Rozdział piętnasty (A)
W sobotę rano, jak zwykle, Draco wybrał się do klubu sportowego. Czasami Harry chodził tam z nim, tym razem jednak został w domu, żeby nadrobić papierkową robotę w sprawie szczególnie skomplikowanego przypadku wymazania pamięci mugolskim mieszkańcom miasteczka Godalming, położonego w małym, ale bogatym hrabstwie Surrey, w którym pracował Potter.
Prawdę mówiąc, Draco był zadowolony z samotności. Potrzebował czasu i miejsca, by spokojnie pomyśleć. Powoli ogarniał go lęk przed czekającą go wkrótce rozmową, w pełni świadomy, że nie obędzie się bez poruszenia pewnych palących kwestii i podjęcia decyzji dotyczących domu, tytułu, przyszłych zajęć oraz, co najgorsze ze wszystkiego, planowania rodziny. Najchętniej schowałby głowę w piasek i dalej żył sobie z Harrym w ciszy i beztrosce, był jednak realistą. Nie chciał tylko przedwcześnie wychodzić swojemu losowi naprzeciw.
Z drugiej strony pragnął, by oficjalnie zamieszkali razem, co wiązało się z kilkoma problemami. Rzecz była warta wysiłku, skoro co wieczór mógłby wrócić z pracy do Pottera i wciągnąć na grzbiet jakieś niekrępujące ubranie przed wspólnym zjedzeniem kolacji i wymoszczeniem sobie wygodnego gniazdka na kanapie, z książką w ręku. Najprostsze z przyjemności kryły w sobie największy urok: możliwość patrzenia, jak Harry się goli lub studiuje w skupieniu książkę kucharską w poszukiwaniu nowych przepisów. Draco chciał mieć to na co dzień. Być może więc uda mu się zmierzyć z nieuniknionymi zmianami.
Po siłowni, zamiast aportować się bezpośrednio do mieszkania, Draco wyruszył na Pokątną, zamierzając przed powrotem na obiad nabyć jeszcze jakiś bukiet. Harry lubił świeże kwiaty, a od chwili, kiedy Draco po raz pierwszy wysłał mu pamiętne różowe róże, kupowanie sobie na zmianę wiązanek stało się ich cotygodniowym rytuałem. Zamiast skierować kroki prosto do Fantastycznej Flory, Draco przez pewien czas spacerował od jednej sklepowej wystawy do drugiej. Z błyskiem pożądania w oku zapatrzył się w Huragan, wyścigową miotłę z najnowszej serii, obracającą się powoli za szybą sklepu. Ślina napłynęła mu do ust na myśl o tyłku Pottera ściskającym trzonek miotły i uśmiechnął się pod nosem do małej, brudnej fantazji, która zrodziła się w jego głowie.
Niedaleko kwiaciarni znajdował się duży salon jubilerski Timperley. To tutaj matka zamówiła ślubne obrączki. Oczywiście w jej przypadku nie było mowy o czymś z wystawy. Sklep należał do najbardziej prestiżowej sieci w całym czarodziejskim świecie i mógł poszczycić się filiami w każdym większym mieście. Jeśli wierzyć umieszczonemu nad wejściem szyldowi, był firmą rodzinną od pięciu stuleci. Timperley słynął z oprawiania diamentów i Draco spędził kilka ładnych minut na podziwianiu perfekcyjnych, lodowatych błysków wysyłanych na ulicę zza jednego z wielu okien wystawowych.
Poruszał się powoli wzdłuż szyby, przyglądając się wyłożonym za nią wyrobom bez konkretnych zamiarów, i dopiero po chwili uświadomił sobie, że przystanął na dłużej dokładnie przed propozycją walentynkową. Dzień ten miał nadejść za kilka tygodni i sporo sklepów udekorowało już swoje wystawy jaskrawym różem i czerwienią, by skusić klientów do wydawania ciężko zarobionych galeonów na prezenty dla ukochanych.
Okno jubilera wypełniały gustownie zaaranżowane paczuszki, zatopione w powodzi błyszczącego papieru, wstążek i iskier rozsypanych luzem drogich kamieni. Serca zdobiły prawie każdy naszyjnik lub kolczyki, ale ich prawdziwe stosy otaczały obrączki i pierścionki zaręczynowe. Draco obejrzał dokładnie każdy z nich, zastanawiając się, który z proponowanych modeli mógł się spodobać matce. Griffin również miał nosić obrączkę, w przeciwieństwie do Lucjusza, który tolerował na swoim szczupłym palcu wyłącznie stary i brzydki dziedziczny sygnet Malfoyów. Draco nie mógł się nadziwić, że tak prostą ozdobę jak obrączka można wykonać w tylu różnorodnych wersjach. Patrzył na krążki cennego kruszcu, ponacinane na krzyż lub ukośnie, szerokie, wąskie, grawerowane, wysadzane klejnotami, złote i platynowe, przy czym każdy z rodzajów miał całe mnóstwo wariantów. Draco zachodził w głowę, jak ludziom w ogóle udawało się dokonać ostatecznego wyboru.
Spojrzał z ukosa na wystawę, chłonąc ją wzrokiem. W końcu przyłożył lewą dłoń do zimnej szyby i zaczął sobie wyobrażać, jaki typ obrączki prezentowałby się najkorzystniej na jego własnym palcu. Zaraz jednak opamiętał się, prychnął markotnie, rugając samego siebie za niemądre zachowanie, i zastąpił rozpłaszczoną na szkle rękę czołem. Jego oddech zmącił cienką mgiełką powierzchnię szyby. Draco zapatrzył się w wyjątkowo elegancką obrączkę z platyny, zastanawiając się, co czułby, gdyby mógł nosić ją każdego dnia, a ludzie akceptowaliby jego związek z Harrym, tak jak akceptują każdą inną parę. Zamknął właśnie oczy, kiedy nagle z zadumy wyrwał go znajomy głos.
