Winnicki chce dokańczać korowską rewolucję Dokończenie brutalnie przerwanej w 1981 roku przez krwawy komunistyczny reżim solidarnościowej rewolucji, obalenie republiki okrągłego stołu, uniezależnienie się od Moskwy i UE oraz odzyskanie Wilna i Lwowa (wszak takimi hasłami swoją działalność inicjowała formacja podająca się współcześnie za ONR, a za nią powtarza to dziś na publicznych spotkaniach Artur Zawisza) – to zadania, jakie stawia przed sobą dziś „Ruch Narodowy”, zainicjowany m.in. przez Roberta Winnickiego i Artura Zawiszę.
Twór powołujący się w nazwie na spuściznę Narodowej Demokracji zaprzecza w swojej istocie zasadniczym wskazaniom politycznym tego ruchu. Po pierwsze, obóz narodowy w swoim głównym nurcie nigdy nie był formacją stawiającą za cel swojej działalności destrukcję własnego państwa, ba, był nawet przeciwko jałowej destrukcji państw zaborczych. Tak było zarówno po dokonaniu przez Józefa Piłsudskiego zbrojnego zamachu stanu, który odsuwał od steru państwa legalne władze RP, tak było także po roku 1945, gdy rządy w Polsce objęła siłą narzucona władza.
Nawet w „najczarniejszą noc komunizmu”, w latach 50. XX wieku, ruch narodowy formułował w odniesieniu do istniejącego tworu państwowego pewne minimum, które składało się na ówczesną polską rację stanu. Nie negowano w związku z tym formalnej (ale jednak!) niepodległości państwa, dokładając wszelkich wysiłków na rzecz stabilizacji i uznania jego granicy zachodniej. Wszelkie próby działań podejmowanych na szkodę państwa polskiego spotykały się z potępieniem. Ujawnienie zaś faktu udziału części działaczy narodowych w procederze szpiegowania na rzecz obcego państwa (afera Bergu), spowodowało rozłam w łonie samego obozu i głęboki kryzys polityczny. Ruch Narodowy był zawsze obozem politycznym dbałości o własne państwo, jakie by ono w danym momencie historii nie było. Obóz narodowy nigdy nie brał na siebie odium anarchizacji i destrukcji własnego państwa, nawet gdy państwem tym rządziły obce lub wrogie mu siły. [Zapamiętać, osły patridyotyczne! - admin]
Tematem na osobną dyskusję jest ocena analizy obecnej rzeczywistości dokonywana przez liderów „Ruchu Narodowego”. Chcą oni bowiem widzieć w III RP państwo represyjne, brutalnie zwalczające opozycję, uzależnione od Rosji. Rysują tym samym obraz Polski niemal z początku lat 50. ub. wieku. Słuchając wypowiedzi prezesa Winnickiego, zastanawiam się nierzadko, czy obaj żyjemy w tym samym kraju? Albo liderzy „Ruchu Narodowego” nie wiedzą bowiem czym jest państwo policyjne (w którym z całą pewnością nikt nie zezwoliłby na organizację ich marszu, a wszyscy jego inicjatorzy dawno by siedzieli), albo żyjemy w dwóch różnych Polskach. I skąd bierze się ta zoologiczna niemal nienawiść do obecnego premiera i Prezydenta? Przecież ten ostatni, co należy uczciwie przyznać, w przeciwieństwie do jego poprzednika, według wielu narodowców „najlepszego Prezydenta”, niejednokrotnie dał wyraz swojego uznania dla historycznych zasług obozu narodowego (przemówienie na pogrzebie prof. Wiesława Chrzanowskiego, gesty w czasie Święta Niepodległości).
Drugim zagadnieniem jest swoisty brak oryginalnej myśli politycznej. Fakt ten uwarunkowany jest jednak przede wszystkim formułą przyjętą przez liderów „Ruchu Narodowego” (która wymusza także stosowane metody). Wspomniany powyżej prof. Chrzanowski w rozmowach prywatnych zawsze powtarzał, że „bojówka jest potrzebna, ale nie może ona kierować ruchem”. To, co obserwujemy w przypadku „Ruchu”, to właśnie rządy bojówki. Bojówka wysuwa hasła proste, nieskomplikowane, w sam raz takie, które dobrze wypadają skandowane na wiecach. W odniesieniu do tej materii „Ruch Narodowy” ogranicza się jednak przede wszystkim do odgrzewania starych haseł Porozumienia Centrum – przeciw „zdradzie okrągłego stołu”, o Wałęsie – Bolku, walce z komuną itp. „Background” ideowy dawnego PC został dziś dodatkowo podrasowany eneszetowskim sztafażem, na czele z błędną (obłędną?) teorią „dwóch wrogów” (dziś są nimi Rosja i UE, i to chyba we wskazanej kolejności). Nie są one ani nowe, ani prawdziwe (tematem na odrębną dyskusję jest także zmitologizowany „okrągły stół”, którego koncepcja w latach 80. narodziła się w środowiskach narodowych, w czasie zaś, gdy do niego doszło, wydaje się, że był działaniem bezalternatywnym). Także w odniesieniu do komponentu narodowego w postaci zwulgaryzowanych odwołań do ideologii NSZ (jakby spuścizna endecji nie była dosyć bogata), trudno też je traktować jako przejaw głębszej myśli politycznej. Wszak już pod koniec II wojny światowej NSZ był przejawem raczej marginalnych tendencji w szeroko rozumianym ruchu narodowym. Tendencji, co warto podkreślić, zgubnych. Dlaczego? Dlatego, bo Ruch Narodowy, formułując program polityczny w oparciu o realne przesłanki i uwarunkowania, daleki był zawsze od „polityki chciejstwa” i księżycowych postulatów. No, ale skoro w blisko siedemdziesiąt lat po zakończeniu wojny pojawia się hasło powrotu do granicy ryskiej…
Po trzecie – stosunek do własnej tradycji politycznej, także historii formacji po roku 1945. Zaangażowanie ludzi obozu narodowego po zakończeniu II w. św. w życie społeczno- polityczne nowej Polski było faktem. Faktem są także opinie, jakie w tej materii, także na emigracji, narodowcy formułowali. Nie zmienią tego nawet najbardziej buńczuczne deklaracje i próby „odżegnywania” się bardzo młodych stażem i wiekiem działaczy, którzy wydają się być przekonani, że Ruch Narodowy zaczyna się dopiero od nich. Obóz polityczny, jeżeli ma istnieć, musi zachowywać ciągłość i wyciągać wnioski ze swojej historii. Negowanie jej prowadzi do rozłamu i tworzenia de facto nowego bytu. Czy jednak aby nie mamy do czynienia właśnie z takim procesem? Czy formacja, mająca na sztandarach „dokończenie solidarnościowej rewolucji”, kontynuująca tym samym rewolucyjną strategię trockistów z KOR-u i radykałów spod znaku Federacji Młodzieży Walczącej i NZS-u, odżegnująca się tym samym od ówczesnych poglądów wszystkich grup i środowisk narodowych, może się mienić kontynuatorką tegoż ruchu? A może podczas planowanych „obchodów” 13 grudnia jej przedstawiciele powinni udać się wraz z A. Macierewiczem pod tablicę Jacka Kuronia na warszawskim Żoliborzu i oddać mu hołd?
A jak wyglądają inne przejawy działalności? Czy udział w inicjowanych na całym świecie przez lewacko-anarchistyczne organizacje akcjach pod hasłem „STOP ACTA” jest działaniem narodowym? Czy głoszenie haseł destrukcyjnych i antypaństwowych okraszonych narodową frazeologią nie jest zakamuflowaną formą anarchii lub, co równie groźne, zewnętrzną inspiracją (czyją niech każdy sobie sam dopowie)? Czy powrót do nierealistycznych już na początku ubiegłego wieku koncepcji politycznego federalizmu, wzbogaconych o postulaty odzyskania Kresów Wschodnich (ale przecież od domniemanych, w ramach antyrosyjskiego bloku federacyjnego, sojuszników!) może dziś uchodzić za program narodowy? Czy sprzyjanie obłędnym teoriom o „smoleńskim zamachu” jest wyznacznikiem postawy narodowej? I wreszcie, czym proklamowany z takim zadęciem nowy „Ruch Narodowy” różni się od głównej partii destruującej i dzielącej współczesną Polskę (chyba faktycznie bardziej niż komunizm), jaką jest PiS? Oceną rzeczywistości? Długofalowymi planami, a może interpretacją historii najnowszej? Chyba jedynie stopniem radykalizmu. Treść jest bowiem ta sama.
Wreszcie, po czwarte, Ruch Narodowy przybierał zawsze formy organizacyjne odpowiadające duchowi epoki – tajne organizacje, odwołujące się do tradycji powstańczych, zastąpione zostały w okresie półlegalnej aktywności przed I wojną światową działalnością Stronnictwa, które z kolei po odzyskaniu niepodległości, w okresie przechyłu sympatii społecznych w kierunku lewicy, przekształciło się w Związek Ludowo-Narodowy, aby w latach 30. ulec duchowi „militaryzacji polityki”, po II wojnie dostosowując się zaś do stosunków panujących w państwach Europy zachodniej i przybierając znowu kształt partii quasi-parlamentarnej. Lata 30. XX wieku – okres neoromantyczny ruchu narodowego, z jego walkami na ulicach, blokadami uniwersytetów, wybijaniem szyb i gettem ławkowym, jest dziś nie do powtórzenia. Można tego żałować lub nie, faktem jest jednak, że, jak mówią bracia Czesi, „to se ne vrati ”. Inny czas, inne nastroje społeczne, inne zagrożenia i problemy, które warunkują inne metody. Jednoznaczne są za to konotacje i odbiór społeczny (w obiegowej opinii nacjonalizm = faszyzm = hitleryzm), z którymi poważny ruch polityczny musi się liczyć. W przeciwnym razie sam ładuje pistolet swoim przeciwnikom. Do opisywanego problemu pasuje nieco opinia wyrażona na temat ONR-u przez Jędrzeja Giertycha w jednej z przedwojennych prac, zatytułowanej „O wyjście z kryzysu” (Warszawa 1938). Pamiętając oczywiście, że spory i dyskusje polityczne toczone w Polsce przed wojną, miały bez porównania większy ciężar gatunkowy niż ma to miejsce obecnie, można odnieść większość formułowanych przez Giertycha uwag do współczesnego „Ruchu Narodowego” (któremu też równie daleko do przedwojennego ONR-u): „Szeroko ogół społeczeństwa nieraz nie zdaje sobie z tego sprawy, że O.N.R., a Obóz Narodowy – to są rzeczy różne. Rozmaite błędy i głupstwa, popełniane przez O.N.R., idą w opinii publicznej z reguły na rachunek Obozu Narodowego – i zrażają tę opinię nie, albo nietylko do O.N.R., ale do Obozu Narodowego, do idei narodowej, do narodowców, jako ludzi. Cały ton, cały styl działalności O.N.R., a zwłaszcza grupy «Falangi», – cała jej arogancka krzykliwość, połączona z wewnętrzną pustką i płycizną, jej zarozumiałość, jej niezdrowe ambicje, jej niedojrzałość, niedowarzenie, prymitywizm haseł i metod, bezceremonjalność w posługiwaniu się blagą i fałszem i t.d., i t. d. – wszystko to kompromituje nietylko O.N.R., ale i Obóz Narodowy”. Na koniec jedna drobna, acz istotna kwestia, powyższe uwagi kieruję przede wszystkim w stosunku do kierowników opisywanej formacji, jako odpowiedzialnych za kierunek w jakim on zmierza. Wśród szerokich rzesz uczestników Marszu Niepodległości oraz tych, którzy zgłosili swój akces do „Ruchu Narodowego”, jest bardzo wiele ideowych i wartościowych jednostek, działaczy szczerze narodowych. Biorą oni udział w opisywanych działaniach bardzo często z braku lepszej alternatywy, z braku innych widomych inicjatyw inspirowanych przez środowiska narodowe. Wielu z nich przeżywa też swój okres „burzy i naporu”, który siłą rzeczy cechuje radykalizm form i głoszonych haseł. Wielu z nich przejdzie z pewnością swoistą ewolucję, nie rezygnując przy tym z dawnych ideałów, dochodząc do przekonania, że istota ruchu narodowego nie tkwi jedynie w gromkim skandowaniu nawet najbardziej patriotycznych haseł. Maciej Motas
Smoleński Armagedon Minął prawie rok kiedy zwróciłam się do jednego z najlepszych prakrytów w kwestiach łamania praw człowieka w UE o ocenę możliwości złożenia skargi w tym zakresie przed gremiami europejskimi. Niestety, wstępnego przyrzeczenia pomocy pan profesor nie spełnił. Zapewne z powodu zakresu tematycznego, który mu podesłałam. Chodziło bowiem o notoryczne łamanie przez instytucje i władze Polski praw człowieka w stosunku do rodzin ofiar Katastrofy Smoleńskiej. Począwszy od procedur prawnych (rzekoma poddanie dochodzenia prawom z Konwencji Chicagowskiej i załącznika 13) poprzez szereg zaniechań własnych czynności śledczych przez polską prokuraturę do sposobu traktowania rodzin i ich pełnomocników prawnych. Te ostatnie są powszechnie znane: odmowy ekshumacji celem przeprowadzenia sekcji i identyfikacji mimo ewidentnego fałszowania protokołów z rosyjskich sekcji. Odmowa udziału w autopsjach wskazanych przez rodziny ekspertów, odmowa przeprowadzenia badania ciała spektrometrem itp. Publiczne wypowiedzi ludzi sprawujących władzę w Polsce rozzuchwaliło zarówna media jak i posłów oraz „ludzi salonu” do bezprzykładnego atakowania oskarżeniami samych ofiar sprawiając dodatkową traumę dla ich najbliższych. Od pierwszych chwil winą obarczano załogę, dopuszczano się do publikacji fałszywych stenogramów i sugerowano publicznie (i bezkarnie) przebieg zdarzeń nigdy niepotwierdzony w śledztwie prokuratorskim. Ba, raport Komisji Millera również opierał się w części na tego typu insynuacjach.Wszystkich dla których raporty Millera i MAK ( podobnie jak dla wielu prokuratorów, którzy byli autorami polskich uwag do raportu MAK) nie są wiarygodne i żądają utworzenia międzynarodowej Komisji dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy- premier Polski nazywa „sektą smoleńską”. W ten sposób Tusk traktuje te rodziny, które nie mimo upływu czasu nie mogą pogodzić się z brakiem rzetelnego śledztwa w tej sprawie. Także, tych, którzy oficjalnie dzielą się swoim niepokojem o prawidłowość identyfikacji ciał swoich najbliższych w związku z karygodnymi zaniedbaniami polskich instytucji państwowych. Dla przykrycia zaniedbań używa się wszelkich metod: od zamykania ust rodzinom wojskowych poprzez wstrzymywanie wniosków o ekshumację. Wreszcie -deprecjonując wagę miejsca pochówku przez nagłaśnianie obrzydliwych przemyśleń niektórych skarlałych moralnie komunistycznych celebrytów skierowanych do tych, dla których wartość modlitwy i rozmowy z najbliższym stanowi ukojenie dla traumy odejścia ukochanej osoby. Pełnomocnicy prawni rodzin powinni nie tylko występować z wnioskami do prokuratury i organizacji praw człowieka. Powinni także ostro reagować na każde publiczne godzenie w uczucia rodzin przez media, portale i publiczne wypowiedzi władz, posłów, dyżurnych „ekspertów” i tzw. celebrytów. Bezlitośnie i skutecznie. Nie wolno przyzwalać na relatywizowanie faktów bezczeszczenia zwłok, zaniedbań identyfikacyjnych i stygmatyzować tych, którzy oficjalnie się na te fakty nie zgadzają mianem sekty. Dawno pisałam o tym, że prokuratura wstrzymuje się z wnioskami ekshumacyjnymi w przypadkach, gdy zachodzi uzasadnione podejrzenie, że nie będzie mogła wskazać miejsca na okoliczność pomyłkowego pochówku. Wydawało się, że zamiany 3 ekshumowanych par takiego niebezpieczeństwa nie niosą. W trakcie ostatnich ekshumacji okazało się jednak, że najprawdopodobniej nie mamy do czynienia z zamianą ciał księży śp. Króla i Rumianka. W grobie księdza Rumianka rzeczywiście leżało ciało księdza Króla. Podobno nie widomo jednak czyje ciało leżało w drugim grobie. Ani gdzie należy szukać ciała księdza Rumianka. Jeśli prokuratura potwierdzi informacje uzyskane przez red. Sumlińskiego od rodziny śp. księdza profesora Ryszarda Rumianka –to oznaczać będzie, że szybciej niż przypuszczałam rozpoczęła się smoleńska Apokalipsa. Z powodu karygodnego zaniechania polskich instytucji państwowych, w dobie gdy badaniami DNA można zidentyfikować każde ciało doszło do sytuacji w której rodziny mogą mieć uzasadnione wątpliwości co do tego czyj grób pielęgnują, przy czyim się modlą, wspominają i szukają ukojenia. Dlatego należy tą informację koniecznie zweryfikować. Implikacje w przypadku potwierdzenia będą niewyobrażalnie bolesne dla rodzin. *
Obrazu tego pola bitwy z rodzinami dopełniają procedury wszczęte przeciwko mec. Rogalskiemu. Pełnomocnik rodzin śmiał dyskredytować publicznie postępowanie prokuratury. Osobiście urażony poczuł się pan prokurator Parulski. To postępowanie na wniosek Parulskiego to kolejny przykład na to, że w Polsce Tuska liczą się urażone ambicje i uczucia wszystkich( w tym lobbysty Dochnala).Wszystkich …poza sektą smoleńską. W której jest tak wielu członków rodzin ofiar i ludzi, którzy swoimi działaniami wspierają ich w ich niezbywalnym prawie do rzetelnego śledztwa co do przyczyn katastrofy i w określeniu listy tych, którzy dopuścili do karygodnych zaniedbań po niej. Czekam kiedy dziennikarze zapytają Tuska o to co rozumie pod użytym przez siebie określeniem sekty smoleńskiej. Zgodnie z PWN „Sektę, według encyklopedystów z PWN, charakteryzuje zespół wybranych cech, które często uznawane są za negatywne przez oficjalne instytucje państwowe lub religijne, m.in. autorytarne sprawowanie władzy przez przywódcę sekty, traktowanie członków sekty w sposób instrumentalny przez jej kierownictwo, łączenie celów politycznych i ekonomicznych (czerpanie korzyści materialnych z działalności sekty przez wybrane osoby lub grupy osób) z celami religijnymi lub parareligijnymi, brak samokrytycyzmu, dążenie do uniezależnienia się od uznawanych przez społeczeństwo czynników kontroli (np. rodzina lub media)[3]. Zgodnie z tą definicją rodziny ofiar mogłoby spokojnie oskarżyć premiera o publiczne zniesławianie w odpowiedzi na próbę egzekucji przez nich należnych im praw.
*Niektóre ciała spalono. Pod wątpliwość może zostać poddane kogo dotyczyła kremacja części ciał, o których identyfikacji zapewniała Kopacz (200 kg szczątków którymi epatowała nas podczas konferencji prasowej). Jeśli rzeczywiście nie zidentyfikowano ciała księdza profesora Rumianka – to czekają nas wcześniej niż przypuszczałam masowe ekshumacje ofiar.
http://wpolityce.pl/wydarzenia/41375-ujawniamy-nadal-nie-wiadomo-gdzie-znajduje-sie-cialo-ks-prof-ryszarda-rumianka-prokuratura-nie-mowila-calej-prawdy
http://niezalezna.pl/35157-bedzie-konfrontacja-parulski-rogalski
Małgorzata Puternicka/1Maud
Prawo i Sprawiedliwość wie, co robi, Panie Zaremba Bronimy dopłat rolniczych jak niepodległości, bo bez dopłat nie ma chleba
1. Piotr Zaremba przywołał na blogu postulat zniesienia unijnych dopłat do rolnictwa i zganił PiS, że o dopłaty walczy:
"...PiS...buduje zastępcze, a karkołomne założenia, że pomysły brytyjskie nie grożą Polsce. Zamiast na przykład powiedzieć: tak, jesteśmy za stopniowym odchodzeniem od wspólnej polityki rolnej.Akurat polscy rolnicy poradziliby sobie bez niej w przyszłości dużo lepiej niż na przykład francuscy.
2. Spróbuję, najlepiej jak potrafię, przekonać Piotra Zarembę, że broniąc Wspólnej Polityki Rolnej i walcząc o pieniądze dla rolników, Prawo i Sprawiedliwość ma rację, a bez dopłat rolniczych byłoby lepiej tylko i wyłącznie wielkim koncernom handlowym, importującym coraz droższą żywność do coraz bardziej głodnej Europy. Dodam - koncernów importującym żywność na coraz bardziej otwarty europejski rynek. Do niedawna Unia jeszcze broniła swojego rolnictwa poprzez bariery celne, ale to już przeszłość. Światowa Organizacja Handlu wymusza na Unii zniesienie tych barier i rolnictwo europejskie nie jest juz chronione przed zalewem importu, a jedynym dla niego wsparciem staja się właśnie dopłaty. Jeszcze kilka lat temu można było tak myśleć - zniesiemy dopłaty, obronimy się cłami. Ale dzisiaj nie ma na to szans.
3. Piotr Zaremba twierdzi, że bez dopłat polscy rolnicy poradziliby sobie lepiej niż rolnicy francuscy. Otóż problem w tym, że tego nie dałoby się nawet sprawdzić, bo bez dopłat i polscy i francuscy rolnicy by zniknęli, Nie stać by ich było bowiem na kosztowne uprawianie ziemi. Tego nie trzeba udowadniać, to można naocznie sprawdzić. W Danii, Holandii, we Francji, w Niemczech, gdzie dopłaty rolnicze są wysokie, Piotr Zaremba nie zobaczy ziemi leżącej odłogiem. Na Litwie zaś, gdzie dopłaty są jeszcze niższe niż w Polsce, jedna trzecia ziemi już stanowi nieużytki. Nawet Łukaszenko śmiał się z Litwinów, mówił - u nas jest rolnictwo, a u was tylko buran...Po prostu nie opłaca się uprawiać ziemi. Polska tez podąża w tym kierunku. Od 2007 roku obszar ziemi użytkowanej rolniczo stopniał z 16,2 do 14,2 mln ha. Ubyły nam dwa województwa ziemi. Bo dopłaty są za niskie. W Niemczech nie ubył w tym czasie ani jeden hektar – jak mieli 16,9mln ha, tak nadal mają. Jest zatem prosta zależność – im wyższe dopłaty, tym silniejsze rolnictwo i więcej własnego chleba, im niższe – tym go mniej, albo wcale.
4. Gdyby znieść dopłaty rolnicze, rolnictwo europejskie w ciągu kilku lat zginie w nierównej konkurencji światowej, Zaleje nas importowana żywność produkowana przez dotowanych i wspomaganych farmerów amerykańskich, kanadyjskich (tak jest, dotowanych!) czy też wycinających puszczę amazońską i niszczących klimat rolników brazylijskich. I będzie to głównie żywność genetycznie zmodyfikowana. Tak jest już z cukrem. Unia ograniczyła produkcje cukru w Europie i już jemy brazylijski cukier, produkowany z genetycznie modyfikowanej kukurydzy.
5. Kto skorzysta na upadku rolnictwa w Europie? Trochę skorzystają amerykańscy czy brazylijscy rolnicy, ale tylko trochę. Najwięcej skorzystają światowe koncerny handlowe, które będą sprowadzać żywność do Europy. Czy można sobie wyobrazić lepszy biznes, niż dostarczanie żywności dla 500 milionów ludzi, którzy, po lekkomyślnym zlikwidowaniu własnego rolnictwa, własnej żywności nie będą już mieli? Dopiero wtedy poznany, i w Polsce i w całej Europie, ile kosztuje importowana żywność, stanowiąca w dodatku genetycznie modyfikowane badziewie. Wtedy dopiero poznany, ile kosztuje żywność, którą nie chce się kupować, ale musi.
6. W Europie działa bardzo silne lobby wielkich koncernów handlowych, które chcą ograniczyć, a najlepiej zlikwidować rolnictwo w Europie. To lobby doradza – zlikwidujcie, albo ograniczajcie dopłaty, ograniczajcie produkcje, wprowadzajcie limity i kwoty, płaćcie pieniądze za likwidacji produkcji, zamknijcie cukrownie – cukier z importu będzie tańszy. Europa część cukrowni zamknęła – cukier z importu jest dwa razy droższy. Na szczęście Europa się budzi, ze świadomością, że rolnictwa trzeba bronic. I na szczęście, mało kto w Europie mówi o zlikwidowaniu ani nawet o obniżeniu dopłat rolniczych. Najwięcej takich głosów jest niestety w Polsce, a wypowiadają je ludzie chyba jednak nieświadomi tego, o czym mówią. A Prawo i Sprawiedliwość jest świadome, że dopłaty są po to, żeby było rolnictwo i żeby był chleb. I dlatego bronimy dopłat jak niepodległości, żeby Polacy mogli jeść zdrowy i tani polski chleb, a nie drogi,, importowany chleb GMO.
7. Prawo i Sprawiedliwość wie, co robi, Panie Zaremba... Janusz Wojciechowski
Nocna zmiana o poranku uroku Doda Wszyscy na jednego? I Kurski Jacek też? A tak było rano w radiu Zet, bez przebaczenia, jak podczas nocnej zmiany, tyle, że Jacek Kurski w innej roli. Może jednak coś optymistycznego, bo nastroje podłe chyba, i po jednej i po drugiej stronie barykady. W dwudziestym piątym dniu listopada (to już tylko kilka dni do powstania) są widoczne znaki, że ono nadchodzi. Pod Pałacem protestowała dziś Doda przeciwko GMO. I tu jest coś szalenie cennego w Dodzie. Z jakiego powodu tam była - chyba nie dla lansu, bo ten ma zapewniony w nowej telewizyjnej reklamie - to nieistotne, bo tu cel uświęca środki. I tak mamy kulturę i wiedzę obrazkową, więc naprawdę, wystarczy zdanie, że to ludobójstwo i koniec. W sieci przeciwko GMO protestuje Ruch Narodowy, protestuje PiS, organizacje ekologiczne, dlaczego więc celebrytka Herbuś nie może się wykrzyczeć pod oknami prezydenta Komorowskiego w sprawie, która chyba najbardziej bulwersuje młodych ludzi. Na tle lokatorów ona to kosmos. To jest oburzenie dość powszechne z pewnymi wyjątkami. Marek Siwiec (SLD) wskazuje, że jest wiele innych ingerencji chemicznych w żywność, o których w Polsce się nie mówi, a wszyscy wskazują na GMO. To, że jesteśmy codziennie truci na różne sposoby, te wszystkie E-411, E- 417, to nie jest żadna nowość, ale nie oznacza to, że mamy się truć jeszcze bardziej. Jeśli w Polsce zaczną krążyć na rynku nasiona roślin modyfikowanych genetycznie to nikt już nigdy potem nie sprawdzi, czy kupuję warzywa zmodyfikowane genetycznie, czy też nie. Gospodarz Pałacu będzie miał więc niełatwe zadanie, co zrobić z tym GMO. No, ale jego partia była w Sejmie za, PSL też, sprawa łatwo nie przejdzie bokiem, to pewne. Nie przejdzie niezauważona także dlatego, bo w głowach młodych ludzi coraz bardziej się gotuje. Jak pójdą, to ławą i żadne tam agentury i wajchy nic nie dadzą, a Palikot nawet w przebraniu Grodzkiej zostanie wyrzucony z tłumu na tak zwany świński pysk. Jest więc optymistycznie, ale tylko patrząc na młodzież. Patrząc na to, co dzieje się w obszarze szeroko rozumianej polityki, to chyba nikomu nie jest do śmiechu, poza Pawlakiem. Nie wiem dlaczego, ale on dopiero musi mieć teraz ubaw. Tyle wie o wszystkich i wszystkim i mówi: odchodzę. Zobaczymy. Natomiast premier Donald Tusk, przy całym szacunku dla jego partyjnych i pozapartyjnych wielbicielek ma błędne oczy. Nie ma już nic w premierze z wilczego spojrzenia, wzrok ucieka, on sam gdzieś ucieka, znika, pojawia się, potem chowa się w Brukseli za Merkel, a Merkel mu mówi: - No wychodź!, Komm, her!, bo rozmawiam z Panem Cameronem. Co miał zrobić w tej sytuacji? Do znudzenia przechadzał się po unijnych korytarzach z atrakcyjną premier Danii. Cieszyć się nie ma z czego, ale czy to dziwne, że ważniejsze jest dla Pani Kanclerz londyńskie City od kilkuset kilometrów dróg budowanych w Polsce przez niemieckie koncerny? No, a poza tym, ona uważa, że Polskę i tak już ma w kieszeni. Może wzrok premiera, to jego mgliste spojrzenie to zasługa GMO, może w ramach lobbingu, Pawlak mówił Tuskowi, jedz chłopie, to nic nie szkodzi. Stąd już tylko krok do spisku, więc lepiej uważać. Zamieszanie także na prawicy, tu też toczą się różne podchody, najczęściej o to, jak w końcu to wszystko ruszyć, a raczej jak skruszyć III RP. Zabawa jest przednia, bo niektórzy publicyści i umiarkowani politycy PiS, chcieliby tylko skruszyć Tuska i PO, a może nawet niecałą PO. Uważają, że III RP to twór niezniszczalny i w dodatku o zróżnicowanej urodzie, co oznacza, że są miejsca, gdzie da się w nim żyć. Najczęściej są to miejsca zajęte dziś przez PO. No dobra, będzie w takim razie zajęcie dla wielu blogerów na następne, długie lata. Najwięcej optymizmu jest w porannych programach (pogromach?) Moniki Olejnik. Adam Hofman jaki jest taki jest, ale żeby aż tak? Wszyscy na jednego? I Kurski Jacek też? A tak było rano w radiu Zet, bez przebaczenia, jak podczas nocnej zmiany, tyle, że Jacek Kurski w innej roli. Obecność przedstawiciela PiS w takich dyskusjach nie służy już nawet temu, by udawać jakiś głupi pluralizm. Ani rząd, ani media, ani służby nawet (o zgrozo!) nie kryją już, że cała ta demokracja, równy start, równe szanse, itp.. te procedury to jeden wielki pic. Żyjemy w jednym wielkim picu i to jest to, co nam najlepiej wychodzi, zdają się mówić do nas rządzący. Picowani też to w końcu widzą, ale jutro też jest dzień i żyć trzeba. Tylko ci młodzi jacyś niespokojni. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy Jacek Kurski ma więcej od dziś politycznego uroku, ale na pewno ma więcej "partnerek". GrzechG
Kiedy Putina bolą plecy, polscy masażyści je rozmasują Jeśli ktoś zapyta mnie, czy w 1410 r. walczyłem pod Grunwaldem, to odpowiem, że nie. Choć niewiele brakowało, tylko jakieś 550 lat. Równie zabawnie na pytanie, czy 10 kwietnia 2010 r. był w Smoleńsku odpowiedział dr Maciej Lasek, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Indagowany przez Agnieszkę Kublik, czy był wtedy w Smoleńsku, Lasek odpowiada - nie, choć niewiele brakowało. Nie warto go zatem pytać, czy był Bohaterem Związku Radzieckiego, bo odpowie, że nie, choć… W opinii Laska wszyscy, którzy podważają raporty MAK i komisji Millera są niewiarygodni i niekompetentni. To typowa postawa użytecznego badacza wypadków lotniczych. Wymienieni z nazwiska przez Laska profesorowie z komisji Macierewicza mylą się notorycznie. Ich błędy wytknęło paru profesorów, niestety, nie wymienionych z nazwiska przez Laska. Jest rzeczą oczywistą że, według Laska, każde wygięcie blachy poszycia tupolewa zaprzecza podłym insynuacjom o eksplozji. Do opętańczej obrony doktryny Anodiny i Millera doprowadził oczywiście Cezary Gmyz ujawniając w „Rzeczpospolitej”, że polscy śledczy znaleźli ślady trotylu między innymi na fotelach tupolewa. Gmyz zapomniał, że tak, jak nie mówi się o sznurze w domu powieszonego, tak nie wolno pisać o trotylu w tupolewie. W dodatku te podłe insynuacje ujawnił Gmyz w dramatycznej sytuacji, kiedy Putina bolą plecy i jest na chorobowym, a Michnik z trudem trzyma pióro w dłoni. Na szczęście w sukurs przyszli nasi medialni masażyści pleców Putina przekonując, że nawet gdyby trotyl był, to Rosjanie nie mają z tym nic wspólnego. Po pierwsze, w Smoleńsku jest pełno prochu z II wojny śŚwiatowej. Nowy Tumanowicz TVP pokazał liczne niewybuchy znalezione przy smoleńskim lotnisku. Po drugie, przed tragicznym kwietniowym lotem tupolewem latali żołnierze z Afganistanu. A każde dziecko wie, panie Gmyz, że wracający z pola walki są wprost oblepieni trotylem. Ujawniono też pilnie strzeżoną tajemnicę kosmetyczną. Otóż w kremach kobiet lecących tupolewem znajdowały się składniki trotylotwórcze. Nie wiadomo dlaczego oszczędzono księży, którzy przecież mają proch na ustach. Palikot przespał okazję, by przypomnieć, w jakich okolicznościach duchowni mówią „z prochu powstałeś, w proch się obrócisz”. Takie gapiostwo palikociarni zapewne wzmogło bóle pleców Putina. I tak niewinna informacja o trotylu po raz kolejny ujawniła bezgraniczną głupotę propagandy III RP, która niewiele różni się od PRL. Użyteczny idiota dziennikarski ścigał się z nadgorliwym kretynem i razem popędzali ociężałego debila z państwowej komisji. Komentując nadgorliwość rządowych funkcjonariuszy mediów Jan Pietrzak powtarza, że nawet w PRL nie atakował opozycji. Dlatego uważam, że Jarosław Kaczyński miał prawo i obowiązek powiedzieć o zamordowaniu 96 wybitnych Polaków. Jeżeli z tego powodu Tusk nie może żyć razem w jednym kraju z Kaczyńskim, to droga wolna. Może wyjechać, co będzie jeszcze jednym sukcesem Cezarego Gmyza. W czasie tej antytrotylowej propagandy uratowało mnie poczucie humoru ludu handlującego na konstancińskim targu. –Wie pan, gdzie poznali się rodzice Obamy? - zapytała mnie wesoła przekupka. - Na kursach rosyjskiego. Proszę tego jednak nie upowszechniać, bo Graś będzie musiał znowu przepraszać po rosyjsku, a Putina rozbolą plecy, kiedy zapuści żurawia do Polski. Marek Król
Historia terroryzmu to… historia Żydów?! Ostatnie dwa tygodnie upłynęły pod znakiem kolejnego wybuchu przemocy na bliskim wschodzie. Media znów sięgnęły do starej wypróbowanej retoryki. Znów od rana do wieczora informowano nas o akcjach Sił Zbrojnych Izraela i terrorystach z Hamasu. Ostatnie dwa tygodnie upłynęły pod znakiem kolejnego wybuchu przemocy na bliskim wschodzie. W zalewie setek informacji na temat konfliktu media znów sięgnęły do starej wypróbowanej dialektyki. Znów od rana do wieczora informowano nas o akcjach Sił Zbrojnych Izraela (IDF – Israeli Defence Forces) i terrorystach z Hamasu. Jaka więc jest różnica między terrorystą a bojownikiem o wolność? Wygląda na to że podobieństw jest wiele, natomiast największą różnicę stanowi … nastawienie…Nasi przeciwnicy, Ci z których poglądami się nie zgadzamy to terroryści, barbarzyńcy itd. Izrael dzięki swym ogromnym wpływom w świecie mediów jest w stanie doskonale kontrolować narrację wokół konfliktu. W oczach opinii światowej utrwala się obraz dzikiego, prostego Palestyńczyka … po prostu terrorysty…
A PRZECIEŻ HISTORIA TERRORYZMU TO HISTORIA ŻYDÓW…. Pierwszą znaną organizacją terrorystyczną była; działająca ok. 2000 lat temu żydowska organizacja Zelotów, która za cel stawiała sobie walkę z Rzymskim okupantem i kolaborującymi żydami. Późniejszą mutacją Zelotów byli Sykariusze (od łac. Sica – sztylet). Zeloci istnieli do ok. 73 r. kiedy to ich ostatni punkt oporu – górska twierdza Masada, została zdobyta przez wojska Flawiusza Silwy.
PRZEJDŹMY DO NOWSZEJ HISTORII Do wybuchu pierwszej wojny światowej kiedy to Turcja i Wielka Brytania stanęły na przeciwko siebie, Palestyna znajdowała się pod panowaniem Imperium Osmańskiego. Gdy alianci zwyciężyli w I-ej Wojnie Światowej, Palestyna została przydzielona Zjednoczonemu Królestwu jako obszar mandatowy. Liga Narodów zadecydowała, iż lepiej będzie pewne obszary przekazać pod administrację „bardziej rozwiniętych narodów”. Miało się tak dziać aż do czasu, kiedy ten obszar dojrzeje do samodecydowania o swojej polityce. Po Pierwszej Wojnie Światowej Palestynę dosłownie zalewała rzesza emigrantów. Kiedy na początkach 1900 roku w Palestynie mieszkało 75 000 Żydów, to przed wybuchem II Wojny Światowej było ich już 430 000 co stanowiło ¼ ogółu jej mieszkańców. Struktura ludności zamieszkującej Palestynę zmieniała się niezwykle dynamicznie co powodowało konflikty miedzy Żydami i Arabami, jak również liczne konflikty między Żydami a stacjonującymi w Palestynie Brytyjczykami. Stale napływający do Palestyny Żydzi traktowali Brytyjczyków jak okupantów i wszelkimi sposobami starali się ich zmusić do opuszczenia mitycznej krainy KANAAN. Na początku lat 20-tych została utworzona tajna organizacja wojskowa Hagana , która następnie ze względu na różnice poglądowe jej liderów podzieliła się na kilka mniejszych grup; z jej części wyodrębniła się nowa organizacja z Abrahamem Tehomi na czele, która zaadoptowała program rewizjonistyczny. Organizacja Tehomiego nazwała się Irgun Cwai Leumi (Narodowa Organizacja Wojskowa), lub ETZL. W czasie trwania arabskiej rewolucji w Palestynie w latach 1936-39, ponad 5% całej żydowskiej populacji było członkami Hagany.. Faszystowski charakter rewizjonizmu zjednywał sobie rzeszę sympatyków, szeregi Etzel stale się powiększały, poddając się maksymalistycznym planom lidera . We wrześniu 1937, 13 Arabów zostało zamordowanych. Rozpoczynała się fala przemocy. 14 listopada 1937 Irgun rozpoczął ataki terrorystyczne wymierzone w ludność arabską. Do najbardziej znanych aktów terroru w 1938 r. należy zaliczyć eksplozje na arabskich rynkach w Hajfie i Jerozolimie. 6 czerwca 1938, członek Irgun, przebrany w strój arabski, na rynku w Hajfie umieścił dużą paczkę obok jednej z taczek i odszedł. Nastąpiła eksplozja w wyniku, której zginęło 21 Arabów i ponad 50 zostało rannych. 25 czerwca w następnym zamachu w Hajfie zostało zabitych 35 cywili i ponad 70 zostało rannych. 26 października 1938 w terrorystycznym zamachu bombowym zginęło 24 Arabów, ponad 35 odniosło ranny. W wyniku takiej działalności 17 maja 1939r. rząd brytyjski opublikował Dokument Rządowy 6019, w którym stwierdził „Celem rządu jest ustanowienie w ciągu dziesięciu lat niezależnego palestyńskiego państwa.”…
Do dziś Palestyńczycy tego państwa się nie odczekali… W tym samym roku, został założony Mossad Le’aliyah Bet (Illegal Institution Immigration), który ustanowił sieć w całej Europie, by ułatwić emigrację do Izraela. Pierwsze żydowskie działanie skierowane przeciwko Brytyjczykom miało miejsce 2 lipca 1939r., kiedy ekstremiści z Irgun wysadzili w powietrze trzy centrale sieci telefonicznej w Jerozolimie. Jednakże, kiedy 1 wrzesnia 1939r wybuchła II wojna światowa zarówno Arabowie jak i Żydzi zgodzili się na rozejm, aby w ten sposób pomóc Brytyjczykom zwyciężyć nad Hitlerem. W międzyczasie z Irgun Cwai Leumi odchodzi Abraham Stern, który wraz ze swoimi zwolennikami założył organizację potocznie nazywaną Gangiem Sterna, jaka później wsławiła się wyjątkowym okrucieństwem wobec ludności arabskiej. Strona brytyjska dostrzegając potencjał militarnych organizacji żydowskich zwróciła się nawet do nich z prośbą o wysadzenie szybów naftowych na terenie Iraku, które dostarczały paliwo dla Rzeszy Niemieckiej . Jednak rozejm między Brytyjczykami a Etzelem nie potrwał długo, a lata 40-te można nazwać latami zamachów wymierzonych przeciw władzom mandatowym ; w tym okresie wyjątkową aktywnością terrorystyczną wykazuje się oddział Menachema Begina –późniejszego premiera Izraela.
