Autor: Leonette lub leonette20
Do orygina艂u:
* http://forum.mirriel.net/viewtopic.php?f=2&t=7459&start=45
* http://www.fanfiction.net/s/7030779/11/Projekt_Chimera_I_Plany_i_Spiski
Rated: M - Polish - Adventure/Romance - Severus S. & James P.
Od Autorki: Oto m贸j nowy projekt, powie艣膰 szpiegowska z czas贸w pierwszej wojny z Voldemortem. Radosne AU, co oznacza, w du偶ym skr贸cie, 偶e Autorka niekoniecznie pod膮偶a膰 b臋dzie za kanonem. W g艂贸wnych rolach wyst臋puj膮: Severus Snape, James Potter oraz pewna g膮ska, z domu Rookwood. W rolach drugoplanowych i epizodycznych: Lily Evans, Huncwoci, Zakon Feniksa, 艢miercio偶ercy, Arystokracja, sklepikarze, Stowarzyszenie Szalonych Szlam i wiele innych zjawisk. Parki pierwszoplanowe: James/Lily, p贸藕niej tak偶e Severus/Ewa. Parki drugoplanowe jak w kanonie.
OSTRZE呕ENIA: Opowiadanie b臋dzie zawiera膰 s艂ownictwo obra藕liwe, w rozmowach mo偶e pojawia膰 si臋 temat seksu, dyskretne sceny tego偶 tak偶e wyst膮pi膮. Nic bardzo gorsz膮cego. Mimo to, nie poleca si臋 go dla czytelnik贸w poni偶ej 3 lat. W przedszkolu i tak ju偶 si臋 dzieci u艣wiadamiaj膮.
Ach, spoilery tomu 7. To te偶.
&&
Projekt Chimera
Chimer臋 niepokonan膮,
kt贸ra sw贸j r贸d wywodzi艂a od bog贸w, a nie od ludzi.
Z przodu lwem by艂a, od ty艂u w臋偶em, a koz膮 po艣rodku,
strasznie zion膮c膮 pot臋偶nym, p艂omiennym ogniem zag艂ady.
(Iliada 6,180-182)
Cz臋艣膰 I: Plany i spiski
1.
Czasami, rozp臋dzone Ko艂o Czasu mo偶e napotka膰 okoliczno艣ci, w kt贸rych o jego biegu zadecyduje jeden skrzat.
Panowie, drogie panie, nie lekcewa偶my skrzat贸w.
Nad Szacownym i Obyczajnym Domem Rookwood贸w zapada艂a ch艂odna, marcowa noc. Pi臋cioletni August siedzia艂, tak jak przysta艂o w swym pokoju, z powag膮 kontempluj膮c krople wody zbieraj膮ce si臋 na wewn臋trznej stronie szyby. Jego m艂ody umys艂 nie pojmowa艂 wagi problemu, z kt贸rym przysz艂o si臋 zmierzy膰 jego rodzinie. Wiedzia艂 tylko, 偶e mama ma dzi艣 urodzi膰 jego siostr臋, a tak偶e, 偶e by艂a chora.
W innej cz臋艣ci posiad艂o艣ci nawet lustra by艂y zaparowane.
Wierc膮cy w uszach wrzask cierpi膮cej kobiety obija艂 si臋 przez chwil臋 o 艣ciany sypialni a偶 wreszcie zamilk艂, zawstydzony przera偶onymi minami domownik贸w. Uzdrowiciel Rogers za艂ama艂 r臋ce, g艂贸wnie z lito艣ci nad w艂asn膮 obola艂膮 g艂ow膮, w nast臋pnej za艣 nad Mari膮 Rookwood, le偶膮c膮 bezw艂adnie w艣r贸d przepoconej po艣cieli i czekaj膮c膮 na 艣mier膰... Swoj膮, lub dziecka.
Odhaczy艂 w my艣lach list臋: temperatura utrzymana, Eliksir Jaszczrutkowy podany, pok贸j okadzony mieszanin膮 jadu niewidzialnej kobry i zi贸艂 leczniczych, po艣ciel odka偶ona... To wszystko wystarczy艂oby na uzdrowienie silnej kobiety, kt贸ra b艂膮dz膮c po zwierzy艅cu Malfoy贸w z艂apa艂a Pasiast膮 Odr臋. Ale, 偶e kobieta owa da艂a si臋 tam zaprowadzi膰 b臋d膮c w sz贸stym miesi膮cu ci膮偶y... Zwyk艂a zachcianka, kaprys znudzonej szlachcianki.
Kto mia艂 ponie艣膰 konsekwencje? To zale偶a艂o od g艂owy rodziny, Richarda Rookwooda. Nieobecnego, niestety. W tej chwili jeden ze skrzat贸w pr贸bowa艂 si臋 z nim skontaktowa膰...
Okruszek szuka艂 i szuka艂, ale pana Rookwooda nie by艂o w miejscach, gdzie zwykle bywa艂. To mog艂o znaczy膰 tylko jedno: Prywatne Sprawy. A nikt, szczeg贸lnie za艣 Okruszek, nie 艣mia艂 przeszkadza膰 swemu panu w Prywatnych Sprawach. G艂owa ostatniego pechowca, kt贸ry si臋 o艣mieli艂 wtr膮ca膰 w Prywatne Sprawy, wci膮偶 straszy艂a na 艣cianie pokoju wsp贸lnego skrzat贸w. Nie mia艂a nosa, uszu ani oczu.
Okruszek zrozumia艂, 偶e tym razem podj臋cie decyzji nale偶y do niego.
Czego chcia艂by pan? Jako, 偶e nienarodzone dziecko mia艂o by膰 dziewczynk膮, pan bez wahania by je po艣wi臋ci艂.
I tak te偶 Okruszek powiedzia艂 gdzie艣, w innej rzeczywisto艣ci.
Ale tego Okruszka jeszcze bardzo bola艂y przypiekane 偶elazkiem palce. Bo herbata podana pani by艂a za gor膮ca. W g艂owie skrzata, w艣r贸d nat艂oku sm臋tnych i bolesnych my艣li wykwit艂o, niespodziewanie dla niego samego, blu藕niercze pytanie.
A czego chcia艂by Okruszek?
**
16 lat p贸藕niej...
- Co艣 ci wypad艂o z torby, 艢lizgonie.
Tu偶 obok 艣redniowiecznej zbroi osaczy艂a gro藕nego zwierza.
Instynkt atak-ucieczka zadzia艂a艂 u niego tak naturalnie, 偶e Ewa by艂a naprawd臋 pod wra偶eniem. Nie p贸藕niej ni偶 w sekund臋 po wypowiedzeniu pierwszego s艂owa ju偶 spogl膮da艂a na ostrzejszy koniec jego r贸偶d偶ki. Oczy ch艂opaka b艂yszcza艂y feralnie w p贸艂mroku, kt贸ry utworzy艂 si臋 mi臋dzy z艂otymi plamami 艣wiat艂a rzucanymi przez 艣wiece. Nie, to nie by艂 jaki艣 tam leniwy i 艣lepy pyton, pomy艣la艂a z satysfakcj膮, patrz膮c na leciutkie dr偶enie jego dzier偶膮cej d艂oni bro艅 - to by艂a kobra spi臋ta do skoku.
Ewa samej r贸偶d偶ce po艣wi臋ca艂a tyle uwagi, 偶e 艢lizgon m贸g艂by r贸wnie dobrze mierzy膰 w ni膮 laseczk膮 lukrow膮 z Miodowego Kr贸lestwa. Nie wyci膮gn臋艂a te偶 swojej. Czeka艂a, jaka b臋dzie jego reakcja, gdy zobaczy, co trzyma w r臋ku, grzbietem do g贸ry, tak by m贸g艂 z 艂atwo艣ci膮 odczyta膰 tytu艂.
Zach艂ysn膮艂 si臋 powietrzem i jego oczy rozszerzy艂y si臋 odrobin臋. Cienie zata艅czy艂y na jego twarzy. By艂 w艣ciek艂y.
- Nie przypominam sobie, 偶ebym mia艂 dziur臋 w torbie - wycedzi艂, nie spuszczaj膮c z oka swego skarbu. - Zostaw takie bajeczki dla grzecznych Krukon贸w. A teraz oddaj to, albo po偶a艂ujesz, 偶e ci臋 rodzice urodzili, ty...
Zawaha艂 si臋, najwyra藕niej niepewny od jakich to 艣cierw mo偶e j膮 wyzwa膰. Nie zna艂 statusu jej krwi.
Punkt dla Ewy.
Ksi膮偶ka nie wypad艂a znik膮d i oboje dobrze o tym wiedzieli. Jeden b艂yskawiczny manewr 艂okcia i przykl臋kni臋cia za艂atwi艂 wszystko. On by艂 zbyt zaj臋ty 艣ledzeniem gnie偶d偶膮cej si臋 dwa stoliki dalej gryfo艅skiej wszy, sztuk cztery, by zwa偶a膰 na ca艂膮 reszt臋 biblioteki.
- ...ty ma艂a j臋dzo! - zako艅czy艂 wreszcie, tak jako艣 bez przekonania.
Jego d艂o艅 wystrzeli艂a do przodu... Ale dziewczyna przewidzia艂a ruch. Odskoczy艂a zwinnie, unikaj膮c jego rozcapierzonych palc贸w.
- No, z takim podzi臋kowaniem to nie wiem czy co艣 wsk贸rasz - powiedzia艂a, nie trac膮c nic z rezonu. Ch艂opak najwyra藕niej podj膮艂 jak膮艣 decyzj臋, bo zobaczy艂a b艂ysk jego z臋b贸w, gdy wygi膮艂 wargi w paskudnym grymasie. Zagro偶enie stopnia trzeciego. - Jeste艣 szlam膮, czy tak ci臋 rodzice wychowali?
Zamar艂 w po艂owie rzucania jakiego艣 prawdopodobnie bardzo bolesnego przekle艅stwa. Prawie widzia艂a, jak obracaj膮 si臋 korbki w jego m贸zgu. Szlama - znaczy z towarzystwa. Sk膮d艣 zna艂 t臋 twarz? Mysie w艂osy. Miodowe oczy.
August Rookwood. Niewymowny. Prawdopodobnie tak偶e 艣miercio偶erca.
Opu艣ci艂 r贸偶d偶k臋. Tylko odrobin臋, ale jednak.
Punkt dla Ewy.
- Rookwood - powiedzia艂, k艂ad膮c nacisk na jej nazwisko. - Nie irytuj mnie. Wiesz, 偶e jestem dla ciebie za ostrym graczem.
Oczywi艣cie, 偶e wiedzia艂a. Nie interesowali j膮 s艂abeusze.
- Oddaj moj膮 ksi膮偶k臋 i powiedz, kto ci臋 tu przys艂a艂.
Nie by艂o sensu d艂u偶ej go dra偶ni膰. Z niejakim zainteresowaniem spostrzeg艂a, 偶e przyciska ksi膮偶k臋 do piersi tak, jak matka mog艂aby tuli膰 ukochane dziecko. By艂o w jego ge艣cie co艣 tak tragicznie zaborczego, 偶e gdyby nie by艂a Krukonk膮, rozczuli艂aby si臋 pewnie.
Przys艂a艂? A kog贸偶 to on mia艂 na my艣li? Jej brata, niech mu zdrowie i szcz臋艣cie kr贸tko s艂u偶膮? Lucjusza Pawiego Kr贸la? Bell臋 szale艅czo zakochan膮 nie w swoim narzeczonym? A mo偶e samego Lorda Voldemorta?
Pewnie mia艂 nadziej臋 na to ostatnie, marzyciel.
- Ja si臋 przys艂a艂am, drogi 艢lizgonie.
Nadzieje ch艂opaka oklap艂y i odpe艂z艂y. Biedactwo, nie wiedzia艂, 偶e Ewa dopiero si臋 rozgrzewa艂a.
- Czemu mia艂by mnie kto艣 przysy艂a膰? - kontynuowa艂a tym samym, lekko zdziwionym tonem, nie daj膮c mu doj艣膰 do g艂osu. - My艣lisz, 偶e jeste艣 taki wa偶ny? 呕e Malfoy chce ci powierzy膰 misj臋 ratowania 艣wiata?
Zamruga艂a po pucho艅sku, niewinnie.
- Takiemu 偶a艂osnemu skunksowi jak ty?
Gdyby co艣 mog艂o zrobi膰 w tej chwili "Zonk!", zrobi艂oby pewnie. Gdyby szcz臋ka 艢lizgona mog艂a uderzy膰 w beton, a oczy wyskoczy膰 z orbit i zawisn膮膰 na spr臋偶ynkach, tak te偶 z pewno艣ci膮 by si臋 sta艂o. Brak obycia z kruko艅sk膮 szczero艣ci膮 robi艂 to z lud藕mi.
- Oczywi艣cie. - Ewa przygryz艂a warg臋 w udawanym zamy艣leniu - nie chcia艂abym urazi膰 twojego wydelikaconego ego. Nie przeka偶臋 ci wi臋c, co ludzie opowiadaj膮 za twoimi plecami. Lepiej tkwi膰 w rozkosznej nie艣wiadomo艣ci, prawda?
R贸偶d偶ka dr偶a艂a mu w r臋ku. Z臋by pojawia艂y si臋 i znika艂y. Spokojnie, dziki zwierzu, pomy艣la艂a. Mam na ciebie i kij i marchewk臋.
- Gryfoni? - Niemal wyplu艂 z siebie nienawistne s艂owo. - Oszcz臋d藕 sobie, znam ju偶 ca艂膮 list臋 ich przezwisk.
- Gryfoni? Panie Snape, nie trzymam z plebsem. M贸wi臋 o arystokracji.
Nie chcia艂 wiedzie膰... Chcia艂 wiedzie膰? Zmarszczone brwi 艣wiadczy艂y, albo o ci臋偶kim wysi艂ku umys艂owym, albo o morderczych zamiarach. Oraz, jedno nie wyklucza艂o drugiego.
- Co niby? - warkn膮艂.
Punkt dla Ewy.
- Naprawd臋 chcesz bym ci臋 u艣wiadomi艂a? Cytat Lucjusza Malfoya: "Jest jak co艣 obrzydliwego, co odklei艂o mi si臋 od buta w zesz艂ym miesi膮cu. Ale to wierny kundel i dosy膰 zdolny." Cytat Rudolfa Lestrange鈥檃: "Przyjaciel? Ten wycieruch? Dajcie spok贸j, gdzie ja bym si臋 z tym czym艣 pokaza艂, na dorocznej wystawie magicznego szajsu? Trzymam z nim, bo gryzie Gryfon贸w jak w艣ciek艂a fretka i zna kup臋 przekle艅stw." Cytat Evan...
- K艂amstwa! - rykn膮艂 Snape, a偶 kropelki 艣liny polecia艂y na wszystkie strony. Ju偶 nie by艂 przyczajonym zwierzem, by艂 uosobieniem czarnej chmury w艣ciek艂o艣ci, niedowierzania, nienawi艣ci i ura偶onej dumy. - Ty pod艂a, kruko艅ska wied藕mo! Ty 偶mijo! Ty chimero!...
Tym razem jego r贸偶d偶ka 艣wisn臋艂a w powietrzu. Ewa poczu艂a jak 艣wiat gwa艂townie zmieni艂 kierunek i przy艣pieszy艂 do niewyobra偶alnych pr臋dko艣ci... by zatrzyma膰 si臋 gwa艂townie na 艣cianie. Dobrze, 偶e zastosowa艂a wcze艣niej zakl臋cie asekuruj膮ce, bo w przeciwnym razie jej m贸zg by艂by ju偶 bezkszta艂tn膮 papk膮.
Mia艂 wi臋cej temperamentu ni偶 si臋 spodziewa艂a.
Wsta艂a i otrzepa艂a szat臋. Poprawi艂a kosmyki, kt贸re wymkn臋艂y si臋 z grzebienia.
Snape gapi艂 si臋 na ni膮 z czym艣 w rodzaju niemego podziwu. By艂 wyra藕nie rozdarty mi臋dzy strachem, 偶e w艂a艣nie zabi艂 uczennic臋, a zaskoczeniem, 偶e klaczy troja艅skiej nic si臋 nie sta艂o.
Punkt dla Ewy.
- Czy偶by? - wydysza艂a. - Nie bywa si臋 na wieczorkach, wernisa偶ach i przyj臋ciach charytatywnych, to si臋 nie wie. Co艣 boli, panie Snape? Bardzo boli?
- Id藕 st膮d! - sykn膮艂, natychmiast otrz膮sn膮wszy si臋 ze stuporu. - Id藕, bo tym razem skutecznie rozwal臋 ci ten tw贸j przemy艣lny 艂ebek. I nawet nazwisko ci臋 nie os艂oni. No id藕 ju偶!
Chyba jej wierzy艂. Nie po raz pierwszy pomy艣la艂a, 偶e za pomoc膮 prawdy mo偶na skuteczniej manipulowa膰 lud藕mi, ni偶 za pomoc膮 najwymy艣lniejszych 艣lizgo艅skich k艂amstw.
- Panie Snape, czy偶by naprawd臋 nie chcia艂 pan wys艂ucha膰 tego, co mam do powiedzenia?
- Co jeszcze? Masz wi臋cej tego jadu?
Wida膰 by艂o, 偶e straci艂 rezon. Merlinie, on chyba naprawd臋 wierzy艂 w jej z艂otoustych krewnych. By艂 tak naiwny, czy tak zdesperowany?
- Jadu? Pan chyba pomyli艂 domy. Ja bywam jedynie brutalnie szczera. I, musz臋 tu doda膰, nie ja uwa偶am pana za 偶a艂osnego skunksa.
- Daj臋 ci pi臋膰 sekund... - ostrzeg艂, ponownie unosz膮c r贸偶d偶k臋.
- Wed艂ug mnie, jest pan 偶a艂osnym skunksem z obiecuj膮c膮 przysz艂o艣ci膮.
Tym razem chyba zatka艂o go dokumentnie.
I punkt dla...
- Oczywi艣cie, to od pana zale偶y. A raczej od tego, czy odwa偶y si臋 pan wreszcie przesta膰 kry膰 si臋 za plecami ni偶szych od siebie form 偶ycia.
- Co? - zdo艂a艂 z siebie wydusi膰.
- Ale najpierw chcia艂abym si臋 przekona膰, na jakiej p艂aszczy藕nie stoj膮 nasze umys艂y - kontynuowa艂a rado艣nie Ewa. I zako艅czenie w prawdziwie kruko艅skim stylu, pomy艣la艂a.
- R贸wnina, r贸wnia pochy艂a, czy beznadziejna depresja? Jak pan s膮dzi, panie Snape?
- Depresj臋, to ja, owszem, widz臋 - sarkn膮艂 艢lizgon. - Ale nie od mojej strony. W co ty ze mn膮 pogrywasz, Rookwood?
- Spotkanie. - Unios艂a brew. - Jutro, podczas wyj艣cia t艂uszczy do Hogsmeade. Punkt dwunasta, 艢wi艅ski 艁eb.
- I to ma mnie niby przekona膰?
- Je艣li masz cho膰 troch臋 oleju w g艂owie, to przyjdziesz - rzek艂a mu na odchodnym Krukonka.
**
Sto punkt贸w dla Ewy, pomy艣la艂a panna Rookwood.
Cieszy艂a si臋, 偶e jej pierwsza potyczka zako艅czy艂a si臋 z tak znakomitym wynikiem. Nastroszy艂a troch臋 pi贸rka tego biednego 艢lizgona, ale mo偶e i zmusi艂a go do samodzielnego my艣lenia. Oraz osi膮gn臋艂a cel nadrz臋dny: dopad艂a Snape'a zanim pochwyci艂 go w swe szpony ten wsysacz talent贸w, Lord Voldemort.
Gdy偶 Ewa Rookwood nie zamierza艂a ca艂owa膰 r膮bka szaty Czarnego Pana, jak tysi膮ce jej upodlonych krewnych. Nie, Ewa Rookwood mia艂a inne ambicje.
Ewa Rookwood chcia艂a mu zrobi膰 konkurencj臋.
Ale, oczywi艣cie, nie mog艂a wszystkiego zaplanowa膰 i zrealizowa膰 sama. Potrzebowa艂a t臋gich umys艂贸w i odwa偶nych serc.
Severus Snape nawin膮艂 jej si臋 niemal od razu. Nie pozytywnie, rzecz jasna. Po prostu odstawa艂 tak bardzo, 偶e trudno go by艂o nie zauwa偶y膰. Poobserwowa艂a troch臋 tego niezdarnego gremlina i zobaczy艂a tyle z艂ego wychowania, nie艣mia艂o艣ci, okrucie艅stwa, wstydu, nienawi艣ci i tysi膮ca innych uczu膰 nienazwanych, ale r贸wnie odpychaj膮cych, 偶e starczy艂oby jej na koszmary do ko艅ca 偶ycia. Ale, odkry艂a te偶 co艣 wi臋cej. Severus Snape mia艂 zdecydowanie za ma艂o klasy, odrobin臋 za ma艂o okrucie艅stwa no i ca艂kiem nieodpowiednie nazwisko, by arystokracja kiedykolwiek uzna艂a go za r贸wnego sobie. Ale mia艂 te偶 umys艂 ostry jak brzytwa i r贸偶d偶k臋 szybk膮 jak b艂yskawica.
By艂 wyrzutkiem, a wyrzutki s膮 tych, kt贸rzy ich przygarn膮. By艂 idealny.
**
Davinia Mills popija艂a w saloniku herbat臋 z mlekiem i przegl膮da艂a stary album rodzinny. Zdj臋cia by艂y czarno-bia艂e i wyp艂owia艂e od s艂o艅ca, co wcale nie ujmowa艂o im uroku. Jerry na swym trzyko艂owym rowerku posy艂a艂 w kierunku obiektywu szczerbaty u艣miech. Tu偶 obok, Jerry i Adrian si艂uj膮cy si臋 na r臋ce.
Kocha艂a swojego m臋偶a.
M贸wi膮, 偶e ludzie kt贸rzy wychowali si臋 bez rodzic贸w, nie sprawdzaj膮 si臋 w roli opiekun贸w dla w艂asnych pociech. I ona tak s膮dzi艂a na pocz膮tku swej znajomo艣ci z Adrianem. Ale on wkr贸tce zada艂 k艂am przes膮dom. Kocha艂a go za to jeszcze mocniej.
Zaskrzypia艂y otwierane drzwi. To Adrian musia艂 wraca膰 z ogr贸dka. Chcia艂 dzisiaj oplewi膰 m艂od膮 sa艂at臋 i omie艣膰 艣cie偶k臋 z p艂atk贸w wi艣ni. Poczeka艂a chwil臋 na tupot otrzepywanych na wycieraczce but贸w. Ale w domu panowa艂a cisza.
Wysz艂a do przedpokoju.
To nie by艂 Adrian. Chudy, blady m臋偶czyzna w dziwnie skrojonym p艂aszczu uk艂oni艂 jej si臋 sztywno. Koniuszkami palc贸w trzyma艂 drewniany kijek. Zamruga艂a.
- Pan?...
- Stary znajomy.
- Ale...
- Avada Kedavra!
**
- I jak tam wczorajsze sterczenie, Rogasiu? Da艂o jakie艣 rezultaty?
James skrzywi艂 twarz, jakby w艂a艣nie prze偶uwa艂 cytryn臋. Gdy偶 James Potter, 艂amacz serc niewie艣cich, najbardziej chilloutowy kaflarz sezonu i go艣膰 kt贸ry ze smokiem niejedn膮 flaszk臋 wypi艂, w samej rzeczy, stercza艂.
Stercza艂 podczas przerwy obiadowej i przed cisz膮 nocn膮. Stercza艂 w pi膮tki, 艣wi膮tki i weekendy. Stercza艂, kiedy inni w pocie czo艂a stwarzali wypracowania i stercza艂, gdy reszta Huncwot贸w sz艂a nad jezioro zazna膰 ch艂odu krystalicznie czystej wody i podzieli膰 si臋 nim z ka偶dym, kto si臋 nawin膮艂. Stercza艂 przed i po treningach Quidditcha. Raz pr贸bowa艂 nawet stercze膰 w czasie, za co dosta艂 w rozczochrany 艂eb od pa艂karza. Stercza艂 przed bibliotek膮, przed jadalni膮, na korytarzach, schodach, w pokoju wsp贸lnym i ko艂o 艂azienki. Raz stercza艂 w lochach i si臋 przezi臋bi艂. Jednym s艂owem, stercza艂 tam, gdzie akurat mog艂a przechodzi膰 Lily Evans.
Podejrzewa艂, 偶e jest idiot膮.
Jak do tej pory uzyska艂 jedynie to, 偶e Evans, widz膮c go, wykonywa艂a gwa艂towny manewr omijania. Oraz, oczywi艣cie, ca艂y Hogwart wiedzia艂 ju偶, 偶e Potter sterczy. Zyska艂o mu to sporo przyjacielskich klepni臋膰 w plecy i r贸wnie sporo niepochlebnych komentarzy. Przepe艂zaj膮cy obok Smarkerus zwyk艂 cedzi膰 przez z臋by s艂owa typu: "frajer", "cienka r贸偶d偶ka" i "dupa Gryffindoru". James ch臋tnie przy艂o偶y艂by mu zakl臋ciem na porost w艂os贸w 艂onowych, gdyby nie to, 偶e akurat, bohatersko i tragicznie, stercza艂.
Z tym, 偶e by艂 ju偶 kwiecie艅 i James mia艂 serdecznie do艣膰 sterczenia.
- Jasne, 偶e da艂o - odpar艂 skwaszony Gryfon. - Kaza艂a mi i艣膰 liza膰 sw贸j zestaw do polerowania miote艂.
- Kobiety - rzek艂 sentencjonalnie Syriusz, kt贸ry w tym miesi膮cu mia艂 ju偶 drug膮.
- Mo偶e powiniene艣 u艣wiadomi膰 jej, jak bardzo ci na niej zale偶y. Zapro艣 j膮 na herbat臋, powiedz jej, 偶e jest pi臋kna, kup jej prezent. Powiedz, 偶e nie mo偶esz 偶y膰 bez blasku jej oczu - zaproponowa艂 znawca przedmiotu, Remus Lupin. Ciekawe, 偶e mimo tego, wci膮偶 pozostawa艂 w stanie wolnym.
- Powiedzia艂em - burkn膮艂 James. - Nawet skomplementowa艂em ich niesamowit膮 ziele艅.
- Tia, pami臋tam. Powiedzia艂e艣, 偶e og贸lnie to brzydzi ci臋 ten kolor, ale dla niej zrobisz wyj膮tek - przypomnia艂 mu Syriusz, najz艂o艣liwszy kundel 艣wiata.
- Ale on tak nie powiedzia艂. - Peter zmarszczy艂 brwi w jakim艣 niewyobra偶alnym wysi艂ku umys艂owym. - Powiedzia艂, 偶e god艂o 艣lizgon贸w jest paskudne, jaszczurki s膮 paskudne, za to 藕renice Lily...
- Tak to zabrzmia艂o.
- Dzi臋ki, przyjaciele - sarkn膮艂 James i wysforowa艂 si臋 do przodu, by pod膮sa膰 si臋 w samotno艣ci.
Dnia tego, s艂onecznego cho膰 ch艂odnego, hogwarcka t艂uszcza wylewa艂a si臋 z zamku niczym r贸j szara艅czy, by opa艣膰 na niczego niespodziewaj膮ce si臋 Hogsmeade. Potter min膮艂 grupk臋 rozchichotanych trzeciorocznych i kopn膮艂 ze z艂o艣ci膮 przypadkowy kamyk. Rok. Rok mija艂, od czasu kiedy po raz pierwszy spr贸bowa艂 um贸wi膰 si臋 z Lily Evans. Pr贸bowa艂 przez te miesi膮ce wszystkiego - od kwiatk贸w i komplement贸w, poprzez odwracanie Smarkerusa a偶 po, o zgrozo i zag艂ado ludu magicznego, wierszowan膮 walentynk臋.
I nic. Kicha. Zdech艂 w膮偶. A czas lecia艂.
Hm, nie powiedzia艂 jeszcze Evans, 偶e uczy艂 si臋 gra膰 na fortepianie. Co prawda tylko przez p贸艂 roku, bo potem nauczyciel uciek艂 - zdaje si臋, 偶e m艂ody panicz Potter wsadzi艂 mu do gaci znicza. W ka偶dym razie, mo偶e to go ukaza膰 jako wra偶liwego i...
- ... najbardziej pechowe zar臋czyny u Black贸w? - perorowa艂 zatracony w r贸偶owej chmurce wspomnie艅 Syriusz. Jamesowi uci臋艂o przemy艣lenia. Spojrza艂 t臋po na przyjaciela.
- Narzeczony mojej ciotki, Rubens si臋 chyba nazywa艂, w pewien pi膮tek zawita艂 do drzwi z nar臋czem kwiat贸w i pro艣b膮, by przyj膮膰 go do rodzinnego grona. Dziadek zgodzi艂 si臋, cho膰 patrzy艂 tak jako艣 wilkiem. W nast臋pny weekend urz膮dzili przyj臋cie zar臋czynowe. By艂y toasty i gratulacje... A tak oko艂o dziesi膮tej wieczorem dziadek zabra艂 gacha na zwiedzanie rodzinnej biblioteki. Rubens wr贸ci艂 kulej膮c, z nosem jak dynia i niet臋g膮 min膮. O jedenastej by艂 pocz臋stunek i ciotka nieomal zemdla艂a, gdy do jej puddingu posypa艂y si臋 w艂osy Rubensa. Zanim jednak ca艂kiem wy艂ysia艂, nagle wrzasn膮艂 i wybieg艂 do ogrodu. Razem z Luckiem, Rudolfem i Rabastanem wyci膮gali艣my go potem za nogi z 艂ab臋dziej sadzawki. Chocia偶 schlany w bani臋 wujaszek Nott wrzeszcza艂, by go tam zostawi膰, bo ptaszki te偶 musz膮 je艣膰.
James si臋 roze艣mia艂. Dobry, stary Syriusz zawsze potrafi艂 cz艂owiekowi poprawi膰 humor.
- Jeste艣 makabryczny, 艁apa.
- S艂yszeli艣cie to, o czym ostatnio m贸wi si臋 w gazetach? 呕e Voldemort, kt贸ry pi臋膰 lat temu wywo艂a艂 w Irlandii sporo zamieszania, a potem znik艂 bez 艣ladu, teraz znowu zaczyna zbiera膰 poplecznik贸w? - zmieni艂 niespodziewanie temat Remus. Chyba bardzo go to gryz艂o.
Zapad艂a d艂uga i niezr臋czna cisza. Wreszcie, James odchrz膮kn膮艂.
- Jasne, Remmy. I ca艂e wioski p艂on膮, a Mroczne Znaki strzelaj膮 w niebo g臋艣ciej ni偶 fajerwerki na Nowy Rok.
- I b臋dzie s艂ycha膰 wrzaski, j臋ki, szcz臋kanie z臋b贸w i p臋kanie czyrak贸w i b臋dzie czu膰 zapach siarki i przypalonej owsianki...
- Ojej...
- Wilko艂aki znowu gryz膮 dzieci - kontynuowa艂 z艂owieszczo Remus. - Dumbledore bardzo si臋 martwi.
- Dumbledore m贸g艂by pokona膰 go za pomoc膮 kawa艂ka sznurka i cytrynowego dropsa. To najwi臋kszy czarodziej naszych czas贸w.
- Nie, je艣li Voldemort skompletuje sobie armi臋 艣miercio偶erc贸w.
- Wtedy b臋dziemy walczy膰 - uci膮艂 dyskusj臋 James.
Tak, b臋d膮 walczy膰 do upad艂ego. Idea wyda艂a si臋 Potterowi bardzo atrakcyjna. Ju偶 wyobrazi艂 sobie siebie z r贸偶d偶k膮 w d艂oni, szat膮 rozwian膮, b艂agaj膮cy o 偶ycie 艣miercio偶er przed nim, za nim Lily ze splecionymi d艂o艅mi i niemym zachwytem na twarzy...
Ha.
- James, pytanie ci zada艂em.
Ach, tak. Rytualne pytanie.
- Oczywi艣cie, 偶e do "Quidditchowego Nieba" - odpowiedzia艂 automatycznie.
Uczniowska rzeka rozbija艂a si臋 powoli na strumyczki, kt贸re odp艂ywa艂y w pokr臋tne i atrakcyjne uliczki Hogsmeade. Mijaj膮c ksi臋garni臋, James k膮tem oka zauwa偶y艂 gazeciarza w przekrzywionym krawacie i r贸偶nokolorowych butach, sprzedaj膮cego sobotnie wydanie Proroka. Na pierwszej stronie wielkimi, krwistoczerwonymi literami sta艂o: "Morderstwo w Dragonville!"
- O w czap臋 Merlina! - sykn膮艂 nagle Syriusz, chwytaj膮c go za rami臋. - Patrz kto sunie w tym samym kierunku co i my! Lucek z orszakiem!
Rzeczywi艣cie. Tr贸jka czarodziej贸w w艣r贸d kt贸rych da艂o si臋 pozna膰 wszechmocnego Malfoya otoczonego przez Ebnezara Traversa i byt magiczny znany Jamesowi jedynie jako Crabbe, wchodzi艂a w艂a艣nie w przeszklone drzwi obok wystawy najnowszego modelu Zmiataczki.
- Co oni tu robi膮? Rozdaj膮 ulotki zach臋caj膮ce do t臋pienia szlam? - sarkn膮艂 Syriusz. - Nie wa偶ne, prze艂贸偶my to na p贸藕niej.
James ch臋tnie by si臋 zgodzi艂, gdyby nie pewien szczeg贸艂. Mianowicie, odbicie rudych w艂os贸w w sklepowej szybie.
- Na c臋tkowane bokserki Merlina i brodawk臋 J臋cz膮cej Marty, Lily tam jest! Z tymi 艣lizgonami!
Wyrzuciwszy to z siebie, po艣pieszy艂 na odsiecz. Nie spogl膮da艂 przy tym, czy posi艂ki pod膮偶aj膮 za nim.
Wpad艂, zdyszany, w chwil臋 po tym, jak za ostatnim szpiclem Malfoya zamkn臋艂y si臋 drzwi. Lily, wygl膮da艂o na to, wcale nie wyczu艂a zagro偶enia. Przegl膮da艂a koszyk z figurkami graczy i raz po raz rzuca艂a jakie艣 spostrze偶enia, kt贸re najwyra藕niej bardzo bawi艂y jej gryfo艅sk膮 kole偶ank臋. Pr贸cz tego, w sklepie by艂y jeszcze dwie nieznane Jamesowi Krukonki, kt贸re w obecnej chwili obmacywa艂y str贸j 艣cigaj膮cego.
Ego Malfoya zd膮偶y艂o ju偶 zaj膮膰 sob膮 wi臋kszo艣膰 wn臋trza. Sprzedawca p艂aszczy艂 si臋 przed nim przez chwil臋, po czym odbieg艂 za lad臋. Lucjusz otaksowa艂 znudzonym wzrokiem sklepowy asortyment i klient贸w. Sk艂oni艂 si臋 dw贸m Krukonkom.
- Ewa, Nastazja.
- Lucjuszu - odpowiedzia艂y mu zgodnie.
- Pi臋kna pogoda dzi艣 w Hogsmeade - doda艂a ta nazwana Ew膮.
- Nie mo偶e si臋 r贸wna膰 z pi臋kno艣ci膮 r贸偶y domu Rookwood贸w - odpar艂 galanteryjne Malfoy. Krukonka si臋 zarumieni艂a. - C贸偶 sprowadzi艂o dwie damy do tej 艣wi膮tyni m臋skich przyjemno艣ci?
- Prezent urodzinowy dla Waldena.
- Ach. Zazdroszcz臋 mu tak troskliwej narzeczonej.
Stukn膮艂 lask膮 w 艂ydk臋 Lily. Odwr贸ci艂a si臋, zaskoczona.
- Zas艂ania pani przej艣cie - powiedzia艂 zimno.
- Jak...?
- Su艅 si臋, szlamo! - sykn膮艂 zza jego plec贸w Crabbe.
Rozwa艂kuj臋 ten 艣wi艅ski ryj!, pomy艣la艂 James, krocz膮c do przodu i wyci膮gaj膮c r贸偶d偶k臋. Przez mgie艂k臋 w艣ciek艂o艣ci widzia艂 tylko arystokratyczny kark Malfoya... Oko Traversa napotka艂o na chwil臋 jego spojrzenie...
Co艣, jaka艣 dot膮d nieznana my艣l, wyst膮pi艂a z szeregu innych i wrzasn臋艂a: Stop! James sparowa艂 na u艂amek sekundy...
- Jeste艣 trupem, Malfoy!- rykn膮艂 Syriusz i cisn膮艂 w Lucjusza zakl臋ciem.
Arystokrata zablokowa艂 je jednym p艂ynnym ruchem r贸偶d偶ki. Syriusz ponownie zamierzy艂 si臋 do ataku...
Nie zd膮偶y艂.
Purpurowe i b艂臋kitne b艂yski zata艅czy艂y na sklepowych wystawach. Jak na zwolnionym filmie, James obserwowa艂 grad przekle艅stw kt贸re zasypa艂y przyjaciela. Syriuszem okr臋ci艂o i rzuci艂o o pod艂og臋. Potoczy艂 si臋 po posadzce. Znieruchomia艂.
- Tw贸j narzeczony gra w Quidditch?
- Owszem, bawi go pozycja 艣ci膮gaj膮cego.
- Chyba chcia艂a艣 powiedzie膰... 艣cigaj膮cego?
- Ale偶 sk膮d. Walden nie dostrzega r贸偶nicy.
Syriusz, Merlinie, Syriusz, my艣la艂 James. Rzuci艂 si臋 na kolana tu偶 przy upad艂ym przyjacielu. Syriusz ockn膮艂 si臋 z chwilowego stuporu i wrzasn膮艂. Z ust i z nosa pociek艂a mu krew. Jego cia艂o zadrga艂o i Black chwyci艂 si臋 za brzuch, wyj膮c jak bity pies.
- Syriusz! - James chwyci艂 przyjaciela za ramiona i spr贸bowa艂 zmusi膰 go do utrzymania kontaktu wzrokowego. Ale oczy przyjaciela lata艂y na wszystkie strony, jakby szuka艂y drogi ucieczki. - Co ci jest? Syriusz!
Tu偶 obok, Lily 偶膮da艂a podniesionym g艂osem, by wezwa膰 auror贸w. Sprzedawca przeprasza艂, nie wiadomo kogo i za co. Remus powiedzia艂 co艣 do Petera i ch艂opak wystrzeli艂 jak z procy, znikaj膮c za drzwiami.
- Wr贸c臋, jak pan posprz膮ta - powiedzia艂 Lucjusz Malfoy, po czym okr臋ci艂 si臋 na pi臋cie i wyszed艂.
- James, boli! Auuu...! Ahha-ha-ha! - zap艂aka艂 Syriusz. - Co oni mi zro... - Wyplu艂 kolejn膮 porcj臋 krwi. - Zrobili?Aaaaa!
James nie mia艂 poj臋cia. Wielkie 艂zy sp艂ywa艂y mu po policzkach i kapa艂y na ziemi臋. Rzuca艂 zakl臋cie za zakl臋ciem, wszystkie r贸wnie bezu偶yteczne. Syriusz wyda艂 z siebie ostatni, przeci膮g艂y j臋k i zemdla艂.
- Syriusz! - James potrz膮sn膮艂 bezw艂adnym cia艂em przyjaciela. - 呕yj, do jasnej cholery! 呕yj!
- James, spokojnie. Zaraz b臋d膮 tu nauczyciele...
- Nic tylko 艣wi臋ty Mungo, panie Potter - powiedzia艂a przechodz膮ca obok Krukonka.
**
Nie mia艂 bladego poj臋cia, dlaczego w og贸le rozwa偶a艂 propozycj臋 Rookwood. Niebotycznie zdziwi艂o go te偶, 偶e pi臋膰 po dwunastej jego d艂o艅 rzeczywi艣cie pchn臋艂a obskurne drewniane drzwi. Zrzuci艂 to na karb tego, 偶e jeszcze wci膮偶 by艂 wytr膮cony z r贸wnowagi po wczorajszym "przypadkowym spotkaniu" i chcia艂 odpowiedzi. Satysfakcjonuj膮cej.
Przywita艂a go nieobca mu zapluta speluna. W rzadkim mroku prawie niemo偶liwo艣ci膮 by艂o rozpoznanie jakiejkolwiek twarzy, znajomej czy nie. Jednak niemal instynktownie skierowa艂 si臋 do stolika zajmowanego przez jedn膮 drobn膮 osob臋, szczelnie opatulon膮 w p艂aszcz. Usiad艂 i po艂o偶y艂 przed sob膮 splecione d艂onie.
- I? - spyta艂 gro藕nie.
W 艣wietle pojedynczej 艣wiecy czyta艂a sobotnie wydanie Proroka. A raczej przerzuca艂a kartki, rozczarowana i znudzona zawarto艣ci膮. Zamkn臋艂a go z powrotem i jakie艣 dwie sekundy swej uwagi po艣wi臋ci艂a krwawemu tytu艂owi na pierwszej stronie. Potem westchn臋艂a i odsun臋艂a gazet臋.
- 艢miercio偶ercy - skomentowa艂a kr贸tko. - Ma艂ych ch艂opc贸w bawi zabijanie 偶ab, du偶ych ch艂opc贸w bawi mordowanie ludzi.
Severusowi zrzed艂a mina. Jednym kr贸tkim zdaniem piekielna dziewucha zapakowa艂a ca艂y wielki ruch, kt贸ry tak podziwia艂, do pude艂ka z klockami, po czym odstawi艂a na p贸艂k臋 w pokoju dziecinnym. Juz prawie otworzy艂 usta, by co艣 powiedzie膰 w obronie s艂ug Voldemorta, gdy pomy艣la艂, 偶e mo偶e lepiej nie wyskakiwa膰 ze swoimi ambicjami.
- Sk膮d wiesz, 偶e to 艣miercio偶ercy? - spyta艂 zjadliwie. - To praworz膮dni obywatele ju偶 nie zabijaj膮?
- Mo偶e - przyzna艂a.
Tu obok us艂yszeli niezbyt dyskretne chrz膮kni臋cie. W艂a艣ciciel lokalu, idealnie wtapiaj膮cy si臋 w wystr贸j wn臋trza, spogl膮da艂 na nich spod brwi.
- Zam贸wienie? - warkn膮艂.
- Wino - rzek艂a bez zastanowienia i bez pytania go o zdanie panna Rookwood. - Markowe, je艣li mo偶na tu co艣 takiego dosta膰.
Po chwili na 艣rodku sto艂u stan臋艂a zakurzona butelka, za艣 na jego biegunach dwa nape艂nione kieliszki. Zmierzyli si臋 ponad nimi spojrzeniami.
- Co pan s膮dzi o lordzie Voldemorcie? - paln臋艂a z g艂upia frant Krukonka.
Severus uni贸s艂 brew. Szczero艣膰 dziewczyny zwala艂a z n贸g. Na swoje szcz臋艣cie, siedzia艂.
- Ma... interesuj膮ce pogl膮dy - odpar艂 enigmatycznie. Niech to wystarczy jej za odpowied藕. Nikt nie b臋dzie zg艂臋bia艂 Severusa Snape'a.
Oczywi艣cie, 偶e jej nie wystarczy艂o.
- Nie m贸wi臋 o jego pogl膮dach, lecz o nim samym.
Milcza艂. Ciekawe, ile wytrzyma, pomy艣la艂 zjadliwie.
- Wie pan - Krukonka zdzier偶y艂a pi臋膰 sekund. Odchyli艂a si臋 na oparciu tak, 偶e zobaczy艂 pod innym k膮tem jej zadowolony u艣mieszek. - Oszcz臋d藕my sobie kr臋puj膮cego milczenia i niedom贸wie艅. Od razu wida膰 偶e pan go podziwia. Inaczej nie by艂oby pana w tej dru偶ynie 艣lizgo艅skiego samouwielbienia.
- I co pani nie powie - sarkn膮艂, przechodz膮c na jej ton rozmowy.
- Zadam pytanie inaczej: Czy pan ma m贸zg?
Severus poczu艂 nag艂膮 ochot臋 wypicia wina. Najlepiej ca艂ej butelki. Ograniczy艂 si臋 jednak do wychylenia jednym duszkiem zawarto艣ci kieliszka. Dziwnie klei艂a si臋 do j臋zyka. Teraz mam ju偶 mniej m贸zgu, pomy艣la艂, wi臋c mo偶e zdzier偶臋.
- Ja pani膮 przepraszam?
- To wcale nie takie oczywiste, kiedy troch臋 si臋 pob臋dzie ze 艣lizgonami. Cz臋sto pr贸cz niezaspokojonych ambicji naprawd臋 nie maj膮 si臋 czym pochwali膰, a ju偶 szczeg贸lnie nie pewnym organem mi臋dzy uszami.
- Nadmiar te偶 czasem szkodzi - zauwa偶y艂 z艂o艣liwie.
- Czy偶by? - zdziwi艂a si臋. - Jako艣 nie zauwa偶y艂am. Ja na przyk艂ad mog艂abym z 艂atwo艣ci膮 wymieni膰 wszystkie powody, dla kt贸rych wielbi艂abym Voldemorta. - Z o艣lim uporem u偶ywa艂a imienia Czarnego Pana. Severusa zdumia艂 fakt, 偶e jeszcze nie strzeli艂 w ni膮 piorun, ani nie zdmuchn臋艂o jej inne gwa艂towne zjawisko atmosferyczne. - Gdy偶 jest wielkim morderc膮. Gdy偶 wydaje si臋 niepokonany. Gdy偶 zna magi臋, o kt贸rej innym nawet si臋 nie 艣ni艂o. Gdy偶 g艂osi wszem i wobec pogl膮dy, kt贸re niezwykle przypadaj膮 do gustu arystokracji. Gdy偶 jest wy艣mienitym strategiem. Gdy偶, mimo i偶 w g艂臋bi ducha jest, jak sto procent Czarnych Lord贸w przed nim, samolubnym sukinsynem, potrafi przekona膰 wielu zupe艂nie zdrowych na umy艣le mag贸w, 偶e obchodz膮 go ich n臋dzne egzystencje i 艣mieszne ambicje...
- Fascynuj膮ce - wycedzi艂 Severus.
W g艂臋bi ducha czu艂 jednak dziwny niepok贸j. Do czego ta Krukonka zmierza艂a?
- Tak wi臋c, czy podziwia go pan za to, 偶e jest wielkim morderc膮?
- Ja wiem?... - Snape uda艂, 偶e si臋 zastanawia. - Mo偶e.
- Zabi艂 w swym d艂ugim 偶yciu pi臋膰dziesi臋ciu dziewi臋ciu Mugoli i siedmiu czarodziej贸w. Jeden z nich by艂 cie艣l膮, jeden si臋 upi艂 i na rauszu zwymy艣la艂 Czarnego Pana. Czterech strzeli艂 Avad膮 z zaskoczenia. - Krukonka wyrecytowa艂a te liczby tak, jakby cytowa艂a podr臋cznik do Historii Magii. - Je艣li jest morderc膮, to takim malutkim.
Kciukiem i palcem wskazuj膮cym pokaza艂a, jakim malutkim.
- Sk膮d te liczby? - spyta艂 Severus, odrobin臋 oszo艂omiony ilo艣ci膮 ofiar. Wr贸偶ka jaka艣 czy co? - I Mugole?
- Wszystkie niewyja艣nione 艣mierci Mugoli kt贸re mia艂y cechy u偶ycia Niewybaczalnego. To z wykazu akt Auror贸w, kt贸ry podejrza艂am u brata. Plus, raz s膮siad widzia艂 Czarnego Pana w akcji, co stoi w miejskich kronikach policyjnych. Czarodziejami sam si臋 chwali艂. A po co mu ci Mugole?
Wzruszy艂a ramionami i u艣miechn臋艂a si臋 s艂odko.
- Nie mam poj臋cia.
- To m贸g艂 by膰 dowolny inny 艣wir - zauwa偶y艂 trze藕wo Severus. - Dramatyzujesz, Krukonko.
Severus pomy艣la艂: Ale gdyby to jednak by艂 Czarny Pan... No w艂a艣nie, dlaczego? Chcia艂 zatrze膰 艣lady?
- I zabi艂 Rudolfa Wankowycza - powiedzia艂, by oderwa膰 si臋 od nieprzyjemnych my艣li. - A to by艂a naprawd臋 gruba ryba.
- Rzeczywi艣cie, jak mog艂am zapomnie膰 - zadrwi艂a panna Rookwood. - Biedak zosta艂 zar偶ni臋ty w moim w艂asnym ogr贸dku, noc膮, 偶eby nikt nie narobi艂 krzyku. Niemi艂y widok. Mia艂am wtedy dziewi臋膰 lat, rozumie pan. Ale to k艂amstwo. Zabi艂 go Macnair, Voldemort tylko patrzy艂.
Spojrza艂a mu w oczy, jakby chcia艂a go zmusi膰 do jakiej艣 reakcji. Przez chwil臋 zobaczy艂 w jej 藕renicach b艂ysk czego艣, co sprawi艂o, 偶e po plecach przebieg艂 mu dreszcz. Instynkt kaza艂 mu ucieka膰. Zmusi艂 si臋 do nieruchomego odwzajemnienia spojrzenia.
- Przejd藕my dalej - rzek艂a i zn贸w byli tylko dw贸jk膮 uczni贸w rozmawiaj膮cych o polityce. - Nie b臋d臋 si臋 zatrzymywa膰 nad jego niepokonalno艣ci膮, gdy偶 po przeanalizowaniu fakt贸w, mo偶na sobie z 艂atwo艣ci膮 zda膰 spraw臋 z tego, 偶e Voldemorta jeszcze nikt tak naprawd臋 pokonywa膰 nie pr贸bowa艂.
Severus zamruga艂. Merlinie, wied藕ma mia艂a racj臋.
- Magii, o kt贸rej si臋 nikomu nie 艣ni艂o, tak偶e nikt nie widzia艂, a przy mitach moja logika wysiada. Cho膰 to, przynajmniej cz臋艣ciowo, uzna艂abym za prawd臋. Jest pot臋偶nym czarodziejem.
Owszem, pomy艣la艂 z satysfakcj膮 Severus.
- To, 偶e g艂osi takie pogl膮dy, a nie inne, nie znaczy, 偶e w nie wierzy. Jest w ko艅cu wspania艂ym strategiem. A, 偶e mi臋dzy nami, w艂o艣cianami logika jest towarem deficytowym, jego strategiczne my艣lenie musi si臋 nam wydawa膰 darem od bog贸w i magi膮 sam膮 w sobie.
- Tak si臋 sk艂ada, 偶e potrafi臋 logicznie my艣le膰 - odpar艂 kwa艣no Severus. - I nie widz臋 powod贸w, by mu nie ufa膰.
- Tak? Czym dla ciebie jest wi臋c Mroczny Znak, kt贸ry 艣miercio偶ercy maj膮 wytatuowany na r臋ce?
- Znakiem przynale偶no艣ci do grupy - odpar艂 bez wahania Snape.
- Wiesz, jak膮 magi臋 w sobie zawiera?
- Magi臋? - zdumia艂 si臋 Snape. Nie zrozumia艂 pytania.
- M贸j ojciec musia艂 raz wybiec w 艣rodku wesela siostry, tak bardzo pali艂 go ten znak...
Zapad艂a z艂owroga cisza. Severus poczu艂 jak powietrze pr贸buje wydosta膰 si臋 z jego z p艂uc. Nie 艣mia艂 oddycha膰, by nie powiedzie膰 czego艣 nieodwracalnego.
- A co, ch艂optasiu? - zadrwi艂a. - Opowiadali艣cie sobie na zebrankach przysz艂ych 艣miercio偶erc贸w jaki to czaderski tatua偶, czacha i w膮偶?
Severus nie odpowiedzia艂, ale poczu艂, 偶e mimowolnie si臋 czerwieni. Cholera. Przegrywa艂 z kretesem.
- Jak dla mnie, to symbol dyspozycyjno艣ci. Symbol przywi膮zania, na dobre i na z艂e. Symbol w艂adzy nad kim艣. - Atakowa艂a dalej bezlito艣nie panna Rookwood. - Innymi s艂owy, symbol niewolnictwa. Chce pan by膰 niewolnikiem, panie Snape?
Severusowi jak 偶ywo stan膮艂 przed oczyma obraz matki, kul膮cej si臋 przed pijanym ojcem... Wzdrygn膮艂 si臋.
- Wszystko to, co m贸wisz, jest tylko teori膮.
- Znajd藕 mi lepsz膮, a przyznam si臋 do pora偶ki.
- Mo偶esz k艂ama膰.
- Je艣li b臋dziemy zak艂ada膰 tego rodzaju rzeczy, to mo偶emy r贸wnie dobrze przyj膮膰, 偶e ta rozmowa nigdy nie mia艂a miejsca i rozej艣膰 si臋 w pokoju - sarkn臋艂a panna Rookwood. - Je艣li Voldemort w rzeczywisto艣ci jest geniuszem, to jasne, 偶e nie pozostawia wielu 艣lad贸w swej niechlubnej dzia艂alno艣ci. Nie znajd臋 panu lepszych dowod贸w.
- Mo偶e Czarny Pan rzeczywi艣cie jest tym wszystkim.
- Mo偶e. To by jednak znaczy艂o, 偶e jest Merlinem lub szale艅cem. Merlin nie u偶ywa艂 czarnej magii i nie wypala艂 na swych znajomych 偶adnych znak贸w. A za szale艅cem tym bardziej nie chcia艂abym pod膮偶a膰. Ale mo偶e... Tylko mo偶e, gdy偶 widocznie nie chce pan w to uwierzy膰, jest geniuszem strategii, kt贸ry upl贸t艂 wok贸艂 siebie mistern膮 peleryn臋-niewidk臋 wspania艂ego mitu, kt贸ry wci膮偶 narasta.
U艣miechn臋艂a si臋.
- I za to w艂a艣nie naprawd臋 go podziwiam.
- Brawo - sarkn膮艂 Severus.
- Nie podoba mi si臋 natomiast, 偶e jest k艂amliwym, samolubnym sukinsynem - kontynuowa艂a niczym nie zra偶ona panna Rookwood. Przez g艂ow臋 Severusa przebieg艂a my艣l, 偶e nic l偶ejszego od Avady nie mog艂oby jej powstrzyma膰.
- Dlatego w艂a艣nie chcia艂abym mu to udowodni膰.
Severus nie wierzy艂 w艂asnym uszom. Wiedzia艂, 偶e najwi臋cej wariat贸w wywodzi si臋 z Ravenclawu. Ale wariatka tej klasy?
- Chcesz o艣mieszy膰 Czarnego Pana?
- Czemu nie? - Spojrza艂a na niego z ukosa. - Ma pan ochot臋 na w艂asn膮 legend臋, panie Snape?
- Czy pani m贸wi do mnie, czy do krzes艂a, panno Rookwood?
Za艣mia艂a si臋 cicho.
- Dlaczego s膮dzi pan, 偶e to niemo偶liwe?
- Dlatego, 偶e Czarny Pan jest wielkim magiem i, jak ju偶 pani zauwa偶y艂a, wielkim strategiem. Ma oczy, uszy i r贸偶d偶ki wsz臋dzie. Za艣 my...
- Za艣 my mamy niewielkie op贸藕nienie. B臋dzie odrobin臋 trudniej, ale co to dla pana - u艣miechn臋艂a si臋 s艂odko. - Zdob臋dziemy w艂asne oczy, uszy i r贸偶d偶ki. Co do strategii, to nieskromnie powiem, 偶e czuj臋 si臋 w tej materii do艣膰 silna. Nie wiem jak z panem, cho膰 wydaje mi si臋, 偶e te偶 t臋gi z pana my艣liciel. W kwestii magii... Tu licz臋 ca艂kowicie na pana.
- Nie jestem tak pot臋偶ny jak on!- sykn膮艂 zbulwersowany Severus.
- No, no... Z takim poczuciem w艂asnej warto艣ci to i Voldemort nigdzie by nie doszed艂.
A niech j膮. Pojecha艂a mu po ambicji.
- Ty to m贸wisz zupe艂nie powa偶nie? - spyta艂 z podziwem. - Wiesz, 偶e nie jeste艣 pierwsz膮 kretynk膮, kt贸ra pr贸bowa艂a oszuka膰 Czarnego Pana?
- Oszuka膰? - zdumia艂a si臋. - Ja mu wypowiadam wojn臋, a ty m贸wisz o oszukiwaniu?
Severusowi nie mie艣ci艂o si臋 to wszystko w g艂owie. Krukonka by艂a pewn膮 kandydatk膮 do oddzia艂u zamkni臋tego 艣wi臋tego Munga.
- Voldemort te偶 zaczyna艂 w pojedynk臋 - przypomnia艂a mu panna Rookwood.
Severus nagle wpad艂 na 艣wietny pomys艂. Wypl膮cze si臋 z tego bajzlu.
- Ale to wszystko na razie czcza gadanina - zauwa偶y艂. - Sama to przyznasz, Rookwood, 偶e by stan膮膰 w szranki z Czarnym Panem, trzeba mie膰 umys艂 nie od parady. By膰 geniuszem, chocia偶by. Udowodnisz mi to?
U艣miechn膮艂 si臋 zimno. Spojrza艂a na niego w oczekiwaniu.
- Dowiesz si臋, co dok艂adnie ukrywa pod swoim 艂贸偶kiem Rudolf Lestrange.
Tu j膮 mia艂. To by艂a zagadka, kt贸rej nie rozwik艂a艂by nawet Czarny Pan.
- Zadanie? - spyta艂a, zupe艂nie spokojnie. Totalna wariatka. - W porz膮dku. Te偶 mam jedno dla ciebie. Dowiedz si臋, bez uciekania si臋 do jakiejkolwiek przemocy, dlaczego Kimberly Meyers, Krukonka, p艂aka艂a wczoraj wieczorem.
Co?, pomy艣la艂 lekko spanikowany Severus. Krukonka? Dziewczyna? Rozbeczana? Co za diablica z tej Rookwood! Zap臋dzi艂a go w kozi r贸g.
Skin膮艂 g艂ow膮. By艂 to chyba najbardziej bohaterski czyn w jego 偶yciu.
- Za dwa tygodnie, w tym samym miejscu i o tej samej porze? Wyt艂umacz臋 ci wtedy dok艂adnie, jak chc臋 tego wszystkiego dokona膰. Mo偶e wtedy mi uwierzysz, w膮tpi膮cy w臋偶u.
- Zgoda - odpar艂 s艂abo Snape.
- 艢wietnie. - Podnios艂a si臋 i wyci膮gn臋艂a do niego r臋k臋. - Ewa.
Snape dopiero po chwili zrozumia艂, 偶e w艂a艣nie powiedzia艂a mu swoje imi臋. Niezdarnie u艣cisn膮艂 jej d艂o艅.
- Severus.
Usiedli z powrotem i Ewa nala艂a wina do jego kieliszka.
- Wypijmy za zdrowie, 偶eby dobrze nam s艂u偶y艂o.
- Za zdrowie - zgodzi艂 si臋 Snape, cho膰 zupe艂nie inne zdrowie mia艂 na my艣li. Wychylili kieliszki.
- Fuj! Co za lura!
- Markowy bimber - odpar艂 Severus, u艣miechaj膮c si臋 z przek膮sem.
2.
Drogi Lucjuszu,
Mam dla ciebie pytanie delikatnej natury. Jak wiesz, mnie i Bell臋 艂膮czy wieloletnia przyja藕艅, dlatego te偶 troszcz臋 si臋 o wszystko, co ona uwa偶a za drogie. Chodz膮 s艂uchy, 偶e jej narzeczony, Rudolf Lestrange, mo偶e niebawem znale藕膰 si臋 w powa偶nych tarapatach. Mam nadziej臋, 偶e to jedynie z艂o艣liwe plotki rozsiewane przez Gryfon贸w i szlamy. Mimo wszystko, wola艂abym przygotowa膰 go na najgorsze. Wiesz mo偶e, kto z najbli偶szego otoczenia Rudolfa m贸g艂by mu 藕le 偶yczy膰?
Twoja oddana przyjaci贸艂ka,
Ewa Rookwood
PS. Pozdr贸w ode mnie Narcyz臋. Umieram z zazdro艣ci, gdy przypominam sobie jej sukni臋 z ostatniego Wielkanocnego Balu Charytatywnego - ten jedwab, ten kr贸lewski b艂臋kit i motyw kwiatu wi艣ni na trenie... Wygl膮da艂a jak m艂oda bogini! Musi mi koniecznie powiedzie膰, u kt贸rego krawca szyje suknie!
Ewa
~
Droga Ewo,
My艣l臋, 偶e po prostu us艂ysza艂a艣 jedn膮 z wielu pogr贸偶ek kr膮偶膮cych w Slytherinie. To, jak sama ju偶 moja droga zd膮偶y艂a艣 zapewne zauwa偶y膰, k艂臋bowisko jadowitych w臋偶y z kt贸rych ka偶dy pilnuje, by by膰 na wierzchu. Pogr贸偶ki i fa艂szywe plotki s膮 tradycyjn膮 broni膮 do rozprawiania si臋 z rywalami.
Nie powinny ci臋 jednak zbytnio niepokoi膰 te dziecinne zabawy. To taki niespokojny wiek, m艂odzi ludzie lubi膮 si臋 nawzajem podgryza膰. Gdy dorastaj膮, ustatkowuj膮 si臋.
Je艣li chodzi o odwiecznych wrog贸w - nie wiem czy kojarzysz pewn膮 zabawn膮 sytuacj臋 z k艂贸tni膮 dw贸ch pan贸w, Lestrange'a i Avery'ego o to, kt贸ry z nich wynalaz艂 Zakl臋cie Przyspieszaj膮ce. W ko艅cu opatentowali je Lestrange'owie, czego drugi r贸d nigdy im nie wybaczy艂. Od trzech pokole艅 darz膮 si臋 antypati膮. To jedna z tych anegdotek, kt贸re opowiada si臋 przy bryd偶u, ale skoro pytasz o wrog贸w... Nikt inny szczeg贸lnie nieprzyja藕nie nastawiony do tego偶 d偶entelmena nie nasuwa mi si臋 na my艣l.
Narcyza twierdzi, 偶e krawiec jest jej s艂odk膮 tajemnic膮. S膮dz膮c po fortunie, kt贸r膮 wydaje na suknie, mo偶na 艣mia艂o przypuszcza膰, 偶e to nie Anglik.
Pozostaj臋 z szacunkiem,
Lucjusz Malfoy
**
Sobota...
James Potter rozejrza艂 si臋 niespokojnie po pomieszczeniu o wymiarach klatki na puffki, kt贸rego przewodnim motywem by艂y segregatory. Czerwone, zielone, niebieskie i czarne, pi臋trzy艂y si臋 na biurku, pod biurkiem i pod 艣cianami, zostawiaj膮c jedynie niewielk膮 przestrze艅 na twarde krzes艂o, na kt贸rym siedzia艂 obecnie Gryfon i w膮skie przej艣cie do drzwi. Skomplikowane i bardzo oficjalnie wygl膮daj膮ce dokumenty, kaligrafowane na specjalnie 偶贸艂conym pergaminie z przypalanymi brzegami zdobi艂y te cz臋艣ci 艣cian, kt贸re wida膰 by艂o spod segregator贸w. Wszystko to razem wzi臋te(,) niestety nie przynosi艂o spokoju ducha, o kt贸rego zachowanie prosi艂 Jamesa dyrektor Hogwartu.
- A wi臋c... - zacz膮艂 ostro i bu艅czucznie, by zag艂uszy膰 nieprzyjemnie wra偶enie bycia obserwowanym.
- Nie zaczyna si臋 zdania od "a wi臋c". Ch艂opcze, to idzie do oficjalnych akt.
Siedz膮cy po drugiej stronie biurka drobniutki urz臋dnik zmarszczy艂 krzaczaste brwi i otworzy艂 czarny segregator. Po艣liniwszy palec odwr贸ci艂 starannie kilka stron. Znalaz艂szy odpowiedni膮 wsta艂 i, wzi膮wszy w r臋ce ca艂y segregator, wyszed艂 za drzwi.
Po pi臋ciu minutach James zacz膮艂 si臋 niecierpliwi膰.
- Przepraszam, jak zwykle kolejka do dzi臋ciokopio艂a.
Cz艂owieczek zaj膮艂 z powrotem swoje miejsce. Po艂o偶y艂 przed sob膮 kartk臋 i poprawi艂 na nosie malutkie okulary. Nagle co艣 zrobi艂o "puff" i tu偶 nad biurkiem wybuch艂a purpurowa petarda kredowa. Cz艂owieczek westchn膮艂 z irytacj膮 i starannie strzepn膮艂 kred臋 z segregator贸w.
- Doprawdy - powiedzia艂. - Ju偶 sowy by艂y wystarczaj膮co z艂e.
Ze stosu kredy wygrzeba艂 zwini臋ty w rulonik niewielki zwitek pergaminu. Przeczyta艂 go.
- Przepraszam, szef wzywa. To nie powinno potrwa膰 d艂ugo.
Na niewyprane gacie Smarka, co tu si臋 wyprawia?, pomy艣la艂 James, po raz drugi zostaj膮c sam na sam z segregatorami. Uczucie, 偶e kto艣 go podgl膮da by艂o nie do zniesienia. Odruchowo poszuka艂 wzrokiem ma艂ych, chytrych oczek.
- Jeszcze raz przepraszam. My艣l臋, 偶e mo偶emy ju偶 zaczyna膰 - powiedzia艂 urz臋dnik, wracaj膮c jaki艣 kwadrans p贸藕niej. James popada艂 ju偶 w paranoj臋. Segregatory mia艂y nie tylko oczy ale i j臋zyki. Wywala艂y je na wierzch, gdy patrzy艂 w ich stron臋. - Gdzie wi臋c sko艅czyli艣my?
Na "a wi臋c", pomy艣la艂 Gryfon. Nie za daleko doszli.
- Ach, pana imi臋 i nazwisko.
- James Harold Potter.
- Ten James Harold Potter?
James poczu艂 si臋 lekko sko艂owany.
- Yyy... Kt贸ry?
- Ten kt贸ry walczy艂 w tysi膮c siedemset dziewi臋膰dziesi膮tym w bitwie na polach Merrylandu! Wielki genera艂!
- To by艂 chyba jaki艣 m贸j pra-pra-pra - wyja艣ni艂 James. Odchyli艂 si臋 na krze艣le i podrapa艂 po g艂owie, pr贸buj膮c sobie przypomnie膰, kt贸ry dok艂adnie, ale jako艣 mu umyka艂o. - To u nas tradycyjne imiona rodowe. Co drugie pokolenie zmienia si臋 kolejno艣膰 i ju偶.
- Ach. - Urz臋dnik wygl膮da艂 na rozczarowanego. - Pana czarodziejski kod obywatelski?
I tak dalej. James zastanawia艂 si臋, kiedy wreszcie dojd膮 do sedna sprawy. Po jaki艣 dziesi臋ciu minutach i pytaniu o numer polisy ubezpieczeniowej mia艂 ochot臋 pogry藕膰 si臋 z segregatorami.
- Ale ja tu nie przyszed艂em zak艂ada膰 firmy - przerwa艂 potok pyta艅 James. - Ja jestem 艣wiadkiem przest臋pstwa!
- Musimy post臋powa膰 zgodnie z protoko艂em - wyja艣ni艂 cierpliwie cz艂owieczek i poprawi艂 sobie poduszk臋 pod ty艂kiem. James te偶 chcia艂by tak膮. To on tu by艂 klientem, prawda?
- Nie mo偶ecie tego jako艣 skopiowa膰 czy co艣?
- Mogliby艣my, ale niestety nie figuruje pan jeszcze w naszej kartotece. Zaledwie miesi膮c temu sko艅czy艂 pan siedemna艣cie lat, wi臋c dokumenty nie zd膮偶y艂y jeszcze doj艣膰. Jaki rodzaj licencji ma pana r贸偶d偶ka?
Po kolejnych dwudziestu pytaniach Gryfon zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, czy to nie on przypadkiem jest o co艣 oskar偶ony. Nie mia艂 poj臋cia o co, bo to raczej ma艂o prawdopodobne, by odkryli jego ma艂膮, nielegaln膮 sztuczk臋 z animagi膮. Wiedzia艂, 偶e Smark co艣 podejrzewa, ostatnio doczepia艂 si臋 do nich regularnie i pr贸bowa艂, do艣膰 nieudolnie, ich 艣ledzi膰. Ale gacek nie z艂o偶y艂by donosu, gdyby nie mia艂 ca艂kowitej pewno艣ci.
- Jakie艣 inne specjalne umiej臋tno艣ci magiczne?
- Nie - sk艂ama艂 w 偶ywe oczy pan Potter.
- Teraz mo偶e pan opowiada膰.
No, nareszcie. A my艣la艂, 偶e cz艂owieczek wyci膮gnie za chwil臋 drugi formularz i zacznie si臋 pyta膰 jakiego gatunku myd艂a u偶ywa Gryfon. Albo wr贸ci do pocz膮tku i b臋dzie chcia艂 si臋 dowiedzie膰 "czy ma pan ca艂kowit膮 pewno艣膰 偶e nazywa si臋 pan James Harold Potter". Syriusz ostrzega艂 go przed urz臋dnikami...
- To by艂o tak. Szli艣my z ch艂opakami do "Quidditchowego Nieba"...
- To sklep w Hogsmeade?
Nie. Striptiz-bar na 艢miertelnym Nokturnie. Cz艂owieku, w jakim 艣wiecie ty 偶yjesz?
James zerkn膮艂 na segregatory i postanowi艂 nie pyta膰.
- Tak! Wi臋c szli艣my tam z Syriuszem, Remusem i Peterem...
- Pe艂ne nazwiska?
- Syriusz Black, Remus Lupin, Peter Pettigrew. Mog臋 kontynuowa膰?
- Prosz臋 bardzo.
- Ale po drodze zobaczyli艣my, 偶e do tego samego sklepu wchodz膮 Lucjusz Malfoy wraz z Ebnezarem Traversem i Crabbe鈥檈m... Nie wiem jak ma na imi臋. Nie za bardzo chcieli艣my si臋 z nimi spotyka膰, widzi pan, to 艢lizgoni, a w dodatku nasze rodziny nie 偶yj膮 w przyja藕ni...
- Nie 偶yj膮 w przyja藕ni?
- Nienawidzimy si臋. Od jaki艣 dwustu lat.
Cz艂owieczek naskroba艂 co艣 cieniutkim pi贸rem na marginesie.
- Ale wtedy zobaczy艂em, 偶e w 艣rodku sklepu jest Lily Evans. - James wypi膮艂 dumnie pier艣. - Moja dziewczyna.
Jeste艣 bezczelnym k艂amc膮, Rogacz. Ale co tam, b臋dzie 艣wietnie wygl膮da艂o w oficjalnych dokumentach... Do czego to on zd膮偶a艂?
- Jak pan wie, Malfoyowi i jemu podobnym nie podoba si臋 idea magicznych dzieci mugoli posiadaj膮cych te same prawa co, tak zwane, rody czystej krwi. A Lily jest mugolakiem. Rozumie wi臋c pan, 偶e nie mog艂em dopu艣ci膰, by spotka艂a si臋 z nimi sam na sam... Tak wi臋c, zmieniwszy kurs, pobiegli艣my do "Quidditchowego Nieba". Dotarli艣my akurat na czas, by zobaczy膰 jak Malfoy uderza moj膮 Lily t膮 swoja lask膮...
- Uderza?
- Po nogach - wyja艣ni艂 James, czuj膮c ponownie wzbieraj膮ce si臋 w jego piersi 艣wi臋te oburzenie. Jak on 艣mia艂 dotyka膰 jego dziewczyny? - Uzna艂, 偶e stan臋艂a mu na drodze.
- Naruszy艂 jej nietykalno艣膰 cielesn膮?
- Tak! - przytakn膮艂 gor膮co Gryfon. - Za艣 ten jego brudny kole偶ka, Crabbe, o艣mieli艂 si臋 nazwa膰 j膮... nazwa膰 j膮... szlam膮!
Blu藕niercze s艂owo ledwie przesz艂o mu przez gard艂o. Czu艂, jak w 艣rodku trzepie nim w艣ciek艂o艣膰. 呕e te偶 takie kreatury o艣mielaj膮 si臋 st膮pa膰 po cywilizowanym 艣wiecie! To musia艂 by膰 jaki艣 b艂膮d systemu, wszystkich podejrzanie wygl膮daj膮cych 艢lizgon贸w nale偶y wrzuca膰 do Azkabanu w momencie, kiedy zaczynaj膮 si臋 zajmowa膰 czarn膮 magi膮 lub wyra偶a膰 zainteresowanie ideami Voldemorta. James by tak zrobi艂, gdyby by艂 Ministrem Magii.
- I co si臋 wtedy wydarzy艂o?
- Wyci膮gn膮艂em r贸偶d偶k臋, 偶eby powiedzie膰 im, co o tym my艣l臋. Ale Syriusz by艂 szybszy ode mnie. Pos艂a艂 w kierunku Malfoya zakl臋cie podcinaj膮ce, kt贸re Malfoy zdo艂a艂 odbi膰. W tym samym czasie, Crabbe i Travers zaatakowali Syriusza. Nie wiem jakie przekle艅stwo rzuci艂 Crabbe, ale Travers... Przywali艂 Syriuszowi pluskwiakiem, rozumie pan! Pluskwiakiem!
Urz臋dnik patrzy艂 na niego. D艂o艅 z pi贸rem zatrzyma艂a si臋 wp贸艂 wyrazu. Krzaczaste brwi mia艂 uniesione tak wysoko, 偶e nieomal zlewa艂y si臋 z lini膮 w艂os贸w.
- Pluskwiakiem? A co to jest, na Merlina?
James nie zrozumia艂 pytania. Jak mo偶na nigdy nie s艂ysze膰 o pluskwiaku, do jasnej Anielki?
Urz臋dnik machn膮艂 r贸偶d偶k膮 i jeden z segregator贸w spod 艣ciany wyskoczy艂 ze swojego miejsca i pop艂yn膮艂 na biurko. Cz艂owieczek wertowa艂 go przez chwil臋 w skupieniu a偶 wreszcie zatrzyma艂 palec na jednej ze stron i wyda艂 z siebie tryumfalne "Ach!".
- Mia艂 pan na my艣li zakl臋cie torturuj膮ce numer osiemna艣cie?
- Wiem, co mia艂em na my艣li!
- ... potocznie zwane "pluskwiakiem"?
Urz臋dnik spojrza艂 na niego wyczekuj膮co. James podrapa艂 si臋 w g艂ow臋.
- No... chyba tak - przyzna艂 z wahaniem.
- Doskonale. - Usatysfakcjonowany cz艂owieczek zn贸w dopisa艂 co艣 na marginesie. - Co wydarzy艂o si臋 potem?
- Potem? - James usi艂owa艂 sobie przypomnie膰 cokolwiek. Wszystko, co dzia艂o si臋 dooko艂a, gdy kl臋cza艂 nad Syriuszem wydawa艂o mu si臋 tak odleg艂e, jakby jego samego i 艁ap臋 otacza艂a g臋sta mg艂a. Pami臋ta艂, 偶e czu艂 si臋 jak na obrazie surrealisty. G艂osy ludzi brzmia艂y tak, jakby dudni艂y ze 艣rodka jego w艂asnej g艂owy, 艣wiat wygl膮da艂... czerwono... statycznie...
- Syriusz upad艂, wrzeszcz膮c. Ja stara艂em si臋 mu pom贸c, ale nie potrafi艂em... Remus wys艂a艂 Petera po nauczycieli. Malfoy, Travers i Crabbe chyba wyszli... S艂ysza艂em jak Malfoy powiedzia艂 na odchodnym co艣 jak "Wr贸c臋 kiedy tu posprz膮tacie."
Taki niby czysty, a zachowuje si臋 jak 艣winia po b艂otnej k膮pieli.
- Rozumiem. Czy chcia艂by pan co艣 jeszcze doda膰?
Czy chcia艂? Pomy艣la艂 o ogromie nienawi艣ci, kt贸r膮 czu艂 do Malfoya... Do wszystkich podobnych jemu ludzi. Pomy艣la艂 o przera偶eniu, o rozpaczy, o uczuciu bezradno艣ci, kt贸re przygniata艂o do ziemi tak, jakby usiad艂 na tobie smok. O tej chwili, kr贸tkiej jak tchnienie j臋tki, kiedy bardzo niegryfo艅ska drobina Jamesa schwyci艂a go tu偶 nad przepa艣ci膮, w kt贸r膮 skoczy艂 Syriusz.
Nie. Bo czy m贸g艂by zrozumie膰 ten gryzipi贸rek, kt贸ry 艣wiata nie widzia艂 poza swoimi segregatorami? Wykluczone. Ta my艣l sprawi艂a, 偶e poczu艂 co艣 w rodzaju dumy. By艂 prawdziwym 偶o艂nierzem i b臋dzie cierpia艂 w milczeniu.
- Nie, ju偶 nic.
Niekt贸rzy pracownicy Ministerstwa, kt贸rzy b艂膮kali si臋 w tym czasie po korytarzach, mogliby skomentowa膰, 偶e jeszcze nigdy nie widzieli 艣wiadka tak szybko opuszczaj膮cego Departament Przestrzegania Prawa Czarodziej贸w, jak to robi艂 pan James Potter.
**
Niedziela...
- Skacz膮ce serdelki!
James, w poczuciu dobrze spe艂nionego obywatelskiego obowi膮zku, stan膮艂 bu艅czucznie przed chimer膮. G艂upi zwierzak szczerzy艂 z臋by, ale przecie偶 robi艂 to od niepami臋tnych czas贸w. Otaczali go jego dwaj najlepsi przyjaciele. Dwaj, gdy偶 pewni bezczelni 艣miercio偶ercy o艣mielili si臋 zaatakowa膰 Syriusza, kt贸ry teraz kurowa艂 si臋 na oddziale Uraz贸w Pozakl臋ciowych 艣wi臋tego Munga. James 偶yczy艂 im za to tyle latek w s艂odkim Azkabanie, by mogli dobrze si臋 zastanowi膰 nad swoim post臋powaniem i nast臋pnie wygrzeba膰 sobie m贸zg przez uszy.
Schodki zawioz艂y ich na g贸r臋.
- Ach, jeste艣cie ch艂opcy. - 艢wiat艂o 艣wiec odbija艂o si臋 na dziesi膮tkach Niezwykle Tajemniczych Zabaweczek, sprawiaj膮c, 偶e zamkni臋te w ramach twarze by艂ych dyrektor贸w nabiera艂y tragicznych, szyderczych lub komicznych wyraz贸w. Dumbledore spojrza艂 na nich znad okular贸w-po艂贸wek i u艣miechn膮艂 si臋 po swojemu. - Siadajcie, siadajcie. Jak posz艂o przes艂uchanie?
James rzuci艂 si臋 na 艣rodkowe z trzech krzese艂 i przysun膮艂 je ze zgrzytem do biurka. Opar艂 艂okcie na blacie.
- Nie by艂o 藕le, panie dyrektorze.
Omal nie po偶ar艂y mnie krwio偶ercze segregatory.
- Co zrobi膮 z Traversem, Crabbem i Malfoyem? B臋dzie proces, czy od razu wrzuc膮 ich do Azkabanu? Najlepiej od razu, na pewno maj膮 na r臋kach ma艂e, wstr臋tne Mroczne Znaki.
Dyrektor odchrz膮kn膮艂. K膮tem oka James zoczy艂, 偶e Remus zajmuje miejsce po jego prawej stronie, spokojny jak woda w ka艂u偶y. On sam umiera艂 z niecierpliwo艣ci. Chcia艂by widzie膰 miny tych opryszk贸w, kiedy zamkn膮 si臋 za nimi kraty...
- Tak wi臋c, drodzy ch艂opcy, sprawa przedstawia si臋 nast臋puj膮co. - Dumbledore poprawi艂 przed sob膮 jaki艣 papier. Zamy艣li艂 si臋 nad nim na chwil臋, po czym z艂膮czy艂 palce i kontynuowa艂 艣miertelnie powa偶nym tonem. - Po wzi臋ciu pod uwag臋 faktu, i偶 to pan Black zaatakowa艂 jako pierwszy oraz stanu emocjonalnego uczestnicz膮cych os贸b, uznano u偶yte 艣rodki za w du偶ej mierze usprawiedliwione.
James nieomal nie zrobi艂 kozio艂ka do ty艂u. Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e uratowa艂 go wilczy refleks Remusa.
- Co? Przepraszam, panie dyrektorze, ja si臋 chyba nie wyrazi艂em jasno. Chc臋 wiedzie膰, jak ukarz膮 te gnidy, kt贸re niemal nie zamordowa艂y mojego przyjaciela!
- Tote偶 m贸wi臋. Nie uznano, by tak b艂aha sprawa by艂a warta anga偶owania ca艂ego Wizengamotu. Grupa trzech ekspert贸w zbada艂a okoliczno艣ci zaj艣cia. Pan Travers otrzyma艂 pisemne pouczenie o granicach obrony osobistej. Dodatkowo, pan Malfoy przeznaczy艂 szczodry datek na rzecz 艣wi臋tego Munga.
James chyba 艣ni艂. Takie rzeczy nie przydarza艂y si臋 wielkiemu Potterowi.
- I to wszystko?! To wszystko za pluskwiaka?! To wszystko za pi臋膰 godzin m臋czarni Syriusza?!
Niewiele my艣l膮c si臋gn膮艂 po le偶膮cy przed dyrektorem list i wyszarpn膮艂 go spod przycisku do papieru w kszta艂cie flaminga. Odwr贸ciwszy si臋 plecami do biurka, przelecia艂 wzrokiem zawarto艣膰 korespondencji. Dumbledore podsumowa艂 j膮 w spos贸b doskona艂y.
- Niestety tak. Pan Black, jak ju偶 m贸wi艂em, zaatakowa艂 pierwszy. Pan Travers by艂 zaskoczony i, chc膮c broni膰 siebie i swych przyjaci贸艂, u偶y艂 pierwszego zakl臋cia, kt贸re przysz艂o mu na my艣l. Przypadkowo, by艂o to zakl臋cie torturuj膮ce numer osiemna艣cie.
- Przypadkowo? To ma by膰 przypadek? Wymsk艂o mu si臋? - rykn膮艂 James, pochylaj膮c si臋 nad biurkiem. Dumbledore nie cofn膮艂 si臋 ani o milimetr. - On tego chcia艂, jara艂 go ka偶dy moment, kiedy Syriusz wi艂 si臋 po pod艂odze i...
- Niech pan udowodni to w Ministerstwie.
James popatrzy艂 na dyrektora ze zdumieniem. Czy on sobie z niego 偶arty stroi?
- Co ja mam udowadnia膰? To by艂 pluskwiak, panie dyrektorze! Pluskwiak! Za to z miejsca powinno by膰 do偶ywocie!
- Hm. - Dyrektor spojrza艂 w sufit. - Wed艂ug oficjalnej klasyfikacji, zakl臋cie torturuj膮ce numer osiemna艣cie jest na li艣cie zakl臋膰 niewskazanych. Jakkolwiek, zosta艂o dopuszczone do u偶ycia przez si艂y magicznego nacisku wy偶szego szczebla, innym s艂owem, auror贸w.
- Przez auror贸w? - spyta艂 Remus, kt贸ry, jak to on, wybiera艂 sobie najmniej odpowiednie momenty, 偶eby filozofowa膰.
