ZBIGNIEW KUCHOWICZ
OBYCZAJE
STAROPOLSKIE
XVII-XVIII WIEKU
WYDAWNICTWO ŁÓDZKIE
Okładkę, obwoluty kartę tytułową i winiety projektowała
HANNA
STAŃŚKA
Redaktor
KAZIMIERA ISKRZYŃSKA
Redaktor techniczny
BARBARA STĘPIJŚfSKA
© Copyright by Wydawnictwo Łódzkie, Łódź, 1975
i
SPIS TREŚCI
Od autora............; . ". 7
I Stoły pańskie i chudopacholskie . ■..... 14
II Uciechy z Bachusem.......... 60
III Niezdrowie a obyczaje......... 107
IV Kościół a obyczajowość......... 131
V Diabły i czarownice.......... 176
VI Pozycja społeczna niewiasty....... 191
VII Rodzina............. 206
VIII Uroczystości i obrzędy rodzinne...... 239
IX „Uroda — wielki mocarz"........ 279
X Moda króluje............. 297
XI Sentymenty miłosne.......... 338
XII Życie alkowiane........... 357
XIII Nierządnice............ 406
XIV Savoir vivre............ 429
XV Gry i zabawy............ 455
XVI Rozrywki codzienne i świąteczne...... 488
XVII Zwyczaje świąteczne......... 511
XVIII Surowość i srogość.......... 545
XIX
Modele obyczajowe w Polsce XVII—XVIII wieku . 571
XX
Ujednolicenie
i oddziaływanie obyczajowości staro-
polskiej
............. 610
Bibliografia.............. 631
Wykaz skrótów............. 637
Spis ilustracji 638
OD AUTORA
Książka,
którą oddaję do rąk Czytelnika, tylko luźno
wiąże
się z opublikowaną przeze mnie w 1957 roku pracą
pt.
Z dziejów obyczajów polskich w wieku XVII i pierwszej
poł.
XVIII w. Prezentuje bogatszą problematykę, obejmuje
szerszy
okres czasu, uwzględnia również uwagi zawarte
w
recenzjach 1.
Od
1957 roku nie ukazała się ani jedna obszerniejsza
praca
poświęcona dziejom obyczajów, sprawy te tylko mar-
ginesowo
lub fragmentarycznie poruszane są w publika-
cjach
z zakresu życia codziennego oraz historii regionalnej.
Do
dziś pierwszoplanowe miejsce zajmuje w tym dziale
historiografii
pomnikowe dzieło J. S. Bystronia Dzieje oby-
czajów
w dawnej Polsce. Od jego pierwszego wydania mi-
nęło
już jednak czterdzieści lat, siłą rzeczy musiało się
więc
„zestarzeć",
wyniki badań naukowych i publikacje źródeł
posunęły
bowiem naszą wiedzę o kulturze staropolskiej
znacznie
naprzód.
Nowe ustalenia naukowe nie są w dostatecznym stopniu
1
Szczególnie cennych uwag dostarczyła mi recenzja J. Tazbi-
ra:
Z. Kuchowicz, Z dziejów'obyczajów..., „Przegląd Historycz-
ny",
t. XLIX, z. 2,
spopularyzowane
w społeczeństwie. Podkreśla to Bogusław
Leśnodorski
w pracy Historia i współczesność (Warszawa
1967):
„Tylko część osiągnięć naukowych dociera do szersze-
go
ogółu [...]. Jeszcze dziś spojrzenie na historię bywa
naj-
częściej
obciążone narosłymi przez lata mitami i stereo-
typami
— nie zawsze dających się sprawdzić sympatii czy
uprzedzeń,
niż rozjaśnione ustaleniami i hipotezami nauki".
Potoczna
wiedza o dawnej obyczajowości kształtowana
jest
do dziś przede wszystkim przez artystyczne wizje li-
terackie,
malarskie, ostatnio nawet filmowe. Pośród histo-
ryków
i parających się historią publicystów słyszy się po-
glądy,
że powieść historyczna nie najlepiej spełnia swą
rolę,
dbając nie tyle o przedstawienie rzeczywistości i zro-
zumienie
procesów dziejowych, ile o efektowne, najczęściej
stylizowane
obrazy przeszłości, że nazbyt ulega ona trady-
cjonalizmowi
(dostrzega --uę oczywiście prace ambitniejsze,
nowatorskie,
chodzi jednak o ogólny stan rzeczy). W kon-
sekwencji
szerokie koła czytelników mają na naszą prze-
szłość,
w tym obyczajowość, bardzo mglisty, najczęściej
fałszywy
pogląd, nie znają i nie rozumieją dawnych mo-
deli
i klimatów obyczajowych, zmian kształtujących różne
kręgi
kulturowe, stąd traktuje się pewne współczesne zja-
wiska
obyczajowe jako niebywałe, niespotykane w historii.
Nie
miejsce tu na rozstrzyganie tych spraw, pragnę tylko
zaakcentować,
że między widzeniem przeszłości przez histo-
ryka
a spojrzeniem masowego czytelnika powieści histo-
rycznych
czy widza wersji filmowych zachodzą wielkie
różnice,
że szereg okoliczności utrudnia przedstawienie
i
zrozumienie prawdziwego stanu rzeczy.
Dawne
czasy charakteryzowały się między innymi ostrzej-
szymi
niż dziś kontrastami obyczajowymi. Obok tolerancji,
która
słusznie uchodzi za jedno z największych osiągnięć
polskiej
kultury, pienił się fanatyzm, ariański czy oświece-
niowy
racjonalizm sąsiadował z powszechnie panującymi
zabobonami,
subtelność, a nawet wyrafinowanie ginęły
w
morzu prymitywizmu, lukullusowy zbytek królewiąt czy
patrycjuszy
jaskrawo odbijał od żałosnego ubóstwa i wręcz
dantejskich
scen z lat głodów i morów, szczerość i otwar-
8
tość
przeplatała się z hipokryzją. Funkcjonowały wówczas
różne
systemy moralne, a wśród nich jeden dla panów,
drugi
dla poddanych, Kazimierz Dobrowolski w rozprawie
Umyslowość
i moralność społeczeństwa staropolskiego („Stu-
dia
z pogranicza historii i socjologii", Wrocław 1967) zwraca
uwagę
na „stosowanie dualizmu etycznego, w myśl którego
uznaje
się pewne zasady moralne za obowiązujące tylko
wobec
jednostek lub grupy najbliższej danemu osobnikowi,
wprost
przeciwne zaś postępowanie w stosunku do obcych
(np.
mord, rabunek, kradzież, kłamstwo) uchodzi za moralne
lub
nawet za akt wybitnie dodatni. Szczególnie jaskrawo
zaznacza
się to na gruncie wojny".
W
tej sytuacji łatwo o uproszczenia, o obraz przysło-
wiowo
biały lub czarny, jednostronny, idealizujący albo
akcentujący
brutalność czasów i ludzi. Beletrystyka wolała
operować
barwami jasnymi, z uproszczoną psychologią lite-
racką
postaci, stąd powstawanie mitów, stąd różnice ocen
między
profesjonalistami a miłośnikami przeszłości.
Ówczesne
zjawiska obyczajowe należy ocenić przede
wszystkim
w aspekcie obowiązujących w owym czasie
norm,
zasad i panujących stosunków. To, co nas często
dziwi
i razi. dla ludzi tamtych wieków było rzeczą natu-
ralną.
Należy także pamiętać, że obyczaje nie były nie-
zmienne,
normy, reguły i gusta podlegały rozmaitym fluk-
tuacjom
i przeobrażeniom, których nasilenie nastąpiło
zwłaszcza
w drugiej połowie XVIII wieku. Dostrzegał je
już
Jędrzej Kitowicz. „Ci, co przed nami żyli stem lat
prędzej,
jak czytamy z dziejów dawnych — pisze on —
w
cale byli odmiennych od naszych obyczajów. Sama nawet
postać
dawnych Polaków odmienna dużo była od dzisiej-
szych,
co się dosyć doskonale ukazuje w portretach i po-
sągach
staroświeckich. Ci, co po nas nastąpią za lat sto,
Polacy
— pewnie się od nas dzisiaj żyjących tak będą róż-
nili,
jak my się różnimy od dawniejszych".
,
Obyczaje XVII—XVIII wieku były na ogół bujniejsze,
bardziej
spontaniczne, mniej pruderyjne od panujących
w
wieku XIX, a czasem nawet od dzisiejszych, na skutek
czego
w ówczesnym życiu, jak również w literaturze piąk-
nej
i źródłach, spotyka się wiele scen i słów
drastycznych,
śmiałych,
niekiedy nawet szokujących. Wydawcy i autorzy
przeszłego
wieku gorliwie tuszowali te zjawiska, zamazując
i
zniekształcając prawdziwy stan rzeczy!;Dotyczyło to mię-
dzy
innymi życia erotycznego, które w wielu powieściach
czy
esejach prezentowane jest wręcz infantylnie. Znawca
dziejów
Polski XVII wieku Władysław Czapliński w pracy
Kultura
baroku w Polsce (Pamiętnik X
Powszechnego
Zjaz-
du
Historyków Polskich w Lublinie, Referaty, cz. I, Warsza-
wa
1968) podkreśla, iż: „Okres kontrreformacji nie przy-
gasił
wcale rozpalonych w okresie renesansu ogni zmysło-
wości.
Wręcz przeciwnie, wydaje się, że tłumiona oficjalnie
zmysłowość
paliła się jeszcze żywszym, jeszcze bardziej
urzekającym
światłem. Wszak wiele utworów poetyckich
i
prozaicznych tego okresu raziło nie tylko uszy naszych
ojców
i dziadów, którzy bezlitośnie kastrowali przy wy-
dawaniu
te fraszki i pieśni, ale jeszcze w latach pięćdzie-
siątych
naszego stulecia wydawały się zbyt swawolne [...]
erotyzm
barokowy przybiera inne niż w dobie renesansu
kształty,
jest, powiedziałbym, silniejszy, niemal bardziej
"wyuzdany
[...]. Kościół zdołał jedynie narzucić społeczeń-
stwu
polskiemu pewną oficjalną wstydliwość".
Można
dodać, że erotyzm rokokowy był jeszcze bardziej
śmiały,
że czynił często ze zmysłowo pojętej miłości naj-
wyższą
wartość życia, nie mogłem więc nazbyt tonować
przedstawionych
tu spraw i reakcji, dopuścić do tworzenia
nie
tylko sentymentalnych, lecz wręcz sztucznych, przy-
słowiowo
papierowych postaci. Stąd też opisom życia ero-
tycznego
poświęciłem sporo miejsca, zgodnie z ich rolą
w
życiu przedstawianych generacji.
W
popularnych zarysach, w uprawianej na łamach czaso-
pism
publicystyce na tematy historyczne występuje często
tendencja
do koncentrowania się na życiu świątecznym, na
reprezentacyjnej,
fasadowej stronie dawnej obyczajowości.
Prowadzi
to do poważnych zniekształceń, do bezzasadnego
generalizowania
pewnych wyjątkowych zjawisk. Wyolbrzy-
mia
się i wręcz demonizuje między innymi pijaństwo, na-
zbyt
wierząc wystąpieniom moralistów, satyryków i skłon-
10
nym
do przesady cudzoziemcom. Niezmiernie wiele pisze
się
na temat uczt i bankietów, wigilijnych i wielkanocnych
przysmaków,
kapłonów, indyków, wetów, miodów i wę-
grzynów,
W rzeczywistości historycznej luksus występował
tylko
pośród wąskiej elity; masy, nawet szlacheckie, jadały
znacznie
prościej i skromniej, niż to wynika z barwnych,
opisujących
świąteczne stoły i wyjątkowe okazje tekstów.
Niewiele
pisze się również na temat podłoża biotycznego.
Człowiek
ówczesny podlegał rozlicznym schorzeniom, żył
krócej,
bardziej cierpiał, często inaczej reagował. Zagrożenie
epidemiami
dżumy, ospy, tyfusu, częstymi wtedy nerwicami
i
psychozami wpływało na psychologię zbiorową, mental-
ność
i religijność. Wyrastające na podłożu chorób lęki
i
kompleksy w ważki sposób rzutowały na różne dziedziny
ówczesnej
obyczajowości.
Chyba
za mało zwraca się uwagi na to, że ludzie tamtych
czasów
koloryzowali, umiejętnie upiększali swe przeżycia,
nieraz
pozowali. Historyk kultury Władysław Tomkiewicz
w
artykule W kręgu kultury sarmatyzmu („Kultura" 1966,
nr
30) pisze: „Człowiek Baroku i w życiu codziennym za-
chowuje
się jak aktor na scenie, umie świetnie «dyssymu-
lować»,
na zawołanie ma śmiech i łzy, jest pełen ekspresji".
Swego
rodzaju aktorstwo charakteryzowało także i ludzi
Rokoka.
W ten sposób wkraczamy w istny labirynt zalet
i
wad, pragnień i reakcji, deklaracji i prawdziwych postaw.
Nie
możemy więc za bardzo wierzyć łzom, rozpaczom, ślu-
bom
i miłościom tych ludzi. Nie mamy wszakże i podstaw,
by
odmawiać im wrażliwości na piękno, dobro i szlachet-
ność,
choć pojęcia te kryły czasem odmienną niż dzisiaj
treść.
Wspomniane
okoliczności, jak również i inne przyczyny
powodują,
że zarówno przedstawienie, jak zrozumienie
dawnego
życia obyczajowego nie jest bynajmniej łatwe.
Chcąc
to osiągnąć operuję zarówno opisem, jak analizą.
Książka
posiada charakter popularnonaukowy, nie uchylam
się
wszakże od rewizji wielu obiegowych sądów, dokonuję
nowych
interpretacji, staram się ocenić występujące zja-
wiska
w ich złożoności i rozwoju. Stawiam tezę, że oby-
li
czajowość
stanowiła więź scalającą społeczeństwo polskie,
że
spełniała poważną rolę w kształtowaniu się nowoczesne-
go
narodu polskiego. Do reprezentowanych tu poglądów
doszedłem
w wyniku monograficznych badań prowadzonych
nad
okresem staropolskim.
Z
kolei kilka uwag szczegółowych. W literaturze nauko-
wej,
jak również w mowie potocznej, termin „obyczaj"
ma
różnorodne
znaczenie. W niniejszej książce określam nim
sposób
postępowania, zachowania, wiążący się z ówczesny-
mi
warunkami bytu i stosunkami społecznymi. Nie sądzę,
by
za obyczaj uznawać zjawisko dopiero wtedy, gdy jest
powszechnie
przyjęte i tradycyjne (jak podają pewne pra-
ce).
Wiele form, reguł i zwyczajów stanowiło w pewnych
okresach
dziejowych niechętnie widzianą przez tradycjo-
nalistów
nowość. Nie posiadała np. tradycji moda niewieścia
lansowana
przez dwór Marii Ludwiki czy liczne w drugiej
połowie
XVIII stulecia rozwody, zjawiska te zaliczamy jed-
nak
do obyczajowości. Stosuje się nawet określenie „rewo-
lucja
obyczajowa", stąd też prezentuję i analizuję wiele
różnych,
zmieniających się sposobów postępowania.
Posługuję
się pojęciami Barok. Rokoko. W nauce trwa
dyskusja
nad ich treścią. Przychylam się do poglądów nie
ograniczających
ich zasięgu do dziejów literatury czy sztuk
pięknych,
lecz uważam za formację kulturową, mieszczącą
w
sobie zjawiska dotyczące między innymi mentalności,
psychologii
zbiorowej, religijności, obyczajowości. W ostat-
nich
pracach badawczych Barok traktuje się u nas już
jako
epokę następującą po Odrodzeniu, bardziej dyskusyjne
jest
pojęcie Rokoka, mniemam, że w aspekcie obyczajowym
dobrze
ono jednak charakteryzuje pewien okres dziejowy.
Pojęcia
Oświecenie używam dla określenia prądu społecz-
no-kulturalnego,
zwłaszcza w odniesieniu do sfery ideologii.
Jeśli
chodzi o zakres terytorialny, to rozpatruję życie
obyczajowe
na terenach etnicznie polskich, wchodzących
w
skład państwa polskiego w XVII—XVIII wieku, tylko
wyjątkowo
wykorzystując informacje dotyczące innych
obszarów.
Ze względu na rozmiar i charakter pracy bardzo ogólnie
12
przedstawiłem
zwyczaje regionalne, nie kuszę się też,o en-
cyklopedyczny
obraz życia obyczajowego. Chodzi mi o głów-
ny
klimat obyczajowy, charakterystykę czasów i ludzi,
przedstawiam
te dziedziny, które uważam za najbardziej
ważne,
reprezentatywne i interesujące.
W
pracy tego typu nie jest możliwe zamieszczenie peł-
nego
aparatu naukowego. W związku z tym przypisy zo-
stały
ograniczone do znaczenia cytowanych tekstów. Na
końcu
książki zamieszczam wykaz opracowań. Materiał
czerpałem
przede wszystkim ze źródeł rękopiśmienniczych
i
drukowanych.
Obyczaje
obecne rewolucjonizowane są przez przemiany
gospodarczo-społeczne.
Stulecia, rząd generacji dzielą nas od
rozpatrywanych
czasów. Mimo tego dystansu nie wydaje
mi
się, by obyczajowość staropolska stanowiła zamkniętą,
obcą
nam dziedzinę, dostrzegam jej długie trwanie i od-
działywanie
nawet na nasze pokolenia. Społeczeństwo pol-
skie
miało i ma żywe zainteresowania historyczne, wiado-
mo,
że chętnie sięga do prac dotyczących dziejów ojczy-
stych.
Cieszyłbym się, gdyby ta książka zainteresowała
Czytelnika,
uprzytomniła mu wiecznie żywą więź z prze-
szłością,
bogactwo i oryginalność naszych kulturowych
tradycji.
I
STOŁY PAŃSKIE I CHUDOPACHOLSKIE
Zdecydowana
większość ludzi XVII—XVIII wieku naj-
większą
radość, wręcz szczęście czerpała z realnego, ze-
wnętrznego
świata, a przyjemności, jakim hołdowała, były
głównie
natury zmysłowej. Ówczesna obyczajowość polska
uznawała
przede wszystkim typ szczęścia oparty na wra-
żeniach
podniebienia. Lubiano dużo i dobrze zjeść oraz
wypić.
Nie wdając się w szczegółowe rozważania, należy
wszakże
przypomnieć, że jedzenia nie było wtedy za wiele.
Luksus
i obżarstwo typowe dla warstw uprzywilejowanych
nie
może przesłaniać faktu, iż możliwości produkcyjne kra-
ju
były wówczas niższe od potrzeb konsumpcyjnych, że
większa
część ludności przez długie miesiące nie dojadała,
a
często wręcz głodowała. Stąd też nie tylko ranga obycza-
jowa,
lecz podstawowe znaczenie, waga stołu w ówczesnym
życiu.
Większości ludziom jedzenie dostarczało nie tylko
rozkoszy
podniebienia, ale przede wszystkim zaspokajało
po
prostu codzienny głód. Marzenia, kraje z bajek wiązały
się
więc z zastawionym stołem, z możliwością nieograniczo-
nego
najedzenia się. Jest znamienne, że literatura plebejska
tej
doby lubuje się w opisywaniu pokarmów, w obrazach
spożywania
ich. biesiadowania przy stole itd. Całe partię
14
tekstów
poświęcone są mięsiwom, kiełbasie, słoninie, ka-
puście
z grochem i innym tego rodzaju specjałom. W baj-
kach
i anegdotkach ludowych kiełbasy rosną niby las, piwo
czy
mleko płynie rzeką.
Opisy
tłustego, mięsnego jadła przewijają się nawet po-
przez
erotyk ludowy. „Garnuszek masła" i „gomułecki" —
to
środki, dzięki którym zdobywano przychylność kobiet.
Z
drugiej strony wiktuały były dla wielu ważniejsze od
niewieścich
wdzięków. W jednym z utworów czytamy:
Sli
parobcy z karcmy,
Tak
sobie radzili:
—
Pódżmy do Maryny,
Bo
tam wiepsa bili.
Nawazą
nom kiełbas,
Nasmazą
nom kisek,
Powim
ojcu, matce,
Zem
w zaloty psysed *.
Znamienne, że kobiety posądzone o czary, indagowane
0
współżycie z diabłem lakonicznie informowały o intym-
nych
stosunkach z czartami, rozwodziły się natomiast o wy-
prawianych
na Łysej Górze bankietach.
Podobnie
ma się rzecz z literaturą piękną, gustami szla-
checkimi.
Jakżeż szczegółowo i obrazowo maluje opisy uczt,
smakowitych
dań w swoim znakomitym dziele Jędrzej Ki-
towicz.
O kapitalnym znaczeniu stołu w codziennym i świą-
tecznym
życiu szerokich rzesz szlacheckich donoszą także
ówczesne
diariusze i pamiętniki. Z tym oczywiście, że wy-
magania
są tu już nieco większe, stąd mniej o grochu
1
kapuście, więcej zaś o flakach, pieczeniach, kapłonach
itp.
Najbogatsi
rozkoszowali się jedzeniem oczywiście nie
przez
niedostatek, lecz z upodobania i łakomstwa. Luksu-
sowe
pożywienie decydowało wtedy o randze socjalnej, sta-
nowiło
niejako wizytówkę świadczącą o zasobach i pozycji.
Różne
przyczyny złożyły się na fakt, że ogół społeczeń-
1
Cz. Hernas, W kalinowym lesie, t. II, Warszawa 1965,
s.
88.
15
stwa
marzył i dążył do zasiadania przy najbardziej obfi-
tym,
najdroższym stole. Jedzenie stanowiło dla wielu naj-
wyższe
dobro, przedkładano je nawet często ponad inne
rozkosze.
Zasobny, bogaty, uatrakcyjniony alkoholem stół
stanowił
ideał szczęścia dla większości ludzi ówczesnych
czasów.
Znamienne są krążące wówczas przysłowia. Ma-
wiano
np.: „kto je i pije, ten dobrze żyje", „dobra wieść,
kiedy
niosą jeść", „ciężka boleść, gdy się chce jeść;
jeszcze
cięższa,
kiedy jedzą, a nie dadzą", „je, aż mu oczy na
wierzch
wyłażą". Dlatego też opis staropolskich obyczajów
należy
rozpocząć od zagadnień związanych ze stołem i całą
ówczesną
gastronomią.
Stół
staropolski nie był jednolity, warunkowała go prze-
de
wszystkim pozycja majątkowa. Dzielił się też na kilka
kategorii.
Między codziennym, nawet świątecznym jadło-
spisem
chłopa czy zwykłego mieszczanina a menu patry-
cjusza
czy magnata istniała kolosalna różnica. Można tu
mówić
wręcz o odmiennych kuchniach. Wymieniłbym co
najmniej
pięć ich kategorii. Sposób żywienia się bezrolnych
chłopów
czy biedoty miejskiej kwalifikował ich do kuchni
ubogiej.
Średnio zamożni chłopi, czeladź, uboższe grupy
ludności
miejskiej, drobna szlachta prowadzili tak zwaną
kuchnię
podstawową. Kuchnia średnia była typowa dla za-
możnego
chłopstwa, służby dworskiej, średnio zamożnych
grup
ludności wielkomiejskiej i uboższej szlachty. Kuchnię
pańską
prowadziła zamożna szlachta, pewne kategorie lud-
ności
dużych miast, wyższy kler, przedstawiciele wolnych
zawodów,
np. wzięci lekarze. Najbardziej luksusowa była
kuchnia
typowa dla kręgów oligarchii świeckiej i kościel-
nej,
dla dworów królewskich.
Każdy
z wymienionych rodzajów kuchni posiadał od-
mienny
sposób żywienia; różniły się one między sobą ilością
i
porą podawania posiłków. W grupach ludności prowadzą-
cych
daną kuchnię obowiązywały ponadto rozmaite zasady
zachowania
się przy stole, posługiwały się one odmienną
zastawą
stołową itd. Mimo tego zróżnicowania, kuchnie
te
posiadały pewne cechy wspólne, a mianowicie gustowa-
nie
w pewnych potrawach czy dodatkach. Można więc
16
-\
twierdzić,
że poszczególne rodzaje kuchni dzieliły możli-
wości
materialne, łączyły zaś pewne tradycje kulinarne,
upodobania
i nawyki.
Tradycje
te upoważniają do twierdzenia, iż polska ga-
stronomia
wyróżniała się pewną specyfiką od gastronomii
czasów
nam współczesnych, a także od sposobów żywienia
i
zachowania się przy stole, jakie cechowały obyczajowość
innych
krajów.
Odmienność
ta miała swoje źródło przede wszystkim
w
istniejącej bazie surowcowej i miała związek z warun-
kami
klimatycznymi. Z powodu niższej niż obecnie produk-
cji
mięsa i mleka większość ludności musiała opierać
swój
jadłospis
na potrawach roślinnych. Jednocześnie tak po-
wszechne
dziś kartofle stanowiły wtedy drogi przysmak
i
spożywano je rzadko. Nie znano cukru buraczanego, trzci-
nowy
zaś był wielce kosztowny. Tak powszechne dziś używ-
ki
jak herbata i kawa pojawiły się dopiero na początku
XVIII
wieku; przyjęły się zresztą tylko w środowiskach
hołdujących
nowej modzie, przeważnie wywodzących się
z
kręgów wielkomiejskich. Niższa niż obecnie była pro-
dukcja
owoców, soków owocowych. Można więc twierdzić,
iż
baza surowcowa była wąska, niewystarczająca, co zmu-
szało
m. in. do szukania środków zastępczych, spożywania
dużej
ilości piwa, kasz, warzyw, z tym oczywiście, że ludzie
zamożni,
smakosze, korzystali z luksusowych, importowa-
nych
artykułów cudzoziemskich.
Ponieważ
większość ludzi pracowała intensywnie fizycz-
nie,
zapotrzebowanie na kalorie było duże (wiadomo, że
przy
pracy fizycznej zużycie tłuszczów i białka jest wyższe
niż
przy pracy umysłowej). Ponieważ istniał niedobór arty-
kułów
zawierających wysokowartościowe białko i tłuszcze,
trzeba
więc było zastąpić je większą ilością mniej warto-
ściowego
jadła. Stąd właśnie te kopiaste porcje, wielkie
szklanice,
większa częstotliwość spożywania posiłków.
Na
sposób żywienia wywierały także wpływ rozmaite
inne
czynniki, jednym z nich były obowiązujące wówczas
pojęcia
estetyczne i wzorce piękności. Obecnie, gdy hołdu-
jemy
smukłej linii, zwraca się uwagę na to, by potrawy
i — Obyczaje staropolskie 17
nie
były zbyt ciężkie, tuczące, lansuje się dania posilne,
lecz
lekkostrawne.
Stąd też częste wyrzekanie się nęcących
słodyczy,
ciast, piwa itp. Inaczej jednak przedstawiały się
jadłospisy
w kręgach obyczajowych, które znajdowały upo-
dobania
w kształtach pełnych, w otyłości. Wiadomo, że
nawet
dziś jeszcze specjalnie karmi się, wręcz tuczy kobiety
Orientu.
Szerzej jeszcze można się było spotkać z tym zja-
wiskiem
w dawnych wiekach, stąd też Stanisław Staszic
pisał:
„U Maurów pomieszano otyłości z pięknością. Taka
otyłość
kobiety, że sama z miejsca ujść nie może, że ją
dwóch
lub trzech mężczyzn podpierać i prowadzić musi,
jest
największą pięknością. Przeto płeć ta wszystkich uży-
wa
sposobów, aby ciało nabrało otyłości. Całe starania
matek
przy wychowywaniu córek dąży, aby te wiele mleka
piły
i tyły"2. Bujne piękności secesji nie gardziły menu
pełnym
kremów, ciast, rozmaitych potraw wysokokalorycz-
nych,
tuczących. Podobnie rzecz się miała w omawianym
okresie.
Dzisiejsze słynne z urody modelki czy aktorki uzna-
ne
by zostały przez Sarmatów za osoby niewydarzone, cho-
rowite,
niedożywione, nadające się do leczenia lub tuczenia.
Otyłość
nie raziła więc gustów, odwrotnie, znajdowała na-
wet
uznanie. Dotyczyło to także mężczyzn. Często można
było
spotkać się z poglądem, że zeszczuplenie może dopro-
wadzić
do zeszpecenia, a nawet spowodować utratę powo-
dzenia.
W związku z tym tylko sporadycznie stosowano
jakieś
diety odchudzające, które modne stały się zresztą
dopiero
w dobie Rokoka. Kuchnia miała za zadanie dostar-
czanie
nie tylko potraw sycących, lecz wręcz tuczących.
Stąd
też lubowanie się w zawiesistych sosach, w tłuszczach,
ciastach,
w ciemnych piwach i innych tego rodzaju spe-
cjałach.
Pewną
specyfikę polskiego stołu stanowiło okresowe prze-
strzeganie
licznych postów. Kościół prowadził o nie wielo-
wiekową
walkę, stosując różnorodne kary i środki nacisku.
Doprowadzono
w końcu do tego, że w omawianej dobie
2
S. Staszic, Ród ludzki, t. III, oprać. Z. Daszkowski,
Warszawa
1859, s. 154—155.
18
posty
weszły w nawyk i zaczęły kształtować nawet jadło-
spisy
naszych przodków. W zasadzie obowiązywał pogląd,
iż
w czasie postu należy nie tylko powstrzymać się od spo-
żywania
potraw mięsnych, lecz także od wszelkich produk-
tów
pochodzących od zwierząt ciepłokrwistych, tj. od mle-
ka,
jaj, masła, serów. W związku z tym w pewnych okre-
sach
wzrastała konsumpcja tłuszczów roślinnych (przede
wszystkim
oleju i oliwy) oraz śledzi i ryb. Nie wszyscy
jednak
chcieli stosować się do tych nakazów, na j opornie j-
sze
były wobec nich koła dworskie, wielkomiejskie, czasem
nawet
i prowincjonalne. Wójt żywiecki Andrzej Komonie-
cki
ze zgrozą pisał, że w roku 1715 pojawiły się oznaki
gniewu
bożego, bowiem: „tak we wsi i już w mieście mało
sobie
postów i wigiliej świętych ważą i na pospół wiele
z
masłem i nabiałem jedzą, nie bojąc się Kościoła i P.
Boga.
Nawet
i w jatkach w posty syr i masło jawnie przedawają
z
zgorszeniem ludu jakoby w luteriej, czego przedtem ni-
gdy
nie bywało"3. Na ogół jednak postów przestrzegano
surowo,
szczególnie na zacofanym i ciemnym Mazowszu.
Wielekroć
to podkreślali nie przyzwyczajeni do nich cudzo-
ziemcy,
nawet katolicy. Mówiono, że Mazur woli człowieka
zabić
aniżeli „zgwałcić" post.
Ludność
biedna żywiła się wtedy nędznie, prymitywnie,
nieraz
wręcz odrażająco, konsumując nadpsute pokarmy.
Śledzie
i ryby stanowiły dla niej luksus, spożywała po-
wszechnie
jadło roślinne, kraszone olejem. Bogaci natomiast
traktowali
często post jako okazję do urozmaicenia jadła,
dawał
on bowiem możliwość spożywania właśnie rozmaitych
ryb,
śledzi, sztokfiszy, czyli wędzonych dorszy, raków. Już
Haur
pisał, że „zaprawiwszy sobie szczupaka z okoniem
i
karpia do korzenia, stanie im prawie jak za sztukę mięsa
do
rosołu, dobrego przy tym zażywszy węgrzyna" 4. Stoso-
wano
tu zresztą różne fortele. Za „postną potrawę" uważa-
3
A. Komoniecki, Dziejopis żywiecki, t. II,
wyd.
S.
Sz.czotka, Żywiec 1937—1939, s. 178.
4
J. K. H a u r, Skład abo skarbiec znakomitych
sekretów
oeconomiey
ziemiańskiey..., Kraków
1693, s. 507,
19
no
np. ogon bobra, spożywano też np. przygotowane na
słoninie
karpie itp. Ale w drugiej połowie XVIII wieku
znudziły
się nawet takie posty. Zwalczały je zresztą koła
libertyńskie,
lekarskie, a najczęściej po prostu smakosze.
Już
w połowie tegoż wieku żalono się, że „w taką niena-
wiść
u niektórych poszły, że je jedni z Lutrem wymysłem
papieskim
zowią, drudzy z Kalwinem prostackim zabobo-
nem"
5. Oświecenie traktowało posty jako przejaw ciemnoty
i
bigoterii. Dla przykładu tak na ten temat pisał Ignacy
Krasicki
:
Mie zmyśli tego żadna zabobonność wściekła, ,
Bym ja w piątek na wole zajechał do piekła,
A waść miał na szczupaku dostać się do nieba6.
Kręgi
uboższe pozostały jednak poza tymi przemianami,
tam
poszczono bowiem nie tylko z nawyku, lecz w celu
zaoszczędzenia
żywności, którą spożywano np. w okresie
intensywnych
robót polnych. Tak więc potrawy postne sta-
nowiły
do końca XVIII wieku charakterystyczną cechę pol-
skiego
stołu, z czym wiązało się wiele różnych
zwyczajów.
Na
kuchnię i stół polski oddziaływały także wpływy
cudzoziemskie.
W końcu XVII i XVIII wieku zaznaczył się
silny
wpływ Orientu, co się dało zauważyć zwłaszcza w
cu-
kiernictwie.
Wzrosło wówczas zamiłowanie do konfitur
i
słodyczy, bakalie wschodnie i sorbety stały się nieodzowne
na
wykwintnych stołach. Sprowadzano słodycze tureckie,
rozmaite
ciasta, m. in. rachatłukum. Stół polski przyswoił
sobie
marcepany, sezamki, makagigi. Pod wpływem orien-
talnym
wzrosło także spożycie owoców południowych: cy-
tryn,
pomarańczy, ananasów. W XVIII wieku pewne po-
trawy
wschodnie stały się wręcz atrakcją kulinarną. Za
czasów
Stanisława Augusta modna była np. turecka „cza-
maga".
Prawdopodobnie wtedy właśnie przyjął się sos ta-
5
Prawo święte Kościoła chrystusowego o postach. Jak zacho-
wane
w Polszcze być mają..., Przemyśl 1759, s. 1.
6
Cyt. wg W. Smól e a s k i, PrzawróL umysłowy w
Polsce
wieku
XVIII, Warszawa 1949, s. 115.
tarski
1 spożywane na surowo mięso wolowe, czyli befsztyk
po
tatarsku. Pod wpływem tureckim zaczęły się pojawiać
na
stołach potrawy z ryżu i kukurydzy.
Tak
więc wojny z półksiężycem rozpowszechniły w Polsce
nie
tylko broń turecką i wschodnie konie, lecz także orien-
talne
przysmaki i potrawy. Wacław Potocki tak na ten te-
mat
powiada:
Znaczną zdobycz Polacy, skoro ordę spłoszą, ' ' v
Odbiwszy
kamieniecką zacharę odnoszą [...]
W
ryżach, rodzynkach, figach, w kawie i w tiutiunie,
W
daktylach, konfiturach, w cukrze, w miodzie 7.
W
XVIII wieku w polskiej kuchni
pojawiło się więc wie-
le
potraw, które do dziś stanowią mocne jej pozycje. Nie-
zależnie
od wpływu Orientu, przez cały XVII i XVIII wiek
oddziaływały
na polską kuchnię w dalszym ciągu wpływy
włoskie.
Podróżujący Sarmaci, choć czasem zżymali się na
włoskie
sałaty i inne potrawy, często gustowali we włoskim
stole.
Zaskakiwało ich, jak dużo tam spożywano owoców,
jarzyn,
wybornego mięsa. Niewykluczone, że obserwacje po-
czynione
w Italii wpłynęły na intensyfikację uprawy owo-
ców
i warzyw w Polsce. Faktem bezspornym jest, że impor-
towano
cieszące się wysoką marką, ze względów smako-
wych
i odżywczych, takie artykuły, jak oliwę i pewne
gatunki
win. W XVIII stuleciu zajadano się także u nas
włoską
czekoladą i podziwiano sprowadzane stamtąd ma-
karony.
Wpływy
angielskie przyczyniły się do utrwalenia zwycza-
ju
picia herbaty. Pod ich działaniem zamożny stół polski
zaczyna
lekceważyć stosunkowo słabe piwa krajowe, ceni
zaś
piwa mocne oraz inne trunki sprowadzane z wysp bry-
tyjskich,
np. rum czy arak.
W
XVIII wieku
zaznaczyło się w kuchni polskiej poważ-
ne
oddziaływanie wzorów niemieckich. Przejęto wówczas
uprawę
fasoli, zwanej w źródłach „niemieckim grochem",
7
Cyt. wg J. S. Bystro ń, Dzieje obyczajów w dawnej Pol-
sce..,,
t. II,
Warszawa 1960, s. 482.
21
oraz
uprawę kartofli, które z czasem stały się podstawą
wyżywienia;
zaczęto także szerzej importować wyborne
reńskie
wina i luksusowe wędliny. Głównie pod wpływem
gastronomii
niemieckiej rozpowszechniło się spożycie kawy
(wzory
te popularyzował m. in. dwór saski, koloniści i żoł-
nierze).
Stół
polski, w pierwszym rzędzie stół luksusowy, ulegał
jednak
przede wszystkim wpływom francuskim. Zaryso-
wało
się to już w XVII stuleciu, choć nasilenie oddziały-
wania
tych wpływów przypadło na XVIII wiek. Trzeba
dodać,
że ówczesna Francja była krajem, w którym kultura
jedzenia
i sprawy gastronomii stały się, można rzec, waż-
nym
elementem ogólnej kultury narodowej. Kwestią tą za-
interesowane
były szerokie koła lekarzy, myślicieli, pedago-
gów.
Francja XVIII wieku zdobyła pozycję kraju, którego
kuchnia
stanowiła wzór, wręcz wyrocznię w dziedzinie ga-
stronomii.
Kursowały wtedy opinie, że „tylko we Francji
umieją
jeść". Arystokratyczne kuchnie rokokowej Europy
stały
się nieomal filiami kuchni francuskiej. W tym też
czasie
zaczęto tłumaczyć francuskie książki kucharskie oraz
inne
poradniki oraz sprowadzano z Francji wyspecjalizo-
wanych
kucharzy. Pod wpływem gałickim nastąpiły zmiany
nie
tylko w samej sztuce kulinarnej, lecz także w sposobie
zachowania
się przy stole, w obowiązujących dotychczas
przepisach
dietetycznych.
Z
kolei omówić należy sprawę gustowania w pewnych
smakach,
które ukształtowała tradycja, przyzwyczajenia,
moda,
a w pewnej mierze podświadoma dążność do spoży-
wania
pokarmów zawierających składniki przeciwdziałające
schorzeniom.
Stąd np. tendencja do jedzenia kiszonej ka-
pusty,
rozmaitych kwasów, podrobów, m. in. wątroby, które
dostarczały
organizmowi witamin. W konsekwencji oddzia-
ływania
tych wszystkich czynników cechą charakterystycz-
ną
potraw, przede wszystkim podawanych na stołach pań-
skich,
lecz w dużej mierze także i potraw innych kategorii
kuchni,
stanowiła ich ostrość, kwaśność, sloność. Do pokar-
mów
dodawano wiele składników ostrych, drażniących,
pikantnych.
We wszystkich kategoriach kuchen, może prócz
22
najbiedniejszej,
spożywano bardzo dużo soli. Pamiętnikarz
Werdum
pisał w XVII wieku, że „soli i wszelkiego rodzaju
korzeni
żaden naród nie używa tak obficie jak Polacy.
Potrawy
już w kuchni tak solą, że dlatego nie stawiają
solniczki
na stole" 8. Wielkim uznaniem cieszyły się octy,
chrzan,
musztarda, lubiano szafran, pieprz. Istotną cechą
polskiej
kuchni było nagminne używanie czosnku i cebuli.
Lubowano
się też w ostrych marynatach, kiszonej kapuście,
kiszonych
ogórkach (uchodziły one za przysmak narodowy).
Wszystkie
te dodatki nadawały potrawom smak, który raził
podniebienia
cudzoziemców. Niemiec Kausch pisał w dru-
giej
połowie XVIII wieku, że „czosnek, cebula i pieprz
psują
większość potraw" 9. Tendencja do osiągnięcia kwaś-
nego,
ostrego smaku potraw występowała na przestrzeni
zarówno
XVII jak i XVIII wieku.
Zamożni
zaspokajali swe gusta smakowe przez spoży-
wanie
rozmaitych zagranicznych przypraw nazywanych
„korzeniami".
Zaliczano do nich m. in. pieprz, imbir, sza-
fran,
gałkę* i kwiat muszkatołowy, cynamon, anyż zagra-
niczny,
migdały, pistacje, kapary. Nadawały one nie tylko
specyficzny
smak, lecz sprzyjały także trawieniu pokar-
mów,
zaostrzały apetyt i barwiły potrawy; wierzono nawet,
iż
„oczyszczają" krew. Ceny przypraw były bardzo
wysokie,
używano
ich więc tylko na bogatych stołach, a ludność
chłopska
i małomiasteczkowa znała je najwyżej ze słysze-
nia.
Jadło chłopskie różniło się więc zasadniczo smakiem
od
pańskiego. Sołtys z komedii siedemnastowiecznej do-
rwawszy
się do jadła szlacheckiego stwierdza, że jest ono
niesmaczne,
zbyt ostre. Szczególnie razi go nieznany
szafran:
[...]
Wypiję tą żółtą polewką,
Ej,
dajże ją złej Frani; toć w gębie jak w piekle,
8
U. W er dum, [w:] X. L i s k e, Cudzoziemcy w
Polsce,
Lwów
1876, s: 97.
9
J. J. Kausch, "Wizerunek, narodu polskiego, [w:]
Polska
stanisłaicowska
w oczach cudzoziemców, t. II,
oprać,
W. Za-
wadzki,
Warszawa 1963, s. 275.
23
I
Dajcież się teraz napić po takowym piekle.
Jeszeże, jeszcze; tyłkom się rozdrażnił, niestety';
Aboć w piekle warzono tak picprzne pasztety?10 '
Na
uboższych stołach stosowano jako przyprawy zioła
i
rośliny krajowe, stanowiące środki zastępcze, imitujące
drogie
artykuły zagraniczne. O krokoszu farbierskim pisał
np.
Kluk, że ,,kwiatem jego [•■•] wieśniacy jako szafranem
ciasto
[...] farbują". Tenże autor zaleca, by zamiast kosztow-
nego
pieprzu używać „suszonych, zmieszanych z mąką
i
kwasem jagód" n. W kuchniach niższych kategorii dużą
rolę
odgrywał także chrzan, gorczyca, ogórki, wszelkie kwa-
sy
domowego wyrobu.
Na
wszystkich stołach, od najbogatszych do najuboższych,
lubiano
spożywać chleb ciemny, razowy. Było to typowe
dla
kuchni północnoeuropejskich. Jędrzej Śniadecki pisał,
że
„Rosjanie,
Litwini i ich sąsiedzi wolą chleb żytni jak pszen-
ny
i ubiegają się za kwasami, bez których żyć nie mogą;
kiedy
Europejczyk południowy brzydzi się nimi" 12. W kuch-
niach
wyższych kategorii pod koniec XVIII wieku dało się
zauważyć
pewne złagodzenie ostrych i kwaśnych dotąd po-
traw.
Bankiet, na którym dawano potrawy wyłącznie
o
smaku ostrym, korzennym, uchodził za tradycyjny, lecz
trochę
staromodny. Niemniej ostry smak stanowił charak-
terystyczną
cechę większości potraw podawanych na stołach
polskich
do końca wieku. Kwaśność potraw uderza też etno-
grafów
badających jadło ludowe XIX wieku.
Kwaśny,
ostry smak lubiano łączyć ze słodkim. Radzono,
by
„wygodzie octem a słodkością". Słodkie znaczyło wów-
czas
tyle, co dobre. Do słodzenia potraw prócz drogiego cu-
10
P. B a r y k a, Z chłopa król, [w:] Polska komedia
rybał-
towska,
wyd. K. B a d e c k i, Lwów 1931, s. 608.
11
K, Kluk, Dykcyonarz roślinny..., t. I, Warszawa 1786—
1788,
s. 101, 110.
12
J. ś n i a d e c k i, O pokarmach, napojach i sposobie życia
w
ogólności we względzie lekarskim, [w:] Wybór pism nauko-
wych
i publicystycznych, oprać. B. Skarżyński, Warszawa
1952,
s. 300.
kru
używano miodu, rodzynków, słodkiej śmietany. Lubo-
wano
się w konfiturach, słodkich piernikach, słodkich
„gąszczach",
lubiano słodką kawę, słodki smak piwa czy
wódek.
Istniała nawet tendencja do słodzenia wytrawnych
gatunków
win. W kuchni chłopskiej przysmak stanowił
miód,
słodkawy sok brzozowy, mak. Na bogatych stołach
migdały,
rodzynki, cukier dodawano nawet do pewnych
dań
mięsnych, podlewając je jeszcze miodem czy syropami.
Słodkość
pokarmów ceniono wysoko, tym bardziej że cena
cukru
i artykułów używanych do słodzenia potraw była
wysoka,
a ilość miodu niewielka. Dlatego też potrawy słod-
kie
uważane były za luksusowe, świąteczne.
Rozkoszowano
się także tłuszczami. Na ogół tłuste jadło
znaczyło
tyle, co dobre jadło. Etnografowie podkreślają, że
tłuste
jedzenie stanowiło miernik zasobności chłopskiego czy
robotniczego
domu jeszcze w XIX, a nawet w początkach
XX
wieku.
Podobny stosunek do tłuszczów posiadano
w
omawianym okresie. Ówczesne przepisy kucharskie za-
lecają
stosowanie dużej ilości tłuszczów, „masła niemało",
słoniny,
oliwy. Przez długi okres czasu istniała moda popi-
sywania
się posiadaniem dużej ilości tłuszczów, nawet jeśli
był
stary i cuchnący. Kitowicz pisze, że nawet w kuchniach
wyższych
kategorii przy wyrobie ciast: „Nie dobierano do
nich
masła młodego, ale owszem starego, czasem aż zielo-
nego,
albowiem takie było sporsza, dając więcej czucia
swego,
choć w mniejszej kwocie użyte niż młode" 13. We
wszystkich
kategoriach stołów za przysmak uchodziła ja-
jecznica
ze słoniną i groch ze słoniną. Przysmak chłopski
stanowiła
suto kraszona kapusta. Sołtys z komedii Z chłopa
król
marzy: „Masło pić roztopione całym garnkiem bę-
dę"
14. To zamiłowanie do tłustych potraw raziło niezmier-
nie
cudzoziemców. Werdum pisał dosadnie, iż Polacy „żrą
chętnie
tłusto" 13. Istniała nawet tendencja do spożywania
13
J. Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta
III,
oprać.
II.
r
u 1 hi k, Wrocław 1951, s. 435.
»
B a r y k a, jw., s. 606.
w
Werdum, jw., s. 97. " = '
"*" '"=-*
tłustych
napojów. W ówczesnych kalendarzach zalecano np.
pewne
gatunki piwa, które „tłuste jest i grube na kształt
syropu,
tuczy wybornie" 10. Za plebejski przysmak uchodzi-
ła
gorzałka z topionym masłem, w XVIII wieku pito czasem
herbatę
z masłem, a powszechne już było picie kawy
z
tłustą śmietanką.
Stół
XVII—XVIII wieku posiadał też swoje ulubione,
charakterystyczne
dla polskiej gastronomii potrawy. Za
takie
uchodziły ni. in.: barszcz, rosół, sztuka mięsa, piecze-
nie
huzarskie, bigos, pierogi, kiełbasa z kapustą, przede
wszystkim
zaś rozmaite kasze. Biskup Krasicki angażując
kucharza
zaznacza dobitnie: „Polskie potrawy żeby umiał
in
exellent gotować; kiełbasy, kiszki, pirogi, barszcz i rosół
ect."
".
Julian
Ursyn Niemcewicz jako tradycyjne potrawy wy-
mienia
m. in. „krupnik z półgąsków i bigos z jabłkami"
18.
Cytowany
już Vautrin, lekceważąco wyrażając się o kuchni
polskiej,
potwierdza pewną jej odmienność i specyfikę:
„Nie
wiem, czy istnieje odrębna kuchnia polska, znam je-
dynie
ulubione przez Polaków dania, w których dominuje
smak
kwaśny i słodki. Wymienię tu barszcz [...] rosół, tj.
zupa
na mięsie z kaszą (zauważyć należy, że Polak nigdy
nie
dodaje chleba do zupy), pierogi, gotowane nadziewane
ciasto
zlepione w kształt koguciego grzebienia lub łódeczki,
kasza
gryczana, owsiana, jaglana albo tak zwana man-
na
[...]■ Kaszę gotuje się na wodzie i krasi olejem lub
masłem.
Strawa ta była tym dla Polaków, czym dziś jest
dla
Tatarów, czym kukurydza dla dzikich ludów Ameryki:
pożywieniem
w podróży, na wojnie i w okresie głodu. Po-
lacy
jedzą poza tym chętnie ogórki kiszone z koprem i solą,
które
podaje się zamiast korniszonów. Bardzo cenione są
18
S. D u ń c z e w s k i, Kalendarz polski y ruski.,.,
Zamość
1749,
b.p.
17
I. Krasicki, Korespondencja..., t. II, wyd. Z. Celin-
ski,
M. K
1 i m o w i c z, R. Woloszyński, Wrocław
1958,
s.
403.
18
J. U. Niemcewicz, Pamiętniki czasów; moich, t. I, War-
szawa
1957, s. 111.
polewki
piwne [...]. Smakują również bardzo Polakom ziar-
na
roślin motylkowych: widziałem, jak niektórzy posypy-
wali
kawę grubą warstwą kminku. Jedzą łyżkami roztarty
mak.
Nie wiem, czy to jest kwestia upodobania, czy też
oszczędności,
ale prawie na wszystkich stołach widzi się
tylko
ciemny chleb z żytniej mąki" 19.
Przyzwyczajeni
do narodowych potraw panowie tęsknili
za
nimi podczas wojaży zagranicznych. Ksiądz Pstrokoński-,
aczkolwiek
cenił kuchnię włoską, trzymał w Rzymie lokaja,
który
„musiał rozporządzać w kuchni gotowanie do polskie-
go
smaku" 20. Poeta Karpiński zaprasza w Wiedniu gospo-
darza
„dla poznania polskiej pieczeni [...] huzarskim jak
nazywamy
sposobem z masłem i cebulą przyprawianej" 2!.
Po
powrocie do kraju delektuje się ,.wieczerzą polską, gdzie
żądany
barszcz narodowy mile witałem" 22.
Stół
staropolski charakteryzował się więc ostrością, pi-
kantnością
i tłustością potraw. O resztę walorów smako-
wych
niewiele dbano, większą wagę przywiązywano do
ilości
niż do jakości jedzenia. Pamiętnikarz Koźmian pisze
o
szlacheckich ucztach, ,,na których nie chodziło o jakość
pokarmów
i napojów, lecz o ilość. Jedzono wiele, wypijano
jeszcze
więcej"2S. Jędrzej Kitowicz przyznaje, że na ogół
spożywano
potrawy niedbałe przyrządzane, chodziło bo-
wiem
przede wszystkim o ich objętość i ilość. Między inny-
mi
pisze, że „ciasta owych czasów dla niewydoskonalenia
sztuki
kucharstwa były bardzo ciężkie i grube [...] Staro-
świeckim
pączkiem trafiwszy w oko, mógłby go był pod-
sinić,
dziś pączek jest tak pulchny, tak lekki" 24. Miał rację
19
H. V a
u t r i n, Obserwator w Polsce, [w:] Polska stani-
sławowska
w oczach cudzoziemców, t. I, oprać. W. Zawadz-
ki,
Warszawa
1963, s. 772—773.
MB.
Pstrokoński, Pamiętniki..., wyd. E. Raczyński,
Wrocław
1844, s. 92.
21
F. K a r p i ń s k i, Pamiętniki..., wyd. P.
Chmielowski,
Warszawa
1898, s. 53.
22 Karpiński, jw., s. 58.
23
K. Koźmian, Pamiętniki..., cz. I, Warszawa
1907, s. 130.
514
Kitowicz, jw., ?. 440.
m
Vautrin
pisząc, że Polak: „Dba więcej o wystawność stołu
niż
o wytrawny smak potraw, jest raczej żarłokiem niż
smakoszem"
u. Również i na rozmaitych przyjęciach chłop-
skich,
np. na chrzcinach, weselach, stypach itp., spożywano
duże
ilości jadła i napitku, bez względu na ich walory sma-
kowe.
Nie orientując się w składnikach odżywczych i kalo-
ryczności
pokarmów, za zasadniczy miernik dobrego wy-
żywienia
przynoszącego zdrowie i wzmacniającego siły
uważano
nade wszystko ilość jedzenia.
Wszystko
to sprzyjało uprawianiu łakomstwa i obżar-
stwa.
Na temat tych tradycji krążą wręcz legendy. Nie
przecząc,
że takie zjawisko występowało, należy dodać, iż
miało
ono jednak różnorodne przyczyny i nie stanowiło spe-
cyfiki
polskiego obyczaju. Krajem, który w XVII—XVIII
wieku
miał opinię, że mieszkańcy jego są największymi
obżartuchami,
była Anglia. Obżarstwo stanowiło tam nie
tylko
zjawisko, lecz stało się wręcz atrakcją, traktowa-
no
je jako rodzaj sportu. Organizowano np. specjalne
uczty-zawody
„dla wielożerców", na których ustanawiano
rekordy
w pochłanianiu pewnych potraw.
Łakomstwo
i obżarstwo charakteryzowało większość
członków
panujących wówczas dynastii, m. in. Bourbonów
francuskich,
stąd wielu spośród nich chorowało ciężko na
niestrawność.
Dostosowała się do tych zwyczajów żona Lud-
wika
XV
Maria
Leszczyńska, która wręcz pasjonowała się
jedzeniem.
Pewnego razu ledwie ją odratowano po przeje-
dzeniu
się ostrygami, które popijała w dodatku piwem.
Arystokracja
i świat zamożny szedł w ślady koronowanych.
Gromił
te nawyki Rousseau, piętnując ludzi ..przywiązują-
cych
wagę do dobrego kąska, myślących przy budzeniu się,
co
będą jedli w ciągu dnia [...]. Znalazłem, że wszyscy
ci
domniemani
ludzie byli tylko czterdziestoletnimi dziećmi
[...].
Łakomstwo jest wadą serc pozbawionych treści"26.
Przejadali
się zresztą nawet filozofowie, plotkowano, że
25 V a u t r i n, jw., s. 770.
26
J. J. R o u s s e a u, Emil czyli o wychowaniu,
Wrocław
1955,
t.
I, s. 179.
obżarstwo
stało się bezpośrednią przyczyną śmierci słyn-
nego
La Mettrie.
W
Polsce występowało dwojakiego rodzaju obżarstwo:
zamożni
przejadali się na ogół systematycznie, natomiast
biedni
sporadycznie, podczas świąt i wszelkich uroczystości.
Najbardziej
znamienne było oczywiście obżarstwo uprawia-
ne
przez kręgi zamożnych. Stanowiło ono ich pasję, szczyt
szczęścia,
nieomal cel życia. Polska szlachta, magnateria,
patrycjat
rywalizowały pod tym względem z kołami cudzo-
ziemskimi.
Obżarstwo swoimi tradycjami sięgało głębokiego
średniowiecza.
Klasycznym typem staropolskiego żarłoka
był
ponoć Mikołaj Rej. W XVII—XVIII wieku zjawisko
to
nasiliło się i rozpowszechniło. Łakomczuchami i żaiioka-
mi
były m. in. tak znane osobistości, jak kanclerz Jerzy
Ossoliński,
hetman Ksawery Branicki, niesławnej pamięci
Adam
Poniński. Z przejedzenia chorowała większość zna-
nych
osobistości. Wojewoda Zawisza tak np. notuje: „Pod-
czas
tego wesela na zepsowanie żołądka przez pięć dni
chorowałem"
27. Adam Naruszewicz donosi o słynnym Ra-
dziwille
,,Panie Kochanku", że „objadłszy się ostryg
ciężko
zachorował
i po doktora Żyda Leiboszyca do Wilna posłał,
ale
nim ten przyjechał, do zdrowia przyszedł"2S. Ignacy
Krasicki
tak komentuje na temat pewnego bankietu: „ob-
żarstwo
ciągnęło się w najlepsze, a niestrawność była jego
refrenem".
By dogodzić podniebieniu, spożywano rozmaite
środki
zaostrzające apetyt i trawienie. Można zapewne wie-
rzyć
Kitowiczowi, który pisze, że panowie jadali potrawy
„dla
zaostrzenia apetytu, jak mieli podane od doktorów,
którzy
z obżarstwa panów spodziewając się chorób, dora-
dzali
im to, co psuło zdrowie, aby mieli kogo leczyć" 29.
Obżarstwo
wśród warstw biedniejszych, jak już zaznaczy-
łem,
było sporadyczne i miało związek ze stałym niedojada-
27
K. Zawisza, Pamiętniki..., wyd. J. Bartosze wic z,
Warszawa
1862, s. 69.
28
A. Na r u s 2, e w i c z, Korespondencja..., wyd. J. P 1 a
11,
Wrocław
1959, s. 289.
89 Kitowicz, jw., s. 440. .....--• - • ■ ■ - •
K. 1
niem,
ciągłym oszczędzaniem jedzenia. Biedująca całymi
miesiącami
ludność objadała się tylko podczas chrzcin, we-
sel
czy świąt kościelnych. Najadano się wtedy do syta,
dostarczając
upragnionych wrażeń podniebieniu, a jedno-
cześnie
starając się najeść ,,na zapas". Wiedziano bowiem,
że
najbliższe dni znowu przyniosą niedosyt jadła. Zjawisko
to
występowało nie tylko pośród ludności chłopskiej
czy
małomiasteczkowej,
lecz także u biedującej drobnej szlach-
ty,
która sejmiki i aranżowane przez panów zjazdy trakto-
wała
przede wszystkim jako możliwość do objedzenia się.
Przeładowywanie
nie przyzwyczajonych do mięs i tłusz-
czów
żołądków prowadziło oczywiście do rozmaitych po-
wikłań
chorobowych, a nawet zejść śmiertelnych. Szczegól-
nie
fakty takie miały miejsce w okresie Wielkanocy i in-
nych
świąt następujących po surowych postach. Wygłodzona
ludność
dosłownie rzucała się na świąteczne jaja, szynki,
kiełbasy.
Świat lekarski raz po raz alarmowany był skut-
kami,
jakie niosło obżarstwo. Światły medyk Fijałkowski
tak
pisał na początku XIX wieku: „Nie mogę tu przepo-
mnieć
[...] obżarstwa w wilią godnych świąt, w zapusty i na
Wielkanoc,
równie na chrzcinach, kiermaszach i weselach,
które
bardzo często niestrawności, rozmaitych innych cho-
rób,
a czasem i śmierci było przyczyną, zwłaszcza po wiel-
kim
poście, kiedy żołądek od mięsa odwykły nagle mnó-
stwem
twardych jaj, szynką, kiełbasami i mięsiwem obła-
dowany
zostanie" 30.
Pod
koniec XVIII wieku wypowiedziano energiczną wal-
kę
wszelkiemu obżarstwu i zaczęto reformować naszą ga-
stronomię.
Tendencje te szły jednak, niestety, tylko od
góry,
objęły też swym zasięgiem stosunkowo wąskie koła,
W
tym czasie m. in. zaczęto zwracać uwagę na jakość
potraw.
Odstąpiono od konsumowania ciężkich, tłustych
specjałów
sarmackich, a zaczęto przedkładać nad nie sto-
sunkowo
lekkie, bardziej wykwintne potrawy przyrządzane
na
wzór paryski. W tym czasie na stołach pojawiły się
,,zupy
rumiane, rosoły delikatne, potrawy z mięsiw roz-
I. Fijałkowski, Rozprawa..., b.m.w. 1819, s. 61.
30
maitych
komponowane, pasztety przewyborne"31. Uznanie
zdobywać
zaczęły ciasta francuskie, buliony, farsze. Lekkie
wina
francuskie wypierały węgierskie, szampan rywalizo-
wał
z tokajem, czekolada z kawą.
A
więc nowa moda zrywała z obżarstwem. Pamiętnikarze
piszą,
że pod wpływem Stanisława Augusta: „Mało jadali
mężczyźni,
tym bardziej kobiety, aby przy ociężałości ciała
nie
utracić szczupłej swojej talii"32. Tendencje te znajdo-
wały
jednak uznanie tylko w pewnych kołach. Na ogół
opinia
sarmacka dworowała z tego rodzaju mody twierdząc,
że
doprowadziła do tego, iż wstawano głodnym od stołu.
Kitowicz
notował: „Moda też wprowadzona razem z nowy-
mi
potrawami ostrzegała gości, ażeby się nie bardzo potra-
wami
obkładali, kosztując bardziej tej i owej po trosze
niżeli
jedząc, chociaż drugi, dobry mający apetyt, dla tej
mody
wstał głodny od stołu, co się najwięcej wstydliwej
białej
płci i galantom francuskim przytrafiało"33.
Jeśli
zmniejszenie się obżarstwa trzeba ocenić jak naj-
bardziej
pozytywnie, to zmiany, jakie zachodziły w jadło-
spisie,
nie zawsze można uznać za fortunne. Z punktu wi-
dzenia
zdrowotnego wadą nowych jadłospisów było np.
rezygnowanie
z potraw kwaśnych, barszczów oraz innych
kwasów,
zarzucanie przez modnisiów czosnku, cebuli, słabe-
go
piwa. Zresztą warunki gospodarcze, możliwości surow-
cowe
oraz inne okoliczności uniemożliwiały głębszą galliza-
cję
polskiego stołu. Zmiany były więc powierzchowne i za-
chodziły
jedynie w kręgach popisujących się modną „fran-
cuską
kuchnią". Stół masowy, podstawowy, pozostał do
końca
wieku poza zasięgiem tych wpływów.
-
Wobec tendencji mierzącej wartość jadła nie jakością,
lecz
jego ilością, nie będzie dziwił brak obszerniejszej li-
teratury
gastronomicznej. Już w XVI wieku mieliśmy co
prawda
jakąś książkę kucharską, lecz nie dotrwała ona
31 Kitowicz, jw., s. 436.
32
A. Magier, Estetyka miasta stołecznego Warszawy, Wro-
cław
1963, s. 93—99.
»3 Kitowicz, jw., s. 439. ■■■.«..im.-^,..^ ... ■■, - ; *>■
31
nawet
do XVIII wieku, widać ze szczętem została „zaczy-
tana"
przez renesansowych smakoszów. Od końca XVII
wieku
podstawową, wysoko cenioną publikacją z tej dzie-
dziny
była praca kuchmistrza Stanisława Czernieckiego84.
Prezentowała
ona sto potraw mięsnych, sto rybnych, sto
mlecznych
z rozmaitymi dodatkami, sekretami, potrawami
dla
chorych itd. Książka ta miała wielkie powodzenie
w
XVIII wieku, czego dowodem jest kilka wydań tego
dzieła.
Dopiero w 1786 roku, pod wpływem nowej mody,
ukazała
się praca Wojciecha Wielądka pt. Kucharz dosko-
nały
35, którą wznowiono w 1800 roku. Wielądko gastro-
nomią
praktycznie się nie zajmował, próbował pióra jako
heraldyk,
panegirysta, książkę kucharską napisał ze wzglę-
dów
czysto komercjalnych. Stanowiła ona właściwie prze-
kład
z języka francuskiego i niemieckiego. Publikacja ta
zdobyła
jednak znaczny rozgłos, echa tego znajdujemy
m.
in. w Panu Tadeuszu. W tym czasie pojawiać się też
zaczęły
rozmaite przepisy kulinarne, m. in. głośnego ku-
charza
Stanisława Augusta ..Tremona". Mimo to staropolska
literatura
kucharska prezentowała się ubogo.
Dalekie
od doskonałości były też i kwalifikacje kucharzy.
W
kuchniach niższych kategorii jadło przyrządzały gospo-
dynie
lub ktoś z domowników. Odbywało się to wedle
zwyczajowo
przyjętych receptur. Do spraw żywienia nie
przywiązywano
zresztą większej wagi, przede wszystkim
odgrywało
rolę punktualne podanie strawy. W żywieniu
zbiorowym,
np. u flisaków, w szpitalach, domach pracy,
spotykało
się zawodowych kucharzy i kucharki. Byli to
jednak
ludzie tylko przyuczeni do zawodu; wykonywali go
sezonowo
i nie posiadali głębszych umiejętności w tej
dziedzinie.
Zawodowych kucharzy spotykało się w zasadzie tylko
M
S. C z e r n i e c k i, Compendium ferculorum albo
zebranie
potraw...,
Kraków 1682.
33
W. Wielądko, Kucharz doskonały pożyteczny dla za-
trudniających
się gospodarstwem... z francuskiego przetlomaczo-
ny
i wielą przydatków pomnożony..., Warszawa 1786,
32
w
kuchniach pańskich, patrycjuszowskich, szlacheckich. Teo-
retycznie
wymagano od nich dużej wiedzy gastronomicznej,
ponadto
znajomości środków leczniczych, domowych itd.
Praktycznie
chodziło jednak o to, by mieć w domu nie tyle
może
specjalistę w dziedzinie gastronomii, ile raczej wier-
nego
sługę, sumiennego, trzeźwego, „chędogiego". Czernie-
cki
zalecał: „Kucharz ma być ochędożny z czupryną albo
głową
wyczesaną, z ogoloną głową, rękami umytymi, paz-
noktami
oberżnionymi, opasany fartuchem białym; trzeźwy,
nie
swarliwy, pokorny, chyży, smak dobrze rozumiejący,
condimenta
albo potrzeby do potraw dobrze znający, a na-
de
wszystko wszystkim usługujący" 36.
Po
dworach szlacheckich na kucharzy brano zwykle
zręczniejszych
chłopców ze wsi. Po przyuczeniu w kuchni
chłopiec
już po kilku miesiącach pracy uchodził za „spe-
cjalistę".
Kucharz taki nie był bynajmniej faworyzowany,
nieraz
nawet poniewierano nim. W literaturze plebejskiej
spotkać
można sylwetki dworskich kucharzy, którzy musieli
wstawać
o świcie, szykować ogień, gotować śniadanie, a za-
raz
potem obiad, podwieczorek, wieczerzę, czasem aż do
nocy
krzątać się przy palenisku. Praca ich odbywała się
często
przy akompaniamencie krzyków i popędzań. Pisano
o
niej: ,,pan wrzeszczy, pani sapa, jako w piekle w domu".
Ponieważ
państwo miewali na ogół doskonałe apetyty, słali
tedy
do kuchni po coraz to nowe dania, poganiając sługę.
Zrozpaczony
kucharz ekspediował więc mięso choćby na pół
surowe,
nie doprawione, samą ilością potraw starając się
zaspokoić
głód lub obżarstwo swych chlebodawców. Gdy
na
pokojach pochłaniało się dania, nikt nie myślał o ku-
chennej
służbie, którą żywiło się byle jak. Kucharz dworski
tego
okresu tak maluje swą niedolę:
Z
oczu, z wnętrza płomienie prawieć wybuchają,
Jednak
na cię pan z panią respektu nie mają.
Widzą,
ześ się zmorzył, zrobił, ledwie dychasz .,
Od
dymu, z kuchcikami narzekając kichasz, '""'"
" v>
Obszsrpałeś
się wniwecz, koszuliny obie
r6
Czerniecki, jw., s. 10.
3
— Obyczaje staropolskie 33
M,^l' .Od brudu i od potu zbutwiały na tobie. . ,. .
Przecie im to nie rusza serca okrutnego [...]J7 ,.j
Szlachta
traktowała z reguły kucharzy jako notorycznych
złodziei,
pijaków, oszustów, dbających nie tyle o domowni-
ków,
co przede wszystkim o swój żołądek i osobiste spra-
wy.
Tylko po wielkich dworach egzystowali o większej
eksperiencji,
wyżej cenieni i opłacani kuchmistrze.
Sytuacja
ta uległa zmianie w drugiej połowie XVIII wie-
ku.
Zamożniejsza, dbająca o wykwintniejszy stół szlachta
starała
się w owym czasie posiadać już lepiej wykwalifi-
kowanych,
z prawdziwego zdarzenia kucharzy. Najzamoż-
'
niejsi najmowali specjalistów legitymujących się krajowymi
lub
zagranicznymi patentami, którzy dostarczali panom
ulubionych,
specjalnie przyrządzanych potraw. Dogadzając
podniebieniu,
szkodzili jednak często zdrowiu, stąd alarmu-
jące
opinie wielu ówczesnych lekarzy i publicystów. Znany
Kurcyusz
pisał: „Śmiało można dzisiejszych naszych ku-
charzów
porównać do tych rzemieślników, co broń niena-
wistną
życiu ludzkiemu wynajmują i knują. Cały ich prze-
mysł,
cała sztuka na to sili się, aby nam życie skrócić.
Łechcą
oni nieraz naszą zmyślność zaprawami nieznajomy-
mi
i nowy coraz do nich wzniecają apetyt, a nie dają nam
nowego
żołądka" 3B.
Wykwalifikowani
kucharze byli wysoko opłacani, taki
ńp.
Tremo, nadworny kuchmistrz Stanisława Augusta, brał
blisko
10 000 zł rocznie, sumę na owe czasy olbrzymią, sta-
nowiącą
bodaj najwyższą pensję w Rzeczypospolitej. Jeśli
chlebodawca
sknerzył, kucharze oszukiwali, celowo psuli
potrawy,
domagali się dodatkowych, kosztownych przy-
praw.
Zorientowany w tej kwestii Kitowicz tak powiada:
„Kucharz
jedne cytrynę wypotrzebował do potrawy, a dwie
schował
do kieszeni. Toż samo działo się z winem, którego
37
Uciechy lepsze y pożytecznieysze a niżeli z Bachusem
y
z Wenerą, [w:] Polska komedia rybaltowska..., s. 640—643.
88
[F.] Kurcyusz, Przepisy dyeletyczne czyli reguły za-
chowania
się w czerstwym zdrowiu y przedłużenia życia..., t. I
Warszawa
1785,
przedmowa, b.p.
U ' -t
część
do potrawy, a dwie części wlał kucharz do gardła.
I
gdy kucharz wołał wina do ozora, prawdę mówił, że
go
potrzebował
do ozora, ale do swego, nie do wołowego.
Niechżeby
mu nie dodano czego według jego woli, z umysłu
zepsuł
potrawę [...]" 39.
Na
skutek stosowania takich metod, dzięki sprytowi, wy-
korzystując
modę na „francuską" kuchnię, wielu krajowych
i
zagranicznych kucharzy dorabiało się u nas znacznych
fortun.
Awansując, zdobywali często dobrą pozycję, niekie-
dy
porzucali nawet swą profesję i wślizgiwali się w szeregi
szlachty
(fakty takie miały miejsce już w XVII wieku).
Były
to wszakże wyjątki, na ogół nasi kucharze nie po-
trafili
błysnąć swym kunsztem. Zresztą rzadko od nich tego
wymagano.
Żądano przede wszystkim, by wykazywali in-
wencję
w przyozdabianiu stołów i potraw, oraz popisywa-
nia
się rozmaitymi kulinarnymi sekretami.
Charakterystyczną
cechą polskiego stołu było bowiem de-
korowanie
serwowanych dań. Dekoracja tym lepiej była
pomyślana,
jeśli potrafiła zakonspirować właściwą potrawę,
by
biesiadnicy mogli być zadziwieni niespodziewanymi sma-
kami,
zdumieni sztucznymi barwami, fantastycznymi kształ-
tami.
Silono się na pomysłowość przynoszącą nie tyle kuli-
narne,
ile raczej wizualne efekty. Istniała więc moda
barwienia,
m. in. złocenia potraw, np. pasztetów, podawania
wielkich
tortów kryjących żywe ptactwo, które po otworze-
niu
tortu raptem wyfruwało na salę. Stawiano na stół
upieczone
w całości dziki, jelenie, nadziewane rozmaitą
zwierzyną,
ptactwem, wędlinami. We wnętrzu ich umiesz-
czano
całe zające, cietrzewie, dropie, szynki, kiełbasy. Po-
dawano
ryby, które w jednej części były gotowane, w dru-
giej
zaś pieczone. Nieraz nadawano im smak mięs, osiąga-
jąc
to poprzez specjalny sposób gotowania i przyprawiania.
Skórę
z kapłona wsadzano np. do flaszy, nadymano, co
dawało
taki efekt, że tłusty ptak niewiadomym sposobem
przedostał
się przez wąską szyję butli.
Stąd też Czerniecki w swej książce kucharskiej, pisząc
K
i t o w i c z, jw., s. 437—438.
.
35
o
powinnościach kucharza, na pierwszym miejscu wymienia
umiejętność
„zdobienia potraw". Między innymi tak pisze:
„Do
ozdoby potraw należą nie tylko te rzeczy, które z sie-
bie
smak, albo zapach wydają, ale też i te, które w sobie
substancyjej
żadnej nie mają, na pozór tylko kładzione
bywają
na potrawy. Wolno jednak każdemu ozdobić potra-
wy
jako rozumie, uważając to jeżeli z upodobaniem autora
bankietu,
albo pana własnego, wolno jednak wymyślić jako
chcesz"
40. O tym, jak realizowano te zalecenia w praktyce,
informują
liczne przekazy. Wespazjan Kochowski pisząc
0 bankietach powiada:
„Patrz tak na komedyi, wlazł kapłon w flaszę,
Skąd
go (stłukłszy ją) wystraszę.
Tu
bażant, choć zabity, swe rozpościera
Skrzydła
i na nich umiera.
Jarząbek
ustrzelany groty z słoniny,
Nuż
w pasztetach mieszaniny...
Z
serwet wokoło baszty, lecz gęste wieże ■*
Padną, że nikt nie postrzeże." 41
A
Jędrzej Kitowicz tak informuje: „Kucharze przedni
dla
pokazania swojej doskonałości wyjmowali sztucznie
z
kapłona lub z kaczki mięso z kościami, samą skórę w ca-
łości
zostawując, to mięso posiekawszy z rozmaitymi przy-
prawami
kładli znów w skórę zdjętą, a powykrzywiawszy
dziwacznie
nogi, skrzydła, łby, robili figury do stworzenia
boskiego
niepodobne; i to były potrawy najmodniejsze
1 najgustowniejsze" 42.
Poradniki
kucharskie i zbiory sekretów kulinarnych lan-
sowały
nieraz uatrakcyjnienia stołu bardzo dziwaczne, cza-
sem
wprost niesamowite. Pod wpływem zachodnioeuropej-
skim
próbowano zaszczepić u nas modę podawania na stół
żywego
drobiu. Polegało to na tym, że np, kurę czy gęś
49 Czerniecki, jw., s. 10.
41
W. K o c h o w s ki, Liryka Polskie..., wyd. K. J. Turów-
ski,
Kraków 1859, s. 181.
42 Kitowicz, jw., s. 439. .
36 • .
upijano
alkoholem, oczyszczano, nieprzytomną
pieczono
żywcem,
chłodząc jej mózg i serce wilgotną gąbką, a na-
stępnie
podawano na półmisku. W momencie kiedy biesiad-
nicy
sięgali po nią, ptak cucił się, zrywał, resztkami sił
próbował
ucieczki. Ucztujący traktowali to jako wspaniałą
uciechę,
ze smakiem pochłaniając upieczoną, a jeszcze żywą
kurę.
Choć tę makabryczną zabawę zalecają, jak wspo-
mniałem,
poradniki, to nie mamy dowodów, by była ona
szerzej
stosowana.
Wszystkie
sekrety i sztuczki kulinarne najmodniejsze
były
w czasach Baroku, Rokoko przestało się nimi pasjo-
nować.
Jak wiemy, zaczęto z czasem przywiązywać coraz
większą
wagę do jakości potraw, a nie do ekscentrycznych
ozdób.
Złagodzenie obyczajów nie tylko nie pozwalało na
delektowanie
się żywcem pieczonym drobiem, lecz nawet
na
rozpowszechnianie tego rodzaju przepisów. Na prowin-
cjonalnych
stołach istniała jednak w dalszym ciągu ten-
dencja
do przystrajania i ozdabiania podawanych dań.
Zniknęly
wprawdzie stawiane w całej okazałości dziki czy
indyki,
nie podawano już faszerowanych ptactwem paszte-
tów,
lecz lubowano się w ozdobach, barwach potraw, ma-
sach
cukrowych i lodach uformowanych w kształt rozmai-
tych
owoców, krzewów, wież i innych fantastycznych
kształtów.
Tego rodzaju umiejętności ceniono zresztą i po
wielkich,
najmodniejszych stołach. Echa tego spotykamy
nawet
w Panu Tadeuszu.
Należałoby
teraz z kolei omówić, jaki był wygląd stołów,
przy
których biesiadowano.
Zamożniejsi
jadali przy stołach pokrytych lnianymi lub
bawełnianymi
obrusami. Produkowano je w kraju lub spro-
wadzano
z zagranicy. Niektóre z nich były barwne, bogato
haftowane
i miały wielkie rozmiary. Sute, cienkie obrusy
stanowiły
chlubę szlacheckich i mieszczańskich domów.
W
drugiej połowie XVIII wieku każdy z biesiadników
otrzymywał
dodatkowo małą serwetkę, służącą do obciera-
nia
ust. Należy wszakże dodać, że obrusy nie zawsze
lśniły
czystością,
zdarzały się też łatane i cerowane. Tak więc
Wygląd
stołów, nawet tych bogatych, bywał rozmaity. Tyl-
ko
esteci dbali o to, by zdobiły je kwiaty i lustrzane
tafle.
Rozmaicie
też prezentowała się zastawa. Szlachcic czy
mieszczanin
posługiwał się na co dzień zastawą cynową,
fajansową
lub glinianą. Od święta używano jednak srebr-
nych,
a nawet pozłacanych naczyń, noży, widelców, rżnię-
tych
z grubego, nieraz importowanego szkła pucharów
i
dzbanów. Naczynia zdobione były niekiedy cyframi lub
herbami
właścicieli. Zastawy takie były wielce kosztowne.
Stanisław
August w początkach swego panowania, kiedy
wydawał
wielki obiad, wobec niedostatku srebra stołowego
zmuszony
był pożyczać je to od sióstr, to od swoich braci.
Vautrin
powiada, że: „Wojewoda brzeski Sapieha zakazał
mycia
swych srebrnych naczyń z obawy, by wskutek szo-
rowania
nie straciły na wadze" 43.
Higiena
i ogólna kultura jedzenia przedstawiały się do
końca
XVII wieku bardzo źle; dotyczyło to zresztą całej
Europy.
Nawet we Francji wszyscy jadali palcami, widel-
ców
zaczęto używać bowiem dopiero na początku XVII
wieku,
i to wyłącznie wśród wyższych sfer towarzyskich.
Rozpowszechniły
się one szerzej dopiero w XVIII wieku.
Do
początków XVII wieku do półmisków sięgano rękoma,
brano
kilka kawałków, które potem rozdzielano palcami
na
mniejsze części. Dlatego też przyzwoitość wymagała, by
prawą
ręką nie wycierać nosa (chustek jeszcze wtedy
nie
znano). Jeszcze w 1651 roku królowa Anna Austriaczka
nie
uważała za rzecz niestosowną „kłaść swych pięknych
rączek
do półmiska z mięsem" 44. W tym czasie na biesiad-
nych
stołach francuskich kładziono tylko dwa, trzy noże,
tak
że goście zmuszeni byli je sobie nawzajem pożyczać.
Niewiele
stawiano także kubków, toteż przyzwoitość wyma-
gała,
by przed oddaniem kubka sąsiadowi każdy wychylił
swój
do dna. Na przestrzeni XVIII wieku zaszły jednak na
43 V a u t r i n, jw., s. 775.
44
Cyt. wg J. Kuliszera, Powszechna historia
gospodar-
cza
średniowiecza i czasów nowożytnych, i. II,
Warszawa
1961,
s.
37.
38
Zachodzie
w tej dziedzinie duże zmiany. Wiek ten stanowił
przełom
w dziedzinie higieny i kultury spożywania pokar-
mów.
Po trochu zaczął upowszechniać się zwyczaj, że każdy
korzysta
ze swego kubka, noża, a często nawet i widelca.
Jedzenie
palcami uważano już w tym czasie za wręcz kary-
godne.
Zwyczaje
panujące na polskich stołach szlacheckich czy
mieszczańskich
nie różniły się od zwyczajów europejskich.
Starano
się przestrzegać ogólnie przyjętych dobrych manier,
inaczej
oczywiście rozumianych niż dzisiaj. Widelce, znane
już
na pocz. XVII wieku, przyjmowały się powoli, stąd
nie
raziło posługiwanie się palcami. Ucztujący ogryzali
kawały
mięsa, a kości rzucali pod stół, gdzie kręciły się
liczne
psy. Starano się jednak zachować przy tym jakiś
umiar.
Wystrzegano się np. zbytniego rozlewania napojów,
hałaśliwego
przesuwania kubków czy mis, dzwonienia no-
żami
o talerze. Na stołach wyższych kategorii o sprawy
te
dbano jeszcze więcej, dlatego też niektórzy cudzoziemcy,
np.
B. Connor, chwalili nawet Polaków za obyczajny sposób
jedzenia.
Podkreślali np., że nie dotykano mięsa rękami!
Za
poprawny, właściwszy od francuskiego sposób posłu-
giwania
się widelcem chwalono w Anglii młodego Stanisła-
wa
Poniatowskiego.
Na
zamożniejszych stołach jedzenie stawiano przed każ-
dym
na oddzielnym talerzu. Łyżki, noże, a od końca XVII
wieku
widelce, zwane grabkami, kładziono jednak tylko
przed
znakomitszymi gośćmi. Istniał bowiem nawyk, że
większość
mieszczan czy szlachty „domatorów" nosiła noże,
a
później widelce, dosłownie za pasem, łyżki zaś w skórza-
nych
pokrowcach. Jeżeli ktoś nie miał swojej łyżki, spo-
rządzał
sobie zastępczą z kromki chleba lub też pożyczał
od
sąsiada. O jakimś myciu łyżki czy widelca nie było
oczywiście
mowy. Nie dbano też o zamianę czy umycie
talerzy.
Nowe potrawy kładziono na talerz po prowizorycz-
nym
jego oczyszczeniu lub podawano go posługaczowi,
..aby
zruciwszy gdzie w kąt owe gnaty, czymkolwiek talerz
ochędożyl
lub — w niedostatku rychłego posługacza, sami
nieznacznie
pod stół obiedziny zrucając, talerz sobie od
39
innych
potraw uwalniali i chlebową skórką czyścili"4S.
Kursowało
wiele anegdot o niedbałym wycieraniu naczyń
przez
służbę. Podobno i sami panowie dopuszczali się cza-
sami
zadziwiających w tej dziedzinie ekstrawagancji. Nie-
chętny
nam Francuz Vautrin pisze, że hetman wielki li-
tewski
Radziwiłł „Rybeńko", „żyjący w niebywałym prze-
pychu,
zauważył, że talerz, który podawał jednej z dam,
nie
był czysty, wyciągnął więc ze spodni rąbek koszuli
i
wytarł nim talerz, po czym z całą powagą postawił go
przed
sąsiadką"46. Tego rodzaju zdarzenie uznać należy
za
wymyślone,
a wypadki tego rodzaju na pewno były spora-
dyczne,
faktem jest jednak, że bynajmniej higieną w tej
dziedzinie
nie grzeszono.
Z
reguły np. posługiwano się jednym kielichem, który
krążył
kolejno między wszystkimi. Jędrzej Kitowicz tak na
ten
temat pisze: „Z jednej szklanki pili za koleją lub z jed-
nego
puchara, nie brzydząc się kroplami napoju, które
z
wąsów jednego spadały w puchar podawany drugiemu.
Biała
płeć nawet nie miała mierziączki przytykać swoich
ust
delikatnych do puchara, w kolej idącego, po wąsach
uszarganych"
".
Zmiany
nastąpiły dopiero w drugiej połowie XVIII wie-
ku.
Pod wpływem nowej mody zaczęto m. in. zwracać uwa-
gę
na kwestię higieny, „nastała [...] obrzydliwość cudzej
gęby"
48. W związku z tym pito oddzielnymi, małymi kie-
liszkami,
jeśli zaś wznoszono toasty, to krążący wokół pu-
char
wycierano czystą serwetą czy ścierką, lub też prze-
płukiwano
wodą w kredensie. Przed każdym z biesiadników
kładziono
noże i widelce, talerze zmieniano przy każdej
potrawie.
Nastał również zwyczaj, iż całą zastawę natych-
miast
po jedzeniu przepłukiwano lub dokładnie zmywano.
Czyniono
to jednak nie tyle z potrzeby higieny, ale by
sprostać
wymogom mody. Mycie naczyń i zastawy stołowej
46 Kitowicz, jw., s. 431.
46 Vautrin, jw., s, 474—475.
47 Kitowicz, jw., s. 431—432.
48 Kitowicz, jw., s. 432.
40
odbywało
się w sali bankietowej. Często ta sama woda słu-
żyła
do umycia dziesiątek sztuk talerzy, noży, widelców.
W
pewnych okresach moda nakazywała, by przed ucztą
myć
ręce w cennych misach podawanych przez służbę.
Istniał
też zwyczaj, iż po jedzeniu, bezpośrednio przy stole,
płukano
usta. Wytworne panie używały do tego celu mleka.
W
rachunkach dworskich spotyka się też często pozycje
w
rodzaju: „Mleka słodkiego dla J. W. Panny wojewo-
dzianki
do płukania gęby kwarty pół" *9. Moda taka pano-
wała
wszakże krótko i zniknęła pod koniec XVIII wieku.
W
tym czasie rozpowszechniły się także wykałaczki,
które
importowano
nawet z zagranicy.
Przy
zasiadaniu do stołu przestrzegano pewnego cere-
moniału.
Tak więc pan domu zajmował pierwsze miejsce.
Baczono
pilnie, by dalsze, w odpowiedniej kolejności zaj-
mowali
goście według rangi społecznej, jaką reprezentowali.
Istniał
też górny i dolny koniec stołu. Goście o mniejszym
znaczeniu
otrzymywali zazwyczaj gorsze nakrycia, poda-
wano
im też w dalszej kolejności potrawy. Porządek za-
siadania
przy stole i obsługiwania biesiadników był od-
zwierciedleniem
istniejącej u nas hierarchii społecznej oraz
przywiązywaniem
wagi do urzędu i dygnitarstwa. Wielu
cudzoziemcom
ten sposób postępowania wydawał się nie-
właściwy.
Cytowany już Vautrin tak pisał: „Do stołu po-
daje
się na modłę niemiecką, której źródłem jest pycha
połączona
z łakomstwem. Pan domu obsługiwany jest
pierwszy,
aby móc wybrać sobie najsmaczniejsze kąski,
i
nikt nie tknie przed nim żadnej potrawy. Stół zastawiony
jest
od razu wszystkimi daniami i dopiero kiedy goście
zajmą
miejsca stosownie do swojej pozycji społecznej,
zwierzchnik
służby sięga po pierwsze danie, kraje mięso
i
podaje je gospodarzowi domu, następnie temu, kto cieszy
się
największą estymą, i przechodzi tak od godniejszego do
mniej
godnego. W ten sposób kolejność obsługi wyraża
stopień
poważania biesiadników, czy to domowników, czy
gości.
Możesz skręcać się z głodu lub też chcieć pominąć
49
Rkps Ossol., nr 2633/11, k. 44; por. też k. 36, 37y, 40v.
.
' ' *1 . '
jakieś
danie, musisz jednak czekać, aż służący, który ma
za
zadanie ocenić twoją pozycję lub odgadnąć opinię o niej
swego
pana, poda upragnioną potrawę tym, których uważa
za
godniejszych od ciebie" 5CI.
Przy
stołach pańskich usługiwała liczna służba gospoda-
rzy.
Panował też zwyczaj, że do sal biesiadnych wprowa-
dzano
część służby przybyłych gości, która stawała za pleca-
mi
swoich panów. Pamiętnikarz Moszczeński tak o tym
powiada:
„U dworu panów, co polskie dawne utrzymywali
zwyczaje,
służyli do stołu im i ich żonom chłopcy bogato
ubrani
po turecku, węgiersku, albo murzyni i laufry rów-
nie
kosztownie ubrani, przyjeżdżający na obiad słudzy,
któren
z kim przyjechał, temu do stołu usługiwał. Pajucy
i
hajducy w domu pana swojego nosili jeść do stołu, kre-
dencarze
kredensem się zajmowali. Piwniczy mieli huzar-
ków,
którzy kielichy i butelki do stołu w koszach nosili
i
one zabierali, a po obiedzie w pokoju, gdzie kompania
się
bawiła, wina i kielichy trzymali,
podawali i nalewali" ".
Mimo
panującego przy stole natłoku służby, obsługa nie
była
sprawna. Po pierwsze, służba ta nie posiadała odpo-
wiednich
kwalifikacji, a poza tym, zazwyczaj głodna, my-
ślała
przede wszystkim o najedzeniu się. Panował bowiem
zwyczaj,
iż zasiadający do stołu gość nabierał potrawę
i
dawał ją swoim pachołkom. Czym większą gorliwość
wykazywał
pan w syceniu sług, tym bardziej dopingowało
to
ich do sprawniejszej obsługi. Pamiętnikarz Rulikowski
wspomina
opowiadanie swego ojca, kiedy to na uczcie
u
arcybogatego Radziwiłła „Panie Kochanku" „przy
takim
bogactwie,
blasku i okazałości dworu, liczna liberia usłu-
gująca
u stołu była ogromnie uprzykrzona. Po pierwszej
np.
potrawie nie szybko talerz do drugiej przemieniano
i
gdy potem jeden z liberii odmienił talerz, rzekł mu po
uchu:
«Kiedy bierzesz potrawę dla siebie, bierzże i mnie,
bom
głodny*. Ojciec mój brał więc każdej potrawy obficie,
50 V a u t r i n, jw., s. 773—774.
61 A. Moszczeński, Pamiętniki..., Warszawa 1905, s. 77.
a
usługa szła wtedy na wyścigi" 52. Głodni słudzy nie
cze-
kali
zresztą na swoją kolej, lecz sami porywali co smako-
witsze
kąski, a nawet ściągali całe półmiski. Z kuchni eks-
pediowano
np. jakąś sztukę mięsa z sosem czy z jarzyną,
a
na stół przynoszono półmisek bez mięsa, które po
prostu
„ginęło"
po drodze. Nieraz więc trzeba było ustawiać straże,
aby
dostarczyć dania w całości przed biesiadujących panów.
Było
też w zwyczaju, iż resztki cukrów i wetów odda-
wano
posługującym paziom. W odpowiednim momencie
wprost
rzucali się oni na stoły i w okamgnieniu rozdrapy-
wali
smakołyki, ściągając często przy tym obrusy. Jeśli
chodzi
o trunki, to służba piła na równi z panami, oczy-
wiście
z wyjątkiem najwyższych gatunków alkoholu. Zda-
rzało
się więc, że upijała się prędzej niż panowie.
Najgorzej
bywało,
kiedy upijały się obie strony. Wówczas bowiem
przestawano
przestrzegać etykiety i służba dopuszczała się
rozmaitych
,,figli", na przykład w rodzaju wycierania ta-
lerzy
zwisającymi rękawami kontuszów czy ..ferezyji",
a
czasem nawet ogonami kręcących się pod stołem psów.
Cięto
nawet nieraz szaty nożami, a bez strojenia błazeń-
skich
min za plecami swych panów nie mogła się już obyć
żadna
uczta. Na ogół traktowano takie „figle"
pobłażliwie,
uważając
je za wspaniałe uzupełnienie biesiady. Jednej
tylko
rzeczy skrupulatnie zabraniano — grabienia stoło-
wizny.
Kiedy rozpoczynała się uczta, zamykano drzwi i nie
wpuszczano
ani nie wypuszczano nikogo ze służby, wia-
domo
bowiem było, że w kieszeniach pachołków kryją się
cenne
noże, łyżki, talerze. Kredens, gdzie przechowywano
stołowiznę,
otoczony był balustradą i chroniony z wielką
czujnością.
Pilnująca go część służby z reguły nie piła i po-
zwalała
na otwarcie drzwi dopiero wówczas, kiedy policzono
całą
zastawę.
W
okresie
Rokoka uległ zmianie sposób obsługiwania
gości.
Przyjeżdżającą służbę pozostawiano za drzwiami,
a
gości obsługiwali wykwalifikowani kamerdynerzy i spe-
62
.1. Rulikowski. Urywek wspomnień..., wyd. J. B a
r-
toszewicz,
Warszawa 1362, s. 72—73.
43
cjalnie
szkolone dziewczęta. Nowy system obsługiwania
gości
lansowały przodujące w nowej modzie dwory magna-
ckie
oraz bogate mieszczaństwo. Pamiętnikarz Ochocki opo-
wiada,
jak podejmowano go w domu bankiera Kabzego:
„Dano
przed obiadem wódkę w najpiękniejszych serwisach
kryształowych,
naj wykwintniejsze po niej zakąski. Potem
otwarto
drzwi wielkiej sali i pokazał się stół w podkowę,
więcej
pewnie niż na sto dwadzieścia osób, z niewidzialnym
kredensem
[...]. Najdziwniejszem to było, że do stołu służyli
czterech
kamerdynerów i cztery panienki, pierwsi obnosili
półmiski,
te zaś zmieniały talerze i sztućce, wszyscyśmy byli
doskonale
usłużeni" 53.
U
niektórych magnatów dziewczęta usługujące do stołu
były
ubrane w specjalne stroje. U osławionego Mikołaja
Bazylego
Potockiego na przykład, kiedy gościł księcia Ada-
ma
Czartoryskiego, „sześć tłustych młodych dziwek, w gor-
setach
juchtowych czerwonych, usługiwało" 54.
Jeżeli
chodzi o stoły niższej kategorii, to posilano się
tam
bardziej prymitywnie. Przede wszystkim nie posiadano
często
żadnych stołów i jedzono na ławach lub na stojąco.
Widelce
były nie znane, noże spotykało się rzadko, jedze-
nie
spożywano na ogół drewnianymi lub cynowymi łyżkami
albo
po prostu palcami. Jedzono ze wspólnych glinianych
mis
lub drewnianych talerzy. Pito z jednego dzbana. Na
weselach
czy innych uroczystościach pito z jednego kielicha
lub
też po prostu z butli. W karczmach pito oddzielnymi
drewnianymi,
cynowymi i glinianymi czarkami i kuflami.
Schulz
pisze o warszawskich garkuchniach lat dziewięć-
dziesiątych,
że „w okolicy między Starym a Nowym Mia-
stem
gotują i smażą, i pieką także na ulicy, a częstują
głodnych
bez talerzy, grabek i nożów, obchodząc się pal-
cami
i zębami" 55. Jedzenie spożywano prostacko i zachłan-
53
J. D. Ochock i, Pamiętniki..., t. II,
wyd.
J. I.
Kraszę
w-
s
k i, Wilno 1857, s. 69—70.
M Niemcewicz, jw., t. I, s. 147. . -
55
F. Schulz, Podróże Injlantczyka z Rygi do Warszawy
i
po Polsce w latach 1791—2793, oprać. W. Zawadzki, War-
szawa
1956, s. 75.
ą,<i i
44
\
] x "
* nie. W jednym z przekazów źródłowych zachęcano do in-
•■jj
' nego sposobu jedzenia: „[...] może by czeladź
oduczyła się
"I
grubijańskiego i prawie zwierzęcego sposobu jadła,
jakiego
się
na folwarkach napatrzyć można" 56. W związku z żar-
łocznym
sposobem pochłaniania jadła, posługiwaniem się
palcami
itd. spotykało się określenie „jadł po wiejsku". ■'-
Nie
zawsze jednak tak bywało. Zamożniejsi chłopi po-
siadali
czasami wystawniejszą zastawę niż szlachta. W cza-
sie
uroczystości stoły nakrywano obrusami, a w przypadku
ich
braku — czystymi ręcznikami. Podczas wesel stół panny
młodej
starannie ubierano kwiatami. Prace etnograficzne
■
informują, że podczas uroczystości weselnych i innych
uro-
czystych
przyjęć przestrzegano ściśle form towarzyskich.
Każdy
uczestnik musiał być we właściwy sposób zaproszo-
ny,
podjęty i ugoszczony. Na wesele zapraszali najpierw
państwo
młodzi, a przed samym przyjęciem czynili to druż-
bowie.
Na przyjęciu przestrzegano pewnego porządku
w
sadzaniu gości. Na weselu przy stole głównym skupiała
się
starszyzna i najbliższa rodzina. Z prawej strony panny
młodej
znajdowała się starościna, z lewej starsza druhna,
dalej
starosta i druhny. Księdza lub inne dostojne osoby
sadzano
zawsze obok panny młodej. Od wspólnego siedze-
nia
przy stole wyłączeni byli rodzice panny młodej, młodzi
drużbowie,
a często i pan młody; stali oni nie opodal i pa-
trzyli
na biesiadujących. Stołów było niewiele, panowała
na
ogół ciasnota, stąd też większość gości spożywała
posiłki
stojąc.
Przy stole głównym wznoszono toasty podobnie jak
przy
stołach szlacheckich. Kieliszek z wódką podawano od-
powiedniej
osobie z życzeniem: „daj wam Boże zdrowie!"
Przyjmujący
odpowiadał na to: „Bóg zapłać!" Prace etno-
graficzne
omawiające dziewiętnastowieczne tradycyjne zwy-
czaje
weselne, które stanowiły odbicie stosunków panują-
cych
wcześniej, informują, że jadło roznosili drużbowie,
mówiąc
m. in.: „W imię Ojca i Syna, żeby nie została ani
kscyna:
smacne, słone, leci w gardło jak salone. Jedzta,
56
Dobra gospodyni czyli fundament ekonomii gospodarskiej/...,
Kraków
1784, s. 59, przypis.
uzywojta,
po
kiesiniach nie chowojta". Czasem, podobnie
jak
i urzędników dworskich przy stołach pańskich, zmusza-
no
niektóre osoby do próbowania dostarczanego jadła. Nie-
kiedy
do tych czynności starosta zapraszał kucharkę, która
po
skosztowaniu ich oświadczała, że potrawy są „pieprzne,
słone,
smaczne, okraszone" ".
Po
przyjęciu goście dziękowali gospodarzom. Z omawia-
nych
czasów zachowała się stara, szeroko znana pieśń wy-
rażająca
dziękczynienie. Śpiewano ją po uczcie, m. in. po
weselu.
Goście wstawali i śpiewali chórem:
r
Dziękujemy Panu Bogu
I Matce Przenajświętszej,
Tobie panie gospodarzu
Z miłą panią gospodynią
Po obiedzie, po dobrym.
Cóż tam były za stoły,
A wszystko cisowe,
Cóż tam były za obrusy,
A wszystko bielone,
Cóż tam były za misy,
Wszystko bursztynowe,
Cóż tam były za łyżki,
A wszystko cynowe,
Cóż tam były za kołacze,
A wszystko z pszenice.
Cóż tam była za gorzałka,
A to wszystko z Gdańska,
Cóż tam były za przyprawy,
A wszystko z Warszawy [...]ss.
Tego
rodzaju pięknych pieśni i zwyczajów było więcej,
świadczyły
one, że wieś posiadała bogate ti-adycje związane
z
uroczystym spożywaniem jadła. Należy tylko dodać, że
57
J. P. D e k o w s k i, Z badań nad pożywieniem ludu
łowic-
kiego,
[w:] „Prace i Materiały Muzeum Archeologicznego i
Etno-
graficznego
w Lodzi", Seria Etnograf., nr 12, s. 153.
58 Z. Gloger, Pieśni ludu, Kraków 1892, s. 109. ,,_
A ' \ -.- ■:■ •.....■-.-;.-
nastrój
po uczcie nie zawsze panował godny, a to m. in.
z
powodu weselnej pijatyki.
Tradycja,
moda, fizjologiczne potrzeby organizmu i wa-
runki
pracy rzutowały na ilość spożywanego jadła i porę
podawania
posiłków. Na ogół istniały dwa sposoby żywie-
nia
— jeden dla ludzi zamożnych, nie pracujących lub wy-
konujących
pracę lekką, np. dla służby pokojowej, dworzan,
drugi
dla ludzi ciężko pracujących fizycznie: chłopów i
rze-
mieślników.
W
okresie nasilenia
robót w polu, np. wiosną, podczas
żniw,
ludzie ciężko pracujący spożywali co najmniej cztery'
posiłki:
śniadanie około godziny 6, obiad około 12, podwie-
czorek
około 16 i kolację. Czasami jeszcze między posiłkami
coś
„przegryzano". Było to konieczne ze względu na za-
chodzącą
w czasie pracy utratę energii, ponadto pokarmy
roślinne,
jakie spożywano w kuchniach uboższych, szybciej
trawiono,
stąd też już w 2 do 3 godzin po spożyciu posiłku
występowało
uczucie głodu. Jesienią, zimą, kiedy było mniej
pracy,
ze względów oszczędnościowych redukowano ilość
posiłków
nawet nieraz tylko do dwóch dziennie.
Jeżeli
chodzi o ludzi zamożnych, to według zaleceń po-
radników
medycznych powinni oni byli spożywać dwa sute
posiłki:
obiad około godziny 11 i wieczerzę około 18.
W
XVII wieku takiej pory spożywania posiłków przestrze-
gano
nawet po największych dworach. Na przykład Jan III
obiadował
najpóźniej o godzinie 12; jedzenie obiadu „aż po
wtórej"
uchodziło według niego za naruszenie porządku
dnia.
Obok tych dwóch zasadniczych posiłków spożywano
ponadto
lżejsze, czasem nawet sute śniadanie, a nieraz
i
podwieczorek. W XVIII wieku ilość posiłków w czasie
dnia
uległa zwiększeniu.
Ludzie
zamożni jadali przez cały rok co najmniej trzy,
a
często nawet cztery razy dziennie. Śniadanie spożywano
około
godziny 8, obiad o 12, podwieczorek około 17, kolację
około
20. W kołach hołdujących nowej modzie, m. in. na
dworze
Stanisława Augusta, przesuwano porę posiłków,
szczególnie
dotyczyło to obiadu, który spożywano około
godziny
14—16.
m ■ . ••' ..V
-■•-■• . ■ ■■■--/■ . ■ '■
Ale
nawet i w XVIII wieku na niektórych dworach
ograniczano
się do dwóch posiłków dziennie: do śniadanio-
-obiadu
między godziną 10—12 i kolacji między 17—19;
czyli
wzorowano się tu na teoretycznych założeniach po-
przednich
wieków. Przyczyną tego była bez wątpienia
oszczędność
służby. Takie porządki panowały np. na dworze
słynnej
księżnej Anny Jabłonowskiej, która w swych in-
strukcjach
oświadczała: „Śniadań, podwieczorków i inne
zbytków
dowody w regularnym dworze miejsca mieć nie
mogą,
nie dlatego ażebym kosztu żałowała [...], ale że po-
dobne
rzeczy zbytek znaczą, nieporządek czynią, uciemię-
żenie
ludziom służącym przynoszą i pracą podwójną ku-
charzom
i kredencerzom, odemnie tylko samej płaconym,
ażeby
mnie tylko służyli" 59. Panowanie tego rodzaju zwy-
czajów
w domach zamożnych należy uznać jednak za wy-
jątkowe.
Stół
codzienny niższych kategorii bazował na pokarmie
roślinnym
— na warzywach, przetworach zbożowych, tłusz-
czach.
Chłop czy drobny szlachcic opierał swój sposób ży-
wienia
na wyprodukowanych we własnym gospodarstwie
środkach,
dodatkowo nabywał tylko takie artykuły, jak sól,
piwo,
śledzie. Wyjątkowo, od wielkiego święta, zakupywano
np.
pieprz czy lepsze gatunki pieczywa. Mięsa jadano nie-
wiele,
zabite czy dobite sztuki wędzono, peklowano i jako
specjał
spożywano podczas świąt (z powodu długiego prze-
chowywania
mięso bywało nieraz wręcz niezdatne do
użytku).
Razem z chronioną przez dwory dziczyzną, dzikim
ptactwem
(nie wyłączając gawronów, które zwano „mazo-
wieckimi
kurami") uboższa ludność, a tej było najwięcej,
spożywała
najwyżej 10 kilogramów mięsa na głowę rocznie,
co
stanowiło zaledwie 18% obecnej konsumpcji tego arty-
kułu
w Polsce. Wbrew temu, co pisano, m. in. w dziele
J.
S. Bystronia, nabiału spożywano niewiele. Najnowsze ba-
dania
wykazują, że na statystycznego mieszkańca wsi rocz-
na
konsumpcja mleka wynosiła nie więcej jak około 120
59
Polskie instruktarze ekonomiczne z końca XVII i XVIII
wieku,
t. I,
wyd. S. P a w 1 i k, Kraków 1915, s. 242.
48
litrów,
wobec około 350 litrów współcześnie. W związku
z
tym nie jest możliwe, by spożywano większe ilości
takich
przetworów,
jak masło i sery. Wiadomo, że śmietana stano-
wiła
luksus, nawet zamożni chłopi pijali kwaśne mleko
dopiero
po zdjęciu zeń śmietany. Prawdopodobnie stosun-
kowo
więcej spożywano natomiast jaj.
Niedobory
w systemie żywienia uzupełniano wysoką kon-
sumpcją
roślin, przede wszystkim wspomnianej już kapu-
sty,
marchwi, grochu, brukwi, rzepy, buraków. Ważne uzu-
pełnienie
stanowiły także tzw. „dzikie żniwa", czyli zbiór
jagód,
owoców leśnych, nasion, liści i kłączy dziko rosną-
cych
ziół, soków drzew, m. in. znanej oskoły. Zbieractwo
stanowiło
w tym czasie normalne uzupełnienie stołu. Szcze-
gólnego
znaczenia nabierało ono podczas przednówków
i
częstych wówczas głodów. Spożywano wtedy rozmaite
„rośliny
głodowe", m. in. rdest, szczaw, tłuczoną czy mie-
loną
korę drzew, a także rozmaite trawy. Głód powodował
przerażające
skutki, ludzie żywili się niby zwierzęta, marli
z
ubóstwa, zatruć, wycieńczenia. Wójt żywiecki Komoniecki
pisał
na przykład o tym tak: „Roku Pańskiego 1715 głód
wielki
na ludzi i drogość, że ludzie rzęsę leskową, główki
lniane
i sieczkę z słomy, susząc mełli, także makuch tłukli,
a
jedli i krew bydlęcą, kwaśnicę i trawsko różne. Dlaczego
ludzie
byli chudzi, nędzni, szpetni, słabi, chorzy i wiele ich
dla
głodu leda gdzie zumierało, a najbardziej z ubóstwa,
którego
bardzo wiele było" 60. Przekazy z lat, w których pa-
nował
głód, informują o chłopach „jak na szczapy z
głodu
wyschłych"81.
Historyk W. Konopczyński pisze np., że w
1771
roku w Wielkopolsce: „Ludzie gromadami uciekali
z
powiatu do powiatu, jedli korzonki i korę drzewną, pa-
dali
z wycieńczenia" 62.
Ludności wiejskiej stale groziło wówczas widmo głodu.
«"
Komoniecki, jw., t. II,
s.
170—171.
61
Cyt. wg P. i L. Z a ł u s c y, Retkinia..., Włocławek 1914,
s.
22.
62
W. Konopczyński, Konfederacja barska, t. II,
War-
szawa
1938, s. 250.
4 — Obyczaje staropolskie 49
I-
Nawet
w latach urodzaju pożywienia było niewiele, uzu-
pełniano
je więc różnego rodzaju grzybami, zawierającymi
tak
cenne dla organizmu białko, oraz masowo spożywany-
mi
drożdżami, bogatymi w białko i witaminy, przede wszy-
stkim
z grupy B, chroniące przed różnymi schorzeniami
(wiadomo,
że nawet dzisiaj stosuje się drożdże jako środek
leczniczy).
Za słuszne uznać należy spożywanie produktów
zawierających
cenne składniki odżywcze, np. owoców czar-
nej
porzeczki i głogu czy też kiszonej kapusty, oraz tłusz-
czów
zwierzęcych, ponieważ stanowiły one źródło witamin
z
grupy A i D.
-
Ten sposób odżywiania ratował wprawdzie od chorób,
dostarczał
organizmowi potrzebnych składników, ale nie
uatrakcyjniał
bazy surowcowej. Zestaw codziennych posił-
ków
był ubogi i monotonny. Powtarzały się wciąż te same
potrawy:
barszcz, żur, różnorodne kasze, placki, niektóre
warzywa;
za lepszy pokarm uważano pierogi, sery i chleb.
Wzbudzało
to krytykę cudzoziemskich publicystów i leka-
rzy.
F. Kurcyusz stwierdzał np.: .,[...] bardzo wiele wieśnia-
ków
w tym kraju nie znają mięsa, przynajmniej bardzo
rzadko
je jedzą. Chleb gruby, lada jaka kasza, barszcz,
kwaśna
kapusta i trunek najprościejszy są zwyczajnym
ich
posiłkiem" 63. Z kolei Vautrin pisał na temat żywienia
się
chłopów i biedniejszych rzemieślników następująco:
„Ogranicza
się ono u rolnika do chleba i potraw mącznych
i
niewiele inaczej wygląda u poddanych zatrudnionych
rzemiosłem
[...]. Przysmakiem jest dla tych ludzi [...] kasza
skropiona
jakimkolwiek roztopionym tłuszczem, przy czym
nie
są zbyt wybredni co do jego jakości. Nie jedzą ani
mięsa
ani warzyw, oprócz buraków i pasternaku. Większość
z
nich ma własne ogrody warzywne, gdzie rośnie jedynie
mak,
proso, pasternak, buraki i ogórki [...]. Jeżeli hodują
jakieś
zwierzęta domowe, to po to, żeby sprzedawszy je,
kupić
odzież i wódkę" 64.
Ten ubogi sposób żywienia pogarszał się jeszcze w czasie
63
Kurc y u s z, jw., t. I, s. 95.
M
V
a
u t r in, jw., s. 817.
50
\
wspomnianych
już głodów czy też surowych postów, nato-
miast
polepszeniu ulegał w okresie dość licznych świąt
i
uroczystości. Wtedy pojawiały się na stołach, nęcąc
do
obżarstwa,
kiełbasy, ulubione wątroby, kiszki, szynki, masło,
śledzie,
czasem nawet pieczenie, lepsze gatunki nabywanego
w
miastach pieczywa. Menu obiadów przeznaczonych dla
pielgrzymów
w Krakowie przewidywało np. w dni mięsne:
„Rosół
z kaszą lub krupnik, sztuka mięsa, pieczeń, porcyja
kapusty,
bochenek chleba, pół garnca piwa". Natomiast
w
dni postne: „Barszcz z krupami. Porcyja kaszy z olejem.
Porcyja
kapusty. Czasem śledzie lub ryby. Bochenek chleba.
Pół
garnca piwa" 65.
Jędrzej
Kitowicz opisuje, że chodzący z kurkiem w okre-
sie
Wielkanocy parobcy wyprawiali sobie ucztę z wiktua-
łów,
które otrzymywali po domach. A dostawali: „Ser,
szperki,
masło, kiełbasy, jajca, z czego w samej rzeczy
mogli
zrobić ucztę nie lada jaką, przykupiwszy do tego
gorzałki
i piwa"66. Wiemy, że np. ludność ekonomii san-
domierskiej
przekupywała leśniczych, dając im: „gorzałkę,
słoninę,
kiełbasy
i inne victualia" 67.
Było
to jednak jadło świąteczne, niecodzienne, stanowiące
jedynie
obiekt marzeń przeciętnego mieszkańca wsi czy
miasteczka.
Należy wszakże dodać, że zamożniejsi chłopi,
służba
po dworach szlacheckich, najemni robotnicy, ciężko
pracujący
flisacy żywili się na ogół na co dzień lepiej.
Jadłospis
tych ludzi opierał się na większej ilości produk-
tów
zbożowych, m. in. na chlebie, grochu, serze, tłuszczach,
a
także mięsie. Bywały dwory, na których nawet zwykła
czeladź
otrzymywała dwa razy tygodniowo porcję mięsa,
a
już stół świąteczny tych kategorii ludności prezentował
się
wcale dobrze. Obfitował przede wszystkim w większe
ilości
mięsa, tłuszczów, w lepszy chleb, wyższej marki na-
poje,
cenione przyprawy.
Stół codzienny wyższej kategorii bazował na potrawach
05 Rkps WAP Kraków, nr 3003, s. 37.
06 K i t o w i c z, jw., s. 55J.
»7 Rkps Ossol., nr 9635/III, s. 16.
51
/
mięsnych,
rybach, śledziach. Można w oparciu o przekazy
źródłowe domniemywać, że ludność lepiej się żywiąca
spo-
żywała
150 kg mięsa rocznie na głowę, czyli około 15 razy
więcej
niż poddam, a prawie trzykrotnie więcej niż wypada
to
na głowę współczesnego statystycznego mieszkańca. Po-
nadto
kuchnie ludzi zamożnych dysponowały szerokim asor-
tymentem
środków żywnościowych. Prócz spożywanych na
stołach
niższych kategorii kasz, warzyw, grochu, chleba
spotykało
się tutaj znaczne ilości rozmaitego pieczywa (buł-
ki,
ciasta, torty), cukier, miód, owoce, w tym często owoce
południowe,
jak pomarańcze, cytryny, ananasy, figi. Spoży-
wano
też dużo nabiału, m. in. jaj, masła, śmietany. Jadano
najlepsze
grzyby, przede wszystkim pieczarki, trufle, bo-
rowiki.
Oczywiście
na stołach wyższych kategorii dbano pieczo-
łowicie
o jakość podawanych potraw. Na porządku dzien-
nym
było spożywanie dań wykwintnych, w rodzaju tuczo-
nych,
dobrze wypieczonych kapłonów, indyków, bażantów,
kuropatw,
kwiczołów, jarząbków, głuszców. Ryby podawa-
no
największe, najprzedniejsze: okazałe karpie, łososie, je-
siotry,
pstrągi. Rozkoszowano się też wymyślnymi importo-
wanymi
artykułami żywnościowymi, np. serami szwajcar-
skimi
i wędlinami niemieckimi.
W
kuchniach tych spotykało się ponadto smakołyki, np.
różnorodne
gatunki pasztetów. Za szczególny specjał ucho-
dził
pasztet sporządzony z gęsich wątróbek z dodatkiem
tłustego
wieprzowego mięsa, zwłaszcza wędzonego boczku.
Niezwykle
popularne były wędzone wołowe i wieprzowe
ozory,
różnego rodzaju galaretki mięsne. Nie gardzono też
rozmaitymi
sosami. Ryby np. podawano w szarym — tj.
cebulowym
sosie, w żółtym — szafranowym, w czarnym —
powidlanym.
Na stołach tych zaczęto w XVIII wieku gusto-
wać
także w kawiorze. Poradniki ówczesne zalecały, jak
przez
specjalny sposób przyprawiania zmienić i wydelikat-
nić
smak drobiu czy innego mięsa, jak np. uczynić, by
„kurczęta
miały smak kwiczołów" 68. Kalendarze podawały
68
P. B itr ytowski, Wiadomość ciekawa każdemu wielce
pożyteczna...,
Przemyśl 1772, s. 204.
I
następujący
przepis, jak zmienić smak kury: „Kurę czy
kurczę
ugotować, żeby miała smak jarząbka dzikiego. Leją
w
gardło jej mocny ocet, zawiązawszy gardło wieszają ją,
żeby
się sama zadusiła. Oskubawszy, winem francuskim
obmywają,
w środku i z wierzchu pieprzem i goździkami
natarłszy
do piwnicy wynoszą przez noc. Potym na rożen
zatykając,
masłem przetopionym polewają. Sapor do tego
robią
z wina dobrego, z tłustością zebraną z kapłona goto-
wanego,
albo z kury, zmieszawszy i razem dobrze, a potym
przydają
trochę imbiru, pieprzu, goździków, cukru, przy-
kruszywszy
białego chleba i tym oblewają" 69. Bogate stoły
uatrakcyjniano
przez podawanie wykwintnych polewek,
m.
in. migdałowej, winnej, kaparowej.
Pod
wpływem mody zachodniej na stołach pańskich,
a
często i szlacheckich pojawiły się ostrygi, ślimaki,
żaby,
żółwie.
Literatura szlachecka początkowo drwiła z tych
„przysmaków",
z czasem jednak przywykano do nich lub
snobowano
się ich spożywaniem. Ostrygi polecała już książ-
ka
kucharska Czernieckiego, ich spożycie na przestrzeni
XVIII
wieku systematycznie wzrastało, by osiągnąć punkt
kulminacyjny
pod koniec tegoż stulecia. Przysłowiowo za-
praszano
wtedy na „hulankę i ostrygi". Na dworze Stani-
sława
Augusta jedzono ich czasem kilkaset sztuk miesięcz-
nie.
Konsumowano je w postaci świeżej, „prosto z Ham-
burga",
bodaj jednak częściej marynowane. Uchodziły nie
tylko
za smakołyk, lecz także za pokarm dietetyczny; za-
lecano
je np. przy chorobach płuc.
Ślimaki
wprowadzono do nas pod wpływem kuchni wło-
skiej.
Pod koniec XVII wieku na sejmikach małopolskich
spożywano
je całymi kopami. Przez cały wiek XVIII kon-
sumpcja
tego przysmaku utrzymywała się stale na poziomie
umiarkowanym.
Ślimaki spożywano często jako oddzielną
potrawę,
np. podawano do obiadu „ślimaki całkiem z ma-
słem
rumianym"; sporządzano z nich także sosy. Próbo-
wano
również jadać żabie udka. O rozpowszechnieniu się
tych
specjałów świadczyć może m. in. wypowiedź Jędrzeja
69 Duńczewski, jw., Kalendarz na rok 1752. ,A t „„VUd.r
Kitowicza:
„Nie ustępując nasi Polacy w niczym Włochom
i
Francuzom, nawykli powoli, a dalej w najlepsze specjały
obrócili
owady i obrzezki, którymi się ojcowie ich jak
jaką
nieczystością brzydzili. Jedli żaby, żółwie, ostrygi,
śli-
maki,
granele, to jest jądrka młodym jagniętom i ciołkom
wyrzynane,
grzebienie kurze i nóżki kuropatwie (same pa-
luszki
nad świecą woskową przypiekane), w których sama
tylko
imaginacyja jakiegoś smaku dodawała" n.
Każdy
obiad czy wieczerza stanowiły w kuchniach wyż-
szej
kategorii, w naszym pojęciu, istną ucztę. Zwykły obiad
na
stole pańskim składał się z około 5—6, a nieraz i więcej
dań.
W XVIII wieku jako zupę podawano rosół, flaki,
ewentualnie
wchodzące w modę buliony. Z zasady też po-
dawano
dwie potrawy mięsne, np. sztukę mięsa z chrzanem
i
pieczeń wołową lub cielęcinę z kluskami i pieczony drób
—
kapłony, gęsi, kuropatwy. Prócz tego podawano jakąś
jarzynę,
często także z mięsem, np. kapustę z baraniną,
kapustę
kwaśną z kiełbasą. Na deser szły ciasta, pieczone
owoce,
czasem kompoty, marcepany, zaś na wytwornych
dworach
smakowite włoskie lody.
Podwieczorki
bywały rozmaite. Czasem podawano na nich
tylko
piwo lub kawę, często jednak spożywano jakieś po-
trawy,
np. jajecznicę. W jednej z umów z XVII wieku
o
żywieniu uczniów zaznaczono: „Podwieczorek takim spo-
\\ sobem ma być: albo chleb z masłem, albo kiełbasę upiec
i [...], albo usmażyć bigosu jakiego, albo cokolwiek podobne-
,,| go"«
Wieczerza
przedstawiała się podobnie jak i obiad. Po-
dawano
zupy, kilka rodzajów mięs (czasem m. in. bigos
d sporządzony z resztek mięsa, które pozostało z obiadu),
ciasta.
Zestaw zwykłej kolacji przedstawiał się np. nastę-
pująco:
rosół z flaczkami, kotlety z rusztu z sosem po
polsku,
zając z kaparami w sosie rumianym, kura młoda,
sos
rumiany z sardelami, pieczeń z sarny, budyń z jabłka-
70Kitowicz, jw., s. 442.
71
Cyt. wg J. Peszk a, Kuchnia polska dawna...,
„Gazeta
Domowa",
1904, nr 41/4.2, s. 580. -.. ,..», ,. ..-,.„.._
' 54
J
mi.
Innego zaś dnia podawano: rosół z chlebem żytnim,
kotlety
cielęce w białym sosie z cytryną, kuropatwa, sos
po
polsku, cielęcina w żółtym sosie, ciasto, jabłka sma-
żone.72.
Umowa
dotycząca żywienia uczniów szlacheckich w szko-
łach
piotrkowskich przewidywała: ,,Na wieczerzę zaś rosół,
bigos,
zrazy, kasza, jarzyna
i pieczenie" 73.
Na
słynnych obiadach czwartkowych u króla Stanisława
Augusta,
których znaczenie nie polegało zresztą, jak wiemy,
na
jedzeniu, podawano np. barszcz z uszkami, dalej roz-
maite
zimne przystawki: wędliny, kiszki, kiełbasy, paszte-
ciki,
marynaty, „wszystko wykwintne i wyborne dla smaku
i
dla oka"74. Jako danie podstawowe traktowano gorące
mięsiwa,
przede wszystkim ulubioną przez króla pieczeń
baranią,
którą dworzanin obnosił na złotym półmisku, wo-
łając
uroczyście: „baran!" Piwa nie podawano, jako napój
służyła
woda zdrojowa. Dopiero przy końcu obiadu serwo-
wano
wino hiszpańskie, które pito zresztą raczej symbo-
licznie,.
święta,
uroczystości rodzinne, imieniny pańskie obcho-
dzono
bardzo wystawnie. Uczty ciągnęły się nieraz kilka
dni
i spożywano podczas nich gigantyczne ilości jedzenia.
Stoły
uginały się od dziesiątków potraw, sadzono się na.
najbardziej
kosztowne i urozmaicone menu. W takich oko-
licznościach
nader już suto prezentowały się same śniada-
nia.
Julian Ursyn Niemcewicz pisze, że u Radziwiłła „Panie
Kochanku",
w dniach kiedy przyjmował biskupa Massal-
skiego,
„rano, czyś przyszedł na pokoje czy do marszałka,
czy
do rezydenta lub urzędnika dworu, zastawałeś śniadanie
z
kiełbas, zrazów, hultajskich bigosów, piwa, miodu i wina
złożone:
jadł i pił kto chciał i wiele chciał" 75.
Niezwykle
plastycznie przedstawione opisy uczt znajdu-
jemy
u Jędrzeja Kitowicza. Pisze on np.: „Na drugie danie
stawiano
na stół mięsiwa i ptactwo, pieczone na sucho
72 Rkps Bibl. im. Łopacińskiego w Lublinie, nr 1931, k. 39, 73.
73
Rkps AGAD, Wieluńskie Obiaty, nr 6, k. 262.
71
M a g i e r, jw., s. 99.
"Niemcewicz,
jw., t. I, s. 121.
; ." - • .- m >■■
całkowicie,
albo też jakim sosem podlane [...]. Między pół-
miski,
rozmaitym ptactwem i ciastem napełnione, podług
wielkości
stołu stawiano dwie albo trzy misy ogromne, na
kształt
piramidów z rozmaitego pieczystego złożonych, któ-
re
hajducy we dwóch nosili, bo by jeden nie uniósł. Te
piramidy
na spodzie miały dwie pieczenie wielkie wołowe,
na
nich położona była ćwiartka jedna i druga cielęciny,
dalej
baranina, potem indyki, gęsi. kapłony, kurczęta, kuro-
patwy,
bekasy, im wyżej, tym coraz mniejsze ptactwo.
Z
tych piramid jako też mis i półmisków goście sprawniejsi
do
krajania za prośbą gospodarza brali przed siebie owe
pieczyste,
rozbierali, częstowali z kolei siedzących u stołu
i
nie przepominając zostawić dla siebie najlepszej sztuczki,
po
obczęstowaniu wszystkich, sami jedli [...]. Trzecie danie
składało
się z owoców ogrodowych i cukrów rozmaitych
na
talerzach i półmiskach, między które stawiano z cukru
lodowatego
misternie zrobione baszty, cyfry, herby, do-
my
— dragantami zwane, które biesiadujący łamiąc bu-
rzyli'"8.
Na
dworach hołdujących zawsze najnowszej modzie poda-
wano
jeszcze bardziej urozmaicone i bardziej wymyślne po-
trawy
i ich zestawy. Dawał instrukcje w tej mierze cytowa-
ny
m. in. Czerniecki. Opisy takich poczęstunków i bankie-
tów
zamieszczają zarówno nasze, jak i cudzoziemskie
relacje
pamiętnikarskie.
Czasem potrafiono w Polsce zaimponować
najwybredniejszym
zagranicznym smakoszom. Anglik Coxe
pisze,
jak to w Powązkach podejmowała gości księżna Iza-
bela
Czartoryska: „W pawilonie podano nam zimną kolację,
siedliśmy
więc do stołu zastawionego wszelkiego rodzaju
przysmakami,
naj hardziej kosztownymi winami i najrzad-
szymi
gatunkami owoców, jednym słowem, uraczono nas
wszystkich
najlepszym, czego może człowiekowi dostarczyć
sztuka
lub natura. Wieczór był rozkoszny [...]. jedzenie wy-
śmienite"
". Inflantczyk Schulz
wspomina o asamblach
76 K i t o w i c z, jw., s. 435—436.
"W.
Coxe, Podróż po Polsce 1778, [w:] Polska
stanisła-
wowska
w oczach cudzoziemców..., t. I, s. 663. ■■.-■^„r.
56
w
czasie Sejmu Czteroletniego: ,,Polskie upodobanie szcze-
gólnie
w dostatku i zbytku tu się z całą świetnością obja-
wiało;
kilka sal ostawiono stołami, które się rzeczywiście
pod
ciężarem uginały. Jedzenia wszelkiego rodzaju było do
przesytu.
Wina węgierskie, francuskie, hiszpańskie i nie-
mieckie,
które gdzie indziej ledwie się kosztują i używają
po
odrobinie, tu się lały. Wódki podawano w ogromnych
kielichach.
Limonada, oranżada, bawaroaza stały w naczy-
niach
ogromnych, w jakich gdzie indziej piwo dają. Kawa
i
czekolada nieustannie się lały z olbrzymich srebrnych im-
bryków.
Stosy a góry konfitur, owoców, grzanek na wiel-
kich
talerzach krążyły po salach nieustannie" 7S.
Luksus
panujący na stołach pańskich i magnackich jest
zadziwiający.
Trzeba jednak podkreślić, że w Polsce XVII—
XVIII
wieku zbytek warstw wyższych, czy nawet średnich,
przejawiał
się właśnie w zasobnym stole. W dążeniu do
wyróżnienia
się adaptowano na pańskich czy patrycjuszow-
skich
stołach coraz to nowe zagraniczne potrawy i wiktuały.
Lansowany
przez panów styl życia przyczynił się też do
pogłębienia
różnic w sposobie żywienia.
Wszystko
to nie świadczy jednak, by jadła po dworach
było
zawsze w bród, by się z nim nie liczono. Odwrotnie.
Wystawne,
luksusowe przyjęcia dawano od święta, w dzień
powszedni
natomiast wiele i do syta jadali tylko pan, pani
i
najbliższa rodzina. Nawet nieraz na najprzedniejszych
stołach
mięsa starczało często tylko dla najważniejszych
czy...
najzręczniejszych, którzy dorwali się do półmisków,
podczas
gdy reszta zmuszona była kontentować się sosem
i
polewkami. Bywało nieraz jeszcze gorzej. Kitowicz pisze
np.,
że „zastawiano stół kilka potrawami, które w momencie
zniknęły,
a połowa zasiadających wstała od stołu głodna" ".
Wybicki
skarży się, że wojewoda Rybiński, prowadząc swój
dwór
do Warszawy, do znudzenia karmił służbę wyłącznie
krupnikiem.
Wspominałem już, że głodną służbę spotykało
się
nawet u najbogatszych z Radziwiłłów. U księcia Suł-
78 S c h u 1 z, jw., s. 162.
ra Kitowicz, jw., s. 413—414.
57
kowskiego
panował np. taki zwyczaj, aczkolwiek gdzie
indziej
nie naśladowany, że: „Warta stała przy kuchni,
pilnując,
aby nie szło nic na bok, toż samo przy szpiżarni.
Żołnierze
nadworni nosili na stół półmiski i zebrane ze
stołu
z resztą potraw odnosili do szpiżarni, które
niedojadki
przerabiano
z obiadu na wieczerzę lub na jutrzejsze obiady
do
mniejszych stołów" so.
Jeszcze
gorzej żywiono zwykłą służbę, czasem nie doja-
dało
nawet prywatne wojsko, stąd żołnierzy nadwornych
zwano
nieraz „głodnymi rycerzami". Stałe niedojadanie,
typowe
dla tych kategorii ludności, wynikało z faktu, że
wraz
z klientami, wywodzącymi się spośród szlachty, roz-
maitymi
„pieczeniarzami", grupa ta tworzyła liczną, bez-
produktywną
masę ludności, której wyżywienie sprawiało
kłopot
nawet wielkim dworom. Wobec tego mniej będzie
dziwił
fakt, że produkty spożywcze po dworach skrupulat-
nie
liczono, ważono, zamykano i zapisywano. W rachunkach
naj
pierwszych domów z nieomalże mieszczańską pedan-
terią
odnotowywano każdą butelkę wina, kwaterkę mleka,
nawet
wiązkę cebuli. Stoły były dosłownie strzeżone. Król
Jan
Sobieski potrafił uczynić awanturę z powodu dwóch
moreli
zjedzonych przez łakomego opata odnoszącego owoce
królowej.
Pamiętnikarz Sarnecki tak ten fakt relacjonuje:
,,[...]
onego połajawszy dostało się tego specjału o cztery
morele
jegomości księdzu opatowi świętokrzyskiemu, jako-
by
ich miał wziąć od stołowego dnia wczorajszego i że
dwóch
z nich nie posłał królowej jejmość. Na co była su-
rowa
inkwizycyja i że natenczas stał u stoła p. Ursuł, tego
pod
wartę kazał in instanti [natychmiast] wziąć i wzięto.
Po
tych hałasach zasnął król jegomość w krześle, po prze-
spaniu
kazał wołać do siebie jegomości księdza opata i dał
mu
bona verba [...]. Ursuła zaraz kazał puścić spod war-
ty"
81. Szczęsny Potocki trzymał pod kluczem owoce, nawet
swym
kuzynom nie dawał więcej niż dwie gruszki.
80 Kit owi c z, jw., s. 419.
81
K. Sarnecki, Pamiętniki..., wyd. J. W o 1 i ń s k i,
Wro-
cław
1958, s. 48.
Niech
więc nie mamią nas przekazywane przez tradycję
opisy
uczt i podawanych na stołach pańskich dań. Przysło-
wie:
„jedz, pij i popuszczaj pasa" odnosiło się tylko do
elity.
Bankiety, zastawione przysmakami stoły były w za-
sadzie
na pokaz, od święta. Na co dzień mogli się specjałami
delektować
tylko wielcy panowie. Lapidarnie ujmuje to
Kajetan
Koźmian: ,,Uczty dawano wspaniałe, lecz codzien-
ne
życie było oszczędne" 82. Nawet ludzie z najbliższego
oto-
czenia
jaśnie wielmożnych musieli kontentować się nieraz
lichym,
skrupulatnie wyliczanym jadłem. A więc jeszcze
raz
należy podkreślić, że w omawianym okresie ogólnie
nie
dojadano. Dlatego też tak bardzo w tradycji ważyło
wszystko
to, co związane było z jadłem, stołem, ucztowa-
niem.
Pojęcie szczęścia często miało więc związek z jedze-
niem.
Ale nie tylko, ważne bowiem było także picie. Oczy-
wiście
nie tyle szkodliwej wody czy mdłej herbaty, lecz
napojów
mocniejszych i smak owi tszych. Temu zagadnieniu
poświęcony
zostanie następny rozdział książki.
8> Koźmian, jw., cz. I, s. 51.
«#♦
II
UCIECHY Z BACHUSEM
W
publikacjach traktujących o obyczajach staropolskich
często
wspomina się o straszliwym, panującym nagminnie
w
Polsce XVII—XVIII wieku pijaństwie, którym rzekomo
ogarnięte
były wszystkie warstwy społeczne. W fakcie tym
upatruje
się wręcz wadę narodową. Badania źródłowe,
jakie
przeprowadzono
na ten temat w ostatnich latach, rzucają
nieco
odmienne światło na to zagadnienie. Można śmiało
stwierdzić,
iż powszechne do niedawna opinie o demonicz-
nym
wręcz i specyficznym dla stosunków polskich pijań-
stwie
są powierzchowne i wyolbrzymione. Pijaństwo nie
było
w Polsce tak powszechne, jak się to do niedawna są-
dziło.
Panowało ono przede wszystkim wśród zamożnych,
a
więc wśród wąskich tylko kręgów społecznych. Pijatyki,
którym
hołdowali osławieni opoje szlacheccy saskiej doby,
nie
były typowe dla całego społeczeństwa. Należy również
podkreślić,
że spożywanie trunków miało w tych czasach
bardziej
złożony charakter i nie można go mierzyć dzisiej-
szymi
kryteriami. Ludzie ówcześni żyli w zupełnie odmien-
nych
warunkach, zarówno jeśli chodzi o żywienie, jak
i
o sprawy zdrowotne, obyczajowe. Trzeba pamiętać, że
spożywanie
alkoholu w omawianych wiekach pełniło nieco
60
odmienną,
bardziej złożoną rolę. Alkohol stanowił przede
wszystkim
istotny składnik pożywienia. Piwo np. było pod-
stawowym
artykułem spożywczym, wprost niezastąpionym
W
staropolskiej gastronomii. Dotyczy to w pewnym stopniu
także
miodów i win. Alkohol spełniał ponadto często rolę
leku,
przeciwdziałając pewnym zakażeniom, ułatwiał też
trawienie
ciężkich pokarmów. Stanowił on nieodzowny ele-
ment
w praktykowanych od wielu wieków tradycyjnych
zwyczajach
i obrzędach. Okoliczności te nie mogą jednak
przesłonić
faktu, że przez wielu traktowany był przede
wszystkim
jako używka dostarczająca specyficznych pod-
niet.
Jeżeli
przy omawianiu spożycia alkoholu weźmie się pod
uwagę
wszystkie te aspekty, to oczywiście trzeba stwier-
dzić,
że rola napojów alkoholowych w wiekach XVII—
XVIII
była znacznie bardziej złożona i różnorodna niż
obecnie.
Nie ulega też wątpliwości, iż w obyczajowości pol-
skiej
wytworzyła się swoista kultura picia alkoholu, która
polegała
nie tylko na piciu, lecz także na kultywowaniu
rozmaitych
tradycji, zwyczajów itd. Znalazło to odbicie za-
równo
w istnieniu szerokiego asortymentu trunków, jak
również
i w wytworzeniu się bogatego słownictwa ba-
chicznego,
interesującej twórczości literackiej oraz w licz-
nych,
niezwykle bogatych zwyczajach bachicznych. Umiar-
kowane,
w oczach ówczesnych, „uciechy z Bachusem" były
nie
tylko tolerowane, lecz wręcz zalecane, a czasem nawet
gloryfikowane.
Stanowiły one kapitalny element w ówcze-
snej
kulturze obyczajowej i odgrywały dużą rolę w ów-
czesnym
pojmowaniu pełni życia. Taki stosunek do alko-
holu
i jego spożywania prowadził oczywiście do nadużyć,
a
często do gubiącego ciało i umysł opilstwa. Skrajne, ty-
powe
przede wszystkim dla szlachty przejawy alkoholizmu
nie
mogą jednak rzutować na obraz całego ówczesnego spo-
łeczeństwa.
Zanim
scharakteryzujemy rolę, jaką odgrywał alkohol
w
staropolskiej obyczajowości polskiej, należy choć po-
krótce
omówić, jakie alkohole wówczas spożywano i jak
przedstawiała
się ich konsumpcja. Podstawowym napojem
alkoholowym
było piwo. Spożycie piwa miało w Polsce wie-
lowiekową
tradycję, sięgającą XI
wieku.
Stanowiło ono na-
pój,
który konsumowany był przez wszystkie warstwy spo-
łeczne.
Według pewnych opinii, największe spożycie piwa
w
Polsce miało miejsce właśnie w omawianym okresie,
zwłaszcza
w XVIII wieku.
Należy
od razu na początku zaznaczyć, że piwo stanowiło
zasadniczy
składnik pożywienia; odgrywało ono wówczas
taką
rolę, jak dzisiaj herbata i kawa. Dostarczało kalorycz-
nego
pokarmu, równocześnie jednak, przy spożyciu więk-
szej
jego ilości, spełniało rolę używki.
Piwo
osiągano drogą fermentacji z jęczmienia, częściowo
z
pszenicy, a czasem z owsa. W Polsce uprawiano wtedy
wysokowartościowy
jęczmień i chmiel. Produkcja krajowa
nie
zawsze jednak wystarczała, tak że chmiel trzeba było
importować
z zagranicy.
W
omawianych wiekach
piwo produkowano prawie
w
każdym folwarku, istniały też liczne browary miejskie,
a
za specjalnym zezwoleniem warzyli je czasem i chłopi.
Prócz
masowo produkowanego piwa „ordynaryjnego" wy-
rabiano
także wzmocnione jego gatunki, piwa dubeltowe,
inaczej
zwane „dwuraźnymi". W większości produkowano
piwa
słabe, „cienkusze" zawierające 2—3% alkoholu; lepsze
jego
gatunki osiągały około 6%, a w pewnych przypadkach
do
10% alkoholu. O rodzaju i gatunku piwa decydowała nie
tylko
zawartość w nim alkoholu, ale także barwa — były
piwa
jasne i ciemne — intensywność goryczki, aromat
i
smak. Cechy te uzyskiwano przez używanie odpowiedniej
wody
(składniki mineralne wody wywierają silny wpływ
na
właściwości smakowe piwa), stosowanie specjalnych
drożdży,
umiejętne przystosowanie słodu.
Piwo
produkowane przez folwarczne browary było na
ogół
napojem słabym, niskiej jakości i o niewielkich walo-
rach
smakowych. Znacznie lepsze piwo można było czasem
otrzymać
w miastach. Konsumentami jego byli nie tylko
mieszczanie,
lecz także liczni podróżni, dwory pańskie, woj-
sko.
Każdy region kraju chlubił się wyrobem własnego,
w
swym pojęciu najlepszego gatunku piwa. W wierszu
z
XVII wieku czytamy:
o.iV W państwie naszem znajdziesz piwa różne
Klarowne i wystałe. Najdziesz tu Leszczyńskie,
Łagodne, z gęstą pianą obaczysz Brzezińskie,
Albo Łowickie, co więc chłopom gęby krzywi,
Albo Wareckie, którym Warszawa się żywi,
Ujskie i to przyjemne, gdy nieprzypalone
Wielickie niemniej sławne, które garła słone.
Swą wdzięczną treścią chłodzi. Nie gań Żółkiewskiego,
< We Lwowie będąc miej się do Jezuickiego,
Zielone
Biłgorajskie jak lipiec się pije,
A
w głowie jak wino wianeczkiem się wije,
Na
Międzyrzeckie każdy podróżny się kasze,
Podpiwszy
nim, jeszcze go weźmie do flasze,
Kolnę
też, iż graniczy tuż obok z Prusami,
0 lepszą swoim piwem z ich idzie birami
1
wdzięczną łuną krasi pijących jagody,
A
równą miarą ciepła daje i ochłody,
Kiedyć
się też Prusami zdarzy kiedy jechać,
Świętych
Siekierek piwa nie słuszna poniechać.
A
kiedy zaś do Gdańska popłyniesz z szkutami,
Zażyjże
dubelbiru z pany Gdańszczanami,
Tylżyckie
i łagodne, i wraz mocne piwo
Za specyjał go bierze, do Żmudzi co żywo [...]"'.
Prócz
wymienionych w wierszu, piw znano jeszcze o wiele
więcej.
W XVII wieku słynęły piwa mławskie, lelowskie,
węgrowieckie,
w XVIII wieku m. in. .wilanowskie, wąchoc-
kie,
gielniowskie, eleborskie, bukackie, opiskie. Oczywiście
każdy
gatunek piwa miał swoją cenę. Jakość poszczególnych
gatunków
piwa i ich renoma ulegały na przestrzeni wie-
ków
zmianom. Niezależnie od znajdujących się stale na ryn-
ku
różnych gatunków piwa, dwory przez cały czas wyra-
biały
na użytek domowników i gości specjalne, cieszące się
zawsze
Uznaniem tzw. „szlacheckie piwa". Ponadto rozpro-
wadzano
po kraju piwa gdańskie, słynęło wśród nich ..Top-
1
J. T. Trembecki, Wirydarz poetycki, t. I, wyd.
A.
Briickner,
Lwów 1910, s. 102.
pen
Bier". Sprowadzano także piwo z zagranicy. W XVII
stuleciu
importowano ze Śląska piwa świdnickie i opawskie.
W
połowie XVIII wieku pijano również piwa czeskie. Mo-
da
ta szybko jednak minęła i niebawem, aż po schyłek wie-
ku,
wielkim wzięciem zaczęło cieszyć się importowane
piwo
angielskie,
niezwykle pieniste, o wysokiej zawartości alko-
,
holu. Prasa ówczesna często reklamowała „świeże piwo
an-
gielskie
[...] prosto z Londynu sprowadzane" 2. Pito je prze-
de
wszystkim w Warszawie, ale często i na prowincji. Sta-
nowiło
ono oczywiście napój luksusowy. Kitowicz pisze, że
„w
Krakowskim i Sandomierskim żadne piwo, wyjąwszy
prawdziwe
angielskie, nie było w szacunku" 3 (myślał oczy-
wiście
o kołach szlacheckich). Z piw angielskich rozróżnia-
no
szmalbir, elbir i najprzedniejsze — porter. Obok an-
gielskiego
za najwyborniejsze uchodziło na przestrzeni nie-
omal
całego XVIII wieku piwo grodziskie. Przede wszyst-
x
kim słynęło ono w Wielkopolsce, gdzie zdystansowało roz-
maite
gatunki piw krajowych, które „estymacyją swoją
straciły,
wszedłszy w rząd piw pospolitych; grodziskie zaś
słynęło
coraz bardziej w Wielkiej Polszcze, tak iż szlachcic
tam,
który nie miał w swym domu piwa grodziskiego, po-
czytany
był za mizeraka albo za kutwę" 4.
Warzono
tyle gatunków piwa, że trzeba było nie lada
eksperiencji,
by właściwie ocenić jakość i smak tego napo-
ju.
Wśród plebejuszów znawcami piwa bywali np. włóczący
się
po kraju woźnice; mówiło się, że: „Gdzie księża a fur-
mani
piją, tam najlepsze piwo". Znających się na tym trun-
ku
piwoszy spotykało się zarówno po miastach, jak i po
J|
dworach szlacheckich. Do końca XVII wieku uchodziło ono
za
podstawowy napój alkoholowy, również na stołach szla-
checkich.
Werdum ze zgorszeniem pisał, iż Polacy, myślał
oczywiście
o szlachcie, mało cenią zachodnie wina i za-
2
„Gazeta Warszawska", 1789, nr 1, suplement; 1790, nr
25,
suplement,
1795, nr 12, i inne.
3
J. Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III,
oprać.
R. Pollak, Wrocław 1951, s. 469.
4 Kitowicz, jw., s. 469. , ^
\
1.
Kobieta sprzedająca flaki pod kolumną Zygmunta, akwatinta
J.
P. Norblina i Debucourta. Z dzieła: A. Berdecka, I. Turnau,
Życie
codzienne w Warszawie okresu Oświecenia, Warszawa 1969
2. Uczta (koniec XVIII wieku), A. Orłowski (?) Muzeum Narodowe w Warszawie
3. Przed szynkiem, fragment obrazu Scena przed szynkiem, K.
Lubieniecki
4.
Kuchnia dworska.
Z
dzieła: J. K. Haur,
Skład
abo Skarbiec
Znakomitych
Sekre-
tów
Oeconomiey Zie-
miańskiey,
Kraków
1693
5.
Zamawianie cho-
roby,
fragment poli-
chromii
kościoła w
Orawce,
1713 rok.
Zbiory
PIS
_-.------------------4 - .
6. Karta tytułowa druku o gorzałce, 1614 rok
\
7.
Talerzyk z serwisu do kawy, XVIII wiek. Z dzieła: A. Ber-
decka,
I. Turnau, Życie codzienne w Warszawie okresu Oświece-
nia,
Warszawa 1969
8.
Srebrne sztućce, XVIII wiek. Z dzieła: A. Bardecka, I.
Turnau,
Życie
codzienne w Warszawie okresu Oświecenia, Warszawa 1969
"V,
9.
Wiecha szynkowa,
fragment
obrazu Sce-
na
przed szynkiem,
K.
Lubieniecki, ok.
1730
roku. Muzeum
Narodowe
w War-
szawie
10.
Umywanie rąk, fragment polichromii kościoła w Binarowej,
1650
rok. Zbiory PIS
miast
nich „wolą żłopać dobre piwo" 5. Choć ogólne spoży-
cie
piwa w XVIII wieku wzrosło, to jednak wielu snobów
wywodzących
się ze szlachty zaczęło przedkładać nad ńie
wina,
natomiast wśród plebejuszów nadal cieszyło się ono
dużym
uznaniem. Ogółowi ludności wystarczały piwa kra-
jowe.
W jednej z pieśni mieszczańskich znajdujemy taką
pochwałę
piwa:
[...]
Myć
tu wina nie mamy,
Wżdy
sobie podpijamy
I
we błocie legamy.
Dobre piwo
Jako
żywo [...]
Piwo
niedrogo chodzi,
Radość
z weselem płodzi,
Mieszkowi
nie tak szkodzi
Dobre piwo
Jako żywo 6.
Drugim
zasadniczym napojem alkoholowym była wódka,
ściślej
gorzałka. Pojawiła się ona już w początkach XVI
wieku.
Najczęściej pędzono ją z żyta, czasem z pszenicy,
w
wyjątkowych przypadkach ze śliwek. Pod koniec XVIII
wieku
próbowano wykorzystać do tego celu kartofle. .Po
procesie
fermentacji poddawano wódkę destylacji, tj. od-
dzielano
wodę od alkoholu. Najczęściej destylowano ją trzy
razy:
po pierwszej destylacji otrzymywano tzw. brantów-
kę,
po drugiej prostkę, po trzeciej okowitę, tj. spirytus.
Okowitę
rozcieńczano wodą i w ten sposób otrzymywano
prostą
wódkę, zwaną „ordynaryjną". Ówczesna wódka była
słabsza
od dzisiejszej. Można przypuszczać, że maksymalna
zawartość
alkoholu wynosiła w okowicie około 7O°/o, w pro-
stej
wódce najwyżej 30—35°/o, a w tzw. prostce 15—20%.
Kiedy
chciano otrzymać wódkę mocniejszą, a zarazem
bardziej
czystą, przepalano wódkę prostą (tj. okowitę zmie-
szaną
z wodą) w specjalnych alembikach, otrzymując tzw.
5
U. W er dum, [w:] X.
L
i s k e, Cudzoziemcy w Polsce,
Lwów
1870, s. Mi.
6
Polska .fraszka mieszczańska...,
wyd. K. B a d e c k i, Kra-
ków
1948, s. 64—67. .
~l
5 — Obyczaje staropolskie 65
alembikówkę.
Najczęściej przepalano ją z rozmaitymi zio-
łami,
kwiatami, pestkami owoców. Otrzymaną wódkę za-
prawiano
ziołami, „korzeniami", np. anyżem, cynamonem,
skórką
pomarańczową, nalewano na pestki owoców. W ten
sposób
otrzymywano dziesiątki gatunków wódek — any-
żówkę,
kminkówkę, cynamonową, ratafię, persico, kram-
bambulę.
Zawartość alkoholu w tych wódkach wynosiła
30—40%.
Najmocniejsze z nich służyły jednak nie jako
trunki,
lecz jako „esencje", koncentraty.
Wódki
gatunkowe pędzono zazwyczaj po dworach; przy
wyrobie
ich posługiwano się domowymi recepturami lub
przepisami
znajdującymi się w kalendarzach i różnych po-
radnikach.
Mimo że znajomość pędzenia wódki była po-
wszechna,
spotykało się także zawodowych destylatorów
i
kiperów.
Przez
oba omawiane stulecia wielkim wzięciem cieszyły
się
w kraju wódki gdańskie. Gdańsk produkował bowiem
szeroki
asortyment wódek, od najprostszych, pitych przez
robotników
portowych i biedotę miejską, do luksusowych,
posiadających
europejską renomę. Najsłynniejsza była tak
zwana
„złota gorzałka", „złota wódka", sporządzana w
nie-
zwykle
skomplikowany sposób. Do mocnej anyżówki doda-
wano
rozmaite korzenie i zioła, mieszano ją, następnie cu-
krzono
i doprawiano cienkimi blaszkami prawdziwego zło-
ta.
Receptura złotej wódki stanowiła zresztą ścisłą tajemni-
cę
i nie kwestionowaną specjalność wytwórni
gdańskich,
eksportujących
ją do wielu krajów Europy.
Dużym
powodzeniem cieszyły się też importowane wódki
francuskie.
Były to właściwie dzisiejsze koniaki. Nie uży-
wano
ich jednak jako trunku, lecz raczej jako destylatu,
na
którym przyrządzano inne napoje. Kluk tak na ten te-
mat
pisał: „Z wina pędzi się wódkę, którą znamy pod imie-
niem
wódki francuskiej i z której się nie tylko różne robią
lekarstwa
wewnętrzne i zewnętrzne, esencyje, eliksyry,
aquavitae,
ale się i na trunki zażywa różnie przyprawione
i
różnie nazwane: likwory, ratafia, persico"7.
7
K. Kluk, Dykcyonarz roślinny..., t. III, Warszawa 1786—
1788,
s. 169—170.
W
XVIII wieku zyskały popularność importowane likie-
dy.
Produkowano je zresztą także i w kraju. Spośród gdań-
skich
likierów światową sławą cieszył się „der Lachs".
Po-
dobne
likiery, zarówno w smaku jak i kolorze, wyrabiano
w
Poznaniu. Smakosze, jak np. biskup Ignacy Krasicki, po-
szukiwali
jednak specjalnych gatunków likierów sprowa-
dzanych
z zagranicy, np. likieru różanego. W drugiej poło-
wie
XVIII wieku pojawił się importowany arak. Spożycie
tego
napoju nie było wszakże nigdy wysokie. Importowano
także
rum. Podobnie jak arak, służył on nie tyle jako tru-
nek,
lecz raczej jako dodatek do innych napojów, a więc
do
ponczu i
grogu.
Choć
asortyment wódek prezentował się bardzo bogato,
najwięcej
pito jednak prostej gorzałki, którą rozmaicie na-
zywano.
Tak np. rzeźnicy zwali ją kłocią, iglarze — kucyją,
księża
— różą solis, prawnicy — mądrelką, słudzy — ser-
watką,
inni jeszcze pacierzem, sianem, wesołuchą, gochną,
prostuszką,
polakietą, sieczką itd. Wódka jak na ówczesne
stosunki
i ceny nie była wcale tania, dlatego też naj-
powszechniej
pijano jej najtańsze gatunki. Wódki gatun-
kowe
stanowiły artykuł luksusowy, który można było zna-
leźć
tylko na stołach warstw zamożnych.
Proste
wódki uchodziły za trunek podlejszy i plebejski,
dlatego
też panowie wyłączyli gorzałkę z oficjalnych ban-
kietów.
Uważano za niedopuszczalne podawać ją w szer-
szym
gronie gości, czy też wznosić nią uroczyste toasty. Po
cichu
jednak zapijano się nią nie gorzej od ludzi prostych.
Pamiętnikarz
Werdum pisał, że w Polsce ,,bardzo lubią
wódkę,
którą po polską zwą gorzałką [...]. Nawet
najary-
stokratyczniejsi
Polacy wożą ją z sobą w swych puzderkach
i
muszą się jej napić prawie co godziny" s. Opinia ta jest
może
nieco przejaskrawiona, skądinąd wiadomo jednak, że
faktycznie
wielu znanych dygnitarzy zapijało się tym trun-
kiem.
O żyjącym w pierwszej połowie XVII wieku hetma-
nie
wielkim koronnym Mikołaju Potockim głoszono, iż
„ustawnie
opijał się gorzałką". Wielkim zwolennikiem go-
8 Werdum, jw., s. 97. "~"
87
rzałki
był także żyjący w czasach 'saskich 'i stanisławow-
skich
starosta kaniowski Mikołaj Bazyli Potocki. Ponoć na
śmierć
zapił się wódką w latach dziewięćdziesiątych XVIII
wieku
„książę kozak" August Dobrogost Jabłonowski. Moż-
na
dodać, że w wódkach gustował także, wespół z pol-
skimi
panami, król August Mocny. Tak więc przez cały
XVII
i XVIII wiek prosta wódka znajdowała wielu zwolen-
ników,
nawet wśród panów.
Następne
miejsce, jeśli chodzi o napoje alkoholowe, na-
leży
przyznać syconemu miodowi. Do połowy XVII wieku
stanowił
on jeden z podstawowych napojów, od tego czasu
zaczął
wszakże tracić swą pozycję. Z jednej strony wyparła
go
coraz szerzej konsumowana gorzałka, z drugiej zaś im-
portowane
wina. Miód stawał się więc powoli napitkiem po-
śledniejszej
rangi, znajdując miejsce tylko w średniej ka-.
tegorii
kuchni. W wieku XVIII proces ten pogłębił się jesz-
cze,
piła go już tylko średnia i drobna szlachta, zamożniej-
si
chłopi i mieszczanie. Masowości jego spożycia nie sprzy-
jała
stosunkowo niska wtedy produkcja miodu; najbardziej
popularny
był na wschodnich terenach Rzeczypospolitej,
sporo
pito go także na Podlasiu i w Lubelskiem.
Sycono
wiele rozmaitych gatunków miodu, od najmoc-
niejszych
„półtoraków" (zawierających 0,5 objętości wody
na
litr patoki) do „szóstaków". Mocniejsze miody pito
jako
trunek,
słabsze zastępowały piwo lub lemoniady. Miody pit-
ne
przyprawiano ziołami lub korzeniami. Technika sycenia
miodów
nie stała jednak u nas zbyt wysoko. Wskazują na
to
m. in. uwagi Haura: „Ten trunek między innymi jest
niepośledni,
gdy będzie dobrze uwarzony, wystały i kla-
rowny,
miernie korzeniami i zielami zaprawiony, gdyż nie
tak
głowie i żołądkowi szkodzi, owszem, posilny, człowie-
ka
syci i zdrowie utwierdza miernie zażywany"9. Zdaje
się,
że wiele racji miał Vautrin, stwierdzając: ,,[...] miód
pitny
syci się tu od niepamiętnych czasów. Mimo to jest
jeszcze
bardzo daleki od doskonałości, którą osiągnął w nie-
9
J. K. Haur, Skład abo skarbiec znakomitych
sekretów
oekonomiey
ziemiańskiey..., Kraków 1963, s. 512.
których
okolicach. Czerwony kolor, zbyt miodny smak,
w
połączeniu ze smakiem drożdży piwnych, czynią ten na-
pój
mało pociągającym. Gatunek miodu używanego do sy-
cenia
i sani sposób sycenia nie uczynią nigdy tego trunku
wyśmienitym
napojem. Polacy sami nie bardzo go cenią
i
chociaż sprzedawany jest prawie za bezcen, chłopi rzadko
go
piją" 10. Myli się Vautrin tylko, jeśli chodzi o cenę
mio-
du.
Chłopi nie pijali go masowo, nie tyle ze względu na
niskie
walory smakowe, co z powodu wysokiej jak na
chłopską
kieszeń ceny. Zamożniejsi wieśniacy pili go chęt-
nie,
szczególnie gdy był mocno zaprawiony. W pewnych
kołach
ludności chłopskiej miód stanowił rarytas i lekar-
stwo.
Przekaz rękopiśmienny ze schyłku XVIII wieku in-
formuje:
„Żydzi, mieszczanie i włościanie najchętniej piją
miód
tak zwany korzenny, a osobliwie imbierowy. Korze-
nie
ziela tatarskiego rzucają niektórzy miodowary w war-
ke_,
i inne kwiaty i zioła gorzkie, inni tamże wsypują do
miodu
nieco pieprzu, imbieru, gwoździków, bobków kram-
nych
itp. Uboższa klasa narodu miód taki twardym nazy-
wa
i leczy się nim w czasie niemocy żołądkowej" u.
Nie
wszystkie
jednak miody opatrywano poślednią mar-
ką.
Do wyższej klasy trunków zaliczał się importowany
miód
węgierski. Wielką renomą cieszył się też specjalny ga-
tunek
miodu — lipiec. Uchodził on za rarytas, znajdował
uznanie
u najwybredniejszych cudzoziemców, porównywano
go
do przednich win hiszpańskich. Butelki starego lipca
spotykało
się w piwnicach magnatów i na dworach kró-
lewskich.
Cena tego trunku była jednak tak wysoka, że
stanowił
napój elitarny, niedostępny dla przeciętnego śmier-
telnika.
Do
specjalnych trunków należy zaliczyć wiśniaki, mali-
niaki
i dereniaki. Produkowano je przez łączenie miodu
pitnego,
czasem z samej patoki, z owocami wiśni, malin
10
H. Vautrin, Obserwator w Polsce, [w:] Polska
stani-
sławowska
w oczach cudzoziemców, t. I, oprać. W. Zawadź-
k
i, Warszawa 1963, s. 727.
11 Rkps AG AD, Zbiór z Muzeum Narodowego, nr 1245, s. 3.
69
czy
derenia. Stosunek miodu do owoców kształtował się
jak
1 :1, np. 20 garncy miodu mieszano z 20 garncami owo-
ców.
Czasem łączono miód z owocami suszonymi. Uzyski-
wano
wtedy napój delikatniejszy, słabszy od zwykłego mio-
du
czy wódki, szczególnie lubiany przez kobiety. Były to
jednak
trunki kosztowne, wymagające wiele zachodu przy
produkcji,
stąd też spotykało się je przede wszystkim
w
kuchniach wyższych kategorii.
Od
połowy XV
wieku
zaczęło się, u nas rozpowszechniać
wino.
Początkowo pito je tylko na stołach wielkich panów,
z
czasem jednak zwyczaj picia wina rozszerzył się, a Polska
stała
się poważnym importerem tego trunku. Polska pół-
nocna,
m. in. bogaty Gdańsk, sprowadzała wina zachodnio-
europejskie:
słodkie hiszpańskie, małmazje, ciężkie włoskie
i
portugalskie madery, petercymenty; dobrą marką i wzię-
ciem
cieszyły się także reńskie rizlingi. W XVIII
wieku
rozpowszechniły
się w kraju różne gatunki win francuskich,
zwłaszcza
lekkie białe wina, następnie bordeaux, a od po-
łowy
wieku szampan i burgund, z południa zaś sprowadza-
no
wina mołdawskie, austriackie, czasem greckie. Przede
wszystkim
jednak nabywano rozmaite wina węgierskie. Pol-
scy
kupcy lub ich agenci przybywali bezpośrednio na Węgry
i
zakupywali często wino jeszcze ,,na pniu", przed wino-
braniem.
Sprawozdanie cesarskich radców dworu z 1755
donosi:
„Polacy pojawiają się u nas w okresie winobrania
lub
przed nim, podpisują kontrakty z właścicielami win-
nic,
składają zadatki i w ten sposób wymuszają na nich
niskie
ceny". Chłopi węgierscy, „powodowani żądzą pienię-
dzy
sprzedają natychmiast po winobraniu wino beczkami,
zwykle
po bardzo przeciętnych cenach, a częstokroć spie-
niężają
je już na pniu w całości" 12. Nabywano zwykłe wi-
na
stołowe, białe, czerwone, najwyższym uznaniem cieszy-
ły
się oczywiście tokaje. Stary tokaj miał w Polsce reno-
18
Cyt. wg G. K o m o r o c z y, TJwagi na temat wywozu wę-
gierskich
win do Polski w XVI—XVIII w., „Rocznik Lubelski",
t.
III, 1960, s. 85.
78
\
mę
najlepszego w świecie wina i był nieraz dwukrotnie
bardziej
ceniony niż najlepsze wina francuskie.
Ówczesne
wina nie zawierały dużej ilości alkoholu, były
na
ogół lekkie, młode, nie alkoholizowane, ich naturalna
moc
wahała się gdzieś w granicach około 10%. Spożycie
wina
było wysokie, nie znaczy to jednak, że spożywano je
powszechnie.
Wina pito przede wszystkim na dworach kró-
lewskich,
biskupich i magnackich, można je było także
spotkać
na stołach średniozamożnej szlachty i zamożnego
mieszczaństwa.
Drobna szlachta wino pijała rzadko, a jeśli
nawet,
to podłego gatunku i najczęściej fałszowane. Wśród
pospólstwa
i plebsu miejskiego pijano je tylko w spora-
dycznych
wypadkach. Ale nawet wśród warstw niezamoż-
nych
snobizm wymagał nieraz, by afiszować się spożywa-
niem
tego napoju. Wiadomo np., że przekupki krakowskie
poiły
winem (w istocie była to podła mieszanina) przechod-
niów
podczas sławnego combru. Pewną ilość wina stawia-
no
także na uroczystych przyjęciach przy przyjmowaniu
do
cechu. Przeciętny mieszkaniec miasta pijał je jednak tak
rzadko,
że w istocie nie miał zupełnie rozeznania ani w je-
go
smaku, ani też w jakości. Kitowicz pisze, że gdy podczas
homagium
pruskiego w 1793 roku w Poznaniu dawano
mieszczanom
wino, to okazało się, że nie mieli oni pojęcia
o
tym, jak należy je pić: „Wina dawano przed każdą oso-
bą
trzy butelki, jedną szampańskiego, drugą reńskiego, trze-
cią
węgierskiego; jakie kto chciał takie pił. Prości ludzie,
nie
znający smaku wina, nalewali po kolei z butelki jednej
po
drugiej i gdy z ostatka jednej butelki nie miał pełnej
szklanki
to dolał z drugiej, wszystko mu to poszło na zdro-
wie,
choć dolał szampańskiego ryńskiem a ryńskiego wę-
gierskim"
18. Jeszcze rzadziej pijali wino mieszczanie w ma-
łych
miasteczkach, chłopi zaś tylko sporadycznie.
Krąg
konsumentów wina nie był więc szeroki, można
założyć,
że w żadnym przypadku ilość osób spożywających
wino
nie przekraczała 20% ogólnej ludności kraju.
Zdecy-
13
J. Kitowicz, Pamiętniki czyli Historia polska,
oprać.
P.
Matuszewska, Warszawa 1971, s. 564.
dowana
większość ówczesnego społeczeństwa znała je tylko
ze
słyszenia, a przyczyną tego stanu rzeczy była zwłaszcza
cena.
Nie wchodząc w bliższe szczegóły, można stwierdzić,
że
litrowa butelka lepszego wina kosztowała w cenie deta-
licznej
około 3 złotych, czyli tyle, ile wynosił trzydniowy
zarobek
fachowego rzemieślnika, a około dwutygodniowy
parobka.
Wina wyższych marek, jak burgund, reńskie, to-
kaj,
osiągały ceny, z punktu widzenia człowieka pracują-
cego,
ni. in. drobnej szlachty, wręcz astronomiczne. Butelka
słabego
wina francuskiego kosztowała tyle, co około 20 li-
trów
piwa czy 6 litrów wódki.
Moda
na picie wina, cena tego
trunku oraz fakt, że był
on
w zasadzie konsumowany tylko przez elitę, przyczyniły
się
do tego, że zajął on w obyczajowości polskiej poczesne
miejsce.
Wino służyło nie tylko jako trunek rozweselający,
delektowano
się nim, opiewano je w wierszach i w pie-
śniach.
Piotr Zbylitowski tak np. pisał:
Wino dowcip zaostrza, posila człowieka,
Żołądkowi potrzebne i przyczynia wieka.
Frasunek, myśli próżne wybija nam z głowy,
Czemu żaden nie sprosta wymownemi słowy.
Dni wesołych matką jest, dobrą myśl sprawuje,
Winem głowa zagrzana kłopotu nie czuje.
Nuży skąpstwo przemierzłe, łakomstwo przeklęte [...]14.
A uszlachcony mieszczuch Gawinski puszy się, że:
[...]
Cię nie piją Turkomanie,
Lecz
sami chrześcijanie,
Przecież
nie gmin, tałatajstwo,
Lecz
książęta, szlachta, państwo
Lub
rad osoby publiczne,
Gdzie miasta polityczne16.
14
Cyt. \vl; .T. R. Rys tron, D~icjt obyczajów iv
dawnej
Polsce,
t. II,
Warszawa
19(J0, s. 498—499.
15 Cyt. wg B y s t r o ń, jw., t. II, s. 499. l
Choć
wybór trunków, jakie pito w Polsce XVII—XVIII
wieku,
bogato się prezentował, to jednak jakość ich była
na
ogół zła. Gorzelnictwo i browarnictwo stało na niskirr*
stopniu
rozwoju; na skutek antysanitarnego sposobu pro-
dukcji
do alkoholu przedostawały się bakterie. Napoje za-
truwane
też były grynszpanem, który wytwarzał się bądź
w
kotłach, bądź też w miedzianych lub mosiężnych ru-
rach.
Kiedy obecnie bardzo starannie oczyszcza się spirytus
z
olejków fuzlowych w specjalnych zakładach zwanych ra-
fineriami,
w XVII—XVIII wieku poprzestawano przy pro-
dukcji
alkoholu tylko na procesie fermentacji i destylacji,
rektyfikacja
wódki była zaś nie znana. W rezultacie uzy-
skiwano
wódkę „bardzo podłą", zawierającą wiele substan-
cji
trujących. Piwo np. sporządzano .nie tylko z czystego
jęczmienia
czy pszenicy, lecz z rozmaitych mieszanek, m, in,
dodawno
przy jego produkowaniu groch, jarkę, grykę,
owies
itd.
Poza
tym rozpowszechniło się nagminnie systematyczne
fałszowanie
alkoholi. Czyniono to świadomie, celowo, by
uczynić
je rzekomo mocniejszymi, smaczniejszymi, by nadać
im
ceniony kolor, smak itp. Obecnie u nas tego rodzaju
praktyki
są nie do pomyślenia, należy jednak przypomnieć,
że
wódkę fałszowano jeszcze w czasie II
wojny
światowej,
a
nawet obecnie prasa donosi nieraz o wykrywaniu olbrzy-
mich
afer wiążących się z fałszowaniem win w
krajach
kapitalistycznych,
m. in. we Włoszech i Francji.
W
Polsce XVII—XVIII wieku najpospolitszym sposobem
fałszowania
alkoholi było po prostu rozcieńczanie ich wodą.
Proceder
ten był dość rozpowszechniony, szczególnie prak-
tykowano
go wobec podchmielonych gości w szynkach
i
karczmach. Z punktu widzenia szkodliwości dla zdrowia
był
to sposób najmniej niebezpieczny.
Gorzej
sprawy się miały,, jeśli stosowano rozmaite przy-
prawy
ziołowe albo domieszki chemiczne. Jeżeli chodzi o pi-
wo,
to nagminnie dodawano do niego rozmaite zioła i na-
miastki,
by uczynić je słodszym, mocniejszym, smaczniej-
szym
(m. in. jałowiec, lebiodkę, starte na mąkę liście ko-
nopi,
ziele zwane bagnem oraz inne). Gorsze jeszcze były
metody
polegające np. na „naprawianiu" skwaśniałego pi-
wa
przez wlewanie doń niegaszonego wapna. Równie groź-
ne,
czasem jeszcze niebezpieczniejsze, było wrzucanie przez
piwowarów
talerzy cynowych do kadzi celem regulacji pro-
cesu
fermentacji. W cynie znajdują się bowiem związki oło-
wiu,
które mogą rozpuszczać się przy procesach fermenta-
cyjnych
i powodować silne zatrucia.
Ówcześni
zdawali sobie sprawę, że fałszowanie alkoholi
stanowi
niebezpieczeństwo dla zdrowia konsumenta. W jed-
nym
z przekazów źródłowych czytamy: „Tysiączne są spo-
soby
mieszaniny różnych rzeczy do piw, a najwięcej nie-
zdrowych
[...] szynkarki konopne liście na mąkę starte
w
wodę albo zaraz w piwo wsypują, słodkim je czyniąc
i
upajającym, choć wodą ścieńczonym [...] wpoić może za-
prawy
rozmaite, zdrowe jedne, zarażające drugie, to chęcą-
ce,
owo zbytnie sycące, inne odrażające [...] nikt nie dba
o
zdrowie cudze, aby tylko swoją kieszeń choćby z naj-
większą
szkodą publiczną pakował" 16.
Fałszowano
także importowane piwa angielskie, dokony-
wano
tego zarówno w Anglii, jak i w Polsce. Zarzucano
nawet
piwowarom angielskim, że w celu wywołania pragnie-
nia
i zwiększenia przez to konsumpcji piwa, dodawali do
niego
arszeniku. W Polsce sprytne szynkarki, które butel-
kowały
świeże piwo, trzymały je zwykle dłuższy czas
w
zamkniętej gliną butli i dzięki temu otrzymywały pie-
nisty
i smaczny napój, przypominający importowany tru-
nek.
Podobnie
fałszowano wódki, przede wszystkim przez do-
dawanie
do nich składników i domieszek powodujących
pozorny
wzrost mocy. Praktyki te stosowano głównie w du-
żych
miastach. Sposobów fałszowania wódki było wiele.
W
celu nadania jej ostrości i „mocy" wrzucano do kufla
pieprz
lub rozmaite zioła krajowe, jak np. cytwar, tatarskie
ziele,
bluszcz. Niektóre z tych ziół były bardzo szkodliwe.
Kluk
pisze o niebezpiecznym działaniu Wilczego łyka: „Nie-
którzy
szynkarze mają niegodziwy zwyczaj moczyć jagody
w Rkps Ossol., nr 5213/III, s. 64.
w
gorzałce dla dania jej większej ostrości" 1T. Gorzej
jesz-
cze,
gdy „dla tęgości" wzmacniano wódkę rozmaitymi roz-
tworami
chemicznymi; słyszało się np. o stosowaniu ser-
waseru,
tj. kwasu saletrzanego, zdolnego rozpuszczać nawet
kruszce.
Celowano także w fałszowaniu wódek gatunko-
wych,
kolorowych, zaprawnych, czytamy, że „w przy-
prawach
rozmaitych [...], gdy chcą nadać onej zapach,
smak
i kolor najwięcej fałszują" 1S. Były to oczywiście
prak-
tyki
wręcz kryminalne, na skutek braku kontroli i technicz-
nych
trudności w wykrywaniu fałszerstw nieomal uchodzą-
ce
bezkarnie. Fałszerstwa szczególnie dotykały ludzi ubo-
gich,
narażonych na spekulacje rozmaitych pośredników
i
nieuczciwych sprzedawców.
W
najbardziej wymyślny sposób fałszowano jednak
w
owych czasach wina. Fałszowanie win miało zresztą miej-
sce
w całej ówczesnej Europie. W Polsce sytuacja była ku
temu
wyjątkowo sprzyjająca. Jak wiadomo, nawet w śred-
niozamożnych
domach wino podawano rzadko, wobec czego
słabo
znano jego prawdziwy smak. Wobec rozpowszechnio-
nego
snobizmu starano się za wszelką cenę serwować je
jednak
od czasu do czasu, dlatego też nabywano całe partie
wina,
byle nieco taniej, nie dbając o jakość i oryginalność
smaku.
Większą wagę przywiązywano do jego ilości, bar-
wy,
„etykiety".
!
Wiadomo, że do win często dodawano mleko, jaja, siar-
kę.
W większości przypadków było to jednak konieczne,
chodziło
bowiem o usunięcie wad i chorób wina, występu-
jących
szczególnie w winach o słabszej mocy i niższej kwa-
sowości.
Były to metody legalne. Stosowane są m. in. i dzi-
siaj.
Ale w większości z praktykami tymi łączyło się naj-
pospolitsze
fałszowanie. Nagminnie przerabiano np. zwykłe
wina
stołowe na rzekomo stare tokaje, tanie wina węgier-
skie
czy czeskie na niby najdroższe gatunki włoskie, spo-
rządzano
w kilkanaście dni z młodego wina — wino
stare.
17 K luk, jw., t. I, s. 101, 181.
18
J. S z y ra k i e w i c z, Dzieło o pijaństwie...,
Wilno 1818,
s.
179.
Istniały
nawet instrukcje, jak młodemu winu nadać kolor
i
smak starego trunku, jak „wino kwaśne osłodzić" itp.
Już
Starowolski skarżył się na winiarza, co: „[...] zstą-
piwszy
do piwnicy swojej, tak mieszać będzie, że co tysiąc
kuf
albo dwa wina morawskiego do Krakowa przez rok
wnijdzie,
to go na lekarstwo kwarty jednej we wszystkim
mieście
nie dostanie; wszystko się za tydzień w tokajskie
obróci,
jako i sok w petercyment, wino francuskie w reń-
skie
i piwo hamburskie w małmazją. A my to wszystko
wypijemy"
".
W
jednym z przekazów źródłowych z XVIII wieku czy-
tamy:
„Przedają się wina mieszane z miętą, mirrhą, pio-
łunem,
miodem, pieprzem, cukrem, cynamonem i innemi
ingredyencyami
[...] z jabłkami, gruszkami, śliwkami, po-
rzeczkami,
malinami, orzechami"20. Instrukcje dotyczące
fałszowania
Win można było znaleźć w dziełach gospodar-
czych,
m. in. u Haura, w poradnikach domowych, kalenda-
rzach.
DuńczeWski wydał w 1752 roku numer poświęcony
skutecznym
domowym sposobom fałszowania win. Instruo-
wał,
jak można „wyprodukować" rzekomo najdroższe ga-
tunki
win. Między innymi zalecał: „Gdy chcesz mieć wino
złotego
koloru, włóż słomy owsianej żółtej na dno w becz-
kę
i nalej winem, będziesz mieć kolor złotawy. Czerwone
wino
zrobisz, gdy włożysz w niego czerwoną chusteczkę,
którą
w korzennych sklepach i apotekach dostaniesz [...]
zczerwienieje
bez szkody zdrowia pijąc go. Insi morwy owoc
suszą,
albo maliny [...] na proch starte w wino sypią. Prze-
ciwnym
sposobem z czerwonego zrobisz białe, gdy dwa łu-
ty
soli grubej do dwóch garncy wina włożysz [...]. Ostre
wina
temperują sztukę solonej wieprzowiny, to jest słoniny
tłustej,
uwiązawszy ją na sznurku żeby na wierzchu pły-
wała
[...]. Żeby wino miało kolor i sapor wdzięczny cytrynę
nadziać
goździkami i zawiesić ją w beczce [...]. Wino wło-
skie
tak możesz uformować z węgierskiego: Wypuść 25 biał-
ków
z jajoc, ubij ich dobrze, do tego wlać 6 kwaterek mle-
Cyt.
wg Bystroń, jw., t. II,
s.
501.
Rkps
Ossol., nr 5213/III, s. 59.
"ka
a zmieszawszy [..:] przydać potłuczonych skórek cyna-
.
monowych, imbiru, goździków każdego po połowie uncyi,
i
stanie wino nierozeznane włoskiemu, o które w Polsce do-
syć
trudno. Wino muszikatela tak częstokroć oszuści robią
■
jakie z prostego możesz mieć w domu tym sposobem: Bio-
rą
kwiatu bzowego od szypułek wyczyszczonego i suszą go
w
cieniu, bez słońca dochodzenia [...]. Jak już moszcz winny
wyrobi,
zawiązawszy w chustkę tegoż kwiatu bzowego,
wpuszczają
w wino i przedawać mogą za muszkatel" n. Te-
go
rodzaju metodami posługiwali się oczywiście także i za-
wodowi
kiperzy. Doszło nawet do tego, że porady w kwe-
stii
fałszowania win spotykało się w poważnych dziełach
np.
Kluka, Jundziłła, Ład-owskiego. Informowano np.,- jak
można
domowym sposobem wyrabiać szampan. Do tego
celu
służyć miał sok brzozowy, który mieszano z cytryną,
cukrem,
drożdżami i ptewną ilością zwykłego wina.
Niebezpieczniejsze
było jednak „fachowe" fałszowanie wi-
na
bądź przez zachodnich producentów, bądź też przez
po-
średników.
Wiadomo, że słabe, kwaśne wina przerabiano
masowo
na słodkie, „stare" — używając do tego m. in. kre-
dy,
niegaszonego wapna, sublimatu, a nawet ołowiu i ar-
szeniku.
Nic więc dziwnego, że wina bywały wapniste, prze-
siarkowane,
„gusta wcale niedobrego". Stanisław Tren>
becki
tak pesymistycznie o tym pisał: „[...] jakież na pół-
nocy
pijamy? Wszak najwięcej francuskich. Wiedzieć by
się
godziło, iż prowincje szampańska i burgundzka nie wy-
dają
tyle wina, Ue go Paryż i kilka innych wielkich miast
francuskich
potrzebują: jakimże tedy trafunkiem aż i do
nas
przybywa? Oto takim: część wielka rozległego Gąsko*
nów
kraju w niezdatne zbożu rozciąga się piaski, na któ-
rych
jednak rodzą się cienkie i białawe winka mające dy-
mek
i smrodek, częścią ze swojej natury, częścią od siarki
nabyty.
Pić tego winka wystrzegają się krajowcy, preten-
dując,
iż przepławione przez morze dopiero znośniejszego
nabywa
smaku. Jakoż Niemcy robią z niego dla nas wino
21
S. Duńczcwski, Kalendarz -polski y ruski..., Zamość
1752,
b.p. " • '
' ' '
7?
szampańskie.
Widzieć można bez tajemnicy w Hamburgu
wystawione
tablice z napisami: «Tu jest fabryka najlepsze-
go
szampańskiego wina». Już i w Warszawie tegoż nauczo-
no
się sekreta, mieszając do cienkuszu gnój gołębi.
Nasza
niemyśląca
młodzież tego wina skakaniu i pianie dziwując
się
jak Lapon gruszkom, wypróżnia sobie kieszenie kupu-
jąc
zamęt głowy i zasłabia żołądek najnieprzyzwoitszym na-
pojem.
Mniemane burgundzkie jeszcze gorsze (prócz robio-
nych
w Leodium), bo czasem, dla purpurowego koloru bę-
dąc
podsycane ołowiem, kolką malarską przysłużyć się po-
trafi"
22.
Przed
plagą fałszerzy bronić się mogli tylko najzamożniej-
si,
wysyłając swoich zaufanych ludzi bezpośrednio do win-
nic
węgierskich lub nabywając gwarantowane wina zachod-
nie.
Dlatego też piwnic magnackich strzeżono jak najwięk-
szych
skarbów. Król, wielcy panowie, posiadający kontakty
osobiste
z zagranicą wybredni smakosze pijali prawdziwy
tokaj,
oryginalnego szampana czy burgunda. Większość kon-
sumentów
wina piła jednak napój rozcieńczony, słodzony,
barwiony,
sztucznie wzmacniany, zaprawiany. Znawcy jego
słusznie
twierdzili, iż w Polsce trudno było o „czyste wi-
no".
Miał rację Kitowicz, wydrwiwając „popłukowiny, któ-
re
za wino trzymali panowie Krakowianie i Sandomierza-
nie"
23.
W
świetle powyższych faktów zrozumiałe stają się częste
skargi
na jakość spożywanych trunków. Psucie się, kwaśnie-
nie
wina czy piwa spowodowane było znajdującymi się
w
nich drobnoustrojami, jak również stanowiło rezultat
fałszowania
napojów. W źródłach wielekroć spotyka się
skargi
chłopów, że narzuca się im piwo niezdatne do kon-
sumpcji,
kwaśne, cuchnące, nazywa się je wręcz „trucizną".
Zagadnienie
to znajdowało odbicie w publicystyce i litera-
turze
pięknej. Już Krzysztof Opaliński pisał o narzucaniu
chłopom
piwa, „którym by same trzeba dyjabły truć w
pie-
----------------------
•■'-;,■
28
S. Trembecki, Pokarmy, [w:] Pisma wszystkie, t. II,
oprać.
J. K o 11, Warszawa 1963, s. 208—209.
23 Kitowicz, Opis obyczajów,.., s. 469.
76
kle"24.
Słuszność zarzutów potwierdza np. okoliczność, że
piwowarzy
poznańscy w ogóle nie pijali produkowanego
przez
siebie piwa, lecz nabywali piwo grodziskie.
Zamożna
szlachta i zasobni mieszczanie starali się wa-
rzyć
dla swych potrzeb stosunkowo wartościowe, solidnie
przyrządzone
piwa. Starano się też przeciwdziałać zarówno
fałszowaniu
piwa, jak i wódki.
Oceniając
szkodliwe działanie alkoholu w tych czasach,
należy
wziąć pod uwagę nie tylko samą ilość konsumowa-
nych
wówczas trunków, lecz także ich jakość. Nie sposób
zresztą
rozgraniczyć szkód, jakie czynił sam alkohol w or-
ganizmie
ludzkim od zgubnych skutków konsumowania za-
każonych
rozmaitymi drobnoustrojami czy zatrutych środ-
kami
chemicznymi napojów. Komoniecki pisze, że w ostat-
nich
latach XVII wieku arendarze warzyli w Żywcii piwo,
m.
in. z perzu, co miało spowodować groźne zatrucia: „[...]
że
się skoro ludzie nie mogli do niego przysposobić, choru-
jąc
wiele, a zwłaszcza Jurek Wróbel, młynarz stary spod
Łyski
i Mateusz Kalfas z Milówki z tego piwa pomarli, co
to
jawne wszystkim było" 25. Jeszcze groźniejsze skutki nio-
sło
konsumowanie zatrutej dużą ilością grynszpanu czy ser-
waseru
wódki. Zbytnie siarkowanie win prowadziło m. in.
do
zatruć przejawiających się zaburzeniami przewodu po-
karmowego,
zawrotami głowy, depresją psychiczną itd.
Groźniejsze
jeszcze były zatrucia ołowiem czy arszenikiem.
Z
drugiej jednak strony spożywanie pewnych trunków,
przede
wszystkim piwa, bowiem wódka spalała się tak szyb-
ko,
że poza doraźnym złudzeniem organizm nie odnosił żad-
nej
korzyści, stanowiło ważne uzupełnienie ówczesnego po-
żywienia,
szczególnie wobec ciągłego niedoboru pokarmów
i
niskiej ich kaloryczności. Zjawisko takie występuje do
dziś
w krajach zacofanych, charakteryzujących się niską
stopą
życiową, np. w większości krajów Ameryki Południo-
~
■ ** -K. O p a 1 i ń s k i, Satyry, oprać. L. E u s t
a c h i e w i c z,
Wrocław
1953, s. 24.
25
A. Komoniecki, Dziejopis żywiecki, t. II,
wyd.
S.
Szczotka,
Żywiec 1937, 1939, s. 296.
7.0
wej.
Warunki bytowe zmuszały wprost ludzi do tego, by
w
trunkach szukali środka dostarczającego organizmowi
energii
oraz pewnych składników odżywczych. Na podkre-
ślenie
zasługuje także przyswajanie sobie przez organizm
znajdujących
się w słabym piwie wartościowych drożdży.
Wobec
spożywania niewłaściwie przyrządzonych pokar-
mów,
które z reguły bywały ciężkie, niestrawne, przypalo-
ne,
czasem wręcz zepsute, pewne dawki alkoholu działały
dodatnio
na trawienie i pozwalały organizmowi przyswoić
szkodliwą
strawę.
Przy
rozmaitych chorobach, wobec których medycyna by-
ła
bezradna (ludzie nie znali wówczas dostępnych nam dziś
specyfików),
w wielu przypadkach alkohol stanowił istot-
ny
lek czy przynajmniej paliatyw. Słabe piwa czy wina by-
ły
często zakażone bakteriami, wiadomo jednak, że alkohol
już
w roztworze 5—10°/o hamuje wzrost bakterii, w wyż-
szych
zaś stężeniach niszczy je, w związku z tym należy
brać
pod uwagę bakteriobójcze działanie ówczesnej wódki.
Nie
można lekceważyć przydatności, oczywiście w pewnych
sytuacjach,
leku ludowego, jaki stanowiła gorzałka z pie-
przem.
W polskiej tradycji winiarskiej podkreśla się też,
iż
stare, oryginalne wina stanowiły skuteczny lek, który
stosowano
przede wszystkim w przypadku duru i dyzen-
terii.
Winiarze uważali, że przy chorobach żołądka i ki-
szek
należy podawać wina czerwone, gdyż zawierają one
dużo
garbnika oraz taninę.
Nie
ulega więc wątpliwości, że dietetyka i medycyna sta-
ropolska
dostrzegały lecznicze wartości alkoholu, ale bywa-
ło,
że je i przeceniały, a wtedy sprawy fatalnie się kompli-
kowały.
Wiadomo, że alkohol podawany leczniczo stosuje
się
w małych dawkach, tymczasem z całą naiwnością uwa-
żano,
że jeśli ma on pomóc, to trzeba pić go dużo. Powodo-
wało
to oczywiście skutki wręcz odwrotne. Poza tym tego
rodzaju
ryzykowne „kuracje" przyczyniały się do tego, iż
wielu
„leczących się" popadało po prostu w nałóg pijań-
stwa.
Przekonanie
o nadmiernym pijaństwie cechującym rze-
komo
Polaków powstało na skutek nie zawsze krytycznego
80
przyjmowania
tego. co podawały utwory satyryczne, co gło-
sili
moraliści i księża na kazaniach oraz co przekazywali
nie
zawsze chętni nam cudzoziemcy. Spożycie alkoholu oraz
związaną
z tym kwestię pijaństwa należy rozpatrywać
w
oparciu o materiały bardziej ścisłe, np. o dane liczbowe
podające
dokładnie ilość produkowanego w tym czasie al-
koholu.
W
najnowszych pracach historycznych zwykło się przyj-
mować,
że spożycie alkoholu w Polsce XVII—XVIII wie-
ku
było bardzo nierównomierne. Chłopi i mieszkańcy ma-
łych
miasteczek nie wypijali więcej niż około 3 litrów wód-
ki
na osobę rocznie. Znacznie więcej piła jej zamożna szlach-
ta
oraz mieszkańcy dworów i dużych miast — bo około
20
litrów wódki rocznie na głowę. Podobnie duże rozpię-
tości
występowały jeśli chodzi o spożycie piwa. Można za-
łożyć,
że przeciętny chłop wypijał rocznie około 100 litrów
piwa,
natomiast w zamożnych kuchniach, po dużych mia-
stach
i dworach, pijano 2—3 litrów piwa na osobę dzien-
nie,
co dawało przeszło 700 litrów na głowę rocznie!
Jeśli
natomiast porównać spożycie alkoholu w ówcze-
snych
czasach i dzisiejszych, to chłop wypijał przeciętnie
mniej
wódki i wysokoprocentowych alkoholi niż statystycz-
ny
mieszkaniec dzisiejszej Polski, natomiast wśród warstw
zamożnych,
które piły z zasady trunki mocniejsze — du-
beltowe
piwa, wina, mocniejsze wódki, likiery itp. >— wy-
pijano
alkoholu kilkakrotnie więcej. Ponadto opinię o pi-
jaństwie
Polaków opierano nie tyle na ilości spożywanego
alkoholu,
co na fakcie, że dość często spotykało się u nas
ludzi
podchmielonych, a nawet pijanych. Wiązało się to,
oczywiście,
ze sposobem picia.
Istniał
bowiem fatalny zwyczaj picia alkoholu na śnia-
danie,
na czczo, w postaci kieliszka wódki czy też porcji
piwa.
Poza tym często trunki mieszano, pito ńp. piwo na
przemian
z wódką, a na stołach zamożnych łączono często
oba
alkohole z winem Jednoczesne picie kilku trunków lub,
co
gorsza mieszanie ich w kuchniach niższych kategorii bez
podawania
odpowiedniej ilości jedzenia powodowało wła-
śnie
szybkie upijanie się. Kitowicz pisze, że ubogą szlachtę
S —Obyczaje staropolskie 81
„pojono
winem z gorzałką zmieszanym — dla prędszego za-
wrotu
głowy — i piwem dla ochłody pragnienia. Pijąc tedy
na
przemianę wina z gorzałką, drugi raz piwo, prędko się
i
niewielkim kosztem popili"28. „Prędkie i tanie"
upijanie
się
leżało zresztą w intencjach chłopów, gdyż alkohol był
po
prostu za drogi, by można było pozwolić sobie pić go
więcej.
Pili oni niewielkie ilości wódki — 50—100 g, którą
mieszali
z 1—2 litrami piwa. Oczywiście pito najczęściej
w
karczmach, a więc publicznie, stąd częste opinie cudzo-'
ziemców,
że jakoby wieś polska pogrążona był w jednym
wielkim
pijaństwie. W istocie zaś chłop, który upił się, po
kilku
godzinach przytomniał i upijał się dopiero przy na-
stępnym
święcie lub przy następnej wyjątkowej okazji. Ki-
towicz
pisząc o traktamencie podczas homagium w 1793 ro-
ku
informuje, że podawano 3 butelki wina na głowę, doda-
je
jednak: „Piwa od pragnienia nie było, tylko woda, prze-
to
też nikogo z polskich głów pijanego widać nie było, wy-
jąwszy
z żołnierzy kilku posługujących do stołu"2'. Inny
autor
pisał: „Trafia się i to nierzadko, że dla odurzenia
pospólstwa
w czasie kiermaszów i targów Żydzi dolewają
do
piwa wódki, i takowe piwo rychło upaja i głowę oczmu-
ca" 28.
Bardziej
umiejętnie pito w kuchniach wyższych kategorii,
w
związku z czym można było odnieść wrażenie, że ludzie
zamożni
spożywają mniej alkoholu niż pospólstwo. Tym-
czasem
było odwrotnie. W domach bogatych pito często
kieliszek
wódki na czczo, natomiast większe ilości alko-
holu
wypijano z reguły dopiero po sutym jedzeniu. Ten
system
picia, przy niższej mocy spożywanych alkoholi prze-
de
wszystkim win, pozwalał na wypijanie tak dużej ilości
trunków.
Niektórzy koneserzy dla uniknięcia szybkiego upi-
cia
się stosowali rozmaite sposoby dla osłabienia działania
alkoholu.
Pito wódkę z roztopionymi tłuszczami, stosowano
specjalne
zakąski, spożywano oliwę. Tak więc opinia ów-
s* Kito wieź, Opis obyczajów..., s. 474.
47 Kit o wic z, pamiętniki..., s. 564. .....
« Szymkiewicz, jw., s. 169.
czesna
za „obrzydłych pijaków" uważała częstokroć nie ty-
le
ludzi zamożnych, którzy spożywali systematycznie wielkie
ilości
alkoholu, ale pijących jedynie tylko sporadycznie, odu-
rzonych
często jednym kieliszkiem czy kuflem piwa bie-
daków.
Mimo że pijaństwo charakteryzowało wiele kół,
przede
wszystkim szlacheckich i magnackich już w XVII
wieku,
a z latami nasiliło się i choć znamionowało często
życie
obyczajowe wszystkich warstw społecznych, to w isto-
cie
nie zajmowaliśmy jednego z pierwszych miejsc, jeśli
chodzi
o spożycie alkoholu w Europie. Bez wątpienia wyż-
sza
konsumpcja alkoholu, szczególnie mocnych piw, wó-
dek,
wzmacnianych win miała miejsce w pierwszej połowie
XVIII
wieku w Anglii, która w tych latach zapijała się
tanim,
mocnym dżynem. Większe niż w Polsce ilości wódki
wypijano
prawdopodobnie na terenach Rosji, a już bez
wątpienia
Ukrainy, wysoka konsumpcja alkoholi występo-
wała
także w Niemczech i w krajach skandynawskich.
Ponieważ
obyczaje polskie charakteryzowało w tych cza-
sach
chętne konsumowanie trunków, należałoby pokrótce
omówić,
jak właściwie u nas pito. Na pewno inaczej pili
chłopi,
inaczej żołnierze, a jeszcze inaczej panowie. Naj-
bardziej
charakterystyczne było opilstwo szlachty, które
zostało
doprowadzone nieomal do perfekcji i stanowiło pra-
wie
„wzór" dla całego społeczeństwa. „Człek nad apetyt
jeść
nie
może, pić może" — głosiło ówczesne przysłowie; inne
z
kolei stwierdzało: „chłopska rzecz siła jeść, a siła pić
—
szlachecka".
Takich „złotych myśli" krążyło wtedy sporo,
starano
się też, by nie stały się one tylko teorią.
Z
zasady nie przepuszczano żadnej okazji. Rano pito
wódkę
dla zdrowia, na rozgrzewkę i dla nabrania apetytu.
Po
śniadaniu przysiadano się do gąsiorka. Przyszedł obiad,
więc
należało go odpowiednio „rozcieńczyć". Przed
spaniem
trzeba
znowu było wypić solidną porcję „do poduszki", ta-
kie
wieczorne picie zwano „szlaftrunk". Innych hamulców
w
pijaństwie, jak tylko możliwości finansowe i stopień
wy-
trzymałości
organizmu, przeważnie nie znano, dlatego też
zamożna
szlachta wlewała w siebie nieprawdopodobne ilości
trunków.
Słyszało się o bogatych szlachcicach, którzy syste-
83
matycznie
wypijali dziennie 18 butelek wina! Biedniejsi
wlewali
w siebie olbrzymie ilości piwa lub gorzałki, . ■ ■
Można
więc było pić codziennie, pić od święta, pić sa-
memu
lub w kompanii. Nikt się tym nie gorszył, nikt nie
przeszkadzał,
odwrotnie, żona czy córki jeszcze zachęcały
do
próbowania rozmaitych wódeczek, poleweczek, mikstu-
reczek.
Wierząc w lecznicze właściwości wódki czy piwa,
pito
je profilaktycznie, a jeśli pojawiła się choroba, to sta-
nowiła
ona znakomity pretekst do regularnej wręcz pija-
tyki.
„Kurowano się", wlewając w siebie na przemian go-
rzałkę,
ziołowe wódeczki, pokrzepiającą małmazję, nieoce-
niony
miód, a wszystko to zakrapiano staropolskim, wy-
próbowanym,
niezastąpionym piwkiem.
Jeśli
jeszcze z pijaństwem łączyło się nieróbstwo, to po-
wstawał
przedni typ „domatora" — piecucha, obżartucha,
pijaka.
Wizerunek takiego indywiduum opisał Opaliński:
[...] oczy wygniły, z gęby śmierdzi piwsko,
w paszczące kliju pełno, a w czuprynie pierza
[...] dadzą śniadanie
A
za nim prędko obiad, po którym już pije
I
leje w się jak w beczkę. Za tym podwieczorek,
A
na koniec wieczerza, po wieczerzy szlaftrunk
A
tak cały dzień znidzie, śpiąc, jedząc a pijąc29.
Kiedy
zjawiał się gość, należało powitać go szklanką go-
rzałki
lub kielichem wina, kiedy odjeżdżał — pito strze-
miennego.
Jeśli pozostał na obiedzie czy wieczerzy, to sta-
nowiło
to znowu okazję do potężnej pijatyki. Przy stole roz-
poczynały
się toasty, życzenia zdrowia, wymienianie grzecz-
ności.
