Kuchowicz Obyczaje staropolskie 18 wieku


ZBIGNIEW KUCHOWICZ

OBYCZAJE
STAROPOLSKIE

XVII-XVIII WIEKU


WYDAWNICTWO ŁÓDZKIE

Okładkę, obwoluty kartę tytułową i winiety projektowała

HANNA STAŃŚKA
Redaktor

KAZIMIERA ISKRZYŃSKA

Redaktor techniczny

BARBARA STĘPIJŚfSKA

© Copyright by Wydawnictwo Łódzkie, Łódź, 1975

i

SPIS TREŚCI

Od autora............; . ". 7

I Stoły pańskie i chudopacholskie . ■..... 14

II Uciechy z Bachusem.......... 60

III Niezdrowie a obyczaje......... 107

IV Kościół a obyczajowość......... 131

V Diabły i czarownice.......... 176

VI Pozycja społeczna niewiasty....... 191

VII Rodzina............. 206

VIII Uroczystości i obrzędy rodzinne...... 239

IX „Uroda — wielki mocarz"........ 279

X Moda króluje............. 297

XI Sentymenty miłosne.......... 338

XII Życie alkowiane........... 357

XIII Nierządnice............ 406

XIV Savoir vivre............ 429

XV Gry i zabawy............ 455

XVI Rozrywki codzienne i świąteczne...... 488

XVII Zwyczaje świąteczne......... 511

XVIII Surowość i srogość.......... 545

XIX Modele obyczajowe w Polsce XVII—XVIII wieku . 571
XX Ujednolicenie i oddziaływanie obyczajowości staro-
polskiej ............. 610

Bibliografia.............. 631

Wykaz skrótów............. 637

Spis ilustracji 638


OD AUTORA

Książka, którą oddaję do rąk Czytelnika, tylko luźno
wiąże się z opublikowaną przeze mnie w 1957 roku pracą
pt. Z dziejów obyczajów polskich w wieku XVII i pierwszej
poł. XVIII w. Prezentuje bogatszą problematykę, obejmuje
szerszy okres czasu, uwzględnia również uwagi zawarte
w recenzjach 1.

Od 1957 roku nie ukazała się ani jedna obszerniejsza
praca poświęcona dziejom obyczajów, sprawy te tylko mar-
ginesowo lub fragmentarycznie poruszane są w publika-
cjach z zakresu życia codziennego oraz historii regionalnej.
Do dziś pierwszoplanowe miejsce zajmuje w tym dziale
historiografii pomnikowe dzieło J. S. Bystronia Dzieje oby-
czajów w dawnej Polsce. Od jego pierwszego wydania mi-
nęło już jednak czterdzieści lat, siłą rzeczy musiało się więc
„zestarzeć", wyniki badań naukowych i publikacje źródeł
posunęły bowiem naszą wiedzę o kulturze staropolskiej
znacznie naprzód.

Nowe ustalenia naukowe nie są w dostatecznym stopniu

1 Szczególnie cennych uwag dostarczyła mi recenzja J. Tazbi-
ra: Z. Kuchowicz, Z dziejów'obyczajów..., „Przegląd Historycz-
ny", t. XLIX, z. 2,

spopularyzowane w społeczeństwie. Podkreśla to Bogusław
Leśnodorski w pracy Historia i współczesność (Warszawa
1967): „Tylko część osiągnięć naukowych dociera do szersze-
go ogółu [...]. Jeszcze dziś spojrzenie na historię bywa naj-
częściej obciążone narosłymi przez lata mitami i stereo-
typami — nie zawsze dających się sprawdzić sympatii czy
uprzedzeń, niż rozjaśnione ustaleniami i hipotezami nauki".

Potoczna wiedza o dawnej obyczajowości kształtowana
jest do dziś przede wszystkim przez artystyczne wizje li-
terackie, malarskie, ostatnio nawet filmowe. Pośród histo-
ryków i parających się historią publicystów słyszy się po-
glądy, że powieść historyczna nie najlepiej spełnia swą
rolę, dbając nie tyle o przedstawienie rzeczywistości i zro-
zumienie procesów dziejowych, ile o efektowne, najczęściej
stylizowane obrazy przeszłości, że nazbyt ulega ona trady-
cjonalizmowi (dostrzega --uę oczywiście prace ambitniejsze,
nowatorskie, chodzi jednak o ogólny stan rzeczy). W kon-
sekwencji szerokie koła czytelników mają na naszą prze-
szłość, w tym obyczajowość, bardzo mglisty, najczęściej
fałszywy pogląd, nie znają i nie rozumieją dawnych mo-
deli i klimatów obyczajowych, zmian kształtujących różne
kręgi kulturowe, stąd traktuje się pewne współczesne zja-
wiska obyczajowe jako niebywałe, niespotykane w historii.
Nie miejsce tu na rozstrzyganie tych spraw, pragnę tylko
zaakcentować, że między widzeniem przeszłości przez histo-
ryka a spojrzeniem masowego czytelnika powieści histo-
rycznych czy widza wersji filmowych zachodzą wielkie
różnice, że szereg okoliczności utrudnia przedstawienie
i zrozumienie prawdziwego stanu rzeczy.

Dawne czasy charakteryzowały się między innymi ostrzej-
szymi niż dziś kontrastami obyczajowymi. Obok tolerancji,
która słusznie uchodzi za jedno z największych osiągnięć
polskiej kultury, pienił się fanatyzm, ariański czy oświece-
niowy racjonalizm sąsiadował z powszechnie panującymi
zabobonami, subtelność, a nawet wyrafinowanie ginęły
w morzu prymitywizmu, lukullusowy zbytek królewiąt czy
patrycjuszy jaskrawo odbijał od żałosnego ubóstwa i wręcz
dantejskich scen z lat głodów i morów, szczerość i otwar-

8

tość przeplatała się z hipokryzją. Funkcjonowały wówczas
różne systemy moralne, a wśród nich jeden dla panów,
drugi dla poddanych, Kazimierz Dobrowolski w rozprawie
Umyslowość i moralność społeczeństwa staropolskiego („Stu-
dia z pogranicza historii i socjologii", Wrocław 1967) zwraca
uwagę na „stosowanie dualizmu etycznego, w myśl którego
uznaje się pewne zasady moralne za obowiązujące tylko
wobec jednostek lub grupy najbliższej danemu osobnikowi,
wprost przeciwne zaś postępowanie w stosunku do obcych
(np. mord, rabunek, kradzież, kłamstwo) uchodzi za moralne
lub nawet za akt wybitnie dodatni. Szczególnie jaskrawo
zaznacza się to na gruncie wojny".

W tej sytuacji łatwo o uproszczenia, o obraz przysło-
wiowo biały lub czarny, jednostronny, idealizujący albo
akcentujący brutalność czasów i ludzi. Beletrystyka wolała
operować barwami jasnymi, z uproszczoną psychologią lite-
racką postaci, stąd powstawanie mitów, stąd różnice ocen
między profesjonalistami a miłośnikami przeszłości.

Ówczesne zjawiska obyczajowe należy ocenić przede
wszystkim w aspekcie obowiązujących w owym czasie
norm, zasad i panujących stosunków. To, co nas często
dziwi i razi. dla ludzi tamtych wieków było rzeczą natu-
ralną. Należy także pamiętać, że obyczaje nie były nie-
zmienne, normy, reguły i gusta podlegały rozmaitym fluk-
tuacjom i przeobrażeniom, których nasilenie nastąpiło
zwłaszcza w drugiej połowie XVIII wieku. Dostrzegał je
już Jędrzej Kitowicz. „Ci, co przed nami żyli stem lat
prędzej, jak czytamy z dziejów dawnych — pisze on —
w cale byli odmiennych od naszych obyczajów. Sama nawet
postać dawnych Polaków odmienna dużo była od dzisiej-
szych, co się dosyć doskonale ukazuje w portretach i po-
sągach staroświeckich. Ci, co po nas nastąpią za lat sto,
Polacy — pewnie się od nas dzisiaj żyjących tak będą róż-
nili, jak my się różnimy od dawniejszych".
, Obyczaje XVII—XVIII wieku były na ogół bujniejsze,
bardziej spontaniczne, mniej pruderyjne od panujących
w wieku XIX, a czasem nawet od dzisiejszych, na skutek
czego w ówczesnym życiu, jak również w literaturze piąk-

nej i źródłach, spotyka się wiele scen i słów drastycznych,
śmiałych, niekiedy nawet szokujących. Wydawcy i autorzy
przeszłego wieku gorliwie tuszowali te zjawiska, zamazując
i zniekształcając prawdziwy stan rzeczy!;Dotyczyło to mię-
dzy innymi życia erotycznego, które w wielu powieściach
czy esejach prezentowane jest wręcz infantylnie. Znawca
dziejów Polski XVII wieku Władysław Czapliński w pracy
Kultura baroku w Polsce (Pamiętnik X Powszechnego Zjaz-
du Historyków Polskich w Lublinie, Referaty, cz. I, Warsza-
wa 1968) podkreśla, iż: „Okres kontrreformacji nie przy-
gasił wcale rozpalonych w okresie renesansu ogni zmysło-
wości. Wręcz przeciwnie, wydaje się, że tłumiona oficjalnie
zmysłowość paliła się jeszcze żywszym, jeszcze bardziej
urzekającym światłem. Wszak wiele utworów poetyckich
i prozaicznych tego okresu raziło nie tylko uszy naszych
ojców i dziadów, którzy bezlitośnie kastrowali przy wy-
dawaniu te fraszki i pieśni, ale jeszcze w latach pięćdzie-
siątych naszego stulecia wydawały się zbyt swawolne [...]
erotyzm barokowy przybiera inne niż w dobie renesansu
kształty, jest, powiedziałbym, silniejszy, niemal bardziej
"wyuzdany [...]. Kościół zdołał jedynie narzucić społeczeń-
stwu polskiemu pewną oficjalną wstydliwość".

Można dodać, że erotyzm rokokowy był jeszcze bardziej
śmiały, że czynił często ze zmysłowo pojętej miłości naj-
wyższą wartość życia, nie mogłem więc nazbyt tonować
przedstawionych tu spraw i reakcji, dopuścić do tworzenia
nie tylko sentymentalnych, lecz wręcz sztucznych, przy-
słowiowo papierowych postaci. Stąd też opisom życia ero-
tycznego poświęciłem sporo miejsca, zgodnie z ich rolą
w życiu przedstawianych generacji.

W popularnych zarysach, w uprawianej na łamach czaso-
pism publicystyce na tematy historyczne występuje często
tendencja do koncentrowania się na życiu świątecznym, na
reprezentacyjnej, fasadowej stronie dawnej obyczajowości.
Prowadzi to do poważnych zniekształceń, do bezzasadnego
generalizowania pewnych wyjątkowych zjawisk. Wyolbrzy-
mia się i wręcz demonizuje między innymi pijaństwo, na-
zbyt wierząc wystąpieniom moralistów, satyryków i skłon-

10

nym do przesady cudzoziemcom. Niezmiernie wiele pisze
się na temat uczt i bankietów, wigilijnych i wielkanocnych
przysmaków, kapłonów, indyków, wetów, miodów i wę-
grzynów, W rzeczywistości historycznej luksus występował
tylko pośród wąskiej elity; masy, nawet szlacheckie, jadały
znacznie prościej i skromniej, niż to wynika z barwnych,
opisujących świąteczne stoły i wyjątkowe okazje tekstów.

Niewiele pisze się również na temat podłoża biotycznego.
Człowiek ówczesny podlegał rozlicznym schorzeniom, żył
krócej, bardziej cierpiał, często inaczej reagował. Zagrożenie
epidemiami dżumy, ospy, tyfusu, częstymi wtedy nerwicami
i psychozami wpływało na psychologię zbiorową, mental-
ność i religijność. Wyrastające na podłożu chorób lęki
i kompleksy w ważki sposób rzutowały na różne dziedziny
ówczesnej obyczajowości.

Chyba za mało zwraca się uwagi na to, że ludzie tamtych
czasów koloryzowali, umiejętnie upiększali swe przeżycia,
nieraz pozowali. Historyk kultury Władysław Tomkiewicz
w artykule W kręgu kultury sarmatyzmu („Kultura" 1966,
nr 30) pisze: „Człowiek Baroku i w życiu codziennym za-
chowuje się jak aktor na scenie, umie świetnie «dyssymu-
lować», na zawołanie ma śmiech i łzy, jest pełen ekspresji".
Swego rodzaju aktorstwo charakteryzowało także i ludzi
Rokoka. W ten sposób wkraczamy w istny labirynt zalet
i wad, pragnień i reakcji, deklaracji i prawdziwych postaw.
Nie możemy więc za bardzo wierzyć łzom, rozpaczom, ślu-
bom i miłościom tych ludzi. Nie mamy wszakże i podstaw,
by odmawiać im wrażliwości na piękno, dobro i szlachet-
ność, choć pojęcia te kryły czasem odmienną niż dzisiaj
treść.

Wspomniane okoliczności, jak również i inne przyczyny
powodują, że zarówno przedstawienie, jak zrozumienie
dawnego życia obyczajowego nie jest bynajmniej łatwe.
Chcąc to osiągnąć operuję zarówno opisem, jak analizą.
Książka posiada charakter popularnonaukowy, nie uchylam
się wszakże od rewizji wielu obiegowych sądów, dokonuję
nowych interpretacji, staram się ocenić występujące zja-
wiska w ich złożoności i rozwoju. Stawiam tezę, że oby-
li

czajowość stanowiła więź scalającą społeczeństwo polskie,
że spełniała poważną rolę w kształtowaniu się nowoczesne-
go narodu polskiego. Do reprezentowanych tu poglądów
doszedłem w wyniku monograficznych badań prowadzonych
nad okresem staropolskim.

Z kolei kilka uwag szczegółowych. W literaturze nauko-
wej, jak również w mowie potocznej, termin „obyczaj" ma
różnorodne znaczenie. W niniejszej książce określam nim
sposób postępowania, zachowania, wiążący się z ówczesny-
mi warunkami bytu i stosunkami społecznymi. Nie sądzę,
by za obyczaj uznawać zjawisko dopiero wtedy, gdy jest
powszechnie przyjęte i tradycyjne (jak podają pewne pra-
ce). Wiele form, reguł i zwyczajów stanowiło w pewnych
okresach dziejowych niechętnie widzianą przez tradycjo-
nalistów nowość. Nie posiadała np. tradycji moda niewieścia
lansowana przez dwór Marii Ludwiki czy liczne w drugiej
połowie XVIII stulecia rozwody, zjawiska te zaliczamy jed-
nak do obyczajowości. Stosuje się nawet określenie „rewo-
lucja obyczajowa", stąd też prezentuję i analizuję wiele
różnych, zmieniających się sposobów postępowania.

Posługuję się pojęciami Barok. Rokoko. W nauce trwa
dyskusja nad ich treścią. Przychylam się do poglądów nie
ograniczających ich zasięgu do dziejów literatury czy sztuk
pięknych, lecz uważam za formację kulturową, mieszczącą
w sobie zjawiska dotyczące między innymi mentalności,
psychologii zbiorowej, religijności, obyczajowości. W ostat-
nich pracach badawczych Barok traktuje się u nas już
jako epokę następującą po Odrodzeniu, bardziej dyskusyjne
jest pojęcie Rokoka, mniemam, że w aspekcie obyczajowym
dobrze ono jednak charakteryzuje pewien okres dziejowy.
Pojęcia Oświecenie używam dla określenia prądu społecz-
no-kulturalnego, zwłaszcza w odniesieniu do sfery ideologii.

Jeśli chodzi o zakres terytorialny, to rozpatruję życie
obyczajowe na terenach etnicznie polskich, wchodzących
w skład państwa polskiego w XVII—XVIII wieku, tylko
wyjątkowo wykorzystując informacje dotyczące innych
obszarów.

Ze względu na rozmiar i charakter pracy bardzo ogólnie

12

przedstawiłem zwyczaje regionalne, nie kuszę się też,o en-
cyklopedyczny obraz życia obyczajowego. Chodzi mi o głów-
ny klimat obyczajowy, charakterystykę czasów i ludzi,
przedstawiam te dziedziny, które uważam za najbardziej
ważne, reprezentatywne i interesujące.

W pracy tego typu nie jest możliwe zamieszczenie peł-
nego aparatu naukowego. W związku z tym przypisy zo-
stały ograniczone do znaczenia cytowanych tekstów. Na
końcu książki zamieszczam wykaz opracowań. Materiał
czerpałem przede wszystkim ze źródeł rękopiśmienniczych
i drukowanych.

Obyczaje obecne rewolucjonizowane są przez przemiany
gospodarczo-społeczne. Stulecia, rząd generacji dzielą nas od
rozpatrywanych czasów. Mimo tego dystansu nie wydaje
mi się, by obyczajowość staropolska stanowiła zamkniętą,
obcą nam dziedzinę, dostrzegam jej długie trwanie i od-
działywanie nawet na nasze pokolenia. Społeczeństwo pol-
skie miało i ma żywe zainteresowania historyczne, wiado-
mo, że chętnie sięga do prac dotyczących dziejów ojczy-
stych. Cieszyłbym się, gdyby ta książka zainteresowała
Czytelnika, uprzytomniła mu wiecznie żywą więź z prze-
szłością, bogactwo i oryginalność naszych kulturowych
tradycji.

I

STOŁY PAŃSKIE I CHUDOPACHOLSKIE

Zdecydowana większość ludzi XVII—XVIII wieku naj-
większą radość, wręcz szczęście czerpała z realnego, ze-
wnętrznego świata, a przyjemności, jakim hołdowała, były
głównie natury zmysłowej. Ówczesna obyczajowość polska
uznawała przede wszystkim typ szczęścia oparty na wra-
żeniach podniebienia. Lubiano dużo i dobrze zjeść oraz
wypić. Nie wdając się w szczegółowe rozważania, należy
wszakże przypomnieć, że jedzenia nie było wtedy za wiele.
Luksus i obżarstwo typowe dla warstw uprzywilejowanych
nie może przesłaniać faktu, iż możliwości produkcyjne kra-
ju były wówczas niższe od potrzeb konsumpcyjnych, że
większa część ludności przez długie miesiące nie dojadała,
a często wręcz głodowała. Stąd też nie tylko ranga obycza-
jowa, lecz podstawowe znaczenie, waga stołu w ówczesnym
życiu. Większości ludziom jedzenie dostarczało nie tylko
rozkoszy podniebienia, ale przede wszystkim zaspokajało
po prostu codzienny głód. Marzenia, kraje z bajek wiązały
się więc z zastawionym stołem, z możliwością nieograniczo-
nego najedzenia się. Jest znamienne, że literatura plebejska
tej doby lubuje się w opisywaniu pokarmów, w obrazach
spożywania ich. biesiadowania przy stole itd. Całe partię

14

tekstów poświęcone są mięsiwom, kiełbasie, słoninie, ka-
puście z grochem i innym tego rodzaju specjałom. W baj-
kach i anegdotkach ludowych kiełbasy rosną niby las, piwo
czy mleko płynie rzeką.

Opisy tłustego, mięsnego jadła przewijają się nawet po-
przez erotyk ludowy. „Garnuszek masła" i „gomułecki" —
to środki, dzięki którym zdobywano przychylność kobiet.
Z drugiej strony wiktuały były dla wielu ważniejsze od
niewieścich wdzięków. W jednym z utworów czytamy:

Sli parobcy z karcmy,
Tak sobie radzili:
— Pódżmy do Maryny,
Bo tam wiepsa bili.
Nawazą nom kiełbas,
Nasmazą nom kisek,
Powim ojcu, matce,
Zem w zaloty psysed *.

Znamienne, że kobiety posądzone o czary, indagowane

0 współżycie z diabłem lakonicznie informowały o intym-
nych stosunkach z czartami, rozwodziły się natomiast o wy-
prawianych na Łysej Górze bankietach.

Podobnie ma się rzecz z literaturą piękną, gustami szla-
checkimi. Jakżeż szczegółowo i obrazowo maluje opisy uczt,
smakowitych dań w swoim znakomitym dziele Jędrzej Ki-
towicz. O kapitalnym znaczeniu stołu w codziennym i świą-
tecznym życiu szerokich rzesz szlacheckich donoszą także
ówczesne diariusze i pamiętniki. Z tym oczywiście, że wy-
magania są tu już nieco większe, stąd mniej o grochu

1 kapuście, więcej zaś o flakach, pieczeniach, kapłonach itp.
Najbogatsi rozkoszowali się jedzeniem oczywiście nie

przez niedostatek, lecz z upodobania i łakomstwa. Luksu-
sowe pożywienie decydowało wtedy o randze socjalnej, sta-
nowiło niejako wizytówkę świadczącą o zasobach i pozycji.
Różne przyczyny złożyły się na fakt, że ogół społeczeń-

1 Cz. Hernas, W kalinowym lesie, t. II, Warszawa 1965,
s. 88.

15

stwa marzył i dążył do zasiadania przy najbardziej obfi-
tym, najdroższym stole. Jedzenie stanowiło dla wielu naj-
wyższe dobro, przedkładano je nawet często ponad inne
rozkosze. Zasobny, bogaty, uatrakcyjniony alkoholem stół
stanowił ideał szczęścia dla większości ludzi ówczesnych
czasów. Znamienne są krążące wówczas przysłowia. Ma-
wiano np.: „kto je i pije, ten dobrze żyje", „dobra wieść,
kiedy niosą jeść", „ciężka boleść, gdy się chce jeść; jeszcze
cięższa, kiedy jedzą, a nie dadzą", „je, aż mu oczy na
wierzch wyłażą". Dlatego też opis staropolskich obyczajów
należy rozpocząć od zagadnień związanych ze stołem i całą
ówczesną gastronomią.

Stół staropolski nie był jednolity, warunkowała go prze-
de wszystkim pozycja majątkowa. Dzielił się też na kilka
kategorii. Między codziennym, nawet świątecznym jadło-
spisem chłopa czy zwykłego mieszczanina a menu patry-
cjusza czy magnata istniała kolosalna różnica. Można tu
mówić wręcz o odmiennych kuchniach. Wymieniłbym co
najmniej pięć ich kategorii. Sposób żywienia się bezrolnych
chłopów czy biedoty miejskiej kwalifikował ich do kuchni
ubogiej. Średnio zamożni chłopi, czeladź, uboższe grupy
ludności miejskiej, drobna szlachta prowadzili tak zwaną
kuchnię podstawową. Kuchnia średnia była typowa dla za-
możnego chłopstwa, służby dworskiej, średnio zamożnych
grup ludności wielkomiejskiej i uboższej szlachty. Kuchnię
pańską prowadziła zamożna szlachta, pewne kategorie lud-
ności dużych miast, wyższy kler, przedstawiciele wolnych
zawodów, np. wzięci lekarze. Najbardziej luksusowa była
kuchnia typowa dla kręgów oligarchii świeckiej i kościel-
nej, dla dworów królewskich.

Każdy z wymienionych rodzajów kuchni posiadał od-
mienny sposób żywienia; różniły się one między sobą ilością
i porą podawania posiłków. W grupach ludności prowadzą-
cych daną kuchnię obowiązywały ponadto rozmaite zasady
zachowania się przy stole, posługiwały się one odmienną
zastawą stołową itd. Mimo tego zróżnicowania, kuchnie
te posiadały pewne cechy wspólne, a mianowicie gustowa-
nie w pewnych potrawach czy dodatkach. Można więc

16

-\

twierdzić, że poszczególne rodzaje kuchni dzieliły możli-
wości materialne, łączyły zaś pewne tradycje kulinarne,
upodobania i nawyki.

Tradycje te upoważniają do twierdzenia, iż polska ga-
stronomia wyróżniała się pewną specyfiką od gastronomii
czasów nam współczesnych, a także od sposobów żywienia
i zachowania się przy stole, jakie cechowały obyczajowość
innych krajów.

Odmienność ta miała swoje źródło przede wszystkim
w istniejącej bazie surowcowej i miała związek z warun-
kami klimatycznymi. Z powodu niższej niż obecnie produk-
cji mięsa i mleka większość ludności musiała opierać swój
jadłospis na potrawach roślinnych. Jednocześnie tak po-
wszechne dziś kartofle stanowiły wtedy drogi przysmak
i spożywano je rzadko. Nie znano cukru buraczanego, trzci-
nowy zaś był wielce kosztowny. Tak powszechne dziś używ-
ki jak herbata i kawa pojawiły się dopiero na początku
XVIII wieku; przyjęły się zresztą tylko w środowiskach
hołdujących nowej modzie, przeważnie wywodzących się
z kręgów wielkomiejskich. Niższa niż obecnie była pro-
dukcja owoców, soków owocowych. Można więc twierdzić,
iż baza surowcowa była wąska, niewystarczająca, co zmu-
szało m. in. do szukania środków zastępczych, spożywania
dużej ilości piwa, kasz, warzyw, z tym oczywiście, że ludzie
zamożni, smakosze, korzystali z luksusowych, importowa-
nych artykułów cudzoziemskich.

Ponieważ większość ludzi pracowała intensywnie fizycz-
nie, zapotrzebowanie na kalorie było duże (wiadomo, że
przy pracy fizycznej zużycie tłuszczów i białka jest wyższe
niż przy pracy umysłowej). Ponieważ istniał niedobór arty-
kułów zawierających wysokowartościowe białko i tłuszcze,
trzeba więc było zastąpić je większą ilością mniej warto-
ściowego jadła. Stąd właśnie te kopiaste porcje, wielkie
szklanice, większa częstotliwość spożywania posiłków.

Na sposób żywienia wywierały także wpływ rozmaite
inne czynniki, jednym z nich były obowiązujące wówczas
pojęcia estetyczne i wzorce piękności. Obecnie, gdy hołdu-
jemy smukłej linii, zwraca się uwagę na to, by potrawy

i — Obyczaje staropolskie 17

nie były zbyt ciężkie, tuczące, lansuje się dania posilne, lecz
lekkostrawne. Stąd też częste wyrzekanie się nęcących
słodyczy, ciast, piwa itp. Inaczej jednak przedstawiały się
jadłospisy w kręgach obyczajowych, które znajdowały upo-
dobania w kształtach pełnych, w otyłości. Wiadomo, że
nawet dziś jeszcze specjalnie karmi się, wręcz tuczy kobiety
Orientu. Szerzej jeszcze można się było spotkać z tym zja-
wiskiem w dawnych wiekach, stąd też Stanisław Staszic
pisał: „U Maurów pomieszano otyłości z pięknością. Taka
otyłość kobiety, że sama z miejsca ujść nie może, że ją
dwóch lub trzech mężczyzn podpierać i prowadzić musi,
jest największą pięknością. Przeto płeć ta wszystkich uży-
wa sposobów, aby ciało nabrało otyłości. Całe starania
matek przy wychowywaniu córek dąży, aby te wiele mleka
piły i tyły"2. Bujne piękności secesji nie gardziły menu
pełnym kremów, ciast, rozmaitych potraw wysokokalorycz-
nych, tuczących. Podobnie rzecz się miała w omawianym
okresie. Dzisiejsze słynne z urody modelki czy aktorki uzna-
ne by zostały przez Sarmatów za osoby niewydarzone, cho-
rowite, niedożywione, nadające się do leczenia lub tuczenia.
Otyłość nie raziła więc gustów, odwrotnie, znajdowała na-
wet uznanie. Dotyczyło to także mężczyzn. Często można
było spotkać się z poglądem, że zeszczuplenie może dopro-
wadzić do zeszpecenia, a nawet spowodować utratę powo-
dzenia. W związku z tym tylko sporadycznie stosowano
jakieś diety odchudzające, które modne stały się zresztą
dopiero w dobie Rokoka. Kuchnia miała za zadanie dostar-
czanie nie tylko potraw sycących, lecz wręcz tuczących.
Stąd też lubowanie się w zawiesistych sosach, w tłuszczach,
ciastach, w ciemnych piwach i innych tego rodzaju spe-
cjałach.

Pewną specyfikę polskiego stołu stanowiło okresowe prze-
strzeganie licznych postów. Kościół prowadził o nie wielo-
wiekową walkę, stosując różnorodne kary i środki nacisku.
Doprowadzono w końcu do tego, że w omawianej dobie

2 S. Staszic, Ród ludzki, t. III, oprać. Z. Daszkowski,
Warszawa 1859, s. 154—155.

18

posty weszły w nawyk i zaczęły kształtować nawet jadło-
spisy naszych przodków. W zasadzie obowiązywał pogląd,
iż w czasie postu należy nie tylko powstrzymać się od spo-
żywania potraw mięsnych, lecz także od wszelkich produk-
tów pochodzących od zwierząt ciepłokrwistych, tj. od mle-
ka, jaj, masła, serów. W związku z tym w pewnych okre-
sach wzrastała konsumpcja tłuszczów roślinnych (przede
wszystkim oleju i oliwy) oraz śledzi i ryb. Nie wszyscy
jednak chcieli stosować się do tych nakazów, na j opornie j-
sze były wobec nich koła dworskie, wielkomiejskie, czasem
nawet i prowincjonalne. Wójt żywiecki Andrzej Komonie-
cki ze zgrozą pisał, że w roku 1715 pojawiły się oznaki
gniewu bożego, bowiem: „tak we wsi i już w mieście mało
sobie postów i wigiliej świętych ważą i na pospół wiele
z masłem i nabiałem jedzą, nie bojąc się Kościoła i P. Boga.
Nawet i w jatkach w posty syr i masło jawnie przedawają
z zgorszeniem ludu jakoby w luteriej, czego przedtem ni-
gdy nie bywało"3. Na ogół jednak postów przestrzegano
surowo, szczególnie na zacofanym i ciemnym Mazowszu.
Wielekroć to podkreślali nie przyzwyczajeni do nich cudzo-
ziemcy, nawet katolicy. Mówiono, że Mazur woli człowieka
zabić aniżeli „zgwałcić" post.

Ludność biedna żywiła się wtedy nędznie, prymitywnie,
nieraz wręcz odrażająco, konsumując nadpsute pokarmy.
Śledzie i ryby stanowiły dla niej luksus, spożywała po-
wszechnie jadło roślinne, kraszone olejem. Bogaci natomiast
traktowali często post jako okazję do urozmaicenia jadła,
dawał on bowiem możliwość spożywania właśnie rozmaitych
ryb, śledzi, sztokfiszy, czyli wędzonych dorszy, raków. Już
Haur pisał, że „zaprawiwszy sobie szczupaka z okoniem
i karpia do korzenia, stanie im prawie jak za sztukę mięsa
do rosołu, dobrego przy tym zażywszy węgrzyna" 4. Stoso-
wano tu zresztą różne fortele. Za „postną potrawę" uważa-

3 A. Komoniecki, Dziejopis żywiecki, t. II, wyd.
S. Sz.czotka, Żywiec 1937—1939, s. 178.

4 J. K. H a u r, Skład abo skarbiec znakomitych sekretów
oeconomiey ziemiańskiey..., Kraków 1693, s. 507,

19

no np. ogon bobra, spożywano też np. przygotowane na
słoninie karpie itp. Ale w drugiej połowie XVIII wieku
znudziły się nawet takie posty. Zwalczały je zresztą koła
libertyńskie, lekarskie, a najczęściej po prostu smakosze.
Już w połowie tegoż wieku żalono się, że „w taką niena-
wiść u niektórych poszły, że je jedni z Lutrem wymysłem
papieskim zowią, drudzy z Kalwinem prostackim zabobo-
nem" 5. Oświecenie traktowało posty jako przejaw ciemnoty
i bigoterii. Dla przykładu tak na ten temat pisał Ignacy
Krasicki :

Mie zmyśli tego żadna zabobonność wściekła, ,

Bym ja w piątek na wole zajechał do piekła,

A waść miał na szczupaku dostać się do nieba6.

Kręgi uboższe pozostały jednak poza tymi przemianami,
tam poszczono bowiem nie tylko z nawyku, lecz w celu
zaoszczędzenia żywności, którą spożywano np. w okresie
intensywnych robót polnych. Tak więc potrawy postne sta-
nowiły do końca XVIII wieku charakterystyczną cechę pol-
skiego stołu, z czym wiązało się wiele różnych zwyczajów.

Na kuchnię i stół polski oddziaływały także wpływy
cudzoziemskie. W końcu XVII i XVIII wieku zaznaczył się
silny wpływ Orientu, co się dało zauważyć zwłaszcza w cu-
kiernictwie. Wzrosło wówczas zamiłowanie do konfitur
i słodyczy, bakalie wschodnie i sorbety stały się nieodzowne
na wykwintnych stołach. Sprowadzano słodycze tureckie,
rozmaite ciasta, m. in. rachatłukum. Stół polski przyswoił
sobie marcepany, sezamki, makagigi. Pod wpływem orien-
talnym wzrosło także spożycie owoców południowych: cy-
tryn, pomarańczy, ananasów. W XVIII wieku pewne po-
trawy wschodnie stały się wręcz atrakcją kulinarną. Za
czasów Stanisława Augusta modna była np. turecka „cza-
maga". Prawdopodobnie wtedy właśnie przyjął się sos ta-

5 Prawo święte Kościoła chrystusowego o postach. Jak zacho-
wane w Polszcze być mają..., Przemyśl 1759, s. 1.

6 Cyt. wg W. Smól e a s k i, PrzawróL umysłowy w Polsce
wieku XVIII, Warszawa 1949, s. 115.

tarski 1 spożywane na surowo mięso wolowe, czyli befsztyk
po tatarsku. Pod wpływem tureckim zaczęły się pojawiać
na stołach potrawy z ryżu i kukurydzy.

Tak więc wojny z półksiężycem rozpowszechniły w Polsce
nie tylko broń turecką i wschodnie konie, lecz także orien-
talne przysmaki i potrawy. Wacław Potocki tak na ten te-
mat powiada:

Znaczną zdobycz Polacy, skoro ordę spłoszą, ' ' v

Odbiwszy kamieniecką zacharę odnoszą [...]
W ryżach, rodzynkach, figach, w kawie i w tiutiunie,
W daktylach, konfiturach, w cukrze, w miodzie 7.

W XVIII wieku w polskiej kuchni pojawiło się więc wie-
le potraw, które do dziś stanowią mocne jej pozycje. Nie-
zależnie od wpływu Orientu, przez cały XVII i XVIII wiek
oddziaływały na polską kuchnię w dalszym ciągu wpływy
włoskie. Podróżujący Sarmaci, choć czasem zżymali się na
włoskie sałaty i inne potrawy, często gustowali we włoskim
stole. Zaskakiwało ich, jak dużo tam spożywano owoców,
jarzyn, wybornego mięsa. Niewykluczone, że obserwacje po-
czynione w Italii wpłynęły na intensyfikację uprawy owo-
ców i warzyw w Polsce. Faktem bezspornym jest, że impor-
towano cieszące się wysoką marką, ze względów smako-
wych i odżywczych, takie artykuły, jak oliwę i pewne
gatunki win. W XVIII stuleciu zajadano się także u nas
włoską czekoladą i podziwiano sprowadzane stamtąd ma-
karony.

Wpływy angielskie przyczyniły się do utrwalenia zwycza-
ju picia herbaty. Pod ich działaniem zamożny stół polski
zaczyna lekceważyć stosunkowo słabe piwa krajowe, ceni
zaś piwa mocne oraz inne trunki sprowadzane z wysp bry-
tyjskich, np. rum czy arak.

W XVIII wieku zaznaczyło się w kuchni polskiej poważ-
ne oddziaływanie wzorów niemieckich. Przejęto wówczas
uprawę fasoli, zwanej w źródłach „niemieckim grochem",

7 Cyt. wg J. S. Bystro ń, Dzieje obyczajów w dawnej Pol-
sce..,, t. II, Warszawa 1960, s. 482.

21

oraz uprawę kartofli, które z czasem stały się podstawą
wyżywienia; zaczęto także szerzej importować wyborne
reńskie wina i luksusowe wędliny. Głównie pod wpływem
gastronomii niemieckiej rozpowszechniło się spożycie kawy
(wzory te popularyzował m. in. dwór saski, koloniści i żoł-
nierze).

Stół polski, w pierwszym rzędzie stół luksusowy, ulegał
jednak przede wszystkim wpływom francuskim. Zaryso-
wało się to już w XVII stuleciu, choć nasilenie oddziały-
wania tych wpływów przypadło na XVIII wiek. Trzeba
dodać, że ówczesna Francja była krajem, w którym kultura
jedzenia i sprawy gastronomii stały się, można rzec, waż-
nym elementem ogólnej kultury narodowej. Kwestią tą za-
interesowane były szerokie koła lekarzy, myślicieli, pedago-
gów. Francja XVIII wieku zdobyła pozycję kraju, którego
kuchnia stanowiła wzór, wręcz wyrocznię w dziedzinie ga-
stronomii. Kursowały wtedy opinie, że „tylko we Francji
umieją jeść". Arystokratyczne kuchnie rokokowej Europy
stały się nieomal filiami kuchni francuskiej. W tym też
czasie zaczęto tłumaczyć francuskie książki kucharskie oraz
inne poradniki oraz sprowadzano z Francji wyspecjalizo-
wanych kucharzy. Pod wpływem gałickim nastąpiły zmiany
nie tylko w samej sztuce kulinarnej, lecz także w sposobie
zachowania się przy stole, w obowiązujących dotychczas
przepisach dietetycznych.

Z kolei omówić należy sprawę gustowania w pewnych
smakach, które ukształtowała tradycja, przyzwyczajenia,
moda, a w pewnej mierze podświadoma dążność do spoży-
wania pokarmów zawierających składniki przeciwdziałające
schorzeniom. Stąd np. tendencja do jedzenia kiszonej ka-
pusty, rozmaitych kwasów, podrobów, m. in. wątroby, które
dostarczały organizmowi witamin. W konsekwencji oddzia-
ływania tych wszystkich czynników cechą charakterystycz-
ną potraw, przede wszystkim podawanych na stołach pań-
skich, lecz w dużej mierze także i potraw innych kategorii
kuchni, stanowiła ich ostrość, kwaśność, sloność. Do pokar-
mów dodawano wiele składników ostrych, drażniących,
pikantnych. We wszystkich kategoriach kuchen, może prócz

22

najbiedniejszej, spożywano bardzo dużo soli. Pamiętnikarz
Werdum pisał w XVII wieku, że „soli i wszelkiego rodzaju
korzeni żaden naród nie używa tak obficie jak Polacy.
Potrawy już w kuchni tak solą, że dlatego nie stawiają
solniczki na stole" 8. Wielkim uznaniem cieszyły się octy,
chrzan, musztarda, lubiano szafran, pieprz. Istotną cechą
polskiej kuchni było nagminne używanie czosnku i cebuli.
Lubowano się też w ostrych marynatach, kiszonej kapuście,
kiszonych ogórkach (uchodziły one za przysmak narodowy).
Wszystkie te dodatki nadawały potrawom smak, który raził
podniebienia cudzoziemców. Niemiec Kausch pisał w dru-
giej połowie XVIII wieku, że „czosnek, cebula i pieprz
psują większość potraw" 9. Tendencja do osiągnięcia kwaś-
nego, ostrego smaku potraw występowała na przestrzeni
zarówno XVII jak i XVIII wieku.

Zamożni zaspokajali swe gusta smakowe przez spoży-
wanie rozmaitych zagranicznych przypraw nazywanych
„korzeniami". Zaliczano do nich m. in. pieprz, imbir, sza-
fran, gałkę* i kwiat muszkatołowy, cynamon, anyż zagra-
niczny, migdały, pistacje, kapary. Nadawały one nie tylko
specyficzny smak, lecz sprzyjały także trawieniu pokar-
mów, zaostrzały apetyt i barwiły potrawy; wierzono nawet,
iż „oczyszczają" krew. Ceny przypraw były bardzo wysokie,
używano ich więc tylko na bogatych stołach, a ludność
chłopska i małomiasteczkowa znała je najwyżej ze słysze-
nia. Jadło chłopskie różniło się więc zasadniczo smakiem
od pańskiego. Sołtys z komedii siedemnastowiecznej do-
rwawszy się do jadła szlacheckiego stwierdza, że jest ono
niesmaczne, zbyt ostre. Szczególnie razi go nieznany
szafran:

[...] Wypiję tą żółtą polewką,
Ej, dajże ją złej Frani; toć w gębie jak w piekle,

8 U. W er dum, [w:] X. L i s k e, Cudzoziemcy w Polsce,
Lwów 1876, s: 97.

9 J. J. Kausch, "Wizerunek, narodu polskiego, [w:] Polska
stanisłaicowska w oczach cudzoziemców, t. II, oprać, W. Za-
wadzki, Warszawa 1963, s. 275.

23

I

Dajcież się teraz napić po takowym piekle.

Jeszeże, jeszcze; tyłkom się rozdrażnił, niestety';

Aboć w piekle warzono tak picprzne pasztety?10 '

Na uboższych stołach stosowano jako przyprawy zioła
i rośliny krajowe, stanowiące środki zastępcze, imitujące
drogie artykuły zagraniczne. O krokoszu farbierskim pisał
np. Kluk, że ,,kwiatem jego [•■•] wieśniacy jako szafranem
ciasto [...] farbują". Tenże autor zaleca, by zamiast kosztow-
nego pieprzu używać „suszonych, zmieszanych z mąką
i kwasem jagód" n. W kuchniach niższych kategorii dużą
rolę odgrywał także chrzan, gorczyca, ogórki, wszelkie kwa-
sy domowego wyrobu.

Na wszystkich stołach, od najbogatszych do najuboższych,
lubiano spożywać chleb ciemny, razowy. Było to typowe
dla kuchni północnoeuropejskich. Jędrzej Śniadecki pisał, że
„Rosjanie, Litwini i ich sąsiedzi wolą chleb żytni jak pszen-
ny i ubiegają się za kwasami, bez których żyć nie mogą;
kiedy Europejczyk południowy brzydzi się nimi" 12. W kuch-
niach wyższych kategorii pod koniec XVIII wieku dało się
zauważyć pewne złagodzenie ostrych i kwaśnych dotąd po-
traw. Bankiet, na którym dawano potrawy wyłącznie
o smaku ostrym, korzennym, uchodził za tradycyjny, lecz
trochę staromodny. Niemniej ostry smak stanowił charak-
terystyczną cechę większości potraw podawanych na stołach
polskich do końca wieku. Kwaśność potraw uderza też etno-
grafów badających jadło ludowe XIX wieku.

Kwaśny, ostry smak lubiano łączyć ze słodkim. Radzono,
by „wygodzie octem a słodkością". Słodkie znaczyło wów-
czas tyle, co dobre. Do słodzenia potraw prócz drogiego cu-

10 P. B a r y k a, Z chłopa król, [w:] Polska komedia rybał-
towska, wyd. K. B a d e c k i, Lwów 1931, s. 608.

11 K, Kluk, Dykcyonarz roślinny..., t. I, Warszawa 1786—
1788, s. 101, 110.

12 J. ś n i a d e c k i, O pokarmach, napojach i sposobie życia
w ogólności we względzie lekarskim, [w:] Wybór pism nauko-
wych i publicystycznych, oprać. B. Skarżyński, Warszawa
1952, s. 300.

kru używano miodu, rodzynków, słodkiej śmietany. Lubo-
wano się w konfiturach, słodkich piernikach, słodkich
„gąszczach", lubiano słodką kawę, słodki smak piwa czy
wódek. Istniała nawet tendencja do słodzenia wytrawnych
gatunków win. W kuchni chłopskiej przysmak stanowił
miód, słodkawy sok brzozowy, mak. Na bogatych stołach
migdały, rodzynki, cukier dodawano nawet do pewnych
dań mięsnych, podlewając je jeszcze miodem czy syropami.
Słodkość pokarmów ceniono wysoko, tym bardziej że cena
cukru i artykułów używanych do słodzenia potraw była
wysoka, a ilość miodu niewielka. Dlatego też potrawy słod-
kie uważane były za luksusowe, świąteczne.

Rozkoszowano się także tłuszczami. Na ogół tłuste jadło
znaczyło tyle, co dobre jadło. Etnografowie podkreślają, że
tłuste jedzenie stanowiło miernik zasobności chłopskiego czy
robotniczego domu jeszcze w XIX, a nawet w początkach
XX wieku. Podobny stosunek do tłuszczów posiadano
w omawianym okresie. Ówczesne przepisy kucharskie za-
lecają stosowanie dużej ilości tłuszczów, „masła niemało",
słoniny, oliwy. Przez długi okres czasu istniała moda popi-
sywania się posiadaniem dużej ilości tłuszczów, nawet jeśli
był stary i cuchnący. Kitowicz pisze, że nawet w kuchniach
wyższych kategorii przy wyrobie ciast: „Nie dobierano do
nich masła młodego, ale owszem starego, czasem aż zielo-
nego, albowiem takie było sporsza, dając więcej czucia
swego, choć w mniejszej kwocie użyte niż młode" 13. We
wszystkich kategoriach stołów za przysmak uchodziła ja-
jecznica ze słoniną i groch ze słoniną. Przysmak chłopski
stanowiła suto kraszona kapusta. Sołtys z komedii Z chłopa
król marzy: „Masło pić roztopione całym garnkiem bę-
dę" 14. To zamiłowanie do tłustych potraw raziło niezmier-
nie cudzoziemców. Werdum pisał dosadnie, iż Polacy „żrą
chętnie tłusto" 13. Istniała nawet tendencja do spożywania

13 J. Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III,
oprać. II. r u 1 hi k, Wrocław 1951, s. 435.
» B a r y k a, jw., s. 606.
w Werdum, jw., s. 97. " = ' "*" '"=-*

tłustych napojów. W ówczesnych kalendarzach zalecano np.
pewne gatunki piwa, które „tłuste jest i grube na kształt
syropu, tuczy wybornie" 10. Za plebejski przysmak uchodzi-
ła gorzałka z topionym masłem, w XVIII wieku pito czasem
herbatę z masłem, a powszechne już było picie kawy
z tłustą śmietanką.

Stół XVII—XVIII wieku posiadał też swoje ulubione,
charakterystyczne dla polskiej gastronomii potrawy. Za
takie uchodziły ni. in.: barszcz, rosół, sztuka mięsa, piecze-
nie huzarskie, bigos, pierogi, kiełbasa z kapustą, przede
wszystkim zaś rozmaite kasze. Biskup Krasicki angażując
kucharza zaznacza dobitnie: „Polskie potrawy żeby umiał
in exellent gotować; kiełbasy, kiszki, pirogi, barszcz i rosół
ect." ".

Julian Ursyn Niemcewicz jako tradycyjne potrawy wy-
mienia m. in. „krupnik z półgąsków i bigos z jabłkami" 18.
Cytowany już Vautrin, lekceważąco wyrażając się o kuchni
polskiej, potwierdza pewną jej odmienność i specyfikę:
„Nie wiem, czy istnieje odrębna kuchnia polska, znam je-
dynie ulubione przez Polaków dania, w których dominuje
smak kwaśny i słodki. Wymienię tu barszcz [...] rosół, tj.
zupa na mięsie z kaszą (zauważyć należy, że Polak nigdy
nie dodaje chleba do zupy), pierogi, gotowane nadziewane
ciasto zlepione w kształt koguciego grzebienia lub łódeczki,
kasza gryczana, owsiana, jaglana albo tak zwana man-
na [...]■ Kaszę gotuje się na wodzie i krasi olejem lub
masłem. Strawa ta była tym dla Polaków, czym dziś jest
dla Tatarów, czym kukurydza dla dzikich ludów Ameryki:
pożywieniem w podróży, na wojnie i w okresie głodu. Po-
lacy jedzą poza tym chętnie ogórki kiszone z koprem i solą,
które podaje się zamiast korniszonów. Bardzo cenione są

18 S. D u ń c z e w s k i, Kalendarz polski y ruski.,., Zamość
1749, b.p.

17 I. Krasicki, Korespondencja..., t. II, wyd. Z. Celin-
ski, M. K 1 i m o w i c z, R. Woloszyński, Wrocław 1958,
s. 403.

18 J. U. Niemcewicz, Pamiętniki czasów; moich, t. I, War-
szawa 1957, s. 111.

polewki piwne [...]. Smakują również bardzo Polakom ziar-
na roślin motylkowych: widziałem, jak niektórzy posypy-
wali kawę grubą warstwą kminku. Jedzą łyżkami roztarty
mak. Nie wiem, czy to jest kwestia upodobania, czy też
oszczędności, ale prawie na wszystkich stołach widzi się
tylko ciemny chleb z żytniej mąki" 19.

Przyzwyczajeni do narodowych potraw panowie tęsknili
za nimi podczas wojaży zagranicznych. Ksiądz Pstrokoński-,
aczkolwiek cenił kuchnię włoską, trzymał w Rzymie lokaja,
który „musiał rozporządzać w kuchni gotowanie do polskie-
go smaku" 20. Poeta Karpiński zaprasza w Wiedniu gospo-
darza „dla poznania polskiej pieczeni [...] huzarskim jak
nazywamy sposobem z masłem i cebulą przyprawianej" 2!.
Po powrocie do kraju delektuje się ,.wieczerzą polską, gdzie
żądany barszcz narodowy mile witałem" 22.

Stół staropolski charakteryzował się więc ostrością, pi-
kantnością i tłustością potraw. O resztę walorów smako-
wych niewiele dbano, większą wagę przywiązywano do
ilości niż do jakości jedzenia. Pamiętnikarz Koźmian pisze
o szlacheckich ucztach, ,,na których nie chodziło o jakość
pokarmów i napojów, lecz o ilość. Jedzono wiele, wypijano
jeszcze więcej"2S. Jędrzej Kitowicz przyznaje, że na ogół
spożywano potrawy niedbałe przyrządzane, chodziło bo-
wiem przede wszystkim o ich objętość i ilość. Między inny-
mi pisze, że „ciasta owych czasów dla niewydoskonalenia
sztuki kucharstwa były bardzo ciężkie i grube [...] Staro-
świeckim pączkiem trafiwszy w oko, mógłby go był pod-
sinić, dziś pączek jest tak pulchny, tak lekki" 24. Miał rację

19 H. V a u t r i n, Obserwator w Polsce, [w:] Polska stani-
sławowska w oczach cudzoziemców, t. I, oprać. W. Zawadz-
ki, Warszawa 1963, s. 772—773.

MB. Pstrokoński, Pamiętniki..., wyd. E. Raczyński,
Wrocław 1844, s. 92.

21 F. K a r p i ń s k i, Pamiętniki..., wyd. P. Chmielowski,
Warszawa 1898, s. 53.

22 Karpiński, jw., s. 58.

23 K. Koźmian, Pamiętniki..., cz. I, Warszawa 1907, s. 130.
514 Kitowicz, jw., ?. 440.

m

Vautrin pisząc, że Polak: „Dba więcej o wystawność stołu
niż o wytrawny smak potraw, jest raczej żarłokiem niż
smakoszem" u. Również i na rozmaitych przyjęciach chłop-
skich, np. na chrzcinach, weselach, stypach itp., spożywano
duże ilości jadła i napitku, bez względu na ich walory sma-
kowe. Nie orientując się w składnikach odżywczych i kalo-
ryczności pokarmów, za zasadniczy miernik dobrego wy-
żywienia przynoszącego zdrowie i wzmacniającego siły
uważano nade wszystko ilość jedzenia.

Wszystko to sprzyjało uprawianiu łakomstwa i obżar-
stwa. Na temat tych tradycji krążą wręcz legendy. Nie
przecząc, że takie zjawisko występowało, należy dodać, iż
miało ono jednak różnorodne przyczyny i nie stanowiło spe-
cyfiki polskiego obyczaju. Krajem, który w XVII—XVIII
wieku miał opinię, że mieszkańcy jego są największymi
obżartuchami, była Anglia. Obżarstwo stanowiło tam nie
tylko zjawisko, lecz stało się wręcz atrakcją, traktowa-
no je jako rodzaj sportu. Organizowano np. specjalne
uczty-zawody „dla wielożerców", na których ustanawiano
rekordy w pochłanianiu pewnych potraw.

Łakomstwo i obżarstwo charakteryzowało większość
członków panujących wówczas dynastii, m. in. Bourbonów
francuskich, stąd wielu spośród nich chorowało ciężko na
niestrawność. Dostosowała się do tych zwyczajów żona Lud-
wika XV Maria Leszczyńska, która wręcz pasjonowała się
jedzeniem. Pewnego razu ledwie ją odratowano po przeje-
dzeniu się ostrygami, które popijała w dodatku piwem.
Arystokracja i świat zamożny szedł w ślady koronowanych.
Gromił te nawyki Rousseau, piętnując ludzi ..przywiązują-
cych wagę do dobrego kąska, myślących przy budzeniu się,
co będą jedli w ciągu dnia [...]. Znalazłem, że wszyscy ci
domniemani ludzie byli tylko czterdziestoletnimi dziećmi
[...]. Łakomstwo jest wadą serc pozbawionych treści"26.
Przejadali się zresztą nawet filozofowie, plotkowano, że

25 V a u t r i n, jw., s. 770.

26 J. J. R o u s s e a u, Emil czyli o wychowaniu, Wrocław
1955, t. I, s. 179.

obżarstwo stało się bezpośrednią przyczyną śmierci słyn-
nego La Mettrie.

W Polsce występowało dwojakiego rodzaju obżarstwo:
zamożni przejadali się na ogół systematycznie, natomiast
biedni sporadycznie, podczas świąt i wszelkich uroczystości.
Najbardziej znamienne było oczywiście obżarstwo uprawia-
ne przez kręgi zamożnych. Stanowiło ono ich pasję, szczyt
szczęścia, nieomal cel życia. Polska szlachta, magnateria,
patrycjat rywalizowały pod tym względem z kołami cudzo-
ziemskimi. Obżarstwo swoimi tradycjami sięgało głębokiego
średniowiecza. Klasycznym typem staropolskiego żarłoka
był ponoć Mikołaj Rej. W XVII—XVIII wieku zjawisko
to nasiliło się i rozpowszechniło. Łakomczuchami i żaiioka-
mi były m. in. tak znane osobistości, jak kanclerz Jerzy
Ossoliński, hetman Ksawery Branicki, niesławnej pamięci
Adam Poniński. Z przejedzenia chorowała większość zna-
nych osobistości. Wojewoda Zawisza tak np. notuje: „Pod-
czas tego wesela na zepsowanie żołądka przez pięć dni
chorowałem" 27. Adam Naruszewicz donosi o słynnym Ra-
dziwille ,,Panie Kochanku", że „objadłszy się ostryg ciężko
zachorował i po doktora Żyda Leiboszyca do Wilna posłał,
ale nim ten przyjechał, do zdrowia przyszedł"2S. Ignacy
Krasicki tak komentuje na temat pewnego bankietu: „ob-
żarstwo ciągnęło się w najlepsze, a niestrawność była jego
refrenem". By dogodzić podniebieniu, spożywano rozmaite
środki zaostrzające apetyt i trawienie. Można zapewne wie-
rzyć Kitowiczowi, który pisze, że panowie jadali potrawy
„dla zaostrzenia apetytu, jak mieli podane od doktorów,
którzy z obżarstwa panów spodziewając się chorób, dora-
dzali im to, co psuło zdrowie, aby mieli kogo leczyć" 29.

Obżarstwo wśród warstw biedniejszych, jak już zaznaczy-
łem, było sporadyczne i miało związek ze stałym niedojada-

27 K. Zawisza, Pamiętniki..., wyd. J. Bartosze wic z,
Warszawa 1862, s. 69.

28 A. Na r u s 2, e w i c z, Korespondencja..., wyd. J. P 1 a 11,
Wrocław 1959, s. 289.

89 Kitowicz, jw., s. 440. .....--• - • ■ ■ - •

K. 1

niem, ciągłym oszczędzaniem jedzenia. Biedująca całymi
miesiącami ludność objadała się tylko podczas chrzcin, we-
sel czy świąt kościelnych. Najadano się wtedy do syta,
dostarczając upragnionych wrażeń podniebieniu, a jedno-
cześnie starając się najeść ,,na zapas". Wiedziano bowiem,
że najbliższe dni znowu przyniosą niedosyt jadła. Zjawisko
to występowało nie tylko pośród ludności chłopskiej czy
małomiasteczkowej, lecz także u biedującej drobnej szlach-
ty, która sejmiki i aranżowane przez panów zjazdy trakto-
wała przede wszystkim jako możliwość do objedzenia się.

Przeładowywanie nie przyzwyczajonych do mięs i tłusz-
czów żołądków prowadziło oczywiście do rozmaitych po-
wikłań chorobowych, a nawet zejść śmiertelnych. Szczegól-
nie fakty takie miały miejsce w okresie Wielkanocy i in-
nych świąt następujących po surowych postach. Wygłodzona
ludność dosłownie rzucała się na świąteczne jaja, szynki,
kiełbasy. Świat lekarski raz po raz alarmowany był skut-
kami, jakie niosło obżarstwo. Światły medyk Fijałkowski
tak pisał na początku XIX wieku: „Nie mogę tu przepo-
mnieć [...] obżarstwa w wilią godnych świąt, w zapusty i na
Wielkanoc, równie na chrzcinach, kiermaszach i weselach,
które bardzo często niestrawności, rozmaitych innych cho-
rób, a czasem i śmierci było przyczyną, zwłaszcza po wiel-
kim poście, kiedy żołądek od mięsa odwykły nagle mnó-
stwem twardych jaj, szynką, kiełbasami i mięsiwem obła-
dowany zostanie" 30.

Pod koniec XVIII wieku wypowiedziano energiczną wal-
kę wszelkiemu obżarstwu i zaczęto reformować naszą ga-
stronomię. Tendencje te szły jednak, niestety, tylko od
góry, objęły też swym zasięgiem stosunkowo wąskie koła,

W tym czasie m. in. zaczęto zwracać uwagę na jakość
potraw. Odstąpiono od konsumowania ciężkich, tłustych
specjałów sarmackich, a zaczęto przedkładać nad nie sto-
sunkowo lekkie, bardziej wykwintne potrawy przyrządzane
na wzór paryski. W tym czasie na stołach pojawiły się
,,zupy rumiane, rosoły delikatne, potrawy z mięsiw roz-

I. Fijałkowski, Rozprawa..., b.m.w. 1819, s. 61.

30

maitych komponowane, pasztety przewyborne"31. Uznanie
zdobywać zaczęły ciasta francuskie, buliony, farsze. Lekkie
wina francuskie wypierały węgierskie, szampan rywalizo-
wał z tokajem, czekolada z kawą.

A więc nowa moda zrywała z obżarstwem. Pamiętnikarze
piszą, że pod wpływem Stanisława Augusta: „Mało jadali
mężczyźni, tym bardziej kobiety, aby przy ociężałości ciała
nie utracić szczupłej swojej talii"32. Tendencje te znajdo-
wały jednak uznanie tylko w pewnych kołach. Na ogół
opinia sarmacka dworowała z tego rodzaju mody twierdząc,
że doprowadziła do tego, iż wstawano głodnym od stołu.
Kitowicz notował: „Moda też wprowadzona razem z nowy-
mi potrawami ostrzegała gości, ażeby się nie bardzo potra-
wami obkładali, kosztując bardziej tej i owej po trosze
niżeli jedząc, chociaż drugi, dobry mający apetyt, dla tej
mody wstał głodny od stołu, co się najwięcej wstydliwej
białej płci i galantom francuskim przytrafiało"33.

Jeśli zmniejszenie się obżarstwa trzeba ocenić jak naj-
bardziej pozytywnie, to zmiany, jakie zachodziły w jadło-
spisie, nie zawsze można uznać za fortunne. Z punktu wi-
dzenia zdrowotnego wadą nowych jadłospisów było np.
rezygnowanie z potraw kwaśnych, barszczów oraz innych
kwasów, zarzucanie przez modnisiów czosnku, cebuli, słabe-
go piwa. Zresztą warunki gospodarcze, możliwości surow-
cowe oraz inne okoliczności uniemożliwiały głębszą galliza-
cję polskiego stołu. Zmiany były więc powierzchowne i za-
chodziły jedynie w kręgach popisujących się modną „fran-
cuską kuchnią". Stół masowy, podstawowy, pozostał do
końca wieku poza zasięgiem tych wpływów.
- Wobec tendencji mierzącej wartość jadła nie jakością,
lecz jego ilością, nie będzie dziwił brak obszerniejszej li-
teratury gastronomicznej. Już w XVI wieku mieliśmy co
prawda jakąś książkę kucharską, lecz nie dotrwała ona

31 Kitowicz, jw., s. 436.

32 A. Magier, Estetyka miasta stołecznego Warszawy, Wro-
cław 1963, s. 93—99.

»3 Kitowicz, jw., s. 439. ■■■.«..im.-^,..^ ... ■■, - ; *>■

31

nawet do XVIII wieku, widać ze szczętem została „zaczy-
tana" przez renesansowych smakoszów. Od końca XVII
wieku podstawową, wysoko cenioną publikacją z tej dzie-
dziny była praca kuchmistrza Stanisława Czernieckiego84.
Prezentowała ona sto potraw mięsnych, sto rybnych, sto
mlecznych z rozmaitymi dodatkami, sekretami, potrawami
dla chorych itd. Książka ta miała wielkie powodzenie
w XVIII wieku, czego dowodem jest kilka wydań tego
dzieła. Dopiero w 1786 roku, pod wpływem nowej mody,
ukazała się praca Wojciecha Wielądka pt. Kucharz dosko-
nały 35, którą wznowiono w 1800 roku. Wielądko gastro-
nomią praktycznie się nie zajmował, próbował pióra jako
heraldyk, panegirysta, książkę kucharską napisał ze wzglę-
dów czysto komercjalnych. Stanowiła ona właściwie prze-
kład z języka francuskiego i niemieckiego. Publikacja ta
zdobyła jednak znaczny rozgłos, echa tego znajdujemy
m. in. w Panu Tadeuszu. W tym czasie pojawiać się też
zaczęły rozmaite przepisy kulinarne, m. in. głośnego ku-
charza Stanisława Augusta ..Tremona". Mimo to staropolska
literatura kucharska prezentowała się ubogo.

Dalekie od doskonałości były też i kwalifikacje kucharzy.
W kuchniach niższych kategorii jadło przyrządzały gospo-
dynie lub ktoś z domowników. Odbywało się to wedle
zwyczajowo przyjętych receptur. Do spraw żywienia nie
przywiązywano zresztą większej wagi, przede wszystkim
odgrywało rolę punktualne podanie strawy. W żywieniu
zbiorowym, np. u flisaków, w szpitalach, domach pracy,
spotykało się zawodowych kucharzy i kucharki. Byli to
jednak ludzie tylko przyuczeni do zawodu; wykonywali go
sezonowo i nie posiadali głębszych umiejętności w tej
dziedzinie.

Zawodowych kucharzy spotykało się w zasadzie tylko

M S. C z e r n i e c k i, Compendium ferculorum albo zebranie
potraw..., Kraków 1682.

33 W. Wielądko, Kucharz doskonały pożyteczny dla za-
trudniających się gospodarstwem... z francuskiego przetlomaczo-
ny i wielą przydatków pomnożony..., Warszawa 1786,

32

w kuchniach pańskich, patrycjuszowskich, szlacheckich. Teo-
retycznie wymagano od nich dużej wiedzy gastronomicznej,
ponadto znajomości środków leczniczych, domowych itd.
Praktycznie chodziło jednak o to, by mieć w domu nie tyle
może specjalistę w dziedzinie gastronomii, ile raczej wier-
nego sługę, sumiennego, trzeźwego, „chędogiego". Czernie-
cki zalecał: „Kucharz ma być ochędożny z czupryną albo
głową wyczesaną, z ogoloną głową, rękami umytymi, paz-
noktami oberżnionymi, opasany fartuchem białym; trzeźwy,
nie swarliwy, pokorny, chyży, smak dobrze rozumiejący,
condimenta albo potrzeby do potraw dobrze znający, a na-
de wszystko wszystkim usługujący" 36.

Po dworach szlacheckich na kucharzy brano zwykle
zręczniejszych chłopców ze wsi. Po przyuczeniu w kuchni
chłopiec już po kilku miesiącach pracy uchodził za „spe-
cjalistę". Kucharz taki nie był bynajmniej faworyzowany,
nieraz nawet poniewierano nim. W literaturze plebejskiej
spotkać można sylwetki dworskich kucharzy, którzy musieli
wstawać o świcie, szykować ogień, gotować śniadanie, a za-
raz potem obiad, podwieczorek, wieczerzę, czasem aż do
nocy krzątać się przy palenisku. Praca ich odbywała się
często przy akompaniamencie krzyków i popędzań. Pisano
o niej: ,,pan wrzeszczy, pani sapa, jako w piekle w domu".
Ponieważ państwo miewali na ogół doskonałe apetyty, słali
tedy do kuchni po coraz to nowe dania, poganiając sługę.
Zrozpaczony kucharz ekspediował więc mięso choćby na pół
surowe, nie doprawione, samą ilością potraw starając się
zaspokoić głód lub obżarstwo swych chlebodawców. Gdy
na pokojach pochłaniało się dania, nikt nie myślał o ku-
chennej służbie, którą żywiło się byle jak. Kucharz dworski
tego okresu tak maluje swą niedolę:

Z oczu, z wnętrza płomienie prawieć wybuchają,
Jednak na cię pan z panią respektu nie mają.
Widzą, ześ się zmorzył, zrobił, ledwie dychasz .,

Od dymu, z kuchcikami narzekając kichasz, '""'" " v>
Obszsrpałeś się wniwecz, koszuliny obie


r6 Czerniecki, jw., s. 10.
3 — Obyczaje staropolskie 33

M,^l' .Od brudu i od potu zbutwiały na tobie. . ,. .

Przecie im to nie rusza serca okrutnego [...]J7 ,.j

Szlachta traktowała z reguły kucharzy jako notorycznych
złodziei, pijaków, oszustów, dbających nie tyle o domowni-
ków, co przede wszystkim o swój żołądek i osobiste spra-
wy. Tylko po wielkich dworach egzystowali o większej
eksperiencji, wyżej cenieni i opłacani kuchmistrze.

Sytuacja ta uległa zmianie w drugiej połowie XVIII wie-
ku. Zamożniejsza, dbająca o wykwintniejszy stół szlachta
starała się w owym czasie posiadać już lepiej wykwalifi-
kowanych, z prawdziwego zdarzenia kucharzy. Najzamoż-
' niejsi najmowali specjalistów legitymujących się krajowymi
lub zagranicznymi patentami, którzy dostarczali panom
ulubionych, specjalnie przyrządzanych potraw. Dogadzając
podniebieniu, szkodzili jednak często zdrowiu, stąd alarmu-
jące opinie wielu ówczesnych lekarzy i publicystów. Znany
Kurcyusz pisał: „Śmiało można dzisiejszych naszych ku-
charzów porównać do tych rzemieślników, co broń niena-
wistną życiu ludzkiemu wynajmują i knują. Cały ich prze-
mysł, cała sztuka na to sili się, aby nam życie skrócić.
Łechcą oni nieraz naszą zmyślność zaprawami nieznajomy-
mi i nowy coraz do nich wzniecają apetyt, a nie dają nam
nowego żołądka" 3B.

Wykwalifikowani kucharze byli wysoko opłacani, taki
ńp. Tremo, nadworny kuchmistrz Stanisława Augusta, brał
blisko 10 000 zł rocznie, sumę na owe czasy olbrzymią, sta-
nowiącą bodaj najwyższą pensję w Rzeczypospolitej. Jeśli
chlebodawca sknerzył, kucharze oszukiwali, celowo psuli
potrawy, domagali się dodatkowych, kosztownych przy-
praw. Zorientowany w tej kwestii Kitowicz tak powiada:
„Kucharz jedne cytrynę wypotrzebował do potrawy, a dwie
schował do kieszeni. Toż samo działo się z winem, którego

37 Uciechy lepsze y pożytecznieysze a niżeli z Bachusem
y z Wenerą, [w:] Polska komedia rybaltowska..., s. 640—643.

88 [F.] Kurcyusz, Przepisy dyeletyczne czyli reguły za-
chowania się w czerstwym zdrowiu y przedłużenia życia..., t. I
Warszawa 1785, przedmowa, b.p.

U ' -t


część do potrawy, a dwie części wlał kucharz do gardła.
I gdy kucharz wołał wina do ozora, prawdę mówił, że go
potrzebował do ozora, ale do swego, nie do wołowego.
Niechżeby mu nie dodano czego według jego woli, z umysłu
zepsuł potrawę [...]" 39.

Na skutek stosowania takich metod, dzięki sprytowi, wy-
korzystując modę na „francuską" kuchnię, wielu krajowych
i zagranicznych kucharzy dorabiało się u nas znacznych
fortun. Awansując, zdobywali często dobrą pozycję, niekie-
dy porzucali nawet swą profesję i wślizgiwali się w szeregi
szlachty (fakty takie miały miejsce już w XVII wieku).

Były to wszakże wyjątki, na ogół nasi kucharze nie po-
trafili błysnąć swym kunsztem. Zresztą rzadko od nich tego
wymagano. Żądano przede wszystkim, by wykazywali in-
wencję w przyozdabianiu stołów i potraw, oraz popisywa-
nia się rozmaitymi kulinarnymi sekretami.

Charakterystyczną cechą polskiego stołu było bowiem de-
korowanie serwowanych dań. Dekoracja tym lepiej była
pomyślana, jeśli potrafiła zakonspirować właściwą potrawę,
by biesiadnicy mogli być zadziwieni niespodziewanymi sma-
kami, zdumieni sztucznymi barwami, fantastycznymi kształ-
tami. Silono się na pomysłowość przynoszącą nie tyle kuli-
narne, ile raczej wizualne efekty. Istniała więc moda
barwienia, m. in. złocenia potraw, np. pasztetów, podawania
wielkich tortów kryjących żywe ptactwo, które po otworze-
niu tortu raptem wyfruwało na salę. Stawiano na stół
upieczone w całości dziki, jelenie, nadziewane rozmaitą
zwierzyną, ptactwem, wędlinami. We wnętrzu ich umiesz-
czano całe zające, cietrzewie, dropie, szynki, kiełbasy. Po-
dawano ryby, które w jednej części były gotowane, w dru-
giej zaś pieczone. Nieraz nadawano im smak mięs, osiąga-
jąc to poprzez specjalny sposób gotowania i przyprawiania.
Skórę z kapłona wsadzano np. do flaszy, nadymano, co
dawało taki efekt, że tłusty ptak niewiadomym sposobem
przedostał się przez wąską szyję butli.

Stąd też Czerniecki w swej książce kucharskiej, pisząc

K i t o w i c z, jw., s. 437—438.
. 35

o powinnościach kucharza, na pierwszym miejscu wymienia
umiejętność „zdobienia potraw". Między innymi tak pisze:
„Do ozdoby potraw należą nie tylko te rzeczy, które z sie-
bie smak, albo zapach wydają, ale też i te, które w sobie
substancyjej żadnej nie mają, na pozór tylko kładzione
bywają na potrawy. Wolno jednak każdemu ozdobić potra-
wy jako rozumie, uważając to jeżeli z upodobaniem autora
bankietu, albo pana własnego, wolno jednak wymyślić jako
chcesz" 40. O tym, jak realizowano te zalecenia w praktyce,
informują liczne przekazy. Wespazjan Kochowski pisząc

0 bankietach powiada:

Patrz tak na komedyi, wlazł kapłon w flaszę,

Skąd go (stłukłszy ją) wystraszę.
Tu bażant, choć zabity, swe rozpościera

Skrzydła i na nich umiera.
Jarząbek ustrzelany groty z słoniny,

Nuż w pasztetach mieszaniny...
Z serwet wokoło baszty, lecz gęste wieże ■*

Padną, że nikt nie postrzeże." 41

A Jędrzej Kitowicz tak informuje: „Kucharze przedni
dla pokazania swojej doskonałości wyjmowali sztucznie
z kapłona lub z kaczki mięso z kościami, samą skórę w ca-
łości zostawując, to mięso posiekawszy z rozmaitymi przy-
prawami kładli znów w skórę zdjętą, a powykrzywiawszy
dziwacznie nogi, skrzydła, łby, robili figury do stworzenia
boskiego niepodobne; i to były potrawy najmodniejsze

1 najgustowniejsze" 42.

Poradniki kucharskie i zbiory sekretów kulinarnych lan-
sowały nieraz uatrakcyjnienia stołu bardzo dziwaczne, cza-
sem wprost niesamowite. Pod wpływem zachodnioeuropej-
skim próbowano zaszczepić u nas modę podawania na stół
żywego drobiu. Polegało to na tym, że np, kurę czy gęś

49 Czerniecki, jw., s. 10.

41 W. K o c h o w s ki, Liryka Polskie..., wyd. K. J. Turów-
ski, Kraków 1859, s. 181.

42 Kitowicz, jw., s. 439. .

36 • .

upijano alkoholem, oczyszczano, nieprzytomną pieczono
żywcem, chłodząc jej mózg i serce wilgotną gąbką, a na-
stępnie podawano na półmisku. W momencie kiedy biesiad-
nicy sięgali po nią, ptak cucił się, zrywał, resztkami sił
próbował ucieczki. Ucztujący traktowali to jako wspaniałą
uciechę, ze smakiem pochłaniając upieczoną, a jeszcze żywą
kurę. Choć tę makabryczną zabawę zalecają, jak wspo-
mniałem, poradniki, to nie mamy dowodów, by była ona
szerzej stosowana.

Wszystkie sekrety i sztuczki kulinarne najmodniejsze
były w czasach Baroku, Rokoko przestało się nimi pasjo-
nować. Jak wiemy, zaczęto z czasem przywiązywać coraz
większą wagę do jakości potraw, a nie do ekscentrycznych
ozdób. Złagodzenie obyczajów nie tylko nie pozwalało na
delektowanie się żywcem pieczonym drobiem, lecz nawet
na rozpowszechnianie tego rodzaju przepisów. Na prowin-
cjonalnych stołach istniała jednak w dalszym ciągu ten-
dencja do przystrajania i ozdabiania podawanych dań.
Zniknęly wprawdzie stawiane w całej okazałości dziki czy
indyki, nie podawano już faszerowanych ptactwem paszte-
tów, lecz lubowano się w ozdobach, barwach potraw, ma-
sach cukrowych i lodach uformowanych w kształt rozmai-
tych owoców, krzewów, wież i innych fantastycznych
kształtów. Tego rodzaju umiejętności ceniono zresztą i po
wielkich, najmodniejszych stołach. Echa tego spotykamy
nawet w Panu Tadeuszu.

Należałoby teraz z kolei omówić, jaki był wygląd stołów,
przy których biesiadowano.

Zamożniejsi jadali przy stołach pokrytych lnianymi lub
bawełnianymi obrusami. Produkowano je w kraju lub spro-
wadzano z zagranicy. Niektóre z nich były barwne, bogato
haftowane i miały wielkie rozmiary. Sute, cienkie obrusy
stanowiły chlubę szlacheckich i mieszczańskich domów.
W drugiej połowie XVIII wieku każdy z biesiadników
otrzymywał dodatkowo małą serwetkę, służącą do obciera-
nia ust. Należy wszakże dodać, że obrusy nie zawsze lśniły
czystością, zdarzały się też łatane i cerowane. Tak więc

Wygląd stołów, nawet tych bogatych, bywał rozmaity. Tyl-
ko esteci dbali o to, by zdobiły je kwiaty i lustrzane tafle.

Rozmaicie też prezentowała się zastawa. Szlachcic czy
mieszczanin posługiwał się na co dzień zastawą cynową,
fajansową lub glinianą. Od święta używano jednak srebr-
nych, a nawet pozłacanych naczyń, noży, widelców, rżnię-
tych z grubego, nieraz importowanego szkła pucharów
i dzbanów. Naczynia zdobione były niekiedy cyframi lub
herbami właścicieli. Zastawy takie były wielce kosztowne.
Stanisław August w początkach swego panowania, kiedy
wydawał wielki obiad, wobec niedostatku srebra stołowego
zmuszony był pożyczać je to od sióstr, to od swoich braci.
Vautrin powiada, że: „Wojewoda brzeski Sapieha zakazał
mycia swych srebrnych naczyń z obawy, by wskutek szo-
rowania nie straciły na wadze" 43.

Higiena i ogólna kultura jedzenia przedstawiały się do
końca XVII wieku bardzo źle; dotyczyło to zresztą całej
Europy. Nawet we Francji wszyscy jadali palcami, widel-
ców zaczęto używać bowiem dopiero na początku XVII
wieku, i to wyłącznie wśród wyższych sfer towarzyskich.
Rozpowszechniły się one szerzej dopiero w XVIII wieku.
Do początków XVII wieku do półmisków sięgano rękoma,
brano kilka kawałków, które potem rozdzielano palcami
na mniejsze części. Dlatego też przyzwoitość wymagała, by
prawą ręką nie wycierać nosa (chustek jeszcze wtedy
nie znano). Jeszcze w 1651 roku królowa Anna Austriaczka
nie uważała za rzecz niestosowną „kłaść swych pięknych
rączek do półmiska z mięsem" 44. W tym czasie na biesiad-
nych stołach francuskich kładziono tylko dwa, trzy noże,
tak że goście zmuszeni byli je sobie nawzajem pożyczać.
Niewiele stawiano także kubków, toteż przyzwoitość wyma-
gała, by przed oddaniem kubka sąsiadowi każdy wychylił
swój do dna. Na przestrzeni XVIII wieku zaszły jednak na

43 V a u t r i n, jw., s. 775.

44 Cyt. wg J. Kuliszera, Powszechna historia gospodar-
cza średniowiecza i czasów nowożytnych, i. II, Warszawa 1961,
s. 37.

38

Zachodzie w tej dziedzinie duże zmiany. Wiek ten stanowił
przełom w dziedzinie higieny i kultury spożywania pokar-
mów. Po trochu zaczął upowszechniać się zwyczaj, że każdy
korzysta ze swego kubka, noża, a często nawet i widelca.
Jedzenie palcami uważano już w tym czasie za wręcz kary-
godne.

Zwyczaje panujące na polskich stołach szlacheckich czy
mieszczańskich nie różniły się od zwyczajów europejskich.
Starano się przestrzegać ogólnie przyjętych dobrych manier,
inaczej oczywiście rozumianych niż dzisiaj. Widelce, znane
już na pocz. XVII wieku, przyjmowały się powoli, stąd
nie raziło posługiwanie się palcami. Ucztujący ogryzali
kawały mięsa, a kości rzucali pod stół, gdzie kręciły się
liczne psy. Starano się jednak zachować przy tym jakiś
umiar. Wystrzegano się np. zbytniego rozlewania napojów,
hałaśliwego przesuwania kubków czy mis, dzwonienia no-
żami o talerze. Na stołach wyższych kategorii o sprawy
te dbano jeszcze więcej, dlatego też niektórzy cudzoziemcy,
np. B. Connor, chwalili nawet Polaków za obyczajny sposób
jedzenia. Podkreślali np., że nie dotykano mięsa rękami!
Za poprawny, właściwszy od francuskiego sposób posłu-
giwania się widelcem chwalono w Anglii młodego Stanisła-
wa Poniatowskiego.

Na zamożniejszych stołach jedzenie stawiano przed każ-
dym na oddzielnym talerzu. Łyżki, noże, a od końca XVII
wieku widelce, zwane grabkami, kładziono jednak tylko
przed znakomitszymi gośćmi. Istniał bowiem nawyk, że
większość mieszczan czy szlachty „domatorów" nosiła noże,
a później widelce, dosłownie za pasem, łyżki zaś w skórza-
nych pokrowcach. Jeżeli ktoś nie miał swojej łyżki, spo-
rządzał sobie zastępczą z kromki chleba lub też pożyczał
od sąsiada. O jakimś myciu łyżki czy widelca nie było
oczywiście mowy. Nie dbano też o zamianę czy umycie
talerzy. Nowe potrawy kładziono na talerz po prowizorycz-
nym jego oczyszczeniu lub podawano go posługaczowi,
..aby zruciwszy gdzie w kąt owe gnaty, czymkolwiek talerz
ochędożyl lub — w niedostatku rychłego posługacza, sami
nieznacznie pod stół obiedziny zrucając, talerz sobie od

39

innych potraw uwalniali i chlebową skórką czyścili"4S.
Kursowało wiele anegdot o niedbałym wycieraniu naczyń
przez służbę. Podobno i sami panowie dopuszczali się cza-
sami zadziwiających w tej dziedzinie ekstrawagancji. Nie-
chętny nam Francuz Vautrin pisze, że hetman wielki li-
tewski Radziwiłł „Rybeńko", „żyjący w niebywałym prze-
pychu, zauważył, że talerz, który podawał jednej z dam,
nie był czysty, wyciągnął więc ze spodni rąbek koszuli
i wytarł nim talerz, po czym z całą powagą postawił go
przed sąsiadką"46. Tego rodzaju zdarzenie uznać należy za
wymyślone, a wypadki tego rodzaju na pewno były spora-
dyczne, faktem jest jednak, że bynajmniej higieną w tej
dziedzinie nie grzeszono.

Z reguły np. posługiwano się jednym kielichem, który
krążył kolejno między wszystkimi. Jędrzej Kitowicz tak na
ten temat pisze: „Z jednej szklanki pili za koleją lub z jed-
nego puchara, nie brzydząc się kroplami napoju, które
z wąsów jednego spadały w puchar podawany drugiemu.
Biała płeć nawet nie miała mierziączki przytykać swoich
ust delikatnych do puchara, w kolej idącego, po wąsach
uszarganych" ".

Zmiany nastąpiły dopiero w drugiej połowie XVIII wie-
ku. Pod wpływem nowej mody zaczęto m. in. zwracać uwa-
gę na kwestię higieny, „nastała [...] obrzydliwość cudzej
gęby" 48. W związku z tym pito oddzielnymi, małymi kie-
liszkami, jeśli zaś wznoszono toasty, to krążący wokół pu-
char wycierano czystą serwetą czy ścierką, lub też prze-
płukiwano wodą w kredensie. Przed każdym z biesiadników
kładziono noże i widelce, talerze zmieniano przy każdej
potrawie. Nastał również zwyczaj, iż całą zastawę natych-
miast po jedzeniu przepłukiwano lub dokładnie zmywano.
Czyniono to jednak nie tyle z potrzeby higieny, ale by
sprostać wymogom mody. Mycie naczyń i zastawy stołowej

46 Kitowicz, jw., s. 431.

46 Vautrin, jw., s, 474—475.

47 Kitowicz, jw., s. 431—432.

48 Kitowicz, jw., s. 432.

40

odbywało się w sali bankietowej. Często ta sama woda słu-
żyła do umycia dziesiątek sztuk talerzy, noży, widelców.

W pewnych okresach moda nakazywała, by przed ucztą
myć ręce w cennych misach podawanych przez służbę.
Istniał też zwyczaj, iż po jedzeniu, bezpośrednio przy stole,
płukano usta. Wytworne panie używały do tego celu mleka.
W rachunkach dworskich spotyka się też często pozycje
w rodzaju: „Mleka słodkiego dla J. W. Panny wojewo-
dzianki do płukania gęby kwarty pół" *9. Moda taka pano-
wała wszakże krótko i zniknęła pod koniec XVIII wieku.
W tym czasie rozpowszechniły się także wykałaczki, które
importowano nawet z zagranicy.

Przy zasiadaniu do stołu przestrzegano pewnego cere-
moniału. Tak więc pan domu zajmował pierwsze miejsce.
Baczono pilnie, by dalsze, w odpowiedniej kolejności zaj-
mowali goście według rangi społecznej, jaką reprezentowali.
Istniał też górny i dolny koniec stołu. Goście o mniejszym
znaczeniu otrzymywali zazwyczaj gorsze nakrycia, poda-
wano im też w dalszej kolejności potrawy. Porządek za-
siadania przy stole i obsługiwania biesiadników był od-
zwierciedleniem istniejącej u nas hierarchii społecznej oraz
przywiązywaniem wagi do urzędu i dygnitarstwa. Wielu
cudzoziemcom ten sposób postępowania wydawał się nie-
właściwy. Cytowany już Vautrin tak pisał: „Do stołu po-
daje się na modłę niemiecką, której źródłem jest pycha
połączona z łakomstwem. Pan domu obsługiwany jest
pierwszy, aby móc wybrać sobie najsmaczniejsze kąski,
i nikt nie tknie przed nim żadnej potrawy. Stół zastawiony
jest od razu wszystkimi daniami i dopiero kiedy goście
zajmą miejsca stosownie do swojej pozycji społecznej,
zwierzchnik służby sięga po pierwsze danie, kraje mięso
i podaje je gospodarzowi domu, następnie temu, kto cieszy
się największą estymą, i przechodzi tak od godniejszego do
mniej godnego. W ten sposób kolejność obsługi wyraża
stopień poważania biesiadników, czy to domowników, czy
gości. Możesz skręcać się z głodu lub też chcieć pominąć

49 Rkps Ossol., nr 2633/11, k. 44; por. też k. 36, 37y, 40v.
. ' ' *1 . '

jakieś danie, musisz jednak czekać, aż służący, który ma
za zadanie ocenić twoją pozycję lub odgadnąć opinię o niej
swego pana, poda upragnioną potrawę tym, których uważa
za godniejszych od ciebie" 5CI.

Przy stołach pańskich usługiwała liczna służba gospoda-
rzy. Panował też zwyczaj, że do sal biesiadnych wprowa-
dzano część służby przybyłych gości, która stawała za pleca-
mi swoich panów. Pamiętnikarz Moszczeński tak o tym
powiada: „U dworu panów, co polskie dawne utrzymywali
zwyczaje, służyli do stołu im i ich żonom chłopcy bogato
ubrani po turecku, węgiersku, albo murzyni i laufry rów-
nie kosztownie ubrani, przyjeżdżający na obiad słudzy,
któren z kim przyjechał, temu do stołu usługiwał. Pajucy
i hajducy w domu pana swojego nosili jeść do stołu, kre-
dencarze kredensem się zajmowali. Piwniczy mieli huzar-
ków, którzy kielichy i butelki do stołu w koszach nosili
i one zabierali, a po obiedzie w pokoju, gdzie kompania
się bawiła, wina i kielichy trzymali, podawali i nalewali" ".

Mimo panującego przy stole natłoku służby, obsługa nie
była sprawna. Po pierwsze, służba ta nie posiadała odpo-
wiednich kwalifikacji, a poza tym, zazwyczaj głodna, my-
ślała przede wszystkim o najedzeniu się. Panował bowiem
zwyczaj, iż zasiadający do stołu gość nabierał potrawę
i dawał ją swoim pachołkom. Czym większą gorliwość
wykazywał pan w syceniu sług, tym bardziej dopingowało
to ich do sprawniejszej obsługi. Pamiętnikarz Rulikowski
wspomina opowiadanie swego ojca, kiedy to na uczcie
u arcybogatego Radziwiłła „Panie Kochanku" „przy takim
bogactwie, blasku i okazałości dworu, liczna liberia usłu-
gująca u stołu była ogromnie uprzykrzona. Po pierwszej
np. potrawie nie szybko talerz do drugiej przemieniano
i gdy potem jeden z liberii odmienił talerz, rzekł mu po
uchu: «Kiedy bierzesz potrawę dla siebie, bierzże i mnie,
bom głodny*. Ojciec mój brał więc każdej potrawy obficie,

50 V a u t r i n, jw., s. 773—774.

61 A. Moszczeński, Pamiętniki..., Warszawa 1905, s. 77.

a usługa szła wtedy na wyścigi" 52. Głodni słudzy nie cze-
kali zresztą na swoją kolej, lecz sami porywali co smako-
witsze kąski, a nawet ściągali całe półmiski. Z kuchni eks-
pediowano np. jakąś sztukę mięsa z sosem czy z jarzyną,
a na stół przynoszono półmisek bez mięsa, które po prostu
„ginęło" po drodze. Nieraz więc trzeba było ustawiać straże,
aby dostarczyć dania w całości przed biesiadujących panów.

Było też w zwyczaju, iż resztki cukrów i wetów odda-
wano posługującym paziom. W odpowiednim momencie
wprost rzucali się oni na stoły i w okamgnieniu rozdrapy-
wali smakołyki, ściągając często przy tym obrusy. Jeśli
chodzi o trunki, to służba piła na równi z panami, oczy-
wiście z wyjątkiem najwyższych gatunków alkoholu. Zda-
rzało się więc, że upijała się prędzej niż panowie. Najgorzej
bywało, kiedy upijały się obie strony. Wówczas bowiem
przestawano przestrzegać etykiety i służba dopuszczała się
rozmaitych ,,figli", na przykład w rodzaju wycierania ta-
lerzy zwisającymi rękawami kontuszów czy ..ferezyji",
a czasem nawet ogonami kręcących się pod stołem psów.
Cięto nawet nieraz szaty nożami, a bez strojenia błazeń-
skich min za plecami swych panów nie mogła się już obyć
żadna uczta. Na ogół traktowano takie „figle" pobłażliwie,
uważając je za wspaniałe uzupełnienie biesiady. Jednej
tylko rzeczy skrupulatnie zabraniano — grabienia stoło-
wizny. Kiedy rozpoczynała się uczta, zamykano drzwi i nie
wpuszczano ani nie wypuszczano nikogo ze służby, wia-
domo bowiem było, że w kieszeniach pachołków kryją się
cenne noże, łyżki, talerze. Kredens, gdzie przechowywano
stołowiznę, otoczony był balustradą i chroniony z wielką
czujnością. Pilnująca go część służby z reguły nie piła i po-
zwalała na otwarcie drzwi dopiero wówczas, kiedy policzono
całą zastawę.

W okresie Rokoka uległ zmianie sposób obsługiwania
gości. Przyjeżdżającą służbę pozostawiano za drzwiami,
a gości obsługiwali wykwalifikowani kamerdynerzy i spe-

62 .1. Rulikowski. Urywek wspomnień..., wyd. J. B a r-
toszewicz, Warszawa 1362, s. 72—73.

43

cjalnie szkolone dziewczęta. Nowy system obsługiwania
gości lansowały przodujące w nowej modzie dwory magna-
ckie oraz bogate mieszczaństwo. Pamiętnikarz Ochocki opo-
wiada, jak podejmowano go w domu bankiera Kabzego:
„Dano przed obiadem wódkę w najpiękniejszych serwisach
kryształowych, naj wykwintniejsze po niej zakąski. Potem
otwarto drzwi wielkiej sali i pokazał się stół w podkowę,
więcej pewnie niż na sto dwadzieścia osób, z niewidzialnym
kredensem [...]. Najdziwniejszem to było, że do stołu służyli
czterech kamerdynerów i cztery panienki, pierwsi obnosili
półmiski, te zaś zmieniały talerze i sztućce, wszyscyśmy byli
doskonale usłużeni" 53.

U niektórych magnatów dziewczęta usługujące do stołu
były ubrane w specjalne stroje. U osławionego Mikołaja
Bazylego Potockiego na przykład, kiedy gościł księcia Ada-
ma Czartoryskiego, „sześć tłustych młodych dziwek, w gor-
setach juchtowych czerwonych, usługiwało" 54.

Jeżeli chodzi o stoły niższej kategorii, to posilano się
tam bardziej prymitywnie. Przede wszystkim nie posiadano
często żadnych stołów i jedzono na ławach lub na stojąco.
Widelce były nie znane, noże spotykało się rzadko, jedze-
nie spożywano na ogół drewnianymi lub cynowymi łyżkami
albo po prostu palcami. Jedzono ze wspólnych glinianych
mis lub drewnianych talerzy. Pito z jednego dzbana. Na
weselach czy innych uroczystościach pito z jednego kielicha
lub też po prostu z butli. W karczmach pito oddzielnymi
drewnianymi, cynowymi i glinianymi czarkami i kuflami.
Schulz pisze o warszawskich garkuchniach lat dziewięć-
dziesiątych, że „w okolicy między Starym a Nowym Mia-
stem gotują i smażą, i pieką także na ulicy, a częstują
głodnych bez talerzy, grabek i nożów, obchodząc się pal-
cami i zębami" 55. Jedzenie spożywano prostacko i zachłan-

53 J. D. Ochock i, Pamiętniki..., t. II, wyd. J. I. Kraszę w-
s k i, Wilno 1857, s. 69—70.

M Niemcewicz, jw., t. I, s. 147. . -

55 F. Schulz, Podróże Injlantczyka z Rygi do Warszawy
i po Polsce w latach 1791—2793, oprać. W. Zawadzki, War-
szawa 1956, s. 75. ą,<i i

44

\

] x "

* nie. W jednym z przekazów źródłowych zachęcano do in-

•■jj ' nego sposobu jedzenia: „[...] może by czeladź oduczyła się
"I grubijańskiego i prawie zwierzęcego sposobu jadła, jakiego

się na folwarkach napatrzyć można" 56. W związku z żar-
łocznym sposobem pochłaniania jadła, posługiwaniem się
palcami itd. spotykało się określenie „jadł po wiejsku". ■'-
Nie zawsze jednak tak bywało. Zamożniejsi chłopi po-
siadali czasami wystawniejszą zastawę niż szlachta. W cza-
sie uroczystości stoły nakrywano obrusami, a w przypadku
ich braku — czystymi ręcznikami. Podczas wesel stół panny
młodej starannie ubierano kwiatami. Prace etnograficzne
■ informują, że podczas uroczystości weselnych i innych uro-

czystych przyjęć przestrzegano ściśle form towarzyskich.
Każdy uczestnik musiał być we właściwy sposób zaproszo-
ny, podjęty i ugoszczony. Na wesele zapraszali najpierw
państwo młodzi, a przed samym przyjęciem czynili to druż-
bowie. Na przyjęciu przestrzegano pewnego porządku
w sadzaniu gości. Na weselu przy stole głównym skupiała
się starszyzna i najbliższa rodzina. Z prawej strony panny
młodej znajdowała się starościna, z lewej starsza druhna,
dalej starosta i druhny. Księdza lub inne dostojne osoby
sadzano zawsze obok panny młodej. Od wspólnego siedze-
nia przy stole wyłączeni byli rodzice panny młodej, młodzi
drużbowie, a często i pan młody; stali oni nie opodal i pa-
trzyli na biesiadujących. Stołów było niewiele, panowała
na ogół ciasnota, stąd też większość gości spożywała posiłki
stojąc. Przy stole głównym wznoszono toasty podobnie jak
przy stołach szlacheckich. Kieliszek z wódką podawano od-
powiedniej osobie z życzeniem: „daj wam Boże zdrowie!"
Przyjmujący odpowiadał na to: „Bóg zapłać!" Prace etno-
graficzne omawiające dziewiętnastowieczne tradycyjne zwy-
czaje weselne, które stanowiły odbicie stosunków panują-
cych wcześniej, informują, że jadło roznosili drużbowie,
mówiąc m. in.: „W imię Ojca i Syna, żeby nie została ani
kscyna: smacne, słone, leci w gardło jak salone. Jedzta,

56 Dobra gospodyni czyli fundament ekonomii gospodarskiej/...,
Kraków 1784, s. 59, przypis.

uzywojta, po kiesiniach nie chowojta". Czasem, podobnie
jak i urzędników dworskich przy stołach pańskich, zmusza-
no niektóre osoby do próbowania dostarczanego jadła. Nie-
kiedy do tych czynności starosta zapraszał kucharkę, która
po skosztowaniu ich oświadczała, że potrawy są „pieprzne,
słone, smaczne, okraszone" ".

Po przyjęciu goście dziękowali gospodarzom. Z omawia-
nych czasów zachowała się stara, szeroko znana pieśń wy-
rażająca dziękczynienie. Śpiewano ją po uczcie, m. in. po
weselu. Goście wstawali i śpiewali chórem:

r

Dziękujemy Panu Bogu

I Matce Przenajświętszej,

Tobie panie gospodarzu

Z miłą panią gospodynią

Po obiedzie, po dobrym.

Cóż tam były za stoły,

A wszystko cisowe,

Cóż tam były za obrusy,

A wszystko bielone,

Cóż tam były za misy,

Wszystko bursztynowe,

Cóż tam były za łyżki,

A wszystko cynowe,

Cóż tam były za kołacze,

A wszystko z pszenice.

Cóż tam była za gorzałka,

A to wszystko z Gdańska,

Cóż tam były za przyprawy,

A wszystko z Warszawy [...]ss.

Tego rodzaju pięknych pieśni i zwyczajów było więcej,
świadczyły one, że wieś posiadała bogate ti-adycje związane
z uroczystym spożywaniem jadła. Należy tylko dodać, że

57 J. P. D e k o w s k i, Z badań nad pożywieniem ludu łowic-
kiego, [w:] „Prace i Materiały Muzeum Archeologicznego i Etno-
graficznego w Lodzi", Seria Etnograf., nr 12, s. 153.

58 Z. Gloger, Pieśni ludu, Kraków 1892, s. 109. ,,_

A ' \ -.- ■:■ •.....■-.-;.-

nastrój po uczcie nie zawsze panował godny, a to m. in.
z powodu weselnej pijatyki.

Tradycja, moda, fizjologiczne potrzeby organizmu i wa-
runki pracy rzutowały na ilość spożywanego jadła i porę
podawania posiłków. Na ogół istniały dwa sposoby żywie-
nia — jeden dla ludzi zamożnych, nie pracujących lub wy-
konujących pracę lekką, np. dla służby pokojowej, dworzan,
drugi dla ludzi ciężko pracujących fizycznie: chłopów i rze-
mieślników.

W okresie nasilenia robót w polu, np. wiosną, podczas
żniw, ludzie ciężko pracujący spożywali co najmniej cztery'
posiłki: śniadanie około godziny 6, obiad około 12, podwie-
czorek około 16 i kolację. Czasami jeszcze między posiłkami
coś „przegryzano". Było to konieczne ze względu na za-
chodzącą w czasie pracy utratę energii, ponadto pokarmy
roślinne, jakie spożywano w kuchniach uboższych, szybciej
trawiono, stąd też już w 2 do 3 godzin po spożyciu posiłku
występowało uczucie głodu. Jesienią, zimą, kiedy było mniej
pracy, ze względów oszczędnościowych redukowano ilość
posiłków nawet nieraz tylko do dwóch dziennie.

Jeżeli chodzi o ludzi zamożnych, to według zaleceń po-
radników medycznych powinni oni byli spożywać dwa sute
posiłki: obiad około godziny 11 i wieczerzę około 18.
W XVII wieku takiej pory spożywania posiłków przestrze-
gano nawet po największych dworach. Na przykład Jan III
obiadował najpóźniej o godzinie 12; jedzenie obiadu „aż po
wtórej" uchodziło według niego za naruszenie porządku
dnia. Obok tych dwóch zasadniczych posiłków spożywano
ponadto lżejsze, czasem nawet sute śniadanie, a nieraz
i podwieczorek. W XVIII wieku ilość posiłków w czasie
dnia uległa zwiększeniu.

Ludzie zamożni jadali przez cały rok co najmniej trzy,
a często nawet cztery razy dziennie. Śniadanie spożywano
około godziny 8, obiad o 12, podwieczorek około 17, kolację
około 20. W kołach hołdujących nowej modzie, m. in. na
dworze Stanisława Augusta, przesuwano porę posiłków,
szczególnie dotyczyło to obiadu, który spożywano około
godziny 14—16.

m ■ . ••' ..V

-■•-■• . ■ ■■■--/■ . ■ '■

Ale nawet i w XVIII wieku na niektórych dworach
ograniczano się do dwóch posiłków dziennie: do śniadanio-
-obiadu między godziną 10—12 i kolacji między 17—19;
czyli wzorowano się tu na teoretycznych założeniach po-
przednich wieków. Przyczyną tego była bez wątpienia
oszczędność służby. Takie porządki panowały np. na dworze
słynnej księżnej Anny Jabłonowskiej, która w swych in-
strukcjach oświadczała: „Śniadań, podwieczorków i inne
zbytków dowody w regularnym dworze miejsca mieć nie
mogą, nie dlatego ażebym kosztu żałowała [...], ale że po-
dobne rzeczy zbytek znaczą, nieporządek czynią, uciemię-
żenie ludziom służącym przynoszą i pracą podwójną ku-
charzom i kredencerzom, odemnie tylko samej płaconym,
ażeby mnie tylko służyli" 59. Panowanie tego rodzaju zwy-
czajów w domach zamożnych należy uznać jednak za wy-
jątkowe.

Stół codzienny niższych kategorii bazował na pokarmie
roślinnym — na warzywach, przetworach zbożowych, tłusz-
czach. Chłop czy drobny szlachcic opierał swój sposób ży-
wienia na wyprodukowanych we własnym gospodarstwie
środkach, dodatkowo nabywał tylko takie artykuły, jak sól,
piwo, śledzie. Wyjątkowo, od wielkiego święta, zakupywano
np. pieprz czy lepsze gatunki pieczywa. Mięsa jadano nie-
wiele, zabite czy dobite sztuki wędzono, peklowano i jako
specjał spożywano podczas świąt (z powodu długiego prze-
chowywania mięso bywało nieraz wręcz niezdatne do
użytku). Razem z chronioną przez dwory dziczyzną, dzikim
ptactwem (nie wyłączając gawronów, które zwano „mazo-
wieckimi kurami") uboższa ludność, a tej było najwięcej,
spożywała najwyżej 10 kilogramów mięsa na głowę rocznie,
co stanowiło zaledwie 18% obecnej konsumpcji tego arty-
kułu w Polsce. Wbrew temu, co pisano, m. in. w dziele
J. S. Bystronia, nabiału spożywano niewiele. Najnowsze ba-
dania wykazują, że na statystycznego mieszkańca wsi rocz-
na konsumpcja mleka wynosiła nie więcej jak około 120

59 Polskie instruktarze ekonomiczne z końca XVII i XVIII
wieku, t. I, wyd. S. P a w 1 i k, Kraków 1915, s. 242.

48


litrów, wobec około 350 litrów współcześnie. W związku
z tym nie jest możliwe, by spożywano większe ilości takich
przetworów, jak masło i sery. Wiadomo, że śmietana stano-
wiła luksus, nawet zamożni chłopi pijali kwaśne mleko
dopiero po zdjęciu zeń śmietany. Prawdopodobnie stosun-
kowo więcej spożywano natomiast jaj.

Niedobory w systemie żywienia uzupełniano wysoką kon-
sumpcją roślin, przede wszystkim wspomnianej już kapu-
sty, marchwi, grochu, brukwi, rzepy, buraków. Ważne uzu-
pełnienie stanowiły także tzw. „dzikie żniwa", czyli zbiór
jagód, owoców leśnych, nasion, liści i kłączy dziko rosną-
cych ziół, soków drzew, m. in. znanej oskoły. Zbieractwo
stanowiło w tym czasie normalne uzupełnienie stołu. Szcze-
gólnego znaczenia nabierało ono podczas przednówków
i częstych wówczas głodów. Spożywano wtedy rozmaite
„rośliny głodowe", m. in. rdest, szczaw, tłuczoną czy mie-
loną korę drzew, a także rozmaite trawy. Głód powodował
przerażające skutki, ludzie żywili się niby zwierzęta, marli
z ubóstwa, zatruć, wycieńczenia. Wójt żywiecki Komoniecki
pisał na przykład o tym tak: „Roku Pańskiego 1715 głód
wielki na ludzi i drogość, że ludzie rzęsę leskową, główki
lniane i sieczkę z słomy, susząc mełli, także makuch tłukli,
a jedli i krew bydlęcą, kwaśnicę i trawsko różne. Dlaczego
ludzie byli chudzi, nędzni, szpetni, słabi, chorzy i wiele ich
dla głodu leda gdzie zumierało, a najbardziej z ubóstwa,
którego bardzo wiele było" 60. Przekazy z lat, w których pa-
nował głód, informują o chłopach „jak na szczapy z głodu
wyschłych"81. Historyk W. Konopczyński pisze np., że w
1771 roku w Wielkopolsce: „Ludzie gromadami uciekali
z powiatu do powiatu, jedli korzonki i korę drzewną, pa-
dali z wycieńczenia" 62.

Ludności wiejskiej stale groziło wówczas widmo głodu.

«" Komoniecki, jw., t. II, s. 170—171.
61 Cyt. wg P. i L. Z a ł u s c y, Retkinia..., Włocławek 1914,
s. 22.

62 W. Konopczyński, Konfederacja barska, t. II, War-
szawa 1938, s. 250.

4 — Obyczaje staropolskie 49

I-

Nawet w latach urodzaju pożywienia było niewiele, uzu-
pełniano je więc różnego rodzaju grzybami, zawierającymi
tak cenne dla organizmu białko, oraz masowo spożywany-
mi drożdżami, bogatymi w białko i witaminy, przede wszy-
stkim z grupy B, chroniące przed różnymi schorzeniami
(wiadomo, że nawet dzisiaj stosuje się drożdże jako środek
leczniczy). Za słuszne uznać należy spożywanie produktów
zawierających cenne składniki odżywcze, np. owoców czar-
nej porzeczki i głogu czy też kiszonej kapusty, oraz tłusz-
czów zwierzęcych, ponieważ stanowiły one źródło witamin
z grupy A i D.

- Ten sposób odżywiania ratował wprawdzie od chorób,
dostarczał organizmowi potrzebnych składników, ale nie
uatrakcyjniał bazy surowcowej. Zestaw codziennych posił-
ków był ubogi i monotonny. Powtarzały się wciąż te same
potrawy: barszcz, żur, różnorodne kasze, placki, niektóre
warzywa; za lepszy pokarm uważano pierogi, sery i chleb.
Wzbudzało to krytykę cudzoziemskich publicystów i leka-
rzy. F. Kurcyusz stwierdzał np.: .,[...] bardzo wiele wieśnia-
ków w tym kraju nie znają mięsa, przynajmniej bardzo
rzadko je jedzą. Chleb gruby, lada jaka kasza, barszcz,
kwaśna kapusta i trunek najprościejszy są zwyczajnym
ich posiłkiem" 63. Z kolei Vautrin pisał na temat żywienia
się chłopów i biedniejszych rzemieślników następująco:
„Ogranicza się ono u rolnika do chleba i potraw mącznych
i niewiele inaczej wygląda u poddanych zatrudnionych
rzemiosłem [...]. Przysmakiem jest dla tych ludzi [...] kasza
skropiona jakimkolwiek roztopionym tłuszczem, przy czym
nie są zbyt wybredni co do jego jakości. Nie jedzą ani
mięsa ani warzyw, oprócz buraków i pasternaku. Większość
z nich ma własne ogrody warzywne, gdzie rośnie jedynie
mak, proso, pasternak, buraki i ogórki [...]. Jeżeli hodują
jakieś zwierzęta domowe, to po to, żeby sprzedawszy je,
kupić odzież i wódkę" 64.

Ten ubogi sposób żywienia pogarszał się jeszcze w czasie

63 Kurc y u s z, jw., t. I, s. 95.
M V a u t r in, jw., s. 817.

50

\

wspomnianych już głodów czy też surowych postów, nato-
miast polepszeniu ulegał w okresie dość licznych świąt
i uroczystości. Wtedy pojawiały się na stołach, nęcąc do
obżarstwa, kiełbasy, ulubione wątroby, kiszki, szynki, masło,
śledzie, czasem nawet pieczenie, lepsze gatunki nabywanego
w miastach pieczywa. Menu obiadów przeznaczonych dla
pielgrzymów w Krakowie przewidywało np. w dni mięsne:
„Rosół z kaszą lub krupnik, sztuka mięsa, pieczeń, porcyja
kapusty, bochenek chleba, pół garnca piwa". Natomiast
w dni postne: „Barszcz z krupami. Porcyja kaszy z olejem.
Porcyja kapusty. Czasem śledzie lub ryby. Bochenek chleba.
Pół garnca piwa" 65.