ZAMACHY WYMIERZONE W BRYTYJSKIE WŁADZE Po wysadzeniu biura imigracyjnego i urzędu podatkowego, Begin ze swoim oddziałem zaatakował Kwaterę Główną Wywiadu Brytyjskiego w Hajfie i Jerozolimie zabijając brytyjskiego oficera. Parokrotnie Hagana raczej symbolicznie próbowała zatrzymać ataki Narodowej Organizacji Wojskowej grożąc wojną domową. Gdy wojna się kończyła i pewne było, iż polityka brytyjska, co do Palestyny nie ulegnie zmianie trzy organizacje żydowskie Hagana, Irgun i Gang Sterna połączyły siły w „żydowskim ruchu oporu”. Zaczęto organizować wspólne akcje (m.in. „Pociągowa Noc” i inne). Ustanowienie wspólnego „żydowskiego ruchu oporu” stworzyło wielkie moralne zwycięstwo Irgunu, który uprawomocnił swoją działalność zarówno wobec Agencji Żydowskiej jak i Hagany. Pozycja Etzel rosła a jej szeregi powiększały się. Ocenia się, iż Irgun Cwai Leumi dysponował od trzech do sześciu tysiącami aktywistów. Brytyjczycy, traktując taką działalność jako czyny przestępcze, zatrzymywali wszystkich podejrzanych o przynależność do żydowskich organizacji o charakterze militarnym. W sobotę, 29 czerwca 1946, data znana jako „Czarny Szabas”, w brytyjskiej operacji znanej jako „Operacja Agata” zostało zatrzymanych 2700 Żydów. Wszystkie dowody zgromadzone w śledztwie przeciwko „żydowskiemu ruchowi oporu” zostały zgromadzone w Hotelu Król Dawid w Jerozolimie, siedzibie władz brytyjskich. 22 czerwca 1946r. z rozkazu Menachema Begina, dowódcy Irgun Cwai Leumi został wysadzony Hotel Król Dawid. Pod gruzami śmierć poniosło 91 osób, 28 Brytyjczyków, 41 Arabów, 17 Żydów i 5 osób innych narodowości. Do dnia dzisiejszego jest to najkrwawszy, jednostkowy atak terrorystyczny w Palestynie. W wyniku tego czynu Hagana wyłamała się z wspólnego „żydowskiego ruchu oporu” i zapowiedziała zaprzestanie ataków na brytyjskie cele. Masakra ta sprowokowała nastroje antyżydowskie i antysyjonistyczne w całej Anglii. 30 października Irgun wysadził w powietrze część dworca kolejowego w Jerozolimie. 1 października 1946 r. zostały podłożone ładunki wybuchowe w pobliżu brytyjskiej ambasady w Rzymie, które uszkodziły budynek. Do zamachu przyznała się organizacja Begina.
MENACHEM BEGIN – LAUREAT POKOJOWEJ NAGRODY NOBLA Dla pozyskania funduszy organizacja Menachema Begina dość często uciekała się do bandyckich napadów i pospolitych aktów przemocy. Irgun Cwai Leumi dokonał 13 września 1946 r., napadów rabunkowych na banki w Jaffie i Tel-Awivie. Zrabowano około 100.000 funtów szterlingów z Banku Barclay’s i Banku Ottomańskiego w Jaffie i około 5.000 funtów szterlingów z Banku Ottomańskiego w Tel-Awivie.
BRYTYJCZYCY UGINAJĄ SIĘ POD FALĄ ŻYDOWSKIEGO TERRORYZMU 31 stycznia 1947 Brytyjczycy rozpoczęli ewakuacje swoich obywateli z terenu mandatowego. 4 maja 1947 członkowie Irgun przebrani w stroje brytyjskie i arabskie, zaatakowali więzienie w Acre. Uwolnionych zostało 20 członków Irgunu, 7 członków Lehi i 182 Arabów, w ataku śmierć poniosło 9 napastników, a 5 pojmanych zostało powieszonych. 8 lipca Irgun porwał i zamordował (powiesił) dwóch brytyjskich sierżantów w Netanii. Ten czyn wstrząsnął opinią publiczną w całej Anglii i przyczynił się do wycofania się wojska brytyjskiego z Palestyny i oddanie sprawy tych terenów pod obrady Organizacji Narodów Zjednoczonych. W dniu 13 grudnia 1947 syjonistyczni terroryści, z organizacji Etzel zabili 18 Arabów i zranili prawie 60 w zamachach w Jerozolimie, Jaffie i Lydzie. 29 grudnia 1947 dwóch Brytyjczyków i 11 Arabów zostało zabitych, a 32 Arabów zostało rannych w Jerozolimie kiedy członkowie Irgun wyrzucili ładunek wybuchowy z pędzącej taksówki w tłum stojących ludzi. Bilans terroryzmu Narodowej Organizacji Wojskowej w stosunku do oddziałów mandatowych od końca II wojny światowej do 20 października 1947 wynosił 127 zabitych brytyjskich żołnierzy i 331 rannych. Od ogłoszenia przez ONZ planu podziału (rezolucja 181/II) pewnym było, iż w chwili opuszczenia przez Brytyjczyków Palestyny konflikt żydowsko-arabski wybuchnie w pełnej sile, a dla zrealizowania syjonistycznej idei potrzebna była każda jednostka ludzka mogąca nosić karabin.
MASAKRA DEIR YASSIN W kwietniu 1948r. miała miejsce jedna z najstraszniejszych i najgłośniejszych masakr w Palestynie .Prawie wszystkie żydowskie organizacje o charakterze zbrojnym zaatakowały Deir Yassin mała arabską wioskę i po krótkiej walce – pokonawszy słaby opór zaskoczonej samoobrony wsi – rozpoczęły systematyczną rzeź jej mieszkańców. Wyciąganych z domu ludzi – bez względu na wiek i płeć – ustawiano w szereg i rozstrzeliwano zamordowanych zostało 254 mieszkańców wioski Deir Yassin. Masakra w Deir Yassin stała się po latach symbolem i po dziś dzień przytaczana jest jako przykład żydowskiej bezwzględności. Sami Hadawi w publikacji Bitter harvest: Palestine between 1914-1967 pisał: “Izraelczycy teraz utrzymują, iż wojna w Palestynie rozpoczęła się z wejściem arabskich armii po 15 maja 1948 r. Była to natomiast druga faza wojny, oni przeoczają masakry, wydalania i wywłaszczenia, które miały miejsce przed tą datą.”
KTO MA MEDIA TEN MA WŁADZĘ Dziś próbuje się gloryfikować terrorystyczne organizacje żydowskie nazywając ich byłych członków bohaterami. Ciężko również wskazać różnice między niegdysiejszymi członkami Irgunu i Ecel czy nawet sił zbrojnych Izraela, a dzisiejszymi członkami Hamasu czy Hezbollahu którzy dokonują zamachów na ludność cywilną. Jedyna różnica tkwi tu chyba w nastawieniu mediów.
http://roman.ovski.nowyekran.pl
Marcin Austyn
Siekiera z Dreamlinera W Polsce, gdzie wszystkie telewizje są tubą partii i rządu, jak w PRL, teleidioci walą telewidzów po głowach batem jedynie słusznych informacji. Po Marszu Niepodległości teleidioci narzekali na niskie wyroki sądów dla uczestników zamieszek nazwanych bandytami. Cóż mieli robić biedni sędziowie skoro prawdziwy bandyta policyjny, który na ubiegłorocznym marszu skopał demonstranta nie dostał żadnej kary Jak długo można konia batem bić? Na to fundamentalne pytanie w minioną sobotę odpowiedziało PSL. Zmieniło konia. A właściwie zamieniło inżyniera Mamonia na konia, Pawlaka na Piechocińskiego. Natomiast bat propagandy sukcesu, co widać w telewizji rządowej, się nie zmienił. Dlaczego tak się dzieje? Ano dlatego, że telewidz nie jest głupi, jest jeszcze głupszy, jak orzekł celebryta mediów Tomasz Lis. „Tomasz, to co masz, powinien mieć twój wróg”- śpiewał Ludwik Sempoliński. No cóż, telewizje dzielnie realizują zalecenia Lisa. Walą batem propagandy po, ich zdaniem, zakutych łbach telewidzów. Na szczęście, jak niedawni poinformowano, 50 proc. Polaków nie ogląda telewizji. I słusznie, bo jak przestrzegał Vladimir Volkoff, były kagebista, a obecnie uznany pisarz francuski, kto przez dwa lata całą wiedzę o świecie czerpie z telewizji, traci zdolność myślenia. Jako swoje wypowiada opinie, które wypaliła mu w mózgu telewizja. Zdaniem Volkoffa tylko czytanie jest ekologiczne dla naszego umysłu. W Polsce, gdzie wszystkie telewizje są tubą partii i rządu, jak w PRL, teleidioci walą telewidzów po głowach batem jedynie słusznych informacji. Po Marszu Niepodległości teleidioci narzekali na niskie wyroki sądów dla uczestników zamieszek nazwanych bandytami. Cóż mieli robić biedni sędziowie skoro prawdziwy bandyta policyjny, który na ubiegłorocznym marszu skopał demonstranta nie dostał żadnej kary. Prokuratura odstąpiła nawet od oskarżenia go o pobicie. O wyczynach policyjnego kopacza nie poinformowała żadna telewizja. Jedynie SE pokazał bandytę na służbie i poinformował o decyzji uniewinniającej go prokuratury. Tymczasem w telewizji można oglądać nieustannie premiera walczącego o unijne pieniądze i niekończące się dyskusje na ten temat. Jeśli ktokolwiek z czytelników SE ma wpływ na przyznanie Polsce funduszy z UE to niech natychmiast zgłosi się do telewizji, a najlepiej do premiera. Naród mu tego nie zapomni bo dzięki niemu ustanie w telewizji bicie piany. Telewizyjny bantustan osiągnął szczyty idiotyzmu urządzając ostatnio wielogodzinny festiwal na cześć Dreamlinera. Skołatane dusze telewidzów leczono za pomocą masturbacji samolotem od Boeinga. Były fontanny ze strażackich sikawek, relacje z wizyt na pokładzie dostojnych gości z prezydentową na czele. Cóż to było za święto teleidioty, bo jako pierwsi w Europie z czteroletnim opóźnieniem dostaliśmy Dreamlinera. Nie zdziwiłem się nawet kiedy zagadnęli mnie weseli pijaczkowie-panie, my tu już trzeciego drimlajnera wypiliśmy i prezydentowa do nas nie przyjeżdża! Prawdę mówiąc my na tych Dreamlinerach latamy już od pięciu lat dzięki owocnej współpracy rządu i mediów. Telewizyjna siekiera z Dreamlinera rzeźbi nasze poglądy. Udowadnia, że żyjemy na zielonej wyspie z najwyższym bezrobociem, najniższymi w Europie pensjami i największym zadowoleniem partii i rządu. Goebbels po najeździe na Polskę nakazał, by tę informację umieszczać na czwartej stronie niemieckich gazet. Militarną agresję kazał nazwać kampanią, by opinia europejska zbagatelizowała tę agresję. I tak do dzisiaj nawet prawicowe wykształciuchy używają określenia kampania wrześniowa, choć była to wojna obronna. Siekiera z Dreamlinera w kreowaniu fikcyjnego sukcesu potwierdza, że Goebbels wiecznie żywy. Super Ekspres
Gmyz, Szewczyk (dr. inż.), Łosiew (pilot), Reagan - i Putin (turysta) Radiosłuchacz inżynier zagiął Gmyza: "Dobrze, ale jakie było stężenie?" Gazeta Wyborcza z uciechy nieomal w majtki sika:
http://staryw.blogspot.com/2012/11/doktor-inzynier-osiew-i-presume.html
Późnym wieczorem w Radiu TOK FM gościł Cezary Gmyz. Były telefony z pytaniami od słuchaczy. - Sprawa jest poważna, nie można jej potraktować w sposób zdawkowy. Nigdzie nie znalazłem stężenia tego domniemanego trotylu. Szukałem w internecie i nigdzie nie znalazłem... - tak rozmowę zaczął jeden z nich, dr inż. Grzegorz Szewczyk. Na pytanie Szewczyka Gmyz odpowiedział: - Z informacji, które ja dostałem, stężenie było różne, od ilości mniej niż śladowych - jak mówi jeden z moich informatorów - poprzez ilości śladowe, aż do informacji, że... Tu słuchacz wtrącił: - Zaraz, czy to były ppm-y, czy to były dziesiątki ppm-ów czy setki? - Wie pan, ja nie operuję w tych kategoriach... - zagubił się Gmyz. - Ppm-y to parts per million - uściślił słuchacz. - Muszę powiedzieć, że mnie pan tutaj zagiął - przyznał Gmyz.
- I tu dochodzimy do zasadniczej rzeczy. Ja rozumiem, pan i pan prowadzący jesteście humanistami, ale jest też podejście techniczne (...). Od trzydziestu lat zajmuję się analizą instrumentalną wszystkich związków, w tym również związków wysokoenergetycznych. (...) Ja się na tym znam. Kłopot w tym, że dr. inż Grzegorz Szewczyk, rzekomy fachman od analizy instrumentalnej który zadzwonił do TOK FM, jest akurat tak samo wiarygodny jak “emerytowany pilot wojskowy Nikołaj Łosiew” który na potrzeby Gaz Wyb widział 20 minut po katastrofie smoleńskiej nie tylko kokpit Tupolewa, ale i pięć ciał w tym kokpicie, zaś natychmiast po udzieleniu wywiadu rozwiał się w niebyt, tak samo jak kokpit zresztą, i dotychczas nie powrócił.
www.wyborcza.pl/1,76842,7851954,Piaty_glos_w_kokpicie__dyrektor_Kazana_.html
Dlaczego? Dlatego, że detektory do użytku polowego, oparte na wykorzystaniu spektroskopii ruchliwości jonów (IMS) i spektroskopii Ramana, jakich użyli ostatnio polscy eksperci w Smoleńsku, podają odczyt jakościowo, a nie ilościowo. Identyfikują substancję, a nie mierzą jej stężenie. Od tego są inne instrumenty, już w laboratorium. Red. Gmyz nie ma niestety wykształcenia technicznego, więc nie mógł zareagować tak jak należało, kiedy dr inż. Łosiew mądrzył się na termat parts per million. Wystarczyło bowiem zapytać “ppm? parts per million? Znaczy, części materiału wybuchowego na milion części czego mianowicie, panie doktorze?” O wynikach ilościowych wyrażonych w ppm może bowiem być ewentualnie mowa w chromatografii gazowej, ale ani w spektroskopii IMS ani w spektroskopii ramanowskiej. Jakościowa identyfikacja substancji przez te metody jest wiarygodna nawet przy ich niewiarygodnie małych, śladowych ilościach... Telefon doktora inżyniera Szewczyka do studia TOK FM jest akurat tak samo spontaniczny i autentyczny jak spontaniczne i autentyczne było zdarzenie na Placu Czerwonym podczas wizyty Ronalda Reagana w Moskwie 25 maja 1988 roku. Do prezydenta USA podeszła mianowicie wtedy grupa "całkowicie przypadkowo" obecnych na placu "turystów radzieckich", by wyrazić mu swoją dezaprobatę z powodu naruszania praw człowieka w USA. Podczas zdarzenia, osobisty fotograf prezydenta, Peter Souza, wykonał kilka zdjęć.
www.rferl.org/content/Mr_Reagan_Meet_Mr_Putin/1510946.html
Dopiero wiele lat później, “turysta” z aparatem fotograficznym i światłomierzem na szyi, ubrany w pasiastą koszulce, pierwszy z lewej na zdjęciu, został zidentyfikowany jako 31-letni w maju 1988 roku major KGB, Władimir Władimirowicz Putin. Chłopaki z Łubianki przesadziły trochę ze scenografią i rekwizytami - Putin ma na szyi aparat “Zenit-E” z wbudowanym światłomierzem, więc osobny światłomierz jest niepotrzebny. Ale czego się nie robi, by wyglądać na turystę. Stary Wiarus
Tusk, Miller i Kalisz - przed Trybunał Stanu Jeśli Jarosław Kaczyński ma stawać przed Trybunałem za samobójstwo Blidy, to Donald Tusk powinien stawać przed Trybunałem seryjnie.
1. Jarosław Kaczyński przed Trybunał, za walkę z układem i samobójstwo Blidy.... No tak, bo układ przecież nigdy nie istniał i nie istnieje. Na cmentarzu duchy rozmawiały, a nie Rychy. Olewnik sam się porwał i zamordował, a jego zabójcy, ludzie delikatni i wrażliwi, targani wyrzutami sumienia, powiesili się kolejno w więziennej celi. Nie było żadnej mafii paliwowej. Owszem ktoś sprowadził do Polski lewe paliwo za setki milionów złotych, teraz urzędy skarbowe puszczają z torbami małe firmy transportowe, które w dobrej wierze to paliwo kupowały – ale mafii żadnej nie ma, rozpłynęła się we mgle. I węglowej mafii tez nigdy nie było. Jest tylko państwo prawa i – jak śpiewało „Pod Budą” - jest tylko człowiek piękny i czysty, w wieńcu na głowie z laurowych liści...”
2. Jeśli Jarosław Kaczyński ma odpowiadać za samobójstwo Barbary Blidy,to Donald Tusk powinien seryjnie odpowiadać przed Trybunałem, bo za jego rządów samobójcy grasują seryjnie. Powinien też stanąć przed przed Trybunałem za wezwanie do niepłacenia abonamentu, bo setkom tysięcy Polaków, którzy potraktowali serio ten apel, komornicy kolbami walą do drzwi. O Smoleńsku nawet nie wspominam, bo na kilka Trybunałów by starczyło.
3. Gorącym rzecznikiem osądzenia Kaczyńskiego jest miłujący prawo i sprawiedliwość Leszek Miller. Już zapomniał, jak w 2002 roku zwołał ministrów i prokuratora generalnego na naradę w sprawie zmiany prezesa PKN Orlen i uradzili, że najlepiej będzie dotychczasowego prezesa aresztować. Jak uradzili, tak zrobili, Bogu ducha winnego prezesa Modrzejewskiego służby zgarnęły z ulicy. Za coś takiego Trybunał choćby nie chciał, musi skazać.
4. Inny bojownik o praworządność i oskarżyciel Kaczyńskiego – Ryszard Kalisz, był ministrem spraw wewnętrznych, gdy służby specjalne osaczały przewodniczącego komisji do spraw mafii paliwowej, posła Gruszkę, aresztując jego Bogu ducha winnego asystenta, pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji. Marcin Tylicki siedział parę miesięcy, jego matka umarła ze zgryzoty, a poseł Gruszka dostał paraliżu. Raz w życiu dawałem wtedy poręczenie i wstawiałem się, żeby Tylickiego wypuścili. Sąd uniewinnił Tylickiego i suchej nitki nie zostawił na oskarżeniu. Nikt Tylickiemu nie powiedział przepraszam. Koniecznie trzeba wrócić do tej sprawy, bo to dopiero się nadaje na Trybunał Stanu. Ohydna prowokacja, gruba dratwą szyta, kosztem nieszczęścia ludzi, a także wystawienia na szwank stosunków międzynarodowych. Już kto jak kto, ale Miller i Kalisz w sprawach praworządności niepotrzebnie stracili kolejną okazję, żeby siedzieć cicho. Lewi i sprawiedliwi, psiakrew...
5. Jeśli PO z lewicą będą brnąć w hucpę z oskarżaniem Kaczyńskiego, to nie ma co się zastanawiać – trzeba stawiać przed Trybunał Tuska, Millera i Kalisza, bo w odróżnieniu od Kaczyńskiego – naprawdę jest za co...
Janusz Wojciechowski
Tusk obiecał pieniądze na Specjalne Strefy Rozpłodowe tubylców „Co trzecie dziecko w Polsce objęte jest rządowym programem „Wychowanie do życia w biedzie"...Tusk „. „Jeśli chodzi o politykę prorodzinną, to Polska nie ma powodów do wstydu, ani do kompleksów; ... jesteśmy awangardą i wzorem do naśladowania Michalkiewicz „W 1995 roku Centrum Adama Smitha obliczyło, że państwo polskie konfiskuje rodzinie pracowników najemnych 83 procent dochodu – jeśli brać pod uwagę tylko to, do czego ci ludzie są zmuszeni przez prawo „...(więcej)
Jarosław Kaczyński „ Warto być Polakiem dobrze zorganizowanym i wydajnym, ale nie traktowanym w pracy jak niewolnik. Bo już jesteśmy bardzo pracowici. Jest znamienne, że wedle danych OECD przeciętny Polak pracuje aż 2015 godzin w roku (pracowitsi są od nas Koreańczycy - 2074 godziny), a daleko za nami są uznawani za bardzo pracowitych Japończycy (1733 godziny), Niemcy (1309 godzin) czy Holendrzy (1288 godzin) „....(więcej)
Elbanowscy „Co trzecie dziecko w Polsce objęte jest rządowym programem „Wychowanie do życia w biedzie", co oznacza, że jego rodziców nie stać na zapewnienie mu godziwych warunków do życia. Nasz kraj przebija w tej statystyce wszystkie państwa Unii, a kolejne rządy dbają o to, żeby ten stan utrzymać „.....”Po siedmiu latach inflacji progi zeszły już do poziomu minimum nie socjalnego, lecz minimum egzystencji. „....(więcej)
Tusk „. „Jeśli chodzi o politykę prorodzinną, to Polska nie ma powodów do wstydu, ani do kompleksów; w kilku sprawach jesteśmy awangardą i wzorem do naśladowania dla wielu innych - oświadczył premier Donald Tusk „...(więcej )
Jak mawiał Kisielewsk socjalizm to taki ustrój, w którym się walczy z problemami nie istniejącymi w żadnym innym . Innymi słowy socjalizm sam jest największym problemem , po likwidacji którego reszta przestałaby istnieć . Dlaczego Polacy muszą pracować tak ciężko jak niewolnicy , dlaczego nie stać ich na dzieci , dlaczego już jeśli rodzi się mały Polak , to praktycznie skazane jest na nędze .Dlaczego co trzecie polskie dziecko w II Komunie Tusk poprzez rządowe programy przyucza do życia w biedzie. Żart mówi , że powodem jest ciągła walka Tuska z przeciwnościami . Nazwa tych wrogów nie pozwalających Tuskowi zapewnić Polakom wiecznej szczęśliwości to wiosna, lato ,jesień i zima.
Bo socjalistyczna polityczna poprawność , której wyznawcą są elity II Komuny na czele z ich prowodyrem Tuskiem , to nie tylko ideologia , to również system ekonomiczny. Faktycznie źródłem depopulacji Polski, bezrobocia, nędzy dzieci jest zbudowanie socjalistycznego bandyckiego państwa podatkowego ,. Utworzenie Republiki Okrągłego Stołu, II Komuny . Fundamentalnym problemem ideologicznym jaki niesie Polakom i innym narodom są dwie kwestie . Jedna z aksjomatów religijnych politycznej poprawności to koncepcja tak zwanego” zrównoważone rozwoju , czyli nic innego jak celowe i metodyczne dążenie do wyludnienia Europy . Ten irracjonalny , nie mający nic wspólnego z realiami problem lewicowych fanatyków omówił profesor Lombor . Tusk nie zrobi nic , aby powstrzymać wyludnianie Polski , gdyż sam jest janczarem politycznej poprawności . Główne tezy i informacje z eseju Lombora . 40 lat temu ludzkość została ostrzeżona ,że wzrost ekonomiczny skończy się dla niej zniszczeniem . Klub Rzymski , gromadzący ludzi ze szczytów nauki , polityki i biznesu zgromadzonych razem przez Wocha Aureli Peccei przedstawił tą sprawę w 1972 roku w cienkim woluminie zatytułowanym 'The Limits to Growth „ „ Granice wzrostu „ Opieral się on na serii matematycznych modeli opracowanych przez profesorów MIT . Tezy tej książki ta stała się fundamentalną ideą owych czasów „....
”Jedynym wyjściem było doprowadzenie do zatrzymania rozwoju cywilizacji i wyludnienia . Propagowani posiadania maksimum jednego dziecka. Okazało się to kompletną bzdurą , gdyż pomimo wzrostu ludności świata ilość produkowanej żywność na głowę wzrosła . To samo dotyczyło ilości zasobów naturalnych . „....(więcej)
Proszę zwrócić uwagę na działania Tuska w drugim obszarze ideologicznym politycznej poprawności, czyli zniszczenia rodziny. Wysokie podatki, zmuszanie matek do pracy zamiast do opieki nad dziećmi. Omówiłem to w tekście „Tusk w expose obiecuje wesprzeć chów przemysłowy dzieci „..(więcej)
O tym jak obłąkaną ideologią nienawidzącą rodziny jest polityczna poprawność najlepiej zilustruję słowami lewicowej działaczki „Duńczycy rozpoczęli dyskusję na temat zmian w prawie, które doprowadziłyby do tego, że kazirodztwo przestałoby być przestępstwem obyczajowym. Za zmianami w prawie opowiada się Lista Jedności - koalicja ugrupowań lewicowych i zielonych„....To staroświeckie i groteskowe podejście do spraw seksu i rodziny - przekonuje Pernille Skipper, posłanka i rzeczniczka Listy Jedności „...(więcej )
Socjalizm rosyjskie , zwany komunizmem to system w którym role religii państwowej pełniły nauki Marksa i Lenina , a system gospodarczy oznaczał konfiskatę całego mienia i przywrócenia ludności statusu chłopstwa pańszczyźnianego .Zostawiano im ochłapy wartości ich pracy , a za to dawano im, lub nie miejsca od mieszkania, licha opiekę weterynaryjna , a dzieci indoktrynowano i niszczono intelektualnie w systemie socjalistycznego szkolnictwa . To samo działo się w niemieckim socjalizmie Hitlera. Własność prywatna była tylko fasadowa Bękart tych dwóch systemów , polityczna poprawność to również system ekonomiczny . II Komuna jest państwem bandytyzmu podatkowego . Co więcej profesor Roger Scruton idzie jeszcze dalej Roger Scruton „Bo struktury przestępcze z Europy Środkowo-Wschodniej – powiązane blisko ze światem polityki i wielkim biznesem – wykorzystują obecnie europejską maszynę do forsowania lokalnej legislacji. Do inspirowania przepisów, które są narzucane przez Brukselę w ich rodzimych krajach i umożliwiają tym mafiom dokonywanie rozmaitych szwindlów. To przykre, jak nisko upadła Unia. „.....(źródło)
I teraz możemy wrócić do i tak czczych obietnic Tuska, który niepostrzeżenie dokonuje przerwrotu ideologicznego w Polsce i ustanawia polityczną poprawność religią państwową To co wyprawiają socjaliści w Polsce to zakrawa na kabaret . Teraz aby móc jeszcze bardziej okradać wymyślili sobie Specjalne Strefy Demograficzne , socjalistyczne strefy rozpłodowe dal tubylców , dla Polaków. Oto opis . Z pewnością znowu urzędnicy aby zdobyć pieniądze na swoje chore pomysły zwiększą opłaty , podatki . Znowu Polacy będą musieli jeszcze ciężej pracować, a socjalistyczna II Komuna wyciągnie swoją bandycką rękę, aby zabrać chleb ich dzieciom radio Opole „Należy zapewnić pracę, edukację i opiekę dla dzieci - tak w skrócie można określić założenia Specjalnej Strefy Demograficznej. „...”Pionierski projekt z Opolszczyzny przedstawiono w Opolu premierowi. „....”Pomysł zatrzymania depopulacji będzie mógł liczyć na finansowe wsparcie, ale po 2013 roku. „....”Na pierwszy etap realizacji projektu Specjalnej Strefy Demograficznej Opolskie już ma 120 milionów zł. Program zakłada zwiększenie liczby miejsc pracy m.in. poprzez budowę mieszkań komunalnych. Budowaliby je bezrobotni młodzi ludzie w ramach szkoleń osób bez pracy, następnie przeznaczone byłyby dla młodych rodzin, z których przynajmniej jeden małżonek jest zatrudniony na terenie województwa opolskiego. Kolejnym punktem tego projektu jest poprawa jakości edukacji i opieki żłobkowo - przedszkolnej. „....(źródło)
Constanza „Czy taka przemiana światopoglądu i celów politycznychjest w ogóle możliwa? „....„Potrzebny jest nam obecnie zrównoważony ekologicznie, sprawiedliwy i korzystny ekonomicznie wzrost dobrobytu nie tylko w zakresie PKB. Co więcej, w niektórych krajach może to oznaczać spadek PKB. „....”wzrost PKB ….dalsze stosowanie go jako głównego celu polityki w krajach „nadmiernie rozwiniętych" może być niebezpieczne i przynosić skutki odwrotne do zamierzonych „....”Musimy stworzyć instytucje, które pomogą nam pozostać w granicach naszej planety„....ryzyko narastających szkód w naszych zasobach naturalnych, jakie może się wiązać z niekontrolowanym rozwojem gospodarczym „.....” ścieżka rozwoju gospodarczego …...wyraźnie niezrównoważona ekologicznie…..przestała być także sposobem na poprawę ludzkiego dobrobytu i szczęścia „....”kapitał naturalny i społeczny, którego nie uwzględnia wskaźnik PKB, stanowi obecnie czynnik ograniczający poprawę dobrobytu w zrównoważonym rozwoju człowiekai do oceny rzeczywistego postępupotrzebne są inne mierniki. „...(więcej)
Jarosław Kaczyński „ Warto być Polakiem dobrze zorganizowanym i wydajnym, ale nie traktowanym w pracy jak niewolnik. Bo już jesteśmy bardzo pracowici. Jest znamienne, że wedle danych OECD przeciętny Polak pracuje aż 2015 godzin w roku (pracowitsi są od nas Koreańczycy - 2074 godziny), a daleko za nami są uznawani za bardzo pracowitych Japończycy (1733 godziny), Niemcy (1309 godzin) czy Holendrzy (1288 godzin).”...” Nieprzypadkowo w rankingu Doing Business 2010, opisującym łatwość robienia interesów, Polska jest na 70. miejscu wśród badanych 183 krajów. Nieprzypadkowo Polska zajmuje niechlubne 164. miejsce pod względem radzenia sobie z pozwoleniami na budowę. Nic nie usprawiedliwia tego, by Polska była dopiero na 121. miejscu w kategorii łatwości płacenia podatków. Tak jak nic nie usprawiedliwia 81. pozycji Polski w kategorii "łatwość zamykania biznesu" czy 77. miejsca w kategorii "wprowadzania w życie kontraktów"...”Wystarczy stwierdzić, że uniwersytet w Helsinkach jest już 72. w tzw. rankingu szanghajskim, podczas gdy najlepszy z polskich Uniwersytet Jagielloński - 320., a drugi, który się mieści w pierwszej pięćsetce, Uniwersytet Warszawski (największy w Polsce) - znalazł się na miejscu 396., o trzy pozycje niżej od małego uniwersytetu w fińskim Turku.”....”W dodatku, w przeciwieństwie do Finlandii, absolwenci naszych uczelni kompletnie nie interesują polskiego rządu i państwa, czyli z dyplomem trafiają prosto na bezrobocie (już ponad 50 proc. absolwentów nie znajduje pracy”....”O zapóźnieniu Polski pod względem nowoczesności ….Według danych Komisji Europejskiej Polska znajduje się na ostatnim miejscu wśród krajów UE pod względem procentowego udziału w eksporcie wyrobów wysokiej techniki.”.....”Równie źle wypadamy pod względem innowacyjności (wedle danych unijnej organizacji Pro Inno Europe): wyprzedzamy w Unii jedynie Litwę, Rumunię, Łotwę i Bułgarię,”...”Według wydanego przez Komisję Europejską opracowania podsumowującego "największe osiągnięcia UE w nauce i badaniach naukowych" zajmujemy:- 13. miejsce pod względem wielkości funduszy pozyskanych w ramach siódmego programu ramowego (badania i rozwój technologiczny); - 19. miejsce pod względem wskaźnika sukcesu w ramach siódmego programu ramowego; - 22. miejsce pod względem intensywności w dziedzinie badań i rozwoju (czyli odsetka PKB wypracowywanego w tym sektorze); - 23. miejsce pod względem łącznego indeksu innowacyjności; - 25. miejsce pod względem liczby wniosków patentowych (na milion mieszkańców) oraz - 27. miejsce w eksporcie nowoczesnych technologii (liczonych jako odsetek całkowitej wartości eksportu).”....”nakłady na badania i rozwój ….(Polska ) 0,7 proc. PKB ….W Szwecji, która przoduje w Europie, te nakłady wynoszą 3,8 proc. PKB, w Finlandii - 3,4 proc., w Niemczech - 2,5 proc., w Słowenii - 1,45 proc., a w Czechach - 1,4 proc. Miejmy świadomość tego, że jeden amerykański uniwersytet Stanforda dysponuje o 30 proc. większymi środkami (nie licząc gigantycznego funduszu rezerwowego), niż wynosi cały budżet polskiej nauki. Miejmy świadomość, że finansowanie nauki w Polsce na mieszkańca jest prawie dziesięciokrotnie niższe od średniej w starych państwach Unii (19 euro wobec 185 euro). „...(więcej)
„Trium Tuska . Za rok polski robol tańszy od chińskiego” „Produkują w Polsce, bo koszty pracy w Chinach ciągle rosną. Obecnie są już zaledwie o 15-20 proc. niższe niż w naszym kraju. „...(więcej) Marek Mojsiewicz
Globaliści i miliarderzy – razem przeciwko życiu
Przed kilkoma dniami Fundusz Ludnościowy ONZ uznał w swym dorocznym raporcie prawo do antykoncepcji za prawo człowieka. Wezwano do przezwyciężenia wszelkich prawnych utrudnień, które przeszkadzają kobietom w dostępie do środków zapobiegania poczęciu oraz mogących spowodować poronienie. Tę deklarację warto umiejscowić w szerszym kontekście działań Organizacji Narodów Zjednoczonych i pokrewnych organizacji globalistycznych. Utworzona w 1945 r. ONZ od początku deklarowała apolityczność i zainteresowanie wyłącznie uniwersalnymi kwestiami praw człowieka. Uchwalona trzy lata później Deklaracja Praw Człowieka w swych 30 artykułach głosiła prawa, które miały obowiązywać wszystkich ludzi „bez względu na jakiekolwiek różnice rasy, koloru, płci, języka, wyznania (…) lub jakiegokolwiek innego stanu”. Jednak praktyka polityczna wzięła górę nad roszczeniami do uniwersalizmu. Włoski historyk Roberto de Mattei nazywa ONZ wylęgarnią ideologii. Stronniczość ONZ wiąże się m.in. z antyamerykanizmem organizacji, jak również z jej antykatolicyzmem. W ostatnich latach Stolica Apostolska była wielokrotnie częściej potępiana za łamanie „praw człowieka”, niż kraje komunistyczne, takie jak Chiny czy Kuba! Jak podkreśla prof. de Mattei, ONZ jest mocno zaangażowana w obronę tzw. praw reprodukcyjnych, które oznaczają „prawa” do wrogiego życiu, sprzecznego z naturą zachowania w sferze seksualnej. Dobrym przykładem z sierpnia br. jest ingerencja Organizacji w decyzje filipińskich parlamentarzystów. Przedstawiciele ONZ wezwali wówczas posłów tego kraju do przyjęcia ustawy o planowaniu rodziny, która zakładała obowiązkowe lekcje poświęcone tzw. wychowaniu seksualnemu młodzieży. Ustawa miała także wprowadzić refundowanie antykoncepcji przez państwo – a więc z pieniędzy podatników. Uzasadnieniem była stara maltuzjańska teza o negatywnych skutkach wzrostu liczby ludności. W działaniach mających na celu ochronę tzw. praw reprodukcyjnych wyróżnia się wspomniany Fundusz Ludnościowy ONZ. Podczas współorganizowanej przez Fundusz w lipcu br. Konferencji dotyczącej AIDS postulowano promowanie prezerwatyw jako metody na zapobieganie epidemii tej choroby. Wzywano wówczas także do liberalizacji podejścia do pornografii, antykoncepcji i swobody seksualnej. Uczestnicy konferencji skrytykowali też organizacje religijne za ich konserwatywne podejście do tych kwestii. Tego typu działania idą w parze z dążeniem niektórych agend ONZ do zastąpienia etyki opartej na Dekalogu jakimś mgliście pojętym nowym kodeksem etycznym. Ów kodeks, którego wyrazem jest choćby wstępnie zaaprobowana w 2000 r. Karta Ziemi, opiera się na mniej lub bardziej wyraźnym kulcie ziemi. Radykalny ekologizm idzie zaś w parze z wezwaniami do ograniczenia ludzkiej populacji. Ludzkość jest w ekologistycznej optyce postrzegana jako „rak” (słowa twórcy tzw. hipotezy Gai, Jamesa Lovelock’a), który niszczy przyrodę. Kontrolę populacji forsuje też działająca w ramach ONZ Światowa Organizacja Zdrowia (WHO). Autorzy wydanego przez nią w październiku br. podręcznika zajęli się kwestią bezpieczeństwa podczas tzw. aborcji. Wezwali do powszechnego stosowania określonych lekarstw w kombinacjach dających skutek poronny. Z Funduszem Ludnościowym ONZ współpracują też prywatne organizacje, takie jak Fundacja Gatesów. Właściciel Microsoftu Bill Gates i jego żona Melinda (uważająca się za katoliczkę) są zaangażowani w walkę o ograniczenie światowej populacji. Na zorganizowanej w lipcu br. konferencji Gatesowie wspólnie z Funduszem Ludnościowym ONZ, jak również innymi organizacjami (np. Planned Parenthood) postulowali ograniczenie światowej populacji. Fundacja Gatesów to największa na świecie organizacja charytatywna. Niestety, obok działań mających na celu pomoc ubogim, promuje zabijanie nienarodzonych i antykoncepcję. Wśród 30 mld dolarów, jakie wydała na realizację swoich celów, aż połowa została przeznaczona na tzw. kontrolę populacji. Gates obawia się gwałtownego wzrostu liczy ludności, szczególnie w krajach ubogich. Podczas jednego ze spotkań z innymi wpływowymi ludźmi (m.in. z miliarderami Davidem Rockefellerem jr., Georgem Sorosem oraz właścicielem CNN – Tedem Turnerem) uznał za groźne prognozy, iż światowa populacja wyniesie w 2040 r. 9,3 miliardy osób. Jego zdaniem, ten wzrost można ograniczyć o miliard dzięki stosowaniu „kontroli narodzin”. Na rzecz Fundacji Gatesów znaczne sumy przekazuje też zajmujący trzecią lokatę w rankingu najbogatszych ludzi świata Warren Buffet. Multimiliarderzy są „godnymi” sojusznikami ONZ w walce z ludzkim życiem. Marcin Jendrzejczak
