Rozdział piętnasty (B)
Mieszkanie wypełniło się zapachem świeżo upieczonych ciastek. Draco uśmiechnął się pod nosem. Perspektywa pocieszenia się łakociami nie była jedyną rzeczą, która ściągnęła go z łóżka, ale nie mógł zignorować napływającej do ust śliny. Wszedł do salonu dokładnie w tej samej chwili, w której Harry opuścił kuchnię, w jednej ręce trzymając wielki talerz wypieków, a w drugiej tacę zastawioną kubkami, cukiernicą, dzbanuszkiem ze śmietanką i „porządną” kawą w zaparzaczu z tłokiem. Draco pomyślał, że musi być w niebie.
— Pachnie bosko — westchnął i, wypróbowując grunt, obdarzył Pottera ostrożnym uśmiechem.
— Chodź i jedz, póki ciepłe. — Harry oddał uśmiech i postawił talerz na środku kanapy, a tacę na podłodze obok. Draco usiadł w jednym rogu kanapy, Potter wybrał drugi.
Podczas gdy Harry rozlewał kawę do filiżanek i doprawiał ją śmietanką i cukrem, Draco poczęstował się ciasteczkiem, rozpływając się z rozkoszy, gdy tylko korzenny smak imbiru rozszedł się na jego języku.
— Boże, Harry. To najbardziej niesamowita rzecz, jaką w życiu jadłem — wymruczał szczerze, po czym opadł na poduszki, zamykając oczy i z przyjemnością koncentrując się na tym, co miał w ustach.
Potter zaśmiał się ciepło i postawił kubek na kolanie Dracona, skłaniając go tym samym do uniesienia powiek. Patrzyli na siebie tak, jakby nic złego między nimi nie zaszło.
— Miałeś rację — odezwał się w końcu Harry i uniósł rękę, by uciszyć natychmiastowy protest Dracona. — Strasznie cię przepraszam. Chyba po prostu pogarszam i tak już trudną sytuację. Merlin jeden wie, jak sobie damy radę z tymi sprawami, co do których nie będziemy ani trochę zgodni!
— Chcę wziąć ślub — wtrącił Draco pospiesznie w obawie, że Harry znów go zagada, a on kolejny raz nie będzie w stanie dodać czegoś od siebie. — Chcę, żeby prawo się zmieniło i jest mi wszystko jedno, jakim sposobem.
Oblicze Harry’ego pojaśniało, promieniejąc szczęściem. Draco odstawił kubek na podłogę i usunął z drogi talerz z ciastkami, a potem przemieścił się w stronę Pottera i zaczął mu się wdrapywać na kolana. Harry wybuchnął śmiechem i przycisnął twarz do jego ramienia, biorąc go w objęcia tak mocno, że omal nie zatrzeszczały im żebra.
— Zróbmy to — wyszeptał i przeczesał palcami włosy Dracona. — Im wcześniej, tym lepiej.
Draco odsunął się odrobinę. Przez moment patrzył Potterowi w oczy. Ich zieleń przysłoniła mu resztę świata.
— Nigdy mnie nie opuszczaj — szepnął, na co Harry zmarszczył brwi.
— Nie mam zamiaru — odparł i pochylił się po pocałunek. Obaj jęknęli, gdy ich usta się spotkały, słodkie nie tylko od smaku ciastek. Czas stracił znaczenie wobec wagi chwili i Draco wiedział, że będzie ją pamiętał bardzo, bardzo długo.
— Podoba mi się brzmienie Harry Malfoy — powiedział, odgarniając kosmyk włosów z twarzy ukochanego.
— Mhm — zgodził się Harry. — Muszę przyznać, że lepiej niż Draco Potter.
— Jeżeli przyjmiesz moje nazwisko, wszyscy pomyślą, że jesteś moją żoną — ostrzegł Draco.
Harry roześmiał się donośnie i zdecydowanym ruchem wsunął dłonie pod jego sweter, pieszcząc mu plecy.
— No cóż, skoro przeważnie to ja gotuję i zajmuję się domem… — skomentował z niezmąconym spokojem.
— …co prowadzi nas prosto do następnej kwestii niepodlegającej dyskusji — wpadł mu w słowo Draco i przysunął się bliżej, odbierając mu po drodze kawę i ciasteczko, by bez przeszkód przytulić się do jego piersi. — Będziesz musiał nauczyć się, jak postępować ze skrzatami, Harry — stwierdził stanowczo, dając do zrozumienia, że wszelkie kłótnie na ten temat nie mają sensu. — Nie możesz jednocześnie pracować i prowadzić domu tak dużego jak nasza rezydencja. Poza tym Pippina, Saffy i Ruby będą kręcić swoimi przydługimi nochalami tak mocno, że aż je sobie zwichną, gdy tylko zaczniesz mieszać się do ich obowiązków.
— Ale Zgredek…
— Zgredek nie ma tu nic do rzeczy! — znów przerwał Draco i ułożył głowę na ramieniu Harry’ego tak, by mogli na siebie spojrzeć. — Dobrze wiesz, że nie jest taki jak inne skrzaty, nie próbuj więc udawać głupiego, Harry Jamesie Potterze.
— Hej. To do mnie przemówiło! — zachichotał Potter, a po chwili westchnął głośno i mocno Dracona uścisnął. — Dobrze. Zgoda co do skrzatów domowych.
— Mówiłem poważnie, Harry — podkreślił Draco. — Będziesz musiał zrezygnować przynajmniej z części gotowania i, na litość boską, nawet niech ci do głowy nie przyjdzie płacić im pensji albo udzielać urlopów, jasne?
— Jasne, jasne… — wymamrotał Potter tonem osoby pokonanej.
— A niech mnie, chyba podoba mi się ta rozmowa — zażartował Draco. — Jak na razie, wszystko idzie po mojej myśli.
— Dobra, to może zmienić się w każdej chwili — zaśmiał się Harry. — Mam parę spraw, które chciałem z tobą omówić. Wydaje mi się jednak, że są z gatunku tych podlegających dyskusji.
— Ach — mruknął Draco, czując lekką obawę, ale znacznie mniejszą niż ta, której doświadczył wcześniej. Po uprzednim starciu atmosfera była teraz nieco oczyszczona i żaden problem nie wydawał się być przeszkodą nie do pokonania. — Zamierzasz napomknąć o nauczaniu eliksirów w Hogwarcie i robieniu dzieci?
Harry zamilkł kompletnie. Draco poczuł krótkie ukłucie niepokoju.
— Wiedziałeś, co chcę powiedzieć? — wyszeptał Potter z zaskoczeniem.
— Masz na myśli wolne miejsce nauczyciela obrony przed czarną magią? Albo twoje wrodzone instynkty rodzicielskie? — zapytał Draco, nagle zupełnie nieprzejęty tym, dokąd może zawieść ich ta rozmowa.
— No tak… — zająknął się Harry i wciągnął głęboko powietrze, próbując odzyskać spokój. — Wydawało mi się, że zauważyłeś, że chciałbym mieć dzieci, ale nie miałem pojęcia, że wiedziałeś o propozycji Minerwy. Powiedziała ci o tym?