- Innymi s艂owy, sam fakt jego u偶ycia nie jest karalny - doko艅czy艂 my艣l Dumbledore. - Przykro mi, ch艂opcy. Rozumiem wasze rozczarowanie.
James poczu艂 si臋 straszliwie oszukany przez w艂asny system prawny. A dyrektor wiedzia艂, jasne. Tak jakby by艂 tam z Jamesem w tym okropnym momencie, kl臋cza艂 na pod艂odze, obejmuj膮c umieraj膮cego przyjaciela...
Skoro tak mu wsp贸艂czu艂, to czemu siedzia艂 teraz z zaplecionymi r臋kami i gapi艂 si臋 na w艂asny kandelabr? Powinien ruszy膰 ty艂ek i co艣 z tym zrobi膰, prawda?
- Dyrektorze, przecie偶 wystarczy, 偶e pan powie s艂owo. Oskar偶y ich o bycie 艣miercio偶ercami. B臋d膮 ugotowani!
- Przeceniasz moje wp艂ywy, ch艂opcze. - Dyrektor z 偶alem potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Dwadzie艣cia lat temu, zrezygnowawszy z ministerialnej teki, zrezygnowa艂em tym samym z w艂adzy. Teraz to pan Malfoy ma tam o wiele wi臋cej do powiedzenia ni偶 ja.
- Ale... pan jest silniejszym czarodziejem od niego! Jest pan najwi臋kszym magiem naszych czas贸w!
James czyta艂 o tym na karcie z czekoladowych 偶ab, wi臋c nie mog艂o to by膰 nieprawd膮. Je艣li on niczego nie mo偶e zrobi膰, to kto mo偶e? No kto, do diaska?
Dumbledore po prostu na niego spojrza艂. Mimo to, z niewiadomych powod贸w, temperatura w gabinecie dyrektorskim nagle spad艂a do poziom贸w zwykle spotykanych na Biegunie P贸艂nocnym. Co艣 w jego oczach, tych zwykle weso艂kowatych b艂臋kitnych 艣lepkach za okularami-po艂贸wkami m贸wi艂o, 偶e w rzeczy samej, maj膮 do czynienia z pot臋偶nym magiem. Kt贸ry w tym momencie nie jest w przyjaznym nastroju.
- Czy tego pan ode mnie 偶膮da, panie Potter? Mam ich zaskoczy膰 w domach? Pobi膰? O艣mieszy膰? A mo偶e torturowa膰? Tak, jak to robi Voldemort?
Remus i Peter wydawali si臋 sparali偶owani ze strachu. James prawdopodobnie te偶 powinien by艂 szcz臋ka膰 z臋bami, omdlewa膰, czy czyni膰 inne idiotyzmy. Rozz艂o艣ci艂 w ko艅cu nie byle kogo.
Ale odczuwa艂 jedynie gniew. Nie spodziewa艂 si臋 tej przeszkody. Dyrektor zawsze dot膮d by艂 po ich stronie. Czemu teraz nie?
- Chc臋 sprawiedliwo艣ci. Je艣li nie daje mi jej prawo, to co mam robi膰?
- Czeka膰, panie Potter. Ludzie tacy jak Travers czy Malfoy w ko艅cu wpadaj膮 we w艂asne sid艂a. Gubi ich w艂asne poczucie bezkarno艣ci.
I co to ma by膰? Tania filozofia na ukojenie zbola艂ej duszy?
- Czasami trzeba walczy膰.
- Czasami, panie Potter, trzeba my艣le膰. Mo偶e pan przekaza膰 t臋 niezwykle cenn膮 informacj臋 swemu przyjacielowi. Ludzie kt贸rzy was chroni膮, a jest ich wielu, nie mog膮 przewidzie膰 ka偶dej sytuacji. Je偶eli za艣 chce pan walczy膰, walczy膰 naprawd臋, to radz臋 panu najpierw zastanowi膰 si臋 nad zdolno艣ciami swymi i swych przeciwnik贸w. Je艣li we藕mie pan moje rady do serca, spotkamy si臋 za rok na zupe艂nie innej rozmowie. Do widzenia panom.
Gdy ju偶 byli na dole, spojrza艂 na swoich przyjaci贸艂. Mieli niet臋gie miny, wci膮偶 pewnie wystraszeni przedstawieniem kt贸re da艂 Dumbledore.
- I co wy na to?
- To niesprawiedliwe - przyzna艂 ostro偶nie Remus. Peter wzruszy艂 ramionami i wbi艂 wzrok w pod艂og臋.
James zacisn膮艂 powieki, by zatrzyma膰 艂zy, kt贸re niespodziewanie spr贸bowa艂y wymkn膮膰 mu si臋 spod kontroli. Gdy i to by艂o za ma艂o, skr臋ci艂 do okna i wychyli艂 si臋 przez parapet, by nikt nie widzia艂 jego wykrzywionej twarzy. Ciep艂y letni powiew wysuszy艂 wilgo膰 w k膮cikach oczu.
- Chcia艂bym ich zabi膰 - wyszepta艂.
- James...
Merlinie, co on wygaduje? Wzdrygn膮艂 si臋 z obrzydzeniem na ma艂e mroczne paskudztwo, kt贸re wylaz艂o z niego i przem贸wi艂o jego ustami. A sio! To nie mog艂o sie z nim dzia膰, on by艂 Gryfonem, walecznym i honorowym, to wszystko by艂a ich wina, tych 艣lizgo艅skich szuj...
- Albo powciska膰 im do garde艂 segregatory. Tak, to znacznie bardziej satysfakcjonuj膮ce - za偶artowa艂, puszczaj膮c oko do Lunatyka.
Nagle, poczu艂 ogromn膮 ochot臋, by si臋 st膮d wyrwa膰. Gdziekolwiek. Jak szaleniec pogna艂 korytarzem, zostawiaj膮c z ty艂u os艂upia艂ych przyjaci贸艂.
- James!
Lekkim krokiem przesadzi艂 kilka pi臋ter schod贸w i wypad艂 przez g艂贸wne wej艣cie na hogwarckie b艂onia. Pod g贸rk臋 pi臋艂a si臋 grupka 艢lizgon贸w. Nienawidz臋, pomy艣la艂 Potter wymijaj膮c ich w biegu. Co艣 w jego twarzy musia艂o zdradza膰 jego nastr贸j, gdy偶 rzucane mu spojrzenia by艂y, delikatnie m贸wi膮c zdziwione. James mia艂 to w nosie. Dysz膮c, wpad艂 na ma艂膮 polank臋 tu偶 obok tak znajomej bij膮cej wierzby.
Zakl膮艂 siarczy艣cie i z tupetem. Przygrza艂 wierzbie zakl臋ciem.
Od razu zrobi艂o mu si臋 ra藕niej.
By艂 idiot膮, wierz膮c, 偶e prawo wszystko mu za艂atwi. Prawo najwyra藕niej stwarzali ludzie pokroju Malfoya i s艂u偶y艂o jedynie im. Nie m贸g艂 zrozumie膰, 偶e jeszcze przed p贸艂 godziny wierzy艂, jak jaki艣 naiwniak, w sprawiedliwo艣膰 wymierzan膮 przez Ministerstwo Magii. Teraz wiedzia艂, 偶e nie mo偶e liczy膰 ani na wizengamot, ani na Dumbledore'a. Musia艂 wszystko zrobi膰 sam.
Jego w艂asna prywatna zemsta...
Merlinie, to brzmia艂o jak co艣, co powiedzia艂by Smark. James wzdrygn膮艂 si臋 mimowolnie. Ale mo偶e kutafon mia艂 troch臋 racji. Czasami czarodziej musia艂 bra膰 sprawy we w艂asne r臋ce. Cho膰 pan Potter by艂 daleki od 艣lizgo艅skich podchod贸w. To by艂a nieczysta gra - on chcia艂by czego艣, co usatysfakcjonuje jego zranion膮 lwi膮 dum臋. Najlepiej by艂oby wyzwa膰 Malfoya na pojedynek i o艣mieszy膰 go przed wszystkimi. Ale jak zapewni膰 sobie wygran膮? Malfoy mia艂 do dyspozycji o wiele szersz膮 bibliotek臋 o tematyce mrocznej i bojowej ni偶 ofiarowa艂 j膮 Hogwart.
Z ca艂膮 pewno艣ci膮 co艣 wymy艣li. Huncwoci te偶 dorzuc膮 si臋 ze swoimi ideami. Za艣 w czw贸rk臋 mog膮 osi膮gn膮膰 wszystko - nie by艂o jeszcze takiej przeszkody, kt贸rej panowie Rogacz, 艁apa, Lunatyk i Glizdogon nie byliby w stanie sforsowa膰.
B臋dzie mia艂 swoj膮 zemst臋.
**
Poniedzia艂ek...
W poniedzia艂ek by艂a Numerologia.
Severus Snape, do ca艂kiem niedawna szeregowy 艢lizgon, tego dnia Cz艂owiek z Misj膮, patrzy艂 jak jego stopy nios膮 go mi臋dzy rz臋dami 艂awek. To nie mo偶e by膰 a偶 tak trudne, pomy艣la艂, ignoruj膮c swe zwyczajowe miejsce z ty艂u, mi臋dzy Lestrangem a Mulciberem. Par艂 dalej. Po jego lewej stronie zarysowa艂y si臋 naje偶one nieprzyjaznymi spojrzeniami mury kruko艅skiej twierdzy. Bu艂ka z mas艂em, stwierdzi艂 rado艣nie jego m贸zg, gdy cia艂o dosz艂o do samego pocz膮tku i ulokowa艂o si臋 w pierwszej 艂awce. Severus wyj膮艂 ze swej nieodzownej sk贸rzanej torby ksi膮偶ki sztuk dwa, rolk臋 pergaminu, pi贸ro i ka艂amarz. Po艣wi臋ci艂 d艂ug膮 minut臋 na u艂o偶enie ich przed sob膮 w idealnie r贸wnym rz臋dzie. Nast臋pnie, hardo utkwi艂 wzrok w tablicy.
Jego gruczo艂y potowe nie zgodzi艂y si臋 z m贸zgiem.
Dw贸ch Krukon贸w dziel膮cych z nim 艂awk臋, nigdy nie zada艂 sobie trudu, by zapami臋ta膰 ich imiona, gapi艂o si臋 w niego jak w贸艂 w malowane wrota. Siedz膮ca po艣rodku dziewczyna zacz臋艂a dyskretnie przesuwa膰 si臋 ku kruko艅skiemu biegunowi. I jak on mia艂 tu dzia艂a膰, skoro ptactwo takie p艂ochliwe? Severus zat臋skni艂 za dobrym przekle艅stwem.
Drzwi klasy otworzy艂y si臋 z siermi臋偶nym hukiem i do 艣rodka wszed艂 stukot obcas贸w profesor Vector, razem z w艂a艣cicielk膮. Bez zb臋dnych wst臋p贸w zacz臋艂a si臋 lekcja.
- Dzi艣 jest pi臋kny dzie艅, by rozpocz膮膰 nowiutki temat, nieprawda, klaso? Przed wami oto wyst膮pi: geometria czterowymiarowa! Na pocz膮tek troch臋 teorii, czyli bierzemy pi贸ra do r臋ki i piszemy pierwsze twierdzenie Waltera: Je偶eli dwa punkty umieszczone w czasoprzestrzeni zgadzaj膮 si臋 ze sob膮 w trzech wymiarach, to...
Severus przepisa艂 z tablicy d艂uga艣ny wz贸r i zamy艣li艂 si臋 nad ostatnim igrekiem. Jak tu by podej艣膰 tych Krukon贸w? Problem m臋czy艂 go przez ca艂y weekend. Severus zrobi艂 sobie nawet list臋 mo偶liwych dr贸g uzyskania informacji. Tyle, 偶e po wykre艣leniu wszystkich przekle艅stw, zosta艂o mu zaledwie kilka podpunkt贸w. Ka偶dy za艣 z tych podpunkt贸w wymaga艂 jakiej艣 ilo艣ci socjalizowania si臋 z obywatelami autonomii Ravenclaw... Socjalizowanie si臋. Severusa wzdryga艂o na sam膮 my艣l o tym s艂owie.
Zbada艂 sytuacj臋 na flankach. Dwoje Krukon贸w ch艂on臋艂o s艂owa profesor niczym g膮bka. Ich oczy mia艂y niezdrowy blask - syndrom przedawkowania s艂owa pisanego. Na chwil臋 zapomnieli o obecno艣ci 艢lizgona.
- Co, na szlami parch? - Z tylnych rz臋d贸w odezwa艂 si臋 cichy lecz bardzo wyra藕ny g艂os Mulcibera. - Dlaczego przy tym iksie jest szlaczek?
- To tw贸j sflacza艂y m贸zg, smrodo偶erco - pisn膮艂 z okop贸w jaki艣 kruko艅ski mezzosopran.
Vector, ca艂a w ekstazie, nawo艂ywa艂a do zmierzenia si臋 przy tablicy z pierwszym zadankiem. Severus poczu艂 powiew bryzy, gdy za nim unios艂y si臋 r贸wnocze艣nie cztery rz臋dy r膮k. Jego s膮siedzi natomiast byli zbyt zaj臋ci obserwacj膮 niespodziewanego 艣lizgo艅skiego dodatku, by wykazywa膰 zwyk艂膮 sobie nadgorliwo艣膰. Dziewczyna mink臋 mia艂a tak podejrzliw膮, jakby tylko czeka艂a a偶 Severusowi wyrosn膮 rogi i ogon.
Czas dzia艂a膰, pomy艣la艂 Snape i zebra艂 w sobie ca艂膮 odwag臋. Czyli, jak膮艣 garstk臋.
Ods艂oni艂 z臋by. Troszeczk臋, bo mia艂 swoj膮 dum臋. Krukonka zrobi艂a kleksa na 艣rodku s艂upka oblicze艅.
- Ojej... Severus... - dobieg艂 go od Strefy Gryfa g艂os Lupina. Czai艂a si臋 w nim nutka niepewno艣ci. - On tak jakby... A mo偶e mi si臋 co艣 przywidzia艂o.
- Snape zaciesza jap臋? - zadrwi艂a Maria Taylor. - O Merlinie, Za艂o偶yciele i matki Za艂o偶ycieli!
- 呕e co, prosz臋? - spyta艂a zdekoncentrowana Lily.
- Nic skarbe艅ko. Remus nas straszy, cho膰 to przecie nie Halloween.
- Klaso, zadanka rozwi膮zujemy, nie gadamy! No co, dlaczego te twoje funkcyjki takie w ca艂y 艣wiat wychodz膮? - z tymi s艂owy Vector powr贸ci艂a do m臋czenia przypadkowej Puchonki.
Severus skre艣li艂 sw贸j u艣miech z listy skutecznych metod prze艂amywania lod贸w mi臋dzy domami. Mo偶e powinien by艂 najpierw po膰wiczy膰 przed lustrem, a mo偶e w og贸le mia艂 do tego antytalent. Chocia偶 Lily nigdy nic nie m贸wi艂a... Ale Lily nie komentowa艂a te偶 i innych cech jego wygl膮du, z kt贸rych szydzi艂a reszta szko艂y. Lily zawsze uwa偶a艂a go za przyjaciela, bez wzgl臋du na to jak okropnie tego ranka wygl膮da艂y jego w艂osy i czy akurat zapomnia艂 umy膰 z臋b贸w. Dlatego te偶 jeszcze rok temu my艣la艂, 偶e kiedy艣...
W og贸le, to za du偶o my艣la艂. Powinien skupi膰 si臋 na zadaniu. Nie da si臋 Rookwood przerobi膰 na szaro.
Jak zagi膮膰 Krukona? Nastraszy膰 nie wolno, zaszanta偶owa膰 te偶 nie. Zbluzga膰 mo偶na, ale do czego si臋 w ten spos贸b dojdzie? Przekupi膰... Ale czym? Nie mia艂 niczego na tyle warto艣ciowego... Wiedz膮? Pr臋dzej si臋 Hades zapadnie, a Styks wyschnie, pr臋dzej Potter z miot艂y zleci ni偶 P贸艂krwi Ksi膮偶臋 podzieli si臋 z kimkolwiek w艂asnor臋cznie wypracowan膮 metodyk膮 sporz膮dzania eliksir贸w!
Co mu wi臋c zosta艂o?
Zerkn膮艂 przez rami臋. I zmartwia艂.
Ca艂a kruko艅ska forteca patrzy艂a na niego.
Wbi艂 wzrok w pergamin, na kt贸rym zamiast r贸wnych szlaczk贸w oblicze艅 widnia艂 jaki艣 bazgro艂 w zarysie przypominaj膮cy ptaka. Czu艂, 偶e si臋 czerwieni. Wiedzia艂, 偶e si臋 czerwieni. By艂o to zjawisko niepo偶膮dane i nie potrafi艂 go kontrolowa膰. Przyszed艂 najwy偶szy czas, pomy艣la艂, by nauczy膰 si臋 pow艣ci膮ga膰 swe emocje. Tak ju偶 d艂u偶ej by膰 nie mog艂o.
- Panno Blaut, dziecko, nie patrz si臋 na pana Snape'a tylko na zadanka! Ja wiem, 偶e to wiosna, ale mi艂osne uniesienia nie mog膮 wam przes艂ania膰 numerologii!
Na s艂owa profesorki Krukonka zblad艂a i niemal nie zemdla艂a. Puchonka odwr贸ci艂a si臋 od tablicy, jej wargi uformowa艂y okr膮glutkie "o".
- A teraz, droga klaso, b臋dziemy pracowa膰 w grupach. Jeden zestawik na 艂awk臋. Kt贸ra grupa go pierwsza rozwi膮偶e, otrzymuje po pi臋膰 punkt贸w od ka偶dej osoby. Gotowi? Zaczynamy!
Severus uni贸s艂 w dwa palce kartk臋, kt贸ra pojawi艂a si臋 na stole i przeczyta艂 tekst. Przeczyta艂 raz drugi. Oj, chyba nie uwa偶a艂 na lekcji.
- Dawaj to! - sykn臋艂a Krukonka i si臋gn臋艂a nad sto艂em, chc膮c wyrwa膰 mu kartk臋. Odsun膮艂 j膮 z zasi臋gu jej r膮k.
- Pracujemy razem, co nie? - spyta艂 jadowicie.
- Chyba w twoich marzeniach, syfilisie! - Dziewczyna na wp贸艂 podnios艂a si臋 z krzes艂a. - Dawaj to!
- Co艣 ty powiedzia艂a, pta艣ko? - spyta艂 Severus, czuj膮c wzbieraj膮c膮 w nim w艣ciek艂o艣膰.
- A c贸偶 to za k艂贸tnie, moi drodzy? Zadanka robimy, nie marudzimy! - interweniowa艂a profesor Vector, zwieszaj膮c si臋 nad ich 艂awk膮 wraz ze sw膮 w艣ciekle fioletow膮 szat膮 i otaczaj膮c膮 j膮 niczym ca艂un chmur膮 perfum. Severus poczu艂, 偶e 艂zawi膮 mu oczy. - Grupowo, m贸wi艂am?
- Ale on nie jest z naszej grupy! - zaprotestowa艂 milcz膮cy do tej pory ch艂opak, kt贸ry widocznie przy nauczycielce nabra艂 pewno艣ci siebie. - Niech si臋 wynosi do siebie!
- Siedzi tu, to znaczy, 偶e jest w waszej grupie! Co to za podzia艂y sztuczne robicie? Trzeba wsp贸艂pracowa膰, a nie izolowa膰 si臋, moi drodzy! Zsu艅cie krzes艂a i do roboty!
- Nie b臋d臋 si臋 do niego zbli偶a膰 - odpar艂a Krukonka krzy偶uj膮c r臋ce na piersi i marszcz膮c zadarty nosek. - To paskudny 艣lizgon, a w dodatku... - Jej g艂os zni偶y艂 si臋 do teatralnego szeptu. - On cuchnie jakby w艂a艣nie wr贸ci艂 z treningu Quidditcha!
Severus spojrza艂 na swoje d艂onie. Dr偶a艂y.
- Panno Blaut! - szepn臋艂a zbulwersowana nauczycielka. - Troch臋 kobiecej delikatno艣ci, prosz臋 pani! To, 偶e pani kolega ma problem, nie znaczy, 偶e nale偶y go mu wytyka膰 przy ca艂ej klasie! Jak tak mo偶na? Prosz臋 zosta膰 po lekcjach. Pan te偶, panie Snape. A teraz - do dzie艂a, bo koledzy pa艅stwa przeganiaj膮!
Severusowi by艂o niedobrze. Dlaczego zawsze to on stawa艂 si臋 po艣miewiskiem dla ca艂ej szko艂y? Chcia艂 skrzywdzi膰 niezno艣n膮 dziewuch臋. Naprawd臋 chcia艂. Przez moment zastanawia艂 si臋, czy kt贸rego艣 ze znanych mu przekle艅stw nie da艂oby si臋 rzuci膰 niepostrze偶enie. Nikt nie b臋dzie tak bezkarnie go krytykowa艂.
- R贸b tr贸jk臋 - burkn臋艂a Krukonka.
Po lekcjach, kiedy zostali ju偶 sam na sam z nauczycielk膮, ta ochota powr贸ci艂a ze zdwojon膮 moc膮.
- Ale pani profesor! - miaukn臋艂a Blaut.
- 呕adnych ale, moja droga! Prosz臋 natychmiast przeprosi膰 pana koleg臋!
Panna Blaut westchn臋艂a ci臋偶ko.
- Przepraszam, Snape. Mimo wszystko, powiniene艣 jednak troch臋 o siebie zadba膰. Nie 偶yjemy w d偶ungli, wiesz?
- Wielkie dzi臋ki, grubianko - sarkn膮艂 Severus. - Przemy艣l臋 filozoficzne aspekty twej 艣wiat艂ej rady.
- Nic tu do przemy艣lenia- odpar艂a z wznowionym zasobem humoru profesor Vector. - Pan p贸jdzie do skrzyd艂a szpitalnego, madame Maudine, skarbnica wiedzy uzdrowicielskiej, z pewno艣ci膮 panu pomo偶e. Pani za艣, panno Blaut, upewni si臋, 偶e kolega tam dotar艂. W porz膮dku?
Gdy Severus wraca艂, dwadzie艣cia minut p贸藕niej, z butelk膮 pe艂n膮 jakiej艣 zielonkawej pa膰ki kt贸r膮, wed艂ug instrukcji uzdrowicielki, mia艂 nak艂ada膰 na "problematyczne miejsca" codziennie przed p贸j艣ciem spa膰, nie po raz pierwszy pomy艣la艂, jak bardzo nienawidzi tego 艣wiata. Cho膰 tym razem, dla kolorystycznej odmiany, szczeg贸lnie nienawidzi艂 tej jego cz臋艣ci, kt贸ra zawiera艂a w sobie Krukon贸w.
**
- Pi膮ty roku, mieszamy si臋! - zarz膮dzi艂a profesor Sprout. - Parami, 艢lizgon z Krukonem i 偶adnych k艂贸tni! Dzi艣 powt贸rka z diabelskich side艂, skoczka nadrzewnego i przekorki. Postarajcie si臋 nie uszkodzi膰 ro艣lin!
- Zmieszajmy si臋, Black - zaproponowa艂a Ewa cichemu ch艂opakowi, kt贸ry sta艂 z boku grupki z r臋kami w kieszeniach i sprawia艂 wra偶enie g艂臋boko czym艣 strapionego.
Ch艂opak wzruszy艂 ramionami jakby mu by艂o wszystko jedno i do艂膮czy艂 do niej przy stole. Przez chwil臋 pracowali w milczeniu. 艢lizgon przytrzymywa艂 wij膮ce si臋 macki m艂odej sztuki, za艣 Ewa spryskiwa艂a j膮 p艂ynem uspokajaj膮cym.
- Wr贸g rozbrojony - rzek艂a weso艂o panna Rookwood.
- Hm.
- Oj, przepraszam. - Ewa gwa艂townie posmutnia艂a. - Jaka ja jestem nietaktowna! Przecie偶 tw贸j brat le偶y w szpitalu...
- Dosta艂 to, na co zas艂u偶y艂. - S艂owa Regulusa tryska艂y jadem. - Nie przejmuj si臋, Rookwood. Ananaskowi dobrze zrobi smak prawdziwego przekle艅stwa.
Machn膮艂 no偶em, przecinaj膮c 艂odyg臋 we wra偶liwym miejscu. P臋d zapiszcza艂 i zacz膮艂 zwija膰 si臋 konwulsyjnie. Black cisn膮艂 go do kosza na odpadki.
- Ostro偶nie! - skarci艂a ich profesor Sprout.
- Rozumiem, co czujesz - wyzna艂a Ewa. - W moim domu te偶 zawsze najwa偶niejszy by艂 August.
- Ach, nie - zadrwi艂 Regulus. - Mama i papa ju偶 dawno zd膮偶yli zmieni膰 zdanie. Zobaczyli, do czego jest zdolny ich pierworodny...
Oderwa艂 kilka obumar艂ych listk贸w.
- Jaki jest samolubny - kontynuowa艂 gro藕nie 艢lizgon. - W jak g艂臋bokim powa偶aniu ma rodzic贸w i wujk贸w i...
G艂os Blacka za艂ama艂 si臋 i ch艂opak zamilk艂. W pe艂nym furii skupieniu kontynuowa艂 przesadzanie diabelskich side艂. Ewa pomaga艂a mu ugniata膰 ziemi臋. Uda艂a, 偶e nie zauwa偶y艂a jego nag艂ej utraty kontroli nad sob膮.
- Raptus z tego twojego brata.
- Nie jest ju偶 moim bratem - prychn膮艂 Regulus. - Je艣li jeszcze nie zauwa偶y艂a艣, wydziedziczyli go w zesz艂e wakacje, ku wstydowi ca艂ego rodu.
Ewa, oczywi艣cie, wiedzia艂a doskonale. Pokiwa艂a wsp贸艂czuj膮co g艂ow膮.
- Rzeczywi艣cie, przepraszam za przej臋zyczenie. Dlatego w艂a艣nie m贸wi臋, 偶e raptus z tego Gryfona. Odrzuci艂 na bok szlachecki tytu艂, niema艂膮 fortun臋, pozycje spo艂eczn膮... Niem膮dre, doprawdy.
- A co mu po pieni膮dzach! Co mu po nas! On i tak jest naj!
Chrupn臋艂o zgniatane szk艂o i Black si臋 wzdrygn膮艂.
- Oj - powiedzia艂a Ewa. - Otw贸rz 艂apk臋.
Na ziemi臋 posypa艂y si臋 od艂amki kryszta艂u. Reszta pozosta艂a, wbita w sk贸r臋. Eliksir, kt贸ry wype艂nia艂 rozbit膮 fiolk臋 sycza艂 cicho na poranionej d艂oni.
- Au! - Oczy ch艂opaka si臋 zaszkli艂y.
Najpierw robi, potem my艣li. To chyba genetyka, pomy艣la艂a panna Rookwood.
- Pani profesor! - zawo艂a艂a.
- I co艣 ty sobie zrobi艂, dziecko? - Sprout z艂apa艂a si臋 za g艂ow臋. - To przecie偶 偶r膮ce! Pod zimn膮 wod臋, a potem do skrzyd艂a szpitalnego!
- Ja go odprowadz臋 - zaofiarowa艂a si臋 Ewa. - Cho膰, biedaku!
Poci膮gn臋艂a oszo艂omionego Regulusa do pierwszej po drodze 艂azienki i odkr臋ci艂a kran.
- Przepraszam - kaja艂a si臋 Ewa. - To nie moje miejsce. Nie powinnam si臋 wtr膮ca膰 w prywatne sprawy rodziny.
- Ta sprawa przesta艂a by膰 prywatna, odk膮d trafi艂a do Proroka.
- Ale, je艣li mog臋 jeszcze o co艣 spyta膰... Skoro jeste艣 na niego w艣ciek艂y, czemu nie powiesz mu tego w cztery oczy?
- Chyba nie m贸wisz tego powa偶nie? - Regulus wyrzuci艂 do g贸ry r臋ce, opryskuj膮c lustro kropelkami wody. - Ja nie chc臋, 偶eby on mnie zamordowa艂! Ja chc臋, 偶eby on odzyska艂 rozum i przeprosi艂 rodzic贸w! To wszystko przez tego piekielnego Pottera, to on mu tak namiesza艂 w g艂owie! Gryffindor wyci膮gn膮艂 z niego to, co najgorsze!
- Rozmawia艂e艣 z nim o tym?
- My艣lisz, 偶e chcia艂 mnie s艂ucha膰? On tylko: James to, James tamto! Pieprzony Potter i jego lizusowska banda char艂ak贸w zabrali mi brata!
Regulus zacisn膮艂 zdrow膮 d艂o艅 w pi臋艣膰 i trzepn膮艂 ni膮 w lustro.
- Spokojnie! - Ewa unios艂a d艂onie do ust w udawanym przera偶eniu. - Chcesz si臋 ca艂y pokaleczy膰?
Spojrza艂 na ni膮, jakby dopiero co zauwa偶y艂, 偶e tam sta艂a.
- Przepraszam, Rookwood - mrukn膮艂, wyra藕nie zak艂opotany, przeczesuj膮c palcami w艂osy. - Nie wiem, co we mnie wst膮pi艂o.
- To zrozumia艂e - odpar艂a pocieszaj膮co Ewa. - Nie wiem, co bym zrobi艂a w twojej sytuacji.
- Te偶 nie wiem, co mam robi膰 w swojej sytuacji.
- To chyba jego problem?
- Tak? - Regulus u艣miechn膮艂 si臋 gorzko. - Nie wiem wi臋c czemu tylko ja si臋 tym wszystkim przejmuj臋. Mama i papa 艣wietnie sobie radz膮, udaj膮c, 偶e Syriusz nigdy nie istnia艂. Dlaczego ja nie potrafi臋? To pewnie jaki艣 defekt, panie Black.
Ewa zgadza艂a si臋 z tym w ca艂ej rozci膮g艂o艣ci. Black, zdrajca krwi, zas艂ugiwa艂 na sw贸j los. Oczywi艣cie, nie powiedzia艂a tego g艂o艣no.
- Jeste艣 szlachetnym cz艂owiekiem, Regulusie.
- Naprawd臋. M贸wi膮 mi to dziesi臋膰 tysi臋cy razy dziennie. Plus to, 偶e jestem pos艂usznym synem, dobrze wychowanym i 偶e wszyscy s膮 ze mnie dumni. Tylko jako艣 nadal jestem zirytowany.
- Mo偶e rzeczywi艣cie powiniene艣 odwiedzi膰 Syriusza?
- Jego gryfo艅ska zgraja sk艂ada mu codziennie wizyty. Po co mu brat?
Ewa pozwoli艂a, by po s艂owach Regulusa zapad艂a kr贸tka cisza.
- Pluskwiak to paskudne przekle艅stwo - zauwa偶y艂a Krukonka. - Mocno nim dosta艂, by艂am tego nieplanowanym 艣wiadkiem. Mo偶e zmieni艂y mu si臋 od tego perspektywy.
Regulus si臋 wzdrygn膮艂.
- I tak w 偶yciu nie poszed艂bym tam sam. Nie wiadomo, co mog艂oby mu strzeli膰 do tego g艂upiego 艂ba.
- A co powiesz na przyjacielsk膮 przys艂ug臋?
**
艢roda...
- Hej, Snape.
Do opartego o parapet Severusa boczkiem przysun膮艂 si臋 Mulciber. Na jego kostropatej g臋bie wykwit艂 obrzydliwie lizusowski u艣miech.
Severus zamruga艂. I sk膮d u niego, na dziurawe bokserki Merlina, takie my艣li? Zawsze dosy膰 lubi艂 Mulcibera. Bro艅 ci臋 Slytherinie, 偶eby go szanowa艂, ch艂opak nigdy nie b艂yszcza艂 inteligencj膮, co najwy偶ej kopci艂 niczym wilgotne 艂uczywo. Ale na sw贸j prymitywny spos贸b podziwia艂 Seveusa, co wyg艂adza艂o nastroszone pi贸rka na obola艂ej duszy tego ostatniego. Gdy Snape co艣 zaproponowa艂, zawsze m贸g艂 liczy膰 na Mulcibera, szczeg贸lnie je艣li to co艣 by艂o nielegalne. Mulciber posiada艂 sporo 艣lizgo艅skiego sprytu, kt贸ry pozwala艂 mu wyj艣膰 bez szwanku z niemal ka偶dej przygody.
Severus wiedzia艂. Wiedzia艂, co wyrwa艂o go ze spokojnej niszy przysz艂ego 艣miercio偶erstwa i rzuci艂o jego ja藕艅 na nowe, niezbadane, a co najwa偶niejsze niedorzeczne tory. To by艂a ta po trzykro膰 przekl臋ta Rookwood. Przez t臋 wied藕m臋 teraz podejrzewa艂 wszystkich, 偶e knuj膮 za jego plecami spiski lub przynajmniej 艣miej膮 si臋 z niego.
To by艂o m臋cz膮ce.
- Co? - burkn膮艂 nieuprzejmie.
- Ty tak si臋 lampisz na te ptaszyny dlatego, 偶e rzucasz na nie z艂y urok, czy dlatego, 偶e chcesz kt贸r膮艣 przelecie膰?
Chc臋 ci wkopa膰 nos w m贸zg, pomy艣la艂 znu偶ony Severus. Cho膰 艢lizgon mia艂 racj臋. Od jaki艣 dziesi臋ciu minut, czyli od kiedy zacz臋艂a si臋 przerwa mi臋dzy Transmutacj膮 a Zakl臋ciami, Snape obserwowa艂 ukradkiem poka藕n膮 grup臋 Krukon贸w, kt贸ra skomasowa艂a si臋 w granicach wielkiej plamy 艣wiat艂a rzucanej przez popo艂udniowe s艂o艅ce. Niczym drapie偶nik, kalkulowa艂 metod臋 wydzielenia sztuki ze stada i najlepszego jej podej艣cia.
Jak dot膮d, rezultaty mia艂 marne. Krukoni dopadni臋ci pojedynczo na sam jego widok zwijali manatki i zwiewali. Co odwa偶niejsi, przed dezercj膮 rzucali jeszcze wi膮zank膮 wyzwisk. Jeden pr贸bowa艂 zakl臋cia, ale Snape odparowa艂 je z tak膮 艂atwo艣ci膮, 偶e ptaszek tylko kwikn膮艂 i znikn膮艂 z horyzontu. Og贸lnie, Severus doszed艂 do wniosku, 偶e z Krukonami przeprowadzi膰 cywilizowanej rozmowy si臋 nie da.
- Jedno nie wyklucza drugiego - odpowiedzia艂 Severus na pytanie Mulcibera.
艢lizgon za艣mia艂 si臋 kr贸tko.
Sevrus westchn膮艂. Postanowi艂 zwierzy膰 si臋 z cz臋艣ci swego nieszcz臋艣cia. Co p贸艂torej g艂owy to nie jedna, pomy艣la艂 ponuro.
- Wiesz, kt贸ra p艂otka to mo偶e by膰 Kimberly Meyers?
- Nie mam zieeeeeeloneeego - ziewn膮艂 rozdzieraj膮co Mulciber i przeci膮gn膮艂 si臋. - Brzmi jak jaka艣 cholerna szlama - doda艂. - I co ci po niej? Potrzebne ci sk艂adniki do eliksir贸w?
Zachichota艂 ze swojego ma艂ego 偶artu. Severus uni贸s艂 oczy do nieba, b艂agaj膮c Merlina i Za艂o偶ycieli o jeszcze odrobin臋 cierpliwo艣ci.
- Co porabiacie? - Lestrange do艂膮czy艂 do ich ma艂ej grupki, opieraj膮c si臋 o parapet obok Mulcibera. Pu艣ci艂 do nich oko. - Severus chce zaliczy膰 Krukonk臋?
- Niejak膮 Kimberly Mayas.
- Meyers - poprawi艂 Severus.
- Brzmi szlamia艣cie.
- No patrz - sarkn膮艂 Severus. - Mo偶e jeszcze wiesz, kt贸ra to, 偶ebym m贸g艂 cho膰 troch臋 oczy艣ci膰 nasz膮 krew?
- My艣lisz, 偶e wiem? - Rudolf wzruszy艂 ramionami. - Czemu nie podejdziesz i nie zapytasz wron? Wykracz膮 ci wszystko, a jak nie b臋d膮 chcia艂y, to trik z grub膮 ksi膮偶k膮 pod pach膮 i cytatami z "Tysi膮ca magicznych zi贸艂 i grzyb贸w" zawsze dzia艂a.
Podej艣膰? Zapyta膰? Tak przy wszystkich? Znowu narazi膰 si臋 na publiczne obelgi? Severus poczu艂, 偶e mi臋kn膮 mu nogi.
Jeste艣 偶a艂osny, Snape.
Nie zd膮偶y艂 jeszcze zrobi膰 i trzech krok贸w, kiedy jego nieprzyjazne manewry zosta艂y dostrze偶one przez kruko艅sk膮 czujk臋. Nagle, wszystkie g臋by nad b艂臋kitnymi ko艂nierzami szat by艂y skierowane w jego stron臋. Wszystkie, co do jednej m贸wi艂y: Spadaj, m臋cie. Severus pomy艣la艂, z niema艂膮 doz膮 sarkazmu, 偶e podchody pod Ravenclaw zd膮偶y艂y ju偶 prawdopodobnie zrobi膰 z niego kruko艅skiego wroga numer jeden.
Staraj膮c si臋 wygl膮da膰 neutralnie i niegro藕nie, co przy jego facjacie prawdopodobnie i tak wygl膮da艂o podejrzanie, do艂膮czy艂 do tr贸jk膮cika uczni贸w. Tr贸jk膮cik zareagowa艂 ze zgorszeniem.
- Hej - powiedzia艂 Snape, z ca艂ej si艂y staraj膮c si臋 zachowa膰 neutralno艣膰.
- Jaki艣 艢lizgon tu nadchodzi - rzek艂 przysadzisty Krukon w grubych okularach.
Severus pomy艣la艂, nie po raz pierwszy, 偶e odp艂aci Rookwood z nawi膮zk膮 za te m臋czarnie.
- Tak, to ja - zgodzi艂 si臋, pr贸buj膮c zrobi膰 z tr贸jk膮cika czworok膮t. Bez skutku. - Severus Snape - przedstawi艂 si臋.
- Barney, ten w臋偶u chyba czego艣 od nas chce - powiedzia艂 drugi Krukon, chudy i czarnosk贸ry.
- Pytanie - odpar艂 Severus, powoli zaczynaj膮c traci膰 cierpliwo艣膰. - Mam tylko jedno proste pytanie. Czy wiecie...
- W臋偶u? - burkn膮艂 przysadzisty, Barney. - Ja tu widz臋 tylko t艂ustego, wij膮cego si臋 robala.
- Czy w tym towarzystwie nie mo偶na liczy膰 na odrobin臋 kultury? - zapyta艂 Severus podniesionym g艂osem.
- Czy to ty by艂e艣 w grupie, kt贸ra zwi膮za艂a jedn膮 z naszych kole偶anek, podpali艂a jej w艂osy, wytatuowa艂a na czole "szlama" i wrzuci艂a do schowka na miot艂y? - odsarkn膮艂 Barney, napieraj膮c gro藕nie na Severusa. - Bo wiedz, 艢lizgonie, 偶e wasze zabawy nas nie 艣miesz膮. A teraz spieprzaj, zanim skopiemy ci ty艂ek!
Daria Lorgan. Jasne, 偶e Severus by艂. To by艂y w ko艅cu jego siedemnaste urodziny - paskudnie si臋 wtedy upili, on chyba najbardziej bo, jak si臋 poniewczasie okaza艂o, mia艂 s艂ab膮 g艂ow臋. Lestrange zaproponowa艂 odrobin臋 rozrywki. Na samo wspomnienie Severusowi robi艂o si臋 lekko niedobrze, cho膰 wtedy, jak dobrze pami臋ta艂, ca艂e zaj艣cie bardzo go rozbawi艂o. To tylko szlama, powiedzia艂 sobie twardo.
- Nie wiem, o czym m贸wicie - sk艂ama艂. - Ja szukam tylko jednej osoby. Kimberly Meyers.
Nie musieli mu odpowiada膰. Przera偶one pi艣ni臋cie skierowa艂o jego uwag臋 na drobn膮 szatynk臋 w kt贸rej wielkich oczach rozb艂ys艂 autentyczny strach. Jej kole偶anka po艂o偶y艂a jej uspokajaj膮co d艂o艅 na ramieniu i szepn臋艂a co艣 do ucha.
Severus, niewiele my艣l膮c, prze艣lizgn膮艂 si臋 mi臋dzy dwoma identycznymi Krukonkami i stan膮艂 twarz w twarz z ofiar膮. S膮dz膮c z jej miny, musia艂 wygl膮da膰 co najmniej r贸wnie przera偶aj膮co co Czarny Pan.
- Hej, s艂uchaj...
Dziewczyna odskoczy艂a w ty艂 jak oparzona i prysn臋艂a w bok, chowaj膮c si臋 za plecami wy偶szego od niej kolegi. Severus pod膮偶y艂 za ni膮.
- Chcia艂em...
Krukonka kicn臋艂a w prawo, znikaj膮c w grupce dziewczyn. Snape zajrza艂 jednej z nich przez rami臋.
- Nie uciekaj! Ja...
Wybieg艂a z drugiej strony i zn贸w wcisn臋艂a si臋 za bli藕niaczki. Severus roz艂o偶y艂 r臋ce.
- No to jest po prostu absurdalne!
Na trajektorii jego wzroku nagle pojawi艂 si臋 czarnosk贸ry Krukon. Wygl膮da艂 gro藕nie. 艢lizgon zrozumia艂, 偶e jest otoczony przez nieprzyjazne si艂y. Barney stuka艂 r贸偶d偶k膮 o d艂o艅.
- G贸wno mnie obchodzi, co ty od niej chcesz, Snape - sykn膮艂 czarnosk贸ry. - Ale je艣li natychmiast nie ruszysz czterech liter na w艂asn膮, za艣linion膮 cz臋艣膰 korytarza, naprostuj臋 ci te krzywe siekacze.
呕adnych gr贸藕b ani przemocy, pomy艣la艂 Severus. Zamorduj臋 Rookwood.
- Co tu si臋 dzieje? - McGonagall par艂a do przodu, za艣 uczniowie rozsuwali si臋 przed ni膮 niczym kry przed statkiem my艣liwskim.
- 艢lizgon napastuje nasz膮 kole偶ank臋 - sarkn膮艂 Barney.
- Doprawdy? - profesorka obrzuci艂a krytycznym wzrokiem ca艂膮 scenk臋. Jej wzrok spocz膮艂 na moment na Severusie, a potem przeni贸s艂 si臋 na otaczaj膮c膮 go dw贸jk臋 Krukon贸w. - Kole偶ank臋? Ma pan na my艣li swoj膮 w艂asn膮 osob臋, czy pana Atkinsa?
Kilka os贸b parskn臋艂o 艣miechem.
- A teraz, prosz臋 do sali. Czas na lekcje!
**
Oj, zaraz b臋dzie Morderstwo na Nokturnie, pomy艣la艂a panna Rookwood, maszeruj膮c ra藕no w艣r贸d nabrzmia艂ych od kwiecia 艂膮k hogwarckich. W cieniu prastarego d臋bu czeka艂y na ni膮 dwie osoby. Jedn膮 by艂 sceptyczny ch艂opak o czarnych w艂osach i manierach arystokraty. Osoba druga by艂a eskort膮.
McGonagall nalega艂a na eskort臋. Podejrzliwa wied藕ma.
Ta gryfo艅ska prefekt... To graniczy艂o z bezczelno艣ci膮 ze strony opiekunki Domu Lwa. Nie mog艂a nie wiedzie膰, 偶e Regulus nigdy w 偶yciu nie pozwoli, by jego prywatne sprawy by艂y omawiane w obecno艣ci osoby spoza towarzystwa. A ta dziewucha by艂a od towarzystwa tak daleko, jak to tylko mo偶liwe. Nie zna艂a obyczaj贸w, umyka艂y jej towarzyskie niuanse i w og贸le by艂a prawdopodobnie 藕le wychowana... Przez mugoli. Ewa wzdrygn臋艂a si臋 na sam膮 my艣l.
Rozwi膮zanie problemu spada艂o rzecz jasna na jej barki. Regulus by艂 zbyt dobrze wychowany i zbyt nie艣mia艂y, by powiedzie膰 pani prefekt, by nie wtr膮ca艂a piegowatego nosa w nie swoje sprawy. Panna Rookwood przygotowa艂a si臋 do starcia.
Niczym fala w艣lizguj膮ca si臋 mi臋kko mi臋dzy dwa ostre brzegi ska艂, krukonka zaj臋艂a miejsce mi臋dzy odwr贸conymi do siebie plecami przedstawicielami wrogich dom贸w. Ruda dziewczyna rzuci艂a jej zaciekawione spojrzenie. Black sapn膮艂 cicho, chc膮c wyrazi膰 swoj膮 irytacj臋 niezr臋czno艣ci膮 sytuacji.
- Ju偶 jeste艣 - rzek艂a g艂adko Ewa, posy艂aj膮c Regulusowi serdeczny u艣miech. Nast臋pnie przenios艂a spojrzenie na prefekt i drgn臋艂a w udawanym zaskoczeniu.
- A co tu robi ta... - Ewa unios艂a podbr贸dek. Jej oczy m贸wi艂y: szlama. Wygi臋cie jej ust m贸wi艂o: szlama. Tembr jej g艂osu m贸wi艂: szlama. - ...ta Gryfonka?
Dziewczyna nie by艂a g艂upia. Zrozumia艂a niewerbalny przekaz panny Rookwood. Jej oddech przyspieszy艂, na policzki wyst膮pi艂y rumie艅ce, d艂onie zacisn臋艂y si臋 i otworzy艂y. By艂a upokorzona, jednak wiedzia艂a, 偶e nie mo偶e odpowiedzie膰 otwartym gniewem na tak zawoalowan膮 prowokacj臋. Ograniczy艂a si臋 wi臋c do oparcia d艂oni na biodrach i poirytowanego g艂osu.
- Nazywam si臋 Lily Evans i jestem prefektem. Jako prefekt, jednym z moich obowi膮zk贸w jest pilnowanie, by uczniowie zachowywali si臋 zgodnie z regulaminem. Dzi艣 zosta艂am poproszona o eskortowanie waszej dw贸jki do 艣wi臋tego Munga i zamierzam to zrobi膰, bez wzgl臋du na wasze opinie.
S艂u偶bistka, pomy艣la艂a panna Rookwood. No pi臋knie.
- A wiesz chocia偶, jak si臋 nale偶y zachowa膰? - spyta艂a sceptycznie Ewa.
- Doskonale - odpar艂a hardo panna Evans. - Mo偶emy ju偶 i艣膰? Ta rozmowa mi ubli偶a.
- Ale偶 w jaki spos贸b mo偶e ci ubli偶a膰? - zdumia艂a si臋 Ewa. - Znajdujesz si臋 w艣r贸d arystokracji. Chcia艂am jedynie zapyta膰, czy znasz zasad臋 trzech de.
Panna Evans spojrza艂a na ni膮 jak na smocz膮 pisank臋.
- Czy to co艣, co dotyczy dzieci mugoli? Dzi臋kuj臋, mo偶esz to zatrzyma膰 dla siebie.
- W 偶adnym razie! Dlaczego tak my艣lisz? - zdumia艂a si臋 Ewa. - To oznacza: Dystans, Dyskrecja, Dystynkcja. Trzy cechy, kt贸re winna wprowadzi膰 w 偶ycie osoba, kt贸ra jest 艣wiadkiem prywatnej rozmowy mi臋dzy cz艂onkami arystokracji. Mam nadziej臋, 偶e nie s膮 ci obce?
Dwie pary oczu, zielone i jasnobr膮zowe, zmierzy艂y si臋 spojrzeniem w babskiej walce o honor. Powietrze mi臋dzy nimi wrza艂o od napi臋cia, w艣ciek艂o艣ci, determinacji i jeszcze czego艣.
- Nie mam pi臋ciu lat - zauwa偶y艂a panna Evans, wpatruj膮c si臋 bez mrugni臋cia w przeciwniczk臋. - I mimo 偶e nie uczono mnie w dzieci艅stwie tylu trudnych s艂贸w, potrafi臋 zasady dobrego wychowania wprowadzi膰 w 偶ycie lepiej ni偶 niejeden arystokrata.
- Ach. W takim razie mo偶esz i艣膰 z ty艂u - pozwoli艂a jej 艂askawie Ewa. - W stosownej odleg艂o艣ci, rzecz jasna.
- 呕e jak? - Prefekt za艂o偶y艂a r臋ce i odrzuci艂a do ty艂u g艂ow臋. - Wy mnie nie mylicie ze skrzatem, prawda?
- Ale偶 sk膮d! Przed chwil膮 przyzna艂a艣, 偶e rozumiesz nasze zasady... Prosimy wi臋c o dystans. To bardzo delikatna, rodzinna sprawa.
- Profesor McGonagall niepokoi si臋, 偶e ta rodzinna sprawa mo偶e przybra膰 nieoczekiwany obr贸t. Wszyscy s艂yszeli o tym, co zrobi艂a Syriuszowi jego w艂asna rodzina.
- Nie masz chyba na my艣li mnie? - spyta艂 bardzo cicho Regulus. Co艣 w jego postawie sprawi艂o, 偶e obie dziewczyny zamilk艂y na moment.
- Doskonale - burkn臋艂a panna Evans. - Za mn膮.
Regulus wyda艂 z siebie ciche "hm". Nie wygl膮da艂 na zbytnio zadowolonego. Ale nie oponowa艂, kiedy, pod przewodnictwem gryfo艅skiej prefekt, ruszyli kamienist膮 艣cie偶k膮 do Hogsmeade, sk膮d mieli zafiuka膰 do 艣wi臋tego Munga.
Sceptyczny 艢lizgon i uparta prefekt, pomy艣la艂a Ewa. I za co j膮 bogowie pokarali?
**
- Wizyty? To tam.
Nieco z boku od kolejki poszkodowanych czarodziej贸w zobaczyli wysok膮 mahoniow膮 lad臋 z wypisan膮 nad ni膮 drukowanymi z艂otymi literami tabliczk膮 "INFORMACJA". Znad lady wystawa艂a burza blond okropie艅stwa z pucu艂owat膮 twarz膮 po 艣rodku. Jaki艣 wystraszony petent przytakn膮艂 wielokrotnie g艂ow膮, niemal j膮 sobie przy tym urywaj膮c i uciek艂 w korytarz po lewej.
Czas na nich. Podeszli w tr贸jk臋 i Lily, u艣miechaj膮c si臋 uprzejmie, zapyta艂a gdzie le偶y Syriusz.
Kobieta spojrza艂a na uczni贸w znad najokropniejszych okular贸w jakie Ewa widzia艂a w swoim 偶yciu i odchrz膮kn臋艂a z wigorem. Plakietka "Aubergine Umbridge, Informacja" zafalowa艂a na poka藕nej piersi.
- A pozwolenie to si臋 ma? - spyta艂a, starannie cedz膮c sylaby.
Wyci膮gn臋艂a z kieszeni wielk膮, purpurow膮 chusteczk臋 i ha艂a艣liwie wytar艂a ni膮 nos.
- Piekielne przeci膮gi...
- Prosz臋 bardzo. - Lily Evans, najwyra藕niej spokojna za tarcz膮 swego nieskalanego autorytetu, pewnym gestem wr臋czy艂a kobiecie podpisany pergamin. Para 艣wi艅skich oczek zlustrowa艂a j膮 od st贸p do g艂贸w.
- I jak to mo偶na tak dzieciaki wypuszcza膰 gromadnie, no jak... - wymamrota艂a do siebie po przeczytaniu pozwolenia.
- 艁aaaaaaa! - dar艂 si臋 w kolejce pacjent贸w jaki艣 niemowlak, wyrywaj膮c si臋 matce i machaj膮c rozpaczliwie r臋k膮, z kt贸rej ko艅ca wyrasta艂 wielki pluszowy smok.
Kobieta poderwa艂a si臋 gwa艂townie. Pot臋偶ny cie艅 opad艂 na czw贸rk臋 uczni贸w.
- W szpitalu nale偶y zachowa膰 cisz臋! - pisn臋艂a, a偶 Ewie zadzwoni艂o w uszach. Obok niej, Regulus j臋kn膮艂 cicho.
Niemowlak zamilk艂, zd臋bia艂y z przera偶enia. Umbridge z zadowolonym sapni臋ciem umie艣ci艂a tyle, ile si臋 zmie艣ci艂o z jej zadka na, raczej w膮skim, krze艣le.
- A kapciuchy s膮?
- Yyy... - Regulus z pow膮tpiewaniem uni贸s艂 do 艣wiat艂a par臋 filcowego okropie艅stwa, kt贸re dostali od wo藕nego. - Tak, prosz臋 pani.
- To b臋dzie oddzia艂 Uraz贸w Pozakl臋ciowych, sala numer dwadzie艣cia jeden.
- Czy mo偶emy ju偶 i艣膰? - spyta艂a uprzejmie Ewa.
- Chwil臋! - pisn臋艂a Umbridge i ca艂a tr贸jka si臋 wzdrygn臋艂a. - Macie by膰 tam nie d艂u偶ej ni偶 p贸艂 godziny. I 偶adnych krzyk贸w, 偶adnych zakl臋膰, 偶adnych zabaw w d偶ungl臋, 偶adnego je偶d偶enia na butach po korytarzu! Zrozumiano?
- Tak, prosz臋 pani - powiedzia艂a Lily.
- 呕adnego dokarmiania pacjent贸w i 偶adnego zostawiania flory!
- Flory? - Regulus uni贸s艂 brew.
- Ani fauny! - doko艅czy艂a Umbridge.
- Sk膮d oni j膮 wytrzasn臋li? - spyta艂 Regulus, gdy ju偶 szli d艂ugim bia艂ym korytarzem, mijaj膮c wiele par identycznych, bia艂ych drzwi. - Z bajora?
- Nie chcia艂abym zwiedza膰 tego miejsca - przyzna艂a Ewa.
Sala numer dwadzie艣cia jeden pojawi艂a si臋 przed nimi, jak widmo czego艣 nieokre艣lonego lecz strasznego, co niebawem mia艂o nast膮pi膰. Regulus wzdrygn膮艂 si臋 lekko i przymkn膮艂 oczy.
- Na razie poczekam na was tutaj - powiedzia艂a Lily, kt贸r膮 ta decyzja wyra藕nie kosztowa艂a. - Nie interesuj膮 mnie wasze arystokratyczne rozmowy. Ale za dziesi臋膰 minut wchodz臋, 偶eby si臋 upewni膰, 偶e Syriuszowi nic si臋 nie sta艂o.
Jedno z g艂owy, pomy艣la艂a z ulg膮 Ewa. U艣miechn臋艂a si臋 do Regulusa, kt贸rego najwyra藕niej na nowo zacz臋艂y z偶era膰 w膮tpliwo艣ci.
- Komu w drog臋 temu miot艂臋, panie Black.
Wn臋trze by艂o r贸wnie bia艂e jak korytarz. Jedyny pacjent spa艂 smacznie, sk膮pany w promieniach popo艂udniowego s艂o艅ca. Wygl膮da艂 blado, ale opr贸cz tego nie najgorzej.
Ewa rzuci艂a proste zakl臋cie wyciszaj膮ce, kt贸re powinno odrobin臋 st艂umi膰 ewentualne wrzaski. Nie spodziewa艂a si臋, 偶e Regulus pod膮偶y za jej przyk艂adem, a jednak to zrobi艂. Poczu艂a stygni臋cie zatrzymywanego w bezruchu powietrza i spojrza艂a z nowym zainteresowaniem na m艂odszego Blacka. Ten cichy m艂odzieniec by艂 czarodziejem, z kt贸rym nale偶a艂o si臋 liczy膰.
Teraz wcisn膮艂 swoje, zn贸w puste, r臋ce do kieszeni i wyprostowa艂 si臋 na ca艂膮 wysoko艣膰. Ewa przyzna艂a, 偶e nie藕le trzyma艂 rezon w obliczu brata-furiata, kt贸ry prawdopodobnie by艂 znacznie mniej poszkodowany, ni偶 mo偶na by sobie tego 偶yczy膰. Podszed艂 do 艂贸偶ka i odchrz膮kn膮艂. Panna Rookwood zosta艂a przy drzwiach.
Syriusz obudzi艂 si臋.
- Co... Jak? - wymamrota艂, tr膮c zaspane oczy. - James? - Przekr臋ci艂 si臋 na plecy. Jego wzrok zogniskowa艂 si臋 na Regulusie.
- O jasna cholera pieprzona, rodzina przysz艂a mnie zamordowa膰!
Black starszy zanurkowa艂 pod ko艂dr臋. Za moment wynurzy艂 si臋 i rzuci艂 na bia艂y stolik nocny, obmacuj膮c wszystkie zakamarki i szuflady. Pude艂ko z fasolkami wszystkich smak贸w przewr贸ci艂o si臋 i zawarto艣膰 potoczy艂a si臋 po bia艂ej pod艂odze.
- Gdzie moja r贸偶d偶ka! Gdzie moja...
- Spokojnie, braciszku. Nie chc臋 ci zrobi膰 krzywdy.
Regulus uni贸s艂 do g贸ry otwarte d艂onie, oznajmiaj膮c swe pokojowe zamiary.
- Krzywdy? Ty? Taki maminsynek? - sarkn膮艂 Syriusz, siadaj膮c na 艂贸偶ku i, z braku broni, zaciskaj膮c d艂onie w pi臋艣ci. - Zbli偶 si臋, to poka偶臋 ci krzywd臋! Polecisz z kwikiem do papy!
- Jeste艣 bez r贸偶d偶ki, chory, a jeszcze mi grozisz. - Regulus potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i na nowo wsun膮艂 r臋ce do kieszeni. - Jak gryfo艅sko.
- Przyszed艂e艣 tu, 偶eby si臋 ze mnie nabija膰? - Syriusz spojrza艂 z podejrzliwo艣ci膮 na brata. - Co ty tam masz w tych kieszeniach? Trucizn臋?
Regulus westchn膮艂, jakby mia艂 do czynienia z wyj膮tkowo upartym gumoch艂onem i skrzy偶owa艂 r臋ce na piersi.
- Nie chc臋 ci臋 uszkadza膰 bardziej ni偶 ty sam si臋 uszkodzi艂e艣. Panna Rookwood tego 艣wiadkiem.
- Rookwood - sarkn膮艂 Syriusz, obdarzaj膮c Ew臋 jednym pogardliwym spojrzeniem. - Arystokracja, jasne. A uszkodzili mnie, tak si臋 sk艂ada, twoi kole偶kowie.
- Gdyby艣 nie rzuca艂 si臋 jak ryba bez wody, to nic by ci si臋 nie sta艂o. 艢lizgoni maj膮 do艣膰 inteligencji, by nie atakowa膰 jako pierwsi, braciszku - rzek艂 z przek膮sem Regulus. - Co艣, czego widocznie brakuje tobie i twojej zgrai. Kiedy艣 by艂e艣 ostro偶niejszy.
- Kiedy艣... Ciesz臋 si臋, 偶e to by艂o kiedy艣 - odpar艂 jadowicie starszy Black. - Jak dobrze, 偶e nie jestem ju偶 cz臋艣ci膮 tego spiskowania za plecami, tej gry pozor贸w, tej zdrady i udawanej mi艂o艣ci. Jeste艣cie wszyscy ropiej膮cym wrzodem na ty艂ku spo艂ecze艅stwa! Arystokracja! Pluj臋 na was!
Na twarz Regulusa wype艂z艂 niezdrowy rumieniec.
- Och, tak? Chcesz us艂ysze膰 troch臋 prawdy o sobie, braciszku? No to j膮 masz i ud艂aw si臋 ni膮! Jeste艣 okrutny i egoistyczny, a co najgorsze, masz chyba nier贸wno pod sufitem! Nie my艣l, 偶e nie widzia艂em, jak kopn膮艂e艣 tego skrzata, nie my艣l 偶e nie s艂ysza艂em s艂贸w, kt贸re powiedzia艂e艣 swojej w艂asnej matce, ty degeneracie!
Wtedy Syriusz zrobi艂 co艣 nieprzewidywalnego. Odrzuci艂 g艂ow臋 do ty艂u i wybuch艂 艣miechem.
- Mam ci臋 w dupie, rozumiesz, w czterech literach, ty ulizany synalku! - zawo艂a艂. - Tak, jestem zaka艂膮 tej dysfunkcyjnej rodziny, tego gniazda w臋偶y i jestem z tego cholernie dumny! Nienawidz臋 was, rozumiesz? Nienawidz臋 tej suki, mojej domniemanej matki, kt贸ra...
Pi臋艣膰 Regulusa wyl膮dowa艂a z trzaskiem na twarzy starszego Blacka.
- Przesta艅, rozumiesz! - rykn膮艂 jego brat, sp艂oniony i ziej膮cy w艣ciek艂o艣ci膮.
Syriusza zatka艂o. Dotkn膮艂 policzka, jakby nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e to zdarzy艂o si臋 naprawd臋.
- O偶 ty smrodzie z ty艂ka hipogryfa!
Gryfon wyskoczy艂 z 艂贸偶ka, rzucaj膮c si臋 jak pantera na 艢lizgona. Oboje run臋li na pod艂og臋.
- Ju偶 zapomnia艂e艣, jak ostatnim razem ci臋 spra艂em, g贸wniarzu? B臋dziesz mi tu podskakiwa膰, kaczuszko? B臋dziesz?
Wbi艂 kolano w 偶o艂膮dek brata i hukn膮艂 go po 艂epetynie z prawej i z lewej strony. Regulus, wrzeszcz膮c, wydoby艂 spod Syriusza d艂o艅 z r贸偶d偶k膮. Machn膮艂 ni膮 przed nosem starszego Blacka. Samotna waza z kwiatami poszybowa艂a przez pok贸j i zetkn臋艂a si臋 gwa艂townie i wybuchowo ze skroni膮 Syriusza. Ten j臋kn膮艂 rozdzieraj膮co i odtoczy艂 si臋 na bok, przyciskaj膮c d艂onie do krwawi膮cego miejsca.
W tym czasie, w drugim ko艅cu sali, Ewa by艂a zaj臋ta zupe艂nie czym innym.
- Ju偶 je... - Do sali niespodziewanie wesz艂a Evans. Na widok scenki obyczajowej zamar艂a. - O Bo偶e, oni si臋 pomorduj膮! Musz臋...
Ruszy艂a do przodu wyci膮gaj膮c r贸偶d偶k臋 z r臋kawa, ale poczu艂a gwa艂townie, 偶e co艣 j膮 hamuje. To Ewa trzyma艂a j膮 za kaptur.
- Spokojnie, poczekaj. Nic im si臋 nie stanie.
- Jak to nic? - wykrzykn臋艂a oburzona prefekt. - Sp贸jrz na nich!
Black starszy chwyci艂 m艂odszego za w艂osy i wyr偶n膮艂 jego potylic膮 w pod艂og臋. M艂odszy strzeli艂 czo艂em w z臋by starszego.
- Musz膮 wy艂adowa膰 napi臋cie. To tak jak my, kiedy sprz膮tamy dom, gdy jeste艣my w艣ciek艂e. To oczyszcza atmosfer臋 - odpar艂a z humorem Ewa.
- Oni nie masakruj膮 kurzy, oni masakruj膮 siebie, dziewczyno! - Pani prefekt zamaszystym gestem unios艂a r贸偶d偶k臋. - To sze艣ciolatki w cia艂ach nastolatk贸w! Udusz膮 si臋 skakank膮, je艣li b臋d膮 mieli okazj臋! Prote...
- Expelliarmus!
O nie, Ewa nie zamierza艂a dopu艣ci膰, by ta Mugolka wtr膮ca艂a si臋 w nie swoje sprawy. Lily krzykn臋艂a, zaskoczona, gdy jej bro艅 wyl膮dowa艂a w d艂oni Ewy. Z drugiej strony poduszka rozpad艂a si臋 w p贸艂obrocie na deszcz pierza, a deszcz ma艂ych b艂yskawic wypali艂 na 艣cianie interesuj膮ce wzory. Ch艂opcy chyba odnale藕li swoje r贸偶d偶ki.
- Gdzie ty si臋 chowa艂a艣, dziecko? - sarkn臋艂a Ewa, teraz zdenerwowana nie na 偶arty. - Pod kloszem? Nie wchodzi si臋 mi臋dzy dw贸ch facet贸w, kt贸rzy sie pior膮 po pyskach! Nie do艣膰, 偶e nadgryziesz ich m臋sk膮 dum臋, to jeszcze i sama oberwiesz!
- Nie wiem gdzie ty si臋 chowa艂a艣, Rookwood, ale 偶al mi ciebie, skoro uwa偶asz to za normalne! - odparowa艂a Lily. - Rola kobiety polega na 艂agodzeniu konflikt贸w, a nie na ich biernej obserwacji!
- Tak? - sarkn臋艂a Ewa. - A ile ju偶 ich w swoim 偶yciu za艂agodzi艂a艣, 艣wi臋toszko?
- Prosz臋, oddaj mi moj膮 r贸偶d偶k臋! Naprawd臋 chcesz, 偶eby si臋 poranili?
- To samce - odpar艂a twardo Rookwood. - To ich spos贸b na za艂atwianie spraw.
- Oddaj moj膮 r贸偶d偶k臋!
- Nie!
- Dobrze, w takim razie za chwil臋 b臋d臋 tu z uzdrowicielem! - odwarkn臋艂a panna Evans, po czym obr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i znikn臋艂a za drzwiami.
No to pi臋knie.
Teraz wygl膮da艂a na to, 偶e to Ewa by艂a zmuszona zatrzyma膰 te dwa rozjuszone ogiery. Nic nie osi膮gn膮, je艣li przyjdzie uzdrowiciel i ich st膮d wyrzuci. Zacisn臋艂a r贸偶d偶k臋 w nagle spoconej d艂oni. Potrafi to zrobi膰, prawda?
Syriusz zd膮偶y艂 ju偶 wpe艂zn膮膰 pod 艂贸偶ko, sk膮d odpiera艂 w艣ciek艂y atak magiczny brata. Fruwa艂y zakl臋cia podcinaj膮ce, og艂uszaj膮ce, bombarduj膮ce, ptaszki, ogniki, zgni艂e pomidory, kawa艂ki po艣cieli i tynk ze 艣cian. Po prostu cyrk. Regulus pos艂a艂 w艂a艣nie w powietrze mg艂臋 parali偶uj膮c膮. Starszy Black transmutowa艂 j膮 w chmur臋 wody, po czym cisn膮艂 w kierunku brata solidnym kawa艂em ska艂y.
Regulus uchyli艂 si臋 i ska艂a wybi艂a okno.
Ch艂opcy spojrzeli r贸wnocze艣nie na wyrz膮dzon膮 szkod臋. Nagle zrobi艂o si臋 bardzo cicho.
- Ja nie b臋d臋 za to p艂aci艂, szczylu - wychrypia艂 Syriusz, zezuj膮c gro藕nie na brata ze swej horyzontalnej pozycji.
- To by艂 tw贸j kamie艅, synu szyszymory - odparowa艂 z r贸wnym jadem Regulus.
- To by艂a obrona w艂asna.
- To ty zacz膮艂e艣.
- Ja, gadzino? A kto mnie strzeli艂 z pi膮chy w twarz?
- A kto bluzga艂 jak ostatnia szlama?
- Masz co艣 do szlam, serdelku?
- To powiedzenie i dobrze o tym wiesz, dupo krzaczasta.
- I to maj膮 by膰 bracia? - wtr膮ci艂a si臋 Ewa. Skupi艂a tym samym na sobie wzrok i irytacj臋 obu Black贸w.
- Nie jestem jego bratem - odwarkn膮艂 Syriusz.
- Cholera. - Regulus odwr贸ci艂 si臋 do nich ty艂em. W jego zgarbionych ramionach mo偶na by艂o zobaczy膰 napi臋cie. Kopn膮艂 poniewieraj膮cy si臋 po ziemi but Syriusza z tak膮 si艂膮, 偶e ten odbi艂 si臋 od okopconej 艣ciany. - Cholera jasna.
Syriusz wygramoli艂 si臋 spod 艂贸偶ka i doku艣tyka艂 do okna. Spojrza艂 krytycznie na wybita szyb臋.
- Powiedz mi, po co ty tu naprawd臋 przyszed艂e艣?
- Chcia艂em ci臋 nabi膰.
- Martwi艂 si臋 o ciebie, Black - zasugerowa艂a Ewa.
Regulus nic nie odpowiedzia艂. Jednak zobaczy艂a, 偶e jego d艂onie zacisn臋艂y si臋 w pi臋艣ci.
Syriusz przez chwil臋 najwyra藕niej nie wiedzia艂, co powiedzie膰.
- Wybi艂e艣 mi ze dwa z臋by - burkn膮艂 wreszcie.
Regulus przeczesa艂 palcami w艂osy. Spojrza艂 na krew kt贸ra pokrywa艂a mu d艂o艅.
- Rozwali艂e艣 mi g艂ow臋.
- 呕ycz臋 ci d艂ugich i pami臋tnych migren. - Syriusz wyszczerzy艂 wybrakowane z臋by. - Brawo, nareszcie nauczy艂e艣 si臋 bi膰 jak facet, nie jak ciota.
- Na Merlina, co tu si臋 dzieje!
Do sali wpad艂o dw贸ch uzdrowicieli i zadyszana Lily. Przera偶eni m臋偶czy藕ni obrzucili spojrzeniem pok贸j. Gdyby nie zdewastowane otoczenie i poobijane g臋by Black贸w, mo偶na by powiedzie膰, 偶e tych dwoje w艂a艣nie prowadzi艂o ze sob膮 kulturaln膮 rozmow臋.
- Okazywali艣my sobie bratersk膮 mi艂o艣膰 - wyja艣ni艂 Syriusz, wycieraj膮c r臋kawem sw贸j u艣miech z zasychaj膮cej krwi.
- Panowie, tak nie wolno! - Jeden z uzdrowicieli, z wygl膮du spokojny cz艂owiek uczciwie wykonuj膮cy sw膮 ci臋偶k膮 prac臋, z艂apa艂 si臋 za g艂ow臋. - To jest szpital, tu le偶膮 chorzy ludzie!...
- Masz, Evans - Ewa wr臋czy艂a Lily r贸偶d偶k臋. Dziewczyna przechwyci艂a j膮 i spojrza艂a ze z艂o艣ci膮 na pann臋 Rookwood. Jej mina m贸wi艂a wyra藕nie: to twoja wina.
- P艂acimy po po艂owie za szkody - powiedzia艂 Regulus, czym zarobi艂 sobie mordercze spojrzenie brata.
Panowie Black zostali w trybie przyspieszonym doprowadzeni do porz膮dku. Nast臋pnie, nakazano ca艂ej tr贸jce natychmiastowe opuszczenie szpitala. Dla pewno艣ci przydzielono im dw贸ch ochroniarzy, masywnych gbur贸w. Jeden z nich trzyma艂 za rami臋 Syriusza, drugi Regulusa. Trzymali ich wida膰 mocno, gdy偶 twarze obu pan贸w by艂y wykrzywione z b贸lu. Nie poskar偶yli si臋 ani s艂owem.
- Pozdr贸w tatk臋 i mamci臋 - rzek艂 Syriusz, gdy ju偶 dotarli do holu i nadszed艂 czas po偶egnania. - Powiedz jej, 偶e od wymawiania s艂owa "szlama" robi膮 si臋 zmarszczki.
- Nie omieszkam - sarkn膮艂 Regulus. - Jeste艣 niereformowalny.
- W tym tkwi m贸j urok! - wrzasn膮艂 za nim brat.
- Cisza! - pisn臋艂a Umbridge.
**
- Przepraszam za widowisko. M贸j braciszek to maniak.
Regulus powiedzia艂 to z przek膮sem. Mimo to szed艂 l偶ejszym krokiem, a jego ciemne oczy b艂yszcza艂y dziwnie.
- Ma silny charakter - przyzna艂a ostro偶nie Ewa.
- Mam wobec ciebie d艂ug, Rookwood.
- Ewa. Nie masz wobec mnie 偶adnego d艂ugu. Ale... Nie obrazisz si臋, je艣li poprosz臋 ci臋 o drobn膮 przys艂ug臋?
- Tak szybko? - Regulus u艣miechn膮艂 si臋 krzywo. - A my艣la艂em, 偶e jeste艣 Krukonk膮.
- Jestem - zgodzi艂a si臋 Ewa. - Cho膰 musz臋 przyzna膰, 偶e Tiara rozwa偶a艂a tak偶e Slytherin.
- Och.
- 呕artowa艂am.
- Prawie mnie nabra艂a艣. - Za艣mia艂 si臋 g艂o艣no. - O co wi臋c chodzi?
- O zemst臋.
- Oj, to bardzo niekruko艅skie.
- Zemsta jest przywilejem czarownicy - zacytowa艂a Ewa pewnego osiemnastowiecznego my艣liciela, kt贸ry opr贸cz tego, 偶e nadu偶ywa艂 ognistej whisky i mieszka艂 na ga艂臋zi odziany jedynie w skarpetki, to mia艂 kilka ca艂kiem niez艂ych koncepcji.
- Abacus Wittywat.
- Dok艂adnie.
- A czy mo偶na wiedzie膰, na kim chcesz si臋 m艣ci膰 i za co?
- Rudolf Lestrange. Zniewa偶y艂 mnie.
Regulus spojrza艂 na ni膮, nagle powa偶ny.
- Ewa, co on ci zrobi艂?
- To prywatna sprawa i chcia艂abym, 偶eby taka pozosta艂a - Ewa pozwoli艂a by jej g艂os zadr偶a艂. - Zniewa偶y艂 mnie... jako kobiet臋.
Regulus zatrzyma艂 si臋 nagle. Jego d艂onie zacisn臋艂y si臋 w pi臋艣ci.
- A to dra艅 - powiedzia艂 cicho, gro藕nie. - Trzeba mi by艂o wcze艣niej powiedzie膰. Nie musia艂a艣... Zrobi艂bym to i bez tej ca艂ej szarady. Zasady s膮 zasadami.
- Jak ty dobrze mnie rozumiesz - Ewa u艣miechn臋艂a si臋 przez zawilgotnia艂e oczy. - Ale nie chcia艂abym by膰 niewdzi臋czna... W ten spos贸b b臋dziemy kwita.
- Jak chcesz si臋 zem艣ci膰?
- Upokorzenie za upokorzenie - odpar艂a panna Rookwood. - Tyle, 偶e jego b臋dzie tym gorsze, 偶e publiczne. Dowiedzia艂am si臋 przypadkiem, 偶e Lestrange trzyma pod swoim 艂贸偶kiem co艣, czego nie chce pokaza膰 nikomu. Skoro to taka pilnie strze偶ona tajemnica, musi by膰 to rzecz kt贸rej ujawnienie albo zaszkodzi mu, albo go zawstydzi.
- Hm - Regulus podrapa艂 si臋 po brodzie. - Bior膮c pod uwag臋, 偶e razem z Rosierem, Mulciberem, Snape'em i kilkoma innymi nale偶y do szkolnej bandy typ贸w spod ciemnej gwiazdy, obstawia艂bym to pierwsze.
- Bez wzgl臋du na to, co to jest, chc臋, 偶eby wysz艂o na jaw.
- Ale jak?
- To proste. My艣l臋, 偶e jest sporo os贸b kt贸re mu nie ufaj膮...
- Zaufanie w naszych kr臋gach to towar rzadki i cenny.
- A te偶 i kilka kt贸re zrobi艂oby to z czystej z艂o艣liwo艣ci.
- Hm?
- Musisz tylko z nimi porozmawia膰...
**
Czwartek...
Severus, z nar臋czem ksi膮g pod pach膮, rozejrza艂 si臋 za wolnym miejscem. Ku swemu zdumieniu, zoczy艂 samotny b艂臋kitny kaptur, siedz膮cy w rogu biblioteki. Wygl膮da艂 znajomo.
Do trzech razy sztuka, pomy艣la艂 Severus i klapn膮艂 obok Krukonki. Odwr贸ci艂a gwa艂townie g艂ow臋 i spojrza艂a na niego jak na gnoma przebranego za 艣wi臋tego Miko艂aja.
Snape z filozoficznym wyrazem twarzy zabra艂 si臋 za ostrzenie pi贸ra.
- Co ty wyprawiasz? - burkn臋艂a panna Blaut.
- Studiuj臋.
Severus rozpostar艂 przed sob膮 niedoko艅czone wypracowanie z Transmutacji i kilka grubych tom贸w. Otworzy艂 ka艂amarz. Niemal nie odczuwa艂 zdenerwowania.
- A musisz to robi膰 akurat tutaj?
- Promienie s艂oneczne padaj膮 w tym miejscu pod k膮tem pi臋膰dziesi臋ciu trzech stopni do sto艂u, co po podstawieniu danych do wzoru z drugiego twierdzenia Waltera i przyj臋ciu helioskopii w艂a艣ciwej dla Hogwartu, daje nam wynik w spos贸b doskona艂y rezonuj膮cy z falami m贸zgowymi. W dodatku, niecodzienny uk艂ad Marsa i Jowisza sprawi艂, 偶e ten r贸g biblioteki wydaje si臋 dzi艣 by膰 nadspodziewanie wr臋cz szcz臋艣liwy. Innymi s艂owy: gratuluj臋 wyboru miejsca, panno Blaut - wyrzuci艂 z siebie Severus w nag艂ym przyp艂ywie prawdziwie natchnionej kruko艅sko艣ci.
Krukonka, ku jego zdumieniu, zarumieni艂a si臋.
- Ty, Snape. Ty si臋 naprawd臋 do mnie przystawiasz?
- 呕e... jak? - Severus zamruga艂. Zwi膮zek drugiego twierdzenia Waltera z romansem jako艣 mu umyka艂.
- To ju偶 drugi raz, kiedy siadasz ko艂o mnie. A teraz jeszcze zaczynasz mi s艂odzi膰 - zauwa偶y艂a trze藕wo panna Blaut.
- Jasne - sarkn膮艂 Severus. - Tak, jakbym chcia艂 chodzi膰 z takimi... - tu zrobi艂 pauz臋, szukaj膮c rozpaczliwie w pami臋ci epitetu, kt贸re nie by艂by obra藕liwy - ...nadmiernie szczerymi osobami - doko艅czy艂 i poczu艂 si臋 rozczarowany samym sob膮.
- Aha - stwierdzi艂a Krukonka, wracaj膮c do swej w艂asnej, z艂o艣liwej r贸wnowagi. Snape nie m贸g艂 odeprze膰 wra偶enia, 偶e w jaki艣 spos贸b j膮 urazi艂. Cho膰 Merlin wie jak, skoro zachowywa艂 si臋 nadzwyczaj wprost uprzejmie. - I tak nie mia艂by艣 偶adnych szans. Jeste艣 okropny pod ka偶dym k膮tem Waltera, a nawet jakby ci臋 przepu艣ci膰 przez pryzmat. A偶 dziw bierze, 偶e 艣miesz ocenia膰 innych ludzi. Czy ty kiedy艣 ogl膮da艂e艣 lustro od b艂yszcz膮cej strony?
- Pr贸bowa艂em - wyzna艂 Severus, przywo艂uj膮c na twarz sw贸j najgorszy grymas 艣miercio偶ercy. Nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰, to by艂o silniejsze od niego. Dziewczyna, co zauwa偶y艂 z satysfakcj膮, cofn臋艂a si臋 mimowolnie w krze艣le. - P臋k艂o.
- Jaka szkoda. Mo偶e spr贸buj stresoodpornego?
- Nie rozpychaj si臋 tak z tym m贸zgiem - powiedzia艂 powoli 艢lizgon. - Inni te偶 chc膮 oddycha膰.
- Jestem Krukonk膮 - odpar艂a z dum膮 dziewczyna.
- Szkodzi ci to.
- Co ty wiesz o Krukonach, brudny w臋偶u? - sarkn臋艂a panna Blaut. - Jeste艣my jedynymi obro艅cami prawdziwej akademickiej duszy tej uczelni! Gryffindor my艣li tylko o zbijaniu b膮k贸w, Slytherin knuje swe przysz艂e kariery, a w Hufflepuffie ze 艣wiec膮 by szuka膰 zdolnego ucznia. Gdyby nie my, to mo偶na by od razu zlikwidowa膰 Hogwart!
- Misja godna pochwa艂y.
- Ja my艣l臋.
- My艣licie, owszem. W innych domach nazywaj膮 was nawet maszynkami do my艣lenia.
Severus u艣miechn膮艂 si臋 w duchu. W jego g艂owie powoli wyl臋ga艂 si臋 plan.
- Czy wy w og贸le jeste艣cie lud藕mi?
- 呕e jak?
- No, czy wy si臋 艣miejecie, jak inni. W艣ciekacie. Smucicie. Beczycie...
- A czemu by nie?
- Naprawd臋 beczycie? A co mog艂oby sk艂oni膰 takiego grubosk贸rnego Krukona do wylania z siebie fontanny 艂ez?
- Podejrzewam, 偶e to, co ka偶dego, pyskaczu.
- Naprawd臋? Czyli, jak kto艣 wrzuci mu 艂ajnobomb臋 do torby? Albo jak zgubi swoje ulubione pi贸ro?
- Ty nas mylisz z Puchonami, czy jak? - unios艂a si臋 gniewem panna Blaut. - M贸wi臋 o powa偶nych rzeczach, 膰woku!
- To si臋 tyczy tak偶e os艂awionej panny Meyers?
- O rany, wy te偶 o niej s艂yszeli艣cie? - j臋kn臋艂a panna Blaut.
Strza艂 w dziesi膮tk臋, panie Snape.
- S艂ysza艂em, 偶e w zesz艂y pi膮tek znowu nadawa艂a. Jak wy to wytrzymujecie?
- Doprawdy, sama nie wiem - sarkn臋艂a dziewczyna.
- O co tym razem jej posz艂o?
- My艣lisz, 偶e wiem? Mam lepsze rzeczy do roboty ni偶 wys艂uchiwanie czyi艣 j臋k贸w. Zreszt膮, ona pewnie sama nie wiedzia艂a, o co jej chodzi. Upiorna dziewucha. - Dziewczyna spojrza艂a na zegarek i mrukn臋艂a co艣 niepochlebnego pod nosem. - Musz臋 ju偶 i艣膰, Snape. Zaraz zaczyna mi si臋 Astronomia, a gwiazdy s膮 艂adniejsze od tego, co mam przed nosem.
Do diaska, pomy艣la艂 Severus. A by艂o tak blisko.
**
Porywisty wiatr ko艂ysa艂 konstrukcj膮 Podniebnego Kru偶ganku, niczym fale statkiem zacumowanym w porcie. Przechadzaj膮cy si臋 po nim, cz艂owiek m贸g艂by odnie艣膰 wra偶enie, 偶e ziemia bawi si臋 z nim w kotka i myszk臋, gdy deski ucieka艂y mu spod n贸g, by po chwili podrzuci膰 go filuternie do g贸ry.
Ten akurat 艢lizgon nie zwraca艂 uwagi na niestabilno艣膰 gruntu. Do po艂owy wychylony za barierk臋, z g艂ow膮 zwr贸con膮 ku do艂owi to ku wysokim szczytom na horyzoncie, duma艂.