26 Listopad 2012 „Tęcza jest szalikiem nieba” - to na pewno, a pan nieżyjący prezydent Lech Kaczyński, był politykiem, który miał wizję rozwoju naszego kraju i był specjalistą w wielu dziedzinach- tak przynajmniej twierdzi pan poseł Mariusz Błaszczak- szef Klubu Parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości. Był specjalistą od wymiaru sprawiedliwości, prawa pracy- i jego dorobek powinien zostać upowszechniony. Ruch społeczny im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego będzie kontynuował myśl państwową śp. Lecha Kaczyńskiego, gdyż miał wizję rozwoju naszego kraju.. Państwo ponad jednostką- to jest ta myśl! Zamiast państwo dla jednostki- to jednostka dla wszędobylskiego państwa.. To na co jednostce takie państwo? Przyznam się Państwu, że nie bardzo przypominam sobie wizji pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego i do tego wiążącej się z rozwojem Polski, jako specjalisty od prawa pracy- prawa pracy tak skonstruowanego w opasłej księdze, żeby uprzykrzyć życie przedsiębiorcy.. Żeby przedsiębiorca nie mógł nawet dychnąć.. Najpierw pan prezydent Lech Kaczyński powinien przetestować na sobie ten socjalizm prawa pracy, zanim, Prawo i Sprawiedliwość zacznie upowszechniać myśli nieuczesane pana prezydenta- w tym zakresie. Te pomysły są z piekła rodem, tak jak obchodzenie Święta Chanuki w Pałacu Prezydenckim, czy pilotowanie budowy Muzeum Żydów w Warszawie.. No i statystowanie przy otwarciu loży Synowie Przymierza, zdelegalizowanej w roku 1938 przez prezydenta Mościckiego, a obecnie na nowo utworzonej w Polsce…. Pan prezydent był na jej otwarciu.. No i wstrzymanie ekshumacji w Jedwabnem.. Szkoda, bo dowiedzielibyśmy się jaka jest prawda w tej sprawie. Towarzysz Lenin, wielki morderca chrześcijan, wywrotowiec i morderca, należał do loży masońskiej o nazwie „Art. Et Travail”( Sztuka i Praca), a premier W. Churchill w roku 1920- dokładnie 8 lutego, dla „Illustrated Sunday Herald” powiedział, że ”Lenin, Radek, Zinowiew i Swierdłow byli członkami loży B’nai B’rith”- czyli właśnie zakonu Synów Przymierza.. Ci wszyscy wymienieni przeze mnie mordercy- to członkowie wywrotowej loży, niedawno znowu zarejestrowanej w Polsce.. Nie ma co.. Wspaniała historia. Nie zdziwiłbym się, gdyby Trocki należał do tej samej loży antychrześcijańskiej. Churchill jeszcze wtedy – być może- nie wiedział, że Lenin był związany homoseksualnie z Zinowiewem ..I było to jeszcze przed zabiciem naszego generała- Władysława Sikorskiego.. Moim zdaniem rozkaz wydał pan W. Churchill- też członek masonerii.. Ale nie loży Synowie Przymierza.. Jest najważniejsza rzecz dotycząca pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego.. Jego udział w tajnych rozmowach z panem generałem Czesławem Kiszczakiem w Magdalence.. Razem z innymi twórcami tzw. III Rzeczpospolitej, razem z Lechem Wałęsą, panem Władysławem Frasyniukiem, panem premierem Mazowieckim i innymi.. Wybitnymi ,i twórcami tego bałaganu.. Może o kontynuowanie tej myśli- chodziło panu posłowi Mariuszowi Błaszczakowi.. No bo przecież nie chyba o wielki wkład profesorski w marksistowskie prawo pracy, przeciw wolnemu rynkowi i zdrowemu rozsądkowi..(???) Tym bardziej, że ktoś ostatnio wyliczył prawdziwe wartości renty, emerytury i płacy. I wynoszą one odpowiednio: 470 złotych, 880 złotych i 1420 złotych.. Takie wartości wynikają z socjalizmu panującego w Polsce, ustroju redystrybucji, biurokracji i regulowania wszystkiego co tylko się da.. Prawo i Sprawiedliwość zadłużyło nas wszystkich przez dwa lata rządzenia o 80 miliardów złotych, a liczba urzędników wzrosła o 44 000(???) Oczywiście- nic to- w porównaniu z rządami Platformy jak najbardziej Obywatelskiej, która zaaplikowała nam ponad 100 000 urzędników(!!!!)- dziwne, bo ostatnio jakoś nie pojawiają się żadne dane na ten temat.. A zadłużenie? 300 miliardów złotych- co prawda w ciągu lat czterech- ale jednak.. No właśnie dlaczego nie pojawiają się żadne dane w dziedzinie zadłużenia i wzrostu liczby urzędników? Może jest ich tak dużo, że wstyd je publikować.. Bo gdyby liczba ta spadała- to Platforma Obywatelska nie omieszkałaby się pochwalić.. Jaka to jest fair wobec nas- „obywateli” demokratycznego państwa prawa, żyjących w najlepszym ustroju świata, bo lepszego nie wymyślono- jak uważał W. Churchill. Nie wiadomo dlaczego należało wymyślać. Skoro Pan Bóg nie jest demokratą, a jest królem I to królem królów.. A propos demokracji: w Ekwadorze wkrótce będą demokratyczne wybory, na prezydenta. Ecuador- to po hiszpańsku- Równik. Skąd wiem? Ano gdzieś w środkach masowej dezinformacji usłyszałem, że w jakimś mieście w Ekwadorze wieśniacy- bardzo mądrzy ludzie- zaprowadzili do rejestracji w komisji wyborczej… osła(???) Mogli przyprowadzić konia albo węża. Chyba nie mieli nic innego pod ręką, tylko osła, zresztą osioł doskonale wpisuje się w demokrację, tak jak hiena. Ubrany elegancko w krawat przeparadował przez ulicę miasta- Guayaquil… Bo to przecież nikt inny jak właśnie Arystoteles stwierdził, że demokracja to rządy hien nad osłami.. Cesarz Kaligula swojego czasu wprowadził do rzymskiego Senatu- konia.. A nie był to Senat wybierany przez zdezorientowany tłum.. Zasiadali w nim byli wysocy urzędnicy rzymscy.. Początkowo senatorów w Senacie było 300 , potem 600, a w końcu 900- nie licząc rzecz jasna konia Kaliguli. Aż to wszystko się zawaliło pod ciężarem socjalizmu, jako systemu rozdawnictwa.. Rozdawali „ za darmo” nie tylko zboże, ale również wieprzowinę i wino.. Nic się nie opłacało produkować, bo w Rzymie rozdawano” za darmo’. Tak jak w obecnej demokracji socjalistycznej.. Miliony ludzi na „ darmowych” zasiłkach, na które pracuje coraz mniej ludzi.. I to musi się też zawalić.. Ci naprawdę pracujący są już dawano w mniejszości.,. Ale są bardzo wydajni- pracują bardzo zawzięcie, ale to może nie pomóc.. Wobec rosnącej liczby pobierających pieniądze z budżetu państwa.. Była to inicjatywa obywatelska mieszkańców Ekwadoru, którzy uważali, że skoro nie widać różnicy pomiędzy kandydatami, to po co marnować publiczne pieniądze, na kolejnego” darmozjada” . Lepiej wybrać osła ,ale najpierw trzeba go było zarejestrować w państwowej komisji wyborczej.- pana Burro.. Bo tak w oficjalnych dokumentach przedstawione było zwierzę.. W takiej wielkiej kiedyś Hiszpanii małpy otrzymały prawa człowieka- to dlaczego osły nie mogą otrzymać praw obywatelskich w Ekwadorze? Byłaby to dyskryminacja.. ”Faszyzm” wobec zwierząt… Ksenofobia i rasizm.. Demokracja to ustrój przezabawny, prześmieszny i dolegliwy. Niby z jednej strony jest z tego powodu zabawnie codziennie, ale z drugiej jawi się jako ukryty totalitaryzm. Ciągle coś przegłosowują przeciw nam, ludziom zwanych w demokracji „ obywatelami”.. Żeby chociaż nie przegłosowywali.. No ale wtedy nie byłoby śmiesznie.. A zresztą cóż warta byłaby demokracja bez przegłosowywania zdrowego rozsądku? Nic! Dlatego musi być- żeby było przynajmniej śmiesznie.. I żeby zachować zasadę Arystotelesa, że hieny rządzą osłami.. I żeby trwał ten orwellowski Folwark Zwierzęcy.. a tęcza nie jest już szalikiem nieba- jest szalikiem ideologicznym. Przywłaszyli ją sobie homoseksualiści.. I nadal jest wesoło podczas parad miłości.. Bardzo tęczowo! WJR
A może Opania zagrałby Putina? Miałby wtedy radość z odegrania sceny obejmowania Tuska... Marian Opania odmówił zagrania roli Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w filmie „Smoleńsk”, bo się ze śp. Prezydentem nie zgadzał politycznie. Nie chodzi więc o to, ze Opania ma za dużo roboty, że kalendarz ma wypełniony. Tak w ogóle to Opania jest do dyspozycji, tylko rola Lecha Kaczyńskiego politycznie mu nie leży. Skoro więc pan Opania dobiera role według kryterium politycznego, to może by w takim razie pan reżyser Krauze zaproponowałby Opani inną rolę, która wrażliwemu politycznie aktorowi będzie bliższa? Może by na przykład zagrał pułkownika Krasnokutskiego? Albo może nawet samego Putina? Bo rola Donalda Tuska byłaby pewnie nie do udźwignięcia, z uwagi na zaangażowanie uczuciowe aktora wobec tej postaci... Grając rolę Putina Opania miałby osobistą radość z odegrania sceny obejmowania Donalda Tuska... Janusz Wojciechowski
Pouczający przykład skrzętnych gospodyń z Wielkopolski Jeszcze w połowie XIX wieku niewiasty z Wielkopolski uważane były za niezbyt dobre gospodynie – swarliwe, bałaganiarskie i rozrzutne. Za wzór stawiano oszczędne, czyste, dobrze zorganizowane Niemki. Minęło pół wieku i sytuacja zmieniła się diametralnie. Działania podejmowane w ramach pracy organicznej przez najbardziej światłych obywateli stworzyły podwaliny pod powstanie różnorodnych form organizacji społeczeństwa. Brutalna i bezpardonowa walka władz pruskich z polską własnością, językiem narodowym i religią katolicką umacniała postawy patriotyczne wśród kobiet, co znalazło chociażby wyraz w przyjętej na wiecu 10 maja 1908 roku w Poznaniu rezolucji:
„W obliczu Boga, Stwórcy wszystkich narodów i wobec wszystkich sprawiedliwych ludów świata, my, zgromadzone tutaj niewiasty polskie wszystkich dzielnic i stanów, na tym walnym wiecu protestujemy uroczyście przeciwko wywłaszczaniu nas z dziedzictwa ojców oraz przeciwko nowemu krępowaniu mowy ojczystej – z głębi skrzywdzonego serca ślubujemy święcie, ze wszystkich sił dołożymy, byśmy lepiej niż dotychczas pełniły obowiązki względem Ojczyzny i Jej Przyszłości. Postanawiamy niezłomnie:
1/ że, mimo groźby wywłaszczenia – naszej ziemi w obce ręce z własnej woli nigdy nie oddamy –
2/ że, chociażby wywłaszczone z dziedzictwa ziemi, kobiety samodzielnie nie opuścimy stron ojczystych, a ojców, mężów i braci utrwalać będziemy w tem samem postanowieniu –
3/ że mienia naszego w gotowiźnie nie wycofamy ani za granicę, ani za kordony, lecz kapitały nasze w społecznej, własnej zostawimy gospodarce –
4/ że mimo zniesienia swobody słowa ojczystego w życiu publicznym, bez wahania nadal będziemy pracowały w naszych instytucjach narodowych i społecznych –
5/ że dzieci nasze i młodzież w ogóle wychowywać będziemy w duchu szczerze narodowym –
6/ że rozumiejąc doniosłe znaczenie oszczędności narodowej, wystrzegać się będziemy zbytku i życia nad stan, a krzewiąc poczucie ofiarności, zaoszczędzonym groszem zasilać będziemy potrzeby narodowe i pomnażać dorobek społeczny popieraniem własnego kupiectwa i własnego przemysłu.” (Głos Wielkopolanek, Nr 7/1908, s.2)
Najwyższą cnotą stała się oszczędność. W kuchniach wisiały makatki z sentencją „pamiętaj, rozchodzie, żyć z przychodem w zgodzie”. Prawdopodobnie gospodynie nie orientowały się, że autorem tego powiedzenia był Katon (ten od Kartaginy), ale zgodnie z duchem czasu nie tylko liczyły każdy grosz, ale starały się być domowymi ministrami finansów, układającymi budżet na wzór budżetu państwowego. „Gospodyni domu, przez której ręce wszystkie prawie przechodzą pieniądze, umie najlepiej zastosować rozchody do dochodów, usunąć niepotrzebne wydatki i pomagać oszczędnością mężowi w pracy o byt. Z oszczędnością idzie ręka w rękę gospodarność, to jest umiejętność dokładnego obliczania wydatków, i wytworzenia jasnego poglądu na to, na jakie potrzeby można wydać takie lub owe sumy. To jest właśnie układanie budżetu. Są gospodynie, które wydają otrzymane pieniądze bez zapisywania ich, bez kontroli, i które dziwią się niezmiernie, gdy portmonetka pod koniec miesiąca zupełnie już próżna. I żalą się, że zbytków nie robią, że są oszczędne, i że pomimo to wystarczyć nie mogą. Tak, jak minister finansów z góry przeznacza sumy na rozmaite wydatki państwowe, na koleje, szkoły, poczty i t. p. i sumy tej o grosz przekroczyć nie pozwala, tak dobra gospodyni powinna również na różne wydatki przeznaczyć pewną sumę pieniędzy, i nie przekroczyć jej nigdy. Mówimy tu naturalnie tylko o wydatkach, które łatwo obliczyć można. Dobra gospodyni, układająca starannie budżet domowy, wie zawsze, kiedy suma, przeznaczona na wydatki domowe, zostanie wyczerpaną, i żaden wydatek przypuszczalny nie zaskoczy jej nieprzygotowanej na niego. Na wszystko powinny być pieniądze w kasie – na wszystko i zawsze.(…) Jeżeli gospodyni otrzymuje miesięcznie 208 marek na utrzymanie całego domu, to niechaj podzieli sumę tę w następujący sposób:
Mieszkanie: 35 mk
Podatki: 4 mk
Opał: 7 mk
Oświetlenie: 5 mk
Pranie: 5 mk
Jedzenie: 110 mk
Niespodziewane wydatki: 6 mk
Ubranie: 20 mk
Rozrywki: 5 mk
Imieniny, święta: 3 mk
Kościół, biedni, cele narodowe: 2 mk
RAZEM: 208 mk
Dodać jeszcze należy, że trzeba mieć koniecznie „kasę”: to jest: pudełko płaskie, podzielone deseczkami na 12 przegródek. Natychmiast po otrzymaniu pieniędzy powinna je gospodyni rozliczyć i porozkładać w przegródki – na bocznych zaś deseczkach u góry napisać ołówkiem, na co są pieniądze w odnośnej przegródce przeznaczone. W końcu miesiąca powinna być kasa w zupełnym porządku – niektóre przegródki będą pewnie świeciły pustkami, ale tern większej radości dozna gospodyni na widok przegródki jeszcze jako tako napełnionej, albo co więcej, nieruszonej. Co z jednego miesiąca zostanie, niech leży spokojnie do drugiego i tak dalej, raz są pojedyncze wydatki większe, raz mniejsze, lecz pieniądze zawsze na wszystko być powinny. (…) Oprócz tego powinna każda gospodyni zapisywać codziennie wydatki i z końcem miesiąca porównać je z tem , co w kasie było i co jeszcze jest. Wszystko musi się zgadzać na fenyg, inaczej o porządku mowy być nie może, a gdy rachunki zgadzają się, i gdy w przegródkach zostaje trochę zaoszczędzonych pieniędzy, wtedy może sobie gospodyni powiedzieć, że ułożyła dobrze budżet domowy i może być z siebie zadowoloną” (Nieskomplikowany budżet domowy. Dobra Gospodyni, Nr 6/1911, s.42) Nie dziwota, że dzieci wychowywane w takich warunkach też starały się oszczędzać swoje grosiki, bo „ziarnko do ziarnka, a będzie miarka mawiali nasi ojcowie – i dobrze mówili – a my nie mówimy, ale czynimy tak samo.” (Głos Wielkopolanek, Nr 2/1908, s. 6)
W miastach z inicjatywy społeczników powstawały „groszowe skarbony”. W Gnieźnie instytucja taka powstała w 1906 roku, gromadząc w pierwszym roku działalności dwa i pół tysiąca marek. Wpajano dzieciom przekonanie, że „jak już potem sami na siebie zarabiać będziecie, to i więcej odłożycie do kasy już innej, większej; taka kasa większa Wam też potem pomoże, kiedy będziecie sobie chcieli założyć własne przedsiębiorstwo, czy szwalnię, czy skład, czy kram, czy warsztat własny.” (Głos Wielkopolanek, Nr 2/1908, s. 6)
Jakie były tego efekty takiej postawy? W Gnieźnie w roku 1903 na 608 kamienic 136 należało do właścicieli, którzy wybudowali je z oszczędności odkładanych z ich głównego źródła utrzymania. Poza kupcami i handlarzami, sędziami, fabrykantami, znajdziemy 3 robotników, balwierza, hycla, woźnego sądowego, kontrolera pocztowego i cały przekrój mistrzów rzemieślniczych: bednarzy, blacharzy, cieśli, kamieniarzy, krawców, malarzy, masarzy, murarzy, piekarzy, rusznikarzy, stolarzy, szewców, szlifierzy, tokarzy, zdunów. Ludzie budowali mniejsze, większe domy, by zabezpieczyć się na starość oraz by ich dzieci miały szansę wystartować w dorosłe życie z innego, wyższego pułapu. Czyż nie warto byłoby i dzisiaj powrócić do zasad, którymi kierowały się skrzętne wielkopolskie gospodynie?
Ewa Rembikowska
Zapomniana afera Wczesne lata 1990-te to okres, w którym w Polsce jeszcze powstawały fortuny…
Dzisiaj, aby znaleźć cokolwiek o tzw. aferze POFAM-u, trzeba by mieć dostęp do archiwów gazet z tamtego okresu. Internet wygląda zupełnie tak, jakby ktoś go wyczyścił z interesujących danych. A szkoda, bo człowiek, który wtedy przewijał się w tej aferze, i dziś błyszczy na biznesowym świeczniku. Przypomnijmy, więc:
1. Poznańska fabryka POFAM-a miała otrzymać przy końcu komunyastronomiczną sumę 6.000.000,- $ na zakup potrzebnym urządzeń za tzw. „dewizy”, gdyż w ramach układu warszawskiego nie można znaleźć było dostawcy. Jednak warunkiem uruchomienia tej kwoty był udział własny zakładu. Udziału nie było, kwota zatem również się nie pojawia na koncie zakładu. Do czasu.
2. Istniejące do wejścia w życie ustawy Ordynacja podatkowa przepisy pozwalały na stosunkowo swobodny handel tzw. wierzytelnościami wobec Skarbu Państwa. Przykładowo wyglądało to tak:
Firma F zaopatruje szpital S w leki, za które ten oczywiście nie płaci, bo budżet z kolei jest pusty (to taka tradycja III RP, spadek po PRL-u). Firma F jednak handluje prawie wyłącznie ze szpitalami i nie ma do zapłaty aż tak dużych podatków, by je sobie skompensować. Wtedy pojawiał się inny podmiot, który zarówno miał pieniądze, jak i podatki do zapłacenia. Kupował więc należności z faktury i zgłaszał w urzędzie skarbowym potrącenie swoich zobowiązań. Firma F była zadowolona, bo przecież odzyskała często nawet 98,5% wartości faktury, szpital – bo miał zaopatrzenie. Tylko budżet był niezadowolony. Bo przecież zły uczynek, gdy Kalemu ukraść, prawda? Budżet od zawsze żywotnie zainteresowany jest tym, by swoich zobowiązań nie spłacać, bezlitośnie egzekwując wszelkie, nawet domniemane, należności od podatników. Niezawodna w takich sytuacjach gazeta wyborcza opublikowała kilka artykułów o cwaniakach, którzy bogacą się kosztem budżetu. Co prawda cwaniactwo polegało na tym, że zmuszali budżet do zapłaty własnych zobowiązań.
3. Ale to było już później. By jakoś opanować prawdziwie żywiołowy rozwój handlu wierzytelnościami budżetowymi minister Zdrowia i Opieki Społecznej ustanowił specjalnego pełnomocnika, który miał potwierdzać istnienie i wymagalność wierzytelności. Był to Ryszard P.
4. Ryszard P. swoje działania zaczął od … potwierdzenia bezsporności i wymagalności wierzytelności POFAM-u. Wierzytelności, które nigdy nie istniały. W 1998 roku prokuratura skierowała przeciw niemu akt oskarżenia, m.in. za powyższe. Jednak długi POFAM-u zaczęły żyć własnym życiem.
5. Jedynym dysponentem powyższych był (przez organ nadredaktora Adama M. okrzyczany największym specjalistą od handlu wierzytelnościami w Europie Centralnej) potomek lwowskich żydów, górnoślązak za młodu, a warszawiak w omawianym okresie, Sławomir R. Jego oferta budziła z jednej strony podejrzliwość ewentualnych nabywców, z drugiej – pobudzała ich chciwość. Bo jeśli normalny dług budżetu można było kupić za minimum 96% jego wartości (licząc razem z należnymi odsetkami), to długi POFAM-u Sławomir R. oferował za…60%. W rozmowach z ewentualnymi nabywcami podawał łączną kwotę 400 mld zł. Starych. Czyli 40.000.000,- zł w 1995 roku. Wtedy najniższe wynagrodzenie wynosiło 200,- zł. Dwieście. Gdyby zachować dzisiaj te proporce byłoby to 300.000.000,- zł.
6. Już wiemy, że największymi kupcami były POLMOS-y. Wszystkie sprawy trafiły do sądów, bo fiskus odmówił kompensat. Prócz tych wielkich było jeszcze wielu maluczkich, którzy prawdopodobnie polegli w starciu z Państwem. Choć akurat w tym przypadku niesłusznie, gdyż jeśli Ryszard P. łamał prawo, to jednak był funkcjonariuszem państwowym, i działał w ramach swoich uprawnień. Może więc dlatego opisując tę aferę WPROST w 2004 roku podawał, że straty, jakie Skarb Państwa poniósł, jedynie w przypadku dwóch POLMOS-ów, sięgnęły 12.000.000,- zł?
7. Grzegorz P. zniknął z mediów. Nie jest do odnalezienia także na popularnych portalach społecznościowych. Inaczej Sławomir R. Można spokojnie odnaleźć jego profil. Nobliwy, starszy pan, fotografujący się a to z mocno rasowym pieskiem, a to ze złowioną rybą. Ot, udana końcówka udanego finansowo życia…
8. Grzegorz P. aktywnie uczestniczył w kolejnej aferze, która w latach 1990-tych pogrążyła służbę zdrowia. Była to tzw. afera sprzętowa(100.000.000,- zł strat). Ale to już inna historia. Humpty Dumpty
Historia terroryzmu to… historia Żydów?! Ostatnie dwa tygodnie upłynęły pod znakiem kolejnego wybuchu przemocy na bliskim wschodzie. Media znów sięgnęły do starej wypróbowanej retoryki. Znów od rana do wieczora informowano nas o akcjach Sił Zbrojnych Izraela i terrorystach z Hamasu. Ostatnie dwa tygodnie upłynęły pod znakiem kolejnego wybuchu przemocy na bliskim wschodzie. W zalewie setek informacji na temat konfliktu media znów sięgnęły do starej wypróbowanej dialektyki. Znów od rana do wieczora informowano nas o akcjach Sił Zbrojnych Izraela (IDF – Israeli Defence Forces) i terrorystach z Hamasu. Jaka więc jest różnica między terrorystą a bojownikiem o wolność? Wygląda na to że podobieństw jest wiele, natomiast największą różnicę stanowi … nastawienie…Nasi przeciwnicy, Ci z których poglądami się nie zgadzamy to terroryści, barbarzyńcy itd. Izrael dzięki swym ogromnym wpływom w świecie mediów jest w stanie doskonale kontrolować narrację wokół konfliktu. W oczach opinii światowej utrwala się obraz dzikiego, prostego Palestyńczyka … po prostu terrorysty…
A PRZECIEŻ HISTORIA TERRORYZMU TO HISTORIA ŻYDÓW…. Pierwszą znaną organizacją terrorystyczną była; działająca ok. 2000 lat temu żydowska organizacja Zelotów, która za cel stawiała sobie walkę z Rzymskim okupantem i kolaborującymi żydami. Późniejszą mutacją Zelotów byli Sykariusze (od łac. Sica – sztylet). Zeloci istnieli do ok. 73 r. kiedy to ich ostatni punkt oporu – górska twierdza Masada, została zdobyta przez wojska Flawiusza Silwy.
PRZEJDŹMY DO NOWSZEJ HISTORII Do wybuchu pierwszej wojny światowej kiedy to Turcja i Wielka Brytania stanęły na przeciwko siebie, Palestyna znajdowała się pod panowaniem Imperium Osmańskiego. Gdy alianci zwyciężyli w I-ej Wojnie Światowej, Palestyna została przydzielona Zjednoczonemu Królestwu jako obszar mandatowy. Liga Narodów zadecydowała, iż lepiej będzie pewne obszary przekazać pod administrację „bardziej rozwiniętych narodów”. Miało się tak dziać aż do czasu, kiedy ten obszar dojrzeje do samodecydowania o swojej polityce. Po Pierwszej Wojnie Światowej Palestynę dosłownie zalewała rzesza emigrantów. Kiedy na początkach 1900 roku w Palestynie mieszkało 75 000 Żydów, to przed wybuchem II Wojny Światowej było ich już 430 000 co stanowiło ¼ ogółu jej mieszkańców.
Struktura ludności zamieszkującej Palestynę zmieniała się niezwykle dynamicznie co powodowało konflikty miedzy Żydami i Arabami, jak również liczne konflikty między Żydami a stacjonującymi w Palestynie Brytyjczykami. Stale napływający do Palestyny Żydzi traktowali Brytyjczyków jak okupantów i wszelkimi sposobami starali się ich zmusić do opuszczenia mitycznej krainy KANAAN. Na początku lat 20-tych została utworzona tajna organizacja wojskowa Hagana, która następnie ze względu na różnice poglądowe jej liderów podzieliła się na kilka mniejszych grup; z jej części wyodrębniła się nowa organizacja z Abrahamem Tehomi na czele, która zaadoptowała program rewizjonistyczny. Organizacja Tehomiego nazwała się Irgun Cwai Leumi (Narodowa Organizacja Wojskowa), lub ETZL. W czasie trwania arabskiej rewolucji w Palestynie w latach 1936-39, ponad 5% całej żydowskiej populacji było członkami Hagany.. Faszystowski charakter rewizjonizmu zjednywał sobie rzeszę sympatyków, szeregi Etzel stale się powiększały, poddając się maksymalistycznym planom lidera . We wrześniu 1937, 13 Arabów zostało zamordowanych. Rozpoczynała się fala przemocy. 14 listopada 1937 Irgun rozpoczął ataki terrorystyczne wymierzone w ludność arabską. Do najbardziej znanych aktów terroru w 1938 r. należy zaliczyć eksplozje na arabskich rynkach w Hajfie i Jerozolimie. 6 czerwca 1938, członek Irgun, przebrany w strój arabski, na rynku w Hajfie umieścił dużą paczkę obok jednej z taczek i odszedł. Nastąpiła eksplozja w wyniku, której zginęło 21 Arabów i ponad 50 zostało rannych. 25 czerwca w następnym zamachu w Hajfie zostało zabitych 35 cywili i ponad 70 zostało rannych. 26 października 1938 w terrorystycznym zamachu bombowym zginęło 24 Arabów, ponad 35 odniosło ranny. W wyniku takiej działalności 17 maja 1939r. rząd brytyjski opublikował Dokument Rządowy 6019, w którym stwierdził „Celem rządu jest ustanowienie w ciągu dziesięciu lat niezależnego palestyńskiego państwa.”… Do dziś Palestyńczycy tego państwa się nie odczekali… W tym samym roku, został założony Mossad Le’aliyah Bet (Illegal Institution Immigration), który ustanowił sieć w całej Europie, by ułatwić emigrację do Izraela. Pierwsze żydowskie działanie skierowane przeciwko Brytyjczykom miało miejsce 2 lipca 1939r., kiedy ekstremiści z Irgun wysadzili w powietrze trzy centrale sieci telefonicznej w Jerozolimie. Jednakże, kiedy 1 wrzesnia 1939r wybuchła II wojna światowa zarówno Arabowie jak i Żydzi zgodzili się na rozejm, aby w ten sposób pomóc Brytyjczykom zwyciężyć nad Hitlerem. W międzyczasie z Irgun Cwai Leumi odchodzi Abraham Stern, który wraz ze swoimi zwolennikami założył organizację potocznie nazywaną Gangiem Sterna, jaka później wsławiła się wyjątkowym okrucieństwem wobec ludności arabskiej. Strona brytyjska dostrzegając potencjał militarnych organizacji żydowskich zwróciła się nawet do nich z prośbą o wysadzenie szybów naftowych na terenie Iraku, które dostarczały paliwo dla Rzeszy Niemieckiej . Jednak rozejm między Brytyjczykami a Etzelem nie potrwał długo, a lata 40-te można nazwać latami zamachów wymierzonych przeciw władzom mandatowym ; w tym okresie wyjątkową aktywnością terrorystyczną wykazuje się oddział Menachema Begina –późniejszego premiera Izraela.
ZAMACHY WYMIERZONE W BRYTYJSKIE WŁADZE Po wysadzeniu biura imigracyjnego i urzędu podatkowego, Begin ze swoim oddziałem zaatakował Kwaterę Główną Wywiadu Brytyjskiego w Hajfie i Jerozolimie zabijając brytyjskiego oficera. Parokrotnie Hagana raczej symbolicznie próbowała zatrzymać ataki Narodowej Organizacji Wojskowej grożąc wojną domową. Gdy wojna się kończyła i pewne było, iż polityka brytyjska, co do Palestyny nie ulegnie zmianie trzy organizacje żydowskie Hagana, Irgun i Gang Sterna połączyły siły w „żydowskim ruchu oporu”. Zaczęto organizować wspólne akcje (m.in. „Pociągowa Noc” i inne). Ustanowienie wspólnego „żydowskiego ruchu oporu” stworzyło wielkie moralne zwycięstwo Irgunu, który uprawomocnił swoją działalność zarówno wobec Agencji Żydowskiej jak i Hagany. Pozycja Etzel rosła a jej szeregi powiększały się. Ocenia się, iż Irgun Cwai Leumi dysponował od trzech do sześciu tysiącami aktywistów. Brytyjczycy, traktując taką działalność jako czyny przestępcze, zatrzymywali wszystkich podejrzanych o przynależność do żydowskich organizacji o charakterze militarnym. W sobotę, 29 czerwca 1946, data znana jako „Czarny Szabas”, w brytyjskiej operacji znanej jako „Operacja Agata” zostało zatrzymanych 2700 Żydów. Wszystkie dowody zgromadzone w śledztwie przeciwko „żydowskiemu ruchowi oporu” zostały zgromadzone w Hotelu Król Dawid w Jerozolimie, siedzibie władz brytyjskich. 22 czerwca 1946r. z rozkazu Menachema Begina, dowódcy Irgun Cwai Leumi został wysadzony Hotel Król Dawid. Pod gruzami śmierć poniosło 91 osób, 28 Brytyjczyków, 41 Arabów, 17 Żydów i 5 osób innych narodowości. Do dnia dzisiejszego jest to najkrwawszy, jednostkowy atak terrorystyczny w Palestynie. W wyniku tego czynu Hagana wyłamała się z wspólnego „żydowskiego ruchu oporu” i zapowiedziała zaprzestanie ataków na brytyjskie cele. Masakra ta sprowokowała nastroje antyżydowskie i antysyjonistyczne w całej Anglii. 30 października Irgun wysadził w powietrze część dworca kolejowego w Jerozolimie. 1 października 1946 r. zostały podłożone ładunki wybuchowe w pobliżu brytyjskiej ambasady w Rzymie, które uszkodziły budynek. Do zamachu przyznała się organizacja Begina.
MENACHEM BEGIN – LAUREAT POKOJOWEJ NAGRODYNOBLA Dla pozyskania funduszy organizacja Menachema Begina dość często uciekała się do bandyckich napadów i pospolitych aktów przemocy. Irgun Cwai Leumi dokonał 13 września 1946 r., napadów rabunkowych na banki w Jaffie i Tel-Awivie. Zrabowano około 100.000 funtów szterlingów z Banku Barclay’s i Banku Ottomańskiego w Jaffie i około 5.000 funtów szterlingów z Banku Ottomańskiego w Tel-Awivie.
BRYTYJCZYCY UGINAJĄ SIĘ POD FALĄ ŻYDOWSKIEGO TERRORYZMU 31 stycznia 1947 Brytyjczycy rozpoczęli ewakuacje swoich obywateli z terenu mandatowego. 4 maja 1947 członkowie Irgun przebrani w stroje brytyjskie i arabskie, zaatakowali więzienie w Acre. Uwolnionych zostało 20 członków Irgunu, 7 członków Lehi i 182 Arabów, w ataku śmierć poniosło 9 napastników, a 5 pojmanych zostało powieszonych. 8 lipca Irgun porwał i zamordował (powiesił) dwóch brytyjskich sierżantów w Netanii. Ten czyn wstrząsnął opinią publiczną w całej Anglii i przyczynił się do wycofania się wojska brytyjskiego z Palestyny i oddanie sprawy tych terenów pod obrady Organizacji Narodów Zjednoczonych. W dniu 13 grudnia 1947 syjonistyczni terroryści, z organizacji Etzel zabili 18 Arabów i zranili prawie 60 w zamachach w Jerozolimie, Jaffie i Lydzie. 29 grudnia 1947 dwóch Brytyjczyków i 11 Arabów zostało zabitych, a 32 Arabów zostało rannych w Jerozolimie kiedy członkowie Irgun wyrzucili ładunek wybuchowy z pędzącej taksówki w tłum stojących ludzi. Bilans terroryzmu Narodowej Organizacji Wojskowej w stosunku do oddziałów mandatowych od końca II wojny światowej do 20 października 1947 wynosił 127 zabitych brytyjskich żołnierzy i 331 rannych. Od ogłoszenia przez ONZ planu podziału (rezolucja 181/II) pewnym było, iż w chwili opuszczenia przez Brytyjczyków Palestyny konflikt żydowsko-arabski wybuchnie w pełnej sile, a dla zrealizowania syjonistycznej idei potrzebna była każda jednostka ludzka mogąca nosić karabin.
MASAKRA DEIR YASSIN W kwietniu 1948r. miała miejsce jedna z najstraszniejszych i najgłośniejszych masakr w Palestynie .Prawie wszystkie żydowskie organizacje o charakterze zbrojnym zaatakowały Deir Yassin mała arabską wioskę i po krótkiej walce – pokonawszy słaby opór zaskoczonej samoobrony wsi – rozpoczęły systematyczną rzeź jej mieszkańców. Wyciąganych z domu ludzi – bez względu na wiek i płeć – ustawiano w szereg i rozstrzeliwano zamordowanych zostało 254 mieszkańców wioski Deir Yassin. Masakra w Deir Yassin stała się po latach symbolem i po dziś dzień przytaczana jest jako przykład żydowskiej bezwzględności. Sami Hadawi w publikacji Bitter harvest: Palestine between 1914-1967 pisał: “Izraelczycy teraz utrzymują, iż wojna w Palestynie rozpoczęła się z wejściem arabskich armii po 15 maja 1948 r. Była to natomiast druga faza wojny, oni przeoczają masakry, wydalania i wywłaszczenia, które miały miejsce przed tą datą.”
KTO MA MEDIA TEN MA WŁADZĘ Dziś próbuje się gloryfikować terrorystyczne organizacje żydowskie nazywając ich byłych członków bohaterami. Ciężko również wskazać różnice między niegdysiejszymi członkami Irgunu i Ecel czy nawet sił zbrojnych Izraela, a dzisiejszymi członkami Hamasu czy Hezbollahu którzy dokonują zamachów na ludność cywilną. Jedyna różnica tkwi tu chyba w nastawieniu mediów.
http://roman.ovski.nowyekran.pl
Państwo, czyli kto? Nie ma dnia ani godziny – wystarczy otworzyć gazetę, telewizor, portal internetowy czy co tam się teraz otwiera, a zaraz wyskakuje informacja, że państwu czegoś brakuje (rzadziej, że ma coś w nadmiarze), że coś zapewnia (głównie kontrolę i nadzór), że rozwija, że wspiera, utrwala, zapobiega, że to, że owo. Zapracowane to państwo – nawet w święta nie odpocznie. Okay. Państwo, czyli kto? Premier osobiście? Jakiś jego minister? Urzędnik? Żona urzędnika? Pies jego sąsiada? Znajomy szwagra psa sąsiada? Kto to jest państwo? Dawniej było łatwiej. Król Ludwik XIV (Król Słońce – bo taki był rozpromieniony) powiedział, że "Państwo to ja" (L'Etat c'est moi – dla chętnych poszpanować francuskim) i wszystko było jasne. Facet powiedział, jak ma być – i tak było. A jak nie było, to się ścięło kogo trzeba i jego następca miał już wyklarowaną ścieżkę decyzyjną. Jak król zwariował, wariowało całe państwo. Może to nie zawsze było pragmatyczne, ale z pewnością dość przejrzyste i na swój sposób przewidywalne. Byłoby do dziś, ale przylazł Monteskiusz i kazał podzielić władzę na trzy części. I tak się skończyło "rumakowanie", że pozwolę sobie sięgnąć po cytat z innego klasyka. Skoro państwo to nie ja (i nie Ty, Czytelniku), to kto to jest "ten państwo"? Ktoś to musi być, skoro przypisujemy mu intencje czy moc sprawczą i decyzyjną. "Coś" (np. organizacja) nie ma takich właściwości, więc nie może mieć zamiarów czy pomysłów. Nie ma siły – państwo to ktoś, parafrazując wspomnianego już Ludwika XIV. Tymczasem dupa – niespodzianka! Jest zupełnie inaczej. Zacznijmy od tego, że mamy trzy pojęcia, które są nagminnie mylone – tak mylone, że już bardziej pomylić się ich nie da. Pierwsze to Ojczyzna (kraj, Polska, Rzeczpospolita o dowolnym numerze, bitwa pod Cedynią itd.). Drugie to państwo, czyli organizacja polityczna na danym terytorium. A trzecie wreszcie – rząd, a więc konkretni ludzie. Ojczyzna to pojęcie czysto psychologiczne. Ojczyzna uosabia to wszystko, z czym identyfikujemy się w wymiarze ponadjednostkowym, ponadrodzinnym i ponadgminnym. To jest historia, język, więzy narodowe, etniczne lub kulturowe, tradycja, nierzadko wiara, tożsamość, a nawet spór o słynnego dziadka Premiera Tuska. Ojczyzna nie istnieje jako konkretne miejsce czy przedmiot – to byt abstrakcyjny. Bardziej powód to pomachania szabelką czy poczucia dumy z tych pagórków leśnych, łąk zielonych i pól malowanych zbożem rozmaitem, niż jakiekolwiek tu i teraz. W końcu PRL też był Ojczyzną – gdyby było inaczej, nikomu nie chciałoby się walczyć z sowieckim okupantem. Tymczasem państwo – jako się rzekło – to organizacja. Nic więcej, nic mniej. Organizacja o przymusowej przynależności i posiadająca ustrukturyzowaną władzę, ulokowana geograficznie i obejmująca określoną ludność. Państwo jako organizacja jest tworem, który z założenia ma realizować cel niezwiązany z interesem jednostki, ale całego społeczeństwa. Najlepsze porównanie to porównanie do dużej korporacji – nie powołuje się spółki, żeby była, bo to fajnie mieć spółkę, ale po to, aby za jej pomocą realizować konkretne cele. Jeśli chcemy mieć sprawny sąd albo silną armię, to wymaga to pewnej organizacji, zarządzania i finansowania.
