Rozdział czternasty (B)
Pierwszy dzień stycznia nadszedł jasny i słoneczny, zaskakująco łaskawy jak na tę porę roku. Zgodnie z przewidywaniami Dracona, Harry obudził się w niezbyt dobrym humorze, nękany łagodnym kacem, a jego mało przyjazne nastawienie do świata pogorszyło się jeszcze w zestawieniu z promiennym i rześkim nastrojem Dracona. Był to w końcu początek teoretycznie szczęśliwego roku, pierwszego z czekających ich wielu lat wspólnej idylli i Draco zamierzał rozkoszować się każdą jego sekundą.
Potter zamruczał słabo, kiedy na stoliku obok łóżka Draco postawił kubek herbaty wraz ze szklanką wody i porcją soli rehydracyjnych. Draco zachichotał cicho i pochylił się, żeby pocałować Pottera w spocone czoło, po czym pomaszerował do łazienki i napuścił wody do wanny.
Zanurzywszy się w kąpieli, z przyjemnością odpłynął myślami do momentu, w którym zdecydowali się wreszcie wyjść z Bordello i wrócić do domu. Jak zwykle, gdy za dużo wypił, Harry zamienił się w napaloną ośmiornicę, poważnym tonem zapewniając Dracona o swoim dozgonnym oddaniu. Przylgnął do niego jak magnes, bez opamiętania ściskał go za pośladki, podszczypywał sutki i dobierał się do każdej części jego ciała, którą miał w zasięgu rąk. Przytulał się do niego i patrzył wielkimi oczami słodkiego szczeniaczka, co totalnie kontrastowało z seksualnie drapieżnymi ruchami palców, które uparcie zakradały się pod ubranie Dracona. O tak, Pottera można było jeść łyżkami, kiedy znajdował się w takim stanie, choć, niestety, jego pieszczoty nie prowadziły do bardziej zaawansowanych poczynań.
Problem z Harrym, jak i z większością mężczyzn, polegał na tym, że owszem, pod wpływem alkoholu potrafił okazywać wielką czułość, ale poza potokiem wymamrotanych namiętnych obietnic nie można było spodziewać się po nim dużo więcej. Możliwe, że Potter uchodził za zbawcę czarodziejskiego świata, ale piwo działało na niego jak na każdego innego śmiertelnika. Co niezmiernie Dracona deprymowało, bo to, co Harry miał w takich chwilach między nogami, z całą pewnością wyglądało jak erekcja, tyle że wcale nią nie było. I tak Draco zakończył sylwestrową noc z pochrapującym miarowo Potterem u boku oraz dwudziestoma pięcioma centymetrami wiotkiego penisa spoczywającymi na jego udzie, zmuszony do samotnego zajęcia się własnym członkiem. Nie było się w zasadzie czym przejmować. Przeleje później tę małą historyjkę do fiolki i da ją obejrzeć Harry’emu w myślodsiewni. Najchętniej przed ich kolejnym wspólnym wyjściem na piwo.
Wciąż pławił się w rozkosznie gorącej kąpieli, kiedy nagle do łazienki wtoczył się sztywnym krokiem Potter. Opróżnił pęcherz z równowartości, jak się zdawało, co najmniej czterech ostatnich kufli piwa, które wypił wczorajszego wieczoru, a potem ostrożnie wszedł do wanny, usiłując możliwie najmniej ruszać głową. Jego mina skutecznie zniechęciła Dracona do zadawania jakichkolwiek pytań dotyczących samopoczucia. Ograniczył się więc do objęcia go ramionami i usiadł tak, żeby Harry mógł oprzeć się plecami o jego przód, a potem na powrót zanurzył się wraz z nim w wodzie. Pozostali w tej pozycji przez długi czas, całkowicie zadowoleni i spokojni, dopóki Potter nie sięgnął po podaną mu przez Dracona gąbkę i nie zaczął go myć.
Byli właśnie w trakcie lekkiego śniadania, kiedy w szybę kuchennego okna zastukała sowa. Draco wpuścił ptaka do środka, przejął przywiązaną do jego nóżki rolkę pergaminu i odnotował z ciekawością, że list pochodził od matki. Zapoznając się z jego treścią, doświadczył wielu sprzecznych emocji, co musiało odbić się na jego twarzy, ponieważ Harry zapytał bezzwłocznie, czy wszystko w porządku.
— Matka i Griffin postanowili się pobrać — oświadczył trudnym do zinterpretowania tonem.
— O — mruknął Potter. — Szybko im poszło.
Draco westchnął.
— Dokładnie to samo pomyślałem. — Odłożył pergamin i przetarł oczy. — Przynajmniej wiem, że nie żeni się z nią dla pieniędzy — zażartował niezbyt wesołym głosem.
Czuł się dziwnie. Naprawdę nie miał żadnych specjalnych zastrzeżeń wobec Griffina, który był porządnym, miłym człowiekiem, bardzo dobrze traktującym Narcyzę. Wiedział, że Griffin zrobi wszystko, żeby ją uszczęśliwić i zapewnić jej luksusowy styl życia, do jakiego przywykła. Doznał szoku, kiedy dotarło do niego, że jakaś jego część zareagowała na wieści zazdrością. Matce wolno było wziąć oficjalny ślub, uznawany i respektowany przez otoczenie, natomiast mało kto poważał długofalowe związki między osobami tej samej płci — co niekoniecznie wynikało z homofobii — i niezależnie od tego, jak monogamiczny byłby jego układ z Harrym, Draco doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, iż większość ludzi zakładała, że ich „styl życia” programowo zawierał niewierność, a opierał się na jakimś drugorzędnym rodzaju miłości, która była mniej warta niż uczucie łączące kobietę i mężczyznę. Zagotował się wewnętrznie na myśl o tej niesprawiedliwości. Dlaczego on i Harry nie mogli wstąpić w podobny związek jak pary hetero? Kto, do jasnej cholery, miał prawo ich osądzać? To wszystko było tak nienormalne i złe.
— …porządku? — Dobiegł go głos Harry’ego, który zapewne mówił do niego już od jakiegoś czasu.
— Co powiedziałeś? — zapytał i zmarszczył brwi, niezadowolony z samego siebie, bo przestał uważać i pozwolił porwać się myślom.