Jędrzej Kitowicz opisuje, że chodzący z kurkiem w okre-
sie Wielkanocy parobcy wyprawiali sobie ucztę z wiktua-
łów, które otrzymywali po domach. A dostawali: „Ser,
szperki, masło, kiełbasy, jajca, z czego w samej rzeczy
mogli zrobić ucztę nie lada jaką, przykupiwszy do tego
gorzałki i piwa"66. Wiemy, że np. ludność ekonomii san-
domierskiej przekupywała leśniczych, dając im: „gorzałkę,
słoninę, kiełbasy i inne victualia" 67.

Było to jednak jadło świąteczne, niecodzienne, stanowiące
jedynie obiekt marzeń przeciętnego mieszkańca wsi czy
miasteczka. Należy wszakże dodać, że zamożniejsi chłopi,
służba po dworach szlacheckich, najemni robotnicy, ciężko
pracujący flisacy żywili się na ogół na co dzień lepiej.
Jadłospis tych ludzi opierał się na większej ilości produk-
tów zbożowych, m. in. na chlebie, grochu, serze, tłuszczach,
a także mięsie. Bywały dwory, na których nawet zwykła
czeladź otrzymywała dwa razy tygodniowo porcję mięsa,
a już stół świąteczny tych kategorii ludności prezentował
się wcale dobrze. Obfitował przede wszystkim w większe
ilości mięsa, tłuszczów, w lepszy chleb, wyższej marki na-
poje, cenione przyprawy.

Stół codzienny wyższej kategorii bazował na potrawach

05 Rkps WAP Kraków, nr 3003, s. 37.

06 K i t o w i c z, jw., s. 55J.

»7 Rkps Ossol., nr 9635/III, s. 16.

51

/

mięsnych, rybach, śledziach. Można w oparciu o przekazy
źródłowe domniemywać, że ludność lepiej się żywiąca spo-
żywała 150 kg mięsa rocznie na głowę, czyli około 15 razy
więcej niż poddam, a prawie trzykrotnie więcej niż wypada
to na głowę współczesnego statystycznego mieszkańca. Po-
nadto kuchnie ludzi zamożnych dysponowały szerokim asor-
tymentem środków żywnościowych. Prócz spożywanych na
stołach niższych kategorii kasz, warzyw, grochu, chleba
spotykało się tutaj znaczne ilości rozmaitego pieczywa (buł-
ki, ciasta, torty), cukier, miód, owoce, w tym często owoce
południowe, jak pomarańcze, cytryny, ananasy, figi. Spoży-
wano też dużo nabiału, m. in. jaj, masła, śmietany. Jadano
najlepsze grzyby, przede wszystkim pieczarki, trufle, bo-
rowiki.

Oczywiście na stołach wyższych kategorii dbano pieczo-
łowicie o jakość podawanych potraw. Na porządku dzien-
nym było spożywanie dań wykwintnych, w rodzaju tuczo-
nych, dobrze wypieczonych kapłonów, indyków, bażantów,
kuropatw, kwiczołów, jarząbków, głuszców. Ryby podawa-
no największe, najprzedniejsze: okazałe karpie, łososie, je-
siotry, pstrągi. Rozkoszowano się też wymyślnymi importo-
wanymi artykułami żywnościowymi, np. serami szwajcar-
skimi i wędlinami niemieckimi.

W kuchniach tych spotykało się ponadto smakołyki, np.
różnorodne gatunki pasztetów. Za szczególny specjał ucho-
dził pasztet sporządzony z gęsich wątróbek z dodatkiem
tłustego wieprzowego mięsa, zwłaszcza wędzonego boczku.
Niezwykle popularne były wędzone wołowe i wieprzowe
ozory, różnego rodzaju galaretki mięsne. Nie gardzono też
rozmaitymi sosami. Ryby np. podawano w szarym — tj.
cebulowym sosie, w żółtym — szafranowym, w czarnym —
powidlanym. Na stołach tych zaczęto w XVIII wieku gusto-
wać także w kawiorze. Poradniki ówczesne zalecały, jak
przez specjalny sposób przyprawiania zmienić i wydelikat-
nić smak drobiu czy innego mięsa, jak np. uczynić, by
„kurczęta miały smak kwiczołów" 68. Kalendarze podawały

68 P. B itr ytowski, Wiadomość ciekawa każdemu wielce
pożyteczna..., Przemyśl 1772, s. 204.

I

następujący przepis, jak zmienić smak kury: „Kurę czy
kurczę ugotować, żeby miała smak jarząbka dzikiego. Leją
w gardło jej mocny ocet, zawiązawszy gardło wieszają ją,
żeby się sama zadusiła. Oskubawszy, winem francuskim
obmywają, w środku i z wierzchu pieprzem i goździkami
natarłszy do piwnicy wynoszą przez noc. Potym na rożen
zatykając, masłem przetopionym polewają. Sapor do tego
robią z wina dobrego, z tłustością zebraną z kapłona goto-
wanego, albo z kury, zmieszawszy i razem dobrze, a potym
przydają trochę imbiru, pieprzu, goździków, cukru, przy-
kruszywszy białego chleba i tym oblewają" 69. Bogate stoły
uatrakcyjniano przez podawanie wykwintnych polewek,
m. in. migdałowej, winnej, kaparowej.

Pod wpływem mody zachodniej na stołach pańskich,
a często i szlacheckich pojawiły się ostrygi, ślimaki, żaby,
żółwie. Literatura szlachecka początkowo drwiła z tych
„przysmaków", z czasem jednak przywykano do nich lub
snobowano się ich spożywaniem. Ostrygi polecała już książ-
ka kucharska Czernieckiego, ich spożycie na przestrzeni
XVIII wieku systematycznie wzrastało, by osiągnąć punkt
kulminacyjny pod koniec tegoż stulecia. Przysłowiowo za-
praszano wtedy na „hulankę i ostrygi". Na dworze Stani-
sława Augusta jedzono ich czasem kilkaset sztuk miesięcz-
nie. Konsumowano je w postaci świeżej, „prosto z Ham-
burga", bodaj jednak częściej marynowane. Uchodziły nie
tylko za smakołyk, lecz także za pokarm dietetyczny; za-
lecano je np. przy chorobach płuc.

Ślimaki wprowadzono do nas pod wpływem kuchni wło-
skiej. Pod koniec XVII wieku na sejmikach małopolskich
spożywano je całymi kopami. Przez cały wiek XVIII kon-
sumpcja tego przysmaku utrzymywała się stale na poziomie
umiarkowanym. Ślimaki spożywano często jako oddzielną
potrawę, np. podawano do obiadu „ślimaki całkiem z ma-
słem rumianym"; sporządzano z nich także sosy. Próbo-
wano również jadać żabie udka. O rozpowszechnieniu się
tych specjałów świadczyć może m. in. wypowiedź Jędrzeja

69 Duńczewski, jw., Kalendarz na rok 1752. ,A t „„VUd.r

Kitowicza: „Nie ustępując nasi Polacy w niczym Włochom
i Francuzom, nawykli powoli, a dalej w najlepsze specjały
obrócili owady i obrzezki, którymi się ojcowie ich jak
jaką nieczystością brzydzili. Jedli żaby, żółwie, ostrygi, śli-
maki, granele, to jest jądrka młodym jagniętom i ciołkom
wyrzynane, grzebienie kurze i nóżki kuropatwie (same pa-
luszki nad świecą woskową przypiekane), w których sama
tylko imaginacyja jakiegoś smaku dodawała" n.

Każdy obiad czy wieczerza stanowiły w kuchniach wyż-
szej kategorii, w naszym pojęciu, istną ucztę. Zwykły obiad
na stole pańskim składał się z około 5—6, a nieraz i więcej
dań. W XVIII wieku jako zupę podawano rosół, flaki,
ewentualnie wchodzące w modę buliony. Z zasady też po-
dawano dwie potrawy mięsne, np. sztukę mięsa z chrzanem
i pieczeń wołową lub cielęcinę z kluskami i pieczony drób
— kapłony, gęsi, kuropatwy. Prócz tego podawano jakąś
jarzynę, często także z mięsem, np. kapustę z baraniną,
kapustę kwaśną z kiełbasą. Na deser szły ciasta, pieczone
owoce, czasem kompoty, marcepany, zaś na wytwornych
dworach smakowite włoskie lody.

Podwieczorki bywały rozmaite. Czasem podawano na nich
tylko piwo lub kawę, często jednak spożywano jakieś po-
trawy, np. jajecznicę. W jednej z umów z XVII wieku
o żywieniu uczniów zaznaczono: „Podwieczorek takim spo-

\\ sobem ma być: albo chleb z masłem, albo kiełbasę upiec

i [...], albo usmażyć bigosu jakiego, albo cokolwiek podobne-

,,| go"«

Wieczerza przedstawiała się podobnie jak i obiad. Po-
dawano zupy, kilka rodzajów mięs (czasem m. in. bigos

d sporządzony z resztek mięsa, które pozostało z obiadu),

ciasta. Zestaw zwykłej kolacji przedstawiał się np. nastę-
pująco: rosół z flaczkami, kotlety z rusztu z sosem po
polsku, zając z kaparami w sosie rumianym, kura młoda,
sos rumiany z sardelami, pieczeń z sarny, budyń z jabłka-

70Kitowicz, jw., s. 442.

71 Cyt. wg J. Peszk a, Kuchnia polska dawna..., „Gazeta
Domowa", 1904, nr 41/4.2, s. 580. -.. ,..», ,. ..-,.„.._

' 54

J

mi. Innego zaś dnia podawano: rosół z chlebem żytnim,
kotlety cielęce w białym sosie z cytryną, kuropatwa, sos
po polsku, cielęcina w żółtym sosie, ciasto, jabłka sma-
żone.72.

Umowa dotycząca żywienia uczniów szlacheckich w szko-
łach piotrkowskich przewidywała: ,,Na wieczerzę zaś rosół,
bigos, zrazy, kasza, jarzyna i pieczenie" 73.

Na słynnych obiadach czwartkowych u króla Stanisława
Augusta, których znaczenie nie polegało zresztą, jak wiemy,
na jedzeniu, podawano np. barszcz z uszkami, dalej roz-
maite zimne przystawki: wędliny, kiszki, kiełbasy, paszte-
ciki, marynaty, „wszystko wykwintne i wyborne dla smaku
i dla oka"74. Jako danie podstawowe traktowano gorące
mięsiwa, przede wszystkim ulubioną przez króla pieczeń
baranią, którą dworzanin obnosił na złotym półmisku, wo-
łając uroczyście: „baran!" Piwa nie podawano, jako napój
służyła woda zdrojowa. Dopiero przy końcu obiadu serwo-
wano wino hiszpańskie, które pito zresztą raczej symbo-
licznie,.

święta, uroczystości rodzinne, imieniny pańskie obcho-
dzono bardzo wystawnie. Uczty ciągnęły się nieraz kilka
dni i spożywano podczas nich gigantyczne ilości jedzenia.
Stoły uginały się od dziesiątków potraw, sadzono się na.
najbardziej kosztowne i urozmaicone menu. W takich oko-
licznościach nader już suto prezentowały się same śniada-
nia. Julian Ursyn Niemcewicz pisze, że u Radziwiłła „Panie
Kochanku", w dniach kiedy przyjmował biskupa Massal-
skiego, „rano, czyś przyszedł na pokoje czy do marszałka,
czy do rezydenta lub urzędnika dworu, zastawałeś śniadanie
z kiełbas, zrazów, hultajskich bigosów, piwa, miodu i wina
złożone: jadł i pił kto chciał i wiele chciał" 75.

Niezwykle plastycznie przedstawione opisy uczt znajdu-
jemy u Jędrzeja Kitowicza. Pisze on np.: „Na drugie danie
stawiano na stół mięsiwa i ptactwo, pieczone na sucho

72 Rkps Bibl. im. Łopacińskiego w Lublinie, nr 1931, k. 39, 73.

73 Rkps AGAD, Wieluńskie Obiaty, nr 6, k. 262.
71 M a g i e r, jw., s. 99.
"Niemcewicz, jw., t. I, s. 121.

; ." - • .- m >■■

całkowicie, albo też jakim sosem podlane [...]. Między pół-
miski, rozmaitym ptactwem i ciastem napełnione, podług
wielkości stołu stawiano dwie albo trzy misy ogromne, na
kształt piramidów z rozmaitego pieczystego złożonych, któ-
re hajducy we dwóch nosili, bo by jeden nie uniósł. Te
piramidy na spodzie miały dwie pieczenie wielkie wołowe,
na nich położona była ćwiartka jedna i druga cielęciny,
dalej baranina, potem indyki, gęsi. kapłony, kurczęta, kuro-
patwy, bekasy, im wyżej, tym coraz mniejsze ptactwo.
Z tych piramid jako też mis i półmisków goście sprawniejsi
do krajania za prośbą gospodarza brali przed siebie owe
pieczyste, rozbierali, częstowali z kolei siedzących u stołu
i nie przepominając zostawić dla siebie najlepszej sztuczki,
po obczęstowaniu wszystkich, sami jedli [...]. Trzecie danie
składało się z owoców ogrodowych i cukrów rozmaitych
na talerzach i półmiskach, między które stawiano z cukru
lodowatego misternie zrobione baszty, cyfry, herby, do-
my — dragantami zwane, które biesiadujący łamiąc bu-
rzyli'"8.

Na dworach hołdujących zawsze najnowszej modzie poda-
wano jeszcze bardziej urozmaicone i bardziej wymyślne po-
trawy i ich zestawy. Dawał instrukcje w tej mierze cytowa-
ny m. in. Czerniecki. Opisy takich poczęstunków i bankie-
tów zamieszczają zarówno nasze, jak i cudzoziemskie relacje
pamiętnikarskie. Czasem potrafiono w Polsce zaimponować
najwybredniejszym zagranicznym smakoszom. Anglik Coxe
pisze, jak to w Powązkach podejmowała gości księżna Iza-
bela Czartoryska: „W pawilonie podano nam zimną kolację,
siedliśmy więc do stołu zastawionego wszelkiego rodzaju
przysmakami, naj hardziej kosztownymi winami i najrzad-
szymi gatunkami owoców, jednym słowem, uraczono nas
wszystkich najlepszym, czego może człowiekowi dostarczyć
sztuka lub natura. Wieczór był rozkoszny [...]. jedzenie wy-
śmienite" ". Inflantczyk Schulz wspomina o asamblach

76 K i t o w i c z, jw., s. 435—436.

"W. Coxe, Podróż po Polsce 1778, [w:] Polska stanisła-
wowska w oczach cudzoziemców..., t. I, s. 663. ■■.-■^„r.

56

w czasie Sejmu Czteroletniego: ,,Polskie upodobanie szcze-
gólnie w dostatku i zbytku tu się z całą świetnością obja-
wiało; kilka sal ostawiono stołami, które się rzeczywiście
pod ciężarem uginały. Jedzenia wszelkiego rodzaju było do
przesytu. Wina węgierskie, francuskie, hiszpańskie i nie-
mieckie, które gdzie indziej ledwie się kosztują i używają
po odrobinie, tu się lały. Wódki podawano w ogromnych
kielichach. Limonada, oranżada, bawaroaza stały w naczy-
niach ogromnych, w jakich gdzie indziej piwo dają. Kawa
i czekolada nieustannie się lały z olbrzymich srebrnych im-
bryków. Stosy a góry konfitur, owoców, grzanek na wiel-
kich talerzach krążyły po salach nieustannie" 7S.

Luksus panujący na stołach pańskich i magnackich jest
zadziwiający. Trzeba jednak podkreślić, że w Polsce XVII—
XVIII wieku zbytek warstw wyższych, czy nawet średnich,
przejawiał się właśnie w zasobnym stole. W dążeniu do
wyróżnienia się adaptowano na pańskich czy patrycjuszow-
skich stołach coraz to nowe zagraniczne potrawy i wiktuały.
Lansowany przez panów styl życia przyczynił się też do
pogłębienia różnic w sposobie żywienia.

Wszystko to nie świadczy jednak, by jadła po dworach
było zawsze w bród, by się z nim nie liczono. Odwrotnie.
Wystawne, luksusowe przyjęcia dawano od święta, w dzień
powszedni natomiast wiele i do syta jadali tylko pan, pani
i najbliższa rodzina. Nawet nieraz na najprzedniejszych
stołach mięsa starczało często tylko dla najważniejszych
czy... najzręczniejszych, którzy dorwali się do półmisków,
podczas gdy reszta zmuszona była kontentować się sosem
i polewkami. Bywało nieraz jeszcze gorzej. Kitowicz pisze
np., że „zastawiano stół kilka potrawami, które w momencie
zniknęły, a połowa zasiadających wstała od stołu głodna" ".
Wybicki skarży się, że wojewoda Rybiński, prowadząc swój
dwór do Warszawy, do znudzenia karmił służbę wyłącznie
krupnikiem. Wspominałem już, że głodną służbę spotykało
się nawet u najbogatszych z Radziwiłłów. U księcia Suł-

78 S c h u 1 z, jw., s. 162.

ra Kitowicz, jw., s. 413—414.

57

kowskiego panował np. taki zwyczaj, aczkolwiek gdzie
indziej nie naśladowany, że: „Warta stała przy kuchni,
pilnując, aby nie szło nic na bok, toż samo przy szpiżarni.
Żołnierze nadworni nosili na stół półmiski i zebrane ze
stołu z resztą potraw odnosili do szpiżarni, które niedojadki
przerabiano z obiadu na wieczerzę lub na jutrzejsze obiady
do mniejszych stołów" so.

Jeszcze gorzej żywiono zwykłą służbę, czasem nie doja-
dało nawet prywatne wojsko, stąd żołnierzy nadwornych
zwano nieraz „głodnymi rycerzami". Stałe niedojadanie,
typowe dla tych kategorii ludności, wynikało z faktu, że
wraz z klientami, wywodzącymi się spośród szlachty, roz-
maitymi „pieczeniarzami", grupa ta tworzyła liczną, bez-
produktywną masę ludności, której wyżywienie sprawiało
kłopot nawet wielkim dworom. Wobec tego mniej będzie
dziwił fakt, że produkty spożywcze po dworach skrupulat-
nie liczono, ważono, zamykano i zapisywano. W rachunkach
naj pierwszych domów z nieomalże mieszczańską pedan-
terią odnotowywano każdą butelkę wina, kwaterkę mleka,
nawet wiązkę cebuli. Stoły były dosłownie strzeżone. Król
Jan Sobieski potrafił uczynić awanturę z powodu dwóch
moreli zjedzonych przez łakomego opata odnoszącego owoce
królowej. Pamiętnikarz Sarnecki tak ten fakt relacjonuje:
,,[...] onego połajawszy dostało się tego specjału o cztery
morele jegomości księdzu opatowi świętokrzyskiemu, jako-
by ich miał wziąć od stołowego dnia wczorajszego i że
dwóch z nich nie posłał królowej jejmość. Na co była su-
rowa inkwizycyja i że natenczas stał u stoła p. Ursuł, tego
pod wartę kazał in instanti [natychmiast] wziąć i wzięto.
Po tych hałasach zasnął król jegomość w krześle, po prze-
spaniu kazał wołać do siebie jegomości księdza opata i dał
mu bona verba [...]. Ursuła zaraz kazał puścić spod war-
ty" 81. Szczęsny Potocki trzymał pod kluczem owoce, nawet
swym kuzynom nie dawał więcej niż dwie gruszki.

80 Kit owi c z, jw., s. 419.

81 K. Sarnecki, Pamiętniki..., wyd. J. W o 1 i ń s k i, Wro-
cław 1958, s. 48.

Niech więc nie mamią nas przekazywane przez tradycję
opisy uczt i podawanych na stołach pańskich dań. Przysło-
wie: „jedz, pij i popuszczaj pasa" odnosiło się tylko do
elity. Bankiety, zastawione przysmakami stoły były w za-
sadzie na pokaz, od święta. Na co dzień mogli się specjałami
delektować tylko wielcy panowie. Lapidarnie ujmuje to
Kajetan Koźmian: ,,Uczty dawano wspaniałe, lecz codzien-
ne życie było oszczędne" 82. Nawet ludzie z najbliższego oto-
czenia jaśnie wielmożnych musieli kontentować się nieraz
lichym, skrupulatnie wyliczanym jadłem. A więc jeszcze
raz należy podkreślić, że w omawianym okresie ogólnie
nie dojadano. Dlatego też tak bardzo w tradycji ważyło
wszystko to, co związane było z jadłem, stołem, ucztowa-
niem. Pojęcie szczęścia często miało więc związek z jedze-
niem. Ale nie tylko, ważne bowiem było także picie. Oczy-
wiście nie tyle szkodliwej wody czy mdłej herbaty, lecz
napojów mocniejszych i smak owi tszych. Temu zagadnieniu
poświęcony zostanie następny rozdział książki.

8> Koźmian, jw., cz. I, s. 51.

«#♦

II

UCIECHY Z BACHUSEM

W publikacjach traktujących o obyczajach staropolskich
często wspomina się o straszliwym, panującym nagminnie
w Polsce XVII—XVIII wieku pijaństwie, którym rzekomo
ogarnięte były wszystkie warstwy społeczne. W fakcie tym
upatruje się wręcz wadę narodową. Badania źródłowe, jakie
przeprowadzono na ten temat w ostatnich latach, rzucają
nieco odmienne światło na to zagadnienie. Można śmiało
stwierdzić, iż powszechne do niedawna opinie o demonicz-
nym wręcz i specyficznym dla stosunków polskich pijań-
stwie są powierzchowne i wyolbrzymione. Pijaństwo nie
było w Polsce tak powszechne, jak się to do niedawna są-
dziło. Panowało ono przede wszystkim wśród zamożnych,
a więc wśród wąskich tylko kręgów społecznych. Pijatyki,
którym hołdowali osławieni opoje szlacheccy saskiej doby,
nie były typowe dla całego społeczeństwa. Należy również
podkreślić, że spożywanie trunków miało w tych czasach
bardziej złożony charakter i nie można go mierzyć dzisiej-
szymi kryteriami. Ludzie ówcześni żyli w zupełnie odmien-
nych warunkach, zarówno jeśli chodzi o żywienie, jak
i o sprawy zdrowotne, obyczajowe. Trzeba pamiętać, że
spożywanie alkoholu w omawianych wiekach pełniło nieco

60

odmienną, bardziej złożoną rolę. Alkohol stanowił przede
wszystkim istotny składnik pożywienia. Piwo np. było pod-
stawowym artykułem spożywczym, wprost niezastąpionym
W staropolskiej gastronomii. Dotyczy to w pewnym stopniu
także miodów i win. Alkohol spełniał ponadto często rolę
leku, przeciwdziałając pewnym zakażeniom, ułatwiał też
trawienie ciężkich pokarmów. Stanowił on nieodzowny ele-
ment w praktykowanych od wielu wieków tradycyjnych
zwyczajach i obrzędach. Okoliczności te nie mogą jednak
przesłonić faktu, że przez wielu traktowany był przede
wszystkim jako używka dostarczająca specyficznych pod-
niet.

Jeżeli przy omawianiu spożycia alkoholu weźmie się pod
uwagę wszystkie te aspekty, to oczywiście trzeba stwier-
dzić, że rola napojów alkoholowych w wiekach XVII—
XVIII była znacznie bardziej złożona i różnorodna niż
obecnie. Nie ulega też wątpliwości, iż w obyczajowości pol-
skiej wytworzyła się swoista kultura picia alkoholu, która
polegała nie tylko na piciu, lecz także na kultywowaniu
rozmaitych tradycji, zwyczajów itd. Znalazło to odbicie za-
równo w istnieniu szerokiego asortymentu trunków, jak
również i w wytworzeniu się bogatego słownictwa ba-
chicznego, interesującej twórczości literackiej oraz w licz-
nych, niezwykle bogatych zwyczajach bachicznych. Umiar-
kowane, w oczach ówczesnych, „uciechy z Bachusem" były
nie tylko tolerowane, lecz wręcz zalecane, a czasem nawet
gloryfikowane. Stanowiły one kapitalny element w ówcze-
snej kulturze obyczajowej i odgrywały dużą rolę w ów-
czesnym pojmowaniu pełni życia. Taki stosunek do alko-
holu i jego spożywania prowadził oczywiście do nadużyć,
a często do gubiącego ciało i umysł opilstwa. Skrajne, ty-
powe przede wszystkim dla szlachty przejawy alkoholizmu
nie mogą jednak rzutować na obraz całego ówczesnego spo-
łeczeństwa.

Zanim scharakteryzujemy rolę, jaką odgrywał alkohol
w staropolskiej obyczajowości polskiej, należy choć po-
krótce omówić, jakie alkohole wówczas spożywano i jak
przedstawiała się ich konsumpcja. Podstawowym napojem

alkoholowym było piwo. Spożycie piwa miało w Polsce wie-
lowiekową tradycję, sięgającą XI wieku. Stanowiło ono na-
pój, który konsumowany był przez wszystkie warstwy spo-
łeczne. Według pewnych opinii, największe spożycie piwa
w Polsce miało miejsce właśnie w omawianym okresie,
zwłaszcza w XVIII wieku.

Należy od razu na początku zaznaczyć, że piwo stanowiło
zasadniczy składnik pożywienia; odgrywało ono wówczas
taką rolę, jak dzisiaj herbata i kawa. Dostarczało kalorycz-
nego pokarmu, równocześnie jednak, przy spożyciu więk-
szej jego ilości, spełniało rolę używki.

Piwo osiągano drogą fermentacji z jęczmienia, częściowo
z pszenicy, a czasem z owsa. W Polsce uprawiano wtedy
wysokowartościowy jęczmień i chmiel. Produkcja krajowa
nie zawsze jednak wystarczała, tak że chmiel trzeba było
importować z zagranicy.

W omawianych wiekach piwo produkowano prawie
w każdym folwarku, istniały też liczne browary miejskie,
a za specjalnym zezwoleniem warzyli je czasem i chłopi.
Prócz masowo produkowanego piwa „ordynaryjnego" wy-
rabiano także wzmocnione jego gatunki, piwa dubeltowe,
inaczej zwane „dwuraźnymi". W większości produkowano
piwa słabe, „cienkusze" zawierające 2—3% alkoholu; lepsze
jego gatunki osiągały około 6%, a w pewnych przypadkach
do 10% alkoholu. O rodzaju i gatunku piwa decydowała nie
tylko zawartość w nim alkoholu, ale także barwa — były
piwa jasne i ciemne — intensywność goryczki, aromat
i smak. Cechy te uzyskiwano przez używanie odpowiedniej
wody (składniki mineralne wody wywierają silny wpływ
na właściwości smakowe piwa), stosowanie specjalnych
drożdży, umiejętne przystosowanie słodu.

Piwo produkowane przez folwarczne browary było na
ogół napojem słabym, niskiej jakości i o niewielkich walo-
rach smakowych. Znacznie lepsze piwo można było czasem
otrzymać w miastach. Konsumentami jego byli nie tylko
mieszczanie, lecz także liczni podróżni, dwory pańskie, woj-
sko. Każdy region kraju chlubił się wyrobem własnego,

w swym pojęciu najlepszego gatunku piwa. W wierszu
z XVII wieku czytamy:

o.iV W państwie naszem znajdziesz piwa różne

Klarowne i wystałe. Najdziesz tu Leszczyńskie,

Łagodne, z gęstą pianą obaczysz Brzezińskie,

Albo Łowickie, co więc chłopom gęby krzywi,

Albo Wareckie, którym Warszawa się żywi,

Ujskie i to przyjemne, gdy nieprzypalone

Wielickie niemniej sławne, które garła słone.

Swą wdzięczną treścią chłodzi. Nie gań Żółkiewskiego,

< We Lwowie będąc miej się do Jezuickiego,

Zielone Biłgorajskie jak lipiec się pije,
A w głowie jak wino wianeczkiem się wije,
Na Międzyrzeckie każdy podróżny się kasze,
Podpiwszy nim, jeszcze go weźmie do flasze,
Kolnę też, iż graniczy tuż obok z Prusami,

0 lepszą swoim piwem z ich idzie birami

1 wdzięczną łuną krasi pijących jagody,
A równą miarą ciepła daje i ochłody,
Kiedyć się też Prusami zdarzy kiedy jechać,
Świętych Siekierek piwa nie słuszna poniechać.
A kiedy zaś do Gdańska popłyniesz z szkutami,
Zażyjże dubelbiru z pany Gdańszczanami,
Tylżyckie i łagodne, i wraz mocne piwo

Za specyjał go bierze, do Żmudzi co żywo [...]"'.

Prócz wymienionych w wierszu, piw znano jeszcze o wiele
więcej. W XVII wieku słynęły piwa mławskie, lelowskie,
węgrowieckie, w XVIII wieku m. in. .wilanowskie, wąchoc-
kie, gielniowskie, eleborskie, bukackie, opiskie. Oczywiście
każdy gatunek piwa miał swoją cenę. Jakość poszczególnych
gatunków piwa i ich renoma ulegały na przestrzeni wie-
ków zmianom. Niezależnie od znajdujących się stale na ryn-
ku różnych gatunków piwa, dwory przez cały czas wyra-
biały na użytek domowników i gości specjalne, cieszące się
zawsze Uznaniem tzw. „szlacheckie piwa". Ponadto rozpro-
wadzano po kraju piwa gdańskie, słynęło wśród nich ..Top-

1 J. T. Trembecki, Wirydarz poetycki, t. I, wyd. A.
Briickner, Lwów 1910, s. 102.

pen Bier". Sprowadzano także piwo z zagranicy. W XVII
stuleciu importowano ze Śląska piwa świdnickie i opawskie.
W połowie XVIII wieku pijano również piwa czeskie. Mo-
da ta szybko jednak minęła i niebawem, aż po schyłek wie-
ku, wielkim wzięciem zaczęło cieszyć się importowane piwo
angielskie, niezwykle pieniste, o wysokiej zawartości alko-
, holu. Prasa ówczesna często reklamowała „świeże piwo an-
gielskie [...] prosto z Londynu sprowadzane" 2. Pito je prze-
de wszystkim w Warszawie, ale często i na prowincji. Sta-
nowiło ono oczywiście napój luksusowy. Kitowicz pisze, że
„w Krakowskim i Sandomierskim żadne piwo, wyjąwszy
prawdziwe angielskie, nie było w szacunku" 3 (myślał oczy-
wiście o kołach szlacheckich). Z piw angielskich rozróżnia-
no szmalbir, elbir i najprzedniejsze — porter. Obok an-
gielskiego za najwyborniejsze uchodziło na przestrzeni nie-
omal całego XVIII wieku piwo grodziskie. Przede wszyst-
x kim słynęło ono w Wielkopolsce, gdzie zdystansowało roz-
maite gatunki piw krajowych, które „estymacyją swoją
straciły, wszedłszy w rząd piw pospolitych; grodziskie zaś
słynęło coraz bardziej w Wielkiej Polszcze, tak iż szlachcic
tam, który nie miał w swym domu piwa grodziskiego, po-
czytany był za mizeraka albo za kutwę" 4.

Warzono tyle gatunków piwa, że trzeba było nie lada
eksperiencji, by właściwie ocenić jakość i smak tego napo-
ju. Wśród plebejuszów znawcami piwa bywali np. włóczący
się po kraju woźnice; mówiło się, że: „Gdzie księża a fur-
mani piją, tam najlepsze piwo". Znających się na tym trun-
ku piwoszy spotykało się zarówno po miastach, jak i po
J| dworach szlacheckich. Do końca XVII wieku uchodziło ono

za podstawowy napój alkoholowy, również na stołach szla-
checkich. Werdum ze zgorszeniem pisał, iż Polacy, myślał
oczywiście o szlachcie, mało cenią zachodnie wina i za-

2 „Gazeta Warszawska", 1789, nr 1, suplement; 1790, nr 25,
suplement, 1795, nr 12, i inne.

3 J. Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III,
oprać. R. Pollak, Wrocław 1951, s. 469.

4 Kitowicz, jw., s. 469. , ^

\

1. Kobieta sprzedająca flaki pod kolumną Zygmunta, akwatinta
J. P. Norblina i Debucourta. Z dzieła: A. Berdecka, I. Turnau,
Życie codzienne w Warszawie okresu Oświecenia, Warszawa 1969


2. Uczta (koniec XVIII wieku), A. Orłowski (?) Muzeum Narodowe w Warszawie

3. Przed szynkiem, fragment obrazu Scena przed szynkiem, K.

Lubieniecki

4. Kuchnia dworska.
Z dzieła: J. K. Haur,
Skład abo Skarbiec
Znakomitych Sekre-
tów Oeconomiey Zie-
miańskiey, Kraków
1693

5. Zamawianie cho-
roby, fragment poli-
chromii kościoła w
Orawce, 1713 rok.
Zbiory PIS


_-.------------------4 - .

6. Karta tytułowa druku o gorzałce, 1614 rok

\

7. Talerzyk z serwisu do kawy, XVIII wiek. Z dzieła: A. Ber-
decka, I. Turnau, Życie codzienne w Warszawie okresu Oświece-
nia, Warszawa 1969

8. Srebrne sztućce, XVIII wiek. Z dzieła: A. Bardecka, I. Turnau,
Życie codzienne w Warszawie okresu Oświecenia, Warszawa 1969

"V,

9. Wiecha szynkowa,
fragment obrazu Sce-
na przed szynkiem,
K. Lubieniecki, ok.
1730 roku. Muzeum
Narodowe w War-
szawie

10. Umywanie rąk, fragment polichromii kościoła w Binarowej,
1650 rok. Zbiory PIS

miast nich „wolą żłopać dobre piwo" 5. Choć ogólne spoży-
cie piwa w XVIII wieku wzrosło, to jednak wielu snobów
wywodzących się ze szlachty zaczęło przedkładać nad ńie
wina, natomiast wśród plebejuszów nadal cieszyło się ono
dużym uznaniem. Ogółowi ludności wystarczały piwa kra-
jowe. W jednej z pieśni mieszczańskich znajdujemy taką
pochwałę piwa:

[...] Myć tu wina nie mamy,
Wżdy sobie podpijamy
I we błocie legamy.

Dobre piwo

Jako żywo [...]
Piwo niedrogo chodzi,
Radość z weselem płodzi,
Mieszkowi nie tak szkodzi

Dobre piwo

Jako żywo 6.

Drugim zasadniczym napojem alkoholowym była wódka,
ściślej gorzałka. Pojawiła się ona już w początkach XVI
wieku. Najczęściej pędzono ją z żyta, czasem z pszenicy,
w wyjątkowych przypadkach ze śliwek. Pod koniec XVIII
wieku próbowano wykorzystać do tego celu kartofle. .Po
procesie fermentacji poddawano wódkę destylacji, tj. od-
dzielano wodę od alkoholu. Najczęściej destylowano ją trzy
razy: po pierwszej destylacji otrzymywano tzw. brantów-
kę, po drugiej prostkę, po trzeciej okowitę, tj. spirytus.
Okowitę rozcieńczano wodą i w ten sposób otrzymywano
prostą wódkę, zwaną „ordynaryjną". Ówczesna wódka była
słabsza od dzisiejszej. Można przypuszczać, że maksymalna
zawartość alkoholu wynosiła w okowicie około 7O°/o, w pro-
stej wódce najwyżej 30—35°/o, a w tzw. prostce 15—20%.

Kiedy chciano otrzymać wódkę mocniejszą, a zarazem
bardziej czystą, przepalano wódkę prostą (tj. okowitę zmie-
szaną z wodą) w specjalnych alembikach, otrzymując tzw.

5 U. W er dum, [w:] X. L i s k e, Cudzoziemcy w Polsce,
Lwów 1870, s. Mi.

6 Polska .fraszka mieszczańska..., wyd. K. B a d e c k i, Kra-
ków 1948, s. 64—67. . ~l

5 — Obyczaje staropolskie 65

alembikówkę. Najczęściej przepalano ją z rozmaitymi zio-
łami, kwiatami, pestkami owoców. Otrzymaną wódkę za-
prawiano ziołami, „korzeniami", np. anyżem, cynamonem,
skórką pomarańczową, nalewano na pestki owoców. W ten
sposób otrzymywano dziesiątki gatunków wódek — any-
żówkę, kminkówkę, cynamonową, ratafię, persico, kram-
bambulę. Zawartość alkoholu w tych wódkach wynosiła
30—40%. Najmocniejsze z nich służyły jednak nie jako
trunki, lecz jako „esencje", koncentraty.

Wódki gatunkowe pędzono zazwyczaj po dworach; przy
wyrobie ich posługiwano się domowymi recepturami lub
przepisami znajdującymi się w kalendarzach i różnych po-
radnikach. Mimo że znajomość pędzenia wódki była po-
wszechna, spotykało się także zawodowych destylatorów
i kiperów.

Przez oba omawiane stulecia wielkim wzięciem cieszyły
się w kraju wódki gdańskie. Gdańsk produkował bowiem
szeroki asortyment wódek, od najprostszych, pitych przez
robotników portowych i biedotę miejską, do luksusowych,
posiadających europejską renomę. Najsłynniejsza była tak
zwana „złota gorzałka", „złota wódka", sporządzana w nie-
zwykle skomplikowany sposób. Do mocnej anyżówki doda-
wano rozmaite korzenie i zioła, mieszano ją, następnie cu-
krzono i doprawiano cienkimi blaszkami prawdziwego zło-
ta. Receptura złotej wódki stanowiła zresztą ścisłą tajemni-
cę i nie kwestionowaną specjalność wytwórni gdańskich,
eksportujących ją do wielu krajów Europy.

Dużym powodzeniem cieszyły się też importowane wódki
francuskie. Były to właściwie dzisiejsze koniaki. Nie uży-
wano ich jednak jako trunku, lecz raczej jako destylatu,
na którym przyrządzano inne napoje. Kluk tak na ten te-
mat pisał: „Z wina pędzi się wódkę, którą znamy pod imie-
niem wódki francuskiej i z której się nie tylko różne robią
lekarstwa wewnętrzne i zewnętrzne, esencyje, eliksyry,
aquavitae, ale się i na trunki zażywa różnie przyprawione
i różnie nazwane: likwory, ratafia, persico"7.

7 K. Kluk, Dykcyonarz roślinny..., t. III, Warszawa 1786—
1788, s. 169—170.

W XVIII wieku zyskały popularność importowane likie-
dy. Produkowano je zresztą także i w kraju. Spośród gdań-
skich likierów światową sławą cieszył się „der Lachs". Po-
dobne likiery, zarówno w smaku jak i kolorze, wyrabiano
w Poznaniu. Smakosze, jak np. biskup Ignacy Krasicki, po-
szukiwali jednak specjalnych gatunków likierów sprowa-
dzanych z zagranicy, np. likieru różanego. W drugiej poło-
wie XVIII wieku pojawił się importowany arak. Spożycie
tego napoju nie było wszakże nigdy wysokie. Importowano
także rum. Podobnie jak arak, służył on nie tyle jako tru-
nek, lecz raczej jako dodatek do innych napojów, a więc
do ponczu i grogu.

Choć asortyment wódek prezentował się bardzo bogato,
najwięcej pito jednak prostej gorzałki, którą rozmaicie na-
zywano. Tak np. rzeźnicy zwali ją kłocią, iglarze — kucyją,
księża — różą solis, prawnicy — mądrelką, słudzy — ser-
watką, inni jeszcze pacierzem, sianem, wesołuchą, gochną,
prostuszką, polakietą, sieczką itd. Wódka jak na ówczesne
stosunki i ceny nie była wcale tania, dlatego też naj-
powszechniej pijano jej najtańsze gatunki. Wódki gatun-
kowe stanowiły artykuł luksusowy, który można było zna-
leźć tylko na stołach warstw zamożnych.

Proste wódki uchodziły za trunek podlejszy i plebejski,
dlatego też panowie wyłączyli gorzałkę z oficjalnych ban-
kietów. Uważano za niedopuszczalne podawać ją w szer-
szym gronie gości, czy też wznosić nią uroczyste toasty. Po
cichu jednak zapijano się nią nie gorzej od ludzi prostych.
Pamiętnikarz Werdum pisał, że w Polsce ,,bardzo lubią
wódkę, którą po polską zwą gorzałką [...]. Nawet najary-
stokratyczniejsi Polacy wożą ją z sobą w swych puzderkach
i muszą się jej napić prawie co godziny" s. Opinia ta jest
może nieco przejaskrawiona, skądinąd wiadomo jednak, że
faktycznie wielu znanych dygnitarzy zapijało się tym trun-
kiem. O żyjącym w pierwszej połowie XVII wieku hetma-
nie wielkim koronnym Mikołaju Potockim głoszono, iż
„ustawnie opijał się gorzałką". Wielkim zwolennikiem go-

8 Werdum, jw., s. 97. "~"

87

rzałki był także żyjący w czasach 'saskich 'i stanisławow-
skich starosta kaniowski Mikołaj Bazyli Potocki. Ponoć na
śmierć zapił się wódką w latach dziewięćdziesiątych XVIII
wieku „książę kozak" August Dobrogost Jabłonowski. Moż-
na dodać, że w wódkach gustował także, wespół z pol-
skimi panami, król August Mocny. Tak więc przez cały
XVII i XVIII wiek prosta wódka znajdowała wielu zwolen-
ników, nawet wśród panów.

Następne miejsce, jeśli chodzi o napoje alkoholowe, na-
leży przyznać syconemu miodowi. Do połowy XVII wieku
stanowił on jeden z podstawowych napojów, od tego czasu
zaczął wszakże tracić swą pozycję. Z jednej strony wyparła
go coraz szerzej konsumowana gorzałka, z drugiej zaś im-
portowane wina. Miód stawał się więc powoli napitkiem po-
śledniejszej rangi, znajdując miejsce tylko w średniej ka-.
tegorii kuchni. W wieku XVIII proces ten pogłębił się jesz-
cze, piła go już tylko średnia i drobna szlachta, zamożniej-
si chłopi i mieszczanie. Masowości jego spożycia nie sprzy-
jała stosunkowo niska wtedy produkcja miodu; najbardziej
popularny był na wschodnich terenach Rzeczypospolitej,
sporo pito go także na Podlasiu i w Lubelskiem.

Sycono wiele rozmaitych gatunków miodu, od najmoc-
niejszych „półtoraków" (zawierających 0,5 objętości wody
na litr patoki) do „szóstaków". Mocniejsze miody pito jako
trunek, słabsze zastępowały piwo lub lemoniady. Miody pit-
ne przyprawiano ziołami lub korzeniami. Technika sycenia
miodów nie stała jednak u nas zbyt wysoko. Wskazują na
to m. in. uwagi Haura: „Ten trunek między innymi jest
niepośledni, gdy będzie dobrze uwarzony, wystały i kla-
rowny, miernie korzeniami i zielami zaprawiony, gdyż nie
tak głowie i żołądkowi szkodzi, owszem, posilny, człowie-
ka syci i zdrowie utwierdza miernie zażywany"9. Zdaje
się, że wiele racji miał Vautrin, stwierdzając: ,,[...] miód
pitny syci się tu od niepamiętnych czasów. Mimo to jest
jeszcze bardzo daleki od doskonałości, którą osiągnął w nie-

9 J. K. Haur, Skład abo skarbiec znakomitych sekretów
oekonomiey ziemiańskiey..., Kraków 1963, s. 512.

których okolicach. Czerwony kolor, zbyt miodny smak,
w połączeniu ze smakiem drożdży piwnych, czynią ten na-
pój mało pociągającym. Gatunek miodu używanego do sy-
cenia i sani sposób sycenia nie uczynią nigdy tego trunku
wyśmienitym napojem. Polacy sami nie bardzo go cenią
i chociaż sprzedawany jest prawie za bezcen, chłopi rzadko
go piją" 10. Myli się Vautrin tylko, jeśli chodzi o cenę mio-
du. Chłopi nie pijali go masowo, nie tyle ze względu na
niskie walory smakowe, co z powodu wysokiej jak na
chłopską kieszeń ceny. Zamożniejsi wieśniacy pili go chęt-
nie, szczególnie gdy był mocno zaprawiony. W pewnych
kołach ludności chłopskiej miód stanowił rarytas i lekar-
stwo. Przekaz rękopiśmienny ze schyłku XVIII wieku in-
formuje: „Żydzi, mieszczanie i włościanie najchętniej piją
miód tak zwany korzenny, a osobliwie imbierowy. Korze-
nie ziela tatarskiego rzucają niektórzy miodowary w war-
ke_, i inne kwiaty i zioła gorzkie, inni tamże wsypują do
miodu nieco pieprzu, imbieru, gwoździków, bobków kram-
nych itp. Uboższa klasa narodu miód taki twardym nazy-
wa i leczy się nim w czasie niemocy żołądkowej" u.

Nie wszystkie jednak miody opatrywano poślednią mar-
ką. Do wyższej klasy trunków zaliczał się importowany
miód węgierski. Wielką renomą cieszył się też specjalny ga-
tunek miodu — lipiec. Uchodził on za rarytas, znajdował
uznanie u najwybredniejszych cudzoziemców, porównywano
go do przednich win hiszpańskich. Butelki starego lipca
spotykało się w piwnicach magnatów i na dworach kró-
lewskich. Cena tego trunku była jednak tak wysoka, że
stanowił napój elitarny, niedostępny dla przeciętnego śmier-
telnika.

Do specjalnych trunków należy zaliczyć wiśniaki, mali-
niaki i dereniaki. Produkowano je przez łączenie miodu
pitnego, czasem z samej patoki, z owocami wiśni, malin

10 H. Vautrin, Obserwator w Polsce, [w:] Polska stani-
sławowska w oczach cudzoziemców, t. I, oprać. W. Zawadź-
k i, Warszawa 1963, s. 727.

11 Rkps AG AD, Zbiór z Muzeum Narodowego, nr 1245, s. 3.

69

czy derenia. Stosunek miodu do owoców kształtował się
jak 1 :1, np. 20 garncy miodu mieszano z 20 garncami owo-
ców. Czasem łączono miód z owocami suszonymi. Uzyski-
wano wtedy napój delikatniejszy, słabszy od zwykłego mio-
du czy wódki, szczególnie lubiany przez kobiety. Były to
jednak trunki kosztowne, wymagające wiele zachodu przy
produkcji, stąd też spotykało się je przede wszystkim
w kuchniach wyższych kategorii.

Od połowy XV wieku zaczęło się, u nas rozpowszechniać
wino. Początkowo pito je tylko na stołach wielkich panów,
z czasem jednak zwyczaj picia wina rozszerzył się, a Polska
stała się poważnym importerem tego trunku. Polska pół-
nocna, m. in. bogaty Gdańsk, sprowadzała wina zachodnio-
europejskie: słodkie hiszpańskie, małmazje, ciężkie włoskie
i portugalskie madery, petercymenty; dobrą marką i wzię-
ciem cieszyły się także reńskie rizlingi. W XVIII wieku
rozpowszechniły się w kraju różne gatunki win francuskich,
zwłaszcza lekkie białe wina, następnie bordeaux, a od po-
łowy wieku szampan i burgund, z południa zaś sprowadza-
no wina mołdawskie, austriackie, czasem greckie. Przede
wszystkim jednak nabywano rozmaite wina węgierskie. Pol-
scy kupcy lub ich agenci przybywali bezpośrednio na Węgry
i zakupywali często wino jeszcze ,,na pniu", przed wino-
braniem. Sprawozdanie cesarskich radców dworu z 1755
donosi: „Polacy pojawiają się u nas w okresie winobrania
lub przed nim, podpisują kontrakty z właścicielami win-
nic, składają zadatki i w ten sposób wymuszają na nich
niskie ceny". Chłopi węgierscy, „powodowani żądzą pienię-
dzy sprzedają natychmiast po winobraniu wino beczkami,
zwykle po bardzo przeciętnych cenach, a częstokroć spie-
niężają je już na pniu w całości" 12. Nabywano zwykłe wi-
na stołowe, białe, czerwone, najwyższym uznaniem cieszy-
ły się oczywiście tokaje. Stary tokaj miał w Polsce reno-

18 Cyt. wg G. K o m o r o c z y, TJwagi na temat wywozu wę-
gierskich win do Polski w XVI—XVIII w., „Rocznik Lubelski",
t. III, 1960, s. 85.

78

\

mę najlepszego w świecie wina i był nieraz dwukrotnie
bardziej ceniony niż najlepsze wina francuskie.

Ówczesne wina nie zawierały dużej ilości alkoholu, były
na ogół lekkie, młode, nie alkoholizowane, ich naturalna
moc wahała się gdzieś w granicach około 10%. Spożycie
wina było wysokie, nie znaczy to jednak, że spożywano je
powszechnie. Wina pito przede wszystkim na dworach kró-
lewskich, biskupich i magnackich, można je było także
spotkać na stołach średniozamożnej szlachty i zamożnego
mieszczaństwa. Drobna szlachta wino pijała rzadko, a jeśli
nawet, to podłego gatunku i najczęściej fałszowane. Wśród
pospólstwa i plebsu miejskiego pijano je tylko w spora-
dycznych wypadkach. Ale nawet wśród warstw niezamoż-
nych snobizm wymagał nieraz, by afiszować się spożywa-
niem tego napoju. Wiadomo np., że przekupki krakowskie
poiły winem (w istocie była to podła mieszanina) przechod-
niów podczas sławnego combru. Pewną ilość wina stawia-
no także na uroczystych przyjęciach przy przyjmowaniu
do cechu. Przeciętny mieszkaniec miasta pijał je jednak tak
rzadko, że w istocie nie miał zupełnie rozeznania ani w je-
go smaku, ani też w jakości. Kitowicz pisze, że gdy podczas
homagium pruskiego w 1793 roku w Poznaniu dawano
mieszczanom wino, to okazało się, że nie mieli oni pojęcia
o tym, jak należy je pić: „Wina dawano przed każdą oso-
bą trzy butelki, jedną szampańskiego, drugą reńskiego, trze-
cią węgierskiego; jakie kto chciał takie pił. Prości ludzie,
nie znający smaku wina, nalewali po kolei z butelki jednej
po drugiej i gdy z ostatka jednej butelki nie miał pełnej
szklanki to dolał z drugiej, wszystko mu to poszło na zdro-
wie, choć dolał szampańskiego ryńskiem a ryńskiego wę-
gierskim" 18. Jeszcze rzadziej pijali wino mieszczanie w ma-
łych miasteczkach, chłopi zaś tylko sporadycznie.

Krąg konsumentów wina nie był więc szeroki, można
założyć, że w żadnym przypadku ilość osób spożywających
wino nie przekraczała 20% ogólnej ludności kraju. Zdecy-

13 J. Kitowicz, Pamiętniki czyli Historia polska, oprać.
P. Matuszewska, Warszawa 1971, s. 564.

dowana większość ówczesnego społeczeństwa znała je tylko
ze słyszenia, a przyczyną tego stanu rzeczy była zwłaszcza
cena. Nie wchodząc w bliższe szczegóły, można stwierdzić,
że litrowa butelka lepszego wina kosztowała w cenie deta-
licznej około 3 złotych, czyli tyle, ile wynosił trzydniowy
zarobek fachowego rzemieślnika, a około dwutygodniowy
parobka. Wina wyższych marek, jak burgund, reńskie, to-
kaj, osiągały ceny, z punktu widzenia człowieka pracują-
cego, ni. in. drobnej szlachty, wręcz astronomiczne. Butelka
słabego wina francuskiego kosztowała tyle, co około 20 li-
trów piwa czy 6 litrów wódki.

Moda na picie wina, cena tego trunku oraz fakt, że był
on w zasadzie konsumowany tylko przez elitę, przyczyniły
się do tego, że zajął on w obyczajowości polskiej poczesne
miejsce. Wino służyło nie tylko jako trunek rozweselający,
delektowano się nim, opiewano je w wierszach i w pie-
śniach. Piotr Zbylitowski tak np. pisał:

Wino dowcip zaostrza, posila człowieka,

Żołądkowi potrzebne i przyczynia wieka.

Frasunek, myśli próżne wybija nam z głowy,

Czemu żaden nie sprosta wymownemi słowy.

Dni wesołych matką jest, dobrą myśl sprawuje,

Winem głowa zagrzana kłopotu nie czuje.

Nuży skąpstwo przemierzłe, łakomstwo przeklęte [...]14.

A uszlachcony mieszczuch Gawinski puszy się, że:

[...] Cię nie piją Turkomanie,
Lecz sami chrześcijanie,
Przecież nie gmin, tałatajstwo,
Lecz książęta, szlachta, państwo
Lub rad osoby publiczne,

Gdzie miasta polityczne16.

14 Cyt. \vl; .T. R. Rys tron, D~icjt obyczajów iv dawnej
Polsce, t. II, Warszawa 19(J0, s. 498—499.

15 Cyt. wg B y s t r o ń, jw., t. II, s. 499. l

Choć wybór trunków, jakie pito w Polsce XVII—XVIII
wieku, bogato się prezentował, to jednak jakość ich była
na ogół zła. Gorzelnictwo i browarnictwo stało na niskirr*
stopniu rozwoju; na skutek antysanitarnego sposobu pro-
dukcji do alkoholu przedostawały się bakterie. Napoje za-
truwane też były grynszpanem, który wytwarzał się bądź
w kotłach, bądź też w miedzianych lub mosiężnych ru-
rach. Kiedy obecnie bardzo starannie oczyszcza się spirytus
z olejków fuzlowych w specjalnych zakładach zwanych ra-
fineriami, w XVII—XVIII wieku poprzestawano przy pro-
dukcji alkoholu tylko na procesie fermentacji i destylacji,
rektyfikacja wódki była zaś nie znana. W rezultacie uzy-
skiwano wódkę „bardzo podłą", zawierającą wiele substan-
cji trujących. Piwo np. sporządzano .nie tylko z czystego
jęczmienia czy pszenicy, lecz z rozmaitych mieszanek, m, in,
dodawno przy jego produkowaniu groch, jarkę, grykę,
owies itd.

Poza tym rozpowszechniło się nagminnie systematyczne
fałszowanie alkoholi. Czyniono to świadomie, celowo, by
uczynić je rzekomo mocniejszymi, smaczniejszymi, by nadać
im ceniony kolor, smak itp. Obecnie u nas tego rodzaju
praktyki są nie do pomyślenia, należy jednak przypomnieć,
że wódkę fałszowano jeszcze w czasie II wojny światowej,
a nawet obecnie prasa donosi nieraz o wykrywaniu olbrzy-
mich afer wiążących się z fałszowaniem win w krajach
kapitalistycznych, m. in. we Włoszech i Francji.

W Polsce XVII—XVIII wieku najpospolitszym sposobem
fałszowania alkoholi było po prostu rozcieńczanie ich wodą.
Proceder ten był dość rozpowszechniony, szczególnie prak-
tykowano go wobec podchmielonych gości w szynkach
i karczmach. Z punktu widzenia szkodliwości dla zdrowia
był to sposób najmniej niebezpieczny.

Gorzej sprawy się miały,, jeśli stosowano rozmaite przy-
prawy ziołowe albo domieszki chemiczne. Jeżeli chodzi o pi-
wo, to nagminnie dodawano do niego rozmaite zioła i na-
miastki, by uczynić je słodszym, mocniejszym, smaczniej-
szym (m. in. jałowiec, lebiodkę, starte na mąkę liście ko-
nopi, ziele zwane bagnem oraz inne). Gorsze jeszcze były

metody polegające np. na „naprawianiu" skwaśniałego pi-
wa przez wlewanie doń niegaszonego wapna. Równie groź-
ne, czasem jeszcze niebezpieczniejsze, było wrzucanie przez
piwowarów talerzy cynowych do kadzi celem regulacji pro-
cesu fermentacji. W cynie znajdują się bowiem związki oło-
wiu, które mogą rozpuszczać się przy procesach fermenta-
cyjnych i powodować silne zatrucia.

Ówcześni zdawali sobie sprawę, że fałszowanie alkoholi
stanowi niebezpieczeństwo dla zdrowia konsumenta. W jed-
nym z przekazów źródłowych czytamy: „Tysiączne są spo-
soby mieszaniny różnych rzeczy do piw, a najwięcej nie-
zdrowych [...] szynkarki konopne liście na mąkę starte
w wodę albo zaraz w piwo wsypują, słodkim je czyniąc
i upajającym, choć wodą ścieńczonym [...] wpoić może za-
prawy rozmaite, zdrowe jedne, zarażające drugie, to chęcą-
ce, owo zbytnie sycące, inne odrażające [...] nikt nie dba
o zdrowie cudze, aby tylko swoją kieszeń choćby z naj-
większą szkodą publiczną pakował" 16.

Fałszowano także importowane piwa angielskie, dokony-
wano tego zarówno w Anglii, jak i w Polsce. Zarzucano
nawet piwowarom angielskim, że w celu wywołania pragnie-
nia i zwiększenia przez to konsumpcji piwa, dodawali do
niego arszeniku. W Polsce sprytne szynkarki, które butel-
kowały świeże piwo, trzymały je zwykle dłuższy czas
w zamkniętej gliną butli i dzięki temu otrzymywały pie-
nisty i smaczny napój, przypominający importowany tru-
nek.

Podobnie fałszowano wódki, przede wszystkim przez do-
dawanie do nich składników i domieszek powodujących
pozorny wzrost mocy. Praktyki te stosowano głównie w du-
żych miastach. Sposobów fałszowania wódki było wiele.
W celu nadania jej ostrości i „mocy" wrzucano do kufla
pieprz lub rozmaite zioła krajowe, jak np. cytwar, tatarskie
ziele, bluszcz. Niektóre z tych ziół były bardzo szkodliwe.
Kluk pisze o niebezpiecznym działaniu Wilczego łyka: „Nie-
którzy szynkarze mają niegodziwy zwyczaj moczyć jagody

w Rkps Ossol., nr 5213/III, s. 64.

w gorzałce dla dania jej większej ostrości" 1T. Gorzej jesz-
cze, gdy „dla tęgości" wzmacniano wódkę rozmaitymi roz-
tworami chemicznymi; słyszało się np. o stosowaniu ser-
waseru, tj. kwasu saletrzanego, zdolnego rozpuszczać nawet
kruszce. Celowano także w fałszowaniu wódek gatunko-
wych, kolorowych, zaprawnych, czytamy, że „w przy-
prawach rozmaitych [...], gdy chcą nadać onej zapach,
smak i kolor najwięcej fałszują" 1S. Były to oczywiście prak-
tyki wręcz kryminalne, na skutek braku kontroli i technicz-
nych trudności w wykrywaniu fałszerstw nieomal uchodzą-
ce bezkarnie. Fałszerstwa szczególnie dotykały ludzi ubo-
gich, narażonych na spekulacje rozmaitych pośredników
i nieuczciwych sprzedawców.

W najbardziej wymyślny sposób fałszowano jednak
w owych czasach wina. Fałszowanie win miało zresztą miej-
sce w całej ówczesnej Europie. W Polsce sytuacja była ku
temu wyjątkowo sprzyjająca. Jak wiadomo, nawet w śred-
niozamożnych domach wino podawano rzadko, wobec czego
słabo znano jego prawdziwy smak. Wobec rozpowszechnio-
nego snobizmu starano się za wszelką cenę serwować je
jednak od czasu do czasu, dlatego też nabywano całe partie
wina, byle nieco taniej, nie dbając o jakość i oryginalność
smaku. Większą wagę przywiązywano do jego ilości, bar-
wy, „etykiety".

! Wiadomo, że do win często dodawano mleko, jaja, siar-
kę. W większości przypadków było to jednak konieczne,
chodziło bowiem o usunięcie wad i chorób wina, występu-
jących szczególnie w winach o słabszej mocy i niższej kwa-
sowości. Były to metody legalne. Stosowane są m. in. i dzi-
siaj. Ale w większości z praktykami tymi łączyło się naj-
pospolitsze fałszowanie. Nagminnie przerabiano np. zwykłe
wina stołowe na rzekomo stare tokaje, tanie wina węgier-
skie czy czeskie na niby najdroższe gatunki włoskie, spo-
rządzano w kilkanaście dni z młodego wina — wino stare.

17 K luk, jw., t. I, s. 101, 181.

18 J. S z y ra k i e w i c z, Dzieło o pijaństwie..., Wilno 1818,
s. 179.

Istniały nawet instrukcje, jak młodemu winu nadać kolor
i smak starego trunku, jak „wino kwaśne osłodzić" itp.

Już Starowolski skarżył się na winiarza, co: „[...] zstą-
piwszy do piwnicy swojej, tak mieszać będzie, że co tysiąc
kuf albo dwa wina morawskiego do Krakowa przez rok
wnijdzie, to go na lekarstwo kwarty jednej we wszystkim
mieście nie dostanie; wszystko się za tydzień w tokajskie
obróci, jako i sok w petercyment, wino francuskie w reń-
skie i piwo hamburskie w małmazją. A my to wszystko
wypijemy" ".

W jednym z przekazów źródłowych z XVIII wieku czy-
tamy: „Przedają się wina mieszane z miętą, mirrhą, pio-
łunem, miodem, pieprzem, cukrem, cynamonem i innemi
ingredyencyami [...] z jabłkami, gruszkami, śliwkami, po-
rzeczkami, malinami, orzechami"20. Instrukcje dotyczące
fałszowania Win można było znaleźć w dziełach gospodar-
czych, m. in. u Haura, w poradnikach domowych, kalenda-
rzach. DuńczeWski wydał w 1752 roku numer poświęcony
skutecznym domowym sposobom fałszowania win. Instruo-
wał, jak można „wyprodukować" rzekomo najdroższe ga-
tunki win. Między innymi zalecał: „Gdy chcesz mieć wino
złotego koloru, włóż słomy owsianej żółtej na dno w becz-
kę i nalej winem, będziesz mieć kolor złotawy. Czerwone
wino zrobisz, gdy włożysz w niego czerwoną chusteczkę,
którą w korzennych sklepach i apotekach dostaniesz [...]
zczerwienieje bez szkody zdrowia pijąc go. Insi morwy owoc
suszą, albo maliny [...] na proch starte w wino sypią. Prze-
ciwnym sposobem z czerwonego zrobisz białe, gdy dwa łu-
ty soli grubej do dwóch garncy wina włożysz [...]. Ostre
wina temperują sztukę solonej wieprzowiny, to jest słoniny
tłustej, uwiązawszy ją na sznurku żeby na wierzchu pły-
wała [...]. Żeby wino miało kolor i sapor wdzięczny cytrynę
nadziać goździkami i zawiesić ją w beczce [...]. Wino wło-
skie tak możesz uformować z węgierskiego: Wypuść 25 biał-
ków z jajoc, ubij ich dobrze, do tego wlać 6 kwaterek mle-

Cyt. wg Bystroń, jw., t. II, s. 501.
Rkps Ossol., nr 5213/III, s. 59.

"ka a zmieszawszy [..:] przydać potłuczonych skórek cyna-
. monowych, imbiru, goździków każdego po połowie uncyi,
i stanie wino nierozeznane włoskiemu, o które w Polsce do-
syć trudno. Wino muszikatela tak częstokroć oszuści robią
■ jakie z prostego możesz mieć w domu tym sposobem: Bio-
rą kwiatu bzowego od szypułek wyczyszczonego i suszą go
w cieniu, bez słońca dochodzenia [...]. Jak już moszcz winny
wyrobi, zawiązawszy w chustkę tegoż kwiatu bzowego,
wpuszczają w wino i przedawać mogą za muszkatel" n. Te-
go rodzaju metodami posługiwali się oczywiście także i za-
wodowi kiperzy. Doszło nawet do tego, że porady w kwe-
stii fałszowania win spotykało się w poważnych dziełach
np. Kluka, Jundziłła, Ład-owskiego. Informowano np.,- jak
można domowym sposobem wyrabiać szampan. Do tego
celu służyć miał sok brzozowy, który mieszano z cytryną,
cukrem, drożdżami i ptewną ilością zwykłego wina.

Niebezpieczniejsze było jednak „fachowe" fałszowanie wi-
na bądź przez zachodnich producentów, bądź też przez po-
średników. Wiadomo, że słabe, kwaśne wina przerabiano
masowo na słodkie, „stare" — używając do tego m. in. kre-
dy, niegaszonego wapna, sublimatu, a nawet ołowiu i ar-
szeniku. Nic więc dziwnego, że wina bywały wapniste, prze-
siarkowane, „gusta wcale niedobrego". Stanisław Tren>
becki tak pesymistycznie o tym pisał: „[...] jakież na pół-
nocy pijamy? Wszak najwięcej francuskich. Wiedzieć by
się godziło, iż prowincje szampańska i burgundzka nie wy-
dają tyle wina, Ue go Paryż i kilka innych wielkich miast
francuskich potrzebują: jakimże tedy trafunkiem aż i do
nas przybywa? Oto takim: część wielka rozległego Gąsko*
nów kraju w niezdatne zbożu rozciąga się piaski, na któ-
rych jednak rodzą się cienkie i białawe winka mające dy-
mek i smrodek, częścią ze swojej natury, częścią od siarki
nabyty. Pić tego winka wystrzegają się krajowcy, preten-
dując, iż przepławione przez morze dopiero znośniejszego
nabywa smaku. Jakoż Niemcy robią z niego dla nas wino

21 S. Duńczcwski, Kalendarz -polski y ruski..., Zamość
1752, b.p. " • ' ' ' '

7?

szampańskie. Widzieć można bez tajemnicy w Hamburgu
wystawione tablice z napisami: «Tu jest fabryka najlepsze-
go szampańskiego wina». Już i w Warszawie tegoż nauczo-
no się sekreta, mieszając do cienkuszu gnój gołębi. Nasza
niemyśląca młodzież tego wina skakaniu i pianie dziwując
się jak Lapon gruszkom, wypróżnia sobie kieszenie kupu-
jąc zamęt głowy i zasłabia żołądek najnieprzyzwoitszym na-
pojem. Mniemane burgundzkie jeszcze gorsze (prócz robio-
nych w Leodium), bo czasem, dla purpurowego koloru bę-
dąc podsycane ołowiem, kolką malarską przysłużyć się po-
trafi" 22.

Przed plagą fałszerzy bronić się mogli tylko najzamożniej-
si, wysyłając swoich zaufanych ludzi bezpośrednio do win-
nic węgierskich lub nabywając gwarantowane wina zachod-
nie. Dlatego też piwnic magnackich strzeżono jak najwięk-
szych skarbów. Król, wielcy panowie, posiadający kontakty
osobiste z zagranicą wybredni smakosze pijali prawdziwy
tokaj, oryginalnego szampana czy burgunda. Większość kon-
sumentów wina piła jednak napój rozcieńczony, słodzony,
barwiony, sztucznie wzmacniany, zaprawiany. Znawcy jego
słusznie twierdzili, iż w Polsce trudno było o „czyste wi-
no". Miał rację Kitowicz, wydrwiwając „popłukowiny, któ-
re za wino trzymali panowie Krakowianie i Sandomierza-
nie" 23.

W świetle powyższych faktów zrozumiałe stają się częste
skargi na jakość spożywanych trunków. Psucie się, kwaśnie-
nie wina czy piwa spowodowane było znajdującymi się
w nich drobnoustrojami, jak również stanowiło rezultat
fałszowania napojów. W źródłach wielekroć spotyka się
skargi chłopów, że narzuca się im piwo niezdatne do kon-
sumpcji, kwaśne, cuchnące, nazywa się je wręcz „trucizną".
Zagadnienie to znajdowało odbicie w publicystyce i litera-
turze pięknej. Już Krzysztof Opaliński pisał o narzucaniu
chłopom piwa, „którym by same trzeba dyjabły truć w pie-
---------------------- •■'-;,■

28 S. Trembecki, Pokarmy, [w:] Pisma wszystkie, t. II,
oprać. J. K o 11, Warszawa 1963, s. 208—209.

23 Kitowicz, Opis obyczajów,.., s. 469.

76

kle"24. Słuszność zarzutów potwierdza np. okoliczność, że
piwowarzy poznańscy w ogóle nie pijali produkowanego
przez siebie piwa, lecz nabywali piwo grodziskie.

Zamożna szlachta i zasobni mieszczanie starali się wa-
rzyć dla swych potrzeb stosunkowo wartościowe, solidnie
przyrządzone piwa. Starano się też przeciwdziałać zarówno
fałszowaniu piwa, jak i wódki.

Oceniając szkodliwe działanie alkoholu w tych czasach,
należy wziąć pod uwagę nie tylko samą ilość konsumowa-
nych wówczas trunków, lecz także ich jakość. Nie sposób
zresztą rozgraniczyć szkód, jakie czynił sam alkohol w or-
ganizmie ludzkim od zgubnych skutków konsumowania za-
każonych rozmaitymi drobnoustrojami czy zatrutych środ-
kami chemicznymi napojów. Komoniecki pisze, że w ostat-
nich latach XVII wieku arendarze warzyli w Żywcii piwo,
m. in. z perzu, co miało spowodować groźne zatrucia: „[...]
że się skoro ludzie nie mogli do niego przysposobić, choru-
jąc wiele, a zwłaszcza Jurek Wróbel, młynarz stary spod
Łyski i Mateusz Kalfas z Milówki z tego piwa pomarli, co
to jawne wszystkim było" 25. Jeszcze groźniejsze skutki nio-
sło konsumowanie zatrutej dużą ilością grynszpanu czy ser-
waseru wódki. Zbytnie siarkowanie win prowadziło m. in.
do zatruć przejawiających się zaburzeniami przewodu po-
karmowego, zawrotami głowy, depresją psychiczną itd.
Groźniejsze jeszcze były zatrucia ołowiem czy arszenikiem.

Z drugiej jednak strony spożywanie pewnych trunków,
przede wszystkim piwa, bowiem wódka spalała się tak szyb-
ko, że poza doraźnym złudzeniem organizm nie odnosił żad-
nej korzyści, stanowiło ważne uzupełnienie ówczesnego po-
żywienia, szczególnie wobec ciągłego niedoboru pokarmów
i niskiej ich kaloryczności. Zjawisko takie występuje do
dziś w krajach zacofanych, charakteryzujących się niską
stopą życiową, np. w większości krajów Ameryki Południo-

~ ■ ** -K. O p a 1 i ń s k i, Satyry, oprać. L. E u s t a c h i e w i c z,
Wrocław 1953, s. 24.

25 A. Komoniecki, Dziejopis żywiecki, t. II, wyd. S.
Szczotka, Żywiec 1937, 1939, s. 296.

7.0

wej. Warunki bytowe zmuszały wprost ludzi do tego, by
w trunkach szukali środka dostarczającego organizmowi
energii oraz pewnych składników odżywczych. Na podkre-
ślenie zasługuje także przyswajanie sobie przez organizm
znajdujących się w słabym piwie wartościowych drożdży.

Wobec spożywania niewłaściwie przyrządzonych pokar-
mów, które z reguły bywały ciężkie, niestrawne, przypalo-
ne, czasem wręcz zepsute, pewne dawki alkoholu działały
dodatnio na trawienie i pozwalały organizmowi przyswoić
szkodliwą strawę.

Przy rozmaitych chorobach, wobec których medycyna by-
ła bezradna (ludzie nie znali wówczas dostępnych nam dziś
specyfików), w wielu przypadkach alkohol stanowił istot-
ny lek czy przynajmniej paliatyw. Słabe piwa czy wina by-
ły często zakażone bakteriami, wiadomo jednak, że alkohol
już w roztworze 5—10°/o hamuje wzrost bakterii, w wyż-
szych zaś stężeniach niszczy je, w związku z tym należy
brać pod uwagę bakteriobójcze działanie ówczesnej wódki.
Nie można lekceważyć przydatności, oczywiście w pewnych
sytuacjach, leku ludowego, jaki stanowiła gorzałka z pie-
przem. W polskiej tradycji winiarskiej podkreśla się też,
iż stare, oryginalne wina stanowiły skuteczny lek, który
stosowano przede wszystkim w przypadku duru i dyzen-
terii. Winiarze uważali, że przy chorobach żołądka i ki-
szek należy podawać wina czerwone, gdyż zawierają one
dużo garbnika oraz taninę.

Nie ulega więc wątpliwości, że dietetyka i medycyna sta-
ropolska dostrzegały lecznicze wartości alkoholu, ale bywa-
ło, że je i przeceniały, a wtedy sprawy fatalnie się kompli-
kowały. Wiadomo, że alkohol podawany leczniczo stosuje
się w małych dawkach, tymczasem z całą naiwnością uwa-
żano, że jeśli ma on pomóc, to trzeba pić go dużo. Powodo-
wało to oczywiście skutki wręcz odwrotne. Poza tym tego
rodzaju ryzykowne „kuracje" przyczyniały się do tego, iż
wielu „leczących się" popadało po prostu w nałóg pijań-
stwa.

Przekonanie o nadmiernym pijaństwie cechującym rze-
komo Polaków powstało na skutek nie zawsze krytycznego

80

przyjmowania tego. co podawały utwory satyryczne, co gło-
sili moraliści i księża na kazaniach oraz co przekazywali
nie zawsze chętni nam cudzoziemcy. Spożycie alkoholu oraz
związaną z tym kwestię pijaństwa należy rozpatrywać
w oparciu o materiały bardziej ścisłe, np. o dane liczbowe
podające dokładnie ilość produkowanego w tym czasie al-
koholu.

W najnowszych pracach historycznych zwykło się przyj-
mować, że spożycie alkoholu w Polsce XVII—XVIII wie-
ku było bardzo nierównomierne. Chłopi i mieszkańcy ma-
łych miasteczek nie wypijali więcej niż około 3 litrów wód-
ki na osobę rocznie. Znacznie więcej piła jej zamożna szlach-
ta oraz mieszkańcy dworów i dużych miast — bo około
20 litrów wódki rocznie na głowę. Podobnie duże rozpię-
tości występowały jeśli chodzi o spożycie piwa. Można za-
łożyć, że przeciętny chłop wypijał rocznie około 100 litrów
piwa, natomiast w zamożnych kuchniach, po dużych mia-
stach i dworach, pijano 2—3 litrów piwa na osobę dzien-
nie, co dawało przeszło 700 litrów na głowę rocznie!

Jeśli natomiast porównać spożycie alkoholu w ówcze-
snych czasach i dzisiejszych, to chłop wypijał przeciętnie
mniej wódki i wysokoprocentowych alkoholi niż statystycz-
ny mieszkaniec dzisiejszej Polski, natomiast wśród warstw
zamożnych, które piły z zasady trunki mocniejsze — du-
beltowe piwa, wina, mocniejsze wódki, likiery itp. >— wy-
pijano alkoholu kilkakrotnie więcej. Ponadto opinię o pi-
jaństwie Polaków opierano nie tyle na ilości spożywanego
alkoholu, co na fakcie, że dość często spotykało się u nas
ludzi podchmielonych, a nawet pijanych. Wiązało się to,
oczywiście, ze sposobem picia.

Istniał bowiem fatalny zwyczaj picia alkoholu na śnia-
danie, na czczo, w postaci kieliszka wódki czy też porcji
piwa. Poza tym często trunki mieszano, pito ńp. piwo na
przemian z wódką, a na stołach zamożnych łączono często
oba alkohole z winem Jednoczesne picie kilku trunków lub,
co gorsza mieszanie ich w kuchniach niższych kategorii bez
podawania odpowiedniej ilości jedzenia powodowało wła-
śnie szybkie upijanie się. Kitowicz pisze, że ubogą szlachtę

S —Obyczaje staropolskie 81

pojono winem z gorzałką zmieszanym — dla prędszego za-
wrotu głowy — i piwem dla ochłody pragnienia. Pijąc tedy
na przemianę wina z gorzałką, drugi raz piwo, prędko się
i niewielkim kosztem popili"28. „Prędkie i tanie" upijanie
się leżało zresztą w intencjach chłopów, gdyż alkohol był
po prostu za drogi, by można było pozwolić sobie pić go
więcej. Pili oni niewielkie ilości wódki — 50—100 g, którą
mieszali z 1—2 litrami piwa. Oczywiście pito najczęściej
w karczmach, a więc publicznie, stąd częste opinie cudzo-'
ziemców, że jakoby wieś polska pogrążona był w jednym
wielkim pijaństwie. W istocie zaś chłop, który upił się, po
kilku godzinach przytomniał i upijał się dopiero przy na-
stępnym święcie lub przy następnej wyjątkowej okazji. Ki-
towicz pisząc o traktamencie podczas homagium w 1793 ro-
ku informuje, że podawano 3 butelki wina na głowę, doda-
je jednak: „Piwa od pragnienia nie było, tylko woda, prze-
to też nikogo z polskich głów pijanego widać nie było, wy-
jąwszy z żołnierzy kilku posługujących do stołu"2'. Inny
autor pisał: „Trafia się i to nierzadko, że dla odurzenia
pospólstwa w czasie kiermaszów i targów Żydzi dolewają
do piwa wódki, i takowe piwo rychło upaja i głowę oczmu-

ca" 28.

Bardziej umiejętnie pito w kuchniach wyższych kategorii,
w związku z czym można było odnieść wrażenie, że ludzie
zamożni spożywają mniej alkoholu niż pospólstwo. Tym-
czasem było odwrotnie. W domach bogatych pito często
kieliszek wódki na czczo, natomiast większe ilości alko-
holu wypijano z reguły dopiero po sutym jedzeniu. Ten
system picia, przy niższej mocy spożywanych alkoholi prze-
de wszystkim win, pozwalał na wypijanie tak dużej ilości
trunków. Niektórzy koneserzy dla uniknięcia szybkiego upi-
cia się stosowali rozmaite sposoby dla osłabienia działania
alkoholu. Pito wódkę z roztopionymi tłuszczami, stosowano
specjalne zakąski, spożywano oliwę. Tak więc opinia ów-

s* Kito wieź, Opis obyczajów..., s. 474.

47 Kit o wic z, pamiętniki..., s. 564. .....

« Szymkiewicz, jw., s. 169.

czesna za „obrzydłych pijaków" uważała częstokroć nie ty-
le ludzi zamożnych, którzy spożywali systematycznie wielkie
ilości alkoholu, ale pijących jedynie tylko sporadycznie, odu-
rzonych często jednym kieliszkiem czy kuflem piwa bie-
daków. Mimo że pijaństwo charakteryzowało wiele kół,
przede wszystkim szlacheckich i magnackich już w XVII
wieku, a z latami nasiliło się i choć znamionowało często
życie obyczajowe wszystkich warstw społecznych, to w isto-
cie nie zajmowaliśmy jednego z pierwszych miejsc, jeśli
chodzi o spożycie alkoholu w Europie. Bez wątpienia wyż-
sza konsumpcja alkoholu, szczególnie mocnych piw, wó-
dek, wzmacnianych win miała miejsce w pierwszej połowie
XVIII wieku w Anglii, która w tych latach zapijała się
tanim, mocnym dżynem. Większe niż w Polsce ilości wódki
wypijano prawdopodobnie na terenach Rosji, a już bez
wątpienia Ukrainy, wysoka konsumpcja alkoholi występo-
wała także w Niemczech i w krajach skandynawskich.

Ponieważ obyczaje polskie charakteryzowało w tych cza-
sach chętne konsumowanie trunków, należałoby pokrótce
omówić, jak właściwie u nas pito. Na pewno inaczej pili
chłopi, inaczej żołnierze, a jeszcze inaczej panowie. Naj-
bardziej charakterystyczne było opilstwo szlachty, które
zostało doprowadzone nieomal do perfekcji i stanowiło pra-
wie „wzór" dla całego społeczeństwa. „Człek nad apetyt jeść
nie może, pić może" — głosiło ówczesne przysłowie; inne
z kolei stwierdzało: „chłopska rzecz siła jeść, a siła pić —
szlachecka". Takich „złotych myśli" krążyło wtedy sporo,
starano się też, by nie stały się one tylko teorią.

Z zasady nie przepuszczano żadnej okazji. Rano pito
wódkę dla zdrowia, na rozgrzewkę i dla nabrania apetytu.
Po śniadaniu przysiadano się do gąsiorka. Przyszedł obiad,
więc należało go odpowiednio „rozcieńczyć". Przed spaniem
trzeba znowu było wypić solidną porcję „do poduszki", ta-
kie wieczorne picie zwano „szlaftrunk". Innych hamulców
w pijaństwie, jak tylko możliwości finansowe i stopień wy-
trzymałości organizmu, przeważnie nie znano, dlatego też
zamożna szlachta wlewała w siebie nieprawdopodobne ilości
trunków. Słyszało się o bogatych szlachcicach, którzy syste-

83

matycznie wypijali dziennie 18 butelek wina! Biedniejsi
wlewali w siebie olbrzymie ilości piwa lub gorzałki, . ■ ■

Można więc było pić codziennie, pić od święta, pić sa-
memu lub w kompanii. Nikt się tym nie gorszył, nikt nie
przeszkadzał, odwrotnie, żona czy córki jeszcze zachęcały
do próbowania rozmaitych wódeczek, poleweczek, mikstu-
reczek. Wierząc w lecznicze właściwości wódki czy piwa,
pito je profilaktycznie, a jeśli pojawiła się choroba, to sta-
nowiła ona znakomity pretekst do regularnej wręcz pija-
tyki. „Kurowano się", wlewając w siebie na przemian go-
rzałkę, ziołowe wódeczki, pokrzepiającą małmazję, nieoce-
niony miód, a wszystko to zakrapiano staropolskim, wy-
próbowanym, niezastąpionym piwkiem.

Jeśli jeszcze z pijaństwem łączyło się nieróbstwo, to po-
wstawał przedni typ „domatora" — piecucha, obżartucha,
pijaka. Wizerunek takiego indywiduum opisał Opaliński:

[...] oczy wygniły, z gęby śmierdzi piwsko,

w paszczące kliju pełno, a w czuprynie pierza

[...] dadzą śniadanie

A za nim prędko obiad, po którym już pije
I leje w się jak w beczkę. Za tym podwieczorek,
A na koniec wieczerza, po wieczerzy szlaftrunk
A tak cały dzień znidzie, śpiąc, jedząc a pijąc29.

Kiedy zjawiał się gość, należało powitać go szklanką go-
rzałki lub kielichem wina, kiedy odjeżdżał — pito strze-
miennego. Jeśli pozostał na obiedzie czy wieczerzy, to sta-
nowiło to znowu okazję do potężnej pijatyki. Przy stole roz-
poczynały się toasty, życzenia zdrowia, wymienianie grzecz-
ności. Do urządzania regularnego pijaństwa wystarczyło
przybycie kilku znajomych. Dwu lub trzech biboszów po-
trafiło nieźle spustoszyć piwnicę. „Beczka piwa w komin —
kiedy się dobrała kompania dobrze pijących — wstawiona,
nie zabawiła dwóch godzin, a została wysuszona do drożdży
albo przez debosz i z drożdżami. Takie lusztyki słynęły naj-
bardziej w Mazurach i w Sieradzkiem, gdzie .się więcej

Opaliński, jw., s. 121—122.

84

znajduje szlachty miernej fortuny, o jednej wiosce, o kilku
chłopkach, niż krociowej albo milionowej substancyi. Było
to poniekąd z oszczędnością, ponieważ pachołek lub inny
służka nie tak wiele zdarł botów, kiedy beczka stanęła
w kominie, jak kiedy do niej musiał często biegać z kon-
wią, stojącej w piwnicy. Czterech, a czasem dwóch tylko
dobrych łykaczów wypróżnili beczkę 50-garncową od wie-
czerzy do poduszki, mało albo nic zarwawszy północka. Na
tryumf po zwycięstwie napili się gorzałki i poszli spać z do-
brym zdrowiem, cokolwiek podochoceni. Takowa junakiery-
ja czyniła reputacyjąw narodzie rycerzom kuflowym a oraz
wynosiła ludzkość gospodarza do najwyższego stopnia"so.
Plastyczny, niezrównany wręcz opis pijatyki pozostawił
Ignacy Krasicki w wierszu Pijaństwo:

Upiłem się onegdaj dla imienin żony;

Nie żal mi tego było. Dzień ten obchodzony

Musiał być uroczyście. Dobrego sąsiada

Nieźle czasem podpoić; jejmość była rada,

Wina mieliśmy dosyć, a że dobre było,

Cieszyliśmy się pięknie i nieźle się piło.

Trwała uczta do świtu. W południe się budzę,

Cięży głowa jak ołów, krztuszę się i nudzę;

Jejmość radzi herbatę, lecz to trunek mdlący.

Jakoś koło apteczki przeszedłem niechcący,

Hanyżek mnie zaleciał, trochę nie zawadzi.

Napiłem się więc trochę, aczej to poradzi:

Nudno przecie. Ja znowu, już mi raźniej było,

Wtem dwóch z uczty wczorajszej kompanów przybyło.

Jakże nie poczęstować, gdy kto w dom przychodzi?

Jak częstować, a nie pić? i to się nie godzi;

Więc ja znowu do wódki, wypiłem niechcący:

Omne triniim perfectum, bo trunek gorący

Dobry jest na żołądek. Jakoż w punkcie zdrowy,

Ustały i nudności, ustał i ból głowy.

Zdrów i wesół wychodzę z moimi kompany,

Wtem obiad zastaliśmy już przygotowany.

" Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 470—471.

Siadamy. Chwali trzeźwość pan Jędrzej, my za nim, ■

Bogdaj to wstrzemięźliwość, pijatykę ganim,

A tymczasem butelka nietykana stoi.

Pan Wojciech, co się bardzo niestrawności boi,

Po szynce, cośmy jedli, trochę wina radzi:

Kieliszeczek jeden, drugi zdrowiu nie zawadzi,

A zwłaszcza kiedy wino wytrawione, czyste.

Przystajem na takowe prawdy oczywiste.

Idą zatem dyskursa tonem statystycznym

O miłości ojczyzny, o dobru publicznym,

O wspaniałych projektach, mętnym animuszu;

Kopiem góry dla:srebra i złota w Olkuszu,

Odbieramy Inflanty i państwa multańskie,

Liczemy owe sumy neapolitańskie,

Reformujemy państwo, wojny nowe zawodzim,

Tych bijem wstępnym bojem, z tamtymi się godzim,

A butelka nieznacznie jakoś się wysusza.

Przyszła druga; a gdy nas żarliwość porusza,

Pełni pociech, że wszyscy przeciwnicy legli,

Trzeciej, czwartej i piątej aniśmy postrzegli.

Poszła szósta i siódma, za nimi dziesiąta,

Naówczas, gdy nas miłość ojczyzny zaprząta,

Pan Jędrzej, przypomniawszy żurawińskie klęski,

Nuż w płacz nad królem Janem. «Król Jan był zwycięski!>

Krzyczy Wojciech: «Nieprawda!» A pan Jędrzej płacze.

Ja gdy ich chcę pogodzić i rzeczy tłumaczę,

Pan Wojciech mi przemówił: «Słyszysz waść» — mi rzecze.

«Jak to waść! Nauczę cię rozumu, człowiecze».

On do mnie, ja do niego, rwiemy się zajadli,

Trzyma Jędrzej, na wrzaski służący przypadli,

Nie wiem, jak tam skończyli zwadę naszą wielką,

Ale to wiem i czuję, żem wziął w łeb butelką.

Bogdaj w piekło przepadło obrzydłe pijaństwo!

Cóż w nim? Tylko niezdrowie, zwady, grubiaństwo.

Oto profit: nudności i guzy, i plastry...

Ci co się na takowe nie udają zbytki,

Patrz, jakie swej trzeźwości odnoszą pożytki:

Zdrowie czerstwe, myśl u nich wesoła i wolna,

Moc i raźność niezwykła i do pracy zdolna,

Majętność w dobrym stanie, gospodarstwo rządne,

Dostatek na wydatki potrzebnie rozsądne: ,. *

Te są wstrzemięźliwości zaszczyty, pobudki, '-"' •■""-=■■ ztr?
- Te:są. «Bądizdrów!» «Gdzieź idziesz?* «Napiję się wódki*"31.

Prócz takich typowych i zwykłych okoliczności sprzyjają-,
cych pijaństwu, jakie opisał Ignacy Krasicki, wykorzysty-
wano każdy pretekst, aby mu się oddawać. Prócz okazji
niepowszednich, jak chrzciny, wesela, stypy, sejmiki, sesje
sądowe, wykorzystywano także te bardziej powszednie —
polowania, spotkania, wszelkie interesa.

Skargi na opilstwo występują już na początku XVII wie-
ku. Swój szczyt osiąga ono w czasach saskich. Dla wielu
spośród szlachty okres ten był jednym niekończącym się
pasmem zabaw i pijatyk. Moszczeński zaczyna swój pa-
miętnik o czasach panowania drugiego Sasa następującymi
słowami: „Za panowania Augusta III kraj cały nie wy-
trzeźwiał jeszcze, rozpojony przez Augusta II; pijaństwo
zrodziło axiomata, in vino veritas, drugi qui fallit in vino
fallit in omni. Na fundamencie pierwszego wszystkie naj-
ważniejsze interesa tak publiczne jak i prywatne, między
świeckimi jako i duchownymi, robiły się przy kielichach" 32.

I tu dochodzimy do najsmutniejszego zjawiska. Wszelkie
sprawy publiczne z reguły załatwiano przy kielichu. Każde-
mu sejmikowi, sejmowi, nawet elekcyjnemu, zjazdowi try-
bunału towarzyszyło olbrzymie pijaństwo. Całkowita trzeź-
wość przy załatwianiu spraw publicznych uchodziła za nie-
bywałą, wręcz kompromitującą. Alkohol musiał pieczęto-
wać wszelkie związki, alianse, sprzysiężenia, musiał mobi-
lizować do walki z przeciwnikiem politycznym. Przy jego
pomocy kaptowano sobie ludzi, dopuszczając się często po-
spolitego przekupstwa, którym pozyskiwano masy biedoty
szlacheckiej. Nic więc dziwnego, że pijaństwo uważane było
przez dygnitarzy wprost za jeden z obowiązków służbo-
wych. Mechanizm funkcjonowania dyktatury magnackiej,
jak również obowiązujący obyczaj wymagały, by dygnitarze

81 Poezja polskiego Oświecenia. Antologia, opr. J. K o 11,
Warszawą 1956, s. 85—88.

82 A. Moszczeński, Pamiętniki..., Warszawa 1905, s. 11,

87

nie tylko poili, lecz upijali się wespół z prostą szlachtą,
wojskiem, palestrą. Już Jan Sobieski żalił się na te zwy-
czaje. Chorowity kanclerz Karol Radziwiłł nieraz biadał
w swym diariuszu, że zmuszany jest do pijaństwa: ,,po-
tym z całym wojskiem piłem [...], podpiwszy odjechałem
dla wczasu do Bubla, ćwierć mile od obozu, gdzie położyw-
szy się o trzeciej z południa, spałem aż do szóstej z rana" 33.

Wiadomo, że musiał się wypraszać od kielicha kandydu-
jący na posła kasztelanie Stanisław Poniatowski, który tak
na ten temat nadmieniał: „można się było narazić na nie-
przyjaźń najpotrzebniejszych sobie ludzi, odmawiając pić
tyle, ile proszono" si. '<■

Te same zwyczaje obowiązywały dygnitarzy trybunal-
skich, nic więc dziwnego, że Franciszek Salezy Jezierski pi-
sał: „W Warszawie upijają się z ochoty własnej, a w try-
bunale z urzędu" as. Tego rodzaju metody stosował jeszcze
Adam Naruszewicz, kiedy w 1755 roku kaptował szlachtę
dla planów politycznych króla. Biskup m. in. tak narzekał:
„[...] włóczyłem się po tych wilczych szlakach zupełne dwa
tygodnie, odwiedzając już wioski plebańskie, już domy są-
siadów i przyjaciół, a zawsze z nimi pijąc hojnie na zdro-
wie Monarchy naszego i jego sług wiernych [...]. Potem
traktowałem okoliczną szlachtę i szlachcianki [...] spełniając
zdrowie Pańskie i jego familii" 3I. W dobie Oświecenia wy-
magano od dygnitarzy stosowania już innych metod, ale
przyjmowały się one bardzo powoli. Dawne zwyczaje pró-
bowali jeszcze wskrzesić przwódcy targowicey, pijąc na
umór wespół ze szlachtą. O kandydującym do buławy mar-
szałku Antonim Pułaskim pisano, że „poi posłów i ci po
pijanemu adresa za nim piszą i wysławiają wielkość tego

84 Rkps AGAD, Arch. Radziwiłłów, dz. VI, nr 11-79, k. 87v.

84 Król Stanisław August, Pamiętniki..., t. I, oprać. W. K o-
nopczyński, Warszawa 1915, s. 12.

85 F. Jezierski, Niektóre wyrazy porządkiem abecadła ze-
brane, [w:] Wybór pism, oprać. Z. Skwarczyński, War-
szawa 1952, s. 278.

88 A. Naruszewicz, Korespondencjo..., wyd. J. P 1 a 11,
Wrocław 1959, s. 45.

88

męża"37. Tenże Antoni Pułaski podczas bankietów, kiedy
wypowiadano słowa: „wiwat ojczyzna", dodawał:

Kto pije, ten łebski,

Kto nie pije, ten kiepski".

Nie wszyscy jednak posiadali kondycję i wigor marszał-
ka Pułaskiego, dlatego też wielu magnatów trzymało przy
swoim boku wielkich pijaków, reprezentujących koła szla-
checkie, wojskowe, palestrę. Ludzie ci stanowili swego ro-
dzaju klientelę polityczną, byli agitatorami możnowładców,
odgrywając niepoślednią rolę w tumanieniu mas szlachec-
kich. Przez takich zatraconych, sprzedajnych opoi zrywano
nieraz sejmy i sejmiki, tłumiąc głosy protestu czy krytyki.
Jędrzej Kitowicz tak o tym pisze: „Wielcy panowie starali
się o takich pijaków, którzy lubili trząść sejmikami i rej
wodzili po wszystkich magistraturach. Gdy albowiem w na-
rodzie nic nie można było zrobić bez pijaństwa — czy to
zgodę jaką, czy elekcyją, czy interes własny utrzymać nie
oblawszy go trunkiem jakim według wartości osób należy-
cie, sama zatem rzecz zniewalała panów do konserwacyi
przy boku swoim głów na wszelkie trunki jak najmocniej-
szych, którzy by ich w takowej potrzebie gardłem swoim
zastępowali, gdy tymczasem panowie takowym zastępstwem
cokolwiek przy lepszym rozumie zostawieni, zamroczone ro-
zumy albo raczej machiny bezrozumne do swoich zamiarów
nakręcali" ".

Przykład pijaństwa, bywało, szedł czasem nawet od tro-
nu. Jan Kazimierz tak nieraz przebierał miarę w piciu, że
musiano nieraz odwoływać audiencje dyplomatyczne. Re-
kordy w opilstwie bił August Mocny. Urządzał on nie tyl-
ko hulaszcze bankieciki, lecz wręcz pijackie orgie; znanych
pijaków nagradzał przy tym faworami, starostwami, a na-

37 Tajna korespondencja z Warszawy 1792—1794 do Ignacego
Polockiego Jan Dembowski i inni, oprać. M. Rymszyna
i A. Zahurski, Warszawa lflfil. s. 242.

ss Tajna korespondencja..,, s. 238.

" Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 471. - -■■ ^> ----- -

89

wet orderami Orła Białego. Wielu dygnitarzy chwaliło się
z dumą, że upijają się razem z królem. Wojewoda Krzysztof
Zawisza tak np. powiada: „19 czerwca (1699) z królem na
pokoju upiłem się do sytości, wino wprzódy, potem gorzał-
kę pijąc, czyli dubl anyż, któregośmy się z królem po raz
pięć napili"40. Spośród panów, którzy cieszyli się sławą
arcypijaków, palmę pierwszeństwa dzierżył Radziwiłł „Pa-
nie Kochanku".

Pijaństwo charakteryzowało też wielu dygnitarzy kościel-
nych, co szczególnie gorszyło cudzoziemców. De Beaujeu, pi-
sząc o czasach Jana III, tak powiada: „Wielu z pomiędzy
biskupów oddaje się pijaństwu, z zaniedbywaniem obowiąz-
ków względem swej owczarni. Widziałem sam biskupa kra-
kowskiego przy ceremonii ślubu dworskiego w Grodnie,
w chwili gdy opuszczając biesiadę [...] chwiał się na nogach,
bełkotał niezrozumiałe wyrazy i ośmieszał uroczysty habit
kapłański dziwacznymi ruchami. Gdy nadeszła chwila czy-
tania modlitw z przedstawionego mu annału, szukał długo
okularów w kieszeni, a znalazłszy w niej pierścień sądził,
że to okulary i włożył go na nos pracując przeszło kwa-
drans, aby go należycie umieścić. Zebranie całe wobec Ich
królewskich Mości śmiało się z tej sceny do rozpuku, ku
zgorszeniu ludzi rozważniejszych na widok takiej profana-
cyi" 41. Opis ten nie jest zmyślony. Znany z wiarygodności
relacji Albrycht Radziwiłł informuje, że zdarzyło się kiedyś,
iż podczas uroczystego nabożeństwa, na którym znajdował
się król i cały Senat Rzeczypospolitej, trzeźwa była tylko
infuła na głowie celebrującego mszę biskupa.
MSTależałoby teraz przedstawić, jak wyglądał np. bankiet
w zamożnym domu szlacheckim, na który zapraszano więk-
szą ilość osób. Do picia brano się po skonsumowaniu pierw-
szego dania. Z początku pito małymi kieliszkami. Gospo-
darz wznosił kolejno toasty za zdrowie wszystkich osób __

» K. Zawisza, Pamiętniki..., wyd. J. Bartoszewicz,
Warszawa 1862, s. 68.

41 De Beaujeu, Pamiętniki..., wyd. W. Markowski,
Kraków 1883, s. 93. 1

90

od najdostojniejszych do siedzących na krańcu stołu sza-
raczków, jednocześnie biesiadnicy pili za pomyślność sąsia-
dów czy przyjaciół. W tej sytuacji, kiedy wszyscy wzajem-
nie pili swoje zdrowie, powstawał taki hałas i zamieszanie,
że nikt nikogo nie słyszał, a tym mniej rozumiał. Jeśli chcia-
ło się być słyszanym, trzeba było krzyknąć na całe gardło,
wywołany w ten sposób współbiesiadnik odkłaniał się lub
uśmiechem dziękował za tak dobitną rewerencję.

Po dokładnym opiciu wszystkich biesiadników następowa-
ła w konsumowaniu trunków pewna przerwa. Kiedy jednak
skosztowano pieczyste — gospodarz wołał, by podano duży
kielich, i nalawszy go po brzegi rozpoczynał na nowo picie,
wznosząc toast do najdostojnieszego gościa. Wznosił go sto-
jąc, reszta biesiadujących również podnosiła się z miejsc.
Ledwo zdążono siąść, wstawał z kolei wymieniony biesiad-
nik i pił zdrowie gospodarza, kompania więc znów podry-
wała się na nogi i tak ciągnęło się to poprzez wszystkie
toasty. Ponieważ ceremonia taka trwała z reguły przez wiele
godzin, więc ,,było w tym ustawnym wstawaniu i siadaniu
tyle utrudzenia, że drugi osłabiał od niego wprzód jeszcze,
nim się upił; trudno zaś było siedzieć nieporuszenie, gdy
drudzy wstawali, bez noty grubijanina, albo admonicji od
sąsiada" 42. Jeżeli na bankiecie znajdowało się wiele osób,
to po uhonorowaniu najznaczniejszych pito za pomyślność
całych kompanii, wznoszono więc np, zdrowie: „Ich mościów
dam, Ich mość duchowieństwa, Imć wojskowych, Przeświet-
nej palestry, Ichmciów obywatelów, a na ostatku żeby ni-
komu krzywdy nie było, całej kompanii zdrowie" 43.

Na ucztach obowiązywała „przynuka", to znaczy przy-
muszanie do picia. Kiedy więc znalazł się jakiś „słabeusz",
który próbował unikać spełniania toastów, krzyczano nań,
grożono mu, dolewano mu siłą. W niektórych domach
umieszczano za plecami biesiadników, a nawet pod stołami
chłopców i gdy tylko którykolwiek gość umykał z pustym
kielichem, nalewał mu trunek stojący za plecami hajduk,

42 Kitowicz, Opis obyczajów;..., s. 451.
45 Kitowicz, Opis obyczajów..,, s. 451.

91

a kiedy chował kielich pod stół, czynił to samo zaczajony
pod obrusem służka. Taki biesiadnik stawał się pośmiewi-
skiem zebranych, kręcił się, umykał z kielichem, wypraszał,
lecz wszędzie mu dolewano, musiał pić tak długo, dopóki
się nie upił i nie spadł pod stół. Wtedy wreszcie zapominano

0 nim i dawano mu spokój.

Oczywiście, iż przy tak pojętej gościnności nawet ci, któ-
rzy nie mieli skłonności do kieliszka, upijali się z kretesem.
W czasach saskich „nie było balu, uczty, tak magnatów

1 obywateli świeckiego stanu jako i duchownych, aby nie
wyprowadzano pijanych, nie mogących się utrzymać na no-
gach, wyzutych zupełnie z przyzwoitości" u. A już umknąć
z uczty było więcej niż trudne. Słudzy gospodarza mieli
bowiem wszystkich na oku, gonili zbiega i zawracali go do
kompanii. Jeśli gość był uparty, to ruszał za nim w pogoń
sam pan domu i dopadłszy go, nawet jeśli to było na dzie-
dzińcu, zmuszał do wypicia swego zdrowia, następnie zdro-
wia gospodyni, dziatek, wreszcie całej kompanii i w rezul-
tacie, „jeżeli przez czas uczty nie zwalił się z nóg, to na
pożegnaniu został bez zmysłów" 45.

W pewnym momencie uczta często przemieniała się w or-
gię. Kiedy już nie stało „zdrowiów", a była ochota do pi-
cia, pito za „dobro pospolite", za „powszechną pomyślność",
za „przyjaźń" itp. Z kolei pito za rozpustne dykteryjki, za
nieprzyzwoite, z prędkości wymówione lub przeinaczone
słowo. Słyszało się wtedy sprośne dowcipy, ryzykowne
komplementy. W takiej „galanterii" celowali szczególnie
podpici i pijani wojskowi. Zdarzało się np., że gdy panna
wzbraniała się wychylić podany jej przez pijanego towa-
rzysza kielich, ten, poczytując to za wzgardę, wylewał jej
wino za gors, mówiąc: „Ponieważ WM Panna Dobrodziejka
nie jesteś łaskawa przyjąć ode mnie kielicha, niechże się
przynajmniej kochane cycunie ochłodzą"46. Jeśli następo-

u Moszczeński, jw., s. 12—13.

45 Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 454.

46 Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 243. A

wały po pijatyce tańce, to stanowiły one świetny pretekst
do dalszych zalecanek. Bratkowski tak o tym pisał:

Chmiel cudzą żonę. ścinka za kolana,
[,..] Chmiel co raz bierze w taniec Jej Mości hoże,
Chmiel padł umyślnie na Jej Mości łoże.
Chmiel gdy z podobną grzeczną, młodą tańczy,
Szczypnie, przyciśnie, umyślnie się spiańczy [...]47.

Ekscesy były jednak na ogół niedopuszczalne, amory od-
kładano na intymniejsze spotkania, tylko niektórzy z wiel-
możów pozwalali sobie na jawną rozpustę, popisując się
„najszkaradniejszymi akcyjami".

Pijatykę urozmaicano często rozmaitymi zabawami. Za-
kładano się np. o wypicie ogromnych kielichów (trafiały
się takie, że mieściły po pięć butelek wina!), prześcigano
się w spełnianiu pucharów, przy wychylaniu toastów śpie-
wano piosenki. Bywały np. kielichy bez nóżki, które mu-
siały się znajdować w ciągłym ruchu i stale je napełniano.
Jeśli chciano zabawić się z figlami, to pito z rozmaitych ku-
felków, trąbek, szklanych kijów. Oczywiście picie z nich
napotykało pewne trudności: trzeba było np, przeginać się
do tyłu, a niektóre z nich tak były skonstruowane, że oble-
wały pijących. Pito także z trzewiczków panieńskich, a na-
wet z butów dygnitarskich.

Przez długie lata utrzymywała się moda tłuczenia kie-
lichów. Czyniono to dla podkreślenia, że nikt już nie jest
godzien pić z puchara, którym spełniono czyjeś zdrowie.
Kielichy tłuczono na ogół o własne głowy. Szczególnie po-'
pisywali się w ten sposób pochlebcy i klienci magnatów.
Potocki oburza się:

[...] Że tłukł za zdrowie szklanki o łeb twardy,
Stąd godność!4S

47 B. Bratkowski. Świat po części przeyrzany..., Kraków
1697, b.p.
« Cyt. wg B y s t r o ń, jw., t. II, s. 189.

93

Tłuczono także te kielichy, które otrzymywano z rąk
pań, co stanowić miało dowód adoracji. Biesiadnicy o mniej
wytrzymałych czaszkach zmodernizowali ten zwyczaj — nie
rozbijali kielichów o głowy, lecz strzelali doń z pistoletów.

Trunku nie można było konsumować bez końca, uczty
obfitowały więc w obrzydliwe sceny. „Trafiało się i to, że
komu trunku aż po dziurki (jak mówią) pełnemu, nagle
gardło puściło i postrzelił jak z sikawki naprzeciw siebie
znajdującą się osobę, czasem damę po twarzy i gorsie oblał
tym pachnącym spirytusem, co bynajmniej nie psuło dobrej
kompanii. Niezdrowy z resztą ekshalacyi uciekł co prędzej
za drzwi albo gdzie w kąt, dama także ustąpiwszy na bok.
jako tako się naprędce ochędożyła, a resztę w śmiech obró-
cono i wszystko znowu do pierwszego ładu powróciło [...]
bywali tacy opoje, którzy czując w sobie zbytek trunku,
a nie chcąc go odstąpić, kiedy po skończonym stole trwała
jeszcze dobra ochota — wychodzili za dom i tam sprawi-
wszy sobie dobrowolnie wymiot powracali do kompanii
i znowu na nowo pili" 4B.

Pod koniec uczty część biesiadników leżała z reguły pod
stołami, ci zaś, którzy trzymali się jeszcz« na nogach, urzą-
dzali nieopisany harmider, w alkoholowym zamroczeniu
tłukli szyby, szklanki, gasili świece, porywali się wreszcie
do szabel i obuchów, płazowali służbę, wyrywali sobie wło-
sy z czupryn, pojedynkowali się, czasem ucinali sobie uszy,
nosy, ranili się, a niekiedy nawet zabijali. Nic więc dziw-
nego, że sala po takim bankiecie wyglądała wprost przera-
żająco. Potocki tak na ten temat pisał:

Po wczorajszym bankiecie wynidą z pokoju,

Aż w izbie pełno krwie, szkła, obu końców gnoju;

Temu księdza, owemu balwierza prowadzą,

Ci jednają, a drudzy dopiero się wadzą,

Ten okradziony biada bez czapki, bez szable,

Ten się potłukł, ten bluje [...]50

M K i t o w i c z, Opis obyczajów..., s. 452—453.
M W. Potocki, Ogród fraszek, t. I, wyd. A. Bruckner,
Lwów 1907, s. 33.

Ogół szlachty zachwycał się taką zabawą; tego rodzaju
bankiety stanowiły wzór, budziły podziw, stawały się te-
matem opowiadań. Gospodarze byli w przysłowiowym „siód-
mym niebie", jeśli nazajutrz po uczcie dowiadywali się
od służby, że żaden z gości nie wyszedł trzeźwy, że trzeba
ich było wynosić, że wpadali w błoto i rynsztoki, wybijali
sobie zęby, ranili się.