Woda rozci膮gaj膮cego si臋 pod nim jeziora, ciemnogranatowa i nieprzejrzysta, raz po raz rozkwita艂a bia艂膮 pian膮 sycz膮cych gejzer贸w - to lud tryton贸w wyra偶a艂 swoje zaniepokojenie nadchodz膮c膮 zmian膮 pogody. Uderzenia ich rybich ogon贸w zmusza艂y morskie purchawki do wystrzeliwania mlecznej wydzieliny. Jednak, mimo 偶e te prymitywne istoty szala艂y z obawy, to w gruncie rzeczy przecie偶 nie mia艂y si臋 czego l臋ka膰. Wody jeziora nie wyschn膮 ani ryby nie uciekn膮, nie stanie si臋 nic, co mog艂oby drastycznie zmieni膰 ich tryb 偶ycia.
Burze w przyrodzie przychodz膮 i mijaj膮, po jednym sezonie ju偶 si臋 o nich nie pami臋ta. Burze kulturalne wyciskaj膮 trwa艂e pi臋tno w umys艂ach pokole艅. 艢lizgon m贸g艂by si臋 za艂o偶y膰, 偶e zaledwie co dziesi膮ty czarodziej s艂ysza艂 o Starych Obyczajach. Z tej grupy zaledwie garstka naprawd臋 je rozumia艂a.
I nikt nie marzy艂 o ich przywr贸ceniu.
To by艂o smutne, naprawd臋. Dumna arystokracja, napuszona mo偶e nawet jeszcze bardziej ni偶 kiedy艣, by艂a niczym innym jak resztk膮 przesz艂o艣ci, bezpa艅skim skrzatem. Karierowicze, pozerzy i drobni cwaniacy, snuj膮cy swoje p贸艂ciemne 偶ywoty w zak膮tkach 艣mierdz膮cego Nokturnu, za pomoc膮 pustych s艂贸w i b艂yskotek pr贸buj膮cy wybi膰 si臋 ponad szary t艂um. Nie pami臋tali albo nie chcieli pami臋ta膰 o Radzie Milord贸w, kt贸ra trz臋s艂a Angli膮 na d艂ugo przed tym zanim pierwszy Minister Magii wype艂ni艂 swym zadkiem urz臋dowy sto艂ek, woleli n臋dzne posadki r臋ka w r臋k臋 ze szlamami i miesza艅cami lub siedzieli na swych g贸rach z艂ota niczym spasione smoki i udawali, 偶e 艣wiat do nich nale偶y. Nie pami臋tali, albo nie chcieli pami臋ta膰 o Rozdzieleniu, woleli pozwala膰, by mugolskie plugawe zwyczaje wkrada艂y si臋 do 艣wiata czarodziej贸w, zmieniaj膮c go w kurnik, w kt贸rym ju偶 nied艂ugo rz膮dzi膰 b臋dzie chamstwo i zidiocenie. Tyle pi臋knych tradycji, tyle dumy i realnej w艂adzy kt贸re posz艂y w zapomnienie... Czas poet贸w i szale艅c贸w, czas wielkich bohater贸w i niebagatelnej magii, czas w kt贸rym epopeje rodzi艂y si臋 same... Min膮艂.
艢lizgon otar艂 samotn膮 艂z臋.
Burza nazywana by艂a Rewolucj膮 Mugoli. Cho膰 zdarzy艂a si臋 przed wiekiem, to mia艂o si臋 wra偶enie, 偶e wci膮偶 trwa, niszcz膮c coraz to g艂臋bsze pok艂ady tego, co sk艂ada艂o si臋 na czarodziejsk膮 to偶samo艣膰. Kruszy艂a stary 艣wiat po kawa艂ku lecz nieub艂aganie i jeszcze do niedawna nie by艂o nadziei, by kto艣 by艂 zdolny powstrzyma膰 ten proces.
Wtedy przyszed艂 On, zjawi艂 si臋 na politycznej arenie niczym odpowied藕 na modlitw臋. By艂 prawdziwym staro偶ytnym magiem, mia艂 idee, mia艂 klas臋 i nie waha艂 si臋 艂ama膰 raz po raz tabu, kt贸re wyznacza艂o granice mi臋dzy dobrem i z艂em. Ju偶 teraz na d藕wi臋k Jego imienia wielu oblewa艂 zimny pot, cho膰 przecie偶 On nie wykona艂 jeszcze 偶adnego ruchu. I obiecywa艂, 偶e przywr贸ci pot臋g臋 arystokracji. Za艣, je艣li obiecywa艂, to nie by艂o w膮tpliwo艣ci 偶e w艂a艣nie Jemu, Lordowi Voldemortowi, zamiar si臋 powiedzie.
W to w艂a艣nie wierzy艂 Julian Avery.
- Dziwna pogoda na przechadzk臋, panie Avery.
To by艂a ta dziewczyna od Rookwood贸w. Ewa, je艣li go pami臋膰 nie myli艂a. Sta艂a, dumnie wyprostowana i pozornie niewra偶liwa na przenikliwy ch艂贸d, mimo 偶e mia艂a na sobie jedynie cienk膮 peleryn臋 - teraz zaledwie strz臋pek materia艂u szarpany przez wiatr. By艂 pewien, 偶e to tylko dobre wychowanie.
- My, poeci, jeste艣my niewra偶liwi na tak b艂ahe sprawy, jak z艂a pogoda.
- Jestem pewna, 偶e wr贸ci pan do zamku z wyj膮tkowo porywaj膮cym poematem.
U艣miechn臋艂a si臋. Mia艂a bardzo bia艂e i bardzo r贸wne z臋by. Jak pere艂ki. A偶 偶al, 偶e jej nienagannym manierom i wyrafinowanemu stylowi nie towarzyszy艂a nieziemska uroda. Pospolito艣膰 jej rys贸w twarzy i nieciekawa kolorystyka psu艂y efekt.
- Przecenia mnie pani. Przyszed艂em tu jedynie dlatego, 偶e pragn膮艂em chwili samotno艣ci.
I musia艂em podj膮膰 pewn膮 niezwykle istotn膮 decyzj臋, co do mojej przysz艂o艣ci, pomy艣la艂. Cho膰 oczywi艣cie nie zamierza艂 powiedzie膰 tego g艂o艣no. Niebawem... gdy stanie si臋 Ich cz臋艣ci膮, wtedy b臋dzie m贸g艂 z dum膮 obnosi膰 si臋 z tym w艣r贸d swych przyjaci贸艂. Sk艂oni艂 si臋 dwornie, by ukry膰 g艂odny blask swych oczu.
Gdy ponownie si臋 wyprostowa艂, jej twarz znajdowa艂a si臋 zaledwie o p贸艂 metra od jego w艂asnej. Odchrz膮kn膮艂 w r臋kaw by ukry膰 zak艂opotanie. To chyba niemo偶liwe by ta arystokratka by艂a w nim zakochana? Gdyby by艂a cho膰 odrobin臋 艂adniejsza...
- To zdumiewaj膮ce! - Jej oczy otworzy艂y si臋 szeroko w niedowierzaniu. - Wi臋c nie tylko ja lubi臋 rozmy艣la膰 w otoczeniu natury? Co wi臋c sprowadzi艂o pana do tego odizolowanego zak膮tka?
- Jak mor艣win tn膮cy fale rozbijam przysz艂o艣膰 na male艅kie krople zrozumienia... - zacytowa艂 sam siebie Avery, chc膮c unikn膮膰 odpowiedzi wprost.
- Jakie g艂臋bokie - zachwyci艂a si臋 panna Rookwod. - To pana dzie艂o?
- Tak, "Odyseja Czasu" - odpar艂 Julian. Duma sp艂yn臋艂a na niego niczym syreni 艣piew.
- Z przyjemno艣ci膮 pos艂ucha艂abym wi臋cej...
- Znam ca艂o艣膰...
- ... ale niestety obawiam si臋, 偶e nie jestem dzi艣 w odpowiednim nastroju do odbioru poezji. Widzi pan, trapi mnie pewien g艂臋boki problem i musz臋 znale藕膰 szybko rozwi膮zanie.
- Jaki偶 to problem? Mo偶e razem mu szybciej podo艂amy, by mog艂a pani w spokoju oceni膰 moj膮 skromn膮 tw贸rczo艣膰?
- Chodzi o zemst臋.
W jej g艂osie pojawi艂a si臋 twarda nuta. Julian spojrza艂 ponad jej g艂ow膮 na zachodz膮ce za szczytami s艂o艅ce. Wiedzia艂, 偶e st膮pa po grz膮skim gruncie. Z niekt贸rymi kanaliami tego 艣wiata lepiej by艂o nie zadziera膰.
- Na kim pani chce si臋 m艣ci膰, je艣li wolno spyta膰?
- Na Rudolfie Lestrange.
Je艣li co艣 mog艂o doprowadzi膰 krew Juliana do wrzenia to, pr贸cz op艂akanego stanu 艣wiata, by艂o tym czym艣 nazwisko jego znienawidzonego wroga. Wi臋c doprowadzi艂o.
- Co zrobi艂 ten parszywy, oszuka艅czy 艂otr? Nie, niech pani lepiej nie m贸wi! Jest zdolny do absolutnie wszystkiego by osi膮gn膮膰 cel! Maj膮 to w genach, ot co!
- Mam z nim pewne niewyr贸wnane porachunki.
- Jak z po艂ow膮 cywilizowanego 艣wiata - sarkn膮艂 Avery. Wzi膮艂 kilka g艂臋bokich oddech贸w, by si臋 uspokoi膰. Nie wypada艂o krzycze膰 w obecno艣ci damy.
Dama wyda艂a z siebie d艂ugie "hm". Paznokciem podrapa艂a polakierowane drewno por臋czy w miejscu, gdzie jeden z uczni贸w wyry艂 napis "J.P. kocha L.E." i obwi贸d艂 go ko艣lawym sercem.
- Mo偶liwe - przyzna艂a. - S臋k w tym, 偶e w przeciwie艅stwie do nich ja mam na niego haka.
No, no. To by艂o dopiero interesuj膮ce. Spos贸b na Lestrange'a marzy艂 si臋 Avery'emu od zarania dziej贸w. Wyzwa膰 otwarcie nie da艂o rady, nikt o zdrowych zmys艂ach nie pod艂o偶y艂by si臋 pod Snape'a i Mulcibera, dwa ogary Rudolfa kt贸re najpaskudniejsz膮 czarn膮 magi臋 uje偶d偶a艂y r贸wnie beztrosko, co mali czarodzieje swoje dzieci臋ce miote艂ki. Podej艣膰 te偶 nie by艂o jak, bo Lestrange, albo by艂 za g艂upi, by knu膰 co艣 naprawd臋 niebezpiecznego, albo milcza艂 jak gr贸b na temat swych tajemnych sprawek. Je艣li ta dziewczyna naprawd臋 co艣 wiedzia艂a, Julian by艂 got贸w j膮 oz艂oci膰.
- Czy偶by?
- Tak. Niestety, z pewnych wzgl臋d贸w, a to takich, 偶e jestem Krukonk膮 oraz dziewczyn膮, nie jestem w stanie wprowadzi膰 my艣li w czyn. Nie mia艂abym wsparcia innych uczni贸w, a tak偶e odrobin臋 obawiam si臋 jego zemsty... Ale gdyby zjawi艂 si臋 jaki艣 naprawd臋 odwa偶ny 艢lizgon, kt贸remu sprawi艂oby rozkosz utarcie nosa panu Lestrange'owi...
- Mo偶e pani na mnie liczy膰 - odpar艂 szybko Avery.
Nagle zda艂 sobie spraw臋, 偶e nie wie w, co si臋 tak naprawd臋 wpl膮tuje. Oczywi艣cie by艂o ju偶 za p贸藕no. Da艂 s艂owo.
- Prawdziwy z pana bohater - powiedzia艂a panna Rookwood i u艣miechn臋艂a si臋 s艂odko.
**
Pi膮tek...
To beznadziejne, my艣la艂 Severus, wkraczaj膮c ponownie do biblioteki. Nigdy mi si臋 nie uda, doszed艂 do przygn臋biaj膮cego wniosku. Co艣 w nim samym wzbudza艂o w ludziach instynktown膮 nienawi艣膰 i strach, cho膰 nie mia艂 poj臋cia co. Tak jak do tej pory nie przeszkadza艂o mu, 偶e ludzie z innych dom贸w byli do niego nieprzyja藕nie nastawieni, teraz przekona艂 si臋 na w艂asnej sk贸rze jak niepokonan膮 przeszkod膮 mo偶e by膰 uprzedzenie. Zatopiony w depresyjnych my艣lach, z wzrokiem b艂膮dz膮cym po wzorzystej posadzce, zrobi艂 ciasny zakr臋t do dzia艂u Zakl臋膰 i niemal zderzy艂 si臋 z jedyn膮 obecn膮 tam osob膮.
By艂 to wysoki, muskularny ch艂opak o otwartym i przyjaznym spojrzeniu stalowoszarych oczu. Jego d艂onie dotyka艂y po kolei grzbiety ksi膮偶ek, pozornie celowo, lecz nieprzytomny wyraz twarzy 艣wiadczy艂 o rozkojarzeniu. Nawet nie zauwa偶y艂 nadej艣cia Snape'a.
Severus natychmiast cofn膮艂 si臋 pod przeciwn膮 p贸艂k臋 i zamar艂 w niespokojnym oczekiwaniu. Jeszcze tego mu brakowa艂o, 偶eby m艂odsza wersja Slughorne'a zr贸wna艂a z gruntem jego ego. Frank Longbottom by艂 przedmiotem podziwu wi臋kszo艣ci szko艂y i podmiotem nienawi艣ci tej cz臋艣ci Hogwartu, kt贸ra mia艂a nieczyste marzenia. Ten 艢lizgon dochrapa艂 si臋, jako jeden z nielicznych z domu w臋偶a, pozycji Prefekta Naczelnego i nie bez racji. Zna艂 wszystkich i z po艂ow膮 szko艂y by艂 po imieniu. Mia艂 te偶 wielk膮 ambicj臋 by zosta膰 najlepszym aurorem Wielkiej Brytanii. Ju偶 samo to, nawet gdyby nie wyra偶a艂 si臋 o nich z jawn膮 niech臋ci膮, nie zr贸wnywa艂o mu sympatii 艣miercio偶erczej partii Severusa.
艢wi臋toszek, m贸wili o nim. I spluwali za siebie.
Jednak teraz... Teraz, u艣wiadomi艂 sobie Severus, Longbottom by艂 dok艂adnie tym cz艂owiekiem kt贸rego potrzebowa艂. Je艣li ktokolwiek m贸g艂by wydoby膰 z Krukonki 艂zawe wyznanie, to w艂a艣nie on, Pocieszyciel Umartwionych. Inn膮 spraw膮 by艂o natomiast sk艂onienie go do wsp贸艂pracy.
Nabra艂 powietrza w p艂uca i powoli wypu艣ci艂. W艂a艣nie tak, pomy艣la艂. Oddychaj. Spokojnie. Poczyni艂 dwa kroki, kt贸re dzieli艂y go od nieobecnego duchem Prefekta Naczelnego. Nie m贸g艂 nie zauwa偶y膰, 偶e si臋ga mu zaledwie do podbr贸dka.
- Longbottom? - zagai艂.
Frank zwr贸ci艂 w jego stron臋 szare oczy. Na zwykle uprzejmej twarzy pojawi艂a si臋 ledwie ukrywana niech臋膰.
- Czego? - spyta艂.
- Znasz mo偶e Kimberly Meyers?
- Mo偶e tak. O co chodzi?
Longbottom opar艂 si臋 plecami o p贸艂k臋 i pos艂a艂 Snape'owi spojrzenie znad gniewnie skrzy偶owanych r膮k. By艂 naprawd臋 wysoki. M艂odszy 艢lizgon poczu艂 narastaj膮c膮 w nim panik臋.
- Bo... Bo pok艂贸cili艣my si臋 w pi膮tek... I s艂ysza艂em, 偶e przeze mnie p艂aka艂a. I chcia艂em si臋 dowiedzie膰, czy to prawda.
Co za rozpaczliwe brednie plot臋, pomy艣la艂 Severus.
Prefekt Naczelny skrzywi艂 wargi w p贸艂-ironicznym, p贸艂-poirytowanym grymasie.
- 呕e jaka艣 dziewczyna p艂aka艂a przez ciebie, Snape, w to jeszcze bym uwierzy艂. Ale, 偶e ciebie to wzruszy艂o... Ch艂opie, tak bezczelnie k艂ama膰 to nie 艢lizgonowi. O co naprawd臋 chodzi? Wypr贸bowa艂e艣 na niej jakie艣 ma艂e przekle艅stwo i teraz boisz si臋 konsekwencji?
Severus milcza艂, pr贸buj膮c na gor膮co wymy艣li膰 jakie艣 inne, wiarygodne k艂amstwo. Frank przewr贸ci艂 oczami.
- Tak jak my艣la艂em. Zmywaj si臋 st膮d, 艣cierwojadku, zanim uznam za stosowne powiadomi膰 nauczycieli.
- Za艂o偶y艂em si臋 - wysycza艂 Severus przez z臋by. To przynajmniej by艂a cz臋艣ciowo prawda.
- Co?
- Za艂o偶y艂em si臋 - powiedzia艂 g艂o艣niej - 偶e dowiem si臋, czemu ta piekielna dziewucha becza艂a w zesz艂y pi膮tek - zako艅czy艂 gniewnie.
Oczy Longbottoma zrobi艂y si臋 okr膮g艂e jak spodki. Parskn膮艂 艣miechem.
- A to dobre! I co, Niewybaczalne nie zadzia艂a艂y? Nie przyzna艂a si臋?
- Bez przemocy - zakonkludowa艂 skwaszony Severus. Naprawd臋, czy jego celem 偶yciowym mia艂o by膰 stanowienie po艣miewiska dla innych? Mo偶e w takim razie od razu podetnie sobie 偶y艂y. Przynajmniej zrobi Potterowi nieplanowane urodziny.
Tym razem Longbottom o ma艂o co nie wyl膮dowa艂 na pod艂odze. Przez d艂ug膮 chwil臋 trzyma艂 si臋 za brzuch i pr贸bowa艂 zdusi膰 w sobie napad spazmatycznego 艣miechu, kt贸ry z pewno艣ci膮 przywo艂a艂by tu pani膮 Pince. Gdyby nie pal膮ca potrzeba, Severus ju偶 dawno pozbiera艂by resztki swej dumy i zwia艂.
- Ahaha! Biedne dziecko przedmie艣膰, zmuszone do przeprowadzenia kulturalnej rozmowy z dziewczyn膮! Uhuhu!
- Sko艅czy艂e艣 ju偶, Longbottom? - spyta艂 maksymalnie zdo艂owany Severus.
Longbottom sko艅czy艂.
- Powa偶nie, Snape?
- Nie, po prostu poczu艂em niewyja艣nion膮 potrzeb臋 zrobienia z siebie idioty.
Longbottom podrapa艂 si臋 po brodzie. Jego twarz przybra艂a 艣lizgo艅ski wyraz. Snape poczu艂 zalewaj膮c膮 go ulg臋. Z tym wiedzia艂 jak sobie poradzi膰.
- Mo偶e m贸g艂bym pom贸c - przyzna艂 prefekt. - Oczywi艣cie, nie za darmo.
- Jasne - zgodzi艂 si臋 Severus. Niczego innego nie oczekiwa艂.
Longbottom skin膮艂 g艂ow膮 i si臋gn膮艂 do przewieszonej przez rami臋 sk贸rzanej torby. Wyci膮gn膮艂 z niej paczuszk臋, starannie opakowan膮 w ozdobny ciemnozielony papier w srebrne r贸偶e. Z艂o偶y艂 j膮 w r臋ce Snape'a.
- Ostro偶nie - przykaza艂.- Chcia艂bym, 偶eby艣 da艂 to dzi艣 Alicji Winterblow, to Puchonka z twojego roku. I 偶ycz jej wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
- To wszystko? - spyta艂 podejrzliwie Severus.
- Dodaj jeszcze, 偶e w jej oczach odbija si臋 艣wiat艂o gwiazd...
- H臋?
- ... a jej usta s膮 jak p艂atki r贸偶 - zako艅czy艂 rozmarzonym tonem Longbottom.
Potem spojrza艂, znacznie bystrzej, na Snape'a.
- Oczywi艣cie, nikomu ani s艂owa. Licz臋 na twoj膮 dyskrecj臋, inaczej sam ci臋 avaduj臋. - Pogrozi艂 mu palcem. - Spotkamy si臋 jutro, o tej samej porze.
Pu艣ci艂 oko do zd臋bia艂ego 艢lizgona.
- Wisisz mi za to, Longbottom - powiedzia艂 z艂owieszczo Severus.
**
- Winterblow? Alicja Winterblow?
Alicja wyjrza艂a zza krzaka 艣cieszymi艂ki, z kt贸rego, na polecenie profesor Sprout, ko艅czy艂a w艂a艣nie zrywa膰 jagody. Na b艂otnistej 艣cie偶ynce szklarni numer pi臋膰 przest臋powa艂 z nogi na nog臋 blady, chudy ch艂opak. Jego zwisaj膮ce sm臋tnie t艂uste w艂osy i komicznie wielki nos skojarzy艂y jej si臋 b艂yskawicznie z nazwiskiem Snape. By艂 to, jak j膮 ostrzegali, jeden z tych paskudnik贸w, kt贸rych za wszelk膮 cen臋 nale偶a艂o unika膰.
Nie wchodzi艂a mu w drog臋. Dlaczego wi臋c jej szuka艂?
- Tak? - spyta艂a, wygrzebuj膮c si臋 z krzak贸w i 艣ci膮gaj膮c grube r臋kawice ochronne. - To ja.
Ch艂opak, jak jej si臋 zdawa艂o, zgarbi艂 si臋 jeszcze bardziej. Nied艂ugo zostanie mu tak na sta艂e, pomy艣la艂a z trosk膮.
- Mam ci przekaza膰 prezent - powiedzia艂 szybko. - Od Lonbottoma.
Alicja wzi臋艂a paczuszk臋 w obie r臋ce i spojrza艂a na ni膮 ze zdumieniem. Od Franka? Od najpopularniejszego, najprzystojniejszego ch艂opaka w ca艂ej szkole? Ale to niemo偶liwe! To musia艂a by膰 pomy艂ka, jej najwi臋ksze marzenie nie mog艂o si臋 w艂a艣nie spe艂nia膰! 艢lizgoni nie zakochiwali si臋 w Puchonkach, oni je traktowali jak troch臋 wi臋ksze puffki.
Frank...
- Dzi臋kuj臋! Poczekaj tylko to od艂o偶臋!
W podskokach odta艅czy艂a do miejsca, gdzie zostawi艂a swoje rzeczy. Snape pod膮偶a艂 za ni膮 wzrokiem.
- Dzi臋ki, och, dzi臋ki! - rzek艂a bez tchu, os艂upia艂a ze szcz臋艣cia. - M贸wisz, 偶e to naprawd臋 od Franka? Od Franka! - Dotkn臋艂a d艂o艅mi nagle rozpalonych policzk贸w. - Ojej! To najwspanialsza chwila mojego 偶ycia!
- No... tak. - Snape zrobi艂 bardzo ostro偶ny krok do ty艂u. Przekrzywi艂 g艂ow臋 i przygl膮da艂 jej si臋 przez chwil臋. Wreszcie, schowa艂 r臋ce za plecami i odetchn膮艂 g艂臋boko. - I jeszcze... Mam ci przekaza膰, 偶e 偶yczy ci wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
- Oooch! Pami臋ta艂!
- I... - 艢lizgon wierci艂 si臋, jakby mia艂 owsiki. Pochyli艂 g艂ow臋 tak, 偶e t艂uste kosmyki opad艂y do przodu i zas艂oni艂y mu twarz. - I jeszcze... Jeszcze m贸wi, 偶e... 偶e... 偶e w twoich oczach odbija si臋 艣wiat艂o gwiazd, a twoje usta s膮 jak p艂atki r贸偶y.
Ostatnie s艂owa brzmia艂y bardziej jak wyznanie winy, ni偶 wyznanie mi艂o艣ci. Ale nic nie mog艂o zburzy膰 niezwyk艂ego nastroju Alicji. Frank tak powiedzia艂... Jej Frank... To musia艂 by膰 sen. Cudowny, szalony sen. Zaraz pojawi膮 si臋 r贸偶nobarwne motyle i klomby kwiat贸w. Armia wr贸偶ek za艣piewa jak膮艣 s艂odk膮 melodi臋. Co艣 musia艂o si臋 zdarzy膰, bo przecie偶 chwila takiego szcz臋艣cia nie mog艂aby si臋 oby膰 bez znaku z nieba...
- No to cze艣膰 - rzek艂 Snape i spr贸bowa艂 uciec.
- Czekaj!
Z艂apa艂a go za rami臋. Zesztywnia艂 tak, jakby kto艣 trafi艂 go petryfikuj膮cym.
- Mo偶esz mu powiedzie膰, 偶e jest najprzystojniejszym ch艂opakiem 艣wiata i... 偶e jest wspania艂ym 艣cigaj膮cym i... 偶e na miotle wygl膮da jak huragan i...
- I mam sobie mo偶e jeszcze sprawi膰 bia艂e gieze艂ko i doklei膰 skrzyde艂ka, co, Winterblow? - rykn膮艂 Snape, odwracaj膮c si臋 gwa艂townie.
- Przepraszam? - nie zrozumia艂a Puchonka. Ojej, ale si臋 zdenerwowa艂...
Snape, nie wiadomo dlaczego, pacn膮艂 si臋 d艂oni膮 w czo艂o. Rosn膮ca obok sm臋tna litania pod膮偶y艂a w jego 艣lady, opryskuj膮c ich s艂odko pachn膮cym nektarem.
- Piszcie sobie listy mi艂osne, dobra? - wycedzi艂 przez zaci艣ni臋te z臋by. - Nie wykorzystujcie niewinnych ludzi.
- Naprawd臋? - wyszepta艂a. - My艣lisz, 偶e przeczyta? My艣lisz, 偶e si臋 ucieszy, jak zobaczy list ode mnie?
- Merlinie, Winterblow - j臋kn膮艂 Snape. - Tak, oszaleje z rado艣ci! 呕egnam!
- Czekaj!... Jak masz na imi臋? Dzi臋kuj臋!
Ale ju偶 znikn膮艂 za drzwiami szklarni. Dziwaczny ch艂opak. Wzruszy艂a ramionami i wr贸ci艂a do zbierania jag贸d. Normalnie, d艂ugie godziny sp臋dzone mi臋dzy ro艣linami sprawia艂y jej przyjemno艣膰. Jednak dzi艣 艣pieszy艂a si臋 jak mog艂a, by wreszcie odpakowa膰 prezent od Franka.
Jej Franka.
**
Mulciber wynurzy艂 si臋 z p贸艂mroku biblioteki, gdzie te偶 nie by艂o Snape'a. Zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, gdzie te偶 to skunksa wywia艂o. Od hogwarckich b艂oni ci膮gn膮艂 zapach powietrza po burzy, a ludu by艂o rozsypanego na m艂odej trawie tyle, co mr贸wk贸w. Doszed艂 szybko do wniosku, 偶e nie ma ochoty go tam szuka膰. I tak mia艂 parszywy humor. Z domu przyszed艂 list, 偶e ojciec musia艂 zaku膰 starsz膮 siostr臋 w lochach, bo znowu wylaz艂a na miasto i znaleziono j膮 po trzech dniach pod przypadkowym czarodziejem, dziwk臋 jedn膮. Zapowiada艂y si臋 wakacje marze艅. W dodatku nied艂ugo pewnie Snape wr贸ci z kolejnego bezowocnego 艣ledzenia Gryfon贸w i zacznie mu jojczy膰 nad g艂ow膮, 偶e peleryny-niewidki powinny by膰 zabronione. Skunks by艂 irytuj膮cy w tej swojej obsesji band膮 Pottera. Przecie偶 nied艂ugo i tak zostan膮 艣miercio偶ercami i zaavaduj膮 ich wszystkich. Po艣wi臋ci艂by lepiej sw贸j cenny czas na pozbycie si臋 tych kilogram贸w 艂oju z 艂epetyny. Mulciber nie by艂 pewien, czy w艣r贸d 艣miercio偶erc贸w istniej膮 jakie艣 normy higieny, ale je艣li istnia艂y, to Snape'a wywaliliby jako pierwszego.
Poniewa偶 na razie by艂 sam, postanowi艂 troch臋 si臋 rozerwa膰.
Lochy by艂y wolne od potencjalnych ofiar, wida膰 wszyscy uciekli na s艂oneczko. Mulciber ruszy艂 wi臋c wy偶ej. Gdzie艣 w po艂owie wachlarzowatych schod贸w zachodniego skrzyd艂a napotka艂 na swej trasie samotn膮 (i nieostro偶n膮) Krukonk臋. Siedzia艂a na stopniu z nog膮 za艂o偶on膮 na nog臋 i korzystaj膮c z firan 艣wiat艂a wpadaj膮cego przez ogromne witra偶owe okno, czyta艂a niewielki tomik czego艣, co wygl膮da艂o na poezj臋. Na jej twarzy malowa艂o si臋 takie obrzydzenie, 偶e Mulciber my艣la艂 przez chwil臋, 偶e mo偶e to co艣 autorstwa 艣wira Avery'ego.
Niestety, dziewczyna nazywa艂a si臋 Rookwood i nic nie m贸g艂 na to poradzi膰. Postanowi艂 wi臋c j膮 min膮膰 i poszuka膰 odpowiedniejszej ofiary. Jednak, gdy ju偶 przeskoczy艂 wyj膮cy stopie艅 i znalaz艂 si臋 na jej wysoko艣ci, wsta艂a i ruszy艂a za nim.
- Hej, Mulciber.
- Odwal si臋 Rookwood, je艣li nie chcesz dosta膰 w pysk - poradzi艂 jej 艢lizgon.
Szybkim krokiem przemierzy艂 szeroki korytarz prowadz膮cy do sali Transmutacji. Nie odst臋powa艂a go o krok, zaraza jedna.
- Po prostu chc臋 ci臋 ostrzec. Inni 艢lizgoni gadaj膮 ju偶 o tym na ca艂ego, a i Krukoni nie milcz膮.
- Co ty za bzdury pleciesz? - zdenerwowa艂 si臋 nie na 偶arty Mulciber. Dowiedzieli si臋 o jego siostrze? Zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie i zast膮pi艂 jej drog臋. - Gadaj, co masz do powiedzenia i zje偶d偶aj!
- Chodzi o twojego najlepszego kumpla - powiedzia艂a konspiracyjnym tonem, nachylaj膮c si臋 w jego stron臋. - Lestrange'a. Knuje co艣 za waszymi plecami. M贸wi膮, 偶e...
Chwyci艂 j膮 za prz贸d szaty i pchn膮艂 na 艣cian臋. Ko艅cem r贸偶d偶ki kujn膮艂 j膮 w gard艂o, gdy tymczasem jego lewa d艂o艅 by艂a zaj臋ta przytrzymywaniem dr偶膮cej zdobyczy. Tak, ma艂a trz臋s艂a si臋 jak osika i cho膰 pr贸bowa艂a zachowa膰 nieporuszon膮 min臋, to jej cia艂o j膮 zdradza艂o. No ale po co, g艂upia, z nim zadziera艂a?
- 艢piewaj, wr贸belku - powiedzia艂 swym najg艂臋bszym g艂osem przysz艂ego 艣miercio偶ercy. - Jak ty i twoja zgraja chcecie wrobi膰 Rudolfa?
- Nie... Nie b臋d臋 rozmawia膰 w takich warunkach - powiedzia艂a, unosz膮c brod臋 do g贸ry. - Chyba pomyli艂e艣 mnie ze szlam膮, zb贸ju. Puszczaj w tej chwili!
- Zmu艣 mnie - odpar艂 Mulciber, szczerz膮c z臋by w ten szczeg贸lny spos贸b, kt贸ry wywo艂ywa艂 przera偶enie na twarzach jego ofiar. Dziewczyna prze艂kn臋艂a nerwowo 艣lin臋. - Ja mam r贸偶d偶k臋 w r臋ce, a ty nie masz. Co chcesz mi zrobi膰?
Wbi艂 koniuszek r贸偶d偶ki w jej podbr贸dek i zacz膮艂 mamrota膰 pewne do艣膰 zabawne zakl臋cie. Niestety, zdekoncentrowa艂 go nag艂y, ostry b贸l w podbiciu stopy. Wrzasn膮艂 i odruchowo odskoczy艂, usuwaj膮c uszkodzon膮 ko艅czyn臋 z zasi臋gu twardych obcas贸w panny Rookwood. Dziwka si臋gn臋艂a po r贸偶d偶k臋.
- Dienitperra!
Niewidzialna si艂a chwyci艂a j膮 za 艂ydk臋 i szarpni臋ciem pos艂a艂a na ziemi臋. Przeci膮gn臋艂a j膮 te kilka krok贸w, krzycz膮c膮 i pr贸buj膮c膮 wyrwa膰 si臋 z u艣cisku szcz臋k, do miejsca gdzie sta艂 Mulciber. 艢lizgon przycisn膮艂 j膮 kolanem do ziemi i chwyci艂 za w艂osy.
- Zaraz ci poka偶臋 gdzie twoje miejsce, suko! - sykn膮艂.
Szarpa艂a si臋 i pr贸bowa艂a wydrapa膰 mu paznokciami oczy. By艂a jednak od niego o wiele mniejsza i s艂absza.
- Immobilus - powiedzia艂 Mulciber, by zaoszcz臋dzi膰 sobie fatygi. - To jak, 艣piewasz czy bawimy si臋 dalej?
- Po偶a艂ujesz tego! - wysapa艂a. - Jak tylko moja rodzina si臋 dowie...
- A jest tutaj? - spyta艂. - Nie? A to szkoda. Brim...
- Czekaj! - krzykn臋艂a. - Prosz臋, nie r贸b tego!
- Bo co?
- Bo ci臋 wywal膮! Prefekt tu idzie!
- Nie chrza艅! I tak ci nie uwie...
Zaraz... Rzeczywi艣cie s艂ycha膰 by艂o jakie艣 kroki. Zamar艂 na chwil臋, odrywaj膮c wzrok od jej bladej jak 艣ciana twarzy i nas艂uchiwa艂. Kroki si臋 zbli偶a艂y...
- Zje偶d偶aj!
Uwolni艂 j膮 od czaru. Doku艣tyka艂a do najbli偶szej 艂azienki, raz po raz wycieraj膮c oczy r臋kawem. Mulciber sta艂 przez chwil臋, niezdecydowany, co robi膰. Wreszcie, nadchodz膮ca osoba skr臋ci艂a za r贸g i znalaz艂a si臋 z nim twarz膮 w twarz.
Snape.
- Mulciber? A ty co tu robisz w taki pi臋kny dzie艅 wiosenny? Polowanko? - sarkn膮艂, mijaj膮c go bez zatrzymywania si臋. Mulciber pod膮偶y艂 jego 艣ladem.
- Tak, w艂a艣nie przep艂oszy艂e艣 mi zdobycz, a nie masz poj臋cia jak cholernie trudno by艂o co艣 znale藕膰! - wyrzuci艂 z siebie, gorzko zawiedziony. - I gdzie ty znowu polaz艂e艣, tylko nie m贸w, 偶e za Potterem, bo jak zaczniesz jojczy膰, to ci nos wygn臋 w drug膮 stron臋! I... Merlinie! Jakie艣 nowe perfumy? - Mulcibera niemal zemdli艂o.
- Chcesz przekle艅stwem mi臋dzy oczy?
Mulciber zamilk艂 na chwil臋.
- To zachowuj si臋.
- Ale co ty...
- Nie twoja sprawa - odwarkn膮艂 Snape. - A teraz chod藕 na s艂oneczko. Potrzebuj臋 troch臋 pozytywnej energii.
**
Sobota...
- I jak? Dowiedzia艂e艣 si臋? - spyta艂 niecierpliwie Severus, opieraj膮c si臋 o brzeg sto艂u. Postuka艂 palcem w grzbiet pot臋偶nego oprawionego w sk贸r臋 tomu "Runy wczoraj i dzi艣". - Hej?
Frank Longbottom podni贸s艂 wzrok znad pilnie studiowanych notatek. Na jego wargach wykwit艂 u艣miech. Skin膮艂 g艂ow膮.
- Dzi臋ki za Alicj臋.
- Czy偶by艣 otrzyma艂 bardzo d艂ugi i... puchaty list? - zgad艂 Snape.
- Hm.
Longbottom si臋 rozmarzy艂. Severus odchrz膮kn膮艂 znacz膮co, by 艣ci膮gn膮膰 starszego 艢lizgona z si贸dmego nieba.
- I co ci powiedzia艂a?
- Ach, tak. Nie l臋kaj si臋, Snape, to nie przez ciebie. Zapomnia艂a napisa膰 o trzecim zastosowaniu transmutacji drewno-metal na pi膮tkowym sprawdzianie i my艣la艂a, 偶e McGonagall j膮 wytrolluje.
Severusowi r臋ce opad艂y. Klepn膮艂 na wolny sto艂ek.
- Nie rozumiem Krukon贸w - wyzna艂.
- Ano.
No to mamy sukces, pomy艣la艂 Snape. Mimo to, wcale nie by艂o mu do 艣miechu. Otrzyma艂 ca艂kowicie nieistotn膮 informacj臋. A co da艂 w zamian? Zosta艂 dwukrotnie zr贸wnany z b艂otem. Dowiedzia艂 si臋, dobitnie i na wiele sposob贸w, za jakiego 艣miecia uwa偶a go ptasia 膰wiartka Hogwartu.
Jak sobie niby wyobra偶a艂a Rookwood ich w starciu z Voldemortem?
- Wiesz - powiedzia艂 prefekt naczelny, po czym zamy艣li艂 si臋 na chwil臋. Jego twarz, co dziwne, nie wyra偶a艂a tak znanej Snape'owi niech臋ci. By艂a spokojna i powa偶na. Wok贸艂 szarych, 偶yczliwych oczu zarysowa艂y si臋 delikatne zmarszczki. Severus nie do ko艅ca rozumia艂, co si臋 dzieje, jednak jego serce za艂omota艂o niespokojnie w piersi. - Nie jeste艣 taki z艂y, jak si臋 wydajesz na pierwszy rzut oka, ma艂y.
Nie jestem ma艂y, pomy艣la艂 ze z艂o艣ci膮 Snape. Od trzech miesi臋cy jestem pe艂noletni. Chcia艂 wyartyku艂owa膰 jaki艣 protest ale nie m贸g艂. S艂owa nie przechodzi艂y przez 艣ci艣ni臋te gard艂o.
- Nie pakuj si臋 w to g贸wno. 呕ycia szkoda.
- Uhm.
Czemu nagle wszyscy zapragn臋li dawa膰 mu dobre rady? Nie prosi艂 o nie.
- Je艣li by艣 kiedy艣 czego艣 potrzebowa艂, wiesz gdzie mnie znale藕膰.
Snape spojrza艂 pytaj膮co na prefekta. Ale Longbotom ju偶 sko艅czy艂.
- A teraz znikaj, wasza 艣lizgo艅sko艣膰. Dekoncentrujesz mnie, a tu za miesi膮c owutemy.
**
Poniedzia艂ek...
- ... Droopster ma urodzinki. Si贸demka zaofiarowa艂a si臋 kupi膰 mu jaki艣 wystrza艂owy prezent... Miejmy nadziej臋, 偶e to nie oznacza, 偶e ca艂a buda p贸jdzie w powietrze. Reszta nale偶y do nas. Pozwoli艂em sobie rozdzieli膰 obowi膮zki. Severus upiecze ciasto...
- 呕e jak? - Snape'a umieszczenie w jednym zdaniu jego osoby i produktu frywolnego definitywnie wyrwa艂o z zamy艣lenia. Lestrange bezradnie wzruszy艂 ramionami.
- Na ciebie wypad艂o.
- Pr臋dzej mi oczy na ty艂ku wyrosn膮.
- Nie d膮saj si臋. Wszyscy wiedz膮, 偶e to ty najlepiej sobie radzisz z brejami, pardon, eliksirami.
- To ja mam mu upiec ciasto, czy uwarzy膰 trucizn臋? - zapyta艂 podejrzliwie Snape.
- Ciacho z nadzieniem! - podpowiedzia艂 Mulciber.
- I o czym my w og贸le m贸wimy?
- Snape, ty mnie nie s艂ucha艂e艣?
Severus, w rzeczy samej, nie s艂ucha艂. Przepuszcza艂 ko艂o uszu paplanin臋 Rudolfa, gdy偶 jego m贸zg ci臋偶ko pracowa艂, pr贸buj膮c rozwi膮za膰 zagadk臋 stulecia: Co te偶 wymodzi艂a Rookwood? Jak do tej pory nie zauwa偶y艂 jakichkolwiek oznak jej dzia艂alno艣ci. Przemawia艂o to na jego korzy艣膰 i oznacza艂o, 偶e Krukonka rzeczywi艣cie by艂a pozerk膮, mocn膮 jedynie w g臋bie. Ale, mimo 偶e na razie tryumfowa艂, nie m贸g艂 si臋 wyzby膰 pewnego szczeg贸lnego niepokoju, kt贸ry przenika艂 go a偶 do ko艣ci za ka偶dym razem, kiedy wchodzi艂 do swojego dormitorium.
- Coroczne zebranie przed wakacjami, ch艂opie. Nie m贸w mi, 偶e nie pami臋tasz. To bardzo wa偶ne 偶eby艣my si臋 wszyscy razem spotkali zanim... Jeste艣my ju偶 wszyscy pe艂noletni, rozumiecie. Kto wie, co wydarzy si臋 tego lata.
Oczy Lestrange'a rozb艂ys艂y. Nie trzeba si臋 by艂o d艂ugo zastanawia膰, by wywnioskowa膰, co on mia艂 nadziej臋 偶e si臋 wydarzy. Jeszcze mi w ca艂ej tej radosnej mieszaninie i Czarnego Pana brakuje, pomy艣la艂 nieweso艂o Severus. Je艣li Rookwood chcia艂a mu zawali膰 偶yciorys, to przynajmniej w tym osi膮gn臋艂a sw贸j cel. Nagle Snape nie by艂 stuprocentowo pewien, ani swych przyjaci贸艂 艢lizgon贸w ani tego, czy naprawd臋 chce sta膰 si臋 cz臋艣ci膮 elitarnej grupy, o kt贸rej do tej pory m贸wiono mu w samych superlatywach.
艢miercio偶ercy. Moc. Powa偶anie. Mo偶liwo艣ci. W艂adza.
Niewolnicy?
Tak twierdzi艂a Rookwood. Co ona mo偶e wiedzie膰 o na艣ladowcach Czarnego Pana? Wychowa艂a si臋 w艣r贸d nich. I co z tego? On s艂ysza艂 pochwa艂y z ust samych 艣miercio偶erc贸w. Ciemnymi wieczorami przy szklaneczce whisky snuli opowiadania o kr臋gach wtajemniczonych, maskach, runicznych no偶ach zakl臋tych przez samego Lorda Voldemorta, kt贸re krew jednoro偶ca przeistacza艂y w eliksir wiecznego istnienia, chwilach, gdy krople krwi wsi膮kaj膮 w d臋bowe deski, na niebie roztacza si臋 upiorna 艂una Mrocznego Znaku, a aurorzy kwil膮 jak dzieci i na kl臋czkach b艂agaj膮 o 偶ycie, o 艂askach sp艂ywaj膮cych na najwierniejszych druh贸w Czarnego Pana... M艂odzi czarodzieje s艂uchali z otwartymi ustami. Dosta膰 si臋 do 艣miercio偶erc贸w by艂o najwi臋kszym zaszczytem.
Nikt nie wie jak jest naprawd臋, dop贸ki nie znajdzie si臋 w 艣rodku.
Severus nie mia艂 poj臋cia sk膮d wzi臋艂a si臋 ta my艣l. Ale przerazi艂a go do g艂臋bi.
- Hej, Ziemia do Snape'a! Powtarzam po raz ostatni: w t臋 sobot臋 o pierwszej w 艢wi艅skim 艁bie.
Lestrange wygl膮da艂 na zirytowanego, cho膰 nie mog艂o si臋 to r贸wna膰 z uczuciem, kt贸re ogarn臋艂o Sevrusa. No pi臋knie! Nie do艣膰, 偶e wszystko mu si臋 na 艂eb wali to jeszcze z nag艂a druzgotek zacz膮艂 cierpie膰 na nadmiar popularno艣ci! I jak on pogodzi ze sob膮 Ew臋 Zgub臋 Narod贸w i doroczne K贸艂ko Szyde艂kowania?
- Je艣li ten spektakl z urodzinami ma by膰 przykrywk膮 to chyba wam na m贸zg pad艂o - odpar艂 sceptycznie Snape, staraj膮c si臋 jednocze艣nie uspokoi膰 zalewaj膮c膮 go burz臋 pot臋偶nych emocji.
- Czemu nie? - Rudolf wygl膮da艂 na rozentuzjazmowanego. - Slytherin te偶 mo偶e pozwoli膰 sobie na odrobin臋 niewinnej rozrywki.
- Straci艂e艣 niewinno艣膰 na drugim roku, kiedy zab艂膮dzi艂e艣 do 艂azienki J臋cz膮cej Marty - przypomnia艂 mu z艂o艣liwie Severus.
- O偶 ty, perwersie jeden! - oburzy艂 si臋 Rudolf.
- Wci膮偶 ucieka na sam jej widok - zauwa偶y艂 Mulciber.
Obaj parskn臋li 艣miechem.
- Dobrze, mo偶ecie sobie urz膮dza膰 urodzinki - Severus dzielnie przemilcza艂 gwa艂townie narastaj膮ce w nim pok艂ady sceptycyzmu. Mia艂 wystarczaj膮co du偶o problem贸w, by jeszcze martwi膰 si臋, 偶e inni robi膮 z siebie idiot贸w. - Tylko nie m贸wcie potem, 偶e was nie ostrzega艂em, jak w po艂owie spotkania do艂膮czy si臋 do nas Dumbledore w papierowej czapeczce na g艂owie i zechce sobie z nami strzeli膰 zdj臋cie pami膮tkowe.
Skr臋cili na schody do loch贸w. W膮skie stopnie z szarego kamienia nie nale偶a艂y do najbezpieczniejszych. Wy艣lizgane tysi膮cami uczniowskich but贸w nie dawa艂y pewnej podpory dla st贸p, za艣 architekt nie pomy艣la艂 o por臋czy, kt贸rej mo偶na by si臋 przytrzyma膰 na wypadek, gdyby Potter upu艣ci艂 s艂oik z 艣limaczym 艣luzem. Severus wi臋c, nauczony bolesnym do艣wiadczeniem, odskoczy艂 instynktownie. W tym samym momencie ko艂o jego twarzy 艣wisn臋艂y dwa warkocze i co艣 potr膮ci艂o Rudolfa tak, 偶e nieomal zlecia艂 na pysk.
- Hej, ty! - wrzasn膮艂 ch艂opak, wygra偶aj膮c nieostro偶nej pannicy pi臋艣ci膮. - Uwa偶aj gdzie stawiasz stopy, 艂ajzo!
艢lizgonka odwr贸ci艂a si臋 w miejscu i unios艂a brew jakby dopiero co go zauwa偶y艂a. Prychn臋艂a.
- Jak ty mnie nazywasz, ty艂ku gumoch艂ona? Je艣li kto艣 ma tu uwa偶a膰, to lepiej ty to r贸b, Lestrange. Avery ma na ciebie takiego haka, 偶e jak ci si臋 w g臋b臋 wbije to ci p臋pkiem wyjdzie.
- 呕e co?
- Nie pomagam zdrajcom! - zawo艂a艂a, po czym znikn臋艂a w g艂臋bi korytarza.
Lestrange gapi艂 si臋 za ni膮 z ustami otwartymi szeroko jak wrota piekielne.
- A 偶eby to - rzek艂 wreszcie. - S膮dzi艂em, 偶e po trzech pokoleniach si臋 zapomni. Ale nie. Pieprzony Avery musi wymierzy膰 poetyck膮 sprawiedliwo艣膰.
- O czym ty sm臋cisz? - spyta艂 podejrzliwie Severus.
- Kiedy艣 moja i jego rodzina pok艂贸ci艂a si臋 o jaki艣 patent. Moja wygra艂a. Od tej pory jeste艣my oficjalnymi wrogami. Wygl膮da na to, 偶e drogi Julian poczu艂 si臋 w obowi膮zku dokopania mi przed zako艅czeniem swojej kariery szkolnej.
Mulciber si臋 zgodzi艂. Severus mia艂 w艂asn膮 teori臋, ale nie zamierza艂 si臋 z nikim ni膮 dzieli膰.
Salon Slytherinu wygl膮da艂 tak samo zielono, snobistycznie i w og贸le identycznie jak zawsze. Lecz, mimo 偶e lampy i 艣wiece pali艂y si臋 r贸wnym, silnym 艣wiat艂em, to gdzieniegdzie rodzi艂y si臋 ciemne plamy, z rodzaju tych, kt贸re znikaj膮 w chwili, gdy cz艂owiek zechce si臋 im przyjrze膰. Przyk艂adowo, grupka pierwszak贸w na ich widok zbi艂a si臋 cia艣niej w swym ulubionym k膮ciku pod R臋k膮 Dementora (rze藕bionym kandelabrem, kt贸ry w za艂o偶eniu mia艂 by膰 pi臋cioma sycz膮cymi w臋偶ami, ale rzuca艂 makabryczny cie艅 na 艣cian臋) i zacz臋艂a co艣 do siebie szepta膰, niemal zach艂ystuj膮c si臋 z podniecenia. Starsi uczniowie wykonywali jakie艣 skomplikowane manewry, kt贸re mog艂y przywodzi膰 na my艣l ruchy figur szachowych. Przechodzili z miejsca na miejsce, zmieniali fotel... Okr膮偶ali ich. Severus poczu艂 si臋 jak ostatni samotny pion broni膮cy dost臋pu do kr贸la. Sprawdzi艂, czy aby na pewno wci膮偶 ma r贸偶d偶k臋...
- Nie podoba mi si臋 to - powiedzia艂 Mulciber.
Od strony dormitori贸w wkroczy艂 do salonu Julian Avery, z t膮 nieodzown膮 min膮 cz艂owieka, kt贸ry ma 艣wi臋t膮 racj臋 i niech mu kto艣 udowodni, 偶e nie. Otacza艂o go kilkoro si贸dmorocznych kt贸rzy, co Severus z niepokojem zauwa偶y艂, nie nale偶eli do jego zwyk艂ego kr臋gu znajomych.
- Prosz臋, prosz臋. I kt贸偶 to zawita艂 w nasze go艣cinne progi? - wycedzi艂 Avery, podp艂ywaj膮c swym posuwistym krokiem do Rudolfa. - Mamy nadal dawa膰 schronienie i karm臋 temu psu niegodnemu, kt贸ry kala swe rodzinne gniazdo? A mo偶e wytarmosimy go za kud艂y i wyrzucimy za drzwi, tam gdzie jego miejsce?
- Chcesz czego艣 ode mnie, poeto za p贸艂 knuta? - spyta艂 zaczepnie Lestrange. - To powiedz to wprost. Tylko b艂agam, nie rymuj.
- My te偶 czego艣 od ciebie chcemy, Lestrange - odpar艂 jeden z 艢lizgon贸w okupuj膮cych sk贸rzane fotele. Severus sklasyfikowa艂 go jako pi膮ty rok. - Ju偶 do艣膰 si臋 nas艂uchali艣my opowie艣ci o tym, jak zamierzasz zniszczy膰 reputacj臋 naszego Domu i wsadzi膰 swoich w艂asnych koleg贸w za kratki po to tylko, by m贸c si臋 samemu wybi膰 w s艂u偶bie twego ukochanego Czarnego Pana. Teraz chcemy wiedzie膰, co ty masz do powiedzenia na swoj膮 obron臋.
- Co wam si臋 wszystkim uroi艂o? - wykrzykn膮艂 zdumiony Rudolf.
- Ja! Ja! - Jedna z mniejszych dziewczynek podskakiwa艂a do g贸ry, machaj膮c uniesion膮 d艂oni膮 i najwyra藕niej pragn膮c zosta膰 dostrze偶on膮. - Ja wszystko wiem! Ja powiem!
- M贸w - pozwoli艂 jej Avery.
- No bo on zna tajemnic臋! Wielk膮 tajemnic臋! - wyrzuci艂a z siebie bez tchu m艂oda 艢lizgonka. - Tajemnic臋 Komnaty Tajemnic! Ma do niej klucz i chce j膮 otworzy膰! Wypu艣ci z niej potwora, straszn膮 besti臋 i b臋dzie jej rozkazywa艂! I bestia po偶re wszystkie szlamy, a wtedy on zrzuci win臋 na innych i nastraszy ich, 偶e je艣li nie b臋d膮 wsp贸艂... wsp贸艂... Je艣li si臋 nie zgodz膮, to bestia ich te偶 zje!
- To najwi臋ksza bzdura...
- Mi艂o, nieprawda偶? - Avery u艣miechn膮艂 si臋 s艂odko. - A je艣li ta ma艂a m贸wi prawd臋? Wszak wiemy, 偶e twoja rodzina nie gra czysto. Je艣li kto艣 z was znalaz艂by rozwi膮zanie najwi臋kszej zagadki Hogwartu, to mo偶na mie膰 pewno艣膰...
- Tak bardzo ci臋 gryzie historia sprzed wieku? - przerwa艂 mu wpieniony Lestrange. Zadarty nos Juliana dzia艂a艂 na niego niczym p艂achta na byka. - Jeste艣 偶a艂osny! Chcesz pojedynku? B臋dziesz mia艂 pojedynek! Tu i teraz! Stawaj, wierszokleto!
Dramatycznym gestem wydoby艂 z r臋kawa szaty swoj膮 r贸偶d偶k臋. Trysn臋艂a fontanna karmazynowych iskier i Rudolf przez chwil臋 wygl膮da艂 niczym legendarny m艣ciciel. Ale w tym samym momencie tu偶 przed jego nosem zmaterializowa艂 si臋 ostry koniec innego produktu Olivandera. Severus nigdy jeszcze nie widzia艂 na twarzy Regulusa Blacka tak skoncentrowanej w艣ciek艂o艣ci.
- Chcesz walczy膰 i ze mn膮? Tak si臋 sk艂ada, Lestrange, 偶e ja te偶 wiem o pewnych nieczystych sprawkach - powiedzia艂. - I my艣l臋, 偶e jeste艣 zdolny do wszystkiego. Nie obchodzi mnie, co knujesz, ale je艣li oka偶e si臋, 偶e zdradzasz Slytherin, dowiesz si臋 osobi艣cie, 偶e cytat "I spad艂 na niego gniew Black贸w, i poch艂on膮艂 jego maj膮tki, dziedzic贸w, wszystko to, co ukocha艂" nie jest wyssany z palca.
No prosz臋. Co za pasja, co za g艂臋bia. I nie zap艂aci艂em za to ani knuta, pomy艣la艂 Severus.
- Najbardziej niewiarygodne historie czasami okazuj膮 si臋 prawdziwe - zacytowa艂 Avery. - Ty za艣, m贸j przyjacielu, odrobin臋 przesadzi艂e艣.
- Do naszych uszu dosz艂o - powiedzia艂 jeden z si贸dmorocznych 艢lizgon贸w otaczaj膮cych Avery'ego, marszcz膮c gro藕nie czo艂o - 偶e wszed艂e艣 w posiadanie nielegalnych eliksir贸w. Jeden z nich sprawia, 偶e czyje艣 cia艂o twardnieje i zmienia si臋 w drewno, inny rozpuszcza oczy, jeszcze inny rozdziela m贸zg tak, 偶eby ka偶da z jego po艂贸wek my艣la艂a, 偶e jest oddzieln膮 osob膮...
Arbustosena i 艢lepy Kurak. A to ostatnie to nawet nie eliksir tylko czwarte Zakl臋cie Duszy, pomy艣la艂 Severus.
- Wy my艣licie, 偶e ja jestem idiot膮? - spyta艂 wyra藕nie poblad艂y Rudolf. Nie m贸g艂 nie zauwa偶y膰, 偶e coraz wi臋cej os贸b do艂膮cza艂o si臋 do otaczaj膮cego ich kr臋gu. Nie wszyscy wyj臋li r贸偶d偶ki, ale twarze znakomitej wi臋kszo艣ci nie wyra偶a艂y poparcia dla ofiary. - 呕e trzyma艂bym co艣 takiego w Hogwarcie? Za kogo wy mnie macie?
- Za podst臋pnego karierowicza?
- Powiedz, Lestrange, na kim chcia艂e艣 tego wszystkiego u偶y膰?
- Zdrajca!
- Nie do艣膰 ci, 偶e Slytherin ma tak parszyw膮 reputacj臋? Jeszcze chcesz j膮 pogorszy膰?
- Swoje 艣miercio偶ercze zabawki u偶ywaj na sobie, dr膮galu!
- To co ty tam masz?
- Ja s艂ysza艂em, 偶e to pergamin na kt贸rym jest napisane bardzo staro偶ytne zakl臋cie! Ten kto je przeczyta stanie si臋 do ko艅ca 偶ycia niewolnikiem w艂a艣ciciela pergaminu! - wykrzykn膮艂 nadgorliwy drugoroczny.
- Co ty gadasz, Jeffrey! - oburzy艂 si臋 inny. - To jajo bazyliszka, takie wielkie! A one s膮 pos艂uszne temu, kogo pierwszego zobacz膮!
- 艁a艂! - westchn臋艂y ch贸ralnie dwie pierwszoklasistki.
- Oj dzieci, dzieci - Jedna ze starszych 艢lizgonek potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - Wyobra藕nia was ponosi.
- Ale to prawda!
- My s艂yszeli艣my!
- Co niby s艂yszeli艣cie? - wykrzykn膮艂 Rudolf. - Ja chyba 艣ni臋! Slytherin zmieni艂 si臋 w bastion plotkarzy! Wy te偶 s艂yszeli艣cie? - spyta艂 Severusa i Mulcibera.
- Kt贸r膮 wersj臋? - zadrwi艂 Snape.
- Ja... Chyba co艣 s艂ysza艂em... - Mulciber zmarszczy艂 brwi. - Ale oczywi艣cie, 偶e temu nie wierz臋! - doda艂 gor膮co.
- Czy wy nie widzicie? - miota艂 si臋 dalej Lestrange. - To wszystko jakie艣 bzdury! Kto艣 chce mnie zniszczy膰! I nawet wiem kto! - zwr贸ci艂 si臋 w kierunku Avery'ego. - Ty 艣winio!
Chcia艂 si臋 rzuci膰 z pi臋艣ciami na swego adwersarza, ale na swej drodze napotka艂 r贸偶d偶k臋, a w jej przed艂u偶eniu Regulusa.
- Nie mieszaj go do tego - powiedzia艂 Black. - Mog臋 zar臋czy膰, 偶e to nie 偶adna plotka, kt贸ra ma na celu nadszarpni臋cie twojej reputacji. W tym tkwi ziarnko prawdy. Inaczej by艣 si臋 tak nie miota艂.
- Miotam si臋, bo nagle wszyscy zachowujecie si臋 jakby艣cie si臋 szaleju najedli! - wrzasn膮艂 Lestrange.
- No, ju偶, nie chcemy ci zrobi膰 krzywdy. Je艣li to potwarz, wszyscy oficjalnie ci臋 przeprosimy - powiedzia艂a jedna z si贸dmorocznych, muskularna dziewczyna graj膮ca w dru偶ynie na pozycji pa艂karza. Przyst膮pi艂a do Rudolfa i klepn臋艂a go w plecy. Pod biednym Lestrange'em nogi si臋 ugi臋艂y.
- Wiemy, 偶e ukrywasz jaki艣 niezwykle niebezpieczny magiczny artefakt. Wiemy te偶, 偶e zamierzasz go przeciwko nam u偶y膰. A skoro nikt nie zna szczeg贸艂贸w, to dziwisz si臋, 偶e ludzie spekuluj膮 na ten temat? - kontynuowa艂 my艣l Regulus. - Szczeg贸lnie najm艂odsi, kt贸rzy maj膮 najbujniejsz膮 wyobra藕ni臋 i najmniejsze rozeznanie w tych sprawach?
- Nie chcemy tego tutaj! - wykrzykn膮艂 jaki艣 艣mia艂y czwartoroczny. - Nie wszyscy maja takie ambicje jak ty, wiesz?
- Ja naprawd臋 nie wiem, o czym wy m贸wicie! Ratuj mnie, Slytherinie!
- Slytherin nic ci ju偶 nie pomo偶e - zauwa偶y艂 Avery. - Jedynym ratunkiem dla twego honoru jest udowodni膰 tw膮 niewinno艣膰.
- Niby jak?
- Poka偶, 偶e rzeczywi艣cie niczego przed nami nie chowasz - odpar艂 Julian. Jego wargi wygi臋艂y si臋 w i艣cie diabelskim u艣miechu.
Lestrange najpierw zblad艂 艣miertelnie. Potem na jego policzki wyst膮pi艂y krwiste rumie艅ce.
- Wy chyba... wy chyba... Nie zamierzacie grzeba膰 w moich rzeczach? - wyduka艂. Jego oczy przebieg艂y po zgromadzonych i zatrzyma艂y si臋 niespodziewanie na Severusie. - Powiedz, 偶e to nie ty.
- 呕e nie ja co?
- 呕e nie ty powiedzia艂e艣...
- Co niby? - Severus pos艂a艂 mu niewinne spojrzenie. - Mam lepsze zaj臋cia ni偶 rozpowiadanie bredni.
- Sam nam je poka偶esz - pozwoli艂 mu 艂askawie Avery.
- Mam wystawia膰 na widok publiczny swoje gacie? Wy chyba chorzy jeste艣cie! Psychopaci! - zawy艂 Lestrange. - Zawo艂am opiekuna domu! Gdzie jest prefekt naczelny?!
- Chcesz, 偶eby oni te偶 popodziwiali? - prychn臋艂a pa艂karka. - Nie ma rady, stary. Prowad藕 do tej jaskini smoka.
Czarny Pan to z艂o, pomy艣la艂 Severus. Ale Ewa Rookwood jest jeszcze gorsza.
- Mo偶esz komisyjnie - zaproponowa艂, lituj膮c si臋 nad b膮d藕 co b膮d藕 kumplem w potrzebie. - Po jednej osobie z ka偶dego roku i sami faceci.
- To jest skandal! Ja si臋 nie zgadzam!
- A da艂 ci kto艣 wyb贸r? - zadrwi艂 jeden z si贸dmorocznych.
Dziesi臋膰 minut i stek przekle艅stw p贸藕niej jedenastka uczni贸w zaj臋艂a miejsca w dormitorium sz贸stego roku. Jedenastka, gdy偶 偶aden ze wsp贸艂lokator贸w Rudolfa nie zamierza艂 przegapi膰 takiego wydarzenia, a, jak argumentowali logicznie, to by艂o ich dormitorium i wst臋pu do niego nikt im zabroni膰 nie m贸g艂. Severus wskoczy艂 na swoje 艂贸偶ko i po艂o偶y艂 si臋 na brzuchu, podpieraj膮c brod臋 na r臋kach. Do pe艂ni szcz臋艣cia brakowa艂o mu jedynie worka czekoladowych 偶ab, niestety, podczas ostatniego pobytu w Hogsmeade nie pomy艣la艂 o przygotowaniu si臋 na imprez臋.
Rudolf kopni臋ciem otworzy艂 kufer i zacz膮艂 wywala膰 wszystko na pod艂og臋.
- Macie! - wrzasn膮艂, ciskaj膮c w nich stosem ubra艅. - To s膮 moje szaty codzienne i od艣wi臋tne, a to moja bielizna, uwa偶ajcie bo mo偶e was zabi膰!
- Nosisz jedwabne gacie? - zaciekawi艂 si臋 Severus, za co otrzyma艂 mordercze spojrzenie. To za wycierucha, pomy艣la艂 z satysfakcj膮. - Hm, musi by膰 ci przyjemnie...
- Nie po偶yczam - sarkn膮艂 Rudolf. Wyci膮gn膮艂 kolejny stos. - A to moje ksi膮偶ki! Patrzcie, jakie niebezpieczne tytu艂y! Numerologia dla zaawansowanych, 艣miertelna bro艅! Oho, zawieruszy艂 mi si臋 stary numer Proroka, to chyba nie jest karalne? Patrzcie, pergaminy, kt贸rych przeczytanie grozi wypaleniem neuron贸w! Tylko nie otwierajcie tych z transmutacji, podobno atrament u偶ywany przez McGonagall powoduje u ofiary pocz膮tkowo eufori臋, a nast臋pnie 艣mier膰 w m臋czarniach!
Do stosu do艂膮czy艂 jeszcze p艂aszcz i buty zimowe, zestaw do eliksir贸w, kosmetyki i spora ilo艣膰 ca艂kowicie niewinnych przedmiot贸w, w tym ciamkaj膮ce krakersy, karty do gry, flaszka ognistej whisky, korespondencja, z kt贸rej unosi艂 si臋 s艂odkawo-md艂y zapach jakiego艣 kwiecia i bardzo wytarty smok-przytulanka.
- Ale mo偶e - Lestrange uni贸s艂 d艂o艅 niczym jaki艣 prestidigitator i wskaza艂 na kufer - Mo偶e ten kufer ma drugie dno? Jak s膮dzicie? Sprawd藕my! - Trzasn膮艂 nim i ponownie otworzy艂. - Niestety, sztuczka si臋 nie uda艂a. Jakie艣 pytania?
Spojrza艂 w艣ciekle po publice.
- A i owszem. Mam jedno - zgodzi艂 si臋 Regulus, opuszczaj膮c r贸偶d偶k臋. - Wykry艂em spor膮 ilo艣膰 magii, o tutaj. - Wskaza艂 na 艂贸偶ko Rudolfa. - Mo偶esz to wyt艂umaczy膰?
- Ja... Ja...
Rudolf otworzy艂 usta i zamkn膮艂 je. Nie trzeba by艂o si臋 przygl膮da膰, 偶eby zobaczy膰, 偶e ca艂y si臋 trz臋sie.
- Ty co? - spyta艂 cicho Regulus. - Mo偶e sprawdzimy sami? Accio po艣ciel Lestrange'a!
- Nie! Nie! - wrzasn膮艂 Rudolf i doskoczy艂 do swojego 艂贸偶ka. - Nie r贸bcie tego, ja... Ja wszystko wyja艣ni臋!
- Tylko nie 艂偶yj - ostrzeg艂 go Avery.
- To... To jest moja ro艣linka - wyduka艂 zrozpaczony 艢lizgon. - Ona nie lubi 艣wiat艂a.
Kto艣 zachichota艂.
- Jaka znowu ro艣linka? - dr膮偶y艂 Avery. - Pomrocznik? Rusa艂ka ksi臋偶ycowa? Sprecyzuj.
- Yy... To pierwsze.
- Doskonale - ucieszy艂 si臋 Julian. - Pozw贸l w takim razie, 偶e sprawdz臋 osobi艣cie...
- Nie! To znaczy, ona nie lubi obcych!
- Pomrocznik nie lubi膮cy obcych? - Regulus uni贸s艂 brwi w niedowierzaniu. - Co艣 mi tu 艣mierdzi.
- Ja wiem, kt贸re nie lubi膮 obcych! - wtr膮ci艂 si臋 drugoklasista. - Na przyk艂ad schowajka bermudnik...
- Cicho, ma艂y - przykaza艂 mu Black. - Dajmy si臋 wykaza膰 panu Rudolfowi. To jak, Lestrange, m贸wisz prawd臋, czy czekamy na profesora Slughorne'a?
Rudolf nabra艂 g艂臋boko powietrza.
- Pod warunkiem, 偶e nie powiecie o tym profesorom.
- Czy ty nas za kapusi贸w uwa偶asz, Lestrange? Merlinie, co za ni偶 spo艂eczny - westchn膮艂 Avery.
- No dobra - Osaczony 艢lizgon u艣miechn膮艂 si臋 kwa艣no. - Wiedzcie, 偶e robi臋 to dla waszego dobra. To... trzaska.
Starsi uczniowie pobledli. Drugoklasista upomnia艂 si臋 g艂o艣no o informacj臋.
- Jedna z ulubionych ro艣lin czarnoksi臋偶nik贸w - wyja艣ni艂 mu szeptem ucze艅 czwartego roku. - Je艣li dotknie j膮 kto艣 inny ni偶 w艂a艣ciciel, to po nied艂ugim czasie umiera... Ale zanim to si臋 stanie, zara偶a wszystkich innych, kt贸rych on z kolei dotknie. To si臋 rozszerza jak epidemia.
- Towar niewymienialny klasy A - zauwa偶y艂 Regulus. - No pi臋knie. I on co艣 takiego trzyma w Hogwarcie.
- Chcecie zobaczy膰? - wrzasn膮艂 Rudolf. Z b艂yskiem szale艅stwa w oku, zamaszystymi ruchami r贸偶d偶ki zlikwidowa艂 kurtyn臋 zakl臋膰 zabezpieczaj膮cych. - To patrzcie!
Zanurkowa艂 pod 艂贸偶ko i wyci膮gn膮艂 stamt膮d doniczk臋. Wyrasta艂a z niej ro艣linka wielko艣ci palca wskazuj膮cego. Mia艂a drobniutkie listki i by艂a ca艂kowicie czarna. Na szczytach ga艂膮zek l艣ni艂y male艅kie, z艂oto-b艂臋kitne kwiaty.
Kr膮g wok贸艂 niego gwa艂townie si臋 rozszerzy艂.
- Nikt nie chce pomaca膰? - zadrwi艂 Lestrange. - No dalej, nie sprzedaj臋 bilet贸w. Mo偶e ty, Avery?
- Zabierz to ode mnie! - Avery by艂 w艂a艣nie zaj臋ty dyskretnym wycofywaniem si臋 z pola ra偶enia, gdy Rudolf zacz膮艂 przesuwa膰 si臋 w jego kierunku, trzymaj膮c 艣miertelnie niebezpieczny okaz flory w wyci膮gni臋tej d艂oni.
Co za idiota, pomy艣la艂 Severus. I, ca艂kiem niespodziewanie dla samego siebie, wkroczy艂 mi臋dzy przera偶onego wierszoklet臋 a niedosz艂ego szale艅ca.
- Nie b艂aznuj, cz艂owieku. Tak t臋skno ci do Azkabanu?
Zetkn臋艂y si臋 ich spojrzenia i Rudolf pierwszy odwr贸ci艂 wzrok. Ro艣linka zako艂ysa艂a si臋 kilka centymetr贸w od piersi Severusa. Nieco p贸藕niej, gdy Snape zda艂 sobie spraw臋, 偶e w tamtej chwili by艂 o krok od 艣mierci, nawet zas艂ab艂, potkn膮艂 si臋 o schodek i obi艂 sobie 艂okie膰. Ale to ju偶 zupe艂nie inna historia.
- W tej chwili zapakujesz to twoje cudo i wy艣lesz sowi膮 poczt膮 do domu.
Rudolf nie by艂 zbyt zadowolony, ale nie mia艂 wyboru. Po tym jak wszyscy rozeszli si臋 do siebie, wi臋kszo艣膰 wci膮偶 wystraszona zaj艣ciem, zasun膮艂 za sob膮 zas艂ony i zaszy艂 si臋 w swoim 艂贸偶ku.
Co do Severusa, to le偶a艂 jeszcze d艂ugo, nie mog膮c zasn膮膰. Jego m贸zg pracowa艂 na pe艂nych obrotach, pr贸buj膮c z艂o偶y膰 do kupy elementy uk艂adanki. W jaki spos贸b Rookwood zrealizowa艂a sw贸j diaboliczny plan? Z pewno艣ci膮 nie chodzi艂a od 艢lizgona do 艢lizgona usi艂uj膮c ich nak艂oni膰 do wsp贸艂pracy - to od razu wzbudzi艂oby mas臋 podejrze艅. Wybra艂a osoby... I wybra艂a starannie... Wystarczy艂y... Dwie? Trzy? Niewiarygodne. To nie mog艂oby si臋 powie艣膰. A jednak...
Odpowiednie osoby. Na odpowiednich miejscach. Odpowiednia perswazja.
Zasn膮艂. 艢ni艂 mu si臋 roz艣wietlony ksi臋偶ycowym 艣wiat艂em las i kr膮g ludzi w szerokich pelerynach i zamaskowanych twarzach. Ka偶da z masek by艂a wymodelowana na kszta艂t zwierz臋cego pyska - dziki, 艂osie, jelenie, lisy, ptaki i koty patrzy艂y na niego w milczeniu. On za艣 sta艂 w 艣rodku, r贸wnie偶 zamaskowany i przez szpary obserwowa艂 wszystkich, kt贸rzy przybyli na spotkanie. Szuka艂 jednej osoby, tej w艂a艣ciwej... O, tam sta艂, w masce rosomaka. Przywo艂a艂 go skinieniem d艂oni. M臋偶czyzna pad艂 przed nim na twarz.
- Panie... - wymamrota艂.
Podni贸s艂 ku niemu zal臋knione spojrzenie. Severus zna艂 ten g艂os i te oczy.
To by艂 Potter.
3.
艢wi艅ski 艁eb zbiera艂 sw膮 klientel臋 dopiero w godzinach wieczornych, teraz wi臋c, w pe艂nym blasku s艂o艅ca, sm臋tnie 艣wieci艂 pustkami. Drobny wyj膮tek stanowi艂 chrapi膮cy w rogu jednej z 艂aw zalany w pie艅 czarodziej, kt贸ry najpewniej by艂 jak膮艣 pozosta艂o艣ci膮 z wczoraj oraz dw贸jka m艂odzie偶y, ju偶 od pewnego czasu wymieniaj膮ca nad kieliszkami sauvignona kr贸tkie i, pozornie pozbawione sensu uwagi.
- Jeszcze raz za nasz sukces. - Ewa Rookwood unios艂a do g贸ry sw贸j kieliszek. Stukn臋li si臋, upili po 艂yku.
J臋zyk Severusa nastroszy艂 si臋 w prote艣cie, ale ch艂opak zachowa艂 kamienn膮 min臋. Przez chwil臋 wpatrywa艂 si臋 w kryszta艂, b艂yszcz膮cy nieziemskim blaskiem w艣r贸d t艂ustych plam po sosie i lepkich po rozlanym piwie oraz przypalonych tl膮cym si臋 tytoniem fragment贸w 艂awy. Wci膮偶 nie m贸g艂 rozgry藕膰 Rookwood. By艂a tak zdumiewaj膮co pewna siebie, 偶e zdawa艂a si臋 unosi膰 kilka centymetr贸w nad pod艂og膮. Nawet Potter ze swoim mierzwieniem czupryny i nosem zadartym pod sufit nie mia艂 takich osi膮g贸w. W Snape'ie wywo艂ywa艂a dzik膮 ochot臋 sprowadzenia jej na ziemi臋, im brutalniej, tym lepiej.
- Stawiasz na w艂a艣ciwe konie. Przyznaj si臋, ile tomik贸w naszego podw贸rkowego wierszoklety poch艂on臋艂a艣?
- Och, tylko jeden - odpar艂a z pob艂a偶liwym u艣mieszkiem Ewa.
- M贸zg ci nie wyparowa艂? - spyta艂 z 偶alem Severus. - A to szkoda.
- Jeszcze wina?
- Z przyjemno艣ci膮.
- Ostatnio, w czterech 艣cianach Ravenclawu kr膮偶y艂y r贸偶ne dziwaczne plotki. By艂e艣 w centrum wielu z nich. Czy to prawda, 偶e zabuja艂e艣 si臋 w Honoracie Blaut?
O w kuper kwintapeda, to ju偶 oficjalna informacja? D艂onie Severusa pow臋drowa艂y pod st贸艂 gdzie zaj臋艂y si臋 nerwowym mi臋ciem szaty. Zanim zd膮偶y艂 zebra膰 my艣li, wargi panny Rookwood u艂o偶y艂y si臋 w porozumiewawczym u艣miechu. Och, jak偶e nienawidzi艂 tego u艣miechu! Szarpi膮ca trzewia irytacja cisn臋艂a mu na usta nieprzemy艣lane s艂owa.
- Nie ustrzeg艂em si臋 syreniego powabu numerologicznych 贸semek.*
Czy偶by Rookwood spiek艂a raka? Tak! Severus nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e powiedzia艂 wreszcie co艣, co wyprowadzi艂o z r贸wnowagi pann臋 wszystkowiedz膮c膮. Pogratulowa艂 sobie w duchu, wypi艂 jeszcze troch臋 cierpkiego paskudztwa i przyst膮pi艂 do dalszego ataku. Tak dobrej okazji nie nale偶a艂o marnowa膰.
- Tw贸j plan wypali艂 - przyzna艂 z oci膮ganiem Severus, kt贸ry za nic na 艣wiecie nie da艂by po sobie pozna膰 jak bardzo jest pod wra偶eniem. A by艂. Do tego stopnia, 偶e jego my艣li od kilku dni obraca艂y si臋 wok贸艂 propozycji Rookwood, a dok艂adniej wok贸艂 dr臋cz膮cego go pytania, czy propozycja owa by艂 w rzeczywisto艣ci tak niedorzeczna, jak wydawa艂o mu si臋 podczas pierwszego ich spotkania.
- No patrz, jak do tego doszed艂e艣?
- Ale pope艂ni艂a艣 jeden b艂膮d - kontynuowa艂 bezlito艣nie 艢lizgon. Brwi dziewczyny zmarszczy艂y si臋 odrobin臋 a drobne palce zacisn臋艂y si臋 na szyjce kieliszka. Severus wyszczerzy艂 z臋by, niech nie my艣li, 偶e si臋 przestraszy艂. - Paskudny b艂膮d. Twoje historie by艂y tak naiwne 偶e, wybacz m贸j j臋zyk, ka偶da dupa wo艂owa mog艂a si臋 zorientowa膰, 偶e s膮 wyssane z palca. Tym razem ci si臋 uda艂o, Rookwood, bo Lestrange rzeczywi艣cie trzyma艂 to paskudztwo pod 艂贸偶kiem. Ale kolejnym razem mo偶esz straci膰 cz艂owieka. Wymy艣lenie dobrego k艂amstwa to sztuka, Rookwood. Musi bazowa膰 na prawdzie, by膰 subtelne, starannie przemy艣lane i musi trzyma膰 si臋 kupy. Musi by膰 takie, 偶eby艣 sama w nie by艂a w stanie uwierzy膰. Jednym s艂owem, jeste艣 beznadziejn膮 k艂amczuch膮.
Wyprostowa艂 si臋 i zapl贸t艂 r臋ce na piersi. Przez chwil臋 rozkoszowa艂 si臋 zmianami zachodz膮cymi na jej twarzy gdy najwyra藕niej usi艂owa艂a przetrawi膰 informacj臋. Mimo, 偶e jej wargi by艂y rozlu藕nione, to zaciska艂a szcz臋ki tak mocno, 偶e a偶 wida膰 by艂o wybrzuszaj膮ce si臋 mi臋艣nie. Wreszcie odetchn臋艂a g艂臋boko i zebra艂a si臋 do kupy.
- Co艣 mi si臋 nie zgadza. Pono膰 najlepszymi k艂amcami s膮 ludzie bez wyobra藕ni.
- W sytuacjach podbramkowych, tak. - Severus odepchn膮艂 na bok irytacj臋, kt贸ra pojawi艂a si臋 w nim nagle, nie wiadomo sk膮d. Cho膰 nie, wiedzia艂 sk膮d. Wiedzia艂 dok艂adnie i nie zamierza艂 wspomina膰 tych moment贸w kiedy na skutek zdenerwowania jego elokwencja posz艂a w diab艂y zostawiaj膮c j膮kaj膮cego si臋, 偶a艂osnego idiot臋. - Brak wyobra藕ni pozwala unikn膮膰 stresu, nie zastanawia膰 si臋 nad konsekwencjami. Ale ja m贸wi臋 o k艂amstwach zaplanowanych. Nie mo偶na sobie ot tak rzuca膰 w t艂um bajki na dobranoc i mie膰 nadziej臋 偶e wszyscy w to uwierz膮. Rozumiesz mnie, Rookwood?
- Tak, my艣l臋 偶e rozumiem. - Jej s艂owa ocieka艂y sceptycyzmem. - A ty wiesz chocia偶 jaki by艂 m贸j plan? Bo wydaje mi si臋, 偶e nie. Na przyk艂ad ty, Severusie, w og贸le nie mia艂e艣 planu, jednak przejd藕my nad tym do porz膮dku dziennego. Chcia艂abym jedynie wiedzie膰, czy naprawd臋 zrozumia艂e艣 o co mi chodzi艂o, zanim zabra艂e艣 si臋 do oceniania mnie.
Severus ju偶 otworzy艂 usta, chc膮c zaprotestowa膰 w 艣wi臋tym gniewie 偶e oczywi艣cie, mia艂 plan, ale mina Krukonki 艣wiadczy艂a, 偶e i tak nie wygra艂by dyskusji.
- No i? - Unios艂a brew. - K膮sa膰 umiesz, 艢lizgonie. A dedukowa膰?
- Dobrze.
Severus opar艂 艂okcie na stole pochylaj膮c si臋 do przodu i schwyci艂 spojrzenie pary bezczelnych oczu. Z tej niewielkiej odleg艂o艣ci m贸g艂by spr贸bowa膰 odczyta膰 jej umys艂, cho膰, nawet gdyby potrafi艂, to nie by艂 pewny czy by chcia艂. Co艣 w odblasku z jej 藕renic sprawi艂o, 偶e jego serce przyspieszy艂o na dwa uderzenia i jego cia艂o spi臋艂o si臋 do ucieczki, a jednocze艣nie jaka艣 ma艂a, perwersyjna cz臋艣膰 jego osoby pragn臋艂a zosta膰 i... patrze膰. Gdy odezwa艂 si臋, jego g艂os by艂 ledwo dos艂yszalnym szeptem. Nie wiedzia艂 dlaczego, czu艂 jednak, 偶e to co teraz powie, powinno zosta膰 mi臋dzy nimi.
- Tak jak m贸wi艂em, postawi艂a艣 na w艂a艣ciwe konie. Avery by艂 tw贸j, je艣li dowiedzia艂a艣 si臋 o wielopokoleniowej nienawi艣ci mi臋dzy nim a domem Lestrange'ow. Wystarczy艂o szepn膮膰 mu s艂贸wko, 偶e znasz spos贸b na wyko艅czenie Rudolfa. Tak zrobi艂a艣, prawda? Oczywi艣cie, pomy艣la艂a艣, 偶e nie wystarczy zaatakowa膰 z jednej flanki, bo ludzie si臋 na to nie nabior膮. Strzelam, 偶e na kolejn膮 ofiar臋 wyznaczy艂a艣 sobie Regulusa. Jak sk艂oni艂a艣 go do dzia艂ania, to ju偶 przekracza moje mo偶liwo艣ci pojmowania. Black to cicha myszka, nie lubi konfrontacji...
- Wida膰, 偶e nie znasz Regulusa. - G艂os Rookwood tak偶e opad艂 do szeptu. By艂 to ci膮gle jednak szept gani膮cy, co sprawi艂o 偶e d艂onie Severusa zacisn臋艂y si臋 w pi臋艣ci a brwi zmarszczy艂y. Teraz ta wrona b臋dzie jeszcze ocenia膰 jego znajomo艣ci z innymi 艢lizgonami? Niedoczekanie jej! - Moja pierwsza rada dla ciebie: obserwuj. Chodz膮c z nosem w ksi膮偶ce nie zdob臋dziesz w 偶yciu nic pr贸cz guza.
- Wypchaj si臋, Rookwood, ze swoimi radami!