— Chciałem wiedzieć, czy wszystko z tobą w porządku? — powtórzył Harry miękko, a nawet ostrożnie. — Wyglądasz na trochę… — uniósł rękę i machnął nią niepewnie —…wytrąconego z równowagi.
— Chyba jestem w szoku — odparł krótko, uspokajając Pottera.
— To zrozumiałe — potwierdził Harry i spojrzał na niego wzrokiem pełnym ciepła i pociechy.
— Cieszę się z jej szczęścia — Draco usłyszał własny głos. — Ale… — Urwał i nie mógł wykrztusić ani słowa więcej. Nie był jeszcze gotowy do podzielenia się tymi uczuciami z Potterem i możliwe, że tak pozostanie na zawsze. W pewnym sensie obwiniał Narcyzę, że przed kilkoma miesiącami zasiała w jego głowie ziarno myśli o ślubie. Przedtem ani razu się nad tym nie zastanawiał, przyzwyczajony, że coś podobnego nigdy nie będzie go dotyczyć, a przynajmniej nie w sensie związku z miłości.
— Hmm — mruknął Harry nerwowo. Draco zachęcił go ruchem głowy do kontynuowania. — Czy w takim razie Griffinowi przypadnie tytuł lorda Malfoya? — Aż się wzdrygnął, gdy te słowa opuściły jego usta, przypuszczalnie wiedząc, że nie był to najlepszy moment do zademonstrowania ignorancji w kwestii zwyczajów panujących wśród wyższych sfer.
Draco posłał mu uspokajający uśmiech i zbył jego obawy krótkim machnięciem ręki.
— Nie, ty głuptasie — powiedział. — To ona będzie musiała zrezygnować z prawa do tytułu. — Wzruszył ramionami, ale nie był to gest sygnalizujący zakłopotanie. — W chwili, w której wyjdzie za mąż, ja zostanę lordem Malfoyem. Noszenie tytułu będzie moim zadaniem. To element tradycji naszego rodu. — Draco oparł podbródek na dłoni i zapatrzył się w przestrzeń, wzdychając głośno.
— Co? — zapytał Harry, nadal nieco zmartwiony.
— Nic, po prostu się zastanawiałem, co w takim razie ten tytuł da tobie? — uśmiechnął się pod nosem. — Może zaczną cię nazywać „towarzyszem życia lorda Malfoya” albo jakoś podobnie.
Harry prychnął.
— No, z mojego punktu widzenia brzmi to lepiej niż lady Malfoy — zaśmiał się.
Draco zakrztusił się herbatą.
— Merlinie — wychichotał. — Gdyby ktoś usłyszał, jak pierdzisz po hinduskim żarciu na wynos, nigdy nie uznałby cię za damę.
Harry wyglądał na urażonego.
— Wcale nie pierdzę! — zaprotestował głośno.
— A i owszem, pierdzisz — upierał się Draco. — Nie musisz się wykręcać. Wiesz, kochankom lordów nie przystoi mijać się z prawdą ani naginać faktów.
Harry wydał odgłos człowieka znękanego i wyrzucił w górę ręce w udawanym wzburzeniu.
— Nie muszę tu siedzieć i tego słuchać — oznajmił, podkreślając swoje słowa teatralnym westchnieniem.
— Myślałem, że to raczej mnie przypadła w naszym układzie rola melodramatycznej cioty — stwierdził Draco ze śmiechem, a Harry mu zawtórował, z powrotem opadając na krzesło.
— Ustalili już datę? — zapytał Potter.
— Nie — odpowiedział Draco i przesunął rolkę pergaminu po stole, żeby Harry sam mógł przeczytać. — Ale przypuszczam, że zechcą się pobrać jakoś latem. Matka na pewno wolałaby urządzić coś pod gołym niebem, no wiesz, wielkie pokazowe przyjęcie na świeżym powietrzu.
Harry ziewnął szeroko i przebiegł wzrokiem wiadomość od Narcyzy.
— O której chciałbyś wyjść? — zmienił temat, oddając Draconowi list.
Draco spojrzał na wbudowany w kuchenkę zegar.
— Za godzinę? Pasuje ci?
— W porządku — odparł Harry, wstając i kierując się do zlewu, żeby włożyć do niego puste talerze. — Mam założyć coś specjalnego?
Draco czuł się lekko poruszony. Harry rzeczywiście zdawał się przejmować czekającą ich wizytą w galerii rodzinnych portretów Malfoyów.
— Cóż, na twoim miejscu nie decydowałbym się na nic z otwartym kroczem — doradził rzeczowym tonem. — Cioteczna babka Araminta to niezły perwers. Wkurzyłbym się, gdyby zaczęła z tobą flirtować, zwłaszcza na oczach mojego ojca.
— Naprawdę myślisz, że to dobry pomysł? — upewnił się zaniepokojony Potter.
Draco podniósł się z krzesła i zbliżył do Harry’ego.
— Ujmę to tak: Harry Potter, pogromca czarnoksiężników tego świata, boi się spotkania z moimi przodkami? Dobrze zrozumiałem?
— O nie, nie — zaprotestował Harry całkiem radośnie, otaczając Dracona ramieniem w pasie. — Boję się tylko twojego taty.
Draco ryknął śmiechem. Nie mógł nad sobą zapanować.
— Ale to nie ma żadnego sensu! — wydusił.
— Nie twierdzę, że ma — podkreślił Potter. — A teraz dalej, pospiesz się. O ile dobrze sobie przypominam, jestem ci coś winien za wczorajszą noc. Chciałbym ci to oddać, zanim się ubierzemy.
Draco z miejsca przestał się śmiać. Jego puls błyskawicznie przyspieszył na widok wyrazu twarzy Harry’ego.
— Jaki dług masz dokładnie na myśli? — zapytał bez tchu. Dłonie Pottera zaczęły już majstrować przy pasku od szlafroka. Na dole też zdecydowanie coś zdążyło się wydarzyć. Draco nie był już całkowicie miękki, kiedy poczuł na swoim przyrodzeniu ściskającą go kusząco rękę. Przesłonił oczy powiekami.
Harry popychał go ostrożnie do tyłu, dopóki Draco nie dotknął udami blatu stołu kuchennego. Jego tętno szalało. Pozwolił szlafrokowi opaść z ramion i obnażył ciało niemal zupełnie, nie licząc fałdy materiału zwiniętej wokół bioder.