Tak mniej więcej wyglądały szlacheckie uczty w pry-
watnych domach, głośne także były pijatyki sejmikowe, żoł-
nierskie, wśród członków palestry. Magnaci, którzy, jak
już wspomniałem, potrzebowali „szaraków" dla przeforso-
wania swych kandydatów czy też dla sterroryzowania sej-
miku, zbierali szlachecką hałastrę i żywili ją przez kilka
dni w specjalnych kuchniach. Jeść dawano tam byle jak,
stoły były nie przykryte, bo jeśli założono obrusy i posta-
wiono zastawę, to pod koniec uczty i tak wszystko znikało.
Goszczeni najadali się do przesytu, a następnie co smacz-
niejsze kąski ładowali do kieszeni. Najbardziej jednak na
ucztach takich raczono się trunkami. Aby koszta uczty by-
ły jak najmniejsze pojono szlachtę winem zmieszanym z go-
rzałką lub piwem. „Popiwszy się, wywracali się i tam za-
raz, gdzie który padł, spali: przy stole, pod stołem, pod
płotem, na środku ulicy, w rynsztoku, w błocie, gdzie kogo
nogi taczające się zaniosły i powaliły" 51. Niejeden po prze-
budzeniu się stwierdzał, iż brakuje mu to szabli, to czapki,
to pasa; nieraz nawet rozbierano pijanych do samej koszu-
li. Miejscy łotrzykowie albo nawet trzeźwiejsi koledzy wy-
korzystywali bowiem takie sytuacje dla uprawiania najpo-
spolitszego rabunku.

Takimi biesiadnikami nikt się specjalnie nie przejmował.
Jeśli magnat zwyciężył na sejmiku, to wynagradzał straty
i dawał nowe pasy, czapki, szable, ewentualnie pieniężne
odszkodowanie. „Ale jeżeli się pryncypał z partyją i pre-
tensyją swoją nie utrzymał, a do tego musiał uciekać z sej-
miku, aby nie był rozsiekanym, szlachcic, który był przy
nim. za czerwony złoty, a najwięcej dwa na rękę wzięte,

51 Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 474.

pozbyt bez nadgrody sukni, szabli, czasem jeszcze do tego
ręki, ucha lub kawałka szczęki wyciętej, albo w cale i ży-
cia, bo nie tylko że się z przeciwnikami partyi swego pryn-
cypala rąbać musieli, popierając interes pański, ale też,
popiwszy się, sami się między sobą o lada co rąbali. Tę
drobną szlachtę zwozili panowie na sejmiki brykami, a po
skończonym sejmiku rozpuszczali do domów pieszo, zam-
knąwszy garkuchnie i zniknąwszy im z oczu" 52.

Nie cala „gołota szlachecka" dawała się jednak tak post-
ponować, bywali biesiadnicy, którzy stanowili istny po-
strach nawet naj zamożniej szych gospodarzy. Zuchami ty-
mi bywali najczęściej uzbrojeni po zęby wojskowi. Przy-
bywając z wizytą, z miejsca żądali gorzałki, a następnie
rozpoczynali regularną pijatykę. Goście napędzali wszystkim
sporo strachu i gospodarz był rad, jeśli jak najszybciej wy-
nieśli się z dworu. Czasami jednak sytuacja wymagała, by
wojskowych sprosić i fetować. W XVIII wieku z takich
przyjęć słynęła Komisja Radomska, która rozpatrywała kon-
flikty między szlachtą a wojskowymi. Sądzący komisarze
czy zainteresowani „cywile" starali się o stworzenie właści-
wego „nastroju", dlatego też musieli wydawać ciągłe ban-
kiety i upijać się z rozzuchwalonym towarzystwem. W Ra-
domiu wojskowi czuli się jak u siebie w domu i składali
nawet nieproszone wizyty. Po mieście włóczyły się całe ich
gromady; gotowi byli w każdej chwili wywołać burdę, po-
siec, a nawet zabić każdego, kto wszedłby im w paradę.
„Towarzysze" byli stale podchmieleni, a na ucztach upijali
się do reszty i popełniali rozmaite grubiaństwa. Pijany wo-
jak zasiadłszy za stołem wołał np., by dano mu większy
kielich, bo ten, który mu postawiono, uznał za zbyt mały;
przepijał wtedy do gospodarza i innych znaczniejszych gości,
jakby to on właśnie był gospodarzem i swoim częstował wi-
nem. Gospodarz z uśmiechem musiał znosić te wybryki, bo
w przeciwnym razie groziła mu burda i zdemolowanie
mieszkania. Nic więc dziwnego, że stół przy takich gościach
wygląda! jak pobojowisko. „Na kumisyi radomskiej napa-

52 Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 475.

trzeć się było kielichów natłuczonych, obrusów i serwet śb>
sami porozlewanymi poplamionych, sukien nawet na obo-
jej płci i gorsów białogłowskich takimiż bigosami, fryka-
sami uszamerowanych" 5S.

Pijaństwo tak weszło w nałóg, że zaczęto się prześcigać
w ilości konsumowanego trunku, wytworzył się wręcz „kult
mocnej głowy", stąd było już o krok na kreowanie boha-
terów pijackiego bractwa — najtęższych, niezrównanych,
najwytrzymalszych opojów. Zażywali oni w pełni sławy i re-
werencji, zwłaszcza za czasów saskich uchodzili wręcz za
najpopularniejszych ludzi ówczesnego społeczeństwa.

Z mocnej głowy słynął w połowie XVIII wieku generał
Komarzewski, który w godzinę wypijał kosz szampana
i nie upijał się. Pijak ten potrafił dwoma łykami opróżnić
puchar mieszczący pięć butelek wina! Pewnego razu zało-
żył się, że wraz ze swym kamratem, niejakim Świejkow-
skim, wychyli beczkę węgrzyna. Zakład przyjęto i rozpo-
częło się widowisko. Konkurs zorganizowano w ten spo-
sób, że wyciągnięto z beczki gwóźdź, a pod lejący się zeń
strumień wina jeden z pijących podstawił kielich. Kiedy
kielich napełnił się, natychmiast go wychylał, a w tym
czasie drugi z pijących podstawiał swój puchar. W teri
sposób, kolejno podstawiając kielichy, wypróżnili całą
beczkę! Fama o tym wyczynie obiegła całą Rzeczpospo-
litą i Komarzewski zyskał sławą nie mającego sobie rów-
nych pijaka.

Z ekstrawagancji z kolei słynął kasztelan Borejko. Pan
ten był „pobożnym" pijakiem, a upijał się najczęściej w to-
warzystwie księży lub zakonników. Borejko aranżował spot-
kania, na które zapraszał zakonników z pobliskich klaszto-
rów. Znający kasztelańskie intencje przeorzy przysyłali mu
najtęższe głowy. Borejko zamykał się wówczas z przyby-
łym w specjalnie przygotowanych komnatach, które były
odpowiednio zaopatrzone w trunki i wiktuały, ponadto
podłogę jednej z sal wykładano słomą nakrytą kobiercami,
gdyż stanowić miała sypialnię dla całej kompanii. Po tych

58 Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 242—243.

7 — Obyczaje staropolskie 97

przygotowaniach ogłaszano, że pomieszczenie jest „klaszto-
rem", do którego wzbraniano najsurowiej wstępu. Przy
drzwiach umieszczano dzwonek i dzwoniono weń rano, na
posiłki, i na „silentium". Rano wszyscy szli do kaplicy,
w której jeden z uczestników odprawiał mszę. Po modlit-
wie pito herbatę, a następnie raz i drugi wódkę. Potem po-
dawano śniadanie, po którym raczono się winkiem. Praw-
dziwa pijatyka rozpoczynała się dopiero po obiedzie i trwa-
ła aż do kolacji. Po wieczerzy zalewano się trunkiem do
reszty, po czym w stanie całkowitego zamroczenia padano1
na przygotowaną słomę. Nazajutrz powtarzano wszystko
od nowa. Zabawa taka trwała od trzech do pięciu, dni, po-
tem Borejko odsyłał zakonników, obdarzywszy ich uprzed-
nio odpowiednią jałmużną. Jeśli kasztelan nie miał okazji
do pijatyki we własnym domu, to wychodził na rozstajne
drogi i zasiadał w specjalnie zbudowanej dla niego ka-
pliczce. Siedział tam z różańcem w ręku, mając pod bokiem
przygotowane 'ctt.^l hajduków kielichy i wino. Kiedy na
drodze pojawiał się jakiś przechodzień, obojętnie czy ksiądz,
braciszek, kwestarz, szlachcic, mieszczanin, chłopek, Żyd,
dziad, „zgoła — byle człowiek", Borejko zatrzymywał go
i zmuszał do wychylenia kielicha. Po pierwszym następował
drugi i trzeci. Podróżny musiał pić dopóty, dopóki „albo
z nóg nie spadł, albo póki mu gardło nie puściło" ".

Nie mniejszej sławy zażywał krajczy koronny Adam Ma-
łachowski. Krajczy był interesującą postacią: zdolny dema-
gog, potrafił zdobyć popularność wśród mas szlacheckich,
odgrywał też dość dużą rolę w ówczesnym życiu politycz-
nym, ponadto był zapobiegliwym gospodarzem i położył
podwaliny pod magnacką fortunę swego rodu. Tutaj cho-
dzi nam jednak wyłącznie o scharakteryzowanie go jako
„doskonałego" opoja. Opierając się na informacjach Kito-
wicza, choć nie wykluczone, że są one nieco przejaskrawio-
ne, można twierdzić, iż Małachowski znajdował szczególną
przyjemność w oglądaniu pijaństwa i pijanych. Goście kraj-
czego zmuszani byli do pijaństwa, które nawet w rozpitej

64 Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 457.

za Sasów Rzeczypospolitej uchodziło za niezwykle. Mała-
chowski zmuszał ludzi do wlewania w siebie tak olbrzy-
mich ilości trunków, że przerastało to możliwości przecięt-
nego człowieka. Pijący mógł słaniać się na nogach, choro-
wać, na klęczkach błagać o uniknięcie toastów — nic to,
musiał pić dopóty, dopóki był choć odrobinę przytomny.
Krajczy upijał nie tylko przybywającą do niego szlachtę,
lecz również posłańców, czeladź, sługi. Jeżeli ktoś wysłał
do Małachowskiego umyślnego z listem, to wkrótce musiał
wysyłać drugiego, a nawet trzeciego, bo poprzedni, nieludz-
ko upojeni, leżeli gdzieś pod płotem, „nie wiedząc o świe-
cie — dopieroż o responsie". W Bako we j Górze, rezydencji
Małachowskiego, zdarzały się ponoć wypadki, że zapijano
ludzi na śmierć. Nic więc dziwnego, że krajczy zdobył sobie
przydomek „zabójcy ludzkiego zdrowia". Sława urządzanych
przez niego pijatyk odstraszała i przerażała mniej na picie
odpornych, przyciągała natomiast najtęższych opojów. Do
kraj czego przybywali więc oficerowie, towarzystwo, każdy
„co się beczki nie zląkł, nie tylko kielicha". W gronie ta-
kich biboszy bawił się Małachowski najlepiej, całą swą in-
wencję wytężając w kierunku urozmaicenia pijackich orgii.
Posiadał on m. in. na swym dworze ogromny, półgarn-
cowy kielich z napisem „corda fidelium". Kielicha tego uży-
wano zwykle na uroczystych bankietach, ale jednocześnie
każdy, kto zawitał po raz pierwszy w jego progi, musiał go
spełnić. Podając kielich, uprzedzano przybyłego, że musi
wychylić go do dna, i to duszkiem; w przypadku jeśli gość
nie wypił wszystkiego, natychmiast mu dolewano. Oczywi-
ście nie każdy mógł spełnić taki puchar, wtedy największą
uciechą dla gospodarza było patrzeć, jak gość nieborak
wzbrania się, błaga, by mu nie dolewano, a hajducy niby
kaci zmuszają go do dalszego picia. Opowiadano jednak, że
znalazł się człowiek, który nie tylko nie dał się spoić, ale po-
konał w piciu krajczego. Był nim podobno kwestarz ber-
nardyński. Kiedy przybył on do Małachowskiego, poczęsto-
wano go najpierw śniadaniem, a następnie podano mu „cor-
da fidelium", zaznaczając, że musi wychylić go duszkiem.
„Bernardyn na taką zapowiedź, udając wielkie w sobie

99

pomieszanie, z przymusem wziął kielich w obie ręce, stry-
chem nalany, toż zrobiwszy nad nim kilka jkrzyżów, ude-
rzywszy się w piersi — jako człowiek przymuszony —
i westchnąwszy do niebios, zaczął we czwał łykać, ale jak-
by mu tchu brakło, odjął nagle kielich od ust, zostawiwszy
w kielichu z półkwaterek wina. «Ho, ho, nie dopiłeś bra-
cie— zaczął krajczy wołać — dolejcie mu, dolejcie!» Haj-
ducy na rozkaz pański skoczyli do bernardyna z flaszami,
ten zaś, dopijając z kielicha reszty, począł tam sam umy-
kać po pokoju, pokazując kielich do reszty wypróżniony.
«Nic to nie pomoże bracie (znowu krajczy), nie wypiłeś
duszkiem! Złapcie go i nalejcie mu pełen». Złapano berna-
sia i dolano w strych jak pierwszy, do tego uchwycono za
pas, aby nie mógł uciekać. Osaczony bernardyn jak niedź-
wiedź w kniei, odetchnąwszy kilka razy, począł doić dru-
gi kielich wolniejszymi łykami i znowu trochy nie dopił.
Dalej znowu krajczy: «Czy nie dopiłeś? dolejcie mu!» Ber-
nardyn na kolana, w prośby na wszystkie względy. Ale
gdy te nic nie pomogły, przyłożył się do trzeciego i wypił
w tej mierze jak pierwsze dwa, żeby przyczyna do musu
nie zginęła; krajczy kazał mu znowu nalać. I tak z owymi
grymasami zmyślonymi wypił bernardyn sześć kielichów
wina, jeden po drugim. Krajczy, jak z początku miał wielką
uciechę z bernardyna, tak widząc dalej, że ani z nóg nie
spada, ani cery nie mieni, poznał, że z niego żartuje, wpadł
w pasyją, kazał go wypchnąć za drzwi. «A to filut jakiś,
a wzdyćby on mnie całą piwnicę wypił! A to bernardyny
filuty, z umysłu, na szyderstwo ze mnie takiego mi pijaka
z końca świata wyszukanego przysłali*. Ochłonąwszy
z pierwszej pasyi, kazał pójść za nim, obaczyć, co się z nim
dzieje. Doniesiono mu, że wsiadł na wóz dobrze, bez naj-
mniejszej omyłki, i pojechał. Kazał krajczy skoczyć za nim
i wrócić go, wysłał mu asygnacyją na kilka korcy zboża; ale
nie chciał się z nim widzieć i zakazał żeby więcej nigdy
u niego nie postał" 55.

63 Cytaty dotyczące pijaństw Małachowskiego podają wg
Kitowicza, Opis obyczajów..., s. 457—461,

100

Pewne zwyczaje, nawyki, jeśli chodzi o pijaństwo, przej-
mowali od szlachty mieszczanie, dorobkiewicze, ba, nawet
włóczędzy! wędrowni dziadowie..Plebejusze nie pozostawali
też w tyle w wynajdywaniu rozmaitych „okazyi". W ce-
chach pito np. przy lada sposobności. Załatwienie jakiego-
kolwiek interesu stanowiło pretekst do solennej pijatyki.
Plastyczny opis pijaństwa mieszczan pozostawił w połowie
XVII wieku Dambrowski. Między innymi tak on powiada:
„Są kędy uczty, pokaż mi, kto trzeźwy do domu idzie; a co
gorsze! Coby ludzie serdecznie za ten grzech żałować mieli,
to się nim bezpiecznie przechwalają. Bo kiedy się naza-
jutrz po upiciu zejdą, to jeden drugiego pyta, jakoby się
miał po wczorajszym. Tam się sobie z pośmiechem spowia-
dają: nie pomnę, prawi, jakom do domu przyszedł, siedzie-
liśmy aż do białego dnia; nie wiem, co mam czynić, głowa
mię boli; na jedne nie mogę pomyślić. Ali mu drugi abso-
łućyją daje, mówiąc: Więc klin klinem wtrącić. To się wnet
z sobą znowu zmówią, jeśli wczora dpbrze pili, to dziś jesz-
cze lepiej — i tak ustawicznie" 58.

s Również Trepka, jeśli tylko nie przekoloryzował, kiero-
wany niechęcią do świata plebejskiego, nieraz pisał o „okrut-
nych pijakach" miejskich, o urzędniku w Chęcinach po-
wiada np., że „dostatni, tylko że pijaństwem wielkim ba-
wił się" ".

Jakie były i są społeczne skutki pijaństwa, ogólnie wia-
domo, należałoby tu jednak pokrótce o nich przypomnieć.
Przede wszystkim pijaństwo przyczyniało się do nadwerę-
żenia zdrowia — prowadziło do ciężkich zatruć i schorzeń,
tym bardziej że w ówczesnych czasach trunki podawano
często w bardzo ku temu niesprzyjających okolicznościach.
Istniał np. powszechny u „pospólstwa" zwyczaj, że położni-

56 Cyt. wgK. Kolbuszewski, Postyllografia polska XVI
i XVII wieku, Kraków 1921, s. 223—224.

57 W. Nekanda Trepka, Liber genemtionis plebeano-
rurn (Liber chamorum), wyd. W. Dworzaczek, J. Bartyś,

Z. K u c h o w i c z, cz. I, Wrocław 1963, s. 146, nr 471. (Dalej
cytuję: Liber chamorum.)- ■. - . ■ . ,. •„.- •..

łftt • ■

corn podawano tzw. „trojankę", napój składający się z wód-
ki, miodu, pieprzu i imbiru, ewentualnie inne trunki. Piwo,
a nawet i wódkę podawano często małym dzieciom, a już
nagminnie pojono wódką osłabionych chorobą rekonwa-
lescentów. Trunkami nie gardziły także kobiety ciężarne
i karmiące. Nic więc dziwnego, że nawet pośród stosunkowo
mało pijących chłopów alkohol powodował ciężkie spusto-
szenia. Już w dziełach ówczesnych spotykamy opinie, iż „pi-
jaństwo [...] opilstwo, zapijanie się gęste, częste, długie go-
rących trunków zażywanie [...] niezlicznych chorób i naj-
prędszej śmierci jest przyczyną" 5S. Bardzo mocno podkre-
ślał tę kwestię L. Perzyna, który źródło chorób trapiących
chłopów upatrywał w nadużywaniu alkoholu. W tych cza-
sach często można było spotkać się z upojeniem patologicz-
nym (podczas którego dochodziło do awantur, bójek i za-
bójstw). Pijaństwo powodowało, że wielu ludzi traciło ma-
jątki, przepijało swe mienie, staczało się na dno nędzy. Zda-
rzały się epilogi wstrząsające, tragiczne. Liber chamorum
podaje np. taki fakt; „Lęnartowic, chłopski syn z Ciążenia
w Wielgi Polszcze. Studiował w Krakowie, u Makro we j na
Kazimierzu na Żydowskiej ulicy ustawnie na borg pijał, że
już dwa tysiąca złotych tego borgu beło za wino, miód
i gorzałkę. Pozwała go [Malerowa] do biskupa krakowskie-
go i wsadzono go. Siedział w biskupim dworze przeciw
Franciszkanom r. 1631. Dwa razy beł na się krwią napisane
zapisy czartowi i o to skazał go ściąć p. Komoroski, pod-
starości krakowski, circa 1631. Ścięt in Septembre w rynku
krakowskim" 59.

Pijaństwo zaciążyło nad całą postawą wielu ówczesnych
ludzi. Przyczyniło się do zawężenia kręgu zainteresowań
i powstania zaniedbań w sferze zajęć intelektualnych oraz
położyło swe piętno na całej ówczesnej, przede wszystkim
szlacheckiej, obyczajowości.

Jeśli wczytać się w ówczesne pamiętniki i inne źródła,

58 Legowicz, Powinności gospodarzów wieyskich..., Wilno
1779, s. 29.
w Liber chamorum..., cz. I, s. 295, nr 1095.

102

J

przypatrzeć się portretom Sarmatów i scenom rodzajowym
z życia ówczesnej szlachty, to odsłania się szeroki obraz
wpływu alkoholizmu na losy ówczesnych ludzi. Może naj-
plastyczniej oddaje to twórczość malarska Aleksandra
Orłowskiego. Wincenty Smokowski tak pisze o jego tzw.
typach sarmackich: „[...] wypasłe potwory z wypukłymi
i czerwonymi policzkami, z ogromnymi rubinowymi nosa-
mi, na których porastają sine grzyby od pijaństwa, karki
fałdziste jak u zwierząt, brzuchy jak beczki wydęte, z ku-
flami w rękach [...] w postawach chwiejących się, na wpół
pijanych" 60.

Ten wręcz patologiczny obraz pijaństwa nie może odno-
sić się jednak do całego wieku XVIII, charakterystyczny on
jest przede wszystkim dla czasów saskich. „Typy" malo-
wane przez Orłowskiego przedstawiają już resztki wymie-
rającej „rasy" dawnych opoi. Aczkolwiek globalne spożycie
alkoholu w Polsce stanisławowskiej nie zmalało, to jednak
pijaństwo nie miało już tego sprzyjającego klimatu obycza-
jowego co dawniej. Uległ zmianie styl życia wśród warstw
wyższych, które zaczęły szukać innych uciech i wrażeń.
Można więc twierdzić, że w ostatnim ćwierćwieczu XVIII
wieku nastąpił zmierzch kultywowanego niegdyś opilstwa.
Wiele zdziałał tu osobisty przykład Stanisława Augusta,
który wręcz brzydził się pijaństwem. Pijatyki stały się nie-
modne, praktykowanie ich świadczyło o prymitywnych,
prowincjonalnych gustach. Zmiany zachodzące w tej dzie-
dzinie obyczajowości dostrzegali cudzoziemcy, Biester .np.
tak pisał: „Dawniej żadnej sprawy nie załatwiono bez uczty
i pijatyki. Zwyczaj ten jednak szybko zanika, ponieważ
król i jego rodzina świecą przykładem wstrzemięźliwo-
ści" «.

Jest znamienne, że najwybitniejsi, najsławniejsi ludzie

60 Cyt. wg T. M i k u 1 s k i, W kręgu oświeconych, Warsza-
wa 1960, s. 62.

01 J. li. Biester, Kilku listów o Pohice pisanych latem 1791
roku, [w:] Polska stanisławowska w oczach cudzoziemców...,
t. II, s. 229.

im

ostatniego pokolenia wolnej Rzeczypospolitej — Tadeusz
Kościuszko, Hugo Kołłątaj, Stanisław Staszic, Julian Ursyn
Niemcewicz — żyli już w innym środowisku, w innym
klimacie obyczajowym, dlatego też traktowali pijaństwo
jako plagę i plamę na naszej przeszłości.

Na zakończenie należy jeszcze powrócić do stwierdzenia,
że spożywanie trunków wiązało się i oddziaływało na róż-
ne strony ówczesnego życia obyczajowego. Bez alkoholu
nie można było obyć się podczas uroczystości rodzinnych
i wszelkich świąt. Spożywanie trunków wiązało się także
z praktykowanymi wówczas obrzędami. Panował zwyczaj,
spotykany m. in. w Polsce i w Niemczech, że w dniu
27 grudnia księża błogosławili w kościołach wino i oddając
je w ręce wiernych mówili: „pij miłość św. Jana"62. Wią-
zało się to z legendą głoszącą, że św. Janowi Ewangeliście
podano niegdyś do wypicia zatrute wino, z którego po prze-
żegnaniu krzyżem świętym uciekł jadowity wąż.

Złożone funkcje i rola, jaką trunek odgrywał w sferze
obyczajów, inspirowały do szerokiej twórczości o charakte-
rze bachicznym. Rozpowszechnione były szeroko bachiczne
pieśni, przyśpiewki, kuranty, facecje, fraszki, anegdoty. Gu-
stowały w nich wszystkie warstwy, stąd też autorzy ich
celowali w różnych pomysłach. Spotykamy więc np. słyn-
ne „poswarki gorzałki z tabaką", „do Bachusa przemowy",
interesujące i dowcipne teksty, przysłowia, koncepty. Jedna
z fraszek mówi np. o tym, jak pijak się modli:

Hej, Boże mój, gdyby .

Morze się zamieniło w piwo, a my w ryby, ;,, .

O! Jakbyśmy rozkosznie używali sobie,

Tam żyli, tam skończyli i tam legli w grobie! M

W XVIII wieku znana była piosenka hulaków:

62 W. Badura, Błogosławieństwo wina w dzień św. Jana
Ewangelisty, „Lud", t. IX, 1903, s. 90.

«s K. Zera, Ze starych szpargałów, wyd. Z. G 1 o g e r, War-
szawa 1893, b.p.

" 104

Gdzie chautury, tam ja dziad, ' >f-* = *

Gdzie wesele, tam ja swat,
„■ • "^:': '*- " A gdzie chrzciny, tam ja kum',:**;!; \--—i±.

A gdzie piją, tam ja czum. . ;. r
^* c Hej czum, czum, czum! . ...•<■■» '

Hej czum, czum! - '. '

But o but, noga o nogę,

Podkówkami krzeszę podłogę 64.

Krążyły liczne anegdotki, np. o sławnych pijakach, m. in.
przytoczona wyżej anegdota o bernardynie, który odrwił
Małachowskiego, opowieści o jakimś okrutnym pijaku panu
Brzezińskim. Opowiadano również o pijakach wojskowych
i trybunalskich. Wśród mieszczan spotykało się podanie

0 notorycznym opoju burmistrzu Czeczocie, który po pijaty-
ce nie mógł odróżnić wilka od strażnika i w rezultacie zo-
stał pożarty przez bestię, która z miejskiego dygnitarza po-
zostawiła tylko tkwiąee w butach nogi. Anegdotki tego ro-
dzaju krążyły przede wszystkim wśród szlachty i miesz-
czan, ale często przedostawały się do kół ludzi luźnych

1 środowisk chłopskich. Zdarzało się, że szlacheckich czy
mieszczańskich bohaterów przemieniano na chłopskich,
miejsce sejmikowych czy trybunalskich opojów zajmowali
pijacy z karczmy czy kiermaszu. Tego rodzaju twórczość
reprezentowała nieraz wysoką wartość artystyczną. Jednym
z najciekawszych utworów bachicznych jest napisany, co
prawda dopiero w drugiej połowie XVIII wieku, przesławny
Kurdesz nad kurdeszami Franciszka Bohomolca:

Każ przynieść wina, mój Grzegorzu miły,

Bodaj się troski nigdy nie śniły,

Niech i Anulka tu zasiądzie z nami,
Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami! ■

Skoro się przytknie ręka do butelki,

Znika natychmiast smutek serca wszelki,
Wołajmyż tedy, dzwoniąc kieliszkami,
' I : Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami!

Z,e r a, jw., b.p.

105

Niezłe to wino, do ciebie mój Grzelu!
r Cieszmy się, póki możem, przyjacielu,

Mech stąd ustąpi nudna myśl z troskami

Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami!
Patrzcie, jak dzielny skutek tego wina:
Już się me serce weselić poczyna,

Pod stół kieliszki — pijmy szklenieami,

Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami!
I ty Anulko, połowico Grzela,
Bądź uczestniczką naszego wesela,

Nie folguj sobie, chciej wypić z nami,

Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami!
Już po butelce, niech tu stanie flasza,
Wiwat ta cała kompanija nasza,

Wiwat z Maciusiem i z przyjacielami,

Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami!
Maciuś jest partacz — pić nie lubi wina,
Myśli, że jemu złotem jest dziewczyna,

Dajmuż mu pokój, pijmy sobie sami,

Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami!
Odnówmy przodków ślady wiekopomne,
Precz stąd śklenice, naczynia ułomne,

Po staroświecku pijmy pucharami!

Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami!
Już też to, Grzelu, przewyższasz nas wiekiem,
A wiesz,, że wino dla starych jest mlekiem,

Łyknij, a będziesz śpiewał z młodzikami,

Kurdesz, kurdesz nad kurdeszami!65

Najlepsze wino, najweselszą pieśń potrafiło zatruć i za-
głuszyć cierpienie i choroba. Większość ludzi ówczesnych
czasów upijała się od święta, ale chorowała, niestety, przez
liczne dni powszednie. W związku z tym problemem trze-
ba zmienić nastrój i ukazać czytelnikom smutniejsze, cza-
sem wręcz odrażające obrazy.

6 Cytuję tekst zamieszczony u M a g i e r a, jw., s. 189.

106

III

NIEZDROWIE A OBYCZAJE

Obyczaje staropolskie kształtowały nie tylko warunki ma-
terialne, struktura socjalna, różnorodne tradycje, lecz także
czynniki i warunki biologiczne. Między stanem psychofi-
zycznym człowieka a jego postępowaniem i zachowaniem
istnieje bowiem silna, mało dotąd przez nas dostrzegana
więź. W związku z tym należałoby omówić wpływ warun-
ków biologicznych, przede wszystkim rozmaitych schorzeń,
na postawy i postępowanie zarówno grup, jak i jednostek
w czasach Baroku i Rokoka.

Wiadomo, że już nasz wielki poeta Jan Kochanowski ce-
nił wysoko zdrowie, dostrzegał bowiem, iż ma ono zasad-
niczy wpływ na ludzkie nastroje i poczynania. Studiując
źródła dotyczące życia codziennego ludzi XVII—XVIII wie-
ku, m. in. poufną korespondencję, diariusze, pamiętniki, li-
teraturę dewocyjną, a nawet literaturę piękną, uderza tro-
ska ówczesnych o zdrowie, lęk przed chorobą, częste wresz-
cie występowanie rozmaitych schorzeń stanowiących plagę
codziennego życia. Zdrowie traktowano jako przysłowiowy
skarb, przywiązywano do niego olbrzymią, bodaj większą
niż dziś wagę. Słabość, często wprost bezbronność człowie-
ka w walce z chorobą i przedwczesną śmiercią powodowały,

107

że sposób życia i stosunki obyczajowe kształtowały się w du-
żej mierze pod wpływem tych właśnie czynników. Inten-
syfikacja, zahamowania, hedonizm i asceza, optymizm i pe-
symizm — wszystkie te postawy miały związek z procesa-
mi biologicznymi. Stan fizyczny jednostki umożliwiał lub
ograniczał, a nieraz wręcz uniemożliwiał prowadzenie od-
powiedniego trybu życia.

Ludzie ówcześni zdawali sobie po części sprawę z tych
uwarunkowań, dlatego też uważali, że posiadanie zdrowia
jest podstawą wszelkiej działalności, jest punktem wyjścio-
wym dla wszelkich planów życiowych. Krzysztof Opaliń-
ski, magnat, pan krociowej fortuny, dosłownie drżał o swe
zdrowie, stawiał je przed wszystkim, tak pisząc na ten te-
mat: „Cieszę się z dobrego WMciów zdrowia, bo to u mnie
primo loco i gdy je da P. Bóg dobre, da wszystko" ł. Scho-
rowany Hugo Kołłątaj żalił się w 1792 roku: „Refleksyja,
że człowiek nosi w sobie nieuchronną przyczynę częstych
chorób, a zatem sam siebie rad nie rad musi rachować za
kalekę w społeczności, odejmuje dobrą myśl i przekonywa,
że samą ochotą i jakążkolwiek zdolnością nie może dokazy-
wać wielkich rzeczy, kiedy zbywa na zdrowiu, które jest
najpierwszym fundamentem działań ludzkości" 2.

Nie miejsce tutaj, by dokładnie rozważać, jakie były
ówczesne warunki zdrowotne i stan zdrowotny społeczeń-
stwa, nadmienić tylko wypada, że zagrożenie zdrowia,
znacznie większa niż dzisiaj ilość niebezpiecznych chorób
atakujących człowieka, przedwczesna śmierć — wszystko
to wynikało z kilku zasadniczych przyczyn. Główną rolę
odgrywały niewątpliwie złe warunki bytowe i niewłaści-
we odżywianie się — częste niedojadanie, wręcz głodowa-
nie szerokich rzesz ludności, bądź przejadanie się, obżar-
stwo warstw uprzywilejowanych. Zły stan higieny, zarów-
no osobistej jak i mieszkań, niewłaściwy sposób przygoto-

1 K. O p a 1 i ń s k i, Listy... do brata Łukasza 1641—1653, wyd.
R. Pollak, Wrocław 1957, s. 185—186.

2 H. Kołłątaj, Listy..., t. I, wyd. L. Siemieński, Po-
znań 1872, s. 123—124.

- IÓ8

wywania pożywienia powodował, iż ludność padała ofiarą
rozmaitych zakażeń i zatruć. Olbrzymie ilości szczurów
i insektów sprzyjały rozprzestrzenianiu się groźnych, cho-
rób zakaźnych. Sytuację pogarszał jeszcze niehigieniczny
tryb życia, m. in. nadużywanie napojów alkoholowych,
wpływających na dziedziczne obciążenia.

Niski poziom medycyny uniemożliwiał właściwą kontr-
akcję. Człowiek w walce z chorobą znajdował się często
na straconej pozycji, stosował wprawdzie paliatywy, ale nie
znając źródła choroby i nie rozumiejąc istoty procesów cho-
robowych nie miał na ogół szans na zwycięstwo.

Ponieważ zalecane przez oficjalną medycynę metody nie
przynosiły zwykle pożądanego skutku, szukano ratunku
w lecznictwie ludowym (skutecznie zwalczającym wiele
schorzeń), u znachorów i rozmaitych szarlatanów. Powszech^
nie uciekano się do metod magicznych, szukano ratunku
w religii, dewocji. Nękany różnorodnymi chorobami, za-
grożony widmem przedwczesnej śmierci człowiek próbo-
wał wszelkich dróg i metod, byle tylko ratować się i prze-
dłużyć sobie życie.

Każdy okreE dziejowy posiada własne, jeśli nie specyficz-
ne, to w każdym razie najczęściej występujące, najniebez-
pieczniejsze schorzenia. Średniowiecze nie znało wielu cho-
rób, które trapiły następne wieki, nękane było wszakże
epidemiami i pandemiami, składało hekatomby ofiar dżu-
mie i ospie, drżało przed nieuleczalnym trądem, masowo
truło się sporyszem. Na czasy i obyczaje Odrodzenia rzucił
przemożny, ponury cień przywleczony z Ameryki lues, cho-
roba, która w XVI wieku stała się istnym przekleństwem
Europy.

Społeczeństwo polskie XVII—XVIII wieku gnębił cały
łańcuch chorób. Najgroźniejszymi były oczywiście choroby
zakaźne: dżuma, ospa, dury, często goszcząca u nas zimni-
ca. Dżuma, ospa i zimnica, jak również pewne postacie
durów nękały ludność już od czasów średniowiecznych;
w okresie panowania Stefana Batorego pojawił się wszakże
nadzwyczaj groźny dur plamisty, choroba powiązana bez-
pośrednio z niskim stanem higieny osobistej i publicznej.

Częste głody, stłoczenie i zawszenie ludności, ciągłe wojny
stworzyły podłoże do nasilenia się tej choroby w całej Euro-
pie na przestrzeni XVII—XVIII wieku. W Polsce, podobnie
jak wszędzie, tyfus plamisty atakował przede wszystkim
wojsko, które rozprzestrzeniało go z kolei pośród ludności
cywilnej. Epidemie tej choroby powodowały wysokie stra-
ty i wywoływały paniczny łęk w całym kraju. Dur plami-
sty srożył się m. in. w latach „potopu", najprawdopodobniej
była nim tzw. „gorączka węgierska", która zdziesiątkowała
wojska polskie podczas kampanii węgierskiej 1683 r., ol-
brzymie spustoszenie spowodowała epidemia w latach
1770—1771. Występowały także epidemie o węższym zasię-
gu, szczególnie niebezpieczne dla ubogich warstw ludności.
Tyfus plamisty zwano wtedy najczęściej „zgniłą febrą z pe-
tociami", czasem zaś tylko „fryzlami i petociami". Zagro-
żenie stanowiła także gruźlica. Do połowy XVIII wieku nie
była chorobą nagminną, w drugiej połowie tego stulecia
nastąpiło wszakże nasilenie się zapadalności na to schorze-
nie, atakujące wszystkie warstwy społeczne. Na przykład
w Warszawie suchoty stanowiły, po ospie, chorobę powo-
dującą największą śmiertelność już u schyłku XVIII wie-
ku. Warstwy biedniejsze zapadały najczęściej na choroby
będące wynikiem złego żywienia: szkorbut, krzywicę, cho-
roby oczu, wole. Przekarmione, hołdujące obżarstwu warst-
wy zamożne nękały przede wszystkim choroby przemiany
materii: miażdżyca, kamica, schorzenia wątroby i podagra,
czyli dna moczanowa. Niebezpieczne były choroby wene-
ryczne, a szereg okoliczności powodowało, że szeroko roz-
powszechnione były także choroby nerwowe i psychiczne,
m. in. epilepsja czyli „wielka niemoc". Nagminnie spoty-
kało się histerię, obok niej występowały inne liczne nerwi-
ce. Nie ulega wątpliwości, że znaczną część społeczeństwa
charakteryzowała neurastenia, a nawet psychastenia. Na
tym tle szerzyły się także choroby wyimaginowane, urojone.
Hipochondrycy, bądź ludzie cierpiący istotnie na jakieś scho-
rzenie, ale bliżej im nie znane, uważali, że cierpią na koł-
tun, na wapory, wmawiali sobie, że są opętani, oczarowani.
Na podłożu tym krzewiła się wiara w uroki, zażegnywanie,

110

zadawanie" chorób, w niezliczone magiczne praktyki i roz-
maite gusła. Stosowano chroniące od chorób pierścienie lub
bransolety, używano cudownych, uniwersalnych leków,
„win zdrowia", tajemniczych proszków.

W związku z rozpowszechnieniem się pewnych chorób,
a przy tym nieumiejętnym, często jeszcze pogarszającym
stan chorego leczeniu, zmieniał się wygląd zewnętrzny lu-
dzi, występowało trwałe kalectwo, zniekształcenia, rany,
wrzody, zeszpecenia. Taka np. ospa, która stanowiła wte-
dy chorobę powodującą bodaj największą śmiertelność, po-
zostawiała trwałe zeszpecenie, niszczyła najpierwsze pięk-
ności, piętnowała zarówno biedaków, jak i koronowanych.
Kiła powodowała, że niektórzy ludzie wyglądali jak mon-
stra, pokrywały ich gnijące rany, ropiejące guzy. W pew-
nym stadium tej choroby zaczynały występować inne odra-
żające zmiany np, odpadały ludziom nosy.

Lafontaine opisując szpital Św. Łazarza w Warszawie mó-
wił: „Miałem sposobność widzieć po szpitalach w różnych
krajach mnóstwo chorych wenerycznie, jednak w tak wy-
sokim stopniu jak w Warszawie, w lazaracie u św. Łazarza,
gdzie tylko sami weneryczni leczeni bywają, nie zdarzyło
mi się zauważyć czegoś podobnego. Chorzy bez kości czasz-
kowych, bez oczów, nosa, podniebienia, języczka, bez części
płciowych zapełniają izby. Zdaje się jakoby choroba ta od
pierwiastkowego nastania swojego w Europie nie graso-
wała z większą wściekłością jak tu od owego czasu przez
parę wieków" 3.

Szpital Sw. Łazarza stanowił zakład specjalny, ale zże-
ranych kiłą spotykało się także na co dzień, często byli to
ludzie na eksponowanych stanowiskach państwowych i ko-
ścielnych. W pamiętniku z XVII wieku czytamy np. o nie
mogącym się wyleczyć biskupie Korycińskim, „co mu nos
wypadł"4. W tym stanie odbywał on podobno poselstwa

8 Cyt. wg tłumaczenia J. Orkisz, Historia chorób wene-
rycznych za czasów króla Stanisława, „Tygodnik Lekarski",
1862, nr 49, s. 433.

4 S. Wierzbowski, Peregrynacja... Francyi..,, „Czas", D.-
datek Miesięczny, t. IX, 1858, s. 505. .- ____

tli

dyplomatyczne, wizytował żeńskie klasztory! Lafontaine pi-
sze o końcu XVIII wieku, że „niemasz kraju w Europie,
w którym by spostrzegano więcej ludzi bez nosa jak tu-
taj" 5.

Jeżeli chodzi o rozpowszechnioną wówczas podagrę, to
wiadomo, że na chorych kończynach powstawały guzki dna-
we, które nabrzmiewały, ropiały i nabierały ciemnej, sina-
wej barwy. W związku z tym dłonie i stopy chorych przy-
pominały czasem niekształtne, odrażające szpony. W pew-
nych stadiach tej choroby pacjenci nie byli w stanie zakła-
dać normalnego obuwia, nogi opatulali więc chustami, no-
sili olbrzymich rozmiarów futrzane buty, co tworzyło wręcz
groteskowe zestawienie z modnym np., opiętym strojem cu-
dzoziemskim.

Na każdym kroku spotykało się skutki chorób skórnych.
Widoczne zmiany powodował także grasujący u nas maso-
wo szkorbut, czyli gnilec. W pewnych rejonach kraju lu-
dzie masowo cierpieli na wole proste, a nawet na krety-
nizm, stąd też spotykało się potworne karły ze zniekształ-
conymi kończynami, zwisającymi gardłami, zeszpecone cha-
rakterystycznym wytrzeszczeni oczu. Rozpowszechnienie się
rozmaitych chorób gośćcowych powodowało, że spotykało
się wiele ludzi kalekich, chodzących o laskach, kulach, nie
mogących często w ogóle poruszać się o własnych siłach.
Było znacznie więcej niż dzisiaj ślepców lub niedowidzą-
cych, więcej głuchych, jąkających się, zezowatych. A psy-
chicznie lub nerwowo chorzy znajdowali się w każdym
większym zbiorowisku.

Ludzi tych nieumieszczano jak dziś w szpitalach (ówcze-
sne szpitale pełniły rolę przytułków) czy w sanatoriach, nie
izolowano od normalnego środowiska. Odwrotnie. Wśród
szerokich kół ludności, szczególnie pośród ludzi tzw. mar-
ginesu — włóczęgów, żebraków — istniała wręcz tendencja
do demonstrowania swego kalectwa i skutków chorób. Za
wstydliwą chorobę uważano tylko kiłę, innych chorób nie
ukrywano. Istniał też zwyczaj plastycznego, naturalistycz-

5 Cyt. wg Orkisz, jw., s. 432.

112

nego wręcz opisywania stanów chorobowych, szczególnie
chorób ludzi zajmujących najbardziej eksponowane stano-
wiska. Opisy .takie spotykało się często w protokołach z sek-
cji.

. Nagminność, a zarazem nieukrywanie schorzeń powodo-
wały, że ludzie już od wczesnego dzieciństwa przyzwycza-
jali się do widoku kalectwa, do brzydoty, nienormalności.
Tak często spotykano się z patologią, że traktowano ją ja-
ko zjawisko wręcz nieuniknione. Nie ulega wątpliwości, że
przyczyniało się to do zobojętnienia na tragedię ludzką,
pogłębiało i tak już silnie występującą brutalność. Taki stan
rzeczy komplikowała jeszcze nauka kościelna, która łago-
dziła wprawdzie cierpienia, z drugiej jednak strony uważa-
ła choroby nie tylko za dopust boży, lecz swego rodzaju
wyróżnienie, traktowała bowiem ludzi cierpiących jako
szczególnie bliskich Bogu. Głosiła m. in., iż „Pan Jezus
nauczał, że kto chce pójść za nim do nieba, powinien cier-
pieć choroby"6. Teorie te nie znajdowały szerszego uzna-
nia, niemniej oddziaływały na ówczesne społeczeństwo.

Ludzie zamożni, dbający o swój wygląd zewnętrzny, mie-
li na sprawy kalectwa i deformacji często odmienny po-
gląd, starali się więc zniekształcenia ukrywać. Szpetotę lub
kalectwo miała maskować moda, dlatego też noszono peru-
ki, gorsety, wysokie obcasy, czasem podwyższone tylko
u krótszej nogi, kryzy, rękawiczki, salopy. Sztuczki te
wprawdzie nie zawsze spełniały swe zadanie, ale choć po
części maskowały ułomności. Biedniejszych nie stać było
na tego rodzaju zabiegi, w rezultacie więc skutki chorób,
kalectwo i zniekształcenia widywało się wśród nich na każ-
dym nieomal kroku.

Spotykało się także wiele osób noszących blizny po od-
niesionych na wojnie czy w zwadach ranach. Niektóre
z nich były straszliwie zeszpecone — bez nosów, z wybity-
mi oczami itp. Podróżnik holenderski z końca XVII w. pi-
sał, że u nas: „[...] biesiada kończy się często na kłótniach,

8M. No w akowski, Kolęda duchowna parafianem od pa-
sterzów.,., Kalisz 1753, s. 122.

8 — Obyczaje staropolskie H3

na obcięciu uszów i nosów sżblami, im kto więcej ma twarz
pokiereszowaną, teru jest więcej poważanym i za mężniej-
szego uchodzi"'. Widok większej ilości takich twarzy szo-
kował jednak nawet ówczesnych. Wrażliwszych raziło
współbiesiadowanie z tego rodzaju „kalikami". Mówi o tym
wiersz pt. Kaliki:

U tego nos niecały, tu głowa przycięta,

A tu gęba w ośmioro zalątkami spięta. ,, •

Ten jednym okiem patrzy, ten zaś nie ma ucha.

Ten darmo palca nosi. Więc, do złego ducha,

Pójdźcie precz do szpitala z izby kalikowie,

Tam was niech baby karmią i chrami dziadowie;

A jeżeli u tego stołu chcecie jadać,

Miejcież, kto by was karmił, bo będziecie biadać8.

Wielu ówczesnych ludzi nosiło też ślady piętnowania i in-
nych kar, którymi ówczesne prawo szczodrze szafowało.
Wszystko to nie mogło pozostać bez wpływu na psychikę
i postawy ówczesnych ludzi.

Charakterystyczną cechą rozpowszechnionych wówczas
chorób, takich jak kamica, dna moczanowa, gościec zwy-
rodniający, była ich wielka bolesność. Ataki, jakie powodo-
wały te cierpienia, dosłownie ścinały z nóg. Chorzy dozna-
wali straszliwych bólów, zmuszeni byli przebywać w fo-
telach czy łóżkach i często na dłuższy czas byli "wytrącani
z normalnego trybu życia. Chroniczność tych chorób powo-
dowała, że z czasem ludzie stawali się całkowitymi kale-
kami. Nie byli w stanie wykonać najprostszych czynności
i zdani byli całkowicie na opiekę otoczenia. Stany takie
przedstawiają cząsto biografie magnatów. Ponury obraz wy-
niszczenia organizmu, do jakiego przyczynił się syfilis i dna,
przedstawiał sobą np. Radziwiłł „Sierotka". Ruchliwy
w czasach młodości, uczestnik kampanii Batorego, piel-

|,| ^ » Obraz Polski pod koniec XVII wieku, wyd. X. Godebski,

' Lwów 1869, s. lft—11.

8 Postny obiad abo zabaweczka, wyd. J. Rostafiński,
Kraków 1911, s. 37—38.

114 ■■*-«

grzym jerozolimski, z latami stał się dosłownie inwalidą.
Nie był w stanie uczestniczyć w życiu publicznym, stan jego
zdrowia był wręcz rozpaczliwy. W 1612 roku tak sam o so-
bie pisał: „Słuch ten dawno już utraciłem, wzrok mi też
znacznie ginie a nade wszystko pamięć, a nawet i mówię
z wielką trudnością i ciężkością, że też ledwo mię zrozumieć
czasem mogą, i stałem się prawie półczłowiekiem, będąc już'
inhabilis nie tylko ad publices ale et privates actus" 9. By-
wali panowie, którzy całe lata spędzali w krzesłach, na
piętra trzeba było ich wnosić na specjalnych pasach. Zdol-
ny, ambitny, urodziwy Władysław IV z latami stał się
uosobieniem cierpienia. Nękała go kamica nerkowa, po-
dagra, kiła. Monstrualna tusza i liczne choroby przyczyniły
się do tego, że całe dnie i miesiące przepędzał w fotelu lub
w łożu. Ciągle go tylko noszono, wynoszono, przewożono.
Częste, bolesne ataki uniemożliwiały mu realizację politycz-
nych i prywatnych celów. Ostatnie dziesięć lat życia Ja-
na III, który z czasem chorobliwie się roztył i którego nę-
kały rozliczne choroby przemiany materii, to jedno pasmo
cierpień. Król ciągle radził się medyków, otaczał się zarów-
no lekarzami, jak i szarlatanami. Pamiętnikarz Pukar tak
z kolei powiada o Udalryku Radziwille: „Miał to być czło-
wiek od głowy do stóp niedołężny, wielki jak słoń, ale na
słabych nogach, męczony bowiem podagrą, życie w krze-
śle przepędził" 10.

Takie przypadki nie były bynajmniej sporadyczne. O cho-
robach panów często donoszą materiały archiwalne oraz
inne źródła. O cierpieniach anonimowych biedaków dziej o-
pisowie w większości milczą. Wiadomo jednak coś na ten
temat z innych źródeł, m. in. np. z ksiąg dewocyjnych, in-
formujących, jak wiele chorych i kalek szukało pociechy

0 Archiwum Domu Radziwiłłów, [w:] Scriptores Rerum Polo-
■nicarum, t. VII, Kraków 1885, s. 54.

10 S. Buk ar, Pamiętniki, [w:] Biblioteka pamiętników i pod-
róży po dawnej Polsce, t. V, wyd. J. I. Kuszewski, Drezno
1871, s. 188.

115

i uzdrowienia w miejscach cudami słynących, takich jak
Częstochowa, Gidle, Studzianna, Leżajsk.

Chroniczne, bolesne schorzenia prowadziły często do za-
burzeń nerwowych i psychicznych. Wiadomo bowiem, wy-
raźnie stwierdza to medycyna, że w wielu chorobach prze-
wlekłych zanika tzw. pozytywna uczuciowość witalna, cho-
rzy w ogóle nie znają uczucia radości, ulegają zaś m. in.
nerwicom, stanom lękowo-depresyjnym, rozdrażnieniu, ata-
kom wściekłości itp. Zdarza się też, że popadają w stany
długotrwałej apatii, tzw. „ucieczki w siebie". O wszystkich
tych objawach można wyraźnie wyczytać z biografii ma-
gnatów, których toczyły bolesne, nieuleczalne choroby.
Istnieją przesłanki, że inne schorzenia trapiły znów plebe-
juszy. Nie mieli oni tylko warunków, by łagodzić swe cier-
pienia wygodami, które stanowiły przywilej bogaczy. Zda-
je się, że na tle omawianych schorzeń występowały także
dość często spotykane wówczas samobójstwa, szczególnie
wśród ludzi najbiedniejszych.

Masowe występowanie u ówczesnych ludzi długotrwałych,
bolesnych schorzeń rzutowało na różne dziedziny obyczajo-
wości. Na przykład na typ rozrywek, jakim oddawali się
członkowie warstw zamożnych. Nękani kamicami, gośćcem
zwyrodniającym czy podagrą ludzie nie byli w stanie, a po-
nadto obawiali się brać udział w zabawach i grach wyma-
gających ruchu, wysiłku fizycznego. Dlatego też zarzucono
turnieje, jazdę konną, trudniejsze łowy. Gustowano nato-
miast w grach towarzyskich, w kartach — stąd tendencja
do komfortu sypialń, karet, strojów. W stylu życia możno-
władztwa, który naśladowały zresztą i inne warstwy, już
od XVI wieku wytworzyła się tendencja do prowadzenia
jak najwygodniejszego trybu życia, co wiodło nieraz do
pospolitego lenistwa i gnuśności.

Taki tryb życia przyczyniał się do powstawania nowych
chorób i powikłań. Znakomity lekarz Odrodzenia Wojciech
Oczko, omawiając niehigieniczny tryb życia ludzi zamoż-
nych, już w XVI wieku pisał, że kto nie pracuje, a wiele
je i pije, wiele sypia, staje się „leniwym, gnuśnym, pluga-
wym, krostawym i bladym, jako wodą nalanym [...] brzu-

116

chem jako kałduhem do wszystkich spraw sobie drogę za-
wali [...] przez zdrowie złe, żywot krótki opłakiwać mu-
si" u. W następnych wiekach zjawisko to uległo jeszcze po-
głębieniu. Ówcześni ludzie, nękani chorobami i przedwcze-
snym zniedołężnieniem, często musieli ograniczać swe ży-
ciowe pragnienia do minimum, gdyż nie byli w stanie ich
zrealizować. Stawali się oni często żałosnymi statystami,
wokół których otoczenie prowadziło rozgrywki i intrygi.
Stanisław August Poniatowski pisze np. o stosunkach pa-
nujących w domu zamożnego starosty makowskiego: „Sta-
dy starosta, dotknięty podagrą, nieruchomy, żył jeszcze po
to tylko, aby pić; żona jego była przedmiotem najserdecz-
niejszych zapałów pana Glinki, który sam będąc wdowcem,
spodziewał się, że i ona wkrótce owdowieje; tymczasem zaś
umieścił przy niej córkę swoją z pierwszego małżeństwa" ia.

Tak więc starosta makowski topił swoją rozpacz w kie-
lichu, a z kolei Udalryk Radziwiłł szukał ucieczki w litera-
turze i rozmaitych „fantazyjach", u innych natomiast stany
chorobowe przejawiały się w wybuchach gniewu, w ata-
kach wściekłości, co szczególnemu nasileniu ulegało u jed-
nostek psychastenicznych, psychopatycznych, cierpiących na
nerwice i psychozy. Paranoja prowadziła prawdopodobnie
do wytaczania procesów, które zdają się być przykładem
tzw. obłędu pieniaczego, a uleganie psychozom do osławio-
nych szaleństw pewnych magnatów, ofiarą których pada-
li krewni, służba, poddani. Patologie stawały się też często
podłożem niektórych zjawisk traktowanych jako „nadprzy-
rodzone", o czym szerzej na innym miejscu. Uogólniając,
można twierdzić, że bolesność i nieuleczalność wielu cho-
rób stanowiły źródło pesymizmu, tak typowego dla pew-
nych kręgów kulturowych tamtych czasów, stąd też m. in.
spotęgowanie się hołdowania idei Vanitss.

Tak więc rozwijające się na podłożu antysanitarnych wa-
runków bytowych i typowych dla ówczesnych czasów sto-

11 W. Oczko, Przymiot..., Warszawa 1881, s. 29.

12 Król Stanisław August, Pamiętniki, t. I, oprać. W. K o-
nopczyński, Warszawa 1915, s. 64.

sunków społecznych schorzenia wywierały ważki, bezpo-
średni lub pośredni wpływ na życie obyczajowe. Stawały
sią one czynnikiem hamującym lub przyspieszającym wy-
stępujące tendencje, polaryzującym postawy, determinują-
cym czasem losy i współżycie ludzi. Rzutowały też na styl
życia. Z jednej strony uniemożliwiały wręcz korzystanie
z wielu dziedzin życia, z drugiej zaś stawały się w pewnym
stopniu dopingiem dla chwytania każdej radości, jaką niesie
chwila. Znamienna jest informacja Krzysztofa Opalińskiego
o niszczonym przez dnę i epilepsję, stojącym dosłownie nad
grobem Jerzym Ossolińskim, który złamany widać widmem
przedwczesnej śmierci pogrążył się w pijaństwie. „Kanclerz
haniebnie deficit [marnieje], pije i we dnie i w nocy,
a puchlina w nogach. Daj mu Boże pożyć według woli Swej
świętej"13. A był to nie jakiś hulaka czy statysta, lecz
człowiek zdyscyplinowany, którego postawa przez wiele lat
mogłaby służyć jako wzór aktywnego, ambitnego życia.

Bolesność i nieuleczalność wielu chorób, obawa przed
widmem straszliwych epidemii i przed zarazą przyczyniła
się do silnego oddziaływania na obyczajowość sfery religij-
nej oraz umacniania się i urguntowywania światopoglądu
idealistycznego, fideizmu, nawet dewocji i fanatyzmu. Nie-
bezpieczeństwo przedwczesnej śmierci, z jakim ludzie spo-
tykali się na co dzień, przyczyniało się do wzmożenia wia-
ry, do oddawania się pokusie. Każdej bodaj fali epidemii
towarzyszył wzrost nastrojów religijnych. Bezradność wobec
chorób i cierpienia usposabiały do szukania ratunku i po-
mocy nieba. Bogaci ludzie na intencję swego wyzdrowienia
czynili zapisy i fundacje, pielgrzymowali do miejsc świę-
tych, składali cenne vota przed cudownymi obrazami. Cho-
re i słabowite dzieci oddawano pod opiekę świętych patro-
nów, przeznaczając je czasem już w dzieciństwie do stanu
duchownego i przystrajając w szaty zakonne.

Julian Ursyn Niemcewicz wspomina, jak to w dzieciń-
stwie zapadł na ospę: „Zachorowałem na ospę; nie znano
jeszcze wtenczas szczepionej, mniej jeszcze krowiej. Ospa

18 Opaliński, jw., s. 457.

118

była silną i niebezpieczną, trzymano mię w ciepłej nie-
zmiernie komnacie, pamiętam, żem był w gorączce i gadał
od rzeczy: przestraszeni dobrzy rodzice, prócz pomocy
p. Miillera, lekarza [...] udali się do Szafarza życia i śmier-
ci, do Boga, ofiarując mnie do cudownej Matki Boskiej
w Wistyczach, szlubując votum i że jeśli ozdrowieją, rok
i sześć niedziel chodzić będę w habicie dominikańskim.
Ozdrawiałem za łaską bożą i wraz mnie obleczono w ha-
bit, szkaplerz z kapturem, dano czarną myckę, i choć zra-
zu dziobaty, dość ze mnie był rześki dominikanek. Czerwo-
ne po ospie plamy udawały niby winnisty trąd definitor-
ski" u. Inny pamiętnikarz powiada: „W dzieciństwie zdro-
wie moje było słabe. Miłość ku mnie matki i przesąd skło-
niły ją, że uczyniła ślub Bogu, iż od dzieciństwa w poświę-
conej mu sukience wychowywany będę" 15.

Jest znamienne, że dopiero w tym okresie pojawiły się
w Polsce wyobrażenia śmierci triumfującej, korowody
śmierci, alegorie wyobrażające znikomość ciała. Tego rodza-
ju scenami przyozdabiano grobowce, kościoły, prywatne ka-
plice. Wszystko to wywierało wpływ na charakter obcho-
dów pogrzebowych oraz innych uroczystości. Masy ludowe,
jak zresztą i inne koła, szczególnie gorliwie czciły rozmai-
tych „świętych doktorów", tj. patronów chroniących od
poszczególnych chorób. Chorym magnatom heretykom wma-
wiano, że tylko przejście na katolicyzm może spowodować
ich uzdrowienie, chorych wielmoży katolickich sprowadza-
no znów na drogę dewocji. Powstawały rozmaite zwyczaje
pątnicze, noszono specjalne stroje, znaki, pojawiały się opi-
sy podejmowanych dla poprawy zdrowia peregrynacji (choć-
by najsłynniejsza „Sierotki" Radziwiłła). Dla uwolnienia
się od choroby stosowano egzorcyzmy, odmawiano specjal-
ne modlitwy, łykano poświęcone, zawierające stosowne na-
pisy kartki.

14 J. U. Niemcewicz, Pamiętniki czasów moich, t. I, War-
szawa 1957, s. 40.

15 S. Staszic (?), Dziennik, t. I, wyd. A. K r a u s h a r,
Warszawa 1903, s. 20.

11*

Przekonanie, iż choroby są karą boską, lecz mogą być
także sprowadzane przez działanie szatana, czarów, uroków,
czy wreszcie, że powodować je może: niefortunna konste-
lacja gwiazd, prowadziło do stosowania rozmaitych prak-
tyk magicznych. Kalendarze i liczne zbiory „sekretów" aż
do schyłku XVIII wieku szerzyły wiarę w zależność stanów
chorobowych od układu planet, zaćmień księżycowych itp.
Twierdzono np., że „dla oziębłego promienia Saturna mno-
ży się melancholia, smutek i choroby"16. Duńczewski
obwieszczał w swym kalendarzu, że w danym miesiącu na-
stąpi zaćmienie powodujące poważne choroby: „zapalenie
i wrzody [...] gorączki i łożne i katarowe choroby" 17. Ka-
lendarze łączyły też chorobę z pewnymi snami, upatrując
w nich tajemniczą siłę fatalistycznie ciążącą nad losem czło-
wieka.

Sprzyjało to działalności znachorów i czarownic, którzy
często głosili wiarę w magiczne pochodzenie chorób, upa-
trując źródło dolegliwości w czarach, urokach, demonach.
Znachorzy i rozliczni guślarze bałamucili ludność teoriami
o zmorach, upiorach, o „zadawaniu" rozmaitych chorób,
szczególnie osławionego kołtuna.

Kołtun, zwany inaczej gwoździem, gośćcem lub z łacińska
„plica polonica", powodował, że włosy na głowie, czasem
także i na innych częściach ciała, nie myte i nie czesane,
zwijały się, tworząc jakby wisiory, kołki lub nawet skręcały
się tak, że tworzyły jakby czapę okrywającą głowę. Nazwa
kołtuna pochodzi od kołysania, kołatania wiszących splotów.
„Płica" jest łacińską nazwą kołtuna, znaczy tyle, co skrę-
coń. W wiekach XVI—XVIII kołtun był chorobą powszech-
ną w całej Europie, według pewnych poglądów pierwotną
swą siedzibę miał w Niemczech, w Polsce występował czę-
sto, szczególnie pośród chłopstwa i ubogiego mieszczaństwa.

Zasadniczą przyczyną powstawania kołtuna było nie-

J» K. Helwing, Kalendarz uniwersalny na wszystkie la-
ta..., 1750, b.p.

17 S. Duńczewski, Kalendarz polski y ruski..., Zamość
1757, b.p.

120

chlujstwo. Włosy czesane rzadko, myto je zaś raz... na pół
roku, brud powodował często podrażnienie skóry. Sprawę
pogarszał fakt, że część ludności, zwłaszcza chłopi, nacie-
rali powszechnie włosy tłuszczem, a w niektórych dzielni-
cach kraju nawet latem nosili futrzane czapki. Wydawa-
łoby się, że tak jawny dowód niedbalstwa łatwo można
było usunąć przy pomocy nożyc lub mydła, ale w omawia-
nym okresie zupełnie inaczej do tego podchodzono. Po-
czątkowo traktowano kołtun jako talizman, który miał za-
bezpieczać od chorób; szczególnie masowo zaczęto go za-
puszczać w okresie rozpowszechnienia się kiły, tj. w końcu

XVI wieku. Charakterystyczne, że w tym okresie „noszący
kołtun" byli zazwyczaj chorzy wenerycznie. Od początku

XVII wieku zaczęto jednak uważać kołtun za skutek ja-
kiejś poważnej, tajemniczej choroby, która istnieje w orga-
nizmie, a uzewnętrznia się przez zwijanie się włosów. Są-
dzono zresztą, iż choroba nie tylko się w ten sposób uze-
wnętrznia, lecz opuszczając organizm, traci swą siłę. Idąc
po tej linii rozumowania dążono więc do „wywicia się cho-
roby" i zalecano środki przyspieszające zlepianie się wło-
sów. W tym celu zmywano np. włosy odwarem z ziół barsz-
czu, babiego muru, barwinku czy łopianu. Ludzie chorzy,
którym stosowane przez ówczesnych znachorów leki nie po-
magały lub nie potrafili dostrzec właściwego źródła cho-
roby, zwalali winę na kołtun. Najczęściej zapuszczali koł-
tun ludzie cierpiący na choroby oczu, choroby weneryczne
oraz różne trudne do wyleczenia choroby reumatyczne. Je-
żeli więc nawet któryś z chorych odważył się kołtun zlikwi-
dować, to oczywiście choroba nie ustępowała i dawała znać
o sobie różnego rodzaju atakami i bólami. Uważano wów-
czas, że kołtun „mści się" za obcięcie i czym prędzej na no-
wo go zapuszczano. Noszono kołtun najczęściej około roku,
lecz także i dłużej, a bywało, że niekiedy i przez całe
życie.

Wierzono, że „powstawanie" kołtuna ma swoje źródło.
w czarach, że można go ..zadać". Zdarzały się więc liczne
wypadki, że próbowano przy pomocy guseł sprowadzić koł-
tun na znienawidzonych panów, niedobrych sąsiadów czy

121

innych nieprzyjaciół. Ponieważ uważano, iż kołtun jest cho-
robą pochodzenia diabelskiego, często zapuszczano go „opę-
tanym". Z kołtunem wiązało się wiele rozmaitych guseł, za-
mawiań, przesądów. O tym, jakie bałamuctwa krążyły na
ten temat, może świadczyć m. in. cytat z najgłośniejszego
w XVIII wieku poradnika medycznego Compendium medi-
cum...: „Rodzi się kołtun z różnych przyczyn, najprzód
z czarów, jako bowiem insze choroby niezwyczajne z nich
pochodzą, tak też i ta, o czym jest wiele przykładów. By-
wają kołtuny i dziedziczne, to jest z rodziców na dzieci
spadające, także przydają się i z zarazy jeden od drugie-
go [...]. Są też niektóre wody takie [...], z których picia
kołtuny na głowach wyrastają [...] baby ledwie nie w każ-
dej chorobie, że z kołtuna pochodzi zapewne, twierdzą,
i często się trafia, że je w ludzi wmawiają, dając na wy-
wicie rozmaite zielska, głowę ustawnie płocząc, włosy wo-
skami lepiąc i innych guseł dziwnych zażywając [...]. Koł-
tun według różności przyczyn różny bywa, jeden szkodliwy,
sprawujący po kościach łupanie, ból głowy, w oczach za-
ćmienie, potraw obrzydzenie [...]. Są też i takie, które le-
karstw żadnych nie potrzebują [...]. Są takie, którym go-
rzałka bardzo plaguje, inszym zaś wino albo miód, innym
pewne potrawy szkodzą, osobliwie grube, smaczne zaś im
plagują [...]. Wewnątrz kołtun zostający [...] wiele złego
przynosi, to jest: łamanie po kościach, ślepotę, womity;
potraw obrzydzenie, żył pokurczenie, guzy albo wrzody
w ciele, gdy się zaś na wierzch wyda, nie tak szkodliwy jest
Jeżeli go zaś kto lekkomyślnie urżnie, osobliwie taki, który
albo z czarów, lub ex malignitate interna pochodzi, w cięż-
kie choroby wprowadza, ani to jest bajka, wiele bowiem
przykładów jest, że lekkomyślnie urżnięcie onego wielu
wprowadziło w ślepotę, w ból głowy ustawiczny, wielką
chorobę, w konwulsyjne a podczas i śmierć przyniesło" ".•
Przesądy na temat kołtuna krzewiły się szczególnie po-
śród nabiedniej szych, przede wszystkim wśród ludności

18 Compedium medicum auctum..., Częstochowa 1789, s. 368—
374.

123

chłopskiej. Spotykało się go wszakże także pośród miesz-
czan, szlachty, a nawet u magnatów. Na podłożu panują-
cych przesądów nawet ludzie noszący krótkie fryzury za-
puszczali go celowo, wierząc iż w ten sposób pozbywają
się materii chorobowej". Przesąd podtrzymywała ówczesna
medycyna, do końca XVIII wieku głosząca teorie o nie-
uleczalnych chorobach, w których swe źródło ma kołtun.
Leczeniem tej choroby, prócz oficjalnie praktykujących me-
dyków i znachorów, zajmowali się także zakonnicy za-
mieszkujący w miejscowościach słynących z cudownych
obrazów. Druki dewocyjne z tego okresu mówią o choro-
bach „kołtunowych" i „cudownym" ich wyleczeniu. Nale-
ży dodać, że w związku z tym w kościołach lub przed
wejściem do nich składali obcięte kołtuny ci, którzy się
wyleczyli. Wiara w kołtun stanowiła charakterystyczną ce-
chcę obaczajowości polskiej tamtych czasów. Kołtuny za-
puszczano także i w innych krajach, ale nigdzie tak ma-
sowo nie występował on jak u nas, co pokreślali podróż-
nicy cudzoziemscy. Wraxall np. notował: „W czasie mego
tutaj pobytu zebrałem wiele informacji o kołtunie, choro-
bie nie tylko samej w sobie wyjątkowej, ale i uznanej po-
wszechnie za specyficzną dla tego kraju oraz prawie lub
w ogóle nieuleczalnej. Nie trzeba chyba mówić, że siedli-
skiem tej choroby są włosy, które plączą się na głowie
i stopniowo tworzą zbitą masę, przypominającą rogóżkę.
Przez kanaliki włosów przedostaje się na zewnątrz gnijąca
materia. Widziałem kołtuny sterczące na głowie mb też zwi-
sające z niej strąkami i trudno zaiste wyobrazić sobie coś
bardziej odrażającego i wstrętnego. Próby zgolenia lub
ścięcia części włosów prowadziły albo do ślepoty, albo do
jeszcze fatalniej szych skutków — w każdym razie tak za-
pewniają mnie ci, z którymi na ten temat rozmawiałem" 19.
Masowe noszenie kołtuna, wiara w diabelskie pocho-
dzenie tej choroby, mniemanie, że ma on swe źródło w cza-
rach, łączyły się z różnymi dziedzinami życia obyczaj owe-

19 N. W. W r a x a 11, Wspomnienia z Polski 1778, [w:] Polska
stanisławowska w oczach cudzoziemców..., t. I, s. 546—547.

123

go. Nagminne zapuszczanie kołtuna pogłębiało zobojętnie-
nie ludzi na sprawy higieny, przyzwyczajało do widoku
zastraszająco brudnych, odrażająco, cuchnących chorych. Na-
leży sobie bowiem uprzytomnić, że kołtun był siedliskiem
insektów, a noszący go stawali się roznosicielami rozmai-
tych zarazków. Kołtun stanowił groźny oręż znachorów,
egzorcystów, „cudotwórców" i innych szarlatanów bała-
mucących ludność. Odgrywał On dużą rolę również w wy-
stąpieniach antysemickich — głoszono np., że Żydzi roz-
powszechniają go celowo w sprzedawanej przez siebie go-
rzałce. U wielu chorych powstawał wręcz kompleks koł-
tuna, rzutujący na różne dziedziny otaczającego ich życia.

Inną wyimaginowaną chorobą były wapory. Przyczyna
tej faktycznie nie istniejącej choroby była wielce prozaicz-
na. Z powodu nadmiernego przejadania się ludzie zamożni
cierpieli po prostu na dolegliwości żołądkowe, które po-
wodowały bóle głowy i „złe humory". Na wapory w XVII
i w początkach XVIII wieku cierpiały zarówno kobiety,
jak i mężczyźni. Z czasem nazwą to zaczęto określać wszel-
kiego rodzaju spazmy, omdlenia, dolegliwości nerwowe,
które były typową przypadłością niewiast. Moda na tak po-
jęte „wapory" przyszła do nas z Francji. Pod jej wpły-
wem polskie damy, często wprost na zawołanie, dostawa-
ły spazmów, omdlewały — mówiło się wtedy, że mają
wapory. Stały się one arcymodną chorobą eleganckiego
świata doby Rokoka. Historycy obyczajów uważają, iż
przez długi czas wapory były świetną bronią w ręku kobiet,
które je z powodzeniem wykorzystywały w celu realizacji
swoich planów, zaspokojenia życzeń i kaprysów. Ta mod-
na słabość interesowała nawet powagi medyczne. Oczy-
wiście kobiety na wsi lub w miasteczkach nie mogły sobie
pozwolić, by chorować na wapory. Tego rodzaju słabość
traktowano w tych środowiskach jako zwykłe fanaberie
lub kwalifikowano jako opętanie.

Wracając do działalności znachorów i rozmaitych pseudo-
medyków trzeba podkreślić, że z uprawianym przez nich
procederem, jak to można prześledzić, m. in. na przykła-
dzie kołtuna, łączyła się szeroko dziedzina zamawiań, zaklęć

m

i rozmaitych praktyk magicznych. Należy dodać, że do nich
również najczęściej udawano się po radę w intymnych
dziedzinach życia— dostarczali środków zarówno na bez-
płodność, jak i na spędzenie płodu, radzili, jak wzmocnić
męskość, znali metody, jak uwieść upodobaną niewiastę.
Dostarczali także porad w dziedzinie kosmetyki, znali spo-
soby na farbowanie włosów, usuwanie piegów itp. Olej-
karze węgierscy dostarczali m. in. mikstur mających do-
pomóc, by wyjść za mąż lub ożenić się, utyć lub schudnąć.
Literatura satyryczna przekazała nam taki wizerunek re-
klamującej swe umiejętności znachorki:

Choroby umiem leczyć, rozmaite członki,
Do połogu rozumiem około szlachcianki.
Uroki umiem ludziom rozmaite żegnać,
Diabłem człeka opętać i zaś go odegnać [...],
Dziewki umiem porządnie do młodzieńców zwodzić,
Uczynię, co nie będzie nigdy dzieci rodzić.
Za mąż nigdy nie pójdzie, której ja chcę zgoła,
Uczynię to, a prędko, bo mam takie zioła.
v- Komu kołnierz nie chce stać, wiem jak fortel na to [...] 20.

Znachorzy byli więc nie tylko domorosłymi lekarzami,
lecz także i powiernikami ówczesnych ludzi. Działalność
ich była charakterystyczna dla obyczajów omawianego
okresu. Niektórzy łączyli swoją praktykę z widowiskiem,
dostarczając przy okazji swym pacjentom i rozrywki. Bur-
mistrz żywiecki pozostawił plastyczny opis praktyk lekar-
skich tych pseudodoktorów, które urozmaicano występa-
mi sztukmistrzów, sztuczkami magicznymi, prezentacją
egzotycznych zwierząt itd. Oddajmy mu głos:

Tegoż roku [1707] na jarmark żywiecki na niedzielę
pierwszą po Wniebowzięciu Panny Mariej doktor z Śląska
do Żywca przyjechał, przyniósłszy na wielbłądzie lekar-
stwa swoje i obrazy uleczonych ludzi. Na rynku jawnie
swoje umiejętności głosił i lekarstwa przez tłomacza pre-

20 Peregrynacja dziadowska, [w:] Literatura mieszczańska
w Polsce od końca XVI do końca XVII wieku, t. II, oprać.
K. Budzyk, Warszawa 1954, s. 265. .ii.iw.*-/...!/..-

125

zentowal, przytym zęby bez boleści wielom wyrywał. Po-
czym wielbłąda kazał przyprowadzić, z którymi sztuki róż-
ne przed pospólstwem czynił. Także i żółwie żywe miał,
a te ludziom pokazował. Czemu się pospólstwo dziwowało,
nie widząc jeszcze wielbłąda i żółwi żywych i takiego
doktora" ".

A zdarzali się medycy obdarzeni jeszcze większą inwen-
cją. Komoniecki powiada, że innym razem, oczywiście znów
na jarmark, przybył sławny doktor, prezentujący wymalo-
wane sylwetki ludzi, których wyleczył z ciężkich kalectw,
świadczyły o tym m. iń: „listy na pergaminach pod pieczę-
ciami. Przytym i lekarstwa różne ludziom ogłaszał, a zwła-
szcza srebrnik jerozolimski z mennice tej, za które Chry-
stusa Pana żydzi kupili od Judasza, a z tego na wzór i po-
dobieństwo, formę dał wyrobić i z cyny ponalewał podo-
bnych z literami żydowskiemi [...]. A tych nie przedawał
samych, tylko z lekarstwem na głowę, na zęby i morzysko
żywota i glist, z kartą drukowaną, niemiecką przedając.
Ten srebrnik cynowy ku temu przydawał, głosząc, że ten
srebrnik ku lekarstwom przyłożony, a do trunku włożony
i pity, efekt albo skutek sprawuje [...]. Przytym miał małpę
samicę, którą w skrzynce woził i ludziom prezentował, róż-
ne z niej czyniąc uciechy. Także miał jednego konstarza
[sztukmistrza], który na rękach i nogach w tył chodził
i nogi podniółszy w górę, a głowę na dole mając, na rękach
po teatronie biegał, wywracając się rozmaicie dla uciechy
ludzkiej. Na ostatku po linie wśród rynku chodził i tań-
cował" 22.

Jak już wspominałem, nad obyczajowością wieków XVII—
XVIII zaciążyła szczególnie przywleczona do nas na przeło-
mie XV—XVI wieku z zachodu kiła, zwana „francuską cho-
robą", inaczej „francą", a także dwie łagodniejsze choroby
weneryczne — rzeżączka i wrzód weneryczny. Najgroźniej-
sza była oczywiście kiła. W XVII—XVIII wieku nie po-

21 A. Komoniecki, Dziejopis żywiecki, t. II, wyd.
S. Szczotka, Żywiec 1937, 1939, s. 24.
82 Komoniecki, i w., t. II, s. 97—98. ^ -'i. ■ 4

126

wodowała ona już takiej śmiertelności jak w wieku XVI,
przebieg jej było nieco łagodniejszy, niemniej była chorobą
ciężką, prowadzącą w późnym swoim stadium do odraża-
jących zniekształceń. Rzuciła ona ponury cień na życie
miłosne. Obawa przed zarażeniem się ciągle niepokoiła i po-
trafiła zatruć najradośniejsze chwile. Literatura satyrycz-
na wielekroć ostrzegała przed niedozwolonymi uciechami.
W jednym z wierszy z XVIII wieku czytamy:

A często po dukatów i po czasu stracie,

Francy jaśnie wielmożnej dostaniesz w zapłacie2S.

W innym znowu wierszu trzymany na surowej diecie
chory rozpacza, że nie może cieszyć się wielkanocnym
jadłem:

[...] Ja, chory z łaski kobiet, miasto jaj i szynki
Jem proszki, chinę, konfekt, manny, kalabrynki.
Patrzę z boku, gdy mi się kiełbasa nadyma,
Prosię zęby wyszczerza i chrzan w pysku trzyma,
Chciałbym kąsnąć przynajmniej przez drugie, przez trzecie,
Lecz felczer grozi śmiercią, a miło żyć przecie.
Muszę więc łykać ślinę, paść żądzę oczami.
Niech bies porwie kobiety razem z felczerami!24

Najczęściej zapadano na choroby weneryczne podczas
hulaszczych zjazdów i eskapad. Znający kulisy tych spraw
Jędrzej Kitowicz pisze, że w czasie tzw. Komisji Radom-
skiej „Wenus jako faworytka Marsa nie zaniedbała do Ra-
domia przysłać swojego fraucymeru z Warszawy i Lu-
blina dla zabawy ognistych rycerzów, obdarzając ich ga-
lanteryjami francuskimi" 25.

Rozprzestrzenienie się tej choroby, przy nieodpowiednim
poziomie leczenia powodowało, że nie wolne od niej były
zarówno wielkie damy, szlachcianki, jak i nieraz nawet
chłopki. Zapadali na nią ludzie różnej kondycji, wieku

23 Rkps AGAD, Arch. Publ. Potockich, nr 89, s. 15.

24 Cyt. wg Poezja polskiego Oświecenia. Antologia, oprać.
.1. Kolt, Warszawa 1956, s. 222.

25 J. Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III,
oprać. R. P o 11 a k, Wrocław 1951, s. 245.

127

i profesji. Głównymi roznosicielami chorób wenerycznych,
obok kobiet lekkich obyczajów, byli żołnierze oraz roz-
wiązłe koła dworskie (stąd nazwa „dworska niemoc"). Cho-
roby weneryczne stosunkowo najwięcej niszczyły arysto-
krację oraz pewne koła wielkomiejskie. Szczególne ich na-
silenie wystąpiło w drugiej połowie XVIII wieku. Można
było skutki ich spotkać nie tylko na dworach w dużych
miastach, ale i w pewnych rejonach wiejskich. L. Perzyna
pisał, iż „Rekruci, ze wsiów do regimentów i pułków po
miastach stojących oddawani, zachwyciwszy wprzód sami
tej zarazy w miastach idąc za urlopami na wsie onęż roz-
noszą z sobą, i nią włościanki zarażają"26. Julian Ursyn
Niemcewicz pisze, jak wielkim wstrząsem w jego domu
rodzinnym było zetknięcie się z tą wstydliwą chorobą
w najbliższym otoczeniu: „Wzięła była matka moja ze wsi
do dworu piętnastoletnią, niepospolicie ładną dziewczynę,
imieniem Marianna. Wkrótce i ją, i dyrektora mego Jasz-
czołda ujrzeliśmy brzydkimi okrytych krostami [...] to była
weneryczna choroba" 27. O szerokim rozpowszechnieniu się
w tym czasie w Polsce kiły pisze także cytowany już La-
fontaine.

Zjawiska tego nie należy jednak wyolbrzymiać. Choroby
weneryczne były w Polsce mimo wszystko mniej rozpo-
wszechnione niż w innych krajach Europy. (Świadczą o tym
badania historyków medycyny, jak również autora tej książ-
ki, opublikowane w pracach specjalistycznych.)

Choroby weneryczne leczono rozmaitymi sposobami. Leki
roślinne działały tylko objawowo, stosunkowo najskutecz-
niejsze było leczenie rtęciowe, choć i w tym przypadku
wyleczenie w sensie bakteriologicznym nie było możliwe.
Poza tym nieumiejętne stosowanie rtęci groziło dodatkowy-
mi powikłaniami i ciężkimi zatruciami. Kuracjami zajmo-
wali się najczęściej rozmaici znachorzy i szarlatani. Częste
fiasko niewłaściwie czy nieumiejętnie stosowanych metod
leczniczych powodowało, iż uciekano się do magii lub sto-
sowano zalecenia dziwaczne. Uważano np., że kiły można

26 L. Perzyna, Lekarz dla włościan..., Kalisz 1793, s. 319.

87 Niemcewicz, jw., t. I, s. 43.

128

KSIĘGI IIL ZIELNIKA,

D.SYMOSA SYRENIViA.

ModrzewowaGębka; Roz: 1

Agaricut.

go i.ir«;

b^rwy/ aĄti y mtuljtwji>j>.

ym bjjmie' n.'£ttJ>t«tyCjcś«Sidiiff4/

ot bjbjKfisraotwlo: Za rylte o (5«b«:cgo
i tcji/fómicA | (".unuc/ii m it\i b&U iwtn^JS
j}c$»K tofiJńM: |>.mit.: cf ragltł toscit y ealtf o,
ttgcjeyf«Uft y Utga. •m.;fu im p:}Obh> p^fłob

Uii«^nawd!toryth

& yś bń


;«.' 4 sw irttS

Mficyg-wf?*<>.'( i3»*-f?c* ifliaia wpŁot-cw..

11. Karta z dzieła Zielnik, Sz. Syreniusza, (Kraków) 1613

12. Święta Rodzina, obraz z kościoła w Studziannie, XVII wiek

13. Świata Rodzina, obraz z kościoła w Miedniewicach, XVII

wiek

14. Cud w kościele, fragment fresku A. Radwańskiego z kościoła
w Jędrzejowie, 1739 rok

i

15. Obraz Opieki Matki Boskiej z chorągwi Bractwa Różańcowe-
go przy kościele Św. Stanisława w Sieradzu, XVIII wiek


16. Dygnitarze kościelni, scena z sufitu kaplicy Bł. Wincentego z kościoła w Ję-
drzejowie, połowa XVIII wieku

17. Ślub Ludwiki Marii z Władysławem IV per procuram, malarz nieznany. Z dzie-
ła: Z. Libiszowska, Żona dwóch Wazów, Warszawa, 1963

18 Scena dewocyjna, fragment fresku A. Radwańskiego z k
ścioła w Jędrzejowie, 1739 rok

W

sic pozbyć przez stosunek płciowy z dziewicą. Na rzeżącz-
k<S Zalecano noszenie na krzyżu ołowianej blachy lub picie
koziego mleka, w którym zanurzano rozpaloną stal. No-
szono na szyi różne korzenie, zapuszczano też kołtun.

Przy takich metodach leczniczych wiele osób chorowało
na kiłę wrodzoną. Była ona wielokrotnie przyczyną nie-
donoszenia płodu, a zmiany na tle kiły występowały już
u niemowląt. Bywało jednak, że dzieci rodziły się pozor-
nie zdrowe i dopiero z czasem rozwijały się u nich ciężkie
objawy tej choroby, kończące się ślepotą, głuchotą, zabu-
rzeniami w układzie nerwowym lub ogólnym niedorozwo-
jem fizycznym i psychicznym, a nierzadko śmiercią.

Kiła, a bodaj częściej jeszcze rzeżączka, jak również inne
schorzenia i przewlekły alkoholizm stawały się przyczyną
bezpłodności. Występowała ona także jako skutek stoso-
wania środków poronnych i fatalnego stanu położnictwa.
Z bezpłodnością można się było spotkać pośród wszystkich
warstw, najczęściej jednak wśród szlachty i możnowładz-
twa. Przeglądając herbarze dostrzega się często wzmiankę:
,.zmarł sterilis". Znamienne jest, że w tym czasie wygasły,
przynajmniej po mieczu, liczne sławne rody magnackie:
Ostrogskich, Zborowskich, Górków, Kiszków, Tęczyńskich,
Zasławskich, Wiśniowieckich, Sobieskich.

Na bezpłodność stosowano rozmaite środki — ratowano
się medykamentami, pito specjalne wywary, szukano też
ratunku w „odczarowaniu", popadano w dewocję, odby-
wano pielgrzymki, fundowano vota. Bezpłodność traktowa-
na była przez ówczesnych ludzi jako wielkie nieszczęście,
jako kara boża, szczególnie wtedy, kiedy chodziło o poli-
tykę rodową, dynastyczną. Na ten temat Jan Andrzej
Morsztyn napisał frywolny wiersz, w którym drwił z fiaska
starań o uzyskanie potomstwa (zdaje się, że miał na myśli
kanclerza Albrychta Radziwiłła):

NA NIEPŁODNEGO

Jużeś i perły wyjadł, i apteki,
Żeby przypisać dziecię do metryki.
Pijesz dekokty i polewkę zdrową,
Nawiedzasz z panią Gidle z Częstochową,

9 — Obyczaje staropolskie 129

" * I do Leżajska miewasz dróżki chyże, ' *"

»™« r Radzięć z Leżajskiem sprzągni Święte Krzyże*8. -

Oczywiste jest, że przy ówczesnym stopniu rozwoju me-
dycyny większość chorób nie była uleczalna; jeśli dodamy
do tego zły system żywienia i niski stan higieny, to prze-
ciętna wieku, do jakiego ludzie dożywali, była niższa niż
dzisiaj. Ludzie ówcześni żyli krócej, ale za to często bar-
dziej intensywnie. Kilkunastoletnią młodzież uważano już
za całkowicie dojrzałą. W tej sytuacji spotykało się pary
małżeńskie mające łącznie nie więcej jak 30—35 lat. Spo-
tykało się wiele matek i ojców 14—15-letnich, a bardzo
często trzydziestokilkuletnich dziadków. Wydaje się, że
pewna popędliwość, gwałtowność cechująca ówczesne życie
obyczajowe wynikała m. in. z faktu, że kształtowało się
ono właśnie pod wpływem ludzi młodych, szukających bez-
troskiej rozrywki, tracących łatwo umiar.

Wyjątkowo silnie zaznaczyło się to w życiu możnowładz-
twa. Większość magnatów, częściej niż przedstawicieli in-
nych warstw, cechowało szybkie tempo życia. Zdarzało się,
że w wieku około 12 lat zostawali oni posłami, kawalerami
orderów, w wieku zaś lat 20 uzyskiwali zazwyczaj dygni-
tarstwa prowincjonalne, krzesła senatorskie, buławy. Od
wczesnej młodości tkwili w wirze spraw politycznych i am-
bicji rodowych, w rezultacie czego szybko osiągali swe cele
życiowe. Żyli tak intensywnie, że w wieku 30—40 lat czuli
się już przesyceni, znużeni, zobojętniali. Alkohol, później
używki kofeinowe oraz afrodyzjaki dostarczały podniet umo-
żliwiających im korzystanie ze swoiście pojętej pełni życia.
Ten niehigieniczny tryb życia, to sztuczne podtrzymywanie
sił powodowało fatalne skutki. Organizmy ulegały wynisz-
czeniu, szybko przychodziły choroby, które jakże często
wyłączały z normalnego życia. Sprzyjało to stosowaniu
praktyk magicznych, oddawaniu się dewocji. Podobne zja-
wiska, choć w mniejszym nasileniu, występowały i w in-
nych warstwach społecznych.

28 J. A. Morsztyn, Wybór poezji, oprać. J. Diirr-Dur-
s k i, Warszawa 1949, s. 217.

>■ t

TV
KOŚCIÓŁ A OBYCZAJOWOŚĆ

I. Przy rozpatrywaniu obyczajów XVII—XVIII wieku ude-
rza ich wielostronne powiązanie z życiem religijnym. Prze- __,
jawiało się to zarówno w dążeniu do prowadzenia akcepto-
wanego przez Kościół sposobu życia, jak również w nor- O
mach obyczajowych i obowiązującej etyce.!W dobie kontr-
reformacji wyjątkowo silnie zaznaczyła się chrystianizacja,
a ściślej katolicyzacja dawnych zwyczajów, dążenie do stwo-
rzenia płaszczyzny zgodnego z ideologią Kościoła współ-
życia. Oddziaływanie tego rodzaju istniało oczywiście już
wcześniej. Od momentu przyjęcia chrześcijaństwa rozpo-
częło się wypieranie zwyczajów pogańskich i zastępowanie
ich zwyczajami chrześcijańskimi, nadawanie dawnym tra-
dycjom nowych form i znaczenia. Na przykład wprowa-
dzone gdzieś w XIII—XIV wieku upowszechnienie obo-
wiązku ślubu kościelnego nie przerwało ciągłości tradycji
obrzędu weselnego, pozbawiło tylko ten obrzęd funkcji pra-
wnej. Obyczaj czczenia rozmaitych dni roku gospodarcze-
go połączono z konkretnymi świętami chrześcijańskimi itd.
Zmiany te zachodziły jednak powoli, były często powierz-
chowne, często uroczystości chrześcijańskie łączono z prak-
tykowaniem pogańskich wprost jeszcze zwyczajów. Szczegól-

131

nie silnie zaznaczało się to pośród oddalonych od większych
skupisk i miejsc kultu szerokich środowisk plebejskich.
Wieś i miasteczko przez długie wieki wiernie strzegły swej
obyczajowości, kierowały się własną etyką, nieufnie, a na-
wet lekceważąco odnosiły się do narzucanych przez Kościół
norm. Przyczyną tego była m. in. słaba znajomość zasad
chrześcijańskich oraz wątła więź między szerokimi masami
plebejskimi a Kościołem. Przejawiało się to w opieszałości
w wykonywaniu praktyk religijnych, w obojętności, z jaką
patrzono na walące się krzyże i figury, w dosłownym lekce-
ważeniu, a nawet wyśmiewaniu się z gróźb, jakie rzucali
księża. Ta obojętność prowadziła często do profanacji, a na-
wet do świętokradztwa. Jeszcze w XVII wieku zdarzały się
wypadki bynajmniej nie sporadyczne, iż okradano kościoły,
rozbijano skrzynki, w które składano ofiary, zabierano ukry-
te w kościołach depozyty, rabowano vota. Chłopki nie krę-
powały się nosić na sobie ozdoby, zdobiące poprzednio świę-
te obrazy. Pewien ksiądz tak powiada o swej parafii: „Pu-
blikuję saevilegos, którzy mi tak wiele razy kościół okra-
dali, skrzynię złupali i skarbonę, nie przepuszczając i ko-
ścielnym rzeczom, kiedy z obrazu Matki Boskiej różne in-
sygnia, to jest korale, pierścienie srebrne skradli, które
rzeczy potem poznawano na niewiastach" 1.

Szerokie koła ludności słabo orientowały się zarówno
w zasadach wiary, obrzędach, jak również w obowiązu-
jących sakramentach. Wspomniany ksiądz pisze w sprawo-
zdaniu pochodzącym jeszcze z 1720 roku: „Nastawszy do
kościoła grodzieskiego zastałem ludzi tak bezbożnych jak
w Sodomie i Gomorze, vix się tak wieś z nimi nie zapadła.
Nie spowiadali się po lat dziesięciu, dwudziestu. O pacie-
rzu trudno było pytać i o przykazaniu boskim, bo go nie
umieli [...]. Naprzykrzałem się im, kiedy drugi dwadzie-
ścia lat nie spowiadawszy się musiał się spowiadać i o si-
wym włosie pacierza Bożego, przykazania uczyć się" -. Opi-
nia ta nie jest odosobniona, liczne źródła wielekroć zale-

Rkps AGAD, Ksiąga miejska Kalisza, Ks. 2, k. 399.
Ekps AGAD, Księga miejska Kalisza, Ks. 2, k. 400.

132

cają, by wszczepiać poddanym podstawowe wiadomości
wiary, nakłaniać ich do uczęszczania na nabożeństwa, przy-
ciągać ku praktykom religijnym. W tej sytuacji przekształ-
cenie obyczajów postanowiono rozpocząć od pogłębienia
wiary. Władze kościelne i współdziałający z nimi świeccy
feudałowie wydawali surowe rozporządzenia nakazujące pod
karą chłosty i grzywny uczęszczanie do kościoła, przystę-
powanie do spowiedzi, przestrzeganie sakramentów. Krną-
brnych „grzeszników" srogo i publicznie karano, wpro-
wadzono także terror psychiczny, straszono karą pośmiertną,
czyśćcem, piekłem. Wszystko to łączono oczywiście z pers-
wazją, przekonywaniem, katechizacją.

W akcji tej olbrzymią rolę odegrały przeprowadzane,
szczególnie w drugiej połowie XVII i w XVIII wieku, akcje
misyjne, które przede wszystkim prowadziły zakony jezu-
itów, pijarów i marianów. Księża i zakonnicy docierali na
zapadłe wsie, starając się oddziaływać na ludność. Misje
te często przypominały nawracanie dzikich. Dziej opis jezui-
tów S. Załęski pisze: „Misje [...] trwały po kilka tygodni,
rozpoczynały się od katechizacji po chatach, polach, pastwi-
skach, które misjonarz objeżdżał, ludzi zbierał, obłaskawiał
jak zwierzątka; nierzadko bowiem, w górach zwłaszcza,
uciekali przed nim, kryli się w starych pniach i jamach.
Rozpoczynał od podrostków; tych wyuczył pacierza, pieśni
nabożnych, katechizmu, one zaś pomagały mu uczyć dzieci,
młodzież dorosłą, a czasem i starszych" 3.

Jednocześnie tradycję religijną starano się przedstawiać
jak najbardziej realistycznie, prosto, swojsko. Sceny bi-
blijne i ewangeliczne aktualizowano przez wprowadzanie
do nich postaci chłopów, pasterzy, Żydów, Cyganów, żoł-
nierzy. Betlejem leżało gdzieś w Polsce, Jezus rodził się
w chłopskiej zagrodzie, hołd nieśli mu swojscy pastuszko-
wie, którzy składali mu takie specjały, jak np. pieczoną
wątrobę, koguty, gomółki sera. W ten sposób umiejętnie
unaradawiano kult. Znawca tych zagadnień Janusz Tazbir

3 S. Załęski, Jezuici w Polsce, t. III, cz. II, Lwów 1902,
s. 910.

133

pisze: ,.Scenom z życia Chrystusa, postaciom z jasełek
i szopek nadawano koloryt lokalny, oparty przeważnie na
folklorze. Szczególnie wiejskie kościoły były wyposażone
rękoma miejscowych artystów; oni to malowali obrazy,
rzeźbili świątki, przyozdabiali wnętrze polichromią. Magnat
oglądał na ołtarzach świętych w otoczeniu osób, którym na-
dawano rysy fundatorów kościoła i jego rodziny. Poddany
mógł się modlić do własnego patrona, rolnika z Madrytu
św. Izydora, ubieranego zależnie od okolicy w strój góral-
ski, krakowski lub mazurski. Chłop widział w postaci Chry-
stusa Frasobliwego z jednej strony Boga, który wędrując
po świecie zatrzymał się w Polsce i rozmyśla nad niedolą
miejscowego ludu, z drugiej zaś samego siebie, a więc wie-
śniaka będącego dzięki ciężkiej pracy, pokorze i modlitwie
na najlepszej drodze do pośmiertnego triumfu nad krzyw-
dzicielami" 4.

Także postacie Matki Boskiej, Jezusa i świętych przed-
stawiano jak najbardziej swojsko. Protestanci polscy począt-
ku XVII wieku ze zgrozą stwierdzali np., że podczas procesji
ku czci Matki Boskiej wizerunki jej, które noszono, przy-
pominały oblicza pogańskich bogiń. W czasie procesji w Kra-
kowie wizerunek Marii przybrany był według obowiązu-
jących reguł mieszczańskiej mody. Madonna miała na sobie
m. in. podbity futerkiem płaszczyk, krezy, warkocze, wie-
niec, bransolety, „chędogie" trzewiczki. Piastowane przez
nią dzieciątko trzymało pomarańczę w ręku. Ksiądz ewan-
gelicki oburzał się, iż przed taką postacią ..trąbiono w sza-
łamaje, grano i na kolana klękano"5. Te zwyczaje prze-
trwały do końca XVIII wieku. Pamiętnikarz Wodzicki wspo-
mina: „Pamiętam jeszcze jak od Karmelitów na Piasku, na
kilka dni przed Zwiastowaniem, przynoszono posąg N. Pan-
ny do guwernantki naszej pani Camelin i tarn perukarz

4 J. T a z b i r, Znaczenie XVII wieku w procesie unarodowie-
nia polskiego katolicyzmu, [w:] Pamiętnik X Powszechnego
Zjazdu Historyków Polskich w Lublinie, Referaty I, Warsza-
wa 1968, s. 222.

5 Cyt. wg K. Kolbuszewski, Postyllograjia polska XVI
i XVII wieku, Kraków 1921, s. 199—200.

134

przychodził trefić jej włosy, a pani Camelin ubierała ją
od stóp do głów, co nas dzieci niezmiernie bawiło" 9.

Wiara w takim wydaniu daleka więc była od abstrak-
cyjnych pojęć, intelektualnych dociekań, rozterek ducho-
wych — zjawisk tak typowych dla czasów reformacji. Opie-
rała się ona przede wszystkim na uczuciu i wyobraźni, na
czynniku emocjonalnym. Pisarze kościelni w obawie przed
podejmowaniem samodzielnych studiów religijnych przez
świeckich, a częściej chyba ze względu na niechęć społe-
czeństwa do spekulacji myślowych, zalecali postawę wy-
rażającą się w formule: „wierz, nie szperaj". Od przeło-
mu XVI—XVII wieku katolicyzm polski stał konsekwen-
tnie na stanowisku, iż kwestie teologiczne i dogmatyczne
wykraczają poza kompetencje osób świeckich. Biskup Wit-
wicki tak na ten temat pisał: „Syn Boży kazał się stać
każdemu jako dziecięciu, żeby zbawienie otrzymać. Na cóż?
Na to, żeby wszystko wierzyć, co do wierzenia Bóg podat;
tak jako dzieci nie dysputują z ojcem czy matką, ale wie-
rzą zaraz. Miejże się tedy katoliku za uczonego i mądrego
w światowych naukach, miej za olbrzyma w doświadczeniu
wojennym albo politycznym, miej za atlanta, na którym
świat polega w radzie i perswazyi, ale w rzeczach do wiary
S. należących, bądź jak dziecię [...]. Mów z Pawłem S. do
heretyków i schizmatyków: wyście znakomici w dysputach,
a my jesteśmy mali w prostocie, wy mądrzy w dyskursach,
a my głupi dla Chrystusa" 7. Ksiądz Gruszczyński w Eko-
nomii dobrych obyczajów głosił: „Tajemnic Wiary Świętej
Chrześcijańskiej nie pojmuj, żebyś wierzył, ale wierz je,
żebyś pojął. Cuda Boskie mają być uważane, nie roztrzą-
sane, uznawane, nie posądzane [...]. Wiara woli wierzącego
nie będzie miała zasługi, jeżeli z rozumu będzie miała do-
świadczenie" 8.

6 S. Wodzicki, Wspomnienia z przeszłości od r. 1768 do
r. 1840, „Czas" [krakowski], 1873, nr 68, s. 2.

7S. Witwicki, Obraz prawdziwego chrześcijanina..., Kra-
ków 1751, s. 49—50.

8 W. Gruszczyński, Ekonomia dobrych obyczajów..., Ber-
dyczów 1777, s. 7, 17.

135 --. ■

Poglądy takie dominowały w tym okresie, a z czasem
zaczęto je uważać za jak najbardziej słuszne i oczywiste.
Kształtowało to rodzaj pobożności, który cudzoziemcy uwa-
żali za prymitywny, pozbawiony głębszej treści. Zastrzeże-
nia te podnoszono aż po schyłek XVIII wieku. Bynajmniej
nie tendencyjny Schulz notował: „Uczą pospolicie mecha-
nicznego odprawowywania ceremonii katolickich, słuchania
mszy świętej, różańców, pieśni itp., nie przywiązując do
nich myśli. Wiadomo, iż katolicy zwyczaj mają tego tylko
za prawowiernego i dobrego chrześcijanina poczytywać, któ-
ry zwyczaje powszechne, modlitwy pilno i spokojnie po-
wtarza, a potępiać tych, co przy modlitwie myślą, mają
wątpliwości, chcą ich rozwiązania. Taki już jest w mocy
diabelskiej i bliskim bezpośredniej zguby. Te prawidła,
tak ciężkie dla rozumu, podobają się i przypadają do smaku
włościanom w Polsce, pospolitemu mieszczaństwu, niższej
szlachcie, która z większym światem nie ma stosunków,
w tych klasach panuje dotąd pod pozorem religii jak naj-
opłakańsza ciemnota"'.

Dominowanie zewnętrznej, manifestacyjnej pobożności
nad praktykowaniem cnót ewangelicznych czy wcielaniem
w pełni w życie zasad etycznych nie mogły przesłonić faktu,
że ówczesna wiara charakteryzowała się głęboką, bezgra-
niczną ufnością, wynikającą z przekonania o wpływie świa-
ta nadprzyrodzonego na losy ludzkie. Tak głębokiej wiary
nie spotykało się u nas chyba w żadnym innym okresie
dziejowym. Stanowiła ona podłoże, na którym powstawały
liczne zjawiska obyczajowe, zwyczaje i rodzime kulty. Ko-
ściół dążył do tego, by miały one zdecydowanie katolicki
charakter, dlatego też zręcznie podstawiał nowe treści pod
stare formy. Kapitalne znaczenie miało w tym przypadku
rozpowszechnienie się kultu świętych. Nie ulega wątpli-
wości, że czczono ich w miejsce dawnych bóstw domowych,
rodzinnych, opiekuńczych. Czuwali oni nad pożyciem ro-

0 F. 3 c h u 1 z. Podróże Inflantczyka ~ Rygi do Warszawy
i po Polsce w Lutach 1791—1793, oprać. W. Zawadzki, War-
szawa 1956, s. 292. ■ ■ ■» i — vj

136

dzinnym. chronili zdrowie, nieśli pomoc. radę. Można śmiało
powiedzieć, że w pewnej mierze ówczesne życie obyczajo-
we kształtowało się właśnie pod wpływem ich kultu.

Każdy prawie zawód miał swojego patrona; cechy od-
prawiały nabożeństwa ku ich czci, stawiano im ołtarze,
sprawiano chorągwie. Tak więc patronem cieśli był św. Jó-
zef, szewców św. Kryspin, flisaków i górników św. Bar-
bara, pasterzy św. Mikołaj, rolników św. Izydor, lekarzy,
aptekarzy i cyrulików św. Kosma i Damian, prawników
św. Iwon, muzyków św. Cecylia, żołnierzy św. Jerzy, stu-
dentów św. Grzegorz.

Szczególną czcią cieszyli się wspomniani w poprzednim
rozdziale „święci doktorzy". Było ich wielu, sprawowali
opiekę nad ogólnym stanem ludzkiego zdrowia oraz poma-
gali w poszczególnych dolegliwościach. Od niosącego zagła-
dę powietrza, czyli chorób zakaźnych, chronili „wspomo-
życiele i obrońcy przed zarazą": św. Roch, św. Sebastian,
św. Rozalia. Szczególnie szerzył się kult św. Rocha, któ-
remu poświęcano wiele kościołów, kaplic, wznoszono jego
figury, śpiewano doń pieśni i odmawiano litanie. Dotknię-
tych epilepsją ratował św. Walenty (stąd padaczkę zwano
chorobą św. Walentego). Cierpiącym na pląsawicę niósł ra-
tunek św. Wit. Opiekunem opętanych był św. Cyriak.
W rozmaitych dolegliwościach przejawiających się bólami
głowy pomagała św. Anastazja, od „bólu gardła" ratował
św. Błażej, nękanym bólami zębów niosła ulgę i pomoc
św. Apolonia, chorym na oczy pomagała św. Otylia, chorzy
na wątrobę wznosili modły do św. Erazma. Za patronkę
rodzących kobiet uważana była św. Małgorzata, „patrona-
mi od chorób" byli też czasem inni święci, m. in. św. Win-
centy, św. Marcin, św. Wawrzyniec.

Święci wspomagali także w innych nieszczęściach, chro-
nili przed najróżniejszymi plagami i przykrymi przygo-
dami. Niektórzy z nich byli orędownikami i opiekunami
w kilku dziedzinach. Tak więc przed pożarem chronili
św. Agata, św. Florian i św. Wawrzyniec (obrazy tych świę-
tych wystawiano w czasie pożaru). Święci ci, jak również
i św. Barbara, bronili przed burzą i piorunami. Sw. Dio-

137

nizy chronił przed plagą myszy i szczurów, od wielkich
mrozów strzegł św. Marcin, pomagał odnaleźć zgubę i bro-
nił od złodziei św. Antoni. W przypadku powodzi ucie-
kano się do św. Jana Nepomucena (bronił on także dobrej
sławy). Podróżnymi opiekował się św. Krzysztof, patronem
urodzaju był św. Jacek. Utrzymywał się także kult trady-
cyjnych patronów Polski — św. Stanisława i św. Wojcie-
cha — których grono powiększył kanonizowany w tym
czasie św. Stanisław Kostka.

Ludziom Baroku to jednak nie wystarczało, zaczęto wy-
szukiwać i wprowadzać kult rozmaitych narodowych świę-
tych i świątobliwych, których liczyć w tym czasie można
było dosłownie na setki. Jeszcze w roku 1767 ks. Florian
Jaroszewicz wydał obszerne dzieło pt. Matka świętych
Polska albo żywoty świętych, błogosławionych, wielebnych,
świątobliwych Polaków i Polek wszelkiego stanu i kondy-
cyi. Był to niewiarygodnie bogaty zbiór świętych polskich.
Każdy dzień roku miał swego patrona. Autor, dostarczając
przebogatego materiału do dziejów ówczesnych obyczajów,
wzniósł równocześnie pomnik megalomanii. W jego pojęciu
Polska była krajem dostarczającym wyjątkowo wielkiej ilo-
ści patronów. Wszelkie niezwykłe historie, wymyślna de-
wocja, całkowicie prywatne i niemożliwe do skontrolowania
przeżycia były według niego znamieniem świętości. Trze-
ba tu wspomnieć, że Jaroszewicz nie był oryginalny w swo-
im dziele, zebrał bowiem materiał, który krążył w wersji
ustnej od dziesiątków lat. W galerii przedstawionych przez
niego postaci prócz niezliczonych świętych spotykamy m. in.
książęta i królów polskich: Mieszka I, Bolesława Chrobrego,
Bolesława Śmiałego, Zygmunta Starego, Zygmunta III. Za
świątobliwych uznawał także mniej czy więcej znanych,
nie zawsze z ascezy słynących magnatów, księży, zakon-
ników. Ze zdumieniem czytamy u Jaroszewicza m. in. Ży-
wot świątobliwych Stanisława i Mikołaja Potockich. Cho-
dzi tu bowiem ni mniej ni więcej tylko o głośnych ze sro-
gości i alkoholowo-seksualnych nadużyć słynących hetma-
nów, o których już na kartach tej książki wspominałem.
Ten niebiański awans Potockich miał uzasadniać ich na-

138

bożność i niechęć do innowierców. O Mikołaju czytamy:
„Na chwałę niebieską pracował. Był to albowiem pan

0 wiarę katolicką gorliwy, skąd z heretykami nie chciał
mieć żadnej poufałości, żadnego przy dworze swoim nie
trzymał, żadnemu dać promocji nie chciał. Co dzień mszy
św. nabożnie słuchał. Każde święto Matki Boskiej spowie-
dzią i komunią św. uczcił" 10. Było to klasyczne pomylenie
pojęć, stworzenie modelu świątobliwości, od którego od-
cinał się dawny Rzym i dystansuje się dzisiejszy katoli-
cyzm. Wzór ten wzbudził jednak uznanie, a nawet zachwyt
w pewnych kołach wiernych. Świętych można było sobie
wybierać, osiągnięcie świątobliwości okazało się bynajmniej
nie takie trudne, jakby to wynikało z głoszonych do nie-
dawna zasad.