— Hej — powiedział Potter łagodnie. — Wszystko w porządku?
Draco poczuł, jak ramiona sztywnieją mu z przestrachu. Dlaczego Harry musiał natknąć się na niego akurat w tym miejscu? I po co właściwie wyszedł z domu? Oderwał się od wystawy i zmusił do przybrania obojętnej miny, po czym odwrócił się do Pottera z uśmiechem.
— Tak, w porządku. Zastanawiałem się tylko, jaki rodzaj obrączki zamówiła matka — odparł spokojnie, odnotował jednak przelotny wyraz powątpiewania w oczach Harry’ego. — Nigdy bym nie uwierzył, że można w nich aż tak przebierać! — roześmiał się i wziął go pod rękę, odciągając od sklepu i próbując pożegnać się ze swoimi jakże smutnymi fantazjami. — Jak mnie znalazłeś? I co tu robisz? Skończyłeś pracę? — paplał radośnie i z ożywieniem, nie zerkając nawet na Harry’ego, żeby ocenić jego reakcję.
— Tak — doszedł wreszcie do głosu Potter. — Zajęło mi to mniej czasu, niż myślałem. Postanowiłem więc wyskoczyć na chwilę i kupić ci parę kwiatów.
— Aaach, cudownie! — wykrzyknął Draco i ścisnął go za ramię, uśmiechając się zalotnie. — Właśnie miałem zamiar zrobić to samo dla ciebie.
Harry skinął głową, ale nie powiedział ani słowa. Razem przekroczyli próg Fantastycznej Flory, gdzie wybrali wielką wiązankę fioletowych, czerwonych i kremowobiałych róż o długich łodyżkach. Kiedy znaleźli się z powrotem na ulicy, Potter odwrócił się i zaproponował:
— Masz ochotę na obiad? Pomyślałem, że moglibyśmy przetestować tę nową restaurację przy Zaułku Pieprzowym.
Draco zatrzymał się jak wryty i spojrzał na niego z uniesionymi pytająco brwiami.
— Chcesz iść do Śmierciożerni? Nigdy nie przypuściłbym, że to coś w twoim stylu.
Harry wzruszył ramionami, a na jego twarzy zjawił się cień uśmiechu.
— Przyszło mi do głowy, że może chciałbyś zaznać trochę komfortu starych, dobrze znanych klimatów — powiedział z łobuzerskim błyskiem w oku.
— Mhm — odpowiedział Draco, wchodząc w rolę wyznaczoną przez żart Harry’ego. — Podobno ich steki z jednorożca w sosie ze szlam są wyśmienite.
— No to na co jeszcze czekamy? — zapytał Potter i lekkim szarpnięciem za ramię skłonił go do przyspieszenia kroku.
— Czekaj, ale tak na serio — zaczął znów Draco — to nie jestem pewien, czy spodoba ci się czarny humor, któremu tam hołdują. Słyszałem, że mają obrusy we wzorek z Mrocznym Znakiem, a obsługa nosi naciągnięte kaptury.
— No co, nie wierzysz, że dam sobie z tym radę? — naciskał Harry, zbliżywszy usta do jego ucha. — Pomyślałbym raczej, że jeśli już ktoś miałby się zbulwersować taką aranżacją, to właśnie ty. W końcu kiedyś, dawno temu, byłeś ich pokazowym przedstawicielem nowej generacji.
— I to jak cholernie pokazowym — wymruczał Draco sugestywnie, uśmiechając się znacząco. Doskonale wiedział, że Potter obserwuje go kątem oka.
— Jak ci się wydaje, czy obwiesili wszystkie ściany zdjęciami z rodzinnego albumu Malfoyów? — zachichotał Harry. — Wiesz, czymś w stylu „półtoraroczny Draco dostaje swoją pierwszą pluszową Nagini”?
— Cóż — westchnął Draco, udając zastanowienie. — Należałoby zapytać, jak konsekwentnie przyłożyli się do wystroju wnętrza. Chyba nie chcemy, żeby jakiś wyfruwający z muszli klozetowej dementor przyprawił cię o omdlenie? Nie chcę nawet myśleć o tym, że mógłbyś upaść i rozwalić sobie głowę. Jedna blizna zupełnie wystarczy, prawda?
— Teraz zaczynasz być wredny — obraził się Potter, ale niecałkiem na poważnie.
— Tak, ale jestem w tym tak dobry, że aż żal mi przestawać, kiedy się rozkręcę. — Draco rzucił mu zwycięski uśmiech, a Harry z rezygnacją potrząsnął głową.
Zgodnie z przewidywaniem nie musieli czekać na stolik.
Obsługa rzeczywiście nie tylko nosiła kaptury, ale miała również w ofercie danie dnia. Kiedy okazało się, że nosiło ono nazwę „obiad Lucjusza”, Draco naprawdę zaczął się zastanawiać, czy przyjście tutaj było aż tak świetnym pomysłem. Nie pierwszy raz jego własne żarty obróciły się przeciwko niemu.