— Odwróć się, Draco. — Słowa zostały wypowiedziane szeptem, niemniej brzmiały jak rozkaz. Zrobił, co mu kazano. Uwolniony szlafrok zsunął się na podłogę.
Dłonie Pottera były wszędzie: wodził nimi po piersi Dracona, wzdłuż boków, zataczał łaskoczące kółka na pośladkach. Draco stwardniał do końca i zaczął dotykać się sam, podwajając doznania. Cisza kuchni wypełniła się jękami.
Kiedy ręce Pottera naparły na niego silniej, Draco przechylił się nad stołem i wczepił się palcami w gładkie krawędzie blatu, a jego policzek i klatka piersiowa spoczęły ciężko na drewnianej powierzchni. Szuranie przesuwanego krzesła zdradziło mu, że Harry usiadł właśnie tuż za nim, co znaczyło, że…
— O boże… — wyjęczał. Potter nie marnował czasu. Draco poczuł silny uchwyt dłoni, które mocno rozciągnęły mu pośladki, a następnie złożony między nimi pocałunek. Prosto we właściwe miejsce. Wargi Harry’ego, ciepłe i wilgotne, dopasowały się do konturu ciała Dracona. Pocałunek przepełniała taka dawka uczucia, jakby Potter pocałował go w usta. Kolana Dracona zadygotały od wybuchu nagłego pożądania.
Gorący oddech Harry’ego owiewał mu skórę. Draco zaskomlał. Język kreślił delikatne, długie linie w górę i w dół, a potem skupił się na wrażliwym punkcie. Harry lizał go z nieskończoną ostrożnością, raz czubkiem, raz całą powierzchnią języka, wywołując w udręczonych nerwach Dracona najróżniejsze reakcje.
Rozległo się głośne mlaśnięcie i Draco usłyszał tak samo wyraźnie, jak poczuł, że Harry wcisnął się do środka. Obracał i wiercił językiem, zwilżał go śliną w tak doskonale drażniący sposób, że wręcz niemożliwy do zniesienia. Draco nie zdołał zapanować nad biodrami, wyrywającymi się ku twarzy Pottera, spragniony języka, rozczarowany, że ten nie był jeszcze większy, dłuższy.
Harry nadal lizał go tak, jakby całował, wilgotnymi, ruchliwymi wargami i usztywnionym językiem, a Draco myślał, że oszaleje. Stracił czucie w palcach, zaciśniętych na krawędzi stołu tak mocno, że ich uchwyt odcinał krążenie krwi. Czy można było wyobrazić coś tak idealnie zepsutego jak ten gorący wstęp? Wnętrzności Dracona gotowały się nie tylko z żądzy. Była też miłość, a trudno o coś bardziej odurzającego niż połączenie tych emocji.
Draco omal się nie załamał, kiedy Harry się wycofał. Miał wrażenie, że odebrano mu coś cennego. Każdy mięsień i nerw wibrował mu z napięcia w stanie najwyższej gotowości i u szczytu podniecenia. Tak mu się przynajmniej zdawało, dopóki Potter nie przytknął główki penisa do wejścia i nie wsunął jej do środka. Wtedy zrozumiał, że wszystko, czego doznał do tej pory, bladło w porównaniu z obecną reakcją jego ciała. Komu potrzeba usankcjonowanych prawnie związków, jeśli może mieć coś takiego?
Harry ledwo w niego wszedł, a Draco już czuł się wypełniony. Za nic w świecie nie potrafił się ruszyć. Miał wrażenie, że rozrywa się na pół w niewiarygodnie, boleśnie piękny sposób, kiedy Potter zanurzył się w nim o kolejne i jeszcze kolejne kilka centymetrów, powolutku. Obchodził się z nim jak z delikatną porcelanową laleczką, z uwielbieniem i nieskończoną ostrożnością.
— Jestem twój — usłyszał własne słowa, nie wiedząc nawet, że chciał coś powiedzieć. Jego głos był stłumiony i naładowany emocjami. Harry pogłaskał go łagodnie i uspokajająco po drżącym udzie i znów wsunął się głębiej.
— Pozwól mi cię kochać — wyszeptał cicho, ale Draco zrozumiał go wyraźnie nawet przez świst swojego przyspieszonego oddechu.
Nieubłaganie powolna penetracja odebrała mu zdolność mowy — potrafił jedynie odczuwać. Dopiero po jakimś czasie zdołał pozbierać się na tyle, by wymruczeć dwa krótkie słowa.
— Kochaj mnie.
Na co Harry odpowiedział czule:
— Tak, Draco. W każdy sposób.
A potem nie było już miejsca na składne myśli.
Zostały tylko dwa ciała, dwoje ludzi darzących się miłością i mających na to cały czas świata.
***
— Gotowy? — zapytał Draco energicznie.
— Powiedzmy — odparł Harry z taką miną, jakby bez grama magii ochronnej miał rzucić się głową naprzód do jaskini wygłodniałych smoków.
— Nie wierzę, że zdecydowałeś się na koszulę i krawat — powiedział Draco, poprawiając mu go odrobinę. Skinął aprobująco głową, gdy węzeł nie odbiegał już od ogólnie przyjętej normy. W odróżnieniu od nich obu. Czego Lucjusz z pewnością nie omieszka obrać za główny temat konwersacji.
Harry prychnął.
— No, to na pewno lepsze od tej porąbanej koszulki, aż krzyczącej „gwiazda porno”, którą kazałeś mi włożyć.
— Nie jestem taki pewien — stwierdził Draco lekko. — Naprawdę podoba mi się jej motyw. Ten banan z przodu i dwie wielkie śliwki na plecach! Ojciec zawsze mi powtarzał, żebym jadł więcej owoców — wzruszył ramionami i rzucił Harry’emu chytry uśmieszek.
— Nie wydaje mi się, żeby właśnie to miał na myśli — odrzekł Harry zwięźle, najwyraźniej kompletnie ulegając tremie. — Może wejdziemy i stawimy temu wreszcie czoła?
Draco również nieszczególnie się do tego palił, doszedł jednak do wniosku, że najlepiej będzie znieść wszystko z humorem. Westchnął z rezygnacją. Harry nie przejawiał nastroju do żartów, przynajmniej nie w tej chwili. Draco położył rękę na wielkiej klamce, nacisnął ją i wprowadził Pottera do galerii portretów rodu Malfoyów.