Do urządzania regularnego pijaństwa wystarczyło
przybycie
kilku znajomych. Dwu lub trzech biboszów po-
trafiło
nieźle spustoszyć piwnicę. „Beczka piwa w komin —
kiedy
się dobrała kompania dobrze pijących — wstawiona,
nie
zabawiła dwóch godzin, a została wysuszona do drożdży
albo
przez debosz i z drożdżami. Takie lusztyki słynęły naj-
bardziej
w Mazurach i w Sieradzkiem, gdzie .się więcej
Opaliński, jw., s. 121—122.
84
znajduje
szlachty miernej fortuny, o jednej wiosce, o kilku
chłopkach,
niż krociowej albo milionowej substancyi. Było
to
poniekąd z oszczędnością, ponieważ pachołek lub inny
służka
nie tak wiele zdarł botów, kiedy beczka stanęła
w
kominie, jak kiedy do niej musiał często biegać z kon-
wią,
stojącej w piwnicy. Czterech, a czasem dwóch tylko
dobrych
łykaczów wypróżnili beczkę 50-garncową od wie-
czerzy
do poduszki, mało albo nic zarwawszy północka. Na
tryumf
po zwycięstwie napili się gorzałki i poszli spać z do-
brym
zdrowiem, cokolwiek podochoceni. Takowa junakiery-
ja
czyniła reputacyjąw narodzie rycerzom kuflowym a oraz
wynosiła
ludzkość gospodarza do najwyższego stopnia"so.
Plastyczny,
niezrównany wręcz opis pijatyki pozostawił
Ignacy
Krasicki w wierszu Pijaństwo:
„Upiłem się onegdaj dla imienin żony;
Nie żal mi tego było. Dzień ten obchodzony
Musiał być uroczyście. Dobrego sąsiada
Nieźle czasem podpoić; jejmość była rada,
Wina mieliśmy dosyć, a że dobre było,
Cieszyliśmy się pięknie i nieźle się piło.
Trwała uczta do świtu. W południe się budzę,
Cięży głowa jak ołów, krztuszę się i nudzę;
Jejmość radzi herbatę, lecz to trunek mdlący.
Jakoś koło apteczki przeszedłem niechcący,
Hanyżek mnie zaleciał, trochę nie zawadzi.
Napiłem się więc trochę, aczej to poradzi:
Nudno przecie. Ja znowu, już mi raźniej było,
Wtem dwóch z uczty wczorajszej kompanów przybyło.
Jakże nie poczęstować, gdy kto w dom przychodzi?
Jak częstować, a nie pić? i to się nie godzi;
Więc ja znowu do wódki, wypiłem niechcący:
Omne triniim perfectum, bo trunek gorący
Dobry jest na żołądek. Jakoż w punkcie zdrowy,
Ustały i nudności, ustał i ból głowy.
Zdrów i wesół wychodzę z moimi kompany,
Wtem obiad zastaliśmy już przygotowany.
" Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 470—471.
Siadamy. Chwali trzeźwość pan Jędrzej, my za nim, ■
Bogdaj to wstrzemięźliwość, pijatykę ganim,
A tymczasem butelka nietykana stoi.
Pan Wojciech, co się bardzo niestrawności boi,
Po szynce, cośmy jedli, trochę wina radzi:
Kieliszeczek jeden, drugi zdrowiu nie zawadzi,
A zwłaszcza kiedy wino wytrawione, czyste.
Przystajem na takowe prawdy oczywiste.
Idą zatem dyskursa tonem statystycznym
O miłości ojczyzny, o dobru publicznym,
O wspaniałych projektach, mętnym animuszu;
Kopiem góry dla:srebra i złota w Olkuszu,
Odbieramy Inflanty i państwa multańskie,
Liczemy owe sumy neapolitańskie,
Reformujemy państwo, wojny nowe zawodzim,
Tych bijem wstępnym bojem, z tamtymi się godzim,
A butelka nieznacznie jakoś się wysusza.
Przyszła druga; a gdy nas żarliwość porusza,
Pełni pociech, że wszyscy przeciwnicy legli,
Trzeciej, czwartej i piątej aniśmy postrzegli.
Poszła szósta i siódma, za nimi dziesiąta,
Naówczas, gdy nas miłość ojczyzny zaprząta,
Pan Jędrzej, przypomniawszy żurawińskie klęski,
Nuż w płacz nad królem Janem. «Król Jan był zwycięski!>
Krzyczy Wojciech: «Nieprawda!» A pan Jędrzej płacze.
Ja gdy ich chcę pogodzić i rzeczy tłumaczę,
Pan Wojciech mi przemówił: «Słyszysz waść» — mi rzecze.
«Jak to waść! Nauczę cię rozumu, człowiecze».
On do mnie, ja do niego, rwiemy się zajadli,
Trzyma Jędrzej, na wrzaski służący przypadli,
Nie wiem, jak tam skończyli zwadę naszą wielką,
Ale to wiem i czuję, żem wziął w łeb butelką.
Bogdaj w piekło przepadło obrzydłe pijaństwo!
Cóż w nim? Tylko niezdrowie, zwady, grubiaństwo.
Oto profit: nudności i guzy, i plastry...
Ci co się na takowe nie udają zbytki,
Patrz, jakie swej trzeźwości odnoszą pożytki:
Zdrowie czerstwe, myśl u nich wesoła i wolna,
Moc i raźność niezwykła i do pracy zdolna,
Majętność w dobrym stanie, gospodarstwo rządne,
Dostatek na wydatki potrzebnie rozsądne: ,. *
Te
są wstrzemięźliwości zaszczyty, pobudki, '-"'
•■""-=■■ ztr?
-
Te:są. «Bądizdrów!» «Gdzieź idziesz?* «Napiję się
wódki*"31.
Prócz
takich typowych i zwykłych okoliczności sprzyjają-,
cych
pijaństwu, jakie opisał Ignacy Krasicki, wykorzysty-
wano
każdy pretekst, aby mu się oddawać. Prócz okazji
niepowszednich,
jak chrzciny, wesela, stypy, sejmiki, sesje
sądowe,
wykorzystywano także te bardziej powszednie —
polowania,
spotkania, wszelkie interesa.
Skargi
na opilstwo występują już na początku XVII wie-
ku.
Swój szczyt osiąga ono w czasach saskich. Dla wielu
spośród
szlachty okres ten był jednym niekończącym się
pasmem
zabaw i pijatyk. Moszczeński zaczyna swój pa-
miętnik
o czasach panowania drugiego Sasa następującymi
słowami:
„Za panowania Augusta III kraj cały nie wy-
trzeźwiał
jeszcze, rozpojony przez Augusta II;
pijaństwo
zrodziło
axiomata, in vino veritas, drugi qui fallit in vino
fallit
in omni. Na fundamencie pierwszego wszystkie naj-
ważniejsze
interesa tak publiczne jak i prywatne, między
świeckimi
jako i duchownymi, robiły się przy kielichach" 32.
I
tu dochodzimy do najsmutniejszego zjawiska. Wszelkie
sprawy
publiczne z reguły załatwiano przy kielichu. Każde-
mu
sejmikowi, sejmowi, nawet elekcyjnemu, zjazdowi try-
bunału
towarzyszyło olbrzymie pijaństwo. Całkowita trzeź-
wość
przy załatwianiu spraw publicznych uchodziła za nie-
bywałą,
wręcz kompromitującą. Alkohol musiał pieczęto-
wać
wszelkie związki, alianse, sprzysiężenia, musiał mobi-
lizować
do walki z przeciwnikiem politycznym. Przy jego
pomocy
kaptowano sobie ludzi, dopuszczając się często po-
spolitego
przekupstwa, którym pozyskiwano masy biedoty
szlacheckiej.
Nic więc dziwnego, że pijaństwo uważane było
przez
dygnitarzy wprost za jeden z obowiązków służbo-
wych.
Mechanizm funkcjonowania dyktatury magnackiej,
jak
również obowiązujący obyczaj wymagały, by dygnitarze
81
Poezja polskiego Oświecenia. Antologia, opr. J. K o
11,
Warszawą
1956, s. 85—88.
82 A. Moszczeński, Pamiętniki..., Warszawa 1905, s. 11,
87
nie
tylko poili, lecz upijali się wespół z prostą szlachtą,
wojskiem,
palestrą. Już Jan Sobieski żalił się na te zwy-
czaje.
Chorowity kanclerz Karol Radziwiłł nieraz biadał
w
swym diariuszu, że zmuszany jest do pijaństwa: ,,po-
tym
z całym wojskiem piłem [...], podpiwszy odjechałem
dla
wczasu do Bubla, ćwierć mile od obozu, gdzie położyw-
szy
się o trzeciej z południa, spałem aż do szóstej z rana" 33.
Wiadomo,
że musiał się wypraszać od kielicha kandydu-
jący
na posła kasztelanie Stanisław Poniatowski, który tak
na
ten temat nadmieniał: „można się było narazić na nie-
przyjaźń
najpotrzebniejszych sobie ludzi, odmawiając pić
tyle,
ile proszono" si.
'<■
Te
same zwyczaje obowiązywały dygnitarzy trybunal-
skich,
nic więc dziwnego, że Franciszek Salezy Jezierski pi-
sał:
„W Warszawie upijają się z ochoty własnej, a w try-
bunale
z urzędu" as. Tego rodzaju metody stosował jeszcze
Adam
Naruszewicz, kiedy w 1755 roku kaptował szlachtę
dla
planów politycznych króla. Biskup m. in. tak narzekał:
„[...]
włóczyłem się po tych wilczych szlakach zupełne dwa
tygodnie,
odwiedzając już wioski plebańskie, już domy są-
siadów
i przyjaciół, a zawsze z nimi pijąc hojnie na zdro-
wie
Monarchy naszego i jego sług wiernych [...]. Potem
traktowałem
okoliczną szlachtę i szlachcianki [...] spełniając
zdrowie
Pańskie i jego familii" 3I. W dobie Oświecenia wy-
magano
od dygnitarzy stosowania już innych metod, ale
przyjmowały
się one bardzo powoli. Dawne zwyczaje pró-
bowali
jeszcze wskrzesić przwódcy targowicey, pijąc na
umór
wespół ze szlachtą. O kandydującym do buławy mar-
szałku
Antonim Pułaskim pisano, że „poi posłów i ci po
pijanemu
adresa za nim piszą i wysławiają wielkość tego
84 Rkps AGAD, Arch. Radziwiłłów, dz. VI, nr 11-79, k. 87v.
84
Król Stanisław August, Pamiętniki..., t. I, oprać. W. K
o-
nopczyński,
Warszawa 1915, s. 12.
85
F. Jezierski, Niektóre wyrazy porządkiem abecadła ze-
brane,
[w:] Wybór pism, oprać. Z. Skwarczyński, War-
szawa
1952, s. 278.
88
A. Naruszewicz, Korespondencjo..., wyd. J. P 1 a 11,
Wrocław
1959, s. 45.
88
męża"37.
Tenże Antoni Pułaski podczas bankietów, kiedy
wypowiadano
słowa: „wiwat ojczyzna", dodawał:
Kto pije, ten łebski,
Kto nie pije, ten kiepski".
Nie
wszyscy jednak posiadali kondycję i wigor marszał-
ka
Pułaskiego, dlatego też wielu magnatów trzymało przy
swoim
boku wielkich pijaków, reprezentujących koła szla-
checkie,
wojskowe, palestrę. Ludzie ci stanowili swego ro-
dzaju
klientelę polityczną, byli agitatorami możnowładców,
odgrywając
niepoślednią rolę w tumanieniu mas szlachec-
kich.
Przez takich zatraconych, sprzedajnych opoi zrywano
nieraz
sejmy i sejmiki, tłumiąc głosy protestu czy krytyki.
Jędrzej
Kitowicz tak o tym pisze: „Wielcy panowie starali
się
o takich pijaków, którzy lubili trząść sejmikami i rej
wodzili
po wszystkich magistraturach. Gdy albowiem w na-
rodzie
nic nie można było zrobić bez pijaństwa — czy to
zgodę
jaką, czy elekcyją, czy interes własny utrzymać nie
oblawszy
go trunkiem jakim według wartości osób należy-
cie,
sama zatem rzecz zniewalała panów do konserwacyi
przy
boku swoim głów na wszelkie trunki jak najmocniej-
szych,
którzy by ich w takowej potrzebie gardłem swoim
zastępowali,
gdy tymczasem panowie takowym zastępstwem
cokolwiek
przy lepszym rozumie zostawieni, zamroczone ro-
zumy
albo raczej machiny bezrozumne do swoich zamiarów
nakręcali"
".
Przykład
pijaństwa, bywało, szedł czasem nawet od tro-
nu.
Jan Kazimierz tak nieraz przebierał miarę w piciu, że
musiano
nieraz odwoływać audiencje dyplomatyczne. Re-
kordy
w opilstwie bił August Mocny. Urządzał on nie tyl-
ko
hulaszcze bankieciki, lecz wręcz pijackie orgie; znanych
pijaków
nagradzał przy tym faworami, starostwami, a na-
37
Tajna korespondencja z Warszawy 1792—1794
do Ignacego
Polockiego
Jan Dembowski i inni, oprać. M. Rymszyna
i
A. Zahurski, Warszawa lflfil. s. 242.
ss Tajna korespondencja..,, s. 238.
" Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 471. - -■■ ^> ----- -
89
wet
orderami Orła Białego. Wielu dygnitarzy chwaliło się
z
dumą, że upijają się razem z królem. Wojewoda Krzysztof
Zawisza
tak np. powiada: „19 czerwca (1699) z królem na
pokoju
upiłem się do sytości, wino wprzódy, potem gorzał-
kę
pijąc, czyli dubl anyż, któregośmy się z królem po raz
pięć
napili"40. Spośród panów, którzy cieszyli się
sławą
arcypijaków,
palmę pierwszeństwa dzierżył Radziwiłł „Pa-
nie
Kochanku".
Pijaństwo
charakteryzowało też wielu dygnitarzy kościel-
nych,
co szczególnie gorszyło cudzoziemców. De Beaujeu, pi-
sząc
o czasach Jana III, tak powiada: „Wielu z pomiędzy
biskupów
oddaje się pijaństwu, z zaniedbywaniem obowiąz-
ków
względem swej owczarni. Widziałem sam biskupa kra-
kowskiego
przy ceremonii ślubu dworskiego w Grodnie,
w
chwili gdy opuszczając biesiadę [...] chwiał się na
nogach,
bełkotał
niezrozumiałe wyrazy i ośmieszał uroczysty habit
kapłański
dziwacznymi ruchami. Gdy nadeszła chwila czy-
tania
modlitw z przedstawionego mu annału, szukał długo
okularów
w kieszeni, a znalazłszy w niej pierścień sądził,
że
to okulary i włożył go na nos pracując przeszło kwa-
drans,
aby go należycie umieścić. Zebranie całe wobec Ich
królewskich
Mości śmiało się z tej sceny do rozpuku, ku
zgorszeniu
ludzi rozważniejszych na widok takiej profana-
cyi"
41. Opis ten nie jest zmyślony. Znany z wiarygodności
relacji
Albrycht Radziwiłł informuje, że zdarzyło się kiedyś,
iż
podczas uroczystego nabożeństwa, na którym znajdował
się
król i cały Senat Rzeczypospolitej, trzeźwa była tylko
infuła
na głowie celebrującego mszę biskupa.
MSTależałoby
teraz przedstawić, jak wyglądał np. bankiet
w
zamożnym domu szlacheckim, na który zapraszano więk-
szą
ilość osób. Do picia brano się po skonsumowaniu pierw-
szego
dania. Z początku pito małymi kieliszkami. Gospo-
darz
wznosił kolejno toasty za zdrowie
wszystkich osób __
■»
K. Zawisza, Pamiętniki..., wyd. J. Bartoszewicz,
Warszawa
1862, s. 68.
41
De Beaujeu, Pamiętniki..., wyd. W. Markowski,
Kraków
1883, s. 93.
1
90
od
najdostojniejszych do siedzących na krańcu stołu sza-
raczków,
jednocześnie biesiadnicy pili za pomyślność sąsia-
dów
czy przyjaciół. W tej sytuacji, kiedy wszyscy wzajem-
nie
pili swoje zdrowie, powstawał taki hałas i zamieszanie,
że
nikt nikogo nie słyszał, a tym mniej rozumiał. Jeśli chcia-
ło
się być słyszanym, trzeba było krzyknąć na całe
gardło,
wywołany
w ten sposób współbiesiadnik odkłaniał się lub
uśmiechem
dziękował za tak dobitną rewerencję.
Po
dokładnym opiciu wszystkich biesiadników następowa-
ła
w konsumowaniu trunków pewna przerwa. Kiedy jednak
skosztowano
pieczyste — gospodarz wołał, by podano duży
kielich,
i nalawszy go po brzegi rozpoczynał na nowo picie,
wznosząc
toast do najdostojnieszego gościa. Wznosił go sto-
jąc,
reszta biesiadujących również podnosiła się z miejsc.
Ledwo
zdążono siąść, wstawał z kolei wymieniony biesiad-
nik
i pił zdrowie gospodarza, kompania więc znów podry-
wała
się na nogi i tak ciągnęło się to poprzez wszystkie
toasty.
Ponieważ ceremonia taka trwała z reguły przez wiele
godzin,
więc ,,było w tym ustawnym wstawaniu i siadaniu
tyle
utrudzenia, że drugi osłabiał od niego wprzód jeszcze,
nim
się upił; trudno zaś było siedzieć nieporuszenie, gdy
drudzy
wstawali, bez noty grubijanina, albo admonicji od
sąsiada"
42. Jeżeli na bankiecie znajdowało się wiele osób,
to
po uhonorowaniu najznaczniejszych pito za pomyślność
całych
kompanii, wznoszono więc np, zdrowie: „Ich mościów
dam,
Ich mość duchowieństwa, Imć wojskowych, Przeświet-
nej
palestry, Ichmciów obywatelów, a na ostatku żeby ni-
komu
krzywdy nie było, całej kompanii zdrowie" 43.
Na
ucztach obowiązywała „przynuka", to znaczy przy-
muszanie
do picia. Kiedy więc znalazł się jakiś „słabeusz",
który
próbował unikać spełniania toastów, krzyczano nań,
grożono
mu, dolewano mu siłą. W niektórych domach
umieszczano
za plecami biesiadników, a nawet pod stołami
chłopców
i gdy tylko którykolwiek gość umykał z pustym
kielichem,
nalewał mu trunek stojący za plecami hajduk,
42
Kitowicz, Opis obyczajów;..., s. 451.
45
Kitowicz, Opis obyczajów..,, s. 451.
91
a
kiedy chował kielich pod stół, czynił to samo zaczajony
pod
obrusem służka. Taki biesiadnik stawał się pośmiewi-
skiem
zebranych, kręcił się, umykał z kielichem, wypraszał,
lecz
wszędzie mu dolewano, musiał pić tak długo, dopóki
się
nie upił i nie spadł pod stół. Wtedy wreszcie zapominano
0 nim i dawano mu spokój.
Oczywiście,
iż przy tak pojętej gościnności nawet ci, któ-
rzy
nie mieli skłonności do kieliszka, upijali się z kretesem.
W
czasach saskich „nie było balu, uczty, tak magnatów
1
obywateli świeckiego stanu jako i duchownych, aby nie
wyprowadzano
pijanych, nie mogących się utrzymać na no-
gach,
wyzutych zupełnie z przyzwoitości" u. A już umknąć
z
uczty było więcej niż trudne. Słudzy gospodarza mieli
bowiem
wszystkich na oku, gonili zbiega i zawracali go do
kompanii.
Jeśli gość był uparty, to ruszał za nim w pogoń
sam
pan domu i dopadłszy go, nawet jeśli to było na dzie-
dzińcu,
zmuszał do wypicia swego zdrowia, następnie zdro-
wia
gospodyni, dziatek, wreszcie całej kompanii i w rezul-
tacie,
„jeżeli przez czas uczty nie zwalił się z nóg, to na
pożegnaniu
został bez zmysłów" 45.
W
pewnym momencie uczta często przemieniała się w or-
gię.
Kiedy już nie stało „zdrowiów", a była ochota do pi-
cia,
pito za „dobro pospolite", za „powszechną pomyślność",
za
„przyjaźń" itp. Z kolei pito za rozpustne dykteryjki,
za
nieprzyzwoite,
z prędkości wymówione lub przeinaczone
słowo.
Słyszało się wtedy sprośne dowcipy, ryzykowne
komplementy.
W takiej „galanterii" celowali szczególnie
podpici
i pijani wojskowi. Zdarzało się np., że gdy panna
wzbraniała
się wychylić podany jej przez pijanego towa-
rzysza
kielich, ten, poczytując to za wzgardę, wylewał jej
wino
za gors, mówiąc: „Ponieważ WM Panna Dobrodziejka
nie
jesteś łaskawa przyjąć ode mnie kielicha, niechże
się
przynajmniej
kochane cycunie ochłodzą"46. Jeśli następo-
u Moszczeński, jw., s. 12—13.
45 Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 454.
46 Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 243. A
wały
po pijatyce tańce, to stanowiły one świetny pretekst
do
dalszych zalecanek. Bratkowski tak o tym pisał:
Chmiel
cudzą żonę. ścinka za kolana,
[,..]
Chmiel co raz bierze w taniec Jej Mości hoże,
Chmiel
padł umyślnie na Jej Mości łoże.
Chmiel
gdy z podobną grzeczną, młodą tańczy,
Szczypnie,
przyciśnie, umyślnie się spiańczy [...]47.
Ekscesy
były jednak na ogół niedopuszczalne, amory od-
kładano
na intymniejsze spotkania, tylko niektórzy z wiel-
możów
pozwalali sobie na jawną rozpustę, popisując
się
„najszkaradniejszymi
akcyjami".
Pijatykę
urozmaicano często rozmaitymi zabawami. Za-
kładano
się np. o wypicie ogromnych kielichów (trafiały
się
takie, że mieściły po pięć butelek wina!), prześcigano
się
w spełnianiu pucharów, przy wychylaniu toastów śpie-
wano
piosenki. Bywały np. kielichy bez nóżki, które mu-
siały
się znajdować w ciągłym ruchu i stale je napełniano.
Jeśli
chciano zabawić się z figlami, to pito z rozmaitych ku-
felków,
trąbek, szklanych kijów. Oczywiście picie z nich
napotykało
pewne trudności: trzeba było np, przeginać się
do
tyłu, a niektóre z nich tak były skonstruowane, że oble-
wały
pijących. Pito także z trzewiczków panieńskich, a na-
wet
z butów dygnitarskich.
Przez
długie lata utrzymywała się moda tłuczenia kie-
lichów.
Czyniono to dla podkreślenia, że nikt już nie jest
godzien
pić z puchara, którym spełniono czyjeś zdrowie.
Kielichy
tłuczono na ogół o własne głowy. Szczególnie po-'
pisywali
się w ten sposób pochlebcy i klienci magnatów.
Potocki
oburza się:
[...]
Że tłukł za zdrowie szklanki o łeb twardy,
Stąd
godność!4S
47
B. Bratkowski. Świat po części przeyrzany..., Kraków
1697,
b.p.
«
Cyt. wg B y s t r o ń, jw., t. II,
s.
189.
93
Tłuczono
także te kielichy, które otrzymywano z rąk
pań,
co stanowić miało dowód adoracji. Biesiadnicy o mniej
wytrzymałych
czaszkach zmodernizowali ten zwyczaj — nie
rozbijali
kielichów o głowy, lecz strzelali doń z pistoletów.
Trunku
nie można było konsumować bez końca, uczty
obfitowały
więc w obrzydliwe sceny. „Trafiało się i to, że
komu
trunku aż po dziurki (jak mówią) pełnemu, nagle
gardło
puściło i postrzelił jak z sikawki naprzeciw siebie
znajdującą
się osobę, czasem damę po twarzy i gorsie oblał
tym
pachnącym spirytusem, co bynajmniej nie psuło dobrej
kompanii.
Niezdrowy z resztą ekshalacyi uciekł co prędzej
za
drzwi albo gdzie w kąt, dama także ustąpiwszy na bok.
jako
tako się naprędce ochędożyła, a resztę w śmiech obró-
cono
i wszystko znowu do pierwszego ładu powróciło [...]
bywali
tacy opoje, którzy czując w sobie zbytek trunku,
a
nie chcąc go odstąpić, kiedy po skończonym stole trwała
jeszcze
dobra ochota — wychodzili za dom i tam sprawi-
wszy
sobie dobrowolnie wymiot powracali do kompanii
i
znowu na nowo pili" 4B.
Pod
koniec uczty część biesiadników leżała z reguły pod
stołami,
ci zaś, którzy trzymali się jeszcz« na nogach, urzą-
dzali
nieopisany harmider, w alkoholowym zamroczeniu
tłukli
szyby, szklanki, gasili świece, porywali się wreszcie
do
szabel i obuchów, płazowali służbę, wyrywali sobie wło-
sy
z czupryn, pojedynkowali się, czasem ucinali sobie uszy,
nosy,
ranili się, a niekiedy nawet zabijali. Nic więc dziw-
nego,
że sala po takim bankiecie wyglądała wprost przera-
żająco.
Potocki tak na ten temat pisał:
Po wczorajszym bankiecie wynidą z pokoju,
Aż w izbie pełno krwie, szkła, obu końców gnoju;
Temu księdza, owemu balwierza prowadzą,
Ci jednają, a drudzy dopiero się wadzą,
Ten okradziony biada bez czapki, bez szable,
Ten się potłukł, ten bluje [...]50
M
K i t o w i c z, Opis obyczajów..., s. 452—453.
M
W. Potocki, Ogród fraszek, t. I, wyd. A. Bruckner,
Lwów
1907, s. 33.
Ogół
szlachty zachwycał się taką zabawą; tego rodzaju
bankiety
stanowiły wzór, budziły podziw, stawały się te-
matem
opowiadań. Gospodarze byli w przysłowiowym „siód-
mym
niebie", jeśli nazajutrz po uczcie dowiadywali się
od
służby, że żaden z gości nie wyszedł trzeźwy, że trzeba
ich
było wynosić, że wpadali w błoto i rynsztoki, wybijali
sobie
zęby, ranili się.
Tak
mniej więcej wyglądały szlacheckie uczty w pry-
watnych
domach, głośne także były pijatyki sejmikowe, żoł-
nierskie,
wśród członków palestry. Magnaci, którzy, jak
już
wspomniałem, potrzebowali „szaraków" dla przeforso-
wania
swych kandydatów czy też dla sterroryzowania sej-
miku,
zbierali szlachecką hałastrę i żywili ją przez kilka
dni
w specjalnych kuchniach. Jeść dawano tam byle jak,
stoły
były nie przykryte, bo jeśli założono obrusy i posta-
wiono
zastawę, to pod koniec uczty i tak wszystko znikało.
Goszczeni
najadali się do przesytu, a następnie co smacz-
niejsze
kąski ładowali do kieszeni. Najbardziej jednak na
ucztach
takich raczono się trunkami. Aby koszta uczty by-
ły
jak najmniejsze pojono szlachtę winem zmieszanym z go-
rzałką
lub piwem. „Popiwszy się, wywracali się i tam za-
raz,
gdzie który padł, spali: przy stole, pod stołem, pod
płotem,
na środku ulicy, w rynsztoku, w błocie, gdzie kogo
nogi
taczające się zaniosły i powaliły" 51. Niejeden po
prze-
budzeniu
się stwierdzał, iż brakuje mu to szabli, to czapki,
to
pasa; nieraz nawet rozbierano pijanych do samej koszu-
li.
Miejscy łotrzykowie albo nawet trzeźwiejsi koledzy wy-
korzystywali
bowiem takie sytuacje dla uprawiania najpo-
spolitszego
rabunku.
Takimi
biesiadnikami nikt się specjalnie nie przejmował.
Jeśli
magnat zwyciężył na sejmiku, to wynagradzał straty
i
dawał nowe pasy, czapki, szable, ewentualnie
pieniężne
odszkodowanie.
„Ale jeżeli się pryncypał z partyją i pre-
tensyją
swoją nie utrzymał, a do tego musiał uciekać z sej-
miku,
aby nie był rozsiekanym, szlachcic, który był przy
nim.
za czerwony złoty, a najwięcej dwa na rękę wzięte,
51 Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 474.
pozbyt
bez nadgrody sukni, szabli, czasem jeszcze do tego
ręki,
ucha lub kawałka szczęki wyciętej, albo w cale i ży-
cia,
bo nie tylko że się z przeciwnikami partyi swego pryn-
cypala
rąbać musieli, popierając interes pański, ale też,
popiwszy
się, sami się między sobą o lada co rąbali. Tę
drobną
szlachtę zwozili panowie na sejmiki brykami, a po
skończonym
sejmiku rozpuszczali do domów pieszo, zam-
knąwszy
garkuchnie i zniknąwszy im
z oczu" 52.
Nie
cala „gołota szlachecka" dawała się jednak tak
post-
ponować,
bywali biesiadnicy, którzy stanowili istny po-
strach
nawet naj zamożniej szych gospodarzy. Zuchami ty-
mi
bywali najczęściej uzbrojeni po zęby wojskowi. Przy-
bywając
z wizytą, z miejsca żądali gorzałki, a następnie
rozpoczynali
regularną pijatykę. Goście napędzali wszystkim
sporo
strachu i gospodarz był rad, jeśli jak najszybciej wy-
nieśli
się z dworu. Czasami jednak sytuacja wymagała, by
wojskowych
sprosić i fetować. W XVIII wieku z takich
przyjęć
słynęła Komisja Radomska, która rozpatrywała kon-
flikty
między szlachtą a wojskowymi. Sądzący komisarze
czy
zainteresowani „cywile" starali się o stworzenie właści-
wego
„nastroju", dlatego też musieli wydawać ciągłe ban-
kiety
i upijać się z rozzuchwalonym towarzystwem. W Ra-
domiu
wojskowi czuli się jak u siebie w domu i składali
nawet
nieproszone wizyty. Po mieście włóczyły się całe ich
gromady;
gotowi byli w każdej chwili wywołać burdę, po-
siec,
a nawet zabić każdego, kto wszedłby im w paradę.
„Towarzysze"
byli stale podchmieleni, a na ucztach upijali
się
do reszty i popełniali rozmaite grubiaństwa. Pijany wo-
jak
zasiadłszy za stołem wołał np., by dano mu większy
kielich,
bo ten, który mu postawiono, uznał za zbyt mały;
przepijał
wtedy do gospodarza i innych znaczniejszych gości,
jakby
to on właśnie był gospodarzem i swoim częstował wi-
nem.
Gospodarz z uśmiechem musiał znosić te wybryki, bo
w
przeciwnym razie groziła mu burda i zdemolowanie
mieszkania.
Nic więc dziwnego, że stół przy takich gościach
wygląda!
jak pobojowisko. „Na kumisyi radomskiej napa-
52 Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 475.
trzeć
się było kielichów natłuczonych, obrusów i serwet śb>
sami
porozlewanymi poplamionych, sukien nawet na obo-
jej
płci i gorsów białogłowskich takimiż bigosami, fryka-
sami
uszamerowanych" 5S.
Pijaństwo
tak weszło w nałóg, że zaczęto się prześcigać
w
ilości konsumowanego trunku, wytworzył się wręcz „kult
mocnej
głowy", stąd było już o krok na kreowanie boha-
terów
pijackiego bractwa — najtęższych,
niezrównanych,
najwytrzymalszych
opojów. Zażywali oni w pełni sławy i re-
werencji,
zwłaszcza za czasów saskich uchodzili wręcz za
najpopularniejszych
ludzi ówczesnego społeczeństwa.
Z
mocnej głowy słynął w połowie XVIII wieku generał
Komarzewski,
który w godzinę wypijał kosz szampana
i
nie upijał się. Pijak ten potrafił dwoma łykami opróżnić
puchar
mieszczący pięć butelek wina! Pewnego razu zało-
żył
się, że wraz ze swym kamratem, niejakim Świejkow-
skim,
wychyli beczkę węgrzyna. Zakład przyjęto i rozpo-
częło
się widowisko. Konkurs zorganizowano w ten spo-
sób,
że wyciągnięto z beczki gwóźdź, a pod lejący się zeń
strumień
wina jeden z pijących podstawił kielich. Kiedy
kielich
napełnił się, natychmiast go wychylał, a w tym
czasie
drugi z pijących podstawiał swój puchar. W teri
sposób,
kolejno podstawiając kielichy, wypróżnili całą
beczkę!
Fama o tym wyczynie obiegła całą Rzeczpospo-
litą
i Komarzewski zyskał sławą nie mającego sobie rów-
nych
pijaka.
Z
ekstrawagancji z kolei słynął kasztelan Borejko. Pan
ten
był „pobożnym" pijakiem, a upijał się najczęściej w
to-
warzystwie
księży lub zakonników. Borejko aranżował spot-
kania,
na które zapraszał zakonników z pobliskich klaszto-
rów.
Znający kasztelańskie intencje przeorzy przysyłali mu
najtęższe
głowy. Borejko zamykał się wówczas z przyby-
łym
w specjalnie przygotowanych komnatach, które były
odpowiednio
zaopatrzone w trunki i wiktuały, ponadto
podłogę
jednej z sal wykładano słomą nakrytą kobiercami,
gdyż
stanowić miała sypialnię dla całej kompanii. Po tych
58 Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 242—243.
7 — Obyczaje staropolskie 97
przygotowaniach
ogłaszano, że pomieszczenie jest „klaszto-
rem",
do którego wzbraniano najsurowiej wstępu. Przy
drzwiach
umieszczano dzwonek i dzwoniono weń rano, na
posiłki,
i na „silentium". Rano wszyscy szli do kaplicy,
w
której jeden z uczestników odprawiał mszę. Po modlit-
wie
pito herbatę, a następnie raz i drugi wódkę. Potem po-
dawano
śniadanie, po którym raczono się winkiem. Praw-
dziwa
pijatyka rozpoczynała się dopiero po obiedzie i trwa-
ła
aż do kolacji. Po wieczerzy zalewano się trunkiem do
reszty,
po czym w stanie całkowitego zamroczenia padano1
na
przygotowaną słomę. Nazajutrz powtarzano wszystko
od
nowa. Zabawa taka trwała od trzech do pięciu, dni, po-
tem
Borejko odsyłał zakonników, obdarzywszy ich uprzed-
nio
odpowiednią jałmużną. Jeśli kasztelan nie miał okazji
do
pijatyki we własnym domu, to wychodził na rozstajne
drogi
i zasiadał w specjalnie zbudowanej dla niego ka-
pliczce.
Siedział tam z różańcem w ręku, mając pod bokiem
przygotowane
'ctt.^l hajduków kielichy i wino. Kiedy na
drodze
pojawiał się jakiś przechodzień, obojętnie czy
ksiądz,
braciszek,
kwestarz, szlachcic, mieszczanin, chłopek, Żyd,
dziad,
„zgoła — byle człowiek", Borejko zatrzymywał go
i
zmuszał do wychylenia kielicha. Po pierwszym następował
drugi
i trzeci. Podróżny musiał pić dopóty, dopóki „albo
z
nóg nie spadł, albo póki mu gardło nie puściło" ".
Nie
mniejszej sławy zażywał krajczy koronny Adam Ma-
łachowski.
Krajczy był interesującą postacią: zdolny dema-
gog,
potrafił zdobyć popularność wśród mas szlacheckich,
odgrywał
też dość dużą rolę w ówczesnym życiu politycz-
nym,
ponadto był zapobiegliwym gospodarzem i położył
podwaliny
pod magnacką fortunę swego rodu. Tutaj cho-
dzi
nam jednak wyłącznie o scharakteryzowanie go jako
„doskonałego"
opoja. Opierając się na informacjach Kito-
wicza,
choć nie wykluczone, że są one nieco przejaskrawio-
ne,
można twierdzić, iż Małachowski znajdował szczególną
przyjemność
w oglądaniu pijaństwa i pijanych. Goście kraj-
czego
zmuszani byli do pijaństwa, które nawet w rozpitej
64 Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 457.
za
Sasów Rzeczypospolitej uchodziło za niezwykle. Mała-
chowski
zmuszał ludzi do wlewania w siebie tak olbrzy-
mich
ilości trunków, że przerastało to możliwości przecięt-
nego
człowieka. Pijący mógł słaniać się na nogach, choro-
wać,
na klęczkach błagać o uniknięcie toastów — nic to,
musiał
pić dopóty, dopóki był choć odrobinę przytomny.
Krajczy
upijał nie tylko przybywającą do niego szlachtę,
lecz
również posłańców, czeladź, sługi. Jeżeli ktoś wysłał
do
Małachowskiego umyślnego z listem, to wkrótce musiał
wysyłać
drugiego, a nawet trzeciego, bo poprzedni, nieludz-
ko
upojeni, leżeli gdzieś pod płotem, „nie wiedząc o świe-
cie
— dopieroż o responsie". W Bako we j Górze,
rezydencji
Małachowskiego,
zdarzały się ponoć wypadki, że zapijano
ludzi
na śmierć. Nic więc dziwnego, że krajczy zdobył sobie
przydomek
„zabójcy ludzkiego zdrowia". Sława urządzanych
przez
niego pijatyk odstraszała i przerażała mniej na picie
odpornych,
przyciągała natomiast najtęższych opojów. Do
kraj
czego przybywali więc oficerowie, towarzystwo, każdy
„co
się beczki nie zląkł, nie tylko kielicha". W gronie ta-
kich
biboszy bawił się Małachowski najlepiej, całą swą in-
wencję
wytężając w kierunku urozmaicenia pijackich orgii.
Posiadał
on m. in. na swym dworze ogromny, półgarn-
cowy
kielich z napisem „corda fidelium". Kielicha tego uży-
wano
zwykle na uroczystych bankietach, ale jednocześnie
każdy,
kto zawitał po raz pierwszy w jego progi, musiał go
spełnić.
Podając kielich, uprzedzano przybyłego, że musi
wychylić
go do dna, i to duszkiem; w przypadku jeśli gość
nie
wypił wszystkiego, natychmiast mu dolewano. Oczywi-
ście
nie każdy mógł spełnić taki puchar, wtedy największą
uciechą
dla gospodarza było patrzeć, jak gość nieborak
wzbrania
się, błaga, by mu nie dolewano, a hajducy niby
kaci
zmuszają go do dalszego picia. Opowiadano jednak, że
znalazł
się człowiek, który nie tylko nie dał się spoić, ale po-
konał
w piciu krajczego. Był nim podobno kwestarz ber-
nardyński.
Kiedy przybył on do Małachowskiego, poczęsto-
wano
go najpierw śniadaniem, a następnie podano mu „cor-
da
fidelium", zaznaczając, że musi wychylić go
duszkiem.
„Bernardyn
na taką zapowiedź, udając wielkie w sobie
99
pomieszanie,
z przymusem wziął kielich w obie ręce, stry-
chem
nalany, toż zrobiwszy nad nim kilka jkrzyżów, ude-
rzywszy
się w piersi — jako człowiek przymuszony —
i
westchnąwszy do niebios, zaczął we czwał łykać, ale jak-
by
mu tchu brakło, odjął nagle kielich od ust, zostawiwszy
w
kielichu z półkwaterek wina. «Ho, ho, nie dopiłeś bra-
cie—
zaczął krajczy wołać — dolejcie mu, dolejcie!» Haj-
ducy
na rozkaz pański skoczyli do bernardyna z flaszami,
ten
zaś, dopijając z kielicha reszty, począł tam sam umy-
kać
po pokoju, pokazując kielich do reszty wypróżniony.
«Nic
to nie pomoże bracie (znowu krajczy), nie wypiłeś
duszkiem!
Złapcie go i nalejcie mu pełen». Złapano berna-
sia
i dolano w strych jak pierwszy, do tego uchwycono za
pas,
aby nie mógł uciekać. Osaczony bernardyn jak niedź-
wiedź
w kniei, odetchnąwszy kilka razy, począł doić dru-
gi
kielich wolniejszymi łykami i znowu trochy nie dopił.
Dalej
znowu krajczy: «Czy nie dopiłeś? dolejcie mu!» Ber-
nardyn
na kolana, w prośby na wszystkie względy. Ale
gdy
te nic nie pomogły, przyłożył się do trzeciego i wypił
w
tej mierze jak pierwsze dwa, żeby przyczyna do musu
nie
zginęła; krajczy kazał mu znowu nalać. I tak z owymi
grymasami
zmyślonymi wypił bernardyn sześć kielichów
wina,
jeden po drugim. Krajczy, jak z początku miał wielką
uciechę
z bernardyna, tak widząc dalej, że ani z nóg nie
spada,
ani cery nie mieni, poznał, że z niego żartuje, wpadł
w
pasyją, kazał go wypchnąć za drzwi. «A to filut jakiś,
a
wzdyćby on mnie całą piwnicę wypił! A to bernardyny
filuty,
z umysłu, na szyderstwo ze mnie takiego mi pijaka
z
końca świata wyszukanego przysłali*. Ochłonąwszy
z
pierwszej pasyi, kazał pójść za nim, obaczyć, co się z
nim
dzieje.
Doniesiono mu, że wsiadł na wóz dobrze, bez naj-
mniejszej
omyłki, i pojechał. Kazał krajczy skoczyć za nim
i
wrócić go, wysłał mu asygnacyją na kilka korcy zboża; ale
nie
chciał się z nim widzieć i zakazał żeby więcej nigdy
u
niego nie postał" 55.
63
Cytaty dotyczące pijaństw Małachowskiego podają
wg
Kitowicza,
Opis obyczajów..., s. 457—461,
100
Pewne
zwyczaje, nawyki, jeśli chodzi o pijaństwo, przej-
mowali
od szlachty mieszczanie, dorobkiewicze, ba, nawet
włóczędzy!
wędrowni dziadowie..Plebejusze nie pozostawali
też
w tyle w wynajdywaniu rozmaitych „okazyi". W ce-
chach
pito np. przy lada sposobności. Załatwienie jakiego-
kolwiek
interesu stanowiło pretekst do solennej pijatyki.
Plastyczny
opis pijaństwa mieszczan pozostawił w połowie
XVII
wieku Dambrowski. Między innymi tak on powiada:
„Są
kędy uczty, pokaż mi, kto trzeźwy do domu idzie; a co
gorsze!
Coby ludzie serdecznie za ten grzech żałować mieli,
to
się nim bezpiecznie przechwalają. Bo kiedy się naza-
jutrz
po upiciu zejdą, to jeden drugiego pyta, jakoby się
miał
po wczorajszym. Tam się sobie z pośmiechem spowia-
dają:
nie pomnę, prawi, jakom do domu przyszedł, siedzie-
liśmy
aż do białego dnia; nie wiem, co mam czynić, głowa
mię
boli; na jedne nie mogę pomyślić. Ali mu drugi abso-
łućyją
daje, mówiąc: Więc klin klinem wtrącić. To się wnet
z
sobą znowu zmówią, jeśli wczora dpbrze pili, to dziś jesz-
cze
lepiej — i tak ustawicznie" 58.
s
Również Trepka, jeśli tylko nie przekoloryzował, kiero-
wany
niechęcią do świata plebejskiego, nieraz pisał o „okrut-
nych
pijakach" miejskich, o urzędniku w Chęcinach po-
wiada
np., że „dostatni, tylko że pijaństwem wielkim ba-
wił
się" ".
Jakie
były i są społeczne skutki pijaństwa, ogólnie wia-
domo,
należałoby tu jednak pokrótce o nich przypomnieć.
Przede
wszystkim pijaństwo przyczyniało się do nadwerę-
żenia
zdrowia — prowadziło do ciężkich zatruć i schorzeń,
tym
bardziej że w ówczesnych czasach trunki podawano
często
w bardzo ku temu niesprzyjających okolicznościach.
Istniał
np. powszechny u „pospólstwa" zwyczaj, że położni-
56
Cyt. wgK. Kolbuszewski, Postyllografia polska XVI
i
XVII wieku, Kraków 1921, s. 223—224.
57
W. Nekanda Trepka, Liber genemtionis plebeano-
rurn
(Liber chamorum), wyd. W. Dworzaczek, J. Bartyś,
Z.
K u c h o w i c z, cz. I,
Wrocław 1963, s. 146, nr 471. (Dalej
cytuję:
Liber chamorum.)- ■. - . ■ . ,.
•„.- •..
łftt • ■
corn
podawano tzw. „trojankę", napój składający się z wód-
ki,
miodu, pieprzu i imbiru, ewentualnie inne trunki. Piwo,
a
nawet i wódkę podawano często małym dzieciom, a już
nagminnie
pojono wódką osłabionych chorobą rekonwa-
lescentów.
Trunkami nie gardziły także kobiety ciężarne
i
karmiące. Nic więc dziwnego, że nawet pośród stosunkowo
mało
pijących chłopów alkohol powodował ciężkie spusto-
szenia.
Już w dziełach ówczesnych spotykamy opinie, iż „pi-
jaństwo
[...] opilstwo, zapijanie się gęste, częste, długie go-
rących
trunków zażywanie [...] niezlicznych chorób i naj-
prędszej
śmierci jest przyczyną" 5S. Bardzo mocno podkre-
ślał
tę kwestię L. Perzyna, który źródło chorób trapiących
chłopów
upatrywał w nadużywaniu alkoholu. W tych cza-
sach
często można było spotkać się z upojeniem patologicz-
nym
(podczas którego dochodziło do awantur, bójek i za-
bójstw).
Pijaństwo powodowało, że wielu ludzi traciło ma-
jątki,
przepijało swe mienie, staczało się na dno nędzy. Zda-
rzały
się epilogi wstrząsające, tragiczne. Liber chamorum
podaje
np. taki fakt; „Lęnartowic, chłopski syn z Ciążenia
w
Wielgi Polszcze. Studiował w Krakowie, u Makro we j na
Kazimierzu
na Żydowskiej ulicy ustawnie na borg pijał, że
już
dwa tysiąca złotych tego borgu beło za wino, miód
i
gorzałkę. Pozwała go [Malerowa] do biskupa krakowskie-
go
i wsadzono go. Siedział w biskupim dworze przeciw
Franciszkanom
r. 1631. Dwa razy beł na się krwią napisane
zapisy
czartowi i o to skazał go ściąć p. Komoroski, pod-
starości
krakowski, circa 1631. Ścięt in Septembre w rynku
krakowskim"
59.
Pijaństwo
zaciążyło nad całą postawą wielu ówczesnych
ludzi.
Przyczyniło się do zawężenia kręgu zainteresowań
i
powstania zaniedbań w sferze zajęć intelektualnych oraz
położyło
swe piętno na całej ówczesnej, przede wszystkim
szlacheckiej,
obyczajowości.
Jeśli wczytać się w ówczesne pamiętniki i inne źródła,
58
Legowicz, Powinności gospodarzów wieyskich..., Wilno
1779,
s. 29.
w
Liber chamorum..., cz. I, s. 295, nr 1095.
102
J
przypatrzeć
się portretom Sarmatów i scenom rodzajowym
z
życia ówczesnej szlachty, to odsłania się szeroki obraz
wpływu
alkoholizmu na losy ówczesnych ludzi. Może naj-
plastyczniej
oddaje to twórczość malarska Aleksandra
Orłowskiego.
Wincenty Smokowski tak pisze o jego tzw.
typach
sarmackich: „[...] wypasłe potwory z wypukłymi
i
czerwonymi policzkami, z ogromnymi rubinowymi nosa-
mi,
na których porastają sine grzyby od pijaństwa, karki
fałdziste
jak u zwierząt, brzuchy jak beczki wydęte, z ku-
flami
w rękach [...] w postawach chwiejących się, na wpół
pijanych"
60.
Ten
wręcz patologiczny obraz pijaństwa nie może odno-
sić
się jednak do całego wieku XVIII, charakterystyczny on
jest
przede wszystkim dla czasów saskich. „Typy" malo-
wane
przez Orłowskiego przedstawiają już resztki wymie-
rającej
„rasy" dawnych opoi. Aczkolwiek globalne spożycie
alkoholu
w Polsce stanisławowskiej nie zmalało, to jednak
pijaństwo
nie miało już tego sprzyjającego klimatu obycza-
jowego
co dawniej. Uległ zmianie styl życia wśród warstw
wyższych,
które zaczęły szukać innych uciech i wrażeń.
Można
więc twierdzić, że w ostatnim ćwierćwieczu XVIII
wieku
nastąpił zmierzch kultywowanego niegdyś opilstwa.
Wiele
zdziałał tu osobisty przykład Stanisława Augusta,
który
wręcz brzydził się pijaństwem. Pijatyki stały się nie-
modne,
praktykowanie ich świadczyło o prymitywnych,
prowincjonalnych
gustach. Zmiany zachodzące w tej dzie-
dzinie
obyczajowości dostrzegali cudzoziemcy, Biester .np.
tak
pisał: „Dawniej żadnej sprawy nie załatwiono bez uczty
i
pijatyki. Zwyczaj ten jednak szybko zanika, ponieważ
król
i jego rodzina świecą przykładem wstrzemięźliwo-
ści"
«.
Jest znamienne, że najwybitniejsi, najsławniejsi ludzie
60
Cyt. wg T. M i k u 1 s k i, W kręgu oświeconych, Warsza-
wa
1960, s. 62.
01
J. li. Biester, Kilku listów o Pohice pisanych latem 1791
roku,
[w:] Polska stanisławowska w oczach
cudzoziemców...,
t.
II,
s.
229.
im
ostatniego
pokolenia wolnej Rzeczypospolitej — Tadeusz
Kościuszko,
Hugo Kołłątaj, Stanisław Staszic, Julian Ursyn
Niemcewicz
— żyli już w innym środowisku, w innym
klimacie
obyczajowym, dlatego też traktowali pijaństwo
jako
plagę i plamę na naszej przeszłości.
Na
zakończenie należy jeszcze powrócić do stwierdzenia,
że
spożywanie trunków wiązało się i oddziaływało na róż-
ne
strony ówczesnego życia obyczajowego. Bez alkoholu
nie
można było obyć się podczas uroczystości rodzinnych
i
wszelkich świąt. Spożywanie trunków wiązało się także
z
praktykowanymi wówczas obrzędami. Panował zwyczaj,
spotykany
m. in. w Polsce i w Niemczech, że w dniu
27
grudnia księża błogosławili w kościołach wino i oddając
je
w ręce wiernych mówili: „pij miłość św. Jana"62.
Wią-
zało
się to z legendą głoszącą, że św. Janowi Ewangeliście
podano
niegdyś do wypicia zatrute wino, z którego po prze-
żegnaniu
krzyżem świętym uciekł jadowity wąż.
Złożone
funkcje i rola, jaką trunek odgrywał w sferze
obyczajów,
inspirowały do szerokiej twórczości o charakte-
rze
bachicznym. Rozpowszechnione były szeroko bachiczne
pieśni,
przyśpiewki, kuranty, facecje, fraszki, anegdoty. Gu-
stowały
w nich wszystkie warstwy, stąd też autorzy ich
celowali
w różnych pomysłach. Spotykamy więc np. słyn-
ne
„poswarki gorzałki z tabaką", „do Bachusa
przemowy",
interesujące
i dowcipne teksty, przysłowia, koncepty. Jedna
z
fraszek mówi np. o tym, jak pijak się modli:
Hej, Boże mój, gdyby .
Morze się zamieniło w piwo, a my w ryby, ;,, .
O! Jakbyśmy rozkosznie używali sobie,
Tam żyli, tam skończyli i tam legli w grobie! M
W XVIII wieku znana była piosenka hulaków:
62
W. Badura, Błogosławieństwo wina w dzień św. Jana
Ewangelisty,
„Lud", t. IX,
1903,
s. 90.
«s
K. Zera,
Ze starych szpargałów, wyd. Z. G 1 o g e r, War-
szawa
1893, b.p.
" 104
Gdzie chautury, tam ja dziad, ' >f-* = *
Gdzie
wesele, tam ja swat,
„■
• "^:': '*- " A gdzie chrzciny, tam ja kum',:**;!;
\--—i±.
A
gdzie
piją, tam ja czum. . ;. r
^*
c Hej czum, czum, czum! .
...•<■■» '
Hej czum, czum! - '. '
But o but, noga o nogę,
Podkówkami krzeszę podłogę 64.
Krążyły
liczne anegdotki, np. o sławnych pijakach, m. in.
przytoczona
wyżej anegdota o bernardynie, który odrwił
Małachowskiego,
opowieści o jakimś okrutnym pijaku panu
Brzezińskim.
Opowiadano również o pijakach wojskowych
i
trybunalskich. Wśród mieszczan spotykało się podanie
0
notorycznym opoju burmistrzu Czeczocie, który po pijaty-
ce
nie mógł odróżnić wilka od strażnika i w rezultacie zo-
stał
pożarty przez bestię, która z miejskiego dygnitarza po-
zostawiła
tylko tkwiąee w butach nogi. Anegdotki tego ro-
dzaju
krążyły przede wszystkim wśród szlachty i miesz-
czan,
ale często przedostawały się do kół ludzi luźnych
1
środowisk chłopskich. Zdarzało się, że szlacheckich
czy
mieszczańskich
bohaterów przemieniano na chłopskich,
miejsce
sejmikowych czy trybunalskich opojów zajmowali
pijacy
z karczmy czy kiermaszu. Tego rodzaju twórczość
reprezentowała
nieraz wysoką wartość artystyczną. Jednym
z
najciekawszych utworów bachicznych jest napisany, co
prawda
dopiero w drugiej połowie XVIII wieku, przesławny
Kurdesz
nad kurdeszami Franciszka Bohomolca:
Każ przynieść wina, mój Grzegorzu miły,
Bodaj się troski nigdy nie śniły,
Niech
i Anulka tu zasiądzie z nami,
Kurdesz,
kurdesz nad kurdeszami! ■
Skoro się przytknie ręka do butelki,
Znika
natychmiast smutek serca wszelki,
Wołajmyż
tedy, dzwoniąc kieliszkami,
'
I : Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami!
Z,e r a, jw., b.p.
105
Niezłe
to wino, do ciebie mój Grzelu!
r
Cieszmy się, póki możem, przyjacielu,
Mech stąd ustąpi nudna myśl z troskami
Kurdesz,
kurdesz nad kurdeszami!
Patrzcie,
jak dzielny skutek tego wina:
Już
się me serce weselić poczyna,
Pod stół kieliszki — pijmy szklenieami,
Kurdesz,
kurdesz nad kurdeszami!
I
ty Anulko, połowico Grzela,
Bądź
uczestniczką naszego wesela,
Nie folguj sobie, chciej wypić z nami,
Kurdesz,
kurdesz nad kurdeszami!
Już
po butelce, niech tu stanie flasza,
Wiwat
ta cała kompanija nasza,
Wiwat z Maciusiem i z przyjacielami,
Kurdesz,
kurdesz nad kurdeszami!
Maciuś
jest partacz — pić nie lubi wina,
Myśli,
że jemu złotem jest dziewczyna,
Dajmuż mu pokój, pijmy sobie sami,
Kurdesz,
kurdesz nad kurdeszami!
Odnówmy
przodków ślady wiekopomne,
Precz
stąd śklenice, naczynia ułomne,
Po staroświecku pijmy pucharami!
Kurdesz,
kurdesz nad kurdeszami!
Już
też to, Grzelu, przewyższasz nas wiekiem,
A
wiesz,, że wino dla starych jest mlekiem,
Łyknij, a będziesz śpiewał z młodzikami,
Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami!65
Najlepsze
wino, najweselszą pieśń potrafiło zatruć i za-
głuszyć
cierpienie i choroba. Większość ludzi ówczesnych
czasów
upijała się od święta, ale chorowała, niestety, przez
liczne
dni powszednie. W związku z tym problemem trze-
ba
zmienić nastrój i ukazać czytelnikom smutniejsze, cza-
sem
wręcz odrażające obrazy.
•6 Cytuję tekst zamieszczony u M a g i e r a, jw., s. 189.
106
III
NIEZDROWIE A OBYCZAJE
Obyczaje
staropolskie kształtowały nie tylko warunki ma-
terialne,
struktura socjalna, różnorodne tradycje, lecz także
czynniki
i warunki biologiczne. Między stanem psychofi-
zycznym
człowieka a jego postępowaniem i zachowaniem
istnieje
bowiem silna, mało dotąd przez nas dostrzegana
więź.
W związku z tym należałoby omówić wpływ warun-
ków
biologicznych, przede wszystkim rozmaitych schorzeń,
na
postawy i postępowanie zarówno grup, jak i jednostek
w
czasach Baroku i Rokoka.
Wiadomo,
że już nasz wielki poeta Jan Kochanowski ce-
nił
wysoko zdrowie, dostrzegał bowiem, iż ma ono zasad-
niczy
wpływ na ludzkie nastroje i poczynania. Studiując
źródła
dotyczące życia codziennego ludzi XVII—XVIII wie-
ku,
m. in. poufną korespondencję, diariusze, pamiętniki, li-
teraturę
dewocyjną, a nawet literaturę piękną, uderza tro-
ska
ówczesnych o zdrowie, lęk przed chorobą, częste wresz-
cie
występowanie rozmaitych schorzeń stanowiących plagę
codziennego
życia. Zdrowie traktowano jako przysłowiowy
skarb,
przywiązywano do niego olbrzymią, bodaj większą
niż
dziś wagę. Słabość, często wprost bezbronność człowie-
ka
w walce z chorobą i przedwczesną śmiercią powodowały,
107
że
sposób życia i stosunki obyczajowe kształtowały się w du-
żej
mierze pod wpływem tych właśnie czynników. Inten-
syfikacja,
zahamowania, hedonizm i asceza, optymizm i pe-
symizm
— wszystkie te postawy miały związek z procesa-
mi
biologicznymi. Stan fizyczny jednostki umożliwiał lub
ograniczał,
a nieraz wręcz uniemożliwiał prowadzenie od-
powiedniego
trybu życia.
Ludzie
ówcześni zdawali sobie po części sprawę z tych
uwarunkowań,
dlatego też uważali, że posiadanie zdrowia
jest
podstawą wszelkiej działalności, jest punktem wyjścio-
wym
dla wszelkich planów życiowych. Krzysztof Opaliń-
ski,
magnat, pan krociowej fortuny, dosłownie drżał o swe
zdrowie,
stawiał je przed wszystkim, tak pisząc na ten te-
mat:
„Cieszę się z dobrego WMciów zdrowia, bo to u mnie
primo
loco i gdy je da P. Bóg dobre, da wszystko" ł. Scho-
rowany
Hugo Kołłątaj żalił się w 1792 roku: „Refleksyja,
że
człowiek nosi w sobie nieuchronną przyczynę częstych
chorób,
a zatem sam siebie rad nie rad musi rachować za
kalekę
w społeczności, odejmuje dobrą myśl i przekonywa,
że
samą ochotą i jakążkolwiek zdolnością nie może dokazy-
wać
wielkich rzeczy, kiedy zbywa na zdrowiu, które jest
najpierwszym
fundamentem działań ludzkości" 2.
Nie
miejsce tutaj, by dokładnie rozważać, jakie były
ówczesne
warunki zdrowotne i stan zdrowotny społeczeń-
stwa,
nadmienić tylko wypada, że zagrożenie zdrowia,
znacznie
większa niż dzisiaj ilość niebezpiecznych chorób
atakujących
człowieka, przedwczesna śmierć — wszystko
to
wynikało z kilku zasadniczych przyczyn. Główną rolę
odgrywały
niewątpliwie złe warunki bytowe i niewłaści-
we
odżywianie się — częste niedojadanie, wręcz głodowa-
nie
szerokich rzesz ludności, bądź przejadanie się, obżar-
stwo
warstw uprzywilejowanych. Zły stan higieny, zarów-
no
osobistej jak i mieszkań, niewłaściwy sposób przygoto-
1
K. O p a 1 i ń s k i, Listy... do brata Łukasza 1641—1653,
wyd.
R.
Pollak, Wrocław 1957, s. 185—186.
2
H. Kołłątaj, Listy..., t. I, wyd. L. Siemieński, Po-
znań
1872, s. 123—124.
- IÓ8
wywania
pożywienia powodował, iż ludność padała ofiarą
rozmaitych
zakażeń i zatruć. Olbrzymie ilości szczurów
i
insektów sprzyjały rozprzestrzenianiu się groźnych, cho-
rób
zakaźnych. Sytuację pogarszał jeszcze niehigieniczny
tryb
życia, m. in. nadużywanie napojów alkoholowych,
wpływających
na dziedziczne obciążenia.
Niski
poziom medycyny uniemożliwiał właściwą kontr-
akcję.
Człowiek w walce z chorobą znajdował się często
na
straconej pozycji, stosował wprawdzie paliatywy, ale nie
znając
źródła choroby i nie rozumiejąc istoty procesów cho-
robowych
nie miał na ogół szans na zwycięstwo.
Ponieważ
zalecane przez oficjalną medycynę metody nie
przynosiły
zwykle pożądanego skutku, szukano ratunku
w
lecznictwie ludowym (skutecznie zwalczającym wiele
schorzeń),
u znachorów i rozmaitych szarlatanów. Powszech^
nie
uciekano się do metod magicznych, szukano ratunku
w
religii, dewocji. Nękany różnorodnymi chorobami, za-
grożony
widmem przedwczesnej śmierci człowiek próbo-
wał
wszelkich dróg i metod, byle tylko ratować się i prze-
dłużyć
sobie życie.
Każdy
okreE dziejowy posiada własne, jeśli nie specyficz-
ne,
to w każdym razie najczęściej występujące,
najniebez-
pieczniejsze
schorzenia. Średniowiecze nie znało wielu cho-
rób,
które trapiły następne wieki, nękane było wszakże
epidemiami
i pandemiami, składało hekatomby ofiar dżu-
mie
i ospie, drżało przed nieuleczalnym trądem, masowo
truło
się sporyszem. Na czasy i obyczaje Odrodzenia rzucił
przemożny,
ponury cień przywleczony z Ameryki lues, cho-
roba,
która w XVI wieku stała się istnym przekleństwem
Europy.
Społeczeństwo
polskie XVII—XVIII wieku gnębił cały
łańcuch
chorób. Najgroźniejszymi były oczywiście choroby
zakaźne:
dżuma, ospa, dury, często goszcząca u nas zimni-
ca.
Dżuma, ospa i zimnica, jak również pewne postacie
durów
nękały ludność już od czasów średniowiecznych;
w
okresie panowania Stefana Batorego pojawił się wszakże
nadzwyczaj
groźny dur plamisty, choroba powiązana bez-
pośrednio
z niskim stanem higieny osobistej i publicznej.
Częste
głody, stłoczenie i zawszenie ludności, ciągłe wojny
stworzyły
podłoże do nasilenia się tej choroby w całej Euro-
pie
na przestrzeni XVII—XVIII wieku. W Polsce, podobnie
jak
wszędzie, tyfus plamisty atakował przede wszystkim
wojsko,
które rozprzestrzeniało go z kolei pośród ludności
cywilnej.
Epidemie tej choroby powodowały wysokie stra-
ty
i wywoływały paniczny łęk w całym kraju. Dur plami-
sty
srożył się m. in. w latach „potopu",
najprawdopodobniej
była
nim tzw. „gorączka węgierska", która zdziesiątkowała
wojska
polskie podczas kampanii węgierskiej 1683 r., ol-
brzymie
spustoszenie spowodowała epidemia w latach
1770—1771.
Występowały także epidemie o węższym zasię-
gu,
szczególnie niebezpieczne dla ubogich warstw ludności.
Tyfus
plamisty zwano wtedy najczęściej „zgniłą febrą z pe-
tociami",
czasem zaś tylko „fryzlami i petociami". Zagro-
żenie
stanowiła także gruźlica. Do połowy XVIII wieku nie
była
chorobą nagminną, w drugiej połowie tego stulecia
nastąpiło
wszakże nasilenie się zapadalności na to schorze-
nie,
atakujące wszystkie warstwy społeczne. Na przykład
w
Warszawie suchoty stanowiły, po ospie, chorobę powo-
dującą
największą śmiertelność już u schyłku XVIII wie-
ku.
Warstwy biedniejsze zapadały najczęściej na choroby
będące
wynikiem złego żywienia: szkorbut, krzywicę, cho-
roby
oczu, wole. Przekarmione, hołdujące obżarstwu warst-
wy
zamożne nękały przede wszystkim choroby przemiany
materii:
miażdżyca, kamica, schorzenia wątroby i podagra,
czyli
dna moczanowa. Niebezpieczne były choroby wene-
ryczne,
a szereg okoliczności powodowało, że szeroko roz-
powszechnione
były także choroby nerwowe i psychiczne,
m.
in. epilepsja czyli „wielka niemoc". Nagminnie spoty-
kało
się histerię, obok niej występowały inne liczne nerwi-
ce.
Nie ulega wątpliwości, że znaczną część
społeczeństwa
charakteryzowała
neurastenia, a nawet psychastenia. Na
tym
tle szerzyły się także choroby wyimaginowane,
urojone.
Hipochondrycy,
bądź ludzie cierpiący istotnie na jakieś scho-
rzenie,
ale bliżej im nie znane, uważali, że cierpią na koł-
tun,
na wapory, wmawiali sobie, że są opętani, oczarowani.
Na
podłożu tym krzewiła się wiara w uroki, zażegnywanie,
110
„zadawanie"
chorób, w niezliczone magiczne praktyki i roz-
maite
gusła. Stosowano chroniące od chorób pierścienie lub
bransolety,
używano cudownych, uniwersalnych leków,
„win
zdrowia", tajemniczych proszków.
W
związku z rozpowszechnieniem się pewnych chorób,
a
przy tym nieumiejętnym, często jeszcze pogarszającym
stan
chorego leczeniu, zmieniał się wygląd zewnętrzny lu-
dzi,
występowało trwałe kalectwo, zniekształcenia, rany,
wrzody,
zeszpecenia. Taka np. ospa, która stanowiła wte-
dy
chorobę powodującą bodaj największą śmiertelność,
po-
zostawiała
trwałe zeszpecenie, niszczyła najpierwsze pięk-
ności,
piętnowała zarówno biedaków, jak i koronowanych.
Kiła
powodowała, że niektórzy ludzie wyglądali jak mon-
stra,
pokrywały ich gnijące rany, ropiejące guzy. W pew-
nym
stadium tej choroby zaczynały występować inne odra-
żające
zmiany np, odpadały ludziom nosy.
Lafontaine
opisując szpital Św. Łazarza w Warszawie mó-
wił:
„Miałem sposobność widzieć po szpitalach w różnych
krajach
mnóstwo chorych wenerycznie, jednak w tak wy-
sokim
stopniu jak w Warszawie, w lazaracie u św. Łazarza,
gdzie
tylko sami weneryczni leczeni bywają, nie zdarzyło
mi
się zauważyć czegoś podobnego. Chorzy bez kości czasz-
kowych,
bez oczów, nosa, podniebienia, języczka, bez części
płciowych
zapełniają izby. Zdaje się jakoby choroba ta od
pierwiastkowego
nastania swojego w Europie nie graso-
wała
z większą wściekłością jak tu od owego czasu przez
parę
wieków" 3.
Szpital
Sw. Łazarza stanowił zakład specjalny, ale zże-
ranych
kiłą spotykało się także na co dzień, często byli to
ludzie
na eksponowanych stanowiskach państwowych i ko-
ścielnych.
W pamiętniku z XVII wieku czytamy np. o nie
mogącym
się wyleczyć biskupie Korycińskim, „co mu nos
wypadł"4.
W tym stanie odbywał on podobno poselstwa
8
Cyt. wg tłumaczenia J. Orkisz, Historia chorób wene-
rycznych
za czasów króla Stanisława, „Tygodnik Lekarski",
1862,
nr 49, s. 433.
4
S. Wierzbowski, Peregrynacja... Francyi..,, „Czas", D.-
datek
Miesięczny, t. IX,
1858,
s. 505. .- ____
tli
dyplomatyczne,
wizytował żeńskie klasztory! Lafontaine pi-
sze
o końcu XVIII wieku, że „niemasz kraju w Europie,
w
którym by spostrzegano więcej ludzi bez nosa jak tu-
taj"
5.
Jeżeli
chodzi o rozpowszechnioną wówczas podagrę, to
wiadomo,
że na chorych kończynach powstawały guzki dna-
we,
które nabrzmiewały, ropiały i nabierały ciemnej, sina-
wej
barwy. W związku z tym dłonie i stopy chorych przy-
pominały
czasem niekształtne, odrażające szpony. W pew-
nych
stadiach tej choroby pacjenci nie byli w stanie zakła-
dać
normalnego obuwia, nogi opatulali więc chustami, no-
sili
olbrzymich rozmiarów futrzane buty, co tworzyło wręcz
groteskowe
zestawienie z modnym np., opiętym strojem cu-
dzoziemskim.
Na
każdym kroku spotykało się skutki chorób skórnych.
Widoczne
zmiany powodował także grasujący u nas maso-
wo
szkorbut, czyli gnilec. W pewnych rejonach kraju lu-
dzie
masowo cierpieli na wole proste, a nawet na krety-
nizm,
stąd też spotykało się potworne karły ze zniekształ-
conymi
kończynami, zwisającymi gardłami, zeszpecone cha-
rakterystycznym
wytrzeszczeni oczu. Rozpowszechnienie się
rozmaitych
chorób gośćcowych powodowało, że spotykało
się
wiele ludzi kalekich, chodzących o laskach, kulach, nie
mogących
często w ogóle poruszać się o własnych siłach.
Było
znacznie więcej niż dzisiaj ślepców lub niedowidzą-
cych,
więcej głuchych, jąkających się, zezowatych. A psy-
chicznie
lub nerwowo chorzy znajdowali się w każdym
większym
zbiorowisku.
Ludzi
tych nieumieszczano jak dziś w szpitalach (ówcze-
sne
szpitale pełniły rolę przytułków) czy w sanatoriach,
nie
izolowano
od normalnego środowiska. Odwrotnie. Wśród
szerokich
kół ludności, szczególnie pośród ludzi tzw. mar-
ginesu
— włóczęgów, żebraków — istniała wręcz tendencja
do
demonstrowania swego kalectwa i skutków chorób. Za
wstydliwą
chorobę uważano tylko kiłę, innych chorób nie
ukrywano.
Istniał też zwyczaj plastycznego,
naturalistycz-
5 Cyt. wg Orkisz, jw., s. 432.
112
nego
wręcz opisywania stanów chorobowych, szczególnie
chorób
ludzi zajmujących najbardziej eksponowane stano-
wiska.
Opisy .takie spotykało się często w protokołach z sek-
cji.
.
Nagminność, a zarazem nieukrywanie schorzeń powodo-
wały,
że ludzie już od wczesnego dzieciństwa przyzwycza-
jali
się do widoku kalectwa, do brzydoty, nienormalności.
Tak
często spotykano się z patologią, że traktowano ją ja-
ko
zjawisko wręcz nieuniknione. Nie ulega wątpliwości,
że
przyczyniało
się to do zobojętnienia na tragedię ludzką,
pogłębiało
i tak już silnie występującą brutalność. Taki stan
rzeczy
komplikowała jeszcze nauka kościelna, która łago-
dziła
wprawdzie cierpienia, z drugiej jednak strony uważa-
ła
choroby nie tylko za dopust boży, lecz swego rodzaju
wyróżnienie,
traktowała bowiem ludzi cierpiących jako
szczególnie
bliskich Bogu. Głosiła m. in., iż „Pan Jezus
nauczał,
że kto chce pójść za nim do nieba, powinien cier-
pieć
choroby"6. Teorie te nie znajdowały szerszego uzna-
nia,
niemniej oddziaływały na ówczesne społeczeństwo.
Ludzie
zamożni, dbający o swój wygląd zewnętrzny, mie-
li
na sprawy kalectwa i deformacji często odmienny po-
gląd,
starali się więc zniekształcenia ukrywać. Szpetotę lub
kalectwo
miała maskować moda, dlatego też noszono peru-
ki,
gorsety, wysokie obcasy, czasem podwyższone tylko
u
krótszej nogi, kryzy, rękawiczki, salopy. Sztuczki te
wprawdzie
nie zawsze spełniały swe zadanie, ale choć po
części
maskowały ułomności. Biedniejszych nie stać było
na
tego rodzaju zabiegi, w rezultacie więc skutki chorób,
kalectwo
i zniekształcenia widywało się wśród nich na każ-
dym
nieomal kroku.
Spotykało
się także wiele osób noszących blizny po od-
niesionych
na wojnie czy w zwadach ranach. Niektóre
z
nich były straszliwie zeszpecone — bez nosów, z wybity-
mi
oczami itp. Podróżnik holenderski z końca XVII w. pi-
sał,
że u nas: „[...] biesiada kończy się często na kłótniach,
8M.
No w akowski, Kolęda duchowna parafianem od pa-
sterzów.,.,
Kalisz 1753,
s. 122.
8 — Obyczaje staropolskie H3
na
obcięciu uszów i nosów sżblami, im kto więcej ma
twarz
pokiereszowaną,
teru jest więcej poważanym i za mężniej-
szego
uchodzi"'. Widok większej ilości takich twarzy szo-
kował
jednak nawet ówczesnych. Wrażliwszych raziło
współbiesiadowanie
z tego rodzaju „kalikami". Mówi o tym
wiersz
pt. Kaliki:
U tego nos niecały, tu głowa przycięta,
A tu gęba w ośmioro zalątkami spięta. ,, •
Ten jednym okiem patrzy, ten zaś nie ma ucha.
Ten darmo palca nosi. Więc, do złego ducha,
Pójdźcie precz do szpitala z izby kalikowie,
Tam was niech baby karmią i chrami dziadowie;
A jeżeli u tego stołu chcecie jadać,
Miejcież, kto by was karmił, bo będziecie biadać8.
Wielu
ówczesnych ludzi nosiło też ślady piętnowania i in-
nych
kar, którymi ówczesne prawo szczodrze szafowało.
Wszystko
to nie mogło pozostać bez wpływu na psychikę
i
postawy ówczesnych ludzi.
Charakterystyczną
cechą rozpowszechnionych wówczas
chorób,
takich jak kamica, dna moczanowa, gościec zwy-
rodniający,
była ich wielka bolesność. Ataki, jakie powodo-
wały
te cierpienia, dosłownie ścinały z nóg. Chorzy dozna-
wali
straszliwych bólów, zmuszeni byli przebywać w fo-
telach
czy łóżkach i często na dłuższy czas byli "wytrącani
z
normalnego trybu życia. Chroniczność tych chorób powo-
dowała,
że z czasem ludzie stawali się całkowitymi kale-
kami.
Nie byli w stanie wykonać najprostszych czynności
i
zdani byli całkowicie na opiekę otoczenia. Stany
takie
przedstawiają
cząsto biografie magnatów. Ponury obraz wy-
niszczenia
organizmu, do jakiego przyczynił się syfilis i dna,
przedstawiał
sobą np. Radziwiłł „Sierotka". Ruchliwy
w
czasach młodości, uczestnik kampanii Batorego, piel-
|,| ^ » Obraz Polski pod koniec XVII wieku, wyd. X. Godebski,
' Lwów 1869, s. lft—11.
8
Postny obiad abo zabaweczka, wyd. J. Rostafiński,
Kraków
1911, s. 37—38.
114 ■■*-«
grzym
jerozolimski, z latami stał się dosłownie inwalidą.
Nie
był w stanie uczestniczyć w życiu publicznym, stan jego
zdrowia
był wręcz rozpaczliwy. W 1612 roku tak sam o so-
bie
pisał: „Słuch ten dawno już utraciłem, wzrok mi też
znacznie
ginie a nade wszystko pamięć, a nawet i mówię
z
wielką trudnością i ciężkością, że też ledwo mię
zrozumieć
czasem
mogą, i stałem się prawie półczłowiekiem, będąc
już'
inhabilis
nie tylko ad publices ale et privates actus" 9. By-
wali
panowie, którzy całe lata spędzali w krzesłach, na
piętra
trzeba było ich wnosić na specjalnych pasach. Zdol-
ny,
ambitny, urodziwy Władysław IV
z
latami stał się
uosobieniem
cierpienia. Nękała go kamica nerkowa, po-
dagra,
kiła. Monstrualna tusza i liczne choroby przyczyniły
się
do tego, że całe dnie i miesiące przepędzał w fotelu lub
w
łożu. Ciągle go tylko noszono, wynoszono, przewożono.
Częste,
bolesne ataki uniemożliwiały mu realizację politycz-
nych
i prywatnych celów. Ostatnie dziesięć lat życia Ja-
na
III, który z czasem chorobliwie się roztył i którego nę-
kały
rozliczne choroby przemiany materii, to jedno pasmo
cierpień.
Król ciągle radził się medyków, otaczał się zarów-
no
lekarzami, jak i szarlatanami. Pamiętnikarz Pukar tak
z
kolei powiada o Udalryku Radziwille: „Miał to być czło-
wiek
od głowy do stóp niedołężny, wielki jak słoń, ale na
słabych
nogach, męczony bowiem podagrą, życie w krze-
śle
przepędził" 10.
Takie
przypadki nie były bynajmniej sporadyczne. O cho-
robach
panów często donoszą materiały archiwalne oraz
inne
źródła. O cierpieniach anonimowych biedaków dziej o-
pisowie
w większości milczą. Wiadomo jednak coś na ten
temat
z innych źródeł, m. in. np. z ksiąg dewocyjnych, in-
formujących,
jak wiele chorych i kalek szukało pociechy
0
Archiwum Domu Radziwiłłów, [w:] Scriptores Rerum Polo-
■nicarum,
t. VII, Kraków 1885,
s. 54.
10
S. Buk ar, Pamiętniki, [w:] Biblioteka pamiętników i pod-
róży
po dawnej Polsce, t. V,
wyd.
J. I.
Kuszewski,
Drezno
1871,
s. 188.
115
i
uzdrowienia w miejscach cudami słynących, takich
jak
Częstochowa,
Gidle, Studzianna, Leżajsk.
Chroniczne,
bolesne schorzenia prowadziły często do za-
burzeń
nerwowych i psychicznych. Wiadomo bowiem, wy-
raźnie
stwierdza to medycyna, że w wielu chorobach prze-
wlekłych
zanika tzw. pozytywna uczuciowość witalna, cho-
rzy
w ogóle nie znają uczucia radości, ulegają zaś m. in.
nerwicom,
stanom lękowo-depresyjnym, rozdrażnieniu, ata-
kom
wściekłości itp. Zdarza się też, że popadają w
stany
długotrwałej
apatii, tzw. „ucieczki w siebie". O wszystkich
tych
objawach można wyraźnie wyczytać z biografii ma-
gnatów,
których toczyły bolesne, nieuleczalne choroby.
Istnieją
przesłanki, że inne schorzenia trapiły znów plebe-
juszy.
Nie mieli oni tylko warunków, by łagodzić swe cier-
pienia
wygodami, które stanowiły przywilej bogaczy. Zda-
je
się, że na tle omawianych schorzeń występowały także
dość
często spotykane wówczas samobójstwa, szczególnie
wśród
ludzi najbiedniejszych.
Masowe
występowanie u ówczesnych ludzi długotrwałych,
bolesnych
schorzeń rzutowało na różne dziedziny obyczajo-
wości.
Na przykład na typ rozrywek, jakim oddawali się
członkowie
warstw zamożnych. Nękani kamicami, gośćcem
zwyrodniającym
czy podagrą ludzie nie byli w stanie, a po-
nadto
obawiali się brać udział w zabawach i grach wyma-
gających
ruchu, wysiłku fizycznego. Dlatego też zarzucono
turnieje,
jazdę konną, trudniejsze łowy. Gustowano nato-
miast
w grach towarzyskich, w kartach — stąd tendencja
do
komfortu sypialń, karet, strojów. W stylu życia możno-
władztwa,
który naśladowały zresztą i inne warstwy, już
od
XVI wieku wytworzyła się tendencja do prowadzenia
jak
najwygodniejszego trybu życia, co wiodło nieraz do
pospolitego
lenistwa i gnuśności.
Taki
tryb życia przyczyniał się do powstawania nowych
chorób
i powikłań. Znakomity lekarz Odrodzenia Wojciech
Oczko,
omawiając niehigieniczny tryb życia ludzi zamoż-
nych,
już w XVI wieku pisał, że kto nie pracuje, a wiele
je
i pije, wiele sypia, staje się „leniwym, gnuśnym, pluga-
wym,
krostawym i bladym, jako wodą nalanym [...] brzu-
116
chem
jako kałduhem do wszystkich spraw sobie drogę za-
wali
[...] przez zdrowie złe, żywot krótki opłakiwać mu-
si"
u. W następnych wiekach zjawisko to uległo jeszcze po-
głębieniu.
Ówcześni ludzie, nękani chorobami i przedwcze-
snym
zniedołężnieniem, często musieli ograniczać swe ży-
ciowe
pragnienia do minimum, gdyż nie byli w stanie ich
zrealizować.
Stawali się oni często żałosnymi statystami,
wokół
których otoczenie prowadziło rozgrywki i intrygi.
Stanisław
August Poniatowski pisze np. o stosunkach pa-
nujących
w domu zamożnego starosty makowskiego: „Sta-
dy
starosta, dotknięty podagrą, nieruchomy, żył jeszcze po
to
tylko, aby pić; żona jego była przedmiotem najserdecz-
niejszych
zapałów pana Glinki, który sam będąc wdowcem,
spodziewał
się, że i ona wkrótce owdowieje; tymczasem zaś
umieścił
przy niej córkę swoją z pierwszego małżeństwa" ia.
Tak
więc starosta makowski topił swoją rozpacz w kie-
lichu,
a z kolei Udalryk Radziwiłł szukał ucieczki w litera-
turze
i rozmaitych „fantazyjach", u innych natomiast stany
chorobowe
przejawiały się w wybuchach gniewu, w ata-
kach
wściekłości, co szczególnemu nasileniu ulegało u jed-
nostek
psychastenicznych, psychopatycznych, cierpiących na
nerwice
i psychozy. Paranoja prowadziła prawdopodobnie
do
wytaczania procesów, które zdają się być przykładem
tzw.
obłędu pieniaczego, a uleganie psychozom do osławio-
nych
szaleństw pewnych magnatów, ofiarą których pada-
li
krewni, służba, poddani. Patologie stawały się też
często
podłożem
niektórych zjawisk traktowanych jako „nadprzy-
rodzone",
o czym szerzej na innym miejscu. Uogólniając,
można
twierdzić, że bolesność i nieuleczalność wielu cho-
rób
stanowiły źródło pesymizmu, tak typowego dla pew-
nych
kręgów kulturowych tamtych czasów, stąd też m. in.
spotęgowanie
się hołdowania idei Vanitss.
Tak
więc rozwijające się na podłożu antysanitarnych
wa-
runków
bytowych i typowych dla ówczesnych czasów sto-
11 W. Oczko, Przymiot..., Warszawa 1881, s. 29.
12
Król Stanisław August, Pamiętniki, t. I, oprać. W. K
o-
nopczyński,
Warszawa 1915, s. 64.
sunków
społecznych schorzenia wywierały ważki, bezpo-
średni
lub pośredni wpływ na życie obyczajowe. Stawały
sią
one czynnikiem hamującym lub przyspieszającym wy-
stępujące
tendencje, polaryzującym postawy, determinują-
cym
czasem losy i współżycie ludzi. Rzutowały też na styl
życia.
Z jednej strony uniemożliwiały wręcz korzystanie
z
wielu dziedzin życia, z drugiej zaś stawały się w pewnym
stopniu
dopingiem dla chwytania każdej radości, jaką niesie
chwila.
Znamienna jest informacja Krzysztofa Opalińskiego
o
niszczonym przez dnę i epilepsję, stojącym dosłownie nad
grobem
Jerzym Ossolińskim, który złamany widać widmem
przedwczesnej
śmierci pogrążył się w pijaństwie. „Kanclerz
haniebnie
deficit [marnieje], pije i we dnie i w nocy,
a
puchlina w nogach. Daj mu Boże pożyć według woli Swej
świętej"13.
A był to nie jakiś hulaka czy statysta, lecz
człowiek
zdyscyplinowany, którego postawa przez wiele lat
mogłaby
służyć jako wzór aktywnego, ambitnego życia.
Bolesność
i nieuleczalność wielu chorób, obawa przed
widmem
straszliwych epidemii i przed zarazą przyczyniła
się
do silnego oddziaływania na obyczajowość sfery religij-
nej
oraz umacniania się i urguntowywania światopoglądu
idealistycznego,
fideizmu, nawet dewocji i fanatyzmu. Nie-
bezpieczeństwo
przedwczesnej śmierci, z jakim ludzie spo-
tykali
się na co dzień, przyczyniało się do wzmożenia wia-
ry,
do oddawania się pokusie. Każdej bodaj fali epidemii
towarzyszył
wzrost nastrojów religijnych. Bezradność wobec
chorób
i cierpienia usposabiały do szukania ratunku i po-
mocy
nieba. Bogaci ludzie na intencję swego wyzdrowienia
czynili
zapisy i fundacje, pielgrzymowali do miejsc świę-
tych,
składali cenne vota przed cudownymi obrazami. Cho-
re
i słabowite dzieci oddawano pod opiekę świętych patro-
nów,
przeznaczając je czasem już w dzieciństwie do stanu
duchownego
i przystrajając w szaty zakonne.
Julian
Ursyn Niemcewicz wspomina, jak to w dzieciń-
stwie
zapadł na ospę: „Zachorowałem na ospę; nie znano
jeszcze
wtenczas szczepionej, mniej jeszcze krowiej. Ospa
18 Opaliński, jw., s. 457.
118
była
silną i niebezpieczną, trzymano mię w ciepłej nie-
zmiernie
komnacie, pamiętam, żem był w gorączce i gadał
od
rzeczy: przestraszeni dobrzy rodzice, prócz pomocy
p.
Miillera, lekarza [...] udali się do Szafarza życia i śmier-
ci,
do Boga, ofiarując mnie do cudownej Matki Boskiej
w
Wistyczach, szlubując votum i że jeśli ozdrowieją, rok
i
sześć niedziel chodzić będę w habicie dominikańskim.
Ozdrawiałem
za łaską bożą i wraz mnie obleczono w ha-
bit,
szkaplerz z kapturem, dano czarną myckę, i choć zra-
zu
dziobaty, dość ze mnie był rześki dominikanek. Czerwo-
ne
po ospie plamy udawały niby winnisty trąd definitor-
ski"
u. Inny pamiętnikarz powiada: „W dzieciństwie zdro-
wie
moje było słabe. Miłość ku mnie matki i przesąd skło-
niły
ją, że uczyniła ślub Bogu, iż od dzieciństwa w poświę-
conej
mu sukience wychowywany będę" 15.
Jest
znamienne, że dopiero w tym okresie pojawiły się
w
Polsce wyobrażenia śmierci triumfującej, korowody
śmierci,
alegorie wyobrażające znikomość ciała. Tego rodza-
ju
scenami przyozdabiano grobowce, kościoły, prywatne ka-
plice.
Wszystko to wywierało wpływ na charakter obcho-
dów
pogrzebowych oraz innych uroczystości. Masy ludowe,
jak
zresztą i inne koła, szczególnie gorliwie czciły rozmai-
tych
„świętych doktorów", tj. patronów chroniących
od
poszczególnych
chorób. Chorym magnatom heretykom wma-
wiano,
że tylko przejście na katolicyzm może spowodować
ich
uzdrowienie, chorych wielmoży katolickich sprowadza-
no
znów na drogę dewocji. Powstawały rozmaite zwyczaje
pątnicze,
noszono specjalne stroje, znaki, pojawiały się opi-
sy
podejmowanych dla poprawy zdrowia peregrynacji (choć-
by
najsłynniejsza „Sierotki" Radziwiłła). Dla uwolnienia
się
od choroby stosowano egzorcyzmy, odmawiano specjal-
ne
modlitwy, łykano poświęcone, zawierające stosowne na-
pisy
kartki.
14
J. U. Niemcewicz, Pamiętniki czasów moich, t. I, War-
szawa
1957, s. 40.
15
S. Staszic (?), Dziennik, t. I, wyd. A. K r a u s h a
r,
Warszawa
1903, s. 20.
11*
Przekonanie,
iż choroby są karą boską, lecz mogą być
także
sprowadzane przez działanie szatana, czarów, uroków,
czy
wreszcie, że powodować je może: niefortunna konste-
lacja
gwiazd, prowadziło do stosowania rozmaitych prak-
tyk
magicznych. Kalendarze i liczne zbiory „sekretów" aż
do
schyłku XVIII wieku szerzyły wiarę w zależność
stanów
chorobowych
od układu planet, zaćmień księżycowych itp.
Twierdzono
np., że „dla oziębłego promienia Saturna mno-
ży
się melancholia, smutek i choroby"16. Duńczewski
obwieszczał
w swym kalendarzu, że w danym miesiącu na-
stąpi
zaćmienie powodujące poważne choroby: „zapalenie
i
wrzody [...] gorączki i łożne i katarowe choroby" 17.
Ka-
lendarze
łączyły też chorobę z pewnymi snami, upatrując
w
nich tajemniczą siłę fatalistycznie ciążącą nad losem
czło-
wieka.
Sprzyjało
to działalności znachorów i czarownic, którzy
często
głosili wiarę w magiczne pochodzenie chorób, upa-
trując
źródło dolegliwości w czarach, urokach, demonach.
Znachorzy
i rozliczni guślarze bałamucili ludność teoriami
o
zmorach, upiorach, o „zadawaniu" rozmaitych
chorób,
szczególnie
osławionego kołtuna.
Kołtun,
zwany inaczej gwoździem, gośćcem lub z łacińska
„plica
polonica", powodował, że włosy na głowie, czasem
także
i na innych częściach ciała, nie myte i nie czesane,
zwijały
się, tworząc jakby wisiory, kołki lub nawet skręcały
się
tak, że tworzyły jakby czapę okrywającą głowę. Nazwa
kołtuna
pochodzi od kołysania, kołatania wiszących splotów.
„Płica"
jest łacińską nazwą kołtuna, znaczy tyle, co skrę-
coń.
W wiekach XVI—XVIII kołtun był chorobą powszech-
ną
w całej Europie, według pewnych poglądów pierwotną
swą
siedzibę miał w Niemczech, w Polsce występował czę-
sto,
szczególnie pośród chłopstwa i ubogiego mieszczaństwa.
Zasadniczą przyczyną powstawania kołtuna było nie-
J»
K. Helwing, Kalendarz uniwersalny na wszystkie la-
ta...,
1750, b.p.
17
S. Duńczewski, Kalendarz polski y ruski..., Zamość
1757,
b.p.
120
chlujstwo.
Włosy czesane rzadko, myto je zaś raz... na pół
roku,
brud powodował często podrażnienie skóry. Sprawę
pogarszał
fakt, że część ludności, zwłaszcza chłopi, nacie-
rali
powszechnie włosy tłuszczem, a w niektórych dzielni-
cach
kraju nawet latem nosili futrzane czapki. Wydawa-
łoby
się, że tak jawny dowód niedbalstwa łatwo można
było
usunąć przy pomocy nożyc lub mydła, ale w omawia-
nym
okresie zupełnie inaczej do tego podchodzono. Po-
czątkowo
traktowano kołtun jako talizman, który miał za-
bezpieczać
od chorób; szczególnie masowo zaczęto go za-
puszczać
w okresie rozpowszechnienia się kiły, tj. w końcu
XVI
wieku. Charakterystyczne, że w tym okresie „noszący
kołtun"
byli zazwyczaj chorzy wenerycznie. Od początku
XVII
wieku zaczęto jednak uważać kołtun za skutek ja-
kiejś
poważnej, tajemniczej choroby, która istnieje w orga-
nizmie,
a uzewnętrznia się przez zwijanie się włosów. Są-
dzono
zresztą, iż choroba nie tylko się w ten sposób uze-
wnętrznia,
lecz opuszczając organizm, traci swą siłę. Idąc
po
tej linii rozumowania dążono więc do „wywicia się cho-
roby"
i zalecano środki przyspieszające zlepianie się wło-
sów.
W tym celu zmywano np. włosy odwarem z ziół barsz-
czu,
babiego muru, barwinku czy łopianu. Ludzie chorzy,
którym
stosowane przez ówczesnych znachorów leki nie po-
magały
lub nie potrafili dostrzec właściwego źródła cho-
roby,
zwalali winę na kołtun. Najczęściej zapuszczali koł-
tun
ludzie cierpiący na choroby oczu, choroby weneryczne
oraz
różne trudne do wyleczenia choroby reumatyczne. Je-
żeli
więc nawet któryś z chorych odważył się kołtun zlikwi-
dować,
to oczywiście choroba nie ustępowała i dawała znać
o
sobie różnego rodzaju atakami i bólami. Uważano wów-
czas,
że kołtun „mści się" za obcięcie i czym prędzej na
no-
wo
go zapuszczano. Noszono kołtun najczęściej około roku,
lecz
także i dłużej, a bywało, że niekiedy i przez całe
życie.
Wierzono,
że „powstawanie" kołtuna ma swoje źródło.
w
czarach, że można go ..zadać". Zdarzały się więc
liczne
wypadki,
że próbowano przy pomocy guseł sprowadzić koł-
tun
na znienawidzonych panów, niedobrych sąsiadów czy
121
innych
nieprzyjaciół. Ponieważ uważano, iż kołtun jest cho-
robą
pochodzenia diabelskiego, często zapuszczano go „opę-
tanym".
Z kołtunem wiązało się wiele rozmaitych guseł, za-
mawiań,
przesądów. O tym, jakie bałamuctwa krążyły na
ten
temat, może świadczyć m. in. cytat z najgłośniejszego
w
XVIII wieku poradnika medycznego Compendium medi-
cum...:
„Rodzi się kołtun z różnych przyczyn, najprzód
z
czarów, jako bowiem insze choroby niezwyczajne z nich
pochodzą,
tak też i ta, o czym jest wiele przykładów. By-
wają
kołtuny i dziedziczne, to jest z rodziców na dzieci
spadające,
także przydają się i z zarazy jeden od drugie-
go
[...]. Są też niektóre wody takie [...], z których picia
kołtuny
na głowach wyrastają [...] baby ledwie nie w każ-
dej
chorobie, że z kołtuna pochodzi zapewne, twierdzą,
i
często się trafia, że je w ludzi wmawiają, dając na wy-
wicie
rozmaite zielska, głowę ustawnie płocząc, włosy wo-
skami
lepiąc i innych guseł dziwnych zażywając [...]. Koł-
tun
według różności przyczyn różny bywa, jeden
szkodliwy,
sprawujący
po kościach łupanie, ból głowy, w oczach za-
ćmienie,
potraw obrzydzenie [...]. Są też i takie, które le-
karstw
żadnych nie potrzebują [...]. Są takie, którym go-
rzałka
bardzo plaguje, inszym zaś wino albo miód, innym
pewne
potrawy szkodzą, osobliwie grube, smaczne zaś im
plagują
[...]. Wewnątrz kołtun zostający [...] wiele złego
przynosi,
to jest: łamanie po kościach, ślepotę, womity;
potraw
obrzydzenie, żył pokurczenie, guzy albo wrzody
w
ciele, gdy się zaś na wierzch wyda, nie tak szkodliwy jest
Jeżeli
go zaś kto lekkomyślnie urżnie, osobliwie taki, który
albo
z czarów, lub ex malignitate interna pochodzi, w cięż-
kie
choroby wprowadza, ani to jest bajka, wiele bowiem
przykładów
jest, że lekkomyślnie urżnięcie onego wielu
wprowadziło
w ślepotę, w ból głowy ustawiczny, wielką
chorobę,
w konwulsyjne a podczas i śmierć przyniesło" ".•
Przesądy
na temat kołtuna krzewiły się szczególnie po-
śród
nabiedniej szych, przede wszystkim wśród ludności
18
Compedium medicum auctum...,
Częstochowa 1789, s. 368—
374.
123
chłopskiej.
Spotykało się go wszakże także pośród miesz-
czan,
szlachty, a nawet u magnatów. Na podłożu panują-
cych
przesądów nawet ludzie noszący krótkie fryzury za-
puszczali
go celowo, wierząc iż w ten sposób pozbywają
się
materii chorobowej". Przesąd podtrzymywała ówczesna
medycyna,
do końca XVIII wieku głosząca teorie o nie-
uleczalnych
chorobach, w których swe źródło ma kołtun.
Leczeniem
tej choroby, prócz oficjalnie praktykujących me-
dyków
i znachorów, zajmowali się także zakonnicy za-
mieszkujący
w miejscowościach słynących z cudownych
obrazów.
Druki dewocyjne z tego okresu mówią o choro-
bach
„kołtunowych" i „cudownym" ich wyleczeniu. Nale-
ży
dodać, że w związku z tym w kościołach lub przed
wejściem
do nich składali obcięte kołtuny ci, którzy się
wyleczyli.
Wiara w kołtun stanowiła charakterystyczną ce-
chcę
obaczajowości polskiej tamtych czasów. Kołtuny za-
puszczano
także i w innych krajach, ale nigdzie tak ma-
sowo
nie występował on jak u nas, co pokreślali podróż-
nicy
cudzoziemscy. Wraxall np. notował: „W czasie mego
tutaj
pobytu zebrałem wiele informacji o kołtunie, choro-
bie
nie tylko samej w sobie wyjątkowej, ale i uznanej po-
wszechnie
za specyficzną dla tego kraju oraz prawie lub
w
ogóle nieuleczalnej. Nie trzeba chyba mówić, że siedli-
skiem
tej choroby są włosy, które plączą się na głowie
i
stopniowo tworzą zbitą masę, przypominającą rogóżkę.
Przez
kanaliki włosów przedostaje się na zewnątrz gnijąca
materia.
Widziałem kołtuny sterczące na głowie mb też zwi-
sające
z niej strąkami i trudno zaiste wyobrazić sobie coś
bardziej
odrażającego i wstrętnego. Próby zgolenia lub
ścięcia
części włosów prowadziły albo do ślepoty, albo do
jeszcze
fatalniej szych skutków — w każdym razie tak za-
pewniają
mnie ci, z którymi na ten temat rozmawiałem" 19.
Masowe
noszenie kołtuna, wiara w diabelskie pocho-
dzenie
tej choroby, mniemanie, że ma on swe źródło w cza-
rach,
łączyły się z różnymi dziedzinami życia obyczaj owe-
19
N. W. W r a x a 11, Wspomnienia
z Polski 1778, [w:] Polska
stanisławowska
w oczach cudzoziemców..., t. I, s. 546—547.
123
go.
Nagminne zapuszczanie kołtuna pogłębiało zobojętnie-
nie
ludzi na sprawy higieny, przyzwyczajało do widoku
zastraszająco
brudnych, odrażająco, cuchnących chorych. Na-
leży
sobie bowiem uprzytomnić, że kołtun był siedliskiem
insektów,
a noszący go stawali się roznosicielami rozmai-
tych
zarazków. Kołtun stanowił groźny oręż znachorów,
egzorcystów,
„cudotwórców" i innych szarlatanów bała-
mucących
ludność. Odgrywał On dużą rolę również w wy-
stąpieniach
antysemickich — głoszono np., że Żydzi roz-
powszechniają
go celowo w sprzedawanej przez siebie go-
rzałce.
U wielu chorych powstawał wręcz kompleks koł-
tuna,
rzutujący na różne dziedziny otaczającego ich życia.
Inną
wyimaginowaną chorobą były wapory. Przyczyna
tej
faktycznie nie istniejącej choroby była wielce prozaicz-
na.
Z powodu nadmiernego przejadania się ludzie zamożni
cierpieli
po prostu na dolegliwości żołądkowe, które po-
wodowały
bóle głowy i „złe humory". Na wapory w XVII
i
w początkach XVIII wieku cierpiały zarówno kobiety,
jak
i mężczyźni. Z czasem nazwą to zaczęto określać wszel-
kiego
rodzaju spazmy, omdlenia, dolegliwości nerwowe,
które
były typową przypadłością niewiast. Moda na tak po-
jęte
„wapory" przyszła do nas z Francji. Pod jej wpły-
wem
polskie damy, często wprost na zawołanie, dostawa-
ły
spazmów, omdlewały — mówiło się wtedy, że mają
wapory.
Stały się one arcymodną chorobą eleganckiego
świata
doby Rokoka. Historycy obyczajów uważają, iż
przez
długi czas wapory były świetną bronią w ręku kobiet,
które
je z powodzeniem wykorzystywały w celu realizacji
swoich
planów, zaspokojenia życzeń i kaprysów. Ta mod-
na
słabość interesowała nawet powagi medyczne. Oczy-
wiście
kobiety na wsi lub w miasteczkach nie mogły sobie
pozwolić,
by chorować na wapory. Tego rodzaju słabość
traktowano
w tych środowiskach jako zwykłe fanaberie
lub
kwalifikowano jako opętanie.
Wracając
do działalności znachorów i rozmaitych pseudo-
medyków
trzeba podkreślić, że z uprawianym przez nich
procederem,
jak to można prześledzić, m. in. na przykła-
dzie
kołtuna, łączyła się szeroko dziedzina zamawiań, zaklęć
m
i
rozmaitych praktyk magicznych. Należy dodać, że do nich
również
najczęściej udawano się po radę w intymnych
dziedzinach
życia— dostarczali środków zarówno na bez-
płodność,
jak i na spędzenie płodu, radzili, jak wzmocnić
męskość,
znali metody, jak uwieść upodobaną niewiastę.
Dostarczali
także porad w dziedzinie kosmetyki, znali spo-
soby
na farbowanie włosów, usuwanie piegów itp. Olej-
karze
węgierscy dostarczali m. in. mikstur mających do-
pomóc,
by wyjść za mąż lub ożenić się, utyć lub schudnąć.
Literatura
satyryczna przekazała nam taki wizerunek re-
klamującej
swe umiejętności znachorki:
Choroby
umiem leczyć, rozmaite członki,
Do
połogu rozumiem około szlachcianki.
Uroki
umiem ludziom rozmaite żegnać,
Diabłem
człeka opętać i zaś go odegnać [...],
Dziewki
umiem porządnie do młodzieńców zwodzić,
Uczynię,
co nie będzie nigdy dzieci rodzić.
Za
mąż nigdy nie pójdzie, której ja chcę zgoła,
Uczynię
to, a prędko, bo mam takie zioła.
v-
Komu kołnierz nie chce stać, wiem jak fortel na to [...] 20.
Znachorzy
byli więc nie tylko domorosłymi lekarzami,
lecz
także i powiernikami ówczesnych ludzi. Działalność
ich
była charakterystyczna dla obyczajów omawianego
okresu.
Niektórzy łączyli swoją praktykę z widowiskiem,
dostarczając
przy okazji swym pacjentom i rozrywki. Bur-
mistrz
żywiecki pozostawił plastyczny opis praktyk lekar-
skich
tych pseudodoktorów, które urozmaicano występa-
mi
sztukmistrzów, sztuczkami magicznymi, prezentacją
egzotycznych
zwierząt itd. Oddajmy mu głos:
„Tegoż
roku [1707] na jarmark żywiecki na niedzielę
pierwszą
po Wniebowzięciu Panny Mariej doktor z Śląska
do
Żywca przyjechał, przyniósłszy na wielbłądzie lekar-
stwa
swoje i obrazy uleczonych ludzi. Na rynku jawnie
swoje
umiejętności głosił i lekarstwa przez tłomacza pre-
20
Peregrynacja dziadowska, [w:] Literatura mieszczańska
w
Polsce od końca XVI do końca XVII wieku, t. II,
oprać.
K.
Budzyk,
Warszawa 1954, s. 265. .ii.iw.*-/...!/..-
125
zentowal,
przytym zęby bez boleści wielom wyrywał. Po-
czym
wielbłąda kazał przyprowadzić, z którymi sztuki róż-
ne
przed pospólstwem czynił. Także i żółwie żywe miał,
a
te ludziom pokazował. Czemu się pospólstwo dziwowało,
nie
widząc jeszcze wielbłąda i żółwi żywych i takiego
doktora"
".
A
zdarzali się medycy obdarzeni jeszcze większą inwen-
cją.
Komoniecki powiada, że innym razem, oczywiście znów
na
jarmark, przybył sławny doktor, prezentujący wymalo-
wane
sylwetki ludzi, których wyleczył z ciężkich kalectw,
świadczyły
o tym m. iń: „listy na pergaminach pod pieczę-
ciami.
Przytym i lekarstwa różne ludziom ogłaszał, a zwła-
szcza
srebrnik jerozolimski z mennice tej, za które Chry-
stusa
Pana żydzi kupili od Judasza, a z tego na wzór i po-
dobieństwo,
formę dał wyrobić i z cyny ponalewał podo-
bnych
z literami żydowskiemi [...]. A tych nie przedawał
samych,
tylko z lekarstwem na głowę, na zęby i morzysko
żywota
i glist, z kartą drukowaną, niemiecką przedając.
Ten
srebrnik cynowy ku temu przydawał, głosząc, że ten
srebrnik
ku lekarstwom przyłożony, a do trunku włożony
i
pity, efekt albo skutek sprawuje [...]. Przytym miał małpę
samicę,
którą w skrzynce woził i ludziom prezentował, róż-
ne
z niej czyniąc uciechy. Także miał jednego
konstarza
[sztukmistrza],
który na rękach i nogach w tył chodził
i
nogi podniółszy w górę, a głowę na dole mając, na rękach
po
teatronie biegał, wywracając się rozmaicie dla uciechy
ludzkiej.
Na ostatku po linie wśród rynku chodził i tań-
cował"
22.
Jak
już wspominałem, nad obyczajowością wieków XVII—
XVIII
zaciążyła szczególnie przywleczona do nas na przeło-
mie
XV—XVI
wieku z zachodu kiła, zwana „francuską cho-
robą",
inaczej „francą", a także dwie łagodniejsze
choroby
weneryczne
— rzeżączka i wrzód weneryczny. Najgroźniej-
sza
była oczywiście kiła. W XVII—XVIII wieku nie po-
21
A. Komoniecki, Dziejopis żywiecki, t. II,
wyd.
S.
Szczotka, Żywiec 1937, 1939, s. 24.
82
Komoniecki, i w., t. II,
s.
97—98. ^ -'i. ■ 4
126
wodowała
ona już takiej śmiertelności jak w wieku XVI,
przebieg
jej było nieco łagodniejszy, niemniej była chorobą
ciężką,
prowadzącą w późnym swoim stadium do odraża-
jących
zniekształceń. Rzuciła ona ponury cień na życie
miłosne.
Obawa przed zarażeniem się ciągle niepokoiła i po-
trafiła
zatruć najradośniejsze chwile. Literatura satyrycz-
na
wielekroć ostrzegała przed niedozwolonymi uciechami.
W
jednym z wierszy z XVIII wieku czytamy:
A często po dukatów i po czasu stracie,
Francy jaśnie wielmożnej dostaniesz w zapłacie2S.
W
innym znowu wierszu trzymany na surowej diecie
chory
rozpacza, że nie może cieszyć się wielkanocnym
jadłem:
[...]
Ja, chory z łaski kobiet, miasto jaj i szynki
Jem
proszki, chinę, konfekt, manny, kalabrynki.
Patrzę
z boku, gdy mi się kiełbasa nadyma,
Prosię
zęby wyszczerza i chrzan w pysku trzyma,
Chciałbym
kąsnąć przynajmniej przez drugie, przez trzecie,
Lecz
felczer grozi śmiercią, a miło żyć przecie.
Muszę
więc łykać ślinę, paść żądzę oczami.
Niech
bies porwie kobiety razem z felczerami!24
Najczęściej
zapadano na choroby weneryczne podczas
hulaszczych
zjazdów i eskapad. Znający kulisy tych spraw
Jędrzej
Kitowicz pisze, że w czasie tzw. Komisji Radom-
skiej
„Wenus jako faworytka Marsa nie zaniedbała do Ra-
domia
przysłać swojego fraucymeru z Warszawy i Lu-
blina
dla zabawy ognistych rycerzów, obdarzając ich ga-
lanteryjami
francuskimi" 25.
Rozprzestrzenienie
się tej choroby, przy nieodpowiednim
poziomie
leczenia powodowało, że nie wolne od niej były
zarówno
wielkie damy, szlachcianki, jak i nieraz nawet
chłopki.
Zapadali na nią ludzie różnej kondycji, wieku
23 Rkps AGAD, Arch. Publ. Potockich, nr 89, s. 15.
24
Cyt. wg Poezja polskiego Oświecenia. Antologia, oprać.
.1.
Kolt, Warszawa 1956, s. 222.
25
J. Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III,
oprać.
R. P o 11 a k, Wrocław 1951, s. 245.
127
i
profesji. Głównymi roznosicielami chorób wenerycznych,
obok
kobiet lekkich obyczajów, byli żołnierze oraz roz-
wiązłe
koła dworskie (stąd nazwa „dworska niemoc"). Cho-
roby
weneryczne stosunkowo najwięcej niszczyły arysto-
krację
oraz pewne koła wielkomiejskie. Szczególne ich na-
silenie
wystąpiło w drugiej połowie XVIII wieku. Można
było
skutki ich spotkać nie tylko na dworach w dużych
miastach,
ale i w pewnych rejonach wiejskich. L. Perzyna
pisał,
iż „Rekruci, ze wsiów do regimentów i pułków po
miastach
stojących oddawani, zachwyciwszy wprzód sami
tej
zarazy w miastach idąc za urlopami na wsie onęż roz-
noszą
z sobą, i nią włościanki zarażają"26. Julian
Ursyn
Niemcewicz
pisze, jak wielkim wstrząsem w jego domu
rodzinnym
było zetknięcie się z tą wstydliwą chorobą
w
najbliższym otoczeniu: „Wzięła była matka moja ze wsi
do
dworu piętnastoletnią, niepospolicie ładną dziewczynę,
imieniem
Marianna. Wkrótce i ją, i dyrektora mego Jasz-
czołda
ujrzeliśmy brzydkimi okrytych krostami [...] to była
weneryczna
choroba" 27. O szerokim rozpowszechnieniu się
w
tym czasie w Polsce kiły pisze także cytowany już La-
fontaine.
Zjawiska
tego nie należy jednak wyolbrzymiać. Choroby
weneryczne
były w Polsce mimo wszystko mniej rozpo-
wszechnione
niż w innych krajach Europy. (Świadczą o tym
badania
historyków medycyny, jak również autora tej książ-
ki,
opublikowane w pracach specjalistycznych.)
Choroby
weneryczne leczono rozmaitymi sposobami. Leki
roślinne
działały tylko objawowo, stosunkowo najskutecz-
niejsze
było leczenie rtęciowe, choć i w tym przypadku
wyleczenie
w sensie bakteriologicznym nie było możliwe.
Poza
tym nieumiejętne stosowanie rtęci groziło dodatkowy-
mi
powikłaniami i ciężkimi zatruciami. Kuracjami zajmo-
wali
się najczęściej rozmaici znachorzy i szarlatani. Częste
fiasko
niewłaściwie czy nieumiejętnie stosowanych metod
leczniczych
powodowało, iż uciekano się do magii lub sto-
sowano
zalecenia dziwaczne. Uważano np., że kiły można
26 L. Perzyna, Lekarz dla włościan..., Kalisz 1793, s. 319.
87 Niemcewicz, jw., t. I, s. 43.
128
KSIĘGI IIL ZIELNIKA,
D.SYMOSA SYRENIViA.
ModrzewowaGębka; Roz: 1
Agaricut.
go i.ir«;
b^rwy/ aĄti y mtuljtwji>j>.
ym bjjmie' n.'£ttJ>t«tyCjcś«Sidiiff4/
ot
bjbjKfisraotwlo: Za rylte o (5«b«:cgo
i
tcji/fómicA | (".unuc/ii m it\i b&U iwtn^JS
j}c$»K tofiJńM: |>.mit.: cf ragltł toscit y ealtf
o,
ttgcjeyf«Uft
y Utga. •m.;fu im p:}Obh> p^fłob
Uii«^nawd!toryth
& yś bń
;«.' 4 sw irttS
Mficyg-wf?*<>.'( i3»*-f?c* ifliaia wpŁot-cw..
11. Karta z dzieła Zielnik, Sz. Syreniusza, (Kraków) 1613
12. Święta Rodzina, obraz z kościoła w Studziannie, XVII wiek
13. Świata Rodzina, obraz z kościoła w Miedniewicach, XVII
wiek
14.
Cud w kościele, fragment fresku A. Radwańskiego z kościoła
w
Jędrzejowie, 1739 rok
i
15.
Obraz
Opieki Matki Boskiej z chorągwi Bractwa Różańcowe-
go
przy kościele Św. Stanisława w Sieradzu, XVIII wiek
16.
Dygnitarze kościelni, scena z sufitu kaplicy Bł. Wincentego z
kościoła w Ję-
drzejowie,
połowa XVIII wieku
17.
Ślub Ludwiki Marii z Władysławem IV
per
procuram, malarz nieznany. Z dzie-
ła:
Z. Libiszowska, Żona dwóch Wazów, Warszawa, 1963
18
Scena dewocyjna, fragment fresku A. Radwańskiego z
k
ścioła
w Jędrzejowie, 1739 rok
W
sic
pozbyć przez stosunek płciowy z dziewicą. Na rzeżącz-
k<S
Zalecano noszenie na krzyżu ołowianej blachy lub picie
koziego
mleka, w którym zanurzano rozpaloną stal. No-
szono
na szyi różne korzenie, zapuszczano też kołtun.
Przy
takich metodach leczniczych wiele osób chorowało
na
kiłę wrodzoną. Była ona wielokrotnie przyczyną nie-
donoszenia
płodu, a zmiany na tle kiły występowały już
u
niemowląt. Bywało jednak, że dzieci rodziły się pozor-
nie
zdrowe i dopiero z czasem rozwijały się u nich ciężkie
objawy
tej choroby, kończące się ślepotą, głuchotą, zabu-
rzeniami
w układzie nerwowym lub ogólnym niedorozwo-
jem
fizycznym i psychicznym, a nierzadko śmiercią.
Kiła,
a bodaj częściej jeszcze rzeżączka, jak również inne
schorzenia
i przewlekły alkoholizm stawały się przyczyną
bezpłodności.
Występowała ona także jako skutek stoso-
wania
środków poronnych i fatalnego stanu położnictwa.
Z
bezpłodnością można się było spotkać pośród
wszystkich
warstw,
najczęściej jednak wśród szlachty i możnowładz-
twa.
Przeglądając herbarze dostrzega się często wzmiankę:
,.zmarł
sterilis". Znamienne jest, że w tym czasie
wygasły,
przynajmniej
po mieczu, liczne sławne rody magnackie:
Ostrogskich,
Zborowskich, Górków, Kiszków, Tęczyńskich,
Zasławskich,
Wiśniowieckich, Sobieskich.
Na
bezpłodność stosowano rozmaite środki — ratowano
się
medykamentami, pito specjalne wywary, szukano też
ratunku
w „odczarowaniu", popadano w dewocję, odby-
wano
pielgrzymki, fundowano vota. Bezpłodność traktowa-
na
była przez ówczesnych ludzi jako wielkie nieszczęście,
jako
kara boża, szczególnie wtedy, kiedy chodziło o poli-
tykę
rodową, dynastyczną. Na ten temat Jan Andrzej
Morsztyn
napisał frywolny wiersz, w którym drwił z fiaska
starań
o uzyskanie potomstwa (zdaje się, że miał na myśli
kanclerza
Albrychta Radziwiłła):
NA NIEPŁODNEGO
Jużeś
i perły wyjadł, i apteki,
Żeby
przypisać dziecię do metryki.
Pijesz
dekokty i polewkę zdrową,
Nawiedzasz
z panią Gidle z Częstochową,
9 — Obyczaje staropolskie 129
" * I do Leżajska miewasz dróżki chyże, ' *"
•»™« r Radzięć z Leżajskiem sprzągni Święte Krzyże*8. -
Oczywiste
jest, że przy ówczesnym stopniu rozwoju me-
dycyny
większość chorób nie była uleczalna; jeśli dodamy
do
tego zły system żywienia i niski stan higieny, to prze-
ciętna
wieku, do jakiego ludzie dożywali, była niższa niż
dzisiaj.
Ludzie ówcześni żyli krócej, ale za to często bar-
dziej
intensywnie. Kilkunastoletnią młodzież uważano już
za
całkowicie dojrzałą. W tej sytuacji spotykało się
pary
małżeńskie
mające łącznie nie więcej jak 30—35 lat. Spo-
tykało
się wiele matek i ojców 14—15-letnich, a bardzo
często
trzydziestokilkuletnich dziadków. Wydaje się, że
pewna
popędliwość, gwałtowność cechująca ówczesne życie
obyczajowe
wynikała m. in. z faktu, że kształtowało się
ono
właśnie pod wpływem ludzi młodych, szukających bez-
troskiej
rozrywki, tracących łatwo umiar.
Wyjątkowo
silnie zaznaczyło się to w życiu możnowładz-
twa.
Większość magnatów, częściej niż przedstawicieli in-
nych
warstw, cechowało szybkie tempo życia. Zdarzało się,
że
w wieku około 12 lat zostawali oni posłami, kawalerami
orderów,
w wieku zaś lat 20 uzyskiwali zazwyczaj dygni-
tarstwa
prowincjonalne, krzesła senatorskie, buławy. Od
wczesnej
młodości tkwili w wirze spraw politycznych i am-
bicji
rodowych, w rezultacie czego szybko osiągali swe cele
życiowe.
Żyli tak intensywnie, że w wieku 30—40 lat czuli
się
już przesyceni, znużeni, zobojętniali. Alkohol, później
używki
kofeinowe oraz afrodyzjaki dostarczały podniet umo-
żliwiających
im korzystanie ze swoiście pojętej pełni życia.
Ten
niehigieniczny tryb życia, to sztuczne podtrzymywanie
sił
powodowało fatalne skutki. Organizmy ulegały wynisz-
czeniu,
szybko przychodziły choroby, które jakże często
wyłączały
z normalnego życia. Sprzyjało to stosowaniu
praktyk
magicznych, oddawaniu się dewocji. Podobne zja-
wiska,
choć w mniejszym nasileniu, występowały i w in-
nych
warstwach społecznych.
28
J. A. Morsztyn, Wybór poezji, oprać. J. Diirr-Dur-
s
k i, Warszawa 1949, s. 217.
>■ t
TV
KOŚCIÓŁ
A OBYCZAJOWOŚĆ
I.
Przy rozpatrywaniu obyczajów XVII—XVIII wieku ude-
rza
ich wielostronne powiązanie z życiem religijnym. Prze- __,
jawiało
się to zarówno w dążeniu do prowadzenia akcepto-
wanego
przez Kościół sposobu życia, jak również w nor- O
mach
obyczajowych i obowiązującej etyce.!W dobie kontr-
reformacji
wyjątkowo silnie zaznaczyła się chrystianizacja,
a
ściślej katolicyzacja dawnych zwyczajów, dążenie do stwo-
rzenia
płaszczyzny zgodnego z ideologią Kościoła współ-
życia.
Oddziaływanie tego rodzaju istniało oczywiście już
wcześniej.
Od momentu przyjęcia chrześcijaństwa rozpo-
częło
się wypieranie zwyczajów pogańskich i zastępowanie
ich
zwyczajami chrześcijańskimi, nadawanie dawnym tra-
dycjom
nowych form i znaczenia. Na przykład wprowa-
dzone
gdzieś w XIII—XIV wieku upowszechnienie obo-
wiązku
ślubu kościelnego nie przerwało ciągłości tradycji
obrzędu
weselnego, pozbawiło tylko ten obrzęd funkcji pra-
wnej.
Obyczaj czczenia rozmaitych dni roku gospodarcze-
go
połączono z konkretnymi świętami chrześcijańskimi itd.
Zmiany
te zachodziły jednak powoli, były często powierz-
chowne,
często uroczystości chrześcijańskie łączono z prak-
tykowaniem
pogańskich wprost jeszcze zwyczajów. Szczegól-
131
nie
silnie zaznaczało się to pośród oddalonych od większych
skupisk
i miejsc kultu szerokich środowisk plebejskich.
Wieś
i miasteczko przez długie wieki wiernie strzegły
swej
obyczajowości,
kierowały się własną etyką, nieufnie, a na-
wet
lekceważąco odnosiły się do narzucanych przez Kościół
norm.
Przyczyną tego była m. in. słaba znajomość
zasad
chrześcijańskich
oraz wątła więź między szerokimi masami
plebejskimi
a Kościołem. Przejawiało się to w opieszałości
w
wykonywaniu praktyk religijnych, w obojętności, z jaką
patrzono
na walące się krzyże i figury, w dosłownym lekce-
ważeniu,
a nawet wyśmiewaniu się z gróźb, jakie rzucali
księża.
Ta obojętność prowadziła często do profanacji, a na-
wet
do świętokradztwa. Jeszcze w XVII wieku zdarzały się
wypadki
bynajmniej nie sporadyczne, iż okradano kościoły,
rozbijano
skrzynki, w które składano ofiary, zabierano ukry-
te
w kościołach depozyty, rabowano vota. Chłopki nie krę-
powały
się nosić na sobie ozdoby, zdobiące poprzednio świę-
te
obrazy. Pewien ksiądz tak powiada o swej parafii: „Pu-
blikuję
saevilegos, którzy mi tak wiele razy kościół okra-
dali,
skrzynię złupali i skarbonę, nie przepuszczając i ko-
ścielnym
rzeczom, kiedy z obrazu Matki Boskiej różne in-
sygnia,
to jest korale, pierścienie srebrne skradli, które
rzeczy
potem poznawano na niewiastach" 1.
Szerokie
koła ludności słabo orientowały się zarówno
w
zasadach wiary, obrzędach, jak również w obowiązu-
jących
sakramentach. Wspomniany ksiądz pisze w sprawo-
zdaniu
pochodzącym jeszcze z 1720 roku: „Nastawszy do
kościoła
grodzieskiego zastałem ludzi tak bezbożnych jak
w
Sodomie i Gomorze, vix się tak wieś z nimi nie zapadła.
Nie
spowiadali się po lat dziesięciu, dwudziestu. O pacie-
rzu
trudno było pytać i o przykazaniu boskim, bo go nie
umieli
[...]. Naprzykrzałem się im, kiedy drugi dwadzie-
ścia
lat nie spowiadawszy się musiał się spowiadać i o si-
wym
włosie pacierza Bożego, przykazania uczyć się" -. Opi-
nia
ta nie jest odosobniona, liczne źródła wielekroć zale-
Rkps
AGAD, Ksiąga miejska Kalisza, Ks. 2, k. 399.
Ekps AGAD, Księga miejska Kalisza, Ks. 2, k. 400.
132
cają,
by wszczepiać poddanym podstawowe wiadomości
wiary,
nakłaniać ich do uczęszczania na nabożeństwa, przy-
ciągać
ku praktykom religijnym. W tej sytuacji przekształ-
cenie
obyczajów postanowiono rozpocząć od pogłębienia
wiary.
Władze kościelne i współdziałający z nimi świeccy
feudałowie
wydawali surowe rozporządzenia nakazujące pod
karą
chłosty i grzywny uczęszczanie do kościoła, przystę-
powanie
do spowiedzi, przestrzeganie sakramentów. Krną-
brnych
„grzeszników" srogo i publicznie karano, wpro-
wadzono
także terror psychiczny, straszono karą pośmiertną,
czyśćcem,
piekłem. Wszystko to łączono oczywiście z pers-
wazją,
przekonywaniem, katechizacją.
W
akcji tej olbrzymią rolę odegrały przeprowadzane,
szczególnie
w drugiej połowie XVII i w XVIII wieku, akcje
misyjne,
które przede wszystkim prowadziły zakony jezu-
itów,
pijarów i marianów. Księża i zakonnicy docierali na
zapadłe
wsie, starając się oddziaływać na ludność. Misje
te
często przypominały nawracanie dzikich. Dziej opis jezui-
tów
S. Załęski pisze: „Misje [...] trwały po kilka
tygodni,
rozpoczynały
się od katechizacji po chatach, polach, pastwi-
skach,
które misjonarz objeżdżał, ludzi zbierał, obłaskawiał
jak
zwierzątka; nierzadko bowiem, w górach zwłaszcza,
uciekali
przed nim, kryli się w starych pniach i jamach.
Rozpoczynał
od podrostków; tych wyuczył pacierza, pieśni
nabożnych,
katechizmu, one zaś pomagały mu uczyć dzieci,
młodzież
dorosłą, a czasem i starszych" 3.
Jednocześnie
tradycję religijną starano się przedstawiać
jak
najbardziej realistycznie, prosto, swojsko. Sceny bi-
blijne
i ewangeliczne aktualizowano przez wprowadzanie
do
nich postaci chłopów, pasterzy, Żydów, Cyganów, żoł-
nierzy.
Betlejem leżało gdzieś w Polsce, Jezus rodził się
w
chłopskiej zagrodzie, hołd nieśli mu swojscy pastuszko-
wie,
którzy składali mu takie specjały, jak np. pieczoną
wątrobę,
koguty, gomółki sera. W ten sposób umiejętnie
unaradawiano
kult. Znawca tych zagadnień Janusz Tazbir
3
S. Załęski, Jezuici w Polsce, t. III, cz. II,
Lwów
1902,
s.
910.
133
pisze:
,.Scenom z życia Chrystusa, postaciom z jasełek
i
szopek nadawano koloryt lokalny, oparty przeważnie na
folklorze.
Szczególnie wiejskie kościoły były wyposażone
rękoma
miejscowych artystów; oni to malowali obrazy,
rzeźbili
świątki, przyozdabiali wnętrze polichromią. Magnat
oglądał
na ołtarzach świętych w otoczeniu osób, którym na-
dawano
rysy fundatorów kościoła i jego rodziny. Poddany
mógł
się modlić do własnego patrona, rolnika z Madrytu
św.
Izydora, ubieranego zależnie od okolicy w strój góral-
ski,
krakowski lub mazurski. Chłop widział w postaci Chry-
stusa
Frasobliwego z jednej strony Boga, który wędrując
po
świecie zatrzymał się w Polsce i rozmyśla nad niedolą
miejscowego
ludu, z drugiej zaś samego siebie, a więc wie-
śniaka
będącego dzięki ciężkiej pracy, pokorze i modlitwie
na
najlepszej drodze do pośmiertnego triumfu nad krzyw-
dzicielami"
4.
Także
postacie Matki Boskiej, Jezusa i świętych przed-
stawiano
jak najbardziej swojsko. Protestanci polscy począt-
ku
XVII wieku ze zgrozą stwierdzali np., że podczas procesji
ku
czci Matki Boskiej wizerunki jej, które noszono, przy-
pominały
oblicza pogańskich bogiń. W czasie procesji w Kra-
kowie
wizerunek Marii przybrany był według obowiązu-
jących
reguł mieszczańskiej mody. Madonna miała na sobie
m.
in. podbity futerkiem płaszczyk, krezy, warkocze, wie-
niec,
bransolety, „chędogie" trzewiczki. Piastowane przez
nią
dzieciątko trzymało pomarańczę w ręku. Ksiądz ewan-
gelicki
oburzał się, iż przed taką postacią ..trąbiono w sza-
łamaje,
grano i na kolana klękano"5. Te zwyczaje prze-
trwały
do końca XVIII wieku. Pamiętnikarz Wodzicki wspo-
mina:
„Pamiętam jeszcze jak od Karmelitów na Piasku, na
kilka
dni przed Zwiastowaniem, przynoszono posąg N. Pan-
ny
do guwernantki naszej pani Camelin i
tarn perukarz
4
J. T a z b i r, Znaczenie XVII wieku w procesie unarodowie-
nia
polskiego katolicyzmu, [w:] Pamiętnik X
Powszechnego
Zjazdu
Historyków Polskich w Lublinie, Referaty I, Warsza-
wa
1968, s. 222.
5
Cyt. wg K. Kolbuszewski, Postyllograjia polska XVI
i
XVII wieku, Kraków 1921, s. 199—200.
134
przychodził
trefić jej włosy, a pani Camelin ubierała ją
od
stóp do głów, co nas dzieci niezmiernie bawiło" 9.
Wiara
w takim wydaniu daleka więc była od abstrak-
cyjnych
pojęć, intelektualnych dociekań, rozterek ducho-
wych
— zjawisk tak typowych dla czasów reformacji. Opie-
rała
się ona przede wszystkim na uczuciu i wyobraźni, na
czynniku
emocjonalnym. Pisarze kościelni w obawie przed
podejmowaniem
samodzielnych studiów religijnych przez
świeckich,
a częściej chyba ze względu na niechęć społe-
czeństwa
do spekulacji myślowych, zalecali postawę wy-
rażającą
się w formule: „wierz, nie szperaj". Od przeło-
mu
XVI—XVII wieku katolicyzm polski stał konsekwen-
tnie
na stanowisku, iż kwestie teologiczne i dogmatyczne
wykraczają
poza kompetencje osób świeckich. Biskup Wit-
wicki
tak na ten temat pisał: „Syn Boży kazał się stać
każdemu
jako dziecięciu, żeby zbawienie otrzymać. Na cóż?
Na
to, żeby wszystko wierzyć, co do wierzenia Bóg podat;
tak
jako dzieci nie dysputują z ojcem czy matką, ale wie-
rzą
zaraz. Miejże się tedy katoliku za uczonego i mądrego
w
światowych naukach, miej za olbrzyma w doświadczeniu
wojennym
albo politycznym, miej za atlanta, na którym
świat
polega w radzie i perswazyi, ale w rzeczach do wiary
S.
należących, bądź jak dziecię [...]. Mów z Pawłem S.
do
heretyków
i schizmatyków: wyście znakomici w dysputach,
a
my jesteśmy mali w prostocie, wy mądrzy w dyskursach,
a
my głupi dla Chrystusa" 7. Ksiądz Gruszczyński w Eko-
nomii
dobrych obyczajów głosił: „Tajemnic Wiary
Świętej
Chrześcijańskiej
nie pojmuj, żebyś wierzył, ale wierz je,
żebyś
pojął. Cuda Boskie mają być uważane, nie roztrzą-
sane,
uznawane, nie posądzane [...]. Wiara woli wierzącego
nie
będzie miała zasługi, jeżeli z rozumu będzie miała
do-
świadczenie"
8.
6
S. Wodzicki, Wspomnienia z przeszłości od r. 1768 do
r.
1840, „Czas" [krakowski], 1873, nr 68, s. 2.
7S.
Witwicki, Obraz prawdziwego chrześcijanina..., Kra-
ków
1751, s. 49—50.
8
W. Gruszczyński,
Ekonomia dobrych obyczajów..., Ber-
dyczów
1777, s. 7, 17.
135 --. ■
Poglądy
takie dominowały w tym okresie, a z czasem
zaczęto
je uważać za jak najbardziej słuszne i oczywiste.
Kształtowało
to rodzaj pobożności, który cudzoziemcy uwa-
żali
za prymitywny, pozbawiony głębszej treści. Zastrzeże-
nia
te podnoszono aż po schyłek XVIII wieku. Bynajmniej
nie
tendencyjny Schulz notował: „Uczą pospolicie mecha-
nicznego
odprawowywania ceremonii katolickich, słuchania
mszy
świętej, różańców, pieśni itp., nie przywiązując do
nich
myśli. Wiadomo, iż katolicy zwyczaj mają tego tylko
za
prawowiernego i dobrego chrześcijanina poczytywać, któ-
ry
zwyczaje powszechne, modlitwy pilno i spokojnie po-
wtarza,
a potępiać tych, co przy modlitwie myślą, mają
wątpliwości,
chcą ich rozwiązania. Taki już jest w mocy
diabelskiej
i bliskim bezpośredniej zguby. Te prawidła,
tak
ciężkie dla rozumu, podobają się i przypadają do
smaku
włościanom
w Polsce, pospolitemu mieszczaństwu, niższej
szlachcie,
która z większym światem nie ma stosunków,
w
tych klasach panuje dotąd pod pozorem religii jak naj-
opłakańsza
ciemnota"'.
Dominowanie
zewnętrznej, manifestacyjnej pobożności
nad
praktykowaniem cnót ewangelicznych czy wcielaniem
w
pełni w życie zasad etycznych nie mogły przesłonić faktu,
że
ówczesna wiara charakteryzowała się głęboką, bezgra-
niczną
ufnością, wynikającą z przekonania o wpływie świa-
ta
nadprzyrodzonego na losy ludzkie. Tak głębokiej wiary
nie
spotykało się u nas chyba w żadnym innym okresie
dziejowym.
Stanowiła ona podłoże, na którym powstawały
liczne
zjawiska obyczajowe, zwyczaje i rodzime kulty. Ko-
ściół
dążył do tego, by miały one zdecydowanie katolicki
charakter,
dlatego też zręcznie podstawiał nowe treści pod
stare
formy. Kapitalne znaczenie miało w tym przypadku
rozpowszechnienie
się kultu świętych. Nie ulega wątpli-
wości,
że czczono ich w miejsce dawnych bóstw domowych,
rodzinnych,
opiekuńczych. Czuwali oni nad pożyciem ro-
0
F. 3 c h u 1 z. Podróże Inflantczyka ~ Rygi do Warszawy
i
po Polsce w Lutach 1791—1793, oprać. W. Zawadzki, War-
szawa
1956, s. 292. ■
■ ■» i — vj
136
dzinnym.
chronili zdrowie, nieśli pomoc. radę. Można śmiało
powiedzieć,
że w pewnej mierze ówczesne życie obyczajo-
we
kształtowało się właśnie pod wpływem ich kultu.
Każdy
prawie zawód miał swojego patrona; cechy od-
prawiały
nabożeństwa ku ich czci, stawiano im ołtarze,
sprawiano
chorągwie. Tak więc patronem cieśli był św. Jó-
zef,
szewców św. Kryspin, flisaków i górników św. Bar-
bara,
pasterzy św. Mikołaj, rolników św. Izydor, lekarzy,
aptekarzy
i cyrulików św. Kosma i Damian, prawników
św.
Iwon, muzyków św. Cecylia, żołnierzy św. Jerzy, stu-
dentów
św. Grzegorz.
Szczególną
czcią cieszyli się wspomniani w poprzednim
rozdziale
„święci doktorzy". Było ich wielu, sprawowali
opiekę
nad ogólnym stanem ludzkiego zdrowia oraz poma-
gali
w poszczególnych dolegliwościach. Od niosącego zagła-
dę
powietrza, czyli chorób zakaźnych, chronili „wspomo-
życiele
i obrońcy przed zarazą": św. Roch, św. Sebastian,
św.
Rozalia. Szczególnie szerzył się kult św. Rocha, któ-
remu
poświęcano wiele kościołów, kaplic, wznoszono jego
figury,
śpiewano doń pieśni i odmawiano litanie. Dotknię-
tych
epilepsją ratował św. Walenty (stąd padaczkę zwano
chorobą
św. Walentego). Cierpiącym na pląsawicę niósł ra-
tunek
św. Wit. Opiekunem opętanych był św. Cyriak.
W
rozmaitych dolegliwościach przejawiających się bólami
głowy
pomagała św. Anastazja, od „bólu gardła" ratował
św.
Błażej, nękanym bólami zębów niosła ulgę i pomoc
św.
Apolonia, chorym na oczy pomagała św. Otylia, chorzy
na
wątrobę wznosili modły do św. Erazma. Za patronkę
rodzących
kobiet uważana była św. Małgorzata, „patrona-
mi
od chorób" byli też czasem inni święci, m. in. św.
Win-
centy,
św. Marcin, św. Wawrzyniec.
Święci
wspomagali także w innych nieszczęściach, chro-
nili
przed najróżniejszymi plagami i przykrymi przygo-
dami.
Niektórzy z nich byli orędownikami i opiekunami
w
kilku dziedzinach. Tak więc przed pożarem chronili
św.
Agata, św. Florian i św. Wawrzyniec (obrazy tych świę-
tych
wystawiano w czasie pożaru). Święci ci, jak również
i
św. Barbara, bronili przed burzą i piorunami. Sw. Dio-
137
nizy
chronił przed plagą myszy i szczurów, od wielkich
mrozów
strzegł św. Marcin, pomagał odnaleźć zgubę i bro-
nił
od złodziei św. Antoni. W przypadku powodzi ucie-
kano
się do św. Jana Nepomucena (bronił on także dobrej
sławy).
Podróżnymi opiekował się św. Krzysztof, patronem
urodzaju
był św. Jacek. Utrzymywał się także kult trady-
cyjnych
patronów Polski — św. Stanisława i św. Wojcie-
cha
— których grono powiększył kanonizowany w tym
czasie
św. Stanisław Kostka.
Ludziom
Baroku to jednak nie wystarczało, zaczęto wy-
szukiwać
i wprowadzać kult rozmaitych narodowych świę-
tych
i świątobliwych, których liczyć w tym czasie można
było
dosłownie na setki. Jeszcze w roku 1767 ks. Florian
Jaroszewicz
wydał obszerne dzieło pt. Matka świętych
Polska
albo żywoty świętych, błogosławionych, wielebnych,
świątobliwych
Polaków i Polek wszelkiego stanu i kondy-
cyi.
Był to niewiarygodnie bogaty zbiór świętych polskich.
Każdy
dzień roku miał swego patrona. Autor, dostarczając
przebogatego
materiału do dziejów ówczesnych obyczajów,
wzniósł
równocześnie pomnik megalomanii. W jego pojęciu
Polska
była krajem dostarczającym wyjątkowo wielkiej ilo-
ści
patronów. Wszelkie niezwykłe historie, wymyślna de-
wocja,
całkowicie prywatne i niemożliwe do skontrolowania
przeżycia
były według niego znamieniem świętości. Trze-
ba
tu wspomnieć, że Jaroszewicz nie był oryginalny w swo-
im
dziele, zebrał bowiem materiał, który krążył w wersji
ustnej
od dziesiątków lat. W galerii przedstawionych przez
niego
postaci prócz niezliczonych świętych spotykamy m. in.
książęta
i królów polskich: Mieszka I, Bolesława Chrobrego,
Bolesława
Śmiałego, Zygmunta Starego, Zygmunta III. Za
świątobliwych
uznawał także mniej czy więcej znanych,
nie
zawsze z ascezy słynących magnatów, księży, zakon-
ników.
Ze zdumieniem czytamy u Jaroszewicza m. in. Ży-
wot
świątobliwych Stanisława i Mikołaja Potockich. Cho-
dzi
tu bowiem ni mniej ni więcej tylko o głośnych ze sro-
gości
i alkoholowo-seksualnych nadużyć słynących hetma-
nów,
o których już na kartach tej książki wspominałem.
Ten
niebiański awans Potockich miał uzasadniać ich na-
138
bożność
i niechęć do innowierców. O Mikołaju czytamy:
„Na
chwałę niebieską pracował. Był to albowiem pan
0
wiarę katolicką gorliwy, skąd z heretykami nie
chciał
mieć
żadnej poufałości, żadnego przy dworze swoim
nie
trzymał,
żadnemu dać promocji nie chciał. Co dzień mszy
św.
nabożnie słuchał. Każde święto Matki Boskiej spowie-
dzią
i komunią św. uczcił" 10. Było to klasyczne pomylenie
pojęć,
stworzenie modelu świątobliwości, od którego od-
cinał
się dawny Rzym i dystansuje się dzisiejszy katoli-
cyzm.
Wzór ten wzbudził jednak uznanie, a nawet zachwyt
w
pewnych kołach wiernych. Świętych można było sobie
wybierać,
osiągnięcie świątobliwości okazało się bynajmniej
nie
takie trudne, jakby to wynikało z głoszonych do nie-
dawna
zasad.
Prócz
tych dość dyskusyjnych prób otaczania osób na to
nie
zasługujących nimbem świętości, coraz szersze kręgi
zataczał
kult maryjny. W 1656 roku Matkę Boską ogło-
szono
uroczyście Ilrólową Korony Polskiej, od tego też
czasu
fundowano na Jej cześć olbrzymią ilość figur, kaplic
1 kościołów.
Kult
świętych i Matki Boskiej przesłonił nieco kult i tak
zresztą
trudnej do pojęcia Trójcy Świętej oraz postać Je-
dynego
Boga, Ludzie woleli zwracać się z modlitwami do
bliższych
sobie patronów, którzy za życia doczesnego wy-
konywali
określony zawód, a prócz cnót, z których sły-
nęli,
mieli i swoje wady. Z tym ponad miarę rozwiniętym
kultem
świętych łączył się ściśle iście średniowieczny kult
ich
relikwii. Obfitość szczątków świętych patronów, jaką
się
ówcześnie w Polsce spotykało, była doprawdy zadzi-
wiająca;
mogło się wydawać, że niebo szczególnie upodo-
bało
sobie nasz kraj, by go obdarzyć rozmaitymi święto-
ściami.
Sami tylko dominikanie krakowscy szczycili się po-
siadaniem
m. in. cząstki z Krzyża Świętego, trzech cierni
z
korony Chrystusowej, ziemi nasiąkłej Jego krwią, cząstki
gąbki,
którą przemywano Mu usta, cząstki słupa, przy
w
F. .1 a r os ze wicz, Matka świętych Polska...,
Kraków
1767,
s. 126.
139
którym
był biczowany, skrawka purpury, w jaką przy-
brano
Go na drwiny u Heroda, kamienia z góry Oliwnej,
mleka
z piersi Bogarodzicy, ziemi z miejsca, na którym
została
niepokalanie poczęta itp. W kościele Wniebowzięcia
znajdowała
się głowa św. Rozyny oraz czaszka jednej
z
11 000 dziewic. Kościół św. Małgorzaty chlubił się
po-
siadaniem
czaszki św. Ambrożego, św. Rocha, i św. Kon-
stantego.
Podobne
skarby znajdowały się w posiadaniu kościołów
innych
miast i wsi. Jedną z najczęściej spotykanych relikwii
była
cząstka z Krzyża Świętego, a już szczególne upodo-
banie
wykazywano do czaszek świętych dziewic. Komoniec-
ki
m. in. podaje dokładny wykaz relikwii, jakie znajdowa-
ły
się w kościele w Żywcu. A więc były to: „Partykuła
drzewa
świętego, na którym Chrystus Pan przybity był na
krzyżu
[...], partykuła kości od głowy świętego Krzysztofa
uroniona
[...]. Goleń z ciała świętego Krescentego [...]. Świę-
tego
Wita partykuła kości jego piszczele [...]. Togi party-
kuła
św. Jana Kantego [...]. Przy tym podszywka tej togi
albo
płaszcza tegoż św. patrona, której partykuła jest z ki-
tajki
pieprzowej, a tę J. M. ks. Antoni Stefanowie, ka-
nonik
chełmiński i proboszcz myśłenicki darował, które
wespół
w pacyfikale zostają" 11. Spotykało się cząstki świę-
tych,
których imiona niewiele mówiły, wystarczyło jednak
samo
przekonanie o wadze relikwii, ich nabywanie i prze-
noszenie
stawało się wydarzeniem, na które przybywały
dosłownie
tysiące wiernych.
Znaczenie
relikwii w życiu ówczesnych ludzi było złożo-
ne.
W pewnym stopniu zastępowały one tak rozpowszech-
nione
do niedawna amulety, przynoszące szczęście sznury
wisielców,
rozmaite tajemnicze a fortunne „inclusy", po-
siadające
swój głęboki pogański rodowód. Kościół, zwal-
czając
tego rodzaju magię, wprowadzał na ich miejsce kult
relikwii.
Ale w życiu codziennym różnica między domo-
wym
amuletem a np. cząstką kości jakiegoś świętego za-
n
A. Kom o niecki, Dziejopis żywiecki, t II,
wyd.
S.
Szczotka,
Żywiec 1937—1939, s. 116—118.
140
j
cierala
się. Jako przykład może tu posłużyć, że Kościół
godził
się, by w świątyniach, obok relikwii zawieszano roz-
maite
osobliwości, jak np. kości wymarłych zwierząt, strusie
jaja,
ciała dzieci rzekomo zabitych na rozkaz Heroda. Świa-
tłej
szych taki stan rzeczy gorszył, stąd też wiele krytycz-
nych
uwag na ten temat, fraszek itp. Ogół ludności był
jednak
z tego zadowolony.
Najbardziej
typowym przejawem dla ówczesnej religij-
ności
było adorowanie cudownych obrazów. Czczono ich
wiele,
a liczba ich na przestrzeni XVII i pierwszej połowy
XVIII
wieku stale wzrastała. Każda nieomal okolica szczy-
ciła
się, jeśli nie jakąś cenną relikwią, to posiadaniem cu-
downego
obrazu czy statuy. Najbardziej słynęły cudowne
obrazy
Matki Boskiej, można ich było naliczyć przeszło 400!
Czczono
przede wszystkim Matkę Boską Częstochowską,
szeroko
wielbiono także jej podobizny znajdujące się w Gid-
lach,
Kodeniu, Studziannie. Wespezjan Kochowski tak pi-
sze
na ten temat:
Wszędzie swoich cudownych pełno nastawiała
Obrazów, jak na niebie gwiazd pozapalała.
Częstochowa na cały świeci chrześcijański
Świat, jako Faraes z nieba, jak luminarz Pański,
Niedaleko Studzianna jest od Częstochowy,
A i tam drugi obraz ledwie nie takowy,
A krakowski co mówi Piasek? Co Młodzowy?
Co Gidle? Borki? Kędy tej Nieba Królowy
Są cudne wizerunki? Ale by to siła
Wszystkie miejsca wyliczać, rzecz by długa była...
Zgoła jak w nocy bywa gwiazdami wyiskane
Niebo, tak polskie kraje wszystkie obsadzone
Są w obrazy tej Panny [...]12
Czczono
również
cudowne obrazy mnogich świętych.
Szczególnie
słynęły łaskami wizerunki św. Antoniego, św.
Jana
Nepomucena, św. Anny, św. Floriana. Obrazy i statuy
czczono
nie jako symbole, lecz oddawano im hołd jako
Rkps Bibl. Narodowej, nr I 3177, k. 175—176.
141
samoistnym
bóstwom. Oddawano więc cześć nie tylko Ma-
donnie
w Częstochowie, Gidlach ilp., ale także np. św. Anto-
niemu
z Łagiewnik czy św. Annie spod Przyrowa.
Relikwie
i obrazy stawały się więc ośrodkiem powsta-
wania
kultu, z czym łączyło się czczenie określonych świę-
tych
miejsc. Miejsca te w pewnym stopniu przejęły funk-
cję,
jaką pełniły dawne pogańskie świątynie, święte gaje,
ofiarne
ołtarze. Sprzyjała temu wzrastająca ciągle paupe-
ryzacja
ludności i nękające ludzi rozliczne choroby. Coraz
więcej
spotykało się wtedy u nas ludzi chorych, biednych,
nieszczęśliwych.
Pociechę, ratunek niosła im często wiara,
z
którą łączyło się głębokie przekonanie o możliwości
od-
miany
swego losu po śmierci, a nawet, za interwencją po-
tężnych
patronów, może i tu na ziemi. Wiara pozwalała
przetrwać
najcięższe chwile, roztaczała przed ówczesnymi
ludźmi
miraże pośmiertnej chwały, była bronią przeciwko
pesymizmowi
wynikającemu z rozpowszechnienia się idei
Vanitas.
Wiara przynosiła nieraz efekty już zresztą i za
„doczesnego"
życia. Z tego okresu posiadamy wiele infor-
macji
o widzeniach, cudach, niezwykłych uzdrowieniach za-
chodzących
w miejscach cudownych. Niejeden z tych prze-
kazów
dałoby się wyjaśnić naukowo. Wiadomo, że wielu
ówczesnych
ludzi cierpiało na zaburzenia nerwowe i psy-
chiczne,
m. in. szeroko rozpowszechniona była histeria. Me-
dycyna
stwierdza, że w licznych chorobach psychicznych
występują
halucynacje wzrokowe, słuchowe oraz iluzje. Na
ludzi,
u których występują te objawy, silny wpływ mają
sugestie
społeczne. T. Bilikiewicz np. w związku z zamro-
czeniami
histerycznymi tak pisze: „W środowisku sfana-
tyzowanym
może dojść do zamroczeń treści religijnej
z
przeżyciami zachwytu (ekstazy) [...]. Dezorientacja w miej-
scu
i otoczeniu może się przejawiać jako pobyt w niebie
z
nie dającymi się sprawdzić przeżyciami wizyjnymi" 13.
W
sfanatyzowanych środowiskach czasów kontrreformacji,
w
czasach kiedy ludzie łatwo ulegali sugestii autorytetów
13
T. Bilikiewicz, Psychiatria kliniczna, Warszawa 1966,
s.
269.
142
kościelnych,
kiedy na każdym kroku wpajano im przeko-
nanie
o istnieniu i oddziaływaniu sil nadprzyrodzonych,
mogły
mieć miejsce cudowne widzenia, prorocze sny, nie-
zwykłe
przeżycia. Wiadomo, że wstrząsy psychiczne mogą
zarówno
przyprawić o poważną chorobę, spowodować po-
rażenia,
np. kończyn, wzroku, jak również doprowadzić do
przesilenia,
do powrotu do stanu normalnego. Głęboka wia-
ra
ówczesnych ludzi przyczyniała się nieraz do tego, że
chorzy,
których cierpienia powstawały właśnie na tle ner-
wowym,
wskutek wstrząsu psychicznego na widok cudo-
wnych
obrazów rzeczywiście powracali do zdrowia. Chromi
odzyskiwali
władzę w nogach, ślepi wzrok, głusi słuch.
Działanie
sugestii w przypadku głębokiej wiary mogło być
nawet
tak silne, że poprawa stanu zdrowia następowała
także
w innych, nieraz bardziej skomplikowanych przypad-
kach
(wiadomo, że i dzisiaj medycyna operuje tzw. pla-
cebo,
tj. środkami obojętnymi, które podaje się chorym
jako
rzekomo skuteczne specyfiki. Zaobserwowano; że
w
wielu wypadkach działa to pozytywnie, powodując po-
prawę
zdrowia pacjentów).
Oczywiste
jest, że w tych okolicznościach miejsca sły-
nące
cudami, do których ciągnęły tłumy pielgrzymujących,
odgrywały
dużą rolę obyczajową. Pielgrzymowanie sprzy-
jało
rozszerzeniu zainteresowań, pozwalało poznać inne śro-
dowiska,
inne zwyczaje, przysłowiowy daleki świat. Stąd
też
człowiek, który w tych czasach choć raz nie odwie-
dził
jakiegoś sławnego miejsca, nie odbył dłuższej pielgrzym-
ki,
uchodził za niebywałego prostaka, czł»ka
pozbawionego
zainteresowań
i szerszych horyzontów. Koła kościelne skru-
pulatnie
wykorzystywały ten pęd do nawiedzania miejsc
świętych
— przebywający tam kaznodzieje i egzorcyści
silnie
oddziaływali na świadomość i wyobraźnię pielgrzy-
mów,
a pośrednio i na ich obyczaje. Po trochu zanikały
dawne
zwyczaje i zarzucano dawne praktyki, pogłębiało
się
zaś przywiązanie do potężnego, bogatego, reprezentu-
jącego
cudowne moce Kościoła. Przemiany te pogłębiała
czytana
przez światiejszych, a prostaczkom
przekazywana
ustnie
literatura religijna. W miejscach cudownych sprze-
143
dawano
ponadto masowo reprodukcje świętych obrazów,
paciorki,
różańce, książki do nabożeństwa oraz inne de-
wocjonalia.
Front oddziaływania był więc szeroki, różno-
rodny,
akcja przynosiła widoczne efekty. Nie przychodziło
to
wszakże łatwo. Do miejsc słynących cudami oprócz cho-
rych
i nabożnych pątników ściągały również tłumy włó-
częgów,
osławionych dziadów wędrownych, rozmaitego au-
toramentu
szarlatanów, którzy często pod płaszczykiem re-
ligijności
uprawiali niejeden nie zalecany przez Kościół
proceder.
Tak więc m. in. kupczono rozmaitymi amuletami,
oferowano
cudowne świeczki wyrżnięte z wosku czy ko-
rzeni
ziół, lalki, przedziwne straszydła. Przekazywano też
rozmaite
sekretne informacje, a nieraz nawet gorszono
rozwiązłym
trybem życia. Przez długie lata XVII wieku
miejsca
szczególnego kultu były więc ośrodkami ścierania
się
rozmaitych wpływów i różnorodnego oddziaływania.
W
końcu jednak ofensywa sił kontrreformacji doprowa-
dziła
do sukcesu. Magiczne i szalbierskie praktyki zosta-
ły
wyplenione, nastąpiła całkowita „katolizacja" tych
miejsc,
które
w XVIII wieku stanowiły już ośrodki bezwzględnie
kontrolowane
przez Kościół.
Kościół,
chcąc zdobyć serca i umysły wiernych, posłu-
giwał
się rozmaitymi metodami, jedną z nich była m. in. to-
lerancja,
z jaką odnosił się do poufałego traktowania przez
ludność
zarówno świętych jak i samego nawet Chrystusa.
Księża,
starając się przybliżyć wiernym niebiańskie posta-
cie,
mówili o nich w bezpośrednim, a nawet nieraz ru-
basznym
tonie. Jeden z kaznodziejów nazwał np. św. Jacka
„szczeniuchem
dominikańskim" i na porównaniu świętego
z
psem oparł całe kazanie. Inny kaznodzieja czynił żarto-
bliwe
wymówki Chrystusowi, że opuścił dziewięćdziesiąt
dziewięć
owiec dla jednej, choć pozostawiona bez opieki
trzoda
mogła mu spłatać niezłego figla. Szymon Starowol-
ski,
jak również inni autorzy, z nadmierną poufałością
roztrząsali
intymne sprawy wiążące się z życiem świętych
niewiast.
Wydaje
się
jednak, że ta bezpośredniość i poufałość
w
traktowaniu Chrystusa, Matki Boskiej i świętych wy-
144
pływała
przede wszystkim z żywiołowej, głębokiej wiary
ówczesnych
ludzi, którzy na ich postacie przenieśli cechy
dawnych
domowych i opiekuńczych
bóstw.
Tak
więc kult świętych oznaczał się szczególnym kolo-
rytem.
Wiedziano np., że Stanisław Kostka przedstawiał
się
bardzo mizernie pod względem postury i aparycji (co,
jak
wiemy, było wtedy wysoko cenione). Niesiecki pisze
o
nim, że: „Był wzrostu miernego [...] oczy miał przezro-
czyste,
mokre i niejako płaczliwe"14. Wiedziano też, że
rodzice
świętego byli początkowo oburzeni jego pełnym
pokory
i wyrzeczeń postępowaniem, kiedy to nie unikał
pełnienia
najcięższych posług. Nie dziwiono się też zbytnio,
że
oburzony ojciec strofował go: „Lekkomyślnością swoją
donieś
mi zelżył, i całemu świetnemu domowi Kostków
zmazę
i sromotę uczyniłeś, jako żebraczek śmiałeś się po
Niemczech
i Włoszech włóczyć. Będziesz li w tym głupstwie
trwał,
do Polski się nie ukazuj"
16.
Nie
imoponowała też zbytnio wiernym profesja św. Jó-
zefa,
istniały przecież świetniejsze zawody. Tego wielkiego
świętego
lekceważono zdaje się po trosze także za zbyt
pasywny,
niezgodny z obowiązującym modelem rodziny
stosunek
do Matki Boskiej, którą przedstawiano jako mło-
dą,
ponętną niewiastę. W dramacie siedemnastowiecznym
św.
Józef narzeka na trudy i kłopoty, jakie sprawiło mu
niedobrane
małżeństwo:
[...]
A cóż mnie, staruszkowi, po tak młodej żonie!
Barzom
jej rad, gdy ją mam, jakiej chleba glenie!
W
taki mróz prowadzę się z taką białogłową,
Od
wielkiego frasunku nie wiem, jak mie zową!
A
gdzież się obróciemy, wczasu potrzebujesz!
O
mnieć nic, lecz ty, kędy dom sobie zgotujesz?
Już
ja nie mogę łazić, trochę spocząć muszę,
Dalej
się z tobą włóczyć w drogę nie pokuszę 16.
14
K. Niesiecki, Herbarz Polski, t. V,
wyd.
Bobrowi-
cza,
s. 317—318.
15 Jaroszewicz, jw., s. 539.
16
Cyt. wg Misterna Personaia, oprać. J. Dur r -Dursk
i,
„Pamiętnik
Teatralny", 1952, z. 1, s. 131.
10 — Obycia je staropolskie 145
Tekst
ten nie jest odosobniony, św. Józef przedstawiany
jest
często jako dobrotliwy i nieporadny staruszek.
Sporo
zainteresowania,
a jednocześnie i wyrozumiałości okazywa-
no
św. Marii Magdalenie, wprowadzało to wszakże nieraz
dwuznaczną
poufałość. -'
:
Równie
poufale traktowano apostołów, których przedsta-
wiano
jako ludzi prostych, nie gardzących życiowymi ucie-
chami,
m. in. pijących trunki. W kolędach ukazywano
ich
nieraz
jako typowych, ziemskich biesiadników. W jednej
z
nich czytamy:
Piotr z apostoły stojąc przy dzbanie
Woła do Jana: „Pij rychło Janie".
Pił Szymon garncem do Mateusza,
Filip konewką do Tadeusza...
Gdy Jakub Mniejszy porwał garnuszek,
Judasz Tadeusz nalał kieliszek...
Pawle z Maciejem, wam oskomina,
Żeście nie pili takiego wina.
Hej wino, wino, wino,
Lepsze niż przedtem było
W Kanie Galilejskiej w.
W
bezceremonialności posuwano się nieraz tak daleko,
że
tolerowano nawet okpiwanie św. Rodziny. Przy skła-
daniu
darów Dzieciątku przez pasterzy, jeden z nich ofia-
rowuje
tylko koguta, a na uwagę współtowarzyszy, że dał
niewiele,
powiada:
Cyt,
nie mów nic, kiedy tak dobrzeć się trafiło,
Boć
też to kogucisko nazbyt chude byłols.
Znamienne,
że na mniejszą poufałość pozwalano sobie
wobec
świętych znanych z męstwa, dzielności lub wywo-
17
Cyt. wg M. Bokszczanin, Kantyczka Chybińskiego.
Z
tradycji kolędy barokowej, [w.]
Literatura—komparatysty-
ka—folklor.
Księga poświęcona Julianowi Krzyżanowskiemu
Warszawa
1968. s. 720—721.
18 Cyt. wg Misterna Personata, jw., s. 138.
146
dzących
się z wielkich rodów. Do tej elity można zaliczyć
np.
św. Jerzego, św. Stanisława Szczepanowskiego, św. To-
masza
z Akwinu.
• •_ . • .?;>t- J»i ;:
^>y*,...,>>.
Dysponujący
potężnymi wpływami Kościół oddziaływał
na
zainteresowania, kształtował wzorce, modelujące m. in.
dziedzinę
obyczajową, opromieniał wręcz legendarną sławą
związane
z katolicyzmem postacie. Propagowaniem tych
wzorców
zajmowała się przebogata wówczas literatura
religijna,
liczne panegiryki, podania czy wreszcie proste
anegdotki.
Każdy
okres dziejowy, każda obyczajowość ma swych
najpopularniejszych,
ulubionych bohaterów. W omawianej
dobie
rangę tę nadano przede wszystkim świętym oraz
świątobliwym.
Aurą niezwykłości i sławy otaczano też wszel-
kie
przejawy dewocji, ascezy, czcią darzono głośnych piel-
grzymów.
Wybitni kaznodzieje, a szczególnie zajmujący się
wypędzaniem
czartów egzorcyści słynęli w całej Rzeczypo-
spolitej.
Informacjami na temat ich życia i działalności
zalewano
wprost czytelników i słuchaczy. Doszło w końcu
do
tego, iż swą popularnością przesłonili pamięć i sławę
dawnych
czy też współczesnych rycerzy, zdystansowali
i
usunęli w cień zarówno wielkich reprezentantów Odro-
dzenia,
jak i wybitnych świeckich przedstawicieli naszego
Baroku.
Głoszono, iż wyrzekając się wszelkich przyjemno-
ści
życia, umartwiając swoje ciało i oddając się medytacjom
na
temat marności świata ulegają oni niezwykłym stanom
i
miewają wspaniale przeżycia. Byli oni zresztą bardziej
podziwiani
niż naśladowani; traktowano ich jako niewątpli-
wą
sensację, swoiście pojętą przygodę.
Ks.
Jaroszewicz pisze o Zofii z Kostków Ostrogskiej, że
po
śmierci męża ,,[...] wziąwszy żałobę nigdy potem tej
barwy
aż do śmierci nie zrzuciła, i acz w kwitnącym wieku
owdowiała,
odmienić tego stanu nigdy nie chciała i owszem,
ślubem
się czystości wiecznej obowiązała, a tak prawie przez
lat
32 statecznie i chwalebnie przeżyła [...]. Trafiło się,
że
w niezdrowiu w dni postne za rozkazaniem lekarzów
musiała
zażywać potraw nie postnych, wtenczas dla zgor-
szenia
prywatnie jedząc trzech tylko potrawek zażywała.
147
Ciało
swoje dyscyplinnmi szpiczastemi aż do krwi siekła,
a
w chorobie kiedy sił własnych nie stawało, której bia-
łogłowie
bić się kazała. Używała i włosiennicy, nie tylko
ostremi
węzełkami, ale i szpilkami natkanej. O domowych
swoich
pilne staranie miała, aby wszelka poczciwość w ich
życiu
i obyczajach pobożność była. Nie trzymała na dworze
swoim
ludzi podejrzanej cnoty i sławy" 19.
Z
kolei Elżbieta Gostomska: „Lubo zaś wolna była z daru
boskiego
od pokus cielesnych, przecież różnie ciało swoje
martwiąc
w niewolą go duchowi podbijała. Na łożu swoim'
krucyfiks
kładła na noc, sama zaś na gołej desce, albo na
ziemi
sukno podle siebie położywszy legła. Dyscypliny
czyniła
trzy albo cztery razy na tydzień, według pozwolenia
spowiedników,
postrzegli jednak domowi, że choć kiedy
nie
czyniła dyscypliny z tym wszystkim po ciele jej wy-
dawały
się blizny, albo dęgi świeże jak od biczowania i na
każdy
dzień głowa jej się krwią pociła, o czym coś cu-
downego
niektórzy rozumieli. Ojciec duchowny nie chcąc,
aby
się tak srodze trapiła jak była zwykła, odebrał od
niej
dyscypliny
wszystkie, ale ona nie mając się czym biczo-
wać,
pięściami się tłukła, ciało na sobie szarpała, włosy
targała,
ręce o ziemię tak mocno biła, że jej aż palce po-
pu
chły. Chowała przy pokoju pieski małe, dla tego, że za
lada
poruszeniem sen jej przerywali. Darowano jej raz
pieska
pięknego i bardzo małego, do którego, że trochę
afektu
przyłożyła i podczas w modlitwę roztargę jej czy-
nił,
kazała go kryjomo utopić"20. Tego rodzaju praktyk
dokonywano
na różnym tle, część z nich miała podłoże
masochistyczne,
umartwianie ciała stanowiło po prostu zbo-
czenie,
prowadziło do zaspokajania popędu seksualnego,
z
czego sobie nawet nie zdawano sprawy.
Szczególnie
obfitowały w dewotki czasy saskie. Zdarzało
się,
że zamożne szlachcianki, a nawet damy rezygnowały
z
życia świeckiego, osiadały po klasztorach, po większych
miastach,
by być bliżej kościoła, księży, mnichów. Nie
10
Jarosze w i c z, jw., s. 507.
20
Jaroszewicz, jw., s. 451.
148
wiadomo,
czy bardziej podziwiać ich pobożność, czy też
naiwność,
w rezultacie której padały ofiarą rozmaitych
nadużyć.
A celowali w tym nie jacyś przestępcy, lecz m. in.
bogobojni
jezuici, którzy rozhisteryzowane dewotki trakto-
wali
jako istną kopalnię dochodów i wpływów. Pamiętni-
karz
Moszczeński powiada, że np. w Poznaniu całe ulice
zamieszkałe
były przez bogate wdowy-dewotki, które za-
konnicy
„bezczelnie wykorzystywali".
Z
bogactwa i dewocji słynęła kanclerzyna koronna Szem-
bekowa.
Otaczający ją jezuici postanowili to zdyskonto-
wać.
Namówiono ją więc na pielgrzymkę do Jerozolimy,
a
następnie załatwiono w Rzymie zamianę na podróż do
dowolnie
obranej miejscowości, z tym jednak, iż nakazano
jej
rozdać jałmużny tyle pieniędzy, ile wyniosłyby koszta
zamorskiej
wyprawy. Mnisi wyliczyli odległość z Babie,
rezydencji
kanclerzyny, do Jerozolimy i wyrachowali, że
Szembekowa
powinna pielgrzymować przez pięć lat. Kanc-
lerzyna
oddała więc na przeciąg tego czasu dobra jezuitom,
sprawiła
sobie pielgrzymie szaty i w asyście czterech za-
konników
rozpoczęła pielgrzymkę po... alejach babickiego
parku.
Spacery te traktowano jako wypełnienie votum.
Wyreżyserowano
wszystko tak dokładnie, że dawano jej
codzienne
błogosławieństwo, odprawiano specjalne nabożeń-
stwa
itp.
Podobnie
peregrynowała podkomorzyna poznańska Czar-
toryska,
z tym że spacery odbywała nie po parku, lecz po...
pokoju!
Niezrównani jezuici postarali się jednak, by otrzy-
mała
takie odpusty, jak gdyby istotnie pielgrzymowała do
Jerozolimy.
Bywali
też głośni bigoci. Z nabożności, umartwień i żarli-
wości
religijnej słynął np. wspomniany już kanclerz li-
tewski
Albrycht Radziwiłł. O Florianie Rzewuskim gło-
szono,
iż modlił się tak żarliwie, że aż unosił się w po-
wietrze,
Jaroszewicz znał świadków, którzy widzieli go ,,na
łokieć
i drugi podniesionego na powietrzu od ziemi" 21. Jó-
zefat
Kuncewicz „Mięsa przez lat dwadzieścia i pięć za-
21 Jaroszewicz, jw., s. 146.
149
konnego
życia swego nie jadł, na gołej ziemi albo w wło-
siennicy
pospolicie sypiał, paskiem żelaznym ciało swoje
ściskał,
osobliwie w wigilią świąt uroczystych, albo gdy do
tajemnic
ołtrza św. przystępował. Gdy się tak ostrego życia
jego
sława rozeszła, białogłowa jedna nierządna do jego
komórki
przyszedłszy, do grzechu go namawiać poczęła,
czy
to chcąc cnoty Józefata doświadczyć, czy też lubież-
ności
swojej dogodzić. Zgromił jej niewstyd Józefat. a gdy
to
bezwstydnej niewiasty nie poprawiło, postronkiem ją
osmagawszy,
od siebie odpędził" 22.
Nie
brakowało także ludzi, którzy, wykorzystując uzna-
nie
dla dewocji, czy to wskutek zaburzeń psychicznych,
czy
też z szalbierstwa, wręcz ogłaszali się świętymi lub
prorokami.
W połowie XVII wieku zasłynął proroctwami
politycznymi
niejaki Kobyliński. Pustelnik znad Bohu prze-
widział
klęskę batowską. W połowie XVIII wieku zasłynął
z
kolei szeroko szlachcic podolski niejaki Komorowski. Gło-
sił,
że jest świętym i prorokiem, rozsiewał też podania,
które
znajdowały zwolenników pośród wszystkich warstw
społecznych.
Prorok budził sensację już samym swoim wy-
glądem
i trybem życia, m. in. podróżował na wózku za-
przężonym
w kozy. Kozy stanowiły jego nieodłączną asy-
stę,
ich mleko (doił je własnoręcznie) stanowiło jego je-
dyny
pokarm. Popularność maniaka zaniepokoiła jednak
władze
kościelne, biskup Krasiński nakazał zabrać mu kozy
i
postraszył więzieniem. Komornicki zrezygnował wówczas
ze
swej misji i przycupnął gdzieś na prowincji. Niebez-
pieczniejszym
typem był Wołyniecki, notoryczny opój, który
ogłosił
się „plenipotentem Chrystusa" i dopuszczał się roz-
maitych
nadużyć, a nawet okrucieństw.
Zarówno
lokalnym, jak i krajowym rozgłosem cieszyli się
też
pielgrzymi, szczególnie zaś ci, którzy udawali się do
dalekich,
cudownych miejsc: Rzymu, Loretu, Komposteli,
przede
wszystkim zaś do Jerozolimy. Do miejsc tych uda-
wano
się nie zawsze z potrzeb religijnych, niemniej wszy-
stkie
te podróże budziły duże zainteresowanie. Najgłośniej-
22 Jaroszewicz, jw., s. 460. ■ ,. =
150
szą
z nich, choćby ze względu na świetny opis pielgrzymki,
była
podróż Radziwiłła „Sierotki", który nie poprzestał
na
odwiedzeniu
Palestyny, lecz puścił się dalej do Egiptu.
Pierwszy
to Polak, który wszedł na szczyt piramidy Che-
opsa,
żeglował po Nilu, a nawet kupował mumie. Innym
piegrzymom
brakowało takich zainteresowań, a również
talentu
i funduszów, bywali jednak wśród nich przedsię-
biorczy
i ekstrawaganccy. W XVIII wieku znaczny rozgłos
zdobył
„admirał papieski" pan Wolski. Nie brakowało
wśród
nich także i takich, którzy nigdy nie odbywszy żad-
nej
podróży żerowali na pomieszanej z ciemnotą modzie.
Andrzej
Komoniecki pozostawił opis, jak to niektórzy piel-
grzymi
szczycili się tatuażami, wykonywanymi rzekomo
w
Jerozolimie: ,,[...] mając na ręce prawej herby jerozolim-
skie,
także Chrystusa zmartwychwstałego z grobu i kura
piejącego
Piotra świętego, a na lewej głowę świętego Jaku-
ba
apostoła z literami wyrażone, powypychane aż do krwie
a
potym wódkami albo czym inszym potarte, aż się tak
zgoiło,
że wszystko wyrażone, jakoby inkaustem wyrysowa-
ne
pięknie było, że się zatrzymać nijakim sposobem nie
mogło.
Mając na obydwu rękach te znaki od łokci aż po
pięści
same, na cielistym wyrażone, jako w Jeruzalem
miasto
atestacjej to czynią. Dlaczego był w poszanowaniu
u
ludzi i hojną mu jałmużnę dawano" 2S.
Bigotów
i pielgrzymów
nie zawsze jednak traktowano
bezkrytycznie.
Niektórzy krewni czy przyjaciele znanych
z
pobożności magnatów znali ich słabostki, tajemnice, a czę-
sto
po prostu orientowali się w ich dwulicowości. Stąd też
w
poufnych korespondencjach, satyrycznych wierszach i in-
nych
przekazach źródłowych znaleźć można często zupełnie
odmienne
spojrzenie na niektórych słynących ze świątobli-
wości
ludzi. Sebastian Klonowicz wielokrotnie demaskował
szalbierstwa
hultai, którzy pod pretekstem, że doznają cu-
downych
widzeń, w aurze stwarzanej wokół siebie niezwy-
kłości,
po prostu naciągali prostaczków, zbierając datki na
kaplice
czy figury święte, nie gardząc nawet darami w na-
23 K o ra o ii i e c k i, jw., t. II, s. 58. ; ^ fc ^ M.%
151
turze,
jajami, kurami,
serem, by następnie zabrać nogi za
pas
i gdzie indziej prezentować swoje mistyfikacje. Klono-
wicz
odsłaniał także kulisy peregrynacji, które podejmowa-
no
między innymi nie tylko z pobożności, lecz z prostej cie-
kawości
świata, z chęci podróżowania lub prowadzenia ży-
cia
tanim kosztem. Nieraz traktowano pielgrzymowanie jako
ucieczkę
przed czekającą w miejscu zamieszkania karą.
Faktem
jest, że polscy pielgrzymi, zarówno panowie jak
1
plebejusze, zachowywali się niezbyt nabożnie, dopusz-
czali
się awantur, pijaństwa, wypatrywali w większości
szynków
i kurtyzan. Poeta tak m. in. powiada:
Polak z przyrodzenia
Ma ustawiczną chciwość.do pielgrzymowania.
Kiedy już przewie pewny gościniec do Rzyma,
Nie zatrzyma go doma ni lato, ni zima.
Zawsze mówi: wen dalej, mknie do Kompostele,
Widzieć miasta, klasztory, szpitale i cele.
Już się polscy pątnicy uprzykrzyli Włochom,
Którzy się przypatrzyli naszych ludzi fochom.
Jedzą wiele, często się upiją radzi,
A jednego występek wielu naszych wadzi.
Gdy się spiją, nie chcą się spokojnie zachować,
Chce im się po ulicach po polsku gachować.
Włoszkowie obaczywszy sprośne imbriaki,
Nieczystym błotem na nich ciska jaki taki.
I często z kilku łotrów szacują nas wszystkich,
I tak się musim wstydzić ich przymiotów brzydkich.
Którzy mają dukaty, bawią się. z rozkoszą,
Kosteryją do Polski i france zanoszą.
Jeśli dla nabożeństwa takowego chodzisz
Do Włoch, do Hiszpanii, sam się bracie zwodzisz,
Siedź raczej doma 24.
Komoniecki
pisze o pewnym chodzącym w zakonnym ha-
bicie
pielgrzymie, że „gdziekolwiek Bożą mękę albo obraz
jaki
widział, odkrywszy grzbiet swój, klęcząc biczował się,
24
S. Klonowicz, Worek Judaszów [w:] Pisma poetyczne
polskie,
wyd. K. J. T u r o w s k i, Kraków 1858, s. 104—110.
152
a
pieśni polskie głośno śpiewał". Praktyki te czynił
po
ulicach,
m. in. na żywieckim rynku. „Na którego ludzie
patrząc
dziwowali się, jedni pobożności, drudzy głupstwu
jego
przypisowali" 25.
W
dobie kontrreformacji pogłębiała się istniejąca od
dawna
w Kościele tendencja do łączenia zwyczajów
przed-
chrześcijańskich
z kościelnymi. Dawne zwyczaje, a nawet
praktyki
pogańskie zyskują wtedy jawną aprobatę Ko-
ścioła
i stają się oficjalną częścią jego tradycji. Można tu
wymienić
np. bogate tradycje wigilijne, obsypywanie ziar-
nem
księdza w dzień św. Szczepana, święcenie wina w dzień
św.
Jana Bożego, święcenie ziół na Wniebowstąpienie Naj-
świętszej
Marii Panny, obchody związane z dniem Zielo-
nych
Świątek, puszczanie wianków na wodę w dniu św.
Jana
Chrzciciela. Istnieją opinie, że w żadnym kraju kato-
licyzm
nie połączył się tak silnie z obcymi w istocie zwy-
czajami
jak w Polsce.
W
XVIII wieku dominowało już przekonanie, że choć
zwyczaje
polskie sięgają daleko wstecz swą tradycją, mają
rodowód
katolicki. Zaadaptowanie pradawnych zwyczajów
przez
Kościół wzmogło przywiązanie do religii, która od
XVII
wieku począwszy, obok mowy, stanowiła kryterium
przynależności
narodowej. Zaczęto stawiać znak równości
między
polskością a katolicyzmem. Odszczepieństwo od
Rzymu
traktowane wręcz było jako coś niezgodnego z pol-
ską
tradycją historyczną, z polskimi obyczajami. Przyjęto
w
tym czasie, tak często kwestionowaną do XVII wieku
zasadę,
że Kościół upoważniony jest do czuwania nad obo-
wiązującymi
normami obyczajowymi. Spowodowało to sze-
reg
zmian w pojęciach etycznych, m. in. duży wpływ zasa-
da
ta wywarła na obyczaje seksualne. Za rzecz naturalną,
a
nawet konieczną, zaczęto uważać wychowywanie dzieci
w
duchu katolickim, co miało gwarantować m. in. ich wła-
ściwy
rozwój moralny. Pamiętnikarz Ochocki tak na ten
temat
pisze: „Ledwie dziecię zabełkotało i oczy otwarło,
przede
wszystkim uczono je kłaść na sobie znak zbawienia,
25 Komoniecki, jw., t. II, s. 58.
133
godło
naszej wiary, krzyż święty. Pierwszymi słowy na-
szemi
była modlitwa do Stwórcy, pacierz któryśmy za matką
powtarzali.
Uczono nas później artykułów tej świętej wiary
w
której się nam Bóg dał urodzić, wpajano miłość bliź-
niego,
przywiązanie do kraju szczepiono przykładem, po-
dległość
nieograniczoną rodzicom, prawu i władzy, którą
Bóg
postanowił dla społecznego porządku" 26.
W
tym czasie uczęszczanie na nabożeństwa i uroczystości
kościelne
stało się nie nudnym obowiązkiem, lecz miłą
atrakcją.
W okresie kontrreformacji, by przyciągnąć wier-
nych
na nabożeństwa, zerwano ze skromnym stosunkowo
wyposażeniem
świątyń, jak to miało miejsce w przeszłości,
a
zaczęto wznosić kościoły w stylu barokowym, które osza-
łamiały
wprost bogactwem ornamentacji, złoconymi i mar-
murowymi
ołtarzami czy filarami, pełnymi ekspresji wi-
zerunkami
świętych, przyciągającymi oko rzeźbami. Kościo-
ły
zaczęły fascynować wspaniałością i bogactwem.
Nawet
najbiedniejszy
mógł się przenieść z codziennej nędzy w in-
ny
świat, w którym zacierały się granice między świetno-
ścią
świata ziemskiego a wspaniałością nieba. Dalszą atrak-
cję
stanowiły pełne blasku, barwy i wystawy nabożeństwa
kościelne,
urozmaicane dobrze wyreżyserowanymi kazania-
mi.
Napływ wiernych był więc niemały. Wszystko to sta-
nowiło
swoistą atmosferę. Do kościoła wybierano się nie
tylko
z głębokiej potrzeby wewnętrznej, ale i z nawyku.
Zalegający
świątynie ludzie obserwowali się wzajemnie, po-
dziwiali
lub zazdrościli sobie strojów, broni, towarzystwa
pięknych
kobiet. Z najwyższą uwagą śledzono zachowanie
się
osób znamienitych, wyróżniających się pozycją spo-
łeczną,
bogactwem. Zainteresowanie wzbudzały dwory pań-
skie,
poczty wojskowe. W ten sposób mimo woli zaczynało
ogniskować
się w kościołach ówczesne życie obyczajowe.
Nie
chcąc zrażać wiernych, kler tolerował ten zbyt „świa-
towy"
klimat naszych kościołów, z rzadka tylko przecho-
dząc
do jakiejś rygorystycznej akcji. Sam zresztą przyczy-
26
J. D- Ochocki, Pamiętniki, t. I, wyd. J. I.
Kraszew-
ski,
Wilno 1857, s. 13. ',
■ ^ ■
niał
się do stwarzania w świątyniach tej osobliwej, nie-
powtarzalnej
atmosfery, godząc się np. na poddawanie się
w
nich karom, na procesje, biczowanie, wykonywanie
egzorcyzmów.
W
kościołach wiejskich dużym urozmaiceniem nabożeństw
było
obserwowanie plebana zadającego rozmaite publiczne
pokuty
i kary, polegające m. in, na chłostaniu grzeszników,
oprowadzaniu
ich po kościele w słomianej koronie, pre-
zentowaniu
panien z żywymi owocami ich grzesznej miłości.
Złodziei
z kolei zamykano w kunach przy drzwiach ko-
ścielnych
razem ze skradzionymi przedmiotami, np. faska-
mi
masła, gomółkami sera. worami zboża. Miało to oczy-
wiście
oddziaływać wychowawczo, wzbudzało jednak przede
wszystkim
tumult i zamieszanie. Ponieważ wszystko to
działo
się w czasie odprawiania nabożeństw, więc można
z
całą stanowczością twierdzić, że zebrani więcej uwagi
zwracali
na te dodatkowe atrakcje, niż na samo odpra-
wianie
obrządku. Było zresztą w powszechnym zwyczaju,
iż
w kościele szeptano, wymieniano głośne uwagi, ba, na-
wet
plotkowano i flirtowano. Po wsiach krążyły np. po-
dania
o diable, któremu nie starczyło nawet wołowej skóry
do
zapisania tych wszystkich, którzy nie uważali na na-
bożeństwie.
Podobno nie było ani jednego człowieka, który
by
nie znalazł się w tym rejestrze. Pewien ksiądz w po-
czątku
XVIII wieku oburza się na swych parafian, iż:
„U
nich w tej estymie kościół co karczma [...] ich często
uczę
i na głos wołam, aby chłop przyszedłszy do kościoła
adorację
uczynił corarn venerabili — nie uczyni tego, ale
prosto
idzie do ławy, zasiądzie i dyszkuruje jak w karcz-
mie"
27.
Najbardziej
świecki charakter miały kościoły wielkomiej-
skie,
wielu bowiem traktowało kościół jako „giełdę", miej-
sce
rozmów i towarzyskich spotkań. Zasiadłszy w ławkach,
wierni
nie modlili się, lecz wiedli ze sobą gęsto przepla-
tane
śmiechem i dowcipami rozmowy, inni znów pilnie ba-r
czyli
na wchodzących. Jeśli zdarzył się ktoś znaczny,
to
27 Rkps AGAD, Księga miejska Kalisza, Ks. 2, k. 399.
dawano
mu miejsce w ławkach, darzono ukłonami i admi-
racją.
Gorzej bywało, kiedy do kościoła przychodzili pod-
chmieleni.
Znane są relacje, w których księża żalą się np.
na
nietrzeźwych, awanturujących się mieszczan. Oczywiście
na
jeszcze więcej pozwalała sobie szlachta. Podchmieleni,
kótrzy
wychodzili z karczmy czy bankietu, często udawali
się
prosto do kościoła, gdzie kontynuowali typowe dla siebie
rozmowy.
Ksiądz Odymalski powiada, że:
I
miasto modlitw, uszom przeraźliwe,
Bez
wstydu mówią słowa nieuczciwe...28
Najwięcej
zamieszania wywoływały jednak w kościołach
niewiasty.
Nie mamy dokładniejszych informacji, jak za-
chowywały
się w świątyniach chłopki, choć i one zapewne
nie
były idealne, ponieważ istniały rozporządzenia naka-
zujące
kobietom zajmowanie podczas nabożeństwa jednej
części
kościoła, a mężczyznom drugiej. Mieszczki były w tej
mierze
mniej skrępowane, a pójście do kościoła traktowały
często
jako możliwość zademonstrowania swej urody czy
nowej
kreacji. Przed nabożeństwem dokonywały więc od-
powiednich
zabiegów kosmetycznych, malowały się i fio-
kowały.
W ten sposób postępowały nie tylko katoliczki, lecz
również
i ewangeliczki. Pastor Gdacjusz grzmiał na nie-
wiasty,
że idąc do kościoła „głaszczą się", stroją,
„wybry-
ZUJĄ">
jakby szły nie na nabożeństwo, lecz do tańca. „I nie
może
się druga strojniej i szumniej wygalancić do tańca,
jako
się przystroi i upiększy mając iść do kościoła" 29.
Bo-
gate
niewiasty udając się na nabożeństwo zabierały ze sobą
prócz
różańca książkę do nabożeństwa; książki te były
za-
zwyczaj
pięknie oprawione, noszono je w aksamitnych,
wyszywanych
złotem woreczkach (moda noszenia książeczek
istniała
oczywiście także i wśród mężczyzn; jeśli chodzi
28
W. Odymalski, Oblężenie Jasnej Góry
Częstochow-
skiej...,
wyd. J. Czubek.
Kraków 1930, s. 423.
29
A. Gdacjusz, Appendix (j. przydatek do dyszkursu
o
pańskim y szlacheckim albo rycerskim stanie, Brzeg 1630,
S.
37.
t
156
o
kobiety, to trzeba tylko dodać, że nie zawsze umiały
czytać,
fakt ten nie odgrywał jednak większej roli). Nie
stroniły
one od dyskretnego ukazywania to skrawka poń-
czoszki,
to wstęgi od trzewiczka, ale najistotniejsze było
zdaje
się rzucanie odpowiednio wymownych spojrzeń.
W
jednej z fraszek czytamy:
Raz
wejrzy w książkę niezamężna dama,
A
dwa na tego, kogo lubi sama.
Więc
gdy w tym stoi nabożeństwa tropie,
Ma
oczy w książce, ale serce w chłopie 80.
Jeśli
wierzyć doskonałemu opisowi księdza Odymalskie-
go,
to najbardziej swobodnie zachowywały się w kościo-
łach
możne panie. Autor powiada, że w wielkomiejskich
kościołach
można było spotkać damy, które traktowały na-
bożeństwo
wręcz jako rewię mody i piękności. Ich aran-
żerami
byli mężowie
lub ojcowie, którzy
[...]
prowadzą damy ustrojone,
Żywe
i w chodzie nieuspokojone,
Które
jak kursor idą zapędzony,
Trącając
chodem sukien swych ogony
I
oczy niosą, nie rzekę, wstydliwe,
Lecz
na pół bystre i na pół zdradliwe 31.
Ksiądz
Odymalski powiada, że panie, kryjąc wzrok nad
różańcem
czy książką, rzucały tak zalotne spojrzenia, iż
całkiem
wytrącały młodych mężczyzn z ascetycznego na-
stroju.
Damy i bogate mieszczki nie wahały się ukazywać
w
kościele ze śmiałymi dekoltami. Poeta tak o tym wspo-
mina:
Więc
jeszcze kiedy swoje śniegi żywe,
Co
w sobie mają ognie przeraźliwe,
W
wytknionych piersiach oczom posyłały,
Takiej
z pięknej płci dochodziły chwały,
■■■»
Rkps Bibl Narodowej, nr I 3172, k. 3.
81
Odymalski, jw., s. 424.
157
-Tf.-rr.... Że więcej na nie, niż w święte patrzali ' ' ~-~*~
Obrazy, którzy w ciele się kochali32. ,-**;, J
Nic
więc dziwnego, że na „modlących się" paniach
za-
trzymywało
się niejedno palące spojrzenie. Bywało, że nie-
którzy
kawalerowie siali im w czasie nabożeństwa bile-
ciki,
ukłonami demonstrując swą adorację. Panie nie były
z
kamienia i wzajemnie słały im „ukłon i fawory". Tak
więc
w kościele kwitły umizgi, flirty, słyszało się ciągłe
szepty.
Za
przykładem panów szła służba. Dworzanie zasadniczą
uwagę
zwracali na strój i zachowanie się; muskali czupry-
ny,
wiercili się, stroili dumne miny i zerkali na boki. Gdy
przybywały
towarzyszące damom orszaki, co śmielsi przy-
suwali
się ku dworkom, rzucali słówka, uśmiechy, spojrze-
nia.
Zachowanie się w kościołach było często opisywane
w
utworach satyrycznych. Jedną z najsłynniejszych podej-
mujących
ten temat wypowiedzi jest satyra pochodząca
z
początku XVIII wieku pt. Malpa-czlowiek: „Zrzadko kto
idzie
do kościoła bez interesu i okazyi. Ten i ów napatrzeć
się
białygłów, ogień pożądliwości do serca porwać, z k...
się
poznać
i rozmówić, gdzie mieszka; z tym i owym widzieć
się
i rozgadać, wiadomości publicznych zasięgnąć, kapeli
się
chórowej
nasłuchać i przed gościem albo importunem z do-
mu
uchronić. A cóż o białej płci rozumieć, której wszystka
rzecz
odpustów, kiermaszów i nabożeństwa na tem stoi,
aby
się w urodzie, w kształcie, w modzie, w rzeźwości,
w
aparencyi pokazać i zalecić, tego i owego do siebie po-
ciągnąć
i obligować, inszych obmówić, potępić i otakso-
wać"
33.
Nasilenie
się opisywanych powyżej zjawisk wystąpiło
w
końcu XVIII wieku, to jest w okresie zwiększenia się
ogólnie
swobody obyczajowej. Modne libertyńskie koła za-
częły
wówczas otwarcie traktować kościoły jako miejsca
spotkań,
schadzek itp.
32 O d y malski, jw., s. 424—425.
33
Małpa-człowiek. Nieznana satyra z XVIII w.,
oprać.
K.
Bartoszewicz, „Ateneum", t. III, 1882, z. 3, s. 421. •
158
Wielkie
święta, np. Boże Narodzenie, Wielkanoc, Boże
Ciało,
obchodzono przez cały XVII—XVIII wiek szczególnie
uroczyście.
Przez kościoły przewijały się wtedy tłumy wier-
nych,
uroczystości były bowiem dostępne dla wszystkich.
Niektóre
związane z tymi świętami zwyczaje miały chara-
kter
wybitnie
plebejski.
Ulubioną
rozrywką chłopstwa i plebsu miejskiego były
przedstawienia
jasełkowe. Możni lekceważyli jasełka, prze-
milczała
je także literatura szlachecka, a wyższe władze
kościelne
ledwie je tolerowały, wszystkie te okoliczności
nie
zmieniały jednak faktu, iż cieszyły się one ogromną
popularnością
wśród pospólstwa. Jasełka zastąpiły dawną
szopkę,
przedstawiającą św. Rodzinę oraz składających hołd
maleńkiemu
Jezusowi. Szopkę ustawiano w kościele zwykle
w
bocznej nawie, rzadziej w głównym ołtarzu, figurki wy-
konywano
z wosku, papieru, irchy i płótna. Nad szopką
umieszczano
z reguły unoszące się w powietrzu anioły,
a
w pewnej odległości od żłobka pasterzy spieszących z da-
rami
— jeden niósł np. garnuszek masła, drugi serek, trze-
ci
baranka itp. Obok pastuszków ustawiano figurki sym-
bolizujące
hołd wszystkich stanów. Nie krępowano się przy
tym
bynajmniej biblijnymi tradycjami, przed betlejemską
szopką
można było zobaczyć szlachciców w karetach, orzą-
cych
lub jadących na targ chłopów, szynkarki itp., nie bra-
kowało
wśród nich Żydów, olejkarzy węgierskich, Cyga-
nów.
Figurki te często zmieniano, ich przgrupowywania
dokonywano
zwłaszcza w dzień Trzech Króli. Przystawiano
wówczas
nie tylko figurki wschodnich władców, lecz całe
orszaki,
wśród których byli Murzyni, Persowie, Arabowie,
a
także egzotyczne zwierzęta — słonie i wielbłądy. Nie
brakowało
wśród nich figurek żołnierzy polskich — pre-
zentowano
więc husarię, rajtarów, artylerię oraz inne bro-
nie.
Kościoły i klasztory prześcigały się wprost w najbar-
dziej
pomysłowym urządzaniu szopek.
Atrakcyjność
szopek wzrosła po zastąpieniu nierucho-
mych
figurek marionetkami. Dawano teraz całe przedsta-
wienia.
Nie miały one bynajmniej treści religijnej, odgry-
wano
raczej sceny z codziennego życia, tylko
w epilogu
li 159
występowały
budzące grozę postacie śmierci, diabła, He-
roda
czy innego potępieńca. Można więc było zobaczyć bi-
jących
się pałkami chłopów lub szynkarkę tańczącą "z ga-
chem,
których w końcu przedstawienia straszliwy diabeł
porywa
do piekła. Pokazywano tańczącą śmierć, a nawet
bijatyki,
jakie toczy ona z piekielnikami. Nie brakowało
i
dłuższych historyjek — jak żołnierze okradają Żydów,
jak
przebiega musztra wojskowa itd.
Widowiska
te wzbudzały wielkie zainteresowanie, kościo-
ły
nie mogły wprost pomieścić tłoczących się ludzi. Zda-
rzało
się, iż tłum tak napierał, że wchodzono na ławki, a na-
wet
na ołtarze, skąd łatwiej było obserwować przedstawie-
nie.
Kiedy napór zebranych wzmagał się do tego stopnia,
że
uniemożliwiał
oglądanie widowiska, wypadali słudzy ko-
ścielni
i rozpędzali batogami ciekawskich. W kościele po-
wstawał
wówczas nie lada tumult, uciekający wpadali na
siebie
i przewracali się, inni zeskakiwali z ławek i ołtarzy;
„zskakując
jedni na drugich padali, tłukąc sobie łby, ręce
i
nogi albo guzy i sińce bolesne o twarde uderzenia odbie-
rając"
84. Widzowie zajmujący dalsze miejsca traktowali takie
zamieszanie
jako doskonałe uzupełnienie przedstawienia, ba,
znajdowali
W nim nawet większe upodobanie niż w samych
jasełkach.
Tak więc jasełka łączyły się na ogół z wrzawą,
śmiechem,
tumultem. Widzowie byli tym zachwyceni, klasz-
tory
zadowolone z frekwencji i wszystko toczyłoby się na-
dal
swoim trybem, gdyby nie pewni biskupi-skrupulanci,
którzy
wyszli z założenia, że takie awantury nie przystoją
kościołom,
i po prostu zakazali ich urządzania. Po ogłosze-
niu
tego zakazu wystawiano już tylko figurki nieruchome.
Zaraz
też spadła w kościołach frekwencja, tak że w niektó-
rych
w ogóle
szopki zlikwidowano.
Podczas
wielkiego postu kościoły polskie stawały się wi-
downią
ponurych procesji tzw. kapników. Kapnicy byli to
ludzie,
którzy z nakazu spowiedniczego lub swoiście pojmo-
wanej
pobożności wymierzali sobie sami publiczną pokutę,
34
J. K i t o w i c z, Opis obyczajów za panuu^ania Augusta
III,
oprać.
J. P o 11 a k, Wrocław 1951, s. 81—63.
160
1/
polegającą
na chłostaniu ciała. Do aktu tego ubierali się
W
płócienne najczęściej kapy, które rozchylali, odsłaniając
gołe
plecy, na głowy zaś zakładali całkowicie zakrywające
je
kaptury. Pokutnicy przebierali się w te stroje w izbach
znajdujących
się obok kościołów. Kapy stanowiły własność
kościoła,
niekiedy jakiegoś bractwa, często więc były uży-
wane.
Niektóre z nich tak były przesiąknięte krwią i potem,
że
nawet na ówczesnych czyniły odrażające wrażenie. Z te-
go
też względu zamożniejsi wdziewali własne kapy lub też
dawali
łapówkę kościelnym, by otrzymać najmniej zbruka-
ne.
Stroje te wykonane były, jak już wspominałem, ze zwy-
kłego
szarego płótna, czasem jednak występowano w kapach
strój
niej szych, z cieńszej materii, nieraz różnokolorowych,
np.
zielonych,
błękitnych, granatowych. Przed wyjściem z ubie-
ralni
kapnicy pokrzepiali się trunkami, nierzadko więc zda-
rzały
się wypadki, szczególnie ponoć wśród pospólstwa, że
przebierali
miarę w tym poczęstunku, co nie przeszkadzało
im
oczywiście we wzięciu udziału w procesji.
W
czasie procesji kapników na przedzie szedł jeden z po-
kutników
niosący krzyż; wyobrażał on osobę Jezusa, toteż
nieraz
występował boso i w cierniowej koronie. Osobami
przebranymi
za Chrystusa nie zawsze jednak byli pokutni-
cy,,
zdarzało się, iż był to ktoś najęty, jedynie za
pieniądze
podejmujący
się tej roli. Za „Chrystusem" postępowali pa-
rami
kapnicy, koniec pochodu zamykało dwóch pokutników
z
laskami — byli to kierujący całym ceremoniałem tak zwa-
ni
„marszałkowie". Liczebność procesji bywała rozmaita,
ni-
gdy
jednak nie przekraczały one stu osób. Pokutnicy podą-
żając
do kościoła śpiewali pieśń o Męce Pańskiej, po wejściu
do
świątyni padali krzyżem i czas jakiś modlili się. Na dany
przez
„marszałków" znak podnosili się na kolana i podwi-
nąwszy
kapy rozpoczynali biczowanie. Był to okropny wi-
dok,
kapnicy używali bowiem do biczowania rzemiennych
dyscyplin,
których końce przypalano w ogniu dla większej
twardości
lub też wkładano w nie zakrzywione szpilki czy
metalowe
gwiazdeczki. Jeśli dyscypliny były niciane, to za-
platano
je w powrózki, na końcach których zawsze umiesz-
czano
jakieś żelazo. Znajdowali się fanatycy, którzy używa-
li
— Obyczaje staropolskie 161
li
do biczowania się nawet drucianych biczy! Sieczono się
tak
z całych sil około kwadransa, plecy pokutników spływa-
ły
wkrótce krwią, która broczyła na kapy, posadzkę kościel-
ną,
a nawet skrapiała siedzących w ławkach ludzi. Na znak
jednego
z „marszałków" przerywano biczowanie i ponownie
padano
krzyżem. Chłostano się z przerwami pięć razy
w
ciągu nabożeństwa, nic więc dziwnego, że po takiej mę-
czarni
ciała kapników poszarpane były „do żywego mięsa".