Pierwotnie państwo było powołane właśnie w takich celach – obrona, porządek, sprawiedliwość. I nic się nie zmieniło – nadal tylko te cele są celami publicznymi (ogólnospołecznymi). Cała reszta (kultura, edukacja, sport, zdrowie, opieka socjalna, emerytury, nadzór nad rynkami itd.) zabezpiecza interesy poszczególnych jednostek, a nie ogółu. A w najlepszym razie – interesy wybranych grup. Obecny system sprawia, że na państwu jako organizacji spoczywają obowiązki polegające na nakładaniu podatków na wszystkich po to, aby zyskali nieliczni. To nie jest państwo, ale półprywatny folwark. Ostatni w tej triadzie jest rząd. I to jest właściwy adresat wszelkich pretensji i zastrzeżeń. Dlaczego? Bo rząd to ludzie – "państwo to my", chciałoby się powiedzieć. Co więcej – to są konkretni ludzie, których można wskazać z imienia i nazwiska, a którzy podejmują określone decyzje. O ile Ojczyzna to bardziej stan świadomości niż stan zorganizowania, a państwo to bezosobowa struktura, to rząd jest jak najbardziej ludzki i osobowy. Na to, że Polska rozciąga się pomiędzy Bałtykiem a Tatrami oraz Odrą i Bugiem, za bardzo wpływu nie mamy. W Jałcie tak zdecydowali i już zostało. Moglibyśmy się gdzieś przenieść, np. na opustoszałe tereny NRD, ale umówmy się, że nie zależy to tylko od naszej woli. I że – jak śpiewał Kazik – przez siedem miesięcy w roku nie ma słońca, a lato nie jest gorące, tylko zimno i pada, to też nie jest nasz wybór. Gdzieś w końcu padać musi. Ale na całą resztę wpływ mamy. Przykład? Przez prawie 18 lat obowiązywała stawka podstawowa podatku VAT w wysokości 22%. To nie jest stała kosmologiczna – rząd mógł ją zmienić. I zmienił. Stawka mogła wynosić 25% (łatwo by się liczyło) albo 20% (jeszcze łatwiej by się liczyło). Mogła też 13,87532% albo 1020% – bo czemu nie? Stopa procentowa 23 punkty to jeden z wariantów decyzji. Możemy wciąż hodować absurdalny i nieefektywny podatek PIT i CIT, a możemy – wprowadzić podatek od obrotu i ryczałt od prowadzenia firmy. Możemy – to jest decyzja. W mieście jest ograniczenie prędkości do 50 km/h. Czemu nie 20 km/h? Albo w ogóle zabrońmy jeżdżenia samochodami po mieście – będzie bezpieczniej, czyściej, bardziej eko! To są decyzje – mądre czy głupie, złe czy dobre, ale decyzje. Nie dopust Boży, prawo Natury czy wynik operacji arytmetycznej, tylko efekt politycznych i ideologicznych przekonań. Bo nam się wydaje, że tak będzie lepiej – mówi rząd. Im się wydaje, a ja za to płacę. Dlatego kryzys nie istnieje – są tylko skutki złych decyzji. Jeśli walnę się młotkiem w palec, to ból nie jest kryzysem palca, ale skutkiem mojej głupoty albo nieuwagi. I płynie z tego skutku rada na przyszłość dla mnie i dla rządu – nie walić się młotkiem w palec! Z tą różnicą, że w przypadku polityki rządu Pan Premier wali młotkiem w mój palec. Panie Premierze, proszę już przestać i uwierzyć mi na słowo – to naprawdę boli! A jak Pan nie wierzy, to proszę spróbować na sobie – efekt murowany. Skąd zatem w mediach i dyskusji publicznej bierze się to wszechobecne państwo? Odpowiedź jest prosta – to urodzony jeszcze w PRL wstręt przed odpowiedzialnością. Jeśli napiszemy, że państwo za coś odpowiada, to uciekamy przed prawdą, że za każdym działaniem stoi konkretny człowiek. I mówiąc "państwo", dajemy temu człowiekowi przyzwolenie na wszystko – może nas okradać (podatki), żeby potem większość naszych pieniędzy rozdać niepotrzebnym urzędnikom, a resztę rzucić społeczeństwu jako śmieciową pseudo-usługę publiczną wartą nie więcej niż 5% tego, co daje rynek (redystrybucja). Tak długo, jak długo będziemy używać słowa "państwo" jako synonimu rządu, będziemy dawać się okradać. Oszukując się przy tym, że to jakieś mityczne państwo coś robi, planuje, wspiera itd., a tym samym dając rządowi wolną rękę w robieniu nas na szaro. Pokutuje w Polsce związany z takim myśleniem mit tzw. pozytywnego ustawodawstwa – że wystarczy mieć dobry pomysł (co tam pomysł! – dobre chęci, zamiary i intencje), zapisać go w ustawie zdaniami tak okrągłymi, że same się w świat potoczą, a szczęście i dobrobyt spłyną na nas gładko jak woda po kaczorze. Państwo zapewni, wesprze, zorganizuje itd. Państwo, czyli kto? Nikt. A dokładnie – te wszystkie bezimienne rady, fundusze, zasiłki, programy operacyjne i wspierające, ZUSy, NFZy, PIPy i cała reszta. To jest ten nadmiar państwowego szczęścia – nic, tylko czerpać garściami i radować się, radować! Jako ortodoksyjny leseferysta i zgniło-burżuazyjny liberał uważam, że najlepsze, co mogłoby nas spotkać, to uchylenie 95% tych wspaniałych ustaw, tak żeby nigdy do nich nie wracać. Jednak w rozumieniu socjałów byłoby to nawoływaniem do anarchii, a kto wie, czy nawet nie do obalenia przemocą ustroju konstytucyjnego RP. Aby zatem nie być oskarżonym o takie niecne knowania, mogę zupełnie za darmo podarować towarzyszom uszczęśliwiaczom projekt nowej Konstytucji w duchu etatyzmu i walki o pokój na świecie.
Art. 1. Państwo zapewnia dobrobyt.
Art. 2. Każdy ma obowiązek być szczęśliwy.
Art. 3. Kto jest nieszczęśliwy pomimo państwowego dobrobytu, podlega karze śmierci.
Prawda, że proste? Nic, tylko siedzieć i czekać. Pytanie – na co? Na państwowy dobrobyt czy na państwowego oprawcę? A jak się rząd pomyli i wyśle do nas nie tego, kogo trzeba…? Na szczęście skład rządu to też decyzja. Nasza decyzja. Rząd może zmieniać podatki, ale my możemy zmienić rząd.
Peruwiańska czapka gore Od jakiegoś czasu obecnie nam panujący uprawiają wobec własnego społeczeństwa dziwaczną pedagogikę – właściwie antypedagogikę. Wszystko co stanowi antywartość, dla obecnej elity salonu stanowi przewodnią nić narracji. Jeśli więc chodzi o elegancję, to arbitrem tejże niezaprzeczalnie jest obywatel Michnik Adam przychodzący do prezydenckiego pałacu w dziwacznych plastikowych klapkach, wyszmelcowanej koszuli i nieumytej fryzurze. Jeśli zaś mowa o dziennikarstwie, a szczególnie o dziennikarskiej niezależności, to za wzór stawiają obywatela Lisa Tomasza, którego onegdaj Tusk Donald, w charakterze w pluszowej maskotki, użył dla dodania sobie luzackiego poloru, w czasie wręczania jakiejś kolejnej, duperelnej – czytaj jedynie właściwej - nagrody. Rząd nie ogranicza się jednak do nagminnego karykaturyzowania zdrowego rozsądku, dba także o rozwój duchowy i intelektualny społeczeństwa – rozwój polegający na odwracaniu darwinowskiej teorii ewolucji. Im bardziej jakiś nawiedzony małpolud nachrząka coś na kościół, lub polską historię, to tym lepiej - wciąga się go na salonowego członka. Jak reżyser w przypływie nadczynności ślinianek (zwykle połączonej z niedoczynnością mózgu) napluje na Polaków, to natychmiast należy mu zafundować, za pieniądze tychże Polaków (czasem wprost zmieszanych z rubelkami Gazpromu) hucpiarską promocję. Jak jakiś ssak (od bezbłędnego odnajdowania cycka) naczelny - piszący spłodzi myślowego bękarta z Różą Luksemburg, czy też Liebknechtem jakimś, to natychmiast trzeba go wywianować nagrodami i polecić międzynarodowemu salonowi. Czasami promotorzy dziwią się wprawdzie, że owa międzynarodówka nie jest zbyt skłonna do nagradzania intelektualnych bastardów znad Wisły – ale i Herkules głupi, kiedy nikt nie kupi i dupa blada, kiedy się piórem nie włada. Zapewne zgrzytacie już siekaczami zastanawiając się o co też Gadowskiemu tym razem się rozchodzi, na kogo zagiął swój bluźnierczy parol? A o ciebie mi się rozchodzi – o Ciebie, jeleniony bez przyzwoitości Obywatelu! Wiem, ze nie masz czasu zastanawiać się nad mechaniką działania mediów, zdaję sobie sprawę z faktu, ze mało interesują cię zmagania polskich yntelektualistów z własnym, mikrutkim, ale nakierowanym na konfiturki, umysłem. Kasa Cię chyba jednak ciągle obchodzi? Więc powiem Ci, drogi Obywatelu, że drogi to tak naprawdę jest rząd Donalda Tuska, wraz z przylegającym do niego żyrandolowym fraucymerem pana prezydenta Komorowskiego Bronisława. Nie dość, że te darmozjady kosztują zbyt drogo, to jeszcze traktują pieniądze z budżetu państwa i euro płynące z Unii Europejskiej, jako podręczny skarbczyk Polskiej Zjednoczonej Platformy Ludowej. Na czym codziennie cię oszukują?
A choćby na kursie euro w stosunku do naszej złotówki. Dlaczego euro kosztuje u nas cztery złote z haczykiem, podczas gdy w takiej Danii siedem koron z takimże haczykiem? Czyżby polska gospodarka, a wraz z nią waluta, była prawie czterdzieści procent silniejsza od biznesowych potencji Wikingów? Nie jestem specem od ekonomii, ale śmiać mi się z tego chce do rozerwania zajadów. Ktoś sobie bezkarnie spekuluje polska walutą, a ty Obywatelu płacisz za to frycowe. Co więcej – tak drogie euro, nie dość, ze hamuje nasz rachityczny eksport, to jeszcze jak pewnego dnia przywali, to obudzimy się z kursem 1:10. Pimpusiem Sadełko, który jednak najbezczelniej pustoszy naszą spiżarnię, jest jednak ulubiony minister Rostowski Jacek. Polski dług publiczny, a więc to co onże nieprzytomnie uprawia sięga już prawie biliona złociszy – każda dychająca jeszcze w Polsce dusza, obciążona jest na głowę długiem powyżej 22 tysięcy złotych i to od osesa do geriatresa. (uwaga: to propozycje słowotwórcze dla moich ulubionych raperów, czytelników „Wieży komunistów”). Najwyższa już więc pora abyś Drogi Obywatelu, skubany zewsząd Obywatelu zdał sobie sprawę z faktu, że ktoś twojemu dziecku podiwanił grzechotkę z wózka – poczuj wreszcie jak imć Rostowski wkłada ci swą jedwabną dłoń do Twojej Kieszeni. Jak ci dzieciak podrośnie, to nie dość że ogłupią go w niedoinwestowanej szkole, to jeszcze jak najszybciej wywalą na emigrację, aby tu nie szumiał. Tak, tak Obywatelu rżną cię na kasie, aż furczy i jeszcze takie tefaueny chcą cię nauczyć klaskania, tak jak niedźwiedzia tańca na rozgrzanej fajerce.
Jak dobrze zatańczysz, to dostaniesz łakocie, ze swojej własnej kieszeni, ale pieniędzy już w niej nie szukaj, bo dawno powędrowały do szwajcarskich banków. Głosuj pokornie, śnij nieprzytomnie i umieraj młodo, a w ogóle to się odstosunkuj, bo władza ma poważniejsze problemy, niż twoje żale. Złodziejem bowiem nie jest tylko ten co bezczelnie sięga do cudzej kieszeni, ale także i taki co na to jak wół – bez reakcji – patrzy. Na tej głowie czapka peruwiańska już od dawna gore . Witold Gadowski
Mowa miłości Wiadomo wszem i wobec, iż Platforma Obywatelska jest partią miłującą i społeczeństwo i swoich przeciwników politycznych. Nie to, co PiS dybiący za rogiem z nożem w zębach na mniejszych i większych aferzystów, nieaprobujący – praktykowanych przecież w cywilizowanym świecie – nocnych spotkań polityków partii rządzącej na cmentarzach, podczas których omawia się szczegóły spraw, niekoniecznie mających dużo wspólnego z działaniami zgodnymi z prawem. Jakże to nieeuropejskie! Zrozumiałe więc, że szanowanymi obywatelami są bossowie mafii pruszkowskiej, natomiast Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobrę Platforma wysyła przed Trybunał Stanu za rozbijanie tzw. układu w latach 2005-2007. Premier Tusk od inicjatywy parlamentarzystów PO się odżegnuje, no bo jak powszechnie wiadomo partia ta nie jest w żadnym wypadku wodzowska, więc jej lider i szef rządu w jednej osobie nie wie, co w klubie piszczy i w ogóle nie ma wpływu na działalność partii. Platforma oskarża byłego premiera i byłego ministra sprawiedliwości o łamanie przez nich prawa, w tym: naruszenie konstytucji, ustawy o Radzie Ministrów oraz ustawy o działach administracji rządowej. Nożownicy z PiS chcieli wysadzić polską demokrację w powietrze poprzez „uniemożliwienie działalności politycznej i zawodowej przeciwników politycznych partii Prawo i Sprawiedliwość poprzez usiłowanie wykazania, iż w polskim życiu politycznym, społecznym i gospodarczym funkcjonuje rzekoma sieć powiązań polityczno-biznesowo-towarzyskich o charakterze przestępczym (tzw. „układ”). I – jakżeby inaczej – przywołuje się tu m.in. koronny dowód zbrodni PiS, czyli samobójstwo Barbary Blidy, posłanki SLD i minister budownictwa, która obok zamieszania w tzw. aferę węglową, przedstawiana była przez propagandę jako ikona lewicowości i prosocjalności, wręcz patronka bezrobotnych, biednych i wykluczonych, choć w rzeczywistości była autorką ustawy umożliwiającej eksmisję ludzi na bruk. A przecież to nie kto inny tylko premier Tusk mówił 4 października 2007 roku w Lublinie: "Uważam za rzecz wyjątkowo obrzydliwą, kiedy politycy uprawiają taką nekrofilię polityczną. Śmierć Barbary Blidy, rzecz bardzo przykra i smutna, stała się orężem w walce politycznej ludzi nieuczciwych i niemoralnych, takich jak liderzy SLD, którzy z tego chcą zrobić swoją ulotkę wyborczą". Teraz samobójstwo Barbary Blidy znów jest cynicznie wykorzystywane i eksploatowane na sztandarach walki z kaczyzmem. "Nekrofilia polityczna" jest widocznie zaraźliwa i z partii Millera przeszła na PO. Od pięciu lat Kaczyński władzy nie sprawuje, więc mamy powrót do normalności i kwitnie miłość i zrozumienie władzy dla drugiego człowieka. I byłoby jak w raju, tylko ten przeklęty PiS jeszcze żyje i bruździ, może dlatego że nie udało się premierowi zrealizować (jeszcze?) sejmowej i skierowanej do posłów partii Kaczyńskiego zapowiedzi: „wyginiecie jak dinozaury”. Casus zamordowanego Marka Rosiaka z biura łódzkiego PiS wskazuje, że być może jeszcze wiele przed nami. Może jednak Tusk miał wtedy w Sejmie po prostu zły dzień. Przecież jest taki uładzony i tyle mówi o potrzebie miłości w życiu publicznym, przebijając nawet nowego lidera PSL Janusza Piechocińskiego. Tak jak 21 listopada, gdy zapewniał, że bardzo by mu zależało, by "polska polityka była mniej wybuchowa, w symbolicznym i dosłownym znaczeniu". Wiadomo bowiem, że Polacy chcą, by była ona "bardziej racjonalna, zajmowała się bytem ludzi i bezpieczeństwem Polski". Czyli została utrzymana w rękach PO. Tylko oni dają gwarancję... No i co z tego, że nie mają programu? Straszą PiS-em i to działa. "Słowa Jarosława Kaczyńskiego o zamachach i zbrodniach powodują takie konsekwencje, jak wpisy działacza PiS o referendum nad projektem zastrzelenia Tuska (...). Ludzie wypisują tego typu rzeczy, bo słyszą od swojego lidera o zamachach, zbrodniach, właściwie trudno się dziwić (...). Słowa Jarosława Kaczyńskiego od wielu miesięcy powodują właśnie takie konsekwencje i tego typu pomysły. Na razie są to być może ponure żarty, choć w ostatnich dniach widzieliśmy, że chyba niekoniecznie są to dziś już tylko ponure żarty niedojrzałych polityków PiS, że z tego może naprawdę narodzić się prędzej czy później tragedia" – ostrzegał Donald Tusk po tym jak o wpisach blogera Artura Nicponia zrobiło się głośno. Premier to chodząca dobroć i zapewne przemęczeniu należy przypisać słowa z konwencji PO 14 października 2007 roku: "Bolszewicki temperament Kaczyńskiego i socjalistyczne poglądy na rolę państwa i na gospodarkę upodabniają go, nawet nie do Kwaśniewskiego, lecz do starszych kolegów byłego prezydenta, tych których nazywano kiedyś betonem PZPR". Premier na pewno nie chciał nikogo obrazić. Kolejnym orędownikiem zgody narodowej jest poseł Platformy Stefan Niesiołowski: "Część z tych, którzy stoją tam i rzekomo pilnują krzyża, to rzeczywiście kandydaci do kliniki psychiatrycznej. Ostatnia stacja tej ich procesji to Tworki" – mówił w "Polska The Times" z 12 sierpnia 2010 roku, nawiązując do obecności tzw. obrońców krzyża pod Pałacem Prezydenckim. Niesiołowski, zgodnie z wytycznymi partii miłości, okazywał również należny szacunek prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. "Lech Kaczyński potrzebuje kuracji, która doprowadzi jego system nerwowy do porządku. Pytanie, czy to chwilowa zapaść, nerwica czy trwałe uszkodzenie, które wcześniej czy później skończy na komisji lekarskiej" – komentował w lipcu 2008 roku publikację „Dziennika” o rozmowie Lecha Kaczyńskiego z Radosławem Sikorskim przeprowadzonej w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego i dotyczącej amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Prezydent miał pytać Sikorskiego m.in. czy to on tłumaczył telefoniczną rozmowę Tuska z wiceprezydentem USA Dickiem Cheney'em podejrzewając, że wypaczał jej sens. Z kolei podczas wymiany zdań między szefem MSZ a szefową Kancelarii Prezydenta Anną Fotygą, Sikorski miał powiedzieć: "Można być prezydentem, ale można być też chamem". Trzeba Niesiołowskiego zrozumieć. W istocie biedny to człowiek, który kiedyś zbłądził i krytykował swoich obecnych kompanów. I to jak! "Ciągle trudno określić, komu poza Unią Wolności odbiera głosy Platforma Obywatelska. Ugrupowanie nowe, programowo nieokreślone, udające, że nie jest partią polityczną i celowo unikające zabierania głosu we wszystkich ważnych kwestiach społecznych, ekonomicznych i politycznych – lecz za to dające popisy hipokryzji i cynizmu, dość skutecznie żerujące na znanych fobiach, ignorancji i naiwnej wierze ludzi zniechęconych do polityki. Liderzy PO już zaczynają napotykać trudności z przekonaniem wyborców do szczerości intencji swych polityków – dobrze przecież znanych, i to nie zawsze z najlepszej strony. Teraz owi politycy nagle zapewniają, że stali się inni, uczciwsi, bardziej autentyczni i bardziej prawdomówni niż wszyscy pozostali. Przy okazji nasuwa się pytanie, jak to możliwe, by ktoś z takim życiorysem jak Andrzej Olechowski – płytki intelektualnie i pod wieloma względami po prostu niewiarygodny – mógł zdobyć kilka milionów głosów w wyborach prezydenckich. PO najprawdopodobniej skończy tak jak wszystkie ruchy, które spaja jedynie cynizm, hipokryzja i konformizm. Ciekawe tylko, czy nastąpi to jeszcze przed wyborami, czy zaraz po". To "Rozbijacze na prawicy" z „Gazety Wyborczej” z 20 lipca 2001 roku. W wywiadzie "Naśladujmy Litwę" ("Życie" z 1 sierpnia 2001 roku) ukonkretniał: "Uważam, że PO to twór sztuczny i pełen hipokryzji. Oni nie mają właściwie żadnego programu. Nie wyrażają w żadnej trudnej sprawie zdania. Nie występują pod własnym szyldem, bo to ich zwalnia z potrzeby zajmowania stanowiska w trudnych sprawach. To jest oczywiście gra na bardzo krótką metę. Udają, że nie są partią, a nią są. Udają, że wprowadzają nową jakość, że są tam nowi ludzie. (...) O PiS nie chcę mówić. Tam są moi przyjaciele. (...) Samego PiS nie chcę oceniać, jest tam dużo wspaniałych ludzi". Podobnie w „Gazecie Wyborczej” („Świecące pudełko”, 19 września 2001 roku): "Platforma jest przede wszystkim wielką mistyfikacją. (...) W istocie jest takim świecącym pudełkiem. Mamy do czynienia z elegancko opakowaną recydywą tymińszczyzny lub nowym wydaniem Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, której kilku liderów znakomicie się odnalazło w PO". Dziś, by zmyć z siebie grzechy, robi za antypisowskiego stachanowca, przy którym radziecki pierwowzór wysiada. O niedawnym „Raporcie o stanie państwa” PiS mówił jako o „manifeście wojny domowej” wysyłając jednocześnie Jarosława Kaczyńskiego do psychoanalityka: "To, że jest liderem partii nie oznacza, że psychoanalityk nie powinien się nim zająć. Może właśnie tym bardziej powinien" – postulował w TVN24. A że wywiązuje się ze swojego zadania znakomicie to może dostanie od Komorowskiego nawet Orła Białego... Obok Tuska, czy Niesiołowskiego, można cytować w nieskończoność innych speców od mowy miłości - Sikorskiego, Bartoszewskiego, czy Wałęsę. To przecież nie PiS kpił z „moherowych beretów”, mówi o „smoleńskiej sekcie”, nazywał prezydenta Lecha Kaczyńskiego „durniem”, wyzywał politycznych adwersarzy od „bydła”, „hien cmentarnych”, „dewiantów psychicznych” i „frustratów”, zapowiadał „dorżnięcie watahy”, czy ubolewał nad słabym wyszkoleniem snajpera w Gruzji... Julia M. Jaskólska
Czy Chiny utrzymają poziom inwestycji na poziomie 50% PKB? I czy ich spadek do poziomu 33-34% będzie oznaczał redukcję niemieckiego PKB o 3,9%? Mimo obaw Roderick MacFarquhar co do zmiany władzy w Chinach zawartych w artykule Financial Times’a “China’s new leader is hemmed in by history” okazuje się że grupy biznesu, ustami ekonomistów Citigroup, przyjęły je bardzo optymistycznie uznając odejście Hu jako pierwsze całościowe i uporządkowane przekazanie władzy w 91 letniej historii Komunistycznej Partii Chin: „the first complete and orderly transition of power in the 91 year history of the Chinese Communist Party.” Debata na temat eksplozji potęgi Chin trwa i coraz to nowi ekonomiści się do niej włączają, rozważając przyczyny 20-krotnego wzrostu potencjału gospodarczego w ciągu 30 lat wysokiego wzrostu. Obecnie chiński PKB jest pięciokrotnie większy niż przed dziesięciu laty, długość autostrad uległa podwojeniu, ilość obywateli wyjeżdżających za granicę wzrosła z 17 mln do 70 mln, a użytkowników internetu z 60 mln do 500 mln obecnie. Opisując dekadę Hu podkreślają że przeciętnie PKB rosło w tempie 9,9% i że udział Chin we wzroście światowym wynosił aż 24%. Omawiając limity ekspansji gospodarki podnoszone są aspekty spowolnienia demograficznego jako granicy wzrostu i precyzyjnie podawana data 2015 r. kiedy to ilość osób w wieku produkcyjnym osiągnie swoje lokalne maksimum 996 mln osób, a jak podkreśla Gavyn Davies w artykule „The decade of Xi Jinping” już obecnie zużycie wielu podstawowych surowców wynosi połowę produkcji światowej. W tym roku wystąpiło spowolnienie wzrostu do 7,5% - najniższego poziomu od 1999 r., a wszyscy się zastanawiają czy jednym z pierwszych decyzji nowego kierownictwa czasem nie będzie ogłoszenie obniżenia przyszłorocznego tempa do 7%. Zgodnie z diagnozą laureata nagrody Nobla Artura Lewisa Chiny utrzymując niski poziom kursu walutowego były w stanie realokować setki milionów ludzi do przemysłu o wyższej produktywności. Przedsiębiorstwa korzystając z taniej siły roboczej osiągały nadzwyczajne zyski które były realokowane w nowe inwestycje produkcyjne wchłaniające wolne zasoby pracowników i utrzymując przez dziesięciolecia nadzwyczajnie wysoki wzrost gospodarczy. W Chinach obok wzrostu gospodarczego wystąpił wzrost rezerw walutowych z poziomu $170 mld na początku 2001 r. do $3,3 biliona obecnie a więc ok. 40% PKB. Chiny mimo wyczerpania taniej „siły roboczej” mają szansę kontynuować swoją ekspansję w oparciu o gospodarkę opartą o wiedzę. A to dlatego że jak podają statystyki Chińczycy studiują na całym świecie, w tym jedyna córka Xi Jinping’a robi to obecnie na Uniwersytecie Harvarda i posiadają co najmniej 1500 centrów Badania&Rozwoju różnego typy. W efekcie istnieją minimalne szanse na zachowanie przewagi wiedzy dla krajów zachodu w przyszłości, w sytuacji kiedy poziom uniwersytetów chińskich jest tak wysoki że wyjazd zagraniczny staje się drugą preferowaną opcją. A jednocześnie jak podaje FT w artykule ‘China offers a taste of R&D to come” koncerny międzynarodowe przenoszą tam swoje ośrodki naukowe, a popyt na naukowców jest tak duży że płace w przypadku najbardziej doświadczonych managerów są o 20-25% wyższe niż na zachodzie. Bazując na aktualnym raporcie McKinsey’a okazuje się że koncerny farmaceutyczne zainwestowały $2 mld na badania i rozwój w ostatnich pięciu latach tak że: „Chińskie placówki B&R są otwierane i wzrastają niemal w takim tempie w jakim europejskie i amerykańskie są zamykane i redukowane.” W tym kontekście nie należy się dziwić że nawet niemiecki BASF wprost zadeklarował przeniesienie do Azji ¼ swojego potencjału badawczego. O ile w wiekach średnich do których Chińczycy się odwołują ich kraj dominował w ich strefie kulturowej to należy pamiętać, że były to czasy kiedy USA w ogóle nie było, a obecnie to Amerykanie wydają na obronę połowę wydatków światowych. Niemniej biorąc pod uwagę fakt że wraz ze wzrostem gospodarczym wydatki na armię w Chinach wzrosły trzy i półkrotnie z Rmb171 mld w 2002 r. do Rmb603 mld w zeszłym, to z biegiem czasu ta dysproporcja może zostać wyrównana. Pamiętajmy że o ile zgoda na utratę dominacji światowej przez Anglików odbyła się w miarę pokojowo to raczej była to zasługa dążących do przewodzenia światu Amerykanów że pomogli pokonać Anglii zagrażającej jej potędze Niemcy. Pytanie w czym mogą Chińczycy pomóc USA, na tyle skutecznie aby ci zgodzili się na pokojowe oddanie dominacji nad światem. Zwykle tak bywa że zanim jakiś kraj osiągnie przewagę gospodarczo-militarną nad przeciwnikiem to osłabiony rywal jest jeszcze na tyle mocny aby starać się temu przeciwstawić militarnie. Tak było w przypadku Niemiec tak też było w przypadku Sparty i Aten w V wieku przed narodzeniem Chrystusa o czym tak przewidująco pisał Thucydides: „To wzrost znaczenia Aten i obawa Sparty spowodowała że wojna była nieunikniona.” Analizy ukazujące jak to USA podsyca zagrożenie w regionie budując dzięki temu sieć powiązań militarnych pod swoim kierownictwem, w tym słynny „obrót do Azji” (‘pivot to Asia’) Obamy są uznawane w Pekinie jako kolejna próba zablokowania wzrostu Chin. Niemniej za nieporozumienie należy uznać zaprezentowaną w artykule FT „Beijing and Washington navigate in risky waters” propozycję Gideon Rachmana aby pozostawić swoich aliantów w niepewności co do amerykańskiego zaangażowania na ich rzecz. A to dlatego że może się okazać że spowoduje to że USA staną się zakładnikiem w konflikcie terytorialnym tych państw. I tak jak Niemcy w sierpniu 1914 r. będą zobowiązane do wypełnienia podpisanych traktatów. Jest trudno sobie wyobrazić aby tak potężne państwa jak Indie i Japonia wspierały amerykańską dominację zamiast budowania własnych powiązań jeśli nie będą pewne stanowiska USA. W sytuacji kiedy sytuacja się zaostrza bo jak zauważył Shi Yinhong z Uniwersytetu Renmin: „Kiedy Hu Jintao objął władzę nie potrzebował szukać w Rosji, czy gdziekolwiek indziej przyjaciół, bo stosunki z sąsiadami były bardzo dobre, podczas gdy teraz stosunki są naprawdę straszne […P]rzez ostatnie 40 lat nigdy nie słyszałem tak wiele osób [w Chinach] mówiących poważnie o wojnie.” W efekcie ambasador Japonii w Anglii w bezprecedensowym artykule FT „Time for China to calm down and stop bullying” wprost uważa że Chiny obecnie powinny przestać zastraszać swoich sąsiadów i potęgować prowokacji, w sytuacji kiedy wyspy Senkaku były od 1895 r. nieprzerwanie uznawane jako japońskie przez społeczeństwo międzynarodowe i powołuje się wprost na zobowiązanie amerykańskie zawarte w art. 5 traktatu do obrony Japonii. Przypomina w tekście o tym że od końca II wojny światowej Japonia „nigdzie nie wystrzeliła pojedynczego pocisku w walce”. Ale przecież nie musi być tak wiecznie, jeśli sojusznicy uznają że nie mogą liczyć na USA to szybko może się okazać że powstanie nowe mocarstwo atomowe, które znajdzie sojuszników wśród swoich przeciwników z czasów II wojny światowej, a Chiny z Indiami podzielą się strefami wpływów. I o ile Song Hongbing w książce „Wojna o pieniądz” obawia się o to jak wypływając na światowe wody polityki Chiny mają przepłynąć przez Cieśninę Tajwańską, to my powinniśmy zastanowić się jak będzie wyglądał światowy porządek w chwili gdy to nastąpi. Cezary Mech
Sztuka latania czyli ile nas kosztuje najdroższy premier Media, przygotowując opinię publiczną na powrót naszych negocjatorów bez obiecanych przez „silną drużynę” 300 miliardów, zaczęły bagatelizować kwoty i wmawiać , że doprawdy miliard w tę czy w tamtę , nie robi różnicy.Natychmiast pojawili się publicyści o poglądach tak wyważonych, że pasują do każdej ekipy rządzącej . Jeden z nich zwierzył się na Twitterze , że nie może w sobie wykrzesać oburzenia, że szef rządu lata do domu samolotem , bo oszczędzanie na przelotach VIP-ów źle się kończy, a dużo większym obciachem jest hipokryzja „taniego państwa”. Jako pierwszy tę wiadmość podał w lutym 2012 r. „Super Ekspres”. Premier Tusk nam się rozlatał nie na żarty i w roku ubiegłym, że tak niezręcznie ujmę , przeleciał coś dwa i pół miliona złotych na samej tylko trasie Warszawa – Gdańsk zarówno rządowym emraerem, jak i nieszczęsną drugą tutką. Prócz kosztownych dojazdów do pracy, pan premier lata również na wakacje. Bywa, że podrzuci chłopaka swojej córki Kasi, co uwiecznił na zdjęciach ten sam tabloid. Teraz , drobiazgowe śledztwo gazetoidu opinii ujawniło, że premier nie wyciągnął żadnych wniosków i dalej lata, nie tylko z pracy do domu, ale także na mecze z gwiazdami TVN, co polskiego podatnika kosztuje średniego mercedesa na weekend.Na domiar złego, jak twierdzą źródła, szef rządu uważa taki stan rzeczy za naturalny, nie zamierza z niczego rezygnować ani się ograniczać, gdyż należy mu się to jak psu zupa. Podobnie nie zamierzają się ograniczać eurokraci z Brukseli, których premier Cameron podliczył, podczas ostatniego szczytu UE zakończonego fiaskiem. Jego zdaniem oszczędności powinno się zacząć ograniczając przywileje urzędniczej kasty. W samej Komisji Europejskiej jest ponad 200 osób zarabiających więcej niż premier Wielkiej Brytanii.Gdyby obciąć fundusz płac o 10%, 16% dodatek za rozłakę , zablokować system automatycznych awansów , zmniejszyć przywileje emerytalne i zwolnienia podatkowe, można uzyskać 7,5 miliarda euro na dzień dobry. Media, przygotowując opinię publiczną na powrót naszych negocjatorów bez obiecanych przez „silną drużynę” 300 miliardów, zaczęły bagatelizowć kwoty i wmawiać , że doprawdy milard w tę czy w tamtę , nie robi różnicy.Natychmiast pojawili się publicyści o poglądach tak wyważonych, że pasują do każedj ekipy rządzącej . Jeden z nich zwierzył się na Twitterze , że nie może w sobie wykrzesać oburzenia, że szef rządu lata do domu samolotem , bo oszczędzanie na przelotach VIP-ów źle się kończy, a dużo większym obciachem jest hipokryzja „taniego państwa”. Nie wiem co jest korzystniejszą dla publicysty konstatacją: to że z rozmysłem pisze bzdury, czy to że nie odróżnia wykorzystywania przywilejów do celów prywatnych, od kosztów działalności publicznej zbliżając się sposobem myślenia do samego Stefana Niesiołowskiego, dla którego lot delegacji z prezydentem RP na obchody mordu katyńskiego, był prywatną wycieczką. Jedno jest pewne, nie pisze tego za darmo, bo ludzie są skłonni zrobić wiele dla utrzymania raz zdobytych przywilejów. Irena Szafrańska
KE proponuje nowy budżet - niemal identyczny jak poprzedni KE przyjęła nową propozycje budżetu UE na 2013 r., gdyż PE i rządy nie porozumiały się w wymaganym czasie ws. przyszłorocznego budżetu. Ta propozycja, tak jak poprzednia, zakłada wzrost wydatków o prawie 9 mld euro w stosunku do budżetu 2012. KE musiała przedstawić nową propozycję budżetu, gdyż fiaskiem zakończyły się negocjacje między rządami a przedstawicielami Parlamentu Europejskiego na podstawie pierwotnej propozycji KE z 25 kwietnia. 13 listopada, kiedy upływał termin tzw. procedury pojednawczej i miały odbyć się "rozmowy ostatniej szansy", PE odmówił udziału w negocjacjach. Szef delegacji PE Alain Lamassoure tłumaczył wówczas stanowisko PE tym, że jego partner w rozmowach, czyli Rada UE, grupująca rządy państw członkowskich, nie może się porozumieć co do załatania dziury finansowej za rok 2012. PE nie jest zatem w stanie przystąpić do rozmów dotyczących kolejnego roku. Dlatego KE, zobowiązana traktatowo, musiała przedstawić nową propozycję. Ale nie różni się ona od poprzedniej z kwietnia. Zgodnie z nową propozycją przyszłoroczny budżet wyniesie 137,8 mld euro (kwietniowa zakładała 137,9 mld euro), co oznacza wzrost płatności o prawie 7 proc. w stosunku do budżetu w 2012 roku (129 mld euro). Ten wzrost - jak KE uzasadnia - wynika m.in. z tego, że jest to ostatni rok perspektywy finansowej 2007-13 i do KE spływa coraz więcej faktur za projekty, do których finansowania UE się zobowiązała. Ich liczba i wartość znacznie teraz rośnie, bo spływają faktury za duże, wieloletnie inwestycje rozpoczęte na początku perspektywy budżetowej 2007-13. Negocjacje w sprawie przyszłorocznego budżetu UE zapowiadają się ciężko, tak jak w 2011 r., a zwłaszcza w 2010 roku, kiedy Unia w ostatniej chwili uniknęła prowizorium budżetowego z powodu braku porozumienia między kilkoma krajami - płatnikami netto do unijnej kasy UE (głównie Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Holandia i Austria) - a broniącym hojniejszego budżetu PE. W tym roku do batalii o budżet roczny UE dochodzą jeszcze trudniejsze negocjacje kolejnej siedmioletniej perspektywy finansowej UE na lata 2014-20. Szczyt przywódców UE w czwartek i piątek zakończył się brakiem porozumienia - rozmowy przełożono na początek przyszłego roku. Ponadto w tym roku trudne rozmowy o budżecie 2013 połączono z nowelizacją budżetu na rok 2012, które też są w impasie. KE przypomniała w poniedziałek, że jej propozycja ws. załatania dziury w wys. blisko 9 mld euro w budżecie na rok 2012 jest wciąż aktualna i leży na stole negocjacyjnym. KE zaproponowała, by brakujące 9 mld euro pokryć z jednej strony z dochodów z grzywien, jakie firmy prywatne płacą m.in. za zawiązywanie karteli. To około 3,1 mld euro. Normalnie te dodatkowe dochody powinny zmniejszyć składki państw do unijnej kasy. Resztę, czyli 5,9 mld euro, kraje miałyby dołożyć, zwiększając swe płacone co miesiąc składki do budżetu UE oparte na PKB. Ale płatnicy netto - Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Szwecja, Holandia, Finlandia, Dania i Austria - zażądali, by całość pokryć z niewydanych środków z budżetu UE szacowanych przez nich na 15 mld euro, choć Komisja Europejska zapewniała, że takich pieniędzy nie ma. PAP
Reklama ostrzegająca przed lichwą obok reklamy Providenta czyli listek figowy nadzoru finansowego
Siedem instytucji publicznych zaczyna akcję ostrzegania społeczeństwa przed zadłużaniem się w firmach kredytowych. To bardzo szlachetny pomysł, tylko czy zadaniem, przynajmniej niektórych z tych instytucji, nie powinno być eliminowanie lichwy z rynku? Kampania społeczna „Nie daj się nabrać. Sprawdź, zanim podpiszesz” jest współorganizowana przez siedem instytucji publicznych: Bankowy Fundusz Gwarancyjny, Komisję Nadzoru Finansowego, Ministerstwo Finansów, Ministerstwo Sprawiedliwości, Narodowy Bank Polski, Policję oraz Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Celem akcji jest zwrócenie uwagi na ryzyka związane z zaciąganiem wysoko oprocentowanych krótkoterminowych pożyczek, tzw. „chwilówek”, oraz z korzystaniem z usług finansowych, które nie podlegają szczególnemu nadzorowi państwa. „Klienci firm oferujących tego typu usługi finansowe są często nieświadomi, że rzeczywiste roczne oprocentowanie „łatwych pieniędzy” może sięgać nawet kilkudziesięciu tysięcy procent. Potencjalni pożyczkobiorcy ulegają pokusie zdobycia „szybkiej gotówki” nie zdając sobie sprawy z konsekwencji wynikających z podpisania pozornie prostej umowy pożyczkowej, co w skrajnych przypadkach może doprowadzić nawet do utraty dorobku życia” – informuje komunikat prasowy NBP. Organizatorzy kampanii chcą dotrzeć do odbiorców za pośrednictwem witryny www.zanim-podpiszesz.pl, reklam w stacjach telewizyjnych i radiowych, milionów ulotek wysłanych do Polaków, bezpłatnego numeru infolinii Komisji Nadzoru Finansowego (tel. 800 290 479). Dodatkowo akcję wspierają media publiczne i katolickie oraz partnerzy społeczni, m.in. Episkopat, Zakład Ubezpieczeń Społecznych, Polskie Koleje Państwowe i Naczelna Izba Aptekarska, a nawet szkoły. Akcja zapowiada się więc na dobrze nagłośnioną i może dzięki temu niektóre osoby powstrzymają się przed skorzystaniem z usług silnie reklamowanego przed świętami Providenta – chyba najlepiej znanej firmy kredytowej. Przy okazji zostanie osiągnięty drugi cel. Wymienione instytucje będą mogły się pochwalić, że przeciwdziałają lichwie. Dotychczas KNF bronił się, że firmy te nie pobierają od klientów depozytów, więc nie znajdują się w sferze zainteresowania urzędu. Rząd przyznawał, że wie o problemie lichwiarskich opłat za kredyty, ale opłaty te są naliczane zgodnie z prawem – artykuł „Provident uprawia lichwę a rząd zapewnia, że zgodnie z prawem”. Także UOKiK potwierdzał, że otrzymuje skargi na firmy kredytowe, ale działają one zgodnie z prawem – to znaczy informują klientów o kosztach, a wysokość tych kosztów zgodnie z ustawą o kredycie konsumenckim nie jest ograniczona - artykuł „UOKiK podobnie jak rząd usprawiedliwia lichwę stosowaną przez Provident”. Łatwo więc dojść do wniosku, że skoro istniejące przepisy pozwalają zgodnie z prawem pozbawiać ludzi dorobku całego życia w zamian za niewielką pożyczkę, to należy je zmienić. Wniosku takiego jednak nie złożyły ani instytucje dziś ostrzegające przed lichwą, ani rząd dostrzegający problem, ani nawet reprezentanci narodu – parlamentarzyści. Ci ostatni okazali się zupełnie nie zainteresowani sprawą. Wysłałem zapytania co poszczególne partie obecne w Sejmie robią, żeby ograniczyć w Polsce lichwę. Wysyłałem je do klubów parlamentarnych i biur poszczególnych partii obecnych w Sejmie. Odpowiedzi doczekałem się tylko od jednego posła – Maksa Kraczkowskiego z PiS – artykuł „Maks Kraczkowski za wprowadzeniem rozwiązań chroniących obywateli przed działalnością firm pożyczkowych”. Zaskakuje milczenie partii, bo temat wydaje się wręcz wymarzony, żeby pokazać swoje zaangażowanie w reprezentowanie interesów wyborców. Zacząłem się wiec zastanawiać ile jest prawdy w twierdzeniach, że przepisy dotyczące rynku kredytowego są tworzone pod wpływem lobbingu instytucji finansowych zainteresowanych istnieniem nieregulowanego rynku finansowego. Rynek ten miałby być finansowany przez instytucje rynku regulowanego, które nie mogą sobie pozwolić na takie praktyki pod własnym szyldem. Sprawdziłem akcjonariuszy Providenta. Jedynym akcjonariuszem Providenta jest brytyjska spółka akcyjna International Personal Finance (IPF). Jest to firma, która działa z użyciem marki Provident w sześciu krajach: Polsce, Czechach, Słowacji, Węgrzech, Meksyku i Rumunii. Dopiero analiza głównych akcjonariuszy tej spółki daje informację, do jakich instytucji trafiają zyski osiągane przez Providenta z tytułu udzielania w Polsce pożyczek, których łączne koszty pozwalają je uznać za lichwę. 10,05 proc. akcji IPF posiada firma ubezpieczeniowa Standard Life Assurance Company, która prowadzi działalność w Ameryce Północnej , Europie , Indiach i Chinach.