Ich oczy ledwo zdążyły przystosować się do panującego tutaj mroku, kiedy rozległ się przeraźliwy wrzask:
— ZABIERZCIE TĘ SZLAMĘ Z MOJEGO DOMU!!!
— Dzień dobry, ojcze — powiedział Draco, zupełnie niewzruszony tym wybuchem. — Jak widzę, śmierć niezbyt przyczyniła się do zmiany twoich przekonań.
Lucjusz zawarczał wściekle, co odbiło się echem od ścian galerii, budząc kilkoro drzemiących lordów oraz dam. Draco machnął różdżką. Zasłony w oknach rozsunęły się na boki, a przez szyby do długiego, wąskiego pomieszczenia wpadły promienie stłumionego światła. Lucjusz zatrząsł się ze wstrętem.
— Dzień dobry wszystkim — zawołał Draco głosem zarezerwowanym do wystąpień publicznych. — Pragnę przedstawić swojego partnera, Harry’ego Jamesa Pottera, syna nieżyjących już Jamesa Pottera i Lily Evans.
Wokół zaszemrało. Postacie na obrazach wymieniały przyciszone uwagi. Draco usłyszał, jak Harry pokasłuje z zażenowaniem. Droga, stara cioteczna babka Araminta poczłapała do ramy swojego malowidła, nałożyła binokle na czubek nosa i zmierzyła ich obu taksującym wzrokiem.
— Nie wiedziałam, że masz ciągoty do chłopców, Lucjuszu — zaskrzeczała, mrużąc oczy i próbując skupić spojrzenie na twarzy Dracona, czerwonej jak burak od duszonego śmiechu. Był pewien, że stara dama mrugnęła do niego ukradkiem.
— TO NIE JA, ty zgrzybiała kretynko! — ryknął Lucjusz, zagłuszając odgłosy trwającej w tle podnieconej konwersacji wszystkich przodków naraz. — To jest, co ze wstydem przyznaję, mój syn! Wiedziałem, że nic dobrego nie urodzi się ze związku z tą przygłupią lafiryndą z Blacków!
— Ach, drogi ojcze — wpadł mu w słowo Draco słodkim głosem, sięgając po dłoń Harry’ego i przytulając go do siebie, tak że obaj znaleźli się dokładnie przed portretem Lucjusza. — Pamiętaj, że jeżeli nie przestaniesz zachowywać się nieprzyjemnie, zawsze mogę powiesić cię w latrynie dla skrzatów. Jestem przekonany, że nikt tu nie chce już słuchać wylewanych przez ciebie potoków idiotyzmów o dominacji czystokrwistych. — Ha! Był z siebie naprawdę, ale to naprawdę dumny: powiedział to otwarcie i bez najmniejszego cienia lęku.
— Racja! — rozległ się chór szorstkich, starczych głosów. W obliczu jawnej nagany ze strony przodków twarz Lucjusza oblała się jeszcze głębszą purpurą. Przybrał drwiącą minę, prawdopodobnie bardziej umiejętnie niż sam Severus Snape, co rzeczywiście o czymś świadczyło.
— Nie — wysyczał. — Ty nie możesz być Draconem. Mój bezużyteczny syn nie miałby odwagi przyjść tutaj i zachowywać się jak pan tej rezydencji. — Popatrzył na nich z góry. Biła od niego najczystsza pogarda.
Draco mimo wszystko potrafił zdobyć się na spokój.
— A jednak jestem tutaj, ojcze. W pełnej gotowości do przejęcia tytułu, kiedy tylko matka ponownie wyjdzie za mąż.
Twarz Lucjusza, jeżeli to w ogóle możliwe, wykrzywiła się jeszcze bardziej, a Draco miał wrażenie, że coś katapultowało go z powrotem do lat dzieciństwa, do tych wielu razów, gdy ojciec bił go bezlitośnie, przeważnie bez jasnego powodu — chyba że za taki można uznać chęć kopnięcia kogoś słabszego od siebie.
— Ona się nie poważy — wycedził przez zaciśnięte zęby ojciec.
— A dlaczego nie? — odparł Draco beztrosko. — Zdaje się, że znalazła idealnego mężczyznę. Majętny, wpływowy, szlama — wyliczał. — Przystojny, uprzejmy, hojny. — Spojrzał na ojca z satysfakcją. Och, zemsta była taka słodka. — Czy już wspominałem, że jest szlamą? — spytał tonem niewiniątka.
— Wynoś się — rozkazał Lucjusz tak cicho, że ledwie słyszalnie. Draco poczuł, jak Harry u jego boku sztywnieje. Powietrze wokół ręki Pottera prawie brzęczało od promieniującej od niej mocy. Draco czuł wibrację na swoim ramieniu. O cholera. Jeszcze moment i sprawy mogły potoczyć się naprawdę źle.
— Byłeś bardzo nieuprzejmy wobec Harry’ego — powiedział tonem o wiele pewniejszym, niż się czuł. — Mówiłem mu, że masz lepsze maniery. Teraz widzę, jak bardzo się myliłem.
Tak! Punkt dla Dracona za umiejętność pogardliwego zachowania, jeszcze lepszą niż u ojca, bezdyskusyjnego króla pogardy.
— Ty mały draniu — wypluł Lucjusz.
— Skrzacia latryna, ojcze — ostrzegł go Draco.
— Nie zabieraj go stąd — powiedział głos zaskakująco podobny do głosu Harry’ego. Draco i Potter odwrócili się w kierunku jego źródła i nagle ich oczom ukazał się mały portret ich obu, zamówiony przez Narcyzę wraz z większym, który podarowała im na Boże Narodzenie.
— Tak, zostaw go tutaj — dodał namalowany Draco z diabelskim uśmieszkiem. — To jego duże stare biurko jest bardzo użyteczne, kiedy nas mocno zepnie, co, Harry? — Rozweselony Draco obserwował, jak ich podobizny wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Odwrócili się z prawdziwym Harrym niemal równocześnie, żeby przypatrzeć się dokładniej portretowi Lucjusza Malfoya. Solidny mahoniowy mebel, o którym była właśnie mowa, stał w gabinecie stanowiącym tło obrazu. Draco usłyszał chichot Pottera i zerknął na jego twarz. Obaj unieśli z zainteresowaniem brwi, jakby rozważali możliwość wypróbowania na żywo realnego pierwowzoru biurka.