Biedny Harry. Cały aż się trząsł ze zdenerwowania! To dziwne, ale im wyraźniejsza była jego trema, tym spokojniejszy stawał się Draco. Pewnie działał tu jakiś dziwny rodzaj odruchu opiekuńczego, pomyślał.
— Prawdę mówiąc, Severus zasugerował, że jesteś stworzony do tego zadania — odparł i obrócił głowę, patrząc na bardzo zdziwioną twarz Pottera. — Zapytałem go, dlaczego sam nie objął tego stanowiska. Odpowiedział, że jest podpisane twoim nazwiskiem. — Draco wzruszył ramionami, widząc, że właśnie poinformował Pottera o czymś, z czego ten nie zdawał sobie sprawy.
— Cholera! — wykrzyknął Harry i ostro przesunął ręką po włosach. — Cholera. — Jego spojrzenie przyćmiła niepewność i Draco powiódł grzbietem palców po jego policzku w geście wsparcia i pocieszenia.
— Nie mogę sobie wyobrazić, że ktokolwiek inny będzie uczył dzieci obrony przed czarną magią, Harry — oznajmił mu z absolutną szczerością. — Jesteś w tym doskonały.
— Tak myślisz? — spytał Potter, najwyraźniej nieprzekonany co do własnych umiejętności. Draco energicznie przytaknął i uśmiechnął się radośnie. — Przysięgam, że ani razu nie pomyślałem o nauczaniu od tamtego spotkania w szkole w drugi dzień świąt — zapewnił Harry tak gorąco, jakby błagał, żeby Draco mu uwierzył. — Ale wtedy, w nowej wieży… To miejsce miało w sobie coś takiego… Nie jestem w stanie dokładnie powiedzieć, ale czułem się tam dobrze. Mogłem wyobrazić sobie, jak stoję przed klasą i opowiadam podekscytowanym dzieciom wszystko o boginach i druzgotkach i pomagam im w przywoływaniu pierwszego patronusa.
Harry pogrążył się w błogich rozmyślaniach. Draco zrozumiał, że jego ukochany znajdzie kiedyś sposób, by zamienić swoje marzenia w rzeczywistość. Możliwe nawet, że Harry i Severus zakopią topór wojenny, jeśli połączy ich codzienna bliska współpraca.
— Powinieneś przyjąć tę propozycję — odezwał się. — Jest dla ciebie idealna.
— W takim razie to zrobię — odpowiedział Harry, a całe jego zdenerwowanie rozpłynęło się bez śladu, zastąpione cichą, pogodną pewnością siebie. Dlatego też Draco nie mógł być bardziej zaskoczony, gdy moment później usłyszał: — Ale jeszcze nie teraz.
— Co masz na myśli? — zapytał, usiłując domyślić się sensu jego słów.
Harry ujął go za obie ręce i pocałował lekko tuż za uchem.
— Chcę tej pracy, Draco, ale najpierw chcę zaznać życia z tobą. To mój priorytet. Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, powiem Minerwie, że nie zamierzam przyjąć jej oferty w najbliższym czasie. Może za jakieś dziesięć, piętnaście lat — wzruszył ramionami. — Przypuszczalnie nawet jeszcze później. Nie jestem pewien.
— To nie moja decyzja, Harry — zaoponował Draco. — Wydaje mi się jednak, że to bardzo długi czas jak na realizację czegoś, czym chciałbyś się zająć z całym przekonaniem. Czemu chcesz czekać aż tyle?
— Uhm — mruknął Harry, wyraźnie zażenowany. — Jak już mówiłem, mam nadzieję, że najpierw nacieszę się życiem z tobą, zanim zdecyduję się na dojazdy między Wiltshire i Szkocją. To nie najkrótsza droga, nawet przez sieć Fiuu. Myślę, że co najmniej dwadzieścia minut. Aportacja na tym dystansie raczej odpada. Rozerwałoby nas na kawałki — dodał, unikając jego wzroku.
Draco pogrążył się w myślach. Trawił słowa, samolubnie wdzięczny losowi za perspektywę wielu wspólnych lat, zanim każdy z nich zajmie się na nowo własnym życiem. Problem istniał ponad wszelką wątpliwość. Draco nie mógł zajmować się dworem z drugiego końca Wielkiej Brytanii i nie było żadnego sposobu na zmniejszenie odległości dzielącej Hogwart od jego domu.
— Powiedz mi więc, co chciałbyś robić w ciągu tych dziesięciu lub piętnastu lat — poprosił w końcu, a zmiana wyrazu twarzy Pottera zdradziła mu w jednej chwili, że przeszli właśnie do sedna dyskusji. Przynajmniej zdąży się przygotować, choć nie miał na to więcej niż kilka sekund.
— Chciałbym założyć rodzinę — wymamrotał Harry, a jego policzki oblały się szkarłatem. Gorąca fala zażenowania nie oszczędziła nawet jego szyi, pozostawiając na niej agresywne, czerwone plamy. — Wiem, że nie chcesz mieć dzieci — dodał ostrożnie. — Ale gdy teraz nad tym pomyślę, to kwestia przedłużenia waszego rodu kwalifikuje się raczej jako niepodlegająca dyskusji.
— Nie jestem jedynym, który kończy linię swojego rodu, Harry — przypomniał mu Draco z lekkim uśmiechem. — Jeżeli uda nam się kiedyś wziąć ślub, nazwisko Potterów wygaśnie. Poświęcenie czegoś tak znaczącego to nie bagatela, jak dobrze wiesz. W dodatku nie próbowałeś mnie nawet namawiać, żebym zrezygnował ze swojego nazwiska.
Harry pochylił się powoli i złożył na jego wargach czuły, długi pocałunek. Serce Dracona wezbrało radością i czystą rozkoszą, płynącą z tego prostego gestu intymności.
— Po pierwsze — powiedział Harry, obejmując jego policzek — mój ród nie jest utytułowany. Malfoyowie są częścią historii czarodziejskiej Wielkiej Brytanii w o wiele większym stopniu niż Potterowie, przynajmniej przed pojawieniem się Voldemorta.
— Nie zgodziłbym się z tobą do końca, ale kontynuuj — wtrącił Draco i zmienił lekko pozycję, by móc swobodnie patrzeć na Harry’ego. Sięgnął po następne ciastko i włożył je do ust w oczekiwaniu na ciąg dalszy.
— Po drugie — podjął Potter — jestem szczerze przekonany, że czarodziejski świat tylko wtedy będzie zdolny rozliczyć się ze strasznymi momentami własnej historii, kiedy żywy ślad po głównych sprawcach wydarzeń zaginie.
— Ale Malfoyowie… — wydusił Draco, myśląc o tym, że żadne inne nazwisko nie kojarzyło się tak bardzo z Voldemortem jak jego własne.