- Druga rada: s艂uchaj. - Usta Ewy wykrzywi艂y si臋 w u艣mieszku, ale po chwili na powr贸t przybra艂a powa偶n膮 min臋. - To cholernie wa偶ne, Snape. Rozumiesz? Nie mo偶esz 偶y膰 we w艂asnym 艣wiecie. Nie mo偶esz zbywa膰 innych szyderczymi uwagami czy milczeniem, bo poka偶膮 ci 艣rodkowy palec i tyle z tego b臋dziesz mia艂. S艂uchaj ich, to dowiesz si臋 co siedzi w ich g艂owach. A jak si臋 dowiesz, to b臋dziesz wiedzia艂 co powiedzie膰. B臋dziesz wiedzia艂 z kt贸rej strony ich podej艣膰. B臋dziesz mia艂 nad nimi w艂adz臋. To jest w艂adza, Snape. Nie machanie r贸偶d偶k膮, to ka偶dy imbecyl potrafi. Zapewniam ci臋, 偶e tw贸j idol nie zdoby艂 takiego poparcia dzi臋ki temu, 偶e zna staro偶ytn膮 magi臋. Rozumiesz mnie?
Severus widzia艂 jak jej oczy b艂yszcz膮 podnieceniem a twarz zmienia wyraz, gdy zg艂臋bia艂a sw贸j ulubiony temat. I w chwil臋 potem zauwa偶y艂, 偶e w rzeczy samej uwa偶nie s艂ucha. Fascynacja by艂a widocznie zara藕liwa. Otrz膮sn膮艂 si臋 ze stuporu i z nutk膮 autoironii pomy艣la艂, 偶e musi powa偶nie poobserwowa膰 sw贸j charakter, kt贸ry kaza艂 mu 艣lepo pod膮偶a膰 za pierwszym lepszym narwa艅cem z Wizj膮. W dodatku nawet jej nie lubi艂.
- Czy偶 to nie bajecznie proste? - zadrwi艂 艢lizgon.
- Nie. To piekielnie trudne.
Znowu ten u艣mieszek.
- Zach臋caj膮ce. - Severus zrobi艂 znudzon膮 min臋. - Du偶o jeszcze takich wyk艂ad贸w zamierzasz mi zaserwowa膰? Bo jak tak to ja zbieram si臋 i wychodz臋. Zamiast mieli膰 ozorem na pr贸偶no, lepiej m贸w konkrety. Jakie to cechy Blacka wychwyci艂a艣?
- Na tacy mam ci wszystko poda膰? - zdumia艂a si臋 Rookwood. - Je艣li masz by膰 moim partnerem w tym biznesie, to naucz si臋 odwala膰 swoj膮 dzia艂k臋 roboty. Sam si臋 dowiedz. - Wzruszy艂a ramionami. - Je艣li b臋dziemy go jeszcze raz potrzebowali, b臋dziesz m贸g艂 dorzuci膰 swoje spostrze偶enia.
- Czaruj膮co - Severus przewr贸ci艂 oczami. Czy ona naprawd臋 my艣la艂a, 偶e takie sztuczki na niego dzia艂aj膮? - Szczeg贸lnie, 偶e na nic si臋 jeszcze nie zgodzi艂em.
- Oczywi艣cie, 偶e si臋 zgodzi艂e艣. Inaczej by ci臋 tu nie by艂o.
Och, jak nienawidzi艂 tego rozs膮dnego tonu. Chyba jeszcze bardziej, ni偶 pouczaj膮cego. Cho膰 mo偶e obu nienawidzi艂 tak samo.
- B艂膮d. Przyszed艂em, 偶eby rozwi膮za膰 nasz zak艂ad.
I z ciekawo艣ci, dorzuci艂 jego m贸zg. Cicho, m贸zg, zdenerwowa艂 si臋 Severus.
- Teraz mo偶emy si臋 rozej艣膰 w pokoju.
- A nie chcesz kontynuowa膰 opowie艣ci? Z przyjemno艣ci膮 dowiem si臋, co tam jeszcze wydedukowa艂e艣.
- Prosz臋 bardzo. - Snape, kt贸ry ju偶 wstawa艂, z powrotem klapn膮艂 na sto艂ek i opar艂 brod臋 na d艂oniach. Ewa pozosta艂a wyprostowana z d艂o艅mi z艂o偶onymi na kolanie, nie drgn膮wszy nawet podczas ca艂o艣ci jego manewr贸w. - Nie wykluczam te偶, 偶e szepn臋艂a艣 co艣 w ucho jakiemu艣 pierwszakowi, co艣 w rodzaju: opowiesz wszystkim ten stek bzdur, to dostaniesz cukierka. Nikt inny nie wpad艂 mi w oko a i spostrzeg艂em tylko trzy fronty. Widzisz, Rookwood, ja te偶 umiem patrze膰. Avery przekaza艂 twoj膮 opowiastk臋 swoim kolegom, Regulus swoim. Ci z kolei przekazali plot臋 dalej. Je艣li za艣 kt贸ry艣 z nich jeszcze doda艂, 偶e us艂ysza艂 o tym z bardzo wiarygodnego 藕r贸d艂a, ewentualnie grup臋 os贸b kt贸ra o tym m贸wi艂a, to Lestrange wpad艂 jak 艣liwka w kompot. Po kilku dniach takiej sieci ju偶 nie spos贸b rozsup艂a膰. I, o ile twoi podw艂adni ci臋 nie zdradz膮, to nic nie wska偶e na ciebie.
- Brawo. - Co dziwne, Rookwood wygl膮da艂a na autentycznie pe艂n膮 podziwu, cho膰 nie wiadomo czy dla niego czy dla samej siebie. Nie da艂o si臋 jednoznacznie zinterpretowa膰 jej zadowolonej minki. - Prawie wszystko zgad艂e艣. Avery mnie nie zdradzi, bo p艂awi si臋 obecnie w chwale, 偶e to on dokona艂 zemsty na znienawidzonym wrogu. Regulus... Z innych powod贸w, ale te偶 nie mam w膮tpliwo艣ci, 偶e mnie nie zdradzi. Ten pierwszak by艂 niez艂ym strza艂em, ale to ju偶 nie ja si臋 nimi zaj臋艂am, tylko Avery. Co do opowiastek nie z tej ziemi, to pewnie ponios艂a go poetycka wyobra藕nia. Czyli wiedz膮 o mnie tylko dwie osoby...
- Trzy - poprawi艂 艢lizgon. - Nie zapominaj o mnie.
- Ty? - unios艂a brew. - Ty si臋 nie liczysz, ty jeste艣 wsp贸lnik. Je艣li chcemy by膰 lepsi, nie mo偶emy dzia艂a膰 w pojedynk臋. Musimy my艣le膰 jak jedna istota z dwoma m贸zgami, rozumiesz? Dzi臋ki temu jedno mo偶e zauwa偶y膰 co艣, co przeoczy艂o inne.
- Czy ja dobrze zrozumia艂em, 偶e chcesz mi powierza膰 wszystkie swoje sekrety? Wszystkie swoje plany? Masz do mnie a偶 tyle zaufania?
Severus autentycznie si臋 zdumia艂. Rookwood by艂a stukni臋ta - przecie偶 prawie si臋 nie znali! Mimo jego ca艂ego oburzenia, jaka艣 jego cz臋艣膰 poczu艂a si臋 jednak mile po艂echtana. Ma艂y, chudy ch艂opiec w znoszonym ubraniu u艣miechn膮艂 si臋 szeroko i dumnie wypi膮艂 pier艣. Snape zgni贸t艂 go w ma艂膮 kulk臋 i cisn膮艂 na obrze偶a swego umys艂u, gdzie wala艂o si臋 sporo takich 艣mieci.
- To jest 偶ycie, nie ryzykujesz to zostajesz w tyle - Ewa wzruszy艂a ramionami. - A powiem ci szczerze, 偶e wol臋 zaryzykowa膰 z tob膮 ni偶 z kt贸rymkolwiek z moich krewnych czy znajomych. I nie zapominaj, 偶e to dzia艂a w obie strony. Ty te偶 musisz mi zaufa膰.
- Tak z miejsca?
- Mog臋 ci da膰 troch臋 czasu dla przeanalizowania wszelkich 艣lizgo艅skich za i przeciw. Wiem, 偶e wam to trudniej przychodzi. - Pu艣ci艂a oko do Severusa, na co ten sardonicznie uni贸s艂 brew. - Ja zaufa艂am ci ju偶 wtedy, na korytarzu.
- To szale艅stwo.
- Mo偶e. Ale co dwie g艂owy to nie jedna.
- I dlaczego w艂a艣nie moja? Powiedz, Rookwood, co jest we mnie takiego specjalnego, 偶e to musz臋 by膰 akurat ja?
- Masz cechy kt贸rych nie mam ja a kt贸rych potrzebujemy - odpar艂a Ewa. - Oraz masz doj艣cie do miejsc, do kt贸rych ja nie mam wst臋pu. B臋dziemy potrzebowali twoich kontakt贸w. Ludzi z twoich kr臋g贸w, kt贸rzy zgodz膮 si臋 pracowa膰 dla nas.
- Jakie cechy? - zainteresowa艂 si臋 偶ywo Snape.
- Potrzebne. - U艣miechn臋艂a si臋 na widok jego kwa艣nej miny. - Je艣li czekasz, 偶ebym ci臋 wychwala艂a pod niebiosa, to jeszcze sobie, Severusie, poczekasz.
- Pewnie tak, jeste艣 zbyt zaj臋ta wychwalaniem samej siebie - sarkn膮艂. - No dalej, podziel si臋 tym swoim wielkim planem. Widz臋 przecie偶, 偶e nie mo偶esz si臋 doczeka膰.
- My jeste艣my szefami. - Jej g艂os opad艂 do szeptu. Severus powstrzyma艂 j膮 uniesieniem d艂oni. Wyci膮gn膮艂 z r臋kawa r贸偶d偶k臋 i rzuci艂 dyskretne Muffiato. Jej cienkie brwi pow臋drowa艂y do g贸ry.
- M贸w dalej.
- Pod nami jest kilka os贸b. To nasi genera艂owie. Znaj膮 nasz膮 to偶samo艣膰, maj膮 nasze pe艂ne zaufanie. Ale m贸wimy im tylko to, co ich dotyczy. Oni maj膮 swoich podw艂adnych, a ci z kolei swoich. Do najni偶szych szczebli docieraj膮 tylko pojedyncze rozkazy. Ka偶dy podw艂adny zna tylko jedn膮 osob臋 nad nim i te osoby, kt贸re s膮 jego bezpo艣rednimi podw艂adnymi. Szczeble ni偶ej tak偶e go nie interesuj膮...
- Ciekawe - przyzna艂 Severus. - Bezpieczne. - Przez chwil臋 wyobra偶a艂 sobie tak膮 struktur臋. Je艣li kto艣 by zdradzi艂, m贸g艂by wyda膰 tylko jednego cz艂owieka z wy偶szego szczebla, prawda? To zmniejsza艂o prawdopodobie艅stwo doj艣cia do nich samych. Cho膰... Jedna rzecz go niepokoi艂a. - A jak膮 my mamy nad tym kontrol臋? Bo w takiej piramidce to im ni偶ej schodzisz, tym mniej znasz ludzi.
- My? My wiemy o wszystkim. Znamy ka偶de nazwisko, ka偶d膮 osob臋. Jeste艣my jak rada najwy偶sza, ka偶da decyzja co do wyboru nowego cz艂onka musi by膰 z nami konsultowana.
- To b臋dzie cholernie du偶o roboty, sprawdzanie ich wszystkich. - zauwa偶y艂 sceptycznie Severus. - Zaharujemy si臋 na 艣mier膰.
- Wszystko zale偶y od tego ilu ludzi b臋dzie dla nas pracowa膰 - odpar艂a Ewa. - Ale niczego nie obiecuj臋. To etat dwudziestoczterogodzinny. Przynajmniej, do p贸ki nie b臋dziemy mieli pe艂nego zaufania do naszych genera艂贸w.
- I nie spami臋tamy tego wszystkiego. Potrzebujemy kartoteki. Potrzebujemy absolutnie bezpiecznego miejsca na nasz膮 baz臋, stryszek babci nie wystarczy...
- Jednym s艂owem, potrzebujemy Fideliusa - zako艅czy艂a panna Rookwood, wprawiaj膮c tym samym w os艂upienie swego towarzysza.
- A kto ma go niby rzuci膰?
- Ty.
- Ja? Ty chyba zmys艂y postrada艂a艣, Rookwood! To nie jaki艣 tam Lumos!
- Nie czujesz si臋 na si艂ach? - Panna Rookwood spojrza艂a na niego z takim niedowierzaniem, 偶e Severus zakl膮艂 w duchu i postanowi艂, tak na wszelki wypadek, zajrze膰 do ksi膮偶ki "Magia dla nadgorliwych, czyli wszystkie czary kt贸rych i tak si臋 nie nauczysz, bo nie jeste艣 Merlinem". Widzia艂 co艣 takiego w biblioteczce Dumbledore'a, kiedy na czwartym roku wyl膮dowa艂 w jego gabinecie w zwi膮zku z incydentem z Bij膮c膮 Wierzb膮.
W tej w艂a艣nie chwili po raz pierwszy pomy艣la艂, 偶e Rookwood b臋dzie jego 艣mierci膮. Mia艂o mu si臋 to, czego jeszcze si臋 nie domy艣la艂, zdarza膰 do艣膰 cz臋sto i to w niedalekiej przysz艂o艣ci.
- Pozosta艂 jednak jeszcze jeden problem. Jak ty zamierzasz zdoby膰 tych ludzi? Sami do ciebie nie sp艂yn膮.
- Powolutku. Zacznijmy od zbierania informacji w gronie najbli偶szych znajomych. Mo偶esz sobie nawet zapisywa膰 spostrze偶enia, im wi臋cej, tym lepiej. Nawet g艂upie. Wiedza to w艂adza. Poza tym, zdobywaj sobie sprzymierze艅c贸w. Czasami wystarcza ma艂a, g艂upia przys艂uga, uwierz mi. Skup si臋 na tym, jakie cechy maj膮 dane osoby, kim s膮 ich znajomi, na kogo maj膮 wp艂yw, pod czyim wp艂ywem s膮 i, co najwa偶niejsze, jak ty mo偶esz ich nak艂oni膰 do wsp贸艂pracy. Na du偶o ludzi dzia艂aj膮 pieni膮dze, inni potrzebuj膮 ideologii, jeszcze inni konkretnych przys艂ug... Co ja ci b臋d臋 m贸wi膰. Jeste艣 ze Slytherinu, powiniene艣 wiedzie膰.
- Nie mam pieni臋dzy, Rookwood.
- Ja mam - wyszczerzy艂a z臋by. - Za p贸艂 roku, jak b臋d臋 pe艂noletnia, b臋d臋 mog艂a zrobi膰 nimi co chc臋. Sporo jest tego, ale pewnie nie wystarczy, takie rzeczy dos艂ownie poch艂aniaj膮 got贸wk臋, wi臋c trzeba b臋dzie zainwestowa膰. Jeste艣 p贸艂krwi, prawda? Masz kontakt z mugolskim 艣wiatem to zainteresuj si臋 troch臋 w te wakacje. Co jak stoi. Akcje i te sprawy. Bo u czarodziej贸w to troch臋 z tym kiepsko.
- 呕e jak?
Severus poczu艂, 偶e dyskusja wymyka mu si臋 spod kontroli. Zainwestowa膰? Akcje? O czym ona gada? Czy to jakie艣 kolejne brednie lunatyka?
- A co? My艣la艂e艣, 偶e pieni膮dze to si臋 wtyka do sejfu i patrzy jak 艣niedziej膮?
Severus, kt贸ry dok艂adnie tak my艣la艂, przytakn膮艂 s艂abo. Rookwood j臋kn臋艂a bole艣nie i skry艂a twarz w d艂oniach.
- Merlinie, ty naprawd臋 nic nie wiesz o finansach, prawda?
- Robi si臋 coraz zabawniej - zauwa偶y艂 kwa艣no Severus. - I... - Drgn膮艂 w panice. - Kt贸ra jest godzina?
- Za dziesi臋膰 pierwsza...
- Musimy st膮d wyj艣膰! Ale to ju偶!
Chwyci艂 j膮 za nadgarstek i zmusi艂 do poderwania si臋 z miejsca. Poci膮gn膮艂 j膮 ku wyj艣ciu, nie zwa偶aj膮c na g艂o艣ne protesty.
- Co ci臋 napad艂o?
- Zaraz tu b臋dzie po艂owa Slytherinu! Chcesz, 偶eby nas zauwa偶yli?
Pobiegli przez krzaki i 艣rodek niechlujnego podw贸rka, przeganiaj膮c stadko kur i g臋si kt贸re rozproszy艂o si臋 ha艂a艣liwie. Zatrzymali si臋 na jednej z bocznych uliczek.
- To jak? Jeste艣 zainteresowany? - wydysza艂a, masuj膮c bol膮c膮 r臋k臋. - Czy wolisz dalej wlec si臋 w orszaku Voldemorta?
- Hmph.
Rozgl膮da艂 si臋 niespokojnie dooko艂a. Na szcz臋艣cie, pr贸cz wylinia艂ego kota bez jednej 艂apy wygrzewaj膮cego si臋 na czyim艣 brudnym ganku, uliczka by艂a pusta.
- To znaczy nie, czy tak?
- To nic nie znaczy, Rookwood.
- S艂uchaj, nie bawi膮 mnie te twoje 艣lizgo艅skie gierki...
Pos艂a艂 jej promienny u艣miech, cho膰 raz nie martwi膮c si臋 o efekty.
- Wiesz, 偶e m贸j pradziadek zat艂uk艂 pogrzebaczem jednego z wielkich Czarnych Lord贸w dwudziestego wieku?
- Co to niby ma znaczy膰?
- Zinterpretuj to jak chcesz. I pami臋taj, 偶e nigdy niczego ci nie obieca艂em.
- Ach.
To by艂a pi臋kna chwila. To by艂a chwila warta uwiecznienia na zdj臋ciu i je艣li by艂by tu kto艣 z aparatem to Severus nie waha艂by si臋 go wykorzysta膰. Rookwood wygl膮da艂a, jakby niebo zwali艂o jej si臋 na g艂ow臋. Oczywi艣cie, niemal natychmiast skorygowa艂a sw膮 mimik臋, ale obraz pozosta艂, na zawsze wyryty w pami臋ci Snape'a.
- No to do zobaczenia po wakacjach. - Severus przybra艂 niewinny wyraz twarzy. Czu艂 si臋, jakby zn贸w mia艂 jedena艣cie lat. Nie wiedzia艂 dlaczego, ale to by艂o mi艂e uczucie. - I, 偶eby nie by艂o niejasno艣ci. Nast臋pnym razem ja zamawiam alkohol.
Ewa wpatrywa艂a si臋 w niego przez chwil臋 tak, jakby pierwszy raz zobaczy艂a go na oczy.
- Pieprzony 艢lizgon - powiedzia艂a z uczuciem.
CDN
&&
* Wyk艂ad z Numerologii, link: http://www.czary.pl/numerologia/numerologia8.php
脫semki to niezwykle silne osobowo艣ci. Bardzo dynamiczne, pewne siebie i zdecydowane, 艂atwiej ni偶 inni osi膮gaj膮 swoje cele.
脫semki ufaj膮 tylko sobie. S膮 odwa偶ne i zuchwa艂e. Opinie innych os贸b
nie maj膮 wp艂ywu na decyzje 脫semek, kt贸re zawsze robi膮 to, co akurat chc膮. Cz臋sto maj膮 skrajne, szokuj膮ce pogl膮dy i zaciekle ich broni膮.
S膮 to osoby niezwykle ambitne, zdecydowane dzia艂a膰 aby poprawi膰 swoj膮 sytuacj臋 materialn膮 i zapewni膰 sobie spo艂eczne uznanie.
Problemy i ryzyko s膮 wyzwaniem dla 脫semek. Nie znaj膮 strachu, s膮 te偶 bardzo honorowe. Nie boj膮 si臋 ci臋偶kiej pracy, a ich wytrwa艂o艣膰 i up贸r nie maj膮 sobie r贸wnych.
Cz臋sto udzia艂em 脫semek jest droga od zera do powszechnego uznania, a nawet s艂awy. Liczba ta sprzyja sferze materialnej. Obdarza praktycznym intelektem i zdrowym rozs膮dkiem. 脫semki nie oszukuj膮 siebie i innych, znaj膮 wag臋 swoich talent贸w i mo偶liwo艣ci ich realizacji.
Pogardzaj膮 wszystkim, co nijakie i przeci臋tne.
4.
Strach. Lodowaty, zaciskaj膮cy gard艂o strach. 呕e nie posunie si臋 ju偶 ani o milimetr, bo nie pozwol膮 mu na to napieraj膮ce na niego ze wszystkich stron 艣ciany tunelu. 呕e piach zasypie mu oczy, 偶e zabraknie tlenu na kolejny oddech, 偶e co艣 z艂apie za kostk臋 i zawlecze do ciemnej podziemnej nory, gdzie b臋dzie powoli kona艂. Ju偶 teraz ledwie m贸g艂 oddycha膰, wra偶enie ucisku w piersi wzmaga艂o si臋 z ka偶d膮 chwil膮. Mia艂 ziemi臋 za ko艂nierzem, we w艂osach, w ustach. Piek艂y go oczy, pot sp艂ywa艂 po twarzy. Ale musia艂, musia艂 prze膰 do przodu. Ju偶 nawet nie wiedzia艂 dlaczego, nap臋dza艂 go tylko
ten dziki, zwierz臋cy strach...
Kl臋cza艂 przed drzwiami, brudny i spocony. Dr偶膮c膮 d艂oni膮 si臋gn膮艂 klamki. Wtedy us艂ysza艂 wycie. W艂oski zje偶y艂y mu si臋 na karku. Tam, z drugiej strony, czai艂 si臋 g艂odny potw贸r.
Chcia艂 si臋 podnie艣膰, biec, ale nie m贸g艂. Jego d艂onie by艂y ci臋偶kie, bezw艂adne, jakby nie nale偶a艂y do niego.. Szarpa艂 si臋 i m臋czy艂, bezradny w ciele, kt贸re odmawia艂o mu pos艂usze艅stwa. Przed nim drzwi otwar艂y si臋 z trzaskiem. Ociekaj膮cy 艣lin膮 pysk potwora otworzy艂 si臋 i straszliwy warkot wydoby艂 si臋 z czerwonej gardzieli...
Severus otworzy艂 oczy. Wci膮gn膮艂 haust powietrza i, krztusz膮c si臋, przekr臋ci艂 si臋 na bok. Przez chwil臋 zastanawia艂 si臋, dlaczego tak mu zimno, nim spostrzeg艂, 偶e rozkopa艂 po艣ciel, a jego pi偶ama jest mokra od potu. Budzik wskazywa艂 jedenast膮 trzydzie艣ci, czyli zdecydowanie za wcze艣nie na pobudk臋 - nastawi艂 go na pierwsz膮 w nocy. No, ale nie spodziewa艂 si臋, 偶e akurat dzi艣 przy艣ni mu si臋 ten koszmar.
Cho膰 mo偶e powinien by艂 to przewidzie膰. W ko艅cu nie w ka偶d膮 pe艂ni臋 wybiera艂 si臋 do Zakazanego Lasu. Dzi艣 te偶 nie mia艂 na to wielkiej ochoty, prawd臋 m贸wi膮c odk艂ada艂 t臋 wypraw臋 z miesi膮ca na miesi膮c, maj膮c nadziej臋, 偶e w przysz艂ym b臋dzie bardziej pozytywnie nastawiony do idei gry w ciuciubabk臋 z wilko艂akami. Jednak czas mija艂, a ochota nie przychodzi艂a. I pewnie zaniecha艂by w ko艅cu pomys艂u wyprodukowania w艂asnej peleryny-niewidki.
Gdyby nie Rookwood.
Nie, nie powiedzia艂a nic szczeg贸lnego. Po prostu by艂a. A dok艂adniej, stan臋艂a mu wczoraj przed oczami, gdy patrzy艂 na kalendarz lunarny i my艣la艂, 偶e jutro pe艂nia i Mo偶e By Tak, przy czym jego rozs膮dna cz臋艣膰 obstawa艂a przy tym, 偶e Mo偶e By Jednak Nie. Krukonka wydawa艂a mu si臋 tak realna, jakby by艂a tam naprawd臋. Tym swoim przem膮drza艂ym g艂osem rzek艂a: "I co? Tch贸rzymy?". No i oczywi艣cie, Severus po czym艣 takim nie m贸g艂 ju偶 zrezygnowa膰.
Wiedz膮c, 偶e snu ju偶 nie zazna i nie b臋d膮c osob膮, kt贸ra lubi si臋 wylegiwa膰, wyskoczy艂 z 艂贸偶ka i ubra艂 si臋 szybko. Torba z potrzebnymi przyrz膮dami by艂a zapakowana ju偶 od wczoraj, przerzuci艂 j膮 wi臋c przez rami臋 i cicho jak duch wymkn膮艂 si臋 z dormitorium Slytherinu.
**
James jeszcze nigdy nie lecia艂 z tak膮 pr臋dko艣ci膮. 艢ciany korytarza zmienia艂y si臋 w dwie brunatne smugi po obu stronach miot艂y. Ale kiedy strach 艣ciska艂 mu gard艂o jedyn膮 rzecz膮, jakiej pragn膮艂, by艂o lecie膰 jeszcze szybciej. Mi艂o by艂oby przekroczy膰 pr臋dko艣膰 艣wiat艂a. Jednak stara dobra Zmiataczka mia艂a swoje ograniczenia.
Celu wci膮偶 nie by艂o wida膰.
Za ka偶dym razem, kiedy br膮zowa plama przybli偶a艂a si臋 do niego kusz膮co, okazywa艂a si臋 jedynie kolejnym zakr臋tem. Jego my艣li p臋dzi艂y w r贸偶nych kierunkach, niczym ob艂膮kane kr贸liki. A co je艣li przyb臋dzie za p贸藕no? Co wtedy?
Wreszcie, przed nim zamajaczy艂 koniec. Uchylone drzwi. Tylko czemu, do diaska by艂y uchylone? Nikt nie mia艂 prawa ich otwiera膰 w tej kwadrze ksi臋偶yca. Nikt!
Szybciej, szybciej! - my艣la艂 zlany zimnym potem James. Mo偶e jeszcze nie jest za p贸藕no鈥 Za p贸藕no, w艂a艣nie, na co?
Cienkie stru偶ki czerwieni przecieka艂y przez pr贸g. James zeskoczy艂 z miot艂y i nie bacz膮c na krew, kt贸ra pryska艂a mu spod but贸w i brudzi艂a nogawki spodni, pogna艂 przed siebie.
Jedyna 艣wieca o艣wietla艂a rozkrzy偶owane na pod艂odze cia艂o. By艂o zmasakrowane nie do poznania. Karminowy p艂yn kapa艂 z sufitu na Jamesa niczym ciep艂y deszcz鈥
Wilko艂ak ch艂epta艂 go z lubo艣ci膮. Gdy wyczu艂 intruza, uni贸s艂 znad ciep艂ego jeszcze mi臋sa zakrwawiony pysk.
- Przy艂膮czysz si臋? 鈥 spyta艂 g艂osem Remusa Lupina. 鈥 Starczy dla dw贸ch鈥
James wrzasn膮艂.
**
- Syriusz, ju偶 czas.
- Co? Mmmmmmnnnnieeeeeee鈥
- Wstawaj, leniwy kundlu! Remus czeka.
- A mo偶e jeszcze troch臋 poczeka膰?
- Levicorpus!
- Aaa! Dobra, zrozumia艂em aluzj臋! Puszczaj!
Ka偶dego miesi膮ca ich wyprawa wygl膮da艂a tak samo. Ch艂opcy ubierali si臋 szybko i cicho, nie bardzo zwa偶aj膮c na to, co zak艂adaj膮 鈥 wkr贸tce i tak za ochron臋 przed zimnem mia艂y im s艂u偶y膰 jedynie ich w艂asne, zwierz臋ce sk贸ry. Wymykali si臋 przez portret Grubej Damy, biegli w d贸艂 korytarzem i jeden po drugim znikali w upatrzonym schowku na miot艂y, sk膮d sekretne przej艣cie wyprowadza艂o ich na b艂onia Hogwartu. W kilka chwil p贸藕niej trzy sylwetki goni艂y si臋 po zboczu. Do Bij膮cej Wierzby docierali ju偶 w postaciach zwierz臋cych.
Tego wieczoru pocz膮tkowo wszystko przebiega艂o zgodnie z planem. Nikt ich nie nakry艂, nikt nie podni贸s艂 alarmu. Wyprowadzili Remusa z tunelu i wszyscy razem zaszyli si臋 w spokojnej czerni Zakazanego Lasu.
Jednak wtedy, na wysoko艣ci pierwszych drzew, Syriusz zastyg艂 nagle w postawie psa my艣liwskiego i zawarcza艂, co w ich tajnym kodzie znaczy艂o nie mniej nie wi臋cej tylko: 鈥濩o艣 mi tu 艣mierdzi鈥. Wilko艂ak tak偶e zacz膮艂 w臋szy膰, niespokojny, jego wyg艂odnia艂e 艣lepia wypatrywa艂y w zaro艣lach ofiary. Jamesowi nie potrzeba by艂o wi臋cej aluzji. On te偶 wkr贸tce wyczu艂 dziwnie znajomy zapach.
W lesie by艂 cz艂owiek. I to nie jaki艣 tam obcy, lecz kto艣, kogo widywali na co dzie艅. Ucze艅 Hogwartu wybra艂 si臋 na nocn膮 przechadzk臋. Lekkomy艣lny szczeniak.
Gestami James da艂 ca艂ej reszcie do zrozumienia, by odci膮gn臋艂a uwag臋 wilko艂aka, gdy tym czasem on wybada spraw臋. Syriusz stan膮艂 na wysoko艣ci zadania i skacz膮c ko艂o Remusa zach臋ci艂 go do kontynuowania w臋dr贸wki w przeciwnym kierunku, ni偶 potencjalna ofiara. W umy艣le ich przyjaciela musia艂a na t臋 chwil臋 zwyci臋偶y膰 cz臋艣膰 ludzka, gdy偶 bez oporu pod膮偶y艂 za Syriuszem.
Potter ruszy艂 w las z mocnym postanowieniem przep艂oszenia intruza. Kilka si艅c贸w po rogach jelenia na uczniowskim zadku powinno nauczy膰 ma艂ego, 偶e Dumbledore s艂usznie zakazywa艂 chodzenia samopas po Zakazanym Lesie.
Ten kto艣 porusza艂 si臋 bezszelestnie, gdyby nie zapach, James nigdy nie wyczuliby jego obecno艣ci. Czy偶by zakl臋cie wyciszaj膮ce na podeszwach? To sugerowa艂oby starszego ucznia, a starsi uczniowie oznaczali wi臋ksze k艂opoty. Nie dawali si臋 tak 艂atwo przestraszy膰.
Przez chwil臋 rozwa偶a艂 przemian臋 w cz艂owieka. Jednak odrzuci艂 od razu t臋 my艣l jako nierealn膮 鈥 gdyby kto艣 nada艂 na niego do dyrektora Hogwartu, s艂owo 鈥瀙rzechlapane鈥 nie by艂oby w najmniejszym stopniu adekwatne do jego sytuacji.
Jedno by艂o jasne. Nie m贸g艂 dopu艣ci膰 do spotkania Remusa z tym nocnym w臋drowcem. Nie m贸g艂 pozwoli膰 by jego koszmar sta艂 si臋 rzeczywisto艣ci膮. James nigdy nie widzia艂 cz艂owieka zagryzionego przez wilko艂aka, ale je艣li to wygl膮da艂o cho膰 w po艂owie tak 藕le jak w m臋cz膮cych go snach, to nie 偶yczy艂by sobie mie膰 czego艣 takiego na sumieniu.
Intruz by艂 tu偶 za k臋p膮 krzak贸w, teraz wyra藕nie wyczuwa艂 jego silny, charakterystyczny i odrobin臋 nieprzyjemny zapach. Przeszed艂 przez niewielk膮 g臋stwin臋 le艣nego podszycia i wychyli艂 艂eb, by lepiej przyjrze膰 si臋 kl臋cz膮cej na ziemi sylwetce.
No i wszystko jasne. Kto by艂by tak wielkim idiot膮, by wychodzi膰 sobie na spacerek pomi臋dzy hasaj膮ce po lesie wilko艂aki?
Nikt inny, tylko ten po trzykro膰 przekl臋ty Snape.
**
Co艣 szurn臋艂o w zaro艣lach. Pradawny d膮b zatrzeszcza艂 z艂owrogo. Nad dachem drzew gwiazdy zapala艂y si臋 i znika艂y, omiatane gn膮cymi si臋 na wietrze ga艂臋ziami. W niedalekiej g臋stwinie chwiejna i ob艂膮kana nuta ko艅skiego r偶enia powiadomi艂a cz艂onk贸w stada, 偶e jeden z testrali w艂a艣nie upolowa艂 sw贸j posi艂ek. Z p贸艂nocnego wschodu dobieg艂o wycie wilka. Eteryczne 艣wiat艂o pe艂ni k艂ad艂o si臋 plamami na le艣nej 艣ci贸艂ce.
W obr臋bie jednej z nich r贸s艂 kwiat. By艂 widowiskowy. Smuk艂e bia艂e kielichy o kszta艂cie lilii skrzy艂y si臋 niczym diamenty.
Severus kl臋cza艂 przy ro艣linie i powoli odwija艂 z materia艂u kryszta艂ow膮 czasz臋. Lekko uderzy艂 j膮 r贸偶d偶k膮, wydobywaj膮c z niej czysty, wysoki d藕wi臋k i umie艣ci艂 j膮 w strumieniu ksi臋偶ycowego 艣wiat艂a. Patrzy艂 jak powoli wype艂nia si臋 przejrzyst膮 substancj膮.
Szurni臋cie powt贸rzy艂o si臋, g艂o艣niejsze i bardziej natarczywe. Zachrz臋艣ci艂a gnieciona 艣ci贸艂ka. Wielki, nieregularny cie艅 pad艂 na Severusa.
- Nie!...
Ch艂opak wykr臋ci艂 si臋 do ty艂u chc膮c ratowa膰 owoc ponad godziny poszukiwa艅, ale natychmiast zamar艂 w dramatycznej pozie, z czasz膮 uniesion膮 nad g艂ow膮. Ju偶 by艂o za p贸藕no. Odci臋te od 艣wiat艂a kwiaty w ci膮gu sekundy sczernia艂y i rozsypa艂y si臋 w py艂.
- I co zrobi艂a艣, ty g艂upia koby艂o?! - wrzasn膮艂 Severus, skacz膮c na r贸wne nogi i wygra偶aj膮c pi臋艣ci膮 stworzeniu. O dziwo, nie pierzch艂o sp艂oszone.
Bo nie by艂 to testral. R贸偶ni艂o go kilka zasadniczych szczeg贸艂贸w, z kt贸rych najbardziej chyba oczywistym by艂o to, co mia艂 na 艂bie. Spogl膮da艂 na 艢lizgona tak, jakby ocenia艂 czy gatunek Homo sapiens jest jadalny.
- Jak rany... jele艅 - rzek艂 Snape, nie ca艂kiem pewny, jak nale偶a艂o si臋 zachowa膰. O jeleniach wiedzia艂 tyle, 偶e zrzucaj膮 poro偶e i s膮 gro藕ne w okresie godowym. Niestety nie mia艂 poj臋cia, na kiedy przypada okres godowy jelenia i m贸g艂 mie膰 jedynie nadziej臋, 偶e nie w tej chwili.
Z drugiej strony to on mia艂 r贸偶d偶k臋. Czyli by艂 g贸r膮, prawda?
Zwierz najwyra藕niej ucieszy艂 si臋, 偶e cz艂owiek sklasyfikowa艂 go do w艂a艣ciwego gatunku, a mo偶e po prostu mia艂 towarzysk膮 natur臋. Post膮pi艂 krok do przodu i napar艂 nosem na rami臋 Severusa. Nie by艂o to jakie艣 mocne pchni臋cie, jednak jele艅 musia艂 wa偶y膰 co najmniej cztery razy tyle, co chuderlawy nastolatek, wi臋c w rezultacie ty艂ek ch艂opaka w spos贸b brutalny zetkn膮艂 si臋 z gruntem. Wytrenowany latami przykrych do艣wiadcze艅 艢lizgon przekr臋ci艂 si臋 b艂yskawicznie na bok i wyrwa艂 zza paska r贸偶d偶k臋, kieruj膮c j膮 w stron臋 stoj膮cego nad nim, w jego mniemaniu w艣ciek艂ego, zwierza.
- Nie dotykaj mnie!... Nie dotykaj, bo... Bo zrobi臋 z ciebie comber jeleni, ty czworonoga bestio!
Gdyby jele艅 by艂 cz艂owiekiem, to Snape m贸g艂by przysi膮c, 偶e w tamtym momencie wygl膮da艂by sceptycznie. Wielki 艂eb przechyli艂 odrobin臋 na bok, a jego dolna warga opad艂a. Mimo to, nie ponowi艂 natarcia. Ciekawe, czy wiedzia艂, czym jest r贸偶d偶ka, pomy艣la艂 Severus. Niewykluczone, w ko艅cu 偶y艂 blisko czarodziej贸w. A mo偶e po prostu wyczuwa艂 atmosfer臋 gro藕by otaczaj膮c膮 m艂odego 艢lizgona.
- Widzisz, co narobi艂e艣? Przez ciebie musz臋 szuka膰 kolejnego ksi臋偶ycowego kwiatu! Zje偶d偶aj do swoich jelenich spraw i nie przeszkadzaj mi ju偶 wi臋cej, dobra?
Severus starannie spakowa艂 swoje instrumenty i zwi膮za艂 tobo艂ek. Dopiero po chwili zorientowa艂 si臋, 偶e gada do jelenia. Szale艅stwo Rookwood chyba zacz臋艂o mi si臋 udziela膰, pomy艣la艂, krzywi膮c si臋 z niesmakiem na w艂asn膮 g艂upot臋. W ko艅cu praktycznie zgodzi艂 si臋 z ni膮 wsp贸艂pracowa膰. Zarzuci艂 tobo艂ek na plecy i, nie ogl膮daj膮c si臋 za siebie, ruszy艂 przez g膮szcz.
Jele艅 poszed艂 za nim. Snape s艂ysza艂 lekkie st膮pni臋cia racic. Poczu艂 te偶 gor膮cy oddech zwierza na szyi w chwil臋, zanim jego uszu dosz艂o ciche k艂apni臋cie z臋b贸w chwytaj膮cych jego kaptur.
艢wisn臋艂a r贸偶d偶ka, zakl臋cie uformowa艂o si臋 w my艣lach Severusa. Jele艅 wyda艂 z siebie dziwny, gard艂owy d藕wi臋k i opu艣ci艂 majestatyczny 艂eb, przygotowuj膮c si臋 do ataku. Informacja by艂a jasna - je艣li w tej chwili nie przestaniesz mi grozi膰, nadziejesz si臋 na rogi. Snape oceni艂 odleg艂o艣膰 i doszed艂 do wniosku, 偶e nie ma szans, zwierz go rozniesie. Powoli schowa艂 bro艅. Przeciwnik uni贸s艂 艂eb. Zezowali na siebie przez chwil臋.
Snape cofn膮艂 si臋 kilka krok贸w. Jele艅 si臋 zbli偶y艂. Snape okr臋ci艂 si臋 na pi臋cie i pogalopowa艂 przed siebie. Jele艅 wkr贸tce truchta艂 u jego boku. Snape jednym susem przesadzi艂 strumyczek, jele艅 te偶. Wreszcie, 艢lizgon opar艂 si臋 ci臋偶ko o pot臋偶ny pie艅 d臋bu, sapi膮c jak lokomotywa. Jele艅 obserwowa艂 to z zaciekawieniem.
- I co ty si臋 tak doczepi艂e艣? - burkn膮艂 Severus, gdy tylko odzyska艂 oddech. Nie by艂 typem atletycznym i teraz czu艂 jak mi臋艣nie jego n贸g, zmienione w galaret臋, ledwo utrzymuj膮 ci臋偶ar cia艂a. R臋kawem szaty otar艂 pot z czo艂a. - Nie mam w kieszeniach 偶adnych jelenich przysmak贸w. I nie my艣l sobie, 偶e wezm臋 ci臋 do domu i b臋d臋 hodowa艂. Zje偶d偶aj, ale to ju偶! Sio! Poszed艂!
Jele艅 nawet nie drgn膮艂. Na jego jeleniej twarzy widnia艂 ten filozoficzny wyraz, kt贸ry przybieraj膮 wszystkie trawo偶erne 艣wiata po obfitym posi艂ku. Snape rzuci艂 wi膮zank膮 wyszukanych przekle艅stw. Jele艅 parskn膮艂.
- G艂upi zwierzak.
W milczeniu ruszyli przez sk膮pany w ksi臋偶ycowej po艣wiacie las. Towarzysz Severusa przez ca艂y czas rozgl膮da艂 si臋 niespokojnie, tak jakby zza ka偶dego krzaka m贸g艂 wyskoczy膰 co najmniej wyg艂odnia艂y smok. Nie zapowiada艂o si臋 na to. Poza nimi nie by艂o tu 偶ywej duszy. Wygl膮da艂o to tak, jakby wszystkie strachy Zakazanego Lasu wybra艂y si臋 na wakacje. Jednak mimo, 偶e Severusa nie opuszcza艂a irytacja na ciekawskiego zwierza, w g艂臋bi ducha by艂 zadowolony z jego obecno艣ci. Gdyby za krzakami rzeczywi艣cie czai艂o si臋 co艣 niebezpiecznego, to jele艅 z pewno艣ci膮 wyczuje to pierwszy.
I zwieje te偶 pierwszy. No, ale to le偶a艂o ju偶 w naturze jelenia.
Jele艅 zatrzyma艂 si臋 u brzegu niewielkiego przeja艣nienia. Wargami chwyci艂 poblisk膮 ga艂膮藕 i, obdar艂szy j膮 z li艣ci, 偶u艂 w zamy艣leniu. Severus wyt臋偶y艂 wzrok. Po drugiej stronie polanki zamigota艂 bia艂y grzbiet, rozleg艂o si臋 kilka niespokojnych parskni臋膰. Stadko jednoro偶c贸w rozp艂yn臋艂o si臋 w mroku r贸wnie tajemniczo, jak si臋 z niego wy艂oni艂o.
Gdzie艣 w oddali zawy艂 wilk. Przeci膮gle i p艂aczliwie, tak jakby okr膮g艂a tarcza 艣wiec膮ca na niebie przypomina艂a mu o czasach, gdy wilki i ludzie 偶yli w pokoju.
Severus zadr偶a艂 i instynktownie ruszy艂 szybciej. M贸g艂 to by膰 zwyk艂y zwierz, ale w Zakazanym Lesie nigdy nic nie wiadomo.
- Du偶o tu macie wilko艂ak贸w? 鈥 spyta艂, w pe艂ni 艣wiadom, 偶e zn贸w gada do jelenia i 偶e zwierz, nawet gdyby pragn膮艂, tak z ca艂ego serca, nie by艂by mu w stanie odpowiedzie膰. Ale d藕wi臋k w艂asnego g艂osu dodawa艂 mu otuchy. 鈥 Pewnie krocie. Ciekawe czym si臋 偶ywi膮.
Jele艅 spojrza艂 na Severusa badawczo. Snape si臋 wzdrygn膮艂.
- Byle nie mn膮.
Cisza lasu, s膮cz膮ca si臋 do umys艂u niczym spokojna i wolno dzia艂aj膮ca trucizna, na chwil臋 sprawi艂a, 偶e Serverus nie wiedzia艂, co powiedzie膰. W ko艅cu postanowi艂 m贸wi膰 cokolwiek, by zabi膰 t臋 cisz臋.
- Ju偶 raz pr贸bowa艂 mnie zabi膰. Czy wiesz, co ja o tym wszystkim my艣l臋? Raczej nie, jeste艣 w ko艅cu tylko g艂upim zwierzakiem. Znasz pewn膮 star膮, niemieck膮 legend臋 o wilko艂aku? Mugolsk膮, a jak偶e. Mugole maj膮 dziwaczne wyobra偶enia o wilko艂akach, no ale w ko艅cu to tylko mugole. Co oni mog膮 wiedzie膰 o prawdziwej magii? Pewnie spytasz, czemu mnie to interesuje? No c贸偶, cz艂owiek powinien by膰 otwarty na 艣wiat, prawda? To jak, chcesz pos艂ucha膰?
Jele艅 nie zareagowa艂. Severus wzruszy艂 ramionami i kontynuowa艂.
- Na 艂膮ce naprzeciwko Seehausen, niedaleko Magdeburga, stoi du偶y kamie艅, zwany 鈥濻ka艂膮 Wilka鈥 lub 鈥濻ka艂膮 Wilko艂aka鈥.* Sk膮d wzi臋艂a si臋 nazwa? Ano, wieki temu w tych okolicach 偶y艂 nieznajomy. Nikt nie zna艂 jego prawdziwego imienia, nazywano go wi臋c Starym Cz艂owiekiem. Cz臋sto pojawia艂 si臋 nagle w r贸偶nych wioskach, ofiaruj膮c sw膮 pomoc w gospodarstwie. Najch臋tniej chwyta艂 si臋 pasania owiec.
Tymi czasy, pasterzowi Melle z Neindorfu urodzi艂a si臋 s艂odka nakrapiana owieczka. Nieznajomy wielokrotnie b艂aga艂 by pasterz odda艂 mu j膮, lecz ten odmawia艂.
W okresie strzy偶enia owiec Melle naj膮艂 Starego Cz艂owieka do pomocy. Gdy wr贸ci艂 do swych owiec, zasta艂 je wszystkie ostrzy偶one. Jednak po pracowniku i nakrapianej owcy nie zosta艂o ani 艣ladu. Przez d艂ugi czas nieznajomy nie pojawi艂 si臋 w okolicy.
Jednak dnia pewnego, gdy Melle wypasa艂 swe owce w dolinie Katten, niespodziewanie pojawi艂 si臋 przed nim Stary Cz艂owiek. Drwi膮c z niego wykrzykn膮艂: 鈥濪zie艅 dobry, Melle! Twoja nakrapiana owca przesy艂a pozdrowienia!鈥
Zgniewany pasterz chwyci艂 sw膮 lask臋 by pom艣ci膰 owc臋. Jednak, niespodziewanie, nieznajomy zmieni艂 si臋 w wilko艂aka i skoczy艂 na Mellego. Pasterz si臋 przerazi艂, lecz jego psy z w艣ciek艂o艣ci膮 zaatakowa艂y intruza. Wilko艂ak zacz膮艂 ucieka膰. Goniony, dotar艂 do owej doliny naprzeciwko Seehausen, gdzie psy okr膮偶y艂y go. Pasterz wykrzykn膮艂: 鈥濼eraz zginiesz!鈥 Wilk ponownie zmieni艂 si臋 w cz艂owieka i zacz膮艂 b艂aga膰 o lito艣膰, obiecuj膮c, 偶e uczyni dla owego pasterza wszystko. Ale pasterz zaatakowa艂 go bez lito艣ci sw膮 lask膮. I nagle, zamiast cz艂owieka stan膮艂 przed nim kolczysty krzew. Pasterz, nie zwa偶aj膮c na to, bi艂 krzew lask膮, 艂ami膮c ga艂臋zie. Krzew zn贸w zmieni艂 si臋 w cz艂owieka, kt贸ry ponownie zacz膮艂 b艂aga膰 o lito艣膰. Ale pasterz o kamiennym sercu nie zrezygnowa艂 z zemsty. Cz艂owiek ponownie przybra艂 kszta艂t wilko艂aka, s膮dz膮c, 偶e w ten spos贸b umknie. Ale Melle jednym pot臋偶nym ciosem zabi艂 zwierz臋. Tam, gdzie pad艂o i zosta艂o pochowane, stan膮艂 g艂az, kt贸ry przez wieki b臋dzie przypomina艂 o tej historii.
Severus zamilk艂. Jele艅 parskn膮艂 i chwyci艂 kolejny p臋d, ogo艂acaj膮c go z li艣ci. Snape zorientowa艂 si臋, 偶e od d艂u偶szego czasu stali w miejscu. Powoli ruszy艂 dalej. Wyciu odpowiedzia艂o drugie, nie mniej rozpaczliwe. Krokodyle 艂zy, pomy艣la艂 Severus. Wilki mog艂y udawa膰, 偶e co艣 czuj膮, jednak w g艂臋bi serca zawsze pozostawa艂y bestiami.
- Jeste艣 po stronie pasterza, czy wilko艂aka? 鈥 spyta艂 Severus. 鈥 Gryfon pewnie stan膮艂by murem za zwierzem, bo przecie偶 w gruncie rzeczy nie sta艂o si臋 nic z艂ego. To tylko jedna owca, prawda? Czemu mordowa膰 za jedn膮 owc臋? Biedny wilk, pomy艣la艂aby wi臋kszo艣膰 ludzi. Ale czemu mieliby艣my odmawia膰 pasterzowi prawa do zemsty? W ko艅cu wilk nie ukrad艂 jakiej艣 tam owcy, lecz jego najcenniejsz膮, ulubion膮鈥 To tak, jakby wyrwa艂 mu kawa艂ek duszy, rozumiesz? Mo偶e tego nie wida膰, mo偶e w oczach innych ludzi nie sta艂o si臋 nic z艂ego, bo ca艂a reszta stada pozosta艂a i b臋dzie przynosi膰 dochody. Mo偶e Stary Cz艂owiek po prostu zabra艂 s艂uszn膮 op艂at臋 za pomoc. Ale nasz pasterz cierpi, cierpi straszliwie, rozumiesz? Cierpi i chce zemsty. I ma prawo do niej, 艣wi臋te prawo, cho膰by nawet wszystkie prawa 艣wiata by艂y przeciwko niemu鈥
Nag艂y szelest odwr贸ci艂 jego uwag臋. Jele艅 zamar艂.
- Co si臋鈥
Severus poczu艂 nag艂e, bolesne szarpni臋cie i zatoczy艂 si臋, puszczaj膮c tobo艂ek. Jego d艂onie si臋gn臋艂y do ty艂u, do 藕r贸d艂a b贸lu. Westchn膮艂 z ulg膮, od艂amuj膮c p臋d kt贸ry zapl膮ta艂 mu si臋 we w艂osy. Gdyby spogl膮da艂 w tej chwili w stron臋 jelenia, zdziwi艂by si臋 lekko, gdy偶 zwierz przewr贸ci艂 oczami.
- Daj臋 s艂owo, jestem przewra偶liw鈥
Drugi p臋d smagn膮艂 jelenia po p臋cinach. Zwierz wyda艂 z siebie co艣 podobnego do kwiku i da艂 susa w bok. Stan膮艂 kilka krok贸w dalej, odwracaj膮c wzrok. Najwyra藕niej nie chcia艂 spojrze膰 Severusowi w oczy.
Ten odwr贸ci艂 si臋 i obrzuci艂 sceptycznym wzrokiem mroczn膮 g臋stwin臋. Drzewa, rzecz jasna, sta艂y nieruchomo, tak jak natura przykaza艂a.
- Czy tu rosn膮 jakie艣 Bij膮ce Wierzby? 鈥 spyta艂 Severus. Nie oczekuj膮c odpowiedzi, podj膮艂 odwa偶n膮 decyzj臋 i podszed艂 do pnia najbli偶szego drzewa. Przy艂o偶y艂 ucho do kory, kt贸ra wydawa艂a mu si臋 cieplejsza ni偶 kora by膰 powinna.
Bum. Bum. Bum-bum.
Ciche, nier贸wne i niemrawe. Ale nie by艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e p艂yn膮ce przez liczne kana艂y soki zacz臋艂y wybija膰 sw贸j w艂asny rytm. Drzewo robi艂o co艣, czego absolutnie 偶adne szanuj膮ce si臋 drzewo nie powinno robi膰. I nie robi艂o od jaki艣 trzystu lat, kiedy to ostatnie z plagi powoduj膮cych to zjawisko stworze艅 zosta艂y wyt臋pione przez 贸wczesne w艂adze. Czy to mo偶liwe by teraz wraca艂y? Przecie偶 jedynym rodem kt贸ry wiedzia艂 jak wywo艂a膰 i kontrolowa膰 te demony byli czarnoksi臋偶nicy Van Helsingowie, kt贸rych wybito w tym samym okresie co鈥
Severus cofn膮艂 si臋 kilka krok贸w i z szerokimi ze zdumienia oczami obserwowa艂 drzewo.
- 呕ywio艂aki 鈥 wyszepta艂. 鈥 To absolutnie niemo偶liwe, ale to si臋 chyba w艂a艣nie dzieje. Najprawdziwsze 偶ywio艂a鈥
P臋d smagn膮艂 go przez policzek, zostawiaj膮c na nim krwaw膮 szram臋. Gdyby Severus odruchowo nie zacisn膮艂 powiek, by艂by teraz na wp贸艂 艣lepy.
- Chodu!
Jele艅 nie czeka艂, szczeg贸lnie, 偶e jedna z ga艂臋zi chwyci艂a go za tyln膮 nog臋. Wyszarpn膮艂 si臋 i ruszy艂 za Severusem, kt贸ry gna艂 przez las, tak jakby goni艂y go strzygi. Kilkaset metr贸w dalej, Snape uzna艂, 偶e niebezpiecze艅stwo min臋艂o.
- Jeszcze nie jest tak 藕le 鈥 wydysza艂. 鈥 Jeszcze nie ruszaj膮 si臋 z miejsca. Widocznie nie mia艂y zbyt du偶o czasu, by dorosn膮膰. Ale jestem cholernie ciekawy, sk膮d one ponownie znalaz艂y si臋 w Anglii.
Severus ba艂 si臋 to powiedzie膰 na g艂os, ale pomy艣la艂, 偶e mo偶e mie膰 to jaki艣 zwi膮zek z Voldemortem. Jaki, to mo偶e wiedzia艂 jedynie sam Czarny Pan. Cho膰, pomy艣la艂 gorzko, mo偶e najpierw powinien spyta膰 tej starej wied藕my Rookwood, czy przypadkiem nie obi艂o jej si臋 co艣 o uszy. Lub nie, nie powie jej nic. Ka偶da informacja, kt贸rej z ni膮 nie dzieli艂, zwi臋ksza艂a jego przewag臋.
Sam dowie si臋, co mog艂o doprowadzi膰 do ponownego wyl臋gu 偶ywio艂ak贸w. Mo偶e nawet dowie si臋, jak m贸g艂by je kontrolowa膰? On, na czele armii 偶ywio艂ak贸w, stworze艅 bez sumienia i bez afekt贸w, spokojnych lecz nie daj膮cych si臋 zatrzyma膰. To by da艂o mu pot臋g臋 r贸wn膮 pot臋dze Dumbledore鈥檃鈥
U艣miechn膮艂 si臋 do siebie na sam膮 my艣l.
Teraz ju偶 zewsz膮d dochodzi艂y ich wycia wilk贸w. Severus, ogarni臋ty radosnymi my艣lami o pot臋dze, nie ba艂 si臋 ju偶 tak bardzo jak wtedy, gdy wychodzi艂 z zamku. Jego wsp贸艂towarzysz jednak robi艂 si臋 coraz bardziej niespokojny, raz po raz rzucaj膮c Severusowi spojrzenia zach臋caj膮ce do rych艂ego powrotu.
Delikatny szum dobywaj膮cy si臋 z g臋stych zaro艣li tu偶 przed nimi zdradzi艂 ukryt膮 艣cie偶k臋 g贸rskiego potoku. Severus jednym machni臋ciem r贸偶d偶ki utorowa艂 sobie przej艣cie w艣r贸d kolczystych krzew贸w je偶yn.
Woda skacz膮ca 偶ywo mi臋dzy kamieniami mieni艂a si臋 wszystkimi odcieniami ol艣niewaj膮cej bieli i srebra. Wystarczy艂o pod膮偶y膰 wzrokiem w g贸r臋 potoku by domy艣li膰 si臋, co by艂o tego przyczyn膮. Zalana 艣wiat艂em ksi臋偶yca polana by艂a us艂ana setkami, je艣li nie tysi膮cami ksi臋偶ycowych kwiat贸w. Severusowi zapar艂o dech w piersiach. Nie spodziewa艂 si臋 takiego bogactwa.
- Musz臋 si臋 tam dosta膰 鈥 wyszepta艂. 鈥 Musz臋鈥
艢wist strza艂y wyrwa艂 go z pe艂nej zachwytu kontemplacji. Jele艅 wyda艂 z siebie bolesny ryk i skoczy艂 do potoku. Z jego zadka wystawa艂a pierzasta strza艂a.
- Hej! 鈥 wrzasn膮艂 Severus, wyci膮gaj膮c zza paska r贸偶d偶k臋 i kieruj膮c j膮 w stron臋 niewidzialnych napastnik贸w. 鈥 Co wy wyprawiacie?
Kolejna strza艂a utkwi艂a tu偶 ko艂o buta Severusa. Tymczasem, jele艅 zd膮偶y艂 schowa膰 si臋 w je偶ynach.
- Poka偶cie si臋, wy tch贸rze! 鈥 wrzasn膮艂 Severus, kt贸ry w g艂臋bi ducha zastanawia艂 si臋, czy by samemu nie czmychn膮膰. Umiej臋tno艣膰 teleportacji bardzo si臋 przydawa艂a w momentach takich jak ten.
- Zejd藕 nam z drogi, cz艂owieku 鈥 ostrzeg艂 go g艂os wydobywaj膮cy si臋 z ciemno艣ci. 鈥 Bo zapolujemy na ciebie.
- Zostawcie w spokoju mojego jelenia! 鈥 ostrzeg艂 Severus, kt贸rego gro藕ba tylko zirytowa艂a. Ma im ust膮pi膰, tym gwiazdosiejom, czterokopytnym postrzele艅com? Po jego trupie! 鈥 Bo was przekln臋!
Kolejna strza艂a trafi艂aby go nad kolanem gdyby nie odskoczy艂.
- Nie zapominaj, cz艂owieku, 偶e tu ju偶 nie si臋ga w艂adza Dumbledore鈥檃 鈥 ostrzeg艂 go centaur. 鈥 To nasz las i nasz jele艅. Jeste艣 na naszym terytorium i bronisz dost臋pu do naszego mi臋sa.
Severus pomy艣la艂, 偶e je艣li tak, to czemu nie zaatakowali go od razu? Wyra藕nie bali si臋 go uszkodzi膰. K艂amali i to k艂amali niewprawnie. Zaintrygowany, postanowi艂 dowiedzie膰 si臋, czy mo偶e wypl膮ta膰 si臋 z tej matni bez u偶ycia magii.
- Bynajmniej nie! 鈥 odkrzykn膮艂 Snape, czuj膮c nag艂y nap艂yw adrenaliny.- Jele艅 jest m贸j, to m贸j wierzchowiec! Je艣li go zranicie, odp艂ac臋 wam s艂ono moj膮 r贸偶d偶k膮!
- Tw贸j wierzchowiec, powiadasz? 鈥 zadrwi艂 centaur. 鈥 Udowodnij wi臋c to! 呕adne wolne stworzenie tego lasu nie da si臋 dosi膮艣膰 cz艂owiekowi!
O, w nos smoka, pomy艣la艂 nagle Snape. Co ja gadam? Ech, ten jego niewyparzony j臋zor. Pl贸t艂 pi膮te przez dziesi膮te jak Gryfon w potrzasku. Zerkn膮艂 do ty艂u na jelenia, kt贸ry 艂ypa艂 na niego z艂owrogo i nie wygl膮da艂 na ch臋tnego do odgrywania roli wierzchowca. G艂upie bydl臋, przecie偶 ratuj臋 mu sk贸r臋, pomy艣la艂 rozz艂oszczony Snape. Mo偶e powinien by艂 zostawi膰 go na 偶er centaurom. Cho膰 to oznaczy艂oby, 偶e stch贸rzy艂.
- Nie widzicie, 偶e jest przera偶ony? W tym momencie r贸wnie ch臋tnie ub贸d艂by mnie, co was!
- Kasjopeja, zarozumia艂a kr贸lewna, ca艂uje si臋 z Lun膮 鈥 rzek艂 dr偶膮cy baryton nale偶膮cy do jakiego艣 starszego centaura, kt贸ry ukrywa艂 si臋 w zaro艣lach. 鈥 Czy to znaczy, 偶e m艂ody cz艂owiek umrze tej nocy?
- Je艣li prze偶yje, to wybawi pa艅stwo 鈥 powiedzia艂 rozmarzony kobiecy g艂os.
- Nie, pa艅stwo musi zgin膮膰! Nasi bracia zgodzili si臋 z tym na ostatniej radzie!
- Niezbadane s膮 艣cie偶ki gwiazd 鈥 odpar艂 kobiecy g艂os. 鈥 Gdy Smok zagra na Harfie, narodzi si臋 nowa gwiazda, nowa przepowiednia. Wtedy wy, m臋偶czy藕ni, zmienicie zdanie.
- Zgadzam si臋 鈥 odpar艂 Snape. Ch臋tnie zgodzi艂by si臋 ze wszystkimi, gdyby pozwoli艂o mu to wyj艣膰 z potyczki ca艂o i zachowa膰 przy tym sw贸j honor. 鈥 Ale, by si臋 tego dowiedzie膰, musicie pu艣ci膰 mnie 偶ywo. Mojego wierzchowca te偶, bo bez niego nigdzie si臋 nie rusz臋.
I bez ksi臋偶ycowego kwiatu, doda艂 w my艣lach Severus.
- Wsiadaj wi臋c na niego i jed藕! 鈥 odkrzykn膮艂 jeden z centaur贸w.
Snape spojrza艂 na jelenia. Zwierz nastroszy艂 si臋 i cofn膮艂 dwa kroki. Mo偶e to przez r贸偶d偶k臋, pomy艣la艂 Severus. Ale nie 艣mia艂 jej schowa膰 w obliczu niebezpiecze艅stwa.
- Dobry Rogacz 鈥 powiedzia艂, na poczekaniu wymy艣laj膮c imi臋 dla jelenia. Stara艂 si臋, by jego g艂os brzmia艂 uspokajaj膮co, co z tak膮 dawk膮 adrenaliny p艂yn膮c膮 przez 偶y艂y wcale nie by艂o 艂atwym zadaniem. Jele艅 zamruga艂 i przekrzywi艂 艂eb. 鈥 Bardzo ci臋 przestraszy艂y centaury, prawda? 鈥 Severus zbli偶y艂 si臋 powoli i delikatnie poklepa艂 zwierza po szyi. Jele艅 znowu zamruga艂. Severus sceptycznie spojrza艂 na strza艂臋 wystaj膮c膮 z zadka jelenia. 鈥 I jak ja mam go niby dosi膮艣膰, co? Przecie偶 on ledwo chodzi! To wszystko wasza wina! Ciekawe, co na to powie Dumbledore!
- Przyzna nam racj臋.
- Czy偶by? 鈥 Severus spojrza艂 w g膮szcz. Odpowiedzia艂o mu milczenie. 鈥 Poszukajcie sobie lepiej dzikiego jelenia, zamiast atakowa膰 udomowione zwierz臋ta!
- Jak on 艣mie! 鈥 wykrzykn膮艂 jeden z centaur贸w.
I nie wiadomo jakby si臋 dalej potoczy艂a ta przygoda, gdyby w艂a艣nie w tym momencie nad strumieniem nie pojawi艂 si臋 spragniony i z艂y wilko艂ak. Jego 偶贸艂te 艣lepia b艂ysn臋艂y, gdy poczu艂 zapach cz艂owieka. Severus, niewiele my艣l膮c, czmychn膮艂 w g膮szcz. Gdyby zatrzyma艂 si臋 jeszcze chwil臋, zobaczy艂by, ku swojemu zdumieniu, 偶e jele艅 pocz膮tkowo potruchta艂 w stron臋 zwierza, tak, jakby pr贸bowa艂 si臋 zorientowa膰, czy to czasem nie jego znajomy. Jednak, gdy spotka艂 si臋 z gro藕nym warkotem, szybko pod膮偶y艂 za przyk艂adem Snape鈥檃. Kilka strza艂 艣wisn臋艂o, jedna z nich utkwi艂a w wilko艂aku, niestety, nie spowalniaj膮c go.
艢lizgon wiedz膮c, 偶e nie ma szans, by uciec przed besti膮, postanowi艂 stawi膰 jej czo艂a. Zahamowa艂 gwa艂townie i, jeszcze nie odwr贸ciwszy si臋 twarz膮 do przeciwnika, strzeli艂 w niego zakl臋ciem parali偶uj膮cym. Kolejne dwa pomkn臋艂y za pierwszym. Cho膰 Snape nie by艂 najwi臋kszym z m贸wc贸w w sytuacjach, gdzie g贸r臋 bra艂a panika, to nikt nie m贸g艂 odm贸wi膰 mu mistrzostwa w pos艂ugiwaniu si臋 r贸偶d偶k膮. Nim oszo艂omiony wilko艂ak zdo艂a艂 zorientowa膰 si臋 w sytuacji, jeszcze pi臋膰 rozmaitych zakl臋膰 bojowych trafi艂o w jego kud艂at膮 posta膰.
I to wszystko nie starczy艂oby by powstrzyma膰 w艣ciek艂膮 besti臋. Jednak w tym momencie, niespodziewanie dla samego Snape鈥檃, w sukurs przyszed艂 mu sam jele艅. Zwierz, zm臋czony ucieczk膮 i rozdra偶niony ran膮 od strza艂y centaur贸w, najwyra藕niej sam postanowi艂 rozprawi膰 si臋 z potworem. Zadudni艂y racice i pot臋偶ny p艂owy kszta艂t przemkn膮艂 ko艂o Severusa. Wilko艂ak, dostrzeg艂szy nacieraj膮cego na niego rogacza pr贸bowa艂 czmychn膮膰, lecz os艂abiony zakl臋ciami Severusa nie zdo艂a艂 umkn膮膰 jeleniowi. Schwytany mi臋dzy poro偶e a pie艅 jednego z drzew, zaskowycza艂. Trzasn臋艂y p臋kaj膮ce ko艣ci. Zaskrzypia艂a zrywana kora. Snape wzdrygn膮艂 si臋 mimowolnie.
Jele艅 pu艣ci艂 ofiar臋 i przygl膮da艂 si臋 przez chwil臋 jak wilko艂ak wije si臋 w m臋czarniach. Severus wiedzia艂 i mo偶e przeczuwa艂 to tak偶e jego towarzysz, 偶e bestia nie zginie. O wiele wi臋cej potrzeba by艂o, by zabi膰 wilko艂aka.
Rzeczywi艣cie, po chwili potw贸r zebra艂 si臋 w sobie i podni贸s艂 z trudem. Snape wraz z rogaczem obserwowali jak, ku艣tykaj膮c, umyka w g膮szcz.
Spojrzenia cz艂owieka i jelenia zetkn臋艂y si臋 na chwil臋. Stali na granicy Zakazanego Lasu. W ksi臋偶ycowym 艣wietle Hogwart wygl膮da艂 jak widmo zamku w艣r贸d widmowych g贸r Szkocji.
Towarzysz Severusa znikn膮艂 w mroku.
* Legenda nosi tytu艂 鈥濻ka艂a Wilko艂aka鈥 i pochodzi z ze zbioru 鈥濻agi Niemieckie鈥 autorstwa braci Grimm
**
- I gdzie艣 ty si臋 podziewa艂?
- Zgadnij.
James osun膮艂 si臋 bez gracji na swoje 艂贸偶ko. 呕e by艂 wyko艅czony to ma艂o powiedziane. W dodatku mia艂 wra偶enie, 偶e kto艣 wygryz艂 mu kawa艂 mi臋sa z lewej nogi.
Syriusz podszed艂 i kujn膮艂 go w rami臋 palcem.
- Spadaj, psia mordo.
- Nie m贸w, 偶e przez ca艂膮 noc lata艂e艣 za Snape'em!
- James nia艅czy艂 Smarkerusa! - zadrwi艂 Peter i pokwicza艂 si臋 ze swojego dowcipu, a偶 sturla艂 si臋 na ziemi臋.
- Chroni艂em nas wszystkich przed tragicznymi skutkami jego g艂upoty! - odgryz艂 si臋 Potter. - A wy, zamiast k艂ania膰 mi si臋 w pas, jeszcze mi to wytykacie?
- A co jakby go wilko艂ak z偶ar艂? - Syriusz wzruszy艂 ramionami. - Wystawiliby jego resztki na widok publiczny, ja wyg艂osi艂bym porywaj膮c膮 mow臋 pogrzebow膮, Evans rzuci艂aby si臋 z 艂zami na trumn臋, zasypaliby go ziemi膮 i nareszcie mieliby艣my 艣wi臋ty...
- A nie rozwa偶a艂e艣 drugiej opcji? 呕e aurorzy zrobiliby dochodzenie i Remus trafi艂by do Azkabanu? My te偶, przy okazji, poniewa偶, je艣li nie zauwa偶y艂e艣, jeste艣my nielegalnymi Animagami?
- Hej, hej! Nie tak ostro! Tylko 偶artowa艂em! - Syriusz uni贸s艂 d艂onie w obronnym ge艣cie. - Co ci臋 ugryz艂o, stary?
- Pieprzona strza艂a pieprzonych centaur贸w wbi艂a mi si臋 w ty艂ek, to mi si臋 sta艂o! - wrzasn膮艂 James, zrywaj膮c si臋 na r贸wne nogi i pokazuj膮c oczom zgromadzonych szkod臋. Syriusz sapn膮艂, nie wiadomo, czy z podziwu czy ze zdumienia. - Mieli ochot臋 na pieprzony comber z jelenia, ot co!
- Oj, stary... Au.
- Au, jasne - burkn膮艂 Rogacz, podci膮gaj膮c spodnie i k艂ad膮c si臋 ostro偶nie na brzuchu. - Zostanie mi pieprzona blizna, bo nie mog臋 z tym raczej i艣膰 do piel臋gniarki, prawda?
- No to teraz nie masz ju偶 wyboru. Musisz nam opowiedzie膰, co wy 偶e艣cie tam razem wyczyniali.
James zwierzy艂 si臋 niemal ze wszystkiego, pomijaj膮c jedynie ten moment, gdy Snape opowiedzia艂 mu mugolsk膮 legend臋. G艂贸wnie dlatego, 偶e sam nie wiedzia艂, co ma my艣le膰 o tej niespodziewanej wylewno艣ci 艢lizgona. By艂 mocno zaniepokojony tym, 偶e jego znienawidzony wr贸g w艂a艣nie jemu zwierzy艂 si臋 z sekret贸w swego mrocznego serca. W dodatku, gdyby Syriusz, co by艂o bardzo w jego stylu, zacz膮艂 o tym papla膰, sekret Huncwot贸w m贸g艂by si臋 wyda膰.
呕ywio艂aki jego przyjaciele prze艂kn臋li bez mrugni臋cia okiem. Bezsprzeczn膮 nagrod臋 zdoby艂a za to przygoda z centaurami.
- Naprawd臋 tak powiedzia艂?
- Masz moje s艂owo.
Syriusz klepn膮艂 si臋 w kolana i rykn膮艂 艣miechem.
- James, jele艅 Snape'a! A to ci dopiero!
- Widzicie, jak si臋 dla was po艣wi臋cam. Dzi臋ki mnie nie zerwa艂 ksi臋偶ycowego kwiatu鈥
- Jele艅 Snape'a! Zrobi臋 ci p艂aszcz z takim napisem!
- Czy ty mnie w og贸le s艂uchasz, 艁apa?
- Tia, Snape chcia艂 zdoby膰 jak膮艣 ro艣link臋 dla swoich mrocznych sprawek...
- Raczej nie. - James przewr贸ci艂 oczami. Oj 艁apa, 艁apa... A to by艂o zaledwie kilka miesi臋cy temu na zielarstwie. - Po prostu pozazdro艣ci艂 mi peleryny-niewidki. Ksi臋偶ycowy kwiat to g艂贸wny sk艂adnik eliksiru niewidzialno艣ci.
- My艣lisz, 偶e naprawd臋? - Syriusz uni贸s艂 brwi w niedowierzaniu. - Daj spok贸j, to nie jest jaki艣 cholernie skomplikowany eliksir? A sam wiesz, 偶e Snape ma dwie lewe r臋ce! Jeszcze przedwczoraj zapaskudzi艂 pod艂og臋 w sali eliksir贸w, kiedy znowu co艣 schrzani艂! Nie mam poj臋cia, jakim cudem trafi艂 do zaawansowanej klasy.
- Nie wiem. - James zmarszczy艂 brwi. - Czasem wychodzi mu nawet lepszy eliksir ni偶 nasze.
- 艁ut szcz臋艣cia - uci膮艂 dyskusj臋 Syriusz.
Potter nie by艂 tego taki ca艂kiem pewien. Mia艂 wra偶enie, 偶e Smark doskonale potrafi uwarzy膰 ka偶d膮 mikstur臋. To, co wyprawia艂 na zaj臋ciach, wygl膮da艂o na... eksperymenty. Poczu艂 jednak, 偶e nie warto dyskutowa膰 o tym z Syriuszem, kt贸ry zawsze lubi艂 mie膰 w艂asne zdanie.
- A wi臋c... Jele艅 Snape'a? - powr贸ci艂 do poprzedniego tematu 艁apa.
James pomy艣la艂, 偶e czekaj膮 go ci臋偶kie wakacje.
5.
Czerwiec 1977r, p贸艂 godziny po rozmowie z Ew膮 Rookwood鈥
Severus Snape wbieg艂 do baru z wywieszonym j臋zykiem i lekko zgniecion膮 paczk膮 pod pach膮. Swym niespodziewanym wej艣ciem zburzy艂 atmosfer臋 grozy, kt贸ra wytworzy艂a si臋 wok贸艂 jednej z 艂aw. Mimo oficjalnego motywu spotkania, ch艂opcy wygl膮dali ma艂o urodzinowo. Sam solenizant z nieobecn膮 min膮 obgryza艂 paznokcie.
Snape rzuci艂 paczk臋 na blat i zaj膮艂 swoje miejsce mi臋dzy Mulciberem a Baldockiem. Butelka kremowego ju偶 na niego czeka艂a, pewnie znowu kt贸ry艣 lizodupiec pr贸bowa艂 wkra艣膰 si臋 w jego 艂aski. Przebieg艂 wzrokiem po nowych cz艂onkach, ale 偶aden nie zdradza艂 si臋 mimik膮. Wobec tego z臋bami oderwa艂 kapsel, z satysfakcj膮 obserwuj膮c, jak kilka os贸b si臋 wzdryga i upi艂 pot臋偶ny 艂yk.
鈥 Skoro ju偶 wielmo偶ny pan Snape raczy艂 nas uraczy膰 swoj膮 obecno艣ci膮... 鈥 zacz膮艂 z艂owr贸偶bnie Avery.
Jaki艣 niecierpliwy zabra艂 si臋 za otwieranie paczki. Gdy tylko uchyli艂 wieko, sapn膮艂 cicho.
鈥 Co to jest? 鈥 spyta艂. 鈥 Wygl膮da tak jako艣... Okropnie... Zielono.
Severus zajrza艂 do 艣rodka. Robi艂 to po raz pierwszy, odk膮d otrzyma艂 produkt.
鈥 Galaretka agrestowa 鈥 odpar艂.
鈥 A to br膮zowe z... z... z elementami w 艣rodku?
鈥 Karmel. Chyba troch臋 si臋 przypali艂.
Teraz ca艂y st贸艂 si臋 zainteresowa艂.
鈥 Sk膮d ty to wzi膮艂e艣, Snape?
Severus wzruszy艂 ramionami.
鈥 Gajowy robi to hurtowo. Wystarczy艂o tylko poprosi膰 o jedn膮 sztuk臋.
鈥 Wygl膮da strasznie.
鈥 Nie przesadzaj. Wstawi si臋 kilka 艣wieczek, to zas艂oni膮 najgorsze cz臋艣ci.
Gdy inni zaj臋li si臋 cukierniczym dziwem, Severus sp臋dzi艂 ten czas obserwuj膮c stado wilk贸w i wymy艣laj膮c najlepsz膮 taktyk臋. W tej bandzie zajmowa艂 do艣膰 wysokie miejsce w hierarchii, tu偶 za Averym, Lestrange'em, Blackiem i jeszcze dwoma czarodziejami czystej krwi o znakomitym rodowodzie i licznych koneksjach. Nie ze wzgl臋du na urod臋 (mocno wybrakowan膮), krew (zeszlamion膮), pieni膮dze (chyba tylko w marzeniach), czy zdolno艣ci towarzyskie. Po prostu zna艂 sporo naprawd臋 gro藕nych zakl臋膰, wi臋c ho艂ota najzwyczajniej w 艣wiecie si臋 go ba艂a. Pewnie m贸g艂by nawet przewodzi膰 tej grupce, gdyby jego matka nie wysz艂a za syna m艂ynarza.
Z tego w艂a艣nie wzgl臋du, pr贸cz kwa艣nego komentarza Avery'ego, sp贸藕nienie usz艂o mu p艂azem. Bardzo go to cieszy艂o.
鈥 Straci艂e艣 niez艂膮 zabaw臋 鈥 sykn膮艂 mu prosto w ucho Mulciber.
鈥 Nie mog艂a by膰 taka dobra, skoro mnie tam nie by艂o 鈥 odpar艂 Severus. 鈥 I nie chuchaj na mnie, nie chc臋 si臋 czym艣 zarazi膰.
鈥 I kto to m贸wi, nastoletni problemie?
鈥 Panowie, nie bijemy si臋, 艣wi臋tujemy! 鈥 zarz膮dzi艂 Avery.
Gdy ju偶 ciasto zosta艂o prze偶ute, piwo kremowe och艂odzi艂o gard艂a, a przyniesione przez kogo艣 delicje z Miodowego Kr贸lestwa wype艂ni艂y brzuchy, rozmowa zesz艂a na bardziej zajmuj膮ce tematy. Do tego momentu, ju偶 nikogo nie interesowa艂a grupka rozochoconych 艢lizgon贸w i Krukon贸w. Panom przysz艂ym 艣miercio偶ercom bardzo to odpowiada艂o.
鈥 艢wiat si臋 zmienia 鈥 zacz膮艂 spokojnym, 艣piewnym g艂osem Avery. Nowi rekruci s艂uchali go jak zakl臋ci. Taka by艂a charyzma tego barda 艣miercio偶erc贸w. Gdyby zamiast klecenia wierszy, od kt贸rych m贸zg stawa艂 w poprzek, zaj膮艂 si臋 polityk膮, m贸g艂by nawet zwyci臋偶y膰 w wyborach na Ministra Magii. Nie do艣膰, 偶e mia艂 wizj臋. On ni膮 promieniowa艂.
鈥 艢wiat si臋 zmienia i ten, kto stanie po w艂a艣ciwej stronie, b臋dzie m贸g艂 zabra膰 jego kawa艂eczek ze sob膮. S艂awa. Pieni膮dze. Zapachy salon贸w arystokracji. To wszystko, co przewija si臋 w waszych marzeniach mo偶e sta膰 si臋 jaw膮. Wystarczy, 偶e pod膮偶ycie za cudotw贸rc膮. Dla niego, da膰 wam wszystko, czego pragniecie jest b艂ahostk膮. Odrzucicie taki dar? Wasze oczy m贸wi膮 za was. Droopster, a czego ty by艣 sobie 偶yczy艂?
鈥 Ja鈥 Ja鈥 鈥 zaj膮kn膮艂 si臋 biedny solenizant. 鈥 Mam du偶o 偶ycze艅! 鈥 przyzna艂 w ko艅cu wstydliwie.
鈥 Hmm鈥 Wygl膮da, 偶e nasz cudotw贸rca musi by膰 te偶 wr贸偶bit膮? Zobaczmy wi臋c, jak wywi膮za艂 si臋 ze swego zadania! Li艣cik dla ciebie, Droopster.
Solenizant dr偶膮cymi palcami z艂ama艂 piecz臋膰. Jego oczy rozszerzy艂y si臋 ze zdumienia.
鈥 Torpeda osiemnastka? Ale to miot艂a naszej reprezentacji!
鈥 Za ma艂o? 鈥 Avery uni贸s艂 brwi.
鈥 N鈥 nie! Sk膮d偶e! To cudownie! Ale jak On wiedzia艂, 偶e moja si臋 rozpad艂a?
鈥 On wie wszystko 鈥 oznajmi艂 tryumfalnie Avery. 鈥 I nigdy nie wynosi si臋 ponad codzienne problemy swych przyjaci贸艂.
鈥 Czy鈥 Czy mo偶esz mu przekaza膰 moje podzi臋kowania?
鈥 Ju偶 chcesz dzi臋kowa膰? 鈥 zdumia艂 si臋 Julian. 鈥 S膮dzisz, 偶e nasz dobrodziej poprzesta艂by na takiej b艂ahostce?
鈥 To nie 偶adna b艂ahostka! To wielki zaszczyt!
鈥 Powiedz, Severusie, czy to nie b艂ahostka?
Snape obliczy艂 w pami臋ci, ile to pensji ojca musia艂by przeznaczy膰 na zakup miot艂y tej klasy. Poczu艂 uk艂ucie zazdro艣ci.
鈥 Drobna rzecz 鈥 odpar艂 bez mrugni臋cia okiem.
鈥 Prawda? 鈥 ucieszy艂 si臋 Avery. 鈥 On pomy艣la艂 tak samo. Dlatego w艂a艣nie postanowi艂 podarowa膰 twej rodzinie wspanialszy prezent. Pomy艣l tylko, czy tw贸j ojciec, wszechstronnie wykszta艂cony czarodziej, powinien marnowa膰 偶ycie, pracuj膮c jako t艂umacz w n臋dznym biurze na przedmie艣ciach?
Droopstera lekko zatka艂o. Wpatrywa艂 si臋 w Avery鈥檈go jak zachwycone dziecko, jego oczy b艂yszcza艂y.
鈥 N 鈥 nie?
鈥 Dok艂adnie! I w艂a艣nie dlatego w tej chwili otrzymuje oficjalny list z propozycj膮 posady w ambasadzie angielskiej w Austrii.
Severus niech臋tnie do艂膮czy艂 do oklask贸w. Jego my艣li gna艂y jak oszala艂e rumaki. Sam 艂akn膮艂 takich przywilej贸w. Avery pokazywa艂 im wszystkim, jak prosta jest droga do ich osi膮gni臋cia. Jedyne, czego oczekiwa艂 Czarny Pan, to wierno艣膰. Czy dobrze robi艂, odcinaj膮c sobie pewn膮 drog臋 do osi膮gni臋cia tego wszystkiego? Czy sam b臋dzie w stanie zdoby膰 cho膰 u艂amek z rzeczy, kt贸re Voldemort podawa艂 mu na tacy? Nagle poczu艂 si臋 s艂aby i przekonany, 偶e ka偶da samodzielna pr贸ba wybicia si臋 sko艅czy si臋 kl臋sk膮. Mo偶e rzeczywi艣cie powinien odm贸wi膰 Rookwood. Nie nara偶a膰 siebie. Kroczy膰 r贸wn膮 i bezpieczn膮 艣cie偶k膮.
鈥 Czy nadal w膮tpicie, kt贸ra strona jest w艂a艣ciwa? 鈥 spyta艂 ogni艣cie Avery. 鈥 Czy istnieje na tym 艣wiecie kto艣, kto mo偶e podarowa膰 wam wi臋cej ni偶 On?
