Szkoła Kadetów
Nigdy nie myślałam, że życie może się zmienić tak bardzo.
Nikt mi nie powiedział, że Szkoła Kadetów, to nie szkoła wojskowa. Nie wiedziałam, że mam tak specjalne umiejętności by do niej trafić.
Teraz wiem, że moje życie, w którym zawsze działo się coś złego, było sielanką w porównaniu z doznaniami z jedynej szkoły dla młodzieży z wyjątkowymi zdolnościami.
- Sara, jeżeli natychmiast nie zejdziesz na dół, będziesz sprzątać po obiedzie!
Moja mama nigdy nie potrafiła mnie odpowiednio ukarać. Kochałam ją, ale ona nie potrafiła zaakceptować mojego stylu bycia, sposobu zachowywania się. No i moich dziwnych skoków nastroju.
Właśnie przez to musiałyśmy się wyprowadzić z Kalifornii na Alaskę. Drugim powodem był Marcus. Mój ojczym. Nienawidziłam go. I to było jedyne uczucie, które nas łączyło. On tylko czekał, aż się odezwę, by zacząć się kłócić i nabić mi kolejnego siniaka, podczas gdy ja tylko czekałam, by mnie uderzył, żebym mogła rozbić mu talerz na głowie.
Nigdy nie udało mi się tego zrobić. Bił mnie, kilka razy straciłam przytomność, ale zawsze, gdy się budziłam, był dla mnie tak miły, że nie byłam w stanie zrobić mu nic złego.
Dlatego ucieszyłam się, gdy udało mi się przemycić do mojego pokoju list. Koperta była ładna, jasnozielona z czarnymi literami. Napis był jeszcze piękniejszy, niż koperta:
Sara
Grace
Lincoln
St. 12
Sitka,
Ak, USA
List był do mnie. Skakałam po pokoju, jak głupia. Ktoś napisał do mnie list. Chciałam go otworzyć, od razu przeczytać, ale z drugiej strony bałam się. A jeżeli to tylko żart ze strony mojego ojczyma? Albo któregoś ze znajomych? A jeżeli cieszę się na darmo? Ale od razu uświadomiłam sobie, że znam charaktery pisma Marcusa i moich kolegów. I to nie był żaden z nich.
Otworzyłam kopertę, wyciągnęłam kartkę i przeczytałam tekst.
-
Mamo, wytłumacz mi, dlaczego Marcus zawiezie mnie na stację, a nie
ty? – Od dnia, gdy dostałam list ze szkoły dla „uczniów o
specjalnym stopniu zaawansowania”, o nic innego nie pytałam.
Chciałam spędzić ostatnie chwile na Alasce z nią, a nie z
ojczymem.
-
Kochanie, zrozum, nie mogę spierać się z nim. Chce to zrobić, a
ja nie mam nic do powiedzenia. Zresztą, to chyba dobrze, że przed
twoim wyjazdem chce spędzić z tobą trochę czasu. Może wreszcie
się dogadacie. Sara, proszę cię, nie dyskutuj z nami.
Marcus był szczęśliwy, że pozbywa się mnie z domu. Żadna zakała nie będzie plątać mu się pod nogami, nikt nie będzie z nim dyskutować, a swoją żonę będzie miał tylko dla siebie. Ja natomiast cieszyłam się, że wyjadę i nie będę musiała patrzeć się na okropną gębę mojego przyszywanego ojca.
- Ale mamo, proszę cię. Chociaż jedź z nami. Jak ja mam się z nim pożegnać? Co mam mu powiedzieć? Proszę! – Nie dawałam za wygraną. Nie mogłam się poddać. Bo tak naprawdę nie miałam problemu z pożegnaniem się z nim. Tak naprawdę nie ojczyma twarz chciałam zobaczyć jako ostatnią.
2 dni później siedziałam w rozklekotanym Volvo Marcusa, koło mojej mamy, trzymając ją za rękę. Po kilku godzinach udało mi się namówić ją do dołączenia do naszej ostatniej wspólnej drogi.
Gdy dotarliśmy na stację, ojczym poszedł upewnić się, że rezerwacja jest ciągle aktualna i że pozbędzie się mnie tak szybko, jak to tylko możliwe.