***
Było już po trzeciej, kiedy wrócili do mieszkania Harry’ego. Zgodnie z niepisaną tradycją obaj przebrali się w piżamy i rozłożyli na kanapie, włączając dalszy ciąg obejrzanego wcześniej do połowy starego filmu z Alekiem Guinnessem. Możliwe, że taki pomysł na spędzenie popołudnia brzmiał idyllicznie, ale Draco czuł się, jakby wisiała nad nim klątwa. Im dłużej leżeli tak w milczeniu, tym bardziej rosło jego zdenerwowanie. Nadludzkim wysiłkiem starał się ukryć targający nim niepokój w nadziei, że Harry jakimś cudem nie zauważy oznak opłakanego stanu jego nerwów.
Dosłownie dygotał z napięcia. Miał wrażenie, że trzyma w zębach folię aluminiową, a każdy mięsień w jego ciele postanowił nagle skurczyć się i spiąć do granic możliwości. W końcu nie wytrzymał i ześliznął się z kanapy pod pozorem przyniesienia czegoś do picia.
Przeszedł do kuchni i odkręcił kran z zimną wodą, niespiesznie napełniając szklankę, z pustym wzrokiem wbitym we wnętrze zlewu. Niczego nie pragnął bardziej niż przyspieszyć poruszenie tej sprawy i mieć ją wreszcie za sobą.
W którymś momencie musiał kompletnie stracić kontakt z rzeczywistością, bo ocknął się dopiero wtedy, gdy poczuł na sobie rękę Harry’ego, który wychylił się zza jego ramienia i zakręcił dopływ wody.
— Chodź i usiądź — zakomenderował łagodnie. — Nastawię herbatę.
Draco poddał się okolicznościom i zrobił, co mu kazano. Usiadł na „swoim” miejscu przy stole, skąd miał doskonały widok na Pottera, krzątającego się po kuchni i sięgającego po kubki. Kiedy woda się zagotowała, Harry zaczął wyjmować najróżniejsze składniki z szuflad i wrzucać je razem do miski.
— Co ty robisz? — zapytał w końcu zdezorientowany Draco.
— Upiekę porządne ciastka — odparł Potter, uśmiechając się do niego przelotnie.
Och.
— A jakie?
Harry wytrząsnął coś ze słoika.
— Z kandyzowanym imbirem i gorzką czekoladą.
Draconowi wymknęło się mimowolne westchnienie zadowolenia. Natychmiast oblał się lekkim rumieńcem na taki przejaw swojej słabości.
— Uwielbiam kandyzowany imbir — mruknął nieśmiało.
Harry zbliżył się i pogłaskał go delikatnie po włosach.
— Wiem — powiedział z cieniem uśmiechu na ustach, a potem pochylił się i pocałował go miękko w czoło.
Wyrabiając składniki, Potter zabawiał Dracona lekkim monologiem i świetnie udawał, że nie dostrzega jego przedłużającego się milczenia. Herbata została zaparzona, a zagniecione ciasto czekało już tylko na wykrojenie i wsunięcie do piekarnika.
Harry umył ręce i odwrócił się do Dracona. Przez moment stał, a potem odbił się plecami od blatu szafki, o który się opierał, i zbliżył się do stołu z herbatą w ręku.
— No więc… — zaczął, stawiając przed Draconem jego kubek.
Ach. Czyli nadszedł czas na rozmowę.
— Hmm? — mruknął Draco pytająco i pospiesznie pociągnął łyk herbaty, żeby na wszelki wypadek mieć pełne usta. Harry westchnął, przygotowując się do wypowiedzi, a na jego wargach błąkał się spokojny uśmiech.
W końcu zaczął, przechodząc od razu do sedna.
— Wydaje mi się, że najlepiej będzie, jeśli zaczniemy przerabiać listę od góry, zaczynając od spraw niepodlegających dyskusji. — Jego glos brzmiał bardzo rzeczowo. Draco najchętniej siedziałby cicho i pozwolił mu kontynuować, niestety Harry (specjalnie, tego Draco był pewien) również nabrał herbaty w usta i spojrzał na niego wyczekująco ponad stołem. Cholera. Jestem w potrzasku.
— A co uważasz za sprawy niepodlegające dyskusji? — zapytał, wykrzywiając się z teatralną satysfakcją, ponieważ udało mu się odbić przysłowiowego kafla z powrotem do Harry’ego. Przez chwilę uśmiechali się do siebie, doskonale świadomi rozgrywającej się właśnie próby sił, choć Draco przeczuwał już swoją porażkę. Był zbyt niespokojny, żeby sprostać sytuacji.
Harry wydał z siebie pół-jęk, pół-westchnienie.
— Kiedy tylko twoja mama wyjdzie za mąż, ty zostaniesz lordem Malfoyem, prawda? — Draco przytaknął. — Chyba nie możesz być lordem Malfoyem bez zamieszkania w rezydencji? Tak więc kwestia, gdzie osiądziemy razem, jest już rozwiązana, jak myślisz?
Draco przechylił głowę na bok i przełknął herbatę, nie spuszczając z Harry’ego badawczego wzroku.
— Co stanie się z twoim mieszkaniem? — zapytał. Nie miał pojęcia, czy rezygnacja z apartamentu napełni Pottera smutkiem. Jemu samemu pożegnanie z tym miejscem na pewno przyjdzie z trudem. Przeżyli tu ze sobą zbyt wiele pierwszych razów, i to pod wieloma względami.
— Zastanawiałem się już nad tym — odparł Harry, wzruszając lekko ramionami. — Wasza rezydencja to posiadłość wiejska. Stanie się naszą główną siedzibą, ale mimo wszystko możemy zatrzymać to mieszkanie na wypadek dłuższego pobytu w Londynie. A nawet choćby na weekendy. — Draco skinął głową. Brzmiało to jak idealne rozwiązanie. — Po prostu nie chcę go jeszcze sprzedawać — ciągnął Harry. — W końcu nie jest tak, że jakoś strasznie potrzebuję pieniędzy.
