, aby zabudować scenę polityczną swoimi kreaturami i zablokować możliwość rozwoju środowisk niezależnych. Kubiak zaproponował pomoc finansową m.in. Michałowi Falzmannowi z radykalnie antykomunistycznego solidarnościowego środowiska CDN, który jako inspektor kontroli skarbowej wpadł na trop FOZZ. [Michał wyszedł z hukiem. Inni – nie wyszli. Opisałem to gdzie indziej. MD] . Gdy później, pracując w NIK, Falzmann pogłębił swą wiedzę do tego stopnia, że służby poczuły się zagrożone, został nagle odsunięty od wszelkich czynności kontrolnych, a dwa dni później znaleziono go martwego. Że sprawa dotyczyła kośćca układu, wskazuje fakt, że wkrótce potem w wypadku samochodowym zginął też prezes NIK Walerian Pańko, a następnie znaleziono zwłoki jego kierowcy, który wypadek przeżył, oraz policjantów, którzy jako pierwsi przybyli na miejsce katstrofy. Falzmann był człowiekiem uczciwym i odważnym – w swoim notesie, po próbie zwerbowania go do UOP przez „starych fachowców” z SB, zapisał: „władza w Polsce jest nadal w rękach KGB. Dalsza praca to osobiste śmiertelne niebezpieczeństwo, szans na sukces nie widzę żadnych”. Wyczuł, z kim ma w Kubiaku do czynienia i pogardził prowokatorem wraz z jego workami złota. Za  to Tusk i jego środowisko ten złoty deszcz przyjęli jak wyschnięta beczka. Za moment podjęcia współpracy można zapewne przyjąć wprowadzenie się nieśmierdzących groszem działaczy KLD do nowych biur z eleganckim wyposażeniem i przeobrażenie się organu liberałów, „Przeglądu Politycznego”, z wydawanego metodami podziemnymi skromnego biuletynu w drukowany na kredowym papierze elegancki żurnal.

- Ktoś może powiedzieć, że to była ze strony Kubiaka tylko ideowa sympatia i zwykła życzliwość – „mam wolny lokal, nie znoszę postkomuny, proszę skorzystać”. Kiedy odwiedziłem nowy lokal partii, zapytałem Tuska: „Donald, skąd to wszystko?”. Odpowiedział: „Od sponsora. Zaraz tu będzie”. Okazało się, że tym sponsorem jest Kubiak. Traktowano go w KLD nie tylko, jako faceta, który na każde żądanie wyciąga forsę z kieszeni, ale także osobistego przyjaciela. Dał pieniądze na drogą operację za granicą naszego ciężko chorego kolegi, pożyczał nawet na kupno mieszkania i nie wiem, czy był takim sknerą, żeby domagać się zwrotu… Był też cenionym partnerem politycznym i uczestniczył w wewnętrznych posiedzeniach partii – np. na Helu, dokąd przyleciał helikopterem.

- Nie było to niemożliwe i nie musiało być od razu podejrzane. Jeżeli Tusk rzeczywiście cały czas w to wierzył, musiałbym powiedzieć, że jest umysłowo ociężały. Przecież w sprawie FOZZ miał swoją cząstkę odpowiedzialności również Balcerowicz, a to właśnie Tusk przeforsował go na szefa Unii Wolności, gdy KLD „zlał się” z Unią Demokratyczną. Brałem udział w spotkaniach KLD organizowanych w zajmującym całe piętro biurze Kubiaka w hotelu Marriott i jasne było, że przyznanie mu „żup solnych” z państwowej kasy przez posadzenie go w fotelu pełnomocnika ministra prywatyzacji było rewanżem za jego hojność, jako sponsora.