Skrwawieni,
oblani potem, półomdlali przystępowali do uca-
łowania
krucyfiksu, a wreszcie opuszczali parami kościół
i
powracali do ubieralni.
Biczowano
się przez wszystkie soboty wielkiego postu.
Pokutę
tę szczególnie gorliwie wypełniano począwszy od
Wielkiej
Środy do wielkanocnej niedzieli. W dniach tych
biczowano
się ze zdwojoną gorliwością. Procesje kapników
udawały
się do kościołów nocami, przy blasku pochodni, na-
pełniając
ulice przeraźliwym wrzaskiem. Obrzędy te, szcze-
gólnie
w okresach swego nasilenia, czyniły wrażenie, że
wszyscy
wokół opanowani zostali przez masowy obłęd.
Publiczne
samobiczowanie miało miejsce zarówno po
wsiach,
jak i miastach. Jak wynika z niektórych informacji,
praktyki
te wśród chłopów mazowieckich miały jeszcze
okrutniejszy
charakter niż u ludności miejskiej. Zdarzało
się,
że wielkie procesje chłopów ciągnęły do kościołów
przy
blasku
pochodni, a krzyki, jakie towarzyszyły zadawaniu
sobie
męczarni, słychać było wokół na całe kilometry.
Nic
więc dziwnego, że cudzoziemcy, którzy zetknęli się
z
tymi procesjami, byli przerażeni. Nie tylko protestanci,
lecz
nawet katolicy Niemcy czy Francuzi z oburzeniem opi-
sywali
te udręki, upatrując w nich jedynie objaw bezmyśl-
nego,
okrutnego fanatyzmu. Charakterystyczne, iż społe-
czeństwo
polskie bynajmniej tych praktyk nie potępiało.
Opinia
publiczna uważała procesje kapników za coś zupeł-
nie
naturalnego, a nawet lubowała się w widowiskach, ja-
kich
dostarczały. Trzeba dodać, iż mistyczny nastrój, jaki
łączył
się ze stosowaniem tych udręk, przeplatany był często
zwykłymi
awanturami i nic z religijnością nie mających
wspólnego
momentami.
162
Jeśli
osobą przebraną za Chrystusa nie był pokutnik, lecz"
jakiś
najęty osobnik, to swoją funkcję traktował on z
iście
rozbrajającą
beztroską. Kiedy zdarzało się, iż np. z powodu
panującego
tłoku nie mógł dostać się do kościoła, przeszka-
dzał
mu bowiem w tym dźwigany krzyż, skracał sobie ocze-
kiwanie
na wejście do niego piciem, i to w cierniowej ko-
ronie,
w pobliskim szynku kufelka. Czasem nie kończyło się
na
jednym kufelku i „Chrystusa" trzeba było szukać po
szynkach.
Baczący na niego strażnicy nie bawili się wów-
czas
w perswazje, lecz po prostu okładali zbiega kijami.
Oczywiście
taki widok sprawiał nie lada uciechę tłoczącym
się
gapiom i niezwykle „urozmaicał" kapnicze praktyki.
Ponieważ
w Wielki Piątek panował w kościołach ogrom-
ny
tłok, więc bywało, iż między procesjami kapników a
od-
wiedzającą
groby ludnością wybuchały awantury o miejsce
lub
przejście. Charakterystyczne, że ludność nie
okazywała
biczownikom
jakiegoś specjalnego szacunku i zdarzało się,
że
po prostu przeganiano ich z kościoła. Kiedy w świątyni
spotykały
się dwie procesje, spotkanie kończyło się zwykle
wymysłami,
a nawet pospolitą awanturą.
W
pewnych wypadkach
kapnikami bywały kobiety, nie-
kiedy
występowały one w roli Chrystusa — przebierały się
wówczas
za mężczyzn i włączały do ogólnej procesji. Poku-
tujące
niewiasty nie potrafiły jednak pastwić się nad sobą
tak
jak mężczyźni i, jak mówi Kitowicz, ich samobiczowa-
nie
przypominało bardziej głaskanie niż bicie; swym odsło-
niętym
ciałem i cienką bielizną — dodaje — „wizerunek
miłosny
zamiast pokutnego wystawując" 36. Bodaj większość
praktyk
dokonywanych przez biczowników i biczownice
miała
także podłoże patologiczne, mieliśmy tu do czynienia
nie
tylko z masochizmem lecz czasem i sadyzmem.
Tak
więc ekstaza religijna przeplatała się z najpospolit-
szym
widowiskiem. Zakapturzone procesje, pochodnie, wi-
dok
krwawiących ciał, jęki, ukazujące się gdzieniegdzie nie-
wieście
plecy — wszystko to stwarzało niesamowitą, pod-
niecającą
atmosferę, która ekscytowała i oszałamiała zarów-
86 Kitowicz, jw., s. 46.
103
fto
pokutników, jak i wiernych. Pod koniec XVIII wieku
liczba
kapników wydatnie się zmniejszyła, zmieniła się tak-
że
panująca wokół nich aura. Niektórzy z nich wykorzysty-
wali
bowiem kapnicze praktyki dla celów erotycznych! Cy-
towany
już Wodzicki tak na ten temat wspomina: „Gdy się
wolniejsze
obyczaje u nas szerzyć zaczęły, używano tych
kap
do pokrycia miłosnych intryg i stąd wypadały nieraz
bardzo
zabawne sceny" 36.
Wiele
ciekawych przyciągających wiernych obrzędów łą-
czyło
się z Wielkanocą. Już w Kwietną Niedzielę kościoły
organizowały
procesje, podczas których oprowadzano po
miastach
„dębowego Chrystusa". Była to figura Chrystusa
jadącego
na osiołku, którą umieszczano na wózku i opro-
wadzano
w asyście księży i dzieci sypiących kwiaty. Przed
ciągnącą
przez miasto procesją rzucano na ziemię ręczniki,
palmy,
a przed figurą padano krzyżem. Najczęściej czynili
to
rybałci i pątnicy. Panował również zwyczaj, iż ksiądz
klękał
przed figurą i symbolicznie uderzał ją rózgą z trzci-
ny,
mówiąc: „Uderzę pasterza, a rozproszą się owce". Po-
tem
zwracano się do posągu ze śpiewem i modłami.
W
związku z tym obchodem istniały rozmaite lokalne
zwyczaje.
Tak np. w Krakowie w początkach XVII wieku
„lipowego
Jezusa" prowadzono z kościoła Św. Wojciecha do
kościoła
Panny Marii w asyście miejskich oprawców.
(W
XVI wieku posąg prowadzili rajcowie, przekazanie tej
funkcji
katu i jego pachołkom przyczyniało się do aktuali-
zacji
przekazów ewangelicznych). W XVIII wieku zmienio-
no
trasę — procesja szła do kościoła Św. Floriana i
okrążała
rynek.
Charakterystyczne, że w tym czasie zamiast figury
Chrystusa
oprowadzano jadącego na osiołku przebranego
organistę
lub rzemieślnika. Pochodowi temu towarzyszyły
żarty
i śpiewy miejskiej gawiedzi, nic więc dziwnego, że
w
nieco późniejszych latach (w 1780 roku) kuria zabroniła
„wożenia
Pana Jezusa po kościele na osiołku".
W
tych kościołach, obok których znajdowały się szkoły
parafialne,
urządzano ponadto oryginalne przedstawienia.
86 Wodzicki, jw., s. 2.
164
Odświętnie
przybrane i trzymające w ręku palmy i kwiaty
dzieci
występowały z „oracjami", które w wierszowanej
formie
omawiały tematy ewangeliczne. Po deklamacji dzieci
opowiadały
wesołe anegdotki o poście, śledziu, kołaczach
wielkanocnych
itp. W pierwszej połowie XVIII wieku po
występach
dzieci zjawiali się odpowiednio ucharakteryzo-
wani
młodzieńcy lub dorośli mężczyźni, ubrani w przewró-
cone
włosem na wierzch kożuchy, z drewnianymi szablami
u
boku, przebrani za pastuchów, żołnierzy lub pielgrzymów.
Prawili
oni „perory", pozbawione jakiegokolwiek bądź sen-
su,
chodziło w nich bowiem jedynie o ubawienie słuchaczy.
Najczęstszym
tematem tych bajań była relacja z jakiejś
fantastycznej,
wyimaginowanej podróży. Domorośli aktorzy
nie
ograniczali się do wypowiadania samych dowcipów, lecz
przedstawiali
także „dowody rzeczowe", mające świadczyć
0
odbyciu podróży, a więc: zęby końskie, ogony
bydlęce,
kołtuny,
podarte buty itp. Występy te odbywały się w koś-
ciołach,
następnie aktorzy rozpoczynali obchód po szynkach,
domach
mieszczan, a nawet pałacach i powtarzali tam swe
oracje
oraz demonstrowali wspomniane akcesoria. Występy
te
miały oczywiście na celu wyłudzenie pieniędzy. Ludność
gromadząca
się na nabożeństwach początkowo ze skromnym
uśmiechem
przyjmowała występy, z czasem jednak zaczęła
się
doskonale nimi bawić i kościoły rozbrzmiewały wrzawą
1 głośnym śmiechem.
Bardziej
surowi i rygorystyczni księża rozpoczęli walkę
z
tymi „błazeństwami" i zaczęli przepędzać z kościołów
do-
rosłych
„oratorów", pozwalając jedynie, by deklamacje wy-
głaszały
dzieci. „Oratorzy" jeszcze przez kilka lat występo-
wali
w szynkach i na jarmarkach, ale gdy zorientowali się,
że
wychodzą z mody, czego dowodem było zmniejszenie się
hojnych
datków, całkowicie zrezygnowali ze swych wystę-
pów.
Charakterystyczne
dla okresu wielkanocnego było rów-
nież
urządzanie w kościołach tzw. grobów, polegające na
tym,
że figurę Chrystusa leżącego w grobie przystrajano
kwiatami,
a wokół pełno było świateł i wojskowych ryn-
sztunków.
Kościoły i klasztory prześcigały się, by groby jak
165
najpiękniej
i najoryginalniej przybrać. Obok grobu usta-
wiano
często obrazy, dobierając je pod kątem emocjonalnej
treści.
Można więc było ujrzeć Abrahama składającego
w
ofierze syna swego Izaaka, Józefa spuszczanego do studni
przez
sprzedających go braci, Daniela proroka w kręgu
lwów,
Jonasza, którego „wieloryb połyka paszczęką swoją"
itd.
W dużych miejskich kościołach często te sceny
biblijne
inscenizowano,
wprowadzając ruchome figury. Wtedy. lwy
błyskały
szklanymi oczyma i wachlowały się ogromnymi ję-
zorami,
morze miotało bałwany, a stojące pod krzyżem
Marie
podnosiły chusty do oczu i jakby mdlejąc opuszczały
je
na dół.
Przy
grobach ustawiano warty. W większych miastach
warty
pełnili zawodowi żołnierze, po wsiach parobcy po-
przebierani
za rycerzy, a nawet Turków. Zmiana warty od-
bywała
się na gromką komendę, przy stukocie podkutych
butów.
Trzymający wartę drabanci odgrywali często nieme
sceny.
W wiejskich kościołach podczas Ewangelii przewra-
cali
się np. na ziemię żywo gestykulując.
Duże
zainteresowanie budziły kwestarki, które zasiadały
przed
grobami i zbierały jałmużnę na kościół lub
bractwa.
Pobrzękiwały
one dyskretnie trzymanymi w ręku tacami,
potrząsając
nimi silniej, gdy zbliżał się do grobu ktoś bo-
gaty.
Ponieważ wysokość ofiar wzrastała proporcjonalnie
do
urody kwestarek, starano się dobierać je spośród
naj-
urodziwszych
niewiast. Oczywiście sprzyjało to flirtom.
Możliwości
do uprawiania flirtów było zresztą więcej. Po-
nieważ
w wielkich miastach przy grobach przygrywała mu-
zyka
i odbywały się wokalne koncerty, w których występo-
wali
zarówno śpiewacy jak i śpiewaczki, więc „dystyngowa-
na"
publiczność umizgała się do śpiewających pań, przesy-
łając
im nie tylko uśmiechy, lecz gestami wyrażając swoją
admirację.
Zdarzało się tedy, że wytworne towarzystwo za-
pomniało
o celu przybycia do kościoła i odwróciwszy się od
grobu
flirtowało ze znajdującymi się na chórze śpiewaczka-
mi
lub delektowało się ..melodyją instrumentów i wdzięcz-
nością
wokalistów".
Zwiedzanie grobów trwało przez cały dzień i przeciągało
166
j
się
często do późnej nocy. Wśród odwiedzających je można
było
spotkać ludzi wszystkich grup społecznych, m. in. roz-
maitych
żebraków, klechów, kwestujących księży, którzy
wykrzystywali
zbiegowisko do otrzymywania bardziej niż
zwykle
sutych datków.
Jeśli
uprzytomnimy sobie te wszystkie popisy i występy,
rumor,
jaki czynili drabanci, na które nawarstawiały się
głosy
kapeli i śpiewów, to bez wątpienia groby wielkanocne
bardziej
przypominały widowiska teatralne niż sprzyjały
kontemplacji.
Miał więc rację Moszczeński, pisząc: „Po
wszystkich
kościołach w różne wzory, różnemi konceptami
ubierano
groby Pańskie, co miało minę teatralnych repre-
zentacyi.
Te groby od kościoła do kościoła chodził odwie-
dzać
lud obojej pici przez Wielką Sobotę aż do Rezurekcyi,
w
czem mało było nabożeństwa, a romansów
wiele" 37.
Opinię
tę potwierdzają także i inne źródła. Schulz pisze,
że
odwiedzanie grobów stanowiło dla ludności Warszawy
jedną
z ciekawsz>ch atrakcji, iż do grobów ściągały tłumy
„chciwe
okazania się, zobaczenia lub spotkania z miłymi
osobami"
38."
Odwiedzanie
grobów sprzyjało więc także atrakcyjnym
spotkaniom,
szczególnie dla tzw. towarzystwa. W końcu
XVIII
wieku — czytamy — „jest to rodzaj rozrywki dla
klas
wyższych. Towarzystwa umawiają się tam a tam spo-
tykać,
dowiedziawszy wprzódy, w których kościołach wy-
stawa
najwspanialsza. Jadą powozami i konno, przy wnij-
ściu
zachowują pozory, klękają lub schylają przed jaśnieją-
cym
grobem i zasiadają zaraz na krzesłach wpatrując się
w
przechodzące tłumy, zaczepiając znajomych, rozmawia-
jąc
o wielu niepobożnych przedmiotach itp. Powtarza się to
w
wielu kościołach i tak się pobożna pielgrzymka do gro-
bów
odbywa. Przy tych odwiedzinach miejsc świętych mło-
dzież
męska i panienki swobodne jeszcze sobie mniej przy-
zwoicie
postępują. Młodzież krąży chciwa zdobyczy, panny
pragnąc,
aby zdobytymi zostały. Przy wyjściu z kościołów,
37
A. Moszczeńsk i. Pamiętnik..., Warszawa 1905, s. 24—25.
ss
Schulz, jw., s.68.
167
w
drodze do nich, mrok samych świątyń ułatwia rozmowy,"
a
pielgrzymka kończy się, jak — odgadnąć łatwo" 39.
Kulminacyjnym
punktem obchodów wielkanocnych była
rezurekcja,
a zwłaszcza odbywana w tym czasie uroczysta
procesja.
W wielkich miastach procesja wyruszała o godzi-
nie
12 w nocy, po wsiach i małych miasteczkach przed świ-
tem
lub o wschodzie słońca. Towarzyszyło jej bicie w dzwo-
ny
oraz salwy. Oddawano" je z moździerzy, armatek, organ-
ków,
wreszcie strzelb. Po miastach strzelało wojsko i rze-
mieślnicy,
po wsiach folwarczni parobcy.
Uroczyście
obchodzono też święto Bożego Ciała. W dniu
tym
stawiano umajone ołtarze, święcono po kościołach spe-
cjalnie
uwite wianki, poświęcano pola. Kulminacyjnym
punktem
uroczystości była tradycyjna procesja.
Procesje
w dniu Bożego Ciała odbywały się po wszystkich
wsiach,
miastach i miasteczkach. W miastach obchodziły
one
rynek, po wsiach ulicę biegnącą obok kościoła. Na pro-
cesję
przybywała prawie cała katolicka ludność wsi lub
miasta.
Szczególnego splendoru procesji dodawała obecność
wygalowanych
władz, magistratów, cechów. "Uroczystość
uświetniały
również salwy; po miastach strzelało wojsko,
a
po wsiach i miasteczkach rzemieślnicy, pachołcy i parob-
cy.
Bito także w bębny i śpiewano pieśni religijne.
Procesja
przechodziła
więc na ogół w wielkiej wrzawie, huku i pal-
bie.
Jednostki
bardziej wrażliwe popadały w ekstazę, upajając
się
uroczystością, uważano bowiem, że podczas procesji sam
Bóg
obchodzi miasto czy wieś i zatrzymuje się nawet
przed
najnędzniejszą
chatą. Jedni oddawali się modłom i popadali
w
stany mistyczne, drudzy natomiast pragnęli ten moment
wykorzystać,
by zapewnić sobie opiekę nieba nad „doczes-
nymi"
dobytkami. W pieśni śpiewanej na Boże Ciało po
wsiach
czytamy:
Wychodzisz,
Panie, z tego kościoła, abyś tę wioskę
Obszedł
dokoła. A żebyś, Panie, rękami
swemi
S c h u 1 z, jw„ s. 292—293.
168
Pobłogosławił rolniczej ziemi.
Za czym ci, Jezu, jak wieśniaczkowie asystujemy
i
prostaczkowie,
Pokazując
ci pola, dobytki,
Chaty,
stodoły, gumna, pożytki40.
Nastrój
podczas procesji bywał więc rozmaity. Na ogół
jednak
więcej można było spotkać podczas niej gapiów
i
ciekawskich niż ludzi oddających się nastrojowi religij-
nemu.
Najuroczyściej
przebiegały procesje w Warszawie. Ucze-
stniczyli
w nich m. in. król, prymas, magnaci, wszyscy
w
otoczeniu strojnych i licznych asystencji. Oczywiście
w
takich sytuacjach dodatkowego splendoru dostarczały
procesjom
wygalowane gwardie i kapiący od złota dworza-
nie.
Zdarzało się więc, że nieraz dorodni drabanci wzbudzali
większe
zainteresowanie niż celebrujący uroczystość księża.
Pewne
zamieszanie sprawiały także niewiasty, które w wię-
kszych
miastach zasiadały w otwartych oknach i rozprasza-
ły
uwagę zebranych. Ponieważ uczestnicy procesji bynaj-
mniej
nie odwracali oczu od tych miłych, lubo „gorszących
i
grzesznych" widoków, więc doszło wreszcie do tego,
że
Kościół,
zabronił po prostu wyglądania przez okna. Odtąd
miały
one być w czasie procesji zamknięte, jest bowiem
„wielce
nieprzyzwoita rzecz [...] żeby głowy tych lalek nad
Sanctissimum
górowały" 41.
Podczas
procesji nie brakowało rozmaitych incydentów.
Zdarzało
się np., że chorąży, który wywijał chorągwią przy
oddawaniu
salwy, tak niezręcznie nią manipulował, iż ude-
rzał
po głowie któregoś z uczestników procesji, bywało też,
że
gwardia królewska nie chciała przepuścić pieniącego
się
dygnitarza
lub wybuchała awantura o zrywane z ołtarzy
gałęzie
(trzeba bowiem zaznaczyć, iż wierzono, że gałęzie,
którymi
majono ołtarze, zwalczają nieszczęście).
Zachodzące
w drugiej połowie XVIII wieku przemiany
społeczno-kulturalne
spowodowały, że część społeczeństwa
40
Rkps Bibl, Narodowej, nr I 3177, k. 144.
a
Kitowicz, jw., s. 59.
169
zaczęła
odnosić się do praktyk i zwyczajów kościelnych obo-
jętnie,
a nawet" krytycznie. W pewnych kołach przesadna
pobożność
zaczynała nużyć, nawet śmieszyć. Piętnowano bi-
goterię,
wyszły z mody peregrynacje do miejsc świętych,
szczególnie
leżących w obcych krajach. Świątobliwość za-
czynano
traktować jako dziwactwo lub nawet chorobę. Co-
raz
rzadziej zdarzały się cuda, przestawały płakać cudowne
obrazy,
zniknęia większość wizjonerów, zmalała liczba na-
wiedzonych.
Zaczynał nasilać się indyferentyzm religijny.
Polskich
wolterianów cechował nieomal cyniczny stosunek
do
świętości, antyklerykalne, czasem nawet antyreligijne
tendencje
zaczęły występować w obozie polskich jakobinów.
Dało
się to zauważyć przede wszystkim w dużych miastach.
Znamienna
jest wypowiedź Jana Kilińskiego, który w swym
pamiętniku
opowiada, jak to zabronił prowadzonemu na
egzekucję
biskupowi Kossakowskiemu komunikować się
u
bernardynów: „Bo ci się chce jeszcze być świętym, a już
ich
jest nad komplet"42. Konserwatywny patrycjusz kra-
kowski
Filip Lichocki ze zgrozą pisze o lekceważącym sto-
sunku
do religii, jaki wykazali przedstawiciele radykalnego
nurtu
Insurekcji. Opis ten jest chyba przejaskrawiony, gdyż
autor
był targowickim prezydentem Krakowa, zdeklarowa-
nym
wrogiem powstania, niemniej bardzo znamienny dla
zachodzących
powoli zmian. „Ci zaś czynni patrioci wyzuci
z
wiary katolickiej (bo ani żydowskiej, ani tureckiej ani
żadnej
nie mając), rzucili się z dyspensą prałacką ks. Koł-
łątaja
na kościoły, z nich srebra, monstrancje, kielichy za-
bierali,
topili, relikwie św. Pańskich i kości z relikwiarzów
srebrnych
nożami, niby orzechy łuskając, wydłubywali
i
rozrzucali, wyrzucali. Wszystkie obrządki wiary św. wy-
śmiewali,
bluźnili i inne nieprzyzwoitości (których tu dla
wstydu
tych słusznych osób nie wypisuję) i zgorszenia wie-
rze
katolickiej dopełniali" 4S.
42
J. K i 1 i ń s k i, Pamiętniki, oprać. S. H e
r b s t, Warsza-
wa
1958, s. 118.
43
F. Lichocki, Pamiętnik... prezydenta miasta Kral:ouKi
t
roku 1794, wyd. J. K. Z u p a n s k i, Poznań 1862, s. 24.
im
1
Nastąpiła
też zmiana w gustach literackich. W pewnych
kołach
już nie literatura dewocyjna, lecz utwory polskich
wolnomyślicieli,
publikacje zachodnich deistów i ateistów
zaczynały
frapować czytelników.
Szkopuł
w tym, że pisano je po francusku lub literacką
polszczyzną,
a w Polsce przeważali przecież analfabeci. Nie
można
więc zapominać, że przemiany ideologiczne czasów
Oświecenia
objęły tylko pewne środowiska. Niewątpliwie
zmniejszył
się autorytet Kościoła, ale katolicyzm przecież
się
ostał. Pozostały mu wierne przede wszystkim szerokie
masy.
Masy wierzyły i czciły świętych jak dawniej. Ude-
rzało
to cudzoziemców. Piszący pod koniec XVIII wieku
Kausch
powiada: „Trudno uwierzyć, jak wiele jest wszę-
dzie
w Polsce cudownych obrazów; niemal równie liczne
są
odpusty. Gdziekolwiek się pojedzie, spotyka się
biednych
mieszkańców
wsi, którzy odbywają pielgrzymkę [...]. Reli-
gijność
chłopów polskich jest zupełnie powierzchowna, do
odpustów
(każdy posiada szkaplerz) przywiązuje się najwię-
cej
uwagi, a przesadne uwielbianie świętych zajmuje miej-
sce
służby bożej" u.
W
zasadzie do końca XVIII wieku obyczajowe funkcje
religii
nie uległy zmianie. Wszystkie warstwy i środowiska,
nie
wyłączając modnych w tym czasie libertynów, trakto-
wały
obrządki i zwyczaje kościelne jako płaszczyznę umoż-
liwiającą
realizację tradycyjnych już form współżycia. Pere-
grynacje
przestały być modne w wielkim świecie, jednak
w
dalszym ciągu nęciły nie tylko plebejuszów, lecz
także
prowincjonalną,
konserwatywną szlachtę. Całe społeczeń-
stwo,
na czele z wolnomyślnym Stanisławem Augustem, na-
wiedzało
kościoły, uczestniczyło w tradycyjnych obchodach.
W
kołach wolnomyślnych, postępowych, podkładano pod to
co
prawda inną treść. Pozbyto się wprawdzie resztek żar-
liwości
religijnej, tak charakterystycznej dla przodków,
a
obrządki kościelne zaczęto traktować jako doskonałe
za-
pełnienie
czasu wolnego, pretekst do wesołych spotkań, wy-
44
J. J. Kausch, Wizerunek narodu polskiego, [w:]
Polska
stanisławowska
w oczach cudzoziemców..., t. II,
s.
326, 334.
171
cieczek,
pikników, formalnie jednak przestrzegano panują-
cych
zwyczajów, które stanowiły nieodłączną część polskie-
go
narodowego obyczaju. Opisujący Warszawę u schyłku
XVIII
wieku Schulz pisze: „Obrzędy katolickiego kościoła
są
w Warszawie tak częste i tak różne, z taką wspaniałością
i
tak głośno obchodzone, jak w najbardziej katolickich kra-
jach.
Święta pierwszych chrześcijańskiej wiary krzewicieli,
pierwszych
jej apostołów, wyznawców pici obojej z mniej-
szą
lub większą wystawą są święcone procesjami, mszami
i
pobożnymi pielgrzymkami. Klasy niższe tym wszystkim
obchodom
z wielką pobożnością są przytomne, to jest z tymi
gestami
i z tą postawą, które w oczach ich uchodzą za po-
bożność,
wyższe też ubiec się w tym nie dają, ale jawnie
potem
okazują, dlaczego to czynią. Kobiety zwłaszcza przy-
chodzą
na te widowiska, na których widziane być i widzieć
drugich
mogą, tak starannie (tylko ciemno lub czarno po-
ubierane),
tak samo zdobywcze rzucają wejrzenia, jak w te-
atrach
i asamblach. Dzwonek, który się niekiedy słyszeć
daje,
zmusza do pochylenia i dozwala wejrzeć nie bez
wdzięku
pewnego na stronę, a razem wejrzenie czyjeś na-
spotkać.
Słowem w kościele dwie płcie są tym, czym i gdzie
indziej
w Polsce [...]
Tak
samo dzieje się z odpustem i przejażdżką na Bielany
(klasztoru
o trzy kwadranse drogi od Warszawy oddalone-
go),
którą co roku na Zielone Święta odbywają klasy za-
możniejsze
jako zabawkę. Seciny powozów cisną się dokoła
klasztoru,
ale właściciele i właścicielki rzadko z nich wy-
siadają,
obawiając się zmieszać z tłumem pieszaków; jeżeli
wysiądą,
zbierają się w towarzystwa spacerujące chwilę,
a
potem zasiadają do przywiezionych podwieczorków, któ-
rych
początek, środek ani zakończenie skruchy, umartwie-
nia
i pokuty chrześcijańskiej nie dowodzą" 45.
Autor
ten pisze na innym miejscu o bonifratrach: „Bracia
ci
rokrocznie
częstują chlebem i piwem, co dla wielkiej
części
mieszkańców Warszawy jest pewnego rodzaju uro-
czystością,
na drugi dzień Zielonych Świątek przypadającą.
45 Schulz, jw., s. 292—293.
172
Przed
ich kościołem stawią naówczas budy i kramy ze
wszelkiego
rodzaju żywnością i drobnym towarem. Między
tymi
najwięcej jest szynków piwa i wódki. Lud dopija
i
dojada pragnieniem i głodowi gwoli, których bonifratrzy
nasycić
i ugasić nie mogli. Osoby klas wyższych przecha-
dzają
się wśród straganów lub przyglądają przez okna są-
siednich
domów wrzawie i tłumowi" iS.
Oddziaływanie
Kościoła doprowadziło więc do sytuacji,
w
której w XVII, a szczególnie XVIII wieku sfera religij-
na
ze świeckim życiem obyczajowym tak się przeplotła, iż
stanowiła
powszechnie nierozerwalną więź. Obrządki koś-
cielne
przejęły funkcje pradawnych pogańskich zwyczajów,
święta
traktowano jako dni radości, nie zaś jako dni po-
ważnych
medytacji, obchodzono je więc nie tylko wesoło
lecz
nawet rozwiezie. Z drugiej strony Kościół narzucał
pewne
wzory, doprowadził do tego, że religia przeniknęła
do
rozmaitych dziedzin życia, zakreślił ramy i granice dla
uciech
i w zasadzie kontrolował codzienne życie.
Zachodzi
pytanie, w jakim stopniu wymienione zjawiska
stanowiły
specyfikę polską, a w jakim były one odbiciem
powszechnych
tendencji. Wspominałem już, że cudzoziemcy,
szczególnie
Niemcy i Francuzi, wielekroć podkreślali po-
wierzchowność
naszej religijności, wiele z polskich zwycza-
jów
religijnych uważali wprost za egzotyczne. Bardziej to-
lerancyjnie
oceniali nas Włosi i Hiszpanie, bowiem poboż-
ność
polska bliska była ich wzorów rodzimych. Biorąc pod
uwagę
wszystkie te czynniki, należy jednak przyjąć, że
wpływ
katolicyzmu polskiego na panujące u nas stosunki
obyczajowe
był silniejszy niż w jakimkolwiek
innym kraju.
Omawiane
zjawiska nie stanowiły jednak specyfiki wy-
łącznie
polskiej, były one jakby odbiciem postaw i tenden-
cji
występujących już poprzednio w innych kulturach, kra-
jach
i czasach. Panujące w Polsce w dobie Baroku a nawet
Oświecenia
obyczaje, mające związek z życiem religijnym,
przypominają
np. stosunki zachodnioeuropejskie w okresie
poprzedzającym
kontrreformację, a nawet reformację. Za-
46 S c h u 1 z, jw., s. 70—71.
173Ł
dziwiające
wręcz podobieństwo można stwierdzić, jeśli ze-
stawi
się przytoczone w niniejszym rozdziale przejawy pol-
skiej
obyczajowości ze świetnymi opisami zamieszczonymi
na
kartach Jesieni Średniowiecza J. Huizingi. Dotyczy to
m.
in. takich zagadnień, jak kult świętych, poufałość z ja-
ką
się do nich odnoszono, wzajemne przenikanie elementów
kulturowych,
ludyczna rola religii w życiu ludzi tamtych
czasów.
Jako przykład można przytoczyć urywek tekstu
traktujący
o zachowaniu się w kościele: „Gadanina i kręce-
nie
się podczas mszy musiały stać się wszędzie rzeczą zu-
pełnie
zwyczajną. Wykorzystywanie kościoła jako miejsca
spotkań,
a mszy jako okazji do rozglądania się za dziewczę-
tami
tak się rozpowszechniło pośród młodych ludzi, że mo-
gli
się tym gorszyć jeszcze tylko moraliści. Młodzież [...]
jeśli
już tam idzie, to tylko po to, aby gapić się na kobiety,
które
wystawiają na pokaz swe ozdobne fryzury i prze-
stronne
dekolty [...]. Sprawa nie kończyła się na drobnych
grzecznościach,
do których kochankowi stwarzała sposob-
ność
służba boża: podać ukochanej wodę święconą, podać
pacyfikał,
zapalić świeczkę i klęknąć przy niej; nie poprze-
stawano
bynajmniej na dawaniu sobie znaków i na ukrad-
kowych
spojrzeniach. Nawet ladacznice poszukiwały w ko-
ściele
znajomości" ".
Przecież
to obraz jakby żywcem wzięty z naszego życia
obyczajowego
XVII—XVIII wieku, ale rzadki już w kato-
licyzmie
zachodnim tego okresu, gdzie na ogół zupełnie już
inaczej
traktowano kościelne obrządki, podczas gdy katoli-
cyzm
polski zezwalał na średniowieczną wręcz swobodę. By-
ła
to cena, jaką zapłacił Kościół za ugruntowanie
wiary
chrześcijańskiej
pośród szerokich mas ludowych.
Na
zakończenie jeszcze jedno spostrzeżenie. Wpływ jaki
wywarł
katolicyzm na obyczaje polskie można uważać za
jeden
z ważnych czynników jednoczących społeczeństwo, co
miało
znaczenie dla kształtowania się poczucia narodowego.
47
J. Huiunga, Jesień Średniowiecza, t. I, Warszawa 1967,
S.
292—293.
Polaków
łączyła nie tylko religia, lecz wiążąca się z
nią
obyczajowość,
ta zaś dla pewnych kót w końcu XVIII wie-
ku
miała nawet większe znaczenie niż sama wiara. Dla
szerokich
zaś kręgów ludności obyczaje katolickie znaczyły
tyle,
co obyczaje polskie.
I
1
- --.'5.1--—
V
DIABŁY
I CZAROWNICE
Istotnym
elementem religijności, a równocześnie szeroko
pojętej
obyczajowości typowej dla omawianego okresu była
powszechna,
głęboka wiara w diabła i jego sługi czarowni-
ce.
Myśl o szatanie, doszukiwanie się nieomal wszędzie
przejawów
jego działalności, wiara w jego przemożną moc
była
w tamtych czasach powszechna. Wiara w złego ducha
zaciążyła
zarówno nad umysłowością poszczególnych ludzi,
jak
również nad życiem całej ówczesnej zbiorowości, co
nie
pozostało
bez wpływu na ówczesne stosunki międzyludzkie.
Pojęcie
diabła i wyobrażenie o nim ukształtowało się pod
wpływem
prastarych podań pogańskich, teorii teologów
chrześcijańskich
oraz rozmaitych lokalnych tradycji i kul-
tur,
wreszcie pod wpływem ówczesnej literatury pięknej
i
sztuki, które chętnie i w sposób wymyślny lubiły przed-
stawiać
jego postać. Diabła wyobrażano sobie rozmaicie,
choć
stanowił on w pojęciu ówczesnych również i postać
bezosobową,
abstrakcyjnego złego ducha. Przybierał on więc
ciało
strasznego potwora, drapieżnego ptaka, czasem nawet
wiewiórki.
Diabeł mógł bowiem, według wierzeń, wcielać
się
w rozmaite kształty, byle tylko zmamić niewinną duszę.
Najczęściej
jednak przybierał postać człowieka, jako że po-
śród
ludzi najchętniej przebywał.
176
Rozróżniano
kilka typów diabłów — a więc były diabły
szlacheckie,
niemieckie, chłopskie i pośledniejszego stanu
cała
hołota diabelska, czyli małe psotne diabełki. W prze-
konaniu
ówczesnych ustalona na ziemi hierarchia społeczna,
podział
klasowy, obowiązywała również wśród diabłów.
Wierzono,
że w piekle zamieszkują książęta, wojewodowie,
wielmoże,
starostowie, szlachcice i wreszcie liczni piekielni
hołysze.
W związku z tym można było spotkać diabłów bo-
gatych,
strojnych, jeżdżących poszóstnymi, kutymi srebrem
karetami
oraz diabłów pomniejszych, gołych i biednych. Te
ostatnie
nie cieszyły się większym poważaniem, diabeł nie
posiadający
znaczenia i honoru nie wzbudzał większego
uznania.
Najpopularniejszy, najchętniej opisywany był dia-
beł
przybierający postać szlachcica — musiał być koniecz-
nie
strojny, w szubie, delii, w kołpaku, przy szabli i
obuchu.
Najczęściej
chadzał on w czerwieni i modrzy. Przestrzegał
też
szlacheckiego kodeksu honorowego, zwracał się do swo-
ich
rozmówców „mości panie bracie", występował pod
na-
zwiskami
znanych, zamożnych posesjonatów. W każdym
razie
używał nazwiska brzmiącego ze szlachecka. Lubił
pić,
hulać, chadzał na przyjęcia, a w piekle bankietował
z
równymi sobie personami, gdzie usługiwała mu piekiel-
na
służba.
Najsłynniejszym
z diabłów szlacheckich był łęczycki
Boruta.
Rodowód jego jest dość niejasny. Prawdopodob-
nie
wywodzi się on z dawnych przedchrześcijańskich demo-
nów
leśnych, zaś swe imię wziął od boru. W podaniach lu-
dowych
Boruta występował pod różnymi postaciami: a więc
jako
chłop, po niemiecku jako pan, jako czarny potwór
z
rogami i ogonem, jako sowa, baran, kot, koń lub inne
zwierzę.
Z czasem, co szczególnie zaznaczyło się w XVIII
wieku,
zaczął przybierać postać szlachcica, wielkiego feuda-
ła,
coś jakby namiestnika piekła na całą ziemię
łęczycką.
Posługiwały
mu diabliki, które pod postaciami koni ciągnę-
ły
jego powóz. Według niektórych podań był on pijakiem,
zawadiaką
i kosterą. hulał na weseliskach i kuligach, gdzie
wszczynał
burdy i pojedynkował się na szable z bracią
szlachecką.
A był podobno z niego gracz i rębacz nielada!
12 — Obyczaje staropolskie 177
Bywało,
że nieraz ściąga! ludzi na bezdroża. Podanie gło-
siło,
iż strzegł wielkich skarbów ukrytych w lochach łę-
czyckiego
zamku.
Diabłem,
który lubił przybierać postać chłopa, pana
i
zwierzęcia był Rokita, najchętniej jednak przywdziewał
on
drogi strój szlachecki. Diabeł ten posiadał również
stary
rodowód,
wskazuje na to jego imię — Rokita. Wywodzi się
on
zapewne od jakiejś przedchrześcijańskiej istoty demo-
nicznej.
Podobnie jak- Boruta, Rokita również wysoko po-
stawiony
był w hierarchii piekielnej. Powoływały się często
na
niego kobiety posądzone o czary, krążyły o nim podania
i
legendy.
Niżej
nieco stojącym w hierarchii diabłem, ale także wy-
stępującym
pod postacią pana, był Rogaliński. Imię jego po-
jawia
się często w zeznaniach torturowanych kobiet posą-
dzonych
o czary. Rodowód jego sięgał wierzeń panujących
w
XVII—XVIII wieku.
Wśród
ludu rozpowszechniona była opinia, że diabeł wy-
stępuje
często „po niemiecku", tzn. ubrany jest w cudzo-
ziemskie
kuse szaty, nosi kapelusz i chadza przy szpadzie.
Diabła
pod taką postacią najczęściej można było spotkać na
Pomorzu
i w Wielkopolsce. Zdarzało się też, że cudzoziem-
skie
diabły chadzały „po żydowsku". W roku 1715 badana
na
torturach przez sąd ze Szczercowa chłopka zeznała:
,,Żem
miała Janka zalotnika po żydowsku", później jednak
przyszedł
do niej „w nocy diabeł po niemiecku" 1.
Trzecim
typem diabła był diabeł chadzający „po chłop-
sku",
ani strojem, ani trybem życia nie różniący się od
mieszkańców
wsi. Był to diabeł pośledniejszej rangi, służył
czasem
u czarownic za parobka. Podobnym typem diabła
był
Chowaniec. Jego pochodzenie społeczne było jednak nie-
jasne
— był to ni szlachcic, ni cudzoziemiec. W podaniach
występował
jako leniuch, darmozjad, zdarzało się, że utrzy-
mywały
go czarownice. Spotkać także można było diabli-
ków
jeszcze niższej kondycji. Pełnili oni drobne posługi, im
1
Cyt. wg B. Baranowski, Pożegnanie z diabłem i cza-
rownicą,
Łódź 1965, s. 36.
178
to
diabły wyżej postawione w hierarchii nakazywały cza-
sem
zamieszkiwać w ciele opętanego człowieka.
Diabeł
zawsze dobrze się maskował, niemniej jednak po-
siadał
cechy odróżniające go od normalnych ludzi. Przede
wszystkim
każdy z nich musiał posiadać ogon i rogi. Rogi
skrywała
zawsze bujna, zazwyczaj krucza czupryna. Dla
lepszego
ich ukrycia diabeł nie rozstawał się na ogół z czap-
ką.
Prawie każdy z nich miał ponadto przynajmniej na jed-
nej
nodze kopyto, dlatego też często kulał. Istotnym szcze-
gółem,
który mało kto dostrzegał, było to, że diabeł nie po-
siadał
dziurek w nosie! Łatwo było go rozpoznać po smro-
dliwym
oddechu, woni siarki, padliny lub zwierzęcych od-
chodów,
które wydzielało jego ciało, poza tym miał zimną
jak
u nieboszczyka dłoń. Z wyjątkiem tych szczegółów nie
różnił
się od normalnego mężczyzny.
Diabłom
nadawano różne nazwy i imiona. Jak już wspo-
minałem,
każdy ze szlacheckich diabłów nosił „dobre" na-
zwisko
szlacheckie. Jeśli natomiast chodzi o imiona, to
w
procesach czarownic diabły występują najczęściej pod
imieniem
Marcinka, spotyka się także Sobków, Grzesiów,
Kacperków,
Bartków, Jaśków. Literatura demonologiczna
natomiast
podaje bardziej wymyślne imiona, jak: Araf, Be-
lial,
Lelek, Czernieć, Przechera oraz inne. Wszystko wskazu-
je
jednak na to, że nie były one powszechnie przez ludność
używane.
Określeń diabeł, szatan, lucyper bano się wyma-
wiać,
często zastępowano je określeniami — zły, piekielnik,
pokuśnik,
licho, kusy. Czasem także używano określeń
przedchrześcijańskich,
takich jak bies i czart.
Diabły
posiadały według ówczesnych źródeł dość złożone
usposobienie,
rozmaicie też je przedstawiano. Na przykład
według
utworu pt. Sejm piekielny piekło dzieliło się na kil-
ka
jakby resortów, a każdy z nich posiadał swoich szata-
nów
— „specjalistów", a więc jedni z nich byli od
zabójstw,
drudzy
od awantur, cudzołóstwa oraz innych grzechów.
Jednym
z groźniejszych diabłów miał być nocny Lelek.
Lelek
namawiał ludzi do złych czynów, zagłuszał sumienie,
doprowadzał
do tego, że wstydzono się dobrych uczynków.
Oczywiście
jak każdy inny dążył do opanowania duszy
179
ludzkiej,
jeśli jednak napotkał opory, napastował ciało; za
jego
sprawą ludzie schli, chorowali, a w końcu marli. Bies
ten
niekiedy także dusił swe ofiary lub przywodził ludzi
do
samobójstwa.
Z pomniejszych sprawek przypisywano mu
wywoływanie
trzasków i huków. Kiedy się rozhulał, potra-
fił
zerwać nawet dach z chaty i tak przerazić ludzi, nabawić
ich
takiej trwogi, że po prostu odchodzili od zmysłów. Nic
więc
dziwnego, że starano się uwolnić od wpływów Lelka
lub
przynajmniej zapewnić sobie jego neutralność. Do prak-
tyk
mających na celu przebłaganie Lelka należało zosta-
wianie
mu resztek jedzenia, ofiarowanie mu czarnych kur,
unikanie
dawania jałmużny w czwartek (czwartek był bo-
wiem
ulubionym dniem tego demona), a nawet
oddawanie
mu
czci boskiej.
Diabłem,
który wyspecjalizował się w czyhaniu na po-
dróżnych,
był Belial. Siedział on w błocie i wciągał w bagno
wozy,
chłopom jadącym do lasu łamał np. koło u wozu.
Grasował
również podczas gołoledzi, powodując u ludzi bo-
lesne
stłuczenia i złamania. Psocił i w drobniejszych spra-
wach;
szedł np. ktoś drogą i nagle wpadał w wodę — za
jego
to było przyczyną; stłukł sobie ktoś palec — mógł za
to
również mieć pretensje do Belżala.
Choć
żartobliwe nosił imię, lecz groźniejszym diabłem
był
Przechera-Frant. Zły ten wywoływał kłótnie, awantury,
bójki;
przyprowadzał ludzi do zabójstw i samobójstw. Prze-
chera
miał władzę nad duchownymi, doprowadzał do zwady
między
księżmi i mnichami, wywoływał też groźne burdy
między
szlachtą. Namawiał panów, by krzywdzili służbę, by
niewinnie
męczyli i tracili poddanych. Przechera był wresz-
cie
inspiratorem zbójeckich wypraw, wszelkich czynów
świętokradczych
i innych bandyckich wyczynów.
Paskuda-Zalotnik
namawiał do ,.grzechu cielesnego". Dia-
beł
ten wzbudzał pożądanie miłosne, potrafił tak opętać
mężczyznę,
że tracił dla kobiety zdrowie, majątek i popeł-
niał
nawet przestępstwo. Kobietom radził znów, by się
stroiły,
muskały, uwodziły mężczyzn. Wszelka „nieczystość"
sprawiała
mu uciechę.
Gdacjusz wspomina „Asmodeusza piekielnego szatana,
który
jest głównyrri ludzi w stanie małżeńskim
będących
nieprzyjacielem.
Ten się o to zawsze usilnie stara, aby mógł
między
małżonkami ogień niezgody wzniecić, a wznieciw-
szy,
między nimi uprzejmą miłość zgasić i do cudzołóstwa
zapalić"
2.
Diablikiem
podlejszego stanu był Smółka, opanowywał on
stare
kobiety, namawiając je do siania plotek, używania
przekleństw
i ,,oszczekiwania" ludzi.
Diabeł
występujący w podaniach ludowych z reguły łą-
czył
w sobie cechy kilku postaci, nieraz zupełnie odmien-
nych.
Raz występował jako podstępny, przewrotny, nieprze-
jednany
wróg całej ludzkości, dążący oczywiście do opa-
nowania
i zgubienia wszystkich ludzi, niekiedy stawał się
naraz
stróżem sprawiedliwości i surowo karał grzeszników.
Popularne
legendy mówią o tym, jak to przedstawiciele
piekieł
skorygowali niesprawiedliwy wyrok wydany przez
Trybunał
Piotrkowski. Zachowały się także podania mówią-
ce,
jak to czarci zjawili się przed sądem i surowo, ale spra-
wiedliwie
ukarali możnego pana, który skrzywdził biedną
wdowę
i sieroty; a także, jak diabły ścigały świadków, któ-
rzy
pod przysięgą składali fałszywe zeznania. W opinii lu-
dowej
diabeł karał też przestępców znacznie niższej kon-
dycji,
np. karczmarki, młynarzy, którzy oszukiwali na mie-
rze
lub wadze. Na malowidłach zdobiących kościoły tej do-
by
znaleźć można postacie rogatych diabłów porywających
do
piekła karczmarki, obok których widnieje objaśnienie:
,,Bo
nie dolewała" (to znaczy oszukiwała, nie dolewała peł-
nej
miary do zamówionego piwa czy gorzałki). Wierzono
w
diabła występującego w roli złośliwego kpiarza, wyrzą-
dzającego
ludziom rozmaite figle: wciągającego w błoto,
mylącego
pijanemu drogi, zamieniającego buty itd. Taki
psotny
diabeł siadał czasem na kamieniu i za jego przyczy-
ną
dostojni dygnitarze miejscy przewracali się np. na zie-
mię.
W opowiadaniach ludowych spotyka się też postać na-
iwnego
i umysłowo ograniczonego diabła, którego może wy-
2
A. G d a c j u s z, Dyszkurs o grzechach szóstego
przykaza-
nia
Bożego,.., Brzeg 1682, s. 40.
prowadzić
w pole każdy wiejski mądrala lub sprytna baba.
Niekiedy
przypisywano mu cechy zupełnie ludzkie, np. upo-
dobanie
do płci pięknej, do trunków itp.
Istniały
według wierzeń pewne sposoby na zwalczanie
diabła.
Na przykład na widok chłopców odgrywających
w
szopce jego postać diabeł wpadał w stan bezsilnej wście-
kłości.
Najbardziej bał się święconej wody, pobożnych na-
pisów,
obrazów, a szczególnie znaku krzyża lub pobożnego
wezwania,
o czym mówią takie źródła, jak protokoły pro-
cesów
czarownic i literatura dewocyjna. Według wierzeń
ludowych
diabeł bał się soli, pogląd ten podzielał zresztą
taki
autorytet jak ksiądz Chrnielowski. Według pewnych
opinii
bał się również piorunów, według innych — wywo-
ływał
burze z piorunami. Diabeł był silny, podstępny i nie
można
było nawet na chwilę osłabić swojej czujności
w
walce z nim, bo zaraz człowieka atakował.
Bywało,
że do niektórych ludzi miał szczególne upodo-
banie
i wtedy ich po prostu opętywał. Opanowywał wów-
czas
ciało i wyczyniał w nim rozmaite dziwy, rzucał się, ry-
czał,
wyrzucał z siebie bluźnierstwa, parskał na krzyż, nie
lękał
się relikwii. Uważano, że nie tylko pojedynczy diabeł
może
opętać człowieka, lecz nawet całe ich gromady. Nie-
którzy
z opętanych mieli w sobie, jak mówiono, po kilka
tysięcy
diabłów! Pogląd taki nie stanowił jakiegoś ludowe-
go
przesądu, lecz był oficjalnie wypowiadany przez naukę
Kościoła.
Walka z opętaniem stanowiła też jedno z zasad-
niczych
zajęć ówczesnego duchowieństwa.
Opętanych
można było spotkać wśród wszystkich grup
społecznych.
We wsiach diabeł wstępował najchętniej w sta-
re
kobiety, chorych, kaleki, napastował także i mieszczki,
gościł
również w ciałach szlachcianek — dewotek. Opętanie
ogarniało
najczęściej histeryków lub dewotki i bigotów, ale
można
też było spotkać wśród nich wielu nieszczęśliwych,
nerwowo
i psychicznie chorych oraz epileptyków. Ataki, ja-
kim
ulegali ci ludzie składano zawsze na konto diabelskiej
aktywności.
Za
opętanych podawali się nieraz oszuści,, którzy wyko-
rzystywali
ten przesąd w celu zjednania sobie współczucia
182
i
wyłudzenia jałmużny. Najwięcej takich wydrwigroszów
spotykało
się wśród wędrownych dziadów, którzy potrafili
wprost
po mistrzowsku odgrywać swoje role. Świadczą
o
tym słowa Peregrynacji dziadowskiej:
A
zwłaszcza na odpuście, gdzie najwięcej ludzi,
Kto
co umie pokazać, narychlej wyłudzi.
Gdy
się ludzie zabawią w kościele w kazanie,
Wtenczas
ty masz uczynić nawiętsze miotanie,
Oczy
opak wywrócić a zgrzytać zębami,
Zadkiem
ciskać ku górze a wierzgać nogami
I
nie dać się utrzymać czterem chłopom zgoła,
Niech
cię ledwie ich dziesięć wyniesie z kościoła.
Tam
się wszyscy na cmentarz do ciebie zgromadzą,
Jeśli
się możesz skrwawić, tym rychlej ci dadzą 3.
Bandy
udających opętanie włóczęgów przeciągały przez
wsie
i miasteczka z wrzaskiem, odgrażaniem się, bluźnier-
stwami.
Wszystko uchodziło im bezkarnie, bo wyczyny ich
przypisywano
diabłu. Co sprytniejsi potrafili wykorzysty-
wać
ten zakorzeniony głęboko przesąd, by uchylać się od
pańszczyzny.
Niektórzy spośród feudałów zdawali sobie
z
tego sprawę i ostro przeciwko takiej maskaradzie wystę-
powali.
Opaliński w jednym ze swych utworów pomstuje
na
obieżyświatów i zamiast jałmużny zaleca baty:
[...] Siła
Opętanych po różnych i wsiach i miasteczkach.
Małpie się robić nie chce i stąd ma diabła
W sobie — i toć diabeł, gdy się robić nie chce.
Konopne egzorcyzmy dziwnie na to dobre
Albo też dębowa wić nauczy ta robić
I diabła wypędzi, by też natwarszego.
Kijem takowych gnuśnych bij miasto jałmużny4.
8
Peregrynacja dziadowska..., cyt. wg Literatura mieszczańska
w
Polsce od końca XVI do końca XVII w., t. II,
oprać.
K. B u-
dzyk
i inni, Warszawa 1954, s. 242.
4
K. Opaliński, Satyry, oprać. Ii. Eustachiewicz,
Wrocław
1953,
s. 35.
183
Opaliński
oburzał się, bo w ten sposób szlachta traciła
robotnika.
Trzeba jednak podkreślić, że opętani byli naj-
częściej
leniuchami i uchylali się od wszelkich robót, stając
się
tym samym pasożytami, na których musiało pracować
całe
plebejskie społeczeństwo.
Przesądy
te gorliwie podtrzymywała większość kleru,
gdyż
dawało mu to dużą władzę nad ludźmi. Czarta wypę-
dzali
księża i zakonnicy przy pomocy tzw. egzorcyzmów, tj.
przepisanych
modlitw i formułek, odprawianych najczęściej
w
czasie odpustów i innych uroczystości kościelnych. Szcze-
gólnie
do takich celów nadawały się miejscowości cudami
słynące,
jak Kalwaria, Częstochowa, Mogiła, Łagiewniki.
Księża
i mnisi, którzy zajmowali się wypędzaniem diabła,
tzw.
egzorcyści, cieszyli się olbrzymim poważaniem, sła-
wa
niektórych rozchodziła się po Rzeczypospolitej i ścią-
gała
całe gromady wyjących i jęczących nieszczęśliwców
i
oszustów. Zdarzało się, że diabła z ciała opętanego
próbo-
wali
także przepędzać egzorcyści „nie wystawieni od
zwierzchności
kościelnej porządnie". Na kuracji u takiego
szarlatana
zmarł między innymi w 1712 roku młodo, „nik-
czemnie
jako najnędzniejszy mizerak", opętany, którego
dręczyło
dziesiątki szatanów, potomek sławnego rodu Chod-
kiewiczów.
W
ludzi opętanych szczególnie obfitowały czasy saskie.
Moszczeński
tak powiada: „Na każdym odpuście w kościele
Widzieć
można było opętanych krzyczących głosem przeraź-
liwym
i po kilka słów mówiących różnymi językami, na-
pastujących
kobiety, które przestraszone mdlały lub dosta-
wały
słabości, tu znowu księży egzorcystów, zaklinających
czartów
opętanych do milczenia, a kiedy na nich kładli re-
likwie
lub wodą święconą kropili, niesłychany krzyk i jęk,
i
ryk wydawali i w ciele kontorsyje i łamaniny robili''5.
Jeszcze
w drugiej połowie
XVIII wieku spotykało się bar-
dzo
często opętanych. Pamiętnikarz Stanisław Wodzicki tak
5
A. Moszczeński, Pamiętnik do historyi polskiej w osta-
tnich
latach panowania Augusta III i pierwszycli Stanisława
Poniatowskiego,
Warszawa 1905, s. 23.
184
pisze
na ten temat: „[...] nie było miasta i wsi kościelnej
bez
kilku przynajmniej opętanych, których egzorcyzmowało
najczęściej
zakonne duchowieństwo, mianowicie w Krako-
wie
i w Częstochowie. Pielgrzymy obój ej płci odprawiali
kupami
po całym kraju wędrówki do miejsc cudami sły-
nących,
a hojne jałmużny podsycały ich próżniactwo tak
dalece,
że być opętanym lub pielgrzymem zmieniło się
w
zyskowne rzemiosło, i rzadko też był kościół jaki, zwłasz-
cza
u zakonników, żeby przy Podniesieniu podczas mszy
św.
nie słyszano okropnych ryków ludzi, co się tłukli po zie-
mi
i wyrzekali najszkaradniejsze bluźnierstwa, przypisywa-
ne
siedzącemu w nich diabłu. Między tymi znajdowali się
niekiedy
i chorzy, i epileptycy, którzy nawet leczyć się nie
chcieli,
tak im dobrze z tem było. Trafiło mi się w tym
steku
żebraków napotykać i brzuchomówców, co uwodzili
prostactwo
udając po kilka głosów odzywających się z róż-
nych
miejsc diabłów [...]. U Dominikanów w Krakowie,
w
kaplicy św. Jacka, spuszczano chorągiew tego patrona
na
klęczących opętanych, a ci wijąc się po ziemi, okropne
wycia
wydawali. Pokazywano mi także wytłuczone szyby
w
kościele, którymi zwyciężony egzorcyzmem diabeł wyla-
tywał,
opętany zaś nic na tym nie tracił, ponieważ wedle
ich
rozumienia, nie jeden czart siedział w ciele komornem
(lecz
wielu), i każdy innym przemawiał językiem i inne no-
sił
nazwisko" 6.
O
wiele bardziej ponure i tragiczne były procesy o czary.
Wiara
w czary i środki magiczne istniała u nas od wieków,
nie
posiadała jednak satanistycznego charakteru. W zachod-
niej
Europie przyjął się w średniowieczu pogląd, że szatan
jest
w stanie opanować kobietę i dając jej moc czarowania
szkodzi
w ten sposób ludziom, zwierzętom i plonom. Teorie
te
przedostały się w XV
wieku
do Polski, gdzie rychło zna-
lazły
sprzyjające podłoże. Najgorliwszym propagatorem te-
go
przesądu był sam Kościół, który w dobie kontrreforma-
cji
rozpoczął ze zdwojoną gorliwością walkę z szatanem,
6
S. Wodzicki, Wspomnienia z przeszłości od r.
1768
do
r. 1840,
„Czas" [krakowski], 1873, nr 68, s. 2.
> 185 ' ■
a
więc i z czarownicami jako sprawczyniami zła i
wszelkich
nieszczęść.
W XVII stuleciu można wprost mówić o rozpę-
taniu
szaleńczej kampanii przeciwko wyimaginowanym cza-
rownicom.
Informacji teoretycznych na temat jak rozpozna-
wać
czarownice dostarczały specjalne publikacje, np. Miot
na
czarownice, które opisywały ich praktyki, dawały rady
jak
je demaskować i unieszkodliwiać. Reszty dokonywał ob-
skurantyzm.
Procesy
o czary pojawiły się najpierw na Pomorzu
i
w Poznańskiem, po czym ogarnęły cały kraj. Nasiliły się
wraz
z postępującym gospodarczym i kulturalnym upad-
kiem
kraju i osiągnęły punkt kulminacyjny w dobie naj-
głębszego
upadku i zacofania Rzeczypospolitej — w pierw-
szej
ćwierci XVIII wieku.
Dochodzenie
w sprawach o czary miało swój ustalony
tryb
postępowania. Jeśli na jakąś kobietę padło podejrze-
nie,
że uprawia czary i władze decydowały się na przepro-
wadzenie
procesu, aresztowano ją i wydawano sądom miej-
skim
— jedynemu kompetentnemu czynnikowi w dochodze-
niu
o czary. W stosunku do obwinionych stosowano naj-
częściej
próbę wody. Polegała ona na tym, iż związane nie-
wiasty
pławiono w jakiejś wodzie — rzece lub stawie. Uwa-
żano,
że jeśli kobieta jest niesłusznie obwiniona, to będzie
tonęła,
jeśli zaś jest czarownicą, to woda nie zechce jej
przyjąć
i będzie ona pływać na jej powierzchni. Wydawało-
by
się, że każdy skrępowany człowiek powinien pójść na
dno,
tymczasem najczęściej bywało odwrotnie, ponieważ
białogłowy
pławiono w długich, obszernych sukniach. Za-
nim
suknie nasiąkły wodą, skrępowane i rzucone na wodę
na
wznak kobiety przez pewien czas utrzymywały się na
powierzchni,
a okoliczność ta wystarczała do uznania ich
za
służebnice szatana. Dalej wszystko toczyło się już
błys-
kawicznie.
Przede wszystkim aresztowane kobiety osadzano
w
więzieniu i trzymano w wyjątkowo przykrych warun-
kach,
wiązano je bowiem najczęściej w tak zwanego kozła,
czyli
dłonie przywiązywano im do stóp w pozycji siedzącej
lub
klęczącej. Tak związane kobiety wsadzano do beczek,
w
których wykrawano otwory, by mogły wysunąć przez nie
186
skrępowane
kończyny. Beczki te następnie zakrywano
i
umieszczano na nich napis: „Jezus, Maria, Józef". Czynio-
no
to w tym celu, by czarownica nie miała kontaktu z zie-
mią,
wierzono bowiem, że dzięki temu uniknie się jej fa-
talnego
oddziaływania na otoczenie, a nabożne napisy miały
oczywiście
odstraszyć krążących wokół niej szatanów. Jeśli
którejś
z oskarżonych udało się uniknąć osadzenia w becz-
ce,
zamykano ją w kłodzie, a w najlepszym razie trzymano
w
jak najściślejszym zamknięciu.
Już
te wstępne poczynania stanowiły jedną wielką mę-
czarnię.
Wiele z obwinionych popadło w odrętwienie — sta-
wały
się podatne do dalszych dochodzeń. Dochodzenia te
polegały
przede wszystkim na stosowaniu tortur. Jeśli
oskarżona
nie przyznawała się dobrowolnie do kontaktów
z
diabłem, to wydawano ją w ręce kata, ten zaś poddawał
ją
takim męczarniom, że większość oskarżonych załamywa-
ła
się i pragnąc uniknąć straszliwego bólu odpowiadała
twierdząco
na wszystkie pytania, jakie jej zadawano. Od-
powiedzi
były skrzętnie protokołowane i właściwie można
było
w nich wyczytać wszystko to, co chcieli usłyszeć od
oskarżonej
sędziowie. A więc dowiadywano się o uwiedze-
niu
obwinionej przez diabła, o zawarciu z nim ślubu, o rzu-
caniu
na ludzi lub bydło rozmaitych czarów. Czarownice
opowiadały
też o sabatach na Łysej Górze, na które uda-
wały
się na miotłach, na koniach lub w karetach. Na saba-
tach
tych odbywały się bankiety, przygrywała piekielna
muzyka,
dopuszczano się bluźnierstw, profanowania hostii
itp.
Po potwierdzeniu tych wszystkich faktów pytano na-
stępnie
o wspólniczki. I tutaj również następowały twier-
dzące
odpowiedzi. Torturowane kobiety chciały bowiem za
wszelką
cenę uniknąć dalszych badań i podawały imiona
swych
sąsiadek, znajomych, a nieraz nawet osób znamieni-
tych,
chcąc w ten sposób wpłynąć na dalszy tok śledztwa.
Po
uzyskaniu bowiem odpowiednich oświadczeń żądano, by
zeznania
swe, złożone na mękach, obwinione potwierdziły
dobrowolnie
w jakiś czas potem. Jeśli kobiety odwoływały
to
co powiedziały w przystępie bólu, brano je powtórnie na
męki,
stosowano jednak wówczas tortury wyższego stopnia.
187
Przy
pomocy tego argumentu
wymuszano w zasadzie wszel-
kie
potwierdzenia. Po uzyskaniu „dowodów" ogłaszano wy-
rok,
skazując posądzone o czary kobiety na śmierć przez
spalenie.
Natychmiast też wywożono je na przygotowany
stos
i palono w asyście licznie przybywających na te maka-
bryczne
widowiska ludzi.
Charakterystyczne,
że ofiarami tego zabobonu padały
najczęściej
kobiety biedne, będące najsłabszymi jednostka-
mi
w ówczesnym społeczeństwie. W stosunku do szlachcia-
nek
dochodzeń nie prowadzono, feudałowie orientowali się
bowiem,
że procesy o czary są groźną bronią i mogą się
stać
nawet bronią obosieczną, dlatego też stanowczo sprze-
ciwiali
się wydaniu ustawy, która pozwoliłaby na oskarża-
nie
„urodzonych". Palono więc jako czarownice
najczęściej
żebraczki,
nędzarki, komornice, prostytutki — kobiety, któ-
re
nie miały żadnej opieki, poparcia, żadnych koneksji.
Jeśli
oskarżenie
padło na bogatą mieszczkę, sąd starał się zatu-
szować
sprawę — obwiniona była przecież żoną lub córką
ich
kolegi, kuma czy krewniaka. Na względy mogły też li-
czyć
zamożniejsze chłopki. Czasem jednak oskarżenie było
tak
zręcznie sprokurowane, że mimo najprzeróżniejszych
zabiegów
na stos wysyłano bogatą chłopkę lub też żonę
miejskiego
dygnitarza, obawa przed procesem o czary była
więc
zmorą ciążącą nad wszystkimi plebejkami. Trzeba pod-
kreślić,
iż sfanatyzowana ludność z największą nienawiścią
odnosiła
się do czarownic i nie miała wobec nich żadnej li-
tości.
Jeśli zdarzył się wypadek, że sąd uwalniał
oskarżoną,
wywoływało
to niezadowolenie, a nieraz nawet groźne roz-
ruchy.
Tak więc wyroki ferowano czasem pod naciskiem
publicznej
opinii wsi, miasta lub miasteczka, bowiem ludzie
z
wielką uwagą śledzili przebieg każdego procesu i byli
nie-
ubłagani
wobec obwinionych.
Na
brutalność całej procedury sądowej w dużej mierze
wpływali
sami sędziowie. Sądzący kobiety ławnicy byli bo-
wiem
zwykłymi mieszczanami, często ciemnymi analfabeta-
mi,
upajającymi się poczuciem władzy czy dającymi powo-
dować
się opinią. Przesłuchań dokonywano najczęściej
w
stanie zamroczenia alkoholowego,
wymuszane na „cza-
188
rownicach"
zeznania wywoływały ekscytujące wrażenie,
w
rezultacie czego w katowni wytwarzała się niesamowita,
sprzyjająca
stosowaniu potwornych okrucieństw atmosfera.
Światłej
sza część społeczeństwa potępiała procesy o czary.
Szaleństwa
popełniane przy poszukiwaniu czarownic piętno-
wał
już Opaliński, głosy krytyki odzywały się także
później.
Charakterystyczne,
że pewną oględność zalecali nawet nie-
którzy
biskupi, zajmujący w tej sprawie inne stanowisko
niż
przytłaczająca większość sfanatyzowanego kleru.
Zmiany
gospodarcze i kulturalne, jakie nastąpiły w Rze-
czypospolitej
w połowie XVIII wieku, doprowadziły wresz-
cie
do tego, że ilość procesów o czary zaczęła się zmniej-
szać.
Pierwsze zarzuciły je większe miasta, jeśli jednak cho-
dzi
o wsie i miasteczka, to długo jeszcze trwały one przy
praktykowaniu
tego ponurego zabobonu. Piszący o czasach
Augusta
III Moszczeński mówi, że: „Sędziowie nie umiejący
ani
czytać, ani pisać sądzili sprawy czarodziejstwa, brali na
tortury
oskarżonych [...], palono czarownice i czarowni-
ków
[...], a wszystko to zrządzał duch fanatyzmu wpajany
przez
zakonników i księży" '.
Powszechna
wiara w diabły, opętanie i czarownice zosta-
ła
podważona w czasach Oświecenia. Krytyczniej sze, bar-
dziej
postępowe środowiska wykpiwały wiarę w diabła i de-
mony,
ośmieszały ludzi wierzących w opętanie. Do walki
tej
wystąpiły nie tylko koła laickie, lecz także bardziej
oświecone
kręgi duchowieństwa. Na przykład w Krakow-
skiem
za rządów biskupich Kajetana Sołtyka niezwykle du-
żo
znajdowało się opętanych, kiedy jednak chorego umysło-
wo
biskupa usunięto ze stanowiska, a miejsce jego zajął
biskup
Olechowski, sytuacja radykalnie się zmieniła. Ole-
chowski
ogłosił bowiem kurendę, w której zakazał stosowa-
nia
egzorcyzmów, a opętanych zalecał smagać sznurami od
dzwonów.
Tego rodzaju „kuracja" nie w smak oczywiście
była
różnego rodzaju wydrwigroszom i nagle w ciągu za-
ledwie
pół roku zniknęli z diecezji wszyscy opętani. Po-
dobnie
zaczęto postępować i w
innych regionach Polski. Ba-
7 Moszczeński, jw., s. 25.
189
dano
więc dokładnie osoby uważane za opętane, a zwykłych
oszustów
karano rózgami.
Energiczniej
poczęto również zwalczać wiarę w czarowni-
ce.
Kiedy w roku 1773 we wsi Doruchowie w Wieluńskiem
doszło
do procesu o czary, w rezultacie którego spalono
13
kobiet, wywołało to zdecydowaną kontrakcję. Koła po-
stępowe
przeparły na Sejmie 1774 roku ustawę zabraniającą
sądom
miejskim rozpatrywania procesów o czary. Równo-
cześnie
zakazano, by jakakolwiek władza wydawała wyroki
skazujące.
Tak więc Oświecenie polskie zajęło w stosunku
do
wszelkich zabobonów zdecydowanie postępowe stano-
wisko.
Trudno wszakże było w ciągu życia jednego poko-
lenia
zerwać z przesądami, które pieniły się dotąd przez
setki
lat. Zdecydowana większość ludności chłopskiej i
ma-
łomiasteczkowej
w dalszym ciągu wierzyła w diabła, opę-
tanie
i czarownice. Wiarę tę podtrzymywały konserwatywne
koła
kościelne. W Kościele obowiązywał bowiem jeszcze
przez
cały XIX wiek oficjalny pogląd, że człowiek może zo-
stać
opętany przez złego ducha. Jeszcze w XX
wieku
miały
miejsce
wypadki wydawania przez księży na piśmie za-
świadczeń
stwierdzających, iż dany parafianin nosi w sobie
diabła!
Wiara w czarownice również utrzymywała się jesz-
cze
przez cały XIX wiek, a nawet i w naszym stuleciu do-
chodziło
nieraz na wsiach do samosądów, tropienia i prze-
śladowania
rzekomych czarownic. Przekonanie to wyrastało
m.
in. na tle ciemnoty i złych warunków zdrowotnych. Pra-
ce
historyczno-etnograficzne wykazują, że „ pożegnanie
z
diabłem i czarownicą" 8 nastąpiło dopiero w ostatnich
la-
tach,
że jeszcze do niedawna żywe były relikty zabobonów,
które
dominowały w obyczajowości polskiej XVII—XVIII
wieku.
Należy jednak podkreślić, że Oświecenie, ostatnie
ćwierćwiecze
XVIII stulecia, stanowiło okres przełomowy,
od
czasów którego wiara w ponure zabobony zaczęła słab-
nąć
i ustępować pod naporem nowej ideologii.
8 Baranowski, jw., passim.
VI
POZYCJA SPOŁECZNA NIEWIASTY "
Pozycja
kobiety w dawnej Polsce, podobnie jak i w in-
nych
ówczesnych krajach, była odmienna niż obecnie —
kobieta
była bardziej podporządkowana mężczyźnie, co wy-
nikało
z ogólnych stosunków społecznych, religijnych, struk-
tury
życia rodzinnego itd.j Najgorzej, oczywiście, jej poło-
żenie
przedstawiało się w cywilizacjach praktykujących po-
ligamię
(co występuje jeszcze do dziś). System monogamicz-
ny
tylko częściowo poprawił sytuację, bowiem twórcami
i
kodyfikatorami jego byli mężczyźni. Kobiety w
systemie
monogamicznym
oddane zostały w zasadzie pod kuratelę
mężczyzn,
którzy zarezerwowali dla siebie najdalej idące
uprawnienia
i swobody. Sankcje za naruszenie zasad syste-
mu
monogamicznego spadały z reguły na kobietę.
Sytuacja
taka trwała
przez całe wieki. Obyczajowość sta-
rożytnej
Grecji znajdowała się pod dyktandem woli i men-
talności
mężczyzny. Kobietę ceniono nisko, nawet w życiu
erotycznym,
akceptując, a nawet wręcz idealizując stosunki
homoseksualne.
W starożytnych Indiach większość tekstów
prawniczych
traktuje kobietę jako istotę permanentnie nie-
pełnoletnią.
Jako dziecko znajduje się pod kuratelą rodzi-
có'ff,
w wieku dojrzałym pod władzą męża. jako wdowa pod
opieką
synów.
., - 191
/
stosunek do kobiety cechowało wiele sprzeczności. Z jed-
nej
strony traktowana była jak bóstwo, nieomal jako świę-
ta,
z drugiej zaś jak sługa, ladacznica; piętnowano jej wady
i
lubieżność.
Podobnym
poglądom hołdowano i w obyczajowości śred-
niowiecznej.
Zasadniczym obowiązkiem, a nawet wręcz
przywilejem
kobiety miała być służba mężczyźnie, bezwol-
ne
posłuszeństwo. Najpierw ojciec, a później mąż byli jej
panami
i władcami. Stosunki takie przetrwały w dużej mie-
rze
do XVIII wieku. Znamienne,, że w statutach masonerii
angielskiej
tego stulecia, będącej przecież wzorem dla po-
dobnych
organizacji w innych krajach, wyraźnie stwierdza-
no,
iż członkami lóż nie mogą być kobiety.
'Dyskryminacja
prawna kobieiy nie zawsze szła w parze
z
dyskryminacją obyczajową. W życiowej praktyce pozycja
społeczna
kobiety kształtowała się też rozmaicie. Zarówno
ówczesne
utwory literackie, jak i przekazy pamiętnikarskie
oraz
inne źródła świadczą, że wielu kobietom nie zbywało
na
indywidualności i charakterze, że potrafiły być one nie
tylko
samodzielne, lecz wręcz umiały narzucać swoją wolę
otoczeniu.
Znana jest rola pięknych i wykształconych ko-
biet,
w tym m. in. metres królewskich, w siedemnastowiecz-
nej
i osiemnastowiecznej Francji. W wiekach tych na tro-
nach
europejskich zasiadały też wybitnie zdolne, energiczne
władczynie,
które silnie oddziaływały na swoje środowisko.
Wystarczy
wymienić Elżbietę Angielską, Elżbietę Piotrów-
nę,
Marię Teresę, Katarzynę II.
Mimo
wszystko były to wyjątki, obyczajowe stosunki fe-
udalne
bowiem bez wątpienia kobietę dyskryminowały
i
trzeba było dopiero wielkich przemian społecznych, by za-
pewnić
jej całkowite równouprawnienie. Według poglądów
panujących
w dawnych czasach, szczególnie w okresie feu-
dalizmu,
większe dyspozycje wrodzone, większe wartości re-
prezentował
mężczyzna, który też modelował obyczajowość
według
swoich upodobań. W tym układzie kobieta służyć
miała
mężczyźnie, była nieodzowna do utrzymania rodu,
miała
uprzyjemniać mu życie i wokół niej miało ogniskować
się
życie rodzinne. Aby dobrze wypełnić te funkcje, nie
192
19. Opętana, z ust której
ulatują demony, H. Szolc,
rękopis z 1680 roku. Zbiory
Biblioteki Jagiellońskiej
20.
Mieszczańska para małżeńska, malarz nieznany, XVIII wiek.
Z
dzieła: M. Gembarowicz, Portret XVI—XVIII wieku we Lwo-
wie,
Wrocław 1969
N
U
21.
Scena w karczmie wiejskiej. Z dzieła: J. K. Haur, Skład
abo
Skarbiec
Znakomitych Sekretów Oeconomiey Ziemiańskiey, Kra-
ków
1693 rok
22.
Pogrzeb nędzarza. Z dzieła: J. K. Haur, S/cład abo
Skarbiec
Znakomitych
Sekretów Oeconomiey Ziemianskiey, Kraków 1693
ł
23.
Ślub szlachecki, fragment polichromii kościoła w
Skomlinie,
druga
połowa XVIII wieku. Zbiory PIS
i
24.
Sprzeczka rodzinna, fragment polichromii kościoła w Orawce,
1711
rok. Zbiory PIS
25. Kobieta z sokołem, kafel z pieca, połowa XVIII wieku.
Zbiory PIS
26. Dziewczyna z kwiatami, kafel z pieca, połowa XVII wieku.
Zbiory PIS
27.
Adam i Ewa, H.
Szolc,
rękopis z 1680
roku.
Zbiory Biblio-
teki
Jagiellońskiej
25.
28.
Diabeł kuszący
Jezusa,
H. Szolc, rę-
kopis
z 1680 roku.
Zbiory
Biblioteki Ja-
giellońskiej
trzeba
było, jak uważano, reprezentować jakiegoś wysokie-
go
poziomu intelektualnego, nie trzeba było wyróżniać
się
indywidualnością,
charakterem itp. Stąd też wywodzą się
zaniedbania
w kształceniu kobiet, tu należy szukać przy-
czyny
izolowania ich od życia publicznego, zamykanie ich
w
gronie rodziny czy wąsko pojętej społeczności.
Pozycja
niewiasty w dawnej Polsce była bez wątpienia
podobna
do pozycji jej sióstr w całej cywilizacji europej-
skiej,
z tym że u nas była ona w mniejszym stopniu dys-
kryminowana.
Między głębokim średniowieczem i XVIII
wiekiem
sytuacja jej ulegała rozmaitym przemianom. W na-
szej
literaturze historycznej istniał do niedawna pogląd, że
pozycja
społeczna kobiety w okresie wczesnego średniowie-
cza
była bardzo zła, że stanowisko niewiasty słowiańskiej
równało
się stanowisku niewolnicy, i że dopiero chrześcijań-
stwo
wpłynęło na zmianę i poprawę jej sytuacji. Nowsze
badania
wykazują jednak, iż poglądy te nie są słuszne.
W
początkach kształtowania się feudalizmu w Polsce ogól-
na
pozycja kobiety była dość wysoka. Na wielu polach do-
równywała
ona mężczyźnie. Badający te kwestie Bogdan
Lesiński
pisze: „W okresie kształtowania się feudalizmu [...]
ogólna
pozycja kobiet była znaczna. Na uwagę tu zasługują
wzmianki
o dużym szacunku, z jakim odnosiło się do nich
społeczeństwo
słowiańskie. Przewija się to w starych poda-
niach,
chociażby o Wandzie czy Luboszy i jej siostrach, jak
i
w wiadomościach o pełnieniu przez kobiety funkcji kapła-
nek
i -wieszczek [...] mimo iż panowały zasadniczo
stosunki
patriarchalne,
stanowisko kobiety, zwłaszcza jako mężatki
i
wdowy, było w dużym stopniu równorzędne ze stanowis-
kiem
mężczyzny" '.
Na
przestrzeni XIV i .XV
stulecia
prawna sytuacja kobiet
zaczęła
ulegać pogorszeniu. Bardzo silnie podkreślano
w
tym czasie władzę męża nad żoną i ograniczono ich pra-
wa
dziedziczne, z drugiej jednak strony nastąpiła pewna
poprawa
ich sytuacji na gruncie towarzyskim i obyczajo-
wym:
niewiasty opiewane są w liryce miłosnej tych wie-
1
B. Lesiński, Ulanowisko kobiety w polskim prawie
ziemskim
do polowy XV
wieku,
Wrocław 1956, s. 27—28.
13 — Obyczaje staropolskie 193
ków,
spotykają się wręcz z adoracją mężczyzn. Dalsze zmia-
ny
wiązały się w dużej mierze z przemianami, jakie wniosła
do
polskiego życia kulturalnego Reformacja (w XVI wieku
pojawiły
się poza tym interesujące sylwetki kobiet, jak np.
Barbara
Radziwiłłówna, Beata Kościelecka, Anna Wazów-
na),
zachodziły one wszakże bardzo powoli. Konserwatyzm
obyczajowy
wpływał hamująco na wszelkie próby emancy-
powania
się kobiet, dlatego też pewna poprawa pozycji to-
warzyskiej
odnosić się może wyłącznie do kobiet z klasy
feudalnej,
ewentualnie bogatych mieszczek. Chłopki i ubo-
gie
mieszczki nadal były podporządkowane woli mężczyzn
i
dyskryminowario je zarówno pod względem prawnym jak
i
obyczajowym. Tak więc w wiekach XVII—XVIII sytuacja
kobiet
w Polsce była niezwykle złożona J
"
* Przez większą część omawianego okresu określenie ,.ko-
bieta"
uważane było za obelżywe. Powszechnie znajdowały
--)
się w użyciu słowa: niewiasta, białogłowa, pani, a w
środo-
I
wiskach
dworskich i nawet mieszczańskich dama. Żartobli-
wie
też czasem nazywano kobietę podwiką, a pejoratywne
znaczenie
miało określenie baba. Znajdowało to odbicie
m.
in. w przysłowiach: ,,baba gorsza jak diabeł", „baba ba-
bę
całuje, a za oczy obgaduje", „świni krząkać, a
babie
przystoi
trząsać głową". Kobiety niezamężne, a nawet cza-
sem
i mężatki, nazywano dzieweczkami, dziewczynami, pan-
nami.
Tutaj przysłowia brzmiały znacznie
pochlebniej:
„dziewczyna
jak anioł", „dziewczyna jak łania", „dziewczy-
na
jak malina", „dziewczyna jak róża". Również w
obiegu
znajdowało
się słowo dziewka, co oznaczało tyle co dziew-
czyna,
córka. Powiadano m. in.: „dziewka jak lilia", „do-
bra
dziewka zaglądnie do chlewka", „milej patrzeć,
gdy
dziewka
na koniu harcuje, niż kiedy gonionego z goleńcem
tańcuje".
Określenie kobieta zyskało znaczenie, jakie posia-
da
dzisiaj dopiero pod koniec XVIII wieku.
1
Stosunek do kobiet był u nas pełen sprzeczności. W ów-
-/
czesnym piśmiennictwie i w ogólnej panującej opinii
wy-
stępowały
dwie tendencje, jedna krytyczna, która dyskry-
,
, minowała kobietę, druga pozytywna, która ją nawet
glo-
ryfikowała.
Jeśli chodzi o pierwszą, to głównymi zarzutami.
194
jakie
stawiano niewiastom była rzekomo wrodzona niższość
umysłowa,
brak zdolności do podejmowania ważkich de-
cyzji,
zbyt emocjonalny stosunek do spraw życiowych, lek-
komyślność.
Uważano także, że i pod względem moralnym
kobieta
stoi zdecydowanie niżej od mężczyzny, zarzucano
jej
zalotność, swawolność, rozwiązłość, perfidię itp.
Opinie
takie
wygłaszały pierwsze w kraju autorytety. Zdecydowa-
ny
antyfeminizm cechuje wielu znanych autorów. Siedem-
nastowieczny
autor Andrzej Maksymilian Fredro pisał:
„Rozum
mężczyzną, białogłową afekt tylko rządzi, oraz ko-
cha,
oraz nienawidzi, nie gdzie rozum, ale gdzie afekt, tam
wszystka"
2. Głośny moralista Szymon Starowolski w jed- ,
nym
ze swoich popularnych kazań, mających być wzorem JT)
dla
całej rzeszy plebanów, tak powiada: „Natura sama tak
to
sprawiła, że i między wszystkimi dzikiemi zwierzęty
zawsze
samica jest gorsza niżeli samiec. To jest sroższa
jest
niedźwiedzica
niżli niedźwiedź, sroższa lwica niżli lew i wil-
czyca
niżeli wilk. Tak też i między ludźmi zawsze gorsza
jest
białogłowa gdy wstyd swój traci i na wszystko się złe
puści
niżeli mężczyzna [...] pospolicie białogłowy nie umieją
miary
w życiu i obyczajach zachować, ale się nakłaniają
abo
na tę abo na owę stronę. Gdy kogo miłują, miłują bez
miary,
gdy kogo nienawidzą, nienawidzą i gniewają się bez
miary,
kiedy poczną być dobrymi, tak że aże świętymi zo-
stają"
3.
Opinię
Starowolskiego podzielał pastor Gdacjusz, którj
w
swoich na ten temat wypowiedziach powoływał się m. in.
na
autorytet św. Augustyna. „Augustyn ś. nie chciał z sio-
strą
swoją w jednym domu mieszkać, a gdy go o przyczy-
nę
pytano, odpowiedział: «Zła bowiem rzecz patrzeć na nie-
wiastę,
gorsza do niej mówić, najgorsza dotykać się jej»"4.
i
A. M. Fredro, Przysłowia mów potocznych..., Wrocław
1809,
s. 12.
*
Sz. Starowolski, Swiątnica pańska zawierająca w sobie
kazania
na uroczystości świąt całego roku..., Kraków 1682,
s.
470—471.
1
A. Gdacjusz, Kontynuacja albo kończenie dyszkursu
o
grzechach szóstego przykazania bożego,
Brzeg 1682, s. 42.
195
Podobne
opinie spotyka się i w tłumaczonych wówczas
dziełach
cudzoziemskich; w jednym z nich czytamy: „biało-
głowa
nie jest sposobna do nauki, dla grubości meatów
mózgowych
zapychających się i tępość czyniących" 5. Anty-
li
I feministyczną postawę przyjmuje większość znanych auto-
/'
rów doby Baroku, dość wymienić tu np. Sebastiana Klono-
wicza,
Wacława Potockiego, Wespazjana Kochowskiego.
(0
Bardzo dwuznacznie wypada ocena niewiast w opinii Jana
Andrzeja
Morsztyna. Zjadliwie wręcz rysuje postać kobiety
autor
znanej satyry Malpa-czlowiek. Wiele też miejsca zaj-
muje
pomstowanie na „fortele białogłowskie"' w
literaturze
mieszczańskiej
tej doby. Podobną nutę, z podkreślaniem
jeszcze
rzekomej swobody obyczajowej kobiet, spotyka się
także
w osiemnastowiecznej pieśni ludowej. Dla zilustro-
wania
panujących na ten temat poglądów można jeszcze do-
dać,
że pewni autorzy dzielili kobiety na cztery typy: ko-
bietę-klacz,
kobietę-sukę, kobietę-świnię, kobietę-pszczołę.
Nie
trzeba chyba podkreślać, że pozytywnie oceniano jedy-
nie
ostatni typ kobiety. Nic więc dziwnego, że domorośli
rymopisarae
prześcigali się w rozmaitych inwektywach rzu-
canych
pod adresem niewiast, a wielu nie stroniło nawet
od
głoszenia na ten temat rozmaitych dowcipów. Sięgano
nawet
nieraz do przykładu Ewy. W jednym z wierszy czy-
tamy:
Ślicznie
był człowiek i z nim świat stworzony,
Lecz
że usłuchał głupiej własnej żony,
Która
do grzechu jego namówiła,
Świat zagubiła.
Trzymać
to było żonę na munsztuku,
Niechby
od twego drżała była huku,
Adamie,
to by się nie stało,
Co się przydało6.
Teorie o trzymaniu żon ,,na munsztuku" głosili nie tylko
5Albertus
Magnus. O sekretach białoglowsldch..,,
Amsterdam
1695, s. 31.
'
Ekps Bibl. Narodowej, nr 3177,
k. 4—5.
196
satyrycy,
lecz także kaznodzieje, moraliści, autorzy rozmai-
tych
poradników. Wśród mieszczan wielkim uznaniem cie-
szyła
się maksyma, że:
Orzech,
osieł, niewiasta, jednym trybem żyją.
Nic
dobrego nie czynią, kiedy ich nie biją7.
Odnosiło
się to do wszystkich niewiast, natomiast jeśli
chodzi
o żony, to ogólnie znane były zalecenia Paprockie-
go,
który w Dziesięciorgu -przekazań mężowych radził na
złą
małżonkę:
Jedno
kij, tę receptę miej na nią za pasem,
Będzieli
warcholiła, pogłaskaj ją czasem..
A gdzie indziej dawał jeszcze dokładniejsze wskazówki:
Bijże, a ręki nie żałuj,
Po lędźwiach ją smolno smaruj,
Wężowej jest natury,
Dosięgaj dziewiątej skóry 8.
Z
drugiej strony kobieta w ogóle, a szczególnie żona
i
matka, były wręcz idealizowane. W dużej mierze przyczy- ■)
nił
się do tego kult Matki Boskiej, tak popularny w Polsce
od
XVII wieku, co sprzyjało podniesieniu rangi socjalnej
^
wszystkich
niewiast. Nie ulega wątpliwości, że do pewnej
zmiany
poglądów przyczynił się także kult świętych i świą-
tobliwych
niewiast, popierany gorąco przez koła kontrre-
formacji.
Należy przypomnieć, że w tym czasie sława świę-
tości
otaczała wiele kobiet, m. in. Aloizę Ostrogską, Elżbie-
tę
Gostomską, Annę Kossakowską.
Bywało,
że literatura piękna, szczególnie sowizdrzalska,
nieraz
głosiła pochwałę kobiet, miłych żon, roztropnych
7 Rkps WAP Kraków, Zbiory Rusieckich, nr 103, s. 363.
8
Cyt. wg J. Pachoński, Zmierzch sławetnych. Z
życia
mieszczan
w Krakowie
w XVII i XVIII wieku, Kraków 1956,
s.
164.
197
oszczędnych
towarzyszek życia, które stanowią wręcz ostoję
lekkomyślnych,
ulegających nałogom mężczyzn. W jednym
z
wierszy pt. Co to za krotofila bez biały głów czytamy:
Kto chce dzisia wieku zażyć, mieć miłe lata,
Bez
białychgłów żaden zażyć nie może świata.
Co
poczniesz sam pojedynkiem, wszystkoć niemiło,
Podobno
by świat poszalał, by tych nie było.
Acz
to mają z przyrodzenia, że są gniewliwe,
Ale
krótko gniew trzymają, bo lutościwe.
Nie
masz tego, komu głowy nie ufrasuje,
A
skoro ją gniew ominie, wnet ucałujs.
Przyjdzie
czasem ta furyja, żeć i ukradnie,
Ale
jakoć zaś nagrodzi, trafi w to snadnie.
Ona
z tobą na wesele, z tobą na gody,
Pilnuje
cię i przestrzega, byś był bez szkody.
Do
przedania, do kupienia onać poradzi,
Ona
ciebie pijanego z karczmy prowadzi.
Ona
z tobą powinna być w każdej biesiedzie,
A
jeśli się też upije, na tobie jedzie.
Jeśli
się ty grą zabawiasz abo rząd płacisz,
Ostatek
ci weźmie z mieszkiem, że nic nie stracisz
Każesz
jej bez kij skakać, aż ona skacze,
Dasz
jej w gębę, musić wytrwać, trochę popłacze.
Niechże
jedno zaś obaczy niewolę twoją,
Stawi
się mężnie i mówi: „Przy mężu stoję".
Ona
na wszystkim przystrzega zdrowia twojego,
Gniew
hamuje dla uczynku
jakiego złego.
Ona
frasunkiem zajętego zabawia słowy
Uciesznymi,
ażeć wszystko wyleci z głowy,
Ona
siedząc podle ciebie pięknie się śmieje,
Uobłapia,
ucałuje, aż się coś dzieje.
W
złoto by ją oprawiwszy na szyi nosić,
By
raz na dzień pocałować, byłoby dosyć.
Azać
nie pięknie pochlebia: „Jasieńku, duszko!"
Owa
na .wszystkim ucieszna, najlepsza w łóżko.
Choćbyś
się też i nie żenił, chciał użyć świata,
v
Nie czyń tego bez białychgłów, proszę jak brata9. •_ . J
9
Polska
jraszka mieszczańska, wyd. K. B a d e c k i, Kra-
ków
1948, s. 180—181.
198
Te
krańcowe często poglądy ścierały się ze sobą nie tylko
w
literaturze, ale także i w życiu. Tu też należy szukać
źródła
tak wielkiego zróżnicowania pozycji kobiety w ów-
czesnej
obyczajowości. 4Najważniejszym czynnikiem, który
ujemnie
rzutował na pozycję kobiety, były przepisy praw-
ne,
odmawiające jej równych praw z mężczyznami. Doty-
czyło
to zarówno praw posiadanych przez szlachtę, jak
i
przepisów prawnych obowiązujących w miastachj np. nie
przyjmowano
kobiet do cechów. Można więc twierdzić, że ■
do
schyłku omawianego okresu wyraźnie zaznaczało
się
upośledzenie
kobiet pod względem prawnym, natomiast;
w
innych dziedzinach życia rola kobiet była .silniejsza, za-
leżne
to jednak było od kategorii społecznej., Kobiety z ple-
bsu
miejskiego, chłopki, ubogie szlachcianki, które musiały
pracować
zawodowo — a więc zajmowały się prowadzeniem
gospodarstwa,
uprawą roli, handlem, prowadziły karczmy
itd.
— posiadały większą swobodą. Potrafiły nawet zebrać
czasem
odpowiednie fundusze, które umożliwiały im pro-
wadzenie
bardziej niezależnego trybu życia. Badając źródła
pochodzące
z omawianych czasów odnosi się wrażenie, iż
rola
kobiet z warstw plebejskich w życiu rodzinnym była
duża.
Dyskontowały one swoje umiejętności gospodyń, kar-
czmarek,
przekupek itd., dla uzyskania pewnej pozycji, by-
wało,
że wręcz górowały nad swymi małżonkami. Już samo
stanowisko
żony dawało poważne atuty, a kiedy jeszcze nie-
wiasta
umiała wykorzystać tę szassę, a poza tym swoją po-
zycję
mogła jeszcze poprzeć odpowiednim posagiem
lub
pracowitością,
zyskiwała sobie wcale mocne stanowisko. Ale
nawet
i w takich sytuacjach podlegała rozlicznym
ograni-
czeniom.
Jeżeli
chodzi o patrycjat i możną szlachtę, kobiety z tych
sfer
były w zasadzie odsunięte od kierowania majątkiem
oraz
od wszelkich operacji kupieckich. Zepchnięto je na
pozycje
mniej lub bardziej wytwornych pań zamkniętych
w
kręgu gospodarstwa domowego czy też w komnatach
swoich
rezydencji. W tych warunkach występowała oczy-
wiście
zdecydowana dominacja mężczyzn, któr.zy kształto-
wali
stosunki obyczajowe w zależności od swojego punktu
199
widzenia.
Można twierdzić, że przewaga mężczyzn, a
wręcz
maskulinizm, były w zasadzie charakterystyczne dla
obyczajowości
sarmackiej.
Znamienną
jest tendencja ograniczania swobody obycza-
jowej
kobiet, izolowania ich od szerszego towarzystwa, za-
mykania
w przysłowiowych czterech ścianach. Najgorzej
pod
tym względem przedstawiały się stosunki panujące na
wsi
i po mniejszych dworach, choć tendencja ta występo-
wała
także i w miastach. Nawet kobiety z plebsu, które
pracowały
i zarabiały na życie, nie posiadały tej swobody
obyczajowej
co mężczyźni. fZawsze i na każdym kroku mu-
siały
liczyć się z pozorami, opinią, musiały dbać o swą re-
putację.
Rygorysta Szymon Starowolski tak grzmiał na
mieszczki,
które prowadziły bardziej swobodne życie: „gdzie
białogłowy
postroiwszy się, przechadzają się po ulicach, po-
rynku,
po kościołach różnych aby były widziane, a w do-
mu
siedzieć nie chcą i nie zabawiają się robotą tak jak we
wsi
abo na folwarkach. Abowiem jako łani gdy wynidzie
z
jaskinie swojej, abo z gęstwiny lasu kędy się kryje, zaraz
ją
zoczą myśliwcy i uszczują, tak gdy młoda białogłowa nie
siedzi
nad robotą w domu swoim, ale się przechodzi po
mieście,
zaraz ją psi piekielni zoczą, zaraz ją myśliwcy świa-
towi
ułowią" 10.
Podobne
teorie wygłaszał także tradycjonalista Wacław
Potocki:
Żadna
wstydliwa panna, wdowa i mężatka
Nie
mówi, nie bawi się z mężczyzną bez świadka,
Gdyż
choćby dla mówienia zeszli się pacierzy,
^
Nie dla czego innego, żaden nie uwierzy ".
(Ale
spotykało się wszakże i inne opinie. Niespokojne cza-
sy,
jakie przyniósł wiek XVII sprawiły, że wiele kobiet
utraciło
mężów. To, że zmuszone były samotnie borykać się
z
pr.zeciwnościami losu, sprzyjało wytworzeniu się
pośród
szlachcianek
typu kobiety energicznej, potrafiącej znosić
10 Starowolski, jw.. s. 471.
11
Cyt. wg J. St. By stroń, Dzieje obyczajów w
dawnej
Polsce...,
t. II,
Warszawa
1980, s. 128.
200
trudy
podróży, zahartowanej, rezolutnej. Zdarzały się na-
wet
niewiasty, które stawały na czele zajazdów i brały oso-
biście
udział w krwawych rozprawach. Szczególnie dużo
takich
energicznych kobiet można było spotkać na południo-
wych
i wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej — często
określano
je mianem „kresowe wilczyce". Nie brakowało
ich
wszakże i w centrum kraju. Spotykało się więc kobiety
w
typie „hic mulier", „herod-baby", co trzęsły
zahukanymi
mężami
lub same prowadziły gospodarstwo, rządząc wszech-
władnie
domem, służbą. Dokonywały zajazdów, procesowa-
ły
się, fundowały klasztory i kościoły, a nawet potrafiły
okazywać
dziwną obojętność w sprawach wiary. Czasem
pośród
nich można było spotkać jednostki skrajnie awan-
turnicze,
nawet o instynktach zbrodniczych, co doprowa-
dzało
do groźnych incydentów, a nawet tragedii. Dość wy-
mienić
tu np. głośną w Wielkopolsce Barbarę Breziankę.
Znaczną
niezależnością cieszyły się w wieku XVII przed- n
stawicielki
rodów magnackich. Poufna korespondencja
Krzysztofa
Opalińskiego odsłania nam domowe tajemnice, /?•■■
jak
to panny Opalińskie, już co prawda po zgonie ojca,
prowadziły
bardzo swobodny tryb życia, nie zważając na
konwenanse,
wypatrując przystojnych kawalerów, siejąc
wprost
zgorszenie i dając asumpt do plotek i obmów.
O
Zofii Opalińskiej dowiadujemy się np.: „Panna idzie
w
lata [...], w której nie tylko nic matki nie znać, ale i wdo-
wy.
Vestibus, incessus procax [ubranie, postępowanie swo-
bodne],
słowa wolne, śmiechu zbytniego nie wspominając.
Młodzi
gwałt przy sobie, a na to (gdy co mówię) mało nie
owaka
excusatio: «et hi mecum senes fient» [i ci się ze mną
zestarzeją].
Owo zgoła wszystka pachnie zamęściem [...]
srodze
nieostrożna i w postępkach, i _w słowach i że wielkie
do
mów ludzkich daje okazyje" ".'.Panny lekceważyły nie
,Y
tylko
braci, lecz także swych doradców duchownych, np.
przebywając
w klasztorze zmieniały według swego widzimi-
się
spowiedników itd.
12
K. Opaliński, Listy... do brata Łukasza 1G41—1653, wyd.
R.
P o 11 a k, Wrocław, 1957, s. 188.
201
W
tym czasie wiele kobiet zaczęło również odgrywać rolę
w
życiu politycznym, dość przypomnieć królowe — Ludwikę
Marię
i Marysieńkę Sobieską. Panny ich fraucymeru pełniły
rolę
agentek politycznych, inspirując misterne intrygi, usi-
dlając
swymi wdziękami sarmackich dygnitarzy, by na-
stępnie
wprzęgać ich w rydwan dworskiej, królewskiej czy
frakcyjnej
polityki. Bywało, że te ambicje polityczne wiąza-
ły
się z prostą rozwiązłością, ^niemniej w drugiej połowie
XVII
wieku w kołach wielkopańskich można dostrzec zde-
cydowany
wzrost znaczenia kobiet w życiu politycznym.
A
już szczególnie zaczęły się wymykać spod kurateli mę-
skiej
w wieku XVIII, kiedy to coraz staranniejsze otrzymy-
wały
wykształcenie. W tym okresie można nawet mówić
o
zakulisowych rządach kobiet. Słynne jest powiedzenie
Fryderyka
II
z
roku 1752, że w Polsce „rozum popadł w za-
leżność
od niewiast, one intrygują i rozstrzygają o wszyst-
kim,
podczas gdy ich mężowie się upijają" 1S. Następne
lata
spotęgowały
jeszcze ich wpływy, stąd też w historiografii
o
okresie tym mówi się czasem żartobliwie: „kiedy nami
rządziły
kobiety". Wpływ kobiet był bardzo silny zarówno
w
kołach społecznie konserwatywnej konfederacji barskiej,
jak
i w otoczeniu postępowego Stanisława Augusta.
Historycy
zwracają uwagę, że wiele wybitnych kobiet tej
doby
miało niewiele sobą reprezentujących, wręcz ograni-
czonych
mężów, za których właśnie one prowadziły dzia-
łalność
polityczną. Można nawet mówić w tym okresie
o
swoistej politykomanii dam oraz ich zakulisowych gier-
kach.
Zwróciło to nawet uwagę cudzoziemców, którzy na
każdym
kroku podkreślali rolę, jaką ówcześnie pełniły ko-
biety
w Polsce. Dobrze znający polityczny świat warszaw-
ski
Schulz, omawiając sprawy publiczne, tak powiada:
„Wszystko
to razem wziąwszy łatwo zrozumieć, dlatego
w
Polsce tak zwycięski wpływ na wszelkie sprawy mają ko-
biety.
Powaga, nauka, pracowitość nigdzie kobiet podobno
nie
odznaczają, a u tutejszych ich najmniej. Ale przy spo-
13 Cyt. wg W. Kor. o p c z y ń s k i, Kiedy nami rządziły ka- 4
biety, Londyn 1960, s. 11.
202
sobie,
w jaki tutejsze sprawy się odbywają, nie potrzebują
one
tych przymiotów, które by im raczej szkodliwe niż po-
żyteczne
być mogły. Wdzięk powierzchowny i wypływa-
jąca
zeń siła przekonania, sztuka zręcznego pochlebiania,
obudzania
pewnych nadziei, zmiękczania łzami, wzruszania
miłą
niecierpliwością, pięknym gniewem przerażania; po-
wolność
i grzeczność, które natura im dała jako oręż prze-
ciw
mężczyźnie umieją użyć bardzo trafnie. Przymioty te,
złączone
z chytrością i umiejętnością słowa, cudów doka-
zują;
miłość, zapał, zachwycenie równie wiele czynią jak
złoto,
klejnoty, ekwipaże i często też się równie zużytko-
wują"
u.
,'ftfależy
podkreślić, iż/ypływy kobiet, a w pewnych latach
wręcz
nawet ich hegemonia, miały miejsce wyłącznie w sfe-
rach
arystokratycznych, warstwa średnioszlachecka i pa-
trycjat
w dalszym ciągu nie dopuszczały, by kobiety odgry-
wały
jakąkolwiek rolę polityczną, pozostawiało się im naj-
wyżej
wpływ na rodzinę i dom. Mimo to można mówić, że
w
końcu XVIII wieku pozycja kobiety w wielu dziedzinach
życia
i we wszystkich warstwach uległa wzmocnieniu, i że
zmniejszyła
się w. tym czasie wiekowa przepaść pomiędzy
mężczyzną
a kobietą.'\
Dziedzina
nauki, literatury, sztuk pięknych nadal stano-
wiła
prawie wyłącznie domenę mężczyzn. Kobiet w dalszym
ciągu
nie dopuszczało się do osiągnięcia wykształcenia. Na-
wet
szlachcianki były analfabetkami, lub w najlepszym ra-
zie
półanalfabetkami. Wśród większości mężczyzn
panowało
przekonanie,
że kobiety nie reprezentują zdolności intelek-
tualnych,
ograniczano więc ich rolę w procesach kulturo-
wych.
Na przestrzeni XVI—XVIII wieku działało jednak
wiele
kobiet, które swoją twórczością podważały wspom-
niane
przekonania i przyczyniały się do zapoczątkowania
procesu
emancypacji. Można wymienić tu tak wybitne jed-
nostki,
jak np. Anna Wazówna, Anna Stanisławska, Elżbie-
ta
Drużbacka. Poważne zmiany w tej dziedzinie nastąpiły
14
F. Schulz, Podróże Inflantczyka z Rygi do Warszawy
i
po Polsce w latach 1791—1793, oprać. W. Zawadzki, War-
szawa
1956, s. 231.
203
w
dobie Oświecenia, które sprzyjało tendencjom emancy-
pacyjnym.
W tym okresie kobiety zaczęły już odgrywać po-
ważną
rolę w życiu kulturalnym, stając się m. in. głośny-
mi
mecenasami. Można tu przypomnieć choćby działalność
Heleny
z Przeździeckich Radziwiłłowej, Anny Jabłonow-
skiej,
Izabeli Czartoryskiej.
Faktem
jest
jednak, iż działalność ta dotyczyła przede
wszystkim
elity, która pasjonowała się tzw. „kulturą wyż-
szą".
W poglądach i obyczajach panujących pośród zdecy-
dowanej
większości społeczeństwa kobieta nie uzyskała na-
leżnej
sobie pozycji. Pewnych cudzoziemców uderzała nawet
drugorzędna,
wręcz pasywna rola niewiast w życiu obycza-
jowym.
Jeszcze
w latach osiemdziesiątych XVIII wieku Francuz
Vautrin
pisał: „Po kobietach znać słabość ich płci i zagwa-
rantowaną
prawem podległość mężowi [...]. Ogólnie biorąc
kobiety
polskie trudniej od mężczyzn przejmują francuski
sposób
bycia — tę tak pociągającą, pełną życia wesołość,
która
w obliczu poufałości umie przeobrazić się w mroczną
powagę,
tę zdolność umysłu do natychmiastowego chwyta-
nia
najprzyjemniejszych skojarzeń [...], U narodów cywili-
zowanych
kobiety są głównym obiektem zainteresowania
w
towarzystwie, w Polsce nie liczą się w. ogóle, jakże bo-
wiem
mogłyby brać udział w orgiach? A przecież poza wiel-
kimi
miastami Polacy spotykają się jedynie po to, aby pić
i
jeść" 15. Jest to opinia bez wątpienia uogólniająca,
uprasz-
czająca
zjawisko, niemniej znamienna. Wspominana już
przewaga
mężczyzn, zarówno w kulturze tzW. wyższej jak
i
masowej, powodowała, że ambitna kobieta musiała wal-
czyć
o swą pozycję.
Zarówno
prawo
jak i tradycja obyczajowa stały po stro-
nie
mężczyzny i choć nieraz w praktyce rezygnował on ze
swych
uprawnień, przewaga niewiasty była raczej krótko-
trwała.
Historia obyczajów zna liczne przypadki, kiedy
zdolne
i ambitne kobiety, po' krótkotrwałym
okresie wy-
15
H. Vautrin, Obseri«ofor w Polsce, [w:]' Polska sf
wouiska
w ot cum cadzoziemcóii:, t. I, oprać, W. Zawadzki,
Warszawa
1963, s. 785—787.
204
emancypowania
się, strącone z piedestału, pozbawione zna-
czenia,
władzy, stawały się pokornymi, bezwolnymi istota-
mi,
często pokutnicami. W bezpośrednich kontaktach z ko-
bietą
mężczyzna wykorzystywał po prostu swą przewagę
fizyczną.
Cytowane wyżej opinie o trzymaniu żon „na
munsztuku"
i wręcz grubiańskie zalecenia Paprockiego jnie
były
tylko teoretyczne; chłostanie i karcenie żony w roz-
maity
inny sposób było np. w obyczajowości chłopskiej.jla
porządku
dziennym, a występowało. także pośród innych
warstw,
np. wśród szlachty. Informacje o biciu żon dotyczą
nawet
środowiska magnackiego. W jednej z fraszek czytamy
jak
to wojewoda Stefan Humiecki wadząc się z żoną, która
„okrutna
była choleryczka", w ziemię laską stukając, mó-
wił:
„Mościa pani, nie kłóć się waćpani, bo nas to pogodzi".
Ta
rozumiejąc, że laska ma ich pogodzić, jeszcze bardziej
na
niego powstała, aż ten mówi do niej: „Nie myl się wać-
pani,
ziemia święta nas pogodzi"16.
Do
końca XVIII wieku pokutował w mentalności męż-
czyzny
pogląd, iż niewiasta jest w zasadzie istotą niższego
rzędu,
ustępstwa uważał za wielką łaskę, gorszyły go też
nowe,
domagające się dla niej praw teorie. Tak więc w dru-
giej
połowie XVIII wieku w życiu obyczajowym zaczęły się
ostro
ścierać przeciwstawne sobie postawy. Choć większość
kobiet
była w dalszym ciągu dyskryminowana, zabrzmiał
wówczas
po raz pierwszy głos domagający się równoupraw-
nienia.
Poetka Elżbieta Drużbacka tak pisała:
W
Polszczem zrodzona, w Polszczem wychowana,
W
wolnym narodzie mnie też wolność dana
Mieć
głos, że i ja na to nie pozwalam,
Co
mi się nie zda [...] "
Był
to jednak postulat, który został zrealizowany dopiero
w
następnych wiekach, w innych ustrojach społecznych.
26
Rkps WAP Bydgoszcz, Arch. Komierowskich z Komierpwa,
nr
101.
17
E. Drużbacka, Wybór wierszy, oprać. R. Le s z c z y ń-
s
k i, maszynopis (praca przygotowana w ramach wydawnictw
Biblioteki
Narodowej),
VII
RODZINA
Kapitalne,
podstawowe znaczenie w ówczesnej obyczajo-
wości
miało życie rodzinne, podstawową komórkę panujące-
go
ówcześnie systemu społecznego stanowiła bowiem rodzi-
na.
Rodzina posiadała strukturę wybitnie patriarchalną. Byt
jej
opierał się na surowym autorytecie ojcowskim. Wpraw-
dzie
zakres i trwałość władzy ojcowskiej zależna była od
wielu
czynników, przede wszystkim decydowało o tym roz-
warstwienie
społeczne, nie ulega jednak wątpliwości, że
odgrywała
ona olbrzymią rolę w obyczajowości wszystkich
grup
ludności. Najsilniej władza ojcowska zaznaczała się
w
rodzinach szlacheckich i u zamożnego mieszczaństwa.
Między
energicznym, dysponującym majątkiem ojcem
a
resztą rodziny, łącznie z małżonką, istniał w zasadzie
ol-
brzymi
dystans. Dla dzieci uosabiał on wręcz władzę, nazy-
wały
go zwykle „panem ojcem", nie śmiały usiąść w
jego
obecności.
Między ojcem a dziećmi istniała więź opierająca
się
nie tyle na serdeczności, wzajemnym zaufaniu, co raczej
na
zasadach obowiązującej tradycji, respekcie i strachu.'-Za-
kaz
ojcowski uniemożliwiał podjęcie jakiejkolwiek decyzji,
odmowa
z jego strony błogosławieństwa równała się nie-
szczęściu.
Dopóki żył ojciec, dopóty majątek był niepodziel-
206
t- I
H
-ny,
nawet dorośli synowie zależni byli od jego woli i nie
mogli
nawet marzyć o całkowitej samodzielności, chyba że
ojciec
zezwolił na małżeństwo i syna wyposażył. W wystą-
pieniach
publicznych, nawet w spotkaniach rodzinnych, ak-
centowano
na każdym kroku tę zależność. Dorośli synowie
chodzili
w pewnej odległości za głową domu, nosząc np. je-
go
szablę, stawali prawie na baczność przy ławce, w której
zasiadał
on w kościele itp. Stosunki takie typowe były
zwłaszcza
dla kół tzw. sarmackich, prowincjonalnych, kon-
serwatywnie
trzymających się zwyczajów, na jakie złożyły
się
całe wieki. Władzę zachowywał ojciec aż do śmierci. Nic
więc
dziwnego, że młodzież traktowała swój dom rodzinny
nieomal
jak swego rodzaju więzienie. Ciągła obawa przed
gniewem
i karą, najczęściej fizyczną, jaka mogła spotkać
młodego
człowieka ze strony ojca i to zadawaną na oczach
domowników
i służby, budziła niechęć i rozżalenie. Nie ule-
ga
wątpliwości, że u jednostek bardziej wrażliwych i o słab-
szej
konstytucji fizycznej, powstawały na tym tle nerwice,
wręcz
stany chorobowe. Z radością więc młodzież wyrywa-
ła
się na dwory pańskie, dwór królewski, czy nawet do woj-
ska
lub klasztoru.
Stosunki
między ojcem a dziećmi układały się nieco ła-
godniej
w kołach wielkopańskich oraz wśród szlachty prze-
bywającej
dłużej w dużych miastach i podatniej szej na
przyjmowanie
nowych wzorów obyczajowych. Przeobraże-
nia
te zaznaczyły się jednak silniej dopiero u schyłku
XVIII
wieku, tak że właściwie do końca omawianego okre-
su
silna władza ojcowska stanowiła charakterystyczny rys
naszej
obyczajowości.
Te
patriarchalne stosunki budziły zdziwienie u wycho-
wywanych
na innych wzorach cudzoziemców, pochodzących
z
zachodniej Europy, szczególnie zaznaczyło się to w drugiej
połowie
XVIII wieku. Vautrin tak na ten temat pisał:
„W
Polsce władza ojcowska sprawowana jest w całej swej
naturalnej
rozciągłości, nie ogranicza jej żadna ustawa. Nie
znając
naturalnych środków ujarzmiania woli, ojcowie ucie-
kaj;.)
się z konieczności do przemocy, aby załamać opór stra-
chem.
Łatwość stosowania tej metody uczyniła ją powszech-
207
ną,
a w warunkach absolutnej władzy nabrała ona znamion
tyranii.
Strach wszczepiony młodzieży polskiej obojga pici
nie
przypomina w niczym subtelnego uczucia dyktującego,
jak
postępować, aby nie urazić ojca' albo poważanego nau-
czyciela,
jest to bowiem gorzkie wspomnienie bólu zadane-
go
przez kaprys barbarzyńskiej władzy" 1.
Nawet
życzliwy nam Schulz tak wspomina o wychowy-
waniu
dzieci w zamożnych domach: „Rodziców widzą rzad-
ko,
a poznają późno, niepodobieństwem jest, by miłe
uczucie
wdzięczności
i zaufania w młodocianym sercu się wkorze-
niło,
aby poczucie zawisłości, a z nim obowiązku posłuszeń-
stwa
żywym i trwałym w nich być mogło [...] Obejście się
dzieci
z rodzicami na pozór jest uniżone bardzo i pełne po-
szanowania,
ale rodzaj wychowania nie dopuszcza, aby
w
nim serce udział miało. Gdy serce panienek pełne jest
próżności
i zalotności, • a chłopców głowa nabita polityką
i
ambicją, muszą się okazywać, jak wychowanie usposobiło,
upartymi,
samowolnymi i egoistami" 2.
W
warstwach plebejskich władza ojcowska była znacznie
słabsza,
choć i tam ojcowie domagali się na każdym kroku
dowodów
czci i szacunku, znaczenie ich jednak kończyło się
z
momentem uzyskania pełnoletności dzieci. Na wsi żeniono
się
wcześnie, założenie własnej rodziny siłą rzeczy wyswo-
badzało
młodego człowieka spod ojcowskiej kurateli. Poza
tym
w środowisku wiejskim ojciec miał dopóty władzę
i
znaczenie, dopóki mógł pracować i wypełniać pańszczyź-
niane
obowiązki, z chwilą kiedy stawał się niedołężnym
starcem,
szedł na dożywocie, inaczej „na wymowę", nie po-
siadał
już większych uprawnień. Bywało, że synowie lub
zięciowie
dopuszczali się nawet wobec starych ojców znie-
wag.
Sądy wiejskie karały takich „złych" synów chłostą
1
H. V
a
u t r i n, Obserwator to Polsce, [w:] Polska stanisła-
wowska
w oczach cudzoziemców, t. I, oprać. W. Zawadzki,
Warszawa
1963, s. 792.
2
F. Schulz, Podróże Inflanlczyka z Rygi do Warszawy
i
po Polsce vj latach 1791—1793,
opr. W. Zawadzki, War-
szawa
1956, s. 250. -
- .
208
lub
grzywną, lecz nie zmieniało to faktu, iż położenie starca
na
wsi było szczególnie ciężkie.
Podobnie
sytuacja przedstawiała się w środowisku miesz-
czan.
Pastor Gdacjusz oburzał się np. na dzieci, które życzą
swym
rodzicom choroby, nieszczęścia, śmierci, które znajdu-
jącym
się na ich utrzymaniu starcom grożą, przedrzeźnia-
ją
ich, przeklinają i znieważają. Ciężkie położenie
starców
niejednokrotnie
znajdowało odbicie w przysłowiach. Rysiń-
ski
i Knapski notują na ten temat różne powiedzenia, np.:
„jeden
ojciec dziesięć synów wychowa, a dziesięć jednego
ojca
żywić nie mogą", „jako ty rodzice swoje, tak cię
uczczą
dziatki
twoje". Zdarzało się, że stosunki między dziećmi
a
ojcami przybierały niekiedy tragiczny obrót, źródła
wzmiankują
nawet o ojcobójstwie.
Te
surowe stosunki potrafiła często łagodzić matka. Mat-
ka
w ówczesnej obyczajowości była postacią ogromnie
czczoną.
Dzieci rzadko ją znieważały. Jeśli zdarzał się taki
wypadek,
uważano go za ciężkie, poważne przestępstwo
(w
podaniach np. potworom-zbrodniarzom zarzuca się czę-
sto
maltretowanie matek). Zarówno wśród plebsu jak
i
szlachty piętnowano wyrodnych synów, którzy dopuszczali
się
zniewag wobec matki. Matki bywały z natury łagodniej-
sze,
darzyły dzieci serdeczniejszym uczuciem, chroniły je też
nie
tylko przed przeciwnościami losu, lecz nawet przed ty-
ranią
ojców. Przekazy ilustrujące życie szlachty informują,
jak
to niejednokrotnie ojciec nakazywał preceptorom i wy-
chowawcom
surowo karać wszelkie przewinienia syna, mat-
ka
zaś zakazywała zdecydowanie realizacji tych żądań.
Roli
kobiety-matki nie można jednak przeceniać, gdyż sa-
me
uczucia, jakie miały dla swych dzieci, nie były w stanie —>
zmienić
patriarchalnej struktury staropolskiej rodziny.
<.'.
Istniało
zresztą wiele przyczyn, które składały się na su- "O
rowe,
a często wręcz niedbałe traktowanie dzieci.' Jednym
z
nich był duży przyrost naturalny. W szerokich kręgach
ówczesnego
społeczeństwa przyrost naturalny był regulowa-
ny
tylko i wyłącznie przez naturę. Dzieci przychodziły na
świat
w zależności od stopnia płodności kobiety. Często zda- -,
,,
rżało
się w rodzinie nawet kilkanaście urodzeń./Kobieta, " 7
14 — Obyczaje staropolskie 209 JP1' - p* £"
T
która
wydawała na świat wiele dzieci, była w ówczesnym
społeczeństwie
szanowana, kobiety bezpłodne spotykało
często
lekceważenie, wręcz pogarda.) Zaznaczało się to szcze-
gólnie
silnie w środowiskach chłopskich i w małych mias-
teczkach,
na co złożyło się wiele istotnych przyczyn. Należy
przypomnieć,
że w Polsce dominował typ kultury rolniczej,
z
czym wiązało się duże zapotrzebowanie na siłę
roboczą.
Posiadanie
dużej ilości dzieci gwarantowało należyte utrzy-
manie
gospodarstwa. Z kolei w rodzinach szlacheckich
i
magnackich posiadanie licznego potomstwa gwarantowało
trwałość
rodzinie i pozwalało na zawieranie korzystnych
związków
małżeńskich. Bywało jednak, że w środowiskach
tych
posiadanie zbyt licznego potomstwa powodowało
i
pewne kłopoty, dlatego pośród magnaterii istniała
czasem
tendencja
do umiarkowanego przyrostu. (Rodzina wielo-
dzietna
była gorąco popierana przez Kościół, który głosił,
iż
posiadanie licznego potomstwa dowodzi, że nad rodziną
czuwa
„łaska boska" (brak dzieci tłumaczono często karą
niebios).
Czynniki kościelne prowadziły wręcz walkę ze zja-
wiskiem
regulacji urodzin.
Wzmianki
rozproszone po zielnikach, poradnikach me-
dycznych,
w tekstach rybałtowskich świadczą, że ludność
znała
szereg środków służących regulacji urodzin,
zarówno
przeciwdziałających
zapłodnieniu jak i poronnych, które
w
znacznym stopniu przyczyniały się do zmniejszenia, a na-
wet
ograniczenia przyrostu. Środki te stosowano także
w
XVII i XVIII wieku, ale zdaje się, że w znacznie mniej-
szym
stopniu niż w XVI stuleciu. Wpływ Kościoła, a także
oddziaływanie
i innych czynników powodowały, że na ogół
metody
takie były potępiane przez szeroką opinię społeczną.
Kobiety
stosujące środki regulacyjne piętnowano nawet
w
utworach satyrycznych i przedstawiano jako grzesznice,
prawie
przestępczynie. W jednej z satyr czytamy np.: „Owa
aniołek
w ludzkim ciele, Magdusia, koło pępka opuchła, na
potrawę
wymiotuje, albo pod pretekstem miejsca cudowne-
go
daleko kędyś puchliny zbywa i ratuje się': 3. Jako przy-
3
Małpa-człouńek. Nieznana satyra z XVIII w., oprać. K.
Bar
toszewicz
[w:] „Ateneum", t. III, 1882, z. 3, s. 415.
210
kład
z życia wyjęty można podać, iż prawdopodobnie na
skutek
przedozowania środków poronnych zmarła druga żona
Szczęsnego
Potockiego Józefina. Środków, które stosowały
wielkie
damy, zabraniano używać poddankom, obce były one
również
przejętym kontrreformacyjną pobożnością szlach-
ciankom.
W rezultacie tego przyrost .był wysoki, zarówno
w
rodzinach chłopskich jak i szlacheckich.
Wśród
chłopów przeważały rodziny wielodzietne. Choć
dzieci
rodziło się na wsiach dużo. niewiele z nich dożywa-
ło
wieku dojrzałego i większość umierała już w niemowlę-
ctwie.
Przyczyny tak dużej śmiertelności były złożone.
Za
najważniejsze
można przyjąć fatalny stan higieny, niski
stan
wiedzy medycznej i akuszeryjnej oraz, przede wszy-
stkim,
ciężkie warunki bytowe — mieszkalne i wyżywienia.
Na
miarę ówczesnych możliwości starano się choć
częściowo
przezwyciężyć
te trudne okoliczności. Niemowlętom zapew-
niano
względną czystość, kąpiąc je w ziołowych odwarach,
dbano
o ich urodę :— np. o porost gęstych, bujnych wło-
sów.
Bywało jednak, że stosowano najrozmaitsze gusła, któ-
re
stawały się nieraz przyczyną chorób, a nawet zgonów.
'
Największą śmiertelność wśród dzieci powodowało
niedo-
stateczne,
a częściej nawet niewłaściwe żywienie. Dla przy-
kładu
oto jak je karmiono: jlUbogie matki i proste chło-
pianki
dzieciom swoim pchały toż samo w gębę, co same
jadały:
groch, kapustę, kluski, przeżuwając wprzód w swo-
jej
gębie i studząc dmuchaniem. Niektóre matki, jaki tru-
nek
same piły, na przykład gorzałkę, takiego i dziecięciu
kosztować
podawały, mając to uprzedzenie, że gdy tego
trunku
-kosztować będzie z dzieciństwa, potem, gdy do-
rośnie,
brzydzić się nim będzie. Ale to wielka nieprawda;
wyrastali
z takich dzieci główni pijacy i pijaczki" 4.
Na
trudną sytuację dzieci rzutowało także to, że
rodzice,
szczególnie
na wsi, zapracowani, nie mogli poświęcać im
zbyt
dużo czasu, rychło też maleństwo przestawano darzyć
wyjątkowymi
względami. W ówczesnej Polsce, zwłaszcza
4
J. K i t o w i c z, Opis obyczajów za panowania Augusta
III,
oprać.
R. P o 11 a k, Wrocław 1951, s. 67—68.
211
wj'ód
biedoty wiejskiej, można było spotkać wiele dzieci
obdartych,
półnagich, drżących z zimna i głodnych. Publi-
cysta
połowy XVIII wieku S. Garczyński podkreślał nie-
dolę
dzieci, tak m. in. pisząc: „Jedne dzieci od głodu, biedy
i
mizeryi, drugie od zimna i niewygody, trzecie od fetoru,
a
złej, aeryi muszą przed czasem zadychać" 5. Niedola
ich
często
miała także swe źródło w zobojętnieniu rodziców.
Największą
opieką otaczano niemowlęta, później, coraz częś-
ciej
pozostawiano dzieci swemu losowi. Wspomniany wy-
żej
Garczyński powiada, że na wsi „cielęciu albo prosięciu
większą
wygodę rodzice świadczą niżeli własnym dzie-
ciom"
6.
Podobnie
sprawy przedstawiały się również w miastach.
I
tara narodziny dziecka witano z radością, otaczano je roz-
maitymi
wygodami, niemniej wychowanie dzieci pozosta-
wiało
wiele do życzenia. Cytowany Garczyński powiada, że
rodzice
bawią się gorzałką czy plotkami, a w tym czasie
„dzieci
boso, nago, sromotnie bez koszulki, bez obuwia, bez
nauki,
bez edukacji biegają po ulicach i włóczęgami, i po-
wsinogami
się stają, jedno ze schodów spadłszy, drugie ze
swawoli
W igrzyskach dziecinnych przełamawszy się, kale-
kami
zostają wiecznymi" 7.
Nagminnie
też stosowano kary fizyczne. Rózga, dyscypli-
na,
kańczug były w ciągłym użyciu, uważano je za znako-
mity
środek wychowawczy. Bywało, że rodzice przebierali
nieraz
miarę w tym karceniu.
Nie
dbano o dzieci nie tylko w chłopskich chatach czy
mieszczańskich
kamieniczkach, ale także w dostatnich szla-
checkich,
a nawet pańskich dworach. Wśród możnej szlach-
ty
czyniono to nawet czasem z premedytacją. Oddawano
młodsze
dzieci na „folwarczne opieki" z ukrytą myślą, by
gasły
tam i marniały. Chciano w ten sposób zachować mas
jatek
dla jedynaka, dziedzica nazwiska i nietkniętej,
nie-
6
S. Garczyński, Anatomia Rzeczypospolitey Polskiey...,
(1753),
s. 55.
6 G a r c z y ń s k i, jw., s. 85.
7 Garczyński, jw., s. 80.
2JS
rozdrobnionej
fortuny. W takich sytuacjach śmierć dziecka
przyjmowano
nawet z westchnieniem ulgi, wmawiając so-
bie,
że była to wola boska, że zgasło niewiniątko, „przyby-
ła
świeca Panu Bogu". Wjsraktyki te bił cytowany już po-
wyżej
.Garczyński, potępiali je również i inni. Oczywiście
postępowanie
takie nie stanowiło reguły. W pamiętnikach
i
diariuszach szlacheckich spotyka się nieraz głęboki i szcze-
ry
żal po śmierci dziecka oraz wzmianki, że niektórzy ro-
dzice
troszczyli się o zdrowie dzieci i czynili wysiłki, by
ratować
je przed chorobą czy przedwczesną śmiercią, jed-
nak
obraz ogólny, typowy dla epoki jeśli chodzi o wycho-
wanie
dzieci, nie przedstawia się zbyt optymistycznie.
Wśród
historyków, m. in. opinię taką wyraża A. Wyczań-
ski,
panuje mniemanie, że stosunek rodziców do dzieci
w
omawianym okresie w porównaniu z czasami Odrodzenia
uległ
ochłodzeniu i usztywnieniu. Nie słyszy się, by śmierć
dziecka
stała się przyczyną tragedii, przeważa w stosunku
do
dziecka obojętność^-Wlązało się to w pewnej mierze
ze
wspomnianym
już dużym przyrostem naturalnym. Zmiana
w
tej postawie zarysowała się dopiero pod koniec XVIII
wieku.
W
omawianych wiekach spotykało się nawet czasem dzie-
ciobójstwo.
Występowało ono pośród wszystkich warstw
społecznych
i różnorakie były jego przyczyny. Księgi sądo-
we
najczęściej przestępstwem tym obciążają biedotę miej-
ską
i ubogie chłopki, nie świadczy to jednak, że dziecio-
bójstwo
było wśród tych grup społecznych najczęstsze. Po
prostu
w środowisku wiejskim czy małomiasteczkowym
trudniej
było ukryć brzemienność i dlatego łatwiej demas-
kowano
kobietę, która pozbywała się potomstwa. Dziecio-
bójstwa
dopuszczały się najczęściej kobiety niezamężne.
Dziecko
nieślubne stanowiło nie tylko kompromitację, ale
ściągało
także rozmaite kary, dlatego też w obawie przed
represjami
niemowlęta topiono lub duszono. Inną przyczy-
ną
dzieciobójstwa była nędza. Świadczą o tym procesy. Czy-
nów
takich dopuszczały się zresztą nie tylko samotne nie-
wiasty,
ale także biedne małżeństwa. Jeżeli rodzice nie
chcieli
dziecka uśmiercać, podrzucali je. Kitowicz wspomi-
213
nająć
o fundacji księdza Baudouin powiada: „Ten ksiądz
wzruszony
miłosierdziem nad dziećmi podrzuconymi, z roz-
pusty
nabytymi, które matki, tając wstyd, na ulicę wyrzu-
cały,
a czasem w Wiśle albo lada gdzie w błocie topiły, co
także
i rodzicy dobrego małżeństwa ubóstwem ściśnieni
dzieciom
swoim czynili" s.
Podrzucały
niemowlęta także i szlachcianki. Jeśli szlach-
cianka
„zapomniała się", starała się ukryć konsekwencje te-
go
faktu i albo zabijała dziecko, albo też podrzucała, w naj-
lepszym
razie wkładając do poduszki jakiś pieniądz i list,
w
którym prosiła o zaopiekowanie się maleństwem.
Kitowicz
pisząc o wspomnianych wyżej przytułkach po-
wiada,
że przybywały do nich niekiedy nawet wielkie da-
my
i odbywszy w sekrecie połóg, pozostawiały niemowlęta
na
ich opiece. Gdzie indziej natomiast wspomina: „Są także
rodzicy
znaczni, majętni, którzy — nie lubiąc słuchać
płaczu
dziecinnego
w domu — oddają swoje dzieci na wychowanie
do
tego szpitala; płacąc od nich według zgody lub
szczodro-
bliwości''
9.
Za
dzieciobójstwo groziła najczęściej kara śmierci. Wyrok
zależał
zresztą od wielu okoliczności. Nie wszystkie sprawy
wydawały
się, nieraz je wręcz tuszowano. Najsurowiej ka-
rano
mieszczki. Na wsiach postępowano rozmaicie, czasem
zamieniano
karę na chłostę i wypędzenie obwinionej, czę-
sto
jednak oddawano sprawę do sądu miejskiego, który,
jak
wspomniałem, skazywał dzieciobójczynię z reguły na
śmierć.
Nie
ulega wątpliwości, że większa niż dzisiaj obojętność,
większy
egoizm charakteryzowały ówczesne pożycie mał-
żeńskie,
należałoby więc rozpatrzyć, jak sprawy te przed-
stawiały
się w poszczególnych warstwach społecznych.
U
chłopów rodzina stanowiła przede wszystkim jednostkę
gospodarczą.
Duże zapotrzebowanie na siłę roboczą i trudne
warunki
bytowe wymagały, by rodzina posiadała możliwie
największą
ilość zdolnych do pracy ludzi. Toteż ewentual-
K
i t u w i c z , jw., s. 30—31.
Kitowicz,
jw., s. 33.
214
ność
powiększenia jej przez młodą kobietę czy parobka
uważano
za korzystną. Oczywiście młodzi pobierali się tak-
że
i z osobistych powodów, niemniej jednak w omawia-
nych
czasach akt zawarcia małżeństwa był silnie powiąza-
ny
z całą strukturą społeczno-gospodarczą wsi. Należy
pod-
kreślić,
iż zawieranie związków małżeńskich znajdowało
gorliwe
poparcie feudałów. Uważano bowiem, że jeżeli
chłop
ożeni się i założy rodzinę, to okoliczności te wpłyną
na
zmianę jego charakteru i oddziałają na jego postępo-
wanie
— stanie się on bardziej potulny, mniej skory do
buntu
czy ucieczki. Toteż uporczywe trwanie chłopa w sta-
rokawalerstwie
traktowane było przez znaczną część szlach-
ty
jako swego rodzaju wykroczenie. Bezżenny mężczyzna
z
góry był już posądzany o niechęć do odrabiania
świadczeń
pańszczyźnianych.
Szlachta popierała wczesne zawieranie
małżeństw
na wsi również i z tego względu, iż sprzyjało to
zwiększeniu
tak potrzebnej wówczas siły roboczej. Solidary-
zujący
się z dworem kler gorliwie sekundował w tej akcji
i
zalecał zawieranie małżeństw możliwie młodo.
Jest
oczywiste, że tego rodzaju stosunki i poglądy czyniły
z
małżeństwa wiejskiego przede wszystkim instytucję gos-
podarczą.
Z faktem tym wiązała się zaś kwestia posagu
i
wyprawy panny młodej, dlatego też oświadczyny poprze-
dzano
dokładnie przeprowadzonym „wywiadem", na co i na
ile
można liczyć.
Jeśli
chodzi o zamożne chłopskie córki, to często otrzy-
mywały
one w posagu kawał ziemi, który za zgodą odpo-
wiednich
władz powiększał posiadłość nowożeńca. Biedniej-
sze
chłopki dostawały krowę lub odchowanego cielaka.
Wnoszono
też w posagu i inne zwierzęta domowe, np. kozę,
świnię,
owce, a nawet zboże i nasiona (np. nasiona lnu), sło-
mę,
narzędzia rolnicze (np. pługi, motyki), płótno, warszta-
ty
tkackie, i oczywiście, także pieniądze. Posag zależał od
stopnia
zamożności rodziców panny młodej, ale w różnych
okolicach
kraju równe w tym względzie panowały zwy-
czaje
— w jednych częściej dawano pieniądze, w innych in-
wentarz
lub ziemię. Oprócz tego panna młoda musiała
wnieść
do wspólnego gospodarstwa pościel i rzeczy osobis-
215
te.
Do posagu przywiązywano
dużą uwagę. Zdarzało się nie-
jednokrotnie,
że małżeństwo nie dochodziło do skutku z po-
wodu
jakichś- drobnych na tym tle nieporozumień. Częściej
Jednak
spory wybuchały dopiero po zamązpójściu. Chodziło
w
mniemaniu naszym o drobiazgi, jak np. o pierzynę czy
0
nawóz od danej w posagu krowy, wszystko to miało jed-
nak
wówczas duże znaczenie, szczególnie dla biedoty chłop-
skiej
i świadczyło o niezwykle niskiej stopie życiowej ów-
czesnej
wsi pańszczyźnianej.
Kiedy
sprawy majątkowe zostały wreszcie uzgodnione,
potrzeba
było jeszcze na zawarcie małżeństwa zgody feu-
dała.
Jeżeli oboje młodzi pochodzili z jednej wioski, dwór
zazwyczaj
nie stawiał żadnych przeszkód, gorzej jednak by-
wało.,
jeśli któreś z młodożeńców mieszkało w posiadłości
należącej
do innego właściciela. Szlachta niechętnie wyzby-
wała
się siły roboczej, toteż powstawały na tym tle spory
1
trzeba było niekiedy podejmować długotrwałe starania
o
zgodę na małżeństwo obu zainteresowanych dworów.
Haur
tak w tych sprawach radził: „Córek zaś na inną nie
pozwalać
dziedzinę za mąż, chyba gdy są trzy albo dwie to
jedną
z nich za wiadomością pańską wydać można, z tą
jednak
kondycją, żeby też w nagrodę tego i tam twemu
do
ożenienia nie broniono parobkowi, aby się poddaństwo
przez
wiana w cudzą dziedzinę oddane nie uszczupliło" 10.
Jeżeli
chodzi o osławione ,,prawo pierwszej nocy", to przy-
wilej
ten w stosunkach polskich był zupełnie
nieznany.
Szlachcic,
nie pobierał również żadnych opłat pieniężnych,
wywierał
najwyżej nacisk na zawarcie określonego mał-
żeństwa.
By
móc zawrzeć małżeństwo, należało być przede wszy-
skim
zdrowym, silnym, posiadać posag i ewentualnie uzys-
kać
zgodę feudała. Kwestia urody i miłości nie odgrywała
w
tych sprawach większej roli. Czy w ten sposób kojarzone
pary
były szczęśliwe? Z punktu widzenia dzisiejszego oczy-
wiście
nie, wówczas jednak inaczej zapatrywano się na te
10
J. K. H a u r, Skład abo skarbiec znakomitych
sekretów
oekonomiey
ziemiańskiey..., Kraków 1693, s. 422.
216
sprawy.
Na podstawie niektórych źródeł można twierdzić,
iż
małżeństwa wiejskie były w większości wypadków
względnie
szczęśliwe. Jeśli niewiasta była pracowita i gospo-
darna,
jeśli okazała się przy tym dobrą żoną i matką, to
zdobywała
sobie uznanie męża i uzyskiwała nawet pewien
wpływ
na niego. Mimo to nawet w najlepszych małżeń-
stwach
zdarzały się swary i ordynarne kłótnie. Gorzej, że
mężczyzna,
przeważnie silniejszy fizycznie, wykorzystywał
to,
o czym już wspominałem, najpospoliciej bijąc swą poło-
wicę.
Według ówczesnych zwyczajów mąż miał bowiem
prawo
do karania małżonki. Bicie to miało być co prawda
„umiarkowane",
zabraniano jakiegokolwiek katowania, sto-
pień
tego „umiarkowania" był jednak zależny od indywi-
dualnej
oceny. Zdarzali się chłopi, którzy bicie swej żony
uważali
nawet za „małżeński obowiązek".
Znajdowało
się sporo małżeństw, w których małżonkowie
ciągle
się swarzyli, awanturowali i bili. Kiedy mąż nie po-
trafił
poskromić żony, występował nieraz nawet do sądu
wiejskiego,
oskarżając ją o nieposłuszeństwo czy inne wady.
Sąd
wiejski brał najczęściej stronę męża i krnąbrnej
żonie
nakazywał
wymierzyć chłostę lub zapłacić grzywnę. Ław-
nicy
stawali jednak niekiedy na stanowisku, iż sam oskar-
żający
jest niedołęgą, że nie potrafi podporządkować sobie
małżonki
i jego skazywali na rózgi, chcąc zachęcić go tym
do
bardziej energicznego postępowania. Zdarzali się mężo-
wie,
którzy po prostu wyrzucali z domów nie odpowiadają-
ce
im żony. I w tym przypadku sąd ingerował, nakazując
przyjąć
taką niebogę na powrót. Jeśli żona uciekła od
męża,
„odstawiano"
ją z powrotem i karano za nieposłuszeństwo,
sądy
wiejskie stały bowiem na stanowisku, iż małżeństwo
jest
nierozerwalne; o rozwodzie nie było mowy, nie uzna-
wano
także separacji. Małżonkowie powinni byli mieszkać
razem
aż do śmierci i wspólnie pracować, wszelkie niesnas-
ki,
wszelkie animozje, a nieraz nawet tragedie traktowano
jako
sprawy nieważne, które należy wykorzeniać przy po-
mocy
grzywny lub chłosty.
Togo
rodzaju .stosunki doprowadzały
czasem do tragicz-
nych
konfliktów, zdarzało się bowiem, że mąż był pijakiem
£17
i
sadystą. Nieszczęśliwa żona żyła tedy niby w
więzieniu,
narażona
na rozmaite szykany, a kresem tej męczarni była
dopiero
śmierć. Nie ulega wątpliwości, że wszystko to sprzy-
jało
panoszeniu się grubiaństwa i brutalności. Jeśli maltre-
towana
kobieta była bardziej energiczna lub pozbawiona
większych
skrupułów, uciekała się do metod, które rady-
kalnie
przecinały jej udrękę — nie należy jednak takich
wypadków
generalizować. Na ogół, w świetle znanych ma-
teriałów
współżycie małżeństw na wsi przebiegało stosun-
kowo
harmonijnie. Czynnikiem, który sprzyjał dobremu
współżyciu,
był w większości równy wiek małżonków. Do-
bierano
się najczęściej pod kątem fizycznej sprawności, cze-
go
wymagała ciężka praca na wsi. Większa różnica wieku
między
małżonkami należała u chłopów raczej do
rzadkości.
Charakterystyczne,
że spotykało się małżeństwa, w których
kobieta
była nieco starsza od męża. Znaczniejsza różnica
wieku
występowała najczęściej wtedy, kiedy zamożny kmieć
lub
młynarz po śmierci pierwszej żony brał drugą, czy
trzecią.
Jeżeli
chodzi o małżeństwa zawierane wśród mieszczan,
niewiele
różniły się one od małżeństw chłopskich, z tym że
spójnią
łączącą je była więź majątkowa, dlatego też posag
i
stan zamożności każdego ze współmałżonków odgrywał
za-
sadniczą
rolę. W miastach dużą wagę przywiązywano do
tzw.
„gierady". Gieradą określano rzeczy osobiste panny
młodej,
które w razie jej śmierci przechodziły nie na męża,
lecz
na jej córkę lub też na siostrę. Nieruchomościami pie-
niężnymi
żony zarządzał zawsze mąż. Było w zwyczaju, że
pan
młody zapisywał swej wybrance na ogół taką sumę
pieniędzy,
jaką mu ona wnosiła w posagu. Posag, wiano
oraz
to, co mąż zapisał przed śmiercią żonie, stawało się po
jego
zgonie własnością żony. W przypadku jeśli małżeństwo
było
bezdzietne, cały majątek przechodził na braci męża.
Sprawę
zawierania małżeństw regulowały odpowiednie
ustawy
cechowe. Uczniom i czeladnikom zabraniano na ogół
wstępowania
w związki małżeńskie, od mistrzów natomiast
wymagano,
by byli ludźmi żonatymi (mistrz nieżonaty mu-
siał
płacić kary pieniężne, lub stawiać kolegom kosztowne
218
poczęstunki).
W niektórych cechach obowiązywały ustawy,
że
za jeden rok życia w stanie bezżennym należało postawić
beczkę
piwa. Jeśli mistrz owdowiał, nakłaniano go do za-
warcia
powtórnego małżeństwa; gorąco też popierano za-
wieranie
małżeństw przez wdowy po mistrzach i przez córki
mistrzów.
O małżeństwie panny decydowali rodzice. Żona
mistrza
musiała posiadać nieskazitelną reputację, zawarcie
małżeństwa
z kobietą cieszącą się złą sławą pociągało nie-
kiedy
za sobą nawet wykluczenie z cechu. Wymagania takie
dotyczyły
jednak mistrzów lub patrycjatu miast, nie zaś
biedoty.
Należy
jeszcze raz podkreślić, że główną więzią łączącą
małżonków
był przede wszystkim majątek. Młodzi mężczyź-
ni
starali się więc poślubiać zasobne wdowy czy dobrze wy-
posażone
córki. W Krakowie tek na ten temat śpiewano:
Z
wieży mariackiej wisi chorągiewka,
Lepsza
młoda wdowa, niżli stara dziewka,
Oj
dana11.
Młodość stanowiła bowiem u niewiasty największą zaletę.
W
miastach częściej spotykało się małżonków różniących
się
od siebie wiekiem. Wynikało to m. in. z obowiązku po-
siadania
przez mistrza żony. Starzy zamożni kupcy czy rze-
mieślnicy
gorliwie wypełniali zalecenia ustaw cechowych
i
owdowiawszy żenili się z młodymi najczęściej dziewczęta-
mi.
Bywało, że zamożny, starszy mieszczanin nie zawsze
zważał
wyłącznie na posag i żenił się z ubogą, byle ładną
i
miłą panną. Pożycie takich małżeństw nie odznaczało się
na
ogół doskonałością, często panowały w nich niesnaski
i
wybuchały awantury.
Znane
są wypadki, kiedy niezadowolone ze swych mężów
żony
udawały się do znachorek i stosowały zalecane przez
nie
praktyki mające nieraz na celu nawet uśmiercenie mę-
ża
(wkładały mu np. pod poduszkę trzonek łopaty, którą
grabarze
wykopywali groby). Fakty takie lub wręcz zama-
11
Cyt. wg J. Pachoński, Zmierzch sławetnych. Z życia
mieszczan
w Krakowie w XVII i XVIII wieku, Kraków 1956,
s.
163.
- - ■ " . . .
219
chy
na życie miały jednak charakter sporadyczny, na ogół
bowiem
pożycie małżeńskie mieszczan toczyło się bodaj na-
wet
pogodniej niż na wsiach. Wpływało na to wiele rozma-
itych
czynników. W większych miastach stopa życiowa była
wyższa,
wiele rodzin żyło dostatnio, bez lęku o przysłowio-
wy
„chleb powszedni", stąd też mieszczki były mniej
za-
pracowane,
mogły poświęcić więcej czasu na sprawy oso-
biste,
mogły oddawać się życiu rodzinnemu i towarzyskie-
mu.
Posiadały też one większą ogładę i umiejętności,
by
zainteresować
małżonka, ułagodzić go., bądź usidlić. W mias-
tach
bardziej zwracano uwagę na stroje, poza tym obowiąz-
kiem
zamożnej "mieszczki było posiadanie dobrej prezencji
oraz
szumne branie udziału w życiu towarzyskim rodziny
i
cechu.
Małżeństwo
szlacheckie miało w większości charakter po-
lityczno-handlowej
transakcji. Jeśli jakiś ród chciał ugrun-
V
tować
swą pozycję, pozyskać poparcie potężnego „domu",
/
zdobyć fundusze czy ziemię, uzyskiwał to drogą odpowied-
nich
mariaży. Po prostu bogato żeniono syna, lub córce do-
bierano
odpowiednio sytuowanego męża. Było nieomal re-
gułą,
iż małżeństwo miało służyć przede wszystkim mate-
rialnym
celom.. Charakterystycznym przykładem może być
Pasek,
który przed ożenkiem deliberował, czy się żenić
z
panną posiadającą pieniądze, czy też ziemię: „[...]
bardziej
mi
się jednak serce chwytało Sladowskiej, bo to tam o jej
wiosce
powiedali, że nie tylko pszenica, ale cybula w polu
na
każdym zagonie, gdzie ją wsiejesz, .urodzi się"12. Tak
więc
serce ciągnęło do... pszenicznej gleby.
W'sytuacji,
kiedy panna młoda stanowiła jedynie doda-
tek
do posagu, nie mogło nie dochodzić do niesmacznych
sytuacji,
szczególnie gdy w grę wchodziła kwestia wieku.-
Przykład
dawali tu magnaci, którzy niejednokrotnie żenili
się
z nieletnimi dziewczętami. Fraszki ówczesne bardzo
często
wydrwiwały takich podstarzałych żonkosiów. Ko-
chowski
tak na ten temat pisał:
12
J. Ch.
Pasek, Pamiętniki, wyd. J. Czubek, Kraków
1929,
s. 422.
220
Ośmdziesiąt
lat z metryki i w drodze siwizna,
Zła
to na młodą żonkę, panie N., dziczyzna 13.
Fraszka
swoje, a. krociowi panowie swoje. O tym, jakie
było
życie alkowiane, mówić będzie inny rozdział, tutaj na-
leży
tylko podkreślić, iż szlachta, chodzi oczywiście o męż-
czyzn,
żeniła się w ogóle dość późno. Młody szlachcic naj-
pierw
służył w wojsku, wieszał się u pańskiej klamki, „wy-
szumial
się" i dopiero gdzieś około trzydziestki, a często
znacznie
później uderzał w konkury. Bywały jednak nieraz
takie
sytuacje, kiedy mężowie znacznie byli młodsi od swo-
ich
żon. Jeśli niewiasta posiadała fortunę, to o metrykę
z
reguły nie pytano. Za przykład posłużyć tu może znów
Pasek,
który zamyślał o małżeństwie z dziewięcioletnią
dzieweczką,
a ożenił się z niewiastą starszą od siebie o oko-
ło
15 lat, ezterdziestosześcioletnią wdową! A oto, jak o tym
wspomina
Potocki:
[...]
Obaczę gospodarza koło lat siedemnastu,
Gospodyni
w pięćdziesiąt czyście zęby zjadła,
Chyba
diabeł tak równe łączy, myślę, stadła 14. »
,
Małżeństwa zawierane wśród szlachty i magnatów bywa-
ły
niedobrane nie tylko ze względu na różnicę wieku
współ-
małżonków,
gorzej było, jeśli któraś ze stron cierpiała na
poważną
chorobę fizyczną, czy psychiczną. W dążeniu do
realizacji
ambitnych planów żeniono się bowiem nawet czy
wydawano
panny za mąż za jednostki nienormalne, kalekie,
cierpiące
na rozmaite nerwice i psychozy. Komercjalne po-
dejście
do małżeństwa stanowiło charakterystyczny rys oby-
czajowości
szlacheckiej.)
''Większość
współczesnych czytelników patrzy na dawne
życie
obyczajowe, m. in. rodzinne, oczyma powieściopisa-
rzy,
sugerując się przede wszystkim genialną literacko, lecz
niestety
daleką od wiarygodności wizją stworzoną w Try-
13
W. Kochowski, Epigrnmata polskie po naszemu fraszki,
wyd.
K. J. T u r owsk i, Kraków 1859, s. 57.
14
W. P o t o c k i, Ogród fraszek, wyd. A. Bruckner, Lwów
1907,
t. I, s. 36.
221
logii
przez Henryka Sienkiewicza. Do dziś żywe zaintereso-
wanie
wzbudza romans i pożycie małżeńskie pana Michała
Wołodyjowskiego.
Otóż jego żona jpJasia", ściśle Krystyna
Jeziorkowska,
w istocie nie miała w sobie nic z dzielnego,
młodziutkiego
„hajduczka". Wyszła za pana Michała w wie-
ku
lat ponad czterdziestu jako wdowa po trzech mężach:
Świrskim,
Kondrackim i Ćwilichowskim. Nie tylko nie to-
warzyszyła
mężowi podczas oblężenia Kamieńca, lecz
w
obawie przed inwazją wyjechała aż na Litwę, uwożąc ze
sobą
rodzinne kosztowności. Powróciła stamtąd dopiero po
śmierci
męża i zaraz wyszła za mąż po raz piąty za pisarza
podolskiego
Dziewanowskiego. Oczywiście również i całe
porwanie
Basi przez Azję jest wytworem wyobraźni autora
powieś_ci.,i
Wiek
XVIII jeszcze bardziej
,,zmerkantylizował" małżeń-
skie
związki. Pożycie małżeńskie najsłynniejszych postaci
tej
doby — np. Adama i Izabeli Czartoryskich, Szczęsnego
i
Józefiny, a następnie Zofii Potockich, małżeństwa
Karola
Radziwiłła
„Panie Kochanku" — odsłaniają zastraszający
obraz
wyrachowania, egoizmu, obojętności wobec losów
współmałżonka.
Nie dało się to ukryć, więc nic dziwnego,
że
wzbudzało komentarze cudzoziemców. Schulz tak pisał:
„Rzadko
się tu małżeństwa zawierają inaczej jak z politycz-
nych
i ekonomicznych pobudek. Z politycznych — aby
świetność,
wpływ, godność, stosunki i przyjaźń sobie poślu-
bić,
z ekonomicznych — dla opłacenia długów i zapewnie-
nia
funduszu na wydatki dla przyszłej małżonki. Z tego po-
wodu
interes małżeństw i kontraktów ślubnych odbywa się
tu
z obu stron z wielką zapobiegliwością, ostrożnością, z
ku-
pieckim
przewidywaniem, z szykanami i klauzulami, które
w
żadnej sprawie zaniedbane nie są. Małżonkowie z
najwi-
doczniejszą
obojętnością podają sobie dłonie i trzymają się
siebie
o tyle, o ile wymaga nowe rodziny ugruntowanie,
ekonomiczne
względy i inne stosunki. Miłość, wierność, cho-
wanie
dzieci — są to rzeczy ledwie im znane, wcale do
głównych
obowiązków stanu nie liczone" 15.
15 Schulz, jw., s. 240—241.
Opinii
tych nie można jednak generalizować, fakty te'
dotyczą
przede wszystkim kół wielkopańskich. Spotyka się
bowiem
w źródłach informacje świadczące o tym, że wiele
małżeństw
szlacheckich, a także i magnackich, łączyło ser-
deczne,
głębokie uczucie. W języku staropolskim żonę okreś-
lano
mianem „dożywotniego przyjaciela". Widziano w niej
nie
tyle kochankę, ile powiernika, dożywotniego współtowa-
rzysza
doli i niedoli, matkę swego potomstwa. Stąd też dąż-
ność
do obopólnego zrozumienia się, stąd nadawanie wyso-
kiej
rangi przywiązaniu, lojalności, trosce o codzienne spra-
wy
swych najbliższych. Pamiętnikarz Vorbek-Lettow wspo-
mina,
jak to z powodu małżeństwa jego syna goście i przy-
jaciele
życzyli „jednostajnym głosem wszyscy, przy moim
ojcowskim
błogosławieństwie, aby się akt wesela ich spokoj-
nie
odprawił, a oni aby w zdrowiu dobrym, pomyślnych po-
ciechach,
niezmierzone dni pożycia w wzajemnej miłości
i
zgodzie przeprowadzali. Daj to Panie Boże w Trójcy Je-
dyny"
16. Znane jest dobre pożycie małżeńskie poety Wa-
cława
Potockiego i szacunek z jakim wyrażał się o swej
małżonce.
W obyczajowości szlacheckiej cieszyła się żona
poważną
pozycją, wymagano dla niej godnego, „obyczajne-
go"
stosunku. Kobiety potrafiły to dyskontować i uzyski-
wały
nieraz poważny, a nawet przemożny wpływ na swo-
ich
współmałżonków. Fakty takie miały w Polsce miejsce
chyba
częściej niż w innych krajach, dlatego też pozycja
kobiety
u szlachty dziwiła nieraz cudzoziemców.
Konkludując,
sprawy uczuciowe i życie małżeńskie ukła-
dało
się w owych czasach rozmaicie, należy więc unikać
jakiejś
jednostronnej, schematycznej oceny. Na pewno uczu-
cie
w tych czasach odgrywało mniejszą rolę niż miało to
miejsce
w wielu strukturach obyczajowych XIX—XX
wie-
ku,
obyczajowość szlachecka stworzyła jednak taką kon-
cepcję
szczęścia małżeńskiego, że i miłość miała w niej swo-
je
miejsce.
16
M. V
o
r b ek -L e 11 o w, Skarbnica pamięci. Pamiętnik le-
karza
króla Władysława IV,
oprać.
E, Galos i F. Mnicer,
Wrocław
1968, s. 119.
223
W
zasadzie pobierano się w ramach swojej warstwy, nie-
raz
jednak zdarzało się, że małżeństwo traktowano jako
szczebel
umożliwiający społeczny awans — chłop np. żenił
się
z mieszczką. Dawało to satysfakcję z posiadania „lepszej
żony",
a również przynosiło i pieniężny posag. Pożycie ta-
kich
par układało się rozmaicie. Jeśli wierzyć literaturze,
mieszczka
wnosząca znaczny posag traktowała nieraz męża
z
góry, wypominając mu z całą dobitnością i typową
dla
ówczesnych
obyczajów dosadnością chłopskie pochodzenie.
Podkreślała,
iż jest „panienką z miasta", a podczas małżeń-
skich
sprzeczek i awantur nie gardziła i takimi zwrotami:
„chłopie,
nie godzieneś mnie był", lub jeszcze drastyczniej-
szymi:
„bękarcie niegodny, jam cfę panem uczyniła". Co
po-
tulniejsi
znosili tę dyskryminację, natomiast bardziej krew-
cy
szukali kontrargumentów w kiju lub obelgach. Litera-
tura
plebejska przekazuje, że szczególnie przykra była sy-
tuacja
kobiet, które nie wniosły przyrzeczonego posagu.
W
tych przypadkach mieszczańskie pochodzenie
stanowiło
niewystarczający
atut. Jak mówi wiersz, rozsierdzony mąż,
bywało,
klął i wykrzykiwał:
A tyś, maskaro, pascękę odymała,
Jakbyś tysiąc miała •— bodaj cię zabito«.
Wypominano
sobie niższe socjalne pochodzenie i wysu-
wano
pretensje do majątku również i w małżeństwach
mieszczańskich.
Przedziały i bariery wewnątrzstanowe, mi-
mo
sporadycznych prób ich przekraczania, dawały tu znać
o
sobie. Szczególnie drastyczne były sytuacje, gdy niewia-
sta
posiadała większy majątek. Pastor Dambrowski ubole-
wa,
że źle. żyją ze sobą małżeństwa: „[...] jeśli
kobiety
szczycą
się pochodzeniem, bogactwem, familią — czci na
mężach
nie zostawią [...] męża nie za głowę, ale za błazna
sobie
mają" 18.
17
Cyt. wg K. B a d e c K i, Z badań nad literaturą
mieszczan-
sko-ludową
XVII wieku..., Wrocław
1951, s. 45.
1S
Cyt. wg K. Kolbuszewski, Posiyllogrujia polska XVI
i
XVII wieku, Kraków 1972, s. 223.
224
Dla mieszczanina awansem było poślubienie szlachcianki;
faęcie
sobie za żonę „urodzonej" panny uważano wręcz za
ciowy
sukces. Szlachta w zasadzie gardziła mieszczanami,
starała
się od nich separować, różne warunki i sytuacje
zmuszały
jednak czasem do ustępstw. O związkach takich
decydowały
zwykle pieniądze. Byt to argument nader prze-
konujący
dla licznych kręgów ubogiej, biedującej nieraz
szlachty,
chcącej zapewnić swym córkom dostatnie życie
i
ustabilizowaną egzystencję. Tak więc szlachcianki szły
nieraz
za mąż za miejskich „gburów". Oburzał się m. in. na
te
praktyki autor Liber chamorum tak pisząc: „Sieła ślach-
cianek
ubogich do miasteczek za mąż idzie... pewnie nie-
ślachtę
rodzić będzie, bo co za czystość od nieczystego, a ze
smrodu
co za wonią wynieść może. Zaczym on pan syn mie-
łek
nie z ojca swego linijej szczycić by się chciał powinne-
mi,
tylko ociec z żony powinowactwa ukazuje, a synek jego
z
matki ślachcicem zowie się, co być nie może, bo po kole
płot
idzie, jako mówią" ł9. Miejscy kawalerowie nie zawsze
byli
atrakcyjni, zdarzało się więc, że wybredniejsza szlach-
cianka
nie chciała za takiego iść za mąż, jedna odmawiała,
druga
jednak decydowała się na jego poślubienie.
Spotykało
się też mariaże szlachciców z mieszczkami;
najczęściej
następowały one w pierwszej połowie XVII wie-
ku.
Małżeństwo tego rodzaju traktowano z reguły jako me-
zalians,
choć mieszczka musiała wnieść znaczny posag, któ-
ry
miał poratować nadwerężoną fortunę. W literaturze ów-
czesnej
wspomina się, iż los takich kobiet bywał nieraz bar-
dzo
smutny. Jeżowski ostrzegał:
Dostanie mieszczka męża, także też i biedy,
Zniewagi pod dostatkiem wszędy zawsze będzie,
Uciechy na pół z płaczem z kim gdziekolwiek siądzie. :
19
W. Nekanda Trepka, Liber generationis plebeano-
rum
(Liber chamorum), wyd. W. Dworzaczek, J. Bartyś,
Z.
K u c h o w i c z, cz. I, Wrocław 1963, s. 9, Prnemium.
(Dalej
cytuję:
Liber chamorum).
15 — Obyczaje staropolskie 225
:
.Nie pokazuj się na zjazd ani na wesele,
...^Lada
kto jej nałaje i znieważy śmiele 20.
.-
Najwięcej wrzawy powodowało wydanie za mąż szlach-
cianki
za wzbogaconego chłopa, w XVII wieku fakty takie
nie
należały do sporadycznych. Najczęściej żenili się
ae
szlachciankami
wiejscy dorobkiewicze, synowie karczmarzy,
sołtysów,
młynarzy oraz zbogaceni na rozboju wojennym
żołnierze.
Małżeństwa takie z reguły traktowano jako moż-
liwość
przejścia z jednej klasy społecznej do drugiej, „wże-
nienie
się" w szlachecką rodzinę umożliwiało bowiem uzur-
powanie
sobie, szlachectwa. Choć domyślano się, iż tacy kon-
kurenci
mają bardzo niejasną przeszłość, że ich herby i na-
zwiska
są fałszywe, a żółte buty i bławaty maskują „chłop-
ską
skórę", to jednak gdy kandydat na męża brzęknął
kiesą,
dobrze
przy tym udając rodowitego szlachcica, w dworku
zaś
kwitł istny panieński wirydarz, a nie trafiał się
żaden
odpowiedni
konkurent, chcąc nie chcąc rezygnowano ze
szlacheckiej
buty. Gromy na takie związki rzucał Nekanda
Trepka,
pisząc: „W tem druga ślachta łakomstwo swoje
bestyjalskie
okazuje, gdy u plebeana wioskę jaką widzi albo
pieniędzy
co czuje, to dziewkę swą zań da, a pan chłop
i
posagu drugi nie weźmie, bo mu więcej o spowinowacenie
idzie.
Przeto taka ślachta, co się chłopom spowinowacą,
niech
ślachectwo swe traci, a jako complex chłopstwa,
niechby
się i sam chłopem stał, gdyż z tego pokalał dom
swój
i oszpecieł. I ona ślachcianka, co za chłopa idzie, już
chłopówną
staje się, bo kto rzecz cudną w plugawą wtrą'-
ci,
już się i ona społu z nią plugawą staje" 21.
Do
autorów piętnujących zawieranie związków małżeń-
skich
pomiędzy przedstawicielami różnych stanów należał
również
Wacław Potocki. Dosadnie wypowiedział się na ten
temat
w wierszu pt. Na mieszańców.
t0
W. S. J e ż o w s k i, Oekonomia..., wyd. J. Rostafiński,
Kraków
1891, s. 82.
21
Liber chamorwn..., cz. I, s. 9, Proemium, ■ -
226
-'■ Tfacf swoje szlacfińctwo Stafyeli praw"pfzepisem^
Wiążąc szlachcianka z chłopem, wyżlica z kondysem.' '
Nie może to być dobrze wedle tej nauki, "'
Bądąli wyżłów rodzić z kundysami suki.
Lepiej zawczasu topić te szczenięta, tuszę,
Bo pewnie wszystka Polska wkrótce skostrousze.
Na początku zabiegać złemu radzę, niźli,
Schudną starzy gniazdowi dla mieszańców wyżli22.
Należy
podkreślić, że związki takie miały miejsce naj-
częściej
w pierwszym okresie omawianej doby, później po-'
stepująca
ciągle pauperyzacja chłopstwa i mieszczaństwa
nie
sprzyjała już mezaliansom. Fakty spokrewniania się
szlachty
z mieszczaństwem wystąpiły ponownie dopiero
u
schyłku Rzeczypospolitej, kiedy to zaczęły zachodzić prze-
miany
społeczno-ustrojowe.
Również
i wśród feudałów spotykało się małżeństwa bę-
dące
mezaliansem. Między zagonowym biedakiem a krocio-
wym
panem istniała przecież przepaść, którą nie
potrafiły
wyrówTnywać
żadne frazesy o szlacheckiej równości. Na ogół
dobierano
małżonków odpowiednio według „stanu", to jest
majątku,
nazwiska, godności. Zdarzało się, że czasami ja-
kiemuś
bardziej przedsiębiorczemu junakowi udało się uzy-
skać
rękę senatorskiej córki. Małżeństwo takie stanowiło
odskocznię
do politycznej kariery, kiedy jednak kończyła
się,
arystokratyczna panna gorzko nieraz wypominała mężo-
wi
swoje pochodzenie oraz to, że ojcowie czy dziadowie
byli
dygnitarzami. Krążyły w tym czasie nawet przysłowia:
„żonęś
pojął z wielkim wianem, wiedz, że nie będziesz jej
panem",
„żonę obieraj stanu równego, chceszli gomonu ujść
ustawnego".
Zdarzało się, że można pani wychodziła nieraz
za
mąż za człowieka gorzej sytuowanego jedynie ze wzglę-
du
na jego walory osobiste, nie zależało jej, aby został
on
dygnitarzem,
chciała mieć po prostu upragnionego małżon-
ka.
Czasem urodziwi i energiczni mężowie uzyskiwali prze-
możny
wpływ na swoje utytułowane małżonki, małżeństw
takich
spotykało się jednak niewiele.
22 Potocki, jw., t. II, s. 81.
227
Tak
więc zasadniczą więzią, która łączyła ówczesne mał-
żeństwa,
zarówno chłopskie, mieszczańskie czy szlacheckie,
były
sprawy majątkowe lub prestiżowe — chodziło o posag,
o
możliwość zdobycia brakujących funduszów, o chęć
ugruntowania
swojej pozycji społecznej czy potrzebę posia-
dania
żony, która spełniałaby rolę siły roboczej. Bywało,
że
małżeństwa kojarzyły się z upodobania, sympatii, czasem
łączyła
je nawet namiętna miłość. Niekiedy dużą rolę od-
grywała
uroda kobiety. Posiadanie bogatej, lecz brzydkiej
czy
starej żony narażało na śmieszność. Żartowano sobie
z
pań „tak w pieniądze jak lata bogatych", dlatego też
mło-
dzi
ludzie rezygnowali często z większego posagu, byle sta-
nąć
na ślubnym kobiercu u boku urodziwej panny.
Jeśli
chodzi o rozwody, to na wsiach nie były one prak-
tykowane,
władze świeckie i kościelne czuwały bowiem nad
nierozerwalnością
związku małżeńskiego. W przypadku lu-
dzi
z tzw. marginesu społecznego, szczególnie wędrujących
po
kraju ludzi „luźnych", to zdarzały się wśród nich
wy-
padki
rozchodzenia się małżonków — nie przeprowadzano-
jednak
tego formalnie, prawnie, po prostu małżeństwo zry-
wano.
Jedynie
szlachta miała możność unieważniania małżeństw..
Wyroki
wydawały sądy kościelne, nieraz jednak trzeba było
aż
decyzji Rzymu. Przeprowadzenie sprawy unieważnienia,
małżeństwa
było wielce kosztowne, wymagało zachodu,,
a
postępowanie takie opinia potępiała, na ogół szerokie rze-
sze
szlachty stały więc na stanowisku, że związek małżeń-
ski
jest nierozerwalny. Kiedy zdarzyło się, że o unieważnie-
nie
małżeństwa wystąpiła nieszczęśliwa żona
kasztelanica
Warszyckiego
— debila i zboczeńca — z domu Stanisław-
ska,
okrzyczano ją rozpustnicą! "W wieku XVII zdecydowa-
li
nie potępiano rozwody, ale zachodzące przemiany społecz-
\
no-kulturalne przyczyniały się do liberalizacji obyczajów,
co
powodowało, że w kołach magnackich oraz wśród moż-
niejszej
szlachty zaczęto oceniać rozwody nieco inaczej i już
w
połowie XVIII wieku zdarzały się wśród tych warstw na
porządku
dziennym. Rozwody stawały się w owym okresie
/'..często
przedmiotem satyry.
228 .
Księża
i prawnicy prześcigali się W fortelach umożliwia-
jących
unieważnienie małżeństwa. Zjawisko to nasiliło się
zwłaszcza
w okresie stanisławowskim, głównie pośród ary-
stokracji.
Anglik Wraxall analizując obyczajowość tej war-
stwy
pisze: „Jedną z naturalnych konsekwencji tego stanu
rzeczy
jest łatwość rozwodów i ich powszechność. Wprost
boję
się mówić o tym, co widziałem i wiem na ten temat,
tak
nieprawdopodobnie to wygląda. Udowodnienie zdrady
małżeńskiej
jest uznane za prawną przyczynę rozwodu, ale
w
zasadzie wystarczy nie więcej niż niezgodność charakte-
rów,
niechęć lub znużenie" 23. Dochodziło do tego, że w ko-
łach
arystokracji przy zawieraniu małżeństwa specjalnie za-
niedbywano
dopełnienia jakiejś formalności, by później
mieć
pretekst do otrzymania rozwodu.
Ponieważ
uzyskanie rozwodu mogło mieć miejsce jedynie
w
warstwach uprzywilejowanych, wytworzyła się sytuacja,
że
ludność wiejska szukała innych dróg wiodących do ze-
rwania
małżeństwa; jedną z nich było porzucenie żony lub
męża
i zawarcie nowego związku, czyli po prostu bigamia.
Było
to o tyle możliwe, że przy zawieraniu małżeństwa nie
wymagano
przedstawienia jakichś dowodów pisemnych,
które
stwierdzałyby, że jest się wolnym; wystarczyło ustne
oświadczenie
oraz brak sprzeciwu ze strony kogokolwiek
w
okresie między wyjściem zapowiedzi a ślubem. Istniały
jednak,
innego rodzaju trudności. Osiadły chłop w spora-
dycznych
tylko wypadkach decydował się na opuszczenie
swojej
wsi, majątku, krewnych, jedynie z tego względu, by
zawrzeć
nowe małżeństwo. Dlatego też bigamię spotykało
się
najczęściej wśród luźnych, czeladzi dworskiej, wśród
wędrownych
kramarzy.
Kościół
traktował bigamię jako poważne przestępstwo,
a
sądy miejskie orzekały w tych sprawach karę śmierci,
wyroki
nie zawsze^jednak wykonywano. Nieraz łagodzono
karę
i skazywano bigamistę na chłostę oraz nakazywano mu
powrócić
do porzuconej małżonki. Tak radził m. in. Haur.
i!i
N. W. Wraxall, Wspomnienia z Polski 1778, [w:] Polska
uianisławowska
w oczach cudzoziemców..., s. 539.
229
Wypadki
bigamii miały miejsce niekiedy także i wśród
szlachty.
Najczęściej podłożem ich była rozwiązłość niektó-
rych
panów. Formalnie groziły za to najsurowsze kary,
praktycznie
jednak patrzono na taki postępek przez pałce.
Jeśli
powtórnie zaślubioną kobietą była jakaś uwiedziona
plebejka,
to uważano całą sprawę za doskonały, nadający
się
do przechwałek żart.
Być
może przytoczone wyżej obrazy rzucają zbyt ponure
światło
na ówczesne życie rodzinne, trzeba więc podkreślić,
że
nie należy ciemnych jego stron generalizować. Faktem
jest,
iż ówczesna obyczajowość charakteryzowała się bru-
talnością,
niemniej jednak spotykało się przypadki świad-
czące
o dobrym współżyciu małżeńskim i o wzajemnej mi-
łości.
Jeśli chodzi o środowisko wiejskie, rzucają m. in. na
te
sprawy pewne światło testamenty. W rozporządzeniach
ostatniej
woli nieraz spotkać można wyrazy miłości skiero-
wane
do współmałżonka, błogosławieństwo dla dzieci, zale-
cenia
o zachowaniu szacunku dla pozostających na utrzy-
maniu
rodziców. Jeden z chłopów z Bukowiny Tatrzańskiej
mówi
o swej żonie jako o „najmilejszej Annie", „żonie mo-
jej
kochanej, sierocie pozostałej". Niejaka Regina Magiero-
wa
umierając, zapisuje grunt i budynki swemu małżonko-
wi,
którego „we wszystkiej go posesji," która do mnie nale-
ży,
zostawuję, bom nie miała bliższego żadnego przyjaciela
nad
męża teraźniejszego Jakuba Magierę". Walenty Kom-
perda
błogosławi natomiast swoje córki „przykazując, żeby
się
Pana Boga bały, Jemu służyły, w zgodzie i miłości z so-
bą
i sąsiady żyły" 24.
Przytoczone
powyżej wypowiedzi są oczywiście słownymi
deklaracjami,
możliwe, że w życiu bywało nieco inaczej,
niemniej
świadczą wymownie o istnieniu na wsi silnej więzi
rodzinnej.
Rodzinę
chłopską wiązał nie tylko majątek, lecz również
poczucie
wspólnoty wynikające z przekonania, że jest się
24
Cyt. wg K. Dobrowolski, Włościańskie rozporządzenie
ostatniej
woli na Podhalu w XVII i XVIII u\, Kraków 13"3,
s.
110, 119—120.
230
..Jednej
krwi". Jeśli nawet zapominano o tym wobec cięż-
kich
warunków codziennego bytu, to przecież uprzytamnia-
no
to sobie w ważnych chwilach życiowych. Brak badań
i
źródeł dotyczących tej dziedziny obyczajowości uniemożli-
wia
wydanie ostatecznych sądów, niemniej nie mamy powo-
dów,
by wątpić w istnienie u ludności wiejskiej rozwinię-
tych
uczuć rodzinnych. Wzmianki, jakie spotyka się na ten
temat
w literaturze plebejskiej, potwierdzają raczej ich
istnienie.
Pośród codziennych zdarzeń wspomina się o rodzi-
nie,
przywozi się dzieciom lub żonie prezenty itp.
Oprócz
rodziny bliższej, to jest rodziców i dzieci, utrzy-
mywano
też kontakty z rodziną dalszą. Przybierały one roz-
maite
formy. W pewnych okolicach kraju, np. na Podhalu
w
XVII wieku istniały jeszcze silne związki rodowe. Ród
składał
się z grupy ludzi spokrewnionych w linii męskiej;
rody
zamieszkiwały nawet osobne osady. Podstawą solidar-
ności
rodowej było pochodzenie od wspólnego przodka. Każ-
dy
ród miał swoją legendę, w której chwalono się praszczu-
rem
rodu, będącym najczęściej słynną postacią Podhala.
Tak
więc niektóre rody utrzymywały, że pochodzą od słyn-
nego
zbójnika, inne twierdziły, że wywodzą się od sołtysa,
jeszcze
inne chwaliły się praszczurem-szlachcicem. Jeśli na-
wet
pamięć o dawnych przodkach rozpływała się w legen-
dzie,
to żywa była pamięć o przodkach niedawno zmarłych,
silne
były związki rodzinne, co składało się na mocną więź
łączącą
cały ród.
Istnienie
tego rodzaju związków rodowych znajdowało
swoje
odbicie również w życiu społecznym i gospodarczym.
Rody
chłopskie wspólnie np. użytkowały polany i hale, pro-
wadziły
gospodarstwo pasterskie, zwoziły zboże, wybierały
się
np. po zboże na Węgry itd. Tego rodzaju związki istnia-
ły
jednak tylko na Podhalu, mogły się bowiem utrzymać
jedynie
w okolicach stosunkowo słabo związanych z syste-
mem
pańszczyźnianym. Tam, gdzie istniała silna zależność
chłopa
od pana, nie było miejsca na niezależne związki ro-
dowe,
szlachta stała bowiem na stanowisku, że jedynym
zwierzchnikiem
i ..opiekunem" poddanego jest dwór.
Trzeba dodać, że na terenie całego kraju istniało w owym
231
czasie
wśród ludności chłopskiej silnie rozwinięte współ-
działanie,
mające np. na celu polepszenie doli sierot czy lu-
dzi
niedołężnych. Wiadomo, że w pewnych okolicach pano-
wał
zwyczaj, iż ludność obrabiała rolę ludziom „niesposob-
nym",
to jest sierotom lub kalekom. Pomagano sobie także
wzajemnie
w terminowych robotach polowych, wspólnie
wypasano
bydło, karczowano lasy itp. Bardzo możliwe, że
właśnie
w tych ważnych funkcjach gospodarczych, w nie-
sieniu sobie wzajemnie pomocy można doszukać się relik-
tów dawnych wspólnot i związków rodowych.
Jeżeli chodzi o szlachtę, przywiązywała ona wielką wagę
do urodzenia, herbu, nazwiska. Pilnie śledzono wszystkie
pokrewieństwa, parantele, koneksje, z zamiłowaniem studio-
wano genealogie, wyliczano powinowactwa. Potocki tak np.
. powiada o jakimś domorosłym heraldyku:
Przykrzy
mi się słuchając srogich jego plotek,
Regestru
sióstr i braci, wujów, stryjów, ciotek.
Kogo
który wziął z domu, która była za kim,
Prawi
Księgi Rodzaju długim zodyjakiem 26.
To
przywiązywanie wagi do pochodzenia miało swoje
źródło
w ustroju feudalnym, który charakteryzował się
przecież
panowaniem „urodzonych". Szlachectwo już samo
przez
się zapewniało odpowiednie prawa i przywileje, a spo-
winowacenie
z potężnym dygnitarzem umożliwiało pro-
tekcję,
awans, karierę. Nic więc dziwnego, że pilnie baczono
na
te sprawy, a swoje genealogie wykorzystywano do pro-
wadzenia
rozmaitych życiowych rozgrywek. Trzeba dodać,
że
szczególną czujność wykazywali w tych sprawach wzbo-
gaceni,
udający szlachtę plebejusze. Niejeden chłop czy
mieszczanin,
podszywający się pod szlacheckie nazwisko,
kazał
sobie wypisywać fałszywe genealogie, koncypował
niezwykłe
herby, powoływał się na zmyślone korespon-
dencje.
Wśród szlachty spotykało się nieraz z istnieniem silnej
25
Cyt. wg W. Łoziński, Życie polskie w dawnych wie-
kach,
Kraków 1958, s. 155.
232
-J
więzi
rodzinnej, która jednak opierała się nie tyle na po-
winowactwie
krwi, co na wspólnocie interesów. Należy pod-
kreślić,
że ród w szerszym pojęciu w tym przypadku nie
istniał,
miało tu natomiast miejsce jedynie fikcyjne powią-
zanie
ludzi pieczętujących się jednym i tym samym herbem,
pochodzącym
tedy niby od jednego przodka. Faktyczna więź
istniała
natomiast w rodzinie i obejmowała bliższych powi-
nowatych.
Przejawiała się ona w rozmaitej formie, m. in.
w
utrzymywaniu towarzyskich kontaktów, w odwiedzaniu
się.
Szczególnie silnie występowała ona wtedy, gdy chodziło
0
osiągnięcie konkretnych celów — o zdobycie wpływów,
urzędów,
faworów. Podkreślano wówczas powinowactwo,
tworzono
rodzinne „bloki", zawiązywano koalicje, groźne
nawet
nieraz i dla panujących. Znane są np. warcholskie
wystąpienia
takich potężnych rodzin, jak Radziwiłłów, Sa-
piehów,
Paców. Wystąpienia te miały charakter okolicznoś-
ciowy,
wiązały się bowiem z określoną sytuacją. W rodzi-
nach
tych istniały animozje, dochodziło często do sporów
1
konfliktów, np. przy podziale majątku lub gdy w
grę
wchodziły
osobiste materialne interesy. Następowały wów-
czas
frymarki, targi, zwady, miał miejsce jaskrawy, daleko
idący
egoizm, który znajdował często odbicie w następują-
cych
przysłowiach: „bracia zgodliwi są wielkie dziwy"
lub:
„braterska
nienawiść sroga" itp. Dzieje rodzin szlacheckich
często
obfitują w krwawe spory, które wybuchały między
najbliższymi
krewnymi. By zagarnąć majątek, chwytano się
różnych
sposobów. Jednym z nich było np. uznanie niewy-
godnego
właściciela majątku za obłąkanego i ustanowienie
nad
nim kurateli. Dochód z dóbr szedł oczywiście do kie-
szeni
„opiekunów". W ten sposób postąpiono ze starostą
do-
lińskim
Jerzym Krasickim, z kraj czym litewskim Marcinem
Radziwiłłem
itd.
Mimo
to nie brak informacji o spokojnym, szczęśliwym
Współżyciu
całych rodzin, o załatwianiu spraw w sposób
godziwy,
zgodny z interesami wszystkich biorących udział
przy
podziale majątku. Przykładem może być zgodne współ-
życie
braci Wacława Potockiego. Ogólnie biorąc można jed-
nak
twierdzić, że u szlachty występował silny
egoizm
233
i
przemożna chęć bogacenia się, która dominowała nad wię-
zią
rodzinną.
Egoizm
zaznaczał się zresztą wyraźnie zarówno u szlach-
ty,
jak i u plebejuszów. W księgach sądowych miejskich
spotyka
się często wzmianki, iż rodziny zmarłych fałszowały
testamenty,
odsuwając od podziału schedy niektórych krew-
nych
oraz dokonywały innych nadużyć. Z faktami tymi
wiązały
się oczywiście spory, procesy, a nawet najpospo-
litsze
bijatyki. Praktyki te piętnował m. in. Opaliński, któ-
ry
w swych satyrach
dal obrazy testamentowych matactw.
Opisując
życie rodzinne nie sposób wspomnieć o dzieciach
nieślubnych,
zwanych bękartami, wylegańcami, pokrzywni-
kami.
Ogólnie można stwierdzić, iż dzieci te były dyskrymi-
-
nowane zarówno pod względem prawnym jak i towarzys-
kim.
Obowiązujące wówczas prawo wyłączało je bowiem ze
spadku,
a w oczach opinii publicznej uchodziły za „wy-
rzutki"
społeczeństwa. Problem ten najczęściej i najsilniej
występował
w środowisku wiejskim. Mimo bowiem usilnej
walki
z cudzołóstwem, mimo kar i odpowiednich ustaw,
dzieci
nieślubnych spotykało się bardzo wiele. Trudno po-
dać
dokładnie jakieś liczby, z dotychczasowych badań jed-
nak
wynika, że ilość tych dzieci w stosunku do ogólnego
przyrostu
naturalnego wynosiła od 3 do lO°/o. Zjawisko to
nasilało
się lub słabło, na ogół liczba dzieci nieślubnych
zwiększała
się podczas wojen i przemarszów wojsk.
Po
narodzeniu się nieślubnego dziecka sąd wiejski naka-
zywał
ojcu, prócz zapłacenia ustalonej kary za cudzołóstwo,
wyasygnowanie
jednorazowo odpowiedniej kwoty przezna-
czonej
na wychowanie dziecka. Najczęściej zalecano zaku-
pienie
krowy, rzadziej wpłacenie pieniędzy. Wysokość tego
rodzaju
opłaty nie była zresztą duża. Władze sądowe wiej-
skie
stały widać na stanowisku, że gdy dziecko podrośnie,
to
nie tylko nie będzie ciężarem, lecz odwrotnie, będzie mat-
ce
pomagać. Z tego też prawdopodobnie względu nie spoty-
ka
się wzmianek, by nakazywano płacenie jakichś stałych.
np.
corocznych zasiłków. Niekiedy ojciec nieślubnego dziec-
ka
musiał płacić „za wieniec". Zdarzało się to wtedy,
gdy
dowiedziono
mu, że dziewczyna została uwiedziona gwał-
tem
lub podstępem. Sądom trudno jednak było ustalić, jak
się
sprawy istotnie miały, dlatego też rzadko ferowały tego
rodzaju
wyroki. Częściej orzekały tak zwaną „winę byko-
wą"
— opłata uiszczana Kościołowi i dworowi obowiązy-
wała
wówczas zarówno kobietę jak i mężczyznę. Kobieta
ponosiła
jednak cięższe konsekwencje —• karano ją chłostą
za
popełnienie „grzechu", nieraz wypędzano nawet ze wsi,
spadał
na nią również ciężar wychowania i utrzymania
dziecka.
-
Sytuacja matki nieślubnego dziecka była nieco odmienna,
jeśli
ojcem jego był szlachcic. Dzieci nieślubnych zrodzo-
nych
z ojca szlachcica spotykało się sporo. Do szlacheckiego
stylu
życia należało bowiem uwodzenie poddanych chłopek
lub
dziewcząt służebnych. Nie kompromitowało to szlachci-
ca,
nie kolidowało z jego honorem szlacheckim, postępowa-
nie
takie uważano za jak najbardziej naturalne. Stosunek
panów
do potomstwa z nieprawego łoża był rozmaity. Wię-
kszość
źródeł mówi, że szlachta zupełnie nie dbała o swo-
ich
bastardów, że pozostawiano ich własnemu losowi, nie-
które
podają jednak, że na swój sposób dbano o dzieci nie-
ślubne.
Obdarowywano je np. pewnymi sumami pieniędzy,
nieraz
ziemią, a nawet żeniono ze szlachciankami. Nieślub-
ne
dzieci szlacheckie nosiły najczęściej nazwiska pochodzące
od
miejsca urodzenia lub od przydomku nadanego w dzie-
ciństwie.
Nieraz nosiły nazwisko ojca, choć zazwyczaj
w
skróconym lub przeinaczonym brzmieniu. Wiele infor-
macji
na ten temat zamieszcza Liber chamorum, a oto pew-
ne
przykłady:
„Brudzowski
nazwał się bękart p. Borka Józefa z Bru-
dzowej,
od Chęcin dwie mili. Miał go z chłopską dziewką,
poddaną
swą. Ten uchowawszy się u pana tego, beł za
urzennika
w temże Brudzowie kilka lat [...]. Zjednak mu
beł
żonę ten Borek, Zaborską niejaką" 2G.
„Bębnowski
nazwał się Jan, bękart p. Jędrzeja Chwali-
boga,
co w Janowicach mieszkał pod Zakliczynem. Tego bę-
karta,
gdy przy ojcu tem swem chłopcem beł, że pękato
Liber chamorum..., cz. I, s. 71, nr 186.
235
-■-■-/;.- .;.."■ ■ ■
:: rósł, zwal go bęben, czasem Bęsiu. on podiósszy Bębnow,ski
I* zwał się. Matka tego Janka chłopska dziewka Więeławąwna
','< beła z Jadownik wsi; ta c granicę służeła w Brzeżku,
j' p. Czernego miasteczku na Podgórzu, skąd wziął ją ten
p. Chwalibóg za założnicę, z którą tego Janka miał [...]. Ten
zaś Jan, bękart Chwalibogów, pojął chłopską dziewkę [...]
j, nadsługował przecie przedtym panu Gabońskiemu na Pod-
: gćrzu, potym panu Wieruskiemu tamże w Podgórzu i anno
1630, a żenię swej kupieł chałupkę bez ról w tych Jadow-
'■ nikach"2?.
■ „Bielski, bękart p. Koniecpolskiego, co w Przecłav/iu
mieszkał.
Temu bękartowi swemu w Słostowej pod Robczy-
JJ
cami dał beł na folwarczek. Ten bękart tam
mieszkając po-
• jął beł p. Mniszkowskiego córkę, powinna p. Kostki, sta»-
ii rosty malborskiego; miał z nią potomstwo. In anno 1633
i miał już na piętnaście tysięcy..." !8.
„Gębicki
ten bękart jest p. Witowskiego, co beł wielkim
rządcą
krakowskim. Wychował się po części u tego p. Wi-
towskiego,
zapomógł go przecie p. ociec ten, że kupieł anno
1622
pod Strzyżowem we wsi Wysokiej spłacheć. Pojął beł
z
Rubczyc szeweównę" 29
,,Myszkowski
zowie się Władysław, bękart p. Władysława
Myszkowskiego,
margrabię z Pińczowa, którego miał z Bo-
rowską
niejaką circa 1618. Tej inamoracie swej dał beł pan
Myszkowski
folwarczek we wsi Pogwizdowie, od Żarnow-
ca
mila, dożywociem" 3(1.
&
Próby
opiekowania się dziećmi zrodzonymi z „nieprawego §
łoża"
nie zmieniały wszakże zasadniczo ich losu. Opinia pu-
bliczna
dyskryminowała je. Stosowano wobec nich bojkot
towarzyski,
czyniono im afronty, odmawiano wydawania za
nich
córek lub żenienia synów. Dla autora Liber chamorum
nieślubne
pochodzenie, „bękarctwo", to rzecz najbardziej
hańbiąca,
stawiająca bezapelacyjnie poza nawiasem „poćci-
27 Tamże, cz. I, s. 41—42, nr 53.
28 Tamże, cz. I, s. 51, nr 89.
29 Tamże, cz. I, s. 146, nr 470.
30 Tamże, cz. I, s. 353, nr 1330.
236
wych".
Istniał pogląd, że każde poważniejsze nakłady pie-
niężne
na dzieci nieślubne stanowią ciężką krzywdę dla
legalnych
spadkobierców, bo umniejszają sukcesję mającą
im
przypaść. Należy dodać, iż za bękarty uważano wszyst-
kie
dzieci zrodzone przed ślubem, choćby ich rodzice za-
warli
później legalny związek małżeński. Na temat dzieci
nieślubnych
kursowało wiele cynicznych dowcipów. Wacław
Potocki
w jednej z fraszek tak powiada:
Z Miłkowskiego Koski
Zmazawszy
Mił, Miłkowski bękarta zwał Koskim,
Wstydząc
się go przezwiskiem mianować ojcowskim.
Ja
mu zaś Mil zostawię, koski raczej urwę,
iCiedy
ojciec miłował, miasto żony kurwę sl.
W
opinii szlacheckiej pierwszej połowy XVII wieku nie
ratowała
sytuacji nieślubnego dziecka nawet krew królew-
ska.
Dzieci nieślubne władców polskich XVII wieku nie
osiągnęły
też żadnych wybitniejszych pozycji. Zmiany oby-
czajowości
nastąpiły dopiero w XVIII wieku, w pierwszej
połowie
tego stulecia, kiedy to do nieślubnych dzieci pań-
skich
zaczęto odnosić się z większą tolerancją, a z czasem
zarzucano
nawet wobec nich dyskryminację. „Bękartką" np.
była
słynna Anusia Lubomirska, która stała się przyczyną
sławnego,
tragicznego pojedynku Adama Tarły z Kazimie-
rzem
Poniatowskim. Nieślubną córką królewską była
też
najprawdopodobniej
Anna Orzelska. Ale za czasów Augusta
Mocnego
nikomu już nawet przez myśl nie przeszło, by
dyskryminować
tę piękną i faworyzowaną damę. Niemniej
do
końca XVIII wieku szlachta i panowie nie poczuwali się
na
ogół do jakichś większych obowiązków wobec dzieci
z
„nieprawego łoża". Opinia siedemnastowieczna za
bękarty
uważała
również tzw. „kukułcze dzieci", to jest potomstwo
spłodzone
w legalnym związku małżeńskim, lecz niepewne-
go
ojcostwa. W wieku XVIII nie stosowano już tak dras-
tycznych
określeń, wykazywano bowiem większą wyrozu-
miałość.
31 Potocki, jw., t. I, s. 439.
237
Jeśli
chodzi o sprawę dzieci nieślubnych w środowisku
mieszczan,
to według prawa miejskiego nie posiadały one
prawa
do dziedziczenia, zabraniano im piastowania urzędów
miejskich,
utrudniano dostanie się do cechu. Sytuacja tego
rodzaju
dzieci była w miastach równie trudna jak i w śro-
dowisku
szlachty. I tutaj stosowano wobec nich dyskrymi-
nację
towarzyską, i tutaj również ciężki był ich los.
Znamienne,
iż uważano, że dzieci nieślubne odznaczają
się
pewnymi predyspozycjami, mianowicie sprytem, zręcz-
nością,
że potrafią sobie radzić w życiu. Szeroko, także
i
pośród szlachty, kursowały przysłowia o ,,bękarcim szczęś-
ciu".
Odbiciem tych poglądów jest m. in. wiersz Sebastiana
Klonowicza:
* * ■
Bastrowie
większy są, łakomi i duży, '
I
tak więcej gwałt i moc niźli cnota płuży.
Ojcowicowie
drobni, spokojni, pokorni,
Bastrowie
są szczęśliwi, swawolni, uporni32.
Była
to oczywiście nieudolna próba tłumaczenia społecz-
nej
i obyczajowej dyskryminacji, jaka te dzieci spotykała.
Z
powodu biedy i obskuranctwa wiele z nich ginęło. Nawet
przysłowie
głosiło: „nie każdy bastard jednakie szczęście
miewa".
Tylko niektórym z nich udało się przekroczyć dzie-
lące
je od społeczeństwa bariery. Najsilniejsze, najzręczniej-
sze
jednostki potrafiły rzeczywiście dobić się majątku i
zna-
czenia,
choć droga, jaka do tego wiodła, nie zawsze była
najuczciwsza.
Jeśli wierzyć informacjom Liber chamorum,
wielu
opryszków, pospolitych bandytów pochodziło właśnie
z
„nieprawego łoża". Społeczeństwo dyskryminowało ich
od
dzieciństwa.
Oni mścili się na społeczeństwie. Ponury to,
mało
znany fragment siedemnastowiecznej obyczajowości.
.s2
S, Klonowicz, Worek Judaszów, [w:] Pisma poetyczne
polskie,
wyd. K. J. Turowski, Kraków 1858, s. 117.
VIII
UROCZYSTOŚCI I OBRZĘDY RODZINNE -i,
■ .. . ■".. ■-- •- . ■■><!
Wielka
rola, jaką przypisywano rodzinie w. ówczesnym
życiu
obyczajowym, powodowała, że wszelkie uroczystości
i
obrzędy rodzinne stanowiły nader ważne momenty dla
kręgu
ludzi związanych ze sobą węzłami krwi, jak również
dla
ich przyjaciół i znajomych. Wydaje się, iż w żadnym
chyba
innym okresie dziejowym uroczystości te nie odgry-
wały
tak ważkiej i złożonej roli.
Rozpoczynały
je urodziny dziecka. Z faktem tym łączyło
się
w tym czasie wiele jeszcze przedchrześcijańskich zwy-
czajów.
Odosobniano więc na pewien czas położnicę, po
połogu
dokonywano tak zwanego „wywodu", to jest jej
oczyszczania,
ponadto poddawano ją praktykom mającym
na
celu odpędzenie złych duchów i zapewnienie zdrowia
i
szczęścia niemowlęciu. Dziecko przenoszono więc przez
okno,
dla niepoznaki przebierano, wodę z pierwszej kąpieli
wylewano
dopiero po upływie trzech dni po zachodzie słoń-
ca
itd. Praktyk tych stosowano wiele. Choć w różnych
częściach
kraju panowały odmienne zwyczaje, w całej Pol-
sce
narodziny dziecka łączyły się ze stosowaniem różnych
guseł,
i to wśród wszystkich grup społecznych, najwięcej
jednak
stosowano ich po wsiach i w małych miasteczkach.
Kościół
starał się zaadaptować te praktyki, nadać im od-
powiedni
wydźwięk, często więc łączył je z obrzędem chrztu.
Niektóre
koła kościelne zalecały rodzicom, by dzieci chrzcić
następnego
dnia po porodzie, co często pociągało za sobą
wypadki
przeziębień, a nawet zgonów niemowląt, nie po-
trafiły
jednak wyeliminować z życia dawnych zwyczajów.
W
rezultacie nawet przy chrzcie stosowano pogańskie prak-
tyki,
obchodzono ołtarz z niemowlęciem, stosowano uroczys-
te
przechodzenie progu itp.
Urodziny
dziecka żywo interesowały krewnych i przy-
jaciół
rodziców, a w środowisku wiejskim i małomiastecz-
kowym
wciągały wszystkich mieszkańców w związane
z
tym faktem uroczystości. Uważano wręcz za obowiązek
okazanie
pomocy matce niemowlęcia, istniał więc zwyczaj
obdarowywania
położnicy przez sąsiadów, krewnych i zna-
jomych.
Ponieważ matka nowo narodzonego dziecka nie
była
w stanie zająć się gospodarstwem, dostarczano jej
m.
in. wiktuałów. Po wsiach każdy dawał według swojej
możności.
Znoszono chleb, ser, masło, jaja itp. Ta wzajemna
pomoc
stosowana była wobec wszystkich niewiast, zarówno
zamożnych
chłopek, jak i ubogich komornic. Zwyczaj obda-
rowywania
położnic istniał również wśród mieszczan
i
szlachty, z tym tylko, że ludzie bogaci obdarzali się bar-
dziej
kosztownymi prezentami. Zwyczaje te przybierały
niekiedy
nawet przesadne formy, położnicę odwiedzały czę-
sto
tłumy znajomych, stąd też wydawano i sporo na wy-
stawne
poczęstunki. Magistraty niektórych miast starały
się
ograniczać te przyjęcia. Na przykład w Gdańsku wydano
w
pierwszej połowie XVIII wieku odpowiedni regulamin,
który
szczegółowo określał ramy składanych wizyt.