5,13 proc. posiada JP Morgan Asset Management czyli część grupy JP Morgan Chase – jednego z największych holdingów finansowych na świecie z aktywami wartymi 2,118 bln USD działający w ponad 50 krajach. Jest liderem w zakresie bankowości inwestycyjnej oraz usługach dla klientów biznesowych. Spółka zarządza aktywami instytucji, osób prywatnych i pośredników finansowych.
5,11 proc. posiada Marathon Asset Management specjalizująca się w inwestowaniu w portfele kredytowe i papiery dłużne. Zarządza ponad 10 mld USD kapitału. Jest jedną z firm, oskarżonych o próby zablokowania europejskich prób ratowania Grecji.
5,06 proc. posiada FIL Investments International która tworzy i zarządza funduszami kapitałowymi o stałym dochodzie dla swoich klientów. Firma inwestuje w akcje i obligacje o stałym dochodzie na całym świecie.
5,02 proc. posiada Fidelity Management & Research Co. która obsługuje ponad 20 mln inwestorów za pośrednictwem rachunków indywidualnych i instytucjonalnych, w ponad 500 różnych funduszy, i jest jedną z największych amerykańskich firm, z niemal 3,3 bilionów dolarów aktywów.
4,99 proc. posiada Old Mutual plc - międzynarodowa grupa oferująca długoterminowe oszczędzanie. Założona w 1845 roku w Południowej Afryce, jest obecnie notowana na giełdzie w Nowym Jorku i ma ponad 12 mln klientów. Jej spółki zależne to m.in. Nedbank i obecna w Polsce Skandia.
4,89 proc. posiada Schroder Investment Management Limited. Firma świadczy swoje usługi głównie przedsiębiorstwom, firmom ubezpieczeniowym, rządom, organizacjom charytatywnym, funduszom emerytalnym i osobom o wysokich dochodach. Firma inwestuje w akcje i obligacje na całym świecie. Jej fundusze są dostępne także w Polsce.
4,64 proc. posiada BlackRock, Inc największa na świecie firma zarządzająca aktywami. BlackRock zarządza od 5% do 6% wszystkich aktywów zainwestowanych na świecie. Ralph Schlosstein były prezes tej firmy stwierdził, że "BlackRock jest jedną z, jeśli nie, najbardziej wpływowych instytucji finansowych w świecie".
4,10 proc. posiada Norges Bank Investment Management czyli spółka banku centralnego Norwegii odpowiedzialna za zarządzanie operacyjne rezerwą walutową funduszami emerytalnymi.
3,58 proc. posiada Investec Asset Management, który specjalizuje się bankowości i zarządzaniu aktywami. Zapewnia szeroki zakres produktów i usług finansowych na czterech głównych rynkach:. Wielka Brytania, RPA, Australia i Irlandia. Reszta akcji IPF jest rozproszona wśród mniejszych akcjonariuszy, jednak już z tego zestawienia widać, że wśród akcjonariuszy spółki matki Providenta są największe instytucje inwestycyjne, które same siebie określają jako bardzo wpływowe. Czy te wpływy są na tyle silne, żeby w Polsce przepisy legalizowały lichwę, instytucje powołane m.in. do zwalczania lichwy ograniczały się jedynie do ostrzegania przed nią, a politycy w ogóle ignorowali sprawę?
P.S. Ciekawe których spotów będzie więcej w publicznej telewizji – reklamujących pożyczki Providenta na święta, czy ostrzegających przed tymi pożyczkami w ramach kampanii „Nie daj się nabrać. Sprawdź, zanim podpiszesz”?
Maciej Goniszewski
Nagi despota Czy Tusk dzierży w rękach silną władzę? Na jak wiele może sobie pozwolić rząd? Najtrudniej jest sobie uświadomić, że na tyle, na ile my sami się zgodzimy. Despoci bywali różni. Henryk VIII dawał upust swoim namiętnościom i ścinał żonine głowy. Kaligula zrobił konia senatorem. Ale despotą był też monarcha z bajki o nagim królu. Chociaż nagi, wciąż potrafił zarządzać tłumem. To nie on był największym idiotą w tej bajce. Głupi byli ci, którzy go oklaskiwali. Nie z króla się śmiejcie, ale z jego dworzan. Od pewnego czasu w kręgach politycznych i publicystycznych powtarzana jest teza o miękkim totalitaryzmie rządu Platformy Obywatelskiej. Tego sformułowania użyła w zeszłym roku Zyta Gilowska w wywiadzie dla „Uważam rze”. Łukasz Warzecha pisał natomiast o mecziaryzacji Polski, czyli sytuacji, w której cały czas działa demokratyczna fasada, natomiast władza jest sprawowana w sposób naruszający demokratyczny system wartości.
Mecziaryzacja O totalitaryzacji czy mecziaryzacji Polski świadczyć ma kilka zjawisk. Po pierwsze, koncentracja mediów w rękach osób sprzyjających władzy. Po drugie, rozrost służb specjalnych i skierowanie ich działań na inwigilację oraz kontrolę nad środowiskami opozycyjnymi. Po trzecie, legislacja ograniczająca prawa obywatelskie, jak choćby ustawa o dostępie do informacji publicznej czy ustawa o zgromadzeniach. Do niedawna miałem dystans do określania rządów PO mianem miękkiego totalitaryzmu. Przede wszystkim dlatego, że relatywizuje ono pojęcie systemu totalitarnego, którego jednym z głównych wyróżników jest likwidacja demokratycznych procedur wyłaniania nowych władz. Zamiast tego powstają fasadowe wybory. Póki co, nie mamy podstaw do twierdzenia, że wybory w Polsce są fikcyjne. Dlatego bliższe mi było określenie mecziaryzacja. Z tą tylko różnicą, że Mecziar swoją władzę sprawował w imię idei zaściankowych, a Donald Tusk – oświeconych. Obecnie mam już mniej oporów z totalitarnymi skojarzeniami. Wszelako w analizie tego zjawiska nie można się koncentrować na samej władzy. Do jej natury należy bowiem dążenie do samoutwierdzenia, do przedłużania w nieskończoność własnych rządów i rozrostu uprawnień. Przekonanie, że władza z dnia na dzień porzuci swoją naturę, jest tak złudne, jak wizja skrzydeł, które wyrastają na naszych plecach, bo z każdym dniem mamy coraz bardziej anielską naturę. A przecież, jeśli brakuje nam odpowiednich ram moralnych i prawnych, wychowania i odpowiedniego otoczenia społecznego, to z czasem stajemy się nie lepsi, lecz gorsi. Władza jako taka nie jest czymś abstrakcyjnym. Władza to grupa ludzi, którzy wpływają na rzeczywistość. Władza to rzecz czysto ludzka. Dlaczego tak podejrzliwi jesteśmy w stosunku do obywateli, dlaczego im narzucamy więzy, a władzy pozwalamy tak bardzo folgować? To, co budzi największe przerażenie, to nie postępowanie władzy, ale bierność środowisk opiniotwórczych, a często nawet nie bierność, lecz czynne uczestnictwo w rozzuchwalaniu rządzących. To nasze elity, te wiecznie przestraszone i zakompleksione, rozpuściły obóz obecnie rządzący i utwierdziły go w przekonaniu, że cokolwiek się stanie, będzie dobrze. To one wreszcie stworzyły obraz wszechmocnej władzy, taki nasz współczesny odpowiednik cara ojczulka, którego wszyscy kochają i boją się zarazem. Obraz, który niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.
Zależność od układów, czyli przypadek Millera Bo obecna władza wcale nie jest silna. Przeciwnie, jest wyjątkowo chwiejna i nie ma silnego oparcia. Istnieje na styku najrozmaitszych grup interesu, które w jednej chwili mogą zmieść ją z powierzchni ziemi. Dobrą analogią jest tu przypadek Leszka Millera. Pierwsza faza jego rządów wydawała się czymś zupełnie nowym w historii III RP. Premier, który w swoich rękach skupił niemal całą władzę wykonawczą w Polsce, rozdający karty i stanowiska, pozornie kontrolujący swoją partię i z poparciem społecznym, które zdawało się nie do ruszenia. To Miller zawiadywał mediami i zbierał laury od usłużnych dziennikarzy. Miller to człowiek o niewątpliwym talencie politycznym, genialnej wręcz intuicji i silna osobowość. Wszelako krótka historia jego końca pokazuje, jak bardzo nawet najsilniejsza osobowość polityczna zależna jest od układów sił interesów. Wystarczyło go naruszyć i władza kanclerza (ktoś pamięta, że tak był nazywany?) runęła w jednej chwili. Z ponad 40-procentowego poparcia zostały marne skrawki ledwo pozwalające dostać się do kolejnego Sejmu. Afera Rywina jest pewnym toposem i przestrogą, z której zapewne zdaje sobie sprawę Tusk. Być może dlatego jest premierem tak długo, że bierze to pod uwagę i umiejętnie równoważy interesy. Trudno jest jednak mówić tu o suwerennej władzy. Ona jest jak najbardziej świadoma swoich ograniczeń. Problem polega tylko na tym, że granice władzy nie są wyznaczane przez prawo i wolę społeczną, ale układy sił pozbawione kontroli. Do tego samego asortymentu narzędzi nacisku na Tuska należą nasze relacje z Niemcami i Rosją. Władza Tuska w dużej mierze zależy od tego, co dzieje się w Berlinie i Moskwie, a także od wypadkowej relacji między tymi dwoma państwami. Na przykład w momencie, gdy relacje Niemiec z Rosją uległy pogorszeniu, okazało się, że Polska po wielu latach zapóźnień w inwestycjach obronnych rozpoczyna odbudowę sił pancernych. O tym, jak samej Rosji łatwo jest manipulować sceną polityczną w Polsce, świadczy sprawa publikacji drastycznych zdjęć ofiar katastrofy smoleńskiej i dopuszczenia naszych śledczych do badania wraku samolotu. Pierwszą siłę zatem znamy. Jest jeszcze druga. To pozór i przyzwyczajenie. Władza w Polsce jest silna z przyzwyczajenia. Respekt jej okazywany nie ma oparcia w rzeczywistości, istnieje tylko w pokornych głowach. Przybycie władcy, przecięcie wstęgi, zdjęcie z monarchą. Co to będzie, gdy pogrozi palcem?
Naprawianie elit, czyli sposób na domino Donald Tusk często wykorzystywał ten mechanizm. Sprawa kastracji pedofili i walki z dopalaczami – mimo że wpływ na rzeczywistość miały nikły – umocniły jego wizerunek miękkiego despoty. Te przecieki, że premier się zdenerwował, że mruczy niezadowolony – to wszystko działa na społeczeństwo silniej niż realne działanie. To właśnie pomruk niezadowolenia wprawia komentatorów w ekstazę i prowokuje kolejne teksty publicystyczne. W tę właśnie poetykę wpisują się słowa, które Tusk wypowiedział po tym, jak wypłynęło, że Paweł Graś rozmawiał z Grzegorzem Hajdarowiczem na temat ich nocnego spotkania przed opublikowaniem materiału o trotylu: „Gdyby Graś dzwonił do mnie o 2 w nocy, urwałbym mu głowę”. Wiele już napisano o sile wizerunkowej polityki Tuska. Najczęściej mówi się, że premier zastępuje realne działania piarem. Ale rzadko wyciąga się z tego ostateczną konkluzję. Nie tylko popularność Tuska zależy od wizerunku. Od niego zależy cała dalsza władza. Skoro zaś wizerunek jest nieprawdziwy, a król nagi, to nie ma w Polsce silnej władzy. Jest krucha. Niewiele trzeba, by się zawaliła. Pytanie, kto pierwszy znajdzie sposób na to domino. I czy przypadkiem nie będzie to ktoś, kogo byśmy nie chcieli widzieć na szczycie. Trudniejsze od zmiany władzy jest naprawienie elit. Przykład Polski pokazuje, jak trudno utrzymać suwerenność państwa, gdy ci, którzy kształtują opinie i wychowują nowe pokolenia, nie są niezależni i gdy prowadzą do reprodukcji wasalnej wizji stosunków z innymi państwami. Gdy nie potrafią reagować, jeśli władza przekracza swoje granice i ogranicza prawa obywatelom. Którzy potrafią zakrzyczeć niewygodnego dziennikarza, zniszczyć profesora, przymknąć oko na aresztowanie blogera. Którzy najwyraźniej dobrze się czują w takim miękkim totalitaryzmie, nawet jeśli oparty jest on na pozorach. Mateusz Matyszkowicz
O co chodzi w wojnie o GMO? O ogromne pieniądze! O jakiej pomocy dla głodujących mowa, skoro GMO doprowadziło do fali bankructw dziesiątki tysięcy ludzi?! - mówi prof. Ludwik Tomiałojć, ekolog, działacz partii zieloni 2004 Rozmowa z prof. Ludwikiem Tomiałojciem, ekologiem, działaczem partii Zieloni 2004.
- Przyglądał się pan pracom posłów nad ustawą, która otwiera drogę dla GMO? - Bardzo bacznie. Mam ponad 70 lat i sporo widziałem, ale pęd, z jakim ludzkość gna dziś w kierunku autodestrukcji, jest dla mnie szokujący. W latach 90. wydawało mi się, że jest nadzieja na narodziny ekologicznego myślenia w Polsce. Niestety, później wszystko się posypało. Zanikła orientacja na dobro wspólne, staliśmy się narodem krótkowzrocznych egoistów. Żadnemu społeczeństwu nie wróży to dobrze. W całym zamieszaniu o GMO sprawa oddziaływania roślin modyfikowanych na zdrowie jest drugoplanowa
- Ustawa wprowadzająca GMO nie wzięła się znikąd. Dyskusje trwały wiele lat. - Po raz pierwszy zetknąłem się z tym tematem kilkanaście lat temu w Stanach Zjednoczonych. Dziwiłem się wówczas, że Amerykanie podchodzą do tej sprawy tak bezkrytycznie. Przyznam, że nie wystarczyło mi wtedy wyobraźni, żeby przewidzieć to, co dzieje się obecnie w Polsce. Ale Polska jest tylko drobnym elementem układanki. Trwa wielki podbój świata przez kilka koncernów potężniejszych niż wiele państw. Na naszych oczach kładą one rękę na jednej z ostatnich dziedzin życia, która nie została zglobalizowana i przechwycona. Jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć, jak może wyglądać przyszłość rolnictwa w Polsce, polecam zainteresować się Indiami, które dostały już lekcję od wielkich koncernów. Nie bez powodu tysiące małych rolników każdego roku popełnia tam samobójstwo.
- Na czym polega to zagrożenie? - W całym zamieszaniu o GMO sprawa oddziaływania roślin modyfikowanych na zdrowie jest drugoplanowa. Koncernom chodzi przede wszystkim o to, żeby zmonopolizować handel ziarnem. To jest idea wyeliminowania drobnych rolników (paru miliardow ludzi na naszej planecie!) przez grupę wielkich kontraktatorów, którzy w całości będą kupować ziarno od wielkich koncernów.
- Miał pan okazję przyglądać się temu lobbingowi. Na czym polegały jego mechanizmy? - Lobbing uprawia się w kuluarach, po cichu i elegancko. Widać go głównie po zachowaniu prawodawców. Wielu rzeczy do pewnego momentu mogliśmy się tylko domyślać. Aż do chwili, gdy wyciekły bardzo ciekawe dokumenty z Wikileaks, potwierdzające te przypuszczenia. Jest w nich jasno sformułowana taktyka odnośnie wymuszenia legalizacji GMO, są nazwiska ludzi zapraszanych do USA. Pośród tych ostatnich znajdujemy wysokich urzędników, bardzo aktywnych w sprawie GMO dziennikarzy oraz profesorów, którzy dawno już zarzucili działalność badawczą na rzecz propagowania GMO.
- Dla kogo GMO będzie intratnym biznesem w Polsce? - Zyskają na nim przede wszystkim właściciele dużych gospodarstw, którzy w stosunkowo niedługim okresie wyprą z rynku mniejszych rolników. Nie mamy dla tych ludzi miejsca w przemyśle, więc aż strach pomyśleć, co się z nimi stanie.
- Ale przecież to pana koledzy z tytułami profesorskimi uspokajają nas twierdząc, że GMO nie jest zagrożeniem. - Może dlatego, że sam jestem dzieckiem rolnika, staram się patrzeć nie przez pryzmat naukowych salonów, ale oczami tych, którzy ucierpią na zmianach. Warto zwrócić uwagę, kto kształtuje opinię. Są w tym gronie biologowie molekularni albo naukowcy o wąskich, specjalistycznych zainteresowaniach, powiązani z konkretnymi zleceniami. Ze świecą jednak szukać tam ekologów roślin czy gleboznawców. Ci są eliminowani z grup eksperckich. Warto przyjrzeć się, jak wyglądała w 2009 roku próba przeforsowania ustawy o GMO, którą udało się nam zastopować. Wówczas opiniowali tę ustawę wyłącznie przedstawiciele nauk biologicznych, którzy byli związani z tworzeniem roślin modyfikowanych! Jak o skutkach uwolnienia do środowiska roślin modyfikowanych może wypowiadać się ktoś, kto całe naukowe życie spędził w laboratorium? Ci naukowi lobbyści nie są zainteresowani naszymi argumentami, nie czytają wyników badań, podważających sensowność wprowadzania GMO. To jest dla mnie porażające, bo tak nie zachowują się uczeni. Tak się zachowują klienci, którzy chcą zdobyć środki na swoją działalność. Nas, ekologów, dopuszczono do głosu wyłącznie u prezydenta RP. Nawet, gdy zaproszono nas na dyskusję w komisji sejmowej, to w praktyce do tej dyskusji nas nie dopuszczono. Doszło do tego, że moja kartka ze zgłoszeniem ginęła dwukrotnie... Widziałem na własne oczy brutalną walkę, która toczy się o duże pieniądze.
- Można podać wiele przykładów modyfikacji genetycznych, które okazały się korzystne dla człowieka.
- Chciałbym jasno podkreślić. Nie jestem przeciwnikiem manipulacji genetycznych. W wielu przypadkach mogą one przynieść korzystne skutki, na przykład w branży medycznej. Dopóki nad genami eksperymentuje się w laboratoriach, nie ma problemu. Nieodwracalny problem zaczyna się wtedy, gdy uwalnia się w sposób niekontrolowany transgeny do przyrody. Te geny mogą zostać wyeliminowane przez geny dzikie, ale mogą też zdominować i wyprzeć konkurencję. W ten sposób możemy wprowadzić do przyrody patogeny chorobotwórcze. Udowodniono już, że geny ze zmodyfikowanego rzepaku znalazły się w roślinach pokrewnych, np. w kapuście czy rzodkiewce. W tych roślinach może znaleźć się m.in. gen wytwarzający trującą BT. W ten sposób do organizmów ludzkich trafią toksyny, o których ludzie nie mieli pojęcia. Liczba przegranych w tym biznesie jest nieporównywalnie większa od liczby beneficjentów GMO.
- Rośliny modyfikowane genetycznie zwiększą wydajność, pomogą zwalczyć głód na świecie - argumentują zwolennicy GMO. - Z racjonalnego punktu widzenia wprowadzania GMO jest nonsensowne. W przypadku roślin modyfikowanych plony wcale nie są lepsze, a wręcz gorsze. Mitem jest również rzekome zmniejszenie zużycia środków chemicznych - jest dokładnie odwrotnie. O jakiej pomocy dla głodujących mowa, skoro GMO doprowadziło do fali bankructw dziesiątki tysięcy ludzi?! Liczba przegranych w tym biznesie jest nieporównywalnie większa od liczby beneficjentów GMO. Warto zauważyć, że wpuszczamy do Polski GMO w sytuacji, gdy rolnictwo rozwija się bardzo dynamicznie. Eksport rośnie każdego roku o 20 procent, co daje możliwość powstrzymania bezrobocia. Liczba gospodarstw ekologicznych zwiększyła się w ciągu dekady 25-krotnie. Nasza żywność jest ceniona za to, że nie ma w niej tyle chemii. Trzeba być szalonym, żeby w takiej sytuacji wpuszczać na rynek GMO. Jeśli mamy jakiś problem, to dotyczy on nadprodukcji żywności.
- Czy uchwalona 9 listopada ustawa zamyka sprawę? - Na szczęście nie. Wszyscy czekamy na weto prezydenta. Bo dzieje się coś zupełnie niezrozumiałego. Z jednej strony rząd zapewnia nas, że jest przeciwnikiem GMO, z drugiej otwiera kolejne furtki dla roślin modyfikowanych. Już obecnie mamy w Polsce 3 tysiące hektarów obsianych kukurydzą zmodyfikowaną genetycznie. Jednak ani Ministerstwo Rolnictwa, ani Ministerstwo Środowiska nie posiada rejestrów i nie wie, które to pola. Pytam więc - po co są te ministerstwa? W czyim interesie jest ich brak zainteresowania? Gdy raz wypuścimy na pola rośliny zmodyfikowane, nie będziemy w stanie tego zatrzymać. A więc dziś toczy się dramatyczna walka o przyszłość kolejnych pokoleń. Rozmawiał ADAM WILLMA
Być jak Ludwig Erhard… Końcówka wojny hitlerowskiej. Norymberga, jak wiele innych niemieckich miast, w zasadzie cała pod gruzami. Część zachodnia, piwnica jakich wiele. Budynek połowicznie zburzony. Nad kartką papieru siedzi, już nie taki młody Ludwig. Jedyny promyk światła wpadający do pomieszczenia oświetla jego długą brodę, symbol świadczący o długim już pobycie w tej piwniczce. Słyszy jakieś głosy. Jednak to nie jego ojczysty język. Nic dziwnego, już od kilku ładnych miesięcy więcej tu amerykanów niż w Chicago. Głosy coraz bardziej intensywne, jakby zbliżały się do „siedziby” Ludwiga. Ktoś przerzuca gruzy, wyłamuje resztkę drzwi pędzi po schodach, przebija się przez kurz i już stoi nad Ludwigiem. Ten zmęczonym okiem zmierzył gościa. Przystojny, wysoki, żuje gumę. Plakietka U.S. ARMY trochę przykurzona. „Du kommst mit uns” odezwał się żołnierz z nagannym akcentem. Ludwig leniwie wstał, otrzepał się z pyłu gruzowego i ruszył w eskorcie Amerykanina wprost do siedziby dowództwa. Tak właśnie znikąd trafił do polityki. Historia ta zapewne nie była aż tak malownicza, ale czemuż by nie nadać jej odrobiny wojennego romantyzmu. „Piwnicznym” Ludwigiem jest Ludwig Erhard, uważany za ojca powojennego Wirtschaftswunder w RFN. Nierozłączny towarzysz Konrada Adenauera (a więc i jego słynnego Mercedesa też), na krótko późniejszy kanclerz Niemiec. Urodził się w Fürth, północny zachód od Norymbergii, właściwie można to miasto uznać za jej część, coś jak warszawskie Legionowo. Podczas wojny nie wyróżniał się specjalną miłością do Hitlera, nie był też przesadnym jego wrogiem. Był członkiem jednej zakazanej organizacji, jednak skupiała się ona na przyszłości gospodarczej powojennych Niemiec, bo jako realista zakładał, że wbrew pozorom kiedyś wojna się skończy. Kiedy już to nastąpiło, został mianowany konsultantem ds. ekonomii w amerykańskiej Bawarii, później ministrem ekonomii w bawarskim rządzie Wilhelma Hoegner’a.
W gabinecie federalnym, jako Minister Finansów (ekonomi) zasiadał przez 14 lat, czyli dokładnie tyle, ile Adenauer piastował stanowisko kanclerza. Jest to bardzo nietypowe- zazwyczaj rotacja w składzie rządów i gabinetów jest dość spora i za sukces można uznać pozostanie na stanowisku jedną kadencję, a co dopiero cztery. Powojenne Niemcy znajdowały się w rozsypce. Finansowej, terytorialnej, strukturalnej i budowlanej. W roku 1949 zatwierdzono trwającą do dziś strukturę polityczną. Kanclerz, prezydent, gabinet, federacja, duże „swobody” dla poszczególnych landów, elementy demokracji bezpośredniej w regionach. Rok wcześniej reforma monetarna - znienawidzoną i nadgryzioną inflacją Reichsmark zmieniono na (dla Polaków wychowanych w PRL kultową) Deutsche Mark (marka niemiecka). Erhard (podobnie jak Adenauer) był dużym zwolennikiem liberalnego rynku i szkoły austriackiej; szybko ukrócił politykę ustalania cen i norm produkcyjnych, rozpoczął erę dużych swobód dla przedsiębiorców trwającą do dzisiaj. Starał się szybko wyszkolić kadrę pracowniczą oraz inwestować w technologie. Stawiał na rozwój zagłębia Ruhry. W roku 1957 Niemcy mogły się pochwalić silnym, stabilnym, konkurencyjnym rynkiem. Ludwig Erhard zasłynął, jako wielki wróg zbiurokratyzowanej integracji europejskiej pod sztandarem Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, czyli zalążka Unii Europejskiej. Mówiąc o powojennej „reaktywacji” Niemiec nie możemy ot tak pominąć planu Marshalla - amerykańskiego planu pomocy finansowej dla powojennej Europy - miał on na celu przyspieszenie odbudowy rynków europejskich, aby zapobiec rozprzestrzenieniu się sowieckiego komunizmu. Wielu z pewnością twierdzi, że bez Ameryki żaden Wunder (niem. „cud”) nie miałby prawa zaistnieć. W tym rozumowaniu pojawiają się trzy „ale”. Po pierwsze wszystkie kraje nietknięte macką komunistów otrzymały taką dotacje, lecz o żadnym cudzie nie było mowy. Spójrzmy na Zjednoczone Królestwo, czy Francję, które borykały się z problemami ekonomicznymi, kiedy już Erhard i Adenauer w spokoju popijali nadreńskie wino. Po drugie ogromne reparacje wojenne, którymi były obarczone Niemcy, mocno obciążały budżet. Po trzecie wielu twierdzi, że w przypadku niemieckim, plan Marshalla był raczej supportem psychicznym („podnosił morale”), aniżeli rzeczywistym „potężnym zastrzykiem gotówki”. Ciężko to ocenić, szczególnie nam za żelazną kurtyną, wiecznie zazdrosnym o amerykańskie pieniądze na odbudowę powojennej Europy. Nikt tu przez to nie mówi „nie należało się nam”, wręcz przeciwnie, kto jak kto, ale Polacy wycierpieli się w tej wojnie możliwie najbardziej, nie wspominając już o totalnej ruinie jaką zgotowali nam hitlerowcy, a którą doprawili komuniści, natomiast wskazuję, że ciężko nam o obiektywizm w tej kwestii. Ludwig Erhard w zasadzie stworzył pod względem gospodarczym współczesne Niemcy, nadał kierunek, w którym do dzisiaj podążają. Podnosił dobrobyt klasy pracującej, przywileje socjalne, pozostawiając przy tym dużą swobodę przedsiębiorcom. Ta kombinacja, zwana social market economy, definiuje linię rozwoju gospodarczego Niemiec - pracownicy objęci dużą ochroną oraz obowiązkowymi opłatami oraz pracodawcy z niskim progiem "wejścia”, brakiem obowiązkowych składek na różnego rodzaju ubezpieczenia i stosunkowo wysoką kwotą wolną od podatku. Nie można mówić o idealności tego systemu, lecz nietrudno uznać jego wyższość nad systemami w pełni socjalnymi panującymi w Hiszpanii, czy (do niedawna, bo teraz ciężko stwierdzić) w Grecji. W przeciwieństwie do nich system gospodarczy naszych zachodnich sąsiadów zachęca do rozwoju i pracy. Historia niepozornego Erharda przyniosła Niemcom wyjątkowo szybką odbudowę gospodarczą (można by rzec „legendarną”), która na długie lata zdefiniowała kierunek rozwoju ich gospodarki. Pomimo tak ogromnej zmiany, jaką było zjednoczenie Niemiec w roku 89, nadal ten kierunek jest zachowany i przynosi stały wzrost. Erhard jest jedną z większych i ważniejszych postaci powojennej historii Europy, nie mówiąc o w pełni historycznym Adenauerze, w cieniu którego stał nasz bohater, który swym nazwiskiem opatrzył nawet potoczną nazwę przepięknego Mercedesa W186/ W189, a także liczne place, skwerki i ulice rozsiane po całych Niemczech. Krystyna Szurowska
Stan narodowej zgody i jedności Może jestem za młody i mnie pamięć myli, ale o ile pamiętam, przed stanem wojennym starano się potęgować wśród mas partyjnych poczucie zagrożenia. W kraj szły jakieś wiadomości o tym, że Solidarność ma już gotowe listy proskrypcyjne, nagłaśniano niektóre wypowiedzi działaczy związkowych, dodając dramatyzmu odpowiednim montażem i wyrywaniem z kontekstu. Zaufanym działaczom rozdawano broń, a potem wprowadzono stan wojenny. Od kilku tygodni widzimy, mam wrażenie, jakąś powtórkę z tej historii. Oczywiście trochę wygląda ona, jak farsa, ale kto chce się bać, ten się boi. Boi się polskiego Breivika, który czterema tonami trotylu wysadzi w powietrze sejm, a co gorsza niby nie lubił Kaczyńskiego, ale na niego głosował. Dowiedział się, że reżyser Braun wezwał do mordowania dziennikarzy, wzbudzając entuzjazm sali pełnej prawicowych dziennikarzy – liderów opinii, więc już wie. Prawicowi dziennikarze sami aż palą się jak mieszkanie Szymona Majewskiego, by kogoś powiesić albo rozstrzelać. I że Braunowi zaklaskał może co dwudziesty obecny na spotkaniu – nie ma to znaczenia, reszta zapewne nie klaskała, bo szukała w przepastnych kieszeniach broni, by zaraz po spotkaniu ruszyć na miasto. Aż dziw, że nie usłyszeliśmy o jakiejś rzezi wśród pracowników TVN, która nastąpiła po wystąpieniu Brauna. To wystąpienie zresztą to nie było zdaje się w tym tygodniu, tylko kiedyś tam, we wrześniu. W tym tygodniu zaś ukazała się razem z Gapolem „Eugenika”, więc może stąd news. Zawsze świeższy, niż próbne eksplozje pana Brunona sprzed dwunastu lat.
W głowach zostaje jednak to, co ma w nich zostać. Nacjonaliści chcą obalić republikę, zaczynając od atakowania policjantów; szalony naukowiec szykuje się do wysadzenia polskiego parlamentu i zamordowania prezydenta, zaś prawicowi dziennikarze wieczorami snują wizje masakry swoich sympatyzujących z reżimem kolegów. Poczucie zagrożenia narasta. Czy premier rozsyła już broń najbardziej zaufanym zwolennikom? Idzie zima. Czy wkrótce dowiemy się, że jedynym ratunkiem jest wprowadzenie stanu narodowej zgody i jedności na terenie całego kraju?
KKarnkowski
Michał i Julia, czyli komedia polska Tymczasem co się dzieje za sprawą nieprzemyślanych posunięć premiera Tuska? - kulturoznawca Boni jest ministrem cyfryzacji, a badaczka literatury Pitera została właśnie mianowana szefową sejmowej komisji cyfryzacji. Paranoja jakaś! Oba brylanty marnują się w jakiejś cyfryzacji, o której nawet eksperci zapraszani przez Monikę Olejnik boją się wypowiadać. W odróżnieniu od dramatu szekspirowskiego zarówno komedia polska, jak i grecka tragedia sprawdzają się także w polityce krajowej. Media nasze szczytują po klęsce ostatniego szczytu Unii Europejskiej. Okazyjnie zaznaczę, że nadzwyczajne szczyty tej organizacji spowszedniały już do tego stopnia, iż tylko patrzeć, jak zwołają szczyt w sprawie dalszych losów wicepremiera Pawlaka. Ale tylko tak dygresyjnie sobie dywaguję. Właśnie mignęło mi w mediach, że obok Niemiec i Francji także my mamy szansę stać się jednym z głównych rozgrywających w Unii Europejskiej. Z tym, że jest jeden ponoć warunek sine qua non – Unię w tym celu musi opuścić Anglia. Pomyślałem sobie, że w tej logice można pójść dalej: możemy stać się strategicznym partnerem europejskim dla Stanów Zjednoczonych i Chin. Oczywiście pod warunkiem, że z Europy wszyscy wyjadą. Redaktor Piotr Zaremba w nowym dwutygodniku „W sieci” wyraził nadzieję, iż „do polskiego parlamentu może zawitać prawdziwa polityka i to nie będzie dobra wiadomość dla Donalda Tuska”. Pyszne zdanie i jeżeli dalszy ciąg będzie na tym poziomie, to wróżę „ W sieci” wielką przyszłość. Notabene, kiedy zobaczyłem dzisiaj w kiosku ten tytuł, z miejsca miałem skojarzenie z angielską frazą w stylu ministra Radosława Sikorskiego: Welcome in sieć! Nie mam pojęcia skąd u mnie się biorą takie przebłyski sztucznej inteligencji. Wracam jednak do naszych baranów, czyli promotorów tezy, że zajmiemy pozycję Wielkiej Brytanii, jeżeli Anglicy wyjadą na swoją wyspę. Otóż pojawiły się niestety pierwsze oznaki, że nasz szczery przywódca może przegapić tę historyczną szansę. Wiadomym jest bowiem, że aby zająć pozycję Dumnego Albionu, nasza Wielka Polska musi się chociaż zbliżyć do rzędu wielkości potencjału gospodarczego i cywilizacyjnego, jaki prezentują cholerni wyspiarze. Tymczasem nawet nieuzbrojonym okiem widać, że na razie przewyższają nas kilkunastokrotnie i to niemal pod każdym względem. Owszem, sam premier Donald Tusk zarówno z figury, jak i aparycji trochę przypomina ich premiera Davida Camerona, zwłaszcza z tyłu, ale to może się okazać niewystarczające podobieństwo. Chociaż na początek i tym nie można wzgardzić. Dobra psu i mucha, jak mawiali starożytni Polacy.
Jednak gdy w grę wchodzą konkrety, to wrażenie jest znacznie gorsze, a nawet fatalne. Już nie chcę wspominać o PKB czy obronności, ale nawet w dziedzinie sztuki – gdzie my mamy coś na podobieństwo „Romea i Julii” na przykład? Ba! Ja znalazłem światełko w tunelu, lecz co z tego, kiedy tego potencjału nie potrafimy wykorzystać. Mam oczywiście na myśli duet(chociaż nie są to kochankowie) Michał i Julia, czyli Boni z Piterą. Ale – powtarzam – co z tego, skoro premier oba te diamenty rzucił na odcinek administracji oraz cyfryzacji?! Przecież to jest marnotrawstwo bijące po oczach. Boni bowiem jest polonistą i Pitera także polonistka, co znaczy, że mogliby chociaż spróbować doścignąć rodaków Szekspira na polu szeroko rozumianej(bardzo szeroko) literatury i sztuki. Tymczasem co się dzieje za sprawą nieprzemyślanych posunięć premiera Tuska? - kulturoznawca Boni jest ministrem cyfryzacji, a badaczka literatury Pitera została właśnie mianowana szefową sejmowej komisji cyfryzacji. Paranoja jakaś! Oba brylanty marnują się w jakiejś cyfryzacji, o której nawet eksperci zapraszani przez Monikę Olejnik boją się wypowiadać. Ten ruch kadrowy premiera Tuska sprawia nieodparte wrażenie, jakby on chciał jeszcze bardziej skompromitować oboje tych delikwentów, co przecież i tak jest niemożliwe. Boni pogrążył się po same uszy próbując odchudzać administrację publiczną, co dało skutek przeciwny – administracja sięgnęła poziomu carskiej Rosji i przypuszczam, że sam Gogol pozazdrościłby ministrowi Boniemu takiego efektu. Z kolei Pitera miała identyczne efekty w realizacji innego postulatu swojej partii – „podjęcia rzeczywistej walki z korupcją”. W rezultacie tego boju wykryto nielegalnie zakupioną i co gorsza skonsumowaną porcję dorsza za 6 złotych z groszami. Na szczęście dla delikwenta - bez frytek! Natomiast rzeczywista korupcja rozkwitła niezliczonymi aferami władzy, w imieniu której Pitera tę korupcję zwalczała. Staje się więc oczywiste, że Michał i Julia powinni byli zostać rzuceni na odcinek szeroko rozumianej literatury i sztuki. W tej dziedzinie bowiem nikogo nie rażą paradoks, kontrapunkt, deja vu, qui pro quo, odwrócenie ról, gwałtowny zwrot akcji i tym podobne hopsztosy. Pewnie że nie moglibyśmy liczyć na dramat w rodzaju „Romeo i Julii”, chociażby z tego względu, że Boni podobno ma wiele zalet, jednak Romeo to on nie jest na pewno. Ale jakąś swojską opowieść „Michał i Julia” dałoby się stworzyć i już byłby pierwszy krok w doganianiu ojczyzny Szekspira. Z drugiej strony trzeba mimo wszystko przyznać, że jako cyfryzatorzy Michał i Julia też mogą trafić do annałów polskiej komedii. Zapewne to nie będzie dzieło na miarę „Dwunastu krzeseł”, bo to nie ten kaliber postaci i charakterów. Ale już skromniejsze dziełko „Dwa złote stołki” widzę jak najbardziej... Seaman
Kiedy powstanie ustawa o odwróconej hipotece? Ministerstwo Finansów i Ministerstwo Gospodarki przygotowały założenia do ustawy o odwróconym kredycie hipotecznym. Projektem ma zająć się rząd podczas najbliższego posiedzenia. Ustawa ma wejść w życie trzy miesiące po podpisaniu przez prezydenta RP. Do tego rozwiązania przygotowywano się od kilku lat. Banki trwały w przyczajeniu, Ministerstwo Finansów też. A w tym czasie na rynku powstało kilka firm, które oferują umowę o rentę dożywotnią w zamian za scedowanie prawa własności do nieruchomości (mieszkania, domu) na rzecz firmy wypłacającej świadczenie. Z usług tych firm skorzystało już kilka tysięcy Polaków, mimo że to rozwiązanie jest obarczone wieloma ryzykami, np. właściciel mieszkania traci prawo własności do nieruchomości po podpisaniu umowy o wypłatę renty dożywotniej i może być „przekazany” innemu właścicielowi tej nieruchomości.