Firma Kubiaka „Batax”, której służby używały do operacji na Zachodzie, cieszyła się pełnym zaufaniem Tuska. Rzecz w tym, że te służby – wojskowe i cywilne – nie były suwerenne, ale stanowiły praktyczną ekspozyturę GRU i KGB. O kulisach tych operacji wiedzieli również Sowieci, tym bardziej, że część interesów związanych z FOZZ realizowali ludzie związani z Moskwą. „Opieka” i „pomoc” świadczone młodym, obrotnym politykom, którzy szybko znaleźli się w elicie władzy III RP, była wielkim sukcesem tych służb. Pamiętam, jak podczas naszych wielogodzinnych rozmów Tusk uporczywie, wbrew zdrowemu rozsądkowi, wysuwał coraz to nowe, najprymitywniejsze  argumenty, aby tylko czymś uzasadniać swój sprzeciw wobec uzdrawiania Polski przez dekomunizację i lustrację. Nie przypadkiem właśnie on odegrał ważną rolę w obaleniu rządu Jana Olszewskiego. Podczas „Nocnej Zmiany- (film)” - z pełnym zaangażowaniem wypełniał obowiązki obrońcy agentury, który dzięki kontaktom z SdRP był w ten spisek zaangażowany głębiej niż inni, histerycznie apelując w kuluarach do Wałęsy, Moczulskiego, Geremka, Pawlaka i Kwaśniewskiego –panowie, policzmy głosy”. Na rozwiązanie WSI też zgodził się dopiero wtedy, gdy ich obrona nie była dłużej możliwa, bo nawet część SLD skupiona wokół Siemiątkowskiego była skłonna poświęcić Dukaczewskiego et consortes. A dzisiaj ci ludzie znowu wrócili na pozycje partnerów „dużego i małego pałacu”.

- Jak jest dzisiaj, czy Donald Tusk i jego rząd działają w sposób w pełni autonomiczny? Po przejęciu rządów przez ekipę Tuska niewątpliwie doszło do reesbekizacji służb specjalnych i innych ważnych struktur państwowych. Nastąpił powrót dawnych współpracowników i funkcjonariuszy na wysokie stanowiska – choćby w MSZ. Okres rządów PO–PSL kontynuuje proces budowy III RP, którego zasadą było zachowanie filarów PRL wraz z ich zakorzenieniem w służbach specjalnych – podporządkowanych do dziś służbom sowieckim. Jednym z tego objawów jest twarda postawa tej ekipy wobec USA. Wystarczy poczytać ujawnione przez portal WikiLeaks amerykańskie dokumenty dyplomatyczne (ok. 250 tys.), wśród których znalazło się ok. 970 depesz z Polski. Wynika z nich na przykład, że Tusk demonstracyjnie unikał spotkań z czołowymi politykami amerykańskimi. Z woli Tuska storpedowano program „Tarczy antyrakietowej” – przygotowana przez PiS ustawa nie została ratyfikowana. Odwrotowi od USA służy „reset” wobec Moskwy. To tu narodziły się przyczyny katastrofy smoleńskiej. Zauważmy, że wolą Tuska było, żeby z ustawy de-ubekizacyjnej wyłączyć ludzi wywiadu i kontrwywiadu wojskowego. Ustawa obejmowała tylko cywilów z SB. I ktoś tu może bajać o autonomii władzy? Czym tłumaczyć skandaliczną uległość wobec Rosji w sprawie smoleńskiej – bezbrzeżną naiwnością i bezgraniczną głupotą Tuska i całego aparatu władzy? Taką wiarę ci ludzie przyjęliby z pocałowaniem ręki. Wszyscy Polacy to wiedzą, ale nawet główny doradca dyplomatyczny prezydenta Sarkozy’ego, wedle jednego z dokumentów WikiLeaks, też wie, że „Dla Rosji dobrzy sąsiedzi, to całkowicie ulegli podkomendni”. Jeden biedny Tusk nie zdaje sobie z tego sprawy? Nie powiedziałbym tego, co mówią niektórzy komentatorzy, że Tusk cieszy się z chodzenia na pasku Kremla. Myślę, że tak, jak podobny do niego premier Babiuch, wolałby mieć nieco większe pole manewru. Ale jest przede wszystkim cyniczny i niezdolny do walki o Polskę, a tylko o własny interes. Rozsmakował się we władzy i nie podejmuje żadnych działań, które mogłyby tej władzy zaszkodzić. Próba rozbicia układu służb specjalnych albo ujawnienie zasięgu ich  wpływów mogłyby w krótkim czasie położyć kres jego rządom. Tuskiem rządzi strach.