Prócz tych dość dyskusyjnych prób otaczania osób na to
nie zasługujących nimbem świętości, coraz szersze kręgi
zataczał kult maryjny. W 1656 roku Matkę Boską ogło-
szono uroczyście Ilrólową Korony Polskiej, od tego też
czasu fundowano na Jej cześć olbrzymią ilość figur, kaplic

1 kościołów.

Kult świętych i Matki Boskiej przesłonił nieco kult i tak
zresztą trudnej do pojęcia Trójcy Świętej oraz postać Je-
dynego Boga, Ludzie woleli zwracać się z modlitwami do
bliższych sobie patronów, którzy za życia doczesnego wy-
konywali określony zawód, a prócz cnót, z których sły-
nęli, mieli i swoje wady. Z tym ponad miarę rozwiniętym
kultem świętych łączył się ściśle iście średniowieczny kult
ich relikwii. Obfitość szczątków świętych patronów, jaką
się ówcześnie w Polsce spotykało, była doprawdy zadzi-
wiająca; mogło się wydawać, że niebo szczególnie upodo-
bało sobie nasz kraj, by go obdarzyć rozmaitymi święto-
ściami. Sami tylko dominikanie krakowscy szczycili się po-
siadaniem m. in. cząstki z Krzyża Świętego, trzech cierni
z korony Chrystusowej, ziemi nasiąkłej Jego krwią, cząstki
gąbki, którą przemywano Mu usta, cząstki słupa, przy

w F. .1 a r os ze wicz, Matka świętych Polska..., Kraków
1767, s. 126.

139

którym był biczowany, skrawka purpury, w jaką przy-
brano Go na drwiny u Heroda, kamienia z góry Oliwnej,
mleka z piersi Bogarodzicy, ziemi z miejsca, na którym
została niepokalanie poczęta itp. W kościele Wniebowzięcia
znajdowała się głowa św. Rozyny oraz czaszka jednej
z 11 000 dziewic. Kościół św. Małgorzaty chlubił się po-
siadaniem czaszki św. Ambrożego, św. Rocha, i św. Kon-
stantego.

Podobne skarby znajdowały się w posiadaniu kościołów
innych miast i wsi. Jedną z najczęściej spotykanych relikwii
była cząstka z Krzyża Świętego, a już szczególne upodo-
banie wykazywano do czaszek świętych dziewic. Komoniec-
ki m. in. podaje dokładny wykaz relikwii, jakie znajdowa-
ły się w kościele w Żywcu. A więc były to: „Partykuła
drzewa świętego, na którym Chrystus Pan przybity był na
krzyżu [...], partykuła kości od głowy świętego Krzysztofa
uroniona [...]. Goleń z ciała świętego Krescentego [...]. Świę-
tego Wita partykuła kości jego piszczele [...]. Togi party-
kuła św. Jana Kantego [...]. Przy tym podszywka tej togi
albo płaszcza tegoż św. patrona, której partykuła jest z ki-
tajki pieprzowej, a tę J. M. ks. Antoni Stefanowie, ka-
nonik chełmiński i proboszcz myśłenicki darował, które
wespół w pacyfikale zostają" 11. Spotykało się cząstki świę-
tych, których imiona niewiele mówiły, wystarczyło jednak
samo przekonanie o wadze relikwii, ich nabywanie i prze-
noszenie stawało się wydarzeniem, na które przybywały
dosłownie tysiące wiernych.

Znaczenie relikwii w życiu ówczesnych ludzi było złożo-
ne. W pewnym stopniu zastępowały one tak rozpowszech-
nione do niedawna amulety, przynoszące szczęście sznury
wisielców, rozmaite tajemnicze a fortunne „inclusy", po-
siadające swój głęboki pogański rodowód. Kościół, zwal-
czając tego rodzaju magię, wprowadzał na ich miejsce kult
relikwii. Ale w życiu codziennym różnica między domo-
wym amuletem a np. cząstką kości jakiegoś świętego za-

n A. Kom o niecki, Dziejopis żywiecki, t II, wyd. S.
Szczotka, Żywiec 1937—1939, s. 116—118.

140

j

cierala się. Jako przykład może tu posłużyć, że Kościół
godził się, by w świątyniach, obok relikwii zawieszano roz-
maite osobliwości, jak np. kości wymarłych zwierząt, strusie
jaja, ciała dzieci rzekomo zabitych na rozkaz Heroda. Świa-
tłej szych taki stan rzeczy gorszył, stąd też wiele krytycz-
nych uwag na ten temat, fraszek itp. Ogół ludności był
jednak z tego zadowolony.

Najbardziej typowym przejawem dla ówczesnej religij-
ności było adorowanie cudownych obrazów. Czczono ich
wiele, a liczba ich na przestrzeni XVII i pierwszej połowy
XVIII wieku stale wzrastała. Każda nieomal okolica szczy-
ciła się, jeśli nie jakąś cenną relikwią, to posiadaniem cu-
downego obrazu czy statuy. Najbardziej słynęły cudowne
obrazy Matki Boskiej, można ich było naliczyć przeszło 400!
Czczono przede wszystkim Matkę Boską Częstochowską,
szeroko wielbiono także jej podobizny znajdujące się w Gid-
lach, Kodeniu, Studziannie. Wespezjan Kochowski tak pi-
sze na ten temat:

Wszędzie swoich cudownych pełno nastawiała

Obrazów, jak na niebie gwiazd pozapalała.

Częstochowa na cały świeci chrześcijański

Świat, jako Faraes z nieba, jak luminarz Pański,

Niedaleko Studzianna jest od Częstochowy,

A i tam drugi obraz ledwie nie takowy,

A krakowski co mówi Piasek? Co Młodzowy?

Co Gidle? Borki? Kędy tej Nieba Królowy

Są cudne wizerunki? Ale by to siła

Wszystkie miejsca wyliczać, rzecz by długa była...

Zgoła jak w nocy bywa gwiazdami wyiskane

Niebo, tak polskie kraje wszystkie obsadzone

Są w obrazy tej Panny [...]12

Czczono również cudowne obrazy mnogich świętych.
Szczególnie słynęły łaskami wizerunki św. Antoniego, św.
Jana Nepomucena, św. Anny, św. Floriana. Obrazy i statuy
czczono nie jako symbole, lecz oddawano im hołd jako

Rkps Bibl. Narodowej, nr I 3177, k. 175—176.

141

samoistnym bóstwom. Oddawano więc cześć nie tylko Ma-
donnie w Częstochowie, Gidlach ilp., ale także np. św. Anto-
niemu z Łagiewnik czy św. Annie spod Przyrowa.

Relikwie i obrazy stawały się więc ośrodkiem powsta-
wania kultu, z czym łączyło się czczenie określonych świę-
tych miejsc. Miejsca te w pewnym stopniu przejęły funk-
cję, jaką pełniły dawne pogańskie świątynie, święte gaje,
ofiarne ołtarze. Sprzyjała temu wzrastająca ciągle paupe-
ryzacja ludności i nękające ludzi rozliczne choroby. Coraz
więcej spotykało się wtedy u nas ludzi chorych, biednych,
nieszczęśliwych. Pociechę, ratunek niosła im często wiara,
z którą łączyło się głębokie przekonanie o możliwości od-
miany swego losu po śmierci, a nawet, za interwencją po-
tężnych patronów, może i tu na ziemi. Wiara pozwalała
przetrwać najcięższe chwile, roztaczała przed ówczesnymi
ludźmi miraże pośmiertnej chwały, była bronią przeciwko
pesymizmowi wynikającemu z rozpowszechnienia się idei
Vanitas. Wiara przynosiła nieraz efekty już zresztą i za
„doczesnego" życia. Z tego okresu posiadamy wiele infor-
macji o widzeniach, cudach, niezwykłych uzdrowieniach za-
chodzących w miejscach cudownych. Niejeden z tych prze-
kazów dałoby się wyjaśnić naukowo. Wiadomo, że wielu
ówczesnych ludzi cierpiało na zaburzenia nerwowe i psy-
chiczne, m. in. szeroko rozpowszechniona była histeria. Me-
dycyna stwierdza, że w licznych chorobach psychicznych
występują halucynacje wzrokowe, słuchowe oraz iluzje. Na
ludzi, u których występują te objawy, silny wpływ mają
sugestie społeczne. T. Bilikiewicz np. w związku z zamro-
czeniami histerycznymi tak pisze: „W środowisku sfana-
tyzowanym może dojść do zamroczeń treści religijnej
z przeżyciami zachwytu (ekstazy) [...]. Dezorientacja w miej-
scu i otoczeniu może się przejawiać jako pobyt w niebie
z nie dającymi się sprawdzić przeżyciami wizyjnymi" 13.
W sfanatyzowanych środowiskach czasów kontrreformacji,
w czasach kiedy ludzie łatwo ulegali sugestii autorytetów

13 T. Bilikiewicz, Psychiatria kliniczna, Warszawa 1966,
s. 269.

142

kościelnych, kiedy na każdym kroku wpajano im przeko-
nanie o istnieniu i oddziaływaniu sil nadprzyrodzonych,
mogły mieć miejsce cudowne widzenia, prorocze sny, nie-
zwykłe przeżycia. Wiadomo, że wstrząsy psychiczne mogą
zarówno przyprawić o poważną chorobę, spowodować po-
rażenia, np. kończyn, wzroku, jak również doprowadzić do
przesilenia, do powrotu do stanu normalnego. Głęboka wia-
ra ówczesnych ludzi przyczyniała się nieraz do tego, że
chorzy, których cierpienia powstawały właśnie na tle ner-
wowym, wskutek wstrząsu psychicznego na widok cudo-
wnych obrazów rzeczywiście powracali do zdrowia. Chromi
odzyskiwali władzę w nogach, ślepi wzrok, głusi słuch.
Działanie sugestii w przypadku głębokiej wiary mogło być
nawet tak silne, że poprawa stanu zdrowia następowała
także w innych, nieraz bardziej skomplikowanych przypad-
kach (wiadomo, że i dzisiaj medycyna operuje tzw. pla-
cebo, tj. środkami obojętnymi, które podaje się chorym
jako rzekomo skuteczne specyfiki. Zaobserwowano; że
w wielu wypadkach działa to pozytywnie, powodując po-
prawę zdrowia pacjentów).

Oczywiste jest, że w tych okolicznościach miejsca sły-
nące cudami, do których ciągnęły tłumy pielgrzymujących,
odgrywały dużą rolę obyczajową. Pielgrzymowanie sprzy-
jało rozszerzeniu zainteresowań, pozwalało poznać inne śro-
dowiska, inne zwyczaje, przysłowiowy daleki świat. Stąd
też człowiek, który w tych czasach choć raz nie odwie-
dził jakiegoś sławnego miejsca, nie odbył dłuższej pielgrzym-
ki, uchodził za niebywałego prostaka, czł»ka pozbawionego
zainteresowań i szerszych horyzontów. Koła kościelne skru-
pulatnie wykorzystywały ten pęd do nawiedzania miejsc
świętych — przebywający tam kaznodzieje i egzorcyści
silnie oddziaływali na świadomość i wyobraźnię pielgrzy-
mów, a pośrednio i na ich obyczaje. Po trochu zanikały
dawne zwyczaje i zarzucano dawne praktyki, pogłębiało
się zaś przywiązanie do potężnego, bogatego, reprezentu-
jącego cudowne moce Kościoła. Przemiany te pogłębiała
czytana przez światiejszych, a prostaczkom przekazywana
ustnie literatura religijna. W miejscach cudownych sprze-

143

dawano ponadto masowo reprodukcje świętych obrazów,
paciorki, różańce, książki do nabożeństwa oraz inne de-
wocjonalia. Front oddziaływania był więc szeroki, różno-
rodny, akcja przynosiła widoczne efekty. Nie przychodziło
to wszakże łatwo. Do miejsc słynących cudami oprócz cho-
rych i nabożnych pątników ściągały również tłumy włó-
częgów, osławionych dziadów wędrownych, rozmaitego au-
toramentu szarlatanów, którzy często pod płaszczykiem re-
ligijności uprawiali niejeden nie zalecany przez Kościół
proceder. Tak więc m. in. kupczono rozmaitymi amuletami,
oferowano cudowne świeczki wyrżnięte z wosku czy ko-
rzeni ziół, lalki, przedziwne straszydła. Przekazywano też
rozmaite sekretne informacje, a nieraz nawet gorszono
rozwiązłym trybem życia. Przez długie lata XVII wieku
miejsca szczególnego kultu były więc ośrodkami ścierania
się rozmaitych wpływów i różnorodnego oddziaływania.
W końcu jednak ofensywa sił kontrreformacji doprowa-
dziła do sukcesu. Magiczne i szalbierskie praktyki zosta-
ły wyplenione, nastąpiła całkowita „katolizacja" tych miejsc,
które w XVIII wieku stanowiły już ośrodki bezwzględnie
kontrolowane przez Kościół.

Kościół, chcąc zdobyć serca i umysły wiernych, posłu-
giwał się rozmaitymi metodami, jedną z nich była m. in. to-
lerancja, z jaką odnosił się do poufałego traktowania przez
ludność zarówno świętych jak i samego nawet Chrystusa.
Księża, starając się przybliżyć wiernym niebiańskie posta-
cie, mówili o nich w bezpośrednim, a nawet nieraz ru-
basznym tonie. Jeden z kaznodziejów nazwał np. św. Jacka
„szczeniuchem dominikańskim" i na porównaniu świętego
z psem oparł całe kazanie. Inny kaznodzieja czynił żarto-
bliwe wymówki Chrystusowi, że opuścił dziewięćdziesiąt
dziewięć owiec dla jednej, choć pozostawiona bez opieki
trzoda mogła mu spłatać niezłego figla. Szymon Starowol-
ski, jak również inni autorzy, z nadmierną poufałością
roztrząsali intymne sprawy wiążące się z życiem świętych
niewiast.

Wydaje się jednak, że ta bezpośredniość i poufałość
w traktowaniu Chrystusa, Matki Boskiej i świętych wy-

144

pływała przede wszystkim z żywiołowej, głębokiej wiary
ówczesnych ludzi, którzy na ich postacie przenieśli cechy
dawnych domowych i opiekuńczych bóstw.

Tak więc kult świętych oznaczał się szczególnym kolo-
rytem. Wiedziano np., że Stanisław Kostka przedstawiał
się bardzo mizernie pod względem postury i aparycji (co,
jak wiemy, było wtedy wysoko cenione). Niesiecki pisze
o nim, że: „Był wzrostu miernego [...] oczy miał przezro-
czyste, mokre i niejako płaczliwe"14. Wiedziano też, że
rodzice świętego byli początkowo oburzeni jego pełnym
pokory i wyrzeczeń postępowaniem, kiedy to nie unikał
pełnienia najcięższych posług. Nie dziwiono się też zbytnio,
że oburzony ojciec strofował go: „Lekkomyślnością swoją
donieś mi zelżył, i całemu świetnemu domowi Kostków
zmazę i sromotę uczyniłeś, jako żebraczek śmiałeś się po
Niemczech i Włoszech włóczyć. Będziesz li w tym głupstwie
trwał, do Polski się nie ukazuj" 16.

Nie imoponowała też zbytnio wiernym profesja św. Jó-
zefa, istniały przecież świetniejsze zawody. Tego wielkiego
świętego lekceważono zdaje się po trosze także za zbyt
pasywny, niezgodny z obowiązującym modelem rodziny
stosunek do Matki Boskiej, którą przedstawiano jako mło-
dą, ponętną niewiastę. W dramacie siedemnastowiecznym
św. Józef narzeka na trudy i kłopoty, jakie sprawiło mu
niedobrane małżeństwo:

[...] A cóż mnie, staruszkowi, po tak młodej żonie!
Barzom jej rad, gdy ją mam, jakiej chleba glenie!
W taki mróz prowadzę się z taką białogłową,
Od wielkiego frasunku nie wiem, jak mie zową!
A gdzież się obróciemy, wczasu potrzebujesz!
O mnieć nic, lecz ty, kędy dom sobie zgotujesz?
Już ja nie mogę łazić, trochę spocząć muszę,
Dalej się z tobą włóczyć w drogę nie pokuszę 16.

14 K. Niesiecki, Herbarz Polski, t. V, wyd. Bobrowi-
cza, s. 317—318.

15 Jaroszewicz, jw., s. 539.

16 Cyt. wg Misterna Personaia, oprać. J. Dur r -Dursk i,
„Pamiętnik Teatralny", 1952, z. 1, s. 131.

10 — Obycia je staropolskie 145

Tekst ten nie jest odosobniony, św. Józef przedstawiany
jest często jako dobrotliwy i nieporadny staruszek. Sporo
zainteresowania, a jednocześnie i wyrozumiałości okazywa-
no św. Marii Magdalenie, wprowadzało to wszakże nieraz
dwuznaczną poufałość. -' :

Równie poufale traktowano apostołów, których przedsta-
wiano jako ludzi prostych, nie gardzących życiowymi ucie-
chami, m. in. pijących trunki. W kolędach ukazywano ich
nieraz jako typowych, ziemskich biesiadników. W jednej
z nich czytamy:

Piotr z apostoły stojąc przy dzbanie

Woła do Jana: „Pij rychło Janie".

Pił Szymon garncem do Mateusza,

Filip konewką do Tadeusza...

Gdy Jakub Mniejszy porwał garnuszek,

Judasz Tadeusz nalał kieliszek...

Pawle z Maciejem, wam oskomina,

Żeście nie pili takiego wina.

Hej wino, wino, wino,

Lepsze niż przedtem było

W Kanie Galilejskiej w.

W bezceremonialności posuwano się nieraz tak daleko,
że tolerowano nawet okpiwanie św. Rodziny. Przy skła-
daniu darów Dzieciątku przez pasterzy, jeden z nich ofia-
rowuje tylko koguta, a na uwagę współtowarzyszy, że dał
niewiele, powiada:

Cyt, nie mów nic, kiedy tak dobrzeć się trafiło,
Boć też to kogucisko nazbyt chude byłols.

Znamienne, że na mniejszą poufałość pozwalano sobie
wobec świętych znanych z męstwa, dzielności lub wywo-

17 Cyt. wg M. Bokszczanin, Kantyczka Chybińskiego.
Z tradycji kolędy barokowej, [w.] Literatura—komparatysty-
ka—folklor. Księga poświęcona Julianowi Krzyżanowskiemu
Warszawa 1968. s. 720—721.

18 Cyt. wg Misterna Personata, jw., s. 138.

146

dzących się z wielkich rodów. Do tej elity można zaliczyć
np. św. Jerzego, św. Stanisława Szczepanowskiego, św. To-
masza z Akwinu. • •_ . • .?;>t- J»i ;: ^>y*,...,>>.

Dysponujący potężnymi wpływami Kościół oddziaływał
na zainteresowania, kształtował wzorce, modelujące m. in.
dziedzinę obyczajową, opromieniał wręcz legendarną sławą
związane z katolicyzmem postacie. Propagowaniem tych
wzorców zajmowała się przebogata wówczas literatura
religijna, liczne panegiryki, podania czy wreszcie proste
anegdotki.

Każdy okres dziejowy, każda obyczajowość ma swych
najpopularniejszych, ulubionych bohaterów. W omawianej
dobie rangę tę nadano przede wszystkim świętym oraz
świątobliwym. Aurą niezwykłości i sławy otaczano też wszel-
kie przejawy dewocji, ascezy, czcią darzono głośnych piel-
grzymów. Wybitni kaznodzieje, a szczególnie zajmujący się
wypędzaniem czartów egzorcyści słynęli w całej Rzeczypo-
spolitej. Informacjami na temat ich życia i działalności
zalewano wprost czytelników i słuchaczy. Doszło w końcu
do tego, iż swą popularnością przesłonili pamięć i sławę
dawnych czy też współczesnych rycerzy, zdystansowali
i usunęli w cień zarówno wielkich reprezentantów Odro-
dzenia, jak i wybitnych świeckich przedstawicieli naszego
Baroku. Głoszono, iż wyrzekając się wszelkich przyjemno-
ści życia, umartwiając swoje ciało i oddając się medytacjom
na temat marności świata ulegają oni niezwykłym stanom
i miewają wspaniale przeżycia. Byli oni zresztą bardziej
podziwiani niż naśladowani; traktowano ich jako niewątpli-
wą sensację, swoiście pojętą przygodę.

Ks. Jaroszewicz pisze o Zofii z Kostków Ostrogskiej, że
po śmierci męża ,,[...] wziąwszy żałobę nigdy potem tej
barwy aż do śmierci nie zrzuciła, i acz w kwitnącym wieku
owdowiała, odmienić tego stanu nigdy nie chciała i owszem,
ślubem się czystości wiecznej obowiązała, a tak prawie przez
lat 32 statecznie i chwalebnie przeżyła [...]. Trafiło się,
że w niezdrowiu w dni postne za rozkazaniem lekarzów
musiała zażywać potraw nie postnych, wtenczas dla zgor-
szenia prywatnie jedząc trzech tylko potrawek zażywała.

147

Ciało swoje dyscyplinnmi szpiczastemi aż do krwi siekła,
a w chorobie kiedy sił własnych nie stawało, której bia-
łogłowie bić się kazała. Używała i włosiennicy, nie tylko
ostremi węzełkami, ale i szpilkami natkanej. O domowych
swoich pilne staranie miała, aby wszelka poczciwość w ich
życiu i obyczajach pobożność była. Nie trzymała na dworze
swoim ludzi podejrzanej cnoty i sławy" 19.

Z kolei Elżbieta Gostomska: „Lubo zaś wolna była z daru
boskiego od pokus cielesnych, przecież różnie ciało swoje
martwiąc w niewolą go duchowi podbijała. Na łożu swoim'
krucyfiks kładła na noc, sama zaś na gołej desce, albo na
ziemi sukno podle siebie położywszy legła. Dyscypliny
czyniła trzy albo cztery razy na tydzień, według pozwolenia
spowiedników, postrzegli jednak domowi, że choć kiedy
nie czyniła dyscypliny z tym wszystkim po ciele jej wy-
dawały się blizny, albo dęgi świeże jak od biczowania i na
każdy dzień głowa jej się krwią pociła, o czym coś cu-
downego niektórzy rozumieli. Ojciec duchowny nie chcąc,
aby się tak srodze trapiła jak była zwykła, odebrał od niej
dyscypliny wszystkie, ale ona nie mając się czym biczo-
wać, pięściami się tłukła, ciało na sobie szarpała, włosy
targała, ręce o ziemię tak mocno biła, że jej aż palce po-
pu chły. Chowała przy pokoju pieski małe, dla tego, że za
lada poruszeniem sen jej przerywali. Darowano jej raz
pieska pięknego i bardzo małego, do którego, że trochę
afektu przyłożyła i podczas w modlitwę roztargę jej czy-
nił, kazała go kryjomo utopić"20. Tego rodzaju praktyk
dokonywano na różnym tle, część z nich miała podłoże
masochistyczne, umartwianie ciała stanowiło po prostu zbo-
czenie, prowadziło do zaspokajania popędu seksualnego,
z czego sobie nawet nie zdawano sprawy.

Szczególnie obfitowały w dewotki czasy saskie. Zdarzało
się, że zamożne szlachcianki, a nawet damy rezygnowały
z życia świeckiego, osiadały po klasztorach, po większych
miastach, by być bliżej kościoła, księży, mnichów. Nie

10 Jarosze w i c z, jw., s. 507.
20 Jaroszewicz, jw., s. 451.

148

wiadomo, czy bardziej podziwiać ich pobożność, czy też
naiwność, w rezultacie której padały ofiarą rozmaitych
nadużyć. A celowali w tym nie jacyś przestępcy, lecz m. in.
bogobojni jezuici, którzy rozhisteryzowane dewotki trakto-
wali jako istną kopalnię dochodów i wpływów. Pamiętni-
karz Moszczeński powiada, że np. w Poznaniu całe ulice
zamieszkałe były przez bogate wdowy-dewotki, które za-
konnicy „bezczelnie wykorzystywali".

Z bogactwa i dewocji słynęła kanclerzyna koronna Szem-
bekowa. Otaczający ją jezuici postanowili to zdyskonto-
wać. Namówiono ją więc na pielgrzymkę do Jerozolimy,
a następnie załatwiono w Rzymie zamianę na podróż do
dowolnie obranej miejscowości, z tym jednak, iż nakazano
jej rozdać jałmużny tyle pieniędzy, ile wyniosłyby koszta
zamorskiej wyprawy. Mnisi wyliczyli odległość z Babie,
rezydencji kanclerzyny, do Jerozolimy i wyrachowali, że
Szembekowa powinna pielgrzymować przez pięć lat. Kanc-
lerzyna oddała więc na przeciąg tego czasu dobra jezuitom,
sprawiła sobie pielgrzymie szaty i w asyście czterech za-
konników rozpoczęła pielgrzymkę po... alejach babickiego
parku. Spacery te traktowano jako wypełnienie votum.
Wyreżyserowano wszystko tak dokładnie, że dawano jej
codzienne błogosławieństwo, odprawiano specjalne nabożeń-
stwa itp.

Podobnie peregrynowała podkomorzyna poznańska Czar-
toryska, z tym że spacery odbywała nie po parku, lecz po...
pokoju! Niezrównani jezuici postarali się jednak, by otrzy-
mała takie odpusty, jak gdyby istotnie pielgrzymowała do
Jerozolimy.

Bywali też głośni bigoci. Z nabożności, umartwień i żarli-
wości religijnej słynął np. wspomniany już kanclerz li-
tewski Albrycht Radziwiłł. O Florianie Rzewuskim gło-
szono, iż modlił się tak żarliwie, że aż unosił się w po-
wietrze, Jaroszewicz znał świadków, którzy widzieli go ,,na
łokieć i drugi podniesionego na powietrzu od ziemi" 21. Jó-
zefat Kuncewicz „Mięsa przez lat dwadzieścia i pięć za-

21 Jaroszewicz, jw., s. 146.

149

konnego życia swego nie jadł, na gołej ziemi albo w wło-
siennicy pospolicie sypiał, paskiem żelaznym ciało swoje
ściskał, osobliwie w wigilią świąt uroczystych, albo gdy do
tajemnic ołtrza św. przystępował. Gdy się tak ostrego życia
jego sława rozeszła, białogłowa jedna nierządna do jego
komórki przyszedłszy, do grzechu go namawiać poczęła,
czy to chcąc cnoty Józefata doświadczyć, czy też lubież-
ności swojej dogodzić. Zgromił jej niewstyd Józefat. a gdy
to bezwstydnej niewiasty nie poprawiło, postronkiem ją
osmagawszy, od siebie odpędził" 22.

Nie brakowało także ludzi, którzy, wykorzystując uzna-
nie dla dewocji, czy to wskutek zaburzeń psychicznych,
czy też z szalbierstwa, wręcz ogłaszali się świętymi lub
prorokami. W połowie XVII wieku zasłynął proroctwami
politycznymi niejaki Kobyliński. Pustelnik znad Bohu prze-
widział klęskę batowską. W połowie XVIII wieku zasłynął
z kolei szeroko szlachcic podolski niejaki Komorowski. Gło-
sił, że jest świętym i prorokiem, rozsiewał też podania,
które znajdowały zwolenników pośród wszystkich warstw
społecznych. Prorok budził sensację już samym swoim wy-
glądem i trybem życia, m. in. podróżował na wózku za-
przężonym w kozy. Kozy stanowiły jego nieodłączną asy-
stę, ich mleko (doił je własnoręcznie) stanowiło jego je-
dyny pokarm. Popularność maniaka zaniepokoiła jednak
władze kościelne, biskup Krasiński nakazał zabrać mu kozy
i postraszył więzieniem. Komornicki zrezygnował wówczas
ze swej misji i przycupnął gdzieś na prowincji. Niebez-
pieczniejszym typem był Wołyniecki, notoryczny opój, który
ogłosił się „plenipotentem Chrystusa" i dopuszczał się roz-
maitych nadużyć, a nawet okrucieństw.

Zarówno lokalnym, jak i krajowym rozgłosem cieszyli się
też pielgrzymi, szczególnie zaś ci, którzy udawali się do
dalekich, cudownych miejsc: Rzymu, Loretu, Komposteli,
przede wszystkim zaś do Jerozolimy. Do miejsc tych uda-
wano się nie zawsze z potrzeb religijnych, niemniej wszy-
stkie te podróże budziły duże zainteresowanie. Najgłośniej-

22 Jaroszewicz, jw., s. 460. ■ ,. =

150

szą z nich, choćby ze względu na świetny opis pielgrzymki,
była podróż Radziwiłła „Sierotki", który nie poprzestał na
odwiedzeniu Palestyny, lecz puścił się dalej do Egiptu.
Pierwszy to Polak, który wszedł na szczyt piramidy Che-
opsa, żeglował po Nilu, a nawet kupował mumie. Innym
piegrzymom brakowało takich zainteresowań, a również
talentu i funduszów, bywali jednak wśród nich przedsię-
biorczy i ekstrawaganccy. W XVIII wieku znaczny rozgłos
zdobył „admirał papieski" pan Wolski. Nie brakowało
wśród nich także i takich, którzy nigdy nie odbywszy żad-
nej podróży żerowali na pomieszanej z ciemnotą modzie.
Andrzej Komoniecki pozostawił opis, jak to niektórzy piel-
grzymi szczycili się tatuażami, wykonywanymi rzekomo
w Jerozolimie: ,,[...] mając na ręce prawej herby jerozolim-
skie, także Chrystusa zmartwychwstałego z grobu i kura
piejącego Piotra świętego, a na lewej głowę świętego Jaku-
ba apostoła z literami wyrażone, powypychane aż do krwie
a potym wódkami albo czym inszym potarte, aż się tak
zgoiło, że wszystko wyrażone, jakoby inkaustem wyrysowa-
ne pięknie było, że się zatrzymać nijakim sposobem nie
mogło. Mając na obydwu rękach te znaki od łokci aż po
pięści same, na cielistym wyrażone, jako w Jeruzalem
miasto atestacjej to czynią. Dlaczego był w poszanowaniu
u ludzi i hojną mu jałmużnę dawano" 2S.

Bigotów i pielgrzymów nie zawsze jednak traktowano
bezkrytycznie. Niektórzy krewni czy przyjaciele znanych
z pobożności magnatów znali ich słabostki, tajemnice, a czę-
sto po prostu orientowali się w ich dwulicowości. Stąd też
w poufnych korespondencjach, satyrycznych wierszach i in-
nych przekazach źródłowych znaleźć można często zupełnie
odmienne spojrzenie na niektórych słynących ze świątobli-
wości ludzi. Sebastian Klonowicz wielokrotnie demaskował
szalbierstwa hultai, którzy pod pretekstem, że doznają cu-
downych widzeń, w aurze stwarzanej wokół siebie niezwy-
kłości, po prostu naciągali prostaczków, zbierając datki na
kaplice czy figury święte, nie gardząc nawet darami w na-

23 K o ra o ii i e c k i, jw., t. II, s. 58. ; ^ fc ^ M.%

151

turze, jajami, kurami, serem, by następnie zabrać nogi za
pas i gdzie indziej prezentować swoje mistyfikacje. Klono-
wicz odsłaniał także kulisy peregrynacji, które podejmowa-
no między innymi nie tylko z pobożności, lecz z prostej cie-
kawości świata, z chęci podróżowania lub prowadzenia ży-
cia tanim kosztem. Nieraz traktowano pielgrzymowanie jako
ucieczkę przed czekającą w miejscu zamieszkania karą.
Faktem jest, że polscy pielgrzymi, zarówno panowie jak
1 plebejusze, zachowywali się niezbyt nabożnie, dopusz-
czali się awantur, pijaństwa, wypatrywali w większości
szynków i kurtyzan. Poeta tak m. in. powiada:

Polak z przyrodzenia

Ma ustawiczną chciwość.do pielgrzymowania.

Kiedy już przewie pewny gościniec do Rzyma,

Nie zatrzyma go doma ni lato, ni zima.

Zawsze mówi: wen dalej, mknie do Kompostele,

Widzieć miasta, klasztory, szpitale i cele.

Już się polscy pątnicy uprzykrzyli Włochom,

Którzy się przypatrzyli naszych ludzi fochom.

Jedzą wiele, często się upiją radzi,

A jednego występek wielu naszych wadzi.

Gdy się spiją, nie chcą się spokojnie zachować,

Chce im się po ulicach po polsku gachować.

Włoszkowie obaczywszy sprośne imbriaki,

Nieczystym błotem na nich ciska jaki taki.

I często z kilku łotrów szacują nas wszystkich,

I tak się musim wstydzić ich przymiotów brzydkich.

Którzy mają dukaty, bawią się. z rozkoszą,

Kosteryją do Polski i france zanoszą.

Jeśli dla nabożeństwa takowego chodzisz

Do Włoch, do Hiszpanii, sam się bracie zwodzisz,

Siedź raczej doma 24.

Komoniecki pisze o pewnym chodzącym w zakonnym ha-
bicie pielgrzymie, że „gdziekolwiek Bożą mękę albo obraz
jaki widział, odkrywszy grzbiet swój, klęcząc biczował się,

24 S. Klonowicz, Worek Judaszów [w:] Pisma poetyczne
polskie, wyd. K. J. T u r o w s k i, Kraków 1858, s. 104—110.

152

a pieśni polskie głośno śpiewał". Praktyki te czynił po
ulicach, m. in. na żywieckim rynku. „Na którego ludzie
patrząc dziwowali się, jedni pobożności, drudzy głupstwu
jego przypisowali" 25.

W dobie kontrreformacji pogłębiała się istniejąca od
dawna w Kościele tendencja do łączenia zwyczajów przed-
chrześcijańskich z kościelnymi. Dawne zwyczaje, a nawet
praktyki pogańskie zyskują wtedy jawną aprobatę Ko-
ścioła i stają się oficjalną częścią jego tradycji. Można tu
wymienić np. bogate tradycje wigilijne, obsypywanie ziar-
nem księdza w dzień św. Szczepana, święcenie wina w dzień
św. Jana Bożego, święcenie ziół na Wniebowstąpienie Naj-
świętszej Marii Panny, obchody związane z dniem Zielo-
nych Świątek, puszczanie wianków na wodę w dniu św.
Jana Chrzciciela. Istnieją opinie, że w żadnym kraju kato-
licyzm nie połączył się tak silnie z obcymi w istocie zwy-
czajami jak w Polsce.

W XVIII wieku dominowało już przekonanie, że choć
zwyczaje polskie sięgają daleko wstecz swą tradycją, mają
rodowód katolicki. Zaadaptowanie pradawnych zwyczajów
przez Kościół wzmogło przywiązanie do religii, która od
XVII wieku począwszy, obok mowy, stanowiła kryterium
przynależności narodowej. Zaczęto stawiać znak równości
między polskością a katolicyzmem. Odszczepieństwo od
Rzymu traktowane wręcz było jako coś niezgodnego z pol-
ską tradycją historyczną, z polskimi obyczajami. Przyjęto
w tym czasie, tak często kwestionowaną do XVII wieku
zasadę, że Kościół upoważniony jest do czuwania nad obo-
wiązującymi normami obyczajowymi. Spowodowało to sze-
reg zmian w pojęciach etycznych, m. in. duży wpływ zasa-
da ta wywarła na obyczaje seksualne. Za rzecz naturalną,
a nawet konieczną, zaczęto uważać wychowywanie dzieci
w duchu katolickim, co miało gwarantować m. in. ich wła-
ściwy rozwój moralny. Pamiętnikarz Ochocki tak na ten
temat pisze: „Ledwie dziecię zabełkotało i oczy otwarło,
przede wszystkim uczono je kłaść na sobie znak zbawienia,

25 Komoniecki, jw., t. II, s. 58.

133

godło naszej wiary, krzyż święty. Pierwszymi słowy na-
szemi była modlitwa do Stwórcy, pacierz któryśmy za matką
powtarzali. Uczono nas później artykułów tej świętej wiary
w której się nam Bóg dał urodzić, wpajano miłość bliź-
niego, przywiązanie do kraju szczepiono przykładem, po-
dległość nieograniczoną rodzicom, prawu i władzy, którą
Bóg postanowił dla społecznego porządku" 26.

W tym czasie uczęszczanie na nabożeństwa i uroczystości
kościelne stało się nie nudnym obowiązkiem, lecz miłą
atrakcją. W okresie kontrreformacji, by przyciągnąć wier-
nych na nabożeństwa, zerwano ze skromnym stosunkowo
wyposażeniem świątyń, jak to miało miejsce w przeszłości,
a zaczęto wznosić kościoły w stylu barokowym, które osza-
łamiały wprost bogactwem ornamentacji, złoconymi i mar-
murowymi ołtarzami czy filarami, pełnymi ekspresji wi-
zerunkami świętych, przyciągającymi oko rzeźbami. Kościo-
ły zaczęły fascynować wspaniałością i bogactwem. Nawet
najbiedniejszy mógł się przenieść z codziennej nędzy w in-
ny świat, w którym zacierały się granice między świetno-
ścią świata ziemskiego a wspaniałością nieba. Dalszą atrak-
cję stanowiły pełne blasku, barwy i wystawy nabożeństwa
kościelne, urozmaicane dobrze wyreżyserowanymi kazania-
mi. Napływ wiernych był więc niemały. Wszystko to sta-
nowiło swoistą atmosferę. Do kościoła wybierano się nie
tylko z głębokiej potrzeby wewnętrznej, ale i z nawyku.
Zalegający świątynie ludzie obserwowali się wzajemnie, po-
dziwiali lub zazdrościli sobie strojów, broni, towarzystwa
pięknych kobiet. Z najwyższą uwagą śledzono zachowanie
się osób znamienitych, wyróżniających się pozycją spo-
łeczną, bogactwem. Zainteresowanie wzbudzały dwory pań-
skie, poczty wojskowe. W ten sposób mimo woli zaczynało
ogniskować się w kościołach ówczesne życie obyczajowe.
Nie chcąc zrażać wiernych, kler tolerował ten zbyt „świa-
towy" klimat naszych kościołów, z rzadka tylko przecho-
dząc do jakiejś rygorystycznej akcji. Sam zresztą przyczy-

26 J. D- Ochocki, Pamiętniki, t. I, wyd. J. I. Kraszew-
ski, Wilno 1857, s. 13. ', ■ ^ ■

niał się do stwarzania w świątyniach tej osobliwej, nie-
powtarzalnej atmosfery, godząc się np. na poddawanie się
w nich karom, na procesje, biczowanie, wykonywanie
egzorcyzmów.

W kościołach wiejskich dużym urozmaiceniem nabożeństw
było obserwowanie plebana zadającego rozmaite publiczne
pokuty i kary, polegające m. in, na chłostaniu grzeszników,
oprowadzaniu ich po kościele w słomianej koronie, pre-
zentowaniu panien z żywymi owocami ich grzesznej miłości.
Złodziei z kolei zamykano w kunach przy drzwiach ko-
ścielnych razem ze skradzionymi przedmiotami, np. faska-
mi masła, gomółkami sera. worami zboża. Miało to oczy-
wiście oddziaływać wychowawczo, wzbudzało jednak przede
wszystkim tumult i zamieszanie. Ponieważ wszystko to
działo się w czasie odprawiania nabożeństw, więc można
z całą stanowczością twierdzić, że zebrani więcej uwagi
zwracali na te dodatkowe atrakcje, niż na samo odpra-
wianie obrządku. Było zresztą w powszechnym zwyczaju,
iż w kościele szeptano, wymieniano głośne uwagi, ba, na-
wet plotkowano i flirtowano. Po wsiach krążyły np. po-
dania o diable, któremu nie starczyło nawet wołowej skóry
do zapisania tych wszystkich, którzy nie uważali na na-
bożeństwie. Podobno nie było ani jednego człowieka, który
by nie znalazł się w tym rejestrze. Pewien ksiądz w po-
czątku XVIII wieku oburza się na swych parafian, iż:
„U nich w tej estymie kościół co karczma [...] ich często
uczę i na głos wołam, aby chłop przyszedłszy do kościoła
adorację uczynił corarn venerabili — nie uczyni tego, ale
prosto idzie do ławy, zasiądzie i dyszkuruje jak w karcz-
mie" 27.

Najbardziej świecki charakter miały kościoły wielkomiej-
skie, wielu bowiem traktowało kościół jako „giełdę", miej-
sce rozmów i towarzyskich spotkań. Zasiadłszy w ławkach,
wierni nie modlili się, lecz wiedli ze sobą gęsto przepla-
tane śmiechem i dowcipami rozmowy, inni znów pilnie ba-r
czyli na wchodzących. Jeśli zdarzył się ktoś znaczny, to

27 Rkps AGAD, Księga miejska Kalisza, Ks. 2, k. 399.

dawano mu miejsce w ławkach, darzono ukłonami i admi-
racją. Gorzej bywało, kiedy do kościoła przychodzili pod-
chmieleni. Znane są relacje, w których księża żalą się np.
na nietrzeźwych, awanturujących się mieszczan. Oczywiście
na jeszcze więcej pozwalała sobie szlachta. Podchmieleni,
kótrzy wychodzili z karczmy czy bankietu, często udawali
się prosto do kościoła, gdzie kontynuowali typowe dla siebie
rozmowy. Ksiądz Odymalski powiada, że:

I miasto modlitw, uszom przeraźliwe,
Bez wstydu mówią słowa nieuczciwe...28

Najwięcej zamieszania wywoływały jednak w kościołach
niewiasty. Nie mamy dokładniejszych informacji, jak za-
chowywały się w świątyniach chłopki, choć i one zapewne
nie były idealne, ponieważ istniały rozporządzenia naka-
zujące kobietom zajmowanie podczas nabożeństwa jednej
części kościoła, a mężczyznom drugiej. Mieszczki były w tej
mierze mniej skrępowane, a pójście do kościoła traktowały
często jako możliwość zademonstrowania swej urody czy
nowej kreacji. Przed nabożeństwem dokonywały więc od-
powiednich zabiegów kosmetycznych, malowały się i fio-
kowały. W ten sposób postępowały nie tylko katoliczki, lecz
również i ewangeliczki. Pastor Gdacjusz grzmiał na nie-
wiasty, że idąc do kościoła „głaszczą się", stroją, „wybry-
ZUJĄ"> jakby szły nie na nabożeństwo, lecz do tańca. „I nie
może się druga strojniej i szumniej wygalancić do tańca,
jako się przystroi i upiększy mając iść do kościoła" 29. Bo-
gate niewiasty udając się na nabożeństwo zabierały ze sobą
prócz różańca książkę do nabożeństwa; książki te były za-
zwyczaj pięknie oprawione, noszono je w aksamitnych,
wyszywanych złotem woreczkach (moda noszenia książeczek
istniała oczywiście także i wśród mężczyzn; jeśli chodzi

28 W. Odymalski, Oblężenie Jasnej Góry Częstochow-
skiej..., wyd. J. Czubek. Kraków 1930, s. 423.

29 A. Gdacjusz, Appendix (j. przydatek do dyszkursu
o pańskim y szlacheckim albo rycerskim stanie, Brzeg 1630,
S. 37. t

156

o kobiety, to trzeba tylko dodać, że nie zawsze umiały
czytać, fakt ten nie odgrywał jednak większej roli). Nie
stroniły one od dyskretnego ukazywania to skrawka poń-
czoszki, to wstęgi od trzewiczka, ale najistotniejsze było
zdaje się rzucanie odpowiednio wymownych spojrzeń.
W jednej z fraszek czytamy:

Raz wejrzy w książkę niezamężna dama,
A dwa na tego, kogo lubi sama.
Więc gdy w tym stoi nabożeństwa tropie,
Ma oczy w książce, ale serce w chłopie 80.

Jeśli wierzyć doskonałemu opisowi księdza Odymalskie-
go, to najbardziej swobodnie zachowywały się w kościo-
łach możne panie. Autor powiada, że w wielkomiejskich
kościołach można było spotkać damy, które traktowały na-
bożeństwo wręcz jako rewię mody i piękności. Ich aran-
żerami byli mężowie lub ojcowie, którzy

[...] prowadzą damy ustrojone,
Żywe i w chodzie nieuspokojone,
Które jak kursor idą zapędzony,
Trącając chodem sukien swych ogony
I oczy niosą, nie rzekę, wstydliwe,
Lecz na pół bystre i na pół zdradliwe 31.

Ksiądz Odymalski powiada, że panie, kryjąc wzrok nad
różańcem czy książką, rzucały tak zalotne spojrzenia, iż
całkiem wytrącały młodych mężczyzn z ascetycznego na-
stroju. Damy i bogate mieszczki nie wahały się ukazywać
w kościele ze śmiałymi dekoltami. Poeta tak o tym wspo-
mina:

Więc jeszcze kiedy swoje śniegi żywe,
Co w sobie mają ognie przeraźliwe,
W wytknionych piersiach oczom posyłały,
Takiej z pięknej płci dochodziły chwały,

■■■» Rkps Bibl Narodowej, nr I 3172, k. 3.
81 Odymalski, jw., s. 424.

157

-Tf.-rr.... Że więcej na nie, niż w święte patrzali ' ' ~-~*~

Obrazy, którzy w ciele się kochali32. ,-**;, J

Nic więc dziwnego, że na „modlących się" paniach za-
trzymywało się niejedno palące spojrzenie. Bywało, że nie-
którzy kawalerowie siali im w czasie nabożeństwa bile-
ciki, ukłonami demonstrując swą adorację. Panie nie były
z kamienia i wzajemnie słały im „ukłon i fawory". Tak
więc w kościele kwitły umizgi, flirty, słyszało się ciągłe
szepty.

Za przykładem panów szła służba. Dworzanie zasadniczą
uwagę zwracali na strój i zachowanie się; muskali czupry-
ny, wiercili się, stroili dumne miny i zerkali na boki. Gdy
przybywały towarzyszące damom orszaki, co śmielsi przy-
suwali się ku dworkom, rzucali słówka, uśmiechy, spojrze-
nia. Zachowanie się w kościołach było często opisywane
w utworach satyrycznych. Jedną z najsłynniejszych podej-
mujących ten temat wypowiedzi jest satyra pochodząca
z początku XVIII wieku pt. Malpa-czlowiek: „Zrzadko kto
idzie do kościoła bez interesu i okazyi. Ten i ów napatrzeć
się białygłów, ogień pożądliwości do serca porwać, z k... się
poznać i rozmówić, gdzie mieszka; z tym i owym widzieć
się i rozgadać, wiadomości publicznych zasięgnąć, kapeli się
chórowej nasłuchać i przed gościem albo importunem z do-
mu uchronić. A cóż o białej płci rozumieć, której wszystka
rzecz odpustów, kiermaszów i nabożeństwa na tem stoi,
aby się w urodzie, w kształcie, w modzie, w rzeźwości,
w aparencyi pokazać i zalecić, tego i owego do siebie po-
ciągnąć i obligować, inszych obmówić, potępić i otakso-
wać" 33.

Nasilenie się opisywanych powyżej zjawisk wystąpiło
w końcu XVIII wieku, to jest w okresie zwiększenia się
ogólnie swobody obyczajowej. Modne libertyńskie koła za-
częły wówczas otwarcie traktować kościoły jako miejsca
spotkań, schadzek itp.

32 O d y malski, jw., s. 424—425.

33 Małpa-człowiek. Nieznana satyra z XVIII w., oprać.
K. Bartoszewicz, „Ateneum", t. III, 1882, z. 3, s. 421. •

158

Wielkie święta, np. Boże Narodzenie, Wielkanoc, Boże
Ciało, obchodzono przez cały XVII—XVIII wiek szczególnie
uroczyście. Przez kościoły przewijały się wtedy tłumy wier-
nych, uroczystości były bowiem dostępne dla wszystkich.
Niektóre związane z tymi świętami zwyczaje miały chara-
kter wybitnie plebejski.

Ulubioną rozrywką chłopstwa i plebsu miejskiego były
przedstawienia jasełkowe. Możni lekceważyli jasełka, prze-
milczała je także literatura szlachecka, a wyższe władze
kościelne ledwie je tolerowały, wszystkie te okoliczności
nie zmieniały jednak faktu, iż cieszyły się one ogromną
popularnością wśród pospólstwa. Jasełka zastąpiły dawną
szopkę, przedstawiającą św. Rodzinę oraz składających hołd
maleńkiemu Jezusowi. Szopkę ustawiano w kościele zwykle
w bocznej nawie, rzadziej w głównym ołtarzu, figurki wy-
konywano z wosku, papieru, irchy i płótna. Nad szopką
umieszczano z reguły unoszące się w powietrzu anioły,
a w pewnej odległości od żłobka pasterzy spieszących z da-
rami — jeden niósł np. garnuszek masła, drugi serek, trze-
ci baranka itp. Obok pastuszków ustawiano figurki sym-
bolizujące hołd wszystkich stanów. Nie krępowano się przy
tym bynajmniej biblijnymi tradycjami, przed betlejemską
szopką można było zobaczyć szlachciców w karetach, orzą-
cych lub jadących na targ chłopów, szynkarki itp., nie bra-
kowało wśród nich Żydów, olejkarzy węgierskich, Cyga-
nów. Figurki te często zmieniano, ich przgrupowywania
dokonywano zwłaszcza w dzień Trzech Króli. Przystawiano
wówczas nie tylko figurki wschodnich władców, lecz całe
orszaki, wśród których byli Murzyni, Persowie, Arabowie,
a także egzotyczne zwierzęta — słonie i wielbłądy. Nie
brakowało wśród nich figurek żołnierzy polskich — pre-
zentowano więc husarię, rajtarów, artylerię oraz inne bro-
nie. Kościoły i klasztory prześcigały się wprost w najbar-
dziej pomysłowym urządzaniu szopek.

Atrakcyjność szopek wzrosła po zastąpieniu nierucho-
mych figurek marionetkami. Dawano teraz całe przedsta-
wienia. Nie miały one bynajmniej treści religijnej, odgry-
wano raczej sceny z codziennego życia, tylko w epilogu

li 159

występowały budzące grozę postacie śmierci, diabła, He-
roda czy innego potępieńca. Można więc było zobaczyć bi-
jących się pałkami chłopów lub szynkarkę tańczącą "z ga-
chem, których w końcu przedstawienia straszliwy diabeł
porywa do piekła. Pokazywano tańczącą śmierć, a nawet
bijatyki, jakie toczy ona z piekielnikami. Nie brakowało
i dłuższych historyjek — jak żołnierze okradają Żydów,
jak przebiega musztra wojskowa itd.

Widowiska te wzbudzały wielkie zainteresowanie, kościo-
ły nie mogły wprost pomieścić tłoczących się ludzi. Zda-
rzało się, iż tłum tak napierał, że wchodzono na ławki, a na-
wet na ołtarze, skąd łatwiej było obserwować przedstawie-
nie. Kiedy napór zebranych wzmagał się do tego stopnia, że
uniemożliwiał oglądanie widowiska, wypadali słudzy ko-
ścielni i rozpędzali batogami ciekawskich. W kościele po-
wstawał wówczas nie lada tumult, uciekający wpadali na
siebie i przewracali się, inni zeskakiwali z ławek i ołtarzy;
„zskakując jedni na drugich padali, tłukąc sobie łby, ręce
i nogi albo guzy i sińce bolesne o twarde uderzenia odbie-
rając" 84. Widzowie zajmujący dalsze miejsca traktowali takie
zamieszanie jako doskonałe uzupełnienie przedstawienia, ba,
znajdowali W nim nawet większe upodobanie niż w samych
jasełkach. Tak więc jasełka łączyły się na ogół z wrzawą,
śmiechem, tumultem. Widzowie byli tym zachwyceni, klasz-
tory zadowolone z frekwencji i wszystko toczyłoby się na-
dal swoim trybem, gdyby nie pewni biskupi-skrupulanci,
którzy wyszli z założenia, że takie awantury nie przystoją
kościołom, i po prostu zakazali ich urządzania. Po ogłosze-
niu tego zakazu wystawiano już tylko figurki nieruchome.
Zaraz też spadła w kościołach frekwencja, tak że w niektó-
rych w ogóle szopki zlikwidowano.

Podczas wielkiego postu kościoły polskie stawały się wi-
downią ponurych procesji tzw. kapników. Kapnicy byli to
ludzie, którzy z nakazu spowiedniczego lub swoiście pojmo-
wanej pobożności wymierzali sobie sami publiczną pokutę,

34 J. K i t o w i c z, Opis obyczajów za panuu^ania Augusta III,
oprać. J. P o 11 a k, Wrocław 1951, s. 81—63.

160

1/

polegającą na chłostaniu ciała. Do aktu tego ubierali się
W płócienne najczęściej kapy, które rozchylali, odsłaniając
gołe plecy, na głowy zaś zakładali całkowicie zakrywające
je kaptury. Pokutnicy przebierali się w te stroje w izbach
znajdujących się obok kościołów. Kapy stanowiły własność
kościoła, niekiedy jakiegoś bractwa, często więc były uży-
wane. Niektóre z nich tak były przesiąknięte krwią i potem,
że nawet na ówczesnych czyniły odrażające wrażenie. Z te-
go też względu zamożniejsi wdziewali własne kapy lub też
dawali łapówkę kościelnym, by otrzymać najmniej zbruka-
ne. Stroje te wykonane były, jak już wspominałem, ze zwy-
kłego szarego płótna, czasem jednak występowano w kapach
strój niej szych, z cieńszej materii, nieraz różnokolorowych, np.
zielonych, błękitnych, granatowych. Przed wyjściem z ubie-
ralni kapnicy pokrzepiali się trunkami, nierzadko więc zda-
rzały się wypadki, szczególnie ponoć wśród pospólstwa, że
przebierali miarę w tym poczęstunku, co nie przeszkadzało
im oczywiście we wzięciu udziału w procesji.

W czasie procesji kapników na przedzie szedł jeden z po-
kutników niosący krzyż; wyobrażał on osobę Jezusa, toteż
nieraz występował boso i w cierniowej koronie. Osobami
przebranymi za Chrystusa nie zawsze jednak byli pokutni-
cy,, zdarzało się, iż był to ktoś najęty, jedynie za pieniądze
podejmujący się tej roli. Za „Chrystusem" postępowali pa-
rami kapnicy, koniec pochodu zamykało dwóch pokutników
z laskami — byli to kierujący całym ceremoniałem tak zwa-
ni „marszałkowie". Liczebność procesji bywała rozmaita, ni-
gdy jednak nie przekraczały one stu osób. Pokutnicy podą-
żając do kościoła śpiewali pieśń o Męce Pańskiej, po wejściu
do świątyni padali krzyżem i czas jakiś modlili się. Na dany
przez „marszałków" znak podnosili się na kolana i podwi-
nąwszy kapy rozpoczynali biczowanie. Był to okropny wi-
dok, kapnicy używali bowiem do biczowania rzemiennych
dyscyplin, których końce przypalano w ogniu dla większej
twardości lub też wkładano w nie zakrzywione szpilki czy
metalowe gwiazdeczki. Jeśli dyscypliny były niciane, to za-
platano je w powrózki, na końcach których zawsze umiesz-
czano jakieś żelazo. Znajdowali się fanatycy, którzy używa-
li — Obyczaje staropolskie 161

li do biczowania się nawet drucianych biczy! Sieczono się
tak z całych sil około kwadransa, plecy pokutników spływa-
ły wkrótce krwią, która broczyła na kapy, posadzkę kościel-
ną, a nawet skrapiała siedzących w ławkach ludzi. Na znak
jednego z „marszałków" przerywano biczowanie i ponownie
padano krzyżem. Chłostano się z przerwami pięć razy
w ciągu nabożeństwa, nic więc dziwnego, że po takiej mę-
czarni ciała kapników poszarpane były „do żywego mięsa".
Skrwawieni, oblani potem, półomdlali przystępowali do uca-
łowania krucyfiksu, a wreszcie opuszczali parami kościół
i powracali do ubieralni.

Biczowano się przez wszystkie soboty wielkiego postu.
Pokutę tę szczególnie gorliwie wypełniano począwszy od
Wielkiej Środy do wielkanocnej niedzieli. W dniach tych
biczowano się ze zdwojoną gorliwością. Procesje kapników
udawały się do kościołów nocami, przy blasku pochodni, na-
pełniając ulice przeraźliwym wrzaskiem. Obrzędy te, szcze-
gólnie w okresach swego nasilenia, czyniły wrażenie, że
wszyscy wokół opanowani zostali przez masowy obłęd.

Publiczne samobiczowanie miało miejsce zarówno po
wsiach, jak i miastach. Jak wynika z niektórych informacji,
praktyki te wśród chłopów mazowieckich miały jeszcze
okrutniejszy charakter niż u ludności miejskiej. Zdarzało
się, że wielkie procesje chłopów ciągnęły do kościołów przy
blasku pochodni, a krzyki, jakie towarzyszyły zadawaniu
sobie męczarni, słychać było wokół na całe kilometry.

Nic więc dziwnego, że cudzoziemcy, którzy zetknęli się
z tymi procesjami, byli przerażeni. Nie tylko protestanci,
lecz nawet katolicy Niemcy czy Francuzi z oburzeniem opi-
sywali te udręki, upatrując w nich jedynie objaw bezmyśl-
nego, okrutnego fanatyzmu. Charakterystyczne, iż społe-
czeństwo polskie bynajmniej tych praktyk nie potępiało.
Opinia publiczna uważała procesje kapników za coś zupeł-
nie naturalnego, a nawet lubowała się w widowiskach, ja-
kich dostarczały. Trzeba dodać, iż mistyczny nastrój, jaki
łączył się ze stosowaniem tych udręk, przeplatany był często
zwykłymi awanturami i nic z religijnością nie mających
wspólnego momentami.

162

Jeśli osobą przebraną za Chrystusa nie był pokutnik, lecz"
jakiś najęty osobnik, to swoją funkcję traktował on z iście
rozbrajającą beztroską. Kiedy zdarzało się, iż np. z powodu
panującego tłoku nie mógł dostać się do kościoła, przeszka-
dzał mu bowiem w tym dźwigany krzyż, skracał sobie ocze-
kiwanie na wejście do niego piciem, i to w cierniowej ko-
ronie, w pobliskim szynku kufelka. Czasem nie kończyło się
na jednym kufelku i „Chrystusa" trzeba było szukać po
szynkach. Baczący na niego strażnicy nie bawili się wów-
czas w perswazje, lecz po prostu okładali zbiega kijami.
Oczywiście taki widok sprawiał nie lada uciechę tłoczącym
się gapiom i niezwykle „urozmaicał" kapnicze praktyki.

Ponieważ w Wielki Piątek panował w kościołach ogrom-
ny tłok, więc bywało, iż między procesjami kapników a od-
wiedzającą groby ludnością wybuchały awantury o miejsce
lub przejście. Charakterystyczne, że ludność nie okazywała
biczownikom jakiegoś specjalnego szacunku i zdarzało się,
że po prostu przeganiano ich z kościoła. Kiedy w świątyni
spotykały się dwie procesje, spotkanie kończyło się zwykle
wymysłami, a nawet pospolitą awanturą.

W pewnych wypadkach kapnikami bywały kobiety, nie-
kiedy występowały one w roli Chrystusa — przebierały się
wówczas za mężczyzn i włączały do ogólnej procesji. Poku-
tujące niewiasty nie potrafiły jednak pastwić się nad sobą
tak jak mężczyźni i, jak mówi Kitowicz, ich samobiczowa-
nie przypominało bardziej głaskanie niż bicie; swym odsło-
niętym ciałem i cienką bielizną — dodaje — „wizerunek
miłosny zamiast pokutnego wystawując" 36. Bodaj większość
praktyk dokonywanych przez biczowników i biczownice
miała także podłoże patologiczne, mieliśmy tu do czynienia
nie tylko z masochizmem lecz czasem i sadyzmem.

Tak więc ekstaza religijna przeplatała się z najpospolit-
szym widowiskiem. Zakapturzone procesje, pochodnie, wi-
dok krwawiących ciał, jęki, ukazujące się gdzieniegdzie nie-
wieście plecy — wszystko to stwarzało niesamowitą, pod-
niecającą atmosferę, która ekscytowała i oszałamiała zarów-

86 Kitowicz, jw., s. 46.

103

fto pokutników, jak i wiernych. Pod koniec XVIII wieku
liczba kapników wydatnie się zmniejszyła, zmieniła się tak-
że panująca wokół nich aura. Niektórzy z nich wykorzysty-
wali bowiem kapnicze praktyki dla celów erotycznych! Cy-
towany już Wodzicki tak na ten temat wspomina: „Gdy się
wolniejsze obyczaje u nas szerzyć zaczęły, używano tych
kap do pokrycia miłosnych intryg i stąd wypadały nieraz
bardzo zabawne sceny" 36.

Wiele ciekawych przyciągających wiernych obrzędów łą-
czyło się z Wielkanocą. Już w Kwietną Niedzielę kościoły
organizowały procesje, podczas których oprowadzano po
miastach „dębowego Chrystusa". Była to figura Chrystusa
jadącego na osiołku, którą umieszczano na wózku i opro-
wadzano w asyście księży i dzieci sypiących kwiaty. Przed
ciągnącą przez miasto procesją rzucano na ziemię ręczniki,
palmy, a przed figurą padano krzyżem. Najczęściej czynili
to rybałci i pątnicy. Panował również zwyczaj, iż ksiądz
klękał przed figurą i symbolicznie uderzał ją rózgą z trzci-
ny, mówiąc: „Uderzę pasterza, a rozproszą się owce". Po-
tem zwracano się do posągu ze śpiewem i modłami.

W związku z tym obchodem istniały rozmaite lokalne
zwyczaje. Tak np. w Krakowie w początkach XVII wieku
„lipowego Jezusa" prowadzono z kościoła Św. Wojciecha do
kościoła Panny Marii w asyście miejskich oprawców.
(W XVI wieku posąg prowadzili rajcowie, przekazanie tej
funkcji katu i jego pachołkom przyczyniało się do aktuali-
zacji przekazów ewangelicznych). W XVIII wieku zmienio-
no trasę — procesja szła do kościoła Św. Floriana i okrążała
rynek. Charakterystyczne, że w tym czasie zamiast figury
Chrystusa oprowadzano jadącego na osiołku przebranego
organistę lub rzemieślnika. Pochodowi temu towarzyszyły
żarty i śpiewy miejskiej gawiedzi, nic więc dziwnego, że
w nieco późniejszych latach (w 1780 roku) kuria zabroniła
„wożenia Pana Jezusa po kościele na osiołku".

W tych kościołach, obok których znajdowały się szkoły
parafialne, urządzano ponadto oryginalne przedstawienia.

86 Wodzicki, jw., s. 2.

164

Odświętnie przybrane i trzymające w ręku palmy i kwiaty
dzieci występowały z „oracjami", które w wierszowanej
formie omawiały tematy ewangeliczne. Po deklamacji dzieci
opowiadały wesołe anegdotki o poście, śledziu, kołaczach
wielkanocnych itp. W pierwszej połowie XVIII wieku po
występach dzieci zjawiali się odpowiednio ucharakteryzo-
wani młodzieńcy lub dorośli mężczyźni, ubrani w przewró-
cone włosem na wierzch kożuchy, z drewnianymi szablami
u boku, przebrani za pastuchów, żołnierzy lub pielgrzymów.
Prawili oni „perory", pozbawione jakiegokolwiek bądź sen-
su, chodziło w nich bowiem jedynie o ubawienie słuchaczy.
Najczęstszym tematem tych bajań była relacja z jakiejś
fantastycznej, wyimaginowanej podróży. Domorośli aktorzy
nie ograniczali się do wypowiadania samych dowcipów, lecz
przedstawiali także „dowody rzeczowe", mające świadczyć

0 odbyciu podróży, a więc: zęby końskie, ogony bydlęce,
kołtuny, podarte buty itp. Występy te odbywały się w koś-
ciołach, następnie aktorzy rozpoczynali obchód po szynkach,
domach mieszczan, a nawet pałacach i powtarzali tam swe
oracje oraz demonstrowali wspomniane akcesoria. Występy
te miały oczywiście na celu wyłudzenie pieniędzy. Ludność
gromadząca się na nabożeństwach początkowo ze skromnym
uśmiechem przyjmowała występy, z czasem jednak zaczęła
się doskonale nimi bawić i kościoły rozbrzmiewały wrzawą

1 głośnym śmiechem.

Bardziej surowi i rygorystyczni księża rozpoczęli walkę
z tymi „błazeństwami" i zaczęli przepędzać z kościołów do-
rosłych „oratorów", pozwalając jedynie, by deklamacje wy-
głaszały dzieci. „Oratorzy" jeszcze przez kilka lat występo-
wali w szynkach i na jarmarkach, ale gdy zorientowali się,
że wychodzą z mody, czego dowodem było zmniejszenie się
hojnych datków, całkowicie zrezygnowali ze swych wystę-
pów.

Charakterystyczne dla okresu wielkanocnego było rów-
nież urządzanie w kościołach tzw. grobów, polegające na
tym, że figurę Chrystusa leżącego w grobie przystrajano
kwiatami, a wokół pełno było świateł i wojskowych ryn-
sztunków. Kościoły i klasztory prześcigały się, by groby jak

165

najpiękniej i najoryginalniej przybrać. Obok grobu usta-
wiano często obrazy, dobierając je pod kątem emocjonalnej
treści. Można więc było ujrzeć Abrahama składającego
w ofierze syna swego Izaaka, Józefa spuszczanego do studni
przez sprzedających go braci, Daniela proroka w kręgu
lwów, Jonasza, którego „wieloryb połyka paszczęką swoją"
itd. W dużych miejskich kościołach często te sceny biblijne
inscenizowano, wprowadzając ruchome figury. Wtedy. lwy
błyskały szklanymi oczyma i wachlowały się ogromnymi ję-
zorami, morze miotało bałwany, a stojące pod krzyżem
Marie podnosiły chusty do oczu i jakby mdlejąc opuszczały
je na dół.

Przy grobach ustawiano warty. W większych miastach
warty pełnili zawodowi żołnierze, po wsiach parobcy po-
przebierani za rycerzy, a nawet Turków. Zmiana warty od-
bywała się na gromką komendę, przy stukocie podkutych
butów. Trzymający wartę drabanci odgrywali często nieme
sceny. W wiejskich kościołach podczas Ewangelii przewra-
cali się np. na ziemię żywo gestykulując.

Duże zainteresowanie budziły kwestarki, które zasiadały
przed grobami i zbierały jałmużnę na kościół lub bractwa.
Pobrzękiwały one dyskretnie trzymanymi w ręku tacami,
potrząsając nimi silniej, gdy zbliżał się do grobu ktoś bo-
gaty. Ponieważ wysokość ofiar wzrastała proporcjonalnie
do urody kwestarek, starano się dobierać je spośród naj-
urodziwszych niewiast. Oczywiście sprzyjało to flirtom.
Możliwości do uprawiania flirtów było zresztą więcej. Po-
nieważ w wielkich miastach przy grobach przygrywała mu-
zyka i odbywały się wokalne koncerty, w których występo-
wali zarówno śpiewacy jak i śpiewaczki, więc „dystyngowa-
na" publiczność umizgała się do śpiewających pań, przesy-
łając im nie tylko uśmiechy, lecz gestami wyrażając swoją
admirację. Zdarzało się tedy, że wytworne towarzystwo za-
pomniało o celu przybycia do kościoła i odwróciwszy się od
grobu flirtowało ze znajdującymi się na chórze śpiewaczka-
mi lub delektowało się ..melodyją instrumentów i wdzięcz-
nością wokalistów".

Zwiedzanie grobów trwało przez cały dzień i przeciągało

166

j

się często do późnej nocy. Wśród odwiedzających je można
było spotkać ludzi wszystkich grup społecznych, m. in. roz-
maitych żebraków, klechów, kwestujących księży, którzy
wykrzystywali zbiegowisko do otrzymywania bardziej niż
zwykle sutych datków.

Jeśli uprzytomnimy sobie te wszystkie popisy i występy,
rumor, jaki czynili drabanci, na które nawarstawiały się
głosy kapeli i śpiewów, to bez wątpienia groby wielkanocne
bardziej przypominały widowiska teatralne niż sprzyjały
kontemplacji. Miał więc rację Moszczeński, pisząc: „Po
wszystkich kościołach w różne wzory, różnemi konceptami
ubierano groby Pańskie, co miało minę teatralnych repre-
zentacyi. Te groby od kościoła do kościoła chodził odwie-
dzać lud obojej pici przez Wielką Sobotę aż do Rezurekcyi,
w czem mało było nabożeństwa, a romansów wiele" 37.

Opinię tę potwierdzają także i inne źródła. Schulz pisze,
że odwiedzanie grobów stanowiło dla ludności Warszawy
jedną z ciekawsz>ch atrakcji, iż do grobów ściągały tłumy
„chciwe okazania się, zobaczenia lub spotkania z miłymi
osobami" 38."

Odwiedzanie grobów sprzyjało więc także atrakcyjnym
spotkaniom, szczególnie dla tzw. towarzystwa. W końcu
XVIII wieku — czytamy — „jest to rodzaj rozrywki dla
klas wyższych. Towarzystwa umawiają się tam a tam spo-
tykać, dowiedziawszy wprzódy, w których kościołach wy-
stawa najwspanialsza. Jadą powozami i konno, przy wnij-
ściu zachowują pozory, klękają lub schylają przed jaśnieją-
cym grobem i zasiadają zaraz na krzesłach wpatrując się
w przechodzące tłumy, zaczepiając znajomych, rozmawia-
jąc o wielu niepobożnych przedmiotach itp. Powtarza się to
w wielu kościołach i tak się pobożna pielgrzymka do gro-
bów odbywa. Przy tych odwiedzinach miejsc świętych mło-
dzież męska i panienki swobodne jeszcze sobie mniej przy-
zwoicie postępują. Młodzież krąży chciwa zdobyczy, panny
pragnąc, aby zdobytymi zostały. Przy wyjściu z kościołów,

37 A. Moszczeńsk i. Pamiętnik..., Warszawa 1905, s. 24—25.
ss Schulz, jw., s.68.

167

w drodze do nich, mrok samych świątyń ułatwia rozmowy,"
a pielgrzymka kończy się, jak — odgadnąć łatwo" 39.

Kulminacyjnym punktem obchodów wielkanocnych była
rezurekcja, a zwłaszcza odbywana w tym czasie uroczysta
procesja. W wielkich miastach procesja wyruszała o godzi-
nie 12 w nocy, po wsiach i małych miasteczkach przed świ-
tem lub o wschodzie słońca. Towarzyszyło jej bicie w dzwo-
ny oraz salwy. Oddawano" je z moździerzy, armatek, organ-
ków, wreszcie strzelb. Po miastach strzelało wojsko i rze-
mieślnicy, po wsiach folwarczni parobcy.

Uroczyście obchodzono też święto Bożego Ciała. W dniu
tym stawiano umajone ołtarze, święcono po kościołach spe-
cjalnie uwite wianki, poświęcano pola. Kulminacyjnym
punktem uroczystości była tradycyjna procesja.

Procesje w dniu Bożego Ciała odbywały się po wszystkich
wsiach, miastach i miasteczkach. W miastach obchodziły
one rynek, po wsiach ulicę biegnącą obok kościoła. Na pro-
cesję przybywała prawie cała katolicka ludność wsi lub
miasta. Szczególnego splendoru procesji dodawała obecność
wygalowanych władz, magistratów, cechów. "Uroczystość
uświetniały również salwy; po miastach strzelało wojsko,
a po wsiach i miasteczkach rzemieślnicy, pachołcy i parob-
cy. Bito także w bębny i śpiewano pieśni religijne. Procesja
przechodziła więc na ogół w wielkiej wrzawie, huku i pal-
bie.

Jednostki bardziej wrażliwe popadały w ekstazę, upajając
się uroczystością, uważano bowiem, że podczas procesji sam
Bóg obchodzi miasto czy wieś i zatrzymuje się nawet przed
najnędzniejszą chatą. Jedni oddawali się modłom i popadali
w stany mistyczne, drudzy natomiast pragnęli ten moment
wykorzystać, by zapewnić sobie opiekę nieba nad „doczes-
nymi" dobytkami. W pieśni śpiewanej na Boże Ciało po
wsiach czytamy:

Wychodzisz, Panie, z tego kościoła, abyś tę wioskę
Obszedł dokoła. A żebyś, Panie, rękami swemi

S c h u 1 z, jw„ s. 292—293.

168

Pobłogosławił rolniczej ziemi.

Za czym ci, Jezu, jak wieśniaczkowie asystujemy

i prostaczkowie,
Pokazując ci pola, dobytki,
Chaty, stodoły, gumna, pożytki40.

Nastrój podczas procesji bywał więc rozmaity. Na ogół
jednak więcej można było spotkać podczas niej gapiów
i ciekawskich niż ludzi oddających się nastrojowi religij-
nemu.

Najuroczyściej przebiegały procesje w Warszawie. Ucze-
stniczyli w nich m. in. król, prymas, magnaci, wszyscy
w otoczeniu strojnych i licznych asystencji. Oczywiście
w takich sytuacjach dodatkowego splendoru dostarczały
procesjom wygalowane gwardie i kapiący od złota dworza-
nie. Zdarzało się więc, że nieraz dorodni drabanci wzbudzali
większe zainteresowanie niż celebrujący uroczystość księża.
Pewne zamieszanie sprawiały także niewiasty, które w wię-
kszych miastach zasiadały w otwartych oknach i rozprasza-
ły uwagę zebranych. Ponieważ uczestnicy procesji bynaj-
mniej nie odwracali oczu od tych miłych, lubo „gorszących
i grzesznych" widoków, więc doszło wreszcie do tego, że
Kościół, zabronił po prostu wyglądania przez okna. Odtąd
miały one być w czasie procesji zamknięte, jest bowiem
„wielce nieprzyzwoita rzecz [...] żeby głowy tych lalek nad
Sanctissimum górowały" 41.

Podczas procesji nie brakowało rozmaitych incydentów.
Zdarzało się np., że chorąży, który wywijał chorągwią przy
oddawaniu salwy, tak niezręcznie nią manipulował, iż ude-
rzał po głowie któregoś z uczestników procesji, bywało też,
że gwardia królewska nie chciała przepuścić pieniącego się
dygnitarza lub wybuchała awantura o zrywane z ołtarzy
gałęzie (trzeba bowiem zaznaczyć, iż wierzono, że gałęzie,
którymi majono ołtarze, zwalczają nieszczęście).

Zachodzące w drugiej połowie XVIII wieku przemiany
społeczno-kulturalne spowodowały, że część społeczeństwa

40 Rkps Bibl, Narodowej, nr I 3177, k. 144.
a Kitowicz, jw., s. 59.

169

zaczęła odnosić się do praktyk i zwyczajów kościelnych obo-
jętnie, a nawet" krytycznie. W pewnych kołach przesadna
pobożność zaczynała nużyć, nawet śmieszyć. Piętnowano bi-
goterię, wyszły z mody peregrynacje do miejsc świętych,
szczególnie leżących w obcych krajach. Świątobliwość za-
czynano traktować jako dziwactwo lub nawet chorobę. Co-
raz rzadziej zdarzały się cuda, przestawały płakać cudowne
obrazy, zniknęia większość wizjonerów, zmalała liczba na-
wiedzonych. Zaczynał nasilać się indyferentyzm religijny.
Polskich wolterianów cechował nieomal cyniczny stosunek
do świętości, antyklerykalne, czasem nawet antyreligijne
tendencje zaczęły występować w obozie polskich jakobinów.
Dało się to zauważyć przede wszystkim w dużych miastach.
Znamienna jest wypowiedź Jana Kilińskiego, który w swym
pamiętniku opowiada, jak to zabronił prowadzonemu na
egzekucję biskupowi Kossakowskiemu komunikować się
u bernardynów: „Bo ci się chce jeszcze być świętym, a już
ich jest nad komplet"42. Konserwatywny patrycjusz kra-
kowski Filip Lichocki ze zgrozą pisze o lekceważącym sto-
sunku do religii, jaki wykazali przedstawiciele radykalnego
nurtu Insurekcji. Opis ten jest chyba przejaskrawiony, gdyż
autor był targowickim prezydentem Krakowa, zdeklarowa-
nym wrogiem powstania, niemniej bardzo znamienny dla
zachodzących powoli zmian. „Ci zaś czynni patrioci wyzuci
z wiary katolickiej (bo ani żydowskiej, ani tureckiej ani
żadnej nie mając), rzucili się z dyspensą prałacką ks. Koł-
łątaja na kościoły, z nich srebra, monstrancje, kielichy za-
bierali, topili, relikwie św. Pańskich i kości z relikwiarzów
srebrnych nożami, niby orzechy łuskając, wydłubywali
i rozrzucali, wyrzucali. Wszystkie obrządki wiary św. wy-
śmiewali, bluźnili i inne nieprzyzwoitości (których tu dla
wstydu tych słusznych osób nie wypisuję) i zgorszenia wie-
rze katolickiej dopełniali" 4S.

42 J. K i 1 i ń s k i, Pamiętniki, oprać. S. H e r b s t, Warsza-
wa 1958, s. 118.

43 F. Lichocki, Pamiętnik... prezydenta miasta Kral:ouKi
t roku 1794, wyd. J. K. Z u p a n s k i, Poznań 1862, s. 24.

im

1

Nastąpiła też zmiana w gustach literackich. W pewnych
kołach już nie literatura dewocyjna, lecz utwory polskich
wolnomyślicieli, publikacje zachodnich deistów i ateistów
zaczynały frapować czytelników.

Szkopuł w tym, że pisano je po francusku lub literacką
polszczyzną, a w Polsce przeważali przecież analfabeci. Nie
można więc zapominać, że przemiany ideologiczne czasów
Oświecenia objęły tylko pewne środowiska. Niewątpliwie
zmniejszył się autorytet Kościoła, ale katolicyzm przecież
się ostał. Pozostały mu wierne przede wszystkim szerokie
masy. Masy wierzyły i czciły świętych jak dawniej. Ude-
rzało to cudzoziemców. Piszący pod koniec XVIII wieku
Kausch powiada: „Trudno uwierzyć, jak wiele jest wszę-
dzie w Polsce cudownych obrazów; niemal równie liczne
są odpusty. Gdziekolwiek się pojedzie, spotyka się biednych
mieszkańców wsi, którzy odbywają pielgrzymkę [...]. Reli-
gijność chłopów polskich jest zupełnie powierzchowna, do
odpustów (każdy posiada szkaplerz) przywiązuje się najwię-
cej uwagi, a przesadne uwielbianie świętych zajmuje miej-
sce służby bożej" u.

W zasadzie do końca XVIII wieku obyczajowe funkcje
religii nie uległy zmianie. Wszystkie warstwy i środowiska,
nie wyłączając modnych w tym czasie libertynów, trakto-
wały obrządki i zwyczaje kościelne jako płaszczyznę umoż-
liwiającą realizację tradycyjnych już form współżycia. Pere-
grynacje przestały być modne w wielkim świecie, jednak
w dalszym ciągu nęciły nie tylko plebejuszów, lecz także
prowincjonalną, konserwatywną szlachtę. Całe społeczeń-
stwo, na czele z wolnomyślnym Stanisławem Augustem, na-
wiedzało kościoły, uczestniczyło w tradycyjnych obchodach.
W kołach wolnomyślnych, postępowych, podkładano pod to
co prawda inną treść. Pozbyto się wprawdzie resztek żar-
liwości religijnej, tak charakterystycznej dla przodków,
a obrządki kościelne zaczęto traktować jako doskonałe za-
pełnienie czasu wolnego, pretekst do wesołych spotkań, wy-

44 J. J. Kausch, Wizerunek narodu polskiego, [w:] Polska
stanisławowska w oczach cudzoziemców..., t. II, s. 326, 334.

171

cieczek, pikników, formalnie jednak przestrzegano panują-
cych zwyczajów, które stanowiły nieodłączną część polskie-
go narodowego obyczaju. Opisujący Warszawę u schyłku
XVIII wieku Schulz pisze: „Obrzędy katolickiego kościoła
są w Warszawie tak częste i tak różne, z taką wspaniałością
i tak głośno obchodzone, jak w najbardziej katolickich kra-
jach. Święta pierwszych chrześcijańskiej wiary krzewicieli,
pierwszych jej apostołów, wyznawców pici obojej z mniej-
szą lub większą wystawą są święcone procesjami, mszami
i pobożnymi pielgrzymkami. Klasy niższe tym wszystkim
obchodom z wielką pobożnością są przytomne, to jest z tymi
gestami i z tą postawą, które w oczach ich uchodzą za po-
bożność, wyższe też ubiec się w tym nie dają, ale jawnie
potem okazują, dlaczego to czynią. Kobiety zwłaszcza przy-
chodzą na te widowiska, na których widziane być i widzieć
drugich mogą, tak starannie (tylko ciemno lub czarno po-
ubierane), tak samo zdobywcze rzucają wejrzenia, jak w te-
atrach i asamblach. Dzwonek, który się niekiedy słyszeć
daje, zmusza do pochylenia i dozwala wejrzeć nie bez
wdzięku pewnego na stronę, a razem wejrzenie czyjeś na-
spotkać. Słowem w kościele dwie płcie są tym, czym i gdzie
indziej w Polsce [...]

Tak samo dzieje się z odpustem i przejażdżką na Bielany
(klasztoru o trzy kwadranse drogi od Warszawy oddalone-
go), którą co roku na Zielone Święta odbywają klasy za-
możniejsze jako zabawkę. Seciny powozów cisną się dokoła
klasztoru, ale właściciele i właścicielki rzadko z nich wy-
siadają, obawiając się zmieszać z tłumem pieszaków; jeżeli
wysiądą, zbierają się w towarzystwa spacerujące chwilę,
a potem zasiadają do przywiezionych podwieczorków, któ-
rych początek, środek ani zakończenie skruchy, umartwie-
nia i pokuty chrześcijańskiej nie dowodzą" 45.

Autor ten pisze na innym miejscu o bonifratrach: „Bracia
ci rokrocznie częstują chlebem i piwem, co dla wielkiej
części mieszkańców Warszawy jest pewnego rodzaju uro-
czystością, na drugi dzień Zielonych Świątek przypadającą.

45 Schulz, jw., s. 292—293.

172

Przed ich kościołem stawią naówczas budy i kramy ze
wszelkiego rodzaju żywnością i drobnym towarem. Między
tymi najwięcej jest szynków piwa i wódki. Lud dopija
i dojada pragnieniem i głodowi gwoli, których bonifratrzy
nasycić i ugasić nie mogli. Osoby klas wyższych przecha-
dzają się wśród straganów lub przyglądają przez okna są-
siednich domów wrzawie i tłumowi" iS.

Oddziaływanie Kościoła doprowadziło więc do sytuacji,
w której w XVII, a szczególnie XVIII wieku sfera religij-
na ze świeckim życiem obyczajowym tak się przeplotła, iż
stanowiła powszechnie nierozerwalną więź. Obrządki koś-
cielne przejęły funkcje pradawnych pogańskich zwyczajów,
święta traktowano jako dni radości, nie zaś jako dni po-
ważnych medytacji, obchodzono je więc nie tylko wesoło
lecz nawet rozwiezie. Z drugiej strony Kościół narzucał
pewne wzory, doprowadził do tego, że religia przeniknęła
do rozmaitych dziedzin życia, zakreślił ramy i granice dla
uciech i w zasadzie kontrolował codzienne życie.

Zachodzi pytanie, w jakim stopniu wymienione zjawiska
stanowiły specyfikę polską, a w jakim były one odbiciem
powszechnych tendencji. Wspominałem już, że cudzoziemcy,
szczególnie Niemcy i Francuzi, wielekroć podkreślali po-
wierzchowność naszej religijności, wiele z polskich zwycza-
jów religijnych uważali wprost za egzotyczne. Bardziej to-
lerancyjnie oceniali nas Włosi i Hiszpanie, bowiem poboż-
ność polska bliska była ich wzorów rodzimych. Biorąc pod
uwagę wszystkie te czynniki, należy jednak przyjąć, że
wpływ katolicyzmu polskiego na panujące u nas stosunki
obyczajowe był silniejszy niż w jakimkolwiek innym kraju.

Omawiane zjawiska nie stanowiły jednak specyfiki wy-
łącznie polskiej, były one jakby odbiciem postaw i tenden-
cji występujących już poprzednio w innych kulturach, kra-
jach i czasach. Panujące w Polsce w dobie Baroku a nawet
Oświecenia obyczaje, mające związek z życiem religijnym,
przypominają np. stosunki zachodnioeuropejskie w okresie
poprzedzającym kontrreformację, a nawet reformację. Za-

46 S c h u 1 z, jw., s. 70—71.

173Ł

dziwiające wręcz podobieństwo można stwierdzić, jeśli ze-
stawi się przytoczone w niniejszym rozdziale przejawy pol-
skiej obyczajowości ze świetnymi opisami zamieszczonymi
na kartach Jesieni Średniowiecza J. Huizingi. Dotyczy to
m. in. takich zagadnień, jak kult świętych, poufałość z ja-
ką się do nich odnoszono, wzajemne przenikanie elementów
kulturowych, ludyczna rola religii w życiu ludzi tamtych
czasów. Jako przykład można przytoczyć urywek tekstu
traktujący o zachowaniu się w kościele: „Gadanina i kręce-
nie się podczas mszy musiały stać się wszędzie rzeczą zu-
pełnie zwyczajną. Wykorzystywanie kościoła jako miejsca
spotkań, a mszy jako okazji do rozglądania się za dziewczę-
tami tak się rozpowszechniło pośród młodych ludzi, że mo-
gli się tym gorszyć jeszcze tylko moraliści. Młodzież [...]
jeśli już tam idzie, to tylko po to, aby gapić się na kobiety,
które wystawiają na pokaz swe ozdobne fryzury i prze-
stronne dekolty [...]. Sprawa nie kończyła się na drobnych
grzecznościach, do których kochankowi stwarzała sposob-
ność służba boża: podać ukochanej wodę święconą, podać
pacyfikał, zapalić świeczkę i klęknąć przy niej; nie poprze-
stawano bynajmniej na dawaniu sobie znaków i na ukrad-
kowych spojrzeniach. Nawet ladacznice poszukiwały w ko-
ściele znajomości" ".

Przecież to obraz jakby żywcem wzięty z naszego życia
obyczajowego XVII—XVIII wieku, ale rzadki już w kato-
licyzmie zachodnim tego okresu, gdzie na ogół zupełnie już
inaczej traktowano kościelne obrządki, podczas gdy katoli-
cyzm polski zezwalał na średniowieczną wręcz swobodę. By-
ła to cena, jaką zapłacił Kościół za ugruntowanie wiary
chrześcijańskiej pośród szerokich mas ludowych.

Na zakończenie jeszcze jedno spostrzeżenie. Wpływ jaki
wywarł katolicyzm na obyczaje polskie można uważać za
jeden z ważnych czynników jednoczących społeczeństwo, co
miało znaczenie dla kształtowania się poczucia narodowego.

47 J. Huiunga, Jesień Średniowiecza, t. I, Warszawa 1967,
S. 292—293.

Polaków łączyła nie tylko religia, lecz wiążąca się z nią
obyczajowość, ta zaś dla pewnych kót w końcu XVIII wie-
ku miała nawet większe znaczenie niż sama wiara. Dla
szerokich zaś kręgów ludności obyczaje katolickie znaczyły
tyle, co obyczaje polskie.

I
1

- --.'5.1--—

V
DIABŁY I CZAROWNICE

Istotnym elementem religijności, a równocześnie szeroko
pojętej obyczajowości typowej dla omawianego okresu była
powszechna, głęboka wiara w diabła i jego sługi czarowni-
ce. Myśl o szatanie, doszukiwanie się nieomal wszędzie
przejawów jego działalności, wiara w jego przemożną moc
była w tamtych czasach powszechna. Wiara w złego ducha
zaciążyła zarówno nad umysłowością poszczególnych ludzi,
jak również nad życiem całej ówczesnej zbiorowości, co nie
pozostało bez wpływu na ówczesne stosunki międzyludzkie.

Pojęcie diabła i wyobrażenie o nim ukształtowało się pod
wpływem prastarych podań pogańskich, teorii teologów
chrześcijańskich oraz rozmaitych lokalnych tradycji i kul-
tur, wreszcie pod wpływem ówczesnej literatury pięknej
i sztuki, które chętnie i w sposób wymyślny lubiły przed-
stawiać jego postać. Diabła wyobrażano sobie rozmaicie,
choć stanowił on w pojęciu ówczesnych również i postać
bezosobową, abstrakcyjnego złego ducha. Przybierał on więc
ciało strasznego potwora, drapieżnego ptaka, czasem nawet
wiewiórki. Diabeł mógł bowiem, według wierzeń, wcielać
się w rozmaite kształty, byle tylko zmamić niewinną duszę.
Najczęściej jednak przybierał postać człowieka, jako że po-
śród ludzi najchętniej przebywał.

176

Rozróżniano kilka typów diabłów — a więc były diabły
szlacheckie, niemieckie, chłopskie i pośledniejszego stanu
cała hołota diabelska, czyli małe psotne diabełki. W prze-
konaniu ówczesnych ustalona na ziemi hierarchia społeczna,
podział klasowy, obowiązywała również wśród diabłów.
Wierzono, że w piekle zamieszkują książęta, wojewodowie,
wielmoże, starostowie, szlachcice i wreszcie liczni piekielni
hołysze. W związku z tym można było spotkać diabłów bo-
gatych, strojnych, jeżdżących poszóstnymi, kutymi srebrem
karetami oraz diabłów pomniejszych, gołych i biednych. Te
ostatnie nie cieszyły się większym poważaniem, diabeł nie
posiadający znaczenia i honoru nie wzbudzał większego
uznania. Najpopularniejszy, najchętniej opisywany był dia-
beł przybierający postać szlachcica — musiał być koniecz-
nie strojny, w szubie, delii, w kołpaku, przy szabli i obuchu.
Najczęściej chadzał on w czerwieni i modrzy. Przestrzegał
też szlacheckiego kodeksu honorowego, zwracał się do swo-
ich rozmówców „mości panie bracie", występował pod na-
zwiskami znanych, zamożnych posesjonatów. W każdym
razie używał nazwiska brzmiącego ze szlachecka. Lubił
pić, hulać, chadzał na przyjęcia, a w piekle bankietował
z równymi sobie personami, gdzie usługiwała mu piekiel-
na służba.

Najsłynniejszym z diabłów szlacheckich był łęczycki
Boruta. Rodowód jego jest dość niejasny. Prawdopodob-
nie wywodzi się on z dawnych przedchrześcijańskich demo-
nów leśnych, zaś swe imię wziął od boru. W podaniach lu-
dowych Boruta występował pod różnymi postaciami: a więc
jako chłop, po niemiecku jako pan, jako czarny potwór
z rogami i ogonem, jako sowa, baran, kot, koń lub inne
zwierzę. Z czasem, co szczególnie zaznaczyło się w XVIII
wieku, zaczął przybierać postać szlachcica, wielkiego feuda-
ła, coś jakby namiestnika piekła na całą ziemię łęczycką.
Posługiwały mu diabliki, które pod postaciami koni ciągnę-
ły jego powóz. Według niektórych podań był on pijakiem,
zawadiaką i kosterą. hulał na weseliskach i kuligach, gdzie
wszczynał burdy i pojedynkował się na szable z bracią
szlachecką. A był podobno z niego gracz i rębacz nielada!

12 — Obyczaje staropolskie 177

Bywało, że nieraz ściąga! ludzi na bezdroża. Podanie gło-
siło, iż strzegł wielkich skarbów ukrytych w lochach łę-
czyckiego zamku.

Diabłem, który lubił przybierać postać chłopa, pana
i zwierzęcia był Rokita, najchętniej jednak przywdziewał
on drogi strój szlachecki. Diabeł ten posiadał również stary
rodowód, wskazuje na to jego imię — Rokita. Wywodzi się
on zapewne od jakiejś przedchrześcijańskiej istoty demo-
nicznej. Podobnie jak- Boruta, Rokita również wysoko po-
stawiony był w hierarchii piekielnej. Powoływały się często
na niego kobiety posądzone o czary, krążyły o nim podania
i legendy.

Niżej nieco stojącym w hierarchii diabłem, ale także wy-
stępującym pod postacią pana, był Rogaliński. Imię jego po-
jawia się często w zeznaniach torturowanych kobiet posą-
dzonych o czary. Rodowód jego sięgał wierzeń panujących
w XVII—XVIII wieku.

Wśród ludu rozpowszechniona była opinia, że diabeł wy-
stępuje często „po niemiecku", tzn. ubrany jest w cudzo-
ziemskie kuse szaty, nosi kapelusz i chadza przy szpadzie.
Diabła pod taką postacią najczęściej można było spotkać na
Pomorzu i w Wielkopolsce. Zdarzało się też, że cudzoziem-
skie diabły chadzały „po żydowsku". W roku 1715 badana
na torturach przez sąd ze Szczercowa chłopka zeznała:
,,Żem miała Janka zalotnika po żydowsku", później jednak
przyszedł do niej „w nocy diabeł po niemiecku" 1.

Trzecim typem diabła był diabeł chadzający „po chłop-
sku", ani strojem, ani trybem życia nie różniący się od
mieszkańców wsi. Był to diabeł pośledniejszej rangi, służył
czasem u czarownic za parobka. Podobnym typem diabła
był Chowaniec. Jego pochodzenie społeczne było jednak nie-
jasne — był to ni szlachcic, ni cudzoziemiec. W podaniach
występował jako leniuch, darmozjad, zdarzało się, że utrzy-
mywały go czarownice. Spotkać także można było diabli-
ków jeszcze niższej kondycji. Pełnili oni drobne posługi, im

1 Cyt. wg B. Baranowski, Pożegnanie z diabłem i cza-
rownicą, Łódź 1965, s. 36.

178

to diabły wyżej postawione w hierarchii nakazywały cza-
sem zamieszkiwać w ciele opętanego człowieka.

Diabeł zawsze dobrze się maskował, niemniej jednak po-
siadał cechy odróżniające go od normalnych ludzi. Przede
wszystkim każdy z nich musiał posiadać ogon i rogi. Rogi
skrywała zawsze bujna, zazwyczaj krucza czupryna. Dla
lepszego ich ukrycia diabeł nie rozstawał się na ogół z czap-
ką. Prawie każdy z nich miał ponadto przynajmniej na jed-
nej nodze kopyto, dlatego też często kulał. Istotnym szcze-
gółem, który mało kto dostrzegał, było to, że diabeł nie po-
siadał dziurek w nosie! Łatwo było go rozpoznać po smro-
dliwym oddechu, woni siarki, padliny lub zwierzęcych od-
chodów, które wydzielało jego ciało, poza tym miał zimną
jak u nieboszczyka dłoń. Z wyjątkiem tych szczegółów nie
różnił się od normalnego mężczyzny.

Diabłom nadawano różne nazwy i imiona. Jak już wspo-
minałem, każdy ze szlacheckich diabłów nosił „dobre" na-
zwisko szlacheckie. Jeśli natomiast chodzi o imiona, to
w procesach czarownic diabły występują najczęściej pod
imieniem Marcinka, spotyka się także Sobków, Grzesiów,
Kacperków, Bartków, Jaśków. Literatura demonologiczna
natomiast podaje bardziej wymyślne imiona, jak: Araf, Be-
lial, Lelek, Czernieć, Przechera oraz inne. Wszystko wskazu-
je jednak na to, że nie były one powszechnie przez ludność
używane. Określeń diabeł, szatan, lucyper bano się wyma-
wiać, często zastępowano je określeniami — zły, piekielnik,
pokuśnik, licho, kusy. Czasem także używano określeń
przedchrześcijańskich, takich jak bies i czart.

Diabły posiadały według ówczesnych źródeł dość złożone
usposobienie, rozmaicie też je przedstawiano. Na przykład
według utworu pt. Sejm piekielny piekło dzieliło się na kil-
ka jakby resortów, a każdy z nich posiadał swoich szata-
nów — „specjalistów", a więc jedni z nich byli od zabójstw,
drudzy od awantur, cudzołóstwa oraz innych grzechów.

Jednym z groźniejszych diabłów miał być nocny Lelek.
Lelek namawiał ludzi do złych czynów, zagłuszał sumienie,
doprowadzał do tego, że wstydzono się dobrych uczynków.
Oczywiście jak każdy inny dążył do opanowania duszy

179

ludzkiej, jeśli jednak napotkał opory, napastował ciało; za
jego sprawą ludzie schli, chorowali, a w końcu marli. Bies
ten niekiedy także dusił swe ofiary lub przywodził ludzi do
samobójstwa. Z pomniejszych sprawek przypisywano mu
wywoływanie trzasków i huków. Kiedy się rozhulał, potra-
fił zerwać nawet dach z chaty i tak przerazić ludzi, nabawić
ich takiej trwogi, że po prostu odchodzili od zmysłów. Nic
więc dziwnego, że starano się uwolnić od wpływów Lelka
lub przynajmniej zapewnić sobie jego neutralność. Do prak-
tyk mających na celu przebłaganie Lelka należało zosta-
wianie mu resztek jedzenia, ofiarowanie mu czarnych kur,
unikanie dawania jałmużny w czwartek (czwartek był bo-
wiem ulubionym dniem tego demona), a nawet oddawanie
mu czci boskiej.

Diabłem, który wyspecjalizował się w czyhaniu na po-
dróżnych, był Belial. Siedział on w błocie i wciągał w bagno
wozy, chłopom jadącym do lasu łamał np. koło u wozu.
Grasował również podczas gołoledzi, powodując u ludzi bo-
lesne stłuczenia i złamania. Psocił i w drobniejszych spra-
wach; szedł np. ktoś drogą i nagle wpadał w wodę — za
jego to było przyczyną; stłukł sobie ktoś palec — mógł za
to również mieć pretensje do Belżala.

Choć żartobliwe nosił imię, lecz groźniejszym diabłem
był Przechera-Frant. Zły ten wywoływał kłótnie, awantury,
bójki; przyprowadzał ludzi do zabójstw i samobójstw. Prze-
chera miał władzę nad duchownymi, doprowadzał do zwady
między księżmi i mnichami, wywoływał też groźne burdy
między szlachtą. Namawiał panów, by krzywdzili służbę, by
niewinnie męczyli i tracili poddanych. Przechera był wresz-
cie inspiratorem zbójeckich wypraw, wszelkich czynów
świętokradczych i innych bandyckich wyczynów.

Paskuda-Zalotnik namawiał do ,.grzechu cielesnego". Dia-
beł ten wzbudzał pożądanie miłosne, potrafił tak opętać
mężczyznę, że tracił dla kobiety zdrowie, majątek i popeł-
niał nawet przestępstwo. Kobietom radził znów, by się
stroiły, muskały, uwodziły mężczyzn. Wszelka „nieczystość"
sprawiała mu uciechę.

Gdacjusz wspomina „Asmodeusza piekielnego szatana,

który jest głównyrri ludzi w stanie małżeńskim będących
nieprzyjacielem. Ten się o to zawsze usilnie stara, aby mógł
między małżonkami ogień niezgody wzniecić, a wznieciw-
szy, między nimi uprzejmą miłość zgasić i do cudzołóstwa
zapalić" 2.

Diablikiem podlejszego stanu był Smółka, opanowywał on
stare kobiety, namawiając je do siania plotek, używania
przekleństw i ,,oszczekiwania" ludzi.

Diabeł występujący w podaniach ludowych z reguły łą-
czył w sobie cechy kilku postaci, nieraz zupełnie odmien-
nych. Raz występował jako podstępny, przewrotny, nieprze-
jednany wróg całej ludzkości, dążący oczywiście do opa-
nowania i zgubienia wszystkich ludzi, niekiedy stawał się
naraz stróżem sprawiedliwości i surowo karał grzeszników.

Popularne legendy mówią o tym, jak to przedstawiciele
piekieł skorygowali niesprawiedliwy wyrok wydany przez
Trybunał Piotrkowski. Zachowały się także podania mówią-
ce, jak to czarci zjawili się przed sądem i surowo, ale spra-
wiedliwie ukarali możnego pana, który skrzywdził biedną
wdowę i sieroty; a także, jak diabły ścigały świadków, któ-
rzy pod przysięgą składali fałszywe zeznania. W opinii lu-
dowej diabeł karał też przestępców znacznie niższej kon-
dycji, np. karczmarki, młynarzy, którzy oszukiwali na mie-
rze lub wadze. Na malowidłach zdobiących kościoły tej do-
by znaleźć można postacie rogatych diabłów porywających
do piekła karczmarki, obok których widnieje objaśnienie:
,,Bo nie dolewała" (to znaczy oszukiwała, nie dolewała peł-
nej miary do zamówionego piwa czy gorzałki). Wierzono
w diabła występującego w roli złośliwego kpiarza, wyrzą-
dzającego ludziom rozmaite figle: wciągającego w błoto,
mylącego pijanemu drogi, zamieniającego buty itd. Taki
psotny diabeł siadał czasem na kamieniu i za jego przyczy-
ną dostojni dygnitarze miejscy przewracali się np. na zie-
mię. W opowiadaniach ludowych spotyka się też postać na-
iwnego i umysłowo ograniczonego diabła, którego może wy-

2 A. G d a c j u s z, Dyszkurs o grzechach szóstego przykaza-
nia Bożego,.., Brzeg 1682, s. 40.

prowadzić w pole każdy wiejski mądrala lub sprytna baba.
Niekiedy przypisywano mu cechy zupełnie ludzkie, np. upo-
dobanie do płci pięknej, do trunków itp.

Istniały według wierzeń pewne sposoby na zwalczanie
diabła. Na przykład na widok chłopców odgrywających
w szopce jego postać diabeł wpadał w stan bezsilnej wście-
kłości. Najbardziej bał się święconej wody, pobożnych na-
pisów, obrazów, a szczególnie znaku krzyża lub pobożnego
wezwania, o czym mówią takie źródła, jak protokoły pro-
cesów czarownic i literatura dewocyjna. Według wierzeń
ludowych diabeł bał się soli, pogląd ten podzielał zresztą
taki autorytet jak ksiądz Chrnielowski. Według pewnych
opinii bał się również piorunów, według innych — wywo-
ływał burze z piorunami. Diabeł był silny, podstępny i nie
można było nawet na chwilę osłabić swojej czujności
w walce z nim, bo zaraz człowieka atakował.

Bywało, że do niektórych ludzi miał szczególne upodo-
banie i wtedy ich po prostu opętywał. Opanowywał wów-
czas ciało i wyczyniał w nim rozmaite dziwy, rzucał się, ry-
czał, wyrzucał z siebie bluźnierstwa, parskał na krzyż, nie
lękał się relikwii. Uważano, że nie tylko pojedynczy diabeł
może opętać człowieka, lecz nawet całe ich gromady. Nie-
którzy z opętanych mieli w sobie, jak mówiono, po kilka
tysięcy diabłów! Pogląd taki nie stanowił jakiegoś ludowe-
go przesądu, lecz był oficjalnie wypowiadany przez naukę
Kościoła. Walka z opętaniem stanowiła też jedno z zasad-
niczych zajęć ówczesnego duchowieństwa.

Opętanych można było spotkać wśród wszystkich grup
społecznych. We wsiach diabeł wstępował najchętniej w sta-
re kobiety, chorych, kaleki, napastował także i mieszczki,
gościł również w ciałach szlachcianek — dewotek. Opętanie
ogarniało najczęściej histeryków lub dewotki i bigotów, ale
można też było spotkać wśród nich wielu nieszczęśliwych,
nerwowo i psychicznie chorych oraz epileptyków. Ataki, ja-
kim ulegali ci ludzie składano zawsze na konto diabelskiej
aktywności.

Za opętanych podawali się nieraz oszuści,, którzy wyko-
rzystywali ten przesąd w celu zjednania sobie współczucia

182

i wyłudzenia jałmużny. Najwięcej takich wydrwigroszów
spotykało się wśród wędrownych dziadów, którzy potrafili
wprost po mistrzowsku odgrywać swoje role. Świadczą
o tym słowa Peregrynacji dziadowskiej:

A zwłaszcza na odpuście, gdzie najwięcej ludzi,
Kto co umie pokazać, narychlej wyłudzi.
Gdy się ludzie zabawią w kościele w kazanie,
Wtenczas ty masz uczynić nawiętsze miotanie,
Oczy opak wywrócić a zgrzytać zębami,
Zadkiem ciskać ku górze a wierzgać nogami
I nie dać się utrzymać czterem chłopom zgoła,
Niech cię ledwie ich dziesięć wyniesie z kościoła.
Tam się wszyscy na cmentarz do ciebie zgromadzą,
Jeśli się możesz skrwawić, tym rychlej ci dadzą 3.

Bandy udających opętanie włóczęgów przeciągały przez
wsie i miasteczka z wrzaskiem, odgrażaniem się, bluźnier-
stwami. Wszystko uchodziło im bezkarnie, bo wyczyny ich
przypisywano diabłu. Co sprytniejsi potrafili wykorzysty-
wać ten zakorzeniony głęboko przesąd, by uchylać się od
pańszczyzny. Niektórzy spośród feudałów zdawali sobie
z tego sprawę i ostro przeciwko takiej maskaradzie wystę-
powali. Opaliński w jednym ze swych utworów pomstuje
na obieżyświatów i zamiast jałmużny zaleca baty:

[...] Siła

Opętanych po różnych i wsiach i miasteczkach.

Małpie się robić nie chce i stąd ma diabła

W sobie — i toć diabeł, gdy się robić nie chce.

Konopne egzorcyzmy dziwnie na to dobre

Albo też dębowa wić nauczy ta robić

I diabła wypędzi, by też natwarszego.

Kijem takowych gnuśnych bij miasto jałmużny4.

8 Peregrynacja dziadowska..., cyt. wg Literatura mieszczańska
w Polsce od końca XVI do końca XVII w., t. II, oprać. K. B u-
dzyk i inni, Warszawa 1954, s. 242.

4 K. Opaliński, Satyry, oprać. Ii. Eustachiewicz,
Wrocław 1953, s. 35.

183

Opaliński oburzał się, bo w ten sposób szlachta traciła
robotnika. Trzeba jednak podkreślić, że opętani byli naj-
częściej leniuchami i uchylali się od wszelkich robót, stając
się tym samym pasożytami, na których musiało pracować
całe plebejskie społeczeństwo.