Jak
z powyższego wynika, we wszystkich warstwach spo-.
łecznych
kobiety będące w połogu odwiedzane były tłumniej
przez
kumów, krewnych, przyjaciół. Zwyczaj wymagał, by
obdarowywać
matkę nie tylko prezentami, ale także obsy-
pywać
ją komplementami. Często wizytę taką traktowano
jako
okazję do dobrej zabawy. Po obejrzeniu noworodka
i
stwierdzeniu, do kogo jest podobny, brano się do szkla-
nek
i butelek. Ożywione rozmowy przekształcały się wkrót-
240
ce
we wrzaski i pohukiwania, co nie pozwalało usnąć ani
odpocząć
położnicy. Na sprawy higieny nie zwracano wię-
kszej
uwagi. Jeśli zauważono, że matka wygląda mizernie,
to
„pokrzepiano" ją wódką lub winem, nieraz z „leczniczy-
mi"
doprawami, takimi jak pieprz czy imbir. Należy zazna-
czyć,
że jeśli część matek traktowała te odwiedziny jako
przysłowiowy
„dopust Boży", to spotykało się i takie, które
rade
były okazji do pijatyki. Biedniejsze upijały się gorzał-
ką,
bogatsze winkiem, miodem, wódeczkami. Botanik Sy-
reński,
wielki zwolennik piwa, żali się, iż ,,[...] nasze miłe
kumoszki
przyzwoitym i przyrodzonym pokarmem gardzą,
w
swych połogach nic inne tylko winem, małmazyją, musz-
katelą
się posilają, drugie miłą gorzałeczką pokrapiając się,
żeby
im się żołądek od piwa nie skurczył albo ząb, który
winny,
im nie wypadł" '.
Wspaniałą,
uświęconą wręcz okazję do zabawy stanowiły
chrzciny.
Każda rodzina starała się, by wypadły one jak
najokazalej.
Nawet średniozamożny chłop spraszał kumów
i
znajomych, bił wieprze, kupował baryłki piwa. Chrzciny
na
wsi stawały się często istnym pasmem obżarstwa i opil-
stwa,
zdarzało się nieraz, iż nawet rujnowały biedniejszych
gospodarzy.
Feudałowie wydawali w stosunku do ludności
plebejskiej
odpowiednie rozporządzenia, które miały na ce-
lu
ograniczenie liczby gości: zabronienie podawania zbytniej
ilości
potraw. Podobne zalecenia wydawały także niektóre
magistraty.
Zakazy te pozostawały jednak tylko na papie-
rze,
w rzeczywistości łączono chrzciny z reguły z hulanką.
Jeśli
uroczystości rodzinne ludności plebejskiej ogranicza-
no
wspomnianymi przepisami, szlachcie nie zabraniał nikt
obchodzić
ich z największą wystawnością. Także i w rodzi-
nach
magnackich przyjście na świat potomka, szczególnie
pierwszego
syna, łączono z wielkimi uroczystościami: urzą-
dzano
turnieje, walki byków, festyny, wydawano bale, ban-_
kiety,
bito z dział i moździerzy, a nade wszystko pito, pito
i
jeszcze raz pito: za pomyślność nowego dziedzica, za zdiT>-
1
S. S y r e n i u s, Zielnik..., [Kraków] 1613, s. 948.
16
— Obyczaje staropolskie 241
/--■---
wie
rodziców, za kumów, plebanów, którzy chrzcili dziecię,
za
krewniaków, powinowatych. Trudno wręcz zliczyć wszy-
stkie
toasty, jakie wznoszono nad kołyską kasztelanica czy
dziecięcia
innego dygnitarza.
Do
doboru odpowiednich rodziców chrzestnych przywią-
zywano
wielką wagę. Istniało mniemanie, że dziecko będzie
dziedziczyło
cechy swych rodziców chrzestnych, uważano
więc,
że jego przyszłość zależy w dużej mierze od ich zacho-
wania
się; zwracano także uwagę na zachowanie się księ-
dza..
Kumów dobierano w rozmaity sposób. Najczęściej pro-
szono
w kumy krewnych lub przyjaciół, oczywiście ludzi ze
swoj-ego
środowiska. Mieszczanie prosili często w kumy lu-
dzi
zajmujących pewną pozycję społeczną; rzemieślnicy np.
oglądali
się za rajcami i ławnikami, ewentualnie mistrzami.
Bywało
zresztą różnie. Wiadomo np., że w pewnych przy-
padkach
bogata szlachta, a nawet magnaci zapraszali na
rodziców
chrzestnych mieszczan lub chłopów. Trudno wy-
jaśnić
te fakty, możliwe, że starano się w ten sposób przy-
ciągnąć
do siebie zamożniejsze jednostki plebejskiego po-
chodzenia.
Powszechnie
praktykowano dawny zwyczaj, że w przy-
padku,
jeśli dzieci się nie chowały, rodzice prosili w kumy
żebraków,
wierzono bowiem, że zapewni to szczęście nie-
mowlęciu.
Wypadki zapraszania na chrzestnych rodziców
nędzarzy
spotykało się nawet po wielkopańskich dworach.
Wśród
chłopów i mieszczan istniał zwyczaj, że dziecku da-
wano
takie imię, jakie sobie „przyniosło", tzn. takie, jakie
w
dniu jego narodzin figurowało w kalendarzu (pomijano
jedynie
imiona mniej znane). Na nadawanie imienia znacz-
ny
wpływ wywierał również pleban, który czasem dawał ta-
kie,
jakie uważał za stosowne, nieraz nawet wbrew woli
rodziców.
W pewnych okolicach istniał zwyczaj, iż nadawa-
no
dziecku imię ojca, dziadka lub jednego z bliskich krew-
nych.
Niektóre tradycje bywały czasem tak silne, że księża
godzili
się z nimi i nadawali imię takie, jakie upodobała so-
bie
rodzina; np. wśród zamożnych chłopów podhalańskich
Tyłków
powtarzały się stale imiona: Wojciech, Maciej, Jan.
Jeśli
chodzi o szlachtę, to na ogół niechętnie nadawano
242
imię
takie, jakie dziecko sobie ,.przyniosło". W grę nato-
miast
wchodziły imiona mające związek z tradycją rodu lub
też
z osobistymi upodobaniami. Potocki tak o tym pisał:
Nie-chce
być z prostakiem w jednym interesie,
Którego
tak chrzczą, jako święto dnia przyniesie2.
W
wyniku tego w niektórych rodzinach szlacheckich po-
wtarzały
się ciągle te same imiona, np. Tomasz u Zamoy-
skich,
Rafał u Leszczyńskich, Stanisław u Kostków. Prócz
tradycji
rodzinnej na wybór imienia wywierał wpływ rów-
nież
kult świętych. Znaczny wpływ miały i zakony, które
propagowały
swoich patronów zarówno wśród szlachty jak
i
wśród plebejuszów. Wraz z rozwojem zakonu jezuitów
coraz
częściej spotykało się np. imię Ignacy, Franciszek,
Ksawery;
franciszkanie propagowali imię Antoniego i Fran-
ciszka,
pijarzy — Kalasantego, teatyni — Kajetana. Na na-
dawanie
imienia wywierała też wpływ aktualnie panująca
w
kraju moda,- np. można zaobserwować w pewnych okre-
sach
popularność imion królów lub sławnych łudzi. W XVII
wieku
często spotykało się np. Zygmuntów, Władysławów,
Janów,
Kazimierzów. W omawianym okresie bardzo chętnie
nadawano
też takie imiona, jak: Andrzej, Wojciech, Józef.
Wielką
popularnością cieszyło się nadal' imię Stanisław.
Imiona
pochodzenia słowiańskiego, np. Zbigniew, Jarosław,
Mirosław,
Bronisław spotykało się w XVII wieku jeszcze
dość
często, później zaczęły zanikać. W XVII wieku popu-
larne
były również imiona pochodzące ze'Starego Testamen-
tu,
np. Rachela, Eliasz, Daniel. Z biegiem lat przewagę za-
częły
zdobywać imiona katolickie. Wyjątek stanowiło imię
Maria.
Przez długi czas nadawali je tylko innowiercy, wśród
katolików
istniał bowiem przesąd, że jest to świętokradz-
two
i może pociągnąć za sobą nieszczęście. Począwszy od
XVIII
wieku zaczęto stosować je częściej. Wydaje się jed-
nak,
że bardziej rozpowszechnione było imię pochodzące od
Marii
— Marianna.
5 Cyt. wg J. S. By stroń, Dzieje obyczajów w dawnej
Polsce..., t. II, Warszawa 1960, s. 76,
t
243
Zagadnienie
nadawania imion w_ kołach płębejskich_jest
skomplikowane
i jeszcze niedostatecznie opracowane,
w
świetle fragmentarycznych badań można jednak stwier-
dzić,
iż moda na imiona w tej warstwie ulegała ciągłym
zmianom.
Zależne to było od okolicy kraju, np. w Żywiec-
kiem
spotykało się imiona rozmaite. Charakterystyczne, że
pewnych
imion używano tylko na wsi, innych zaś w mieś-
cie.
Imiona, w których gustowała wieś, wydają się być z
dzi-
siejszego
punktu widzenia nawet oryginalne, spotykało się
m.
in. takie jak: Rycheza, Brygida, Anastazja, Scholastyka,
Dionizy,
Melchior, Polikarp. W tym czasie miasto gustowało
w
Konstancjach, Monikach, Salomeach. Ponieważ moda na
imiona
ulegała zmianom, więc w żadnym przypadku nie
można
łączyć ich z mechanicznym nadawaniem według ka-
lendarza.
Wszy_stko wskazuje na to, że decydujący wpływ
na
wybór imion wywierali księża, w niektórych okolicach
liczyli
się oni jednak wyraźnie z gustami ludności.
W
związku z nadawaniem imion istniał szereg różnych
zwyczajów,
np. imię Adam i Ewa dawano zwykle bliźnia-
'
kom. Zwyczaj ten występował na Podhalu w XVII wieku.
Istniał
też nie spotykany już dzisiaj zwyczaj, iż rodzeństwu
nadawano
te same imiona, np. wśród braci można było
spotkać
trzech Janów lub Stanisławów. Zwyczajowi temu
hołdowali
zarówno chłopi, jak i szlachta. W ten sposób sta-
rano
się zapewnić rodzinie szczególną opiekę jakiegoś świę-
tego.
Jeśli np. pierwszy syn Jan chował się dobrze, a drugi
nazwany
np. Markiem wkrótce zmarł, to rodzice następne-
mu
dziecku nadawali znów imię Jan, wierząc, że w ten spo-
sób
zapewnią sobie łaskę odpowiedniego świętego.
Następną
z kolei ważną uroczystością rodzinną byłjślub.5
.i
\veseIe^Poprzedzały ją konkury i wiążące się z
rozmaitymi
zwyczajami
zaślubiny. Jeśli chodzi o termin ślubu i wesela,
to
wśród chłopów i biedniejszych mieszczan urządzano je
zwykle
jesienią lub zimą. Pora ta była najodpowiedniejsza
z
tego względu, że nie było już wówczas" pilnych robót
pol-
nych,
a zebrane plony zapewniały stosunkowo spokojną
egzystencję.
Przy zawieraniu małżeństw zarówno u chłopów jak.
244
i
mieszczan istniało wiele różnorodnych zwyczajów, niektóre
z
nich miały charakter ściśle lokalny, inne szeroki,
często
ogólnokrajowy.
Zagadnienie to nie jest jeszcze dostatecznie
opracowane,
z tego więc względu podaję tu tylko zwyczaje
ważniejsze,
częściej spotykane.
W
wielu okolicach domy, w których mieszkały panny na
wydaniu,
znaczono specjalnymi symbolami. W chatach
chłopskich
cętkowano ściany białą glinką, zawieszano w ok-
nach
wianki lub zatykano na tyczce przed domem .wiejoiac—
Oznaczać
to miało, że w domu jest „wieniec do wzięcia",
czyli
dorosła panna. U drobnej szlachty wywieszano przed
dworkiem
kilimek, u bogatszej kobierzec^ Był to znak, że
z
tego domu jest kogo wyprowadzać na „ślubny kobierzec".
Zwyczaj
ten panował tylko w niektórych okolicach. Symbo-
le,
o których była mowa, umieszczano nie tyle dla poin-
formowania,
że w takim czy innym domu znajduje się pan-
na
do wzięcia — we wsiach czy miasteczkach znano się bo-
wiem
doskonale i nie potrzeba było tego rodzaju demon-
stracji
— lecz przede wszystkim dla_okazania, że rodzice
panny
zdecydowali się na wydanie jej za mąż. Reszta za-
leżała
już od inicjatywy mężczyzny.
Kawaler,
który upatrzył sobie pannę czy wdowę, rozpo-
czynał
odpowiednie zabiegi. Wśród wszystkich grup społecz-
nych
istniał zwyczaj, że nawiązanie matrymonialnego po-
rozumienia
należało do swatów, zwanych dziewosłębami lub
rajami.
Na wsi dziewosłebem mógł być tylko gospodarz sta-
teczny,
ogólnie poważany, u mieszczan i szlachty starano
się,
by swatami byli ludzie majętni, jeśli to możliwe
nawet"
dygnitarze,
którzy potrafiliby wpłynąć na decyzję rodziców
panny.
Wszędzie natomiast wymagano, by swat był człowie-
kiem
towarzyskim, zmyślnym i wymownym, mruki i niedo-
łęgi
mogliby bowiem popsuć sprawę i swą nieudolną „pro-
pagandą"
zniweczyć kawalerskie plany.
W
niektórych wsiach swat przychodził do domu
rodziców
panny_£Óźnyrn_wieczorem
lub nocą. Istniał bowiem przesąd,
wywodzący
się jeszcze z czasów pogańskich,
że szczęśliwe
małżeństwu
to takie, które skojarzono przy pełni księżyca;
miało
to stanowić również ochronę przed urokami i czara-
245
mi.
Ktoś niechętny mógł bowiem ujrzeć swata i rzucić
nań
przekleństwo,
lepiej więc, jeśli wybrał się do panny pod
osłoną
nocy. Swat miał przy sobie flaszkę gorzałki, która
była
jakby symbolem jego roli. Po przybyciu do chałupy
panny
rozpoczynał obojętną rozmowę towarzyską. Wiemy,
że
w późniejszych nieco czasach istniał zwyczaj, iż swat
za-
pytywał,
czy gospodarze nie mają do sprzedania jałóweczki
lub
czy czasem nie zabłąkała się do nich łasica lub
gąsior
(wszystkie
te zwierzęta były oczywiście symbolami panny).
Jeśli
gospodarz dawał przychylną odpowiedź, swat wyjmo-
wał
flaszkę i prosił o podanie kubka. Kiedy kubek otrzy-
mał,
nalewał do niego gorzałki i podawał do wypicia rodzi-
com
i pannie. Ona stawiała przy tym opór. Zwyczaj wyma-
gał,
by okazywała także zawstydzenie. Mogła nawet kryć
się
po kątach i gorzałkę niechętnie przyjmować. Jeśli
panna
istotnie
nie chciała konkurenta, to, jak się zdaje, umykała
nawet
z chałupy, zazwyczaj były to jednak tylko formy to-
warzyskie
mające dowodzić o „wstydliwości" dziewczyny.
Krążyła
nawet na ten temat piosenka, w której panna mło-
da
tak powiada:
A
gdy swacha przyjdzie,
Ja
za piecem siędę,
Niby
płakać zacznę,
W
rzeczy rada będę 3.
Obyczaj
chłopski wymagał bowiem, by panna okazywała
w
tych sprawach znaczną powściągliwość. Pisarz z XVII
wieku
J. H. Haur pisząc o przyjmowaniu oświadczyn tak
powiada:
„Panna abo dziewka względem swej panieńskiej
przystojności
i jakoby niewinności ma w tym pokazać, ja-
koby
o tym postanowieniu nie rozumiała i żadnego (choćby
też
w serduszku było jakie tego pragnienie i upodobanie)
nie
powinna dać po sobie znaku, ale się w tym do woli ro-
dziców
swoich zdać i spuścić" 4. Czy więc panna płakała, czy
3
H. Biegeleisen, Wesele, Lwów b.r.w., s. 39.
1
J. K. Haur, Skład abo skarbiec znakomitych
sekretów
oekonomiey
ziemiańskiey..., Kraków 1693, s. 239.
246
i
się
śmiała, nie zwracano na to większej uwagi. dec3'zja na-
leżała
do rodziców. Jeśli nie czynili oni oporów, swat otwar-
cie
proponował odpowiedniego młodziana na zięcia. Wypi-
cie
wódki oznaczało, że konkurent został przyjęty.
Klilka
dni później następowały tak zwane zmówiny, Jjrg-
kowiny
lub inaczej zaręczyny. Podczas zrękowin był już
obecny
konkurent, który przynosił ze sobą wódkę, wiktuały,
czasem
prezenty. Wypicie wódki wraz z konkurentem ozna-
czało
nieodwołalne przyjęcie go (sama nazwa zrękowin bie-
rze
swój początek od dawnego zwyczaju podawania rąk
przy
umowie, co zwało się rękowaniem — od podania ręki
na
znak zgody przez dziewczynę powstał też zwrot „starać
się
o rękę panny"). Podczas zrękowin omawiano szczegóło-
wo
sprawę posagu oraz majątku, jaki pan młody wnosił,
terminu
ślubu itp. Wszystkie te narady odbywały się przy
suto
zastawionym stole. Zrękowiny bywały nieraz wystawne
i
trwały aż do świtu.
W
środowisku mieszczańskim i szlacheckim również
istnieli
swaci i spotykało się zrękowiny. W miastach przy-
woływano
niekiedy dziewczynę, by przy swacie ""wyraziła
zgodę
na małżeństwo. Decydowało wówczas jej oświadcze-
nie,
że kandydata na męża „będzie kontenta mieć sobie
za
przyjaciela".
Niekiedy nadawano zrękowinom formę urzę-
dową.
Jeśli chodzi o mieszczan krakowskich, to spotykamy
się
np. z tego rodzaju zapiskami: „Upatrzywszy sobie
w
Domu Ichmościów Państwa [...] Przyjaciela, tj. Pannę
[...],
córkę Ichmościów, zważywszy tejże Panny przykładne
cnoty
i piękne obyczaje, tudzież widziawszy skłonność afek-
tu
[...] przy upadnięciu do nóg Rodzicielskich tęż Jejmość
pannę
[...] za darem Ducha Przenajświętszego za dożywot-
niego
Przyjaciela z konsensem Ichmościów Rodziców bie-
rze"
5. W księgach miejskich spotyka się też zapiski, które
w
nieco mniej wzniosły sposób traktują zaręczyny. Po pro-
stu
wylicza się w nich artykuły żywnościowe, pieniądze
6
Cyt. wg J. Pachoński, Zmierzch sławetnych. Z
życia
mieszczan
w Krakowie w XVII i XVIII wieku, Kraków 195G,
s. 381. " . "'.
itp..
które wnosi pobierająca się para. W jednym z tego ro-
dzajów
zapisków pan młody stwierdzał: „[...] obligowałem
się
przy zrękowinach wnieść zboża: żyta wierteli trzy. Taka
wiertela
floren 8, tatarki korczy dwa. Korzec złotych 8,
owsa
korczy trzy. Korzec złotych 6" °, a następnie wymie-
niał
zboża, jakie miał już zasiane, podając dokładnie ich
wartość
pieniężną.
Wśród
szlachty i zamożniejszych mieszczan istniał zwy-
czaj,
iż po przyjęciu oświadczyn kawaler ofiarowywał pan-
nie
pierścień, będący symbolem zaręczyn. Niekiedy także
panna
dawała pierścień kawalerowi. Wspomina o tym Pa-
sek,
opisując swój ślub z Łącką. Oczywiście zarówno miesz-
czanie
jak i szlachta „opijali" ten fakt. Następowała
ogólna
wesołość,
rozpoczynano tany i solenną hulankę.
W
czasie zrękowin śpiewano stosowne piosenki. Pasek pi-
sze,
że na swoich zaręczynach kazał chłopcu zaśpiewać:
Niech komu nadzieja ściele
Różnych fortun na myśl wiele;
Ja już będę tryumfował,
Kiedym szczęśliwie stargował 7. ___
Mimo
zabawy nie zapominano o sprawach materialnych,
z
reguły podczas zrękowin uzgadniano obopólnie zapisy
i
koszty przyszłego wesela.
Gdy
proponowany przez swatów konkurent nie odpowia-
dał
rodzicom panny, „odpalali" go, dawali mu ^^rekuzęll.
Za-
łatwiano
to rozmaicie. Należy podkreślić, iż ówczesna oby-
czajowość
podchodziła do tych spraw w sposób dość deli-
katny.
Krępowano się odmówić wprost, nie chcąc sprawić
przykrości
zarówno swatowi, jak i konkurentowi, ukrywano
więc
odmowę pod rozmaitymi symbolami. W środowisku
wiejskim
zasadniczą formą odmowy było _nieprzyjęcie_ goj-
.rzałki.
Rodzice rozmawiali ze swatem chłodno, nie mogli
znaleźć1
kubka. Swat widział wówczas, że nic nie wskóra,
6 Rkps AGAD, Księga miejska Pajęczna, Ks. 5, 1677 r., k. 345.
7
J. Ch. Pasek, Pamiętniki, wyd. J. Czubek, Kraków
1929,
s. 431.
248
i
opuszczał chatę. W środowisku m^szczańskiir/ i szlachec-
kim
„rekuzę" dawano pod rozmaitymi symbolami. Wszę-
dzie
starano "się jednak, by wyrazić ją delikatnie, w stosun-
kowo
najgrzeczniejszej formie. W pewnych okolicach sta-
wiano
„czarną polewkę", czyli czerninę, to samo znaczenie
miało
podanie gęsi w szarym sosie. Na południu Rzeczy-
pospolitej
symbolem odmowy było poczęstowanie kawonem
czy
arbuzem (stąd powiedzenie „zjadł arbuza").
Niekiedy
niemiłemu
konkurentowi wieszano nad łóżkiem grochowy
wieniec
lub też podrzucano mu go do kolasy. Otrzymanie
takiego
„prezentu" oznaczało nieodwołalnie odmowę.
W
środowisku wiejskim zaręczyny odbywały się na ogół
bez
większych komplikacji. Znano się wzajemnie, znano też
swój
stan majątkowy i walory osobiste oraz dotychczasowy
tryb
życia. Ponieważ na wsi nie było zbyt wielkiego wybo-
ru,
małżeństwa kojarzyły się bez specjalnych trudności.
Niemniej
jednak wieś przestrzegała zwyczaju, by kawaler
starający
się o pannę dawał dowody swej adoracji. Parob-
czak
dbał więc o swój wygląd zewnętrzny, stroił się, spra-
wiał
pannie prezenty i zapraszał na poczęstunki. Należało
też
do j-ego obowiązku zapewnienie swej wybranej rozryw-
ki,
zapraszanie ją na tany itp. Podczas zabaw należało ze
swą
panną tańczyć w pierwszej parze, okazywać na każdym
kroku
hojność i uprzejmość. Pochodzący z XVII wieku tekst
powiada:
„A wżdyć to biedny parobek na wsi poczęstuje
przecie
dzieweczkę swoje, co się jej zaleca, do pierwszego
tańca,
żeby z nią wprzód iść, rzuci skrzypkowi grosz".
Uprzejmość
i gościnność obowiązywała kawalera również
w
stosunku do rodziców wybranki. Stąd też starający się
o
pannę obdarzał ich prezentami i zapraszał na poczęstunki
do
wiejskiej karczmy. Czasem trzeba było nawet sporo
„zachodu",
by zdobyć córę jakiegoś poważnego, zasobnego
gospodarza.
U
zamożnych mieszczan i majętnej szlachty sprawy kon-
kurów
przebiegały nieraz bardzo skomplikowanie. Jeśli
panna
była posażna i „gładka", to otaczał ją istny rój
kon-
kurentów,
którzy prześcigali się wzajemnie, by zdobyć jej
rękę.
Wśród bywałych szlachciców i wielkomiejskich ka-
249
walerów
nie brakowało amantów posyłających paniom
kwiaty
(nawet zimą), prezenty, słodycze, materie, klejnoty
i
najmujących kapele, które grywały pod oknami wybra-
nek.
Nocne serenady bywały tak częste, że niektóre magi-
straty
zakazywały tych występów, a muzykusom i najmu-
jącym
ich kawalerom grożono grzywną, a nawet więzie-
niem.
Gorliwość w wynajdywaniu różnego rodzaju atrakcji
wzrastała
proporcjonalnie do posagu adorowanej. Młoda
i
bogata wdowa, z domu Stanisławska, pisze o sobie, że
podczas
pobytu w Warszawie dzień i noc przygrywały jej
kapele:
[...]
muzyki
rozliczne
Coraz
do mnie sprowadzili,
By
mi w tym gust czynili.
Nie
jednom noc przesiedziała,
a
drugą mało co spała.
Eo
i muzyka nie dała —
na
noc i na dzień grawała 8.
Starający
się o pannę wielbiciel nie tylko aranżował te
nieco
nużące koncerty, lecz wynajmował nieraz lutnistę,
który
zamieszkiwał przy damie, by móc jej wygrywać ciągłe
serenady.
Trzeba
więc było nie lada inwencji, by zakasować tak
dwornych
kawalerów. Gorsza, gdy rywal był krociowym
panem,
który imponował kosztownymi prezentami, wyda-
waniem
bankietów, bali, polowań, popisywał się. strojami,
bajecznie
cenną bronią, tureckimi czy perskimi bachmata-
mi,
jednym słowem, gdy chciał oszołomić pannę i rodziców
swym
bogactwem i znaczeniem. Jerzy Ossoliński pisze, jakie
to
męki cierpiał, gdy starając się o posażną pannę
Daniłło-
wiczównę
natknął się na możnych konkurentów, między in-
nymi
na wojewodzica wołyńskiego Janusza Ostrogskiego.
Ostrogski
był tak wielkim panem, iż Ossoliński nie mógł
nawet
marzyć o rywalizacji z nim, sprawę wyjaśniła dopie-
8
A. Stanisławska, Tranzakcyja albo opinanie całego ży-
cia
jednej sieroty, wyd. I.
Kot
owa, Kraków 1935, s. 160.
250
-
. ro niespodziewana śmierć ostrogśkiego „królika" w 1619
r.
Ossoliński
.przyjął ten fakt z olbrzymią radością, widząc
W
nim „palec boży", który pozwolił mu zdobyć
upragnioną
pannę
(czytaj — jej olbrzymi posag).
Jeśli
mowa o Ostrogskich, to przytoczę tu inną historię
związaną
z zaręczynami. Kasztelan krakowski Janusz
Ostrogski,
stryj poprzedniego, miał za dworzanina Stefana
Koniecpolskiego,
który postanowił ożenić się z Tarłówną,
panną
średniej fortuny, lecz młodą i bardzo miłą. Chcąc
zabezpieczyć
się przed ewentualną odmową, prosił Ostrog-
śkiego,
by osobiście poparł go u rodziców wybranej. Kaszte-
lan
zgodził się i razem przybyli do Tarłów. Ostrogski jednak
na
widok panny stracił głowę i zakochał się do tego stopnia,
iż
postanowił sam się z nią ożenić (trzeba tu dodać, że
był
starcem).
Sprawę z Koniecpolskim załatwił w ten sposób,
że
po prostu obiecał „nadgrodzić" mu ustępstwo.
Dworzanin
zdumiał
się, lecz nie śmiał oponować, wówczas kasztelan
■wysłał
go do Tarłów jako oficjalnego posła, który w jego
imieniu
oświadczył się o ich córkę. Tarłowie byli nie mniej
zaskoczeni
od przymuszonego dziewosłęba. Ostrogski stano-
wił
jednak taką „partię", iż nie mogło być mowy o
jakiej-
kolwiek
„rekuzie". Ponieważ panny o jej wolę nikt nie py-
tał,
siedemnastoletnia, ładna dziewczyna została po prostu
kupiona
przez krociowego starca.
W
środowisku magnackim takie wypadki nie należały do
rzadkości.
W 1637 roku zabiegał o rękę Katarzyny Potockiej
późniejszy
hetman, kalwin, Janusz Radziwiłł. Starania te
popierał
jego stryj Albrycht, znany jako gorliwy katolik.
Nagle
jednak podczas tych starań sam się o nią oświadczył,
a
przed zdumionym i oburzonym synowcem tłumaczył się,
„żem
ja szczerze twą sprawę promował, ale dzisiejszej nocy
Najświętsza
Panna kazała mnie samemu tę pannę pojąć" 9.
Stary
Radziwiłł dał w ten sposób znajomym do zrozumie-
nia,
iż spełnia „pobożny" czyn, ponieważ ratuje
katoliczkę
przed
związkiem z „heretykiem".
"
E. K o 11 u b a j, Życie Janusza Radziwiłła, Wilno
1859,
s.
321.
251
p~ Bywało jednak, że mimo dokonania wszelkich formalności
zrękowiny
zrywano. Wśród plebejuszów, szczególnie na wsi,
jt~
tego rodzaju fakty bezwzględnie potępiano. Uważano, że po
i
daniu słowa żadna ze stron nie powinna zrywać
przyrzecze-
nia.
Istniał też dawny zwyczaj nagradzania przez stronę
zrywającą
szkód, jakie spowodowała taka decyzja. Jeśli
stroną
zrywającą był kawaler, musiał zwrócić rodzicom pan-
ny
koszty, jakie ponieśli w związku z urządzaniem przyjęć
i
dawaniem prezentów. Jeśli zerwanie nastąpiło ze strony
panny,
to jej rodzice obowiązani byli zwrócić kawalerowi
wszystkie
prezenty, a następnie pokryć koszt wydatków, ja-
kie
poniósł w związku z konkurami. Rzuca to charaktery-
styczne
światło na formy współżycia, które obowiązywały
na
dawnej wsi. Wśród chłopów spotykało się nieraz takich,
którzy
nie bardzo zważali na stronę etyczną i konkury do
swej
córki traktowali jako możność objadania się i opijania
na
koszt kawalera, zwodząc go obietnicą oddania dziewczy-
ny.
Kiedy jednak miast panny dostawał przysłowiowego
kosza,
wybuchała awantura, następowały zatargi i składanie
j
zażaleń do sądów wiejskich. Feudałowie starali się
uprawo-
f mocnić zwyczaj nakazujący płacenie odszkodowania za ze-
f. rwanie zrękowin lub nawet tylko za zwodzenie kawalera.
Haur
nakazywał np., by taki „wyeksploatowany" zalotnik
otrzymywał
stosowne odszkodowanie.
tj Zwyczaj, iż strona zrywająca powinna ponieść koszta za-
lotów,
istniał także pośród mieszczan. Ale i tutaj nie
zawsze
przestrzegano
obowiązujących zwyczajów, dlatego też spo-
tykało
się konkurentów, którzy zmuszeni byli występować
na
drogę sądową, by dochodzić odszkodowania za wydatki
poniesione
na zaręczyny i podarki., Jedne sądy miejskie od-
dalały
te sprawy, inne jednak wydawały wyroki, nakazując
zaspokoić
żądania poszkodowanych. Kiedy panna była po-
sażną,
a jednocześnie kapryśną jedynaczką, po prostu „prze-
bierała
w kawalerach". Pewien mieszczanin uniejowski, bę-
dąc
prawnym opiekunem panny, aż pięciokrotnie musiał
wypłacać
odszkodowania i wyliczył, iż fochy podopiecznej
kosztowały
go 300 zł. co było jak na owe czasy bardzo wy-
soką
sumą. Zdarzało się, że chcąc zabezpieczyć się przed te-
252
go
rodzaju przykrą ewentualnością, spisywano przy zręko-.
winach
akt notarialny: w przypadku zerwania zaręczyn,
strona
winna zerwania musiała wpłacić grzywnę na rzecz
kościoła
i urzędu miejskiego.
O
odszkodowanie występowano nawet wtedy, jeśli nie by-
ło
formalnych zaręczyn, lecz rodzice dawali do zrozumienia,
iż
są przychylnie ustosunkowani do konkurenta. W razie
rozchwiania
się s planów matrymonialnych oskarżano ich
0 ,,koszty i stratę czasu".
Jeśli
chodzi o środowisko szlacheckie, to nie podchodzono
tak
skrupulatnie do wydatków związanych z konkurami.
Odpaleni
kawalerowie przyjmowali arbuza i szukali nowej
wybranki.
Rzadko kiedy odrzuconych konkurentów, jak
można
wyczytać ze źródeł, ogarniała rozpacz.
Po
zrękowinach odbywał się ślub i wesele. Obrzęd wesel-
ny
był długi i skomplikowany, posiadał bowiem wielowie-
kowe
tradycje. Wywodził się on z pradawnych słowiańskich
zwyczajów
i tylko powierzchownie uległ chrystianizacji.
W
XVII—XVIII wieku nastąpiły w nim jednak poważne
przeobrażenia.
Ludność chłopska i drobnoszlachecka utrzy-
mywała
nadal dawne praktyki i obrządki, patrycjat, magna-
ci
i panujący zarzucili je lub tylko symbolicznie je przyj-
mowali.
Większość społeczeństwa pozostała jednak nadal
wierna
tradycji, toteż zarówno na chłopskim, jak pańskim
weselu
można było zetknąć się z uświęconym pradawnym
zwyczajem.
Uroczystość
rozpoczynał „dziewiczy wieczór", podczas
którego
panna żegnała się ze swymi rówieśniczkami. Dziew-
częta
wiły wspólnie panieński wianek i śpiewały specjalnie
dostosowane
do okoliczności pieśni. Wianki wito najczęściej
z
ruty, mirtu lub rozmarynu. Zwyczaj szlachecki wymagał,
by
wieniec uwity był z żywych kwiatów, wśród chłopów
1
mieszczan spotykało
się wianki również z kwiatów papie-
rowych,
ustrojonych blaszkami i świecidełkami. Przystraja-
no
także „różdżkę weselną", na której wieszano
dziewiczy
wianuszek,
owijano ją zaś chustą, darem pana młodego.
U
drobnej szlachty była to zazwyczaj biała niewielka chus-
teczka,
na wielkopańskich dworach rózgi były oczywiście
253
kosztowniej
przybrane. Różdżka weselna, zwana też krza-
kiem,
rózgą, wiechetn, wieńcem, stanowiła charakterystycz-
ny
szczegół weselnego obrządku, strojono ją też wśród
wszystkich
warstw społecznych — od chat chłopskich po-
cząwszy
po pańskie rezydencje.
W
dzień ślubu następowały uroczyste rozpleciny. Ponie-
waż
panny nosiły zazwyczaj warkocze, więc rozpleciny sym-
bolizowały
fakt, iż panna młoda przestaje już należeć do
grona
dziewcząt. Z drugiej strony rozpleciny miały ukazać
w
pełnej krasie panieńską urodę, długie włosy uchodziły
bowiem
za wielką ozdobę. Rozpleciny miały także symboli-
zować
żałobę i smutek towarzyszący zmianie wolnego sta-
nu
panieńskiego na stan małżeński. W pieśni z XVII stule-
cia
czytamy:
Żałośnie
Kasinka płakała,
Gdy
za mąż nieboga iść miała,
Rozczesując
włosy rozkoszne,
Te
słowa mówiła żałosne 10...
Tak
więc rozpleciny stanowiły ważny obrzęd, oznaczały
pożegnanie
„wolności", świadczyły, iż dziewczyna wstępuje
w
nowy okres życia. Łączyły się one z uroczystym stroje-
niem
panny młodej.
Pannę
młodą ubierano możliwie najpiękniej. Na głowę
wkładano
jej wieniec lub koronę z rozmarynu czy mirtu,
pod
nią zaś umieszczano dukat, co miało jej zapewnić bo-
gactwo,
oraz kawałek cukru, na przyszłe „słodkie" życie.
W
trakcie przygotowań zjawiał się w asyście drużbów pan
młody.
Kawaler przybywał zawsze z .kapelą. Nawet najbied-
niejszemu
parobkowi wiejskiemu towarzyszył jakiś skrzy-
pek
i bębnista, bogatsi najmowali oczywiście liczniejsze
„muzyki".
Pana młodego witali rodzice narzeczonej, następ-
nie
panna młoda przypinała mu do boku przyozdobiony
wstążeczkami
bukiet kwiatów lub gałązkę rozmarynu. W ten
10
Literatura mieszczańska w Polsce od końca XVI do końca
XVII
wieku, opr. K. Budzyk, H. B u d z y k o w a, J. L e-
w
i ń s k i, t. II,
Warszawa
1954, s. 112.
254
sposób
przystrajano też wszystkich drużbów. Wiemy, iż
u
szlachty panował zwyczaj, że kawaler oddawał wieniec.
Następnie
jeden z przyjaciół pana młodego występował
z
oracją, a ktoś ze strony panny „dziękował za wieniec".
W
oracjach tych podkreślano symboliczne znaczenie wieńca
jako
więzi łączącej oblubieńców. U biednej i średniej
szlachty
wieniec uwity był z kwiatów, wieńce wręczane na
weselach
magnackich były w gruncie rzeczy kosztownymi,
wysadzanymi
klejnotami koronami. Wieńce oddawano
prawdopodobnie
także i na chłopskich weselach, fakt ten
nie
znajduje jednak wyraźnego potwierdzenia w źródłach.
W
niektórych okolicach tuż przed samym wyjazdem do
Kościoła
nacierano oblubienicy miodem usta oraz obmywa-
no
jej nogi. Powszechnie przed wozem nowożeńców kładzio-
no
na chwilę chleb, który miał być symbolem dobrobytu na
nowej
drodze życia. We ^wszystkich grupach społecznych
występowało
uroczyste błogosławienie młodych przez rodzi-
ców.
Błogosławienie i pożegnanie panny z krewnymi odby-
wało
się przy odpowiednich śpiewach. Najczęściej śpiewano
wzywającą
do wyjazdu pieśń z następującym refrenem:
Siadajże,
siadaj, moje kochanie,
Nic
nie pomoże twoje płakanie ".
Wzmianka
o płaczu miała swe uzasadnienie, obyczaj wy-
magał
bowiem, by panna młoda podczas całego wesela zale-
wała
się łzami. Choćby te łzy miały być wymuszone, mu-
siała
płakać przy pożegnaniu, łkać przy ołtarzu, szlochać
w
momencie, gdy prowadzono ją do komory czy też mał-
żeńskiej
sypialni. Jeśli tego nie czyniła, uchodziła za „bez-
wstydną"
dziewczynę. Wymuszanie łez zostało zarzucone
najwcześniej
na pańskich weselach, wieś była bardziej kon-
serwatywna
i lubowała się wprost w panieńskich lamen-
tach.
Drogę
do kościoła odbywano konno lub w pojazdach.
Oblubienica,
niewiasty i starsi goście zasiadali na wozach,
11
O. K. o 1 b e r g, Kujawy, cz. T. :>.' 2fifi: toż Pruski (Z.
G 1 o-
g
e r), Obchody weselne, Kraków 1869,
cz. 1, s. 233.
255
bryczkach
lub w karetach, pan młody i drużbowie cwałowa-
li
konno. Orszak ślubny sunął w huku, wrzawie i palbie.
'
Na weselach chłopskich harmider wywoływali parobcy
i
muzykanci, na pańskich ślubach huczały trąby i kotły,
grzmiały
salwy z muszkietów i moździerzy. W drodze do
kościoła
także śpiewano stosowne piosenki. Na weselach
chłopskich
śpiewał je cały orszak. A oto zapisana na po-
czątku
XIX wieku pieśń z Krakowskiego:
Jak
ci pojedziesz przez miasto,
Będą
ci mówić: „niewiasto!
A
widzisz ten Boży kościół?"
Zadrży
na tobie cały strój!
„A
widzisz Maryś ten ganek?
Tam
ci zawiesisz swój wianek"
A
wyjdżże, księże, z pokoju!
Ciężko
dziewczynie w tym stroju.
A
wyjdźże, księże, z pałacu!
Ciężko
dziewczynie od płaczu!I2
.Szlachta
uważała ślub za zasadniczy moment weselnych
.uroczystości,
natomiast wśród szerokich mas istniały dawne
tradycyjne
zwyczaje, wywodzące się jeszcze z czasów po-
gańskich,
ślub chrześcijański traktowały więc tylko jako
uzupełnienie
innych obrzędów. Podczas ślubu następowała
wymiana
pierścieni lub wianków, które ksiądz święcił, a na-
stępnie
wkładał oblubieńcom na palce. W XVII wieku czę-
sto
te dwa zwyczaje łączono, to znaczy przy ślubie wymie-
niano
zarówno wianki jak i pierścionki. W XVIII stuleciu
zatriumfowały
ostatecznie pierścienie, ściślej specjalne ślub-
ne
obrączki. Znamienne, że obrączki, wprowadzane pod
wpływem
Zachodu, najpierw przyjęły się pośród mieszczan-
i
chłopstwa, szlachta natomiast przez długi okres czasu
wierna
była tradycyjnym wiankom. Świadczy
o tym m. in.
ludowa
piosenka:
Nie
kupuj mi wianka,
Bo
ja nie szlachcianka,
12 Z. G log er, Pieśni ludu, Kraków 1892, s. 93.
29.
Portret Heleny (?) Potockiej, S. Tonci. Z dzieła: W.
Wasy-
lewski,
Portret kobiecy w Polsce XVIII wieku,
Warszawa 1926
30.
Portret Zofii Wittowej-Potockiej, artysta nieznany. Z dzieła:
J.
Łojek, Dzieje pięknej Bitynki, Warszawa 1970
31.
Portret Anny Orzelskiej, Louis de Silvestre, (?) ok. 1730
roku.
Muzeum
w Nieborowie
I
32.
Portret młodej kobiety, J. Paworski, koniec XVIII
wieku,
Muzeum
Sztuki w Łodzi
33. Portret dostojnika, artysta nieznany, XVIII wiek. Muzeum
Sztuki w Łodzi
34. Elegantka miejska, forma piernikarska, XVII wiek. Zbiory
PIS
35. Lutnista dworski, forma piernikarska, XVII wiek. Zbiory PIS
36.
Diana i Akteon, artysta nieznany, obraz z Dworu Artusa w Gdańsku,
polowa
XVI
wieku. Muzeum Narodowe w Warszawie
II
" *'"■-■■ Kup mi' pierścionecek Ł1 " '-T------ t*-r
na mój palusecek13. - ■ ■ .
W
związku z zawieraniem ślubu istniało wiele przesą-
dów.
Zwracano więc baczną uwagę na to, jaka jest nogcs—>
da,
prychanie koni oznaczać miało szczęście, natomiast
deszcz
i grzmot nie wróżyły dobrego pożycia. Złym znakiem
było
spotkanie w drodze do kościoła księdza. Jeśli na ślub-
nym
ołtarzu świece paliły się jasno i równo, oznaczało
to
szczęśliwe
pożycie małżeńskie. Wierzono, że kto pierwszy
postawi
nogę na ślubnym kobiercu, „czyja ręka leżeć będzie
na
wierzchu przy wiązaniu stułą — ten będzie górą w
mał-
żeństwie".
Na
weselach chłopskich młodych wracających z kościoła
witano
chlebem i solą, a ojciec panny młodej obsypywał
oblubieńców
i całą weselną drużynę owsem, co miało za-
pewnić
dobrobyt. Starosta weselny witał nowożeńców ora-
cją,
w której pouczał ich o obowiązkach nowego stanu.
Przemówienie
swe kończył zwykle okrzykiem: „niech żyją
państwo
młodzi!", a życzenie to powtarzali wszyscy
obecni.
U
szlachty, po powrocie z kościoła, odbywało się tak zwa-
ne
„oddawanie panny". Pannę — ten „żywy klejnot"
—
oddawał
oblubieńcowi w imieniu rodziców jeden z gości,
wygłaszający
okolicznościową przemowę. Zwyczaj wymagał,
by
orator wyliczał cnoty i przymioty panny młodej, zasługi
i
parantele domu, opisywał herby i koneksje. Oracja
taka
charakteryzowała
się koloryzowaniem, przesadą i iście ba-
rokową
pompą; odpowiadał w imieniu oblubieńca inny ora-
tor,
który z nie mniejszą pompą wyliczał herby i zalety
młodzieńca.
Orać je te utrzymane były w tak sztucznym
i
panegirycznym tonie, że jeśli jednym imponowały, to bar-
dziej
krytycznych wprowadzały w dobry humor; nie brako-
wało
zresztą dowcipnych mówców, którzy potrafili ośmie-
szyć
przydługie wywody. Na przykład na weselu kanclerza
Wielopolskiego
z siostrą królowej Marysieńki, markizą
d'Arquien.
oddając oblubienicę panu młodemu wojewoda
13
Biegelełsen, jw., s. 114.
17
—Obyczaje staropolskie 257
Jablonowski
„stylem
wielce obszernym" wywodził, jaki to
klejnot
otrzymuje Wielopolaki, podkreślał, iż panna idzie
z
szesnastu królów francuskich, a wreszcie zaczął
operować
alegoriami
i wysnuwać wróżby z jej herbu, mianowicie
trzech
młotków, trzech jeleni, trzech lilii. Sieniawski, który
miał
dziękować w imieniu pana młodego, wysłuchał tej ty-
rady
i odpowiedział krótkimi słowy: „Herbów nie wywodzę,
tylko
przyznawam, że herbowy koń JMci Pana Młodego
będzie
się umiał paść na tych liliach" u.
Po
tych wszystkich ceremoniach
siadano do stołu — roz-
poczynała
się weselna uczta. Jest oczywiste, że między
chłopskim
przyjęciem i wielkopańskim istniała olbrzymia
różnica
— wszędzie jednak zachowywano tradycyjne zwy-
czaje.
Pierwsze miejsce przy stole zajmowała młoda para,
„państwo
młodzi"nak zwano ich nawet w wiejskim środo-
wisku.
Uczta musiała być długa i obfita. W domach chłop-
skich
miała ona przez wiele godzin bardzo poważny cha-
rakter,
spożywano potrawy obrzędowe, przy których śpie-
wano
odpowiednie pieśni. Końcową potrawą weselną był
kołacz,
inaczej korowaj. Podawanogo zarówno na plebej-
skich,
jak i szlacheckich godach, (^ołagk był to chleby obrzę-
dowy,
pieczenie jego połączone było z wieloma tradycyjny-
mi
zamawianiami i wróżbami. Kiedy go wnoszono, śpie-
wano
stosowne pieśni, po czym obdzielano nim wszystkich
biesiadników.
Kołacz dzielił dziewosłąb lub weselny staro-
sta.
Pierwsze kawałki dawano z reguły młodej parze, na-
stępnie
biesiadnikom, a ostatnie rodzicom młodej. Tradycja
ta
wywodziła się z dawnych chlebów ofiarnych, jakie skła-
dano
pogańskim bóstwom. Choć poszło w zapomnienie pier-
wotne
założenie tego obrzędu, stosowano jednak nadal zwy-
czaje
towarzyszące pieczeniu i rozdzielaniu tego ciasta.
Po
spożyciu kołacza rozpoczynały się tańce i hulanka.
Już
podczas uczty raczono się trunkami, teraz jednak coraz
częściej
krążyły czarki czy kielichy, alkohol wzmagał weso-
łość
i poważny obrzęd zmieniał się w huczną, pijacką, ru-
u
Cyt. wg "W. Łozińs k.i, Życie polskie iv dawnych
wie-
kach,
Kraków 1958, s. 193.
258
baszną
zabawę. Realistyczny opis wesela chłopskiego spod
Krakowa
pozostawił Wraxall:
„Dwa
dni temu w chacie leżącej niedaleko miasta byłem
świadkiem
ceremonii weselnych. Pan miody — wysoki
i
przystojny chłop; ona, chociaż niepiękna, odznaczała się
bardzo
przyjemną sylwetką. Miała na sobie gorsecik wyszy-
wany
złotem i ściśle przylegający do figury, a choć skrom-
nie
osłaniał szyję, zdradzał dokładnie jej kształty.
Włosy,
rozdzielone
na środku, przystrajał wianek spleciony ze zło-
tych
nici i girland kwiatów. Z tyłu opadały one szeroką fa-
lą
na plecy, plącząc się z różnokolorowymi wstążkami. Kie-
dy
wszedłem do izby, zastałem tam tłum chłopstwa płci
obojga,
mocno podpity. Panna młoda stała oparta o ścianę,
a
jej wybrany, bynajmniej nie zmieszany obecnością tylu
świadków,
zalecał się do niej grubijańsko, po pijanemu. Na-
chylał
się nad nią pokrzykując, pohukując, gwiżdżąc i pod-
śpiewując
na przemian w samo ucho. Od czasu do czasu
częstował
ją szklanką piwa, którego nie odmawiała. Kiedy
jednak
próbował posunąć się za daleko, przeciwstawiała się
jego
pieszczotom, odpychając go. Nie opodal młodej pary
siedziała
matka dziewczyny, w przyjemnym stanie częścio-
wego
upojenia, uważnie śledząc kochanków. Wokół nich
skupiła
się grupka młodych ludzi drużbujących panu mło-
demu
oraz sześć druhen panny młodej. Druhny były ubrane
dokładnie
tak samo jak panna młoda, w wiankach z kwia-
tów
na głowach i z kilkoma sznurami korali na szyjach.
W
sąsiedniej izbie tańczyło sporo chłopstwa, mężczyzn i ko-
biet.
Mężczyźni mieli na sobie olbrzymie buty z obcasami
podkutymi
żelazem i stale stukali jednym obcasem o drugi.
Wszystko
razem stanowiło fascynujący obraz barbarzyń-
skiej
uciechy" 16.
Zabawę
urozmaicało cytowanie fraszek i śpiewanie piose-
nek.
Jest znamienne, że zarówno na weselach chłopskich
jak
i mieszczańskich oraz szlacheckich teksty tych utworów
15
N. W. Wraxall, Wspomnienia 3 Polski 1778, [w:] Polska
slaraslawowska
w oczach cudzoziemców, t. I, oprać. W. Za-
wadzki,
Warszawa 1963, s. 483.
259
charakteryzowały
się zazwyczaj wielką draslycznością i lry-
wolnością.
Kursowały też dwuznaczniki, bawiono się spro-
śną
grą słów, wznoszono nieprzyzwoite toasty. Teksty te
mają
zdecydowanie obsceniczny, pornograficzny charakter,
trudno
je więc cytować w niniejszej publikacji.
Należy
wszakże
zaznaczyć, że wszystko to miało związek nie tyle
z
bezwstydnością, rozwiązłością czy wyrafinowaniem,
co
stanowiło
raczej relikt dawnych, prastarych pieśni i obcho-
dów
weselnych. W dawnych, przedchrześcijańskich czasach
obrzęd
zaślubin wiązał się z kultem fallicznym, należało
więc
wtedy do obowiązującego obrzędu otwarte poruszanie
spraw
związanych z płcią. Chrześcijaństwo mimo kilkuwie-
kowego
wpływu nie zdołało całkowicie wyplenić dawnych
zwyczajów,
jakie przetrwały w obrzędzie weselnym. Jest
znamienne,
że utwory, o których była wyżej mowa, wycho-
dziły
spod pióra ludzi znanych skądinąd i z wysokiego po-
ziomu
moralnego. Utwierdza to pogląd, iż w opinii ówczes-
nych
wszelkie nieprzyzwoitości wygłaszane na weselach
uważano
za właściwe, stosowne, nie uwłaczające' pojęciom
o
dobrym obyczaju. Za nieprzyzwoite uznała je dopiero zry-
wająca
z dawną tradycją obyczajowość Oświecenia. Zna-
mienne,
iż wygłaszanie tego rodzaju tekstów było nie do"
przyjęcia
na weselach kół arystokratycznych doby Rokoka,
które
charakteryzowała przecież rozpusta i wyrafinowanie,
utrzymywały
się natomiast W kołach chłopskich i drobno-
szlacheckich,
gdzie obowiązywały znacznie surowsze ry-
gory.
Choć
pozwalano sobie na najdalej idącą swobodę w sło-
wach,
obyczaj wymagał, by panna młoda rumieniła się
przy
drastycznięjslyCfirkonceptach,
Żartowano np.:
Dziś
się sromasz, jutro się będziesz uśmiechała
I
żal ci będzie, żeś tak długo próżnowała.
Pieści
matka, a przedsię niesmaczno w pieszczocie,
•:
A z miłym przyjacielem smaczne i w kłopocie ls.
16
Sz. Szymonowie, Sielanki..., oprać. J. P e 1 c, Wrocław
19G4,
s. 106.
260
Od
paua uiludego nikt nie wymagał dziewiczej skromnoś-
ci,
więc co bardziej krewcy żonkosie klęli przydługie cere-
monie
lub z wiele mówiącym uśmiechem oczekiwali naj-
bliższych
godzin.
Pan
miody się uśmiecha, znać, że gody czuje,
Brodę
głaszcze, wąs kręci, czapki poprawuje ".
Miaskowski pisząc o godach tak powiada:
I
trwał tak długo on skok dobrej myśli,
Aż
z białych wosków pochodniami przyszli
(Które
sam Hymen zapalił) po pannę,
Prowadź
ją, Boże, a ja tu przestanę 18.
Nie
wszyscy byli jednak tak dyskretni. U chłopów i drob-
nej
szlachty odprowadzano nowożeńców do łożnicy (była nią
sypialnia
lub komora) i bez żadnej żenady sprawiano tak
zwane
„pokładźmy". Młodych kładziono do łóżka,
niekiedy
poświęcano,
przy czym prawiono stosowne mowy. Wielcy
panowie
złagodzili ten zwyczaj, zamiast brutalnych pokła-
dzin
wprowadzając tzw. „cukrową kolację" — państwo mło-
dzi
urządzali w sypialni lub w pobliskich apartamentach
przyjęcie,
na które spraszali najdostojniejszych biesiadni-
ków,
podawano wówczas jedynie cukry, wina i wety.
Po
nocy poślubnej oblubienica wchodziła do grona mę-
żatek,
zmieniała strój i uczesanie. Na wsiach wiązał się
z
tym obrzęd „oczepin". Młodą małżonkę sadzano na
stołku
lub
dzieży i śpiewając obrzędowe pieśni obcinano jej wło-
sy,
jeśli oczywiście nosiła warkocze, i zakładano czepek.
Młoda
mężatka powinna się była bronić, zrzucać czepek,
płakać,
lecz wreszcie ulec. Podczas oczepin śpiewano naj-
częściej
prastarą, symboliczną pieśń obrzędową o chmielu.
17 O. Kormanowski, Wesele towarzyskie, [w:] J. T.
Tremb
ecki, Wiryndarz poetycki, t. I, wyd. A. B r u c k n e r,
Lwów
1910, s. 114.
18
K. Miaskowski, Zbiór rytmów, wyd. K. J. Turów-
ski,
Kraków 1861, s. 242.
261
lv
■f-=
li
Chmiel
symbolizował męską siłę płciową i rozrodczą, pieśń
o
chmielu stanowiła więc punkt kulminacyjny obrzędu
we-
selnego.
A oto jej tekst:
Żebyś
ty, chmielu, na tyczki nie lazł,
nie
robiłbyś ty z panienek niewiast.
Oj chmielu, oj niebożę,
to na dół, to ku górze,
chmielu niebożę!
Ale
ty, chmielu, po tyczkach łazisz,
Niejedną
pannę z wianeczka zrazisz.
Oj chmielu, oj niebożę,
to na dół, to ku górze,
chmielu niebożę!
Oj
chmielu, chmielu, ty bujne ziele,
nie
będzie przez cię żadne wesele!
:
Oj chmielu, oj niebożę,
to na dół, to ku górze,
chmielu niebożę!19
Pieśni
oczepinowe, mówiące o zamianie wianka na cze-
piec,
odznaczały się szeroką i symboliczną tematyką. Wianek
stanowił
w nich główny przedmiot miłosnej symboliki ludo-
wej.
Najczęściej był to wianek ruciany, ale pod wpływem
dworów
i miast mówiono o wianku z róży, lilii, barwinku.
Na
ten temat śpiewano też stosowne, nieraz bardzo subtelne
pieśni,
np. o lilii, która symbolizowała dziewiczą czystość.
Niektóre
pieśni oczepinowe pełne były rubasznych kon-
ceptów.
Istniał też zwyczaj, iż przy oczepinach inne teksty
śpiewali
chłopcy, a inne dziewczęta. Kurpiowska pieśń lu-
dowa
z XVIII wieku zawiera taki tekst:
Dziewczęta:
Mój
wianeczku lawendowy,
Nie
spadajże z mojej głowy.
Nie
spadajże, jeszczem młoda,
Jeszcze
mi z tobą swoboda.
M
Cyt. wg S. Czernik, Trzy zorze dziewicze..., Łódź
1963,
S.
161.
262
' c"'^'- r~:
Chłopcy: ~**: ^^
Spadnie,
upadnie, nie frasuj się,
Wiemyć
my to, nie turbuj się.
Radać
jesteś, płaczesz niby,
Ale
w sercu, gdyby, gdyby [...]
A na zakończenie śpiewano razem, najweselej:
Gdybyś
i ty dziewczę wiedziała co Janek,
Do
niego byś poszła porzuciwszy wianek,
Wianek
ci opadnie, wianek ci zwiędnieje
A
on się do ciebie nieraz roześmieje.
Rzucaj
prędzej wianek a pójdzi do Janka,
Będziesz
miała z niego stałego kochanka 20.
Śpiewy
i obrzędy oczepinowe utrzymały się tylko u ple-
bejuszów
i drobnej szlachty, u magnatów zamiast oczepin
obdarowywano
pannę młodą kosztownym czepkiem, prezen- \
tem
nowożeńca. W kołach szlacheckich na temat oczepin '
także
kursowały rozmaite dowcipy. Gdy królowi Janowi So-
bieskiemu
prezentowano przybraną już w czepiec pannę
młodą,
facecjonista Zapolski miał rzec:
Miłościwy
królu, pono
Sadzawkę
już wyłowiono,
A
po tak znacznym połowie
Wywieszono
sieć na głowiew.
Ostatnim
aktem weselnym były „prggnąsiny". Młoda mę-
żatka
opuszczała rodzicielskie progi i przenosiła się do domu
męża.
Przenosiny odbywały się tuż po oczepinach lub w kil-
ka
dni później; powtarzały się wtedy znów pożegnania, ży-
czenia,
błogosławieństwa. Na nowym mieszkaniu przyjmo-
wano
młodych chlebem i solą. Młodą mężatkę oprowadzano
po
izbie, nakazywano patrzeć w komin, co miało ją ustrzec
20 Rkps Bibl. UW, nr 142, k. 8—12. ' }
-1
Rkps WAP Bydgoszcz, Arch. Komierowskich z Komiero-
wa,
nr 101. (Wiersz ten mylnie przypisywany
A. Naruszewi-
czowi,
który najwyżej zacytował znany dawniej tekst). ^
263
od
tęsknoty za domem itd. Gusła te występowały przede
wszystkim
wśród ludności chłopskiej i mieszczańskiej, wszę-
dzie
jednak łączyły się z pijatyką i dalszą zabawą.
Nawet
u niezbyt zamożnych chłopów wesela trwały
przez
dwa7Tfźyr'ani^li"T5ógatszych
zaś przeciągały się nieraz-na ca-
ły
tydzień; najdłużej trwały oczywiście u zamożnej szlach-
ty.
Wesela chłopskie i mieszczańskie urządzano w wiejskich
karczmach
lub miejskich szynkach, szląchta_wyprawiała je
w
dworach lub na plebaniach, magnaci w swych najwspa-
nialszych
rezydencjach. Wesele gromadziło wielu gości.
U
chłopów drużbowie zapraszali ludność całej wsi, od pana
aż
po Żyda-szynkarza, mieszczanie bawili się w towarzy-
stwie
licznych rodzin i członków swego cechu, szlachta spra-
szała
dziesiątki krewnych i znajomych, a wesela magnatów
przemieniały
się w istne zjazdy setek, a nawet tysięcy bie-
siadników.
Obowiązywał zwyczaj, że wesele musi być wy-
stawne.
Każdy urządzał je podług swej zamożności, a na-
wet
często wykosztowywał się ponad stan. Wielkim wydat-
kiem
było bowiem wyżywienie i napojenie sproszonych
gości,
gdyż ówczesne wesela charakteryzowały się obżar-
stwem
i opilstwem. Każdy jadł i pił, ile tylko był w stanie
pochłonąć.
Biedujący chłop chciał powetować sobie miesią-
ce
codziennego głodu, szlachcic upijał się do nieprzytomnoś-
ci,
a przy okazji „dokarmiał" swoją wiecznie głodną
służbę.
Ponadto
wiele kosztowała rozrywka — trzeba było opłacić
kapelę,
urządzić jakieś widowisko, na wszelki sposób uroz-
maicić
zabawę. U plebej uszów zapraszano na wesela wę-
drownych
kuglarzy, błaznów, rybałtów, panowie urozmaica-
li
je festynami, wystawianiem sztuk teatralnych, fajerwer-
kami,
stawianiem bram triumfalnych, popisami znanych
śpiewaków.
Starano się występować na weselach jak naj-
strojniej,
najhuczniej, sprawiano więc sobie nowe suknie,
prezentowano
pyszne rumaki, nabywano najmodniejsze rzę-
dy,
karety, liberie. Apartamenty, w których urządzano we-
sela,
obijano kosztownymi materiami^" nadwornym żołnie-
rzom
sprawiano "nową barwę, znaczne sumy wydawano na
urządzenie
kanonady, na importowane z zagranicy wina. na
wety,
cukry.
2«4
W
rezultacie wiec wesele pociągało za sobą olbrzymie
wydatki.
Magnat mógł sobie pozwolić na wyrzucenie tysię-
cy,
dla chłopa jedna setna tej sumy powodowała nieraz zu-
pełną
ruinę. Podobnie było z mieszczanami oraz biedniejszą
szlachtą
— po hucznym weselu następowała często długo-
trwała
bieda. Jedynym ekwiwalentem wydatków, jakie po-
chłaniało
"wesele, były prezenty. Ludność wiejska znosiła
wiktuały,
kasze, piwo, chleby, a przy oczepinach rzucała na
talerz
pieniężne datki — nazywało się to „na czepiec".
Cen-
niejsze
podarki składano w kręgach zamożnego mieszczań-
stwa.
W kołachbogątego kupiectwa była to przede wszyst-
kim
droga biżuteria. U mniej zamożnych mieszczan daro-
wywano"
odzież, tkaniny, parę trzewików czy rękawic, złotą
lub
srebrną monetę. Z reguły kosztowne podarki składał
w
tym dniu pannie młodej sam narzeczony. U szlachty wrę-
czano
prezenty w postaci szat, koni, klejnotów. Magnaci
i
panujący dawali pyszne dary. Słynna z urody Słuszczan-
ka
idąc za Kazanowskiego otrzymała od Władysława IV
szczerozłoty
kubek, w którym znajdowała się asygnata na
20
000 dukatów. To była już fortuna. Zdarzało się nieraz,
że
gospodarze „zarabiali" na weselach. Jeżeli jednak nie
do-
pisały
prezenty, a jednocześnie nie zawiedli mocni w gar-
dzielach
goście, wesele trzeba było długo potem spłacać,
urządzanie
wystawnych, wesel stanowiło bowiem charakte-
ry
styczny- rys ówćźesnej-etey czaj owości..
Jeżeli
któreś z państwa młodych miało żałobę, wesele od-
bywało
się skromnie, bez muzyki, zapraszano na nie jedy-
nie
najbliższych krewnych i przyjaciół. Czasami zdarzało
się,
że panna wychodziła za mąż wtedy, gdy bliska była roz-
wiązania.
W tego rodzaju sytuacji unikano ostentacyjnego
prezentowania
oblubienicy i sprawiano wesele skromne lub
poprzestawano
tylko na samym ślubie. Bywało też, że ślub
był
nagły, choćby np. pana Paska, na który nie zdą-
żono
zaprosić nawet najbliższych krewnych. Niekiedy nie
urządzano
hucznego wesela po prostu ze skąpstwa. Takie
wesela
były jednak w ogólnej pogardzie i szczególnie za-
wstydzały
pana młodego, który w nowe życie wkraczał
w
tak niemiłej sytuacji. Charakterystyczne, że stosunkowo
265
najczęściej
skromne i ciche wesela odbywały się u feuda-
łów,
natomiast osiadli chłopi uważali za wielki dyshonor
oszczędzanie
na takich wydatkach. Choć więc wesela po-
ciągały
za sobą znaczne koszty, nic nie mogło ich powstrzy-
mać
od urządzania godów w sposób najhuczniejszy.
Z
kolei należy omówić obrzędy związane ze śmiercią
i
z pogrzebami. To najsmutniejsze wydarzenie łączyło się
z
wieloma zwyczajami, a w pewnych grupach społecznych
przemieniało
się w oryginalne widowisko. Wszystko zależało
od
usytuowania materialnego i pozycji społecznej rodziny
zmarłego.
Ludność
chłopska przywiązywała do pochówka znaczną
wagę.
W testamentach chłopskich można spotkać zalecenia
co
do sprawienia „przystojnego pogrzebu". Niektórzy prosi-
li,
by pochować ich pod „bracką chorągwią", by
odprawione
zostały
stosowne ceremonie. Z reguły całe społeczeństwo
wiejskie
poczuwało się do udziału w tym akcie. Na pogrzeb
udawała
się nieomal cała ludność wsi, odprowadzając zmar-
łego
na miejsce ostatecznego spoczynku. Jeśli droga była
daleka,
siadano na wozy, ewentualnie jechano konno. Nie-
które
ustawy wiejskie wydawały w sprawie udziału ludności
w
pogrzebie odpowiednie instrukcje, np. w pochodzącym
z
1639 r. wilkierzu dla jednej ze wsi warmińskich spotyka-
my
się z następującym poleceniem: ,,Gdy gospodarz albo
gospodyni
umrze, każdy gospodarz, jeśli nie sam, powinien
na
pogrzeb posyłać jedno z domu swego, wyjąwszy czasu
powietrza
morowego. Kto nieposłuszny będzie, odłoży do
gminu
5 sz., d. Także też, gdy dziecię gospodarskie umrze,
czynić
ma pod tą winą. Przy tym, gdzie wieś bez kościoła,
ma
każdy gospodarz iść albo na konia wsiadłszy jechać za
umarłym
aż do kierchowa albo cmentarza. Gdzie tego nie
uczyni,
ma odłożyć winy I librę wosku kościołowi" 22.
Poczucie
wspólnoty, która łączyła ludność wiejską, znajdo-
wało
wyraz między innymi i w mowie pogrzebowej, jaką
22
Polskie U stawu Wiejskie XV—7'VIJ1 w., „Archiwum Ko-
misji
Prawniczej", t. XI,
wyd.
o. Kutrzeba i A. M a ń-
k
o w s k i, Kraków 1938, s. 129.
266
wygłaszał
jeden z poważniejszych gospodarzy. Podkreślał on
z
reguły pozytywne cechy zmarłego, stwierdzał, że niebosz-
czyk
nikomu nic nie zawinił, jeśliby jednak ktoś miał doń
pretensje,
to nie wypada ich podtrzymywać wobec człowie-
ka
spoczywającego w grobie, w imieniu którego on wszy-
stkich
znajomych, obecnych i nieobecnych przeprasza. Sta-
rano
się, by tego rodzaju wypowiedzi utrzymane były
w
podniosłym tonie. Mówca starał się przy tym rozrzewnić
słuchaczy.
Zmarłych
chłopów grzebano w trumnach zbitych z desek
lub
też wydrążonych w pniu drzewa, biedaków, żebraków,
dziadów
szpitalnych, nędzarzy wiejskich chowano bez tru-
mien,
owijając w całuny.
Z
pogrzebem łączyły się różne wydatki. Jednym z nich
było
opłacenie księdza i służby kościelnej, m. in. dzwonnika
i
organisty. Niektórzy księża pobierali wysokie opłaty, zda-
rzały
się więc spory i zatargi. W sprawy te ingerowali na-
wet
niektórzy feudałowie, próbując bronić poddanych
przed
zachłannością
kleru. Czynili to zresztą w swoim własnym
interesie.
Niekiedy interweniowały i wyższe władze kościel-
ne,
ustalając, jakie należy pobierać opłaty za
wypełnienie
pogrzebowego
obrządku, w praktyce wszystko zależało jed-
nak
od proboszcza.
Wydatki
na rzecz kościoła stanowiły tylko część kosztów,
znacznie
więcej bowiem wydawano na urządzenie stypy
i
innych przyjęć. Stypy starano się urządzać
najwystawniej,
czasami
zdarzało się, że podawano na nich nawet wino.
W
jednym ze źródeł z końca XVIII wieku spotykamy
oświadczenie
chłopa, który wylicza, że za stypę po ojcu,
mszę,
„tudzież wino, piwo, gorzałkę wydałem zł p. 108"
23„
Dbałość
o stypy wynikała z pradawnych zwyczajów po-
grzebowych,
z pogańskiej jeszcze wiary w pośmiertny ży-
wot
duszy, która opuściła ciało. Wierzono, że dusza oddziela
się
wprawdzie od ciała, lecz prowadzi dalszy żywot w miej-
scu
bliskim, utrzymując kontakt z żyjącymi. Wierzono tak-
że,
że dusza zmarłego może zarówno szkodzić, jak i poma-
Rkps APŁ, Arch. m. Opatówka/4, s. 218.
267
*""
gać żywynr Stąd więc podczas pogrzebów odprawiano ob~
K
rządki mające na celu ubłaganie zmarłych, uproszenie ich
! pomocy i oczywiście uchronienie od ich ewentualnej zemsty.
W
omawianym okresie wiara ta miała już nieco zniekształ-
cony
charakter, nie wszędzie praktykowano te same zwy-
czaje,
niemniej jednak w obrzędach pogrzebowych tych cza-
i
sów dopatrzyć się można reliktów obyczajowości
pogańskiej.
; Powszechny był zwyczaj kładzenia zmarłego na ławie —
j
' „grobowej desce", co miało zapewnić jego
duszy spokój.
|
W niektórych"'oKolicach nabierano nieboszczyka, po
czym
I wokół niego zbierali się krewni i przyjaciele i przepijając
doń
piwem lub gorzałką pytali: ,,czemużeś umarł?" W
tej
niesamowitej
rozmowie przekonywano zmarłego, że miał
przecież
dom, żonę, dzieci, inwentarz, i po wyliczeniu każdej
i
osoby czy przedmiotu powtarzano: „czemużeś umarł?"
Jeśli
"i zmarłą była kobieta, wkładano jej w rękę igłę i nici, jeśli
£ mężczyzna, narzędzia, którymi posługiwał się za życia.
ij! Zmarłym kładziono do ust pieniążki, a na grobach składano
Ą chleb, mięso, piwo, monety — to wszystko stanowić miało
't zaopatrzenie na „poząświatową" drogę.
Praktyki
te były oczywiście" zwalczane przez księży. Je-
den
z plebanów z Kaliskiego w wypowiedzi z początku
XVIII
wieku żali się na swych parafian, tak m. in. powia-
dając:
„Zabobony przy sepulturach, gdy umarłym groby
kopią,
rzucają różne rzeczy pod umarłych. Post sepultum
defunctum
dopiero wywołują na się [...]"24. Z pradawnych
czasów
pozostały także lamenty żałobne, które przybierały
w
ówczesnym czasie formę pieśni.
Po
pogrzebie urządzano uroczystejr^iJScie^ czylLstyjję^
Panował
zwyczaj, że na stypie śpiewano dawne pieśni.
Przykładem
może tu być popularna pieśń o Maćku, który
umarł
\ leży na desce, lecz gdyby mu zagrano, to zatańczył-
by
jeszcze. W czasie stypy cały czas pito na cześć zmarłego
i
rzucano pod stół kąski z każdej potrawy. Po biesiadzie
dokładnie
wymiatano izbę i wyrzucano""wśzyśtkie odpadki.
Biesiady
powtarzano jeszcze przez pewien czas cn kilka dni.
24 Rkps AGAD, Księga Miejska Kalisza, Ks. 2, i720 r., k. 400.
268
Stypami
i biesiadami starano zjednać sobie duszę zmarłego
i
zapewnić jej życzliwość. Jeśli chodzi o stypę i następujące
po
niej dalsze poczęstunki, wierzono, że pożywia się na nich
nie
tylko dusza zmarłego, lecz także dusze tych biedaków,
którym
rodziny nie były w stanie zapewnić odpowiedniego
przyjęcia.
Odkładano więc kąski dla nieznanych „dusz",
a
ponadto spraszano na stypy różnych biedaków, których
uroczyście
goszczono.
Ludność
chłopska, o ile oczywiście pozwalały na to wa-
runki,
czciła pamięć zmarłych ż wielką skrupulatnością.
Dniem,
w którym szczególnie pamiętano o tych, którzy ode-
s-zyi_ixlZ
Zaduszki. Odwiedzano wówczas tłumnie groby
i
dawano sute jałmużny dziadom, prosząc ich, by modlili
się
za dusze zmarłych. Jeżeli było kogoś stać, wyprawiał na-
wet
poczęstunek dla ubogich (nazywano go „obiadem żałob-
nym").
W jednych okolicach bardziej przestrzegano daw-
nych
zwyczajów, w innych mniej. Jeśli chodzi np. o Pod-
lasie,
to wiadomo, że jeszcze w połowie XVIII wieku chłopi
zapraszali
na „obiady żałobne" nędzarzy i darzyli ich hoj--
nymi
jałmużnami, prosząc jedynie, by modlili się za dusze
zmarłych.
Choć
pamięć o zmarłych przodkach zachowywała się
w
rodzinach chłopskich dość długo, groby ich bliskich ule-
gały
szybkiemu zniszczeniu. Chłopów chowano na cmenta-
rzach
koło kościołów, a miejsce ich wiecznego spoczynku
często
przekopywano na groby dla następnych zmarłych.
Na
cmentarzach odbywały się rozmaite uroczystości, m. in.
kiermasze
i odpusty. Produkowali się wówczas kuglarze,
awanturowali
włóczędzy. W rezultacie zdarzało się, że
cmentarz
przypominał w dni świąteczne wrzaskliwy jar-
mark.
W dni powszednie pasły się tam kozy, krowy i inne
czworonogi
służby kościelnej, siłą rzeczy groby chłopskie,
ulegały
więc szybkiej dewastacji, a miejsca w podziemiach
kościołów
zarezerwowane były wyłącznie dla szlachty i bo-
gatych
mieszczan.
Pogrzeby
w małych
miasteczkach odbywały się podobnie
j:>k
pograłby chłopski?. r:atornJfisl pogrzeby wielkomiejskie
nosiły
bardziej chrześcijański charakter. Na czele konduktu-
269
niesiono
krzyż, specjalne chorągwie, kroczyli w kondukcie
księża
i zakonnicy. W pogrzebie brała udział rodzina zmar-
łego,
przyjaciele i członkowie cechu. Ponieważ wzięcie
udziału
w pogrzebie uważano za obowiązek, w miastach
były
one tłumne i uroczyste. Ceremonie pogrzebowe uświet-
niano
śpiewami, koncertami specjalnie najmowanych kape-
li,
paleniem mnogich świec. Panował także zwyczaj, iż pod-
czas
pogrzebu dawano jałmużnę dziadom.
Rachunki,
jakie zachowały się w księgach miejskich,
świadczą,
iż pogrzeb był imprezą dość kosztowną. Oddziel-
nie
płacono księżom, oddzielnie organiście, dzwonnikowi,
specjalną
taksę trzeba było uiścić za niesienie chorągwi
i
krzyża. Pewne opłaty składano także biorącym udział
w
pogrzebie cechom. Stosunkowo kosztowne były_ „gzła",
czyli
śmiertelne koszule. Mieszczan chowano w trumnach
drewnianych,
sosnowych, dębowych, czasem zdobione były
one
blachami lub obite tkaninami. Jałmużny, jakie dawano
ubogim,
nie były zbyt duże. Z zachowanych rachunków
wynika,
że stanowiły około Vs sumy dawanej np. dzwonni-
kowi
lub płaconej za śmiertelną koszulę.
Koszt
pogrzebu zależał
zresztą od zamożności zmarłego:
inaczej
wyglądał pogrzeb bogatego patrycjusza, inaczej
drobnego
kupca czy rzemieślnika. W Krakowie w połowie
XVIII
wieku koszty pogrzebów były następujące: skromny
pogrzeb
— 100 zł, średni — 500 zł, lepszy około 1000 zł,
paradny
— 2000 zł, a nawet więcej. Jak widać więc z po-
wyższego,
skala wydatków była bardzo szeroka. Od zamoż-
ności
zależało również miejsce pochówku. Bogatsi mieszcza-
nie
chowani byli w podziemiach kościoła, biedniejszych
grzebano
na cmentarzach kościelnych. Zmarłym wystawia-
no
często nagrobki. Z tego okresu zachowało się m. in. wiele
tablic
wmurowanych w ściany kościołów. Tablice nagrobne
zawierały
szereg danych biograficznych, dlatego też stano-
wią
nieraz ważne źródło historyczne. Na nagrobkach tych
wyobrażano
często m. in. wizerunek zmarłego.
Wśród
mieszczan również utrzymywał się zwyczaj urzą-
dzania
stypy. W domu zmarłego podejmowano przyjaciół
i
krewnych ucztą lub też jedynie poczęstunkiem składają-
cym się z wódki i pierników. Zdaje się. że jednak zawsze,
o
ile oczywiście pozwalały na to warunki, sprawiano obiad
dla
ubogich. Zwyczaj ten występował zarówno w dużych
miastach,
jak i w małych mieścinach. Wystawność tego
przyjęcia
zależała od zamożności podejmujących; przy po-
grzebie
skromnego rzemieślnika krakowskiego dawano na
ten
cel 2 gęsi i 4 garnce piwa, bogatsi mieszczanie, nawet
w
małych miasteczkach, sprawiali uczty, na które kupowali
kury,
gęsi, „prosięta, jajca, masło". Biesiady te traktowano
jako
uczty na cześć czy też na intencję zmarłego. Mieszcza-
nin
z miasteczka Dobra notuje w połowie XVIII wieku:
„Po
wyprawie ciała [...] sprawiłem obiad, ratując duszę
jego"
25.
Po
pogrzebie odprawiano-ir^gzę żałobjae, na które przyby-
wali
krewni, przyjaciele i koledzy zmarłego. Ustawy cecho-
we
nakazywały pod karą brać udział w tych uroczystoś-
ciach
i „pocieszać" strapioną wdowę. W miastach cechy
za-
kupywały
co kwartał specjalne msze żałobne, tak zwane
4,żj£łÓmsze^s
na które przybywali wszyscy członkowie cechu
wraz
ze swymi małżonkami.
W czasie ..żałomszy" obowiązy-
wała
modlitwa za wszystkich zmarłych członków cechu oraz
za
ich rodziny. Rodziny zmarłych zakupywały msze żałobne
zwykle
w rocznicę śmierci, za tego rodzaju msze płacono
czasem
bardzo wysokie kwoty. Opłacały one również (zwy-
kle
w naturze) tak zwane ..przypominki zmarłych". W księ-
dze
miejskiej Tuszyna znajduje się pokwitowanie wystawio-
ne
przez tamtejszego księdza o następującej treści: „Anno
Domini
1753. 8 kwietnia wziąłem od sław. Pana Grzegorza
Wandy
alias Grzózki piwa beczkę na przypominki zmarłych
duchów
Grzązków. Na co się podpisuję Ks. Wojciech Kisie-
lewski"
20.
Cmentarze
miejskie położone w centrum miasta utrzyma-
ne
były staranniej niż wiejskie. W większych miastach
w
nocy oświetlano je umieszczonymi na kamiennych słu-
pach
..latarniami zmarłych". Odwiedzano je często — szczę-
Rkps
AGAD, KsięKa Miejska Dobrej, Ks. 12, 1756 r„ k. 189.
Rkps AGAD, Księga Miejska Tuszyna, Ks. 1, 1731 r., s. 256.
271
gólnie
tłumnie przybywano w Zaduszki, w dniu Wszystkich
Świętych
oraz w okresie Wleikiego-Tygodnia.
A
oto jak wyglądał pogrzeb zamożnego mieszczanina kra-
kowskiego.
Już w czasie konania chorego zamawiano „mszę
za
konających" i dawano choremu do ręki gromnicę. Po
śmierci
następowała „posługa ciała zmarłego", polegała ona
na
myciu, goleniu i czesaniu. Następnie szyto koszulę śmier-
telną,
nieraz zdobioną wstęgami i koronkami, lub też „su-
kienkę"
z wełny. Kobietom nakładano na głowy czepce
e
wstążkami, zakładano rękawiczki i trzewiki, mężczyznom
wkładano
do trumny
czapki.
Komnatę,
w której wystawiano zwłoki, obijano kirem,
u
bardzo bogatych zdobiono w ten sposób całą kamienicę.
Do
dekoracji katafalku używano m. in. tarcz z herbami ce-
chowymi
i specjalnych cechowych całunów (np. całun
cechu
introligatorskiego
z końca XVII wieku sporządzony był
z
czarnego aksamitu, obszyty taśmą i miał wyhaftowaną
złotą
koronę). Niektóre cechy krakowskie miały dla dzieci
i
dziewic jedwabne całuny niebieskie na znak, iż „Bóg po-
wołał
do swojej chwały istotę niewinną". Katafalk zdobiły
kwiaty,
zieleń i świece. Pieczę nad zwłokami trzymali ubo-
dzy,
którzy obowiązani byli odmawiać modły za duszę,
zmarłego.
Trumnę odwiedzali tłumnie znajomi nieboszczy-
ka,
a najbliższa rodzina przygotowywała pogrzeb i szyła
żałobne
szaty. Ksiądz śpiewał w domu psałterz, w kościele
zaś
dzwoniono i rozdawano jałmużnę.
Eksportacja
zwłok z domu do kościoła odbywała się
w
asyście duchowieństwa, bractw, krewnych, znajomych,
towarzyszy
cechowych oraz całych rzesz ubogich, którzy
ściągali
na pogrzeb szukając jałmużny. Cechy krakowskie
miały
szereg własnych specjalnych zwyczajów pogrzebo-
wych,
np. przy trumnie rzeźnika szła asysta mistrzów
z
dwuręcznymi mieczami piechoty (symbol ten przyznano
rzeźnikom
za zasługi położone w walce ze Szwedami), ko-
tlarze
zarzucali na trumnę „płaszcz św. Jadwigi" itd.
W
kościele, który często przybierano kirem i zielenią, kła-
dziono
trumnę na mary i otaczano ją licznymi świecami.
Z
boku trujamy klęczeli ubodzy, z tyłu rodzina. Mistrzowie,
a
czasem i uczniowie, obowiązani byli przybywać na uro-
czystości
pogrzebowe wraz ze świecami. Uroczystość uświe-
tniały
śpiewy i muzyka najętej kapeli. Trumnę nieśli do
grobu
najmłodsi mistrzowie, gdy zmarły był czeladnikiem —■
towarzysze.
Podczas pogrzebu rozdawano jałmużnę, a na-
stępnie
zapraszano na opisane wyżej stypy.
A
oto opis pogrzebu zamożnej mieszczki gdańskiej, który
wyszedł
spod pióra Francuza w pierwszej połowie XVII wie-
ku:
„Po śniadaniu przyglądałem się wystawnemu pogrzebo-
wi
jakiejś matrony. Naprzód idą w sukniach codziennych
uczniowie
ze swymi nauczycielami, chłopcy biedni i najniż-
szego
pochodzenia idą ostatni i śpiewają. Następnie ośmiu
mężów
zacniejszych niesie na ramionach mary, a w rękach
wieńce
ze srebrnych i złotych nici, takie, jakie my umiesz-
czamy
na słupach nagrobków. Potem idą dwaj starsi syno-
wie,
za nimi młodsi, bez kapeluszy i w długich płaszczach.
Na
końcu idzie małżonek, który fałdem płaszcza twarz za-
krywa,
a towarzyszą mu krewni, wszyscy w żałobnych
sukniach.
Następnie kroczą patrycjusze i urzędnicy w dłu-
gich
żałobnych sukniach. W długim odstępie idą potem nie-
wiasty,
nasamprzód córki, każda wsparta na niewieście słu-
żebnej,
z obliczem osłonionym welonem, tak, że zobaczyć
ich
nie można. Za nimi idą wszystkie inne niewiasty para-
mi,
w czarnych szatach, co szczególnie głębokie czyni wra-
żenie;
bardzo wiele z nich bowiem odznacza się doskonałą
postawą
i wielką w twarzy i ruchach godnością. Dziewczęta
są
wykluczone z takich ceremonii. Potem jest w kościele
kazanie
i śpiewy" 27.
Wiemy,
że ceremonie pogrzebowe patrycjatu gdańskiego
przybierały
niezwykle okazały charakter. Kosztowne, zdo-
bione
obiciami i okuciami trumny przystrajano wieńcami
z
kwiatów. W czasie pogrzebu wygłaszano długie przemowy
po
łacinie, przedstawiające upiększony życiorys i sławiące
cnoty
zmarłego. W tym czasie rozdawano też specjalnie dru-
27
K. Ogier, Dziennik podróży do PoUki 1635—36, t. I, oprać.
W.
Czapliński, Gdańsk 1950—1953, s. 303.
18 — Obyczaje staropolskie 273
kowane
carmina, czyli wiersze łacińskie o panegirycznej
treści.
Pogrzeby
szlacheckie, a szczególnie magnackie, w pompie,
przepychu
i kosztowności równały się prawie weselom. Pa-
miętnikarz
cudzoziemski pisał, że: ,,W pogrzebach u Pola-
ków
tyle jest okazalności i pompy, iż prędzej wziąłbyś je
za
triumfy niż za pochowanie zmarłych" 2S. Nawet najbied-
niejszy
szlachcic starał się bliską sobie osobę pochować
z
największą wystawą, nie mówiąc już o magnatach, którzy
mogli
pozwolić sobie na olbrzymie wydatki. Urządzane
przez
nich pogrzeby przypominały pompatyczne, teatralne
widowiska.
Jeśli
trumna była drewniana, obijano ją aksamitem lub
innymi
materiami. Stosownym kolorem była czerń, zdarzały
się
jednak obicia purpurowe lub szare (purpurowe stosowa-
no
do trumien poległych na wojnie, kolor szary był symbo-
lem
pokuty). Spotykało się też trumny metalowe, srebrne,
pozłacane,
zdobione kosztownymi ornamentami. Zmarłych
ubierano
w najdroższe stroje, zakładano im biżuterię i klej-
noty
i wystawiano na marach na widok publiczny. Wśród
magnaterii
panował zwyczaj balsamowania ciał zmarłych.
Było
to ważne z tego względu, iż pogrzeby urządzano
w
wiele miesięcy, niekiedy nawet w rok czy dwa lata po
śmierci,
uprzednio musiano bowiem zawiadomić rozproszo-
nych
po kraju krewnych i przyjaciół oraz poczynić odpo-
wiednie
przygotowania. Na pogrzeb zjeżdżały się w końcu
tłumy
szlachty, księży, mnichów. Cały ten zjazd trzeba było
wyżywić,
napoić, zakwaterować.
Punktem
kulminacyjnym uroczystości pogrzebowych było
odprowadzenie
ciała do grobu. Kondukt pogrzebowy otwie-
rały
kompanie nadwornego żołnierza; szły one w bojowym
szyku,
z opuszczonymi na dół sztandarami i muszkietami.
Za
wojskiem gromadziły się procesje kleru. Tuż za księżmi
prowadzono
pysznie przystrojone rumaki, a wreszcie toczył
się
zaprzężony w kilka par koni, okryty czernią lub purpurą
1
2S
Obrca Polski pod koniec XVII wieku..., wycl. X.
Godeb-
ski,
Lwów 1869, s. 21. ...
274
wóz,
na którym znajdowała się trumna. Wokół wozu postę-
powali
przybrani w żałobne kapy słudzy, za nimi tłum
krewnych,
przyjaciół, znajomych. Wszyscy strojnie, szum-
nie,
w asyście pocztów i niezmierzonych tłumów gapiów
i
poddanych (tych ostatnich też przystrajano nieraz w ża-
łobne
kapy).
Pogrzebom
wielkopańskim towarzyszyły odpowiednie ce-
remonie.
Jeśli trumna wystawiona była w kościele, całą
świątynię
obijano aksamitem lub adamaszkiem. Za trumną
niesiono
szable, tarczę lub insygnia władzy zmarłego, na
przykład
kancelarskie pieczęcie, laski marszałkowskie, het-
mańskie
buławy. Insygnia te następnie uroczyście kruszono.
W
XVII wieku za trumną jechał także jeździec przebrany
za
zmarłego i odpowiednio ucharakteryzowany, co czyniło
wrażenie,
jakby nieżyjący sam siebie odprowadzał do gro-
bu.
Do połowy XVIII wieku na pogrzebach hetmanów i słu-
żącej
w wojsku szlachty odbywało się kruszenie kopii.
Do
kościoła wpadał rycerz w pełnej zbroi i przed katafal-
kiem
kruszył kopię, a następnie walił się na posadzkę „z sro-
gim
i ogromnym trzaskiem". Ten konny wjazd do zatłoczo-
nego
kościoła powodował nieraz nielada zamieszanie.
Jeźdźcy
wpadali w największym pędzie, bywało więc, że
koń
się płoszył i wpadał na zebranych, często pijany jeź-
dziec
przewracał się, nim skruszył kopię, i nabawiał się gu-
zów
i konfuzji. Lubowano się jednak w tym widowisku
i
dla większego efektu wykładano posadzkę tarcicami, aby
jeździec
czynił większy łoskot.
Pogrzeby
magnackie łączyły się oczywiście z odprawia-
niem
setek mszy, z paleniem świec, pochodni, żałobnymi
śpiewami.
Nic więc dziwnego, że kosztowały nieraz całe
fortuny,
trzeba było na nie zastawiać kosztowności, zaciągać
długi.
Biedniejsi przypłacali częste te festyny ruiną ma-
jątku.
Niekiedy w testamentach nakazywano pochować się
bez
pompy i przepychu, rodzina nie respektowała jednak na
ogół
tych życzeń, pogrzeb miał bowiem ukazać potęgę i bo-
gactwo
rodu. Urządzenie skromnego pogrzebu bywało
wprost
nie do pomyślenia. Jeśli jednak znalazł się w rodzi-
nie
skrupulant, chowano zmarłego bez żadnej okazałości)
275
traktując
to jako pogrzeb prowizoryczny, a po jakimś czasie
sprawiano
mu wspaniały, tłumny pochówek. Tak uczynił
m.
in. Jan Sobieski, którego matka nakazała „pochować się
bez
wszystkich ceremonii, jak najubożej". Jednego dnia
urządził
więc skromny pogrzeb, a drugiego wspaniały. Na
ubogim
katafalku dał napis „Sic
mater voluit", a na boga-
tym
„Sic filium decuit".
Mimo
tak kosztownych dowodów rodzinnych sentymen-
tów,
pogrzebom rzadko kiedy towarzyszył szczery żal i roz-
pacz.
Na pogrzeb zjeżdżano się jak na towarzyskie przyję-
cie,
pomodlono się przy zmarłym, złożono kondolencje, lecz
przede
wszystkim wypatrywano gąsiorka, pucharu, stołu
i
towarzystwa. Słyszało się nieraz, iż po cichu cieszono się
ze
śmierci niemiłego sąsiada czy dygnitarza i miast współ-
czucia
okazywano kiepsko maskowane zadowolenie. Cóż
zresztą
dziwić się obcym, jeśli nawet wdowy taksowały
przybyłych
pod kątem nowego mariażu. Nieraz jeszcze
zmarły
leżał na marach, a wdówka czy wdowiec dokony-
wali
już tajemnych zrękowin. Stąd też krążyło nawet przy-
słowie:
,.niewieścia żałoba tylko u pogrzebu". W
większości
przypadków
to samo można było odnieść i do mężczyzn.
Kiedy
jednak chowano ciało, należało łkać i jęczeć bez mia-
ry.
Obowiązek ten szczególnie dotyczył niewiast. Przeważnie
też
we łzach szlachcianek więcej było efektu niźli prawdzi-
wego
żalu. Potocki pisał:
Grzebiąc mężów nasze wdowy mdleją,
A potem swych panienek pytają sekretnie,
Jeśli modnie i jeśli zmyślały nieszpetnie 29.
A
złośliwy Opaliński powiada, że panie zaopatrywały się
w
cebulę, by za jej pomocą wyciskać łzy.
[...] Gdy się tedy ruszą konie z truinną,
Pocznie ryczeć — nie płakać — złośna białogłowa,
Lament jakiś fałszywy zmyślając i słowa.
O mdłości oraz nie trudno, zwłaszczy gdy ktoś widzi,
Cyt. wg By stroń, jw., t. II, s. 113.
276
TW-* Bo jako z męża swego tak i z inszych szydzi. :■**&,
Cebula
w chustce pędzi gwałtem wyciśnione
Łzy
z oczu, w ten czas, gdy im każą, wypuszczone.
Za
ciałem idąc ryczy, woła: „O mój drogi
Mężu!"
— Lecz w sercu drugi. Kądy i fałsz srogi.
Szepce
do panien swoich: „Panny, prze rną duszę,
Miejcie
wódkę gotową, bo mdleć pewnie muszę". ,
A
panny tudzież z wódką; której gdy nachyli,
Nie
dziw, że oraz rozum, oraz chód pomyli w.
Zmarłych
panów chowano w podziemiach kościołów lub
w
specjalnie w tym celu budowanych kaplicach, stawiano*
im
też marmurowe nagrobki i zawieszano w świątyniach
żałobne
chorągwie — niby pośmiertne wota, a zarazem
wspomnienie
po nieboszczyku.
Po
pogrzebie odbywała się obowiązkowo stypa. Chłopi
łączyli
stypy z dawnymi zwyczajami, u szlachty "stanowiły
one
jedynie wystawne przyjęcia. Wspominano wprawdzie
nieboszczyka,
lecz kiedy się rozochocono, kiedy zadymiły
łysiny,
zaczynano pić na umór, następowało osławione
„lej-rozlej",
rozbrzmiewały śmiechy i stypa przemieniała się
w
hulaszczy bankiecik. Jeśli przyjęcie było wystawne, nie-
którzy
z biesiadników posuwali się nawet tak daleko, że
życzyli
sobie nowego w tak gościnnym domu pogrzebu. Go-
rzej,
gdy podpite towarzystwo zaczynało się wadzić, gdy
wybuchały
bójki, po których nie brakowało pokrwawio-
nych,
a niekiedy nawet zabitych. Starowolski tak powiada:
,,Widziałem
wiele razy [...] pogrzeby krwią oblane, z któ-
rych
po obiedzie wysyłano zaraz za umarłym drugiego za-
bitego
do nieba, aby oznajmił co za ludzie na stypie byli" 31.
Jest
oczywiste,
że faktów takich nie można generalizować,
satyrycy
i moraliści piętnują zawsze negatywne strony ży-
cia,
nie ulega wątpliwości, że bywały stypy, które upływały
w
poważnym, pełnym żalu nastroju, niemniej obyczajowość
80
K. O p a 1 i ń s k i, Satyry, oprać. L. Eustachiewicz,
Wrocław
1953, s. 38—39.
:!1
Sz. Starowolski, Rcjormacja obyczajów polskich, wyd.
K.
J. Turowski, Kraków 1359, s. 78.
277
sarmacka
traktowała stypę przede wszystkim jako huczne,
świadczące
o zamożności i znaczeniu domu przyjęcie.
Podobnie
zresztą traktował je patrycjat wielkich miast.
W
bogatym Gdańsku np. na stypach podawano potrawy nie
mniej
wyszukane niż te, które spotykało się na chrzcinach
i
weselach. Po wychyleniu pewnej ilości pucharów zaczy-
nano
chwalić cnoty nieboszczyka czy nieboszczki, płakano
nad
rozłąką, ale równocześnie interesowano się treścią
testa-
mentu,
sprawami bieżącymi, po czym stypa przemieniała się
w
zwykłą, rodzinną, często hałaśliwą biesiadę.
Wystawne
pogrzeby i huczne pijackie stypy stanowiły
charakterystyczną
cechę wielkopańskich obyczajów, pośred-
nio
dotyczyły jednak także plebejuszów. Przede
wszystkim
zainteresowanymi
byli tu ubodzy, których obdzielano da-
tkami
(sumy, jakie przeznaczano na ten cel nie były zbyt
wielkie,
stanowiły tylko drobną część wydatków, jakie po-
ciągał
za sobą wystawny pogrzeb). Odpowiednią zapłatę
otrzymywała
także służba kościelna: ksiądz, organista,
dzwonnik.
Dla
ludności wsi czy zapadłego miasteczka taki pogrzeb
stanowił
nie lada widowisko, był niecodziennym wydarze-
niem,
wielką atrakcją. Jak już wspominałem, w pogrzebie
brała
udział służba, żołnierze, poddani, krąg ludzi związa-
nych
z tym ceremoniałem był więc wcale znaczny. Ponadto
istniała
jedna przykra okoliczność: pewne grupy zawodowe
czerpały
z pogrzebów finansowe korzyści, koszty całej wy-
stawy
płacił jednak poddany chłop czy mieszczanin. Krew-
ny
zmarłego mógł zastawiać klejnoty i zaciągać pożyczki,
lecz
z czasem „odbijał" sobie przeważnie wszystko na pod-
danych,
których nie tylko intensywniej eksploatował, lecz
czasem
zmuszał wręcz do świadczenia bezpośredniej zapła-
ty,
np. za rozdane żałobne kapy. Tak więc pański pogrzeb
był
wydarzeniem, które w tej czy innej formie interesowało
me
tylko „urodzonych", lecz także szerokie koła służby
i
poddanych.
IX
„URODA — WIELKI MOCARZ"
(
Obyczajowość XVII—XVIII wieku przywiązywała znacz-
ną
wagę do wyglądu zewnętrznego, m. in. do urody. )Ów-
czesne
pojęcia estetyczne, dziedzictwo kulturowe, kultura
towarzyska
poszczególnych środowisk społecznych stworzyły
obowiązujący
model, a ściślej modele urody, zarówno męs-
kiej
jak i kobiecej. Dotyczyło to nie tylko rysów twarzy,
karnacji
ciała, ale i jego budowy, czyli tzw. „figury". Inny
był
typ urodziwego młodego magnata, inny wojskowego ju-
naka,
inny wreszcie wiejskiego parobczaka. Modele te ule-
gały
przemianom na przestrzeni wieków. Piękna niewiasta
czy
urodziwy, stylizowany na Hiszpana mężczyzna dworu
Zygmunta
III różnili się w zdecydowany sposób od uszmin-
kowanych,
uperuczonych, kokieteryjnych dam i kawalerów
doby
Rokoka. Zmiany zachodzące w modelu urody wpływa-
ły
na zmianę fryzury, zarostu, decydowały o stosowaniu
w
taki czy inny sposób kosmetyków. Pod wpływem tych
czynników
twarze ludzi XVII—XVIII wieku, szczególnie lu-
dzi
zamożnych, ulegały ciągłym przemianom, trudno więc
mówić
o jakimś statycznym modelu urody. Wąsaci, brodaci,
często
obdarzeni tuszą kawalerowie z otoczenia sławnego
bon
vivanta, jakim był "Władysław IV,
uważani
byliby na
279
ó
dworze
gładko wygolonego, dbającego o „linię1', przystrojo-
nego
w stylowe peruki króla Stasia wręcz za straszydła. To
samo
dotyczy dam. Stosunkowo może najmniejsze zmiany
zachodziły
w modelu urody chłopa czy biednego szlachci-
ca,
przemianom podlegał natomiast model urody mieszcza-
nina.
Na
zmiany te wpływały rozmaite czynniki. U warstw za-
możnych
dominującą rolę odgrywały wzory obce, np. moda,
jaka
w danym okresie panowała w Rzymie, Madrycie, Pa-
ryżu
czy innej metropolii. Nie można wszakże pomij ać trwa-
łych,
rodzimych wzorców piękna, daleko nieraz odbiegają-
cych
od importowanych. Obyczajowość polska miała pewne
własne
tradycje, ustalone pojęcia estetyczne, które znajdo-
wały
zresztą aprobatę w obyczajowości europejskiej. Dlate-
go
też obowiązujące w różnych okresach czasu modele uro-
dy
nie posiadały jednego określonego wzorca, lecz stanowi-
ły
połączenie wielu wpływów.
Abstrahując
od zmian zachodzących w aktualnie obowią-
zującym
modelu, urodę ceniono wysoko, dotyczyło to prze-
de
wszystkim kobiet. Poeta z połowy XVII wieku pisał na
ten
temat:
Nie
masz nad gładkość: ani złoto, ani
Najdroższy
klejnot serca tak urani
Jako
uroda...1
Rymopis z końca XVIII wieku natomiast głosił:
Pęka szabla, ogień mdleje
Gdy się gładka twarz roześmieje 2.
A
przysłowie mówiło: „uroda wielki orator, wielki mo-
carz".
Kiedy
pisano o uroczych niewiastach, określano je jako
„śliczne",
„piękne", „cudne", „przyjemne". Repertuar kom-
1
W. Odymalski, Oblężenia Jasnej Góry
Częstochow-
skiej...,
wyd. K. Czubek, Kraków 1930, s. 214.
8
Rkps APL, Zbiory Bartoszewiczów,
nr 126, s. 159.
280
plementów
i wytwornych porównań był bardzo bogaty,
spotyka
się m. in. takie określenia jak „nadobne ciało",
„piękne
wdzięczności", „wdzięczne łono", czytamy o
kora-
lowych
ustach, perłowych ząbkach, bielszych nad
śnieg
karnacjach,
czarnych przecudnych oczach itd. Komplementy
te
pochodzą wprawdzie z literatury pięknej, ale i w pamięt-
nikach
oraz w różnych relacjach spotykać można także
dworne
grzeczności, często operowano takimi określenia-
mi
jak: „gładka niewiasta", „białogłowa pięknej
urody",
„pierwszej
urody dama". Uroda kobiet była natchnieniem
dla
poetów. Słynne są np. erotyki Andrzeja Morsztyna, se-
kundował
mu w tym względzie ks. Walenty Odymalski. bar-
wne
opisy piękna i uroku kobiecego pozostawił Adam Kor-
czyński.
Wiek XVIII tendencje te nasilił jeszcze, warto tu
przypomnieć
opisy pięknych kobiet u pisarzy Oświecenia.
Dworne
strofy pozostawili na ten temat najwybitniejsi: Sta-
nisław
Trembecki, Kajetan Węgierski, Franciszek Karpiń-
ski.
Urodziwe dziewczyny stanowiły zawsze ulubiony temat
pieśni
ludowej, a ileż miejsca zajmują opisy nadobnych pań
w
osiemnastowiecznym pamiętnikarstwie, w modnych wów-
czas
kronikach skandalicznych oraz w zdecydowanie obsce-
nicznych
poemacikach tej doby. Piękne niewiasty stanowiły
również
przez oba wieki ulubiony temat malarzy. Portreto-
wano
je chętnie, przedstawiano jako nimfy, Wenery, Diany;
malowano
je także jako święte i Madonny! W tym ostat-
nim
przypadku jako modele służyły nieraz dostojne żony
lub
córki feudałów. częściej jednak portretując składano po
prostu
hołd adorowanej piękności. Ponieważ w Polsce ten-
dencje
te występowały, przynajmniej do pewnego czasu,
dość
często, koła kościelne atakowały malarzy, którzy w tak
wymyślny
sposób chcieli przypodobać się swym wybran-
kom.
Jeszcze w drugiej połowie XVII wieku pisał o tym
Nieszporkiewicz:
„Malarze, którzy zawsze jednakiej używali
swobody
na wszystko się ośmielać, do tego doszli już sza-
leństwa
w naszym kraju, że wizerunki Świętej Panienki
malować
zaczęli na podobieństwo tych kobiet, o których
względy
się ubiegali. Czyż godzi się mniemać, żeby było ty-
le
typów Matki Boskiej, ile każdemu artyście mogło podo-
281
bać
się pięknych kobiet?" 3. Przez długi czas malowano
np.
chętnie
Marię Magdalenę, przedstawiając ją nie jako po-
kutnicę,
lecz piękną, ,,półnagą" grzesznicę.
Kontrreformacja
potępiała
jednak te ,,nieprzystojności", nakazując przedsta-
wiać
osoby święte według określonych wzorców.
Hołdy,
jakie składano urodzie niewieściej, wynikały nie
tylko
z naturalnych skłonności, lecz także z postawy ów-
czesnych.
Barok cenił bowiem niezwykle wysoko wspania-
łość
i piękno. Gładkość i kształtność ciała urzekała
zarówno
ludzi
Baroku jak i Rokoka, mimo wszystkich zakazów
i
kontroli, jaką roztaczały nad kulturą koła kościelne.
Hoł-
dowali
jej odgrywający wówczas dużą rolę w życiu kultu-
rowym
władcy, magnaci, patrycjusze. Koła te nie dawały się
tak
łatwo skrępować rygorom religijnym, najwyżej wykazy-
wały
dwulicowość. Dlatego też zarówno piękne białogłowy,
jak
i poświęcona im literatura mogły liczyć na wszechwład-
ną
protekcję jaśnie wielmożnych. Zbytnie zainteresowanie
nadobnymi
paniami zarzucano hetmanom Potockim, znane
są
też gusta prymasa Prażmowskiego, pasje Jana Sobieskie-
go.
W wysokiej cenie była też uroda i aparycja w czasach
saskich,
a w drugiej połowie XVIII wieku należało wręcz
do
dobrego tonu nadskakiwanie pięknym paniom. Zarówno
magnaci
jak i dorobkiewicze rywalizowali na tym polu
z
dworem królewskim. Panowie przez oba omawiane wieki
nabywali
stosunkowo liche obrazy, drugorzędne dzieła sztu-
ki,
odkrywali jednak i przywozili do kraju piękne kobiety
z
Francji, Niemiec, Grecji.
Urodę
kobiet ceniły też, wzorem panów, choć upodobania
wynikały
oczywiście z samoistnych przyczyn, również inne
warstwy.
Przeliczano ją na złote, porównywano z ekspen-
sem.
Przysłowia głosiły: „piękności się człowiek nie
naje",
„uroda
bez przyjemności nie pociągnie wiele gości". Choć
nie
zadowalano się samym podziwianiem, to
jednak cenienie
s
Cyt. wg W. Tomkiewicz, Aktualizm i aktualizacja
w
malarstwie polskim XVII wieku, „Biuletyn Historii Sztuki",
R.
XIII, 1951, nr 2—3, s. 10. - ■
282
urody
kobiecej stanowi charakterystyczny rys barokowej
i
rokokowej obyczajowości.
Jak
wspomniałem już, wzorzec piękna ulegał przeobraże-
niom.
Jeśli chodzi o literaturę piękną, pieśń miłosną, to
na
przestrzeni
omawianych wieków dominuje w niej typ blon-
dynki,
posiadającej wszakże koniecznie czarne oczy i naj-
bielszą
karnację ciała. Czarne oczy stają się wręcz obsesją
poetów
i pieśniarzy. W jednej z pieśni krakowskich śpie-
wano
:
Jadą
Krakowiaki
Trzaskają
biczami
Wiozą
mi dziewczynę
Z
czarnymi oczami4.
Jasna
karnacja ciała stanowiła warunek, jaki stawiano
ówczesnemu
modelowi urody, zresztą nie tylko w Polsce,
lecz
i w całej Europie. Ponieważ piękna kobieta musiała
być
kobietą bladą, damy XVII—XVIII wieku uważały wieś-
niaczki
opalone przez słońce za uosobienie brzydoty. Mimo
takich
gustów mężczyźni darzyli względami nie tylko ładne
opalone
chłopki, lecz także śniade Włoszki czy Żydówki.
W
XVII wieku za wielką ozdobę kobiety uważano bujne,
długie,
„złociste" włosy, ale już w wieku XVIII wymaganie
to
straciło na znaczeniu, bowiem wobec rozpowszechnienia
się
peruki przez wiele lat lansowano modę na krótkie wło-
sy.
Przykładano natomiast zawsze wagę do białych, rów-
nych
„ząbków", ceniono też figlarne dołeczki w
policzkach.
Wydaje
się, że zarówno w wieku XVII jak i XVIII nie
przedkładano
w urodzie klasycznych, greckich rysów, cenio-
no
natomiast twarze żywe, pełne ekspresji, wdzięku. Do-
piero
w końcu XVIII wieku, pod wpływem klasycyzmu
zaczęto
uwielbiać twarze przypominające wzory antyczne.
Natomiast
przez cały omawiany okres za fatalny manka-
ment
urody uważano piegi lub zbyt obfity
meszek na twa-
4
Cz. H e r n a s, W kalinowym lesie, t. II,
Antologia
polskiej
pieśni
ludowej ze zbiorków polskich XVIII w., Warszawa 1965,
s.
147,
283
V
h
rzy.
„Wąsata baba" — to jedno z najbardziej ujemnych
określeń,
jakim można było scharakteryzować zewnętrzny
wygląd
kobiety.
tfeśli
chodzi o tzw. figurę, to ówczesna obyczajowość od-
rzuciła
zdecydowanie smukłą, kruchą sylwetkę kobiety go-
tyckiej.
Moda polska nigdy Wszakże, przynajmniej w teorii,
nie
akceptowała typów klasycznie rubensowskich, domino-
wał
typ kobiety postawnej, lecz niezbyt tęgiej. Ostrzegano,
by
była: „Ani tłusta jak kwiczoł, ni jak stokfisz chuda"5.
Lubowano
się w krągłych, toczonych piersiach, „tłustych"
udach
i przede wszystkim w szczupłej talii. Szczupła w pa-
sie
jak lalka — to jeden z naj dworniej szych ówczesnych
komplementów.
jPod koniec XVIII wieku, pod wpływem
francuskiego
Rokoka zaczęto bardziej dbać o smukłość linii,
odstąpiono
od barokowej bujności, modne stały się talie
prawie
dziecinne, mniejsze piersi, w malarstwie pojawił się
typ
kobiety posiadającej cechy wręcz infantylne.(jest zna-
T
> mienne, że przez cały omawiany okres nie przywiązywano
V
większej
wagi do wzrostu, choć raczej gustowano w kobie-
'
tach niskich. Życzono sobie, by niewiasta posiadała drobną,'
fO
kształtną stopę, smukłe łydki, delikatne dłonie.^W
sprawach
tych
stawiano bardzo konkretne i szczegółowe wymagania.
A
oto kilka opisów ilustrujących ówczesne gusta. Wacław
Potocki
tak zachwycał się pewną panią:
[...]
Pierś o met z alabastrem, z bursztynem włos chodzi,
Rumieńszych
koral od warg ceglastych nie rodzi.
Dwu
nad oczy nie znajdziesz czarniejszych gagatków,
Inszych
sądzić nie mogę, bo zakryte, płatków6.
Gdzie indziej zaś czytamy:
Te
sztuki ma mieć każda białogłowa:
Naprzód
wzrostu miernego i okrągła głowa,
Szyja
biała i nóżki wspaniałej urody,
Usteczka
rubinowe, z koralów jagody,
6
Rkps APŁ, Zbiory Bartoszewiczów, nr 126, s. 166.
8
Rkps Bibl. Narodowej, nr II
3502,
s. 53.
284
*■ - -__
A przy tym nóżka biała w trzewiczek wpojona, ^"~~ -■
Czarne oczy w wymową i brew wyciśnioną,
Ząbeczki też perłowe, w pasie jako łątka,
Nosa także miernego, niewielkie drażniątka.
Włosy długie, żółtawe, miękuchne do tego,
Udziki tłuściusieńkie, a chodu niskiego 1. ,
Podobny
wzorzec obowiązywał i w XVIII wieku. Pamię-
tnikarz
Ochocki trochę może zbyt szablonowo kreśli wize-
runek
jakiejś anonimowej piękności, pisząc: „Natura rzadko
tworzy
arcydzieła, ale gdy się do tego weźmie, żaden jej
sztukmistrz
nie przesadzi [...] rysy miała prześliczne, pleć
alabastrową
ożywioną rumieńcem czystego karminu, kibić
giętką
i wciętą, rączki i nóżki drobniuchne, a w dodatku
głps
i wejrzenie, które za serce chwytało" 8.
(W
rzeczywistości jednak od pięknej, w ówczesnym poję-
ciu,
niewiasty wymagano może mniej doskonałości, alaba-
strów,
subtelności, więcej zaś jędrności, fertyczności, filu-
terności. Typowe dla Baroku przywiązywanie wagi do eks-
presji,
do bezpośredniego oddziaływania znajdowało w tych
upodobaniach
żywe odbicie. Posągowe, klasyczne piękności
nie
znajdowały większej aprobaty, wzięciem cieszyły się na-
tomiast kobiety obdarzone wdziękiem oraz tzw. dziś sex
appealem.
!W realistycznym wierszu z XVIII wieku czy-
tamy:
Na twarzy z różą lilija — Gębusia a la Daria
Oczy duże, żywe, czarne — Miłe, lubieżne, figlarne.
Usta świeże, ząbki czyste — Piersi twarde i toczyste.
Rączka pulchna, nóżka mała — Wszędzie równa piękność
[ciała 9.
O
tym. że takie właśnie panie cieszyły się wielkim powo-
dzeniem,
świadczyć m. in. może wiersz Elżbiety Drużbackiej,
która
pod pretekstem scharakteryzowania Marii Magdale-
ny
kreśli realistyczny portret jakiejś sarmackiej piękności.
7
J. A. Morsztyn, Wybór poezji, oprać. J. Diirr-Dur-
ski,
Warszawa 1949, s. 112—113.
8
J. D. Ochocki, Pamiętniki..., wyd. J. I.
Kraszewski,
t.
I.
Wilno
1857, s. 35.
8 Rkps APŁ, Zbiory Bartoszewiczów, nr 126, s. 160.
285
W Jerozolimie mieście głośna fama,
Że Magdalena prym bierze w urodzie,
Ładna, przyjemna, grzeczna, kształtna dama,
Żadna jej zrównać nie potrafi w modzie.
Wdzięk w ustach, w oczach, wabik w całej twarzy:
Nie dziw że młodzi lgną, gorsza że starzy [...]i0
Podobne
gusta dominowały także i w dobie Rokoka.
W
życiu codziennym nie zawsze można jednak było spotkać
taki
ideał, kontentowano się więc paniami o mierniejszej
urodzie.
Do literackiego szablonu zaliczyć można peany, ja-
kie
wygłaszano na cześć blondynek, w życiowej praktyce
często
podziwiano ogniste brunetki. Piękna twarz odgry-
wała
rolę raczej drugorzędną, powodzenie zapewniała prze-
de
wszystkim kształtna figura, wspomniany wdzięk, umie-
jętnie
dozowana kokieteria. Wysoko jednak oceniano buj-
ność
kształtów. Gustowano w kobietach zdrowych, bujnych.
Niewiasta
,,tłusta jak jałowica" to komplement wzięty
z
mowy potocznej. W szerokiej opinii o pięknie stanowiła
hożość,
bujność, zdrowie. Kursowały znamienne przysłowia:
„dziewczyna
jak orzech", „piękna jak wiosna i czerstwa jak
zdrowie",
„baba gruba chłopa chluba" „baba bez brzucha
jak
garnek bez ucha".
Wacław
Potocki pisze, iż hajduków zachwycały niewiasty,
których
„cycki [...] równać bębnom" u. Gusta te podzielali
także
dygnitarze i krociowi panowie. „Tłuste dziewki" umi-
lały
życie Radziwiłłowi „Panie Kochanku", Adam Narusze-
wicz
adorował jakąś kasztelanową, która była „młoda, tłu-
sta,
biała, czerwona i wesoła" 12, to jest posiadała jasną cerę
|
kraszoną rumieńcami. Adam Kazimierz Czartoryski zanie-
*-.
dbywał młodą żonę, ponieważ utrzymywał, „że jest za chu-
i
da". Nawet sam Stanisław August Poniatowski,
bardziej
10
E. D r u ż b a c k a, Zbiór rytmów duchownych, panegirycz-
nych,
moralnych i światowych, Warszawa 1752, s. 198.
11 W. Potocki, Iovialitates..., b.m.w., 1747, cz. II, s. 49.
12
S. Buka r, Pamiętniki [w:] Biblioteka pamiętników i po-
dróży
po dawnej Polsce, t. V,
wyd.
J. I.
Kraszewski,
Drez-
no
1871, S. 166.
286
„subtelną"
lansujący modę, związał się z panią Grabowską,
która
stanowiła „piękność z rodzaju pulchnych, z gładko
zaokrąglonymi
kształty, jak to lubiał król Jegomość" 13.
Z
piękności słynęły w tych wiekach m. in. ze Słuszków
Kazanowska,
a później Radziejowska, słynna doboszanka
Agnieszka
Machówna, Marysieńka Sobieska, Anna Orzelska,
Julia
Potocka, Helena Radziwiłłówna, Zofia Greczynka, żona
generała
Witta. a następnie Szczęsnego Potockiego. Ta ponoć
reprezentowała
najwyższą klasę, jej uroda czyniła furorę,
nazywano
ją najpiękniejszą kobietą Europy. Choć Niemce-
wicz
miał jak najgorsze mniemanie o jej charakterze (co
miało
uzasadnione podstawy), to jednak przyznawał: „Nie
wiem,
czy Helena, Aspazja, Lais, najsławniejsze Atenów
piękności,
wdziękiem i urodą przechodzić ją mogły. Nie
widziałem
piękniejszej w życiu moim kobiety. Do naj fo-
remnie
jszego składu twarzy, do najsłodszych, najpiękniej-
szych
oczu łączyła uśmiech anielski i głos chwytający za
duszę
[...] przyjechała z mężem do Warszawy, widok jej
sprawił
zawrót powszechny, nie rozmawiano jak o pięknej
Greczynce.
Pamiętam, iż gdy raz na licznych asamblach
pokazała
się u pani hetmanowej Ogińskiej, tak wszyscy
stracili
przytomność, iż, zapomniawszy przyzwoitości, jedni
obstąpili
ją hurmem, drudzy, by lepiej cudo to widzieć, na
stoły
i stoliki włazili" li.
Nie
tylko z widzenia znał ją K. Boscamp-Lasopolski, któ-
ry
w skandalizującym pamiętniku przedstawił jej bujne
przygody
erotyczne. Ten libertyn i koneser analizując urodę
Zofii
dostrzegał w niej wprawdzie pewne mankamenty, nie-
mniej
wystawił jej wysoką notę. Opis zalet tej pani jest
niezwykle
drastyczny, pikantny, poprzestanę więc na zacy-
towaniu
tylko fragmentów: „Nakreślmy więc wygląd ze-
wnętrzny.
Głowa podobna do głowy słynnej Fryne, jej ro-
daczki,
godna dłuta Praksytelesa, głowa, która później przy-
18
Cyt. wg S. W a s y 1 e w s k i, Na dworze króla Stasia, Kra-
ków
1957, s. 284.
u
J. U. N iernc e w i c z, Pamiętniki czasów moich, t. I, oprać.
J.
Di hm, Warszawa 1957, s. 130.
prawiała
o zawrót inne. młode i stare, a nawet ukoronowa-
ne,
ozdobiona najpiękniejszymi oczyma świata i ustami,
w
których błyszczą dwa rzędy ślicznych ząbków; zarys pod-
bródka
godny podziwu, włosy Dafne, czoło i uszy arcypro-
porcjonalne.
Głowa ta opiera się na szyi i karku niewiasty
już
mniej doskonałych. Barki zgrabne, dość ładne ramiona,
zakończone
rękami trochę za dużymi jak na gust współ-
czesny,
takimi jednakże, jakie widuje się u antycznych po-
sągów
z jej kraju. Podobnie stopy, większe od tych, jakie
się
dziś lubi [...] Pierś jej zwiotczała [...] niekształtna i
nie-
elastyczna.
Zwisa jak gruszka na brzuch, najpiękniej za to
ukształtowany
[...] Tyłeczek, uda, kolana i łydki mogłyby
(przynajmniej
w kwiecie jej wieku) wytrzymać egzamin
rzeźbiarza
posągów. Ciało to, pełne naturalnego wdzięku
[...]
ożywione jest duszą uprzywilejowaną pod wieloma
względami"
15.
Najwięcej
urodziwych kobiet można było spotkać w pała-
cach
magnackich, wiele pięknych niewiast widziało się tak-
że
po dużych miastach. Mieszczki warszawskie były podo-
bno
ładne, uprzejme, wesołe. Najpiękniejsze były jednak
lwowianki,
miały opinię kobiet śmiałych i swawolnych. Po-
wiadano,
że: „we Lwowie mieszkają tak piękne, delikatne
i
zwodnicze niewiasty jak zresztą nigdzie na całej kuli ziem-
skiej"
16. W całym zresztą kraju spotykało się podobno wiele
pięknych
niewiast. Ks. Bagiński ubolewał: „W Królestwie
Polskim
są piękne kobiety, z którymi się młódź polska rada
zabawiać
aż do zapomnienia o wszystkim" 17.
W
opiniach tych, w doszukiwaniu się piękności tam, gdzie
nie
zawsze można było ją dostrzec, znajdowało się bez wą-
tpienia
wiele charakterystycznej dla ludzi tamtych czasów
barokowej
przesady. W dążeniu do osiągnięcia efektu, do
15
K. Boscamp-Lasopolski, Moje przelotne miłostki
z
młodą Bitynką, oprać. J. Ł o j e k, Kraków 1963, s. 41—42.
16
Cyt. wg U. W e r d u n [w:] X.
L
i s k e, Cudzoziemcy w Pol-
sce,
Lwów 1876. s. 96.
t7
W. Bagiński, Rękopism..., wyd. E. Tyszkiewicz,
Wilno
1854, s. 54.
288
olśnienia
słuchaczy czy czytelników, na cuda niemal że kre-
owano
panie posiadające często najwyżej wdzięk, zaledwie
W
miarę przystojne. Zdarzało się jednak, iż czyniły
furorę,
otaczał
je rój wielbicieli, wychodziły dobrze za mąż. Dzieje
takiej
rzekomej piękności warszawskiej kreśli pamiętnikarz
Antoni
Magier. „Około r. 1800 rozniosła się wieść, iż zjawiła
się
w Warszawie nowa piękność. Wszyscy powtarzają, że
nie
ma piękniejszej dziewczyny jak Teklusia Ignatowska na
Szulcu.
Każdy ż ciekawością czy młody, czy nie młody —
udaje
się na Szulec, aby być świadkiem tak rzadkiego cu-
du
[...] stawa przed austerią, przechodzi przez szynkownią
do
alkierza, tam zastaje Ignatowska, córkę gospodarza, biało
■ubraną,
i kilku już przybyłych gości. Tu jeden siedzi na ku-
ferku,
ten na starej kanapie, ów na prostym stołku, każą
dawać
ponczu, porteru. Panna trzyma gitarę w ręku i słabo
się
na niej odzywa; na zapytanie po słówku odpowiada.
Twarz
kształtna, zdrowy rumieniec, postać przystojna wielu
młodzieży
zachwyca, nie wszystkich jednak czaruje. Przy-
jeżdżają
kobiety, chcą się przekonać, na czym to ową pięk-
ność
okrzyczana zależy, upatrując z zawiścią w tej piękności
wady,
dziwią się upodobaniu mężczyzn. Tymczasem o rękę
panny
stara się to zegarmistrz, to negocjant, to ten, to ów,
na
koniec przyjeżdża Ignacy Trzciński, majętny obywatel
z
województwa kaliskiego, rozmiłowany żeni się, uszczęśli-
wia
pannę i pozbawia Warszawę tak lubego bożyszcza. Gdy
jednak
Ignatowska znajdowała się raz na reducie, już jej
wdzięki
twarzy wpośród innych kobiet zostały przyćmione,
które
w oddaleniu od miasta przyjemnym dla młodzieży
stały
się bawidłem" ls.
Cudzoziemcy
byli mniej skorzy do entuzjazmu i bardziej
krytyczni.
Sądy ich, jeśli chodzi o piękne kobiety, są zresz-
tą
rozmaite, bądź pełne zachwytu, bądź krytyki, a
nawet
uszczypliwości.
Komplementami pod adresem urody wielu
Polek
sypie np. Fryzyjczyk Werdum, Inflantczyk Schulz do-
strzegał
w nich przede wszystkim „naturalny wdzięk", naj-
18
A. Magier, Estetyka miasta stołecznego Warszawy, Wro-
cław
1963, s. 161—162,
19--Obyczaje staropolskie 289
więcej
jednak pochwał wypowiedział chyba Anglik Wra-
xall,
który pisał o Polkach „wyższego stanu": „Świat nie
zna
kobiet równie zniewalających, gładkich i czarujących.
Nie
mają one nic z wstydliwości i chłodu Angielek, nic z re-
zerwy
i wyższości Austriaczek. Swobodne, pełne wdzięku
i
chęci podobania się, są nieskończenie ujmujące. Jeśli cho-
dzi
o urodę, to śmiało mogą walczyć o palmę pierwszeństwa
z
każdym krajem europejskim; wdzięki ich są przy tym
stokrotnie
pomnożone umiejętnie stosowaną kokieterią" 19.
Krańcowo
odmienny obraz szkicuje Vautrin: ,,[...] nie dbają
one
o wdzięk w postaci i ruchach. Sprawiają zawsze wraże-
nie
zakłopotanych, mają niezręczne, szorstkie ruchy, zama-
szysty,
ciężki chód, wyzywające spojrzenie [...]. Nie umieją
maskować
wad swojej powierzchowności [...], dobrze zbudo-
wane
kobiety są tu rzadkością, nie znajdziesz ich wśród
pań
z arystokracji" 20. Opinia Vautrina jest może zbyt kry-
tyczna,
wady budowy fizycznej wiąże jednak słusznie z de-
formacjami
ciała powstałymi na skutek noszenia gorsetów.
Panująca
moda wymagała nienaturalnie szczupłej talii; aby
to
osiągnąć, stosowano różnego rodzaju gorsety, zwane
też
sznurówkami.
Gorsety wyrabiano z materii, często wzmac-
niano
je jednak fiszbinami lub metalowymi prętami. Moda
noszenia
gorsetów była powszechna, nosiły je kobiety wszy-
stkich
warstw społecznych, z chłopkami włącznie. Szczegól-
nie
skrupulatnie przestrzegano jej w zamożniejszych domach,
gorsety
zakładano tam już kilkuletnim dziewczynkom. Jeśli
chodzi
o dorosłe elegantki, to Kitowicz pisze, że ściskały
„się
tymi sznurówkami jak najmocniej dla wydania sub-
telności
stanu, czasem aż do mdłości" 21. Lekarze i publicyś-
ci
atakowali tę modę właśnie ze względów zdrowotnych,
19
N. W. Wraxall, Wspomnienia z Polski 1778 [w:]
Polska
stanisławowska
w oczach cudzoziemców, t. I, oprać. W. Z a-
w
a d z k i, Warszawa 1963, s. 541.
20
H. V
a
u t r i n, Obserwator w Polsce [w:] Polska stanista-
woioska
w oczach cudzoziemców..., t. I.
s.
786, 791.
21
J. Kitowicz, Opis obyczajów -?a panowania Augusta III,
oprać.
R. P o 11 a k, Wrocław 1951, s. 508.
290
upatrując
w niej, i słusznie, przyczyny wadliwego rozwoju
fizycznego
kobiet z warstw zamożnych (kobiety z biedniej-
szych
warstw nosiły gorsety od święta, stąd też ciała ich
nie
podlegały takim deformacjom jak ciała możnych dam).
Vautrin
pisał: „Jak wszędzie, i w Polsce panuje zdanie,
że
jedynym przeznaczeniem kobiet jest podobanie się płci
brzydkiej
i że sama przyroda nie ukształtowałaby ich tak,
aby
zadowoliły mężczyzn. Wobec tego mają ograniczoną
swobodę
ruchów, teren ich zabaw zamyka się w czterech
ścianach
domu, a mięśnie rozwijają się jak w pudle. Spro-
wadza
się z Paryża zabójczy futerał zwany gorsetem
i
z braku rzemieślnika, który umiałby go przystosować
do
dziecięcego
ciałka, zakłada się go taki, jaki jest. Figura
ma
się ukształtować według tej sztywnej formy. Niewy-
goda
i bóle, których doznaje nieszczęsne stworzenie skrę-
powane
w swym rozwoju, nie wzruszają nawet matki. Lęk
przed
gniewem starszych tłumi w końcu daremne skargi
i
roślina pod swą sztuczną korą przybiera nieregularne
formy,
a rezultatem tej praktyki jest słabe zdrowie i nie-
odwracalne
zniekształcenia" 22. Podobną ocenę gorsetów za-
mieszcza
Staszic: „Słabią zdrowie, zniszczą swojej natury
krzepkość.
Szczepią od dzieciństwa ciało w żelazne pręty,
które
ich stan złamią, ich brzuch zaklęsą, ich wnętrzności
skulą"
23.
Nie
były to opinie przejaskrawione. Szkodliwe gorsety,
niehigieniczny
tryb życia, wynikający w dużej mierze z wy-
mogów
mody, były między innymi przyczyną, że istotnie
pełno
było kobiet o zdeformowanej figurze, spotykało się
też
kulawe i garbate. Wszystkie te mankamenty urody mia-
ła
znów jednak zamaskować moda. Wysokie obcasy, gor-
sety,
salopy czy szczególnie skrojone suknie . częstokroć
kryły
te ułomności. Niespodzianka czekała dopiero w sy-
pialni.
Panowie jednak z zadziwiającą tolerancją podcho-
dzili
do tych spraw, nawet najwięksi esteci.
M V a u t r i n, jw„ s. 791.
23
S. Staszic. Ród ludzki, t. II,
oprać.
Z. Daszkowsk i,
Warszawa
1959, s. 221.
291
(
• ' Obyczajowość ówczesna stworzyła także
charakterystycz-
!<
ny model urody męskiej. Jeśli chodzi o rysy
twarzy, to
1 miały one raczej drugorzędne znaczenie. Portrety Sarmatów
świadczą,
że nawet pośród arystokracji rzadko trafiali się
ludzie
o regularnych, klasycznych rysach. Nie ulega wątpli-
wości,
że „rasowy" typ arystokraty stworzył dopiero wiek
XIX
(wiązało się to z całym szeregiem czynników, innym
stylem
życia, zawieraniem małżeństw częściej z upodoba-
nia).
Realistyczne malarstwo przedstawia za to liczne twarze
0
nieregularnych rysach, opasłe oblicza, często łysiny, roz-
maite
deformacje, np. zezy, ospowatość itd.
Kultura
towarzyska omawianych czasów wytworzyła kil-
ka
modeli pięknych twarzy. Istniała więc m. in. twarz żoł-
nierza,
w XVII wieku koniecznie ozdobiona wąsami i brodą,
poorana
szramami świadczącymi o przejściach wojennych,
z
wysoko podgoloną czupryną. Wyraz takiej twarzy musiał
być
koniecznie marsowy, groźny. Chyba najlepszym uoso-
bieniem
takiej urody może być tware Stefana Czarnieckie-
go.
W XVIII wieku twarz żołnierska zmieniła swój wygląd,
do
końca utrzymano wszakże takie akcesoria jak wąsy
1
podgoloną
czuprynę. Istniała twarz świętoszka lub świę-
tego,
z załzawionymi oczyma, blada, niekoniecznie wy-
chudła,
lecz pełna jakiegoś smutku. Natomiast twarz typo-
wego
magnata musiała być pełna, tłusta, lecz równocześnie
wyrazista;
w XVII wieku ozdobiona zarostem. W wieku
XVIII
typ ten uległ zmianie, m. in. pod wpływem franciK
i skim, nabierał innego, bardziej subtelnego, nieraz „znie-
wieściałego"
wyglądu. W każdym razie i w dobie Rokoka
twarz
nie decydowała o przystojności mężczyzny. Nawet
i wedle współczesnych Stanisław August miał twarz ,jazja-
) tycką", mało regularną, o zbyt wydatnym nosie, uchodził
' . wszakże za pięknego mężczyznę.
O urodzie męskiej decydowała bowiem przede wszystkim
I figura, postawa. Przez cały czas gustowano w mężczyznach
rosłych,
barczystych, silnej budowy ciała. Pan Trepka tak
charakteryzuje
urodziwego mężczyznę: „Chłop czarny, wy-
soki,
dorodny, duży"24.
Nawet krytycznie ustosunkowani
do
nas cudzoziemcy zgodnie stwierdzali, że pośród szlachty
dominuje
typ rosłego, silnie zbudowanego mężczyzny, który
określano
mianem przystojnego. Vautrin tak kreślił ten typ:
„Szlachcic
odznacza się jasną cerą, rumianymi, pulchnymi
policzkami,
słusznym zazwyczaj wzrostem, otwartym spój-
rżeniem
wypukłych oczu"25. Inny Francuz zaś pisał: „Po-
lacy
są wysocy i silni. Niewiele znam bardziej urodziwych
narodów"
26.
Odmienny
typ fizyczny przedstawiali, żyjący w znacznie
gorszych
warunkach bytowych chłopi, pośród których pełno
było
niskich, chudych, często chuderlawych, wyniszczonych
chorobami
czy pracą. Stanu tego nie można wszakże uogól-
niać.
Po wsiach spotykało się także wielu dobrze zbudo-
wanych,
zdrowych, urodziwych mężczyzn. Podziwiano rosły
wzrost
i dużą sprawność fizyczną np. górali tatrzańskich,
szeroko
słynęli z urody i kondycji fizycznej chłopi podkra-
kowscy,
pisano, że „ciężko, w której innej stronie widzieć
tak
zdrowych, krzepkich, cielistych i iż tak rzekę, potęż-
nych
ludzi" " jak w okolicy Krakowa. Rosłych, przystoj-
nych
chłopów spotykało się również w pewnych rejonach
Wielkopolski
(wiadomo, że porywano ich i wcielano do
regimentów
pruskich Fryderyka II).
W
obyczajowości
chłopskiej
istniał też model „gładkiego parobka".
We
wszystkich środowiskach społecznych gorzej zbudo-
wani,
niscy mężczyźni starali się dostosować do panującego
modelu
urody. Podwyższali więc swój wzrost wyższymi ob-
casami
lub podbijali buty specjalnymi podkówkami, zakła-
dali
poszerzające suknie, itp. W drugiej połowie XVIII wie-
24
W. Nekanda Trepka, Liber generationis plebeanorum
(Liber
chamorum), wyd. W. Dworzaczek, J. Bartyś,
Z.
K u c h o w i c z , cz. I, Wrocław 1963, s. 448, nr 1697.
25 Vautrin, jw., s. 815.
26
J. H. Bernardin de Saint-Pierre, Podróż po Pol-
sce...
[w:] Polska stanisławowska w oczach cudzoziemców...,
t.
I, s. 202.
27
J. F. N a x, Uwagi nad uwagami... [w:] Wybór pism, oprać.
W.
Sierpiński, Warszawa 1956, s. 292.
293
ku
uważano, że urodziwiej wygląda mężczyzna w mun-
durze,
liberii lub jakimkolwiek innym uniformie.
Jest
znamienne, że typ piękności męskiej XVII—XVIII
wieku
różnił się znacznie od dzisiejszego, tusza czy nawet
otyłość
nie raziła ówczesnych gustów. Nie przywiązywano
wagi
do smukłości ciała czy harmonijnej muskulatury, de-
cydujące
były wzrost i „pleczystość". Sarmackie pojęcie
męskiego
piękna nie wzorowało się na kanonach grecko-
-rzymskich,
bliższe było chyba poglądom ludów akceptu-
jących,
a nawet kultywujących otyłość, np. starożytnych
Kartagińczyków,
Asyryjczyków czy nowożytnych Turków.
Polski
Barok traktował tuszę jako dodatnią cechę męskiej
urody.
Ceniono „twarz przystojną i figurę okazałą" 28.
Po-
stawny,
tęgawy, soplicowski szlachcic stanowił typ męskiej
urody
sarmackiej. Ponieważ szlachta i panowie byli na
ogół
tęgawi lub wręcz otyli, a chłopi szczupli lub chudzi,
tusza
stała się więc wizualną cechą świadczącą o przyna-
leżności
do panującej klasy. W opinii ludowej człowiek
tęgi,
„tłusty", stanowił symbol urody i dostatniego
życia.
„Cielistość",
„brzuch" nie miały bynajmniej w pojęciu sar-
mackim
ujemnego znaczenia. Jest charakterystyczne, że
wśród
polskich władców XVII—XVIII wieku tylko Zyg-
munt
III i Jan Kazimierz, aczkolwiek postawni, nie odzna-
czali
się większą tuszą, reszta była zażywna lub wręcz
otyła
(nawet Stanisław August stanowił pod względem fi-
zycznym
typ raczej pykniczny). Aparycja królów była zaś
wzorem.
Tęgimi czy wręcz opasłymi byli najgłośniejsi, naj-
popularniejsi
przedstawiciele sarmackiego stylu życia, m. in.
Jeremi
Wiśniowiecki i Radziwiłł „Panie Kochanku".
Opasie
prezentowała
się większość ówczesnych prymasów, a już
wręcz
monstrualną otyłością odznaczali się głośni opoje
czasów
saskich.
Opinia
polska tak ściśle łączyła pojęcie dostojności, pięk-
na,
rangi socjalnej z tuszą, że szczupłość osób
zajmujących
eksponowane
stanowiska uważana była za jakiś ewenement.
28
A. K i t o w i c z, Pamiętniki, wyd. A. Kaczurba, t. III,
Lwów
1882, s. 134—135.
294
Charakterystyczna
jest reakcja oficerów legionowych na
wygląd
zewnętrzny ówczesnego generała Bonaparte: „Takie
to
było i jakieś czarne, a żółte, a takie chude a biedne [...]
a
nóżki tak miał cienkie, cieniutkie jak cybuszek"29.
Pod
koniec XVIII wieku, podobnie jak w typie
urody
kobiecej
zaszły pod wpływem zachodnim zmiany również
i
w urodzie męskiej. Zaczęto cenić pewien umiar w syl-
wetce,
a nawet smukłość kształtów. Mody tej przestrzegano
przede
wszystkim na dworze królewskim, w pewnych ko-
łach
stołecznych i magnackich. Lansowany wówczas wzorzec
był
jednak trudno osiągalny i utrwalił się dopiero w XIX
wieku.
Przystojny
mężczyzna w środowisku zarówno szlacheckim
jak
i chłopskim musiał koniecznie odznaczać się zręczno-
ścią,
m. in. dobrze prezentować się na koniu. Była to umie-
jętność
i zaleta zyskująca uznanie opinii męskiej oraz
względy
kobiet. Anna Stanisławska, pisząc o konkurach
swego
przyszłego męża Zbąskiego powiada: ,,Że na koniu
dobrze
siedział, i z tego mi się lepiej spodobał".
[...]
Tuś, Wenus, strzałę rzuciła,
gdyś
go na konia wsadziła M.
Nawet
niechętny nam Vautrin przyznaje, że Polacy „są
doskonałymi
jeźdźcami". Jeśli chodzi o postacie historyczne,
to
przystojnością, „kawalerską postawą" charakteryzował
się
król Zygmunt III. Pięknym mężczyzną miał być w dobie
swej
młodości Władysław IV
(później
zniekształciła go
monstrualna,
nawet jak na stosunki sarmackie, tusza). Za
doskonały
okaz męskiej urody uchodził Jan Sobieski.
J.
Ch. Faggiuoli tak go charakteryzuje: „Jest wzrostu wy-
niosłego,
cery biało-rumianej, barczystej postawy i tuszy
znakomitej,
chociaż wcale odpowiedniej jego wzrostowi,
29
Cyt. wg Sz. A s k e n a z y, Napoleon a Polska, t. II,
Bona-
parte
a Legiony, Warszawa 1918, s. 51.
30
A. Stanisławska, Transakcyja albo opisanie całego
życia
jednej sieroty, wyd. I. K o t o w a, Kraków 1935, s. 186.
295
słowem
jest ci nadobnym na wejrzenie i ma oczy nad-
zwyczaj
żywe" 31. Pod koniec XVIII wieku model męskiej
urody
stanowił książę Józef Poniatowski. Otaczała go
wprost
legendarna fama, a opinię tę podzielali także cudzo-
ziemcy.
Schulz tak go opisuje: „Książę Józef jest jedną
z
najdoskonalszych męskich postaci, jakie widzieć można.
Stopa
jego, noga cała pełna, najpiękniejszego rysunku,
odzież
przyobleka ją całą jak ulana, leżąc bez najmniejsze-
go
fałdka. Kurtka okrywa również pięknie jego pierś i ra-
miona
pełne i opina wytworne kształty. Rysy twarzy mają
wiele
wyrazu męskiego, para czarnych wielkich oczu je
ożywia"
32.
Obyczajowość
polska omawianej doby stworzyła swój
własny
model urody, zarówno kobiecej, jak i męskiej. Mo-
del
ten wzbudzał zainteresowanie cudzoziemców, a często
całkowitą
ich aprobatę. Pośród ówczesnych ludzi nie było
może
wiele osób charakteryzujących się tak cenioną współ-
cześnie
smukłością i regularnymi rysami twarzy, sylwetki
ich
cechowała wszakże często charakterystyczna ekspresja
i
wdzięk. Nie brakowało u nas ludzi rosłych, dobrze zbudo-
wanych.
Wiele ówczesnych Polek i Polaków wszystkich
warstw
społecznych uchodziło za pięknych i uznanie to
uzyskiwało
nie tylko w kraju, lecz także w opinii cudzo-
ziemców.
Nie ulega też wątpliwości, że uroda, zarówno
kobiet
jak mężczyzn, walnie pomagała w osiągnięciu życio-
wych
sukcesów. Stanowiła przysłowiowy oręż, którym
szczególnie
mistrzowsko operował świat niewieści. W oby-
czajowości
ówczesnej był to prawdziwie „wielki mocarz".
Ale
nawet największa uroda potrzebowała oprawy, a opra-
wę
tę stwarzała aktualnie panująca moda.
81
J. Ch. F a g g i u o 1 i, Diariusz podróży do Polski...,
„Czas",
Dodatek
Miesięczny", t. ]
"Schulz,
jw„ s. 169.
„Dodatek Miesięczny", t. XI, 1858, s. 247. ij
; X
MODA KRÓLUJE
Znamienną
cechę obyczajowości omawianego okresu sta-
nowiło
przywiązywanie wagi do wyglądu zewnętrznego, do
strojów,
ozdób, biżuterii, do ubierania się według reguł,
jakie
dyktowała obowiązująca aktualnie moda.; Powiadano:
„moda
króluje", „moda Polską rządzi". Zjawisko to
wy-
stępowało
we wszystkich warstwach społecznych i regulo-
wane
było tylko zróżnicowaniem majątkowym i socjalnym.
Między
modą chłopską a magnacką zachodziły oczywiście
kolosalne
różnice, wszędzie wszakże występowała tendencja
ukazania
się w najpiękniejszym, najmodniejszym stroju.
Strój,
wygląd zewnętrzny był symbolicznym biletem wizy-
towym
ówczesnych ludzi, miał uosabiać dobry gust, boga-
ctwo,
pozycję społeczną. Ówczesne pojęcie piękna stroju
było
odmienne od obowiązującego dzisiaj, we wszystkich
prawie
odmianach mody i rodzajach strojów uderza ich
barwność
i jaskrawość. Lubowano się w mocnych barwach,
żółtych,
błękitnych, pomarańczowych, zielonych. Moda na-
kazywała
też, by strój zawierał maksymalną ilość ozdób,
kosztowności,
a w przypadku ich braku po prostu świeci-
dełek,
dlatego chłopi i biedni mieszczanie nosili pióra, sa-
dzili
się na pasy, do których przywiązywali mosiężne kółka.
297
Oznaką
elegancji było dla ludzi tych środowisk noszenie
podkutych,
wykonanych przez miejskich szewców butów.
Szlachta
nosiła bogate pasy, drogie pióra, spinki, patrycjat
i
magnaci kosztowne łańcuchy, cenne pierścienie, bajecznej
wartości
guzy. ('To samo dotyczyło kobiet, z tym oczywiście,
że
biedniejsze miały sztuczną biżuterię, wstążki i
tanie
błyskotki,
bogate zaś złociste ozdoby, perły, diamenty, cenne
bransolety.
Inną cechę, już chyba nam bliższą, stanowiła
zmienność
mody kształtowanej pod wpływem wzorów za-
równo
rodzimych jak i obcych. Dotyczyło to przede wszyst-
kim
kroju, fasonów, ozdób. Trudno z całą ścisłością
ustalić,
jakie
czynniki decydowały o dostosowywaniu gustów do
aktualnych
wymogów mody. Zagadnienie to jest bardzo
skomplikowane
i, jak dotychczas, częściowo tylko opraco-
wane
w naszej literaturze, z tego też względu można jedy-
nie
naszkicować kierunki, jakie panowały i obowiązywały
w
modzie
barokowej i rokokowej.
Ludzie
pracy, chłopi, plebs miejski czy uboga szlachta
hołdowali
modzie od święta, w dzień powszedni ubierali
się
skromnie, w robocze, często połatane i brudne ubrania,
nie
mające z jakąkolwiek modą nic wspólnego. Po prostu
donaszano
stare buty, spodnie, kożuchy czy żupany. Modnie
ubierano
się jedynie na święto, do kościoła, na przyjęcie
przyjaciół,
na uroczystości rodzinne; oczywiście moda ta
była
ograniczana możliwościami finansowymi, stąd konser-
watyzm
kroju i sukien, noszenie pewnych szat już nie
tylko
przez lata, lecz przez całe niemal pokolenia. Patrycjat
miejski,
bogata szlachta, magnaci chadzali strojnie również
i
w dni powszednie, od święta zaś przybierali się wprost
bajecznie.
W kołach tych zważano na wymogi aktualnej
mody,
zmieniano styl i dostosowywano stroje do modeli,
jakie
lansowała moda zachodnia, orientalna, czy też krajowi
arbitrzy.
Trudno więc mówić o jakiejś jednolitej modzie
staropolskiej,
która obowiązywałaby w XVII—XVIII wieku.
Zmieniała
się ona bardzo często, cechowała ją zaś tendencja
do
maksymalnego upiększania postaci, do demonstrowania
bogactwa
i przepychu.
Dążność do uzyskania wyglądu zgodnego z ówczesnymi
298
pojęciami
piękna powodowała, że zwracano uwagę m. in. na
kosmetykę.
Rodzaj kosmetyków, jakie stosowano, warunko-
wała
stopa życiowa. Chłopka nie mogła sobie pozwolić na
takie
zabiegi jak zamożna mieszczka, te znów dystanso-
wała
bogata szlachcianka, a ostatnią — arystokratyczna
dama.
W każdym razie nie było grupy społecznej, w której
by
niewiasty nie wykazywały godnej podziwu inwencji
w
tej materii.
Na
wsi stosowano zarówno magiczne, jak i realne środki.
Ratowano
się zamawianiem, gusłami, przesądami. Piękną
cerę
miała zapewnić woda zbierana podczas burz i grzmo-
tów,
piegi gubić miało świńskie lub kobyle mleko, a także
marcowy
deszcz. Ze skuteczniejszych środków wieś znała
wiele
wyciągów i roślinnych odwarów. Ogier pisząc
o
wsiach pomorskich powiada, że: „Wiele także niewiast
z
pospólstwa i ze wsi osłania dolną część twarzy
chustą
płócienną,
by się nie opalić" 1. Praktyki te należały zdaje
się
jednak do rzadkości, wiadomo bowiem, że wiejskie
niewiasty
odznaczały się właśnie ciemną, opaloną cerą, co
stanowi
znamienny rys obyczajowy wsi. Szlachcianki i za-
sobne
mieszczki poświęcały na kosmetykę znacznie więcej
czasu,
dysponowały bowiem odpowiednimi funduszami.
W
rezultacie ówczesna kosmetyka poszczycić się mogła
znacznymi
osiągnięciami.
Niewiasty
starały się uzyskać piękną i gładką cerę, dla-
tego
też usuwały piegi, plamy i nadmierne owłosienie twa-
rzy.
Zabiegów tych dokonywały stosując rozmaite wódki,
maści
i olejki. Syreński wielekroć pisze, że taki czy inny
odwar
„piegi z twarzy [...] zmazy wszelkie, plamy i szka-
radności
[...] spędza i ściera" 2. Należy podkreślić, że
dbano
wówczas
nie tylko o twarz. Zwracano także uwagę na ręce.
Dłonie
musiały być białe, gładkie, „chędogie". Kult białej
cery
wymagał pudru, który zwano bielidłem. Bielidło pre-
1
K. Ogier, Dziennik podróży do Polski 1635—1636, t.
I,
oprać.
W. Czapliński, Gdańsk
1950—1953, s. 105.
2
S. Syrenius, Zielnik..., [Kraków] 1613, s, 186, 432, 687,
895
i inne. ". . '
__
299
parowano
zazwyczaj domowym sposobem. Syreński podaje
np.
taką receptę: „[...] potłukszy korzeń (ziela żmijowca)
co
najmielej, przesiać, z wódką różaną zaczynić i kołaczki
z
tego potworzyć, a na słońcu ususzyć przydawszy trzecią
część
[...] blajwasu albo bieli ołowianej i tym samym albo
różaną
wódką rozpuściwszy twarz pomazować"s. Ponieważ
największym
wrogiem wybielonej cery było słońce, stoso-
wano
różne maści spędzające „cygańską cerę". Ważny
arty-
kuł
kosmetyczny stanowiła także barwiczka, późniejszy róż.
Ponieważ
4stniała moda rumianych policzków, niewiasty
starały
się mieć je jak najczerwieńsze. Biedniejsze doko-
nywały
tego po prostu przez szczypanie się, elegantki uży-
wały
barwiczki preparowanej z rozmaitych korzeni, saletry,
miodu,
koziego mleka i innych dodatków. Oto zalecenie
dotyczące
barwiczki:
Tą
twarze swoje mażcie, tak szpetność spędzajcie,
A
na to miejsce śliczność ozdobną wsadzajcie4.
Mężczyźni
nie byli tym zachwyceni. Podziwiali krasę
niewieścią,
lecz woleli, by rumieńce były naturalne. Odkry-
cie
barwiczki na policzkach sprawiało im rozczarowanie.
Wśród
miejskich łobuzów trafiali się nawet złośliwcy, któ-
rzy
na ulicy dmuchali w twarze niewiast płatkami goździ-
ków.
Oczywiście płatki przyklejały się do „wymaszczonej"
twarzy,
budząc śmiech przechodniów..
Mniej
zważano na kosmetyki, jeśli niewiasta była nie
pierwszej
już młodości, uważano bowiem, że najlepsze kos-
metyki
nie pokrywają starości czy brzydoty. Znane było
przysłowie:
„nie pomoże blansz i róż, kiedy panna stara
już",
a nawet „nie pomoże mydło, kiedy panna jak stra-
szydło".
W
XVII wieku Polki malowały się mniej niż cudzoziem-
ki;
często spotykało się nawet uwagi zagranicznych przy-
8 Syrenius, jw., s. 627.
4
Barwiczka dla ozdoby twarzy panieńskiey... [w:]
Polska
satyra
mieszczańska, wyd. K. Badecki, Kraków 1950, s. 53.
300
byszów
o nie umalowanych Polkach. Opinia sarmacka wy-
dziwiała
na temat wybielonych Moskiewek czy uróżowa-
nych
Paryżanek. Kursował między innymi dowcip: „widząc
ktoś
pierwszy raz będący w Paryżu damę umalowaną, pytał
się,
czyli oryginał, czyli tylko kopia" B.
W
dobie Rokoka damy polskie zaczęły malować się na
wzór
Francuzek. Elegantki nakładały szminkę grubo na
palec.
Nie starały się, by stwarzało to choć pozory cery
naturalnej,
przeciwnie, moda tego okresu nakazywała, by
na
odległość można było poznać, że pani
jest uszminko-
wana.
Ponieważ
zwracano uwagę na piękne zęby, dbano o ich
wygląd
i stosowano rozmaite pasty. Haur pisze, że ważną
jest
rzeczą „[...] damie każdej mieć białe zęby, a choćby
która
miała w piękności swej anielską twarz, gdy ma czar-
ne
zęby, wszystkę tę oszpeci piękność, stąd do tego i z ust
^
cuchnie, że przez to każdego od siebie w upodobaniu od-
1/
razi"6.
I
Powszechne było także czernienie brwi, nacierano je po
;
, prostu przypalonym migdałem. W połowie XVII wieku po-
'
jawiła się wśród sfer dworskich moda przyklejania „mu-
szek".
Były to czarne płatki z kitajki, które przylepiano na
twarzy
dla podkreślenia kontrastu z wybieloną cerą. Moda
ta
rozpowszechniła się w końcu tegoż wieku i panowała
przez
całe XVIII stulecie, stanowiąc jeden z konwenansów
wytwornej
niewieściej galanterii.'Satyrycy solidarnie ude-
rzyli
w ten zwyczaj i w najgorszych barwach przedstawiali
„muchowate"
panie. Łącznowolski tak np. pisał:
On
to strój, który rozum Każdej damy ślepi,
Która
na wdzięcznej twarzy sprośne muchy lepi.
On
to strój, którym Bogu głupstwo zadawają,
Gdy
muchami swych twarzy damy poprawiają
5
Rkps WAP Bydgoszcz, Arch. Komierowskich z tComierowa,
nr
101.
G
J. K. H a u r, Skład abo skarbiec znakomitych
sekretów
oekonomiey
ziemiańskiey..., Kraków 1693, s. 346—347.
Bóg im dał białe lice, one je pstrząc smolą, -4
Przez co piekłu niż niebu podobne być wolą 7.
Nie
wszyscy jednak ujmowali tę modę satyrycznie; dwor-
ny
Morsztyn przyrównuje muszki do plam na słońcu —
słońcem
jest w tym przypadku piękność pani — i pragnie
scałować
te ozdoby:
[...] od miłości suchy
Z głodu zjem te muchy8.
1'
Na początku XVII stulecia elegantki, dla podkreślenia
"■
urody, wyrywały sobie włosy nad czołem, modne były bo-
wiem
wysokie czoła. W XVIII wieku prócz barwiczki czer-
wonej
stosowały również niebieską — miała ona podkreślać
delikatne
żyłki twarzy. Satyrycy i moraliści nadal kon-
sekwentnie
wyśmiewali te wszystkie praktyki. Klonowicz
drwił
np. z tych:
[...] żonek wyłysionych,
Muskanych i barwionych, i kamforowanycH,
Koszczonych, malowanych, podoklejonych °.
\7
W życiu jednak sztucznie, byle dyskretnie upiększone
'
niewiasty cieszyły się większym wzięciem, niźli nietknięte
_,
kosmetyką skromnisie. Czytamy o elegantce:
A
onać
się wymagluje, wymuszcze, wygładzi;
Wierę
na takie obrazy wszyscy patrzą radzi w. .
Jeśli
chodzi o pachnidła, to obyczajowość sarmacka przez
dłuższy
czas nie przywiązywała do nich większej wagi.
7
J. Łącznowolski, Nowe zwierciadło modzie... [w:] Pol-
ska
satyra mieszczańska..., s. 118.
8
J. A. Morsztyn, Wybór poezji, oprać. J. Diirr-Dur-
ski,
Warszawa 1949, s. 126.
9
S. Klonowicz, Worek Judaszóic... [w:] Pisma poetyczne
polskie,
wyć, K. J. T u r o w s k i, Kraków 1858, s. 114.
10 Sejm piekielny, wyd. A. B r ii c k n e r, Kraków 1903, s. 62.
Aprobatę
szerszej opinii" zyskała jedynie woda różana, którą
trzymano
w szlacheckich apteczkach,, czasem także używa-
no
pachnących wódek czy olejków.'Znano co prawda za-
graniczne
perfumy, artykuł ten stanowił jednak luksus, po-
zwolić
sobie na to mogły tylko wielkie damy i bogate
patrycjuszki.
Niekiedy perfumy zawieszano na szyi w klej-
notach
lub „złotych klatkach". Były to przeważnie
perfumy
pochodzenia
zwierzęcego, pośród których dominowało piż-
mo.
Literatura szlachecka zwalczała, wręcz nawet obrzy-
dzała
pachnidła. Wespazjan Kochowski tak krytycznie na
ten
temat pisał:
Gach,
doktor, prałat, dama, swoje maszczą dłonie,
Tylko
aby sabejskie od nich czuto wonie.
Skąd
ten zapach? To wszystkim niech będzie tajno:
Uryna
rysia, ptasi gnój i szczurze łajno *\
Rokoko
przyniosło również i w tej dziedzinie przewrót.
Na
wzór zachodni eleganci poczęli lubować się w wonno-
ściach,
które sprowadzano z Francji i ze Wschodu. W tych
czasach
weszła też w modę „lawendogra", czyli woda la-
wepdowa,
.(Wielką
uwagę przywiązywano w tym czasie do fryzur.
Prawie
wszystkie panny nosiły warkocze, długie włosy były
bowiem
symbolem dziewictwa i obcinano je dopiero po .
ślubie,
W końcu XVII stulecia szlachcianki zarzuciły ten \7
zwyczaj
i większość panien zaczęła nosić włosy krótkie. Za ]
ich
przykładem poszły niektóre mieszczki, wieś i zaścianek
_.-*
pozostały
jednak nadal wierne warkoczom. .Fryzury — mo- ^
wa
o kobietach nie noszących warkoczy — były rozmaite,
zależało
to od czasu i mody. Chłopki nie stosowały jakichś
specjalnych
zabiegów, natomiast mieszczki i szlachcianki
skręcały
włosy w pukle i loki, które przystrajały. Raz mod-
ne
było budowanie wysokich fryzur, innym znów razem
gustowano
we fryzurach jak naj gładszych. Zmienność i róż-
"
W. Kochowski, Epigramata polskie po naszemu frasz-
ki,
wyd. K. J. T u r o w s k i, Kraków 1859, s. 12.
303
norodność
mody dostarczała niewyczerpanych tematów
sa-
tyrykom.
Opaliński pisał:
Jedne włosy trefią,
Drugie
wieże budują na głowie i baszty,
Trzecie
tam opinają i stroją ten ołtarz
Jako
na Boże Ciało albo grób piątkowy 12.
A Łącznowolski wydziwiał:
0
włosach nic nie mówić, bo to jest męczarnia,
Tych
światowych sidełek, wymysłów spiżarnia,
Intrumenta
żelazne, ogniem rozpalone
Trapią włosy, by były od mody kręcone
Kręcą się w koła inne, buchy robią długie, «
Skręcają
się z gorąca, lubo były długie,
Wstążki
na to gotowe, wnet kółka krępują
1
nie
wprzód im, niż wieczór nadejdzie, folgują.
Jakoby
same włosy nie mogły dotrzymać,
Biorą
wstęgi na pomoc, gdy chcą serca imać 1S.
Pastor
Gdacjusz grzmiał z kolei na mieszczki, iż modne
panie:
„od wielkiej hardości nie wiedzą, jako włosy swe
na
głowach pleść i stawiać mają" 14. Mieszczki istotnie
przy-
wiązywały
dużą wagę do fryzury. W dążeniu do posiadania
pięknych,
bujnych włosów stosowały też nieraz zabiegi,
które
z dzisiejszego punktu widzenia po prostu śmieszą. Do
takich
należało np. zwilżanie włosów pomyjami, co miało
rzekomo
wpłynąć na uzyskanie bujniejszego ich wzrostu.
Jeśli
nie skutkowały pomyje, przypinano loki z cudzych
12
K. Opaliński, Satyry, oprać. L. Eustachiewicz,
"Wrocław
1953, s. 77.
JS Łącznowolski, jw., s. 132.
14
A. Gdacjusz, Appendix ij. przydatek do dyazkursu
o
pańskim y szlacheckim alho rycerskim stanie, Brzeg 1680,
s.
42.
■If
włosów.
Siwiznę usuwano przy pomocy soku z szałwii.
Ponieważ
gustowano w blondynkach, kobiety rozjaśniały
włosy
przy pomoey różnych ziołowych preparatów. Modne
„żółte
włosy" uzyskiwano m. in. przez nacieranie ich
maścią
zawierającą
korzeń celidonii, kmin, oliwę oraz inne dodatki.
I
Idealna figura kobieca charakteryzować się musiała'
W
owym czasie kształtnym biustem, dlatego też panie, które
nie
zawsze mogły się takim biustem poszczycić, próbowały
rozmaitych
okładów, wcierań, opasań. Zabiegi te były dość
nużące,
ale dzięki nim piersi elegantek stać się
miałyO
„krzepkie
[...] okrągłe i skromniejsze" ls. Odpowiednich po-
rad
w tej materii udzielały rozmaite zielniki i poradniki,
sprawą
tą zajmowała się także literatura piękna, bardzo'
nieraz
frywolna, udzielając rozmaitych „pochwał" lub „na-
gan".
(Stosowanie
przez niewiasty rozmaitych kosmetyków
i
przywiązywanie
znacznej wagi do toalety spotykało się
z
krytyką duchowieństwa. Charakterystyczne, że w tym
względzie
istniała zgodność poglądów między katolickimi
księżmi
a pastorami. W kazaniach ewangelików często spo-
tyka
się wystąpienia skierowane przeciwko rozrzutnym
niewiastom,
które żałują pieniędzy na „chwałę bożą", lecz
wydają
je na „rumienidła, bielidła, barwiczki". W jednym
z
kazań słyszymy np. o niewiastach, które „[...] sobie masz-
kary
czynią i Bogu przyganiają, iż je tak stworzył, gdy
sobie
twarz tynkują, by mularz mur, i farbują, by malarz
bałwana;
włosy sobie jeżą, by chłopi, kiedy się w karczmie
wadzą,
warkocze sobie przyprawują, by woźnica grzywę
szkapie"16.
Ponieważ tego rodzaju zarzuty spotyka się
w
kazaniach skierowanych w pierwszym rzędzie do kół
mieszczańskich,
potwierdza to fakt powszechnego wówczas
stosowania
w tym środowisku rozmaitych upiększeń.
Po
utrefieniu włosów, „ufarbowaniu", przychodziła kolej
na
przystrojenie się w odpowiednie suknie. O bogactwie
15 Syrenius, jw., s. 328, 415, 433, 1161 i inne.
16
Cyt. wg K. Kolbuszewski, Postyllograjia polska XVI
i
XVII wieku, Kraków 1621, s. 205.
20 — Obyczaje staropolskie 305
i
elegancji stroju decydowało oczywiście przede wszystkim
materialne
usytuowanie. Jeśli chodzi o środowisko chłop-
skie,
to trzeba pamiętać, iż obowiązywał tu inny strój
roboczy
i inny odświętny. Do pracy chłopki ubierały się
w
lniane lub samodziałowe spódnice, kaftany, rańtuchy,
w
święta zaś przyodziewały się w bogaty strój
odświętny.
Zagadnienie
to nie jest jeszcze wystarczająco opracowane,
niemniej
dotychczasowe badania i materiały źródłowe
świadczą
o tym, iż ówcześnie przywiązywano na wsi do
stroju
znaczną wagę. Oczywiście najstrojniej ubierały się
żony
i córy wiejskich bogaczy — sołtysów, młynarzy,
karczmarzy.
Zasobną garderobę spotkać można było nawet
u
zagrodnic. 'Wiele wskazuje więc na to, iż na ogół lubo-
wano
się w ubiorze,, poświęcając nań znaczne sumy i sporo
czasu^
Stroje
odświętne szyto z płócien i samodziałów, również
jednak
z materii bawełnianych, jedwabnych, wełnianych
(często
spotykało się w tym czasie tkaninę z wełny cze-
sankowej
o splocie płóciennym zwaną muchajerem), z sukna.
Wieś
polska ubierała się także w półwełnianą tkaninę na
osnowie
lnianej lub bawełnianej — saję, w importowane
z
Niemiec „kolieńskie" płótna. Barwy strojów były
nad-
zwyczaj
żywe, spotykało się m. in. takie kolory jak modry,
lazurowy,
zielony, czerwony, fiołkowy. Suknie ozdabiano
rozmaicie,
przede wszystkim pasamonami czy pasamanami
(były
to obszycia jedwabne o bardzo żywych barwach —
papuziej,
żółtej, barszczowej) oraz haftem. Haftowano nie-
omal
wszystkie części garderoby — koszule, chusty, spódni-
ce,
zapaski, fartuchy. Stosowano haft czarny, czerwony,
biały,
czasem srebrny, a nawet złoty. W źródłach znaleźć
można
wzmianki np. o spódnicach wyszywanych „srebrem
i
różowym jedwabiem" lub o gorsetach ozdabianych kwia-
tami
haftowanymi srebrną i złotą nicią.
Wielką
ozdobę stroju stanowiły chusty, obszywane często
koronką
i haftowane jedwabiem; uzupełniały go staniki,
czepce,
fartuchy. Dla zilustrowania jak wyglądał strój wiej-
skiej
kobiety przytoczę spis garderoby chłopki z Kaliskie-
go:
„[...] Kabat sukienny przechodzony granatowy, celicy-
306
jówek
2, jedna modra, druga zielona z pasamanami, dobre
obie
dwie, sznurówka adamaszkowa przechodzona, pasa-
many
na niej szychowe, fartuch jeden rasowy stary, chu-
stek
2 kramnych, jedna z koronkami, druga czerwonym
i
czarnym jedwabiem szyta, ale nie nowe" ll. A oto spis
sukien,
jakie skradziono zagrodnicy spod Krakowa: „Dwie
katanki
białogłowskie podszyte barankami, kołnierze pod-
szyte
kuszkami, te katanki [z] sukna malutowego, na któ-
rych
było na jednej pasamony barszczowe, na drugiej żółte,
wszystkie
jedwabne, żupanik lazurowy z guzikami cyno-
wymi,
podszyty wszystek czerwoną podszewką" 18.
Wiejskie
elegantki przystrajały się najpiękniej, jak już
wspomniałem,
na różne uroczystości i święta. Okazję do
zademonstrowania
stroju stanowiło także pójście 'do kościo-
ła
i na zabawę w karczmie. -Wzbudzało to zresztą rozmaite
komentarze,
widzów. Przypomnieć choćby można swachę
z
Żeńców Szymonowica:
[...]
już jej bruzdy dobrze lice przeorały
i
I przez włosy gęsto się przebija śron biały,
\-
' A przedsię wymuskać się, przedsię pstrocinami
:
Czepczyk na głowie, przedsię fartuch z lorbotami19.
Niewieście
stroje mieszczańskie zależały od stopnia za-
możności.
Biedne ubierały się często tak samo jak chłopki,
w
tanie tkaniny lub domowe samodziały; nierzadki był
widok
-,odartej", chodzącej w łachmanach, bosej mieszczki.
Stroje
zamożniejszych charakteryzowały się dużą różno-
rodnością.
Prym w tej dziedzinie wiodły oczywiście żony
i
córki miejskich patrycjuszy, choć nie mniej strojnie i bo-
gato
chodziły ubrane małżonki mistrzów. Mieszczki sadziły
się
więc na drogie i modne stroje, naśladując szlachcianki,
17 Rkps APŁ, Księga Miejska Opatówka, KS. 2, 1757 r., s. 258.
18
Cyt. wg J. Bieniarzówna, O chłopskie prawa. Szkice
z
dziejów wsi małopolskiej, Kraków 1954, s. 248.
19
Sz. Szymonowie, Sielanki..., oprać. J. Pclc, Wrocław
1964,
s. 160.
307
wzorując
się nawet na magnatkach. Satyrycy pomstowali,
że
miejskie strójnisie rujnują swych mężów, że na szatki
trwonią
całe majątki. W wypowiedziach tych było sporo
rnoralizatorskiej
przesady, trzeba jednak przyznać, że
mieszkanki
większych miast prześcigały się wprost w de-
monstrowaniu
kreacji, szytych z muślinu, tafty, atłasu,
aksamitu,
adamaszku, tabinu. Materie te, w najróżnorod-
niejszych
kolorach, były gładkie i wzorzyste, przy czym
w
ornamentacji barokowej, obok motywów roślinnych wy-
stępowały
ptaki, fontanny itp. Technika zdobienia nabierała
podobieństwa
do haftu, wzór był np. wypukły. Włoskie
materie
jedwabne przetykane były nawet nieraz złotem.
Usiłowały
z nimi konkurować wyroby śląskie, niemieckie,
holenderskie,
angielskie, zdystansowały je dopiero po dłu-
giej
walce wyroby francuskie (liońskie). Do wyszywania
sukien
używano jedwabi, srebra, nawet złota. Tak wystro-
jone
panie ostentacyjnie demonstrowały swe kreacje.
Poeta
Jeżowski żartuje, mówiąc o kupieckich córkach:
Nic innego nie robią, tylko siebie stroją,
w drzwiach się przedawają albo w oknie stoją *>.
Najmodniej,
najbogaciej, najwytworniej stroiły się za-
możne
mieszczki największych miast kraju — Gdańska
i
Warszawy. Panie te ubierały się wręcz luksusowo, nosząc
się
według aktualnych wzorów przychodzących z Anglii,
Hiszpanii,
Niderlandów, Francji, Niemiec. W stroju nie-
wieścim,
prócz wzorów cudzoziemskich, występowały także
wzory
rodzime, najczęściej w nakryciach głowy i zwierzch-
nich
sukniach. Polski ubiór kobiecy był modny, m. in.
w
Warszawie, do początków XVIII wieku, później wyparła
go
moda zagraniczna. I.
Turnau
tak pisze na ten temat:
„Mieszczki
warszawskie, tak samo jak i szlachcianki, starały
się
możliwie najdokładniej naśladować wszystkie zmienne
dziwactwa
paryskiej mody XVIII w. [...]. Wszystkie niemal
liczne
nazwy ubiorów kobiecych i dodatków do nich są
20
W. S. Jeżowski, Oecenomia, wyd. J. Rostafiński,
Kraków
1891, s. 81.
308
spolszczonymi
terminami francuskimi czy niemieckimi"M.
Historyk
opisujący gdańską modę rokokową tak powiada:
„W
XVIII wieku Rokoko utwierdziło wpływy francuskie
w
modzie gdańskiej, czyniąc ją jeszcze bardziej barwną
i
twarzową. Przez" balustrady przedproży wychylały się
piękne
gdańszczanki w sukniach o łagodnych barwach,
spódnicach
udrapowanych mnóstwem falban, koronek
i
wstążek, zdobnych przy głębokich wycięciach staników
bukiecikami
kwiatów" 23.
Liczne
kosztowne suknie posiadały nie tylko wielkomiej-
skie
elegantki, lecz także mieszkanki małych miasteczek.
Dla
przykładu przytoczyć można zapis dotyczący ubioru,
jaki
pozostawiła w swoim testamencie mieszczka z Unie-
jowa
żyjąca w połowie XVIII wieku:
„Suknie
moje obliguję małżonka mojego, żeby sprzedał
i
na Mszę S. za duszę moje rozdał. Helenie Stefanowiczo-
wej,
siostrzenicy mojej, leguję pół szamerkuzę białą w zło-
te
kwiatki i kapturek lamowy biały. Zofii Ściborowiczowej
sukienkę
bławatną w kwiatki różne i spódnicę włosową
w
złote kwiatki z koroną marcepanową także leguję,
w
czym małżonka mego obliguję, aby im po śmierci mojej
oddał
[...] Marysi, siostrzenicy męża mego, sukien dwie
parze,
szamerluk, spódnicą zieloną, drugą parę mienionych
wolant
i spódnicę, para kapturków, jeden srebrny, drugi
złoty,
fartuchów dwa gotowych i dwa rąbkowych, chustka
z
złotemi kwiatkami i koroną złotą, drugą chustkę białą
z
srebrną koroną [...]" 23
Na
kobiecą modę polską XVII—XVIII wieku coraz bar-
dziej
zaczęły wywierać wpływ wzory zagraniczne. Ośrod-
kami,
które pierwsze się temu poddały były prócz dużych
miast
dwory królewskie i magnackie — stamtąd wzory mo-
dy
rozchodziły się po całym kraju. Obyczajowość polska
z
wielką uwagą śledziła przemiany zachodzące w modzie
*ł
I. T u r n a u, Odzież mieszczaństwa warszawskiego w
XVIII
w., Wrocław 1967, s. 220.
28
M. Bogucka, Życie codzienne w Gdańsku. Wiek XVI—
XVII,
Warszawa 1957, s. 1401—141.
23 Rkps APŁ, Księga Wójtowska Pabianic,*r. 1698, s. 602—603.
309
kobiecej,
dostosowując się do aktualnych jej wymogów.
Vautrin
zgryźliwie pisał o Polkach: „Kobiet w stroju cu-
dzoziemskim jest znacznie więcej niż mężczyzn i tak samo
jak
Francuzki, są one niewolnicami mody. Zaledwie w Pa-
ryżu
powstaje nowy strój, rodzi się najdrobniejsza zmiana
w
przybraniu toalety, musi ona natychmiast trafić z kra-
wieckim
manekinem do Warszawy, a stąd na prowincję.
Gdyby
z taką samą skwapliwością jak modę przyjmowano
w
Polsce pożyteczne instytucje, od dawien dawna Polska
byłaby
najlepiej rządzonym i najbardziej oświeconym kra-
jem
w Europie"
24.
'"Óyktat
mody występował silnie już w XVII wieku.
Łącznowolski
dowcipkował na ten temat:
; [...] Ciężkać, przyznam, złość męska i godna karania,
Z
nią jednak białogłowska nie ma porównania.
A
czy mało takich dam, co Boga nie znają?
Samą
tylko za Boga modę uznawają.
Niech
czego Bóg zakaże, gdy moda cukruje,
Stanie
Bóg w pogardzeniu, moda tryumfuje.
Niech
co pokaże moda, czego by nie trzeba,
Nie
odradzi modziastym i sam anioł z nieba.
Odradzaj
słowem boskim, mów: to się nie godzi,
Rzekną:
Tak niesie moda, co żywo tak chodzi.
By
snadź straciwszy rozum, szaty pozrucała,
Która
się modno nosi, kompanki by miała.
I
Bóg, i wzięty z nieba ludzki rozum błądzi,
Sama
moda najlepiej światem polskim rządzi *".
Cytat
powyższy pochodzi z antyfeministycznej satyry.
O
tym, że zagadnienia dotyczące mody stanowiły arcyważny
problem
świadczyć takie może Oeconomia Haura. Autor
tak
w niej pisze o elegantkach: „Gdy z kościoła przyjdą,
powiadają
nie tak o nabożeństwie albo o kazaniu, czego
się
nauczyła, jak o strojach, która u której co obaczyła,.
24
H. V
a
u t r i n, Obserwator w Polsce [w:] Polska stanisłar
wowska
w oczach cudzoziemców, t. I, oprać. W. Zawadzki,
.Warszawa
1963, s. 778.
^■M
Łącznowolski, jw., s. 114. .. -s*—■
cały
obiad będzie o tem i cały dzień mowa, diseursy ~~
i
exagieratie, jakie modne były stroje i z jakiej materiej
albo
gatunku, jak bogato i strojno, jakie kornety, kufiety,
bonety,
półkornecie, fiksmenty, fontazie, furie, kukuriku,
sergety,
garnitury, agaranty, manty [...] sałtany, józefki,
szustmany,
ankry, szarpy. alsztyny, podwoniki, krymki, wę-
gierki,
kubraki, płaszczyki etc. litania do stroju ciała, a do
duszy,
Boże bądź miłościw mnie grzesznej, ani usłyszysz" 26.
Modnisie
stanowiły oczywiście cel ataków kaznodziejów.
Pastor
Gdacjusz tak o nich powiada: „Gdy bowiem teraz
bądź
mężczyzny, bądź białe głowy jaki nowy strój albo
ubiór
wymyślą, zarazem się takich głupich dudków moc
najduje,
co ich w tym naśladują; a na to nie pomnią, że
mizernego
i grzesznego ciała swego, które się kiedyś
w
proch obróci i stanie się strawą robakom, aż nazbyt
stroić
nie mają" 27.
Uzupełnieniem
niewieściego stroju była biżuteria. Roz-
miłowane
w niej wprost były wielkie damy. Nosiły one
na
głowach korony wysadzane brylantami, na szyjach zaś
złote,
zdobione drogimi kamieniami krzyże. Kosztowne
i
cenne ozdoby można było ujrzeć również u bogatych
szlachcianek
i zamożnych mieszczek. Cenną, wytworną
ozdobę
szyi stanowiły perły oraz złote łańcuchy (wszelkie _^
naszyjniki
zwano kanakami). Biedniejsze kobiety zawiesza- !j
ły
na szyi korale, bursztyny, srebrne łańcuszki, „pacierze
do
modlenia"
(wyrabiano je z drewna, kości, korali, czasem —
dla
bogatych — z drogich kamieni); ozdobą tańszą, choć
również
efektowną były srebrne lub pozłacane krzyżyki
zawieszane
na czarnej aksamitce.
Ozdoby
uszu wykonane były ze złota, pereł i drogich
kamieni;
lekkie zwano trzęsidłami, ciężkie zausznicami.
Wielkość
i kształt tych ozdób był rozmaity — spotykało
się
koliste, w kształcie półksiężyców lub kwiatów, np. róży,
a
nawet małych gruszeczek.
Do naszyjników dobierano odpowiednie manele, czyli
-" Ha nr, jw., s. 519.
*' Gdacjusz, jw., s. 31.
311
bransolety
oraz pierścionki. Bogate mieszczki i szlachcianki
nosiły
obrączki, a ponadto po kilka pierścieni. Pierścienie
zdobione
były szlifowanymi drogimi kamieniami przycina-
nymi
w rozmaite kształty. Spotykało się więc pierścienie,
których
oczka miały kształt serca, róży, gwiazdki, gołębia.
Pobożne
niewiasty nosiły pierścionki wyobrażające twarz
Jezusa,
Matki Boskiej, często też spotykało się pierścienie
z
trupimi główkami.
Do
tego stopnia lubowano się w owym czasie w klejno-
..
tach, że przyozdabiano nimi klamry trzewiczków, a nawet
zapięcia
podwiązek (w XVIII wieku moda wymagała, by
zapięcie
podwiązki było takie samo jak i trzewiczka). Zdo-
biono
je więc perłami, złotem, nawet brylantami. Oczywi-
ście
na taki zbytek mogły sobie pozwolić tylko patrycjuszki
i
bogate szlachcianki. Kitowicz powiada, że „[...] takie pod-
wiązki
były zdobyczą dworskich łotrzyków, którzy pod po-
zorem
amorów, jakoby na nezabudesz, głupie panny, męża
pragnące,
z tychże podwiązków i pierścionków obdzierali,
z
czego sprzedanego oporządzali sobie rzędziki na konie,
' szable i ładownice" 28.
Cenną
ozdobę stroju stanowiły również metalowe pasy,
zazwyczaj
srebrne, czasem pozłacane (stąd też spotykamy
określenia:
„pas srebrny pozłocisty", ,,pas złocisty"). Takie
pasy,
zwane nieraz „obrączkami", były szczególnie popu-
larne
wśród mieszczek i zamożnych chłopek. Biedniejsze
niewiasty,
chcąc się przyozdobić, radziły sobie w rozmaity
sposób.
W kramach miejskich można było nabyć ..kamyki
czerwone
w mosiądz oprawne". Wielkim wzięciem cieszyła
się
także sztuczna biżuteria, tak zwane czeskie klejnoty,
w
które przystrajano się równie dobrze jak w
prawdziwe.
Charakterystyczne
dla omawianych czasów jest przepadanie
za
świecidełkami. Nawet po wsiach noszono choćby naj-
skromniejsze
pierścionki, a wianki wiejskich dziewcząt
przybierano
z reguły różnymi blaszkami i błyskotkami.
Nieodzownym
uzupełnieniem stroju kobiecego był tak
zwany
towar norymberski — koronki, tasiemki, wstęgi.
!* Kitowicz, jw., s. 512.
312
Ozdabiały
się nimi szlachcianki, mieszczki, a także wiejskie
elegantki.
Przez pewien okres najmodniejszym dodat-
kiem
do stroju były wstęgi. Poeta z końca XVII wieku tak
o
tym powiada: v
• ,\J
Więcej ujrzysz na drugiej wstąg niż u kramarki,
Bzekłbyś, że żywe chodzą po świecie jarmarki.
Wstęga rękaw w kilkoro koło ręki zbiera,
Wstęga kosztowne perły na szyi zawiera.
Wstęga zdobi tył głowy, nie bez wstęgi ucho,
Wstęga trzyma zapięte od spódnice rucho.
Kwiat ze wstąg na ramionach i chustkom wstąg trzeba,
Wstąg trzewikom, dziw, że ich nie przypną do chleba,
Na fartuch wstęgi szpilaj, w wstędze pacierze,
Na wstędze młodzian pamięć od swej damy bierze,
[...] Ja wiem, na co by jeszcze wstęga się przydała. I
Ścieśnić ust, aby panna niewiele gadała w.
Wstęgi
były kolorowe, niekiedy i haftowane złotem lub
srebrem
i wyszywane perłami. Były one oczywiście bardzo
kosztowne,
ale ciekawe, że nawet u mieszczek w małych
miasteczkach
spotykało się wstęgi „złociste", „kwiatowe
przerabiane
srebrem", „przerabiane złotem" itp.
Wśród
mieszczek i szlachcianek wielkim wzięciem cieszy-
ły
się także wachlarze z papieru lub gazy, przyklejone do
drewnianych
prętów, malowane najczęściej w kwiaty i „róż-
ne
figury". Droższe wachlarze sporządzano z malowanej
skóry,
najkosztowniejsze z czarnych piór lub z jedwabiu;
ich
rączki wykonane były ze srebra lub z kości słoniowej.
Wachlarze
służyły na przechadzce do zasłaniania twarzy
przed
słońcem, w domach używano ich do chłodzenia się
w
upalne dni lub gdy panie „były tańcem lub inną jaką
agitacyją
zmordowane". Wachlarz uchodził w owych cza-
sach
za szczególnie stosowny podarunek dla młodej panny.
Niewiasty
wszystkich stanów przywiązywały wielką wagę
do
stroju głowy. Dziewczęta noszące warkocze zakładały
na
włosy siatki, panny chodziły najczęściej w
wiankach
29 Łącznowolski, jw., s. 114.
313
lub
zakładały na włosy opaski z kolorowych wstążek. Uzu-
pełnieniem
stroju głowy były żywe lub sztuczne kwiaty
przypinane
nad czołem. Mężatki nosiły czepce, których fa-
sony
zmieniały się bardzo często; bywały okresy, w których
czepce
przypominały nawet panieńskie przybrania głowy.
Pastor
Gdacjusz oburzał się na tę modę: „na połu tylko
głowy
nakrywają i czepce tak subtelne mają, że trudno
jeśli
pannami albo mężatkami są rozeznać". W XVIII wie-
ku
zapanowała moda na specjalną odmianę czepców —
kornety.
Kitowicz pisze, że „Rzuciły się wszystkie młode
panny
i nie-panny do kornetów, których kształtu opisać
trudno,
ponieważ ten odmieniał się nieomal co miesiąc.
Zawisł
zaś na rozmaitym składaniu, fałdowaniu, strzępie-
niu,
wykrawaniu, bryzowaniu muślinu, rąbku, koronek
i
wstążek" 30.
Znaczną
wagę przywiązywano do pończoch. W użyciu
były
pończochy krajowe oraz sprowadzane z zagranicy;
wybór
ich był duży. Biedniejsze niewiasty chodziły w poń-
czochach
nicianych, włóczkowych lub wełnianych robionych
w
domu, elegantki kupowały pończochy sprowadzane z za-
granicy,
np. bawełniane weneckie; przez pewien czas modne
były
pończochy angielskie. Za najwytworniejsze uchodziły
jednak
pończochy półjedwabne i jedwabne. Noszono je
w
wielu kolorach: białym, różowym, ceglastym, pąsowym,
zielonym,
pstrym, czarnym. Zimą noszono pończochy weł-
niane;
nieraz sporządzano je z bobrowej sierści. Ponieważ
gustowano
w szczupłych łydkach, osiemnastowieczne ele-
gantki
nosiły pończochy jak najcieńsze — jedwabne i ni-
ciane
— nawet zimą „[...] i choć w mróz dokucza zimno,
ale
za to nadgradza ukontentowanie, które znajduje dama
w
swojej sarniej nodze, choć to nieprawda, kiedy niejedna,
lubo
w jedwabnej pończoszce, ma giczały grube jak stę-
pory"81.
Wytworne pończoszki spotykało się nie tylko
u
szlachcianek czy patrycjuszek, nosiły je również kobiety
z
pospólstwa.
30
Kitowicz, jw., s. 505.
81
Kitowicz, jw., s. 512.
314
Jeśli
chodzi o obuwie, to było ono rozmaite, tu również
wiele
do powiedzenia miała moda. Po wsiach wiele kobiet
sprawiało
sobie buty na wzór męski, nosiły jednak również
niewysokie
damskie trzewiki. Mieszczki, szlachcianki oraz
bogate
damy sprawiały sobie wytworne trzewiczki o roz-
maitych
fasonach. Nosiły m. in. trzewiczki irchowe, aksa-
mitne,
zamszowe, bławatne. Czasami malowano je w kwia-
ty,
spotykało się też trzewiczki haftowane, obszywane
wstążkami,
zdobione srebrnymi lub złotymi galonami. Wraz
z
modą zmieniała się wysokość obcasów. Z wypowiedzi
Gdacjusza
wiemy, że mieszczki nosiły: „trzewiki na kloc-
kach,
korkach albo i na wysokich abzacach". Ozdobne
trzewiczki
były dumą każdej elegantki. Trzeba podkreślić,
że
spotykało się je często także u kobiet z pospólstwa.
W
połowie XVIII wieku pojawiły się trzewiczki atłasowe,
zapinane
na wielkie, przykrywające stopę klamry. „Był to
sztuczny
wynalazek, przez który stopa, choć duża jak niedź-
wiedzia
łapa, wydawała się małą. Te trzewiki nagle się
rozszerzyły
po całej płci białej, tak szlacheckiej jak miej-
skiej
kondycji; już ani szynkarki, ani kucharki, ani młod-
szej,
czyli pokojowej dziewczyny nie obaczył — tylko w bła-
watnym
trzewiku" 32. Z jakości i elegancji słynęły
trzewiki
warszawskie.
Było nawet przysłowie, że najlepsze w świecie
są
trzy rzeczy: „koń Turka, żona Mazurka
i warszawski
trzewik".
VW
stroju kobiecym ważną rolę odgrywał także czynnik
powabu
seksualnego. Względy przyzwoitości i tradycyjne
obyczaje
panujące u nas do początku XVII wieku naka-
zywały
nosić suknie długie aż po ziemię (krótsze były tylko
spódnice
robocze), które zasłaniały ramiona i podchodziły
aż
pod szyję. Jeśli posiadały nawet jakieś wycięcia, to
obo-
wiązkowo
znajdowało się pod nimi „giezło", czyli
koszula,
ewentualnie
kryza. Była to moda wzorowana w pewnej
mierze
na wzorach niemieckich i hiszpańskich, bez wątpie-
nia
charakteryzująca się pewną sztywnością, surowością.
Niebawem
jednak pod wpływem angielskim i francuskim
42 K i t o w i c z, jw., s. 513—514.
315
kobiety
zaczęły odsłaniać ramiona, szyje, biusty, pojawiały
się
coraz, śmielsze dekolty. Zaczęły równocześnie nosić (na-
wet
mężatki) rozpuszczone, poza wij ane w loki włosy. Modę
tę
otwarcie określano jako odpowiadającą stylowi Wenery.
Pierwszy
raz zaprezentowały się tak niewiasty w latach
trzydziestych
w bogatym, utrzymującym zagraniczne kon-
takty
Gdańsku. Moda ta rozpowszechniła się szerzej po-
przez
francuski dwór królowej Ludwiki Marii, który lan-
sował
francuskie stroje z nieodstępnymi dekoltami. Był to
swego
rodzaju przewrót w dziedzinie mody, a nawet oby-
czajów.
Zdarzało się jednak, że niektóre damy nosiły suknie
i
fryzury według mody paryskiej, nie odważały się wszakże
na
odsłonienie piersi. Wojewoda Opaliński pisał w 1646 r.:
„Żonę
moją Królowa kocha i nad wszystkie inne damy
znacznie
karezuje i szanuje i respektuje. Wystroiła mi ją
tyż
cale po francusku krom tego, że cycków nie pokazuje,
choć
to alamodissimum" 33. Ale w kilka lat później i tych
skrupułów
panie się wyzbyły. Dekolty zwyciężyły nie tylko
w
stroju pierwszych dam, lecz także w stroju mieszczek.
Zaczęto
nosić nawet dekolty na plecach, odsłaniano ramio-
na.
W takich strojach występowano nie tylko na prywat-
nych
przyjęciach, lecz także na ulicy, ba, nawet w
kościele.
Konserwatywna
opinia powitała tę modę okrzykiem zgrozy,
na
wydekoltowane elegantki posypały się gromy kaznodzie-
jów,
moralistów, satyryków. Przez około sto lat trwała ta
kampania.
Wacław Potocki pisał:
Wołał
na białogłowy reformat z ambony,
Ze
cale wstyd straciły panny i matrony,
Gdy
na ponętę żądzy wdowy i mężatki
Ukazują
i piersi, i nagie łopatki84.
Katolickiemu
zakonnikowi sekundował pastor Gdacjusz,
piętnując
mieszczki chadzające „z wyciągniętymi szyjami
*a
K. Opaliński, Listy... do brata Łukasza 1641—1653, wyd.
R.
Pollak, Wrocław 1957, s. 319.
34
W. Potocki, Ogród fraszek, t. II,
wyd.
A. Briickner,
Lwów
1907, s. 174—175.
318
(-;■
1
odkrytymi ramionami i piersiami" 35. Uwagi na ten temat
spotyka
się nawet u kronikarzy. Czasy saskie przyniosły
jednak
całkowity triumf dekoltów. Od połowy XVIII wieku
odsłonięte
ramiona i biusty stały się czymś powszednim, nie
podlegającym
dyskusji. Ksiądz Kitowicz tak na ten temat
relacjonuje:
„[...] nastały gorsy wycinane, tak iż całe plecy
aż
po łopatki i pół piersi aż do brodawek suknią nie
były
przyodziane,
co było widokiem oko skromne przerażającym,
a
lubieżne zapalającym; zakrywałyć ony wprawdzie tę po-
nętę
swoją chustkami [...] albo też palatynkami strusimi;
ale
to takie były zakrycia, które wąskim przesmykiem rzu-
conego
cienia więcej jeszcze blasku ciału, przeglądającemu
jak
przez sieć albo przez kratę, dodawały" 36.
Dekolty
czyniły tym większe wrażenie, że noszono je
przy
wąskich taliach, chodziło bowiem o podkreślenie róż-
nicy
między szczupłością stanu a bujnością piersi i bioder.
Moda
ta sprawiała kłopoty niewiastom pozbawionym wy-
datniejszych
biustów, ratowały się więc podkładając pod
suknie
rozmaite wkładki. Pisano, że szczupłe panie uwy-
datniają
drobne piersi, które „sztucznie poduszkami spodem
nadstawiają".
Chodziło oczywiście o osiągnięcie efektu ma-
jącego
na celu stworzenie podniecającej atmosfery, co, jak
można
sądzić, całkowicie się im udawało. Mieszczański sa-
tyryk
Łącznowolski pisał na ten temat typowe dla ów-
czesnych
czasów koncepty:
[...] szukajmy przyczyny,
Czemu odkryte piersi noszą heroiny?
Doić jak krów nie zwyczaj, a zwłaszcza w kościele,
Cóż tam tedy po gołym, mlekorodnym ciele?
I lub podczas na stole mleczna będzie kasza,
Przyznać jednak musicie, że krowia, nie wasza.
A zatem i przy stole te wasze wymienia
Nie wiem za co żądają ludzkiego widzenia?
Rzekłbym, że się takowe w mamki napierają
I tak popisują się, że karmić czym mają.
85 Gdacjusz, jw., s. 34.
86 Kitowicz, jw., s. 510.
317
Aleć
biedna ich służba, co żywo by ssało
♦*V
~ Mamkę taką, a dziecię ssać by co nie miało37.
Oburzał
się na tę modę rygorysta Staszic, który twierdził,
że
kobiety po to noszą modne, ściśnięte w pasie stroje,
„aby
tym silniej niewoliła oko wypukła pierś, a tym ru-
mniej
odstawa! tylec" ss.
Rozluźnienie
obyczajów — typowe dla okresu Rokoka —
sprzyjało
dalszemu obnażaniu wdzięków. Odsłanianie nie-
omal
całych piersi zostało całkowicie przyjęte, swoboda
panująca
w tym względzie w naszym kraju dziwiła nawet
Francuzów!
Zaczął też wchodzić w modę zwyczaj ukazy-
wania
się gościom w negliżu. Schulz pisze, że półubiór
doskonale
podkreślał naturalny wdzięk pań. Prezentowano
więc
delikatne i powiewne materie, doskonale podkreśla-
jące
wdzięki. Kokietowanie maksymalnie odsłoniętym cia-
łem
znane było oczywiście już wcześniej, o inwencji i od-
wadze
pewnych białogłów w tej mierze informują np.
poezje
Adama Korczyńskiego, były to wszakże ekstrawa-
gancje,
które w okresie Rokoka stały się obowiązujące.
Szczyt
odwagi w ukazywaniu wdzięków, maksymalne pod-
porządkowanie
mody funkcjom powabu seksualnego wy-
stąpiło
szczególnie jaskrawo w pseudoantycznej modzie,
jaką
lansowano na dworze królewskim w latach 1792—1793.
Moda
ta polegała na noszeniu lekkich, cieniutkich sukien,
pod
które nie wkładano bielizny. Suknie te były głęboko
dekoltowane,
ponadto odkrywały jedną nogę powyżej kola-
na.
Strojono się do nich w girlandy, na stopy zaś zakładano
antyczne
sandały.
Można
stwierdzić, że tak śmiałego stroju nie było w mo-
dzie
polskiej ani przedtem, ani potem, do współczesnego
włącznie.
Pamiętnikarz Ochocki tak opisuje swoją przy-
jaciółkę:
„Frania była aż do zbytku modnie ubrana. Po-
strzegłem,
że nóżki miała bose, a na wszystkich u nóg
37 Łączno wolski, jw., s. 136.
38
S. Staszic, Ród ludzki, t. II,
oprać;
Z. Daszkowski,
Warszawa
1950, s. 221.
palcach
pierścienie ozdobione drogimi kamieniami [...] roz-
kładane
jak kolczyki; zamiast trzewików były trepki jakby
kapucyńskie
przytwierdzone białemi wstążkami obmotują-
cymi
nogę aż do kolana... Rozpatrując się dalej uważniej,
postrzegłem
także, że nie miała na sobie koszuli, tylko
sukienkę
z bardzo lekkiej jakiejś materyi, podniesioną gir-
landą
u prawej nogi wyżej kolana, piersi całkowicie od-
kryte
i najmniej nie osłonione" 39. Pamiętnikarz ten powia-
da,
że na balu w Grodnie w 1793 r.: „Widok był zaprawdę
dziwny,
można było śnić, że się jest na Olimpie, przesuwały
się
Wenery, Diany, Psyche [...] Aspazje uśmiechnięte, to
jak
w Rzymie snuły się Westalki [...] a la sauvage poubie-
rane
a raczej porozbierane panie, wszystkie bez koszul,
w
sukniach cieniutkich, z długiemi ogonami, które dozwa-
lały
widzieć i podziwiać wszystkie piękności jakiemi je
uposażyła
natura" 40. Ta śmiała moda zaczęła rozprzestrze-
niać
się nawet na prowincji, ale spotkała się z takimi opo-
rami,
napotkała taką krytykę osób „skromnych i po-
ważnych",
że szybko się cofnęła. Jest znamienne, że nigdy
już
tak śmiałej mody w stroju kobiecym' nie lansowano
jak
w okresie schyłkowego Rokoka. W czasach później-
szych
strój niewieści zmieniał się, „igrał", nie odważono
się
wszakże już na taką śmiałość.