— Nie Malfoyowie, Draco — wytknął Harry — ale Lucjusz. Spójrz na galerię portretów swoich przodków, jeżeli potrzeba ci zapewnienia. Owszem, możliwe, że byli w mniejszym czy większym stopniu czystokrwistymi rasistami, ale żaden z nich nie pochwalał wyboru strony, której poprzysiągł lojalność twój ojciec. Wszyscy wiedzą, że ty i twoja matka zostaliście zmuszeni do współpracy z Voldemortem. Teraz, gdy Lucjusz odszedł, wasze nazwisko znów jest bez skazy.
— Bez skazy jest nazwisko Potter — upierał się Draco. — Nie tylko ze względu na ciebie, ale dzięki temu, co dla większego dobra zrobili twoi rodzice. Na tym świecie zawsze powinien być jakiś Potter, Harry. Musimy wszystko dokładnie przemyśleć, zanim odbierzemy ci taką możliwość.
— Nie — powiedział Harry, zdecydowanie potrząsając głową. — Co innego znoszenie presji bycia bohaterem, a co innego nieustanne zaspokajanie oczekiwań społeczeństwa, że nie zabraknie im Potterów, do których będą mogli się zwrócić w razie kolejnej potrzeby. To nie w porządku. Każde dziecko noszące moje nazwisko i z moją krwią w żyłach będzie skazane na życie pod wieczną presją absurdalnych oczekiwań, ponieważ w otaczającym nas świecie ludzie zawsze będą szukać kogoś, kto zamiast nich weźmie na siebie odpowiedzialność. Nie chcę, żeby moje… nasze dziecko cierpiało z powodu swojego nazwiska. Jeśli więc będzie nosić twoje, dostanie przynajmniej szansę na, powiedzmy, dość uprzywilejowane, ale poza tym normalne, życie.
Draco opadł z powrotem na miękkie poduszki kanapy. Trudno było dyskutować, kiedy Harry stawiał sprawę w ten sposób. Nigdy nie zastanawiał się nawet nad konsekwencjami, które Potter najwyraźniej dokładnie przemyślał — a przemyślał dlatego, że rozważał założenie rodziny. Teraz, gdy siedzieli tutaj, rozmawiając o wspólnej przyszłości, Draco stwierdził, że nie będzie w stanie odmówić. Westchnął głośno, ale nie z frustracji. Raczej z niechętną zgodą.
— Jesteś tak przekonujący, że mógłbyś sprzedawać wodę trytonom — zachichotał, na co Harry przylgnął do jego boku, próbując wkręcić mu głowę pod pachę. Przez kilka minut przytulali się intensywnie do siebie, w końcu Draco wymruczał: — Chyba zaczęliśmy lekko zbaczać z tematu. Mówiłeś o rodzinie.
— Och. No tak. — Harry, jak się zdawało, nie wiedział, co powiedzieć. Cisza, która nastąpiła, zapowiadała się na bardzo długą i rzeczywiście taka była. Wreszcie Potter zdecydował się przerwać ją z widocznym ociąganiem. — Czy mógłbyś w jakiś sposób wyobrazić sobie dzieci w swoim życiu? — A kiedy Draco nie odpowiedział od razu, uzupełnił: — Nie musiałbyś robić wiele w tym kierunku. Wziąłbym wszystko na siebie.
Draco prychnął, zdegustowany.
— Merlinie drogi, Harry! Jeżeli się na to zdecydujemy, co na pewno nastąpi w którymś momencie, nasze dziecko będzie miało dwóch rodziców, nie jednego. Nie mam zbyt wielkich nadziei na bycie dobrym ojcem, ale jestem gotów się postarać. Z twoją pomocą.
Uff. Wcale nie było to aż tak trudne, jak Draco myślał. Z nagłą jasnością uświadomił sobie, że naprawdę wierzy, iż mógłby sprostać temu zadaniu, o ile tylko Potter wskaże mu właściwy kierunek.
— Nie pożałujesz tego — powiedział Harry i odwrócił ich role, tak że teraz sam siedział Draconowi na kolanach. Posunął się nawet krok dalej, popychając go na plecy i przykrywając własnym ciałem. — A tak w ogóle to uważam, że będziesz znakomitym tatą, gdy tylko uwierzysz, że jesteś do tego zdolny. — Harry zasypał jego twarz gradem drobnych pocałunków, a Draco zaczął się zastanawiać, jak udało mu się spędzić tyle lat życia bez niego. Byli dla siebie po prostu stworzeni. — Masz w sobie tyle miłości, Draco. Rozpuściłbyś nasze dzieci jak dziadowskie bicze.
— Dzieci?! — Draco aż zatrząsł się z przerażenia. — A niby kiedy zgodziłem się na więcej niż jedno? — Usta Harry’ego natychmiast uciszyły jego protesty, a Draco ochoczo poddał się temu atakowi.
Kiedy zaś ciepłe dłonie Pottera wpełzły pod jego ubranie, Draco zaczął się wiercić i wyginać, ułatwiając im dostęp do swojego ciała.
— Chodź, poćwiczymy robienie dzieci — wyszeptał Harry gorączkowo w jego ucho, co wystarczyło, żeby Draco wydał z siebie pomruk zgody.
***
Przebudzeniu Dracona i Harry’ego w niedzielny poranek towarzyszyło nie tylko poczucie szalonego szczęścia i harmonii z całym światem (łącznie z jego mieszkańcami), ale też przyjemnie obolałe części ciała i lekko obtarte genitalia. Nadwerężyli je nieco ostatniej nocy, ale należało w końcu jakoś uczcić poważną decyzję, którą podjęli.
Poleżeli jeszcze trochę w łóżku, snując plany realizacji swoich zamiarów. Należało urządzić coś w rodzaju prywatnej konferencji z udziałem Narcyzy, Blaise’a oraz Hermiony i uzyskać ich pomoc w stawianiu pierwszych kroczków w kierunku obalenia zakazu zawierania małżeństw między osobami tej samej płci. Okazało się, że obaj, niezależnie od siebie, rozważali, czy Griffin i Narcyza, ostatecznie anonsując swoje zaręczyny w kolejnym wydaniu „Alohomory!”, byliby gotowi rzucić kilka małych sugestii dotyczących Dracona i Harry’ego. W końcu magazyn ukazywał się w sporym nakładzie i cieszył wielką popularnością, dzięki czemu mógł posłużyć za doskonałe narzędzie kształtowania opinii publicznej. Wprawdzie poglądy szerokich mas nie odgrywały decydującej roli, jako że jedynie Wizengamot mógł zatwierdzić zmianę prawa, niemniej ewentualny sprzeciw społeczeństwa wobec braku liberalnego myślenia zazwyczaj nader konserwatywnego rządu miał swoją wagę. Ich przypadkowi w żaden sposób nie mógł też zaszkodzić fakt, że Perdita była ministrem magii. Jeśli ktoś miałby osobiście wziąć ich sprawę pod swoje skrzydła, to właśnie ona.