Przesądy te gorliwie podtrzymywała większość kleru,
gdyż dawało mu to dużą władzę nad ludźmi. Czarta wypę-
dzali księża i zakonnicy przy pomocy tzw. egzorcyzmów, tj.
przepisanych modlitw i formułek, odprawianych najczęściej
w czasie odpustów i innych uroczystości kościelnych. Szcze-
gólnie do takich celów nadawały się miejscowości cudami
słynące, jak Kalwaria, Częstochowa, Mogiła, Łagiewniki.
Księża i mnisi, którzy zajmowali się wypędzaniem diabła,
tzw. egzorcyści, cieszyli się olbrzymim poważaniem, sła-
wa niektórych rozchodziła się po Rzeczypospolitej i ścią-
gała całe gromady wyjących i jęczących nieszczęśliwców
i oszustów. Zdarzało się, że diabła z ciała opętanego próbo-
wali także przepędzać egzorcyści „nie wystawieni od
zwierzchności kościelnej porządnie". Na kuracji u takiego
szarlatana zmarł między innymi w 1712 roku młodo, „nik-
czemnie jako najnędzniejszy mizerak", opętany, którego
dręczyło dziesiątki szatanów, potomek sławnego rodu Chod-
kiewiczów.

W ludzi opętanych szczególnie obfitowały czasy saskie.
Moszczeński tak powiada: „Na każdym odpuście w kościele
Widzieć można było opętanych krzyczących głosem przeraź-
liwym i po kilka słów mówiących różnymi językami, na-
pastujących kobiety, które przestraszone mdlały lub dosta-
wały słabości, tu znowu księży egzorcystów, zaklinających
czartów opętanych do milczenia, a kiedy na nich kładli re-
likwie lub wodą święconą kropili, niesłychany krzyk i jęk,
i ryk wydawali i w ciele kontorsyje i łamaniny robili''5.

Jeszcze w drugiej połowie XVIII wieku spotykało się bar-
dzo często opętanych. Pamiętnikarz Stanisław Wodzicki tak

5 A. Moszczeński, Pamiętnik do historyi polskiej w osta-
tnich latach panowania Augusta III i pierwszycli Stanisława
Poniatowskiego, Warszawa 1905, s. 23.

184

pisze na ten temat: „[...] nie było miasta i wsi kościelnej
bez kilku przynajmniej opętanych, których egzorcyzmowało
najczęściej zakonne duchowieństwo, mianowicie w Krako-
wie i w Częstochowie. Pielgrzymy obój ej płci odprawiali
kupami po całym kraju wędrówki do miejsc cudami sły-
nących, a hojne jałmużny podsycały ich próżniactwo tak
dalece, że być opętanym lub pielgrzymem zmieniło się
w zyskowne rzemiosło, i rzadko też był kościół jaki, zwłasz-
cza u zakonników, żeby przy Podniesieniu podczas mszy
św. nie słyszano okropnych ryków ludzi, co się tłukli po zie-
mi i wyrzekali najszkaradniejsze bluźnierstwa, przypisywa-
ne siedzącemu w nich diabłu. Między tymi znajdowali się
niekiedy i chorzy, i epileptycy, którzy nawet leczyć się nie
chcieli, tak im dobrze z tem było. Trafiło mi się w tym
steku żebraków napotykać i brzuchomówców, co uwodzili
prostactwo udając po kilka głosów odzywających się z róż-
nych miejsc diabłów [...]. U Dominikanów w Krakowie,
w kaplicy św. Jacka, spuszczano chorągiew tego patrona
na klęczących opętanych, a ci wijąc się po ziemi, okropne
wycia wydawali. Pokazywano mi także wytłuczone szyby
w kościele, którymi zwyciężony egzorcyzmem diabeł wyla-
tywał, opętany zaś nic na tym nie tracił, ponieważ wedle
ich rozumienia, nie jeden czart siedział w ciele komornem
(lecz wielu), i każdy innym przemawiał językiem i inne no-
sił nazwisko" 6.

O wiele bardziej ponure i tragiczne były procesy o czary.
Wiara w czary i środki magiczne istniała u nas od wieków,
nie posiadała jednak satanistycznego charakteru. W zachod-
niej Europie przyjął się w średniowieczu pogląd, że szatan
jest w stanie opanować kobietę i dając jej moc czarowania
szkodzi w ten sposób ludziom, zwierzętom i plonom. Teorie
te przedostały się w XV wieku do Polski, gdzie rychło zna-
lazły sprzyjające podłoże. Najgorliwszym propagatorem te-
go przesądu był sam Kościół, który w dobie kontrreforma-
cji rozpoczął ze zdwojoną gorliwością walkę z szatanem,

6 S. Wodzicki, Wspomnienia z przeszłości od r. 1768
do r. 1840, „Czas" [krakowski], 1873, nr 68, s. 2.

> 185 ' ■

a więc i z czarownicami jako sprawczyniami zła i wszelkich
nieszczęść. W XVII stuleciu można wprost mówić o rozpę-
taniu szaleńczej kampanii przeciwko wyimaginowanym cza-
rownicom. Informacji teoretycznych na temat jak rozpozna-
wać czarownice dostarczały specjalne publikacje, np. Miot
na czarownice, które opisywały ich praktyki, dawały rady
jak je demaskować i unieszkodliwiać. Reszty dokonywał ob-
skurantyzm.

Procesy o czary pojawiły się najpierw na Pomorzu
i w Poznańskiem, po czym ogarnęły cały kraj. Nasiliły się
wraz z postępującym gospodarczym i kulturalnym upad-
kiem kraju i osiągnęły punkt kulminacyjny w dobie naj-
głębszego upadku i zacofania Rzeczypospolitej — w pierw-
szej ćwierci XVIII wieku.

Dochodzenie w sprawach o czary miało swój ustalony
tryb postępowania. Jeśli na jakąś kobietę padło podejrze-
nie, że uprawia czary i władze decydowały się na przepro-
wadzenie procesu, aresztowano ją i wydawano sądom miej-
skim — jedynemu kompetentnemu czynnikowi w dochodze-
niu o czary. W stosunku do obwinionych stosowano naj-
częściej próbę wody. Polegała ona na tym, iż związane nie-
wiasty pławiono w jakiejś wodzie — rzece lub stawie. Uwa-
żano, że jeśli kobieta jest niesłusznie obwiniona, to będzie
tonęła, jeśli zaś jest czarownicą, to woda nie zechce jej
przyjąć i będzie ona pływać na jej powierzchni. Wydawało-
by się, że każdy skrępowany człowiek powinien pójść na
dno, tymczasem najczęściej bywało odwrotnie, ponieważ
białogłowy pławiono w długich, obszernych sukniach. Za-
nim suknie nasiąkły wodą, skrępowane i rzucone na wodę
na wznak kobiety przez pewien czas utrzymywały się na
powierzchni, a okoliczność ta wystarczała do uznania ich
za służebnice szatana. Dalej wszystko toczyło się już błys-
kawicznie. Przede wszystkim aresztowane kobiety osadzano
w więzieniu i trzymano w wyjątkowo przykrych warun-
kach, wiązano je bowiem najczęściej w tak zwanego kozła,
czyli dłonie przywiązywano im do stóp w pozycji siedzącej
lub klęczącej. Tak związane kobiety wsadzano do beczek,
w których wykrawano otwory, by mogły wysunąć przez nie

186

skrępowane kończyny. Beczki te następnie zakrywano
i umieszczano na nich napis: „Jezus, Maria, Józef". Czynio-
no to w tym celu, by czarownica nie miała kontaktu z zie-
mią, wierzono bowiem, że dzięki temu uniknie się jej fa-
talnego oddziaływania na otoczenie, a nabożne napisy miały
oczywiście odstraszyć krążących wokół niej szatanów. Jeśli
którejś z oskarżonych udało się uniknąć osadzenia w becz-
ce, zamykano ją w kłodzie, a w najlepszym razie trzymano
w jak najściślejszym zamknięciu.

Już te wstępne poczynania stanowiły jedną wielką mę-
czarnię. Wiele z obwinionych popadło w odrętwienie — sta-
wały się podatne do dalszych dochodzeń. Dochodzenia te
polegały przede wszystkim na stosowaniu tortur. Jeśli
oskarżona nie przyznawała się dobrowolnie do kontaktów
z diabłem, to wydawano ją w ręce kata, ten zaś poddawał
ją takim męczarniom, że większość oskarżonych załamywa-
ła się i pragnąc uniknąć straszliwego bólu odpowiadała
twierdząco na wszystkie pytania, jakie jej zadawano. Od-
powiedzi były skrzętnie protokołowane i właściwie można
było w nich wyczytać wszystko to, co chcieli usłyszeć od
oskarżonej sędziowie. A więc dowiadywano się o uwiedze-
niu obwinionej przez diabła, o zawarciu z nim ślubu, o rzu-
caniu na ludzi lub bydło rozmaitych czarów. Czarownice
opowiadały też o sabatach na Łysej Górze, na które uda-
wały się na miotłach, na koniach lub w karetach. Na saba-
tach tych odbywały się bankiety, przygrywała piekielna
muzyka, dopuszczano się bluźnierstw, profanowania hostii
itp. Po potwierdzeniu tych wszystkich faktów pytano na-
stępnie o wspólniczki. I tutaj również następowały twier-
dzące odpowiedzi. Torturowane kobiety chciały bowiem za
wszelką cenę uniknąć dalszych badań i podawały imiona
swych sąsiadek, znajomych, a nieraz nawet osób znamieni-
tych, chcąc w ten sposób wpłynąć na dalszy tok śledztwa.
Po uzyskaniu bowiem odpowiednich oświadczeń żądano, by
zeznania swe, złożone na mękach, obwinione potwierdziły
dobrowolnie w jakiś czas potem. Jeśli kobiety odwoływały
to co powiedziały w przystępie bólu, brano je powtórnie na
męki, stosowano jednak wówczas tortury wyższego stopnia.

187

Przy pomocy tego argumentu wymuszano w zasadzie wszel-
kie potwierdzenia. Po uzyskaniu „dowodów" ogłaszano wy-
rok, skazując posądzone o czary kobiety na śmierć przez
spalenie. Natychmiast też wywożono je na przygotowany
stos i palono w asyście licznie przybywających na te maka-
bryczne widowiska ludzi.

Charakterystyczne, że ofiarami tego zabobonu padały
najczęściej kobiety biedne, będące najsłabszymi jednostka-
mi w ówczesnym społeczeństwie. W stosunku do szlachcia-
nek dochodzeń nie prowadzono, feudałowie orientowali się
bowiem, że procesy o czary są groźną bronią i mogą się
stać nawet bronią obosieczną, dlatego też stanowczo sprze-
ciwiali się wydaniu ustawy, która pozwoliłaby na oskarża-
nie „urodzonych". Palono więc jako czarownice najczęściej
żebraczki, nędzarki, komornice, prostytutki — kobiety, któ-
re nie miały żadnej opieki, poparcia, żadnych koneksji. Jeśli
oskarżenie padło na bogatą mieszczkę, sąd starał się zatu-
szować sprawę — obwiniona była przecież żoną lub córką
ich kolegi, kuma czy krewniaka. Na względy mogły też li-
czyć zamożniejsze chłopki. Czasem jednak oskarżenie było
tak zręcznie sprokurowane, że mimo najprzeróżniejszych
zabiegów na stos wysyłano bogatą chłopkę lub też żonę
miejskiego dygnitarza, obawa przed procesem o czary była
więc zmorą ciążącą nad wszystkimi plebejkami. Trzeba pod-
kreślić, iż sfanatyzowana ludność z największą nienawiścią
odnosiła się do czarownic i nie miała wobec nich żadnej li-
tości. Jeśli zdarzył się wypadek, że sąd uwalniał oskarżoną,
wywoływało to niezadowolenie, a nieraz nawet groźne roz-
ruchy. Tak więc wyroki ferowano czasem pod naciskiem
publicznej opinii wsi, miasta lub miasteczka, bowiem ludzie
z wielką uwagą śledzili przebieg każdego procesu i byli nie-
ubłagani wobec obwinionych.

Na brutalność całej procedury sądowej w dużej mierze
wpływali sami sędziowie. Sądzący kobiety ławnicy byli bo-
wiem zwykłymi mieszczanami, często ciemnymi analfabeta-
mi, upajającymi się poczuciem władzy czy dającymi powo-
dować się opinią. Przesłuchań dokonywano najczęściej
w stanie zamroczenia alkoholowego, wymuszane na „cza-

188

rownicach" zeznania wywoływały ekscytujące wrażenie,
w rezultacie czego w katowni wytwarzała się niesamowita,
sprzyjająca stosowaniu potwornych okrucieństw atmosfera.

Światłej sza część społeczeństwa potępiała procesy o czary.
Szaleństwa popełniane przy poszukiwaniu czarownic piętno-
wał już Opaliński, głosy krytyki odzywały się także później.
Charakterystyczne, że pewną oględność zalecali nawet nie-
którzy biskupi, zajmujący w tej sprawie inne stanowisko
niż przytłaczająca większość sfanatyzowanego kleru.

Zmiany gospodarcze i kulturalne, jakie nastąpiły w Rze-
czypospolitej w połowie XVIII wieku, doprowadziły wresz-
cie do tego, że ilość procesów o czary zaczęła się zmniej-
szać. Pierwsze zarzuciły je większe miasta, jeśli jednak cho-
dzi o wsie i miasteczka, to długo jeszcze trwały one przy
praktykowaniu tego ponurego zabobonu. Piszący o czasach
Augusta III Moszczeński mówi, że: „Sędziowie nie umiejący
ani czytać, ani pisać sądzili sprawy czarodziejstwa, brali na
tortury oskarżonych [...], palono czarownice i czarowni-
ków [...], a wszystko to zrządzał duch fanatyzmu wpajany
przez zakonników i księży" '.

Powszechna wiara w diabły, opętanie i czarownice zosta-
ła podważona w czasach Oświecenia. Krytyczniej sze, bar-
dziej postępowe środowiska wykpiwały wiarę w diabła i de-
mony, ośmieszały ludzi wierzących w opętanie. Do walki
tej wystąpiły nie tylko koła laickie, lecz także bardziej
oświecone kręgi duchowieństwa. Na przykład w Krakow-
skiem za rządów biskupich Kajetana Sołtyka niezwykle du-
żo znajdowało się opętanych, kiedy jednak chorego umysło-
wo biskupa usunięto ze stanowiska, a miejsce jego zajął
biskup Olechowski, sytuacja radykalnie się zmieniła. Ole-
chowski ogłosił bowiem kurendę, w której zakazał stosowa-
nia egzorcyzmów, a opętanych zalecał smagać sznurami od
dzwonów. Tego rodzaju „kuracja" nie w smak oczywiście
była różnego rodzaju wydrwigroszom i nagle w ciągu za-
ledwie pół roku zniknęli z diecezji wszyscy opętani. Po-
dobnie zaczęto postępować i w innych regionach Polski. Ba-

7 Moszczeński, jw., s. 25.

189

dano więc dokładnie osoby uważane za opętane, a zwykłych
oszustów karano rózgami.

Energiczniej poczęto również zwalczać wiarę w czarowni-
ce. Kiedy w roku 1773 we wsi Doruchowie w Wieluńskiem
doszło do procesu o czary, w rezultacie którego spalono
13 kobiet, wywołało to zdecydowaną kontrakcję. Koła po-
stępowe przeparły na Sejmie 1774 roku ustawę zabraniającą
sądom miejskim rozpatrywania procesów o czary. Równo-
cześnie zakazano, by jakakolwiek władza wydawała wyroki
skazujące. Tak więc Oświecenie polskie zajęło w stosunku
do wszelkich zabobonów zdecydowanie postępowe stano-
wisko. Trudno wszakże było w ciągu życia jednego poko-
lenia zerwać z przesądami, które pieniły się dotąd przez
setki lat. Zdecydowana większość ludności chłopskiej i ma-
łomiasteczkowej w dalszym ciągu wierzyła w diabła, opę-
tanie i czarownice. Wiarę tę podtrzymywały konserwatywne
koła kościelne. W Kościele obowiązywał bowiem jeszcze
przez cały XIX wiek oficjalny pogląd, że człowiek może zo-
stać opętany przez złego ducha. Jeszcze w XX wieku miały
miejsce wypadki wydawania przez księży na piśmie za-
świadczeń stwierdzających, iż dany parafianin nosi w sobie
diabła! Wiara w czarownice również utrzymywała się jesz-
cze przez cały XIX wiek, a nawet i w naszym stuleciu do-
chodziło nieraz na wsiach do samosądów, tropienia i prze-
śladowania rzekomych czarownic. Przekonanie to wyrastało
m. in. na tle ciemnoty i złych warunków zdrowotnych. Pra-
ce historyczno-etnograficzne wykazują, że „ pożegnanie
z diabłem i czarownicą" 8 nastąpiło dopiero w ostatnich la-
tach, że jeszcze do niedawna żywe były relikty zabobonów,
które dominowały w obyczajowości polskiej XVII—XVIII
wieku. Należy jednak podkreślić, że Oświecenie, ostatnie
ćwierćwiecze XVIII stulecia, stanowiło okres przełomowy,
od czasów którego wiara w ponure zabobony zaczęła słab-
nąć i ustępować pod naporem nowej ideologii.

8 Baranowski, jw., passim.

VI

POZYCJA SPOŁECZNA NIEWIASTY "

Pozycja kobiety w dawnej Polsce, podobnie jak i w in-
nych ówczesnych krajach, była odmienna niż obecnie —
kobieta była bardziej podporządkowana mężczyźnie, co wy-
nikało z ogólnych stosunków społecznych, religijnych, struk-
tury życia rodzinnego itd.j Najgorzej, oczywiście, jej poło-
żenie przedstawiało się w cywilizacjach praktykujących po-
ligamię (co występuje jeszcze do dziś). System monogamicz-
ny tylko częściowo poprawił sytuację, bowiem twórcami
i kodyfikatorami jego byli mężczyźni. Kobiety w systemie
monogamicznym oddane zostały w zasadzie pod kuratelę
mężczyzn, którzy zarezerwowali dla siebie najdalej idące
uprawnienia i swobody. Sankcje za naruszenie zasad syste-
mu monogamicznego spadały z reguły na kobietę.

Sytuacja taka trwała przez całe wieki. Obyczajowość sta-
rożytnej Grecji znajdowała się pod dyktandem woli i men-
talności mężczyzny. Kobietę ceniono nisko, nawet w życiu
erotycznym, akceptując, a nawet wręcz idealizując stosunki
homoseksualne. W starożytnych Indiach większość tekstów
prawniczych traktuje kobietę jako istotę permanentnie nie-
pełnoletnią. Jako dziecko znajduje się pod kuratelą rodzi-
có'ff, w wieku dojrzałym pod władzą męża. jako wdowa pod
opieką synów.

., - 191

/ stosunek do kobiety cechowało wiele sprzeczności. Z jed-
nej strony traktowana była jak bóstwo, nieomal jako świę-
ta, z drugiej zaś jak sługa, ladacznica; piętnowano jej wady
i lubieżność.

Podobnym poglądom hołdowano i w obyczajowości śred-
niowiecznej. Zasadniczym obowiązkiem, a nawet wręcz
przywilejem kobiety miała być służba mężczyźnie, bezwol-
ne posłuszeństwo. Najpierw ojciec, a później mąż byli jej
panami i władcami. Stosunki takie przetrwały w dużej mie-
rze do XVIII wieku. Znamienne,, że w statutach masonerii
angielskiej tego stulecia, będącej przecież wzorem dla po-
dobnych organizacji w innych krajach, wyraźnie stwierdza-
no, iż członkami lóż nie mogą być kobiety.

'Dyskryminacja prawna kobieiy nie zawsze szła w parze
z dyskryminacją obyczajową. W życiowej praktyce pozycja
społeczna kobiety kształtowała się też rozmaicie. Zarówno
ówczesne utwory literackie, jak i przekazy pamiętnikarskie
oraz inne źródła świadczą, że wielu kobietom nie zbywało
na indywidualności i charakterze, że potrafiły być one nie
tylko samodzielne, lecz wręcz umiały narzucać swoją wolę
otoczeniu. Znana jest rola pięknych i wykształconych ko-
biet, w tym m. in. metres królewskich, w siedemnastowiecz-
nej i osiemnastowiecznej Francji. W wiekach tych na tro-
nach europejskich zasiadały też wybitnie zdolne, energiczne
władczynie, które silnie oddziaływały na swoje środowisko.
Wystarczy wymienić Elżbietę Angielską, Elżbietę Piotrów-
nę, Marię Teresę, Katarzynę II.

Mimo wszystko były to wyjątki, obyczajowe stosunki fe-
udalne bowiem bez wątpienia kobietę dyskryminowały
i trzeba było dopiero wielkich przemian społecznych, by za-
pewnić jej całkowite równouprawnienie. Według poglądów
panujących w dawnych czasach, szczególnie w okresie feu-
dalizmu, większe dyspozycje wrodzone, większe wartości re-
prezentował mężczyzna, który też modelował obyczajowość
według swoich upodobań. W tym układzie kobieta służyć
miała mężczyźnie, była nieodzowna do utrzymania rodu,
miała uprzyjemniać mu życie i wokół niej miało ogniskować
się życie rodzinne. Aby dobrze wypełnić te funkcje, nie

192

19. Opętana, z ust której

ulatują demony, H. Szolc,

rękopis z 1680 roku. Zbiory

Biblioteki Jagiellońskiej

20. Mieszczańska para małżeńska, malarz nieznany, XVIII wiek.
Z dzieła: M. Gembarowicz, Portret XVI—XVIII wieku we Lwo-
wie, Wrocław 1969

N

U

21. Scena w karczmie wiejskiej. Z dzieła: J. K. Haur, Skład abo
Skarbiec Znakomitych Sekretów Oeconomiey Ziemiańskiey, Kra-
ków 1693 rok

22. Pogrzeb nędzarza. Z dzieła: J. K. Haur, S/cład abo Skarbiec
Znakomitych Sekretów Oeconomiey Ziemianskiey, Kraków 1693

ł

23. Ślub szlachecki, fragment polichromii kościoła w Skomlinie,
druga połowa XVIII wieku. Zbiory PIS

i

24. Sprzeczka rodzinna, fragment polichromii kościoła w Orawce,
1711 rok. Zbiory PIS

25. Kobieta z sokołem, kafel z pieca, połowa XVIII wieku.

Zbiory PIS

26. Dziewczyna z kwiatami, kafel z pieca, połowa XVII wieku.

Zbiory PIS

27. Adam i Ewa, H.
Szolc, rękopis z 1680
roku. Zbiory Biblio-
teki Jagiellońskiej

25.

28. Diabeł kuszący
Jezusa, H. Szolc, rę-
kopis z 1680 roku.
Zbiory Biblioteki Ja-
giellońskiej

trzeba było, jak uważano, reprezentować jakiegoś wysokie-
go poziomu intelektualnego, nie trzeba było wyróżniać się
indywidualnością, charakterem itp. Stąd też wywodzą się
zaniedbania w kształceniu kobiet, tu należy szukać przy-
czyny izolowania ich od życia publicznego, zamykanie ich
w gronie rodziny czy wąsko pojętej społeczności.

Pozycja niewiasty w dawnej Polsce była bez wątpienia
podobna do pozycji jej sióstr w całej cywilizacji europej-
skiej, z tym że u nas była ona w mniejszym stopniu dys-
kryminowana. Między głębokim średniowieczem i XVIII
wiekiem sytuacja jej ulegała rozmaitym przemianom. W na-
szej literaturze historycznej istniał do niedawna pogląd, że
pozycja społeczna kobiety w okresie wczesnego średniowie-
cza była bardzo zła, że stanowisko niewiasty słowiańskiej
równało się stanowisku niewolnicy, i że dopiero chrześcijań-
stwo wpłynęło na zmianę i poprawę jej sytuacji. Nowsze
badania wykazują jednak, iż poglądy te nie są słuszne.
W początkach kształtowania się feudalizmu w Polsce ogól-
na pozycja kobiety była dość wysoka. Na wielu polach do-
równywała ona mężczyźnie. Badający te kwestie Bogdan
Lesiński pisze: „W okresie kształtowania się feudalizmu [...]
ogólna pozycja kobiet była znaczna. Na uwagę tu zasługują
wzmianki o dużym szacunku, z jakim odnosiło się do nich
społeczeństwo słowiańskie. Przewija się to w starych poda-
niach, chociażby o Wandzie czy Luboszy i jej siostrach, jak
i w wiadomościach o pełnieniu przez kobiety funkcji kapła-
nek i -wieszczek [...] mimo iż panowały zasadniczo stosunki
patriarchalne, stanowisko kobiety, zwłaszcza jako mężatki
i wdowy, było w dużym stopniu równorzędne ze stanowis-
kiem mężczyzny" '.

Na przestrzeni XIV i .XV stulecia prawna sytuacja kobiet
zaczęła ulegać pogorszeniu. Bardzo silnie podkreślano
w tym czasie władzę męża nad żoną i ograniczono ich pra-
wa dziedziczne, z drugiej jednak strony nastąpiła pewna
poprawa ich sytuacji na gruncie towarzyskim i obyczajo-
wym: niewiasty opiewane są w liryce miłosnej tych wie-

1 B. Lesiński, Ulanowisko kobiety w polskim prawie
ziemskim do polowy XV wieku, Wrocław 1956, s. 27—28.

13 — Obyczaje staropolskie 193

ków, spotykają się wręcz z adoracją mężczyzn. Dalsze zmia-
ny wiązały się w dużej mierze z przemianami, jakie wniosła
do polskiego życia kulturalnego Reformacja (w XVI wieku
pojawiły się poza tym interesujące sylwetki kobiet, jak np.
Barbara Radziwiłłówna, Beata Kościelecka, Anna Wazów-
na), zachodziły one wszakże bardzo powoli. Konserwatyzm
obyczajowy wpływał hamująco na wszelkie próby emancy-
powania się kobiet, dlatego też pewna poprawa pozycji to-
warzyskiej odnosić się może wyłącznie do kobiet z klasy
feudalnej, ewentualnie bogatych mieszczek. Chłopki i ubo-
gie mieszczki nadal były podporządkowane woli mężczyzn
i dyskryminowario je zarówno pod względem prawnym jak
i obyczajowym. Tak więc w wiekach XVII—XVIII sytuacja
kobiet w Polsce była niezwykle złożona J

" * Przez większą część omawianego okresu określenie ,.ko-
bieta" uważane było za obelżywe. Powszechnie znajdowały
--) się w użyciu słowa: niewiasta, białogłowa, pani, a w środo-
I wiskach dworskich i nawet mieszczańskich dama. Żartobli-
wie też czasem nazywano kobietę podwiką, a pejoratywne
znaczenie miało określenie baba. Znajdowało to odbicie
m. in. w przysłowiach: ,,baba gorsza jak diabeł", „baba ba-
bę całuje, a za oczy obgaduje", „świni krząkać, a babie
przystoi trząsać głową". Kobiety niezamężne, a nawet cza-
sem i mężatki, nazywano dzieweczkami, dziewczynami, pan-
nami. Tutaj przysłowia brzmiały znacznie pochlebniej:
„dziewczyna jak anioł", „dziewczyna jak łania", „dziewczy-
na jak malina", „dziewczyna jak róża". Również w obiegu
znajdowało się słowo dziewka, co oznaczało tyle co dziew-
czyna, córka. Powiadano m. in.: „dziewka jak lilia", „do-
bra dziewka zaglądnie do chlewka", „milej patrzeć, gdy
dziewka na koniu harcuje, niż kiedy gonionego z goleńcem
tańcuje". Określenie kobieta zyskało znaczenie, jakie posia-
da dzisiaj dopiero pod koniec XVIII wieku.
1 Stosunek do kobiet był u nas pełen sprzeczności. W ów-
-/ czesnym piśmiennictwie i w ogólnej panującej opinii wy-
stępowały dwie tendencje, jedna krytyczna, która dyskry-
, , minowała kobietę, druga pozytywna, która ją nawet glo-
ryfikowała. Jeśli chodzi o pierwszą, to głównymi zarzutami.

194

jakie stawiano niewiastom była rzekomo wrodzona niższość
umysłowa, brak zdolności do podejmowania ważkich de-
cyzji, zbyt emocjonalny stosunek do spraw życiowych, lek-
komyślność. Uważano także, że i pod względem moralnym
kobieta stoi zdecydowanie niżej od mężczyzny, zarzucano
jej zalotność, swawolność, rozwiązłość, perfidię itp. Opinie
takie wygłaszały pierwsze w kraju autorytety. Zdecydowa-
ny antyfeminizm cechuje wielu znanych autorów. Siedem-
nastowieczny autor Andrzej Maksymilian Fredro pisał:
„Rozum mężczyzną, białogłową afekt tylko rządzi, oraz ko-
cha, oraz nienawidzi, nie gdzie rozum, ale gdzie afekt, tam
wszystka" 2. Głośny moralista Szymon Starowolski w jed- ,
nym ze swoich popularnych kazań, mających być wzorem JT)
dla całej rzeszy plebanów, tak powiada: „Natura sama tak
to sprawiła, że i między wszystkimi dzikiemi zwierzęty
zawsze samica jest gorsza niżeli samiec. To jest sroższa jest
niedźwiedzica niżli niedźwiedź, sroższa lwica niżli lew i wil-
czyca niżeli wilk. Tak też i między ludźmi zawsze gorsza
jest białogłowa gdy wstyd swój traci i na wszystko się złe
puści niżeli mężczyzna [...] pospolicie białogłowy nie umieją
miary w życiu i obyczajach zachować, ale się nakłaniają
abo na tę abo na owę stronę. Gdy kogo miłują, miłują bez
miary, gdy kogo nienawidzą, nienawidzą i gniewają się bez
miary, kiedy poczną być dobrymi, tak że aże świętymi zo-
stają" 3.

Opinię Starowolskiego podzielał pastor Gdacjusz, którj
w swoich na ten temat wypowiedziach powoływał się m. in.
na autorytet św. Augustyna. „Augustyn ś. nie chciał z sio-
strą swoją w jednym domu mieszkać, a gdy go o przyczy-
nę pytano, odpowiedział: «Zła bowiem rzecz patrzeć na nie-
wiastę, gorsza do niej mówić, najgorsza dotykać się jej»"4.

i A. M. Fredro, Przysłowia mów potocznych..., Wrocław
1809, s. 12.

* Sz. Starowolski, Swiątnica pańska zawierająca w sobie
kazania na uroczystości świąt całego roku..., Kraków 1682,
s. 470—471.

1 A. Gdacjusz, Kontynuacja albo kończenie dyszkursu
o grzechach szóstego przykazania bożego, Brzeg 1682, s. 42.

195

Podobne opinie spotyka się i w tłumaczonych wówczas
dziełach cudzoziemskich; w jednym z nich czytamy: „biało-
głowa nie jest sposobna do nauki, dla grubości meatów
mózgowych zapychających się i tępość czyniących" 5. Anty-
li I feministyczną postawę przyjmuje większość znanych auto-
/' rów doby Baroku, dość wymienić tu np. Sebastiana Klono-
wicza, Wacława Potockiego, Wespazjana Kochowskiego.
(0 Bardzo dwuznacznie wypada ocena niewiast w opinii Jana
Andrzeja Morsztyna. Zjadliwie wręcz rysuje postać kobiety
autor znanej satyry Malpa-czlowiek. Wiele też miejsca zaj-
muje pomstowanie na „fortele białogłowskie"' w literaturze
mieszczańskiej tej doby. Podobną nutę, z podkreślaniem
jeszcze rzekomej swobody obyczajowej kobiet, spotyka się
także w osiemnastowiecznej pieśni ludowej. Dla zilustro-
wania panujących na ten temat poglądów można jeszcze do-
dać, że pewni autorzy dzielili kobiety na cztery typy: ko-
bietę-klacz, kobietę-sukę, kobietę-świnię, kobietę-pszczołę.
Nie trzeba chyba podkreślać, że pozytywnie oceniano jedy-
nie ostatni typ kobiety. Nic więc dziwnego, że domorośli
rymopisarae prześcigali się w rozmaitych inwektywach rzu-
canych pod adresem niewiast, a wielu nie stroniło nawet
od głoszenia na ten temat rozmaitych dowcipów. Sięgano
nawet nieraz do przykładu Ewy. W jednym z wierszy czy-
tamy:

Ślicznie był człowiek i z nim świat stworzony,
Lecz że usłuchał głupiej własnej żony,
Która do grzechu jego namówiła,

Świat zagubiła.

Trzymać to było żonę na munsztuku,
Niechby od twego drżała była huku,
Adamie, to by się nie stało,

Co się przydało6.

Teorie o trzymaniu żon ,,na munsztuku" głosili nie tylko

5Albertus Magnus. O sekretach białoglowsldch..,,
Amsterdam 1695, s. 31.
' Ekps Bibl. Narodowej, nr 3177, k. 4—5.

196

satyrycy, lecz także kaznodzieje, moraliści, autorzy rozmai-
tych poradników. Wśród mieszczan wielkim uznaniem cie-
szyła się maksyma, że:

Orzech, osieł, niewiasta, jednym trybem żyją.
Nic dobrego nie czynią, kiedy ich nie biją7.

Odnosiło się to do wszystkich niewiast, natomiast jeśli
chodzi o żony, to ogólnie znane były zalecenia Paprockie-
go, który w Dziesięciorgu -przekazań mężowych radził na
złą małżonkę:

Jedno kij, tę receptę miej na nią za pasem,
Będzieli warcholiła, pogłaskaj ją czasem..

A gdzie indziej dawał jeszcze dokładniejsze wskazówki:

Bijże, a ręki nie żałuj,

Po lędźwiach ją smolno smaruj,

Wężowej jest natury,

Dosięgaj dziewiątej skóry 8.

Z drugiej strony kobieta w ogóle, a szczególnie żona
i matka, były wręcz idealizowane. W dużej mierze przyczy- ■)
nił się do tego kult Matki Boskiej, tak popularny w Polsce
od XVII wieku, co sprzyjało podniesieniu rangi socjalnej ^
wszystkich niewiast. Nie ulega wątpliwości, że do pewnej
zmiany poglądów przyczynił się także kult świętych i świą-
tobliwych niewiast, popierany gorąco przez koła kontrre-
formacji. Należy przypomnieć, że w tym czasie sława świę-
tości otaczała wiele kobiet, m. in. Aloizę Ostrogską, Elżbie-
tę Gostomską, Annę Kossakowską.

Bywało, że literatura piękna, szczególnie sowizdrzalska,
nieraz głosiła pochwałę kobiet, miłych żon, roztropnych

7 Rkps WAP Kraków, Zbiory Rusieckich, nr 103, s. 363.

8 Cyt. wg J. Pachoński, Zmierzch sławetnych. Z życia
mieszczan w Krakowie w XVII i XVIII wieku, Kraków 1956,
s. 164.

197

oszczędnych towarzyszek życia, które stanowią wręcz ostoję
lekkomyślnych, ulegających nałogom mężczyzn. W jednym
z wierszy pt. Co to za krotofila bez biały głów czytamy:

Kto chce dzisia wieku zażyć, mieć miłe lata,

Bez białychgłów żaden zażyć nie może świata.
Co poczniesz sam pojedynkiem, wszystkoć niemiło,

Podobno by świat poszalał, by tych nie było.
Acz to mają z przyrodzenia, że są gniewliwe,

Ale krótko gniew trzymają, bo lutościwe.
Nie masz tego, komu głowy nie ufrasuje,

A skoro ją gniew ominie, wnet ucałujs.
Przyjdzie czasem ta furyja, żeć i ukradnie,

Ale jakoć zaś nagrodzi, trafi w to snadnie.
Ona z tobą na wesele, z tobą na gody,

Pilnuje cię i przestrzega, byś był bez szkody.
Do przedania, do kupienia onać poradzi,

Ona ciebie pijanego z karczmy prowadzi.
Ona z tobą powinna być w każdej biesiedzie,

A jeśli się też upije, na tobie jedzie.
Jeśli się ty grą zabawiasz abo rząd płacisz,

Ostatek ci weźmie z mieszkiem, że nic nie stracisz
Każesz jej bez kij skakać, aż ona skacze,

Dasz jej w gębę, musić wytrwać, trochę popłacze.
Niechże jedno zaś obaczy niewolę twoją,

Stawi się mężnie i mówi: „Przy mężu stoję".
Ona na wszystkim przystrzega zdrowia twojego,

Gniew hamuje dla uczynku jakiego złego.
Ona frasunkiem zajętego zabawia słowy

Uciesznymi, ażeć wszystko wyleci z głowy,
Ona siedząc podle ciebie pięknie się śmieje,

Uobłapia, ucałuje, aż się coś dzieje.
W złoto by ją oprawiwszy na szyi nosić,

By raz na dzień pocałować, byłoby dosyć.
Azać nie pięknie pochlebia: „Jasieńku, duszko!"

Owa na .wszystkim ucieszna, najlepsza w łóżko.
Choćbyś się też i nie żenił, chciał użyć świata, v

Nie czyń tego bez białychgłów, proszę jak brata9. •_ . J

9 Polska jraszka mieszczańska, wyd. K. B a d e c k i, Kra-
ków 1948, s. 180—181.

198

Te krańcowe często poglądy ścierały się ze sobą nie tylko
w literaturze, ale także i w życiu. Tu też należy szukać
źródła tak wielkiego zróżnicowania pozycji kobiety w ów-
czesnej obyczajowości. 4Najważniejszym czynnikiem, który
ujemnie rzutował na pozycję kobiety, były przepisy praw-
ne, odmawiające jej równych praw z mężczyznami. Doty-
czyło to zarówno praw posiadanych przez szlachtę, jak
i przepisów prawnych obowiązujących w miastachj np. nie
przyjmowano kobiet do cechów. Można więc twierdzić, że ■
do schyłku omawianego okresu wyraźnie zaznaczało się
upośledzenie kobiet pod względem prawnym, natomiast;
w innych dziedzinach życia rola kobiet była .silniejsza, za-
leżne to jednak było od kategorii społecznej., Kobiety z ple-
bsu miejskiego, chłopki, ubogie szlachcianki, które musiały
pracować zawodowo — a więc zajmowały się prowadzeniem
gospodarstwa, uprawą roli, handlem, prowadziły karczmy
itd. — posiadały większą swobodą. Potrafiły nawet zebrać
czasem odpowiednie fundusze, które umożliwiały im pro-
wadzenie bardziej niezależnego trybu życia. Badając źródła
pochodzące z omawianych czasów odnosi się wrażenie, iż
rola kobiet z warstw plebejskich w życiu rodzinnym była
duża. Dyskontowały one swoje umiejętności gospodyń, kar-
czmarek, przekupek itd., dla uzyskania pewnej pozycji, by-
wało, że wręcz górowały nad swymi małżonkami. Już samo
stanowisko żony dawało poważne atuty, a kiedy jeszcze nie-
wiasta umiała wykorzystać tę szassę, a poza tym swoją po-
zycję mogła jeszcze poprzeć odpowiednim posagiem lub
pracowitością, zyskiwała sobie wcale mocne stanowisko. Ale
nawet i w takich sytuacjach podlegała rozlicznym ograni-
czeniom.

Jeżeli chodzi o patrycjat i możną szlachtę, kobiety z tych
sfer były w zasadzie odsunięte od kierowania majątkiem
oraz od wszelkich operacji kupieckich. Zepchnięto je na
pozycje mniej lub bardziej wytwornych pań zamkniętych
w kręgu gospodarstwa domowego czy też w komnatach
swoich rezydencji. W tych warunkach występowała oczy-
wiście zdecydowana dominacja mężczyzn, któr.zy kształto-
wali stosunki obyczajowe w zależności od swojego punktu

199

widzenia. Można twierdzić, że przewaga mężczyzn, a
wręcz maskulinizm, były w zasadzie charakterystyczne dla
obyczajowości sarmackiej.

Znamienną jest tendencja ograniczania swobody obycza-
jowej kobiet, izolowania ich od szerszego towarzystwa, za-
mykania w przysłowiowych czterech ścianach. Najgorzej
pod tym względem przedstawiały się stosunki panujące na
wsi i po mniejszych dworach, choć tendencja ta występo-
wała także i w miastach. Nawet kobiety z plebsu, które
pracowały i zarabiały na życie, nie posiadały tej swobody
obyczajowej co mężczyźni. fZawsze i na każdym kroku mu-
siały liczyć się z pozorami, opinią, musiały dbać o swą re-
putację. Rygorysta Szymon Starowolski tak grzmiał na
mieszczki, które prowadziły bardziej swobodne życie: „gdzie
białogłowy postroiwszy się, przechadzają się po ulicach, po-
rynku, po kościołach różnych aby były widziane, a w do-
mu siedzieć nie chcą i nie zabawiają się robotą tak jak we
wsi abo na folwarkach. Abowiem jako łani gdy wynidzie
z jaskinie swojej, abo z gęstwiny lasu kędy się kryje, zaraz
ją zoczą myśliwcy i uszczują, tak gdy młoda białogłowa nie
siedzi nad robotą w domu swoim, ale się przechodzi po
mieście, zaraz ją psi piekielni zoczą, zaraz ją myśliwcy świa-
towi ułowią" 10.

Podobne teorie wygłaszał także tradycjonalista Wacław
Potocki:

Żadna wstydliwa panna, wdowa i mężatka
Nie mówi, nie bawi się z mężczyzną bez świadka,
Gdyż choćby dla mówienia zeszli się pacierzy,
^ Nie dla czego innego, żaden nie uwierzy ".

(Ale spotykało się wszakże i inne opinie. Niespokojne cza-
sy, jakie przyniósł wiek XVII sprawiły, że wiele kobiet
utraciło mężów. To, że zmuszone były samotnie borykać się
z pr.zeciwnościami losu, sprzyjało wytworzeniu się pośród
szlachcianek typu kobiety energicznej, potrafiącej znosić

10 Starowolski, jw.. s. 471.

11 Cyt. wg J. St. By stroń, Dzieje obyczajów w dawnej
Polsce..., t. II, Warszawa 1980, s. 128.

200

trudy podróży, zahartowanej, rezolutnej. Zdarzały się na-
wet niewiasty, które stawały na czele zajazdów i brały oso-
biście udział w krwawych rozprawach. Szczególnie dużo
takich energicznych kobiet można było spotkać na południo-
wych i wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej — często
określano je mianem „kresowe wilczyce". Nie brakowało
ich wszakże i w centrum kraju. Spotykało się więc kobiety
w typie „hic mulier", „herod-baby", co trzęsły zahukanymi
mężami lub same prowadziły gospodarstwo, rządząc wszech-
władnie domem, służbą. Dokonywały zajazdów, procesowa-
ły się, fundowały klasztory i kościoły, a nawet potrafiły
okazywać dziwną obojętność w sprawach wiary. Czasem
pośród nich można było spotkać jednostki skrajnie awan-
turnicze, nawet o instynktach zbrodniczych, co doprowa-
dzało do groźnych incydentów, a nawet tragedii. Dość wy-
mienić tu np. głośną w Wielkopolsce Barbarę Breziankę.

Znaczną niezależnością cieszyły się w wieku XVII przed- n
stawicielki rodów magnackich. Poufna korespondencja
Krzysztofa Opalińskiego odsłania nam domowe tajemnice, /?•■■
jak to panny Opalińskie, już co prawda po zgonie ojca,
prowadziły bardzo swobodny tryb życia, nie zważając na
konwenanse, wypatrując przystojnych kawalerów, siejąc
wprost zgorszenie i dając asumpt do plotek i obmów.
O Zofii Opalińskiej dowiadujemy się np.: „Panna idzie
w lata [...], w której nie tylko nic matki nie znać, ale i wdo-
wy. Vestibus, incessus procax [ubranie, postępowanie swo-
bodne], słowa wolne, śmiechu zbytniego nie wspominając.
Młodzi gwałt przy sobie, a na to (gdy co mówię) mało nie
owaka excusatio: «et hi mecum senes fient» [i ci się ze mną
zestarzeją]. Owo zgoła wszystka pachnie zamęściem [...]
srodze nieostrożna i w postępkach, i _w słowach i że wielkie
do mów ludzkich daje okazyje" ".'.Panny lekceważyły nie ,Y
tylko braci, lecz także swych doradców duchownych, np.
przebywając w klasztorze zmieniały według swego widzimi-
się spowiedników itd.

12 K. Opaliński, Listy... do brata Łukasza 1G41—1653, wyd.
R. P o 11 a k, Wrocław, 1957, s. 188.

201

W tym czasie wiele kobiet zaczęło również odgrywać rolę
w życiu politycznym, dość przypomnieć królowe — Ludwikę
Marię i Marysieńkę Sobieską. Panny ich fraucymeru pełniły
rolę agentek politycznych, inspirując misterne intrygi, usi-
dlając swymi wdziękami sarmackich dygnitarzy, by na-
stępnie wprzęgać ich w rydwan dworskiej, królewskiej czy
frakcyjnej polityki. Bywało, że te ambicje polityczne wiąza-
ły się z prostą rozwiązłością, ^niemniej w drugiej połowie
XVII wieku w kołach wielkopańskich można dostrzec zde-
cydowany wzrost znaczenia kobiet w życiu politycznym.
A już szczególnie zaczęły się wymykać spod kurateli mę-
skiej w wieku XVIII, kiedy to coraz staranniejsze otrzymy-
wały wykształcenie. W tym okresie można nawet mówić
o zakulisowych rządach kobiet. Słynne jest powiedzenie
Fryderyka II z roku 1752, że w Polsce „rozum popadł w za-
leżność od niewiast, one intrygują i rozstrzygają o wszyst-
kim, podczas gdy ich mężowie się upijają" 1S. Następne lata
spotęgowały jeszcze ich wpływy, stąd też w historiografii
o okresie tym mówi się czasem żartobliwie: „kiedy nami
rządziły kobiety". Wpływ kobiet był bardzo silny zarówno
w kołach społecznie konserwatywnej konfederacji barskiej,
jak i w otoczeniu postępowego Stanisława Augusta.

Historycy zwracają uwagę, że wiele wybitnych kobiet tej
doby miało niewiele sobą reprezentujących, wręcz ograni-
czonych mężów, za których właśnie one prowadziły dzia-
łalność polityczną. Można nawet mówić w tym okresie
o swoistej politykomanii dam oraz ich zakulisowych gier-
kach. Zwróciło to nawet uwagę cudzoziemców, którzy na
każdym kroku podkreślali rolę, jaką ówcześnie pełniły ko-
biety w Polsce. Dobrze znający polityczny świat warszaw-
ski Schulz, omawiając sprawy publiczne, tak powiada:
„Wszystko to razem wziąwszy łatwo zrozumieć, dlatego
w Polsce tak zwycięski wpływ na wszelkie sprawy mają ko-
biety. Powaga, nauka, pracowitość nigdzie kobiet podobno
nie odznaczają, a u tutejszych ich najmniej. Ale przy spo-

13 Cyt. wg W. Kor. o p c z y ń s k i, Kiedy nami rządziły ka- 4

biety, Londyn 1960, s. 11.

202

sobie, w jaki tutejsze sprawy się odbywają, nie potrzebują
one tych przymiotów, które by im raczej szkodliwe niż po-
żyteczne być mogły. Wdzięk powierzchowny i wypływa-
jąca zeń siła przekonania, sztuka zręcznego pochlebiania,
obudzania pewnych nadziei, zmiękczania łzami, wzruszania
miłą niecierpliwością, pięknym gniewem przerażania; po-
wolność i grzeczność, które natura im dała jako oręż prze-
ciw mężczyźnie umieją użyć bardzo trafnie. Przymioty te,
złączone z chytrością i umiejętnością słowa, cudów doka-
zują; miłość, zapał, zachwycenie równie wiele czynią jak
złoto, klejnoty, ekwipaże i często też się równie zużytko-
wują" u.

,'ftfależy podkreślić, iż/ypływy kobiet, a w pewnych latach
wręcz nawet ich hegemonia, miały miejsce wyłącznie w sfe-
rach arystokratycznych, warstwa średnioszlachecka i pa-
trycjat w dalszym ciągu nie dopuszczały, by kobiety odgry-
wały jakąkolwiek rolę polityczną, pozostawiało się im naj-
wyżej wpływ na rodzinę i dom. Mimo to można mówić, że
w końcu XVIII wieku pozycja kobiety w wielu dziedzinach
życia i we wszystkich warstwach uległa wzmocnieniu, i że
zmniejszyła się w. tym czasie wiekowa przepaść pomiędzy
mężczyzną a kobietą.'\

Dziedzina nauki, literatury, sztuk pięknych nadal stano-
wiła prawie wyłącznie domenę mężczyzn. Kobiet w dalszym
ciągu nie dopuszczało się do osiągnięcia wykształcenia. Na-
wet szlachcianki były analfabetkami, lub w najlepszym ra-
zie półanalfabetkami. Wśród większości mężczyzn panowało
przekonanie, że kobiety nie reprezentują zdolności intelek-
tualnych, ograniczano więc ich rolę w procesach kulturo-
wych. Na przestrzeni XVI—XVIII wieku działało jednak
wiele kobiet, które swoją twórczością podważały wspom-
niane przekonania i przyczyniały się do zapoczątkowania
procesu emancypacji. Można wymienić tu tak wybitne jed-
nostki, jak np. Anna Wazówna, Anna Stanisławska, Elżbie-
ta Drużbacka. Poważne zmiany w tej dziedzinie nastąpiły

14 F. Schulz, Podróże Inflantczyka z Rygi do Warszawy
i po Polsce w latach 1791—1793, oprać. W. Zawadzki, War-
szawa 1956, s. 231.

203

w dobie Oświecenia, które sprzyjało tendencjom emancy-
pacyjnym. W tym okresie kobiety zaczęły już odgrywać po-
ważną rolę w życiu kulturalnym, stając się m. in. głośny-
mi mecenasami. Można tu przypomnieć choćby działalność
Heleny z Przeździeckich Radziwiłłowej, Anny Jabłonow-
skiej, Izabeli Czartoryskiej.

Faktem jest jednak, iż działalność ta dotyczyła przede
wszystkim elity, która pasjonowała się tzw. „kulturą wyż-
szą". W poglądach i obyczajach panujących pośród zdecy-
dowanej większości społeczeństwa kobieta nie uzyskała na-
leżnej sobie pozycji. Pewnych cudzoziemców uderzała nawet
drugorzędna, wręcz pasywna rola niewiast w życiu obycza-
jowym.

Jeszcze w latach osiemdziesiątych XVIII wieku Francuz
Vautrin pisał: „Po kobietach znać słabość ich płci i zagwa-
rantowaną prawem podległość mężowi [...]. Ogólnie biorąc
kobiety polskie trudniej od mężczyzn przejmują francuski
sposób bycia — tę tak pociągającą, pełną życia wesołość,
która w obliczu poufałości umie przeobrazić się w mroczną
powagę, tę zdolność umysłu do natychmiastowego chwyta-
nia najprzyjemniejszych skojarzeń [...], U narodów cywili-
zowanych kobiety są głównym obiektem zainteresowania
w towarzystwie, w Polsce nie liczą się w. ogóle, jakże bo-
wiem mogłyby brać udział w orgiach? A przecież poza wiel-
kimi miastami Polacy spotykają się jedynie po to, aby pić
i jeść" 15. Jest to opinia bez wątpienia uogólniająca, uprasz-
czająca zjawisko, niemniej znamienna. Wspominana już
przewaga mężczyzn, zarówno w kulturze tzW. wyższej jak
i masowej, powodowała, że ambitna kobieta musiała wal-
czyć o swą pozycję.

Zarówno prawo jak i tradycja obyczajowa stały po stro-
nie mężczyzny i choć nieraz w praktyce rezygnował on ze
swych uprawnień, przewaga niewiasty była raczej krótko-
trwała. Historia obyczajów zna liczne przypadki, kiedy
zdolne i ambitne kobiety, po' krótkotrwałym okresie wy-

15 H. Vautrin, Obseri«ofor w Polsce, [w:]' Polska sf
wouiska w ot cum cadzoziemcóii:, t. I, oprać, W. Zawadzki,
Warszawa 1963, s. 785—787.

204

emancypowania się, strącone z piedestału, pozbawione zna-
czenia, władzy, stawały się pokornymi, bezwolnymi istota-
mi, często pokutnicami. W bezpośrednich kontaktach z ko-
bietą mężczyzna wykorzystywał po prostu swą przewagę
fizyczną. Cytowane wyżej opinie o trzymaniu żon „na
munsztuku" i wręcz grubiańskie zalecenia Paprockiego jnie
były tylko teoretyczne; chłostanie i karcenie żony w roz-
maity inny sposób było np. w obyczajowości chłopskiej.jla
porządku dziennym, a występowało. także pośród innych
warstw, np. wśród szlachty. Informacje o biciu żon dotyczą
nawet środowiska magnackiego. W jednej z fraszek czytamy
jak to wojewoda Stefan Humiecki wadząc się z żoną, która
„okrutna była choleryczka", w ziemię laską stukając, mó-
wił: „Mościa pani, nie kłóć się waćpani, bo nas to pogodzi".
Ta rozumiejąc, że laska ma ich pogodzić, jeszcze bardziej
na niego powstała, aż ten mówi do niej: „Nie myl się wać-
pani, ziemia święta nas pogodzi"16.

Do końca XVIII wieku pokutował w mentalności męż-
czyzny pogląd, iż niewiasta jest w zasadzie istotą niższego
rzędu, ustępstwa uważał za wielką łaskę, gorszyły go też
nowe, domagające się dla niej praw teorie. Tak więc w dru-
giej połowie XVIII wieku w życiu obyczajowym zaczęły się
ostro ścierać przeciwstawne sobie postawy. Choć większość
kobiet była w dalszym ciągu dyskryminowana, zabrzmiał
wówczas po raz pierwszy głos domagający się równoupraw-
nienia. Poetka Elżbieta Drużbacka tak pisała:

W Polszczem zrodzona, w Polszczem wychowana,
W wolnym narodzie mnie też wolność dana
Mieć głos, że i ja na to nie pozwalam,
Co mi się nie zda [...] "

Był to jednak postulat, który został zrealizowany dopiero
w następnych wiekach, w innych ustrojach społecznych.

26 Rkps WAP Bydgoszcz, Arch. Komierowskich z Komierpwa,
nr 101.
17 E. Drużbacka, Wybór wierszy, oprać. R. Le s z c z y ń-

s k i, maszynopis (praca przygotowana w ramach wydawnictw
Biblioteki Narodowej),

VII

RODZINA

Kapitalne, podstawowe znaczenie w ówczesnej obyczajo-
wości miało życie rodzinne, podstawową komórkę panujące-
go ówcześnie systemu społecznego stanowiła bowiem rodzi-
na. Rodzina posiadała strukturę wybitnie patriarchalną. Byt
jej opierał się na surowym autorytecie ojcowskim. Wpraw-
dzie zakres i trwałość władzy ojcowskiej zależna była od
wielu czynników, przede wszystkim decydowało o tym roz-
warstwienie społeczne, nie ulega jednak wątpliwości, że
odgrywała ona olbrzymią rolę w obyczajowości wszystkich
grup ludności. Najsilniej władza ojcowska zaznaczała się
w rodzinach szlacheckich i u zamożnego mieszczaństwa.
Między energicznym, dysponującym majątkiem ojcem
a resztą rodziny, łącznie z małżonką, istniał w zasadzie ol-
brzymi dystans. Dla dzieci uosabiał on wręcz władzę, nazy-
wały go zwykle „panem ojcem", nie śmiały usiąść w jego
obecności. Między ojcem a dziećmi istniała więź opierająca
się nie tyle na serdeczności, wzajemnym zaufaniu, co raczej
na zasadach obowiązującej tradycji, respekcie i strachu.'-Za-
kaz ojcowski uniemożliwiał podjęcie jakiejkolwiek decyzji,
odmowa z jego strony błogosławieństwa równała się nie-
szczęściu. Dopóki żył ojciec, dopóty majątek był niepodziel-

206

t- I

H

-ny, nawet dorośli synowie zależni byli od jego woli i nie
mogli nawet marzyć o całkowitej samodzielności, chyba że
ojciec zezwolił na małżeństwo i syna wyposażył. W wystą-
pieniach publicznych, nawet w spotkaniach rodzinnych, ak-
centowano na każdym kroku tę zależność. Dorośli synowie
chodzili w pewnej odległości za głową domu, nosząc np. je-
go szablę, stawali prawie na baczność przy ławce, w której
zasiadał on w kościele itp. Stosunki takie typowe były
zwłaszcza dla kół tzw. sarmackich, prowincjonalnych, kon-
serwatywnie trzymających się zwyczajów, na jakie złożyły
się całe wieki. Władzę zachowywał ojciec aż do śmierci. Nic
więc dziwnego, że młodzież traktowała swój dom rodzinny
nieomal jak swego rodzaju więzienie. Ciągła obawa przed
gniewem i karą, najczęściej fizyczną, jaka mogła spotkać
młodego człowieka ze strony ojca i to zadawaną na oczach
domowników i służby, budziła niechęć i rozżalenie. Nie ule-
ga wątpliwości, że u jednostek bardziej wrażliwych i o słab-
szej konstytucji fizycznej, powstawały na tym tle nerwice,
wręcz stany chorobowe. Z radością więc młodzież wyrywa-
ła się na dwory pańskie, dwór królewski, czy nawet do woj-
ska lub klasztoru.

Stosunki między ojcem a dziećmi układały się nieco ła-
godniej w kołach wielkopańskich oraz wśród szlachty prze-
bywającej dłużej w dużych miastach i podatniej szej na
przyjmowanie nowych wzorów obyczajowych. Przeobraże-
nia te zaznaczyły się jednak silniej dopiero u schyłku
XVIII wieku, tak że właściwie do końca omawianego okre-
su silna władza ojcowska stanowiła charakterystyczny rys
naszej obyczajowości.

Te patriarchalne stosunki budziły zdziwienie u wycho-
wywanych na innych wzorach cudzoziemców, pochodzących
z zachodniej Europy, szczególnie zaznaczyło się to w drugiej
połowie XVIII wieku. Vautrin tak na ten temat pisał:
„W Polsce władza ojcowska sprawowana jest w całej swej
naturalnej rozciągłości, nie ogranicza jej żadna ustawa. Nie
znając naturalnych środków ujarzmiania woli, ojcowie ucie-
kaj;.) się z konieczności do przemocy, aby załamać opór stra-
chem. Łatwość stosowania tej metody uczyniła ją powszech-

207

ną, a w warunkach absolutnej władzy nabrała ona znamion
tyranii. Strach wszczepiony młodzieży polskiej obojga pici
nie przypomina w niczym subtelnego uczucia dyktującego,
jak postępować, aby nie urazić ojca' albo poważanego nau-
czyciela, jest to bowiem gorzkie wspomnienie bólu zadane-
go przez kaprys barbarzyńskiej władzy" 1.

Nawet życzliwy nam Schulz tak wspomina o wychowy-
waniu dzieci w zamożnych domach: „Rodziców widzą rzad-
ko, a poznają późno, niepodobieństwem jest, by miłe uczucie
wdzięczności i zaufania w młodocianym sercu się wkorze-
niło, aby poczucie zawisłości, a z nim obowiązku posłuszeń-
stwa żywym i trwałym w nich być mogło [...] Obejście się
dzieci z rodzicami na pozór jest uniżone bardzo i pełne po-
szanowania, ale rodzaj wychowania nie dopuszcza, aby
w nim serce udział miało. Gdy serce panienek pełne jest
próżności i zalotności, • a chłopców głowa nabita polityką
i ambicją, muszą się okazywać, jak wychowanie usposobiło,
upartymi, samowolnymi i egoistami" 2.

W warstwach plebejskich władza ojcowska była znacznie
słabsza, choć i tam ojcowie domagali się na każdym kroku
dowodów czci i szacunku, znaczenie ich jednak kończyło się
z momentem uzyskania pełnoletności dzieci. Na wsi żeniono
się wcześnie, założenie własnej rodziny siłą rzeczy wyswo-
badzało młodego człowieka spod ojcowskiej kurateli. Poza
tym w środowisku wiejskim ojciec miał dopóty władzę
i znaczenie, dopóki mógł pracować i wypełniać pańszczyź-
niane obowiązki, z chwilą kiedy stawał się niedołężnym
starcem, szedł na dożywocie, inaczej „na wymowę", nie po-
siadał już większych uprawnień. Bywało, że synowie lub
zięciowie dopuszczali się nawet wobec starych ojców znie-
wag. Sądy wiejskie karały takich „złych" synów chłostą

1 H. V a u t r i n, Obserwator to Polsce, [w:] Polska stanisła-
wowska w oczach cudzoziemców, t. I, oprać. W. Zawadzki,
Warszawa 1963, s. 792.

2 F. Schulz, Podróże Inflanlczyka z Rygi do Warszawy
i po Polsce vj latach 1791—1793, opr. W. Zawadzki, War-
szawa 1956, s. 250. - - .

208

lub grzywną, lecz nie zmieniało to faktu, iż położenie starca
na wsi było szczególnie ciężkie.

Podobnie sytuacja przedstawiała się w środowisku miesz-
czan. Pastor Gdacjusz oburzał się np. na dzieci, które życzą
swym rodzicom choroby, nieszczęścia, śmierci, które znajdu-
jącym się na ich utrzymaniu starcom grożą, przedrzeźnia-
ją ich, przeklinają i znieważają. Ciężkie położenie starców
niejednokrotnie znajdowało odbicie w przysłowiach. Rysiń-
ski i Knapski notują na ten temat różne powiedzenia, np.:
„jeden ojciec dziesięć synów wychowa, a dziesięć jednego
ojca żywić nie mogą", „jako ty rodzice swoje, tak cię uczczą
dziatki twoje". Zdarzało się, że stosunki między dziećmi
a ojcami przybierały niekiedy tragiczny obrót, źródła
wzmiankują nawet o ojcobójstwie.

Te surowe stosunki potrafiła często łagodzić matka. Mat-
ka w ówczesnej obyczajowości była postacią ogromnie
czczoną. Dzieci rzadko ją znieważały. Jeśli zdarzał się taki
wypadek, uważano go za ciężkie, poważne przestępstwo
(w podaniach np. potworom-zbrodniarzom zarzuca się czę-
sto maltretowanie matek). Zarówno wśród plebsu jak
i szlachty piętnowano wyrodnych synów, którzy dopuszczali
się zniewag wobec matki. Matki bywały z natury łagodniej-
sze, darzyły dzieci serdeczniejszym uczuciem, chroniły je też
nie tylko przed przeciwnościami losu, lecz nawet przed ty-
ranią ojców. Przekazy ilustrujące życie szlachty informują,
jak to niejednokrotnie ojciec nakazywał preceptorom i wy-
chowawcom surowo karać wszelkie przewinienia syna, mat-
ka zaś zakazywała zdecydowanie realizacji tych żądań.

Roli kobiety-matki nie można jednak przeceniać, gdyż sa-
me uczucia, jakie miały dla swych dzieci, nie były w stanie —>
zmienić patriarchalnej struktury staropolskiej rodziny. <.'.
Istniało zresztą wiele przyczyn, które składały się na su- "O
rowe, a często wręcz niedbałe traktowanie dzieci.' Jednym
z nich był duży przyrost naturalny. W szerokich kręgach
ówczesnego społeczeństwa przyrost naturalny był regulowa-
ny tylko i wyłącznie przez naturę. Dzieci przychodziły na
świat w zależności od stopnia płodności kobiety. Często zda- -, ,,
rżało się w rodzinie nawet kilkanaście urodzeń./Kobieta, " 7

14 — Obyczaje staropolskie 209 JP1' - p* £"

T

która wydawała na świat wiele dzieci, była w ówczesnym
społeczeństwie szanowana, kobiety bezpłodne spotykało
często lekceważenie, wręcz pogarda.) Zaznaczało się to szcze-
gólnie silnie w środowiskach chłopskich i w małych mias-
teczkach, na co złożyło się wiele istotnych przyczyn. Należy
przypomnieć, że w Polsce dominował typ kultury rolniczej,
z czym wiązało się duże zapotrzebowanie na siłę roboczą.
Posiadanie dużej ilości dzieci gwarantowało należyte utrzy-
manie gospodarstwa. Z kolei w rodzinach szlacheckich
i magnackich posiadanie licznego potomstwa gwarantowało
trwałość rodzinie i pozwalało na zawieranie korzystnych
związków małżeńskich. Bywało jednak, że w środowiskach
tych posiadanie zbyt licznego potomstwa powodowało
i pewne kłopoty, dlatego pośród magnaterii istniała czasem
tendencja do umiarkowanego przyrostu. (Rodzina wielo-
dzietna była gorąco popierana przez Kościół, który głosił,
iż posiadanie licznego potomstwa dowodzi, że nad rodziną
czuwa „łaska boska" (brak dzieci tłumaczono często karą
niebios). Czynniki kościelne prowadziły wręcz walkę ze zja-
wiskiem regulacji urodzin.

Wzmianki rozproszone po zielnikach, poradnikach me-
dycznych, w tekstach rybałtowskich świadczą, że ludność
znała szereg środków służących regulacji urodzin, zarówno
przeciwdziałających zapłodnieniu jak i poronnych, które
w znacznym stopniu przyczyniały się do zmniejszenia, a na-
wet ograniczenia przyrostu. Środki te stosowano także
w XVII i XVIII wieku, ale zdaje się, że w znacznie mniej-
szym stopniu niż w XVI stuleciu. Wpływ Kościoła, a także
oddziaływanie i innych czynników powodowały, że na ogół
metody takie były potępiane przez szeroką opinię społeczną.
Kobiety stosujące środki regulacyjne piętnowano nawet
w utworach satyrycznych i przedstawiano jako grzesznice,
prawie przestępczynie. W jednej z satyr czytamy np.: „Owa
aniołek w ludzkim ciele, Magdusia, koło pępka opuchła, na
potrawę wymiotuje, albo pod pretekstem miejsca cudowne-
go daleko kędyś puchliny zbywa i ratuje się': 3. Jako przy-

3 Małpa-człouńek. Nieznana satyra z XVIII w., oprać. K. Bar
toszewicz [w:] „Ateneum", t. III, 1882, z. 3, s. 415.

210

kład z życia wyjęty można podać, iż prawdopodobnie na
skutek przedozowania środków poronnych zmarła druga żona
Szczęsnego Potockiego Józefina. Środków, które stosowały
wielkie damy, zabraniano używać poddankom, obce były one
również przejętym kontrreformacyjną pobożnością szlach-
ciankom. W rezultacie tego przyrost .był wysoki, zarówno
w rodzinach chłopskich jak i szlacheckich.

Wśród chłopów przeważały rodziny wielodzietne. Choć
dzieci rodziło się na wsiach dużo. niewiele z nich dożywa-
ło wieku dojrzałego i większość umierała już w niemowlę-
ctwie. Przyczyny tak dużej śmiertelności były złożone. Za
najważniejsze można przyjąć fatalny stan higieny, niski
stan wiedzy medycznej i akuszeryjnej oraz, przede wszy-
stkim, ciężkie warunki bytowe — mieszkalne i wyżywienia.
Na miarę ówczesnych możliwości starano się choć częściowo
przezwyciężyć te trudne okoliczności. Niemowlętom zapew-
niano względną czystość, kąpiąc je w ziołowych odwarach,
dbano o ich urodę :— np. o porost gęstych, bujnych wło-
sów. Bywało jednak, że stosowano najrozmaitsze gusła, któ-
re stawały się nieraz przyczyną chorób, a nawet zgonów.
' Największą śmiertelność wśród dzieci powodowało niedo-
stateczne, a częściej nawet niewłaściwe żywienie. Dla przy-
kładu oto jak je karmiono: jlUbogie matki i proste chło-
pianki dzieciom swoim pchały toż samo w gębę, co same
jadały: groch, kapustę, kluski, przeżuwając wprzód w swo-
jej gębie i studząc dmuchaniem. Niektóre matki, jaki tru-
nek same piły, na przykład gorzałkę, takiego i dziecięciu
kosztować podawały, mając to uprzedzenie, że gdy tego
trunku -kosztować będzie z dzieciństwa, potem, gdy do-
rośnie, brzydzić się nim będzie. Ale to wielka nieprawda;
wyrastali z takich dzieci główni pijacy i pijaczki" 4.

Na trudną sytuację dzieci rzutowało także to, że rodzice,
szczególnie na wsi, zapracowani, nie mogli poświęcać im
zbyt dużo czasu, rychło też maleństwo przestawano darzyć
wyjątkowymi względami. W ówczesnej Polsce, zwłaszcza

4 J. K i t o w i c z, Opis obyczajów za panowania Augusta III,
oprać. R. P o 11 a k, Wrocław 1951, s. 67—68.

211

wj'ód biedoty wiejskiej, można było spotkać wiele dzieci
obdartych, półnagich, drżących z zimna i głodnych. Publi-
cysta połowy XVIII wieku S. Garczyński podkreślał nie-
dolę dzieci, tak m. in. pisząc: „Jedne dzieci od głodu, biedy
i mizeryi, drugie od zimna i niewygody, trzecie od fetoru,
a złej, aeryi muszą przed czasem zadychać" 5. Niedola ich
często miała także swe źródło w zobojętnieniu rodziców.
Największą opieką otaczano niemowlęta, później, coraz częś-
ciej pozostawiano dzieci swemu losowi. Wspomniany wy-
żej Garczyński powiada, że na wsi „cielęciu albo prosięciu
większą wygodę rodzice świadczą niżeli własnym dzie-
ciom" 6.

Podobnie sprawy przedstawiały się również w miastach.
I tara narodziny dziecka witano z radością, otaczano je roz-
maitymi wygodami, niemniej wychowanie dzieci pozosta-
wiało wiele do życzenia. Cytowany Garczyński powiada, że
rodzice bawią się gorzałką czy plotkami, a w tym czasie
„dzieci boso, nago, sromotnie bez koszulki, bez obuwia, bez
nauki, bez edukacji biegają po ulicach i włóczęgami, i po-
wsinogami się stają, jedno ze schodów spadłszy, drugie ze
swawoli W igrzyskach dziecinnych przełamawszy się, kale-
kami zostają wiecznymi" 7.

Nagminnie też stosowano kary fizyczne. Rózga, dyscypli-
na, kańczug były w ciągłym użyciu, uważano je za znako-
mity środek wychowawczy. Bywało, że rodzice przebierali
nieraz miarę w tym karceniu.

Nie dbano o dzieci nie tylko w chłopskich chatach czy
mieszczańskich kamieniczkach, ale także w dostatnich szla-
checkich, a nawet pańskich dworach. Wśród możnej szlach-
ty czyniono to nawet czasem z premedytacją. Oddawano
młodsze dzieci na „folwarczne opieki" z ukrytą myślą, by
gasły tam i marniały. Chciano w ten sposób zachować mas
jatek dla jedynaka, dziedzica nazwiska i nietkniętej, nie-

6 S. Garczyński, Anatomia Rzeczypospolitey Polskiey...,
(1753), s. 55.

6 G a r c z y ń s k i, jw., s. 85.

7 Garczyński, jw., s. 80.

2JS

rozdrobnionej fortuny. W takich sytuacjach śmierć dziecka
przyjmowano nawet z westchnieniem ulgi, wmawiając so-
bie, że była to wola boska, że zgasło niewiniątko, „przyby-
ła świeca Panu Bogu". Wjsraktyki te bił cytowany już po-
wyżej .Garczyński, potępiali je również i inni. Oczywiście
postępowanie takie nie stanowiło reguły. W pamiętnikach
i diariuszach szlacheckich spotyka się nieraz głęboki i szcze-
ry żal po śmierci dziecka oraz wzmianki, że niektórzy ro-
dzice troszczyli się o zdrowie dzieci i czynili wysiłki, by
ratować je przed chorobą czy przedwczesną śmiercią, jed-
nak obraz ogólny, typowy dla epoki jeśli chodzi o wycho-
wanie dzieci, nie przedstawia się zbyt optymistycznie.
Wśród historyków, m. in. opinię taką wyraża A. Wyczań-
ski, panuje mniemanie, że stosunek rodziców do dzieci
w omawianym okresie w porównaniu z czasami Odrodzenia
uległ ochłodzeniu i usztywnieniu. Nie słyszy się, by śmierć
dziecka stała się przyczyną tragedii, przeważa w stosunku
do dziecka obojętność^-Wlązało się to w pewnej mierze ze
wspomnianym już dużym przyrostem naturalnym. Zmiana
w tej postawie zarysowała się dopiero pod koniec XVIII
wieku.

W omawianych wiekach spotykało się nawet czasem dzie-
ciobójstwo. Występowało ono pośród wszystkich warstw
społecznych i różnorakie były jego przyczyny. Księgi sądo-
we najczęściej przestępstwem tym obciążają biedotę miej-
ską i ubogie chłopki, nie świadczy to jednak, że dziecio-
bójstwo było wśród tych grup społecznych najczęstsze. Po
prostu w środowisku wiejskim czy małomiasteczkowym
trudniej było ukryć brzemienność i dlatego łatwiej demas-
kowano kobietę, która pozbywała się potomstwa. Dziecio-
bójstwa dopuszczały się najczęściej kobiety niezamężne.
Dziecko nieślubne stanowiło nie tylko kompromitację, ale
ściągało także rozmaite kary, dlatego też w obawie przed
represjami niemowlęta topiono lub duszono. Inną przyczy-
ną dzieciobójstwa była nędza. Świadczą o tym procesy. Czy-
nów takich dopuszczały się zresztą nie tylko samotne nie-
wiasty, ale także biedne małżeństwa. Jeżeli rodzice nie
chcieli dziecka uśmiercać, podrzucali je. Kitowicz wspomi-

213

nająć o fundacji księdza Baudouin powiada: „Ten ksiądz
wzruszony miłosierdziem nad dziećmi podrzuconymi, z roz-
pusty nabytymi, które matki, tając wstyd, na ulicę wyrzu-
cały, a czasem w Wiśle albo lada gdzie w błocie topiły, co
także i rodzicy dobrego małżeństwa ubóstwem ściśnieni
dzieciom swoim czynili" s.

Podrzucały niemowlęta także i szlachcianki. Jeśli szlach-
cianka „zapomniała się", starała się ukryć konsekwencje te-
go faktu i albo zabijała dziecko, albo też podrzucała, w naj-
lepszym razie wkładając do poduszki jakiś pieniądz i list,
w którym prosiła o zaopiekowanie się maleństwem.

Kitowicz pisząc o wspomnianych wyżej przytułkach po-
wiada, że przybywały do nich niekiedy nawet wielkie da-
my i odbywszy w sekrecie połóg, pozostawiały niemowlęta
na ich opiece. Gdzie indziej natomiast wspomina: „Są także
rodzicy znaczni, majętni, którzy — nie lubiąc słuchać płaczu
dziecinnego w domu — oddają swoje dzieci na wychowanie
do tego szpitala; płacąc od nich według zgody lub szczodro-
bliwości'' 9.

Za dzieciobójstwo groziła najczęściej kara śmierci. Wyrok
zależał zresztą od wielu okoliczności. Nie wszystkie sprawy
wydawały się, nieraz je wręcz tuszowano. Najsurowiej ka-
rano mieszczki. Na wsiach postępowano rozmaicie, czasem
zamieniano karę na chłostę i wypędzenie obwinionej, czę-
sto jednak oddawano sprawę do sądu miejskiego, który,
jak wspomniałem, skazywał dzieciobójczynię z reguły na
śmierć.

Nie ulega wątpliwości, że większa niż dzisiaj obojętność,
większy egoizm charakteryzowały ówczesne pożycie mał-
żeńskie, należałoby więc rozpatrzyć, jak sprawy te przed-
stawiały się w poszczególnych warstwach społecznych.

U chłopów rodzina stanowiła przede wszystkim jednostkę
gospodarczą. Duże zapotrzebowanie na siłę roboczą i trudne
warunki bytowe wymagały, by rodzina posiadała możliwie
największą ilość zdolnych do pracy ludzi. Toteż ewentual-

K i t u w i c z , jw., s. 30—31.
Kitowicz, jw., s. 33.

214

ność powiększenia jej przez młodą kobietę czy parobka
uważano za korzystną. Oczywiście młodzi pobierali się tak-
że i z osobistych powodów, niemniej jednak w omawia-
nych czasach akt zawarcia małżeństwa był silnie powiąza-
ny z całą strukturą społeczno-gospodarczą wsi. Należy pod-
kreślić, iż zawieranie związków małżeńskich znajdowało
gorliwe poparcie feudałów. Uważano bowiem, że jeżeli
chłop ożeni się i założy rodzinę, to okoliczności te wpłyną
na zmianę jego charakteru i oddziałają na jego postępo-
wanie — stanie się on bardziej potulny, mniej skory do
buntu czy ucieczki. Toteż uporczywe trwanie chłopa w sta-
rokawalerstwie traktowane było przez znaczną część szlach-
ty jako swego rodzaju wykroczenie. Bezżenny mężczyzna
z góry był już posądzany o niechęć do odrabiania świadczeń
pańszczyźnianych. Szlachta popierała wczesne zawieranie
małżeństw na wsi również i z tego względu, iż sprzyjało to
zwiększeniu tak potrzebnej wówczas siły roboczej. Solidary-
zujący się z dworem kler gorliwie sekundował w tej akcji
i zalecał zawieranie małżeństw możliwie młodo.

Jest oczywiste, że tego rodzaju stosunki i poglądy czyniły
z małżeństwa wiejskiego przede wszystkim instytucję gos-
podarczą. Z faktem tym wiązała się zaś kwestia posagu
i wyprawy panny młodej, dlatego też oświadczyny poprze-
dzano dokładnie przeprowadzonym „wywiadem", na co i na
ile można liczyć.

Jeśli chodzi o zamożne chłopskie córki, to często otrzy-
mywały one w posagu kawał ziemi, który za zgodą odpo-
wiednich władz powiększał posiadłość nowożeńca. Biedniej-
sze chłopki dostawały krowę lub odchowanego cielaka.
Wnoszono też w posagu i inne zwierzęta domowe, np. kozę,
świnię, owce, a nawet zboże i nasiona (np. nasiona lnu), sło-
mę, narzędzia rolnicze (np. pługi, motyki), płótno, warszta-
ty tkackie, i oczywiście, także pieniądze. Posag zależał od
stopnia zamożności rodziców panny młodej, ale w różnych
okolicach kraju równe w tym względzie panowały zwy-
czaje — w jednych częściej dawano pieniądze, w innych in-
wentarz lub ziemię. Oprócz tego panna młoda musiała
wnieść do wspólnego gospodarstwa pościel i rzeczy osobis-

215

te. Do posagu przywiązywano dużą uwagę. Zdarzało się nie-
jednokrotnie, że małżeństwo nie dochodziło do skutku z po-
wodu jakichś- drobnych na tym tle nieporozumień. Częściej
Jednak spory wybuchały dopiero po zamązpójściu. Chodziło
w mniemaniu naszym o drobiazgi, jak np. o pierzynę czy

0 nawóz od danej w posagu krowy, wszystko to miało jed-
nak wówczas duże znaczenie, szczególnie dla biedoty chłop-
skiej i świadczyło o niezwykle niskiej stopie życiowej ów-
czesnej wsi pańszczyźnianej.

Kiedy sprawy majątkowe zostały wreszcie uzgodnione,
potrzeba było jeszcze na zawarcie małżeństwa zgody feu-
dała. Jeżeli oboje młodzi pochodzili z jednej wioski, dwór
zazwyczaj nie stawiał żadnych przeszkód, gorzej jednak by-
wało., jeśli któreś z młodożeńców mieszkało w posiadłości
należącej do innego właściciela. Szlachta niechętnie wyzby-
wała się siły roboczej, toteż powstawały na tym tle spory

1 trzeba było niekiedy podejmować długotrwałe starania
o zgodę na małżeństwo obu zainteresowanych dworów.
Haur tak w tych sprawach radził: „Córek zaś na inną nie
pozwalać dziedzinę za mąż, chyba gdy są trzy albo dwie to
jedną z nich za wiadomością pańską wydać można, z tą
jednak kondycją, żeby też w nagrodę tego i tam twemu
do ożenienia nie broniono parobkowi, aby się poddaństwo
przez wiana w cudzą dziedzinę oddane nie uszczupliło" 10.
Jeżeli chodzi o osławione ,,prawo pierwszej nocy", to przy-
wilej ten w stosunkach polskich był zupełnie nieznany.
Szlachcic, nie pobierał również żadnych opłat pieniężnych,
wywierał najwyżej nacisk na zawarcie określonego mał-
żeństwa.

By móc zawrzeć małżeństwo, należało być przede wszy-
skim zdrowym, silnym, posiadać posag i ewentualnie uzys-
kać zgodę feudała. Kwestia urody i miłości nie odgrywała
w tych sprawach większej roli. Czy w ten sposób kojarzone
pary były szczęśliwe? Z punktu widzenia dzisiejszego oczy-
wiście nie, wówczas jednak inaczej zapatrywano się na te

10 J. K. H a u r, Skład abo skarbiec znakomitych sekretów
oekonomiey ziemiańskiey..., Kraków 1693, s. 422.

216

sprawy. Na podstawie niektórych źródeł można twierdzić,
iż małżeństwa wiejskie były w większości wypadków
względnie szczęśliwe. Jeśli niewiasta była pracowita i gospo-
darna, jeśli okazała się przy tym dobrą żoną i matką, to
zdobywała sobie uznanie męża i uzyskiwała nawet pewien
wpływ na niego. Mimo to nawet w najlepszych małżeń-
stwach zdarzały się swary i ordynarne kłótnie. Gorzej, że
mężczyzna, przeważnie silniejszy fizycznie, wykorzystywał
to, o czym już wspominałem, najpospoliciej bijąc swą poło-
wicę. Według ówczesnych zwyczajów mąż miał bowiem
prawo do karania małżonki. Bicie to miało być co prawda
„umiarkowane", zabraniano jakiegokolwiek katowania, sto-
pień tego „umiarkowania" był jednak zależny od indywi-
dualnej oceny. Zdarzali się chłopi, którzy bicie swej żony
uważali nawet za „małżeński obowiązek".

Znajdowało się sporo małżeństw, w których małżonkowie
ciągle się swarzyli, awanturowali i bili. Kiedy mąż nie po-
trafił poskromić żony, występował nieraz nawet do sądu
wiejskiego, oskarżając ją o nieposłuszeństwo czy inne wady.
Sąd wiejski brał najczęściej stronę męża i krnąbrnej żonie
nakazywał wymierzyć chłostę lub zapłacić grzywnę. Ław-
nicy stawali jednak niekiedy na stanowisku, iż sam oskar-
żający jest niedołęgą, że nie potrafi podporządkować sobie
małżonki i jego skazywali na rózgi, chcąc zachęcić go tym
do bardziej energicznego postępowania. Zdarzali się mężo-
wie, którzy po prostu wyrzucali z domów nie odpowiadają-
ce im żony. I w tym przypadku sąd ingerował, nakazując
przyjąć taką niebogę na powrót. Jeśli żona uciekła od męża,
„odstawiano" ją z powrotem i karano za nieposłuszeństwo,
sądy wiejskie stały bowiem na stanowisku, iż małżeństwo
jest nierozerwalne; o rozwodzie nie było mowy, nie uzna-
wano także separacji. Małżonkowie powinni byli mieszkać
razem aż do śmierci i wspólnie pracować, wszelkie niesnas-
ki, wszelkie animozje, a nieraz nawet tragedie traktowano
jako sprawy nieważne, które należy wykorzeniać przy po-
mocy grzywny lub chłosty.

Togo rodzaju .stosunki doprowadzały czasem do tragicz-
nych konfliktów, zdarzało się bowiem, że mąż był pijakiem

£17

i sadystą. Nieszczęśliwa żona żyła tedy niby w więzieniu,
narażona na rozmaite szykany, a kresem tej męczarni była
dopiero śmierć. Nie ulega wątpliwości, że wszystko to sprzy-
jało panoszeniu się grubiaństwa i brutalności. Jeśli maltre-
towana kobieta była bardziej energiczna lub pozbawiona
większych skrupułów, uciekała się do metod, które rady-
kalnie przecinały jej udrękę — nie należy jednak takich
wypadków generalizować. Na ogół, w świetle znanych ma-
teriałów współżycie małżeństw na wsi przebiegało stosun-
kowo harmonijnie. Czynnikiem, który sprzyjał dobremu
współżyciu, był w większości równy wiek małżonków. Do-
bierano się najczęściej pod kątem fizycznej sprawności, cze-
go wymagała ciężka praca na wsi. Większa różnica wieku
między małżonkami należała u chłopów raczej do rzadkości.
Charakterystyczne, że spotykało się małżeństwa, w których
kobieta była nieco starsza od męża. Znaczniejsza różnica
wieku występowała najczęściej wtedy, kiedy zamożny kmieć
lub młynarz po śmierci pierwszej żony brał drugą, czy
trzecią.

Jeżeli chodzi o małżeństwa zawierane wśród mieszczan,
niewiele różniły się one od małżeństw chłopskich, z tym że
spójnią łączącą je była więź majątkowa, dlatego też posag
i stan zamożności każdego ze współmałżonków odgrywał za-
sadniczą rolę. W miastach dużą wagę przywiązywano do
tzw. „gierady". Gieradą określano rzeczy osobiste panny
młodej, które w razie jej śmierci przechodziły nie na męża,
lecz na jej córkę lub też na siostrę. Nieruchomościami pie-
niężnymi żony zarządzał zawsze mąż. Było w zwyczaju, że
pan młody zapisywał swej wybrance na ogół taką sumę
pieniędzy, jaką mu ona wnosiła w posagu. Posag, wiano
oraz to, co mąż zapisał przed śmiercią żonie, stawało się po
jego zgonie własnością żony. W przypadku jeśli małżeństwo
było bezdzietne, cały majątek przechodził na braci męża.

Sprawę zawierania małżeństw regulowały odpowiednie
ustawy cechowe. Uczniom i czeladnikom zabraniano na ogół
wstępowania w związki małżeńskie, od mistrzów natomiast
wymagano, by byli ludźmi żonatymi (mistrz nieżonaty mu-
siał płacić kary pieniężne, lub stawiać kolegom kosztowne

218

poczęstunki). W niektórych cechach obowiązywały ustawy,
że za jeden rok życia w stanie bezżennym należało postawić
beczkę piwa. Jeśli mistrz owdowiał, nakłaniano go do za-
warcia powtórnego małżeństwa; gorąco też popierano za-
wieranie małżeństw przez wdowy po mistrzach i przez córki
mistrzów. O małżeństwie panny decydowali rodzice. Żona
mistrza musiała posiadać nieskazitelną reputację, zawarcie
małżeństwa z kobietą cieszącą się złą sławą pociągało nie-
kiedy za sobą nawet wykluczenie z cechu. Wymagania takie
dotyczyły jednak mistrzów lub patrycjatu miast, nie zaś
biedoty.

Należy jeszcze raz podkreślić, że główną więzią łączącą
małżonków był przede wszystkim majątek. Młodzi mężczyź-
ni starali się więc poślubiać zasobne wdowy czy dobrze wy-
posażone córki. W Krakowie tek na ten temat śpiewano:

Z wieży mariackiej wisi chorągiewka,
Lepsza młoda wdowa, niżli stara dziewka,
Oj dana11.

Młodość stanowiła bowiem u niewiasty największą zaletę.

W miastach częściej spotykało się małżonków różniących
się od siebie wiekiem. Wynikało to m. in. z obowiązku po-
siadania przez mistrza żony. Starzy zamożni kupcy czy rze-
mieślnicy gorliwie wypełniali zalecenia ustaw cechowych
i owdowiawszy żenili się z młodymi najczęściej dziewczęta-
mi. Bywało, że zamożny, starszy mieszczanin nie zawsze
zważał wyłącznie na posag i żenił się z ubogą, byle ładną
i miłą panną. Pożycie takich małżeństw nie odznaczało się
na ogół doskonałością, często panowały w nich niesnaski
i wybuchały awantury.

Znane są wypadki, kiedy niezadowolone ze swych mężów
żony udawały się do znachorek i stosowały zalecane przez
nie praktyki mające nieraz na celu nawet uśmiercenie mę-
ża (wkładały mu np. pod poduszkę trzonek łopaty, którą
grabarze wykopywali groby). Fakty takie lub wręcz zama-

11 Cyt. wg J. Pachoński, Zmierzch sławetnych. Z życia
mieszczan w Krakowie w XVII i XVIII wieku, Kraków 1956,
s. 163. - - ■ " . . .

219

chy na życie miały jednak charakter sporadyczny, na ogół
bowiem pożycie małżeńskie mieszczan toczyło się bodaj na-
wet pogodniej niż na wsiach. Wpływało na to wiele rozma-
itych czynników. W większych miastach stopa życiowa była
wyższa, wiele rodzin żyło dostatnio, bez lęku o przysłowio-
wy „chleb powszedni", stąd też mieszczki były mniej za-
pracowane, mogły poświęcić więcej czasu na sprawy oso-
biste, mogły oddawać się życiu rodzinnemu i towarzyskie-
mu. Posiadały też one większą ogładę i umiejętności, by
zainteresować małżonka, ułagodzić go., bądź usidlić. W mias-
tach bardziej zwracano uwagę na stroje, poza tym obowiąz-
kiem zamożnej "mieszczki było posiadanie dobrej prezencji
oraz szumne branie udziału w życiu towarzyskim rodziny
i cechu.

Małżeństwo szlacheckie miało w większości charakter po-
lityczno-handlowej transakcji. Jeśli jakiś ród chciał ugrun-
V tować swą pozycję, pozyskać poparcie potężnego „domu",
/ zdobyć fundusze czy ziemię, uzyskiwał to drogą odpowied-
nich mariaży. Po prostu bogato żeniono syna, lub córce do-
bierano odpowiednio sytuowanego męża. Było nieomal re-
gułą, iż małżeństwo miało służyć przede wszystkim mate-
rialnym celom.. Charakterystycznym przykładem może być
Pasek, który przed ożenkiem deliberował, czy się żenić
z panną posiadającą pieniądze, czy też ziemię: „[...] bardziej
mi się jednak serce chwytało Sladowskiej, bo to tam o jej
wiosce powiedali, że nie tylko pszenica, ale cybula w polu
na każdym zagonie, gdzie ją wsiejesz, .urodzi się"12. Tak
więc serce ciągnęło do... pszenicznej gleby.

W'sytuacji, kiedy panna młoda stanowiła jedynie doda-
tek do posagu, nie mogło nie dochodzić do niesmacznych
sytuacji, szczególnie gdy w grę wchodziła kwestia wieku.-
Przykład dawali tu magnaci, którzy niejednokrotnie żenili
się z nieletnimi dziewczętami. Fraszki ówczesne bardzo
często wydrwiwały takich podstarzałych żonkosiów. Ko-
chowski tak na ten temat pisał:

12 J. Ch. Pasek, Pamiętniki, wyd. J. Czubek, Kraków
1929, s. 422.

220

Ośmdziesiąt lat z metryki i w drodze siwizna,
Zła to na młodą żonkę, panie N., dziczyzna 13.

Fraszka swoje, a. krociowi panowie swoje. O tym, jakie
było życie alkowiane, mówić będzie inny rozdział, tutaj na-
leży tylko podkreślić, iż szlachta, chodzi oczywiście o męż-
czyzn, żeniła się w ogóle dość późno. Młody szlachcic naj-
pierw służył w wojsku, wieszał się u pańskiej klamki, „wy-
szumial się" i dopiero gdzieś około trzydziestki, a często
znacznie później uderzał w konkury. Bywały jednak nieraz
takie sytuacje, kiedy mężowie znacznie byli młodsi od swo-
ich żon. Jeśli niewiasta posiadała fortunę, to o metrykę
z reguły nie pytano. Za przykład posłużyć tu może znów
Pasek, który zamyślał o małżeństwie z dziewięcioletnią
dzieweczką, a ożenił się z niewiastą starszą od siebie o oko-
ło 15 lat, ezterdziestosześcioletnią wdową! A oto, jak o tym
wspomina Potocki:

[...] Obaczę gospodarza koło lat siedemnastu,
Gospodyni w pięćdziesiąt czyście zęby zjadła,
Chyba diabeł tak równe łączy, myślę, stadła 14. »

, Małżeństwa zawierane wśród szlachty i magnatów bywa-
ły niedobrane nie tylko ze względu na różnicę wieku współ-
małżonków, gorzej było, jeśli któraś ze stron cierpiała na
poważną chorobę fizyczną, czy psychiczną. W dążeniu do
realizacji ambitnych planów żeniono się bowiem nawet czy
wydawano panny za mąż za jednostki nienormalne, kalekie,
cierpiące na rozmaite nerwice i psychozy. Komercjalne po-
dejście do małżeństwa stanowiło charakterystyczny rys oby-
czajowości szlacheckiej.)

''Większość współczesnych czytelników patrzy na dawne
życie obyczajowe, m. in. rodzinne, oczyma powieściopisa-
rzy, sugerując się przede wszystkim genialną literacko, lecz
niestety daleką od wiarygodności wizją stworzoną w Try-

13 W. Kochowski, Epigrnmata polskie po naszemu fraszki,
wyd. K. J. T u r owsk i, Kraków 1859, s. 57.

14 W. P o t o c k i, Ogród fraszek, wyd. A. Bruckner, Lwów
1907, t. I, s. 36.

221

logii przez Henryka Sienkiewicza. Do dziś żywe zaintereso-
wanie wzbudza romans i pożycie małżeńskie pana Michała
Wołodyjowskiego. Otóż jego żona jpJasia", ściśle Krystyna
Jeziorkowska, w istocie nie miała w sobie nic z dzielnego,
młodziutkiego „hajduczka". Wyszła za pana Michała w wie-
ku lat ponad czterdziestu jako wdowa po trzech mężach:
Świrskim, Kondrackim i Ćwilichowskim. Nie tylko nie to-
warzyszyła mężowi podczas oblężenia Kamieńca, lecz
w obawie przed inwazją wyjechała aż na Litwę, uwożąc ze
sobą rodzinne kosztowności. Powróciła stamtąd dopiero po
śmierci męża i zaraz wyszła za mąż po raz piąty za pisarza
podolskiego Dziewanowskiego. Oczywiście również i całe
porwanie Basi przez Azję jest wytworem wyobraźni autora
powieś_ci.,i

Wiek XVIII jeszcze bardziej ,,zmerkantylizował" małżeń-
skie związki. Pożycie małżeńskie najsłynniejszych postaci
tej doby — np. Adama i Izabeli Czartoryskich, Szczęsnego
i Józefiny, a następnie Zofii Potockich, małżeństwa Karola
Radziwiłła „Panie Kochanku" — odsłaniają zastraszający
obraz wyrachowania, egoizmu, obojętności wobec losów
współmałżonka. Nie dało się to ukryć, więc nic dziwnego,
że wzbudzało komentarze cudzoziemców. Schulz tak pisał:
„Rzadko się tu małżeństwa zawierają inaczej jak z politycz-
nych i ekonomicznych pobudek. Z politycznych — aby
świetność, wpływ, godność, stosunki i przyjaźń sobie poślu-
bić, z ekonomicznych — dla opłacenia długów i zapewnie-
nia funduszu na wydatki dla przyszłej małżonki. Z tego po-
wodu interes małżeństw i kontraktów ślubnych odbywa się
tu z obu stron z wielką zapobiegliwością, ostrożnością, z ku-
pieckim przewidywaniem, z szykanami i klauzulami, które
w żadnej sprawie zaniedbane nie są. Małżonkowie z najwi-
doczniejszą obojętnością podają sobie dłonie i trzymają się
siebie o tyle, o ile wymaga nowe rodziny ugruntowanie,
ekonomiczne względy i inne stosunki. Miłość, wierność, cho-
wanie dzieci — są to rzeczy ledwie im znane, wcale do
głównych obowiązków stanu nie liczone" 15.

15 Schulz, jw., s. 240—241.

Opinii tych nie można jednak generalizować, fakty te'
dotyczą przede wszystkim kół wielkopańskich. Spotyka się
bowiem w źródłach informacje świadczące o tym, że wiele
małżeństw szlacheckich, a także i magnackich, łączyło ser-
deczne, głębokie uczucie. W języku staropolskim żonę okreś-
lano mianem „dożywotniego przyjaciela". Widziano w niej
nie tyle kochankę, ile powiernika, dożywotniego współtowa-
rzysza doli i niedoli, matkę swego potomstwa. Stąd też dąż-
ność do obopólnego zrozumienia się, stąd nadawanie wyso-
kiej rangi przywiązaniu, lojalności, trosce o codzienne spra-
wy swych najbliższych. Pamiętnikarz Vorbek-Lettow wspo-
mina, jak to z powodu małżeństwa jego syna goście i przy-
jaciele życzyli „jednostajnym głosem wszyscy, przy moim
ojcowskim błogosławieństwie, aby się akt wesela ich spokoj-
nie odprawił, a oni aby w zdrowiu dobrym, pomyślnych po-
ciechach, niezmierzone dni pożycia w wzajemnej miłości
i zgodzie przeprowadzali. Daj to Panie Boże w Trójcy Je-
dyny" 16. Znane jest dobre pożycie małżeńskie poety Wa-
cława Potockiego i szacunek z jakim wyrażał się o swej
małżonce. W obyczajowości szlacheckiej cieszyła się żona
poważną pozycją, wymagano dla niej godnego, „obyczajne-
go" stosunku. Kobiety potrafiły to dyskontować i uzyski-
wały nieraz poważny, a nawet przemożny wpływ na swo-
ich współmałżonków. Fakty takie miały w Polsce miejsce
chyba częściej niż w innych krajach, dlatego też pozycja
kobiety u szlachty dziwiła nieraz cudzoziemców.

Konkludując, sprawy uczuciowe i życie małżeńskie ukła-
dało się w owych czasach rozmaicie, należy więc unikać
jakiejś jednostronnej, schematycznej oceny. Na pewno uczu-
cie w tych czasach odgrywało mniejszą rolę niż miało to
miejsce w wielu strukturach obyczajowych XIX—XX wie-
ku, obyczajowość szlachecka stworzyła jednak taką kon-
cepcję szczęścia małżeńskiego, że i miłość miała w niej swo-
je miejsce.

16 M. V o r b ek -L e 11 o w, Skarbnica pamięci. Pamiętnik le-
karza króla Władysława IV, oprać. E, Galos i F. Mnicer,
Wrocław 1968, s. 119.

223

W zasadzie pobierano się w ramach swojej warstwy, nie-
raz jednak zdarzało się, że małżeństwo traktowano jako
szczebel umożliwiający społeczny awans — chłop np. żenił
się z mieszczką. Dawało to satysfakcję z posiadania „lepszej
żony", a również przynosiło i pieniężny posag. Pożycie ta-
kich par układało się rozmaicie. Jeśli wierzyć literaturze,
mieszczka wnosząca znaczny posag traktowała nieraz męża
z góry, wypominając mu z całą dobitnością i typową dla
ówczesnych obyczajów dosadnością chłopskie pochodzenie.
Podkreślała, iż jest „panienką z miasta", a podczas małżeń-
skich sprzeczek i awantur nie gardziła i takimi zwrotami:
„chłopie, nie godzieneś mnie był", lub jeszcze drastyczniej-
szymi: „bękarcie niegodny, jam cfę panem uczyniła". Co po-
tulniejsi znosili tę dyskryminację, natomiast bardziej krew-
cy szukali kontrargumentów w kiju lub obelgach. Litera-
tura plebejska przekazuje, że szczególnie przykra była sy-
tuacja kobiet, które nie wniosły przyrzeczonego posagu.
W tych przypadkach mieszczańskie pochodzenie stanowiło
niewystarczający atut. Jak mówi wiersz, rozsierdzony mąż,
bywało, klął i wykrzykiwał:

A tyś, maskaro, pascękę odymała,

Jakbyś tysiąc miała •— bodaj cię zabito«.

Wypominano sobie niższe socjalne pochodzenie i wysu-
wano pretensje do majątku również i w małżeństwach
mieszczańskich. Przedziały i bariery wewnątrzstanowe, mi-
mo sporadycznych prób ich przekraczania, dawały tu znać
o sobie. Szczególnie drastyczne były sytuacje, gdy niewia-
sta posiadała większy majątek. Pastor Dambrowski ubole-
wa, że źle. żyją ze sobą małżeństwa: „[...] jeśli kobiety
szczycą się pochodzeniem, bogactwem, familią — czci na
mężach nie zostawią [...] męża nie za głowę, ale za błazna
sobie mają" 18.

17 Cyt. wg K. B a d e c K i, Z badań nad literaturą mieszczan-
sko-ludową XVII wieku..., Wrocław 1951, s. 45.

1S Cyt. wg K. Kolbuszewski, Posiyllogrujia polska XVI
i XVII wieku, Kraków 1972, s. 223.

224

Dla mieszczanina awansem było poślubienie szlachcianki;

faęcie sobie za żonę „urodzonej" panny uważano wręcz za
ciowy sukces. Szlachta w zasadzie gardziła mieszczanami,
starała się od nich separować, różne warunki i sytuacje
zmuszały jednak czasem do ustępstw. O związkach takich
decydowały zwykle pieniądze. Byt to argument nader prze-
konujący dla licznych kręgów ubogiej, biedującej nieraz
szlachty, chcącej zapewnić swym córkom dostatnie życie
i ustabilizowaną egzystencję. Tak więc szlachcianki szły
nieraz za mąż za miejskich „gburów". Oburzał się m. in. na
te praktyki autor Liber chamorum tak pisząc: „Sieła ślach-
cianek ubogich do miasteczek za mąż idzie... pewnie nie-
ślachtę rodzić będzie, bo co za czystość od nieczystego, a ze
smrodu co za wonią wynieść może. Zaczym on pan syn mie-
łek nie z ojca swego linijej szczycić by się chciał powinne-
mi, tylko ociec z żony powinowactwa ukazuje, a synek jego
z matki ślachcicem zowie się, co być nie może, bo po kole
płot idzie, jako mówią" ł9. Miejscy kawalerowie nie zawsze
byli atrakcyjni, zdarzało się więc, że wybredniejsza szlach-
cianka nie chciała za takiego iść za mąż, jedna odmawiała,
druga jednak decydowała się na jego poślubienie.

Spotykało się też mariaże szlachciców z mieszczkami;
najczęściej następowały one w pierwszej połowie XVII wie-
ku. Małżeństwo tego rodzaju traktowano z reguły jako me-
zalians, choć mieszczka musiała wnieść znaczny posag, któ-
ry miał poratować nadwerężoną fortunę. W literaturze ów-
czesnej wspomina się, iż los takich kobiet bywał nieraz bar-
dzo smutny. Jeżowski ostrzegał:

Dostanie mieszczka męża, także też i biedy,

Zniewagi pod dostatkiem wszędy zawsze będzie,

Uciechy na pół z płaczem z kim gdziekolwiek siądzie. :

19 W. Nekanda Trepka, Liber generationis plebeano-
rum (Liber chamorum), wyd. W. Dworzaczek, J. Bartyś,
Z. K u c h o w i c z, cz. I, Wrocław 1963, s. 9, Prnemium. (Dalej
cytuję: Liber chamorum).

15 — Obyczaje staropolskie 225

: .Nie pokazuj się na zjazd ani na wesele,
...^Lada kto jej nałaje i znieważy śmiele 20.

.- Najwięcej wrzawy powodowało wydanie za mąż szlach-
cianki za wzbogaconego chłopa, w XVII wieku fakty takie
nie należały do sporadycznych. Najczęściej żenili się ae
szlachciankami wiejscy dorobkiewicze, synowie karczmarzy,
sołtysów, młynarzy oraz zbogaceni na rozboju wojennym
żołnierze. Małżeństwa takie z reguły traktowano jako moż-
liwość przejścia z jednej klasy społecznej do drugiej, „wże-
nienie się" w szlachecką rodzinę umożliwiało bowiem uzur-
powanie sobie, szlachectwa. Choć domyślano się, iż tacy kon-
kurenci mają bardzo niejasną przeszłość, że ich herby i na-
zwiska są fałszywe, a żółte buty i bławaty maskują „chłop-
ską skórę", to jednak gdy kandydat na męża brzęknął kiesą,
dobrze przy tym udając rodowitego szlachcica, w dworku
zaś kwitł istny panieński wirydarz, a nie trafiał się żaden
odpowiedni konkurent, chcąc nie chcąc rezygnowano ze
szlacheckiej buty. Gromy na takie związki rzucał Nekanda
Trepka, pisząc: „W tem druga ślachta łakomstwo swoje
bestyjalskie okazuje, gdy u plebeana wioskę jaką widzi albo
pieniędzy co czuje, to dziewkę swą zań da, a pan chłop
i posagu drugi nie weźmie, bo mu więcej o spowinowacenie
idzie. Przeto taka ślachta, co się chłopom spowinowacą,
niech ślachectwo swe traci, a jako complex chłopstwa,
niechby się i sam chłopem stał, gdyż z tego pokalał dom
swój i oszpecieł. I ona ślachcianka, co za chłopa idzie, już
chłopówną staje się, bo kto rzecz cudną w plugawą wtrą'-
ci, już się i ona społu z nią plugawą staje" 21.

Do autorów piętnujących zawieranie związków małżeń-
skich pomiędzy przedstawicielami różnych stanów należał
również Wacław Potocki. Dosadnie wypowiedział się na ten
temat w wierszu pt. Na mieszańców.

t0 W. S. J e ż o w s k i, Oekonomia..., wyd. J. Rostafiński,
Kraków 1891, s. 82.
21 Liber chamorwn..., cz. I, s. 9, Proemium, ■ -

226

-'■ Tfacf swoje szlacfińctwo Stafyeli praw"pfzepisem^

Wiążąc szlachcianka z chłopem, wyżlica z kondysem.' '

Nie może to być dobrze wedle tej nauki, "'

Bądąli wyżłów rodzić z kundysami suki.

Lepiej zawczasu topić te szczenięta, tuszę,

Bo pewnie wszystka Polska wkrótce skostrousze.

Na początku zabiegać złemu radzę, niźli,

Schudną starzy gniazdowi dla mieszańców wyżli22.

Należy podkreślić, że związki takie miały miejsce naj-
częściej w pierwszym okresie omawianej doby, później po-'
stepująca ciągle pauperyzacja chłopstwa i mieszczaństwa
nie sprzyjała już mezaliansom. Fakty spokrewniania się
szlachty z mieszczaństwem wystąpiły ponownie dopiero
u schyłku Rzeczypospolitej, kiedy to zaczęły zachodzić prze-
miany społeczno-ustrojowe.

Również i wśród feudałów spotykało się małżeństwa bę-
dące mezaliansem. Między zagonowym biedakiem a krocio-
wym panem istniała przecież przepaść, którą nie potrafiły
wyrówTnywać żadne frazesy o szlacheckiej równości. Na ogół
dobierano małżonków odpowiednio według „stanu", to jest
majątku, nazwiska, godności. Zdarzało się, że czasami ja-
kiemuś bardziej przedsiębiorczemu junakowi udało się uzy-
skać rękę senatorskiej córki. Małżeństwo takie stanowiło
odskocznię do politycznej kariery, kiedy jednak kończyła
się, arystokratyczna panna gorzko nieraz wypominała mężo-
wi swoje pochodzenie oraz to, że ojcowie czy dziadowie
byli dygnitarzami. Krążyły w tym czasie nawet przysłowia:
„żonęś pojął z wielkim wianem, wiedz, że nie będziesz jej
panem", „żonę obieraj stanu równego, chceszli gomonu ujść
ustawnego". Zdarzało się, że można pani wychodziła nieraz
za mąż za człowieka gorzej sytuowanego jedynie ze wzglę-
du na jego walory osobiste, nie zależało jej, aby został on
dygnitarzem, chciała mieć po prostu upragnionego małżon-
ka. Czasem urodziwi i energiczni mężowie uzyskiwali prze-
możny wpływ na swoje utytułowane małżonki, małżeństw
takich spotykało się jednak niewiele.