— Zboczony zdrajco krwi! — wrzasnął Lucjusz tak głośno, że Harry i Draco podskoczyli.
— Och, przymknij się, ty bezwartościowa przekąsko dla dementorów — straciła cierpliwość jedna ze starszych dam. No proszę, pomyślał Draco. Pra-pra-prababka Druella przybywa z odsieczą. Właśnie zamierzał przedstawić ją Potterowi, kiedy…
— Hańba, którą okrył nazwisko Malfoyów, oznacza koniec naszej linii, ty głupia kobieto! — krzyknął Lucjusz. — O ile Potter nie ukrywa macicy w swoim tyłku, w co szczerze wątpię, DRACO JEST I BĘDZIE OSTATNIM Z MALFOYÓW! Co powiesz na to?!
Szum głosów przybrał na sile, a Draco doszedł do wniosku, że taki obrót rozmowy był przypuszczalnie najgorszym z możliwych.
— Monsieurs — rozległ się dystyngowany, naznaczony ciężkim francuskim akcentem głos. Harry i Draco przenieśli się kilka kroków dalej, żeby stanąć twarzą w twarz z portretem Françoisa Malfoia, przodka z bardzo odległej gałęzi drzewa genealogicznego rodu.
— Sir — Draco pochylił z szacunkiem głowę przed ciemnowłosą postacią na obrazie. Ścisnął mocniej dłoń Harry’ego, zaniepokojony jego milczeniem, a może nawet nieprzyjemnym skrępowaniem.
— Miło mi pana poznać — odkłonił się Malfoi w stronę Pottera i wskazał najnowsze malowidło w galerii, to z ich podobiznami. — Wnieśliście młodość i życie do naszego małego kręgu.
— Dziękujemy panu — odpowiedział Harry cicho. Draco słyszał napięcie w jego głosie. Chciał odpędzić pocałunkiem jego lęki i obiecał sobie, że zrobi to, gdy tylko wyjdą na zewnątrz.
— Muszę wiedzieć, czy to prawda — odezwał się znów Malfoi dobitnym i pełnym autorytetu tonem.
Draco westchnął.
— W rzeczy samej, tak — przyznał.
— Ach, Draco — mruknął francuski przodek. — To bardzo niedobrze. — Draco poczuł, jak coś ściska go żałośnie w brzuchu. Spokojna, poważna argumentacja była najgorszym rodzajem nagany: bez rozgorączkowanych emocji, niemniej nie do zbicia. Wiedział, że usłyszy za chwilę coś podobnego. Dlatego słowa, które padły, przyjemnie go zaskoczyły. — Musicie przyjść tu jeszcze obaj innego dnia. Dziś nie pora na takie rozmowy. Niedługo jednak nadejdzie. Mam wam wiele rzeczy do powiedzenia.
W postaci na portrecie było coś fascynującego. Draco stwierdził, że czuje do swojego przodka coś na kształt irracjonalnego przywiązania, jakiego jeszcze nigdy dotąd nie doświadczył. Malfoi pochylił głowę w uprzejmym ukłonie i odesłał ich ruchem ręki, jednocześnie wymawiając na pożegnanie imię Harry’ego. Był to ciepły gest, który od razu poprawił atmosferę.
Lucjusz nie przestawał mamrotać pod nosem, kompletnie ignorowany przez pozostałe portrety. Draco nie potrafił zdobyć się na odrobinę współczucia wobec ojca. Był kompletnym dupkiem za życia i, co smutniejsze, artysta malujący jego portret okazał się na tyle zdolny, by uwiecznić w swoim dziele również i to podobieństwo. W każdym razie portret wciąż przypominał Draconowi o rzeczach, których wolałby raczej nie pamiętać.
Harry musiał wyczuć, w którą stronę pobiegły jego myśli. Pochylił się i pocałował Dracona w skroń, odciągając go od obrazu Françoisa Malfoia do wiszącego obok malowidła przedstawiającego lady Katherine Malfoy.
Draco przedstawił Pottera każdemu portretowi w galerii, po czym wycofał się nieco i, zachwycony, kolejny raz dziwił się niewymuszonemu czarowi i pełnemu respektu zachowaniu Harry’ego. Zabawili tu już tak długo, że Pippina przyniosła im nawet tacę z herbatą i ciastkami. Zjedli je, przysłuchując się dość nieprzyzwoitym historiom Charlesa Malfoya, jedynego członka rodziny, któremu rzeczywiście udało się zostać ministrem magii.
Im dłużej tu przebywali, tym większe czuli odprężenie. Galerię wypełniały raz po raz salwy śmiechu, a Draco zastanawiał się, jak często zdarzała się portretom tak dobra zabawa. Sam już od lat nie był tu z wizytą i nie miał pojęcia, jak wyglądały w tym względzie zwyczaje Narcyzy.
Na koniec został im tylko obraz Lucjusza oraz ich własny. Draco z ulgą stwierdził, że ojciec gdzieś zniknął, przypuszczalnie obrażony na cały świat. To ułatwiło im wyjście.
Pożegnanie ze swoimi namalowanymi podobiznami było dziwne. Draco miał wrażenie, że zostawiają je na lodzie, ale, podobnie jak tamci z obrazu nad kominkiem w mieszkaniu Pottera, ci Draco i Harry również wyglądali na szczęśliwych. Przynajmniej nie byli sami. Za towarzystwo i na pociechę mieli siebie nawzajem.
Kiedy drzwi galerii zamknęły się za nimi, popatrzyli po sobie i omal nie padli z wyczerpania. Wizyta była męcząca, ale konieczna i Draco wiedział, że Harry dobrze to zrozumiał.
Poszli do łóżka, ale nie dla seksu. Położyli się w pełni ubrani na kołdrze, przytulili do siebie i zapadli w drzemkę, kierowani potrzebą ciszy i spokoju. Zanim Draco odpłynął, powiedział do siebie w myślach: Jeszcze tylko czterdzieści osiem pokojów i runda zaliczona.
Nie wiedział, czy ma się śmiać, czy płakać. Wybrał więc ucieczkę w sen.