Projekt ustawy przygotowany przez J MF i MG jest rozwiązaniem zwierającym rozwiązania chroniące interesy potencjalnych rentobiorców. Czy sprawdzi się w życiu, pokaże czas. Umowę odwróconego kredytu hipotecznego będzie mogła zawrzeć każda osoba fizyczna, która ma prawo własności nieruchomości, prawo współwłasności ułamkowej części nieruchomości, prawo użytkowania wieczystego gruntu lub spółdzielcze własnościowe prawo do lokalu. Z takiego świadczenia może skorzystać każdy niezależnie od wieku co jest novum na światowym rynku nieruchomości. W większości państw tzw. odwrócona hipoteka jest adresowana do osób po 60. roku życia. Ważne! Jak wynika z obecnych założeń do ustawy kredytobiorca do dnia śmierci pozostanie właścicielem nieruchomości i będzie miał prawo zamieszkania. Banki, przyznając kredyt, oceniają wartość danej nieruchomości w dniu, kiedy dojdzie do przejścia na nich prawa własności.
„Obecne rozwiązania zawarte w założeniach do ustawy o odwróconym kredycie hipotecznym chronią osoby zainteresowane tzw. odwróconą hipoteką, pozwalając im na podjęcie spokojnej decyzji. Zainteresowany dostanie ofertę z informacją o wysokości przyszłych świadczeń i będzie mógł zdecydować o jej przyjęciu w ciągu 30 dni”
– wyjaśnia Agnieszka Wachnicka, główny specjalista Departamentu rozwoju rynku finansowego z Wydziału sektora bankowego w Ministerstwie Finansów. Brak ograniczenia wiekowego dla beneficjentów umowy odwróconego kredytu hipotecznego nie oznacza, że produkt ten będzie adresowany do każdej grupy wiekowej. „Wraz z obniżeniem wieku osoby zawierającej umowę odwróconego kredytu hipotecznego wzrasta ryzyko banku udzielającego takiego kredytu. Należy zatem liczyć się z tym, że same banki, będąc zainteresowane raczej kierowaniem oferty do osób starszych, określą grupę osób, którym będą skłonne udzielać odwróconego kredytu hipotecznego” – dodała Agnieszka Wachnicka. Także Komisja Nadzoru Finansowego dbając o minimalizację ryzyka w sektorze bankowym, może wprowadzić obostrzenia dotyczące wieku rentobiorców, do których banki będą kierowały rentę z odwróconego kredytu hipotecznego. Należy przypuszczać, że wysokość renty oferowanej przez banki będzie oscylować w granicach 30 - 50 proc. wartości nieruchomości. Wynika to z niepewności naszego rynku nieruchomości, braku doświadczenia w oferowaniu takiego produktu. Także im młodszy rentobiorca, a nieruchomość położona w mniej atrakcyjnej lokalizacji, mieście, tym niższe świadczenie wypłacane przez bank. Można powiedzieć, że jest to doskonała oferta dla osób w zaawansowanym wieku i do tego samotnych. Małgorzata Dygas
Świąteczne wydatki: Na czym zaoszczędzić, na co wydać Święta zbliżają się nieubłaganie, prezentowa gorączka zaczyna nabierać rumieńców, a Polacy zgodnie z coroczną tradycją zaczynają drżeć o własny budżet i tak zwaną „twarz przed rodziną”. Świąteczny duch: dobry duszek czy nocna mara? Doniesienia i statystyki już od miesiąca uderzają zewsząd. Znawcy grzmią i cytują cyfry, porównując Polskę na tle innych krajów Europy oraz wskazują, że jest źle, ale nie najgorzej. Danym statystycznym, które w tym roku obiegły polskie media przygląda się z niepokojem chyba każdy uważny czytelnik porannej prasy. O świąteczne wydatki Polaków postanowiliśmy zapytać ekspertów. Ostatnie doniesienia prasowe informują, że tegoroczne święta niestety nie będą należały do najbogatszych – mówi Ewa Olszewska z serwisu Ratomat (kantor internetowy – przyp.red.) – "zawartość tak portfela, jak i lodówki, może nas w tym roku rozczarować. Dlaczego, skoro ankietowani deklarują, iż kwota, jaką przeznaczą na święta, będzie wyższa niż w tamtym roku? W ciągu ostatnich lat podejście Polaków do pieniądza i tradycji uległo zmianie. Nie da się ukryć, że coraz więcej osób rezygnuje z tradycyjnej wieczerzy Wigilijnej czy hojnych prezentów, bo ich budżet nie jest wystarczający" – dodaje. Tegoroczne statystyki informują, że Polacy wydadzą na święta nieco ponad 1200 złotych. To więcej niż rok temu, skąd więc przypuszczenia, że dzieje się źle? Otóż kwota, jaką Polacy deklarowali w roku 2011 wynosiła 1900 złotych. Natomiast faktyczne wydatki niemal 1000 złotych mniej. Czy zatem w tym roku jesteśmy bardziej racjonalni, czy po prostu wydamy jeszcze mniej niż deklarujemy? Co to znaczy? Czy w takim razie w te święta zjemy barszcz z torebki i karpia z przeceny? "Ludzie coraz rozsądniej zarządzają swoimi funduszami. Świadomość pieniądza powoli wzrasta. Doświadczenie uświadomiło nam, że Polacy nie tylko coraz rozważniej zarządzają swoim budżetem, ale i częściej zasięgają porad fachowców analizując nadchodzące wydatki. Polacy już nie tylko porównują miejsca, w których wydają pieniądze, ale również te, w których mogą je zaoszczędzić" - mówi Olszewska. Można zatem wnioskować, że w tym roku przewidujemy wydatki nieco bardziej realnie niż rok temu. Polacy zauważają nieustający trend zwyżkowy cen i opłat, a także zaczynają uświadamiać sobie, że święta to nie tylko magia pierwszej gwiazdki, ale i siła marketingu zaciągająca nas do sklepów. Finansiści doceniają rozsądek, który coraz częściej przeważa w decyzjach zakupowych Polaków, handlowcy zaś ocierają kolejne łzy i zakasują rękawy, by ciężką pracą zachęcić nas jednak do zwiększenia zakupów w tym „jedynym i wyjątkowym” momencie w roku. Co roku ceny nieubłaganie rosną wraz z nadejściem zimy. Oczywiście proces ten jest rozłożony w czasie, by nie zrazić nas do kupowania i nie zmusić do zrobienia zapasów zawczasu, co nieuchronnie wiązałoby się z zarzuceniem zakupów na pewien czas. Rozwiązaniem są zatem regularne i drobne podwyżki doprowadzające do tego, że w okresie świątecznym nie pozostaje nam nic innego, jak złapanie się za głowę i pokorne zaciśnięcie pasa. Podobnie rzecz ma się z prezentami. I w tym przypadku Polacy okazują się być rozsądni. Po pierwsze, zawężamy grono osób, które obdarowujemy. Po drugie, prezenty wybieramy z głową. Porównujemy źródła, a samego zakupu coraz częściej dokonujemy w sklepach internetowych, które ze względów transportowo-lokalizacyjnych są często znacznie tańsze niż sklepy tradycyjne. Nie da się ukryć, że wraz ze spadkiem wartości pieniądza wynikającej z inflacji wrasta jego subiektywna wartość dla użytkownika. Polacy są wyjątkowo wyczuleni na fluktuacje ponoszonych kosztów oraz przychodów. Wszystkie zmiany do tej pory wiązały się z nagłym zaciskaniem lub popuszczaniem pasa. Euforia premii czy żal związany z podwyżkami cen, zawsze powodowały typowe dla naszego społeczeństwa zachowania konsumenckie. W przypadku premii niemal natychmiast trwoniliśmy nadwyżkę pieniędzy na zbytki pozwalające nam poczuć się lepiej choć przez chwilę. W przypadku rosnących cen zamurowywaliśmy spiżarnię zapasami. Teraz Polacy podchodzą do zakupów rozsądniej. Odchodzą od nagłych decyzji na rzecz oszczędzania. Po użytkownikach Ratomatu widzimy, jaką wartość ma dziś dla Polaków pieniądz. to ważna zmiana polskiej mentalności - podsumowuje Ewa Olszewska. Magia świąt powoli staje się wigilijną opowieścią, a Polacy nie planują już zastawiać stołów, których nie można przejeść. Jesteśmy coraz bardziej racjonalni. Deklaracje naszych wydatków świątecznych są iskierką nadziei, że zaczynamy rozumieć pieniądze i dbać o nie. Może w przyszłości wrócimy do magicznych, bogatych świąt nie dlatego, że wygramy na loterii, ale dlatego, że zrozumiemy siłę i funkcjonowanie pieniędzy i zaczniemy obchodzić się z nimi z szacunkiem? Tymczasem, bo i tak nas to nie ominie… miłych zakupów! Ratomat
Jak MF liczy dług publiczny? Obawiając się przekroczenia drugiego progu ostrożnościowego, Ministerstwo Finansów przygotowało projekt ustawy, która zmieniałaby sposób liczenia długu publicznego, obniżając jego oficjalną wielkość. Wejście w życie proponowanych zmian pogłębiłoby znaczącą już różnicę pomiędzy rozmiarem publicznego zadłużenia obliczanym zgodnie z metodologią krajową i unijną. Coraz bardziej wątpliwa stałaby się również skuteczność reguł fiskalnych mających przeciwdziałać nadmiernemu zadłużaniu się państwa.
Opis przypadku Wkrótce skierowany do Sejmu zostanie przygotowany przez Ministerstwo Finansów projekt ustawy o zmianie ustawy o finansach publicznych oraz ustawy o podatku od towarów i usług. Planowane zmiany dotyczą sposobu obliczania państwowego długu publicznego (PDP). Zgodnie z przyjętymi założeniami, w przypadku przekroczenia przez relację PDP do PKB progu 50% i 55%, PDP byłby: (1) przeliczany na złote z zastosowaniem średniej arytmetycznej ze średnich kursów walut obcych ogłaszanych przez NBP i obowiązujących w dni robocze z roku budżetowego, za który ogłaszana jest relacja, (2) pomniejszany o wolne środki finansowe Ministra Finansów na koniec roku budżetowego służące finansowaniu potrzeb pożyczkowych budżetu państwa w następnym roku budżetowym. Gdyby wynikająca z otrzymanej w powyższy sposób kwoty relacja PDP do PKB nie przekraczała 50% lub 55%, procedury sanacyjne wynikające z ustawy o finansach publicznych nie byłyby stosowane. Ustawa miałaby wejść w życie z dniem 1 stycznia 2013 r., wpływając na relację PDP do PKB ogłoszoną już za rok 2012.
Ocena eksperta FOR W ujęciu teoretycznym, planowane zmiany mają racjonalne przesłanki. Ich celem jest wyeliminowanie wpływu gwałtownych wahań kursów walut obcych względem złotego oraz zadłużenia powstałego w celu prefinansowania potrzeb pożyczkowych budżetu w kolejnych latach na wielkość państwowego długu publicznego. Minister Finansów ma tym samym zyskać możliwość zaciągnięcia większych zobowiązań, niż wynika to z bieżących potrzeb, spodziewając się pogorszenia nastrojów rynkowych prowadzącego w przyszłości do wzrostu rentowności polskich papierów skarbowych. W konsekwencji, powinno to skutkować obniżeniem kosztu obsługi długu publicznego w porównaniu ze stanem, w którym wszystkie potrzeby pożyczkowe budżetu finansowane są na bieżąco. Sprawę należy jednak rozpatrywać w kontekście bieżącej sytuacji. Prefinansowanie potrzeb pożyczkowych nie jest rzeczą nową, jednak w przeszłości nikt nie proponował, aby długu wynikającego z tego tytułu nie traktować jako dług. Opracowany na potrzeby UE Europejski System Rachunków Narodowych i Regionalnych ESA 95 również nie przewiduje takiej możliwości. Potrzebę zmian dostrzeżono dopiero wtedy, gdy na skutek utrzymującego się deficytu sektora finansów publicznych w połączeniu ze słabnącą dynamiką wzrostu gospodarczego pojawiło się ryzyko przekroczenia przez relację długu publicznego do PKB progu 55%. To nie pierwsza zmiana definicji długu publicznego. Wraz z początkiem 2010 r. wyłączono z sektora finansów publicznych Krajowy Fundusz Drogowy, co spowodowało zaniżenie państwowego długu publicznego o ponad 42 mld zł w 2011 roku. Gdyby nie dokonano tego zabiegu, drugi próg ostrożnościowy zostałby już przekroczony w ubiegłym roku – relacja długu do PKB zgodnie z metodologią krajową wyniosła wówczas 53,5%, podczas gdy stosunek ten, pozostając w zgodzie z ESA 95, powinien wynieść 56,3%. Należy dodać, że możliwość pomniejszania długu publicznego o wolne środki finansowe może, w ekstremalnym przypadku, nieść ze sobą groźne nieprzewidziane konsekwencje. Skrajnie nieodpowiedzialny rząd mógłby sztucznie obniżać wielkość publicznego zadłużenia poprzez gromadzenie w dniu 31 grudnia danego roku środków finansowych teoretycznie służących finansowaniu przyszłych potrzeb (np. na koniec 2011 roku, polski rząd dysponował sumą 40 mld zł), lub nawet zaniżać dług wykorzystując instrumenty finansowe ukrywające część zadłużenia. W przeszłości tego rodzaju wybiegi stosowały Grecja i Włochy. Sens istnienia progów ostrożnościowych staje się wątpliwy w sytuacji, gdy rząd sam ustala obowiązującą go definicję długu publicznego. Dlatego OECD rekomenduje Polsce harmonizację metodologii krajowej z ESA 95, wskazując, że rozwiązanie to wzmocniłoby istniejące reguły fiskalne, zwiększając ich przejrzystość oraz redukując ryzyko manipulacji. W lipcu bieżącego roku, Rada Unii Europejskiej również zwróciła uwagę na brak postępów w dostosowywaniu polskiej metodologii do ESA 953. Łukasz K. Kozłowski
Brytyjczycy o gazie łupkowym Podczas wtorkowego posiedzenia parlamentarnego Komitetu ds. energii i zmian klimatu po raz pierwszy omawiany będzie potencjalny wpływ wydobycia gazu łupkowego na rynek energii w Wielkiej Brytanii. Podczas posiedzenia zaplanowane zostały wystąpienia przedstawicieli m.in. brytyjskiej służby geologicznej, UK Energy Research Centre, Societe Generale oraz wiodących brytyjskich think-tanków (Chatham House i Policy Exchange). Przedmiotem wystąpień i dyskusji ma być przede wszystkim potencjalny wpływ gazu łupkowego na transformacje brytyjskiej gospodarki w kierunku niskowęglowych źródeł energii. Przedstawione mają zostać także najnowsze szacunki zasobów gazu łupkowego w Wielkiej Brytanii oraz innych krajach Europy i świata, a także wpływ wydobycia gazu ze złóż niekonwencjonalnych na europejski i światowy rynek gazu. Według niepotwierdzonych dotąd doniesień, przygotowany na zlecenie rządu raport British Geological Survey wskazywać ma na istnienie na terenie Wielkiej Brytanii zasobów gazu łupkowego o wartości nawet 1,5 bln funtów, przy czym jedna dziesiąta może być wydobyta przy obecnym poziomie zaawansowania technologicznego. Raport ma zostać oficjalnie upubliczniony wraz z rządową strategią dla gazu łupkowego, która spodziewana jest przed końcem tego roku. PAP
Prof. Piotr Gliński: Państwo musi cieszyć się zaufaniem obywateli Wprowadzenie ocen skutków regulacji i autorskiej odpowiedzialności za projekty prawne czy administrację publiczną złożoną ze specjalistów postulował prof. Piotr Gliński w debacie na temat sprawnego państwa. A prezes PiS podkreślał, że nie jest prawdą, że nie da się dobrze rządzić Polską. Podczas poniedziałkowej debaty w Sejmie pt. "Sprawne państwo. Jak można rządzić dobrze Polską?" Kaczyński zaznaczył, że obecnie pytanie "czy można dobrze rządzić Polską", jest bardzo istotne. "Niekiedy można usłyszeć tezy, które sprowadzają się do odpowiedzi: nie można, bo takie są uwarunkowania kulturowe, historyczne, bo taki jest układ interesów w Polsce etc., etc." - powiedział prezes PiS. I kontynuował: "Tego rodzaju hipoteza jest nieprawdziwa". "Badania socjologiczne wskazują, że Polacy nie mają zaufania do polityków i instytucji politycznych. Nie da się skutecznie budować sprawnego państwa w sytuacji braku zaufania społeczeństwa do elit politycznych" - zaznaczył z kolei prof. Piotr Gliński, kandydat PiS na premiera rządu technicznego. Według niego "do rządzenia powinni desygnowani być politycy, którzy posiadają demokratyczny mandat". Mówiąc o warunkach dobrego rządzenia, Gliński zaznaczył, że "politycy muszą chcieć rządzić; muszą mieć wolę rządzenia i gotowi być ponosić za to odpowiedzialność". By politycy mogli rządzić - jego zdaniem - należy "zneutralizować" inne podmioty m.in. wewnętrzne i zewnętrzne grupy interesów, "które bez posiadania demokratycznej legitymacji starają się sprawować władzę w państwie". Gliński postulował też wprowadzenie państwowej polityki antykorupcyjnej, której - zdaniem Glińskiego - w Polsce nie ma. "Są działania antykorupcyjne, ale nie ma polityki" - stwierdził kandydat PiS na premiera. Kolejnym warunkiem dobrego rządzenia - według Glińskiego - jest także ograniczenie funkcji państwa wykonywanych bezpośrednio przez administrację publiczną. Opowiedział się również za oparciem administracji publicznej na pozapartyjnym korpusie urzędników państwowych, czyli za dalszym rozwojem Krajowej Szkoły Administracji Publicznej i korpusu służby publicznej. Domagał się też reformy procesu stanowienia prawa, przez m.in. wprowadzenie ocen skutków regulacji i autorskiej odpowiedzialności za projekty prawne. Kandydat PiS zaprezentował także tzw. pakiet obywatelski, zawierający niezbędne - w jego ocenie - zmiany w obszarze państwa. Obejmuje on m.in. reformę debaty publicznej, odbudowę debaty parlamentarnej, stabilizację prawno-finansowych podstaw polityki i reguł wyborczych. W debacie zorganizowanej w Sali Kolumnowej Sejmu udział wzięli m.in. socjologowie prof. Jadwiga Staniszkis, prof. Andrzej Zybertowicz, ekonomista prof. Krzysztof Rybiński, Czesław Bielecki, b. prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej Anna Streżyńska, b. marszałek Sejmu Marek Jurek, ekonomista prof. Witold Kieżun, politolog prof. Antoni Kamiński, prof. Witold Modzelewski oraz b. prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki. PAP
Jadwiga Staniszkis: głos na sesji pt. "Sprawne państwo" Rząd Tuska walczy z kryzysem przerzucając koszty na społeczeństwo i przyszłe pokolenia. Obniża standardy, w tym edukacyjne, co wygasza energię społeczną. I jest spiralą ściągającą w dół Ta debata powinna się odbyć latem, gdy wybuchła afera Amber Gold i wszystkie media mówiły o kryzysie państwa. Ale PiS był na wakacjach. Jednak wtedy właśnie ludzie dostrzegli, że godność i jakość państwa bezpośrednio ich dotyczy. Wpływa na ich losy. I że indywidualne strategie przetrwania nie wystarczą. Pękła zabójcza obojętność wobec państwa. Dlatego także dziś ta debata ma sens - pisze prof. Jadwiga Staniszkis w najnowszym felietonie dla WP.PL A teraz, w punktach, główne problemy do rozwiązania.
Pierwszy problem to taka europeizacja państwa, która służyłaby interesom Polski. Traktat Lizboński zawiera trzy momenty władcze wobec państw członkowskich: synkretyzm, arbitralność, sieciowość. Synkretyzm to równoprawność odmiennych systemów wartości. W prawie krajowym można tylko optymalizować kombinację norm. Absolutyzowanie jakiegoś systemu normatywnego nie jest możliwe, bo trzeba wprowadzić, choćby na minimalnym poziomie, standardy z systemów innych niż własna tradycja. Traktat uznaje też (i próbuje zlokalizować) arbitralność władzy, nieuchronną po odrzuceniu uniwersalnego kodu wartości. Wreszcie - radykalne usieciowienie w ramach tzw. integracji funkcjonalnej eliminuje, już na poziomie dyskursu, interes skali państwa. Towarzyszy temu silna presja w kierunku regionalizacji, szczególnie w nowych krajach Unii, korzystających z funduszy spójności. Większość krajów tworzy w tej sytuacji przeciwwagę i określa granice integracji: patrz np. art. 23 niemieckiej konstytucji. U nas brak takich mechanizmów. Premier Tusk odrzucił kompromis wypracowany w tej sprawie w sejmie poprzedniej kadencji. Jego strategia to klientelizm i co najwyżej odwlekanie wdrażania dyrektyw oraz lekkomyślne, pod presją doraźnych wyzwań, branie zobowiązań. Wszystko to zagraża polskiej racji stanu.
Drugi problem to brak profesjonalizmu w zarządzaniu publicznym. U nas hierarchia nieudolnie próbuje koordynować sieci. Stąd przerost państwa, limity i kontrole. W nowoczesnych państwach kierowanie sieciami opiera się na tzw. zarządzaniu rozmytym (via monitorowanie precyzyjnie określonych warunków brzegowych), na koordynacji i komunikacji poziomej oraz - zaufaniu i przestrzeni do samoorganizacji. U nas tego nie ma i system - coraz bardziej marnotrawny - dryfuje. A do usieciowanych procesów przylega klasa polityczna, eksploatująca i państwo i społeczeństwo.
Trzeci problem to brak wizji i polityki dla rozwoju. Odbudowanie potencjału produkcyjnego i zdolności akumulacyjnej krajowego kapitału jest konieczne. Sprężyny wzrostu wciąż są w zasięgu możliwości (np. eksportujące rolnictwo, sektor technologii podwójnego zastosowania). Ale rząd Tuska nie tylko nie pomaga, ale wręcz niszczy te szanse, oddając pole podmiotom zagranicznym (np. w sektorze obronnym). Orban na Węgrzech toczy dramatyczną walkę o znalezienie instytucji odpowiadających post-komunistycznym dylematom. Tusk idzie drogą odwrotną - przyjmuje rozwiązania z powodów statusowych (być w środku) nie patrząc na negatywne konsekwencje dla rozwoju.
Po czwarte rząd Tuska walczy z kryzysem przerzucając koszty na społeczeństwo i przyszłe pokolenia. Obniża standardy, w tym edukacyjne, co wygasza energię społeczną. I jest spiralą ściągającą w dół.
Po piąte, nietransparentność państwa. Służby specjalne coraz widoczniej zastępują i wspomagają politykę. To niszczy demokrację. PO, odrzucając PiS-owskie propozycje zracjonalizowania roli opozycji w sejmie, wypycha PiS na ulicę. Bo tak rządowi Tuska wygodniej.
Po szóste - polityka zagraniczna, prowadzona via wywiady prasowe i PR-owskie zagrywki ośmiesza i izoluje Polskę. Doraźna, wspólna walka o pieniądze w UE tego nie zmienia. Jadwiga Staniszkis
Tusk przed szczytem-nigdy nie byliśmy tak dobrze przygotowani Zapewnienie sprzed szczytu, że Polska jeszcze nigdy nie była tak dobrze przygotowana do negocjacji i nigdy tak silna swoimi sojuszami, okazało się niestety kompletnie bez pokrycia.
1. Na ostatniej konferencji prasowej premiera Tuska przed wylotem na czwartkowo - piątkowy szczyt w Brukseli na lotnisku w Warszawie, usłyszeliśmy między innymi, „że Polska nigdy nie była tak przygotowana i tak silna przed negocjacjami w Brukseli”. Ale już w piątek na konferencji prasowej po szczycie zakończonym niczym, premier Tusk nie wracał jakoś do tego świetnego przygotowania, bo niestety osiągnięcia naszej delegacji są poważną porażką. Jak się okazało Tusk, miał strategię negocjacyjną budżetu UE na lata 2014-2020, polegającą na trzymaniu się Niemiec i srogo się zawiódł, bo właśnie Angela Merkel, chciała drugiej po Brytyjczykach, redukcji wydatków na kwotę 150 mld euro.
Co więcej ta redukcja miała dotyczyć głównie dwóch wielkich polityk unijnych polityki spójności i Wspólnej Polityki Rolnej, których to Polska jest największym beneficjentem, spośród krajów nowo przyjętych do UE. Ponadto deklaracja Camerona (odsądzanego w Polsce przez ekipę Tuska i współpracujące z nimi media, od czci i wiary), że cięcia w polityce spójności, powinny dotyczyć tylko krajów o najwyższym poziomie rozwoju (czyli większości krajów starej unii), którą potwierdził premier Tusk na konferencji, spowodowały zamęt w przekazie dla opinii publicznej w naszym kraju.
Przecież wiele dni przed szczytem rządzący i współpracujące z nimi media, kładły ludziom do głów, że dobra dla Polski to jest Kanclerz Angela Merkel, a zdecydowanie zły premier W. Brytanii David Cameron.
2.A tu na szczycie w Brukseli nagle stało się na odwrót. Co więcej przecież prawie rok temu był słynny „hołd berliński” ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego zachęcający Niemcy do przejęcia zdecydowanego przywództwa tego kraju w Europie z jednoczesną sugestią rezygnacji z suwerenności państw członkowskich UE. Ba były i inne gesty, premier Tusk nie chciał denerwować Angeli Merkel na przykład żądaniem zakopania rur Gazociągu Północnego pod dnem morza aby umożliwić pełne wykorzystanie portów w Szczecinie i Świnoujściu, zadowolił się zapewnieniem kanclerz Niemiec, że jak będzie taka potrzeba to rury zakopie się w przyszłości, choć każdy kto ma trochę „oleju w głowie” doskonale wie, że nikt już nie zdoła zakopać rur przez które dzień i noc jest tłoczony gaz. I za to wszystko taka niewdzięczność kanclerz Merkel, zostawienie swojego przyjaciela Tuska, który swój los włożył w jej ręce, zwyczajnie na lodzie w środku negocjacji.
3. Naprawę polscy negocjatorzy poświecili dużo na „ołtarzu” kompromisu. Na 60 mld euro oszczędności, które zaordynował w budżecie UE przewodniczący Rady Van Rompuy, Polska już oddała z funduszu spójności kwotę 7.6 mld euro (zamiast 80 mld euro, które znalazły się propozycji KE, teraz proponuje się nam 72,4 mld euro) i zapewne kilka miliardów euro z II filara WPR, o czym się niestety nie mówi (KE w ramach II filara przewidziała dla naszego kraju kwotę 14 mld euro). Tak więc do puli oszczędności, Polska wniosła już ponad 10 mld euro (a więc 1/6 ze wszystkich 27 członków), a jeżeli dodamy do tego niepełną kwalifikowalność VAT-u, niejasność czy minimalny wkład własny beneficjentów będzie wynosił jak do tej pory 15% czy też aż 25%, tzw. warunkowość przekazywanych corocznie krajowi członkowskiemu środków, brak wyrównania do średniej unijnej dopłat bezpośrednich, czy konieczność wydawania 1/5 przyznanych środków na realizację pakietu energetyczno - klimatycznego, to wyraźnie widać, że dotychczasowe negocjacje można nazwać tylko jednym słowem – porażka.
4. Zapewnienie sprzed szczytu, że Polska jeszcze nigdy nie była tak dobrze przygotowana do negocjacji i nigdy tak silna swoimi sojuszami, okazało się niestety kompletnie bez pokrycia. Widać więc, że ten wszechobecny PR, nie tylko zatruwa nasze życie publiczne ale także godzi w nasze żywotne interesy, powodując sytuacje, w których 40 milionowy dumny kraj, idzie od porażki do porażki w unijnych relacjach. Kuźmiuk
Braun Wiara w pacyfizm to przesąd Grzegorz Braun.. Bo kolejny przesąd to wiara w pacyfizm....Jeżeli nie karze się śmiercią za zdradę, to co?" Braque „W naszych społeczeństwach ustalił się system, zgodnie z którym to silniejszy ma prawa.Ciekawym przykładem jest aborcja. Dorosły jest w pozycji dominacji wobec płodu, który nie może się bronić. Kiedy mówimy więc o prawie do aborcji, mówimy o prawie silniejszego.Jeśli chodzi o mniejszości seksualne, to prawo do adopcji dzieci także wchodzi w tę kategorię. Dwaj doroślisą w pozycji siły wobec dziecka, które chcą adoptować. Mówić, że pary homoseksualne mają prawo do adopcji dzieci,oznacza, iż społeczeństwo ma obowiązek dostarczyć im dziecko. „....”Panuje taki terror intelektualny, że dziś nikt już nie ma odwagi przywołać prostej prawdy, iż dladziecka nie jest przyjemnie dorastać z dwoma tatusiami lub mamusiami. Ten terror idzie w parze z roszczeniami tych, którzy wcale nie potrzebują większych praw. „....(więcej)
Grzegorz Braun „"Kule powinny świstać, a mamy kabaret. Bo kolejny przesąd to wiara w pacyfizm. Wiara, że tu można cokolwiek załatwić, jak nie zostaną w sposób nagły, drastyczny wyprawieni na tamten świat z tuzin redaktorów +Wyborczej+ i ze dwa tuziny drugiej gwiazdy śmierci mediów centralnych - TVN. Nie wspominam o etatowych zdrajcach ze starego reżimu [brawa na sali]. Jeśli się nie rozstrzela co dziesiątego, to znaczy: hulaj, dusza, piekła nie ma. Jeżeli nie karze się śmiercią za zdradę, to co?" „...(źródło)
Państwa w których religią panującą jest polityczna poprawność są państwami totalitarnymi . Immanentną cechą państwa totalitarnego jest legizm , czyli doktryna, która zakłada ,że państwo może stworzyć dowolne prawo , nawet zbrodnicze , które musi być przestrzegane. Klasycznym państwem totalitarnym był socjalistyczne Niemcy Hitlera
Legizm (legalizm) – chińska szkoła filozoficzna, wywodząca się z konfucjanizmu, ale przyjmująca odmienne spojrzenie na naturę ludzką. Celem legistów było umocnienie państwa, panującej dynastii oraz armii. Legiści głosili pragmatyczną zasadę przestrzegania wszystkich jasno napisanych i ogłoszonych publicznie praw wydanych przez prawowitego władcę, niezależnie od ich moralnego znaczenia. „..(źródło )
Zwolennicy formalnej koncepcji praworządności przyjmują, że praworządne są wszelkie działania organów państwa, które są zgodne z ustanowionych prawem. Sama treść prawa jest obojętna, a więc przyjmuje się, że przestrzeganie prawa jest wartością samoistną „...”Zwolennicy materialnej koncepcji praworządności twierdzą natomiast, że nie można ograniczać problemu praworządności jedynie do aspektów formalnych. Ich zdaniem istotna jest również treść prawa. Istotnym argumentem na rzecz takiego pojmowania praworządności są działania reżimów totalitarnych (państwa nazistowskiego czy państw komunistycznych), w których wiele czynów było wprawdzie zgodnych z obowiązującym prawem, ale prawo to było złe z moralnego punktu widzenia. PRL była uważana za państwo niepraworządne zarówno z punktu widzenia formalnej, jak i zwłaszcza materialnej koncepcji praworządności. .(źródło)
Żadne społeczeństwo, które zaakceptuje bez walki legizm nie przetrwa, bowiem bierność jest najlepszą zachętą do dla państwa totalitarnego do bandytyzmu podatkowego , do praktykowania inżynierii społecznej , do szerzenia najbardziej absurdalnych i zbrodniczych ideologii Rzym nie padł dla tego ,że barbarzyńcy byli silni. Padł ponieważ akceptujące niewolnicze prawa mieszkańcy przestali stawiać opór. Sytuacja powtarza się teraz w krajach Zachodu .Rdzenni mieszkańcy wymierają , gdyż zaakceptowali prawa politycznej poprawności i dopuścili , aby stała się ich religią polityczną Aby uzmysłowić sobie ,że sytuacja ta dotyka również społeczeństwa polskiego przytoczę fakt , który pokazuje skalę legizmu , oraz poziom jego akceptacji przez Polaków „Jednym z praw człowieka jest prawo do odpowiedniego i zadowalającego wynagrodzenia, zapewniającego jednostce i jej rodzinie egzystencję odpowiadającą godności ludzkiej „....(więcej)
Michalkiewicz „W 1995 roku Centrum Adama Smitha obliczyło, że państwo polskie konfiskuje rodzinie pracowników najemnych 83 procent dochodu – jeśli brać pod uwagę tylko to, do czego ci ludzie są zmuszeni przez prawo. „...(więcej)
Wipler „Pamiętajmy, że sytuacja demograficzna Polski jest tragiczna. Na 244 państwa na świecie Polska plasuje się na 204 miejscu pod względem przyrostu! „....”W chwili obecnej my mamy większą biurokrację od skrajnie zbiurokratyzowanej Japonii! „...(więcej) Marek Mojsiewicz
Smoleński Armagedon Minął prawie rok kiedy zwróciłam się do jednego z najlepszych prakrytów w kwestiach łamania praw człowieka w UE o ocenę możliwości złożenia skargi w tym zakresie przed gremiami europejskimi. Niestety, wstępnego przyrzeczenia pomocy pan profesor nie spełnił. Zapewne z powodu zakresu tematycznego, który mu podesłałam. Chodziło bowiem o notoryczne łamanie przez instytucje i władze Polski praw człowieka w stosunku do rodzin ofiar Katastrofy Smoleńskiej. Począwszy od procedur prawnych (rzekoma poddanie dochodzenia prawom z Konwencji Chicagowskiej i załącznika 13) poprzez szereg zaniechań własnych czynności śledczych przez polską prokuraturę do sposobu traktowania rodzin i ich pełnomocników prawnych. Te ostatnie są powszechnie znane: odmowy ekshumacji celem przeprowadzenia sekcji i identyfikacji mimo ewidentnego fałszowania protokołów z rosyjskich sekcji. Odmowa udziału w autopsjach wskazanych przez rodziny ekspertów, odmowa przeprowadzenia badania ciała spektrometrem itp. Publiczne wypowiedzi ludzi sprawujących władzę w Polsce rozzuchwaliło zarówna media jak i posłów oraz „ludzi salonu” do bezprzykładnego atakowania oskarżeniami samych ofiar sprawiając dodatkową traumę dla ich najbliższych. Od pierwszych chwil winą obarczano załogę, dopuszczano się do publikacji fałszywych stenogramów i sugerowano publicznie (i bezkarnie) przebieg zdarzeń nigdy niepotwierdzony w śledztwie prokuratorskim. Ba, raport Komisji Millera również opierał się w części na tego typu insynuacjach. Wszystkich dla których raporty Millera i MAK ( podobnie jak dla wielu prokuratorów, którzy byli autorami polskich uwag do raportu MAK) nie są wiarygodne i żądają utworzenia międzynarodowej Komisji dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy- premier Polski nazywa „sektą smoleńską”. W ten sposób Tusk traktuje te rodziny, które nie mimo upływu czasu nie mogą pogodzić się z brakiem rzetelnego śledztwa w tej sprawie. Także, tych, którzy oficjalnie dzielą się swoim niepokojem o prawidłowość identyfikacji ciał swoich najbliższych w związku z karygodnymi zaniedbaniami polskich instytucji państwowych. Dla przykrycia zaniedbań używa się wszelkich metod: od zamykania ust rodzinom wojskowych poprzez wstrzymywanie wniosków o ekshumację. Wreszcie -deprecjonując wagę miejsca pochówku przez nagłaśnianie obrzydliwych przemyśleń niektórych skarlałych moralnie komunistycznych celebrytów skierowanych do tych, dla których wartość modlitwy i rozmowy z najbliższym stanowi ukojenie dla traumy odejścia ukochanej osoby. Pełnomocnicy prawni rodzin powinni nie tylko występować z wnioskami do prokuratury i organizacji praw człowieka. Powinni także ostro reagować na każde publiczne godzenie w uczucia rodzin przez media, portale i publiczne wypowiedzi władz, posłów, dyżurnych „ekspertów” i tzw. celebrytów. Bezlitośnie i skutecznie. Nie wolno przyzwalać na relatywizowanie faktów bezczeszczenia zwłok, zaniedbań identyfikacyjnych i stygmatyzować tych, którzy oficjalnie się na te fakty nie zgadzają mianem sekty. Dawno pisałam o tym, że prokuratura wstrzymuje się z wnioskami ekshumacyjnymi w przypadkach, gdy zachodzi uzasadnione podejrzenie, że nie będzie mogła wskazać miejsca na okoliczność pomyłkowego pochówku. Wydawało się, że zamiany 3 ekshumowanych par takiego niebezpieczeństwa nie niosą. W trakcie ostatnich ekshumacji okazało się jednak, że najprawdopodobniej nie mamy do czynienia z zamianą ciał księży śp. Króla i Rumianka. W grobie księdza Rumianka rzeczywiście leżało ciało księdza Króla. Podobno nie widomo jednak czyje ciało leżało w drugim grobie. Ani gdzie należy szukać ciała księdza Rumianka. Jeśli prokuratura potwierdzi informacje uzyskane przez red. Sumlińskiego od rodziny śp. księdza profesora Ryszarda Rumianka –to oznaczać będzie, że szybciej niż przypuszczałam rozpoczęła się smoleńska Apokalipsa. Z powodu karygodnego zaniechania polskich instytucji państwowych, w dobie gdy badaniami DNA można zidentyfikować każde ciało doszło do sytuacji w której rodziny mogą mieć uzasadnione wątpliwości co do tego czyj grób pielęgnują, przy czyim się modlą, wspominają i szukają ukojenia. Dlatego należy tą informację koniecznie zweryfikować. Implikacje w przypadku potwierdzenia będą niewyobrażalnie bolesne dla rodzin. *
Obrazu tego pola bitwy z rodzinami dopełniają procedury wszczęte przeciwko mec. Rogalskiemu. Pełnomocnik rodzin śmiał dyskredytować publicznie postępowanie prokuratury. Osobiście urażony poczuł się pan prokurator Parulski. To postępowanie na wniosek Parulskiego to kolejny przykład na to, że w Polsce Tuska liczą się urażone ambicje i uczucia wszystkich( w tym lobbysty Dochnala).Wszystkich …poza sektą smoleńską. W której jest tak wielu członków rodzin ofiar i ludzi, którzy swoimi działaniami wspierają ich w ich niezbywalnym prawie do rzetelnego śledztwa co do przyczyn katastrofy i w określeniu listy tych, którzy dopuścili do karygodnych zaniedbań po niej. Czekam kiedy dziennikarze zapytają Tuska o to co rozumie pod użytym przez siebie określeniem sekty smoleńskiej. Zgodnie z PWN „Sektę, według encyklopedystów z PWN, charakteryzuje zespół wybranych cech, które często uznawane są za negatywne przez oficjalne instytucje państwowe lub religijne, m.in. autorytarne sprawowanie władzy przez przywódcę sekty, traktowanie członków sekty w sposób instrumentalny przez jej kierownictwo, łączenie celów politycznych i ekonomicznych (czerpanie korzyści materialnych z działalności sekty przez wybrane osoby lub grupy osób) z celami religijnymi lub parareligijnymi, brak samokrytycyzmu, dążenie do uniezależnienia się od uznawanych przez społeczeństwo czynników kontroli (np. rodzina lub media)[3]. Zgodnie z tą definicją rodziny ofiar mogłoby spokojnie oskarżyć premiera o publiczne zniesławianie w odpowiedzi na próbę egzekucji przez nich należnych im praw.