22 Potocki, jw., t. II, s. 81.

227

Tak więc zasadniczą więzią, która łączyła ówczesne mał-
żeństwa, zarówno chłopskie, mieszczańskie czy szlacheckie,
były sprawy majątkowe lub prestiżowe — chodziło o posag,
o możliwość zdobycia brakujących funduszów, o chęć
ugruntowania swojej pozycji społecznej czy potrzebę posia-
dania żony, która spełniałaby rolę siły roboczej. Bywało,
że małżeństwa kojarzyły się z upodobania, sympatii, czasem
łączyła je nawet namiętna miłość. Niekiedy dużą rolę od-
grywała uroda kobiety. Posiadanie bogatej, lecz brzydkiej
czy starej żony narażało na śmieszność. Żartowano sobie
z pań „tak w pieniądze jak lata bogatych", dlatego też mło-
dzi ludzie rezygnowali często z większego posagu, byle sta-
nąć na ślubnym kobiercu u boku urodziwej panny.

Jeśli chodzi o rozwody, to na wsiach nie były one prak-
tykowane, władze świeckie i kościelne czuwały bowiem nad
nierozerwalnością związku małżeńskiego. W przypadku lu-
dzi z tzw. marginesu społecznego, szczególnie wędrujących
po kraju ludzi „luźnych", to zdarzały się wśród nich wy-
padki rozchodzenia się małżonków — nie przeprowadzano-
jednak tego formalnie, prawnie, po prostu małżeństwo zry-
wano.

Jedynie szlachta miała możność unieważniania małżeństw..
Wyroki wydawały sądy kościelne, nieraz jednak trzeba było
aż decyzji Rzymu. Przeprowadzenie sprawy unieważnienia,
małżeństwa było wielce kosztowne, wymagało zachodu,,
a postępowanie takie opinia potępiała, na ogół szerokie rze-
sze szlachty stały więc na stanowisku, że związek małżeń-
ski jest nierozerwalny. Kiedy zdarzyło się, że o unieważnie-
nie małżeństwa wystąpiła nieszczęśliwa żona kasztelanica
Warszyckiego — debila i zboczeńca — z domu Stanisław-
ska, okrzyczano ją rozpustnicą! "W wieku XVII zdecydowa-
li nie potępiano rozwody, ale zachodzące przemiany społecz-
\ no-kulturalne przyczyniały się do liberalizacji obyczajów,
co powodowało, że w kołach magnackich oraz wśród moż-
niejszej szlachty zaczęto oceniać rozwody nieco inaczej i już
w połowie XVIII wieku zdarzały się wśród tych warstw na
porządku dziennym. Rozwody stawały się w owym okresie
/'..często przedmiotem satyry.

228 .

Księża i prawnicy prześcigali się W fortelach umożliwia-
jących unieważnienie małżeństwa. Zjawisko to nasiliło się
zwłaszcza w okresie stanisławowskim, głównie pośród ary-
stokracji. Anglik Wraxall analizując obyczajowość tej war-
stwy pisze: „Jedną z naturalnych konsekwencji tego stanu
rzeczy jest łatwość rozwodów i ich powszechność. Wprost
boję się mówić o tym, co widziałem i wiem na ten temat,
tak nieprawdopodobnie to wygląda. Udowodnienie zdrady
małżeńskiej jest uznane za prawną przyczynę rozwodu, ale
w zasadzie wystarczy nie więcej niż niezgodność charakte-
rów, niechęć lub znużenie" 23. Dochodziło do tego, że w ko-
łach arystokracji przy zawieraniu małżeństwa specjalnie za-
niedbywano dopełnienia jakiejś formalności, by później
mieć pretekst do otrzymania rozwodu.

Ponieważ uzyskanie rozwodu mogło mieć miejsce jedynie
w warstwach uprzywilejowanych, wytworzyła się sytuacja,
że ludność wiejska szukała innych dróg wiodących do ze-
rwania małżeństwa; jedną z nich było porzucenie żony lub
męża i zawarcie nowego związku, czyli po prostu bigamia.
Było to o tyle możliwe, że przy zawieraniu małżeństwa nie
wymagano przedstawienia jakichś dowodów pisemnych,
które stwierdzałyby, że jest się wolnym; wystarczyło ustne
oświadczenie oraz brak sprzeciwu ze strony kogokolwiek
w okresie między wyjściem zapowiedzi a ślubem. Istniały
jednak, innego rodzaju trudności. Osiadły chłop w spora-
dycznych tylko wypadkach decydował się na opuszczenie
swojej wsi, majątku, krewnych, jedynie z tego względu, by
zawrzeć nowe małżeństwo. Dlatego też bigamię spotykało
się najczęściej wśród luźnych, czeladzi dworskiej, wśród
wędrownych kramarzy.

Kościół traktował bigamię jako poważne przestępstwo,
a sądy miejskie orzekały w tych sprawach karę śmierci,
wyroki nie zawsze^jednak wykonywano. Nieraz łagodzono
karę i skazywano bigamistę na chłostę oraz nakazywano mu
powrócić do porzuconej małżonki. Tak radził m. in. Haur.

i!i N. W. Wraxall, Wspomnienia z Polski 1778, [w:] Polska
uianisławowska w oczach cudzoziemców..., s. 539.

229

Wypadki bigamii miały miejsce niekiedy także i wśród
szlachty. Najczęściej podłożem ich była rozwiązłość niektó-
rych panów. Formalnie groziły za to najsurowsze kary,
praktycznie jednak patrzono na taki postępek przez pałce.
Jeśli powtórnie zaślubioną kobietą była jakaś uwiedziona
plebejka, to uważano całą sprawę za doskonały, nadający
się do przechwałek żart.

Być może przytoczone wyżej obrazy rzucają zbyt ponure
światło na ówczesne życie rodzinne, trzeba więc podkreślić,
że nie należy ciemnych jego stron generalizować. Faktem
jest, iż ówczesna obyczajowość charakteryzowała się bru-
talnością, niemniej jednak spotykało się przypadki świad-
czące o dobrym współżyciu małżeńskim i o wzajemnej mi-
łości. Jeśli chodzi o środowisko wiejskie, rzucają m. in. na
te sprawy pewne światło testamenty. W rozporządzeniach
ostatniej woli nieraz spotkać można wyrazy miłości skiero-
wane do współmałżonka, błogosławieństwo dla dzieci, zale-
cenia o zachowaniu szacunku dla pozostających na utrzy-
maniu rodziców. Jeden z chłopów z Bukowiny Tatrzańskiej
mówi o swej żonie jako o „najmilejszej Annie", „żonie mo-
jej kochanej, sierocie pozostałej". Niejaka Regina Magiero-
wa umierając, zapisuje grunt i budynki swemu małżonko-
wi, którego „we wszystkiej go posesji," która do mnie nale-
ży, zostawuję, bom nie miała bliższego żadnego przyjaciela
nad męża teraźniejszego Jakuba Magierę". Walenty Kom-
perda błogosławi natomiast swoje córki „przykazując, żeby
się Pana Boga bały, Jemu służyły, w zgodzie i miłości z so-
bą i sąsiady żyły" 24.

Przytoczone powyżej wypowiedzi są oczywiście słownymi
deklaracjami, możliwe, że w życiu bywało nieco inaczej,
niemniej świadczą wymownie o istnieniu na wsi silnej więzi
rodzinnej.

Rodzinę chłopską wiązał nie tylko majątek, lecz również
poczucie wspólnoty wynikające z przekonania, że jest się

24 Cyt. wg K. Dobrowolski, Włościańskie rozporządzenie
ostatniej woli na Podhalu w XVII i XVIII u\, Kraków 13"3,
s. 110, 119—120.

230

..Jednej krwi". Jeśli nawet zapominano o tym wobec cięż-
kich warunków codziennego bytu, to przecież uprzytamnia-
no to sobie w ważnych chwilach życiowych. Brak badań
i źródeł dotyczących tej dziedziny obyczajowości uniemożli-
wia wydanie ostatecznych sądów, niemniej nie mamy powo-
dów, by wątpić w istnienie u ludności wiejskiej rozwinię-
tych uczuć rodzinnych. Wzmianki, jakie spotyka się na ten
temat w literaturze plebejskiej, potwierdzają raczej ich
istnienie. Pośród codziennych zdarzeń wspomina się o rodzi-
nie, przywozi się dzieciom lub żonie prezenty itp.

Oprócz rodziny bliższej, to jest rodziców i dzieci, utrzy-
mywano też kontakty z rodziną dalszą. Przybierały one roz-
maite formy. W pewnych okolicach kraju, np. na Podhalu
w XVII wieku istniały jeszcze silne związki rodowe. Ród
składał się z grupy ludzi spokrewnionych w linii męskiej;
rody zamieszkiwały nawet osobne osady. Podstawą solidar-
ności rodowej było pochodzenie od wspólnego przodka. Każ-
dy ród miał swoją legendę, w której chwalono się praszczu-
rem rodu, będącym najczęściej słynną postacią Podhala.
Tak więc niektóre rody utrzymywały, że pochodzą od słyn-
nego zbójnika, inne twierdziły, że wywodzą się od sołtysa,
jeszcze inne chwaliły się praszczurem-szlachcicem. Jeśli na-
wet pamięć o dawnych przodkach rozpływała się w legen-
dzie, to żywa była pamięć o przodkach niedawno zmarłych,
silne były związki rodzinne, co składało się na mocną więź
łączącą cały ród.

Istnienie tego rodzaju związków rodowych znajdowało
swoje odbicie również w życiu społecznym i gospodarczym.
Rody chłopskie wspólnie np. użytkowały polany i hale, pro-
wadziły gospodarstwo pasterskie, zwoziły zboże, wybierały
się np. po zboże na Węgry itd. Tego rodzaju związki istnia-
ły jednak tylko na Podhalu, mogły się bowiem utrzymać
jedynie w okolicach stosunkowo słabo związanych z syste-
mem pańszczyźnianym. Tam, gdzie istniała silna zależność
chłopa od pana, nie było miejsca na niezależne związki ro-
dowe, szlachta stała bowiem na stanowisku, że jedynym
zwierzchnikiem i ..opiekunem" poddanego jest dwór.

Trzeba dodać, że na terenie całego kraju istniało w owym

231

czasie wśród ludności chłopskiej silnie rozwinięte współ-
działanie, mające np. na celu polepszenie doli sierot czy lu-
dzi niedołężnych. Wiadomo, że w pewnych okolicach pano-
wał zwyczaj, iż ludność obrabiała rolę ludziom „niesposob-
nym", to jest sierotom lub kalekom. Pomagano sobie także
wzajemnie w terminowych robotach polowych, wspólnie
wypasano bydło, karczowano lasy itp. Bardzo możliwe, że
właśnie w tych ważnych funkcjach gospodarczych, w nie-
sieniu sobie wzajemnie pomocy można doszukać się relik-
tów dawnych wspólnot i związków rodowych.

Jeżeli chodzi o szlachtę, przywiązywała ona wielką wagę

do urodzenia, herbu, nazwiska. Pilnie śledzono wszystkie

pokrewieństwa, parantele, koneksje, z zamiłowaniem studio-

wano genealogie, wyliczano powinowactwa. Potocki tak np.

. powiada o jakimś domorosłym heraldyku:

Przykrzy mi się słuchając srogich jego plotek,
Regestru sióstr i braci, wujów, stryjów, ciotek.
Kogo który wziął z domu, która była za kim,
Prawi Księgi Rodzaju długim zodyjakiem 26.

To przywiązywanie wagi do pochodzenia miało swoje
źródło w ustroju feudalnym, który charakteryzował się
przecież panowaniem „urodzonych". Szlachectwo już samo
przez się zapewniało odpowiednie prawa i przywileje, a spo-
winowacenie z potężnym dygnitarzem umożliwiało pro-
tekcję, awans, karierę. Nic więc dziwnego, że pilnie baczono
na te sprawy, a swoje genealogie wykorzystywano do pro-
wadzenia rozmaitych życiowych rozgrywek. Trzeba dodać,
że szczególną czujność wykazywali w tych sprawach wzbo-
gaceni, udający szlachtę plebejusze. Niejeden chłop czy
mieszczanin, podszywający się pod szlacheckie nazwisko,
kazał sobie wypisywać fałszywe genealogie, koncypował
niezwykłe herby, powoływał się na zmyślone korespon-
dencje.

Wśród szlachty spotykało się nieraz z istnieniem silnej

25 Cyt. wg W. Łoziński, Życie polskie w dawnych wie-
kach, Kraków 1958, s. 155.

232

-J

więzi rodzinnej, która jednak opierała się nie tyle na po-
winowactwie krwi, co na wspólnocie interesów. Należy pod-
kreślić, że ród w szerszym pojęciu w tym przypadku nie
istniał, miało tu natomiast miejsce jedynie fikcyjne powią-
zanie ludzi pieczętujących się jednym i tym samym herbem,
pochodzącym tedy niby od jednego przodka. Faktyczna więź
istniała natomiast w rodzinie i obejmowała bliższych powi-
nowatych. Przejawiała się ona w rozmaitej formie, m. in.
w utrzymywaniu towarzyskich kontaktów, w odwiedzaniu
się. Szczególnie silnie występowała ona wtedy, gdy chodziło

0 osiągnięcie konkretnych celów — o zdobycie wpływów,
urzędów, faworów. Podkreślano wówczas powinowactwo,
tworzono rodzinne „bloki", zawiązywano koalicje, groźne
nawet nieraz i dla panujących. Znane są np. warcholskie
wystąpienia takich potężnych rodzin, jak Radziwiłłów, Sa-
piehów, Paców. Wystąpienia te miały charakter okolicznoś-
ciowy, wiązały się bowiem z określoną sytuacją. W rodzi-
nach tych istniały animozje, dochodziło często do sporów

1 konfliktów, np. przy podziale majątku lub gdy w grę
wchodziły osobiste materialne interesy. Następowały wów-
czas frymarki, targi, zwady, miał miejsce jaskrawy, daleko
idący egoizm, który znajdował często odbicie w następują-
cych przysłowiach: „bracia zgodliwi są wielkie dziwy" lub:
„braterska nienawiść sroga" itp. Dzieje rodzin szlacheckich
często obfitują w krwawe spory, które wybuchały między
najbliższymi krewnymi. By zagarnąć majątek, chwytano się
różnych sposobów. Jednym z nich było np. uznanie niewy-
godnego właściciela majątku za obłąkanego i ustanowienie
nad nim kurateli. Dochód z dóbr szedł oczywiście do kie-
szeni „opiekunów". W ten sposób postąpiono ze starostą do-
lińskim Jerzym Krasickim, z kraj czym litewskim Marcinem
Radziwiłłem itd.

Mimo to nie brak informacji o spokojnym, szczęśliwym
Współżyciu całych rodzin, o załatwianiu spraw w sposób
godziwy, zgodny z interesami wszystkich biorących udział
przy podziale majątku. Przykładem może być zgodne współ-
życie braci Wacława Potockiego. Ogólnie biorąc można jed-
nak twierdzić, że u szlachty występował silny egoizm

233

i przemożna chęć bogacenia się, która dominowała nad wię-
zią rodzinną.

Egoizm zaznaczał się zresztą wyraźnie zarówno u szlach-
ty, jak i u plebejuszów. W księgach sądowych miejskich
spotyka się często wzmianki, iż rodziny zmarłych fałszowały
testamenty, odsuwając od podziału schedy niektórych krew-
nych oraz dokonywały innych nadużyć. Z faktami tymi
wiązały się oczywiście spory, procesy, a nawet najpospo-
litsze bijatyki. Praktyki te piętnował m. in. Opaliński, któ-
ry w swych satyrach dal obrazy testamentowych matactw.

Opisując życie rodzinne nie sposób wspomnieć o dzieciach
nieślubnych, zwanych bękartami, wylegańcami, pokrzywni-
kami. Ogólnie można stwierdzić, iż dzieci te były dyskrymi-
- nowane zarówno pod względem prawnym jak i towarzys-
kim. Obowiązujące wówczas prawo wyłączało je bowiem ze
spadku, a w oczach opinii publicznej uchodziły za „wy-
rzutki" społeczeństwa. Problem ten najczęściej i najsilniej
występował w środowisku wiejskim. Mimo bowiem usilnej
walki z cudzołóstwem, mimo kar i odpowiednich ustaw,
dzieci nieślubnych spotykało się bardzo wiele. Trudno po-
dać dokładnie jakieś liczby, z dotychczasowych badań jed-
nak wynika, że ilość tych dzieci w stosunku do ogólnego
przyrostu naturalnego wynosiła od 3 do lO°/o. Zjawisko to
nasilało się lub słabło, na ogół liczba dzieci nieślubnych
zwiększała się podczas wojen i przemarszów wojsk.

Po narodzeniu się nieślubnego dziecka sąd wiejski naka-
zywał ojcu, prócz zapłacenia ustalonej kary za cudzołóstwo,
wyasygnowanie jednorazowo odpowiedniej kwoty przezna-
czonej na wychowanie dziecka. Najczęściej zalecano zaku-
pienie krowy, rzadziej wpłacenie pieniędzy. Wysokość tego
rodzaju opłaty nie była zresztą duża. Władze sądowe wiej-
skie stały widać na stanowisku, że gdy dziecko podrośnie,
to nie tylko nie będzie ciężarem, lecz odwrotnie, będzie mat-
ce pomagać. Z tego też prawdopodobnie względu nie spoty-
ka się wzmianek, by nakazywano płacenie jakichś stałych.
np. corocznych zasiłków. Niekiedy ojciec nieślubnego dziec-
ka musiał płacić „za wieniec". Zdarzało się to wtedy, gdy
dowiedziono mu, że dziewczyna została uwiedziona gwał-

tem lub podstępem. Sądom trudno jednak było ustalić, jak
się sprawy istotnie miały, dlatego też rzadko ferowały tego
rodzaju wyroki. Częściej orzekały tak zwaną „winę byko-
wą" — opłata uiszczana Kościołowi i dworowi obowiązy-
wała wówczas zarówno kobietę jak i mężczyznę. Kobieta
ponosiła jednak cięższe konsekwencje —• karano ją chłostą
za popełnienie „grzechu", nieraz wypędzano nawet ze wsi,
spadał na nią również ciężar wychowania i utrzymania
dziecka.

- Sytuacja matki nieślubnego dziecka była nieco odmienna,
jeśli ojcem jego był szlachcic. Dzieci nieślubnych zrodzo-
nych z ojca szlachcica spotykało się sporo. Do szlacheckiego
stylu życia należało bowiem uwodzenie poddanych chłopek
lub dziewcząt służebnych. Nie kompromitowało to szlachci-
ca, nie kolidowało z jego honorem szlacheckim, postępowa-
nie takie uważano za jak najbardziej naturalne. Stosunek
panów do potomstwa z nieprawego łoża był rozmaity. Wię-
kszość źródeł mówi, że szlachta zupełnie nie dbała o swo-
ich bastardów, że pozostawiano ich własnemu losowi, nie-
które podają jednak, że na swój sposób dbano o dzieci nie-
ślubne. Obdarowywano je np. pewnymi sumami pieniędzy,
nieraz ziemią, a nawet żeniono ze szlachciankami. Nieślub-
ne dzieci szlacheckie nosiły najczęściej nazwiska pochodzące
od miejsca urodzenia lub od przydomku nadanego w dzie-
ciństwie. Nieraz nosiły nazwisko ojca, choć zazwyczaj
w skróconym lub przeinaczonym brzmieniu. Wiele infor-
macji na ten temat zamieszcza Liber chamorum, a oto pew-
ne przykłady:

Brudzowski nazwał się bękart p. Borka Józefa z Bru-
dzowej, od Chęcin dwie mili. Miał go z chłopską dziewką,
poddaną swą. Ten uchowawszy się u pana tego, beł za
urzennika w temże Brudzowie kilka lat [...]. Zjednak mu
beł żonę ten Borek, Zaborską niejaką" 2G.

Bębnowski nazwał się Jan, bękart p. Jędrzeja Chwali-
boga, co w Janowicach mieszkał pod Zakliczynem. Tego bę-
karta, gdy przy ojcu tem swem chłopcem beł, że pękato

Liber chamorum..., cz. I, s. 71, nr 186.

235

-■-■-/;.- .;.."■ ■ ■

:: rósł, zwal go bęben, czasem Bęsiu. on podiósszy Bębnow,ski

I* zwał się. Matka tego Janka chłopska dziewka Więeławąwna

','< beła z Jadownik wsi; ta c granicę służeła w Brzeżku,

j' p. Czernego miasteczku na Podgórzu, skąd wziął ją ten

p. Chwalibóg za założnicę, z którą tego Janka miał [...]. Ten

zaś Jan, bękart Chwalibogów, pojął chłopską dziewkę [...]

j, nadsługował przecie przedtym panu Gabońskiemu na Pod-

: gćrzu, potym panu Wieruskiemu tamże w Podgórzu i anno

1630, a żenię swej kupieł chałupkę bez ról w tych Jadow-

'■ nikach"2?.

■ „Bielski, bękart p. Koniecpolskiego, co w Przecłav/iu

mieszkał. Temu bękartowi swemu w Słostowej pod Robczy-
JJ cami dał beł na folwarczek. Ten bękart tam mieszkając po-

jął beł p. Mniszkowskiego córkę, powinna p. Kostki, sta»-

ii rosty malborskiego; miał z nią potomstwo. In anno 1633

i miał już na piętnaście tysięcy..." !8.

Gębicki ten bękart jest p. Witowskiego, co beł wielkim
rządcą krakowskim. Wychował się po części u tego p. Wi-
towskiego, zapomógł go przecie p. ociec ten, że kupieł anno
1622 pod Strzyżowem we wsi Wysokiej spłacheć. Pojął beł
z Rubczyc szeweównę" 29

,,Myszkowski zowie się Władysław, bękart p. Władysława
Myszkowskiego, margrabię z Pińczowa, którego miał z Bo-
rowską niejaką circa 1618. Tej inamoracie swej dał beł pan
Myszkowski folwarczek we wsi Pogwizdowie, od Żarnow-
ca mila, dożywociem" 3(1. &
Próby opiekowania się dziećmi zrodzonymi z „nieprawego §
łoża" nie zmieniały wszakże zasadniczo ich losu. Opinia pu-
bliczna dyskryminowała je. Stosowano wobec nich bojkot
towarzyski, czyniono im afronty, odmawiano wydawania za
nich córek lub żenienia synów. Dla autora Liber chamorum
nieślubne pochodzenie, „bękarctwo", to rzecz najbardziej
hańbiąca, stawiająca bezapelacyjnie poza nawiasem „poćci-

27 Tamże, cz. I, s. 41—42, nr 53.

28 Tamże, cz. I, s. 51, nr 89.

29 Tamże, cz. I, s. 146, nr 470.

30 Tamże, cz. I, s. 353, nr 1330.

236

wych". Istniał pogląd, że każde poważniejsze nakłady pie-
niężne na dzieci nieślubne stanowią ciężką krzywdę dla
legalnych spadkobierców, bo umniejszają sukcesję mającą
im przypaść. Należy dodać, iż za bękarty uważano wszyst-
kie dzieci zrodzone przed ślubem, choćby ich rodzice za-
warli później legalny związek małżeński. Na temat dzieci
nieślubnych kursowało wiele cynicznych dowcipów. Wacław
Potocki w jednej z fraszek tak powiada:

Z Miłkowskiego Koski

Zmazawszy Mił, Miłkowski bękarta zwał Koskim,
Wstydząc się go przezwiskiem mianować ojcowskim.
Ja mu zaś Mil zostawię, koski raczej urwę,
iCiedy ojciec miłował, miasto żony kurwę sl.

W opinii szlacheckiej pierwszej połowy XVII wieku nie
ratowała sytuacji nieślubnego dziecka nawet krew królew-
ska. Dzieci nieślubne władców polskich XVII wieku nie
osiągnęły też żadnych wybitniejszych pozycji. Zmiany oby-
czajowości nastąpiły dopiero w XVIII wieku, w pierwszej
połowie tego stulecia, kiedy to do nieślubnych dzieci pań-
skich zaczęto odnosić się z większą tolerancją, a z czasem
zarzucano nawet wobec nich dyskryminację. „Bękartką" np.
była słynna Anusia Lubomirska, która stała się przyczyną
sławnego, tragicznego pojedynku Adama Tarły z Kazimie-
rzem Poniatowskim. Nieślubną córką królewską była też
najprawdopodobniej Anna Orzelska. Ale za czasów Augusta
Mocnego nikomu już nawet przez myśl nie przeszło, by
dyskryminować tę piękną i faworyzowaną damę. Niemniej
do końca XVIII wieku szlachta i panowie nie poczuwali się
na ogół do jakichś większych obowiązków wobec dzieci
z „nieprawego łoża". Opinia siedemnastowieczna za bękarty
uważała również tzw. „kukułcze dzieci", to jest potomstwo
spłodzone w legalnym związku małżeńskim, lecz niepewne-
go ojcostwa. W wieku XVIII nie stosowano już tak dras-
tycznych określeń, wykazywano bowiem większą wyrozu-
miałość.

31 Potocki, jw., t. I, s. 439.

237

Jeśli chodzi o sprawę dzieci nieślubnych w środowisku
mieszczan, to według prawa miejskiego nie posiadały one
prawa do dziedziczenia, zabraniano im piastowania urzędów
miejskich, utrudniano dostanie się do cechu. Sytuacja tego
rodzaju dzieci była w miastach równie trudna jak i w śro-
dowisku szlachty. I tutaj stosowano wobec nich dyskrymi-
nację towarzyską, i tutaj również ciężki był ich los.

Znamienne, iż uważano, że dzieci nieślubne odznaczają
się pewnymi predyspozycjami, mianowicie sprytem, zręcz-
nością, że potrafią sobie radzić w życiu. Szeroko, także
i pośród szlachty, kursowały przysłowia o ,,bękarcim szczęś-
ciu". Odbiciem tych poglądów jest m. in. wiersz Sebastiana
Klonowicza: * * ■

Bastrowie większy są, łakomi i duży, '
I tak więcej gwałt i moc niźli cnota płuży.
Ojcowicowie drobni, spokojni, pokorni,
Bastrowie są szczęśliwi, swawolni, uporni32.

Była to oczywiście nieudolna próba tłumaczenia społecz-
nej i obyczajowej dyskryminacji, jaka te dzieci spotykała.
Z powodu biedy i obskuranctwa wiele z nich ginęło. Nawet
przysłowie głosiło: „nie każdy bastard jednakie szczęście
miewa". Tylko niektórym z nich udało się przekroczyć dzie-
lące je od społeczeństwa bariery. Najsilniejsze, najzręczniej-
sze jednostki potrafiły rzeczywiście dobić się majątku i zna-
czenia, choć droga, jaka do tego wiodła, nie zawsze była
najuczciwsza. Jeśli wierzyć informacjom Liber chamorum,
wielu opryszków, pospolitych bandytów pochodziło właśnie
z „nieprawego łoża". Społeczeństwo dyskryminowało ich od
dzieciństwa. Oni mścili się na społeczeństwie. Ponury to,
mało znany fragment siedemnastowiecznej obyczajowości.

.s2 S, Klonowicz, Worek Judaszów, [w:] Pisma poetyczne
polskie, wyd. K. J. Turowski, Kraków 1858, s. 117.

VIII

UROCZYSTOŚCI I OBRZĘDY RODZINNE -i,

.. . ■".. ■-- •- . ■■><!

Wielka rola, jaką przypisywano rodzinie w. ówczesnym
życiu obyczajowym, powodowała, że wszelkie uroczystości
i obrzędy rodzinne stanowiły nader ważne momenty dla
kręgu ludzi związanych ze sobą węzłami krwi, jak również
dla ich przyjaciół i znajomych. Wydaje się, iż w żadnym
chyba innym okresie dziejowym uroczystości te nie odgry-
wały tak ważkiej i złożonej roli.

Rozpoczynały je urodziny dziecka. Z faktem tym łączyło
się w tym czasie wiele jeszcze przedchrześcijańskich zwy-
czajów. Odosobniano więc na pewien czas położnicę, po
połogu dokonywano tak zwanego „wywodu", to jest jej
oczyszczania, ponadto poddawano ją praktykom mającym
na celu odpędzenie złych duchów i zapewnienie zdrowia
i szczęścia niemowlęciu. Dziecko przenoszono więc przez
okno, dla niepoznaki przebierano, wodę z pierwszej kąpieli
wylewano dopiero po upływie trzech dni po zachodzie słoń-
ca itd. Praktyk tych stosowano wiele. Choć w różnych
częściach kraju panowały odmienne zwyczaje, w całej Pol-
sce narodziny dziecka łączyły się ze stosowaniem różnych
guseł, i to wśród wszystkich grup społecznych, najwięcej
jednak stosowano ich po wsiach i w małych miasteczkach.

Kościół starał się zaadaptować te praktyki, nadać im od-
powiedni wydźwięk, często więc łączył je z obrzędem chrztu.
Niektóre koła kościelne zalecały rodzicom, by dzieci chrzcić
następnego dnia po porodzie, co często pociągało za sobą
wypadki przeziębień, a nawet zgonów niemowląt, nie po-
trafiły jednak wyeliminować z życia dawnych zwyczajów.
W rezultacie nawet przy chrzcie stosowano pogańskie prak-
tyki, obchodzono ołtarz z niemowlęciem, stosowano uroczys-
te przechodzenie progu itp.

Urodziny dziecka żywo interesowały krewnych i przy-
jaciół rodziców, a w środowisku wiejskim i małomiastecz-
kowym wciągały wszystkich mieszkańców w związane
z tym faktem uroczystości. Uważano wręcz za obowiązek
okazanie pomocy matce niemowlęcia, istniał więc zwyczaj
obdarowywania położnicy przez sąsiadów, krewnych i zna-
jomych. Ponieważ matka nowo narodzonego dziecka nie
była w stanie zająć się gospodarstwem, dostarczano jej
m. in. wiktuałów. Po wsiach każdy dawał według swojej
możności. Znoszono chleb, ser, masło, jaja itp. Ta wzajemna
pomoc stosowana była wobec wszystkich niewiast, zarówno
zamożnych chłopek, jak i ubogich komornic. Zwyczaj obda-
rowywania położnic istniał również wśród mieszczan
i szlachty, z tym tylko, że ludzie bogaci obdarzali się bar-
dziej kosztownymi prezentami. Zwyczaje te przybierały
niekiedy nawet przesadne formy, położnicę odwiedzały czę-
sto tłumy znajomych, stąd też wydawano i sporo na wy-
stawne poczęstunki. Magistraty niektórych miast starały
się ograniczać te przyjęcia. Na przykład w Gdańsku wydano
w pierwszej połowie XVIII wieku odpowiedni regulamin,
który szczegółowo określał ramy składanych wizyt.

Jak z powyższego wynika, we wszystkich warstwach spo-.
łecznych kobiety będące w połogu odwiedzane były tłumniej
przez kumów, krewnych, przyjaciół. Zwyczaj wymagał, by
obdarowywać matkę nie tylko prezentami, ale także obsy-
pywać ją komplementami. Często wizytę taką traktowano
jako okazję do dobrej zabawy. Po obejrzeniu noworodka
i stwierdzeniu, do kogo jest podobny, brano się do szkla-
nek i butelek. Ożywione rozmowy przekształcały się wkrót-

240

ce we wrzaski i pohukiwania, co nie pozwalało usnąć ani
odpocząć położnicy. Na sprawy higieny nie zwracano wię-
kszej uwagi. Jeśli zauważono, że matka wygląda mizernie,
to „pokrzepiano" ją wódką lub winem, nieraz z „leczniczy-
mi" doprawami, takimi jak pieprz czy imbir. Należy zazna-
czyć, że jeśli część matek traktowała te odwiedziny jako
przysłowiowy „dopust Boży", to spotykało się i takie, które
rade były okazji do pijatyki. Biedniejsze upijały się gorzał-
ką, bogatsze winkiem, miodem, wódeczkami. Botanik Sy-
reński, wielki zwolennik piwa, żali się, iż ,,[...] nasze miłe
kumoszki przyzwoitym i przyrodzonym pokarmem gardzą,
w swych połogach nic inne tylko winem, małmazyją, musz-
katelą się posilają, drugie miłą gorzałeczką pokrapiając się,
żeby im się żołądek od piwa nie skurczył albo ząb, który
winny, im nie wypadł" '.

Wspaniałą, uświęconą wręcz okazję do zabawy stanowiły
chrzciny. Każda rodzina starała się, by wypadły one jak
najokazalej. Nawet średniozamożny chłop spraszał kumów
i znajomych, bił wieprze, kupował baryłki piwa. Chrzciny
na wsi stawały się często istnym pasmem obżarstwa i opil-
stwa, zdarzało się nieraz, iż nawet rujnowały biedniejszych
gospodarzy. Feudałowie wydawali w stosunku do ludności
plebejskiej odpowiednie rozporządzenia, które miały na ce-
lu ograniczenie liczby gości: zabronienie podawania zbytniej
ilości potraw. Podobne zalecenia wydawały także niektóre
magistraty. Zakazy te pozostawały jednak tylko na papie-
rze, w rzeczywistości łączono chrzciny z reguły z hulanką.

Jeśli uroczystości rodzinne ludności plebejskiej ogranicza-
no wspomnianymi przepisami, szlachcie nie zabraniał nikt
obchodzić ich z największą wystawnością. Także i w rodzi-
nach magnackich przyjście na świat potomka, szczególnie
pierwszego syna, łączono z wielkimi uroczystościami: urzą-
dzano turnieje, walki byków, festyny, wydawano bale, ban-_
kiety, bito z dział i moździerzy, a nade wszystko pito, pito
i jeszcze raz pito: za pomyślność nowego dziedzica, za zdiT>-

1 S. S y r e n i u s, Zielnik..., [Kraków] 1613, s. 948.
16 — Obyczaje staropolskie 241

/--■---

wie rodziców, za kumów, plebanów, którzy chrzcili dziecię,
za krewniaków, powinowatych. Trudno wręcz zliczyć wszy-
stkie toasty, jakie wznoszono nad kołyską kasztelanica czy
dziecięcia innego dygnitarza.

Do doboru odpowiednich rodziców chrzestnych przywią-
zywano wielką wagę. Istniało mniemanie, że dziecko będzie
dziedziczyło cechy swych rodziców chrzestnych, uważano
więc, że jego przyszłość zależy w dużej mierze od ich zacho-
wania się; zwracano także uwagę na zachowanie się księ-
dza.. Kumów dobierano w rozmaity sposób. Najczęściej pro-
szono w kumy krewnych lub przyjaciół, oczywiście ludzi ze
swoj-ego środowiska. Mieszczanie prosili często w kumy lu-
dzi zajmujących pewną pozycję społeczną; rzemieślnicy np.
oglądali się za rajcami i ławnikami, ewentualnie mistrzami.
Bywało zresztą różnie. Wiadomo np., że w pewnych przy-
padkach bogata szlachta, a nawet magnaci zapraszali na
rodziców chrzestnych mieszczan lub chłopów. Trudno wy-
jaśnić te fakty, możliwe, że starano się w ten sposób przy-
ciągnąć do siebie zamożniejsze jednostki plebejskiego po-
chodzenia.

Powszechnie praktykowano dawny zwyczaj, że w przy-
padku, jeśli dzieci się nie chowały, rodzice prosili w kumy
żebraków, wierzono bowiem, że zapewni to szczęście nie-
mowlęciu. Wypadki zapraszania na chrzestnych rodziców
nędzarzy spotykało się nawet po wielkopańskich dworach.
Wśród chłopów i mieszczan istniał zwyczaj, że dziecku da-
wano takie imię, jakie sobie „przyniosło", tzn. takie, jakie
w dniu jego narodzin figurowało w kalendarzu (pomijano
jedynie imiona mniej znane). Na nadawanie imienia znacz-
ny wpływ wywierał również pleban, który czasem dawał ta-
kie, jakie uważał za stosowne, nieraz nawet wbrew woli
rodziców. W pewnych okolicach istniał zwyczaj, iż nadawa-
no dziecku imię ojca, dziadka lub jednego z bliskich krew-
nych. Niektóre tradycje bywały czasem tak silne, że księża
godzili się z nimi i nadawali imię takie, jakie upodobała so-
bie rodzina; np. wśród zamożnych chłopów podhalańskich
Tyłków powtarzały się stale imiona: Wojciech, Maciej, Jan.
Jeśli chodzi o szlachtę, to na ogół niechętnie nadawano

242

imię takie, jakie dziecko sobie ,.przyniosło". W grę nato-
miast wchodziły imiona mające związek z tradycją rodu lub
też z osobistymi upodobaniami. Potocki tak o tym pisał:

Nie-chce być z prostakiem w jednym interesie,
Którego tak chrzczą, jako święto dnia przyniesie2.

W wyniku tego w niektórych rodzinach szlacheckich po-
wtarzały się ciągle te same imiona, np. Tomasz u Zamoy-
skich, Rafał u Leszczyńskich, Stanisław u Kostków. Prócz
tradycji rodzinnej na wybór imienia wywierał wpływ rów-
nież kult świętych. Znaczny wpływ miały i zakony, które
propagowały swoich patronów zarówno wśród szlachty jak
i wśród plebejuszów. Wraz z rozwojem zakonu jezuitów
coraz częściej spotykało się np. imię Ignacy, Franciszek,
Ksawery; franciszkanie propagowali imię Antoniego i Fran-
ciszka, pijarzy — Kalasantego, teatyni — Kajetana. Na na-
dawanie imienia wywierała też wpływ aktualnie panująca
w kraju moda,- np. można zaobserwować w pewnych okre-
sach popularność imion królów lub sławnych łudzi. W XVII
wieku często spotykało się np. Zygmuntów, Władysławów,
Janów, Kazimierzów. W omawianym okresie bardzo chętnie
nadawano też takie imiona, jak: Andrzej, Wojciech, Józef.
Wielką popularnością cieszyło się nadal' imię Stanisław.
Imiona pochodzenia słowiańskiego, np. Zbigniew, Jarosław,
Mirosław, Bronisław spotykało się w XVII wieku jeszcze
dość często, później zaczęły zanikać. W XVII wieku popu-
larne były również imiona pochodzące ze'Starego Testamen-
tu, np. Rachela, Eliasz, Daniel. Z biegiem lat przewagę za-
częły zdobywać imiona katolickie. Wyjątek stanowiło imię
Maria. Przez długi czas nadawali je tylko innowiercy, wśród
katolików istniał bowiem przesąd, że jest to świętokradz-
two i może pociągnąć za sobą nieszczęście. Począwszy od
XVIII wieku zaczęto stosować je częściej. Wydaje się jed-
nak, że bardziej rozpowszechnione było imię pochodzące od
Marii — Marianna.

5 Cyt. wg J. S. By stroń, Dzieje obyczajów w dawnej

Polsce..., t. II, Warszawa 1960, s. 76,

t

243

Zagadnienie nadawania imion w_ kołach płębejskich_jest
skomplikowane i jeszcze niedostatecznie opracowane,
w świetle fragmentarycznych badań można jednak stwier-
dzić, iż moda na imiona w tej warstwie ulegała ciągłym
zmianom. Zależne to było od okolicy kraju, np. w Żywiec-
kiem spotykało się imiona rozmaite. Charakterystyczne, że
pewnych imion używano tylko na wsi, innych zaś w mieś-
cie. Imiona, w których gustowała wieś, wydają się być z dzi-
siejszego punktu widzenia nawet oryginalne, spotykało się
m. in. takie jak: Rycheza, Brygida, Anastazja, Scholastyka,
Dionizy, Melchior, Polikarp. W tym czasie miasto gustowało
w Konstancjach, Monikach, Salomeach. Ponieważ moda na
imiona ulegała zmianom, więc w żadnym przypadku nie
można łączyć ich z mechanicznym nadawaniem według ka-
lendarza. Wszy_stko wskazuje na to, że decydujący wpływ
na wybór imion wywierali księża, w niektórych okolicach
liczyli się oni jednak wyraźnie z gustami ludności.

W związku z nadawaniem imion istniał szereg różnych
zwyczajów, np. imię Adam i Ewa dawano zwykle bliźnia-
' kom. Zwyczaj ten występował na Podhalu w XVII wieku.
Istniał też nie spotykany już dzisiaj zwyczaj, iż rodzeństwu
nadawano te same imiona, np. wśród braci można było
spotkać trzech Janów lub Stanisławów. Zwyczajowi temu
hołdowali zarówno chłopi, jak i szlachta. W ten sposób sta-
rano się zapewnić rodzinie szczególną opiekę jakiegoś świę-
tego. Jeśli np. pierwszy syn Jan chował się dobrze, a drugi
nazwany np. Markiem wkrótce zmarł, to rodzice następne-
mu dziecku nadawali znów imię Jan, wierząc, że w ten spo-
sób zapewnią sobie łaskę odpowiedniego świętego.

Następną z kolei ważną uroczystością rodzinną byłjślub.5
.i \veseIe^Poprzedzały ją konkury i wiążące się z rozmaitymi
zwyczajami zaślubiny. Jeśli chodzi o termin ślubu i wesela,
to wśród chłopów i biedniejszych mieszczan urządzano je
zwykle jesienią lub zimą. Pora ta była najodpowiedniejsza
z tego względu, że nie było już wówczas" pilnych robót pol-
nych, a zebrane plony zapewniały stosunkowo spokojną
egzystencję.

Przy zawieraniu małżeństw zarówno u chłopów jak.

244

i mieszczan istniało wiele różnorodnych zwyczajów, niektóre
z nich miały charakter ściśle lokalny, inne szeroki, często
ogólnokrajowy. Zagadnienie to nie jest jeszcze dostatecznie
opracowane, z tego więc względu podaję tu tylko zwyczaje
ważniejsze, częściej spotykane.

W wielu okolicach domy, w których mieszkały panny na
wydaniu, znaczono specjalnymi symbolami. W chatach
chłopskich cętkowano ściany białą glinką, zawieszano w ok-
nach wianki lub zatykano na tyczce przed domem .wiejoiac—
Oznaczać to miało, że w domu jest „wieniec do wzięcia",
czyli dorosła panna. U drobnej szlachty wywieszano przed
dworkiem kilimek, u bogatszej kobierzec^ Był to znak, że
z tego domu jest kogo wyprowadzać na „ślubny kobierzec".
Zwyczaj ten panował tylko w niektórych okolicach. Symbo-
le, o których była mowa, umieszczano nie tyle dla poin-
formowania, że w takim czy innym domu znajduje się pan-
na do wzięcia — we wsiach czy miasteczkach znano się bo-
wiem doskonale i nie potrzeba było tego rodzaju demon-
stracji — lecz przede wszystkim dla_okazania, że rodzice
panny zdecydowali się na wydanie jej za mąż. Reszta za-
leżała już od inicjatywy mężczyzny.

Kawaler, który upatrzył sobie pannę czy wdowę, rozpo-
czynał odpowiednie zabiegi. Wśród wszystkich grup społecz-
nych istniał zwyczaj, że nawiązanie matrymonialnego po-
rozumienia należało do swatów, zwanych dziewosłębami lub
rajami. Na wsi dziewosłebem mógł być tylko gospodarz sta-
teczny, ogólnie poważany, u mieszczan i szlachty starano
się, by swatami byli ludzie majętni, jeśli to możliwe nawet"
dygnitarze, którzy potrafiliby wpłynąć na decyzję rodziców
panny. Wszędzie natomiast wymagano, by swat był człowie-
kiem towarzyskim, zmyślnym i wymownym, mruki i niedo-
łęgi mogliby bowiem popsuć sprawę i swą nieudolną „pro-
pagandą" zniweczyć kawalerskie plany.

W niektórych wsiach swat przychodził do domu rodziców
panny_£Óźnyrn_wieczorem lub nocą. Istniał bowiem przesąd,
wywodzący się jeszcze z czasów pogańskich, że szczęśliwe
małżeństwu to takie, które skojarzono przy pełni księżyca;
miało to stanowić również ochronę przed urokami i czara-

245

mi. Ktoś niechętny mógł bowiem ujrzeć swata i rzucić nań
przekleństwo, lepiej więc, jeśli wybrał się do panny pod
osłoną nocy. Swat miał przy sobie flaszkę gorzałki, która
była jakby symbolem jego roli. Po przybyciu do chałupy
panny rozpoczynał obojętną rozmowę towarzyską. Wiemy,
że w późniejszych nieco czasach istniał zwyczaj, iż swat za-
pytywał, czy gospodarze nie mają do sprzedania jałóweczki
lub czy czasem nie zabłąkała się do nich łasica lub gąsior
(wszystkie te zwierzęta były oczywiście symbolami panny).
Jeśli gospodarz dawał przychylną odpowiedź, swat wyjmo-
wał flaszkę i prosił o podanie kubka. Kiedy kubek otrzy-
mał, nalewał do niego gorzałki i podawał do wypicia rodzi-
com i pannie. Ona stawiała przy tym opór. Zwyczaj wyma-
gał, by okazywała także zawstydzenie. Mogła nawet kryć
się po kątach i gorzałkę niechętnie przyjmować. Jeśli panna
istotnie nie chciała konkurenta, to, jak się zdaje, umykała
nawet z chałupy, zazwyczaj były to jednak tylko formy to-
warzyskie mające dowodzić o „wstydliwości" dziewczyny.
Krążyła nawet na ten temat piosenka, w której panna mło-
da tak powiada:

A gdy swacha przyjdzie,
Ja za piecem siędę,
Niby płakać zacznę,
W rzeczy rada będę 3.

Obyczaj chłopski wymagał bowiem, by panna okazywała
w tych sprawach znaczną powściągliwość. Pisarz z XVII
wieku J. H. Haur pisząc o przyjmowaniu oświadczyn tak
powiada: „Panna abo dziewka względem swej panieńskiej
przystojności i jakoby niewinności ma w tym pokazać, ja-
koby o tym postanowieniu nie rozumiała i żadnego (choćby
też w serduszku było jakie tego pragnienie i upodobanie)
nie powinna dać po sobie znaku, ale się w tym do woli ro-
dziców swoich zdać i spuścić" 4. Czy więc panna płakała, czy

3 H. Biegeleisen, Wesele, Lwów b.r.w., s. 39.
1 J. K. Haur, Skład abo skarbiec znakomitych sekretów
oekonomiey ziemiańskiey..., Kraków 1693, s. 239.

246

i

się śmiała, nie zwracano na to większej uwagi. dec3'zja na-
leżała do rodziców. Jeśli nie czynili oni oporów, swat otwar-
cie proponował odpowiedniego młodziana na zięcia. Wypi-
cie wódki oznaczało, że konkurent został przyjęty.

Klilka dni później następowały tak zwane zmówiny, Jjrg-
kowiny lub inaczej zaręczyny. Podczas zrękowin był już
obecny konkurent, który przynosił ze sobą wódkę, wiktuały,
czasem prezenty. Wypicie wódki wraz z konkurentem ozna-
czało nieodwołalne przyjęcie go (sama nazwa zrękowin bie-
rze swój początek od dawnego zwyczaju podawania rąk
przy umowie, co zwało się rękowaniem — od podania ręki
na znak zgody przez dziewczynę powstał też zwrot „starać
się o rękę panny"). Podczas zrękowin omawiano szczegóło-
wo sprawę posagu oraz majątku, jaki pan młody wnosił,
terminu ślubu itp. Wszystkie te narady odbywały się przy
suto zastawionym stole. Zrękowiny bywały nieraz wystawne
i trwały aż do świtu.

W środowisku mieszczańskim i szlacheckim również
istnieli swaci i spotykało się zrękowiny. W miastach przy-
woływano niekiedy dziewczynę, by przy swacie ""wyraziła
zgodę na małżeństwo. Decydowało wówczas jej oświadcze-
nie, że kandydata na męża „będzie kontenta mieć sobie za
przyjaciela". Niekiedy nadawano zrękowinom formę urzę-
dową. Jeśli chodzi o mieszczan krakowskich, to spotykamy
się np. z tego rodzaju zapiskami: „Upatrzywszy sobie
w Domu Ichmościów Państwa [...] Przyjaciela, tj. Pannę
[...], córkę Ichmościów, zważywszy tejże Panny przykładne
cnoty i piękne obyczaje, tudzież widziawszy skłonność afek-
tu [...] przy upadnięciu do nóg Rodzicielskich tęż Jejmość
pannę [...] za darem Ducha Przenajświętszego za dożywot-
niego Przyjaciela z konsensem Ichmościów Rodziców bie-
rze" 5. W księgach miejskich spotyka się też zapiski, które
w nieco mniej wzniosły sposób traktują zaręczyny. Po pro-
stu wylicza się w nich artykuły żywnościowe, pieniądze

6 Cyt. wg J. Pachoński, Zmierzch sławetnych. Z życia
mieszczan w Krakowie w XVII i XVIII wieku, Kraków 195G,

s. 381. " . "'.

itp.. które wnosi pobierająca się para. W jednym z tego ro-
dzajów zapisków pan młody stwierdzał: „[...] obligowałem
się przy zrękowinach wnieść zboża: żyta wierteli trzy. Taka
wiertela floren 8, tatarki korczy dwa. Korzec złotych 8,
owsa korczy trzy. Korzec złotych 6" °, a następnie wymie-
niał zboża, jakie miał już zasiane, podając dokładnie ich
wartość pieniężną.

Wśród szlachty i zamożniejszych mieszczan istniał zwy-
czaj, iż po przyjęciu oświadczyn kawaler ofiarowywał pan-
nie pierścień, będący symbolem zaręczyn. Niekiedy także
panna dawała pierścień kawalerowi. Wspomina o tym Pa-
sek, opisując swój ślub z Łącką. Oczywiście zarówno miesz-
czanie jak i szlachta „opijali" ten fakt. Następowała ogólna
wesołość, rozpoczynano tany i solenną hulankę.

W czasie zrękowin śpiewano stosowne piosenki. Pasek pi-
sze, że na swoich zaręczynach kazał chłopcu zaśpiewać:

Niech komu nadzieja ściele

Różnych fortun na myśl wiele;

Ja już będę tryumfował,

Kiedym szczęśliwie stargował 7. ___

Mimo zabawy nie zapominano o sprawach materialnych,
z reguły podczas zrękowin uzgadniano obopólnie zapisy
i koszty przyszłego wesela.

Gdy proponowany przez swatów konkurent nie odpowia-
dał rodzicom panny, „odpalali" go, dawali mu ^^rekuzęll. Za-
łatwiano to rozmaicie. Należy podkreślić, iż ówczesna oby-
czajowość podchodziła do tych spraw w sposób dość deli-
katny. Krępowano się odmówić wprost, nie chcąc sprawić
przykrości zarówno swatowi, jak i konkurentowi, ukrywano
więc odmowę pod rozmaitymi symbolami. W środowisku
wiejskim zasadniczą formą odmowy było _nieprzyjęcie_ goj-
.rzałki. Rodzice rozmawiali ze swatem chłodno, nie mogli
znaleźć1 kubka. Swat widział wówczas, że nic nie wskóra,

6 Rkps AGAD, Księga miejska Pajęczna, Ks. 5, 1677 r., k. 345.

7 J. Ch. Pasek, Pamiętniki, wyd. J. Czubek, Kraków
1929, s. 431.

248

i opuszczał chatę. W środowisku m^szczańskiir/ i szlachec-
kim „rekuzę" dawano pod rozmaitymi symbolami. Wszę-
dzie starano "się jednak, by wyrazić ją delikatnie, w stosun-
kowo najgrzeczniejszej formie. W pewnych okolicach sta-
wiano „czarną polewkę", czyli czerninę, to samo znaczenie
miało podanie gęsi w szarym sosie. Na południu Rzeczy-
pospolitej symbolem odmowy było poczęstowanie kawonem
czy arbuzem (stąd powiedzenie „zjadł arbuza"). Niekiedy
niemiłemu konkurentowi wieszano nad łóżkiem grochowy
wieniec lub też podrzucano mu go do kolasy. Otrzymanie
takiego „prezentu" oznaczało nieodwołalnie odmowę.

W środowisku wiejskim zaręczyny odbywały się na ogół
bez większych komplikacji. Znano się wzajemnie, znano też
swój stan majątkowy i walory osobiste oraz dotychczasowy
tryb życia. Ponieważ na wsi nie było zbyt wielkiego wybo-
ru, małżeństwa kojarzyły się bez specjalnych trudności.
Niemniej jednak wieś przestrzegała zwyczaju, by kawaler
starający się o pannę dawał dowody swej adoracji. Parob-
czak dbał więc o swój wygląd zewnętrzny, stroił się, spra-
wiał pannie prezenty i zapraszał na poczęstunki. Należało
też do j-ego obowiązku zapewnienie swej wybranej rozryw-
ki, zapraszanie ją na tany itp. Podczas zabaw należało ze
swą panną tańczyć w pierwszej parze, okazywać na każdym
kroku hojność i uprzejmość. Pochodzący z XVII wieku tekst
powiada: „A wżdyć to biedny parobek na wsi poczęstuje
przecie dzieweczkę swoje, co się jej zaleca, do pierwszego
tańca, żeby z nią wprzód iść, rzuci skrzypkowi grosz".
Uprzejmość i gościnność obowiązywała kawalera również
w stosunku do rodziców wybranki. Stąd też starający się
o pannę obdarzał ich prezentami i zapraszał na poczęstunki
do wiejskiej karczmy. Czasem trzeba było nawet sporo
„zachodu", by zdobyć córę jakiegoś poważnego, zasobnego
gospodarza.

U zamożnych mieszczan i majętnej szlachty sprawy kon-
kurów przebiegały nieraz bardzo skomplikowanie. Jeśli
panna była posażna i „gładka", to otaczał ją istny rój kon-
kurentów, którzy prześcigali się wzajemnie, by zdobyć jej
rękę. Wśród bywałych szlachciców i wielkomiejskich ka-

249

walerów nie brakowało amantów posyłających paniom
kwiaty (nawet zimą), prezenty, słodycze, materie, klejnoty
i najmujących kapele, które grywały pod oknami wybra-
nek. Nocne serenady bywały tak częste, że niektóre magi-
straty zakazywały tych występów, a muzykusom i najmu-
jącym ich kawalerom grożono grzywną, a nawet więzie-
niem. Gorliwość w wynajdywaniu różnego rodzaju atrakcji
wzrastała proporcjonalnie do posagu adorowanej. Młoda
i bogata wdowa, z domu Stanisławska, pisze o sobie, że
podczas pobytu w Warszawie dzień i noc przygrywały jej
kapele:

[...] muzyki rozliczne
Coraz do mnie sprowadzili,
By mi w tym gust czynili.
Nie jednom noc przesiedziała,
a drugą mało co spała.
Eo i muzyka nie dała —
na noc i na dzień grawała 8.

Starający się o pannę wielbiciel nie tylko aranżował te
nieco nużące koncerty, lecz wynajmował nieraz lutnistę,
który zamieszkiwał przy damie, by móc jej wygrywać ciągłe
serenady.

Trzeba więc było nie lada inwencji, by zakasować tak
dwornych kawalerów. Gorsza, gdy rywal był krociowym
panem, który imponował kosztownymi prezentami, wyda-
waniem bankietów, bali, polowań, popisywał się. strojami,
bajecznie cenną bronią, tureckimi czy perskimi bachmata-
mi, jednym słowem, gdy chciał oszołomić pannę i rodziców
swym bogactwem i znaczeniem. Jerzy Ossoliński pisze, jakie
to męki cierpiał, gdy starając się o posażną pannę Daniłło-
wiczównę natknął się na możnych konkurentów, między in-
nymi na wojewodzica wołyńskiego Janusza Ostrogskiego.
Ostrogski był tak wielkim panem, iż Ossoliński nie mógł
nawet marzyć o rywalizacji z nim, sprawę wyjaśniła dopie-

8 A. Stanisławska, Tranzakcyja albo opinanie całego ży-
cia jednej sieroty, wyd. I. Kot owa, Kraków 1935, s. 160.

250

- . ro niespodziewana śmierć ostrogśkiego „królika" w 1619 r.
Ossoliński .przyjął ten fakt z olbrzymią radością, widząc
W nim „palec boży", który pozwolił mu zdobyć upragnioną
pannę (czytaj — jej olbrzymi posag).

Jeśli mowa o Ostrogskich, to przytoczę tu inną historię
związaną z zaręczynami. Kasztelan krakowski Janusz
Ostrogski, stryj poprzedniego, miał za dworzanina Stefana
Koniecpolskiego, który postanowił ożenić się z Tarłówną,
panną średniej fortuny, lecz młodą i bardzo miłą. Chcąc
zabezpieczyć się przed ewentualną odmową, prosił Ostrog-
śkiego, by osobiście poparł go u rodziców wybranej. Kaszte-
lan zgodził się i razem przybyli do Tarłów. Ostrogski jednak
na widok panny stracił głowę i zakochał się do tego stopnia,
iż postanowił sam się z nią ożenić (trzeba tu dodać, że był
starcem). Sprawę z Koniecpolskim załatwił w ten sposób,
że po prostu obiecał „nadgrodzić" mu ustępstwo. Dworzanin
zdumiał się, lecz nie śmiał oponować, wówczas kasztelan
■wysłał go do Tarłów jako oficjalnego posła, który w jego
imieniu oświadczył się o ich córkę. Tarłowie byli nie mniej
zaskoczeni od przymuszonego dziewosłęba. Ostrogski stano-
wił jednak taką „partię", iż nie mogło być mowy o jakiej-
kolwiek „rekuzie". Ponieważ panny o jej wolę nikt nie py-
tał, siedemnastoletnia, ładna dziewczyna została po prostu
kupiona przez krociowego starca.

W środowisku magnackim takie wypadki nie należały do
rzadkości. W 1637 roku zabiegał o rękę Katarzyny Potockiej
późniejszy hetman, kalwin, Janusz Radziwiłł. Starania te
popierał jego stryj Albrycht, znany jako gorliwy katolik.
Nagle jednak podczas tych starań sam się o nią oświadczył,
a przed zdumionym i oburzonym synowcem tłumaczył się,
„żem ja szczerze twą sprawę promował, ale dzisiejszej nocy
Najświętsza Panna kazała mnie samemu tę pannę pojąć" 9.
Stary Radziwiłł dał w ten sposób znajomym do zrozumie-
nia, iż spełnia „pobożny" czyn, ponieważ ratuje katoliczkę
przed związkiem z „heretykiem".

" E. K o 11 u b a j, Życie Janusza Radziwiłła, Wilno 1859,
s. 321.

251

p~ Bywało jednak, że mimo dokonania wszelkich formalności

zrękowiny zrywano. Wśród plebejuszów, szczególnie na wsi,
jt~ tego rodzaju fakty bezwzględnie potępiano. Uważano, że po
i daniu słowa żadna ze stron nie powinna zrywać przyrzecze-

nia. Istniał też dawny zwyczaj nagradzania przez stronę
zrywającą szkód, jakie spowodowała taka decyzja. Jeśli
stroną zrywającą był kawaler, musiał zwrócić rodzicom pan-
ny koszty, jakie ponieśli w związku z urządzaniem przyjęć
i dawaniem prezentów. Jeśli zerwanie nastąpiło ze strony
panny, to jej rodzice obowiązani byli zwrócić kawalerowi
wszystkie prezenty, a następnie pokryć koszt wydatków, ja-
kie poniósł w związku z konkurami. Rzuca to charaktery-
styczne światło na formy współżycia, które obowiązywały
na dawnej wsi. Wśród chłopów spotykało się nieraz takich,
którzy nie bardzo zważali na stronę etyczną i konkury do
swej córki traktowali jako możność objadania się i opijania
na koszt kawalera, zwodząc go obietnicą oddania dziewczy-
ny. Kiedy jednak miast panny dostawał przysłowiowego
kosza, wybuchała awantura, następowały zatargi i składanie
j zażaleń do sądów wiejskich. Feudałowie starali się uprawo-

f mocnić zwyczaj nakazujący płacenie odszkodowania za ze-

f. rwanie zrękowin lub nawet tylko za zwodzenie kawalera.

Haur nakazywał np., by taki „wyeksploatowany" zalotnik
otrzymywał stosowne odszkodowanie.

tj Zwyczaj, iż strona zrywająca powinna ponieść koszta za-

lotów, istniał także pośród mieszczan. Ale i tutaj nie zawsze
przestrzegano obowiązujących zwyczajów, dlatego też spo-
tykało się konkurentów, którzy zmuszeni byli występować
na drogę sądową, by dochodzić odszkodowania za wydatki
poniesione na zaręczyny i podarki., Jedne sądy miejskie od-
dalały te sprawy, inne jednak wydawały wyroki, nakazując
zaspokoić żądania poszkodowanych. Kiedy panna była po-
sażną, a jednocześnie kapryśną jedynaczką, po prostu „prze-
bierała w kawalerach". Pewien mieszczanin uniejowski, bę-
dąc prawnym opiekunem panny, aż pięciokrotnie musiał
wypłacać odszkodowania i wyliczył, iż fochy podopiecznej
kosztowały go 300 zł. co było jak na owe czasy bardzo wy-
soką sumą. Zdarzało się, że chcąc zabezpieczyć się przed te-

252

go rodzaju przykrą ewentualnością, spisywano przy zręko-.
winach akt notarialny: w przypadku zerwania zaręczyn,
strona winna zerwania musiała wpłacić grzywnę na rzecz
kościoła i urzędu miejskiego.

O odszkodowanie występowano nawet wtedy, jeśli nie by-
ło formalnych zaręczyn, lecz rodzice dawali do zrozumienia,
iż są przychylnie ustosunkowani do konkurenta. W razie
rozchwiania się s planów matrymonialnych oskarżano ich

0 ,,koszty i stratę czasu".

Jeśli chodzi o środowisko szlacheckie, to nie podchodzono
tak skrupulatnie do wydatków związanych z konkurami.
Odpaleni kawalerowie przyjmowali arbuza i szukali nowej
wybranki. Rzadko kiedy odrzuconych konkurentów, jak
można wyczytać ze źródeł, ogarniała rozpacz.

Po zrękowinach odbywał się ślub i wesele. Obrzęd wesel-
ny był długi i skomplikowany, posiadał bowiem wielowie-
kowe tradycje. Wywodził się on z pradawnych słowiańskich
zwyczajów i tylko powierzchownie uległ chrystianizacji.
W XVII—XVIII wieku nastąpiły w nim jednak poważne
przeobrażenia. Ludność chłopska i drobnoszlachecka utrzy-
mywała nadal dawne praktyki i obrządki, patrycjat, magna-
ci i panujący zarzucili je lub tylko symbolicznie je przyj-
mowali. Większość społeczeństwa pozostała jednak nadal
wierna tradycji, toteż zarówno na chłopskim, jak pańskim
weselu można było zetknąć się z uświęconym pradawnym
zwyczajem.

Uroczystość rozpoczynał „dziewiczy wieczór", podczas
którego panna żegnała się ze swymi rówieśniczkami. Dziew-
częta wiły wspólnie panieński wianek i śpiewały specjalnie
dostosowane do okoliczności pieśni. Wianki wito najczęściej
z ruty, mirtu lub rozmarynu. Zwyczaj szlachecki wymagał,
by wieniec uwity był z żywych kwiatów, wśród chłopów

1 mieszczan spotykało się wianki również z kwiatów papie-
rowych, ustrojonych blaszkami i świecidełkami. Przystraja-
no także „różdżkę weselną", na której wieszano dziewiczy
wianuszek, owijano ją zaś chustą, darem pana młodego.
U drobnej szlachty była to zazwyczaj biała niewielka chus-
teczka, na wielkopańskich dworach rózgi były oczywiście

253

kosztowniej przybrane. Różdżka weselna, zwana też krza-
kiem, rózgą, wiechetn, wieńcem, stanowiła charakterystycz-
ny szczegół weselnego obrządku, strojono ją też wśród
wszystkich warstw społecznych — od chat chłopskich po-
cząwszy po pańskie rezydencje.

W dzień ślubu następowały uroczyste rozpleciny. Ponie-
waż panny nosiły zazwyczaj warkocze, więc rozpleciny sym-
bolizowały fakt, iż panna młoda przestaje już należeć do
grona dziewcząt. Z drugiej strony rozpleciny miały ukazać
w pełnej krasie panieńską urodę, długie włosy uchodziły
bowiem za wielką ozdobę. Rozpleciny miały także symboli-
zować żałobę i smutek towarzyszący zmianie wolnego sta-
nu panieńskiego na stan małżeński. W pieśni z XVII stule-
cia czytamy:

Żałośnie Kasinka płakała,
Gdy za mąż nieboga iść miała,
Rozczesując włosy rozkoszne,
Te słowa mówiła żałosne 10...

Tak więc rozpleciny stanowiły ważny obrzęd, oznaczały
pożegnanie „wolności", świadczyły, iż dziewczyna wstępuje
w nowy okres życia. Łączyły się one z uroczystym stroje-
niem panny młodej.

Pannę młodą ubierano możliwie najpiękniej. Na głowę
wkładano jej wieniec lub koronę z rozmarynu czy mirtu,
pod nią zaś umieszczano dukat, co miało jej zapewnić bo-
gactwo, oraz kawałek cukru, na przyszłe „słodkie" życie.
W trakcie przygotowań zjawiał się w asyście drużbów pan
młody. Kawaler przybywał zawsze z .kapelą. Nawet najbied-
niejszemu parobkowi wiejskiemu towarzyszył jakiś skrzy-
pek i bębnista, bogatsi najmowali oczywiście liczniejsze
„muzyki". Pana młodego witali rodzice narzeczonej, następ-
nie panna młoda przypinała mu do boku przyozdobiony
wstążeczkami bukiet kwiatów lub gałązkę rozmarynu. W ten

10 Literatura mieszczańska w Polsce od końca XVI do końca
XVII wieku, opr. K. Budzyk, H. B u d z y k o w a, J. L e-
w i ń s k i, t. II, Warszawa 1954, s. 112.

254

sposób przystrajano też wszystkich drużbów. Wiemy, iż
u szlachty panował zwyczaj, że kawaler oddawał wieniec.
Następnie jeden z przyjaciół pana młodego występował
z oracją, a ktoś ze strony panny „dziękował za wieniec".
W oracjach tych podkreślano symboliczne znaczenie wieńca
jako więzi łączącej oblubieńców. U biednej i średniej
szlachty wieniec uwity był z kwiatów, wieńce wręczane na
weselach magnackich były w gruncie rzeczy kosztownymi,
wysadzanymi klejnotami koronami. Wieńce oddawano
prawdopodobnie także i na chłopskich weselach, fakt ten
nie znajduje jednak wyraźnego potwierdzenia w źródłach.
W niektórych okolicach tuż przed samym wyjazdem do
Kościoła nacierano oblubienicy miodem usta oraz obmywa-
no jej nogi. Powszechnie przed wozem nowożeńców kładzio-
no na chwilę chleb, który miał być symbolem dobrobytu na
nowej drodze życia. We ^wszystkich grupach społecznych
występowało uroczyste błogosławienie młodych przez rodzi-
ców. Błogosławienie i pożegnanie panny z krewnymi odby-
wało się przy odpowiednich śpiewach. Najczęściej śpiewano
wzywającą do wyjazdu pieśń z następującym refrenem:

Siadajże, siadaj, moje kochanie,
Nic nie pomoże twoje płakanie ".

Wzmianka o płaczu miała swe uzasadnienie, obyczaj wy-
magał bowiem, by panna młoda podczas całego wesela zale-
wała się łzami. Choćby te łzy miały być wymuszone, mu-
siała płakać przy pożegnaniu, łkać przy ołtarzu, szlochać
w momencie, gdy prowadzono ją do komory czy też mał-
żeńskiej sypialni. Jeśli tego nie czyniła, uchodziła za „bez-
wstydną" dziewczynę. Wymuszanie łez zostało zarzucone
najwcześniej na pańskich weselach, wieś była bardziej kon-
serwatywna i lubowała się wprost w panieńskich lamen-
tach.

Drogę do kościoła odbywano konno lub w pojazdach.
Oblubienica, niewiasty i starsi goście zasiadali na wozach,

11 O. K. o 1 b e r g, Kujawy, cz. T. :>.' 2fifi: toż Pruski (Z. G 1 o-
g e r), Obchody weselne, Kraków 1869, cz. 1, s. 233.

255

bryczkach lub w karetach, pan młody i drużbowie cwałowa-
li konno. Orszak ślubny sunął w huku, wrzawie i palbie.
' Na weselach chłopskich harmider wywoływali parobcy
i muzykanci, na pańskich ślubach huczały trąby i kotły,
grzmiały salwy z muszkietów i moździerzy. W drodze do
kościoła także śpiewano stosowne piosenki. Na weselach
chłopskich śpiewał je cały orszak. A oto zapisana na po-
czątku XIX wieku pieśń z Krakowskiego:

Jak ci pojedziesz przez miasto,
Będą ci mówić: „niewiasto!
A widzisz ten Boży kościół?"
Zadrży na tobie cały strój!
„A widzisz Maryś ten ganek?
Tam ci zawiesisz swój wianek"
A wyjdżże, księże, z pokoju!
Ciężko dziewczynie w tym stroju.
A wyjdźże, księże, z pałacu!
Ciężko dziewczynie od płaczu!I2

.Szlachta uważała ślub za zasadniczy moment weselnych
.uroczystości, natomiast wśród szerokich mas istniały dawne
tradycyjne zwyczaje, wywodzące się jeszcze z czasów po-
gańskich, ślub chrześcijański traktowały więc tylko jako
uzupełnienie innych obrzędów. Podczas ślubu następowała
wymiana pierścieni lub wianków, które ksiądz święcił, a na-
stępnie wkładał oblubieńcom na palce. W XVII wieku czę-
sto te dwa zwyczaje łączono, to znaczy przy ślubie wymie-
niano zarówno wianki jak i pierścionki. W XVIII stuleciu
zatriumfowały ostatecznie pierścienie, ściślej specjalne ślub-
ne obrączki. Znamienne, że obrączki, wprowadzane pod
wpływem Zachodu, najpierw przyjęły się pośród mieszczan-
i chłopstwa, szlachta natomiast przez długi okres czasu
wierna była tradycyjnym wiankom. Świadczy o tym m. in.
ludowa piosenka:

Nie kupuj mi wianka,
Bo ja nie szlachcianka,

12 Z. G log er, Pieśni ludu, Kraków 1892, s. 93.

29. Portret Heleny (?) Potockiej, S. Tonci. Z dzieła: W. Wasy-
lewski, Portret kobiecy w Polsce XVIII wieku, Warszawa 1926

30. Portret Zofii Wittowej-Potockiej, artysta nieznany. Z dzieła:
J. Łojek, Dzieje pięknej Bitynki, Warszawa 1970

31. Portret Anny Orzelskiej, Louis de Silvestre, (?) ok. 1730 roku.
Muzeum w Nieborowie

I

32. Portret młodej kobiety, J. Paworski, koniec XVIII wieku,
Muzeum Sztuki w Łodzi

33. Portret dostojnika, artysta nieznany, XVIII wiek. Muzeum

Sztuki w Łodzi

34. Elegantka miejska, forma piernikarska, XVII wiek. Zbiory

PIS

35. Lutnista dworski, forma piernikarska, XVII wiek. Zbiory PIS

36. Diana i Akteon, artysta nieznany, obraz z Dworu Artusa w Gdańsku, polowa
XVI wieku. Muzeum Narodowe w Warszawie

II

" *'"■-■■ Kup mi' pierścionecek Ł1 " '-T------ t*-r

na mój palusecek13. - ■ ■ .

W związku z zawieraniem ślubu istniało wiele przesą-
dów. Zwracano więc baczną uwagę na to, jaka jest nogcs—>
da, prychanie koni oznaczać miało szczęście, natomiast
deszcz i grzmot nie wróżyły dobrego pożycia. Złym znakiem
było spotkanie w drodze do kościoła księdza. Jeśli na ślub-
nym ołtarzu świece paliły się jasno i równo, oznaczało to
szczęśliwe pożycie małżeńskie. Wierzono, że kto pierwszy
postawi nogę na ślubnym kobiercu, „czyja ręka leżeć będzie
na wierzchu przy wiązaniu stułą — ten będzie górą w mał-
żeństwie".

Na weselach chłopskich młodych wracających z kościoła
witano chlebem i solą, a ojciec panny młodej obsypywał
oblubieńców i całą weselną drużynę owsem, co miało za-
pewnić dobrobyt. Starosta weselny witał nowożeńców ora-
cją, w której pouczał ich o obowiązkach nowego stanu.
Przemówienie swe kończył zwykle okrzykiem: „niech żyją
państwo młodzi!", a życzenie to powtarzali wszyscy obecni.

U szlachty, po powrocie z kościoła, odbywało się tak zwa-
ne „oddawanie panny". Pannę — ten „żywy klejnot" —
oddawał oblubieńcowi w imieniu rodziców jeden z gości,
wygłaszający okolicznościową przemowę. Zwyczaj wymagał,
by orator wyliczał cnoty i przymioty panny młodej, zasługi
i parantele domu, opisywał herby i koneksje. Oracja taka
charakteryzowała się koloryzowaniem, przesadą i iście ba-
rokową pompą; odpowiadał w imieniu oblubieńca inny ora-
tor, który z nie mniejszą pompą wyliczał herby i zalety
młodzieńca. Orać je te utrzymane były w tak sztucznym
i panegirycznym tonie, że jeśli jednym imponowały, to bar-
dziej krytycznych wprowadzały w dobry humor; nie brako-
wało zresztą dowcipnych mówców, którzy potrafili ośmie-
szyć przydługie wywody. Na przykład na weselu kanclerza
Wielopolskiego z siostrą królowej Marysieńki, markizą
d'Arquien. oddając oblubienicę panu młodemu wojewoda

13 Biegelełsen, jw., s. 114.
17 —Obyczaje staropolskie 257

Jablonowski „stylem wielce obszernym" wywodził, jaki to
klejnot otrzymuje Wielopolaki, podkreślał, iż panna idzie
z szesnastu królów francuskich, a wreszcie zaczął operować
alegoriami i wysnuwać wróżby z jej herbu, mianowicie
trzech młotków, trzech jeleni, trzech lilii. Sieniawski, który
miał dziękować w imieniu pana młodego, wysłuchał tej ty-
rady i odpowiedział krótkimi słowy: „Herbów nie wywodzę,
tylko przyznawam, że herbowy koń JMci Pana Młodego
będzie się umiał paść na tych liliach" u.

Po tych wszystkich ceremoniach siadano do stołu — roz-
poczynała się weselna uczta. Jest oczywiste, że między
chłopskim przyjęciem i wielkopańskim istniała olbrzymia
różnica — wszędzie jednak zachowywano tradycyjne zwy-
czaje. Pierwsze miejsce przy stole zajmowała młoda para,
„państwo młodzi"nak zwano ich nawet w wiejskim środo-
wisku. Uczta musiała być długa i obfita. W domach chłop-
skich miała ona przez wiele godzin bardzo poważny cha-
rakter, spożywano potrawy obrzędowe, przy których śpie-
wano odpowiednie pieśni. Końcową potrawą weselną był
kołacz, inaczej korowaj. Podawanogo zarówno na plebej-
skich, jak i szlacheckich godach, (^ołagk był to chleby obrzę-
dowy, pieczenie jego połączone było z wieloma tradycyjny-
mi zamawianiami i wróżbami. Kiedy go wnoszono, śpie-
wano stosowne pieśni, po czym obdzielano nim wszystkich
biesiadników. Kołacz dzielił dziewosłąb lub weselny staro-
sta. Pierwsze kawałki dawano z reguły młodej parze, na-
stępnie biesiadnikom, a ostatnie rodzicom młodej. Tradycja
ta wywodziła się z dawnych chlebów ofiarnych, jakie skła-
dano pogańskim bóstwom. Choć poszło w zapomnienie pier-
wotne założenie tego obrzędu, stosowano jednak nadal zwy-
czaje towarzyszące pieczeniu i rozdzielaniu tego ciasta.

Po spożyciu kołacza rozpoczynały się tańce i hulanka.
Już podczas uczty raczono się trunkami, teraz jednak coraz
częściej krążyły czarki czy kielichy, alkohol wzmagał weso-
łość i poważny obrzęd zmieniał się w huczną, pijacką, ru-

u Cyt. wg "W. Łozińs k.i, Życie polskie iv dawnych wie-
kach, Kraków 1958, s. 193.

258

baszną zabawę. Realistyczny opis wesela chłopskiego spod
Krakowa pozostawił Wraxall:

Dwa dni temu w chacie leżącej niedaleko miasta byłem
świadkiem ceremonii weselnych. Pan miody — wysoki
i przystojny chłop; ona, chociaż niepiękna, odznaczała się
bardzo przyjemną sylwetką. Miała na sobie gorsecik wyszy-
wany złotem i ściśle przylegający do figury, a choć skrom-
nie osłaniał szyję, zdradzał dokładnie jej kształty. Włosy,
rozdzielone na środku, przystrajał wianek spleciony ze zło-
tych nici i girland kwiatów. Z tyłu opadały one szeroką fa-
lą na plecy, plącząc się z różnokolorowymi wstążkami. Kie-
dy wszedłem do izby, zastałem tam tłum chłopstwa płci
obojga, mocno podpity. Panna młoda stała oparta o ścianę,
a jej wybrany, bynajmniej nie zmieszany obecnością tylu
świadków, zalecał się do niej grubijańsko, po pijanemu. Na-
chylał się nad nią pokrzykując, pohukując, gwiżdżąc i pod-
śpiewując na przemian w samo ucho. Od czasu do czasu
częstował ją szklanką piwa, którego nie odmawiała. Kiedy
jednak próbował posunąć się za daleko, przeciwstawiała się
jego pieszczotom, odpychając go. Nie opodal młodej pary
siedziała matka dziewczyny, w przyjemnym stanie częścio-
wego upojenia, uważnie śledząc kochanków. Wokół nich
skupiła się grupka młodych ludzi drużbujących panu mło-
demu oraz sześć druhen panny młodej. Druhny były ubrane
dokładnie tak samo jak panna młoda, w wiankach z kwia-
tów na głowach i z kilkoma sznurami korali na szyjach.
W sąsiedniej izbie tańczyło sporo chłopstwa, mężczyzn i ko-
biet. Mężczyźni mieli na sobie olbrzymie buty z obcasami
podkutymi żelazem i stale stukali jednym obcasem o drugi.
Wszystko razem stanowiło fascynujący obraz barbarzyń-
skiej uciechy" 16.

Zabawę urozmaicało cytowanie fraszek i śpiewanie piose-
nek. Jest znamienne, że zarówno na weselach chłopskich
jak i mieszczańskich oraz szlacheckich teksty tych utworów

15 N. W. Wraxall, Wspomnienia 3 Polski 1778, [w:] Polska
slaraslawowska w oczach cudzoziemców, t. I, oprać. W. Za-
wadzki, Warszawa 1963, s. 483.

259

charakteryzowały się zazwyczaj wielką draslycznością i lry-
wolnością. Kursowały też dwuznaczniki, bawiono się spro-
śną grą słów, wznoszono nieprzyzwoite toasty. Teksty te
mają zdecydowanie obsceniczny, pornograficzny charakter,
trudno je więc cytować w niniejszej publikacji. Należy
wszakże zaznaczyć, że wszystko to miało związek nie tyle
z bezwstydnością, rozwiązłością czy wyrafinowaniem, co
stanowiło raczej relikt dawnych, prastarych pieśni i obcho-
dów weselnych. W dawnych, przedchrześcijańskich czasach
obrzęd zaślubin wiązał się z kultem fallicznym, należało
więc wtedy do obowiązującego obrzędu otwarte poruszanie
spraw związanych z płcią. Chrześcijaństwo mimo kilkuwie-
kowego wpływu nie zdołało całkowicie wyplenić dawnych
zwyczajów, jakie przetrwały w obrzędzie weselnym. Jest
znamienne, że utwory, o których była wyżej mowa, wycho-
dziły spod pióra ludzi znanych skądinąd i z wysokiego po-
ziomu moralnego. Utwierdza to pogląd, iż w opinii ówczes-
nych wszelkie nieprzyzwoitości wygłaszane na weselach
uważano za właściwe, stosowne, nie uwłaczające' pojęciom
o dobrym obyczaju. Za nieprzyzwoite uznała je dopiero zry-
wająca z dawną tradycją obyczajowość Oświecenia. Zna-
mienne, iż wygłaszanie tego rodzaju tekstów było nie do"
przyjęcia na weselach kół arystokratycznych doby Rokoka,
które charakteryzowała przecież rozpusta i wyrafinowanie,
utrzymywały się natomiast W kołach chłopskich i drobno-
szlacheckich, gdzie obowiązywały znacznie surowsze ry-
gory.

Choć pozwalano sobie na najdalej idącą swobodę w sło-
wach, obyczaj wymagał, by panna młoda rumieniła się przy
drastycznięjslyCfirkonceptach, Żartowano np.:

Dziś się sromasz, jutro się będziesz uśmiechała
I żal ci będzie, żeś tak długo próżnowała.
Pieści matka, a przedsię niesmaczno w pieszczocie,
•: A z miłym przyjacielem smaczne i w kłopocie ls.

16 Sz. Szymonowie, Sielanki..., oprać. J. P e 1 c, Wrocław
19G4, s. 106.

260

Od paua uiludego nikt nie wymagał dziewiczej skromnoś-
ci, więc co bardziej krewcy żonkosie klęli przydługie cere-
monie lub z wiele mówiącym uśmiechem oczekiwali naj-
bliższych godzin.

Pan miody się uśmiecha, znać, że gody czuje,
Brodę głaszcze, wąs kręci, czapki poprawuje ".

Miaskowski pisząc o godach tak powiada:

I trwał tak długo on skok dobrej myśli,
Aż z białych wosków pochodniami przyszli
(Które sam Hymen zapalił) po pannę,
Prowadź ją, Boże, a ja tu przestanę 18.

Nie wszyscy byli jednak tak dyskretni. U chłopów i drob-
nej szlachty odprowadzano nowożeńców do łożnicy (była nią
sypialnia lub komora) i bez żadnej żenady sprawiano tak
zwane „pokładźmy". Młodych kładziono do łóżka, niekiedy
poświęcano, przy czym prawiono stosowne mowy. Wielcy
panowie złagodzili ten zwyczaj, zamiast brutalnych pokła-
dzin wprowadzając tzw. „cukrową kolację" — państwo mło-
dzi urządzali w sypialni lub w pobliskich apartamentach
przyjęcie, na które spraszali najdostojniejszych biesiadni-
ków, podawano wówczas jedynie cukry, wina i wety.

Po nocy poślubnej oblubienica wchodziła do grona mę-
żatek, zmieniała strój i uczesanie. Na wsiach wiązał się
z tym obrzęd „oczepin". Młodą małżonkę sadzano na stołku
lub dzieży i śpiewając obrzędowe pieśni obcinano jej wło-
sy, jeśli oczywiście nosiła warkocze, i zakładano czepek.
Młoda mężatka powinna się była bronić, zrzucać czepek,
płakać, lecz wreszcie ulec. Podczas oczepin śpiewano naj-
częściej prastarą, symboliczną pieśń obrzędową o chmielu.

17 O. Kormanowski, Wesele towarzyskie, [w:] J. T.

Tremb ecki, Wiryndarz poetycki, t. I, wyd. A. B r u c k n e r,
Lwów 1910, s. 114.

18 K. Miaskowski, Zbiór rytmów, wyd. K. J. Turów-
ski, Kraków 1861, s. 242.

261

lv

f-=

li

Chmiel symbolizował męską siłę płciową i rozrodczą, pieśń
o chmielu stanowiła więc punkt kulminacyjny obrzędu we-
selnego. A oto jej tekst:

Żebyś ty, chmielu, na tyczki nie lazł,
nie robiłbyś ty z panienek niewiast.

Oj chmielu, oj niebożę,

to na dół, to ku górze,

chmielu niebożę!

Ale ty, chmielu, po tyczkach łazisz,
Niejedną pannę z wianeczka zrazisz.

Oj chmielu, oj niebożę,

to na dół, to ku górze,

chmielu niebożę!

Oj chmielu, chmielu, ty bujne ziele,
nie będzie przez cię żadne wesele!
: Oj chmielu, oj niebożę,

to na dół, to ku górze,

chmielu niebożę!19

Pieśni oczepinowe, mówiące o zamianie wianka na cze-
piec, odznaczały się szeroką i symboliczną tematyką. Wianek
stanowił w nich główny przedmiot miłosnej symboliki ludo-
wej. Najczęściej był to wianek ruciany, ale pod wpływem
dworów i miast mówiono o wianku z róży, lilii, barwinku.
Na ten temat śpiewano też stosowne, nieraz bardzo subtelne
pieśni, np. o lilii, która symbolizowała dziewiczą czystość.

Niektóre pieśni oczepinowe pełne były rubasznych kon-
ceptów. Istniał też zwyczaj, iż przy oczepinach inne teksty
śpiewali chłopcy, a inne dziewczęta. Kurpiowska pieśń lu-
dowa z XVIII wieku zawiera taki tekst:

Dziewczęta:

Mój wianeczku lawendowy,
Nie spadajże z mojej głowy.
Nie spadajże, jeszczem młoda,
Jeszcze mi z tobą swoboda.

M Cyt. wg S. Czernik, Trzy zorze dziewicze..., Łódź 1963,
S. 161.

262

' c"'^'- r~:

Chłopcy: ~**: ^^

Spadnie, upadnie, nie frasuj się,
Wiemyć my to, nie turbuj się.
Radać jesteś, płaczesz niby,
Ale w sercu, gdyby, gdyby [...]

A na zakończenie śpiewano razem, najweselej:

Gdybyś i ty dziewczę wiedziała co Janek,
Do niego byś poszła porzuciwszy wianek,
Wianek ci opadnie, wianek ci zwiędnieje
A on się do ciebie nieraz roześmieje.
Rzucaj prędzej wianek a pójdzi do Janka,
Będziesz miała z niego stałego kochanka 20.

Śpiewy i obrzędy oczepinowe utrzymały się tylko u ple-
bejuszów i drobnej szlachty, u magnatów zamiast oczepin
obdarowywano pannę młodą kosztownym czepkiem, prezen- \
tem nowożeńca. W kołach szlacheckich na temat oczepin '
także kursowały rozmaite dowcipy. Gdy królowi Janowi So-
bieskiemu prezentowano przybraną już w czepiec pannę
młodą, facecjonista Zapolski miał rzec:

Miłościwy królu, pono
Sadzawkę już wyłowiono,
A po tak znacznym połowie
Wywieszono sieć na głowiew.

Ostatnim aktem weselnym były „prggnąsiny". Młoda mę-
żatka opuszczała rodzicielskie progi i przenosiła się do domu
męża. Przenosiny odbywały się tuż po oczepinach lub w kil-
ka dni później; powtarzały się wtedy znów pożegnania, ży-
czenia, błogosławieństwa. Na nowym mieszkaniu przyjmo-
wano młodych chlebem i solą. Młodą mężatkę oprowadzano
po izbie, nakazywano patrzeć w komin, co miało ją ustrzec

20 Rkps Bibl. UW, nr 142, k. 8—12. ' }

-1 Rkps WAP Bydgoszcz, Arch. Komierowskich z Komiero-
wa, nr 101. (Wiersz ten mylnie przypisywany A. Naruszewi-
czowi, który najwyżej zacytował znany dawniej tekst). ^

263

od tęsknoty za domem itd. Gusła te występowały przede
wszystkim wśród ludności chłopskiej i mieszczańskiej, wszę-
dzie jednak łączyły się z pijatyką i dalszą zabawą.

Nawet u niezbyt zamożnych chłopów wesela trwały przez
dwa7Tfźyr'ani^li"T5ógatszych zaś przeciągały się nieraz-na ca-
ły tydzień; najdłużej trwały oczywiście u zamożnej szlach-
ty. Wesela chłopskie i mieszczańskie urządzano w wiejskich
karczmach lub miejskich szynkach, szląchta_wyprawiała je
w dworach lub na plebaniach, magnaci w swych najwspa-
nialszych rezydencjach. Wesele gromadziło wielu gości.
U chłopów drużbowie zapraszali ludność całej wsi, od pana
aż po Żyda-szynkarza, mieszczanie bawili się w towarzy-
stwie licznych rodzin i członków swego cechu, szlachta spra-
szała dziesiątki krewnych i znajomych, a wesela magnatów
przemieniały się w istne zjazdy setek, a nawet tysięcy bie-
siadników. Obowiązywał zwyczaj, że wesele musi być wy-
stawne. Każdy urządzał je podług swej zamożności, a na-
wet często wykosztowywał się ponad stan. Wielkim wydat-
kiem było bowiem wyżywienie i napojenie sproszonych
gości, gdyż ówczesne wesela charakteryzowały się obżar-
stwem i opilstwem. Każdy jadł i pił, ile tylko był w stanie
pochłonąć. Biedujący chłop chciał powetować sobie miesią-
ce codziennego głodu, szlachcic upijał się do nieprzytomnoś-
ci, a przy okazji „dokarmiał" swoją wiecznie głodną służbę.
Ponadto wiele kosztowała rozrywka — trzeba było opłacić
kapelę, urządzić jakieś widowisko, na wszelki sposób uroz-
maicić zabawę. U plebej uszów zapraszano na wesela wę-
drownych kuglarzy, błaznów, rybałtów, panowie urozmaica-
li je festynami, wystawianiem sztuk teatralnych, fajerwer-
kami, stawianiem bram triumfalnych, popisami znanych
śpiewaków. Starano się występować na weselach jak naj-
strojniej, najhuczniej, sprawiano więc sobie nowe suknie,
prezentowano pyszne rumaki, nabywano najmodniejsze rzę-
dy, karety, liberie. Apartamenty, w których urządzano we-
sela, obijano kosztownymi materiami^" nadwornym żołnie-
rzom sprawiano "nową barwę, znaczne sumy wydawano na
urządzenie kanonady, na importowane z zagranicy wina. na
wety, cukry.

2«4

W rezultacie wiec wesele pociągało za sobą olbrzymie
wydatki. Magnat mógł sobie pozwolić na wyrzucenie tysię-
cy, dla chłopa jedna setna tej sumy powodowała nieraz zu-
pełną ruinę. Podobnie było z mieszczanami oraz biedniejszą
szlachtą — po hucznym weselu następowała często długo-
trwała bieda. Jedynym ekwiwalentem wydatków, jakie po-
chłaniało "wesele, były prezenty. Ludność wiejska znosiła
wiktuały, kasze, piwo, chleby, a przy oczepinach rzucała na
talerz pieniężne datki — nazywało się to „na czepiec". Cen-
niejsze podarki składano w kręgach zamożnego mieszczań-
stwa. W kołachbogątego kupiectwa była to przede wszyst-
kim droga biżuteria. U mniej zamożnych mieszczan daro-
wywano" odzież, tkaniny, parę trzewików czy rękawic, złotą
lub srebrną monetę. Z reguły kosztowne podarki składał
w tym dniu pannie młodej sam narzeczony. U szlachty wrę-
czano prezenty w postaci szat, koni, klejnotów. Magnaci
i panujący dawali pyszne dary. Słynna z urody Słuszczan-
ka idąc za Kazanowskiego otrzymała od Władysława IV
szczerozłoty kubek, w którym znajdowała się asygnata na
20 000 dukatów. To była już fortuna. Zdarzało się nieraz,
że gospodarze „zarabiali" na weselach. Jeżeli jednak nie do-
pisały prezenty, a jednocześnie nie zawiedli mocni w gar-
dzielach goście, wesele trzeba było długo potem spłacać,
urządzanie wystawnych, wesel stanowiło bowiem charakte-
ry styczny- rys ówćźesnej-etey czaj owości..

Jeżeli któreś z państwa młodych miało żałobę, wesele od-
bywało się skromnie, bez muzyki, zapraszano na nie jedy-
nie najbliższych krewnych i przyjaciół. Czasami zdarzało
się, że panna wychodziła za mąż wtedy, gdy bliska była roz-
wiązania. W tego rodzaju sytuacji unikano ostentacyjnego
prezentowania oblubienicy i sprawiano wesele skromne lub
poprzestawano tylko na samym ślubie. Bywało też, że ślub
był nagły, choćby np. pana Paska, na który nie zdą-
żono zaprosić nawet najbliższych krewnych. Niekiedy nie
urządzano hucznego wesela po prostu ze skąpstwa. Takie
wesela były jednak w ogólnej pogardzie i szczególnie za-
wstydzały pana młodego, który w nowe życie wkraczał
w tak niemiłej sytuacji. Charakterystyczne, że stosunkowo

265

najczęściej skromne i ciche wesela odbywały się u feuda-
łów, natomiast osiadli chłopi uważali za wielki dyshonor
oszczędzanie na takich wydatkach. Choć więc wesela po-
ciągały za sobą znaczne koszty, nic nie mogło ich powstrzy-
mać od urządzania godów w sposób najhuczniejszy.

Z kolei należy omówić obrzędy związane ze śmiercią
i z pogrzebami. To najsmutniejsze wydarzenie łączyło się
z wieloma zwyczajami, a w pewnych grupach społecznych
przemieniało się w oryginalne widowisko. Wszystko zależało
od usytuowania materialnego i pozycji społecznej rodziny
zmarłego.

Ludność chłopska przywiązywała do pochówka znaczną
wagę. W testamentach chłopskich można spotkać zalecenia
co do sprawienia „przystojnego pogrzebu". Niektórzy prosi-
li, by pochować ich pod „bracką chorągwią", by odprawione
zostały stosowne ceremonie. Z reguły całe społeczeństwo
wiejskie poczuwało się do udziału w tym akcie. Na pogrzeb
udawała się nieomal cała ludność wsi, odprowadzając zmar-
łego na miejsce ostatecznego spoczynku. Jeśli droga była
daleka, siadano na wozy, ewentualnie jechano konno. Nie-
które ustawy wiejskie wydawały w sprawie udziału ludności
w pogrzebie odpowiednie instrukcje, np. w pochodzącym
z 1639 r. wilkierzu dla jednej ze wsi warmińskich spotyka-
my się z następującym poleceniem: ,,Gdy gospodarz albo
gospodyni umrze, każdy gospodarz, jeśli nie sam, powinien
na pogrzeb posyłać jedno z domu swego, wyjąwszy czasu
powietrza morowego. Kto nieposłuszny będzie, odłoży do
gminu 5 sz., d. Także też, gdy dziecię gospodarskie umrze,
czynić ma pod tą winą. Przy tym, gdzie wieś bez kościoła,
ma każdy gospodarz iść albo na konia wsiadłszy jechać za
umarłym aż do kierchowa albo cmentarza. Gdzie tego nie
uczyni, ma odłożyć winy I librę wosku kościołowi" 22.

Poczucie wspólnoty, która łączyła ludność wiejską, znajdo-
wało wyraz między innymi i w mowie pogrzebowej, jaką

22 Polskie U stawu Wiejskie XV—7'VIJ1 w., „Archiwum Ko-
misji Prawniczej", t. XI, wyd. o. Kutrzeba i A. M a ń-
k o w s k i, Kraków 1938, s. 129.

266

wygłaszał jeden z poważniejszych gospodarzy. Podkreślał on
z reguły pozytywne cechy zmarłego, stwierdzał, że niebosz-
czyk nikomu nic nie zawinił, jeśliby jednak ktoś miał doń
pretensje, to nie wypada ich podtrzymywać wobec człowie-
ka spoczywającego w grobie, w imieniu którego on wszy-
stkich znajomych, obecnych i nieobecnych przeprasza. Sta-
rano się, by tego rodzaju wypowiedzi utrzymane były
w podniosłym tonie. Mówca starał się przy tym rozrzewnić
słuchaczy.

Zmarłych chłopów grzebano w trumnach zbitych z desek
lub też wydrążonych w pniu drzewa, biedaków, żebraków,
dziadów szpitalnych, nędzarzy wiejskich chowano bez tru-
mien, owijając w całuny.

Z pogrzebem łączyły się różne wydatki. Jednym z nich
było opłacenie księdza i służby kościelnej, m. in. dzwonnika
i organisty. Niektórzy księża pobierali wysokie opłaty, zda-
rzały się więc spory i zatargi. W sprawy te ingerowali na-
wet niektórzy feudałowie, próbując bronić poddanych przed
zachłannością kleru. Czynili to zresztą w swoim własnym
interesie. Niekiedy interweniowały i wyższe władze kościel-
ne, ustalając, jakie należy pobierać opłaty za wypełnienie
pogrzebowego obrządku, w praktyce wszystko zależało jed-
nak od proboszcza.

Wydatki na rzecz kościoła stanowiły tylko część kosztów,
znacznie więcej bowiem wydawano na urządzenie stypy
i innych przyjęć. Stypy starano się urządzać najwystawniej,
czasami zdarzało się, że podawano na nich nawet wino.
W jednym ze źródeł z końca XVIII wieku spotykamy
oświadczenie chłopa, który wylicza, że za stypę po ojcu,
mszę, „tudzież wino, piwo, gorzałkę wydałem zł p. 108" 23„
Dbałość o stypy wynikała z pradawnych zwyczajów po-
grzebowych, z pogańskiej jeszcze wiary w pośmiertny ży-
wot duszy, która opuściła ciało. Wierzono, że dusza oddziela
się wprawdzie od ciała, lecz prowadzi dalszy żywot w miej-
scu bliskim, utrzymując kontakt z żyjącymi. Wierzono tak-
że, że dusza zmarłego może zarówno szkodzić, jak i poma-

Rkps APŁ, Arch. m. Opatówka/4, s. 218.

267

*"" gać żywynr Stąd więc podczas pogrzebów odprawiano ob~
K rządki mające na celu ubłaganie zmarłych, uproszenie ich

! pomocy i oczywiście uchronienie od ich ewentualnej zemsty.

W omawianym okresie wiara ta miała już nieco zniekształ-
cony charakter, nie wszędzie praktykowano te same zwy-
czaje, niemniej jednak w obrzędach pogrzebowych tych cza-
i sów dopatrzyć się można reliktów obyczajowości pogańskiej.

; Powszechny był zwyczaj kładzenia zmarłego na ławie —

j ' „grobowej desce", co miało zapewnić jego duszy spokój.
| W niektórych"'oKolicach nabierano nieboszczyka, po czym

I wokół niego zbierali się krewni i przyjaciele i przepijając

doń piwem lub gorzałką pytali: ,,czemużeś umarł?" W tej
niesamowitej rozmowie przekonywano zmarłego, że miał
przecież dom, żonę, dzieci, inwentarz, i po wyliczeniu każdej
i osoby czy przedmiotu powtarzano: „czemużeś umarł?" Jeśli

"i zmarłą była kobieta, wkładano jej w rękę igłę i nici, jeśli

£ mężczyzna, narzędzia, którymi posługiwał się za życia.

ij! Zmarłym kładziono do ust pieniążki, a na grobach składano

Ą chleb, mięso, piwo, monety — to wszystko stanowić miało

't zaopatrzenie na „poząświatową" drogę.

Praktyki te były oczywiście" zwalczane przez księży. Je-
den z plebanów z Kaliskiego w wypowiedzi z początku
XVIII wieku żali się na swych parafian, tak m. in. powia-
dając: „Zabobony przy sepulturach, gdy umarłym groby
kopią, rzucają różne rzeczy pod umarłych. Post sepultum
defunctum dopiero wywołują na się [...]"24. Z pradawnych
czasów pozostały także lamenty żałobne, które przybierały
w ówczesnym czasie formę pieśni.

Po pogrzebie urządzano uroczystejr^iJScie^ czylLstyjję^
Panował zwyczaj, że na stypie śpiewano dawne pieśni.
Przykładem może tu być popularna pieśń o Maćku, który
umarł \ leży na desce, lecz gdyby mu zagrano, to zatańczył-
by jeszcze. W czasie stypy cały czas pito na cześć zmarłego
i rzucano pod stół kąski z każdej potrawy. Po biesiadzie
dokładnie wymiatano izbę i wyrzucano""wśzyśtkie odpadki.
Biesiady powtarzano jeszcze przez pewien czas cn kilka dni.

24 Rkps AGAD, Księga Miejska Kalisza, Ks. 2, i720 r., k. 400.

268

Stypami i biesiadami starano zjednać sobie duszę zmarłego
i zapewnić jej życzliwość. Jeśli chodzi o stypę i następujące
po niej dalsze poczęstunki, wierzono, że pożywia się na nich
nie tylko dusza zmarłego, lecz także dusze tych biedaków,
którym rodziny nie były w stanie zapewnić odpowiedniego
przyjęcia. Odkładano więc kąski dla nieznanych „dusz",
a ponadto spraszano na stypy różnych biedaków, których
uroczyście goszczono.

Ludność chłopska, o ile oczywiście pozwalały na to wa-
runki, czciła pamięć zmarłych ż wielką skrupulatnością.
Dniem, w którym szczególnie pamiętano o tych, którzy ode-
s-zyi_ixlZ Zaduszki. Odwiedzano wówczas tłumnie groby
i dawano sute jałmużny dziadom, prosząc ich, by modlili
się za dusze zmarłych. Jeżeli było kogoś stać, wyprawiał na-
wet poczęstunek dla ubogich (nazywano go „obiadem żałob-
nym"). W jednych okolicach bardziej przestrzegano daw-
nych zwyczajów, w innych mniej. Jeśli chodzi np. o Pod-
lasie, to wiadomo, że jeszcze w połowie XVIII wieku chłopi
zapraszali na „obiady żałobne" nędzarzy i darzyli ich hoj--
nymi jałmużnami, prosząc jedynie, by modlili się za dusze
zmarłych.

Choć pamięć o zmarłych przodkach zachowywała się
w rodzinach chłopskich dość długo, groby ich bliskich ule-
gały szybkiemu zniszczeniu. Chłopów chowano na cmenta-
rzach koło kościołów, a miejsce ich wiecznego spoczynku
często przekopywano na groby dla następnych zmarłych.
Na cmentarzach odbywały się rozmaite uroczystości, m. in.
kiermasze i odpusty. Produkowali się wówczas kuglarze,
awanturowali włóczędzy. W rezultacie zdarzało się, że
cmentarz przypominał w dni świąteczne wrzaskliwy jar-
mark. W dni powszednie pasły się tam kozy, krowy i inne
czworonogi służby kościelnej, siłą rzeczy groby chłopskie,
ulegały więc szybkiej dewastacji, a miejsca w podziemiach
kościołów zarezerwowane były wyłącznie dla szlachty i bo-
gatych mieszczan.

Pogrzeby w małych miasteczkach odbywały się podobnie
j:>k pograłby chłopski?. r:atornJfisl pogrzeby wielkomiejskie
nosiły bardziej chrześcijański charakter. Na czele konduktu-

269

niesiono krzyż, specjalne chorągwie, kroczyli w kondukcie
księża i zakonnicy. W pogrzebie brała udział rodzina zmar-
łego, przyjaciele i członkowie cechu. Ponieważ wzięcie
udziału w pogrzebie uważano za obowiązek, w miastach
były one tłumne i uroczyste. Ceremonie pogrzebowe uświet-
niano śpiewami, koncertami specjalnie najmowanych kape-
li, paleniem mnogich świec. Panował także zwyczaj, iż pod-
czas pogrzebu dawano jałmużnę dziadom.

Rachunki, jakie zachowały się w księgach miejskich,
świadczą, iż pogrzeb był imprezą dość kosztowną. Oddziel-
nie płacono księżom, oddzielnie organiście, dzwonnikowi,
specjalną taksę trzeba było uiścić za niesienie chorągwi
i krzyża. Pewne opłaty składano także biorącym udział
w pogrzebie cechom. Stosunkowo kosztowne były_ „gzła",
czyli śmiertelne koszule. Mieszczan chowano w trumnach
drewnianych, sosnowych, dębowych, czasem zdobione były
one blachami lub obite tkaninami. Jałmużny, jakie dawano
ubogim, nie były zbyt duże. Z zachowanych rachunków
wynika, że stanowiły około Vs sumy dawanej np. dzwonni-
kowi lub płaconej za śmiertelną koszulę.

Koszt pogrzebu zależał zresztą od zamożności zmarłego:
inaczej wyglądał pogrzeb bogatego patrycjusza, inaczej
drobnego kupca czy rzemieślnika. W Krakowie w połowie
XVIII wieku koszty pogrzebów były następujące: skromny
pogrzeb — 100 zł, średni — 500 zł, lepszy około 1000 zł,
paradny — 2000 zł, a nawet więcej. Jak widać więc z po-
wyższego, skala wydatków była bardzo szeroka. Od zamoż-
ności zależało również miejsce pochówku. Bogatsi mieszcza-
nie chowani byli w podziemiach kościoła, biedniejszych
grzebano na cmentarzach kościelnych. Zmarłym wystawia-
no często nagrobki. Z tego okresu zachowało się m. in. wiele
tablic wmurowanych w ściany kościołów. Tablice nagrobne
zawierały szereg danych biograficznych, dlatego też stano-
wią nieraz ważne źródło historyczne. Na nagrobkach tych
wyobrażano często m. in. wizerunek zmarłego.

Wśród mieszczan również utrzymywał się zwyczaj urzą-
dzania stypy. W domu zmarłego podejmowano przyjaciół
i krewnych ucztą lub też jedynie poczęstunkiem składają-

cym się z wódki i pierników. Zdaje się. że jednak zawsze,

o ile oczywiście pozwalały na to warunki, sprawiano obiad
dla ubogich. Zwyczaj ten występował zarówno w dużych
miastach, jak i w małych mieścinach. Wystawność tego
przyjęcia zależała od zamożności podejmujących; przy po-
grzebie skromnego rzemieślnika krakowskiego dawano na
ten cel 2 gęsi i 4 garnce piwa, bogatsi mieszczanie, nawet
w małych miasteczkach, sprawiali uczty, na które kupowali
kury, gęsi, „prosięta, jajca, masło". Biesiady te traktowano
jako uczty na cześć czy też na intencję zmarłego. Mieszcza-
nin z miasteczka Dobra notuje w połowie XVIII wieku:
„Po wyprawie ciała [...] sprawiłem obiad, ratując duszę
jego" 25.

Po pogrzebie odprawiano-ir^gzę żałobjae, na które przyby-
wali krewni, przyjaciele i koledzy zmarłego. Ustawy cecho-
we nakazywały pod karą brać udział w tych uroczystoś-
ciach i „pocieszać" strapioną wdowę. W miastach cechy za-
kupywały co kwartał specjalne msze żałobne, tak zwane
4,żj£łÓmsze^s na które przybywali wszyscy członkowie cechu
wraz ze swymi małżonkami. W czasie ..żałomszy" obowiązy-
wała modlitwa za wszystkich zmarłych członków cechu oraz
za ich rodziny. Rodziny zmarłych zakupywały msze żałobne
zwykle w rocznicę śmierci, za tego rodzaju msze płacono
czasem bardzo wysokie kwoty. Opłacały one również (zwy-
kle w naturze) tak zwane ..przypominki zmarłych". W księ-
dze miejskiej Tuszyna znajduje się pokwitowanie wystawio-
ne przez tamtejszego księdza o następującej treści: „Anno
Domini 1753. 8 kwietnia wziąłem od sław. Pana Grzegorza
Wandy alias Grzózki piwa beczkę na przypominki zmarłych
duchów Grzązków. Na co się podpisuję Ks. Wojciech Kisie-
lewski" 20.

Cmentarze miejskie położone w centrum miasta utrzyma-
ne były staranniej niż wiejskie. W większych miastach
w nocy oświetlano je umieszczonymi na kamiennych słu-
pach ..latarniami zmarłych". Odwiedzano je często — szczę-

Rkps AGAD, KsięKa Miejska Dobrej, Ks. 12, 1756 r„ k. 189.
Rkps AGAD, Księga Miejska Tuszyna, Ks. 1, 1731 r., s. 256.

271

gólnie tłumnie przybywano w Zaduszki, w dniu Wszystkich
Świętych oraz w okresie Wleikiego-Tygodnia.