Hmm. Pieniądze. Draco zadawał sobie od czasu do czasu pytanie, jak wygląda sytuacja finansowa Pottera, nie było to jednak dotąd sprawą tak palącą, by o tym napomknąć. Oczywiście mógł sprawdzić stan kont Harry’ego przez swoje kontakty służbowe, ale takie posunięcie stanowiłoby poważne naruszenie prywatności. Poza tym Draco nigdy nie przykładał wagi do tego, czy Potter jest zamożny. Sam dysponował majątkiem, który spokojnie wystarczyłby dla nich obu. Cieszył się nawet myślą o zapewnieniu Harry’emu dobrobytu, jak przystało na prawdziwego partnera w prawdziwej rodzinie.
— Nie chcę, żebyś myślał, że to się liczy, ponieważ tak nie jest… — zaczął, niepewny, czy poruszenie tematu pieniędzy w tej rozmowie to rzeczywiście dobry pomysł. Poczuł ulgę, kiedy Potter przejął od niego pałeczkę.
— Mówisz o pieniądzach, tak? — upewnił się. Draco, zażenowany, zawiercił się na krześle. — Hej, w porządku — uspokoił go Harry z uśmiechem. — Chcę, żebyś wiedział. Myślałem nad tym, czy nie poprosić cię o przejęcie na jakiś czas moich kont, ale wydało mi się to trochę nie fair, żeby zmuszać cię do przenoszenia spraw służbowych na grunt prywatny. Więc nie poprosiłem.
— To nie byłby żaden problem — odpowiedział Draco szczerze i wyciągnął ramię, żeby poklepać go po dłoni. Na chwilę spletli palce, po czym znów odsunęli się od siebie. W tym momencie dotyk za bardzo ich rozpraszał.
— Zakład, że wiele razy dziwiłeś się, jak sierota może pozwolić sobie na takie mieszkanie? Zwłaszcza jeżeli zarabia tak kiepsko jak ja.
Draco potrząsnął głową.
— Prawdę mówiąc, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Wiedziałem, że odziedziczyłeś po Syriuszu majątek Blacków. Matka powiedziała mi kiedyś, ile mieli w skarbcu.
Harry powoli kiwnął głową.
— Nie pomyślałem o tym — powiedział, a po chwili dodał: — Ale to nie wszystko. Rodzina mojego taty była zamożna. Skrytkę Potterów u Gringotta w większości wypełnia jego majątek. Evansowie nie posiadali zbyt wiele.
— Mhm — mruknął Draco. — Potterowie nie byli jakimś specjalnie starym rodem, ale wiem, że można prześledzić ich linię ponad trzy stulecia wstecz.
Harry zmarszczył brwi.
— Wiesz takie rzeczy?
Draco poczuł lekkie zakłopotanie.
— Mój ojciec zawsze był zdania, że należy znać rodowody populacji czystokrwistej. Jeszcze dwieście lat temu twoja rodzina, tak samo jak moja do tej pory, składała się wyłącznie z czarodziejów czystej krwi. Czasem wydaje mi się, że pół dzieciństwa spędziłem na studiowaniu drzew genealogicznych — powiedział z zadumą, przypominając sobie wielkie biurko w gabinecie ojca i spoczywające na jego blacie niezliczone zwoje pergaminów, pokryte zawijasami i notatkami wokół niekończących się odgałęzień rodowodów.
— Przypuszczalnie wiesz na temat moich przodków więcej niż ja sam — prychnął Harry. Możliwe, że po raz pierwszy zgłębiał przepaść między nimi a sobą. A Draco zdawał sobie sprawę, że dawni Potterowie różnili się od swojego potomka.
— Jeśli chcesz, pokażę ci ich drzewo — odezwał się ostrożnie. Odpowiedział mu promienny uśmiech i entuzjastyczne kiwnięcie głową.
— Tak czy owak — Potter podjął przerwany wątek, starając się sprowadzić rozmowę na właściwy kurs, nie potrafił jednak ukryć radości z dygresji — reszta moich pieniędzy pochodzi od Dumbledore’a. Zostawił mi wszystko, co posiadał. — Draco zastygł. W ogóle nie uwzględnił takiej możliwości. — Tak, też byłem zaskoczony — zachichotał Harry. — Wiedziałem, że miał brata, ale nie miałem pojęcia, że tamten już nie żył. Dumbledore nigdy mi nic nie mówił. Jego prawnik utrzymywał, że byli też jacyś inni, dalecy krewni, których mógłby uwzględnić w testamencie. Ale wydaje mi się, że czuł się za mnie w jakiś sposób odpowiedzialny — spoważniał. — Myślę, że czuł się też winny tego, jak wyglądało moje dzieciństwo, bo to właśnie on podjął decyzję o pozostawieniu mnie u Dursleyów. — Harry westchnął i potarł oczy. — Ale w zasadzie nie miał innego wyjścia. Gdy tylko ujawniła się magia krwi mojej matki, wszystkie inne opcje odpadły. — Rozcapierzył gwałtownie palce, jakby chciał odpędzić dym. Było w tym coś, co skłoniło Dracona do uśmiechu, choć nie mógł sprecyzować co. — Myślę, że zawsze był przekonany, że go obwiniam. Nic bardziej mylnego. — Harry zapatrzył się w przestrzeń, zwrócony ku wspomnieniom. — No dobrze, przeważnie nic mylnego — uzupełnił z wymuszonym uśmiechem, próbując rozjaśnić nastrój małym żartem.