*Niektóre ciała spalono. Pod wątpliwość może zostać poddane kogo dotyczyła kremacja części ciał, o których identyfikacji zapewniała Kopacz (200 kg szczątków którymi epatowała nas podczas konferencji prasowej). Jeśli rzeczywiście nie zidentyfikowano ciała księdza profesora Rumianka – to czekają nas wcześniej niż przypuszczałam masowe ekshumacje ofiar.
http://wpolityce.pl/wydarzenia/41375-ujawniamy-nadal-nie-wiadomo-gdzie-znajduje-sie-cialo-ks-prof-ryszarda-rumianka-prokuratura-nie-mowila-calej-prawdy
http://niezalezna.pl/35157-bedzie-konfrontacja-parulski-rogalski
Małgorzata Puternicka/1Maud
Sztuka latania czyli ile nas kosztuje najdroższy premier Media, przygotowując opinię publiczną na powrót naszych negocjatorów bez obiecanych przez „silną drużynę” 300 miliardów, zaczęły bagatelizować kwoty i wmawiać , że doprawdy miliard w tę czy w tamtę , nie robi różnicy.Natychmiast pojawili się publicyści o poglądach tak wyważonych, że pasują do każdej ekipy rządzącej . Jeden z nich zwierzył się na Twitterze , że nie może w sobie wykrzesać oburzenia, że szef rządu lata do domu samolotem , bo oszczędzanie na przelotach VIP-ów źle się kończy, a dużo większym obciachem jest hipokryzja „taniego państwa”. Jako pierwszy tę wiadmość podał w lutym 2012 r. „Super Ekspres”. Premier Tusk nam się rozlatał nie na żarty i w roku ubiegłym, że tak niezręcznie ujmę , przeleciał coś dwa i pół miliona złotych na samej tylko trasie Warszawa – Gdańsk zarówno rządowym emraerem, jak i nieszczęsną drugą tutką. Prócz kosztownych dojazdów do pracy, pan premier lata również na wakacje. Bywa, że podrzuci chłopaka swojej córki Kasi, co uwiecznił na zdjęciach ten sam tabloid. Teraz , drobiazgowe śledztwo gazetoidu opinii ujawniło, że premier nie wyciągnął żadnych wniosków i dalej lata, nie tylko z pracy do domu, ale także na mecze z gwiazdami TVN, co polskiego podatnika kosztuje średniego mercedesa na weekend.Na domiar złego, jak twierdzą źródła, szef rządu uważa taki stan rzeczy za naturalny, nie zamierza z niczego rezygnować ani się ograniczać, gdyż należy mu się to jak psu zupa. Podobnie nie zamierzają się ograniczać eurokraci z Brukseli, których premier Cameron podliczył, podczas ostatniego szczytu UE zakończonego fiaskiem. Jego zdaniem oszczędności powinno się zacząć ograniczając przywileje urzędniczej kasty. W samej Komisji Europejskiej jest ponad 200 osób zarabiających więcej niż premier Wielkiej Brytanii.Gdyby obciąć fundusz płac o 10%, 16% dodatek za rozłakę , zablokować system automatycznych awansów , zmniejszyć przywileje emerytalne i zwolnienia podatkowe, można uzyskać 7,5 miliarda euro na dzień dobry. Media, przygotowując opinię publiczną na powrót naszych negocjatorów bez obiecanych przez „silną drużynę” 300 miliardów, zaczęły bagatelizowć kwoty i wmawiać , że doprawdy milard w tę czy w tamtę , nie robi różnicy.Natychmiast pojawili się publicyści o poglądach tak wyważonych, że pasują do każedj ekipy rządzącej . Jeden z nich zwierzył się na Twitterze , że nie może w sobie wykrzesać oburzenia, że szef rządu lata do domu samolotem , bo oszczędzanie na przelotach VIP-ów źle się kończy, a dużo większym obciachem jest hipokryzja „taniego państwa”. Nie wiem co jest korzystniejszą dla publicysty konstatacją: to że z rozmysłem pisze bzdury, czy to że nie odróżnia wykorzystywania przywilejów do celów prywatnych, od kosztów działalności publicznej zbliżając się sposobem myślenia do samego Stefana Niesiołowskiego, dla którego lot delegacji z prezydentem RP na obchody mordu katyńskiego, był prywatną wycieczką. Jedno jest pewne, nie pisze tego za darmo, bo ludzie są skłonni zrobić wiele dla utrzymania raz zdobytych przywilejów. Irena Szafrańska
Żydzi chwalą Merkel za obronę ich interesów Kanclerz Angela Merkel jako pierwszy niemiecki przywódca, wzięła udział w posiedzeniu niemieckiej Centralnej Rady Żydów. Organizacja pochwaliła niemiecką kanclerz za „obronę żydowskich interesów”. Rada Główna Centralnej Rady Żydów nie ukrywała, że wizyta kanclerz Angeli Merkel na posiedzeniu organu, jest bardzo ważnym wydarzeniem, dlatego szefowa niemieckiego rządu, otrzymała w prezencie srebrną Menorę Chanukową. Później, podczas spotkania Merkel z Radą, usłyszała ona wiele ciepłych słów na swój temat. Żydzi podkreślili, iż chadecka kanclerz zawsze broni ich interesów „nawet gdy jest to politycznie trudne”. Chodziło przede wszystkim o sprzeciw Merkel wobec ustawy zakazującej religijnej praktyki obrzezania. Szef żydowskiej organizacji Dieter Graumann stwierdził, że „zaangażowanie Merkel płynie prosto z serca”.
Niemiecka kanclerz zapowiedziała, że będzie walczyła z „antysemityzmem” który staje się ponoć poważnym problemem Niemiec, a także odniosła się do ataku Izraela na Strefę Gazy uznając, że „Izrael ma prawo do obrony”. Merkel nie wspomniała o dzieciach i kobietach, które zginęły przez izraelskie rakiety.
Źródło: Die Welt
„Handelsblatt”: Niemiecki prąd obciąża sieci w Polsce i Czechach Prąd z niemieckich elektrowni wiatrowych na północy przesyłany jest na południe za pośrednictwem sieci energetycznych w Polsce i Czechach, którym grozi destabilizacja – pisze w poniedziałek niemiecki dziennik „Handelsblatt”. „W Niemczech brakuje sieci przesyłowych, aby transportować energię elektryczną z nowych elektrowni wiatrowych, zbudowanych wzdłuż wybrzeża, do centrów przemysłowych w Bawarii i Badenii-Wirtembergii (na południu). Prąd płynie po linii najmniejszego oporu – a opór fizyczny jest w tym przypadku najsłabszy w Czechach i Polsce. Prąd z elektrowni wiatrowych w wielkich ilościach przesyłany jest na południe Niemiec okrężną drogą przez wschód” – pisze gazeta. Prezes zarządu czeskiego operatora sieci energetycznych Zbynek Boldis skarży się: „Producentów energii wiatrowej nie interesuje ani trochę to, czy u nas w Czechach gaśnie światło”. Podkreśla, że Niemcy stawiają jeden wiatrak za drugim, a w dziedzinie rozbudowy sieci energetycznych niemal nic się nie dzieje. Niemcy korzystają z czeskiej sieci, ale żadnych kosztów nie ponoszą – dodaje Boldis. Jak pisze „Handelsblatt, obawy Czech i Polski nie są nieuzasadnione. Sieci przesyłowe w obu krajach nie są przystosowane do transportu dodatkowego prądu z Niemiec. Aby utrzymać stabilność sieci, w obu krajach trzeba raz po raz wyłączać swoje elektrownie. „Musimy drogo za to płacić” – powiedział, cytowany przez gazetę dyrektor Departamentu Usług Operatorskich w Polskich Sieciach Energetycznych Jerzy Dudzik. Według gazety jeżeli wkrótce nie zostanie znalezione kompromisowe rozwiązanie, „w pierwszej kolejności mogą zareagować Polacy” i zamknąć swoje sieci dla Niemiec. „Polskie sieci są mniej stabilne i dlatego bardziej zagrożone niż czeskie – pisze „Handelsblatt”. – Zdaniem Polski rozwiązaniem awaryjnym byłoby zastosowanie przesuwników fazowych. To nic innego, jak duży przełącznik, dzięki któremu połączenie energetyczne z Niemcami mogłoby zostać odcięte”. Instalacja takich przesuwników fazowych wzdłuż polsko-niemieckiej granicy kosztowałaby 100 mln euro – pisze niemiecki dziennik. Dodaje też, że podobnych kłopotów z niemieckim prądem nie mają Austriacy, których sieć energetyczna jest stabilniejsza. Na dodatek Austriacy sprowadzają do swojego kraju korzystny prąd z elektrowni wiatrowych w Niemczech, zasilając nią magazyny energii w Alpach. W poniedziałek niemiecki minister gospodarki Philipp Roesler przedstawi plan rozbudowy sieci energetycznych w Niemczech przez najbliższe 10 lat. Plan zakłada ponad 50 projektów, w tym budowę trzech korytarzy sieci przesyłowych, umożliwiających transport energii elektrycznej na duże odległości z północy na południe Niemiec. Rozbudowa sieci energetycznych jest jednym z kluczowych elementów niemieckiego planu rezygnacji z energii atomowej do 2022 r. i przechodzenia na energię opartą na źródłach odnawialnych. PAP
Unia dofinansuje mafię? Zamożni Rosjanie, w tym również mafiozi będą głównymi beneficjentami pomocy finansowej, jaką Unia Europejska wypłaci Cyprowi – ostrzegł poniedziałkowy “Der Spiegel”, powołując się na raport niemieckiej agencji wywiadowczej (BND). “Raport BND pokazuje, kto zyska najbardziej na miliardach euro pochodzących od europejskich podatników, a są to rosyjscy oligarchowie, biznesmeni i mafiozi, którzy zainwestowali swoje nielegalne zarobki na Cyprze” napisał magazyn. Autor artykułu podkreślił, iż duża liczba rosyjskich biznesmenów umieściła ogromne sumy pieniędzy w cypryjskich bankach, do czego skłoniła ich niższa niż gdzie indziej stawka podatku, mimo iż Cypr pozbył się swojej reputacji raju podatkowego po wstąpieniu do Unii Europejskiej w 2004 roku. Z raportu BND wynika, że łącznie rosyjscy oligarchowie tylko w 2011 r. złożyli w cypryjskich bankach ok. 20 mld euro (26 mld dolarów), czyli więcej niż wynosi PKB tego kraju (17,8 mld euro). Depozyty te będą gwarantowane, jeżeli europejska pomoc finansowa zostanie zatwierdzona i wesprze cypryjskie banki. BND oskarżyła przy tym Cypr o stwarzanie szans w kraju dla prania brudnych pieniędzy. Zarzut ten wywołał ostrą reakcję cypryjskich władz. Rzecznik tamtejszego rządu Stefanos Stefanou oświadczył, że stwierdzenie, jakoby wyspa była centrum prania brudnych pieniędzy było “oszczercze” i obliczone na “zniszczenie” reputacji jego kraju jako centrum zagranicznych inwestycji. – Cypr przyjął i wprowadził wysokozaawansowane instytucjonalne ramy w walce z praniem brudnych pieniędzy, co jest w pełni zgodne z prawem UE – powiedział Stefanou podczas specjalnie zwołanej konferencji prasowej. Podkreślił, że rosyjskie inwestycje zostały dokonane w związku z “atrakcyjnością cypryjskiego systemu finansowego oraz zalet Cypru, takich jak posiadanie traktatów dotyczących podwójnego opodatkowania, zawartych z wieloma krajami, w tym z Rosją”. Raport BND zwraca uwagę, że pranie brudnych pieniędzy zostało ułatwione od czasu, kiedy władze Cypru wprowadziły możliwość łatwego pozyskania cypryjskiego obywatelstwa przez zamożnych obywateli rosyjskich. Z danych zgromadzonych przez niemiecki wywiad wynika, że aż 80 rosyjskich oligarchów otrzymało cypryjskie obywatelstwo, a wraz z nim – nieograniczony dostęp do całej Unii Europejskiej. W poniedziałek rzecznik prasowy niemieckiego ministerstwa finansów poinformował, że kwestia prania brudnych pieniędzy będzie dyskutowana z Cyprem podczas najbliższego posiedzenia tzw. trójki (UE, MFW i EBC). Zarówno EBC, jak i UE odmówiły komentarza w sprawie raportu niemieckich służb wywiadowczych. Anna Wiejak
Jak żona Radkowi S. nagrodę wręczała.
Od maja 2010 roku stosuje zasadę, że: "Posmoleńska" Polska wymaga, aby w działaniach rządu Donalda Tuska szukać "podwójnego dna".Dzięki temu można było odkryć, że za prawie wszystkimi informacjami związanymi z obozem rządzącym Polską jest ukryta głębsza prawda o powiązaniach interesach, które podważają wiarygodność polityków PO.
Putin wręcza nagrodę Tuskowi
W sierpniu 2012 Polska opinia publiczna została poinformowana, że Donald Tusk otrzymał prestiżową nagrodę szwajcarskiego czasopisma. Informacja PAP, krótko podawała jaka to była nagroda. "Nagroda Europejska jest przyznawana od 2006 roku przez Fundację Hans Ringier Stiftung, założoną przez największą szwajcarską grupę wydawniczą Ringier Holding AG. Otrzymują ją osoby, które wyróżniły się w dziedzinie stosunków europejskich." Oczywiście news PAP nie informował, że... zgodnie z informacjami dostępnymi w internecie, od 2006 roku głównym doradcą grupy Ringier Holding AG w zakresie polityki zagranicznej jest nie kto inny jak... Gerhard Shroder.
Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą. Gerhard Schröder były Kanclerz Niemiec, (socjaldemokrata) po skończeniu kadencji dostał posadę prezesa niemieckiego oddziału Nord Stearm AG, czyli firmy zarządzanej przez rosyjski Gazprom, który jest tajną bronią Putina. Firma ta zbudowała gazociąg Nord Stearm, a gazociąg ten za przyzwoleniem Tuska zablokował port w Świnoujściu i pozbawił Polskę możliwości realizacji planów dywersyfikacji dostaw gazu. Poza pracą dla Putina, Gerhard Schröder zasłynął także przez ostatnie lata, z bycia wielkim obrońcą swojego dobroczyńcy i Rosji, krytykując m.in. Czeczenię, Gruzję i Estonię za ich próby uniezależnienia się od Rosji. Nie dziwi to, bo jak wynika z artykułu poniżej -
Gerhard Schröder razem z rodziną spędzał wakacje w willi Putina w Soczi. Biorąc pod uwagę jego stanowisko w koncernie Ringier Holding AG oraz jego bardzo bliskie relacje z Putinem, można śmiało powiedzieć, że Donald Tusk dostał nagrodę od samego Władimira Putina za ujeżdżanie "rosyjskiego konia trojańskiego" Europy jakim od 5 lat jest Polska.
Całość informacji wraz z linkami o tym jak Putina wręczał nagrodę Tuskowi znajduje się w wpisie: http://naszeblogi.pl/31222-putin-wrecza-nagrode-tuskowi
Anne Applebaum i nagroda dla Radosława Sikorskiego.
W ostatnich dniach PAP oraz media typu GW i TVN rozpowszechniały wiadomość, że Radosław Sikorski został wyróżniony... "Za mówienie prawdy, nawet gdy nie jest to dyplomatyczne" - tak brzmi uzasadnienie prestiżowego magazynu "Foreign Policy", który umieścił szefa polskiej dyplomacji na liście "Top Global Thinkers 2012". http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114875,12911586.html
Oczywiście w informacjach nikt nawet nie wspominał, że właścicielem " Foreign Policy", jest "The Washington Post Company". (The Washington Post Company announced that they had purchased Foreign Policy from the Carnegie Endowment for International Peace. It also has a website.) http://www.foreignpolicy.com/articles/2008/09/28/the_washington_post_company_acquires_foreign_policy_magazine
Nie wspominano także, że " The Washington Post Company" jest właścicielem "The Washington Post", w którym od wielu lat wysoką pozycję ma żona ministra Sikorskiego, Anne Applebaum. Biorąc pod uwagę, linię polityczną "The Washington Post" i pozycję żony Radosława Sikorskiego w tym koncernie nie dziwi nagroda, która wygląda na raczej na zagrywke PR. Przypominam :"Posmoleńska" Polska, jak kiedyś PRL, wymaga aby w działaniach rządu Tuska szukać "podwójnego dna".... NDB2010
Co myślą, jeśli myślą, niektórzy „narodowcy”? Proponuję zajrzeć tu:
http://myslnarodowa.wordpress.com/
Dla leniwych: Strona “Polska Myśl Narodowa” jest aktualnie w początkowej fazie budowy – wszystkie działy i artykuły podlegają systematycznie re-edycji. Została utworzona, ponieważ istnieje potrzeba usystematyzowanego i zbiorczego przedstawienia wielu zagadnień ekonomicznych, politycznych i historycznych. Dyskusja na forach internetowych nie jest odpowiednim miejscem dla takiego przedsięwzięcia, ze względu na zaśmiecanie dyskusji przez osoby o niskiej inteligencji – bądź zawodowych dywersantów. Korzystanie z czołowych platform blogerskich (salon24, Nowy Ekran) wiąże się z uwiarygodnianiem ich właścicieli – oraz naraża na funkcjonujacą tam cenzurę (sprawa jest złożona i wymaga odrębnego omówienia). Szczególna uwaga zostanie poświęcona kwestiom ekonomicznym, ponieważ ruch narodowy został zinfiltrowany przez propagatorów antynarodowej, godzącej w suwerenność państwa ideologii neoliberalnej. Idea narodowa jest w swojej naturze, stawiającej w centrum dobro narodou – a nie – egoistyczny interes jednostki, w śmiertelnym konflikcie z ideologią “wolnorynkową”. Wynika to z odmiennych poglądów na rolę państwa w życiu narodu – w szczególności – życiu ekonomicznym. Konflikt ten to konflikt wizji państwa aktywnie budującego dobrobyt każdego Polaka z wizją państwa-stróża nocnego, broniącego własności opływającej w luksusy garstki kompradorów przed wyzutym z własności i dostatku narodem. To droga do zantagonizowania Polaków z ich własnym państwem. Nie każdy model gospodarki rynkowej jest w jednakowym stopniu antynarodowy. Dobrze współgra z ideologią narodową model skandynawski – albo państwo dobrobytu (welfare state) oparte na modelu niemieckim z czasów Erhardta (soziale Marktwirtschaft)- generalnie – gospodarka silnie etatystyczna z silną progresją podatkową i redystrybucją. Żaden model kapitalizmu godzący w zdolność polskich rodzin do wychowania minimum dwójki dzieci, żaden model kapitalizmu nie gwarantujący polskiej rodzinie mieszkania i stabilności dochodów nie może być dopuszczony do rozważań przez narodowca. Bo istotą bytu narodowego jest podtrzymywanie (conajmniej) bytu biologicznego tegoż narodu. Bez tego – na nic świadomość i kultura. Neoliberalny kapitalizm to gwóźdź do trumny narodu – ludzie wycieńczeni walką o przetrwanie, związanie końca z końcem, stracą z pola widzenia dobro innych Polaków – i całego narodu. To droga zniewolenia i klęski. I tak dalej. I rzeczywiście: Zniewolona Ameryka do dziś nie może podnieść się z klęski, jaka zadał jej XIX-wieczny leseferyzm. Dopiero teraz, bo Żydzi zaszczepili tam etatyzm i redystrybucję dóbr – to dopiero będzie tam ale dobrze! Ciekawe, czy Czytelnicy „Myśli Narodowej” w USA głosowali na JE Baraka Husseina Obamę? JKM
Prywatność w służbie bezpieczeństwa Ogłoszenie z wielkim przytupem przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego i niezależną prokuraturę rewelacji o tym, jak to Brunon K. „chciał” wysadzić w powietrze gmach Sejmu razem z panem prezydentem Komorowskim, premierem Tuskiem, Umiłowanymi Przywódcami i przedstawicielami wszystkich stanów, sprowokowało ożywioną dyskusję na temat bezpieczeństwa. Oczywiście na pierwszym miejscu - bezpieczeństwa Sejmu i sejmujących stanów. Pojawiały się pomysły, by teren Sejmu ogrodzić i ograniczyć dostęp osób z zewnątrz. I słusznie - bo każdego dnia widać jak na dłoni, że kontakt ze światem zewnętrznym nie jest wcale Sejmowi potrzebny. Umiłowani Przywódcy z powodzeniem wystarczą sami sobie intrygując zarówno partyjnie, jak i indywidualnie, jeden przeciw drugiemu, oskarżając się przez Trybunałem Stanu, spierając się na temat różnicy między przodkiem a tyłkiem - i tak dalej. Jedyny problem, jaki się wyłania, to z jednej strony zapewnienie Umiłowanym Przywódcom aprowizacji, a z drugiej - usuwanie produktów przemiany materii. Na szczęście literatura jak zwykle wyprzedza życie, toteż możemy odwołać się do twórczości Stanisława Lema, który bodajże w „Kongresie futurologicznym” opisywał debatę nad przyszłością świata. Ponieważ zatroskanych przyszłością świata było wielu, ich referaty z konieczności były maksymalnie skracane, ograniczając się do istoty rzeczy. Delegacja japońska na przykład przedstawiła projekt samowystarczalnego miasta. Miałoby ono postać gigantycznego wieżowca, w którym znajdowałyby się nie tylko tradycyjne urządzenia służące mieszkaniu, relaksowi i rozrywce, ale również aparatura służąca do recyklingu. Zainstalowane w samowystarczalnym mieście urządzenia recyklingowe wytwarzałyby, a ściślej przetwarzałyby np. na wodę pitną wszystkie płyny wydalane przez mieszkańców miasta, wykorzystując w tym celu nie tylko mocz, ale nawet poty śmiertelne i inne cielesne sekrecje. Sekrecje stałe, a także ciała zmarłych mieszkańców miasta, rozkładane byłyby w recyklingu na atomy, z których następne urządzenia wytwarzałyby skomplikowane związki chemiczne, będące surowcem dla tamtejszego przemysłu spożywczego. Delegacja przywiozła nawet opakowane w przezroczystą folię próbki zrobionego tą metodą strasburskiego pasztetu, które rozdała wszystkim uczestnikom obrad. Ci jednak, zamiast spróbować, dyskretnie upychali paszteciki pod siedzeniami. Gdyby zatem wykorzystać ten literacki pomysł, można by Umiłowanych Przywódców całkowicie izolować od świata zewnętrznego, żeby mogli cieszyć się bezpieczeństwem, ile dusza zapragnie. Na zewnątrz teren Sejmu zostałby otoczony podwójnym płotem z drutu kolczastego pod prądem o wysokim napięciu, a ochronę przed intruzami dodatkowo wzmacniałyby samoczynne karabiny maszynowe, reagujące na najdrobniejszy ruch w strefie śmierci. Oczywiście takie ogrodzenie nie zabezpieczałoby gmachu Sejmu przed atakiem z powietrza, toteż jedynym wyjściem byłoby wkopanie całego kompleksu w ziemię, przykrycie 8-metrową warstwą gleby, na której można by posadzić drzewa i krzewy tak, że nikt postronny by się nie domyślił, iż pod spodem wre praca państwowa. W końcu czy to nie wszystko jedno, czy nasz nieszczęśliwy kraj będzie rządzony z góry, czy z dołu? Powie ktoś, że zapędzanie Umiłowanych Przywódców do podziemia, to chyba przesada, ale na takie dictum można odpowiedzieć, że bezpieczeństwo jest sprawą najważniejszą i nie ma takich ofiar, jakich nie można by ponieść w służbie bezpieczeństwa. Bo też nie tylko o bezpieczeństwo Umiłowanych Przywódców tu idzie, ale o bezpieczeństwo wszystkich. W bardzo interesujący sposób przedstawiła tę sprawę w państwowej telewizji pani red. Beata Tadla, która niedawno przeszła tam z TVN. Referując tę sprawę z punktu widzenia władz zwróciła uwagę, że wprawdzie obywatele naszego nieszczęśliwego kraju są inwigilowani przez tajniaków jak rzadko kto - ale to wszystko przecież dla naszego dobra i musimy się zdecydować: albo więcej prywatności, albo więcej bezpieczeństwa. Nie ulega wątpliwości, że w obliczu takiego dylematu praworządny obywatel nie będzie wahał się ani chwili i oczywiście wybierze bezpieczeństwo. Praworządny obywatel nie ma, a ściślej - nie powinien mieć nic do ukrycia przed władzami, więc tak naprawdę ta cała prywatność nie jest mu do niczego potrzebna. Nacisk na konieczność zachowania sfery prywatności wywierają obywatele, którzy chcą przed władzą coś ukryć, a cóż to może być takiego, jeśli nie jakieś złowrogie czyny, rozmowy, czy myśli? Ale złowrogie czyny, rozmowy, czy myśli władza tak, czy owak powinna znać ze względu na ciążący na niej obowiązek zapewnienia powszechnego bezpieczeństwa, więc tak czy owak prywatność jest oczywiście niepotrzebna.
Przyznam, że kiedy słuchałem tego wywodu, miałem wrażenie, jakby mi ze 40 lat ubyło - bo mniej więcej tak samo pod koniec lat 70-tych funkcjonariusz SB podczas przesłuchania dowodził mi bezcelowości przestrzegania tajemnicy korespondencji. Praworządny obywatel - powiadał - nie będzie przecież pisał niczego ani przeciwko ustrojowi socjalistycznemu, ani przeciwko kierowniczej roli partii, ani przeciwko sojuszom. Jemu tajemnica korespondencji nie jest do niczego potrzebna, bo i tak nie ma nic do ukrycia przed władzami. Jeśli natomiast obywatel w listach wypowiada się przeciwko ustrojowi socjalistycznemu, przewodniej roli partii w budowie socjalizmu, czy sojuszowi ze Związkiem Radzieckim i innymi bratnimi krajami socjalistycznymi, to takiego gada trzeba zdemaskować i unieszkodliwić wszystkimi dostępnymi środkami. Inaczej - ładnie by wyglądała rewolucyjna i czekistowska czujność wobec wrogów ludu. Okazuje się, że mimo transformacji ustrojowej, ciągłość nie tylko instytucji, ale nawet argumentacji jest większa, niż mogłoby się nam na pierwszy rzut oka wydawać. Ale czyż może być inaczej, kiedy za sprawą naszych opiekunów, zarówno za komuny, jak i teraz, bezpieczeństwo wysuwa się na plan pierwszy? SM
Nic dziwnego, że nie chcą cięć w budżecie! 3000 eurokratów zarabia więcej, niż premier Cameron (i mają po 93 dni urlopu)
http://www.dailymail.co.uk/news/article-2238135/3-000-Eurocrats-earn-David-Cameron-93-DAYS-holiday-year.html#ixzz2DErAftwR
Jak pisze Amanda Williams w dzisiejszym Daily Mail (25.11.2012):
- ponad 3.300 eurokratów zarabia więcej, niż premier brytyjski David Cameron
- pracują oni 37,5 godz. tygodniowo
- mają 93 dni wolne w roku
- pobierają dodatki w wysokości do 40% pensji
- otrzymują dodatek 16%, gdy pracują poza krajem pochodzenia
- otrzymują dodatek rodzinny: £137 + 2% od pensji miesięcznie
- dostają dodatki na dzieci: £301 na niepełnoletnie dziecko + £203 na edukację na dziecko + £73 na dziecko w wieku poniżej 5 lat miesięcznie
- personel dyplomatyczny pracujący w ponad 130 ambasadach otrzymuje dodatek w wysokości do 40% wynagrodzenia
- mają zagwarantowany szczodry plan emerytalny
Europejscy liderzy dyskutowali nad cięciami budżetowymi, popijając czerwone winko Chateau Angelus Grand Cru rocznik 1992 w cenie £120 za butelkę [ponad 600 złotych - admin]
Jednym z powodów załamania się rozmów o budżecie było to, że UE zażądała zwiększenia wydatków na administrację w wys. £5bn, łącznie z hojnymi pensjami i emeryturami. Nigel Farage powiedział:
“Życie eurokraty jest łatwe – wysokie zarobki, niskie podatki i doskonałe plany emerytalne, nie mówiąc o licznych dniach wolnych, “dietach” i “dodatkach za relokację” i pieniądze na każde posiadane dziecko miesięcznie. Wielu ma wolne piątkowe popołudnia, dostęp do subsydiowanych restauracji i kawiarni i oczywiście upusty w sklepach po pokazaniu przepustki parlamentarnej. A jeszcze są na tyle bezczelni, żeby strajkować przed budynkiem parlamentu w czasie rozmów o oszczędnościach. Nic dziwnego, że większość Brytyjczyków chce wyjść z Unii”. Rzecznik przewodniczącego Jose Manuel Barroso, którego pensja wynosi £240,000 rocznie plus dodatki, powiedział gazecie, że komisja już poczyniła istotne cięcia. Amanda Williams Tłumaczenie/opracowanie – Ola Gordon
Michał i Julia, czyli komedia polska Tymczasem co się dzieje za sprawą nieprzemyślanych posunięć premiera Tuska? - kulturoznawca Boni jest ministrem cyfryzacji, a badaczka literatury Pitera została właśnie mianowana szefową sejmowej komisji cyfryzacji. Paranoja jakaś! Oba brylanty marnują się w jakiejś cyfryzacji, o której nawet eksperci zapraszani przez Monikę Olejnik boją się wypowiadać. W odróżnieniu od dramatu szekspirowskiego zarówno komedia polska, jak i grecka tragedia sprawdzają się także w polityce krajowej. Media nasze szczytują po klęsce ostatniego szczytu Unii Europejskiej. Okazyjnie zaznaczę, że nadzwyczajne szczyty tej organizacji spowszedniały już do tego stopnia, iż tylko patrzeć, jak zwołają szczyt w sprawie dalszych losów wicepremiera Pawlaka. Ale tylko tak dygresyjnie sobie dywaguję. Właśnie mignęło mi w mediach, że obok Niemiec i Francji także my mamy szansę stać się jednym z głównych rozgrywających w Unii Europejskiej. Z tym, że jest jeden ponoć warunek sine qua non – Unię w tym celu musi opuścić Anglia. Pomyślałem sobie, że w tej logice można pójść dalej: możemy stać się strategicznym partnerem europejskim dla Stanów Zjednoczonych i Chin. Oczywiście pod warunkiem, że z Europy wszyscy wyjadą. Redaktor Piotr Zaremba w nowym dwutygodniku „W sieci” wyraził nadzieję, iż „do polskiego parlamentu może zawitać prawdziwa polityka i to nie będzie dobra wiadomość dla Donalda Tuska”. Pyszne zdanie i jeżeli dalszy ciąg będzie na tym poziomie, to wróżę „ W sieci” wielką przyszłość. Notabene, kiedy zobaczyłem dzisiaj w kiosku ten tytuł, z miejsca miałem skojarzenie z angielską frazą w stylu ministra Radosława Sikorskiego: Welcome in sieć! Nie mam pojęcia skąd u mnie się biorą takie przebłyski sztucznej inteligencji. Wracam jednak do naszych baranów, czyli promotorów tezy, że zajmiemy pozycję Wielkiej Brytanii, jeżeli Anglicy wyjadą na swoją wyspę. Otóż pojawiły się niestety pierwsze oznaki, że nasz szczery przywódca może przegapić tę historyczną szansę. Wiadomym jest bowiem, że aby zająć pozycję Dumnego Albionu, nasza Wielka Polska musi się chociaż zbliżyć do rzędu wielkości potencjału gospodarczego i cywilizacyjnego, jaki prezentują cholerni wyspiarze. Tymczasem nawet nieuzbrojonym okiem widać, że na razie przewyższają nas kilkunastokrotnie i to niemal pod każdym względem. Owszem, sam premier Donald Tusk zarówno z figury, jak i aparycji trochę przypomina ich premiera Davida Camerona, zwłaszcza z tyłu, ale to może się okazać niewystarczające podobieństwo. Chociaż na początek i tym nie można wzgardzić. Dobra psu i mucha, jak mawiali starożytni Polacy. Jednak gdy w grę wchodzą konkrety, to wrażenie jest znacznie gorsze, a nawet fatalne. Już nie chcę wspominać o PKB czy obronności, ale nawet w dziedzinie sztuki – gdzie my mamy coś na podobieństwo „Romea i Julii” na przykład? Ba! Ja znalazłem światełko w tunelu, lecz co z tego, kiedy tego potencjału nie potrafimy wykorzystać. Mam oczywiście na myśli duet(chociaż nie są to kochankowie) Michał i Julia, czyli Boni z Piterą. Ale – powtarzam – co z tego, skoro premier oba te diamenty rzucił na odcinek administracji oraz cyfryzacji?! Przecież to jest marnotrawstwo bijące po oczach. Boni bowiem jest polonistą i Pitera także polonistka, co znaczy, że mogliby chociaż spróbować doścignąć rodaków Szekspira na polu szeroko rozumianej(bardzo szeroko) literatury i sztuki. Tymczasem co się dzieje za sprawą nieprzemyślanych posunięć premiera Tuska? - kulturoznawca Boni jest ministrem cyfryzacji, a badaczka literatury Pitera została właśnie mianowana szefową sejmowej komisji cyfryzacji. Paranoja jakaś! Oba brylanty marnują się w jakiejś cyfryzacji, o której nawet eksperci zapraszani przez Monikę Olejnik boją się wypowiadać. Ten ruch kadrowy premiera Tuska sprawia nieodparte wrażenie, jakby on chciał jeszcze bardziej skompromitować oboje tych delikwentów, co przecież i tak jest niemożliwe. Boni pogrążył się po same uszy próbując odchudzać administrację publiczną, co dało skutek przeciwny – administracja sięgnęła poziomu carskiej Rosji i przypuszczam, że sam Gogol pozazdrościłby ministrowi Boniemu takiego efektu. Z kolei Pitera miała identyczne efekty w realizacji innego postulatu swojej partii – „podjęcia rzeczywistej walki z korupcją”. W rezultacie tego boju wykryto nielegalnie zakupioną i co gorsza skonsumowaną porcję dorsza za 6 złotych z groszami. Na szczęście dla delikwenta - bez frytek! Natomiast rzeczywista korupcja rozkwitła niezliczonymi aferami władzy, w imieniu której Pitera tę korupcję zwalczała. Staje się więc oczywiste, że Michał i Julia powinni byli zostać rzuceni na odcinek szeroko rozumianej literatury i sztuki. W tej dziedzinie bowiem nikogo nie rażą paradoks, kontrapunkt, deja vu, qui pro quo, odwrócenie ról, gwałtowny zwrot akcji i tym podobne hopsztosy. Pewnie że nie moglibyśmy liczyć na dramat w rodzaju „Romeo i Julii”, chociażby z tego względu, że Boni podobno ma wiele zalet, jednak Romeo to on nie jest na pewno. Ale jakąś swojską opowieść „Michał i Julia” dałoby się stworzyć i już byłby pierwszy krok w doganianiu ojczyzny Szekspira. Z drugiej strony trzeba mimo wszystko przyznać, że jako cyfryzatorzy Michał i Julia też mogą trafić do annałów polskiej komedii. Zapewne to nie będzie dzieło na miarę „Dwunastu krzeseł”, bo to nie ten kaliber postaci i charakterów. Ale już skromniejsze dziełko „Dwa złote stołki” widzę jak najbardziej... Seaman
PIĘĆ PYTAŃ do Zuzanny Kurtyki przed spotkaniem rodzin smoleńskich. „To krok ku zjednoczeniu rodzin, byśmy wszyscy mówili jednym głosem” wPolityce.pl: - Jutro do Sejmu przyjadą bliscy ofiar katastrofy smoleńskiej wraz z pełnomocnikami. Udział zapowiedziało kilkadziesiąt rodzin. Dawno już nie widzieliście się państwo w tak szerokim gronie – poza październikową konferencją naukową. Jaki jest cel tego spotkania? Zuzanna Kurtyka: - Bardzo dobrze, że tak wiele osób potwierdziło uczestnictwo w spotkaniu, bo ma ono na celu przede wszystkim ustalenie jednolitego frontu przy dalszym wyjaśnianiu katastrofy. To krok ku zjednoczeniu rodzin, byśmy wszyscy mówili jednym głosem. Wtedy jego waga będzie dużo większa niż w przypadku działań pojedynczych. Nasi adwokaci również powinni działać wspólnie. Mam nadzieję, że to spotkanie zaowocuje bliższą współpracą, zwłaszcza na drodze prawnej. Być może są możliwości, których nie wykorzystujemy.
- Ma pani na myśli jedną strategię odnośnie współpracy z prokuraturą, nacisku na rząd, działań w celu powołania komisji międzynarodowej? - Nie, chodzi zwłaszcza o składanie pozwów, zażaleń i dążenie do egzekwowania naszych praw, które są nieustająco łamane zarówno przez prokuraturę – cywilną i wojskową – oraz rząd.
- O jakie konkretnie? - Chodzi przede wszystkim o nierespektowanie prawa dostępu do dowodów w postępowaniu. Jest ono ignorowane również po naszych wyraźnych prośbach o wgląd do materiałów będących w dyspozycji prokuratury. A jest to przecież podstawowe prawo osoby pokrzywdzonej. Chodzi też o warunki, w jakich udostępnia nam się akta. Możemy się z nimi zapoznawać tylko w siedzibie prokuratury w Warszawie i to w godzinach jej pracy, czyli od 8 do 15. Część osób nie jest nawet świadoma, że ich prawa są łamane. Większą wiedzę w tym zakresie mają nasi prawnicy i to od nich – liczymy – dokładnie usłyszymy, co nam przysługuje i jak się tego domagać. To oczywiście tylko punkt wyjścia. Tych problemów jest bardzo dużo, ale nie chciałabym na razie mówić o nich publicznie. Spotkanie będzie zamknięte dla mediów, byśmy w spokoju mogli zastanowić się, jak się wspierać i wspólnie dochodzić do prawdy. Założenie jest takie, byśmy przekazywali sobie nawzajem wiedzę i ramię w ramię o pewne rzeczy walczyli zarówno z rządem, jak i prokuraturą.
- Czy to znaczy, że czujecie, iż władze zupełnie o was zapomniały, że przeszły do porządku dziennego nad sprawą katastrofy smoleńskiej i cierpieniem oraz życiem w niepewności najbliższych tych, którzy 10 kwietnia zginęli? - A był moment, w którym pamiętały? Czy wtedy, gdy okłamywano nas w żywe oczy, czy też wtedy, gdy publicznie się z nas śmiano? Innych momentów „pamiętania” o rodzinach ofiar tragedii smoleńskiej sobie nie przypominam.
- Widzi pani możliwość skutecznego nacisku w jakiejś sprawie na rząd? Pan premier zdaje się do perfekcji opanował umywanie rąk i bagatelizowanie kolejnych skandali, które wychodzą na jaw. Gdy np. jest pytany o kolejne zamiany ciał ofiar mówi o tym jak o jakimś nieznaczącym incydencie. - Nie wiem, czy można jeszcze cokolwiek uzyskać od pana premiera Tuska. Trudno ze ślepym rozmawiać o kolorach. Pewne wartości są dla niektórych osób niedostępne. Nie wychowamy ich od początku. Ale za pomocą instrumentów prawnych można egzekwować swoje prawa, również od premiera i podległych mu ministrów. Być może nie będzie to miało natychmiastowego skutku, ale działanie wspólne zawsze przyniesie lepsze rezultaty niż starania pojedynczych osób.