***
— Naprawdę dobrze to przemyślałeś? — zapytał Blaise.
Draco nie patrzył na niego. Jego wzrok wędrował po pozostałych gościach restauracji, w której spotkali się na luźną pogawędkę tydzień czy dwa po Nowym Roku. Nie unikał oczu przyjaciela. Chciał tylko, żeby ciężar ciszy powiedział Blaise’owi o jego zamiarach tyle samo co słowa.
W końcu zdecydował się odezwać.
— Przez ostatni czas nie myślałem o niczym innym. — Blaise wydał z siebie westchnienie, brzmiące jak zaskoczenie i ulga zarazem. — Nic nie mówisz — ponaglił Draco, kiedy Zabini ostrożnie postawił kieliszek z winem w identycznej odległości od talerza i przybornika z przyprawami. — Nie pochwalasz tego?
Blaise uśmiechnął się i spojrzał na niego. Draco poczuł się nagle jak poddany drobiazgowej kontroli.
— Wręcz przeciwnie — odpowiedział Blaise wolno. — Jestem tylko zaskoczony, że decyzja o tym posunięciu zajęła ci tyle czasu. — Zamilkł na chwilę, po czym dodał pospiesznie: — I z całą pewnością to pochwalam, gdyby interesowało cię moje zdanie.
Draco poczuł, jak jego ciało się rozluźnia. Nawet nie wiedział, że był aż tak spięty. Skinął krótko głową na znak, że przyjął do wiadomości poparcie przyjaciela.
— Kiedy masz zamiar to zrobić?
— Niebawem — odparł Draco.
— Zdajesz sobie sprawę, że pojawią się pewne… efekty uboczne twoich działań, prawda? — upewnił się Blaise ostrożnie. — Draco ponownie przytaknął. Wymienili długie spojrzenie. — I jesteś gotowy się z nimi zmierzyć?
Draco szybko przesunął ręką po włosach.
— No, gotowy to może przesada — prychnął. — Ale tak, myślę, że najwyższy czas wyłożyć karty na stół.
— Porządny facet — skomentował Blaise, nachylając się nad stołem i poklepując Dracona po dłoni. — Zdecydowanie najwyższy czas.
— Coś takiego z twoich ust — wypomniał mu Draco sarkastycznie. — Po prostu bezcenne.
Blaise westchnął, uszczęśliwiony.
— Ja mam jeszcze masę czasu — zaoponował. — Poza tym uprawiam inny sport: chcę złapać, a nie zatrzymać. Wiesz, że tu obowiązują inne zasady.
— Ty i twoje cholerne zasady — obruszył się Draco dobrodusznie. — Masz je na każdą okazję? — Nie mógł odmówić sobie podrażnienia przyjaciela.
— A czy ty nie masz przypadkiem w szafie osobnej pary spinek do mankietów do każdej koszuli? — odgryzł się Blaise.
— Tak, ale co ma piernik do…
— Każdemu to, co lubi — powiedział Blaise. — Wszyscy nie mogą kierować się tym samym.
Draco pogłaskał w zamyśleniu podbródek.
— Głęboka prawda — przyznał.
***
Pod koniec stycznia, pewnego piątkowego wieczoru, Draco aportował się z biura prosto do kuchni Harry’ego. Potter obierał właśnie marchewkę. Na jego widok odłożył nóż i przyjrzał mu się z lekko zmarszczonym czołem. Draco przelicytował go jeszcze bardziej marsową miną.
— Stało się coś? — zapytał Harry, podchodząc do niego i wycierając ręce o ściereczkę.
— Nie jestem pewien — odpowiedział Draco niezdecydowanie, a jego brwi ściągnęły się w wyrazie zaniepokojenia.
— To już trzeci raz w tym tygodniu, Draco — wypomniał Harry rozdrażnionym tonem. Draco poczuł, jak Potter zaciska rękę na jego ramieniu i pozwolił poprowadzić się do stołu. Opadł na krzesło z westchnieniem zmęczenia, oparł podbródek na kciukach i potarł oczy palcami. Harry usiadł naprzeciwko, wychylił się i pogłaskał go pocieszająco po łokciu. — Powiedz mi, co stało się tym razem. Może jakoś uporamy się z tą sprawą.
Draco odsunął ręce od oczu zaczerwienionych od tarcia i spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem.
— Myślę, że to tylko stres — odpowiedział lekko trzęsącym się głosem.
Harry wydał zatroskany pomruk.
— Powiedz mi, co się stało — poprosił ponownie.
Draco poruszył się i spuścił wzrok na stół, wyraźnie czymś zdenerwowany.
— Nie mogę — wymamrotał.
— Oczywiście, że możesz. Chcę ci pomóc. — W tonie Pottera pobrzmiewał autentyczny niepokój. Draco poczuł, jak w jego piersi kiełkuje radosne ciepło.
Przez moment trwał w milczeniu i wykręcał nerwowo palce. Harry nie ponaglał. Był tak cierpliwy, tak pełen zrozumienia. Tak dobry dla niego. Draco zerknął na jego twarz. Wargi zatrzęsły mu się odrobinę i znów musiał wbić spojrzenie w blat. W minie Harry’ego zauważył coś zbliżonego do lęku i pomyślał dalej, do dzieła. Nabrał głęboko powietrza.
— Gdy skończyłem dziś pracę, uporządkowałem biurko — zaczął cicho. — Wiesz, że w piątki lubię mieć posprzątane po całym tygodniu — roześmiał się krótko nad własnym nawykiem, a potem szybko potarł czoło. — Stanąłem przy oknie, jak zwykle, kiedy jestem gotowy do aportacji i powiedziałem… — zadygotał gwałtownie i szarpnął się rozpaczliwie za włosy.
— Hej — odezwał się Harry miękko. — Wszystko w porządku. Nic ci się tu nie stanie. — On jest taki kochany, pomyślał Draco. Taki troskliwy. — Co wtedy powiedziałeś? — zapytał Potter łagodnie.
Merlinie drogi… Draco zebrał całą odwagę, by powtórzyć tamto słowo.