-
Mamo, dbaj o siebie. – Zaczęłam. – Nie wiem, kiedy wrócę z
tej szkoły, być może dopiero za pół roku, na święta. W końcu
to szkoła na drugim końcu kraju.
-
Sara, wiem to. Dam sobie radę. Przecież będzie ze mną Marcus. –
Uśmiechnęła się do niego. – A poza tym, chyba będą tam mieć
jakieś telefony. Będziemy cały czas w kontakcie!
-
Mam taką nadzieję… Nigdy cię na tak długo nie zostawiałam.
Będę dzwonić, pisać listy, może maile. Sprawdzaj czasem
pocztę.
-
Będzie dobrze, kochanie. – Nie byłam tego taka pewna. – Idź
już na ten pociąg, bo się spóźnisz. Trzymaj się. I nie daj
zwyciężyć złu!
Nie rozumiałam, o co jej chodziło z tym złem. Może wiedziała o tej szkole więcej niż mi mówiła?
Poszłam na peron, wsiadłam do pociągu, który kierował się do Baton Rouge w Luizjanie. I tak zaczęła się moja nowa przygoda. Przygoda mojego życia.
Już sama droga była długa i męcząca. Jadąc na drugi koniec Stanów spodziewałam się tego, ale nie mogłam przewidzieć swojej reakcji. Byłam zdenerwowana.
Dyrektor tej całej szkoły nie tyle zaproponował mi edukację w niej, co po prostu nakazał mi pojawienie się. Nie było to miłe.
Długa droga i nerwy przed spotkaniem z profesorem Brownem skumulowały się we mnie jak w bombie atomowej. Naprawdę cudem jeszcze nie wybuchłam.
Od zawsze byłam nerwowa. Koledzy, jeżeli mogę ich tak nazwać, nie bardzo mnie lubili za to, jaka byłam. Woleli się do mnie słowem nie odzywać, żebym nie powiedziała im coś przykrego lub, co gorsza i co nie raz się zdarzało, nie uderzyła ich. Wielokrotnie za bójki lądowałam na dywaniku u dyrektorki.
Wiedziałam jedno, w tej szkole nie będzie inaczej. „Oj, dyrektor Brown nie będzie zadowolony” pomyślałam z uśmiechem na ustach.
Dojeżdżając na miejsce nie oczekiwałam wiwatów na moją cześć, ale liczyłam, że szkoła wyśle po mnie chociaż auto. Jedyne, co zobaczyłam to jakiegoś gościa z kartką podpisaną „Sara Grace”.
- Przepraszam, to ja jestem Sara Grace – grzecznie się przedstawiłam facetowi w garniturze. Ten popatrzył się na mnie, otaksował mnie wzrokiem, kiwnął głową i poprosił, bym za nim poszła.
Zaprowadził mnie do jakiejś knajpki nieopodal stacji, zapytał czy chcę coś do picia i przyniósł dwie szklanki wody mineralnej.
-
Słuchaj. – Zaczął. – Sprawa wygląda tak: zawiozę cię do
miejsca, o którym nikt nigdy się nie dowie. Powód jest prosty:
choćbyś chciała, to i tak nic o nim nie powiesz. – Przerwał,
czekając na moją reakcję. Skinęłam głową, po czym zaczął
kontynuować. – To nie jest szkoła specjalna. Zostałaś do niej
wezwana, ponieważ masz umiejętności, jakie mało kto posiada. I
wiele osób na nie poluje. Nasza szkoła ratuje dzieciaki, takie jak
ty, by nie złapali ich źli ludzie. Mam nadzieję, że rozumiesz, o
co chodzi.
-
Szczerze, to nie bardzo. Jedyne, czym się wyróżniam wśród
rówieśników jest to, że jestem strasznie nerwowa. Niby jakie ja
mogę mieć umiejętności, by ktokolwiek na mnie polował. To się
kupy nie trzyma.
-
Ty naprawdę nic nie wiesz o sobie, co? Ja też nie mogę ci wiele o
tobie powiedzieć, tym się zajmuje dyrektor, ja tylko odbieram
dzieciaki i tłumaczę im co i jak.