Rozmawiał Marek Pyza
27 Listopad 2012 Tylko dwa metry wysokości - ma mieć ogrodzenie wokół Sejmu- sercu demokracji- w związku z planami pana Brunona K., który za jednym zamachem chciał się rozprawić z demokracją w wersji obowiązującej obecnie. Chciał za jednym zamachem smoleńskim , wysadzić w powietrze, prezydenta, premiera, Sejm i wszystkich posłów, którzy aktualnie debatowaliby nad budżetem naszego kraju, naszej” zielonej wyspy”.. Jakoś nie miał chętnych do współpracy w tym antydemokratycznym dziele, więc do pomocy otrzymał od Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego pomoc, w postaci czterech agentów tej agencji i gdyby agenci ci przeszli na stronę zamachowca naprawdę- już dawno nie byłoby Sejmu, posłów, pana prezy-denta i pana premiera.. A tak denta pozostała ta sprawa nagłośniona do granic nieprzyzwoitości medialnej, jakby naprawdę chodziło o zamach na demokrację.. Znowu jakaś kompletna lipa, ale medialnie- wielki hałas. Tak jak sprzedaż samochodów firmy Amber Gold… Wystawiono ich bodaj 134, w każdych „wiadomościach” o tym można było się dowiedzieć, przynajmniej w „polskim’ radiu, o czym co jakiś czas zapewnia nas nagrana taśma na tę okoliczność, żebyśmy przypadkiem nie zapomnieli, że słuchamy „polskiego” radia, koncesjonowanego przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji.. Też polską! A czy nadawanie jakiegokolwiek programu, żeby inni ludzie mogli sobie posłuchać tego co chcą im powiedzieć jeszcze inni ludzie- musi być koncesjonowane? Widocznie musi- skoro jest.. Samochody miały być sprzedane za 7 milionów złotych, a hałas medialny jest jakby miały być sprzedane za 600 milionów, bo chyba tyle- jeśli nie więcej- trzeba oddać wierzycielom. Dlatego sam szef jest trzymany w Piotrkowie Trybunalskim, w tamtejszej tiurmie żeby nikt z wierzycieli mu nie zrobił krzywdy.. Jakieś czas temu domagał się szczególnej ochrony, bo obawiał się o swoje życie w więzieniu.. Chyba chodziło o niebezpieczeństwo grożące mu ze strony wierzycieli. Przecież nie z innej strony? Na przykład ze strony służb.. W każdym razie mur chiński wokół Sejmu ma być wysoki na 2 metry, żeby odgrodzić demokrację od ludu, bo to i tak atrapa i nie ma co dłużej udawać, że jest inaczej.. Całość można dodatkowo wyposażyć w drut kolczasty i pod napięciem., żeby nikomu z demokratycznego ludu nie przyszło do głowy, żeby ten płot- oczywiście mur – przeskoczyć.. Tak jak pan Lech Wałęsa przeskakiwał płot, którego nie było w Stoczni Gdańskiej- ale za to był 3,5 metrowy mur.. Muru jak wiadomo głową się nie przebije, ale może spróbować go przeskoczyć.. Taki skok przez płot może zakończyć się nawet prezydenturą.. Tym bardziej, że żądnego płotu nie było, była za to motorówka Marynarki Wojennej, którą pan Lech Wałęsa przypłynął do Stoczni- tak przynajmniej twierdziła nieżyjąca już dziś pani Anna Walentynowicz.. Sam Lech Wałęsa twierdził po latach , że żadnego płotu nie było- on przynajmniej nie pamięta- sam słyszałem jak mówił o tym w „polskim” radiu.. Skoro płotu nie było, a był mur, którego nie tak łatwo dało się przeskoczyć, o czym przekonywali nas swojego czasu wspinacze murowi- to będzie mur wokół „serca demokracji”. I też będzie można go przeskakiwać, jeśli komuś się uda- może nawet zostać prezydentem.. Jeśli oczywiście służby na to pozwolą, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że bez ich udziału nic ważnego w Polsce zrobić nie można.. A najmniej postawić mur.. I to z drutem kolczastym pod napięciem.. Bo można jeszcze posłom oprócz immunitetu zafundować betonowe schrony przeciwludowe, na wypadek, gdyby gniew ludu- na to co posłowie wyprawiają z ludem, osiągnął taki poziom, że nic innego by im nie pozostawało- tylko schronić się przed nim do schronu. I wcale nie chodzi o bombardowanie z powietrza.. Bo od tego jest artyleria przeciwlotnicza.. Chodzi o zwykłe skrycie się przed wyborcami, którzy ich wybrali.. Bo za urną, czy kartką wyborczą, naprawdę trudno się schować.. Na razie będzie mur gettowy i już dzisiaj się martwię jak daleko będzie sięgał, czy przypadkiem nie do ulicy Marii Konopnickiej, gdzie znajduje się mój ulubiony Teatr, Teatr Studia Buffo. Będę musiał mieć specjalną przepustkę, żeby się do niego dostać. I nie wiadomo, czy ludzie prawicy będą wpuszczani. Na terenie dawnej dzielnicy niemieckiej. Nie wiem przy okazji, czy nie będzie zmiany ulicy z ulicy Konopnickiej, na ulicę …na przykład Teatru Studia Buffo.. Powinna być już taka ulica, tym bardziej, że jest to Teatr prywatny i ciągle funkcjonujący. Tak jak pan Lech Wałęsa- jeszcze żyje, a już Port Lotniczy swojego imienia – ma. Człowiek wybitny- to i ma. Przeskakując przez płot obalił komunizm, który się przeistoczył i dalej nas oplata swoimi mackami.. Obalił komunizm razem ze swoją żoną” Danuśką”.. Nie każdemu się to na świecie udało.. Jemu tak! Pani Maria Konopnicka była człowiekiem lewicy, od użalania się nad losem biednych i pokrzywdzonych, w tym-„ naszej szkapy”. Teraz rozdmuchuje się fakt, że byłą lesbijką i romansowała z młodymi mężczyznami.. To woda na młyn współczesnej lewicy.. I młot dla narodowców, którzy- zanim hymnem Polski został Mazurek Dąbrowskiego- forsowali” Rotę”.. Takie to są powikłane losy ludzi.. Jednak na ulicę Teatru Studia Buffo będziemy- my sympatycy- musieli poczekać.. Tylko patrzeć jak ulice polskich miast pełne będą nazwiska Lecha Wałęsy.. Tak jak Józefa Piłsudskiego.. Gdzie nie spojrzeć- pomnik – i ulica.. A wybitnych Polaków jak na lekarstwo? Przychodzi czas, że władza ludowa- tak jak za poprzedniej komuny – oddziela się od ludu, który ją wybiera.. Nowa klasa traci więzi z masami.. A Lenin przestrzegał.. I zwracał uwagę na organizatorską rolę prasy.. Ta jest zachowana- ale więzi? ”Elito”- uważaj na więzi! Bo lud jest nieobliczalny i działa nieobliczalnie.. Przeważnie niszczalnie.. Ludu zawsze używano do niszczenia.,, a nie do budowania.. I ten mur też może zostać zniszczony.. Oszukany lud widzący odgradzającą się władzę od niego, przez niego i dla niego wybraną.. Może pójść na barykady.. Na razie się nie buntuje, bo oczekuje w kolejkach na poprawę swojego zdrowia – cierpliwie. Na przykład w jednej z wrocławskich przychodni finansowanej przez NFZ na wizytę u endokrynologa zapisują na rok-uwaga!- 2020(???) Przypominam, że kończy się rok 2012 według Kalendarza Gregoriańskiego.. Chorzy mają przed sobą perspektywę ośmiu lat.. Nie jest to wiele, zważywszy na zestawienie z wiecznością.. I są cierpliwi, bo wierzą, że do nich dojdzie.. A jak nie dojdzie, to sami odejdą w inny świat-, być może lepszy, a na pewno spokojniejszy.. Oczywiście wpisanie na listę wcale nie oznacza gwarancji wizyty u lekarza.. Może się okazać, że NFZ. nie zapłaci za usługę w roku 2020.. NO i co? Najwyżej poczeka się do roku 2030.. W końcu taki rok przyjdzie! Bez względu jak dobrze będą rządzić socjaliści.. Ich już nie będzie-ale ustrój po nich pozostanie.. No i mur wokół demokratycznego Sejmu na wysokość 2 metrów.. Czy demokracja musi się bronić murem? I ktoś za nią murem WJR
Inwazja traktorów, zasieki, płonące opony Demokracja PO-PSL takiej demonstracji by nie zniosła
1. Wczoraj, a właściwie to już dzisiaj, z trudem wyszedłem z Europarlamentu, a rano ledwie do niego wszedłem. Wokół mnóstwo policji, wszędzie żelazne płoty i zasieki. Mało orła nie wywinąłem na śliskim chodniku, po rozlanym wczoraj mleku. Całe centrum Brukseli jest zablokowane, wszędzie traktory, tak wielkie, że aż strach, w Polsce takich nie widuję, niektóre z przyczepami, a na nich kadzie z mlekiem i gipsowe krowy. I napisy - SOS dla mleka! Uczciwa cena to 40 centów za litr! A na Placu Luksemburskim płonie w tej chwili stos starego siana i palą się opony. Tak rolnicy francuscy, niemieccy i belgijscy walczą w Brukseli o swój byt. A konkretnie o wyższe ceny mleka no i o to, żeby kwoty mleczne zostały utrzymane.
2. Na Placu Luksemburskim stoi wielki namiot. Poszedłem tam wczoraj, a właściwie dzisiaj, wypiłem z chłopami piwo, trochę z nimi pogadałem. Jedna wielka skarga i żal - jak żyć, panie deputowany, jak żyć? Wzorem premiera Tuska po tym pytaniu podziękowałem za gościnę i wyszedłem. A właściwie, to się wyczołgałem dołem, bo suwak od namiotu tak się zaciął, ze nie mogłem go otworzyć.Zanim jednak wyszedłem, to zapewniłem rolników, że my europosłowie uznajemy, że jest pewien luźny związek miedzy rolnikami hodującymi krowy, a kupowanym w supermarketach mlekiem. Udobruchałem ich na tyle, że mnie nie gonili .
3. Tu trzeba koniecznie dodać, że ogniście protestujący w Brukseli rolnicy francuscy, niemieccy i belgijscy maja dopłaty dwa razy większe od polskich rolników, belgijscy to nawet dwa i pół raza. I jeśli oni wyjeżdżają dziś traktorami na ulice, to doprawdy należy podziwiać cierpliwość i spokój rolników polskich.
4. Bruksela znosi demonstrację rolników ze spokojem i godnością osobistą. Myślę, że obecna polska demokracja takiej demonstracji by nie zniosła. Rolnicy w Polsce już zresztą nie raz przekonali się jak polska władza bije. Pierwsi demonstranci, których bito w wolnej już Polsce, w 1990 roku za rządów Mazowieckiego, to byli właśnie rolnicy. Pod Mławą to było. Potem bito ich jeszcze parę razy, a jednemu rolnikowi spod Kalisza władza wybiła oko. Dawni liderzy chłopskich protestów albo nie żyją, jak Lepper, albo wylądowali w więzieniu, jak Zagórny, albo jak z Janowskiego, próbowano z nich wariatów zrobić. Nie łudzę się, ze gdyby dziś polscy rolnicy próbowali zablokować traktorami Warszawę, demokratyczna władza PO-PSL biłaby ich bez litości.
5. Platforma i PSL wiedzą, co robią, odpuszczając w Unii walkę o równe rolnicze dopłaty. Im większa na polskiej wsi bieda, tym mniejsza groźba, ze rolnicy traktorami do Warszawy przyjadą, bo nie będzie ich stać na paliwo.
Janusz Wojciechowski
CZTERY PYTANIA do mec. Lwa-Mirskiego. "W mojej ocenie mamy do czynienia ze świństwem. Jednak czego tu wymagać?" wPolityce.pl: "Nasz Dziennik" pisze, że Krzysztof Wyszkowski ma szanse na walkę o sprawiedliwość w związku z procesem, jaki przegrał z Lechem Wałęsą. Jak Pan komentuje tę sprawę?
Andrzej Lew-Mirski: W tej sprawie należy oddzielić wymiar prawny od ludzkiego. Ja swój wniosek złożyłem już wiele tygodni temu. Jednak dopiero dziś jest on rozpatrywany. Decyzja podjęta zostanie na posiedzeniu niejawnym. W międzyczasie doszło do opublikowania przez Lecha Wałęsę oświadczenia, zgodnie z wyrokiem. Sądy są zawalone pracą i nie znalazły czasu, by przed wykonaniem wyroku przez Wałęsę zająć się skierowanym przeze mnie wnioskiem. Wszyscy wiedzieli, jak wygląda sytuacja, jaki jest stan Krzysztofa Wyszkowskiego. Jeśli ktoś sprawę wniosku pozostawia na ostatni moment, to albo nie zna historii, albo nie wie, o co chodzi i patrzy jedynie przez pryzmat przepisów. W obecnej sytuacji nie wiem, czy rozstrzygnięcie sądu ma znaczenie. Tyle jeśli chodzi o prawo.
Co z ludzkim wymiarem tej sprawy? W mojej ocenie mamy do czynienia ze świństwem. Mówię to jako obywatel, a nie pełnomocnik. Jednak czego tu wymagać? Człowiek, który przyjmuje do związków zawodowych innego człowieka, potem jest przez niego sekowany w sposób niemiłosierny. I to wbrew prawdzie historycznej. W tej chwili Krzysztof Wyszkowski ma poważne problemy. Jeśli one nie znajdą pozytywnego zakończenia, to kolega Wałęsa zdaje się będzie miał powód do satysfakcji, że los tak chciał. To moja opinia.
Jakie szanse działania ma Krzysztof Wyszkowski ws. wyroku i przeprosin Wałęsy? Krzysztof może działać jedynie przez swojego pełnomocnika. Zobaczymy, jakie będzie obecnie rozstrzygnięcie sądu. Nie jestem szczególnym optymistą. Skoro nikt nie zorientował się, że decyzja w tej sprawie - taka czy inna - jest ważna, to są powody do niepokoju. Czas płynie. Opóźnienie w tym zakresie, zwlekanie z rozpatrzeniem wniosku, uniemożliwiło Krzysztofowi Wyszkowskiemu działanie, które mogłoby go uchronić przed narzuconym sponsorowaniem Wałęsy. Oczywiście, jeśli Krzysztof Wyszkowski będzie chciał podejmować kolejne kroki prawne, będę dalej działał. Jednak czasu cofnąć nie można.
Sprawa wydaje się oczywista. Sądy nie powinny karać za mówienie prawdy. W tej sprawie chodziło o fakty, o historię. Fakty i historia są takie, jakie są. Historycy opisują nowe dokumenty, nowe epizody z życia Wałęsy, a mimo to część sądów opiera się na rozstrzygnięciach z czasów, gdy Wałęsa został oczyszczony z zarzutów przez sąd lustracyjny. Wyrok sprzed lat wciąż jest sankcjonowany. Być może w wyniku wsparcia, jakie Wałęsa otrzymuje od swoich koniunkturalnych znajomych. A większość, czy nawet wszyscy badacze historii mówią, że nie mają wątpliwości, jaka była prawda. Tymczasem w sądach rozstrzyga się na zasadach, które urągają wszelkim standardom. Ci, którzy chcą wiedzieć, wiedzą jak było. Rozmawiał KL
Jak można dobrze rządzić Polską? W sumie bardzo interesująca debata, szkoda, że tak potraktowana przez właścicieli mediów ale dla zainteresowanych mam dobrą wiadomość już w najbliższym czasie prezes Kaczyński, zapowiedział następną o podobnej problematyce.
1. Wczoraj w Sejmie miała miejsce już 6 debata programowa organizowana przez Prawo i Sprawiedliwość pod takim właśnie tytułem. Piszę szósta bo były już debaty o nowym systemie podatkowym, proponowanych przez PiS zmianach w systemie ochrony zdrowia, rynku pracy, relacjach rząd - samorząd, nowej polityce rolnej i teraz o sprawnym państwie. Do debaty zostali zaproszeni zarówno ludzie nauki jak uznani przedstawiciele praktyki rządzenia państwem, czasami byli to ludzie z tytułami naukowymi którzy jakiś czas temu pełnili ważne funkcje państwowe. Wszystkich nazwisk oczywiście nie wymienię. Ale był nestor polskiej teorii organizacji i zarządzania prof. Witold Kieżun, znany socjolog prof. Jadwiga Staniszkis, prof. Krzysztof Rybiński (jakiś czas temu wiceprezes NBP), prof. Witold Modzelewski obecnie szef Instytutu Podatkowego a parę lat temu wiceminister finansów, wreszcie Anna Strężyńska do niedawna prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej postrzegana jako „żelazna dama” w tej dziedzinie, którą niestety zupełnie niedawno odwołał z zajmowanego stanowiska premier Tusk. Było jeszcze kilkunastu innych znakomitych profesorów, a także znawców praktyki rządzenia byli także kandydat na premiera rządu technicznego prof. Gliński i prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński.
2. Mimo tego, że naprawdę interesująca dyskusja trwała 5 godzin, trudno szukać jej choćby zgrubnego omówienia w głównych mediach (poza niektórymi portalami internetowymi) choć na sali przez cały czas były kamery i mikrofony wiodących stacji telewizyjnych i radiowych. Widać, że wajcha medialna została przestawiona na trwałe, nie można już pokazywać debat organizowanych przez Prawo i Sprawiedliwość, bo pokazują „kawał prawdy” o skutkach 5-letnich rządów Tuska i jego ekipy, a także to, że jest budowany przez tę partię ze środowiskiem naukowców alternatywny program, który pozwoli przystąpić do gruntownych zmian w Polsce, natychmiast po wygranych wyborach. Sam wczoraj zostałem „ofiarą” tej przestawionej wajchy. Zostałem zaproszony na wieczór do jednej stacji telewizyjnych właśnie na rozmowę o ustaleniach tej debaty ale już w studio okazało się, że o niej, nie będzie nic. Ale było za to o dokumentaliście Braunie i jego wypowiedzi, z mocną sugestią że odpowiada za tę wypowiedź PiS, było także o zapowiadanych marszach antyniemieckich w Opolu i generalnie o tym, że to ta właśnie partia odpowiada za język nienawiści w polskiej polityce, jakby nie było „dożynania watach” Ministra Sikorskiego czy śmierci pracownika biura poselskiego PiS w Łodzi, zamordowanego przez działacza Platformy.
3. Samej debaty nie jestem w stanie streścić (zainteresowanych odsyłam na stronę www.mypis.pl, gdzie jest relacja wideo) ale przytoczę klika ważnych moim zdaniem stwierdzeń, które na niej padły. Pof. Kieżun zwrócił uwagę, że trudno budować sprawne państwo w sytuacji kiedy corocznie wyjeżdża z Polski 80-90 mld zł kapitału, który transferują od nas firmy zagraniczne, prof. Rybiński podkreślił, że trudno o sprawną administrację publiczną, która w prawdzie od roku 1989 powiększyła się ze 150 tysięcy do 450 tysięcy osób ale strukturę ma dalej postkomunistyczną, prof. Staniszkis (także prof. Szczerski) mówili o sieciowości administracji unijnej i kompletnym nie przystawaniu do tego modelu polskiej administracji, wreszcie była prezes UKE Anna Strężyńska dawała nadzieję, że nawet punktowe dobrze przygotowane zmiany w administracji czy gospodarce mogą dać i silny impuls rozwojowy i np. duże oszczędności. W tym kontekście wymieniła zmiany ustawowe wprowadzone w 2006 roku na rynku telekomunikacyjnym, które dały nie tylko silny rozwój tego rodzaju usług ale także przyniosły w ciągu 4 kolejnych lat 4 mld zł oszczędności, które zostały w kieszeniach konsumentów. W sumie bardzo interesująca debata, szkoda, że tak potraktowana przez właścicieli mediów (w tym także media publiczne, których właścicielem okazuje się koalicja PO-PSL-SLD) ale dla zainteresowanych mam dobrą wiadomość już w najbliższym czasie prezes Kaczyński, zapowiedział następną o podobnej problematyce.
Kuźmiuk
Refundacja in vitro czyli krwawy biznes W sztuczny sposób powstaje nowy zyskowny rynek sztucznego zapłodnienia wart 20 mld złotych. Z ekonomicznego punktu widzenia wszystko łatwo przewidzieć. Ponieważ do każdego zabiegu państwo będzie dopłacać z kieszeni podatnika, na zabiegi będą decydowały się pary przy pierwszej lepszej okazji. Z pewnością pojawią się nieuczciwe praktyki mające na celu wyłudzanie refundacji. Sztuczny popyt będzie też napędzał turystykę medyczną i pojawią się klienci z zagranicy.
Czego nie widać Podczas gdy premier Tusk wraz z ministrem Arłukowiczem stosują typową manipulację medialną i podczas konferencji prasowych o in vitro pojawiają się na tle planszy przedstawiające uśmiechnięte dziecko, gwoli prawdy powinni pojawiać się z plakatem pokazującym nie rozradowanego bobasa, lecz kilkanaście białych trumienek, w których spoczywają jego potencjalni bracia i siostry. W 2010 roku Instytut Globalizacji opublikował raport przygotowany przez ks. prof. Artura Katolo, autora książki „Contra in vitro” (dostępna w sklep-niezalezna.pl), na podstawie danych źródłowych Ministerstwa Zdrowia Republiki Włoskiej, w jaki sposób uregulowanie in vitro przełożyło się na praktyki stosowane w rzeczywistości. Te dane są szokujące. W 2005 roku liczba przeniesionych embrionów w wyniku in vitro wyniosła 58.869, lecz dało to zaledwie 3385 urodzeń. Oznacza to, że uzyskanie jednego żywego urodzenia wymagało uśmiercenia 17 innych zarodków. Innymi słowy: aby narodził się Maciuś z probówki, do klozetu zostają spuszczeni Piotr, Paweł, Faustyna, Miriam, Tymoteusz, Zofia, Łucja, Miłosz, Klemens, Janusz, Stanisław, Weronika, Pola, Tytus, Kasia, Kinga i Marek. Ks. prof. Katolo nie ma wątpliwości: „Prawne uregulowanie zagadnienia nie przyczyniło się do zmniejszenia śmiertelności dzieci poczętych in vitro” – uważa. W samym 2007 roku we Włoszech na 7854 ciąże z in vitro doszło aż do 1552 poronień. Mało tego, aż 67 potencjalnych matek zmieniło zdanie i poddało się „aborcji na życzenie”! W wyniku rozmrażania 5349 embrionów obumarło. W przypadku tej metody skuteczność jest jeszcze niższa i udaje się zaledwie raz na 21,4 embriona. Szokujący jest także fakt, że na sztuczne zapłodnienie decydują się coraz starsze kobiety. Aż 60 proc. klientek klinik we Włoszech stanowiły panie po… 50. roku życia. W Polsce ten wskaźnik wynosi 34,7 proc., ale z pewnością będzie szedł w stronę statystyk zachodnioeuropejskich. Niewykluczone, że wkrótce na placach zabaw będziemy mylić mamy z babciami.
In vitro po polsku W Polsce działa ponad 50 wyspecjalizowanych klinik oferujących zapłodnienie pozaustrojowe. Rocznie wykonuje się ponad 9 tys. zabiegów. Pamiętając, że in vitro to w zasadzie hurtowa aborcja, może to oznaczać, że w ten sposób unicestwianych jest kilkadziesiąt tysięcy ludzkich istnień. W Polsce ok. 2 mln par ma problem z naturalnym poczęciem. Według szacunków Instytutu Globalizacji, rynek in vitro jest więc wart ok. 20 mld złotych, zważywszy że jeden zabieg kosztuje w granicach 10 tys. złotych. W naszym kraju stosuje się metodę od lat 90., ale nie wiadomo, ile dzieci poczęło się dotychczas z probówki. Koszt samej procedury to 5-6 tys. złotych, ale po podaniu odpowiednich medykamentów może się on nawet podwoić. Teoretycznie zabieg wymaga powtórzenia co najmniej dwa, trzy razy. Dla wielu par to ostatnia deska ratunku. W praktyce lekarze ginekolodzy sugerują zabieg każdej parze, która ma problem z poczęciem w ciągu kilkunastu miesięcy. Medyczne autorytety są przeciwne nazywaniu procederu „leczeniem niepłodności”. Metoda niczego nie leczy, lecz obchodzi naturę w sposób sztuczny. Nie bez winy są sami lekarze. – Zamiast skupiać się na leczeniu przyczyn [niepłodności – przyp. autora], skracają czas, od razu proponując im in vitro. Chodzi o biznes koncernów farmaceutycznych. Im wcześniej lekarz namówi parę na in vitro, kiedy szanse na zajście w ciążę są większe, tym lepsze później statystyki skuteczności tej metody – powiedział „Rzeczpospolitej” prof. Bogdan Chazan, krajowy specjalista w dziedzinie położnictwa i ginekologii. Przepisy proponowane przez ministra Bartosza Arłukowicza są kolejnym bublem prawnym. Zabieg będzie dostępny nie tylko dla małżeństw, lecz dla par, które udowodnią, że co najmniej przez rok zmagają się z niepłodnością. Środki na refundację będą pochodziły z rezerwy celowej resortu. Program ruszy około połowy 2013 roku, będzie trwał trzy lata i obejmie 15 tys. par. Będzie to kosztowało podatników nawet 300 mln złotych.
Biznes się cieszy Ten wątpliwy etycznie rynek przyjął z entuzjazmem propozycję premiera, o którą przez wiele lat zabiegał. Nikt nie ma wątpliwości: po wprowadzeniu refundacji interes się rozkręci, a ceny zabiegów pójdą w górę. „Klinika to już dziś złoty interes. Można ją uruchomić za kilka milionów złotych. (…) Nie potrzeba żadnego zezwolenia ani licencji” – radzi czytelnikom „Bloomberg Businessweek”. W swoistym instruktażu dotyczącym założenia tego krwawego biznesu największymi kosztami są pensje ginekologów i embrionologów – od 10 tys. do 30 tys. złotych – podaje tygodnik. Drogi jest także embrioskop i manipulator (łącznie ponad 1 mln złotych). Nie ma ani słowa o dylematach moralnych, choćby słowa, co się dzieje z niepotrzebnymi zarodkami. Jedno jest pewne: „umowy z Narodowym Funduszem Zdrowia zapewnią stałe źródło przychodów” – entuzjazmuje się gazeta. Według Europejskiego Stowarzyszenia Ludzkiej Reprodukcji i Embriologii ESHRE, rynek rozwija się niezwykle dynamicznie. W Polsce liczba zabiegów wzrosła z 6,6 tys. w 2008 roku do 9 tys. dwa lata później. Obcokrajowcy skorzystali z ok. 100 zabiegów. Na świecie żyje już 5 mln dzieci z probówki, rocznie rodzi się ich ok. 350 tysięcy. Rekordzistki poddają się zabiegom nawet 10 razy. Jak zauważa „Bloomberg Businessweek”, „turystyka in vitro rozwinie się, jeśli dostępu do zabiegów np. dla singli czy par homoseksualnych nie ograniczy ustawa”. Zobaczymy więc, czy i w tej dziedzinie rząd, na którego czele stoi ponoć katolicki premier, pójdzie biznesowi na rękę i staniemy się jednym z najbardziej postępowych krajów Unii Europejskiej. Tomasz Teluk
No i stało się. Platforma chce powrotu cenzury! Na to zanosiło się tak naprawdę już od końca lat 90. minionego wieku. Konkretnie od 18 grudnia 1998 roku. Wtedy w Polsce rozpoczęto karać za tzw. kłamstwo oświęcimskie. Oczywiście lobbowali za tym „liberałowie” z ówczesnej Unii Wolności wespół z postkomuną. Potem już było tylko lepiej. Rozkwitło w kraju nad Wisłą pojęcie „hate speach” czyli mowa nienawiści. Na czym ona polega? Otóż na tym, że władza uznaje krytykę jej dokonań, bądź dokonań grup przez nią szczególnie traktowanych, na przykład Żydów czy homoseksualistów, za powodowaną nienawiścią. I uznaje w dodatku, że nienawistników trzeba prześladować, a najlepiej zapakować za kraty. Dawniej to się nazywało po prostu krytyka władzy. I w jej obronie funkcjonowała zasada wolności słowa, która oparta była na przekonaniu, że zawsze większym złem jest administracyjne zakazywanie jakichkolwiek poglądów od ich wygłaszania. W efekcie do kodeksu karnego trafił artykuł 256. Dotyczy on publicznego propagowanie faszystowskiego lub innego totalitarnego ustroju państwa w zamiarze przekonania do niego np. za pomocą wydawnictw, wypowiedzi w mediach, ulotek itd. Nie podlegało natomiast karaniu propagowanie totalitarnego ustroju państwa np. w prywatnej rozmowie. Eksponowanie symboli reżimów totalitarnych nie stanowiło przestępstwa o ile nie ma na celu rozpowszechniania tych symboli (art. 256 par. 2 kk) lub propagowania ustroju. Zapis zupełnie idiotyczny – choćby z tego powodu, że faszyzmu przecież w Niemczech nie było, był natomiast w II RP czy we Włoszech, natomiast uznawanie za faszyzm tego co miał miejsce w Niemczech to pozostałość sowieckiej propagandy. Kolejnym krokiem było dorzucenie do tego artykułu zapisu dotyczącego nawoływania do nienawiści na tle różnic etnicznych czy rasowych. Teraz jednak rządząca partia chce dokonać przewrotu kopernikańskiego w dziedzinie wolności słowa. PO złożyła dziś w Sejmie projekt ustawy w sprawie tzw. mowy nienawiści. PO chce zapisać w art. 256 Kodeksu karnego, że „kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści wobec grupy osób lub osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, społecznej, naturalnych lub nabytych cech osobistych lub przekonań (…) podlega karze grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”. Innymi słowy teraz nie wolno już będzie powiedzieć nic na nikogo – bo każdy przecież jest jakiejś rasy, wyznania czy poglądów politycznych i każda uwaga krytyczna może którejś z tych spraw dotyczyć co da powód do sprawdzania czy nie była powodowana „nienawiścią”. Oczywiście o tym czego dokładnie w danym momencie nie będzie można powiedzieć zadecydują urzędnicy państwowi. Oznacza to po prostu, że PO chce powrotu cenzury – najpierw represyjnej, czyli takiej jaka była w pierwszym okresie istnienia II RP. Krok kolejny to cenzura prewencyjna, którą zlikwidowano w 1990 r. Krok to zupełnie logiczny bo przecież nawet dla publicystów bezpieczniej jest wiedzieć, czego nie wolno pisać, niż trafiać za artykuły do więzienia, bądź mieć konfiskowane nakłady. Reaktywacja urzędu z ul. Mysiej (dla młodszych Czytelników – tam mieściła się cenzura) to więc tylko kwestia czasu. No chyba, że jednak powiemy NIE – póki nie jest jeszcze za późno. Sommer
„Pokłosie” dla młodzieży izraelskiej „w tym filmie nie ma ani jednej inteligentnej twarzy, sami kretyni i kreatury, dzikie, wredne, wstrętne... wojny w tle tu nie ma zupełnie, dna ludzkiego wydobytego przez wojnę potworną wobec wszelkich narodowości nie-aryjskich, w tym filmie są tylko wredni Polacy, dzicy... Nie zostawiono ani jednego Niemca-hitlerowca na okrasę nawet...” Z Anną Pietraszek, filmowcem, recenzentem Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, wiceprezesem Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, rozmawia Robert Wit Wyrostkiewicz
- Czy Polacy nie mają już wystarczająco niskiej samooceny, by zechcieć się jeszcze dobijać „Pokłosiem”, filmem o Polakach mordujących Żydów? To pytanie o rynek zbytu dla kolejnej opowieści w stylu Jedwabnego. „Pokłosie” się sprzeda? - Oceniam, że niestety, „Pokłosie” nie musi trwać w niepokoju, czy się sprzeda, bo ani chybi zostało wyprodukowane za tak straszne pieniądze (zdecydowanie mogło być tańsze o 60 procent) z uzyskaną zawczasu pewnością, że film ten ma do spełnienia zadania ideologiczne. Ma rozbudowywać pokłady panicznego strachu przed Polakami wśród młodzieży izraelskiej, a co jeszcze potworniejsze, ma jasne zadanie, jasny przekaz – wzbudzić w młodych Polakach (bowiem uczniowie szkół polskich będą siłą wysyłani do kin na to „dzieło”) odrazę i wręcz nienawiść do... Polaków ukazanych w tym filmie jako wyłącznie dzikiej, prymitywnej, agresywnej tłuszczy, w najlepszym razie jako nieroby i pijaczyny tępe, tkwiące na ławkach z piwkiem w łapach, w tym filmie nie ma ani jednej inteligentnej twarzy, sami kretyni i kreatury, dzikie, wredne, wstrętne... wojny w tle tu nie ma zupełnie, dna ludzkiego wydobytego przez wojnę potworną wobec wszelkich narodowości nie-aryjskich, w tym filmie są tylko wredni Polacy, dzicy... Nie zostawiono ani jednego Niemca-hitlerowca na okrasę nawet... Wydawać się może, że to Pasikowski teraz, pod kinem, w czasie projekcji „pije wódkę i się śmieje” krociowo uhonorowany za swój „wyczyn ideologiczny”, podobnie jak jedna z bohaterek filmu mówi o Polakach, że gdy płonęli Żydzi, to oni to właśnie robili...
- Scenariusze o polskim antysemityzmie pisane są chyba raczej pod kątem zachodnich czytelników. Tam taki Gross jest niemalże wiedzą źródłową o Polsce. Może „Pokłosie” także spełni zadanie „edukacyjne” poza granicami kraju nie tylko – jak Pani zauważyła – wśród młodzieży izraelskiej? Przecież oprócz PISF pieniądze na film wyłożyli także Holendrzy, Słowacy i Rosjanie. Dariusz Jabłoński, producent filmu, twierdzi, że dystrybucję kinową, m.in. właśnie w tych trzech państwach, „Pokłosie” ma już zagwarantowaną. – Jak już powiedziałam, ten film najlepiej sprzeda się w Izraelu, oczywiście, na lekcjach historii... a te trzy nacje, które film kupiły? No cóż, wciąż zmagają się z tym samym problemem „antysemityzmu” co i Polska...!
- Państwowy Instytut Sztuki Filmowej, w którym jest Pani recenzentką biorącą udział w „nominowaniu” do dotacji różnych filmów, przyznał na produkcję filmu „Pokłosie” 3,5 mln złotych. Jak ocenia Pani tę decyzję Instytutu? – Decyzja uzasadniona mogła być jedynie tym, że scenariusz jako tako profesjonalny oraz nazwisko reżysera zwiastujące profesjonalną realizację zadania. To oczywiście w tzw. normalnym świecie zdecydowanie za mało, by uzasadnić przyznanie tak wielkiej kwoty z budżetu publicznego, tj. z podatków każdego z nas, ale w Polsce wciąż dziwujemy się, gdy jakaś praca wykonana jest profesjonalnie... to tak dziwne, że aż zaskakujące i gremium recenzentów mogło tym uzasadniać swoją wyjątkowo obfitą w złotówki decyzję...
- Gdybym zgłosił się do PISF z dobrym i rzetelnym scenariuszem na dokument opowiadający o kolaboracji Żydów z Armią Czerwoną w czasie wojny, wydawaniu Polaków w ręce NKWD i mordowaniu Polaków po tzw. wyzwoleniu przez - w dużej mierze – obsadzoną Żydami bezpiekę, czy wówczas miałbym u Pani - jako recenzentki PISF - szansę na pozytywną rekomendację i przyznanie środków finansowych?
- U mnie...? Tak, oczywiście. Ale ja, np. w tym roku, nie dostałam ani jednego projektu do recenzowania, pewnie tak „na wszelki wypadek”. Ale trzeba dodać, że praktycznie takich projektów, tego rodzaju tematyki historycznej, to nie spotkałam w PISF od kilku lat.
- Stuhr dostaje cięgi za nagłaśnianie polskiego antysemityzmu. No ale kiedy poczytamy napisy na murach, komentarze w Internecie, czy zadamy sobie pytanie, co poczulibyśmy, gdyby nasze dziecko oświadczyło nam, że bierze ślub z Żydem czy Żydówką, to chyba większość nie zaprzeczy, że ta niechęć do Żydów po prostu byłaby faktem. Może jednak warto i o tym mówić? – Najstraszliwsze w emocjach są stereotypy. Warto sobie uświadamiać, skąd one się biorą, kto je propaguje i w jakim celu. Wszelkie antagonizmy w całym świecie, o podłożu religijnym i narodowościowym czy rasowym zwykle rozniecane były i potem wykorzystywane z potwornym skutkiem przez grupy nacisku, przynajmniej politycznego, najczęściej niestety w celu zapalenia iskry, tej, która ma stać się zarzewiem wojen, a więc i nakręcaniem koniunktury zbrojeniowej itd. W moim domu rodzice uczyli szacunku do wszystkich wyznań, mam wspaniałych przyjaciół Żydów od wielu lat, o jednej z takich moich przyjaźni pisały niegdyś wszystkie czołowe ilustrowane pisma i tabloidy Izraela. Nic tych przyjaźni nie zamąci, ale to tam, w Izraelu, podczas moich bytności u przyjaciół-Żydów... pluto mi na buty i wyzywano za to, że... to niby ja, urodzona długo po wojnie, „budowałam obozy koncentracyjne” i nikt nie chciał słuchać o tym, że mój ojciec, warszawianin, cudem przetrwał obóz koncentracyjny i wraz z Żydami gnany w marszu śmierci przetrwał i był bardzo ceniony potem przez nich, wiele lat.
- Maciej Stuhr, odtwórca głównej roli w „Pokłosiu”, wielokrotnie wypowiadał się ostatnio o strasznych Polakach. Niemal tyle samo razy zdążył się skompromitować. A to przyznał, że wiedzę o Jedwabnem czerpie z „Gazety Wyborczej”, a to oskarżył Polaków za to, że pod Cedynią przywiązywali dzieci do tarcz, myląc Cedynię z Głogowem a Polaków z Niemcami. Jak Pani postrzega tego aktora, przykładając trzy kategorie: kata, ofiary czy dziecka we mgle? – W tym filmie, jak we wszelkich innych, gdzie Maciej Stuhr występuje, ukazuje nam, że jest świetnym, wszechstronnym aktorem, zagra każdego i wszędzie. Jak wie każde dziecko, dziś jest w kraju taki czas, że aby żyć, trzeba się dobrze sprzedawać. Idealiści po prostu nie istnieją publicznie, tracą pracę i źródła utrzymania, a nie daj Bóg, ktoś ma kredyty na domek z ogródkiem do spłacania.
- Mieliśmy ostatnio dwa filmy patriotyczne o poważnym budżecie i dużym rozmachu. „Bitwa pod Wiedniem” okazała się klapą, a wcześniej „Bitwa Warszawska 1920” okazał się jeszcze większą kompromitacją. Zna Pani jakiś dobry polski film dużego formatu z ostatnich dwóch lat? – Nie. Ale wiem, że są młodzi autorzy piszący dobre i patriotyczne scenariusze, tyle że nietrafione w ten koszmarny, szary czas jakiegoś rozdwojenia jaźni narodowej. I ci, którzy decydują o finansowaniu dzieł, też żyją w tym rozdwojeniu jaźni – gorzej jeszcze, bo widać, że zatracili wręcz instynkt samozachowawczy, na krótką metę, dla przetrwania u sterów decyzyjnych i lukratywno-zarobkowych, realizują to, co wymuszają grupy nacisku polityczno-finansowego, często wbrew samym sobie, a już na pewno, wbrew interesom narodowym, racji stanu, czyli wbrew racji przetrwania wartości oraz mentalności narodowej, bo wiemy wszyscy, młodzi patriotyczni twórcy, ale i zachłanni i uwikłani politycznie decydenci, że te narody, które tracą własną pamięć, po prostu giną! Tego wyprzeć się nie uda nikomu. - Dziękuję za rozmowę
Rozmawiał Robert Wit Wyrostkiewicz