Nie, pomy艣la艂 Severus, czuj膮c dziwny u艣cisk w 偶o艂膮dku.
鈥 W zamian pragnie tak niewiele鈥 Drobnej pomocy, nic wi臋cej. 鈥 Julian wyci膮gn膮艂 plik zapiecz臋towanych list贸w i zacz膮艂 je rozdawa膰. 鈥 To wasze zadania na wakacje. Nie b臋dziemy ich w tym roku publicznie omawia膰, nasi wrogowie czaj膮 si臋 wsz臋dzie. Z pytaniami prosz臋 zg艂asza膰 si臋 do mnie. Pozostaje mi tylko鈥 偶yczy膰 wam powodzenia.
**
Lipiec 1977r, Spinner鈥檚 End鈥
鈥 Wstawaj, synu. Ten stary pijak, kt贸ry ci臋 sp艂odzi艂 w艂a艣nie wyzion膮艂 ducha. Musimy go pogrzeba膰, niech przynajmniej robaki maj膮 z niego jaki艣 po偶ytek.
Co ci臋 nie zniszczy, to ci臋 wzmocni, pomy艣la艂 Severus. Uda艂, 偶e nie s艂yszy matki, tak samo jak wcze艣niej uda艂, 偶e nie widzia艂 butelki z trucizn膮 w kuchennym kredensie. Niech starzy sami za艂atwiaj膮 swoje porachunki.
鈥 Elieeeeen! Chod藕 tu natychmiast, stara wied藕mo! Zarzyga艂em pod艂og臋!
No tak. Ca艂a matka, nawet nie potrafi艂a zat艂uc ch艂opa. A mo偶e mia艂a za mi臋kkie serce. Severus zastanawia艂 si臋 parokrotnie nad za艂atwieniem sprawy samemu, ale nie m贸g艂 przecie偶 ryzykowa膰 zsy艂ki do Azkabanu.
Kobieta zakl臋艂a siarczy艣cie i cisn臋艂a czym艣 w Severusa. Nawet nie podni贸s艂 g艂owy z poduszki. Wiedzia艂, 偶e pocisk nie trafi. Trzasn臋艂o t艂uczone o 艣cian臋 szk艂o i hukn臋艂y zamykanie drzwi. W pokoju rozszed艂 si臋 omdlewaj膮co s艂odki zapach jakiego艣 lekarstwa.
鈥 Sam po sobie wyczy艣膰, 艣mierdzielu!
鈥 Poczekaj, tylko poczekaj ty pokraczna ropucho! Jak tylko wstan臋, to tak ci臋 spior臋!...
鈥 Tak? Ledwie si臋 ruszasz, opoju! Jeste艣 偶a艂osny! 呕a艂osny!
Severus j臋kn膮艂 i schowa艂 g艂ow臋 pod poduszk臋. Jednak, gdy po kilku minutach sta艂o si臋 jasne, 偶e nie za艣nie, wygrzeba艂 si臋 z po艣cieli. Otworzy艂 szaf臋, z kt贸rej niemal natychmiast wylecia艂o kilka spasionych moli i z k艂臋bi膮cego si臋 tam stosu mugolskich ciuch贸w, wydoby艂 par臋 dziurawych spodni i poszarza艂膮 koszul臋. Z obrzydzeniem naci膮gn膮艂 je na siebie, na stopy wsun膮艂 stare gumiaki i ukradkiem wymkn膮艂 si臋 z domu. Mia艂 nadziej臋 na gwizdni臋cie po drodze czego艣 na z膮b, ale rodzice zaszyli si臋 w kuchni, wi臋c nadzieje szybko prys艂y.
Wolnym krokiem uda艂 si臋 tam, gdzie zwykle chodzi艂, gdy chcia艂 pomy艣le膰. Kiedy艣 jego wakacyjne my艣li kr膮偶y艂y g艂贸wnie wok贸艂 Lily, jednak od roku ka偶de wspomnienie ich przyja藕ni powodowa艂o tak niezno艣ny b贸l w piersi Severusa, taki przyp艂yw w艣ciek艂o艣ci, 偶alu i nienawi艣ci, 偶e dla w艂asnego zdrowia psychicznego Snape stara艂 si臋 my艣le膰 o niej jak najmniej. Nie by艂o to 艂atwe, tak blisko miejsc, gdzie bawili si臋 jako dzieci. Si艂膮 woli zmusi艂 si臋 do my艣lenia o li艣cie, kt贸ry, wci膮偶 nie otwarty, tkwi艂 w jego kieszeni. To by艂a sprawa, kt贸r膮 natychmiast nale偶a艂o rozwi膮za膰. Czeka艂 do przyjazdu, by m贸c w spokoju przeanalizowa膰 swoj膮 sytuacj臋 i podj膮膰 jak膮艣 decyzj臋. Mocniej 艣cisn膮艂 w d艂oni ksi膮偶k臋, kt贸r膮 wypo偶yczy艂 z miejscowej biblioteki. Cho膰 obie drogi mog艂y go zawie艣膰 do s艂awy, tylko jedna by艂a s艂uszna.
Przeszed艂 poln膮 艣cie偶k膮, na prze艂aj przez 艂膮k臋 i zagajnik i bocznymi ulicami dotar艂 do parku. Z placu zabaw dobieg艂y go chichoty rozbrykanej dzieciarni i Severus skr臋ci艂, byle dalej od cieni dawnych dni. Usiad艂 na trawie pod jednym z olbrzymich d臋b贸w i ostro偶nie roz艂ama艂 piecz臋膰 listu. By艂 on, co Severus u艣wiadomi艂 sobie z dum膮, od samego Lucjusza Malfoya. Nie zawiera艂 instrukcji, jedynie pozdrowienia i proponowana dat臋 spotkania. Severus od艂o偶y艂 go, by wieczorem napisa膰 odpowied藕.
Opar艂 si臋 plecami o pie艅, otworzy艂 ksi膮偶k臋 i skupi艂 na czarnych literach mugolskiego druku. Pi臋tna艣cie minut p贸藕niej sko艅czy艂 pierwszy rozdzia艂. By艂 zafascynowany. Zaznaczy艂 stron臋 palcem i przymkn膮艂 oczy, pozwalaj膮c my艣lom p艂yn膮膰 swobodnie. Obietnice, rozwa偶a艂. Wymieniamy si臋 obietnicami. Z dna kieszeni wygrzeba艂 pi臋膰dziesi臋ciocent贸wk臋 i spojrza艂 na ni膮, jak na nowe i nie do ko艅ca zrozumia艂e zjawisko. B艂yszcza艂a w s艂o艅cu. Wygl膮da艂a solidnie. Mo偶na by艂o za ni膮 kupi膰 wiele rzeczy, cho膰 sama nie nadawa艂a si臋 do jedzenia, mycia, czy zbudowania domu. Czy kiedy艣 pomy艣la艂, 偶e ten kr膮偶ek jest w gruncie rzeczy bez warto艣ci?
Nie.
Mimo to, by艂a jedynie kawa艂kiem metalu i to ludzie byli tymi, kt贸rzy nadawali jej warto艣膰. Mia艂 przed sob膮 symbol. Symbol obietnicy. Koncepcja obietnic i zaufania by艂a dla Severusa czym艣 nowym i intryguj膮cym. Autor ksi膮偶ki dowodzi艂, 偶e im wi臋kszym firma cieszy si臋 zaufaniem, tym wi臋ksz膮 warto艣膰 ma jej obietnica. Dlatego w艂a艣nie to zaufanie do firmy, a nie jej rzeczywista warto艣膰 najbardziej wp艂ywa艂y na cen臋 akcji.
Mo偶esz nie mie膰 nic i by膰 wartym miliony, pomy艣la艂 Severus. Mo偶esz nie by膰 nikim i sta膰 si臋 kim艣. Jak鈥 Czarny Pan. Sk膮d on si臋 wzi膮艂? Kim by艂 zanim zab艂ysn膮艂? Zapewne jednym z t艂umu, szarym cz艂owiekiem, kt贸ry odwa偶y艂 si臋 mie膰 wielkie ambicje i uda艂o mu si臋 je zrealizowa膰. Kiedy艣 nikt go nie zna艂, mo偶e nawet nosi艂 inne nazwisko. Co sprawia, 偶e dzi艣 jest wielki? Zdoby艂 zaufanie ludzi.
Severus nagle z ca艂膮 jasno艣ci膮 zrozumia艂 ukryte znaczenie sceny, kt贸ra rozegra艂a si臋 ponad dwa tygodnie temu. Nie chodzi艂o o wzbudzenie wdzi臋czno艣ci w ch艂opaczku, kt贸ry nic jeszcze w 偶yciu nie osi膮gn膮艂. To by艂 starannie zaplanowany pokaz si艂y. Przebieg艂y w膮偶 w ten spos贸b dowi贸d艂, 偶e potrafi dokona膰 niemo偶liwego, 偶e jego obietnicom mo偶na zawierzy膰. Rookwood nie mia艂a racji. We w艂adzy nie chodzi艂o o spryt, inteligencj臋, wiedz臋, bogactwo, czy nawet moc magiczn膮. Tym, o co nale偶a艂o walczy膰, najcenniejszym klejnotem w koronie kr贸la, by艂o zwyk艂e ludzkie zaufanie. Ca艂a reszta to jedynie droga do jego zdobycia. Ufny cz艂owiek zdob臋dzie dla ciebie informacje. B臋dzie dla ciebie walczy艂.
Ale kto o zdrowych zmys艂ach zaufa Severusowi Snape鈥檕wi?
Nie jemu. Organizacji.
Oczy mu b艂yszcza艂y, gdy maca艂 za ogryzkiem o艂贸wka, kt贸ry od pewnego czasu uwiera艂 go w ty艂ek. Znalaz艂 go wreszcie i na marginesie pierwszego rozdzia艂u naskroba艂: 鈥濶ie pojedynczo. Jako organizacja.鈥 Po chwili namys艂u dopisa艂: 鈥瀉nonimowo鈥.
Jego blad膮 twarz rozja艣ni艂 szeroki u艣miech. Rookwood by艂aby ze mnie dumna, pomy艣la艂 i tu paln膮艂 si臋 w czo艂o. Mia艂 w nosie aprobat臋 Rookwood. Z satysfakcj膮 zabra艂 si臋 do dalszej lektury dzie艂a o frapuj膮cym tytule: 鈥濲ak ugry藕膰 gie艂d臋鈥. Gdy podkre艣la艂 kolejne akapity i robi艂 notatki na marginesach, jego my艣li kr臋ci艂y si臋 bynajmniej nie wok贸艂 pieni膮dza. Nowe, zapieraj膮ce dech w piersiach koncepcje zalewa艂y jego umys艂 na podobie艅stwo 偶yciodajnego deszczu. Niekt贸re odrzuca艂, inne wplata艂 w sie膰 tworzonego algorytmu. By艂 to proces 艂udz膮co podobny do tworzenia zakl臋cia, jednak niepor贸wnanie bardziej skomplikowany. Plan krystalizowa艂 si臋 powoli 鈥 plan, o kt贸rego wymy艣lenie Severus nigdy w 偶yciu by si臋 nie podejrzewa艂.
Gdy go powt贸rnie analizowa艂, zastanawiaj膮c si臋, czy jak diabe艂 z pude艂ka nie wyskoczy na niego jaki艣 okropny b艂膮d, g艂贸d wreszcie wzi膮艂 g贸r臋, odpychaj膮c na bok inne my艣li. Z 偶alem zamkn膮艂 sko艅czon膮 w trzech czwartych ksi膮偶k臋. Gdy wl贸k艂 si臋 noga za nog膮 przez zielony zagajnik, zacz臋艂o do niego dochodzi膰, 偶e biedny ch艂opak z przedmie艣cia jest w stanie pokona膰 ich wszystkich, arystokrat贸w, polityk贸w, a nawet i samego lorda Voldemorta. Ta my艣l, pocz膮tkowo nie艣mia艂a i przepe艂niona strachem, stopniowo wype艂nia艂a ca艂e jego jestestwo osobliwym poczuciem misji. Podniecenie buzowa艂o mu w 偶y艂ach, takie, jakie dot膮d prze偶ywa艂 jedynie, gdy si臋ga艂 po zakazan膮 wiedz臋. Severus czu艂, prosto i prawdziwie, 偶e oto trafi艂 na rozrywk臋, kt贸rej m贸g艂 po艣wi臋ci膰 si臋 ca艂kowicie.
Po raz pierwszy w 偶yciu mia艂 tak偶e pewno艣膰, kt贸r膮 艣cie偶k膮 nie chce pod膮偶a膰. Ta decyzja mia艂a w sobie co艣 fatalistycznego, ale i wyzwalaj膮cego.
Z bij膮cym sercem kroczy艂 Alej膮 Lipow膮, nie zdaj膮c sobie nawet sprawy, 偶e przechodnie zerkali na niego dziwnie, nie przyzwyczajeni do widoku obdartus贸w w tej dzielnicy. Jego wzrok zb艂膮dzi艂 odruchowo w kierunku czystych, bia艂ych willi otoczonych malutkimi ogr贸dkami. Nagle poczu艂 nieposkromion膮 ochot臋, by zadzwoni膰 do drzwi numeru czternastego, porwa膰 Lily w ramiona i wykrzycze膰 obietnic臋, 偶e nigdy, przenigdy nie zostanie 艣miercio偶erc膮. Tylko o to jej przecie偶 chodzi艂o, prawda? Niesiony na skrzyd艂ach w艂asnej nadziei i osobliwego, chwilowego szale艅stwa, z cudown膮 scen膮 przebaczenia i poca艂unku przed oczami, zboczy艂 na tak dobrze znan膮 艣cie偶ynk臋, kt贸ra powiod艂a go wprost pod b艂臋kitne drzwi.
Gong odezwa艂 si臋 g艂ucho w przedsionku. Gdy nie us艂ysza艂 po chwili znajomego szczekania psa Evans贸w, Severusa zacz臋艂o ogarnia膰 zw膮tpienie. Idioto, przecie偶 zawsze w lipcu wyje偶d偶ali na wakacje!, zgani艂 si臋 w my艣lach.
S艂o艅ce Severusa na chwil臋 przygas艂o, ale gdy gna艂 w kierunku Spinner鈥檚 End, jego my艣li ponownie wype艂ni艂 plan. Palce ju偶 go 艣wierzbi艂y do pi贸ra i atramentu. Posmaku tryumfu nie zdo艂a艂 zmy膰 nawet cienki i niedosolony krupnik, kt贸ry jego matka zaserwowa艂a na obiad.
B臋dzie zwyci臋zc膮. B臋dzie bohaterem.
6.
M艂ody m臋偶czyzna posmakowa艂 aromatycznego dymu kuba艅skiego cygara Montecristo i wytwornym ruchem si臋gn膮艂 po Glenliveta w kryszta艂owym kieliszku. Jeden z rozci膮gni臋tych ko艂o rze藕bionej nogi fotela chart贸w ziewn膮艂 przeci膮gle i zab臋bni艂 ogonem o pod艂og臋. Tak jak jego symetrycznie le偶膮cy towarzysz, by艂 ducho艂akiem, co w praktyce oznacza艂o, 偶e nie zasypywa艂 sier艣ci膮 dywan贸w, nie starza艂 si臋, nie jad艂 i by艂 pi臋kn膮 ozdob膮 arystokratycznego salonu. By艂 makabrycznie drogi i, odwrotnie proporcjonalnie do ceny 鈥 g艂upi. Inteligencja sto艂owej nogi nie stanowi艂a jednak powa偶nej wady w domach takich jak ten, kt贸re nie roi艂y si臋 od wielbicieli zwierz膮t i gdzie nad spryt pupila przek艂adano inne walory. Gdyby, na przyk艂ad, modne sta艂y si臋 perskie koty lub fretki, wystarczy艂o lekko zmodyfikowa膰 zakl臋cie.
Lucjusz Malfoy uwa偶a艂 si臋 za cz艂owieka hojnie obdarzonego przez los. G艂upcami byli ci, kt贸rzy twierdzili, 偶e pieni膮dze szcz臋艣cia nie daj膮. Je艣li za艣 do tego do艂膮czy艂y si臋 pi臋kna 偶ona, kt贸ra b艂yszczy w towarzystwie i poparcie najpot臋偶niejszego maga Anglii, no to ju偶 naprawd臋 nie by艂o na co narzeka膰.
Jednak dzi艣 co艣 zaburzy艂o sielank臋 niebia艅skich sfer. Lucjusz sp臋dzi艂 poranek spokojnie, na 艣niadaniu z Narcyz膮, uregulowaniu kilku d艂ug贸w wdzi臋czno艣ci i rozmy艣laniu o pot臋dze, gdy z krainy marze艅 wyrwa艂o go kilka niemi艂ych obowi膮zk贸w.
Jego terminarz hukn膮艂 na niego pot臋piaj膮co, 偶e nie by艂 przygotowany do jutrzejszego spotkania ze Snape'em. Sprawa by艂a do艣膰 delikatna i niezbyt czysta, za艣 Lucjusz zupe艂nie zapomnia艂 przemy艣le膰 sposobu, w jaki m贸g艂by wkr臋ci膰 ma艂ego, nie wzbudzaj膮c w nim podejrze艅. Prawdopodobnie b臋dzie musia艂 i艣膰 na 偶ywio艂, bo i dzisiejszy grafik mia艂 zawalony. Czarny Pan mia艂 do niego niezwykle pilny interes, a jemu przecie偶 si臋 nie odmawia.
Poza tym, jakby jeszcze tego by艂o ma艂o, wynik艂a mu sprawa rz膮dowa. Sprawa rz膮dowa mia艂a niemi艂y zwyczaj wracania do niego niczym bumerang.
鈥 Prosz臋 pana, go艣膰 przyszed艂!
鈥 Wprowad藕!
Skrzat znikn膮艂 z charakterystycznym pykni臋ciem. Po chwili rozleg艂 si臋 pisk b贸lu i do salonu wtoczy艂 si臋 ponury drab, Aleksander McJutosh. Jego kostropata g臋ba nie wyra偶a艂a pokory. W艂a艣nie uderzy艂 mojego skrzata, pomy艣la艂 oburzony Malfoy. Nikt pr贸cz mnie nie ma prawa bi膰 moich skrzat贸w!
K艂opot polega艂 na tym, 偶e pracownicy Malfoya nie bardzo go szanowali. Nasz arystokrata by艂 m艂odym przyw贸dc膮 i, chod藕 bogactwa ani ambicji mu nie brakowa艂o, to we wp艂ywowych kr臋gach Lucjusz Malfoy wci膮偶 nie by艂 znan膮 mark膮. Wszyscy znajomi jego ojca, na艂ogowego hazardzisty i dziwkarza, spogl膮dali na niego z du偶膮 doz膮 sceptycyzmu, wiedzeni has艂em: "niedaleko pada jab艂ko od jab艂oni". Lucjusz postanowi艂 im udowodni膰, 偶e jest inaczej. Znajomo艣膰 z Voldemortem i pos艂uch jaki mia艂 w艣r贸d m艂odzik贸w 鈥 艣wie偶ych i przysz艂ych 艣miercio偶erc贸w, mia艂 by膰 punktem zwrotnym jego kariery.
Kiedy艣, gdy jego pot臋ga dor贸wna pot臋dze Ministra Magii, nauczy McJutosha pokory. Teraz jednak musia艂 by膰 ostro偶ny, by nie zrazi膰 do siebie poplecznik贸w. U艣miechn膮艂 si臋 wi臋c z przymusem i skin膮艂 d艂oni膮 na Aleksandra, by m贸wi艂.
鈥 No i klapa 鈥 oznajmi艂 od progu drab. 鈥 Skurwiel zn贸w si臋 wywin膮艂.
鈥 Tyle tylko masz mi do powiedzenia? 鈥 spyta艂 zimno Lucjusz. 鈥 Tyle to i ja mog艂em przeczyta膰 w gazecie.
Pokaza艂 go艣ciowi pierwsz膮 stron臋 Proroka. Wraz z wielkim zdj臋ciem kilku oburzonych twarzy t艂ustym drukiem krzycza艂 artyku艂 'Kolejny zamach na sekretarza Wizengamotu!'.
鈥 Pami臋tacie, o co was prosi艂em? Nastraszcie Feedle'a, prosi艂em! Nie kaza艂em go wam obdziera膰 ze sk贸ry!
殴le, trac臋 panowanie nad sob膮, pomy艣la艂 Lucjusz i wzi膮艂 g艂臋boki oddech, by si臋 opanowa膰. Drab tylko spogl膮da艂 na niego z min膮 ura偶onej niewinno艣ci, i nasz arystokrata poczu艂 ogromn膮 ochot臋 zrobi膰 mu "pieczon膮 kie艂bask臋" (wrazi膰 r贸偶d偶k臋 w ty艂ek delikwenta i cisn膮膰 podpalaj膮cym). Na d艂u偶nik贸w tatki dzia艂a艂o fantastycznie.
鈥 Ch艂opc贸w troch臋 ponios艂o. Widzisz, szefunciu, ten m艂ot przywali艂 do偶ywocie ich koledze. I za co? Za napad z lekkim pobiciem! Praktycznie mu艣ni臋ciem!
鈥 O ile pami臋tam, ofiar臋 znaleziono z przetr膮conym karkiem na miejskim 艣mietniku.
鈥 Potkn膮艂 si臋 o w艂asn膮 szat臋 i upad艂. Nie nasza wina, 偶e gapa, co nie?
Lucjusz postanowi艂 nie wnika膰.
鈥 W ka偶dym razie obdarli艣cie Feedle'a ze sk贸ry...
鈥 Tylko pi臋ta i kawa艂ek stopy. Wi臋cej ch艂opcy nie zd膮偶yli, bo pojawi艂y si臋 niebieskie r贸偶d偶ki* i zrobi艂o si臋 艣lisko. Ale facet zmi臋k艂, nie ma co.
鈥 Czy偶by? Jako艣 nie wida膰, by zrzek艂 si臋 stanowiska. Wprost przeciwnie, wygl膮da na to, 偶e zrobi艂 si臋 jeszcze bardziej ci臋ty.
鈥 Nast臋pnym razem lepiej go obrobimy...
鈥 Obawiam si臋, 偶e nie b臋dzie nast臋pnego razu. Wyznaczono mu ochron臋 godn膮 samego Ministra Magii.
鈥 Niebieskie r贸偶d偶ki?
鈥 Gorzej. Dw贸ch auror贸w. Nie odst臋puj膮 go na krok.
鈥 Nawet w kibelku?
Lucjusz pomin膮艂 wynios艂ym milczeniem ten prza艣ny 偶art.
鈥 Spoko, szefunciu. Jak nie on, to jego rodzinka.
鈥 Pod Fideliusem.
Lucjusz by艂 w艣ciek艂y. Wynaj臋cie tych t艂uk贸w by艂o jego ostatni膮 nadziej膮, rozpaczliw膮 pr贸b膮 poradzenia sobie z beznadziejn膮 spraw膮. Gdy偶 wypr贸bowa艂 ju偶 praktycznie wszystkiego. Oficjalnie lub podst臋pem pr贸bowa艂 sk艂oni膰 Feedle'a do z艂amania regulaminu. Szuka艂 plam w jego 偶yciorysie, ko艣ciotrup贸w w szafie na ubrania. Malfoy by艂 cz艂owiekiem, kt贸ry uwa偶a艂, 偶e ka偶dy jakie艣 posiada.
Ale nic z tego. Kiszka bazyliszka. Feedle by艂 czystszy ni偶 kropla g贸rskiego potoku, ni偶 runo legendarnej z艂otej owcy. I, co najbardziej wpienia艂o naszego przedsi臋biorczego arystokrat臋, z 偶adnej strony nie dawa艂 si臋 podpu艣ci膰. 艁ap贸wek nie bra艂, w afery przest臋pcze wrobi膰 go si臋 nie da艂o. Zawsze mia艂 milion 艣wiadk贸w. To ju偶 zdaniem Lucjusza by艂o nieludzkie, bo kto to widzia艂, 偶eby cz艂owiek nie mia艂 偶adnych s艂abo艣ci. Sekretarz musia艂 by膰 kawa艂kiem z艂ego uroku, kt贸rego zadaniem by艂o blokowanie Lucjuszowi kariery.Jak wida膰, nawet obdzieranie ze sk贸ry nie wywar艂o na nim 偶adnego wra偶enia.
C贸偶 za irytuj膮cy cz艂owiek.
* policja magiczna
**
Czarny Pan w艣lizn膮艂 si臋 do rezydencji Malfoy贸w niczym chmura krystalicznie czystego Wielkiego Z艂a, przy膰miewaj膮c ma艂e i zepsute ze艂ko kul膮ce si臋 w k膮cikach salonu. Skrzaty pierzch艂y do kuchni, gdzie ka偶dy nacisn膮艂 na uszy garnek, gdy偶 jak powszechnie wiadomo solidny metalowy rondel chroni艂 przed z艂ym urokiem. Tymczasem pan domu ju偶 od progu wylewnie wita艂 swego go艣cia.
Czarny Pan nigdy nie robi艂 wst臋p贸w. Nie le偶a艂o to w jego naturze.
鈥 Nie wiem, co sobie my艣la艂e艣, Lucjuszu, wrabiaj膮c si臋 w spraw臋 Boyda. To doprawdy nie twoja specjalno艣膰. Nie do艣膰, 偶e w ko艅cu udowodniono mu t臋 trytoni膮 艂usk臋, mimo twoich usilnych, i musz臋 to rzec, do艣膰 nieudolnych zabieg贸w, by doprowadzi膰 do jego uwolnienia, to jeszcze zrobi艂e艣 sobie kilku wrog贸w w Ministerstwie. Bones ju偶 si臋 do ciebie nie odzywa. Tak wi臋c, nie do艣膰, 偶e nie odzyskali艣my utalentowanego przemytnika, co bardzo op贸藕ni nam afryka艅skie dostawy, moje poparcie w naszym nadpsutym organie rz膮dz膮cym os艂ab艂o.
Czarne oczy Voldemorta spogl膮da艂y na niego nieprzychylnie z twarzy przywodz膮cej na my艣l czaszk臋 ko艣ciotrupa obci膮gni臋t膮 pergaminem. Lucjusz dobrze poj膮艂 znaczenie tego spojrzenia. Znajdowa艂 si臋 obecnie w nie艂asce. I lepiej, 偶eby zrobi艂 co艣, by zmieni膰 ten stan rzeczy.
鈥 Jestem pewien, panie, 偶e kiedy tylko wr贸cisz do domu, przeczytasz w gazetach artyku艂 o wypadku, kt贸ry zdarzy艂 si臋 na jednej z 艂贸dek p艂yn膮cych do Azkabanu...
鈥 Doprawdy, powinni co艣 zrobi膰 z tym transportem. 鈥 Voldemort skin膮艂 g艂ow膮 w ge艣cie przyj臋cia przeprosin. 鈥 Kto to widzia艂, 偶eby w ten spos贸b eskortowa膰 wi臋藕ni贸w. A jak, Lucjuszu, ma si臋 tw贸j zatarg z Arkadiuszem Feedle'em? Nie jestem pewien, czy sk艂ada膰 ci kondolencje, 偶e nie zdo艂a艂e艣 wypatroszy膰 naszego bata na przest臋pc贸w, czy dzi臋kowa膰 Merlinowi, 偶e ci si臋 nie uda艂o okaleczy膰 starego sekretarza i wywo艂a膰 tym mi臋dzynarodowej afery. Jeste艣, mam nadziej臋, 艣wiadom s艂awy Feedle'a? Takich ludzi, drogi przyjacielu, zabija si臋 po cichu.
鈥 Mia艂em zamiar go jedynie nastraszy膰...
鈥 Zdzieraj膮c z niego sk贸r臋? Wiem, 偶e bardzo ci za ni膮 zalaz艂, Lucjuszu, ale tym razem przeholowa艂e艣. I w dodatku wygl膮da, 偶e nasz sekretarz nie zamierza zrezygnowa膰 ze swej chwalebnej misji. To twardy cz艂owiek, przyjacielu. Zdeterminowany czyni膰 艣wiat lepszym.
鈥 Mam go wi臋c tak po prostu zabi膰?
鈥 Tak by艂by najpro艣ciej... Ale nie. Wstrzymajmy si臋 z tym jeszcze. Mam kilka pomys艂贸w, jak mo偶na by艂oby pokierowa膰 jego zapa艂em tak, by zatru艂 偶ycie moim wrogom.
鈥 Jednak...
鈥 Stop, Lucjuszu. Koniec na dzisiaj. Nie mam czasu na ja艂owe dyskusje. Tak si臋 sk艂ada, 偶e jeste艣 mi niezb臋dny. I nie chodzi mi o te kilka eliksir贸w, o kt贸re ci臋 prosi艂em, a kt贸re, mam nadziej臋, nied艂ugo b臋d膮 gotowe. 鈥 Czarny Pan spojrza艂 wyczekuj膮co na Malfoya i ten po艣piesznie skin膮艂 g艂ow膮. 鈥 Doskonale. Przejd臋 wi臋c do sedna. Zamierzam zaszczyci膰 ci臋 nies艂ychanie wa偶nym zadaniem, Lucjuszu.
Malfoy nie zmarszczy艂 brwi, gdy偶 w pewnym towarzystwie bywa艂o to ryzykowne. Jednak s艂owa Voldemota nie roznieci艂y w jego wn臋trzu szalej膮cego purpurowego ognia entuzjazmu, lecz tl膮cy si臋 niebiesko p艂omyczek niepokoju. Czarnoksi臋偶nik u偶ywa艂 swego najbardziej sympatycznego tonu, co nie wr贸偶y艂o nic dobrego dla czasu wolnego Lucjusza.
鈥 Czy b臋d臋 w stanie pogodzi膰 jeszcze jeden przywilej z nat艂okiem moich pozosta艂ych przywilej贸w? 鈥 spyta艂 ostro偶nie arystokrata. 鈥 Mam pi臋膰dziesi臋ciu twych poplecznik贸w pod skrzyd艂ami, ca艂膮 logistyk臋 zaopatrzenia na g艂owie, lwi膮 cz臋艣膰 wywiadu, a w dodatku od groma ministerialnych kacyk贸w, w kt贸rych 艂aski musz臋 si臋 wkra艣膰...
鈥 Zaopatrzenie przerzuc臋 na Black贸w 鈥 zadecydowa艂 Czarny Pan. 鈥 Od wiek贸w mi s艂odz膮, 偶e pomaganie mi to dla nich zaszczyt, niech wi臋c przys艂u偶膮 si臋 wreszcie i u偶eraj膮 z dostawcami. Wywiad odt膮d b臋dzie podlega艂 wy艂膮cznie mnie. Do ko艅ca tygodnia prze艣lesz mi wszystkie materia艂y i nazwiska.
Lucjusz na t臋 wie艣膰 zmartwia艂. Decyzja Voldemorta pozbawia艂a go du偶ej cz臋艣ci uzyskanej dot膮d w艂adzy. Ju偶 nie b臋dzie m贸g艂 korzysta膰 dowolnie z zasi臋gni臋tej o wrogach wiedzy i pi膮膰 si臋 na szczyty po ich kl臋skach. To postawi go w k艂opotliwej sytuacji... Cho膰 by艂 pewien, 偶e znajdzie jaki艣 spos贸b, by jeszcze skorzysta膰 na swych wywiadowcach. Wielu by艂o w ko艅cu jego starymi znajomymi.
鈥 Za艣 ty b臋dziesz m贸g艂 bez przeszk贸d po艣wi臋ci膰 si臋 nowemu zadaniu. Nie musz臋 chyba podkre艣la膰 jego wagi? Widz臋, 偶e a偶 dr偶ysz z niecierpliwo艣ci, by dowiedzie膰 si臋, na czym polega. Ot贸偶 istnieje zjawisko, nie nazw臋 go rzecz膮, nie nazw臋 istot膮, kt贸rego moc we w艂a艣ciwych r臋kach jest w stanie odmienia膰 umys艂y i serca. Daleko skuteczniejsze ni偶 Imperius, gdy偶 nie dzia艂a na wol臋 lecz na uczucia i pod艣wiadomo艣膰. Twego najwi臋kszego wroga mo偶e zmieni膰 w twego poplecznika. By je jednak znale藕膰, trzeba odkry膰 jego prawdziw膮 natur臋. Tropy za艣 s膮 mnogie i ulotne, sam nie zdo艂am nimi wszystkimi pod膮偶y膰. Znajdziesz je dla mnie, Lucjuszu.
Malfoy poczu艂 si臋 lekko sko艂owany. Jaka艣... rzecz? Mitologiczna, zapewne? Staro偶ytne czary鈥攎ary? I on 鈥 rasowy polityk wierz膮cy w moc solidnej r贸偶d偶ki i pieni膮dza mia艂 艣ciga膰 cienie? To Czarny Pan nie mia艂 od tego innych oszo艂om贸w?
鈥 Ale... Co to jest, m贸j panie?
鈥 Ma tysi膮ce imion.
鈥 Czym jest? 鈥 spyta艂 w czarnej rozpaczy Lucjusz.
鈥 Zorz膮, pierwszym czarem, kobiet膮, drzewem, poj臋ciem, szat膮, zamkiem, ksi膮偶k膮, eliksirem. Tak sugeruj膮 moje dotychczasowe wyniki poszukiwa艅. Pr贸cz tego to jedyna, i uwierz mi, 偶e kiedy tak m贸wi臋, Lucjuszu, m贸wi臋 prawd臋, jedyna metoda na bezkrwawe opanowanie chaosu zeszlamionej Anglii.
Lucjusz nie wierzy艂. Romantyczne wizje nie przystawa艂y do jego racjonalnego sposobu bycia. Mia艂 w艂asne zdanie je偶eli sz艂o o walk臋 o w艂adz臋, a brzmia艂o ono: ka偶dy spos贸b jest dobry, o ile prowadzi do celu.
鈥 Z ca艂ym szacunkiem, m贸j panie... Mam po艣wi臋ca膰 czas i 艣rodki na szukanie tej... Jedynej, o kt贸rej wiemy tylko tyle, 偶e istnieje? Wtedy, kiedy nasz sukces jest ca艂kiem realny bez tej... Jedynej?
鈥 Powolny! 鈥 odparowa艂 ostro Voldemort. 鈥 Powolny i krwawy! Krew nie przysporzy nam wielu zwolennik贸w, o ile nie b臋dziemy w stanie ich przekona膰, 偶e by艂a s艂usznie przelana. Jedyna, jak elokwentnie nazwa艂e艣 nasze zjawisko, nam to umo偶liwi! Czy tw贸j ciasny umys艂 nie jest w stanie poj膮膰, 偶e d艂ubanina, podsiadanie sto艂k贸w i kopanie pod innymi do艂k贸w was upadla? Ju偶 teraz zachowujecie si臋 jak jacy艣 mugole! Gdzie wasza wiara w pot臋g臋 magii?
鈥 M贸j panie...
鈥 Znajdziesz dla mnie Jedyn膮, czy mam ci臋 zacz膮膰 traktowa膰 jak mugola, na kt贸rego si臋 kreujesz?
Lucjusz uzna艂, 偶e lepiej b臋dzie dla niego, je艣li spu艣ci z tonu. W艣ciek艂y Voldemort nie wr贸偶y艂 nic dobrego.
鈥 Znajd臋 panie. Zrobi臋 wszystko w mojej mocy...
鈥 Mam nadziej臋 鈥 rzek艂 wcale nie udobruchany Czarny Pan. 鈥 Wys艂a艂em nasz膮 m艂odzie偶 w rozmaite miejsca, kt贸re mog膮 nas naprowadzi膰 na trop. Gdy zaczn膮 sp艂ywa膰 do ciebie raporty, a zaczn膮 niebawem, lepiej pojmiesz, dlaczego odszukanie Jedynej jest dla mnie tak istotne. Oni poddadz膮 ci 艣lad 鈥 twoj膮 rol膮 jest nim pod膮偶y膰.
I tak zako艅czy艂a si臋 dyskusja z Voldemortem. Bardziej przypomina艂a ona pokorne przyjmowanie bat贸w ni偶 partnersk膮 rozmow臋, lecz Lucjusz by艂 dobrej my艣li. By艂 potrzebny, nawet bardzo, a to oznacza艂o profity. B臋dzie musia艂 jedynie wymy艣li膰, jak wyci膮gn膮膰 najwi臋cej dla siebie. By艂o to mo偶liwe, nawet podczas pogoni za wiatrakami.
**
Severusa po raz pierwszy w 偶yciu kopn膮艂 zaszczyt bycia zaproszonym do pa艂acu Lucjusza. W艂a艣cicielem posesji by艂 co prawda Malfoy Starszy, ale obecnie przebywa艂 na ju偶 pi臋cioletnich wakacjach w Ameryce, gdy偶 wielce zagustowa艂 w Jankesach. Po艂ow臋 maj膮tku i ca艂o艣膰 obowi膮zk贸w powierzy艂 latoro艣li. Od czego艣 w ko艅cu t臋 latoro艣l posiada艂.
Lucjusz by艂 wi臋c w艂adc膮 niepodzielnym i jako taki wyst臋powa艂. Przedsi臋biorczo艣膰 mia艂 we krwi, wi臋c w wieku lat dwudziestu trzech ju偶 dysponowa艂 sw膮 siatk膮 znajomych i uk艂adami. Chodzi艂y s艂uchy, 偶e jego celem jest zostanie Ministrem Magii. Dla pewnych ludzi by艂 b贸stwem.
Severus do ich grona by艂 si臋 zalicza艂, p贸ki po jego systemie warto艣ci nie przejecha艂a si臋 Rookwood. Teraz za艣, kiedy pod czarnymi kud艂ami Snape'a zacz臋艂y si臋 mno偶y膰 wielkie, mroczne plany, przed powiedzeniem Malfoyowi kilku gorzkich s艂贸w chroni艂a go jedynie wrodzona 艣lizgo艅ska przezorno艣膰. I chwa艂a jej za to, 偶e przegania艂a do k膮ta b艂yskawicznie puchn膮ce ego Severusa.
Grzecznie przysiad艂 wi臋c na szerokiej, sk贸rzanej sofie i, oczekuj膮c na gospodarza, przekartkowa艂 ostatnie numery Proroka. Jego uwag臋 przyku艂y perypetie niejakiego Feedle'a, sekretarza Wizengamotu, kt贸ry musia艂 sobie zas艂u偶y膰 na nienawi艣膰 wielu pot臋偶nych wrog贸w, je艣li mo偶na si臋 by艂o sugerowa膰 opini膮 dziennikarza. Severus przez chwil臋 kontemplowa艂 obdzieranie ze sk贸ry i doszed艂 do wniosku, 偶e ch臋tnie by co艣 takiego zobaczy艂. Ciekawe, czy odchodzi艂a 艂atwo, czy trzeba si臋 by艂o mordowa膰 nad ka偶dym centymetrem? M贸g艂by wypr贸bowa膰 na Potterze.
Wkr贸tce zjawi艂 si臋 Lucjusz. Skin膮艂 g艂ow膮 go艣ciowi i zaj膮艂 miejsce w swym ulubionym sk贸rzanym fotelu. Dwa charty patrzy艂y t臋po na Severusa, kt贸ry poczu艂 ogromn膮 ochot臋 by jednego kopn膮膰, cho膰by po to, 偶eby zobaczy膰 jaka b臋dzie jego reakcja. Ducho艂aki zawsze napawa艂y go obrzydzeniem.
By艂y niemal tak idealne jak ich w艂a艣ciciel. Lucjusz by艂 przystojny, dobrze wychowany, mia艂 g艂adk膮 mow臋 i 艂atwy u艣miech. W艂adczo艣膰 bi艂a z niego niczym 艣wiat艂o z tarczy s艂o艅ca. Uosabia艂 to wszystko, czym Severus nie by艂, gdy偶 tak ubzdurali sobie bogowie. Obaj m臋偶czy藕ni dzielili jednak 艣lizgo艅sk膮 ambicj臋, kt贸rej rozmiary przekracza艂y nie tylko granice Angli,i ale i ca艂ego 艣wiata. Dlatego te偶 potrafili znale藕膰 wsp贸lny j臋zyk.
Lucjusz zacz膮艂 od pyta艅 o rodzin臋 i szko艂臋. Severus odpowiada艂 p贸艂s艂贸wkami lub kamiennie milcza艂, obracaj膮c w d艂oni kieliszek z jak膮艣 whisky niez艂ego gatunku. Spyta艂 o Narcyz臋, "Tak, doskonale. My艣l臋, 偶e nied艂ugo b臋d臋 mia艂 dziedzica." "Potter nadal daje ci si臋 we znaki?" "Nie, ostatnio szaleje za Evans贸wn膮. A jego g艂upi 艂eb nie jest w stanie pomie艣ci膰 wi臋cej ni偶 jednej my艣li". W czasie tej ja艂owej dyskusji Severus rozgl膮da艂 si臋 dyskretnie i obserwowa艂 sobie, jak to 偶yj膮 milionerzy, gdyby sam musia艂 na co艣 wyda膰 w艂asne miliony. Kominek w salonie zasycza艂 cichutko i na dywanik jak p艂atek 艣niegu sp艂yn膮艂 list. Na piecz臋ci widnia艂 herb Black贸w.
Przez to rozproszenie uwagi niemal przegapi艂 rewelacje, jakie wy艂uszcza艂 mu Malfoy.
鈥 Ile za jeden?!
鈥 Dwa do dziesi臋ciu galeon贸w, zale偶nie od wk艂adu pracy.
鈥 Ale dlaczego ja?
鈥 Nie b膮d藕 taki skromny, Severusie. Wszyscy wiedz膮, jak 艣wietnie radzisz sobie z eliksirami...
鈥 Nie podzielasz opinii Gryfon贸w? Maj膮 mnie za najgorszego warzyciela wszechczas贸w...
鈥 Nie licz臋 ludzkich form przetrwalnikowych. Kto艣, kto k艂贸ci si臋 z podr臋cznikiem, z pewno艣ci膮 nie b臋dzie mia艂 trudno艣ci z wykonaniem kilku eliksir贸w z wy偶szej p贸艂ki. Poza tym 鈥 masz czas. I chyba nie pogardzisz paroma galeonami?
Ba, o czym tu w og贸le m贸wi膰. Severus m贸g艂by uzbiera膰 niez艂膮 sumk臋, starczy艂oby na nowe szaty, ksi膮偶ki... Z pewno艣ci膮 nie dostanie nigdzie lepszej fuchy.
Co艣 go zastanowi艂o.
鈥 To b臋d膮 czarnomagiczne eliksiry, prawda?
鈥 Rozgryz艂e艣 mnie. 鈥 Malfoy westchn膮艂. 鈥 Rzeczywi艣cie, mo偶e si臋 kilka przewin膮膰...
鈥 Omnium mortis?
鈥 Jest to prawdopodobne.
鈥 Nie wykr臋caj si臋! 鈥 przerwa艂 mu ostro Snape. Ju偶 wiedzia艂, gdzie maj膮 i艣膰 zrobione przez niego eliksiry i musia艂 by膰 pewien, 偶e gra jest warta 艣wieczki. 鈥 B臋dzie, czy nie?
鈥 Bierzesz, czy mam znale藕膰 kogo艣 innego? 鈥 odgryz艂 si臋 Lucjusz.
鈥 Je艣li tak, to chc臋 trzydzie艣ci galeon贸w za ten eliksir.
鈥 Prosz臋, prosz臋! Kogucik por贸s艂 w pi贸rka? Nie dam ci wi臋cej ni偶 dziesi臋膰 i powiniene艣 mi by膰 za to wdzi臋czny!
鈥 Trzydzie艣ci, Lucjuszu, albo szukaj sobie kogo艣 innego. Dla prostego rachunku podpowiem ci, 偶e na czarnym rynku jego uwarzenie b臋dzie ci臋 kosztowa膰 najmarniej st贸w臋. I tak robi臋 ci przys艂ug臋. Ten eliksir jest wybuchowy jak ma艂o kt贸ry. No wi臋c jak?
Lucjusz spojrza艂 na niego z nowym zainteresowaniem.
鈥 Dwadzie艣cia, Severusie. Ofiaruj臋 ci sk艂adniki i pracowni臋. Tak czy nie? Je艣li nie, to uznaj臋 rozmow臋 za sko艅czon膮.
Snape pomy艣la艂, 偶e lepiej ust膮pi膰. Zra偶enie do siebie Lucjusza, przynajmniej na tym etapie, nie by艂o warte tych dziesi臋ciu galeon贸w. Co艣 w nim z偶yma艂o si臋 co prawda na my艣l, 偶e mia艂 harowa膰 dla niedawno zdeklarowanego wroga, ale wizja stos贸w galeon贸w by艂a niczym syreni 艣piew. W dodatku, przekonywa艂 sam siebie, zamiast bezproduktywnie tkwi膰 na swej wsi, wyl膮duje w samym centrum wydarze艅. Tylko pomy艣le膰 o rzeczach, kt贸rych m贸g艂 si臋 dowiedzie膰 o 艣miercio偶ercach i o samym Malfoyu... Ju偶 upatrzy艂 sobie jednego, sm臋tnieszego ni偶 inne skrzata. Wygl膮da艂 naprawd臋 nieszcz臋艣liwie. Sk艂oni膰 takiego do m贸wienia by艂 niemo偶liwo艣ci膮, ale mo偶e zna艂 jakie艣 tajne przej艣cia?
鈥 Zgadzam si臋.
鈥 Doskonale. 鈥 Przez twarz Lucjusza przebieg艂 cie艅 ulgi. 鈥 Je艣li chcesz, mo偶esz spa膰 tutaj. Dam ci skrzata do pomocy i pieni膮dze na zakup sk艂adnik贸w. Te rzadsze ju偶 s膮 na miejscu. 鈥 Strzeli艂 palcami i 贸w sm臋tny skrzat, kt贸ry wcze艣niej w holu odgrywa艂 rol臋 wieszaka na p艂aszcze, pojawi艂 si臋 w pomieszczeniu. Wygl膮da艂 na m艂odzika, jego czaszk臋 wci膮偶 pokrywa艂 dzieci臋cy meszek. Mia艂 偶a艂osn膮 min臋 i obanda偶owane palce, a przybrudzona bia艂a szmata, pe艂ni膮ca rol臋 ubrania, zwisa艂a na jego chudym ciele. 鈥 Zgredek, zaprowadzisz pana Snape'a do jego pracowni i b臋dziesz mu tam pomaga膰. Masz mu okazywa膰 bezwzgl臋dne pos艂usze艅stwo. Nie pojawianie si臋 tu na g贸rze przez nast臋pny miesi膮c dobrze ci zrobi, mo偶e Narcyza zdo艂a do tego czasu zapomnie膰, 偶e obla艂e艣 j膮 wrz膮tkiem.
鈥 Tak, prosz臋 pana! 鈥 pisn膮艂 cienkim g艂osikiem skrzat.
鈥 Jest niezr臋czny, ale do d藕wigania ci臋偶ar贸w i robienia posi艂k贸w si臋 nadaje 鈥 podsumowa艂 go Lucjusz. 鈥 Tylko pilnuj, 偶eby nie podchodzi艂 za blisko ciebie z niczym gor膮cym 鈥 doda艂 drwi膮co. 鈥 Za zamordowanie skrzata grozi do艣膰 wysoka grzywna. Ale je艣li go kopniesz porz膮dnie par臋 razy, to szybko si臋 nauczy, gdzie jego miejsce.
鈥 Zapami臋tam. 鈥 Severus popatrzy艂 na stworzenie, kul膮ce si臋 pod spojrzeniem swego pana i ss膮ce nerwowo koniuszek ucha, co potrafi艂y tylko naprawd臋 m艂ode skrzaty. 鈥 Zgredek, idziemy!
Pogna艂o przodem, chc膮c widocznie jak najszybciej znikn膮膰 z oczu Lucjuszowi. Niewielki pok贸j z 艂azienk膮 wygl膮da艂 prosto i przytulnie, za艣 zaraz po drugiej stronie korytarzyka znajdowa艂a si臋 pracownia. Gdy za艣 Severus trafi艂 do tego raju pipet, b艂yszcz膮cych kocio艂k贸w i stymuluj膮cej mieszanki egzotycznych barw i zapach贸w, wszelkie w膮tpliwo艣ci jakie w nim pozosta艂y, natychmiast wyparowa艂y.
Od razu zacz膮艂 przeprowadzk臋.
7.
鈥 To jest dok艂adnie to, co ci chcia艂em pokaza膰, Karolku. Po艂贸偶 blisko 艣ciany, ale jej nie dotykaj , bo ci m贸zg uszami wyp艂ynie. Tu b臋dzie doskonale. A teraz uruchom to...
Urz膮dzenie natychmiast zacz臋艂o wy膰 i skwiercze膰. Z wahad艂a umieszczonego na skomplikowanym stela偶u zacz膮艂 unosi膰 si臋 dym. Samo wahad艂o drga艂o jakby niepewne, w kt贸r膮 stron臋 si臋 przechyli膰. Kilka ciekawskich lub zaniepokojonych twarzy ukaza艂o si臋 w uchylonych drzwiach gabinet贸w, ale gro藕ny mars na czole ciemnow艂osego m臋偶czyzny zniech臋ci艂 ich do ewentualnych pyta艅. M臋偶czyzna 贸w mia艂 do mars贸w wrodzony talent.
鈥 Wynocha! Aurorskie dochodzenie! 鈥 warkn膮艂 i twarze wycofa艂y si臋 po艣piesznie. Nikt nie by艂 w nastroju, by zadziera膰 z najskuteczniejszym 艂owc膮 czarnoksi臋偶nik贸w na Wyspach.
Cz艂owiek nazwany Karolkiem kopn膮艂 wahad艂o z impetem, a偶 poszybowa艂o przez korytarz i grzmotn臋艂o w drzwi Biura ds. Zwierz膮t Pierzastych, milkn膮c przy tym ku uldze obu auror贸w. Warto nadmieni膰 przy tym, 偶e cz艂owiek 贸w, mimo wyra藕nie przekroczonego wieku emerytalnego, wci膮偶 m贸g艂 si臋 pochwali膰 niebanaln膮 t臋偶yzn膮 fizyczn膮 i wielkim zapa艂em do pracy. Nosi艂 wi臋c wci膮偶 aurorskie barwy, za艣 偶aden z jego prze艂o偶onych nie 艣mia艂 mu nawet zasugerowa膰 rezygnacji z aktywno艣ci zawodowej. W ministerstwie zbyt ceniono Karlusa Pottera.
鈥 呕adna bomba, Alastorze 鈥 rzek艂 teraz g艂osem starego wiarusa. 鈥 Cho膰 nie wykluczy艂bym, 偶e kto艣 rzeczywi艣cie przy tym majstrowa艂.
鈥 Ale magia, Karolku! W tych 艣cianach mo偶e si臋 czai膰 jaka艣 z艂owroga magia! To trzeba sprawdzi膰! A co, je艣li kto艣 nastaje na 偶ycie pracownik贸w Ministerstwa?
鈥 Na pani膮 Basi臋 od licencji na miot艂臋? Ale偶 to cudowna kobieta, do rany przy艂贸偶! Powa偶nie, Alastorze, to co trzeba sprawdzi膰, to ten zwichrowany detektor wrogich zakl臋膰. 呕aden inny...
鈥 A co, je艣li kto艣 nas szpieguje? 鈥 M艂odszy auror wydawa艂 si臋 by膰 w swoim 艣wiecie, nie s艂ucha艂 wcale starszego kolegi. Rozbiegane czarne oczy lustrowa艂y podejrzliwie ka偶dy fragment krajobrazu. 鈥 Lub zatruwa wod臋 w naszych kranach? Wiesz na ile sposob贸w mo偶na nam zaszkodzi膰, manipulowa膰 nami? Trzeba wszystko sprawdzi膰, bo wyr偶n膮 nas jak kaczki!
鈥 Alastorze...
鈥 Natychmiast zawiadomi臋...
鈥 Alastorze! Najpierw sprawd藕my, co jest nie tak z tym detektorem, w porz膮dku? Wszystkie inne s膮 grzeczne. Poczekajmy na Thundera, on b臋dzie wiedzia艂, co robi膰.
鈥 A je艣li to ten ma racj臋? W tej chwili mog膮 nas...
鈥 Kiedy ostatni raz wybra艂e艣 si臋 na urlop? Przyda艂by ci si臋.
Alastor nasro偶y艂 si臋 i ur贸s艂 co najmniej z pi臋膰 centymetr贸w.
鈥 Urlop? 鈥 Jego dudni膮cy g艂os ni贸s艂 si臋 rzez chwil臋 po korytarzu. 鈥 Urlop, kiedy z艂o szaleje po Wielkiej Brytanii, a Voldemort dobiera nam si臋 do sk贸r? Nasze miejsce jest tutaj, Karolku! W pe艂nym pogotowiu!
Na szcz臋艣cie, nim auror Moody zd膮偶y艂 si臋 na dobre rozkr臋ci膰 i swymi tyradami zepsu膰 do ko艅ca humor swemu spokojniejszemu towarzyszowi, w okolicy wind zamajaczy艂a chuderlawa sylwetka rudego jegomo艣cia uzbrojonego w pot臋偶nych gabaryt贸w szczypce. Jegomo艣膰 z u艣miechem tak szerokim, 偶e wydawa艂 si臋 przedziela膰 na p贸艂 jego piegowat膮 twarz podszed艂 do auror贸w i u艣cisn膮艂 d艂o艅 Karlusa, po czym podj膮艂 pr贸b臋 u艣ci艣ni臋cia d艂oni Alastorowi. Spotka艂 si臋 z roboczym ko艅cem r贸偶d偶ki. Odchrz膮kn膮艂, zak艂opotany.
鈥 Dzie艅 dobry, panowie aurorzy! Dobrydzie艅! Yyy... Pan Potter, tak? Nazywam si臋 Artur Weasley, dumny pracownik Dzia艂u Niew艂a艣ciwego U偶ytkowania Produkt贸w Mugoli. Mam panom co艣 wyw艂贸czy膰 i od艣rubowa膰, tak?
Karlus popatrzy艂 na swoj膮 praw膮 d艂o艅, na kt贸rej widnia艂a brunatna oleista smuga. Mrugn膮艂 porozumiewawczo do Alastora.
鈥 To chyba nasz ekspert 鈥 wyja艣ni艂 p贸艂szeptem.
鈥 Zaraz, zaraz! 鈥 Moody nie dawa艂 si臋 tak 艂atwo spacyfikowa膰. Chwyci艂 nowo przyby艂ego za po艂臋 szaty i szarpni臋ciem przyci膮gn膮艂 do siebie a偶 znajdowali si臋 niemal nos w nos. 鈥 Prosili艣my o Nicolasa Thundera, a ty, m艂okosie, nie wygl膮dasz jak on. W og贸le nie jeste艣 magmechanikiem, prawda? Co to za farsa, ten dzia艂 produkt贸w Mugoli? My tu mamy do czynienia z niebezpiecznym magicznym urz膮dzeniem!
Weasley spurpurowia艂 pod piegami. Nie wygl膮da艂 na przestraszonego, raczej na zgniewanego.
鈥 Tylko bez 偶adnych takich, panie auror! Tu mam identyfikator, niech pan sobie sam zobaczy! 鈥 Wyrwa艂 si臋 z u艣cisku i otrzepa艂 z godno艣ci膮 swoj膮 rudobr膮zow膮 szat臋. 鈥 Znam si臋 nie tylko na produktach Mugoli, jestem ekspertem od wszystkiego co brz臋czy i 艣wiszczy. Prosz臋 wskaza膰 obiekt nieskoordynowany, ja go rozbior臋 na czynniki pierwsze i napisz臋 raport...
鈥 Gdzie. Jest. Thunder?
鈥 Nick wraz z ca艂膮 ekip膮 rozbraja jaki艣 wyj膮tkowo wredny 艂adunek wybuchowy w jednym ze sklep贸w na Pok膮tnej. Zabra艂 ze sob膮 wszystkich magmechanik贸w, wi臋c zosta艂em na stra偶y. Ale ja si臋 na tym doskonale znam! 鈥 zapewni艂 gor膮co. 鈥 Studiowa艂em magmechanik臋, ale Mugole s膮 po prostu ciekawsi!
Obaj aurorzy spojrzeli na niego ze zdziwieniem i, w przypadku Alastora, lekkim niesmakiem. Karlus pokiwa艂 g艂ow膮 ze zrozumieniem.
鈥 Pasjonat, tak? Niech ci b臋dzie, wygl膮dasz wiarygodnie. Do jutra chc臋 na biurku dok艂adny raport.
Rudzielec z pietyzmem uj膮艂 szczypcami zwichrowany sprz臋t i, ostro偶nie odmierzaj膮c kroki, uda艂 si臋 do windy.
鈥 Pu艣ci艂e艣 go tak? 鈥 zdumia艂 si臋 Moody. 鈥 A je艣li on si臋 tylko podszywa pod pracownika?
鈥 Znam go, to nasz cz艂owiek.
鈥 Powiedzia艂 偶e studiowa艂 magmechanik臋... Wcale nie powiedzia艂, 偶e j膮 sko艅czy艂.
鈥 Mam przeczucie 鈥 odpar艂 Karlus, u艣miechaj膮c si臋 pod nosem 鈥 偶e to w艂a艣ciwy cz艂owiek do tej roboty.
**
Kodeks Ministerstwa, zawieraj膮cy czterysta siedemna艣cie norm i regu艂, obowi膮zywa艂 ka偶dego pracownika, ze wskazaniem na tak zwanych "nowych ludzi". By艂a to lektura tak fascynuj膮ca, 偶e w tym akurat egzemplarzu brakowa艂o licznych kartek, wyrwanych zapewne w czytelniczej ekstazie. Kilka z nich zosta艂o powt贸rnie zu偶ytkowanych do przykrycia sto艂u na kt贸rym Artur w艂a艣nie rozmontowywa艂 detektor. Od艂o偶y艂 kolejn膮 strun臋 na ust臋p o w艂a艣ciwym wykorzystywaniu papieru toaletowego i odgi膮艂 si臋 do ty艂u na krze艣le, masuj膮c obola艂膮 szyj臋.
Jego gabinet by艂 ma艂膮 klitk膮 z dala od g艂贸wnego krwiobiegu Ministerstwa, ale dla Weasleya stanowi艂 ca艂y wszech艣wiat. Mia艂 tu p贸艂ki wype艂nione a偶 po sufit swoj膮 pasj膮 i stosy zwyk艂ych przedmiot贸w do skatalogowania, przedmiot贸w, kt贸re mog艂y si臋 przypadkiem okaza膰 ca艂kiem niezwyk艂e. Perkins, jego wsp贸艂pracownik, by艂 zaj臋ty opisywaniem tr贸jko艂owego pojazdu niskopiennego w kolorze jaskrawoczerwonym zwanego "rowerkiem dzieci臋cym". Artur wsta艂 od sto艂u i zrobi艂 te dwa kroki, kt贸re dzieli艂y ich stanowiska pracy. Zajrza艂 koledze przez rami臋. Perkins nadal machinalnie wype艂nia艂 tabelki. W rubryce "spos贸b niew艂a艣ciwego u偶ytkowania" napisa艂 "posadzenie na nim 偶yrafy".
鈥 呕yrafy?
鈥 S膮siedzi widzieli 偶yraf臋 je偶d偶膮c膮 tym pojazdem i przeszkadza艂o im, 偶e 艣piewa艂a spro艣ne piosenki.
鈥 Sama 偶yrafa nie?
鈥 Wzi臋li j膮 za reklam臋 nowego sklepu z pralkami.
鈥 Tymi mugolskimi narz臋dziami tortur?
鈥 Tak.
鈥 Mugole s膮 zdumiewaj膮cy.
Wr贸ci艂 do siebie i klapn膮艂 na rozklekotane drewniane krzes艂o, nie zauwa偶aj膮c, 偶e samotna drzazga przebi艂a mu materia艂 spodni, nieledwie zahaczaj膮c o sk贸r臋. Koniuszkami palc贸w uj膮艂 zegarmistrzowski 艣rubokr臋t i precyzyjnymi ruchami rozkr臋ci艂 czarn膮 puszeczk臋 zawieraj膮c膮 nap臋d dla detektora. W 艣rodku g臋stwina cieniutkich nitek drga艂a i brz臋cza艂a delikatnie, poruszana niewidzialn膮 energi膮. Mikrostruny, podra偶nione magi膮, wprawia艂y w ruch du偶e struny na zewn膮trz puszki i st膮d sygna艂, odpowiednio wzmocniony, szed艂 do odbiornika. Jednak te nie mia艂y prawa dzia艂a膰 jak trzeba 鈥 w samym 艣rodku, niszcz膮c delikatn膮 struktur臋 podobn膮 paj臋czej sieci, tkwi艂 jarz膮cy si臋 o艣lepiaj膮cym 艣wiat艂em kryszta艂. Wygl膮da艂o, 偶e kto艣 wcisn膮艂 go tam na si艂臋 鈥
zaraz po otwarciu puszki zacz膮艂 si臋 wysuwa膰, a偶 wypad艂 ca艂kowicie. Le偶膮c na blacie straci艂 sw贸j blask 鈥 by艂 ma艂ym, 偶贸艂tawym kamykiem.
鈥 A to ciekawe 鈥 mrukn膮艂 Artur, tr膮caj膮c kryszta艂 ko艅c贸wk膮 艣rubokr臋ta.
Z powrotem zmontowa艂 urz膮dzenie i odstawi艂 na p贸艂k臋. Z szuflady wyci膮gn膮艂 kilkana艣cie narz臋dzi i, po kolei, zacz膮艂 nimi testowa膰 dziwny kryszta艂. Potem wydoby艂 kolejne. Z szafki wygrzeba艂 zestaw eliksir贸w. Zdj膮艂 z p贸艂ek skomplikowan膮 aparatur臋 badawcz膮 i r贸wnie偶 jej u偶y艂.
鈥 A to ciekawe 鈥 rzek艂 jakie艣 trzy godziny p贸藕niej.
Jego oczy b艂yszcza艂y prawdziw膮 pasja badacza. 呕贸艂ty kryszta艂 wielko艣ci paznokcia le偶a艂 niewinnie na papierze.
**
鈥 Nikt nie rozumie! Nikt nie docenia straszliwej powagi sytuacji! Ach, ja nieszcz臋sny! 鈥 rozpacza艂 rudow艂osy m臋偶czyzna, przechadzaj膮c si臋 wielkimi krokami wzd艂u偶 korytarza i teatralnie wymachuj膮c r臋kami. Spiesz膮cy do swych spraw urz臋dnicy mijali go, jakby by艂 przezroczysty.
James zatrzasn膮艂 za sob膮 drzwi g艂贸wnej kwatery auror贸w, gdzie odwiedza艂 ojca, chwilowo nieobecnego i za艂atwia艂 kilka drobnych, pobocznych spraw. Na widok rudzielca oczy mu rozb艂ys艂y. To by艂a jego szansa wobec kl臋ski, jaka sta艂a si臋 jego udzia艂em podczas utarczki z pani膮 Lucynk膮, stra偶niczk膮 kluczy do archiwum. Cudza desperacja mog艂a mu pom贸c tam, gdzie nie zdzia艂a艂 urok osobisty. M艂ody Potter ruszy艂 do ataku.
鈥 To musi by膰 okropne 鈥 rzek艂 wsp贸艂czuj膮co w kierunku zaaferowanego m臋偶czyzny. 鈥 Sam do艣wiadczy艂em tego nie dalej jak dzi艣 rano. Kolejna petycja trafi艂a do kosza na 艣mieci. Nie rozumiej膮, 偶e ja naprawd臋 potrzebuj臋 tych plan贸w ju偶, w tej chwili, bo przyjdzie zima i utkn臋 w po艂owie budowy. Do diaska, gdybym mia艂 w archiwum tak dobre uk艂ady jak z aurorami...
鈥 No w艂a艣nie! 鈥 wykrzykn膮艂 rudzielec. 鈥 Od rana b臋bni臋 w ich drzwi, bez skutku, m贸wi臋 im 偶e katastrofa si臋 sta艂a, 偶e ten przyrz膮d by艂 niezwykle cenny, 偶e nie zagin膮艂 bez powodu, i co? I nic! Zaj臋ci, ci膮gle zaj臋ci! Bo przest臋pcy, bo wied藕ma przekl臋艂a jakiego艣 Mugola, bo papiery, bo wszystko tylko nie Artur Weasley, specjalista od samozatykaj膮cych si臋 toalet! A tym czasem kto艣 w艂a艣nie mo偶e... Zaraz, czy m贸wi艂 pan, 偶e ma znajomo艣ci?
James przytakn膮艂.
鈥 Kilka grubych ryb. Chce si臋 pan przedrze膰 przez ich ogniow膮 zapor臋? Mo偶e pan na mnie liczy膰.
鈥 Dzi臋ki Merlinowi! 鈥 ucieszy艂 si臋 rudzielec. 鈥 Chod藕my tam teraz, ju偶, natychmiast!
James zastopowa艂 jego zap臋dy.
鈥 Aurorzy sko艅czyli prac臋. Zosta艂 tylko wo藕ny i jeden dy偶urny, zamkn膮艂 si臋 na cztery spusty, chyba 艣pi. Um贸wmy si臋 tak: Obgadam to z nimi, do jutra postawi臋 na nogi ca艂y departament. Tylko o co chodzi?
鈥 Chod藕 pan do mnie! 鈥 Rudzielec chwyci艂 go za r臋kaw i poci膮gn膮艂 za sob膮. Jamesowi nie pozostawa艂o nic innego, jak pod膮偶y膰 w nieznane. 鈥 Ratuje mi pan 偶ycie, panie... No w艂a艣nie, jak pa艅ska godno艣膰?
鈥 James Potter 鈥 rzuci艂 w p臋dzie nasz bohater, modl膮c si臋, by rudzielec nie by艂 przypadkiem dobrym znajomym jego ojca. Powodzenie planu zale偶a艂o od dyskrecji.
Otrzyma艂 roztargnione spojrzenie znad okular贸w.
鈥 Pan jest krewnym Karlusa Pottera, tego aurora?
鈥 Kuzynem 鈥 ze艂ga艂 James. 鈥 Ale 艣wietnie si臋 dogadujemy. Jeste艣my niemal jak bracia.
Wybacz, tato.
鈥 W艂a艣nie do niego pr贸bowa艂em dotrze膰! On sam da艂 mi ten wykrywacz do badania, a teraz zupe艂nie mnie ignoruje!
James pomy艣la艂, 偶e tatko pewnie zapomnia艂. Cz臋sto mu si臋 to zdarza艂o, zw艂aszcza jak mia艂 tyle spraw na g艂owie co obecnie.
鈥 Mnie nie zignoruje 鈥 zapewni艂 gor膮co. 鈥 Ma to pan jak w banku.
鈥 Cudownie! Cudownie! Zapraszam wi臋c do siebie, zademonstruj臋 w czym rzecz.
Zaraz za ma艂ymi obskurnymi drzwiami Jamesa przywita艂o kr贸lestwo nie艂adu. Dwa biurka, ledwie widoczne spod stert papieru, dwa krzes艂a, jedno z nich zasiedlone przez chrapi膮cego m臋偶czyzn臋 i rega艂 stanowi艂y ca艂o艣膰 umeblowania. Reszt臋 klitki zajmowa艂y stosy przedmiot贸w jak ze snu zwariowanego kolekcjonera.
鈥 Nie! 鈥 Artur chwyci艂 go za rami臋, chroni膮c przed nast膮pieniem na jeden z niewinnie wygl膮daj膮cych drewnianych klock贸w. 鈥 Musia艂y roztopi膰 p贸艂k臋 i spa艣膰. Nie wiem, jak reaguj膮 na gum臋.
James pokiwa艂 g艂ow膮.
鈥 Dziury w stopie to fatalna rzecz 鈥 potwierdzi艂.
鈥 To tu! 鈥 wyja艣ni艂 Artur tryumfuj膮co, wskazuj膮c na opustosza艂y fragment zagraconego rega艂u. 鈥 Oto i miejsce zbrodni!
鈥 Jakiej zbrodni?
Artur wy艂uszczy艂 mu spraw臋 najogl臋dniej jak potrafi艂, co wcale nie znaczy艂o, 偶e kr贸tko. M艂ody Potter s艂ucha艂 uwa偶nie, kiwaj膮c g艂ow膮 w odpowiednich momentach. Ju偶 w po艂owie opowiadania przesi膮kni臋tego opisami 艣rubek, strun i trybik贸w zorientowa艂 si臋, 偶e ma do czynienia z fanatykiem, a mo偶e nawet 艣wirem. To mu oczywi艣cie nie przeszkadza艂o, ze 艣wirami zawsze bardzo przyjemnie mu si臋 rozmawia艂o. Sztuk膮 by艂o za艂apa膰 na jakiej fali nadaj膮, potem ju偶 sz艂o jak z p艂atka.
鈥 Tak wi臋c z艂o偶y艂 pan ten raport, a zaraz nast臋pnego dnia ten wykrywacz wyparowa艂? To rzeczywi艣cie straszne! Prawdziwa zbrodnia! 鈥 o艣wiadczy艂 z moc膮 James. 鈥 Musimy znale藕膰 winnego, przecie偶 nie mo偶na tego tak zostawi膰 od艂ogiem!
鈥 Pan mnie rozumie! 鈥 wykrzykn膮艂 Artur. Niemal mia艂 艂zy w oczach. 鈥 Pan b臋dzie wiedzia艂, jak przem贸wi膰 aurorom do rozumu!
James sk艂oni艂 si臋 teatralnie. W g艂臋bi serca uwa偶a艂, 偶e po prostu aurorzy przyszli odebra膰 swoj膮 w艂asno艣膰 i "zapomnieli" poinformowa膰 o tym Weasleya, ale nie zamierza艂 dzieli膰 si臋 tymi spostrze偶eniami. Niech tatko sam rozwi膮zuje swoje problemy.
鈥 Z dzik膮 przyjemno艣ci膮.
鈥 To wspaniale! To cudownie! Jak ja si臋 mog臋 panu odwdzi臋czy膰?
鈥 Zna pan mo偶e kogo艣, kto udost臋pni艂by mi...
鈥 Archiwum? O, ale ja mam chyba zapasowy kluczyk! Cz臋sto tam zagl膮dam i nie chcia艂o im si臋 za ka偶dym razem otwiera膰 mi drzwi. Zaraz, gdzie ja go posia艂em...
Pi臋膰 minut gmerania w szufladach p贸藕niej James zosta艂 wyekspediowany przed drzwi ze srebrnym kluczykiem w r臋ku. Pod膮偶aj膮c wind膮 w d贸艂 skonstatowa艂 ze zdumieniem, 偶e 艣wiat jest pe艂en cudownie naiwnych ludzi.
Drzwi do archiwum wygl膮da艂y jak wej艣cie do kasy pancernej. Po upewnieniu si臋, 偶e nikogo nie ma w pobli偶u James w艂o偶y艂 kluczyk w tr贸jk膮tn膮 dziurk臋. Co艣 klikn臋艂o cichutko i metalowe drzwi ust膮pi艂y po lekkim pchni臋ciu.
Wn臋trze by艂o duszne i ciemne. Wszechogarniaj膮cy zapach starego papieru dra偶ni艂 nos. Przy wej艣ciu le偶a艂 stos 艣wietlik贸w. James uruchomi艂 jeden z nich i pod膮偶y艂 w kierunku rozpieraj膮cej si臋 na stojaku s艂oniowej wielko艣ci ksi臋gi katalogu. Chwyci艂 le偶膮cy z boku srebrny wska藕nik i stukn膮艂 nim w stronic臋.
鈥 Szukaj has艂o: Restauracja "Werona" 鈥 rozkaza艂.
Zaszele艣ci艂y przekr臋caj膮ce si臋 strony. Do interesuj膮cego go tematu by艂o trzydzie艣ci siedem odno艣nik贸w. Z ci臋偶kim westchnieniem zabra艂 si臋 do szukania pierwszego z nich. Dogrzeba艂 si臋 fascynuj膮cych informacji na temat aresztowania jednego z pracownik贸w pod zarzutem podtruwania klienteli, z dat膮 osiemnastu lat wstecz. O ile pami臋ta艂, osobnik ten pracowa艂 w obecnej chwili w cateringu jednego z hoteli dla czarodziej贸w, co dla Jamesa by艂o kompletnie niezrozumia艂e.
W momencie, gdy sprawdza艂 odno艣nik numer trzy, us艂ysza艂 czyje艣 ciche kroki. Zamar艂 z ksi臋g膮 w d艂oni. Jaki艣 niski cz艂owieczek podszed艂 do katalogu, James wstrzyma艂 oddech. Cz艂owieczek pomrucza艂 co艣 do siebie przez chwil臋, zaszele艣ci艂y kartki i intruz znikn膮艂 w szarym ko艅cu archiwum, tam gdzie trzymano dokumenty sprzed wiek贸w.
James od tego momentu stara艂 si臋 spieszy膰, cho膰 jeszcze p贸艂 godziny zaj臋艂o mu dogrzebanie si臋 do interesuj膮cych go danych. By艂 to projekt budynku. Normalny cz艂owiek nie poj膮艂by znaczenia g臋stwiny kresek i krzywych kt贸re widnia艂y na pergaminie, ale dla Jamesa rozszyfrowanie ich nie stanowi艂o problemu. Kocha艂 mapy. Przekopiowa艂 projekt i dyskretnie stara艂 si臋 opu艣ci膰 archiwum, kiedy us艂ysza艂 za sob膮 pokas艂ywanie. Odwr贸ci艂 si臋, staraj膮c si臋 nie pokaza膰 po sobie zdenerwowania.
鈥 M艂odzieniaszek, tak? D艂ugo was tu trzymaj膮.
Blade b艂臋kitne oczy 艣widrowa艂y go z pooranej zmarszczkami twarzy. James zrobi艂 markotn膮 min臋.
鈥 Oraj膮 nami.
鈥 Doskonale. 鈥 Staruszek zachichota艂, co zabrzmia艂o jak rechot 偶aby. 鈥 Uczcie si臋 prawdziwej pracy.
鈥 Staram si臋 jak mog臋.
James sk艂oni艂 si臋 pospiesznie i zmy艂 w bezpieczniejsze rejony. Zwr贸ci艂 klucz Arturowi, kt贸ry tkwi艂 po uszy w jakim艣 mugolskim urz膮dzieniu i nawet nie zauwa偶y艂 jego przyj艣cia. By艂 chyba jednym z niewielu, kt贸rzy tkwili tu dobrowolnie po godzinach, bo korytarze ministerialne 艣wieci艂y pustkami. Wychodz膮c z Ministerstwa, James zatar艂 r臋ce z uciechy. Plan si臋 rozkr臋ca艂.
**
Nast臋pnego dnia, a by艂 to czwartek, James wyruszy艂 na wypraw臋 w pogardzane i zaplute rejony czarodziejskiego 艣wiata. Za艂o偶y艂 najmroczniejszy z posiadanych p艂aszczy, nasun膮艂 kaptur tak g艂臋boko na oczy, 偶eby widzie膰 wi臋cej ni偶 koniuszki swych but贸w musia艂 nie藕le wykr臋ca膰 szyj臋, ale i tak odznacza艂 si臋 na tle m臋t贸w z Nokturnu niczym jasna plama na tle jednolitej czerni. Nokturn by艂 w膮ski, ciasny, nieprzyjemny i 艣mierdz膮cy, jednym s艂owem nic si臋 nie zmieni艂 od dnia, gdy czw贸rka Huncwot贸w uda艂a si臋 tam "dla zgrywy". Jednak dzi艣 m艂ody Potter przybywa艂 sam i w powa偶nych interesach. Z zaci臋t膮 i nieprzyjazn膮 min膮, kt贸r膮 zaobserwowa艂 na twarzach niemal wszystkich mijaj膮cych go przechodni贸w, lawirowa艂 mi臋dzy straganami obs艂ugiwanymi przez obsypane brodawkami j臋dze. Ogania艂 si臋 od nich i od towar贸w, kt贸re pr贸bowa艂y mu wcisn膮膰, a w kt贸re nawet nie chcia艂by wdepn膮膰, co dopiero kupowa膰. Jedna chwyci艂a go za r臋kaw, wi臋c, wzorem innych, przygrza艂 babie zakl臋ciem. Odskoczy艂a, mamrocz膮c pod nosem przekle艅stwa, od kt贸rych w艂oski stan臋艂y mu na karku. Kilka os贸b, przechodz膮c, musn臋艂o go cho膰 generalnie, mimo panuj膮cej tu ciasnoty, ludzie starali si臋 nie dotyka膰.
Zagapi艂 si臋 w wystaw臋 mijanego sklepu, na kt贸rej wspaniale prezentowa艂a si臋 zielonkawa od ple艣ni g艂owa umarlaka. Zderzenie nast膮pi艂o, gdy James cofn膮艂 si臋 mimowolnie, zastanawiaj膮c si臋, jakim cudem prze艂knie dzisiejszy obiad.
Zderzenie by艂o g艂owowe, co znaczy艂o tyle, 偶e czo艂o tamtego przygrza艂o Jamesa w potylic臋. Nasz bohater przez chwil臋 ujrza艂 przed oczami wszystkie gwiazdy. Zatoczy艂 si臋 lekko do ty艂u, wprost na czubek r贸偶d偶ki tamtego. Instynktownie chwyci艂 za swoj膮 r贸偶d偶k臋, dziabi膮c na o艣lep. Chyba trafi艂 w brzuch, bo us艂ysza艂 sykni臋cie przeciwnika.
鈥 Jeden ruch, a moje zakl臋cie pozbawi ci臋 przyjemno艣ci przebywania z kobiet膮 do ko艅ca twych dni 鈥 warkn膮艂 James, cytuj膮c swego ulubionego bohatera z cyklu komiks贸w "Czarodziej na Dzikim Zachodzie". Nim jednak zdo艂a艂 nacieszy膰 si臋 w艂asn膮 erudycj膮, zosta艂 brutalnie odepchni臋ty, niemal wpadaj膮c na kolejn膮 dw贸jk臋 przechodni贸w. Odwr贸ci艂 si臋, by zbluzga膰 przeciwnika.
Para czarnych oczu spojrza艂a na niego z bezbrze偶nym zdumieniem. Nale偶a艂y do g臋by, kt贸rej James mia艂 szczer膮 nadziej臋 nie ogl膮da膰 a偶 do wrze艣nia.
Nagle, Snape odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 przed siebie z takim po艣piechem, 偶e nie da艂 Jamesowi czasu na w艂a艣ciw膮 ocen臋 sytuacji. To zirytowa艂o Pottera. Nie lubi艂 by膰 lekcewa偶ony. Pod膮偶y艂 za swoim starym wrogiem.
鈥 Na zakupy si臋 wybieramy, co, Snape? 鈥 wyszepta艂 m艣ciwie w stron臋 kaptura.
Snape maszerowa艂 w milczeniu, z wzrokiem skierowanym przed siebie. Gdy James ju偶 niemal straci艂 nadziej臋 na jak膮kolwiek narracj臋, smuk艂a d艂o艅 wystrzeli艂a spod peleryny i schwyciwszy Jamesa za r臋kaw Snape zaci膮gn膮艂 go w jeden z zau艂k贸w. Tam Potter spotka艂 si臋 twarz膮 w twarz z blad膮 z w艣ciek艂o艣ci facjat膮 swego 艣miertelnego wroga.
鈥 Twoja gryfo艅sko艣膰 bije w oczy jak ty艂ek pawiana, Potter! 鈥 warkn膮艂 艢lizgon. 鈥 Chcesz 艣ci膮gn膮膰 k艂opoty na nas obu? Tutaj a偶 roi si臋 od auror贸w! Wracaj na ulice dla grzecznych dzieci, patafianie, i przesta艅 zagra偶a膰 bezpiecze艅stwu publicznemu!
Jamesa z lekka zatka艂o. Ta elokwentna wersja Snape'a by艂a zjawiskiem, z jakim do tej pory si臋 nie spotka艂. Po chwili jednak ogarn臋艂o go oburzenie. Nie da si臋 strofowa膰 jak jaki艣 pierwszak, co to, to nie!
鈥 Pozbawi艂bym ci臋 kilku zb臋dnych sztuk uz臋bienia i zrobi艂 miejsce dla reszty, Smarkerusie 鈥 rzek艂 s艂odko. 鈥 Ale masz szcz臋艣cie, 偶e nie chc臋 odsypia膰 nocy w komisariacie. Cho膰 mo偶e to dla ciebie i gorzej, naprawd臋 kto艣 powinien ci je naprostowa膰.
鈥 Ty!... 鈥 sykn膮艂 Snape, ca艂y purpurowy. Dr偶膮c膮 r臋k膮 chwyci艂 za r贸偶d偶k臋. Tego sobie nie zaplanowa艂, domy艣li艂 si臋 James. A co, s膮dzi艂, 偶e Potter b臋dzie si臋 przed nim kaja艂, kutafonem jednym?
鈥 Oj, ju偶 偶adna m膮dro艣膰 nie sp艂ynie z twoich ust? 鈥 James uda艂, 偶e robi mu si臋 przykro. 鈥 Jaka szkoda. Mo偶e jednak to ty powiniene艣 st膮d i艣膰, jeszcze zaczn膮 ci臋 wyzywa膰, a mo偶e nawet gorzej, odwr贸c膮 do g贸ry nogami...
鈥 Zamorduj臋 ci臋! 鈥 wycharcza艂 Snape. Wygl膮da艂 do艣膰 komicznie z wyba艂uszonymi oczami.
鈥 ... i tym razem nie b臋dzie w pobli偶u 偶adnej dziewczyny, kt贸ra mog艂aby ci臋 wybawi膰 z opresji. Tak, jasne, nast臋pnym razem rozkwasz臋 ci nos. A teraz wybacz, mam lepsze rzeczy do roboty ni偶 pogaw臋dka z tob膮.
James odszed艂, wielce z siebie zadowolony. W kilku s艂owach odp艂aci艂 Snape'owi za ca艂y poprzedni rok i za poprzedni膮 pe艂ni臋. Cho膰 tego ostatniego Snape nie wiedzia艂 i nie mia艂 dowiedzie膰 si臋 nigdy.
Apteka, kt贸rej szuka艂 mia艂a jedn膮 charakterystyczn膮 cech臋: po bajo艅skiej sumie mo偶na tam by艂o dosta膰 sk艂adniki, kt贸rych nie spos贸b by艂o znale藕膰 gdzie indziej. W tej chwili by艂 jedynym klientem, za co by艂 wdzi臋czny. Zaraz po tym jak wszed艂 drzwi na zaplecze uchyli艂y si臋 i szuraj膮c stopami po ziemi wyszed艂 zza nich garbaty staruszek.
鈥 Czego? 鈥 warkn膮艂, taksuj膮c go ma艂o przyjaznym spojrzeniem.
鈥 Chcia艂bym Korze艅 Hesperyd 鈥 powiedzia艂 James.
Staruszek odkaszln膮艂 w r臋kaw i ruszy艂 na zaplecze. W tym samym momencie zad藕wi臋cza艂 dzwonek u drzwi i James zakl膮艂 pod nosem, gdy zobaczy艂, kto wchodzi za nim do dusznego wn臋trza. To by艂oby za wiele, prosi膰 by Snape go nie 艣ledzi艂, prawda?
鈥 Robimy zakupy, Potter? 鈥 spyta艂 艢lizgon zarozumia艂ym tonem.
Staruszek wychyn膮艂 na 艣wiat艂o dzienne i rzuci艂 na wag臋 zasuszony korzonek. Zapisa艂 co艣 w notesie, w艂o偶y艂 korzonek do torebki i po艂o偶y艂 na ladzie.
鈥 Sze艣膰dziesi膮t trzy galeony.