Jeśli
chodzi o chłopki, to aczkolwiek gorliwie starały się
zwęzić
gorsetami swe talie, to na dekolty nie odważyły
się.
Po wsiach i w małych miasteczkach dekoltowanie się,
chodzenie
bez stanika, wszelkie ukazywanie ciała uważano
wręcz
za nieprzyzwoitość. W związku z tym warto nad-
mienić,
że pojęcie przyzwoitości stroju ulega na przestrzeni
wieków
ciągłym zmianom, nieco odmiennie też oceniane
jest
w różnych środowiskach. W omawianym okresie za
wielką
nieprzyzwoitość uchodziło ukazanie nogi, przy rów-
noczesnym,
jak pisaliśmy, eksponowaniu zaledwie na poły
osłoniętych
biustów. Warunki życia i pracy kobiet na
39
J. D. Ochocki, Pamiętniki, t. II,
wyd.
J. I.
Kraszew-
ski,
Wilno 1857, s. 325 — 326.
*» Ochocki, jw., t. II, s. 326—327. ;,*,„,*,.,
319
wsiach
i w małych miasteczkach przyczyniały się do tego,
że
obowiązywały tam nieco inne kryteria. Różnice te do-
strzegał
nawet Staszic: „U nas kobieta żadna nie wstydzi
się
pokazać rzyć, ale wstydzi się pokazać nogę, a kobiety
proste
chodzą boso bez najmniejszego wstydu" 41. Na mar-
ginesie
dodać należy, iż codzienny strój letni kobiet tych
środowisk
bywał często tak niekompletny, że bez trudu
dostrzec
można było kryjące się pod nim kształty. Świad-
czyć
o tym mogą m. in. choćby rysunki Norblina.
Bogactwo
i zmienność strojów, tak piętnowane w modzie
kobiecej
przez ówczesnych moralistów i satyryków, równie
charakterystyczne
było i dla mody męskiej; strój męski
był
nawet w omawianych wiekach bogatszy, barwniejszy
i
bardziej zmienny. Dotyczyło to nie tylko mody panującej
w
kraju, ale także i za granicą. Modni panowie ubierali
się
w tych czasach nieraz ogromnie ekscentrycznie, rady-
kalnie
też zmieniał się krój ubioru i cały styl ubierania
się.
W modzie polskiej, podobnie jak w węgierskiej i ro-
syjskiej,
ścierały się wpływy mody zachodniej, której cen-
trum
był Paryż, i wschodniej, z nadającym jej styl Stam-
bułem.
W XVII wieku silniejszy był wpływ mody wschod-
niej,
co w połączeniu z elementami rodzimymi przyczyniło
się
do wykształcenia stroju narodowego. Strój ten ulegał
ciągłym
przemianom, w zasadzie jednak charakteryzowało
go
noszenie długich szat i wysokich butów; najważniej-
szym
zaś dodatkiem do niego były wzorzyste pasy. Do stro-
ju
narodowego koniecznie należało nosić wąsy i mieć pod-
goloną
czuprynę. Strój zachodni był krótszy, lżejszy, bar-
dziej
obcisły., lepiej przystosowany do pracy i do służby
wojskowej.
Te jego zalety spowodowały, że w XVIII wieku,
szczególnie
pod wpływem saskim, strój zachodni wypierał
ubiór
narodowy, który stał się strojem konserwatywnej,
prowincjonalnej
szlachty i ludności mniejszych miast.
W
końcu XVIII wieku, pod wpływem ożywienia uczuć
patriotycznych
nastąpił chwilowy nawrót do stroju naro-
dowego;
w latach Sejmu Wielkiego był on po prostu obo-
« Staszic, jw., t. II, s. 222.
37.
Sekretna misja, miniatura M. Burmana. Z dzielą: Wł. Łoziń-
ski,
Życie polskie w dawnych wiekach, Kraków 1958
38.
Portret młodego mężczyzny w stroju polskim, artysta niezna-
ny,
XVIII wiek, Muzeum Sztuki w Łodzi
39.
Portret Franciszka Salezego Potockiego, artysta
nieznany.
Z
dzieła: M. Gembarowicz, Portret XVI—XVIII wieku we Lwo-
wie,
Wrocław 1969 |
GRZECHACH
SZÓSTEGO
»afoj jo f#;
Przez X. Jadama Gdaciusa
40.
Karta tytułowa książki Adama Gdacjusza Dyszkurs o
grze-
chach
szóstego Przykazania Bożego, Brzeg 1682
41.
"W porannym stroju, rysunek M. Płońskiego. Z dzieła: A.
Ber-
decka,
I. Turnau, Życie codzienne w Warszawie okresu Oświece-
nia,
Warszawa 1969
42.
Sceno w zamtuzie, Aleksander Orlowski, ok. 1790 roku. Mu-
zeum
Narodowe w Warszawie
1
=1
43.
Uwodzenie mężatki, fragment polichromii kościoła w Orawce,
1711
rok. Zbiory PIS
44. Scena miłosna, Daniel Chodowiecki, XVIII wiek. Muzeum
Sztuki w Łodzi
l)
wiązujący.
Ale po tym chwilowym jego renesansie, szla-
checko-mieszczański
ubiór narodowy uległ wpływom mody
zachodniej,
jedynie jego elementy przetrwały do XIX wieku
w
bardziej konserwatywnym, wzorowanym na
modelu
śzlachecko-mieszczańskim,
stroju ludowym, chłopskim.
Dominowanie
takiego czy innego typu ubioru wymagało
noszenia
odpowiedniej do niego broni — była to raz ciężka
szabla,
innym razem lekka szpada; różne były też dodatki
stroju
— pasy lub żaboty, obowiązywał inny typ fryzur —
podgolone
czupryny albo przypudrowane peruki; inny za-
rost
— sumiaste wąsy lub gładko wygolone twarze. Wszyst-
ko
to wpływało na zachowanie się, na sposób bycia, sta-
nowiło
jeden z najważniejszych elementów ówczesnej
obyczajowości
— było też powodem dyskusji, polemik, ab-
sorbowało
i emocjonowało nie tylko elegantów, lecz całą
opinię
publiczną. Należy dodać, że Polska była nie tylko
terenem,
na którym ścierały się obce wpływy, ale wy-
twarzaliśmy
też modele, które z kolei oddziaływały na za-
granicę,
stawały się wzorcami w życiu obyczajowym innych
krajów,
zwłaszcza Europy wschodniej.
Istotnym
elementem mody była oczywiście długość wło-
sów
i zarost. Zależnie od okresu czasu i środowiska społecz-
nego
odpowiednio zmieniał się obowiązujący w tym wzglę-
dzie
model. Jeśli chodzi o chłopów, to na ogół golili oni,
aczkolwiek
rzadko, bo najczęściej raz na tydzień, cały za-
rost.
Brody nosili tylko starcy, włóczędzy i żebracy, włosy
natomiast
nosili wszyscy długie, z tyłu obcięte równo przy
karku,
z przodu zaś mniej więcej do połowy czoła. Z cza-
sem,
pod wpływem mody szlacheckiej, niektórzy chłopi
zaczęli
zapuszczać wąsy i golić głowy, większość nosiła
jednak
nadal długie włosy. Niektórzy zaplatali je w war-
koczyki,
czynili tak tatrzańscy zbójnicy. Ponieważ wielu
chłopów
„chorowało" na kołtun, ich włosy często miały
wygląd
jakichś fantastycznie poskręcanych wisiorów, zle-
pionych
warkoczy czy wreszcie wielkich czap. Należy dodać,
że
starzy chłopi w ogóle nie obcinali włosów, które często
spadały
im aż na ramiona.
Także i większość mieszczan nosiła na początku XVII
21 — Obyczaje staropolskie 321
wieku
włosy długie „do pół czoła i pół ucha", z podgolo-
nym
jednocześnie karkiem, ale pod wpływem mody „sar-
mackiej"
mieszczanie zaczęli skracać włosy i nosić zakrę-
cone
„polskie" wąsy. Miało to związek z upowszechnianiem
się
mody tzw. narodowej, polskiej, lansowanej przez śro-
dowiska
szlacheckie. Ubiór narodowy bowiem, który roz-
powszechnił
się w XVII wieku, wymagał noszenia zarostu,
przede
wszystkim długich wąsów. W pierwszej połowie te-
goż
wieku moda wymagała także noszenia średniej długości
brody.
Wąsy i brodę uważano za wielką ozdobę twarzy
mężczyzny,
brodę traktowano nawet jako oznakę dostojeń-
stwa
i powagi. W tym czasie można było spotkać brodatych
dostojników
kościelnych, senatorów, dygnitarzy. Modę tę
naśladowały
szerokie kręgi szlachty i mieszczan. Brodę
i
wąsy nosili również ludzie pędzący wojskowy tryb życia.
Zarost
nosili słynni hetmani owych czasów: Stanisław Żół-
kiewski,
Stanisław Koniecpolski, Stefan Czarniecki. Było
to
wówczas obowiązujące. Brodę i wąsy, tylko o odmien-
nych
kształtach, lansowała także moda cudzoziemska,
szwedzka
i hiszpańska. Małe, spiczaste bródki i wąsy nosili
Zygmunt
III i Władysław IV.
Jan
Kazimierz nosił począt-
kowo
brodę maleńką, wręcz symboliczną, z czasem jednak
zaczął
golić zarost, a to na skutek przemian, które zaszły
w
modzie w połowie XVII wieku. Pod wpływem mody cu-
dzoziemskiej
broda zaczęła ustępować miejsca wygolonemu
obliczu,
odrzucał ją także strój narodowy. Opinia konser-
watywna
przyjęła to z żalem. Reprezentujący koła miesz-
czańskie
Gdacjusz tak na ten temat pisał: „Ma to jakiś
nowy
alamodski muster być, który niedawno nastał, że się
teraz
mężczyzny brodami brzydzą, a cierpieć i nosić ich
zgoła
nie chcą, także nie tylko młokosowie, ale i drugi
letni
albo w leciech podeszły mąż brodę sobie cale goli,
a
albo z pychy, albo z głupstwa czyni" 42.
W
końcu XVII wieku broda stała się symbolem mnisze-
go
lub pustelniczego życia, noszono ją nawet na znak żało-
by;
w początkach XVIII wieku była już wielką rzadkością.
Gdacjusz, jw., s. 39.
322
Wójt
żywiecki Komoniecki notuje w 1713 roku co nastę-
puje:
„Stanisław Głuszka, mieszczanin stary i kościelny
żywiecki
umarł, mając łat 82, a ten ostatni sąsiad brodaty
był
i starszego nadeń w mieście na ten czas nie było, bo
insi,
choć starzy byli, brody golili, jako i teraz golą, a on
starodawny
zwyczaj zachował do śmierci" 43.
Zdeklarowanymi
przeciwniczkami noszenia brody były
ulegające
obcym wpływom lub też posiadające własną na
ten
temat opinię niewiasty. Już na początku XVII wieku,
kiedy
broda stanowiła jeszcze ulubioną ozdobę, znajdo-
wały
się panie mające na jej noszenie odmienny pogląd,
uważały
ją po prostu za kłujące straszydło. W latach póź-
niejszych,
gdy brody przestały być modne, niewiasty wręcz
dyskryminowały
brodaczy. Pod taką presją miękli nawet
wojskowi
junacy. Gawiński w wierszu pt. O zgoleniu brody
dla
dziewiczej mody tak
pisze:
Bywszy
i osobistym, i przystojnym mężem,
Co
go pełnym zdobiła piękna broda krężem,
Tę
dla jednej dziewoi dał sobie ogolić,
By
tym czynem mógł lepiej sobie ją zniewolić,
2leś
się, bracie, frymarczył, tak pięknego statku,
Iżeś
pozbył bez skutku dla
dziewiczego zadku 44.
Zwyczaj
golenia brody zwyciężjń z czasem tak całkowi-
cie,
że w XVIII wieku nosiło się ją już tylko w wyjątko-
wych
sytuacjach, nikt też nie występował w jej obronie.
Moda
na nią powróciła dopiero w późnych latach XIX
wieku.
Dłużej
utrzymały się wąsy. Moda sarmacka traktowała
je
jako ozdobę twarzy mężczyzny, jako swego rodzaju uzu-
pełnienie
stroju narodowego. Zmienność mody spowodowała
jednak,
że już w XVII wieku zaczęto je golić. Świadczyć
o
tym mogą portrety sarmackie, jak również
wypowiedzi
43
A. Komoniecki, Dziejopis żywiecki, t. II,
wyd.
S.
Szczotka,
Żywiec 1937—1939, s. 143.
44 J. Gawiński, Dworzanki..., b.m.w. 1661, b.p.
Wacława
Potockiego, który sarkając na ..goliwąsów", mówi:
„siła
Polaków i wąs dzisia z włoska goli" 45.
Na
wybitniejsi przedstawiciele tzw. sarmatyzmu, z królem
Janem
III na czele, nosili wąsy, ale w XVIII wieku nie
miały
już one takich protektorów. Zmierzch tej ozdoby
wystąpił
w połowie XVIII wieku, w momencie, kiedy mod-
ny
stał się strój zachodni, kategorycznie odrzucający wąsy.
Modny
świat, z mającymi coraz więcej do powiedzenia da-
mami
domagał się wówczas gładko wygolonej twarzy.
Taką
twarz posiadał będący wyrocznią mody król Stanisław
August,
nie nosił ich też w tym czasie książę Józef Po->
niatowski.
Moda sarmacka jednak nie kapitułowała, według
jej
reguł mężczyzna pozbawiony wąsów wyglądał zniewie-
ściale,
niepoważnie, wręcz śmiesznie. W tej sprawie toczyła
się
też istna batalia. Zabierali głos satyrycy, wypowiadali
się
ludzie najtęższego pióra. Schulz tak na ten temat pisał
w
latach dziewięćdziesiątych: „Wedle nowych pojęć o pięk-
ności
i smaku, wąsy również są do odrzucenia jak golone
głowy,
bo oboje razem wzięte stanowią odrażającą miesza-
ninę
mnicha i żołnierza" 46. Słynnym obrońcą wąsów
był
Franciszek
Dionizy Kniaźnin, który napisał o nich bardzo
popularny,
żartobliwy wiersz pt. Do wąsów:
Ozdobo
twarzy, wąsy pokrętne!
Powstaje
na was ród zniewieściały.
Dworują
sobie dziewczęta wstrętne,
Od
dawnej Polek dalekie chwały.
Gdy
pałasz cudze mierzył granice,
A
wzrok marsowy sercami władał,
Ujmując
w ten czas oczy kobiece,
Bożek
miłości na wąsach siadał.
Gdy
szli na popis rycerze nasi,
A
męstwem tchnęła twarz okazała,
■
:. .... - ,. ..:.- Maryna patrząc szepnęła Basi:
„Za ten wąs czarny życie bym dała!"
45
Potocki, jw., t. II,
s.
132.
«
S c U u 1 z, jw., s. 245.
324
Gdy
nasz Czarniecki słynął żelazem
;
■ I dla ojczyzny krew swą poświęcał,
Wszystkie
go Polki wielbiły razem,
A
on tymczasem wąsa pokręcał.
Jana
Trzeciego gdy Wiedeń sławił,
Głos
był powszechny między Niemkami:
„Oto
król Polski, co nas wybawił,
Jakże
mu pięknie z tymi wąsami!"
Smutne
w narodzie dzisiaj odmiany:
Rycerską
twarzą Nice się brzydzi,
A
dla niej Dorant, wódkami zlany,
I
z wąsa razem, i z męstwa szydzi.
Kogo
wstyd matki, ojców i braci,
Niech
się z swojego kraju natrząsa.
Ja
zaś z ojczystej chlubny postaci,
Żem
jeszcze Polak, pokręcę wąsa 47.
Na
wiersz ten odpowiedzieli z kolei w podobnym tonie
zwolennicy
nowej mody. W jednej z odpowiedzi czytamy:
[...]
I choć Czarniecki bronił ojczyzny,
Miłość
się wzdryga jego czynami,
Gdy
Szwedów wygnał z krwawymi blizny,
Szwedki
wypędzał strasząc wąsami.
Gdy
Jan pod Wiedniem Turkom kładł pęta
I
krwią pohańców broczył bułaty,
Byłby
piękniejszy — rzekły dziewczęta —
Gdyby
pod nosem nie był kosmaty.
Twoja
jest lira gładko toczona,
Godny
poeto, z lauru gałęzi,
Lecz
ogol wąsy, a płeć pieszczona
W
sercu cię swoim pewnie uwięzi48.
J7
Cyt. wg Poezja polskiego Oświecenia. Antologia,
oprać.
J.
K o 11, Warszawa 1956, s. 278—279.
48
Cyt. wg Poezja polskiego Oświecenia..., s. 458—459.
r-t=
. Trzeba dodać, że moda noszenia wąsów utrzymała się
do
końca
omawianego okresu wśród służby, woźniców i żoł-
nierzy
cudzoziemskiego autoramentu. W połowie XVIII
wieku
rozpowszechnił się w tych środowiskach
zwyczaj
noszenia
wąsów szwarcowanych (wąsy napawano smołą
.
. - i rozpaloną żywicą, przez co nadawano im ciemną
barwę
p
i odpowiednią sztywność). Takie nastroszone,
„wysztafiro-
1 wane" wąsy były przez pewien czas oznaką hajduckiej
| elegancji.
j Strój narodowy wymagał noszenia podgołonej czupryny.
=
■ Od początku XVII do końca XVIII wieku mężczyźni
prze-
strzegający
sarmackiej mody golili znaczną część czaszki,
pozostawiając
jedynie tylko u góry głowy niewielki czub.
Była
to moda szlachecka, której powszechnie hołdowano,
którą
naśladowano także w kołach mieszczańskich, a czę-
ściowo
i chłopskich. Według sarmackich pojęć estetycznych
taki
sposób golenia głowy miał dodawać mężczyźnie uroku,
miał
podkreślać męskość jego urody. Wygolone czaszki wy-
glądały
o tyle niecodziennie, że wielu mężczyzn miało gło-
wy
zniekształcone szramami i dziurami od kul i czekanów.
Strój
cudzoziemski do lat dwudziestych XVII wieku lan-
sował
krótkie włosy, po czym zapanowała moda na włosy
długie.
Ponieważ nie wszyscy mężczyźni mogli sprostać tym
wymaganiom,
wprowadzono w połowie wieku peruki, które
miały
uzupełniać prawdziwe włosy. Peruka utraciła jednak
szybko
swe pierwotne przeznaczenie zwodniczego naślado-
wania
włosów i stała się nieodzownym elementem ówcze-
śnie
panującego stylu i mody, dodającym mężczyźnie, we-
dług
powszechnego mniemania, powagi, piękności i
szla-
chetności.
Historyk kultury Huizinga tak o tym pisze:
„Każdy,
kto chce uchodzić za pana, szlachcic, radca, żoł-
nierz,
duchowny czy kupiec nosi odtąd perukę do galowego
stroju;
nawet admirałowie noszą ją do uroczystej zbroi"49.
Stylowe
peruki szybko rozpowszechniły się także i w Pol-
sce.
Nosił je już Jan Kazimierz (był zresztą łysy) i Michał
49
J. Huizinga, Homo ludens. Zabawa jako źródło kultury,
Warszawa
1967, s. 259.
326
Korybut;
za ich wzorem nosili je z cudzoziemska ubierający
się
panowie i duchowni. Peruki rozpowszechniły się także
pośród
mieszczan. Wytworniejsze wykonane były z włosów
ludzkich,
tańsze z grzywy końskiej. Wysokie, kunsztowne
peruki
były najbardziej rozpowszechnione w pierwszej po-
łowie
XVIII wieku. W czasach Rokoka peruki utrzymały
się
wprawdzie, lecz uległ zmianie ich kształt — zmniejszyły
się,
a z czasem zaczęto uzupełniać je warkoczem, który
spływał
na plecy. Modne były wówczas peruki w kolorze
jasnym,
pudrowane; w końcu XVIII wieku rozpoczął się
już
ich nieodwołalny zmierzch.
Opinia
sarmacka XVII wieku krytykowała i wyśmiewała
peruki,
przyrównując ich właścicieli do „baranich łbów".
W
XVIII wieku krytyka wprawdzie ucichła, ale peruka
nadal
nie zdobyła sobie powszechnego uznania. Polski Ba-
rok
okazał w tym względzie swoją „indywidualność" —
odrzucił
jeden z zasadniczych elementów mody europej-
skiej.
Szlachcic
podgalał wprawdzie czuprynę, lecz łysinę trak-
tował
jako poważny mankament i zeszpecenie urody. Roz-
powszechniły
się wówczas środki, które miały wpływać
pobudzająco
na porost włosów i przeciwdziałać ich wy-
padaniu.
Specyfików tych było wiele, m. in. preparaty zio-
łowe,
nie cofano się też przed stosowaniem środków po-
chodzenia
zwierzęcego, często wręcz odrażających, np. sma-
rowano
głowy „mysim łajnem". Wszystkie te sposoby po-
magały
tyle samo co różne preparaty używane w innych
okresach
czasu, nic więc dziwnego, że łysych, przynajmniej
pośród
szlachty, spotykało się na każdym kroku. Satyra
i
fraszka ówczesna uważała wyśmiewanie łysiny za żelazny
punkt'
swojego repertuaru, odnoszę jednak wrażenie, że
w
życiu codziennym łysina mniej raziła niż wskazywałaby
na
to literatura satyryczna, bez wątpienia wyolbrzymia-
jąca
cały problem.
Noszenie
stroju narodowego rzutowało również na inne
elementy
elegancji. Nie dbano np. o pachnidła, nie stoso-
wano
pudru lub innych sztucznych upiększeń. Vautrin
pisze,
że „Strój polski nie znosi pudru ani pomady do
327
włosów.
Użycie ich naraziłoby mężczyznę [...] ha śmiesz-
«
'-■■-■ ność" 50. Za naturalne uważano jednak
farbowanie, a ściślej
przyciemnienie
włosów. Ponieważ siwiznę traktowano jako
dowód
dostojności, starości, według obyczajowości ówczes-
nej
cecha ta nie licowała z zalotami. Dlatego też
mężc2yźni
przedwcześnie
posiwiali, co bardziej pretensjonalni, a po-
siadający
jeszcze pewne aspiracje, czernili czupryny, wąsy,
brody.
Osiągali pożądany efekt czesząc włosy ołowianym
grzebieniem
lub stosując roślinne preparaty. Haur np. ra-
dził:
„Dla odmłodzenia swej starości uczynić sobie sok
z
szałwiej i niem na słońcu smarować siwiznę, a tak będą
czarne
włosy i odmłodzą się" B1. Zwyczaj czernienia włosów
był
bardzo rozpowszechniony, stąd też fraszka i satyra
czerpała
materiał do rozmaitych docinków i konceptów na
ten
temat.
Jeśli
chodzi o ubiór męski, to w omawianym okresie
najważniejszym
dodatkiem do niego były nie znane modzie
zachodniej
wzorzyste pasy, tkane z jedwabiu, złotych
i
srebrnych nici. Początkowo pasy importowano ze wscho-
du:
z Turcji, Persji, Syrii, ale od lat czterdziestych XVIII
wieku
produkowano je już w krajowych persjarniach oraz
nabywano
we Francji, gdzie wytwarzano je specjalnie na
eksport
do Polski. Pasy cechowała różnorodność barw
i
efektowne wzory; zazwyczaj były one dwustronne (po
jednej
stronie jasne, po drugiej ciemne), czasem nawet
czterostronne.
Pasy pierwszej jakości były bardzo kosztow-
ne.
Piękny pas wart był tyle co kilka najlepszych bachma-
tów.
Moda na noszenie pasów przyczyniła się do powstania
niemal
całej gałęzi rzemiosła wytwarzającego je. Produ-
kowano
także pasy tańsze, półjedwabne, nawet włóczkowe,
przeznaczone
dla plebsu i uboższej szlachty. W Polsce XVIII
wieku
spotykało się pasy o różnej cenie i jakości. Nawet
najtańsze
pasy włóczkowe posiadały żywe kolory, przeważ-
nie
łączono w nich kolor zielony z czerwonym lub karma- |
zynowym.
' *
50 V a u t r i n, jw., s. 778.
51 Haur, jw., s. 345—346.
Vautrin
tak pisał o drogich pasach: ,,Pas ten, szerokości
pół
łokcia, a długości trzech lub czterech, odgrywa u Po-
laka
taką rolę jak roastbeef na stole Anglika: świadczy
o
bogactwie właściciela. Cena niektórych pasów przekracza
1200
franków"
52.
O
bogactwie ówczesnego mężczyzny świadczyła także bi-
żuteria.
Lubowano się w tych czasach w ozdobach ze złota,
łańcuchach
i klejnotach, które noszono w postaci pierścieni,
zapinek,
guzów. Żupany zapinano niekiedy na ogromne
szafiry,
kontusze szamerowano perłami, a nawet noszono
do
nich brylantowe guzy. Tego rodzaju ozdoby kosztowały
bajeczne
sumy, wprost całe fortuny. Oczywiście na takie
kosztowności
mogli sobie pozwolić wyłącznie magnaci i pa-
trycjat
miejski, gorzej sytuowani musieli się zadowolić
skromniejszą
biżuterią. We wszystkich jednak warstwach
społecznych
można było zaobserwować dążność do posiada-
nia
cennych ozdób, nawet mieszkańcy prowincjonalnych
miast
posiadali oprawne w złoto koralowe guzy, pierścienie,
srebrne
lub pozłacane ozdoby.
Kochano
się też w ozdobnej broni. Po dworach szla-
checkich,
pałacach magnackich i siedzibach patrycjuszow-
skich
pełno było sadzonych drogimi kamieniami szabel,
ozdobnych
nadziaków, kosztownych sajdaków, tarcz, pisto-
letów.
W XVIII wieku broń zaczęła zatracać charakter
wojennego
rynsztunku, a stawała się jedynie cenną deko-
racją.
Chodzenie przy szabli i obuchu dowodziło przyna-
leżności
do stanu szlacheckiego, należało do dobrego tonu,
jeśli
ktoś chciał być w zgodzie z modą. Nawet mieszczanie
po
większych miastach, szczególnie młodzież, chadzali przy
szablach,
pistoletach, z obuchami w ręku. Formalnie było
to
zakazane, faktycznie wszakże zakazu tego mało kto prze-
strzegał.
Należy dodać, że prawo do noszenia broni posia-
dali
tylko mieszkańcy niektórych miast, np. Krakowa. Po-
spólstwo
tamtejsze nosiło szable z rękojeściami skórzanymi,
patrycjat
lubował się w broni o srebrnych głowicach, nosił
karabele
w srebrnych lub pozłacanych pochwach.
62 Vautvin, jw., s. 776.
Strój
narodowy, aczkolwiek przez
wieki utrzymywał swój
specyficzny
styl, ulegał przecież pewnym przemianom. Do-
tyczyło
to zarówno kroju jak i ozdób, broni itd. W XVII
wieku
znaczne zmiany nastąpiły w nim pod wpływem mody
wojskowej,
wojsko tworzyło bowiem nieraz własną modę,
stanowiącą
mieszaninę wzorów obcych i rodzimych. Żołnie-
rze
polscy, którzy w tym czasie przemierzali konno i zbroj-
no
większość krajów środkowej i wschodniej Europy, przy-
wozili
zdobyczne stroje, rzędy, broń. Początkowo chadzali
w
nich jako w zdobycznym rynsztunku, z braku innych
szat,
czy dla podkreślenia swej wojskowej profesji, z czasem
wszakże
zdobyte na Turkach czy Szwedach stroje czy,
częściej,
elementy ubiorów, stawały się ulubionym przy-
odziewkiem
prowincjonalnych modnisiów. Moda polska
XVII
wieku z zadziwiającą łatwością adaptowała niezwykłe,
nieraz
wręcz egzotyczne szaty i rzędy. Pisząc o zmienności
mody
Rysiński tak powiada:
A strojów takowych
Wszystka ansa i powód z junaków wojskowych [...]
I nie masz wojennika, żeby z tego kraju,
Gdzie wojuje, nowego nie wniósł obyczaju,58.
Wraz
ze zmianą stroju dostosowywano do niego fryzury,
ozdoby,
a nawet cały sposób zachowania się. „Co ja już
pamiętam
odmiennej coraz mody w sukniach — pisze Pa-
sek
— w czapkach, w botach, szablach, w rządzikach
i
w każdym aparacie wojennym i domowym, nawet w czu-
prynach,
gestach, w stąpaniu i w witaniu, o Boże święty,
nie
spisałby tego na dziesięciu skórach wołowych [...]
Mógłbym
tego ornamentu mieć na cały wiek i dzieciom
by
się dostało, kupiwszy raz u cudzoziemców; aż za rok
albo
i prędzej nie moda, nie tak zażywają; to psuj, to
przerabiaj
albo na tandetę daj, a insze sprawuj, bo musiał-
byś
się w tym chyba inter domesticos parietes prezentować,
alias
między ludzi wyjechawszy, to zaraz jako wróble na
Cyt. wg Bystroń, jw., t. II, s. 444—445.
sowę:
dziw, dziw; zaraz palcem pokazują, zaraz mówią, że
ten
strój pamięta potop" 54.
Moda
zmieniała się wprawdzie często, lecz niektóre szaty,
np.
ze złotogłowiu, były tak kosztowne, że nie było mowy
o
jakiejkolwiek zmianie ich fasonu. Cenne delie, kosztowne
futra
przekazywano z reguły synom, a czasem chadzał
w
nich jeszcze wnuk pierwszego właściciela. Były to bo-
wiem
stroje paradne, używano ich tylko podczas wielkich
uroczystości,
posiadały one wybitnie dekoracyjny charakter.
Ośrodkami,
które dyktowały modę były ni. in. duże mia-
sta,
przede wszystkim Warszawa, Gdańsk, Kraków, Lwów.
Trzeba
przy okazji podkreślić, że tendencja do posiadania
bogatych,
modnych strojów stanowiła wtedy pasję całego
mieszczaństwa.
Rywalizowano ze sobą na każdym nieomal
kroku.
Bogaci mieszczanie starali się dorównać a nawet
przewyższyć
w strojach szlachtę, gmin miejski starał się
rywalizować
z patryejatem. Bogaci kupcy i dygnitarze
stroili
się według aktualnych wzorów mody angielskiej,
francuskiej,
niemieckiej. Kaftany i płaszcze męskie przy-
ozdabiano
licznymi, kolorowymi, czasem złotymi i srebrny-
mi
pasamonami, guzami, haftami, lamowaniami itp., co
podnosiło
wrażenie bogactwa. Dygnitarze w miastach wy-
stępowali
w brokatowych strojach, koronkowych żabotach,
w
pierścieniach z drogimi kamieniami, obwieszali się łań-
cuchami.
Oburzał się na to Gdacjusz: „[...] widzimy, jakie
zbytki
w strojach, że nie poznać kto szlachcic, kto miesz-
czanin,
kto kupiec, kto rzemieślnik" 55. Badania
historyczne
potwierdzają,
że tego rodzaju opinie, przynajmniej w od-
niesieniu
do bogatszych miast, nie były przesadą. Historyk
omawiający
życie mieszczan krakowskich w XVII—XVIII
wieku
pisze: „Ogólnie biorąc, strój i ozdoby pospólstwa
krakowskiego
były tak dostatnie, że nieraz trudno było się
wyznać,
zwłaszcza w niedzielę i święto, czy w kościele,
gospodzie
i na ulicy znajduje się szlachta, czy mieszcza-
54
J. Ch. Pasek, Pamiętniki, wyd. J. Czubek, Kraków
1929,
s. 92--93.
55 Gdacjusz, jw., s. 33.
331
nie"
56. Podobnie było w Gdańsku. Tak o tym pisze historyk
M.
Bogucka: „Ulice Gdańska czarowały przybyszów barw-
nością
i przepychem szat przechodniów [.,.]. Obok hisz-
pańskich
sukien widywano polskie kontusze i żupany,
stroje
szyte wedle wzorów włoskich, niemieckich, angiel-
skich
[...] podróżnym odwiedzającym Gdańsk w owych la-
tach
wydawała się ulica Długa, miejsce popołudniowych
spacerów
zamożnego mieszczaństwa, kolorowym krajem
z
bajki" ".
Szlachta
zazdrościła, zżymała się na ten przepych. Gdańsk
pozostawał
poza jej władzą, ale jeśli tylko mogła, to inge-
rowała
w sposób ubierania się plebejuszów, uważała bo-
wiem,
że bogaty, piękny strój powinien przysługiwać tylko
„urodzonym".
Rezerwując bogaty strój wyłącznie dla
szlachty
wydawano ustawy, które zakazywały noszenia ple-
bejuszom
strojnych szat i ozdób. Starano się, by „sławetni"
czy
„pracowici" chadzali skromnie, ciemno przybrani, by
od
jednego wejrzenia można było rozróżnić ich od szlachty.
W
miastach podobne zakazy starał się narzucić pospólstwu
patrycjat,
dążący do zmonopolizowania bogactwa i wy-
tworności
stroju. Zakazywano np. plebsowi szycia sukien
z
drogich materii, noszenia futer, ozdobnych trzewików itd.
Przepisy
te pozostawały jednak tylko na papierze, w ży-
ciowej
praktyce rzadko ich f.przestrzegano. Do schyłku
XVIII
wieku tendencja do strojenia się była głęboko za-
korzeniona
w społeczeństwie.
Jeśli
chodzi o strój cudzoziemski, charakteryzował się on
przede
wszystkim krótką, opiętą odzieżą, krótkimi spodnia-
mi,
białymi pończochami i trzewikami. Zasadniczą część
tego
stroju stanowił frak. W pewnym okresie uzupełnieniem
cudzoziemskiego
ubioru były stylowe peruki, przy których
noszono
ozdoby z żabotów, kryz, koronek; zakładano doń
złote
dewizki itd. Strój cudzoziemski w Polsce w XVII
wieku
spotykało się rzadko, noszono go przede wszystkim
56
J. Pachoński, Zmierzch sławetnych. Z życia mieszczan
Krakowie w XVII i XVIII wieku, Kraków 1956, s. 457.
«'
Bogucka, jw., s. 137, 140.
332
po
dużych miastach i dworach magnackich. Wszakże z po-
czątkiem
XVIII wieku, prawdopodobnie pod wpływem sa-
skim,
rozpowszechnił się on, a w latach późniejszych no-
szony
był przez zdecydowaną większość magnatów, znaczną
część
szlachty oraz mieszczan w dużych miastach. Strój
ten
zmieniał się wprawdzie pod wpływem aktualnych wy-
magań
mody, ale w swych zasadniczych cechach różnił się
znacznie
od stroju narodowego. Dla ilustracji przytoczę opis
modnego
stroju, jaki noszono w Warszawie w maju 1793
roku.
Opis ten wyszedł spod pióra bystrego obserwatora
jakim
był Schulz: „Eleganci najnowszej mody noszą teraz
mały
okrągły kapelusik z wysokim spiczastym denkiem,
włosy
dokoła głowy w lokach ułożone, grubą, pstrą chustkę
na
szyi z ogromnymi końcami, które pod brodą są nasta-
wione
i do pół ją okrywają, w najosobliwszy sposób hafto-
waną
lub malowaną kamizelką po biodra tylko sięgającą,
długi,
ogoniasty, ostro zakończony z tyłu między nogami
frak
z wysoką krótką talią i płasko na ramionach leżącym
kołnierzem;
spodnie aż do kostek obcisłe i trzewiki panto-
flowate
bez sprzączki. Dopełniają stroju dwie złote dewizki
od
zegarków z potężnymi kluczami i pieczęciami i gruba,
sękowata
pałka, którą nieustannie z ręki do ręki się prze-
rzuca
i musi być w ruchu utrzymywana" 5B.
Z
cudzoziemska ubrany elegant używał pachnideł, wód,
pudrów.
Moda nakazywała też hołdować galanterii, szcze-
gólnie
wobec płci pięknej, rzutowało to oczywiście na całe
zachowanie
i styl życia. Taki typ mężczyzny określano mia-
nem
„Niemca", „Francuza". Konserwatywna opinia spoglą-
dała
na ubierających się modnie mężczyzn ze zgorszeniem
i
pogardą. Wykpiwali cudzoziemskich elegantów poeci i sa-
tyrycy
XVII wieku, piętnowała ich sarmacka opinia XVIII
wieku.
Ubraną z cudzoziemska młodzież oskarżano o pło-
chość,
rozwiązłość, brak rozumu oraz inne wady. W jednym
z
wierszy z końca stulecia tak oto przedstawia się karyka-
turalny
portret modnego młodziana:
Schulz, jw., s. 246—247.
333
"^"Trv Ręka w pludrach, przód wypukły, n ■ -~\~- »
_ _ , Czoło z miedzi, ton wesoły.
Noga
w takcie, chód wysmukły
Mina
dziarska, a sam goły.
Kamzel
w pępku, fraczek ścięty
Jak
pupeżka nasz młodzianek
Cięgiem
pluder zadek spięty
Nagiuteńki,
bez firanek
Kierdasz
w gębie, dusza głodna
O
młodzieży, jakżeś modna!
Autor
nie może odżałować, że część młodzieży szlache-
ckiej
porzuca strój tradycyjny:
Kontusz
długi ścięty w fraki
Fryzjer
pudrem upstrzył głowę.
■
' Szpetnie zrobił zakrój taki,
Że zamienił orła w sowę 59.
Wyfrakowani,
wygoleni, uperfumowani kawalerowie znaj-
dowali
jednak więcej
uznania w oczach pań niż mężczyźni
hołdujący
dawnej modzie. Niewiasty chętniej szły za głosem
mody,
faworyzowały więc elegantów. Pamiętnikarz Kito-
wicz
tak pisze o tym w odniesieniu do połowy XVIII wie-
ku:
„Jeżeli się do damy zebrało dwóch konkurentów równej
fortuny
i talentów, a było w mocy damy obierać sobie
męża,
bez wątpienia obrała sobie Niemca, a Polaka od-
prawiła.
Jeżeli rodzicy lub opiekuni obierali pannie męża
i
byli za Polakiem, ale panna płakała, to mu kładli kon-
dycyją,
aby się przebrał po niemiecku. Dwie przyczyny
miała
płeć biała do wstrętu ku polskiej sukni: pierwsze,
iż
Polacy chodzący po polsku jako nie wypolerowani za
granicą
w te umizgi łechcące płeć białą, które modnisiowie
za
największą grzeczność obyczajów do kraju przywozili,
zachowywali
jeszcze maniery dawnym sarmatyzmem odda-
jące;
druga, iż kto się nosił po polsku musiał utrzymować
wąsy,
nie mogąc ich golić bez wystrychnienia się na błazna.
Nic
zaś tak nie odrażało od siebie białą płeć jak wąsy. gdy
M Bkps APŁ, Zbiór Bartoszewiczów, nr 126, k. 122—123.
331
miały
pod dostatkiem w stroju cudzoziemskim gachów bez
wąsów,
a do tego równie jak niewiasty wypudrowanych,
wyfryzowanych,
wygorsowanych, wypiżmowanych. Jest to
powszechnie
w naturze lubić
obmioty sobie podobne" 60.
Strój
cudzoziemski w warunkach polskich uległ pewnym
przemianom.
Lokalne warunki klimatyczne zmuszały nawet
największych
elegantów do dostosowania ubioru do specy-
fiki
polskiej, stąd nawet do fraków noszono wysokie, chro-
niące
przed zimnem i błotem buty, zakładano ciepłe futra
itp.
Moda polska tolerowała te zmiany. W końcu XVIII
wieku
doszło do tego, że po dużych miastach, pośród za-
możnej
szlachty, pomieszały się ubiory, wytworzył się strój
zawierający
zarówno elementy krajowe jak i zagraniczne.
Niektórzy
cudzoziemcy byli zgorszeni, upatrując w tym
braku
poczucia smaku i nieznajomości reguł elegancji. Na-
wet
przychylny nam Schulz pisał: ,.Szabla, szpada, kurtka,
francuska
suknia, ubiór narodowy i frak, obcięte włosy
i
fryzura, czapka czy kapelusz, każdy kładzie, co mu się
podoba,
mieszają się nawet te rzeczy w sposób najdziwacz-
niejszy.
Często się postrzega młodszych i starszych ludzi
wyższych
stanów w kapeluszu okrągłym, włosy obcięte,
szarawary,
frak angielski, a szpada francuska; lub polska
szabla,
francuski strój, haftowana kamizelka [...], spodnie
nankinowe
i angielskie buty ze sztylpami; albo nareszcie
angielski
frak, żylet, spodnie skórzane, trzewiki z pod-
wiązkami,
głowa w koło zafryzowana, a na niej czapka'
polska
czworokończasta. Są to dziwactwa, które tu nikogo
nie
rażą, chociaż zdradzają brak smaku i najwyższe za-
niedbanie"
61.
Nie
był to jednak brak smaku, lecz odmienne po prostu
poczucie
elegancji, wynikające zarówno z odmiennego kli-
matu,
jak i z różnorodnych wpływów. Szczególną inwencję
wykazywały
w tym kobiety, tworzące oryginalne, specyficz-
ne
kreacje i fryzury. Niektórzy cudzoziemcy byli właśnie
zachwyceni,
podkreślając oryginalność ubiorów kobiet.
(i"
K i t o w i c z, jw., s. 476—477.
«
Schulz, jw., s. 245—246.
335
Wraxall
np. tak komentował: „Nigdzie w Europie nie ma
takiej
elegancji i takiej różnorodności stroju jak w tym
kraju,
gdzie kobiety zdają się gardzić kanonami mody,
przestrzeganymi
na innych dworach. Widywałem tu te same
damy
w strojach różnych narodów i różnych epok i rzecz
ta
w nikim nie budziła zdziwienia. Jest w ich ubiorze coś
azjatyckiego,
co przypomina raczej Grecję lub Turcję niż
modę
francuską czy niemiecką. W kraju, który graniczy
z
Mołdawią i Ukrainą, takie odejście, a raczej niezależność
od
mody paryskiej nie dziwi i dziwić nie powinno. Przed-
wczoraj
obiadowałem u księżnej Sanguszkowej [...] Miałem
więc
okazję dokładnie przyjrzeć się jej strojowi, który
postaram
się tu opisać, tusząc, że opis ten — choć nie-
doskonały
— da pewne wyobrażenie o toalecie kobiety
polskiej
z wyższych sfer, która do przymiotów urodzenia
i
fortuny dodaje przymioty młodości i urody.
Jej
fryzura nie przypomina żadnej z tych, jakie oglą-
dałem
w innych częściach Europy — nie pudruje bowiem
włosów,
ani ich nie fryzuje, lecz przeciwnie, sczesuje je
z
czoła, ujmując końce w muślinową siatkę. Powyżej dwóch
loków
spływających po lewej stronie twarzy miała upięty
z
niedbałą elegancją okalający głowę turban, również
mu-
ślinowy,
Jej suknia barwy bladoróżowej, suto przystrojona
haftami,
sięga stóp, nie przykrywając ich jednak. Powyżej
stanu
przewiązana jest jedwabną szarfą, około dziewięciu
cali
szeroką — na modłę stosowaną w Grecji czasów Ho-
mera
i do dziś praktykowaną na Wołoszczyźnie. Szeroka
koronka
drezdeńska otacza wycięcie piersi i ramion, czę-
ściowo
odkrytych, częściowo zaś przesłoniętych turecką
gazą,
obliczoną raczej na ukazanie niż ich ukrycie. Wokół
całej
postaci księżnej unosi się przepyszny zapach, potęgu-
jący
jeszcze jej naturalne wdzięki. Pokazała nam swe
dworki,
które właśnie wracały z kąpieli — młode polskie
dziewczęta,
przypominające nimfy, w luźno udrapowanych
sukniach
i z mokrymi włosami spadającymi na plecy" 62.
C2
N. W. Wraxall, Wspomnienia z Polski 177S
[w:] Polska
stanisławowska
w oczach cudzoziemców..., t. I, s. 541—542.
336
Należy
dodać, że na przestrzeni XVII—XVIII wieku wy-
tworzone
u nas wzory kopiowano niejednokrotnie zarówno
na
wschodzie, jak i na zachodzie Europy. Moda polska
przez
cały XVII wiek silnie wpływała na upodobania pew-
nych
warstw rosyjskich. Dymitr Samozwaniec często nosił
strój
polski, czasem nawet usarski. Silne wpływy w tej
dziedzinie
odnotować można za czasów carów Aleksego
i
Fiodora. Bywały lata, że polskie stroje naśladowano nawet
w
Paryżu. Na przykład w połowie XVIII wieku francuskie
damy
nosiły suknie a la polonaise, wzorowane na naszych
kontusikach.
W końcu XVIII wieku tworzyliśmy własne,
rodzime
wzory, można więc mówić, że koła warszawskie
dyktowały
reguły aktualnej
mody europejskiej.
Rozbiory,
a tym samym zmniejszenie się roli Warszawy
jako
ośrodka promieniowania kulturalnego skomplikowały
sytuację.
Szlachecki strój polski, wypierany przez modę
zachodnią,
zarzucony przez elitę, zaczął zanikać już w po-
czątkach
XIX wieku. Pod wpływem mody europejskiej
ujednolicała
się i modernizowała także sylwetka człowieka
miejskiego,
a z czasem i chłopa, niemniej jednak świa-
domość
posiadania niegdyś odrębnego stroju, tradycja mody
staropolskiej,
zapadła głęboko w świadomość ludzi XIX
wieku.
W pewnych okresach nawiązujące do sarmackich
tradycji
warstwy przystrajały się w kontusze i karabele,
upodobniając
się do przedrozbiorowej szlachty. Na co dzień
jednak
jedynie pośród licznych kręgów chłopskich utrzy-
mały
się tradycyjne stroje ludowe, wzorowane częściowo
na
szlacheckim stroju narodowym XVII—XVIII wieku.
W
tej postaci moda staropolska dotrwała nawet do naszego
stulecia.
22 — Obyczaje staropolskie
XI
SENTYMENTY MIŁOSNE
Dzieje
kultury znają różne koncepcje miłości, rozmaite
jej
formy. W pewnych okresach występowały tendencje do
jej
stylizacji, innym razem wręcz do wulgaryzacji. Pisarze
i
trubadurzy średniowieczni wytworzyli wyidealizowany
erotyzm,
opiewali miłość nie spełnioną, pasje miłosne, gło-
sili
wierność wybrankom serca. Według średniowiecznego
wzorca
miłości dworskiej, szlachetny wielbiciel stawał się
przez
swą miłość „czysty i cnotliwy". Miłość przyczyniała
się
do rozkwitu wszelkiej doskonałości estetycznej i etycz-
nej.
Podobne poglądy głoszono i w późniejszych wiekach,
które
wręcz pasjonowały się opowieściami o miłości. Trzeba
jednak
podkreślić, że ten ideał miłości, fikcja wierności
i
ofiary bardzo rzadko występowały w życiu ówczesnych
ludzi.
Były to ideały przeżywane raczej pod postacią liryki
miłosnej,
poezji, pieśni. Zmieniały się też wzory i bohate-
rowie
miłości — miejsce Tristana i Romea zajął z czasem
Don
Juan i Casanovą, nawet i ten ostatni zawsze powoły-
wał
się jednak na głos serca.
Wyidealizowana
miłość do kobiety występowała często
w
literaturze polskiego Odrodzenia, była jednak w zasadzie
obca
najbardziej reprezentatywnym przedstawicielom tzw.
338
kultury
sarmackiej, jak np. Wacławowi Potockiemu czy
Wespazjanowi
Kochowskiemu. Cenili oni przyjaźń, przy-
wiązanie,
rozumieli pożądanie, domagali się wierności, lecz
nie
zaspokojone cierpienia, sentymenty sercowe nie znaj-
dywały
u nich większego zrozumienia. Nie można jednak
wedle
nich i ich utworów sądzić wszystkich. W niniejszym
rozdziale
będę się więc starał naszkicować sentymenty mi-
łosne.
Chodzi po prostu o przedstawienie uczuć bardziej
wysublimowanych,
o kierowanie się nie wyrachowaniem
czy
instynktem, lecz upodobaniem, uczuciem, sercem.
W
szkicowym skrócie postaram się przedstawić wielkie
pasje
miłosne sławnych wtedy ludzi, jak również pragnie-
nia
i uczucia anonimowych zakochanych. Powiem także
i
o czarach miłosnych.
Jeśli
rzecz traktować według wersji literackich, to tego
rodzaju
uczucia występowały wtedy często. Pieśni ludowe,
literatura
szlachecka pełne są słów mówiących o wielkim
kochaniu,
tęsknocie, o miłosnych cierpieniach. W pieśni
mieszczańskiej
z XVII wieku czytamy:
Niech
serce jak chce pala, niech miłość szaleje,
Niech
ciało obumiera, niech serce truchleje.
Dla
tak nadobnej panny łzy me i wzdychania,
I
męki mi są miłe, i z ciałem rozstania 1.
Poeta
Adam Korczyński dwornie powiada: „Wenus
wszędy
władnie"2. Tęsknota, smutek, uczuciowość, nawet
łzawy
sentymentalizm — to częste treści tak popularnej
w
XVII wieku liryki. Pewne utwory XVIII wieku poszły
jeszcze
dalej. Jeśli chodzi np. o erotyki Karpińskiego, to
przepełnione
są one sentymentalizmem, przedstawiają mi-
łość
platoniczną, łzawą, wyidealizowaną. W tych czasach
krążył
list pisany rzekomo przez uwięzionego księdza, który
usprawiedliwia
się w nim przed swym biskupem. List ten
1
Cyt. wg K. Badecki, Z badań nad literaturą mieszczań-
sko-ludoioq
XVII wieku..., Wrocław 1951. s. 35.
s
A. Korczyński, Złocista przyjaźnią zdrada, wyd. R,
P
o 11 a k, Kraków 1949, s. 18.
339
pisany
był świeckim językiem, wiele też było w nim o mi-
łości.
Czytamy tam m. in.: „Czy miłość we mnie potępiać
trzeba?
Sądzisz mnie Wasza Książęca Mość podobno z tej
miary
winnym, co się ludziom trafia, żem się pozwolił
miłości
rozpościerać w sercu. Nie pozwalałem, ale do wy-
rugowania
onej mocy nie miałem, tak mnie swą potęgą
osłabiła,
odebrała wzrok, odjęła siły. Czułem ją w sercu,
alerh
jej nie widział i chociażem chciał, to niepodobne było
przed
rzeczą niewidomą uniknąć. Rozkochałem się w damie,
bo
miłość jednowładna serca mego pani, rozkazała. Roz-
kochałem
się z całej duszy, grzało serce i miało do czego,
bo
dama jak Dyjana była, nie baba. I mniej zgrzeszyłem,
żałuję
za grzechy, ale się nie wstydzę, bo gust dobry czyni
zaszczyt.
Żem kochał, dziwują się ludzie, bardziej by się
dziwowali,
gdybym tak ślicznej urody i tak pięknego nie
kochał
ciała [...]. Miłość kogo opanuje, wolność i wolą ode-
brawszy,
rząd tak gwałtowny rozpościera, jurysdykcją
i
władzą, że się ani żołnierz orężem, ani ksiądz
brewiarzem
zasłonić
może. I niedostawa takiej święconej wody, którą
by
cale ogień miłości zgasić mógł" 3.
Dla
badacza obeznanego z życiem obyczajowym oma-
wianych
wieków wszystkie te deklaracje brzmią mniej
przekonywająco,
można z całą pewnością stwierdzić, iż był
to
po prostu szablon, według którego tworzono ówczesne
utwory.
Nie ulega wątpliwości, że posługiwano się także,
a
nawet wręcz nadużywano szablonów poetyckich z czasów
Odrodzenia.
Szczególnie czerpano dużo z twórczości Jana
Kochanowskiego,
modelem były też tu prawdopodobnie
i
wzory obce — współczesne czy dawniejsze erotyki wło-
skie,
francuskie, niderlandzkie. Na tych przekazach ukształ-
towano
właśnie piękną fikcję miłości platonicznej, wier-
ności,
ofiary. Znamienne, że sentymentalne wynurzenia
sąsiadują
niejednokrotnie z drastycznymi, często obscenicz-
nymi
wynurzeniami. Spotyka się to zarówno w pieśni lu-
dowej,
jak i w literaturze pięknej. Klasycznym przykładem
może
być Jan Andrzej Morsziyn. który rzekomo umierał
3 Rkps APŁ, Zbiór Bartoszewiczów, nr 182.
z
miłości, a potem dowiadujemy się, że w tym samym
czasie
utrzymywał liczne grono dziewcząt, i to bynajmniej
nie
w p]atonicznych celach. Wspomniany szablon wymagał,
by
deklarowano się według niego i w życiu. Tak więc
uwodzący
garderobianą „jegomość" nazywa ją: „moje serce,
me
życie, moje kochanie" 4. Pisałem już, jak wdowy strasz-
liwie
rozpaczały na pogrzebach swych mężów, co nie prze-
szkadzało
im w kilka miesięcy potem stanąć ponownie na
ślubnym
kobiercu. To samo dotyczyło i mężczyzn. Postępo-
wanie
takie było typowe dla wszystkich warstw społecz-
nych.
Ileż miesięcy trwała miłość Kazimierza Poniatow-
skiego,
o którym pisano, że w roku 1750 okazywał „Wstręt
[...]
do wszelkiego małżeństwa z powodu serdecznego uczu-
cia,
jakie widocznie opanowało go wówczas wyłącznie"5.
Cóż
warte są zapewnienia o rzekomej cnocie i miłości mał-
żeńskiej
Józefiny z Mniszchów Potockiej? Czymże były
słowa
o miłości, jak pojmował to uczucie notoryczny uwo-
dziciel,
utrzymanek bogatych pań — Jan Duklan Ochocki?
O
miłości zapewniał cały legion innych uwodzicieli i swa-
wolnych
dam końca XVIII wieku, był to jednak tylko
szablon,
słowo pod które podkładano inną treść, którego
jednak
domagał się obowiązujący savoir vivre. Obserwujący
stosunki
polskie cudzoziemcy mają chyba rację pisząc, że
uczucia
platoniczne, szczere porywy serca występowały
wówczas
nader rzadko.
Nie
znaczy to, że wcale. W poprzednich rozdziałach pi-
sałem,
jak to ceniono urodę, jak dla pięknego „liczka",
„wdzięcznej
postaci" rezygnowano z większego posagu, za-
szczytniejszej
koligacji. Pociąg osobisty, upodobanie, wy-
stępowały
także u kobiet, które nieraz wprost traciły głowę,
wyzbywały
się fortuny, popełniały mezalianse, byle tylko
zdobyć
sobie za „przyjaciela" ukochanego mężczyznę. Zja-
wiska
te występowały pośród wszystkich warstw społecz-
nych.
Wiadomo, iż wzajemne upodobanie stanowiło zasad-
'
Rkps APŁ, Zbiór Bartoszewiczów, nr 126, k. 117.
5
Król Stanisław August, Pamiętniki..., t. I, oprać. W.
K o-
n
o p c z y ń s k i. Warszawa 1915, s. 41.
■ • 341 ■■■
niczą
wież przy zawieraniu małżeństw pośród tzw.
ludzi
luźnych,
czyli rozmaitych włóczęgów. Haur wyraźnie pisze
0
upodobaniach i głosach „serduszka" u wiejskich
dziew-
cząt.
Liber chamorum zamieszcza m. in. wizerunek zako-
chanego
karczmarza: ,,Kostecką pojął był karczmarz we
wsi
pana wojewody ruskiego do Wiśnicza circa 1622. Przy-
musiła
go, że jej musiał kupić kolasę i parę koni, co do
kościoła
jeździła, a sam, że to karczmarz, sromał się siadać
z
nią, ba, i nie dała mu siadać! Piechotą szedł
zawsze
circa
1633" 6 (to jest jeszcze po dziesięciu latach
małżeń-
stwa!).
Przekonywająco brzmią wiersze mówiące o miłości
narzeczonej,
skreślone mistrzowskim piórem
Szymonowica:
Kędyś
się nam zabawiał, mój panicze drogi?
Serce
przez ciebie mdlało i te piękne progi
Pustkami
się widziały 7.
A
Swacha z Żeńców Szymonowica! Nie żona to, ni na-
rzeczona,
tylko kochanica ekonomska, ten wszakże szaleje
za
nią; ona rządzi nim jak chce, mimo że gospodyni z niej
fatalna,
nie zna się na gospodarstwie, lecz za to zręcznie
operuje
swymi niewieścimi walorami i w rezultacie nie
brakuje
jej powodzenia, miłości, strojów. Z kolei gospodarz
z
Kiermaszu wieśniackiego z dumą mówi o swej
przystojnej
1
przyjemnej małżonce. Świadczą o tym zresztą przykłady
wzięte
z życia, np. tragedie miłosne mieszczek żywieckich,
które
przytacza Andrzej Komoniecki.
Bogaci
mieszczanie, można szlachta, wielcy panowie mieli
więcej
czasu, pieniędzy, toteż mogli sobie pozwolić częściej
na
luksus kochania. Moraliści i satyrycy z oburzeniem
i
przekąsem piszą o małżeństwach dla urody lub z „lubież-
ności",
o sidłach miłosnych, w jakie wpadają ludzie lekko-
myślni,
nieopatrzni. Znamy zresztą konkretne fakty.
Na
'
W. Nekanda Trepka, Liber generatioms plebeanorum
(Liber
chamorum), wyd. W. Dwór żaczek, J. Bartyś,
Z.
Kuchowicz, cz. I, Wrocław 1963, s. 259, nr 932.
7
Sz. Szymonowie, Sielanki..., oprać. J. P e 1 c, Wrocław
1964,
s. 102.
342
początku
XVII wieku głośną stała się tragedia oboźnego
Żółkiewskiego,
synowca hetmana. Panicz ten zakochał się
w
pięknej i posażnej pannie — wojewodziance
Marcjannie
Daniłłowiczównie.
Naturalną koleją rzeczy dokonał oświad-
czyn.
Wojewoda wszakże odmówił. Powodem rekuzy było
postępowanie
oboźnego, który miał opinię hulaki i utra-
cjusza.
Żółkiewski nie mógł przeboleć utraty ukochanej,
czy
też może tylko porażki, i na oczach Marcjanny
popełnił
samobójstwo,
wbijając sobie nóż w piersi. Jest to bodaj
pierwsze
znane u nas samobójstwo z miłości. Pyszny, pełen
wielkich
ambicji Janusz Radziwiłł zrezygnował z bogat-
szych
partii, by ożenić się z upodobaną przez siebie Ka-
tarzyną
Potocką. Zdarzały się nawet i sporadyczne przy-
padki,
że wielcy panowie z miłości żenili się z plebejuszka-
mi.
Słynne było małżeństwo wojewody krakowskiego Lu-
bomirskiego
z mieszczką krakowską Krystą, „którą Lubo-
mirski
mężowi, Krystowi, odmówił, a potem za pośredni-
ctwem
wielkich pieniędzy nabywszy i o rozwód postarawszy
się
[...] za żonę pojął"
8.
Subtelne
uczucia, sentymenty i pasje miłosne towarzyszą
romansowi
Jana Sobieskiego z ukochaną przezeń Marysień-
ką.
Jego listy miłosne to wspaniałe literacko, pulsujące
uczuciem,
tęsknotą, erotyki. Sentymentalne fragmenty
przeplatają
się tam z nader realistycznymi, konkretnymi
pragnieniami
i porywami, nie ulega jednak wątpliwości,
że
opromienia je głęboka i tkliwa miłość. Listy adresowane
są
do: „Jedynej duszy i serca pociechy, najśliczniejszej
i
najwdzięczniejszej Marysieńki". Korespondencja ta
pełna
miłosnego
żaru, pragnień, oddania. Król m. in. pisze: „[...]
nie
żyję, tylko dla ciebie, i myśleć ni o czym nie mogę,
tylko
o tobie [...] poznasz, żem kochał i kocham tak, że
to
z ni z kim porównano nigdy być nie może [...] Ks. Sol-
ski,
płacząc nade mną, narzekał na siebie, czemu on tak
P.
Boga kochać nie może" 9.
8J.
Kitowicz, Pamiętniki, czyli Historia polska, oprać.
P.
Matuszewsk a, Warszawa 1971, s. 41.
9
J. Sobieski, Listy do Marysieńki, oprać. L. K u k u 1 s k
i,
Wrocław
1962, s. 79, 207.
W
połowie XVIII wieku istne spustoszenie w męskich
sercach
czyniła rodzima piękność niejaka pani Borkowska.
Pamiętnikarz
Matuszewicz pisze, że mężczyźni wprost na
wyścigi
konkurowali do jej ponętnej rączki. Jakiś możny
Filipowicz
„tak się mocno zakochał, że w suchoty wpadł
i
umarł". Po nim uderzał w konkury inny bogacz, Iwanów- _
ski,
który zapisał jej cały majątek i postanowił się z nią
ożenić.
Brat Iwanowskiego nie chcąc, by jego majątek prze-
szedł
na Borkowską, wynalazł między narzeczeństwem ja-
kieś
pokrewieństwo, tak iż trzeba było aż w Rzymie szukać
dyspensy.
„Przeszkadzał i tam brat jego, a gdy nieprędko
dawano
dyspensę, zgryzł się sędzia Iwanowski i prawie na
ręku
Borkowskiej umarł" 10. Tenże Matuszewicz informuje,
że
wielkie damy rozpaliwszy się afektami dosłownie traciły
głowy.
Na przykład rozwiedziona z Radziwiłłem podskar-
bianka
nadworna Teresa Sapieżanka „zakochała się w Mo-
kronowskim
generale wojsk koronnych tak mocno, że aż
waryacyja
jej przypadła. Nie chciała się zwać Sapieżanka,
ale
Mokronowską, biegała, ludzi biła"u. Wiele wrzawy
uczynił
„straszliwy" mezalians, jaki popełniła księżniczka
Teofila
Radziwiłłówna, rodzona siostra „Panie Kochanku".
Dama
ta zakochała się tak głęboko w przystojnym szlachci-
cu
Mycielskim, że wyszła za niego za mąż. Pvadziwiłł
„Panie
Kochanku"
potraktował to jako despekt niebywały, hańbę
straszliwą,
upokorzenie najgłębsze.
Nie
ulega wątpliwości, że miłość chyba może tylko wy-
tłumaczyć
niebywałą słabość, jaką okazywała swemu wiel-
bicielowi
znana lekarka i podróżniczka XVIII wieku Regina
Salomea
Pilsztynowa. Ta energiczna, bywała, zasobna pani
przez
szereg lat nie potrafiła zdobyć się na zerwanie
z
człowiekiem, który ją najbezczelniej oszukiwał i wy-
zyskiwał.
Wielbiciel ten z godną podziwu wytrwałością
wmawiał
jej bowiem swe uczucie. Można przypuszczać, że
współżycie
fizyczne odgrywało w tym związku drugorzędną
10
M. Matuszewicz, Pamiętniki..., t. I, wyd. A. P. P a-
w
i ń s k i, Warszawa 1876, s. 111—112.
11 Matuszewicz, jw., t. I, s. 228.
344
I
rolę.
„Aleć tak mnie mówił, że «jak żyję, tak żadnej damy
ani
wdowy nie kochałem*. Ja jemu jestem pierwsza, że
mnie
zaczął szczerze kochać. Ja tej powieści uwierzyłam
[...].
Ależ on mnie koniecznie sobie życzył i gdziem tylko
pojechała,
to i on tam przyjechał, z czegom wielkie utra-
pienie
miała, bo i tak małej fortuny był, przysposobić nic
nie
umiał, mnie nigdy nie posłuchał, a zawsze co mówił,
to
komponował tylko. Tylko ten talent miał, że
wielkiej
cierpliwości
był. Choćbym go jak łajała, wszystko to cierpli-
wie
zniósł. Tedy ja przeto zawsze o nim staranie miałam
i
zawsze kontusze, żupany i dobre pasy, szable, pistolety
i
konie kupowała przez lat kilka, ale pójść za niego nigdym
nie
życzyła, widząc jego niestatek i że młodszy ode mnie
lat
siedem [...]. Jednego razu z przymuszenia mego gotował
się
mój kawaler do generalnej spowiedzi i napisał sobie
dwa
rejestrzyki, jakoby rachunek sumienia, i napisał jeden
pełen
fraszek dziecinnych z wyrażeniem, że w życiu swoim
tylko
jedną wdowę kochał, ale bez naruszenia sumienia,
i
ten rejestrzyk miał mnie podrzucić, jakoby zgubił, i ja,
żebym
znalazłszy i przeczytawszy, ucieszyła się, że takiego
pobożnego
mam amorata. Aleć Pan Bóg inaczej tę rzecz
sporządził,
bo on miasto jednego — obydwa rejestrzyki
zgubił
i ja je znalazłam, i przeczytawszy wiele niezbożnych
rzeczy,
co u mnie wydurzył na przysięgę na listy pisane,
to
złym białogłowom dawał i na pijatykę, i na złe kom-
panie
[...]"".
Stanisław
August Poniatowski twierdził, iż wielkie uczu-
cie
ogarnęło go wobec późniejszej cesarzowej Katarzyny
Wielkiej,
że była ona pierwszą kobietą w jego życiu. A oto
plastyczny
opis wielkiej księżnej i płomienne słowa, jakie
kreślił
na ten temat ukoronowany już jej wielbiciel: „Miała
wtenczas
lat dwadzieścia pięć, była dopiero co po pierw-
szym
połogu i w tej pełni piękności, która jest najwyższym
rozkwitem
każdej uposażonej urodą kobiety. Przy włosach
czarnych
płeć miała olśniewającej białości, rumieńce żywe,
12
R. S. Pilsztynowa, Proceder podróży i życia
mego
awantur,
wyd. R. P o 11 a k, Kraków 1957, s. 198.
345
oczy
duże, niebieskie, wypukłe i pełne wyrazu, rzęsy czarne
i
bardzo długie, nos cienki, usta, rzekłbyś, wołające o
po-
całunek,
ręce i ramiona najprzedniejszych kształtów, kibić
wysmukłą,
wzrost raczej słuszny niż mały, chód leciutki,
a
przytem nadzwyczaj dostojny, dźwięk głosu miły, śmiech
zaś
również wesoły jak i jej humor [...]. Taką była ko-
chanka,
która stała się panią moich losów, oddałem jej
całą
moją istotę, w o wiele szczerszem rozumieniu, niż te
słowa
zwykli pojmować wszyscy w podobnem znajdujący
się
położeniu. A szczególniejszem zrządzeniem, chociaż li-
czyłem
już 22 lata, mogłem jej złożyć w ofierze to, czego
nikt
nie posiadał [...]. Nie mogę odmówić sobie przyjemności
opisania
ubioru, w jakim ją znalazłem onego dnia. Mia-
ła
suknię z białego atłasu, zdobną jedynie w lekkie ko-
ronki
i wstążki różowego koloru. Zdawała się nie pojmo-
wać
prawie, jakim sposobem mogłem się znaleźć w jej
pokoju"
1S.
Niebywałego
rozgłosu nabrała w Rzeczypospolitej nie-
szczęśliwa,
tragicznie zakończona miłość Szczęsnego Poto-
ckiego
do Gertrudy Komorowskiej. Osiemnastoletni Szczęs-
ny
stracił głowę do urodziwej panny i idąc za głosem
mło-
dzieńczego
uczucia zaślubił Komorowską. Ponieważ jednak
dzieliła
go od niej istna przepaść socjalna, on — potomek po-
tężnego
rodu, syn „królika Rusi", jak zwano jego ojca Fran-
ciszka
Salezego wojewodę kijowskiego, ona — szlachcian-
ka
wprawdzie, ze starej, ale jednak podupadłej, stosunkowo
ubogiej
familii, ślub zawarł tajemny, wiedząc, że nie zgo-
dziliby
się nań znani z pychy rodzice. Istotnie, gdy wieść
o
mezaliansie dotarła do Potockich, potraktowali ją jak
grom
z jasnego nieba, następnie kazali porwać i wywieźć
synową,
w tym czasie już brzemienną. Zbyt gorliwi czy
niezręczni
słudzy udusili ją przypadkiem podczas przewo-
żenia,
ciało zaś wrzucili do rzeki. Szczęsny popadł w głę-
boką
rozpacz, targnął się nawet na swe życie. Od śmierci
uratował
go sługa Binecki. Podobno aż do zgonu nosił na
szyi
medalion z wizerunkiem Gertrudy. Fama o tej do-
13 Król Stanisław August, jw., t. I, s. 163—164.
346
zgonnej
miłości krążyła po ówczesnej Polsce, liczne jej
echa
spotykamy jeszcze w literaturze
XIX wieku.
W
trwałość tego uczucia można jednak powątpiewać
z
tego względu, że Szczęsny w latach dziewięćdziesiątych
mocno
i trwale zaangażował się uczuciowo w słynnej
z
piękności Wittowej. Była to miłość z punktu
spełniona,
najdalsza
od uczuć platonicznych, ale nie pozbawiona głę-
bokiego
sentymentu. Ówcześni znajdowali, że Potocki był
głęboko
zakochany. Faktem jest, iż była to kobieta jego
życia,
obsypywał ją bajecznymi darami, wzniósł dla niej
„Zofiówkę",
tracił majątek i zdrowie. Niestety, u kresu
życia
stracił i złudzenia, prysł sentyment, przez długie lata
głoszono
wszakże, że pan na Tulczynie był wprost zaczaro-
wany
przez rozpustną i przebiegłą Greczynkę. Pamiętnikarz
tak
pisze o spotkaniu tych dwojga w pamiętnym 1791 roku:
„Wittowa,
która po stracie
Potemkina zatrzymała się
w
Jassach, na spodziewane przybycie Potockiego oczekując
z
całym zapasem przynęt na zamierzony połów tego nowego
wieloryba.
Jakoż czarodziejską wdzięków swoich ułudą po-
ciągała
go za sobą do Chersonia, gdzie uprzejmem i za-
lotnem
ugoszczeniem potrafiła serce jego na zawsze usidlić
[...].
Drugi raz w życiu zakochany pod równie nieszczęśliwą
wróżbą
odjechał z Chersonia do Petersburga"14. Później
przyszła
Targowica, tragiczny rok 1792. Szczęsny, nomi-
nalny
szef konfederacji, był w tych miesiącach nieomal
„opętany"
miłością do swej kochanki. Pisano o nim, iż
zaniedbuje
sprawy polityczne, że bawi w Tulczynie i „de-
lektuje
się patrzeniem na panią Wittową, która przebrana
po
hussarsku robi przed nim entresza" 15.
Zupełnie
odmienny przebieg miała nieszczęśliwa, nie-
spełniona
miłość Tadeusza Kościuszki. Miłość szeroko znana
zarówno
w kraju, jak i za granicą. Nasz bohater jako
młody
oficer zakochał się w urodziwej pannie Ludwice
Sosnowskiej.
Był to rok 1775. Panna była wojewodzianką,
» Rkps B. K., nr 1154, k. 28v—29.
15
Rkps AGAD, Zbiór Popielów, nr 415. Po raz
pierwszy
cytował
J. Ł o j e k. •
347
córką
późniejszego hetmana Wielkiego Księstwa Litewskie-
go
Stanisława Sosnowskiego (nota bene dorobkiewicza,
karierowicza
wysługującego się carskim ambasadorom).
Kościuszko
uzyskał wzajemność swej wybranki, chciał się
żenić,
lecz spotkał się z rekuzą. Nie był w stanie przebyć
bariery
oddzielającej zwykłego szlachcica od senatorskiej
córy.
Na temat ten krążyły różne wersje, powiadano, że
Sosnowski
miał odpowiedzieć oświadczającemu się oficero-
wi:
„Synogorlice nie dla wróbli, a córki senatorskie nie
dla
drobnych szlachetków". Powiadano też, że zdespero-
wany
Kościuszko porwał pannę i chciał ją uwieźć z kraju.
J.
U. Niemcewicz tak pisze na ten temat w Pamiętnikach:
„Wkrótce
rozeszła się wieść, że się był rozkpchał w córce
Sosnowskiego
pisarza polnego litewskiego, i z nią uciekał:
dognano
go atoli i odebrano pannę. Szeptano naówczas,
że
Kościuszko zwierzył się był królowi miłości swoich, że
król,
nie umiejący sekretu dochować, chcący sobie pozyskać
Sosnowskiego,
ostrzegł go o uwięzieniu, tak że kochanko-
wie
nie mieli czasu dopaść granicy" 16.
Zdaje
się, że wersje te są nieścisłe, przejaskrawione,
sprawa
zakończyła się bardziej prozaicznie, Kościuszko na-
trafił
po prostu na upokarzającą odmowę wojewody. Może
marzyły
mu się jakieś plany o porwaniu, były one jednak
nierealne.
Dla magnata kandydat nie był żadną partią.
Rodzice
zmusili Ludwikę do zaślubienia księcia Józefa Lu-
bomirskiego
(syna obłąkanego czy półobłąkanego utracju-
sza
Stanisława Lubomirskiego). Dla Kościuszki przeżycie
to
było nadzwyczaj przykre, bolesne, gorycz tej po-
rażki
zatruła mu najlepsze lata życia, bodaj zaważyła też
na
psychice późniejszego Naczelnika. Jest faktem, iż nie-
szczęśliwa
miłość stała się powodem opuszczenia kraju
i
wyjazdu do Ameryki, pod sztandary walczących o wol-
ność
Stanów.
Ale
ani despotyzm Sosnowskich, ani też lata oddalenia
nie
potrafiły zniszczyć miłości rozdzielonych. Istnieją pod-
15
J. U. Niemcewicz, Pamiętniki czasów moich, t.
I,
oprać.
J. D i h m, Warszawa 1957, s. 72.
' 348
/
.
!
stawy
do twierdzenia, że to platoniczne uczucie przetrwało.
Ludwika
w 1780 r. pisała do Kościuszki, że jest: „Sercem
niezmiennie
i dozgonnie Twoja"17. J. U. Niemcewicz in-
formuje,
że kiedy Kościuszko w latach Sejmu Czterolet-
niego
przybył do Warszawy, spotkał się z Ludwiką. Spotka-
nie
miało być „wzruszające", „obydwoje [...] byli tak
dalece
przejęci,
że nie mogli mówić ze sobą, jedno i drugie od-
daliło
się do kącika mieszkania i płakało" 1S. Krążyły
wia-
rygodne
wersje, iż Ludwika, nazywana oczywiście księżną
Lubomirską,
przyjeżdżała z zapewnieniami miłości jeszcze
do
Szwajcarii, w ostatnich latach życia Naczelnika. Prze-
żyła
go i podobno do zgonu pozostała wierna panieńskie-
mu
uczuciu. Można przypuszczać, że miłość ta trwała także
i
w sercu Kościuszki, w każdym razie przez długie lata
dostarczała
mu głębokich wzruszeń. Życie prywatne Na-
czelnika
dowodzi, że był to- człowiek potrafiący kochać
sentymentalnie,
platonicznie, nie zaznał jednak szczęścia
w
miłości, spotkał go zawód, za którym szło rozgoryczenie
i
samotność.
Moment
ten był
podnoszony w legendzie kościuszkow-
skiej.
Dla pewnych kół znaczenie miał fakt, że był on nie
tylko
wodzem i przywódcą, lecz człowiekiem, któremu ży-
cie
poskąpiło wielu radości, nieszczęśliwym
wielbicielem,
sentymentalnym
bohaterem. W ten sposób piękna panna
Sosnowska,
wraz ze swymi obskurantami rodzicami, mimo
woli
wzbogaciła legendę narosłą wokół postaci Naczelnika.
Szkoda
tylko, że nie była w stanie dać mu więcej szczęścia.
Wielce
sentymentalną, aczkolwiek spełnioną, była też
miłość
łącząca jedną z najpiękniejszych kobiet czasów
sta-
nisławowskich
— Julię z Lubomirskich Potocką, z również
urodziwym,
rycerskim Eustachym Sanguszką. Ten wielki,
subtelny
romans przecięła śmierć zgasłej w wieku 30 lat
Julii.
W omawianych czasach szeroko rozpowszechnione było
17
Cyt. wg J. Di hm, Kościuszko nieznany, Wrocław
1969,
s.
401.
]S
Cyt. wg Di hm, jw., s. 375.
349
stosowanie
czarów miłosnych. Przekonanie, że za pomocą
różnego
rodzaju środków magicznych można wpłynąć na
kształtowanie
się uczuć było znane od wieków niemal na
całym
świecie. Informacje na ten temat pozostawili m. in.
pisarze
greccy i rzymscy, sprawy te omiawiało również
piśmiennictwo
średniowieczne. Rozmaite metody i środki
stosowano
u ludów słowiańskich, germańskich, romańskich.
Jest
znamienne, że podobne zabiegi magiczne stosowano
niezależnie
od siebie w różnych krajach, istniały wszakże
między
nimi i różnice. Co kraj to inne lubczyki, eo dziel-
nica,
region, to odmienne metody preparowania i podawa-
nia
miłosnych napojów czy stosowania pewnych zaklęć.
Była
to więc szeroka, bogata i tajemna wiedza, emocjonu-
jąca
zarówno prostaków, jak królów i uczonych. Wiedza
ta
stanowiła też ważki, interesujący element polskiej
oby-
czajowości.
Złożyły się na nią zarówno doświadczenia prze-
nikające
z obcych, dalekich krajów, jak przede wszystkim
tradycje
rodzime, przedchrześcijańskie, tkwiące głęboko
w
kulturze tamtych czasów.
Przy
stosowaniu czarów miłosnych operowano przede
wszystkim
tzw. roślinami miłosnymi. Rośliny te zwano
potocznie
lubczykami; prócz właściwego lubczyka ogrodo-
wego
(Levisticum officinale) nazwą tą określano u nas
szereg
innych ziół, m. in. storczyki, dzięgielnicę, trawę
drżączkę.
Wierzono, iż rośliny te obdarzone są czarodziejską
mocą,
że wywary z nich, a nawet kawałki kwiatu, liścia,
łodygi
czy korzenia wywołują uczucia, zniewalają do ko-
chania,
sprowadzają pragnienie małżeństwa, przynoszą
szczęście
itd. Nasz botanik Szymon Syreński pisząc o zielu
dzięgielnicy
powiada, że m. in. zwą ją „lubszczą [...] od
lubości,
którą białogłowy za używaniem korzenia jego mają
do
mężczyzny. Zowią go pożądną, od żądze tychże do
swych
mężów" 19.
W
praktykach tych eksponowana była też krew, zarówno
ludzka,
jak i zwierzęca. Kobiety używały do tego krwi
utoczonej
z palca, czasem krwi menstruacyjnej.
Po wmie-
19 S. Syrenius, Zielnik..., [Kraków] 1613, s. 102.
350
sżaniu
krwi do napoju należało podać ją upragnionej oso-
bie,
wymawiając przy tym specjalną formułkę zawierającą
imię;
brzmiało to np. tak: „Jako ja nie mogę bez swojej
krwi,
tak ty chrzczony, mianowany, Janie, nie możesz być
beze
mnie"20. Do stosowania czarów miłosnych używano
też
części ciała ludzkiego, np. paznokci, włosów, czasem
wydzielin,
np. potu itp. Makabrycznym lecz stwierdzonym
jest
fakt używania w tym celu wątroby ludzkiej, szpiku,
żył.
Do
czarów używano także części ciała pewnych ptaków
i
zwierząt związanych z symboliką erotyczną. Przede wszy-
stkim
więc preparowano proszki z serc gołębi, jąder ko-
gucich,
zajęczych oraz innych. Części te mieszano do na-
pojów
i potraw i podawano wybranym mężczyznom, z wy-
powiadaniem
specjalnej formułki.
Przy
spożywaniu proszku z serca gołębia kobieta zsypy-
wała
połowę do kubka ukochanego, a resztę piła sama
wymawiając
specjalne słowa. Jeśli tym mężczyzną był np.
Jan,
a tęskniącą za jego uczuciem Zofia, to brzmiało to
następująco:
„Jako nie może gołąb bez gołąbice, tak ty
chrzczony,
mianowany, abyś nie mógł Janie bezez mnie
chrzczonej,
mianowanej Zofii" 21. Stosowano również pro-
szek
z wątroby gołębicy. Narzeczonym, by żyli w zgodzie,
radzono,
by on nosił przy sobie serce przepiórki samca,
ona
zaś serce przepiórki samicy. W celu uzyskania wza-
jemności
radzono nosić przy sobie mięso źrebięcia i kostki
nietoperza.
F. Bohomolec w 1775 r. ironicznie informuje
o
tych praktykach: „Chcesz osobę jaką usidlić miłością
ku
sobie?
Noś przy sobie mięso źrebięcia [...] ususzone w garn-
ku
nowym polewanym i w piecu, z którego chleb wyjęto,
do
którejkolwiek osoby je przyłożysz, kochać cię będzie
[...].
Albo
noś przy sobie włosy końca ogona wilczego [...]. Albo,
gdy
chleb z pieca wyjmą, ususz krew własną puszczoną
na
wiosnę w dzień piątkowy, razem z jądrami zająca i wą-
20
Cyt. wg B. B a r a n o w s k i, Procesy czarownic w Polsce
w
XVII i XVIII wieku, Łódź 1952, s. 133.
41
Baranowski,
jw., s. 134.
-■ 351
!
i
trobą
gołębicy, zetrzyj to wszystko na proszek i daj wypić
osobie
ulubionej" 2S.
Stosowano
też inne środki i metody. Literatura z po-
czątków
XVII wieku informuje, że do czarów miłosnych
używano
wody z chrzcielnicy, strzępków z kościelnych
obrusów
lub chorągwi. W tym celu polecano też używanie
rdzy
z poświęconych dzwonów. A oto rada dla dziewczyny,
by
dostała strzępków z kościelnych materii,
bowiem:
Jako
ludzie kupą chodzą za tymi strzępkami
Tak
za tobą będą chodzić, ba, i diabli sami23.
Inny
sposób na uzyskanie czyjegoś uczucia polegał na
zdobyciu
włosów z głowy młodzieńca oraz wosku ze świecy
używanej
podczas chrztu. Z wosku i włosów należało spo-
rządzić
świeczkę i palić ją w czwartki; miało to wywołać
w
męskim sercu płonący afekt. Rozpowszechnione też było
obmywanie.
Polegało ono na tym, iż białogłowy kąpano
w
jakimś odwarze czy ewentualnie nawet zwykłej wodzie,
uzupełniając
jednak zabieg zaklęciami i rozmaitymi prak-
tykami.
Było przyjęte, by obmywać się nago, przed wscho-
dem
słońca, by pamiętać o wymówieniu odpowiednich for-
mułek.
Echem praktyk związanych z czarami miłosnymi
jest
piosenka zanotowana przez Kolberga:
Nie caruj mnie, moja, bo cię będę bijał,
będę ja ta tobie — cary przypominał. ;
Nie caruj mnie moja — tym carowidełkiem,
bo cię będą bijał — z konika siodełkiem **.
Czary
stosowali także i mężczyźni. Bywało też. że nie-
wiasty
próbowały zwalczać swoją słabość do niektórych
mężczyzn,
czy też w ogóle zbytnią kochliwość przez stoso-
wanie
pewnych zaklęć i obmywań. Syreński przy opisie
ziela
wrotycz powiada: „Gdyby kto był zaczarowany, a ile
22
F. Bohomolec, Diabeł w swojej postaci..., cz. I, War-
szawa
[1775], s. 366—369.
23
Sejm. piekielny, wyd. A. Briickner. Kraków 1903, s. 50.
**
O. K o 1 b e r g, Kieleckie, cz. II,
s.
207.
352
z
białej płci, bądź panna, bądź wdowa, bądź i mężatka
do
niewstydliwej
miłości, tylko się wrotyczem obmyć, wrychłe
wszystkiego
pozbędzie" 25.
Opisane
wyżej czary miłosne nie miały jednak nic wspól-
nego
z działalnością diabła i czarownic, informacje na ich
temat
dostarczały najbardziej legalne, prawowierne porad-
niki,
kalendarze, zielniki i inne publikacje. Można je za-
liczyć
do tzw. „białej magii". Wiele z tych „sekretów"
przechodziło
z pokolenia na pokolenie. Równocześnie pa-
nowało
przekonanie, że najbardziej skuteczne są czary mi-
łosne
wykonywane przez osoby kompetentne, a za takie
uważano
znachorki.
Stosowano
także czary groźniejsze, sprowadzane przy po-
mocy
szatana, rzucane przez czarownice, mające związek
z
tzw. „czarną magią". Czary takie miały na celu rozbija-
nie
małżeństw, niszczyły miłość, odmieniały upodobania.
Istniały
czary służące pokonaniu rywalki. Jeśli np. mąż
romansował
z miłośnicą, to zdradzana żona nie-tylko sta-
rała
się go odzyskać za pomocą tajemnych praktyk, lecz
stosowała
także pewne sposoby mające ukarać rywalkę.
W
tym celu dokonywano osypań, kładziono panieńskie
wieńce
na trupie czaszki, palono obrączki. Szymonowie
w
jednej ze swych sielanek przytacza specyficzny dla na-
szych
stosunków fakt palenia żył:
[...]
Pal te żyły, a mów tak: „Kurczcie się żyły,
Bodaj
sią tej łotryni członki tak kurczyły" 26.
W
tych poczynaniach
dążono, by znienawidzona kocha-
nica
schudła, oślepła, straciła zdrowie i urodę. Stosowano
również
czary, które miały za zadanie ściągnąć nieszczęście
na
mężczyznę. W jednym z utworów XVII wieku czytamy:
[...]
Które do czarownic często więc chadzały
Aby
krosty, oszłady młodzieńcom dawały 27.
25 Syrenius, jw., s. 812.
26 Szymonowie, jw., s. 131.
27
Misterna Personata..., oprać. J. Diirr-Durski, „Pamięt-
nik
Teatralny", 1952, z. 1, s. 124.
23 — Obyczaje staropolskie 353
-»■
Wierzono, iż czary mogą spowodować, że ukochana osoba
wyda
się mężowi lub narzeczonemu zupełnie inna niż jest
w
rzeczywistości. W encyklopedii księdza Chmielowskiego
możemy
wyczytać o tym, jak pewien mężczyzna żonę inne-
go
„upodobawszy sobie — a będąc ku niej żądzą zapalony
szpetną
i nie mogąc inaczej jej użyć, przekupił czarno-
księżnika
jednego, aby albo jej serce ku sobie skłonił, albo
mężowi
ją obrzydził; czarownik tedy oczy patrzących i sa-
mego
męża tak omamił i zaraził, iż się żona owa klaczą
zdawała"
2S.
Nic
więc dziwnego, że w konfliktach małżeńskich do-
patrywano
się działalności czarownic, w związku z czym
zdarzało
się, iż wiejskie znachorki były oskarżone o stoso-
wanie
szkodliwych praktyk, stawiane przed sądami, tortu-
rowane,
a nawet tracone.
Wiara
w czary miłosne była tak powszechna, że niektórzy
światlejsi
autorzy próbowali ją zwalczać, atakując szalbie-
rzy
i oszustów żerujących na uczuciach ludzkich. Syreński
pisze
np., że starożytni autorowie rzadko wspominali o sto-
sowaniu
czarów: ,,A mądrze i bacznie to czynili, bo baczyli
głupstwo
i szaleństwo zielu temu albo owemu to przypi-
sywać,
albo od bab obrzydliwych, czarownic i czarowników,
od
szalbierzów i oszustów, od miasta do miasta biegających
i
tułających się tego szukać i sobie obiecywać, co rychlej
i
pewniej samo przyrodzenie, uroda, spaniałość, gładkość,
obyczaje
cudne sprawić mogą. I te rzeczy potężniejsze są
nad
wszystkie zioła, nad wszystkie czary i gusła [...] ta-
kowe
czary miłości są znośne, które nie z ziół, nie z ob-
mywania
od bab, nie z karakterów ani czarowników, ale
z
szlachetnego przyrodzenia i obyczajów ozdobnych po-
chodzą.
Nie ma się tedy żaden w takowe nieprzystojne
gusła
i czary wdawać, które są sprawą szatańską i naczy-
nia
jego. Mamy, i każdy mieć może wiele takowych przy-
miotów,
byśmy się jeno sami o to starali i w tym pilnie
ćwiczyli,
które nas mogą każdemu z miłości zalecić, ' nie
2S
B. Chmielowski, Nome Ateny..., t. III, Lwów 1754,
S.
229,
394
szukając"
per Tesiech, po górach i skałach ziela miłości, rząśy"
wietrznej
albo nocnego cienia" 20.
Mimo,to,
do połowy XVIII wieku istniało głębokie i po-
wszechne
przekonanie o skuteczności czarów. Głoszono, iż
czary
spowodowały wielką miłość króla Zygmunta Augusta
do
Barbary Radziwiłłówny, czarami miłosnymi tłumaczono
sentyment,
jaki okazywał swej miłośnicy, Jadwiżce Łusz-
kowskiej,
król Władysław IV;
zdaje
się, że m. in. wiarą
w
czary tłumaczono zbrodnicze praktyki, jakich dopuszczał
się
Marcin Radziwiłł.
W
dobie Oświecenia zaczęto zwalczać czary miłosne jako
jeden
z przejawów ciemnoty i uprawiania zabobonów.
W
środowiskach ludzi wykształconych, hołdujących nowo-
czesności,
zarzucano więc tego rodzaju praktyki, ale w sze-
rokich
kołach ludności wierzono nadal w magiczne lubczyki
i
zamawiania. Echa tej wiary przetrwały nieomal do czasów
nam
współczesnych. Dopiero w XX
wieku
zbadano dokład-
nie
działanie lubczyka oraz innych roślin cieszących się
opinią
ziół miłosnych. W lubczyku nie doszukano się żad-
nych
tajemnych mocy; uznano jednak, że posiada pewne
właściwości
lecznicze i smakowe, w związku z czym ma
on
zastosowanie w przemyśle spożywczym, stanowi główny
składnik
kostek bulionowych i płynnych przypraw do po-
traw,
zwanych potocznie „Maggi". Wchodzi poza tym
w
skład wielu koncentratów spożywczych, zwłaszcza zup,
sosów
i suchych konserw mięsnych. Tak więc nasz racjo-
nalistyczny
wiek obalił jeszcze jeden mit dawnych stuleci.
Jeśli
chodzi o inne zioła uważane za miłosne, to niektóre
z
nich mogły działać podniecająco, odnosi się to m. in.
do
„kwiatów
miłości", czyli storczyków. Stosowanie rozmai-
tych
obmywań mogło działać w zależności od dołączenia
do
nich odpowiednich ziół bądź podniecająco, bądź hamu-
jąco,
ale to ma już związek z dziedziną realnych środków
podniecających,
tzw. afrodyzjaków, które czasami niesłusz-
nie
łączono z czarami miłosnymi. Znachorki lub szarlatani,
znający
działanie tych roślin, mogli nieraz je stosować,
Syrenius, jw., s. 124—126.
355
przypisując
im rzekomo magiczne wartości. W czarach dzia-
łała
jednak przede wszystkim sugestia, iż przybliżą one
upragnione
szczęście. Oczywiste jest, że w większości czary
miały
służyć nie tyle „romantycznej" miłości, ile po
prostu
zapewnić
powodzenie, skłonić wybraną osobę do stosunku
cielesnego.
Szerokie stosowanie czarów miłosnych świadczy
nie
tyle o sentymentach, które były na ogół pozorne, ile
o
erotyzmie typowym dla obyczajowości omawianych wie-
ków.
Płomienne strofy o miłości pisała nawet poetka Elżbie-
ta
Drużbacka. W jednym z jej wierszy czytamy:
Pokaż
mi bohatyra którego w tym męstwie,
By
nad nim miłość tryumf nie wzięła w zwycięstwie!
Każda
broń z twardej stali wykowana pryśnie, ■
Przez
pancerze, szyszaki snadno się przeciśnie,
Marsa roboty
Zmieni w zaloty...
W
głuchych jaskiniach znajdzie miłość eremitę,
Zapuści
w zimny krzemień, w iskrze ognie skryte,
I
ten co go. dopiero trącano krzesiwem,
Staje
się rozgorzałym w płomieniu łuczywem.
Aż kości święte
W popiół rozdęte 30.
Przedstawione
przez Drużbacka żary miłosne przybliżyły
nas
do uczuć pojmowanych bardziej ziemsko, cieleśnie, do
innej
koncepcji miłości. Sentymenty z przysłowiowych bal-
konów
prowadziły bowiem często pod drzwi alkowy.
80
E. Drużbacka, Zbiór rytmów duchownych, panegirycz-
nych,
moralnych i światowych..., Warszawa 1752, s. 343.
xii ■ ; ;ł
ŻYCIE ALKOW1ANE '•■'•.
Dziedzinę
życia seksualnego ludzi polskiego Baroku re-
gulowały
dwie przeciwstawne sobie tendencje, miały na
nią
wpływ dwie odmienne etyki i dwa różne nurty.
W
dawnej moralności słowiańskiej satysfakcję seksualną
uważano
za naturalne, piękne przeżycie. W miłości ero-
tycznej
widziano możliwość osiągnięcia szczęścia. Granic
zespolenia
nie zawężano do monogamii. W głębokim śred-
niowieczu
dozwolona była daleko idąca swoboda obycza-
jowa
panien, przy surowym przestrzeganiu wierności mał-
żeńskiej
żon. Tolerowano pozamałżeńskie stosunki męż-
czyzn.
Pożądanie seksualne z całą szczerością przedstawiano
m.
in. w pieśniach obrzędowych.
Wysoką
rangę nadały przeżyciom miłosnym pewne koła
naszego
Renesansu. Problematykę erotyczną spotykamy
wtedy
w sztukach pięknych, zajmuje ona również wiele
miejsca
w ówczesnym piśmiennictwie. Najpełniej, a zarazem
chyba
najsubtelniej, wyraził urok i wartość szeroko poję-
tych
przeżyć erotycznych Jan Kochanowski. Jego wiersze
stanowią
do dziś wzór wzniosłych, żarliwych wyznań miłos-
nych,
jak również graniczącej z pornografią frywolności.
Na
renesansowych dworach polskich władców i panów hoł-
357
i dowano najczęściej miłości erotycznej, spotykało się liczne
!""■'"
związki o charakterze orgiastycznym. Piękne miłośnice
umi-
)
lały życie królom, żołnierzom, uczonym. Spotkać je
można
' było zarówno w apartamentach Zygmunta Augusta, jak.
u i w komnatach znanego alchemika Michała Sędziwoja.
! Tradycje swobodnej postawy wobec spraw erotyki za-
ciążyły
nad kulturą obyczajową polskiego Baroku, która
.
początkowo żywo czerpała z tych
wzorów. Tendencje te
i- natrafiły jednakże na przeciwdziałanie ze strony kontrre-
j formacji. Na kulturę erotyczną Baroku rzucił cień Kościół,
? negujący wartość rozkoszy cielesnej, potępiający ją, czy-
niący
z niej grzech, występek, nieraz wręcz przestępstwo.
Głoszono
teorie o pogardzie ciała, abstynencji płciowej, lan-
sowano
kult skromności, czystości, dziewictwa. Twierdzono,
iż
zalety te są miłe niebu, że ich praktykowanie zapewni
uzyskanie
wiecznego zbawienia. Ksiądz Starowołski pisał,
,j
że „Ci, którzy w grzechach żyją a osobliwie
nieczystością
' cielesną się bawią nigdy wesołego sumienia nie mają, nigdy
wdzięcznego
żywota nie prowadzą, bowiem i karania bo-
skiego
się obawiają i obmówek ludzkich ustawnie" ]. Autor
ten
wygłaszał kazania np. o przyrównaniu czystości panień-
9
• skiej do perły drogiej, o białych małżeństwach
świątobli-
J
wych władców, np. św. Jadwigi. Pisma
kontrreformacyjne
| zamieszczały odpowiednie przykłady i wzory, z zadziwiającą
gorliwością
nawołując do pognębienia spraw płci. Z całą
powagą
głoszono, że:
Bóg
od tej duszy zatyka uszy,
■
. Co się w tym błocie kala2.
Za
wszelkie pozamałżeńskie stosunki grożono czyśćcem
lub
piekłem. Kaznodzieje i moraliści wyspecjalizowali się
tak
w tego rodzaju wystąpieniach, że w rezultacie stworzo-
no
przerażające wprost obrazy kary i potępienia. Przykła-
1
Sz. Starowołski, Swiątnica Pańska zawierająca w so-
bie
kazania na uroczystości świąt całego roku..., Kraków 1682,
s.
715.
8 Ekps. Bibl. Narodowej, nr I 3177, k. 307. ,'.'_.'
dem
niech będzie tekst z dzieła pt. Przeraźliwe echo
trąby
ostatecznej.
W książce tej znajduje się m. in. passus, w któ-
rym
białogłowie ukazuje się widmo zmarłego kochanka, na
którym
„ujrzała bardzo wielką, sprośną żabę, a ona mu
się
do piersi przypięła, tak iż nogami przedniemi szyje jego
ściskała
i gębę do ust jego przykładała, a nogami zadniemi .
miejsca
skryte z niewymowną męką uciskała i rzekł: «Za
całowanie
wszeteczne a za uczynek sprośny dopuszczony
tę
mękę ponoszę, a już cię napominam, nie módl się za
mnie
więcej, nie módl, bo mi nic nie pomoże, gdyżem na
wieki
potępiony»" 3. A bywały wizje jeszcze bardziej
odstrę-
czające.
Ale
kończyło się nie tylko na moralizatorstwie. Ponie-
waż
cała struktura moralna doby kontrreformacji znajdo-
wała
się pod przemożnym wpływem Kościoła, przekracza-
nie
przykazań kościelnych miało być karane przez władze
świeckie.
Jeśli wobec szlachty i w ogóle ludzi możnych sto-
sowano
inne normy, to w stosunku do poddanych tylko
wyjątkowo
okazywano tolerancję. Opierając się na prze-
pisach
kościelnych i prawie magdeburskim zakazano wszel-
kich
pozamałżeńskich stosunków cielesnych; regulowały to
zagadnienie
przepisy wydane w pańskich wilkierzach, ewen-
tualnie
obowiązujące w miastach ustawodawstwo. Według
formalnej
litery prawa za cudzołóstwo groziła kara śmierci,
w
praktyce życiowej „grzech cielesny" karano chłostą,
grzywną,
wyświeceniem ze wsi lub miasteczka; tylko
w
wyjątkowych wypadkach stosowano karę miecza. Tak
czy
inaczej sprawy te roztrząsano na publicznych rozpra-
wach,
wprowadzono przymus denuncjacji, rozpętano wal-
kę
z rozmaitymi przejawami życia seksualnego. Zahukane
i
ciemne społeczeństwo było w tej dziedzinie krępowane-
prawami
feudałów, terroryzowane psychicznie przez odpo-
wiednią
sugestię religijną.
Nie
wszyscy godzili się jednak z tymi zakazami. Ero-
tyzm
był siłą przezwyciężającą niejednokrotnie ascetyczne .:
3
K. Boleslawiusz,
Przeraźliwe echo irąby ostateczney,..,
Kraków
1726, s. 185—186.
359
teorie,
przełamującą zakazy, pozwalającą zapomnieć o gro-
,,
zie potępienia. Jeśli zajmowano takie
stanowisko wobec
f- l spraw płci, odwoływano się przede wszystkim do argumen-
J t tów z dziedziny fizjologii, twierdzono np., iż abstynencja
płciowa
jest szkodliwa dla zdrowia. Stąd wywodziła się to-
|
lerancja dla stosunków miłosnych nieżonatych
mężczyzn.
Znane
są epistoły, jakie na ten temat wypisywał do uko-
chanej,
opuszczająeej go nieraz na całe miesiące żony Jan
Sobieski.
Między innymi pisał on, że wstrzemięźliwość
„[...]
nie tylko że się przyrodzeniu przykrzy, gdy mu się
taki
gwałt czyni, jako nie może być większy, ale i zdrowiu
i,
tak szkodzi, że już nie może bardziej. Ustawiczna
gorączka
'■ dzień i noc, krosty na ciele, dymy do głowy takie, że się
ledwie
nie rozpada, a najbardziej począwszy od wiosny".
Krew
którą mu puszczano „była czerniejsza od smoły i tak
spiekła,
że się doktorowie wydziwić nie mogli. Okazją
tęskność,
malankolia sroga i że więcej sobie ważę dotrzy-
manie
wiary Wci, niżeli moje własne zdrowie" 4.
Literatura
medyczna, kalendarze, poradniki omawiały te
kwestie
z punktu widzenia ówczesnej higieny. Haur np.
podkreślał,
że: „Pomierna społeczność naturę i żądzę ochła-
dza,
uzdrawia, czyści i uwesela; cholerę mityguje, człowie-
ka
lekkiego i dziarskiego sprawuje", doradzał wszakże: „Ta
zabawa
ma mieć swój osobliwy czas, z rana, na czczo,
i
z wieczora w kilka godzin po obiedzie, ponieważ po pręd-
kim
jedzeniu czyni impediment do strawienia żołądkowi,
a
z tego potem mnożą się humory i choroby [...] wiedzieć
należy,
że po skutecznej z Wenerą zabawie trzeba sobie
zawsze
uczynić uspokojenie: poleżeć sobie cicho, a najdłu-
żej
niewiastom" 5. Mniemano, że życie małżeńskie służy
lu-
dziom
krzepkim, „krwistym", „wilgotnej natury", szkodzi
zaś
słabeuszom. Tak o tym pisano: „Jest zaś wiele takich,
którzy
zdrowia nabywają przez obcowanie
cielesne, insi
*
J. Sobieski, Listy do Marysieńki, oprać. L. Kukulski,
Warszawa
1962, s. 300, 378—379.
5
J. K. Haur, Skład abo skarbiec znakomitych sekretów
oeconomiey
ziemiańskiey..., Kraków 1693, s. 200. .. - ■
360
zaś
przez to słabieją; pomaga bowiem lubieżność krwawym,
szkodzi
jednak flegmatykom, cholerykom i melancholi-
kom"
6. Haur konfidencjonalnie dodawał: „Kto zaś jest na-
tury
zimnej, suchej i słabej, taki niech da pokój małżeń-
stwu,
aby się w tym oboje nie zawiedli, bo takiemu pewni-
kiem
lepiej się u komina albo u pieca zagrzewać aniżeli
u
żony" 7. • ■
Doznania
cielesne tolerowano nie tylko z powodów zdro-
wotnych.
W ówczesnej obyczajowości istniał silny nurt
akceptujący,
a nawet gloryfikujący przeżycia erotyczne,
który
po prostu doceniał wartość i urok rozkoszy miłosnych.
Znajdowało
to swoje odbicie m. in. w ówczesnej litera-
turze
pięknej, zarówno szlacheckiej jak i mieszczańskiej,
w
pieśniach i innych erotykach ludowych, w pewnych prze-
kładach
z piśmiennictwa cudzoziemskiego. Polski Barok
stworzył
w tej dziedzinie bogatą, interesującą, nieraz bar-
dzo
drastyczną literaturę. Cenzura kościelna tropiła, kastro-
wała,
czasami ze szczętem niszczyła te utwory. Wypleniła
frywolne
piśmiennictwo sowizdrzalskie, kaleczyła twórczość
wybitnych
poetów, uniemożliwiała druk cennych dzieł, nie-
mniej
całego wszakże nurtu zdławić nie była w stanie. Wal-
ka
z nim sprawiła jedynie, że utaił się, tępiony przez cen-
zurę
zszedł w podziemie. Można też twierdzić, iż silny ero-
tyzm,
czasami nawet seksualizm, występuje w utworach
najwybitniejszych
pisarzy tej doby: Jana Andrzeja Morsz-
tyna,
Wacława Potockiego, Adama Korczyńskiego. Odnosi
się
to także do plejady pomniejszych twórców, od
autorów
sowizdrzalskiej
literatury przełomu XVI i XVII wieku po-
cząwszy,
na utworach szlacheckich grafomanów czasów
saskich
skończywszy. Literatura ta operowała soczystym
słownictwem,
zawierała tyle drastycznych opisów, dwu-
znaczników,
aluzji, sprośnej gry słów, że w pruderyjnym
XIX
stuleciu nie było możliwe jej wydanie. Do dziś zresztą
nie
wypada cytować niektórych tekstów, gdyż nawet
6
Albert u s Magnus, O sekretach biatogłowskich..., Am-
sterdam
1695, s. 37S—379.
7 Haur, jw., S. 200. ,.: ,,,-__ •■•.;, ._. _-^:J3 ^,-7i ,
z
punktu widzenia współczesnej obyczajowości są to utwo-
ry o charakterze obscenicznym. Istotna jest wspomniana
już
okoliczność,
że ten typ twórczości nie był wytworem jednej
warstwy
społecznej, określonych środowisk, lecz stanowił
tendencję
uniwersalną. Należy dodać, że zazwyczaj pomijał
on problemy klasowe, nie atakował modelu społecznego, zaj-
mował się jedynie przeżyciami seksualnymi, w którym ko-
bieta nie była indywidualnością, lecz tylko seksualnym
schematem, „wieczną Ewą".
W
kulturze Baroku ukształtowały się więc różne postawy
wobec spraw erotyki. W licznych środowiskach nadawano
jej
poważną rangę, doceniano satysfakcję seksualną, nie
chciano
podporządkowywać się zasadom narzucanym przez
zwycięską
kontrreformację. Jakub Teodor Trembecki otwar-
cie
głosił:
Jeszcze
mi ta mądrość w serce nie wstąpiła,
Żeby też miłość jakim grzechem była 8.
Liberalizujący
autorzy powątpiewali w słuszność narzu-
;f
canych norm. Przez długi czas nie chciały się z nimi
zgo-
' dzić kultywujące dawną obyczajowość pewne środowiska
wiejskie,
nie uznawały ich liczne i niezależne w XVII wie-
ku
koła wojskowe, lekceważyły kręgi dworskie. Znajdowało
to
odbicie w popularnych wtedy fraszkach i konceptach.
Jakiś
anonimowy rymopis
powiada np.:
Różne
gusta na świecie, bo też różne kąski,
,
Jeden sięga do stuły, drugi do podwiązki9.
Doceniano
też rozkosze życia alkowianego. W wierszu Na
alkierz
czytamy:
Alkierzyku
[...] ty mym frasunkom ochłoda,
Tyś
wszech rozkoszy skarbnica.
--■•"
■• Tu modlitew mych świątnica,
-=>■ v'~
8
J. T. Trembecki, Wirydarz poetycki, t. II,
wyd.
A.
B
r ii c k n e r, Lwów 1910, s. 224.
9 Rkps. Ossol., nr 691/1, k. 505—505v." ■ . '.1-* .t '-
362 " .
1 .: -■. Tu pracowitej zabawy .... __ ". Ł
Warstat [...]10. ' ■ '■"~""~ "-' '■
Kościół
dobrze orientował się w tej złożoności postaw.
Niektórzy
pisarze kościelni doceniali satysfakcję, jaką mo-
że
dać współżycie seksualne, dlatego też często
pobłażano
„grzechom"
ludzi możnych, tolerowano istnienie nierządu,
godzono
się z pewną hipokryzją — przede wszystkim je-
dnakże
aprobowano zalegalizowane życie seksualne — tj.
małżeństwo.
Do alkowy droga miała prowadzić wyłącznie
przez
ołtarz. Wszelkie pozamałżeńskie, przedmałżeńskie sto-
sunki
cielesne zostały potępione, uznane za grzeszne. Jedy-
nie
ślub je uświęcał, uwznioślał, czynił z nich nawet po-
winność!
Libertynscy autorzy traktowali to jako temat do
swawolnych
dowcipów, władze kościelne podchodziły jednak
do
tych spraw z całą powagą. Biskup Witwicki nauczał:
„Jeśli
upałów krewkości znieść nie możesz, żeń się [...]
Bóg
albowiem
postanowił sakrament małżeństwa świętego na
rozmnożenie
narodu ludzkiego, na przygaszenie ogniów po-
żądliwości,
na dożywotnią mężczyzny z białogłową społecz-
ność"
".
W
konsekwencji takiego ścierania się poglądów Kościół
godził
się nie tylko z samą erotyką, ale także z zamasko-
wanym
poruszaniem kwestii drastycznych w pewnych dzia-
łach
twórczości — nie tylko literackiej, lecz także
pseudo-
religijnej
czy pseudonaukowej. W związku z tym faktem
pogłębia
się oczywiście szkodliwa atmosfera pruderii, hi-
pokryzji
i niezdrowego klimatu. Autorzy Baroku stawali się
mistrzami
obłudy. Cytowany np. Szymon Starowolski niby
ze
zgorszeniem rozpisywał się nad dworem sułtana, nie
szczędząc
jednocześnie drastycznych opisów haremowych
obyczajów.
Benedykt Chmielowski pod pretekstem potę-
piania
satanizmu dawał zmysłowe opisy diabelskich amo-
10
D. Naborowski, Poezje, oprać. J. Diirr-Durski,
Warszawa
1961, s. 67.
11
S. Witwicki, Obraz prawdziwego chrześcijanina..., Kra-
ków
1751, s. 106.
rów.
Szczyty hipokryzji osiągnął jednakże chyba ksiądz Wa-
lenty
Odymalski. który pozostawił plastyczne opisy amo-
rów,
a na marginesie poumieszczał niby to potępiające je
komentarze.
Opisywał więc np. wrażenie, jakie czyniły od-
słonięte
biusty wyfiokowanych elegantek, lecz zarazem do-
dawał:
„Ciało piękne ciągnie wzrok ludzki na swoje po-
dobanie,
a myśli pożądliwe dusze zabijają". Dalej nadmie-
niał,
że wyobraźnia mężczyzn przebijała suknie kobiet, do-
dając
zaraz: „Dokądże myśli obracacie, cieleśni? Zezwolisz
choć
myślą na grzech, w piekło wpadniesz". A oto uwagi
o
pocałunku. W tekście czytamy:
O
słodkie usta, jakoście mi wiele
Uciech
dawały, żyjąc jeszcze w ciele!
Jakoście
moim kłopotom ulżyły [...]
Na
marginesie zaś widnieje notatka: „Akt pocałowania
malusieńki
jest; ale domyślić się sami możecie, gdy nieprzy-
stojny
i nieprzyzwoity, jak dusze zabija". Charakterystycz-
ne,
że cytaty powyższe pochodzą z dzieła pt. Oblężenia
Jasnej
Góry Częstochowskiej 12, a więc zawarte są w pracy,
która
w teorii miała głosić kult maryjny. Opisy te urozmai-
cały
oczywiście tekst i frapowały czytelnika.
Obłuda
w tej dziedzinie panowała nie tylko na kartach
dzieł.
Wspomniałem już, że myśl o śmierci i uznawanie
nauki
Kościoła nie przeszkadzało ówczesnym w korzysta-
niu
z przyjemności, jakie niosła chwila. Rozmodleni, poku-
tujący,
żałujący za grzechy ludzie Baroku nader często i łat-
wo
zbaczali na drogę „grzechu", łapczywie korzystając
z
uciech, jakich dostarczały im nierządnice lub
bujniejszego
temperamentu
panie. Skrajności takie spotykamy często
w
twórczości Wacława Potockiego. Informacji o nich do-
starczają
także takie wiarygodne źródła jak księgi sądowe
wiejskie,
księgi miejskie itd. Dwulicowość cechowała nie
tylko
ludzi świeckich, lecz również księży, zakonników,
12
W. Odymalski, Oblężenia Jasnej Góry Częstochow-
skiey...,
wyd. J. Czubek, Kraków 1930, s. 71, 424, 425, ko-
mentarze
autora, s. IX—XI.
361
mniszki
i dewotki. Żelaznym repertuarem ówczesnych fra-
szek
były księże gospodynie, romanse prałatów ze stroj-
nymi
paniami, romanse arcybiskupie itp. Wszystkie te grze-
chy
składano na słabość ludzkiej natury. Doskonałą ilu-
stracją
takiej postawy może być wspomnienie Franciszka
Karpińskiego
o tym, jak to poznał piękną dewotkę panią
Tamburini:
,,Zapraszana
była do pierwszych domów [...] miewała ka-
zania
u siebie i w kamienicy. Wyznać potrzeba, że mowy jej
były
pełne ognia, rozumu i ducha chrześcijańskiego; była
do
tego młoda, piękna, oczy miała zawsze spuszczone na
dół,
a nic nigdy (jak powszechnie fałszywie głoszono) nie
jadała.
Ja młody, pisma także cokolwiek jako już teolog
umiejący,
a mający reputacyję nierozpustnie żyjącego mło-
dziana,
znalazłem łaskę u świętochy [...] Raz znalazłszy ją
samą
i z piersiami na pół odkrytymi, po pobożnym prze-
grywku
zacząłem piękne jej piersi chwalić, a ona mi rze-
cze:
«Grzeszniku, jak śmiesz to ciało chwalić, które nieba-
wem
trupem i pastwą robactwa będzie!» A ja jej na to:
«Niżeli
te piersi będą trupem, kwapmy się i całujmy je ja-
ko
żywi i żywo». Chociaż moje pocałowania były przedłu-
żone,
nie nadto się nabożnisia moja broniła i słodko na
mnie,
nie w ziemię, jak zawsze, patrzeć zaczęła. Ale para
mnichów
nadszedłszy, nie dali skończyć dzieła rozpoczęte-
go,
i ona rzecze do nich, wskazując na mnie: «Oto i ten
młody
człowiek drogą naszą zapuścił się». Przyszedłszy
do
przytomności
i o drodze zbawienia nieco z mnichami po-
mówiwszy,
wyszedłem" ls.
Silny
erotyzm doby Baroku rzadko łączył się z wyrafi-
nowaniem,
z wysoką kulturą erotyczną. Wpływ Kościoła,
system
wychowania — wszystko to powodowało, że wszel-
kie
nie uświęcone małżeństwem przeżycia uważano na ogół
za
grzech. A więc jeśli .grzeszono", to czyniono to
prymi-
tywnie,
często ukradkiem, pośpiesznie, więcej właśnie „dla
zdrowia"
niźli dla osiągnięcia pełni przeżyć. Oczywiście
13
F. Karpiński, Pamiętniki, wyd. P. Chmielowski,
Warszawa
1898, s. 29—30.
istniały
wyjątki, ale obraz ogólny życia intymnego był:
właśnie
taki.
Znamienne,
że w omawianym okresie zwiększyło się po-
czucie
wstydliwości w odniesieniu do ciała. Jeszcze w cza-
sach
Odrodzenia nagość nie zawsze oznaczała nieprzyzwoi-
tość,
swobodne obyczaje w tym względzie istniały m. in..
w
łaźniach. Wprowadzający paryskie mody Henryk Walezy
grywał
ponoć w karty z partnerkami w stroju Ewy. Krą-
żące
na ten temat pogłoski wywoływały jednak zgorszenie..
Kościół
wypowiedział takiej postawie zdecydowaną walkę,,
nagość
stała się synonimem grzechu. Podróżujący po Niem-
czech
w pierwszej połowie XVII wieku Pac opisuje kąpie-
liska,
gdzie przyodziane w cienkie płótna niewiasty kąpią
się
wespół z mężczyznami i zaznacza, że: „czemby się po-
dobno
nasze święcice gorszyły, ale to tam ujdzie" u. Pasek
dziwił
się swobodzie Dunek, obnażających swe ciała. Docho-
dziło
nawet do tego, że niektórzy publicyści uważali za
swój
obowiązek zachęcać mężów do pilniejszego poznawa-
nia
wdzięków swych połowic. Haur pisał np., że „każdy
mąż
powinien o znakach wszelkich swojej wiedzieć żo-
ny"
».
Kampania,
jaką rozpętano przeciwko nagości, doprowa-
dziła
nawet do niszczenia zawierających elementy erotycz-
ne
dzieł sztuki. W czasach Odrodzenia, a nawet jeszcze
w
pierwszej połowie XVII wieku, zamożna szlachta, pa-
trycjat,
posiadali zbiory, w których pełno było płócien .
i
rzeźb przedstawiających akty kobiece. Nie brakowało tam
obrazów
o treści erotycznej, często wręcz obscenicznej (te-
go
rodzaju twórczość, nawiązująca zresztą do wzorów an-
tycznych,
była bardzo rozpowszechniona na Zachodzie). Czę-
sto
spotykało się też obrazy o treści mitologicznej,
przedsta-
wiające
fauny, Wenerę, Kupidyna. Jeszcze w połowie XVII
wieku
można było zobaczyć w wielu dworach „obrazów
14
S. P a c, Obraz dworów europejskich na początku
XVII
wieku...,
wyd. J. Plebański, Wrocław 1854, s. 26.
15
Haur, jw.,
s. 392; opinie te często spotykane, por. np,
Rkps
Bibl. Łopacińskiego w Lublinie, nr 504, k. 9—10.
366
pełną
ścianę nago malowanych". Z takich motywów two-
rzono
freski, m. in. na ścianach ekskluzywnych winiarń,
w
sypialniach możnych
panów itd.
Kontrreformacja
wypowiedziała tego rodzaju twórczości
bezwzględną
walkę. Uznano, że są to dzieła nieprzyzwoite,
„wszeteczne",
„do grzechu pobudzające". Dominikanin Bir-
kowski
grzmiał na „plugawe obrazy", które ,,[...] ołtarzami
są
diabła [...]. Niepodobna rzecz jako wiele złego na świat
nanaszają
wszeteczeństwa te malowane. A przecie tę tru-
ciznę
oczną wszędzie widać: pełno tych obrazów pluga-
wych
po łożnicach, po salach, po stołowych izbach, po ogro-
dach,
przy fontannach, nade drzwiami, po gościńcach, po
śklenicach
samych i czarach; księgi z nich wiążą i tak prze-
dają
własną Sodomę i Gomorę malowaną"16. Pod presją
tego
rodzaju wystąpień zaczęto niszczyć wszelkie „nie-
skromne"
obrazy i rzeźby — palono je, zamalowywano, re-
zygnowano
z nabywania przywożonych z zagranicy, prze-
pojonych
erotyzmem dzieł europejskiego Baroku. W kilka
miesięcy
po ataku Birkowskiego, miało to miejsce w 1629
roku,
słynny mecenas sztuki marszałek Wolski kazał spa-
lić
swą galerię „wszetecznych" malowideł, jeśli zaś chodzi
o
frywolne freski, to zlecił, by przedstawionym tam na-
gościom
domalować sukienki! Decyzji takich było więcej,
na
stos poszły nie tylko drastyczne przekazy, lecz także
dzieła
sztuki nie mające nic wspólnego z erotyzmem. Często
niszczono
po prostu wiele obrazów o tematyce świeckiej,
zwłaszcza
mitologicznej.
Jedynie
w bogatych miastach, pośród innowierczego
mieszczaństwa,
np. w Gdańsku i w Toruniu, spotykało się
jeszcze
dzieła sztuki o treści erotycznej, zachowało się ich
też
nieco w zbiorach wielmoży libertynów, w zasadzie
jednak
Kościół odniósł na tym polu zdecydowany sukces.
Między
połową XVII a drugą połową XVIII wieku nieomal
całkowicie
zanikła u nas twórczość mająca bezpośredni
związek
z problematyką erotyczną. Można twierdzić, że
10
Pisarze
polskiego Odrodzenia o aztuce, oprać. W. Tom-
k
i e w i c z, Wrocław 1955, s. 247—248.
367
w
pewnej mierze przyczyniło się to do zubożenia kultury
erotycznej.
Mimo
pozorów, oczywiście nie mogła wzbogacić tej kul-
tury
obfita twórczość pornograficzna, a sądzę, że przyczy-
niła
się ona nawet do zwulgaryzowania życia erotycznego.
Ówcześni
pisarze ograniczali się do naturalistycznego, czę-
ściej
jeszcze aluzyjnego przedstawiania życia seksualnego,
odrywając
je od głębszych przeżyć i wzruszeń. Wystarczy
zestawić
te teksty z przekazami np Aretina, Brantóme'a,
Crebillona
czy później Casanovy, nie mówiąc o specyficz-
nym
wyrafinowaniu Laclos czy Sade'a, by przekonać się,
jak
w gruncie rzeczy ubogim zasobem treści operowali na-
si
autorzy. Tylko niektóre erotyki, m. in. Jana Andrzeja
Morsztyna,
charakteryzują się większą inwencją, pewnym
nawet
wyrafinowaniem. Wiadomo jednak, że były one nie-
chętnie,
wręcz krytycznie oceniane przez sarmackich porno-
grafów.
Erotyk Baroku rzadko dostarczał wznioślejszych
wrażeń,
na ogół „rozmieniał się", wprost gubił w drastycz-
nych,
płaskich, ordynarnych często nawet fraszkach i fa-
cecjach.
Były to dowcipy odpowiednie dla podpitego męskie-
go
grona, z góry więc traktowano je jako twórczość nie-
przyzwoitą,
nie nadającą się dla uszu niewieścich, księ-
żych
i mniszych.
Wiązało
się to z całokształtem zachodzących przemian
obyczajowych.
Wszczepiany przez Kościół i narzucany sy-
stem
moralny oraz poglądy na temat instynktu płciowego
przyjmowały
się coraz szerzej. Życie płciowe zostało usu-
nięte
w przysłowiowy cień, stało się dziedziną nie tyle
intymną,
co wstydliwą i grzeszną. Nikt nie pouczał o tych
sprawach,
poradniki dawały ogólne wskazówki, które uj-
mowano
z punktu widzenia ówczesnej higieny. Tajniki
wiedzy
seksualnej podpatrywało się lub też poznawało
i
praktykowało nie w spontanicznej miłości czy pożyciu
małżeńskim,
lecz u nierządnic, w kołach zdeprawowanych
hulaków.
Znamienne są rewelacje na temat sztuki mi-
łosnej,
z jakimi zapoznawał Jana Sobieskiego. nie laika
przecież,
jakiś „rozpustny hultaj" kałmucki Niespodziankę
stanowiły
często dla polskich autorów informacje na te-
368 - - -
mat
tajników życia płciowego, z jakimi spotykali się poza
granicami
kraju. Zadziwiała polskich peregrynatów roz-
wiązłość
i zboczenia występujące w obyczajowości świata
muzułmańskiego.
System
wychowawczy i coraz większe zakłamanie tłumi-
ły
często normalną pobudliwość. W pierwszym rzędzie do-
tyczyło
to kobiet, stąd być może wiele prawdy w wersjach
o
skromności i „bogobojności" tylu ówczesnych
niewiast.
Zmysłowość
ludzi Baroku, o której wielekroć wspominam,
dotyczyła
w zasadzie mężczyzn. Powołaniem żony było ro-
dzenie
dzieci i sycenie żądz małżonka, o jej doznania, prze-
życia
seksualne nikt na ogół nie dbał, nikt się nimi nie
interesował.
Kobiety wychowane w tak przesadnej wsty-
dliwości
tłumiły i kryły swe naturalne reakcje.
Tylko
jednostki i niektóre wąskie koła przywiązywały do
spraw
płci więcej wagi i lubowały się w wyrafinowanej grze
miłosnej.
Należał do nich m. in. Jan Sobieski, który dono-
sząc
żonie o rewelacjach wspomnianego Kałmuka, dającego
mu
swoiste korepetycje ,,w amorowych sztukach", pisze:
„Otóż
tobie, moja Panno na dobranoc, abyś miała o czym
myśleć,
czego się uczyć, na co się gotować i ze swej też
wymyślić
co nowego strony, kiedy mnie Pan Bóg zdrowo do
serca
twego przywiedzie" 17.
Zmiany
w dziedzinie kultury erotycznej nastąpiły dopie-
ro
w drugiej połowie XVIII wieku. Wielki, modny świat
zmienił
swój styl życia, zrezygnował z uciech typowo sar-
mackich
— z obfitej kuchni, z bogatego, zastawionego alko-
holami
stołu, a sięgnął przede wszystkim po rozkosze łoża.
Teoretycznym
uzasadnieniem takiej postawy stał się
swoiście
rozumiany wolterianizm i materializm. Powoły-
wano
się także na opinie nowej medycyny. Świat lekarski
Oświecenia,
podobnie jak medycyna XVII wieku, przestrze-
gał
wprawdzie przed nadużyciami w tej dziedzinie, zaliczał
jednak
życie seksualne nie tylko do naturalnych, lecz za-
razem
najprzyjemniejszych dziedzin życia ludzkiego. Prze-
17
Cyt. wg T. Żeleński (Boy), Marysieńka Sobieaka, War-
szawa
1960, s. 172—173. • •
24 — Obyczaje staropolskie 359
bywający
w Polsce sławny lekarz F. Kurcyusz pisał m. in.:
„Rozkoszy miłosne i odchód soku najistotniejszego z na-
szych
humorów są tak przyzwoite naturze, jak chęć do je-
dzenia
i picia" ls.
Erotyzm
i zmysłowość zaczęły wywierać zasadniczy wpływ
na
ówczesne życie obyczajowe. Osiągnięcie pełni życia upa-
trywało
się w osiągnięciu pełni przeżyć miłosnych. Istniała
tendencja
do odrzucania wszelkich obowiązujących dotąd
norm
i zakazów, za jedyne zasadnicze kryterium postępo-
wania uznano osiągnięcie maksymalnej rozkoszy. Niewin-
ność,
skromność, wierność stały się pojęciami
parafiańskimi,
śmiesznymi,
„błazeńskimi". Uległo zmianie pojęcie wstydli-
Wości.
Utrzymywało się wprawdzie pewną cenzurę, jeśli
chodzi
o słowa, w kołach towarzyskich unikano np. dra-
stycznych
wyrażeń, ale zezwalało się jednocześnie na uka-
zywanie
półnagiego ciała, aprobowało nawet pewien bez-
wstyd.
Erotyzm zwycięsko powrócił do sztuk plastycznych,
malarze
zaczęli tworzyć nie tylko akty i sceny mitologicz-
ne,
lecz stawali się twórcami przekazów wręcz obscenicz-
nych.
W dużych miastach aranżowano nawet posiadające
pornograficzny
charakter spektakle marionetkowe. Lubież-
ność
stała się modą. Znalazło to odbicie m. in. w stroju ko-
biecym,
który, jak już o tym wspominałem, służyć zaczął
powabowi
seksualnemu, co doprowadziło do lansowania na-
der
swobodnych kreacji.
Przemiany
te znalazły swoje odbicie m. in. w literaturze
pięknej,
która oddziaływała z kolei na kształtowanie się
nowych
postaw. Należy podkreślić, że w wielu ówczesnych
utworach
spotyka się wręcz kult erotyki. Literatura fry-
wolna,
drastyczna, często pornograficzna stała się modna,
w
pewnych kręgach wręcz obowiązująca. Modny świat roz-
czytywał
się w przepojonych erotyzmem publikacjach fran-
cuskich,
z którymi próbowała rywalizować twórczość rodzi-
ma.
Frywolne, śliskie, przewrotne teksty wychodziły spod
18
F. Kurcyusz, Przepisy dyetetyczne, czyli reguły zacho-
wania
się w czerstwym zdrowiu i przedłużenia życia..., t. I,
Warszawa
1Y85, s. 198.
m
pierwszych
piór tej doby: Stanisława Trembeckiego, Adama
Naruszewicza,
Kajetana Węgierskiego, Wojciecha Zabłockie-
go.
Frywolnym piśmiennictwem parał się nawet znany re-
wolucjonista
Jakub Jasiński! Wyjątkowo pikantne utwory
literatury
zachodniej tłumaczono na osobiste polecenie Sta-
nisława
Augusta. Znaleźli się zbieracze, którzy zaczęli ko-
lekcjonować
nie tylko sprośne koncepta sarmackie, lecz
także
nieprzyzwoite przyśpiewki i inne erotyki ludowe.
-Literatura
frywolna i obsceniczna poddała krytyce za-
kazy
stawiane przez Kościół, starając się przełamać tabu,
jakie
stworzyła wokół erotyki ówczesna kultura katolicka.
„Polski
Wolter" Węgierski w jednym ze swych wierszy
pisze
o wietrzyku, który
\
Raz zerwał chustkę z piersi Jagulki,
Drugi raz igrał z włosami,
A raz też podniósł trochę koszulki
I pokazał coś nad kolanami;
Jam prędko sobie oczy zasłonił,
Bo mi ksiądz na to patrzeć zabronił [...]19
Zainteresowanie
pewnych kół skoncentrowało się na wy-
szukiwaniu
coraz to nowych atrakcji erotycznych. Nie stro-
niła
od tego i płeć piękna; damy znajdowały urok nie tyl-
ko
w wyrafinowaniu, ale nawet wprost w rozpuście. Arka-
na
wiedzy erotycznej importowane z Paryża, Neapolu czy
Stambułu
wprowadzano gorliwie w życie, nie pogardzając
jednocześnie
i własną w tej mierze inwencją. Słyszymy
więc
np. o zwierciadłach nad łożami, o pewnych wyrafino-
wanych
zboczeniach, jak np. triolizmie, sadyzmie słownym,
o
wymyślnych metodach poprzedzających grę miłosną itd.
Ksiądz
Kitowicz z przysłowiowym przymrużeniem oka in-
formuje
o Stanisławie Auguście, że w swych ulubionych
Łazienkach
„[...] przy łożu sypialnym kazał dać ścianę
zwierciadłową,
ażeby oczami dopomagał członkom około ge-
19
Cyt. wg Poezyja polskiego Oświecenia^ oprać. J. K o
11,
JVarszawa
1956, s. 197.
• 371
neracji
pracującym,
mając za rzecz pewną, iż pod pańskim
okiem
każda robota lepiej idzie" :'°.
W
pewnych kręgach dworskich i magnackich szukano
podniet
w niedozwolonych, nawet kazirodczych związkach.
Sprawy
te otaczano dyskrecją, niemniej część otoczenia
i
tak dobrze była o niech poinformowana. Jeśli wierzyć re-
lacji
Elisy von der Recke, to wyrafinowane wyuzdanie pa-
nowało
np. w rodzinie krajczyny Anny Józefowej Potoc-
kiej,
matki słynnego pisarza i podróżnika Jana. Autorka
powiada:
„Piattoli opowiadał mi niedawno o pięknej kraj-
czynie
i o zepsuciu obyczajów w tej rodzinie. Obaj syno-
wie
(Jan i Seweryn) byli kochankami swej matki i swej je-
dynej
siostry (Marii Anny Krasickiej), a młodszego łączy-
ło
jednocześnie intymne porozumienie z księżną L., za
co
wynagrodziła
kochanka swą najmłodszą, najładniejszą i bo-
gatą
córką. Młoda narzeczona wiedziała o potrójnym
związku
swego narzeczonego z matką, teściową i własną
siostrą.
Wiedzieli o tym wszyscy goście weselni, a narze-
czony
bardziej był czuły dla swej matki i teściowej aniżeli
dla
narzeczonej i miał powiedzieć: «Starzejąca się, ładna,
już
doświadczona inteligentna kobieta daje w swych obję-
ciach
znacznie więcej rozkoszy zmysłowej niż młoda, jesz-
cze
nie doświadczona piękność»"21. Jest pewne, że kazi-
rodczy
związek z własnym pasierbem zawiązała pod bokiem
przedwcześnie
podstarzałego Szczęsnego Potockiego jego
trzecia
żona, słynna Wittowa.
Ta
istna rewolucja w dziedzinie kultury erotycznej obję-
ła
wszakże tylko wielkie miasta, koła dworskie i wielkopań-
skie,
nie zdołała zaś przeniknąć na wieś, do małych miaste-
czek,
do środowiska szlacheckiego. W tych kręgach ro-
związłą
Warszawę wraz z jej erotycznymi doświadczenia-
mi
traktowano jako przysłowiową Sodomę i Gomorę, do-
20
A. K i t o w i c z, Pamiętniki czyli Historia polska,
oprać.
P.
Matuszewska, Warszawa 1971, s. 672.
21
E. von der R e c k e, Na polskim dworze królewskim, [w:]
Polska
stanisławowska w oczach cudzoziemców, t. II,
oprać.
W.
Zawadzki, Warszawa 1963, s. 264, przypis.
konujący
się tam przewrót obyczajowy uznano za dzieło
niemal
diabelskie, erotyzm, któremu koła te hołdowały, po-
czytywano
za zwyrodnienie. Nie tylko odrzucano ten mo-
del
obyczajowy, lecz coraz bardziej zaczęto podporządko-
wywać
się wzorcowi narzucanemu z jednej strony przez
Kościół,
z drugiej zaś przez nieco w tej dziedzinie pury-
tańskie
koła nowo powstającej inteligencji, wychowanej
w
innym duchu, uznającej pewne zasady i rygory. Szereg
czynników
wpłynęło na to, że wokół spraw miłości pogłę-
biała
się wręcz atmosfera pruderyjnej wstydliwości. Odrzu-
cono
nie tyłka rokokowe wyrafinowanie, lecz coraz bardziej
zaczęto
tuszować, cenzurować drastyczne teksty literackie,
m.
in. miłosny folklor ludowy. Zjawisko to wystąpiło
zresztą
nie tylko u nas. Po rozwiązłym, przynajmniej w od-
niesieniu
do pewnych warstw XVIII stuleciu nastał miesz-
czański
obłudny XIX wiek.
Naszkicowane
powyżej tendencje spowodowały wszakże
pewne
trwałe i głębokie zmiany. Przede wszystkim przyjął
się
pogląd, że choć wszelka pozamałżeńska miłość jest na-
ganna,
to nie stanowi ona zbrodni kryminalnej. Szeroka
opinia
odnosiła się do tych zagadnień w sposób złożony,
najsurowiej
oceniała ją wieś, wszędzie jednak przestano
domagać
się za nią stosowania kary miecza czy chłosty,
jaką
szafowano w dobie Baroku. Obyczajowość polska do-
konała
pewnej modernizacji modelu, jaki w tej dziedzinie
narzuciła
kontrreformacja. Mamy tu bez wątpienia do czy-
nienia
z początkiem powolnego wprawdzie, lecz nieodwra-
calnego
procesu bardziej radykalnych zmian obyczajowych.
W
erotyce końca XVIII wieku pojawiły się też nowe, waż-
ne
akcenty. Śliskie utwory tej doby nie uniknęły krytyki
modelu
społecznego, dokonując jej akcentowano równość
wszystkich
ludzi, otwarcie atakowano przywileje utytuło-
wanych.
W jednym z utworów
np. czytamy:
[...]
porzućmy te Jaśnie Wielmożne,
Wszystkie
tytuły w miłości są próżne [...]
W
łaźni, i w kościele, w kochaniu, gospodzie,
Nie
powinni pamiętać ludzie o swym rodzie,
: - 373
=liis= O majątkach, imieniu i władzy, _,._'..- _:.--,-
Osobliwie tam, kędy przystępują nadzy 22.
W
innej, - bardzo drastycznej odzie, przypominano, że
„[...]
rodzi magnatów i rodzi lokai" 2S.
Jawne
łamanie nieomal wszystkich norm etycznych przez
utytułowane
środowiska, cynizm wielkopańskich kół sta-
wały
się argumentem w krytykowaniu panujących stosun-
ków
społecznych, co sprzyjało jednocześnie dążnościom
ega-
litarnym.
Powróćmy
jednak do spraw alkowy. Przypomnieć trzeba,
że
Amor sarmacki był dość kanciasty, lecz jurny. Para-
fiański
na ogół poziom kultury erotycznej nie zmieniał
faktu,
iż sprawy płci, mimo wszelkiej pruderii i kamuflażu,
odgrywały
w życiu tamtych pokoleń dużą, może nawet wy-
jątkową
rolę. Wiązało się to m. in. ze specyfiką ówczesnych
obyczajów,
które zawężały przeżycia erotyczne do określo-
nych
ram i warunków. U wielu ówczesnych ludzi życie
toczyło
się więc między przysłowiowym stołem a łożem.
Dla
wielu przeżycia miłosne stanowiły jedno z nielicznych
źródeł
radości. Choć stwarzano sztuczne bariery i zakazy,
w
istocie rozkosze te można było osiągnąć; i realizować.
Męż-
czyźni
zresztą, chcąc z jak najlepszej strony zaprezento-
wać
się przed swoimi wybrankami, stosowali rozmaite
aphrodisiaca,
czyli afrodyzjaki, to jest środki wzmacnia-
jące
i podniecające.
Nie
stanowiło to specyfiki polskiej obyczajowości, afro-
dyzjaki
znała i stosowała zarówno ludność kultur prymi-
tywnych,
jak i kręgu europejskiej kultury, i to od czasów
starożytnych
począwszy. Informacje na ten temat znajdu-
jemy
m. in. u Pliniusza i Owidiusza, a w czasach Odro-
dzenia
zagadnienie to dokładnie omawiali m. in. Aretino
i
Brantóme, piszący o stosowaniu wzmacniających i podnie-
cających
bulionów, kordiałów, przypraw i specyfików.
Środki
te równie szeroko stosowano w omawianym okresie.
Doskonale
zorientowane było w ich doborze społeczeństwo
22 Rkps AGAD, Arch. Publ. Potockich, nr 89, s. 15—16.
» Rkps AGAD, Zbiór Branickich z Suchej, nr 206/246, k. 13,
. s - . 374
francuskie,
włoskie, kursowało wiele plotek na temat ze-
stawu
potraw serwowanych kochankom carowej Katarzy-
ny
II.
W
naszym kraju korzystano z tych wszystkich doświad-
czeń,
wzbogacając je własnymi tradycjami i spostrzeżenia-
mi.
Informacji w tym względzie udzielała zarówno oficjalna
medycyna
— doświadczeni lekarze, aptekarze, poradniki
medyczne,
zielniki — jak również lecznictwo ludowe, zna-
chorzy,
olejkarze, baby wędrowne. Jeśli chodzi o środki na-
turalne,
nie szkodzące zdrowiu, to doceniano przede wszy-
stkim
dobre jadło. Uważano, że suty, korzenny, zawiera-
jący
wiele mięsa i białego pieczywa sposób odżywiania
wzmaga
potencję i sprzyja intensywnemu życiu seksual-
nemu.
Doceniano też działanie umiarkowanie konsumowa-
nych
trunków, szczególnie wina. Na ten temat kursowały
wówczas
rozmaite przysłowia: „miłość o głodzie, a kopia
bez
żeleźca nic nie warte", „bez jadła i trunku mdła
miłość",
„zaloty
nie smakują, gdy postne czasy panują", „zła bo-
wiem
miłość o głodzie, nie chce się i wojewodzie".
W
niektórych pismach zastanawiano się nad problemem
zachowania
wstrzemięźliwości przez doskonale żywionych
zakonników
i prałatów, „którzy z rozkoszniej szych potraw
i
trunków do jurności cielesnej bywają częstokroć wzbu-
dzeni"
24.
Nie
wszyscy jednak mogli sobie
pozwolić na tak krze-
piące
menu, zdawano sobie zresztą sprawę z faktu, że na-
wet
najlepsze żywienie nie zawsze daje odpowiednie efekty,
dlatego
też nie gardzono rozmaitymi afrodyzjakami. Przede
wszystkim
szeroko stosowano krajowe środki roślinne. Sy-
reniiis
i autorzy innych zielników wielekroć piszą o ziołach
i
sporządzanych z nich wywarach, których zażywanie „do
wenusa
i skutku małżeńskiego pobudza i potężnym czy-
ni".
Tenże autor pisze np. o zielu mistrzownik, że „Stare
i
osłabiałe do młodych żon potężne czyni, oziębłość w
nich
rozgrzewając.
Doświadczone lekarstwo" 25. Zalecano w tym
2i S. Syrenius, Zielnik..., [Kraków] 1613, s. 771.
25 Syrenius, jw., s. 129; por. też np. s. 121, 153, 529 i inne.
375
względzie
cały szereg roślin, m. in. karczochy, szpinak, sło-
neczniki,
zmieszane z winem nasienie pokrzywy, szparagi.
O
ostatnich pisał m. in. Haur, że „Kupidyna poruszają, We-
nerę
przypominają [...] które przez swoją ostrą sól pobu-
dzają
ciała rozkosze" 20. Jundziłł twierdził, iż korzeń
stor-
czyka
.,[...] za wzmacniający i do sprawy małżeńskiej po-
budzający
jest poczytany" 27. W XVIII wieku za silny afro-
dyzjak
uchodziły u nas selery, które spożywano w postaci
wyciągów
(zalecała je także ponoć sławna pani de Pompa-
dour).
Jeden z poradników informował, że „sok słodkich
granatów
[...] zasila osłabione siły do zabaw Wenery" 2S.
Powszechnie,
zarówno w lecznictwie ludowym jak i me-
dycynie
oficjalnej, znano i ceniono działanie pewnego ro-
dzaju
grzybów. Kluk pisał m. in., że „bedłka kulkowa [...]
zdaniem
lekarzów podnieca ogień nieczysty [...] zażycie jej
bardzo
pobudza do sprawy małżeńskiej"29. Szczególnym
uznaniem
cieszyły się w tym względzie trufle, o których
mówiono,
że „właściwość wzbudzenia żądzy wenerycznej,
którą
im przypisują jest bardzo rzeczywistą i niezawod-
ną"
30. Stanowiły one od wieków szeroko znany i ceniony
afrodyzjak,
stosowany szczególnie na Zachodzie. Istniało
przekonanie
o podniecającym działaniu różnych przypraw,
m.
in. pieprzu, polecana także spożywanie specjalnie przy-
rządzonych
grzanek z szafranem, które miały „jurność po-
budzać"
31.
Obok
afrodyzjaków pochodzenia roślinnego zażywano
mieszaniny
aptekarskie, najczęściej nazywane konfortywa-
20
J. Haur, Ziemiańska generalna oekonomika..., Kraków
1G79,
s. 178.
27
B.
S. Jundziłł, Opisanie roślin w prowincji W.X.L. na-
turalnie
rosnących, Wilno 1791, s. 431.
28 K u r c y u s z, jw., t. I, s. 86.
20
K. K1 u k, Dykcyonarz roślinny..., Warszawa 1786—1788,
t.
II,
s.
102.
30
Dykcyonarz powszechny medyki, chirurgii i sztuki hodo-
wania
zwierząt, czyli lekarz wieyski..., t. VI,
Warszawa
1788—
1793,
s. 294.
81 Rkps Ossol., nr 6758/1, s. 43—44. kJ~-.i .. ^ : / -_. V
^ 376
mi.
W ich skład wchodził m. in. znany od wieków, bodaj
najsilniejszy
środek podniecający — kantarydy, czyli star-
te
na proszek tzw. muchy hiszpańskie. Medycy i szarlata-
ni
dodawali do aptekarskich afrodyzjaków i inne, będące
już
tylko ich tajemnicą składniki. Mamy z początków XIX
wieku
informację, która rzuca pewne światło na stosunki
panujące
na tym odcinku w XVIII wieku: „Znajduje się
jeszcze
u szarlatanów czekolada na przedaż pod nazwi-
skiem
czekolady zdrowia, do lubieżności pobudzająca (con-
fortative),
która z rozmaitymi lekarstwami bywa przypra-
wiona,
jako z proszkiem much hiszpańskich, majówek itd.
dla
wzbudzenia initacyi w częściach rodnych w oziębłych
lub
starcach" 3'2.
Wacław
Potocki pisał w końcu XVII wieku tak na ten
temat:
Przypatrz
się, jako grzeszą mężczyźni szkaradzie.
Zazdroszcząc
na oborze bykom, koniom w stadzie;
Wymyślają
potrawy, proszki, mocne soki,
Mało
im białej płci [...]33.
Jak
się wydaje, stosowanie afrodyzjaków było najbar-
dziej
rozpowszechnione pośród kół dworskich i wielkomiej-
skich
(Schulz pisał o mężczyznach z tych środowisk, że za
,,herkulesów
u kobiet chcą uchodzić"34), nadmienialiśmy
wszakże,
że znało je dość dobrze i lecznictwo ludowe.
W
stosowaniu tych środków często przebierano miarę, co
stawało
się przyczyną osłabienia i wyniszczenia organizmu.
Szczególnie
niebezpieczne były kantarydy i tajemnicze,
szkodliwe
dla zdrowia, a nawet życia mikstury. Niektórzy
autorzy
bili na alarm, ostrzegając przed ich nadużywaniem.
Ostrzeżenia
te nie były bezpodstawne, według dość wiary-
82
J. S z y m k i e w i c z, Dzieło o pijaństwie..., Wilno
1818,
s.
92.
83
Cyt. wg J. S. B y s t r o ń, Dzieje obyczajów w dawnej
Pol-
sce...,
Warszawa 1960, s. 138.
34
F. Schulz, Podróże Inflantczyka..., oprać. W. Zawadz-
ki,
Warszawa 1956, s. 160.
godnych
informacji przedwczesna śmierć niektórych zna-
nych
osób nastąpiła na skutek nadużycia środków podnie-
cających.
Pamiętnikarz współczesny pisał np. o hetmanie
Stanisławie
Koniecpolskim, iż „zmarł [...] w kilka niedziel
po
ożenieniu od konfortatywy, którą zażywał dla młodej
żony,
a którą przesadzano, bo mu aptekarz na razy kilka
dał,
co on raz zażył i tak swego życia wiek dokonał"3S.
O
tym, że umierający hetman okazywał „zakamieniałe ser-
ce"
wobec ubóstwianej przed chorobą żony, donosi nie-
dawno
wydana korespondencja jego szwagra Krzysztofa
Opalińskiego
36. Stosunkowo wczesny zgon Szczęsnego Po-
tockiego
nasunął podejrzenie o otrucie, sekcja zwłok wy-
kazała
jednak „gnijące nerki, co wedle zdania lekarzów
pochodziło
od zbytniego zażywania cukierków, diabolinami
zwanych,
do sprawy lubieżnej pobudzających"37. Syn te-
goż,
również Szczęsny, zmarł ponoć także na skutek nad-
używania
środków podniecających (kantaryd), którymi go
obficie
raczyła jego ostatnia kochanka, jakaś Angielka. Na
marginesie
dodać trzeba, że informacje o zejściach śmier-
telnych
wskutek nadużycia afrodyzjaków spotyka się w od-
niesieniu
i do innych czasów. Likwory miłosne miały po-
dobno
spowodować m. in. przedwczesny zgon ostatnich
książąt
mazowieckich.
Afrodyzjaki
stosowano nie tylko dla zwiększenia zapałów
miłosnych,
ale również ze względu na rozpowszechnione
wówczas
schorzenia powodujące osłabienie sił żywotnych.
Zjawiska
te były rozmaicie komentowane. Nie orientując
się
w istotnych przyczynach, a wierząc głęboko w rozmaite
gusła,
tłumaczono je m. in. czarami. Haur pisał np.: „Viri-
litatem
gdy także komu przez czary odejmą, tak dalece,
że
z tego będzie impotens ad coeundum, czego się temi cza-
sy
między ludźmi wiele znajduje, a używają ci źli ludzie
35
J. J e r 1 i c z, Latopisiec..., t. I, wyd. K. K. W ó j c i c k
i,
Warszawa
1853, s. 49.
3(1
K. Opaliński, Listy... do brata Łukasza 1641—1653,
wyd.
R. PoLlak, Wrocław 1957, s. 340.
37 Rkps Bibl, Kórnickiej, nr 1154, k. 43v.
378
czarownicy
bezbożni do tego rozmaitych sposobów i in-
strumentów,
to jest kłódki, wstążki czerwonej, hufnala, dę-
bowego
pala, szpilki i innych rzeczy" 38.
Fraszka
i satyra ówczesna często wydrwiwała niedołęż-
nych
małżonków, bowiem obyczajowość sarmacka okazy-
wała
w tym względzie daleko idącą bezlitosność. Charakte-
rystyczne,
że tego rodzaju poglądy podzielał m. in. tak sto-
sunkowo
światły autor jak Wacław Potocki. Wiersze, jakie
na
ten temat zamieścił w Odjemku od herbów, nie nadają
się
do powtórzenia, cytujemy więc jedynie cenzuralniejszy
tekst
z „ogrodowej" fraszki pt. Do IMci pana impotenta:
Na
cóż się, panie, żenisz, rzekłszy bez urazy,
Z
tak piękną dziewką: żebyś patrzył? Są obrazy [...]
Będziesz
jakoby ów pies na zielonym sienie,
Sobie
kłopot a inszym dający zgorszenie 39.
Racjonalistą
okazał się w tym względzie także mistyk
Wespazjan
Kochowski, który nie w czarach, lecz w cie-
lesnych
defektach upatrywał przyczynę małżeńskich sprze-
niewierzeń.
Na ten temat kursowały też rozliczne facecje,
dowcipy,
np.: „żona, męża mając impotenta, nazwała łóżko
miejscem
pokoju" 40.
Podobne
stanowisko zajmowała w tym względzie oby-
czajowość
doby Rokoka. Drwiny z impotencji stanowiły
żelazny
repertuar konceptów. W jednym z wierszy (po-
dobno
nawet pióra Adama Naruszewicza) opisany jest nie-
udolny
małżonek:
[...] mąż, klepacz stary [...]
[...] rzadko kiedy małżonkę na łóżku odwiedzi.
I to gdy salerowej łyknie akwawity
Aby wiekiem zwątlone nahartować nity41.
38 H a u r, Skład abo skarbiec..., s. 452.
39
W. Potocki, Ogród fraszek, t. I, wyd. A. Briickner,
Lwów
1907, s. 45.
40
Rkps WAP Bydgoszcz, Arch. Komierowskich z Komierowa,
nr
101.
41 Rkps AGAD, Arch. Publ. Potockich, nr 89, s, 15.
'*" ' ' 379
Tacy
mężowie często tłumaczyli się, że dlatego nie wy-
pełniają
swoich obowiązków małżeńskich, ponieważ prze-
strzegają
zakazów kościelnych. Wiadomo bowiem, że
w
średniowieczu Kościół polecał „wstrzemięźliwość
małżeń-
ską"
w okresie świąt i postów. Wspomniałem już, że w XVII
wieku
próbowano wznowić te zwyczaje i choć na ogół nie
udało
się to, dotknięci defektami mężowie mieli doskonały
pretekst,
by się na nie powoływać. Cynicznie wyśmiewał
te
tłumaczenia Wacław Potocki:
Choć niejeden tej rad okazyej wielce.
Niemożność swą na święte składają popielce,
A żona, zwłaszcza z wdowy, po łóżku się kręci...42
Jak
na tym tle przedstawiała się wierność małżeńska,
trudno
w pełni odpowiedzieć; sprawy to bowiem bardzo
drażliwe,
intymne, osłonięte dyskrecją lub pruderią. Należy
jednak
podkreślić, że wierność małżeńska mężczyzny
była
problematyczna
i nie przywiązywano do niej większej wagi,
natomiast
zdrada ze strony żony czy też romans panny
wywoływał
na ogół zgorszenie, a co za tym idzie i potę-
pienie.
Wybitny znawca XVII wieku W. Czapliński pisze:
„Stykając
się przez dłuższy czas na drodze studiów archi-
walnych
z tym społeczeństwem zaryzykowałbym twierdze-
nie,
że moralność w Polsce ówczesnej przypominała w pew-
nym
stopniu moralność panującą jakieś pół stulecia temu
na
polskiej wsi. Moralność, w której przy surowym zacho-
wywaniu
pozorów żywiło się jednak stosunkowo dużą to-
lerancję
w stosunku do wykroczeń pojedynczych ludzi, pod
warunkiem
jedynie, by te wykroczenia nie rzucały się
w
oczy. Była to też niewątpliwie, jak to W ogóle bywało
w
formacji feudalnej, moralność podwójna, inna dla moż-
nych
tego świata, inna dla poddanych i w ogóle biedniej-
szych"
43. W XVIII wieku sprawy te przedstawiały się po-
dobnie,
z tym że w kołach magnackich i wielkomiejskich,
42 Potocki, jw., t. I, s. 493.
"W.
Czapli ń s k i, O Polsce siedemnastowiecznej..., War-
szawa
1966, s. 58—59.
380
pod
wpływem naszkicowanych wyżej procesów, pogłębiła
się
swoboda obyczajowa, która graniczyła częstokroć z jaw-
ną
rozwiązłością.
Podboje
i
gry miłosne zależały zresztą od wielu roz-
maitych
czynników i rozmaicie kształtowały się też w po-
szczególnych
warstwach. W środowisku chłopskim wszel-
kie
pozamałżeńskie stosunki były utrudnione choćby zbyt
małym
środowiskiem, denuncjacjami, obawą przed publicz-
nie
wymierzanymi srogimi, bolesnymi karami. Z drugiej
strony
istniały na wsi wspomniane już tradycje pewnej
swobody
obyczajowej oraz zdarzały się okoliczności sprzy-
jające
intymnym kontaktom. W rezultacie Kościół miał tam
stale
pole do nawracania i karania ..grzeszników".
Kazania
plebańskie,
ustawy wydawane dla wsi wciąż zabraniały
pozamałżeńskich
stosunków. Już sama częstotliwość wy-
dawania
tych zakazów świadczy, że nie zawsze przestrze-
gano
obowiązującej moralności; o jej łamaniu mówią wy-
raźnie
księgi sądowe wiejskie, jak również i inne materia-
ły.
Miłostki zawiązywała między sobą najczęściej młodzież,
wiele
słyszało się też o gospodarzach niewolących swe słu-
żące.
Rolę kusicielek spełniały często wędrowne znachorki,
przepędzane
z miast prostytutki, wyganiane za niemoralne
prowadzenie
się dziewczęta. Wiejskimi donżuanami byli
najczęściej
wędrowni muzykanci lub wielkopańscy słudzy.
Liczne
przekazy informują, że wędrujący lutniści lub inni
grajkowie
bywali doświadczonymi uwodzicielami, żyli „na
wiarę"
z karczmarkami, uwodzili nie tylko chłopskie
dziewczęta,
lecz nawet panienki z dworu. Chłopki zdoby-
wali,
i często trwale unieszczęśliwiali, stacjonujący po
wsiach
żołnierze. Zdarzało się, że grzechu cielesnego do-
puszczali
się z własnymi parafiankami także i niektórzy
księża.
Miejscem,
gdzie najczęściej zawiązywały się niedozwolo-
ne
amory, była karczma, w której, jak wiadomo, pito, tań-
czono,
słuchano nieprzyzwoitych pieśni i przyśpiewek. Li-
teratura
ówczesna informuje, jak to na karczemnych hu-
lankach
niejedna panna straciła wianuszek i niejednemu
mężowi
przypięto przysłowiowe rogi.
Sejm piekielny tak opowiada o tych zabawach:
Tam
kraotr krnoszce nie przepuści, w tańcu ją oblapi, _ -
.
Porwie
i żonaty dziewkę, to się z nią w kąt kwapi,
Braciszek
obłapi siostrę, sługa gospodynią,
Nie
masz w karczmie uczciwości, co chcą, to tam czyniąil.
Najczęściej
w kolizję z obowiązującymi normami wcho-
dzili
karczmarze, karczmarki, klechowie, cyrulicy. Zawody
te
dawały pewną niezależność, stąd też zdarzały się
przy-
padki,
że ich przedstawiciele wręcz jawnie lekceważyli obo-
wiązujące
zakazy. Zdaje się, iż najwięcej tego rodzaju fak-
tów
spotykało się w pierwszej połowie XVII wieku. Donosi
o
nich m. in. Liber chamorikm.
Przykładem
jawnych wiejskich amorów jest historia
pewnej
zamożnej karczmarki, niejakiej Doroty. Dorotę wy-
dano
za mąż za zwykłego chłopa. Małżeństwo było
zupełnie
niedobrane,
małżonek pracował w karczmie, lecz.żona nie
okazywała
mu większych względów, bowiem wszystkie
swe
zainteresowania skierowała w kierunku wiejskiego ba-
kałarza.
Karczmarka otwarcie romansowała z klechą i ob-
darowywała
go kosztownymi prezentami. Romans ten
przerwała
choroba, Dorota ciężko zapadła na jakąś groźną
dolegliwość.
W czasie choroby zakazała bywać przy sobie
mężowi,
a zdała się na wyłączną opiekę swego kochanka.
Bakałarz
istotnie troskliwie się nią opiekował, tak że
wkrótce
wyzdrowiała, sam jednak zaraził się i umarł. Do
wsi
przybył wówczas nowy bakałarz — Walenty Gniotek.
Dorota
z kolei na niego przeniosła swe afekty i żyła z nim
„jak
z mężem". Po jakimś czasie Gniotek awansował na
księdza
i został proboszczem w Skalmierzu. Dorota puściła
wówczas
karczmę w dzierżawę i osiedliła się w nowej
siedzibie
swego ukochanego, zdając się na jego całkowite
utrzymanie.
Sprawa ta wywołała w mieście głośny skandal,
w
rezultacie Dorotę wygnano. W tym czasie utraciła ona
4i Sejm piekielny..., wyd. A. Briickner, Lwów 1903,
382
karczmę
i została zmuszona do komorniczej tułaczki; jaki
był
jej koniec — nie wiemy.
Zdarzało
się, iż przystojne chłopki stawały się kochanka-
mi
właścicieli wsi lub rozmaitych oficjalistów. W pewnych
przypadkach
potrafiły one przywiązać do siebie stosunkowo
zamożnych
kochanków, słyszy się też, że obdarowywano
je
ziemią, kupowano im domy itp. Wypadki takie były
nieliczne,
niemniej zdarzały się i stanowiły naturalnie te-
mat
do plotek, będąc małymi wiejskimi sensacjami. Przy-
kładem
takiego powodzenia mogą być dzieje bliżej nie
znanej,
ponoć urodziwej chłopki Skotnickiej. Przystojna
ta
niewiasta uszczęśliwiła kilku mężczyzn, m. in. przez jakiś
czas
była nałożnicą zamożnego szlachcica Zygmunta Pal-
czewskiego.
Owocem tego związku był syn, którego ojciec
wysforował
na kupczyka. Palczewski po pewnym czasie
pozbył
się miłośnicy w sposób od wieków praktykowany
w
pewnych kołach, wydał ją po prostu za mąż za jakiegoś
kuśnierza
w Zatorze. Skotnicka była jednak w dalszym
ciągu
ponętną białogłową i z kolei zagustował w niej inny
szlachcic
— niejaki Rygulski. Ten ostatni zdobył ją w ty-
powy
dla pewnej obyczajowości sposób, a mianowicie drogą
kupna.
Otóż spoił on mieszczanina i za jakąś suknię i pew-
ną
sumę pieniędzy po prostu nabył panią kuśnierzową.
Po
tej transakcji zabrał ją do swoich posiadłości, gdzie po
pewnym
czasie został przez nią obdarzony synem Samue-
lem.
Rygulski nie odtrącił syna, być może przez wzgląd
na
matkę. Pozwolił, by nosił jego nazwisko, a gdy dorósł,
puścił
mu w dzierżawę folwark, a następnie ożenił go z za-
możną
szlachcianką.
Sprawa
swobody
seksualnej na siedemnastowiecznej wsi
przedstawiała
się rozmaicie, zależała od wielu czynników,
m.
in. od regionu, nie wszędzie bowiem w jednakowym
stopniu
sięgnęły wpływy kontrreformacyjne Kościoła. Zdaje
się,
że większa tolerancja w tym względzie panowała na
terenach
podgórskich, gdzie wręcz dopuszczano istnienie
przedmałżeńskich
stosunków seksualnych. Świadczyć o tym
może
wypowiedź Wacława Potockiego, według którego kon-
takty
między młodzieżą chłopską były swobodniejsze niż po
■'"..". 383
dworach.
Opinia poety może przejaskrawiona, może dotyczy
tylko
pewnej części ludności, niemniej zasługuje na uwagę.
Oto
znamienny wiersz — Różne okoliczności w małżeń-
stwach:
Zmowa wprzód, po zmowie ślub bywa u szlachcica,
Toż wesele małżeńskie, na końcu łożnica,
Gdzie jako ćwiekami przybił tak z żonami męże,
Siebie się imą, że ich śmierć tylko rozprzęże.
Inakszej zażywają chłopi na wsi mody,
Bo i zmowa na piecu i łożnica wprzódy,
Intercizy, pieczęci i praw na się wlewki,
Że parobek do śmierci nie opuści dziewki,
Aż skoro pannie młodej brzuch nosa dosięga,
Wtenczas ślub i małżeńska nastąpi przysięga,
Wtenczas Veni Creator każe śpiewać klesze,
I włosy, świadki swego dziewictwa, rozczesze.
Więc kiedy u szlachcica zwykle przenosiny,
U chłopa, gdzie łożnica, tam będą i krzemy45.
Zjawiska,
jakie opisuje Potocki, były jednak wszędzie,
bez
względu na region, systematycznie zwalczane. Środo-
wisko
chłopskie terroryzowano karami wymierzanymi przez
sądy
wiejskie oraz co bardziej rygorystycznych właścicieli
wsi
i plebanów, jak również widmem kar czyśćcowych lub
piekielnych.
Nie ulega wątpliwości, że ludność chłopska
coraz
bardziej przyjmowała w tym względzie normy na-
rzucane
przez władze kościelne i świeckie. Zjawisko to wy-
stępowało
zresztą na terenie całego kraju. Z latami na-
ruszanie
szóstego przykazania spotykało się coraz rzadziej.
Ukształtowana
pod wpływem wymienionych czynników
opinia
wiejska sama zaczęła surowo potępiać niedozwolone
związki.
Dziewczęta utrzymujące przedmałżeńskie stosunki
seksualne
traktowano niemal jak ladacznice, a już szcze-
gólne
gromy ściągały one na siebie w przypadku brzemien-
ności.
Za niedozwolone amory karano także i mężczyzn,
zdaje
się jednak, że postępowanie ich wydawało się opinii
46 Potocki, jw., t. II, s. 432—433. .
354
45.
Wenus z żaglami, fragment malowidła z winiarni
lubelskiej,
początek
XVII wieku. Zbiory PIS
46.
Sztych francuski, C. Eisen, Illustrateurs Galants de
XVIIIe
Siecle,
Paris 1947
47.
Sztych francuski, C. Monnet, Ilustrateurs Galants du
XVIIle
Siecle,
Paris 1947
48.
Tańczący i grający flisacy, fragment obrazu Alegoria
handlu
Gdańska,
Izaak van dem Blocke, 1608 rok. Muzeum Narodowe
w Warszawie
■ - I1
li
49.
Szlachcic i patrycjusz gdański, fragment obrazu Alegoria han-
dlu
Gdańska, Izaak van dem Blocke, 1608 rok. Muzeum Narodowe
w Warszawie
50.
Zabawa
w domu patrycjusza gdańskiego, H. Móller, początek
XVII
wieku, Muzeum Narodowe w Warszawie
51.
Polonez pod gołym niebem, Korneli Szlegel. Z dzieła: Wł.
Ło-
ziński,
Życie polskie w dawnych wiekach, Kraków 1958
«■ ( *
«s>
,\
!
52. Grajek, kafel z pieca, połowa XVIII wieku. Zbiory PIS
mniej
naganne. Prace etnograficzne informują, źe w XIX
wieku
wypowiadano na ten temat następującą maksy-
mą:
„jak suka nie da, to pies nie weźmie". W XVIII wie-
ku
oceniano te sprawy podobnie, w najlepszym razie ła-
godniej
formułując sądy, np. „chciało się Zosi jagó-
dek",
czy też:
Siedziała
na wierzbinie,
Wołała:
— Świerzbi mię,
Pódź-ze,
Maćku, podrap mię.
W
życiowej praktyce „grzesząca" dziewczyna była w roz-
maity
sposób szykanowana.
W jednym z ówczesnych utwo-
rów
czytamy:
Gdy
się której dziewicy uśliznąć zdarzyło,
Mogła
się kar spodziewać rozlicznych i pewnych,
Nie
rachując co w domu cierpiała od krewnych.
Ksiądz
ją w kunę zamykał, ostre wkładał posty,
I
prócz tego we dworze czekały ją chłosty i6.
A oto piosenka krakowska z XVIII wieku:
Za
Maćkowym, za przełazkiem
Zmawiała
się Baśka z Staśkiem.
Matusia
to zobacyli,
Baśkę
kijem wystudzili".
Podobnie
sytuacja przedstawiała się i w małych mia-
steczkach.
Mniemać należy, że obowiązujących rygorów
przestrzegano
w nich nawet surowiej, m. in. ze względu na
znajdujący
się tam kler, bractwa i inne organizacje ko-
ścielne.
W miasteczkach działały nawet samorządy miejskie
tropiące
tego rodzaju przekroczenia, karę wymierzały zaś
natychmiast
miejscowe sądy. „Grzeszników" poddawano
publicznej
chłoście, osadzano ich w kunach lub specjalnych
16
Rkps APŁ, Zbiór Bartoszewiczów, nr 126, s. 130.
47
Cyt. wg Cz. Horn a s, W kalinowym lesie, t. II,
Warsza-
wa
1965, s. 80.
25 •-Obyczaje staropolskie 385
klatkach,
wystawiano na pośmiewisko i zniewagi. Tego ro-
dzaju
atmosfera utrudniała swobodniejsze kontakty, dzia-
łała
odstraszająco, sprzyjała ugruntowywaniu się kontrre-
formacyjnej
etyki. Niewierna żona ryzykowała najcięższe
kary,
utrata niewinności spotykała się z naganą, potępie-
niem,
pozamałżeńska ciąża równała się ciężkiemu prze-
stępstwu.
Nieco
łagodniej traktowano przekroczenia mężczyzn,
szczególnie
należących do miejscowej elity. Stąd też spo-
tyka
się np. liczne skargi na panów, którzy dopuszczali
się
nadużyć i brutalnych gwałtów wobec swoich służących
(czynili
to najczęściej po pijanemu, w czasie gdy ich bogo-
bojne
małżonki pielgrzymowały do miejsc dewocyjnych).
Na
tym tłe dochodziło nieraz do tragedii, zgwałcone dziew-
częta
targały się nawet na swe życie. Tylko sporadycznie
spotykało
się w tym czasie jakieś jawne, odważne romanse,
śmiałe,
ryzykowne porwania. W 1726 roku mieszczanin
z
Tuszyna, miasteczka pod Łodzią, nazwiskiem Szlawski,
uwiódł
żonę Lewka Judkowicza, Fabę, i uciekł z nią z mia-
sta,
nie zapomniawszy jednak zabrać jej kosztowności i in-
nych
rzeczy. Lewek Judkowicz zorganizował pogoń i ucie-
kającą
parę dognano już pod pobliskim Laskiem. Historia
skończyła
się tym, że Faba wróciła do męża; o tym, jak
ją
przyjął, księgi sądowe jednak milczą, Szlawski musiał
opłacić
koszta pogoni i posiedział tydzień w więzieniu, „aby
się
nie ważył cudzych żon od mężów wywozić" 48.
Im
większe miasto, tym swobodniejsze panowały w nim
obyczaje.
Wsie i małe miasteczka podporządkowały się ry-
gorom
kontrreformacji, środowiskom wielkomiejskim obcy
był
jednak tak daleko idący purytanizm. W zasadzie prze-
strzegano
tam pewnych norm, dbano o wierność żon, re-
putację
i niewinność córek, z drugiej jednak strony nie
wyrzekano
się zakazanych uciech. Mężczyźni mniej lub
więcej
jawnie gonili za miłostkami, szukając urozmaicenia
w
kontaktach z paniami podejrzanej reputacji. Ponieważ
ten
sam cel przyświecał przebywającej okresowo w mia-
48 Hkps AGAD, Księga Miejska Tuszyna, ks. 3, k. 163.
386
Stach
szlachcie, żołnierzom, służbie, miasta stawały się
siedliskiem
prostytucji. Władze miejskie, nie mogąc opa-
nować
sytuacji, z konieczności patrzyły przez palce na te
„nierządy",
tolerowały nawet cudzołóstwo. W dużych mia-
stach
uchodziło płazem postępowanie, za które srogo kara-
no
na prowincji. Należy dodać, że eleganckie i zamożne
mieszczki
nie znosiły też tak potulnie dyskryminacji oby-
czajowej,
jak^a spotykała kobiety po wsiach i miasteczkach.
Literatura
mieszczańska XVII wieku często pomstuje na
fortele
i zdrady białogłowskie, a przecież wiadomo, że
w
XVIII wieku postępowano jeszcze bardziej swobodnie.
Flirty
i romanse ułatwiały w tym czasie reduty, asamble,
wycieczki
podmiejskie. W wierszu ówczesnym czytamy, że
amorowano
Pod
dachem, na spacerach, w upatrzonym kącie,
Jak
to czasem i teraz bywa w Marymoncie.
I
u Woli, i kiedy się gaj liściem otuli,
Skąd
wzdychają do nieba ojce kameduli46.
Zorientowany
w rozrywkach wielkomiejskich Jędrzej Ki-
towicz
informuje, że na modnych wówczas redutach uwo-
dzono
panie z dobrym skutkiem:
„Na
złamanie wstydu młodzi ludzie mieli inny sposób:
prócz
salów i pokojów publicznych, dla całej kompanii
otwartych,
antreprenerowie zachowywali pokoje osobne
pod
swoimi kluczami. Kawaler umaskowany prosił o klucz
do
osobnego pokoju, dał od niego pięć, sześć i więcej czer-
wonych
złotych powiadając, że chce w osobności wypić
butelkę
z przyjacielem lub w karty pograć. Antreprener,
nie
wchodząc w roztrząsanie tego interesu — bo go dobrze
rozumiał
i był do niego ministrem — dawał klucz, kawaler
osobę
namówioną, pokręciwszy się z nią tam i sam po
salach
i pokojach otwartych, nieznacznie wprowadził do
tego,
od którego miał klucz, na który się zamknęli i od-
prawiwszy
konferencyją do kompanii
powracali [...].
49 Hkps AGAD, Arch. Publ. Potockich, nr 89, s. 9.
387
Drugi
sposób do zażycia uciechy wstydliwej był takowy.
Na
dziedzińcu przed pałacem redutowym stały karety na-
jemne
przez całą noc dla odwożenia i przywożenia redutni-
ków.
Kto tedy chciał ukraść cudzą żonę albo córkę na
godzinę,
sekretnie wyniósł się z nią z redut, czego w wiel-
kiej
kompanii dostrzec trudno było. Wsiedli do karety
i
albo się zawieźli do jakiego domu, z którego był kawaler
lub
dama, albo też kazawszy się wozić w karecie stangre-
towi
po odległych ulicach, w niej się zjeździli i jakby nic
powrócili
na reduty, z osobna i nieznacznie jedno za dru-
gim
wchodząc między kompaniją, między którą daremnie
przez
ten czas szukał mąż żony albo matka córki. «A gdzieś
ty
była?» — pyta znalazłszy. «Nigdzie — odpowiedziała
śmiało
— tańcowałam i chodziłam po pokojach». Na tym
przestać
musiała inkwizycja, nigdy w takim zawikłaniu nie
docieczona"
50.
Zjawisk
tych nie należy jednak generalizować, obok nich
można
przytoczyć przykłady wierności małżeńskiej, skrom-
ności.
Nie ulega wszakże wątpliwości, że w dużych miastach
istniały
warunki po temu, by omijać obowiązujące wów-
czas
zasady. Zjawisko to nasilało się w konsekwencji zmia-
ny
obyczajów, jakie przyniosło ze sobą Rokoko. Wspomi-
nałem
już, że pod koniec XVIII wieku w niektórych dużych
miastach,
jak np. w Warszawie, rozprzestrzeniła się modna
wówczas
rozwiązłość. Podobnie było i we Lwowie. Jan
Duklan
Ochocki, mający w tych sprawach znaczną ekspe-
riencję,
tak pisze o stosunkach obyczajowych panujących
około
1795 roku w tym mieście: „Lwów nigdy bardzo nie
słynął
z ostrości obyczajów, a wówczas wszystko było roz-
prężone.
Kobiety z wielkiego patriotyzmu romansowały na
zabój,
mieniały kochanków, wyrywały sobie ludzi, odpra-
wiały
jednych jak lokajów, przyjmowały drugich jak na-
jemników.
Mężowie ich nawzajem dopuszczali się niewier-
ności
bez końca, a gdy żony sypały co miały dla swoich
kochanków,
ci znów rujnowali się zapalczywie, dla nie
1
5(1
J. Kitowiez, Opis obyczajów
za panowania Augusta III,
oprać.
R. P o 11 a k, Wrocław 1951, s. 586—587.
wiedzieć
jakich kobiet, które im Się chwilowo podobały.
Nie
mieć kochanka było sromotą, najlichsza pani szewcowa
na
birgier-baliku, lub weterani szechele, albo na wałach,
nie
pokazywała się bez syżyzbea [...] był to straszliwy wy-
lew,
którego w tej chwili żadna tama pohamować nie
mogła"
".
Trudno
jednoznacznie określić, jak przedstawiała się mo-
ralność
drobnej i średniej szlachty, spotyka się bowiem
rozmaite,
wręcz krańcowo sprzeczne ze sobą informacje.
Nie
ulega wątpliwości, że wierność małżeńska mężczyzn
była
i w tym środowisku też wielce problematyczna. Spo-
tkać
można było panów trzymających nałożnice, prowadzą-
cych
bujne życie erotyczne, dopuszczających się nawet nad-
użyć.
Zjawisko to występowało na przestrzeni obu wieków,
ale
trudno bliżej stwierdzić, czy z latami się nasilało.
Wszystko
wskazuje na to, że szlachta pierwszej połowy
XVII
wieku miała na sprawy obyczajów dość swobodny
pogląd,
dlatego też z miłostkami niezbyt się kryto. Donoszą
o
tym m. in. liczne relacje. Pisałem już, że od drugiej po-
łowy
XVII wieku wpływ, jaki wywarł na obyczaje Kościół,
przyczynił
się do wzrostu pruderii. Zagadnienie płci stało
się
swego rodzaju tabu, ugruntowało się przekonanie, że
miłość
pozamałżeńska jest grzechem. Szlachta w większości
aprobowała
te poglądy. Szczególnie przestrzegano wierno-
ści
małżeńskiej żon, niewinności córek, czy przebywających
pod
jednym dachem kuzynek. Wypadki łamania tych na-
kazów
należały raczej do rzadkości. Szlachcianki pozwalały
sobie
często na wesołą zabawę, nawet poufałość, nie świad-
czyło
to jednak o przekraczaniu szóstego przykazania.
W
opisie życia obyczajowego szlachty mazowieckiej począt-
ku
XVII wieku czytamy: „Szlacheckie niewiasty ubiegają
się
z sobą w przepychu i strojach, lecz wstyd największą
jest
u nich zaletą. Jednakże poufale żartować, gawędzić
ze
znajomymi i tańczyć — za żadną nie poczytują zakałę.
Mężowie,
w niewinność ich wierząc, wszystko na lepsze
51
J. D. Ochocki.
Pamiętniki..., t. III, wyd. J. I.
Kr
a-
szewski,
Wilno 1857, s. 68.
339
tłumaczą
i nigdy nie podejrzewają zazdrośnie cnoty mał-
żonek"
5-. Krytyczny Vautrin pisze pod koniec XVIII wie-
ku:
„Aczkolwiek pozory świadczą przeciwko nim, należy
przyznać,
że kobiety polskie są w ogólności cnotliwe. Grube
słowa
nie obrażają ich wstydliwości, ale nie wywołują też
w
nich wyobraźni niepokoju, którego obawiają się bardziej
zepsute
serca" 53.
Wobec
takiej sytuacji jawna zdrada małżeńska żony lub
też
romans panny wywoływały skandal i oburzenie. Kary.
jakie
spotykały swawolnice, stawały się tematem towarzy-
skich
plotek. Można przytoczyć opowiadanie Paska', który
dość
dokładnie opisał przykry finał pozamałżeńskich amo-
rów
niejakiej pani Falbowskiej ze sławnym później Maze-
pą.
Autor wprost delektuje się wymyślną karą, jaką za-
stosował
zdradzany mąż, który przywiązał sobie do kolan
ostrogi
i zastosował je... bynajmniej nie do popędzania
rumaka.
Przy opisie kary, jaka spotkała panią Falbowską,
Pasek
zamieszcza dobrze oddający ówczesne stosunki
wiersz:
Mościwa
pani, doświadczyłaś tego,
Jak
piękna rzecz mieć męża rozumnego!
Zachorowałaś
na świerzbienie ciała,
Wnet
cię skuteczna recepta potkała:
Raj
drugim damom specyjał tak drogi,
Na
taki defekt rajtarskie
ostrogi u. '
Choć
żon pilnowano i karano je za niewierność, to jed-
nak
nie upokarzano ich stosowaniem tak osławionych
w
zachodniej obyczajowości pasów cnoty. Zaważyły na
tym
prawdopodobnie
dawne tradycje i stosunkowo godna po-
zycja
społeczna kobiety. W każdym razie w Polsce stoso-
52
J. Swięcicki, Opis Mazowsza, [w:] W. Smoleński,
Pisma
historyczne, t. I, Warszawa 1901, s. 109.
53
H. Vautrin, Obserwator w Polsce, [w:] Polska stanisła-
wowska
w oczach cudzoziemców..., t. I, s. 787.
54
J. Ch. Pasek, Pamiętniki, wyd. J. Czubek,
Kraków
1929,
s. 319,
390
wanie
pasów cnoty znane było tylko ze słyszenia. Wacław
Potocki
wspomina np., jak to działo się we Włoszech:
[...] gdzie żelaznym blachem, ;
Mąż pięknej żonie kiep kryje przed gachem55.
Swawolne
panny karano najczęściej rózgami i zmuszano
do
odbywania surowej pokuty. Ich kochanków, jeśli byli
to
np. uzależnieni od ojca panny domownicy czy wędrujący
ludzie
„luźni", poddawano srogim chłostom, a także sadza-
no
w dyby. W niektórych środowiskach wręcz „polowano"
na
romansujące ze sobą pary. W ten sposób nie tylko roz-
wiązłość,
lecz i szczera, spontaniczna miłość była hamowa-
na,
nieraz wręcz unicestwiana przez surowych rodzicieli
i
sekundujących im księży i mnichów.
Ale
zarówno wszelkie zakazy jak i chłosta nie mogły
zniszczyć
do szczętu miłosnych pragnień. Nie wszyscy
zresztą
rodzice i plebani byli takimi rygorystami. Stąd też
dwory
i dworki szlacheckie stawały się nieraz miejscem
bynajmniej
nie platonicznej miłości, alkowy, alkierze i ofi-
cyny
kryły rozmaite miłosne tajemnice. Miało to miejsce
nie
tylko w okresie wczesnego Baroku, wiadomo, że i w
XVIII
wieku dochodziło tam do sprzeniewierzeń, przelot-
nych
awantur miłosnych, rozmaitych przygód. Sprzyjało
temu
opilstwo, przeciągające się nieraz na całe tygodnie
zjazdy,
kuligi, wesela, pogrzeby. Miłostkom sprzyjały rów-
nież
warunki noclegowe. Ze względu na brak odpowied-
niej
ilości pomieszczeń mężczyźni i kobiety spoczywali we
wspólnych
pokojach, dochodziło więc czasami do intym-
nych
zbliżeń i swawoli. Zdarzali się mężczyźni potrafiący
zręcznie,
bez żadnych skrupułów wykorzystać każdą na-
darzającą
się okazję. Jędrzej Kitowicz tak o tym powiada:
„Drugi
uplantowawszy sobie na widoku zdobycz
jakiej
urody,
polował na nią o ćmie i na niewymowną do takiej
przygody
natrafiwszy, zdeboszował po cichu żonę przy
chrapiącym
mężu lub córkę przy matce, albo spłoszywszy
55 W. Potocki, Iovialilates..., cz. II, b.m.w. 1747, s. 32.
391
przelęknioną,
narobił hałasu i przerwał sen całej kompanii,
rzucając
jej zwykle porozumienie na ducha, którym był
łotr
swywolny, ile gdy w owe czasy, mianowicie między
niewiastami,
pełno było opinii o pokutowaniu dusz"56.
Męża
oszukiwanego zwano z niemiecka hanrejem lub też
z
włoska kornutem. J. S. Bystroń pisze, którego to poglądu
osobiście
nie podzielam, „w czym pośrednio szukać można
świadectwa,
iż zdrada wraz z cudzoziemskim obyczajem
weszła
w dom szlachecki" ". Fraszka i satyra zarówno doby
Baroku
jak i Rokoka pełna jest też konceptów na temat
oszukiwanych
mężów. Dla przykładu przytoczę fraszkę
Wespazjana
Kochowskiego O mężach rogaczach:
Często niewinne żony małżonkowie winią,
Że im rogi na łbie jak satyrom czynią.
Lecz każdy niech swej spyta, wiem, tak mu odpowie:
Niech będzie róg gdzie trzeba, nie będzie na głowie 5S.
Zdarzało
się, iż niektórzy rymopisowie wykorzystywali
motyw
rogów dla przedstawiania swych afektów lub też
prawienia
komplementów:
Dałbym życie, aby twój mąż, bakałarz srogi,
Mógł na swym łbie uczonym ciężkie dźwigać rogi 59.
Głosy
te ilustrują wszakże nie zjawiska generalne, lecz
wyjątkowe,
stąd też należy jeszcze raz podkreślić, iż oby-
czaje
prowincjonalnej, odciętej od dworów i dużych miast
szlachty
na ogół dalekie były od rozwiązłości. Wspomnia-
łem
już, że w zasadzie nie zmieniło tej postawy nawet
Rokoko.
Rozwiązłość
dominowała natomiast w obyczajach wielko-
pańskich,
występowało to zarówno w okresie Baroku, jak
st
Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 520.
*7
Bystroń, jw., t. II,
s.
140.
58
W. Kochowski. Epigramata polskie po naszemu fraszki,
wyd.
K. J. Turowski, Kraków 1859, s. 21.
69
Rkps APŁ, Zbiór Bartoszewiczów, nr 126, k. 99.
392
i
Rokoka. Pański styl życia, ukształtowany w dużej mierze
jeszcze
w czasach Odrodzenia, charakteryzował się najczę-
ściej
hołdowaniem uciechom erotycznym. Hedonizm magna-
terii
pogłębiał się na skutek naśladowania arystokracji
za-
chodnioeuropejskiej,
jak również rodzimych władców. Na-
leży
bowiem podkreślić, iż królowie tej doby wiedli na
ogół
dość urozmaicone życie erotyczne. Miłośnice trzymał
w
młodości sam nabożny Zygmunt III, znanym i wyrafi-
nowanym
kobieciarzem był jego syn Władysław IV.
Król
wręcz
nadużywał lubieżnych uciech, puszczał „cug piesz-
czonej
Wenerze", co przypłacił zdrowiem i fortuną. Wy-
bitna
słabość do płci pięknej charakteryzowała też jego
brata
Jana Kazimierza. Głoszono, iż żyje „jak w seraju",
że
w jego apartamentach rozmawia się wyłącznie o wszete-
czeństwach.
Na tym polu zawodził Michał Korybut, jego
umiarkowanie
czy wręcz abstynencja wypływały wszakże
nie
z zasad etycznych, przyczyną tego były po prostu de-
fekty
fizyczne. Słynął natomiast z temperamentu erotyczne-
go
Jan Sobieski. Legendarnych wyczynów dokonywał na
tym
polu, aż po kres swego życia, August Mocny. Istnieją
podstawy,
by sądzić o bogatym życiu miłosnym Stanisława
Augusta.
Surowość obyczajów, przestrzeganie wierności
małżeńskiej
cechowały jedynie Augusta III, skądinąd naj-
mniej
godnego naśladowania władcy na polskim tronie.
Choć
nie zawsze oligarchowie mogli dorównać monar-
szym
wzorom, rozpowszechniony pośród nich styl życia wy-
magał
wprost utrzymywania nałożnic, metres, faworytek.
Purytanizm
cechował tylko nielicznych, najczęściej ciężko
chorych.
Biografie magnackie obfitują też w liczne, łatwe
..fortunne
sukcesy". Zdarzali się dygnitarze, którzy utrzy-
mywali
istne haremy, miłośnice pańskie były uwodzone,
porywane,
kupowane. Jaśnie wielmożni nie mieli w tym
względzie
żadnych uprzedzeń klasowych czy rasowych,
w
ich sypialniach gościły zarówno chłopki jak i
herbowne
szlachcianki,
zarówno Polki jak i Ukrainki, Niemki, Fran-
cuzki.
Żydówki, Wołoszki. Te ostatnie miały reputację ko-
biet
łatwych i namiętnych.
Nadużycia na tym polu wiązały się przede wszystkim
w: .n
z
zapadalnością na kiłę i przedozowywaniem środków
pod-
niecających,
co doprowadzało czasem nawet do przed-
wczesnych
zgonów i wymierania całych rodzin. Rozwiązłe
życie
miało być podobno przyczyną przedwczesnych zejść
ostatnich
Zbaraskich, jezuici głosili o Januszu, że ..pro-
wadził
życie Sardanapala" 60. Erotomania, skrajne naduży-
cia
cechowały w tej dziedzinie wszystkich ostatnich Ostrog-
skich.
Nadmierne upodobanie w uciechach erotycznych
zgubiło
syna i wnuka wielkiego kanclerza Jana Zamoy-
skiego.
Rody młodsze, charakteryzujące się lepszymi wa-
runkami
biologicznymi, jak np. Potoccy, potrafiły cieszyć
się
erotycznymi sukcesami przez długie lata. Pamiętnikarz
szlachecki
Joachim Jerlicz pisze o hetmanach Mikołaju
i
Stanisławie, że ,,ich wszystka myśl była o gorzałce,
ho-
fryjerkach
nadobnych", o Mikołaju powiada, iż „w nocy
radził
o pannach albo dziewkach młodych i nadobnych
żonkach,
będąc sam w starości lat podeszłych [...] gorzałka
we
dnie i w nocy i siostra Hanuśka, aby była pod dobrą
myśl,
pod pijany wieczór Panu Mikołajowi" •*.
Bardziej
wyrafinowani byli pod tym względem panowie
przebywający
na dworze królewskim. Wiadomo, że istny
,.wieniec"
pięknych dziewcząt zdobił warszawski pałac mar-
szałka
Adama Kazanowskiego (Kazanowski zajmował się
także
m. in. aranżacją sekretnych uciech dla Władysława
IV).
Rozwiązłość,
często zaś wręcz rozpustę i wyuzdanie
kół
magnackich plastycznie przedstawia w swej twórczości
Jan
Andrzej Morsztyn. Poeta jest rozbrajająco szczery, de-
maskuje
zarówno senackich komiltonow, jak i siebie. Znany
jest
jego nader nieprzyzwoity wiersz pt. Paszport k... z Za-
mościa,
w którym po imieniu wymienia „zdymisjonowane"
nałożnice
„Sobiepana" Zamoyskiego (był to wnuk wielkie-
go
kanclerza, pierwszy mąż późniejszej królowej Marysień-
ki).
Innym razem opisuje siebie, gdy wstąpiwszy w związki
małżeńskie
postanowił jedynie dla żony rezerwować swe
60
Cyt. wg W. Dobro w o 1 s k a, Młodość Jerzego i Krzyszto-
fa
Zbaraskich, Przemyśl 1926, s. 204.
81
Jerlicz, jw., t. I, s. 64.
394
I
siły.
Również i w wieku XVIII wśród magnatów panowała
daleko
idąca rozwiązłość. Wzór Augusta Mocnego i Stani-
sława
Augusta znajdował wielu naśladowców. Jest zna-
mienne,
że oddawali się jej zarówno magnaci prowadzący
tryb
życia sarmacki, jak również panowie hołdujący za-
granicznym
modom. Wśród licznych wielkopańskich eroto-
manów
tego wieku wymienić można m. in. Marcina Ra-
dziwiłła.
W swej rezydencji utrzymywał on istny harem —
przebywały
w nim piękne niewiasty z terenu całej Rzeczy-
pospolitej.
Prócz nałożnic utrzymywał Radziwiłł na swym
dworze
ładne, nieletnie dziewczęta, które wychowywano na
jego
przyszłe metresy. Określano je ironicznie mianem „ka-
detek".
Pochodziły one z różnych warstw społecznych, wa-
runkiem
decydującym o wcieleniu do tego „korpusu" była
wyłącznie
uroda. Z nadużyć w tej dziedzinie głośni byli
także
Mikołaj Bazyli Potocki, Stanisław Lubomirski, Kazi-
mierz
Poniatowski (brat króla). Ostatni afiszował się po
Warszawie
z piękną aktoreczką, niejaką Józefką; ponoć
woził
ją całkowicie rozebraną w odkrytej karocy. Z licz-
nych
romansów słynął także wojewoda Józef Stempkowski.
Trudniej
dociec, jak przedstawiały się romanse wielkich
dam.
Wynika to m. in. stąd, że jeśli swoboda mężczyzn
była
tolerowana, a czasem nawet aprobowana, to panie
musiały
liczyć się z tradycyjną etyką, która dość rygory-
stycznie
zabraniała im łamania szóstego przykazania. Dla-
tego
też jeśli je przekraczały, to musiały czynić to sekret-
nie,
potajemnie. Wiele informacji na ten temat zamieszcza
co
prawda Liber chamorum oraz publicystyka rokoszowa.
Według
wersji, jakie przytacza literatura, w sypialniach
barokowych
pałaców można było spotkać pełne tempera-
mentu,
rozwiązłe, cyniczne damy. Jest w tym chyba jednak
wiele
przesady, w większości przypadków można je zapisać
na
konto złośliwych plotek lub też nieco chorobliwej ima-
ginacji
niektórych autorów. Często plotki te były rozsie-
wane
z premedytacją, celem ośmieszenia i zdyskredytowa-
nia
osób z przeciwnego obozu politycznego. Na przykład
autorzy
związani z rokoszem Zebrzydowskiego
dokuczali
w
ten sposób regalistom. Co dociekliwsi historycy przyta-
395
czają
jednakże fakty świadczące bezspornie o niewierności
niektórych
wielkich dam. Informacji takich dostarcza m. in.
poufna
korespondencja niektórych magnatów. Jarema Ma-
ciszewski,
badający stosunki społeczne Polski XVII wieku,
w
jednej ze swych prac przytacza następujące zdarzenie:
„Marszałek
wielki litewski Krzysztof Monwid Dorohostaj-
ski,
żonaty z Radziwiłłówną, siosti*ą Janusza i Krzysztofa
książąt
na Birżach i Dubinkach, stwierdził bez wszelkiej
wątpliwości,
że w czasie jego częstych wyjazdów politycz-
nych
jego małżonka zdradza go z rękodajnym, sługą szla-
checkiego
pochodzenia. Napisał wobec tego żałosny list do
szwagrów,
załączył do niego rozbrajająco szczere zeznania
klucznicy
i innych oficjalistów, podające szczegóły amorów
pani
marszałkowej, oraz oznajmił, że nielojalnego sługę
kazał
zamknąć w lochu" 62. W świetle tej relacji wiarygod-
nie
brzmi wersja o amorach księżnej Radzi wiłłowej, z domu
Słuckiej,
której kochanka, także sługę, dla odmiany tatar-
skiego
pochodzenia, podczaszy Radziwiłł kazał utopić. Przy
słudze
znaleziono biżuterię, którą otrzymał w podarunku
od
księżnej, i oskarżono go o kradzież.
Szereg
wiarygodnych informacji wskazuje, iż wielkie da-
my
posiadały więcej swobody niż większość ówczesnych
niewiast,
dlatego też łatwiej im było oddawać się miło-
stkom.
Na pańskich i królewskich pokojach napotykało się
przecież
tyle pokus i rozmaitych propozycji. Trzeba bowiem
dodać,
że arystokratki doby Baroku kochały się nie tylko
z
potrzeby serca czy gorącego temperamentu, ale często
romansowały
po prostu z wyrachowania. Romans trakto-
wano
bowiem jako skuteczną drogę do osiągnięcia okre-
ślonych
celów: materialnych, politycznych, ambicjonalnych.
Zdarzało
się, że do romansów nakłaniali panie nawet ich
właśni
mężowie. Sporo światła na te sprawy rzuca wspo-
mniana
już twórczość Jana Andrzeja Morsztyna, który pi-
sze
m. in. o panach „koczotach" „najmujących" własne
mał-
żonki.
„Najmowano" żony oczywiście nie jakimś hołyszom,
02
J. Maciszewski, Szlachta polska i jej pańslwo. War-
szawa
1969, s. 158.
396
lecz
kochankom mającym pozycję i znaczenie: królom, mi-
nistrom,
wpływowym dygnitarzom. Chodziło o zdobycie,
a
następnie dyskontowanie ich faworów. Tymi drogami
dobijano
się nieraz starostw i urzędów. Nie żaden satyryk
czy
moralista, lecz wiarygodny kronikarz Wawrzyniec Ru-
dawski
pisał, że ,,[...] niewiasty i wdówki pysznią się do-
chodami
z majątku narodowego, a próżne, lubieżne i wzbo-
gacone
zasobem pieniędzy publicznych wraz nowym sprze-
dają
się miłośnikom"63. Kiedy wojewoda Sapieha starał
się
o buławę, to ,,[...] sama wojewodzina połocka, będąc
piękną
i młodą, ofiarowała swoje grafowi Bryłowi fawory
i
powiadają, że syn Bryła, generał artylerii koronnej,
z
tych faworów profitował"u. Bywały kochanki, które
stawały
się wręcz wszechwładnymi faworytami. Całą ple-
jadę
takich dam można wymienić w związku z bujnym
życiem
erotycznym Augusta Mocnego. Prymas Radzie jow-
ski
forytował w tym czasie panią Towiańską. W połowie
XVIII
wieku znana była kapitanowa Tymanowa — metresa
możnego
podskarbiego W. X.
L.
Fleminga. Wpływy swe
opierała
ona nie tyle na wątpliwej urodzie, ile na wdzięku,
inteligencji,
być może i innych, nie znanych współczesnemu
historykowi
walorach. Kiedy owdowiała, oficjalnie zamiesz-
kała
przy Flemingu i ponoć zupełnie go opanowała. Pisano,
że:
„Władzę ma nad nim absolutną, wszystkie interesa za
jej
radą i promocyją idą" 65.
Jeśli
do początków XVIII wieku tego rodzaju postępo-
wanie
nie było nagminne, to w drugiej połowie stulecia
większość
spośród arystokratek zaczęła oddawać się jaw-
nym
romansom. Wytworna ówczesna kobieta nie mogła
nie
posiadać kochanka. Rozwiązłość, prowadzenie licznych
romansów
nakazywała francuska moda, wymagały tego in-
teresy
bankrutującej, wysługującej się dworowi czy obcym
63
W. Rudawski, Historia polska, t. I, wyd. W. S p a s o-
w
i c z, Petersburg 1855, s. 108.
M
M. Matuszewicz, Pamiętniki..., t. III, wyd. A. Pa-
wi
ń s k i, Warszawa 1876, s. 205.
65 Matuszewicz, jw., t. IV, s. 91. -. ,. -.-.- .. ■
potencjom
arystokracji. Nie ulega wątpliwości,'że znacznie
przyczynił
się do tego „król Staś", znawca i miłośnik ko-
biet,
wytworny kochanek, mąż „tysiąca żon", który
popierał
swobodę
obyczajową. Pań nie trzeba było długo zachęcać,
narzucały
się wręcz królewskiemu Adonisowi, marzyły
0
tym, aby zostać królową choć jednego dnia! Ponieważ
jednak
król był tylko jeden i, mimo swej galanterii wobec
dam,
nie mógł zaspokoić wszystkich życzeń, romansowały
z
jego ministrami, szambelanami, oficerami. Kiedy zaś nie
było
ich pod ręką, romansowały ze służbą, ze swymi haj-
dukami,
lokajami. Sporo szeptało się także o nadmiernych
czułościach
okazywanych nadwornym karłom i murzyniąt-
kom.
Na tym tle dochodziło nawet do skandalów, jakim
było
np. urodzenie przez panią Jabłonowską, Francuzkę
z
pochodzenia, syna posiadającego cechy murzyńskie. Po-
dobno
Murzynka urodziła też pewna ministrowa.