-
Mimo wszystko, nadal nie rozumiem. Myślałam, że jest to szkoła
specjalna. Dla takich, nie wiem, odchyłów. Przepraszam, ale czy coś
mnie ominęło?
Popatrzył się na mnie zdziwionym wzrokiem, jakby pierwszy raz mnie na oczy widział, a nie siedział przede mną od 10 minut. Dłuższą chwilę się zastanawiał, co powiedzieć.
- Ja ci wiele nie powiem. Chodź, pojedziemy do szkoły. Dyrektor Brown wszystko ci wyjaśni.
Nie wiem, ile trwała podróż, ponieważ zasnęłam, gdy tylko wsiadłam do auta. Śniłam o przyjaźniach, uczuciach i miłości. A także o mamie, o tym, że jest szczęśliwa.
Lecz sen się skończył. Wybudzona ujrzałam bramę z wielkim napisem:
Szkoła Kadetów
Przejeżdżając pod nią poczułam coś dziwnego, coś, co nie pozwoliło mi obrócić głowy do tyłu. I zrozumiałam, o co chodziło facetowi, który kierował samochodem. Za bramą nie ma przeszłości. Gdy wjedziesz – zapominasz o rodzinie, przyjaciołach, gdy wyjeżdżasz – nie pamiętasz szkoły.
Podjechaliśmy pod wejście. Czekało tam już kilka osób. Na samym początku stał mężczyzna w dobrze wykrojonym garniturze, obok niego dwie kobiety w garsonkach, a z tyłu para dzieci. Domyśliłam się, że facet z przodu to Brown, dyrektor Brown.
-
Panna Grace, jak miło. – Jego ton wskazywał na to, że nie jest
pewien swoich słów, ale kontynuował. – Jak minęła pani
podróż?
-
Nie wiem. Chyba było dobrze. Nie bardzo pamiętam. –
Odpowiedziałam mu szczerze, chociaż nie bywam zbyt szczera na co
dzień.
-
Tak, tak, tutaj liczy się teraźniejszość. Chodźmy do środka, do
mojego gabinetu. Wszystko ci wytłumaczę.
Weszliśmy do środka i ujrzałam przepiękne wnętrze. Nowoczesne retro, można byłoby rzec. Stare mury, innowacyjne żyrandole, obrazy z wcześniejszej epoki obok tych z ubiegłych lat. To było niebo na ziemi.
Na wyższe piętro zaprowadziły nas drewniane schody, które ciągnęły się przez całą wysokość budynku. Dowiadywałam się po drodze, gdzie co jest. Na pierwszym piętrze były sypialnie chłopców z roczników 1-3 i biblioteczka dziecięca, na drugim – sypialnie dziewcząt z rocznika 4-6 oraz sala gimnastyczna, na następnym – pokoje chłopców z rocznika 7-10 oraz sala widowiskowa. Kolejne trzy piętra mieściły sypialnie dziewcząt, rocznik 1-3 oraz chłopców z rocznika 4-6. Na ostatnim piętrze były pokoje dziewczyn z mojego rocznika – 8.
Na poddaszu znajdowały się gabinety nauczycieli oraz dyrektora. Gdy do niego doszliśmy, chciałam tylko wiedzieć, czy mają w tym budynku windy.
Mieli.
-
Panno Grace, sprawa jest delikatna. Przykro mi, że muszę
przeprowadzać rozmowę na ten temat z nowymi kadetami, ale tak
trzeba. Zadam ci kilka pytań. Musisz odpowiadać szczerze. Inaczej
nie będzie tu dla ciebie miejsca. Zrozumiałaś?
-
Zrozumiałam – popatrzył się jednak na mnie wzrokiem, który
wskazywał, że zapomniałam czegoś dodać. – Panie dyrektorze? –
dopowiedziałam niepewnie. Kiwnął głową i kontynuował.
-
Dobrze, zacznijmy od początku. Czy pamiętasz swoją rodzinę?
Pytanie było zadane w dość podchwytliwy sposób. Musiałam się poważnie zastanowić. Wiedziałam, że gdzieś tam (nie bardzo wiedziałam gdzie) mam rodzinę. Nie wiedziałam czy pełną, czy kochającą, ale na pewno ją miałam. Jednak coś mi nie pasowało.