James odliczy艂 z艂oto, jeszcze raz ciesz膮c si臋, 偶e jest obrzydliwie bogaty. Si臋gn膮艂 po paczuszk臋, lecz wyprzedzi艂a go czyja艣 r臋ka.
鈥 Hej! 鈥 wykrzykn膮艂. 鈥 Jak ty...
Snape ju偶 trzyma艂 korzonek w dw贸ch palcach. Niuchn膮艂 go badawczo, po czym z pogardliwym grymasem na twarzy wrzuci艂 go z powrotem do torebki i... odda艂 sprzedawcy.
鈥 Powinien pan wiedzie膰, 偶e nie lubi臋, kiedy kto艣 oszukuje mych niepe艂nosprytnych przyjaci贸艂 鈥 rzek艂 z wszechwiedz膮c膮 min膮. 鈥 Prosz臋 postara膰 si臋 lepiej i przynie艣膰 艣wie偶y korze艅. Jestem pewien 偶e pa艅ski klient nie zamierza艂 otru膰 swej ofiary. Nie jego wina, 偶e jest t臋py z przyrodzenia, widzi pan, rodzice mieli go w p贸藕nym wieku. Biedactwo. Ale to nie艂adnie oszukiwa膰 ludzi... Co pan tu jeszcze robi?
Gro藕ny wzrok, kt贸ry w Hogwarcie przestraszy艂by co najwy偶ej Puchona, sprawi艂, 偶e sprzedawca z niskim uk艂onem pospiesznie znikn膮艂 za drzwiami. James ze zdumieniem skonstatowa艂, 偶e w艂a艣nie zosta艂 obra偶ony w eleganckim, ca艂kiem niesmarkowym stylu. Zerkn膮艂 k膮tem oka na Snape'a, bo mo偶e to nie on tylko, na przyk艂ad, taki Lucjusz Malfoy? Spotka艂 si臋 z szerokim u艣miechem, nie ukrywaj膮cym nic z tragedii, jak膮 by艂o uz臋bienie 艢lizgona.
鈥 Debil 鈥 rzek艂 rado艣nie Snape.
To jednak on, zadecydowa艂 Potter. Otworzy艂 usta, by odpowiedzie膰 czym艣 znacznie gorszym, ale tym razem 艢lizgon nie pozwoli艂 sobie odebra膰 pa艂eczki.
鈥 Nie widzia艂em ci臋 tu, Potter, a ty nie widzia艂e艣 mnie. Je艣li ta historyjka si臋 rozejdzie, to wiedz, 偶e ca艂y 艣wiat b臋dzie s艂ysza艂 o tym, 偶e James Potter uwarzy艂 P艂ynnego Imperiusa. Tak samo, je艣li przez ten tw贸j kud艂aty 艂eb przejdzie cho膰by cie艅 my艣li, by u偶y膰 eliksiru na Lily Evans. Zrozumiano?
Sprzedawca ponownie si臋 pojawi艂 i Snape zamilk艂. Jego s艂owa przypomnia艂y Jamesowi d艂ugo zapomnian膮 prawd臋, 偶e nie jest jedynym samcem uganiaj膮cym si臋 za Lily.
鈥 W przeciwie艅stwie do ciebie, ja nie potrzebuj臋 brudnych sztuczek, by sk艂oni膰 j膮 do czegokolwiek 鈥 o艣wiadczy艂 m艣ciwie Gryfon. 鈥 Bo w przeciwie艅stwie do ciebie, ja posiadam co艣, co si臋 nazywa urokiem osobistym. Dlatego w艂a艣nie wybierze mnie. Je艣li ci si臋 艣ni, 偶e j膮 dostaniesz, to sp贸jrz w lustro.
Sprzedawca przerwa艂 mu tyrad臋.
鈥 Szesna艣cie galeon贸w wi臋cej.
O nie! Drugi raz James wyko艂owa膰 si臋 nie da.
鈥 Nie ma mowy 鈥 odwarkn膮艂.
Staruszek wzruszy艂 ramionami.
鈥 Nie ma forsy, nie ma towaru.
Obok niego, Snape u艣miecha艂 si臋 pod przero艣ni臋tym nochalem. James pomy艣la艂 intensywnie. Co mu podpowiada艂a intuicja? Sprzedawca mia艂 zielonkawe cienie pod oczami.
鈥 Nie ma dostaw tego szarego proszku, kt贸ry tak kochasz. 鈥 Gryfon tak偶e wzruszy艂 ramionami.鈥 Zn贸w przysz艂a pora na demaskatora, jak to m贸wi膮. I zgadnij, kt贸ry dealer p贸jdzie pierwszy za kratki. Hammiltona strzyka w krzy偶u po ostatnim razie. Tego mo偶e nie prze偶y膰.
Po tego rodzaju gro藕bie transakcja zdumiewaj膮co szybko dosz艂a do skutku. James mia艂 nadziej臋 na podgl膮dni臋cie, co te偶 nabywa Snape, ale nadzieje szybko si臋 rozp艂yn臋艂y.
鈥 Zapakuj mi to na zapleczu 鈥 rozkaza艂 艢lizgon, podaj膮c list臋 sprzedawcy.
鈥 Hammilton?
Snape spogl膮da艂 na Jamesa z pytaniem w czarnych oczach. Niespodziewanie dla samego Pottera, wyja艣nienie samo cisn臋艂o mu si臋 na usta.
鈥 G艂贸wny dealer na Nokturn. Kupa znajomych, mn贸stwo zni偶ek dla sta艂ych klient贸w. 鈥 Zorientowawszy si臋, 偶e rozmowa staje si臋 niebezpiecznie cywilizowana, James nie omieszka艂 zako艅czy膰 wypowiedzi gro藕b膮. 鈥 Pami臋taj, Snape, 偶e ja pochodz臋 z aurorskiej rodziny.
**
Tatko siedzia艂 rozparty w fotelu, najwyra藕niej czekaj膮c na obiad. Z kuchni dochodzi艂y smakowite zapachy.
鈥 I jak, James? Za艂atwi艂e艣 wszystko na Pok膮tnej?
鈥 Nie mieli "Szybkiej powt贸rki z transmutacji", ale poza tym tak 鈥 odpar艂 jego syn. 鈥 Jakie艣 wiadomo艣ci dla mnie?
鈥 Syriusz poprosi艂 o przekazanie ci, 偶e jeste艣 obrzydliwym kujonem. 鈥 Karlus pu艣ci艂 oko do syna. 鈥 Siedz膮 na g贸rze z Peterem. Powiedz im, 偶e nied艂ugo obiad. Pr贸cz tego, Artur Weasley niemal rozp艂yn膮艂 si臋 z wdzi臋czno艣ci, 偶e przekaza艂e艣 mi informacje o detektorze. Rzeczywi艣cie, by艂 przekonany 偶e ty i ja jeste艣my kuzynami, nie mia艂em serca wyprowadza膰 go z b艂臋du. Zabawny cz艂owiek. Za艂o偶臋 si臋, 偶e sam gdzie艣 podzia艂 ten detektor. Dla 艣wi臋tego spokoju sprawdzimy, cho膰 nie spodziewam si臋 niczego wielkiego.
James skin膮艂 g艂ow膮, nic go nie mog艂o zdziwi膰 po wizycie w rupieciarni Artura. Ten cz艂owiek by艂 prawdopodobnie w stanie zgubi膰 wi臋ksze rzeczy ni偶 detektor magii. Pewnie nawet i w艂asn膮 g艂ow臋.
Tu偶 po obiedzie James zamkn膮艂 si臋 w swym pokoju wraz z dw贸jk膮 przyjaci贸艂. Z wielce tajemnicz膮 min膮 posadzi艂 ich na 艂贸偶ku. Na haftowan膮 w z艂ote lwy narzut臋 cisn膮艂 nar臋cze zrolowanych pergamin贸w.
鈥 Cz臋stujcie si臋 deserem 鈥 zaprosi艂 ich.
Syriusz otworzy艂 pierwszy z pergamin贸w. Jego czarne brwi pow臋drowa艂y do g贸ry.
鈥 Czy to... Plan? Zaraz... To restauracja, prawda? I to nie byle jaka, tylko "Werona"! Arystokratyczne szambo! Czy ty my艣lisz, co ja my艣l臋? Rogacz, czy ty chcesz si臋 tam... wedrze膰? Tak przemoc膮?
鈥 Aprobujesz?
鈥 Jak cholera! Jaki jest plan? Wal prosto z mostu! 鈥 nakaza艂 Syriusz.
鈥 Pami臋tasz, jak opowiada艂e艣 mi o sobotnich obiadkach arystokrat贸w? To nasun臋艂o mi 艣wietny pomys艂 o艣mieszenia Malfoya... I to ty b臋dziesz g艂贸wnym wykonawc膮!
鈥 Wow! Jak zdoby艂e艣 tak膮 map臋? 鈥 szepn膮艂 Peter, zagl膮daj膮c przez rami臋 Syriuszowi.
鈥 Jestem dobry tak偶e w innych rzeczach pr贸cz podrzucania znicza 鈥 za偶artowa艂 James. Spojrzeli po sobie z 艁ap膮, m艂ody Black mrugn膮艂 porozumiewawczo. 鈥 Gwizdn膮艂em to z archiwum Ministerstwa.
鈥 B臋d臋 m贸g艂 wam jako艣 pom贸c? 鈥 spyta艂 Peter, tak rozemocjonowany, 偶e nie m贸g艂 spokojnie usiedzie膰 na miejscu. Jego ty艂ek ju偶 wywierci艂 zag艂臋bienie w po艣cieli. 鈥 Cho膰 troszk臋?
鈥 Ty, szczurze serce? 鈥 James u艣miechn膮艂 si臋 konspiracyjnie. 鈥 Jak zwykle zagrasz g艂贸wn膮 rol臋!
**
Tu偶 po godzinie siedemnastej sobotniego popo艂udnia przez drzwi kuchenne niezwykle ekskluzywnej restauracji "Werona" w艣lizgn膮艂 si臋 szary polny szczur. Jego nagi ogonek wystawa艂 spomi臋dzy skrzynek wype艂nionych po brzegi 艣wie偶ymi ma艂偶ami i krewetkami, ale wszyscy byli zbyt zaj臋ci przygotowaniami, by zwr贸ci膰 na to uwag臋. Od tego rodzaju spraw by艂y w ko艅cu czary odstraszaj膮ce szkodniki, kt贸rymi wytapetowano wszelkie wyj艣cia, okna i otwory.
Czary za艣 odczyta艂y: "cz艂owiek" i zamilk艂y na dobre, bo co im do ludzi.
Szczur zastrzyg艂 w膮sikami i spu艣ci艂 si臋 w d贸艂 po p臋katych pakunkach, kryj膮c si臋 za kuchenn膮 szafk膮. Chwil臋 potem pomyka艂 wzd艂u偶 艣cian, lawiruj膮c mi臋dzy nogami od krzese艂 i w臋sz膮c zapachy, niezwykle atrakcyjne dla szczura. Wychapa艂 k臋s z opartego o 艣cian臋 dwudziestokilowego kr臋gu sera i podskubuj膮c go z ukontentowaniem czeka艂, a偶 kuchnia opustoszeje.
Wskaz贸wki przesuwa艂y si臋 powoli do przodu, a przez kuchni臋 wci膮偶 przewala艂y si臋 t艂umy. O wp贸艂 do sz贸stej w pomieszczeniu chwilowo przebywali jedynie szczur i rudow艂osy kuchcik, uwijaj膮cy si臋 mi臋dzy dymi膮cymi garami.
Peter uzna艂, 偶e lepszej okazji ju偶 mie膰 nie b臋dzie. Potruchta艂 na 艣rodek pod艂ogi, przykucn膮艂 na tylnych 艂apkach i pisn膮艂, ile si艂 w miniaturowych p艂ucach. Po czym, nie czekaj膮c, a偶 zdezorientowany kuchcik znajdzie w otch艂aniach bia艂ego fartucha sw膮 r贸偶d偶k臋, czmychn膮艂 przez otwarte drzwiczki do spi偶arki. Tam przycisn膮艂 szare cia艂ko do drugiego schodka i gdy tylko zobaczy艂 nad sob膮 wielki czarny bucior, pogna艂 z powrotem przez pr贸g. Nast臋pnie powr贸ci艂 do ludzkiej postaci i zatrzasn膮艂 drzwi. Oraz zaryglowa艂. Kuchcik dobija艂 si臋 od drugiej strony, st艂umione uderzenia, pam, pam, wymieszane z przekle艅stwami rozlega艂y si臋 w kuchni. Peter szybciutko otworzy艂 wej艣cie od podw贸rza.
鈥 Jeste艣cie? 鈥 wys艂a艂 to nerwowe pytanie w kierunku kr臋gu 艣wiat艂a rzucanego przez 偶贸艂t膮 偶ar贸wk臋. Kwikn膮艂, gdy kto艣 klepn膮艂 go w plecy.
鈥 Co tak d艂ugo? Czas nas nagli!
鈥 Uwaga! 鈥 Oczy Petera wyba艂uszy艂y si臋 ze strachu, by w u艂amku sekundy skurczy膰 si臋 do pary czarnych 艣lepek rozmiaru rodzynek. Ich w艂a艣ciciel wbieg艂 po nogawce niewidzialnego Syriusza i skuli艂 si臋 w jego niewidzialnej kieszeni. Przygrzane zakl臋ciem, drzwi do spi偶arki dos艂ownie wypad艂y z zawias贸w. Kuchcik z ob艂臋dem w oczach wypad艂 do kuchni. Jednocze艣nie zjawi艂o si臋 kilku jego koleg贸w, zaniepokojonych ha艂asami.
鈥 Szczur! Szczur! 鈥 wrzasn膮艂 rudzielec. 鈥 Zamkn膮艂 mnie, a teraz ograbia nas z zapas贸w!
Jeden z kucharzy popuka艂 si臋 w g艂ow臋.
鈥 Jasne, Ernest. Szczur. To by艂 przeci膮g, m艂otku. Patrz, kto艣 zostawi艂 otwarte drzwi. Zabij臋, kretyna!
鈥 Ale naprawd臋 widzia艂em szczura!
鈥 Wlaz艂 przez drzwi 鈥 zawyrokowa艂 inny. 鈥 Cholera, i to w taki zwariowany dzie艅. Chod藕cie, poszukajmy go lepiej. M贸wisz, 偶e zszed艂 do spi偶arni?
Gdy ca艂e towarzystwo przegalopowa艂o schodami w d贸艂, dwie niewidzialne sylwetki odklei艂y si臋 od 艣ciany, wzdychaj膮c z ulg膮. Szczur popiskiwa艂 cicho.
鈥 Prawie mnie zobaczyli 鈥 skar偶y艂 si臋 Syriusz. 鈥 Ju偶 nie mie艣cimy si臋 pod twoj膮 peleryn膮, James. Czas wybra膰 si臋 do krawca.
Bez wi臋kszych przeszk贸d dotarli do strefy toalet i zadekowali si臋 w 艣rodkowej kabinie. Nie musieli zbyt d艂ugo czeka膰. Ich ofiar膮 okaza艂 si臋 m艂ody kelner. Zanim zorientowa艂 si臋 w czym rzecz, dosta艂 w brzuch petrificusem, zosta艂 rozebrany do bielizny, starannie zwi膮zany i zakneblowany.
James przebra艂 si臋 szybko w jego uniform i przyczepi艂 do piersi plakietk臋 "Chris Connor". R臋kawy i nogawki by艂y troch臋 przyd艂ugie, ale po wypiciu eliksiru wszystko si臋 unormuje. Na d艂onie wsun膮艂 dwie pary r臋kawiczek 鈥 cieniutkie i przezroczyste jak b艂onka, ze spreparowanej 艂odygi gi臋tkodrzewu i na to bia艂e, satynowe, nale偶膮ce do kelnera.
鈥 A co z nim zrobimy? 鈥 Syriusz wskaza艂 na wi臋藕nia.
鈥 Mo偶emy transmutowa膰 go w bidet 鈥 rado艣nie zapoda艂 James.
Biedny wi臋zie艅 wyda艂 z siebie pomruk i szarpn膮艂 si臋 w wi臋zach.
鈥 Nie wiem jak ty, ale ja nie czuj臋 si臋 na si艂ach. Bidet贸w nie przerabiali艣my.
鈥 W dodatku mo偶na wyl膮dowa膰 za to w dementorowie 鈥 doda艂 zamy艣lony James.
鈥 No co ty nie powiesz. 鈥 Syriusz zaj膮艂 si臋 sprawdzaniem wszystkich kabin po kolei. Sapn膮艂 z zadowolenia przy ostatniej. 鈥 Tu go wrzu膰my. Nikt nie bierze o tej porze prysznica.
Jak rzekli, tak i zrobili. Syriusz uszczelni艂 dodatkowo drzwi wyciszaj膮cym, po czym skonfiskowa艂 peleryn臋 Jamesa i z Peterem w kieszeni, ruszy艂 po w膮skich schodach na galeryjk臋 ci膮gn膮c膮 si臋 wok贸艂 jadalni. James 偶yczy艂 mu w my艣lach powodzenia, cho膰 on sam mia艂 do wykonania o wiele bardziej skomplikowan膮 misj臋.
Poch艂on膮艂 pierwsz膮 porcj臋 Wielosokowego cuda z wk艂adk膮 z w艂osia kelnera. Nieco ba艂 si臋 o efekt. Ale 艣wisn膮艂 eliksir z ministerialnych zapas贸w, wi臋c mia艂 przynajmniej pewno艣膰, 偶e pije co艣 z atestem. Przez chwil臋 nic si臋 nie dzia艂o, po czym twarz Jamesa zacz臋艂a si臋 wybrzusza膰, a rysy rozmazywa膰. To obrzydliwe, pomy艣la艂 Potter, z niem膮 fascynacj膮 wpatruj膮c si臋 w swe odbicie w lustrze. Po chwili kto艣, kto wygl膮da艂 jak Chris Connor poprawi艂 krawat, wyg艂adzi艂 po艂y bia艂ego fraka i spr臋偶ystym krokiem zadowolonego z siebie faceta ruszy艂 do kuchni.
Dochodzi艂o wp贸艂 do si贸dmej. Gdzie艣 za godzin臋 zaczn膮 schodzi膰 si臋 go艣cie.
W kuchni zosta艂 zburczany przez kierownika sali, kt贸ry, jak si臋 okaza艂o, wsz臋dzie go szuka艂. A szuka艂, gdy偶 pan Connor by艂 potrzebny ju偶, zaraz, natychmiast, do nakrywania stolik贸w. Nakrywanie stolik贸w by艂o za艣 obowi膮zkiem m艂odszych kelner贸w, co, czy pan Connor tego nie wiedzia艂? Po tych pokrzepiaj膮cych s艂owach James zosta艂 oddelegowany na sal臋 z koszem bia艂ych pakunk贸w.
Potter nie mia艂 zielonego poj臋cia, co z tym bia艂ym fantem zrobi膰. Spodziewa艂 si臋 bardziej tradycyjnych metod, zajrza艂 nawet do odpowiedniej ksi膮偶ki, by sprawdzi膰 w jakiej kolejno艣ci id膮 widelce i jak, do diab艂a, wygl膮daj膮. Mia艂 te偶 nadziej臋 na chwilk臋 samotno艣ci z owymi widelcami, chwilk臋, kt贸ra da艂aby mu w pe艂ni rozwin膮膰 sw贸j plan. Ale nie, dosta艂 do r膮k ma艂e, bia艂e kwadraty. Obr贸ci艂 jeden z nich w palcach i potrz膮sn膮艂 na pr贸b臋. Zagrzechota艂. Po艂o偶y艂 go na blacie, nie oczekuj膮c wi臋kszego efektu. I s艂usznie. Postuka艂 r贸偶d偶k膮 w paczuszk臋, wypowiadaj膮c zakl臋cie otwieraj膮ce zamkni臋te przedmioty. Poczu艂, 偶e zaczyna si臋 poci膰 pod frakiem kelnera. Wzi膮艂 paczuszk臋 w r臋ce i spojrza艂 na ni膮 ze z艂o艣ci膮. Je艣li go teraz nakryj膮, to po ptakach.
Z drugiego ko艅ca sali szed艂 ku niemu kolega po fachu. Przyja藕nie klepn膮艂 Jamesa po plecach i zajrza艂 do kosza.
鈥 Wszystko w porz膮dku, Chris? Zrzucaj t臋 zastaw臋, mamy jeszcze mn贸stwo rzeczy do zrobienia.
Zrzucaj? Ale jak, do cholery? Czy te 艣wi艅stwa mia艂y doczepiony jaki艣 mini鈥攕padochron? Ukryty guzik? James wyczu艂 na sobie badawcze spojrzenie kolegi. Postanowi艂 r偶n膮膰 g艂upa.
鈥 To jako艣... dziwnie tyka! 鈥 wychrypia艂, wlepiaj膮c przera偶ony wzrok w identyfikator faceta. Przycisn膮艂 paczuszk臋 do ucha i zach艂ysn膮艂 si臋 powietrzem. 鈥 Pos艂uchaj tylko! Merlinie, to naprawd臋 tyka! A co, je艣li w 艣rodku jest jakie艣 przekle艅stwo z op贸藕nionym zap艂onem? Nie chc臋 obudzi膰 si臋 jako kr贸lik albo jako trup! To mo偶e by膰 zasadzka, mo偶e chc膮 pomordowa膰 nas wszystkich, Will, trzeba to koniecznie pokaza膰 szefowi!
Will Houston jednym szybkim ruchem pozbawi艂 swego spanikowanego koleg臋 pakunku. Chwil臋 pos艂ucha艂 uwa偶nie.
鈥 Zwidy masz, czy jak?
Po czym ze z艂o艣ci膮 cisn膮艂 paczuszk臋 na sam 艣rodek blatu. Rozwin臋艂a si臋 w 艣nie偶nobia艂y obrus i cztery komplety srebrnych sztu膰c贸w.
鈥 Och!... Uff! 鈥 James uda艂, 偶e ociera czo艂o z potu. 鈥 Masz szcz臋艣cie, tam m贸g艂 by膰 dementor albo inne licho! Nie r贸b mi tego wi臋cej!
鈥 Dobrze si臋 czujesz? 鈥 Kolega po fachu przygl膮da艂 mu si臋 podejrzliwie.
Potter oszacowa艂 przeciwnika, co zaj臋艂o mu u艂amek sekundy. Zasadniczy facet, z jakiego艣 powodu czu艂, 偶e powinien si臋 opiekowa膰 panem Connorem. Nie mo偶na mu by艂o wciska膰 zbyt du偶ego kitu.
鈥 Mia艂em niemi艂膮 przygod臋 鈥 wymamrota艂, spuszczaj膮c g艂ow臋, by Will nie m贸g艂 odczyta膰 k艂amstwa w jego oczach. Poderwa艂 wzrok i po swojej prawej ujrza艂 przygl膮daj膮cego si臋 im gro藕nie kierownika sali. 鈥 Zreszt膮, niewa偶ne.
Schwyci艂 sw贸j kosz i mia艂 odej艣膰, kiedy Will z艂apa艂 go za rami臋.
鈥 Ja si臋 tym zajm臋 鈥 zadecydowa艂. 鈥 Masz, po艣cieraj stoliki dwadzie艣cia cztery do sze艣膰dziesi膮t. Twoje ataki paranoi nikomu w tym momencie nie pomog膮.
James z pokor膮 przyj膮艂 ofiarowan膮 mu 艣cierk臋. W g艂臋bi ducha za艣 a偶 skaka艂 ze szcz臋艣cia. To by艂a jedna z jego okazji. Wsun膮艂 d艂o艅 do kieszeni i wy艂uska艂 stamt膮d p艂ask膮 fiolk臋 z P艂ynnym Imperiusem. Kilka kropli skapn臋艂o z dozownika i niemal natychmiast wsi膮kn臋艂o w bawe艂n臋, kt贸ra zacz臋艂a wydziela膰 lekki zio艂owy zapaszek. Id膮c dalej przed siebie jakby nigdy nic, James zmi膮艂 w d艂oniach 艣cierk臋, by dobrze rozprowadzi膰 eliksir. 艢wi艅stwo mia艂o cudown膮 w艂a艣ciwo艣膰 przenikania przez ka偶d膮 tkanin臋 i przez sk贸r臋 鈥 zaborczy m臋偶owie skrapiali nim obficie po艣ciel, by zniewoli膰 swe ma艂偶onki.
Nast臋pnie, z godn膮 podziwu werw膮 zabra艂 si臋 do przecierania blat贸w oraz, z rozp臋du, por臋czy i opar膰 krzese艂. P贸艂 godziny p贸藕niej, zmachany, ale szcz臋艣liwszy, sko艅czy艂. Pozosta艂y jedynie pierwsze dwadzie艣cia trzy stoliki, kt贸rych nie wa偶y艂 si臋 tkn膮膰 pod czujnym okiem kierownika sali.
Skr臋ci艂 w lewo, w korytarz, kt贸ry wi贸d艂 na zaplecze. Po drodze by艂y toalety dla go艣ci i James zboczy艂 do m臋skiej. Tam przetar艂 wszystkie klamki i wla艂 po kilka kropel do dozownik贸w z myd艂em. Jego odbicie mrugn臋艂o do艅 porozumiewawczo i zachichota艂o.
Musia艂 jeszcze tylko znale藕膰 miejsce, w kt贸rym trzymali menu. By艂 niemal pewien, 偶e gdy wychodzi艂 ze sztu膰cami, le偶a艂y na ma艂ym stoliku tu偶 obok prawostronnego wej艣cia do sali. Ruszy艂 szybko w tamtym kierunku, maj膮c nadziej臋, 偶e nikt go po drodze nie dostrze偶e. Obficie skropi艂 艣cierk臋 eliksirem.
Przykryty bia艂膮 serwet膮 stoliczek sta艂 na swoim miejscu. K艂opot w tym, 偶e by艂 pusty. James zakl膮艂 pod nosem. Musia艂 dopa艣膰 te menu, i to szybko. Z sali dobieg艂o go przekle艅stwo i kto艣 burkn膮艂 "I gdzie znowu si臋 podzia艂 ten pieprzony niedorozw贸j?". James domy艣li艂 si臋, 偶e m贸wi膮 o nim, i 偶e maja go za idiot臋. To powinno u艂atwi膰 spraw臋. Jakby co, zwali win臋 na przemykaj膮cych zapleczem dementor贸w.
Przebieg艂 z powrotem ko艂o kuchni, niemal wpadaj膮c na kelnera z tac膮 pe艂n膮 r臋czniczk贸w do r膮k.
鈥 Szukaj膮 ci臋! 鈥 warkn膮艂 ten i ruszy艂 dalej. James odczeka艂 moment i wsadzi艂 g艂ow臋 do kuchni. Nie, tam ich niestety nie by艂o. Tylko mn贸stwo kucharzy, kuchcik贸w, odg艂osy siekania i szatkowania i zas艂aniaj膮ce wszystko k艂臋by pary. James wyszed艂 szybkim krokiem, kieruj膮c si臋 do drewnianych drzwi prowadz膮cych do niewielkiego pomieszczenia, kt贸re w jego planie by艂y magazynem. Po drodze rzuci艂 okiem na zegarek, zosta艂o mu jakie艣 pi臋tna艣cie minut do wypicia kolejnej porcji eliksiru.
Tam te偶 le偶a艂 stos menu. Kucharz siedz膮cy na wysokim zydlu podni贸s艂 wzrok znad karty.
鈥 Kierownik przys艂a艂 mnie tu... 鈥 wysapa艂 James. 鈥 ... do pomocy.
鈥 Najwy偶sza pora 鈥 burkn膮艂 m臋偶czyzna, zeskakuj膮c z zydla. 鈥 To nie moja robota. Tu masz wz贸r, przekopiuj to tylko na reszt臋. I po艣piesz si臋, z 艂aski swojej! 鈥 rzuci艂 na odchodne, trzaskaj膮c drzwiami.
James klasn膮艂 w d艂onie i z miejsca zabra艂 si臋 do roboty. Ka偶d膮 skopiowan膮 kart臋 przeciera艂 szmatk膮 nas膮czon膮 eliksirem. By艂 ju偶 w trzech czwartych, gdy drzwi nagle zacz臋艂y si臋 otwiera膰. James natychmiast cisn膮艂 szmat臋 pod st贸艂. Zsun臋艂a si臋 z le偶膮cych tam pude艂 i wpad艂a w szpar臋 mi臋dzy kartonami a 艣cian膮. Tymczasem, do 艣rodka zajrza艂 jeden z kelner贸w.
鈥 Pono膰 mia艂em... 鈥 Zamruga艂, gdy zobaczy艂 Jamesa. 鈥 Chris?
鈥 Ju偶 niemal sko艅czy艂em 鈥 rzuci艂 szybko James. 鈥 Jedne z kucharzy przyci膮gn膮艂 mnie tu za ucho, wywrzaskuj膮c, 偶e to nie jego robota.
鈥 Normalka. 鈥 burkn膮艂 ch艂opak. 鈥 Za kogo si臋 oni, do diaska, uwa偶aj膮? Daj, wezm臋 po艂ow臋, to szybciej sko艅czymy.
鈥 Co ty, nie trzeba. Lepiej tam wr贸膰, bo ju偶 mnie pewnie 艣cigaj膮, a jak i ciebie nie b臋dzie, to katastrofa. 鈥 James przewr贸ci艂 oczami.
鈥 Nic tam teraz nie ma do roboty. Podziel si臋, zrobimy to rzutem na tac臋.
James by艂 na siebie troch臋 w艣ciek艂y, 偶e nie zorientowa艂 si臋 wcze艣niej. Ale c贸偶, przepad艂o. Razem zanie艣li menu na sal臋. Gdy tylko przest膮pili pr贸g, karty wyrwa艂y si臋 z obj臋膰 kelner贸w i pofrun臋艂y na swoje stoliki. James musia艂 przyzna膰, 偶e to niez艂y patent.
Mi臋dzy nimi przejecha艂 kelner z w贸zkiem, na kt贸rym pi臋trzy艂a si臋 ogromna g贸ra kryszta艂owych kieliszk贸w do wina. Stan膮艂 na 艣rodku i uni贸s艂 r贸偶d偶k臋 niczym batut臋. Kieliszki, podzwaniaj膮c lekko, zerwa艂y si臋 w powietrze. Utworzy艂y kryszta艂ow膮 spiral臋, kt贸ra, rozszerzaj膮c si臋 powoli, l艣ni膮cymi strugami osiada艂a na stolikach. James z艂apa艂 si臋 na tym, 偶e gapi si臋 z otwart膮 g臋b膮 i zaraz j膮 zamkn膮艂. Kelnera nie powinno to w ko艅cu dziwi膰.
Niespodziewanie poczu艂 co艣, jakby mr贸wki chodz膮ce mu pod sk贸r膮. Najpierw kilka, potem wi臋cej i wi臋cej... James zmartwia艂, przypomniawszy sobie o Eliksirze Wielosokowym. Mia艂 zaledwie kilka minut... W te p臋dy rzuci艂 si臋 do 艂azienki. Napotkawszy zdziwione spojrzenie jednego z kelner贸w, znacz膮cym ruchem chwyci艂 si臋 za p臋cherz. Szybciej, szybciej... Wpad艂 do 艂azienki i zatrzasn膮艂 za sob膮 drzwi. Cisn膮艂 do umywalki bia艂e r臋kawiczki kelnera i starannie umy艂 r臋ce. Zostawi艂 strumie艅 gor膮cej wody sp艂ywaj膮cy na r臋kawiczki. Odkorkowa艂 butelk臋 i upi艂 solidny 艂yk eliksiru. W sam膮 por臋. Jego twarz ju偶 zaczyna艂a bulgota膰.
**
Sobotnie Obiady by艂y wydarzeniem, kt贸re przyci膮ga艂o 艣mietank臋 czarodziejskiego 艣wiata, i to nie tylko z Anglii, ale i z kraj贸w o艣ciennych. Dzisiejszym go艣ciem specjalnym mia艂 by膰 Nihiliceusz, czy raczej Gilles Roux, kt贸ry przybra艂 pseudonim z powod贸w czysto medialnych. By艂 tw贸rc膮 (z艂o艣liwi twierdzili, 偶e propagatorem) systemu filozoficznego zwanego Filozofi膮 Nico艣ci. Wiadomo by艂o wi臋c, 偶e dzisiejsze dyskusje kr膮偶y膰 b臋d膮 wok贸艂 niebytu. Nic nie mog艂o bardziej radowa膰 Lucjusza, jak kolejna wspania艂a okazja, by zadrwi膰 ze swych pesymistycznie nastawionych do 偶ycia rywali.
Co prawda, nie mog艂a istnie膰 chyba mniej odpowiednia sceneria do rozgryzania tajemnic wieczno艣ci, ni偶 kremowa kolorystyka wn臋trza, rokokowe zdobienia na 艣cianach i jedwabne obrusy sp艂ywaj膮ce niemal偶e do pod艂ogi deszczem bia艂ych falban. Ale, pomy艣la艂 rozbawiony Lucjusz, podsuwaj膮c krzes艂o swej 偶onie i samemu zasiadaj膮c przy stoliku numer dwadzie艣cia jeden, zawsze mo偶na spr贸bowa膰.
Byli ju偶 niemal wszyscy. Wok贸艂 rozbrzmiewa艂 przyjemny dla ucha brz臋k przyt艂umionych rozm贸w. Sam go艣膰 specjalny te偶 przyby艂 i toczy艂 dysput臋 z dwoma fanatykami filozofii. W jednym z nich Lucjusz rozpozna艂 swego kuzyna ze strony matki, Conwaya, kt贸ry che艂pi艂 si臋 niejednokrotnie swymi literackimi znajomo艣ciami.
Malfoy przez chwil臋 uwa偶nie studiowa艂 kart臋, po czym wybra艂 wino, przystawki i danie g艂贸wne. W tym czasie dosz艂y ostatnie osoby. Niemal natychmiast le偶膮ce przed ka偶dym z nich notatniki otwar艂y si臋 na pierwszej stronie.
Gdzie si臋 ko艅czymy?, brzmia艂o pytanie.
Lucjusz u艣miechn膮艂 si臋 do siebie lekko i napisa艂 pod spodem: "W miejscu, w kt贸rym si臋 zacz臋li艣my". Niemal natychmiast pod jego linijk膮 pojawi艂a si臋 ca艂a lista odpowiedzi. Niekt贸re by艂y zabawne, jak "Ko艅cz臋 si臋 na sznur贸wkach", inne g艂upie: "Sko艅cz臋 si臋, gdy si臋 wyko艅cz臋". Bella swym eleganckim pismem wykaligrafowa艂a: "Ko艅czysz si臋 tu偶 przed ostrzem no偶a". Jakie to do niej podobne.
Czy naszym S膮dem Ostatecznym b臋dzie robactwo?
Lucjusz pomy艣la艂, 偶e pytanie jest co najmniej dziwaczne. Narcyza zacisn臋艂a usta w dezaprobacie.
鈥 Kochanie, to jaki艣 oszo艂om.
鈥 Z pewno艣ci膮 gdzie艣 po drodze potkniemy si臋 o g艂臋boki, metafizyczny sens jego wywod贸w.
"To cytat?", napisa艂 Lucjusz.
"Rozkoszne, mi臋ciutkie stworki." Litery z pi贸ra Belli rozbieg艂y si臋 po stronicy niczym korow贸d czarnych mr贸wek. Lucjusz odchrz膮kn膮艂, t艂umi膮c 艣miech. Jego szwagierka mia艂a makabryczne poczucie humoru, nie licuj膮ce z jej pe艂n膮 s艂odyczy fizjonomi膮. Przed oczyma blond arystokraty jak 偶ywy stan膮艂 obraz: widelec z nadzianym na ka偶dy z膮b wij膮cym si臋 robakiem i Bella, szepcz膮ca do owego sztu膰ca s艂odkie s艂贸wka. Tym razem nie potrafi艂 powstrzyma膰 chichotu. Grymas na twarzy jego 偶ony przybra艂 na sile.
鈥 Moja siostra jak zwykle musi szokowa膰. Doprawdy, potrzeba jej m臋偶a...
Lucjusz nie s艂ucha艂 jej nas膮czonych jadem wywod贸w, czyta艂 dalej i znakomicie si臋 bawi艂. "A nie ze偶re nas po prostu?", spyta艂 Mariusz Goyle, pieszczotliwie nazwany Marcepankiem po tym, jak za pomoc膮 gar艣ci marcepanowych przysmak贸w wywo艂a艂 po偶ar wschodniolondy艅skiej sieci Fiuu. "Robaki nie maj膮 nade mn膮 偶adnej w艂adzy, tak samo jak wszelkie transcendentalne przypad艂o艣ci typu anio艂贸w, Anubis贸w czy Charon贸w", odpar艂 pompatycznie lord Rookwood. Nudziarz. "Blu藕nisz, ch艂opcze. Bogowie pokarz膮 ci臋 za brak wiary. Obetn膮 ci uszy, j臋zyk i wy艂upi膮 oczy.", napisa艂 potomek Carolbridge'贸w. Lucjuszowi wyda艂o si臋 to okropnie zabawne i skry艂 si臋 za serwetk膮, by nikt nie zauwa偶y艂, jak parska 艣miechem.
鈥 呕enuj膮ce 鈥 stwierdzi艂a Narcyza i zabra艂a si臋 za swoje udka kraba.
"A nie przyp艂yn膮 do nas na z艂otych 艂odziach giganci z grubymi z艂otymi r贸偶d偶kami, kt贸rymi g艂臋boko pokarz膮 czarnoksi臋偶nik贸w i wied藕my?", zdziwi艂 si臋 Nott.
Odpowied藕 na te pytania jest osza艂amiaj膮co prosta, je艣li przestaniemy si臋 kurczowo trzyma膰 starych dogmat贸w.
W momencie 艣mierci.
Tak.
Trwa艂o艣膰 duszy? Jej zwarto艣膰, niepodzielno艣膰, niezmienno艣膰, czyli, w skr贸cie, nie艣miertelno艣膰? 呕aden z wielkich mag贸w przesz艂o艣ci ani prowodyr贸w wielkich religii przemawiaj膮cych ogni艣cie z ambon 艣wiata nie stan膮艂 nigdy twarz膮 w twarz z dusz膮. Opr贸cz starych legend nie mamy 偶adnych dowod贸w na 偶ycie po 艣mierci. Ale mimo to zak艂adamy istnienie nie艣miertelnej esencji cz艂owieka. Czy to nie paradoks?
Ju偶 staro偶ytni zwr贸cili uwag臋 na to, 偶e wszytko w przyrodzie podlega przemianom. Im bardziej zag艂臋biamy si臋 w przyrod臋, tym bardziej widzimy, 偶e nie ma w niej sta艂ych element贸w 鈥 ani w materii, ani w energii, ani w magii. Czy dusza jest wyj膮tkiem? Ka偶dy z was zapewne uczy艂 si臋, 偶e mo偶na j膮 rozerwa膰, rozkawa艂kowa膰, nieodwracalnie podzieli膰. Niekt贸rzy s艂yszeli o czarnej magii, kt贸ra jest w stanie przekszta艂ci膰 dusz臋. Dementorzy wysysaj膮 z nas dusz臋, trawi膮 j膮, unicestwiaj膮. S艂usznym wi臋c jest za艂o偶enie, 偶e dusza nie jest tworem sta艂ym, a raczej podlegaj膮cym zmianom i niszczej膮cym. Gdzie wi臋c nas to zaprowadzi po 艣mierci?...
Lucjusz zmarszczy艂 arystokratyczn膮 blond brew. Zebranie do kupy my艣li przychodzi艂o mu nadspodziewanie trudno. Nie s膮dzi艂, 偶e ten rocznik Merlota tak bardzo uderza do g艂owy.
Przekszta艂ci膰 dusz臋!
My艣l uciek艂a r贸wnie szybko jak si臋 pojawi艂a. Wok贸艂 Malfoya wrza艂a filozoficzna dysputa.
Syriusz podni贸s艂 do twarzy d艂o艅, na kt贸rej balansowa艂 szczur.
鈥 Jeste艣 got贸w na pokaz?
Szczur kiwn膮艂 szarym 艂epkiem.
艁apa wyci膮gn膮艂 z kieszeni szaty odrobin臋 wymi臋toszon膮 paczk臋 szczuro偶elek. Kiedy James w swych wyja艣nieniach doszed艂 do tego podpunktu planu, Syriusz u艣miechn膮艂 si臋 diabolicznie.
鈥 Rogacz, jeste艣 z艂y.
Black rozerwa艂 paczk臋. Kolorowe stworki posypa艂y si臋 na pod艂og臋, niemal natychmiast i zgodnie z instrukcj膮 przekszta艂caj膮c si臋 w pe艂nosprytne, pe艂nowymiarowe, szare szczurzyska. Szczuro偶elki by艂y w dziesi膮tce najbardziej przera偶aj膮cych s艂odyczy Doktora No, z艂ego brata Doktora Filibustera i bo偶yszcza wszystkich magicznych 艂obuziak贸w. By艂y wykl臋te do tego stopnia, 偶e w Anglii zabroniono ich sprzeda偶y i trzeba je by艂o importowa膰.
Peter zbieg艂 po szacie Syriusza na pod艂og臋. Podni贸s艂 si臋 na tylnych 艂apkach i zapiszcza艂 przeci膮gle, tak jak to 膰wiczyli w domu Jamesa. Wszystkie szczurki wyci膮gn臋艂y pyszczki, s艂uchaj膮c w napi臋ciu.
鈥 Panie i panowie! 鈥 zawo艂a艂 Syriusz, majestatycznym krokiem schodz膮c po drewnianych schodach galeryjki. Mia艂 ich uwag臋. Karminowego p艂aszcza szerokiego niczym p艂achta na byka nie spos贸b by艂o przegapi膰. 鈥 Specjalnie dla pa艅stwa, tego wieczoru, Wielki Szczuro艂ap i jego cyrk gryzoni!...
James nieomal wypu艣ci艂 z r膮k tac臋 z winem. Opanowa艂 si臋 z wielkim trudem 鈥 musia艂 wygl膮da膰 profesjonalnie. Wszystko jak na razie przebiega艂o zgodnie z planem, go艣cie wygl膮dali na bardzo zrelaksowanych. Mo偶e odrobin臋 przesadnie, ale Rogacz nie by艂 w ko艅cu mistrzem w warzeniu eliksir贸w. Teraz z zainteresowaniem 艣ledzili wyst臋p Szczuro艂apa, kt贸ry dyrygowa艂 szczurami tak, by utworzy艂y piramidk臋, czworobok i w臋偶a. Nikt nie zwraca艂 uwagi na to, 偶e tak naprawd臋 to jeden ze szczur贸w rozkazuje innym, jak maj膮 si臋 ustawia膰. Syriusz radzi艂 sobie 艣wietnie, miotaj膮c si臋 po kawa艂ku pustej pod艂ogi, kt贸ry robi艂 za scen臋. Nic dziwnego, zawsze mia艂 zap臋dy teatralne. Mimo to, James nie m贸g艂 pozby膰 si臋 dojmuj膮cego uczucia, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku. Zajrza艂 ju偶 nawet do kuchni i przekona艂 si臋, 偶e ci kt贸rzy tam byli, niczego nie podejrzewali, bior膮c to za kolejny wymys艂 szefostwa. To tylko l臋ki fuksa, zapewnia艂 sam siebie Potter. Mimo to skrzy偶owa艂 palce u st贸p (r臋ce mia艂 zaj臋te us艂ugiwaniem t艂ustej i 偶ar艂ocznej dziedziczce McIntosh贸w) i z niepokojem 艣ledzi艂 bieg wydarze艅...
M臋偶czyzna w bij膮cej po oczach pelerynie i czarnym kapeluszu wysokim do nieba wykonywa艂 jaki艣 dziwny taniec, sk艂adaj膮cy si臋 z krok贸w wprz贸d, krok贸w w ty艂 i podryg贸w z towarzystwem d艂ugiego kijaszka. Przy tym jego szczury pos艂usznie uk艂ada艂y si臋 w r贸偶ne kszta艂ty. Jedna czy dwie panie zapiszcza艂y, gdy gryzonie podesz艂y do nich zbyt blisko, ale wi臋kszo艣膰 艣mia艂a si臋 z zabawnych stworze艅. McIntosh贸wna zarumieni艂a si臋 jak jagoda, gdy trzy szczurki wr臋czy艂y jej r贸偶臋.
鈥 Czy ja zap艂aci艂am po to, by ogl膮da膰 kolejnych pajac贸w? 鈥 spyta艂a gorzko Narcyza. Mia艂a wyraz twarzy, jakby kawa艂ek 艂ososia utkwi艂 jej w gardle i za nic nie m贸g艂 przej艣膰 dalej. Gdy jeden ze szczur贸w przebieg艂 pod ich stolikiem, wzdrygn臋艂a si臋.
Lucjusz zamruga艂. Czu艂 si臋 nadspodziewanie szcz臋艣liwy. Jego 偶ona wydawa艂a mu si臋 pi臋kniejsza ni偶 zwykle. M贸g艂by jej s艂ucha膰 godzinami, wpatrzony w per艂owe usteczka.
鈥 M贸w dalej, to fascynuj膮ce.
Nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e szeroki, wariacki u艣miech rozja艣nia jego oblicze. Gdyby rozejrza艂 si臋 po sali, dostrzeg艂by ich wi臋cej. Jeden z m臋偶czyzn w odleg艂ym ko艅cu sali spad艂 z krzes艂a na ziemi臋 i turla艂 si臋 tam przez chwil臋, rozbawiony swoim dowcipem.
鈥 Kochanie, dobrze si臋 czujesz? 鈥 spyta艂a Narcyza, k艂ad膮c d艂o艅 na przedramieniu m臋偶a. Z jakiego艣 powodu wygl膮da艂a na zaniepokojon膮.
鈥 Doskonale.
鈥 Mo偶e powiniene艣 zobaczy膰 uzdrowiciela?
Lucjusz pomy艣la艂, 偶e to doskona艂y pomys艂.
鈥 Tak kochanie. Id臋 tam natychmiast!
Lucjusz, wci膮偶 w szampa艅skim humorze, zacz膮艂 si臋 zbiera膰 do wyj艣cia.
鈥 Mo偶e jednak zostaniesz?
鈥 Oczywi艣cie, w tej chwili! 鈥 Lucjusz usiad艂 z powrotem i jakby nigdy nic wr贸ci艂 do s膮czenia swego wina. 鈥 A ty, dobrze si臋 czujesz? Jeste艣 bardzo blada, najdro偶sza...
Do diaska, pomy艣la艂 James, zaj臋ty podnoszeniem turlaj膮cego si臋 go艣cia. Naprawd臋 schrzani艂 eliksir. A s膮dzi艂, 偶e wszystko zmiesza艂 i wybe艂ta艂 prawid艂owo.
鈥 Powinien pan si膮艣膰.
鈥 Dzi臋kuj臋, ale dobrze mi tu, gdzie jestem!
P艂ynny Imperius. Jasne.
鈥 Mo偶e jednak by pan siad艂?
鈥 Tak pan s膮dzi? W takim razie ju偶 siadam!
Mo偶e nie wszystko jeszcze by艂o stracone. Palce od st贸p juz zaczyna艂y go piec.
鈥 Moje szczury szukaj膮 ochotnika! 鈥 wykrzykn膮艂 tubalnym g艂osem Syriusz. 鈥 Mo偶e pan?
Lucjusz, chichocz膮c, wyszed艂 zza stolika i ruszy艂 na prowizoryczn膮 scenk臋. M贸g艂 by膰 ochotnikiem. Cyrk szczur贸w przedstawia艂 si臋 doprawdy wy艣mienicie, szczeg贸lnie podoba艂 mu si臋 szczurzy walc. Mia艂y, bestie, nies艂ychany talent. Wzi臋li go na ochotnika. Ciekawe, o co chodzi? Mo偶e chodzi o szczury? B臋dzie chodzi艂 po szczurach? Ha鈥揾a, przecie偶 je rozgniecie.
鈥 Czy czuje si臋 pan godny, by stan膮膰 do walki przeciwko rodowitemu Brytyjczykowi?
Lucjusz stan膮艂 oko w oko z ma艂ym stworkiem z wyka艂aczk膮 w 艂apce. Szczur 艂ypa艂 na arystokrat臋 czarnymi 艣lepkami. Nie wygl膮da艂 specjalnie niebezpiecznie. Malfoy roztrzaska艂 go na kawa艂ki. Voila.
Czy to ju偶 wszystko? Nie, nie wszystko. Co do diaska? Z ka偶dego kawa艂eczka narodzi艂 si臋 kolejny szczurek. Trzyma艂y w 艂apce po wyka艂aczce. Trz臋s艂y si臋 niczym szczuro偶elki. Arystokrata przetar艂 oczy ze zdumienia. Za du偶o Merlota. Tak.
Ow艂adni臋ty nieprzyjemnym poczuciem nieokre艣lonego niebezpiecze艅stwa, Lucjusz podpali艂 je i patrzy艂 jak zmieniaj膮 si臋 w kolorow膮 ka艂u偶臋. Z ka艂u偶y wykl臋艂o si臋 trzy razy tyle szczurk贸w.
Podesz艂y troch臋 bli偶ej. Nasz arystokrata poczu艂, 偶e st膮pa po niepewnym gruncie, szczeg贸lnie 偶e patrzy艂o na niego tyle czarnych 艣lepk贸w. Wstr臋tne szkodniki. Tym razem je odparowa艂.
I zosta艂 osypany mi臋kkim deszczem spadaj膮cych gryzoni. To zaczyna艂o si臋 robi膰 z lekka obrzydliwe. Spora rzesza os贸b zachichota艂a, gdy jeden szczur siad艂 mu na ramieniu i smyrgn膮艂 go za uchem. Strz膮sn膮艂 go pogardliwym gestem.
鈥 Dobry panie, pami臋taj by nigdy nie lekcewa偶y膰 szczur贸w, a szczeg贸lnie szczur贸w szkockich! 鈥 wykrzykn膮艂 Szczuro艂ap. Jego s艂owom zawt贸rowa艂a salwa 艣miechu.
Lucjusz w odpowiedzi zmrozi艂 艂an gryzoni, po czym ruszy艂 do stolika, mia偶d偶膮c je pod butami. Po kilku krokach poczu艂, 偶e cos trzyma go za stop臋.
Kilkana艣cie szczurzych 艂apek wbija艂o pazurki w jego but. Par臋 z nich wspina艂o si臋 wy偶ej. Lucjusz tupn膮艂, strz膮saj膮c je. Ale ju偶 mia艂y jego drugi but. Spojrza艂 po sali, ale spotka艂 si臋 jedynie z drwi膮cymi chichotami. Nawet Narcyza gdzie艣 wyby艂a, ich stolik zia艂 pustk膮. Resztki weso艂o艣ci ulotni艂y si臋 z niego jak z p臋kni臋tego balonu i poczu艂 absurd sytuacji, w kt贸rej si臋 znalaz艂.
鈥 Nie ruszycie si臋? 鈥 spyta艂 swych znajomych.
鈥 Polecono nam nie wtr膮ca膰 si臋 w pokaz 鈥 rzek艂 z u艣miechem Conway. 鈥 A to wy艣mienity pokaz.
鈥 Musisz po prostu zje艣膰 je wszystkie. Wierzymy w ciebie, Lucjuszu! 鈥 doda艂a swe trzy grosze Bella.
Lucjusz zzielenia艂.
鈥 呕e co prosz臋?
鈥 Patrzcie, patrzcie! 鈥 zawo艂a艂 Szczuro艂ap. 鈥 Czy偶by pan Malfoy nie by艂 w stanie zmierzy膰 si臋 ze zwyk艂ym polnym szczurem? Pan Malfoy okaza艂 si臋 by膰 niegodnym przeciwnikiem tego dziesi臋ciocalowego bojownika?
Lucjusz poczu艂, 偶e znajduje si臋 w niebezpiecznie 偶enuj膮cej sytuacji. Gdzie by艂a Narcyza, gdy jej potrzebowa艂? Przecie偶 przysi臋gali sobie wierno艣膰, mi艂o艣膰 i wzajemne wyci膮ganie si臋 z k艂opot贸w!
Wtedy w艂a艣nie 偶ona, wype艂niaj膮c 艣lubne obietnice, przysz艂a mu na ratunek.
Wesz艂a na sal臋 dystyngowanym krokiem, bynajmniej si臋 nie 艣piesz膮c. Poprzedza艂o j膮 dw贸ch magpolicjant贸w o srogich minach i zdezorientowany w艂a艣ciciel lokalu. Niebieskie r贸偶d偶ki niemal natychmiast obezw艂adni艂y domniemanego Szczuro艂apa. Grubiutki szef restauracji chwyci艂 si臋 za g艂ow臋, widz膮c pobojowisko, a z jego gard艂a wydoby艂 si臋 j臋k sugeruj膮cy, 偶e prze偶ywa m臋czarnie co najmniej r贸wne, a nawet wi臋ksze od tantalowych.
鈥 Szczury! W moim lokalu! 鈥 Jego ma艂e, wy艂upiaste oczka zasz艂y 艂zami. 鈥 Szczury!
James w ostatniej chwili zauwa偶y艂, 偶e 偶ona Lucjusza wymyka si臋 cichcem z sali. Odstawi艂 tac臋 na najbli偶szy stolik, nie zwa偶aj膮c na to, 偶e wsadzi艂 j膮 komu艣 w sa艂atk臋 i ruszy艂 za w po艣cig za Narcyz膮.
Znikn臋艂a za przepierzeniem oddzielaj膮cym cz臋艣膰 s艂u偶bow膮 od cz臋艣ci dla go艣ci. James uda艂 si臋 tam pospiesznie. Niewielki korytarzyk by艂 pusty. Kln膮c pod nosem zajrza艂 do kuchni, gdzie kucharz t臋sknym wzrokiem wpatrywa艂 si臋 w do po艂owy opr贸偶niony gar. Mo偶e 偶a艂owa艂 jego zawarto艣ci na tak niewdzi臋czne g臋by.
鈥 Przechodzi艂a t臋dy dama w r贸偶u?
鈥 Nie, dlaczego pytasz?
鈥 Zab艂膮dzi艂a, polecono mi j膮 odszuka膰.
Nast臋pna w kolejce by艂a spi偶arka i schowek na produkty suche. Tam te偶 ani 艣ladu Narcyzy. W schowku przyczai艂a si臋 wysoka szafa. Zajrza艂 za ni膮. Nie by艂o tam niczego pr贸cz kilku pod艂u偶nych pakunk贸w obwini臋tych br膮zowym papierem, mog膮cych by膰 ekstremalnie d艂ugim spaghetti.
Odwr贸ci艂 si臋 i w tej samej chwili ujrza艂 ludzki cie艅 rysuj膮cy si臋 na tle wej艣cia. Chwyci艂 za r贸偶d偶k臋, ale czarownica by艂a niespodziewanie szybka. Wytr膮cona mu z r臋ki bro艅 zosta艂a zgrabnie przechwycona przez d艂o艅 w koronkowej r臋kawiczce.
鈥 Prosz臋, czy偶bym znalaz艂a gagatka, kt贸ry pr贸bowa艂 zrobi膰 po艣miewisko z mego drogiego m臋偶a? Szuka艂e艣 mnie, ch艂opczyku, oto i jestem. Widz臋, 偶e zrzed艂a ci mina. Utrata pracy nie b臋dzie najwi臋kszym z twoich problem贸w.
鈥 Tw贸j ma偶 to oszuka艅czy, tch贸rzliwy sukinsyn 鈥 rzek艂 James z jadem w g艂osie. K膮tem oka dostrzeg艂 opart膮 o 艣cian臋 miot艂臋 wy艣cigow膮, bardzo stary model, s艂u偶膮c膮 chyba do zamiatania m膮ki, s膮dz膮c po jej zakurzonych i poszarpanych witkach. Po prostu 艣wi臋tokradztwo. Gdyby sta艂 odrobin臋 bli偶ej, pokaza艂by z艂o艣liwej wied藕mie do czego s艂u偶y miot艂a.
鈥 Jakim prawem tak go nazywasz, p臋draku? 鈥 zaperzy艂a si臋 Narcyza. 鈥 Kim ty w og贸le jeste艣? Zarozumia艂y dzieciak, kt贸ry my艣li, 偶e zjad艂 wszystkie rozumy? Widz臋, 偶e nie odebra艂e艣 jeszcze swoich lekcji. Niech ta b臋dzie pierwsz膮!
D艂o艅 Jamesa zacisn臋艂a si臋 na 艣liskim drewnie. Miot艂a zacz臋艂a wibrowa膰 i ch艂opak napi膮艂 mi臋艣nie, by dosi膮艣膰 jej jednym susem...
鈥 Crucio!
**
Deska z nieheblowanego drewna s艂u偶y艂a za 艂贸偶ko. James by艂 wdzi臋czny nawet za to, jego obola艂e ko艅czyny pulsowa艂y zm臋czeniem, w g艂owie za艣 dudni艂o, jakby przez jego m贸zgowie przewala艂a si臋 lawina.
Syriusz siedzia艂 na zimnej posadzce, bawi膮c si臋 szczurem, kt贸ry wybieg艂 mu z kieszeni zaraz po tym, jak wrzucono ich do celi w ministerialnym areszcie. Nie by艂 to Peter, co 艁apa zaakcentowa艂 w ten spos贸b, 偶e odgryz艂 mu kawa艂ek ogona.
鈥 Idiota 鈥 rzek艂, mi臋tosz膮c w ustach 偶elk臋. 鈥 Nie pomy艣la艂, 偶e trzeba to ze偶re膰.
鈥 Mhm 鈥 mrukn膮艂 niech臋tnie Potter.
鈥 Czemu ty taki skoszony?
鈥 Pewnie temu, 偶e mnie skosili. Osza艂amiaj膮cy prosto w pysk.
James k艂ama艂 i sam nie by艂 pewien, dlaczego. Mo偶e nie chcia艂 wsp贸艂czucia. Wsp贸艂czucie by艂o dla bab, jemu pozostawa艂o m臋偶nie znosi膰 upokorzenie. Poleg艂 z kobiecej r臋ki. O wstydzie i sromoto! Cruciatus bola艂 jak samo piek艂o, ale kiedy przesta艂, gorzej dokucza艂a mu zraniona duma.
鈥 I tak mia艂e艣 l偶ej ni偶 ja. Sp臋tali mnie jak kurczaka. Nawet jaja mi dokuczaj膮. By艂em wydziedziczonym synem, teraz w dodatku jestem tkwi膮cym w kiciu kryminalist膮. Ale wiesz 鈥 by艂o warto! Lucek i lawina szczur贸w. Pi臋kne.
鈥 To on powinien tu tkwi膰! 鈥 rzek艂 ze z艂o艣ci膮 James.
Syriusz za艣mia艂 si臋 sucho.
鈥 Rogacz, s艂onko, ju偶 to przerabiali艣my, prawda? Wtedy, kiedy nie mog艂e艣 doj艣膰 do siebie po moim "ma艂ym wypadku". Nie pami臋tasz, co ci m贸wi艂em? Drobne sukinsyny id膮 do pierdla, wielkie sukinsyny tarzaj膮 si臋 w z艂ocie. Tak jest skonstruowany ten pieprzony 艣wiat. My艣lisz, 偶e czemu nie wywalili nas ze szko艂y po tym, jak nap臋dzili艣my stracha Smarkowi? Lucek nigdy nie trafi za kratki.
鈥 Musi by膰 na niego jaki艣 spos贸b 鈥 upiera艂 si臋 James.
鈥 Koegzystencja 鈥 odpar艂 filozoficznie Syriusz. 鈥 I drobne nieprzyjemno艣ci, takie jak ta. Plan by艂 bombowy, James, po prostu co艣 nie wypali艂o.
鈥 Nie by艂 bombowy. By艂 cholernie trudny technicznie. Zrobi艂em, co mog艂em, ale nie da艂o si臋...
鈥 Zrobi艂e艣 to 艣wietnie.
鈥 Zawali艂em, 艁apa. Schrzani艂em eliksir. Wyszed艂 mi jaki艣 nap贸j rozweselaj膮cy. Omin膮艂em cz臋艣膰 stolik贸w. Nie wyrobi艂em si臋 ze wszystkimi kartami. Wreszcie, nie zatrzyma艂em Narcyzy. To musia艂o sko艅czy膰 si臋 katastrof膮.
鈥 Merlinie, James, nie rozumiesz, 偶e to, co wymy艣li艂e艣 i zrobi艂e艣 by艂o super鈥搉iesamowite? Nie musisz by膰 idealny, i tak jeste艣 najlepszy, jeste艣 go艣膰, rozumiesz? Mam ci臋 jeszcze pociesza膰? We藕 si臋 w gar艣膰, brachu, masz prawo zadziera膰 nosa! Tylko nie za wysoko, bo zaczniesz si臋 potyka膰 o ludzi.
James u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo. Czu艂 si臋 sm臋tnie, ale dla przyjaciela m贸g艂 udawa膰, 偶e wszystko jest w najlepszym porz膮dku.
Syriusz juz otworzy艂 usta, by powiedzie膰 o czym艣 jeszcze, kiedy metalowe drzwi celi otworzy艂y si臋 ze skrzypni臋ciem. Sta艂 w nich nachmurzony Karlus Potter. Ponurym wzrokiem zmierzy艂 zawarto艣膰 celi w postaci dw贸ch, nagle bardzo skruszonych, nastolatk贸w.
鈥 Tu jeste艣cie, gagatki. Czy mog臋 wiedzie膰, co wy艣cie najlepszego zrobili? Jeste艣cie oskar偶eni o u偶ycie bez zgody podmiotu dzia艂a艅 dw贸ch eliksir贸w, w tym jednego zastrze偶onego i jednego nielegalnego, o atak na pracownika oraz o wtargni臋cie na teren prywatnej posesji. Wiecie, co wam za to grozi?
鈥 Przepraszam, tato 鈥 rzek艂 ze spuszczon膮 g艂ow膮 James.
鈥 B臋dziesz przeprasza艂 jak si臋 dowiesz! Za wtargni臋cie bez rabunku jeden rok, za atak dwa lata, za Eliksir Wielosokowy dwa lata za艣 za ten ostatni... Zgadniesz ile? Dziesi臋膰 lat! Podliczywszy: pi臋tna艣cie lat w Azkabanie, w tym ostatnie dziesi臋膰 bez zawieszenia! Zrzed艂y wam miny? Tyle w艂a艣nie dostaliby艣cie, gdybym nie interweniowa艂! Upiek艂o si臋 wam! Tym razem! 鈥 warkn膮艂 pan Potter.
鈥 Dzi臋ki, tato.
鈥 Dzi臋ki, wujku.
鈥 Nie dzi臋kujcie mi jeszcze, w domu czeka nas bardzo d艂uga i bardzo powa偶na rozmowa. 鈥 Pan Potter pogrozi艂 im palcem. 鈥 Plus, rzecz jasna, macie szlaban do ko艅ca wakacji.
Syriusz i James spojrzeli po sobie sm臋tnie.
鈥 Jak to mo偶liwe, 偶e inni wasi przyjaciele potrafi膮 zachowywa膰 si臋 odpowiedzialnie?
鈥 Nast臋pnym razem to Peter nadstawia karku 鈥 warkn膮艂 Syriusz w ucho Jamesa.
8.
Severus zabrz臋cza艂 monetami w trzosiku. Dzi艣 to on by艂 panem 鈥 takiego kieszonkowego nie mia艂 nigdy w 偶yciu. Rzuci艂 barmanowi srebrnego sykla i osiem knut贸w.
- Pint臋 piwa.
Usiad艂 na wysokim zydlu, wypolerowanym setkami ty艂k贸w innych klient贸w. Ciemny i duszny bar dla czarodziej贸w by艂 jednym z kilkunastu, jakie czai艂y si臋 wok贸艂 Manchesteru. Szemrana grupka w k膮cie r偶n臋艂a w karty, dw贸ch samotnik贸w przy barze s膮czy艂o swoje piwa. Jeden z nich obserwowa艂 Snape鈥檃 odk膮d ten wszed艂 do lokalu. Za chwil臋 te偶 zacz膮艂 si臋 przysuwa膰.
- Phil Thewlis 鈥 przedstawi艂 si臋, osi膮gn膮wszy cel. 鈥 Wybacz 艣mia艂o艣膰, ale wygl膮dasz na kogo艣, kto jeszcze dobrze nie sko艅czy艂 Hogwartu. Niez艂y cyrk z t膮 knajp膮 Verona, prawda? - Potter to idiota 鈥 wycedzi艂 Severus.
Nie m贸g艂 jednak nie przyzna膰, nawet je艣li tylko przed sob膮, 偶e pomys艂owy idiota. Snape by艂鈥 mo偶e nie pod wra偶eniem, ale z ca艂膮 pewno艣ci膮 zaintrygowany poziomem inwencji, o jaki nie podejrzewa艂by tego kapu艣cianego g艂膮ba.
- W artykule by艂a mowa o m艂odocianych sprawcach 鈥 zauwa偶y艂 chytrze facet. Snape鈥檕wi wyda艂o si臋 nagle, 偶e gdzie艣 s艂ysza艂 jego nazwisko. Jeden z uczni贸w?
- Znam go 鈥 odpar艂 wymijaj膮co Severus. 鈥 Nie m贸g艂 utrzyma膰 g臋by na k艂贸dk臋.
Nie Potter, kt贸rego od owego pami臋tnego dnia na Nokturnie nie widzia艂 na oczy, ale boski Lucjusz. Cho膰 tego 贸w Thewlis, kimkolwiek by艂, wiedzie膰 nie musia艂.
- Niez艂y 艣wir z niego, nie s膮dzisz?
- Jeste艣my na jednym roku. To nie pierwszy jego wyskok, cho膰 ten przebi艂 wszystkie inne. Potter jest bezczelnym g贸wniarzem, kt贸remu si臋 wydaje, 偶e jest ponad zasady obowi膮zuj膮ce innych 艣miertelnik贸w.
M臋偶czyzna pokiwa艂 ze zrozumieniem g艂ow膮 i Snape poczu艂 przyp艂yw dzikiej satysfakcji. Ka偶dy dzie艅 by艂 dobry by oczerni膰 swego najwi臋kszego wroga.
- Z艂ama艂 niemal ka偶dy punkt szkolnego regulaminu. Kilka wymy艣lono specjalnie dla niego.
- Prawo czarodziej贸w traktuje r贸wnie lekcewa偶膮co.
To by艂o bardziej stwierdzenie ni偶 pytanie. Severus przytakn膮艂 skwapliwie.
- Jest zdolny do wszystkiego. Potter to urodzony przest臋pca, za艂o偶臋 si臋 偶e gdyby nie jego tatu艣 Auror, ju偶 dawno wyl膮dowa艂by w Azkabanie. 鈥 Severus nachyli艂 si臋 konspiracyjnie do nieznajomego. 鈥 Widziano go raz na Nokturnie jak kupowa艂 sk艂adniki do zakazanych eliksir贸w.
Oczy m臋偶czyzny rozszerzy艂y si臋.
- Czy偶by鈥
- Czy ktokolwiek z was widzia艂 Stana?!
Te s艂owa wydoby艂y si臋 z ust 艣wie偶o przyby艂ego, kt贸ry nawet nie zada艂 sobie trudu by si臋 przywita膰 czy zaj膮膰 miejsce. Sta艂 oparty o framug臋, dysz膮c, a po jego czole sp艂ywa艂y wielkie krople potu. Ni贸s艂 si臋 za nim zapach 艣wie偶o pieczonego chleba, szeroki fartuch by艂 ubrudzony m膮k膮.
- Po co ci on? 鈥 spyta艂 barman, nie przestaj膮c polerowa膰 kufli.
- Po to, 偶e jego biznes si臋 pali!
To wzbudzi艂o zainteresowanie. Wok贸艂 m臋偶czyzny zacz臋艂a si臋 zbiera膰 grupka klient贸w. Do艂膮czy艂 do nich i towarzysz Severusa. Snape, pocz膮tkowo zirytowany, 偶e kto艣 zepsu艂 mu dobr膮 zabaw臋, po chwili doszed艂 do wniosku, 偶e mo偶e nadarza si臋 lepsza.
- Wyjmowa艂em w艂a艣nie z pieca trzeci膮 parti臋, kiedy us艂ysza艂em te straszne wrzaski鈥 Wybieg艂em z piekarni, wszyscy miotali si臋 na o艣lep, wyli i uciekali 艣cigani鈥 Merlinie i Wielcy Magowie Wszechczas贸w, to by艂o przera偶aj膮ce! P艂omienie, wsz臋dzie szalej膮ce p艂omienie, rozedrgane i wij膮ce si臋 jak w臋偶e鈥 Po偶ar艂y ju偶 sklep jubilera i dobiera艂y si臋 do s膮siednich budynk贸w, wype艂za艂y na ulice i goni艂y przechodni贸w! To jaka艣 czarna magia, m贸wi臋 wam, i te p艂omienie鈥 J臋zyki w臋偶y鈥 I woda, woda nawet nie rusza艂a tego ognia鈥
- To niemo偶liwe! 鈥 wykrzykn膮艂 jeden z bywalc贸w. 鈥 Wydawa艂o si臋 panu!
- To mo偶liwe! 鈥 sarkn膮艂 Severus. Idioci! 鈥 To Fiendfyre.
- A co to za dzieciak?
Ale Snape鈥檃 nie obchodzi艂o co o nim my艣l膮. Teleportowa艂 si臋 na Wsteczny Gaj, magiczn膮 ulic臋 Manchesteru. Zawsze pragn膮艂 zobaczy膰 to przekle艅stwo w akcji i nie m贸g艂 przegapi膰 takiej okazji. Widowisko rzeczywi艣cie by艂o przednie. Wok贸艂 sklepu jubilera rozszala艂o si臋 piek艂o i Snape z b艂yszcz膮cymi oczyma wpatrywa艂 si臋 w pora偶aj膮ce pi臋kno niszczycielskich p艂omieni. Jego serce 艣piewa艂o z rado艣ci, gdy widzia艂 daremn膮 walk臋 niebieskich r贸偶d偶ek z przekl臋tym ogniem. Jeden z nich odgryz艂 str贸偶owi porz膮dku kawa艂ek cia艂a i ten upad艂 na ziemi臋, wrzeszcz膮c. O, to by艂a magia! Wielka magia, nieposkromiona.
Ciskane w ogie艅 zakl臋cia i kub艂y wody tylko bardziej rozjusza艂y ogniste stwory. Do 艣wiadomo艣ci 艣lizgona przedosta艂a si臋 my艣l, 偶e je艣li to d艂u偶ej potrwa, to facet z kt贸rym mia艂 si臋 spotka膰 zwinie interes i z zam贸wienia nici. Nie bez 偶alu ruszy艂 wi臋c wzd艂u偶 ulicy, przeciskaj膮c si臋 mi臋dzy stoj膮cymi w rozs膮dnej odleg艂o艣ci gapiami. Za jego plecami zacz臋li zjawia膰 si臋 pierwsi aurorzy.
Antykwariat Terence鈥檃 znajdowa艂 si臋 w Pi膮tej Odnodze Wstecznego Gaju. Na wystawie wyeksponowano kilka antycznych ksi膮偶ek, teleskop i niewielk膮 Wieczn膮 Latarni臋, przeb艂yskuj膮c膮 tajemniczo zza zakurzonego aba偶uru. Za wystaw膮 wida膰 by艂o fragment mrocznego wn臋trza sklepu.
Severus otworzy艂 drzwi, co uruchomi艂o skomplikowany mechanizm, kt贸ry g艂osem 艣wierszcza poinformowa艂 o pojawieniu si臋 klienta. Przeszed艂 pod poz艂acanym napisem 鈥濲avier Terence i synowie. Ksi臋gi i artefakty u偶ywane鈥, przycisn膮艂 dzwonek i opar艂 si臋 o kontuar. Z wielkiego s艂oja mruga艂y do艅 kolorowe oczka. Sapa艂a le偶膮ca na kontuarze s膮偶nista ksi臋ga. Zawalona papierami i przedmiotami komoda wydawa艂a z siebie dyskretne skrzypni臋cia. Tyka艂 zegar z kuku艂k膮.
To idiotyczne, pomy艣la艂 Snape pi臋膰 minut p贸藕niej. W艂a艣ciciela wci膮偶 nie by艂o. Zadzwoni艂 ponownie. Je艣li Terence wyszed艂, to czemu nie zamkn膮艂 sklepu? Je艣li za艣 by艂 na zapleczu鈥 Boczne drzwi mog艂y tam prowadzi膰. Severus spr贸bowa艂 klamki, bez rezultatu. Ksi臋ga sapn臋艂a g艂o艣niej i odwr贸ci艂 si臋, sp艂oszony. Nie, to nie sklepikarz. Zapchane skarbami rega艂y zach臋ca艂y do myszkowania i 艣lizgon szybko zapomnia艂 matczynej przestrogi, by nie dotyka膰 niczego, co do niego nie nale偶y.
Znalaz艂 kilka interesuj膮cych pozycji, zestaw 艣piewaj膮cej porcelany, za艣 pod sapi膮cym grimoirem mosi臋偶ny klucz. Doskonale pasowa艂 do bocznych drzwi. Severus bez wahania ruszy艂 nasyci膰 niepohamowan膮 ciekawo艣膰, kt贸ra wp臋dza艂a go we wszystkie k艂opoty tego 艣wiata.
Zaplecze, bo tylko tak mo偶na by艂o nazwa膰 to zagracone pomieszczenie, sprawia艂o wra偶enie s艂abo u偶ywanego. Ciemno偶贸艂te 艣wiat艂o s膮czy艂o si臋 ze starodawnej lampy naftowej, o艣wietlaj膮c ocean kurzu. Jego wezbrane fale rozci膮ga艂y si臋 a偶 do drzwi i kroki Snape鈥檃 wzbi艂y te p艂achty w powietrze. Kichn膮艂 z wigorem, co obudzi艂o 艣pi膮c膮 na 偶erdzi jaskraw膮 papug臋. Nie wiadomo, co zwierz robi艂 w tym grobowcu. Czarne oko skierowa艂o si臋 na niego i ptak zaskrzecza艂 ochryple:
- Strze偶cie si臋 wrogowie Starego 艁adu! 艢mier膰 zn贸w b臋dzie rz膮dzi膰 Angli膮!
- 呕e co? 鈥 Severus uni贸s艂 brwi. 鈥 O czym ty gadasz?
- Strze偶cie si臋 wrogowie Starego 艁adu!...
- Nie s艂uchaj tego, ch艂opcze. To nie jest 偶ywe.
Te s艂owa przeplot艂y si臋 z gru藕liczym kaszlem. Snape obr贸ci艂 si臋 na pi臋cie, przestraszony, 偶e wr贸ci艂 w艂a艣ciciel i go nakry艂. Ale zaplecze pozostawa艂o puste.
- Na prawo! Na prawo patrz! I wytrzyj nas troch臋, ten kurz szkodzi na suchoty mojego m臋偶a.
Severus nie w膮tpi艂 w to. Ten kurz by艂 zdolny udusi膰 pu艂k wojska. R臋kawem wytar艂 obraz sielskiej 艂膮ki i wiejskiego domu. Parka starszych ludzi siedzia艂a na ganku. Kobiecina spogl膮da艂a na艅 podejrzliwie.
- Nie wygl膮dasz mi na pomocnika.
- Ja鈥 Nie ca艂kiem 鈥 przyzna艂 Severus. W my艣lach paln膮艂 si臋 w czo艂o.
- Acha! Czyli myszkujesz tu? Jeste艣 z艂odziejaszkiem, tak?
- Jestem klientem! 鈥 zaprzeczy艂 oburzony Severus. 鈥 Mam pilne zam贸wienie i nie mog臋 zlokalizowa膰 w艂a艣ciciela.
- I s膮dzisz, 偶e ukry艂 si臋 przed tob膮 na zapleczu? Oj, co艣 kr臋cisz, kotku!
- Czeka艂em na sklepie. Ale drzwi by艂y otwarte.
- Tere-fere! S艂ysza艂am szcz臋k zamka! 鈥 sarkn臋艂a kobiecina.
- Klucz le偶a艂 na ladzie! 鈥 odparowa艂 Snape podobnym tonem. 鈥 I wcale nie musze gada膰 z jakim艣 g艂upim obrazem! Lepiej rzeczywi艣cie przyjd臋 p贸藕niej鈥
- Czekaj, ch艂opcze. M贸wisz, 偶e mistrza nie ma? I zostawi艂 klucz na widoku dla niepowo艂anych? 鈥 To by艂 m臋偶czyzna. Wygl膮da艂 na przyja藕niej nastawionego.
- Nie ca艂kiem na widoku 鈥 przyzna艂 Severus. Skoro m贸wi艂 ju偶 prawd臋 jak jaki艣 g艂upi gryfon, to m贸g艂 p贸j艣膰 na ca艂o艣膰 i zobaczy膰 co z tego wyniknie. Kto wie, mo偶e co艣 po偶ytecznego. 鈥 Le偶a艂 pod wielk膮 sapi膮c膮 ksi臋g膮.
- On鈥
- 鈥臋dzie rz膮dzi膰 Angli膮!
- Tak nie mo偶na rozmawia膰. M艂odzie艅cze, wpierw wy艂膮cz ten automat.
- Jak?
- Utnij mu 艂eb. Nie martw si臋, do jutra odro艣nie. 鈥 M臋偶czyzna znowu si臋 rozkaszla艂. 鈥 W koszu po prawej le偶膮 jakie艣 ostrza.
Severus wydoby艂 stamt膮d co艣, co budzi艂o skojarzenia z mieczem z epoki kr贸la Artura. By艂o ci臋偶kie i niepor臋czne, ale mia艂o spor膮 si艂臋 ra偶enia. 艁ebek papugi odpad艂 ze stukotem, reszta wci膮偶 siedzia艂a na 偶erdzi. Strzeli艂a samotna spr臋偶ynka. Severus sta艂 z opuszczonym mieczem nad trupem papugi i czu艂 si臋, prawd臋 m贸wi膮c, idiotycznie.
- Obrzydlistwo 鈥 skomentowa艂a kobiecina.
- Teraz lepiej. Musisz鈥 - ponownie si臋 rozkaszla艂. Severus pomy艣la艂, 偶e to irytuj膮cy spos贸b sp臋dzania wieczno艣ci. 鈥 Ta ksi臋ga nie powinna sapa膰. Mistrz nigdy鈥 Znasz zakl臋cie Trzeciego Ujawnienia?
- Znam.
Ze s艂uchu, ale to nie by艂 zbyt dobry moment, by si臋 skar偶y膰. Facet z portretu mia艂 wygl膮d cz艂owieka, kt贸ry pragnie komu艣 wyjawi膰 wielka tajemnic臋 i jest w do艣膰 rozpaczliwym po艂o偶eniu, bo jedyna osoba w pobli偶u nie jest t膮 w艂a艣ciw膮.
- Odczy艅 to zakl臋cie na ksi臋dze. Biegiem, ch艂opcze, biegiem!
Severus pr贸bowa艂 wygrzeba膰 z przepastnych g艂臋bin pami臋ci w艂a艣ciw膮 sekwencj臋 ruch贸w r贸偶d偶ki. W prawo, m艂ynek, uderzenie z czterdziestu pi臋ciu stopni, r贸偶d偶ka wskazuje miejsce tu偶 nad przedmiotem i鈥 Revelo animis!
Ksi臋ga sapn臋艂a gwa艂towniej. Snape鈥檕wi wydawa艂o si臋, 偶e drgn臋艂a. Czy偶by鈥 Zaintrygowany, przekartkowa艂 kilkana艣cie stronic. Zapisana drobnym drukiem czerwonym atramentem, wygl膮da艂a na pami臋tnik. Jej karty by艂y podziurawione i poszarpane, jedna z nich pod jego dotykiem rozpad艂a si臋. Towarzyszy艂o temu pe艂ne b贸lu westchnienie. Severus poczu艂 uk艂ucie irracjonalnego strachu i szybko zatrzasn膮艂 ksi臋g臋.
- Revelo animis!
Tym razem grimoire wyda艂 z siebie g艂uchy j臋k i zacz膮艂 puchn膮c i zmienia膰 kszta艂t. Ze stronic uformowa艂y si臋 nogi, wystrzeli艂y jak ga艂臋zie r臋ce. I krew鈥 Wsz臋dzie nagle by艂o pe艂no krwi. Severus zauwa偶y艂, 偶e sp艂ywa po kontuarze i kapie mu na szaty. Cofn膮艂 si臋 gwa艂townie.
艢redniego wzrostu szczup艂y m臋偶czyzna le偶a艂 jak wymi臋ta szmata. Jego pier艣 ledwie si臋 unosi艂a, z kilkudziesi臋ciu bardzo g艂臋bokich ran umyka艂o to, co jeszcze zosta艂o w p臋kni臋tym naczyniu jego cia艂a. Snape nie zna艂 przekle艅stwa kt贸re tak mog艂o urz膮dzi膰 cz艂owieka, ale wiedzia艂 jedno 鈥 nie chcia艂by go poczu膰 na w艂asnej sk贸rze. Z gard艂a antykwariusza wydoby艂 si臋 bulgot. Odwr贸ci艂 g艂ow臋 i wyplu艂 spor膮 ilo艣膰 krwi.
- 艢miercio偶ercy 鈥 wyszepta艂. 鈥 Jeste艣 jednym z tych oprawc贸w?
W tym momencie Severus poczu艂 dziwn膮 lekko艣膰 w g艂owie. Zobaczy艂 siebie, jak stoi nad umieraj膮cym z paskudnym u艣miechem na twarzy. 鈥濼ak, zdychaj!鈥, m贸wi. Zamruga艂. To musia艂o by膰 dejavu.
- Nie. Ale ci臋 dobi艂em, prawda?
Poczu艂 si臋 z t膮 my艣l膮 dziwnie nieswojo.
- Nieistotne. Prosz臋鈥 Zanie艣 mnie鈥
Tu s艂owa antykwariusza zmieni艂y si臋 w przed艣miertny charkot. Ca艂e pomieszczenie zala艂 blask, kr贸tki jak uderzenie pioruna. Przed 艣lizgonem zn贸w le偶a艂a ksi臋ga, krew wylewa艂a si臋 spomi臋dzy jej stronic. Snape nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e m臋偶czyzna jest martwy i 偶e jedynym rozs膮dnym posuni臋ciem jest zabranie ksi臋gi. Zagadka tak fascynuj膮ca domaga艂a si臋 rozwi膮zania. Brudz膮c r臋ce krwi膮, wcisn膮艂 zdobycz do torby. Ju偶 kierowa艂 si臋 w stron臋 wyj艣cia, gdy w witrynie zamajaczy艂y sylwetki.
- Otwiera膰! Aurorzy!
Odruchowo, spr贸bowa艂 si臋 teleportowa膰 i upad艂 tam gdzie sta艂, t艂uk膮c sobie kolano. O, szlag. A 偶eby to wszyscy diabli. Z艂apanie na scenie zbrodni, w dodatku z trupem w torbie鈥 To mog艂o oznacza膰 bilet do Azkabanu, bez przesiadek. Niewiele my艣l膮c, prysn膮艂 na zaplecze, maskuj膮c drzwi zakl臋ciem. To da mu jak膮艣 minut臋 albo dwie przewagi.
- Mam go! 鈥 wysapa艂 w kierunku obrazu. 鈥 Ale jest w wielkim niebezpiecze艅stwie! Jak st膮d mo偶na zwia膰?
- Sk膮d niby mamy wiedzie膰鈥
- Cicho, kobieto! Wejd藕 na te pud艂a. Zobaczysz klap臋 w suficie鈥 to przej艣cie na strych.