A oto jak wyglądał pogrzeb zamożnego mieszczanina kra-
kowskiego. Już w czasie konania chorego zamawiano „mszę
za konających" i dawano choremu do ręki gromnicę. Po
śmierci następowała „posługa ciała zmarłego", polegała ona
na myciu, goleniu i czesaniu. Następnie szyto koszulę śmier-
telną, nieraz zdobioną wstęgami i koronkami, lub też „su-
kienkę" z wełny. Kobietom nakładano na głowy czepce
e wstążkami, zakładano rękawiczki i trzewiki, mężczyznom
wkładano do trumny czapki.

Komnatę, w której wystawiano zwłoki, obijano kirem,
u bardzo bogatych zdobiono w ten sposób całą kamienicę.
Do dekoracji katafalku używano m. in. tarcz z herbami ce-
chowymi i specjalnych cechowych całunów (np. całun cechu
introligatorskiego z końca XVII wieku sporządzony był
z czarnego aksamitu, obszyty taśmą i miał wyhaftowaną
złotą koronę). Niektóre cechy krakowskie miały dla dzieci
i dziewic jedwabne całuny niebieskie na znak, iż „Bóg po-
wołał do swojej chwały istotę niewinną". Katafalk zdobiły
kwiaty, zieleń i świece. Pieczę nad zwłokami trzymali ubo-
dzy, którzy obowiązani byli odmawiać modły za duszę,
zmarłego. Trumnę odwiedzali tłumnie znajomi nieboszczy-
ka, a najbliższa rodzina przygotowywała pogrzeb i szyła
żałobne szaty. Ksiądz śpiewał w domu psałterz, w kościele
zaś dzwoniono i rozdawano jałmużnę.

Eksportacja zwłok z domu do kościoła odbywała się
w asyście duchowieństwa, bractw, krewnych, znajomych,
towarzyszy cechowych oraz całych rzesz ubogich, którzy
ściągali na pogrzeb szukając jałmużny. Cechy krakowskie
miały szereg własnych specjalnych zwyczajów pogrzebo-
wych, np. przy trumnie rzeźnika szła asysta mistrzów
z dwuręcznymi mieczami piechoty (symbol ten przyznano
rzeźnikom za zasługi położone w walce ze Szwedami), ko-
tlarze zarzucali na trumnę „płaszcz św. Jadwigi" itd.

W kościele, który często przybierano kirem i zielenią, kła-
dziono trumnę na mary i otaczano ją licznymi świecami.
Z boku trujamy klęczeli ubodzy, z tyłu rodzina. Mistrzowie,

a czasem i uczniowie, obowiązani byli przybywać na uro-
czystości pogrzebowe wraz ze świecami. Uroczystość uświe-
tniały śpiewy i muzyka najętej kapeli. Trumnę nieśli do
grobu najmłodsi mistrzowie, gdy zmarły był czeladnikiem —■
towarzysze. Podczas pogrzebu rozdawano jałmużnę, a na-
stępnie zapraszano na opisane wyżej stypy.

A oto opis pogrzebu zamożnej mieszczki gdańskiej, który
wyszedł spod pióra Francuza w pierwszej połowie XVII wie-
ku: „Po śniadaniu przyglądałem się wystawnemu pogrzebo-
wi jakiejś matrony. Naprzód idą w sukniach codziennych
uczniowie ze swymi nauczycielami, chłopcy biedni i najniż-
szego pochodzenia idą ostatni i śpiewają. Następnie ośmiu
mężów zacniejszych niesie na ramionach mary, a w rękach
wieńce ze srebrnych i złotych nici, takie, jakie my umiesz-
czamy na słupach nagrobków. Potem idą dwaj starsi syno-
wie, za nimi młodsi, bez kapeluszy i w długich płaszczach.
Na końcu idzie małżonek, który fałdem płaszcza twarz za-
krywa, a towarzyszą mu krewni, wszyscy w żałobnych
sukniach. Następnie kroczą patrycjusze i urzędnicy w dłu-
gich żałobnych sukniach. W długim odstępie idą potem nie-
wiasty, nasamprzód córki, każda wsparta na niewieście słu-
żebnej, z obliczem osłonionym welonem, tak, że zobaczyć
ich nie można. Za nimi idą wszystkie inne niewiasty para-
mi, w czarnych szatach, co szczególnie głębokie czyni wra-
żenie; bardzo wiele z nich bowiem odznacza się doskonałą
postawą i wielką w twarzy i ruchach godnością. Dziewczęta
są wykluczone z takich ceremonii. Potem jest w kościele
kazanie i śpiewy" 27.

Wiemy, że ceremonie pogrzebowe patrycjatu gdańskiego
przybierały niezwykle okazały charakter. Kosztowne, zdo-
bione obiciami i okuciami trumny przystrajano wieńcami
z kwiatów. W czasie pogrzebu wygłaszano długie przemowy
po łacinie, przedstawiające upiększony życiorys i sławiące
cnoty zmarłego. W tym czasie rozdawano też specjalnie dru-

27 K. Ogier, Dziennik podróży do PoUki 1635—36, t. I, oprać.
W. Czapliński, Gdańsk 1950—1953, s. 303.

18 — Obyczaje staropolskie 273

kowane carmina, czyli wiersze łacińskie o panegirycznej
treści.

Pogrzeby szlacheckie, a szczególnie magnackie, w pompie,
przepychu i kosztowności równały się prawie weselom. Pa-
miętnikarz cudzoziemski pisał, że: ,,W pogrzebach u Pola-
ków tyle jest okazalności i pompy, iż prędzej wziąłbyś je
za triumfy niż za pochowanie zmarłych" 2S. Nawet najbied-
niejszy szlachcic starał się bliską sobie osobę pochować
z największą wystawą, nie mówiąc już o magnatach, którzy
mogli pozwolić sobie na olbrzymie wydatki. Urządzane
przez nich pogrzeby przypominały pompatyczne, teatralne
widowiska.

Jeśli trumna była drewniana, obijano ją aksamitem lub
innymi materiami. Stosownym kolorem była czerń, zdarzały
się jednak obicia purpurowe lub szare (purpurowe stosowa-
no do trumien poległych na wojnie, kolor szary był symbo-
lem pokuty). Spotykało się też trumny metalowe, srebrne,
pozłacane, zdobione kosztownymi ornamentami. Zmarłych
ubierano w najdroższe stroje, zakładano im biżuterię i klej-
noty i wystawiano na marach na widok publiczny. Wśród
magnaterii panował zwyczaj balsamowania ciał zmarłych.
Było to ważne z tego względu, iż pogrzeby urządzano
w wiele miesięcy, niekiedy nawet w rok czy dwa lata po
śmierci, uprzednio musiano bowiem zawiadomić rozproszo-
nych po kraju krewnych i przyjaciół oraz poczynić odpo-
wiednie przygotowania. Na pogrzeb zjeżdżały się w końcu
tłumy szlachty, księży, mnichów. Cały ten zjazd trzeba było
wyżywić, napoić, zakwaterować.

Punktem kulminacyjnym uroczystości pogrzebowych było
odprowadzenie ciała do grobu. Kondukt pogrzebowy otwie-
rały kompanie nadwornego żołnierza; szły one w bojowym
szyku, z opuszczonymi na dół sztandarami i muszkietami.
Za wojskiem gromadziły się procesje kleru. Tuż za księżmi
prowadzono pysznie przystrojone rumaki, a wreszcie toczył
się zaprzężony w kilka par koni, okryty czernią lub purpurą

1

2S Obrca Polski pod koniec XVII wieku..., wycl. X. Godeb-
ski, Lwów 1869, s. 21. ...

274

wóz, na którym znajdowała się trumna. Wokół wozu postę-
powali przybrani w żałobne kapy słudzy, za nimi tłum
krewnych, przyjaciół, znajomych. Wszyscy strojnie, szum-
nie, w asyście pocztów i niezmierzonych tłumów gapiów
i poddanych (tych ostatnich też przystrajano nieraz w ża-
łobne kapy).

Pogrzebom wielkopańskim towarzyszyły odpowiednie ce-
remonie. Jeśli trumna wystawiona była w kościele, całą
świątynię obijano aksamitem lub adamaszkiem. Za trumną
niesiono szable, tarczę lub insygnia władzy zmarłego, na
przykład kancelarskie pieczęcie, laski marszałkowskie, het-
mańskie buławy. Insygnia te następnie uroczyście kruszono.
W XVII wieku za trumną jechał także jeździec przebrany
za zmarłego i odpowiednio ucharakteryzowany, co czyniło
wrażenie, jakby nieżyjący sam siebie odprowadzał do gro-
bu. Do połowy XVIII wieku na pogrzebach hetmanów i słu-
żącej w wojsku szlachty odbywało się kruszenie kopii.

Do kościoła wpadał rycerz w pełnej zbroi i przed katafal-
kiem kruszył kopię, a następnie walił się na posadzkę „z sro-
gim i ogromnym trzaskiem". Ten konny wjazd do zatłoczo-
nego kościoła powodował nieraz nielada zamieszanie.
Jeźdźcy wpadali w największym pędzie, bywało więc, że
koń się płoszył i wpadał na zebranych, często pijany jeź-
dziec przewracał się, nim skruszył kopię, i nabawiał się gu-
zów i konfuzji. Lubowano się jednak w tym widowisku
i dla większego efektu wykładano posadzkę tarcicami, aby
jeździec czynił większy łoskot.

Pogrzeby magnackie łączyły się oczywiście z odprawia-
niem setek mszy, z paleniem świec, pochodni, żałobnymi
śpiewami. Nic więc dziwnego, że kosztowały nieraz całe
fortuny, trzeba było na nie zastawiać kosztowności, zaciągać
długi. Biedniejsi przypłacali częste te festyny ruiną ma-
jątku. Niekiedy w testamentach nakazywano pochować się
bez pompy i przepychu, rodzina nie respektowała jednak na
ogół tych życzeń, pogrzeb miał bowiem ukazać potęgę i bo-
gactwo rodu. Urządzenie skromnego pogrzebu bywało
wprost nie do pomyślenia. Jeśli jednak znalazł się w rodzi-
nie skrupulant, chowano zmarłego bez żadnej okazałości)

275

traktując to jako pogrzeb prowizoryczny, a po jakimś czasie
sprawiano mu wspaniały, tłumny pochówek. Tak uczynił
m. in. Jan Sobieski, którego matka nakazała „pochować się
bez wszystkich ceremonii, jak najubożej". Jednego dnia
urządził więc skromny pogrzeb, a drugiego wspaniały. Na
ubogim katafalku dał napis „Sic mater voluit", a na boga-
tym „Sic filium decuit".

Mimo tak kosztownych dowodów rodzinnych sentymen-
tów, pogrzebom rzadko kiedy towarzyszył szczery żal i roz-
pacz. Na pogrzeb zjeżdżano się jak na towarzyskie przyję-
cie, pomodlono się przy zmarłym, złożono kondolencje, lecz
przede wszystkim wypatrywano gąsiorka, pucharu, stołu
i towarzystwa. Słyszało się nieraz, iż po cichu cieszono się
ze śmierci niemiłego sąsiada czy dygnitarza i miast współ-
czucia okazywano kiepsko maskowane zadowolenie. Cóż
zresztą dziwić się obcym, jeśli nawet wdowy taksowały
przybyłych pod kątem nowego mariażu. Nieraz jeszcze
zmarły leżał na marach, a wdówka czy wdowiec dokony-
wali już tajemnych zrękowin. Stąd też krążyło nawet przy-
słowie: ,.niewieścia żałoba tylko u pogrzebu". W większości
przypadków to samo można było odnieść i do mężczyzn.
Kiedy jednak chowano ciało, należało łkać i jęczeć bez mia-
ry. Obowiązek ten szczególnie dotyczył niewiast. Przeważnie
też we łzach szlachcianek więcej było efektu niźli prawdzi-
wego żalu. Potocki pisał:

Grzebiąc mężów nasze wdowy mdleją,

A potem swych panienek pytają sekretnie,

Jeśli modnie i jeśli zmyślały nieszpetnie 29.

A złośliwy Opaliński powiada, że panie zaopatrywały się
w cebulę, by za jej pomocą wyciskać łzy.

[...] Gdy się tedy ruszą konie z truinną,

Pocznie ryczeć — nie płakać — złośna białogłowa,

Lament jakiś fałszywy zmyślając i słowa.

O mdłości oraz nie trudno, zwłaszczy gdy ktoś widzi,

Cyt. wg By stroń, jw., t. II, s. 113.

276

TW-* Bo jako z męża swego tak i z inszych szydzi. :■**&,

Cebula w chustce pędzi gwałtem wyciśnione
Łzy z oczu, w ten czas, gdy im każą, wypuszczone.
Za ciałem idąc ryczy, woła: „O mój drogi
Mężu!" — Lecz w sercu drugi. Kądy i fałsz srogi.
Szepce do panien swoich: „Panny, prze rną duszę,
Miejcie wódkę gotową, bo mdleć pewnie muszę". ,
A panny tudzież z wódką; której gdy nachyli,
Nie dziw, że oraz rozum, oraz chód pomyli w.

Zmarłych panów chowano w podziemiach kościołów lub
w specjalnie w tym celu budowanych kaplicach, stawiano*
im też marmurowe nagrobki i zawieszano w świątyniach
żałobne chorągwie — niby pośmiertne wota, a zarazem
wspomnienie po nieboszczyku.

Po pogrzebie odbywała się obowiązkowo stypa. Chłopi
łączyli stypy z dawnymi zwyczajami, u szlachty "stanowiły
one jedynie wystawne przyjęcia. Wspominano wprawdzie
nieboszczyka, lecz kiedy się rozochocono, kiedy zadymiły
łysiny, zaczynano pić na umór, następowało osławione
„lej-rozlej", rozbrzmiewały śmiechy i stypa przemieniała się
w hulaszczy bankiecik. Jeśli przyjęcie było wystawne, nie-
którzy z biesiadników posuwali się nawet tak daleko, że
życzyli sobie nowego w tak gościnnym domu pogrzebu. Go-
rzej, gdy podpite towarzystwo zaczynało się wadzić, gdy
wybuchały bójki, po których nie brakowało pokrwawio-
nych, a niekiedy nawet zabitych. Starowolski tak powiada:
,,Widziałem wiele razy [...] pogrzeby krwią oblane, z któ-
rych po obiedzie wysyłano zaraz za umarłym drugiego za-
bitego do nieba, aby oznajmił co za ludzie na stypie byli" 31.

Jest oczywiste, że faktów takich nie można generalizować,
satyrycy i moraliści piętnują zawsze negatywne strony ży-
cia, nie ulega wątpliwości, że bywały stypy, które upływały
w poważnym, pełnym żalu nastroju, niemniej obyczajowość

80 K. O p a 1 i ń s k i, Satyry, oprać. L. Eustachiewicz,
Wrocław 1953, s. 38—39.

:!1 Sz. Starowolski, Rcjormacja obyczajów polskich, wyd.
K. J. Turowski, Kraków 1359, s. 78.

277

sarmacka traktowała stypę przede wszystkim jako huczne,
świadczące o zamożności i znaczeniu domu przyjęcie.

Podobnie zresztą traktował je patrycjat wielkich miast.
W bogatym Gdańsku np. na stypach podawano potrawy nie
mniej wyszukane niż te, które spotykało się na chrzcinach
i weselach. Po wychyleniu pewnej ilości pucharów zaczy-
nano chwalić cnoty nieboszczyka czy nieboszczki, płakano
nad rozłąką, ale równocześnie interesowano się treścią testa-
mentu, sprawami bieżącymi, po czym stypa przemieniała się
w zwykłą, rodzinną, często hałaśliwą biesiadę.

Wystawne pogrzeby i huczne pijackie stypy stanowiły
charakterystyczną cechę wielkopańskich obyczajów, pośred-
nio dotyczyły jednak także plebejuszów. Przede wszystkim
zainteresowanymi byli tu ubodzy, których obdzielano da-
tkami (sumy, jakie przeznaczano na ten cel nie były zbyt
wielkie, stanowiły tylko drobną część wydatków, jakie po-
ciągał za sobą wystawny pogrzeb). Odpowiednią zapłatę
otrzymywała także służba kościelna: ksiądz, organista,
dzwonnik.

Dla ludności wsi czy zapadłego miasteczka taki pogrzeb
stanowił nie lada widowisko, był niecodziennym wydarze-
niem, wielką atrakcją. Jak już wspominałem, w pogrzebie
brała udział służba, żołnierze, poddani, krąg ludzi związa-
nych z tym ceremoniałem był więc wcale znaczny. Ponadto
istniała jedna przykra okoliczność: pewne grupy zawodowe
czerpały z pogrzebów finansowe korzyści, koszty całej wy-
stawy płacił jednak poddany chłop czy mieszczanin. Krew-
ny zmarłego mógł zastawiać klejnoty i zaciągać pożyczki,
lecz z czasem „odbijał" sobie przeważnie wszystko na pod-
danych, których nie tylko intensywniej eksploatował, lecz
czasem zmuszał wręcz do świadczenia bezpośredniej zapła-
ty, np. za rozdane żałobne kapy. Tak więc pański pogrzeb
był wydarzeniem, które w tej czy innej formie interesowało
me tylko „urodzonych", lecz także szerokie koła służby
i poddanych.

IX

URODA — WIELKI MOCARZ"

( Obyczajowość XVII—XVIII wieku przywiązywała znacz-
ną wagę do wyglądu zewnętrznego, m. in. do urody. )Ów-
czesne pojęcia estetyczne, dziedzictwo kulturowe, kultura
towarzyska poszczególnych środowisk społecznych stworzyły
obowiązujący model, a ściślej modele urody, zarówno męs-
kiej jak i kobiecej. Dotyczyło to nie tylko rysów twarzy,
karnacji ciała, ale i jego budowy, czyli tzw. „figury". Inny
był typ urodziwego młodego magnata, inny wojskowego ju-
naka, inny wreszcie wiejskiego parobczaka. Modele te ule-
gały przemianom na przestrzeni wieków. Piękna niewiasta
czy urodziwy, stylizowany na Hiszpana mężczyzna dworu
Zygmunta III różnili się w zdecydowany sposób od uszmin-
kowanych, uperuczonych, kokieteryjnych dam i kawalerów
doby Rokoka. Zmiany zachodzące w modelu urody wpływa-
ły na zmianę fryzury, zarostu, decydowały o stosowaniu
w taki czy inny sposób kosmetyków. Pod wpływem tych
czynników twarze ludzi XVII—XVIII wieku, szczególnie lu-
dzi zamożnych, ulegały ciągłym przemianom, trudno więc
mówić o jakimś statycznym modelu urody. Wąsaci, brodaci,
często obdarzeni tuszą kawalerowie z otoczenia sławnego
bon vivanta, jakim był "Władysław IV, uważani byliby na

279

ó

dworze gładko wygolonego, dbającego o „linię1', przystrojo-
nego w stylowe peruki króla Stasia wręcz za straszydła. To
samo dotyczy dam. Stosunkowo może najmniejsze zmiany
zachodziły w modelu urody chłopa czy biednego szlachci-
ca, przemianom podlegał natomiast model urody mieszcza-
nina.

Na zmiany te wpływały rozmaite czynniki. U warstw za-
możnych dominującą rolę odgrywały wzory obce, np. moda,
jaka w danym okresie panowała w Rzymie, Madrycie, Pa-
ryżu czy innej metropolii. Nie można wszakże pomij ać trwa-
łych, rodzimych wzorców piękna, daleko nieraz odbiegają-
cych od importowanych. Obyczajowość polska miała pewne
własne tradycje, ustalone pojęcia estetyczne, które znajdo-
wały zresztą aprobatę w obyczajowości europejskiej. Dlate-
go też obowiązujące w różnych okresach czasu modele uro-
dy nie posiadały jednego określonego wzorca, lecz stanowi-
ły połączenie wielu wpływów.

Abstrahując od zmian zachodzących w aktualnie obowią-
zującym modelu, urodę ceniono wysoko, dotyczyło to prze-
de wszystkim kobiet. Poeta z połowy XVII wieku pisał na
ten temat:

Nie masz nad gładkość: ani złoto, ani
Najdroższy klejnot serca tak urani
Jako uroda...1

Rymopis z końca XVIII wieku natomiast głosił:

Pęka szabla, ogień mdleje

Gdy się gładka twarz roześmieje 2.

A przysłowie mówiło: „uroda wielki orator, wielki mo-
carz".

Kiedy pisano o uroczych niewiastach, określano je jako
„śliczne", „piękne", „cudne", „przyjemne". Repertuar kom-

1 W. Odymalski, Oblężenia Jasnej Góry Częstochow-
skiej..., wyd. K. Czubek, Kraków 1930, s. 214.
8 Rkps APL, Zbiory Bartoszewiczów, nr 126, s. 159.

280

plementów i wytwornych porównań był bardzo bogaty,
spotyka się m. in. takie określenia jak „nadobne ciało",
„piękne wdzięczności", „wdzięczne łono", czytamy o kora-
lowych ustach, perłowych ząbkach, bielszych nad śnieg
karnacjach, czarnych przecudnych oczach itd. Komplementy
te pochodzą wprawdzie z literatury pięknej, ale i w pamięt-
nikach oraz w różnych relacjach spotykać można także
dworne grzeczności, często operowano takimi określenia-
mi jak: „gładka niewiasta", „białogłowa pięknej urody",
„pierwszej urody dama". Uroda kobiet była natchnieniem
dla poetów. Słynne są np. erotyki Andrzeja Morsztyna, se-
kundował mu w tym względzie ks. Walenty Odymalski. bar-
wne opisy piękna i uroku kobiecego pozostawił Adam Kor-
czyński. Wiek XVIII tendencje te nasilił jeszcze, warto tu
przypomnieć opisy pięknych kobiet u pisarzy Oświecenia.
Dworne strofy pozostawili na ten temat najwybitniejsi: Sta-
nisław Trembecki, Kajetan Węgierski, Franciszek Karpiń-
ski. Urodziwe dziewczyny stanowiły zawsze ulubiony temat
pieśni ludowej, a ileż miejsca zajmują opisy nadobnych pań
w osiemnastowiecznym pamiętnikarstwie, w modnych wów-
czas kronikach skandalicznych oraz w zdecydowanie obsce-
nicznych poemacikach tej doby. Piękne niewiasty stanowiły
również przez oba wieki ulubiony temat malarzy. Portreto-
wano je chętnie, przedstawiano jako nimfy, Wenery, Diany;
malowano je także jako święte i Madonny! W tym ostat-
nim przypadku jako modele służyły nieraz dostojne żony
lub córki feudałów. częściej jednak portretując składano po
prostu hołd adorowanej piękności. Ponieważ w Polsce ten-
dencje te występowały, przynajmniej do pewnego czasu,
dość często, koła kościelne atakowały malarzy, którzy w tak
wymyślny sposób chcieli przypodobać się swym wybran-
kom. Jeszcze w drugiej połowie XVII wieku pisał o tym
Nieszporkiewicz: „Malarze, którzy zawsze jednakiej używali
swobody na wszystko się ośmielać, do tego doszli już sza-
leństwa w naszym kraju, że wizerunki Świętej Panienki
malować zaczęli na podobieństwo tych kobiet, o których
względy się ubiegali. Czyż godzi się mniemać, żeby było ty-
le typów Matki Boskiej, ile każdemu artyście mogło podo-

281

bać się pięknych kobiet?" 3. Przez długi czas malowano np.
chętnie Marię Magdalenę, przedstawiając ją nie jako po-
kutnicę, lecz piękną, ,,półnagą" grzesznicę. Kontrreformacja
potępiała jednak te ,,nieprzystojności", nakazując przedsta-
wiać osoby święte według określonych wzorców.

Hołdy, jakie składano urodzie niewieściej, wynikały nie
tylko z naturalnych skłonności, lecz także z postawy ów-
czesnych. Barok cenił bowiem niezwykle wysoko wspania-
łość i piękno. Gładkość i kształtność ciała urzekała zarówno
ludzi Baroku jak i Rokoka, mimo wszystkich zakazów
i kontroli, jaką roztaczały nad kulturą koła kościelne. Hoł-
dowali jej odgrywający wówczas dużą rolę w życiu kultu-
rowym władcy, magnaci, patrycjusze. Koła te nie dawały się
tak łatwo skrępować rygorom religijnym, najwyżej wykazy-
wały dwulicowość. Dlatego też zarówno piękne białogłowy,
jak i poświęcona im literatura mogły liczyć na wszechwład-
ną protekcję jaśnie wielmożnych. Zbytnie zainteresowanie
nadobnymi paniami zarzucano hetmanom Potockim, znane
są też gusta prymasa Prażmowskiego, pasje Jana Sobieskie-
go. W wysokiej cenie była też uroda i aparycja w czasach
saskich, a w drugiej połowie XVIII wieku należało wręcz
do dobrego tonu nadskakiwanie pięknym paniom. Zarówno
magnaci jak i dorobkiewicze rywalizowali na tym polu
z dworem królewskim. Panowie przez oba omawiane wieki
nabywali stosunkowo liche obrazy, drugorzędne dzieła sztu-
ki, odkrywali jednak i przywozili do kraju piękne kobiety
z Francji, Niemiec, Grecji.

Urodę kobiet ceniły też, wzorem panów, choć upodobania
wynikały oczywiście z samoistnych przyczyn, również inne
warstwy. Przeliczano ją na złote, porównywano z ekspen-
sem. Przysłowia głosiły: „piękności się człowiek nie naje",
„uroda bez przyjemności nie pociągnie wiele gości". Choć
nie zadowalano się samym podziwianiem, to jednak cenienie

s Cyt. wg W. Tomkiewicz, Aktualizm i aktualizacja
w malarstwie polskim XVII wieku, „Biuletyn Historii Sztuki",
R. XIII, 1951, nr 2—3, s. 10. - ■

282

urody kobiecej stanowi charakterystyczny rys barokowej
i rokokowej obyczajowości.

Jak wspomniałem już, wzorzec piękna ulegał przeobraże-
niom. Jeśli chodzi o literaturę piękną, pieśń miłosną, to na
przestrzeni omawianych wieków dominuje w niej typ blon-
dynki, posiadającej wszakże koniecznie czarne oczy i naj-
bielszą karnację ciała. Czarne oczy stają się wręcz obsesją
poetów i pieśniarzy. W jednej z pieśni krakowskich śpie-
wano :

Jadą Krakowiaki
Trzaskają biczami
Wiozą mi dziewczynę
Z czarnymi oczami4.

Jasna karnacja ciała stanowiła warunek, jaki stawiano
ówczesnemu modelowi urody, zresztą nie tylko w Polsce,
lecz i w całej Europie. Ponieważ piękna kobieta musiała
być kobietą bladą, damy XVII—XVIII wieku uważały wieś-
niaczki opalone przez słońce za uosobienie brzydoty. Mimo
takich gustów mężczyźni darzyli względami nie tylko ładne
opalone chłopki, lecz także śniade Włoszki czy Żydówki.

W XVII wieku za wielką ozdobę kobiety uważano bujne,
długie, „złociste" włosy, ale już w wieku XVIII wymaganie
to straciło na znaczeniu, bowiem wobec rozpowszechnienia
się peruki przez wiele lat lansowano modę na krótkie wło-
sy. Przykładano natomiast zawsze wagę do białych, rów-
nych „ząbków", ceniono też figlarne dołeczki w policzkach.
Wydaje się, że zarówno w wieku XVII jak i XVIII nie
przedkładano w urodzie klasycznych, greckich rysów, cenio-
no natomiast twarze żywe, pełne ekspresji, wdzięku. Do-
piero w końcu XVIII wieku, pod wpływem klasycyzmu
zaczęto uwielbiać twarze przypominające wzory antyczne.
Natomiast przez cały omawiany okres za fatalny manka-
ment urody uważano piegi lub zbyt obfity meszek na twa-

4 Cz. H e r n a s, W kalinowym lesie, t. II, Antologia polskiej
pieśni ludowej ze zbiorków polskich XVIII w., Warszawa 1965,
s. 147,

283

V

h

rzy. „Wąsata baba" — to jedno z najbardziej ujemnych
określeń, jakim można było scharakteryzować zewnętrzny
wygląd kobiety.

tfeśli chodzi o tzw. figurę, to ówczesna obyczajowość od-
rzuciła zdecydowanie smukłą, kruchą sylwetkę kobiety go-
tyckiej. Moda polska nigdy Wszakże, przynajmniej w teorii,
nie akceptowała typów klasycznie rubensowskich, domino-
wał typ kobiety postawnej, lecz niezbyt tęgiej. Ostrzegano,
by była: „Ani tłusta jak kwiczoł, ni jak stokfisz chuda"5.
Lubowano się w krągłych, toczonych piersiach, „tłustych"
udach i przede wszystkim w szczupłej talii. Szczupła w pa-
sie jak lalka — to jeden z naj dworniej szych ówczesnych
komplementów. jPod koniec XVIII wieku, pod wpływem
francuskiego Rokoka zaczęto bardziej dbać o smukłość linii,
odstąpiono od barokowej bujności, modne stały się talie
prawie dziecinne, mniejsze piersi, w malarstwie pojawił się
typ kobiety posiadającej cechy wręcz infantylne.(jest zna-

T > mienne, że przez cały omawiany okres nie przywiązywano
V większej wagi do wzrostu, choć raczej gustowano w kobie-
' tach niskich. Życzono sobie, by niewiasta posiadała drobną,'

fO kształtną stopę, smukłe łydki, delikatne dłonie.^W sprawach
tych stawiano bardzo konkretne i szczegółowe wymagania.
A oto kilka opisów ilustrujących ówczesne gusta. Wacław
Potocki tak zachwycał się pewną panią:

[...] Pierś o met z alabastrem, z bursztynem włos chodzi,
Rumieńszych koral od warg ceglastych nie rodzi.
Dwu nad oczy nie znajdziesz czarniejszych gagatków,
Inszych sądzić nie mogę, bo zakryte, płatków6.

Gdzie indziej zaś czytamy:

Te sztuki ma mieć każda białogłowa:
Naprzód wzrostu miernego i okrągła głowa,
Szyja biała i nóżki wspaniałej urody,
Usteczka rubinowe, z koralów jagody,

6 Rkps APŁ, Zbiory Bartoszewiczów, nr 126, s. 166.
8 Rkps Bibl. Narodowej, nr II 3502, s. 53.

284

*■ - -__

A przy tym nóżka biała w trzewiczek wpojona, ^"~~ -■

Czarne oczy w wymową i brew wyciśnioną,

Ząbeczki też perłowe, w pasie jako łątka,

Nosa także miernego, niewielkie drażniątka.

Włosy długie, żółtawe, miękuchne do tego,

Udziki tłuściusieńkie, a chodu niskiego 1. ,

Podobny wzorzec obowiązywał i w XVIII wieku. Pamię-
tnikarz Ochocki trochę może zbyt szablonowo kreśli wize-
runek jakiejś anonimowej piękności, pisząc: „Natura rzadko
tworzy arcydzieła, ale gdy się do tego weźmie, żaden jej
sztukmistrz nie przesadzi [...] rysy miała prześliczne, pleć
alabastrową ożywioną rumieńcem czystego karminu, kibić
giętką i wciętą, rączki i nóżki drobniuchne, a w dodatku
głps i wejrzenie, które za serce chwytało" 8.
(W rzeczywistości jednak od pięknej, w ówczesnym poję-
ciu, niewiasty wymagano może mniej doskonałości, alaba-
strów, subtelności, więcej zaś jędrności, fertyczności, filu-
terności. Typowe dla Baroku przywiązywanie wagi do eks-
presji, do bezpośredniego oddziaływania znajdowało w tych
upodobaniach żywe odbicie. Posągowe, klasyczne piękności
nie znajdowały większej aprobaty, wzięciem cieszyły się na-
tomiast kobiety obdarzone wdziękiem oraz tzw. dziś sex
appealem. !W realistycznym wierszu z XVIII wieku czy-
tamy:

Na twarzy z różą lilija — Gębusia a la Daria

Oczy duże, żywe, czarne — Miłe, lubieżne, figlarne.

Usta świeże, ząbki czyste — Piersi twarde i toczyste.

Rączka pulchna, nóżka mała — Wszędzie równa piękność

[ciała 9.

O tym. że takie właśnie panie cieszyły się wielkim powo-
dzeniem, świadczyć m. in. może wiersz Elżbiety Drużbackiej,
która pod pretekstem scharakteryzowania Marii Magdale-
ny kreśli realistyczny portret jakiejś sarmackiej piękności.

7 J. A. Morsztyn, Wybór poezji, oprać. J. Diirr-Dur-
ski, Warszawa 1949, s. 112—113.

8 J. D. Ochocki, Pamiętniki..., wyd. J. I. Kraszewski,
t. I. Wilno 1857, s. 35.

8 Rkps APŁ, Zbiory Bartoszewiczów, nr 126, s. 160.

285

W Jerozolimie mieście głośna fama,

Że Magdalena prym bierze w urodzie,

Ładna, przyjemna, grzeczna, kształtna dama,

Żadna jej zrównać nie potrafi w modzie.

Wdzięk w ustach, w oczach, wabik w całej twarzy:

Nie dziw że młodzi lgną, gorsza że starzy [...]i0

Podobne gusta dominowały także i w dobie Rokoka.
W życiu codziennym nie zawsze można jednak było spotkać
taki ideał, kontentowano się więc paniami o mierniejszej
urodzie. Do literackiego szablonu zaliczyć można peany, ja-
kie wygłaszano na cześć blondynek, w życiowej praktyce
często podziwiano ogniste brunetki. Piękna twarz odgry-
wała rolę raczej drugorzędną, powodzenie zapewniała prze-
de wszystkim kształtna figura, wspomniany wdzięk, umie-
jętnie dozowana kokieteria. Wysoko jednak oceniano buj-
ność kształtów. Gustowano w kobietach zdrowych, bujnych.
Niewiasta ,,tłusta jak jałowica" to komplement wzięty
z mowy potocznej. W szerokiej opinii o pięknie stanowiła
hożość, bujność, zdrowie. Kursowały znamienne przysłowia:
„dziewczyna jak orzech", „piękna jak wiosna i czerstwa jak
zdrowie", „baba gruba chłopa chluba" „baba bez brzucha
jak garnek bez ucha".

Wacław Potocki pisze, iż hajduków zachwycały niewiasty,
których „cycki [...] równać bębnom" u. Gusta te podzielali
także dygnitarze i krociowi panowie. „Tłuste dziewki" umi-
lały życie Radziwiłłowi „Panie Kochanku", Adam Narusze-
wicz adorował jakąś kasztelanową, która była „młoda, tłu-
sta, biała, czerwona i wesoła" 12, to jest posiadała jasną cerę
| kraszoną rumieńcami. Adam Kazimierz Czartoryski zanie-
*-. dbywał młodą żonę, ponieważ utrzymywał, „że jest za chu-
i da". Nawet sam Stanisław August Poniatowski, bardziej

10 E. D r u ż b a c k a, Zbiór rytmów duchownych, panegirycz-
nych, moralnych i światowych, Warszawa 1752, s. 198.

11 W. Potocki, Iovialitates..., b.m.w., 1747, cz. II, s. 49.

12 S. Buka r, Pamiętniki [w:] Biblioteka pamiętników i po-
dróży po dawnej Polsce, t. V, wyd. J. I. Kraszewski, Drez-
no 1871, S. 166.

286

subtelną" lansujący modę, związał się z panią Grabowską,
która stanowiła „piękność z rodzaju pulchnych, z gładko
zaokrąglonymi kształty, jak to lubiał król Jegomość" 13.

Z piękności słynęły w tych wiekach m. in. ze Słuszków
Kazanowska, a później Radziejowska, słynna doboszanka
Agnieszka Machówna, Marysieńka Sobieska, Anna Orzelska,
Julia Potocka, Helena Radziwiłłówna, Zofia Greczynka, żona
generała Witta. a następnie Szczęsnego Potockiego. Ta ponoć
reprezentowała najwyższą klasę, jej uroda czyniła furorę,
nazywano ją najpiękniejszą kobietą Europy. Choć Niemce-
wicz miał jak najgorsze mniemanie o jej charakterze (co
miało uzasadnione podstawy), to jednak przyznawał: „Nie
wiem, czy Helena, Aspazja, Lais, najsławniejsze Atenów
piękności, wdziękiem i urodą przechodzić ją mogły. Nie
widziałem piękniejszej w życiu moim kobiety. Do naj fo-
remnie jszego składu twarzy, do najsłodszych, najpiękniej-
szych oczu łączyła uśmiech anielski i głos chwytający za
duszę [...] przyjechała z mężem do Warszawy, widok jej
sprawił zawrót powszechny, nie rozmawiano jak o pięknej
Greczynce. Pamiętam, iż gdy raz na licznych asamblach
pokazała się u pani hetmanowej Ogińskiej, tak wszyscy
stracili przytomność, iż, zapomniawszy przyzwoitości, jedni
obstąpili ją hurmem, drudzy, by lepiej cudo to widzieć, na
stoły i stoliki włazili" li.

Nie tylko z widzenia znał ją K. Boscamp-Lasopolski, któ-
ry w skandalizującym pamiętniku przedstawił jej bujne
przygody erotyczne. Ten libertyn i koneser analizując urodę
Zofii dostrzegał w niej wprawdzie pewne mankamenty, nie-
mniej wystawił jej wysoką notę. Opis zalet tej pani jest
niezwykle drastyczny, pikantny, poprzestanę więc na zacy-
towaniu tylko fragmentów: „Nakreślmy więc wygląd ze-
wnętrzny. Głowa podobna do głowy słynnej Fryne, jej ro-
daczki, godna dłuta Praksytelesa, głowa, która później przy-

18 Cyt. wg S. W a s y 1 e w s k i, Na dworze króla Stasia, Kra-
ków 1957, s. 284.

u J. U. N iernc e w i c z, Pamiętniki czasów moich, t. I, oprać.
J. Di hm, Warszawa 1957, s. 130.

prawiała o zawrót inne. młode i stare, a nawet ukoronowa-
ne, ozdobiona najpiękniejszymi oczyma świata i ustami,
w których błyszczą dwa rzędy ślicznych ząbków; zarys pod-
bródka godny podziwu, włosy Dafne, czoło i uszy arcypro-
porcjonalne. Głowa ta opiera się na szyi i karku niewiasty
już mniej doskonałych. Barki zgrabne, dość ładne ramiona,
zakończone rękami trochę za dużymi jak na gust współ-
czesny, takimi jednakże, jakie widuje się u antycznych po-
sągów z jej kraju. Podobnie stopy, większe od tych, jakie
się dziś lubi [...] Pierś jej zwiotczała [...] niekształtna i nie-
elastyczna. Zwisa jak gruszka na brzuch, najpiękniej za to
ukształtowany [...] Tyłeczek, uda, kolana i łydki mogłyby
(przynajmniej w kwiecie jej wieku) wytrzymać egzamin
rzeźbiarza posągów. Ciało to, pełne naturalnego wdzięku
[...] ożywione jest duszą uprzywilejowaną pod wieloma
względami" 15.

Najwięcej urodziwych kobiet można było spotkać w pała-
cach magnackich, wiele pięknych niewiast widziało się tak-
że po dużych miastach. Mieszczki warszawskie były podo-
bno ładne, uprzejme, wesołe. Najpiękniejsze były jednak
lwowianki, miały opinię kobiet śmiałych i swawolnych. Po-
wiadano, że: „we Lwowie mieszkają tak piękne, delikatne
i zwodnicze niewiasty jak zresztą nigdzie na całej kuli ziem-
skiej" 16. W całym zresztą kraju spotykało się podobno wiele
pięknych niewiast. Ks. Bagiński ubolewał: „W Królestwie
Polskim są piękne kobiety, z którymi się młódź polska rada
zabawiać aż do zapomnienia o wszystkim" 17.

W opiniach tych, w doszukiwaniu się piękności tam, gdzie
nie zawsze można było ją dostrzec, znajdowało się bez wą-
tpienia wiele charakterystycznej dla ludzi tamtych czasów
barokowej przesady. W dążeniu do osiągnięcia efektu, do

15 K. Boscamp-Lasopolski, Moje przelotne miłostki
z młodą Bitynką, oprać. J. Ł o j e k, Kraków 1963, s. 41—42.

16 Cyt. wg U. W e r d u n [w:] X. L i s k e, Cudzoziemcy w Pol-
sce, Lwów 1876. s. 96.

t7 W. Bagiński, Rękopism..., wyd. E. Tyszkiewicz,
Wilno 1854, s. 54.

288

olśnienia słuchaczy czy czytelników, na cuda niemal że kre-
owano panie posiadające często najwyżej wdzięk, zaledwie
W miarę przystojne. Zdarzało się jednak, iż czyniły furorę,
otaczał je rój wielbicieli, wychodziły dobrze za mąż. Dzieje
takiej rzekomej piękności warszawskiej kreśli pamiętnikarz
Antoni Magier. „Około r. 1800 rozniosła się wieść, iż zjawiła
się w Warszawie nowa piękność. Wszyscy powtarzają, że
nie ma piękniejszej dziewczyny jak Teklusia Ignatowska na
Szulcu. Każdy ż ciekawością czy młody, czy nie młody —
udaje się na Szulec, aby być świadkiem tak rzadkiego cu-
du [...] stawa przed austerią, przechodzi przez szynkownią
do alkierza, tam zastaje Ignatowska, córkę gospodarza, biało
■ubraną, i kilku już przybyłych gości. Tu jeden siedzi na ku-
ferku, ten na starej kanapie, ów na prostym stołku, każą
dawać ponczu, porteru. Panna trzyma gitarę w ręku i słabo
się na niej odzywa; na zapytanie po słówku odpowiada.
Twarz kształtna, zdrowy rumieniec, postać przystojna wielu
młodzieży zachwyca, nie wszystkich jednak czaruje. Przy-
jeżdżają kobiety, chcą się przekonać, na czym to ową pięk-
ność okrzyczana zależy, upatrując z zawiścią w tej piękności
wady, dziwią się upodobaniu mężczyzn. Tymczasem o rękę
panny stara się to zegarmistrz, to negocjant, to ten, to ów,
na koniec przyjeżdża Ignacy Trzciński, majętny obywatel
z województwa kaliskiego, rozmiłowany żeni się, uszczęśli-
wia pannę i pozbawia Warszawę tak lubego bożyszcza. Gdy
jednak Ignatowska znajdowała się raz na reducie, już jej
wdzięki twarzy wpośród innych kobiet zostały przyćmione,
które w oddaleniu od miasta przyjemnym dla młodzieży
stały się bawidłem" ls.

Cudzoziemcy byli mniej skorzy do entuzjazmu i bardziej
krytyczni. Sądy ich, jeśli chodzi o piękne kobiety, są zresz-
tą rozmaite, bądź pełne zachwytu, bądź krytyki, a nawet
uszczypliwości. Komplementami pod adresem urody wielu
Polek sypie np. Fryzyjczyk Werdum, Inflantczyk Schulz do-
strzegał w nich przede wszystkim „naturalny wdzięk", naj-

18 A. Magier, Estetyka miasta stołecznego Warszawy, Wro-
cław 1963, s. 161—162,

19--Obyczaje staropolskie 289

więcej jednak pochwał wypowiedział chyba Anglik Wra-
xall, który pisał o Polkach „wyższego stanu": „Świat nie
zna kobiet równie zniewalających, gładkich i czarujących.
Nie mają one nic z wstydliwości i chłodu Angielek, nic z re-
zerwy i wyższości Austriaczek. Swobodne, pełne wdzięku
i chęci podobania się, są nieskończenie ujmujące. Jeśli cho-
dzi o urodę, to śmiało mogą walczyć o palmę pierwszeństwa
z każdym krajem europejskim; wdzięki ich są przy tym
stokrotnie pomnożone umiejętnie stosowaną kokieterią" 19.
Krańcowo odmienny obraz szkicuje Vautrin: ,,[...] nie dbają
one o wdzięk w postaci i ruchach. Sprawiają zawsze wraże-
nie zakłopotanych, mają niezręczne, szorstkie ruchy, zama-
szysty, ciężki chód, wyzywające spojrzenie [...]. Nie umieją
maskować wad swojej powierzchowności [...], dobrze zbudo-
wane kobiety są tu rzadkością, nie znajdziesz ich wśród
pań z arystokracji" 20. Opinia Vautrina jest może zbyt kry-
tyczna, wady budowy fizycznej wiąże jednak słusznie z de-
formacjami ciała powstałymi na skutek noszenia gorsetów.
Panująca moda wymagała nienaturalnie szczupłej talii; aby
to osiągnąć, stosowano różnego rodzaju gorsety, zwane też
sznurówkami. Gorsety wyrabiano z materii, często wzmac-
niano je jednak fiszbinami lub metalowymi prętami. Moda
noszenia gorsetów była powszechna, nosiły je kobiety wszy-
stkich warstw społecznych, z chłopkami włącznie. Szczegól-
nie skrupulatnie przestrzegano jej w zamożniejszych domach,
gorsety zakładano tam już kilkuletnim dziewczynkom. Jeśli
chodzi o dorosłe elegantki, to Kitowicz pisze, że ściskały
„się tymi sznurówkami jak najmocniej dla wydania sub-
telności stanu, czasem aż do mdłości" 21. Lekarze i publicyś-
ci atakowali tę modę właśnie ze względów zdrowotnych,

19 N. W. Wraxall, Wspomnienia z Polski 1778 [w:] Polska
stanisławowska w oczach cudzoziemców, t. I, oprać. W. Z a-
w a d z k i, Warszawa 1963, s. 541.

20 H. V a u t r i n, Obserwator w Polsce [w:] Polska stanista-
woioska w oczach cudzoziemców..., t. I. s. 786, 791.

21 J. Kitowicz, Opis obyczajów -?a panowania Augusta III,
oprać. R. P o 11 a k, Wrocław 1951, s. 508.

290

upatrując w niej, i słusznie, przyczyny wadliwego rozwoju
fizycznego kobiet z warstw zamożnych (kobiety z biedniej-
szych warstw nosiły gorsety od święta, stąd też ciała ich
nie podlegały takim deformacjom jak ciała możnych dam).
Vautrin pisał: „Jak wszędzie, i w Polsce panuje zdanie,
że jedynym przeznaczeniem kobiet jest podobanie się płci
brzydkiej i że sama przyroda nie ukształtowałaby ich tak,
aby zadowoliły mężczyzn. Wobec tego mają ograniczoną
swobodę ruchów, teren ich zabaw zamyka się w czterech
ścianach domu, a mięśnie rozwijają się jak w pudle. Spro-
wadza się z Paryża zabójczy futerał zwany gorsetem
i z braku rzemieślnika, który umiałby go przystosować do
dziecięcego ciałka, zakłada się go taki, jaki jest. Figura
ma się ukształtować według tej sztywnej formy. Niewy-
goda i bóle, których doznaje nieszczęsne stworzenie skrę-
powane w swym rozwoju, nie wzruszają nawet matki. Lęk
przed gniewem starszych tłumi w końcu daremne skargi
i roślina pod swą sztuczną korą przybiera nieregularne
formy, a rezultatem tej praktyki jest słabe zdrowie i nie-
odwracalne zniekształcenia" 22. Podobną ocenę gorsetów za-
mieszcza Staszic: „Słabią zdrowie, zniszczą swojej natury
krzepkość. Szczepią od dzieciństwa ciało w żelazne pręty,
które ich stan złamią, ich brzuch zaklęsą, ich wnętrzności
skulą" 23.

Nie były to opinie przejaskrawione. Szkodliwe gorsety,
niehigieniczny tryb życia, wynikający w dużej mierze z wy-
mogów mody, były między innymi przyczyną, że istotnie
pełno było kobiet o zdeformowanej figurze, spotykało się
też kulawe i garbate. Wszystkie te mankamenty urody mia-
ła znów jednak zamaskować moda. Wysokie obcasy, gor-
sety, salopy czy szczególnie skrojone suknie . częstokroć
kryły te ułomności. Niespodzianka czekała dopiero w sy-
pialni. Panowie jednak z zadziwiającą tolerancją podcho-
dzili do tych spraw, nawet najwięksi esteci.

M V a u t r i n, jw„ s. 791.

23 S. Staszic. Ród ludzki, t. II, oprać. Z. Daszkowsk i,
Warszawa 1959, s. 221.

291

( • ' Obyczajowość ówczesna stworzyła także charakterystycz-
!< ny model urody męskiej. Jeśli chodzi o rysy twarzy, to

1 miały one raczej drugorzędne znaczenie. Portrety Sarmatów

świadczą, że nawet pośród arystokracji rzadko trafiali się
ludzie o regularnych, klasycznych rysach. Nie ulega wątpli-
wości, że „rasowy" typ arystokraty stworzył dopiero wiek
XIX (wiązało się to z całym szeregiem czynników, innym
stylem życia, zawieraniem małżeństw częściej z upodoba-
nia). Realistyczne malarstwo przedstawia za to liczne twarze

0 nieregularnych rysach, opasłe oblicza, często łysiny, roz-
maite deformacje, np. zezy, ospowatość itd.

Kultura towarzyska omawianych czasów wytworzyła kil-
ka modeli pięknych twarzy. Istniała więc m. in. twarz żoł-
nierza, w XVII wieku koniecznie ozdobiona wąsami i brodą,
poorana szramami świadczącymi o przejściach wojennych,
z wysoko podgoloną czupryną. Wyraz takiej twarzy musiał
być koniecznie marsowy, groźny. Chyba najlepszym uoso-
bieniem takiej urody może być tware Stefana Czarnieckie-
go. W XVIII wieku twarz żołnierska zmieniła swój wygląd,
do końca utrzymano wszakże takie akcesoria jak wąsy

1 podgoloną czuprynę. Istniała twarz świętoszka lub świę-
tego, z załzawionymi oczyma, blada, niekoniecznie wy-
chudła, lecz pełna jakiegoś smutku. Natomiast twarz typo-
wego magnata musiała być pełna, tłusta, lecz równocześnie
wyrazista; w XVII wieku ozdobiona zarostem. W wieku
XVIII typ ten uległ zmianie, m. in. pod wpływem franciK

i skim, nabierał innego, bardziej subtelnego, nieraz „znie-

wieściałego" wyglądu. W każdym razie i w dobie Rokoka
twarz nie decydowała o przystojności mężczyzny. Nawet

i wedle współczesnych Stanisław August miał twarz ,jazja-

) tycką", mało regularną, o zbyt wydatnym nosie, uchodził

' . wszakże za pięknego mężczyznę.

O urodzie męskiej decydowała bowiem przede wszystkim

I figura, postawa. Przez cały czas gustowano w mężczyznach

rosłych, barczystych, silnej budowy ciała. Pan Trepka tak
charakteryzuje urodziwego mężczyznę: „Chłop czarny, wy-
soki, dorodny, duży"24. Nawet krytycznie ustosunkowani

do nas cudzoziemcy zgodnie stwierdzali, że pośród szlachty
dominuje typ rosłego, silnie zbudowanego mężczyzny, który
określano mianem przystojnego. Vautrin tak kreślił ten typ:
„Szlachcic odznacza się jasną cerą, rumianymi, pulchnymi
policzkami, słusznym zazwyczaj wzrostem, otwartym spój-
rżeniem wypukłych oczu"25. Inny Francuz zaś pisał: „Po-
lacy są wysocy i silni. Niewiele znam bardziej urodziwych
narodów" 26.

Odmienny typ fizyczny przedstawiali, żyjący w znacznie
gorszych warunkach bytowych chłopi, pośród których pełno
było niskich, chudych, często chuderlawych, wyniszczonych
chorobami czy pracą. Stanu tego nie można wszakże uogól-
niać. Po wsiach spotykało się także wielu dobrze zbudo-
wanych, zdrowych, urodziwych mężczyzn. Podziwiano rosły
wzrost i dużą sprawność fizyczną np. górali tatrzańskich,
szeroko słynęli z urody i kondycji fizycznej chłopi podkra-
kowscy, pisano, że „ciężko, w której innej stronie widzieć
tak zdrowych, krzepkich, cielistych i iż tak rzekę, potęż-
nych ludzi" " jak w okolicy Krakowa. Rosłych, przystoj-
nych chłopów spotykało się również w pewnych rejonach
Wielkopolski (wiadomo, że porywano ich i wcielano do
regimentów pruskich Fryderyka II). W obyczajowości
chłopskiej istniał też model „gładkiego parobka".

We wszystkich środowiskach społecznych gorzej zbudo-
wani, niscy mężczyźni starali się dostosować do panującego
modelu urody. Podwyższali więc swój wzrost wyższymi ob-
casami lub podbijali buty specjalnymi podkówkami, zakła-
dali poszerzające suknie, itp. W drugiej połowie XVIII wie-

24 W. Nekanda Trepka, Liber generationis plebeanorum
(Liber chamorum), wyd. W. Dworzaczek, J. Bartyś,
Z. K u c h o w i c z , cz. I, Wrocław 1963, s. 448, nr 1697.

25 Vautrin, jw., s. 815.

26 J. H. Bernardin de Saint-Pierre, Podróż po Pol-
sce... [w:] Polska stanisławowska w oczach cudzoziemców...,
t. I, s. 202.

27 J. F. N a x, Uwagi nad uwagami... [w:] Wybór pism, oprać.
W. Sierpiński, Warszawa 1956, s. 292.

293

ku uważano, że urodziwiej wygląda mężczyzna w mun-
durze, liberii lub jakimkolwiek innym uniformie.

Jest znamienne, że typ piękności męskiej XVII—XVIII
wieku różnił się znacznie od dzisiejszego, tusza czy nawet
otyłość nie raziła ówczesnych gustów. Nie przywiązywano
wagi do smukłości ciała czy harmonijnej muskulatury, de-
cydujące były wzrost i „pleczystość". Sarmackie pojęcie
męskiego piękna nie wzorowało się na kanonach grecko-
-rzymskich, bliższe było chyba poglądom ludów akceptu-
jących, a nawet kultywujących otyłość, np. starożytnych
Kartagińczyków, Asyryjczyków czy nowożytnych Turków.
Polski Barok traktował tuszę jako dodatnią cechę męskiej
urody. Ceniono „twarz przystojną i figurę okazałą" 28. Po-
stawny, tęgawy, soplicowski szlachcic stanowił typ męskiej
urody sarmackiej. Ponieważ szlachta i panowie byli na
ogół tęgawi lub wręcz otyli, a chłopi szczupli lub chudzi,
tusza stała się więc wizualną cechą świadczącą o przyna-
leżności do panującej klasy. W opinii ludowej człowiek
tęgi, „tłusty", stanowił symbol urody i dostatniego życia.
„Cielistość", „brzuch" nie miały bynajmniej w pojęciu sar-
mackim ujemnego znaczenia. Jest charakterystyczne, że
wśród polskich władców XVII—XVIII wieku tylko Zyg-
munt III i Jan Kazimierz, aczkolwiek postawni, nie odzna-
czali się większą tuszą, reszta była zażywna lub wręcz
otyła (nawet Stanisław August stanowił pod względem fi-
zycznym typ raczej pykniczny). Aparycja królów była zaś
wzorem. Tęgimi czy wręcz opasłymi byli najgłośniejsi, naj-
popularniejsi przedstawiciele sarmackiego stylu życia, m. in.
Jeremi Wiśniowiecki i Radziwiłł „Panie Kochanku". Opasie
prezentowała się większość ówczesnych prymasów, a już
wręcz monstrualną otyłością odznaczali się głośni opoje
czasów saskich.

Opinia polska tak ściśle łączyła pojęcie dostojności, pięk-
na, rangi socjalnej z tuszą, że szczupłość osób zajmujących
eksponowane stanowiska uważana była za jakiś ewenement.

28 A. K i t o w i c z, Pamiętniki, wyd. A. Kaczurba, t. III,
Lwów 1882, s. 134—135.

294

Charakterystyczna jest reakcja oficerów legionowych na
wygląd zewnętrzny ówczesnego generała Bonaparte: „Takie
to było i jakieś czarne, a żółte, a takie chude a biedne [...]
a nóżki tak miał cienkie, cieniutkie jak cybuszek"29.

Pod koniec XVIII wieku, podobnie jak w typie urody
kobiecej zaszły pod wpływem zachodnim zmiany również
i w urodzie męskiej. Zaczęto cenić pewien umiar w syl-
wetce, a nawet smukłość kształtów. Mody tej przestrzegano
przede wszystkim na dworze królewskim, w pewnych ko-
łach stołecznych i magnackich. Lansowany wówczas wzorzec
był jednak trudno osiągalny i utrwalił się dopiero w XIX
wieku.

Przystojny mężczyzna w środowisku zarówno szlacheckim
jak i chłopskim musiał koniecznie odznaczać się zręczno-
ścią, m. in. dobrze prezentować się na koniu. Była to umie-
jętność i zaleta zyskująca uznanie opinii męskiej oraz
względy kobiet. Anna Stanisławska, pisząc o konkurach
swego przyszłego męża Zbąskiego powiada: ,,Że na koniu
dobrze siedział, i z tego mi się lepiej spodobał".

[...] Tuś, Wenus, strzałę rzuciła,
gdyś go na konia wsadziła M.

Nawet niechętny nam Vautrin przyznaje, że Polacy „są
doskonałymi jeźdźcami". Jeśli chodzi o postacie historyczne,
to przystojnością, „kawalerską postawą" charakteryzował
się król Zygmunt III. Pięknym mężczyzną miał być w dobie
swej młodości Władysław IV (później zniekształciła go
monstrualna, nawet jak na stosunki sarmackie, tusza). Za
doskonały okaz męskiej urody uchodził Jan Sobieski.
J. Ch. Faggiuoli tak go charakteryzuje: „Jest wzrostu wy-
niosłego, cery biało-rumianej, barczystej postawy i tuszy
znakomitej, chociaż wcale odpowiedniej jego wzrostowi,

29 Cyt. wg Sz. A s k e n a z y, Napoleon a Polska, t. II, Bona-
parte a Legiony, Warszawa 1918, s. 51.

30 A. Stanisławska, Transakcyja albo opisanie całego
życia jednej sieroty, wyd. I. K o t o w a, Kraków 1935, s. 186.

295

słowem jest ci nadobnym na wejrzenie i ma oczy nad-
zwyczaj żywe" 31. Pod koniec XVIII wieku model męskiej
urody stanowił książę Józef Poniatowski. Otaczała go
wprost legendarna fama, a opinię tę podzielali także cudzo-
ziemcy. Schulz tak go opisuje: „Książę Józef jest jedną
z najdoskonalszych męskich postaci, jakie widzieć można.
Stopa jego, noga cała pełna, najpiękniejszego rysunku,
odzież przyobleka ją całą jak ulana, leżąc bez najmniejsze-
go fałdka. Kurtka okrywa również pięknie jego pierś i ra-
miona pełne i opina wytworne kształty. Rysy twarzy mają
wiele wyrazu męskiego, para czarnych wielkich oczu je
ożywia" 32.

Obyczajowość polska omawianej doby stworzyła swój
własny model urody, zarówno kobiecej, jak i męskiej. Mo-
del ten wzbudzał zainteresowanie cudzoziemców, a często
całkowitą ich aprobatę. Pośród ówczesnych ludzi nie było
może wiele osób charakteryzujących się tak cenioną współ-
cześnie smukłością i regularnymi rysami twarzy, sylwetki
ich cechowała wszakże często charakterystyczna ekspresja
i wdzięk. Nie brakowało u nas ludzi rosłych, dobrze zbudo-
wanych. Wiele ówczesnych Polek i Polaków wszystkich
warstw społecznych uchodziło za pięknych i uznanie to
uzyskiwało nie tylko w kraju, lecz także w opinii cudzo-
ziemców. Nie ulega też wątpliwości, że uroda, zarówno
kobiet jak mężczyzn, walnie pomagała w osiągnięciu życio-
wych sukcesów. Stanowiła przysłowiowy oręż, którym
szczególnie mistrzowsko operował świat niewieści. W oby-
czajowości ówczesnej był to prawdziwie „wielki mocarz".
Ale nawet największa uroda potrzebowała oprawy, a opra-
wę tę stwarzała aktualnie panująca moda.

81 J. Ch. F a g g i u o 1 i, Diariusz podróży do Polski..., „Czas",
Dodatek Miesięczny", t. ]
"Schulz, jw„ s. 169.

Dodatek Miesięczny", t. XI, 1858, s. 247. ij

; X

MODA KRÓLUJE

Znamienną cechę obyczajowości omawianego okresu sta-
nowiło przywiązywanie wagi do wyglądu zewnętrznego, do
strojów, ozdób, biżuterii, do ubierania się według reguł,
jakie dyktowała obowiązująca aktualnie moda.; Powiadano:
„moda króluje", „moda Polską rządzi". Zjawisko to wy-
stępowało we wszystkich warstwach społecznych i regulo-
wane było tylko zróżnicowaniem majątkowym i socjalnym.
Między modą chłopską a magnacką zachodziły oczywiście
kolosalne różnice, wszędzie wszakże występowała tendencja
ukazania się w najpiękniejszym, najmodniejszym stroju.
Strój, wygląd zewnętrzny był symbolicznym biletem wizy-
towym ówczesnych ludzi, miał uosabiać dobry gust, boga-
ctwo, pozycję społeczną. Ówczesne pojęcie piękna stroju
było odmienne od obowiązującego dzisiaj, we wszystkich
prawie odmianach mody i rodzajach strojów uderza ich
barwność i jaskrawość. Lubowano się w mocnych barwach,
żółtych, błękitnych, pomarańczowych, zielonych. Moda na-
kazywała też, by strój zawierał maksymalną ilość ozdób,
kosztowności, a w przypadku ich braku po prostu świeci-
dełek, dlatego chłopi i biedni mieszczanie nosili pióra, sa-
dzili się na pasy, do których przywiązywali mosiężne kółka.

297

Oznaką elegancji było dla ludzi tych środowisk noszenie
podkutych, wykonanych przez miejskich szewców butów.
Szlachta nosiła bogate pasy, drogie pióra, spinki, patrycjat
i magnaci kosztowne łańcuchy, cenne pierścienie, bajecznej
wartości guzy. ('To samo dotyczyło kobiet, z tym oczywiście,
że biedniejsze miały sztuczną biżuterię, wstążki i tanie
błyskotki, bogate zaś złociste ozdoby, perły, diamenty, cenne
bransolety. Inną cechę, już chyba nam bliższą, stanowiła
zmienność mody kształtowanej pod wpływem wzorów za-
równo rodzimych jak i obcych. Dotyczyło to przede wszyst-
kim kroju, fasonów, ozdób. Trudno z całą ścisłością ustalić,
jakie czynniki decydowały o dostosowywaniu gustów do
aktualnych wymogów mody. Zagadnienie to jest bardzo
skomplikowane i, jak dotychczas, częściowo tylko opraco-
wane w naszej literaturze, z tego też względu można jedy-
nie naszkicować kierunki, jakie panowały i obowiązywały
w modzie barokowej i rokokowej.

Ludzie pracy, chłopi, plebs miejski czy uboga szlachta
hołdowali modzie od święta, w dzień powszedni ubierali
się skromnie, w robocze, często połatane i brudne ubrania,
nie mające z jakąkolwiek modą nic wspólnego. Po prostu
donaszano stare buty, spodnie, kożuchy czy żupany. Modnie
ubierano się jedynie na święto, do kościoła, na przyjęcie
przyjaciół, na uroczystości rodzinne; oczywiście moda ta
była ograniczana możliwościami finansowymi, stąd konser-
watyzm kroju i sukien, noszenie pewnych szat już nie
tylko przez lata, lecz przez całe niemal pokolenia. Patrycjat
miejski, bogata szlachta, magnaci chadzali strojnie również
i w dni powszednie, od święta zaś przybierali się wprost
bajecznie. W kołach tych zważano na wymogi aktualnej
mody, zmieniano styl i dostosowywano stroje do modeli,
jakie lansowała moda zachodnia, orientalna, czy też krajowi
arbitrzy. Trudno więc mówić o jakiejś jednolitej modzie
staropolskiej, która obowiązywałaby w XVII—XVIII wieku.
Zmieniała się ona bardzo często, cechowała ją zaś tendencja
do maksymalnego upiększania postaci, do demonstrowania
bogactwa i przepychu.

Dążność do uzyskania wyglądu zgodnego z ówczesnymi

298

pojęciami piękna powodowała, że zwracano uwagę m. in. na
kosmetykę. Rodzaj kosmetyków, jakie stosowano, warunko-
wała stopa życiowa. Chłopka nie mogła sobie pozwolić na
takie zabiegi jak zamożna mieszczka, te znów dystanso-
wała bogata szlachcianka, a ostatnią — arystokratyczna
dama. W każdym razie nie było grupy społecznej, w której
by niewiasty nie wykazywały godnej podziwu inwencji
w tej materii.

Na wsi stosowano zarówno magiczne, jak i realne środki.
Ratowano się zamawianiem, gusłami, przesądami. Piękną
cerę miała zapewnić woda zbierana podczas burz i grzmo-
tów, piegi gubić miało świńskie lub kobyle mleko, a także
marcowy deszcz. Ze skuteczniejszych środków wieś znała
wiele wyciągów i roślinnych odwarów. Ogier pisząc
o wsiach pomorskich powiada, że: „Wiele także niewiast
z pospólstwa i ze wsi osłania dolną część twarzy chustą
płócienną, by się nie opalić" 1. Praktyki te należały zdaje
się jednak do rzadkości, wiadomo bowiem, że wiejskie
niewiasty odznaczały się właśnie ciemną, opaloną cerą, co
stanowi znamienny rys obyczajowy wsi. Szlachcianki i za-
sobne mieszczki poświęcały na kosmetykę znacznie więcej
czasu, dysponowały bowiem odpowiednimi funduszami.
W rezultacie ówczesna kosmetyka poszczycić się mogła
znacznymi osiągnięciami.

Niewiasty starały się uzyskać piękną i gładką cerę, dla-
tego też usuwały piegi, plamy i nadmierne owłosienie twa-
rzy. Zabiegów tych dokonywały stosując rozmaite wódki,
maści i olejki. Syreński wielekroć pisze, że taki czy inny
odwar „piegi z twarzy [...] zmazy wszelkie, plamy i szka-
radności [...] spędza i ściera" 2. Należy podkreślić, że dbano
wówczas nie tylko o twarz. Zwracano także uwagę na ręce.
Dłonie musiały być białe, gładkie, „chędogie". Kult białej
cery wymagał pudru, który zwano bielidłem. Bielidło pre-

1 K. Ogier, Dziennik podróży do Polski 1635—1636, t. I,
oprać. W. Czapliński, Gdańsk 1950—1953, s. 105.

2 S. Syrenius, Zielnik..., [Kraków] 1613, s, 186, 432, 687,
895 i inne. ". . ' __

299

parowano zazwyczaj domowym sposobem. Syreński podaje
np. taką receptę: „[...] potłukszy korzeń (ziela żmijowca)
co najmielej, przesiać, z wódką różaną zaczynić i kołaczki
z tego potworzyć, a na słońcu ususzyć przydawszy trzecią
część [...] blajwasu albo bieli ołowianej i tym samym albo
różaną wódką rozpuściwszy twarz pomazować"s. Ponieważ
największym wrogiem wybielonej cery było słońce, stoso-
wano różne maści spędzające „cygańską cerę". Ważny arty-
kuł kosmetyczny stanowiła także barwiczka, późniejszy róż.
Ponieważ 4stniała moda rumianych policzków, niewiasty
starały się mieć je jak najczerwieńsze. Biedniejsze doko-
nywały tego po prostu przez szczypanie się, elegantki uży-
wały barwiczki preparowanej z rozmaitych korzeni, saletry,
miodu, koziego mleka i innych dodatków. Oto zalecenie
dotyczące barwiczki:

Tą twarze swoje mażcie, tak szpetność spędzajcie,
A na to miejsce śliczność ozdobną wsadzajcie4.

Mężczyźni nie byli tym zachwyceni. Podziwiali krasę
niewieścią, lecz woleli, by rumieńce były naturalne. Odkry-
cie barwiczki na policzkach sprawiało im rozczarowanie.
Wśród miejskich łobuzów trafiali się nawet złośliwcy, któ-
rzy na ulicy dmuchali w twarze niewiast płatkami goździ-
ków. Oczywiście płatki przyklejały się do „wymaszczonej"
twarzy, budząc śmiech przechodniów..

Mniej zważano na kosmetyki, jeśli niewiasta była nie
pierwszej już młodości, uważano bowiem, że najlepsze kos-
metyki nie pokrywają starości czy brzydoty. Znane było
przysłowie: „nie pomoże blansz i róż, kiedy panna stara
już", a nawet „nie pomoże mydło, kiedy panna jak stra-
szydło".

W XVII wieku Polki malowały się mniej niż cudzoziem-
ki; często spotykało się nawet uwagi zagranicznych przy-

8 Syrenius, jw., s. 627.

4 Barwiczka dla ozdoby twarzy panieńskiey... [w:] Polska
satyra mieszczańska, wyd. K. Badecki, Kraków 1950, s. 53.

300

byszów o nie umalowanych Polkach. Opinia sarmacka wy-
dziwiała na temat wybielonych Moskiewek czy uróżowa-
nych Paryżanek. Kursował między innymi dowcip: „widząc
ktoś pierwszy raz będący w Paryżu damę umalowaną, pytał
się, czyli oryginał, czyli tylko kopia" B.

W dobie Rokoka damy polskie zaczęły malować się na
wzór Francuzek. Elegantki nakładały szminkę grubo na
palec. Nie starały się, by stwarzało to choć pozory cery
naturalnej, przeciwnie, moda tego okresu nakazywała, by
na odległość można było poznać, że pani jest uszminko-
wana.

Ponieważ zwracano uwagę na piękne zęby, dbano o ich
wygląd i stosowano rozmaite pasty. Haur pisze, że ważną
jest rzeczą „[...] damie każdej mieć białe zęby, a choćby
która miała w piękności swej anielską twarz, gdy ma czar-
ne zęby, wszystkę tę oszpeci piękność, stąd do tego i z ust
^ cuchnie, że przez to każdego od siebie w upodobaniu od-
1/ razi"6.

I Powszechne było także czernienie brwi, nacierano je po
; , prostu przypalonym migdałem. W połowie XVII wieku po-
' jawiła się wśród sfer dworskich moda przyklejania „mu-
szek". Były to czarne płatki z kitajki, które przylepiano na
twarzy dla podkreślenia kontrastu z wybieloną cerą. Moda
ta rozpowszechniła się w końcu tegoż wieku i panowała
przez całe XVIII stulecie, stanowiąc jeden z konwenansów
wytwornej niewieściej galanterii.'Satyrycy solidarnie ude-
rzyli w ten zwyczaj i w najgorszych barwach przedstawiali
„muchowate" panie. Łącznowolski tak np. pisał:

On to strój, który rozum Każdej damy ślepi,
Która na wdzięcznej twarzy sprośne muchy lepi.
On to strój, którym Bogu głupstwo zadawają,
Gdy muchami swych twarzy damy poprawiają

5 Rkps WAP Bydgoszcz, Arch. Komierowskich z tComierowa,
nr 101.

G J. K. H a u r, Skład abo skarbiec znakomitych sekretów
oekonomiey ziemiańskiey..., Kraków 1693, s. 346—347.

Bóg im dał białe lice, one je pstrząc smolą, -4

Przez co piekłu niż niebu podobne być wolą 7.

Nie wszyscy jednak ujmowali tę modę satyrycznie; dwor-
ny Morsztyn przyrównuje muszki do plam na słońcu —
słońcem jest w tym przypadku piękność pani — i pragnie
scałować te ozdoby:

[...] od miłości suchy

Z głodu zjem te muchy8.

1' Na początku XVII stulecia elegantki, dla podkreślenia
"■ urody, wyrywały sobie włosy nad czołem, modne były bo-
wiem wysokie czoła. W XVIII wieku prócz barwiczki czer-
wonej stosowały również niebieską — miała ona podkreślać
delikatne żyłki twarzy. Satyrycy i moraliści nadal kon-
sekwentnie wyśmiewali te wszystkie praktyki. Klonowicz
drwił np. z tych:

[...] żonek wyłysionych,

Muskanych i barwionych, i kamforowanycH,

Koszczonych, malowanych, podoklejonych °.

\7 W życiu jednak sztucznie, byle dyskretnie upiększone
' niewiasty cieszyły się większym wzięciem, niźli nietknięte
_, kosmetyką skromnisie. Czytamy o elegantce:

A onać się wymagluje, wymuszcze, wygładzi;
Wierę na takie obrazy wszyscy patrzą radzi w. .

Jeśli chodzi o pachnidła, to obyczajowość sarmacka przez
dłuższy czas nie przywiązywała do nich większej wagi.

7 J. Łącznowolski, Nowe zwierciadło modzie... [w:] Pol-
ska satyra mieszczańska..., s. 118.

8 J. A. Morsztyn, Wybór poezji, oprać. J. Diirr-Dur-
ski, Warszawa 1949, s. 126.

9 S. Klonowicz, Worek Judaszóic... [w:] Pisma poetyczne
polskie, wyć, K. J. T u r o w s k i, Kraków 1858, s. 114.

10 Sejm piekielny, wyd. A. B r ii c k n e r, Kraków 1903, s. 62.

Aprobatę szerszej opinii" zyskała jedynie woda różana, którą
trzymano w szlacheckich apteczkach,, czasem także używa-
no pachnących wódek czy olejków.'Znano co prawda za-
graniczne perfumy, artykuł ten stanowił jednak luksus, po-
zwolić sobie na to mogły tylko wielkie damy i bogate
patrycjuszki. Niekiedy perfumy zawieszano na szyi w klej-
notach lub „złotych klatkach". Były to przeważnie perfumy
pochodzenia zwierzęcego, pośród których dominowało piż-
mo. Literatura szlachecka zwalczała, wręcz nawet obrzy-
dzała pachnidła. Wespazjan Kochowski tak krytycznie na
ten temat pisał:

Gach, doktor, prałat, dama, swoje maszczą dłonie,
Tylko aby sabejskie od nich czuto wonie.
Skąd ten zapach? To wszystkim niech będzie tajno:
Uryna rysia, ptasi gnój i szczurze łajno *\

Rokoko przyniosło również i w tej dziedzinie przewrót.
Na wzór zachodni eleganci poczęli lubować się w wonno-
ściach, które sprowadzano z Francji i ze Wschodu. W tych
czasach weszła też w modę „lawendogra", czyli woda la-
wepdowa,

.(Wielką uwagę przywiązywano w tym czasie do fryzur.
Prawie wszystkie panny nosiły warkocze, długie włosy były
bowiem symbolem dziewictwa i obcinano je dopiero po .
ślubie, W końcu XVII stulecia szlachcianki zarzuciły ten \7
zwyczaj i większość panien zaczęła nosić włosy krótkie. Za ]
ich przykładem poszły niektóre mieszczki, wieś i zaścianek _.-*
pozostały jednak nadal wierne warkoczom. .Fryzury — mo- ^
wa o kobietach nie noszących warkoczy — były rozmaite,
zależało to od czasu i mody. Chłopki nie stosowały jakichś
specjalnych zabiegów, natomiast mieszczki i szlachcianki
skręcały włosy w pukle i loki, które przystrajały. Raz mod-
ne było budowanie wysokich fryzur, innym znów razem
gustowano we fryzurach jak naj gładszych. Zmienność i róż-

" W. Kochowski, Epigramata polskie po naszemu frasz-
ki, wyd. K. J. T u r o w s k i, Kraków 1859, s. 12.

303

norodność mody dostarczała niewyczerpanych tematów sa-
tyrykom.

Opaliński pisał:

Jedne włosy trefią,

Drugie wieże budują na głowie i baszty,
Trzecie tam opinają i stroją ten ołtarz
Jako na Boże Ciało albo grób piątkowy 12.

A Łącznowolski wydziwiał:

0 włosach nic nie mówić, bo to jest męczarnia,
Tych światowych sidełek, wymysłów spiżarnia,
Intrumenta żelazne, ogniem rozpalone

Trapią włosy, by były od mody kręcone

Kręcą się w koła inne, buchy robią długie, «

Skręcają się z gorąca, lubo były długie,
Wstążki na to gotowe, wnet kółka krępują

1 nie wprzód im, niż wieczór nadejdzie, folgują.
Jakoby same włosy nie mogły dotrzymać,
Biorą wstęgi na pomoc, gdy chcą serca imać 1S.

Pastor Gdacjusz grzmiał z kolei na mieszczki, iż modne
panie: „od wielkiej hardości nie wiedzą, jako włosy swe
na głowach pleść i stawiać mają" 14. Mieszczki istotnie przy-
wiązywały dużą wagę do fryzury. W dążeniu do posiadania
pięknych, bujnych włosów stosowały też nieraz zabiegi,
które z dzisiejszego punktu widzenia po prostu śmieszą. Do
takich należało np. zwilżanie włosów pomyjami, co miało
rzekomo wpłynąć na uzyskanie bujniejszego ich wzrostu.
Jeśli nie skutkowały pomyje, przypinano loki z cudzych

12 K. Opaliński, Satyry, oprać. L. Eustachiewicz,
"Wrocław 1953, s. 77.

JS Łącznowolski, jw., s. 132.

14 A. Gdacjusz, Appendix ij. przydatek do dyazkursu
o pańskim y szlacheckim alho rycerskim stanie, Brzeg 1680,
s. 42.

If

włosów. Siwiznę usuwano przy pomocy soku z szałwii.
Ponieważ gustowano w blondynkach, kobiety rozjaśniały
włosy przy pomoey różnych ziołowych preparatów. Modne
„żółte włosy" uzyskiwano m. in. przez nacieranie ich maścią
zawierającą korzeń celidonii, kmin, oliwę oraz inne dodatki.

I Idealna figura kobieca charakteryzować się musiała'
W owym czasie kształtnym biustem, dlatego też panie, które
nie zawsze mogły się takim biustem poszczycić, próbowały
rozmaitych okładów, wcierań, opasań. Zabiegi te były dość
nużące, ale dzięki nim piersi elegantek stać się miałyO
„krzepkie [...] okrągłe i skromniejsze" ls. Odpowiednich po-
rad w tej materii udzielały rozmaite zielniki i poradniki,
sprawą tą zajmowała się także literatura piękna, bardzo'
nieraz frywolna, udzielając rozmaitych „pochwał" lub „na-
gan".

(Stosowanie przez niewiasty rozmaitych kosmetyków
i przywiązywanie znacznej wagi do toalety spotykało się
z krytyką duchowieństwa. Charakterystyczne, że w tym
względzie istniała zgodność poglądów między katolickimi
księżmi a pastorami. W kazaniach ewangelików często spo-
tyka się wystąpienia skierowane przeciwko rozrzutnym
niewiastom, które żałują pieniędzy na „chwałę bożą", lecz
wydają je na „rumienidła, bielidła, barwiczki". W jednym
z kazań słyszymy np. o niewiastach, które „[...] sobie masz-
kary czynią i Bogu przyganiają, iż je tak stworzył, gdy
sobie twarz tynkują, by mularz mur, i farbują, by malarz
bałwana; włosy sobie jeżą, by chłopi, kiedy się w karczmie
wadzą, warkocze sobie przyprawują, by woźnica grzywę
szkapie"16. Ponieważ tego rodzaju zarzuty spotyka się
w kazaniach skierowanych w pierwszym rzędzie do kół
mieszczańskich, potwierdza to fakt powszechnego wówczas
stosowania w tym środowisku rozmaitych upiększeń.

Po utrefieniu włosów, „ufarbowaniu", przychodziła kolej
na przystrojenie się w odpowiednie suknie. O bogactwie

15 Syrenius, jw., s. 328, 415, 433, 1161 i inne.

16 Cyt. wg K. Kolbuszewski, Postyllograjia polska XVI
i XVII wieku, Kraków 1621, s. 205.

20 — Obyczaje staropolskie 305

i elegancji stroju decydowało oczywiście przede wszystkim
materialne usytuowanie. Jeśli chodzi o środowisko chłop-
skie, to trzeba pamiętać, iż obowiązywał tu inny strój
roboczy i inny odświętny. Do pracy chłopki ubierały się
w lniane lub samodziałowe spódnice, kaftany, rańtuchy,
w święta zaś przyodziewały się w bogaty strój odświętny.
Zagadnienie to nie jest jeszcze wystarczająco opracowane,
niemniej dotychczasowe badania i materiały źródłowe
świadczą o tym, iż ówcześnie przywiązywano na wsi do
stroju znaczną wagę. Oczywiście najstrojniej ubierały się
żony i córy wiejskich bogaczy — sołtysów, młynarzy,
karczmarzy. Zasobną garderobę spotkać można było nawet
u zagrodnic. 'Wiele wskazuje więc na to, iż na ogół lubo-
wano się w ubiorze,, poświęcając nań znaczne sumy i sporo
czasu^

Stroje odświętne szyto z płócien i samodziałów, również
jednak z materii bawełnianych, jedwabnych, wełnianych
(często spotykało się w tym czasie tkaninę z wełny cze-
sankowej o splocie płóciennym zwaną muchajerem), z sukna.
Wieś polska ubierała się także w półwełnianą tkaninę na
osnowie lnianej lub bawełnianej — saję, w importowane
z Niemiec „kolieńskie" płótna. Barwy strojów były nad-
zwyczaj żywe, spotykało się m. in. takie kolory jak modry,
lazurowy, zielony, czerwony, fiołkowy. Suknie ozdabiano
rozmaicie, przede wszystkim pasamonami czy pasamanami
(były to obszycia jedwabne o bardzo żywych barwach —
papuziej, żółtej, barszczowej) oraz haftem. Haftowano nie-
omal wszystkie części garderoby — koszule, chusty, spódni-
ce, zapaski, fartuchy. Stosowano haft czarny, czerwony,
biały, czasem srebrny, a nawet złoty. W źródłach znaleźć
można wzmianki np. o spódnicach wyszywanych „srebrem
i różowym jedwabiem" lub o gorsetach ozdabianych kwia-
tami haftowanymi srebrną i złotą nicią.

Wielką ozdobę stroju stanowiły chusty, obszywane często
koronką i haftowane jedwabiem; uzupełniały go staniki,
czepce, fartuchy. Dla zilustrowania jak wyglądał strój wiej-
skiej kobiety przytoczę spis garderoby chłopki z Kaliskie-
go: „[...] Kabat sukienny przechodzony granatowy, celicy-

306

jówek 2, jedna modra, druga zielona z pasamanami, dobre
obie dwie, sznurówka adamaszkowa przechodzona, pasa-
many na niej szychowe, fartuch jeden rasowy stary, chu-
stek 2 kramnych, jedna z koronkami, druga czerwonym
i czarnym jedwabiem szyta, ale nie nowe" ll. A oto spis
sukien, jakie skradziono zagrodnicy spod Krakowa: „Dwie
katanki białogłowskie podszyte barankami, kołnierze pod-
szyte kuszkami, te katanki [z] sukna malutowego, na któ-
rych było na jednej pasamony barszczowe, na drugiej żółte,
wszystkie jedwabne, żupanik lazurowy z guzikami cyno-
wymi, podszyty wszystek czerwoną podszewką" 18.

Wiejskie elegantki przystrajały się najpiękniej, jak już
wspomniałem, na różne uroczystości i święta. Okazję do
zademonstrowania stroju stanowiło także pójście 'do kościo-
ła i na zabawę w karczmie. -Wzbudzało to zresztą rozmaite
komentarze, widzów. Przypomnieć choćby można swachę
z Żeńców Szymonowica:

[...] już jej bruzdy dobrze lice przeorały
i I przez włosy gęsto się przebija śron biały,

\- ' A przedsię wymuskać się, przedsię pstrocinami
: Czepczyk na głowie, przedsię fartuch z lorbotami19.

Niewieście stroje mieszczańskie zależały od stopnia za-
możności. Biedne ubierały się często tak samo jak chłopki,
w tanie tkaniny lub domowe samodziały; nierzadki był
widok -,odartej", chodzącej w łachmanach, bosej mieszczki.
Stroje zamożniejszych charakteryzowały się dużą różno-
rodnością. Prym w tej dziedzinie wiodły oczywiście żony
i córki miejskich patrycjuszy, choć nie mniej strojnie i bo-
gato chodziły ubrane małżonki mistrzów. Mieszczki sadziły
się więc na drogie i modne stroje, naśladując szlachcianki,

17 Rkps APŁ, Księga Miejska Opatówka, KS. 2, 1757 r., s. 258.

18 Cyt. wg J. Bieniarzówna, O chłopskie prawa. Szkice
z dziejów wsi małopolskiej, Kraków 1954, s. 248.

19 Sz. Szymonowie, Sielanki..., oprać. J. Pclc, Wrocław
1964, s. 160.

307

wzorując się nawet na magnatkach. Satyrycy pomstowali,
że miejskie strójnisie rujnują swych mężów, że na szatki
trwonią całe majątki. W wypowiedziach tych było sporo
rnoralizatorskiej przesady, trzeba jednak przyznać, że
mieszkanki większych miast prześcigały się wprost w de-
monstrowaniu kreacji, szytych z muślinu, tafty, atłasu,
aksamitu, adamaszku, tabinu. Materie te, w najróżnorod-
niejszych kolorach, były gładkie i wzorzyste, przy czym
w ornamentacji barokowej, obok motywów roślinnych wy-
stępowały ptaki, fontanny itp. Technika zdobienia nabierała
podobieństwa do haftu, wzór był np. wypukły. Włoskie
materie jedwabne przetykane były nawet nieraz złotem.
Usiłowały z nimi konkurować wyroby śląskie, niemieckie,
holenderskie, angielskie, zdystansowały je dopiero po dłu-
giej walce wyroby francuskie (liońskie). Do wyszywania
sukien używano jedwabi, srebra, nawet złota. Tak wystro-
jone panie ostentacyjnie demonstrowały swe kreacje.
Poeta Jeżowski żartuje, mówiąc o kupieckich córkach:

Nic innego nie robią, tylko siebie stroją,

w drzwiach się przedawają albo w oknie stoją *>.

Najmodniej, najbogaciej, najwytworniej stroiły się za-
możne mieszczki największych miast kraju — Gdańska
i Warszawy. Panie te ubierały się wręcz luksusowo, nosząc
się według aktualnych wzorów przychodzących z Anglii,
Hiszpanii, Niderlandów, Francji, Niemiec. W stroju nie-
wieścim, prócz wzorów cudzoziemskich, występowały także
wzory rodzime, najczęściej w nakryciach głowy i zwierzch-
nich sukniach. Polski ubiór kobiecy był modny, m. in.
w Warszawie, do początków XVIII wieku, później wyparła
go moda zagraniczna. I. Turnau tak pisze na ten temat:
„Mieszczki warszawskie, tak samo jak i szlachcianki, starały
się możliwie najdokładniej naśladować wszystkie zmienne
dziwactwa paryskiej mody XVIII w. [...]. Wszystkie niemal
liczne nazwy ubiorów kobiecych i dodatków do nich są

20 W. S. Jeżowski, Oecenomia, wyd. J. Rostafiński,
Kraków 1891, s. 81.

308

spolszczonymi terminami francuskimi czy niemieckimi"M.
Historyk opisujący gdańską modę rokokową tak powiada:
„W XVIII wieku Rokoko utwierdziło wpływy francuskie
w modzie gdańskiej, czyniąc ją jeszcze bardziej barwną
i twarzową. Przez" balustrady przedproży wychylały się
piękne gdańszczanki w sukniach o łagodnych barwach,
spódnicach udrapowanych mnóstwem falban, koronek
i wstążek, zdobnych przy głębokich wycięciach staników
bukiecikami kwiatów" 23.

Liczne kosztowne suknie posiadały nie tylko wielkomiej-
skie elegantki, lecz także mieszkanki małych miasteczek.
Dla przykładu przytoczyć można zapis dotyczący ubioru,
jaki pozostawiła w swoim testamencie mieszczka z Unie-
jowa żyjąca w połowie XVIII wieku:

Suknie moje obliguję małżonka mojego, żeby sprzedał
i na Mszę S. za duszę moje rozdał. Helenie Stefanowiczo-
wej, siostrzenicy mojej, leguję pół szamerkuzę białą w zło-
te kwiatki i kapturek lamowy biały. Zofii Ściborowiczowej
sukienkę bławatną w kwiatki różne i spódnicę włosową
w złote kwiatki z koroną marcepanową także leguję,
w czym małżonka mego obliguję, aby im po śmierci mojej
oddał [...] Marysi, siostrzenicy męża mego, sukien dwie
parze, szamerluk, spódnicą zieloną, drugą parę mienionych
wolant i spódnicę, para kapturków, jeden srebrny, drugi
złoty, fartuchów dwa gotowych i dwa rąbkowych, chustka
z złotemi kwiatkami i koroną złotą, drugą chustkę białą
z srebrną koroną [...]" 23

Na kobiecą modę polską XVII—XVIII wieku coraz bar-
dziej zaczęły wywierać wpływ wzory zagraniczne. Ośrod-
kami, które pierwsze się temu poddały były prócz dużych
miast dwory królewskie i magnackie — stamtąd wzory mo-
dy rozchodziły się po całym kraju. Obyczajowość polska
z wielką uwagą śledziła przemiany zachodzące w modzie

*ł I. T u r n a u, Odzież mieszczaństwa warszawskiego w
XVIII w., Wrocław 1967, s. 220.

28 M. Bogucka, Życie codzienne w Gdańsku. Wiek XVI—
XVII, Warszawa 1957, s. 1401—141.

23 Rkps APŁ, Księga Wójtowska Pabianic,*r. 1698, s. 602—603.

309

kobiecej, dostosowując się do aktualnych jej wymogów.
Vautrin zgryźliwie pisał o Polkach: „Kobiet w stroju cu-
dzoziemskim jest znacznie więcej niż mężczyzn i tak samo
jak Francuzki, są one niewolnicami mody. Zaledwie w Pa-
ryżu powstaje nowy strój, rodzi się najdrobniejsza zmiana
w przybraniu toalety, musi ona natychmiast trafić z kra-
wieckim manekinem do Warszawy, a stąd na prowincję.
Gdyby z taką samą skwapliwością jak modę przyjmowano
w Polsce pożyteczne instytucje, od dawien dawna Polska
byłaby najlepiej rządzonym i najbardziej oświeconym kra-
jem w Europie" 24.

'"Óyktat mody występował silnie już w XVII wieku.
Łącznowolski dowcipkował na ten temat:

; [...] Ciężkać, przyznam, złość męska i godna karania,

Z nią jednak białogłowska nie ma porównania.
A czy mało takich dam, co Boga nie znają?
Samą tylko za Boga modę uznawają.
Niech czego Bóg zakaże, gdy moda cukruje,
Stanie Bóg w pogardzeniu, moda tryumfuje.
Niech co pokaże moda, czego by nie trzeba,
Nie odradzi modziastym i sam anioł z nieba.
Odradzaj słowem boskim, mów: to się nie godzi,
Rzekną: Tak niesie moda, co żywo tak chodzi.
By snadź straciwszy rozum, szaty pozrucała,
Która się modno nosi, kompanki by miała.
I Bóg, i wzięty z nieba ludzki rozum błądzi,
Sama moda najlepiej światem polskim rządzi *".

Cytat powyższy pochodzi z antyfeministycznej satyry.
O tym, że zagadnienia dotyczące mody stanowiły arcyważny
problem świadczyć takie może Oeconomia Haura. Autor
tak w niej pisze o elegantkach: „Gdy z kościoła przyjdą,
powiadają nie tak o nabożeństwie albo o kazaniu, czego
się nauczyła, jak o strojach, która u której co obaczyła,.

24 H. V a u t r i n, Obserwator w Polsce [w:] Polska stanisłar
wowska w oczach cudzoziemców, t. I, oprać. W. Zawadzki,
.Warszawa 1963, s. 778.
^■M Łącznowolski, jw., s. 114. .. -s*—■

cały obiad będzie o tem i cały dzień mowa, diseursy ~~
i exagieratie, jakie modne były stroje i z jakiej materiej
albo gatunku, jak bogato i strojno, jakie kornety, kufiety,
bonety, półkornecie, fiksmenty, fontazie, furie, kukuriku,
sergety, garnitury, agaranty, manty [...] sałtany, józefki,
szustmany, ankry, szarpy. alsztyny, podwoniki, krymki, wę-
gierki, kubraki, płaszczyki etc. litania do stroju ciała, a do
duszy, Boże bądź miłościw mnie grzesznej, ani usłyszysz" 26.

Modnisie stanowiły oczywiście cel ataków kaznodziejów.
Pastor Gdacjusz tak o nich powiada: „Gdy bowiem teraz
bądź mężczyzny, bądź białe głowy jaki nowy strój albo
ubiór wymyślą, zarazem się takich głupich dudków moc
najduje, co ich w tym naśladują; a na to nie pomnią, że
mizernego i grzesznego ciała swego, które się kiedyś
w proch obróci i stanie się strawą robakom, aż nazbyt
stroić nie mają" 27.

Uzupełnieniem niewieściego stroju była biżuteria. Roz-
miłowane w niej wprost były wielkie damy. Nosiły one
na głowach korony wysadzane brylantami, na szyjach zaś
złote, zdobione drogimi kamieniami krzyże. Kosztowne
i cenne ozdoby można było ujrzeć również u bogatych
szlachcianek i zamożnych mieszczek. Cenną, wytworną
ozdobę szyi stanowiły perły oraz złote łańcuchy (wszelkie _^
naszyjniki zwano kanakami). Biedniejsze kobiety zawiesza- !j
ły na szyi korale, bursztyny, srebrne łańcuszki, „pacierze do
modlenia" (wyrabiano je z drewna, kości, korali, czasem —
dla bogatych — z drogich kamieni); ozdobą tańszą, choć
również efektowną były srebrne lub pozłacane krzyżyki
zawieszane na czarnej aksamitce.

Ozdoby uszu wykonane były ze złota, pereł i drogich
kamieni; lekkie zwano trzęsidłami, ciężkie zausznicami.
Wielkość i kształt tych ozdób był rozmaity — spotykało
się koliste, w kształcie półksiężyców lub kwiatów, np. róży,
a nawet małych gruszeczek.

Do naszyjników dobierano odpowiednie manele, czyli

-" Ha nr, jw., s. 519.

*' Gdacjusz, jw., s. 31.

311

bransolety oraz pierścionki. Bogate mieszczki i szlachcianki
nosiły obrączki, a ponadto po kilka pierścieni. Pierścienie
zdobione były szlifowanymi drogimi kamieniami przycina-
nymi w rozmaite kształty. Spotykało się więc pierścienie,
których oczka miały kształt serca, róży, gwiazdki, gołębia.
Pobożne niewiasty nosiły pierścionki wyobrażające twarz
Jezusa, Matki Boskiej, często też spotykało się pierścienie
z trupimi główkami.
Do tego stopnia lubowano się w owym czasie w klejno-

.. tach, że przyozdabiano nimi klamry trzewiczków, a nawet
zapięcia podwiązek (w XVIII wieku moda wymagała, by
zapięcie podwiązki było takie samo jak i trzewiczka). Zdo-
biono je więc perłami, złotem, nawet brylantami. Oczywi-
ście na taki zbytek mogły sobie pozwolić tylko patrycjuszki
i bogate szlachcianki. Kitowicz powiada, że „[...] takie pod-
wiązki były zdobyczą dworskich łotrzyków, którzy pod po-
zorem amorów, jakoby na nezabudesz, głupie panny, męża
pragnące, z tychże podwiązków i pierścionków obdzierali,
z czego sprzedanego oporządzali sobie rzędziki na konie,

' szable i ładownice" 28.

Cenną ozdobę stroju stanowiły również metalowe pasy,
zazwyczaj srebrne, czasem pozłacane (stąd też spotykamy
określenia: „pas srebrny pozłocisty", ,,pas złocisty"). Takie
pasy, zwane nieraz „obrączkami", były szczególnie popu-
larne wśród mieszczek i zamożnych chłopek. Biedniejsze
niewiasty, chcąc się przyozdobić, radziły sobie w rozmaity
sposób. W kramach miejskich można było nabyć ..kamyki
czerwone w mosiądz oprawne". Wielkim wzięciem cieszyła
się także sztuczna biżuteria, tak zwane czeskie klejnoty,
w które przystrajano się równie dobrze jak w prawdziwe.
Charakterystyczne dla omawianych czasów jest przepadanie
za świecidełkami. Nawet po wsiach noszono choćby naj-
skromniejsze pierścionki, a wianki wiejskich dziewcząt
przybierano z reguły różnymi blaszkami i błyskotkami.

Nieodzownym uzupełnieniem stroju kobiecego był tak
zwany towar norymberski — koronki, tasiemki, wstęgi.

!* Kitowicz, jw., s. 512.

312

Ozdabiały się nimi szlachcianki, mieszczki, a także wiejskie
elegantki. Przez pewien okres najmodniejszym dodat-
kiem do stroju były wstęgi. Poeta z końca XVII wieku tak
o tym powiada: v • ,\J

Więcej ujrzysz na drugiej wstąg niż u kramarki,

Bzekłbyś, że żywe chodzą po świecie jarmarki.

Wstęga rękaw w kilkoro koło ręki zbiera,

Wstęga kosztowne perły na szyi zawiera.

Wstęga zdobi tył głowy, nie bez wstęgi ucho,

Wstęga trzyma zapięte od spódnice rucho.

Kwiat ze wstąg na ramionach i chustkom wstąg trzeba,

Wstąg trzewikom, dziw, że ich nie przypną do chleba,

Na fartuch wstęgi szpilaj, w wstędze pacierze,

Na wstędze młodzian pamięć od swej damy bierze,

[...] Ja wiem, na co by jeszcze wstęga się przydała. I

Ścieśnić ust, aby panna niewiele gadała w.

Wstęgi były kolorowe, niekiedy i haftowane złotem lub
srebrem i wyszywane perłami. Były one oczywiście bardzo
kosztowne, ale ciekawe, że nawet u mieszczek w małych
miasteczkach spotykało się wstęgi „złociste", „kwiatowe
przerabiane srebrem", „przerabiane złotem" itp.

Wśród mieszczek i szlachcianek wielkim wzięciem cieszy-
ły się także wachlarze z papieru lub gazy, przyklejone do
drewnianych prętów, malowane najczęściej w kwiaty i „róż-
ne figury". Droższe wachlarze sporządzano z malowanej
skóry, najkosztowniejsze z czarnych piór lub z jedwabiu;
ich rączki wykonane były ze srebra lub z kości słoniowej.
Wachlarze służyły na przechadzce do zasłaniania twarzy
przed słońcem, w domach używano ich do chłodzenia się
w upalne dni lub gdy panie „były tańcem lub inną jaką
agitacyją zmordowane". Wachlarz uchodził w owych cza-
sach za szczególnie stosowny podarunek dla młodej panny.

Niewiasty wszystkich stanów przywiązywały wielką wagę
do stroju głowy. Dziewczęta noszące warkocze zakładały
na włosy siatki, panny chodziły najczęściej w wiankach

29 Łącznowolski, jw., s. 114.

313

lub zakładały na włosy opaski z kolorowych wstążek. Uzu-
pełnieniem stroju głowy były żywe lub sztuczne kwiaty
przypinane nad czołem. Mężatki nosiły czepce, których fa-
sony zmieniały się bardzo często; bywały okresy, w których
czepce przypominały nawet panieńskie przybrania głowy.
Pastor Gdacjusz oburzał się na tę modę: „na połu tylko
głowy nakrywają i czepce tak subtelne mają, że trudno
jeśli pannami albo mężatkami są rozeznać". W XVIII wie-
ku zapanowała moda na specjalną odmianę czepców —
kornety. Kitowicz pisze, że „Rzuciły się wszystkie młode
panny i nie-panny do kornetów, których kształtu opisać
trudno, ponieważ ten odmieniał się nieomal co miesiąc.
Zawisł zaś na rozmaitym składaniu, fałdowaniu, strzępie-
niu, wykrawaniu, bryzowaniu muślinu, rąbku, koronek
i wstążek" 30.

Znaczną wagę przywiązywano do pończoch. W użyciu
były pończochy krajowe oraz sprowadzane z zagranicy;
wybór ich był duży. Biedniejsze niewiasty chodziły w poń-
czochach nicianych, włóczkowych lub wełnianych robionych
w domu, elegantki kupowały pończochy sprowadzane z za-
granicy, np. bawełniane weneckie; przez pewien czas modne
były pończochy angielskie. Za najwytworniejsze uchodziły
jednak pończochy półjedwabne i jedwabne. Noszono je
w wielu kolorach: białym, różowym, ceglastym, pąsowym,
zielonym, pstrym, czarnym. Zimą noszono pończochy weł-
niane; nieraz sporządzano je z bobrowej sierści. Ponieważ
gustowano w szczupłych łydkach, osiemnastowieczne ele-
gantki nosiły pończochy jak najcieńsze — jedwabne i ni-
ciane — nawet zimą „[...] i choć w mróz dokucza zimno,
ale za to nadgradza ukontentowanie, które znajduje dama
w swojej sarniej nodze, choć to nieprawda, kiedy niejedna,
lubo w jedwabnej pończoszce, ma giczały grube jak stę-
pory"81. Wytworne pończoszki spotykało się nie tylko
u szlachcianek czy patrycjuszek, nosiły je również kobiety
z pospólstwa.

30 Kitowicz, jw., s. 505.
81 Kitowicz, jw., s. 512.

314

Jeśli chodzi o obuwie, to było ono rozmaite, tu również
wiele do powiedzenia miała moda. Po wsiach wiele kobiet
sprawiało sobie buty na wzór męski, nosiły jednak również
niewysokie damskie trzewiki. Mieszczki, szlachcianki oraz
bogate damy sprawiały sobie wytworne trzewiczki o roz-
maitych fasonach. Nosiły m. in. trzewiczki irchowe, aksa-
mitne, zamszowe, bławatne. Czasami malowano je w kwia-
ty, spotykało się też trzewiczki haftowane, obszywane
wstążkami, zdobione srebrnymi lub złotymi galonami. Wraz
z modą zmieniała się wysokość obcasów. Z wypowiedzi
Gdacjusza wiemy, że mieszczki nosiły: „trzewiki na kloc-
kach, korkach albo i na wysokich abzacach". Ozdobne
trzewiczki były dumą każdej elegantki. Trzeba podkreślić,
że spotykało się je często także u kobiet z pospólstwa.
W połowie XVIII wieku pojawiły się trzewiczki atłasowe,
zapinane na wielkie, przykrywające stopę klamry. „Był to
sztuczny wynalazek, przez który stopa, choć duża jak niedź-
wiedzia łapa, wydawała się małą. Te trzewiki nagle się
rozszerzyły po całej płci białej, tak szlacheckiej jak miej-
skiej kondycji; już ani szynkarki, ani kucharki, ani młod-
szej, czyli pokojowej dziewczyny nie obaczył — tylko w bła-
watnym trzewiku" 32. Z jakości i elegancji słynęły trzewiki
warszawskie. Było nawet przysłowie, że najlepsze w świecie
są trzy rzeczy: „koń Turka, żona Mazurka i warszawski
trzewik".

VW stroju kobiecym ważną rolę odgrywał także czynnik
powabu seksualnego. Względy przyzwoitości i tradycyjne
obyczaje panujące u nas do początku XVII wieku naka-
zywały nosić suknie długie aż po ziemię (krótsze były tylko
spódnice robocze), które zasłaniały ramiona i podchodziły
aż pod szyję. Jeśli posiadały nawet jakieś wycięcia, to obo-
wiązkowo znajdowało się pod nimi „giezło", czyli koszula,
ewentualnie kryza. Była to moda wzorowana w pewnej
mierze na wzorach niemieckich i hiszpańskich, bez wątpie-
nia charakteryzująca się pewną sztywnością, surowością.
Niebawem jednak pod wpływem angielskim i francuskim

42 K i t o w i c z, jw., s. 513—514.

315

kobiety zaczęły odsłaniać ramiona, szyje, biusty, pojawiały
się coraz, śmielsze dekolty. Zaczęły równocześnie nosić (na-
wet mężatki) rozpuszczone, poza wij ane w loki włosy. Modę
tę otwarcie określano jako odpowiadającą stylowi Wenery.
Pierwszy raz zaprezentowały się tak niewiasty w latach
trzydziestych w bogatym, utrzymującym zagraniczne kon-
takty Gdańsku. Moda ta rozpowszechniła się szerzej po-
przez francuski dwór królowej Ludwiki Marii, który lan-
sował francuskie stroje z nieodstępnymi dekoltami. Był to
swego rodzaju przewrót w dziedzinie mody, a nawet oby-
czajów. Zdarzało się jednak, że niektóre damy nosiły suknie
i fryzury według mody paryskiej, nie odważały się wszakże
na odsłonienie piersi. Wojewoda Opaliński pisał w 1646 r.:
„Żonę moją Królowa kocha i nad wszystkie inne damy
znacznie karezuje i szanuje i respektuje. Wystroiła mi ją
tyż cale po francusku krom tego, że cycków nie pokazuje,
choć to alamodissimum" 33. Ale w kilka lat później i tych
skrupułów panie się wyzbyły. Dekolty zwyciężyły nie tylko
w stroju pierwszych dam, lecz także w stroju mieszczek.
Zaczęto nosić nawet dekolty na plecach, odsłaniano ramio-
na. W takich strojach występowano nie tylko na prywat-
nych przyjęciach, lecz także na ulicy, ba, nawet w kościele.
Konserwatywna opinia powitała tę modę okrzykiem zgrozy,
na wydekoltowane elegantki posypały się gromy kaznodzie-
jów, moralistów, satyryków. Przez około sto lat trwała ta
kampania. Wacław Potocki pisał:

Wołał na białogłowy reformat z ambony,
Ze cale wstyd straciły panny i matrony,
Gdy na ponętę żądzy wdowy i mężatki
Ukazują i piersi, i nagie łopatki84.

Katolickiemu zakonnikowi sekundował pastor Gdacjusz,
piętnując mieszczki chadzające „z wyciągniętymi szyjami

*a K. Opaliński, Listy... do brata Łukasza 1641—1653, wyd.
R. Pollak, Wrocław 1957, s. 319.

34 W. Potocki, Ogród fraszek, t. II, wyd. A. Briickner,
Lwów 1907, s. 174—175.

318

(-;■

1 odkrytymi ramionami i piersiami" 35. Uwagi na ten temat
spotyka się nawet u kronikarzy. Czasy saskie przyniosły
jednak całkowity triumf dekoltów. Od połowy XVIII wieku
odsłonięte ramiona i biusty stały się czymś powszednim, nie
podlegającym dyskusji. Ksiądz Kitowicz tak na ten temat
relacjonuje: „[...] nastały gorsy wycinane, tak iż całe plecy
aż po łopatki i pół piersi aż do brodawek suknią nie były
przyodziane, co było widokiem oko skromne przerażającym,
a lubieżne zapalającym; zakrywałyć ony wprawdzie tę po-
nętę swoją chustkami [...] albo też palatynkami strusimi;
ale to takie były zakrycia, które wąskim przesmykiem rzu-
conego cienia więcej jeszcze blasku ciału, przeglądającemu
jak przez sieć albo przez kratę, dodawały" 36.

Dekolty czyniły tym większe wrażenie, że noszono je
przy wąskich taliach, chodziło bowiem o podkreślenie róż-
nicy między szczupłością stanu a bujnością piersi i bioder.
Moda ta sprawiała kłopoty niewiastom pozbawionym wy-
datniejszych biustów, ratowały się więc podkładając pod
suknie rozmaite wkładki. Pisano, że szczupłe panie uwy-
datniają drobne piersi, które „sztucznie poduszkami spodem
nadstawiają". Chodziło oczywiście o osiągnięcie efektu ma-
jącego na celu stworzenie podniecającej atmosfery, co, jak
można sądzić, całkowicie się im udawało. Mieszczański sa-
tyryk Łącznowolski pisał na ten temat typowe dla ów-
czesnych czasów koncepty:

[...] szukajmy przyczyny,

Czemu odkryte piersi noszą heroiny?