Resztę decyzji podjęli z łatwością przy kompletnym śniadaniu angielskim* i lekturze niedzielnego wydania „Proroka”. Zaczną od podziału garderoby Pottera, część pozostawiając w mieszkaniu, a część zabierając do nowych apartamentów, które zamierzali wybrać sobie w rezydencji. Przed ostateczną przeprowadzką Harry powinien czuć się w obu miejscach jak w domu. Draco wiedział już, że matka nie będzie miała nic przeciwko temu, ponieważ zawsze cieszyło ją towarzystwo Pottera, a jej nieustanne podpytywania, jakie płatki śniadaniowe lubi najbardziej i czy ma swoją szczoteczkę do zębów w łazience Dracona, mówiły za siebie.
Podczas gdy Draco czytał wyniki rozgrywek quidditcha, Harry siedział przy stole kuchennym z pergaminem rozłożonym na blacie i piórem w ręku, zajęty szkicem umowy z profesor McGonagall. Późne objęcie stanowiska nauczyciela było jedyną sprawą, co do której się nie zgadzali. Draco chciał, żeby Potter zaczął uczyć już o wiele wcześniej — powiedzmy, że wkrótce — on jednak nie dawał się przekonać. Wciąż chciał spędzić z Draconem kilka lat tylko we dwóch, następnie założyć rodzinę, a nauczaniem zająć się dopiero wtedy, kiedy ich dziecko, a może nawet i dzieci, same osiągną wiek, w którym będą mogły rozpocząć edukację w Hogwarcie.
Inne kwestie dotyczące codziennego życia nie wymagały specjalnego omówienia. Draco zamierzał pracować dalej, co przynosiło mu niemałe zyski, a jego zarobki bez wątpienia jeszcze wzrosną, gdy tylko oficjalnie przejmie swój tytuł. Lord na stanowisku niższym od dyrektora był rzeczą nie do pomyślenia dla każdej szanującej się instytucji, tak więc Draco mógł spodziewać się rychłego awansu i biura trzykrotnie większego niż dotychczasowe — co niekoniecznie musiało iść w parze z adekwatnym wzrostem obowiązków.
Harry wolał pozostać w swojej pracy w biurze władz lokalnych aż do chwili, kiedy postarają się o dzieci. Wówczas zajmie się ich wychowaniem i złoży wymówienie. Draco próbował zaproponować mu, żeby zrobił to już teraz, Harry jednak nie chciał o tym słyszeć. Chociaż od jego służbowych zadań nie zależało nic szczególnego, Harry lubił swoje zajęcie i czuł się z nim znakomicie. Z prowadzonych w przeszłości rozmów Draco wiedział, że Potter cenił przede wszystkim to, że nie był kimś specjalnym dla swoich kolegów, a po prostu Harrym, który z taką samą bezpretensjonalną przyjemnością wyłapywał bezpańskie lub zagubione kuguchary, z jaką zapewniał skonfundowanych mugoli, że nie, nie widzieli właśnie nagiego staruszka, przelatującego im przed nosem na miotle.
Nie zagłębili się jeszcze w techniczne detale dotyczące produkcji spadkobierców rodu Malfoyów i Potterów, jednomyślnie postanowiwszy zaczekać na to, co ma do powiedzenia w tej materii portret Françoisa Malfoia. Draco poczuł niezwykłą ulgę, gdy okazało się, że Harry z obrzydzeniem równym jego własnemu odrzuca jakąkolwiek sugestię o ewentualnej męskiej ciąży. Draco miał aż nadto wyklarowane zdanie na ten temat. Niezależnie od wszelkich potencjalnie skutecznych, rewolucyjnych zaklęć, eliksirów lub transmutacji za nic w świecie nie miał zamiaru nosić dziecka w swoim ciele. Z bardzo podobnych, interesujących komentarzy Pottera Draco wywnioskował, że i on musiał równie długo łamać sobie głowę nad próbami odgadnięcia, jakie rozwiązanie zaoferuje im przodek Malfoi. Obaj żywili nadzieję, że zabrzmi ono zdecydowanie bardziej przyziemnie niż te, które podsuwała im rozbujana wyobraźnia.
Kierowani grzecznością, po śniadaniu wysłali sowę Severusowi, informując go o swoich planach. Harry nalegał na nawiązanie kontaktu, ponieważ czuł się do tego w pewien sposób zobowiązany, z powodu cichej rezygnacji Snape’a z nauczania przedmiotu, o którym zawsze marzył. Draco miał nadzieję, że uda im się namówić go na tymczasowe objęcie tego stanowiska i powrót do wykładania eliksirów za kilka lat, kiedy Harry zdecyduje się dołączyć do kadry pedagogicznej Hogwartu. Niezależnie od decyzji Severusa uznali, że wypadało zaproponować mu taki układ.
Kolejnych parę godzin spędzili na przeglądzie garderoby Harry’ego, wybierając rzeczy, które zabiorą do dworu, i gawędząc o tym, jak uregulują sobie codzienne życie w ciągu następnych miesięcy. Zgodnie postanowili, że Potter nie wprowadzi się na dobre do rezydencji, zanim Narcyza nie przeniesie się do Griffina, chcieli jednak stworzyć jakiś plan doraźny. Najlepszym wyjściem wydawało się zamieszkać w dworze w tygodniu, od poniedziałku do piątku, a soboty i niedziele spędzać w Londynie u Harry’ego. W taki sposób uda im się przynajmniej uniknąć ograniczenia swoich weekendowych przyzwyczajeń. Lubili wtedy krążyć po mieszkaniu nago, co nieuchronnie prowadziło do bardzo bliskiego kontaktu w najróżniejszych miejscach i niemożliwych porach dnia. Obaj zgodnie uznali, że wolą nie dawać Narcyzie okazji do obrania ich za cel niewybrednych żarcików, co im niewątpliwie groziło, jako że z pewnością wpadnie na nich w jakimś kącie — a wtedy jej docinkom nie będzie końca.
Niedzielne popołudnie zastało ich, odświętnie ubranych, przed drzwiami prowadzącymi do galerii portretów rodzinnych Malfoyów. Podczas gdy wspinali się po schodach, trzymając się za ręce, Draco stwierdził, że całkiem dobrze odnajduje się w tej sytuacji — a przynajmniej nie jest nią kompletnie przerażony. Mogło to ujść za pewien postęp. Cieszył się, że matki nie było w domu, a tym samym nie plątała się gdzieś w pobliżu, patrząc, jak wystrojeni składają kolejną wizytę obrazom przodków.
Przez kilka minut witali portrety, w przypadku własnych podobizn ograniczając się do konspiracyjnego mrugnięcia. Lucjusz okazał się na tyle uprzejmy, by opuścić swój obraz w momencie, w którym przekroczyli próg galerii i nie pokazywać się przez cały czas ich pobytu. Draco mocno podejrzewał, że czaił się gdzieś w ukryciu, przysłuchując się ukradkiem rozmowie. Tak, to pasowało do Lucjusza, jakiego pamiętał.