- Napisał Pan w związku z tragedią smoleńską, że „Rosjanie plują Tuskowi w twarz”. Co Pan miał konkretnie na myśli?  Po występie generał Anodiny, mając nadzieję, że Putin pozwoli mu przynajmniej na pusty gest na użytek propagandy krajowej, Tusk skrytykował raport MAK. Ale Rosjanie odpowiedzieli mu po swojemu, czyli kopnięciem w twarz artykułem, w którym dziadkowi Tuska przypisano służbę w SS, przy okazji obarczając Polaków masową współpracą z nazistami i zaprzeczając winie NKWD za Katyń. Wobec takiego pokazu obłędnej wrogości i pogardy, tak samo jak wówczas, gdy rosyjscy generałowie grozili eksterminacją narodu polskiego – Tusk nie zrobił rabanu w Unii i NATO, a zachował się tak samo jak kacyki z PZPR – gdy z Kremla lecą joby, to powinnością Polaków jest milczeć i „ruki pa szwam”. Ale gdy rzecznik Tuska popełnił nieznaczący błąd w nazwie jakiejś rosyjskiej służby, musiał natychmiast pokajać się publicznie i w polskiej telewizji przepraszać w języku rosyjskim. Tusk przestraszył się, że jeżeli mruknie choćby słowem, to Rosjanie rzucą następne rewelacje. Dlatego potem wszystko przebiegało już według relacji cara i raba. Rosjanie kłamali, zatajali fakty, bezczelnie upokarzali stronę polską, a Tusk wszystko pokornie łykał. Potrafił być chamsko agresywny wobec braci Kaczyńskich, bo miał w tym poparcie Rosji i Niemiec. Ale poparcie Kaczyńskiego w ewentualnym sporze z Putinem nie ma żadnej wartości, bo dla człowieka, który wyparł się obrony ofiar Katynia, interes Polski, jeżeli nie jest tożsamy z jego interesem, nic nie znaczy. Dlatego woli ganiać za piłką niż podejmować najważniejsze dla Polski wyzwania. Premier RP w swoim gabinecie ma odwagę kopać piłką po ścianach, ale boi się stanąć do walki w obronie własnego państwa i narodu.

- Sport to zdrowie. Byle nie strzelał samobójów. Właśnie. Choć okres rządów Tuska oceniam jako pasmo działań pozorowanych i niespełnionych obietnic, najpoważniejsze niebezpieczeństwo widzę w sytuacji, gdy pojawiłaby się perspektywa rozliczenia politycznego i osądzenia jako kryminalisty. Obawiam się, że moglibyśmy wówczas stanąć w obliczu zagrożenia tym, co w odniesieniu do ogółu społeczeństwa sam dość czytelnie wyraził w żałosnym i tchórzliwym przemówieniu a Westerplatte, a jego minister finansów w odniesieniu do elit tej władzy przekazał, mówiąc o ucieczce na drugą stronę oceanu.  Gdy będzie ciężko, ci ludzie Polskę i Polaków pozostawią samym sobie.

Anita Gargas, Paweł Paliwoda


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
adaptacja skrzyni biegw 722 6 184
modelarz odlewniczy 722[01] o1 06 n
modelarz odlewniczy 722[01] o1 01 u
operator obrabiarek skrawajacych 722[02] z1 03 n
operator obrabiarek skrawajacych 722[02] o1 06 n
operator obrabiarek skrawajacych 722[02] z3 04 u
modelarz odlewniczy 722[01] o1 03 u
operator obrabiarek skrawajacych 722[02] z1 01 n
operator obrabiarek skrawajacych 722[02] o1 02 n
operator obrabiarek skrawajacych 722[02] o1 01 n
722 723
operator obrabiarek skrawajacych 722[02] z3 03 n
operator obrabiarek skrawajacych 722[02] o1 03 u
audyt W2 c wymiana okien id 722 Nieznany (2)
modelarz odlewniczy 722[01] o1 05 u
operator obrabiarek skrawajacych 722[02] z2 01 n
operator obrabiarek skrawajacych 722[02] o1 05 u
operator obrabiarek skrawajacych 722[02] z2 03 n
operator obrabiarek skrawajacych 722[02] o1 07 n

więcej podobnych podstron