Szkoła Kadetów
Nigdy nie myślałam, że życie może się zmienić tak bardzo.
Nikt mi nie powiedział, że Szkoła Kadetów, to nie szkoła wojskowa. Nie wiedziałam, że mam tak specjalne umiejętności by do niej trafić.
Teraz wiem, że moje życie, w którym zawsze działo się coś złego, było sielanką w porównaniu z doznaniami z jedynej szkoły dla młodzieży z wyjątkowymi zdolnościami.
- Sara, jeżeli natychmiast nie zejdziesz na dół, będziesz sprzątać po obiedzie!
Moja mama nigdy nie potrafiła mnie odpowiednio ukarać. Kochałam ją, ale ona nie potrafiła zaakceptować mojego stylu bycia, sposobu zachowywania się. No i moich dziwnych skoków nastroju.
Właśnie przez to musiałyśmy się wyprowadzić z Kalifornii na Alaskę. Drugim powodem był Marcus. Mój ojczym. Nienawidziłam go. I to było jedyne uczucie, które nas łączyło. On tylko czekał, aż się odezwę, by zacząć się kłócić i nabić mi kolejnego siniaka, podczas gdy ja tylko czekałam, by mnie uderzył, żebym mogła rozbić mu talerz na głowie.
Nigdy nie udało mi się tego zrobić. Bił mnie, kilka razy straciłam przytomność, ale zawsze, gdy się budziłam, był dla mnie tak miły, że nie byłam w stanie rozbić mu tego talerza.
Dlatego ucieszyłam się, gdy udało mi się przemycić do mojego pokoju listu. Koperta była ładna, jasnozielona z czarnymi literami. Napis był jeszcze piękniejszy, niż koperta:
Sara
Grace
Lincoln
St. 12
Sitka,
Ak, USA
List był do mnie. Skakałam po pokoju, jak głupia. Ktoś napisał do mnie list. Chciałam go otworzyć, od razu przeczytać, ale z drugiej strony bałam się. A jeżeli to tylko żart ze strony mojego ojczyma? Albo któregoś ze znajomych? A jeżeli cieszę się na darmo? Ale od razu uświadomiłam sobie, że znam charaktery pisma Marcusa i moich kolegów. I to nie był żaden z nich.
Otworzyłam kopertę, wyciągnęłam kartkę i przeczytałam tekst.
- Mamo, wytłumacz mi, dlaczego Marcus zawiezie mnie na stację, a
nie ty? – Od dnia, gdy dostałam list ze szkoły dla „uczniów o
specjalnym stopniu zaawansowania”, o nic innego nie pytałam.
Chciałam spędzić ostatnie chwile na Alasce z nią, a nie z
ojczymem.
- Kochanie, zrozum, nie mogę spierać się z nim.
Chce to zrobić, a ja nie mam nic do powiedzenia. Zresztą, to chyba
dobrze, że przed twoim wyjazdem chce spędzić z tobą trochę
czasu. Może wreszcie się dogadacie. Sara, proszę cię, nie
dyskutuj z nami.
Marcus był szczęśliwy, że pozbywa się mnie z domu. Żadna zakała nie będzie plątać mu się pod nogami, nikt nie będzie z nim dyskutować, a swoją żonę będzie miał tylko dla siebie. Ja natomiast cieszyłam się, że wyjadę i nie będę musiała patrzeć się na okropną gębę mojego przyszywanego ojca.
- Ale mamo, proszę cię. Chociaż jedź z nami. Jak ja mam się z nim pożegnać? Co mam mu powiedzieć? Proszę! – Nie dawałam za wygraną. Nie mogłam się poddać. Bo tak naprawdę nie miałam problemu z pożegnaniem się z nim. Tak naprawdę nie ojczyma twarz chciałam zobaczyć jako ostatnią.
2 dni później siedziałam w rozklekotanym Volvo Marcusa, koło mojej mamy, trzymając ją za rękę. Po kilku godzinach udało mi się namówić ją do dołączenia do naszej ostatniej wspólnej drogi.
Gdy dotarliśmy na stację, ojczym poszedł upewnić się, że rezerwacja jest ciągle aktualna i że pozbędzie się mnie tak szybko, jak to tylko możliwe.
- Mamo, dbaj o siebie. – Zaczęłam. – Nie wiem, kiedy wrócę z
tej szkoły, być może dopiero za pół roku, na święta. W końcu
to szkoła na drugim końcu kraju.