Draco wysłał sowę z zapowiedzią wizyty, nie był więc zaskoczony, kiedy okazało się, że przed portretem Malfoia czekają na nich dwa krzesła i stolik zastawiony do herbaty. Sam przodek również postarał się o fotel i gdyby Draco był mniej zdenerwowany, z pewnością odkryłby, która z namalowanych postaci poświęciła z tej okazji swoje wygodne siedzenie.
Kiedy Harry zajęty był nalewaniem herbaty, Draco miał czas, by dokładnie przyjrzeć się Malfoiowi. Wyglądał na Francuza ze swoją ciemną cerą i brązowymi, wpadającymi w czerń włosami. Jego kasztanowe oczy lśniły ciepłym blaskiem, a pewna wesoła ruchliwość oblicza zdradzała, że nie przestawał się uśmiechać przez całe życie. Owszem, onieśmielał nieco swoją prezencją, ale było w nim coś magnetycznego, jakaś trudna do nazwania cecha, która sprawiała, że pragnęło się go poznać. Nie mógł uchodzić za szczególnie przystojnego, niemniej Draco wiedział, że skupiał na sobie uwagę ludzi nieustannie zabiegających o jego względy — nie z powodu jego aparycji, ale przyćmiewającej ją osobowości. Gdy François krzątał się tu i tam na obrazie, ustawiając swój fotel w odpowiedniej pozycji, Draco zauważył, że nie odznaczał się charakterystyczną cechą Malfoyów: wzrostem. Oczywiście za dawnych czasów ludzie byli niżsi niż współcześnie, niemniej w porównaniu z nim Harry ze swoim przeciętnym metrem siedemdziesiąt pięć mógłby uchodzić za wysokiego.
— Widzę że bije od was szczęście! — odezwał się Malfoi z łobuzerskim uśmiechem, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego.
— Udało nam się ustalić kilka spraw — odparł Draco enigmatycznie, nie chcąc zagłębiać się w szczegóły wcześniejszej dyskusji. Trudno było przewidzieć, jak daleko zawędruje pogłoska, jeżeli innym portretom przyjdzie do głowy puścić ją w obieg. Chcieli przecież, żeby Narcyza dowiedziała się o tym pierwsza, i to z ich ust. — Podczas ostatniej wizyty zaintrygowały nas pańskie słowa, sir — ciągnął Draco z powagą. — Mamy wielką nadzieję, że zechce pan podzielić się z nami swoim doświadczeniem odnośnie przedłużenia rodu.
Stało się. Wcale nie było tak trudno, prawda? Harry uścisnął krótko jego dłoń, a gdy Draco odwrócił się, żeby na niego spojrzeć, dostrzegł na jego twarzy niekłamane uczucie. Przez chwilę w jego piersi drgało coś ciepłego i miękkiego. Nie bez trudu skupił na powrót swoją uwagę na zasadniczej materii.
— Ach, moi drodzy przyjaciele, jestem tak uszczęśliwiony, że znaleźliście czas na przemyślenie mojej sugestii — powiedział Malfoi, gestem ręki akcentując swoją wypowiedź. — Wiem, że czasy się zmieniły — kontynuował — niemniej wątpię, by chęć podtrzymania własnego rodu uległa osłabieniu przez wieki dzielące mój czas od waszego.
Draco powoli potrząsnął głową.
— Nie, nie uległa — potwierdził, wyraźnie słysząc smutek we własnym głosie. — Mój ojciec nigdy nie przestawał prawić mi kazań o obowiązku kontynuacji rodu, co jest śmieszne w obliczu faktu, że bez mrugnięcia okiem naraził całą rodzinę na śmierć z rąk swoich pomylonych sprzymierzeńców.
— Słowa jedno, czyny drugie — wtrącił Harry cicho i sięgnął po dłoń Dracona.
— Dokładnie — odpowiedział Draco.
— Prokreacja nie jest zadaniem, które należy lekceważyć — oznajmił Malfoi. — Nie można tu po prostu machnąć różdżką i spodziewać się, że magia sprawi cuda. To należy wspólnie przemyśleć, to wymaga pracy i organizacji od was obu, i to jeszcze na długo przedtem, zanim pojawi się wasze potomstwo.
Draco nie wiedział, czy Harry zareagował tak samo jak on, ale szczególnie zastanowiła go wzmianka o braku udziału magii. Czy to mogło oznaczać, że…?
— Sir — zaczął z szacunkiem — czy mówiąc, że magia nie sprawi cudów, miał pan na myśli normalny wariant ciąży, zakładający uczestnictwo kobiety? — Miał szczerą nadzieję, że udało mu się oczyścić swój głos z jakichkolwiek śladów potwornego lęku, kiedy zadawał najbardziej nurtujące go pytanie.
— Ależ oczywiście! — odpowiedział Francuz. — Czyżby istniało jakieś inne wyjście?
Draco i Harry siedzieli cicho, jak zamurowani, nie spuszczając oczu z Malfoia. Draco patrzył, jak na obliczu przodka rodzi się pierwsza oznaka zrozumienia. Z jego ust wyrwała się nagle salwa głośnego śmiechu, tak intensywnego, że jego oliwkowe oblicze spurpurowiało, a z oczu pociekły łzy. Harry i Draco spojrzeli po sobie. Było jasne, że obaj poczuli w tym momencie tę samą olbrzymią ulgę.
Malfoi śmiał się jeszcze przez kilka minut. Co jakiś czas, gdy zdawało się, że już się uspokoił, od nowa zaczynał dawać upust swojej wesołości. Draco, teraz już zupełnie bezpieczny przed potencjalnym, okrutnym zaklęciem wywołującym męską ciążę, poczuł się bardzo głupio, że w ogóle brał pod uwagę taką możliwość.
W końcu lady Catherine Malfoy zdecydowała się wejść do obrazu Françoisa i zaoferować mu kieliszek czerwonego wina na uspokojenie. Poklepała go po ramieniu i wywróciła oczami, patrząc na Dracona i Harry’ego, ale nie sposób było nie dostrzec jej pobłażliwego, dystyngowanego uśmiechu nad ich straszną ignorancją.
— Dziękuję, dziękuję — wydusił wreszcie Malfoi i spojrzał na nich, otrzepawszy dokładnie surdut. — Całe wieki się tak nie uśmiałem! Nieźli z was komedianci, drodzy przyjaciele! — Draco i Harry podjęli słabe próby, chcąc mu zawtórować, obaj byli jednak zbyt zażenowani, by wypaść przekonująco. — Wydaje mi się, że rozumiem, skąd wziął się lęk wypisany na twoim obliczu podczas ostatniej wizyty, Draco — powiedział Malfoi i mrugnął zawadiacko. — Nie wierzę, żeby nawet najzdolniejsi z czarodziejów zdołali opracować metodę umożliwiającą mężczyznom rodzenie dzieci. W sprawach takich jak ta natura wciąż jest najlepszym rozwiązaniem, jak sądzę.
— Jaką więc ma pan dla nas radę? — zapytał Harry uprzejmie. — Rozmawialiśmy o tym i postanowiliśmy zgodnie, że nazwisko Malfoy powinno przetrwać, nie planujemy jednak dzieci przez najbliższe parę lat. Sami mamy dopiero po dwadzieścia sześć.