Stan膮wszy na palcach na chwiejnej konstrukcji m贸g艂 ko艅cami palc贸w dotkn膮膰 klapy. Otworzy艂 j膮 zakl臋ciem. Odskoczy艂a, ukazuj膮c pierwszy stopie艅 drabinki. Snape podskoczy艂, chwytaj膮c za niego. Konstrukcja zadr偶a艂a mocno, ale nie rozpad艂a si臋. Severus zwisa艂 z drabinki machaj膮c nogami w powietrzu, na pr贸偶no szukaj膮c punktu podparcia. No pi臋knie, pomy艣la艂, i co teraz? Ci臋偶ar ca艂ego cia艂a i torby na ramieniu ci膮gn臋艂y go do ziemi. Napr臋偶y艂 si臋, ale jego mierna muskulatura nie dawa艂a rady 鈥 nigdy nie planowa艂 kariery ma艂py. Za zamkni臋tymi drzwiami us艂ysza艂 g艂osy, gniewne, nakazuj膮ce przeszukanie obiektu i wystawienie stra偶y. Wtedy jego stopa na cos natrafi艂a. 呕erd藕 automatycznej papugi. Wspar艂szy si臋 na niej, st臋kaj膮c i sapi膮c, zdo艂a艂 wspi膮膰 si臋 na drabink臋.
Jakie艣 cztery pietra wy偶ej natrafi艂 na zablokowan膮 klap臋. G艂osy zdawa艂y si臋 przybiera膰 na sile. Ju偶 wiedzieli, 偶e tu jest. W czystej desperacji, uderzy艂 ca艂膮 moc膮 najsilniejszego zakl臋cia otwieraj膮cego.
Co艣 hukn臋艂o, jakby kilkadziesi膮t kilo run臋艂o na pod艂og臋. Tona kurzu spad艂a Severusowi na twarz. Kaszl膮c i pluj膮c wygramoli艂 si臋 z otworu i rozejrza艂 po przybytku. Je艣li kiedy艣 by艂 zamieszkany, to wieki temu. Warunki atmosferyczne wpada艂y swobodnie przez wybite okno i czyni艂y swoje porz膮dki. Severus spr贸bowa艂 teleportacji, ale bariera obejmowa艂a ca艂y budynek. Wyjrza艂 na zewn膮trz. Ni偶ej鈥 du偶o ni偶ej鈥 ma艂e, betonowe podw贸rko. Pilnowa艂 go samotny auror. Severus po艣lini艂 koniec r贸偶d偶ki na szcz臋艣cie. Dzi艣 by艂 jak wida膰 jego dzie艅 na zakl臋cia, kt贸rych nigdy wcze艣niej nie pr贸bowa艂. A przynajmniej nie na ludziach i nie z tej perspektywy. Przymkn膮艂 jedno oko i starannie wycelowa艂鈥
- Confundus!
Z艂oty promie艅 uderzy艂 w czubek g艂owy aurora, kt贸ry zachwia艂 si臋 lekko i zacz膮艂 rozgl膮da膰 dooko艂a, jakby nie bardzo wiedzia艂, co tu robi. Severus mia艂 kilkadziesi膮t sekund鈥
Strzeli艂 w przestrze艅 pod sob膮 zakl臋ciem poduszki, w my艣lach poprosi艂 bog贸w o ratunek i skoczy艂.
P艂omie艅 b贸lu przeszy艂 jego plecy. St艂umiony wrzask, kt贸ry wydoby艂 si臋 z jego gard艂a zabrzmia艂 jak szczekni臋cie. Zakl臋cie zadzia艂a艂o niemal prawid艂owo, co uratowa艂o mu 偶ycie. Ale znacznie utrudni艂o chodzenie, o czym przekona艂 si臋, wstaj膮c.
Auror spogl膮da艂 na swoje paznokcie. Chwilowo by艂 niegro藕ny. Ale i sam Severus czu艂 si臋 w znacznym stopniu unieszkodliwiony. Ka偶dy krok wywo艂ywa艂 iskr臋 b贸lu. Co艣 sobie z艂ama艂? Do ci臋偶kiego kocio艂ka, nie by艂 stworzony do takich akcji!
- Oficerze Bags?
A teraz by艂 ju偶 sko艅czony. Drugi auror wyszed艂 z s膮siednich drzwi. Lepiej od razu si臋 podda膰.
- Melduj臋, 偶e鈥 Oficerze?
Nie, jednaj nie auror. Jeszcze nie. Snape nie m贸g艂 uwierzy膰 we w艂asne szcz臋艣cie.
- Longbottom!
Frank nie traci艂 czasu. Zza r贸偶d偶ki wycelowanej w Severusa spojrza艂y spokojne, wyrachowane oczy.
- To ty go tak urz膮dzi艂e艣?
- Daj spok贸j! Wszed艂em do sklepu i nagle dos艂ownie potkn膮艂em si臋 o scen臋 zbrodni. Musia艂em zwiewa膰!
- A nie 艂aska poczeka膰 na auror贸w?
- 呕eby mnie wsadzili do pierdla?
- Niby czemu mieliby to zrobi膰? Chyba go nie za艂atwi艂e艣? Za艂atwi艂e艣 go?
- Nie, ale鈥 - Severus st臋kn膮艂 z b贸lu. 鈥 Wyt艂umacz臋 ci, okej? Tylko pom贸偶 mi si臋 stad wydosta膰. To jaka艣 cholernie 艣liska sprawa i nie chc臋 by膰 g艂贸wnym podejrzanym!
Frank rzuci艂 mu spojrzenie spode 艂ba.
- Jeste艣 najbardziej irytuj膮cym ze 艣lizgon贸w.
- Kadecie Longbottom, co鈥
- Confundus! 鈥 sarkn膮艂 Frank. Auror usiad艂 na ziemi z b艂ogim u艣miechem na ustach. 鈥 Dobra, Snape. Wiedz, 偶e ja zawsze dotrzymuj臋 obietnic. Mam tylko nadziej臋, 偶e wyt艂umaczenie b臋dzie naprawd臋 dobre. 艁ap za m贸j 艣wistoklik i czekaj na mnie. Nigdzie nie wychod藕. Nie chcia艂by艣 spotka膰 mojej mamy.
**
Severus wyl膮dowa艂 na brzuchu na kanapie, kt贸ra prawdopodobnie nale偶a艂a do Franka. Poduszka st艂umi艂a wycie, jakie wydoby艂o si臋 z jego gardzieli. By艂 pewien 偶e umiera, a co najmniej sko艅czy sparali偶owany od pas w d贸艂. Jednak po chwili potworny b贸l zel偶a艂 i Snape na czworakach, wlok膮c za sob膮 torb臋, spe艂z艂 z po艣cieli.
Gdy zacz膮艂 cos widzie膰 przez mgie艂k臋 b贸lu, dostrzeg艂 偶e pok贸j Franka by艂 urz膮dzony w wygodnym stylu arystokratycznych 艣lizgon贸w. Meble jeszcze z zesz艂ego wieku by艂y wygodne i eleganckie zarazem, podobne do tych, jakie Snape widzia艂 w siedzibie Lucjusza. Na rze藕bionych p贸艂kach, za szk艂em, sta艂y rz臋dem ksi膮偶ki, g艂贸wnie podr臋czniki hogwarckie i aurorskie, a tak偶e kilkana艣cie interesuj膮cych pozycji o obronie przed czarn膮 magi膮. Na biurku, masywnym rozleg艂ym sprz臋cie, panowa艂 nienaganny porz膮dek. Zdj臋cie rodzic贸w Franka zdobi艂o jedn膮 ze 艣cian. Jego matka, co Severus szybko zauwa偶y艂, mia艂a min臋 osoby nie boj膮cej si臋 niczego i nikogo. Nie zdziwi艂by si臋, gdyby przy herbacie chwali艂a si臋 swym przyjacio艂om, 偶e samopas mo偶e zdj膮膰 Czarnego Pana. Ojciec Longbottom by艂 spokojnym cz艂owiekiem, najwyra藕niej wystraszonym energi膮 偶ony.
Zlustrowawszy pok贸j, Snape przypomnia艂 sobie o trupiej ksi膮偶ce, kt贸ra wci膮偶 tkwi艂a w jego torbie, niczym nieme wykrzyknienie. Pomy艣la艂, 偶e dobrze by艂oby jej si臋 przyjrze膰, zanim Frank wr贸ci. W ten spos贸b wiedzia艂by co mo偶e, a czego nie mo偶e zdradzi膰 drugiemu 艣lizgonowi. Wci膮偶 nie by艂 w stanie usi膮艣膰 na ty艂ku, jednak po chwili wiercenia si臋 znalaz艂 zno艣n膮 pozycj臋. Ksi臋ga by艂a ca艂a uwalana krwi膮, jak zreszt膮 i jego torba oraz on sam. Severusowi zdawa艂o si臋, 偶e wci膮偶 艣mierdzi trupem. Pokonuj膮c wstr臋t, otworzy艂 na pierwszej stronicy.
D<troch臋 rozmazane, potem przerwa> Alcar<rozmazana litera, d艂u偶sza przerwa i kilka niewyra藕nych plam mog膮cych by膰 literami>ga
Zmarszczy艂 brwi. Tu powinna by膰 dedykacja, prawda. Ale czemu by艂a nieczytelna? Przerzuca艂 kolejne strony, a jego serce bi艂o coraz szybciej, a偶 czu艂 偶e za chwil臋 wyskoczy mu z piersi. Zakl膮艂 szpetnie i uderzy艂 pi臋艣ci膮 w otwart膮 stronic臋. Mia艂 tu przed sob膮 tajemnic臋, tajemnic臋 wielk膮 i frapuj膮c膮 jak m贸g艂 wywnioskowa膰 z tego co zobaczy艂. Tyle 偶e鈥 Czy teraz ktokolwiek zdo艂a j膮 odcyfrowa膰? Przekartkowa艂 reszt臋 ksi臋gi, lecz pogrom kt贸ry ujrza艂 na pocz膮tku dotyczy艂 ca艂o艣ci. Wspomnienia cz艂owieka, z kt贸rego cia艂a powsta艂a, wspomnienia kt贸re widzia艂 zapisane g臋st膮 czcionk膮, sp艂yn臋艂y razem z krwi膮. By艂y teraz na d艂oniach i szacie Severusa, zosta艂y w antykwariacie, wielka czerwona plama zmarnowanych liter. Nie do odzyskania. Pojedyncze s艂owa i zdania w艣r贸d pustki stronic nie mia艂y 偶adnego sensu. Severus zrozumia艂, jakim idiot膮 si臋 okaza艂. Gdyby tylko wiedzia艂 wcze艣niej, gdyby si臋 domy艣li艂鈥
- Jestem. 鈥 Frank wszed艂 i dok艂adnie zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. 鈥 Merlinie, Snape, wygl膮dasz jakby艣 w艂a艣nie kogo艣 zamordowa艂.
- Szcz臋艣cie, 偶e by艂e艣 w pobli偶u 鈥 wszed艂 mu w s艂owo Severus. 鈥 Ju偶 przyj臋ty do auror贸w? 鈥 spyta艂 lekkim tonem.
- Nie ca艂kiem. Mam w艂a艣nie tydzie艅 pr贸bny. Sprawdzaj膮, czy wyrobimy psychicznie, rozumiesz. Krew, flaki, pr贸by szanta偶u itede. Akurat zabrak艂o im ludzi, wi臋c zabrali mnie i koleg臋 jako ch艂opc贸w na posy艂ki. Ale鈥 - gro藕nie zmarszczy艂 brew i Severus poczu艂 przebiegaj膮cy mu po plecach dreszcz. Frank mimo tego, 偶e wszyscy uwa偶ali go za przesympatycznego go艣cia, potrafi艂 by膰 niebezpieczny. 鈥 Wr贸膰my do ciebie. Jak ju偶 m贸wi艂em, obieca艂em ci pom贸c, a ja zawsze dotrzymuj臋 s艂owa. Nawet danego takiemu lisowi, kt贸ry lubi w臋szy膰 w cudzych kurnikach.
- By艂em tam przypadkiem!
- R膮bn膮艂e艣 tego go艣cia?
Kr贸tka pi艂ka. Severusa na moment zatka艂o.
- Oczywi艣cie, 偶e nie! 鈥 odpar艂 ze 艣wi臋tym oburzeniem. 鈥 Za kogo ty mnie masz? Nie biegam po ulicach i nie zarzynam ludzi!
- To dlaczego zwiewa艂e艣 przed aurorami? Tylko szczerze! Oczekuj臋 niczego mniej tylko absolutnej prawdy w zamian za ryzykowanie mojej kariery. I to dla kogo? 鈥 Przewr贸ci艂 oczami. 鈥 Moja matka obdar艂aby mnie ze sk贸ry, gdyby si臋 dowiedzia艂a. Patrz, jaki jestem pe艂en 偶yczliwo艣ci.
Severus patrzy艂 i widzia艂 tylko Franka. A mo偶e a偶 Franka. Trudno by艂o mu to oceni膰 z pozycji bol膮cego zadka.
- Ryzykowanie kariery?
- A co艣 ty my艣la艂? Nak艂amanie prze艂o偶onemu, rzucenie zakl臋ciem osza艂amiaj膮cym w aurora! Musia艂em osobi艣cie si臋 upewni膰 czy Bags nie zajarzy, 偶e dosta艂 dwoma a nie jednym鈥 Masz ty poj臋cie w jakim ja by艂em stresie? Jasne 偶e nie, cwaniaczku! Brakuje mi tyle do zostania kadetem, nie chcia艂bym odpa艣膰 w takiej chwili za niesubordynacj臋!
- Rozumiem, jasne? 鈥 Severus uni贸s艂 d艂onie w obronnym ge艣cie. 鈥 Prawda jest prosta i niepi臋kna. Mia艂em trupa w torbie.
- 呕e jak?! 鈥 Tym razem to Frank wyba艂uszy艂 oczy. Severus prawie widzia艂, jak pod kopu艂膮 czaszki przeskakuj膮 mu trybiki. 鈥 Transmutowa艂e艣 go, czy co? I po co ci by艂 on?
- Sam si臋 transmutowa艂. Wcze艣niej kaza艂 si臋 zabra膰. Jak mog艂em nie spe艂ni膰 ostatniej pro艣by zmar艂ego? 鈥 doda艂 z kwa艣nym u艣miechem.
- No to鈥 Chyba rzeczywi艣cie r膮bn膮艂e艣 go艣cia 鈥 zakonkludowa艂 Frank.
Severus opowiedzia艂 mu ze szczeg贸艂ami ca艂膮 histori臋, pomijaj膮c jedynie drobny szczeg贸艂, kto i po co w艂a艣ciwie wys艂a艂 go do antykwariatu. Frank by艂 艣lizgonem, wi臋c na pewne sprawy m贸g艂 przymkn膮膰 oko. Ale ewidentne 艂amanie prawa z pewno艣ci膮 spotka艂oby si臋 z pot臋pieniem.
- No to klops 鈥 stwierdzi艂 Longbottom. 鈥 Nie oddamy tego teraz w艂adzom, bo oskar偶膮 nas o wsp贸艂udzia艂. Swoj膮 drog膮, ciekawa lektura. 鈥 Z obrzydzeniem pomieszanym z fascynacj膮 przegl膮da艂 stron臋 za stron膮. 鈥 Powiedzenie, 偶e ka偶dy cz艂owiek jest w stanie napisa膰 jedn膮 ksi膮偶k臋 w 偶yciu nabiera ca艂kiem nowego znaczenia. Dlaczego nie siadasz?
- St艂uk艂em sobie ty艂ek, skacz膮c z pi膮tego pi臋tra 鈥 wyja艣ni艂 Snape, czerwieni膮c si臋.
- Cokolwiek by o tobie nie rzec, odwagi ci nie brak 鈥 sarkn膮艂 Frank. 鈥 U偶yteczne eliksiry znajdziesz w trzeciej szufladzie biurka. Obs艂u偶 si臋.
Severus wprawnym okiem wy艂owi艂 dwie niezb臋dne mikstury i wychyli艂 je duszkiem. B贸l znikn膮艂 jak r臋k膮 odj膮艂. To by艂y naprawd臋 dobrej jako艣ci eliksiry, ale w ko艅cu Longbottom by艂 bogatym cz艂owiekiem. Z klinicznym zainteresowaniem Snape zbada艂 male艅k膮 dziurk臋 od klucza w tylnej 艣ciance szuflady. Tymczasem, Longbottom wzdycha艂 nad ksi膮偶k膮.
- Masz racj臋, niemal wszystko sp艂yn臋艂o z krwi膮. 鈥 呕al w jego g艂osie by艂 typowo 艣lizgo艅ski. 鈥 Mo偶e kto艣 inny mia艂by wi臋cej szcz臋艣cia w odcyfrowaniu tych resztek, na przyk艂ad adresat dedykacji鈥
- Alcar-niewiadomoco-ga. I b膮d藕 tu cz艂owieku m膮dry 鈥 burkn膮艂 Severus. 鈥 Gdybym wiedzia艂, 偶e nale偶y zostawi膰 go艣cia tak jak jest鈥
- Daj sobie spok贸j z tym samooskar偶aniem, niby sk膮d mia艂e艣 wiedzie膰? To co mamy, to cz臋艣膰 nazwiska. Lepsze ni偶 nic.
- 艢miesznie ma艂o. Tysi膮ce ludzi鈥
- Ma na imi臋 Alcar? Wcale nie. Imi臋 jest charakterystyczne.
- A je艣li to tylko pseudonim?
- Musimy przyj膮膰 najbardziej prawdopodobne za艂o偶enie, inaczej nie mamy szans na rozwi膮zanie tej zagadki. Czyta艂e艣 鈥瀂agubiono, znaleziono鈥? To ksi膮偶ka o metodach poszukiwania ludzi, 艣wietna lektura na wakacje.
- Wchodzisz w to? 鈥 Severus uni贸s艂 brwi. 鈥 To znaczy鈥 Nie planowa艂em鈥
- Hej, ja te偶 podj膮艂em pewne ryzyko, prawda? To najciekawsza rzecz jaka przytrafi艂a mi si臋 od wakacji sze艣膰 lat temu. Nie my艣l, 偶e si臋 wykr臋cisz, chc臋 wiedzie膰 o co tu chodzi. 鈥 W g艂osie Franka brzmia艂 ledwo powstrzymywany entuzjazm. Severusowi skojarzy艂 si臋 w tym momencie z psem go艅czym, kt贸ry zwietrzy艂 trop. 鈥 Szkoda, 偶e nie mo偶emy wr贸ci膰 do antykwariatu.
- Nie?
- Nie da rady. Scena zbrodni, aurorskie piecz臋cie. Zapuszkowaliby nas, zanim zd膮偶y艂by艣 powiedzie膰 鈥濩o si臋 dzieje?鈥. Pos艂ucham na pocz膮tek, co gadaj膮 aurorzy. To co si臋 dzisiaj zdarzy艂o by艂o wystarczaj膮co dziwne by wzbudzi膰 sensacj臋. Popytam te偶 dyskretnie o niejakiego Alcara鈥
-Frank, obiad czeka!
- Musz臋 i艣膰, mama wo艂a. 鈥 Longbottom u艣miechn膮艂 si臋 przepraszaj膮co. 鈥 Ona naprawd臋 nie lubi czeka膰. Hmm鈥 Wy艣le ci sow臋 jak co艣 znajd臋, dobra? Zabierasz ze sob膮 trupa?
- Zabior臋. 鈥 Cho膰 przysporzy艂a mu tyle k艂opot贸w, ksi膮偶ka wci膮偶 by艂a jego zdobycz膮. A mo偶e w艂a艣nie dlatego. 鈥 Ale鈥 Mogliby艣my um贸wi膰 si臋 jako艣 inaczej? Nie wiem, czy sowa mnie znajdzie.
- Zwykle nie maj膮 problem贸w鈥 - Nagle Frank zrobi艂 powa偶na min臋. 鈥 Snape, tylko nie m贸w 偶e wpl膮ta艂e艣 si臋 w co艣 g艂upiego.
Do diaska. Frank by艂 czasem tak 艣lizgo艅ski, 偶e a偶 niebezpieczny.
- Zarabiam na 偶ycie 鈥 odpar艂 hardo Severus, patrz膮c mu prosto w oczy. 鈥 Szef nie lubi ptactwa, szczeg贸lnie takiego z listami.
- Aha, Mugol. 鈥 Longbottom pokiwa艂 g艂ow膮, wyra藕nie uspokojony. 鈥 Nie martw si臋, to 偶adna ha艅ba. W takim razie w porz膮dku, mog臋 ci zostawia膰 wiadomo艣ci na poczcie. Ale sam musisz si臋 pofatygowa膰, a poczta pobiera op艂at臋 za przechowywanie korespondencji.
- Zap艂ac臋 鈥 burkn膮艂 Snape. Wola艂 to, ni偶 w艣ciek艂o艣膰 Lucjusza, gdyby ten zorientowa艂 si臋, 偶e jego podw艂adny knuje co艣 za jego plecami. I tak mia艂 ju偶 na sumieniu zaznajomienie si臋 z kilkoma ma艂ymi tajemnicami zamku Malfoy贸w.
- W takim razie w porz膮dku. Gdyby艣 co艣 odkry艂, pisz 艣mia艂o na oficjalny adres Longbottom贸w. Chod藕, odprowadz臋 ci臋 do furtki. I radz臋 wcze艣niej skorzysta膰 z 艂azienki 鈥 wci膮偶 wygl膮dasz jak rze藕nik.
Snape przewr贸ci艂 oczami ale skorzysta艂 z rady. I dobrze, bo ju偶 na parterze willi napotka艂 podejrzliwy wzrok madame Longbottom.
- A to kto?
- M贸j znajomy ze szko艂y. Severus Snape.
- Yyy鈥 Madame鈥 - Severus wykona艂 niezgrabny uk艂on, wygrzebuj膮c z g艂臋bin pami臋ci lekcj臋 etykiety udzielon膮 mu kiedy艣 przez jego matk臋. W czasach, gdy jeszcze pami臋ta艂a o swym pochodzeniu.
Czarownica spojrza艂a na niego jak na karalucha. Snape u艣wiadomi艂 sobie nagle w ca艂ej rozci膮g艂o艣ci ogrom niestosowno艣ci swego ubioru 鈥 co gorsza, wci膮偶 utyt艂anego krwi膮 i kurzem. Jego w艂osy tak偶e by艂y w dalszym ci膮gu jego w艂osami. Po raz chyba pierwszy w 偶yciu poczu艂 przemo偶n膮 ch臋膰, by si臋 wyk膮pa膰.
- A c贸偶 ci si臋 sta艂o?
- Zbieg okoliczno艣ci, madame 鈥 wymamrota艂, p艂oni膮c si臋 jeszcze bardziej.
- Hm.
To by艂o najbardziej lodowate 鈥瀐m鈥 w 偶yciu Snape鈥檃.
- Severus w艂a艣nie wychodzi艂 鈥 pospieszy艂 zapewni膰 j膮 Frank.
- Moja mama 鈥 wydysza艂 gdy ju偶 ewakuowali si臋 z budynku. - Najwspanialsza kobieta 艣wiata. Ale biada temu, kto nast膮pi jej na odcisk.
- Na przyk艂ad ja?
- Co艣 ty, by艂a tylko lekko zirytowana, 偶e przyprowadzi艂em takiego kocmo艂ucha. Nie ob臋dzie si臋 bez wyja艣nie艅. 鈥 Frank skrzywi艂 si臋 lekko. 鈥 Oto i furtka. Tu ju偶 mo偶esz si臋 teleportowa膰. Pami臋taj, 偶eby sprawdza膰 poczt臋.
U艣miechn膮艂 si臋 przyja藕nie. Severus odwr贸ci艂 wzrok, zak艂opotany, gdy偶 z nag艂ym podskokiem dudni膮cego mu w piersiach serca u艣wiadomi艂 sobie, 偶e by艂 to pierwszy szczery u艣miech skierowany w jego stron臋 od czasu, gdy straci艂 przyja藕艅 Lily. Nie ca艂kiem wiedzia艂 jak zareagowa膰 na ten fenomen, ale czu艂, 偶e czego艣 brakowa艂o. Jakiej艣 deklaracji z jego strony. Wyja艣nienia, wyja艣nienia鈥 Snape nie by艂 dobry w te klocki. Najprzyjemniej niczego nie oczekiwa膰 i nie pozwala膰 by inni oczekiwali. Wolno艣膰, bez zobowi膮za艅. Ale czy wypada艂o zostawi膰 t膮 milcz膮c膮 cisz臋 mi臋dzy nim a Frankiem, je艣li Longbottom tyle ju偶 dla niego zrobi艂?
- Wiesz鈥 - zacz膮艂, zastanawiaj膮c si臋 rozpaczliwie nad cz臋艣ci膮 dalsz膮. 鈥 Gdyby艣 kiedy艣 czego艣鈥 no wiesz鈥 potrzebowa艂, zawsze mog臋 pom贸c.
To zabrzmia艂o 偶a艂o艣nie. Czego taki cz艂onek arystokratycznego rodu, na dobrej drodze do zostania aurorem, m贸g艂by od niego chcie膰? Czego艣 co mog艂o jego, Severusa, kosztowa膰 zbyt wiele? Nagle obla艂 go zimny strach. Ale s艂owo si臋 rzek艂o.
Frank u艣miechn膮艂 si臋 szerzej.
- Dzi臋ki 鈥 rzuci艂 beztrosko, jakby Snape nie po艂o偶y艂 w艂a艣nie na szali ca艂ego swojego 偶ycia. Severus poczu艂 absurdaln膮 ulg臋. 鈥 Do us艂yszenia i powodzenia w Hogwarcie.
- Powodzenia w karierze str贸偶a porz膮dku publicznego. 鈥 Snape wysili艂 si臋 na u艣miech. Musia艂 w tym celu uruchomi膰 kilka dziwnych mi臋艣ni. 鈥 Mam nadziej臋, 偶e ci臋 nie wyko艅cz膮.
- Ciebie te偶, 艣lizgonie. Ciebie te偶.
9.
Kilka wskaz贸wek na zegarze porusza艂o si臋 w skomplikowanym ta艅cu. By艂y jak my艣li w g艂owie Malfoya - pokonuj膮ce swe trajektorie ca艂kiem niezale偶nie, a jednak wplecione w ca艂o艣膰 misternego planu. Gazety rzucone niedbale na biurko - jedna z nich otwarta na doniesieniu o kolejnym rabunku, tym razem na Pok膮tnej. Prasa bi艂a na alarm, wsz臋dzie widz膮c potencjalnych sprawc贸w. "Zachowuj膮 si臋 jak m艂odociane z艂odziejaszki", m贸wiono, nie wiedz膮c, ile by艂o w tych s艂owach prawdy. Przyszli 艣miercio偶ercy rozwijali skrzyd艂a, robi膮c przy tym du偶o zadymki i niepotrzebnego ha艂asu.
Severus za艣 umiera艂 z ciekawo艣ci, czy atak na Javiera Terence'a by艂 w jaki艣 spos贸b zwi膮zany z Lucjuszem. Umiera艂, ale wiedzia艂, 偶e nie wolno mu zapyta膰. Szczeg贸lnie, gdy pan domu spogl膮da艂 z tak wielkim pot臋pieniem na swego wyrobnika eliksir贸w. Dzieli艂y go od Snape'a dwa metry mahoniowego blatu, przepa艣膰 nie do przebycia.
- Nie zas艂aniaj si臋 bzdetami, Snape. To by艂o proste zadanie.
- Aurorzy tu i 贸wdzie wydatnie je utrudnili - odburkn膮艂 Severus.
Malfoy westchn膮艂, wyra藕nie poirytowany. Nie musia艂 nazywa膰 swego podw艂adnego durniem, jego mina m贸wi艂a to a偶 nadto wyra藕nie.
- Nie ka偶 mi strofowa膰 ci臋 jak pierwszaka ani wspomina膰, 偶e gdyby艣 nie zatrzyma艂 si臋 w sklepie ze s艂odyczami, to mia艂by艣 do艣膰 czasu...
- Sk膮d ta pewno艣膰?
Twarz Malfoya wykrzywi艂 gniew. Nie cierpia艂, gdy mu przerywano. Severus doskonale zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e zbli偶a si臋 niebezpiecznie do skraju przepa艣ci i 偶e musi spu艣ci膰 z tonu. Prze艂kn膮艂 wi臋c gul臋 w gardle i uda艂o mu si臋 nie paln膮膰 wi臋kszej g艂upoty.
- Co艣 za bardzo obros艂e艣 w pi贸rka, Snape. Chyba zapomnia艂e艣, 偶e opuszczenie wyspy nie oznacza zwyci臋stwa. Poszybujesz za wysoko, wosk si臋 stopi... i runiesz na 艂eb, na szyj臋. Pewne rzeczy wymagaj膮 cierpliwo艣ci, inne w艂a艣ciwej troski... - Pan domu zawiesi艂 na chwil臋 g艂os, 艂ypi膮c na Severusa znad splecionych r膮k. - Chc臋 mie膰 ten eliksir. Je艣li do pojutrza nie znajdzie si臋 na moim biurku, wywiesz臋 twoje flaki na maszcie niczym flag臋. Mi艂ego dnia, Snape.
Tymi s艂owami Severus zosta艂 odprawiony. W drodze do drzwi towarzyszy艂o mu oboj臋tne b臋bnienie ogonem o parkiet. Ducho艂ak gapi艂 si臋 na艅 bezmy艣lnie, co dodatkowo nadszarpn臋艂o nerwy 艢lizgona. Na jego 艣cie偶ce sta艂a jaka艣 艂adnie wygl膮daj膮ca waza. Kopn膮艂 j膮. Najwyra藕niej jednak kto艣 pomy艣la艂 o poirytowanych petentach i o tym, co mog膮 zrobi膰 po wyj艣ciu z gabinetu Malfoya, gdy偶 przytwierdzi艂 j膮 do ziemi solidnym zakl臋ciem. Snape krzykn膮艂 kr贸tko i poku艣tyka艂 dalej, a czarne my艣li kr膮偶y艂y wok贸艂 niego na podobie艅stwo burzowej chmury.
Z pewno艣ci膮 nie by艂 pierwszym s艂ugusem objechanym przez wielmo偶nego pana Malfoya. To by艂o bardzo w jego stylu, powiedzie膰: "Nie obchodzi mnie jak, ale masz to zrobi膰" i odwr贸ci膰 si臋 do ciebie plecami. Jednak Severus czu艂 si臋 z tym znacznie gorzej ni偶 powinien. Prawd臋 m贸wi膮c, mia艂 ochot臋 zad藕ga膰 pana domu t臋pym ko艂kiem osinowym. Do tej pory zawsze szczyci艂 si臋 mianem jednego z puplik贸w Malfoya, a teraz... Taka degradacja. Lucjusz poczu艂, 偶e ma go w gar艣ci i pomy艣la艂 pewnie, 偶e teraz mo偶e sobie z nim robi膰, co mu si臋 偶ywnie podoba.
Nie ma co, musia艂 uwierzy膰 Rookwood. J膮 te偶 ch臋tnie by zad藕ga艂, gdyby nie to, 偶e - co u艣wiadamia艂 sobie z rosn膮cym przera偶eniem - by艂a jedyn膮 osob膮 na 艣wiecie, kt贸ra wydawa艂a si臋 by膰 z nim absolutnie szczera.
To te偶 by艂o dziwne. Wszak Severus, jak ka偶dy przyzwoity 艢lizgon, pot臋pia艂 szczero艣膰. Zdumia艂o go wi臋c, 偶e brutalna prawdom贸wno艣膰 Krukonki przyci膮ga艂a go niczym magnes. T艂umaczy艂 to sobie nowo艣ci膮 w stylu komunikacji, a tak偶e pewn膮 chor膮 ciekawo艣ci膮, co te偶 Rookwood wydawa艂o si臋, 偶e wiedzia艂a o Severusie Snape'ie.
My艣l o Ewie przypomnia艂a mu, 偶e w jego popapranym 偶yciu pojawi艂 si臋 konkretny cel. Nie poprawi艂o mu to jednak na d艂ugo humoru. I co z tego, 偶e mia艂 takie fantastyczne pomys艂y? Oto na horyzoncie wyr贸s艂 prawdziwy problem z kt贸rym musia艂 si臋 zmierzy膰, problem wielko艣ci g贸ry lodowej p臋dz膮cej wprost na jego w膮t艂y stateczek. Co na niego Severus? Nic, kompletnie nic. Nagle okaza艂o si臋, 偶e nie mia艂 si臋 do kogo zwr贸ci膰 o pomoc, a nie wszystkie sk艂adniki eliksir贸w ros艂y na drzewach.
Po naci艣ni臋ciu na krzywy nochal rycerza jeden z jadowicie zielonych arras贸w w p贸艂nocnym przej艣ciu zrolowa艂 si臋, ods艂aniaj膮c w膮ski otw贸r. Szeroki na p贸艂torej stopy korytarzyk wbudowany w grube mury rezydencji zwykle s艂u偶y艂 nieskrzaciej s艂u偶bie, ale Snape u偶ywa艂 go jako skr贸tu mi臋dzy gabinetem Lucjusza a jego pracowni膮. Korytarzyk bieg艂 dalej, zakr臋caj膮c na wsch贸d w kierunku kuchni, nast臋pnie opada艂 stromymi schodkami ko艅cz膮c si臋 艣lep膮 艣cian膮. By艂o to zapasowe doj艣cie do loch贸w, od dawna zamurowane.
W niewielkiej sypialni pierwszym, co rzuci艂o mu si臋 w oczy by艂a roz艂o偶ona na po艣cieli zdobyczna ksi臋ga. Przed za艣ni臋ciem usi艂owa艂 odcyfrowa膰 z niej cokolwiek, co podda艂oby mu jaki艣 trop i zapomnia艂 j膮 schowa膰. Z艂y na siebie, cisn膮艂 j膮 do kufra i z hukiem zatrzasn膮艂 wieko.
- Zgredek!
Cisza.
- Zgredek, do nogi! - warkn膮艂 poirytowany Severus. Nawet toto go lekcewa偶y?
Skrzat pojawi艂 si臋 z pykni臋ciem. Piszcza艂 i tarmosi艂 si臋 za uszy. Na jego poszewce widnia艂a 艣wie偶a plama z jakiego艣 soku.
- Zgredek przeprasza!! Zgredek by艂...y...Zgredek przeprasza!!
Severusa r臋ka 艣wierzbi艂a, by trzepn膮膰 irytuj膮cego stwora w ty艂 g艂owy. Nie pierwszy raz zastanawia艂 si臋, sk膮d Lucjusz wytrzasn膮艂 takiego nieudacznika.
- Przesta艅 wierci膰 ty艂kiem, ty niewarty funta k艂ak贸w skrzacie! Wyruszamy na 艢miertelny Nokturn, natychmiast! I masz nie wpada膰 na przechodni贸w i nie piszcze膰 za ka偶dym razem, gdy w co艣 wdepniesz!
- Zgredek b臋dzie grzeczny! Zgredek obiecuje!
Severus nie skomentowa艂 tego w 偶aden spos贸b. Zarzuci艂 p艂aszcz na ramiona i wyszed艂.
Nigdy nie jest tak 藕le, by nie mog艂o by膰 gorzej. Stare porzekad艂o zn贸w objawi艂o sw膮 moc, gdy tylko Severus skr臋ci艂 z Pok膮tnej na Nokturn. Uliczka, kt贸rej w normalny dzie艅 koniem by艣 nie przejecha艂, teraz zosta艂a ca艂kiem zablokowana. Bardzo energiczna m艂oda os贸bka, rycz膮c niczym bawolica, usi艂owa艂a wydrapa膰 oczy komu艣, kto ewidentnie wygl膮da艂 jak czarny charakter. Stosowa艂a t膮 niespotykan膮 metod臋 ataku, gdy偶 kto艣 偶yczliwy zd膮偶y艂 ju偶 pozbawi膰 j膮 r贸偶d偶ki.
- Oddawaj mi mojego m臋偶a, skurwielu! - wy艂a. - Oddawaj go natychmiast albo urw臋 ci jaja i wcisn臋 do gard艂a, ty 艂achudro, ty czarnon臋dzniku!...
Ostatnie s艂owa zaakcentowa艂a dwoma mocnymi kopniakami w przyrodzenie adwersarza. Wmieszany w t艂um gapi贸w, Severus nerwowo sprawdzi艂 ca艂o艣膰 swoich dar贸w natury, 艂膮cz膮c si臋 w b贸lu z le偶膮cym draniem. Uprzejmy jegomo艣膰 odci膮gn膮艂 kobiecin臋 delikatnie lecz stanowczo.
- No, ju偶. Prosz臋 si臋 uspokoi膰. Jestem pewien, 偶e ten cz艂owiek nic nie wie o zagini臋ciu pani m臋偶a.
- Nie wiem! Nic nie wiem! - zaj臋cza艂 poszkodowany.
- Ty parszywy k艂amco! On szed艂 do ciebie, a wiem, 偶e grozi艂e艣 mu 艣mierci膮!
Od tej frapuj膮cej wymiany zda艅 oderwa艂a Severusa wiadomo艣膰, przekazywana gor膮czkowo z ust do ust. Aurorzy! T艂um natychmiast zacz膮艂 si臋 przerzedza膰, gdy偶 rozmaite indywidua teleportowa艂y si臋 lub wybywa艂y do sklepik贸w i mrocznych bram.
Severus, wycofuj膮c si臋, poczu艂 jak co艣 szarpie go za r臋kaw. Bardzo stanowczo, jak na kurduplowatego skrzata.
- Co? - sykn膮艂, wlepiaj膮c wzrok w mijany w艂a艣nie stragan.
- To nie ten czarodziej porwa艂 Artura Weasleya - wyja艣ni艂 skrzacik, niemal p臋kaj膮c z dumy. - Zgredek wie, bo Zgredek widzia艂 m臋偶a kobiety...
Tu nagle skrzat si臋 zaci膮艂 i pisn膮艂 bole艣nie.
- Zgredek z艂y s艂uga, bardzo z艂y - kontynuowa艂 stworek swym zwyczajnym, 偶a艂osnym tonem. - Zgredek nie trzyma j臋zyka za z臋bami jak powinien.
- Nie mo偶esz to nie m贸w - prychn膮艂 Severus. - Lucjusz ma z tym co艣 wsp贸lnego, tak?
- Zgredek zdradza tajemnice pa艅stwa i musi si臋 ukara膰...
- Nie tutaj, dobra? - Severus rozejrza艂 si臋 sp艂oszony. Na szcz臋艣cie wszyscy byli zaj臋ci jednoosobowym cyrkiem 偶ony Weasleya. - Mo偶esz powstrzyma膰 si臋 od robienia tego w miejscu publicznym?
- Ale Zgredek nie mo偶e patrze膰 na... niekt贸re rzeczy. Zgredek to n臋dzny s艂uga.
- Sam nie mog臋 patrze膰 na niekt贸re rzeczy - mrukn膮艂 Snape, maj膮c na my艣li cz艂onk贸w rodu Potter贸w. Nie zauwa偶y艂, 偶e skrzat spojrza艂 na niego z dziwnie roziskrzonym wzrokiem.
- Czy ty nie jeste艣 przypadkiem koleg膮 mojego syna? - spyta艂 go Karlus Potter, obserwuj膮c z gro藕nym marsem usi艂uj膮cego wymin膮膰 go m艂odzie艅ca.
By艂 to postawny, siwow艂osy auror. Mimo wielu lat przepracowanych w zawodzie wci膮偶 promieniowa艂 wrodzon膮 pogod膮 ducha, kt贸ra sprawia艂a, 偶e ludziom takim jak Snape chcia艂o si臋 rzyga膰.
Severus zwr贸ci艂 si臋 do艅, zachowuj膮c kamienn膮 min臋.
- Pomyli艂 pan domy, sir.
Zmieszana twarz aurora by艂a widokiem tak cudnym, 偶e dopiero kilka krok贸w dalej Severus zda艂 sobie spraw臋 z w艂asnego serca, 艂omocz膮cego w piersi tak, jakby chcia艂o wyskoczy膰. Schowa艂 wci膮偶 dr偶膮ce d艂onie pod peleryn膮 czuj膮c, 偶e jego z艂o艣膰 na Malfoya zel偶a艂a odrobin臋. Wymieni艂 w my艣lach t臋py osinowy ko艂ek na ostry.
**
- Amulet Kaliope? Nie mam niczego takiego.
- Musia艂 pan s艂ysze膰, gdzie go maj膮 - upiera艂 si臋 Severus, cho膰 do艣膰 s艂abo. To by艂 ju偶 pi膮ty z rz臋du kolekcjoner osobliwo艣ci, kt贸rego nagabywa艂 o brakuj膮cy sk艂adnik eliksiru. Pozostali tak偶e odmawiali mu zar贸wno towaru jak i jakiejkolwiek informacji na ten temat. Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e panowa艂a mi臋dzy nimi osobliwa zmowa milczenia. - Niech pan s艂ucha, nie przyszed艂em tu, by nikogo zabi膰. Chc臋 towaru, jasne? Zwyk艂a wymiana handlowa. Ja daje pieni膮dze, pan amulet.
Sprzedawca potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
- Niestety, nie mog臋 panu pom贸c.
艢lizgon wyszed艂, trzaskaj膮c drzwiami. By艂 w艣ciek艂y i zm臋czony. Bola艂y go barki, g艂owa i czu艂 si臋 taki bezu偶yteczny. Odnalaz艂 wszystkich, o kt贸rych wiedzia艂, 偶e mog膮 mie膰 brakuj膮cy artefakt. Za ka偶dym razem odchodzi艂 z kwitkiem, bez cho膰by najmniejszej wskaz贸wki, gdzie m贸g艂by go znale藕膰. Najwyra藕niej nie doceni艂 efektu, jaki na sprzedawcach osobliwo艣ci wywr膮 ostatnie "zbiegi okoliczno艣ci". Wygl膮dali, jakby gotowali si臋 do jakiej艣 wojny i traktowali wrogo ka偶dego klienta. Mo偶e i wydusi艂by z nich co艣, cokolwiek, gdyby tylko zna艂 w艂a艣ciwe s艂owa. W艂a艣ciwych ludzi. G贸ra lodowa by艂a tu偶-tu偶, zaraz roztrzaska dzi贸b statku.
"Frajer, jeste艣 zwyk艂ym frajerem, Smarkerusie", odezwa艂 si臋 w jego g艂owie szyderczy g艂os Blacka i Snape nagle wyprostowa艂 si臋 jak struna. O nie, nie b臋dzie niczyim skrzatem! A ju偶 najmniej Lucjusza. By艂 przecie偶 wykszta艂cony i doskonale wiedzia艂, co robi膰. Ba艂 si臋 jeszcze troch臋, ale ju偶 niedostatecznie. Niech Lucjusz ma za swoje.
- Zgredek, wracamy - zarz膮dzi艂.
Wszystkie sk艂adniki sta艂y ju偶, przygotowane i wypreparowane na szerokiej 艂awie. Ten jeden, brakuj膮cy, mo偶na by艂o w pewien spos贸b zast膮pi膰, cho膰 niewielu by si臋 na to odwa偶y艂o. Ludzie szaleni, mo偶e. Efekty bywa艂y katastrofalne. Jednak Severus by艂 w艣ciek艂y, tym rodzajem tw贸rczej w艣ciek艂o艣ci, kt贸ra popycha艂a go cz臋stokro膰 do najodwa偶niejszych i najg艂upszych eksperyment贸w. Czu艂 jak magia, niby iskry elektryczno艣ci, tryska mu mi臋dzy palcami. Je偶y艂a mu w艂osy i rozpala艂a ogie艅 w nozdrzach. Wiedzia艂, 偶e spr贸buje.
Z szuflady wygrzeba艂 od艂amek pot艂uczonego lustra. Rozkruszy艂 go i za pomoc膮 specjalnego eliksiru roztopi艂 razem z gar艣ci膮 soli morskiej i szczypt膮 艂usek trytona. Sk艂adnik zast臋pczy by艂 gotowy.
- Zgredek, za p贸艂 godziny b臋d臋 mia艂 ochot臋 na gor膮c膮 herbat臋 - rzuci艂 Severus. Skrzat znikn膮艂 z pykni臋ciem. By艂 to cudny spos贸b na pozbycie si臋 go z zasi臋gu 艂atwopalnych i wybuchowych sk艂adnik贸w. Severus wpad艂 na niego metod膮 pr贸b i b艂臋d贸w.
Gdy ju偶 r贸偶nokolorowe ciecze bulgota艂y w dw贸ch kocio艂kach - potem zamierza艂 je po艂膮czy膰 - Severus roztar艂 na proszek sze艣膰 cali twardego drewna z milcz膮cego d臋bu. Czynno艣膰 ta rozgrza艂a go tak bardzo, 偶e krople potu sp艂ywa艂y mu po skroniach i dosypuj膮c startego drzewa do zielonej bazy zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, czy herbata by艂a a偶 tak dobrym pomys艂em. Po czym zacz膮艂 rozwa偶a膰, czy planowanie na kilka lat na prz贸d by艂o aby takim dobrym pomys艂em. Ta my艣l za艣 zaprz膮tn臋艂a go tak bardzo, 偶e nawet nie zauwa偶y艂 jak p贸艂 godziny up艂yn臋艂o i pojawi艂 si臋 Zgredek z herbat膮.
- Chyba si臋 jednak nie napij臋 - zadecydowa艂 Severus. - Przepowiednie to do艣膰 g艂upi wynalazek, nie s膮dzisz?
- Zgredek nie rozumie. Herbata za ciep艂a? - spyta艂 rozpaczliwie skrzat.
Severus zbyt p贸藕no przypomnia艂 sobie, 偶e za jedynego towarzysza rozm贸w ma idiot臋. Skupi艂 si臋 ca艂kowicie na eksperymencie.
Wkracza艂 w tym momencie na nieznane wody, gdzie ufa艂 bardziej swym naturalnym zdolno艣ciom ni偶 przepisowi. Przepisy by艂y zreszt膮, wed艂ug Severusa, podatne na weryfikacje. Ta, autorstwa jednego z producent贸w oszuka艅czych eliksir贸w, brzmia艂a wiarygodnie. Pipetk膮 podawa艂 zast臋pczy sk艂adnik, inaczej ni偶 przy podawaniu samego amuletu nie utrzymuj膮c ca艂y czas temperatury wrzenia, lecz obni偶aj膮c j膮 o dok艂adnie 膰wier膰 stopnia po ka偶dej kropli. To by艂a 偶mudna i precyzyjna robota, lecz wed艂ug autora mog艂a nada膰 zwyk艂emu kawa艂kowi posrebrzanego szk艂a niemal takie same w艂a艣ciwo艣ci jak prawdziwego amuletu.
Dlatego w艂a艣nie Severusa zirytowa艂 niespodziewany wrzask.
- Kto si臋 tak wydziera? - poskar偶y艂 si臋. - Nie mog臋 si臋 skupi膰.
Zgredek milcza艂 jak zakl臋ty i patrzy艂 na niego wielkimi oczami. To dawa艂o do my艣lenia. W r贸wnym stopniu jak jego r臋ka wskazuj膮ca kierunek "d贸艂".
- Lochy? - spyta艂 Snape, dodaj膮c kolejn膮 kropl臋. Starannie zmniejszy艂 p艂omie艅 i sprawdzi艂 odczyt termometru. - Lucek musi si臋 zabawia膰 akurat teraz, kiedy pracuj臋, prawda?
Skrzat mia艂 nieszcz臋艣liw膮 min臋. Severus doda艂 ostatnie dziesi臋膰 kropel, pozwoli艂 kocio艂kowi pyrkota膰 przez kolejne pi臋膰 minut i zakr臋ci艂 palnik. Sprawdzi艂 konsystencj臋 i nastawi艂 alarm na za godzin臋, daj膮c czas eliksirowi na powolne wych艂odzenie si臋.
- Dobra. Kt贸r臋dy do loch贸w? - rzuci艂 tonem, jakby pyta艂 o pogod臋.
- Dlaczego pan Severus chce i艣膰 do loch贸w? - spyta艂 piskliwie skrzat.
Bo jestem cholernie ciekawy brudnych sprawek Lucjusza, przebieg艂o przez my艣l Severusa. Ale nie wypowiedzia艂 tego g艂o艣no, gdy偶 tego rodzaju rzeczy nie m贸wi艂o si臋 przy skrzatach.
- Chc臋 si臋 przekona膰, czy tw贸j pan nie robi czego艣 g艂upiego, co mog艂oby mu zaszkodzi膰.
Skrzat tylko na to czeka艂. O dziwo, zdaje si臋, 偶e zrozumia艂 ukryte przes艂anie. A przynajmniej jakie艣 ukryte przes艂anie, kt贸re mu odpowiada艂o, gdy偶 z szerokim u艣miechem poprowadzi艂 Severusa w kierunku dobrze znanego sekretnego przej艣cia. Zeszli po schodkach tak w膮skich, 偶e Snape musia艂 bardzo uwa偶a膰 pod nogi.
- Gdzie ty mnie ci膮gniesz? Tu jest tylko 艣lepa 艣ciana.
- Nie dla skrzata, sir! - pisn膮艂 Zgredek. 艁apk膮 nacisn膮艂 co艣 na wysoko艣ci swojej piersi, czego Severus nie by艂 w stanie dostrzec. 艢ciana natychmiast zdematerializowa艂a si臋. Przed nimi czerni艂o si臋 przej艣cie do loch贸w.
Severus poczu艂, jak skrzat chwyta go za r臋kaw. Da艂 si臋 prowadzi膰 wzd艂u偶 chropowatej 艣ciany, poruszaj膮c si臋 tak cicho, jak potrafi艂. A by艂 w tym naprawd臋 niez艂y, przez lata 膰wicz膮c si臋 w sztuce skutecznego 艣ledzenia Gryfon贸w. Za zakr臋tem, wyra藕nie odgraniczana plama 艣wiat艂a rozja艣nia艂a fragment kamiennej pod艂ogi. Zapach wilgoci ust膮pi艂 miejsca aromatom p艂on膮cego kaganka i eliksir贸w. Pod nimi ukrywa艂 si臋 inny zapach, s艂abszy ale znacznie bardziej dra偶ni膮cy powonienie. Metaliczny zapach krwi. Zna艂 go a偶 za dobrze. Kojarzy艂 mu si臋 z l臋kiem i skrzypi膮cymi drzwiami szafy, w kt贸rej zwyk艂 si臋 chowa膰, gdy nadchodzi艂y te chwile. By艂 wtedy tak chudy i ma艂y, 偶e z 艂atwo艣ci膮 znika艂 mi臋dzy zimowymi paltami. Ale zapach... ten zapach. Dochodzi艂 go nawet tam. Palta by艂y nim przesi膮kni臋te. Mo偶e ta krew by艂a jego. Nie pami臋ta艂.
Kto艣 tam w g艂臋bi korytarza krwawi艂. Severus poczu艂 przemo偶n膮 ch臋膰 wycofania si臋. Skrzycza艂 si臋 za ni膮 w my艣lach. G艂upi, g艂upi dzieciak. Niech zamilknie. Teraz by艂 艂owc膮, kim艣, kto pod膮偶a艂 za takimi tropami. Wyobrazi艂 sobie siebie - ostre z臋by, pazury - i momentalnie poczu艂 si臋 lepiej. Tak, w艂a艣nie tak. Post膮pi艂 jeszcze krok i przywar艂 do 艣ciany w momencie, gdy jedna z zamaskowanych sylwetek poruszy艂a si臋. By艂o ich trzy. I nie nosili stroj贸w 艣miercio偶erc贸w.
- Wrzu膰cie go do lochu niech troch臋 skruszeje - rozleg艂 si臋 艂atwo rozpoznawalny g艂os jednego z pacho艂k贸w Malfoya. - Jutro z nim sko艅czymy, chyba 偶e si臋 namy艣li.
- Mo偶e by jeszcze raz...
- Ani jednego cruciatusa wi臋cej! - zakomenderowa艂 g艂os. - Jak ze艣wiruje to ju偶 niczego si臋 nie dowiemy.
Chwyci艂 le偶膮c膮 sylwetk臋 za ko艂nierz szaty i bez wysi艂ku uni贸s艂 do g贸ry. Prawa r臋ka m臋偶czyzny zwisa艂a pod dziwnym k膮tem, kilka palc贸w by艂o najpewniej wy艂amanych. Z ust wycieka艂a stru偶ka krwi, sp艂ywaj膮c po brodzie i kapi膮c na pod艂og臋. Ubranie te偶 by艂o ni膮 poplamione, i w艂osy. Cho膰 nie, to by艂 ich naturalny kolor, o dwa tony ja艣niejszy od w艂os贸w Lily. M臋偶czyzna zaj臋cza艂 cicho.
- Mo偶e odpowiesz mi grzecznie, gdzie schowa艂e艣 kryszta艂 z wykrywacza, zanim ca艂kiem strac臋 do ciebie cierpliwo艣膰?
- Ca艂uj w ty艂ek smoka - zagulgota艂a jego ofiara.
Rudow艂osy m臋偶czyzna zosta艂 brutalnie ci艣ni臋ty do celi przez jednego z dw贸ch pozosta艂ych oprawc贸w.
- Nic do picia i nic do jedzenia - zarz膮dzi艂 ich przyw贸dca. - Niech sobie troch臋 pozdycha.
Niewielka chuda sylwetka, s艂ysz膮c jego s艂owa, sk艂oni艂a si臋 w pas.
- Oczywi艣cie, panie. Muszka nie poda ani grama wody - zapiszcza艂 cieniutki g艂osik skrzata.
Oprawcy ruszyli w kierunku, gdzie sta艂 Severus. Snape zamar艂, wstrzymuj膮c oddech. I co teraz? Nie powinien tu by膰! Wywal膮 go, zaavaduj膮, musi co艣 wymy艣li膰... Co艣 jak...
Nie doko艅czy艂 my艣li, gdy偶 wtedy w艂a艣nie zasz艂o co艣 niezwyk艂ego. Oczy Severusa i skrzata o imieniu Muszka, kt贸ry wnioskuj膮c z tembru g艂osu by艂 p艂ci 偶e艅skiej, spotka艂y si臋. Zdumia艂a si臋, co nie trwa艂o d艂u偶ej ni偶 u艂amek sekundy, po czym wykona艂a dyskretny gest d艂oni膮. S艂ugusi Malfoya przeszli obok, nie zwracaj膮c na Snape'a najmniejszej uwagi.
- To by艂o dziwne. Nie zobaczyli mnie. Naprawd臋 mnie nie zobaczyli! - wymamrota艂 Severus, czuj膮c na ca艂ym ciele rz臋sisty deszcz ulgi.
- Go艣cie widz膮 tylko to, na co pozwalaj膮 im domownicy - odpar艂 Zgredek g艂osem, kt贸rego u偶ywa艂 bardzo rzadko, tylko wtedy gdy nie m贸g艂 zrozumie膰 czemu Severus nie orientowa艂 si臋 w tak podstawowych kwestiach.
- Co jest z wami nie tak, skrzaty?
Zgredek zamruga艂. Min臋 mia艂 absolutnie niewinn膮.
- Co pan teraz zrobi?
- Dobre pytanie.
Severus zmarszczy艂 brwi. M臋偶czyzna nie prze偶yje d艂ugo, je艣li kompani Lucka nadal b臋d膮 si臋 z nim tak zabawia膰. Nie, 偶eby Snape'a bardzo interesowa艂 jego los, ale... Nagle do jego g艂owy wpad艂a my艣l tak genialna, 偶e u艣miechn膮艂by si臋, gdyby nie wlepiaj膮ce si臋 we艅 spojrzenie wielkich, prosz膮cych oczu skrzata. Snape nigdy nie podejrzewa艂by tych sm臋tnych stworzonek o jakiekolwiek przejawy wsp贸艂czucia.
- Mo偶e czas na ma艂膮 reklam臋...
**
Wszystko by艂o ciemno艣ci膮 i b贸lem, dop贸ki jego czo艂a nie dotkn臋艂a ch艂odna r臋ka. Artur z trudem otworzy艂 zapuchni臋te oczy. Z niejakim zdumieniem spostrzeg艂, 偶e jego oprawca tym razem mia艂 twarz. Czarne oczy przypatrywa艂y mu si臋 czujnie, k膮cik ust drgn膮艂 nerwowo, gdy Artur poruszy艂 biodrami, by zorientowa膰 si臋, czemu nie czuje swojego ty艂ka. Wtedy go poczu艂 i to na tyle dotkliwie, 偶e zaj臋cza艂. Gdzie艣 tam by艂a otwarta rana, ci膮gn膮ca si臋 a偶 do 艂opatki, bardzo paskudne przekle艅stwo. Ch艂opak, bo by艂 to bardzo m艂ody czarodziej, wci膮偶 tkwi艂 nieruchomo. Weasleyowi skojarzy艂 si臋 z ma艂ym drapie偶nikiem przycupni臋tym nad czym艣, co mog艂o by膰 zdobycz膮, cho膰 wydawa艂o si臋 za du偶e i zbyt niebezpieczne p贸ki jeszcze 偶y艂o.
- Hej, lisku, czy偶by艣 przyszed艂 mnie zagry藕膰? - rzuci艂, czuj膮c iskierk臋 humoru przeb艂yskuj膮c膮 jak 艣wiate艂ko morskiej latarni przez mg艂臋 b贸lu.
Ch艂opak przekrzywi艂 g艂ow臋, wydaj膮c si臋 to rozwa偶a膰.
- Przymierzam si臋 - rzek艂 w ko艅cu.
Artur poczu艂 uk艂ucie strachu. W bladej twarzy dzieciaka nie by艂o nic, co wskazywa艂oby na to, 偶e 偶artowa艂.
- Wy艣piewa艂em wam ju偶 wszystko - wymamrota艂. - Czego jeszcze ode mnie chcecie?
- Fa艂szujesz przy 艣piewaniu. Oni te偶 to wiedz膮, nie b贸j nic. Zostawili ci teraz troch臋 czasu, 偶eby艣 przemy艣la艂 opcje.
- Opcje? - spyta艂 Artur dr偶膮cym g艂osem. - Jakie opcje?
- Wydaje mi si臋, 偶e daj膮 ci wyb贸r mi臋dzy 艂atw膮 a trudn膮 艣mierci膮. - Nic w g艂osie ch艂opaka nie 艣wiadczy艂o o tym, by go to w jakikolwiek spos贸b obchodzi艂o. Artur poczu艂 narastaj膮c膮 panik臋. Kim by艂 ten czarnow艂osy dzieciak. Pos艂a艅cem?
- Ale ja mam rodzin臋, dzieci!
Jego cia艂em zacz臋艂y wstrz膮sa膰 dreszcze. Pewnie przez to, 偶e straci艂 tyle krwi. I ba艂 si臋 te偶. Troszeczk臋. No dobrze, bardzo! Ba艂 si臋 艣mierci, chyba mia艂 do tego prawo? By艂 w ko艅cu tylko urz臋dnikiem. Umia艂 skleci膰 to i owo, ale w ko艅cowym rozliczeniu nie mo偶na by艂o wymaga膰 od niego wi臋cej ni偶 od ka偶dego, szarego obywatela.
- Smutne. - Ten sam oboj臋tny ton. - Szkoda tylko, 偶e nie masz sprzymierze艅c贸w.
- Mam...
- Kiepskich jaki艣 - zauwa偶y艂 ze szczer膮 brutalno艣ci膮 Lisek, jak go w my艣lach nazwa艂 Artur. Rozejrza艂 si臋 dooko艂a, jakby pilnie czego艣 szuka艂. - Nie widz臋 ich tu, ratuj膮cych ci 偶ycie. Jestem tylko ja.
Wyszczerzy艂 z臋by w grymasie, kt贸ry by艂 zarazem radosny i drapie偶ny. Tego by艂o rudzielcowi za wiele. Mo偶e i szary obywatel, ale zniewa偶a膰 si臋 nie pozwoli! On by艂 Artur, pierwszorz臋dny Gryfon i chluba swego roku. Nawet, je艣li w tym momencie bez r贸偶d偶ki, za to z bol膮cym ty艂kiem. Zacz臋艂o nim trzepa膰 jeszcze bardziej, co sprawi艂o, 偶e z b贸lu w oczach stan臋艂y mu 艂zy.
- Nie my艣l 偶e mnie przestraszysz! - sykn膮艂 przez zaci艣ni臋te z臋by. - Przys艂ali ci臋 tu, 偶eby艣 nap臋dzi艂 mi pietra, tak?
- Nie jestem jednym z nich - odpar艂 jago rozm贸wca. - Przecie偶 widzisz, 偶e nie kryj臋 si臋 przed tob膮.
Jakby w dow贸d tego, Lisek uraczy艂 jego wym臋czone cia艂o zakl臋ciem ogrzewaj膮cym. Na twarzy mia艂 wypisane wyzwanie. Artur poczu艂 absurdaln膮 wdzi臋czno艣膰.
- A oni to kto? Gdzie ja jestem?
- Oni s膮 nie tak ca艂kiem niewinn膮 ekstremistyczn膮 partyjk膮 polityczn膮 - zadrwi艂 ch艂opak. - Pewnie s艂ysza艂e艣 ju偶 gdzie艣 t臋 nazw臋... A je艣li nie, to s艂uchaj dobrze i zapami臋taj na ca艂e 偶ycie: 艢mier-cio-偶er-cy. Na drugie pytanie m贸g艂bym ci odpowiedzie膰... Tyle, 偶e potem sam musia艂bym ci臋 zabi膰.
- Kto? Co? 艢miercio偶ercy?
- Istotnie.
- Nie znam takich!
- Niewinna duszyczka!
- A kim ty...
- Mo偶na powiedzie膰 偶e... konkurencj膮.
- Dla... Nich? Tych... 艢miercio-偶erc贸w?
Arturowi w g艂owie nie mog艂o si臋 to wszystko pomie艣ci膰. Szczeg贸lnie, 偶e g艂ow臋 mia艂 obola艂膮 i nie by艂 nawet pewien, czy w pe艂ni sprawn膮. To wszystko, pomy艣la艂 sm臋tnie, nie zdarzy艂oby si臋, gdyby aurorzy rzeczywi艣cie mi uwierzyli. Jednak by艂 tu kto艣, kto najwyra藕niej mu wierzy艂. Uczepi艂 si臋 tego jak ostatniej deski ratunku.
- Wi臋c przyszed艂e艣 mnie uratowa膰?
- Masz ten kamyk, na kt贸rym tak bardzo im zale偶y, prawda? - odpowiedzia艂 pytaniem Lisek.
Artur poczu艂, 偶e p艂oni si臋 z oburzenia. To doda艂o mu si艂. Nawet uni贸s艂 si臋 na 艂okciu. Drugi by艂 chwilowo bezu偶yteczny.
- To tak? - sarkn膮艂. - My艣lisz, 偶e wydob臋dziesz ze mnie informacje daj膮c mi fa艂szywe nadzieje? Nie dam si臋 przerobi膰 na szaro!
- Wiesz chocia偶 do czego to s艂u偶y?
- Musi by膰 wa偶ne, skoro takie kanalie jak oni i ty porywaj膮 mnie, torturuj膮 i przetrzymuj膮 w zat臋ch艂ych lochach, by dowiedzie膰 si臋, gdzie schowa艂em kryszta艂! - rzek艂 z emfaz膮 Artur. Spr贸bowa艂 te偶 wymachiwa膰 r臋k膮, co nie by艂o jednak a偶 tak dobrym pomys艂em. Skuli艂 si臋 z b贸lu, cho膰 ogie艅 walki p艂on膮艂 w nim wci膮偶 jasno. - Wola艂bym umrze膰!
- Naprawd臋? - Lisek wygl膮da艂 na szczerze zdumionego. - Nawet je艣li na nic ci si臋 to nie przyda? Zostawi艂by艣 偶on臋 i dzieci?
- Tak - rzek艂 z moc膮 Artur.
- Po jak膮 choler臋?
Artur u艣wiadomi艂 sobie, 偶e sam nie bardzo wie. Kamyk by艂 fascynuj膮cy, ale nic poza tym. To prawda, 偶e robi艂 dziwne rzeczy z metalami - zmienia艂 ich wag臋 i w艂a艣ciwo艣ci.
Ale by艂y jeszcze Priorytety. Ch艂opak najwyra藕niej ich nie rozumia艂.
- Bo to s艂uszne! Co艣, co mo偶e zaszkodzi膰 innym nie powinno nigdy ujrze膰 艣wiat艂a dziennego!
- A twoje dzieci, itepe?
- Moje dzieci b臋d膮 dumne z ojca, kt贸ry w imi臋 s艂usznej sprawy odda艂 swoje 偶ycie. Wol臋 to ni偶 egzystowa膰, b臋d膮c tch贸rzem.
Lisek patrzy艂 na niego jak na dziwny okaz zwierz臋cia. D艂ugo si臋 namy艣la艂. Czarne oczy b艂yszcza艂y wrodzon膮 ciekawo艣ci膮 艣wiata i mia艂o si臋 wra偶enie, jakby z trudem powstrzymywa艂 si臋 od zadania tysi膮ca pyta艅.
- Ale wola艂by艣 tu nie umrze膰? - upewni艂 si臋.
- Czy ja wygl膮dam na idiot臋 albo na samob贸jc臋? Oczywi艣cie, 偶e nie.
Kolejna chwila ciszy, s膮cz膮cej si臋, lepkiej. Oczywiste by艂o, 偶e ch艂opak stacza艂 wewn臋trzn膮 walk臋. Merlin wie, jakie imiona nosi艂y jego demony. Pod艂u偶na blada twarz Liska krzywi艂a si臋, jak gdyby co艣 zadawa艂o mu wewn臋trzny b贸l.
- Ja...
I zamilk艂, zaci膮艂 si臋. Artur poczu艂 przemo偶n膮 ch臋膰 po艂o偶enia d艂oni na jego ramieniu. Wreszcie ch艂opak odetchn膮艂, g艂臋boko, jakby z tym westchnieniem wyrzuca艂 z siebie wszystkie z艂e duchy. Jego oczy przesta艂y przypomina膰 czarne tunele, zn贸w rozb艂ys艂o w nich 艣wiat艂o.
- Musimy wyja艣ni膰 sobie kilka rzeczy - powiedzia艂 powoli. - Nie jestem kanali膮, nie przetrzymuj臋 ci臋 w lochach ani nie torturuj臋. Wkroczy艂em w sam 艣rodek tej opowie艣ci. Nie znam jej pocz膮tku, cho膰 z rado艣ci膮 bym go pozna艂. Stoi za mn膮 kto艣 pot臋偶ny, kto艣, kto nie chce by pewne rzeczy dosta艂y si臋 w pewne r臋ce.
Wsta艂 i wyci膮gn膮艂 r臋k臋 do Artura.
- Mo偶esz chodzi膰?
**
Z zawi膮zanymi oczami, na co nalega艂 Lisek, Artur czu艂 si臋 jak 艣lepiec. Po kilku wilgotnych zakr臋tach wyszli na 艣wie偶e powietrze. "Wyszli" by艂o tu przeno艣ni膮, gdy偶 Artur by艂 bardziej lewitowany ni偶 szed艂 o w艂asnych si艂ach. Kilkadziesi膮t metr贸w dalej znale藕li si臋 w jakim艣 szczerym polu. Trawy 艂askota艂y go w 艂ydki. Lisek zdj膮艂 zakl臋cie i rudzielec upad艂 ci臋偶ko na kolana i na zdrow膮 r臋k臋. Zacisn膮艂 z臋by, by nie wrzasn膮膰.
- Teleportuj si臋 w choler臋 - poradzi艂 mu Lisek. - Najlepiej tam, gdzie udziel膮 ci pomocy.
Artura ogarn臋艂a nag艂a podejrzliwo艣膰.
- A co ty z tego b臋dziesz mia艂?
- D艂ug wdzi臋czno艣ci. I nie zapomnij o nas.
- O kim? - prychn膮艂 Artur.- Nie znam nawet twojego nazwiska, co dopiero tego kto za tob膮 stoi!
- Gdyby si臋 pytali 鈥 w g艂osie ch艂opaka czai艂a si臋 nutka goryczy i Artur nie rozumia艂 czemu - powiedz im, 偶e lis wskaza艂 ci drog臋 i machn膮艂 ogonem na po偶egnanie. A teraz zje偶d偶aj.
Gdy m臋偶czyzna znikn膮艂, Severus wzdrygn膮艂 si臋 lekko. Wcale nie by艂o mu do 艣miechu, o nie. Nigdy jeszcze w 偶yciu nie uczyni艂 czego艣 tak sprzecznego z samym sob膮. Pragnienie poznania tajemnicy pali艂o go 偶ywym ogniem i mia艂 wielk膮 ochot臋 odszuka膰 faceta osobi艣cie i wytrz膮sn膮膰 z niego prawd臋, cho膰by za pomoc膮 piekielnego Levicorpusa. Mia艂 go przecie偶 na tacy, m贸g艂 go torturowa膰, szanta偶owa膰...
Przepu艣ci艂 tak膮 okazj臋, bo postanowi艂 wcieli膰 w 偶ycie jeden z punkt贸w jego Wielkiego Planu. Ale to by艂o takie trudne... Mia艂 wra偶enie, jakby kto艣 偶ywcem wyjada艂 mu w膮trob臋 z ka偶dym krokiem bli偶ej wolno艣ci Weasleya. Musia艂 powtarza膰 sobie w g艂owie, niczym mantr臋: Masz zdoby膰 sprzymierze艅c贸w. Idea, 偶e to ludzie s膮 najistotniejsi by艂a nowa i wci膮偶 go przerasta艂a. W jego naturze le偶a艂o kolekcjonowanie wiedzy, rzeczy. Nie ludzi. Ludzie byli nieobliczalni. Kapry艣ni, knuli za twoimi plecami, ignorowali ci臋. Obrzucali szykanami, bez powodu. Zrywali znajomo艣ci, bez powodu. Zaprzyja藕niali si臋... te偶 bez powodu. Nie wiedzia艂 jak z nimi post臋powa膰, nie w bezpo艣rednich kontaktach. Umia艂 ich od siebie oddala膰. Ale czy przyci膮ga膰?
Za艣 teraz...mia艂 co艣. Ale to co艣 by艂o tak niestabilne w por贸wnaniu do ryzyka, kt贸re wzi膮艂 na siebie. Paj臋cza ni膰, mog膮ca si臋 w ka偶dej chwili urwa膰 zamiast solidnej informacji, twardego pieni膮dza. Wystarczy 偶e wygada, 偶e kto艣 si臋 zorientuje. I nikt nie m贸wi艂, 偶e uhonoruje d艂ug. Nie wiadomo, nic nie wiadomo, jak si臋 potoczy, jak rozegra, nie zna艂 go w ko艅cu wcale... Zgroza i czarna rozpacz. Chocia偶 Frank, popatrz na Franka, on si臋 odwdzi臋czy艂. Ale nie wszyscy byli tak r贸wni jak on, to niemo偶liwe.
Severus Snape nie rozumia艂 ludzi.
I nic nie m贸g艂 z tym w tej chwili zrobi膰. Oraz, powinien zabra膰 si臋 za robot臋. Oddychaj膮c g艂臋boko, by odzyska膰 wewn臋trzn膮 r贸wnowag臋 ruszy艂 z powrotem. Mia艂 jeszcze oszuka艅czy eliksir do sko艅czenia.
10.
Chrapki Eulalii rusza艂y si臋 w rytm kapi膮cych kropel stearyny. L艣ni膮cy wosk t臋偶a艂 na wype艂nionej wod膮 podstawce, tworz膮c fantastyczny kszta艂t. Jeszcze kilka kropelek, jeszcze kilka... Zgas艂 zalany woskiem knot. Dziewczyny zapiszcza艂y z podniecenia.
鈥 Odwr贸膰 to, odwr贸膰! 鈥 b艂aga艂y. 鈥 Poka偶, co sobie wywr贸偶y艂a艣!
C贸偶 za idiotyczny zwyczaj, pomy艣la艂a Ewa.
Niech臋tnie spe艂ni艂a pro艣b臋 przyjaci贸艂ki. Kszta艂t z zastyg艂ego wosku nie przypomina艂 jej niczego, jak zawsze zreszt膮. Jednak dziewczyny rzuci艂y si臋 do interpretacji dziwad艂a.
鈥 To wielki ptak, chyba kruk 鈥 rzek艂a Lyria, g艂upia jak prawy but panny Rookwood. 鈥 Oooch, czeka na ciebie mroczny rycerz, pi臋kny i gniewny!
鈥 Nie, co ty! To przecie偶 ko艂yska! 鈥 odparowa艂a Eulalia, g艂upia jak lewy but panny Rookwood. 鈥 Ach, zostaniesz wkr贸tce mam膮!
Zwykle Ewie by艂o z nimi dwoma ca艂kiem wygodnie, a przynajmniej nie uwiera艂y. Jednak teraz czu艂a gryz膮c膮 jej trzewia irytacj臋. W艂a艣nie wr贸ci艂a z miesi臋cznych wakacji z rodzin膮, pe艂nych wylegiwania si臋 na pla偶y i poprawiania sobie urody maseczkami, masa偶ami i liftingami. Czu艂a si臋 jak l艣ni膮ca, wyg艂odnia艂a kobra, wypocz臋ta i w pe艂ni gotowa do ataku. Pragn臋艂a zatopi膰 w czym艣 z臋by.
Zamiast tego la艂a wosk do miseczki i chichota艂a, by uczyni膰 zado艣膰 tradycjom Balu Debiutantek.
鈥 Przypatrzcie si臋, to wulkan. Za chwile wybuchn臋 鈥 rzek艂a Ewa, wcale nie 偶artuj膮c.
鈥 Panienki, obiad na stole!
Skrzat odezwa艂 si臋 tak niespodziewanie, 偶e dziewczyny a偶 drgn臋艂y.
鈥 Co za 藕le wychowane stworzenie! 鈥 wykrzykn臋艂a z oburzeniem Nastka. Poszuka艂a wzrokiem skrzata, ale nie znalaz艂a go. 鈥 Patrzcie go, znikn膮艂! Czemu mu na to pozwalacie?
鈥 Bo to Okruszek 鈥 odpar艂a Ewa. Jak dla niej, wyja艣nia艂o to wszystko.
鈥 Powinni艣cie go solidnie wybato偶y膰!
Ewa z trudem powstrzyma艂a cisn膮cy si臋 jej na usta cierpki komentarz. Okruszek nie by艂 ulubionym skrzatem Rookwood贸w i nie raz nie dwa dostawa艂 ci臋gi. Ale by艂 zawsze absolutnie lojalny Ewie i docenia艂a to. Plus, pewnego dnia us艂ysza艂a od swego markotnego na贸wczas ojca histori臋 stoj膮c膮 za "mog艂a艣 si臋 wcale nie urodzi膰". Od tej pory jeszcze bardziej docenia艂a Okruszka.
鈥 Nie zdecydowali艣my jeszcze, co ci wysz艂o! 鈥 poskar偶y艂a si臋 Lyria.
鈥 Poczekajcie chwilk臋, znalaz艂am co艣 w Ksi臋dze! 鈥 Eulalia wskazywa艂a na rycin臋 w manuskrypcie dotycz膮cym wr贸偶enia z wosku. Kszta艂t na rycinie ani troch臋 nie przypomina艂 tworu Ewy. 鈥 To tutaj wygl膮da ca艂kiem jak dzi贸b gryfa, a to skrzyd艂o jednoro偶ca, jak malowane!
鈥 Gryforo偶ec? 鈥 zdumia艂a si臋 panna Rookwood. 鈥 To ci dopiero egzotyka! Chod藕cie dziewczyny, m贸j ojciec nie lubi czeka膰.
Poprawi艂a przed lustrem fryzur臋. Du偶e owalne zwierciad艂o, oprawione w ciemne drewno z motywami z polowa艅 by艂o jej ulubionym. Przekonanie ojca, by wisia艂o w jej pokoju wymaga艂o sporo stara艅. M贸wi艂, 偶e to nie lustro dla panienki, ale tak naprawd臋 to wiedzia艂a, 偶e sam je uwielbia艂.
鈥 Oj, wariatki. To przecie偶 skrzy偶owane r贸g jednoro偶ca i sierp 鈥 stwierdzi艂a trze藕wo Nastka. 鈥 Oznacza rewolucj臋... albo rozw贸d.
鈥 B臋d臋 wi臋c szcz臋艣liw膮 dwukrotn膮 m臋偶atk膮 鈥 skwitowa艂a Ewa.
**
Na razie by艂a tylko narzeczon膮, ale ta rola bardzo j膮 m臋czy艂a. Walden Macnair nie by艂 mo偶e jawnie z艂ym kandydatem na m臋偶a, dawa艂 jej w ko艅cu podarunki i korespondencja w liczbie jednego listu na miesi膮c kwit艂a. To nic, 偶e listy owe zawiera艂y z jego strony 艣rednio trzy zdania, liczy艂 si臋 gest. Nie by艂 te偶 tak zupe艂nie pozbawiony kr臋gos艂upa moralnego, jedynie jaki艣 taki niewyra藕ny na brzegach. Przynudza艂 i inteligencj膮 nie b艂yszcza艂, ale da艂o si臋 go znie艣膰. Mia艂 swoje sekretne pasje, polegaj膮ce na patroszeniu czego艣 tam w ciemnych piwnicach, ale Ewa nie wnika艂a.
Uk艂ada艂o si臋 mi臋dzy nimi nie najgorzej. O romansie czy po偶膮daniu mowy nie by艂o, ale to i tak rzadko si臋 zdarza艂o w arystokratycznych ma艂偶e艅stwach. Mimo to jego 艣liczna g臋busia stanowi艂a mi艂y bonusik.
Ew臋 m臋czy艂o jednak najbardziej to, 偶e 艣wietnie dogadywa艂 si臋 z jej ojcem.
鈥 Po choler臋 Wizengamot zbiera si臋 znowu? Przysi膮g艂bym, 偶e Minister co艣 zw臋szy艂.
Richard Rookwood wyd膮艂 wargi i cisn膮艂 na st贸艂 serwetk臋. Ten m臋偶czyzna, o budz膮cej grozie posturze i twarzy, kt贸ra mog艂a by膰 uznana za synonim mroczno艣ci, wielokrotnie wyra偶a艂 sw膮 pogard臋 dla kr臋g贸w politycznych. Kr臋gi polityczne odpowiada艂y mu nienawi艣ci膮 przemieszan膮 ze strachem 鈥 pan Rookwood wcale nie kry艂 si臋 ze swymi upodobaniami do magicznych rytua艂贸w o w膮tpliwej reputacji. By艂 nieoficjalnym nekromant膮 w czasach, gdy nekromancj臋 艣cigano z urz臋du i wedle Proroka Codziennego podobno bawi艂 si臋 w voodoo. Ostatnia wizyta majestatu prawa w jego posiad艂o艣ci zako艅czy艂a si臋 bardzo nieprzyjemnym miesi膮cem dla szefa Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziej贸w.
鈥 Minister mo偶e sobie w臋szy膰 do usranej 艣mierci, Walden. Nie ma si艂y przebicia, nie ma chyba niczego pr贸cz wy艣lizganego sto艂ka. Ale Feedle... Nasz g艂贸wny inspektor Wizengamotu zaci膮艂 si臋 w gniewie i upar艂, by ukara膰 wszystkich winnych. Zdoby艂 poparcie Mariusa Unihorna i jego auror贸w i szykuje si臋 do desantu, dupa jedna. Pewnie znowu utkwi w martwym punkcie, jak ostatnio.
鈥 Bardzo sw臋dz膮 go pi臋ty...
Obaj wybuchn臋li chrapliwym 艣miechem. Ewa jednym uchem przys艂uchiwa艂a si臋 ich rozmowie, drugim 艂owi膮c odg艂osy dziewcz膮t opisuj膮cych wyj膮tkow膮 pi臋kno艣膰 jakiej艣 widzianej ostatnio szaty.
鈥 S艂ysza艂em, 偶e Unihorn traci poparcie.
鈥 To nie tak, Walden. Ludzie go lubi膮, gdy偶 jest mi艂y i uk艂adny. Ale ostatnio trz臋sie portkami, przeczuwaj膮c, 偶e nadchodz膮 ciekawe czasy. Ma wra偶enie, 偶e zbli偶a si臋 co艣, czego nie b臋dzie m贸g艂 ogarn膮膰 i wtedy naprawd臋 wyleci z hukiem, pogr膮偶aj膮c wraz z sob膮 ca艂y departament. My艣l臋, 偶e ta akcja b臋dzie dla niego pocz膮tkiem ko艅ca. Wymi臋ka.
鈥 I co wtedy?
鈥 Wtedy trzeba b臋dzie posadzi膰 na sto艂ku kogo艣, kogo lubimy. Prawda, Walden?
鈥 A ty co o tym s膮dzisz, najdro偶sza? 鈥 zapyta艂 Macnair. Z za艂o偶enia mia艂o to zabrzmie膰 sardonicznie.
鈥 Nie interesuj臋 si臋 polityk膮 鈥 odpar艂a sucho Ewa.
鈥 Jak ka偶da rozs膮dna m艂oda dama 鈥 zgodzi艂 si臋 ojciec, cho膰 powiedzia艂 to tonem, jakby 偶a艂owa艂, 偶e jest wybrakowana. 鈥 Ale to przecie偶 wasz dzie艅, dziewczyny. Porozmawiajmy o czym艣... l偶ejszym. Wybieracie si臋 dzi艣 na zakupy?
**
鈥 B艂臋kitna, prosta, bez 偶adnych zdobie艅. O, w艂a艣nie taka.
鈥 Ale偶 Ewa, to jest...nudne! 鈥 wykrzykn臋艂a Lyria, aktualnie przymierzaj膮ca morze zielonkawych falbanek. Wygl膮da w nich jakby k膮pa艂a si臋 w p艂ynie do mycia naczy艅, stwierdzi艂a krytycznie panna Rookwood.
鈥 Cudownie, moje dziecko 鈥 zachwyci艂a si臋 matka Lyrii, r贸wnie pustog艂owa jak c贸rka.
鈥 Nie nudne, eleganckie 鈥 sprostowa艂a Ewa.
鈥 Mo偶e chocia偶 rozkloszowane sp贸dnice? Jaka艣 drobna krynolina?
鈥 Z moimi kr贸tkimi n贸偶kami? B臋d臋 bombk膮.
鈥 Wcale nie 鈥 zaprotestowa艂a Lyria ma艂o przekonywuj膮co.
Krawcowa udrapowa艂a na niej b艂臋kitny jedwab. Wygl膮da艂 dobrze.
鈥 Wszystkie twoje suknie s膮 takie same! 鈥 zaprotestowa艂a Nastka. 鈥 Zastan贸w si臋 cho膰 nad kryz膮. Z jedwabiu, pod kolor. Mo偶e by膰 malutka, ach, pomy艣l, jak bardzo doda ci dostoje艅stwa! I w dodatku teraz s膮 modne...
鈥 Mam kr贸tk膮 szyj臋. Nie chc臋 wygl膮da膰 jak oficer na s艂u偶bie. 鈥 odpar艂a Ewa, okazuj膮c po raz kolejny kompletny brak lito艣ci dla swej urody. Nigdy nie mia艂a co do niej 偶adnych z艂udze艅. Jej pospolito艣膰 藕le prezentowa艂a si臋 w wymy艣lnych krojach, a chcia艂a by patrz膮cy widzieli w niej osob臋, nie za艣 dodatek do sukni.