Przez dłuższy moment siedzieli w ciszy. Draco nie wiedział, co powiedzieć. Możliwe, że Harry znajdował się tutaj, w tym pokoju, razem z nim, ale równie dobrze mógł być na drugiej połowie globu.
W końcu Draco nie wytrzymał.
— Mój majątek to stare pieniądze — powiedział, a Harry obrócił głowę, koncentrując się z powrotem na rozmowie. — Ale że zarabiam więcej niż wystarczająco, prawie wcale z niego nie korzystam. Jeżeli już, to głównie opłacam z niego utrzymanie dworu — zaśmiał się cicho. — I oczywiście rachunki za zakupy matki. — Które, co należało nadmienić, były niemałe. Ale te imponujące sumy i tak niebawem staną się zmartwieniem Griffina.
— Co powiedzą twoi prawnicy, gdy zamieszkamy razem w rodzinnym domu Malfoyów? — zapytał Harry. Draco miał wrażenie, że słyszy w jego tonie cień niepokoju. — Jestem pewien, że zaczną się martwić o możliwe skutki.
Draco energicznie potrząsnął głową.
— W czarodziejskim świecie nie odnotowano jeszcze precedensu z rozpadem związku dwóch majętnych homoseksualistów. Nie wydaje mi się, że będzie im to spędzać sen z powiek. — Przemyślał już tę sprawę. Nie podobały mu się wnioski, do jakich doszedł, ale tylko dlatego, że usiłował spojrzeć na układ łączący go z Potterem trzeźwym okiem obiektywnego obserwatora, bez udziału jakichkolwiek uczuć. Wiedział, że ich rodzinny doradca przeanalizuje każdy opisany w księgach prawniczych przypadek podziału majątku i przygotuje zabezpieczenie na wypadek rozstania. Draco nie był tym zachwycony, ale wiedział, że ich prawnik zrobi tylko to, co do niego należało.
Harry nie wyglądał na szczególnie uszczęśliwionego.
— No ale czy nie każą nam czegoś podpisać? — zapytał. — Czegoś w rodzaju umowy, że nie mam prawa do milionów Malfoyów?
— Tak, ale tylko wtedy, gdybyśmy zawarli związek uznany przez prawo — wyjaśnił Draco swobodnym tonem, choć krew wrzała mu w żyłach. — Czego nie zrobimy. Czego zrobić nie możemy. Znasz obowiązujące przepisy. — Tak bardzo starał się stłumić najmniejszy przejaw emocji w wypowiadanych słowach. Myśl o przyznaniu się do jakichkolwiek fantazji na temat gejowskich małżeństw sprawiała, że wpadał w panikę. Mimo tego wracał do niej bez przerwy. Nawet we śnie. Winił za to matkę. Gdyby nie ogłosiła swoich planów matrymonialnych, Draco nie zadręczałby się wyobrażaniem sobie, jak mogłyby wyglądać ich własne zaproszenia i u którego projektanta zamówiliby ślubne garnitury, nie wspominając już o wybraniu miejsca, gdzie spędziliby miesiąc miodowy albo o widoku Harry’ego, podpisującego się na akcie nazwiskiem „Malfoy” zamiast „Potter”.
Harry sprawiał wrażenie jeszcze mniej uszczęśliwionego.
— Nie wiem, czy o tym słyszałeś — wymamrotał z ociąganiem — ale mugole mają coś, co nazywają umową o związku partnerskim. Prawo czarodziejskie jej nie uznaje, ale ludziom takim jak my daje przynajmniej coś na kształt statusu.
— Nawet, cholera jasna, nie zaczynaj — warknął Draco z irytacją, pozwalając się porwać swojemu temperamentowi. — O, tak — wycedził, zaciskając wargi i mrużąc oczy. — Ileż w tym sensu. Przyznajmy pedałom kilka nędznych uprawnień, ale upewnijmy się, żeby przypadkiem nie nazwać ich zawarciem ślubu. Nie ma mowy. Niech dobrze wiedzą, że są i pozostaną inni.
Do diabła. Draco czuł złość. Ten temat rzeczywiście potrafił sprawić, że zamieniał się w materiał wybuchowy. Schował twarz w dłoniach i próbował uspokoić płytki, przyspieszony oddech, pewną oznakę gniewu, pod którego powierzchnią kłębiły się jeszcze inne emocje.
— Hej — szepnął Harry z troską. — Nie wiedziałem, że aż tak cię to… rusza. Przepraszam.
— Przepraszasz? — wyrzucił Draco spoza palców. — Ty? Dlaczego akurat tobie miałoby być przykro z tego powodu? Czy to ty stworzyłeś takie prawo? — Starał się ile sił, jednak nie udało mu się powstrzymać narastającej w głosie goryczy.
— Nie — odparł Harry łagodnie. — Po prostu nawet nie przyszło mi do głowy, że jesteś typem, który mógłby się przejmować podobnymi sprawami. — Merlinie, Harry, pomyślał Draco. Tylko nie zapędzaj się za daleko. Jeśli Potter nie przestanie drążyć tematu, Draco dostanie prawdziwego ataku histerii. — Czysto teoretycznie, gdybyś mógł wziąć ślub z mężczyzną, zrobiłbyś to? — ciągnął Harry poważnym tonem, nachylając się ku niemu nad stołem. Przez szpary między palcami Draco widział bezdenną głębię jego oczu. Można było zatonąć na dobre. Czy rzeczywiście pragnął stać się więźniem swojej słabości do Pottera? Czy naprawdę mógłby spędzić całe życie tylko z jednym człowiekiem? Czy nie zacznie nękać go niepewność, że wszędzie lepiej, gdzie nas nie ma? Co zrobi, gdy na jego drodze stanie jakiś inny oszałamiający mężczyzna, oferujący mu jak na tacy nowe uciechy cielesne? Życie w monogamii nie jest łatwe, czyż nie?