— Powiedziałem… — podjął, ale znów utknął po sekundzie. To było tak trudne. Zdawało mu się, że trudniejsze niż wszystko, co zrobił do tej pory w swoim życiu. Ryzykował tak wiele, a wypowiedzenie tego na głos pociągnie za sobą totalne zmiany. Ale czy nie tego właśnie pragnął? Zmienić to, co było dotąd? Wiedział, że skoro już zaczął, to musi dokończyć, przygotował się więc, by zdradzić Potterowi słowo, które prawdopodobnie wprawi go w przerażenie. — …dom.
Jego głos był zaledwie cichutkim szeptem.
— Słucham? — powiedział Harry głośno tonem niedowierzania.
Draco odchrząknął i odważył się zerknąć na jego minę.
— Powiedziałem „dom”. — Czuł, jak policzki zalewa mu gorący rumieniec.
Przez twarz Pottera przemknął cień uśmiechu. Kąciki jego ust drgnęły prawie niedostrzegalnie. Był to jednak zdecydowanie uśmiech i Draco poczuł olbrzymią ulgę. Napięte mięśnie barków rozluźniły się odrobinę.
— Niech ujmę to prosto — odezwał się Harry. Draco patrzył, jak wstaje z krzesła i zaczyna okrążać w zamyśleniu stół. — Powiedziałeś „dom”, mając przed oczami waszą rezydencję, a wylądowałeś tutaj? Czy właśnie to samo przydarzyło ci się już poprzednio dwa razy w tym tygodniu? — Nie przestawał krążyć, a Draco miał wrażenie, że jest w trakcie przesłuchania prowadzonego przez któregoś z aurorów.
— Hmm, nie. Niezupełnie — odpowiedział z zażenowaniem.
Potter zatrzymał się dokładnie za jego krzesłem. Nachylił się i zacisnął mu dłonie na ramionach, mocno masując mięśnie. Draco jęknął z rozkoszą i powoli obrócił głowę, rozpływając się pod dotykiem. Napięcie i stres zaczęły znikać.
— Draco? — ponaglił Harry.
— Powiedziałem „dom” i zanim zdążyłem przywołać w umyśle obraz naszego dworu, twoja twarz, hmm, jakby to ująć, wepchnęła się poza kolejnością. I tak się tu znalazłem — dokończył nieudolnie.
Harry wybuchnął nagłym, głośnym śmiechem.
— Czy ty mówisz prawdę? — Nadal brzmiał tak, jakby nie chciał uwierzyć w to, co usłyszał i Draco poczuł niemiłe szarpnięcie w środku. Wziął się w garść, a potem odwrócił na krześle do tyłu i przeszył Pottera szczególnie imponującym malfoyowskim spojrzeniem (po prostu wiedział, że jest imponujące — nie na darmo ćwiczył je tyle razy przed lustrem).
— Czyżbyś na serio sugerował, że mógłbym kłamać w takiej sprawie? — zapytał tonem zdradzającym gotowość do konfrontacji.
Twarz Harry’ego rozpłynęła się w promiennym uśmiechu, który zawsze potrafił utorować sobie drogę do serca Dracona, wzbudzając w nim cudowne emocje, jakich nie zaznał nigdy wcześniej.
— Skąd — westchnął. — Jasne, że nie. Jestem po prostu zaskoczony, że się do tego przyznajesz, to wszystko.
— Och. Dziękuję za ogrom zaufania, jaki okazujesz, kiedy otwieram przed tobą moją biedną, zranioną duszę. Czuję się naprawdę fantastycznie — powiedział Draco zgryźliwie. Odwrócił się od Pottera i z pomrukiem rezygnacji na powrót wbił wzrok w stół.
Harry zaśmiał się i pochylił nad nim, obejmując go ramionami tak mocno, że Draconowi na chwilę zabrakło tchu. Potter wtulił głowę w ciepłe zagłębienie jego szyi i musnął mu skórę oddechem. Draco jęknął z zadowoleniem, uśmiechnął się pod nosem i potarł policzkiem skroń Harry’ego. A kiedy Harry zaczął całować go po szyi, wydając przy tym ten przepyszny, gardłowy dźwięk, Draco przechylił głowę w bok, żeby umożliwić mu lepszy dostęp. Uniósł ramię i wplątał palce w gęste włosy Pottera, chcąc przytrzymać go w miejscu, i również pozwolił sobie na westchnienie satysfakcji.
Dłonie Harry’ego powędrowały w dół, do guzików marynarki Dracona, zdejmując ją z niego chwilę później. Potter cofnął się na moment i przewiesił ją przez poręcz sąsiedniego krzesła, a potem wrócił do swojej pozycji za plecami Dracona. Następną rzeczą, jaką zarejestrował Draco, były palce wbijające się w węzeł jego krawata. Harry bez pośpiechu rozwiązał jedwabny pasek materiału, zsunął go i ułożył na marynarce. Draco sam rozpiął górny guzik swojej koszuli, wyginając szyję tak, jakby wreszcie mógł oddychać swobodnie. Następnie uniósł wzrok prosto na spoglądającą na niego z góry uszczęśliwioną twarz Harry’ego. Uśmiechnęli się do siebie, a Potter pochylił się, by pocałować go krótko w usta. Był to zabawny, odwrócony do góry nogami pocałunek. Zabawny, ale dobry.
Ręce Harry’ego wróciły do masowania barków Dracona i zaczęły ugniatać kciukami zesztywniałe mięśnie u nasady jego karku. Draco zamknął powieki, odprężył się i poddał dotykowi, jednocześnie zmagając się ze spinkami do mankietów.
Potter zakończył masaż i zajął się głaskaniem jego ramion i piersi. Draco otworzył oczy i znów na niego popatrzył. Obserwował wyraz jego twarzy, podczas gdy Harry spokojnie rozpinał pozostałe guziki koszuli, a potem wsunął palce między poły materiału i uszczypnął jego twarde sutki.
Draco zajęczał. Cichutko, ale ze szczerą radością. Widział, że Harry na niego patrzy. Rodząca się między nimi intymność doskonale pasowała do nastroju chwili.
— Draco? — wymruczał Harry, wkładając w te dwie sylaby całe pokłady uczucia.
— Mhm?