Wiarygodny
autor tego okresu Schulz pisze:
„Stosunki
miłosne
w Warszawie nie budzą zgorszenia, wiążą się bar-
dzo
swobodnie [...]. Pięknych i młodych kobiet zalotność
jest
głównym zajęciem. Stała się ona pewną nauką, na
którą
składa się po trosze nieco rozpusty, zwodnictwa,
zdrady,
trochę serca, a wiele próżności, polityki i chci-
wości.
Panie mają des amis, dziewczęta des amants [...].
Jeżeli
mąż chciałby czasem wiedzieć, gdzie się żona znajdu-
je,
dowiaduje się o to bez namysłu u teraźniejszego jej
przyjaciela,
od którego pewną dostaje wiadomość; toż samo
1
równie spokojnie czyni pani o męża pytając jego przy-
jaciółki,
a czasem nawet męża jej pyta o swojego, lub
mąż
żony przyjaciela o własną żonę. Tę swobodę daje się
i
używa się jej nawzajem" 66.
Jeden
z przedstawicieli arystokracji, Leon Potocki, tak
charakteryzuje
w swych wspomnieniach stosunki obycza-
jowe
panujące w czasach Stanisława Augusta: „Za jego
panowania
popsucie obyczai do tego stopnia doszło, że
66
F. Schulz, Podróże Inflantczyha z Rygi do Warszawy
i
po Polsce w latach 1791—1793, oprać. W. Zawadzki, War-
szawa
1956, s. 241, 148.
398
w
wyższych sferach towarzystwa nie było kobiety zamęż-
nej,
która by nie miała kochanka [...] nie było męża, który
by
przy cudzych żonach nie szukał zapomnienia o własnej.
Małżeństwo
było niczym więcej jak kontraktem" 67.
Także
i literatura piękna pozostawiła wiele obrazów do-
bitnie
i plastycznie przedstawiających niewierność możnych
pań,
która pod koniec stulecia, m. in. wedle opinii Bystro-
nia,
osiągnęła wręcz rozmiary zbiorowej psychozy. W jed-
nym
z wierszy czytamy, jak to sznurem ciągnęły do bo-
gatych
kawalerów dygnitarskie małżonki. Oto bardziej
cenzuralne
strofy:
Żonka
pana ministra, żonka senatora,
Nie
dała sią namawiać hardzie do wieczora.
Umizgały
się same panie starościnie,
Prosiły
do rozmiaru i podkomorzyne...
Kędy
się tylko złota podrzuciła wędka
Szła
na nią i sędzina i żona podsędka es.
Osobny
rozdział stanowią romanse wielkich dam z dy-
gnitarzami
obcych mocarstw. Rywalizowały one między
sobą
o fawory cudzoziemskich ambasadorów, generałów,
oficerów.
Popychała je ku nim chęć podobania się, zdo-
bycia
protekcji, nieraz zmuszali je do tego zagrożeni
w
swych pozycjach mężowie i ojcowie. Carski ambasador
mógł
przebierać pośród polskich arystokratek niby w suł-
tańskim
seraju. Wiadomo, że słynny z gwałtów i łamania
godności
narodowej Polaków Repnin miał za kochankę Iza-
belę
Czartoryską, za zgodą zresztą i błogosławieństwem
jej
męża, teścia i reszty „familii". Postępowano tak w
naj-
tragiczniejszych
momentach dla kraju, m. in. w czasie dru-
giego
i trzeciego rozbioru. Dziejopis Jelski .tak pisze na
ten
temat: „W czasie Targowicy panie nasze otwarcie, na
waleta
bałamuciły się z najeźdźcami. Walery Zubow żył
publicznie
z Protową Potocką de domo Lubomirską, Arse-
nijew
z Wołodkowiczową, Igestróm z Załuską, Stackelberg
67
L. Potock i, Urywek ze wspomnień..., Poznań 1876, s. 17.
is
Rkps AGAD, Arch. Publ. Potockich, nr 89, s. 13.
399
z
Radziwiłłówn
i Ożarowską"os. Sumienny Kraszewski
w
swym studium historycznym dotyczącym tej doby po-
wiada:
..Rozpusta kobiet była tak wielką, że żadne imię,
żaden
dom pański nie był wolen od tej skazy, a cudzoziem-
scy
jenerałowie i ambasadorowie mieli tylko trudności wy-
boru
wśród niezliczonego kandydatek grona" 70.
Szczyt
tego doprawdy bezwstydnego rozpasania nastąpił
w
1793 roku, podczas pamiętnego rozbiorowego sejmu gro-
dzieńskiego.
Pamiętnikarze stwierdzają, że nie zachowywa-
no
nawet pozorów, poprzebierane za antyczne nimfy polskie
arystokratki
wręcz narzucały się cudzoziemskim potenta-
tom,
nie zapominając o swych „tubylczych" kochankach.
Pozbawieni
jakichkolwiek zasad moralnych dygnitarze tar-
gowicy
nieraz zmuszali wręcz swe żony, by równocześnie
prowadziły
kilka romansów. Tworzyły się więc trójkąty,
kwartety
i inne układy. Wyrachowana, odrażająca rozpusta
znamionuje
życie większości magnatów ostatnich lat Rze-
czypospolitej.
Spotykało się wprawdzie damy słynące z su-
rowszych
obyczajów, ale stanowiły one wyjątki wśród ro-
kokowych
swawolnie.
Oczywiście
margines ówczesnego życia obyczajowego, po-
dobnie
jak w innych epokach, stanowiły zboczenia seksual-
ne.
Zboczenia występowały nieomal we wszystkich kultu-
rach
i czasach, na przestrzeni dziejów zmieniał się do nich
tylko
stosunek społeczeństwa, były one na przemian bądź
potępiane,
bądź tolerowane lub nawet gloryfikowane. Trze-
ba
stwierdzić, że w Polsce omawianego okresu nie znajdo-
wały
sprzyjającego podłoża, były one zazwyczaj potępiane,
co
najwyżej tolerowane. Świadome praktykowanie zboczeń
było
u nas stosunkowo rzadkie, spotykało się z dezaprobatą
opinii
społecznej, wzbudzało nawet odrazę. Na marginesie
trzeba
dodać, że obyczajowość polska od czasów przed-
09
A. J. [elski], Zarys obyczajów
szlachty w zestawieniu
z
ekonomiką i dolą ludu w Polsce i Litwie, t. II,
Kraków
1897,
S.
27.
70
J. I. Kraszewski, Polska w dobie trzech rozbiorów
1772—1795,
t. I, Poznań 1873—1975, s. 85.
400
chrześcijańskich
odnosiła się zdecydowanie niechętnie
do
tych
zjawisk.
Dla
nakreślenia pełnego obrazu tego zagadnienia należy
wziąć
pod uwagę fakt, że ówczesna medycyna orientowała
się
w tych kwestiach dość słabo, do zboczeń zaliczano jedy-
nie
najbardziej znane, nie zdawano sobie sprawy z ich
złożoności.
Dlatego też twierdzenie, iż występowały one
jedynie
sporadycznie, nie oddawałoby w pełni obrazu ów-
czesnej
obyczajowości. Jeśli się weźmie pod uwagę stan
psychofizyczny
ówczesnych ludzi, system wychowania, któ-
ry
musiał powodować kompleksy, nienaturalne wymagania
kół
ascetycznych i inne czynniki, to można mniemać, że
stany
patologiczne spotykało się o wiele częściej, niż prze-
kazały
nam to źródła.
Najbardziej
znanym zboczeniem był homoseksualizm,
a
ściślej pederastia (miłość lesbijska nie znajdowała bo-
wiem
wy znawczyń); dopuszczali się jej sporadycznie ludzie
wszystkich
warstw społecznych. Informacje na ten temat
znajdujemy
w rozmaitych źródłach, m. in. w literaturze
pięknej,
pamiętnikarskiej, a także w aktach policyjnych
z
końca XVIII wieku. Liber chamorum donosi: ..Mniński
służeł
pod Piotrkowem p. Krzysztoporskiemu Piotrowi za
chłopca.
Obcował z nim pan in posticum po turecku i na-
bawieł
go france in postico" n.
Zjawiska
te były mocno piętnowane przez ówczesnych
moralistów,
oburzał się na nie m. in. Wacław Potocki, który
pisał,
że pewni mężczyźni:
[...]
paskudzą otroki,
s
Przeciw naturze rozum przywodząc aż zgroza n.
Pederastię
potępiał także Adam Gdacjusz, nazywając to
zboczenie
sodomią. „Sodomija jest to haniebna nieczystość
71
W. Nekanda
Trepka, Liber generationis plebeano-
rum
(Liber chamorum), cz. I, wyd. W. Dworzaczek,
J.
Bartyś, Z. Kuchowicz, Warszawa 1963, s. 162, nr 539,
przypis
d.
72 Cyt. wg B y s t r o ń, jw., t. II, s. 146. (
26 — Obyczaje staropolskie 401
[...[
przed którą aniołowie uciekają, którą diabli widząc
oczy
zawierają, którą mężczyźni z mężczyznami płodzą"
ls.
Oddawanie
się homoseksualizmowi zarzucano niektórym
magnatom,
prawdopodobnie były to jednak złośliwe plotki.
Ponad
wszelką wątpliwość uprawiał ją natomiast słynny
z
bogactw marszałek Janusz Sanguszko, który porzucił swą
piękną
żonę. ponieważ większych przyjemności doznawał
w
uprawianiu „amorów z mężczyznami". Sanguszko iście
po
królewsku wynagradzał swych faworytów, dawał im
wielkie
sumy, klejnoty, całe majątki. Sprawy te były głoś-
ne,
znalazły też żywy oddźwięk w ówczesnym pamiętni-
karstwie,
Kitowicz notuje np.: „Wielu z tych faworytów
wyszło
na słusznych obywatelów i majętnych panów"74.
Zboczenie
takie spotykało się jednak rzadko, potwierdza to
m.
in. opinia dobrze zorientowanego doktora Lafontaine'a.
Pisał
on: „o pederastyi, która w narodach ościennych dosyć
często
praktykuje się, wcale tu nie wiedzą i nią się brzy-
dzą"
n.
Wyjątkowo
nieobyczajne zachowanie się niektórych pa-
nów
posiadało swoje źródło najprawdopodobniej w ekshi-
bicjonizmie.
Można przypuszczać, że zboczeniu temu ulegał
m.
in. Radziwiłł „Panie Kochanku". Niemcewicz wspomi-
nając
o nim nadmienia, że „nie miał innych szatnych jak
cztery
młode, czerstwe, rumiane, tłuste dziewki" 76. Spoty-
kało
się także transwestyzm, czyli skłonność do przebiera-
nia
się w szaty odmiennej płci. Zboczenie to występowało
po
dworach, czasem pośród zakonników.
Można
mniemać, że pośród ówczesnego społeczeństwa roz-
powszechniony
był masochizm, zboczenie, w którym dozna-
73
A. Gdacjusz, Dyszkurs o grzechach szóstego przykaza-
nia...,
Brzeg 1682, s. 22.
74 Kitowicz, Pamiętniki..., s. 63.
75
Cyt. wg tłumaczenia: J. Orkisz, Historya chorób
we-
nerycznych
z czasów króla Stanisława, „Tygodnik Lekarski",
1862,
nr 49, s. 432.
76
J. U. Niemcewicz, Pamiętniki czasów moich, t.
I,
Warszawa
1957, s. 300.
402
wanie
udręk fizycznych i moralnych jest ulubionym albo
jedynym
sposobem zaspokojenia popędu. Zdaje się, że ma-
sochizmowi
oddawała się znaczna część osób znanych wów-
czas
ze świątobliwości-i ascezy. Druki dewocyjne informują,
że
poszczególni asceci „wolni byli od pokus cielesnych".
Z
przemilczeń, jak również z konkretnych informacji wy-
nika,
iż inni z kolei musieli je energicznie zwalczać. Np.
Anna
Kossakowska „pragnąc nienaruszenie zachować po-
ślubioną
Bogu niewinność, ciału swemu wypowiedziała woj-
nę
i wymyślnemi je martwiła sposobami" 77. Inny asceta
„umyślił
samego siebie być zwycięzcą i żądze pokonać"
7S.
Masochistyczne
prawdopodobnie były praktyki znanego ze
świątobliwości
jezuity Kaspra Drużbickiego, o którym pi-
sano,
że „pierworodnej niewinności i panieństwa niczym
nie
naruszywszy, aż do śmierci samej niepokalanym do-
trwał,
dla tegoż dziedzictwa ochrony i w zakonie na potem
żyjąc,
gdy z białą płcią widzieć się musiał, przez cały czas
tej
rozmowy ostrymi się zwykł był kłuć szpilkami"79.
W
tym czasie, podobnie jak w średniowieczu, słyszy się
o
tzw. białych małżeństwach, dotyczyło to m. in.
drugiego
małżeństwa
hetmana Chodkiewicza ze słynną z pobożności
Anną
Alojzą Ostrogską. Można przypuszczać, że masochi-
zmowi
ulegały liczne, nie znane z nazwiska jednostki prak-
tykujące
surową ascezę, biczujące się, obnoszące się ze swo-
im
poniżeniem.
Jednym
z częściej spotykanych zboczeń był sadyzm.
Prześledzić
go można przede wszystkim w biografiach ma-
gnackich.
Do sadystycznych praktyk zaliczyć trzeba własno-
ręczne
wykonywanie przez możnych panów kar lub przy-
patrywanie
się im, lubowanie się w fizycznym i moralnym
maltretowaniu
swego otoczenia, m. in. uzależnionych od
siebie
kobiet. Znane są przypadki, że żony i miłośnice
77
F. Jaroszewicz, Matka świętych Polska..., Kraków
1767,
s .166.
78 Jaroszewicz, jw., s. 602.
79
K. Niesiecki, Herbarz polski, t. III, wyd. Bobrowi-
c
z a, s. 441.
403
dygnitarzy
były batożone, sieczone rózgami, magnaci do-
puszczali
się także ranienia i kaleczenia swoich poddanek.
Czynów
tych dokonywano w okolicznościach wskazujących
na
patologiczny charakter tych praktyk. Sadystami byli
zapewne
tacy znani magnaci, jak Stanisław Warszycki,
Mikołaj
Ossoliński, Hieronim Florian Radziwiłł, Mikołaj Ba-
zyli
Potocki oraz inni. Jest oczywiste, że sadyzm występo-
wał
także pośród innych warstw społecznych, wśród pew-
nych
kategorii zawodowych, np. katów, którzy wręcz lubo-
wali
się w zadawaniu mąk i w zaostrzaniu kar.
W
środowisku wiejskim i małomiasteczkowym spotykało
się
czasami sodomię, którą nazywano wówczas „bestial-
stwem".
Zboczenie to występowało sporadycznie na terenie
całego
kraju, najczęściej jednak w okolicach górskich,
wśród
pastuchów-owczarzy. Sodomii oddawały się prze-
ważnie
najbiedniejsze, najbardziej upośledzone jednostki
tych
środowisk. Byli to często ludzie chorzy
psychicznie,
niedorozwinięci
umysłowo. Fakty świadczą, że sodomii ule-
gano
raczej w stanie zamroczenia alkoholowego.
Ponieważ
nie znano istoty takich zboczeń jak ekshibicjo-
nizm
i masochizm, potępiano je tylko wtedy, jeśli prak-
tykowanie
ich naruszało obowiązujące zasady obyczajowe.
Potępianie
to miało najczęściej charakter dezaprobaty, nie
pociągało
za sobą jakichś sankcji policyjnych i prawnych.
Z
punktu widzenia obowiązującego wówczas prawa, zbo-
czeniami,
które traktowano jako przestępstwo, były pede-
rastia
i sodomia. Podejrzanych o nie aresztowano, podda-
wano
drakońskim nieraz przesłuchaniom, torturom, a kiedy
wina
została dowiedziona, skazywano na surowe kary,
z
karą śmierci włącznie. W przypadku sodomii wraz z czło-
wiekiem
zabijano także i zwierzę. Surowość tych kar uległa
pewnemu
złagodzeniu dopiero u schyłku omawianego
okresu.
Należy
podkreślić, że kary za zboczenia seksualne na-
kładano
wyłącznie na plebejuszy; jeśli chodzi o szlachtę
i
magnaterię, to praktycznie nie stosowano wobec nich
sankcji
prawnych. Nie znamy wypadku, by sądy rozpa-
trywały
sprawę jakiegoś szlachcica czy magnata. Jawne
404
1
postępowanie
Sanguszki. wzmianki w źródłach o zbocze-
niach
innych magnatów świadczą, że w tej dziedzinie
z
całą jaskrawością wystąpiło stosowanie podwójnego pra-
wa,
jednego dla panów, drugiego dla poddanych.
XIII
NIERZĄDNICE
Płatna
miłość była dobrze znana zarówno „grubym Sar-
matom",
jak i wymuskanym kawalerom doby Rokoka.
Bogobojna
obyczajowość czasów kontrreformacji wstydli-
wie
tolerowała tę rozpustę. W pewnym okresie próbowano
domy
publiczne zamykać w gettach, w praktyce jednak
spotykało
się je po różnych zakątkach, czasem nawet obok
kościołów.
Obyczajowość Rokoka przeprowadziła swego-
rodzaju
nobilitację nierządu, uznała go za zjawisko natu-
ralne,
potrzebne, w pewnym sensie wynikające z nakazów
mody.
Liczni mężczyźni wywodzący się ze wszystkich
warstw
społecznych nie krępowali się korzystać z usług
ladacznic,
które przez oba omawiane wieki cieszyły się
dużym
wzięciem. Interesowali się nimi ludzie rozmaitych
kondycji,
rozmaitego poziomu i różnych gustów, m. in.
słynni
poeci, jak np. Jan Andrzej Morsztyn czy Stanisław
Trembecki
oraz przybrani we wstęgi orderowe dygnitarze.
Nierządnice
uatrakcyjniały i umilały życie zarówno hulta-
jom,
rozmaitym wagabundom. jak również i nadętym do-
stojeństwem
patrycjuszom miejskim. Ba, nawet panującym.
Wiadomo,
że z fachowych usług tych pań korzystali tacy
406
koronowani
koneserzy, jak np. Władysław IV
i
Stanisław
August.
Tolerowanie,
a nawet w pewnym sensie usankcjonowa-
nie
prostytucji wynikało z różnorodnych i bardzo złożonych
przyczyn.
Dużą rolę odgrywała tu tradycja. W czasach
średniowiecza,
nie mówiąc o jeszcze wcześniejszych, nierząd
był
w Europie na ogół powszechnie uznanym, normalnym
zawodem.
Wiązało się to bez wątpienia z pewnym bez-
wstydem,
z jakim traktowano wówczas sprawy płci. Stąd
też
nierządnice najmowano czasami dla uatrakcyjnienia
uroczystości
publicznych i polecano im bawić dostojnych
gości.
Prostytutki oddawano również do dyspozycji perso-
nom,
z którymi prowadzono ważne pertraktacje, np. człon-
kom
poselstw zagranicznych. Liczba tych pań, szczególnie
w
dużych miastach, była bardzo pokaźna, zrzeszały się one
w
swojego rodzaju korporacje, stanowiły wiele ważący ele-
ment
w średniowiecznych, a następnie renesansowych
miastach.
Sytuacja ta uległa pewnej zmianie na przestrzeni
XVI
wieku i w czasach późniejszych. Przede wszystkim
nierząd
zaczęły zwalczać czynniki kościelne, zarówno kato-
lickie
jak i protestanckie, upatrując w nim narzędzie grze-
chu
i wszelkiej deprawacji. Ważnym momentem w jego
zwalczaniu
było także rozprzestrzenienie się w Europie
plagi
kiły. Nierządnice, i słusznie, uznano za osoby rozno-
szące
tę chorobę, w związku z tym władze miejskie, a na-
wet
państwowe podjęły kroki zmierzające do ograniczenia
nierządu.
Domy publiczne na Zachodzie poddano kontroli,
przede
wszystkim sanitarnej, czasami nierządnice usuwa-
no
w ogóle z miast i poddawano okresowo rozmaitym re-
presjom.
Znaczna
część społeczeństwa odnosiła się jednak do nich
z
pobłażliwością, nie chciała zrezygnować z ich usług.
Chętnymi
klientami nierządnic bywali zawsze żołnierze,
marynarze,
podróżni (nieraz pielgrzymi), przybywająca do
miast
szlachta oraz przedstawiciele innych warstw. W tej
sytuacji
władze, zarówno świeckie jak i kościelne, musiały
pogodzić
się z istnieniem nierządu. Liczne nierządnice spo-
tykało
się zarówno w arcykatolickiej Hiszpanii, jak i w pro-
407
testanckiej
Anglii. Głośną pod tym względem sławą cie-
szyły
się niektóre dzielnice i domy miast francuskich, nie-
mieckich,
włoskich. W początkach XVII wieku szczególną
renomą
cieszył się np. pewien „dom" w Walencji. W pa-
miętniku
z tamtych czasów czytamy: „W Walencji, jak
w
całej Hiszpanii, ale tutaj bardziej uroczy jest wielki
i
słynny dom dziewczyn publicznej rozkoszy służących, któ-
re
mają całą dzielnicę miasta, gdzie to życie rozwija się
w
całej swobodzie, a damy tego fachu są tu w niskiej
cenie,
choć wszystkie inne towary są niesłychanie
drogie".
Jeden
z dworzan Filipa II
pisał,
że „puteria publiczna była
w
Hiszpanii tak powszechna, iż przybywając do miasta,
wielu
ciągnie tam, zanim jeszcze uda się do kościoła"l.
S.
Mercier poświęcił sporo miejsca nierządowi w swoim
opisie
Paryża drugiej połowy XVIII wieku, według jego
opinii
zjawisko to powodowało rozmaite złożone skutki:
„[...]
niezliczone nierządnice, sprzyjające aż nadto wyuzda-
niu
uczuć, nauczyły młokosów obcesowego wzięcia, które
ci
z kolei zachowują nawet wobec najuczciwszych niewiast,
tak
że w naszym tak układnym wieku w miłości jesteśmy
grubianie
[...]. Pieniądze, wydawane na ladacznice wszel-
kiego
rodzaju ocenić można na pięćdziesiąt milionów.
Sumy
przeznaczone
na jałmużnę sięgają trzech milionów: różnica
daje
do myślenia" 2.
Jeden
z podróżników polskich był zaskoczony rozmiara-
mi
prostytucji w osiemnastowiecznym Londynie. Pisał
m.
in.: ,,Jest jeszcze drugi rodzaj rozboju w tym mieście,
to
jest dziewki, których albo nędza ostatnia, albo rozpusta
na
takie życie przywiodła, a których po wszystkich ulicach
liczba
wielka. Niezmiernie one przykrzą się przechodzącym
zastępując
drogę, chwytają za kraj sukni. Ledwie się im
obronić
można [...] 2000 liczą domów w Londynie, w któ-
rych
za pieniądze nasycić można cielesność, 500 kafehau-
sów,
do których co wieczór schodzą się dziewki, czekając,
którą
z nich przechodzący tym końcem chłopcy wybiorą.
1
M. Defourneaux, Życie codzienne w Hiszpanii w wieku
złotym,
Warszawa 1968, s. 191—192.
1
S. Mercier, Obraz Paryża, Warszawa 1959, s. 159,
162.
408
Podlejszej
klasy nierządnic pełno po szynkach, nie licząc
innych
partykularniejszych domów" 3.
Nierząd
występujący w XVII—XVIII wieku w Polsce
nie
był więc zjawiskiem odosobnionym, był natomiast tu
chyba
w mniejszym stopniu rozwinięty niż na zachodzie
Europy.
Przyczyny pewnego zwiększenia się zjawiska pro-
stytucji
u nas w drugiej połowie XVII i w XVIII wieku
były
bardzo złożone, przede wszystkim w ówczesnej oby-
czajowości
traktowano ten proceder jako możliwość natu-
ralnego
zaspokojenia popędu. Niektóre kobiety wstępowały
na
tę drogę w celu łatwego polepszenia swoich warunków
życiowych.
Z drugiej strony nierząd stanowił w pewnym
stopniu
rezultat pogłębiającej się ciągle pauperyzacji lud-
ności
wiejskiej. Nędza i niedostatek doprowadziły do tego,
że
niektóre kobiety decydowały się na uprawianie tego
procederu.
Szczególnie silnie zjawisko to wystąpiło po woj-
nach
z połowy XVII wieku. Pewna ilość prostytutek re-
krutowała
się z dziewcząt wiejskich, które wygnano ze wsi
za
przekroczenia obyczajowe: za cudzołóstwo i wszeteczeń-
stwo,
częściej jednak staczały się na tę drogę dziewczęta
zwabione
i oszukane przez żerujących na ich nieświado-
mości
stręczycieli. W rozporządzeniu z 1802 roku, ilustru-
jącym
wszakże stosunki wcześniejsze, czytamy: ,,[...] młode
i
niedoświadczone dziewczęta, a szczególniej z mniejszych
miast
i wsiów, pod zdradliwymi obietnicami pożytecznego
w
służbie umieszczenia, zwabione bywają do Warszawy
i
tam, same o tym nie wiedząc, zaprowadzone do bordelów,
a
wbrew pierwiastkowemu przeznaczeniu swemu, przywo-
dzone
do życia nierządnego i obcowania za pieniądze"4.
Przyczyną
nierządu był także wyzysk, jaki stosowano wo-
bec
służby. Zabiedzone, pracujące jedynie za strawę dziew-
częta
czasami załamywały się moralnie i przystawały na
propozycje,
które poprawiały ich sytuację materialną.
Prostytutki nazywano w tych czasach rozmaicie. W XVII
8
Cyt. wg Z. Libiszowska, Życie polskie w Londynie
w
XVIII wieku, Warszawa 1972, s. 25—26.
4
Cyt. wg F. Giedroyć, Rys historyczny szpitala Sw. Ła-
zarza
w Warszawie, Warszawa 1897, s. 209.
409
wieku
często spotykało się określenia: kortyzanka, małpa,
neta,
przechodka, przeskoczka, publiczna, skortyzanka. Na-
zywano
je też wszetecznicami, choć pojęcie to miało szersze
znaczenie.
W końcu XVIII wieku pojawiło się określenie
metresa.
W mowie potocznej natomiast przez oba wieki
zwano
prostytutki zazwyczaj nierządnicami, a przede
wszystkim
kurwami lub murwami. W pismach urzędowych
w
XVII i w pierwszej połowie XVIII wieku nazywano je
„nierządnymi
białogłowami", „nierządnymi niewiastami".
■
W aktach policyjnych drugiej połowy XVIII wieku okre-
ślano
je jako „dziewczęta nierządne", „dziewki
nierządne",
„kobiety
nierządne". Określenie prostytutka nie było znane,
podobnie
jak i procederu tego nie nazywano prostytucją,
lecz
nierządem, czasami wszeteczeństwem, wulgarnie zaś
kurestwem.
Zdarzało się jednak, że wyrażano się o pro-
stytutkach
w sposób mniej drastyczny i nazywano je bar-
dziej
pobłażliwie, nawet jowialnie „dobrodziejkami",
,,do-
brzedziałkami";
często nazwę tworzono od miejsca, gdzie
przebywały,
lub od nazwiska właściciela domu, zwano je
ironicznie
np. „kasztelankami". Bardziej znane nierządnice
nosiły
indywidualne przezwiska lub przydomki, czytamy
np.
-o „rakarskiej beczce" czy „dziewce Kowalskiej".
Jeśli
były
utrzymankami, określano je nazwiskami utrzymują-
cych
je panów. W Warszawie słynna była w owym czasie
„Malczewska".
Często zwano je też „Dorotkami". Różno-
rodność
określeń jest znamienna i świadczy, że zawód ten
znajdował
się w centrum zainteresowań różnych środowisk.
Choć
na ogół kobiety te określano obelżywie, to samą
ich
profesję traktowano jako potrzebną, wprost nieodzow-
ną
w życiu społeczno-obyczajowym, ówczesne normy mo-
ralne
i prawne sankcjonowały bowiem istnienie nierządu.
Nie
czyniono nawet prób jego zlikwidowania, najwyżej
dążono
do pewnych ograniczeń, uważano go bowiem za
zło
konieczne, „bez którego żadne wielkie miasto obejść
się
nie może"5. Upatrywano w nierządzie klapę bezpie-
czeństwa,
która umożliwia wylądowanie się rozmaitym
5
J. kit o wic z, Opis obyczajów za panowania Augusta III,
oprać.
R. P o 11 a k, Wrocław 1951, s. 270,
410
krewkim
elementom, niebezpiecznym dla otoczenia. Uwa-
żano
nawet, że przez tolerowanie prostytucji zmniejsza się
ilość
napadów, gwałtów, burd, a nawet zabójstw. Teorie
takie
były powszechne, w XVIII wieku głosiły je nawet
koła
znane z postępowości. W stuleciu tym osłabła też
kampania
prowadzona przeciwko prostytucji ze strony
czynników
kościelnych.
W
dużych miastach wyznaczano pewne ulice lub nawet
dzielnice,
w których miały zamieszkiwać ladacznice.
W
Warszawie początkowo rejon taki stanowiły okolice Pod-
wala
i ulicy Rycerskiej, w Gdańsku ulice Zbytki i Różana.
W
praktyce nie udało się jednakże utrzymać wydzielonych
gett,
nierządnice zamieszkiwały różne ulice i dzielnice,
łącznie
z najbardziej pryncypalnymi. W Warszawie w po-
łowie
XVIII wieku słynęły pod tym względem Nalewki,
później
Grzybów. Większą ilość skortyzanek spotykało się
czasami
po wsiach położonych w pobliżu dużych miast;
prostytutki
udawały się do nich na okres letni i tam upra-
wiały
swój proceder. Na początku XVII wieku z tego ro-
dzaju
,.letniczek" słynęła podkrakowska wieś Dąbie.
W
XVII wieku liczne „małpy i wszetecznice"; mimo roz-
maitych
zakazów, towarzyszyły oddziałom wojskowym. Byl
to
obyczaj praktykowany szeroko w ówczesnych armiach
europejskich.
Zdarzało się, że na dwóch czy trzech woja-
ków
przypadała jedna „dragonka", tak więc tłumy nie-
rządnic
ciągnęły za armiami, co utrudniało nawet operacje
bojowe.
Sytuacje takie były szczególnie niebezpieczne
w
okresach trudnych kampanii wojskowych. Gdy np.
w
1620 roku Stanisław Żółkiewski szedł pod Cecorę, za
armią
polską wlokły się chmary nierządnic. Hetman na-
kazał
rozpędzić te tłumy. Ladacznice, które nie posłuchały
rozkazu
i wbrew niemu towarzyszyły dalej żołnierzom,
zostały
potopione w Dniestrze.
Niektórzy
dowódcy patrzyli na towarzyszące wojsku nie-
rządnice
przez palce, uważając, że dobrze zaopatrzony żoł-
nierz
jest bardziej bitny. Dlatego też godzono się, by woj-
skowym
towarzyszyły żony. W jednej z ustaw wojskowych
czytamy:
„Żadna małpa abo wszetecznica jawna nie ma
411
być
pod regimentem cierpiana, tak w ciągnieniu jako
w
stanowisku. Jeśliby kto chciał z taką przebywać, tedy
ma
z nią ślub brać, jakoż każdemu wolno małżonkę swą
uczciwą
z sobą wozić" 6. W XVIII wieku sprawy te zaczęto
traktować
surowiej; dowódcy nie byli już tak wyrozumiali,
zatriumfowała
nowoczesna dyscyplina, w rezultacie której
nierządnice
oddalano od operujących w polu wojsk; tłum-
nie
ściągały one jednak do oddziałów na postojach.
Jak
widać z powyższego, nierządnic w omawianych wie-
kach
nie zamykano w odizolowanych pomieszczeniach, nie
nosiły
też jakichś specjalnych znaków. W niektórych mia-
stach
próbowano nakazać im noszenie W3rróżniających je
nakryć
głowy, wydaje się jednak, że nigdzie nie zostało
to
wprowadzone w życie. Odróżniały się one zazwyczaj
wyzywającym
wyglądem i zachowaniem, część z nich moc-
no
się malowała. Pastor Kraiński już na początku XVII
wieku
oburzając się na zabiegi kosmetyczne, jakie stoso-
wały
mieszczki krakowskie, pisał, że „nierządnic to jest
rzecz
twarzy sobie tynkować" 7. Panie te zachowywały się
też
często nader swobodnie. W księdze miejskiej Kalisza
znajdujemy
ubolewania, że podpite nierządnice w biały
dzień
włóczą się po mieście, zaczepiając przyjezdnych.
W
dni upalne chadzały tylko w spódnicach i koszulach.
bez
gorsetów lub staników, co uważano za wielką nieprzy-
zwoitość.
Czytamy m. in., że po przehulanej nocy, „skoro
dzień,
to niewiasty wszeteczne między chłopy chodzą, pijąc
gorzałkę
tylko w koszulach, tak iżby się od szubienic
urwały"
s. Schulz pisze, że wyglądające oknami ladacznice,
„gdy
para oczów ciekawych skieruje się ku nim, dają
znaki
kaszlaniem, wejrzeniem, skinieniem, iż bliższe poro-
zumienie
się nastąpić by mogło" 9.
6
Polskie ustawy i artykuły wojskowe od XV
do
XVII wieku,
wyd.
S. K u t r z e b a, Kraków 1937, s. 286.
7
Cyt. wg S. K o 1 b u s z e w s k i, Postyllograjia polska
w
XVI—XVII
w., Kraków 1921, s. 205.
R
Rkps AGAD, Księga miejska m. Kalisza, Ks. nr 1. 1616 r.,
k.
199.
8 F. Schulz, Podróże Inflantczyka z Rygi do Warszawy
412
Wokół
nierządnic kręciło się z reguły wiele stręczycielek
i
koczotów. Byli to nie tylko zawodowi rajfurzy, niekiedy
nawet
„cnotliwe" mieszczki odgrywały taką rolę,
zmuszając
służące,
by oddawały się przygodnym klientom. Główne
siedlisko
nierządu stanowiły szynki i gospody, a pod koniec
omawianego
okresu kawiarnie i hotele. Służące tam dziew-
czyny
nie grzeszyły nadmiarem cnoty i za odpowiednią
sumkę
uszczęśliwiały biesiadników. Procederowi temu pa-
tronowali
przede wszystkim właściciele szynków, którzy
w
ten sposób starali się przyciągnąć konsumentów, bywało
nieraz,
że starali się oni nawet o zdobycie nęcących mło-
dych
dziewcząt. W drugiej połowie XVIII wieku zaczęły
pojawiać
się po miastach podejrzane „sklepiki", które han-
dlowały
wódką, a równocześnie oferowały znajdujące się
w
pogotowiu ladacznice.
Istniały
wreszcie domy publiczne, zwane najczęściej zam-
tuzami
i bordelami: w nomenklaturze urzędowej określa-
no
je jako domy nierządne. Nie były one wielkie,
lokowano
je na przedmieściach, w podmiejskich dwor-
kach
lub w miejskich kamienicach. Urządzenie i wyposaże-
nie
posiadały prymitywne, nastawione były one raczej na
niezamożnych,
mało wybrednych klientów. Dziewczęta pra-
cowały
w nich na różnych warunkach, czasami właściciele
zapewniali
nierządnicom tylko specjalne izby, dostarczali
„pościeli
i wygody", w zamian za co brali stosunkowo nie-
duże
sumy pieniężne. Istniały też domy, w których dziew-
częta
były bardziej uzależnione, dostarczano im żywności,
odzieży,
lecz żądano w zamian wysokich opłat, a nawet
zmuszano
do oddawania wszystkich zarobków. Domy takie
spotykało
się przede wszystkim w dużych miastach:
w
Warszawie, Gdańsku, Krakowie, a także w mniejszych,
w
których okresowo skupiało się życie polityczne kraju,
np.
w Łowiczu, Piotrkowie. Lupanary cieszyły się wielką
frekwencją
podczas zjazdów szlacheckich, posiedzeń sej-
mów,
trybunałów, obrad rozmaitych
komisji. Podczas zjaz-
i
po Polsce w latach 1791—1793, oprać. W. Zawadzki, War-
szawa
1956, s. 200.
413
dów
takich do Warszawy, Piotrkowa. Grodna, Dubna czy
Radomia
ściągały także chmary nierządnic, które przyby-
wały
z terenu całego kraju.
Domy
publiczne prowadziły różne ciemne indywidua: ja-
cyś
ekslokaje, eksfryzjerzy, rozmaite, często cudzoziemskie-
go
pochodzenia obieżyświaty. W XVII wieku zamtuzy pro-
wadził
często, co było pozostałością panujących w średnio-
wieczu
stosunków, przedstawiciel świętej sprawiedliwości
—
kat. Spotykało się także kuplerki, które najmowały
dziewczęta,
a następnie podejmowały wraz z nimi wojaże
do
miejsc, gdzie ściągała większa ilość mężczyzn.
Władze
miejskie na ogół dobrze orientowały się w fakcie
istnienia
takich domów, niekiedy nawet dokonywały ich -
kontroli,
Należy podkreślić, że nie podejmowano jednak
żadnych
kontroli sanitarnych (co jak wiadomo praktyko-
wano
w innych krajach). Przyczyniało się to, oczywiście,
do
rozprzestrzeniania się chorób wenerycznych.
Trudno
ustalić, jaki był stan liczebny nierządnic. Można
tylko
stwierdzić, że po wojnach z połowy XVII wieku,
następnie
zaś pod koniec XVIII wieku, w związku z pew-
nym
rozluźnieniem obyczaj ów znamiennym dla czasów Ro-
koka
ilość ich wzrosła. W tym mniej więcej czasie środo-
wisko
ladacznic uległo pewnemu rozwarstwieniu, pojawiały
się
m. in. eleganckie kurtyzany, zaczęły powstawać wy-
tworniejsze,
przeznaczone dla wybredniejszego, czy też na-
wet
snobizującego się towarzystwa domy schadzek. W ostat-
nim
ćwierćwieczu XVIII stulecia słynęły w Warszawie
publiczne
łazienki usytuowane nad samą Wisłą obok mostu
łączącego
Warszawę z Pragą. Były one porządnie utrzy-
mane,
posiadały kabiny kąpielowe, kanapki do odpoczynku,
można
było korzystać też ze znajdującej się przy nich
kawiarni
i winiarni. Do łazienek tych przybywali zarówno
mężczyźni
jak i kobiety, korzystając ze wspólnych kabin,
czyli,
jak wtedy powiadano, gabinetów. Było to modne miej-
sce
schadzek, z którego chętnie korzystały zakochane pary.
Obok
łazienek znajdował się dom zamieszkały przez nie-
rządnice,
które przywoływano często do gabinetów kąpie-
lowych.
Pamiętnikarz Schulz informuje, że „usłużny go-
414
spodarz
w pewnych godzinach stara się o to. aby gościom
samotnym
na miłym towarzystwie po gabinetach i na ga-
lerii
nie zbywało" 10. Łazienki nie miały najlepszej opinii,
bywało
bowiem, iż ich klienci zapadali nieraz na „sekretne
choroby",
które musieli później leczyć u warszawskich le-
karzy.
Pikantny
szczegół stanowi fakt, że łazienki te zostały wy-
stawione
i były prowadzone przez senatora Rzeczypospoli-
tej,
równocześnie spekulanta, właściciela wielu
zakładów
przemysłowych,
kasztelana Jacka Jezierskiego. Jezierski był
też
właścicielem domu zamieszkałego przez prostytutki,
które
jednak pracowały na własny rachunek. Opinia ów-
czesna
uważała jednak, że właścicielem całego tego kombi-
natu
jest właśnie Jezierski, dlatego też na ten temat kur-
sowały
po Warszawie najprzeróżniejsze dowcipy. W jednym
z
nich, wierszowanym, czytamy:
Kiedy
Wenus była w modzie,
Stawiał
jej domki przy wodzie,
Przy
warszawskim moście
Częstując
francą goście ".
Nierządnice
mieszkające w domu kasztelana zwano też
„kasztelankami".
Pewna anegdotka głosi, iż na jakimś przy-
jęciu
damy widząc Jezierskiego powitały go zapytaniem:
,,«Jak
się ma pan kasztelan? Ą panny kasztelanki jak się
mają?»
Na to Jezierski: «Żle się mają». «A to dlaczego?»
«Bo
teraz najpierwsze damy chleb im odbierają». Natych-
miast
rozmowę o czem innem zaczęto" 12.
Jeśli
chodzi o prostytutki warszawskie, to w końcu XVIII
wieku
rozróżniano ich aż pięć kategorii. Upraszczając, moż-
na
mówić o trzech zasadniczych. Do pierwszej zaliczano
utrzymanki,
kobiety pozostające do wyłącznej dyspozycji pa-
nów,
którzy zapewniali im mieszkanie, modną garderobę,
płacili
specjalne pensje. Były one bardzo kosztowne, za-
mieszkiwały
w pięknych, położonych przy pryncypalnych
10 Schulz, jw., s. 189.
11
Cyt. wg S c h u i z. jw., przypisy, s. 350.
«
Cyt. wg Giedroyć, jw., s. 208.
415
ulicach
apartamentach, stroiły się, musiały posiadać klejno-
ty,
powozy itp. Pojawiały się na spacerach, można je było
ujrzeć
podczas różnych widowisk, w teatrach i na rautach.
W
końcu XVIII wieku pośród arystokracji i patrycjatu na-
leżało
wprost do dobrego tonu, by posiadać własną metre-
sę.
Schulz pisze o nich w ten sposób: „Pierwszą klasę sta-
nowią
dziewczęta utrzymywane, które się zaprzedają za
mieszkanie,
wyżywienie, ubranie i pensją dostarczaną przez
swych
przyjaciół. W wyższym towarzystwie weszło prawie
w
obyczaj, że ludzie zamężni, wdowcy, kawalerowie szuka-
ją
rozrywki w tych stosunkach i liczba utrzymywanych
w
czasie sejmów lub większych zjazdów szlachty jest bar-
dzo
znaczną, a byłaby jeszcze większą, gdyby panie zamęż-
ne
oprócz mężów nie miały ulubieńców, u których zastę-
pują
miejsce i spełniają obowiązki tych panienek" 1S.
Drugą
grupę stanowiły kobiety o mniejszych możliwo-
ściach,
należały do nich między innymi podrzędne aktorki,
tancerki,
modystki oraz inne kobiety, najczęściej nie po-
siadające
zawodu. Niewiasty te wynajmowały na swój ra-
chunek
pokoje lub całe mieszkanie i czekały na odwiedzi-
ny
znajomych; kiedy ich brakło, ukazywały się w oknach
lub
udawały się na ulice, do kawiarń i restauracji, by tam
zaczepiać
gości i przechodniów. Panie te uprawiały ten
proceder
zwykle na swój własny rachunek, zdarzało się
wszakże,
że najmowane były przez przedsiębiorcze osoby
prowadzące
domy schadzek. Cytowany Schulz pisał: „Wy-
bierają
one zwykle lokal na Krakowskim Przedmieściu,
w
najbardziej ożywionej jego części, pomiędzy pocztą
a
wnijściem do Saskiego pałacu. Są tu domy niektóre
i
piętra całe po domach, które od lat wielu dla tego
rodzaju
mieszkanek
wyłącznie zdają się przeznaczone. Tu się przy-
chodzi,
jak gdzieś indziej do kawiarni. Mężczyźni nie wa-
hają
się pokazywać w oknach, razem z tymi paniami u nich
siedzieć,
patrząc i dając się bez wstydu widzieć przecho-
dzącym.
Nikt o zachowanie przyzwoitości nie dba" u.
13 Schulz, jw., s. 193.
14 Schulz, jw., s. 197.
Najliczniejszą
grupę nierządnic stanowiły służące obsłu-
gujące
szynki i gospody, czy też pensjonariuszki stałych do-
mów
publicznych. Dziewczęta te nie były drogie, w zezna-
niach
składanych przed władzami policyjnymi czytamy nie-
raz
oświadczenia: „za nierząd brałam za raz jeden po zł. 2,
a
czasem po zł. 1" 15. Wystarczała im czasami minimalna
opłata,
drobny poczęstunek. Cytowany już Schulz pisał, iż
ta
klasa dziewcząt „składa się ze sług w licznych szynkach
piwa
i wódki po Warszawie rozsianych. Są ulice niektóre ca-
łe
zapełnione domami na szynki przeznaczonymi i nie mniej
osławione,
jak w Berlinie Kanonier — i Baerenstrasse,
Spitalberg
w Wiedniu, St. Honore w Paryżu, Chiaja w Nea-
polu
i niektóre zakątki Wenecji. Do tych należą tu ulice:
Trębacka,
Żabia, Swiętojarska i Wałowa. Na parterze przy
Trębackiej
we wszystkich niemal domach mieszczą się szyn-
ki
i domy publiczne, a w każdym z nich tych nieszczęśli-
wych
istot po trzy do czterech, wśród ostatniego pospólstwa
i
brudu. Wszelako nie uczęszcza tu sama gawiedź uliczna,
często
zachodzą ludzie lepszego towarzystwa, gdy po pija-
nemu
lub w rozpustnym kółku stracą wszelkie uczucie
godności
i wstydu. Pospolitymi jednak gośćmi są mieszczań-
stwo,
służący, czeladź rzemieślnicza itp., głównie w nie-
dziele
i święta zapełniający schronienia dzikiej rozpu-
sty"
18. Powyższy obraz potwierdzają inne relacje, jak rów-
nież
akta policyjne.
Prostytutki
różniły się nie tylko usytuowaniem. Jeśli cho-
dzi
o metresy, to prócz urody, kobiecego wdzięku, znajo-
mości
miłosnych gierek, wymagano od nich także zalet to-
warzyskich,
m. in. „ukształcenia, uczucia, smaku w ubra-
niu,
wesołości itd." 17 Panie drugiej kategorii nie posiadały
już
tych różnorodnych zalet, rekompensowały to jednak
gorliwością
i umiejętnościami. Lafontaine pisał: „Usłużne te
panie
zadają sobie wiele pracy, aby dogodzić swoim pa-
nom
według ich własnego gustu. Żadna przeszkoda nie
13 Por. np. rkps AGAD, AKP nr 311, k. 55; nr 314, k. 46v.
16 Schulz, jw., s. 200—201.
17 Schulz, jw„ s. 193.
27 — Obyczaje staropolskie 417
stoi
im na zawadzie, a Francuz powiedziałby: «C'est tout
comme
chez nous a Paris* (to zupełnie jak u nas w Pary-
żu)"
".
Jeśli
chodzi o trzecią kategorię, to jej
przedstawicielki
charakteryzowały
się prymitywizmem i wulgarnością. Nie
gardziły
żadną okazją, nie bacząc, czy to spelunka, zaułek
czy
brama. Od kobiet tej kategorii nie wymagano jakiegoś
wyrafinowania,
nieraz jednak traktowano je jako partner-
ki
do hałaśliwych, pijackich zabaw.
W
zamtuzach bowiem uprawiano nie tylko nierząd,
spę-
dzano
tam także czas m. in. ,,na pijaństwie i bałamuctwie",
tańczono,
hulano. Spokojny mieszczanin warszawski żali się
w
1671 roku, że mieszka w domu, „w którym wielkie nie-
wczasy,
hałasy i niebezpieczeństwa zażywać musimy, a to
w.szystko
dla p. Blasikowej, która w wielkim żyjąc nierzą-
dzie,
niepoczciwości, podczas zjazdów ludzi po kilkanaście
na
złe uczynki puszcza do siebie, gdzie wielkie hałasy, tań-
ce
czynią przez całą noc, potem muzykę wypędziwszy, bez
wstydu
i bojaźni bożej nierządy pełnią" 19. W księdze miej-
skiej
Kalisza czytamy o pewnym zamtuzie, że tam
„[...]
w największe święta tedy całą noc piją, huczą, strze-
lają
i teraz w przeszłe święto świętego Wawrzyńca już lu-
dzie
szli na jutrznia, a tam jeszcze pito"20. A oto inny
przykład
z początków XVIII wieku, kiedy to urzędnik kra-
kowski
występuje przeciwko pewnemu mieszczaninowi, któ-
ry
,.[...] zapomniawszy bojaźni bożej i poczciwości, której
każdy
nie tylko z mieszczan, ale i innych ludzi, cnotę kocha-
jących
przestrzegać powinien, w domu swoim przy Widnej
Bramie
miejscu przywilegiowanym pod kościołem i klaszto-
rem
Panien zakonnych św. Norberta, tudzież pałacu Jaśnie
Oświeconego
Ks. Imci Biskupa Krakowskiego nierządnice
18
Cyt. wg tłumaczenia: J. Orkisz, Historia chorób wene-
rycznych
z czasów króla Stanisława, „Tygodnik Lekarski", 1862,
nr
49, s. 432.
19 Cyt. wg G i e d r o y ć, jw., s. 204.
20
Rkps AGAD, Księga miejska m. Kalisza, Ks. nr 1, 1 lilii i\,
k.
201.
418
chowa,
muzyk, tańców, swawoli, rozpusty i wszelkich nie-
cnot
czynić pozwala [...] skąd [...] inni ludzie stamtąd ńie-
wczasy
i zgorszenie mają. Panny zaś zakonne w nabożeń-
stwie
swoim wielką przeszkodę cierpią" 21. Wyjątkowo ha-
łaśliwe
zabawy urządzano w domach publicznych miast por-
towych,
np. w Gdańsku, to samo zresztą działo się i w in-
nych
większych miastach, łącznie ze stołeczną Warszawą
końca
XVIII wieku.
Zamtuzy
stanowiły nie tylko miejsce, gdzie oddawano
się
nierządowi i hałaśliwym zabawom; wokół prostytutek,
podobnie
jak to bywało w innych wiekach i w innych
społeczeństwach,
gromadził się element przestępczy, ludzie
marginesu
społecznego, rozmaici złodzieje, paserzy, zawodo-
wi
szulerzy, bandyci. W środowisku tym dochodziło często
do
awantur, bójek, nawet zabójstw. Ofiarami tych zajść
padali
najczęściej naiwni pijani klienci. W cytowanym wy-
żej
opisie krakowskiego bordelu czytamy np., że w jednej
z
awantur szlachcica Kaweckiego ,.[...] nie tylko
potłuczono,
poraniono,
ale też i z własnych sukien odarto, szablę
i
obuch wzięto i tak ze wszystkiego obnażonego ledwie
w
koszuli puszczono"22. Najwięcej tego rodzaju zajść no-
tują
źródła w stosunku do burzliwego XVII wieku. Liber
chamorum
informuje, że inspirantami rozbojów, a nawet
skrytobójczych
morderstw bywali czasem sami właściciele
domów
publicznych. Czytamy np.: „Był też chłop, co się
Rokickim
zwał, po dworach chodził, najmował sobie dom-
ki
za Mikołajską bramą w Krakowie [...], a chował z żoną
swą
skortyzanki. Bywał z nimi w Warszawie pod czas sej-
mu
i zdobeł się beł na tym, co goście przychodzące do
nich
odzierał,
ba i postrzegszy u którego pieniądze albo ochędoż-
kę
to i zabijał, a w Rudawe nocą pod Kraków miotał. Miał
o
takową sprawę akcyją na zamku krakowskim, a drugi
raz,
gdy o takąż pozwano na zamek on uciekł z Krako-
21
Rkps WAP Kraków, Var. Crac. nr 3563, teczka
„Prosty-
tucja".
22
Rkps WAP Kraków, Var. Crac. nr 3563, teczka
„Prosty-
tucja".
419
wa"
2Ś. Przypadki zabójstw zdarzały się także w warszaw-
skich
zamtuzach jeszcze nawet w końcu XVIII wieku. Jeśli
morderstwa
traktować jednak jako fakty wyjątkowe, to za-
bieranie
pieniędzy i odzieranie pijanych gości z odzieży by-
ło
na porządku dziennym.
Na
niedoświadczonych amatorów niedozwolonych uciech
czekały
zresztą i inne zasadzki. Z początku XVII wieku po-
chodzi
np. informacja, że będąca w zmowie z prostytutką
banda
zdybała u niej jakiegoś matołkowatego sługę. Nie-
rządnica
oświadczyła wówczas, że została zgwałcona, zagro-
ziła
też klientowi, iż go oskarży i będzie domagać się dlań
kary
śmierci. Przerażony parafianin poprosił wówczas
o
rękę ..panny", wziął następnie ślub i bodaj był nawet
za-
dowolony
z tego niecodziennie skojarzonego małżeństwa.
Przypadków
takich znamy więcej, tego rodzaju afery cza-
sami
jeszcze perfidniej przygotowywano, wciągano w nie
np.
rodziców nierządnic, którzy występowali jako obrońcy
cnoty
swych córek.
Podobne
metody stosowały prostytutki warszawskie jesz-
cze
w końcu XVIII wieku. Były ladacznice „specjalizujące
się"
w udawaniu młodych wdów czy nawet mężatek, przy-
byłym
z prowincji mężczyznom oddawały się niby z mi-
łości,
wyłudzając od nich kosztowne podarunki. W takich
sytuacjach
dochodziło też do mariażów. Wspomina o tym
Schulz:
„Bywały przykłady, że tego rodzaju jejmościanki
szlachtę
przybyłą ze wsi tak umiały okłamać, zwieść i przy-
wiązać
do siebie, udając się za młode mężatki albo za wdo-
wy
zmuszane przez krewnych do nienawistnego małżeń-
stwa,
iż ci po nocy z największymi ostrożnościami i obawą
je
wykradali, uciekali z nimi, wywozili na wieś i tam je
osadzali
lub nawet żenili się z nimi, jeśli byli nieżonaci" 24.
Szczyty tego rodzaju mistyfikacji osiągnęła ulicznica
23
W. Nęka n da Trepka, Liber generationis plebeano-
rum
(Liber chamorum), cz. I, wyd. W. Dworzaczek,
J.
Bar tyś, Z. Kuchowicz. Wrocław 1963, s. 450, nr 1707.
(Dalej
cytują: Liber chamorum).
"Schulz, jw., s. 200. ■ , .. j.. .
420
stambulska,
która podając się za damę grecką wyszła za
mąż
za polskiego oficera, a rozwiódłszy się z nim została
żoną
najpotężniejszego polskiego magnata — Szczęsnego
Potockiego.
Chodzi tu o sławną z piękności i miłosnego
kunsztu
Zofię Greczynkę. Były to jednak zjawiska wyjąt-
kowe,
które przytaczamy jedynie dla zilustrowania panu-
jącego
wówczas klimatu obyczajowego. Wracając do za-
sadniczych
rozważań, można stwierdzić, że nadużyć wobec
nie
zorientowanych przybyszów z prowincji dopuszczali
się
czasami nawet urzędnicy mający kontrolować bordele.
Kitowicz
pisze, że w Piotrkowie „obrywczą niemałą bywa-
ło
instygatorów securitatis zdybanego na zabawie nieprzy-
stojnej
z osobą podejrzaną jakiego młodzika, służalca prze-
jeżdżającego
albo rzemieślniczka, lub kupczyka — obrać
z
pieniędzy, z pasa, z czapki, z zegai~ka i szabelki i
tak
wystrychnionego
puścić niby z łaską niepojmania do aresz-
tu,
wiedząc że dla wstydu nikt się o poniesioną takową gra-
bież
nie będzie skarżył [...] owszem każdy w taki trafunek
wpadający,
szkodę poniesioną na inne nieszczęście zwa-
li"
25.
Zdarzało
się, że ofiarami kradzieży padali tam nie tylko
naiwni
parafianie, lecz sami przedstawiciele przestępczego
świata.
Warszawskie akta policyjne z końca XVIII wieku
zamieszczają
liczne relacje o takich kradzieżach, których
dopuszczano
się w trakcie potężnych pijatyk. Jakiś obła-
dowany
łupem złodziej zeznaje, że spotkawszy kolegę ,.po
fachu"
udał się z nim do podejrzanego sklepiku, gdzie „ka-
załem
aż do upicia się dawać wódki tak mnie, jako i in-
nym
osobom, gdzie też poznałem się z niejaką Magdaleną
dziewką
nierządną [...] którą traktowałem wódką [...]. Po-
tym
gdy już noc nastąpiła, a ja pijany byłem posłali mi po
fiakra
lecz dla zbytecznego pijaństwa nie pamiętam kto,
którym
fiakrem wziąwszy z sobą owę dziewkę udaliśmy się
do
Ryksonów. Tamże z tąż dziewką nocowałem, a mając
mocno
trunkiem głowę zaprzątnioną, i do tego mocno snem
zmorzony.
Ryksonowie wykradli mi z kieszeni pieniędzy
25 Kitowicz, jw., s. 188.
mi
więcej
jak zł. 200, tylko mi jeden grosz srebrny zostawi-
li"
2«.
Przejażdżki
fiakrami i inne przygody, czasem osiągnięcie
nawet
kariery, stanowiły tylko jedną stronę życia nierząd-
nic,
na co dzień bowiem udziałem ich były przykrości, nie-
dostatek,
choroby. Ladacznice tolerowano wprawdzie, lecz
zaliczano
do marginesu społecznego, odnoszono się do nich
z
lekceważeniem pomieszanym z pogardą. W omawianych
czasach
nie posiadały one już tej pozycji co w średnio-
wieczu
(nie mówiąc oczywiście o nielicznej grupie dosko-
nale
usytuowanych metres). Najmujące się do zamtuzów
dziewczęta
były wyzyskiwane, a nieraz nawet maltretowane
przez
właścicieli tych domów, a także narażone na gru-
biaństwa
swoich pijanych klientów. Padały one również
ofiarą
rozmaitych szantaży i nadużyć, co spotykało je ze
strony
urzędników miejskich. Kontrolą domów publicznych,
prowadzoną
ze względów fiskalnych, zajmowali się bowiem
funkcjonariusze
miejscy, a w Piotrkowie i Lublinie try-
bunalscy
instygatorowie. Urzędnicy ci zmuszali dziewczy-
ny
do płacenia, istnych haraczy, a w przypadku niemożno-
ści
dokonania zapłaty rekwirowali im pościel i garderobę.
W
drugiej połowie XVIII wieku fakty takie nie miały już
miejsca,
częściej natomiast spotykało się współdziałanie
właścicieli
domów schadzek z kryminalistami, którzy wręcz
terroryzowali
zamieszkujące w nich dziewczęta.
Władze
miejskie przez oba omawiane wieki odnosiły się
do
nierządnic nieufnie, a często wrogo. Za lada przewinie-
nie
poddawano je publicznej chłoście, półobnażone stawia-
no
pod pręgierzem, zamykano do żelaznych klatek. Los ich
był
szczególnie ciężki, gdy wplątane zostały w jakąś spra-
wę
kryminalną, kiedy padło na nie podejrzenie o kradzież,
czary
czy innego rodzaju przestępstwo. Oddawano je wów-
czas
w ręce kata, który je torturował, skazywano na
okrutne,
odstraszające kary. Zdarzało się także, aczkolwiek
rzadko,
że karano je obcięciem uszu, nosa, warg, piętnowa-
no,
a niekiedy nawet tracono (metody te stosowano w tym
26 Rkps AGAD, AKP nr 312, k. 116.
423
czasie
także w innych krajach). Najczęściej usuwano je
z
miast, szczególnie podczas wywołujących trwogę epide-
mii.
Trzeba
podkreślić,
że sytuacja prostytutek była bardzo
zróżnicowana,
rozmaicie toczyły się też ich losy. Nierząd-
nice
najmowane do szynków, a nawet domów publicznych,
często
rzucały swój proceder, szły na zwykłą służbę, trak-
towały
,,skortyzaństwo" jako zajęcie uboczne, przejściowe.
Na
przestrzeni całego XVII—XVIII wieku spotykamy przy-
padki,
aczkolwiek rzadkie, że wychodziły one za mąż, po-
wracały
do normalnego środowiska. Czytamy np.: „Mi-
siowski
pojął anno 1637 miejską dziewkę w Warszawie, Za-
leszczankę,
przechodkę [...] Gniewał się nań król jm. o to
i
nie kazał mu się ukazować na oczy" 27. Zdaje się, że
naj-
częściej
jednak pobierano się z nimi dla ich zasobów pie-
niężnych,
zdarzało się też, iż w celu wspólnego prowadze-
nia
domu nierządnego. A oto co pisae o takim indywiduum
Liber
chamorum: „Sękowski zwał się chłopski syn. Służał
u
ślachty, pojął beł murwę w Krakowie, z którą chował
murwy
także na Podzamczu w pana Kożuchowskiego domu
circa
1627. Wyrzucono go stamtąd dla nierządu tego; on
kupieł
sobie domek za bernardyńskim ogrodem ku Wiśle;
także
małpy chował i anno 1634, ślachcicem zwał się. Bro-
daty,
niski, miał lat 40 kilka. Umarła mu beła ta żona; nie
belo
dzieci z nią" 28.
Inną
drogą umożliwiającą porzucenie tego środowiska
było
znalezienie sobie stałego amanta. Pozycja prywatnej
nałożnicy
była nieporównanie lepsza, niźli publicznej „do-
brzedziałki".
Nic więc dziwnego, że prostytutki chętnie szły
na
służbę do bogatych dworów, oddawały się do wyłącznej
dyspozycji
pańskich hulaków czy też przedsiębiorczych
awanturników.
W drugiej połowie XVIII wieku próbowały
najczęściej
szukać szczęścia, pieniędzy, kariery w ludnej,
stwarzającej
rozmaite możliwości Warszawie. Nieliczne, naj-
urodziwsze
służyły tam m. in. artystom jako modelki w po-
"-'
Liber chamorum, j\v., cz. I, s. 338, m 1273.
28
Liber chamorum, jw., cz. I, s. 477, nr 1809.
423
wstalej
szkole malarskiej M. Bacciarellego. Złośliwe plotki
głosiły,
że był to pretekst, chodziło bowiem o dostarczanie
wrażeń
i ułatwianie kontaktów odwiedzającemu pracownię
królowi.
Ksiądz Kitowicz tak to komentował: „Bacciarelli
Włoch,
malarz, nagich niewiast wytwornym malowaniem
królowi
jmci do żywych ognia dodający. Ten pod pozorem
wydoskonalenia
sztuki malarskiej założył muzeum malar-
skie,
do którego schodzili się malarze przedniejsi warszaw-
scy,
a między nich na stół wchodziła płatna niewiasta, roz-
bierała
się do naga i układała się w różne figury, jak jej
kazano,
w których ją malarze malowali. Król zaś jegomość,
siedząc
w loży między malarzami, przypatrywał się z gu-
stem
oryginałowi do kopiowania wystawionemu; czasem na-
wet,
sprowadziwszy do pokoju sypialnego, sztychował go
dłutem
przyrodzonym" 29.
W
plotkach tych kryła się część prawdy, jest faktem, że
dla
niektórych ladacznic seanse w pracowni stawały się
stopniem
do poważnego awansu. Można tu przytoczyć przy-
padek
zwykłej nierządnicy warszawskiej, z domu Kiełczew-
skiej,
która stała się słynną kurtyzaną i pod nazwiskiem
Malczewskiej
odnosiła wiele sukcesów. Zawdzięczała to
przede
wszystkim swej niecodziennej urodzie. Powiadano
o
niej, iż była to „rzadkiej piękności kobieta" 30. Z
prostej
ulicznicy
stała się z czasem utrzymanką, potem trafiła do
pracowni
Bacciarellego, gdzie ją „w malarni często bez
odzieży
na wzór do rysunku przedstawiano". Na ten temat
krążyły
rozmaite wierszyki:
Będąc też trochę i twarzy urodnej
Do królewskiej ją zgodzono malarni,
Gdyż i taliji jest do tego modnej. . .
Brała co miesiąc dukatów dwanaście
Łyskając [...] razy kilkanaście.
29
A. Kitowicz, Pamiętniki, czyli Historia polska, oprać.
P.
Matuszewska, Warszawa 1971, s. 334.
80
A. Ma gier, Estetyka miasta stołecznego Warszawy, "Wro-
cław
1963, s. 95.
424
Zdziwisz
się pewnie, co za oko śmiałe, -''" ~~- -
Kiedy
malarze z niej abrysy brali.
Nagim
swe ciało widzieć dała cale, . ^
I stać i leżeć jak jej rozkazali31.
W
odpowiednim czasie zaprezentowana królewskiemu me-
cenasowi,
który poznawszy jej zalety, roztoczył nad nią
swoją
najjaśniejszą opiekę. Protekcja króla pozwoliła Kieł-
czewskiej
porzucić malarnię i wyjść za mąż za Jerzego To-
maszewskiego,
podoficera policji, który dzięki posiadaniu
tak
„ustosunkowanej" żony rychło awansował na urzędni-
ka
sądów marszałkowskich. Piękną niewiastę znudziła
jednak
szybko ta sytuacja, porzuciła swego wyforowanego
męża
i utrzymywała się z prowadzenia eleganckiego domu
schadzek.
Jej standard życiowy ilustruje wiersz:
Zebrawszy
sumki z tych sposobów liczne
Pobudowała
przy Pannie Maryji
Mieszkanie
piękne, w meblach, kamieniczne;
Fiakry,
lokaje w pięknej liberyji
I
na resorach angielska kareta [...] 32
W
takiej oprawie została metresą przedstawiciela możne-
go
rodu podczaszego smoleńskiego Andrzeja Malczewskiego.
Jego
nazwisko stało się przydomkiem, pod jakim znano ją
w
Warszawie. Dalsze jej losy nie są znane, możliwe, że
wyszła
dobrze za mąż i spędziła starość jako nobliwa da-
ma.
Tego
rodzaju karier było wtedy więcej, częściej jednak
droga
prowadziła w dół. Zdarzało się, że wytworne metre-
sy
staczały się do pozycji pospolitych nierządnic, te z kolei
spadały
na dno nędzy i moralnego upadku. Kobiety, które
dłuższy
czas przebywały w bordelach, do reszty deprawo-
wały
się, dopuszczały kradzieży, oszustw, rozmaitych wy-
kroczeń
i z czasem traciły całkowicie więź ze społeczeń-
stwem.
Wiadomo np., że podczas okupacji Krakowa w la-
31
Cyt. wg Magier, jw., przypisy, s. 312.
**
Cyt. wg Magier, jw., przypisy, s. 3X2.
425
tach
lfir>5—1657 tamtejsze prostytutki gorliwie wysługiwały
się
Szwedom. Mieszkanki krakowskich lupanarów nie tyl-
ko
,,obsługiwały" sztab szwedzki, lecz dokonywały również
aktów
szpiegostwa i swego rodzaju dywersji.
Specyficzne
warunki życia, niebezpieczna kiła lub inne
choroby
powodowały, że większość nierządnic przedwcześnie
starzała
się, a ponieważ organizm ich ulegał szybko wy-
niszczeniu,
czyniły wprost odrażające wrażenie. Badający to
środowisko
doktor Lafontaine pisał, że jest „rodzaj ko-
biet,
które tak dalece są zepsute, że opisywać je jest
niepo-
dobieństwem,
również jak obrzydliwem. One to przesia-
dują
w szynkach piwnych i wódczanych, a podczas nocy
wałęsają
się po ulicach. Każdy zaułek służy im za miejsce
zaspokojenia
płciowego za małą zapłatę, za kieliszek wód-
ki.
Jaka jest miłośnica, takim i miłośnik; najobrzydliwsze
plugastwo
gminu" 33. Ponury ten obraz rzuca bez wątpienia
światło
na panujące ówcześnie stosunki społeczne. Dodać
trzeba,
że nie odbiegały one niczym od europejskich. Pla-
styczne
opisy niedoli, ,,zezwierzęcenia" ladacznic paryskich
z
tych czasów pozostawił przecież S. Marcier.
Jeśli
chodzi o wieś, to uprawianie prostytuteji było tam
najsurowiej
zakazane. Feudałowie wydawali w tym zakre-
sie
ustawy, które kwalifikowały nierząd jako ciężkie prze-
stępstwo.
Schwytane na gorącym uczynku ladacznice na-
tychmiast
wypędzano, poddawszy je uprzednio chłoście lub
innej
karze. Solidaryzujący się ze szlachtą księża także
grzmieli
na nierządnice i w kazaniach swych przedstawiali
je
struchlałym słuchaczom jako sługi szatana.
Na
walkę z prostytucją na wsi wpływało szereg przy-
czyn.
Najważniejszą z nich była obawa przed przywlecze-
niem
groźnych chorób wenerycznych, które osłabiałyby bio-
logicznie
chłopa, zmniejszały jego sprawność roboczą, i od-
bijały
się ujemnie na populacji. Przybycie prostytutek na
wieś
wprowadzało też do środowiska wiejskiego pewne za-
mieszanie,
osłabiało obowiązujące rygory. Jest oczywiste,
że
wypędzane z miast nierządnice nie były głosicielkami
88 Cyt. wg Orkisz, jw., nr 49, s. 432.
426 -
cnót
małżeńskich, bałamuciły parobków, zdarzało się też,
że
potrafiły usidlić swoich przelotnych amantów, iż rzucali
swoje
obowiązki i uciekali z nimi ,,na gościniec". Przy-
padki
takie należały wprawdzie do sporadycznych, ale mi-
mo
wszystko gorszyły jednak i stanowiły wielce niepożą-
dany
przykład.
Choć
władze szlacheckie z całą energią zwalczały pro-
stytucję,
nie zdołały całkowicie zlikwidować tego procede-
ru.
We wsiach nie było zamtuzów. zdarzało się jednak, że
wypędzone
z miast nierządnice potrafiły uśpić czujność
wioskowych
cenzorów i pi-zez pewien czas przebywały
w
wiejskim środowisku. Kwaterą wędrujących skortyza-
nek
były zazwyczaj karczmy. Postoje w karczmach trwały
nieraz
nawet dość długo, gdy zainteresowani tym byli
karczmarze,
otrzymujący za swoją dyskrecję odpowiednią
opłatę.
Należy dodać, że proceder ten uprawiały niekiedy
w
wiejskich karczmach usługujące tam dziewczyny.
Prostytucją
trudnił się często element luźny — płynny
i
trudny do skontrolowania. Niejednokrotnie więc zajęcie
wędrownej
żebraczki czy znachorki było tylko pretekstem,
pod
płaszczykiem którego uprawiano nierząd. Kobiety te
oddawały
się nierządowi jednak raczej dorywczo, w oko-
licznościach,
kiedy nie miały innych zarobków, z chwilą
polepszenia
się swej sytuacji materialnej porzucały ten pro-
ceder
i poświęcały się jakiemuś legalnemu zajęciu. Ponie-
waż
jednak luźni bardzo często przebywali w środowisku
wiejskim,
więc wywierali pewien wpływ na tamtejszą oby-
czajowość.
Skutki
istnienia prostytucji były liczne i złożone. Naj-
bardziej
groźna była zwiększona zapadalność na choroby
weneryczne.
Prostytutki nie podlegały żadnej kontroli sa-
nitarnej,
stawały się też, nawet te najwytworniejsze, stały-
mi
roznosicielkami tych chorób. Każdemu zjawisku zwięk-
szenia
się nierządu odpowiadała zawsze większa zapadal-
ność
na nieuleczalny wtedy syfilis; wystąpiło to m. in„
w
końcu XVIII wieku.
lilnienie
nierządu sprzyjało po£!obuvniu sio rozwiązłości
obyczajowej,
podkopywało i osłabiało więzy rodzinne. Żony
427
i
miłośnice wielkomiejskie czy pańskich hulaków mimo wo-
li
zmuszone były do uprawiania pewnej rywalizacji z pa-
niami
lekkich obyczajów. Z kolei przyzwyczajeni do obco-
wania
z nierządnicami mężczyźni traktowali często wszy-
stkie
kobiety swobodnie, nawet lekceważąco.
Nie
trzeba chyba podkreślać, że prostytucja powodowała
ogólną
deprawację, łamała godność ludzką, prowadziła do
skrajnego
fizycznego wyniszczenia i moralnego upodlenia.
Była
zjawiskiem złożonym, łatwo pisać o niej w sposób
dwuznaczny,
frywolny, w istocie wszakże stanowiła piętno,
przysłowiową
ciemną plamę na ówczesnej obyczajowości.
Wspominałem
już, że stosunki panujące w naszym kraju
nie
były pod tym względem wyjątkowe, niemniej szkodli-
wość
jaką powodowała ona u nas była bodaj stosunkowo
większa
niż za granicą.
Skomplikowanym,
zupełnie nie zbadanym zagadnieniem
jest
wpływ, jaki wywierała prostytucja na życie gospodarcze
wielkich
miast, szczególnie dotyczy to Warszawy drugiej
połowy
XVIII wieku. Na kobiety te wydawano wielkie su-
my,
one z kolei, szczególnie wytworne metresy, zatrudniały
służbę,
pośredników, nabywały drogie stroje, klejnoty. By-
ły
stałymi klientkami jubilerów, kupców, cukierników. Zda-
je
się, że w Warszawie, podobnie jak w Paryżu, wiele pla-
cówek
istniało i prosperowało właśnie w związku z roz-
powszechnioną
prostytucją.
I
■■- !■■■■
XIV
SAVOIR
VTVRE
Formy
towarzyskie typowe dla obyczajowości omawiane-
go
okresu były bardzo zróżnicowane, w zasadzie nie można
mówić
o jednym, obowiązującym wszystkich savoir vivrze,
istniało
kilka wzorów, co miało związek z istnieniem szer-
-
szego modelu obyczajowego. (Występowały znaczne różnice
między
formami towarzyskimi obowiązującymi w środo-
wisku
szlachecko-magnackim, ludowym, żołnierskim itd.
Każde
z tych środowisk hołdowało swoim własnym regu-
'
łom dobrego wychowania, znajomość których była
wręcz
konieczna
dla harmonijnego współżycia, świadczyła o przy-
należności
do danej warstwy czy kategorii zawodowej,
o
kulturze osobistej danej jednostki itd. Z drugiej strony
s
wzory te wzajemnie się przenikały, istniała tendencja
do
I pewnej unifikacji, polegająca w zasadzie na przejmowaniu
reguł
obowiązujących pośród szlachty. Dążności te szcze-
gólnie
silnie wystąpiły pod koniec omawianego okresu.
Staropolski
savoir vivre kształtował się pod wpływem
dziedzictwa
kulturowego sięgającego czasem głębokiego
średniowiecza,
obowiązującej w danym okresie mody, ko-
rzystał
także ze wzorów cudzoziemskich itd. Obyczajowość
polską
charakteryzowała jednak duża niezależność, potra-
429
fiła
ona stworzyć i kultywować formy towarzyskie odzna-
czające
się zarówno dużym bogactwem, jak i szczególną
specyfiką.
Cudzoziemcy wielekroć podkreślali oryginał-
<
ność
obowiązujących u nas reguł, choć oceniali je raczej
krytycznie.
Okolicznością,
która w pewnym stopniu uzasadniała te
opinie,
była zależność form towarzyskich od struktury spo-
łecznej.
Zróżnicowanie socjalne, istnienie określonej hierar-
!*
chii
społecznej, uprzywilejowanie pozycji stanowej, istnie-
nie
licznych podziałów wewnątrzstanowych, przywiązywa-
,i
nie
wagi do pozycji rodowej powodowało, że sposób zacho-
;
wania
się ówczesnych ludzi był niezwykle zróżnicowany. 4
Stosunki
feudalne zaważyły na kształtowaniu się form to- i|
warzyskich,
nad rozmaitością i złożonością obowiązujących
reguł.
Inną miarą oceniano postępowanie dygnitarza, zu-
pełnie
zaś inną zwykłego szlachcica, nie mówiąc już o ple-
bejuszach.
Przysłowie wyraźnie mówiło, że co „wolno wo-
jewodzie"
to nie jakiemuś tam hołyszowi. Stanowa segre-
gacja
została zaakceptowana przez obowiązującą wówczas
obyczajowość.
Do drugiej połowy XVIII wieku zachowywa-
no
ją w miejscach publicznych, w kościele, szkole, teatrze.
Pierwsze
miejsca wszędzie z reguły zajmowali magnaci,
ewentualnie
można szlachta, dalsze — szlachta, potem za-
możni
mieszczanie, ostatnie zaś przysłowiowy szary tłum.
Kajetan
Koźmian wspomina, że w szkole: „Pierwsze ław-
ki
zajmowali sami panicze [...]. ławki naprzeciw katedry
zasiadała
uboższa szlachta, a ostatnią mieszczanie; ława zaś
była
zajęta przez bursów i pauperes" *. Historyk teatru pi-
sze,
iż podczas przebudowy operalni w 1748 roku widownię
podzielono
na parter dla szlachty i ławki dla mieszczan,
loże
przeznaczono zaś dla magnatów i bogatej szlachty.
Ludzi
traktowano wszędzie
według ich stanu; przyna-
leżność
do niższych warstw narażała na rozmaite przykrości.
Za
jedno i to samo przekroczenie można było, zależnie od
pochodzenia,
zostać najwyżej zapomnianym, bądź otrzymać
chłostę
lub być skazanym na areszt. Jędrzej
Kitowicz
1 K. Koźmian, Pamiętniki..., cz. I, Warszawa 1907, s. 42.
430
powiada,
że na redutach: ..Kto hałas zrobił, natychmiast
przez
olicyjera i żołnierzy był wyrugowany za drzwi; tam
się
musiał odmaskować, jeżeli byl w masce; oficyjer sądził
o
osobie i podług swego rozsądku z nią postępował. Jeżeli
osoba,
wyprowadzona za drzwi, uznana była za podłą, ka-
zał
wziąść dla wypoczynku po fatydze redutnej do kozy
albo
też w miejscu kijem wy trzepać plecy. Jeżeli hałaśnik
był
godny człowiek, oficyjer nie wchodząc w roztrząsanie
uczynku
tym go tylko ukarał, że go więcej na reduty nie
wpuścił"
2. Rozpierający się w pierwszym rzędzie senator-
skich
foteli magnat Opaliński lekceważąco wyraża się o sie-
dzących
na ławach senatorach tzw. drążkowych, że są „ni-
by
krogulce". Urzędnicy magistraccy, członkowie kongre-
gacji
kupieckiej wyraźnie z góry traktowali przedstawicieli
rzemiosł,
nie mówiąc już o plebsie. Wszyscy mieszczanie
wynosili
się z kolei ponad chłopstwo, traktując je jako
„chamstwo",
„wiejskie prostactwo". Dystans socjalny pa-
nujący
w dziedzinie obyczajów podkreśla szczególnie mocno
osławiona
Liber chamorum. W takiej sytuacji trudno było
mówić
o istnieniu jednolitych wzorców zachowania się.
Dystanse
i istniejące bariery znajdowały odbicie w obo-
wiązującej
tytulaturze. Każdy szlachcic nosił tytuł „urodzo-
ny",
aczkolwiek w tytulaturze tej istniało zróżnicowanie,
oddające
podziały społeczne obowiązujące wewnątrz tej
klasy.
Lubiono jednak podkreślać więź ogólnoszlachecką,
to
charakterystyczne „my", kiedy pisano: „my rycerstwo",
„my
Jaśnie Oświeceni, Jaśnie Wielmożni i urodzeni Ichmość
Panowie
Bracia". Mieszczan zwano „sławetnymi", chłopów
określano
jako „pracowitych". Warstwy plebejskie starały
się
przejąć i używać tytuły i nazwy panujące wśród
szlachty,
ewentualnie wśród innych kategorii ludności sto-
jących
wyżej pod względem socjalnym. Zamożniejsi chłopi
używali
w aktach tytułów: „uczciwy", czasem „sławetny",
nawet
nieraz z dodatkiem pan. Zamożny chłop z Podhala
w
XVIII wieku pisał o sobie: „sławetny
pan Grzegorz Tyl-
2
J. K i t o w i c z. Opis obyczajów za ■panowania Augusta
111,
oprać.
R. P o 11 a k, Wrocław 1951, s. 586.
431
ko".
Były to jednak wyjątki, w zasadzie chłopów określano
urzędowo
zawsze mianem „pracowitych".
Na
przestrzeni XVII—XVIII wieku rozpowszechniło się
specyficzne
dla stosunków polskich tytułowanie osób per
„pan".
Początkowo określenia tego używała tylko szlachta,
chłopi
zwracali się do siebie przez „ty" lub „wy". Z cza-
sem
nazwa pan przeszła do innych warstw społecznych.
Dziwiło
to niepomiernie cudzoziemców,, którzy uważali to
za
specyfikę naszej obyczajowości. Schulz tak pisał na ten
temat:
„Wyraz pan dokłada się do nazwisk i do godności,
a
oznacza też co francuski Seigneur. Mówią pan król
o
królu [...], a dalej pan biskup, pan wojewoda itp. [...],
po-
dobnież
mówią do kobiet: pani krajczyna, pani stolniko-
wa
[...]. Francuzi swoje Seigneur aż do rewolucji zachowali
dla
wybranych, w Polsce ma się inaczej. Panem jest każdy,
co
ma buty całe, i jak monsieur, tytuł ten dodaje się każde-
mu"
3.
Określenie
„pan" w życiu towarzyskim nosiło wszakże
rozmaite,
nieraz bardzo zawiłe dodatki. Pośród szlachty naj-
częściej
obowiązywał zwrot „mości panie bracie", formę tę
stosowano
jednakże tylko wobec osób równych sobie. Do
możniejszych
od siebie zwracano się „wielmożny panie",
„jaśnie
wielmożny" itp. Szlachcic piszący do mieszczanina
czy
nawet stojącego odeń niżej szlachcica tytułował go tyl-
ko
„panem", „przyjacielem". Zależną od siebie służbę,
mło-
dzież,
szlachetków zwano lekceważąco „acanami", „asana-
mi".
Pominięcie tytułu „brat" w korespondencji między oso-
.
bami równymi sobie pod względem socjalnym uważano
wręcz
za prowokację lub dowód braku elementarnych pod-
staw
wychowania. Znane jest oburzenie pana Paska, kiedy
otrzymał
list, w którym tytułowano go tylko „panem i przy-
jacielem".
Mieszczanie
i chłopi naśladowali szlachtę, dlatego też już
W
XVII wieku w miastach zaczęto używać tytułów „wasza
3
F. Schulz, Podróże Inflantczyka z Rygi do Warszawy
i
po Polsce w latach 1791—1793, oprać. W. Zawadzki, War-
szawa
1956, s. 252—253.
432
miłość",
„waszmość pan". Szlacheckie zwroty towarzyskie
przedostawały
się także do środowiska ludzi marginesu
społecznego:
włóczęgów, wędrownych dziadów, przestęp-
ców
itd. Ludzie ci zwracali się do siebie z szlachecka „czo-
łem
panie bracie", „skąd waszmość" itp. W XVIII
wieku
używanie
tego rodzaju zwrotów stało się powszechne.
Schulz
pisze: „Znaczące i to, że w Polsce często jedno dru-
gich
łaskawcami i dobrodziejami zowią. Ten sposób mó-
wienia
musiał się urodzić w wyższych klasach, ale spo-
sób
zszedł teraz do najniższych i pociesznie słyszeć, gdy
dwóch
żebraków, mówiących ze sobą, co trzecie słowo do-
brodziejami
się mianują"4.
Tytułomania
przeniknęła także do środowiska wiejskie-
go,
próbowali stosować je np. oficjaliści dworscy. Wiadomo,
że
zwano ich godnie urzędnikami, niektórzy mieli większe
aspiracje.
Wacław Potocki ironizował:
Co
żywo óo tytułów, nawet ludzie prości,
Kiedy
też sią mój dwornik zowie podstarości,
Aż
przystojną ode mnie napomniany chłostą,
Poznał
żem ja w mej wiosce panem nie starostą 5.
Tendencja
do używania tytułów stale się pogłębiała,
szczególnie
pośród samej szlachty. W rozmowie czy liście
należało
każdego uczcić odpowiednim tytułem. Jeśli szlach-
cic
posiadał jakiś urząd, choćby najskromniejszy, należało
zawsze
to podkreślać. Nawet synów dostojników tytułowało
się
według urzędu ojców. Mówiło się więc: „jaśnie wiel-
możny
wojewodzie", „wielmożny staroście",
„wielmożny
cześnikowic"
itd. Przestrzegano, by wymieniać też tytuł
przynależny
z powodu posiadania orderu. Brzmiało to np.:
„Jaśnie
Wielmożny Mci Panie Chorąży, Kawalerze Orderu
św.
Stanisława i Kochany Bracie".
Tytułomania
śmieszyła i wręcz irytowała cudzoziemców.
Yautrin
zgryźliwie pisał: „Nie ma państwa w Europie,
4 S c h u 1 z, jw., s. 253.
5 W. Potocki, Iovialitates..., 1747, cz. I, s. 104.
28 — Obyczaje staropolskie 433
w
którym istniałaby taka ilość tytułów jak w Polsce. Spo-
tyka
się dygnitarzy, ale nie widać urzędów, mrowie ksią-
żąt
bez księstw, generałów bez armii, pułkowników bez
pułków,
kapitanów bez żołnierzy. Istnieje tyle stano-
wisk
nie związanych z żadną funkcją, za to z przy-
miotnikiem
«wielki» lub tytułem generała, że na każdym
kroku
spotyka się jakąś wielkość albo przynajmniej gene-
rała.
Osoba obdarzona jakąkolwiek godnością porzuca ro-
dowe
nazwisko, przestaje być dziecięciem swego ojca, sta-
je
się natomiast panem generałem, panem wojewodą, ka-
sztelanem,
starostą, stolnikiem, sędzią, pisarzem itd. Żona
i
dzieci przejmują ich tytuły, nie można więc zwracać się
do
nich po nazwisku, i to do drugiego, trzeciego pokole-
nia
[...]. Zadziwiające jest, że w kraju, gdzie konstytucja
gwarantuje
równość, każdy usiłuje się za wszelką cenę
wyróżnić.
W nie niniejsze zdumienie wprawia ilość tytu-
łów
honorowych" 6.
Tytułomania
istniała także po miastach, spotykało się
tam
„panów rajców", „panów burmistrzów", w
większych
miastach
„senatorów", „prezydentów" itd. Obyczajowość
ówczesna
lubowała się w tych tytułach, trzeba jednak do-
dać,
że przez długi czas nie pozwalano na nadawanie dzie-
dzicznych
tytułów rodowych, tak powszechnych w feudal-
nej
Europie. Szlachta uważała się za równą z urodzenia,
używanie
tytułów rodowych traktowałaby wręcz jako obra-
zę.
Zezwalano tylko na używanie tytułów dziedzicznych ro-
dom
wymienionym w akcie Unii Lubelskiej. Zabraniano
przyjmowania
nadawanych przez władców zachodnich,
szczególnie
cesarza i papieża, tytułów książąt, hrabiów,
margrabiów
itp. W myśl obowiązujących konstytucji tytu-
ły
te były w Polsce nielegalne (dotyczyło to m. in. Lubo-
mirskich,
Ossolińskich, Myszkowskich, Wielopolskich).
Zżymał
się na nie antyoligarchiczme nastawiony Wacław
Potocki,
który wielekroć podkreślał, że „równą się szlach-
6
H. V
a
u t r i n,
Obserwator w Polsce, [w;] Polska stanisła-
wowska
w oczach cudzoziemców, t. I, oprać. W. Zawadzki,
Warszawa
1963, s. 779.
434
tą
chudzi rodzą i panowie", gonienie za cudzoziemskimi ty-
tułami
zwał „wstydem, hańbą, brednią"."
Niemcy
drwią, przywileje pieczętując, a my
Z
winszowaniem Książęta i Grabiów witamy,
Mniejsza
o to, choć nas orda na każdy rok wiąże,
Kiedy
nowe do Polski przybyło nam książę 7.
Dopiero
sejm roku 1773 zezwolił na nadawanie tytułów,
m.
in. książęcych. Mitrą książęcą obdarzono wówczas
nie-
sławnej
pamięci Adama Ponińskiego. W życiowej praktyce
panowie
używali wszakże tytułów cudzoziemskich, stąd też
mamy
„hrabiów na Wiśniczu", „comesów św. Imperium
Rzymskiego"
itd.
Nierówność
socjalna szczególnie jaskrawo dawała się
zauważyć
w sposobie witania się oraz zwracania się do sie-
bie.
Przywitaniem towarzyskim równych sobie był pocału-
nek.
Ludzie mniej więcej równej pozycji socjalnej obej-
mowali
się rękami i całowali w szyję lub ramię. Starowol-
ski
pisał, iż: „Pospolicie Polacy naszy zwykli się przy wi-
taniu
obłapiać (czego inne narody we zwyczaju nie mają,
nawet
pokrewnością i spowinowaceniem się bliskiem będąc
związanemi),
aby tą powierzchowną ceremonią pokazali so-
bie
wzajemny afekt przyjacielski" 8. W pewnych kołach ca-
łowanie
to było poprzedzane wymyślnymi, a rzadko szcze-
rymi
usiłowaniami złożenia niższego ukłonu niż składa spo-
tykana
osoba. Po tych wstępach i manewrach całowano się
właśnie
w szyję, ramię lub piersi.
Zupełnie
inaczej witano ludzi starszych w rodzinie, czy,
stojących
wyżej socjalnie. Tu obowiązywała istotnie głębo-
ka
uniżoność, wręcz serwilizm. Chłopi padali dosłownie
plackiem
u stóp panów, ściskając ich za nogi, czasem klę-
kali
przed nimi. Dzieci całowały starszych w rękę, obej-
mowały
za kolana. Nawet szlacheckie dzieci padały plac-
kiem
przed wojewodą czy innym dygnitarzem. Ucałowanie
7
W. Potocki. Poczet herbów..., Kraków 1696, s. 601.
s
S. Starowolski, Reformacja obyczajów polskich, wyd.
K.
J. T u r o w s k i, Kraków 1859, s. 81.
435
ręki
magnackiej czy starszego krewnego uchodziło za zasz-
czyt,
wyróżnienie. Biedniejsza szlachta obejmowała możniej-
szych
za kolana, całowała po nogach, dochodziło do scen
odrażającego
płaszczenia się. Vautrin wydziwiał: „Mężczyź-
ni
równi kondycją całują się wzajemnie w ramię i traktują
po
bratersku, jeżeli zaś któryś z nich wyżej stoi w hierar-
chii
społecznej, niższy stanem rzuca się do jego nóg, całuje
stopy
albo podejmuje pod kolana, bądź też-pochyla się, za-
znaczając
tylko ten upokarzający gest i wypowiadając for-
mułkę:
« Upadam do nóg»" 9.
Jeśli
chodzi o księży, to całowano ich z reguły w rękę,
czasami
w piersi. Zwyczaj ten stosowano także wobec ko-
biet.
Pośród szlachty i w dużych miastach istniał zwyczaj
całowania
w ręce pań i doroślejszych
panien.
Całowanie
kobiet w rękę przeszło ze środowiska szlachty
do
niższych warstw. Schulz notował: „Dawniej nikt nie
zbliżał
się w wyższych sferach do kobiety bez najgłębszego
ukłonu
i najpokorniejszego ucałowania jej ręki, powtarzało
się
to za wszystkimi przytomnymi paniami; teraz to z mo-
dy
wyszło, ale w niższych klasach zwyczaj ten istnieje.
Przychodzący
całują w ręce wszystkie kobiety; gdy na uli-
cy
spotkają je, ucałowanie ręki jest wstępem do rozmowy,
a
dosyć pociesznie patrzeć, gdy najbrudniejsze kobiety spo-
tyka
to powitanie pokorne ze strony mężczyzn" 10.
Wracając
do zwyczajów ogólnych, trzeba nadmienić, że
chłopi
i bardziej religijna szlachta przy powitaniu wyma-
wiali
formułkę: „pomaga Bóg", od początku XVIII
wieku
powszechnie
zastąpioną słowami: „niech będzie pochwalony
Jezus
Chrystus". Ludzie bardziej świeckich czy też wolno-
myślnych
przekonań witali się słowami „czołem", „czołem
panie
bracie", używano też zwrotów: „dzień dobry",
„do-
branoc"
itp. Wśród pewnych kół, m. in. pośród wojsko-
wych,
włóczęgów, przez długi czas modne było powitanie
„służba"
(pełniej i ściślej powinno to brzmieć „moja służ-
ba").
9
Vautr in, jw., s. 787.
"Schulz,
jw., s. 251—252.
436
Obowiązujący
sposób bycia wymagał nie tylko składania
ukłonów
i wymawiania słów powitania, przy spotkaniu na-
leżał®
także prawić sobie rozmaite grzeczności, dowiedzieć
się
o zdrowie spotkanej osoby itp. Przestrzegano tego na te-
renie
całego kraju, pośród wszystkich warstw społecznych.
Pamiętnikarz
Święcicki pisze, że Mazurzy: „Przy spotka-
niu
pozdrawiają się grzecznie z wypowiedzeniem wielu
komplementów,
bo trzeba wiedzieć, że świadczyć sobie
godność
Mazurzy lubią. I o nic nie jest tak łatwo, jak o za-
cięte
kłótnie, które się wywiązują z powodu
najmniejszego
uchybienia"u.
Tego rodzaju zwyczaj istniał także pośród
chłopów.
Nawet przy przypadkowym spotkaniu, mijając
się,
należało wymienić kilka zdań, choćby nie posiadały
one
istotniejszej
treści. Sposób wymiany konwencjonalnych
grzeczności
zależny był od pozycji socjalnej danych osób.
Zdaniem
cudzoziemców panowie, w ogóle ludzie majętniej-
si,
dawali zawsze odczuć osobom niższej kondycji swoją
rangę,
funkcję, swą wyższość.
Dużą
rolę przywiązywano także do stosownego zdejmo-
wania
nakryć głowy. Strój polski wymagał, by w zasadzie
występować
z nakrytą głową, dlatego też na bankietach,
uroczystościach,
podczas tańców nawet, przez długi czas nie
zdejmowano
czapek czy kołpaków (zdejmowanie czapek
w
mieszkaniach prywatnych i lokalach publicznych weszło
w
życie dopiero około połowy XVIII wieku). Wymagano
jednak,
by uchylać czapek przy powitaniu. Równoczesne
uchylanie
czapki znamionowało, że ludzie są sobie równi
pod
względem socjalnym. Niższy w hierarachii pierwszy
sięgał
do czapki, chłopi i służba zdejmowali nakrycia gło-
wy
i bez nich stali przed panem. Nżeodkłonienie się nakry-
ciem
głowy wśród ludzi mniej więcej sobie równych ozna-
czało
wyraźne lekceważenie drugiej osoby, a nawet ciężką
obrazę.
Znane jest oburzenie Jana III na cesarza Leopol-
da,
który nie uchylił kapelusza, gdy prezentowano mu syna
królewskiego
— Jakuba. Znamienna też jest anegdotka
11
S. Święcicki, Opisanie Mazowsza, [w:] W. Smole ń-
s
k i, Pisma historyczne, t. I, Warszawa 1901, s. 105—106.
48T
T7
o
Sobieskim, który zmamił cesarza i pierwszy podniósł rc-
kęj_lecz
nie do czapki, tylko do wąsa!
>('
Wspominałem już o zwyczaju całowania pań w rękę.
Trzeba
tu dodać, że wobec kobiet obowiązywał specjalny
kodeks
grzeczności, dotyczyło to szczególnie
środowiska
szlachecko-magnackiego
i wielkomiejskiego. W rozdziale
0
pozycji społecznej kobiet pisałem, iż w zasadzie były
one
dyskryminowane,
uzależnione od mężczyzny, co nie prze-
szkadzało,
by w towarzystwie otaczać je galanterią.fSzlach-
/_ cic, który uważał kobiety za istoty niższego rzędu:* prze-
f^ wrotne, lekkomyślne, rozwiązłe itd., na zewnątrz musiał
kryć się z tymi opiniami, w towarzystwie wymagano od
niego bowiem, by otaczał je galanterią. Kawaler zbliżał
się do damy zawsze z niskim ukłonem, czapką w ręku
1
dwornym komplementem. Zdarzało się, że po oświadczy-
nach
padał do stóp lub klękał przed swoją wybranką.)Pa-
nował
nawet zwyczaj picia zdrowia dam z ich trzewiczków.
Najczęściej
wstawiano do nich kielichy, zdarzali się jednak
gorliwcy,
którzy pili bezpośrednio z atłasowych pantofel-
ków.
Uszanowaniem darzono także dojrzałe panie, matrony.
Szczególną
galanterię okazywał w tym względzie szarman-
cki
wobec pań Stanisław August, zdarzało się, że dostojne
damy
witał nie jak król, lecz jako ich zwykły znajomy,
co
na owe czasy stanowiło przejaw niebywałej bezpośred-
niości.
Pamiętnikarz Bukar opisuje spotkanie króla z cie-
szącą
się wielkim szacunkiem księżną Anną Jabłonowską.
..Gdy
weszła do sali, król zerwał się z krzesła z pośrodka
pięknych
i młodych dam i na środek sali na spotkanie jej
wyszedł.
Księżna- była wzrostu dużego, postawy majesta-
tycznej,
ubrana w staroświecką materię jedwabną w pasy
szerokie
[...]. Szła z postawą wspaniałą, ale krokiem dość
pewnym
i sporym. Król skłonił się jej dość nisko i po-
całował
ją w rękę, ona zaś tylko lekko głową kiwnęła,
tak
jakby to nie król, ale pan Stanisław Poniatowski tę
cześć
jej oddawał i dalej niezatrzymując się poszła między
damy,
które wszystkie powstały i dały miejsce piewsze tej
matadorze"
12.
12 S. Bukar, Pamiętniki, [w:] Biblioteka pamiętników i po-
438
Uprzejmości
jakie świadczono kobietom bardzo silnie
podkreślali
cudzoziemcy, uważając, że w Polsce istnieje pod
tym
względem szczególna sytuacja. Kausch pisał np.:
„Tkliwość
[...] — zadziwia ona tym bardziej, gdy się widzi,
jak
ten sam szlachcic, przed którym wszyscy w jego wiosce
drżą
ze strachu, zachowuje się z pełną czułości galanterią
wobec
słabszej swojej połowy, wobec małżonki. Nawet
kiedy
się bardzo rozsroży. gniew jego topnieje natychmiast,
gdy
tylko umiłowana połowica, która zazwyczaj rządzi nie
tylko
domem, ale również panem tego domu, serdecznie
go
o coś poprosi. W ogóle kobietom w Polsce okazuje się
cześć
graniczącą z ubóstwieniem. Ukłon za ukłonem, ucało-
wanie
rączek za ucałowaniem rączek praktykuje się tutaj
znacznie
częściej niż gdzie indziej. Łatwo się domyślić, że
w
znacznie wyższym stopniu przestrzegają tego zwyczaju
młodzieńcy
zabiegający © względy panien. Jeszcze do nie-
dawna
starający musiał niemal bez przerwy padać na ko-
lana
przed swą wybraną. Słowo jej było dla niego wyrocz-
nią,
której nie sprzeciwiłby się nawet westchnieniem" ł3.
©statnie
zdanie przejaskrawia istniejący stan rzeczy, galan-
teria
obowiązująca wobec niewiast była jednakże zjawi-
skiem
wyraźnie frapującym przybyszów.
Nieco
odmienną „galanterię" prezentowali wobec kobiet
hajducy,
węgrzynkswie i inna służba wielkopańska. Obo-
wiązujący
pośród nich swoisty savoir vivre wymagał, by
ujrzaną
w miejscu publicznym młodą kobietę obrzucać nie-
przyzwoitymi
wyrazami. Najswawolniej poczynano sobie
w
stołecznej Warszawie. Kitowicz opisuje, że w momencie,
gdy
na placu lub ulicy pojawiła się młoda niewiasta, ze-
brana
wokół powozów oczekujących na panów służba wy-
buchała
stekiem najbardziej ordynarnych i nieprzyzwoitych
okrzyków.
Szczególne popisy miały miejsce wtedy, kiedy
na
bale lub bankiety zjeżdżały sznury powozów, wiozące
droży
po dawnej Polsce, t. V,
wyd.
J. I.
Kraszewski,
Drez-
no
1871, s. 42.
13
J. J. Kausch, Wizerunek narodu polskiego, [w:]
Polska
Stanisławowska
w oczach cudzoziemców..., t. II,
s.
310.
439
dygnitarzy
i ich wystrojone małżonki. Przed bramą każdego
pałacu
znajdowała się zwykle gromada służby. Kiedy
w
drzwiach karety ukazywała się kobieta, zebrany tłum
witał
ją salwą nieprzyzwoitych wyzwisk, przede wszystkim
ze
sfery seksualnej. Mało tego. Stojąca przed bramą służba,
która
miała odbierać od przyjeżdżających futra i inne okry-
cia,
chwytała przybyłe panie „za lędźwie, czego pod wiel-
kimi
rogówkami dokazać bez postrzeżenia niewstydnika
łatwo
było" 14. Tak traktowane damy wybuchały piskiem
i
krzykiem, inne zaś wyskakiwały z karety „jak sparzone".
Ponieważ
jednak nadjeżdżały nowe powozy i padały nowe
wyzwiska,
więc w tym tłoku i zamieszaniu trudno było
ująć
bezecników. Panowie dysponujący komputowym lub
nadwornym
żołnierzem urządzali istne obławy na hultai,
którzy
ośmielali się tak postponować ich małżonki. By-
wało,
że bardziej agresywny lub zbyt głośno wrzeszczący
pachołek
dostawał się do „kozy", w której „garbowano"
mu
skórę. Służba była jednak w takich przypadkach bardzo
solidarna
i żołnierze mieli nie lada trudności w chwytaniu
swawolników.
W rezultacie sprawę rozwiązano w ten spo-
sób,
że od miejsca, gdzie zajeżdżały karety aż do pierwszej
sali
ustawiano dwa gęste szpalery żołnierzy, którzy chro-
nili
przybyłe damy od bezpośredniego kontaktu z wrzesz-
czącą
służbą. Jeśli chodzi jednak o krzyki i rzucanie epite-
tów,
to przez długi jeszcze czas nie udało się tego zlikwi-
dować.
Jeden z autorów pisze, że: „Co zaś do wrzasku,
ten
został w modzie, jako żadnym sposobem nie uleczony
i
nareszcie uchodził za rozrywkę"15. Te nieobyczajności
zanikły
dopiero w drugiej połowie XVIII wieku.
Charakterystyczne
dla obyczajowości XVII i XVIII wie-
ku
było częste wzajemne dawanie sobie upominków. Można
je
było otrzymać z okazji świąt, imienin, a także z powodu
powrotu
z podróży, przy składaniu wizyty oraz przy innych
okazjach.
Ówczesny szlachcic musiał szafować nimi na pra-
wo
i lewo, a panowie wręcz prześcigali się w pomysłach
14 K i I o w i c z, Opis obyczajów..., s. 546—547.
15 Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 547.
440
i
obdarzaniu się kosztownymi prezentami. Podobnie działo
się
i w dużych miastach. Zwyczaj ten istniał także pośród
chłopów,
ale nie był tak szeroko rozpowszechniony. Upo-
minki
były kosztowne, często nawet rujnowały. Sytuację
ratowała
okoliczność, że i samemu można było zostać obda-
rowanym,
tak więc rachunki często się wyrównywały.
Obowiązujące
wówczas reguły nakazywały także dawa-
nie,
mówiąc językiem współczesnym, napiwków. Po dwo-
rach
rozdawano je przy okazji składania powinszowań,
imienin
czy świąt. Zwyczaj ten szczególnie przestrzegany
był
w miastach — należało dawać je służbie,
posłańcom,
wartownikom,
osobom usługującym w gospodach czy za-
łożonych
pod koniec XVIII wieku restauracjach i kawiar-
niach.
Człowiek nie dający napiwków uchodził za sknerę,
osobę
bez honoru! Nie sądźmy jednak, że dawano je lekką
ręką,
bez zastanowienia. Zachowane rachunki szlachty
i
magnatów świadczą wyraźnie o tym. że nawet drobne
sumy
dawane posłańcom czy służbie były ściśle odnoto-
wywane,
wciągane do domowych rejestrów, ale mimo to
każdy
dawał napiwki, by uchodzić za osobę należącą do
wytwornego
towarzystwa. Napiwek dawano często z zazna-
czeniem,
by otrzymujący go przepił za zdrowie fundatora.
W
poemacie Korczynskiego czytamy np.:
■ I
per honor co wtedy miał w drobnej monecie, .
.
Rzucił: «Żołnierze za me zdrowie przepijecie!* 16.
Przestrzeganie
form towarzyskich
uzależnione było od
pozycji
socjalnej. Pan krociowej fortuny mógł je nawet
lekceważyć,
bowiem majątek i pozycja pozwalały na tole-
rowanie
nie tylko jego nietaktów, ale i wybryków. Prze-
strzegania
obowiązujących reguł wymagano jednakże od
ludzi
stojących niżej pod względem socjalnym, ewentualnie
posiadających
równorzędną pozycję.
W
sytuacji gdy przede wszystkim ważyła pozycja, nie
było
możliwe prowadzenie swobodnej, subtelnej, pełnej
16
A. K orczyńsk i, Złocista przyjaźnią zdrada, wyd.
R.
Pollak,
Kraków 1949, s. 107.
441
aluzji
oraz dowcipu rozmowy. Sztuka konwersacji stała ni-
sko.
Konwersację, dowcipną rozmowę zastępowała najczę-
ściej
gawęda, opowiadanie. Obowiązujący savoir vivre wy-
magał,
by z uwagą i aprobatą wysłuchiwać pełnych łgarstw
opowiadań
magnatów, w których np. celował Radziwiłł
„Panie
Kochanku". Z mniejszym przymusem słuchano już
oczywiście
gawędziarzy równej sobie rangi. Stanowili
oni
wszędzie duszę towarzystwa, opowiadania ich dostar-
czały
czasem nawet silnych przeżyć. Przykładem takiej to-
warzyskiej
gawędy mogą być Pamiętniki Paska. Nader wy-
soko
ceniono też rozmaitych facecjonistów, dowcipnych
narratorów.
Na początku XVII wieku krążyły np. anegdoty
na
temat konceptów księdza Woronieckiego, pod koniec
tegoż
wieku słynął z dowcipu szlachcic Zapolski, wielu
narratorów
można było spotkać w czasach saskich, roz-
maitego
stylu facecjoniści produkowali się także jeszcze
w
latach stanisławowskich.
Jeśli
chodzi o środowiska plebejskie, to rolę narratorów
pełnili
tu najczęściej księża, bakałarze, wędrujący dziado-
wie,
żebracy, pielgrzymi. Tematów do gawęd wiejskich do-
starczały
kazania, rozpowszechniona masowo tzw. literatura
jarmarczna,
oraz liczne druki dewocyjne. Zabawiano się
także
słuchaniem baśni, podań i legend. Na naszych zie-
miach
można było spotkać tematy baśniowe docierające do
nas
zarówno ze wschodu jak i zachodu, wiele także spo-
tykało
się tekstów rodzimych, sięgających nawet przed-
chrześcijańskich
czasów. Czym barwniej, ciekawiej prawił
narrator,
tym naturalnie większe zyskiwał uznanie.
Staropolski
savoir vivre oczywiście odmiennie niż dziś
traktował
pojęcie przyzwoitości. Niektóre z panujących
zwyczajów
były dość osobliwe. Przyzwoitość zabraniała np.
kawalerowi
całowania twarzy panny, zezwalała wszakże na
całowanie
piersi. W związku z tym w dobie noszenia de-
koltów
przyjęte było publiczne chwalenie kształtnych biu-
stów.
Zachowywano także dużą tolerancję w kwestii kom-
pletności
ubioru. Jeśli na wytwornych przyjęciach w śro-
dowiskach
magnackich przestrzegano jego kompletności
bardzo
pilnie, to już wśród średniej szlachty, szczególnie
442
podczas
wielogodzinnych pijatyk poczynano sobie dosyć
swobodnie.
Szlachcic po prostu zrzucał z siebie w trakcie
uczty
większość krępujących go szat. Stanisław August
pisze
w swych pamiętnikach, jak to starając się o wybór
na
posła, musiał tańczyć długie godziny w towarzystwie
pana
Glinki, który: „trzy razy redukował ubranie swoje,
zawsze
mnie przepraszając najpokorniej; odwiązywał naj-
przód
pas, potem zdjął kontusz, nareszcie żupan i został
w
samej koszuli, a w dodatku do szerokich swych polskich
spodni
i wygolonej głowy nadział na wierzch pudermantel
pani
domu, przyklaskującej tym miłym konceptom"17.
W
całym społeczeństwie za zupełnie np. naturalną rozryw-
kę
uważano oglądanie ludzi umysłowo chorych. Ówczesne
pojęcie
przyzwoitości pozwalało także na stosowanie okre-
śleń
i porównań, które dziś wydają się więcej niż ryzy-
kowne.
Po sporządzeniu sekcji zwłok Jeremiego Wiśnio-
wieckiego,
w pełnym zresztą uszanowania opisie zaznaczo-
no,
iż miał „kiszki tak łojem oblane, jako u wieprza nie
mogą
być tłustsze"ls. Jan III wedle relacji ówczesnych,
schodził
z tego świata „rycząc jak wół" 19.
Tego
rodzaju porównań nie wypadało wszakże stosować
nagminnie.
Wacław Potocki pozostawił fraszkę, w której
pisze:
Mazur jeden na sejmie z dowcipem 3wej głowy
Popisując się, króla przyrównał do krowy,
Że jako ta ogonem bąki i szerszenie,
Ostrymi zaś rogami drapieżny zwierz żenię,
Tak i nasz krół jegomość naprzód zdrową radą,
Za Zygmunta to było, potem broni szpadą.
Leży nam jako świnia, my jako prosięta
Ssiemy, a choć się czasem przykrzym, nie pamięta.
17
Król Stanisław August, Pamiętniki..., oprać. W. K o n o
p-
c
z y ń s k i, t. I, Warszawa 1915, s. 65.
18
Cyt. wg W. Tomkiewicz, Jeremi
Wiśniowiecki...,
Warszawa
1933, s. 378., przypis 1.
10
K. S a r n e c k i, Pamiętniki..., wyd. J. Woliński,
Wro-
cław
1958, s. 344.
443
Miał jeszcze dłużrej liczyć gadzinę oborną "
■ .
Z gustem swym, ludzkim śmiechem, oracyją dworną,
Przerwano
mu od krzesła: «Krowa lega w słomie,
Świnia
w błocie i wszelkie podobieństwo chromie.*
Jako
subtelny concept, tak wymowa żywa,
Oboje
warto beczki drzewickiego piwa M.
Należy
dodać, że niektóre słowa tak zmieniły treść, że
kiedyś
uchodziły za stosowne, a dziś uważa się je za nie-
przyzwoite.
Należy do nich np. „dziewka", „obłapiać".
Z
kolei nieprzyzwoitym wówczas było np. słowo „kobieta".
Nie
ulega także wątpliwości, iż w XVII—XVIII wieku
istniała
większa niż w XIX wieku, a może nawet i dziś,
tolerancja
w doborze słów, określeń, z drugiej strony miała
ona
swoje wyraźne granice, uważano np., że nie wszędzie
i
nie zawsze można się dosadnie wyrazić. W
oficjalnych
wystąpieniach,
oracjach, publikowanych pracach starano
się
to czynić oględnie i unikano słów grubiańskich czy
nie-
przyzwoitych
(w ówczesnym oczywiście pojęciu). W proto-
kołach
sądowych znajdują się wprawdzie często drastyczne
opisy,
lecz przesłuchiwani poprzedzali je słowami „uczciw-
szy
uszy". Nieraz i poeta Potocki zaznacza: „uczciwszy
uszy,
upraszam pardonu". W życiu codziennym dosadne
wyrażanie
się tolerowano. Istniał co prawda pogląd, że nie
przystoi,
by młode panny i w ogóle kobiety słuchały lub
tym
bardziej opowiadały czy śpiewały obsceniczne facecje
i
piosenki, ale w szerokich kręgach szlacheckich czy ple-
bejskich
zdarzało się to na porządku dziennym. Charaktery-
styczny
opis pozostawił Wacław Potocki, który po zakoń-
czonej
uczcie dworskiej prosi szlachciankę o piosenkę:
Pocznie o człowieka grzesznego upadku.
„Już — rzekę — adwent minął, mięsopust w ostatku,
Post za pasem! Gdyby co o Maćku z Dorotą,
Co się dziś w mojej karczmie przy gorzałce gniotą".
Dopieroż moja panna gardziołek rozpasze!
20
W. Potocki. Ogród fraszek, t. II,
wyd.
A. Briickner,
Lwów
1907, s. 56—57.
444
Czego i dotąd karczmy nie słyszały nasze,
Co jej.ślina przyniesie: — o swej ciotce z swakiem,
Jako ją ten zacinał w tańcu pasternakiem,
Jako, gżąc się za piecem, Małgorzata z Fryckiem
Cztery zęby trzonowe wybiła mu cyckiem.
Aż na ostatek z Prychną, zaśpiewa nam, Bienia.
„Już — rzekę — mościa panno, dosyć tego pienia" 2>.
O
tym, że szlachcianki były istotnie przyzwyczajone do
dosadnych
słów, dwuznacznych lub wręcz jednoznacznie
nieprzyzwoitych
rozmów świadczą inne relacje, m, in. opi-
nia
Vautrina, który pisał: „W kobietach polskich wycho-
wanie
nie wyrabia wstrzemięźliwości w słowach, drażli-
wości,
którą obraża najmniejsza poufałość, przystojnych
manier,
prawdziwej czy udanej niewiedzy o zakazanych
rozkoszach,
jednym słowem, tej wstydliwości, która spra-
wia,
że dziewczęta tak zręcznie przesłaniają tajniki swych
serduszek.
Rumieniec wstydu nie krasi nigdy ich policz-
ków;
otoczenie męskie wcześnie poucza je o wszystkim
i
pozwala bez ceremonii na słowa i gesty wyklęte w przy-
zwoitym
towarzystwie. Przyzwyczajone do rozmów, których
dobrze
urodzona Francuzka nigdy nie słyszy, demonstrują
wobec
cudzoziemców nieprzystojną swobodę. Dają do zro-
zumienia,
że pojęły dwuznacznik, bez ogródek, mówią
mężczyźnie,
iż im się podoba. Sądzą, że są tylko uprzejme,
a
sprawiają wrażenie kobiet łatwych albo pochodzących
z
gminu" 22. Tenże sam autor zaznacza dalej, iż nie świad-
czy
to o rozwiązłości czy wyrafinowaniu, lecz wynika po
prostu
tylko z innego niż we Francji poczucia przyzwoi-
tości.
Panujące
u nas zasady towarzyskie pozwalały także na
dość
swobodne operowanie rozmaitymi klątwami i wy-
mysłami.
Aczkolwiek słów takich nie pochwalano, to pod-
chodzono
do tego z powszechną tolerancją. Używano tak
wiele
klątw i obelżywych wyrażeń, że, zdaniem cudzoziem-
21
Cyt. wg Cz. H e r n a s, W kalinowym lesie, t. I, Warsza-
wa
1965, s. 142.
22 Yautrin, jw., s. 786. „--.-. . . _^_-_--i, ._■_,~- -
445
ców.
przewyższaliśmy
pod tym względem kraje ościenne.
Werdum
pisał, iż „Co do klątew i przysiąg używa naród
ten
wstrętnych i bluźnierczych wyrażeń, że włosy na głowie
stawają"
23. Węgierski Simpłicissimus pisze o „polskim zwy-
czaju
klątew" 24, uwagi na ten temat pozostawił także Tan-
ner
oraz inni.
Sądy
te bez wątpienia są nieco przesadzone, podobne
opinie
spotkać można także w odniesieniu do społeczeństw
innych
krajów, niemniej szereg wiarygodnych źródeł
świadczy,
że przeklinano u nas na każdym niemal kroku.
Informacji
na ten temat dostarczają m. in. księgi sądowe,
gdzie
skrupulatnie notowano zeznania, w których można
wyczytać
życzenia, aby adwersarz „sto tysięcy diabłów
zjadł",
aby zapadł na kaduk, czyli epilepsję. Znana jest
np.
tyrada pani Sułkowskiej pod adresem Jana Kazimierza:
„Żeby
pioruny na niego z jasnego nieba trzaskały, żeby
go
ziemia pożarła, żeby go pierwsza kula nie minąła, żeby
wszystkie
owe, które dopuściłeś na Faraona, jego dotknęły
plagi"25.
Z częściej używanych klątw można wymienić
m.
in. przybyły z południa zwrot o „psiej krwi", „psiej
jusze"
oraz takie powiedzenia jak „pal sześć", „daj go
katu".
Najbardziej
obelżywym zwrotem było tak zwane łajanie
„od
matki". Miało ono kilka stopni. Najdrastyczniejszym
i
zdaje się najczęściej używanym zwrotem było: „skurwy
synu",
nieco złagodzony brzmiał: „a taki synu", najłagod-
niejsze
zaś było określenie: „pogański synu".
Wśród
obelżywych epitetów dominowało słowo „kurwa"
(określenia
tego używano zarówno w stosunku do kobiet,
jak
i mężczyzn), czasem łagodzono to słowo, zmieniając je
23
U. Werdum, [w:] X.
L
i s k e, Cudzoziemcy w Polsce,
Lwów
1876, s. 101.
24
Cyt. wg B. S z o p i ń s k i, Podróż Simplicissimusa
wę-
gierskiego
do Tatr w XVII w., „Pamiętnik Towarzystwa Ta-
trzańskiego",
t.
XXVIII, 1907, s. 41.
25
J. Ch. Pasek, Pamiętniki..., wyd, J. Czubek, Kraków
1929,
s. 373.
na
„murwa". Wyzwiska wiążące się ze sferą
seksualną
przeplatano
określeniami używanymi w świecie przestęp-
czym,
kobiety lżono np. słowami: wytartus, onaka, bazar-
nica,
zamtuźnica, małpa, suka, burdalicha. Wobec mężczyzn
stosowano
m. in. wyzwiska: hultaj, hycel, kat, pootka, szel-
ma,
smażygnat, szubienicznik, zębala, zdrajca, złodziej. Wy-
zwiska
umiejętnie potęgowano, mówiąc np.: „hultaj roz-
pustny",
„łgarz wszeteczny", „zdrajca wierutny"; powia-
dano:
„łżesz jak pies", „szczekasz jak suka" itp.
Używano
także
słów wymyślnie wzmocnionych jak np.: arcybękart,
arcyłotr.
Wulgarnych
słów i epitetów używano bardzo często wobec
ludzi
stojących niżej socjalnie; wiele tego rodzaju określeń
spotyka
się w Liber chamorum i jej kopiach. Nekanda
Trepka
lubuje się m. in. w igraszkach słownych, w dra-
stycznym
humorze, z jakim podaje komentarze do nazwisk
plebejskich.
O Wyszlach albo Wyżłach, mieszczanach kra-
kowskich,
pisze: ,,Ci Wyżłowie bądź Kusiowie niech się
nie
czynią szlachtą; Wyżłowie niech idą za psy w rząd,
a
Kusiowie do chłopów!"26 Wesołowski nazwał się tak
„od
Wesz-łowski,
co je łowieł będąc w szkole" 27. Doruchowski
„od
tego, co pani od chłopa wzięła go beła do rucha no-
szenia"
28. Pełno też u niego słów wulgarnych, drastycz-
nych.
Wystarczy plotka o romansie jakiejś mieszczki, by
już
ją lżyć jako nierządnicę. Jeszcze bardziej trywialne
epitety
spotykamy w kopiach tej księgi. W jednej z nich
lista
określeń jakimi obdarzano plebejuszów przedstawia
się
nader okazale, spotykamy tam m. in. słowa: bajstruk,
bękart,
buhaj, cham, chamek, chartek, dryć, gnojek, kun-
del,
miejska polewka, miejskie pomyje, suka, szelma, zło-
dziej.
Cóż się zresztą dziwić autorom
czy kopistom Liber
26
W. Nekanda Trepka, Liber generationis plebeanorum
(Liber
chamorum), cz. I, wyd. W. Eworzaczek, J. Bar tyś,
Z.
Kuchowicz, Wrocław 1963, s. 628, nr 2374. (Dalej cytuję:
Liber
chamorum).
27 Liber chamorum, cz. 1. s. 593. nr 2238.
28 Liber chamorum, cz. I, s. 120, nr 375.
447
chamorum,
maniacko niechętnym plebejuszom. kiedy wul-
garnymi
epitetami darzyli chłopów i mieszczan nawet sto-
sunkowo
postępowi pisarze tej doby, m. in. sam Wacław
Potocki,
który stosuje wobec nich takie słowa np.: chamy,
bydło,
wieprze.
W
omawianych czasach również osoby równe sobie pod
względem
socjalnym potrafiły rzucać wzajemnie pod swoim ■
adresem
obelżywe inwektywy i połajanki. Tego rodzaju
grubiaństwa
można spotkać nawet w korespondencji nie-
których
magnatów. Najbardziej chyba celował w ich sto-
sowaniu
osławiony „Diabeł" Stadnicki. W swej korespon-
dencji
z wojewodą Jazłowieckim posuwał się on np. do
następujących
obelg: ,,O łgarzu niecnotliwy [...] łżesz jak
pies
[...] ty się zowiesz Jazłowieckim. a nie jesteś nim,
jeno
Popierdowskim,
a Popierdowskim nie nowina masztalerza-
mi
bywać i kąty [...]. Kurwo wszeteczna, nikczemna, prze-
stań
kurewskich, wszetecznych swarów" 29.
Można
dodać, że stosowanie ordynarnej połajanki było
w
XVII wieku, szczególnie w jego pierwszej połowie,
cha-
rakterystyczne
dla całej straganowej polemiki kontrrefor-
macyjnej.
Przodowali tu niesławnie jezuici z Łaszczem na
czele.
Tak więc obyczajowość Baroku zezwalała, nie tylko
w
słowie lecz także w piśmie i druku, na używanie słow-
nictwa,
którego dziewiętnastowieczni wydawcy tekstów nie
odważyliby
się nigdy zamieścić. W omawianym okresie
epitety
i grubiaństwa raziły tylko osoby wyjątkowo wrażli-
we.
Nic też dziwnego, że klątwy i wymysły potrafiły rzucać
persony
z najwyższego towarzystwa, nawet noszący mitry
i
korony. Na ogół nikt nie komentował tego jako braku
wychowania,
takie zachowanie składano po prostu na k'arb
zdenerwowania,
temperamentu, a najczęściej traktowano je
jako
coś wręcz naturalnego. Wiadomo, iż dosadnie wyrażał
się
nieraz król Władysław IV.
Pamiętnikarz
Oświęcim no-
tuje,
że gdy Jan Kazimierz zirytował się w obozie, to:
„brzydko
wszystkich łajał, karczemne słowa z ust królew-
29
Pisma poliiijczne z czasów rokoszu Zebrzydowskiego, t. II,
wyd,
J. Czubek, Kraków 1916. s. 187. .
53.
Niedźwiednicy, autor nieznany, XVII wiek. Z dzieła: T.
Se-
weryn,
Staropolska grafika ludowa, Warszawa 1956
54.
Górale grający w karty, fragment polichromii kościoła
w
Orawce,
1711 rok. Zbiory PIS
r= r
1
55.
Niedźwiedź grający na trąbce, fragment polichromii kościoła
w
Boguszycach. Ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie
56.
Scena taneczna, rysunek z Ksiąg Grodzkich Łęczyckich, po-
łowa
XVII wieku. Archiwum Główne Akt Dawnych
57.
Bójka chłopów, rysunek z Ksiąg Grodzkich Łęczyckich, poło-
wa
XVII wieku. Archiwum Główne Akt Dawnych
58.
Łowy, rysunek z Ksiąg Grodzkich Łęczyckich, połowa
XVII
wieku.
Archiwum Główne Akt Dawnych
59.
Scena
myśliwska, rysunek z Ksiąg Grodzkich Łęczyckich, po-
łowa
XVII wieku. Archiwum Główne Akt Dawnych
60.
Polowanie na niedźwiedzia, autor nieznany. Z dzieła: Wł.
Łoziński, Życie polskie w daw-
nych
wiekach, Kraków 1958
61.
Polowanie na żubra, autor nieznany. Z dzieła: Wł. Łoziński,
Życie polskie w dawnych wie-
kach,
Kraków 1958
v c,,„ Do rzucania
•H,
moralnych . ^
449
ludność
małych miasteczek, gdzie po prostu nie bardzo kto
miał
wpajać nowe zasady obyczajowe. Zresztą nawet
i
w dużych miastach, a także pośród arystokracji w życiu
prywatnym,
w przysłowiowych czterech ścianach, klątwy
i
wyzwiska w dalszym ciągu używane były przez najbar-
dziej
dystyngowane persony. Pewien Francuz pod koniec
XVIII
wieku tak o tym pisał: „Wzrok mówi mi, że jestem
wśród
wielkich panów, słuch zaś, że otacza mnie pospól-
stwo.
Widzę czerwone, błękitne wstęgi orderowe, ale mowę
słyszę
karczemną"32. Wiadomo, że drastyczne słowa nie
raziły
uszu nawet samego Stanisława Augusta, który też
nieraz
mówił bardzo ,.tłusto". Jeśli wierzyć księdzu
Kito-
wiczowi,
to król w pewnych sytuacjach zachowywał się
wręcz
wulgarnie! ,,Jak był w konwersacjach publicznych
łagodny,
tak był pasjonat w osobności domowej: klął dia-
błami
bez liczby, lżył słowami karczemnvmi Jak by chłop
prosty
lepiej nie potrafił" 3S. Wobec tego taktu mniej dziwią
klątwy,
jakich używali podczas przeprowadzanych indagacji
ówcześni
przedstawiciele warszawskiego korpusu dyploma-
tycznego
(wspomina o tym m. in. Jan Kiliński). Należy
dodać,
że cenzury słownej w pewnych dziełach literatury
rękopiśmiennej
nie przestrzegano, szczególnie dotyczyło to
utworów
obscenicznych, stąd też drastyczność i wulgarność
wielu
ówczesnych tekstów. Na tym polu dopiero obycza-
jowość
XIX wieku wprowadziła bardziej zdecydowane
zmiany.
Zwyczaj
rzucania sobie wzajemnych obelg był szczególnie
szeroko
stosowany przed bitwą lub pojedynkiem. Wiązało
się
to z groźbami, wykonywaniem nieprzyzwoitych gestów,
„wypinaniem
zadków" itd. Sytuacje takie miały miejsce
m.
in. w czasie powstań kozackich, w momentach starć ze
zbójnikami.
Wiadomo, że przed słynnym pojedynkiem wo-
jewody
Tarły z kasztelanicem Poniatowskim obaj adwer-
sarze
lżyli się najordynarniejszymi wyzwiskami, a
miało
—--------------------------------
r, .■-._.■■ .
52 Cyt. wg V a u t r i n, jw., s. 785.
33
A. K i t o w i c z, Pamiętniki, czyli Historia polska, oprać.
P.
Matuszewska, Warszawa 1971, s. 672.
4§0
to
miejsce na oczach mnogiego tłumu. Zjawisko tzw. „tur*
nieju
połajanek" występowało w dawnej obyczajowości
wielu
krajów. Wiadomo, że rywalizowanie w wygłaszaniu
obelżywych
przemówień znane już było w starożytnej Gre-
cji,
a zwyczaj ten zachował się aż do XVIII stulecia.
Zagadnienie
założeń teoretycznych i praktycznego stoso-
wania
ówczesnego savoir vivre'u jest trudne i skompliko-
wane.
W tej dziedzinie, jak również i w innych, istniała
duża
giętkość, elastyczność, co innego obowiązywało ofi-
cjalnie,
w druku, od święta, co innego zaś w życiu co-
dziennym.
Wszystkie
zasady form towarzyskich wpajano oczywiście
od
początku już i dzieciom. W celu utrwalenia ich, a rów-
nocześnie
skodyfikowania pewnych zwyczajów wydano
specjalne
poradniki. Zawierały one m. in. wzory listów,
mów,
rozmów, powinszowań itd. Z 1747 roku pochodzi
książka
W. Bystrzonowskiego pt. Polak sensat w liście,
w
komplemencie polityk, humanista w dyskursie, w mo-
wach
statysta.«W książce tej znajdują się m. in. wzory
listów
dotyczących zawiadomienia o śmierci ojca, zapra-
szających
na pogrzeb, wesele, obłóczyny córki, a także
wzory
pism, w których winszuje się otrzymania jakiejś
godności,
składa się życzenia imieninowe itd.
Choć
na wsi nie czytywano Bystrzonowskiego, istniały
tam
głęboko zakorzenione tradycyjne formy towarzyskie.
I
tam obowiązywała swoista etykieta. Panował np. zwyczaj,
że
nie należy przystępować wprost do żadnego interesu,
lecz
trzeba porozmawiać najpierw o ogólnych, obojętnych
sprawach.
Jeśli chciało się kogoś uczcić, podkreślić swój
uprzejmy
doń stosunek, to nazywało się go kumem lub
kmosiem.
Nie ulega wątpliwości, "że towarzyskie formy lu-
dowe
były nieco uboższe niż szlacheckie, ale przede wszy-
stkim
po prostu odmienne, czasami istotnie prymitywne,
stąd
też opinie o „grubych obyczajach chłopskich". Infor-
macje
na ten temat trzeba przyjmować wszakże ostrożnie,
zdarzało
się bowiem, że piętnowana ..grubość" wiązała się
często
z walką o prawa społeczne, dowodziła zawodowego
solidaryzmu.
Miało to m. in. miejsce w miastach, w walce
451
czeladników
z mistrzami.
Nie ulega wszakże wątpliwości.
że
formy towarzyskie na wsi były mniej wyszukane, ale
nie
niezmienne, ulegały one ciągłym przemianom pod
wpływem
form obowiązujących w miastach, wśród szlachty
i
na dworach pańskich. To wszystko wiąże się jednakże
już
z przemianami całego ówczesnego modelu obyczajo-
wego.
Kilka
słów wypada poświęcić także porównaniu naszych
zwyczajów
towarzyskich z cudzoziemskimi. Tak często kry-
tykowany
przez obcych pisarzy savoir vivre posiadał wiele
cech
nie tylko specyficznych, lecz z punktu widzenia dzi-
siejszego
wręcz sympatycznych. Pod wieloma względami
był
bardziej bezpośredni od etykiety celebrowanej np. po-
śród
arystokracji zachodnioeuropejskiej. Kto został u nas
już
raz przedstawiony odpowiedniemu towarzystwu, ucho-
dził
za znajomego i nie musiał być ciągle na nowo pre-
zentowany.
We Francji np. wiązały się z tym faktem ciągłe
ceremonie,
raziło to m. in. Stanisława Augusta Poniatow-
skiego,
który opisując swe wrażenia paryskie tak notuje:
.,Trudności
przedstawiania się ludziom były mi często
najlepszą
oznaką różnicy zwyczajów naszych od francu-
skich.
Sto razy widywałem, jak przybyły do Warszawy
cudzoziemiec,
wprowadzony natychmiast do dworu lub do
jakiegobądź
domu i wszystkim obecnym wymieniony z na-
zwiska
i przedstawiony, stawał się od razu znajomym,
zyskiwał
prawo wstępu wszędzie i mógł być pewnym, że
będzie
dobrze, a nawet uprzejmie przyjętym przez wszyst-
kich,
którzy go choć raz jeden takim sposobem widzieli.
We
Francyi, ilekroć słyszałem wymienione nazwisko jakiej
znanej
osoby, prosiłem, aby mnie jej zaprezentowano; cho-
ciażbym
dowodził, że już się z nią nieraz spotykałem to
przy
obiedzie, to u wieczerzy, że z nią mówiłem, że na-
pewno
wiedziała dobrze kim jestem, zawsze mi odpowia-
dano:
«Muszę pierwej w nieobecności pańskiej zapytać,
czy
ten pan albo ta pani pozwoli abym pana do ich domu
wprowadziła
na co nieraz całe miesiące trzeba było czekać.
Zdawało
mi się, że jestem wśród duchów w otchłani, po-
492
między
mnóstwem Ttldzi, dla których' 'uchodziłem za nie-
znajomego,
chociaż doskonale wiedzieli, kto jestem zacz" 3i.
Innym
charakterystycznym dla polskiego życia towarzy-
skiego
rysem była gościnność, raczenie gości obfitym jadłem
i
rozmaitymi trunkami. Cechę tę podkreślali już cudzoziem-
cy,
którzy przebywali w Polsce średniowiecznej, a w
XVII—XVIII
wieku zjawisko to jeszcze się chyba pogłę-
biło.
Swoiście pojęta, często nużąca, rujnująca nieraz go-
spodarzy
gościnność stanowiła wszakże moment typowy dla
polskiej
-obyczajowości, różniła ją od bardziej umiarkowa-
nej
gościnności zachodniej.
Wyróżniała
także Polaków pewna bezpośredniość charak-
teryzująca
polskie środowisko dworskie. Polscy władcy
i
ich rodziny nie przestrzegali tak ściśle szytwnego cere-
moniału,
jaki obowiązywał na dworach królów Hiszpanii.
Francji,
Cesarstwa. Miało to zresztą swoje dawne tradycje.
Już
podróżnicy i dyplomaci zachodni XIV—XV
wieku
pod-
kreślali,
że polski ceremoniał dworski odznacza się większą
bezpośredniością
niż zachodni. Na warszawskim dworze
„nie
mierzono kroków" przy audiencjach udzielanych cu-
dzoziemskim
dyplomatom. Królowie nie unikali bezpośred-
nich
kontaktów z tłumem, nie oddzielali się od niego kor-
donami
gwardii. Brali udział w uroczystościach rodzinnych
dworzan
i faworytów, bywało, że nawet pili na umór nie
tylko
z dygnitarzami, lecz także z prostymi towarzyszami
spod
wojskowego znaku. Ta bezpośredniość, „ludzkość"
monarsza
cechowała większość ówczesnych władców. Po
pysznym,
wyniosłym Zygmuncie III zasiadali na polskim
tronie
znani z bezpośredniego stosunku do otoczenia Wła-
dysław
IV
i
Jan Kazimierz, majestat nie przerażał nikogo
w
postaci Michała Korybuta, mirem pośród szerokich kół
ludności
cieszył się Jan III. Cudzoziemcy byli zadziwieni
bezpośredniością
i uprzejmością ostatniego króla Rzeczy-
pospolitej.
Nawet tak wytrawny wojażer jak Casanovą za-
skoczony
został tymi manierami i pisał, że „było to dla
mnie
niespodzianką i zauważyłem, że zbyt wielka prostota
54 Król Stanisław August, jw., t. I, s. 103.
453
równie
może wyprowadzić z równowagi, jak nadmierna
wspaniałość"
35.
Król
okazywał np. daleko posuniętą delikatność w to-
warzyskich
kontaktach. Magier pisze: „Miał jeszcze król
mały
zegarek wielkości, guzika przyszyty na rękawie sordu-
ta,
mając na to wzgląd, aby za częstym dobywaniem ze-
garka
nie okazywał iż mu w jakim towarzystwie czas
wydaje
się za długi" 36.
Tego
rodzaju postawa władców polskich znajdowała żywy
aplauz
w opinii szerokich kół szlacheckich, wojskowych,
nawet
mieszczańskich i chłopskich. Tematem podań ludo-
wych,
anegdot i facecji szlacheckich stały się wizyty, jakie
składał
swym poddanym Władysław IV,
niefortunne
od-
wiedziny
Jana Kazimierza u państwa Sułkowskich, wesela,
na
których król ten pił i bawił się ochoczo wespół z
bie-
siadnikami.
W tradycji ludowej przewijał się motyw tań-
czącego
z kowalową w Jaworowie Jana III, pamiętnikarze
podkreślają
zainteresowanie, jakie okazywał rozrywkom
plebejskim
Stanisław August.
Należy
więc podkreślić, że w tym samym okresie, kiedy
spotykało
się w Rzeczypospolitej opanowaną megalomanią,
chorobliwie
wyniosłą, ugruntowującą serwilizm wśród pod-
danych
oligarchię magnacką, istniał polski ceremoniał mo-
narszy
mogący być przykładem postępowości, taktu, swoi-
stego
demokratyzmu! W dobie Baroku i Rokoka ugrunto-
wał
się u nas stosunek do ludzi symbolizujących państwo,
oparty
nie na przestarzałym, łamiącym godność ludzką ce-
remoniale,
lecz na szczerym szacunku, sympatii, swoistej
więzi
łączącej głowę państwa z poddanymi. Było coś no-
woczesnego
w tym bezpośrednim stosunku, z jakim trak-
towano
u nas koronowanych.
^G.
G. Casanovą de Seingalt, Przygody w Polsce,
[w:]
Polska stanisławowska w oczach cudzoziemców..., t. I,
s.
233.
S6
A. Magier, Estetyka miasta stołecznego Warszawy, Wro-
cław
1963, s. 87.
GRY I ZABAWY
Dzień
powszedni ludzi XVII—XVIII wieku dla większo-
ści
z nich przedstawiał się niezwykle pracowicie i nudnie.
Nawet
średnia szlachta nudziła się przy domowych potra-
wach,
lichym piwie, gospodarnych i cnotliwych, lecz
nie
zawsze zbyt atrakcyjnych małżonkach. (Oderwanie się
.od
tej nużącej rzeczywistości, swojego rodzaju ucieczkę
od
codziennej
pracy czy nudy, stanowiły rozmaite rozrywki
zapewniające
czas wolny: świąteczne spotkania, wizyty,
uroczystości,
gry i zabawy. Człowiek ówczesny cenił sobie
przede
wszystkim towarzystwo, możliwość beztroskiej, nie
wymagającej
wysiłku intelektualnego, nie wywołującej sta-
nów
napięcia zabawy. Ludyzm stanowił charakterystyczną
cechę
obyczajową tamtych czasów, przejawiał się on naj-
pełniej
w rozmaitych grach towarzyskich, tańcach, umiło-
waniu,
śpiewu
itd.
W
całym społeczeństwie popularne były rozmaite gry
towarzyskie.
Pasjonowano się rozmaitymi zagadkami, łami-
główkami,
np.: który święty nie ma pięty? — św. Krzyż;
który
św. ma ogon? — Duch św.; pod jakim drzewem
śpi
zając jak deszcz lejc.'.' — pod mokrym; który święty
ma
dwie głowy': — ano święty stan małżeński, jako z dwoj-
455
ga
osób złożony, musi mieć nieodmiennie wszystkie członki
ciała
swego doczesnego dubeltowe. Tworzono też dowcipne
sformułowania,
np.: jakich trzech rzeczy człowiek najbar-
dziej
pragnie? — zdrowia, mienia, sławy lub urody; jakie
dwie
rzeczy nie cierpią towarzystwa? — kochanie i pano-
wanie;
jakie cztery rzeczy utaić się w domu nie mogą? —
ogień,
kochanie, kaszel i swary. Ówczesne zagadki pełne
były
różnych dwuznaczników, np.: co pannie czynić, żeby
dziecię
miała? — dać jej w ręce; w co pannę pchać, żeby
z
niej woda ciekła? — w sadzawkę.
Bawiono
się też w tak zwane gry rozmowne. Padało
np.
pytanie: ..na co się przyda słoma?" Każdy z grających
musiał
po kolei na to pytanie odpowiedzieć, gdy zaś komu
zabrakło
wreszcie konceptu, dawał fant. Fanty wykupywa-
no
po zakończeniu gry, co sprzyjało oczywiście kontynuo-
waniu
zabawy. Kary, jakie zadawano przy wykupywaniu
fantów,
należało bowiem rozumieć w przenośni. Ofiarą nie-
porozumień
padali też najczęściej nowicjusze, którzy swym
zakłopotaniem
d&wali powód do nie lada uciechy: np. ka-
zano
przenieść rozżarzony węgiel w uchu. węgiel ten można
było
jednak przenieść w uchu od klucza. Panience polecano
pokazać
kolanko — chodziło ó „kolanko" łokcia. Polecano:
..niech
panna stanie nago" — tj. na literach ,.go", napisa-
nych
kredą na podłodze. Albo nakazywano ukazać ..wstyd-
liwy
członek", gdy zaś dziewoja zbierała się do
ucieczki,
wyjaśniano,
iż wystarczy pokazać oko.
Bawiono
się
także i w inne gry towarzyskie, m. in.
w
„przepióreczkę", „lata ptaszek po ulicy", ,,jaworowi
lu-
dzie",
w „Mruczka". Gier i zabaw było mnóstwo, niektóre
z
nich znały wszystkie grupy' społeczne, inne zaś fylKó lud-
ność
wsi. miast lub szlachta. Należy dodać, że gry, które
obecnie
uchodzą za dziecięce, w tamtych czasach bawiły
także
dorosłych. Choćby wymienić tu bardzo wówczas po-
pularną
„ślepą babkę". Gra polegała na tym, iż jednemu
z
uczestników zabawy zawiązywano oczy, a reszta kryła
się
po kątach i okrzykami dawała znać o swej obecności.
W
orc tę b;uviiin;> :ic nio fy'ko p > i/bach. Ircz również
w
iesie. Wśród dzieci powszechna byia zabawa ..ciągnienie
456
kota".
Gra polegała na tym, iż dzieci ustawiały się w koło
i
wzajemnie podawały sobie zapaloną trzaskę lub słomkę.
W
czyim ręku ogień zgasł, ten przegrywał.
Ulubioną
grą wiosenną, szczególnie uprawianą, przez mło-
dzież,
była „trawka", czyli znana po dziś dzień gra „w
zie-
lone".
Poeta W. Kochowski tak pisał o niej:
Maj
wesoły nam nastaje,
Zielenią
się sady, gaje,
:
Wiosna zimie gnuśnej łaje
A „Zielone" w ręką daje [...]J
„W
zielone" grywały także młode pary, traktując tę za-
bawę
jako pretekst do płatania sobie rozmaitych figli.
A.
Morsztyn założył się np. z panną, że jeśli przegra, sprawi
jej
prezent, a jeśli wygra, to dziewoja musi mu dać „trzy-
kroć
gęby".
Mniej
popularne były natomiast takie gry, jak np. sza-
chy,
które stanowiły ulubioną rozrywkę w dobie Odrodze-
nia,
w omawianych wiekach spotykane rzadziej, najczę-
ściej
grywano w nie po dworach czy dużych miastach,
większym
wzięciem cieszyły się mniej zawiłe warcaby.
Stanowiły
one ulubioną grę szlachciców-domatorów, dwo-
raków,
żołnierzy. Wśród warstw wyższych rozpowszech-
niona
była gra w tak zwaną „gąskę". Służyły do niej ta-
blice
z numerowanymi polami: niektóre z nich oznaczone
były
mostem, studnią, gąską itp. Wynik rzutu kostki de-
cydował
ó zajęciu odpowiedniego pola z tym jednak, że
np.
karczma zatrzymywała, labirynt zmuszał do cofnięcia
się
itd. Wygrywał ten, kto pierwszy przybył na ostatnie
pole.
'
Studenci
i czeladź lubili grać w piłkę i w palcaty. Piłkę
robiono
z pakuł lub wełny, a następnie obszywano skórą
lub
nicianą siatką. Gra polegała na podrzucaniu piłki, tra-
fianiu
się nią, odbijaniu itct" Na~marginesie dodać należy,
1
W. Koctiowski, Liryki Polskie, wyd. K. J.. Turo w s k i,
Kraków
1859, s. 149.
457
1
2^__amątorami
tej gry bywali niekiedy nawet królowie,
z_zaisiłQwania
do gry w piłkę znany był np. Zygmunt III.
Młodzież
i służbę pasjonowała gra w palcaty. Palcatami
nazywano
kije, którymi walczono jak szablami. Rozrywkę
młodzieży
zarówno na wsi jak i w mieście stanowiły biegi,
skoki,
musztra. Pastuchowie wiejscy specjalizowali się np.
w
trzaskaniu biczami, urządzali „tryumfy", w czasie któ-
rych
skakali przez rowy, podrzucali czapki, chwytając je
następnie
i ściskając się.
Niektóre
z figli były bardzo złośliwe, np. „chrząszcz"
oznaczał
prztyczek za kołnierz, „ślimak" muśnięcie oślinio-
nym
palcem po twarzy, „poczta" — zapalenie natłuszczo-
nego
złożonego papieru komuś na bucie, który paląc się,
parzył
nogę. A wręcz już groźną zabawą była „finfa".
Po-
legała
ona na tym, iż śpiącemu lub pijanemu wkładano do
nosa
skręcony papier, który następnie podpalano. Pasek
pisze,
że gdy pobił aroganckich gości, to jego służba ,,[...]
z
pijanemi ich pacholarzami cuda robili, w nos im papier
zapalali,
wąsy im różnemi rzeczami smarowali (bo to leżało
jak
drwa, po sieniach i lada gdzie), i jakie się mogły wy-
myślić
konfuzyje, takie mieli" 2.
Niewybredne,
przynajmniej z dzisiejszego punktu widze-
nia,
zabawy można było spotkać nawet na królewskim
dworze.
Rozścielano np. na podłodze kobierzec i kładziono
na
nim piórko. Gra polegała na tym, iż jej uczestnicy mu-
sieli
podnieść piórko wyłącznie przy pomocy warg,
ręce
nli§łL_bi3wigrp.
związane na plecach. W zabawie tej uczest-
niczyli
zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Bawiono się też
w
tzw. później „salonowca", m. in. nawet w obecności
Wła-
dysława
IV,
który
należał przecież do ludzi o wyrobionym
smaku
i reprezentował
znaczny „polor". Należy dodać, że
podczas
tej zabawy rozbrzmiewała muzyka i produkowali
się
śpiewacy:
"~~Zna"ml£nną
cechą ludzi Baroku było rozmiłowanie
2
J. Ch. Pasek, Pamiętniki, wyd. ■ J. Czubek,
Kraków
1929,
s. 444.
458
i
w
teatralności, dążność do uzyskiwania
niespodziewanego
efeKto;—występowanie
pod inną postacią, gustowanie w roz-
maitych
widowiskach. Stąd m. in. tendencja do przebierania
się,
występowania incognito, popularność różnych maska-
rad.
Na dworze króla Władysława IV
bardzo
popularna
była
zabawa w tak zwane ,.gospodarstwo". Polegała ona
na
tym, iż jej uczestnicy ciągnęli losy i w zależności na
kogo
los trafił, osoba ta przebierała się za
gospodarza,
kupca,_odźwiernego,
itp. Z tych lat pt)cHo3ii~znana kome-
dia
plebejska Z chłopa król, w której żołnierze setnie ba-
wią
się niedorzecznym zachowaniem się omamionego soł-
tysa.
Lubowanie
się w teatralności, urządzaniu maskarad
charakterystyczne
także było dla czasów Rokoka. Na przy-
kład
Izabela Czartoryska chętnie występowała w męskim
przebraniu,
bądź jako- Ukrainka, Cyganka czy markietan-
ka.
Piękna i wytworna Helena Radziwiłłowa prezentowała
się
jako starożytna kapłanka, a Stanisław August portre-
tował
się jako Henryk IV.
Wielkie
damy występowały
chętnie
na scenach prywatnych teatrów, a autorzy pisy-
wali
sztuki, w których główne role przeznaczali dla elegan-
ckich
i możnych pań. Na scenach takich teatrów można
Uyip
podziwiać m. in. słynną z urody Julię Potocką, ko-
kieteryjną,"
Interesującą Annę Teofilę Potocką, czy najwy-
bitniejszą
z nich, samą księżnę Adamową Czartoryska. Do
tego
rodzaju rozrywek, tylko niezmiernie kosztownych, na-
leży
zaliczyć tworzenie wyszukanych rezydencji imitują-
cych
antyczne ruiny czy wiejskie chaty, które wewnątrz
okazywały
się luksusowymi pawilonami. Najsłynniejsza
z
nich to podwarszawskie Powązki, które olśniewały
nawet
najbardziej
wybrednych cudzoziemców.
Z
ko\ei należałoby omówić ogromnie popularną i ulu-
bioną
rozrywkę — /tańce. Żadna huczniejsza zabawa nie
mogła
się' bez mch/obejść. „Zabawić się" — to
oznaczało
przede
wszystkim upić się i wytańczyć. Tańczono więc
po
wiejskich karczmach, mieszczańskich kamienicach, po
dworach
i pałacach. Szczególnie wielkimi zwolenniczkami
tańca
były niewiasty. "
459
' _= \ Większa niż w cukrze jest rozkosz w taneczku,
.. '■Gdy się przy grzecznym skacze pachołeczku. "i
— powiada
białogłowa w Sejmie panieńskim3. Pogląd
taki
reprezentowała zarówno szynkarka, jak i najpierwsza
dama,
dlatego też kawalerowie starali się, by wręcz do
doskonałości
doprowadzić umiejętność modnego „skakania".
W
ówczesnej Polsce istniała bogata muzyka taneczna,
która
wzbudzała zainteresowanie i znajdowała naśladowni-
ctwo
nawet za granicą. Tańce polskie, szczególnie poloneza,
podziwiano
w Niemczech, we Francji. Niektóre z nich cha-
rakterystyczne
były dla pewnych środowisk. Spotykało się
więc
tańce chłopskie, mieszczańskie, dworskie, cudzoziem-
skie.
O tym, że wiele popularnych tańców XVII wieku
było
chłopskiego pochodzenia, świadczą choćby ich nazwy:
„lipka",
„fortunny", „maciej", „wyrwaniec",
„swojski".
Jeśli
jednak chodzi o tabulatury, to na ogół znikły z nich
zapisy
tańców o charakterze ludowym, a pojawiły się za-
pisy
naśladujących wzory zagraniczne tańców dworskich.
W
tańcu mieszczańskim można było zaobserwować dwa
nurty:
jeden rodzimy, nawiązujący do elementów tańca
chłopskiego,
ewentualnie będący oryginalnym wytworem
grup
mieszczańskich, drugi naśladujący wzory cudzoziem-
skie.
Tańce polskiego pochodzenia były początkowo naj-
bardziej
rozpowszechnione wśród kół rzemieślniczych, pa-
trycjat
hołdował zaś wzorom kosmopolitycznym, z czasem
jednak
nastąpiło przemieszanie się rodzimych wzorów
z
cudzoziemskimi. Dotyczyło to w dużej mierze wszystkich
warstw.
Najsłynniejszym
i najpopularniejszym tańcem staropol-
skim
wszystkich warstw społecznych (nie tylko szlachty!)
był
polonez. Tańczono go powoli, dostojnie. Charaktery-
styczną
jego cechą było przewodnictwo (tzw. ..przodkowa-
nie")
par, ukłony, posuwistość kroku., rozdzielanie się i od-
chodzenie
od siebie par, wyniosła, poważna postawa tań-
11
Sejm panieński, [w:] Polska satyra mieszczańska..., wyd.
_
K.
B a d e c k i, Kraków 1950, s. 87.
460
czących.
Istniało kilka odmian tego tańca, mianowicie: ary-
stokratyczny
polonez, czyli .,taniec polski", szlachecki
„wielki"
i „pieszy", oraz ludowy ..chodzony", „polski",
,;wolny",
„przodek". Wszystkie wymienione odmiany po-
chodziły
z ludowego tańca „pieszego" lub „wielkiego". Kla-
\syczny,
„pański"
polonez ukształtował się na przestrzeni
\KVI—XVIII
wieku. Instrumentalna forma poloneza i jego
'
trójdzielne meritum ustaliły się dopiero w XVIII wieku.
Wszystkim
odmianom poloneza towarzyszył przeważnie
śpiew.
Tańczono go nieraz nawet dwie godziny, przerywa-
jąc
tylko dla spełnienia toastu lub dla przyśpiewek.
Po
poważnym polonezie zabierano się zwykle do tańców
żywych
i skocznych. W XVII wieku szczególną popular-
nością
cieszyła się galarda, skoczny taniec włoskiego pocho-
dzenia
(ulubiony przez modnisiów, a zwalczany przez mo-
ralistów).
W XVII i XVIII wieku dużym wzięciem cieszył
się
skoczny krakowiak. Skocznym popularnym tańcem był
też
„goniony" (prototyp ludowy szlacheckiego mazura)
oraz
niemieckiego
pochodzenia „cenar" i „firlej" (powstało na-
wet
przysłowie że: „baba firleje stroi"). Znane też były
tańce
„okrągły" (szlachecka odmiana poloneza łączonego
z
mazurem), „żołnierski", „hajduk" oraz inne.
W
XVIII stuleciu pośród towarzyskiej elity pojawiły się
modne
w tym wieku tańce francuskie: menuet, gawot,
kadryl,
oraz angielski anglez. Tańce te były jednak trudne,
wymagały
specjalnej nauki i odpowiedniej kapeli, stąd też
nigdy
nie zdobyły szerszego powodzenia. Pisano: „W.me-
nueeie
i anglezie nie odznaczają się polscy tancerze, bo
v
ich obojga nie lubią"
". W tym czasie narodowym tańcem
stał
się skoczny mazur, tańczono go zarówno po wiejskich
karczmach,
jak i na królewskich salach balowych. Intere-
sujący
opis znanych wówczas tańców pozostawił Inflant-
czyk
Schulz: „Taniec, dusza polskich zabaw, nigdzie może
w
świecie z większym wdziękiem, lekkością, z większą na-
4
F. Schulz, Podróże inflanlczyka ? Ryyi do Warszawy
i
po Polsce w latach 1791—1793, oprać. W. Zawadzki, War-
szawa
1956, s. 170.
461
miętnością
i przejęciem nie był wykonywanym. Szczegól-
niej piękne dwa narodowe tańce, polski i mazur, oba od
siebie
charakterem różne, ale mogące być do najwyższej
doskonałości
sztuką i wdziękiem postaci doprowadzone.
Polski
taniec jest tryumfem osób pięknego wzrostu, które
wdzięczne
ruchy, szlachetność postawy, chód wspaniały
i
zręczny, rysy wesołe a poważne razem przybrać umieją.
Warunki
te nie są wymyślone, ale z przykładów najlep-
szych
tancerzy polskich wyciągnięte. Jedno jeszcze dodać
muszę,
że taniec ten nigdy inaczej, jak w długich, pełnych
szatach
polskich narodowych przez mężczyzn, a w lekkich,
powiewnych
taratatkach przez kobiety tańczony być po-
winien [...]. Kusy strój francuski tak nie przystaje do
ma-
jestatycznego
charakteru polskiego tańca, jak francuskie
kuse
stroiki kobiece, karako i gorsetki a kaftaniki wszel-
kiego
rodzaju. Tym lepiej w nich kobietom do mazura,
do
którego mężczyznom kurtka i szarawary przystoją.
Lekki,
wesoły charakter mazura, który oiało zmusza do
żywych,
ciągle zmieniających się ruchów swobodnych, który
od
oczów wymaga ognia i życia, w twarzy wyrazu czu-
łości
i rozkoszy, głowom nadaje ruchy stosowne: to dumnie
są
podniesione, to omdlałe i na ramiona opadające — ta-
niec
ten też wymaga stroju lekkiego, posłusznie malującego
ruchy
ciała" 5.
Przez
cały omawiany okres modne były także rozmaite
tańce
kozackie, cygańskie, wojskowe. Nie przechowały się
ich
nazwy, wiemy jednak, iż tańczono je parami i solo.
Spotykało
się również tańce tak zwane ..żartobliwe". Sta-
nowiły
one połączenie tańca z towarzyską zabawą. Jeden
z
nich polegał np. na tym, iż mężczyzna wybierał sobie
partnerkę
i wykonawszy z nią kilka pląsów, prowadził ją
na
środek sali i ustawiwszy w nieruchomej pozycji tańczył
wokół
niej, wyczyniając najśmieszniejsze miny i najnie-
z-darniejsze
ruchy, wszystko w tym celu, by pobudzić ją
do
śmiechu. Jeśli kobieta przez pewien czas potrafiła
6 S c h u 1 z, jw., s. 166—168.
462
_utrzymać
powagę, uważano że wygrała, jeśli jednak
uśmiechnęła
się — przegrywała. Wówczas musiała prze-
tańczyć
kilka taktów ze swym partnerem, a następnie wy-
bieraj
innego mężczyznę i z koiei ona starała się go
rozśmieszyć.
Jak
wspomniałem, taniec był rozpowszechniony wśród
wszystkich
grup społecznych. Na wsi najczęściej tańczono
podczas
chrzcin, wesel i zapust. Tańczono zresztą i bez
tych
okazji — w każdą niedzielę, w każde święto karcz-
ma
aż dygotała od wybijanych hołubców. Zręczne taneez-
nice
budziły najszczerszy aplauz. W Żeńcach czytamy
o
swasze, że:
^ [...] w tańcu ptak jej nie doleci,
Gdy podołek rozpuści, wymiecie i śmieci6.
Kiermasz
wieśniacki informuje zaś o zasobnej kmioto-
wej:
[...] kiedy zaś tańcować
Pocznie,
już nie ma miary; na muzykę wola
„Grajcie
do sześci groszy" — nikt jej nie wydoła
Już
ona gonionego, plęnego, hajduka
Wyskoczy,
podniósłszy gzła — nie lada to sztuka 7.
Jeśli
brakowało kobiet, to wirowały męskie pary, tak
np.
bawili się pastuchowie.
Mieszczanie
i szlachta także przepadali za tą rozrywką.
Każdy
szlachcic miał za sobą ilość przepitych i przetań-
czonych
nocy. Dobry tancerz i tancerka cieszyli się ogól-
nym
powodzeniem. Niektórzy tańczyli po mistrzowsku nie
tylko
polskie tańce, ale i najmodniejsze cudzoziemskie. Za-
lety
dobrego tancerza ceniono nawet u panujących! Do-
skonale
tańczył Stanisław August, niedoścignioną we
6
Sz. Szymonowie, Sielanki..., oprać. J. Pelc, Wrocław
1964,
s. 163.
<
Kiermasz wieśniacki, [w:] Polska liryka mieszczańska...,
wyd.
K. B a d e c k i, Lwów 1936, s. 65.
463
wdzięku
parę w mazurze stanowił ponoć książę Józef Po-
niatowski
z Julią Potocką.
Cudzoziemcy
wypowiadali opinie, iż tańce polskie odzna-
czały
się powagą. Tańczące panie nie pozwalały na uściski,
czy
inne zbliżenia. Tak jednak bywało tylko na uroczy-
stych,
oficjalnych balach. W życiowej praktyce traktowano
taniec
jako doskonałą możliwość do uprawiania flirtu. Dło-
nie
danserek aż potniały od znaczących uścisków, nadepty-
wano
pannom na trzewiki, szeptano czułe słówka. Nic więc
dziwnego,
że kaznodzieje i moraliści powstawali na tę roz-
rywkę;
np. ksiądz Wujek twierdził, iż taniec, to „warsztat
każdej
wszeteczności, cudzołóstwa i wszelakiego zbytku
i
cielesności: tam nieuczciwe dotykania, tam wszeteczne
szeptania,
namowy, śpiewania, całowania, a jednem sło-
wem
wszystek niewstyd okazać, rozmnażać się musi"8.
W
opinii tej było bez wątpienia wiele kaznodziejskiej prze-
sady,
nie ulega jednak wątpliwości, że taniec w żadnym
przypadku
nie służył ascezie.
„Niebezpieczniejsze"
od uścisków były jednak chyba pio-
senki.
Przyjął się bowiem zwyczaj, iż taniec urozmaicano
rozmaitymi
przyśpiewkami. Bywały one nieraz całkiem
„niewinne",
kpiono np. z Mazurów, często jednak repre-
zentowały
zdecydowanie miłosną tematykę. W XVII wieku
rozpowszechniły
się u nas włoskie tańce — tzw. padwany.
Do
tańców tych komponowano specjalne pieśni, także zwa-
ne
padwanami. Pieśni te charakteryzowały się dużą fry-
wolnością,
niekiedy wyśpiewywano nawet wręcz pornogra-
ficznejtęłęsty,
czasami zawierały one„ czułe wyznania.
Oto ludowy „taniec na odjezdnym":
Zapłakała
Anusieńka,
Prowadzący
Jasieńka
W
cudze kraje,
w cudze kraje.
Sam
się w dróżkę wyprąwuje,
A
mnie w domu zostawuje,
Żału dodaje,
8
Cyt. wg J. S. By stroń. Dzieje obyczajów w dawnej
Polsce...,
t. II,
Warszawa
1960, s. 214. -.; .. a >ot-».u ,A .. .-«
464
t...i
Rychloli] ty przyjedziesz,
mój przyjacielu,
Któregoć
}a rada widzę nad inszydl wiciu.
I
sam nie wiem, gdy przyjadę,
W
Bogu sw^i nadzieję kładę,
Że cię oglądam, że cię oglądam [...]u
A
oto „kobieta, miłość i wino" w
siedemnastowiecznej
mieszczańskiej
piosence, przedstawiającej interesujący ob-
razek
jak wyglądały tańce i zaloty. Anusia gniewa się
w
niej na swego chłopca:
\
„Nie
wziąłeś mie w taneczek, kiedym się prosiła.
Wywijałeś,
wywijał jak z łąteczką inszą,
A
mnąś, miły, pogardzał, zalotniczką pierwszą.
A
ja, stojąc z daleka, rąbkiem się okrywszy,
I
odeszłam oczy swe łzami zamoczywszy".
„Nie
gniewaj się, nie gniewaj, moja kochaneczko,
Nagrodziwa,
gdy pójdziewa z sobą na wineczko.
Kiedy
sobie wineczkiem podpijewa dobrze,
Raz
i drugi, i dziesiąty wyskoczywa hojże!"
„[...]
Kochałam się, kochałam niepodobnie w tobie,
;
A ty zaś chytre żarty stroisz ze mnie sobie.
.
Pókim ciebie nie znała, byłam na świebodzie,
A
tyś mnie ułowił jako rybkę w wodzie.
I
zwiódłszy mnie, niebogą, kryjesz oczy swoje,
Ale
przecie własne łzy pobiją cię moje".
I
wziąwszy ją za rączkę, szedł z nią na ustronie,
Tam
jej prosił, obłapiał, całował ją w skronie.
Dał
jej złoty łańcuszek, by się nie gniewała,
Ona
rzekła: „Psi bębnie" — potym się rośmiała.
„Nie mogłeś mię foremniej jako tym zniewolić,
Ze się umiesz przede mną jak panienka skłonić. _
9
Cyt. wg K. Badecki, Z badań nad literaturą
mieszczań-
sko-ludową
XVII wieku..., Wrocław 1951, s. 48.
30 — Obyczaje staropolskie 465 t
Już
się na cię nie gniewam, przymierze pozwolę,
Z
tobą, miły, do śmierci żyć w miłości wolę" l0.
Jeśli
jesteśmy już przy tanecznych przyśpiewkach i cha-
rakteryzujących
tańce piosenkach, to należałoby przedsta-
wić
charakterystykę ówczesnych pieśni i piosenek oraz
sposobu
śpiewania. Śpiewano często i wiele, przy pracy,
w
podróży, a także w innych okolicznościach. Świadczą
o
tym choćby m. in. Żeńcy Szymonowica. Kochowski pisał
znów,
że na przyjęciach u szlachty wyśpiewywały „niewin-
ne
dziewoje". Dla ścisłości trzeba zaznaczyć, że na
bie-
siadach
słychać było nie tylko dziewoje, lecz „wrzeszczeli"
również
obdarzeni potężnymi głosami gospodarze, podpita
służba,
rozochoceni goście. Kiedy towarzystwo sobie pod-
chmieliło,
to za dobry uchodził każdy występ. Morsztyn
tak
o tym pisał:
[...]
U nas w Polsce wolność bywa,
Że
się jeden drze, drugi beczy, trzeci śpiewa;
Wiesz
i to, że przy głośnej i cudnej kapeli
Każdy
się grać i każdy zaśpiewać ośmieli".
Jest
oczywiste, że pieśni nie tylko były rozrywką dla
podpitego
towarzystwa, lecz stanowiły bogatą, odrębną
dziedzinę
ówczesnej kultury. Szczególnie interesujące, peł-
ne
swoistego artyzmu były pieśni ludowe. Spotykało się
pieśni
obrzędowe związane z weselem i z pogrzebem. Ist-
niały
pieśni odzwierciedlające ważne i głośne wydarzenia
historyczne:
np. walki partyzanckie Stefana Czarnieckiego
ze
Szwedami, utratę Kamieńca, odsiecz wiedeńską, boje
konfederatów
barskich z Rosjanami. Lubiano nucić pieśni
żołnierskie.
Spotykało się także utwory osnute na tle nie-
zwykłych
zdarzeń, które wstrząsnęły ówczesną opinią oby-
10
Literatura mieszczańska w Polsce od końca XVI do końca
XVII
wieku, t. II,
oprać.
K. B u i zy k, H. Budtykowa,
.T.
Lewański, Warszawa 1954, s. 111—112.
11
J, A. Morsztyn, Poezye oryginalne i tlomaozoiu:, War-
szawa
1883, s. 61.
466
czajową,
np. mężobójstwa. Liczne były pieśni miłosne, za-
lotne.
Ten bogaty repertuar służył z reguły uświetnieniu
i
uatrakcyjnieniu spotkań i zabaw towarzyskich. Dla ilu-
stracji
przytoczę kilka
tekstów.
Bardzo*
popularną, szeroko znaną była pieśń o pani,
która
Nabiła pana. Pieśń ta powtitała zdaje się w XV
wieku
i osnuta została na rzeczywistym zdarzeniu. Oto jej
fragmenty:
Stała nam się nowina
pani
pana zabiła.
W
ogródku go schowała
rutkę
na nim posiała.
«Rośnij
rutko wysoko
jak
pan leży głęboko».
Oj
już rutka wyrosła
pani
za mąż nie poszła.
«Wyjrzyj
dziewko w ciemny las
czy
nie jedzie kto do nas».
«Jadą,
jadą panowie,
nieboszczyka
bratowie» [...]
«Witaj,
witaj bratowa
nieboszczyka
kątowa*
[...]
i
- Wyjechali za lasy
i tam darli z niej pasy 12.
Wiele
pięknych pieśni ludowych można spotkać w zbio-
rach
dziewiętnastowiecznych etnografów, przede wszystkim
u
Kolberga i Glogera.13
A
'oto przykład z lżejszego,
typowo rozrywkowego re-
pertuaru
:
Gnała
Kasieńka do boru bydło,
Trochę
coś przed nią gnał woły Szydło,
Tamże
z trafunku na Szydło wpadła:
Szydło
temu rado, Kasia pobladła.
12
O. Kolb erg, Pieśni ludu polskiego, s. 13—14.
"Kolb
erg, jw., passim; Z. G 1 o g e r, Pieśni ludu, Kra-
ków
1892, passim.
467
Nie
bój się Kasiu, jam ci twój Szydło,
Czemu
bledniesz, jak barskie mydło,
Wszakem
ci mówił, że cię gdzie zdybię
Tyś
mnie chybiła, ja cię nie chybią [...] 14
Albo
z kolei nieco frywolna
piosenka wyśmiewająca sta-
re
panny i roztaczająca uroki małżeńskiego współżycia:
U której panny w tym roku
Mąż
nie będzie podle boku,
Taka
musi już kloc ciągnąć
Albo
kury z kwoką lągnąć.
Musi
jadać i kapustę,
Siać
ogródki rutą puste.
Musi
ją zlać z Wielkiejnocy,
Niechaj
ją jedzą i pchły w nocy.
Bo
taka źle Bogu służy,
Gdyż
fortuna jej nie płuży.
Musi
suszyć środy, piątki,
Mszę
kupować w każde świątki.
A
która zaś za mąż pójdzie,
Ta
większej rozkoszy dojdzie.
Już
nie będzie w złej niewoli
I
główka jej nie zaboli.
Mąż
jej robi we dnie, w nocy,
Dobywając
z siebie mocy
Łóżko
jej nie sierocieje
Ani
w chorobie zemdleje,
Bo
ma tego, co ją cieszy,
Dla
tego się każdy śpieszy 15.
Od
końca XVII wieku W szerokich kręgach społecznych,
m.
in. nawet na magnackich i królewskich dworach pewne
pieśni
ludowe stały się bardzo modne. Gustował w nich
m.
in. Jan III, który trzymał na swym dworze śpiewaczkę
specjalizującą
się w wykonywaniu pieśni ludowych.
W XVIII wieku spotykamy się już ze zbieraniem tych
I
14
Pieśni i tańce, [w:] Polska liryka mieszczańska.... s. 127.
K
Pieśni i tańce, [\v:\ Polska Liryka mieszczańska..., s. 113—
114.
488
pieśni,
które wykorzystywano jako oryginalne przyśpiewki
satyryczno-miłosne.
Erotyk ludowy stał się bardzo modny.
Pewne
pieśni wydawano nawet drukiem. Pieśń ludowa
zawierała
także elementy satyry społecznej, sformułowa-
nia
\Mrecz
buntownicze;
ten rodzaj pieśni nie był oczywi-
ście
przez szlachtę popularyzowany. Zbieracze ówcześni lu-
bowali
się w gromadzeniu pieśni frywolnych, wręcz por-
nograficznych.
Teksty te mogą razić dzisiejsze poczucie
przyzwoitości,
są jednak bez wątpienia cennym materiałem
charakteryzującym
obyczajowość naszej wsi omawianego
okresu.
A oto bardziej cehzuralne próbki:
— Umrę, umrę, jak mi nie dasz!
— Nie umieraj, dam ci zaraz. ^
Cóż mam biedę nosić,
Wolę się obiesić, j
Ale nie w lescynie, '
Ale na dziewcynie,
A
u Zosi
Nie
wyprosi,
U
Jagusi
Kupić musi. .
Najlepsza
Magda
£.
Bo sama tak da.
y Oj, parobecku gładki,
Nie
chodź do mężatki,
Będziesz
gozał w piekle
Po
same łopatki.
Zalecał
się Bartek Marynie
Póki
widział kluski w kominie,
A
jak wyjadł kluski z komina:
— Bywajże mi zdrowa, Maryna!i6
'"
Cz. Hernas, W kalinowym lesie, t. II,
Antologia
polskiej
pieśni
ladoicej ze zbiorów polskich XVIII w., Warszawa 1965,
s.
57, 64, 67, 79, 151. i- ^
Upodobanie
ówczesnych ludzi do śpiewu zaspokajali nie
tylko
przygodni wokaliści, lecz również zawodowi śpiewacy,
rozmaici
pieśniarze. Najbardziej jednak popularni, szczegól-
nie
po wsiach, byli wędrowni pieśniarze. Repertuar ich
opierał
się przede wszystkim na pieśniach historycznych.
Śpiewali
więc o dawnych dziejach, wojnach, a najczęściej
o
walkach z Turkami. Wielką popularnością cieszyły się
także
religijne dumy. Pieśni śpiewali również wędrujący
dziadowie,
mimo iż strona artystyczna ich występów daleka
była
od doskonałości — zachwycali jednak frapującą tre-
ścią
tych pieśni.
Do
polowy XVII wieku wędrowali po krajach rybałci.
Rybalci
byli to dawni słudzy kościelni, którzy śpiewali
po
większych kościołach, a z czasem stali się włóczęgami,
■
występującymi
po dworach możnych. Występy wokalne
urozmaicali
oni niekiedy scenkami dramatycznymi.
Zawodowi
śpiewacy byli z reguły pochodzenia plebej-
skiego.
Szlachta lubiła piosenkarzy, lecz własne występy
uważałaby
za zbyt ubliżające.
Wędrowni
śpiewacy występowali zarówno po chłopskich,,
jak
i mieszczańskich, czy pańskich domach. Szlachta sta-
Ła.ia_slę
jednak posiadać własnych śpiewaków. Każdy nieco
bogatszy
feudał trzymał pośród służby chłopca, którego
obowiązkiem
było zabawianie pana oraz przybyłych gości
wesołymi
piosneczkami. Po magnackich i królewskich
dworach
utrzymywano całe chóry śpiewaków, którzy uroz-
maicali
swymi występami bankiety i festyny. Szczególnym
powodzeniem
cieszyli się kastraci, sprowadzano ich z za-
granicy
lub też trzebiono własnych poddanych. Utalento-
wani
śpiewacy byli bardzo poszukiwani, dlatego też nieraz
porywano
ich nawet. W sprawach tych toczyły się całe
procesy.
Co sprytniejsi śpiewacy potrafili czasami wyko-
rzystać
to zapotrzebowanie na ich umiejętności i rozwi-
nąwszy
swój talent, jeśli tylko zapewniono im lepsze wa-
runki,
zmykali do innego feudała, O takich awansach
informuje
m. in. Liber chamorum: ..Wolski zwali się dwa
bracia,
chłopscy synkowie, za śpiewa"czki służeli u p.
Mysz-
kowskiego,Aleksandra
w Przeciszowie u Zatora circa 1616.
470
Potym
uciekli beli posłużywszy indziej, zaś dostawszy so-
bie
po koniku służeli u p. Piotra Komorowskiego circa
1620.
Odjechał był jeden potym, a drugiego ożeniła pani
starościna
oświęcimska Komorowska z służebną swą, rze-
czoną-Karczowską.
Potym trzymał arendą plebaniją w Mu-
charzu,
wsi u Wadowic w Oświęcimskim, anno 1626. Tamże
w
tamtym kraju potym bawieł się" 17. Na innym miejscu
czytamy:
„Baczkowski nazywał się syn klechy Jana z Wy-
szocic,
trzy mile od Krakowa. Ten, że śpiewać umiał, beł
poddziekanim
na zamku krakowskim od kilku lat i anno
1639"
18.
Jeszcze
większym wzięciem niż śpiewacy cieszyli się mu-
zykanci.
Za muzyką ówcześni wprost przepadali. Wszędzie
też.
spotykało się kapele złożone ze skrzypków, dudziarzy,
bębnistów,
powodzeniem cieszyli się także cymbaliści, lut-
niści,
teorbaniści, fleciści. W owych czasach każde zresztą
środowisko
społeczne posiadało swoje ulubione instrumen-
ty.
Wśród chłopów największym wzięciem cieszyła się mu-
zyka
złożona z dudów i serbskich skrzypiec. Miaskowski
tak
pisał o polskich dudach:
' Ale nie masz nad nasze z krzywym rogiem dudy,
Bo
te może mieć zawżdy i pachołek chudy,
A
też nie tak napełnią ciche struny ucha,
Jak
one, gdy rmszczą ogromnego ducha 10.
Znano
jednakże wiele innych instrumentów. Na przy-
kład
pasterze posiadali piszczałki, niedźwiednicy najbar-
dziej
lubili multanki i gagajki (tj. piskliwe skrzypki). Cy-
ganie
posiadali dymagi — instrument muzyczny zaopatrzo-
ny
w dzwoneczki. Wyliczenie instrumentów muzycznych
17
W. Nekanda-Trepka, Liber generationis plebeanorum
(Liber
chamorum), cz. I, wyd. W. Dworzaczek, J. Bartyś,
Z.
Kuchowicz, Wrocław 1963, s. 613, nr 2301. (Dalej cytuję:
Liber
chamorum).
18 Liber chamonim, cz. I, s. 34, nr 27.
19
K. Miaskowski. Zbiór rytmów, wyd. K. J. Turów-
s
k i, Kraków 1861, s. 295.
471
oraz
typy wiejskich muzykantów najlepiej oddaje
kolęda
siedemnastowieczna
pt. Pasterze dzieciątku grają.
Gdy pasterze dzieciątku swe dary oddali
W Betlejem, gdy go jako Boga powitali,
Na odchodzie, żeby go miło ucieszyli,
Instrumentów muzycznych do grania dobyli.
Naprzód chudy, wysoki zagrał na piszczałce,
Stach, nie mając gdzie spocząć, oparł się na pałce.
Jak rozpuścił piszczałkę, aż się rozlegało,
Poszedł głos jak po rosie, serca przybywało,
Potym się po nią wszyscy razem odezwali,
Aż grzmiało po Betlejem, co tak głośno grali.
Mukały i krępy Maciek swe multanki
Mocno nastroił, które brzmiały jak organki,
Kuba róg krzywy nadął, dmąc go nie wywrócił,
Janek zaś i Szczepanek, ci dorośli byli,
Obadwa wraz na skrzypcach wyśmienitych rżnęli.
Szymek trącał bębenek, a ten był rudawy,
Symek huczał na basach, trochę zaś kulawy.
Walasek dudy podgórskie pod pachami ściskał,
Aze uszy głuszyły, co je tak przyciskał.
Sobek z Wojtkiem brząkali mocno cymbałami,
Jeden coś zezowaty, oba z brodawkami.
Antek lirę obracał, Franek kobzę trzymał,
Jeden nogami tupał, drugi trochę drzymał.
Mikołaj na fujarze swoje się odzywał,
A Kazimierz jako zwierz skakać się porywał.
Piotr łysy, Paweł stary puzon trzymali.
A obadwa brodami grając potrząsali.
Na koniec Maciek tłusty przy ścianie z inszemi ,
Grali instrumentami, kto co miał różnemi [...]2I)
Muzyki
wiejskie najczęściej produkowały się po karcz-
Ejach.
Mówiono, że: „szynk bez muzyki, wóz bez smaro-
widła,
taniec bez dziewki za nic stoi". Najskromniejsza,
tak
zwana zwyczajna muzyka składała si^ ze skrzypka
i
dudziarza, bywały jednak zespoły znacznie liczniejsze,
s» Hkps Bibl. Narodowej, nr I 3177, k. 48—49.
i
Uznanie
dla zespołu Wzrastało wprost proporcjonalnie do
jego
hałaśliwości. Już w XVI wieku mówiono: _ _^_ „i__
[...]
kozi róg za uchem jako świnia wrzeszczy,
bęben
tłuką, by w pudło, aż się we łbie trzeszczy.
W
wieku XVII gusta te uległy jeszcze spotęgowaniu,
toteż
jgrajkowie „rżnęli" co się zowie. Muzykantów dopin-
gowało
także i to, że według utartego zwyczaju tańczący
opłacali
kapelę. Szczególnie hojnymi bywali „przodkują-
cy"
w tańcu, wiejscy wodzireje, czy przepadające za ta-
neczkiem
bogate „kmiotowe". Jeśli brakowało hulających,
karczmarz
miał obowiązek „utraktować" grajków, w prze-
ciwnym
razie muzykanci szukali gościnniej szych progów,
osłabiając
tym samym atrakcyjność i rentowność karczmy.
Kajpele
występowały
także po małych miasteczkach, naj-
częściej
grywały one w szynkach lub na weselach. Czasa-
mi,
bywało, zapraszano je do szlacheckich dworów. Dobra
kapela
w większych miastach ceniła swe umiejętności i żą-
dała
stosunkowo wysokiej opłaty. Niektóre magistraty
ograniczały
nawet te dochody, ustanawiając maksymalne
.
taksy.
Zamożniejsza
szlachta trzymała po swych dworach stałe
kapele.'
Liczebność ich była różna — liczyły one od dwóch
lub
trzech cymbalistów czy lutnistów aż po kilkadziesiąt
osób.
Kapele te formowano najczęściej z poddanych. Jeśli
jakiś
szlachcic był melomanem, kazał bardziej muzykal-
nych
chłopców uczyć gry na instrumentach, a następnie
popisywał
się ich umiejętnościami przed gośćmi i przyja-
ciółmi
Kapele magnackie występowały najczęściej podczas
bankietów.
W każdej sali biesiadnej stawiano w tym celu
specjalne
loże, w których koncertowano przez całą ucztę.
Mówiło-
się wówczas, iż muzyka „bawiła umysł i ucho".
Poziom
artystyczny tych kapel bywał różny, starano się
jednak,
by posiadać najlepszy zespół i w tym celu prze-
ścigano
się w wyszukiwaniu i angażowaniu najlepszych
grajków.
Erzykjad .szed? z góry — od panujących, znako-
mite
-zespoły posiadał np. Władysław IV,
miłośnikiem
mu-
zyki
był także .August UL
/ 473
Kapele magnackie wzorowane były na królewskich i cu- *
dzoziemskich
zespołach, co ekscentryczniej^! wielmoże trzy-
mali
jednak u siebie także i zwykłych chłopskich grajków. ,
Na
przykład Janusz Sanguszko miał m. in. kapelę złożoną
z
dwunastu górali, którzy grali na dudach i bębenkach.
I
Kapela
ta czyniła wręcz przeraźliwy łoskot, czasami popi-
sywał
się nią „dla uciechy kompanii i dla ocucenia swoim
',
hałasem
zmysłów jego winem zamroczonych" 2l. Jeśli chodzi
o
sprawianie hałasu, to bezkonkurencyjne były jednak jan-
]
czarskie
kapele, składające się z piszczkarzy, doboszy i ude-
i
rzających
w mosiężne tace ,,brzęczaków". ,,Odzywali się
'
wszyscy
według przypadającego taktu, piszczkowie za-
cząwszy,
bez przestanku w swoje fujary przeraźliwie dmu- ' p
chali,
aż się im gęby jak bochenki chleba od tęgiego dęcia
wydymały
i oczy na wierzch wysadzały. Pałkierowie po
kociołkach
pałkami nieustannie chrobotali, a brzękacze tacą
o
tacę w pewny takt uderzali, dobosi zaś ogromnym głosem
bębnów
niejako bas w tej kapeli trzymali, bijąc raz prę-
cikami,
drugi raz pałkami; ale to wszystko nie miało żad-
nej
muzycznej harmonii, tylko jakiś pisk i łoskot, z daleka
nieco
miły, z bliska przeraźliwy" 22.
'
Muzykantów
trzymano też przy klasztorach i kościołach,
chętnie
najmowano ich do orkiestr wojskowych; udziałem
trębaczy
i surmaczy uświetniano dyplomatyczne ceremonie.
Muzykanci
byli więc bardzo poszukiwani i rzadko prze-
bywali
stale na jednym miejscu, najczęściej wędrowali po
całym
kraju, najmując się na najlepszych warunkach; za-
liczano
ich w XVII wieku do ludzi „luźnych". O tym, że ■
stanowili
oni dość liczną grupę, świadczyć mogą uniwersały 4
podatkowe,
które wymieniają wędrującyeły po kraju graj-
ków.
Określano ich mianem: „skrzypkowie, cymbalistowip,
dudowie
i insza wiejska muzyka". Mniej liczną, lecz bar-
dzo
przedsiębiorczą grupę stanowili
muzykanci wyszkoleni
21
A. K i t o w i c z, Pamiętniki, czyli Historia polska, oprać.
P.
Matuszewska, Warszawa 1971, s. 61.
-2
J. K i t o w i c z, Opis obyczajów za panowania Augusta III,
oprać.
R. P o 11 a k, Wrocław 1951, s. 379—380.
474
w
specjalnych szkołach lub zespołach. Uzdolnieni w tym
kierunku
poddani, wyuczywszy się gry na jakimś instru-
mencie,
często zmykali od swych panów i najmowali się
na
innych dworach lub ♦przystawali do wędrujących muzy-
kusów.
Muzykowanie przynosiło dość pokaźne dochody,
zdarzało
się więc, że muzykanci robili karierę, nabywali
nieruchomości,
służyli w administracji latyfundiów, czasami
nawet
kupowali ziemię i uzurpowali sobie szlachectwo.
Informacje
na' temat niecodziennych losów plebejskich mu-
zykantów
zamieszcza
Liber chamorum:
,,Jagocki
nazwał się od Krakowa chłopski syn. Na sztor-
cie
grać umiał i na kornecie. Służeł za muzyka p. Wolo-
wiczowi,
staroście żmudzkiemu, kilka lat i r. 1631. Wy-
prawie^
mu p. starosta ten wójtostwo w Kobryniu u Brze-
ścia
Litewskiego. Miał żonę i potomstwo" 23.
,,Pleszowski
nazwał się z Pleszowa, wsi książęda Za-
sła-wskiego,
od Krakowa dwie mili, chłopski syn. Ten uczeł
się
u jezuitów w Sandomierzu circa 1626. Uczeł się tamże
u
nich i na dętej muzyce grać. Potym anno .1629 do Kra-
kowa
przywędrował na naukę. Beł przy szkole u Panny
Maryjej,
miał lat 27" 24.
„Znamięrowski
zwał się chłopski syn. Ten w Podgórzu
za
cymbalistę grywał po miasteczkach. Służyć go beł
wziął
żołnierz;
uciekł od niego okradszy go bardzo. Zaś circa 1622
w
powietrza po miasteczkach zachadzał, a odumorki za-
rywał,
zadawszy sobie, co mu nie szkodzieło powietrze,
że
z tego anno 1624 trzymał arendą pod Krosnem wioskę
od
opata tynieckiego. Pojął w Podgórzu Czermieńską ślach-
ciankę"
25.
Rozrywki
dostarczali także
błaźni. Najczęściej spotykało
/się
ich w pierwszej połowie XVII wieku. Można
było
wśród
mich odróżnić błaznów reprezentujących
rozmaite
„specjalności".
Po wsiach występowali najczęściej kuglarze-
-akrobaci.
Na kiermasze, jarmarki,
odpusty najliczniej
23 Liber chamorum, cz. I, s. 194, nr 673.
24 Liber chamorum, cz. I, s. 410. nr 1551.
as Liber chamorum, cz. I, s. 668, nr 2507. . _
475
ściągali
skoczkowie, którzy produkowali się na większych
placach
i po karczmach; występowali oni również na we-
selach
i chrzcinach.
Prócz
tych wiejskich wesołków-kuglarzy byli blaźni ba-
wiący
humorem, operujący dowcipem, fraszką, ironią. Ci
lekceważyli
pospolitych kuglarzy, uważając, że sami repre-
zentują
wyższego rodzaju sztukę. Jedni z nich przebywali
stale
po dworach możnej szlachty, drudzy wędrowali, szu-
kając
zarobku na weselach, biesiadach, bankietach. Naj-
chętniej
produkowali się pośród zamożnego mieszczaństwa
i
v_po_ .szlacheckich dworach. Blaźni chadzali w czapkach
z
dzwonkami i ubierali się w pstre, często w szachownicę
szyte
szaty. Ulubionymi instrumentami, na których wy-
grywali,
były kobzy i lutnie. Repertuar ich był dość bogaty.
Bawili
już przede wszystkim samym swoim wyglądem —
pobrudzonymi
twarzami, popluskanymi brodami i wąsami,
nie
utartymi nosami. Prócz tego udawali jąkałów, „bełko-
tów",
wyczyniali najśmieszniejsze miny. Wybredniejszych
widzów
bawili dowcipami, szydzili z tchórzy, hołyszy, sy-
pali
żartami, gadkami, anegdotami; potrafili również śpie-
wać,
tańczyć, grać na instrumentach. Posiadali podobno
w
rękopisach cale księgi fraszek, wierszy i pieśni.
Blaźni
byli też nadwornymi trefnisiami magnatów i pa-
nujących.
Obowiązkiem takiego wesołka było zapewnienie
panu
rozrywki, a zarazem wyszydzenie niemiłych mu osób
czy
koterii. W całej Polsce znane były np. żarty, jakie
stroił
sobie z Francuzów błazen Sobieskiego Winnicki.A
Wielkopańscy
wesołkowie spełniali ponadto dodatkowe
funkcje,
byli więc nadwornymi lutnistami, opiekowali się
fajezarnią
itp.
Różni
byli błaźni i różne mieli obyczaje. Wędrowni ku-
glarze
chadzali często głodni i obdarci, toteż szukali naj-
rozmaitszych
dochodów. Jeśli nie mogli zarobić, to starali
się
wprost wyłudzić datek czy „pożyczkę". Wśród
tych
obieżyświatów
pełno było zresztą zawodowych oszustów,
pospolitych
wydrwigroszów. Jeśli wierzyć sowizdrzalskiej
literaturze,
to większość błaznów szukała w życiu jedynie
zarobku
i uciechy. Zabawa w karczmie, poczęstunek, mi7
476
"-■%,■
łosna
przygoda — to były ich najmilsze rozrywki. Jeden
z
sowizdrzałów daje im takie rady:
i
Ubogiemu nic nie dać,.ukazać mu figę,
Weselić
się, tańcować, obłapiać Jadwigę,
-
' Karczmy żadnej ni wiechy przy drodze nie mijać,
Piwo,
choćby najgorsze, i gorzałkę pijać 26.
Zawód
błazna rzadko bywał dożywotni, bardzo często
traktowano
go tylko jako przejściowe zajęcie, jako drogę
do
ewentualnych życiowych osiągnięć. W takich przypad-
kach
więcej oczywiście zwracano uwagi na zarobek aniżeli
na
przelotne uciechy.
Społeczne
pochodzenie błaznów było bardzo różne, by-
wali
wśród nich i szlachcice (np. wspomniany' Winnicki),
w
większości jednak byli oni plebejuszami, chłopami,
miesz-
•czanami,
a nawet Cyganami, O niektórych z nich wiadomo,
że
zmieniali zawód, studiowali, dorabiali się nawet ma-
jątku,
przykładem takiej kariery mogą być losy niejakiego
Bojarskiego,
syna popa. Służył on najpierw za błazna u wo-
jewody
Zasławskiego, potem został starszym sługą, a na-
stępnie
magnackim podskarbim. Był to człek zręczny i to-
warzyski,
umiał ponoć po włosku i grał na kilku instru-
mentach.
Dorobiwszy się majątku ,.szumno nosił się, ryśno.
sobolno,
bławatno, czeladzi kilka w barwie, bankiety czę-
sto
czyniał"2T. Kariera Bojarskiego stanowiła oczywiście
wyjątek,
wspominam o niej jedynie ze względu na to, iż
stanó*wi
ona charakterystyczny rys obyczajowy ówczesnych
czasów.
Z
biegiem czasu funkcja błazna stopniowo zanikła, tak że
w
połowie XVTiJ stulecia można było spotkać błaznów
tylko
po zamożnych dworach. Przyczyną tego było ogólne
zubożenie
społeczeństwa. Na początku omawianego okresu
mieszczanie
i kmiecie byli jeszcze stosunkowo zamożni,
gdy stopa życiowa uległa obniżeniu, większość
26
J. Dzwonkowski, Pisma..., wyd. K. B a d e c k i, Kra-
ków
1910, s. 59—60.
87
Liber chamorum, cz. I, s. 58, nr 123.
Społeczeństwa
musiała zrezygnować z kosztownej rozrywki
i
opłacania błaznów. Do zaniku zawodu kuglarzy i wesoł-
ków
przyczyniła się także kontrreformacja. Kler i mora-
liści
bardzo niechętnym okiem spoglądali na „błazeńskie
rzeczy"
i widzieli w nich jedno ze źródeł rozwiązłości i
in-
dyferentyzmu.
Wyjątek czyniono tylko dla wielkich panów,
wobec
których stosowano inne normy. Ale nawet i królew-
scy
czy wielkopańscy wesołkowie musieli liczyć się z opinią
kleru
i koncepty swe poddawać politycznej i obyczajowej
cenzurze.
Kontrreformacja rzucała swój przemożny cień
nawet
i na tę dziedzinę rozrywki. W czasach Rokoka błaźni
wyszli
po prostu z mody, ich miejsce w pewnym stopniu
zajęły
inne profesje.
Częstą
i ulubioną rozrywką w ówczesnych czasach były
występy
niedźwiedników, zwanych czasem również skomo-
rochami.
Niedźwiednicy tresowali zwierzęta, a następnie
wędrowali
po kraju, popisując się ich umiejętnościami.
Wiodąc
misie na tak zwanym pierścieniu, czyli kolcu
umieszczonym
w nosie zwierza, przemierzali wzdłuż
i
wszerz całą Rzeczpospolitą, występowali w miastach, po
wsiach
i miasteczkach, wstępowali do wiejskich karczem
i
magnackich rezydencji. Ponieważ niedźwiednicy posiadali
instrumenty
muzyczne o głosach odpowiednio donośnych,
np.
trąby i dudy, występy ich wzbudzały niemało hałasu,
ale
też i uciechy. Tej ostatniej najwięcej dostarczały jednak
same
mjgje. które popisywały się wyuczonymi sztukami,
tańczyły,
wykonywały rozmaite figle, a niekiedy same dęły
w
wielkie trąby. Potocki tak pisał o owych występach:
Żelazne
w nos niedźwiedziom zwykle kolca sadzą,
Za
które niedźwiednicy, gdzie chcą, ich prowadzą.
I
musi poniewolej, bo się bardziej kija
Boi,
niż dudów słucha, pląsać w nich bestyja2S.
Niedźwiedzie
występy wywoływały wszędzie najgorętszy
aplauz.
Skomorochów witano radośnie oklaskami, często-
wano
winem, gorzałką. Przyczyna tych serdecznych powitań
Cyt.
wg B y s t r o ń, jw., t. II,
s.
224.
478
^.leżała nie tylko w chęci oglądania niedźwiedzich figlów.
'
W owych czasach niedźwiedź był symbolem szczęścia,
a
więc przybycie misia wróżyło np. pojawienie się pra-
gnącego
ożenku kawalera lub przynosiło szczęście w mał-
żeństwie;
spożycie zaś niedźwiedziego mięsa zwalczało —
według
wierzeń"— wstydliwe i tajemne defekta.
Niedźwiednicy
nie tylko przygrywali swoim czworono-
gom,
ale także i sami fikali koziołki, popisywali się kuglar-
skimi
sztuczkami i nawet słynęli jako muzykanci. Dlatego
też
zapraszano ich na chrzciny, wesela oraz na wszelkie
zabawy,
gdzie śpiewem i sztukami zabawiali domowników
i
gości. Skomorochowie dawali też przedstawienia z lalka-
mi.
Występy te można uważać za prymitywne widowiska
marionetkowe.
Najwięcej
skomorochów spotykało się w pierwszej poło-
wie
XVII wieku, z czasem liczba ich zmalała, tak że
w
końcu ■ omawianego okresu widywało się ich jedynie od
czasu
do czasu. Występy niedźwiedzi odbywały się rów-
nież
po większych miastach, miejscem ich były hece, czyli
szczwalnie.
Heca była rodzajem cyrku, posiadała ona arenę
i
oddzielającą ją od widowni wysoką balustfadę. Popisy
niedźwiedzi
polegały tam nie tylko na demonstrowaniu ich
sztuczek,
lecz także na walkach, jakie musiały staczać z in-
nymi
zwierzętami, np. ze sforą psów. Najgroźniejsze by-
wały
walki niedźwiedzi z rozjuszonymi bykami. Przedsta-
wienia
te urozmaicano łi w inny sposób — na przykład
hecarze
wkładali głowy w paszcze zwierząt. Widowiska te
były
odpowiednio reklamowane. Hecarze przebierali się
w
pstre, cudaczne stroje i objeżdżając ulice miast
zachęcali
nawoływaniem
i muzyką do oglądania tych
niecodzien-
nych
widowisk.
Oswojone,
tresowane niedźwiedzie spotykało się także
po
magnackich i królewskich dworach, uchodziły one za
ozdobę
pańskich rezydencji. Zdarzało się, że posiadano
nawet
po tuzinie tych zwierząt, które odpowiednio wy-
uczone
trzymały np. straż w zamkowej sieni, na rozkaz
dozorcy
stawały na tylne łapy i prezentowały imitujące
karabiny
kije. Ponieważ prezentacja odbywała się przy
479
odpowiednim
ryku, więc zetknięcie się z taką ,,gwardią"
wywoływało
nie lada efekt. Zabawy z niedźwiedziami
urozmaicano
niekiedy zabijaniem zwierząt. Bywało, że go-
spodarz,
chcąc się popisać swą siłą i zręcznością, ścinał
nagle
głowę tańczącemu w takt kapeli, misiowi.
W
XVII wieku tresura niedźwiedzi prowadzona była
tylko
przez skomorochów. W XVIII stuleciu powstały jed-
nak
ośrodki, gdzie schwytane niedźwiadki szkolono maso-
wo.
Najsłynniejszym miejscem niedźwiedziej edukacji stały
się
Smorgonie. miasteczko na Białorusi. Stąd pochodzi okre-
ślenie,
że ktoś ukończył „Smorgońską Akademię".
'
Jedną
z ulubionych rozrywek ludności były w omawia-
nym
okresie gry hazardowe, uprawiane we wszystkich śro-
dowiskach
społecznych. Najstarszą, nieomal tradycyjną była
gra
w kości. W omawianych wiekach stanowiła ona już-
tylko
rozrywkę gminu, szlachta i panowie wyraźnie się '■
od
niej dystansowali. Była ona nieodłączną rozrywką za-
baw
odbywanych w karczmach, skracała nudę biwaków,
wart,
postojów. Popularność tej gry wynikała zarówno
z
tradycji, jak również i z łatwości jej uprawiania, była
to bowiem gra prosta, nie obciążająca pamięci, nie wyma-_____
gającą
większych umiejętności. Po wsiach grywano zazwy-
cznj
w zwykłe okrągławe kostki wykrawane z nóżek cie-
lęcych.