-
Nie, dyrektorze. To znaczy – wiem, że ją gdzieś tam mam, ale nie
jest to szczególnie istotne dla mnie w tym momencie.
-
Świetnie. Teraz następne pytanie, nieco trudniejsze. Czy wiesz kim
i gdzie jesteś?
To pytanie wcale nie było trudne! Miałam ochotę wykrzyczeć mu w twarz, że przecież znam swoje imię i nazwisko oraz, że wiem gdzie jestem. Jednak powiedziałam mu spokojnie, tak jak tego ode mnie oczekiwał.
-
Nazywam się Sara Grace i znajduję się w Szkole Kadetów. Pańskiej
szkole, jak sądzę.
-
Och, tak. To moja szkoła. – Był naprawdę rozbawiony. - Ale nie o
to pytałem. Imię i nazwisko to nie wszystko. Czy wiesz kim jesteś,
panno Grace?
-
Nie, dyrektorze. Najwyraźniej nie wiem.
Popatrzył się na mnie w sposób, od którego po całym ciele przeszły mnie ciarki. Czułam, jakby mnie prześwietlał. I, prawdopodobnie, tak właśnie było, przecież te czerwone światła z jego oczu nie wzięły się same z siebie.
I wtedy się zastanowiłam nad tym, co pomyślałam. Jakie czerwone światła, do cholery?!
- Jesteś wyjątkowo magiczna, panno Grace. Tak, to pewne. Ale to nie wszystko. Mogłabyś otworzyć usta?
Spojrzałam na niego w sposób „o-co-ci-do-cholery-chodzi”, a on tylko się zaśmiał i poprosił, bym to zrobiła. Otworzyłam je, czując się bardzo głupio, a on tylko pokiwał głową, coś pomruczał pod nosem i stwierdził, że się pomylił.
-
Pomylił w jakiej kwestii, dyrektorze?
-
Nic takiego, myślałem tylko, że dołączysz do tej wyjątkowej
grupy, którą będzie uczył mój najlepszy profesor, ale
najwyraźniej jesteś tylko magiczna. Nic ponadto.
Popatrzyłam na niego, jak na idiotę. Magiczna w jakim sensie? O co mu chodziło? Najwyraźniej widząc, że mam w głowie setki pytań zaczął mi tłumaczyć, czym jest szkoła, do której będę uczęszczać.
- Szkoła Kadetów to nic innego jak szkoła dla ludzi z wyjątkowymi zdolnościami. Wampiry, wilkołaki, czarodzieje, siłacze i wiele, wiele innych utalentowanych osób znajduje się w tej szkole. Jedni wiedzą o tym od małego i dlatego już 9-latki uczą się u nas. Inni, tacy jak ty, dowiadują się właściwie pod koniec. Panno Grace, jesteś magiczna. Potrafisz rzucać uroki, czarować. Nauczymy cię w tej szkole wiele ciekawych umiejętności. Od zwykłego powstrzymywania się do mordowania.
Widząc mój przerażony wzrok dodał, że wiele osób poluje na takie magiczne istoty, jak ja i dlatego muszę nauczyć się, jak powstrzymywać, a nawet zabijać moich przeciwników. Byłam naprawdę zdezorientowana. Przyjechałam do zwykłej szkoły jako zwykła, nieco nerwowa dziewczyna a nie jakaś „istota magiczna”!
- Dobrze, panno Grace. Chyba pora już pójść zobaczyć swój pokój. Myślę, że ci się spodoba.
I rzeczywiście, gdy weszłam do środka, byłam w siódmym niebie.
Dyrektor chyba naprawdę potrafi czytać w myślach!
Pokój, a właściwie mały apartament, składał się z łazienki z ogromną wanną, salonu z małym stoliczkiem na środku i miękkimi fotelami dookoła oraz wielkiej sypialni, w której stało tylko jedno, równie duże łóżko, mieszczące chyba 5 osób, a nie jedną. W kącie salonu był też mały aneks kuchenny.