— Po co? — zapytał wreszcie z ironią, oderwawszy ręce od pobladłej twarzy. — A może to były oświadczyny? — Prawie wysyczał te słowa, a Harry aż wzdrygnął się pod jego intensywnym spojrzeniem. Draco poczuł się lepiej, jakby odzyskał odrobinę kontroli nad sytuacją — ale nie nad sobą. Karał ich obu za wspólną bolączkę i chociaż wiedział, że postępuje źle, nie wydawało mu się, żeby miał jakieś inne wyjście.
— Zrobiłbyś to? — spytał Harry ponownie bardziej zdecydowanym głosem, dając mu do zrozumienia, że nie zrezygnuje tak łatwo z odpowiedzi. Uparcie wiercił go wzrokiem i Draco poczuł wzbierającą w brzuchu falę dezorientacji i zdenerwowania, odzywającą się nieprzyjemnym echem w każdym zakamarku ciała. Znów ogarnęło go wrażenie, że został wysadzony z siodła. Musiał wziąć się w garść. Koniecznie.
Przełknął ślinę tak dyskretnie, jak tylko zdołał. Z niewytłumaczalnych przyczyn gardło odmówiło mu posłuszeństwa. Musiał poczekać chwilę, by zyskać pewność, iż wypowiadane słowa nie będą przypominały żałosnego skrzeku.
— To zależy — powiedział wymijająco obojętnym tonem, który nie miał nic wspólnego z siłą tłumionych emocji. — Od osoby, która mi to zaproponuje.
Ślub z Harrym był zupełnie inną kwestią niż zamieszkanie z Harrym. Pojawiłaby się presja, nienazwane oczekiwania oraz świadomość, że nawet jeżeli sprawy przyjmą najgorszy obrót, będą musieli się z nimi uporać. Draco czuł kompletny zamęt w głowie. Bił się z myślami, raz rozważając argumenty za, raz przeciw takiej decyzji.
Harry położył obie dłonie płasko na blacie, z palcami ułożonymi w wachlarz, tak że czubki kciuków zetknęły się ze sobą. Draco mógłby wyciągnąć ramiona i nakryć jego ręce swoimi, prawie czuł pod opuszkami jedwabiście gładką skórę między palcami Harry’ego. Nie poruszył się jednak.
— A gdybym ja ci to zaproponował? — brnął Harry coraz dalej, wciąż nie chcąc porzucić tematu. — Czy wziąłbyś ślub ze mną?
Czy on naprawdę właśnie mnie o to poprosił?, dotarło do Dracona przez kompletnie splątane myśli. Czy on mi się oświadczył? Na chwilę zastygł z wrażenia, po czym gwałtownie wypuścił powietrze z płuc.
— Przestańmy się wygłupiać — powiedział ostro i odsunął się na krześle od stołu, ale nie po to, żeby wstać, ale by móc oddychać swobodnie. Brakowało mu powietrza. W całej kuchni było go zdecydowanie za mało.
— Draco… — mruknął Harry uspokajająco, niczym poskramiacz próbujący obłaskawić rozdrażnionego smoka. W sposobie, w jaki wymawiał jego imię, było tyle miłości. Dlaczego Draco czuł takie zdenerwowanie, skoro sam tak bardzo kochał? To nie miało sensu. W tej chwili nic nie miało sensu.
— Na serio — wycedził. — Dokąd, do cholery, ma prowadzić ta cała dyskusja? — Jego słowa przypominały werbalny policzek. Serce Dracona natychmiast zalała fala winy, kiedy Harry cofnął się nagle, jakby naprawdę poczuł uderzenie, a jego oczy zalśniły od łez. Które nie popłynęły — Harry był na to zbyt opanowany. Czemu Draco nie potrafił tak dobrze trzymać na wodzy własnych emocji?
Po bardzo długim czasie, który wystarczyłby do ułożenia strategii rozegrania dwudziestu partii czarodziejskich szachów, Harry wyszeptał ledwo słyszalnie:
— Prawo można zmienić, Draco.
Och.
Więc ni z tego, ni z owego Harry postanowił wykorzystać jednak swoje wpływy? Ale czemu teraz? Bo było mu to na rękę? Merlinie! Kurwa, ten człowiek był po prostu niewiarygodny! Z jakiegoś powodu Draco skupił się na tym jednym komentarzu. Uczepił się go, zapominając w swojej wściekłości o wszystkim innym.
— A jak dokładnie można zmienić to prawo, hmm? — zapytał cichym, niebezpiecznym głosem. Wiedział, że Harry poprawnie zinterpretował ten ton jako ostrzeżenie, niemniej nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Draco wątpił, że opuści ścieżkę, na jaką zeszła rozmowa. Nie, raczej pozostanie na niej do samego gorzkiego końca.
— Wszystko jest możliwe — odparł Potter krótko. — A teraz odpowiedz na pytanie. — Nie brzmiało to już jak ostrożna propozycja, ale jak rozkaz. Draco patrzył, jak Harry prostuje się na krześle. Promieniował siłą, ciepłem i bezpieczeństwem, a nawet miłością — mimo faktu, że powietrze zgęstniało od napięcia.