— W waszym wieku miałem już czworo — odparł Francuz i zapatrzył się w przestrzeń ponad ich głowami. — Wprawdzie dwójka z nich umarła bardzo wcześnie, niemniej było ich czworo.
— Przykro mi — powiedział Draco szczerze.
— Nie ma powodu, mój młody przyjacielu — odrzekł Malfoi z uśmiechem. — Takie było życie za moich czasów i, jak myślę, potrafiliśmy znosić podobne straty lepiej niż wy dzisiaj. Nie jestem jednak do końca pewien, czy dotyczyło to mojej żony. Wydaje mi się, że nigdy nie doszła do siebie po śmierci naszej najstarszej córki, Celestyny.
— Nie rozumiem — odezwał się Harry. — Skoro miał pan żonę, założenie rodziny nie mogło być dla pana problemem. Żaden z nas dwóch nie ma żony i na tym właśnie polega problem.
Draco obrócił głowę, żeby spojrzeć na profil Pottera. Sposób, w jaki Harry unosił podbródek, sprawiał, że wyglądał niewiarygodnie. Wręcz niewinnie czysto. Draco miał świadomość, że się gapi, nie potrafił się jednak powstrzymać. Oderwał wzrok dopiero wtedy, gdy Harry zwrócił się ku niemu z uniesioną pytająco brwią. Czuł, że się rumieni, przyłapany na otwartym wpatrywaniu się w Pottera, nie mógł jednak powiedzieć, że żałuje.
— Owszem, nie mogę odmówić wam racji — odparł portret. — Ale jestem przekonany, że moja historia pod pewnymi względami przypomina waszą. — Urwał, jakby czekając na przyzwolenie kontynuacji.
— Proszę — zachęcił go Draco cicho, z szacunkiem pochylając głowę.
Malfoi westchnął ze smutkiem.
— Sam jestem homoseksualistą. Nie patrzcie na mnie z takim zaskoczeniem, proszę. Nie jesteście jedyni.
— Ale pana żona… — wymamrotał Harry.
— Wiedziała o wszystkim — ciągnął François. — Celeste wyszła za mnie, wiedząc, jaki jestem. Zaakceptowała to. Bez niej moje życie byłoby nie do zniesienia.
— Była więc dla pana jak siostra — stwierdził Draco i pokiwał głową z częściowym zrozumieniem.
— Non — zaprzeczył Malfoi. — Nie jak siostra. Kochałem ją goręcej niż siostrę. Kochałem ją jako żonę, jako towarzyszkę życia, ale nie jako kochankę. — Jego oczy zamgliły się i zamigotały od powstrzymywanych łez. — Była idealną, przepiękną kobietą — wyszeptał. — Pełną odwagi. Pełną wdzięku. Kochałem ją szczerze, a ona odwzajemniała to uczucie. — Przez dłuższą chwilę trwali w milczeniu, podczas gdy przodek oddawał się wspomnieniom o swojej Celeste. W końcu spojrzał na Dracona, a jego wzrok złagodniał. — Jesteś do niej tak podobny, Draco — powiedział. — Owszem, twój ojciec również otrzymał w spadku jej karnację, ty jednak masz w sobie jej delikatność, której jemu z całą pewnością brakowało.
— Jak to możliwe? — szepnął Draco. — Po tylu pokoleniach…
— Była wyjątkowa — ciągnął François. — Jej cechy zdominowały przyszłe generacje Malfoyów od chwili, gdy stała się jedną z nich. Przed nią wszyscy w naszej rodzinie byli ciemnowłosi i śniadzi jak ja. Zawsze myślałem, że musiała mieć jakiegoś skandynawskiego przodka, po którym odziedziczyła zarówno nieprzeciętny wzrost, jak i jasnoblond włosy.
— Jesteśmy więc niezłą mieszanką, my, Malfoyowie — powiedział Draco, z fascynacją wsłuchany w rzeczy o swojej rodzinie, o których nie miał dotąd pojęcia.
— Nawet większą, niż sobie wyobrażasz — odparł Malfoi z szerokim uśmiechem, konspiracyjnie przykładając palec do skrzydełka nosa. — Moja Celeste dziedziczyła podwójnie!
Sąsiednie portrety odpowiedziały głośnym ochnięciem. Draco i Harry popatrzyli na siebie, zdezorientowani.
— Czy chce pan powiedzieć — spytał Harry powoli — że Malfoyowie nie są w pełni czystokrwiści?
— Oui.
— O jasna cholera — powiedział Draco, zszokowany wielkością trupa w rodzinnej szafie. — Lucjusz wie?
— Podejrzewam, że dowiedział się najpóźniej teraz — zachichotał Malfoi. — Wiedza o jej pochodzeniu była utrzymywana w tajemnicy z wielu powodów, z których najważniejszy dotyczył bezpieczeństwa jej życia. — Przerwał na chwilę, by upić łyk wina, po czym usadowił się wygodnie na fotelu z zamiarem opowiedzenia im historii Celeste. — Mój kochanek, Felipe, był wysoko postawionym duchownym, co za tamtych czasów łączyło się z wielkimi wpływami. — W głosie Malfoia pobrzmiewało coś tęsknego i Draco, tknięty straszną myślą, poczuł nagły smutek. Jego przodek musiał spędzić całe wieki oderwany od swojego kochanka i żony. — Inkwizycja, powołana w katolickiej Hiszpanii, zaczęła rozciągać swoje macki na całą Europę, nieustannie rosnąc w siłę i stając się w naszych czasach najczęstszą przyczyną śmierci, jeszcze groźniejszą niż klęska nieurodzaju czy niedożywienie. — Urwał na złapanie tchu, a Draco kolejny raz zauważył, że przodek daje się porwać wspomnieniom. — Faktem mniej znanym jest to, że trwające od wieków prześladowanie czarownic i czarodziejów było w istocie krucjatą czystokrwistych skierowaną przeciwko tak zwanym szlamom.
— Pan chyba żartuje? — wyszeptał Harry, wyraźnie wstrząśnięty.
— Obawiam się, że nie. Poczynania Inkwizycji były ostatnim wielkim pogromem aż do czasów waszego Voldemorta. Chyba rozumiecie, dlaczego nie wliczam w to Grindelwalda. On tylko robił podejście do prawdziwego zła.
Draco poczuł nagłe zmęczenie.