- Sara, wiem to. Dam sobie
radę. Przecież będzie ze mną Marcus. – Uśmiechnęła się do
niego. – A poza tym, chyba będą tam mieć jakieś telefony.
Będziemy cały czas w kontakcie!
- Mam taką nadzieję… Nigdy
cię na tak długo nie zostawiałam. Będę dzwonić, pisać listy,
może maile. Sprawdzaj czasem pocztę.
- Będzie dobrze,
kochanie. – Nie byłam tego taka pewna. – Idź już na ten
pociąg, bo się spóźnisz. Trzymaj się. I nie daj zwyciężyć
złu!
Nie rozumiałam, o co jej chodziło z tym złem. Może wiedziała o tej szkole więcej niż mi mówiła?
Poszłam na peron, wsiadłam do pociągu, który kierował się do Baton Rouge w Luizjanie. I tak zaczęła się moja nowa przygoda. Przygoda mojego życia.
Już sama droga była długa i męcząca. Jadąc na drugi koniec Stanów spodziewałam się tego, ale nie mogłam przewidzieć swojej reakcji. Byłam zdenerwowana.
Dyrektor tej całej szkoły nie tyle zaproponował mi edukację w niej, co po prostu nakazał mi pojawienie się. Nie było to miłe.
Długa droga i nerwy przed spotkaniem z profesorem Brownem skumulowały się we mnie jak w bombie atomowej. Naprawdę cudem jeszcze nie wybuchłam.
Od zawsze byłam nerwowa. Koledzy, jeżeli mogę ich tak nazwać, nie bardzo mnie lubili za to, jaka byłam. Woleli się do mnie słowem nie odzywać, ponieważ od razu mówiłam im coś przykrego lub, co gorsza i co nie raz się zdarzało, nie uderzyła ich. Wielokrotnie za bójki lądowałam na dywaniku u dyrektorki.
Wiedziałam jedno, w tej szkole nie będzie inaczej. „Oj, dyrektor Brown nie będzie zadowolony” pomyślałam z uśmiechem na ustach.
Dojeżdżając na miejsce nie oczekiwałam wiwatów na moją cześć, ale liczyłam, że szkoła wyśle po mnie chociaż auto. Jedyne, co zobaczyłam to jakiegoś gościa z kartką podpisaną „Sara Grace”.
- Przepraszam, to ja jestem Sara Grace – grzecznie się przedstawiłam facetowi w garniturze. Ten popatrzył się na mnie, otaksował mnie wzrokiem, kiwnął głową i poprosił, bym za nim poszła.
Zaprowadził mnie do jakiejś knajpki nieopodal stacji, zapytał czy chcę coś do picia i przyniósł dwie szklanki wody mineralnej.
- Słuchaj. – Zaczął. – Sprawa wygląda tak: zawiozę cię do
miejsca, o którym nikt nigdy się nie dowie. Powód jest prosty:
choćbyś chciała, to i tak nic o nim nie powiesz. – Przerwał,
czekając na moją reakcję. Skinęłam głową, po czym zaczął
kontynuować. – To nie jest szkoła specjalna. Zostałaś do niej
wezwana, ponieważ masz umiejętności, jakie mało kto posiada. I
wiele osób na nie poluje. Nasza szkoła ratuje dzieciaki, takie jak
ty, by nie złapali ich źli ludzie. Mam nadzieję, że rozumiesz, o
co chodzi.
- Szczerze, to nie bardzo. Jedyne, czym się
wyróżniam wśród rówieśników jest to, że jestem strasznie
nerwowa. Niby jakie ja mogę mieć umiejętności, by ktokolwiek na
mnie polował. To się kupy nie trzyma.
- Ty naprawdę nic nie
wiesz o sobie, co? Ja też nie mogę ci wiele o tobie powiedzieć,
tym się zajmuje dyrektor, ja tylko odbieram dzieciaki i tłumaczę
im co i jak.
- Mimo wszystko, nadal nie rozumiem. Myślałam, że
jest to szkoła specjalna. Dla takich, nie wiem, odchyłów.
Przepraszam, ale czy coś mnie ominęło?
Popatrzył się na mnie zdziwionym wzrokiem, jakby pierwszy raz mnie na oczy widział, a nie siedział przede mną od 10 minut. Dłuższą chwilę się zastanawiał, co powiedzieć.
- Ja ci wiele nie powiem. Chodź, pojedziemy do szkoły. Dyrektor Brown wszystko ci wyjaśni.