Dodatki jako takie zaj臋艂y im jeszcze potworniejsz膮 ilo艣膰 czasu. Nie tylko one polowa艂y tego dnia 鈥 gromady m艂odych panien przewija艂y si臋 po ulicy Pok膮tnej, rozemocjonowane blisko艣ci膮 balu, pragn膮ce zdoby膰 dla siebie co najlepsze artyku艂y. Trotuary brzmia艂y stukotem obcas贸w, a w powietrzu roznosi艂y si臋 melodyjne chichoty. M臋偶czy藕ni byli ma艂o widoczni, pochowali si臋 przed w艣cibstwem czarownic. Towarzysz膮ce im matki Lyrii i Nastki s艂u偶y艂y dobrymi radami, ale Ewa i tak mia艂a swoje zdanie.
鈥 Bursztyny? Ale偶 kochanie, czy to na pewno rozs膮dny wyb贸r? Wiesz 偶e Macnairowie za nimi nie przepadaj膮! Bursztyn to kamie艅 naszych 呕eglarzy po Kruszec, hrabi贸w Merlow贸w. Swego czasu byli najzacieklejszymi przeciwnik贸w Macnair贸w w Radzie Milord贸w. Nie tylko im zreszt膮 zale藕li za sk贸r臋...
鈥 Stare dzieje, moja droga! Merlowowie od stu lat ju偶 nie podr贸偶uj膮 i nie rywalizuj膮 z Macnairami o wp艂ywy w koloniach. Ostatni statek bawe艂niany Macnair贸w zniszczyli w tysi膮c osiemset sze艣膰dziesi膮tym sz贸stym roku. Rada za艣 nie dzia艂a ju偶 od stu pi臋膰dziesi臋ciu lat. Nie zdziwi臋 si臋, je艣li nied艂ugo po艂膮cz膮 swe rody, w ko艅cu Robert Merlow jest w odpowiednim wieku dla Forsycji Macnair i wydaj膮 si臋 dla siebie stworzeni...
鈥 Przenigdy! Stare rody piel臋gnuj膮 dawne urazy. Nawet je艣li Walden nie jest wyczulony na punkcie rodowych zawi艣ci, to jego matka z pewno艣ci膮 nie spojrzy przychylnym okiem na Ew臋...
鈥 A i potem on sam mo偶e mie膰 jakie艣 nieprzyjemno艣ci 鈥 zauwa偶y艂a trze藕wo Nastka.
鈥 Powinna艣 bardziej dba膰 o swego narzeczonego. On jest taki przystojny...
"...wprost przeciwnie ni偶 ty", dopisa艂a sobie w my艣lach Ewa. Zby艂a uwag臋 Eulalii pogardliwym milczeniem.
鈥 Ma racj臋 鈥 przytakn臋艂a matka Nastki. 鈥 Jak ma si臋 o ciebie troszczy膰, skoro ty nie chcesz si臋 zatroszczy膰 o niego?
Ewa nie wzi臋艂a sobie tych rad do serca. By艂a cementowo pewna, 偶e Walden i ona wyl膮duj膮 razem na 艣lubnym kobiercu, bursztyny czy nie. Rodzinny pakt by艂 w ko艅cu wi臋cej wart ni偶 czyje艣 fochy. Ta bi偶uteria mia艂a za艣 dwojak膮 u偶yteczno艣膰. Primo 鈥 podkre艣la艂a kolor jej oczu, jedynego wartego spojrzenia elementu jej twarzy. Secundo, mia艂a jej pom贸c w pewnej istotnej misji, kt贸r膮 zaplanowa艂a sobie na to przyj臋cie. Dziwnym trafem, misja mia艂a zawiera膰 w sobie Dian臋 Merlow, m艂od膮 dziedziczk臋 rodu. Ale rzecz jasna nie mog艂a o tym rozmawia膰 z tymi plotkarami, kt贸re mia艂y j膮 za g艂upi膮 kwok臋. Naby艂a wi臋c bursztynow膮 koli臋 i kolczyki, pomimo ich pot臋piaj膮cych spojrze艅 i ju偶 szykowa艂a si臋 do wyj艣cia, gdy jej znudzony wzrok spotka艂 na swej drodze jak偶e znajome ob艂e kszta艂ty. Kr臋ci艂y si臋 w okolicach stoiska z obr膮czkami.
鈥 Cioteczka 艁ucja? 鈥 zdumia艂a si臋 Ewa. 鈥 Nie m贸w mi, 偶e rozgl膮dasz si臋 za kolejnym m臋偶em!
鈥 Ewunia, skarbie! A co ty tu... Ale偶 tak, przecie偶 tw贸j bal debiutancki! Wybacz starej ciotce zawirowania pami臋ci, Alfred poch艂on膮艂 mnie ca艂kowicie. Wiesz, c贸偶 to za cudowny cz艂owiek? Oczywi艣cie, jak ka偶dy m臋偶czyzna...
鈥 Na kr贸tki dystans 鈥 doko艅czy艂a za ni膮 Ewa.
By艂o to motto 偶yciowe jej ciotki.
鈥 Kochanie, ale偶 ty mnie dobrze znasz! Tak, ale nie m贸wmy o Alfredzie, m贸wmy o tobie! Czemu nie powiadomi艂a艣 starej ciotki? Takie wydarzenie! Pomog艂abym wybra膰 ci co艣 na bal, biedactwo! Przecie偶 ty nie masz do kogo zwr贸ci膰 si臋 o rad臋 w tym t艂umie m臋偶czyzn!
鈥 Ale偶 ma 鈥 zauwa偶y艂a matka Nastki. 鈥 Nie, 偶eby ich s艂ucha艂a.
鈥 Moja dziewczynka! Greengrassowie zawsze maj膮 w艂asne zdanie, nieprawda偶, kruszynko? Jeste艣my twardymi kobietami, kt贸re znaj膮 偶ycie i m臋偶czyzn od podszewki!
Ciotka zna艂a ich pod najdziwniejszymi k膮tami. Zawsze wybiera艂a sobie oryginalnych gach贸w. I porzuca艂a ich w tempie, w jakim nudzi艂y si臋 jej ich dziwactwa. Ostatni znany Ewie mia艂 mani臋 oblizywania kork贸w od wina.
鈥 Ale z pewno艣ci膮 dobrych rad nigdy za wiele, prawda? Masz teraz chwil臋, by porozmawia膰 ze star膮 ciotk膮? Znam sympatyczn膮 kawiarenk臋 nieopodal...
鈥 Mam jeszcze do kupienia par臋 drobiazg贸w 鈥 wyzna艂a z niech臋ci膮 Ewa. Rozmowy z ciotk膮 by艂y zawsze bardzo przyjemne i od艣wie偶aj膮ce, wprost przeciwnie do dusznego towarzystwa Lyrii i Eulalii.
鈥 Ach to nic. Mo偶e by膰 powiedzmy, za p贸艂 godziny? Kawiarenka jest dos艂ownie po drugiej stronie ulicy, nazywa si臋 "U Alfreda" i zgadnij, kto jest jej szefem! 鈥 Cioteczka zachichota艂a, zadowolona. 鈥 B臋d臋 tam na ciebie czeka膰!
Tak zmobilizowana Ewa szybko zako艅czy艂a sprawunki i uda艂a si臋 we wskazane miejsce. Ciotka usiad艂a przy najmniej wyeksponowanym stoliku i szepta艂a o czym艣 z m臋偶czyzn膮 we fraku. Z jej szybkich ruch贸w mo偶na by艂o wywnioskowa膰, 偶e jest podekscytowana.
鈥 Kochanie, to jest Alfred. To moja siostrzenica, Ewa.
Alfred okaza艂 si臋 by膰 pucu艂owatym jegomo艣ciem z u艣miechem tak szerokim, 偶e wida膰 mu by艂o tylne z臋by. Wygl膮da艂 na pierwszy rzut oka niewinnie.
鈥 Specjalizuje si臋 w gor膮cej czekoladzie. Sprowadza j膮 z najbardziej egzotycznych zak膮tk贸w 艣wiata i musze powiedzie膰, 偶e jest wyborna. Wyborna, prawda, Alfredzie?
M臋偶czyzna przytakn膮艂. W tej sytuacji Ewie nie pozosta艂o nic innego jak zam贸wi膰 fili偶ank臋.
鈥 Oczywi艣cie, b臋d臋 na twoim balu 鈥 zapewni艂a j膮 gor膮co ciotka. 鈥 Mo偶esz na mnie liczy膰. W razie czego zorganizuj臋 ci wsparcie, a nawet odsiecz! Ach, w艂a艣nie, a jak tam tw贸j pi臋kny ch艂opczyk? Idziecie razem?
鈥 Oczywi艣cie. Przecie偶 za dwa lata mamy zaplanowany 艣lub 鈥 zauwa偶y艂a Ewa.
鈥 Ach 艣luby, 艣luby! Nie martwi ci臋 to?
鈥 Czemu mia艂oby martwi膰? Wiem przecie偶 o tym od zarania dziej贸w. Ju偶 zd膮偶y艂am si臋 przyzwyczai膰 zar贸wno do niego jak i do idei 艣lubu. W dodatku jest rzeczywi艣cie przystojny. Kole偶anki zieleniej膮 z zazdro艣ci 鈥 rzek艂a Ewa z nutk膮 m艣ciwej satysfakcji. Nie przyznawa艂a si臋 do tego nikomu, najmniej samej sobie, ale gdzie艣 tam w g艂臋bi jej trzewi tkwi艂 zapieczony 偶al do 艣wiata i genetyki.
鈥 Ach, kochanie. Ju偶 od dawna zamierza艂am porozmawia膰 z tob膮 o tym powa偶nie. Mo偶e najwy偶szy czas? W ko艅cu jeste艣 ju偶 niemal doros艂a. Naprawd臋 uwa偶asz, 偶e posiadanie narzeczonego z 艂adn膮 buzi膮 w jaki艣 spos贸b ci臋 nobilituje? 呕e jeste艣 mniej warta dlatego, 偶e nie jeste艣 urodziwa?
鈥 Mniej warta nie. Ale z pewno艣ci膮 mniej atrakcyjna 鈥 odpad艂a ch艂odno Ewa. 鈥 A to przyjemnie te偶 mie膰 co艣 z 偶ycia.
鈥 Dziecko, wydaje mi si臋 偶e nie pojmujesz istoty zwi膮zku. Bycie z kim艣 jest czynno艣ci膮 intymn膮. Przyjemno艣膰 przebywania z drug膮 osob膮 musi wychodzi膰 ze 艣rodka, nie z zewn膮trz. Wa偶ne jest to, co stworzycie wy sami pomi臋dzy sob膮, nie to, co si臋 dzieje w relacjach mi臋dzy wami a reszt膮 ludzko艣ci. Zwi膮zek na pokaz nie istnieje, jest tylko udawaniem.
鈥 Mnie w zupe艂no艣ci wystarczy 鈥 odpar艂a Ewa. 鈥 B臋dziemy razem 艂adnie si臋 prezentowa膰 i b臋d臋 m贸wi膰 o nim z dum膮 "m贸j m膮偶". B臋d臋 czu膰 si臋 na swoim miejscu. Czego wi臋cej potrzeba arystokratce?
鈥 Mi艂o艣ci?
鈥 Ciociu, zostawmy te bana艂y. Ja nie zakochuj臋 si臋 w m臋偶czyznach. I zanim zaczniesz opowiada膰 o tym, 偶e i na mnie przyjdzie czas, powiem, 偶e to nie zale偶y od sprzyjaj膮cych okoliczno艣ci. Po prostu taka jestem. To nie w moim stylu, zakochiwa膰 si臋. M臋偶czy藕ni nie s膮 warci zakochiwania si臋 w nich.
鈥 A ilu ich w 偶yciu pozna艂a艣? Oczywi艣cie z wyj膮tkiem twego pi臋knego g艂uptaska bo, nie oszukujmy si臋, tw贸j narzeczony za du偶o rozumku nie ma. Jestem zdumiona, 偶e w og贸le z nim wytrzymujesz. Taka inteligentna dziewczyna jak ty...
鈥 Nie szukam u niego rozumu, a jedynie wsparcia finansowego i spo艂ecznego. Nie patrz tak na mnie ciociu, taka jestem. Nie potrzeba mi m臋偶czyzny do szcz臋艣cia.
艁ucja przyjrza艂a jej si臋 krytycznie. Ewa odnios艂a wra偶enie, 偶e ciotka dostrzeg艂a co艣 wi臋cej, ni偶 powinna i zadr偶a艂a. Jej ciotka, znawczyni ludzkich charakter贸w.
鈥 A mo偶e jednak? Cho膰by dla twojego dobra...
鈥 Ciociu?
Ale pani Greengrass ju偶 sko艅czy艂a dyskusj臋. Nie by艂a w stanie d艂ugo trzyma膰 si臋 jednego tematu, w ten sam spos贸b, w jaki nie mog艂a zbyt d艂ugo znosi膰 jednego m臋偶czyzny. Wsiad艂a na swego ulubionego konika, jakim by艂y teorie spiskowe.
鈥 Chcia艂abym pozna膰 imi臋 idioty, kt贸ry rozjuszy艂 Feedla 鈥 ruszy艂a z kopyta. 鈥 Jego w艣ciek艂o艣膰 ju偶 zatacza kr臋gi. Wiesz oczywi艣cie, o kim m贸wi臋?
鈥 Trudno nie wiedzie膰, skoro wszyscy dooko艂a plotkuj膮 o tym na pot臋g臋. Inspektor Wizengamotu, kt贸remu ostatnio jakie艣 typki zalaz艂y za sk贸r臋. Dos艂ownie i w przeno艣ni. Teraz podejmuje wszelkie starania, 偶eby sprawcy zostali ukarani.
鈥 Szaleje! 鈥 rzek艂a z pasj膮 jej ciotka, redaktor dzia艂u kryminalnego Proroka Codziennego. 鈥 Ro艣nie niczym g贸ra lodowa. Powyrywa 艣wiadkom j臋zyki z garde艂, je偶eli j臋zyki powiedz膮 mu prawd臋. Znamy go od tej strony... Ty pewnie nie, kruszynko?
鈥 Chodz膮 s艂uchy, 偶e jest do艣膰 ci臋ty na przest臋pc贸w...
鈥 Do艣膰! Sam jeden zape艂ni艂 p贸艂 Azkabanu i powiesi艂 kilkunastu przemytnik贸w, kt贸rzy wybrali kar臋 艣mierci w czasach, kiedy jeszcze mo偶na by艂o wybiera膰. Dziesi臋膰 lat temu jego imi臋 budzi艂o przera偶enie. Wtedy by艂 specjalist膮 od nielegalnego importu. Dzi艣 jakby osiad艂 na laurach, rozleniwi艂 si臋 i rozpas艂 jak stary tygrys, ale to wcale nie znaczy, 偶e nie ma z臋b贸w! Wiesz o czym pobrz臋kuje? Na razie to nieoficjalne i trzymane w sekrecie, ale... Chce zalegalizowa膰 Niewybaczalne. Jak za starych dobrych czas贸w Grindelwalda.
鈥 Zalegalizowa膰 Niewybaczalne? 鈥 Ewa nie mog艂a uwierzy膰 w艂asnym uszom. 鈥 To cofnie nas do epoki kamienia 艂upanego!
鈥 Tylko dla swoich ukochanych auror贸w, rzecz jasna.
鈥 Przejdzie to?
鈥 Ma艂a szansa, p贸ki szefem Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziej贸w jest Marius Unihorn. On jest, na ca艂e szcz臋艣cie, psychicznie zr贸wnowa偶ony. Ale i tak zapowiadaj膮 si臋 krwawe walki pomi臋dzy stronnictwami. Feedle grzmi o sprawiedliwo艣ci. Wierzy, 偶e nadchodzi wielka wojna i m贸wi, 偶e ma na to niezbite dowody. Na razie ich nie ujawni艂. Ale jeden z jego wsp贸艂pracownik贸w zwierzy艂 si臋 reporterom, 偶e nasz inspektor uwa偶a, jakoby zarzewiem wszelkiego z艂a byli ci zafajdani...
鈥 艢miercio偶ercy 鈥 doko艅czy艂a Ewa.
Obie popatrzy艂y na siebie z uznaniem.
鈥 Nowo wykluta partyjka polityczna. Kontrowersyjne pogl膮dy, ale arystokracji si臋 podobaj膮. Kto by uwierzy艂?
鈥 Ja wierz臋. W ko艅cu moja rodzina siedzi w tym po uszy. To wszystko to jeden wielki obornik.
鈥 Zgadnij, kto jeszcze wierzy.
鈥 Nikt, jak to w tym g贸wnianym 艣wiecie bywa.
鈥 Nie ca艂kiem. Unihorn mocno pow膮tpiewa, ale zarazi艂 si臋 ogniem od Arkadiusza Feedla. Nie mog膮 co prawda oficjalnie og艂osi膰 polowania na 艣miercio偶erc贸w, skoro pr贸cz nieprzyjemnej nazwy i ekstremistycznej ideologii nie maj膮 im oficjalnie nic do zarzucenia. A to nie s膮 podstawy do wystawienia listu go艅czego. Ale zatru膰 偶ycie pojedynczym osobom, to i owszem, mog膮. Za艣 po nitce do k艂臋bka...
鈥 Ale jemu przecie偶 sk贸r臋 z pi臋t zdarli. To robota jaki艣 czop贸w, pa艂 zakutych.
鈥 Zakute pa艂y, drogie dziecko, maj膮 t臋 w艂a艣ciwo艣膰 偶e sypi膮 ostro. Wsypi膮 szefa, a to ju偶 jeden 艣miercio偶erca. Partyjka Voldemorta straci dziewicz膮 biel niewinno艣ci i wy艂oni si臋 nam z tego wszystkiego zbieranina 艂achudr.
鈥 A wtedy Feedle rzuci si臋 na polowanie, dzier偶膮c w d艂oni avad臋.
鈥 Dok艂adnie tak.
Ciotka upi艂a czekolady i spojrza艂a wyczekuj膮co na sw膮 siostrzenic臋. Ewa my艣la艂a przez chwil臋.
鈥 To si臋 nie uda 鈥 stwierdzi艂a w ko艅cu, dziwi膮c si臋 samej sobie 偶e tak szybko dosz艂a do trafnego wniosku. 鈥 艢miercio偶erca nie przyzna si臋 do bycia 艣miercio偶erc膮. Wybroni si臋 kas膮 lub wp艂ywami albo wybroni膮 jego.
鈥 Widz臋, 偶e nie wierzysz w naszego inspektora.
Ewa potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Nie chodzi艂o jej o to, w co nie wierzy艂a, bardziej o to, w co wierzy艂a. Sporo czasu sp臋dzi艂a zastanawiaj膮c si臋, kim tak naprawd臋 by艂 Voldemort, czego chcia艂 i jak zamierza艂 to zrealizowa膰. W wieku o艣miu lat zdarzy艂o jej si臋 spojrze膰 raz w czerwonawe oczy Czarnego Pana i to spojrzenie naznaczy艂o j膮 na ca艂e 偶ycie. W膮tpi艂a, by On o tym pami臋ta艂, ale w jej snach cz臋sto powraca艂 obraz przystojnej twarzy. Jego oczy kry艂y w sobie nie tyle z艂o, co frapuj膮c膮 zagadk臋. Ewa czu艂a, 偶e by艂a bardzo blisko jej rozwik艂ania.
鈥 Nie o to chodzi. Po prostu on tego nie zrobi.
Jak mia艂a wyt艂umaczy膰 ciotce, 偶e by zmierzy膰 si臋 z Voldemortem, trzeba my艣le膰 tak jak on? Niewiele os贸b to potrafi艂o, ale z pewno艣ci膮 nikt o gor膮cej g艂owie. Gor膮cog艂owi ludzie siali wok贸艂 siebie chaos, w kt贸rym osoby takie jak Czarny Pan porusza艂y si臋 z gracj膮 baletnicy. Ale dla ciotki taka informacja mog艂a by膰 zbyt szokuj膮ca. Ewa nie zamierza艂a zdradza膰 swej prawdziwej natury, nawet cioteczce 艁ucji.
鈥 Zauwa偶y艂a艣, jak ostatnio namno偶y艂o si臋 dziwnych wypadk贸w? Napady na antykwariuszy, od groma w艂ama艅, po偶ar na Wstecznym Gaju, porwania urz臋dnik贸w ministerialnych... Wszyscy jak jeden m膮偶 m贸wi膮 o zamaskowanych napastnikach. Nikt nie wspomina o 艣miercio偶ercach, ale po czym pozna膰 艣miercio偶erc臋? Maj膮 swoje maski ko艣ciotrup贸w...
鈥 Kt贸rych u偶ywaj膮 jedynie na oficjalnych spotkaniach. Nie s膮 idiotami 鈥 stwierdzi艂a cierpko Ewa. 鈥 Wiesz co艣 wi臋cej o antykwariuszach?
鈥 Tyle co vox populi, drogie dziecko. 鈥 Ciotce najwyra藕niej ul偶y艂o, cho膰 Ewa nie by艂a pewna dlaczego. 鈥 To kolejna szajka o mi臋dzynarodowych mackach. Jak ka偶da szanuj膮ca si臋 mafia, b臋d膮 milcze膰 p贸ki si臋 da. Gin膮 im r贸偶ne przypadkowe przedmioty, co bardzo ich niepokoi. G艂贸wnie stare mechanizmy, zegarki, wysysacze koszmar贸w, lusterka鈥攏iewidki, magiczne pozytywki, klucze, bary艂ki鈥攝agadki. Mo偶esz to sama przeczyta膰 w Proroku. Zostawiaj膮 za sob膮 nieco ba艂aganu, nic wielkiego. Kilku antykwariuszy wysz艂o ze spotkania z przest臋pcami z uszkodzeniami, co nie podoba im si臋 jeszcze bardziej. Jeden znikn膮艂 w tajemniczych okoliczno艣ciach, pozostawiaj膮c za sob膮 tylko plam臋 krwi... 鈥 Tu ciotka zrelacjonowa艂a wygl膮d sceny zbrodni. Z艂oczy艅ca najwyra藕niej uciek艂 przez strych i wystrychn膮艂 na dudka kilku auror贸w. Ewa wybuch艂a 艣miechem, na konkluzj臋 艁ucji, 偶e niekt贸rzy przedstawiciele prawa ze 艣wiec膮 musz膮 szuka膰 swego ty艂ka. 鈥 Ale i tak nie pisn膮 ani s艂owa. Je艣li ju偶, to pr贸buj膮 to rozwik艂a膰 mi臋dzy sob膮. S艂ysza艂am, 偶e kilku typk贸w spod ciemnej gwiazdy znalaz艂o w艂a艣nie zatrudnienie. Antykwariusze s膮 hienami, a hieny maj膮 mocne szcz臋ki.
Ulic膮 przechodzi艂 m臋偶czyzna o nalanej g臋bie. Ciotka spojrza艂a na niego przez szyb臋 i przez chwil臋 na jej twarzy rozkwit艂a nienawi艣膰. Nie skomentowa艂a tego w 偶aden spos贸b.
鈥 Wiesz, czego szukaj膮 艣miercio偶ercy?
鈥 Gdybym wiedzia艂a! 鈥 wykrzykn臋艂a z autentycznym 偶alem w g艂osie 艁ucja. 鈥 W tym nie ma 偶adnego sensu, 偶adnej prawid艂owo艣ci...
Doko艅czy艂y czekolad臋, przerzucaj膮c si臋 ploteczkami. Blackowie byli ostatnio dziwnie rozdra偶nieni, a to w ko艅cu znani kolekcjonerzy. Odrzuci艂y t臋 hipotez臋. W ko艅cu Ewa, jak zwykle, po偶egna艂a ciotk臋 dwoma ca艂usami i obietnic膮, 偶e gdyby us艂ysza艂a co艣 niezwyk艂ego, w te p臋dy poleci do niej z nowin膮.
鈥 Moja dziewczynka 鈥 rzek艂a z uczuciem 艁ucja. 鈥 Jeste艣 wielk膮 kobiet膮 i b臋dziesz jeszcze wi臋ksz膮. I potrzeba ci wielkiego m臋偶czyzny.
Nagle jej oczy rozb艂ys艂y i zawadiacki u艣mieszek uni贸s艂 k膮cik jej ust. Na d艂oni siostrzenicy umie艣ci艂a ma艂膮 plakietk臋.
鈥 Od dzi艣 jeste艣 nieoficjaln膮 cz艂onkini膮. Gdyby艣 kiedy艣 szuka艂a wsparcia, pod膮偶aj za tym znakiem.
鈥Co?...
Ale ciotka ju偶 maszerowa艂a w d贸艂 Pok膮tnej. Ewa wzruszy艂a ramionami i zerkn臋艂a na dziwny symbol. By艂 to pierwszy raz, gdy ujrza艂a wizerunek nadgryzionej marchewki. My艣la艂a, 偶e mo偶e mia艂 jaki艣 zwi膮zek z gor膮c膮 czekolad膮. Jednego by艂a pewna: nikt nie zmusi jej do oblizywania kork贸w od wina. Nigdy.
**
Pierwszy raz od czasu bycia opieprzonym za g艂upi sk艂adnik eliksiru Severus wyl膮dowa艂 na dywaniku u Malfoya. Czekaj膮c przed jego drzwiami na audiencj臋, czu艂 jak w jego g艂owie gromadz膮 si臋 czarne my艣li. Nie czu艂 si臋 w tej chwili wszechmocny ani niezast膮piony. B艂膮d z podrobieniem eliksiru dla Czarnego Pana m贸g艂 by膰 jego ko艅cem w ka偶dym tego s艂owa znaczeniu. Voldemort z pewno艣ci膮 nie tolerowa艂 ludzi, kt贸rzy pr贸bowali go wystrychn膮膰 na dudka. W膮tpliwo艣ci szarpa艂y jego trzewia, gdy pr贸bowa艂 rozwa偶y膰 pozostaj膮ce mu opcje. M贸g艂 o艣wiadczy膰, 偶e dosta艂 wybrakowany sk艂adnik... Ale nie mia艂 na to 偶adnych dowod贸w. Kt贸ry antykwariusz chcia艂by z nim wsp贸艂pracowa膰 za cen臋 nara偶enia swego 偶ycia? Wci膮偶 tak bardzo brakowa艂o mu sprzymierze艅c贸w.
Istnia艂a jeszcze inna ewentualno艣膰. Lucjusz wiedzia艂, 偶e to Severus uwolni艂 jego wi臋藕nia. Ma艂o prawdopodobne, chyba 偶e jeden ze skrzat贸w si臋 wygada艂. M贸g艂 si臋 wygada膰? Mo偶liwe, je艣li zachowanie Muszki by艂o pu艂apk膮, w kt贸r膮 on wpad艂 jak ostatni idiota. Skrzaty s膮 wierne swym panom, dlaczego w tym wypadku mia艂o by膰 inaczej? Dlaczego Snape wierzy艂, 偶e mo偶e by膰 inaczej? By艂 idiot膮, to by艂 fakt. Poczu艂 zaciskaj膮c膮 mu gard艂o panik臋.
Chcia艂 uciec. Chcia艂 ukry膰 si臋 w szafie. Wszystko, byle nie stercze膰 tu, w tym zimnym korytarzu, niczym skazaniec oczekuj膮cy a偶 na jego szyi zaci艣nie si臋 p臋tla szubienicy.
Alcar. Alcar jaki艣tam. By uspokoi膰 my艣li, Severus po raz setny z rz臋du zacz膮艂 rozk艂ada膰 na czynniki pierwsze skomplikowan膮 zagadk臋. Przewracanie zakurzonych wolumin贸w w zakichanej czarodziejskiej bibliotece zaj臋艂o mu lwi膮 cz臋艣膰 wolnego czasu. Nie by艂o faceta w katalogach kolekcjonerskich. 艢wiadczy艂o to jedynie o tym, 偶e nie by艂 偶adnym tam zbieraczem rupieci, ale Snape nie mia艂 w zwyczaju zamartwia膰 si臋 nad fiaskiem eksperymentu, odhaczy艂 wi臋c po prostu jedn膮 z pozycji i ruszy艂 dalej. Przeb艂ysk geniuszu z jego strony sprawi艂, 偶e si臋gn膮艂 po spis czarodziej贸w dziewi臋tnastego wieku zajmuj膮cych si臋 niezbyt dozwolon膮 magi膮. Znalaz艂 tam kilku Alcar贸w i jeszcze trzech Alcariuszy, za艣 mi臋dzy nimi, ku swemu zdumieniu, odleg艂ego kuzyna Alcara Prince'a. Zaintrygowany, wg艂臋bi艂 si臋 w jego 偶yciorys. 呕y艂 we Francji i polerowa艂 dziwaczne rytua艂y ku czci duch贸w o niemo偶liwych do wym贸wienia imionach, by w ko艅cu swego 偶ywota pozwoli膰 si臋 spali膰 na stosie.
Potem zwia艂 tylko po to, by zosta膰 otrutym przez c贸rk臋, kt贸ra w wyniku uczestniczenia w rytua艂ach straci艂a dziewictwo i sp艂odzi艂a b臋karta z duchem o niemo偶liwym do wym贸wienia imieniu. Sceptycy twierdzili, 偶e duchem by艂 jej ojciec.
By艂a to historia fascynuj膮ca sama w sobie, jednak nie wybawi艂a go z k艂opotu. Alcar, kt贸rego szuka艂 powinien wci膮偶 偶y膰, a wszyscy na kt贸rych si臋 natkn膮艂 zgin臋li bardziej lub mniej okrutn膮 艣mierci膮. Alcar Lizzard jedynie dawa艂 pewne nadzieje, gdy偶 znikn膮艂 w tajemniczych okoliczno艣ciach w kwiecie wieku oko艂o roku tysi膮c dziewi臋膰setnego, podczas kolekcjonowania rzadkich odmian orchidei w selwie Ameryki Po艂udniowej.
Severus odrzuci艂 t臋 my艣l jako absurdaln膮 i szuka艂 dalej. Niestety wygl膮da艂o na to, 偶e gdzie艣 na pocz膮tku dwudziestego stulecia imi臋 to wysz艂o z mody. Nie natkn膮艂 si臋 ju偶 na 偶adnych interesuj膮cych Alcar贸w.
Wstyd by艂o si臋 przyzna膰, ale utkwi艂 w martwym punkcie. Zniecierpliwiony, wys艂a艂 nawet list do Franka. Ale w jego skrytce wci膮偶 brakowa艂o odpowiedzi.
Szpiegowanie Malfoya sz艂o mu lepiej. Szczeg贸lnie, 偶e Zgredek zalewa艂 si臋 艂zami wdzi臋czno艣ci na sam widok Snape'a. Severus nie spodziewa艂 si臋, 偶e jego samolubna akcja uratowania ty艂ka gryzipi贸rkowi mog艂a mie膰 tak piorunuj膮cy efekt na ma艂ym skrzacie, ale cieszy艂 si臋 z tego i wykorzystywa艂 Zgredka bezlito艣nie i z premedytacj膮. Dzi臋ki niemu zna艂 kilka wygodnych sekretnych przej艣膰 i by艂 ostrzegany za ka偶dym razem, gdy go艣膰 przyszed艂 odwiedzi膰 Lucjusza. Zna艂 z widzenia wi臋kszo艣膰 przydupas贸w Malfoya. Raz czy dwa ujrza艂 jego szpieg贸w. Postara艂 si臋, by ich twarze wry艂y si臋 w jego pami臋膰.
呕a艂owa艂 jedynie, 偶e 艣ciany gabinetu Lucjusza by艂y d藕wi臋koszczelne. Nie m贸g艂 poj膮膰, co knuje ten m艂ody arystokrata. Ale 偶e knu艂, to pewne. Na pot臋g臋.
Niewiele b臋dzie to jednak warte, je艣li przyjdzie mu zgin膮膰 z r臋ki Voldemorta... Zimny dreszcz przeszy艂 go na wskro艣, gdy drzwi gabinetu Malfoya otworzy艂y si臋 z hukiem i wyszed艂 ze 艣rodka bardzo poirytowany drab. Gdy go mija艂, splun膮艂 na ziemi臋 ze z艂o艣ci膮.
鈥 Severus, wejd藕.
By艂 mi艂y. Nazwa艂 go po imieniu. Czy偶by jednak eliksir uszed艂 mu p艂azem? Chyba 偶e to pu艂apka i za chwil臋 go z艂api膮 i zaknebluj膮...
鈥 Tak, Lucjuszu?
鈥 Czarny Pan jest zadowolony z twojej pracy.
Uda艂o si臋! A jednak uda艂o! Dwa tygodnie stresu i niepewno艣ci, ale Snape to zrobi艂! Przechytrzy艂 samego Voldemorta! Czu艂 jak to uczucie ro艣nie, wype艂nia go... By艂 wielki.
鈥 Nie wyfru艅 przez okno, Snape. 鈥 Na twarzy Lucjusza pojawi艂 si臋 ma艂y u艣mieszek. Severus opami臋ta艂 si臋.
鈥 To dla mnie prawdziwa rozkosz pracowa膰 dla niego 鈥 rzek艂 z kurtuazj膮.
鈥 Szczeg贸lnie 偶e ci za to p艂ac膮. 鈥 Mina Lucjusza spowa偶nia艂a. 鈥 S艂uchaj, Snape. Mam do ciebie spraw臋. W t臋 sobot臋 odb臋dzie si臋 u mnie wa偶na uroczysto艣膰. S艂ysza艂e艣 o Balu Debiutantek? Tak, w艂a艣nie ta. Zjedzie si臋 mn贸stwo wa偶nych go艣ci, kt贸rzy b臋d膮 si臋 pl膮ta膰 po mojej posiad艂o艣ci, myszkowa膰... Nie chcia艂bym, 偶eby wiedzieli, nad czym pracujesz. Jestem wi臋c zmuszony poprosi膰 ci臋, by艣 tej nocy znajdowa艂 si臋 poza rezydencj膮. Daj臋 ci wi臋c dzie艅 wolnego. Odwied藕 rodzin臋 lub upij si臋 na um贸r w barze, baw si臋 dobrze.
Ca艂a rado艣膰 wyparowa艂a z Severusa. Poczu艂 偶al. I zazdro艣膰.
鈥 Jak mi艂o.
鈥 Jeszcze par臋 lat 鈥 pocieszy艂 go Lucjusz. 鈥 Staniesz si臋 Kim艣. Nie ogonisz si臋 od bali.
艁aski bez, pomy艣la艂 z ponurym zaci臋ciem Snape. Skoro traktuj膮 go tu jak psa i wyrzucaj膮 za drzwi, gdy tylko przychodz膮 go艣cie... Oho, zna psie przej艣cia do rezydencji Wielkiego Malfoya. Pojawi si臋, cho膰by na z艂o艣膰. I b臋dzie si臋 艣wietnie bawi艂.
11.
- Znasz m艂odego Malfoya?
- S艂ysza艂am wystarczaj膮co o tej rodzinie. Jego ojciec nie stroni艂 od uciech kt贸re rozprz臋gaj膮 umys艂 i wol臋...
G艂os starej arystokratki by艂 ci臋ty i pompatyczny. Jej grubiutka kole偶anka zachichota艂a.
- Ach, Lucjusz. Lucjusz jest inny. Trzyma w gar艣ci rodzinne interesy. Nikt nigdy nie widzia艂 by zachodzi艂 do salon贸w gier czy dom贸w rozpusty... I jest wprost czaruj膮cy. Ma te偶 偶on臋 z domu Black贸w, a wiesz 偶e oni rozwa偶nie dobieraj膮 swych kandydat贸w.
- Blackowie!...
Plotkuj膮ce damy do艂膮czy艂y do jeziora g艂贸w wype艂niaj膮cego obszern膮 sal臋 balow膮. Naje偶one setkami 艣wiec kandelabry i pod艂ogi z bia艂ego marmuru gra艂y ze sob膮 w 艣wietlnego berka. Ci臋偶kie kotary ze z艂otog艂owiu zas艂ania艂y wysokie okiennice, ozdobione filigranowymi kolumienkami. Masywne drzwi na lewo prowadzi艂y do jadalni, na prawo - do palarni. Ta sala od ponad pi臋膰dziesi臋ciu lat nie widzia艂a 偶adnej wi臋kszej uroczysto艣ci. Teraz, uprz膮tni臋ta przez zwarty pu艂k skrzat贸w, b艂yszcza艂a na nowo odkryt膮 urod膮.
Lucjusz, wraz z 偶on膮 od progu witaj膮c mo偶nych go艣ci, nie posiada艂 si臋 z dumy. Nareszcie, ach nareszcie wyst臋powa艂 przed tym napuszonym towarzystwem nie jako syn marnotrawny lecz jako najprawdziwszy lew salonowy. Narcyza pocz膮tkowo kr臋ci艂a nosem na wydatki, ale gdy przedstawi艂 argumenty, 偶e po spadni臋ciu z ich bark贸w lwiej cz臋艣ci koszt贸w utrzymania kampanii politycznej Voldemorta i tak wyjd膮 na plus, musia艂a mu przyzna膰 racj臋. Organizacja tego balu wi膮za艂a sie ze znacznym presti偶em w towarzystwie i wywindowa艂a Lucjusza skuteczniej ni偶 jego ostatnie sukcesy w interesach. Pieni膮dze pieni臋dzmi, ale w niekt贸rych miejscach trzeba bywa膰. Nagle nazwisko Malfoy sta艂o si臋 modne. Zacz臋to o nim m贸wi膰.
Strojni go艣cie wlewali si臋 do jego posiad艂o艣ci przez otwarte na o艣cie偶 wrota. Strumie艅 zdawa艂 si臋 nie mie膰 ko艅ca. Skrzaty kr膮偶y艂y mi臋dzy go艣膰mi, odbieraj膮c wierzchni膮 odzie偶 i wr臋czaj膮c aperitify. Na podw贸rcu parkowa艂y kolejne powozy: Blackowie, Carolbridge'owie, Merlowowie, Crouchowie, Flintowie, Rookwoodowie, Longbottomowie, Lestrange'owie... Niekt贸rzy nie zostali zaproszeni, tak jak rodziny Potter贸w czy Weasley贸w, ha艅bi膮cych si臋 utrzymywaniem kontakt贸w ze szlamami i innym wykoleje艅stwem. Zabrak艂o rod贸w kiedy艣 wielkich i s艂ynnych, ale wymar艂ych w dwudziestym wieku, a wi臋c Donleon贸w, Wright贸w... By艂y i takie rody kt贸re cho膰 nie znikn臋艂y, to ostatni ich cz艂onkowie, 偶ywe skamieliny, od dawna nie pokazywali si臋 w towarzystwie. Cho膰by Tycjan Pickwick, ponadstuletni staruszek zajmuj膮cy si臋 hodowl膮 chart贸w, czy Atena Prince zwana Rud膮 Suk膮 z Princehall z powodu z艂o艣liwego charakteru kt贸rego naby艂a po 艣mierci ma艂偶onka.
Ju偶 niemal wszyscy przybyli. Narcyza oddali艂a si臋, by zajrze膰 do antykamery, gdzie niecierpliwie czeka艂y debiutantki. Sp臋dzi艂a tam chwil臋, dodaj膮c im ducha. Ona sama niedawno prze偶y艂a te chwile l臋ku i niepewno艣ci, po raz pierwszy zaprezentowana towarzystwu jako kobieta. Moja pi臋kna kobieta, pomy艣la艂 z dum膮 Lucjusz.
- Witaj kuzynie! - wykrzykn膮艂 Conway, k艂aniaj膮c mu si臋 zamaszy艣cie. - Nie藕le odnowi艂e艣 te stare 艣mieci!
Lucjusz odpowiedzia艂 mu ch艂odnym u艣miechem. Dzi艣 to on by艂 tu panem. Dzi艣 pokazywa艂, 偶e mimo wszelkich przeciwno艣ci nadal pozostawa艂 niez艂amany. To by艂 dzie艅 jego tryumfu.
**
- Tw贸j Walden ju偶 tu jest! Szuka ci臋!
- Cudownie - rzek艂a bez przesadnego entuzjazmu Ewa.
Macnair by艂 dzi艣 dla niej przede wszystkim przeszkod膮 do ostro偶nego wymini臋cia. Gra warta 艣wieczki, bior膮c pod uwag臋 wysoki status Merlow贸w. Byli oni prawdopodobnie jedynymi, kt贸rzy bez 偶adnych konsekwencji mogli przewozi膰 kontraband臋, wi臋c nale偶a艂o z nimi zawrze膰 jaki艣 rozs膮dny uk艂ad. Wpierw jednak musia艂a stworzy膰 atmosfer臋 sprzyjaj膮c膮 rozmowom. 艢linka ju偶 jej ciek艂a na my艣l o polowaniu. Wiedzia艂a, 偶e b臋dzie wy艣mienicie si臋 bawi膰.
Tu偶 za ni膮, trajkotki emocjonowa艂y si臋 tym ile ta艅c贸w przeta艅cz膮 i z kt贸rym dziedzicem wielkiego rodu. Ba艂y si臋, 偶e kto艣 nie zapisze si臋 na ich bileciku lub wprost przeciwnie, emanowa艂y pewno艣ci膮 siebie.
Ewa oczekiwa艂a, przyczajona.
Dziewczyna kt贸ra od talii osy odros艂a o dobre dwadzie艣cia centymetr贸w martwi艂a si臋, czy jej suknia wywrze dostatecznie wstrz膮saj膮ce wra偶enie. Eulalia wachlowa艂a si臋 rz臋sami, szepcz膮c r贸偶ne rozmaito艣ci, wi臋kszo艣膰 z nich zbere藕nych, na temat m艂odego Blacka. Lyria rumieni艂a si臋 i chichota艂a perli艣cie w odpowiedzi.
Ewa planowa艂a kolejne posuni臋cia.
Wreszcie rozpocz臋艂a si臋 oficjalna prezentacja.
- Rozkwit艂y nam jak p膮ki r贸偶 na wiosn臋, by teraz, w pe艂ni lata objawi膰 si臋 nam w ca艂o艣ci swej krasy. Towarzyszy艂y nam dot膮d jako dzieci, teraz za艣 staj膮 mi臋dzy nami jako m艂ode kobiety, pe艂nokrwiste czarownice. Oto i one! Debiutantki!
- Po co艣 obwiesi艂a si臋 tymi bursztynami? G艂upia pinda! Pustog艂owa idiotka! - rzek艂 uroczo jej brat, gdy nieco wcze艣niej tego dnia zajrza艂 bez pozwolenia do jej pokoju. - I tak wygl膮dasz jak szczur, po co si臋 jeszcze wydurniasz? Nie wiesz, 偶e Macnairowie za co艣 takiego zjedz膮 ci臋 偶ywcem?
- Precz st膮d! Nie masz prawa ogl膮da膰 debiutantki przed balem! - odwarkn臋艂a mu Ewa z lodowat膮 wy偶szo艣ci膮.
- G艂upota przez ciebie przemawia! B臋d膮 ci臋 wytykali palcami, zobaczysz, ma艂a purchawko.
- Precz!
Drzwi zareagowa艂y na jej rozkaz i trzasn臋艂y braciszkowi przed nosem.
Nie wiedzia艂a, czemu akurat teraz przypomnia艂a sobie tamt膮 rozmow臋. Mo偶e odezwa艂o si臋 w niej ukryte zdenerwowanie? Zwykle nie zwraca艂a uwagi na g艂upi膮 gadanin臋 jej braciszka. Przed ni膮 t艂umek debiutantek topnia艂, gdy dziewczyny kolejno wkracza艂y do sali balowej.
- Ewa Maria z domu Rookwood贸w!
Wysz艂a w blask 艣wiec, st膮pa艂a po dywanie z p艂atk贸w bia艂ych r贸偶 i s艂ucha艂a braw bitych jej przez arystokrat贸w. Jej narzeczony ju偶 na ni膮 czeka艂. Nie wygl膮da艂 w tym momencie na zbyt szcz臋艣liwego. Widzia艂a wyraz twarzy jego matki, gdy ta ujrza艂a bursztynow膮 koli臋 i z pe艂nego akceptacji u艣miechu pozosta艂 gniewny grymas.
- Lady - rzek艂a z gracj膮 Ewa, udaj膮c ca艂kowita ignorantk臋.
Walden odci膮gn膮艂 j膮 za 艂okie膰. Nad jego czo艂em zbiera艂y si臋 burzowe chmury, zapowied藕, 偶e za chwil臋 ugodzi j膮 pierwsza b艂yskawica. Ewa podda艂a si臋 mu, nie zamierzaj膮c a偶 tak wypr贸bowywa膰 swego szcz臋艣cia.
- Za艂o偶y艂a艣 bursztyny - rzek艂 gro藕nie jej narzeczony. Pr贸bowa艂 na potrzeby rzeszy gapi贸w utrzyma膰 neutraln膮 min臋, lecz wychodzi艂o mu co艣 w rodzaju nerwowego p贸艂u艣miechu.
- 艁adnie mi w nich, prawda? - Ewa zamruga艂a niewinnie.
- Za艂o偶y艂a艣 cholerne bursztyny!
- Widzisz w tym jaki艣 problem?
- A ty 偶adnego nie widzisz? Zupe艂nie 偶adnego?
Walden najwyra藕niej si臋 rozkr臋ca艂. Wiedz膮c, 偶e w tym stanie ducha jej narzeczony nie b臋dzie w stanie sformu艂owa膰 偶adnej koherentnej my艣li Ewa postanowi艂a zastosowa膰 metod臋 uniku. Opuszcza艂a plac bitwy.
- Nie, Walden, nie widz臋. Wiesz co, zostawi臋 ci臋, 偶eby艣 troszk臋 och艂on膮艂. Mo偶e do pierwszego ta艅ca uspokoisz si臋 na tyle by艣my mogli spokojnie porozmawia膰. Pan Avery, witam! Czy pan te偶 uwa偶a, 偶e nie do twarzy mi w bursztynach?
Wysoki m艂odzieniec przez u艂amek sekundy zdawa艂 si臋 jej nie zauwa偶a膰, nim jego marzycielskie spojrzenie wreszcie zogniskowa艂o si臋 na Ewie.
- Dodaj膮 ciep艂ego blasku pani oczom - rzek艂 z galanteri膮 Julian. - Jednak w swej bezczelno艣ci 艣miem rzec, 偶e jak na przysz艂膮 lady Macnair pope艂nia pani nie lada niedyskrecj臋.
Wy艣mienicie, pomy艣la艂a Ewa. Zdepcz mnie, wymieszaj z 艂ajnem hipogryfa.
- Naprawd臋? Nie s膮dzi艂am, 偶e oka偶e si臋 to a偶 tak wielk膮 zadr膮 w boku mego narzeczonego. To przecie偶 tylko niewinne bursztyny - zachichota艂a. - Ostatni膮 rzecz膮 kt贸rej pragn臋艂am by艂o ura偶enie go.
- Krew nie woda, lady Rookwood - rzek艂 ze 艣miertelnie powa偶na min膮 Julian. - A krew Macnair贸w wiele razy zosta艂a przelana r臋k膮 Merlow贸w. Bursztyny, krwawica drzewa, symbolizuj膮 zbrodnie kt贸re dokona艂y si臋 za spraw膮 tego rodu. S膮dzi艂a pani, 偶e Merlowowie bez powodu wybrali sobie amber jako kamie艅 rodowy?
Oczywi艣cie 偶e nie, pomy艣la艂a Ewa. Ich fortuna po waszych gor膮cych trupach. Guzik obchodzi艂 j膮 honor rodu, kt贸rego niebawem mia艂a sta膰 si臋 cz艂onkiem. By艂 tylko kolejn膮 kart膮 w jej talii. Metodyka dzia艂ania starych Merlow贸w, tych z poprzedniego stulecia, ogromnie jej imponowa艂a. Stosuj膮c zasady twardego biznesu stali si臋 pierwsz膮 pot臋g膮 morsk膮 dziewi臋tnastego wieku na skal臋 europejsk膮. I cho膰 Grindelwald w swej kr贸tkowzroczno艣ci wybi艂 ich niemal do nogi, ubzdurawszy sobie 偶e stanowi膮 zagro偶enie, gdy nie chcieli podpisa膰 z nim umowy na wy艂膮czno艣膰 us艂ug, to pozosta艂e resztki radzi艂y sobie 艣wietnie. I korzysta艂y ze 艣wiat艂ych rad ojc贸w.
Ewa uda艂a, 偶e przyjmuje krytyk臋 z pokor膮.
- Odzwyczai艂am si臋 zwraca膰 uwag臋 na drobiazgi. Nierozs膮dnie z mojej strony. Powinnam przeprosi膰 narzeczonego.
- Te drobiazgi stanowi膮 fundament naszej kultury - rzek艂 uniesionym g艂osem Avery. Z jego tonu mo偶na by艂o s膮dzi膰, 偶e za chwil臋 wyg艂osi jakie艣 objawienie. Byle nie wierszem, pomy艣la艂a Ewa i wzdrygn臋艂a si臋 w duchu. - Tworz膮 nas w r贸wnym stopniu co nasza historia. Zna pani ten symbol?
Wskaza艂 na ozdobny motyw na swojej szacie.
- Nie - rzek艂a Ewa z mink膮 s艂odkiej idiotki.
- Cz艂onkowie mego rodu pe艂nili w Radzie Milord贸w funkcje klucznika. Ten symbol, cz臋艣膰 naszego herbu, jest jedynym co nam pozosta艂o.
- To smutne. Naprawd臋 smutne.
- Jeste艣my z tego dumni. - Julian zadar艂 nos pod niebo.
Zabrzmia艂y pocz膮tkowe takty walca.
- Uczyni mi pani ten zaszczyt?
- Niestety! Pierwszy i drugi taniec jest zarezerwowany dla mego narzeczonego. Ale trzeci b臋dzie pa艅ski.
Walden boczy艂 si臋 lekko, ustawiwszy si臋 do niej profilem. Mia艂a nadziej臋 偶e wszystko s艂ysza艂.
- No ju偶, chmurnooki ukochany. Widz臋, 偶e pope艂ni艂am wielki nietakt. Ale tak bardzo chcia艂am ci si臋 spodoba膰.
Musn臋艂a d艂oni膮 jego g艂adki policzek. Odchyli艂 g艂ow臋 jakby chcia艂 unikn膮膰 jej dotyku.
- Jeste艣 g艂upi膮 kwok膮 - burkn膮艂. - Cho膰, zata艅czymy, nim pomy艣l膮, 偶e z tob膮 zerwa艂em.
Ruszyli na parkiet. Walden 艣ciska艂 jej d艂o艅 tak bardzo, 偶e a偶 zdr臋twia艂a. Widz膮c roze艣miane pary dooko艂a, pary z oczyma b艂yszcz膮cymi szcz臋艣ciem, wiruj膮ce w takt: czerwie艅-czer艅-czerwie艅-czer艅-b艂臋kit-czer艅, jak na karuzeli, Ewa po raz kolejny zacz臋艂a si臋 zastanawia膰 o co tu do diaska chodzi. Czy ona by艂a w jaki艣 spos贸b wybrakowana, czy oni byli idiotami. Wybra艂a opcj臋 drug膮. Sentymentalni g艂upcy, ot co. Nie wiedzia艂a, dlaczego zdawa艂a si臋 by膰 jedyn膮 kt贸ra pojmowa艂a 艣wiat jako skomplikowan膮 maszyneri臋, gdzie naci艣ni臋cie odpowiednich guzik贸w uruchamia艂o odpowiednie funkcje. I j膮 sam膮 jako wykwalifikowanego magmechanika.
- Moja matka jest w艣ciek艂a - sykn膮艂 jej do ucha po sko艅czonym ta艅cu Walden. - Zdejmiesz to natychmiast, albo nie zbli偶aj si臋 do mnie.
Do niej tak m贸wi艂? Ewa by艂a zdumiona i zgorszona. Obrazy nap艂yn臋艂y jej do g艂owy. R贸偶ne obrazy, przewa偶nie ma艂o przyjemne.
- Nie jeste艣 moim ojcem.
- Nie, ale nied艂ugo b臋d臋 kim艣 wi臋cej. Wi臋c naucz si臋 zachowywa膰.
Naprawd臋 do niej tak m贸wi艂! Ewa nie by艂a ju偶 taka pewna czy ze swojej strony chce, by by艂 kim艣 wi臋cej. Zrobi艂a pokaz ura偶onej pi臋kno艣ci i ostentacyjnie ruszy艂a w kierunku toalety. Ruch po prawej upewni艂 j膮, 偶e nie b臋dzie sama. W艣r贸d rozlicznych wielkopa艅skich ploteczek o tym komu lepiej idzie w interesach, z kt贸r膮 parti膮 polityczn膮 najlepiej sie zwi膮za膰 i czyj syn najbardziej narozrabia艂 us艂ysza艂a ma艂o przychylne komentarze na sw贸j temat. Nic czego nie mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰. U艣miechn臋艂a si臋 w duchu, za艂atwi to za chwil臋. Teraz mia艂a co艣 wa偶niejszego na g艂owie.
Udawa艂a, 偶e poprawia makija偶 gdy w lustrze b艂ysn臋艂a kobieca twarz o oczach jak kawa艂ki lodu. Pod grub膮 warstw膮 pudru kry艂a si臋 dwudziestopi臋ciolatka o duszy zgorzknia艂ej ponad wiek. O Dianie Merlow m贸wiono, 偶e jest okrutna i bezwzgl臋dna. Mia艂o jej to dawa膰 nadzwyczajne powodzenie w interesach.
- M贸wi膮, 偶e wi膮偶esz si臋 z Macnairami. Wielka strata dla ciebie, m艂oda damo. To rodzina przeci臋tniak贸w bez wielkiego maj膮tku ani inicjatywy.
- Mo偶e mam 偶yczenie zwi膮za膰 si臋 z przeci臋tniakiem. Mo偶e go kocham.
- Gdyby w istocie tak by艂o, nie za艂o偶y艂aby艣 tej bi偶uterii - odpar艂a Diana z porozumiewawczym u艣mieszkiem. - Chcesz wi臋c przeci臋tniaka, by niewiele kosztowa艂 i jeszcze mniej zawadza艂? Ale zwa偶, 偶e istniej膮 r贸偶ne typy przeci臋tniak贸w, wi臋kszo艣膰 z nich to brutale. Testujesz wi臋c swego przeci臋tniaka? A mo偶e chcesz go mie膰 z g艂owy?
Ewa spojrza艂a na Dian臋 z ukosa.
- Naprawd臋 tylko o to mi chodzi?
Nagle lady Merlow jako艣 och艂od艂a. Straci艂a t膮 porozumiewawcz膮, kumplowsk膮 postaw臋. W jej oczach pojawi艂 si臋 nowy, stalowy b艂ysk.
- Nie wchodz臋 w uk艂ady z Macnairami. 呕adne.
Zabrzmia艂o to jak gro藕ba. Szczera i bezpo艣rednia. Merlow rzeczywi艣cie nie zamierza艂a wchodzi膰 w 偶adne uk艂ady z Macnairami, bez wzgl臋du ile mog艂aby na tym zyska膰 b膮d藕 straci膰. Ewa poczu艂a niepok贸j.
- A co z Rookwoodami?
- A co Rookwood m贸g艂by mi zaofiarowa膰? Wasze interesy nie pokrywaj膮 si臋 z moimi. Poza tym, mnie bardzo trudno zadowoli膰.
Z tymi s艂owy opu艣ci艂a 艂azienk臋. Ewa zakl臋艂a w duchu. Merlow by艂a trudnym orzechem do zgryzienia. Odgadni臋cie, co te偶 mo偶na by z艂o偶y膰 w daninie kapry艣nej g艂owie rodu mo偶e si臋 okaza膰 trudne, je艣li nie niemo偶liwe.
Ewa musia艂a to jeszcze raz dok艂adnie przemy艣le膰. Tak jak i ewentualne zerwanie zar臋czyn. Nie by艂o jej z tym na r臋k臋. Walden stanowi艂 wygodn膮 opcj臋. Samotna kobieta, panna, w jej sferach by艂a obserwowana wnikliwie przez 艣rodowisko. A ona nie chcia艂a setki ciekawskich oczu na sobie, gdy przygotowywa艂a najwi臋kszy przekr臋t dziej贸w.
Bursztynowa kolia i kolczyki wyl膮dowa艂y w koszu na 艣mieci. Spe艂ni艂y sw膮 rol臋.
**
M艂ode damy wirowa艂y w ta艅cu z kawalerami - wszystkie z wyj膮tkiem Ewy Rookwood kt贸ra sta艂a w k膮cie 艣wiec膮c go艂膮 szyj膮. Jej narzeczony by艂 jednak nieprzejednany i mimo tak oczywistego pokazu skruchy nie zaprosi艂 jej do ta艅ca. Wiele kobiet, kt贸re jeszcze niedawno m贸wi艂y o nietakcie z jej strony, a nawet skandalu, teraz rozmawia艂y o Ewie ze wsp贸艂czuciem i wytyka艂y Waldenowi zaci臋to艣膰. Lucjusz tak偶e czu艂 dezaprobat臋 i wsp贸艂czu艂 swej przyjaci贸艂ce. Walden by艂 w ko艅cu niez艂ym idiot膮. Ale nie mia艂 teraz czasu na osobiste tragedie. Poprosi艂 wi臋c Narcyz臋, by przej臋艂a jego rol臋 w pocieszaniu m艂odej lady. Sam w po艣piechu uda艂 si臋 do niewielkiego gabinetu do kt贸rego wej艣cie schowane by艂o za ozdobn膮 kolumienk膮 palarni.
- Czego ode mnie chcesz? - spyta艂 Richard Rookwood, mru偶膮c dziwne, z艂otawe oczy. Nawet gdyby Lucjusz nie wiedzia艂 z jakiego fachu czerpie zyski jego rozm贸wca, i tak na widok jego demonicznej twarzy odczuwa艂by co艣 w rodzaju podbarwionej obrzydzeniem fascynacji. Czarny Pan mia艂 o nim bardzo wysokie mniemanie.
- Asysty. Tropy kt贸re nasz Pan raczy艂 mi podes艂a膰 s膮 dla mnie m臋tne jak brudne wody rzeki Ganges. Jestem cz艂owiekiem interesu. To wymaga nieco innego rodzaju sprytu. Ale ty... Twoja ekspertyza obejmuje w艂a艣nie takie dziedziny. W艂a艣ciwie to dlaczego nie tobie zlecono to zadanie?
Rookwood za艣mia艂 si臋 cicho, gro藕nie.
- S膮dzisz, 偶e Czarny Pan nie zada艂 mi ju偶 tego pytania? S膮dzisz, 偶e nie odpowiedzia艂em mu, 偶e wedle mej najlepszej wiedzy 贸w artefakt magiczny nie istnieje? Chcia艂, bym si臋 tym zaj膮艂, ale mia艂em ju偶 wystarczaj膮co istotnych misji na g艂owie, wi臋c przekona艂em go, 偶eby zleci艂 to komu艣 innemu. Zasugerowa艂em kogo艣, kto potrzebuje si臋 wykaza膰. Kogo艣 z... u艂a艅sk膮 fantazj膮.
Lucjusz poczu艂, 偶e si臋 czerwieni.
- Podda艂em nawet tropy, rzeczy kt贸re trzeba by艂o sprawdzi膰 najpierw. Twoim zadaniem by艂o tylko za nimi pod膮偶y膰. Nie jeste艣 do tego zdolny?
- Zaprowadzi艂y mnie praktycznie donik膮d! Moneta z Gringotta okaza艂a si臋 fa艂szywk膮, a naszyjnik artefaktem krwio偶erczej mugolskiej bogini, ca艂kowicie pozbawionym magii. Nie b臋d臋 ju偶 nawet wspomina膰 o ca艂ej stercie bezu偶ytecznych mechanizm贸w...
- Znalaz艂e艣 kamie艅?
- Znalaz艂em w艂a艣ciciela. Ale pieprzony Gryfon odm贸wi艂 mi oddania go. My艣l臋, 偶e trzyma kamie艅 w Ministerstwie, ale jak mog臋 w艂ama膰 si臋 do Ministerstwa?
- Byli jeszcze antykwariusze. Oni...
- M贸wisz mo偶e o Javierze Terrence'u? - Rookwood zgromi艂 go wzrokiem, ale Lucjusza ma艂o to rusza艂o. Musia艂 to z siebie wyrzuci膰 zanim zaleje go nadmiar goryczy. - Macnair i Goyle wys艂ali swoich t臋pych synalk贸w by porachowali mu ko艣ci. W wyniku ich zdezorganizowanych i krety艅skich dzia艂a艅 facet wyzion膮艂 ducha zanim zd膮偶y艂 wydali膰 z siebie cho膰 jedn膮 po偶yteczn膮 informacj臋. Koguciki zdo艂a艂y przy tym sfajczy膰 spory kawa艂ek Wstecznego Gaju i zaalarmowa膰 sztab auror贸w.
- A cia艂a nigdy nie znaleziono - dorzuci艂 z sardonicznym u艣mieszkiem Rookwood.
- S膮dzisz, 偶e on wci膮偶 偶yje?
- S膮dz臋, 偶e Terrence to podst臋pna 偶mija. Hm... - Wygl膮da艂 jakby zamy艣li艂 si臋 g艂臋boko. - My艣l臋, 偶e wiem czego ci potrzeba. Wykwalifikowanej kadry. Znam rodzin臋... nazwijmy ich prywatnymi detektywami. Na w艂asny spos贸b s膮 doskonali - gdy chc膮 wydusi膰 z kogo艣 prawd臋, to nie ma takiej si艂y kt贸ra by si臋 im opar艂a. Ale ich us艂ugi nie s膮 tanie.
Lucjusz uni贸s艂 brwi. Biznes to biznes.
- M贸w 艣mia艂o.
- S艂ysza艂e艣 o ma艂偶e艅stwie Carrow贸w?
A kto by nie s艂ysza艂. Stanowili jedn膮 z zagadek magicznego 艣wiata. Oficjalnie w艂a艣ciciele niewielkiego sklepu z obuwiem na Nokturnie. Jego wn臋trze zawsze pachnia艂o czym艣 metalicznym i dra偶ni膮cym nozdrza.
- Maj膮 dw贸jk臋 uroczych bli藕niak贸w, wyrzuconych z Hogwartu za zn臋canie sie nad zwierz臋tami. Jaka jest ich cena?
- W tych sprawach nie uznaj膮 galeon贸w.
- Czemu? Przyzwoity pieni膮dz.
- Twierdz膮 偶e galeony szcz臋艣cia nie daj膮. Nie twierdz臋, 偶e nie s膮 stukni臋ci. Lecz nie martw si臋, jestem w posiadaniu pewnego artefaktu, za kt贸ry zrobi膮 wszystko o co ich poprosisz. To jeden z ich rodowych no偶y.
- B臋d臋 wi臋c winien tobie. - Lucjusz nie by艂 zdziwiony. - Jaka wi臋c jest twoja cena?
- Nic, czego nie m贸g艂by艣 mi da膰 - odpar艂 z mi艂ym u艣miechem Rookwood. - Odbior臋 op艂at臋 kiedy uznam za stosowne. Powodzenia w poszukiwaniu Jedynej.
Czy to by艂o tylko z艂e przeczucie? Lucjusz dozna艂 chwilowo wra偶enia, 偶e rozmowa z Richardem robi si臋 odrobin臋 zbyt dziwaczna jak na jego gust. Ale, w biznesie zawsze istnia艂 pewien element ryzyka. Pami臋taj膮c o tym, przypiecz臋towa艂 umow臋 u艣ciskiem d艂oni.
**
Przypominaj膮cy wymi臋toszonego stracha na wr贸ble ch艂opak s艂ucha艂 tego wszystkiego, przyczajony za cienk膮 艣cian膮. Przyciska艂 ucho do niewielkiej szpary i stara艂 si臋 nie oddycha膰, a w jego 艂epetynie k艂臋bi艂y sie najrozmaitsze my艣li. Wreszcie, po tylu dniach skradania si臋 i podgl膮dania jego cel zosta艂 osi膮gni臋ty. Lucjusz odby艂 rozmow臋 poza 艣cianami swego gabinetu.
Nie m贸g艂 wprost uwierzy膰 w chwilowe zidiocenie Malfoya, kt贸ry do tej pory jawi艂 mu sie jako posta膰 do艣膰 b艂yskotliwa. Czarodziej nie wchodzi w uk艂ady z nekromant膮, chyba 偶e warunki umowy s膮 bardzo precyzyjnie okre艣lone. A mo偶e Lucjusz by艂 tak naprawd臋 Gryfonem, kt贸ry przypadkiem tylko wyl膮dowa艂 w Slytherinie?
Lub po prostu nie wiedzia艂 w co si臋 pakuje. Sam przyzna艂, 偶e jest ekspertem w innych dziedzinach. I facetem z... u艂a艅sk膮 fantazj膮. Ch艂opak przygryz艂 wargi by nie parskn膮膰 艣miechem.
I ta... Jak oni to okre艣lili? Ach, Jedyna. W 偶yciu swoim nie s艂ysza艂 o czym艣 takim. Lucjusz pr贸bowa艂 to zdoby膰 dla Czarnego Pana. To mia艂o sens. Ale co mog艂o by膰 tak niedost臋pne i dziwaczne, 偶e nawet nekromanta si臋 od tego od偶egnywa艂?
Legenda, podpowiedzia艂a mu nagle intuicja. Tylko g艂upcy i romantycy ruszali w pogoni za legend膮. Czarny Pan nie by艂 g艂upcem ani romantykiem, lecz lubi艂 przekracza膰 granice magii znanej. Je艣li uwierzy艂by wystarczaj膮co w prawdziwo艣膰 czego艣, co istnia艂o tylko w mitologii, ca艂kiem mo偶liwe, 偶e spr贸bowa艂by to dosta膰 w swoje r臋ce.
Nagle Severus wiedzia艂, gdzie powinien szuka膰 tajemniczego Alcara. Ju偶 czu艂 przenikaj膮c膮 go od czubka g艂owy do koniuszk贸w palc贸w satysfakcj臋. To b臋dzie prawdziwe wyzwanie.
**
艁ucja Greengrass gardzi艂a 艣wiatem ploteczek i zawoalowanych z艂o艣liwo艣ci, jednak bra艂a cz臋sto udzia艂 w tym niecnym procederze, gdy偶 nigdy nie by艂o wszak wiadomo jaka wielka sensacja mo偶e kry膰 si臋 w pozornie niewinnym szkalowaniu bli藕nich. Eleganckie damy, zachowuj膮c pe艂n膮 kultur臋, dar艂y si臋 nawzajem pazurami jak rozjuszone harpie. W tym towarzystwie 偶adna tajemnica nie mog艂a ni膮 d艂ugo pozosta膰.
- Jestem pewna, 偶e Mirra nie spodziewa艂a si臋 takiego obrotu spraw, biedaczka.
- Gdyby mniej interesowa艂a sie jedzeniem, a wi臋cej dyskrecj膮, nie wypapla艂aby temu kuchcikowi o sekretnym przej艣ciu i jej rodzina nie mia艂aby teraz na karku aurorskiego dochodzenia.
- Ale偶 co oni mogli tam wykry膰? Przecie偶 McIntoshowie to taka mi艂a rodzina. Od lat zajmuj膮 si臋 propagowaniem sztuki kulinarnej...
- A chcia艂aby艣 wiedzie膰, czym oni doprawiaj膮 twoje posi艂ki?
- Och, moje serce! Nie m贸wcie mi, 偶e...
- Szara lukrecja. - Kobieta zni偶y艂a g艂os do konspiracyjnego szeptu.- I ca艂e stosy tego. Wszystko 艣wie偶utkie, tak jak poradniki warzycieli nakazuj膮. Uzale偶nia na tyle, by艣 nie mog艂a powstrzyma膰 si臋 przed powrotem do ich restauracji.
- To... To okropne!
- Drogie panie, rozsiewacie plotki. To nie przystoi. - Walburga Black u艣miechn臋艂a si臋 ma艂o przyja藕nie. Zamilk艂y, gdy偶 pani Black znana by艂a z dowcipu tak ostrego, 偶e rani艂 skuteczniej ni偶 miecz. - Mo偶e i Mirra ubiera si臋 w 艣wi艅ski r贸偶 oraz za wiele je, ale to m膮dra dziewczyna. Prosi臋ta s膮 w ko艅cu znane ze znacznej inteligencji. - Znowu ten u艣miech, jakby 偶yczy艂a ca艂emu 艣wiatu wszystkiego najgorszego. - To nie ona wpu艣ci艂a kuchcika, sam si臋 wpu艣ci艂 u偶ywaj膮c has艂a wydobytego od pracuj膮cego w posiad艂o艣ci kuzyna. Dziwi mnie jedynie, 偶e jej rodzina jeszcze tego oficjalnie nie sprostowa艂a, to wszak wstyd mie膰 c贸rk臋, kt贸r膮 inni uwa偶aj膮 za idiotk臋.
- Ju偶 i tak uwa偶aj膮 j膮 za bezgu艣cie - zauwa偶y艂a jedna z dam.
- Trzeba wiedzie膰 w czym ci jest do twarzy - przytakn臋艂a skwapliwie druga. - M艂odziutka Rookwood wiedzia艂a co robi, wybieraj膮c bursztyny... Nawet je艣li niemal doprowadzi艂o to do zerwania zar臋czyn.
Ach tak, Ewa. 艁ucja poszuka艂a jej wzrokiem. Mimo, 偶e Walden j膮 ignorowa艂, powodzenie panny Rookwood wcale si臋 nie zmniejszy艂o, a nawet wprost przeciwnie, wzros艂o. Wielu czarodziej贸w, zar贸wno m艂odych jak i starych prosi艂o j膮 do ta艅ca, widz膮c w tej k艂贸tni szans臋 dla siebie. Nic dziwnego, Ewa mia艂a w ko艅cu mocne karty przetargowe: poka藕ny posag oraz budz膮ce respekt nazwisko, za kt贸rym sta艂 nekromanta i faworyt Czarnego Pana. Ironicznie, z tego tak偶e powodu pewnym by艂o, 偶e zar臋czyny pozostan膮 nienaruszone. Rodzinne pakty wi臋cej znaczy艂y ni偶 szczeni臋ce wybryki panny z mokr膮 g艂ow膮.
- Drogie dziecko, jak mog艂a艣 tak upokorzy膰 tego biednego ch艂opca! - wykrzykn臋艂a, gdy tylko Ewa podesz艂a do niej po sko艅czonym ta艅cu. - Stoi tam i fuka jak gotuj膮cy si臋 czajniczek, biedny g艂upek. Chcesz go wreszcie czy nie chcesz?
- Chc臋! Nie widzisz 偶e zdj臋艂am bursztyny?
- 艁adne mi chcenie! Pogrywasz z nim dzieweczko, ot co! 艁adnie to tak?
- Oj, ciociu... Trzeba mie膰 troch臋 rozrywki w 偶yciu. I 偶eby nie my艣la艂, 偶e b臋d臋 uleg艂膮 owieczk膮!
Muzyka ucich艂a. Ich dyskusj臋 przerwa艂 magicznie wzmacniany g艂os pana domu. Lucjusz by艂 najwyra藕niej w szampa艅skim humorze.
- Pi臋kne panie i szanowni panowie. Moi gor膮co wyczekiwanie go艣cie. Przed udaniem si臋 na posi艂ek zapraszam was do oran偶erii na niewielki pokaz.
- To jest dopiero rozrywka! - ucieszy艂a si臋 艁ucja. - Ciekawe, co wymy艣li艂. Mam nadziej臋, 偶e to nie b臋d膮 kolejny raz sztuczne ognie ani iluzje, ju偶 mi si臋 przejad艂y.
- A mi jeszcze nie - odpar艂a bezczelnie jej siostrzenica.
- Ha, ha. Gdy b臋dziesz w moim wieku...
Przesz艂y przez wrota misternie utkane z tysi臋cy przeplataj膮cych si臋 szklanych pr臋cik贸w. P艂omienie 艣wiec pe艂ga艂y po nich jak po strunach harfy. Zaraz za nimi weszli w wilgotn膮 ziele艅, pn膮c膮 si臋 bujnie po 偶erdziach i wystrzelaj膮c膮 raz po raz r贸偶nobarwnymi kwiatami. Dziesi膮tki 艣cie偶ynek wiod艂y do centralnego placyku, teraz ogrodzonego drucian膮 siatk膮. Ludzie podchodzili z zaciekawieniem, zagl膮daj膮c do 艣rodka. Wn臋trze wysypane by艂o piaskiem.
Nagle od strony otworu w siatce przechodz膮cego w zbudowany z takiej samej siatki korytarz ozwa艂 si臋 w艣ciek艂y, bojowy ryk. Na placyk wygalopowa艂 centaur. By艂 to doros艂y samiec, ogromny, prawie trzymetrowy i oszala艂y z nienawi艣ci. Uni贸s艂 si臋 na tylnych kopytach i zamacha艂 przednimi - by艂y wielko艣ci talerzy. Kilka pa艅 odsun臋艂o si臋 trwo偶nie. 艁ucja sta艂a jak oniemia艂a, rejestruj膮c wszystko - b艂ysk spoconego m臋skiego torsu, graj膮ce pod l艣ni膮c膮 kasztanow膮 sier艣ci膮 musku艂y, drgaj膮ce nozdrza, krew buzuj膮ca w w臋z艂owatych 偶y艂ach ramion... Pierwotna, nieokie艂znana m臋sko艣膰. Pani Greengrass poczu艂a jak dr偶膮 jej uda.
Centaur miota艂 sie po zaimprowizowanym wybiegu dla drapie偶nik贸w, raz po raz uderzaj膮c kopytami w siatk臋. Czarodzieje odsun臋li si臋 jeszcze odrobin臋.
- Wypu艣膰 mnie, cz艂owieku! - rykn膮艂. - wypu艣膰 natychmiast!
- Zawarli艣my umow臋. - Niewzruszony Lucjusz sta艂 przed t艂umem i przygl膮da艂 si臋 bestii z czym艣 w rodzaju lekkiego zaciekawienia, jakby obserwowa艂 poczynania swego niezbyt rozgarni臋tego siostrze艅ca. - Trzy przepowiednie za wolno艣膰.
- Pospiesz si臋 wi臋c! - wysapa艂a rozjuszona bestia, przystaj膮c na chwil臋. Jej przekrwione oczy obserwowa艂y t艂um.
- Niebezpieczny okaz - zauwa偶y艂 Lucjusz, zwracaj膮c si臋 do wszystkich. - Moja zdobycz z ostatniego polowania. Darowa艂em mu 偶ycie by zabawi艂 szacownych go艣ci. Autentyczna przepowiednia od centaura! Ale poniewa偶 wynegocjowa艂em tylko trzy, musz臋 niestety przeprowadzi膰 losowanie. Jedna szansa dla debiutantek, jedna dla pa艅 i jedna dla pan贸w. - Klasn膮艂 w d艂onie. - Skrzaty, losy!
Trzy skrzaty sprawnie rozprowadzi艂y losy mi臋dzy go艣ci. Ku rozczarowaniu 艁ucji, Ewa nie otrzyma艂a szansy zapytania o sw膮 przysz艂o艣膰. Zaszczyt ten przypad艂 g艂upiutkiej Eulalii.
- Aach, prosz臋 mi powiedzie膰 czy b臋d臋 szcz臋艣liwa? - zapiszcza艂a dziewczyna, wpatruj膮c si臋 w zwierza wielkimi, b艂臋kitnymi oczami.
- Kasjopea 艣wieci zbyt jasno by Perseusz j膮 pokocha艂. Zrodzisz spadaj膮c膮 gwiazd臋 w pe艂nym blasku dnia, gwiazd臋, kt贸r膮 poch艂onie Straszliwa Pora, dwa tygodnie 艣mierci. Nadchodzi zmiana, a poczujesz j膮 dotykiem, bo nie ujrza艂 jej 偶aden niewinny 艣miertelnik. Oto twa przepowiednia, Eulalio Crouch.
- Aaach, jakie to pi臋kne - rzek艂a rozmarzona dziewczyna.
Pozostali wygl膮dali bardziej na przera偶onych ni偶 zachwyconych. Przepowiednia by艂a niezbyt sympatyczna. Lyria Parkinson marszczy艂a brwi w niew膮tpliwym wysi艂ku umys艂owym.
- Przecie偶 tak si臋 nie nazywasz.
艁ucja zastanawia艂a si臋, czy tylko ona zauwa偶y艂a 偶e Barty Crouch m艂odszy zacz膮艂 si臋 przygl膮da膰 dziewczynie z nag艂ym zaciekawieniem. Nagle przysz艂o jej do g艂owy, 偶e przedstawienie mog艂o by膰 chocia偶 cz臋艣ciowo wyre偶yserowane przez Lucjusza. Ciekawe, w jakim celu. Malfoyowie nigdy nie byli w najmniejszym stopniu zainteresowani Crouchami.
- Teraz jeden z pan贸w. Zapraszam do przodu - odezwa艂 si臋 Lucjusz.
- Dobrze. - To by艂 Regulus Black. Wygl膮da艂 na lekko spi臋tego, ale zdeterminowanego. Jego matka podnios艂a chusteczk臋 do ust w rzadkim dla siebie objawie troski. - M贸w, co masz dla mnie.
- Twoim totemem jest Mars, b贸g wojny, a twoj膮 broni膮 p艂omie艅 z domowego ogniska. Widz臋 ci臋, jak mkniesz po niebie w rydwanie ognistym, zakre艣laj膮c 艂uk s艂o艅ca. Znikasz za horyzontem... Niestety m贸j wzrok nie si臋ga w ciemne otch艂anie. Czy wracasz? Gwiazdy zmieniaj膮 swoje po艂o偶enie, ale niebo pozostaje puste. To twoja przepowiednia, Regulusie Blacku.
- Interesuj膮ce - odpar艂 sucho zainteresowany. Nie wygl膮da艂, by w jaki艣 spos贸b przej膮艂 si臋 swym niepewnym losem.
- On wr贸ci po wi臋cej, jak poprawi ci si臋 wzrok - zauwa偶y艂 kto艣 z boku. Rozleg艂y si臋 艣miechy.
- Jeszcze...
- Teraz kolej na mnie - przerwa艂a Lucjuszowi Diana Merlow, staj膮c na przeciwko bestii. Mia艂a min臋 jakby nic nie by艂o jej w stanie zaimponowa膰. - Nie m贸w mi o przysz艂o艣ci, bo m臋tnie gadasz, stworze. Ale je艣li potrafisz wskaza膰 mi wr贸偶k臋, kt贸ra potrafi skleci膰 razem dwa sensowne zdania, zr贸b to.
Centaur uni贸s艂 brwi, jakby zdumiony jej bezczelno艣ci膮. Nagle odrzuci艂 g艂ow臋 do ty艂u i roze艣mia艂 si臋 basowo.
- Nim dw贸ch kochank贸w okr膮偶y sal臋 balow膮, z diamentu, popio艂u i kruczego pi贸ra narodzi si臋 mityczne monstrum o trzech g艂owach. A ka偶da z tych g艂贸w b臋dzie m贸wi膰 innym j臋zykiem i ka偶da b臋dzie bardziej k艂amliwa od drugiej. Oto twoja wr贸偶ka, Diano Merlow.
- Dobre! - wykrzykn膮艂 Lucjusz. - Przepowiednia warta spisania!
Arystokraci po艣pieszyli z brawami. Docenili jako艣膰 spektaklu.
- Obietnica spe艂niona! - rykn膮艂 centaur. Za jego plecami otworzy艂o si臋 jedyne wyj艣cie, to do zamkni臋tego korytarza. Ale zwierz zdawa艂 si臋 tego nie zauwa偶a膰. Nagle z ca艂ym impetem tonowego cielska natar艂 na siatk臋. Metal pod naporem nieokie艂znanej magii wygi膮艂 si臋 i przerwa艂. Centaur przedar艂 sie przez dziur臋 i ruszy艂 galopem. Go艣cie uskakiwali przed nim, wystraszeni.
- A tak prosi艂em go, 偶eby by艂 grzeczny - rzek艂 Lucjusz. Jego g艂os by艂 przesi膮kni臋ty 偶alem, ale w oku zapali艂 si臋 szalony b艂ysk. - Panowie, w mojej posiad艂o艣ci szaleje dziki zwierz! Ratujcie damy!
I czarodziejom nie trzeba by艂o wi臋cej zach臋ty. T艂umnie, szumnie i z dzik膮 rado艣ci膮 w sercach rzucili sie polowa膰 na centaura. Kobiety r贸wnie t艂umnie ruszy艂y schowa膰 si臋 w rezydencji.
Wkr贸tce polecia艂y pierwsze zakl臋cia. Centaur przeskakiwa艂 nad rabatkami, kluczy艂 w alejkach i miota艂 si臋 jak oszala艂y. Raz po raz wskakiwa艂 w zawieszone na 艣cianach oran偶erii lustra, co dawa艂o jedynie taki efekt, 偶e pojawia艂 sie nagle w zupe艂nie innej jej cz臋艣ci, zaskakuj膮c po艣cig. 艁ucja 艣pieszy艂a si臋 tak bardzo, 偶e skr臋ci艂a w z艂膮 uliczk臋 i niespodziewanie znalaz艂a si臋 ko艂o wschodniej 艣ciany.
A centaur, kt贸ry pojawi艂 si臋 znik膮d, p臋dzi艂 wprost na ni膮. Stratuje j膮!
To nie na moje lata, pomy艣la艂a, ciskaj膮c na o艣lep osza艂amiaj膮cym. Nie trafi艂a, zakl臋cie polecia艂o ponad g艂ow膮 zwierza. Nagle centaur zakr臋ci艂 ostro, jego ogon 艣wisn膮艂 j膮 po twarzy, o艣lepiaj膮c j膮 na chwil臋. Zwierz rozp艂yn膮艂 w plamie mroku zaczynaj膮cej si臋 obok jej ramienia. Zaraz, czy te drzwi by艂y tu przed chwil膮?
Na tle gwiazd zarysowa艂 si臋 cie艅, wysoki i chudy. 艁ucja wyjrza艂a, zaintrygowana. O ile mog艂a orzeka膰 przy tak sk膮pym o艣wietleniu, by艂 to m艂ody, do艣膰 brzydki ch艂opak.
- Jeste艣 ogrodnikiem?
Spojrza艂 na ni膮 z ukosa, marszcz膮c brwi. W ciemnych oczach, jak w 艣lepiach zwierza odbija艂o si臋 艣wiat艂o padaj膮ce z oran偶erii. Nie wygl膮da艂 na kogo艣 z kim chcia艂aby p贸j艣膰 na drinka.
- To ja ju偶 sobie p贸jd臋 - rzek艂a bardziej do siebie ni偶 do niego. - Dzi臋kuj臋 za prawdopodobne uratowanie 偶ycia.
Podni贸s艂 r贸偶d偶k臋 do czo艂a w ge艣cie salutu. Nagle nie mog艂a zrozumie膰 dlaczego przed chwil膮 wyda艂 jej si臋 niesympatyczny. U艣miechn臋艂a si臋 do niego. W odpowiedzi zacz膮艂 si臋 wycofywa膰, a偶 rozp艂yn膮艂 si臋 w mroku nocy.
Ach, tak przecie偶 zwykle znikali mordercy.
Dziwny dzieciak.
- Ciociu?
Ewa odetchn臋艂a z ulg膮, gdy zobaczy艂a j膮 ca艂膮 i zdrow膮.
- Wyobra藕 sobie, 偶e centaur im zwia艂. Ojciec m贸wi, 偶e to ma jaki艣 zwi膮zek z nibylustrami, ale Lucjusz nie ca艂kiem mu wierzy. My艣l臋, 偶e wini skrzaty. A ty, ciociu? Widzia艂a艣 co艣?
- Tak. - 艁ucja u艣miechn臋艂a si臋 tajemniczo. - Oczywi艣cie, 偶e ogrodnik to zrobi艂.
KONIEC CZ臉艢CI PIERWSZEJ