— Rodziny czystokrwiste były bardzo majętne — zwrócił się do Harry’ego. — Miały swoich niewolników, podobnie jak kolonialni mugole w tamtych czasach. Problem polegał na tym, że całe mnóstwo czystokrwistych czarodziejów nie potrafiło utrzymać swoich kutasów w spodniach. Bez przerwy gwałcili i wykorzystywali mugolskie kobiety pozostające w ich służbie. Na świat przyszły setki, a może nawet tysiące dzieci mieszanej krwi, a że ich biologiczni ojcowie nie odbierali ich matkom, mugole dowiedzieli się o istnieniu magii, ponieważ te dzieci nie umiały się nią ani właściwie posługiwać, ani jej kontrolować. — Harry wyglądał na kompletnie przerażonego, ale Draco ciągnął dalej. — Po dekadach niewolnictwa czystokrwiści zrozumieli wreszcie, że mają problem. Wśród mugoli rodzili się coraz to nowi czarodzieje. Magia przestawała być ich przywilejem. I tak doszło do tego, że Tomás de Torquemada, szczególny drań, zakamuflowany jako mugol, przekonał monarchów swego kraju o konieczności krucjaty przeciwko „wiedźmom”. Nie wyjawił jednak, że prawdziwą przyczyną czystki jest chęć pozbycia się szlam i zabezpieczenie czystokrwistych, a nie wytrzebienie ludzi parających się magią.
— Skąd to wszystko wiesz? — zapytał Harry stłumionym głosem. Jego twarz pobladła, Draco miał nawet wrażenie, że było mu wręcz niedobrze.
— Mój ojciec zadbał o to, żebym wyrósł wśród opowieści dowodzących wyższości czystokrwistych — wyjaśnił. — Chciał wychować mnie w przekonaniu, że Voldemort to kolejny Torquemada i że historia potwierdza wygraną wojnę przeciwko czarodziejom mieszanej krwi i szlamom. — Wzruszył ramionami. — W końcu Inkwizycji udało się działać bez mała czterysta lat i wymordować setki tysięcy czarodziejów pochodzenia innego niż czystokrwiste. Patrząc obiektywnie, była to bardzo skuteczna kampania.
— To okropne — wyszeptał Harry. Wyglądał tak, jakby każda śmierć i ból poruszały go osobiście.
— Oui — odpowiedział Malfoi. — W rzeczy samej, okropne. Gdy Felipe znalazł Celeste, ukrywała się przed Inkwizycją. Zaoferował jej schronienie w klasztorze. Udawała prostą dziewczynę, choć było jasne jak słońce, że jest kobietą szlachetnie urodzoną.
— Uratował ją, a pan wziął ją za żonę, by zapewnić jej bezpieczeństwo — domyślił się Harry.
Malfoi przytaknął.
— Jako katolicki duchowny sam nie mógł się z nią ożenić, więc zrobiłem to ja. Okazało się to dla nas korzystne. Celeste sporo podróżowała, więc wkrótce poznali ją wszyscy mieszkańcy naszych włości. Felipe bez specjalnego trudu zdobył dla niej dokumenty potwierdzające jej czystokrwiste pochodzenie. Miała wielki talent do intuicyjnego posługiwania się magią. Wystarczyło, że dotknęła jakiejś rzeczy i już wiedziała o niej wszystko, znała całą jej historię. Coś niewiarygodnego!
— Draco ma ten sam dar — wyznał Harry z dumą.
— W takim razie jesteś jej szczęśliwym spadkobiercą — zwrócił się Malfoi do Dracona, a po chwili westchnął głęboko i bardzo smutno. — Ani Felipe, ani ja nie popieraliśmy sprawy Torquemady, więc staraliśmy się uratować tylu czarodziejów, ilu mogliśmy.
— Dobrze wiedzieć, że moja rodzina nie składała się wyłącznie z fanatyków takich jak mój ojciec — stwierdził Draco refleksyjnie.
— Wszyscy wywodzimy się od mugoli — oznajmił Malfoi zdecydowanym tonem. — Pierwsi ludzie umiejący korzystać z magii byli mutantami albo, jeśli wolicie, wybrykami natury. Niemniej zrodzonymi z mugolskich matek. Nie bez powodu nigdy nie potrafiłem utożsamić się z poglądami szowinistów.
— W ten sposób wracamy do odwiecznej dyskusji między wyznawcami teorii stworzenia i teorii ewolucji — podsumował Harry i spojrzał zamyślonym wzrokiem na Dracona, ściskając krótko jego rękę.
— Proszę, wybaczcie! — wykrzyknął François. — Zupełnie zboczyłem z tematu!
— W porządku — zapewnił go Harry szczerze. — To wszystko jest absolutnie fascynujące.
— Bez wątpienia, niemniej przejdźmy do rzeczy — skonstatował Malfoi, a jego francuski akcent przebił się silniej niż zwykle. — Znalazłem się w sytuacji podobnej jak Draco: oczekiwano ode mnie spłodzenia potomka, podczas gdy sam czułem się… niezdolny do nawiązania intymnych kontaktów z kobietą, nawet tą, którą kochałem. — Na jego twarzy pojawił się ból, gdy wymawiał te słowa, a Draco przez chwilę zastanawiał się, jak musiało wyglądać jego życie między zachowywaniem pozorów i autentyczną miłością do żony, chociaż odmienną od tej, jaką darzył swojego partnera. — Spróbowaliśmy raz, w naszą noc poślubną, ale bezskutecznie. Doświadczenie to było tak bolesne dla nas obojga, że zgodnie odrzuciliśmy pomysł zapłodnienia drogą stosunku płciowego. Moja żona okazała tyle zrozumienia… — Oczy Malfoia znów zamgliły się wspomnieniami, a Draco zadał sobie pytanie, czy bardzo trudno byłoby odnaleźć ocalałe portrety Celeste i Felipa, by w ten sposób odwdzięczyć się przodkowi za uprzejmość okazaną jemu i Potterowi. Gdy ponownie spojrzał na obraz, twarz Françoisa zaczynał pokrywać lekki rumieniec. Najwyraźniej dotarł właśnie do żenującej części swojej opowieści. — Felipe starał się wspierać mnie w tym, do zrobienia czego byłem zmuszony, nie przerywając jednocześnie poszukiwań metody, która nie wymagała konieczności współżycia. W końcu znalazł odpowiedź w Piśmie Świętym.
— W Biblii? — zapytał Draco, kompletnie zaskoczony.
— Oui — Malfoi wzruszył ramionami. — Felipe odkrył, że „zrodzenie z dziewicy” wcale nie odbyło się w sposób, w który nakazano nam wierzyć. Najwcześniejsze wydania Biblii mówiły o „niepokalanym poczęciu” w odniesieniu do narodzin Chrystusa, a nie dotyczyły prób oczyszczenia Maryi, podjętych przez Kościół znacznie później — zachichotał pod nosem. — Felipe znalazł niejasne wskazówki mówiące o Conceptus Inviolatus, czyli „czystym poczęciu”, oraz listę składników, na pierwszy rzut oka złożoną z samych prostych ziół. Przebadał pod tym kątem inne wersje Biblii i porównał ze sobą odpowiednie fragmenty. Okazało się, że w bardziej współczesnych wydaniach nazwa zaklęcia przestała się pojawiać, a „zrodzenie z dziewicy” i „niepokalane poczęcie” stały się oddzielnymi tematami, bardziej powiązanymi z religią niż z magią.
— O cholera — wyszeptał zasłuchany Harry.