Jedyne, czego mi brakowało to koloru na ścianie. Był po prostu kamień. Wszędzie. Na kominku – rozumiem, ale dlaczego nie można było otynkować ścian i pomalować ich na jakiś ciepły kolor? Na szczęście w łazience położyli płytki!
Kanapa, stojąca w salonie pod oknem, była w pięknym odcieniu kości słoniowej. Na wprost niej stał sporych rozmiarów telewizor plazmowy.
Na łóżku w sypialni leżał komplet piżam w tym samym kolorze, co kanapa, fotele, zasłony i płytki w łazience. Kość słoniowa. Ładny kolor, ale strasznie go dużo.
W pokoju stała też mała biblioteczka, na której było dużo książek o dziwnych tytułach, ale także kilka, które wydawały mi się znajome.
Po obejrzeniu całego mieszkania poszłam do mojej kuchni. Byłam głodna, jakbym nie jadła tydzień, a nie parę godzin. Kiedy doszłam do lodówki, moją uwagę przykuł jeden element. Obraz wiszący nad kominkiem. Mogłabym przysiąc, że wcześniej go tam nie było.
Z obrazu patrzyła się na mnie kobieta, o rysach bardzo podobnych do moich i spojrzeniu tak przenikliwym, jak to, którym patrzył na mnie dyrektor. Zaczęłam się zastanawiać, kim jest ta kobieta, bo domyśliłam się, że Brown jakoś będzie chciał pilnować nas w naszych małych rajach. Ale sama postać kobiety była mi bardzo znajoma, jednak jakby wcale nieznana.
Z tymi myślami wróciłam do lodówki, wyjęłam z niej jajka i zrobiłam sobie jajecznicę. Gdy kończyłam posiłek, ktoś zapukał do drzwi. Jednak kiedy je otworzyłam, nikt za nimi nie stał. Na podłodze leżała tylko mała paczuszka z napisem:
Zna cię cała szkoła, ale prezent jest tylko ode mnie. Anthony
Od razu do głowy wpadło mi kilka pytań: jaki Anthony, skąd zna mnie on i cała reszta szkoły. No i ostatnie – dlaczego bałam się wziąć paczkę do ręki?
Pełna obaw podniosłam ją, zaniosłam do salonu i postawiłam na stoliku. Chodziłam wkoło niego i myślałam nad tym, czy otworzyć ten prezent, czy nie. W końcu do głowy wpadł mi pomysł. Dyrektor.
Podeszłam do obrazu i głośno powiedziałam:
- Jakiś Anthony zostawił mi paczkę. Wie pan coś o tym, dyrektorze?
Po długiej chwili milczenia, podczas której czułam się naprawdę głupio, obraz się odezwał. Nie usłyszałam jednak głosu dyrektora, a dźwięczny śmiech kobiety z portretu.
- Dyrektorze? Co ty opowiadasz, dziecko? Własnej matki nie poznajesz?
Zaniemówiłam. Po prostu zaniemówiłam. Dopiero po krótkiej przerwie, podczas której musiałam wyglądać naprawdę głupio, udało mi się wyjąkać:
- Przepraszam… co?
Znowu usłyszałam ten perlisty śmiech. Mimowolnie uśmiechnęłam się do niej, dość niepewna tego, co się dzieje.
-
OK, na razie nie bardzo wiem, o czym mówisz, chociaż podejrzewam,
że coś bredzisz. – Zaczynałam się nakręcać. – Ja NIE MAM tu
matki. Nawet nie pamiętam, czy w ogóle ją mam. Skąd to
przypuszczenie, że nią jesteś?
-
Przypuszczenie? Przyjrzyj mi się, dziecko. Nie dostrzegasz
podobieństwa.
Gdy uważniej się na nią popatrzyłam, rzeczywiście zauważyłam jakieś minimalne podobieństwo. Oczy dość podobne, ten sam nos, identyczny kształt ust. I kolor włosów, tak różny od wszystkich, a łączący dwie osoby, z których młodsza nie znała starszej.
-
Może... może rzeczywiście odrobinkę jesteś do mnie podobna. Ale…
ja cię nie znam. W ogóle, to dlaczego wisiałby w moim pokoju obraz
mojej matki, skoro dyrektor chciał, byśmy zapomnieli o całej
rodzinie?