— Zastanawiałem się, co byś powiedział na to, żebyśmy zamieszkali razem? — Draco uśmiechnął się do niego i z ciekawością przyjrzał się cieniowi rumieńca na jego policzkach. — To znaczy…— zaplątał się Potter. — Wiem, że trzeba będzie uporządkować parę spraw, pomyśleć gdzie i kiedy, i…
— Hej — przerwał mu Draco cicho. — Możemy porozmawiać o tym jutro. — Pochwycił Harry’ego za obie dłonie i przyciągnął go do siebie, w dół i do pocałunku. Tym razem nie zamierzał zadowolić się krótkim i pospiesznym. Otworzył usta, jeszcze zanim owiał go oddech Pottera, a jego język zadrgał w oczekiwaniu na zabawę ze swoim towarzyszem.
Całowali się leniwie, ale starannie. Draco włożył w to całe swoje uczucie, jakby chciał wyrazić je za pośrednictwem złączonych ze sobą warg.
Harry odsunął się lekko i wymruczał mu prosto w usta:
— Czy to znaczy „tak”?
Draco zachichotał.
— Oooo taaaak… zdecydowanie — potwierdził i przyciągnął Pottera do kolejnego pocałunku. Harry również się roześmiał i wyszedł mu naprzeciw. Gdy tylko resztki napięcia rozpłynęły się w powietrzu, ruchy ich warg stały się mniej ostrożne i nabrały spontaniczności, w miarę jak obaj upewniali się, że dzielą ze sobą dokładnie te same pragnienia.
Draco poczuł, jak dół koszuli wysuwa mu się ze spodni. Przekręcił głowę, żeby spojrzeć Harry’emu w oczy, Mina Pottera wyrażała determinację.
— Do czego ty zmierzasz? — zapytał z uśmiechem.
— Hmm. Niech pomyślę — droczył się Harry. — Może chcę cię rozebrać, żebyś mógł wziąć prysznic? — Uwolniona spod spodni koszula zawisła luźno na ramionach Dracona, a pomiędzy jej połami widniał pasek bladej, nagiej skóry.
— Ale czy nie powinienem raczej zrobić tego w domu? — zasugerował Draco. — Nie spodziewałeś się mnie u siebie na kolacji przed wpół do ósmej. — Musiał się naprawdę mocno wysilić, żeby stłumić uśmieszek triumfu.
Harry wygiął brew i schwycił go za brodę.
— Przecież przed chwilą powiedziałeś, że twój dom jest u mnie, a nie w rezydencji.
Draco znów musiał zachichotać.
— Wiesz, co mam na myśli. Owszem, mamy jakieś plany, ale nie znaczy to jeszcze, że musimy zabierać się za ich realizację natychmiast, prawda?
Harry zachmurzył się lekko.
— Och. No dobra… Ja tylko pomyślałem…
— Tak? — zachęcił go Draco. Chciał usłyszeć, jak Harry, krążący z zażenowaniem wokół tematu, wypowiada to wreszcie na głos.
Potter przełknął ślinę.
— No, przecież i tak tu bez przerwy jesteś, masz tu swoje szuflady, miejsce w szafie i w ogóle. — Draco widział nieme błaganie Harry’ego, by za niego dokończył, ale patrzenie na jego samotną mękę było zbyt przyjemne. W dodatku Potter wyglądał przy tym tak słodko. Słowa, których wyczekiwał Draco, wreszcie padły. — Posłuchaj. Już od dawna myślałem o tym, żebyśmy zamieszkali razem. Ale nie byłem pewien, czy tego chcesz. Chciałem już wcześniej o to zapytać.
To zaskoczyło Dracona.
— Chciałeś? — upewnił się łagodnie, przykrywając dłoń Harry’ego swoją i splatając z nim palce.
— Tak — wymruczał Potter. — Więc skoro to już postanowione, co powiesz na prysznic?
Draco przyciągnął jego rękę do ust i pocałował jej wnętrze, nie spuszczając wzroku z odwróconej do góry nogami twarzy Harry’ego.
— A wykąpiesz się ze mną?
Kiedy Harry przytaknął, Draco westchnął z radością i podniósł się z krzesła. Pozwolił poprowadzić się przez duży pokój do sypialni.
Wlepiwszy pełne uwielbienia spojrzenie w potylicę Harry’ego, Draco gratulował sobie w duchu powodzenia planu. Od miesięcy marzył, by móc co noc zasypiać u boku Pottera, a wszystko, co musiał zrobić, żeby ukochany poczuł się zobowiązany do działania, polegało na odegraniu we właściwym czasie starej, wypróbowanej roli zagubionego chłopczyka.
Jako urodzony manipulator pragnął, żeby inicjatywa wyszła od Harry’ego. Niezależnie od intensywności ich związku wiedział, że nie poradzi sobie z upokorzeniem ewentualnego odrzucenia pomysłu. Po prostu nie miał aż tyle odwagi, kiedy w grę wchodziły tak silne uczucia. Nie kierowały nim złe intencje, wręcz przeciwnie. Ale za bardzo był synem swojego ojca, żeby oferować komuś serce na tacy. Poza tym wiedział, że zakorzeniona w Harrym gryfońska brawura każe mu wziąć wszystko w swoje ręce.
Kiedy po raz pierwszy, próbując wrócić do domu, niezamierzenie aportował się do mieszkania Pottera, obaj byli mocno zdziwieni. A raczej — Draco był zszokowany. W tamtej właśnie chwili zrozumiał, jak bardzo Harry wrósł w jego życie. Plan samoczynnie uformował się w jego umyśle i następne dwa razy, łącznie z aportacją tego wieczoru, były czystą kalkulacją. Draco udał nieświadomego i zaniepokojonego, przekonany, że w Harrym natychmiast odezwie się bohaterski wybawca. Nie próbował oszukać ukochanego — po prostu był sobą. Raz Ślizgon, zawsze Ślizgon. Zresztą i tak obaj chcieli tego samego. Przeważnie. A co do reszty, no cóż: w końcu istniało coś takiego jak kompromisy.
Rozebrali się w sypialni. Harry pierwszy wyszedł do łazienki, żeby odkręcić prysznic. Draco odwrócił się na chwilę i zerknął na zegarek na stoliku nocnym. Roześmiał się. Planując całość, szacował, że od chwili jego przybycia potrzebny będzie kwadrans, by obaj znaleźli się tu nadzy, w międzyczasie wyjaśniając sprawę zamieszkania razem.
Wystarczyło dwanaście minut.
Koniec rozdziału czternastego (B)