— Nie chcę. — Była to mało elokwentna odpowiedź, ale Draconowi nic innego nie przychodziło w tym momencie do głowy. Nie miał zamiaru obnażać się w ten sposób, skoro i tak sprawa wyglądała beznadziejnie. Odkąd zaczął niedawno rozmyślać nad perspektywami ich wspólnej przyszłości, przez cały czas odpychał od siebie chęć wykorzystania wpływów Harry’ego, dobrze pamiętając nauczkę, którą dostał, gdy próbował nakłonić go do ich użycia. Wykreślił więc taką możliwość ze swoich kalkulacji, a teraz, kiedy nagle podsunęła się sama, miał wrażenie, jakby ktoś okrutnie go oszukał.
— Dlaczego?
Właśnie, dlaczego?, pomyślał Draco. Przecież doskonale wiem, czego chcę.
— Bo to nie ma sensu. — Wypowiedzenie tych słów bolało, tak bardzo, że poczuł się pusty w środku, a wszelkie emocje wyparowały, zostawiając po sobie uporczywe, ogłuszające brzęczenie w uszach. Coś w nim obumarło.
Harry wyglądał teraz na zdenerwowanego.
— Nie chcesz odpowiedzieć na moje pytanie, ponieważ odpowiedź brzmi „nie”? — Draco zaryzykował krótkie spojrzenie i ujrzał wymalowany na jego twarzy ból. Harry był pewien swoich uczuć, jednak w jego słowach dźwięczało zwątpienie. Zwątpienie w to, czy Draco rzeczywiście je odwzajemniał.
— To nieistotne — usłyszał własny głos, dochodzący do niego jakby zza mgły.
— Powiedz mi. — Ton Pottera był niemal błagalny. Naprawdę tak bardzo potrzebował usłyszeć te słowa? I komu one pomogą, komu coś dadzą? Obaj poczują się jeszcze silniej zranieni, kiedy uświadomią sobie, że nigdy nie dostaną tego, czego pragną. Kiedy milczenie Dracona zaczęło się przedłużać, Harry powtórzył łamiącym się szeptem: — Powiedz mi, proszę. — Jego twarz pobladła jak prześcieradło. Wyglądał jak ktoś załamany. Pokonany.
— Odpowiedź brzmiałaby „tak” — odszepnął Draco, nie znajdując sił, by patrzeć na Pottera dłużej niż ułamek sekundy. — Tak. — Wydawało mu się, że coś zgniata na miazgę każdą cząsteczkę jego ciała. Zamiast poczuć się lżej po zrzuceniu z siebie tego ciężaru, miał wrażenie, że przygniótł go kolejny. Harry wypuścił wstrzymywany oddech, a w tym dźwięku słychać było wyraźną ulgę. — I co, jesteś teraz zadowolony? — zapytał Draco cicho. — Kiedy dowiedziałeś się, że chcę czegoś, czego nigdy nie będę mógł mieć? — Ponownie uniósł wzrok i spojrzał wyzywająco na nieodgadnioną minę Harry’ego. Patrzyli na siebie w milczeniu, dopóki Potter nie sięgnął ponad stołem i nie zmusił Dracona do rozluźnienia zaciśniętych pięści. Na koniec wsunął palce we wnętrze jego dłoni i siedzieli tak, trzymając się za ręce.
— Draco, czy wyjdziesz za mnie za mąż?
Czas stanął w miejscu. Draco przestał się poruszać i oddychać. Słowa odzywały się echem w jego głowie, oddalając się i powracając w nieskończoność. Czy wyjdziesz za mnie za mąż?
Tak, wyjdę za ciebie! Kocham cię! Pragnę cię bardziej niż czegokolwiek innego. Kogo obchodzi prawo? Weźmy ślub, żebyś mógł być mój na zawsze. Dlaczego więc nie potrafił powiedzieć tego głośno? Czemu tylko siedział, a na myśl przychodziły mu słowa Blaise’a sprzed miesięcy? Przestań, do cholery, myśleć o tym, jak to będzie wyglądać, w porządku? Po prostu pozwól sobie raz coś poczuć.
— Nie rób mi tego, Harry — odezwał się wreszcie. — Musimy zadowolić się tym, co mamy. Nie mogę spędzić reszty mojego życia uczepiony czegoś, co nigdy nie będzie możliwe do zrealizowania. — Draco zaskoczył samego siebie. Naprawdę zdołał to powiedzieć, nie załamując się kompletnie. Szok. Tak, musiał być w jakimś szoku.
— Już to mówiłem. Prawo można zmienić — powtórzył Potter z cichą determinacją. Ścisnął jego dłoń, ale Draco nie odwdzięczył się tym samym.
— Chcesz powiedzieć, że to ty możesz je zmienić. — Proste stwierdzenie faktu. Bez pytajnika, bez nadziei.
— Nie bezpośrednio, ale owszem. — Draco westchnął na te słowa. Nie dowierzał własnym uszom. — Jak mówiłem, zrobię to, jeżeli zechcesz. Dla ciebie zrobię wszystko. — Brzmiało to jak prawda, ale Draco wiedział, że nią nie było. Harry nie zrobiłby dla niego wszystkiego. Już raz to udowodnił.
— Co stało się z twoją zasadą odpowiedzialnego używania władzy i wpływów, Harry? — zapytał. Wbił wzrok w oczy Pottera i nie zamierzał go odwracać. — Dlaczego manipulowanie prawem dla własnego dobra jest w porządku, a utarcie nosa komuś, kto mnie napastuje, już nie? Proszę, wyjaśnij mi to, bo nie rozumiem. — Nie kłamał. Rzeczywiście nie rozumiał. Nie mógł pojąć, jak Potter poukładał to sobie w głowie.