-
Owszem, chciał. Ale ty jesteś wyjątkowa. W tobie widział to,
czego szukał od dawna. Mnie.
No to już było przegięcie. Skąd, do jasnej cholery, dyrektor mógłby znać moją matkę?! Przecież…
-
Chodziłaś do tej szkoły? Masz… zdolności?
-
Brawo! Tak, uczyłam się w tej szkole. Byłam najlepszą uczennicą
i właśnie dlatego dyrektor był zachwycony mną, jako
najcenniejszym nabytkiem. – Ostatnie słowo wymówiła pełna
niechęci. Po chwili wrócił jej jednak normalny ton. – On… W
każdym razie zrobił mi ten obraz na ostatnim roku, wkładając w
niego odrobinę mojej duszy, która rozwijała się razem ze mną. To
znaczy, jako z człowiekiem, a nie portretem.
-
Trochę to wszystko pokręcone. Czyli ty, moja matka, uczyłaś się
w tej szkole, a ja, twoja córka, dostałam twój obraz. Mam dwa
pytania. Mogę? – Zapytałam, a gdy kiwnęła głową,
kontynuowałam. – Dlaczego właściwie dostałam twój obraz, skoro
nie wolno nam pamiętać rodziny?
Zastanawiała się dłuższą chwilę, podczas której postanowiłam przysunąć sobie fotel bliżej kominka. Chciałam też rozpalić ogień, ale nie bardzo widziałam w pobliżu drewno i zapałki. Już nie chciałam nawet myśleć o tym, że mogłabym przez przypadek naruszyć obraz mojej matki.
-
Po długich, uwierz, długich rozmowach z Carlem doszliśmy do
wniosku, że będę jednym z twoich nauczycieli. Od razu obraz został
przesłany na miejsce do mojego dawnego pokoju. Swoją drogą,
prosiłam go tysiąc razy, żeby przed twoim przyjazdem zmienił
kolory, to upierał się, że to nie ma sensu, bo w końcu, jak już
się nauczysz posługiwać magią, to…
-
Stop! Carlem? Kim jest Carl? Wiem, że miały być dwa pytania, ale
te są kontynuacją poprzedniego.
-
Ojej, przepraszam, Saro. Carl Brown, dyrektor Szkoły Kadetów.
Później opowiem ci o nim trochę więcej. Muszę tylko dogadać się
z nim w związku z paroma sprawami.
Dłuższą chwilę patrzyłam się na nią, jak na wariatkę. Po pierwsze dyrektor mojej szkoły zrobił jej obraz, po drugie cały czas go miał, a po trzecie moja matka rozmawiała z nim i mówiła o nim jak o koledze, a nie kimś wyższym od niej rangą.
Zebrałam się jednak w sobie i zadałam pytanie, na którego odpowiedź czekałam od godziny.
- Kim jest Anthony i dlaczego przysłał mi tę paczkę?
-
Anthony to przemiły chłopiec. Jest na 10. roku i uwielbia wszystko,
co nowe. A nowe uczennice są dla niego najważniejsze.
-
Dlaczego? Napisał, że prezent jest od niego, czyli mogę to
rozumieć jako „będziesz moja”. Tylko niby jak mnie do tego
zmusi? Jaki on ma… dar?
-
Po pierwsze jest on amorem. Czarodziejem z bardzo… hmm, nie wiem
jak ci to opisać… Powiedzmy, że potrafi oczarować – i to
dosłownie – każdą dziewczynę.
Zastanowiłam się. Skoro jest amorem (jakkolwiek to dla mnie w tej chwili brzmiało), to musiał zaliczyć, dosłownie, wszystkie dziewczyny powyżej szóstego roku. No, przynajmniej tak to wyglądało z mojej perspektywy.
-
To się nieźle rozczaruje, biedak. Ale to było po pierwsze, tak?
-
Eh, no tak, tak. Tylko… nie wiem jak ci to powiedzieć. To dość
skomplikowana sprawa, więc…
-
Mamo, nie owijaj w bawełnę. Po prostu powiedz.