Rzucano je na stół albo piasek i w zależności jak
padły,
płasko czy na kant, następowała wygrana lub prze-
grana.
Były to jednak kostki prymitywne, właściwe kostki
do
gry miały kształt czworograniasty i posiadały sześć pól, ~"
na
których znajdowały się ..oka" i krzyżyki. Gra polegała 1
na
tym, by wyrzucić jak największą liczbę „oczek"; ten,
kto
tego dokonał, wygrywał.
W
kości grywano zwykle na pieniądze, w związku z tym,
często
grze towarzyszyło kilku szulerów, tzw. „kostyrów",
którzy
z--reguły, da szczętu ogrywali niedoświadczonych
graczy.
Szulerzy posiadali własną „technikę" gry, rzucali
kości
napuszczone rtęcią, specjalnie drążone, i grali na
nawoskowanych
stołach. Wszystkie te sztuczki prowadziły
do
lego. 7.1? chłop czy .służący na njjói przegrywał na rzecz
s
„kostyry"
i nie tylko tracił pieniądze,
lecz nawet zmuszo-
480
ny
był nieraz zastawiać fanty i popadał w długi. Oczywi-
ste,
że w takich sytuacjach dochodziło do awantur, wy-
buchały
bójki i groźne burdy. Władze niechętnie patrzyły
na
tę zabawę, wydawano nawet ustawy zakazujące gry
w
kości. Łatwiej jednak było je wydawać niż egzekwować,
kostki
zawsze nęciły i nigdy nie brakowało ich amatorów.
Wśród
chłopów i służby dużą popularnością cieszyła się
gra
„w pliszki". Pliszki były to cztery wystrugane z brzo-
zowej
rózgi drewienka. Drewienka te rozcinano w ten
sposób,
że jedną stronę posiadały płaską, a drugą okrągłą.
Gra
polegała na tym, iż po prostu podrzucano je do góry
(grano
zwykle nad stołem); jeśli wszystkie padły na jedną
stronę,
ewentualnie dwie na płask, a dwie na część okrą-
głą,
następowała wygrana. W pliszki grano przeważnie na
pieniądze.
W
miejskich szynkach, a sporadycznie i w wiejskich
karczmach,
spotykało się kręgle. Do gry tej urządzano
specjalne
boisko, na którym ustawiano kręgle, czyli drew-
niane
figury. Grający dzielili sięgną dwie partie, po dwie,
trzy
osoby każda. W kręgle rzucano drewnianą kulą; kto
zbił
więcej kręgli, ten wygrywał. Obok graczy ustawiali
si^
kibice, * którzy dopingowali grających, a między sobą
urządzali
zakłady, kto'wygra. Zakładano się zwykle o pie-
niądze,
w rezultacie więc można było bez udziału w grze
przegrać
lub wygrać znaczną sumkę. Należy podkreślić, iż
i
sama gra w kręgle odbywała się wyłącznie na pieniądze,
dlatego
też zaliczano ją do hazardowych. Wokół grających
w
kręgle z reguły kręcili się szulerzy, którzy traktowali
tę
grę jako nieomal swój zawód. Przez długi trening do-
chodzili
oni do takiej wprawy, że nic dziwnego, iż potrafili
nieraz
do przysłowiowej suchej nitki ograć nowicjuszy.
Szulerzy
grasowali zazwyczaj po miejskich szynkowniach,
nie
brakowało ich jednak również na jarmarkach i kier-
maszach,
gdzie ogrywali chłopów.
Ponieważ
w kręgle grywano po karczmach i szynkach,
więc
oczywiste, że uczestnicy zabawy nie stronili od alko-
holu,
niechętnie leż godzili się ze stratami. W takiej atmo-
sferze
nietrudno było o przymówkę, zatarg, który prze-
31 — Obyczaje staropolskie 481
radzał
się w bijatykę, a nawet w rąbaninę. Nierzadko spo-
kojnie
rozpoczęta zabawa kończyła się krwawym epilogiem,
szczególnie
często zdarzało się to wówczas, kiedy do gry
mieszali
się żądni wygranej szulerzy.
Po
wsiach i miasteczkach hazardowano się też loterią
zwaną
„faryną". Loterią tą zajmowali się
wędrowni.krama-
rze-„faryniarze",
których najczęściej spotykało się na od-
pustach,
targach i kiermaszach. O tym, jak „faryniarze"
oszukiwali
naiwnych, pisze Potocki:
Siedziałem przy farynie, kędy na kształt sieczki
Wyjmowano z zawartej szuflady karteczki...
Przyszedł bogaty, stracił tysiąc, drugi, trzeci,
Wygrał grzebyczek albo zwierciadło dla dzieci.
Trąbią trębacze, a ów tylko się nie puka
Od gniewu, nowych kartek z większym kosztem szuka w.^-~
Najpopularniejszą
grą hazardową były jednak karty, pro-
dukowane
w kraju lub sprowadzane z zagranicy. Kart pol-
skich
było 36 w czterech kolorach lub, jak częściej mówio-
no,
maściach; były to: dzwonek albo buńka, czerwień, wi-
no,
żołądź (nazwy francuskie; pik, trefl itd. dotarły do
nas
dojpiep©
w połowie XVIII wieku). Znano wiele gier, niektó-
re
z nich były niezwykle łatwe i proste, np. wygrywał ten,
kto
posiadał cztery króle (gra ta zwała się „flusem"),
albo
też
dobierano karty do 31 czy 18 punktów. Bywały jednak
i
gcy-trudniejsze, wymagające „delibaraeyi".
Źródła
i literatura XVII wieku wyraźnie świadczą o sze-
rokim
rozpowszechnieniu się gier w karty. W „karcfęta"
grywano
po wsiach, w miastach, na pańskich i królewskich
dworach.
Już Gostomski zabronił swym poddanym upra-
wiania
tej rozrywki. Księgi sądowe oraz inne materiały do-
dziejów
wsi stwierdzają, iż chłopi grywali w karty często,
i
to nie tylko po karczmach, lecz niekiedy nawet na
pastwiskach!
Grano własnymi kartami, lub też wypoży-
czano
je od karczmarzy.
29
W. Potocki, Ogród fraszek, i. II,
wyd.
A. Briickner,
Lwów
1907, s. 296.
-.-,-..:
482
Gra
w karty rozpowszechniona była najbardziej w mia-
stach
i pośród służby; lubiła je także i szlachta, niekiedy
stanowiły
one nawet rozrywkę panujących (np. Zygmun-
ta
III). W XVII wieku w karty grano nieraz tylko dla
rozrywki,
W zabawie brały wtedy udział również kobiety.
Większych
emocji dostarczała jednak gra na pieniądze, gra
hazardowa
lub — jak mówiono — szulerka. Hazard naj-
częściej
uprawiano po szynkach. Można tam było spotkać
szulerów,
którzy trawili nad grą całe noce. Potrafili oni
ograć
współtowarzyszy gry do szczętu, gdyż posługiwali się
rozmaitymi
oszustwami, znaczyli karty, załamywali im rogi,
..podkładali",
to jest odpowiednio je tasowali itp. Oszuki-
wania
wągrze nie uważano za rzecz niezwykłą. Jedna z fra-
szek
głosiła:
[...]
Karty nie znają brata,
Ani
ojca, ańl swata,
Gdyby
w nie nie podmykano,
»
Nigdy by nic nie wygrano3".
Ostrzegano
też, że szczęście w grze to rzecz przemijająca,
krążyte-
nawet przysłowie, że „szczęście w karty, krasa róży,
miłość
panieńską — krótko trwają". Mówiono, iż:
[...]
karty zdradzają,
Dwakroć
biorą, a raz dają.
Ale
rady te puszczano mimo uszu. Karty nęciły, szulerzy
potrafili
zachęcić do gry, pobrzękiwali pieniędzmi, nama-
wiali.
Obok grających w karty wytwarzała się specyficz-
na
atmosfera hazardu- i emocji, która przyciągała. Gra-
czom
towarzyszyli różni awanturnicy, oszuści, wydrwigro-
sze.
Klonowicz powiada, jak to początkowo szczęśliwy
gracz
„wodzi za sobą łotry, wszetecanice, franty"
3I. Taka
80
Polska fraszka mieszczańska, oprać. K. Badecki, Kra-
ków
1948, s. 64.
21
S. F. Klonowicz, Worek Judaszóu:..,, [w;] Pisma po-
etyczne
polskie, wyd. K. J. Turowski, Kraków 1858, s. 93.
„świta"
otaczała karciarza tak długo, póki miał pieniądze;
w
chwili gdy został doszczętnie ograny, ulatniała się i szu-
kała
nowej ofiary.
Możliwość
zdobycia wygranej przyciągała do kart nawet
najostrożniejszych.
Grano zresztą nie tylko z zawodowy-
mi
szulerami, lecz także we własnym towarzystwie, z po-
czątku
na orzechy czy inne drobnostki, a gdy nabrano
ochoty,
na pieniądze, często o coraz to wyższe stawki. W re-
zultacie
podczas takiej zabawy można było stracić nie tyl-
ko
wszystkie pieniądze, lecz popaść w długi, zastawić ubra-
nie
lub inne ,,fanty". Wobec takich faktów zaczęto wyda-
wać
odpowiednie zakazy. Cechy miejskie zakazywały np.
gry
w karty, lub też oznaczały wysokość stawek. Podobne
ograniczenia
stosowano wobec chłopów.
Zasadniczą
przyczyną zakazu były wybuchające przy grze
zwady
i awantury. W grze, w której chodziło o pieniądze,
w
której można było wygrać nawet stosunkowo znaczną
sumę,
nie mogło nie dochodzić do sprzeczek, wymówek, bó-
jek,
kiedy więc grającemu nie służyło szczęście, kiedy nie
pomagała
zamiana miejsca i ustne „kontrowersje" — bra-
no
się za czupryny, wybuchały groźne bijatyki. Powiada-
no,
iż w karczemnych awanturach nieraz grający miał na
czole
żołędnego tuza albo też „na łbie dzwonki". Księga
sądowa
z 1672 r. stwierdza, że chłopi zszedłszy się do
karczmy
„miasto trunku przystojnego i posiedzenia uczci-
wego
kartami się o pieniądze bawią, skąd ukrzywdzenia
jeden
drugiego, swary, hałasy, połebkowania i bicia nie-
chrzecijańskie
pochodzą i bywają" 32. Uwag takich zanoto-
wano
wiele, nie były one zresztą przesadzone, spotyka się
bowiem
informacje, że karciane sprzeczki doprowadzały
niekiedy
nawet do zabójstw.
Jest
więc oczywiste, że wszystko to wywoływało nieza-
dowolenie
szlachty, która w grze karcianej upatrywała
przyczyny
osłabiania się panujących wśród poddanych ry-
ss
Księgi
sądowe wiejskie, t. II,
wyd.
B. Ulanowski, Kra-
ków
1921, s. 399, nr 7403.
484
gorów.
Szlachta uważała ponadto, że gra w karty stano-
wi
niepotrzebną stratę czasu u ' chłopów, stąd też
zakazy
feudałów,
stąd zwalczanie tej rozrywki.
Karciane
spory
wybuchały oczywiście nie tylko wśród
chłopów.
Bez względu na to-, kto grał w karty, łączyły się
zawsze
z kłótnią, z „wodzeniem za łeb", z awanturami.
W
końcu XVII wieku tak uporczywie zwalczane gry
w
karty zaczęły zanikać. Jedną z przyczyn był niewątpli-
wie
fakt, iż ówczesne gry były „żmudne i deliberacyi dłu-
giej
potrzebujące". Wkrótce jednak nastąpił ,,renesans"
kart.
Kiedy
w czterdziestych latach XVIII wieku przyjęły się no-
we,
nieskomplikowane gry, w których decydowała nie
kombinacja,
lecz szczęście, np. rus, tryszak, a wśród zamoż-
nych
warstw — faraon, karty zapanowały znów wszech-
władnie.
Zarzucono dla,-nich kości, pliszki, warcaby, wy-
zbyto
się wszelkich uprzedzeń i skrupułów. Gra w karty
t
stała się nie tylko zabawą i modną rozrywką, lecz wprost
źródłem
dochodu. Zaczęto bowiem grywać w nie jedynie
na
pieniądze, i to bez żadnych ograniczeń. Szulerami stali
się
teraz nawet najwięksi panowie.
Kitowicz
tak powiada: „Zrobił się z tej gry wielom
stopień
do fortuny, wielom do upadku, gdy w profesyją
szulerów,
przedtem-wzgardzoną i tylko między małym lu-
dem
zachowanie mającą, za pojawieniem gry faraona
weszli
ludzie dystyngowani, a nawet "najwięksi panowie
stali
się szulerami, ogrywając jedni drugich nie .tylko z go-
towych
pieniędzy, ale nawet z dóbr, klejnotów i całej for-
tuny.
Kiedy na jedną kartę wolno było stawić i tysiąc czer-
wonych
złotych, i sto tysięcy, i przez jedne noc można było
miernie
majętnemu lub synowi szlachcica, wyprawionemu
do
dworu albo do palestry, ograć się do koszuli. Wielkich
panów
opanował jakiś szalony honor przegrywać w karty
na
jednej kompanii po kilka i kilkanaście tysięcy czerwo-
nych
złotych. Co zaś najdziwniejsza, że ci, którzy długów
swoich
płacić nie lubili, przegrane kwoty na kredyt z wiel-
ką
punktualnością nazajutrz wygrywającym odsyłali. A je-
żeli
nie mogli zapłacić i byli pozwani, tedy wszystkie ma-
glistratury
takowe długi płacić i dobra tradować nakazy-
wały"
33.
Hazard
stał się podstawową rozrywką polskiej_ arystokra-
cji,
szczególnie silnie zaznaczyło się to pod koniec XVIII
stulecia.
Przychylny nam Schulz pisał: „Gra jest tutejszego
wielkiego
świata taką potrzebą i nałogiem jak i w innych
krajach;
może nigdzie jednak nie oddają się jej z więk-
szym
upragnieniem, lekkomyślnością i rozrzutnością; stała
się
ona jeszcze jedną przyczyną ruiny wielu znacznych do-
mów
[...]. Stawki dochodzą do nadzwyczajnych sum, a gdy
wino
głowy obałamuci, gra staje się niesłychanie namięt-
ną"
3i. W tych czasach gry hazardowe uprawiały już na-
wet
małe dzieci, panienki, panie domu. Nie popierał
wprawdzie
karcianego hazardu ostatni król, uprawiało go
jednak
jego otoczenie; słynnym karciarzem był np. osła-
wiony
Adam Poniński, istne fortuny tracono w karty pod-
czas
ostatniego Sejmu Grodzieńskiego.
Hazard
rozkrzewił się także bujnie pośród warstw niż-
szych.
Cytowany Schulz tak o tym wspomina: ..Namiętność
do
gry we wszystkich stanach w Warszawie zakorzeniona"
jest
bardzo głęboko. Stróże grają w karty we wrotach pa-
łaców,
oczekujący woźnice na kozłach, służący po przedpo-
kojach,
widziałem nawet raz na wschodkach gmachu kościo-
ła
Św. Krzyża żebraków siedzących nad kartami, którzy gra-
li
razem i u przechodzących żebrali".
Hazard
karciany jednych_rujnpwął, drugich wynosił. Już
na
początku XVII wieku -zręczni szulerzy potrafi]j._zdoj2y.-
wąć
majątki, zapewnić sobie społeczny awans. Liber cha-
morum
notuje: „Czopowski [...] kostera tęgi, ze gry po
kilkaset
złotych wygrywał zawsze a nobilitował się"35.
Krzysztof
Opaliński pomstował: „Są, co i z kart urośli, i ze
gry,
i z kostek"36. Najwięcej takich karier przypadło na
33
Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 577—578.
84
Schulz, jw., s. 181.
35
Liber chamorum, cz. I. s. 105, nr 317.
311
K. Opaliński, Satyry, oprać. L. E u s t a c h i e w i c
z,
Wrocław
1953, s. 52.
XVIII
wiek. kiedy karty stały się zdecydowanie hazardową,
a
zarazem masową rozrywką. Niektórzy karciarze dorabia-
li
się "wówczas dosłownie fortun: „Generał
Rozdrażewski,
osobliwszym
szczęściem do kart obdarzony, z chudego pa-
chołka
przez szulerstwo w karty zrobił sobie kilkanaście
milionów
substancyi" 37.
Karciarstwó
należy więc traktować nie tylko jako zna-
mienny
rys obyczajowy, który w tych wiekach występo-
wał
zresztą i -w innych krajach, lecz również jako możli-
wość,
która w sporadycznych przypadkach prowadziła na-
wet
do społecznego awansu. Obyczajowość ówczesna stwo-
rzyła
warunki do tego, iż w Rzeczypospolitej można było
uróść
nie tylko na „soli i roli", lecz także na karcianym
*
szulerstwie. Pisałem już wyżej, że możliwość
dorobienia
się
istniała taEże m. in. dla utalentowanych śpiewaków
i
muzykantów. Występująca powszechnie chęć do gier i za-
ybaw
stwarzała tedy dla pewnych jednostek życiowe możli-
»
wcaei, zagadnienie to wykracza* jednak poza ramy rozpa-
Atrywanej
problematyki.
37 K i t o w i c z, Opis obyczajów..., s. 578.
ffr
XVI
ROZRYWKI CODZIENNE I ŚWIĄTECZNE
Prócz
zabaw i gier ówcześni ludzie oddawali się wielu
innym
rozrywkom, które od wieków na stałe związane były
z
ich codziennym życiem, zwyczajami i obrzędami. Więk-
szość
z nich nosiła, podobnie jak gry i zabawy, ludystyczny
charakter.
Przegląd ich należałoby zacząć od wsi, gdzie
odgrywały
one w życiu obyczajowym szczególną rolę.
Rozrywki
dawnej wsi związane były ściśle z istnieją-
cymi
wówczas zwyczajami. Spotykano się i bawiono w krę-
gu
rodziny, bliższych i dalszych sąsiadów, stosunki towa-
rzyskie
rzadko kiedy siągały w tym okresie poza granice
wsi.
Dzień powszedni, szczególnie wiosną, latem i jesie-
nią,
był tak wypełniony pracą i rozmaitymi obowiązkami,
że
ha co dzień o rozrywce trudno było nawet myśleć, pora
na
nią przychodziła wszakże~w tliugie, późnojesienne i zi-
mowe
wieczory oraz w niedziele i święta. W te dni wieś
jakby
odmieniała swe oblicze, strząsała z siebie przygnę-
bienie,
szukała zapomnienia i rozrywki w spotkaniach jton
warzyskich.
tańcach, śpiewach, hulankach. Rozbrzmiewały
skoczne
kapele, urozmaicały je nader śmiałe i frywolne,
pełne
wigoru i dowcipu pieśni i gadki ludowe. W nich to
pFzejawiał
się najpełniej bogaty, samoistny
folklor.
488
Bacznie
śledzono za wszelką okazją do spotkań i świą-
tecznej
rozrywki. Szczególnego charakteru w życiu wsi na-
bierały
nabożeństwa*- kościelne, na które ściągała ludność.
całej
parafii. Po nabożeństwie odbywały się spotkania, roz-
mowy,
wzajemne zapraszanie się, a już wyjątkową wprost
okazją
do spotkań towarzyskich były chrzciny, wesela, po-^_
^rzeby.
W uroczystościach tych brała udział zazwyczaj lud-
ność
całej wsi, stanowiły więc one ważny moment w życiu
chłopa.
Istniały także pewne formy spotkań towarzyskich,
będących
przeżytkami dawnej wspólnoty wiejskiej. Najbar-
_daiej-Charakterystyczna
była „tłoka", pomoc, jaką ludność
całej
wsi świadczyła na rzecz jednego z gospodarzy. Naj-
częściej
stosowano ją w czasie pilnych robót rolnych, zwła-
szcza
żniw. Zamożniejsi gospodarze korzystali z tej formy
pomocy
w celu szybkiego zakończenia pilnych prac, trzeba
jednak
podkreślić, że suty poczęstunek, jakim zwyczajowo
obdarzano
pracujących, stanowił dość poważny wydatek.
Tłoka
umożliwiała pracę także w niedzielę i święta, kler
dopuszczał
bowiem jej wykonywanie, uważając, że nie jest
to
praca zarobkowa. Bywało, że dwór wykorzystywał zwy-
czaj
stosowania tłoki i zmuszał poddanych do świadczenia
dodatkowych
robót. Zwoływano wówczas całą wieś i zmu-
szano
do pracy, której czasem towarzyszyła muzyka, dla
podkreślenia
jej wyjątkowego charakteru. Wracając do po-
częstunków,
jakie gospodarze sprawiali pracującym u nich
sąsiadom,
bez wątpienia tłoki należy zaliczyć do zebrań
towarzyskich.
Tak więc stanowiły one tylko formę pomocy
sąsiedzkiej
czy poważny ciężar (w przypadku nadużywania
przez
dwór), ale były też zgromadzeniem, na którym wspól-
nie
konsumowano jadło i trunki.
Wśród
chłopów istniało także szereg innych zwyczajów,
z
którymi łączyła się swojego rodzaju towarzyska zabawa.
Do
nich należały m. in. „wyzwoliny", które spotykało
się
wśród
różnych grup zawodowych. Klonowicz informuje, że
wśród
flisaków popularne były tak zwane „frycówki". Kto
pierwszy
raz płynął z flisakami, musiał się przed pierwszym
napotkanym
na drodze miastem poddać figlom połączonym
z
biciem, oblewaniem wodą itd. Charakterystycznym szcze-
;
489
golem
zabawy było całowanie przez fryców drewnianego
kloca,
tak zwanej .,babyu. Nowo upieczony flisak musiał
wreszcie
wkupić się, przez zafundowanie kolegom odpo-
wiedniej
ilości trunków. Tak więc frycówka kończyła się
pijatyką
i ogólną zabawą.
Zwyczaj
wyzwolin istniał także wśród kosiarzy. Parobka,
który
pierwszy raz pracował w polu, nazywano frycem lub
wilkiem.
Aby wejść do grona kosiarzy, trzeba było poddać
się
rozmaitym ceremoniom. Z czasów nieco później szych
wiadomo,
że takiego parobka przystrajano w zieleń, wkła-
dano
mu na głowę wieniec ze zboża lub z liści i kwiatów,
po
czym w towarzystwie muzykantów udawał się on do
dworu,
gdzie trzymany na powrozie czy powróśle musiał
tańczyć,
a towarzyszący mu kosiarze śpiewali specjalne
piosenki.
A oto jedna z nich:
A
pod bzem,
A
pod lasem
Wilczysko
wywija,
Nie
puszczajcie,
A
trzymajcie
Tę
leśną bestyją!
Hu,
ha.' hu, ha.'ł
Z
wyzwolinami
łączyły się jednakże i bardziej przykre
okoliczności.
Wiadomo, że fryców męczono, bito, nacierano
pokrzywami,
„golono" muszczką od ostrzenia kosy itp. Wilk
wreszcie
wykupywał się, zapraszał towarzystwo do karcz-
my,
gdzie urządzano pohulankę. W trakcie niej jeden ze
żniwiarzy
wychodził na dach domostwa i ogłaszał wyzwo-
liny
fryca.
Na
marginesie dodać należy, że wyzwoliny stanowiły po-
zostałość
pradawnych obrzędów wiążących się z wprowa-
dzaniem
młodzieży w grono ludzi dojrzałych. W omawia-
nym
czasie traktowano je wszakże już tylko jako wesoły
obchód
wkupiania się nowicjusza do zawodu.
1
Cyt. wg J. S. B y s t r o ń, Zwyczaje żniioiarskie w Polsce,
Kraków
1916, s. 253.
490
1
chodzi
o wieś, to zasadniczym miejscem uprawia-
nia
rozrywek była karczma. Tam koncentrowało się
towarzyskie,
tam odbywały się chrzciny, wesela, wszelakie-
go
ijodzaju transakcje, Zresztą dużym urozmaiceniem było
już
samo spotkanie się z kumem czy przyjacielem — t(>
czono
wówczas ożywione rozmowy, żalono się na panów,
oficjalistów,
sąsiadów- A ponieważ wszystkie zmartwienia
topiono
najczęściej w trunku, a w towarzystwie gorzałka
czy
piwko lepiej smakowały, toteż nieraz pito niemało.
Spotkaniom
w karczmie towarzyszyły często różne atrak-
cje.
£rrała muzyka, tańczono, grano
w kości, kręgle lub
w
inne gry towarzyskie. 'Niestety, zachowały się tylko ich
nazwy,
wiadomo, iż bawiono się w „chłopca", w „putka",
ale
na czym te zabawy polegały, trudno jest dziś wyjaśnić,
W
każdym razie nigdy się tam nie nudzono. Zawsze bo-
wiem
można było coś zobaczyć, wiele usłyszeć, dowiedzieć
się,
co się dzieje we wsi, a nawet w wielkim świecie.
jJCarczma
była bowiem miejscem, gdzie zatrzymywali się
raźni
żebracy, włóczędzy, pielgrzymi. Spotkania i rozmowy
z
^jakimi przybyszami były wielce pouczające. Jeśli.._ich
brakło,
zawsze znalazła się jakaś okazja do tańca i wy-
pitki.
Hulano też zdrowo; cudzoziemcy piszą w swoich
wspomnieniach,
iż w niedziele w polskich karczmach panu-
ją~takie
wrzaski i łomoty, że człekowi nie obeznanemu
z
_tymi' zwyczajami trudno wprost wytrzymać. Istotnie, za-
bawom,
które odbywały się po karczmach, towarzyszyły
niecodzienne
hałasy. Jak tańczono, to bez wytchnienia, ko-
szule
tancerzy mokre były od potu, podłoga aż jęczała
od
wywijanych hołubców, a głośne ,,hu, ha!" szio na całą
wieś."
Jeśli dodać, że przy lada okazji wybuchały przy tym
burdy
i awantury i prawie żadna z zabaw nie obeszła się
bez
guzów, wyzwisk, a nieraz nawet i krwawych bójek,
to
trudno byłoby powiedzieć, że w karczmie było nudno.
Karczma
była atrakcyjna, urok jej był tak wielki, że
potrafiła
nawet odciągnąć od kościoła. W literaturze XVII
wieku
często spotyka się żale. iż chłopi przedkładają karcz-
mę
nad kościół", że p':>c!c/.at: nabożeństw p;ją w szynku
i nic
chcą
słyszeć o modlitwie, iż duszp swe topią w gorzałce.
491
■■■■3
W
końcu znaleziono na to radę. po prostu zaczęto zamykać
karczmy
w czasie trwania nabożeństw i otwierano je do-
piero
po ich zakończeniu. Wtedy już nic nie hamowało
"
zabawy
i pijatyki. Na marginesie należy dodać, że właści-
,1
cielami
karczem bywali nieraz sami plebani, stąd więc byli Ą
nawet
bezpośrednio zainteresowani w ich rentowności.
Inną
okazję do zabawy stanowiły odpusty, podczas któ-
rych
odbywały się kiermasze. Kościoły i klasztory urządza- ■
ły
od czasu do czasu uroczyste odpusty, które odbywano j
w
rocznicę założenia kościoła, z powodu poświęcenia czy
- "*
\%
-■ .wprowadzenia cudownego obrazu, czy też z powodu
in-
nych
związanych z religijną tradycją okoliczności. Podczas .
i
tych
dni odprawiano uroczyste nabożeństwa, a przed świą-
<
tyniami
odbywały się występy. (Na kiermasze ściągały całe
gromady
kuglarzy, wesołków, żebraków — ludzi „luźnych",
,
którzy szukali szczęścia na gościńcach, i wszerz
i wzdłuż
przemierzali
całą Rzeczpospolitą. Kiermasze stanowiły dla
nich
doskonałą okazję dla podreperowania kiesy, demon-
strowali
więc podczas ich trwania wszelkie swe umiejętno-
ści.
Kuglarze chodzili po zawieszonych wysoko w powietrzu
linach,
żebracy wyśpiewywali litanie, pielgrzymi opowia-
.
dali o rzekomo poznanych krajach i ludach. Chłop
mógł
; więc wiele usłyszeć i wiele zobaczyć, najbardziej jednak
ii lubił wypić. Na kiermaszach nie brakowało oczywiście pi- _,
| wa, gorzałki, miodu. Bogatsi chłopi zajmowali miejsce ''■■-]
\ w karczmie i pili tam z kumotrami, dworskimi oficjali-
; stami, a nieraz nawet z jakimś ubogim szlachetką, który
! wychylał fundowane mu szklanice. Grano też oczywiście >•
_ w karty, kości, kręgle, śpiewano, pohukiwano.
Na
kiermaszach ustawiano kramy, na których nabyć
mo,ż.na
było różnorodne stroje, korale, świecidełka. Młodzież
męska
zaopatrywała się w prezenty, które wręczała wy-
_brankom
serca, panował bowiem zwyczaj, iż z kiermaszu
~f„"
'wypadało przynieść „gościniec". Nieodłączną cechę
kierma-
szowych
zabaw stanowiły flirty i rozpoczynające się często
tam
właśnie konkury. Niekiedy pojawiały się tam również
*
- wędrujące prostytutki, nęcące do zakazanych
i ..grzesz-
nych"
uciech. Bawiono się więc i hulano w sposób rozmaity,
492
r.!
J
nie
zawsze zgodnie z obowiązującymi rygorami. Kiermasz
Joyt
jednak po to, aby się zabawić, i trzeba było taką
okazję
wykorzystać.
■ W
'zabawach tego typu uczestniczyli także różni słudzy
kościelni,
klechowie, kantorowie, rybałci. Dla nich kier-
masz
był szczególną uroczystością, był ,.ich" świętem.
Jako"
ludzie
na poły duchowni, a przy tym częściowo i „uczeni",
potrafili
znaleźć „fundatorów", którym imponowało tak do-
stojne
towarzystwo, niejeden miał sobie bowiem za zasz-
czyt,
by upić się w „nabożnym" gronie. Bywało jednak,
że
klfecha miał tak fatalną opinię, że towarzystwo jego nie
tylko
nie stanowiło zaszczytu, lecz wręcz kompromitowało.
Zdarzało
się więc rozmaicie, ale na kiermaszach zawsze
było^
tłumnie, gwarno i wesoło.
Zdecydowanie
ujemną stroną zabaw kiermaszowych były
awantury
— jednemu wybito oko, drugiemu zęby, trzecie-
mu-wydarto
włosy. Można spotkać w źródłach informacje,
iż
'chłopi wybierali się czasem na kiermasz przede wszyst-
kim
jako na miejsce ewentualnej bitki, stąd też pilnie
przygotowywali
sobie pałki lub inną broń. Poeta Potocki
piętnował
te burdy i z tych względów krytycznie oceniał
kiermasze
pisząc:
Ja
prawdziwieć nie widzę, żeby jaki nasze
Pożytek
taki miały przynosić kiermasze.
Nigdy
bez pijanego, rzadko tam bez mordu,
Słucham
kiedy u chłopa chłop pożyczy kordu:
'Pożycz
że do Niegowa na Matkę mi Bożą,
Bo
mnie się tam bić, prawi, Cikowianie grożą,
Cóż
mówisz, z czym że bym szedł sam na Bartłomieja
,Do
Łopanów, wszystkać bo w tym moja nadzieja 2.
Mimo
-burd, zabawy te stanowiły dla dawnej wsi atrak-
cyjną
rozrywkę.
Beztroskość
zabaw typowych dla kiermaszy stopniowo
jednak
'zanikała. Najweselsze i najliczniejsze bywały one
w
początkach XVII wieku. Zubożenie wsi i pogłębiająca
* W. Potocki, Jovialitates..., cz. I, b.m.w. 1747, s. 192.
483
się
nędza przyczyniły się do ich upadku; odwiedzano je
coraz
rzadziej, zanikała typowa dla nich wesołość. Organi-
zowano
je co prawda do końca omawianego okresu, z bie-
giem
lat jednak coraz mniej towarzyszyło im dobrej za-
bawy
i atrakcji. Znikli bowiem kuglarze, przepędzono
„swawolnice",
zabrakło rybałtów, z dawnej świetności po-
zostało
najczęściej pijaństwo i awantury. Mimo tych prze-
mian
kiermasze zachowały coś ze swego dawnego uroku
i
były w życiu chłopa nadal czymś niepowszednim.
.Rozryjwki,
jakim oddawały „się kobiety wiejskie, miały
nieco
odmienny charakter. Jesienne i zimowe wieczory spę-
dzały
niewiasty na wspólnym przędzeniu kądzieli, ewen-
tualnie
na darciu pierza. Podczas zgromadzeń tych nie tylko
wykonywały
one zwyczajną dla białogłów pracę, ale także
oddawały
się miłej i nic nie kosztującej rozrywce. Przy
przędzeniu
kądzieli towarzyszyli często, oczywiście w cha-
rakterze
widzów-gości, parobcy, a niekiedy nawet sędziwi
starcy.
Zebrania takie rozbrzmiewały wesołą""rozmową,
żar-
tami,
gawędą. Dużą popularnością cieszyło się np. odgadjfa
wanie
zagadek. Zawierały one nie tylko beztroskie kon-
cepty,
ale także krytykę postępowania panów, ubolewanie
nad
chłopską niedolą. Stawiano np. pytanie: „O co cłłjoju
najwięcej
Boga proszą?" Odpowiedź powinna brzmieć:
,,O
konie do jeżdżenia, bo gdyby ich nie było, to jeżdżono
by
na chłopach".
Na
podkreślenie zasługuje rola wychowawcza tych zgro-
madzeń.
Stanowiły one dla młodzieży szkołę, w której na-
bierano
wiejskiego „poloru", a także znajomości ludzi
i
świata.
Mieszkańcy
małych, biednych miasteczek żyli- Ł~,ba.wili
się
j>odobnie jak chłopi. Dodatkową „rozrywkę" stanowiło
tam
nieraz przyglądanie się jakiejś egzekucji,
wyśwećiśnlu^
naigrywanie
się z postawionych pod pręgierzem ludzi.
Pewnym
urozmaicaniem były też targi lub jarma*ki,,4eśli
mieścina
posiadała oczywiście odpowiednie _£Ezxwilei£j
W-większych,
zamożniejszych miastach---było zawsze lud-
niej
i weselej, życie towarzyskie toczyło się lam szerokim
nurtenj.
Zabiegano skrzętnie o zarobek, ale jeśli tylko po-
494
siad^ho
nieco grosza, chętnie wydawano go na różne przy-
jemności.
Życie
towafzys^łjyjjjjJySych miastach koncentrowało się
głównie
w cechaoł*; W chwilach wolnych od pracy zbie-
''
rano""się w brackich domach, gdzie zabawiano się
grami,
fańcem,
rozmową. Przyjęcia, jakie tam urządzano, odbywały
się
na wspólny koszt (każdy z członków cechu dawał co
pewien
czas składkę, którą przeznaczano na urządzanie
biesiad).
Członkowie cechu bawili się też oczywiście na
wszelkich
uroczystościach rodzinnych — na chrzcinach, we-
selach,
^rękowinach. Tak bawili się zamożni mistrzowie,
kurgcy,
patrycjusze, ale również i czeladź lubiła w wolnych
od
pracy dniach zabawić się głośno i wesoło. Ąby. jednak
nie
dopuścić do przepijania i przetrwaniania przez czelad-
ników
zarobków, urządzano dla nich wspólne zabawy, tak
zwane
„szynki", gdzie bawili się pod czujnym okiem mi-
strzów.
Zabawa ich zresztą polegała przede wszystkim na
piciu
i konsumowaniu wiktuałów, a mistrzowie pilnie, zwra-
cali
uwagę na sposób zachowania się swych
podopiecznych.
Nie
\volno
było
np. rozlać na stół więcej piwa ,,niż ręką
zasłonić
się potrafi, a pod stołem tyle, co nogą da się na-
kryć"^"
"Uważano za rzecz ■ grubiańską szuranie kuflem, upi-
janie
piwa sąsiadowi, wywołanie awantury, zaśnięcie przy
■
stole. Picie piwa zalecane było w umiarkowanej ilości, tyle,
„ile
strzymać można". Dla urozmaicenia tych spotkań po-
zwalano
czeladnikom na śpiewanie rozmaitych piosneczek.
Biesiadę
zaczynano popularną pieśnią czeladną:
Na
jutrzejszy sobie dzień nic nie zachowujemy,
Wszystko
naraz, cokolwiek zarobim, strawimy;
Bo
u nas o-bogactwo bynajmniej nie dbają,
Tylko
na tym, co zjedzą i spiją, przestają...
Śpiewano
również wesołe, nieraz swawolne piosenki, zna-
ne
były np. koncepty o starym mistrzu i młodej mistrzowej:
Mówiłem ja stary tobie,
Abyś równej szukał sobie,
Boś ty nieborak zrobiony, ' . ■ ■
•*-'■-* 485
-:-•,'■ Nie pojmuj tak rześkiej żony. • " '*■ ;i- T" •
Nie
chciałeś mi dać w tym wiary,
Nie
dogodzi młodej stary.
Inna z kolei piosenka mówiła o urodziwej Jagience:
Otóż masz, Jagienko,
Nie chodź na bagienko,
Nie mogłaś uskoczyć, -
Ani się wyprosić, ^
Koszulką zedrano
I ciebie wezbrano.
A oto z kolei mieszczański „taniec":
Furmankowie
z Warki,
Warszawskie
szynkarki,
Hej,
hej, hej, wej, wej, wej.
W
piwie upatrują,
Kiedy
go kosztują,
Hej,
tak, tak, smak, smak, smak.
U
tego furmana
Suknia
jak u pana,
Ba,
ba, ba, ma, ma, ma.
Kaletę
u pasa
W
kalecie kiełbasa,
Zyk, zyk, zyk i kozik [...]s
Nie
we wszystkich miastach organizowano tego rodzaju
wspólne
biesiady, wszędzie jednak młodzież lubiła się za-
bawić.
Zabawy te często łączyły się jednak z hałasami,
krzykami,
burdami, jakie wywoływano na ulicach.
Trzeba
dodać, że większe miasta posiadały szereg roz-
maitych
atrakcji. Często odbywały się tam występy niedź-
wiedników,
linoskoczków, sztukmistrzów, można się było
napatrzeć
na przejazdy różnych panów, na bardzo częste
egzekucje,
piętnowania, chłostanie nierządnic.
3
Cyt. wg J. P a c h o ń s k i, Zmierzch sławetnych, Z
życia
mieszczan
w Krakowie w XVII i XVIII wieku, Kraków 1956,
s.
369—370, przypis.
. .
Do
Warszawy i innych dużych miast ściągali rozmaici
zagraniczni
siłacze, olbrzymi, wolLyżerowie. Wzbudzali oni
żywe
zainteresowanie zarówno osób dystyngowanych,'"jak
i
pospolitej gawiedzi. Nasilenie tych występów nastąpiło
w
drugiej połowie XVIII wieku. „Co do gimnastyki konnej,
pierwsi
podobno odwiedzili Warszawę w r. 1764 Angielczyk
Bates,
okazywał dowody swej zręczności na koniach na
przestronnym
miejscu, przy dworku na Otwockiem, obok
pałacu
teraz Łubieńskich przy ul. Królewskiej. W roku
1779
Hyam, Robertson i Paiace, Anglicy, którzy podróż
swoją
odprawiali po różnych miastach sami trzej konno,
prowadząc
z sobą kilka powodowych koni, przybyli do
Warszawy.
W roku 1790 zjechał tu sławny Mario, koniuszy
króla
hiszpańskiego, pokazujący sztuki gimnastyczne na ko-
niach,
człowiek niezbyt młody, ale kształtnej postaci, rów-
nie
i twarzy niejako rzymskiej, celujący w gimnastyce,
bogaty,
który w przepychu i ubiorze swych licznych słu-
żących
i^muzyce dostatek swój okazywał"4-
W
wielkich miastach
urządzano lez wielkie festyny
z
okazji koronacji, elekcji, zaślubin monarszych lub ma-
gnackich.
W czasie takich uroczystości urządzano masowe
zabawy,
stawiano bramy triumfalne, oglądano widowiska,
instalowano
bijące winem fontanny. Wprawdzie koszt za-
bawy
pokrywano zawsze ze ściąganych od mieszczan skła-
dek,
ale przynajmniej przez kilka godzin całe miasto hu-
lało,
pito i bawiono się zapominając o codziennych kło-
potach.
Charakterystyczną
cechą dużych miast było przebywanie
w
nich dużej ilości włóczęgów, zawodowych kosterów. obi-
boków,
próżniaków. Ludzie ci żyli z jałmużny,
złodziejstwa,
stręczycielstwa,
gry w karty, kości, z czego tylko się dało.
Ich
głównym zajęciem było wysiadywanie po szynkach
i
uganianie się za łatwym zarobkiem i możliwie najwesel-
szą
zabawą. W sposób niezwykle plastyczny typ takiego
.
próżniaka opisał Klonowicz:
4
A. M a g i e r, Estetyka miasta stołecznego Warszawy, Wro-
cław
1963, s. 243. A.^ _.t
32 — Obyczaje staropolskie 497
[...]
Wstawszy
przechadzki stroi, bawi się wieściami,
' Niepożytecznemi się para powieściami,
Jemu
być na weselu, jemu na pogrzebie,
[...]
On wie, gdzie komedyja na czyim obiedzie,
Gdzie
trąbią nieciźwiednicy, tańcują niedźwiedzie.
On
wie, kto w miasto wjechał, jako wiele koni, -v
W
jakiej barwie, co za strój, co mają za broni,
Jako
zową, gdzie jadą, gdzie mają gospodę,
Jako
pan urodziwy, jako strzyże brodę [...]5
c
Główną kwaterą wszystkich próżniaków^były szynki.
Szynki
miejskie, choć ciasne i ciemne, pełne były gości
i
wesołego harmidru. Należy podkreślić, że amatorami ty-
powych dla szynków rozrywek byli nie tylko czeladnicy
i próżniacy, ale także czcigodni mistrzowie i miejscy dygni-
tarze. Ówczesny mieszczanin bowiem każdą wolną chwilę
gotów był poświęcić zabawie, byle tylko zapomnieć o co-
dziennych kłopotach. Ta chęć do zabawy dawała się za-
uważyć
nie tylko .w czasach pokoju i stosunkowo dobrej
koniunktury,
lecz także w okresie wojen, zamieszek, nie-
bezpieczeństw. Niektóre magistraty zmuszone były nawet
zwracać
uwagę mieszczanom, że powinni zaniechać ..biesiad,
pijaństwa,
muzyki i tańców". s
Co
bogatsi mieszczanie i przybywająca do miasta szlach-
ta zabawiali się zazwyczaj w winiarniach. Winiarnie. by.Jji
na ogół wygodni i dobrze zaopatrzone, mieściły się one
w
piwnicach przyrynkowych kamienic, ich ściany zdobiono
często
freskami i rozmaitymi malowidłami.
Historyk,
który omawia życie Krakowa XVII—XVIII
wieku, tak mówi o zabawach, jakim oddawali się miesz-
czanie:
„Mieszczanie krakowscy mniej dbali o stroje, trzy-
mając
się na ogół tradycyjnego żupana i kontusza. Nato-
miast
przejadali, przepijali, przepalali i przegrywali
sumy
nieproporcjonalnie
wielkie do zarobków. Zaczynało się
nieraz
niewinnie od wstąpienia po pracy na półkwaterek
piwa
czy miodu. Ale gdy w karczmie znalazła się muzyka
5
S. K ! o b o w i c z, Worek Judcszóic, [w:] Pisma
poetyczne
polskie,
wyd. K. J. Turowski, Kraków 1858, s. 92.
498
i
dobra kompania, rozpoczynało się przepijanie, fundowa-
nie,
szły coraz to nowe przekąski, szklanice, fajki, a potem
kości,
karty^ub pohulanka z wesołymi dziewczętami. Ku-
piec
czy rzemieślnik liczący się 7 każdym groszem w warsz-
tacie,
sklepie czy w domu nagle popuszczał folgę fantazji
i
w krótkim czasie tracił ciężko zarobione pieniądze" 6.
,W
XVIII stuleciu pojawił się w dużych miastach nowy
rodzaj
rozrywek — tzw. reduty. Redutami nazywano pu-
bliczne
zabawy maskowe. Początkowo urządzano je tylko
w,
karnawale, z czasem jednak przemieniły się one w roz-
rywkę
stałaś. * Była to zabawa nowego typu; nie urodzenie
czy
tytuł, lecz pieniądz decydował o uczestnictwie w tej
imprezie,
mógł bowiem w niej wziąć udział każdy, kto
tylko
wniósł odpowiednią opłatę. Bawiła się więc nie
tylko
przyjezdna
szlachta czy patrycjat, lecz również pospólstwo:
„Szewc,
krawiec i inny jakikolwiek rzemieślniczek, okryty
maską,
hulał sobie zarówno z panami" 7. Należy jednak do-
dać,
że io hulanie trwało dopóty, dopóki bawiący się po-
siadał
na ^twarzy, maskę; kiedy odkryto, kim jest, padał
często
ofiarą afrontów i przykrości (groźniejszych następstw
fakt
ten za sobą nie pociągał). Charakterystyczne dla redut
było
niedopuszczanie do jakichkolwiek burd, nieodłącznie
towarzyszących
zabawom, które odbywały się w karczmach.
Wydawano
rozporządzenia zabraniające noszenia na redu-
tach
broni. Jeśli zdarzało się jakieś zajście,
natychmiast
likwidowali
je trzymający wartę gwardziści.
Po
opłaceniu wstępu na redutę każdy z jej uczestników
miał
prawo do korzystania ze światła i kapeli, za inne
przyjemności,
włącznie z konsumpcją, należało płacić od-
dzielnie.
Podczas redut pito wodę, lemoniadę, orszadę, her-
batę,
kawę, czekoladę (podawano ją w filiżankach), piwo
zagraniczne,
wino, spożywano zaś zimne zakąski lub nawet
gorące
kolacje. Ponieważ ceny za konsumpcję były dość
wysokie,
więc podczas redut przede wszystkim tańczono
fl Pachoński, jw., s. 504.
7
J. Kitowicz, Opis obyczajóir ~o panowania Augusta 111,
oorac.
R. P o 11 a k, Wrocław 1951, s, 583.
i
grano w' karty. Ci, którzy
nie brali udziału w grze, po
prostu
się jej przypatrywali. Na redutach zawiązywano
romanse,
flirtowano, wiele plotkowano, nieraz nawet in-
trygowano.
-
Inną nowością były kawiarnie, cukiernie,
traktiernie,
restauracje.
Pierwsza kawiarnia powstała w Warszawie
"V
W
1727 roku. W drugiej połowie stulecia zaczęło przybywać ■
ich
coraz więcej. Zakładano je nawet na prowincji. Choć
lokale
te prezentowały się skromnie, dostarczały jednak
nowej
zupełnie rozrywki — instalowano w nich bilardy,,
można
było tam poczytać pisma, przyciągały też one swoją
taniością.
W latach osiemdziesiątych pisano o ludności war-
szawskiej,
że w kawiarniach „najprościejszy lud ledwo mo-
gący
mieć na kawałek chleba, spija kawę tak dla różnych
przynęt
kafenhauzowych, jak i dla łatwości zdobycia się
na
kilka groszy na filiżankę kawy" 8. W tym czasie pojawiły
się
też magazyny dostarczające na zamówienie rozmaite -
gotowe
potrawy i napoje. W 1766 roku przy Rynku Staro-
miejskim
otwarto pierwszą w Polsce, urządzoną na wzór
zagraniczny
restaurację, która reklamowała się, iż wydaje
potrawy
,,w wybornych sosach i srnakach". Słynęła ona
istotnie
z wybornych potraw, z bogatej zastawy stołowej,
doskonałej
obsługi. Pod koniec XVIII wieku zasłynął
w
Warszawie restaurator Louis Conde. Szczególnie dużo
restauracji
zakładano przy hotelach. Cieszyły się one dobrą
renomą,
nawet u niektórych łSytycznie nastawionych cu-
dzoziemców.
Obok
stosunkowo drogich, w pewnej mierze elitarnych
restauracji
zakładano lokale tańsze, zwane traktierniami
(był
to rodzaj jadłodajni). Niektóre z nich słynęły z po-
dawania
specjalnych potraw: ze znakomicie przyrządzanych
raków,
z importowanych śledzi itp. Mimo taniości były
one
nastawione na obsługę zamożniejszej klienteli, bied-
niejsi
żywili się w szynkach lub wspomnianych już gar-
kuehniach.
W porze letniej zakładano kawiarnie i restau-
racje~sezonowe
najczęściej w okolicach podwarszawskich,
8 „Dziennik Handlowy", 1787, s. 271.
500
i
stanowiły
one cel wesołych wycieczek. Lokale te często
reklamowały
się w ówczesnej prasie. W jednym z takich
anonsów
czytamy: „Dla wygody i rozrywki Prześwietnej
Publiczności,
pod samemi Powązkami otworzone zostały
pokoje
z bilardem i ogrodem do spaceru z wszelkimi wy-
godami,
gdzie dostać będzie można wszelkiego gatunku je-
dzenia
i napojów- za pomierną cenę. Jeżeliby zaś kto życzył
sobie
dać obiad, podwieczorek lub kolacyją, niech raczy
gospodarza
tamecznego wczfeśnie o tym uwiadomić, a przy-
zwoicie
zostanie usłużonym" 9.
Miasta
prowincjonalne, nawet te znaczniejsze, przez
dłuższy
czas pozbawione były tego typu lokali. Koźmian
w
swych pamiętnikach pisze, że jeszcze około 1780 roku
w
Lublinie nie było żadnej restauracji, cukierni i hotelu.
Jedynym
miejscem, gdzie można było się pożywić, były
starego
.typu szynki, w.. których raczyła się służba i po-
spólstwo
miejskie. Ale już w latach późniejszych i na pro-
wincji
zakładało się cukiernie, restauracje i inne tego typu
lokale.
W pamiętnikach Rulikowskiego czytamy: „Ogród
Targowskich
niewielki, w środku miasta położony, był
schadzką
pięknego świata lubelskiego [...]. Znajdowała się
tam
pod daszkierrj kręgielnia, najwięcej uczęszczana przez
Niemców
majstrów i czeladników, obok niej piwiarnia,
gdzie
na piwo grali. Dalej ptaszek na sznurku uderzający
0
tarczę, po której wystrzał z małej armatki
następował,
płacono
tu od wystrzału pół złotego. W drugich miejscach
parę
huśtawek, karuzel o czterech siodłach urządzony [...]
była
i winiarnia, co niemało dochodu przynosiła, nad wie-
czór
można było widzieć oficerów kawalerii narodowej
1
bogatą młodzież tam harcującą na pięknych i dzielnych
koniach"
10.
Jeśli
chodzi o przytoczony wyżej opis, to należy nad-
mienić,
że dużą atrakcją były organizowane po raz pierw-
szy
w tym- czasie wyścigi konne. Pociągało to za sobą
9 „Gazeta Warszawska", 1795, nr 36, dodatek.
10
J. Rulikowski, Urywek wspomnień..., wyd. J. Barto-
s
z e w i c z, Warszawa 1862, s. 204.
501
\
stawianie
zakładów, modę na spożywanie wytwornych,
śniadań
wyścigowych itp. Inną modną nowością było zor-
I
ganizowanie
stałych teatrów. Rola, jaką pełnił w tych
I
warunkach
teatr, była niezwykle ważna, dotyczyło to rów-
nież
i wpływu środowiska aktorskiego. Zagadnienie to wy-
kracza
wszakże poza ramy tematyki niniejszej książki, stąd *>
też
sygnalizuję tylko zasadnicze sprawy.
Stolica
'posiadała tradycje teatralne sięgające pieTwszej
połowy
XVII wieku. Ńa dworze króla Zygmunta III oraz
Władysława
IV
istniały
zespoły teatralne dające spektakle
na
użytek środowiska dworskiego. Szczególną sławą cieszyła
się
opera i balet Władysława IV,
który
znany był jako
zawołany
meloman. W drugiej połowie XVII wieku istniały
wprawdzie
zespoły teatralne, ale występowały jedynie do-
rywczo.
Dopiero w latach dwudziestych XVIII wieku za-
no
w Warszawie
stały teatr, dający przede wszystkim '
przedstawienia
baletowe i operowe. Balety nie były z po-
czątku
popularne, wydały się publiczności warszawskiej
nieprzyzwoite,
dlatego wręcz bojkotowano te pierwsze
spektakle.
Król August III, wielki miłośnik i znawca opery,
polecał
zapraszać mieszkańców stolicy na bezpłatne przed-
stawienia,
ale mimo to sala świeciła nieraz pustkami. Pa-.
miętnikarz
Magier tak o tym pisze: „Mieszkańcy Warsza-
wy
mało jeszcze znający teatra, a bardziej śpiewy włoskie .
niewiele
ciekawości uczęszczania na te, lubo bezpłatne, wi-
dowiska,
na które dworscy skscy w czasie oper, widząc,
mijających
Operhaus, usilnie zapraszali, aby chcieli wstąpić
i
powiększyć liczbę widzów, czterech zaś laufrów królew-
skich,
biegając po ulicach Ogrodu Saskiego', trzaskaniem
harapnikami
ogłaszali zaczęcie się teatru [...]. Król będąc
w
loży, niechętnie patrzył na mało zebraną publiczność;
cieszył
się zaś, gdy napełniony widział teatr, witając swym
kapelusikiem
znajome sobie damy" ".
VW
1765 roku rozpoczął
w Warszawie działalność Teatr
Narodowy.
Teatr ten różne początkowo przechodził koleje,
nie
posiadał odpowiedniemu gmachu, Cierpiał na brak cią-
11
Magier, jw., s. 256-257.
'
■ 502
• - *'
głości
widowisk, nieniniej^data ta stanowi przełom w życiu
kulturalnym
stolicy. Od tego momentu można bowiem mó-
wić
o istnieniu stałej sceny," dającej przedstawienia
dla
szerokiej
publiczności. Wymieniony Magier wspomina, że
„odtąd
zaczęto wydawać i przyklejać na rogach ulic afisze
z
wymienieniem ceny miejsc, co było nowością dla Warsza-
wy"
12. Z latami teatr ten zaczął zyskiwać coraz więcej
widzów.
Odwiedzali-go mieszczanie warszawscy, przyjezd-
na
szlachta oraz koła dworskie z samym królem Stanisła-
wem
Augustem. W teatrze wystawiano sztuki polskie, m. in.
Bohomolca,
adaptowano także sztuki francuskie, pośród
których
nie brakowało komedii molierowskich. Na tym
polu
duże zasługi położył Franciszek Zabłocki.
Postacią
symbolizującą
osiągnięcia Teatru Narodowego stał się jed-
nak
Wojciech Bogusławski. Cieszył się on zasłużoną sławą
wielkiego
aktora, pisarza i dyrektora. Głośne było m. in.
wystawienie
opery Krakowiacy i górale Jana Stefanię_go,
z
librettem Bogusławskiego. Utwór ten zdobył ogromny
aplauz,
oddawał on patriotyczne, niepodległościowe nastroje
panujące
w przeddzień Insurekcji.
Prócz
wspomnianej wyżej sceny istniały także i inne
teatry:
królewskie, magnackie, szkolne. Słynne były np.
teatry
Stanisława Augusta w Łazienkach. Do Warszawy
przybywały
też trupy zagraniczne — włoskie, francuskie,
niemieckie.
Ożywienie życia teatralnego_.,jiastąpiło «w tym
czasie,
tj. w drugiej połowie XVIII wieku, także i na pro-
wincji,
gdzie działały teatry dworskie w siedzibach ma-
gnackich
(np. w Puławach, w Łańcucie itp.). Pod koniec
XVIII
wieku teatr stał się nader modną, wręcz obowiązko-
wą
rozrywką, szczególnie popularną w kręgach dworskich
i
wielkomiejskich. Repertuar teatralny wywierał wpływ na
gusta
i zainteresowania publiczności. W związku z upo-
wszechnieniem
się teatru wystąpiło szereg rozmaitych, nie-
raz
nowych zupełnie rysów obyczajowych. Do takich za-
liczyć
można' np. pojawienie się aktorek, które były ado-
rowane,
a nieraz nawet utrzymywane przez zamożnych
12 Magier, jw., s. 257.
503
wielbicieli.
Należy ponadto dodać, że właśnie m. in. ze.
względu
na niezbyt stateczne prowadzenie się tych pań,
całe
środowisko aktorskie nie cieszyło się, przynajmniej
w
sferach mieszczańskich, najlepszą opinią. Wiadomo też
było,
iż artyści znajdowali się w ciągłych tarapatach finan-
sowych,
zaciągali długi, nadużywali napojów Wyskokowych^
itd.
Z czasem jednak u aktorów wzrosło poczucie godności .
osobistej
i dała się dostrzec potrzeba poszanowania zawodu.
Znalazło
to odbicie także w terminologii teatralnej, wyraz
„komediant",
mający znaczenie ujemne, ustąpił miejsca ty-
tułowi
„aktor narodowy". Na prowincji nadal oczywiście
nazywano
aktorów komediantami, a aktorki traktowano
jako
swawolnice, ale mimo to następowały w tej dzie-
dzinie
przemiany, świadczące o różnorodnych przeobraże-
niach
występujących w ówczesnym społeczeństwie.
Należy
podkreślić, że już samo rozprzestrzenienie się no-
wego
typu rozrywek stanowiło istny przełom w życiu
towarzyskim
wielkich miast, a nawet w wielu dziedzinach
ówczesnej
obyczajowości. Wszystko to bez wątpienia miało
także
związek z głębszymi procesami społecznymi, a mia-
nowicie
początkafhi kapitalizacji. Zakładane w drugiej
połowie
XVIII wieku lokale i instytucje dostępne były nie
tylko
dla szlachty czy dygnitarzy miejskich, lecz także dla
szerokiej
publiczności, bez względu na podziały stanowe.
Stało
się to widomym znakiem, iż w życiu obyczajowym
coraz
większą rolę zaczyna odgrywać pieniądz. W tym
aspekcie
nowy typ rozrywek spełniał ważną rolę, przy-
czyniał
się bowiem do zacierania barier socjalnych, stawał
się
elementem życia obyczajowego opartego na nowych
zasadach.
Życie
towarzyskie rozwinięte było najbujniej w środo-
wisku
szlacheckim. Bogaci feudałowie mieli czas i środki,
mogli
więc sobie pozwolić na ciągłe świętowanie, na nowe
rozrywki,
na zabawę. Jedną z najbardziej rozwiniętych form
życia
towarzyskiego była gościna. Przybycie gościa stano-
wiło
pewne urozmaicenie w codziennym życiu. Zazwyczaj
gość
zapraszany był do stołu, częstowano go, starając się
jak
najlepiej wywiązać z roli uprzejmego gospodarza. Sta-
ropolśka
gościnność nie zawsze jednak miała idylliczny
charakter.
Czasem przybysz był po prostu intruzem wy-
korzystującym
sytuację do najpospolitszego objadania
i
opijania gospodarzy. Na takich ludzi sarkano, mówiono,
że
„gość nie w porę gorszy od Tatarzyna". Inne przysło-
wie
głosiło, jże „gość i ryba na trzeci dzień cuchnie".
By-
wało
też odwrotnie, niejeden gospodarz był sknerą, wyliczał
każdy
kieliszek i wręcz głodził gościa. Na ogół jednak lu-
biano
sąsiedzkie
czy przyjacielskie wizyty.
Bogatsza
szlachta^ ciągle zresztą podróżowała, żyła
w
ciągłych rozjazdach, spędzała czas na składaniu wizyt,
na
rewizytach, 'uczestniczeniu w weselach, chrzcinach, po-
grzebach,
polowaniach, zjazdach, sejmikach, trybunałach,
sejmach,
elekcjach i innych „okazyjach". Dobry stół, tru-
nek,
taniec, gawęda — to główne atrakcje szlacheckich
spotkań.
Typowe^
gusta szlacheckie obrazuje nam jeden z wierszy
Kochowskiego:
Kto
zwyciężył nieprzyjaciół,
,
Stawiaj obeliski.
Ja
się
wolę wcisnąć za stół,
,
Gdzie gęste kieliszki.
Praw,
kto był w Amsterdamie
Lubo
też w Madrycie,
A
ja zaś przy grzecznej damie
Wolę
trawić życie.
Kto
też bywał i w Londynie,
Niech
powieści sieje,
.
Ja wiem, gdy przy starym winie,
Co
się
w Węgrzech dzieje.
'
A chociażem człek ubogi,
„
. Gdy między puchary,
,Sam
mi krymski chan nie srogi
Z.
swojemi Tatary [...] 1S f
A
wojewoda Zawisza tak opisuje gościnę u Paska: „By-
łem
w Cisowie u jegomości pana Paska, człowieka ha-
13
W. Kocho w s k i, Liryka polskie, wyd. K. J. Turowski,
Kraków
1859, s. 139. . ..f .-
. mT
niebnie
poczciwego, który jako mi
rad był, niepodobna
wypisać.
Przez trzy dni nie znaliśmy, co dzień, co noc;
~"
piliśmy i hulali. Dam miał siła u siebie et ąuidem pięk-
nych"
14.
J
Zabawy
szlacheckie
nie zawsze jednak były beztroskie.
Często
zdarzały się podczas nich burdy, awantury, krwawe
zwady.
.Rozrywki
szukano także podczas rozmaitych zjazdów pu-
blicznych^
sejmików, sesji trybunalskich, w czasie zawie-
rania
kontraktów. Załatwiano tam pilne interesa,a równo-
cześnie
usilnie starano się, by maksymalnie urozmaicić sobie
czas
nieosiągalnymi w domu uciechami. Dla prowTncJonal-"
nego
szlachcica atrakcję stanowił stół zastawiony wybor-
nymi
trunkami, nieraz znanymi tylko ze słyszenia, dużą
atrakcją
były karty, odwiedziny u kurtyzan, samo wresz-
cie
towarzystwo ludzi bywałych, bogatych, ustosunkowa-
nych.
Dygnitarz, który brylował w takim środowisku, sta-
wał
się istnym magnesem przyciągającym tłumy szlachty.
Zręczni
magnaci wykorzystywali te okoliczności do prze-
.
prowadzania pewnych operacji finansowych. Pamiętnikarz
Ochocki
tak opisuje kontrakty dubieńskię w latach osiem-,
dziesiątych
XVIII wieku, na których / bywał osławiony
Adam
Poniński. /
„U
księcia Ponińskiego ścisk bywał niesłychany [...]',
wszystkie
ważniejsze roboty u niego się odbywały [...]. Od
samego
rana w kilku pokojach zastawiano stoły sztofami
wódek
gdańskich połyskujących złotem, ostrygami, mino-
gami,
śledziami holenderskimi, serami szwajcarskimi w ca-
łych
kręgach tak ogromnych jak koła powozowe. Kto tyko
przyszedł,
jadł i pił co mu się podobało, a gdy zabrakło
przekąsek
na nowo śniadanie zastawiano, secinami butelek
piwa
angielskiego je podlewając [...]. Do obiadów po sto
i
więcej osób zasiadało, a korki szampańskiego wina wy-
strzałami
salutowały biesiadników [...]. Po obiedzie rozkła-
dano
stoły, przynoszono stoliki do kart, ciżba, znowu nie-
14
K. Za wiszą, Pamiętniki..., wyć. J. Bartoszewicz.
Warszawa
1862, s. 112. .* -■
■ ' ■■ '506
pomierna
się naciskała i poczynano grę najmniej u dwu-
dziestu
stolików. Ci co bank faraona ciągnęli, mieli przed
sobą
kupy złota wielkie jak kretowiny, na innych stołach
grano
w kwindeczja ale i tam złota nie brakło' [...]. Pod
koniec
kontraktów wielki był nacisk u księcia, tak szla-
chta
niosła mu pieniądze [...] znoszono kapitaliki, spijano
wódki,
zmiatano' zakąski, wypróżniano butelki pieniącego
się
angielskiego piwa, a do kasy ledwie się dobić by-
ło
można" 15.
Anglik
Coxe ,z humorem wspomina, jak to trafił na za-
kończenie
sejmiku obradującego w refektarzu „chociaż za-
jętego
już nie narodowymi sprawami, ale — mówiąc po
prostu
— piciem, które jest zasadniczym dodatkiem za-
równo
do polskich, jak i brytyjskich wyborów. Jeden ze
szlachciców,
którego inni zdawali się traktować z pewnymi
względami,
ustawicznie zatrudniony był dostarczaniem
«paru
łyków» trunku wyborcom stojącym w różnych czę-
ściach
pokoju. Krążeniu tej szklanki towarzyszyło mnóstwo
ceremonii:
wyborcy dotykali swych piersi, pochylali się aż
do
ziemi i bardzo uroczyście wychylali zdrowie zarówno
posłów,
jak i swoje własne" 16.
Szlachta
pasjonowała się też niezwykle łowiectwem. Po-
lowanie
stanowiło tradycyjną, wysoko cenioną, pańską roz-
rywkę.
Należy zresztą dodać, że myślistwo przyczyniało się
również
do niszczenia drapieżników i zdobywania poży-
wienia.
Ponieważ nie istniała w tym okresie jakakolwiek
ochrona
zwierzyny, więc w okolicach, które posiadały
mniejsze
zalesienie, zwierzyna została ogromnie przetrze-
biona.
Przyczyniły się do tego nie tylko polowania urzą-
dzane
przez szlachtę, lecz także ogromnie rozpowszechnio-
ne
kłusownictwo. Na początku XVII wieku zamknęły
wszędzie
tury i ogromnie zmniejszyła się ilość żubrów.
15
J. D, Ochocki, Pamiętniki..., t. I, wyd. J. I.
Kra-
szewski,
Wilno 1857, s. 72.
16
W, C o x e, Podtóż po Polsce 177??, [w:] Polska stanisławow-
ska
v: oczach cudzoziemcóio, t. I, oprać. W.
Zawadzki,
Warszawa
1963 s. 696—697,
507
Niedźwiedzie,
losie, dziki, bobry spotykało się już tylko
w
większych puszczach. Najwięcej grubego zwierza było
na
ziemiach Wielkiego Księstwa Litewskiego, w puszczach
mazowieckich,
w południowej części województwa krakow-
skiego,
częściowo na Podlasiu i w dzisiejszym Kieleckiem.
Nigdzie
jednak nie brakowało wilków, pełno też było lisów,
zltfęcy,
dzikiego ptactwa. Jeśli chodzi o sarny, to zostały
znacznie
przetrzebione, a w niektórych okolicach kraju
w
XVIII stuleciu doszczętnie wytępione.
Najulubieńsze
były polowania na grubego zwierza, urzą-.
dzano
jednak także łowy na zające i ptaki. Szlachta po-
lowała
w swoich dobrach indywidualnie, lub też urządzała
większe
zbiorowe łowy, największe polowania organizowali
wszakże
magnaci. W XVIII wieku wielkopańskie łowy-
przemieniały
się częstokroć w rzeź dzikich zwierząt. Pa-
nowie,
którzy chcieli zaskarbić sobie fawory panujących,
czy
też zaimponować klientom, sprowadzali na jakiś obszar
znaczną
ilość grubej z-w^erzyny, teren ten otaczali łirfami
i
pozostawiali jedynie wąskie przejścia, przy których cza-
towali
myśliwi. Na dany znak ruszała obława i ogarniana
zwierzyna
rzucała się ku nielicznym bramom. Oczywiście
w
takiej sytuacji nie było żadną sztuką wystrzelanie nawet
sporej
ilości groźnych drapieżników. W ;mprezach tych
brały
udział również niewiasty, które strzelały z ukrytych
w
lesie altanek.
Częste
odbywanie łowów i różnorodność zwierzyny znaj-
dującej
się w lasach wymagały trzymania dużej ilości służ-
by,
psów, posiadania odpowiedniej broni. Polowano prze-
ważnie
za pomocą broni palnej, zdarzali się jednak myśliwi,
którzy
szli w las tylko z oszczepem. W walce z niedź-
wiedziem
i innym grubym zwierzem stosowano też za-
sadzki
i sieci. Na ptaki oraz drobną zwierzynę wypuszcza-
no
specjalnie szkolone drapieżne ptaki — orły i sokoły.
Trzymano
też chmary psów; „kochano się" w chartach,
ogarach,
wyżłach, płacono za nie wielkie sumy, wydzierano
je
sobie nieraz Drzemocą, kradziono. Psy myśliwskie ota-
czano
troskliwą opieką, karmiono, nacierano miksturami.
umieszczano
w wygodnych psiarniach. Wydatki na psy były
tak
duże. że potrafiły nieraz pochłonąć cały majątek. Istnia-
ło
nawet przysłowie, że szlachcica „psi zjedli".
Choć
łowy stanowiły rozrywkę typowo szlachecką, to
częstokroć
łączyły się*'przecież z życiem całej wsi. Należy
bowiem
zaznaczyć, że w XVII, a częściowo nawet i w XVIII
weku
w niektórych .„okolicach kraju drapieżniki, np. wilki
czy
dziki, wyrządzały chłopom wielkie szkody, dlatego też
organizowano
na nie wspólne obławy. W obławach takich
musiała
brać obowiązkowo udział ludność całej wsi, były one
bez
wątpienia pozostałością z czasów dawniejszych, możli-
we
też, że dwór wykorzystywał te tradycje, by pozyskać
odpowiednią
ilość chłopów dla zorganizowania nagonki,
podczas
większych polowań zbierano bowiem nieraz cale
nawet
setki chłopów.^Wieś dostarczała także często myśliw-
skiej
służby. Po dworach pełno było rozmaitych strzelców,
sokolników,
psiarczyków. Rekrutowali się oni bądź z pod-
danych
danego feudała, bądź spośród włóczących się po
kraju
ludzi luźnych.
Z
myślistwem -związanych było wiele łowieckich guseł.
Do
najbardziej znanych należało zamawianie fuzji, lanie kul
pod
religijnymi figurkami, odbywanie łowów podczas tak
zwanych
• ..szczęśliwych dni", a ściślej omijanie dni feral-
nych
itd. Oczywiście myśliwy, który wrócił z pustymi rę-
koma,
miał masę usprawiedliwiających okoliczności. Poeta
tak
o tym powiada:
* Więc na babę winę składają
Albo
że mnicha potykają,
Albo
sobie przymawiają,
Albo
też- na psy zganiają
Nieszczęście
17.
Jeśli
łowy udały się, nie było końca opowiadaniom
i
szczyceniu się swymi osiągnięciami, toteż co
krytyczniej
nastawieni
uważali często myśliwych za mocno koloryzu-
17
Postny obiad albo
Kraków
1911, s. 39.
zabaweczka, wyd. J. Rostafiński,
509
jących
samochwalców. Znane są na ton temat wypowiedzi
ówczesnych
satyryków, np. W. Potockiego.
Łowieckie
piosenki śpiewano zarówno po dworach,/jak
i
po chłopskich chatach. A oto popularna w XVII wieku
pieśń
ludowa o ściganym zającu:
Siedzę sobie w boru jak w domu , .
Nie uczynię szkody nikomu, x .
Nie baraniem wrzostem żyję, ■
Miasto wody rosę piję po trawie.
Grochu nie potłukę ni prosa,
Jęczmienia
nie minę, choć rosa.
Jeśli
też w kapuście siadam,
Po
listeczku tylko zjadam, niewiele.
Gęsi, kaczek, kurek nie drapię,
Śpię
patrząc, nie krzykam, nie chrapię.
Nie
przebudzę nic czujnego,
Nie
rozgniewam ni małego ptaszęcia.
Nie wiem; com takiego uczynił,
Com panom myśliwcom zawinił.
Tak wiele ich mnie jednego
Gonią zwierza ubogiego jak zbójcy [...] 18
Cytowany
tekst dowodzi m. in. pewnej wrażliwości na
los
i cierpienia szczutych zwierząt. Okazuje się, że ówcześni
ludzie
potrafili spojrzeć na łowy także i od innej strony,
choć
myślistwo stanowiło ulubioną i pasjonującą rozrywkę.
18
K. B a d e c k i, Z badań nad literaturą mieszcżańsko-ludo-'
wą
XVII wieku, Wrocław 1951, s. 42—44.
XVII
ZWYCZAJE
ŚWIĄTECZNE
W
omawianym
okresie łączyło się ze świętami wiele tra-
dycyjnych
zwyczajów i" rozmaitych przesądów. Jeśli chodzi
o
ludność plebejską, obchodziła ona nie tylko obowiązują-
ce
święta clirześcijańskie, lecz także kultywowała
dawne,
pogańskie
obrzędy. Zdarzało się to nawet zresztą i wśród
szlachty.
Przegląd rozpocznę od świąt Bożego Narodzenia.
Jeśli
tylko pozwalały na to warunki, święta obchodzono
wesoło
i sytor we wszystkich środowiskach społecznych
przygotowywano
na ten okres różne tradycyjne potrawy.
Bodaj,
największym w tym czasie przysmakiem były roz-
maicie
przyprawione ryby i grzyby oraz placki na miodzie,
słodycze;
trunki. Ze świętami łączyły się ponadto rozmaite
zwyczaje.
Do powszechnie znanych należało np. rozściela-
nie
na podłodze i pod obrusem słomy. Czyniono to rzeko-
mo
na pamiątkę betlejemskiej stajenki. Potocki tak o tym
pisał:
Stary zwyczaj w tem mają chrześcijańskie domy,
Na Boże Narodzenie po izbie słać słomy,
Że w stajni Święta Panna leżała połogiem [...] '
1
W. Potocki. Ogród fraszek, t. 1, wyd. A. B r ii c k n e
r,
Lwów
1907, s. 32. ■-.-,, ^--r"> - -
V
W
istocie była to jednak pozostałość z pogańskich jeszcze
czasów,
mająca związek z dawnym świętem agrarnym.
W
niektórych domach pod obrus podścielano
siaijp, na
wsiach
natomiast ustawiano w kącie izby snop słomy.
W
dniu tym panowały różne wróżby, np. by byl* urodzaj,
ciskano
ziarnem o powałę; panny i kawalerowie ciągnęli
źdźbła
słomy lub siana spod obrusa — zielone źdźbło ozna-
czało
ślub w tym karnawale, zwiędłe — oczekiwanie, żół-
te
— staropanieństwo lub pozostanie w stanie kawaler-
skim.
Pewne zwyczaje, szczególnie^*w większych miastach,
z
latami zarzucano, niemniej w większości ich przestrzega-
no.
Protestanci traktowali je jako zabobony; znany pisarz
śląski,
ksiądz ewangelicki Adam Gdacjusz tak o tym pisał:
„I
to jest rzecz nagany godna, że niektórzy, kiedy w wiliją
jeść
mają, na stole słomę rozpościerają, a na onę słomę
obrus
kładą i potym oną słomą drzewa sadowe wiążą. Dru-
dzy
to też w zwyczaju mają, że w wiliją w domiech po ką-
ciech
mak to tam, to sam rzucają". Postępując wedle tra-
dycyjnych
zwyczajów inwentarzowi dawano w jadle po-
kruszony
opłatek, zapraszano przed domostwa zwierzynę
i
rzucano jej pożywienie, bydło karmiono potrawami pozo-
stałymi
z wigilii. Cytowany Gdacjusz pomstował: „Nawarzą
potym
w drugim domu potraw rozmaitych i z niemi nie
wiem
jakie gusła stroić będą, kiedy od każdej potrawy
bydłu
jeść dadzą. A kiedy ich spytasz, czemu to czynią? Te-
dyć
odpowiedzą, że temu bydłu, które takowe potrawy
w
wigiliją warzone jada, czarownice i guślarki zaszkodzić
nie
mogą. Albo jako też niektórzy są takiego mniemania
głupiego,
że krowom mleko od śledzia jeść dawają, powie-
dając,
że takie krowy, które takowy mlecz w wiliją jadają,
przez
cały rok mleko mieć będą" 2.
W
pewnych regionach kraju słomę słano'na posadzce
kościelnej,
a uczniowie udawali w kościele głosy ptaków
i
dęli w piszczałki. Komoniecki tak pisze o zwyczajach
praktykowanych
w XVII wieku w Żywcu: „W dzień Bo-
2
A. Gdacjusz.
Postilla popularis, [w:] Wybór pism, oprać.
H.
B o r e k i J. Z a r e m b a, Warszawa 1969, s. 187.
m. - .■ - •
83.
Żebrak, H.
Szolc,
rękopis z
1680
roku. Zbiory
Biblioteki
Jagiel-
lońskiej
64.
Stajenka bet-
lejemska,
H. Szolc,
rękopis
z 1680 ro-
ku.
Zbiory Biblio-
teki
Jagiellońskiej
-#
65. W parku Łazienkowskim, fragment rysunku J. P. Norblina.
Z dzieła: A. Berdecka, I. Turnau, Życie codzienne w Warszawie
okresu Oświecenia, Warszawa 1969
66. Scena w parku, fragment rysunku J. P. Norblina. Z dzieła-
A. BerdecKa, I. Turnau, Życie codzienne w Warszawie okresu
Oświecenia, Warszawa 1969
67. Wbici na pal. Z dzieła: S. Munster, Cosmographia Vniversalis,
Bazylea 1554
i
68.
Karykatura Kozaka, ks. Hieronim Radziwiłł, 1753 rok. Archi-
wum
Akt Dawnych. Zbiory Przyjemskich
V
69.
Kobieta wyciągająca wodą ze studni, fragment obrazu Canaletta.
Z dzieła: A. Berdecka,
L
Turnau, Życie codzienne w Warszawie okresu Oświecenia, Warszawa
1969
70. Rynek w Olkuszu, z. Vogel, koniec
XVIII wieku. Muzeum Narodowe w Warszawie
71
Bójka juhasów, fragment polichromii kościoła w
Orawce,
1711
rok. Zbiory PIS
J
żego
Narodzenia w kościele farnym żywieckim po pawi-
mencie
słomę słano, która tak poprzez wszystkie święta
zostawała.
Przytym w tenże sam dzień Bożego Narodzenia
na
mszy św. pierwszej przed świtaniem, gdy kapłan Gloria
in
excelsis zaśpiewał przy ołtarzu chłopcy szkolni po chó-
rach
z obu stron różne głosy ptastwa -wydawali, sporzą-
dziwszy
sobie takie piszczki" 3.
Wieczerza
wigilijna gromadziła wszystkich domowników,
bez
względu na ich pozycję społeczną. W miastach np. służ-
ba
i czeladnicy zasiadali do stołu razem z mistrzami. Re-
liktem
dawnych wierzeń był powszechnie stosowany zwy-
czaj
zostawiania pustego miejsca, czasem także jadła, dla
zmarłych
i nieobecnych. Spożycie wilii poprzedzało łama-
nie
się opłatkiem, przy którym życzono sobie wzajemnie
zdrowia
i pomyślności (w większych miastach smarowano
niekiedy
opłatki miodem). Wigilijne jadło, o określonej tra-
dycją
ilości potraw, spożywano w uroczystym i podniosłym
nastroju,
wypijano jednak do niego znaczną ilość trunków,
zdarzało
się, więc często, że biesiadnicy wstawali od sto-
łu
mocno podochoceni.
Wierzono,
że w dniu wigilijnym woda w studniach za-
mieniała
się w wino, że zwierzęta mówią o północy ludz-
kim
głosem, że miłe słowo wybranej przyniesie miłość, po-
darek
lub pomyślność, a wygrana w karty powodzenie przez
cały
rok. Nie znano wówczas tak popularnych dziś choi-
nek
(w początkach XVIII wieku na Pomorzu przystrajano
świecidełkami
rózgi dla dzieci, podobny zwyczaj istniał
także
na Podhalu), szeroko natomiast praktykowano od-
wieczny
zwyczaj dawania i przyjmowania prezentów — tzw.
kolędy.
O północy ruszano do kościoła na pasterkę. Ponie-
waż
jednak większość jej uczestników znajdowała się pod
wpływem
wypitych trunków, nabożeństwo mijało zwykle
w
wesołym, a nawet swawolnym nastroju. Jeśli chodzi
o
młodzież krakowską, to wiadomo np., że dopuszczała się
w
tym dniu w kościele rozmaitych wybryków. Do ulubio-
s
A. Komoniecki, Dziejopis żywiecki, t. I, wyd.
S.
Szczotka,
Żywiec 1937—1939, s. 30—31.
33 — Obyczaje staropolskie 513
\
'/■ - "- * *
nych
żartów należało nalewanie do kropielnicy atramentu,
zaszywanie modlącym się niewiastom sukien nicią lub też
przyczepianie klęczącej kobiecie końca spódnicy do koł-
nierza.
Zbytków takich dopuszczali się zresztą nawet i mi-
strzowie.
W
dniu 26 grudnia, w dzień św. Szczepana, zwyczajowo
godzono
do pracy służbę, która czekała na oferty kwate-
rując
po szynkach i karczmach. Stąd też powstało przysło-
wie:
„na św. Szczepan każdy sobie pan". W dniu tym
obsypywano
się powszechnie owsem. Według dawnych wie-
rzeń
miało to sprowadzić pomyślność i zapewnić dobre uro-
dzaje,
kościół zwyczaj ten interpretował zaś jako pamiątkę
męczeństwa
św. Szczepana.
Materiały
źródłowe wykazują, że w owych czasach nie
obchodzono
hucznie tak tradycyjnego dziś „Sylwestra".
W
dniu tym wróżono jednaką jaka przyszłość czeka w nad-
chodzącym
roku. Panowało np. mniemanie, że jeśli komuś
powiedzie
się żartem okraść inną osobę, cały nadchodzący
rok
będzie dlań szczęśliwy. Popełniano więc wiele drob-
nych
symbolicznych kradzieży; zwyczaj ten istniał u wszyst-
kich
grup społecznych. W dzień Nowego Roku składano
życzenia
„Do Siego Roku", urządzano proszone obiady oraz
inne
przyjęcia.
W
okresie między Bożym Narodzeniem a wielkim postem
plebani
i ich zastępcy odwiedzali w asyście organisty lub
innych
sług kościelnych domostwa wiernych, wstępując za-
równo
do dworów jak i do chat najbiedniejszych kmieci.
Duchowni
wygłaszali wszędzie krótkie kazania, dawali bło-
gosławieństwo
i otrzymywali w zamian tzw. kolędę — chło-
pi
dawali słoninę, ser, suszone grzyby, jaja, orzechy oraz
drobne
sumy pieniężne, po miastach wręczano im wyłącz-
nie
pieniądze. Szlachta ofiarowywała datki i w naturze,
i
w pieniądzach, ponadto urządzała wystawne przyjęcia. Ko-
lęda
upływała na ogół w pogodnej atmosferze, choć nieraz
zakłócały ją awantury. Przyczyną tego było najczęściej
nad-
mierne
spożycie trunków. Zarówno gospodarze jak i „świą-
tobliwi
kapłani" nie wylewali za kołnierz i zdarzało się.
że
butni szlachcice czy zamożni mieszczanie zapominali
o
„godności^kościelnej sukni", biorąc się za łby lub, co
gor-
•
sza, do szabel i obuchów. Tego rodzaju wybryki spotykało
się
także i w środowisku chłopskim. Zdarzało się, że pod-
czas
kolędy wypchnięto księdza, obito organistę, obrzucono
ich
wyzwiskami. Jeszcze raz podkreślić jednak trzeba, że
f^kty
te nie były nagminne. Z chodzeniem po kolędzie
powszechnie
natomiast łączono rozmaite zwyczaje i wróż-
by.
Kitowicz pisze, że: „Po wyjściu księdza dziewki ubie-
gają
się do stołka, na którym ksiądz siedział; która pierw-
sza
usiędzie, ma sobie za wróżbę, że tego roku za mąż pój-
dzie"
4.
Prócz
księży po kolędzie chadzali wiejscy parobcy, żacy,
czeladź
miejska. Nazywano ich kolędnikami. Niektórzy z nich
przebierali
się za dzikie zwierzęta, np. wilki, niedźwiedzie,
a
najczęściej za tury, tak zwane „turonie". Kiedy kolędni-
cy
przybywali do chaty, rozpoczynało się wesołe przedsta-
wienie.
Turoń lub wilk gonił dziewki, kłapał drewnianą
szczęką,
wyczyniał wesołe skoki. Występy te zachwycały do-
rosłych,
ale przerażały małe dzieci. Maksymilian Fredro pi-
sał,
że takiego „tura dzieci się strachają, a starzy
żartują".
Kolędnicy
nie omijali dworów, śpiewali tam specjalnie przy-
stosowane
do okoliczności wierszowane życzenia noworocz-
ne,
życząc w nich zdrowia, szczęścia, najbogatszych plonów.
Zarówno
w chałupach jak i w dworach kolędnicy doprasza-
li
się sutych datków. Jeśli gospodarz okazał się hojny, śpie-
wano
mu pełną najrozmaitszych życzeń pieśń. A oto
tekst
siedemnastowiecznej
pieśni kolędowej, której zasadniczym
motywem
jest przymówka o poczęstunek:
Po kolędzie na Nowy Rok idziemy,
Do was wszystkich, co nam dacie, weźmiemy;
Pół talarka, grochu miarka, zda się to,
Z kwika szperka, tłusta nerka, zje się to.
Worki próżne, mamy różne, co dacie,
To weźmiemy, nie wzgardziemy, uznacie.
Mąki, krupy, w swoje kupy niech idą, ._.■.-._ ----
Ą
J. Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III,
oprać.
R. P o 11 a k, Wrocław 1951, s. 8G.
515
Drobne kasze, sadła nasze, aż przyjdą. ' ~"
v I kaczora, i gąsiora weźmiemy.
- A kiełbasy, te za pasy zatkniemy.
,■ I co z grzędy do kolędy należy,
. , Niech i z nami co z rogami pobieży.
' Na odchodzie niech o wodzie nie będzie,
Niech dzban stoi, tak przystoi kolędzie.
Niech się flaszki, a nie fraszki pokażą.
Niech się szklanki jako wianki ukażą,
A my za to na to lato życzem wam
'Zdrowia dobrze, żeście szczodrze radzi nam 5.
Chodzenie
po kolędzie w większych miastach miało bar-
dziej
urozmaicony charakter. W Krakowie np. żacy i cze-
ladnicy
chodzili po kolędzie w dniach od 24 grudnia do 2
lutego.
Kolędnicy ci przebierali się za postacie z szopki —
za
Heroda, Trzech Króli, pastuszków, dziadów, baby. Nie
brakowało
wśród nich popularnych po wsiach niedźwiedzi,
kóz,
przebierano się nawet za bociany! Od dnia Trzech
Króli
inne grupy kolędników chodziły po domach z gwiazdą
o
drewnianej konstrukcji, wytępionej kolorowym papierem.
Oni
również składali życzenia pomyślności, śpiewali ko-
lędy,
wygłaszali dialogi, czasem nawet wystawiali miste-
ria:
sceny przepowiedni narodzin Jezusa, podróż Matki.
Boskiej
i św. Józefa do Betlejem, witanie Dzieciątka przez
Trzech
Króli, hołd pasterzy itp. Po przedstawieniu orator
domagał
się dowcipnie datku lub poczęstunku.
Ponieważ
kolędników było wielu, wytwarzało się między
nimi
współzawodnictwo, którego rezultatem były groźne
nieraz
burdy. Dlatego też ustawy cechowe zabraniały rze-
mieślnikom
zbytniego raczenia się alkoholem, z kolędy
mieli
oni wracać „trzeźwi i zdrowi" i dopiero po rozlicze-
niu
kasy mogli oddać się solennej hullance.
Wszystko
wskazuje na to, że np. w Krakowie najwięk-
szym
wzięciem cieszyli się kolędnicy w XVII wieku.
W
XVIII stuleciu nastąpiło pewne zobojętnienie dla tego
5 Rkps Bibl. Narodowej, nr I 3177, k. 65—66. - • ♦ •**
rodzaju
zwyczajów. Prawdopodobnie
w grę wchodziły rów-
nież
względy oszczędnościowe, gdyż społeczeństwo w tym
czasie
bardzo zbiedniało. Znaczna część mieszczan zaczęła
nawet
uważać kolędowanie za natręctwo. Jeśli mieszcza-
nie
krakowscy z biegiem lat zobojętnieli wobec kolędników,
to
ludność wiejska i małych miast witała ich zawsze z nie-
kłamaną
radością, kolędowanie stanowiło bowiem nieco-
dzienną
rozrywkę, dostarczało zabawy i radości.
Zarówo
po wsiach jak i w miastach kolędnicy śpiewali
podczas
swych obchodów specjalne pieśni-kolędy. Należy
podkreślić,
że spotykano wtedy dwa rodzaje pieśni kolędo-
wych.
Pierwszy stanowiły kolędy, których treścią było
składanie
noworocznych życzeń; zwracano się w nich prze-
ważnie
bezpośrednio der gospodarza. Te kolędy wywodziły
się
jeszcze z dawnych pogańskich czasów, związane one
były
z obrzędami noworocznymi, mającymi zapewnić do-
statek
plonów. Drugim rodzajem kolęd były pieśni, których
zasadniczym
motywem była treść religijna; mówiły one
o
św. Rodzinie, o narodzeniu Jezusa itd. Teksty te przygo-
towywali
księża, zakonnicy i organiści. Kolędy o treści re-
ligijnej
szybko przyjęły się wśród szerokich kół społeczeń-
stwa
i z czasem wyparły kolędy o treści wyłącznie świec-
kiej.
Zdaje się, że spopularyzowaniu kolęd religijnych sprzy-
jała
okoliczność, iż teksty ich podkładano pod popularne
wówczas
melodie taneczne. W 1630 roku Jan Żabczyc wy-
dał
w Krakowie Symfonie anielskie, w których do poda-
nego
tekstu kolęd dodana jest wskazówka, iż należy je śpie-
wać
na nutę „tańców zwyczajnych w Polszcze". Między
innymi
spotykamy tam takie zestawienia:
Symfonia:
„Panna
przedwczesna
była
bezpieczna".
Na
nutę:
„Poszła
niewiasta
.
« z kurem do miasta". -'
-. _•.--=_.'_■
Symfonia:
t „Czem, czem, czem.
Czemu ubogo leżysz",
517
Na nutę: . -- -:,
„Czem,
czem, czem,
Czemu
boso chodysz".
Symfonia:
„Ucieszna panno, pokaż nam syna,
Który w swych palcach krąg ziemi trzyma".
Na nutę:
„Ucieszna
panno, niechaj
sfrasowany
Długo
nie będą od ciebie trzymany".6
Jeśli
chodzi o tego rodzaju teksty jak Poszła niewiasta
z
kurem do miasta, to oczywiście nie miały one nic wspól-
nego
nie tylko z jakąkolwiek tematyką religijną, lecz znaj-
dowały
się wręcz w kolizji z cenzurą obyczajową, dlatego
też
z czasem zaczęto niszczyć tego rodzaju zbiory pieśni i za-
braniać
ich wydawania. Jednak popularność tych „zakaza-
nych"
piosenek przyczyniła się do rozpowszechnienia kolęd
o
treści religijnej, które układano na melodię swobodnych
piosenek.
Do
popularności kolęd religijnych przyczynił się również
fakt,
iż traktowały one postacie religijne w sposób bardzo
realistyczny,
nie pozbawiony nawet rubasznego humoru.
W
jednej z siedemnastowiecznych kolęd spotykamy np. wy-
bitnie
humorystyczne przedstawienie sceny radości, jaka
zapanowała
w niebiosach po narodzeniu Jezusa:
Krzyk
po niebie, po obłokach [...]
Słychać
przy wesołych skokach,
Aniołowie
święci radością objęci
Wyśpiewują,
wykrzykują.
Już
i'skrzydła połamali,
Kiedy
z radością latali.
Michał
ponad budę
Lecąc
spadł na grudę,
W
bok się ubił, skrzydło zgubił,
Gabriel,
który zwiastował Boga,
6
J. K r z y za n o wski, U kolebki pastorałek, „Ruch
Lite-
racki",
R. X,
nr
1, s. 1—5. . . .
.'. ".- i
518
Także
przelatywał,
Natrafi!
na dudy, ,. ■■
---__ ■^—:_«*-■: Zbił biodra i udy - •■*&*--------------*-:--:<i
1 . I szwankował, nahramowaL
-
=, :•■_■'■ ,. Gdy tak skrzydła połamali,
Jak
barany się tarzali,
Jeden przez drugiego • • *- ■. .. —
. Skakał ochoczego,
A śpiewając hoc wołali 7.
Tego
rodzaju teksty bawiły słuchaczy, a jednocześnie nie
budziły
sprzeciwu ze strony czynników kościelnych. Nieraz
jednak
spotykało się parodiowanie tekstów religijnych. Pi-
jani
kolędnicy śpiewali np. tego rodzaju pieśni:
W
błocie leży, któż pobieży
Pijanego
ratować [...]
Albo:
.:.■-'■ Anioł pasterza złapał
I kijem go wy łatał.
Za
takie „kolędy" otrzymywali kolędnicy bizuny od star-
szych
cechowych. Prawdopodobnie jednak słuchacze nie
stronili
od tego rodzaju konceptów, nic bowiem nie słychać,
by
bezpośrednio przeciwko nim występowano; kary wy-
mierzały
dopiero odpowiednie władze.
Niektóre
kolędy miały oryginalną treść. Znana jest np.
kolęda
kurpiowska, w której zazdrości się Betlejem, że mia-
ło
szczęście być miejscem narodzenia Jezusa. Daje ona do
zrozumienia,
że niebo popełniło błąd, gdyby bowiem dzie-
ciątko
narodziło się w puszczy, to byłoby „serdecznie ucco-
ne",
urodziłoby się w izbie, otrzymałoby „chlebek", „mlyćko
z
jagiełkami", zajączka, kuropatwę, nawet flaszeczkę
mio-
dowej
wódki!
7
Z.
Kamykowski, Kilka stóio o kolędach,
polskich...,
„Polska
Sztuka Ludowa", R. III, 1949, nr 1—2, s. 47.
519
A
w Betlejem Żydy, śmierdzące psiejuchy,
Tylko
swoim bachorom zawsze tkali w brzuchy.
"""';■■
I chłodno, i głodno, w niwcem
niewygodno
Trzymali
Cię, nas Panie.
'"
= A kiedy się, Panie, podobało tobie,
Cierpieć
taką biedę w maleńki osobie,
Przyjmij
nase chęci, miej Kurpiów w pamięci
Tu na ziemi i w niebie8. ' ~
W
treści kolęd przemycano często aluzje o wydźwięku
społecznym;
jeden z pastuszków np. mówi:
Chociaż
panów żywiemy naszą wierną pracą,
Przecież
oni nad nami jako wrony kraczą!
Tego
rodzaju wystąpienia nie były odosobnione, autorzy
wywodzący
się z ludu potrafili w treści kolędy przedstawić
obraz
niedoli chłopskiej. Oto tekst pochodzący z początków
XVIII
wieku:
Panie Boże mój, jam jest kmiotek twój
I też pana wojewody, który tu ma być na Gody
w
naszej dziedzinie.
Dałże
by go Bóg, żeby się przywlókł,
A
naszą biedę obaczył, udarować nas raczył,
a my zaś Ciebie.
Gdyż
cię żal, Panie, że śpisz na sianie,
Dal
ci bym ze dwie poduszek i z mego Bartka kożuszek^
i
' Cóż kiedy nie masz.
Żal
mi cię, Boże, że żłób twe łoże,
Dał
ci bym ja sukieneczkę, jaksamitną magiereczkę,
Cóż
kiedy nie masz.
Żal
mi was, dziecię, i że głód mrzecie,
Dał
ci bym wam kukiełeczkę, do kukiełki gomółeczkę,
Cóż
kiedy nie masz.
Wszak
dobrze wiecie, najmilsze dziecię,
Ze
zabrali [...] resztę wyjedli sasiska,
już ci nic nie masz.
8 Rkps Bibl. UW, nr 142, k. 12—13.
520
I
'"za Więc cię żegnamy, mile ściskamy, " "" l
Dobrą wolę za uczynek przyjmij [...J spoczynek
w swoich niebiosach9. -*r$
Zapusty,
lub inaczej mięsopusty, obchodzono głośno
i
hucznie, przede wszystkim jedzono i pito ponad zwykłą
miarę.
Po dworach, miastach, a niekiedy i w wiejskich
karczmach
rozbrzmiewała muzyka, szły tany, słychać było
wesołe,
specjalnie na mięsopust przystosowane frantowskie
piosenki.
Ponadto odbywało się wiele specjalnych zabaw.
Po
wsiach zaczynały ponownie chodzić turonie, niedźwie-
dzie
i wilki, mieszczanie i szlachta gustowali natomiast
w
„maszkarach", czyli w zakładaniu masek.
Potocki pisał, że:
Od
poganów zaczęty, dziś trwa zwyczaj stary,
Na
święta bachusowe ubierać maszkary10.
Maski
były rozmaite: „panieńskie", „białogłowskie",
bab-
skie";
niektóre z nich zdobiły brody i zawiesiste wąsy, nie
brakowało
też masek bardzo nieraz oryginalnych, np. mu-
rzyńskich.
Niektóre z nich sprowadzano aż z zagranicy.
Biedniejsza
szlachta zabawiała się na osławionych kuli-
gach.
W ostatnich dniach karnawału kilku znajomych
szlachciców
porozumiewało się między sobą i zapakowawszy
na
sanki lub wózki rodzinę i czeladź wyjeżdżali do najbliż-
szego
sąsiada, żądając od niego jedzenia i picia. Wypróż-
niwszy
piwnicę zabierali gospodarza z rodziną i służbą
i
ruszali do następnego dworu; w ten sposób objeżdżano
wiele
wsi, by zakończyć eskapadę w miejscu, z którego wy-
ruszono.
Ówczesna
literatura piękna, a nawet historiografia przed-
stawiały
kuligi jako wesołą zabawę, będącą wyrazem szla-
checkiej
jowialności i gościnności; w rzeczywistości nie
zawsze
tak bywało. Jeśli kulig organizowali magnaci, to
istotnie
charakteryzował się on zbytkiem, rozrzutną gościn-
9
Kamykowski, jw., s. 47.
»
P p_ t o c k i, jw., t. I, s. 435.
521
_ \
v
nością, urozmaicały go bale i zabawy oraz" efektowna
ilu-
;
minacja. Kuligi urządzała jednak najczęściej biedna
szlach-
ta
i zabawę tę traktowano przede wszystkim jako pretekst
do
objadania i opijania sąsiadów. Inicjatorami jej byli nie-
raz
intruzi, których unikano, starając się ujechać lub za-
szyć
przed nimi w jakimś odległym folwarczku. Kuligujący
i
zazwyczaj jednak znajdowali gospodarza, pustoszyli mu spi-
*■ żarnie, wysuszali piwnicę, a często wyrządzali szkody i kło-
poty.
Kitowicz mówi, że „takowe kuligi najwięcej bawiły _
się
pijatyką i obżarstwem, przeto mniej dbając o tańce
przestawali
na jakim takim skrzypku czasem u karczmy
porwanym
albo między służącą czeladzią wynalezionym;
chyba
że gospodarz miał swoją domową kapelę albo też
rozochocony
posłał po nią gdzie do miasta. Najsławniejsze
co
do pijatyki i brawury te kuligi były w województwie
rawskim,
gdzie się nieraz krwią oblewały, a jeżeli się ktoś
obcy
przez niewiadomość wmieszał do tego kuligu, a nie
podobał
się mu albo nie mógł wystarczyć zdrowiem pijań-
stwu,
zbili jak leśne jabłko, suknie w płatki na nim podra-
pali
i wypędzili go — jakoby dla słabego zdrowia niegodne-
go
tak dzielnej kompanii"
n.
•Choć
kuligi były typową zabawą szlachecką, brali w niej
udział
także plebejusze — czeladź, muzykanci, śpiewacy,
miały
one więc wpływ na obyczajowość całego ówczesnego
.
społeczeństwa.
W
zależności od okolic, z zapustami wiązały się różnego
rodzaju
zabawy. Pospólstwo krakowskie np. zabawiało się
hucznie
na tzw. „combrze", organizowanym w tłusty czwar-
tek
przez krakowskie przekupki, które najmowały muzy-
kantów
i zebrawszy sporo trunków i wiktuałów tańczyły
na
miejskim rynku. Podczas tańca potrząsały one nad gło-
wami
gałęziami z choiny, obwieszonymi skorupami z jaj.
Siłą
wciągały do tańca przechodniów, a kto nie chciał hulać,
musiał
się okupić. Przekupki zapraszały na zabawę także
It
biedaków, hołyszom tym „combrzyły", to z-naczy
pozwalały
im korzystać z przygotowanych potraw i napojów. Kito-
11 Kitowicz, jw., s. 549—550. . ,. '
itr. •'.-■•■
• ' ' 522
wicz
pisze, iż przekupki „[...] w środku rynku, na ulicy,
choćby
po największym błocie tańcowały, kogo tylko
z
mężczyzn mogły złapać, ciągnęły do tańca. Chudeuszowie
i
hołyszowie dla jadła i łyku sami się narażali na złapa-
nie"
12.
Bardzo
urozmaicony przebieg miały zapusty w bogatym
Gdańsku.
Tamtejsze cechy i gildie wykazywały w organi-
zowaniu
ich wiele pomysłowości. „Na jednej ulicy kuśnie-
rze,
poprzebierani za Murzynów, ustrojeni w korony, ze
światełkami
na głowach i obręczami w rękach, produkowali
słynny
zespołowy taniec — moreskę. Na drugiej występo-
wali,
skacząc i pląsając, rzeźnicy potrząsający groźnie swy-
mi
toporami. Gdzie indziej jeszcze szyprowie prezentowali
tradycyjny
taniec marynarski z obnażonymi mieczami.
W
roku 1637 ze względu na wypadki, jakie miały miejsce
w
czasie tych występów, rada zabroniła tańca z mieczami
na
ulicach, rezerwując go dla domu cechowego. W prakty-
ce
jednak ów zakaz nie był przestrzegany" 13.
Przez
miasto przeciągały barwne pochody, w trakcie któ-
rych
inscenizowano obrazy z życia poszczególnych cechów.
Pomysłowością
odznaczały się zwłaszcza pochody snycerzy
i
kowali.
Szczyt
zabawy następował w ostatki, czyli w tak zwane
zapusty,
a inaczej „kuse dni". W miastach i wsiach poja-
wiali
się przebierańcy — nagminnie przebierano się za Cy-
ganów,
Żydów, węgierskich olejkarzy. Bogate niewiasty
charakteryzowały
się na Cyganki, Żydówki, wiejskie dziew-
ki.
W miastach można było ujrzeć chłopców poprzebieranych
za
zbójników (w Krakowie zakładali oni papierowe kołpa-
ki,
które ozdabiali długimi wstęgami). Przebierańcy chodząc
po
mieście tańczyli i śpiewali lub też, jeżli zostali zaprosze-
ni,
pili w szynkowniach. W bogatszych mieszczańskich i szla-
checkich
domach we wtorek wieczorem jeden z dowcipniej-
szych
biesiadników przebierał się za księdza, wkładał na
15
Kit o wic z,
jw., s. 552. -'* ■■----•■
13
M. B o g u c k a, Życie codzienne w Gdańsku, wiek XVI—•
XVII,
Warszawa 1967, s. 180,
523
się
koszulę (miała ona symbolizować komżę), stawał na
~—
stołku owiniętym wokół materią niby na ambonie i miał
„kazanie",
czyli pełne dowcipów i dykteryjek przemówie-
nie,
W którym żegnał zapusty. Pod koniec zabawy stawia-
i
no t.ak zwany podkurek, to jest kolację składającą
się z jaj,
mleka
i śledzi, która miała symbolizować przejście od mię-
sopustnych
do postnych potraw. Zabawa w zasadzie powin-
1
na była kończyć się o północy, toteż jeśli
gospodarze byli
i skrupulantami, przepędzali muzykę, często jednak, ,,[...] roz-
j szalawszy się, choć przy postnych potrawach, gwałcili tań-
I cami i pijatyką i Wstępną Środę, i Wstępny Czwartek,
j ledwo hamując się w swawoli w pierwszy piątek postny,
I który to dzień [...] był w wielkiej obserwie" 14.
W
dużych miastach największą karnawałową atrakcją
ij
były liczne bale i przyjęcia. W Gdańsku urządzano je
we
i Dworze Artusa, w domach cechowych, w prywatnych
» mieszkaniach patrycjuszowskich. Po sutym poczęstunku
rozpoczynano
tańce i zespołowe gry towarzyskie. Gdański
karnawał
słynął w całej Polsce, nic też dziwnego, że
w
XVII wieku w tamtejszych zabawach karnawałowych
uczestniczyli
nawet królowie, tłumnie ściągała też na nie
szlachta.
Panowie urządzali maskarady i hulali po balach,
krążąc
po mieście w przebraniu „na kształt młodych dia-
błów".
W
końcu XVIII wieku najsłynniejsze bale karnawałowe
urządzano
w Warszawie. Magnaci, patrycjat miejski dawali
uczty,
na które spraszano dziesiątki, a nawet setki biesiad-
ników.
Bal poprzedzała wykwintna kolacja, „a po niej
maski
wpuszczano". „Na bale te i na uczty wprawdzie wy-
dawano
bilety, ale tylko dlatego, że miejscowość pewną
liczbę
osób dopuścić dozwalala. O sknerstwie lub wyłączeniu
osób,
o wydzielaniu pewnego towarzystwa nie myślano
wcale"15.
"■■■-.
14 K i t o w i c z, jw., s. 548. - ,
15
F. S c h u 1 z, Podróże Inflantczyka. z Rygi do Warszawy
%
i
po Polsce w latach 1791—1793, oprać. W. Zawadzki, \Var-
gzawa
1956, s. 163......... .....
524 8 ' '
Tego
rodzaju hulanki urządzał także plebs miejski. Cze-
ladź
organizowała specjalne zabawy, na które zapraszano
nawet
córki mistrzów. Czeladnicy musieli jednak czuwać,
by
były one stale „obtańcowywane". Kto pozwolił swej
tan-
cerce
podczas tańca stać, płacił karę. Na zabawach grzmia-
ła
muzyka, szły tany i rozbrzmiewały rozmaite piosneczki.
A
oto dla przykładu kilka piosenek, które śpiewano po
mieszczańskich
domach:
U
naszego Państwa łebski jest woźnica,
:
Kiedy jedzie z góry, nie trzeba mu bicia.
v - U naszej Jejmości pozłacana kości,
Nikomu nie wolno, tylko Jegomości!
Albo:
Tańcowała,
nie umiała,
Tylko
nogą posmykała,
.
A matka ją po udzie,
A
tańcujże jak ludzie,
A
tańcujże Magdaleno w tej zielonej sukni,
A
jakże ja mam tańcować, kiej mi kuper stłukli1!.
Kościół
dążył do tego, by Popielec stanowił przede wszyst-
kim
uroczystość religijną. Przez długi czas utrzymywano ten
nastrój,
śpieszono tłumnie do kościołów, klękano przed oł-
tarzami,
gdzie księża posypywali zebranych popiołem pal-
my
poświęconej w Kwietną Niedzielę (wśród pospólstwa
krążyły
pogłoski, że jest to popiół z trupich kości). Do
kościołów
przybywali ludzie wszystkich stanów, od żebra-
ków
począwszy, na wielkich panach kończąc. Bywało, że
zapraszano
nawet księży do domów, by posypywali popio-
łem
głowy chorych członków rodziny. Wszystko to czyniono
na
znak pokuty, zwyczaj ten miał przypominać o nieubła-
ganej
śmierci, która każdego dosięgnie.
16
Cyt. wg J. P a c h o ń s k i, Zmierzch sławetnych. Z
życia
mieszczan
10 Krakowie, w XVII i XVIII wieku, Kraków 1956,
s.
353—354.
Od
połowy XVIII wieku w pewnych kręgach pobożność
ta
zaczęła stygnąć, do domów nikt już księży wzywać nie
myślał,
nie tak tłumnie też odwiedzano kościoły. Wynikało
to
w dużej mierze z faktu, że w ciągu całego omawianego
okresu
w czasie Popielca ścierały się ze sobą dwa
prądy:
religijno-ascetyczny
i rozrywkowo-zwyczajowy. W dniu tym
bowiem
od wieków ludzie nie mogli powstrzymać się od
zabaw
i figli. Niestrudzeni parobcy ponownie przebierali się
za
Cyganów, za Żydów, za niedźwiedzie i po raz ostatni
przed
wielkim postem rozpoczynali występy. Kitowicz pi-
sze,
że: „[...] Po wielkich miastach w Wstępną Środę cze-
ladź
jakiego cechu, poubierawszy się za dziadów i Cyga-
nów,
a jednego z między siebie ustroiwszy za niedźwiedzia,
czarnym
kożuchem futrem na wierzch wywróconych okry-
tego
i około nóg czysto jak niedźwiedź poobwiązywanego,
wodzili,
od domu do domu różnych figlów z nim dokazując,
którymi
grosze i trunki z pospólstwa chciwego na takie
widoki
wyłudzali" lr. Podobnie działo się i po wsiach. Nie
wszędzie
co prawda oprowadzano „niedźwiedzia", lecz prze-
bieranie
się i wyprawianie figli było powszechne. Po miej-
skich
szynkach odbywały się tego dnia zabawy, słychać by-
łe
dudy i skrzypce, szły w ruch kostki, karty,
kręgle,
sprytne
szynkarki zachęcały do piwa i gorzałki. W całym
tym
rozgardiaszu zapominano lub też nie chciano pamię-
tać
o złowróżbnym memento mori. Poeta Miaskowski po-
wiada,
że kiedy u jednych spędzano ten dzień na modlitwie
i
medytacji, to
[,..] Ale u drugich (a kto tak wiele policzy)
Jeszcze skrzypki i dudy słychać na ulicy;
[...] Ci chłopa w grochowiny ubrawszy prowadzą,
A do której gospody wprzód iść mają, radzą;
Ten w kuflu drożdże dźwiga, ów gorzałkę mańką
Pokazuje wysoko i potrząsa z bańką,
Ci krzyczą odprawując mięsopust szalony,
Wabiąc drugich do ordy, cnotą ustalony. —„_ .. . „-;
17 Kitowicz, jw.. s. 551.
526
■">*■
I tak w koło wesołe odprawując śmiechy -'-'"■
Tj -"-■>'
Nawiedzają,
gdzie jedno zielfcne tkwią wiechy [...]18
W
dniu tym wyprawiano także figle. Najpowszechniej-
szym
była „kłoda popielcowa". Zabawa polegała na tym, iż
we
wstępną środę mężczyźni chwytali niezamężne niewia-
sty
i zaprzęgali je do drewnianych kłód. Kłody symbolizo-
wać
miały małżeńskie jarzmo. Plebejski autor z XVII wieku
tak
powiada:
Mięsopust jest na panny jarmark i młodziany,
Kiedy się w przyrodzone oddawają stany.
Kto na on czas nie skoczy, pniem go ochrzcić może,
Kto z ludźmi nie chce, z pniaki żyć musisz, niebożę.
I pień takim dawają włóczyć pospolicie,
Dając znać, że bez druha już to drwa i nie życie 18.
A inny rymopis dodaje:
Lepiej było iść leda za chłopinę
W te mięsopusty, niż włóczyć szczepinę M.
Zaprzęganie
do kłody miało charakter wesołej zabawy.
Po
wsiach schwytane dziewki prowadzono do karczmy, gdzie
następowały
wyzwoliny, czyli ogólna pijatyka. Podobnie
było
na ogół i w miastach, ale zdarzało się, że
nicponie
wykorzystywali
ten zwyczaj i dopuszczali się różnych wy-
bryków.
Zachowały się informacje, że chwytano nie tylko
młode
panny, lecz także leciwe niewiasty, np. przekupki,
które
zaprzęgano do wielkich kloców, bito je, a przy okazji
pustoszono
im stragany i po prostu okradano. Zaprzęgano
do
kłody nie tylko panny, lecz niekiedy również i bezżen-
18
K. Miaskowski, Zbiór rytmów, wyd. K. J. Turo w-
ski,
Kraków 1861, str. 296.
19
Cyt. wg J. S. B y s t r o ń, Dzieje obyczajów w dawnej Pol-
sce,
t. II,
Warszawa
1960, s. 52.
20
Kiermasz wieśniacki..., [w:") Polska liryka
mieszczańska...,
wyd.
K. Badecki, Lwów 1936, s. 89.
527
nych
mężczyzn. Tych ostatnich karano jednak znacznie ła-
godniej.
W
pierwszej połowie XVII wieku zwyczaj zaprzęgania
do
kłody był tak szeru^o rozpowszechniony, iż spotykało się
go
nawet na królewskim dworze. Pamiętnikarz Ogier opi-
sując
zabawy karnawałowe na dworze Władysława IV
stwierdza,
że podczas jednego z tańców wpadał nagle ktoś
na
Salę, ciągnąc za sobą wielki drewniany kloc, którym ob-
darzał
pierwszego spotkanego kawalera lub pannę. Kloca te-
go
można się było pozbyć jedynie poprzez przekazanie go
osobie
niezamężnej, w przeciwnym razie trzeba było z nim
tańczyć,
choćby do białegs rana. Ogier pisze o tym zwy-
czaju
jako o charakterystycznym dla obyczajowości polskiej
i
podkreśla, iż był on zwalczany przez panujące u nas
Habsburżanki.
Choć opis, jaki pozostawił Ogier, jest nieco
odmienny
od typowego zaprzęgania do kloca, to nie ulega
wątpliwości,
iż panujący na dworze zwyczaj był tylko od-
mianą
tak popularnej wśród ludu kłody popielcowej.
Z
biegiem lat zwyczaj wprzęgania do kłody zanikł.
W
XVIII wieku przywiązywanie do kłody praktykowano
już tylko po wsiach, a w miastach ograniczano się do za-
przęgania
do niej jedynie dziewek służebnych. Wykorzy-
stując
ten zwyczaj czeladź cechowa urządzała w tym dniu
istne
obławy i schwyciwszy służebną dziewkę przymuszała
ją
do ciągnięcia sążnistego kloca. Do zabawy tej nie śmia-
no
już jednak wciągać bogatych mieszczek, w zamian za
to
płatano im różne figle. Kitowicz tak o tym pisze:
„Zaś
przy kościołach w Wstępną Środę, po miastach,
chłopcy,
studencikowie czatowali na wchodzącą do kościo-
ła
białą płeć, której przypinali na plecach kurze nogi, sko-
rupy
od jajec, indycze szyje, rury wołowe i inne tym po-
dobne
materklasy; tak zaś to sprawnie robili, że tego osoba
dostająca
nie czuła, bo to plugastwo było uwiązane na
sznurku
lub nici, do końca której była przyprawiona szpil-
ka
zakrzywiona jak wędka, więc chłopiec do takich figlów
wyćwiczony,
byle się dotchnąl ową szpilką sukni, wraz
i
figla na osobie zawiesił. A ta ni o czym nie wiedząc, pięk-
nie przybraną i wiele razy będąca dystyngowaną postępo-
i
wała
w kościół z dobrą miną, gdy tymczasem wiszącym na
plecach
kawalcem pustym głowom śmiech z siebie czyniła,
którym
się i sama, na koniec od kogo roztropnego uwol-
niona
od wisielca, zarumienić musiała" 21.
Jest
oczywiste, że figle te były pozostałością po brutal-
nym
zwyczaju wprzęgania do kłody. Jeśli jednak pierwot-
nie
karano w ten sposób wyłącznie panny, to z czasem za-
pomniano
o tym i figle płatano wszystkim białogłowom.
Liczne
zwyczaje łączyły się także z połową wielkiego po-
stu,
czyli z tak zwanym „śródpościem", inaczej „pół-
pościem",
w czasie którego młodzież miast i wsi obsypywała-
przechodniów
popiołem. Zwyczaj ten traktowano jako za-
bawę,
chodziło po prostu o ubrudzenie ubrań. Ponieważ
ci,
których obsypywano, niechętnie godzili się na rolę ofiar,
więc
na tym tle dochodziło do burd i awantur. W dniu
tym
dokonywano także topienia symbolu śmierci-zimy, tzn.
„Marzanny".
Zwyczaj ten występował najczęściej w Wiel-
kopolsce,
na Śląsku i w zachodnich rejonach Krakowskie-
go.
Młodzież stroiła kukłę w niewieście zazwyczaj szaty-
i
sadzała ją na sanki lub umieszczała na wysokiej żerdzi.
W
obecności całej wsi niesiono kukłę nad rzekę,
jezioro,
ewentualnie
nad jakiś większy zbiornik wody, zrywano
z
niej odzienie i wrzucano do wody, śpiewając przy tym
żartobliwe
pieśni; m. in. znany był dwuwiersz: „śmierć się
wije
u płotu, szukający kłopotu". Po utopieniu kukły ze-
brani
natychmiast rozbiegali się, by dostać się jak naj-
szybciej
do swych chałup. Jeśli ktoś po drodze przewrócił
się,
to fakt ten traktowano jako złą wróżbę, wierzono, iż
osoba
ta jeszcze w tym roku umrze lub też spotka ją po-
ważna
choroba. Kto przebiegł do swej chaty bez potknię-
cia,
mógł być pewny, że cały rok upłynie mu w najlepszym
zdrowiu.
Zwyczaj ten można było spotkać nie tylko po
wsiach,
lecz również w większych miastach. Obchód „Mar-
zanny"
występował m. in. w siedemnastowiecznym Krako-
wie.
Z Wielkanocą łączyło się wiele dawnych pogańskich jesz-
21
Kitów icz, j w., s. 551—552.
34
— Obyczaje staropolskie 52§
cze
zwyczajów. W Palmową Niedzielę łykano np. bazie
wierzbowe
i uderzano sif^młodymi gałązkami wierzbiny.
Łykanie
bazi miało zapewnić zdrowie, uderzenie wierzbiną
czyniono
na pamiątkę palm, którymi witano Jezusa przy
wjeździe
do Jerozolimy, w istocie była to jednak pozosta-
łość
starego zwyczaju związanego z powitaniem wiosny.
Pewne
elementy pogańskiego święta ku czci zmarłych moż-
na
było zaobserwować w przygotowaniu tak zwanych „ry-
sowanek",
czyli po prostu znanych nam i dzisiaj pisanek.
W
Wielką Środę, po odprawieniu jutrzni, księża na pa-
miątkę
,,męki Chrystusowej" uderzali o ławki trzymanymi
w
ręku brewiarzami. Często jednak wyręczali ich swawol-
ni
chłopcy, którzy wpadali do kościoła z kijami i walili „ni-
mi
o ławki z całej mocy, czyniąc grzmot po kościele jak
największy".
Na ów tumult wypadała służba kościelna z ba-
tami
i próbowała wyrzucić ich z kościoła. Odwrót swawol-
ników
nie pozbawiony był incydentów, chłopcy byli od
kościelnych
dziadków szybsi i bywało, że przyłożyli im
nieraz
po kilka kijów. Zdarzało się, że w swojej swawoli
szli
jeszcze dalej, parodiując tekst godzinek śpiewanych po
kościołach.
A oto przykład: . - ■■
Zacznijcie
wargi nasze
Pić
gorzałkę z flaszek,
A
wy, karczmareczki,
Dajcie
gorzałeczki.
Zacznijcie krawcy, szewcy
Trzaskać kopytami,
A wy, małe szewczęta,
Módlcie się za nami82.
Wyrzuceni
z kościoła swawolnicy robili wielką, wypcha-
ną
słomą kukłę, która miała wyobrażać Judasza, i wkła-
dali
jej do kieszeni trzydzieści kawałków tłuczonego
szkła
(symbolizujących
trzydzieści srebrników), wnosili ją na-
stępnie
na wieżę kościelną i z wrzaskiem zrzucali pod nogi
oczekujących
z kijami kompanów. Ci chwytali kukłę i włó-
«* Cyt. wg Pachoński, jw., s. 357.
cząc
po ulicach krzyczeli co sił w gardłach: „Judasz! Ju-
dasz",
okładając ją kijami. Kukłę bito dopóty, dopóki jej
ze
szczętem nie zepsuto, resztki zaś palono lub wrzucano do
stawu
albo rzeki. Czasem zamiast kukły zrzucano z chóru
czarnego
kota. Komoniecki pisze, że w Żywcu „w Wielką
zaś
Środę po ciemnej jutrzni kocura żywego, w garncu
obsutego
popiołem z dziury kościelnego sklepienia na ko-
ściół
zrzucano" 23 (kot oczywiście miał symbolizować Juda-
sza).
Zwyczajowi temu towarzyszyły nieraz pogromy Żydów.
„Jeżeli
Żyd jakowy niewiadomy tej ceremonii nawinął się
im
— porzuciwszy zmyślonego Judasza — prawdziwego Ju-
dę
tak długo i szczerze kijami obkładali, póki się do jakiego
domu
nie salwował" 24.
Ponieważ
od Wielkiego Czwartku do Wielkiej Soboty po
kościołach
milczały dzwony, posługiwano się wyłącznie
drewnianymi
kołatkami; zarówno po wsiach jak i w mia-
stach
hultaje biegali w tym czasie po ulicach z grzechotka-
mi,
czyniąc przeraźliwy hałas. To bieganie z grzechotkami
symbolizować
miało również „przepędzanie Judasza".
W
Wielki Piątek rodzice, czasem również mistrzowie, ude-
rzali
dzieci i czeladników rózgami, mówiąc przy tym: „któ-
ryś
cierpiał za nas rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad na-
mi";
w Wielką Sobotę zaś całymi rodzinami odwiedzano
„groby
Chrystusowe" w kościołach.
W
te dwa ostatnie dni postu młodzież płatała najróżniej-
sze
figle. Wieszała np. na cienkiej nici na drzewie śledzia,
„karząc
go niby za to — jak wspomina Kitowicz — że
przez
sześć niedziel panował nad mięsem, morząc żołądki
ludzkie
słabym posiłkiem swoim" 25. Urządzała także „po-
chówek"
postnemu żurowi, potrawie, którą jedzono pra-
wie
codziennie w czasie wielkiego postu. Czeladź bawiła się
doskonale,
jeśli znalazła osobę, na którą mogła „przypadko-
wo"
wylać cały garnek żuru.
Jedną z największych atrakcji Świąt Wielkanocnych było
M Komoniecki, jw., t. I, s. 31.
24 Kitowicz, jw., s. 555.
25 Kitowicz, jw., s. 556.
531
konsumowanie
sutego i smakowitego jadła. Już w Niedzie-
lę
Palmową podczas uroczystych procesji znudzona postem
czeladź
miejska śpiewała:
Jedzie
Jezus, jedzie,
Weźmie
żur i śledzie,
Kiełbasy
zostawi
I
pobłogosławi.
Lub:
Dobre placki przekładane
I kiełbasy nadziewane.
Daj mi, Chryste, zażyć tego,
Daj
doczekać święconego.
Będę
cię chwalił, żeś jest dobry, Panie,
Gdy
sobie podjem szynki na śniadanie! *
Jadło
wielkanocne zależało oczywiście od zamożności do-
mu.
Tradycyjnie podawanymi podczas świąt potrawami by-
ły:
kiełbasa z gorczycą, chrzan, jaja, masło. U bogatych
mieszczan
można było spotkać na stołach całe prosięta, wę-
dzone
szynki, modelowane z masła baranki, kołacze z mio--
dem,
placki, babki, makowce, owoce, konfekty. Stoły za-
możnej
szlachty były oczywiście jeszcze obficiej zaopatrzo-
ne,
gorzej przedstawiało się „święcone" biedoty wiejskiej
lub
ubogich mieszczan, wszędzie jednak starano się w mia-
rę
możności przygotowywać sute i smakowite potrawy. Księ-
ża
chodzili po domach, szczególnie bogatych, i poświęcali
zastawione
stoły, inni święcili przyniesione w koszach pro-
dukty
w kościele.
■Nierozerwalnie
z tradycją
świąt wielkanocnych łączyły
się
pisanki, zwane także kraszankami. Były to jaja far-
bowane
w odwarach roślinnych, często ozdabiane wzora-
wykonywanymi
igłą maczaną w roztopionym wosku. Pi-
sanki
znane były wśród wszystkich warstw społecznych,
nawet
najbiedniejszy starał się mieć ich choć kilka. Przed
20 Cyt. wg Pachoński, jw., s. 356.
, " 532
przystąpieniem
do spożycia wielkanocnego jadła dzielono się
poświęconym
jajkiem, składając sobie przy tym życzenia.
Czeladnicy
miejscy na widok zastawionych stołów podśpie-
wywali
:
Alleluja
mistrzu! Chrystus zmartwychwstaje,
Dobywajcie
kozika na święcone jaje!27
Jadło
świąteczne pałaszowano z niezrównanym apety-
tem,
zapijano je ogromną ilością trunków. Zwyczaj wy-
magał,
by święta traktować jako jedno pasmo obżarstwa
i
opilstwa. Największe obżarstwo i opilstwo panowało po
dworach
dobrze sytuowanej szlachty. Choć i podczas postu
„urodzeni"
nie głodowali, odżywiając się rybnymi potrawa-
mi,
bobrzymi ogonami i innymi specjałami, to jednak
z
utęsknieniem czekali na moment, kiedy bez skrupułów
będą
mogli raczyć się mięsiwem. Poeta Potocki tak o tym
pisał:
[...] co żywo na jutrznię się śpieszy.
Aż nam znowu w kościele dłużej siedzieć ckliwo;
O
mięsie myśląc, kwapi do stołu co żywo.
I
nabożeństwo z głowy wyleci, i kościół,
Chce
wraz powetować, co tak długo pościł.
Żre
drugi, potem pije, tka jako do woru;
Ten
chory, ów pijany, zapomni nieszporu28.
Ze
świętami wielkanocnymi łączyły się rozmaite lokalne
zwyczaje,
np. w Krakowie słynny był tak zwany „ema-
us",
zabawa ludowa urządzana w wielkanocny poniedzia-
łek
na Zwierzyńcu, związana z odpustem „ustanowionym
na
pamiątkę apostołów idących na Emaus". Na terenie,
na
którym organizowano zabawę, ustawione były liczne
kramy,
w których można było nabyć paciorki, zabawki, fu-
jarki,
słodycze. Młodzież męska zaczepiała dziewczęta i ude-
rzała
je baziami, chłopcy staczali ze sobą walki na kije..
Podczas
tej zabawy było zawsze tłoczno, gwarno i wesoło.
Cyt.
wg Pachoński, jw., s. 360.
Cyt. wg Bystroń, t. II,
s.
60.
Ludność
Krakowa tłumnie śpieszyła tego dnia na Zwie-
rzyniec,
traktując tę zabawę jako swego rodzaju przyjem-
ny
spacer. Atrakcji dostarczały też m. in. procesje
bractw
religijnych,
które udawały się do kościołów zwierzyniec-
kich
z całą pompą, z kapelami, niosąc chorągwie brackie
i
religijne obrazy.
W
wielkanocny wtorek ludność Krakowa bawiła się na
tak
zwanej „rękawce". Urządzano ją za Wisłą, na
Krze-
mionkach,
obok kościoła Św. Benedykta, na mogile Kra-
kusa,
czyli tzw. „rękawce". Zwyczaj ten znany był już
w
średniowieczu. Na górze obok kościółka zbierali się
mieszczanie
i rzucali w dół biedocie bułki, placki, kiełbasy,
jaja,
pierniki. Uciechy dostarczał widok bójek, jakie stacza-
li
między sobą chwytający te specjały. W czasie „rękaw-
ki"
nie obywało się bez śmiechu i zabawy. Wracający wie-
czorem
do domów czeladnicy śpiewali:
Szumi woda lecąc na koło ze stawka,
Najmilszym dniem w roku jest dla nas Rękawka *>.
Poniedziałek
wielkanocny słynął w całej Polsce z oble-
wania
się wodą, czyli z tżw. dyngusu lub inaczej śmigusu.
Zwyczaj
ten sięgał jeszcze pogańskich czasów, pierwotnie
polegał
on nie tylko na wzajemnym oblewaniu się, połą-
czony
był on także z wręczaniem sobie podarków, szczegól-
nie
jaj, smaganiu się rózgami, okładaniu pięściami itp. Ko-
ściół
bardzo energicznie zwalczał te praktyki, a gdy za-
wodziły
perswazje, groził nawet klątwą. Takie bezkompro-
misowe
stanowisko doprowadziło w końcu do zarzucenia
wielu
dyngusowych zwyczajów. W omawianym okresie po-
darki
wymieniano już bardzo rzadko, prawdopodobnie nie
stanowiły
już one zasadniczej cechy dungusu. Podarki spo-
tykało
frię vv tym czasie na przykład wśród rzeźników kra-
kowskich,
a Haur wspomina o obdarowywaniu pań kwiata-
mi;
również niektórzy dygnitarze świeccy i kościelni otrzy-
"
Cyt. wg Pachoński, jw., s. 362. «.i.,..iŁ, .,... „^
-
"_■.--> 534
■ ,.
mywali
podczas Wielkanocy podarunki nazywane „śmigu-
sem".
Jeśli chodzi o smaganie się rózgami, to zwyczaj ten
można
było spotkać zdaje się już tylko wśród chłopów, ca-
łe
społeczeństwo natomiast z niezwykłą gorliwością prakty-
kowało
wzajemne oblewanie się wodą, tego zwyczaju żadne
klątwy
ni perswazje zwalczyć nie były w stanie, najlep-
szym
tego dowodem, że zachował się on aż do dzisiaj.
W
wielkanocny poniedziałek mężczyźni oblewali wodą ko-
biety,
w dni następne przywilej ten posiadały niewiasty,
które
teoretycznie mogły zeń korzystać aż do Zielonych
Świątek.
Praktycznie jednak śmigusowa „kampania" trwa-
ła
tylko dwa, trzy dni, pełne jednak emocji i niezapomnia-
nych
wrażeń. Dyngusowanie rozpoczynało się równo ze
świtem
świątecznego poniedziałku. Do dyngusowej akcji
ruszali
młodzi chłopcy, dorośli mężczyźni, a niekiedy nawet
starcy.
W większych miastach mężczyźni zaopatrywali się
w
tym celu nie tylko w zwykłą wodę, lecz także w pachną-
ce
wódki, wodę różaną i inne pachnidła. Najgorliwiej oble-
wały
się zakochane pary. „Amanci dystyngowani", nie
chcąc
wyrządzić swym wybrankom przykrości, jedynie sym-
bolicznie
skrapiali je pachnidłami z flaszeczki lub małej si-
kawki,
wytwornych kawalerów nie było jednak wielu.
Amatorzy
mocniejszych wrażeń oblewali więc panie prostą
wodą,
chlustając szklankami, garnkami, dużymi sikawka-
mi.
Lano się albo prosto w twarz, albo też ,,od nóg do gó-
ry".
Ta druga metoda wymagała oczywiście sporo wody, to-
też
zdarzało się, iż jedni dostarczali cebrami wodę, a
reszta
towarzystwa
lała się z taką energią i skutecznością, że po
pewnym
czasie wszyscy wyglądali, jakby
wyszli „z jakiego
potopu".
Kitowicz
tak o tym pisze: „Stoły, stołki, kanapy, łóżka,
wszystko
to było zmoczone, a podłogi — jak stawy — wo-
dą
zalane. Dlatego gdzie taki dyngus, mianowicie u mło-
dego
małżeństwa miał być odprawiany, pouprzątali wszy-
stkie
meble kosztowniejsze i sami się poubierali w suknie
najpodlejsze,
takowych materyi, którym woda niewiele al-
bo
wcale nie szkodziła. Największa była rozkosz przydybać
jaką
damę w łóżku, to już ta nieboga musiała pływać w wo-
- . 535
dzie
między poduszkami i pierzynami jak miedzy bałwana-
mi;
przytrzymana albowiem od silnych mężczyzn nie mogła
się
wyrwać z tego potopu; którego unikając, miały w pa-
mięci
damy w ten dzień wstawać jak najraniej albo też do-
brze
zatarasować pokoje sypialne" 30.
Pospólstwo
bawiło się jeszcze brutalniej. Na przykład
w
niektórych miastach, a zwłaszcza po wsiach, ciągnięto
dziewczęta
do fosy lub rzeki i zanurzano je całkowicie
w
wodzie,, parobcy nie znali bowiem ani wód różanych, ani
innych
pachnideł. Jeśli w pobliżu wsi nie było rzeki, za-
ciągano
dziewoje pod studnie i wrzucano w koryta pełne
wody.
Nazajutrz,
jak wspomniałem, prawo oblewania mężczyzn
posiadały
kobiety. Zwykle jednak trudno to było zrealizo-
wać,
bo krzepki parobek łatwo dawał sobie radę z dziew-
czyną
i w końcu więcej się dostawało napastującym niż
napadniętym.
Mieszczki i szlachcianki starały się zdybać
mężczyzn
jeszcze w łóżkach, ale „naturalny wstyd" nie
pozwalał
im na pełne wykorzystanie takiej sytuacji i silny
mężczyzna
zawsze potrafił wywinąć się z niewieściej agresji.
Choć
zwyczaj oblewania wodą był powszechny, unikano
go
w stosunku do ludzi starszych i dostojnych. Przywilej
ten
posiadali także księża, którzy niechętnie przyjmowali
nawet
symboliczne skropienie pachnącą wodą.
Zabawy
dyngusowe odbywały się na ogół w pogodnej
atmosferze.
Wspólnemu oblewaniu się towarzyszył gwar,
śmiech
i krzyki. Ponieważ na ulicach miast i wsż czato-
wały
uzbrojone w garnki i sikawki „oddziały", zdarzało się,
że
zamiast oblać kogoś z rówieśników, przypadkowo zmo-
czono
jakąś poważną figurę: plebana, sędziwego starca czy
miejscowego
dygnitarza. Podczas dyngusu uchodziło to
jednak
płazem. Nie będzie też przesady w stwierdzeniu, że
był
to chyba najweselszy dzień w roku. Ujemną stroną tego
zwyczaju
był fakt, iż wiele osób zapadało na przeziębienie,
czy
nawet na poważniejsze choroby, zdarzało się to zwłasz-
cza
wtedy, gdy Wielkanoc wypadła wczesną wiosną; mar-
M Kit owić z, jw., s. 558. r~-f- <—,
cowa
kąpiel w fosie lub rzece nie mogła minąć bez ujem-
nych
skutków. Niewiele się tym jednak przejmowano
i
z całą gorliwością przestrzegano dyngusowych zwycza-
jów.
Z
zabawą także połączony był dzień 1 kwietnia, tzw.
„prima
aprilis". Zwyczaj „prima aprilis" dotarł do nas
z
Zachodu, przynieśli go bodaj niemieccy koloniści. Wśród
chłopów
nie zdobył on sobie większej popularności, roz-
powszechnił
się natomiast w miastach i wśród szlachty.
Ogier
stwierdza, że w dniu pierwszego kwietnia Gdańszcza-
nie
urządzali różne „krotochwile". Znajomi, przyjaciele,
ko-
chankowie
zwodzili się w rozmaity sposób, przesyłali sobie
wzajemnie
pozmyślane listy, nieprawdopodobne nowiny,
dziwaczne
prezenty. Czym dowcip był wymyślniej szy, tym
większy
wzbudzał poklask, uważano go za miernik inteli-
gencji
i towarzyskiej ogłady.
Podobnie
było w całej Rzeczypospolitej. Wydawano na-
wet
ulotne druczki, zawierające aprilisowe koncepty. Przy-
gotowywano
je czasami bardzo starannie, tak iż potrafiły
wywołać
niemało zamieszania. Potocki pisze, że niejeden
się
„nabiega, nacieszy, nasmęci — po próżnicy". Dowcipy
te
szczególną popularnością cieszyły się wśród kobiet.
Poeta
Korczyński
we fraszce pt. Prima aprilis wspomina, jak to
pewna
dama przesłała kawalerowi opieczętowane pudełecz-
ko,
w którym znajdowała się... żywa pchła! Bynajmniej
nie
skonfundowany odbiorca zrewanżował się dwiema sko-
rupkami
jaj, w których zręcznie zasklepiono żywe ptaszki,
oraz
listem z komplementami, po których prosił panią:
[...]
o wrąb wolny
•
W puszczy, w której przebywał ów jej zwierz swawolny sl.
Zdarzało
się, że aprilisowe żarty kończyła najprawdziwsza
awantura.
Bywali ponoć oszuści, którzy wyłudzali po-
życzki,
a na wystawionych zobowiązaniach wypisywali datę
1
kwietnia, gdy zaś przyszło do zwrotu pieniędzy, zasła-
31
A. Korczyński, Frus<ki, wyd. R, P o 11 a k,
Wrocław
1950,
s. 38—39.
niali
się aprilisowym żartem. Nie wszyscy doceniali takie
koncepty
i epilogiem ich bywały ponoć procesy sądowe.
Zielone
Świątki uchodziły za święto rolników i pasterzy.
W
dniu tym zarówno po wsiach jak i w miastach zdobiono
zielenią
chaty, dwory, kamienice, kościoły. Zielone gałęzie
zatykano
za drzwi i obrazy, tatarakiem wysypywano ścieżki
i
podłogi. Zdobienie domostw przybierało niekiedy tak wiel-
kie
rozmiary, że oszczędniejsi feudałowie, w trosce o swoje
lasy,
zabraniali po prostu majenia. Jeśli chodzi o środo-
wiska
wielkomiejskie, to w dniu tym czeladź i studenci
urządzali
wyprawy do pobliskich wiosek; urozmaicano je
sobie
tańcami, śpiewem, biegami.
Wszystkie
te zwyczaje stanowiły pozostałość pradawnego
święta
pogańskiego, znanego pod nazwą „Stado". Święto to
miało
symbolizować przyjście wiosny, dlatego też w daw-
nych
wiekach obchodzono je bardzo radośnie. Tańczono,
bawiono
się, dopuszczano się ponoć nawet rozmaitych swa-
woli.
Kler katolicki energicznie zwalczał te praktyki,
w
omawianym okresie święto to utrzymywało się więc je-
dynie
w szczątkowej już formie. Niemniej spotkać można
informacje,
iż jeszcze w XVII wieku palono w pewnych
częściach
kraju ognie podobne do sobótkowych. Z rozpalo-
nych
ognisk brano następnie głownie i zapaliwszy pęki sło-
my
obiegano z nimi pola, zwracając uwagę, by tryskające
iskry
padały na zboże. Praktyki te miały na celu zapew-
nienie
urodzaju.
Wierzono,
że dzień Zielonych Świątek sprzyja czarom, że
czarownice
zbierają w tym dniu o świcie rosę z traw, a na-
stępnie
wykorzystują ją do rozmaitych zabiegów magicz-
nych.
Aby więc uchronić bydło przed czarami, przegania-
no
je poza granice własnego pastwiska, okręcano mu rogi
ziołami
itd. Na Podlasiu w drugi dzień Zielonych świątek
chłopcy
wiejscy oprowadzali po wsi wołu ze słomianą ku-
kłą
na grzbiecie, na Kujawach zaś wybierano „króla paste-
rzy".
„Królem" zostawał ten, kto pierwszy przybył rano
na
pastwisko.
Jednodniowy ..monarcha" mianował urzędni-
ków:
marszałka, kuchmistrza itd., otrzymywał on od rówie-
śników
w darze kwiaty i pióra, opijał się mlekiem i obja-
538
dał
przygotowanym dlań obiadem. Wieczorem wracali pa-
stuchowie
do wsi ze śpiewem, muzyką i radosną wrzawą,
prowadząc
największego wołu przybranego girlandami pol-
nych
kwiatów. Zwyczaj wymagał, by właściciel wykupił
zwierzę,
następnie pastuchowie i mieszkańcy wsi udawali
się
do karczmy, gdzie następowała solenna pijatyka.
Do
początków XVII wieku uroczyste obchody Zielonych
Świątek
urządzane były także po dużych miastach, np.
w
Gdańsku. Przybierały tam one charakter zawodów woj-
skowych,
po nich zaś następowały korowody i uczty. Orga-
nizatorami
tych obchodów było skupiające bogatą młodzież
bractwo
św. Jerzego. Maria Bogucka ukazując życie Gdań-
ska
w XVI—XVII wieku tak pisze: „Rankiem w ponie-
działek
Zielonych Świąt przebrani w pancerze młodzieńcy
ze
szlachetnych rodzin konno i buńczucznie opuszczali przy
dźwiękach
muzyki oraz trąb miasto. Zbiórka następowała
u
stóp Grodziska; tutaj odbywało się coś w rodzaju
parady
wojskowej,
przyjmowanej przez radę, a podziwianej przez
tłumy
ciekawych, kto żyw bowiem pędził z całej okolicy
na
to widowisko. Centralny punkt uroczystości stanowiły
zawody
łucznicze oraz wybór «majowego grafa», który zo-
stawał
królem obchodów i otrzymywał jako odznakę sple-
ciony
z zieleni i świeżych kwiatów wieniec. Za ową god-
ność
trzeba jednak było słono zapłacić — «graf majowy»
pokrywał
koszty uczty czekającej na radę i innych wytwor-
nych
uczestników zabawy na ratuszu lub we Dworze Artu-
sa,
gdy w południe w uroczystym pochodzie wracali do
miasta.
Wieczorem tego dnia odbywał się zazwyczaj bal
z
hucznymi tańcami, w czasie którego piękne gdańszczanki
nie
szczędziły swych łask ni grafowi, ni zwycięzcom łucz-
niczego
turnieju"82. W obchodach tych chodziło głównie
o
utrzymanie sprawności wojskowej wśród młodzieży gdań-
skiej.
Znamienne, że zarzucano je z chwilą, kiedy wskutek
przewrotu
w sztuce wojennej, wiążącej się z rozwojem bro-
ni
palnej, umiejętności łucznicze i szermiercze przestały od-
grywać
większą rolę. Od tych czasów Zielone Świątki ob-
Bogucka, jw., s. 177—178. ( ,*«, Ł. .,.'=< ~_
539
chodzono
uroczyście tylko w środowisku wiejskim, bardziej
konserwatywnym
w utrzymaniu „starożytnych obyczajów"..
Nie
ulega wątpliwości, że na wsi sprawność fizyczna była
nadal
ceniona.
Pozostałością
pogańskich zwyczajów był także obrzęd
sobótki.
Pod wpływem Kościoła obchodzono ją niby na
cześć
św. Jana, w istocie sobótka związana była z odda-
waniem
czci słońcu. Obchodzono ją w najkrótszą noc w ro-
ku,
wiązano z nią oczyszczenie przez ogień i wodę oraz łą-
czono
ze świętem miłości. Kościół niechętnie patrzył na
ten
zwyczaj
i starał się całkowicie go wykorzenić, wydawał
więc
odpowiednie zakazy, apelował do uczuć religijnych,
urządzał
procesje, podczas których zakonnicy z krzyżami
i
zapalonymi świecami przybywali na miejsce sobótki
i
swym demonstracyjnym pojawieniem się rozpraszali ze-
branych.
Sobótkę
zwalczała także i szlachta. Autorzy wywodzący
się
z tego środowiska wspominali o niej nader niechętnie.
W
XVII wieku bronił sobótki bodaj jeden Gawiński, który
*ak
pisał:
Jan
święty Chrzciciel przyszedł. Więc palą sobótki,
A
wkoło niej,,śpiewając, skaczą wiejskie młódki.
Nie
znoście tych zwyczajów! Co nas z wieków doszło
I
wiekiem się ustało, trzeba by w wiek poszło 33.
Charakterystyczne,
że najzacieklejszymi wrogami sobótki
byli
ewangelicy, surowo potępiający to „pogańskie" święto;
w
tym przypadku okazali się oni bardziej bezwzględni od
katolików,
dlatego też na terenach, na których przeważali
innowiercy,
sobótka została kategorycznie zabroniona
i
w rezultacie zupełnie zanikła. W omawianym okresie
kampania
przeciwko sobótce skończyła się połowicznym
zwycięstwem,
przetrwała ona, lecz zanikały niektóre zwią-
zane
z nią obrzędy, cały zwyczaj zepchnięty został do roli
rozrywki
pospólstwa, pozbawiony artystycznej i kultural-
nej
wymowy. Trzeba bowiem podkreślić, że jeszcze w pierw-
Cyt. wg B y s t r o ń, jw., t. II, s. 64.
540
szej
połowie XVII wieku sobótka była ważnym, urozmaico-
nym,
posiadającym swoją tradycyjną kulturę zwyczajem.
Sobótkę
w czasie jej stosunkowo dużej jeszcze świetności
obchodzono
następująco: główną atrakcję stanowiło zawsze
rozpalenie
ognisk, przy których grupowała się cała ludność
wsi
czy miasteczka. Przy ogniskach odbywały się naj-
rozmaitsze
popisy: śpiewano więc stare ludowe pieśni, pra-
wiono
dowcipy i zagadki. Można przyjąć, że występy te
stanowiły
przegląd artystycznego dorobku wsi. Niestety,
obojętność,
a właściwie zdecydowana niechęć autorów do
opisywania
tego zwyczaju sprawiła, że nie znajdował swe-
go
odbicia w ich dorobku artystycznym. Jest prawdopo-
dobne,
że niszczono nawet teksty mówiące o tym obcho-
dzie,
w rezultacie więc o obrzędowej roli sobótki zachowa-
ły
się tylko skąpe informacje.
Podczas
sobótki panował radosny nastrój, rozbrzmiewały
dowcipy,
żarty, śmiechy. Najwięcej zamieszania wywoły-
wały
skoki przez ognisko., podczas których młodzież popi-
sywała
się swą zręcznością. Całą noc przygrywali muzy-
kanci,
zebrani raczyli się obficie piwem z przywiezionych
specjalnie
beczek.
Do
sobótkowych zwyczajów należało również zbieranie
rozmaitych
ziół, którymi przystrajano chaty. Najbardziej
poszukiwanym
obrzędowym zielem była bylica, którą zdo-
biono
ściany domostw i opasywano się, stanowiła bowiem
nieodłączne
akcesorium sobótkowych pląsów. Jeden z nie-
licznych
opisów sobótki z początku XVII wieku tak ją
przedstawia:
Wszyscy
na rozpust, jako wyuzdani
Idą
bylicą w poły przepasani.
Świerkowe
drzewa zapalone trzeszczą,
Dudy
z bąkami jak co złego wrzeszr?a;
Dziewki
muzyce po szelągu dali,
Ażeby
skoczniej w bęben przybijali.
Włodarz
jako wódz przed wszystkimi chodzi,
Cn
sam przodkuje, on sam rej zawodzi.
Za
nim jak pszczoły drużyna się roi,
A
na murawie
beczka piwa stoi.
541
Co który umie, każdy pokazuje,
Ten skacze wierzchem, płomienie strychuje,
Ów pożar pali, drudzy huczą, skaczą,
Aż ich dzień zdybie, to się wżdy obaczą M.
W
pewnych okolicach w związku z obrzędem sobótki
utrzymywała
się wiara w istnienie legendarnego kwiatu pa-
proci.
Kto zerwał kwitnącą paproć, mówiono, ma zapew-
nione
szczęście i wszelakie powodzenie w życiu. Podania
te
nie były jednakże szerzej rozpowszechnione.
Gdzieniegdzie
wito też wianki z byłicy, które następnie
zanoszono
do święcenia. Wierzono, że posiadają one moc
cudowną,
i z tego względu pilnie przechowywano je przez
cały
rok, uważając, że szczególnie pomocne są przeciwko
piorunom.
Kładziono je też pod fundamenty budowanych
domostw
i pod pierwszy wzniesiony strop. Na wschodzie
Polski
istniał zwyczaj puszczania wianków na wodę.
W
wieczór sobótkowy dziewczęta puszczały wianki, a czu-
wający
na czółnach młodzieńcy rzucali się za nimi w po-
goń.
Wyłowienie wianka wróżyło dziewczynie rychłe mał-
żeństwo.
Zwalczanie
sobótki doprowadziło do tego, że zarzucono
zbieranie
ziół, zapomniano o bylicy, znikły obrzędowe pieśni.
W
XVIII wieku już tylko palono ogniska i skakano przez
nie.
Ponieważ palenie ognisk powodowało czasem pożary,
szczególnie
po miastach, zwyczaj ten był w dalszym ciągu
tępiony
i, jak Kitowicz powiada, „[...] w średnich latach
Augusta
III już był konającym, przy końcu zaś lat jego
wcale
ustał, dozorem surowym [...] wszędzie wytępiony,
jako
złe skutki sprawujący, już to w pożarach budynków
z
sobótki zapalonych, już w osobach skaczących sobótkę,
które
nieraz, ile przy gęstym dymie, skacząc naprzeciw sie-
bie
i upadając w ogień raziły sobie płomieniem oczy, twa-
rzy,
ręce i nogi, mianowicie bose, albo u kobiet od spodu
nie
opatrzone; osobliwie kiedy chłopcy, których kaduk mie-
sza
do każdej swawolnej kompanii, klucze prochem po-
34
Cyt. wg B. J. K. z Gniezna, Materiały historyczne, „Lud",
t.
XI,
1905,
s. 183. /- --- •-
nabijane
lub też ładunki z prochem nieznacznie w ogień
rzucali"a5.
Tak więc w takie psotne figle przemieniły się
dawne
rytualne obrzędy. W późniejszych latach powróciło
wprawdzie
palenie sobótkowych ogni, nigdy już jednak nie
powrócono
do dawnych poetyckich zwyczajów.
Chłopskim
świętem i okazją do zabawy były dożynki,
nazywane
także „obżynkami", „okrężnym" lub „wieńco-
wym".
Po zakończeniu żniw żniwiarze splatali wieniec ze
zboża
i ze śpiewem zanosili go do dworu, gdzie przyjmo-
wano
ich poczęstunkiem. Gawiński tak pisze o tym zwy-
czaju:
Z
pól
w gumna jedzie Ceres. Pszennego towaru
Dość,
pan wesół, że będzie miał z czem do browaru;
Żeńcy,
żniwo skończywszy, panu wieniec wiją.
A
skacząc po bębenku z beczki piwo piją ai.
Dożynki
nie stanowiły jednakże jakiegoś bardziej uro-
czystego,
tradycyjnego zwyczaju, zdaje się. że miały one
charakter
krótkiej, i to nie wszędzie praktykowanej uro-
czystości.
Ciężkie warunki panujące na wsi pańszczyźnia-
nej
rzuciły na ten zwyczaj swój przemożny cień.
W
końcu roku mniej było świąt i mniej okazji do za-
bawy.
Większe święto stanowił dzień św. Marcina, obcho-
dzony
11 listopada. Dzień ten był wolny od zajęć gospo-
darskich,
stawały nawet młyny i wiatraki, a ludność udawa-
ła
się do dworów, by składać daniny i czynsze. W wielu
środowiskach
w dniu tym spożywano gęś i wróżono z jej
kości
piersiowej.
Wigilie
dni św. Katarzyny (5 listopada) i św. Andrzeja
(30
listopada) przeznaczone były na wróżby o
charakterze
matrymonialnym.
Przed dniem św. Katarzyny chłopcy uci-
nali
gałązkę wiśni i wsadzali ją do ziemi; gdy zakwitła
przed
Nowym Rokiem, wróżyć miała rychłe małżeństwo.
Dziewczęta
w dzień św. Andrzeja wróżyły, czy wyjdą
w
ciągu roku za mąż, z igieł puszczanych na wodę i ze"
K i t o w i c z, jw., s. 559—560.
Cyt. wg Bystroń, jw., t. II, s. 67.
543
stoczków
pływających na talerzykach. Najpopularniejsze by-
ły
jednak wróżby związane z laniem wosku i cyny na wo-
dę.
Wosk, cynę lub ołów roztapiano w blaszanej, łyżce nad
płonącymi
węglami, a następnie wylewano na wodę. W za-
krzepłych
nieforemnych kształtach upatrywano podobień-
stwo
do pewnych przedmiotów, z którymi łączyły się od-
powiednie
wróżby. Wróżono także licząc kołki w płocie, rzu-
cając
w naczynie z wodą pierścionki, z pierwszych zasły-
szanych
w tym dniu słów. Powszechne było także wróże-
nie
ze snów, które tego dnia się przyśniły. W tym celu
wkładano
pod poduszkę rozmaite części garderoby, czasem
nawet
cegłę, wierzono święcie, że mężczyzna, który się
przyśnił,
zostanie mężem. Wróżb tego rodzaju było zresztą
znacznie
więcej, dzień św. Andrzeja dostarczał więc nie-
lada
przeżyć i prognostyków.
Wieś
uroczyście obchodziła dzień 6 grudnia, czyli św. Mi-
kołaja.
Święty ten uchodził za szczególnego opiekuna chło-
pów
i pasterzy, ludność wiejska ofiarowywała wówczas
księżom
kury, jaja, barany. W pierwszej połowie XVIII
wieku
pojawił się zwyczaj, iż w dniu tego patrona obda-
rowywano
dzieci, św. Mikołaj uważany był bowiem rów-
nież
za przyjaciela dziatwy. Dawano więc im obrazki, ła-
kocie,
orzechy, ptaszki, niegrzecznym zaś — jako ostrze-
żenie
— rózgi. W książce wydanej w 1746 roku czytamy
na
ten temat następujące uwagi: „Rodzice na [...] pa-
miątkę
szczodrobliwości św. Mikołaja [...] zwykli co rok
na
wigilię święta jego dla zachęcenia do nabożeństwa
dziatkom
swoim śpiącym różne podarunki zawięzować
i
podrzucać, powiadając, że im to św. Mikołaj przyniósł,
ale
rozkazał:
żebyście paciorek nabożnie rano i wieczór mó-
wili,
rodziców słuchali, przy czym rodzice dają dzieciom
inne
jeszcze napomnienia [...]"sr.
Grudzień
był miesiącem, który upływał w zasadzie pod
znakiem
poważnego okresu adwentu, świętowanie i roz-
rywki
wiązały się dopiero z nadejściem omówionego już
wyżej
święta Bożego Narodzenia.
Cyt.
wg P a c h o ń s k i, jw., s. 367.
-■'"
544 . •
XVIII
SUROWOŚĆ
I SROGOŚĆ
Znamienną
cechę staropolskiej obyczajowości stanowiła
nikła
wrażliwość (zarówno moralna jak i fizyczna) na kary
cielesne,
które wówczas nagminnie stosowano. Wiązała się
z
tym surowość i srogość ówczesnych praw oraz sposób,
w
jaki wprowadzano je w życie. Stosowano rozmaite tor-
tury,
wymyślne i okrutne rodzaje śmierci, publiczne egze-
kucje.
Z punktu widzenia dzisiejszego można mówić wręcz
o
okrucieństwie cechującym ówczesne społeczeństwo. Rzecz
w
tym, że dla ludzi XVII—XVIII wieku pojęcie okrucień-
stwa
było odmienne niż dla nas, bynajmniej nie raziło ich
postępowanie,
które dziś uważamy wprost za potworne.
Należy
zaznaczyć, że mniejsza niż dziś wrażliwość,
srogość
szafującego
śmiercią prawa, okrucieństwa sądowe wystę-
powały
wtedy nie tylko w Polsce, były one charaktery-
styczne
dla stosunków społecznych wszystkich krajów euro-
pejskich.
Wszędzie wychodzono z założenia, że istniejąca
struktura
społeczna i moralna wymaga stosowania takich
właśnie
odstraszających metod.
Surowość
dawnych wieków należy także oceniać w per-
spektywie
dziejowej. Zjawiska, które wydają się barba-
rzyńskie
w XVII—XVIII wieku, bledną wobec surowości
35 — Obyczaje staropolskie 515
i
okrucieństwa czasów jeszcze wcześniejszych, np. głębo-
kiego
średniowiecza. Dotyczy to zarówno dziejów polskich,
jak
i powszechnych. Wiadomo np., że aż do XII wieku
jedną
z często stosowanych kar przy przestępstwach poli-
tycznych
stanowiło oślepianie. Bolesław Chrobry kazał wy-
łupić
oczy Bolesławowi Rudemu, Bolesław Krzywousty
/
swemu bratu Zbigniewowi itd. Ludzi łamiących obowiązu-
jące
prawa skazywano na wyrwanie języka, obcięcie rąk,
nosa,
kastrowano ich. Krwiożerczych okrucieństw dopusz-
czano
się na dworach rzekomo najbardziej kulturalnych
władców
Paryża, Londynu, Budy. Na praskich Hradczanach
można
do dziś oglądać loch, do którego wrzucano ludzi
skazanych
na śmierć głodową (znamienne, że pochodzi on
z
czasów Władysława Jagiełlończyka, zwanego powszechnie
Dobrym!).
Wiadomo, że ten straszliwy rodzaj śmierci sto-
sowano
i u nas, dość przypomnieć np. kaźń Maćka Borko-
wica.
Jeśli wziąć pod uwagę masowość występowania okru-
cieństw
i ich wyrafinowanie, to wydaje się, że celował
w
nich Zachód. Dość wymienić tu np. działalność Inkwizy-
cji,
srogość i wymyślność kar średniowiecznego prawa nie-
mieckiego.
W
wiekach następnych te okrutne zwyczaje uległy po-
wolnemu
złagodzeniu. Humanitaryzm krok po kroku wy-
pierał
barbarzyństwo, proces ten był jednak bardzo powol-
ny.
Dość przypomnieć okrucieństwa, jakich dopuszczano
się
w czasach Odrodzenia, noc św. Bartłomieja, osławione
egzekucje
angielskie. Wiek XVII wprowadził w tej dzie-
dzinie
tylko nieznaczny postęp. Drakońskie kary i publicz-
ne
egzekucje stosowane jeszcze były w XVIII wieku. Można
w
zasadzie stwierdzić, że przez większą część tego stule-
cia
w dalszym ciągu lubowano się w zadawaniu mąk, a pu-
bliczne
egzekucje stanowiły widowisko, na które ściągała
ludność
z oddalonych miejscowości, a które „bawiło" także
„świetne
towarzystwo". Do schyłku tego stulecia stosowane
były
oficjalnie tortury nawet w tak postępowych wówczas
krajach,
jak Francja, Anglia, Holandia. W armiach ów-
czesnych
utrzymywano żelazną dyscyplinę, na każdym kro-
ku
wymierzano tam dotkliwe kary cielesne. Szczególnie
su-
546
rowe
stosunki panowały w armii pruskie], rosyjskiej, an-
gielskiej.
Pewien żołnierz Jerzego II
dostał
w ciągu szesna-
stu
lat służby trzydzieści tysięcy batów! Stwierdzono
wszakże:
„ale człek ten jest krzepki, zdrów i wcale tym
nie
zmartwiony" '. Jest znamienne, że naszego Stanisława
Augusta
Poniatowskiego zadziwiały „bardzo surowe kary
cielesne,
grożące za najmniejsze przekroczenie lub niedbal-
stwo
w służbie morskiej"2, jakie stosowano wobec ma-
rynarzy
brytyjskich. Słynni wodzowie rosyjscy utrzymy-
wali
dyscyplinę m. in. za pomocą okrutnej chłosty, osła-
wionego
knutowania. Zmiana stosunków w tej dziedzinie
nastąpiła
dopiero u schyłku XVIII stulecia pod wpływem
zwycięskiego
Oświecenia, walczącego z okrucieństwem obo-
wiązującego
prawa. Jeszcze jednak w latach dziewięćdzie-
siątych
w Berlinie czy Wiedniu spotykało się egzekucje,
podczas
których szarpano ludzi rozpalonymi cęgami i pa-
lono
żywcem. Należy przypomnieć, że na Zachodzie lubo-
wano
się też w okrutnych krwawych widowiskach, jak np.
walkach
byków, kogutów, walkach dzikich zwierząt w cyr-
kach.
Widowiska takie odbywały się stale, a ściągały nie
tylko
tłumy gawiedzi, lecz także tzw. „wielki świat",
emo-
cjonujący
się widokiem walki na śmierć i życie, ekscytujący
się
widokiem krwi, doznający szczególnych wzruszeń na
widok
cierpienia.
Trzeba
więc stwierdzić, że rozmiłowanie w okrucień-
stwie
było typowe nie tylko dla naszego kraju. Jeśli pod-
kreślano
w piśmiennictwie i opinii np Zachodzie, że Polacy
są
okrutni, to w dużej mierze wynikało to z tendencyjnych
relacji
pewnych autorów starających się przedstawić Pol-
skę
jako kraj barbarzyński i zacofany. Trzeba jednak przy-
znać,
że w Polsce, aczkolwiek instynkty te występowały bo-
daj
słabiej niż na Zachodzie, istotnie spotykało się często
publiczne
zadawanie kar cielesnych, jakąś dziwną obojęt-
1
Cyt. wg G. M. T r e v e 1 y a n, Historia społeczna
Anglii...,
Warszawa
1961, s. 338.
!
Król Stanisław August, Pamiętniki, oprać. W. K o n o
p-
czyński,
t. I, Warszawa 1915,
s. 132.
547
ńość
wobec nie tyle sadystycznych czy krwawych, lecz bo-
lesnych,
łamiących bez wątpienia godność ludzką codzien-
nych
chłost, szturchańców, policzkowania itp.
Przyczyną
tego zobojętnienia był przede wszystkim nie-
właściwy
system wychowawczy. Wspominałem już w roz-
dziale
o życiu rodzinnym, że za pierwszy, elementarny
środek
wychowawczy uważano rózgę, później kańczug lub
bat.
Ból fizyczny miał uczyć poszanowania godności, po-
słuszeństwa,
sprzyjać kształtowaniu charakteru i umysłu.
Jest
zadziwiające, jak bardzo rodzice potrafili być bez-
względni
i brutalni wobec swoich dzieci. Poniewieranie,
bicie
było na porządku dziennym, przybierało czasami tak
drastyczne
formy, że wywoływało nawet dezaprobatę ze
strony
współczesnych. Na przykład Gdacjusz pisał, że znaj-
dują
się rodzice, którzy „tak srogo z nimi postępują, że je
czasem
bez przyczyny niby psy niejakie niemiłosiernie ka-
tują"
3. Chłostanie i batożenie dzieci spotykało się także
i
w domach szlacheckich, nawet senatorskich. Ta bezwzględ-
ność
przejawiała się w rozmaitej formie, nie tylko chłosta-
no
je z byle jakiego powodu, ale także często policzko-
wano,
szturchano, a nawet kopano. Istniał zwyczaj, że np.
w
kościele rodzice siedzieli opatuleni w ciepłe futra w ław-
kach,
dzieci zaś musiały stać w lekkim obuwiu na zimnych,
kamiennych
posadzkach, nie wolno im się było nawet
oprzeć
o ławkę! W tym przypadku chyba niewiele prze-
sadza
Vautrin pisząc, że „bat, bykowiec, kańczug, niewola,
a
nawet śmierć to główne sprężyny posłuszeństwa,
środki
przekazywania
wiedzy i nauczyciele moralności. «Bij!
Bij!»
— to najczęstszy okrzyk, jaki dziecko słyszy w ojcow-
skim
domu. Nie daj Boże odbierać taką karę, a bardziej
jeszcze
być jej świadkiem" 4.
Podobnie srogie metody stosowano w szkołach. Za gene-
3
A. Gdacjusz, Dyszkurs o dobrych uczynkach..., Oleśnica
1687,
s. 34.
4
H. V
a
u t r i n, Obserwator xv Polsce, [w:] Polska stanisła-
wowska
w oczach cudzoziemców, t. I, oprać. W. Zawadzki,
Warszawa
1963, s. 792.
548
ralny
środek wychowawczy uważano batog. Jest charak-
terystyczne,
że wszyscy uczniowie, którzy przeszli przez
szkoły
jezuickie, najlepiej pamiętali kary fizyczne, jakie
tam
stosowano. Chłosta, ból fizyczny — były to najsil-
niejsze,
najtrwalsze wrażenia, jakie dziecko wyniosło z do-
mu
czy ze szkoły. Przedstawia to plastycznie nie uprze-
dzony
do nas cudzoziemiec, lecz wiarygodny, rodzimy pa-
miętnikarz
Ochocki:
.,Plagi
były jednym z najdzielniejszych środków wycho-
wania
i uśmierzania wybuchów krwi nadto zrazu żywo
płynącej.
W domu braliśmy częste i liczne chłosty, w szko-
łach
też na nich nie zbywało. Ksiądz prefekt i profesor
usilnie
byli o to proszeni przez ojca. ażeby dziecku nie po-
błażali
w niczem. Pan dyrektor pod utratą świątecznego
prezentu
miał sobie przykazanem, żeby najmniejszego
przewinienia
nie darował, zdarzało się więc szczęśliwie
ukwalifikowanym
po dwa i trzy razy na dzień leżeć na
stołku.
Po skasowaniu jezuitów w większej części zastąpili
ich
przygotowani już do tego pijarowie, a gdzie indziej ba-
zylianie.
Ci, objąwszy po nich władzę i obowiązki powo-
łania,
wzięli z niemi i metodę edukacyjną tradycjonalną.
Nahaj
niesiono za idącym do szkoły księdzem patrem, jako
widomą
oznakę siły, i wraz z taką rozkładano go na ka-
tedrze,
abyśmy zbawiennego monitora nigdy z oczu nie
tracili
[...] [baty] zastosowywano do wieku, klasy i siły
penitenta,
w infimie były cieniuteńkie i nie administro-
wano
ich więcej dziesięciu, za każdą promocją grubiał mo-
nitor
i zwiększała się liczba razów, tak że gdy uczeń do-
szedł
do filozofii, kańczug także dorósł z nim do normalne-
go
swego wzrostu i tu już brano po pięćdziesiąt, a niekiedy
i
więcej" 5.
Można
więc stwierdzić, że młodzieniec, który przeszedł
wychowanie
domowe lub szkolne, doświadczył równocze-
śnie
na własnej skórze setek razów. Było to dla niego tak
oczywiste
i naturalne, że nie wzbudzało jakiegoś zawsty-
5
J. D. Ochocki, Pamiętniki..., t. I, wyd. J. I. K r a s z e w-
s
k i, Wilno 1857, s. 14—15.
549
Sa-
ia,
jedynie lęk przed" barHzie.f srogą karą. Takie wycho-
wanie
przyzwyczajało do znosaenia cierpień i do ich wido-
ku.
Panicz bity raz po raz na rozkaz swych rodzicieli
najzupełniej
obojętnie przyglądał się z kolei chłoście i ka-
rom
wymierzanym służbie czy poddanym. Ze zjawiskiem
tym
stykał się od dziecka, uważał je więc za najzupełniej
naturalne,
a nawet za wręcz konieczne. Nie ulega wątpli-
wości, że własne smutne doświadczenia powodowały chęć
do rewanżu, rekompensowania swoich upokorzeń na oso-
bach
od siebie zależnych, młodszych, słabszych. Bijano
młodego
człowieka w domu i w szkole, bijał on z kolei
swoje
dzieci, te zaś mściły się na następnych pokoleniach.
Powstawało
istne błędne koło. Kajetan Koźmian powiada,
że
w jego czasach zaczęto sobie zdawać sprawę z faktu.
iż
„groźne prowadzenie młodzieży wszczepia w jej serce
twardość,
uporczywość, surowość i głuchymi ją czyni na
płacz
ludzkości. Uczuli w sobie [rodzice] przyczyny tego
w
groźnym z nimi postępowaniu i w domu rodzicielskim
i
w szkołach, spostrzegli, że przez wkorzeniony nałóg nic
innego
nie robią tylko dzieciom, sługom, włościanom odda-
ją
te same razy, które w szkołach od swoich nauczycieli
odbierali"
6.
Przez
zdecydowaną większość omawianego okresu w ów-
czesnym
systemie wychowawczym dominowały kary fizycz-
ne.
Zmiany w tej dziedzinie wystąpiły dopiero w dobie
Oświecenia,
które sięgnęło po nowe metody wychowawcse
i
zaczęło lansować nowoczesną pedagogikę. Był to wszakże
dopiero
początek nowej epoki w wychowaniu. "~
Drugim
z kolei czynnikiem wpływającym na zbrutalizo-
wanie
obyczajów były nękające społeczeństwo ówczesne
schorzenia,
zboczenia. Przyzwyczajano się zarówno do włas-
nych
cierpień, jak i cudzych. Z drugiej strony nabyte
w
dzieciństwie czy później kompleksy powodowały, że wy-
żywano
się w zadawaniu, także sobie, lub oglądaniu za-
dawanych
kar. Nie zawsze był to klasyczny sadyzm, choć
i
on był spotykany, lecz jakaś wręcz chorobliwa skłonność
• K. Koźmian, Pamiętniki..., cz. I, Warszawa 1907, s. 23.
5S0
do
podziwiania siły, do lubowania się widokiem mąk
i
śmierci. Weszło to wręcz w nawyk, stanowiło atrakcyjne
widowisko.
Ludzie od lat dziecinnych byli przyzwyczajeni,
że
kary zadawano publicznie, że powszechnie uchodziło
przyglądanie
się sieczeniu rózgami, batożeniu półobnażo-
nych
delikwentów. Emocji doznawano na widok piętnowa-
nia,
obcinania uszu, jeszcze większych wobec publicznego
wykonywania
wyroków śmierci, szczególnie jeśli miały one
wymyślny
charakter. Na każdą egzekucję ściągały tłumy
ludzi.
Było to dla nich wręcz przeżycie. Widok okrutnych
egzekucji
stanowił temat rozmów, wspomnień. Ludzie
wprost
lubowali się w widoku męki. Oburzano się też eza-
.
sami na zbyt łagodnych, ferujących uniewinniające wyroki
sędziów,
którzy w ten sposób pozbawiali tłum widowiska.
Zobojętnienie
wobec cierpienia wprowadzały też walki
zwierząt
— byków, a także reżyserowane, przypominające
pospolite
jatki, łowy. Atrakcje te przyjmowały się przede
wszystkim
pod wpływem widowisk popularnych na Zacho-
dzie,
znamienne wszakże, że i u nas znajdowały nieraz
podatny
grunt. Pisałem już o występach niedźwiedzi
w
tzw. hecach. W Warszawie w drugiej połowie XVIII
wieku
znajdowała się stała heca, cyrk, w którym m. in.
walczono
z dzikimi zwierzętami, nie tylko z niedźwiedzia-
mi,
lecz także wilkami i bykami, występowali tam hec-
majstrzy
i ich pachołkowie w towarzystwie ćwiczonych
psów.
Widowiska takie kończyły się nieraz śmiercią szczu-
tych
zwierząt. Odbywały się one przeważnie w niedziele
i
święta, a publiczność stanowili przedstawiciele wszystkich
warstw
społecznych. W lożach zasiadali nawet nudzący się
w
świąteczne popołudnia dygnitarze. Przysięgłymi zwolen-
nikami
takich imprez byli wszakże przede wszystkim przed-
stawiciele
mieszczaństwa i plebsu. Schulz porównując hecę
warszawską
z wiedeńską pisze, że: „Głównie tu i tam tłum
z
jednych się składa pierwiastków — z bardziej
brutalnych
rzemieślników,
rzeźników, kowali itp., do których dodać
należy
żołnierzy, mnichów, woźniców, strzelców, młodzież
zdziczałą
nieco lepszego pochodzenia i dziewki uliczno; ci
najwięcej
w hecy smakują, a psom, wilkom, niedźwiedziom,
551
bykom,
hecmajstrom i pachołkom razem najserdeczniej
przyklaskują"
7.
Spotykało
się magnatów, a nawet królów, którzy aran-
żowali
krwawe widowiska z walkami byków, pisałem już
o
masowym mordowaniu spędzonej w jedno miejsce, gnanej
pod
lufy ukrytych myśliwych dzikiej zwierzyny. Krwawe
jatki
urządzał na dziedzińcu swojego zamku August III,
król
ten bowiem „miał jeszcze jedną rozrywkę, nie ze
wszystkim
przystojną. Kazał przywłóczyć przed okna swego
pałacu
w miarę strzelenia ścierwy zdechłych koni dla zwa-
bienia
psów. Te strzelał z wiatrówki, a hycel płatny mie-
siącami
ubite psy co dzień wieczorem wywłóczył z dzie-
dzińca
i zakładał nowe ścierwy, z gnatów ogryzionych
wyczyszczając
dziedziniec" s.
Na
początku XVII wieku próbowano zaszczepić u nas
walki
kogutów. Aranżerami tych zawodów byli żacy, któ-
rzy
karmili ptaki specjalnie podniecającymi potrawami,
a
następnie przeprowadzali kogucie „pojedynki". Zwyczaj
ten
jakoś się jednak nie przyjął.
Wszystko
to wprowadzało do ówczesnej obyczajowości
element
okrucieństwa, a równocześnie znieczulało na cier-
pienia
fizyczne. Kapitalnym momentem potęgującym akty
brutalności
i okrucieństwa było jednak przede wszystkim
istnienie
i funkcjonowanie feudalnej hierarchii społecznej.
Przejawiało
się to m. in. w karaniu, a nawet maltretowa-
niu
łudzi stojących niżej socjalnie. Najczęściej i najmo-
cniej
byli bici ci, którzy znajdowali się na dole: poddani,
służba.
To surowe ich traktowanie wynikało nie tylko z po-
wszechnego
akceptowania głoszonych teorii wychowaw-
czych,
z ogólnego zbrutalizowania stosunków między ludź-
mi,
ale wywodziło się ono w znacznej mierze z przeko-
nania
o wielkim zróżnicowaniu „natury" ludzkiej, przeko-
nania
o odmienności „krwie" chłopskiej od
szlacheckiej.
7
F. S c h u
1 z, Podróże Inflantczyka z Rygi do Warszawy
i
pn Polsce w latach 1781—1793, Warszawa 1950, s. 189.
SJ.
Kitowicz, Pamiętniki, czyli Historia polska, oprać.
P.
Matuszewska, Warszawa 1971, s. 114.
Szlachta
stała na stanowisku, iż chłop jest „stworzeniem",
które
bytuje w sposób nieświadomy i w ryzach zakreślo-
nych
przez system społeczny utrzymać je może jedynie
bat
i strach przed karą. Haur tak o tym pisał: „Wiejski
lud
z natury jest krnąbrny, uporny i lekkomyślny, w uwzię-
ciu
swoim nie ma miary, których gdyby w groźbie, w pracy
i
w posłuszeństwie nie trzymano, prędko by zdziczeli, choć
i
tak niektórym ledwie dać może radę" 9. Przyjmując
taką
zasadę,
traktowano chłopa dosłownie jak zwierzę, karając
go
z byle powodu. Szlachcic, który srogo bijał własne
dzieci,
nie czuł, najmniejszych oporów przy fizycznym
maltretowaniu
ludzi zależnych od siebie, których traktował
jako
część inwentarza. Przekazy pamiętnikarskie zgodnie
stwierdzają,
że w czasie rannego obchodu gospodarstwa do-
konywanego
przez panów słychać było często okrzyki bólu
wydawane
przez służbę. Pan jedną ręką trzymał różaniec,
drugą
zaś kańczug, którym karcił natychmiast winnych
jakiegoś
zaniedbania. Kańczug i kij stanowiły symbol wła-
dzy
ekonomów, urzędników dworskich. Nie nosili ich od
parady.
Za drobne uchybienie, nieposłuszeństwo groziły
kary
fizyczne: chłosta za pomocą rózeg, kijów czy batów,
wsadzanie
do tzw. gąsiorów, przykuwanie do ziemi itd.
Często
o tym napomykają cudzoziemcy. Kausch pisał: „Jest
to
masa rządzona przy pomocy kańczuga, ale nigdzie nie
używają
go z taką surowością — nie, to za słabo powie-
dziane
— z tak wielkim barbarzyństwem, jak w tym kró-
lestwie.
Dwadzieścia uderzeń kańczugiem to jest kara
przerażająca,
ale w Polsce za nic, zupełnie za nic odmie-
rzają
sto i więcej
batów" 10.
Bito
ludzi rozciągniętych zwykle na ziemi, przeważnie
na
gołe ciało. Ilość plag była różna, od kilku do
kilkuset,
bywali
panowie, którzy kazali dawać nawet po 500 plag!
Wysokie
kary czasem rozkładano na kilka razy. Wymierze-
9
J. K. Haur,
Skład abo skarbiec znakomitych sekretów
oekonomiey
ziemiańskiey..., Kraków 1693, s. 296.
10
J. J. Kausch, Wizerunek narodu polskiego, [w:]
Polska
stanisławowska
w oczach cudzoziemców..., t, II,
s.
331—332.
853
nie
30 plag było już surową karą. Ilość plag nie była zresz-
tą
zawsze najważniejsza, bito bowiem z różną mocą. Naj-
częściej
kara miała działać „wychowawczo", chodziło jedy-
nie
o zadanie bólu, zdarzało się \jednak,
że
przy cięższych
przekroczeniach
bito ponad wytrzymałość, nieraz tak, że
ludzie
oblewali się krwią, mdleli, ciało odpadało im od
kości,
delikwenci marli pod kijami. Ludność plebejska
przyzwyczaiła
się do widoku takich egzekucji, stanowiły
one
nieodłączny element wiejskiego „życia", co znalazło
odbicie
m. in. w realistycznej sielance Szymonowica czy
twórczości
Wacława Potockiego. Plastyczne opisy chłosty
znajdujemy
w pieśniach mówiących o biczowaniu Chry-
stusa.
W jednej z siedemnastowiecznych pieśni czytamy:
Naprzód go jedni rózgami siekli kaci i prętami,
Aż się przenajświętsze ciało Jego krwią własną oblało.
A gdy się ci spracowali, inni powróz nabrali,
Bili całe święte ciało, aż się w kawalce padało.
Po tym trzeci nastąpili, tak jak pierwsi mocno bili,
Łańcuchami żelaznemi katowali go ciężkiemi
[...] całe jego ciało, aż do kości odpadałolł.
Spotykało
się dwory i panów, którzy szczególnie słynęli
z
okrutnego traktowania chłopów. Celował w tym kasztelan
krakowski
Stanisław Warszycki. Popełniał on okrucień-
stwa,
które nawet w zbrutalizowanym XVII wieku ucho-
dziły
za niezwykłe. Znęcał się nad służbą, poddanymi, na-
wet
nad najbliższą rodziną, własnoręcznie bil dorosłego
syna,
podobno kazał batożyć żonę. Przebywający w Polsce
Fryzyjczyk
TJlrich Wer dum tak pisze: „Tego pana War-
szyckiego
barbarzyńskie okrucieństwo tak dla swych pod-
danych
jak domowników, a nawet dla własnej żony, jest
okrzyczane
w całej Polsce. Opowiadają o tym takie bajecz-
ki,
że przyjezdnym wierzyć by się nie chciało, gdyby ich
powszechnie
wszyscy bez wyjątku i wszędzie jednogłośnie
nie
potwierdzali, zaklinając się na nie uroczyście jako na
rzeczy
w całym kraju znane. W pierwszym małżeństwie
« Rkps Bibl. Narodowej, nr I 3177, k. 81—82.
554
miał
żonę z małego książęcego śląskiego rodu. Kiedy ta
mu
raz w rozmowie za energicznie oponowała, kazał hajdu-
kowi
związać jej koszulę i spódnicę ponad głowę i wysiec
ją
batami do krwi [...]. Kiedy polskim sposobem kazał
chłopów
kłaść na brzuchu na ziemię i bić ich niemiło-
siernie
patykami grubymi jak ręka po gołym ciele, stawał
zawsze
dla przyjemności tuż obok, licząc baty, na które
ich
skazał. Kiedy zaś liczba zbliżała się już prawie do
końca,
udawał jakoby się w liczbie pomylił, kazał więc
na
nowo od początku zaczynać i tym sposobem bił czasem
ludzi
pół na śmierć. Przy tym jeszcze szydził z nich, na-
pominając
stojących naokół, aby mu pomogli prosić Pana
Boga
za tymi biednymi ludźmi, aby dał im cierpliwość
do
stałego wytrzymania kary, równie dobrze obmyślanej
jak
koniecznie potrzebnej aby ich poprawić" 12.
Źródła
archiwalne potwierdzają tę opinię. Wiadomo, że
na
dworze kasztelana ludzie dosłownie marli pod razami.
Kiedy
w jego miasteczku Mrzygłodzie pewien mieszczanin
pozwolił
sobie na dowcip mówiąc: „pan Warszycki wyssał
kobyle
cycki", skazany został podobno z jego rozkazu na
rozerwanie
przez konie. Nic więc dziwnego, że autorzy
pochodzenia
plebejskiego pisali o nim jako o panu „bardzo
surowym
i złym", maltretowani zaś poddani szeptali, że
zawarł
pakt z diabłem, że jest wcieleniem okrucieństwa
i
wszelkich „złości".
Z
chorobliwego okrucieństwa słynęli w tym czasie także
inni
panowie, jak np. Mikołaj Ossoliński, Aleksander Tar-
nowski,
a przede wszystkim osławiony „Diabeł" Stanisław
Stadnicki.
Także i wiek XVIII obfitował w okrutników.
Spośród
tej ponurej galerii wyróżniał się chorąży W. X.
L.
Hieronim
Florian Radziwiłł. Był to pan arcybogaty, trzy-
mał
liczne nadworne wojsko, pozował na udzielnego księ-
cia.
Chorąży wręcz lubował się w wymyślnych torturach,
egzekucjach,
mękach. Rezydował w Białej Podlaskiej, gdzie
w
podziemiach swego zamku trzymał zawsze gromady
12
U. Wer d u ra, [w:] X.
Lis
k e, Cudzoziemcu ™ pa;sce
Lwów
1876, s. 124—125.
"~' '
585
więźniów,
których jęki dostarczały mu patologicznych pod-
niet.
Zwał ich swoimi „słowikami". Toczony nieuleczalny-
mi
schorzeniami, ulegający zboczeniom Radziwiłł stanowił
krańcowy
przykład degeneracji warstwy społecznej, z któ-
rej
pochodził.
Na
południu Rzeczypospolitej z okrucieństw słynął sta-
rosta
kaniowski Mikołaj Bazyli Potocki. Sam był tchórzem,
nie
stoczył w życiu ani jednego pojedynku, otaczał się
zawsze
gromadą zbrojnych sług, ale za to maltretował chło-
pów,
Żydów, drobną szlachtę. Kitowicz powiada, że był
„«małym»
tylko straszny i pod wiechami rycerz" 13. Mó-
wiono
o nim, że własną ręką zabił około 40 ludzi. Zdarzało
się,
że kobietom wiejskim Kazał wchodzić na drzewa i uda-
wać
kukułki, a następnie strzelał do nich ,,w tylec", co
uważał
za doskonały żart. Lubował się też w burdach,
w
batożeniu ludzi. Zdarzało się, że spotkanych na
gościńcu
szlachciców
kazał bić nahajami, a następnie płacił im hoj-
ne
basarunki. Ekscesy starosty stały się wręcz legendarne.
Podobno
przed każdym jego przybyciem do jakiejś wioski
czy
mieściny zamykano zajazdy, kobiety uciekały w pola,
strach
padał na całą ludność, tym bardziej że otaczała go
zawsze
okrutnie sobie poczynająca banda. Na ten temat
powstawały
też ludowe podania, starosta stał się symbolem
pańskiego
zła.
Czasami
groźniejszymi od panów bywali równie jak
i
oni zboczeni czy zdziczali faworyci, zaufani dworacy. Pa-
miętnikarz
Matuszewicz pisz° np. o niejakim Wolskim,
łowczym
wspomnianego Hieronima Floriana Radziwiłła, że
był
to „[...] człowiek złego charakteru, wielki pochlebca
oskarżający
wielu niewinnie i do wszystkich okrucieństw
księcia
przyprowadzający i sam był okrutny. Zwyczaj był
u
niego po pięćset i więcej rózeg i plag ludziom dawać.
Powiadają,
że na osoce i obławie, że ludzie me dopilnowali
zwierza
kilku chłopów zaraz powiesić kazał" u.
13 Kitowicz, Pamiętniki..., s. 45.
14
M. Matuszewicz, Pamiętniki..., t. III, wyd. A. P
a-
wiński,
Warszawa 1976, s. 85.
556
Byli
to osobnicy zdegenerowani, o skłonnościach patolo-
gicznych,
trzeba jednak podkreślić, że surowe obchodzenie
się
z poddanymi, szafowanie karami fizycznymi cechowało
także
i ludzi najzupełniej normalnych, odznaczających się
pewną
kulturą osobistą, nawet znanych z postępowych po-
glądów
i humanitaryzmu. Humanitarny, współczujący doli
chłopskiej
Wacław Potocki przyznaje, jak to np. kańczu-
giem
nauczył smacznie gotować, kucharza, nie raziło go
też
szafowanie razami i policzkami. Badania archiwalne
wykazują,
jakie chłosty, jak surowe, okrutne kary wymie-
rzał
więzionym chłopom pan Pasek. „W pysk" bili swych
pokój
owców znani ze stosunkowo dużej łagodności cha-
rakteru
tacy królowie, jak np. Jan Kazimierz. Znamienna
jest
decyzja Jana III, który za przypadkowe zabicie wydry
skazał
swego dragona na śmierć przez rozstrzelanie i tylko
wskutek
interwencji złagodził wyrok do chłosty. Delikwent
miał
przebiec piętnaści razy przed frontem liczącego 1500
ludzi
pułku, a w tym czasie każdy z żołnierzy ciął go trzy-
maną
w ręku rózgą. „Przebieżał dwa razy — czytamy —
ludzi
w regimencie półtora tysiąca, każdy po razu zatnie —
trzeci
raz upadł w pół szeregu; nad prawo sieczono i le-
żącego"
n.
Wiadomo,
że te zwyczaje panowały na wielu dworach.
Spotykało
się srogich panów, którzy szafowali karami, za
byle
przewinienie każąc siec rózgami czy kańczugami poko-
jowców,
panny z fraucymeru, liberię. Kary te nakładano
bez
względu na pochodzenie społeczne obwinionych, pa-
nował
tylko zwyczaj, że szlachtę chłostano na kobiercu, zaś
plebejuszów
na gołej ziemi.
Pewne
zmiany w tych srogich obyczajach zaczęły za-
chodzić
dopiero pod koniec omawianego okresu. Wzorem
był
tu dwór Stanisława Augusta, na którym wyelimino-
wano
w ogóle kary fizyczne. Pamiętnikarz Magier pisze,
że
odnosiło się to także do prostej służby, tzw. liberii.
„Żadne
bicie nie bywało użyte na ukaranie za jakowe
15
J.
Ch. Pasek, Paviięiniki, wyd. J. Czubek, Kraków
1929,
s. 507.
557
uchybienia
w służbie, które kończyło się często na areszcie,
a
za większe przewinienia ośla głowa żelazna, ważąca
25
funtów, którą ukarany musiał nosić opartą na ramie-
niach,
prowadzony po dziedzińcach, i to podczas niebyt-
ności
króla w Zamku. Co się tyczę stajennych, tam nieraz
za
karę widziano na stajennym 12 płaszczów sukiennych
kuczbają
podszytych, które podczas upałów po dziedzińcach
przymuszony
był dźwigać na sobie" 16.
Złagodzenie
obyczajów następowało powoli w całym.kra-
ju.
Ludzie Oświecenia z odrazą wspominali czasy, kiedy
szafowano
rózgą i batogiem. Wiele tutaj ważyło słowo
znanych
pisarzy. Między innymi piętnował srogość i kary
fizyczne
Stanisław Trembecki.
Zarówno
magnaci jak naśladująca ich szlachta pomiatali
mieszczaństwem,
przejawiało się to m. in. w wykorzystaniu
swej
przewagi do maltretowania i pospolitego bicia „ły-
ków".
Jest oczywiste, że fakty takie nie mogły mieć miejsca
w
zamożnych, rządzących się swymi prawami miastach, jak
np.
Gdańsku, Warszawie, Toruniu, jeśli jednak chodzi
0
małe, prowincjonalne mieściny, to były one
niejedno-
krotnie
miejscami rozmaitych wybryków. Miejskie księgi
sądowe
świadczą o licznych faktach pastwienia się
nad
mieszczanami,
bicia ich, nieraz nawet mordowania. Zdarza-
ło
się to szczególnie pod wpływem alkoholowego zamro-
czenia.
Pijana szlachta płazowała ludzi szablami,
cięła
harapnikami.
Uczestnicy pogromów potrafili jeszcze zagrze-
wać
się takimi okrzykami, jak np.: „panie bracie, nie bij
szablą,
lepiej kłonicą!"1'.
Wszystkie
te okrucieństwa wypływały z ówczesnych po-
jęć
wychowawczych, pogardy dla ludzi niższych stanów,
małej
stosunkowo wrażliwości na ból, zarówno własny jak
1 cudzy, zboczeń oraz megalomanii pańskiej. Istniał wszak-
16
A. M a g i e r, Estetyka miasta stołecznego
Warszawy,
Wrocław
1963, s. 93.
17
Cyt. wg J. B a r t y ś, Z przeszłości kulturalnej
miasteczek
poiudniowo-wschodniej
Wielkopolski w XVIII u>., „Prace i Ma-
teriały
Etnograficzne", t. XIII, Wrocław 1959, s. 313.
558
źe
czynnik, który podnosił okrucieństwo i srogośe do ran-
gi
cnoty, sądowego obowiązku, wręcz powinności. Czynni-
kiem
tym było przekonanie, że istniejący system społeczny
i
moralny wymaga stosowania okrutnych kar, które sta-
nowić
mają odstraszający przykład dla wszystkich, którzy
odważyliby
się zburzyć istniejący ustrój wraz z jego nad-
budową.
Nie ulega wątpliwości, że terror stosowano z pre-
medytacją,
źe. za jego pomocą łamano wszelkie próby walki
klasowej.
Legalnym, usankcjonowanym przez prawo środ-
kiem
było np. istnienie tortur. Torturowanie szlachty na-
leżało
do sporadycznych wyjątków, rzadko też męczono
bogatych
mieszczan, natomiast szeroko stosowano ten rodzaj
kary
wobec chłopów, biedoty miejskiej, włóczęgów, żebra-
ków,
rzekomych czarownic. Tortury miały na celu wymu-
szenie
przyznania się do winy. Metody, jakie podczas nich
stosowano,
zapożyczano przeważnie z Zachodu, z miast nie-
mieckich,
które do perfekcji udoskonaliły u siebie sposób
dręczenia
w dobie średniowiecza. Trzeba jednak podkreślić,
że
mimo okrucieństw nigdy nie osiągnięto u nas takiego
stopnia
wymyślności, jaki cechował machinę śledczą na
Zachodzie.
W
miastach przeprowadzano
męki w torturii — specjal-
nej
izbie znajdującej się w podziemiach^ ratusza. Sprowa-
dzonego
więźnia rozbierano do naga, jedynie „miejsca
wstydliwe
jakim chuściskiem obwinąwszy", a w niektórych
przypadkach,
np. w procesach o czary lub przy torturo-
waniu
Żydów, golono na całym ciele włosy. Zabieg ten
stosowano
wówczas, gdy uważano, że torturowani są w kon-
takcie
ze złymi mocami i że diabeł mógł ukryć się właśnie
na
owłosionych częściach ciała. Metody i stopnie tortur
były
rozmaite, zależnie od miejscowości, w której je sto-
sowano,
oraz stopnia wykwalifikowania oprawcy, wszędzie
jednak
znano środki i sposoby, które potrafiły zmusić do
składania
zeznań. Głowę gnieciono np. „czapką pomorską"
—
były to dwie blachy powoli ścieśniające się za pomocą
śruby;
palce skręcano w tak zwanej „śrubnicy", stosowano
„kolczyste
sznurówki", to jest niby kaftan z kolcami, które
wżerały
się w piersi i plecy. Powszechne było przypalanie
559
rozpalonymi
blachami lub świecami. Jedną z najcięższych
tortur
stanowiły „buty hiszpańskie". Były to zębate żelaza,
które
zakładano na stopy, a następnie ściskano śrubami.
Żelaza
te gniotły, kaleczyły, a wreszcie łamały nogi, ból
przy
tej torturze był tak potworny, że „buty hiszpańskie"
załamywały
ponoć najtwardszych przestępców.
Najczęściej
stosowaną torturą było jednak tak zwane
„pociąganie".
Polegało ono na tym, iż ciało torturowanego
rozciągano
za pomocą zakręconych lin. Podczas tej męki
ręce
i nogi wyłamywały się ze stawów i wykręcały się.
Kitowicz
tak pisze: „[...] więzień wyciągał się jak struna,
ręce
wykręciły się tyłem i stanęły w prostej linii z ciałem
nad
głową, w piersiach zrobił się dół głęboki, w którym
tłoczyła
się głowa; cały człowiek wisiał w powietrzu, nie
dotykając
już nic stołka. Wszystkie żebra, kości, junktury
w
nim niemal widać było, że mógłby je porachować [...].
Więzień
tu już dobywał tchu ostatniego siląc się na wrzask,
albo
też zdawał się go pozbywać wszystkimi otworami na-
tury,
wyrzucając z siebie z kaszlem i grzmotem gęste, wod-
niste
i flegmiste ekshalacyje, które — iż zarażały przy-
tomnym
nosy i widok przykry sprawowały — przeto ci
wszyscy,
którzy takowych tortur dyspozytorami, egzekuto-
rami
i spektatorami być musieli albo chcieli, mieli na
pogotowiu
kadzidło i trunki dla odpędzenia smrodu i po-
krzepienia
serca kompasyją wątlejącego" 18.
Oczywiście
do podobnych scen dochodziło także przy sto-
sowaniu
innych rodzajów tortur. Z chwilą rozpoczęcia ba-
dań
odzywały się krzyki męczonych, torturowani w roz-
paczliwych
słowach wzywali Boga, zapewniali o swej nie-
winności,
błagali o pomoc. Jęki te były nieraz tak donośne,
że
słychać je było na zewnątrz ratusza. Ludzie,
którzy
przeprowadzali
badania, nie znali jednak litości, odpowie-
dzią
na wszelkie błagania było milczenie, a nawet spotęgo-
wanie
tortur. W torturii wytwarzała się więc niesamowita
atmosfera
— pijani, podekscytowani sędziowie i sadyści-
18
J. Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III,
oprać.
R. P o 11 a k, Wrocław 1951, s. 235—236.
560
-oprawcy
znajdowali w zadawaniu
mąk wręcz upodobanie,
„raczono
się" alkoholem, ekscytowano jękami delikwentów.
Często
tortury wzmagano do tego stopnia, że więźniów
zamęczano.
Nic
więc dziwnego, że wielu z badanych przyznawało się
do
zarzucanych im przestępstw. Mniej odporni więźniowie
przyznawali
się nawet do win, których w ogóle nie po-
pełnili,
wymieniali też nazwiska wyimaginowanych wspól-
ników,
dawali na wszystkie pytania twierdzące odpowiedzi
—
pragnąc uniknąć dalszych tortur. Niektórzy mdleli od
razu
na początku przesłuchania, wówczas przykładano im
do
ust lusterko, sprawdzając, czy oddychają. Jeśli żyli, cu-
cono
ich i torturowano dalej.
Niekiedy
zdarzali się jednak ludzie, którzy potrafili znieść
wszystkie
męczarnie. Jedni po prostu po pewnym czasie
przestawali
reagować na ból, inni odznaczali się niebywałą
odpornością.
Ostatnich spotykało się najczęściej pośród za-
wodowych
opryszków. Tego rodzaju delikwenci nie tylko
nie
prosili o zaprzestanie mąk, lecz jeszcze lżyli kata i sę-
dziów.
Prowadzący przesłuchania zamiast spodziewanych
jęków
słyszeli stek najgorszych wyzwisk. Męki można było
stosować
tylko trzykrotnie, i to w pewnych odstępach cza-
su.
Jeśli ktoś wytrzymał wszystkie badania i nie przyznał
się
do winy — zostawał zwolniony. Oczywiście wypadki
takie
były bardzo nieliczne, większość torturowanych albo
przyznawała
się do winy, albo po prostu umierała podczas
dochodzenia.
Śmiercią zamęczonego więźnia nikt się nie
przejmował.
Ponieważ byli to zwykle ludzie ubodzy, więc
nie
było komu mścić się czy dochodzić ich krzywdy.