— Rozliczenie się z Carlosem oznaczałoby jego koniec. Nie chciałem brać tego na swoje sumienie. To, o czym rozmawiamy teraz, nie zaszkodziłoby nikomu. — Harry odetchnął głęboko, co zabrzmiało jak przejaw frustracji. — Między tymi sytuacjami jest różnica i dobrze o tym wiesz — dodał tonem ocierającym się o rozdrażnienie.
— Nie, Harry, nie wiem. Z całych sił próbuję to pojąć i przejść do porządku dziennego nad naszą różnicą zdań, ale zachowujesz się jak hipokryta. I najwyraźniej sam tego nie dostrzegasz. — Draco wyplątał palce z dłoni Pottera i położył ręce na kolanach, wykręcając je aż do bólu.
— Co cię tak zdenerwowało?
— Jak możesz jeszcze pytać? — powiedział Draco, czując ostateczny gniew. — Czy ty mnie w ogóle słuchasz? — Potarł oburącz twarz i spojrzał na niego zamglonymi oczami. — Zdecyduj się, Harry: ta droga albo tamta. Nie możesz iść obiema naraz.
— Jesteś przewrażliwiony — westchnął Potter, ale Draco zauważył, że jego pewność siebie uległa zachwianiu.
— Nawet nie chcę w tej chwili słuchać, co masz do powiedzenia — oświadczył Draco, odsuwając się jeszcze dalej od stołu i wstając. — Nie masz pojęcia, czym była dla mnie nasza kłótnia z powodu tego Hiszpana. Chcesz, żebym cię zaakceptował, jakim jesteś? Świetnie, nie ma sprawy. — Podkreślił wypowiedź gwałtownym gestem. — Tylko nie zmieniaj się ot tak sobie, oczekując ode mnie, że się dostosuję, ponieważ nie mogę tego zrobić.
Odwrócił się do wyjścia.
— Nie idź — powiedział Harry. — Nie odchodź.
— Nie odchodzę. Potrzebuję tylko przerwy od… — znów machnął ręką — …tego.
W połowie drogi do drzwi usłyszał ciche słowa Pottera.
— Tak bardzo cię kocham.
Nawzajem, pomyślał. Ale teraz jestem na ciebie za bardzo wkurzony.
Przeszedł do sypialni i padł brzuchem na łóżko, wciskając pod głowę zwiniętą poduszkę, po czym wbił wzrok w przestrzeń. Po jakimś czasie usłyszał zbliżające się kroki Harry’ego, a potem wyczuł jego obecność na progu — ale nie dalej. Przez chwilę trwali w tym układzie, nie zachęcając się wzajemnie do zrobienia następnego kroku, aż wreszcie Potter odwrócił się i odszedł.
***
Umysłu Dracona nie wypełniały jakieś świadome, konkretne analizy, ale bez wątpienia myślał. Zastanawiał się, dlaczego nie przyjął z radością propozycji Harry’ego i nie pozwolił, żeby sprawy potoczyły się swoim torem, sam zaś czekał na dzień, w którym będą mogli pokazać światu oficjalnie, co naprawdę do siebie czują. Obaj pragnęli uznawanego przez społeczeństwo związku na całe życie — tyle było jasne. Więc co stało na przeszkodzie, by pogodzić się z metodami prowadzącymi do celu i zebrać plony, gdy nadejdzie odpowiedni czas? Draco długo łamał sobie nad tym głowę, zanim wreszcie zrozumiał, dlaczego zmiana w Harrym dotknęła go tak bardzo. Porzucenie swoich zasad na rzecz szczęścia z ukochanym człowiekiem nagle uczyniło Pottera kimś po prostu ludzkim.
Dla Dracona Harry stał się ucieleśnieniem ideału. Był perfekcyjny pod każdym względem. Silny, skromny, wspaniałomyślny i, przede wszystkim, absolutnie moralny. Draco zawsze wiedział, czego się może po nim spodziewać. Ale teraz Harry był gotów zmienić wszystko i Draco obawiał się, iż działo się tak pod jego złym wpływem, że zrobił z Pottera gorszą, mniej czystą osobę.
Odwrócił się na plecy i zapatrzył w sufit. Odcienie szarości. Nic w życiu nie było czarne lub białe. Wszystko znajdowało się gdzieś pomiędzy — dotyczyło to też Harry’ego. Do Dracona dotarło nagle, że Potter tym razem na pierwszym miejscu postawił siebie. Może taka zmiana w jego zwykłym postępowaniu nie oznaczała niczego złego. Może tak naprawdę była tylko oznaką jego zdolności do kompromisów.
Cała ta sytuacja wyglądała głupio, rozdmuchana do nieproporcjonalnie wielkich rozmiarów. Draco chciał przecież, żeby prawo uległo zmianie, ponieważ pragnął wziąć ślub. Pragnął oznajmić otoczeniu, że Harry stał się niedostępny, bo wymienił z nim przysięgę, i to taką, która miała ogólnie uznawane znaczenie.
Podjął decyzję. Prawo głosiło śmieszne, przestarzałe treści. Czemu więc ich nie obalić? Jakakolwiek inna reakcja oznaczałaby, że zwraca się przeciwko temu, czego obaj chcieli. Nie, postarają się o zmianę prawa i wezmą ślub. Po prostu nie było żadnej innej możliwości.
Koniec rozdziału piętnastego (A)