— We troje przetestowaliśmy zaklęcie i eliksiry. Odnieśliśmy sukces. Udało nam się ustalić, że jestem w stanie umieścić… owoce swojej namiętności bezpośrednio w łonie mojej żony bez zbliżenia się do niej.
— To niewiarygodne — Draconowi z wrażenia zabrakło tchu. — Obyło się bez straszliwych scen? — Omal się nie zwinął, zadając to pytanie, ale nie był w stanie się opanować. Po prostu musiał wiedzieć, jak wyobrazić sobie całe przedsięwzięcie.
— Non — odparł Malfoi z rozbawioną miną. — Nie było nawet potrzeby, żeby Celeste pozbyła się odzieży. Mój… ejakulat po prostu znikł w tej samej chwili, w której opuścił moje ciało, aportując się, że tak to ujmę, do jej wnętrza. Zachodziła w ciążę za każdym razem, gdy korzystaliśmy z tego zaklęcia. To był cud.
— Wiemy, że możliwe jest sztuczne zapłodnienie kobiety bez seksu — odezwał się Harry poważnym tonem, pochylając się w przód na krześle. — To nietrudne do przeprowadzenia nawet bez użycia zaklęć. Nie gwarantuje jednak zajścia w ciążę. To, co pan mówi, jest niesamowite.
— Oui, czyż nie?
Draco głośno wypuścił powietrze z płuc.
— Doceniamy pańskie informacje, sir, i niewątpliwie z nich skorzystamy — powiedział ostrożnie. — Jednak nie rozwiązują one naszego kłopotu ze znalezieniem kobiety, która byłaby gotowa zostać surogatką. Nie wiem, czy Harry się ze mną zgadza, ale osobiście wolałbym nie mieszać w to trzeciego rodzica. Chciałbym, jakkolwiek by to nie zabrzmiało, żeby nasza rodzina składała się tylko z nas.
Malfoi skinął głową, choć Draco miał wrażenie, że nie zgadzał się do końca z jego słowami. Możliwe, że układ we troje w przypadku Françoisa zdał egzamin, ponieważ potrzebowali się wzajemnie, by przeżyć. Szczęście Dracona i Harry’ego nie wymagało uczestnictwa dodatkowego elementu z zewnątrz.
— Dobrze — odezwał się znów Potter, przecierając oczy. — Będziemy musieli na poważnie zacząć szukać odpowiedniej matki. Takiej, która nie wzbroni się przed oddaniem nam dziecka i zrezygnuje z prawa do kontaktu z nim. Każde inne wyjście byłoby zbyt skomplikowane.
— Za moich czasów odebranie dziecka nie stanowiłoby zbytniego problemu, choć sam nigdy nie wziąłbym pod uwagę podobnego czynu — mruknął Malfoi.
— My również nie — odparł Harry stanowczo. — Ale istnienie matek do wynajęcia, chociaż rzadkie i bardzo kontrowersyjne, nie jest obce naszemu społeczeństwu. — Odwrócił się do Dracona i spojrzał na niego zatroskanym wzrokiem.
— Może jakaś mugolka? — zasugerował Draco. Musiał odczekać, żeby dokończyć swoją myśl, ponieważ po całej galerii rozniosły się jęki przerażenia przysłuchujących się obrazów. — Mieszana krew Celeste wzmocniła geny naszej rodziny, wydaje się więc logiczne, że to może się powtórzyć, nawet z udziałem niemagicznej matki. — Poczuł się mile zaskoczony, kiedy Harry zareagował na jego słowa szerokim uśmiechem i gorącym pocałunkiem prosto w usta. — A to za co? — zapytał głosem o dwie oktawy wyższym niż zazwyczaj.
— Za niesztampowe myślenie — odpowiedział Harry z żartobliwym mrugnięciem. — W sumie miałoby to nawet szanse powodzenia — dodał po namyśle. — Powinniśmy porozmawiać z Hermioną. Jeśli ktoś mógłby nam pomóc pokonać wszelkie związane z tym przeszkody, to właśnie ona.
— Kto to taki, Hermiona? — zaciekawił się Malfoi grzecznie.
— Najlepsza przyjaciółka Harry’ego — wyjaśnił Draco. — Jest magomedyczką, specjalizuje się w leczeniu niepłodności i w pediatrii.
— A czy sama nie byłaby gotowa…? — spytał François, uśmiechając się porozumiewawczo.
— NIE! — wykrzyknęli razem, a następnie wymienili spojrzenia pełne czystej zgrozy.
— Rozumiem, rozumiem — odparł Francuz, unosząc ręce w geście poddania. — W końcu sami wiecie najlepiej. Nalegałbym jednak, byście pomyśleli o tym już wkrótce. Znalezienie odpowiedniej matki dla waszych dzieci może zająć sporo czasu. Nie chcecie chyba zdecydować się na potomstwo, a potem całymi latami szukać kobiety, gotowej wam je urodzić?
— Prawda — mruknął Draco pod nosem, w zasadzie sam do siebie. — Co o tym sądzisz, Harry?
— Myślę, że wiemy teraz więcej niż w chwili, gdy się tu zjawiliśmy, ale jednocześnie widzę, że czeka nas bardzo, bardzo wiele dyskusji na ten temat.
Splótłszy palce, patrzyli na siebie przez długi moment, czule gładząc kciukami knykcie.
— Wyczuwam subtelną zmianę w atmosferze — zaśmiał się Malfoi. — Wydaje mi się, że najlepiej będzie, jeśli poszukacie sobie teraz ustronnego miejsca. Jeżeli mógłbym prosić, gdzieś z dala od galerii. Jest tutaj zbyt wiele osób w podeszłym wieku, których serca mogłyby nie wytrzymać widoku tak otwarcie okazywanych sobie uczuć.
Podnieśli się z krzeseł, rozciągając zesztywniałe mięśnie karku i pleców.
— Dziękujemy panu, sir, za poświęcony czas i cierpliwość — powiedział Harry głosem przepełnionym wdzięcznością.
— Ależ nie ma za co — odparł przodek. — Z chęcią ujrzę waszą latorośl, kiedy już zdecydujecie się na rodzicielstwo.
— To już najmniejszy problem — roześmiał się Draco. — Pańskie nazwisko znajduje się na samym szczycie listy potencjalnych opiekunów.
— A kysz! Już was tu nie ma! — odpowiedział ze śmiechem Malfoi, zrywając się z fotela i chowając za jego oparciem.
Harry i Draco skierowali się w stronę wyjścia. Za drzwiami przystanęli na chwilę i wymienili długie spojrzenia.
— Jesteś w nastroju? — zapytał Draco.
— Tak — odpowiedział Harry i pochylił się, by pocałować go w usta. — A teraz, co do drzewa genealogicznego Potterów…
Koniec rozdziału piętnastego (B)
* Pełne śniadanie angielskie, co oznacza, że poza „normalnymi” składnikami typu tost czy jajecznica, zostaniemy uraczeni takimi pysznościami jak ciepła gruba fasola w sosie pomidorowym, kaszanka lub wędzone śledzie — zależnie od regionu, w którym się znajdziemy.