Tortury
stanowiły groźną broń wobec chłopów. Buntu-
jących
się lub oskarżonych o „nieprawomyślność" oddawano
na
męki sądom miejskim. Niekiedy szlachta sprowadzała
z
miasteczka urząd miejski wraz z katem i jego pomocni-
kami,
tortury odbywały się wówczas w spichrzach czy
stodołach.
Najczęściej stosowanym wtedy środkiem było
rozciąganie
delikwenta na drabinie, która zastępowała urzą-
dzenia
miejskiej torturii. Ponieważ jednak sprowadzanie
sądu
i cała procedura sądowa były dość kosztowne, feuda-
36 — Obyczaje staropolskie 561
łowię
uciekali się do stosowania torlur raczej w ostatecz-
ności,
woleli maltretować poddanych w .domowy", a nie
,
mniej skuteczny sposób.
J Barbarzyńskie te metody występowały u nas do drugiej
połowy
XVIII wieku, to jest do czasów Oświecenia. Dopie-
ro
w 1776 roku z inicjatywy Stanisława Augusta i
na
wniosek
posła Wojciecha Kłuszewskiego Sejm powziął
1
uchwałę znoszącą tortury w sądownictwie. Jeśli
początkowo
nawet w życiowej praktyce uchwała ta nie zawsze była
.) stosowana, to w każdym razie oznaczała ona zdelegalizo-
wanie tych potwornych, nieludzkich metod. Pod tym
r względem Polska wyprzedziła inne kraje europejskie, które
Li dopiero w następnych latach podjęły podobne decyzje. Fakt
W ten odbił się szerokim echem w świecie i wywołał pozy-
', tywne komentarze ze strony zwiedzających nasz kraj cu-
11 dzoziemców.
Za rozboje, przestępstwa kryminalne, a także i politycz-
\ ne, jeśli godziły w panujący system, sądy wymierzały
straszliwe kary — świadczą o tym publicznie wykonywa-
) ne egzekucje, które miały odstraszyć od popełniania po-
dobnych przestępstw, z drugiej zaś strony dostarczyć lu-
1 dowi okrutnego widowiska. Na każdą egzekucję zbiegały
się tłumy, które ekscytowały się okrucieństwami. Maka-
, bryczne sceny zadawanych publicznie mąk wyzwalały na-
wet
u ludzi nie posiadających skłonności sadystycznych
reakcje
obce normalnemu człowiekowi. Nie stanowiło to
zresztą
specyfiki stosunków polskich. Wiadomo, że w taki
sam
sposób reagował tłum podczas egzekucji przeprowa-
dzanych
we Francji, Anglii czy w Rosji. Działała tu wielo-
wiekowa
tradycja wywodząca się z głębokiego średniowie-
cza,
bardzo żywa w całej Europie aż do końca XVIII
wieku.
Karę
śmierci wykonywano w rozmaity sposób, istniało
szereg
sposobów pozbawiania skazańców życia. Za karę
hańbiącą
uchodziło powieszenie, najczęściej stosowane za
złodziejstwo.
Ludzi skazanych na powieszenie wyprowadza-
no
zazwyczaj za miasto i tracono w asyście tłumu gawiedzi.
Wieszano
na drewnianych lub murowanych szubienicach,
562
i
dla
wzbudzenia
zaś postrachu nie zdejmowano ciał, lecz
zostawiano
je na pastwę kruków i innego ptactwa. Toteż
przed
wjazdem do większego miasta spotykało się często
szubienice
z wiszącymi na nich okrutnie rozdziobanymi
ciałami
wisielców.
Inną
często wykonywaną karą śmierci było ścięcie. W ten
sposób
karano zazwyczaj bandytów, zbójników, ludzi ska-
zanych
za przestępstwa polityczne i morderstwa. Skazań-
ców
ścinano na specjalnie do tego celu wznoszonych rusz-
towaniach,
które ustawiano na rynku lub jakimś placu. Kat
ścinał
skazańcowi głowę ciężkim, specjalnie przystosowa-
nym
do egzekucji mieczem lub toporem. Niektóre miecze
katowskie
przy końcu ostrza miały umieszczone ciężarki,
co
ułatwiało zadanie śmiertelnego ciosu. Na egzekucje
ściągały
nie tylko tłumy pospólstwa, lecz również ludzie
„dobrze
urodzeni" — szlachta, dygnitarze, magistraty, a na-
wet
damy.
Śmierć
poprzez ścięcie lub powieszenie była stosunkowo
łagodną
karą, często jednak ulegała zaostrzeniu. Poprzedza-
no
ją wtedy różnego rodzaju mękami (była to tak
zwana
,,kwalifikowana"
kara śmierci). Tak więc przed wykona-
niem
wyroku upalano np. skazańcowi rękę, szarpano ciało
rozpalonymi
kleszczami, darto pasy — to znaczy kat zrywał
z
ciała skazanego płaty skóry (zwykle od karku do stóp).
Dokonywano
także znacznie okrutniejszych egzekucji —
do
takich należy zaliczyć ćwiartowanie. Najcięższą karą
było
ćwiartowanie żywcem. Polegało ono na tym, że kat
rozrąbywał
człowieka toporem i części jego ciała wieszał
na
szubienicy, a głowę wbijał na pal. Egzekucję tę łago-
dzono
czasami — najpierw skazańca ścinano, a dopiero
następnie
rozrąbywano jego zwłoki. Inną okrutną karą było
łamanie
kołem. W tym celu oprawca brał koło i łamał
nim
kości delikwenta. Jeśli rozpoczynał łamanie od ude-
rzenia
w czaszkę, to za pierwszym ciosem zabijał go lub
też
pozbawiał przytomności, dzięki czemu skazaniec miał
lżejszą
śmierć, częściej jednak rozpoczynano łamanie od
stóp,
powoli druzgocąc caie ciało, co powodowało okrutne
męki.
Czasami kara polegała na wpleceniu człowieka żyw-
563
cem
w koło. Czarownice, bluźnierców. sodomistów palono
żywcem
na stosach. Nie potrzeba chyba podkreślać,, iż ten
rodzaj
śmierci odznaczał się szczególnym okrucieństwem.
Stosowano
ponadto szereg innych wymyślnych egzekucji.
Tak
więc np. dzieciobój czynie wiązano, układano w dole,
przysypywano
ziemią, a następnie przebijano drewnianym
palem.
Za kradzież miodu (uchodziła ona za wyjątkowo
ciężkie
przestępstwo) wytaczano żywcem jelita. Skazańca
wodzono
obok słupa, a oprawca wycinał zeń jelita; przy
którymś
kolejnym okrążeniu słupa skazaniec mdlał w koń-
cu
z męki i umierał.
Rodzajów
kar śmierci było jeszcze więcej, z bardziej roz-
powszechnionych
należy wymienić topienie. Stosowano je
za
popełnienie lżejszych przestępstw, np. za kradzież. Karę
tę
wymierzano przeważnie kobietom, zazwyczaj w tych
przypadkach,
gdy mężczyzn wieszano, ze względów obycza-
jowych
uważano bowiem za nieprzyzwoite wieszanie kobiet.
Wojskowych
lub ludzi skazanych za przestępstwa poli-
tyczne
rozstrzeliwano. W ten sposób zginął np. hetman
kozacki
Jan Wyhowski, podskarbi i hetman polny W. X.
L.
Wincenty
Gosiewski.
Szerzej
opisać trzeba egzekucje, jakie stosowano wobec
występujących
z bronią w ręku, zdeterminowanych na
wszystko
rewolucjonistów plebejskich; wobec zbuntowa-
nych
chłopów czy walczących zbójników stosowano
bowiem
najpotworniejsze,
znamienne w tych wiekach dla Europy
wschodniej
rodzaje śmierci: haki i pale.
Jędrzej
Kitowicz tak pisze o wbijaniu na pal hajdama-
ków:
„[...] która egzekucyja takim szła sposobem: obnażo-
nego
hajdamakę położyli na ziemi na brzuch; mistrz albo
który
chłop sprawny, do egzekucyi użyty, naciął mu topor-
kiem
kupra, zaciesany pal ostro z jednego końca wetchnął
w
tę jamę, którą gnój wychodzi z człowieka, założył do
nóg
parę wołów w jarzmie i tak zwolna wciągał hajda-
makę
na pal rychtując go, aby wszedł prosto" 19. Pal opie-
rano
w tym czasie o specjalne umocnienie, a gdy skazaniec
19 Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 341.
5(54
był
już nań wbity, podnoszono go i wkopywano w ziemię.
Jeśli
pal wszedł w ciało prosto, to wychodził karkiem lub
głową,
co powodowało prawie natychmiastową śmierć.
Częściej
jednak ostrze pala wychodziło bokiem, krzyżem,
pod
ramieniem, wówczas człowiek męczył się przez kilka
godzin,
niekiedy podobno nawet do trzech dni. Należy
dodać,
że podczas krwawych pacyfikacji, kiedy skazańców
było
wielu, a mało pali, na jeden pal wbijano po dwóch
ludzi,
potęgując potworne sceny do granic wytrzymałości.
Czasami
wbijanie na pal odbywało się w nieco odmienny
sposób.
Mianowicie kat oburącz wbijał ostro zastrugany
pal
między nogi skazańca, następnie pal podnoszono i wbi-
jano
w ziemię, co powodowało, że człowiek całym ciężarem
opadał
w dół i wciskał się na drzewo. Trzeba dodać, że
jeśli
kat był mało wprawny, to ten sposób powodował
dodatkowe
cierpienia, bywało bowiem, że mniej zręczni
oprawcy
kilkakrotnie musieli uderzać drzewcem, zanim
wreszcie
wbili je w ciało.
W
omawianych czasach odczuwano srogość tej kary, uwa-
żano
jednakże, iż stanowi ona doskonałą metodę „wycho-
wawczą",
która skutecznie odstrasza od porywania się na
władzę
feudałów. Dość przypomnieć, że w ten sposób
uśmiercono
przywódcę powstania chłopskiego w XVII wie-
ku
— Aleksandra Kostkę-Napierskiego. Charakterystyczne,
że
wbijanie na pal stosowano tylko wobec plebejuszów;
nie
było przypadku, by w ten sposób uśmiercono jakiegoś
szlachcica.
Należy także dodać, iż ten rodzai śmierci stoso-
wano
wyłącznie wobec mężczyzn.
Niektórzy
wbijani na pal skazańcy okazywali wyjątko-
wą
pogardę dla śmierci, połączoną z zadziwiającą
wytrzy-
małością.
Czytając np. o egzekucjach hajdamaków dowia-
dujemy
się, że „bywali drudzy tak zatwardziałego serca,
że
miasto jęczenia w bólu wołali na dyrygującego zaciąga-
niem
na pal: «Krywo idet, pane mistru», jakoby bólu żad-
nego
nie było albo jakby go tylko kto w ciasny bot obu-
wał'1
20.
20 K i t o w i c z, Opis obyczajów..., s. 342.
Wbijanie
na hak stosowano najczęściej wobec przywód-
ców
zbójnickich, tak zwanych hetmanów, inaczej harna-
'siów.
Delikwenta obnażano do pasa i wbijano mu w plecy,,
ewentualnie
w bok, „pod żebro", potężny żelazny rhak.
Ponieważ
hak taki wbity był w szubienicę, człowiek za-
wisając
na żelazie powoli konał. Wbici na hak nie tracili
bowiem
przytomności, lecz męczyli się często przez wiele
godzin.
Jeśli chciano okazać skazańcowi łaskę, strzelano do
wiszącego,
co skracało jego mękę. Należy dodać, że traceni
w
ten sposób harnasie okazywali zadziwiającą wytrzyma-
łość
i pogardę dla śmierci. Pewnego razu tracono w Żywcu,
wespół
z kamratami, sławnego przywódcę zbójników —
Burego.
Zbójników ćwiartowano, a hetmana wbito na hak.
Kronikarz
powiada, że gdy ciągniono go na hak, to nie
tylko
nie okazywał żadnego bólu, ale jeszcze pokrzykiwał:
„Wio,
Bury, do góry", a gdy zawisł i zaczęto ćwiartować
jego
towarzyszy, to lżył kata, wołając: „Narąbałeś teraz
mięsa,
jedzże go" ".
Wieszanie
na hakach było okrutną śmiercią, ale zbójni-
cy
uważali ten rodzaj egzekucji za honorowy, za zaszczytne
zakończenie
zbójnickiego życia. Na marginesie dodać moż-
na,
że zwalczające karpackich zbójników władze węgier-
skie
stosowały nieraz jeszcze bardziej wyrafinowane rodza-
je
śmierci. Siedemnastowieczny autor opisując egzekucje
w
Preszowie powiada, że jednego z przywódców zbójni-
ckich
„[...] rozebrano do naga, poryto całe ciało jego no-
żami,
zawinięto w świeżo ściągniętą skórę końską i zaszyto
ręce
i nogi razem, zaś głowę zostawiono wolną na ze-
wnątrz
i wystawiono na największy upał, tak że na trzeci
dzień,
żywcem toczony robactwem, nędznie zginął. A koło
Preszowskiej
szubienicy pale i koły stoją jak mały las" 22.
Wobec zbójników, jak już wspominałem, stosowano tak-
-
M A. Komoniecki, Dziejopis żywiecki, t. I,
wyd.
S.
Szczotka, Żywiec 1937—1939, s. 178.
22
Cyt. wg B. Szopiński, Podróż Simplicissimiisa węgier-
skiego
do Tatr u> XVII iv., „Pamiętnik Towarzystwa Tatrzań-
skiego",
t. XXVIII, 1907, S. 65.
566
że
czasem wbijanie na pal, nieraz wbijano ich po dwóch
na
jeden pal. Bywało, że wbitych na pal pozostawiano na
rynkach
miast nieraz przez całe tygodnie. Rozkładające się
ciała
wzbudzały zgrozę, ale bywało, że i litość. Pod rokiem
1706
burmistrz żywiecki tak pisze: „Tegoż roku dnia 16
Oktobra
Jędrzej i Maciej Świerczakowie, bracia rodzeni,
z
Państwa Łodwigowskiego zbójcy tajemni, za swoje eks-
cesa
wyjawione na placu miejskim na pale żywo razem
powbijani
byli. Z których aż strach przemijającym był,
a
tych, nie wiedzieć kto, die 23 Novembris w nocy po-
zdejmował
i zagrzebi w dolinie" 2S. Pod rokiem 1720 z ko-
lei
czytamy, że odbywała się egzekucja kilku zbójników.
„Pod
który czas aż groza i strach był na placu miejskim,
gdzie
szubienic czworo stało, a na każdej głów i ćwierci
ludzkich
pełno było, znowu na palu jeden, a dwa na ko-
łach
wplecieni postawieni byli, z których smród, pojrzenie
straszne
było i okropno każdemu; czyniąc to państwo dla
karania
zbójstwa, które tajemne bywały, a między pod-
danymi
dobrymi źli się taili" 24.
Czynnikiem
wpływającym na spotęgowanie się tych
wszystkich
okrucieństw były toczone w XVII wieku wojny.
Kampanie
wojenne pociągały za sobą nie tylko ruinę go-
spodarczą
kraju, lecz także przyzwyczajały ludzi do okru-
cieństwa,
egzekucji, krwawych pacyfikacji. Czyny te dykto-
wane
były pragnieniem utrzymania we władaniu zdoby-
tych
ziem, częściej jednak stanowiły one rezultat najpo-
spolitszego
łupiestwa, najbardziej ohydnego zwyrodnienia.
Otwinowski
pisze, że podczas wojny północnej pewne od-
działy
najeźdźców ,,[...] okrutne morderstwa czynili, księży,
szlachtę,
ludzi gminnych piekli, zabijali, kobietom gwałty
czynili,
skąd umierać musiały" 25.
Trzeba
zresztą
podkreślić, iż bestialstw dopuszczali się
także
i polscy żołnierze. Nie opłacane regularnie wojsko
23
K o m o n i e c k i, jw., t. II,
s.
18.
n
Komoniecki, jw., t. II,
s.
263—264.
2S
E. Otwinowski, Pamiętniki..., wyd. E. Raczyński, Po-
znań
1838,
s. 111. •"•
-»-••'- »wo-.
Ml
dokonywało
po prostu rekwizycji i rabunków. Jeśli prze-
szkadzano
mu w grabieży i opierano się, to mściło się
w
okrutny sposób. Starowolski pisze np., że sadzano chło-
pów
na rozżarzonych węglach, palire wkręcano im w kurki
od
pistoletów, ściskano głowy witkami, tak że aż wysa-
dzało
oczy. Źródło z początku XVIII wieku mówi, że „byli
w
dywizjach polskich, którzy ubogich ludzi na mrozie
wielkim
nago zewlokszy wodą z solą polewali i bydłu
potem
lizać dali tak długo, póki o pieniądzach, gdzieby
mieli,
nie powiedzieli albo tyle a tyle nie wydali. Byli tacy,
którzy
śledziami okarmiwszy i słoną wodą napoiwszy na
piec
jednego na drugiego pokładli i tak długo przypiekać
kazali,
póki żony albo przyjaciele jacy pieniędzy nie przy-
nieśli.
Byli tacy, którzy w kominie za nogi zawiesiwszy
tak
długo słomą podkurzali, póki według swego paletu
wszystkiego
nie odebrali" 26. W ówczesnych księgach sądo-
wych
spotkać można opisy jeszcze bodaj większych okru-
cieństw.
Czytamy np., że chłopom odrąbywano obie dłonie,
że
obcinano palce u rąk i wkładano je do kieszeni tortu-
rowanych.
Okrucieństwa
charakteryzowały też ówczesnych wodzów.
Dowódcy
oddziałów czy armii bardzo często wydawali roz-
kazy
„wycięcia w pień" setek jeńców, kierowali
okrutnymi
pacyfikacjami,
w pewnych przypadkach ze srogością karali
nadużycia
własnych żołnierzy. Uczestnik walk ze Szweda-
mi,
pamiętnikarz Jemiolowski opowiada, że podczas wy-
prawy
wielkopolskiej w 1656 roku Stefan Czarniecki
schwytaną
na rabunku czeladź wojskową ,,[...] karał, bił,
w
ostatku zdybanych na jakimkolwiek ekscesie ex nuc
albo
samym wieszać się kazał, albo i sam spod uwiązanych
na
drzewie, albo na wrociech konie zacinał, nawet w ogień
świętokradców
miotać kazał, u ogona końskiego tych przed-
niczycli
uwiązawszy za nogi, po cierniach i krzakach włó-
czyć
rozkazywał" 27.
25
Cyt. wg J. G i e r o w s k i, Rzeczpospolita w dobie
upadku
1700—1740.
Wybór źródeł, Wrocław 1955, s. 21.
27
M. J e mioło wslii, Pamiętnik...,
wyd. A. B i e 1 o w s k i,
Lwów
1850, s. 96.
56$
Tortura
włóczenia końmi była gorsza od rozstrzelania.
Pasek
pisze na ten temat: „I zdało się to zrazu, że to nie-
wielkie
rzeczy, ale okrutna jest męka, bo nie tylko suknie,
ale
i ciało tak opada, że same tylko zostają kości" 28.
Oświecenie
polskie przecięło wielowiekowe barbarzyń-
stwo.
Wystąpiono przeciwko okrucieństwu procedury sądo-
wej,
zniesiono, jak już wspominałem, tortury, potępiono
i
zabroniono stosowania wobec więźniów wszelkich „mę-
czarni",
ograniczono też wykonywanie kary śmierci. Wy-
stępowano
także przeciwko zróżnicowaniu polskiego prawa
karnego,
które karało obwinionego w zależności od tego,
jakie
miejsce zajmował w hierarchii społecznej. Ostatni
w
niepodległej Rzeczypospolitej projekt prawa karnego
z
1791 roku stanął na stanowisku równości wszystkich
wobec
prawa.
Nie
wszystkie te założenia zostały od razu wprowadzone
w
życie, jednakże pod wpływem nowych prądów poczęły
razić
sądowe okrucieństwa. „Kwalifikowana" kara śmierci
budziła
wręcz odrazę, ona więc pierwsza została zarzucona.
Przestano
wreszcie łamać ludzi kołem, wbijać ich na haki
i
pale, palić żywcem. Można twierdzić, że koniec XVIII
wieku
przyniósł w tej dziedzinie całkowity przełom, za-
równo
w procesach kryminalnych jak i politycznych. Ze-
rwano
ze średniowiecznymi praktykami, skazańców tra-
cono
już teraz tylko przez ścięcie lub powieszenie.
W
1620 roku umysłowo chory szlachcic Piekarski rzucił
się
na króla Zygmunta III i zadał mu czekanem powierz-
chowne
rany. Mimo choroby, uznany został za świadomego
królobójcę,
okrutnie był torturowany (stąd przysłowie „ple-
cie
jak Piekarski na mękach"), a następnie został „przy-
kładnie"
stracony. Skazańca wożono po Warszawie na
wozie,
przy czym kat szarpał go rozpalonymi kleszczami.
Na
miejscu- kaźni spalono mu prawą rękę, następnie zaś
obie
ręce zostały odcięte, po czym został rozszarpany koń-
mi,
a części jego ciała spalono. Dla porównania — w 1771
roku
konfederaci barscy pod wodzą Strawinskiego, Łukaw-
28 Pasek, jw„ s. 13.
569
skiego
i Kuźrny (Kosińskiego) dokonali zamachu na Stani-
sława
Augusta, który/ostał ranny i uprowadzony z War-
szawy.
Na skutek sprzyjających okoliczności, przede wszy-
stkim
odstępstwa Kuźmy, król uratował się z opresji.
W
1773 roku zwołano sąd sejmowy dla sądzenia zamachow-
ców.
Zarówno król jak i marszałek Stanisław Lubomirski
przeciwni
byli stosowaniu tortur. Na jednym z posiedzeń
stawił
się Stanisław August jako świadek, wstawiał się za
Janem
Kuźnią i prosił, by nie ferować wyroków śmierci.
Sąd
ułaskawił Kuźmę, na śmierć skazano jedynie Łukaw-
skiego
i Cybulskiego. Zostali oni ścięci, a dopiero później
ich
ćwiartowano. Opinia ówczesna przyjęła to jako przejaw
wielkiego
humanitaryzmu. Anglik Wraxall tak o tym pisał:
„Obaj
zostali uroczyście osądzeni i skazani na śmierć; ale
dzięki
wstawiennictwu króla nie zastosowano w stosunku
do
nich tortur przywiązywanych do takiego wyroku. Za-
miast,
przeróżnych męczarni, które prawodawstwo polskie
przewiduje
dla królobójców, po prostu ścięto im głowy.
Stanisław
zatroszczył się również o los kilku pomniejszych
spiskowców,
ratując ich od kary głównej"29.
«°
N. W Wraxall, Wspomnienia z Polski 1778, [w:J
Polska
stanisławowska
w oczach cudzoziemców..., t. I, s. 526.
■jms
XIX
MODELE
OBYCZAJOWE W POLSCE
XVII—XVIII
WIEKU
W
literaturze popularnonaukowej czy beletrystycznej
często
operuje się pojęciami „obyczajowość staropolska",
„staropolski
"styl życia" itp. Pojęcia te nie są ścisłe, w
oma-
wianym
okresie występowało bowiem kilka modeli obycza-
jowych,
które choć wzajemnie się przenikały, stanowiły
jednak
często odmienne światy obyczajowe. Wpływało na
to
zróżnicowanie socjalne, majątkowe i ideologiczne ów-
czesnego
społeczeństwa, w którym panowało przekonanie,
że
ludzie nie są jednacy, iż istnieje hierarchia stanów,
z
których każdy ma swoje odrębne prawa i obowiązki
wobec
społeczeństwa i posiada prawo do odrębnego sposobu
życia.
W XVI—XVIII wieku wykształciły się wzorce obo-
wiązujące
poszczególne warstwy społeczne oraz pojęcia
o
podstawowych regułach dobrego wychowania, o odpo-
wiednim
w danej grupie społecznej stroju, stylu życia itp.
W
związku z tym można więc mówić o modelu magnackim,
obejmującym
także patrycjat wielkich miast, próbującym
go
w miarę możności naśladować modelu
szlacheckim,
chłopsko-mieszczańskim
oraz o tych modelach obyczajo-
wych,
obowiązujących np. pośród wojskowych, służby i lu-
dzi
marginesu społecznego.
W związku z tym wykształciły się pewne typy obyeza-
571
jowe
wiążące się z określonymi modelami, dla
których
charakterystyczna
była nie tylko odmienność stroju, odręb-
ny
savoir vivre, lecz także sposób bycia i styl życia.
Prace
socjologiczne
podkreślają, że system obowiązujących reguł
obyczajowych
wywiera na jednostkę wpływ upodobniają-
cy,
tak samo jak np. dziedzictwo biologiczne. Powstają
pewne
typy grupowe odznaczające się przez wiele poko-
leń
pewnymi charakterystycznymi cechami. Wymienione
wyżej
modele obyczajowe przyczyniły się do tego, że
w
omawianych wiekach ukształtował się nowy typ szlach-
cica
(odmienny np. od jego przodków żyjących w XV
wie-
ku),
magnata, chłopa, sługi dworskiego itp. Należy pod-
kreślić,
że niemal każdy z tych typów obyczajowych kie-
rował
się własną moralnością. Uproszczeniem jest twier-
dzenie,
iż istniały wtedy tylko dwie moralności: jedna dla
feudałów,
druga dla poddanych. Taki podział uznać należy
za
podstawowy, struktury moralne kształtowały się jednak-
że
w sposób bardziej złożony. Wiadomo, że funkcjonowało
kilka
konkurencyjnych systemów moralnych, że inne normy
obowiązywały
wśród wszechwładnych oligarchów, inne
wśród
zwykłej szlachty, chłopów, świata przestępczego itd.
Najsłynniejsza,
najbarwniejsza, najbardziej podziwiana
była
oczywiście obyczajowość magnacka. Dążąc do osią-
gnięcia
ambitnych celów politycznych, do wyniesienia swo-
ich
rodów, oligarchowie prowadzili tryb życia, którego ce-
lem
było zapewnienie sobie maksymalnej popularności, zdo-
bycie
poparcia rzesz szlacheckich, opromienienie swego
imienia
blaskiem potęgi, niezwykłości, bogactwa. Magnaci
otaczali
się więc setkami dworzan, służby, trzymali na-
dworne
wojska, wznosili wspaniałe pałace, dawali pyszne
bankiety,
wprost bajeczne sumy wydawali na kosztowne
stroje,
broń, rasowe konie. Istne legendy otaczały organi-
zowane
przez nich polowania. Ich chrzciny, wesela i pogrze-
by
były nieraz świetniej sze od monarszych. Żyli w iście
wschodnim
przepychu, prawie każdy ich krok obliczony
był
na wzbudzenie podziwu, na zaimponowanie otoczeniu.
Panowie
XVII—XVIII wieku to swego rodzaju wspaniali
aktorzy,
którzy życie publiczne traktowali nieco jak scenę
572
służącą
zaspokojeniu własnej pychy i megalomanii. Żyjąc
we
własnym, odmiennym świecie często lekceważyli po-
wszechnie
obowiązujące pośród szlachty zasady obyczajo-
we.
Jeśli dostosowywali się do otoczenia, to dawali do
zrozumienia,
iż jest to iście pański gest, najczęściej bowiem
kierowali
się indywidualnymi regułami, pozowali na udziel-
nych
władców, czasem wydawali jawne czy skryte wyroki
śmierci,
lubowali się w grozie i potędze, jakie dawało im
ich
stanowisko. W pochodzącym z XVII wieku dramacie
Antitemiusz
zarzuca się magnatowi: „Niepomny byłeś praw
boskich
ni praw natury" \ wykazuje się, że łamał
wszelkie
obowiązujące
normy, lekceważył panujące obyczaje. Opinii
tej
nie można generalizować, biografie najsłynniejszych
panów,
np. Jeremiego Wiśniowieckiego, Janusza Radziwiłła,
Jerzego
Lubomirskiego, Karola Radziwiłła „Panie Kochan-
ku",
Franciszka Salezego Potockiego świadczą jednak, że
dopuszczali
się oni ^ nadużyć, gwałtów, wiarołomstwa, za
które
innym groziła kara śmierci. Osłaniała ich wszakże
rodowa
potęga, złowrogie alianse koterii magnackich, spra-
wujących
dyktaturę w upadającej Rzeczypospolitej. Mega-
lomania
i cyniczna, często wręcz amoralna postawa magna-
tów
miała także związek z hedonistyczną postawą, jakiej
na
ogół hołdowali, oraz z obowiązującym wśród nich sty-
lem
życia. Wielu z nich wiodło „epikurski żywot", który
w
potocznym pojęciu staropolskim polegał na próżniactwie,
ciągłym
ucztowaniu, urozmaicanym grami hazardowymi
i
nadużyciami seksualnymi. W początkach XVII wieku tego
rodzaju
sposób życia nie był jeszcze nagminny, magnatów
tej
doby cechował jeszcze niejednokrotnie inny, czynniej-
szy
styl życia. Także i później spotykamy oligarchów
cha-
rakteryzujących
się aktywnością, kulturą osobistą, skalą
i
poziomem zainteresowań. Dość wymienić Krzysztofa i Łu-
kasza
Opalińskich, Jana Sobieskiego, Herakliusza Lubomir-
skiego.
Spotykało się także panów przestrzegających przy-
jętych
przez ogół szlachty obyczajów, nawet skrupulatów
1
Antilerniusz, Jezuicki dramat szkolny, wyd. J. D ii r r - D u r-
s
k i, Warszawa 1957, s. 213.
573
w
rodzaju Albrychta Radziwiłła. Uważam wszakże, iż po-
śród
magnatów przeważał, pogłębiający się z czasem i osła-
biający
aktywność, sybarytyzm. Ich styl życia wiązał się
też
na ogół z konsumpcyjnym stosunkiem do kultury, z od-
działywaniem
środowiska społecznego, w którym żyli.
Sposób
wychowywania synów magnackich stanowił od-
bicie
stylu życia dorosłych. Wyrastali oni w warunkach
specyficznych,
cieplarnianych, często deprawowani byli już
od
dzieciństwa, zatruwani pychą i ambicjami, które wpa-
jali
im rodzice i otoczenie. Polscy oligarchowie wzrastali
przeważnie
w przekonaniu, że stanowią przysłowiowy pę-
pek
świata, że Rzeczpospolita istnieje po to, by przynosić
im
zaszczyty, przywileje, bogactwa. Jakieś fatalne pomie-
szanie
pojęć ciążyło nad ich wychowaniem od lat dziecin-
nych.
Pisząc o tych sprawach bił na alarm już Andrzej
Frycz
Modrzewski: „Synowie wielkich panów po najwięk-
szej
części zbyt miękko i w zbytniej swobodzie są wy-
chowywani:
spędzają czas na tańcach z dziewczętami, przy
lutniach
i wśród sprośnych śpiewek, wśród przymilań się
im
dworzan i nauczycieli. Pychą i hardością nasiąkają od
lat
najwcześniejszych i jedwabne szatki prędzej poznają
niż
mówić poczną; podziwiają złote łańcuchy i liczną służ-
bę,
od maleńkości w głowie im jeno panowanie, wystaw-
ność,
różnorakie biesiady, mściwa obrażliwość. Przez zbyt-
nią
pobłażliwość tracą wszelki zdrowy rozsądek i choć ich
nigdy
słuchać nie nauczono, chcieliby rozkazywać... pobłaż-
liwość
fortuny i sposób życia pełen zepsucia nie pozwala,
aby
doszli do czego dobrego ani w dzieciństwie, ani gdy
dorosną,
ani gdy na mężów dojrzeją, ani gdy się postarzeją,
bo
w tym im przeszkadzają powaby występku" 2.
Z
biegiem lat zjawisko to
jeszcze bardziej się pogłę-
biało,
historycy kultury piszą wręcz o wynaturzeniu ów-
czesnego
sposobu wychowywania magnackich synów. Ro-
man
Pollak stwierdza, że niewłaściwe metody wychowaw-
cze
„[...] prowadziły do tępej, szablonowej tresury, zabijały
2
A.
Frycz-Modrzewski, O poprawie Rzeczypospolitej,
[w:]
Dzieła wszystkie, t. I, Warszawa 1953, s. 114.
574
osobowość,
przyśpieszały gwałtownie degenerację tej grupy
społecznej"
8.
A
już szczególnie źle sprawy te przedstawiały się w tzw.
czasach
saskich, mówią o tym m. in. wnikliwe uwagi Sta-
nisława
Konarskiego: „Tytuły, urzędy, godności, odznacze-
nia
i purpura nie są na pokaz i dla parady, nie są dla
zadowolenia
pychy, dla pobudzenia dumy i próżności, próż-
niactwa
i rozkoszy [...] nieszczęsny to i godny pożałowania
urzędnik,
który dzień i życie całe przeznacza na sen, roz-
mówki,
uczty, zabawy, tańce, muzykę, polowania, który
wszystko,
znakomicie robi, prócz tego co robić powinien.
A
cóż to za haniebna gnuśność także i młodzieńców
dzi-
siejszych
[...]. Myślą tylko o głupstwach, tylko głupstwa
ich
bawią, całe dni, miesiące i lata upływają im na głup-
stwach,
próżniactwie, śmiechach' i bredniach"4. Miał nie-
stety
rację Vautrin pisząc, że niewłaściwe wychowywanie
synów
magnackich powoduje, że „młody Polak nie zna
powinności
ani praw obywatela, nie uważa się bynajmniej
za
cząstkę pewnego politycznego organizmu, ale za ośro-
dek,
do którego sprowadza wszystko, co go otacza [...].
Podsuwając
dziecku takie myśli [...] magnat wpaja w nie
poczucie
władzy na obszarze własnych dóbr, nie związanej
z
władzą państwową. Nie wychowuje go po to, by służył
ojczyźnie,
gdyż ojczyzna istnieje dla niego. Dziecko magnata
wyrasta
nie na członka organizmu społecznego, ale na
pasożyta,
który przyczyni się być może do zguby
swego
narodu"
5.
Magnaci
różnili się od szlachty, nie mówiąc już o innych
warstwach,
nie tylko bogactwem, pychą, ale także nieraz
odmiennością
stroju, często żenili się z cudzoziemkami,
8
R. Poi lak, O listach Krzysztofa Opalińskiego do brata
Łukasza,
[w:] Wśród literatów staropolskich, Warszawa 1966,
s.
295.
4
S. Konarski, Pisma pedagogiczne, oprać. Ł. K u r d y-
b
a c h a, Wrocław 1959, s. 450.
5
H. V
a
u t r i n. Obsenoator w Polsce, [w:] Polska stanisła-
wowska
w, octach cudzoziemców, i. I, oprać. W. Zawadzki,
Warszawa
1963. s. .793—794.
575
przejmowali
obce obyczaje. Niejednokrotnie wyobcowywali
się
ze środowiska, a czasem nawet wynaradawiali; woleli
być
poddanymi cesarza czy króla francuskiego, a pod ko-
niec
XVIII wieku carowej rosyjskiej niż obywatelami Rze-
czypospolitej.
Często bliżsi czuli się arystokracji francuskiej,
niemieckiej,
rosyjskiej niż polskiej szlachcie. Gardzili nią,
dystansowali
się od niej, raziło ich zachowanie się szlachty,
sposób
jej życia, zwyczaje. Tę postawę, tę odmienność oby-
czajową
typową dla możnowładztwa ilustrują dobrze m. in.
pamiętniki
Stanisława Augusta Poniatowskiego. Autor z ca-
łą
szczerością kreśli odrazę, jaką w nim wzbudzał szla-
checki
obyczaj sarraacki. Oto charakterystyczny passus,
w
którym opisuje, jakie to męki i zachody cierpiał i znosił
starając
się o wybór na posła: ,,[...] dla dojścia do tego
lichego
posłowania, trzeba było co dwa lata nadskakiwać
kilku
secinom ludzi, którzy wprawdzie z urodzenia mogli
nazywać
się szlachtą-posesjonatami [...], ale z których po-
łowa
zaledwo umiała czytać, a daleko większa część służyła
dawniej
lub obecnie zostawała na usługach u tych samych
magnatów,
co też ubiegali się o ich wota dla siebie albo dla
swych
dzieci. Traeba było przed sejmikiem kilka dni
z
rzędu rezonować od rana do wieczora z tą ciżbą, po-
dziwiać
ich brednie, zachwycać się ich płaskiemi koncepta-
mi,
a nade wszystko ściskać ich brudne, kapcańskie osoby;
na
wytchnienie trzeba było dziesięć albo dwanaście razy
na
dzień konferować z matadorami okolicznymi, to jest
wysłuchiwać
pod osłoną największej tajemnicy szczegółów
ich
drobnych kłótni domowych, uwzględniać ich obopólne
zawiści,
wstawiać się za promocyją ich do urzędów, ukła-
dać
z nimi, ile i któremu ze szlachetnie urodzonych wybor-
ców
dać trzeba gotówki, nareszcie wypadało jeść z nimi
śniadania,
obiady, podwieczorki, wieczerze za stołami rów-
nie
brudnymi, jak licho obsługiwanymi, aby w końcu wi-
dzieć
częstokroć owoc tych pokłonów, wydatków i całej
tej
cierpliwości zniszczony w jednej chwili przez jakiegoś
bałwana,
zostającego na żołdzie przeciwników" 6.
6
Król Stanisław August, Pamiętniki..., t. I, cz.
I, oprać.
W.
Konopczyński, Warszawa 1915, s. 63.
576
Pychę,
wyniosłość charakteryzującą znaczną część ma-
gnaterii,
lekcewaijenie przez nią obowiązujących pośród
szlachty
reguł piętnował m. in. nawet przedstawiciel tej
warstwy
Ignacy Krasicki. W jednym z wierszy tak pisał:
Dumny
Jan pokrewieństwem i Litwy, i Polski,
Że
go uczcił Niesiecki, Paprocki, Okolski,
■Rozumie,
iż za zmową ugodną i wspólną
Wszystkim
cierpieć należy, jemu szaleć wolno.
Rozumie,
iż gdy tytuł zaczyna od «jaśnie»,
Przy
tyrn blasku i rozum, i cnota przygaśnie,
Nadstawia
się i gardzi7.
>».
Pewne
zmiany w
obyczajowości magnackiej zaszły w cza-
sach
Oświecenia. Pojawiła się wtedy grupa możno władco w
prowadzących
odmienny od tradycyjnego, nowy styl życia.
Przywiązywała
ona wagę do poziomu intelektualnego, gu-
stowała
w rozrywkach typu artystycznego, jakie niosło za
sobą
zachodnioeuropejskie Rokoko, dążyła do posiadania
prywatnych
zespołów teatralnych i baletowych. Nowy typ
magnata
dystansował się od pijaństwa, okrucieństwa, pry-
mitywizmu
swoich ojców i dziadów. Zmiany te zachodziły
jednakże
powoli, objęły one tylko pewne kręgi oligarchii
magnackiej.
Obok oświeconych, prowadzących nowy tryb
życia
magnatów w rodzaju Ignacego Krasickiego, Adama
Kazimierza
Czartoryskiego, Ignacego Potockiego, żyli pano-
wie
jakby żywcem przeniesieni z saskiego matecznika.
Wśród
pewnych kręgów nasilił się też jawny cynizm, dąż-
ność
do maksymalnego wykorzystania wszelkich uciech, do
zdecydowanie
zmysłowego wyżycia się i użycia.
Stosunek
szlachty do tego typu pańskich obyczajów był
złożony.
Światłej sza, bardziej krytyczna część średniej
szlachty
oceniała życie „dumą nadętych" oligarchów jako
pasmo
nieprawości, piętnowała ich amoralność, degenera-
cję
fizyczną i społeczną. Wystarczy przypomnieć antyma-
gnackie
wystąpienia z czasów rokoszu Zebrzydowskiego,
7
J. K i- a s i c k i. Pisma wybrane, t. II,
oprać.
T. M i k u 1 s k i,
Warszawa
1954, s. 16. -:_■■•, rf
37 — Obyczaje staropolskie 577
Związku
Święconego, rokoszu Lubomirskiego, antymagnS-
ckie,
pełne pasji i wręcz nienawiści wypowiedzi Jana Wa-
wrzyńca
Rudawskiego, Wacława Potockiego, Stanisława Ko-
żuchowskiego,
a w końcu XVIII wieku ludzi związanych
z
obozem reform. Niejednokrotnie spotykamy zdania, w któ-
rych
zarzuca się panom, jak np. wojewodzie Gostomskie-
rau,
że:
Zestarzałeś
w złościach, zgrzybiałyś w niecnocie,
Nie
schodzi nic do złych spraw na czerstwej ochocie 8.
Wacław
Potocki w jednym ze swych wierszy tak powia-
da:
Zakładajcie
panowie pałace na zbytki,
wywoźcie
z Polski złoto za blaszki, za nitki.
Dość
wiedzieć siedząc w Rzymie albo u Wenetów
Lub
w Paryżu, co w Polsce dzieje się z gazetów9.
Zarzuty
te odnosiły się oczywiście nie do wszystkich,
adresowano
je wszakże do większości jaśnie wielmożnych.
Autorowie
sarmaccy wykazywali, że amoralność i obcość
panów
wynikała m. in. nie tylko z niewłaściwego wychowy-
wania,
przerostu ambicji, lecz także z obcości krwi. W XVIII
wieku
coraz częściej podkreślano, że panowie po ojcach nie
są
Polakami. Ksiądz Kitowicz tak o tym pisał:
„Niech
to będzie w sekrecie u czytelnika, co dalej po-
wiem,
ale to jest prawda wiele dowodów mająca, że mię-
dzy
wielkimi panami mało jest prawdziwych Polaków z oj-
ca;
są to synowie rozmaitych cudzoziemców, metrów, tanc-
mistrzów,
fechtmistrzów, lingwistów, nareszcie kamerdyne-
rów,
fryzjerów, hajduków i turczynów. Wszakże niedawno
żona
jednego ministra koronnego urodziła Murzynka, któ-
rej
mąż chował na dworze swoim dorodnego Murzyna. Mąż
nie
mógł żony martwić za tak jawne cudzołóstwo, bo z niej
s
Pisma polityczne z czasów rokoszu Zebrzydowskiego 1606—
1608,
t. I, wyd. J. C z vi bek, Kraków 1916—1918, s. 109.
»
W. Potocki, Poczet herbów..., Kraków 1696, s. 543.
panem
został; ale nie chcąc szpecić białej swojej familii
czarnym
odrodkiem kazał go ochrzcić inakszym imieniem
i
oddał do szpitala dzieci podrzuconych. Wkrótce potem
umarł,
a pani żona wyjechała za granicę, żeby swobodniej
mogła
tam rodzić, choć niechcący, dzieci zdarzone białe
i
czarne albo pstrokate.
Edukacja
tedy Polaków teraźniejszych niewieściuchowata
i
krew cudzoziemskich łajdaków włóczęgów w żyły synów
przez
panie matki wlana, tudzież zbytnia dla białej płci
powolność
za najmodniejszą obyczajność wzięta przyczy-
ną
jest, iż się Polacy teraźniejsi wcale do szabli nie pory-
wają,
idąc za swoimi mistrzyniami, które nimi rządzą" 10.
Nie
podzielam oczywiście poglądów autora, przytoczyłem
je
tylko jako ilustrację opinii sarmackich. jak również pa-
nujących
ówcześnie stosunków obyczajowych.
Poglądy
takie nie były jednakże powszechne. Część
szlachty
średnio zamożnej, nie mówiąc już o drobnej, po-
dziwiała
jaśnie wielmożnych, przymykała oczy na ich wa-
dy,
wręcz zachłystywała się pańskim bogactwem i splen-
dorem,
próbowała naśladować pańskie obyczaje.
Naśladowanie
to było oczywiście ograniczone warunkami
środowiskowymi,
możliwościami finansowymi, wreszcie
praktykowaniem
w zasadzie odmiennej moralności, nie-
mniej
występowało ono dość silnie. Można twierdzić, że
obyczajowość
szlachecka, ta najbardziej reprezentatywna
obyczajowość
dawnej Rzeczypospolitej, w pewnej mierze
kształtowała
się pod wpływem zwyczajów pańskich.
Ochocki
pisze o młodych jenerałach i dygnitarzach końca
XVIII
wieku, że był to „kwiat polskiej młodzieży. Od nich
reszta
brała wzór grzeczności i popularności, jaką się oni
odznaczali.
Naśladowano ich ruchy, postawę, ubranie, mo-
wę,
wady nawet może" ".
Kitówicz z kolei tak powiada o naśladowaniu sposobu
10
J. Kitówicz, Pamiętniki czyli Historia polska, oprać.
P.
Matuszewska, Warszawa 1971, s. 477—478.
11
J. D. Ochocki, Pamiętniki..., t. I, wyd. J. I.
Kraszew-
ski,
Wilno 1857, s. 23. ._,___.... ....
579
ubierania
się magnatów: „Nie wiedzieli panowie, jak się
mieli
różnić od szlachty; jakąkolwiek oni modę wymyślili
wnet
ją widzieli na szlachcie. Kazał sobie pan obsadzić
dokoła
perłami kontusz, szlachcic, choćby mu przyszło żony
i
córki poobdzierać z pereł, musiał także po pańsku swój
kontusz
uszamerować albo przynajmniej ze srebra narobić
guziczków
perłom podobnych. Przypiął pan do kontusza ja-
ką
bogatą z dyjamentów, drogich kamieni konchę, syn
szlachcica,
dobrze majętnego, na matce, na siostrach, na
ciotkach,
na stryjenkach wytargował zausznice, manelki,
pierścionki,
z których sobie podobną o kształcie choć nie
w
szacunku zrobił" 12.
Wzorując
się na panach, jak również ulegając tendencjom
typowym
dla Baroku, obyczajowość szlachecka dążyła do
roztaczania
okazałości, bogactwa, wspaniałości. Pozująca na
panów
szlachta często rujnowała się na życie ponad stan,
na
wschodnie konie, rasowe psy, bławaty, aksamity, klej-
noty,
zagraniczne wojaże. Pieniędzy nie wyrzucano wpraw-
dzie
bez zastanowienia i żalu, zdawano sobie sprawę z wy-
sokości
ekspensu, obowiązujący styl życia wymagał jednak
przepychu,
należało odróżniać się od masy poddanych
i
mieszczan. Chadzano więc, przynajmniej od święta, „szum-
no,
ryśno, sobolno", zdarzały się dni, w czasie których
prze-
pijano
wielomiesięczne dochody. Lubowanie się w zbytku,
w
iście wschodnim przepychu miało zresztą u nas wielo-
wiekowe
tradycje, uderzało ono już średniowieczną Europę,
która
dziwiła się przepychowi polskiej elity feudalnej.
W
XVII—XVIII wieku dążności te znamionowały obyczaje
szerokich
kół szlacheckich. Doskonałą ilustracją tych sar-
mackich,
szlacheckich gustów jest wiersz Wacława Potockie-
go
pt. Zbytki polskie:
O
czymże Polska myśli i we dnie, i w nocy?
Żeby
sześć zaprzęgano koni do karocy;
Żeby
srebrem pachołków od głowy do stopy,
Sługi
odziać koralem, burkatelą stropy;
1! J. K i t o w i c z, Opis obyczajów za panowania Augusta ITF,
I
oprać. R. Ęj> Hak, Wrocław 1951, s. 501. )
580
Żeby na paniej perły albo dyjamenty, ~-"~—Sfr.. -,. ,in--
A po służbach złocisle świeciły sit; sprzęty;
Zęby pyszny aksamit puszyły sobole;
Żeby im grały trąby, skrzypce i wijolc;
Żeby po stołach w cukrze piramidy stały
I winem z suchych groznów spętrzone kryształy.
[...] Żeby w drodze karety, w domu drzwi barwiami
Strzegli z zapalonymi lontami dragani.
O tym szlachta, panowie, o tym myślą księża,
się co rok w granicach swych ojczyzna zwęża [...]13
Czasy
saskie pogłębiły jeszcze te tendencje. Zewnętrzny,
bez
wątpienia na pokaz zbytek szlachty i magnaterii dzi-
wił,
czasem nawet szokował niektórych cudzoziemców. Zby-
tek
ten kontrastował często z zaskakującymi brakami, jeśli
chodzi
o podstawową egzystencję, z prymitywem, czasem
wręcz
ubóstwem. Starczało na sluckie pasy i wschodnie
bachmaty,
brakowało wszakże nieraz na bieliznę, pbrząd-
■
niejsze meble, wygodniejsze mieszkanie. Magnaci inwesto-
wali
często w wystawne wyposażenie wnętrz pałacowych,
nabywali
dzieła sztuki, kobierce, zagraniczne kafle, szlachta
nie
dbała o te sprawy, zbytek jej ograniczał się do stro-
jów,
koni, służby, obowiązywał na pokaz, od święta, a na
co
dzień godzono się z niewygodami, brudem, niedostat-
kiem.
Postępowanie takie uważano za naturalne, nawet nie
zwracano
na nie większej uwagi, dziwiło ono wszakże cu-
dzoziemców,
którzy wielekroć podkreślali charakterystyczne
dla
naszego kraju kontrasty.
„Szlachcic
polski bardzo lubi otaczać się przepychem —
pisał
Kausch — podoba mu się to wszystko, co w malar-
stwie
nazywamy śmiałym, silnym światłem; stąd ten ude-
rzający
kontrast, który zauważamy w całym jego gospodar-
stwie
! Stąd zwłaszcza ten kontrast między splendorem, ja-
kim
jaśnieje poza domem, a ubóstwem, które panuje w je-
go
często bardzo nędznej ojcowiźnie [...]. Przypomniałem
sobie
[...] nędzne chaty szlachty polskiej i jej wspaniałe
13
W. Potocki, Ogród fraszek, t. II,
wyd.
A. B r ii c k n e r,
Lwów
1907, s. 147.
581
ekwlpaże,
stoły uginające się pod srebrną zastawą i marne
zydle,
na których bardzo często sadza się gości" u.
Nawet
polonofilsko
nastawiony Biester dostrzegał ten kontrast:
„Charakterystyczne
jest dla Polaków, że choć w domu swym
żyją
niejednokrotnie skromnie i nędznie mieszkają, to
z
chwilą przybycia do miasta natychmiast otaczają się
wielkim
przepychem. W czasie kontraktów spotkać można
na
gościńcach najwspanialsze powozy i najbogatsze liberie,
jakich
nie widzi się w Niemczech, tylko chyba w Anglii" 13.
Opinie
te potwierdza m. in. pochodząca z początków XIX
wieku
wypowiedź Izabeli Czartoryskiej opisującej swój
nocleg
w dworze szlacheckim w Wieluńskiem: ,,[...] przy-
byliśmy
do stacji pocztowej Wielgie. Nie było tu miejsca,
tak
samo w gospodzie, aby się przespać. Zmęczeni, popro-
siliśmy
tutejszego dziedzica, żeby nas przyjął na nocleg.
Ów
kazał całą dobrą wolę i przyjął nas chętnie. Lecz o Bo-
że!
jakież znaleźliśmy tam spustoszenie! Ach, moi ukocha-
ni
rodacy są pod tym względem niepoprawni. W przedsion-
ku
sufit był zapadły i zgniła podłoga; drzwi przeznaczone-
go
dla nas pokoju trzymały się chyba na łasce boskiej —
bez
zawias i zanika leciały na podłogę, ile razy ktoś wcho-
dził.
Pozbawione szyb okna dawały przystęp wszystkim
wiatrom,
a ściany czy też przepierzenia były tak brudne
i
tak zniszczone, że nie śmieliśmy się zbliżyć. Na pierwszy
rzut
oka sądziłam, że ubóstwo właściciela jest przyczyną
lak
przykrego zniszczenia, lecz pani domu była wystrojo-
na
w ładny czepek i piękną suknię [...]. Przy skąpym
oświetleniu
dostrzegłam w zaniedbanym pokoju cztery
ścienne
zegary; zbliżywszy się ujrzałam, że po zegarach
zostały
tylko pudła. Zdumiałam się nad tym połączeniem
pewnego
zbytku z absolutnym brakiem rzeczy pierwszej
potrzeby
w domu zamieszkałym; zdziwienie moje powięk-
14
J. J. Kausc h,
Wizerunek narodu polskiego, [w:] Polska
stanisławowska
w oczach cudzoziemców..., t. II,
s.
297, 305.
15
J. E. Biester, Kilka listów o Polsce pisanych
latem
1791
roku, [w:] Polska stanisławowska w oczach
cudzoziem-
ców...,
t. II,
s.
199—200. \ ;..,,. ...... ,..,L-i .v-.. i.
582 • • . "
wiadomość,
że w tym ogołoconym domu jest fran-
cuski
guwerner. Powiedziałam więc po cichu do siebie:
«W
tym wszystkim brak zupełnie zdrowego rozsądku»" 16.
Pamiętnikarz
Gajewski tak charakteryzuje sposób życia
szlachty
na przełomie XVIII i XX
wieku:
„Obok wytwor-
ności
w strojach, zbytków kuchni, a mianowicie piwnicy,
zbywało
na najpotrzebniejszej wygodzie domowej. Poza sa-
lonem
panowała nędza, nieład i nieochędóstwo. Polska prze-
pełniona
odwiecznymi lasami, nie miała drzewa suchego
na
opał. Nigdzie nie było pokoju zaopatrzonego w okna
szczelnie
zamykane" 17.
Bardzo
skomplikowanie rysuje się kwestia tzw. honoru,
godności
osobistej szlachty. Wydaje się, że pojęcia te miały
wówczas
nieco inną treść, obyczajowość szlachecka stwo-
rzyła
w tej mierze wzorce odbiegające od dzisiejszych, jak
również
od wzorców obowiązujących w innych krajach.
Szlachta
ceniła swą godność osobistą, postawa jej nie była
jednak
zawsze jednolita. Nie było to pojęcie honoru w sty-
lu
hiszpańskim, kwestie te traktowano w sposób bardziej
życiowy,
rzec można elastyczny, co prowadziło nieraz nawet
do
oportunizmu. Szczególnie szkodliwą rolę odgrywała
magnateria,
która oddziaływając na masy szlacheckie ła-
mała
ich godność, „znikczemniła", jak powiada Staszic, du-
cha
szlachty.
Dzieje
notują częste przejawy serwilizmu, zakłamania,
ulegania
kaprysom wielmożów. Zachowanie godności oso-
bistej
wobec oligarchów przedstawiało się nieraz problema-
tycznie,
pilnie zważano jednakże na własny prestiż, na
przestrzeganie
form przez ludzi wobec siebie równych,
a
zwłaszcza stojących niżej socjalnie. Istniała zasada,
że
szlachcic
nie może sobie pozwolić, by postponowała go per-
sona
równa mu lub niższego stanu. Obyczajowość szla-
16
I. Czartoryska, Dyliżansem przez Śląsk.
Dziennik
podróży
do Cieplic w roku 1816, oprać. J. B u j a ń s k a, Wroc-
ław
1968, s. 132—134.
17
F. Gajewski,
Pamiętniki..., t. I, wyd. S. K a r w o w s k i,
Poznań,
b.r.w., s. 190. .■■•■•-
■- ■ -
checka
wymagała rygorystycznie w tym przypadku wyka-
zania
odwagi osobistej, rewanżu, zemsty. Odwaga osobista,
choć
nie charakteryzowała całej szlachty, obowiązywała
wszakże
jako wzór, ideał. W duchu tym wychowywano
młodzież
szlachecką, stąd też w życiu prywatnym większość
szlachty
potrafiła z bronią w ręku dochodzić istotnych czy
wyimaginowanych
uchybień. Typ szlachecki cechowała na
ogół
odwaga osobista. Cudzoziemcy pisali na ten temat
rozmaicie,
głoszono także i opinie o jej tchórzostwie, należy
jednak
wierzyć raczej sądom pozytywnym. Kausch np.
podkreślał:
„Pod względem osobistej odwagi naród polski
nie
ma z pewnością równego sobie na całym szerokim świe-
cie.
Choćby z tego względu polska szlachta nadaje się do-
skonale
do huzarów, gdyż w tej służbie najłatwiej o spo-
sobność
zdobywania laurów dzięki osobistej odwadze. Pru-
ska
kawaleria słusznie może być dumna z niejednego ofi-
cera
polskiej narodowości! [...]. Niechaj nikt nie odważy
się
obrazić jakiegoś Piasta — nie ujdzie mu to bezkar-
nie"
18.
Do
obrazy dochodziło najczęściej po pijanemu, podczas
licznych
wówczas bankietów i rozmaitych przyjęć. Prowa-
dziło
to do sporów, dobywania szabel i wzajemnego „sie-
czenia",
czasem nawet śmierci niektórych biesiadników.
Sławne
były w XVII wieku ..kujawskie biesiady", o któ-
rych
żartowano, że jadąc na nie' należało wpierw spisać
testament.
Na ogół jednak zatargi likwidowane były przez
mediatorów,
specjalizujących się w godzeniu adwersarzy.
W
XVIII wieku bawiono się już spokojniej, krwawe burdy
należały
do rzadkości. Należy dodać, że po nabiciu guzów
czy
utoczeniu ,,szlachetnej krwie" następowała przeważnie
zgoda,
ba, często nawet przyjaźń, i pretekst do nowej pija-
tyki.
Krwawe
zwady były w środowisku szlacheckim dość czę-
ste,
unikano jednakże tak modnych na zachodzie pojedyn-
ków.
W XVII i większej części XVIII wieku odmowa po-
jedynkowania
się nie uchodziła za żadną ujmę — jedni się
18 Kausch, jw., s. 308.
drudzy
nie, honorowy kodeks szlachecki zezwalał na
wolny
wybór. W XVII wieku najwięcej pojedynków spoty-
kało
się pośród wojskowych, przeprowadzano je jednakże
bez
sekundantów i ceremoniału przyjętego na zachodzie,
z
wyzwaniem np. posyłano kogoś z przyjaciół czy nawet
ze
"^Jużby. Posłańców takich traktowano bardzo
rozmaicie.
Pamiętnikarz
Matuszewicz opowiada, że gdy szlachcic Bo-
gusławski
wysłał przez pachołka pisemne wyzwanie do Ju-
dyckiego.
tenże kazał posłańcowi na miejscu wbić dwieście
nahajów
i tak zbitego odesłał z odpowiedzią, znane było
także
odrzucenie wyzwania wysłanego przez Opalińskiego
osławionemu
Stadnickiemu. Z czasem pojawili się i sekun-
danci,
lecz zamiast przestrzegać reguł, czasem nawet poma-
gali
swemu partnerowi. Powiadano, że w słynnym pojedyn-
ku
Tarły z Poniatowskim sekundant Korff śmiertelne zadał
pchnięcie
zwyciężającemu już wojewodzie.
•:
Dopiero w czasach stanisłowowskich, pod wpływem fran-
cuskiej
mody, rozpowszechniły się pojedynki prowadzone
już
według ustalonych reguł; odmowa pojedynkowania się
uchodziła
wtedy za dyshonor. Walczono na trzeźwo, często
z
powodu drobnych uchybień, sprzeczki itd. Takie zwyczaje
panowały
jednakże przede wszystkim pośród wychowywa-
nej
na obcych wzorach młodzieży wielkopańskiej, pośród
tzw.
„złotej młodzieży". Pojedynkowano się zazwyczaj
wczesnym
rankiem, czasem i w nocy, przy blasku pochodni
czy
nawet księżyca. Ignacy Krasicki tak pisał o ulubionym
miejscu
pojedynkowania, polach pod Jeziorną (znajdują-
cych
się na południe od Warszawy):
Tam
w niezmiernej cholerze
Rozjuszeni
rycerze,
Dla
przymówki lub flaszki,
Kładą
życie za fraszki19.
Szeroka
opinia publiczna do końca XVIII wieku prze-
ciwna
jednak była tak prowadzonym pojedynkom, uważano
je po prostu za morderstwo. J. S. Bystroń słusznie pisze:
Krasicki, jw., t. II, s.. 171.
„Opinia
szerokich warstw społeczeństwa szlacheckiego ostro
potępiała formalne pojedynki wedle mody francuskiej. Ro-
zumiano dobrze, że zebranie towarzyskie nie może się zaw-
sze
obyć bez zwady, że w podnieconym nastroju uczty
łatwo
o obrazę, bardzo pobłażliwie traktowano doraźne bój-
ki, choćby one miały się kończyć kalectwem lub nawet
śmiercią;
to że ktoś nie na łożu, lecz od szabli sąsiedzkiej
umierał,
nikogo nie przejmowało, tłumaczono to nastro-
jem,
podnieceniem, gorącą krwią. Nie dopuszczano jednak,
by
można było na trzeźwo, spokojnie, z wyrachowaniem,
w
oznaczonym miejscu i terminie, z zachowaniem wszel-
kich
form, na zimno rąbać się lub też strzelać
do przeciwni-
ka,
jakby do celu" ia.
Tę
elastyczność poglądów na sprawę pojedynków wyko-
rzystywano
czasem jako pretekst mający pokryć zwykłe
tchórzostwo,
umożliwiający bezkarne rzucanie zniewag. Pa-
miętnikarz
Koźmian z oburzeniem pisze o niejakim Trzciń-
skim, herkulesowego wzrostu, groźnym zawadiace z Lubel-
skiego,
który w latach osiemdziesiątych ..oficera polskiego,
niejakiego
Ostrowickiego, że mu się jego rozmowy nieco
mniej
religijne nie podobały, w twarz publicznie uderzył,
a
ten go na pistolety wyzwał. Pan podsędek strzelać się
nie
chciał, z natrząsaniem się odpowiedział: «ja bluźnier-
cy
Najświętszej Panny w łeb strzelę z okna, jak chrześcija-
nin,
a nie splamię się wyjściem na pojedynek». Oto są
wyobrażenia
o honorze [...] uczniów szkół jezuickich"
".
Pojedynki
czasów stanisławowskich miały niekiedy prze-
bieg
tylko formalny, po krótkiej, pozorowanej walce docho-
dziło
do zgody pieczętowanej potężną pijatyką. O takiej
„waleczności"
pisze A. Magier, aprobuje ją I. Krasicki,
stwierdzając:
Wdzięczniejsza
zgody niźli bitew postać,
Lepiej
się upić niż w łeb kulą dostać-.
20
S. J. B y s t r o ń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce..., t.
II,
Warszawa
1960, s. 196.
21 K. Koźmian, Pamiętniki, cz. I, Warszawa 1907, s. 26.
22 Krasicki, jw., t. II, s. 172^
Tyap
szlachecki cechowało pewne obycie, swoboda w kon-
taktach
towarzyskich. Wiązało się to m. in. z prowadzeniem
ruchliwego
trybu życia, z ciągłymi wojażami, poznawaniem
coraz
to nowych ludzi i środowisk. Wiadomo, że szlachecki
styl
życia wymagał ciągłych podróży, które odbywano ze
względu
na interesa majątkowe, na prowadzone liczne pro-
cesy,
na obowiązujące reguły życia towarzyskiego, na
kontr-
reformacyjnie
rozumianą pobożność itd. Pan Pasek po oże-
nieniu
większą część życia spędził w podróży, na wózku,
na
sejmikach,
sesjach sądowych itd. W domu, gdzie gospoda-
rzyła
jego żona, był przysłowiowym gościem. Pasek prowa-
dził
może wyjątkowo ruchliwy tryb życia, ale zjawisko to
występowało
pośród szlachty bardzo często, stąd też ude-
rzało
bardziej spostrzegawczych cudzoziemców. Jako cha-
rakterystyczną
cechę obyczajów szlacheckich wymienia je
m.
in. Kausch:
„Polak
bardzo dużo podróżuje [...]. Cała polska szlachta
pracuje
bez chwili wytchnienia, dlatego nie potrafi, jak
się
to dzieje w innych krajach, zwłaszcza u arystokratycz-
nych
posiadaczy, przespać w błogim spokoju większej części
swego
życia. Jeżeli już nic innego nie zbudziłoby Polaka
z
podobnego letargu, to dokonałoby tego zamiłowanie do
pieniactwa,
które często zupełnie nieoczekiwanie wykazuje
swe
wypaczenia. Ta ruchliwość, to nieustanne zatrudnienie
wywiera
bardzo różnorodny wpływ na ukształcenie charak-
teru;
stąd rodzą się nie tylko wspomniane wyżej zamiłowa-
nia
kupieckie, ale także obrotność w załatwianiu różnych
interesów,
którą szlachcic polski posiada w znacznie wyż-
szym
stopniu niż jego niemiecki sąsiad" 23.
Choć
szlachta z niezwykłą surowością tępiła wszelkie kra-
dzieże
dokonane przez poddanych, zwłaszcza gdy poszkodo-
wany
był dwór, wykazywała wielką wyrozumiałość i ela-
styczność
wobec tego rodzaju przekroczeń pośród swej
warstwy.
Potępiano niby wszelką grabież, łupiestwa, zagar-
nianie
cudzego mienia, w życiu jednakże spotykano takie
praktyki
nader często — ograbiano np. uzależnionych od
"Kausch, jw., s. 316—317.
siebie
krewnych przy pomocy rozmaitych oszustw, zagar-
niano sporne tereny, a za całkowicie wręcz przyjęte ucho-
dziło
porywanie sobie poddanych wraz z ich dobytkiem
oraz wykwalifikowanych sług. Wiele wrzawy czyniły posty
w rodzaju porywania sobie przyuczonych do polowania
psów.
Wobec panowania płynności pojęć w tej dziedzinie i
braku
zdecydowanego potępiania takich czynów wiele jedno-
stek
łatwo przekraczało dopuszczalne granice i staczało się
na
drogę wiodącą do ciężkich przestępstw. Zjawiska te
szczególnie
silnie występowały w XVII wieku, później po-
szanowanie
własności wzrosło.
Podobna
mglistość pojęć panowała w kwestii przekupno-
ści.
Katonów w Rzeczypospolitej nie było wielu. Rozpo-
wszechnienie się zwyczaju dawania ciągłych prezentów, brak
jakiejś zdecydowanej postawy w tej mierze prowadziło do
zjawiska,
że faktycznie kwitło łapownictwo. Przekupywa-
no
sędziów, urzędników, dygnitarzy, za pieniądze nabywano
ordery.
Skorumpowanie szlachty przybrało w końcu XVII
wieku
zastraszające rozmiary. Winę za to ponosiły w pew-
nej
mierze dwory królewskie (nawet dwór samego Jana III),
kupczące
urzędami, deprawujące ogół szlachty.
Specyficzne
poglądy w kwestiach finansowych istniały
także
w stosunkach między mężczyznami i kobietami. Oby-
czajowość
szlachecka daleka była od dziewiętnastowiecznych
pojęć
obyczajowych głoszących, iż mężczyźnie nie godzi się
przyjmować
pieniędzy od kobiety, że savoir-vivre wyma-
ga,
by w przypadku spotkania towarzyskiego regulować ra-
chunki
za panie itd. Obyczajowość sarmacka miała na te
sprawy zupełnie odmienny pogląd, wedle niej powinna by-
ła płacić strona bogatsza i bardziej zainteresowana. Uwa-
żano
tedy za rzecz naturalną, że zamożne, lecz podstarzałe
lub
dotknięte jakimś defektem panie dawały kosztowne
prezenty,
wręcz utrzymywały swych „wielbicieli". Infoi-
,
_ mu je o tym Liber chamorum, do finansowania swego aman-
|j}i
ta jawnie prayznaje się Samuela Pilsztynowa.
Dokładnie
omawia
te sprawy Ochocki, który opisuje, jak to otrzymy-
wał
od swych kochanek napełnione dukatami tabakierki,
t';
suknie, nawet bieliznę. Autor traktował „miłostki"
nie jako
kosztowną
przyjemność, lecz podstawowe źródło własnego
dochodu.
Ponieważ tak powszechnie postępowano, więc nikt
się
nie gorszył. Pieniądze, które otrzymywano od bogatych
pań,
wydawano z kolei na biedne aktoreczki czy też po
prostu
nierządnice. Oczywiście zdarzali się i tacy rycerscy
panowie,
którzy obrzucali kosztownymi darami adorowane
przez
siebie, nawet bogate panie, trwonili też dla nich całe
majątki.
Były to wszakże wyjątki, przystojny młody czło-
wiek
mógł bez skrupułów zbierać pieniążki, jakie sypały
mu
leciwe czy pełne temperamentu panie, nie naruszało to
reguł
dobrych obyczajów. Wobec kobiet obowiązywała
w
tym modelu wielka galanteria, nie obowiązywało jednak-
że
..dopłacanie" do świadczonych grzeczności.
Szlachta
stworzyła na swój własny użytek system moral-
ny
i obyczajowy różny od norm i wzorców narzucanych
poddanym
czy służbie. System ten charakteryzował się
giętkością
sumienia, tolerował prywatę, pieniactwo, zezwalał
na
korzystanie z formalnie zabronionych uciech. Nad ży-
ciem
obyczajowym znacznej części szlachty ciążył program,
który
można scharakteryzować słowami: „Grzeszyć, pokuto-
wać
i znów grzeszyć". Mimo wszystko jej postawa moral-
na
daleka była od cynizmu. Giętkość sumienia nie ozna-
czała
jego całkowitego braku. W mentalności, psychice
szlachty
istniało silne pojęcie grzechu, stąd też tendencja
do
dewocji i pokuty. Postawa ta nie była zresztą statyczna.
Im
silniejsze namiętności, tym częstsze łamanie norm. /
Liczniejsze
gwałty i zbrodnie spotykało się w XVII wie-
ku,
w XVIII wieku obyczaje szlacheckie stały się bardziej
polerowane.
Przemiany zachodziły także w dziedzinie mo-
ralności,
która bardziej zaczęła się dostosowywać do fak-
tycznych
zasad etyki katolickiej. Choć tradycyjny styl życia
uniemożliwiał
wprost pełną realizację założeń teoretycznych,
to
jednak pod wpływem zachodzących zmian ukształtował
się
nieco odmienny typ obyczajowy szlachcica. W modelu
tym
coraz silniej występowała obserwowana i w XVII wie-
ku
tendencja do osiągania stabilizacji, do prowadzenia spo-
kojnego,
dodatniego życia średnio zamożnego ziemianina.
Wprawdzie
na pokaz szczycono się bławatami i.srebrami.
w
istocie
zabiegano jednak o to, by na co dzień móc jadać
nie
tyle szafranno, ile tłusto, mięsno, by nie brakowało pi-
wa,
miodu, domowych wódek. Zawsze zresztą ceniono wy-
soko
spokój domowy, uroki życia rodzinnego, możliwość to-
warzyskiej
gawędy. Pośród szlachty dominował, tylko od
czasu
do czasu przesłaniany heroizmem, kult życia wiej-
skiego,
spokoju. Szczęście rodzinne, zdrowie, przyjemności
kielicha
stanowiły wartości, do osiągnięcia których dąży-
ły
szerokie masy szlacheckie. Pod Kłuszynem, Cecorą, Wied-
niem
walczyły tylko tysięczne zastępy szlachty, dziesiątki
i
setki tysięcy rozkoszowały się zaś przyjemnościami
życia
domowego i dalekie były od wystawiania na
szwank
swego zdrowia i życia. Znalazło to odbicie w ówcze-
snej
literaturze, nader często opiewającej uroki życia wiej-
skiego.
Spotykamy też utwory wyraźnie dystansujące się
od
heroicznych ideałów. Jerzy Schlichtyng pisał:
Bo co mi to za uciecha krwie rozlewanie
Łoskot szabel, z dział, z muszkietów głośne strzelanie?
Wolę ja słuchać muzyki, siedząc sobie u podwiki
To me kochanie.
Niechaj
do siebie narody głośno strzelają.
Niechaj
z sobą traktat czynią, niech się jednają.
Ja
już wojsko mijać będę, a do ciebie się przysiędę
Kasieńku moja24.
A Hieronim Morsztyn przestrzegał:
Bezpieczniej
jest w zielonym
namiotku z dziewczyną,
Na
wdzięcznej lutni grając, leżeć pod pierzyną,
Niż tarcz i ostrogrotną kopiją piastować.
Albo ciężką przyłbicą czuprynę prasować 2S.
W
postawie ówczesnej szlachty występowała pewna zło-
żoność,
operowanie stereotypami zaciemniłoby tu obraz. Ro-
mansowych
„lutnistów" nie było wielu, na każdym kroku
24
Poeci polskiego baroku, t. I, oprać. J. Sokołowska,
K.
Żukowska, Warszawa 1965, s. 228—229.
25 Poeci polskiego baroku, jw., t. I, s. 272. .. __
590
I
spotykało
się natomiast towarzyskich, przypisanych do bu-
Ntelki
domatorów, kontentujących się uciechami, jakie da-
wała
domowa kuchnia i małżeńskie łoże. Najczęściej spo-
tykanym
typem szlachcica-sarmaty by! nie tyle pan Pa-
sek
— towarzysz pancerny, straszny wrogom czarniecczyk,
lecz
Pasek ze swej drugiej, dłuższej części życia — wesoły
kompan,
pieniacz, powiatowy zawadiaka.
^Szlachta
szczyciła się swym stylem życia, obyczajem, któ-
ry
uważała za wielkie osiągnięcie kulturowe, w związku
z
tym gorliwie zabiegała też o utrzymanie różnic i
barier
obyczajowych,
dystansowała się od sposobów postępowania
mas
plebejskich. Należy dodać, że szlachta uważała, iż
jej
odrębność
obyczajowa stanowi widomy znak przynależno-
ści
do uprzywilejowanego stanu. Wobec braku metryki szla-
checkiej
i ksiąg heraldycznych miało stanowić to zasadni-
czą
barierę, utrudniać przenikanie do niej elementów
plebejskich.
Jest zrozumiałe, iż barierę tę można było sto-
sunkowo
łatwo przekroczyć. Obdarzeni zdolnościami naśla-
dowczymi
wzbogaceni plebeje gorliwie przejmowali i na-
śladowali
obyczaje szlacheckie, starając się zatrzeć rysy
i
cechy obyczajowe, pośród których wyrośli. O biskupie
Pawle
Piaseckim, w szlachectwo którego bardzo powątpie-
wano,
pisze Trepka: ,,[...] wziął beł z Wąchocka synowca
swego
do siebie, aby się od miejskich grubych zwyczajów
odraził.
Słał go z lisowczykami na cesarską anno 1622, aby
przekrzesał
się i tam obyczajów, chcąc aby do tytułu swe-
go
miał drugiego, co by z domu swego być ukazował"
u.
Przekraczanie
barier nie było jednak zawsze łatwe i proste.
Zdarzali
się panowie, nawet zwykli szlachcice, z wielką fu-
rią
broniący swojej uprzywilejowanej pozycji. Liber chamo-
rum
przytacza znamienny fakt upokarzającego znieważenia
mieszczanina
strojącego się w zakazane swemu stanowi
suknie:
„Węgrzynowicz nazwał się syn rzeźnika Węgrzyna
26
W. Nekanda Trepka, Liber generalionis plebeanorum
(Liber
chamorum), cz. I, wyd. W. Dworzaczek, J. Bartyś,
Z.
K u c h o w i c z, Wrocław 1963, s. 400, nr 1512 (dalej
cytuję:
Liber
chamorum).
ze
SzpitŁilnej ulice w Krakowie [...]. Tego w bławacie idąc
na
rynku ślachcic jeden potkał anno 1620, kazawszy zdjąć
bławat
z niego i buty safijanowe, bić go w rynsztoku ki-
jami
w podeszwy, że przeciw konstytucyjej anni 1613 w bła-
wacie
chodzieł będąc chłopem. I ta*k z onej łaźni boso po-
błocony
szedł przez miasto do domu, za łaskawe karanie
podziękowawszy"
-\ Faktów takich nie można generalizo-
wać,
nie należy wszakże o nich zapominać.
Modelu chłopsko-mieszczańskiego nie możemy ujmować j
statycznie, na przestrzeni XVII—XVIII wieku zachodziły <■
w
nim bowiem zmiany, a ponadto był on, podobnie jak
model
szlachecki, zróżnicowany. Patrycjat dużych miast,
1
przede wszystkim Warszawy i Gdańska, jak już wspomina- 1
łem,
naśladował zamożną szlachtę, a nawet magnaterię, co
szczególnie
silnie wystąpiło w końcu XVIII wieku. Prze-
jawiało
się to nie tylko w stylu życia, lecz także w
iście
arystokratycznej
pogardzie, z jaką patrycjusze odnosili się
do
reszty mieszczaństwa.
Znamienne
są wypowiedzi dygnitarza miejskiego Krako-
wa
Filipa Lichockiego, który pomiata rzemieślnikami, drwi
z
szewców, rzeźników, nadyma się z powodu swej
pozycji.
Charakterystyczne
są m. in. jego słowa w okresie Insurekcji:
„[...]
w te czasy każdy szewc, rzeżnik, siodlarz, rymarz, pi-
jak
i łajdak był równy prezydencji, choć u kapucynów co
innego
gwardian jest, a co innego furtian" 2S.
Średnie
warstwy mieszczaństwa stworzyły własny wzór
obyczajowy.
Model ten stanowił wynik połączenia tradycji
lokalnych,
wzorów zagranicznych oraz naśladownictwa oby-
czajowości
szlacheckiej, zachodziły w nim jednakże dalsze,
wewnętrzne
podziały. Istnieją opinie, iż mieszczaństwo
większych
miast na swój sposób splagiatowało całą straty-
fikację
feudałów; poszczególne kategorie mieszczan troskli-
wie
strzegły swej odrębności, dystansowały się od osób sto-
jących
niżej socjalnie, co znalazło odbicie zwłaszcza w ży-
27 Liber ckamorum, cz. I, s. 590, nr 2230.
28
F. L i c h o c K i, Pamiclnik... prezydenta miasta
Krakowa
z
ruku 1794, wyd. J. K. Z u p a ń s k i, Poznań 1862, s. 21.
ciu
obyczajowym. Segregację podkreślano przez wystawny
tryb
życia, noszenie kosztowniejszych strojów, utrzymywa-
nie
kontaktów towarzyskich we własnym gronie. Starannie
unikano
mezaliansów, dążono do spokrewnienia siej z ko-
łami
stojącymi wyżej w hierarchii, m. in. ze szlachtą. Za-
możniejsi
mieszczanie, bogaci kupcy wynosili się ponad po-
spólstwo,
nie mówiąc już oczywiście o plebsie. Model ten
nie
wykazywał tendencji do kultywowania odrębnej, wła-
snej
obyczajowości, krępowany był bowiem naśladownict-
wem
obyczajowości szlacheckiej, w którą chciał się wto-
pić.
Choć mieszczaństwo akcentowało w tym okresie sil-
nie
swą odrębność i wyższość wobec chłopstwa, mieszkańcy
małych
miasteczek żyli w podobnych warunkach co chłopi,
zachodziło
więc duże podobieństwo rysów obyczajowych
.
obu tych warstw. Tym ubogim mieszczanom zatem, wbrew
głoszonym
wszędzie deklaracjom, najbliższy był model ży-
cia
chłopskiego.
Jednym
z zasadniczych elementów chłopskiego modelu
obyczajowego
było powiązanie z dawnymi, nieraz jeszcze
przedchrześcijańskimi
zwyczajami i konserwatyzm w za-
chowywaniu
pewnych form, a charakterystyczny dla niego
styl
życia związany był ponadto ze specyficznymi warun-
kami
bytowymi. Był to model ludzi pracujących, stąd ranga
np.
takich zwyczajów, jak dożynki czy przyjmowanie no-
wicjuszy
do danej kategorii zawodowej. W obyczajowości
chłopskiej
czczono np. specjalnych patronów, m. in. św. Izy-
dora
Oracza, szczególnie gorliwie zabiegano o pomoc świę-
tych
zapewniających urodzaj, chroniących przed klęskami
elementarnymi
itp. W tym modelu obyczajowym występo-
wało
najwięcej przesądów i zabobonów, tutaj najczęściej
ulegano
wpływom rozmaitych dziadów wędrownych, szal-
bierzy.
Autorytetem bywali także zakonnicy i księża, w ogó-
le
Kościół, wywierający wpływ na wiele dziedzin życia
obyczajowego.
Warunki,
w jakich żyli chłopi i biedniejsi mieszczanie,
rzutowały
na ich strój, wyposażenie mieszkań, sposób ży-
wienia
ild. Ubiory były oczywiście tańsze, prostsze niż
u
warstw wyższych, należy podkreślić, że pewne szczegóły
38 — Obyczaje staropolskie 593 . ■:.
"
stroju miały związek ze specyficznym trybem zajęć,
wa-
j-
. runkami pracy, stąd np. słomiane kapelusze chłopskie.
Lud-
I" ' ność wsi i małych miasteczek starała się naśladować, oczy-
-' wiście w miarę możności, stroje szlacheckie. Wzory i fa-
sony
ubiorów pańskich rozprzestrzeniali prowincjonalni,
szyjący
na użytek dworów i poddanych krawcy, czy też
wyrabiający
obuwie szewcy. Wiadomo np., że w pierwszej
połowie
XVII wieku wśród szlachty istniała moda podbij a-
ą
nia butów drogimi wówczas podkówkami. Modę tę
przejęli
* najpierw dobijający się awansu chłopi, na co zżymał się
wielekroć
autor Liber chamorum. O niejakim Suchodol-
skim
tak on powiada: „[...] chłopski syn. Sługował u ślach-
ty
za pachołka. Przywiodła go dwornacka sukienka i boty
podbite,
że ślachcicem być udaje się z Mazosz, tylko nie
wie,
skąd"29. W XVIII wieku podbite podkówkami buty
zostały
przejęte przez ogół chłopów, stały się nawet
cha-
rakterystycznym
szczegółem właśnie „gminnej", tj. chłop-
skiej
elegancji. Chcący się odróżnić od chłopów panowie
nosili
wtedy podkówki pobielane, często srebrne, ale biedota
starała
się i tu upodobnić i nosiła podkówki gładzone spe-
cjalnie
pilnikami. Z kolei chcąc odróżnić się od chłopów,
pospólstwo
miejskie i drobna szlachta nosiła np. specjalne
fasony
butów i w odpowiednim kolorze, tak w rozmaity
sposób
starając się akcentować różnice w ubiorze.
Obyczaje
chłopskie różniły się od szlacheckich nie tylko
strojem,
różnice występowały także w sposobie mówienia,
zachowania
się, stosowania odmiennych form towarzyskich.
Na
sprawy te zwracano wówczas szczególną uwagę, stano-
wiły
one widomy znak przynależności do danego kręgu
obyczajowego,
co wiązano z przynależnością stanową.
Szlachta
uważała, że obyczaje chłopskie są prostackie, „gru-
be".
Cytowana Liber chamorum informuje np. o pewnym
dorobkiewiczu:
„Znać że chłop, bo grubej kompleksyjej
i
mowy, i obyczajów" 30. Trzeba stwierdzić) że istotnie oby-
2S
Liber chamorum, jw., cz. I, s. 523. nr 1997.
84
Liber chaniorum, jw., cz. I, s. 41, ni 48.
czaję
wiejskie odznaczały się nieraz prymitywizmem, ale
wynikało
to z warunków, w jakich żyła wieś, przyczyną te-
go
była także izolacja wsi i miasteczek. Ludność po prostu
nie
miała na kim się wzorować, nie miała gdzie poznawać
modniejszych
czy właściwszych form. Szlachta twierdziła,
że
prostota obyczajów chłopskich wynika z wrodzonego tym
warstwom
„prostactwa", ograniczoności — przeczyły temu
jednak
fakty. Wiadomo, że gdy chłopi dostawali się na
dwór
czy do wojska, szybko przejmowali obyczaje bardziej
światowe,
tak że z czasem trudno ich było odróżnić od
szlachty.
Charakteryzujący obyczaje polskie cudzoziemcy
podkreślali,
m. in. Kausch, że „chłop polski pod względem
uzdolnień
[...] dorównuje swemu pochodzącemu z arysto-
kracji
dziedzicowi" 31. Nie więc ograniczoność czy rzekome
wrodzone
„prostactwo", lecz po prostu warunki decydowa-
ły
o pewnym prymitywizmie form występujących pośród
omawianych
warstw.
Opinia
szlachecka zawsze silnie zaznaczała, a nawet wy-
olbrzymiała
te różnice, można rzec, iż starała się o utrzy-
manie
tych odmienności. Wydaje się, że upatrywała w nich
jedną
z barier podtrzymujących istniejący podział klaso-
wo-kastowy.
Ze złośliwą satysfakcją odnotowywano zarów-
no
istotnie dość nieokrzesane zachowanie się chłopów, jak
również
po prostu specyficzną odmienność tradycyjnych
obyczajów
chłopskich czy mieszczańskich. Wiele takich opi-
nii
zamieszcza Liber chamorum: „Storc [...] zalecał się zaś
anno
1631 pannie Morawickiej w krakowskiej ziemi. Słał
jej
wieńce na półmisku, drugim przykrywszy. Z tego i z in-
szych
postępków poznano, że chłop [...] obyczaje ma chłop-
skie"
32. „Smiglecki [...] ten zalecał się pannie Gosławskiej
w
sandomierskiej ziemi, ale poznano z niego iż chłop, bo
mowę
chłopską miał, szepluniawą i prostak w obycza-
jach
[...]. Mówiąc z panną to często powtarzał «tak ci, tak
ci,
mościwa panno». A do sługi zaś, choć panna słyszała,
31 Kausch, jw., s. 333.
82 Liber chamorum..., cz. I, s. 514, nr 1962.
595
F
mówieł:
«Matyjasku skurwysynu, nie wycosaleś mi poł-
tek».
Owa prostak srogi jest" ss.
.
W XVIII wieku ukształtował się ostatecznie chłopsko-
-mieszczański
model obowiązujący w dziedzinie etycznej.
Cechowało
go dość rygorystyczne przestrzeganie norm na-
rzuconych
przez Kościół, gorliwe wykonywanie praktyk re-
ligijnych,
uznawanie nienaruszalności własności prywatnej.
W
stosunkach rodzinnych występowała surowość, nawet
okrucieństwo.
Kausch tak pisał: „O moralności tej części na-
rodu
można by wiele powiedzieć, jednakże poruszę tu tylko
niektóre
zasadnicze sprawy. Bezwzględne posłuszeństwo,
wstrzemięźliwość
seksualna, stosunkowo dość rzadko zda-
rzające
się wypadki kradzieży, pilne uczęszczanie do kościo-
ła
na nabożeństwa — oto są cechy, które można wymienić
ku
chwale polskiego wieśniaka. Lenistwo, pijaństwo, sro-
gość
względem własnej rodziny i niepohamowana złość
w
stosunku do człowieka tego samego stanu, jeśli ten czymś
go
urazi — oto najważniejsze wady tej klasy"34. Opinie
te
potwierdzają wypowiedzi autorów polskich, m. in. oświe-
conych
lekarzy z początków XIX wieku, jak np. Ignacego
Fijałkowskiego.
W
modelu tym występowało wszakże szereg innych do-
datnich
cech. Do takich należy bez wątpienia zaliczyć sza-
cunek
dla pracy fizycznej, uznanie dla pracy umysłowej
(znamienna
jest rewerencja, z jaką odnoszono się do roz-
maitych
„uczonych" person: bakałarzy, księży, cyrulików).
Uderza
też liczenie się z wydatkami, dostosowywanie
ekspensu
do swych dochodów. Przysłowiowe marnotraw-
stwo
szlacheckie występowało pośród chłopów i biednych
mieszczan
niezmiernie rzadko. Do sporadycznych faktów
należy
zaliczyć okoliczności, kiedy popadali oni w ruinę
wskutek
pijaństwa, rozrzutności itp. Był to model charakte-
ryzujący
się dobrze rozumianą oszczędnością. Inną pozytyw-
ną
jego cechą było udzielanie sobie wzajemnej pomocy,
współdziałanie,
występowało ono szczególnie silnie w okre-
33 Libur rliarnorum..., ci. I, s. 497. nr 1887.
34 K a u s c h, jw., s. 334.
.• ' ■ ' 596
V • . "-■••;■ ' ■ ■
sie
klęsk elementarnych — głodów, epidemii. Pośród lud-
ności
tych warstw istniała silna więź społeczna, która
umożliwiała
przetrwanie
podczas tak licznych wtedy kry-
zysów.
W
modelu tym istniało także specyficzne poczucie honoru,
godności
osobistej, co było przyczyną, że w jego obronie
dochodziło
do zwad i zatargów. Wydaje się, że drażliwość
w
tej dziedzinie zwiększała się w miarę przejmowania wzor-
ców
szlacheckich. Kazimierz Dobrowolski tak pisze: „[...]"
o
stereotypie honoru, jaki do dzisiaj wykazuje pewną ży-
wotność
w naszych masach ludowych. Treścią tego stereo-
typu,
przejętego z obyczajowości staroszlacheckiej, było nie-
pozwalanie
sobie na jakąś obrazę lub zlekceważenie, zwykle
przesadnie
odczuwane, i szybkie reagowanie odwetem nie-
współmiernym
do doznanej zniewagi" 35.
Jak
dotąd, nie przeprowadzono porównań między ówcze-
sną
obyczajowością chłopów polskich a np. francuskich, nie-
mieckich
czy choćby ukraińskich. Wydaje się, że na ówcze-
snym
tle nasza wieś nie raziła jakimś wyjątkowym prymi-
tywizmem,
odwrotnie, ludność chłopska posiadała kulturę
obyczajową
świadczącą, że w wielu dziedzinach występują-
ce
u nas zwyczaje były mniej brutalne i drastyczne niż
w
innych społeczeństwach. Wspominałem już, że pod wpły-
wem
Kościoła przywiązywano na wsi dużą wagę do zacho-
wania
niewinności. Sprawy te uważano jednakże za in-
tymną
dziedzinę życia, nikt więc z postronnych nie spraw-
dzał,
czy panna młoda istotnie zachowała dziewictwo, sta-
nowiło
to tajemnicę współmałżonków. Wiadomo natomiast,
że
na pobliskich terenach zarówno w XVII, jak w XVIII
wieku
istniła żenująca jawność w kontrolowaniu niewin-
ności
panny młodej, obnoszeniu po wsi koszuli noszonej
podczas
nocy poślubnej itp.36
Pisałem już o brutalnych figlach, które towarzyszyły
85
K. Dobrowolski, Teoria podłoża historycznego, [w:]
.,Studia
z pogranicza historii i socjologii", Wrocław 19f>7, s. 47;
M
Por. np. S. Staszic. Ród
ludzki, oprać. Z. Daszko w-
ski,
Warszawa 1952, t. II,
s.
215. *,».„ _^ . ^ „_ ,. , ,- -■
597
przyjmowaniu
..fryców" do zawodu, wydają się one jednak
niewinne,
jeśli porównać je z wręcz odrażającymi zwycza-
jami,
jakie w tych sytuacjach praktykowano np. pośród
studentów
hiszpańskich. Niemcy, Francuzi wielekroć pod-
kreślali
powierzchowną religijność chłopów polskich, prze-
sadny
kult dla świętych, relikwii itd., wiadomo wszakże, że
bardzo
podobnie przedstawiały się te sprawy we Włoszech
czy
Hiszpanii. Nie ulega natomiast wątpliwości, że w pew-
nych
dziedzinach obyczaje polskiej wsi rysowały się wy-
jątkowo
ponuro, dotyczy to np. przesądów związanych
z
opętaniem. Zjawisk tych nie można wszakże generalizo-
wać,
ogólny obraz nie był najciemniejszy, wieś polska zdo-
była
się też na ukształtowanie własnego, oddziaływaj ącego
nawet
na inne modele wzorca obyczajowego.
W
Europie XVII—XVIII wieku istniały rozmaite struk-
tury
moralne i obyczajowe. Prócz modeli aprobowanych
przez
panujące systemy społeczne istniały wszakże wzorce
stojące
w kolizji z powszechnie przyjętymi normami. Pew-
ne
środowiska charakteryzowały się postawą zdecydowanie
cyniczną,
amoralną, aspołeczną. Dotyczyło to przede wszy-
stkim
świata przestępczego. Libertynizm moralno-obyczajo-
wy
cechował także liczne środowiska włóczęgów,
żebraków,
najemnych
żołnierzy, podejrzanych pielgrzymów itd. Zja-
wisko
to występowało w wielu krajach. W arcykatolickiej
Hiszpanii
ludzi takich zwano „pikarejczykami", powstało
w
związku z tym pojęcie ..życie pikarejskie".
Zjawisko
to występowało także i w Polsce. Prócz naszki-
cowanych
wyżej modeli istniało u nas szereg odmiennych,
zupełnie
specyficznych wzorców stojących w zdecydowanej
kolizji
z obowiązującymi na ogół systemami. Można więc
mówić
o specyficznym modelu obyczajowym wojskowych,
?
szczególnie w XVII i początkach XVIII wieku, o
którym
można
rzec, że najczęściej nie uznawali obowiązujących
wtedy
„praw boskich i ludzkich", lekceważyli nakazy ko-
ścielne,
kierowali się swoistym kodeksem moralnym. Moż-
na
też mówić o specyficznym modelu obyczajowym kół
przestępczych,
zbójników. Szczególnie mocno występowało
to
zajwisko pośród licznych wtedy ludzi luźnych, tj. włó-
V
częgów,
żebraków. ..zawodowych" pielgrzymów, prostytu-
tek.
Ludzie ci kierowali się własnymi normami, mieli zu-
pełnie
inny stosunek do własności prywatnej, odmienną
etykę,
odrębne zwyczaje, swoiste poczucie humoru itd. Moż-
na
rzec, że żyli w odmiennym świecie obyczajowym, w któ-
rym
pojęcia uczciwości, honoru, wierności, braterstwa mia-
ły
zupełnie inną treść.
By
plastyczniej przedstawić te sprawy, omówię dokład-
niej
środowisko i obyczaje służby pańskiej, licznej i inte-
resującej
kategorii zawodowej, która kierowała się własny-
mi,
nie kryjąc prawdy, hultajskimi regułami, obyczaje któ-
rej
mogły rywalizować nawet z osławionym życiem pikarej-
skim.
Trzeba wszakże dodać, że na ogół bez wątpienia
amoralna,
cyniczna postawa służby stanowiła wynik jej
warunków
bytowych, środowiskowych.
Obyczajowy
kodeks szlachecko-magnacki
wymagał, by
posiadać
najliczniejszych dworzan i służbę. Nawet ubogi
szlachciura
trzymał jakiegoś pachołka, zamożniejsi mieli ich
po
kilkunastu lub kilkudziesięciu, dwory magnackie cha-
rakteryzowały
się tłumami mnogiej, trzymanej nie tyle
z
potrzeby, lecz dla parady służby. Środowisko to charakte-
ryzuje
wiersz Ignacego Krasickiego:
Jaśnie
wielmożny tyran, bożek okoliczny,
Dla
większej wspaniałości raczy mieć dwór liczny,
Stąd
wyższe urzędniki, niższe posługacze:
Pan
koniuszy, co bije, masztalerz co płacze,
v
Pan podskarbi co kradnie, piwniczny, co zmyka,
Sługa
pieszy, dworzanin, co ma pacholika,
Pokojowiec
przez zaszczyt wspaniałemu sercu,
A
dlatego iż szlachcic, bierze na kobiercu.
Pan
architekt, co plany bez skutku wymyśla,
Pan
doktor co zabija, sekretarz co zmyśla,
Pan
rachmistrz co łże w liczbie, gumienny, co w mierze,
Plenipotent,
co w sądzie, komisarz co bierze
Więcej
jeszcze niż daje, a złodziejów mniejszych
Kradnąc,
sam jest użyty do usług ważniejszych.
Łowczy,
co je zwierzynę, a w polu nie bywa,
Stary
szafarz, co za wżdy panu potakiwa, . v ....
599
Pan
kapitan, co Żydów drze, kiedy się proszą,
Żoinierze
co potrawy na stół w gali noszą,
Kapral,
co więcej jeszcze kradnie niż dragoni,
1
dobosz, co pod okna capstrzyk tarabaui,
A
kiedy do kościoła jedzie z gronem gości,
Bije
w dziurawy bęben werbel jegomości ".
Usytuowanie
służby było rozmaite. Na pokaz, od święta,
dawano
jej paradne stroje, ale tylko po niektórych dwo-
Jf"
rach była regularnie i solidnie żywiona. Częściej
panów nie
\\ stać było po prostu na to, by zapewnić jej dostateczne wy-
żywienie,
zakwaterowanie, zapłatę. Nieraz wprost głodzono
służbę
i zmuszano, by na własną rękę szukała sobie żyw-
ności.
Ciężkie warunki bytowe tego środowiska często przed-
stawia
literatura plebejska. W jednym z utworów kucharz
dworski
żali się, iż pan:
[...]
Przy sobie darmostrawskich chowa co niemiara,
Najdziesz
u niego w domu chartów z pół cetnara,
Najdziesz
w stajni., w piekarni niepotrzebne chłopy,
Będzie
tego z dzieckami około pół kopy;
Najdziesz
sług do niczego, tylko jeść sposobnych,
Chłopiąt,
dziewcząt, pochlebców trzy kopy niegodnych.
Jlit ' A rwą, a żrą, jak wpadną do kuchni z poranku,
Tylko
się im oganiaj jak psom, bez przestanku.
Przydzie
chłopiec, do ognia zajeżdża z daleka,
W
rzeczy zmarzł, grzać się przyszedł, obłapia
człowieka,
Pochlebuje,
jak się mam, pyta, choć nie trzeba,
Porwawszy
wender z kuchnie, nie czekając chleba.
Obejrzę
się, niemasz go, aż w garnku niewiele,
A
on wisieć za kuchnią sztukę mięsa miele.
Ali
psiuk idzie, rzekomo dla psów po pomyje,
Urżnąwszy
zraz pieczeniej od ogniska myje.
Choć
dopiero wyżenę z kuchniej komornika,
i Wnetki lezie woźnica, choć człowiek zamyka.
': Aż masztalerz się ciśnie, drabi zaglądają,
(*j . Jak psi, gdy im psiukowie tłuste zaparzają.
Ba,
sromoć, łaj, nic tego wisielcy nie czują,
Gwiżdżą;
wąsy, czupryny kręcą, statki psują.
*' Krasicki, jw., t. II, s. 50—51.
600
Uwarz im choć i wilka, choć lisa kawalec. • 7T=r
Wszystko złodziej z niem pożre, jeszcze liże palec".
Złe
warunki bytowe służby dziwiły cudzoziemców. Nun-
cjusz
Marescotti w XVII stuleciu uważał np., że utrzyma-
nie
jednego Włocha kosztuje więcej niż czterech sług pol-
skich.
Vautrin, jeszcze pod koniec XVIII wieku, tak pisał:
„Kryterium
wzajemnego poważania wśród Polaków w dal-
szym
ciągu stanowić będzie liczba posiadanych koni, zbroj-
nej
milicji i służby. Ta ostatnia jest bardzo liczna, ponie-
waż
niewiele kosztuje, odżywia się jak prosięta, śpi jak
konie,
a posłuszna jest jak psy. Nikt nie troszczy się o jej
wyżywienie
i pomieszczenie. Chleb, odzież, skromny zaro-
bek
w wysokości około 24 sous tygodniowo i razy składają
się
na jej wynagrodzenie. Służący śpią, gdzie popadnie:
w
stajni, sieni, korytarzu lub w jakiejś izbie na podłodze
czy
na worku siana, który znika, gdy wstają. Pożywienie
znajdują
od przypadku do przypadku na talerzach, które
sprzątają
ze stołu i które sobie wzajemnie wydzierają" ".
Żyjącą
w złych warunkach służbę często jeszcze maltreto-
wano,
bito, poniewierano nią, z drugiej zaś strony wyko-
rzystywano
do najprzeróżniejszych celów, m. in. nie tylko
jako
asystę, lecz także jako ochronę; spełniała też ona nie-
raz
rolę „bojówek" pańskich, terroryzujących okolicę.
Przy-
boczna
służba dostarczała panom sekretnych „uciech", sta-
jąc
się nieraz po prostu rajfurami, załatwiała poufne spra-
wy,
przenosiła ważną korespondencję itd.
Raczej
do mitów zaliczyć należy typ wiernego sługi goto-
wego
oddać życie za swego pana. Był to wzorzec, który sta-
rała
się narzucić służbie szlachta; jeśli zdarzały się
takie
zjawiska,
to należały do wyjątków. Na ogół służono po
prostu
z powodu pospolitej biedy, z drugiej strony przy-
czyną
„wierności" był dobrze pojęty obopólny interes. Mię-
dzy
panem a służbą istniało niepisane porozumienie. Pan
3S
Uciechy lepsze y pożytecznieysze a niżeli z Bachusem
y
2 Wenerą, [w:l Polska komedia rybałtowska, wyd. K. B a-
c!
e c k i, Lwów 19:51, s. G-12.
» Yautrin, jw., s. 770. . :. . .--, -
601
bił,
poniewierał, lecz coś płacił, dawał minimum konieczne
dla
zapewnienia egzystencji, chronił wreszcie od sądu, kary,
więzienia.
Trzeba bowiem podkreślić, że ci sami panowie,
którzy
nieraz maltretowali służbę, stawali za nią murem,
jeśli
groziło jej jakieś postronne niebezpieczeństwo. Uwa-
żali
bowiem, że nawet ostatni hajduk czy woźnica repre-
zentuje
ich personę, toteż we wszystkich incydentach, jakie
zachodziły
między czeladzią a ludnością czy służbą innego
feudała,
z reguły stawali po stronie swoich pachołków i wy-
korzystywali
wszystkie swe wpływy, by ochronić ich przed
ramieniem
sprawiedliwości czy spontanicznym gniewem
miejskiego
pospólstwa. Należy dodać, że wielu plebejuszów
traktowało
pójście na służbę jako możliwość życiowej ka-
riery.
Nie mając nic do stracenia, stawiano na kartę pana,
okazywano
mu oddanie, nadstawiano zań kark, wypełnia-
no
wszystkie rozkazy, w nadziei, że zapewni to nagrodę,
protekcję,
fawor magnacki. Służba stanowiła w dawnej
Rzeczypospolitej
jedną z dróg awansu społecznego. Znane .
są
nawet przypadki, że prości służący stawali się sekre-
tarzami
i poufnymi doradcami, z tych zaś funkcji wyrastali
niekiedy
na administratorów, podstarościch, wreszcie nawet
właścicieli
folwarczków, a czasem i wiosek. Wacław Potocki
tak
o tym pisał:
Bo
z parobka woźnice, z woźnice, nadołek
"
"- Wetknąwszy za pas,, będzie na łogosz pachołek.
Aż
czeladnik, aż sługa, aż dopadłszy konia
~'
W wojsku towarzysz, w domu szlachcic gdzie z ustronia40.
Kulisy
karier służących odsłania i dokładnie relacjonuje
m.
in. słynna Liber chamorum. Kariery te były nieraz bar-
dzo
zawiłe. Niepospolity spryt czy inteligencja łączyły się
często
z pospolitym bandytyzmem, stanowiąc klasyczne
przyczynki
do dziejów kryminalistyki tamtych czasów.
Oczywiście
faktów tych nie można generalizować, szczęśliw-
ców
nie było wielu, tylko nielicznym udawało się zrobić ka~
■'»
Cyt. wg J. S. Bys'troń, Kultura lądowa, Warszawa 1947,
s.
57.
602
rierę,
istnienie jednak takiej szansy, sama możliwość jakie-
gokolwiek
awansu nęciła wszystkich ambitniejszych, bar-
dziej
rzutkich służących.
Wszystkie
wymienione
okoliczności powodowały, iż życie
dworskie
charakteryzował specyficzny klimat moralny, że
przeniknięte
ono było atmosferą serwilizmu, zdrady, zuchwa-
łości,
rządząc się regułami, które przypominały przysłowio-
we
wilcze prawa. Większość służby odrzucała normy mo-
ralne,
jak również reguły obyczajowe obowiązujące pośród
innych
warstw. Nie uznawała ona poszanowania cudzej
własności,
dopuszczała się częściej niż ludzie z innych śro-
dowisk
zabójstw i zranień, odrzucała obowiązujące normy
w
dziedzinie obyczajowości seksualnej, okazywała często
indyferentyzm
religijny, lekceważąc zasady głoszone przez
Kościół.
Służbę cechował na ogół egoizm, co prowadziło do
różnych
konfliktów z otoczeniem. Przyjmowała przeważnie
postawę
zmierzającą do wykorzystania wszelkich możliwych
uciech,
hołdowała często swego rodzaju hedonizmowi, któ-
ry
prowadził do łamania obowiązujących zasad i tzw.
dobrych
obyczajów.
Służba
na każdym kroku dopuszczała się burd i kradzie-
ży.
Jeśli istniała możliwość, okradała nawet własnego
chle-
bodawcę,
bez żadnych zaś skrupułów rabowała postronnych.
Dokładne
opisy nadużyć, jakich dopuszczała się biedująca
czy
też goniąca za zdobyczą służba, przedstawia wspomnia-
na
już Liber chamorum oraz inne liczne źródła. Uderzało
to
m. in. cudzoziemców, B. 0'Connor wspomina, że podczas
sejmów
„mnóstwo hajduków i sług rozmaitych, nie tylko
domy,
lecz wszystkie ulice, dzień i noc napełnia, stąd usta-
wiczne
burdy, napaście i kradzieże, tak że jeżeli kto chce
zostać
przy worku, sukni i koszuli, wieczorem nie powi-
nien
wychodzić. Mała zbyt płaca przez panów sługom da-
wana
przyczyną jest kradzieży i łupiestw" 41.
Służba wielkich panów dopuszczała się burd nawet pod-
41
B. 0'Connor, Wyjątek z pamiętników, [w:] Zbiór namięt-
nikóio
historycznych o dawnej Polszcze,
t. IV,
wyd.
J. U. Niem-
cewicz,
Lipsk 1839—1840, s. 310.
603
czas
elekcji i państwowych uroczystości. Czech Tanner pi-
f
sał o sejmach, że w tym czasie gdy posłowie i senat
obra-
dowali,
na zamku „czeladź i żołnierstwo na dziedzińcu zam-
kowym
zebrana, gdy się wódką zaleją, wszczynają kłótnie,
porywają
się do szabel, nieraz krew leje się obficie"42.
Burdy
służby potwierdza tak wiarygodne źródło jak Kon-
stytucje
sejmowe. Z przekazu tego dowiadujemy się bo-
wiem,
iż w XVII wieku nierzadkie były wypadki, w któ-
rych
hajducy, masztalerze i „insze podlejsze osoby" dosta-
wali
się podczas obrad sejmowych na zamek i urządzali
tam
wrzaski utrudniające sejmowe debaty 43. Tumulty wy-
buchały
także podczas elekcji. Pachołcy wielmożów cisnęli
się
bowiem na miejsca zarezerwowane dla Senatu czy
szlachty
i rozpoczynali krzyki, świsty i „huczenia". Wy-
bryki
te były szczególnie kompromitujące podczas audiencji,
jakich
udzielano cudzoziemskim posłom. Konstytucje gro-
ziły
kijami niesfornym sługom, w praktyce jednak trudno
było
opanować rozzuchwalone gromady, dopiero w drugiej
połowie
XVIII wieku poddano służbę większym rygorom.
Najczęściej
młodzi wiekiem, bezżenni, często deprawo-
wani
przez panów służący wykazywali nadmierne zainte-
resowanie
płcią odmienną. Jak już wspominałem w rozdzia-
le
o prostytucji, odwiedzali oni liczne wtedy domy publicz-
ne,
wchodzili w kontakt z włóczącymi się nierządnicami,
napastowali
służbę żeńską, gdy zaś nie było innych okazji, ■
gwałcili
chłopki lub mieszczki. Śmiałemu służącemu udawa-
ło
się niekiedy nawet zdobyć względy samej pani domu.
Sprawy
to oczywiście intymne, nie zawsze można wierzyć
wszystkim
plotkom, znając jednak ówczesne stosunki, moż-
na
twierdzić, że fakty takie nie były sporadyczne. Bodaj
najczęściej
występowały one w pierwszej połowie XVII wie-
ku,
kiedy, jak wiadomo, panowały po dworach bardziej
swobodne
obyczaje. Zalecano się więc do młodych, „gorą-
cych
wdówek", zdarzało się, iż romansowano nawet pod
42
F. Tanner, Dziennik..., [w:]
Zbiór pamiętników histo-
rycznych...,
t. V,
s.
116.
43 Volumina Legum, t. V, wyd. J. O h r y z k i, s. 316. Ł •» => -
bokiem
niewydarzohych mężów. Galerię takich zuchwałych
amorów
prezentuje nam Liber chamorurn. Trudno dziś
stwierdzić
autentyczność tych faktów, w każdym razie by-
ły
one typowe dla klimatu obyczajowego lej doby. A oto
niektóre
opisy:
„Kornecki
Jan, chłopski syn z Sułowy, wsi od Wiśnicza.
Ten
był za urzędnika u pani Gołuchowskiej w Smogorze-
wie
u Nowego Miasta [...]. Tam się u ni zapomógł, jako
u
wdowy, ni miał tyż żony na ten czas, a że miał lat 40
kilka,
trzymał Szyścice wioskę od tej pani na wytrzymanie
od
r. 1620 i r. 1631. Drudzy mówią, że te Działoszyce do
wiernych
rąk trzymał, bo stamtąd był poddany tejże pa-
ni,
on zaś mówi, że pani u niego poddana; wychowańcem
u
ni był, ze statkami do Gdańska chadzał i doma statku
przy
niej doglądał. Za towarzysza sobie miał syna pani Jana
i
ochędożniej chadzał niż syn. Gdy z Litwy przyjechał, ry-
sie,
sobole pod sukniami, a przecie chłop, pachołek, pre-
suympcyia
górna [...] Lepsza zgoła pachołka u wdowy wy-
sługa
niźli u senatora [...]. Ten Kornecki tak bestyja wnio-
sła
się, że był dał płacą matematykowi, coby mu minucyje
przypisał
a herb Strzemię włożył, że w strzemię występo-
wał
p. Gołuchowskiego" 44.
..Kwiatonioski
[...] służeł pod Skrzynnem w Mazoszu; sy-
piał
panu z panią, za co wziął od niej na kilkaset złotych
i
dzieci mu narobił, bo on sam nie mógł" 45.
„Kuleski
co się nazwał. Tego, na wsi sierotą beł, wziął
p.
Czekanoski w- Czekanowie u Kalisza. W piecu pierwej
pałał,
potym za chłopca miał go kilkanaście lat. Potym
r.
1623 służeł p. Mikołaj o wskiemu w Skąpym za Kaliszem.
Tam
będąc sypiał z siostrą rodzoną pańską, co przy panu
mieszkała.
Wziął od niej do kilku tysięcy i klejnotów nie-
mało
[...]. Mikołajoskiej tej nabawieł beł dziecięcia, które,
jak
zległa, w skok dano na wieś chować. Szła bela przecież
za
mąż za głupiego kogoś. Ten Kuleski anno 1631 miał lat
«
Libsr charnorum, jw., cz. I, s. 255, nr 918.
«
Liber chamorum, jw., cz. I, s. 287, nr 1060.
605
28;
szumno, szabla oprawna i rządzik kozacki, koni kil-
ka"
49.
„Miechowski
[...] ze wsi Czaple Wielkich u Miechowa [...]
zaszedł
beł pod Kalisz i tam potym we dworze służył u pa-
niej
wdowy; przywołała go więc na łóżko do siebie chędogo
nosieła
go. Owa bez ochrony poczynała z nim. Wiedziała
kaliska
ziemia, że go za gacha chowała, i gachem go zwali.
Odpowiedział
mu syn paniej zabić go, tylko matki bał się
o
to" «.
„Ochęnkoski
nazwał się z Krakowa okieniczki syn [...]
pojął
był mieszczkę w Wieliczce. Nie mógł wskórać przy
żonie
i jechał służyć na jeden koń panu Korycińskiemu, sta-
roście
ojcoskiemu, na Pieskowej Skale circa 1621. Tam
o
granicę bywał na Kalinowej, wsi, a przysiadał ogona
Wolskiego
niejakiego żonie... która dawała mu sieła, że się
z
niej zapomóg!" 48.
Miał
więc chyba Krzysztof Opaliński pewne podstawy, by
podawać
w wątpliwość wierność małżeńską niektórych
szlachcianek
i wyśmiewać cieszącego się z potomka pana
domu,
pisząc:
[...]
Nie tyś, chudzino, ojcem, mylisz się w tym ale
Albo
Janusz woźnica, albo hajduk Giergiel49.
Zdaje
się, że następne pokolenia szlachcianek wykazywa-
ły
większą w tych sprawach rezerwę. ..Renesans" hajduc-
kich
sukcesów nastąpił jednak, szczególnie po wielkich
dworach,
w dobie Rokoka. Jest pewne, że przystojni i od-
ważni
słudzy mieli szansę stać się amantami najbardziej
utytułowanych
dam. Pisałem o tym, że czasem krew plebej-
ska
łączyła się z książęcą, często rzeczywiste
pochodzenie
wielkich
panów było zupełnie inne niż głosiły metryki.
Sporo
informacji i aluzji na temat romansów pań ze słu-
46 Liber chamorum, jw., cz. I, s. 282, nr 1040.
*7 Liber chamorum, jw., cz. I, s. 330, nr 1244. .-. -
48 Liber chamorum, jw., cz. I, s. 368, nr 1391.
49
K. Opaliński, Satyry, oprać. L. Eustachiewicz,
Wrocław
1953, s. 66.
gami
zawiera ówczesna literatura frywolna. W jednym
z
poematów spotykamy postać wielkiej damy, żalącej się
na
oziębłość swego służki:
[...] moje kochanie
Próżno me widzę staranie,
Próżno się o twą miłość ubiegam zawodem
Ja tobie ogniem a ty dla mnie lodem
Woląc z paziami grać w karty niżeli
Leżeć ze mną na pościeli.
Pięć razy posyłam wierną ochmistrzynią
A tyś oną znieważył nazywając świnią,
Aniś od gry odstąpił aż dokończył puli
Mało dbając, że czekam gotowa w koszuli50.
Powyższe
opisy, jak również konkretne informacje na
temat
niewierności pań, dotyczyły tylko niektórych szlach-
cianek
i wielkich dam, spraw tych nie można uogólniać.
Z
drugiej strony, jeśli nawet fakty takie były w istocie wy-
jątkowe,
to mimo wszystko dostarczały barwnych tematów,
powodowały
komentarze, stawały się treścią licznych kon-
ceptów.
Wydaje się, że w pewnej mierze przyczyniły się też
one
do lekceważącego traktowania przez służbę wszystkich
kobiet.
Przejawiało się to m. in. w opisanym w innym roz-
dziale
zuchwałym i grubiańskim zachowaniu się służących,
którzy
bezczelnie postponowali przybywające na bankiety
damy.
Służba wyższych kategorii zachowywała się mniej
grubiańsko,
w istocie jednak solidaryzowała się w tym
względzie
z hajduckimi poj-ęciami. Kajetan Węgierski
w
wierszu pt. Na bal księcia Marcina Lubomirskiego pisze:
[...] A to wy, piękne córki, w tym kąciku sali
Paziami, jak na przekór, żywo się bawicie,
Czyście wy się to jeszcze w tym nie przekonali,
Że ten rodzaj drwi sobie z wszystkich kobiet skrycie? 51
5°
Rkps AGAD, Arch. Publ. Potockich, nr 89, k. 7.
51
Cyt. wg Poezja polskiego Oświecenia, Antologia,
oprać.
J.
K o 11, Warszawa 1956, s. 176.
607
Jeśli
chodzi o inne rozrywki, to służba hołdowała oczy-
wiście
najweselszym i najłatwiejszym. Spotykało się też
ciągłe
skargi na jej pijaństwo, skłonność do kart, prowadze-
nie
hulaszczego trybu życia. W opinii prowincji środowisko
służby
było uosobieniem niemoralnego, nieobyczajnego ży-
■
cia. Nie kryła tego nawet satyra sowizdrzalska:
Mądrego
błaznera zowią, mądrym niemądrego,
Najlepszym
wysiekańca, choć jest nic dobrego.
Nabożnego
człowieka zowią skrupulatem,
Kosterę
kartownika najmilejszym bratem.
Autor radzi więc:
Abyś
wiedział, jaki masz żywot wieść przy dworze
I
być u wielkich panów w niemałym faworze.
Błaznować
i pochlebiać, zełgać umiej czasem,
Wyskoczyć,
o Dorotce solmizować basem.
[...]
Dobrze się z kompaniją masz wszędzie zachować
Lub
pić, lub bić drudzy chcą, masz ich naśladować 5a.
Literatura
plebejska informuje także, że służba co mniej-
szych
panów bawiła się wybornie wyrządzaniem psot swoim
chlebodawcom,
szczególnie gdy byli oni pijani. W jednym
z
utworów szlachcic żali się na sługę:
[...]
Jeśli stoi za tobą, to gębę wykrzywia,
Każesz
mu na stronę iść, to cuda wydziwia.
Przed
tobą z nabożeństwem stojąc szablę trzyma,
A
kiedy się upijesz, toć brodę wyżyna.
i
Gdzie widzi błotny rynsztok, tam z tobą wędruje,
Jak
upadniesz, to zdrajca rzekomo lamentuje,
Popchnie
czasem niecnota pana pijanego,
A
zmyśli, że utrzymać nie mógł lecącego.
Gdy
cię z butów wyzuwa, to cię szczypie w nogi,
•
Alboć ręce wykręca, jako zwykł kat srogi.
52
Obieeadlo dworskie albo żywot służałych, [w:] Polska sa-
tyra
mieszczańska, wyd. K. B a
d e c k i, Kraków 1950, s. 219—
220.
■
,,' o.
R08 . ■'■■";
Zdejmując
suknię z ciebie, gdy zaśniesz, podleje
Złodziej
smrodem; ciebie wstyd, ów się wisieć śmieje53.
Opis
pochodzi wprawdzie z satyrycznego utworu, wia-
domo
jednak, że fakty takie miały istotnie miejsce. Świad-
czą
o tym m. in. przekazy pamiętnikarzy szlacheckich, któ-
rzy
częstokroć biadają, że wracali z bankietów ze spitymi
jak
bele, do niczego niezdatnymi sługami, lub też wyrzekają
na
ich psoty.
Wiadomo
też, że służba bardzo często uciekała od swych
panów,
by szukać szczęścia po innych dworach. Prasa dru-
giej
polowy XVIII wieku wielekroć zamieszczała listy goń-
cze
rozsyłane za zbiegami, którzy niejednokrotnie okradali
jeszcze
uprzednio swych chlebodawców.
Wspomniałem
już, że tego rodzaju cyniczna postawa wy-
nikała
w dużej mierze z naszkicowanych wyżej warunków
bytowych
i środowiskowych. Należy dodać, że nie była
ona
nagminna. Po małych dworach lub u niektórych suro-
wiej
te sprawy traktujących magnatów panowały rygory
uniemożliwiające
takie postępowanie. W zasadzie najswo-
bodniej
zachowywano się jednak po dużych dworach, szcze-
gólnie
podczas licznych podróży i rozmaitych zjazdów.
Można
stwierdzić, że wymieniony model obyczajowy
stworzył
typ człowieka stojącego na ogół w kolizji z obo-
wiązującymi
normami moralnymi. Istniejące pośród służby,
specyficzne
dla tego środowiska reguły zachowania prowa-
dziły
do rozluźnienia obyczajów. Żyjąc przy boku panów
przejmowała
służba pewne, najczęściej ujemne ich cechy,
wzorowała
się na ich zachowaniu i sposobie bycia. Przez
swoją
ruchliwość, obrotność stawała się z kolei wzorem
dla
włóczęgów i przestępców. W ten sposób pewne formy
obyczajowe,
charakterystyczne dla innych modeli, roz-
powszechniały
się przede wszystkim pośród ludzi tzw. mar-
ginesu
społecznego.
53
Uciechy lepsze y pożytecznieysze a niżeli z Bachusem
y
z Wenerą..., s. 536—537.
39 —Obyczaje staropolskie
XX
UJEDNOLICENIE
I ODDZIAŁYWANIE
OBYCZAJOWOŚCI
STAROPOLSKIEJ
Omówionych
w poprzednim rozdziale modeli i typów oby-
czajowych
nie można ujmować zbyt statycznie, szczegól-
nie
poważne przemiany wystąpiły bowiem pod koniec
XVIII
wieku, co wiązało się z całokształtem zmian
gospo-
darczo-społeczno-politycznych
zachodzących w Rzeczypospo-
litej.
Reformy ustrojowe podcięły dyktaturę oligarchii, co
spowodowało
zmianę jej stylu życia. Niepotrzebne stały się
liczne
dwory, nadworne wojska, „polityczne" uczty i pija-
tyki.
Znikły demoniczne typy magnatów w rodzaju Hiero-
nima
Floriana Radziwiłła czy Mikołaja Bazylego Potockie-
go.
Panowie zaczęli wieść życie bardziej zamknięte, pry-
watne,
wtłoczone w inne ramy. Część z nich uległa kosmo-
polityzmowi
i przejęła obce, przede wszystkim francuskie
obyczaje,
część zaś upodobniła swój styl życia do
wzorów
średnioszlacheckich.
W każdym razie powoli zaczął zanikać
odmienny,
pełen pychy, stojący ponad prawem obyczaj
magnacki.
Wraz
z nim, wraz z likwidacją licznych dworów, uległ
również
zdecydowanej modyfikacji obyczajowy model służ-
by.
Zanikł typ zbrojnego, zuchwałego, cynicznego hajduka,
610
w
jego miejsce pojawił się sprawny, posłuszny, na wzorach
zachodnich
ukształtowany typ lokaja. Oczywiście od tego
czasu
służba była mniej liczna, jej model słabiej oddziały-
wał
na społeczeństwo.
Wspomniane
przemiany społeczno^polityczne spowodowały
również,
że skurczył się, poddany został kontroli świat lu-
dzi
luźnych. W związku z tym zaczął zanikać odrębny mo-
del
obyczajowy ludzi marginesu. Odmienne wzorce obo-
wiązywały
nadal bodaj tylko w środowisku przestępczym
i
żebraczym.
Przeobrażenia
społeczne, preburżuazyjne, prowadziły do
demokratyzacji
życia obyczajowego, wprowadzały nowe ty-
py
i formy rozrywek, np. teatr, reduty, kawiarnie, dostęp-
nych
na nowych zasadach. Przemiany te wywarły wpływ
na
wszystkie wzorce, wpłynęły na procesy unifikacyjne za-
chodzące
w naszej obyczajowości.
Utrzymały
się w zasadzie dwa modele obyczajowe: szla-
checki
i chłopski. Bardziej atrakcyjny był oczywiście
pierwszy,
który pod postacią tzw. sarmatyzmu objął nie tyl-
ko
całą szlachtę Rzeczypospolitej, lecz promieniował nawet
na
zagranicę.
W
poprzednich rozdziałach wielokrotnie wspominałem, iż
pewne
dziedziny obyczajowości polskiej, m. in. moda i for-
my
towarzyskie, mimo że przez niektórych cudzoziemców
krytykowane,
znajdowały naśladownictwo w innych kra-
jach.
Należy podkreślić, że obyczajowość polska
najsilniej
oddziaływała
na kraje Europy wschodniej; wiązało się to
z
promieniowaniem polskiej kultury, która do końca XVII
wieku
wywierała poważny wpływ Jia Litwę, Białoruś,
Ukrainę,
Rumunię, a pośrednio nawet na Rosję. Oddziały-
wanie
to dotyczyło co prawda przede wszystkim szlachty,
niemniej
ogólny wpływ kultury pociągał za sobą również
i
przenoszenie pewnych form obyczajowych na inne warst-
wy
społeczne. O tym, że jest to zagadnienie istotne, wzbu-
dzające
zainteresowanie badaczy europejskich, świadczyć
może
np. wypowiedź węgierskiego uczonego E. Angyala,
który
w pracy pt. Barok polski między Madrytem i Moskwą
pisze:
„Sarmatyzm, tj. szlachecki sposób życia na obszarze
611
■
!•■-■
polsko-litewsko-ruskim dawniej Rzeczypospolitej jest czyn-
ii~^.,_nikiem, z którego obecnością musimy liczyć się i w sensie.
dodatnim,
i w sensie ujemnym w całej Europie wschodniej.
Jeśli
patrzymy na portrety rosyjskich magnatów z XVII w.,
znajdujemy
się w sferze estetycznej, która jest bardzo bliska
malarstwu
portretowemu polskiego sarmatyzmu"1. Pro-
mieniowanie
polskiej obyczajowości na Rosję zostało prze-
cięte
reformami Piotra Wielkiego, które dotyczyły m. in.
zmian
w sposobie życia i narzuciły szlachcie rosyjskiej inne
wzorce,
jeśli jednak chodzi o szlachtę litewską i ukraińską,
to
niemal całkowicie przejęła ona obyczajowy model sar-
macki;
oddziaływanie na nią było bardzo żywe nie tylko
do
końca XVIII wieku, ltcz występowało jeszcze nawet
w
XIX stuleciu.
Nic
więc dziwnego, że odnoszący także sukcesy u obcych
obyczaj
szlachecki przyjmowany był też i szeroko naśla-
dowany
przez polskie środowiska plebejskie. Wiązało się
to
z tendencją do zdobycia społecznego awansu, z możli-
wością
przedostania się w szeregi uprzywilejowanego stanu,
z
szansą zatuszowania chłopskiego czy mieszczańskiego po-
chodzenia.
Obyczaj szlachecki przejął także kler, dążący do
dalszej
unifikacji obyczajowej na platformie etyki i obrzę-
dowości
katolickiej, a w końcu XVIII wieku powstająca
właśnie
inteligencja zawodowa. Ten model obyczajowy po-
pularyzowało
również będące W trakcie reformy szkol-
nictwo
oraz propagowała odgrywająca coraz większą rolę
prasa.
Rolę tego modelu potęgował wzrost znaczenia śred-
niej
szlachty, występujący u schyłku Rzeczypospolitej.
Oddziaływanie
to nie było wszakże jednostronne. Nie-
które
obyczaje plebeiskie przenikały do modelu szlacheckie-
go.
Obyczajowość ta przyjęła m. in. pieśni i inne utwory
literatury
ludowej. Pisałem już, że ludowego pochodzenia
była
większość tańców szlacheckich, nawet pański polo-
nez.
>.
1
E. Angyal, Barok polski miedzy Madrylem i Mo?,ku)ą,
[w:]
Literatura — kompuratystyka — folklor. Rsiępa
poświęcona
Julianowi
Krzyżanowskiemu, Warszawa 1968, s. 160.
612
Wytworzyła
się więc sytuacja, że pierwszoplanową po-
zycję
zajął obyczaj szlachecki, który stał się w tym czasie
właściwie
już obyczajem 'ogólnonarodowym, kopiowanym
przede
wszystkim przez powstającą inteligencję. Pozostał
także
w dalszym ciągu odrębny obyczaj chłopski, wykazu-
jący
jednak tendencje do przejmowania dalszych elemen-
tów
z wzorca szlacheckiego. To w pewnej mierze ujednoli-
cenie
obyczajowe, dokonane na bazie obyczajów szlachec-
kich,
wynikało z wielu złożonych przyczyn. Wszystkie wzor-
ce
wiązał wspólny język, zwycięstwo kontrreformacji i
ka-
tolicyza.cja
obyczajów powodowały jednocześnie powszech-
ne
przyjmowanie propagowanych norm i reguł. Mniemam,
że
pewną rolę odegrało tu rozprzestrzenianie się jednolitych
wzorców
literackich, już to typowych dla literatury dewo-
cyjnej,
już też upowszechnionych przez piśmiennictwo
Oświecenia.
Zróżnicowanie socjalne doprowadziło do po-
wstania
kilku typów obyczajowych, różnice między nimi
były
jednak tylko pozornie głębokie, wszystkie bowiem wią-
zał
i upodabniał szereg cech wynikających m. in. z psycho-
logii
zbiorowej ówczesnych ludzi. Były to inne niż dziś, bliż-
sze
średniowieczu, pełne kontrastów czasy.
Sławą
i bogactwem, tytułami, orderami, koneksjami cie-
szono
się wówczas bardziej ostentacyjnie niż obecnie, wy-
raźnie
zaś gardzono ubóstwem. Ksiądz Gruszczyński me-
lancholijnie
stwierdza, że „Bogactwo dobrem a ubóstwo
złym
opinia uczyniła" 2. Większość ówczesnych ludzi cecho-
wała
ekspresja, popędliwość, kierowanie się słabo kontro-
lowanymi
namiętnościami, uzewnętrznianiem uczuć, prze-
chodzeniem
szybko do krańcowo odmiennych nastrojów.
Na
tym podłożu występowały m. in. takie zjawiska, jak np.
częste
zwady i bójki, które spotykało się pośród absolutnie
wszystkich
warstw społecznych, z tym tylko, że chłopi bili
się
kłonicami, panowie zaś wschodnimi karabelami. Uze-
wnętrznianie
uczuć przyczyniało się do tego, iż wiele in-
tymnych,
osobistych spraw działo się publicznie, że „obno-
s
W. G i" u s z c z y ń s k i, Ekonomia dobrycli obyczajów...,
Ber-
dyczów,
1777, s. 160.
613
l szono się" zarówno ze swoim szczęściem, jak i z nieszczę-
Łt; - -'-.,- ściem, z sukcesami i z porażkami, z tężyzną fizyczną i z cho-
I
robą
czy też z kalectwem. Przechodzenie do krańcowo od-
jl
miennych nastrojów powodowało, iż ludzie ówcześni
od pro-
II
stych,
dziecinnych żartów i dobroduszności przechodzili do
Jj"
okrucieństwa i nienawiści, od ascezy przerzucali się
do roz-
pusty,
po dniach pokuty i wyrzeczeń tym intensywniej dą-
żyli
do zdobycia bogactwa czy wykorzystania możliwości,
I' jakie daje życie.
Różnice
w upodobaniach i typie rozrywek nie były jed-
nak
w istocie tak wieUue, jak to mogłoby się
zdawać.
|
Życie obyczajowe całego społeczeństwa
posiadało wiele
I1} wspólnych elementów, wydaje się, że występowały w nim
!' raczej ilościowe niż jakościowe różnice. Decydowały przy
tym
nie różnice pod względem treści, ile raczej
formy
i
skali. Wynikało to przede wszystkim ze stosunkowo ma-
łego
zróżnicowania intelektualnego ówczesnego społeczeń-
|;
stwa. Przeciętny szlachcic czy mieszkaniec większego
mia-
sta
wyraźnie odróżniał się strojem, szablą, modną fryzurą
czy
zarostem, znajomością obowiązującego pośród uprzy-
wilejowanych
warstw savoir vivre'u, jego skala zaintere-
sowań
i wiedza nie przedstawiały się wszakże imponująco,
■
a gusta i rozrywki były najczęściej dość
prymitywne. Wia-
domo,
że picie alkoholu, gra w karty i taniec były pod-
stawowymi,
ulubionymi rozrywkami wszystkich warstw
społecznych,
z tym, że panowie upijali się tokajem i bur-
gundem,
szlachta nalewkami i pośledniejszym winem, chło-
pi
zalewali się zaś mieszaniną gorzałki i lichego piwa.
I
Kiedy się popito, to bez względu na środowisko
wszędzie
1 następowały zwady, kłótnie i bijatyka. To samo tyczyło
■ się tańców; panowie bawili się w takt poloneza czy me-
nueta,
chłopi zaś w takt skocznych, ludowych tańców. Pa-
nowie
ciągnęli bank w faraona, chłopi zaś hazardowali
się
w „31", Przypomnijmy, że niedźwiednicy i
kuglarze
i
tak samo dobrze bawili miejską gawiedź jak i
feudalną
elitę,
hecę odwiedzali woźnice i pierwsi dygnitarze, z usług
nierządnic
korzystała zarówno służba, jak i najwięksi pa-
nowie.
■ ' * / 614
Jeśli
się dokładniej przyjrzeć wi^lkopańskim rozrywkom,
to
wiele z nich zadziwia prymitywizmem i rubasznością.
Pochlebcy
i panegiryści doszukiwali się w każdym słowie,
w
każdym dowcipie pańskim ewenementu, „dla przypodo-
bania
się boki zrywali ze śmiechu, gdy ich panowie chcieli
coś
śmiesznego opowiadać, przez co zyskiwali dla siebie
ich
łaskę" 3. W istocie większość tych dowcipów
przedsta-
wiała
się wręcz mizernie, znikczemniałe, serwilistyczne
otoczenie
oklaskiwało jednak, ba, nawet na rękach nosiło
prawiących
błazeństwa panów, byle tylko zdobyć ich fa-
wory.
Niewybredność gustów pańskich mocno i wyraźnie
podkreślał
pamiętnikarz Antoni Magier:
..Dawniej,
podczas wielkich stołów u naszych magnatów,
których
miałki rozum zastanawiał się częstokroć nad pła-
skim
i prawie gminnym dowcipem, wolny był wstęp dla
niektórych
już znanych osób, które mogły były toż wysokie
towarzystwo
w jakim sposobie zabawić i rozweselić. Z licz-
by
tych była w Warszawie jedna spora karlica nazwiskiem
Kasia;
ubiór jej był: robronik krótki, czarny, grodeturowy,
głowa
ufryzurowana i kornecik na głowie z pąsową wstąż-
ką.
Nosiła na sobie przewieszony teorban, na którym gry-
wała,
gdy przyszło jej gdzie na pokojach tańczyć kozaczka.
Już
podstarzała, odwiedzała jeszcze około r. 1778 wielkie
dwory.
Wszedłszy do sali jadalnej zaczęła zaraz sprzeci-
wiać
się bezczelnością swoją obrażonej przystojności osób
u
stołu obecnych, niemniej ściskając je i całując,
mieszać
zarumienione
do swych opowiadanych swawolnych przygód,
a
tym sposobem do rozpuku śmiejącym się magnatom
rozkoszną
sprawiać zabawę i nieraz od nich złotem bywała
obdarzoną"
*.
Oczywiście
nie można upraszczać problemu. W ówczesnej
Polsce
nie brakowało ludzi o wysokiej kulturze umysłowej,
którzy
hołdowali odmiennym, wytworniej szym gustom.
Spotykało
się ich zarówno po dużych miastach, przede
3
A. Magier, Estetyka
miasta stołecznego Warszawy,
Wrocław
1963, s. 242.
4 Magier, jw., s. 241—242.
615
i.-—
wszystkim w Warszawie i Gdańsku, jak i pośród kół
szla-
"
checkich — przykładem Wacław Potocki, i magnackich —
V Jerzy Ossoliński, Jan Andrzej Morsztyn, Teodor Lubomir-
I'
"
ski. Grupa ta nie była jednak liczna, obraz ogólny, typowy,
j
wykazywał zaś raczej brak większego zróżnicowania w
upo-
■' dobaniach.
Cechą
wiążącą wszystkie modele obyczajowe było hol-
'
dowanie wystawności i wywyższaniu się
ponad innych.
| Stosunkowo najrzadziej cecha ta łączyła się, jak wiado-
mo,
ze środowiskiem chłopskim, choć i tutaj nie brako-
wało
tendencji do posiadania pięknych, świątecznych stro-
jów,
do wyprawiania hucznych chrzcin i wesel. Szczególnie
silnie
dążności te występowały jednak w modelu szlache-
ckim,
magnackim, wojskowym. Moment ten podnosili ów-
cześni
moraliści. Szymon Star o wolski tak pisał:
„[...]
każdy stan nad swoją kondycją żyje: chłopek prze-
ciwi
się mieszczankowi i równa mu się suknią [...], także
żona
i córki jego chustami białymi, czapeczkami, pasami
i
mętlikami jedwabnymi, zwłaszcza przy mieściech więk-
szych.
Mieszczanie zasię blawatami, bankietami, winami
równają
się szlachcie; szlachta pachołkami, szkapami, fu-
trami
drogimi senatorom. Senatorowie srebrem, pałacami,
klejnotami,
gwardiami królowi samemu" 5.
Odmienne
modele obyczajowe wiązały też inne, bardziej
pozytywne
cechy. Należy do nich zaliczyć przede wszyst-
kim
gościnność spotykaną zarówno w pańskich rezyden-
cjach,
jak w dworkach szlacheckich i chałupach chłopskich.
O
gościnności staropolskiej można pisać rozmaicie, w
wielu
przypadkach
dyktowana była ona interesem, przede wszy-
li*
stkim wypływała jednak z jakieś głębokiej,
społecznej
więzi,
z tendencji do niesienia pomocy, z pradawnej ser-
ii
decznośoi, z jaką witano przybysza.
Dostrzegali to bardziej
|
j obiektywni cudzoziemcy, którzy gościnność
zaliczali do za-
li
- ~ sadniczych, pozytywnych cech polskiej
obyczajowości.
Kausch
np. pisał, że jeżeli jakiś Radziwiłł „w Warszawie
6
Sz. Starowolski, Lament utrapionej matki Korony Pol-
skiej...,
wyd. K. J. Turowski, Kraków 1859, s. 12—13.
616
w
czasie trwania sejmu codziennie przez kilka miesięcy
z
królewskim przepychem podejmuje całe rzesze szlachty.
Cest
tout comme chez nous — własny interes i pycha!
Jednakże
te względy nie wchodzą w grę, gdy jakiś po-
dróżujący,
który w przeciwnym wypadku musiałby spędzić
noc
w naj nędznie jszym zajeździe, bez żadnych trudności
u
zupełnie mu nie znanego brata szlachcica otrzyma kwa-
terę
albo — jeśli uległ wypadkowi — zepsuło mu się koło
od
powozu czy też jakiś inny przedmiot konieczny do od-
bycia
dalszej podróży. Prawie nie ma w Polsce takiego
wypadku,
aby odmówiono podróżnemu pomocy w razie
potrzeby.
Porównajmy, jak ta sprawa wygląda w naszych
Niemczech!"
6
W
większości modeli obyczajowych występował pewien
rodzaj
szarmanterii wobec kobiet. Można śmiało stwierdzić,
że
na tle obyczajowości innych krajów Europy, na tle
ówczesnej
powszechnej dyskryminacji niewiast, obyczajo-
wość
polska okazała się postępowa. Podkreślano nawet
często
niezależną, wywierającą poważny wpływ rolę biało-
głów
w społeczeństwie. Przecież to z Polski XVIII wieku
wyszło
powiedzenie: „my rządzim światem, a nami kobie-
ty".
Cudzoziemcy na ogół zgodnie dostrzegali tę odrębność,
uważając
ją za specyfikę stosunków
polskich.
Jeśli
nie brać pod uwagę magnatów-snobów, to we
wszystkich
modelach obyczajowych występowała pewna
bezpośredniość
i łatwość nawiązywania kontaktów towa-
rzyskich,
w ogóle tendencja do bliskiego współżycia z ludź-
-
mi, chęć przebywania w licznym i wesołym gronie. Bez-
pośredniość
bycia ukształtowała się zwłaszcza w dużych
miastach.
W końcu XVIII wieku słynęła z niej Warszawa,
której
stosunki obyczajowe przeciwstawiano m. in. berliń-
skim.
Magier notuje np.: „Król Fryderyk Wilhelm III, na-
tenczas
panujący, odwiedzał Warszawę w r. 1798, 1802
i
1803; w tym ostatnim roku razem z królową swą mał-
8
J. J. Kausch, Wizerunek narodu polskiego, [w:] Polska
stanisławowska
w oczach cudzoziemców, t. II,
oprać.
W. Za-
wadzki,
Warszawa 1963, s. 307—308.
617
żonką.
Ta, jako młoda, wesoła, przystojna, chętnie bawiła
się
z naszemi damami, które umiały trafiać w jej gust,
i
poufale z nimi dzieliła swe zabawy, nie ulegając tej
formalnej
etykiecie, której w swej stolicy z swymi dworski-
mi
damami doznawała, co podobno powodem było dla króla
do
prętszego wyjazdu z Warszawy, gdyż nie bardzo sprzyjał
obyczajom
i sposobowi życia warszawskiego" 7.
Czasy
kontrreformacji uchodzą za okres, w którym pa-
nował
pesymizi^, uleganie przesądom, tendencja do za-
wężania
przeżyć. Jest interesujące, jak przy ówczesnej oby-
czajowości
potrafiono jednocześnie dostrzegać i cenić uroki
życia.
Wiele rozprawiano bowiem o moralności, o niebie
czy
piekle i przemijaniu istnienia, w życiowej praktyce
zabiegano
jednak o wszystkie doczesne sprawy, cieszono
się
więc przyjemnościami, jakie dać może zastawiony stół,
alkohol,
wesoła kompania, zacisze domowe. Dobre zdrowie,
sen,
apetyt były sprawami, do których przywiązywano
wówczas
kolosalną wagę. Ludzie XVII—XVIII wieku dążyli
konsekwentnie
do osiągania ziemskiego, ludzkiego szczęścia
(choć
były oczywiście jednostki czy nawet grupy zajmujące
inną
postawę, chodzi nam jednak o obraz ogólny).
Ideał
tego typu szczęścia skreślił w latach trzydziestych
XIX
wieku F. Skarbek. Można mniemać, że jego opinia
jest
wynikiem obserwacji i przemyśleń dotyczących jeszcze
XVIII
wieku. Zasadniczą myślą Skarbka jest pogląd, że
szczęście
człowieka polega przede wszystkim na drobnost-
kach,
a nie na wielkich przeżyciach i rozkoszach. Pisze on
m.
in.: ;,Wielkie imię [...] dostojeństwa, sława, poważanie
ludzi,
wielki majątek, przemoc wdzięków u płci pięknej,
łaski
najwyższe tejże płci dla nas: wszystko to są arysto-
kraty,
magnaty naszej szczęśliwości, należący do wyższej
sfery,
nieliczni, rzadko napotykani, trafem lub za uprosze-
niem
tylko obdarzający nas łaską swoją. Wesołe obyczaje
i
obrzędy krajowe z dobrymi znajomymi obchodzone,
ściśnienie
ręki przyjaciela, łza wdzięczności biedniejszego
od
nas, wesoły uśmiech kochanki, dobry obiadek z lepszym
7 Ma gier, jw., s. 158.
618
jeszcze
kieliszkiem wina, grzejący kominek w zimie i cała
niezliczona
rzesza tego rodzaju codziennych i pospolitych
przyjemności
pożycia: są to wszystko plebejusze, niskiego
pochodzenia,
w zwyczajnej strefie żyjący, których co-
dziennie
napotykamy i którzy nas zawsze uszczęśliwiają
bylebyśmy
ich zatrzymać i przyswoić sobie umieli"s.
Te
wszystkie drobne i ważkie, pozytywne i negatywne
cechy
wiązały całe społeczeństwo polskie. Wspólny obyczaj
np.
zespolił szlachtę, upatrującą w nim, jak już pisałem,
jedną
z zasadniczych więzi łączących „naród szlachecki",
czemu
dawano niejednokrotnie wyraz w rozmaitych wy-
stąpieniach.
Ogólnokrajową jedność szlachecką akcentowała
zwłaszcza
lekceważona nieco szlachta mazurska. Pisał na
ten
temat m. in. pamiętnikarz Swięcicki: „Mazurowie
z
resztą Polaków jednakowe mają obyczaje i wspólnego
używają
języka" 9.
Poczucie
wspólnoty obyczajowej rozprzestrzeniało się i na
inne
warstwy. Przenikanie się obyczajów, reguł, zasad po-
stępowania
spowodowało, iż powstało przekonanie, że
pewne
cechy występują w zasięgu krajowym, łączą różne
modele,
że można rąówić o szerszym, odmiennym od cu-
dzoziemskiego
obyczaju polskim. Starowolski pisząc swą
Reformację
obyczajów polskich rozpatruje zjawiska wystę-
pujące
pośród wszystkich warstw, mieszczański kronikarz
Komoniecki
wyraźnie dostrzega „starodawne obyczaje" ro-
dzime,
widzi też różnice np. w stosunku do obyczajów
niemieckich.
O obyczajowości ogólnonarodowej traktuje
znakomity
Opis obyczajów Kitowicza. Przedstawia on typy
obyczajowości
nie tyle według stanów, ile raczej według
kategorii
zawodowych; zaczyna od obyczajowości kościel-
nej,
stanu duchownego, przechodzi następnie do palestry,
wojska,
dworzan, wreszcie chłopów. Znamienne, że jako
drugi
rozdział w swojej książce zamieścił Kitowicz Uwagi
8
Cyt. wg W. Tatarkiewicz, O szczęściu, Warszawa 1962,
s.
167—168.
9
S. Swięcicki, Opisanie Mazowsza, [w:] W. Smoleń-
ski,
Pisma historyczne, t. I, Warszawa 1901, s. 105.
610
r
0
wychowaniu dzieci i wyraźnie pisze w nim o wszystkich
warstwach,
chociaż podkreśla różnice w „obrządzaniu"
1 wychowywaniu.
W
obyczajowości ówczesnej zauważyć można powierz-
chowną
orientalizację połączoną w pewnych środowiskach
z
tendencją do naśladownictwa wzorów europejskich, zde-
cydowana
większość społeczeństwa szczyciła się jednak
odrębnością,
.posiadaniem własnej, polskiej kultury. Specy-
fika
obyczajowa, przynajmniej jej elementy dotyczyły na-
wet
tzw. wielkiego świata doby Baroku i Rokoka (do
którego
zaliczał się m. in. patrycjat warszawski). Wnikli-
wy,
posiadający szeroką skalę porównawczą pamiętnikarz
Schulz
zestawiał te koła z analogicznymi środowiskami
Francji,
Anglii, Włoch i dostrzegał wyraźnie swoisty cha-
rakter
nadwiślańskiej stolicy. „Wielki świat warszawski —
pisał
— ma więc ton przypominający inne stolice europej-
skie,
ale też i wiek rysów sobie tylko właściwych" 10.
Świadomość
odmienności obyczajowej stała się też no-
wym
elementem, obok wspólnoty języka i religii, służącym
określaniu
przynależności narodowej. Stanowiła ona czyn-
nik
patriotycznej świadomości, stała się istotnym momen-
tem
w kształtowaniu nowoczesnego narodu polskiego, wię-
zią
scalającą różne warstwy społeczne dawnej Polski. Dla
pewnych
kół okresu Oświecenia obyczaje stanowiły, obok
języka,
zasadnicze kryterium określające pojęcie narodu.
Znamienne
są słowa Franciszka Salezego Jezierskiego, który
pisał:
„Naród — jest zgromadzenie ludzi mających jeden
język,
zwyczaje i obyczaje zawarte jednym i ogólnym pra-
wodawstwem
dla wszystkich obywatelów"u. Poczucie od-
rębności
obyczajowej stało się ważnym czynnikiem poma-
gającym
ustrzec się przed niebezpieczeństwem wynarodo-
10
F. Schulz, Podróże Inflantczyka z Rygi do Warszawy
i
po Polsce w latach 1791—1793, oprać. W. Zawadzki, War-
szawa
1956, s. 159.
11
F. S. Jezierski, Niektóre wyrazy por~ądl:iem abecadła
zebrane,
[w:] Wybór pism, oprać. Z. Sk vva r czy ńs k i, War-
szawa
1952, s. 217.
620
i
wienia,
na pewnych terenach ziem polskich realnym już
od
czasów pierwszego rozbioru. Przywiązanie do religii,
języka
i właśnie obyczaju kształtowało postawę szerokich
mas
ludowych i większości szlachty w momencie, gdy
Rzeczpospolita
przestała istnieć, gdy ulegająca kosmopoli-
tyzmowi
pewna część możnowładztwa poczęła uważać się
za
Rosjan czy Niemców.
'Zjawisko
to dostrzegano już pod koniec XVIII wieku.
Anglik
Wraxall podkreślał np. ujednolicenie strojów i oby-
czajów
europejskich (miał na myśli przede wszystkim
szlachtę).
„Tylko Polacy, którzy przeżyli swoją własną nie-
podległość
— pisał — uparcie trzymają się dawnych oby-
czajów,
tak że jak dotąd, nawet Rosjanie nie próbują ich
zmusić
do odstępstwa. «Piast», czyli szlachcic, ubrany zgod-
nie
z tradycją, stanowi uderzający kontrast z ludźmi tego
stanu
w jakimkolwiek innym kraju Europy" 12. Wiadomo,
że
przywiązanie do stroju i obyczaju cechowało także licz-
ne
kręgi chłopskie i mieszczańskie. Więź ta stanowiła po-
tężne
oparcie dla przeciwdziałania wspomnianej już, a co-
raz
niebezpieczniejszej w XIX wieku groźbie germanizacji
czy
rusyfikacji. Badający kształtowanie się. nowoczesnego
narodu
polskiego historyk Tadeusz Łepkowski pisze: ,,[...]
składnikiem
patriotycznej świadomości była ochrona i pie-
lęgnacja
rodzimego obyczaju [...] w naszych specyficznych
warunkach
strój polski lub pseudopolski (czamara) pocho-
dzenia
szlacheckiego, a potem ludowego (strój krakowski)
stał
się zewnętrznym przejawem ducha narodowego, ma-
nifestacją
odrębności narodowej i patriotyzmu" 13.
Oddziaływanie
obyczajowości staropolskiej na pokolenia
czasów
zaborów nie miało jednak charakteru wyłącznie
pozytywnego.
Podtrzymywało ono bez wątpienia tradycje
historyczne
i narodowe, lecz jednocześnie sprzyjało kon-
serwatyzmowi
społecznemu i stało na drodze zachodzących
12
N. W. Wraxall, Wspomnienia z Polski 1778,
[w:] Polska
stanisławowska
w oczach cudzoziemców..., t. I, s. 482.
13
T. Łepkowski, Polska — narodziny nowoczesnego na-
rodu
1764—1870, Warszawa 1967, s. 464, 511.
621
przemian,
pogłębiając nimb szlachetczyzny. Zgodzić się na-
leży
z opinią J. Chałasińskiego, iż inteligencja porozbiorowa
stała
się kontynuatorką szlacheckich tradycji obyczajowych:
,.Pod
wieloma względami — przede wszystkim w zakresie
tradycji
obyczajowych i społecznych — warstwa ta była
kontynuatorką
stanu szlacheckiego [...]. Inteligencja nie zaj-
mowała
stanowiska politycznego dawnej szlachty — i pozba-
wiona
była pańszczyźnianego folwarku jako ekonomicznej
podstawy
pańskiej egzystencji. Szlacheckie ambicje i szla-
checki
obyczaj bez pańszczyźnianego folwarku — wielko-
pańskość
bez pokrycia" 14.
J W XIX wieku bodaj większość inteligencji znajdowała
1 się pod urokiem możnowładztwa (o ciążeniu nad tą warst-
wą
ujemnych, „arystokratycznych tradycji" pisał już Bo-
lesław
Prus). Można stwierdzić, że oddziaływanie magnac-
kiego
modelu obyczajowego nie skończyło się z upadkiem
Rzeczypospolitej,
w szczątkowej formie stanowił on wzór
dla
pewnych warstw polskich jeszcze nawet na początku
XX
wieku.
Należy przypomnieć, że właśnie w XIX wieku,
dzięki
poczytnej beletrystyce historycznej powstały legendy
na
temat m. in. obyczajowej roli dawnej magnaterii. To
wtedy
przecież Henryk Rzewuski stworzył mit jowialnego,
j
uroczego magnata „Panie Kochanku". Poprzez
oddziały-
!! wanie powieści takich pisarzy jak Kraszewski i Sienkie-
| wicz nastąpiła stylizacja i idealizacja staropolskiej obycza-
)[ jowości szlacheckiej. W utworach beletrystycznych do ma-
ksimum
ścieniowano jej cechy negatywne, podkreślano zaś
i
wręcz wyolbrzymiano pozytywne.
Negatywne
oddziaływanie tych wzorców w XIX wieku
dostrzec
można w nadmiernym przywiązywaniu wagi do
form,
gloryfikowaniu przestarzałych modeli, utrzymywa-
niu
barier oddzielających warstwy społeczne. Chałasiński
pisze,
że: „Szlachecko-dworskie tradycje dobrego wycho-
wania
szły w parze z admiracją dla ustalonej hierarchii
'jj
stanowisk społecznych, szły w parze z inklinacją
do zaj-
14
J. Chałasiński, Społeczna genealogia inteligencji pol-
skiej,
Warszawa 1946, s. 28.
\ 622
mowania
gotowego miejsca w hierarchii, a nie sprzyjały
pionierskim
ambicjom samodzielnego torowania sobie dro-
gi
w społeczeństwie" 15. Pielęgnowanie tradycji prowadziło
w
praktyce do uznawania w dalszym ciągu znaczenia tzw.
„urodzenia",
rangi, herbu, koligacji. „Dobra rodzina", „do-
bre
wychowanie", prawdziwe czy wyimaginowane koneksje
z
rodzinami noszącymi historyczne nazwiska cenione były
w
szerokiej opinii wyżej niż prawdziwe zdolności, ambicja,
zasługi;
można więc stwierdzić, iż przestrzeganie zasad sta-
ropolskiej
obyczajowości w wielu przypadkach działało
ujemnie,
demobilizowało elementy rzutkie, ambitne, pre-
miowało
zaś często utytułowane miernoty.
Przemiany
społeczne, jakie zaszły w Polsce na przestrze-
ni
lat 1918—1945, zatarły lub zmodyfikowały większość
elementów
kultywowanej obyczajowości. Jednak nie wszy-
stkie,
obyczaje są bowiem zjawiskiem wyjątkowo trwałym,
silnym,
stabilnym. Przytoczymy tu najnowszą opinię socjo-
logiczną:
„Obyczaj to zjawisko społeczne najbardziej chyba
stabilne,
a więc kształtujące się niesłychanie powoli i rów-
nie
powoli zanikające. Można regulować za pomocą prawa
szereg
elementów stosunków międzyludzkich, nie można na-
tomiast
regulować w ten sam sposób obrządków i obycza-
jów
[...]. Zwyczaje i obyczaje stanowią bowiem zewnętrzną
formę
jednej z najbardziej elementarnych potrzeb spo-
łecznych,
którą jest potrzeba ciągłości i kontynuacji, a tak-
że
potrzeba integracji określonych grup społecznych" 16. Ma-
ria
Ossowska w jednej ze swych prac zwraca uwagę na
moment
częstych „wypadków mocnego tkwienia w oby-
czajowości
epoki przy hasłach, które wybiegają na-
przód"
1?, obyczajowość okresu międzywojennego wydaje
się
też nosić wiele cech wspólnych z obyczajami panują-
cymi
w XIX wieku.
13 Chalasiński, jw., s. 31.
leH.
Jankowski, W procesie przemian moralnych i oby-
czajowych,
Warszawa 1968, s. 89.
17
M. Ossowska, Myśl moralna Oświecenia angielskiego,
Warszawa
1966, s. 238.
623
\
Jeśli
w tym aspekcie spojrzymy na istniejące współcze-
śnie
obyczaje, to nasuną się rozmaite wnioski. Wydaje się
pewne,
Tte przemiany obyczajowe zachodzą u nas wolniej
niż
rewolucyjne zmiany gospodarczo-społeczne. Nawet obec-
nie
w dalszym ciągu dostrzec można wiele reliktów dawnej
obyczajowości
szlacheckiej, ukształtowanej w kręgu tzw.
kultury
sarmackiej. Znakomity znawca tej kultury Włady-
sław
Tomkiewicz pisał niedawno: „Wtedy to utrwaliły się
owe
mądrości narodowe, że znać pana po cholewach, że
jak
cię widzą, tak cię piszą, że wreszcie zastaw się a po-
staw
się, jeżeli chcesz wzbudzić szacunek, wiele z tych przy-
kazań
narodowych obowiązuje tu i ówdzie po dzień dzisiej-
szy"
ł8. Przy analizowaniu współczesnej nam obyczajowości
często
nasuwają się wnioski o oddziaływaniu pewnych ele-
mentów
szlachetczyzny na nasze życie. Celne, lapidarne
uwagi
w tej materii wypowiedział publicysta „Trybuny Lu-
du"
Zbigniew Siedlecki, pisząc: „Wpływ szlachetczyzny na
naszą
obyczajowość wart jest studiów [...]. Chodzi przede
wszystkim
o cechy wynikające ze stanowego ograniczenia
szlachty
i ze szlachetczyzny parafiańskiej. O «zastaw się,
a
postaw się», co się teraz wyraża w licytowaniu się
liczbą
centymetrów
sześciennych pojemności silnika motocyklo-
wego
albo markami samochodów, o «szlachcic na zagrodzie
równy
wojewodzie" — zawołanie realizowane dzisiaj na re-
ferenckim
stołku, o trzaskanie szablami — obecnie sprowa-
dzono
do obrażalstwa i personalnego pieniactwa, o namięt-
ności
sejmikowania [...]. Szczególne jednak miejsce wśród
tych
cech zajmuje stosunek
do pracy fizycznej"19.
Listę
tę można mnożyć. Czy tak modna u nas tytuło-
mania,
to lubowanie się w operowaniu panami „dyrekto-
rami",
„kierownikami", „profesorami" nie jest pozostało-
ścią
tytułomanii typowej dla dawnej szlachty, wymagają-
cej
ciągłego wymieniania i podkreślania piastowanych god-
.
w W. T o ttik ie W i cz, W kręgu kultury sarmatyzmu, „Kul-
tura"
19GG. nr 30, s. R.
"
Z. Siedlecki, Niedorajda z dyplomem, „Trybuna Ludu"
1968,
nr 123, s. 8.
624
ności?
Czy przywiązywanie wielkiej wagi do stroju, elegan-
cji,
często kosztem najdalej idących wyrzeczeń w dziedzinie
innych,
podstawowych potrzeb, nie jest odbiciem szlachec-
kiego
stylu życia, w którym wydatki na stroje i konie unie-
możliwiały
osiągnięcie naprawdę dostatniego standardu ży-
ciowego?
Czy nasze huczne imieniny, wesela, świąteczne
stoły,
hossujące prawdziwie, statystyczne spożycie nie sta-
nowią
pozostałości dawnych, wydawanych często ponad stan
i
możność, świątecznych bankietów? Czy powszechnie wy-
stępująca
dobra jakość i znajomość wódek, przy równo-
czesnym
fatalnym braku orientacji w sprawie jakości i war-
tości
win nie przypomina stosunków, jakie panowały w sta-
ropolskiej
gastronomii? Czy z kolei umiejętność w aran-
żowaniu
rozmaitych obchodów, przysłowiowych gali, nie
wywodzi
się z tamtych wieków? Czy w dziedzinie
kultury
religijno-obyczajowej
(mam na myśli pewne kręgi), z jej
poziomem
intelektualnym, obojętnością w kwestiach teolo-
gicznych,
przywiązywaniem podstawowej wagi do zwycza-
jów,
form, nie tkwią relikty pobożności czasów kontrre-
formacji?
Czy znamienne dla naszej obyczajowości cało-
wanie
pań w rękę nie ma swego rodowodu w szarmanterii
staropolskiej?
Można oczywiście dyskutować, na ile te zja-
wiska
stanowią pozostałość, relikt obyczajowości staropol-
skiej,
na ile zaś stanowią rezultat rozmaitych uwarunko-
wań
w czasach nam współczesnych czy niedawnych. Sądzę
wszakże,
iż tego rodzaju mniej czy bardziej ważkich pytań
można
stawiać wiele. Z przeszłości, oczywiście
zmienionej,
przekształconej,
dostosowanej do panujących aktualnie wa-
runków
przetrwało wiele. Nasze gusta, formy, reguły, na-
wet
normy posiadają wielowiekowe, sarmackie metryki. Na-
sza
więź z tamtym kręgiem kulturowo-obyczajowym jest
chyba
silniejsza, niż się to na pierwszy rzut oka wydaje.
Należy
podkreślić, że styl życia, obyczaje kształtowały m. in.
tzw.
charakter narodowy, co doprowadziło do utrwalenia
si^
cech nie zawsze budujących. Odmiennie przebiegały
przemiany
struktur obyczajowych większości krajów euro-
pejskich,
nawiązujących do stylu życia i mentalności miesz-
czańskiej,
hołdujących innym regułom i normom. Stąd też
40 — Obyczaje staropolskie 625
odmienność
już nie tylko w lokalnych zwyczajach, lecz
w
całkowitych postawach obyczajowych między nami a np.
Czechami,
Niemcami, Holendrami czy Anglikami.
Szlacheckiej
spuścizny nie można wszakże całkowicie
potępiać.
W szlacheckim stylu życia, w obyczajowości tej
warstwy
tkwiły też cechy dodatnie, kształtujące swoiste
wartości.
Wiele z tych pozytywów już wielekroć podkre-
ślałem.
Zarówno zawodowych historyków jak i publicystów,
literatów
i artystów, a poprzez ich dzieła szerokie kręgi
społeczne
urzeka polot, rozmach, fantazja, częściej bodaj
niż
gdzie indziej spotykana indywidualność, koloryt i na-
miętności
tamtych czasów i ludzi. Obyczajowość staropol-
ska
to zresztą nie tylko spuścizna szlachecka, to
dziedzictwo
prastarych
elementów ludowych, plebejskich, to przyswoje-
nie
sobie cennych nieraz wzorów obcych. Wiele z reliktów
tej
obyczajowości zasługuje na całkowite uznanie. Staropol-
ską
przecież metrykę posiada m. in. tak podkreślana przez
wszystkich
gościnność, serdeczność, wylewność, bezpośred-
niość.
Obyczajowość staropolska zapewniła stosunkowo god-
ną
pozycję społeczną kobiecie, co bez wątpienia
przyśpieszyło
wprowadzenie
w życie i zrealizowanie całkowitego równo-
uprawnienia,
które w innych krajach, rzekomo bardzo cy-
wilizowanych,
do dziś nie jest stosowane. W dawnej Rze-
czypospolitej
istniała segregacja i dyskryminacja stanowa,
wyznaniowa,
religijna, jednak nie rasowa. Szlachta była
pochodzenia
polskiego, ruskiego, litewskiego, nawet tatar-
skiego.
Istniała ksenofobia i megalomania narodowa, istnia-
ły
próby wywodzenia szlachty od mitycznych Sarmatów,
w
życiowej praktyce rasizm był jednak tej obyczajowości
obcy.
Przejawiało się to, abstrahując oczywiście od rozmai-
tych
regionalnych czy stanowych niechęci, w życiu codzien-
nym.
W tej postawie dostrzec można jedno z zasadniczych
źródeł
naszego współczesnego, właściwego stosunku do kwe-
stii
rasowych.
Obyczajowość
staropolska, mimo nakładania na nią roz-
maitych
hamulców, mimo prób zaszczepiania jej ascetyz-
mu,
pesymizmu, afirmowała jednak piękno życia, doceniała,
jak
o tym już pisałem, smak zjawisk, jakich dostarczyć mo-
626
że
trwanie, istnienie. Oddziaływanie to wpłynęło bez wąt-
pienia
na wykształcenie się swego rodzaju optymizmu na-
rodowego,
czynnika tak ważnego w dobie niewoli czy choć-
by
ostatniej okupacji. Przekazała nam też tradycja wrażli-
wość
na piękno. Nie zawsze to klasyczne, doskonałe, za-
klęte
w kształt sztuki najpierwszego rzędu, wiadomo, że
gusta
sarmackie były często osobliwe, zdecydowanie różne
od
dzisiejszych. Istniała jednak duża wrażliwość np. na mo-
ralne
i fizyczne piękno, które może reprezentować człowiek,
na
piękno pisanego i recytowanego słowa, piękno pieśni,
w
tym pieśni ludowej. Tę wrażliwość dostrzec można za-
równo
w pietyzmie, z jakim odnoszono się do pewnych wy-
robów
sztuki ludowej, jak i do wspaniałych obiektów ar-
chitektonicznych
stanowiących istne perły europejskiego
Baroku.
Przypomnieć należy uznanie, z jakim odnoszono się
do
piękna strojów, do zestawu barw. Na podkreślenie za-
sługuje
także piękno tańców narodowych, zwłaszcza dostoj-
nego
poloneza.
Do
kapitalnych, pozytywnych elementów tej spuścizny
zaliczyć
trzeba pozycję, rangę, jaką nadawano obyczajom.
Wydostanie
się z prymitywizmu, „grubijaństwa", osiągnię-
cie
jakiegoś wyższego stopnia kultury życia codziennego to
cele
przyświecające kulturze Baroku, a tendencje te nasiliły
się
jeszcze w czasach Oświecenia, abstrahując od różnic, ja-
kie
nastąpiły w pojęciu „dobrych obyczajów", czyli w
przy-
jętym
sposobie postępowania. Kształtowanie poprawnych
obyczajów
stanowi jedno z najważniejszych zadań stawia-
nych
przed nauczycielem przez instruktarz Grzegorza Pira-
mowicza.
Pamiętnikarz Bukar pisze, że w Korpusie Kade-
tów
oceniano uczniów według postępów „w naukach i oby-
czajach"
20. W tej tendencji widać szlachetną dążność, by
z
obyczajów, z przyswojenia sobie bardziej „polerowanego"
sposobu
bycia uczynić szczebel wyprowadzający człowieka
z
prymitywu biologicznego istnienia, umożliwiający mu
20
S. Bukar, Pamiętniki, [w:] Biblioteka pamiętników i po-
dróży
po dawnej Polsce, t. V,
wyd.
J. I.
Kraszewski.
Drezno
1871, s. 188.
osiągnięcie
pełniejszego szczęścia. Cytowany Piramowicz
wyraźnie
pisał: „Żeby ci ludzie byli szczęśliwi, żeby i sobie -
i
drugim stali się pożyteczni, trzeba [...] żeby za
młodu
wprawieni
byli w dobre obyczaje, [...] trzeźwość, żeby umie-'
li
poskramiać złe żądze i chronić się złych nałogów" ".
W
tendencji tej, mimo relatywizmu pewnych pojęć, okre-
sów
regresu, faktów deformacji, przewijała się piękna dąż-
ność,
by człowiek kierował się zasadami „ludzkości", co
w
języku staropolskim znaczyło tyle co humanitaryzm.
I
w zasadzie dopięto celu. Jeśli porównać obyczaje szero-
kich
warstw początków XVII wieku (wyłączając postrene-
sansową
elitę) z sytuacją u schyłku XVIII wieku, to widać,
jaką
przebyliśmy drogę. Widać wyraźnie, jak coraz
bardziej
porzucaliśmy
srogość, surowość, okrucieństwa, znieśliśmy
tortury,
procesy o czary, jak zdystansowaliśmy się od pi-
jaństwa
i prymitywnej rozpusty hipokrytów czasów Wetti-
nów,
jak wydostawaliśmy się z segregacji stanowej wystę-
pującej
w życiu towarzyskim. Zdarzały się oczywiście prze-
gięcia,
pojawiały się nowe wady obyczajowe, w zasadzie
jednak
przemiany gospodarczo-społeczne pociągnęły za sobą
także
korzystne zmiany w dziedzinie obyczajowej, powo-
dując
złagodzenie i humanitaryzację stosunków międzyludz-
kich.
Jędrzej Kitowicz, znakomity znawca i dziejopis oby-
czajów
pamiętający dobrze złożony, często ponury, hu-
laszczy
i prymitywny obraz czasów saskich, z patriotyczną
dumą
pisze o Polsce lat dziewięćdziesiątych XVIII wieku,
że
u nas: ,,[...] lud wesoły i polerowany, rząd łaskawy"22.
Przemiany
te dostrzegało także wielu innych, zarówno
swoich,
jak i obcych. Wykreślana z politycznej mapy Euro-
py
Polska mogła poszczycić się postępem obyczajowym,
de-
mokratyzacją
życia kulturalno-obyczaj owego, śmiałą dąż-
nością
do dalszych osiągnięć i przeobrażeń.
Ta ranga obyczajowości, dążność do ulepszenia form co-
21
G. Piramowicz, Powinności nauczyciela..., oprać.
K.
Mrozowska, Wrocław 1960, s. 5—6.
22
A. Kitowicz, Pamiętniki czyli Historia Polska, oprać.
P.
Matuszewska,
Warszawa 1971, s. 580.
628
dziennego
współżycia jest istotnym, nader ważnym, choć na
ogół
nie dostrzeganym elementem spuścizny staropolskiej. To
piękna
tradycja i szcególnie aktualna w momencie, gdy po-
stęp
etyczny i obyczajowy wyraźnie nie dorównuje niebywa-
łym
osiągnięciom nauk ścisłych, zwłaszcza szeroko pojętej
technice.
W dniu, w którym świat dowiaduje się o lądowaniu
pierwszych
ludzi na księżycu czy o imponujących osiągnię-
ciach
chirurgii, możemy przeczytać doniesienia o rasizmie,
policyjnych
torturach, alkoholizmie, maltretowaniu dzieci,
zbrodniach
dokonywanych na tle zazdrości, gwałtach, chu-
ligaństwie,
prostytucji. Dowiadujemy się o zastraszającym
braku
higieny, zabobonach, znachorach, oszustach. Katalog
ten
można mnożyć. Wiele z tych zjawisk dotyczy, niestety,
także
i stosunków polskich. Nie trzeba być uczonym —
socjologiem
czy psychologiem — by dostrzec, że między po-
stępem
techniki a moralno-obyczajową kulturą człowieka
zarysowały
się niepokojące dysproporcje. Dysproporcje te
jaskrawo
występują w ustroju kapitalistycznym, mają
wszakże
miejsce także i u nas. W sarmaekiej, a tym bar-
dziej
oświeceniowej Polsce niewspółmierności te były bez
wątpienia
mniejsze. Można z tego wysnuć wiele wniosków,
sprawy
te wychodzą wszakże poza ramy niniejszej książki.
Doszliśmy
do kresu rozważań. Świadom jestem złożoności
obrazu,
jaki nakreśliłem; ukazałem w nim wady i niego-
dziwości.
znamienne zresztą dla tamtych czasów w skali
światowej,
starałem się jednak zaakcentować w nich także
momenty
dodatnie, przede wszystkim zmiany i postęp. Je-
stem
przekonany, że obyczajowość staropolska cechowała
się
właśnie dążnością do zjawisk i przeobrażeń napawają-
cych
optymizmem, że wniosła ona trwałe wartości do na-
rodowej
kultury. Jej dorobek przetworzony został przez na-
stępne
generacje, pozostały wszakże tradycje, relikty tych
czasów
tkwiące w nas samych, w naszym charaterze na-
rodowym.
Obyczaje polskie XVII—XVIII wieku nie we
wszystkim
bowiem stanowią jedynie odległą, zamkniętą
przeszłość.
s> <:
BIBLIOGRAFIA*
B.
B a r a n o w s k i, Siady współdziałania na wsi z XVII
i
XVIII wieku, „Prace i Materiały Etnograficzne", t. VIII—
IX,
1951.
B.
B a r a n o w s k i, Procesy czarownic w Polsce w XVII
i
XVIII wieku, Łódź 1952.
B.
Baranowski, Sprawy obyczajowe w sądownictwie wiej-
skim
w Polsce wieku XVII i XVIII, Łódź 1955.
B.
Baranowski, Pożegnanie z diabłem i czarownicą, Łódź
1965.
K. Bartoszewicz, Radziwiłłowie, Warszawa 1927.
J.
B a r t y ś, Z przeszłości kulturalnej miasteczek
południowo-
-wschodniej
Wielkopolski w XVIII w., „Prace i Materiały
Etnograficzne",
t. XIII, 1959.
L.
Białkowski, Szkice z życia Wielkopolski w siedemnastym
wieku,
Poznań 1925.
H. Biegeleisen, Wesele, Lwów b.r.w.
H.
Biegeleisen, Matka i dziecko w obrzędach,
wierzeniach
i
zwyczajach ludu polskiego, Lwów 1927.
H.
Biegeleisen, U kolebki. Przed ołtarzem. Nad mogiłą,
Lwów
1929.
J.
Białostocki, Barok. Styl — epoka — postawa, „Biule-
tyn
Historii Sztuki", R. XX,
1958,
nr 1.
J. Białostocki, Vanitas. Z dziejów obrazowania idei „Mar-
*
Zawiera tylko ważniejsze opracowania dotyczące
obyczajowości
polskiej
XVII—XVIII wieku.
631
ności"
i „Przemijania" w poezji i sztuce, [w:] Teoria i Twór-
i
czość, Poznań 1961.
J.
Bieniarzówna,
O chłopskie prawa. Szkice ~z dziejów
wsi
małopolskiej, Kraków 1954.
J.
Bieniarzówna, Z dawnego Krakowa, Szkice i obrazki
I
■ z XVII wieku, Kraków 1957.
| M. Bogucka, Życie codziemie w Gdańsku, wiek XVI—XVII,
Warszawa 1967.
, J. B u r s z t a, Wieś i karczma. Rola karczmy w życiu wsi pań-
szczyźnianej, Warszawa 1950.
J.
Burszta, Łowiectwo, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski,
t.
II,
Poznań
1964.
A.
Brtickner, Dzieje kultury polskiej, t. II—III,
Warszawa
1957.
J. S. Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce. Wiek
XVI—XVIII,
t. I—II,
Warszawa
1960.
;
I J. S. B y s t r o ń, Megalomania narodowa,
Warszawa 1935.
, J. S. Bystroń, Etnografia Polski, Warszawa 1947.
J. S. Bystroń, Kultura ludowa, Warszawa 1947.
A. C hm i e 1, Rzeźnicy krakowscy, Kraków 1930.
S.
Czarnowski, Reakcja katolicka w Polsce w końcu XVI
i
na początku XVII wieku [w:] Dzieła, t. II,
Warszawa
1956.
W. Czapliński, Dawne czasy, Wrocław 1958.
W.
Czapliński, O Polsce siedemnastowiecznej. Problemy
i
sprawy, Warszawa 1966.
W.
Czapliński, Kultura baroku w Polsce, „Pamiętnik X
Powszechnego
Zjazdu Historyków Polskich w Lublinie", Re-
feraty
t. I, Warszawa 1968.
W.
C z
e r m a k, Na dworze Władysława IV,
„Studia
historycz-
ne",
Kraków 1901.
S.
Czernik, Trzy zorze dziewicze. Wśród zamawiań i zakląć,
Łódź
1968.
W.
Dobrowolska, Młodość Jerzego i Krzysztofa Zbaraskich,
Przemyśl
1926.
K.
Dobrowolski, "Włościańskie rozporządzenie
ostatniej yjo-
li
na Podhalu w XVII i XVIII w., Kraków 1933.
K.
Dobrowolski, Studia z pogranicza historii i socjologii,
;
Wrocław 1967.
J.
Diirr-Durski, Ze studiów nad „Antitemiuszem", „Ze-
szyty
Naukowe Uniwersytetu Łódzkiego",
Seria I, z. 7,
J.
Fijałek, Pabianice i włość pabianicka w drugiej połowie
XVII
i XVIII w., Łódź 1952.
632
J.
F i j a ł e k, Instytucje pomocy materialno-zdrowotnej w Ło-
dzi
i okręgu łódzkim (Wiek XIX do roku 1870), Łódź 1962.
F.
Giedroyć, Kolega kat i jego apteczka, „Polska Gazeta
Lekarska" 1923.
F.
Giedroyć, Król Władysław IV
(Historia
choroby), „Kry-
tyka
Lekarska", 1903.
F.
Giedroyć, Rys historyczny szpitala Sw. Łazarza w War-
szawie,
Warszawa 1897.
F.
Giedroyć, Wiekowe spore o błonę dziewiczą. Studium hi-
storyczno-lekarskie,
Warszawa 1934.
Ł.
Gołębiowski, Domy i dwory..., Warszawa 1830.
Ł.
Gołębiowski, Lud polski, jego zwyczaje, zabobony, War-
szawa
1830.
S.
H e r b s t, Toruńskie cechy rzemieślnicze. Zarys przeszłości,
Toruń 1933.
Cz.
H e r n a s, W kalinowym lesie, t. I—II,
Warszawa
1965.
A.
Górski, Cnoty i wady narodu szlacheckiego. Szkic
hi-
storyczny,
Warszawa 1935.
J.
J e d 1 i c k i, Klejnot i bariery społeczne. Przeobrażenia
szla-
chectwa
polskiego w schyłkowym okresie feudalizmu, War-
szawa
1968.
A.
J[elski], Zarys obyczajów szlachty w zestawieniu z ekono-
miką
i dolą ludu w Polsce i Litwie, Kraków 1897.
W.
J o s t o w a, Tradycyjne pożywienie ludności
Podhala,
„Lud"
T. XLI, 1954.
Z.
Kaczkowski, Kobieta w Polsce. Studium historyczno-
-obyczajowe,
t. I—II,
Petersburg
1895.
A.
K a t b o w i a k, Obiady profesorów Uniw.
Jagiellońskiego
w XVI i XVII wieku, Kraków 1900.
K.
Kolbuszewski, Postyllograjia polska XVI i XVII wie-
ku,
Kraków 1921.
W.
Konopczyński, Mrok i świt, Warszawa 1911.
W.
Konopczyński, Kiedy nami rządziły kobiety, Londyn
1960.
S.
Kot, Urok wsi i życia ziemiańskiego w poezji staropolskiej,
Warszawa
1937.
J.
Krzyżanowski, Mądrej głowie dość dwie słowie, t. I—II,
Warszawa
1960.
J.
Krzyżanowski, Słownik folkloru polskiego, Warszawa
1367.
J.
Krzyżanowski, Repertuar dawnych piosenkarzy, [w:]
Paralele,
Warszawa 1961.
Z.
K u c h o w i c z, Z dziejów obyczajów
polskich w wieku XVII
i
pierwszej połowie XVIII, Warszawa 1957.
Z.
Kuchowicz, Wpływ odżywiania na stan zdrowotny spo-
łeczeństwa
polskiego w XVIII wieku, Łódź 1966.
Z.
Kuchowicz, Spożycie alkoholu i zagadnienia jego war-
tości
w XVIII wieku, „Studia z Dziejów
Gospodarstwa Wiej-
skiego",
t. 9, z. 3.
Z.
Kuchowicz, Z badań nad staram biologicznym społe-
czeństwa
polskiego od schyłku XVI do końca XVIII wieku,
Łódź
1972.
Z.
Kuchowicz, Wizerunki niepospolitych niewiast staropol-
skich
XVI—XVIII wieku, Łódź 1972.
L. Lepszy, Lud wesołków w dawnej Polsce, Kraków 1899.
Z. Libiszowska, Żo?ia dwóch Wazów, Warszawa 1973.
Z.
Libiszowska, Życie polskie w Londynie w XVIII wie-
ku,
Warszawa 1972.
T.
Łepkowski, Polska — narodziny nowoczesnego narodu
1764—1870,
Warszawa 1967.
J.
Ł o j e k, Strusie króla Stasia. Szkice o ludziach i
sprawach
dawnej
Warszawy, Warszawa 1961.
J. Ł o j e k, Dzieje pięknej Bitynki, Warszawa 1970.
W.
Ł o z i ń s k i, Prawem i lewem. Obyczaje na Czerwonej Ru-
si
w pierwszej połowie XVII wieku, t.
I—II,
Kraków
1960.
W.
Łoziński, Życie polskie w dawnych wiekach, Kraków
1958.
A.
Maciejowski, Polska aż do pierwszej połowy XVII
wieku
pod względem obyczajów i zwyczajów, t. I—IV,
Pe-
tersburg
1842.
T.
Mańkowski, Genealogie sarmatyzmu polskiego, Warsza-
wa
1946.
W.
O d y n i e c, Życie i obyczaje ludu pomorskiego w XVII
i
XVIII w., Gdynia 1966.
S.
Ossowski, Więź społeczna i dziedzictwo krwi, [w:] Dzie-
ła,
t. II,
Warszawa
1966.
J.
Pachoński, Zmierzch sławetnych. Z życia mieszczan
w
Krakowie w XVII i XVIII wieku,
Kraków 1956.
J. Peter, Szkice z przeszłości miasta kresowego, Zamość 1947.
J.
P e s z k e, Kuchnia polska dawna. Urywki z jej dziejów od
czasów
najdawniejszych do końca wieku XVII, „Gazeta Do-
mowa"
1904, nr 1 i n.
K.
Piwarski, Królewicz Jakób Sobieski
w Oławie, Kraków
1939.
634
A.
R o 11 e, Wygasające rody, „Tygodnik Ilustrowany" 1889,
nr
314—316.
A. R o 11 e, Wybór pism, t. I—II, Kraków 1966.
R
u m b o 1 d z Płocka, Zdrowie Władysława IV,
„Przegląd
Hi-
storyczny"
t. XIII, 1911.
A. Sajkowski, Krzysztof Opalinski..., Poznań 1960.
T. Seweryn, Staropolska grafika ludowa, Warszawa 1956.
W.
Smoleński, Wiara w życiu społeczeństwa polskiego
w
epoce jezuickiej, Warszawa 1951.
W.
Smoleński, Przewrót umysłowy w Polsce wieku XVIII,
Warszawa
1949.
Z.
Skwarczyński, Chłop i sprawa chłopska w romansie
stanisławowskim,
Łódź 1950.
J.
Straszewski, Życie codzienne i świąteczne Waszmość
Pana
i Jejmość jego małżonki, Warszawa 1938.
H.
Suchowierski, Rozpoznanie i leczenie chorób wene-
rycznych
według
„Przymiotu" Wojciecha Oczki, Kraków 1952.
J.
S z a b 1 o w s k i,' Ze studiów nad ikonografią śmierci w
ma-
larstwie
polskiem XVII wieku, „Przegląd Powszechny", 1934,
t.
201.
W.
Szumowski, Na co najwięcej chorowali nasi pradzia-
dowie
przed 150 laty? „Archiwum
Historii i Filozofii Medy-
cyny",
t. IX,
1929,
z. 2.
W.
Szumowski, Galicya pod względem medycznym za Ję-
drzeja
Krupińskiego pierwszego protomedyka 1112—1783,
Lwów
1907.
W. Tatarkiewicz, O szczęściu, Warszawa 1962.
J.
Ta zbir, Społeczna funkcja kultu Izydora „Oracza" w Pol-
sce
XVII wieku. „Przegląd Historyczny", t. XLVI, 1955, z. 3.
J,
T a z b i r, Ze studiów nad ksenofobią w Polsce w dobie póź-
nego
renesansu, „Przegląd Historyczny", t. XLVIII, 1957, z. 4.
J.
T a z b i r, Święci, grzesznicy i kacerze.
Z dziejów polskiej
kontrreformacji,
Warszawa 1959.
J.
T a z b i r, Znaczenie XV7I wieku w procesie unarodowienia
polskiego
katolicyzmu, „Pamiętnik X
Powszechnego
Zjazdu
Historyków
Polskich w Lublinie", Referaty t. I, Warszawa
1968.
W.
Tomkiewicz, Aktualizm i aktualizacja w malarstwie
polskim
XVII wieku, „Biuletyn Historii Sztuki", R. XIII,
1951,
nr 1, 2—3.
W.
Tomkiewicz, O sztuce „barokowej" w Polsce, „Biuletyn
Historii
Sztuki", R. XX,
1958,
nr 1.
635 '
W.
Tomkiewicz, W kręgu kultury sarmatyzmu, „Kultura"
1966,
nr 30.
S.
Trzebiński, Medycyna w Polsce w świetle niektórych
pamiętników
XVII wieku, „Archiwum Historii i Filozofii Me-
dycyny",
t= I, 1924.
I.
T u r n a u, Pożywienie mieszkańców Warszawy w epoce
Oświecenia,
„Studia z Dziejów Gospodarstwa Wiejskiego",
t.
9, z. 3.
I.
T u r n a u, Odzież mieszczaństwa warszawskiego w XVIII
wieku,
Wrocław 1967.
I. T u r s k a, Krótki zarys historii tańca i baletu, Kraków 1962.
S. Wasylewski, Na dworze króla Stasia, Kraków 1957.
S. Wasylewski, U księżnej Pani, Kraków 1958.
M. Witwińska, Kuligiem przez trzy stulecia, Warszawa 1961.
A.
Wyczański, Polska — Rzeczą Pospolitą Szlachecką 1454—
1764,
Warszawa 1965.
A.
Wyczański, Kultura polskiego Odrodzenia. Próba okre-
ślenia
historycznego mentalności, „Odrodzenie i Reformacja
w
Polsce", t. X.
1965.
W.
Ziembicki, Zdrowie i niezdrowie Jana Sobieskiego,
„Archiwum
Historii i Filozofii Medycyny", t. X—XII,
1930—
1032.
T. Żeleński (Boy), Marysieńka Sobieska, Warszawa 1960.
WYKAZ SKRÓTÓW
Archiwum Główne Akt Dawnych — AGAD
Archiwum
Państwowe m. Łodzi i Województwa Łódzkiego —
APŁ
Wojewódzkie Archiwum Państwowe — WAP
Zbiory
rękopiśmienne Biblioteki Zakładu Narodowego im. Osso-
lińskich
we Wrocławiu — Ossol.
Zbiory
rękopiśmienne Biblioteki im. H. Łopacińskiego w Lubli-
nie
— Bibl. Łopacińskiego
Zbiory rękopiśmienne Biblioteki PAN w Kórniku — B.K.
I
SPIS ILUSTRACJI
1.
Kobieta sprzedająca Haki pod kolumną Zygmunta, akwa-
tinta
J. P. Norblina i Debucourta. Z dzieła: A. Berdecka,
I.
Turnau, Życie codzienne w Warszawie okresu Oświece-
nia,
Warszawa 1969
2.
Uczta (koniec XVIII wieku), A. Orłowski (?) Muzeum Na-
rodowe
w Warszawie
3.
Przed szynkiem, fragment obrazu Scena przed szynkiem,
K.
Lubieniecki
4.
Kuchnia dworska. Z dzieła: J. K. Haur, Skład abo Skar-
biec
Znakomitych Sekretów Oeconomiey Ziemiańskiej",
Kraków
1693
5.
Zamawianie choroby, fragment polichromii kościoła
w
Orawce,
1713 rok. Zbiory PIS
6. Karta tytułowa druku o gorzałce, 1614 rok
7.
Talerzyk z serwisu do kawy, XVIII wiek. Z dzieła: A. Ber-
decka,
I. Turnau, Życie codzienne w Warszawie
okresu
Oświecenia,
Warszawa 1969
8.
Srebrne sztućce, XVIII wiek. Z dzieła: A. Berdecka, I. Tur-
nau,
Życie codzienne w Warszawie okresu Oświecenia,
Warszawa
1969
9.
Wiecha szynkowa, Fragment obrazu Scena przed szynkiem,
K.
Lubieniecki, ok. 1730 roku. Muzeum Narodowe w War-
szawie
10.
Umywanie rąk, fragment polichromii kościoła w Binarowej,
1650
rok. Zbiory PIS ■
11. Karta z dzieła Zielnik, Sz. Syreniusza, (Kraków) 1613
12.
Święta Rodzina, obraz z kościoła w Studziannie,
XVII
wiek
13.
Święta Rodzina, obraz z kościoła
w Miedniewicach, XVII
wiek
14.
Cud w kościele, fragment fresku A. Radwańskiego z ko-
ścioła
w Jędrzejowie, 1739 rok
15.
Obraz Opieki Matki Boskiej z chorągwi Bractwa Różań-
cowego
przy kościele Św. Stanisława w Sieradzu, XVIII
wiek
16.
Dygnitarze kościelni, scena z sufitu kaplicy Bł.
Wincen-
tego
z kościoła w Jędrzejowie, połowa XVIII wieku
17.
Ślub Ludwiki Marii z Władysławem IV
per
procuram,
malarz
nieznany. Z dzieła: Z. Libiszowska, Żona dwóch
Wazów,
Warszawa 1963
18.
Scena dewocyjna', fragment fresku A. Radwańskiego z ko-
ścioła
w Jędrzejowie, 1739 rok
19.
Opętana, z ust której ulatują demony, H. Szolc,
rękopis
z
1680 roku. Zbiory Biblioteki Jagiellońskiej
20.
Mieszczańska para małżeńska, malarz nieznany,
XVIII
wiek.
Z dzieła: M. Gembarowicz, Portret XVI—XVIII wie-
ku
we Lwowie, Wrocław 1969
-
21. Scena w karczmie wiejskiej. Z dzieła: J. K. Haur, Skład
abo
Skarbiec Znakomitych Sekretów Oeconomiey Ziemiań-
skiey,
Kraków 1693 rok
22.
Pogrzeb nędzarza. Z dzieła: J. K. Haur, Skład abo Skar-
biec
Znakomitych Sekretów Oeconomiey Ziemiańskiey,
Kraków
1693
23.
Ślub szlachecki, fragment polichromii kościoła w Skomli-
nie,
druga połowa XVIII wieku. Zbiory PIS
24.
Sprzeczka rodzinna, fragment polichromii kościoła w Oraw-
ce,
1711 rok. Zbiory PIS
25.
Kobieta z sokołem, kafel z pieca, połowa XVIII
wieku.
Zbiory
PIS
26.
Dziewczyna z kwiatami, kafel z pieca, połowa XVII wieku.
Zbiory
PIS
27.
Adam
i Ewa, H. Szolc, rękopis z 1680 roku. Zbiory Biblio-
teki
Jagiellońskiej
28.
Diabeł kuszący Jezusa, H. Szolc, rękopis z 1680 roku. Zbio-
ry
Biblioteki Jagiellońskiej
29. Portret Heleny (?) Potockiej, S. Tonci. Z dzieła: W. Wa-
sylewski,
Portret kobiecy w Polsce XVIII wieku, War-
szawa
1926
30.
Portret Zofii Wittowej-Potockiej, artysta nieznany. Z dzie-
ła:
J. Łojek, Dzieje pięknej Bitynki, Warszawa 1970
31.
Portret Anny Orzelskiej, Louis de Silvestre, (?) ok.
1730
roku.
Muzeum w Nieborowie
32.
Portret młodej kobiety, J. Faworski, koniec XVIII wieku,
Muzeum
Sztuki w Łodzi
33.
Portret dostojnika, artysta nieznany, XVIII wiek. Muzeum
Sztuki
w Łodzi
34.
Elegantka miejska, forma piernikarska, XVII wiek. Zbiory
PIS
.
35.
Lutnista dworski, forma piernikarska, XVII wiek. Zbiory
PIS
36.
Diana i Akteon, artysta nieznany, obraz z Dworu Artusa
w
Gdańsku, połowa XVI wieku. Muzeum Narodowe
w
Warszawie
37.
Sekretna misja, miniatura M. Burmana. Z dzieła: Wł. Ło-
ziński,
Życie polskie w dawnych wiekach, Kraków 1958
38.
Portret młodego mężczyzny w stroju polskim, artysta nie-
znany,
XVIII wiek, Muzeum Sztuki w Łodzi
39.
Portret Franciszka
Salezego Potockiego, artysta nieznany.
Z
dzieła: M. Gembarowicz, Portret XVI—XVIII wieku we
Lwowie,
Wrocław 1969
40.
Karta tytułowa książki Adama Gdacjusza Dyszkurs o.grze-
chach
szóstego Przykazania Bożego, Brzeg 1682
41.
W porannym stroju,
rysunek M. Płońskiego. Z dzieła:
A.
Berdecka, I. Turnau, Życie codzienne w
Warszawie
okresu
Oświecenia, Warszawa 1969
42.
Scena w zamtuzie, Aleksander Orłowsk', ok. 1790
roku.
Muzeum
Narodowe w Warszawie
43.
Uwodzenie
mężatki, fragment polichromii kościoła w
Orawce,
1711 rok. Zbiory PIS
44.
Scena miłosna, Daniel Chodowiecki, XVIII wiek. Muzeum
Sztuki
w Lodzi
45.
Wenus z żaglami, fragment malowidła z winiarni
lubel-
skiej,
początek XVII wieku. Zbiory
PIS
46.
Sztych francuski, C. Eisen, Illustrateurs Galants
de
XVITie
Siecle, Paris 1947
47.
Sztych francuski, C. Monnet, Illustrateurs Galants
du
XVIIie
Siecle, Paris 1947
48.
Tańczący i grający flisacy, fragment obrazu
Alegoria
handlu
Gdańska, Izaak van dem Blocke, 1608 rok. Muzeum
Narodowe
w Warszawie
49.
Szlachcic i patrycjusz gdański, fragment obrazu
Alegoria
handlu
Gdańska, Izaak van dem Blocke, 1608 rok. Muzeum
Narodowe
w Warszawie
50.
Zabawa w domu patrycjusza gdańskiego, H. Móller,
po-
czątek
XVII wieku, Muzeum Narodowe w Warszawie
51.
Polonez pod gołym niebem, Korneli Szlegel. Z
dzieła:
Wl.
Łoziński, Życie polskie w dawnych wiekach, Kraków
1958
52. Grajek, kafel z pieca, połowa XVIII wieku. Zbiory PIS
53.
Niedźwiednicy, autor nieznany, XVII wiek. Z dzieła: T. Se-
weryn,
Staropolska grafika ludowa, Warszawa 1956
54.
Górale grający w karty, fragment polichromii kościoła
w
Orawce, 1711
rok. Zbiory PIS
55.
Niedźwiedź grający na trąbce, fragment polichromii
ko-
ścioła
w Boguszycach. Ze zbiorów Muzeum Narodowego
w
Warszawie
56.
Scena taneczna, rysunek z Ksiąg Grodzkich
Łęczyckich,
połowa
XVII wieku. Archiwum Główne Akt Dawnych
57.
Bójka chłopów, rysunek z Ksiąg Grodzkich Łęczyckich, po-
łowa
XVII wieku. Archiwum Główne Akt Dawnych
58.
Łowy, rysunek z Ksiąg Grodzkich Łęczyckich, połowa XVII
wieku.
Archiwum Główne Akt Dawnych
59.
Scena myśliwska, rysunek z Ksiąg Grodzkich Łęczyckich,
połowa
XVII wieku. Archiwum Główne Akt Dawnych
60.
Polowanie na niedźwiedzia, autor nieznany. Z dzieła:
Wł.
Łoziński,
Życie polskie w dawnych wiekach, Kraków 1958
61.
Polowanie na żubra, autor nieznany. Z dzieła: Wł. Łoziń-
ski,
Życie polskie w dawnych wiekach, Kraków 1958
62.
Grający w karty, rysunek K. Wojni^kowskiego. Z dzieła:
A.
Berdecka, I. Turnau, Życie codzienne w
Warszawie
okresu
Oświecenia, Warszawa 1969
63.
Żebrak, H. Szolc, rękopis z 1680 roku. Zbiory
Biblioteki
Jagiellońskiej
64.
Stajenka betlejemska, H. Szolc, rękopis z 1680 roku. Zbio-
ry
Biblioteki Jagiellońskiej
65.
W parku Łazienkowskim, fragment rysunku J. P. Norbli-
iia.
Z dzieła: A. Berdecka, I. Turnau, Życie codzienny
w
Warszawie okresu Oświecenia, Warszawa 19C9
41 — Obyczaje staropolskie 641
66.
Scena w parku, fragment rysunku J. P. Norblina. Z dzie-
■
ła: A. Berdecka, I. Turnau, Życie codzienne
w Warszawie
okresu Oświecenia, Warszawa 1969
67.
Wbici na pal. Z dzieła: S. Munster, Cosmographia Univer-
salis,
Bazylea 1554
68.
Karykatura Kozaka, ks. Hieronim Radziwiłł, 1753
rok.
Archiwum
Akt Dawnych. Zbiory Przyjemskich
69.
Kobieta
wyciągająca wodę ze studni, fragment obrazu Ca-
naletta.
Z dzieła: A. Berdecka, I.
Turnau,
Życie codzienne
w
Warszawie okresu Oświecenia, Warszawa 1969
70.
Rynek w Olkuszu, Z. Vogel, koniec XVIII wieku. Muzeum
Narodowe
w Warszawie
71.
Bójka juhasów,
fragment polichromii kościoła w Orawce,
1711
rok. Zbiory PIS
Jt
6
6
Wydawnictwo Łódzkie
Łódź 1977
Wydanie
drugie. Nakład 20 000 + 350 egz. Ark. wyd. 36.8.
Ark.
druk. 40,25 (33) + 4 ark. ilustracji. Oddano do
składania
18 maja 1977 r. Podpisano do druku 16 listo-
pada
1977 r. Druk ukończono w listopadzie 1977 r.
Łódzkie
Zakłady Graficzne. Zakład nr 1, Łódź. ul. Re-
wolucji
1905 r. nr 45. Zam, nr 1415 1177. Cena zł 100,—