-
Dobrze, więc Anthony ma ten sam dar, co jego ojciec. –
Przystopowała, żeby do mnie dotarło, co chciała mi przekazać. –
Jego uroczego tatę już poznałaś. Tak, chłopak który przysłał
ci tę paczkę jest synem samego dyrektora. – Aż oczy rozszerzyły
mi się ze zdziwienia. - Chciałabym ci powiedzieć o jeszcze jednej
rzeczy, ale bez konsultacji z Carlem, nie mogę tego zrobić. Później
porozmawiamy, we trójkę.
I zniknęła. Nawet nie zdążyłam zapytać, czy wnętrze paczki jest bezpieczne, a w związku z tym nie wiedziałam, czy mogę ją otworzyć, czy lepiej nie.
Postanowiłam zostawić otwarcie prezentu na później. Zrobiło się późno, więc zjadłam kolację i postanowiłam wziąć długą, odprężającą kąpiel. Puściłam wodę i wróciłam do pokoju po piżamy, które jakimś cudem zmieniły kolor na wściekle różowy. „Dzięki mamo. Naprawdę, uwielbiam różowy…” pomyślałam niezbyt zadowolona z barwy na piżamie.
Po prawie godzinie pluskania się w moim prywatnym baseniku znowu stanęłam przed dylematem związanym z paczką. Podeszłam do niej, zamknęłam oczy i pociągnęłam za wstążkę.
Po chwili uchyliłam powieki i oczom moim i matki, która nagle pojawiła się na obrazie, ukazał się…
-
MIŚ?! - krzyknęłam oburzona. - To tylko cholerny misiek? Tyle
stresu, a chodziło o jednego, niezbyt ładnego, miśka?
-
Sara, to nie jest zwykły pluszak. To...
Ale nie musiała kończyć zdania. Okazało się, że niedźwiadek zmienia postaci. Z małego, uroczego misia, zrobił się całkiem sporej wielkości krokodylek, a z niego malutka myszka.
- No tak, magiczna szkoła. - mruknęłam. - Idę spać. Dobranoc, mamo.
Być może kobieta chciała coś jeszcze powiedzieć, ale nie pozwoliłam jej na to. Trzasnęłam drzwiami od sypialni, zgasiłam światło i zatopiłam się w pościeli.
Kiedy obudziłam się o 6 rano, byłam wyspana i gotowa na wyjście do świata.
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam siedzącego na stole chłopca-zabawkę, a obok niego stojącego dyrektora Browna, który patrzył się niewyraźnym wzrokiem na wielkiego pluszaka.
-
Niech się pan nie dziwi, dyrektorze. - zaczęłam bez witania się.
- Pański syn postanowił mnie obdarować. Jak rozumiem, chłopaka,
który tak wygląda mam skopać? - Zapytałam, a czekając na
odpowiedź podeszłam do lodówki i wyciągnęłam mleko.
-
Nie, to znaczy... Eee...
-
Brawo, Carl. I ty tutaj jesteś dyrektorem? - Zakpiła moja matka. -
Witaj, skarbie. - Z uśmiechem zwróciła się do mnie. - Jak
pierwsza noc w nowym miejscu?
-
Całkiem dobrze. Dyrektorze - zwróciłam się do Browna - jak to
jest z tym pańskim synem? Wiem, że jest amorem, ale moja mama - tu
uśmiechnęłam się do kobiety - nie bardzo chciała mi powiedzieć
o nim coś więcej.
Dyrektor i moja matka popatrzyli po sobie, kiwnęli jednocześnie głowami i powiedzieli:
- Anthony to twój brat.
Wiedziałam, że patrzyłam na nich jak na parę idiotów. Jedyne, co mi przyszło do głowy, to powiedzieć im, że są nienormalni. Prychnęłam jedynie:
- Jasne, brat. A ja jestem wilkołakiem.
Widziałam niepewność w ich oczach, a ruchy dyrektora wyraźnie wskazywały fakt, że nie miał pojęcia co powiedzieć.
-
No, słucham. Widzę przecież, że chcecie coś powiedzieć...
-
Panno Grace... - zaczął zestresowany Brown. - Saro. Anthony to
naprawdę twój brat. Nie przyrodni. Prawdziwy brat. Syn ojca,
którego nigdy nie poznałaś.
-
Tak Carl, pięknie to opisałeś, ale nie mówisz tego tak jak
powinieneś.
Moja matka wyglądała bardzo pewnie. Chciała mi to opowiedzieć. Widziałam, że nie odpuści, więc pokazałam dłonią, że może zacząć mówić.
- Kochanie, wiem, jak się czujesz. Jednak musimy ci to opowiedzieć od początku.
-
Od początku było mi ciężko. Przyjechałam tutaj, nikogo nie
znałam, a do osób najodważniejszych nigdy nie należałam. Udało
mi się zaprzyjaźnić z jedną osobą i tylko tego jednego chłopaka
miałam blisko siebie, gdy tylko go potrzebowałam. – Widać było,
że moja mama się przygotowała do opowiedzenia mi swojej historii.
Po krótkiej chwili zastanowienia, kontynuowała ją. – Gdy byłam
na ostatnim roku znowu zostałam całkiem sama. Mike, bo tak nazywał
się owy chłopak, był rok starszy, więc odszedł ze szkoły. A ja
nie wiedziałam, jak bez niego żyć.
-
I wtedy pojawiłem się ja. – Wtrącił się Brown. – 19 lat temu
zostałem dyrektorem tej placówki. Przejąłem ją od poprzednika z
rekomendacją dotyczącą wielu uczniów. Wśród nich było nazwisko
Margarett Grace, twojej matki. Na początku tylko ją uczyłem,
później prosiła o dodatkowe zajęcia, zadania i… zaimponowała
mi. Powoli, bardzo powoli dochodziłem do wniosku, że chyba zaczynam
coś czuć do tej młodej kobiety.
Postanowiłam nie słuchać o wzajemnych podbojach miłosnych mojej matki i Browna. Naprawdę, nie interesowało mnie to. Jednak nie mogłam im przerwać, bo za każdym razem, gdy próbowałam, słyszałam „Daj nam skończyć ten rozdział, to przejdziemy do następnego”. I mówili jeszcze długo, zanim usłyszałam to, co mnie interesowało.
-
Krótko po zakończeniu roku szkolnego Carl przyszedł do mnie i
zapytał wprost „Wyjdziesz za mnie?”. Byłam naprawdę
szczęśliwa. Chciałam powiedzieć „Tak! W tym momencie!”, ale
powstrzymała mnie jedna rzecz: różnica wieku.
-
Jednak poprosiła, żebym zdjął z niej blokadę. Zrobiłem to.
Podejrzewam, że gdybym tego nie zrobił, już nigdy bym jej nie
zobaczył.
-
Wróciłam kilka miesięcy później. Wprost rzuciłam się na niego
i z płaczem wyznałam mu, że chcę z nim być mimo wszystko. Kilka
dni później wzięliśmy cichy ślub. 10 miesięcy od niego urodził
się Anthony.
Przez następną godzinę opowiadali jak to ich związek się rozwijał, jak Anthony dorastał, jak dwa lata później urodziłam się ja.
-
Kochałem cię, – zaczął Brown – ale nie mogłem zatrzymać
twojej matki. Kiedy powiedziała, że nie pozwoli kolejnemu dziecku
wychować się w tym zamkniętym świecie, byłem załamany. Ale
naprawdę nic nie mogłem zrobić. Nie zatrzymywałem was.
Pojechałyście. Zapomniałem tylko o jednym. O twojej blokadzie i
braku jej w przypadku Marg.
-
A ja pamiętam, tam na Alasce, wszystko. I od początku wiedziałam,
co się z tym łączy.
-
Saro, mogę mieć do ciebie pytanie? – Zaskoczona, że coś ode
mnie chciał, jedynie skinęłam głową. – Chciałabyś, bym zdjął
z ciebie blokadę?
Musiałam się nad tym zastanowić. Zdjęcie zabezpieczenia wiązało się z tym, że będę pamiętać, co się działo przed przyjazdem. Kim byłam, jaka byłam, co robiłam. Miałam chłopaka? Kto mnie wychowywał? Tyle pytań, na które miałam poznać odpowiedzi.
- Tak, myślę, że to dobry pomysł… tato?