Doić jak krów nie zwyczaj, a zwłaszcza w kościele,

Cóż tam tedy po gołym, mlekorodnym ciele?

I lub podczas na stole mleczna będzie kasza,

Przyznać jednak musicie, że krowia, nie wasza.

A zatem i przy stole te wasze wymienia

Nie wiem za co żądają ludzkiego widzenia?

Rzekłbym, że się takowe w mamki napierają

I tak popisują się, że karmić czym mają.

85 Gdacjusz, jw., s. 34.

86 Kitowicz, jw., s. 510.

317

Aleć biedna ich służba, co żywo by ssało
♦*V ~ Mamkę taką, a dziecię ssać by co nie miało37.

Oburzał się na tę modę rygorysta Staszic, który twierdził,
że kobiety po to noszą modne, ściśnięte w pasie stroje,
„aby tym silniej niewoliła oko wypukła pierś, a tym ru-
mniej odstawa! tylec" ss.

Rozluźnienie obyczajów — typowe dla okresu Rokoka —
sprzyjało dalszemu obnażaniu wdzięków. Odsłanianie nie-
omal całych piersi zostało całkowicie przyjęte, swoboda
panująca w tym względzie w naszym kraju dziwiła nawet
Francuzów! Zaczął też wchodzić w modę zwyczaj ukazy-
wania się gościom w negliżu. Schulz pisze, że półubiór
doskonale podkreślał naturalny wdzięk pań. Prezentowano
więc delikatne i powiewne materie, doskonale podkreśla-
jące wdzięki. Kokietowanie maksymalnie odsłoniętym cia-
łem znane było oczywiście już wcześniej, o inwencji i od-
wadze pewnych białogłów w tej mierze informują np.
poezje Adama Korczyńskiego, były to wszakże ekstrawa-
gancje, które w okresie Rokoka stały się obowiązujące.
Szczyt odwagi w ukazywaniu wdzięków, maksymalne pod-
porządkowanie mody funkcjom powabu seksualnego wy-
stąpiło szczególnie jaskrawo w pseudoantycznej modzie,
jaką lansowano na dworze królewskim w latach 1792—1793.
Moda ta polegała na noszeniu lekkich, cieniutkich sukien,
pod które nie wkładano bielizny. Suknie te były głęboko
dekoltowane, ponadto odkrywały jedną nogę powyżej kola-
na. Strojono się do nich w girlandy, na stopy zaś zakładano
antyczne sandały.

Można stwierdzić, że tak śmiałego stroju nie było w mo-
dzie polskiej ani przedtem, ani potem, do współczesnego
włącznie. Pamiętnikarz Ochocki tak opisuje swoją przy-
jaciółkę: „Frania była aż do zbytku modnie ubrana. Po-
strzegłem, że nóżki miała bose, a na wszystkich u nóg

37 Łączno wolski, jw., s. 136.

38 S. Staszic, Ród ludzki, t. II, oprać; Z. Daszkowski,
Warszawa 1950, s. 221.

palcach pierścienie ozdobione drogimi kamieniami [...] roz-
kładane jak kolczyki; zamiast trzewików były trepki jakby
kapucyńskie przytwierdzone białemi wstążkami obmotują-
cymi nogę aż do kolana... Rozpatrując się dalej uważniej,
postrzegłem także, że nie miała na sobie koszuli, tylko
sukienkę z bardzo lekkiej jakiejś materyi, podniesioną gir-
landą u prawej nogi wyżej kolana, piersi całkowicie od-
kryte i najmniej nie osłonione" 39. Pamiętnikarz ten powia-
da, że na balu w Grodnie w 1793 r.: „Widok był zaprawdę
dziwny, można było śnić, że się jest na Olimpie, przesuwały
się Wenery, Diany, Psyche [...] Aspazje uśmiechnięte, to
jak w Rzymie snuły się Westalki [...] a la sauvage poubie-
rane a raczej porozbierane panie, wszystkie bez koszul,
w sukniach cieniutkich, z długiemi ogonami, które dozwa-
lały widzieć i podziwiać wszystkie piękności jakiemi je
uposażyła natura" 40. Ta śmiała moda zaczęła rozprzestrze-
niać się nawet na prowincji, ale spotkała się z takimi opo-
rami, napotkała taką krytykę osób „skromnych i po-
ważnych", że szybko się cofnęła. Jest znamienne, że nigdy
już tak śmiałej mody w stroju kobiecym' nie lansowano
jak w okresie schyłkowego Rokoka. W czasach później-
szych strój niewieści zmieniał się, „igrał", nie odważono
się wszakże już na taką śmiałość.

Jeśli chodzi o chłopki, to aczkolwiek gorliwie starały się
zwęzić gorsetami swe talie, to na dekolty nie odważyły
się. Po wsiach i w małych miasteczkach dekoltowanie się,
chodzenie bez stanika, wszelkie ukazywanie ciała uważano
wręcz za nieprzyzwoitość. W związku z tym warto nad-
mienić, że pojęcie przyzwoitości stroju ulega na przestrzeni
wieków ciągłym zmianom, nieco odmiennie też oceniane
jest w różnych środowiskach. W omawianym okresie za
wielką nieprzyzwoitość uchodziło ukazanie nogi, przy rów-
noczesnym, jak pisaliśmy, eksponowaniu zaledwie na poły
osłoniętych biustów. Warunki życia i pracy kobiet na

39 J. D. Ochocki, Pamiętniki, t. II, wyd. J. I. Kraszew-
ski, Wilno 1857, s. 325 — 326.

*» Ochocki, jw., t. II, s. 326—327. ;,*,„,*,.,

319

wsiach i w małych miasteczkach przyczyniały się do tego,
że obowiązywały tam nieco inne kryteria. Różnice te do-
strzegał nawet Staszic: „U nas kobieta żadna nie wstydzi
się pokazać rzyć, ale wstydzi się pokazać nogę, a kobiety
proste chodzą boso bez najmniejszego wstydu" 41. Na mar-
ginesie dodać należy, iż codzienny strój letni kobiet tych
środowisk bywał często tak niekompletny, że bez trudu
dostrzec można było kryjące się pod nim kształty. Świad-
czyć o tym mogą m. in. choćby rysunki Norblina.

Bogactwo i zmienność strojów, tak piętnowane w modzie
kobiecej przez ówczesnych moralistów i satyryków, równie
charakterystyczne było i dla mody męskiej; strój męski
był nawet w omawianych wiekach bogatszy, barwniejszy
i bardziej zmienny. Dotyczyło to nie tylko mody panującej
w kraju, ale także i za granicą. Modni panowie ubierali
się w tych czasach nieraz ogromnie ekscentrycznie, rady-
kalnie też zmieniał się krój ubioru i cały styl ubierania
się. W modzie polskiej, podobnie jak w węgierskiej i ro-
syjskiej, ścierały się wpływy mody zachodniej, której cen-
trum był Paryż, i wschodniej, z nadającym jej styl Stam-
bułem. W XVII wieku silniejszy był wpływ mody wschod-
niej, co w połączeniu z elementami rodzimymi przyczyniło
się do wykształcenia stroju narodowego. Strój ten ulegał
ciągłym przemianom, w zasadzie jednak charakteryzowało
go noszenie długich szat i wysokich butów; najważniej-
szym zaś dodatkiem do niego były wzorzyste pasy. Do stro-
ju narodowego koniecznie należało nosić wąsy i mieć pod-
goloną czuprynę. Strój zachodni był krótszy, lżejszy, bar-
dziej obcisły., lepiej przystosowany do pracy i do służby
wojskowej. Te jego zalety spowodowały, że w XVIII wieku,
szczególnie pod wpływem saskim, strój zachodni wypierał
ubiór narodowy, który stał się strojem konserwatywnej,
prowincjonalnej szlachty i ludności mniejszych miast.
W końcu XVIII wieku, pod wpływem ożywienia uczuć
patriotycznych nastąpił chwilowy nawrót do stroju naro-
dowego; w latach Sejmu Wielkiego był on po prostu obo-

« Staszic, jw., t. II, s. 222.

37. Sekretna misja, miniatura M. Burmana. Z dzielą: Wł. Łoziń-
ski, Życie polskie w dawnych wiekach, Kraków 1958

38. Portret młodego mężczyzny w stroju polskim, artysta niezna-
ny, XVIII wiek, Muzeum Sztuki w Łodzi

39. Portret Franciszka Salezego Potockiego, artysta nieznany.
Z dzieła: M. Gembarowicz, Portret XVI—XVIII wieku we Lwo-
wie, Wrocław 1969 |

GRZECHACH

SZÓSTEGO

»afoj jo f#;


Przez X. Jadama Gdaciusa

40. Karta tytułowa książki Adama Gdacjusza Dyszkurs o grze-
chach szóstego Przykazania Bożego, Brzeg 1682

41. "W porannym stroju, rysunek M. Płońskiego. Z dzieła: A. Ber-
decka, I. Turnau, Życie codzienne w Warszawie okresu Oświece-
nia, Warszawa 1969

42. Sceno w zamtuzie, Aleksander Orlowski, ok. 1790 roku. Mu-
zeum Narodowe w Warszawie

1

=1

43. Uwodzenie mężatki, fragment polichromii kościoła w Orawce,
1711 rok. Zbiory PIS

44. Scena miłosna, Daniel Chodowiecki, XVIII wiek. Muzeum

Sztuki w Łodzi

l)

wiązujący. Ale po tym chwilowym jego renesansie, szla-
checko-mieszczański ubiór narodowy uległ wpływom mody
zachodniej, jedynie jego elementy przetrwały do XIX wieku
w bardziej konserwatywnym, wzorowanym na modelu
śzlachecko-mieszczańskim, stroju ludowym, chłopskim.

Dominowanie takiego czy innego typu ubioru wymagało
noszenia odpowiedniej do niego broni — była to raz ciężka
szabla, innym razem lekka szpada; różne były też dodatki
stroju — pasy lub żaboty, obowiązywał inny typ fryzur —
podgolone czupryny albo przypudrowane peruki; inny za-
rost — sumiaste wąsy lub gładko wygolone twarze. Wszyst-
ko to wpływało na zachowanie się, na sposób bycia, sta-
nowiło jeden z najważniejszych elementów ówczesnej
obyczajowości — było też powodem dyskusji, polemik, ab-
sorbowało i emocjonowało nie tylko elegantów, lecz całą
opinię publiczną. Należy dodać, że Polska była nie tylko
terenem, na którym ścierały się obce wpływy, ale wy-
twarzaliśmy też modele, które z kolei oddziaływały na za-
granicę, stawały się wzorcami w życiu obyczajowym innych
krajów, zwłaszcza Europy wschodniej.

Istotnym elementem mody była oczywiście długość wło-
sów i zarost. Zależnie od okresu czasu i środowiska społecz-
nego odpowiednio zmieniał się obowiązujący w tym wzglę-
dzie model. Jeśli chodzi o chłopów, to na ogół golili oni,
aczkolwiek rzadko, bo najczęściej raz na tydzień, cały za-
rost. Brody nosili tylko starcy, włóczędzy i żebracy, włosy
natomiast nosili wszyscy długie, z tyłu obcięte równo przy
karku, z przodu zaś mniej więcej do połowy czoła. Z cza-
sem, pod wpływem mody szlacheckiej, niektórzy chłopi
zaczęli zapuszczać wąsy i golić głowy, większość nosiła
jednak nadal długie włosy. Niektórzy zaplatali je w war-
koczyki, czynili tak tatrzańscy zbójnicy. Ponieważ wielu
chłopów „chorowało" na kołtun, ich włosy często miały
wygląd jakichś fantastycznie poskręcanych wisiorów, zle-
pionych warkoczy czy wreszcie wielkich czap. Należy dodać,
że starzy chłopi w ogóle nie obcinali włosów, które często
spadały im aż na ramiona.

Także i większość mieszczan nosiła na początku XVII

21 — Obyczaje staropolskie 321

wieku włosy długie „do pół czoła i pół ucha", z podgolo-
nym jednocześnie karkiem, ale pod wpływem mody „sar-
mackiej" mieszczanie zaczęli skracać włosy i nosić zakrę-
cone „polskie" wąsy. Miało to związek z upowszechnianiem
się mody tzw. narodowej, polskiej, lansowanej przez śro-
dowiska szlacheckie. Ubiór narodowy bowiem, który roz-
powszechnił się w XVII wieku, wymagał noszenia zarostu,
przede wszystkim długich wąsów. W pierwszej połowie te-
goż wieku moda wymagała także noszenia średniej długości
brody. Wąsy i brodę uważano za wielką ozdobę twarzy
mężczyzny, brodę traktowano nawet jako oznakę dostojeń-
stwa i powagi. W tym czasie można było spotkać brodatych
dostojników kościelnych, senatorów, dygnitarzy. Modę tę
naśladowały szerokie kręgi szlachty i mieszczan. Brodę
i wąsy nosili również ludzie pędzący wojskowy tryb życia.
Zarost nosili słynni hetmani owych czasów: Stanisław Żół-
kiewski, Stanisław Koniecpolski, Stefan Czarniecki. Było
to wówczas obowiązujące. Brodę i wąsy, tylko o odmien-
nych kształtach, lansowała także moda cudzoziemska,
szwedzka i hiszpańska. Małe, spiczaste bródki i wąsy nosili
Zygmunt III i Władysław IV. Jan Kazimierz nosił począt-
kowo brodę maleńką, wręcz symboliczną, z czasem jednak
zaczął golić zarost, a to na skutek przemian, które zaszły
w modzie w połowie XVII wieku. Pod wpływem mody cu-
dzoziemskiej broda zaczęła ustępować miejsca wygolonemu
obliczu, odrzucał ją także strój narodowy. Opinia konser-
watywna przyjęła to z żalem. Reprezentujący koła miesz-
czańskie Gdacjusz tak na ten temat pisał: „Ma to jakiś
nowy alamodski muster być, który niedawno nastał, że się
teraz mężczyzny brodami brzydzą, a cierpieć i nosić ich
zgoła nie chcą, także nie tylko młokosowie, ale i drugi
letni albo w leciech podeszły mąż brodę sobie cale goli,
a albo z pychy, albo z głupstwa czyni" 42.

W końcu XVII wieku broda stała się symbolem mnisze-
go lub pustelniczego życia, noszono ją nawet na znak żało-
by; w początkach XVIII wieku była już wielką rzadkością.

Gdacjusz, jw., s. 39.

322

Wójt żywiecki Komoniecki notuje w 1713 roku co nastę-
puje: „Stanisław Głuszka, mieszczanin stary i kościelny
żywiecki umarł, mając łat 82, a ten ostatni sąsiad brodaty
był i starszego nadeń w mieście na ten czas nie było, bo
insi, choć starzy byli, brody golili, jako i teraz golą, a on
starodawny zwyczaj zachował do śmierci" 43.

Zdeklarowanymi przeciwniczkami noszenia brody były
ulegające obcym wpływom lub też posiadające własną na
ten temat opinię niewiasty. Już na początku XVII wieku,
kiedy broda stanowiła jeszcze ulubioną ozdobę, znajdo-
wały się panie mające na jej noszenie odmienny pogląd,
uważały ją po prostu za kłujące straszydło. W latach póź-
niejszych, gdy brody przestały być modne, niewiasty wręcz
dyskryminowały brodaczy. Pod taką presją miękli nawet
wojskowi junacy. Gawiński w wierszu pt. O zgoleniu brody
dla dziewiczej mody tak pisze:

Bywszy i osobistym, i przystojnym mężem,
Co go pełnym zdobiła piękna broda krężem,
Tę dla jednej dziewoi dał sobie ogolić,
By tym czynem mógł lepiej sobie ją zniewolić,
2leś się, bracie, frymarczył, tak pięknego statku,
Iżeś pozbył bez skutku dla dziewiczego zadku 44.

Zwyczaj golenia brody zwyciężjń z czasem tak całkowi-
cie, że w XVIII wieku nosiło się ją już tylko w wyjątko-
wych sytuacjach, nikt też nie występował w jej obronie.
Moda na nią powróciła dopiero w późnych latach XIX
wieku.

Dłużej utrzymały się wąsy. Moda sarmacka traktowała
je jako ozdobę twarzy mężczyzny, jako swego rodzaju uzu-
pełnienie stroju narodowego. Zmienność mody spowodowała
jednak, że już w XVII wieku zaczęto je golić. Świadczyć
o tym mogą portrety sarmackie, jak również wypowiedzi

43 A. Komoniecki, Dziejopis żywiecki, t. II, wyd. S.
Szczotka, Żywiec 1937—1939, s. 143.

44 J. Gawiński, Dworzanki..., b.m.w. 1661, b.p.

Wacława Potockiego, który sarkając na ..goliwąsów", mówi:
„siła Polaków i wąs dzisia z włoska goli" 45.

Na wybitniejsi przedstawiciele tzw. sarmatyzmu, z królem
Janem III na czele, nosili wąsy, ale w XVIII wieku nie
miały już one takich protektorów. Zmierzch tej ozdoby
wystąpił w połowie XVIII wieku, w momencie, kiedy mod-
ny stał się strój zachodni, kategorycznie odrzucający wąsy.
Modny świat, z mającymi coraz więcej do powiedzenia da-
mami domagał się wówczas gładko wygolonej twarzy.
Taką twarz posiadał będący wyrocznią mody król Stanisław
August, nie nosił ich też w tym czasie książę Józef Po->
niatowski. Moda sarmacka jednak nie kapitułowała, według
jej reguł mężczyzna pozbawiony wąsów wyglądał zniewie-
ściale, niepoważnie, wręcz śmiesznie. W tej sprawie toczyła
się też istna batalia. Zabierali głos satyrycy, wypowiadali
się ludzie najtęższego pióra. Schulz tak na ten temat pisał
w latach dziewięćdziesiątych: „Wedle nowych pojęć o pięk-
ności i smaku, wąsy również są do odrzucenia jak golone
głowy, bo oboje razem wzięte stanowią odrażającą miesza-
ninę mnicha i żołnierza" 46. Słynnym obrońcą wąsów był
Franciszek Dionizy Kniaźnin, który napisał o nich bardzo
popularny, żartobliwy wiersz pt. Do wąsów:

Ozdobo twarzy, wąsy pokrętne!
Powstaje na was ród zniewieściały.
Dworują sobie dziewczęta wstrętne,
Od dawnej Polek dalekie chwały.

Gdy pałasz cudze mierzył granice,
A wzrok marsowy sercami władał,
Ujmując w ten czas oczy kobiece,
Bożek miłości na wąsach siadał.

Gdy szli na popis rycerze nasi,
A męstwem tchnęła twarz okazała,
■ :. .... - ,. ..:.- Maryna patrząc szepnęła Basi:

Za ten wąs czarny życie bym dała!"

45 Potocki, jw., t. II, s. 132.
« S c U u 1 z, jw., s. 245.

324

Gdy nasz Czarniecki słynął żelazem
; ■ I dla ojczyzny krew swą poświęcał,
Wszystkie go Polki wielbiły razem,
A on tymczasem wąsa pokręcał.

Jana Trzeciego gdy Wiedeń sławił,
Głos był powszechny między Niemkami:
„Oto król Polski, co nas wybawił,
Jakże mu pięknie z tymi wąsami!"

Smutne w narodzie dzisiaj odmiany:
Rycerską twarzą Nice się brzydzi,
A dla niej Dorant, wódkami zlany,
I z wąsa razem, i z męstwa szydzi.

Kogo wstyd matki, ojców i braci,
Niech się z swojego kraju natrząsa.
Ja zaś z ojczystej chlubny postaci,
Żem jeszcze Polak, pokręcę wąsa 47.

Na wiersz ten odpowiedzieli z kolei w podobnym tonie
zwolennicy nowej mody. W jednej z odpowiedzi czytamy:

[...] I choć Czarniecki bronił ojczyzny,
Miłość się wzdryga jego czynami,
Gdy Szwedów wygnał z krwawymi blizny,
Szwedki wypędzał strasząc wąsami.

Gdy Jan pod Wiedniem Turkom kładł pęta
I krwią pohańców broczył bułaty,
Byłby piękniejszy — rzekły dziewczęta —
Gdyby pod nosem nie był kosmaty.

Twoja jest lira gładko toczona,
Godny poeto, z lauru gałęzi,
Lecz ogol wąsy, a płeć pieszczona
W sercu cię swoim pewnie uwięzi48.

J7 Cyt. wg Poezja polskiego Oświecenia. Antologia, oprać.
J. K o 11, Warszawa 1956, s. 278—279.
48 Cyt. wg Poezja polskiego Oświecenia..., s. 458—459.

r-t= . Trzeba dodać, że moda noszenia wąsów utrzymała się do
końca omawianego okresu wśród służby, woźniców i żoł-
nierzy cudzoziemskiego autoramentu. W połowie XVIII
wieku rozpowszechnił się w tych środowiskach zwyczaj
noszenia wąsów szwarcowanych (wąsy napawano smołą
. . - i rozpaloną żywicą, przez co nadawano im ciemną barwę
p i odpowiednią sztywność). Takie nastroszone, „wysztafiro-

1 wane" wąsy były przez pewien czas oznaką hajduckiej

| elegancji.

j Strój narodowy wymagał noszenia podgołonej czupryny.

= ■ Od początku XVII do końca XVIII wieku mężczyźni prze-
strzegający sarmackiej mody golili znaczną część czaszki,
pozostawiając jedynie tylko u góry głowy niewielki czub.
Była to moda szlachecka, której powszechnie hołdowano,
którą naśladowano także w kołach mieszczańskich, a czę-
ściowo i chłopskich. Według sarmackich pojęć estetycznych
taki sposób golenia głowy miał dodawać mężczyźnie uroku,
miał podkreślać męskość jego urody. Wygolone czaszki wy-
glądały o tyle niecodziennie, że wielu mężczyzn miało gło-
wy zniekształcone szramami i dziurami od kul i czekanów.
Strój cudzoziemski do lat dwudziestych XVII wieku lan-
sował krótkie włosy, po czym zapanowała moda na włosy
długie. Ponieważ nie wszyscy mężczyźni mogli sprostać tym
wymaganiom, wprowadzono w połowie wieku peruki, które
miały uzupełniać prawdziwe włosy. Peruka utraciła jednak
szybko swe pierwotne przeznaczenie zwodniczego naślado-
wania włosów i stała się nieodzownym elementem ówcze-
śnie panującego stylu i mody, dodającym mężczyźnie, we-
dług powszechnego mniemania, powagi, piękności i szla-
chetności. Historyk kultury Huizinga tak o tym pisze:
„Każdy, kto chce uchodzić za pana, szlachcic, radca, żoł-
nierz, duchowny czy kupiec nosi odtąd perukę do galowego
stroju; nawet admirałowie noszą ją do uroczystej zbroi"49.
Stylowe peruki szybko rozpowszechniły się także i w Pol-
sce. Nosił je już Jan Kazimierz (był zresztą łysy) i Michał

49 J. Huizinga, Homo ludens. Zabawa jako źródło kultury,
Warszawa 1967, s. 259.

326

Korybut; za ich wzorem nosili je z cudzoziemska ubierający
się panowie i duchowni. Peruki rozpowszechniły się także
pośród mieszczan. Wytworniejsze wykonane były z włosów
ludzkich, tańsze z grzywy końskiej. Wysokie, kunsztowne
peruki były najbardziej rozpowszechnione w pierwszej po-
łowie XVIII wieku. W czasach Rokoka peruki utrzymały
się wprawdzie, lecz uległ zmianie ich kształt — zmniejszyły
się, a z czasem zaczęto uzupełniać je warkoczem, który
spływał na plecy. Modne były wówczas peruki w kolorze
jasnym, pudrowane; w końcu XVIII wieku rozpoczął się
już ich nieodwołalny zmierzch.

Opinia sarmacka XVII wieku krytykowała i wyśmiewała
peruki, przyrównując ich właścicieli do „baranich łbów".
W XVIII wieku krytyka wprawdzie ucichła, ale peruka
nadal nie zdobyła sobie powszechnego uznania. Polski Ba-
rok okazał w tym względzie swoją „indywidualność" —
odrzucił jeden z zasadniczych elementów mody europej-
skiej.

Szlachcic podgalał wprawdzie czuprynę, lecz łysinę trak-
tował jako poważny mankament i zeszpecenie urody. Roz-
powszechniły się wówczas środki, które miały wpływać
pobudzająco na porost włosów i przeciwdziałać ich wy-
padaniu. Specyfików tych było wiele, m. in. preparaty zio-
łowe, nie cofano się też przed stosowaniem środków po-
chodzenia zwierzęcego, często wręcz odrażających, np. sma-
rowano głowy „mysim łajnem". Wszystkie te sposoby po-
magały tyle samo co różne preparaty używane w innych
okresach czasu, nic więc dziwnego, że łysych, przynajmniej
pośród szlachty, spotykało się na każdym kroku. Satyra
i fraszka ówczesna uważała wyśmiewanie łysiny za żelazny
punkt' swojego repertuaru, odnoszę jednak wrażenie, że
w życiu codziennym łysina mniej raziła niż wskazywałaby
na to literatura satyryczna, bez wątpienia wyolbrzymia-
jąca cały problem.

Noszenie stroju narodowego rzutowało również na inne
elementy elegancji. Nie dbano np. o pachnidła, nie stoso-
wano pudru lub innych sztucznych upiększeń. Vautrin
pisze, że „Strój polski nie znosi pudru ani pomady do

327

włosów. Użycie ich naraziłoby mężczyznę [...] ha śmiesz-
« '-■■-■ ność" 50. Za naturalne uważano jednak farbowanie, a ściślej
przyciemnienie włosów. Ponieważ siwiznę traktowano jako
dowód dostojności, starości, według obyczajowości ówczes-
nej cecha ta nie licowała z zalotami. Dlatego też mężc2yźni
przedwcześnie posiwiali, co bardziej pretensjonalni, a po-
siadający jeszcze pewne aspiracje, czernili czupryny, wąsy,
brody. Osiągali pożądany efekt czesząc włosy ołowianym
grzebieniem lub stosując roślinne preparaty. Haur np. ra-
dził: „Dla odmłodzenia swej starości uczynić sobie sok
z szałwiej i niem na słońcu smarować siwiznę, a tak będą
czarne włosy i odmłodzą się" B1. Zwyczaj czernienia włosów
był bardzo rozpowszechniony, stąd też fraszka i satyra
czerpała materiał do rozmaitych docinków i konceptów na
ten temat.

Jeśli chodzi o ubiór męski, to w omawianym okresie
najważniejszym dodatkiem do niego były nie znane modzie
zachodniej wzorzyste pasy, tkane z jedwabiu, złotych
i srebrnych nici. Początkowo pasy importowano ze wscho-
du: z Turcji, Persji, Syrii, ale od lat czterdziestych XVIII
wieku produkowano je już w krajowych persjarniach oraz
nabywano we Francji, gdzie wytwarzano je specjalnie na
eksport do Polski. Pasy cechowała różnorodność barw
i efektowne wzory; zazwyczaj były one dwustronne (po
jednej stronie jasne, po drugiej ciemne), czasem nawet
czterostronne. Pasy pierwszej jakości były bardzo kosztow-
ne. Piękny pas wart był tyle co kilka najlepszych bachma-
tów. Moda na noszenie pasów przyczyniła się do powstania
niemal całej gałęzi rzemiosła wytwarzającego je. Produ-
kowano także pasy tańsze, półjedwabne, nawet włóczkowe,
przeznaczone dla plebsu i uboższej szlachty. W Polsce XVIII
wieku spotykało się pasy o różnej cenie i jakości. Nawet
najtańsze pasy włóczkowe posiadały żywe kolory, przeważ-
nie łączono w nich kolor zielony z czerwonym lub karma- |
zynowym. ' *

50 V a u t r i n, jw., s. 778.

51 Haur, jw., s. 345—346.

Vautrin tak pisał o drogich pasach: ,,Pas ten, szerokości
pół łokcia, a długości trzech lub czterech, odgrywa u Po-
laka taką rolę jak roastbeef na stole Anglika: świadczy
o bogactwie właściciela. Cena niektórych pasów przekracza
1200 franków" 52.

O bogactwie ówczesnego mężczyzny świadczyła także bi-
żuteria. Lubowano się w tych czasach w ozdobach ze złota,
łańcuchach i klejnotach, które noszono w postaci pierścieni,
zapinek, guzów. Żupany zapinano niekiedy na ogromne
szafiry, kontusze szamerowano perłami, a nawet noszono
do nich brylantowe guzy. Tego rodzaju ozdoby kosztowały
bajeczne sumy, wprost całe fortuny. Oczywiście na takie
kosztowności mogli sobie pozwolić wyłącznie magnaci i pa-
trycjat miejski, gorzej sytuowani musieli się zadowolić
skromniejszą biżuterią. We wszystkich jednak warstwach
społecznych można było zaobserwować dążność do posiada-
nia cennych ozdób, nawet mieszkańcy prowincjonalnych
miast posiadali oprawne w złoto koralowe guzy, pierścienie,
srebrne lub pozłacane ozdoby.

Kochano się też w ozdobnej broni. Po dworach szla-
checkich, pałacach magnackich i siedzibach patrycjuszow-
skich pełno było sadzonych drogimi kamieniami szabel,
ozdobnych nadziaków, kosztownych sajdaków, tarcz, pisto-
letów. W XVIII wieku broń zaczęła zatracać charakter
wojennego rynsztunku, a stawała się jedynie cenną deko-
racją. Chodzenie przy szabli i obuchu dowodziło przyna-
leżności do stanu szlacheckiego, należało do dobrego tonu,
jeśli ktoś chciał być w zgodzie z modą. Nawet mieszczanie
po większych miastach, szczególnie młodzież, chadzali przy
szablach, pistoletach, z obuchami w ręku. Formalnie było
to zakazane, faktycznie wszakże zakazu tego mało kto prze-
strzegał. Należy dodać, że prawo do noszenia broni posia-
dali tylko mieszkańcy niektórych miast, np. Krakowa. Po-
spólstwo tamtejsze nosiło szable z rękojeściami skórzanymi,
patrycjat lubował się w broni o srebrnych głowicach, nosił
karabele w srebrnych lub pozłacanych pochwach.

62 Vautvin, jw., s. 776.

Strój narodowy, aczkolwiek przez wieki utrzymywał swój
specyficzny styl, ulegał przecież pewnym przemianom. Do-
tyczyło to zarówno kroju jak i ozdób, broni itd. W XVII
wieku znaczne zmiany nastąpiły w nim pod wpływem mody
wojskowej, wojsko tworzyło bowiem nieraz własną modę,
stanowiącą mieszaninę wzorów obcych i rodzimych. Żołnie-
rze polscy, którzy w tym czasie przemierzali konno i zbroj-
no większość krajów środkowej i wschodniej Europy, przy-
wozili zdobyczne stroje, rzędy, broń. Początkowo chadzali
w nich jako w zdobycznym rynsztunku, z braku innych
szat, czy dla podkreślenia swej wojskowej profesji, z czasem
wszakże zdobyte na Turkach czy Szwedach stroje czy,
częściej, elementy ubiorów, stawały się ulubionym przy-
odziewkiem prowincjonalnych modnisiów. Moda polska
XVII wieku z zadziwiającą łatwością adaptowała niezwykłe,
nieraz wręcz egzotyczne szaty i rzędy. Pisząc o zmienności
mody Rysiński tak powiada:

A strojów takowych

Wszystka ansa i powód z junaków wojskowych [...]

I nie masz wojennika, żeby z tego kraju,

Gdzie wojuje, nowego nie wniósł obyczaju,58.

Wraz ze zmianą stroju dostosowywano do niego fryzury,
ozdoby, a nawet cały sposób zachowania się. „Co ja już
pamiętam odmiennej coraz mody w sukniach — pisze Pa-
sek — w czapkach, w botach, szablach, w rządzikach
i w każdym aparacie wojennym i domowym, nawet w czu-
prynach, gestach, w stąpaniu i w witaniu, o Boże święty,
nie spisałby tego na dziesięciu skórach wołowych [...]
Mógłbym tego ornamentu mieć na cały wiek i dzieciom
by się dostało, kupiwszy raz u cudzoziemców; aż za rok
albo i prędzej nie moda, nie tak zażywają; to psuj, to
przerabiaj albo na tandetę daj, a insze sprawuj, bo musiał-
byś się w tym chyba inter domesticos parietes prezentować,
alias między ludzi wyjechawszy, to zaraz jako wróble na

Cyt. wg Bystroń, jw., t. II, s. 444—445.

sowę: dziw, dziw; zaraz palcem pokazują, zaraz mówią, że
ten strój pamięta potop" 54.

Moda zmieniała się wprawdzie często, lecz niektóre szaty,
np. ze złotogłowiu, były tak kosztowne, że nie było mowy
o jakiejkolwiek zmianie ich fasonu. Cenne delie, kosztowne
futra przekazywano z reguły synom, a czasem chadzał
w nich jeszcze wnuk pierwszego właściciela. Były to bo-
wiem stroje paradne, używano ich tylko podczas wielkich
uroczystości, posiadały one wybitnie dekoracyjny charakter.

Ośrodkami, które dyktowały modę były ni. in. duże mia-
sta, przede wszystkim Warszawa, Gdańsk, Kraków, Lwów.
Trzeba przy okazji podkreślić, że tendencja do posiadania
bogatych, modnych strojów stanowiła wtedy pasję całego
mieszczaństwa. Rywalizowano ze sobą na każdym nieomal
kroku. Bogaci mieszczanie starali się dorównać a nawet
przewyższyć w strojach szlachtę, gmin miejski starał się
rywalizować z patryejatem. Bogaci kupcy i dygnitarze
stroili się według aktualnych wzorów mody angielskiej,
francuskiej, niemieckiej. Kaftany i płaszcze męskie przy-
ozdabiano licznymi, kolorowymi, czasem złotymi i srebrny-
mi pasamonami, guzami, haftami, lamowaniami itp., co
podnosiło wrażenie bogactwa. Dygnitarze w miastach wy-
stępowali w brokatowych strojach, koronkowych żabotach,
w pierścieniach z drogimi kamieniami, obwieszali się łań-
cuchami. Oburzał się na to Gdacjusz: „[...] widzimy, jakie
zbytki w strojach, że nie poznać kto szlachcic, kto miesz-
czanin, kto kupiec, kto rzemieślnik" 55. Badania historyczne
potwierdzają, że tego rodzaju opinie, przynajmniej w od-
niesieniu do bogatszych miast, nie były przesadą. Historyk
omawiający życie mieszczan krakowskich w XVII—XVIII
wieku pisze: „Ogólnie biorąc, strój i ozdoby pospólstwa
krakowskiego były tak dostatnie, że nieraz trudno było się
wyznać, zwłaszcza w niedzielę i święto, czy w kościele,
gospodzie i na ulicy znajduje się szlachta, czy mieszcza-

54 J. Ch. Pasek, Pamiętniki, wyd. J. Czubek, Kraków
1929, s. 92--93.

55 Gdacjusz, jw., s. 33.

331

nie" 56. Podobnie było w Gdańsku. Tak o tym pisze historyk
M. Bogucka: „Ulice Gdańska czarowały przybyszów barw-
nością i przepychem szat przechodniów [.,.]. Obok hisz-
pańskich sukien widywano polskie kontusze i żupany,
stroje szyte wedle wzorów włoskich, niemieckich, angiel-
skich [...] podróżnym odwiedzającym Gdańsk w owych la-
tach wydawała się ulica Długa, miejsce popołudniowych
spacerów zamożnego mieszczaństwa, kolorowym krajem
z bajki" ".

Szlachta zazdrościła, zżymała się na ten przepych. Gdańsk
pozostawał poza jej władzą, ale jeśli tylko mogła, to inge-
rowała w sposób ubierania się plebejuszów, uważała bo-
wiem, że bogaty, piękny strój powinien przysługiwać tylko
„urodzonym". Rezerwując bogaty strój wyłącznie dla
szlachty wydawano ustawy, które zakazywały noszenia ple-
bejuszom strojnych szat i ozdób. Starano się, by „sławetni"
czy „pracowici" chadzali skromnie, ciemno przybrani, by
od jednego wejrzenia można było rozróżnić ich od szlachty.
W miastach podobne zakazy starał się narzucić pospólstwu
patrycjat, dążący do zmonopolizowania bogactwa i wy-
tworności stroju. Zakazywano np. plebsowi szycia sukien
z drogich materii, noszenia futer, ozdobnych trzewików itd.
Przepisy te pozostawały jednak tylko na papierze, w ży-
ciowej praktyce rzadko ich f.przestrzegano. Do schyłku
XVIII wieku tendencja do strojenia się była głęboko za-
korzeniona w społeczeństwie.

Jeśli chodzi o strój cudzoziemski, charakteryzował się on
przede wszystkim krótką, opiętą odzieżą, krótkimi spodnia-
mi, białymi pończochami i trzewikami. Zasadniczą część
tego stroju stanowił frak. W pewnym okresie uzupełnieniem
cudzoziemskiego ubioru były stylowe peruki, przy których
noszono ozdoby z żabotów, kryz, koronek; zakładano doń
złote dewizki itd. Strój cudzoziemski w Polsce w XVII
wieku spotykało się rzadko, noszono go przede wszystkim

56 J. Pachoński, Zmierzch sławetnych. Z życia mieszczan
Krakowie w XVII i XVIII wieku, Kraków 1956, s. 457.
«' Bogucka, jw., s. 137, 140.

332

po dużych miastach i dworach magnackich. Wszakże z po-
czątkiem XVIII wieku, prawdopodobnie pod wpływem sa-
skim, rozpowszechnił się on, a w latach późniejszych no-
szony był przez zdecydowaną większość magnatów, znaczną
część szlachty oraz mieszczan w dużych miastach. Strój
ten zmieniał się wprawdzie pod wpływem aktualnych wy-
magań mody, ale w swych zasadniczych cechach różnił się
znacznie od stroju narodowego. Dla ilustracji przytoczę opis
modnego stroju, jaki noszono w Warszawie w maju 1793
roku. Opis ten wyszedł spod pióra bystrego obserwatora
jakim był Schulz: „Eleganci najnowszej mody noszą teraz
mały okrągły kapelusik z wysokim spiczastym denkiem,
włosy dokoła głowy w lokach ułożone, grubą, pstrą chustkę
na szyi z ogromnymi końcami, które pod brodą są nasta-
wione i do pół ją okrywają, w najosobliwszy sposób hafto-
waną lub malowaną kamizelką po biodra tylko sięgającą,
długi, ogoniasty, ostro zakończony z tyłu między nogami
frak z wysoką krótką talią i płasko na ramionach leżącym
kołnierzem; spodnie aż do kostek obcisłe i trzewiki panto-
flowate bez sprzączki. Dopełniają stroju dwie złote dewizki
od zegarków z potężnymi kluczami i pieczęciami i gruba,
sękowata pałka, którą nieustannie z ręki do ręki się prze-
rzuca i musi być w ruchu utrzymywana" 5B.

Z cudzoziemska ubrany elegant używał pachnideł, wód,
pudrów. Moda nakazywała też hołdować galanterii, szcze-
gólnie wobec płci pięknej, rzutowało to oczywiście na całe
zachowanie i styl życia. Taki typ mężczyzny określano mia-
nem „Niemca", „Francuza". Konserwatywna opinia spoglą-
dała na ubierających się modnie mężczyzn ze zgorszeniem
i pogardą. Wykpiwali cudzoziemskich elegantów poeci i sa-
tyrycy XVII wieku, piętnowała ich sarmacka opinia XVIII
wieku. Ubraną z cudzoziemska młodzież oskarżano o pło-
chość, rozwiązłość, brak rozumu oraz inne wady. W jednym
z wierszy z końca stulecia tak oto przedstawia się karyka-
turalny portret modnego młodziana:

Schulz, jw., s. 246—247.

333

"^"Trv Ręka w pludrach, przód wypukły, n ■ -~\~- »

_ _ , Czoło z miedzi, ton wesoły.

Noga w takcie, chód wysmukły
Mina dziarska, a sam goły.
Kamzel w pępku, fraczek ścięty
Jak pupeżka nasz młodzianek
Cięgiem pluder zadek spięty
Nagiuteńki, bez firanek
Kierdasz w gębie, dusza głodna
O młodzieży, jakżeś modna!

Autor nie może odżałować, że część młodzieży szlache-
ckiej porzuca strój tradycyjny:

Kontusz długi ścięty w fraki
Fryzjer pudrem upstrzył głowę.
■ ' Szpetnie zrobił zakrój taki,

Że zamienił orła w sowę 59.

Wyfrakowani, wygoleni, uperfumowani kawalerowie znaj-
dowali jednak więcej uznania w oczach pań niż mężczyźni
hołdujący dawnej modzie. Niewiasty chętniej szły za głosem
mody, faworyzowały więc elegantów. Pamiętnikarz Kito-
wicz tak pisze o tym w odniesieniu do połowy XVIII wie-
ku: „Jeżeli się do damy zebrało dwóch konkurentów równej
fortuny i talentów, a było w mocy damy obierać sobie
męża, bez wątpienia obrała sobie Niemca, a Polaka od-
prawiła. Jeżeli rodzicy lub opiekuni obierali pannie męża
i byli za Polakiem, ale panna płakała, to mu kładli kon-
dycyją, aby się przebrał po niemiecku. Dwie przyczyny
miała płeć biała do wstrętu ku polskiej sukni: pierwsze,
iż Polacy chodzący po polsku jako nie wypolerowani za
granicą w te umizgi łechcące płeć białą, które modnisiowie
za największą grzeczność obyczajów do kraju przywozili,
zachowywali jeszcze maniery dawnym sarmatyzmem odda-
jące; druga, iż kto się nosił po polsku musiał utrzymować
wąsy, nie mogąc ich golić bez wystrychnienia się na błazna.
Nic zaś tak nie odrażało od siebie białą płeć jak wąsy. gdy

M Bkps APŁ, Zbiór Bartoszewiczów, nr 126, k. 122—123.

331

miały pod dostatkiem w stroju cudzoziemskim gachów bez
wąsów, a do tego równie jak niewiasty wypudrowanych,
wyfryzowanych, wygorsowanych, wypiżmowanych. Jest to
powszechnie w naturze lubić obmioty sobie podobne" 60.

Strój cudzoziemski w warunkach polskich uległ pewnym
przemianom. Lokalne warunki klimatyczne zmuszały nawet
największych elegantów do dostosowania ubioru do specy-
fiki polskiej, stąd nawet do fraków noszono wysokie, chro-
niące przed zimnem i błotem buty, zakładano ciepłe futra
itp. Moda polska tolerowała te zmiany. W końcu XVIII
wieku doszło do tego, że po dużych miastach, pośród za-
możnej szlachty, pomieszały się ubiory, wytworzył się strój
zawierający zarówno elementy krajowe jak i zagraniczne.
Niektórzy cudzoziemcy byli zgorszeni, upatrując w tym
braku poczucia smaku i nieznajomości reguł elegancji. Na-
wet przychylny nam Schulz pisał: ,.Szabla, szpada, kurtka,
francuska suknia, ubiór narodowy i frak, obcięte włosy
i fryzura, czapka czy kapelusz, każdy kładzie, co mu się
podoba, mieszają się nawet te rzeczy w sposób najdziwacz-
niejszy. Często się postrzega młodszych i starszych ludzi
wyższych stanów w kapeluszu okrągłym, włosy obcięte,
szarawary, frak angielski, a szpada francuska; lub polska
szabla, francuski strój, haftowana kamizelka [...], spodnie
nankinowe i angielskie buty ze sztylpami; albo nareszcie
angielski frak, żylet, spodnie skórzane, trzewiki z pod-
wiązkami, głowa w koło zafryzowana, a na niej czapka'
polska czworokończasta. Są to dziwactwa, które tu nikogo
nie rażą, chociaż zdradzają brak smaku i najwyższe za-
niedbanie" 61.

Nie był to jednak brak smaku, lecz odmienne po prostu
poczucie elegancji, wynikające zarówno z odmiennego kli-
matu, jak i z różnorodnych wpływów. Szczególną inwencję
wykazywały w tym kobiety, tworzące oryginalne, specyficz-
ne kreacje i fryzury. Niektórzy cudzoziemcy byli właśnie
zachwyceni, podkreślając oryginalność ubiorów kobiet.

(i" K i t o w i c z, jw., s. 476—477.
« Schulz, jw., s. 245—246.

335

Wraxall np. tak komentował: „Nigdzie w Europie nie ma
takiej elegancji i takiej różnorodności stroju jak w tym
kraju, gdzie kobiety zdają się gardzić kanonami mody,
przestrzeganymi na innych dworach. Widywałem tu te same
damy w strojach różnych narodów i różnych epok i rzecz
ta w nikim nie budziła zdziwienia. Jest w ich ubiorze coś
azjatyckiego, co przypomina raczej Grecję lub Turcję niż
modę francuską czy niemiecką. W kraju, który graniczy
z Mołdawią i Ukrainą, takie odejście, a raczej niezależność
od mody paryskiej nie dziwi i dziwić nie powinno. Przed-
wczoraj obiadowałem u księżnej Sanguszkowej [...] Miałem
więc okazję dokładnie przyjrzeć się jej strojowi, który
postaram się tu opisać, tusząc, że opis ten — choć nie-
doskonały — da pewne wyobrażenie o toalecie kobiety
polskiej z wyższych sfer, która do przymiotów urodzenia
i fortuny dodaje przymioty młodości i urody.

Jej fryzura nie przypomina żadnej z tych, jakie oglą-
dałem w innych częściach Europy — nie pudruje bowiem
włosów, ani ich nie fryzuje, lecz przeciwnie, sczesuje je
z czoła, ujmując końce w muślinową siatkę. Powyżej dwóch
loków spływających po lewej stronie twarzy miała upięty
z niedbałą elegancją okalający głowę turban, również mu-
ślinowy, Jej suknia barwy bladoróżowej, suto przystrojona
haftami, sięga stóp, nie przykrywając ich jednak. Powyżej
stanu przewiązana jest jedwabną szarfą, około dziewięciu
cali szeroką — na modłę stosowaną w Grecji czasów Ho-
mera i do dziś praktykowaną na Wołoszczyźnie. Szeroka
koronka drezdeńska otacza wycięcie piersi i ramion, czę-
ściowo odkrytych, częściowo zaś przesłoniętych turecką
gazą, obliczoną raczej na ukazanie niż ich ukrycie. Wokół
całej postaci księżnej unosi się przepyszny zapach, potęgu-
jący jeszcze jej naturalne wdzięki. Pokazała nam swe
dworki, które właśnie wracały z kąpieli — młode polskie
dziewczęta, przypominające nimfy, w luźno udrapowanych
sukniach i z mokrymi włosami spadającymi na plecy" 62.

C2 N. W. Wraxall, Wspomnienia z Polski 177S [w:] Polska
stanisławowska w oczach cudzoziemców..., t. I, s. 541—542.

336

Należy dodać, że na przestrzeni XVII—XVIII wieku wy-
tworzone u nas wzory kopiowano niejednokrotnie zarówno
na wschodzie, jak i na zachodzie Europy. Moda polska
przez cały XVII wiek silnie wpływała na upodobania pew-
nych warstw rosyjskich. Dymitr Samozwaniec często nosił
strój polski, czasem nawet usarski. Silne wpływy w tej
dziedzinie odnotować można za czasów carów Aleksego
i Fiodora. Bywały lata, że polskie stroje naśladowano nawet
w Paryżu. Na przykład w połowie XVIII wieku francuskie
damy nosiły suknie a la polonaise, wzorowane na naszych
kontusikach. W końcu XVIII wieku tworzyliśmy własne,
rodzime wzory, można więc mówić, że koła warszawskie
dyktowały reguły aktualnej mody europejskiej.

Rozbiory, a tym samym zmniejszenie się roli Warszawy
jako ośrodka promieniowania kulturalnego skomplikowały
sytuację. Szlachecki strój polski, wypierany przez modę
zachodnią, zarzucony przez elitę, zaczął zanikać już w po-
czątkach XIX wieku. Pod wpływem mody europejskiej
ujednolicała się i modernizowała także sylwetka człowieka
miejskiego, a z czasem i chłopa, niemniej jednak świa-
domość posiadania niegdyś odrębnego stroju, tradycja mody
staropolskiej, zapadła głęboko w świadomość ludzi XIX
wieku. W pewnych okresach nawiązujące do sarmackich
tradycji warstwy przystrajały się w kontusze i karabele,
upodobniając się do przedrozbiorowej szlachty. Na co dzień
jednak jedynie pośród licznych kręgów chłopskich utrzy-
mały się tradycyjne stroje ludowe, wzorowane częściowo
na szlacheckim stroju narodowym XVII—XVIII wieku.
W tej postaci moda staropolska dotrwała nawet do naszego
stulecia.

22 — Obyczaje staropolskie

XI

SENTYMENTY MIŁOSNE

Dzieje kultury znają różne koncepcje miłości, rozmaite
jej formy. W pewnych okresach występowały tendencje do
jej stylizacji, innym razem wręcz do wulgaryzacji. Pisarze
i trubadurzy średniowieczni wytworzyli wyidealizowany
erotyzm, opiewali miłość nie spełnioną, pasje miłosne, gło-
sili wierność wybrankom serca. Według średniowiecznego
wzorca miłości dworskiej, szlachetny wielbiciel stawał się
przez swą miłość „czysty i cnotliwy". Miłość przyczyniała
się do rozkwitu wszelkiej doskonałości estetycznej i etycz-
nej. Podobne poglądy głoszono i w późniejszych wiekach,
które wręcz pasjonowały się opowieściami o miłości. Trzeba
jednak podkreślić, że ten ideał miłości, fikcja wierności
i ofiary bardzo rzadko występowały w życiu ówczesnych
ludzi. Były to ideały przeżywane raczej pod postacią liryki
miłosnej, poezji, pieśni. Zmieniały się też wzory i bohate-
rowie miłości — miejsce Tristana i Romea zajął z czasem
Don Juan i Casanovą, nawet i ten ostatni zawsze powoły-
wał się jednak na głos serca.

Wyidealizowana miłość do kobiety występowała często
w literaturze polskiego Odrodzenia, była jednak w zasadzie
obca najbardziej reprezentatywnym przedstawicielom tzw.

338

kultury sarmackiej, jak np. Wacławowi Potockiemu czy
Wespazjanowi Kochowskiemu. Cenili oni przyjaźń, przy-
wiązanie, rozumieli pożądanie, domagali się wierności, lecz
nie zaspokojone cierpienia, sentymenty sercowe nie znaj-
dywały u nich większego zrozumienia. Nie można jednak
wedle nich i ich utworów sądzić wszystkich. W niniejszym
rozdziale będę się więc starał naszkicować sentymenty mi-
łosne. Chodzi po prostu o przedstawienie uczuć bardziej
wysublimowanych, o kierowanie się nie wyrachowaniem
czy instynktem, lecz upodobaniem, uczuciem, sercem.
W szkicowym skrócie postaram się przedstawić wielkie
pasje miłosne sławnych wtedy ludzi, jak również pragnie-
nia i uczucia anonimowych zakochanych. Powiem także
i o czarach miłosnych.

Jeśli rzecz traktować według wersji literackich, to tego
rodzaju uczucia występowały wtedy często. Pieśni ludowe,
literatura szlachecka pełne są słów mówiących o wielkim
kochaniu, tęsknocie, o miłosnych cierpieniach. W pieśni
mieszczańskiej z XVII wieku czytamy:

Niech serce jak chce pala, niech miłość szaleje,
Niech ciało obumiera, niech serce truchleje.
Dla tak nadobnej panny łzy me i wzdychania,
I męki mi są miłe, i z ciałem rozstania 1.

Poeta Adam Korczyński dwornie powiada: „Wenus
wszędy władnie"2. Tęsknota, smutek, uczuciowość, nawet
łzawy sentymentalizm — to częste treści tak popularnej
w XVII wieku liryki. Pewne utwory XVIII wieku poszły
jeszcze dalej. Jeśli chodzi np. o erotyki Karpińskiego, to
przepełnione są one sentymentalizmem, przedstawiają mi-
łość platoniczną, łzawą, wyidealizowaną. W tych czasach
krążył list pisany rzekomo przez uwięzionego księdza, który
usprawiedliwia się w nim przed swym biskupem. List ten

1 Cyt. wg K. Badecki, Z badań nad literaturą mieszczań-
sko-ludoioq XVII wieku..., Wrocław 1951. s. 35.

s A. Korczyński, Złocista przyjaźnią zdrada, wyd. R,
P o 11 a k, Kraków 1949, s. 18.

339

pisany był świeckim językiem, wiele też było w nim o mi-
łości. Czytamy tam m. in.: „Czy miłość we mnie potępiać
trzeba? Sądzisz mnie Wasza Książęca Mość podobno z tej
miary winnym, co się ludziom trafia, żem się pozwolił
miłości rozpościerać w sercu. Nie pozwalałem, ale do wy-
rugowania onej mocy nie miałem, tak mnie swą potęgą
osłabiła, odebrała wzrok, odjęła siły. Czułem ją w sercu,
alerh jej nie widział i chociażem chciał, to niepodobne było
przed rzeczą niewidomą uniknąć. Rozkochałem się w damie,
bo miłość jednowładna serca mego pani, rozkazała. Roz-
kochałem się z całej duszy, grzało serce i miało do czego,
bo dama jak Dyjana była, nie baba. I mniej zgrzeszyłem,
żałuję za grzechy, ale się nie wstydzę, bo gust dobry czyni
zaszczyt. Żem kochał, dziwują się ludzie, bardziej by się
dziwowali, gdybym tak ślicznej urody i tak pięknego nie
kochał ciała [...]. Miłość kogo opanuje, wolność i wolą ode-
brawszy, rząd tak gwałtowny rozpościera, jurysdykcją
i władzą, że się ani żołnierz orężem, ani ksiądz brewiarzem
zasłonić może. I niedostawa takiej święconej wody, którą
by cale ogień miłości zgasić mógł" 3.

Dla badacza obeznanego z życiem obyczajowym oma-
wianych wieków wszystkie te deklaracje brzmią mniej
przekonywająco, można z całą pewnością stwierdzić, iż był
to po prostu szablon, według którego tworzono ówczesne
utwory. Nie ulega wątpliwości, że posługiwano się także,
a nawet wręcz nadużywano szablonów poetyckich z czasów
Odrodzenia. Szczególnie czerpano dużo z twórczości Jana
Kochanowskiego, modelem były też tu prawdopodobnie
i wzory obce — współczesne czy dawniejsze erotyki wło-
skie, francuskie, niderlandzkie. Na tych przekazach ukształ-
towano właśnie piękną fikcję miłości platonicznej, wier-
ności, ofiary. Znamienne, że sentymentalne wynurzenia
sąsiadują niejednokrotnie z drastycznymi, często obscenicz-
nymi wynurzeniami. Spotyka się to zarówno w pieśni lu-
dowej, jak i w literaturze pięknej. Klasycznym przykładem
może być Jan Andrzej Morsziyn. który rzekomo umierał

3 Rkps APŁ, Zbiór Bartoszewiczów, nr 182.

z miłości, a potem dowiadujemy się, że w tym samym
czasie utrzymywał liczne grono dziewcząt, i to bynajmniej
nie w p]atonicznych celach. Wspomniany szablon wymagał,
by deklarowano się według niego i w życiu. Tak więc
uwodzący garderobianą „jegomość" nazywa ją: „moje serce,
me życie, moje kochanie" 4. Pisałem już, jak wdowy strasz-
liwie rozpaczały na pogrzebach swych mężów, co nie prze-
szkadzało im w kilka miesięcy potem stanąć ponownie na
ślubnym kobiercu. To samo dotyczyło i mężczyzn. Postępo-
wanie takie było typowe dla wszystkich warstw społecz-
nych. Ileż miesięcy trwała miłość Kazimierza Poniatow-
skiego, o którym pisano, że w roku 1750 okazywał „Wstręt
[...] do wszelkiego małżeństwa z powodu serdecznego uczu-
cia, jakie widocznie opanowało go wówczas wyłącznie"5.
Cóż warte są zapewnienia o rzekomej cnocie i miłości mał-
żeńskiej Józefiny z Mniszchów Potockiej? Czymże były
słowa o miłości, jak pojmował to uczucie notoryczny uwo-
dziciel, utrzymanek bogatych pań — Jan Duklan Ochocki?
O miłości zapewniał cały legion innych uwodzicieli i swa-
wolnych dam końca XVIII wieku, był to jednak tylko
szablon, słowo pod które podkładano inną treść, którego
jednak domagał się obowiązujący savoir vivre. Obserwujący
stosunki polskie cudzoziemcy mają chyba rację pisząc, że
uczucia platoniczne, szczere porywy serca występowały
wówczas nader rzadko.

Nie znaczy to, że wcale. W poprzednich rozdziałach pi-
sałem, jak to ceniono urodę, jak dla pięknego „liczka",
„wdzięcznej postaci" rezygnowano z większego posagu, za-
szczytniejszej koligacji. Pociąg osobisty, upodobanie, wy-
stępowały także u kobiet, które nieraz wprost traciły głowę,
wyzbywały się fortuny, popełniały mezalianse, byle tylko
zdobyć sobie za „przyjaciela" ukochanego mężczyznę. Zja-
wiska te występowały pośród wszystkich warstw społecz-
nych. Wiadomo, iż wzajemne upodobanie stanowiło zasad-

' Rkps APŁ, Zbiór Bartoszewiczów, nr 126, k. 117.
5 Król Stanisław August, Pamiętniki..., t. I, oprać. W. K o-
n o p c z y ń s k i. Warszawa 1915, s. 41.

■ • 341 ■■■

niczą wież przy zawieraniu małżeństw pośród tzw. ludzi
luźnych, czyli rozmaitych włóczęgów. Haur wyraźnie pisze

0 upodobaniach i głosach „serduszka" u wiejskich dziew-
cząt. Liber chamorum zamieszcza m. in. wizerunek zako-
chanego karczmarza: ,,Kostecką pojął był karczmarz we
wsi pana wojewody ruskiego do Wiśnicza circa 1622. Przy-
musiła go, że jej musiał kupić kolasę i parę koni, co do
kościoła jeździła, a sam, że to karczmarz, sromał się siadać
z nią, ba, i nie dała mu siadać! Piechotą szedł zawsze
circa 1633" 6 (to jest jeszcze po dziesięciu latach małżeń-
stwa!). Przekonywająco brzmią wiersze mówiące o miłości
narzeczonej, skreślone mistrzowskim piórem Szymonowica:

Kędyś się nam zabawiał, mój panicze drogi?
Serce przez ciebie mdlało i te piękne progi
Pustkami się widziały 7.

A Swacha z Żeńców Szymonowica! Nie żona to, ni na-
rzeczona, tylko kochanica ekonomska, ten wszakże szaleje
za nią; ona rządzi nim jak chce, mimo że gospodyni z niej
fatalna, nie zna się na gospodarstwie, lecz za to zręcznie
operuje swymi niewieścimi walorami i w rezultacie nie
brakuje jej powodzenia, miłości, strojów. Z kolei gospodarz
z Kiermaszu wieśniackiego z dumą mówi o swej przystojnej

1 przyjemnej małżonce. Świadczą o tym zresztą przykłady
wzięte z życia, np. tragedie miłosne mieszczek żywieckich,
które przytacza Andrzej Komoniecki.

Bogaci mieszczanie, można szlachta, wielcy panowie mieli
więcej czasu, pieniędzy, toteż mogli sobie pozwolić częściej
na luksus kochania. Moraliści i satyrycy z oburzeniem
i przekąsem piszą o małżeństwach dla urody lub z „lubież-
ności", o sidłach miłosnych, w jakie wpadają ludzie lekko-
myślni, nieopatrzni. Znamy zresztą konkretne fakty. Na

' W. Nekanda Trepka, Liber generatioms plebeanorum
(Liber chamorum), wyd. W. Dwór żaczek, J. Bartyś,
Z. Kuchowicz, cz. I, Wrocław 1963, s. 259, nr 932.

7 Sz. Szymonowie, Sielanki..., oprać. J. P e 1 c, Wrocław
1964, s. 102.

342

początku XVII wieku głośną stała się tragedia oboźnego
Żółkiewskiego, synowca hetmana. Panicz ten zakochał się
w pięknej i posażnej pannie — wojewodziance Marcjannie
Daniłłowiczównie. Naturalną koleją rzeczy dokonał oświad-
czyn. Wojewoda wszakże odmówił. Powodem rekuzy było
postępowanie oboźnego, który miał opinię hulaki i utra-
cjusza. Żółkiewski nie mógł przeboleć utraty ukochanej,
czy też może tylko porażki, i na oczach Marcjanny popełnił
samobójstwo, wbijając sobie nóż w piersi. Jest to bodaj
pierwsze znane u nas samobójstwo z miłości. Pyszny, pełen
wielkich ambicji Janusz Radziwiłł zrezygnował z bogat-
szych partii, by ożenić się z upodobaną przez siebie Ka-
tarzyną Potocką. Zdarzały się nawet i sporadyczne przy-
padki, że wielcy panowie z miłości żenili się z plebejuszka-
mi. Słynne było małżeństwo wojewody krakowskiego Lu-
bomirskiego z mieszczką krakowską Krystą, „którą Lubo-
mirski mężowi, Krystowi, odmówił, a potem za pośredni-
ctwem wielkich pieniędzy nabywszy i o rozwód postarawszy
się [...] za żonę pojął" 8.

Subtelne uczucia, sentymenty i pasje miłosne towarzyszą
romansowi Jana Sobieskiego z ukochaną przezeń Marysień-
ką. Jego listy miłosne to wspaniałe literacko, pulsujące
uczuciem, tęsknotą, erotyki. Sentymentalne fragmenty
przeplatają się tam z nader realistycznymi, konkretnymi
pragnieniami i porywami, nie ulega jednak wątpliwości,
że opromienia je głęboka i tkliwa miłość. Listy adresowane
są do: „Jedynej duszy i serca pociechy, najśliczniejszej
i najwdzięczniejszej Marysieńki". Korespondencja ta pełna
miłosnego żaru, pragnień, oddania. Król m. in. pisze: „[...]
nie żyję, tylko dla ciebie, i myśleć ni o czym nie mogę,
tylko o tobie [...] poznasz, żem kochał i kocham tak, że
to z ni z kim porównano nigdy być nie może [...] Ks. Sol-
ski, płacząc nade mną, narzekał na siebie, czemu on tak
P. Boga kochać nie może" 9.

8J. Kitowicz, Pamiętniki, czyli Historia polska, oprać.
P. Matuszewsk a, Warszawa 1971, s. 41.

9 J. Sobieski, Listy do Marysieńki, oprać. L. K u k u 1 s k i,
Wrocław 1962, s. 79, 207.

W połowie XVIII wieku istne spustoszenie w męskich
sercach czyniła rodzima piękność niejaka pani Borkowska.
Pamiętnikarz Matuszewicz pisze, że mężczyźni wprost na
wyścigi konkurowali do jej ponętnej rączki. Jakiś możny
Filipowicz „tak się mocno zakochał, że w suchoty wpadł
i umarł". Po nim uderzał w konkury inny bogacz, Iwanów- _
ski, który zapisał jej cały majątek i postanowił się z nią
ożenić. Brat Iwanowskiego nie chcąc, by jego majątek prze-
szedł na Borkowską, wynalazł między narzeczeństwem ja-
kieś pokrewieństwo, tak iż trzeba było aż w Rzymie szukać
dyspensy. „Przeszkadzał i tam brat jego, a gdy nieprędko
dawano dyspensę, zgryzł się sędzia Iwanowski i prawie na
ręku Borkowskiej umarł" 10. Tenże Matuszewicz informuje,
że wielkie damy rozpaliwszy się afektami dosłownie traciły
głowy. Na przykład rozwiedziona z Radziwiłłem podskar-
bianka nadworna Teresa Sapieżanka „zakochała się w Mo-
kronowskim generale wojsk koronnych tak mocno, że aż
waryacyja jej przypadła. Nie chciała się zwać Sapieżanka,
ale Mokronowską, biegała, ludzi biła"u. Wiele wrzawy
uczynił „straszliwy" mezalians, jaki popełniła księżniczka
Teofila Radziwiłłówna, rodzona siostra „Panie Kochanku".
Dama ta zakochała się tak głęboko w przystojnym szlachci-
cu Mycielskim, że wyszła za niego za mąż. Pvadziwiłł „Panie
Kochanku" potraktował to jako despekt niebywały, hańbę
straszliwą, upokorzenie najgłębsze.

Nie ulega wątpliwości, że miłość chyba może tylko wy-
tłumaczyć niebywałą słabość, jaką okazywała swemu wiel-
bicielowi znana lekarka i podróżniczka XVIII wieku Regina
Salomea Pilsztynowa. Ta energiczna, bywała, zasobna pani
przez szereg lat nie potrafiła zdobyć się na zerwanie
z człowiekiem, który ją najbezczelniej oszukiwał i wy-
zyskiwał. Wielbiciel ten z godną podziwu wytrwałością
wmawiał jej bowiem swe uczucie. Można przypuszczać, że
współżycie fizyczne odgrywało w tym związku drugorzędną

10 M. Matuszewicz, Pamiętniki..., t. I, wyd. A. P. P a-
w i ń s k i, Warszawa 1876, s. 111—112.

11 Matuszewicz, jw., t. I, s. 228.

344

I

rolę. „Aleć tak mnie mówił, że «jak żyję, tak żadnej damy
ani wdowy nie kochałem*. Ja jemu jestem pierwsza, że
mnie zaczął szczerze kochać. Ja tej powieści uwierzyłam
[...]. Ależ on mnie koniecznie sobie życzył i gdziem tylko
pojechała, to i on tam przyjechał, z czegom wielkie utra-
pienie miała, bo i tak małej fortuny był, przysposobić nic
nie umiał, mnie nigdy nie posłuchał, a zawsze co mówił,
to komponował tylko. Tylko ten talent miał, że wielkiej
cierpliwości był. Choćbym go jak łajała, wszystko to cierpli-
wie zniósł. Tedy ja przeto zawsze o nim staranie miałam
i zawsze kontusze, żupany i dobre pasy, szable, pistolety
i konie kupowała przez lat kilka, ale pójść za niego nigdym
nie życzyła, widząc jego niestatek i że młodszy ode mnie
lat siedem [...]. Jednego razu z przymuszenia mego gotował
się mój kawaler do generalnej spowiedzi i napisał sobie
dwa rejestrzyki, jakoby rachunek sumienia, i napisał jeden
pełen fraszek dziecinnych z wyrażeniem, że w życiu swoim
tylko jedną wdowę kochał, ale bez naruszenia sumienia,
i ten rejestrzyk miał mnie podrzucić, jakoby zgubił, i ja,
żebym znalazłszy i przeczytawszy, ucieszyła się, że takiego
pobożnego mam amorata. Aleć Pan Bóg inaczej tę rzecz
sporządził, bo on miasto jednego — obydwa rejestrzyki
zgubił i ja je znalazłam, i przeczytawszy wiele niezbożnych
rzeczy, co u mnie wydurzył na przysięgę na listy pisane,
to złym białogłowom dawał i na pijatykę, i na złe kom-
panie [...]"".

Stanisław August Poniatowski twierdził, iż wielkie uczu-
cie ogarnęło go wobec późniejszej cesarzowej Katarzyny
Wielkiej, że była ona pierwszą kobietą w jego życiu. A oto
plastyczny opis wielkiej księżnej i płomienne słowa, jakie
kreślił na ten temat ukoronowany już jej wielbiciel: „Miała
wtenczas lat dwadzieścia pięć, była dopiero co po pierw-
szym połogu i w tej pełni piękności, która jest najwyższym
rozkwitem każdej uposażonej urodą kobiety. Przy włosach
czarnych płeć miała olśniewającej białości, rumieńce żywe,

12 R. S. Pilsztynowa, Proceder podróży i życia mego
awantur, wyd. R. P o 11 a k, Kraków 1957, s. 198.

345

oczy duże, niebieskie, wypukłe i pełne wyrazu, rzęsy czarne
i bardzo długie, nos cienki, usta, rzekłbyś, wołające o po-
całunek, ręce i ramiona najprzedniejszych kształtów, kibić
wysmukłą, wzrost raczej słuszny niż mały, chód leciutki,
a przytem nadzwyczaj dostojny, dźwięk głosu miły, śmiech
zaś również wesoły jak i jej humor [...]. Taką była ko-
chanka, która stała się panią moich losów, oddałem jej
całą moją istotę, w o wiele szczerszem rozumieniu, niż te
słowa zwykli pojmować wszyscy w podobnem znajdujący
się położeniu. A szczególniejszem zrządzeniem, chociaż li-
czyłem już 22 lata, mogłem jej złożyć w ofierze to, czego
nikt nie posiadał [...]. Nie mogę odmówić sobie przyjemności
opisania ubioru, w jakim ją znalazłem onego dnia. Mia-
ła suknię z białego atłasu, zdobną jedynie w lekkie ko-
ronki i wstążki różowego koloru. Zdawała się nie pojmo-
wać prawie, jakim sposobem mogłem się znaleźć w jej
pokoju" 1S.

Niebywałego rozgłosu nabrała w Rzeczypospolitej nie-
szczęśliwa, tragicznie zakończona miłość Szczęsnego Poto-
ckiego do Gertrudy Komorowskiej. Osiemnastoletni Szczęs-
ny stracił głowę do urodziwej panny i idąc za głosem mło-
dzieńczego uczucia zaślubił Komorowską. Ponieważ jednak
dzieliła go od niej istna przepaść socjalna, on — potomek po-
tężnego rodu, syn „królika Rusi", jak zwano jego ojca Fran-
ciszka Salezego wojewodę kijowskiego, ona — szlachcian-
ka wprawdzie, ze starej, ale jednak podupadłej, stosunkowo
ubogiej familii, ślub zawarł tajemny, wiedząc, że nie zgo-
dziliby się nań znani z pychy rodzice. Istotnie, gdy wieść
o mezaliansie dotarła do Potockich, potraktowali ją jak
grom z jasnego nieba, następnie kazali porwać i wywieźć
synową, w tym czasie już brzemienną. Zbyt gorliwi czy
niezręczni słudzy udusili ją przypadkiem podczas przewo-
żenia, ciało zaś wrzucili do rzeki. Szczęsny popadł w głę-
boką rozpacz, targnął się nawet na swe życie. Od śmierci
uratował go sługa Binecki. Podobno aż do zgonu nosił na
szyi medalion z wizerunkiem Gertrudy. Fama o tej do-

13 Król Stanisław August, jw., t. I, s. 163—164.

346


zgonnej miłości krążyła po ówczesnej Polsce, liczne jej
echa spotykamy jeszcze w literaturze XIX wieku.

W trwałość tego uczucia można jednak powątpiewać
z tego względu, że Szczęsny w latach dziewięćdziesiątych
mocno i trwale zaangażował się uczuciowo w słynnej
z piękności Wittowej. Była to miłość z punktu spełniona,
najdalsza od uczuć platonicznych, ale nie pozbawiona głę-
bokiego sentymentu. Ówcześni znajdowali, że Potocki był
głęboko zakochany. Faktem jest, iż była to kobieta jego
życia, obsypywał ją bajecznymi darami, wzniósł dla niej
„Zofiówkę", tracił majątek i zdrowie. Niestety, u kresu
życia stracił i złudzenia, prysł sentyment, przez długie lata
głoszono wszakże, że pan na Tulczynie był wprost zaczaro-
wany przez rozpustną i przebiegłą Greczynkę. Pamiętnikarz
tak pisze o spotkaniu tych dwojga w pamiętnym 1791 roku:

Wittowa, która po stracie Potemkina zatrzymała się
w Jassach, na spodziewane przybycie Potockiego oczekując
z całym zapasem przynęt na zamierzony połów tego nowego
wieloryba. Jakoż czarodziejską wdzięków swoich ułudą po-
ciągała go za sobą do Chersonia, gdzie uprzejmem i za-
lotnem ugoszczeniem potrafiła serce jego na zawsze usidlić
[...]. Drugi raz w życiu zakochany pod równie nieszczęśliwą
wróżbą odjechał z Chersonia do Petersburga"14. Później
przyszła Targowica, tragiczny rok 1792. Szczęsny, nomi-
nalny szef konfederacji, był w tych miesiącach nieomal
„opętany" miłością do swej kochanki. Pisano o nim, iż
zaniedbuje sprawy polityczne, że bawi w Tulczynie i „de-
lektuje się patrzeniem na panią Wittową, która przebrana
po hussarsku robi przed nim entresza" 15.

Zupełnie odmienny przebieg miała nieszczęśliwa, nie-
spełniona miłość Tadeusza Kościuszki. Miłość szeroko znana
zarówno w kraju, jak i za granicą. Nasz bohater jako
młody oficer zakochał się w urodziwej pannie Ludwice
Sosnowskiej. Był to rok 1775. Panna była wojewodzianką,

» Rkps B. K., nr 1154, k. 28v—29.

15 Rkps AGAD, Zbiór Popielów, nr 415. Po raz pierwszy
cytował J. Ł o j e k. •

347

córką późniejszego hetmana Wielkiego Księstwa Litewskie-
go Stanisława Sosnowskiego (nota bene dorobkiewicza,
karierowicza wysługującego się carskim ambasadorom).
Kościuszko uzyskał wzajemność swej wybranki, chciał się
żenić, lecz spotkał się z rekuzą. Nie był w stanie przebyć
bariery oddzielającej zwykłego szlachcica od senatorskiej
córy. Na temat ten krążyły różne wersje, powiadano, że
Sosnowski miał odpowiedzieć oświadczającemu się oficero-
wi: „Synogorlice nie dla wróbli, a córki senatorskie nie
dla drobnych szlachetków". Powiadano też, że zdespero-
wany Kościuszko porwał pannę i chciał ją uwieźć z kraju.
J. U. Niemcewicz tak pisze na ten temat w Pamiętnikach:
„Wkrótce rozeszła się wieść, że się był rozkpchał w córce
Sosnowskiego pisarza polnego litewskiego, i z nią uciekał:
dognano go atoli i odebrano pannę. Szeptano naówczas,
że Kościuszko zwierzył się był królowi miłości swoich, że
król, nie umiejący sekretu dochować, chcący sobie pozyskać
Sosnowskiego, ostrzegł go o uwięzieniu, tak że kochanko-
wie nie mieli czasu dopaść granicy" 16.

Zdaje się, że wersje te są nieścisłe, przejaskrawione,
sprawa zakończyła się bardziej prozaicznie, Kościuszko na-
trafił po prostu na upokarzającą odmowę wojewody. Może
marzyły mu się jakieś plany o porwaniu, były one jednak
nierealne. Dla magnata kandydat nie był żadną partią.
Rodzice zmusili Ludwikę do zaślubienia księcia Józefa Lu-
bomirskiego (syna obłąkanego czy półobłąkanego utracju-
sza Stanisława Lubomirskiego). Dla Kościuszki przeżycie
to było nadzwyczaj przykre, bolesne, gorycz tej po-
rażki zatruła mu najlepsze lata życia, bodaj zaważyła też
na psychice późniejszego Naczelnika. Jest faktem, iż nie-
szczęśliwa miłość stała się powodem opuszczenia kraju
i wyjazdu do Ameryki, pod sztandary walczących o wol-
ność Stanów.

Ale ani despotyzm Sosnowskich, ani też lata oddalenia
nie potrafiły zniszczyć miłości rozdzielonych. Istnieją pod-

15 J. U. Niemcewicz, Pamiętniki czasów moich, t. I,
oprać. J. D i h m, Warszawa 1957, s. 72.

' 348

/ .
!

stawy do twierdzenia, że to platoniczne uczucie przetrwało.
Ludwika w 1780 r. pisała do Kościuszki, że jest: „Sercem
niezmiennie i dozgonnie Twoja"17. J. U. Niemcewicz in-
formuje, że kiedy Kościuszko w latach Sejmu Czterolet-
niego przybył do Warszawy, spotkał się z Ludwiką. Spotka-
nie miało być „wzruszające", „obydwoje [...] byli tak dalece
przejęci, że nie mogli mówić ze sobą, jedno i drugie od-
daliło się do kącika mieszkania i płakało" 1S. Krążyły wia-
rygodne wersje, iż Ludwika, nazywana oczywiście księżną
Lubomirską, przyjeżdżała z zapewnieniami miłości jeszcze
do Szwajcarii, w ostatnich latach życia Naczelnika. Prze-
żyła go i podobno do zgonu pozostała wierna panieńskie-
mu uczuciu. Można przypuszczać, że miłość ta trwała także
i w sercu Kościuszki, w każdym razie przez długie lata
dostarczała mu głębokich wzruszeń. Życie prywatne Na-
czelnika dowodzi, że był to- człowiek potrafiący kochać
sentymentalnie, platonicznie, nie zaznał jednak szczęścia
w miłości, spotkał go zawód, za którym szło rozgoryczenie
i samotność.

Moment ten był podnoszony w legendzie kościuszkow-
skiej. Dla pewnych kół znaczenie miał fakt, że był on nie
tylko wodzem i przywódcą, lecz człowiekiem, któremu ży-
cie poskąpiło wielu radości, nieszczęśliwym wielbicielem,
sentymentalnym bohaterem. W ten sposób piękna panna
Sosnowska, wraz ze swymi obskurantami rodzicami, mimo
woli wzbogaciła legendę narosłą wokół postaci Naczelnika.
Szkoda tylko, że nie była w stanie dać mu więcej szczęścia.

Wielce sentymentalną, aczkolwiek spełnioną, była też
miłość łącząca jedną z najpiękniejszych kobiet czasów sta-
nisławowskich — Julię z Lubomirskich Potocką, z również
urodziwym, rycerskim Eustachym Sanguszką. Ten wielki,
subtelny romans przecięła śmierć zgasłej w wieku 30 lat
Julii.

W omawianych czasach szeroko rozpowszechnione było

17 Cyt. wg J. Di hm, Kościuszko nieznany, Wrocław 1969,
s. 401.
]S Cyt. wg Di hm, jw., s. 375.

349

stosowanie czarów miłosnych. Przekonanie, że za pomocą
różnego rodzaju środków magicznych można wpłynąć na
kształtowanie się uczuć było znane od wieków niemal na
całym świecie. Informacje na ten temat pozostawili m. in.
pisarze greccy i rzymscy, sprawy te omiawiało również
piśmiennictwo średniowieczne. Rozmaite metody i środki
stosowano u ludów słowiańskich, germańskich, romańskich.
Jest znamienne, że podobne zabiegi magiczne stosowano
niezależnie od siebie w różnych krajach, istniały wszakże
między nimi i różnice. Co kraj to inne lubczyki, eo dziel-
nica, region, to odmienne metody preparowania i podawa-
nia miłosnych napojów czy stosowania pewnych zaklęć.
Była to więc szeroka, bogata i tajemna wiedza, emocjonu-
jąca zarówno prostaków, jak królów i uczonych. Wiedza
ta stanowiła też ważki, interesujący element polskiej oby-
czajowości. Złożyły się na nią zarówno doświadczenia prze-
nikające z obcych, dalekich krajów, jak przede wszystkim
tradycje rodzime, przedchrześcijańskie, tkwiące głęboko
w kulturze tamtych czasów.

Przy stosowaniu czarów miłosnych operowano przede
wszystkim tzw. roślinami miłosnymi. Rośliny te zwano
potocznie lubczykami; prócz właściwego lubczyka ogrodo-
wego (Levisticum officinale) nazwą tą określano u nas
szereg innych ziół, m. in. storczyki, dzięgielnicę, trawę
drżączkę. Wierzono, iż rośliny te obdarzone są czarodziejską
mocą, że wywary z nich, a nawet kawałki kwiatu, liścia,
łodygi czy korzenia wywołują uczucia, zniewalają do ko-
chania, sprowadzają pragnienie małżeństwa, przynoszą
szczęście itd. Nasz botanik Szymon Syreński pisząc o zielu
dzięgielnicy powiada, że m. in. zwą ją „lubszczą [...] od
lubości, którą białogłowy za używaniem korzenia jego mają
do mężczyzny. Zowią go pożądną, od żądze tychże do
swych mężów" 19.

W praktykach tych eksponowana była też krew, zarówno
ludzka, jak i zwierzęca. Kobiety używały do tego krwi
utoczonej z palca, czasem krwi menstruacyjnej. Po wmie-

19 S. Syrenius, Zielnik..., [Kraków] 1613, s. 102.

350

sżaniu krwi do napoju należało podać ją upragnionej oso-
bie, wymawiając przy tym specjalną formułkę zawierającą
imię; brzmiało to np. tak: „Jako ja nie mogę bez swojej
krwi, tak ty chrzczony, mianowany, Janie, nie możesz być
beze mnie"20. Do stosowania czarów miłosnych używano
też części ciała ludzkiego, np. paznokci, włosów, czasem
wydzielin, np. potu itp. Makabrycznym lecz stwierdzonym
jest fakt używania w tym celu wątroby ludzkiej, szpiku,
żył.

Do czarów używano także części ciała pewnych ptaków
i zwierząt związanych z symboliką erotyczną. Przede wszy-
stkim więc preparowano proszki z serc gołębi, jąder ko-
gucich, zajęczych oraz innych. Części te mieszano do na-
pojów i potraw i podawano wybranym mężczyznom, z wy-
powiadaniem specjalnej formułki.

Przy spożywaniu proszku z serca gołębia kobieta zsypy-
wała połowę do kubka ukochanego, a resztę piła sama
wymawiając specjalne słowa. Jeśli tym mężczyzną był np.
Jan, a tęskniącą za jego uczuciem Zofia, to brzmiało to
następująco: „Jako nie może gołąb bez gołąbice, tak ty
chrzczony, mianowany, abyś nie mógł Janie bezez mnie
chrzczonej, mianowanej Zofii" 21. Stosowano również pro-
szek z wątroby gołębicy. Narzeczonym, by żyli w zgodzie,
radzono, by on nosił przy sobie serce przepiórki samca,
ona zaś serce przepiórki samicy. W celu uzyskania wza-
jemności radzono nosić przy sobie mięso źrebięcia i kostki
nietoperza. F. Bohomolec w 1775 r. ironicznie informuje
o tych praktykach: „Chcesz osobę jaką usidlić miłością ku
sobie? Noś przy sobie mięso źrebięcia [...] ususzone w garn-
ku nowym polewanym i w piecu, z którego chleb wyjęto,
do którejkolwiek osoby je przyłożysz, kochać cię będzie [...].
Albo noś przy sobie włosy końca ogona wilczego [...]. Albo,
gdy chleb z pieca wyjmą, ususz krew własną puszczoną
na wiosnę w dzień piątkowy, razem z jądrami zająca i wą-

20 Cyt. wg B. B a r a n o w s k i, Procesy czarownic w Polsce
w XVII i XVIII wieku, Łódź 1952, s. 133.
41 Baranowski, jw., s. 134.

-■ 351

!

i

trobą gołębicy, zetrzyj to wszystko na proszek i daj wypić
osobie ulubionej" 2S.

Stosowano też inne środki i metody. Literatura z po-
czątków XVII wieku informuje, że do czarów miłosnych
używano wody z chrzcielnicy, strzępków z kościelnych
obrusów lub chorągwi. W tym celu polecano też używanie
rdzy z poświęconych dzwonów. A oto rada dla dziewczyny,
by dostała strzępków z kościelnych materii, bowiem:

Jako ludzie kupą chodzą za tymi strzępkami
Tak za tobą będą chodzić, ba, i diabli sami23.

Inny sposób na uzyskanie czyjegoś uczucia polegał na
zdobyciu włosów z głowy młodzieńca oraz wosku ze świecy
używanej podczas chrztu. Z wosku i włosów należało spo-
rządzić świeczkę i palić ją w czwartki; miało to wywołać
w męskim sercu płonący afekt. Rozpowszechnione też było
obmywanie. Polegało ono na tym, iż białogłowy kąpano
w jakimś odwarze czy ewentualnie nawet zwykłej wodzie,
uzupełniając jednak zabieg zaklęciami i rozmaitymi prak-
tykami. Było przyjęte, by obmywać się nago, przed wscho-
dem słońca, by pamiętać o wymówieniu odpowiednich for-
mułek. Echem praktyk związanych z czarami miłosnymi
jest piosenka zanotowana przez Kolberga:

Nie caruj mnie, moja, bo cię będę bijał,

będę ja ta tobie — cary przypominał. ;

Nie caruj mnie moja — tym carowidełkiem,

bo cię będą bijał — z konika siodełkiem **.

Czary stosowali także i mężczyźni. Bywało też. że nie-
wiasty próbowały zwalczać swoją słabość do niektórych
mężczyzn, czy też w ogóle zbytnią kochliwość przez stoso-
wanie pewnych zaklęć i obmywań. Syreński przy opisie
ziela wrotycz powiada: „Gdyby kto był zaczarowany, a ile

22 F. Bohomolec, Diabeł w swojej postaci..., cz. I, War-
szawa [1775], s. 366—369.

23 Sejm. piekielny, wyd. A. Briickner. Kraków 1903, s. 50.
** O. K o 1 b e r g, Kieleckie, cz. II, s. 207.

352

z białej płci, bądź panna, bądź wdowa, bądź i mężatka do
niewstydliwej miłości, tylko się wrotyczem obmyć, wrychłe
wszystkiego pozbędzie" 25.

Opisane wyżej czary miłosne nie miały jednak nic wspól-
nego z działalnością diabła i czarownic, informacje na ich
temat dostarczały najbardziej legalne, prawowierne porad-
niki, kalendarze, zielniki i inne publikacje. Można je za-
liczyć do tzw. „białej magii". Wiele z tych „sekretów"
przechodziło z pokolenia na pokolenie. Równocześnie pa-
nowało przekonanie, że najbardziej skuteczne są czary mi-
łosne wykonywane przez osoby kompetentne, a za takie
uważano znachorki.

Stosowano także czary groźniejsze, sprowadzane przy po-
mocy szatana, rzucane przez czarownice, mające związek
z tzw. „czarną magią". Czary takie miały na celu rozbija-
nie małżeństw, niszczyły miłość, odmieniały upodobania.
Istniały czary służące pokonaniu rywalki. Jeśli np. mąż
romansował z miłośnicą, to zdradzana żona nie-tylko sta-
rała się go odzyskać za pomocą tajemnych praktyk, lecz
stosowała także pewne sposoby mające ukarać rywalkę.
W tym celu dokonywano osypań, kładziono panieńskie
wieńce na trupie czaszki, palono obrączki. Szymonowie
w jednej ze swych sielanek przytacza specyficzny dla na-
szych stosunków fakt palenia żył:

[...] Pal te żyły, a mów tak: „Kurczcie się żyły,
Bodaj sią tej łotryni członki tak kurczyły" 26.

W tych poczynaniach dążono, by znienawidzona kocha-
nica schudła, oślepła, straciła zdrowie i urodę. Stosowano
również czary, które miały za zadanie ściągnąć nieszczęście
na mężczyznę. W jednym z utworów XVII wieku czytamy:

[...] Które do czarownic często więc chadzały
Aby krosty, oszłady młodzieńcom dawały 27.

25 Syrenius, jw., s. 812.

26 Szymonowie, jw., s. 131.

27 Misterna Personata..., oprać. J. Diirr-Durski, „Pamięt-
nik Teatralny", 1952, z. 1, s. 124.

23 — Obyczaje staropolskie 353

-»■ Wierzono, iż czary mogą spowodować, że ukochana osoba
wyda się mężowi lub narzeczonemu zupełnie inna niż jest
w rzeczywistości. W encyklopedii księdza Chmielowskiego
możemy wyczytać o tym, jak pewien mężczyzna żonę inne-
go „upodobawszy sobie — a będąc ku niej żądzą zapalony
szpetną i nie mogąc inaczej jej użyć, przekupił czarno-
księżnika jednego, aby albo jej serce ku sobie skłonił, albo
mężowi ją obrzydził; czarownik tedy oczy patrzących i sa-
mego męża tak omamił i zaraził, iż się żona owa klaczą
zdawała" 2S.

Nic więc dziwnego, że w konfliktach małżeńskich do-
patrywano się działalności czarownic, w związku z czym
zdarzało się, iż wiejskie znachorki były oskarżone o stoso-
wanie szkodliwych praktyk, stawiane przed sądami, tortu-
rowane, a nawet tracone.

Wiara w czary miłosne była tak powszechna, że niektórzy
światlejsi autorzy próbowali ją zwalczać, atakując szalbie-
rzy i oszustów żerujących na uczuciach ludzkich. Syreński
pisze np., że starożytni autorowie rzadko wspominali o sto-
sowaniu czarów: ,,A mądrze i bacznie to czynili, bo baczyli
głupstwo i szaleństwo zielu temu albo owemu to przypi-
sywać, albo od bab obrzydliwych, czarownic i czarowników,
od szalbierzów i oszustów, od miasta do miasta biegających
i tułających się tego szukać i sobie obiecywać, co rychlej
i pewniej samo przyrodzenie, uroda, spaniałość, gładkość,
obyczaje cudne sprawić mogą. I te rzeczy potężniejsze są
nad wszystkie zioła, nad wszystkie czary i gusła [...] ta-
kowe czary miłości są znośne, które nie z ziół, nie z ob-
mywania od bab, nie z karakterów ani czarowników, ale
z szlachetnego przyrodzenia i obyczajów ozdobnych po-
chodzą. Nie ma się tedy żaden w takowe nieprzystojne
gusła i czary wdawać, które są sprawą szatańską i naczy-
nia jego. Mamy, i każdy mieć może wiele takowych przy-
miotów, byśmy się jeno sami o to starali i w tym pilnie
ćwiczyli, które nas mogą każdemu z miłości zalecić, ' nie

2S B. Chmielowski, Nome Ateny..., t. III, Lwów 1754,
S. 229,

394

szukając" per Tesiech, po górach i skałach ziela miłości, rząśy"
wietrznej albo nocnego cienia" 20.

Mimo,to, do połowy XVIII wieku istniało głębokie i po-
wszechne przekonanie o skuteczności czarów. Głoszono, iż
czary spowodowały wielką miłość króla Zygmunta Augusta
do Barbary Radziwiłłówny, czarami miłosnymi tłumaczono
sentyment, jaki okazywał swej miłośnicy, Jadwiżce Łusz-
kowskiej, król Władysław IV; zdaje się, że m. in. wiarą
w czary tłumaczono zbrodnicze praktyki, jakich dopuszczał
się Marcin Radziwiłł.

W dobie Oświecenia zaczęto zwalczać czary miłosne jako
jeden z przejawów ciemnoty i uprawiania zabobonów.
W środowiskach ludzi wykształconych, hołdujących nowo-
czesności, zarzucano więc tego rodzaju praktyki, ale w sze-
rokich kołach ludności wierzono nadal w magiczne lubczyki
i zamawiania. Echa tej wiary przetrwały nieomal do czasów
nam współczesnych. Dopiero w XX wieku zbadano dokład-
nie działanie lubczyka oraz innych roślin cieszących się
opinią ziół miłosnych. W lubczyku nie doszukano się żad-
nych tajemnych mocy; uznano jednak, że posiada pewne
właściwości lecznicze i smakowe, w związku z czym ma
on zastosowanie w przemyśle spożywczym, stanowi główny
składnik kostek bulionowych i płynnych przypraw do po-
traw, zwanych potocznie „Maggi". Wchodzi poza tym
w skład wielu koncentratów spożywczych, zwłaszcza zup,
sosów i suchych konserw mięsnych. Tak więc nasz racjo-
nalistyczny wiek obalił jeszcze jeden mit dawnych stuleci.
Jeśli chodzi o inne zioła uważane za miłosne, to niektóre
z nich mogły działać podniecająco, odnosi się to m. in. do
„kwiatów miłości", czyli storczyków. Stosowanie rozmai-
tych obmywań mogło działać w zależności od dołączenia
do nich odpowiednich ziół bądź podniecająco, bądź hamu-
jąco, ale to ma już związek z dziedziną realnych środków
podniecających, tzw. afrodyzjaków, które czasami niesłusz-
nie łączono z czarami miłosnymi. Znachorki lub szarlatani,
znający działanie tych roślin, mogli nieraz je stosować,

Syrenius, jw., s. 124—126.

355

przypisując im rzekomo magiczne wartości. W czarach dzia-
łała jednak przede wszystkim sugestia, iż przybliżą one
upragnione szczęście. Oczywiste jest, że w większości czary
miały służyć nie tyle „romantycznej" miłości, ile po prostu
zapewnić powodzenie, skłonić wybraną osobę do stosunku
cielesnego. Szerokie stosowanie czarów miłosnych świadczy
nie tyle o sentymentach, które były na ogół pozorne, ile
o erotyzmie typowym dla obyczajowości omawianych wie-
ków. Płomienne strofy o miłości pisała nawet poetka Elżbie-
ta Drużbacka. W jednym z jej wierszy czytamy:

Pokaż mi bohatyra którego w tym męstwie,
By nad nim miłość tryumf nie wzięła w zwycięstwie!
Każda broń z twardej stali wykowana pryśnie, ■
Przez pancerze, szyszaki snadno się przeciśnie,

Marsa roboty

Zmieni w zaloty...

W głuchych jaskiniach znajdzie miłość eremitę,
Zapuści w zimny krzemień, w iskrze ognie skryte,
I ten co go. dopiero trącano krzesiwem,
Staje się rozgorzałym w płomieniu łuczywem.

Aż kości święte

W popiół rozdęte 30.

Przedstawione przez Drużbacka żary miłosne przybliżyły
nas do uczuć pojmowanych bardziej ziemsko, cieleśnie, do
innej koncepcji miłości. Sentymenty z przysłowiowych bal-
konów prowadziły bowiem często pod drzwi alkowy.

80 E. Drużbacka, Zbiór rytmów duchownych, panegirycz-
nych, moralnych i światowych..., Warszawa 1752, s. 343.

xii ■ ; ;ł

ŻYCIE ALKOW1ANE '•■'•.

Dziedzinę życia seksualnego ludzi polskiego Baroku re-
gulowały dwie przeciwstawne sobie tendencje, miały na
nią wpływ dwie odmienne etyki i dwa różne nurty.
W dawnej moralności słowiańskiej satysfakcję seksualną
uważano za naturalne, piękne przeżycie. W miłości ero-
tycznej widziano możliwość osiągnięcia szczęścia. Granic
zespolenia nie zawężano do monogamii. W głębokim śred-
niowieczu dozwolona była daleko idąca swoboda obycza-
jowa panien, przy surowym przestrzeganiu wierności mał-
żeńskiej żon. Tolerowano pozamałżeńskie stosunki męż-
czyzn. Pożądanie seksualne z całą szczerością przedstawiano
m. in. w pieśniach obrzędowych.

Wysoką rangę nadały przeżyciom miłosnym pewne koła
naszego Renesansu. Problematykę erotyczną spotykamy
wtedy w sztukach pięknych, zajmuje ona również wiele
miejsca w ówczesnym piśmiennictwie. Najpełniej, a zarazem
chyba najsubtelniej, wyraził urok i wartość szeroko poję-
tych przeżyć erotycznych Jan Kochanowski. Jego wiersze
stanowią do dziś wzór wzniosłych, żarliwych wyznań miłos-
nych, jak również graniczącej z pornografią frywolności.
Na renesansowych dworach polskich władców i panów hoł-

357

i dowano najczęściej miłości erotycznej, spotykało się liczne

!""■'" związki o charakterze orgiastycznym. Piękne miłośnice umi-
) lały życie królom, żołnierzom, uczonym. Spotkać je można

' było zarówno w apartamentach Zygmunta Augusta, jak.

u i w komnatach znanego alchemika Michała Sędziwoja.

! Tradycje swobodnej postawy wobec spraw erotyki za-

ciążyły nad kulturą obyczajową polskiego Baroku, która
. początkowo żywo czerpała z tych wzorów. Tendencje te

i- natrafiły jednakże na przeciwdziałanie ze strony kontrre-

j formacji. Na kulturę erotyczną Baroku rzucił cień Kościół,

? negujący wartość rozkoszy cielesnej, potępiający ją, czy-

niący z niej grzech, występek, nieraz wręcz przestępstwo.
Głoszono teorie o pogardzie ciała, abstynencji płciowej, lan-
sowano kult skromności, czystości, dziewictwa. Twierdzono,
iż zalety te są miłe niebu, że ich praktykowanie zapewni
uzyskanie wiecznego zbawienia. Ksiądz Starowołski pisał,
,j że „Ci, którzy w grzechach żyją a osobliwie nieczystością

' cielesną się bawią nigdy wesołego sumienia nie mają, nigdy

wdzięcznego żywota nie prowadzą, bowiem i karania bo-
skiego się obawiają i obmówek ludzkich ustawnie" ]. Autor
ten wygłaszał kazania np. o przyrównaniu czystości panień-
9 • skiej do perły drogiej, o białych małżeństwach świątobli-
J wych władców, np. św. Jadwigi. Pisma kontrreformacyjne

| zamieszczały odpowiednie przykłady i wzory, z zadziwiającą

gorliwością nawołując do pognębienia spraw płci. Z całą
powagą głoszono, że:

Bóg od tej duszy zatyka uszy,
■ . Co się w tym błocie kala2.

Za wszelkie pozamałżeńskie stosunki grożono czyśćcem
lub piekłem. Kaznodzieje i moraliści wyspecjalizowali się
tak w tego rodzaju wystąpieniach, że w rezultacie stworzo-
no przerażające wprost obrazy kary i potępienia. Przykła-

1 Sz. Starowołski, Swiątnica Pańska zawierająca w so-
bie kazania na uroczystości świąt całego roku..., Kraków 1682,
s. 715.

8 Ekps. Bibl. Narodowej, nr I 3177, k. 307. ,'.'_.'

dem niech będzie tekst z dzieła pt. Przeraźliwe echo trąby
ostatecznej. W książce tej znajduje się m. in. passus, w któ-
rym białogłowie ukazuje się widmo zmarłego kochanka, na
którym „ujrzała bardzo wielką, sprośną żabę, a ona mu
się do piersi przypięła, tak iż nogami przedniemi szyje jego
ściskała i gębę do ust jego przykładała, a nogami zadniemi .
miejsca skryte z niewymowną męką uciskała i rzekł: «Za
całowanie wszeteczne a za uczynek sprośny dopuszczony
tę mękę ponoszę, a już cię napominam, nie módl się za
mnie więcej, nie módl, bo mi nic nie pomoże, gdyżem na
wieki potępiony»" 3. A bywały wizje jeszcze bardziej odstrę-
czające.

Ale kończyło się nie tylko na moralizatorstwie. Ponie-
waż cała struktura moralna doby kontrreformacji znajdo-
wała się pod przemożnym wpływem Kościoła, przekracza-
nie przykazań kościelnych miało być karane przez władze
świeckie. Jeśli wobec szlachty i w ogóle ludzi możnych sto-
sowano inne normy, to w stosunku do poddanych tylko
wyjątkowo okazywano tolerancję. Opierając się na prze-
pisach kościelnych i prawie magdeburskim zakazano wszel-
kich pozamałżeńskich stosunków cielesnych; regulowały to
zagadnienie przepisy wydane w pańskich wilkierzach, ewen-
tualnie obowiązujące w miastach ustawodawstwo. Według
formalnej litery prawa za cudzołóstwo groziła kara śmierci,
w praktyce życiowej „grzech cielesny" karano chłostą,
grzywną, wyświeceniem ze wsi lub miasteczka; tylko
w wyjątkowych wypadkach stosowano karę miecza. Tak
czy inaczej sprawy te roztrząsano na publicznych rozpra-
wach, wprowadzono przymus denuncjacji, rozpętano wal-
kę z rozmaitymi przejawami życia seksualnego. Zahukane
i ciemne społeczeństwo było w tej dziedzinie krępowane-
prawami feudałów, terroryzowane psychicznie przez odpo-
wiednią sugestię religijną.

Nie wszyscy godzili się jednak z tymi zakazami. Ero-
tyzm był siłą przezwyciężającą niejednokrotnie ascetyczne .:

3 K. Boleslawiusz, Przeraźliwe echo irąby ostateczney,..,
Kraków 1726, s. 185—186.

359

teorie, przełamującą zakazy, pozwalającą zapomnieć o gro-
,, zie potępienia. Jeśli zajmowano takie stanowisko wobec

f- l spraw płci, odwoływano się przede wszystkim do argumen-

J t tów z dziedziny fizjologii, twierdzono np., iż abstynencja

płciowa jest szkodliwa dla zdrowia. Stąd wywodziła się to-
| lerancja dla stosunków miłosnych nieżonatych mężczyzn.

Znane są epistoły, jakie na ten temat wypisywał do uko-
chanej, opuszczająeej go nieraz na całe miesiące żony Jan
Sobieski. Między innymi pisał on, że wstrzemięźliwość
„[...] nie tylko że się przyrodzeniu przykrzy, gdy mu się
taki gwałt czyni, jako nie może być większy, ale i zdrowiu
i, tak szkodzi, że już nie może bardziej. Ustawiczna gorączka

'■ dzień i noc, krosty na ciele, dymy do głowy takie, że się

ledwie nie rozpada, a najbardziej począwszy od wiosny".
Krew którą mu puszczano „była czerniejsza od smoły i tak
spiekła, że się doktorowie wydziwić nie mogli. Okazją
tęskność, malankolia sroga i że więcej sobie ważę dotrzy-
manie wiary Wci, niżeli moje własne zdrowie" 4.

Literatura medyczna, kalendarze, poradniki omawiały te
kwestie z punktu widzenia ówczesnej higieny. Haur np.
podkreślał, że: „Pomierna społeczność naturę i żądzę ochła-
dza, uzdrawia, czyści i uwesela; cholerę mityguje, człowie-
ka lekkiego i dziarskiego sprawuje", doradzał wszakże: „Ta
zabawa ma mieć swój osobliwy czas, z rana, na czczo,
i z wieczora w kilka godzin po obiedzie, ponieważ po pręd-
kim jedzeniu czyni impediment do strawienia żołądkowi,
a z tego potem mnożą się humory i choroby [...] wiedzieć
należy, że po skutecznej z Wenerą zabawie trzeba sobie
zawsze uczynić uspokojenie: poleżeć sobie cicho, a najdłu-
żej niewiastom" 5. Mniemano, że życie małżeńskie służy lu-
dziom krzepkim, „krwistym", „wilgotnej natury", szkodzi
zaś słabeuszom. Tak o tym pisano: „Jest zaś wiele takich,
którzy zdrowia nabywają przez obcowanie cielesne, insi

* J. Sobieski, Listy do Marysieńki, oprać. L. Kukulski,
Warszawa 1962, s. 300, 378—379.

5 J. K. Haur, Skład abo skarbiec znakomitych sekretów
oeconomiey ziemiańskiey..., Kraków 1693, s. 200. .. - ■

360

zaś przez to słabieją; pomaga bowiem lubieżność krwawym,
szkodzi jednak flegmatykom, cholerykom i melancholi-
kom" 6. Haur konfidencjonalnie dodawał: „Kto zaś jest na-
tury zimnej, suchej i słabej, taki niech da pokój małżeń-
stwu, aby się w tym oboje nie zawiedli, bo takiemu pewni-
kiem lepiej się u komina albo u pieca zagrzewać aniżeli
u żony" 7. • ■

Doznania cielesne tolerowano nie tylko z powodów zdro-
wotnych. W ówczesnej obyczajowości istniał silny nurt
akceptujący, a nawet gloryfikujący przeżycia erotyczne,
który po prostu doceniał wartość i urok rozkoszy miłosnych.
Znajdowało to swoje odbicie m. in. w ówczesnej litera-
turze pięknej, zarówno szlacheckiej jak i mieszczańskiej,
w pieśniach i innych erotykach ludowych, w pewnych prze-
kładach z piśmiennictwa cudzoziemskiego. Polski Barok
stworzył w tej dziedzinie bogatą, interesującą, nieraz bar-
dzo drastyczną literaturę. Cenzura kościelna tropiła, kastro-
wała, czasami ze szczętem niszczyła te utwory. Wypleniła
frywolne piśmiennictwo sowizdrzalskie, kaleczyła twórczość
wybitnych poetów, uniemożliwiała druk cennych dzieł, nie-
mniej całego wszakże nurtu zdławić nie była w stanie. Wal-
ka z nim sprawiła jedynie, że utaił się, tępiony przez cen-
zurę zszedł w podziemie. Można też twierdzić, iż silny ero-
tyzm, czasami nawet seksualizm, występuje w utworach
najwybitniejszych pisarzy tej doby: Jana Andrzeja Morsz-
tyna, Wacława Potockiego, Adama Korczyńskiego. Odnosi
się to także do plejady pomniejszych twórców, od autorów
sowizdrzalskiej literatury przełomu XVI i XVII wieku po-
cząwszy, na utworach szlacheckich grafomanów czasów
saskich skończywszy. Literatura ta operowała soczystym
słownictwem, zawierała tyle drastycznych opisów, dwu-
znaczników, aluzji, sprośnej gry słów, że w pruderyjnym
XIX stuleciu nie było możliwe jej wydanie. Do dziś zresztą
nie wypada cytować niektórych tekstów, gdyż nawet

6 Albert u s Magnus, O sekretach biatogłowskich..., Am-
sterdam 1695, s. 37S—379.

7 Haur, jw., S. 200. ,.: ,,,-__ •■•.;, ._. _-^:J3 ^,-7i ,

z punktu widzenia współczesnej obyczajowości są to utwo-
ry o charakterze obscenicznym. Istotna jest wspomniana już
okoliczność, że ten typ twórczości nie był wytworem jednej
warstwy społecznej, określonych środowisk, lecz stanowił
tendencję uniwersalną. Należy dodać, że zazwyczaj pomijał
on problemy klasowe, nie atakował modelu społecznego, zaj-
mował się jedynie przeżyciami seksualnymi, w którym ko-
bieta nie była indywidualnością, lecz tylko seksualnym
schematem, „wieczną Ewą".

W kulturze Baroku ukształtowały się więc różne postawy
wobec spraw erotyki. W licznych środowiskach nadawano
jej poważną rangę, doceniano satysfakcję seksualną, nie
chciano podporządkowywać się zasadom narzucanym przez
zwycięską kontrreformację. Jakub Teodor Trembecki otwar-
cie głosił:

Jeszcze mi ta mądrość w serce nie wstąpiła,
Żeby też miłość jakim grzechem była 8.

Liberalizujący autorzy powątpiewali w słuszność narzu-
;f canych norm. Przez długi czas nie chciały się z nimi zgo-

' dzić kultywujące dawną obyczajowość pewne środowiska

wiejskie, nie uznawały ich liczne i niezależne w XVII wie-
ku koła wojskowe, lekceważyły kręgi dworskie. Znajdowało
to odbicie w popularnych wtedy fraszkach i konceptach.
Jakiś anonimowy rymopis powiada np.:

Różne gusta na świecie, bo też różne kąski,
, Jeden sięga do stuły, drugi do podwiązki9.

Doceniano też rozkosze życia alkowianego. W wierszu Na
alkierz czytamy:

Alkierzyku [...] ty mym frasunkom ochłoda,
Tyś wszech rozkoszy skarbnica.
--■•" ■• Tu modlitew mych świątnica, -=>■ v'~

8 J. T. Trembecki, Wirydarz poetycki, t. II, wyd. A.
B r ii c k n e r, Lwów 1910, s. 224.

9 Rkps. Ossol., nr 691/1, k. 505—505v." ■ . '.1-* .t '-

362 " .

1 .: -■. Tu pracowitej zabawy .... __ ". Ł

Warstat [...]10. ' ■ '■"~""~ "-' '■

Kościół dobrze orientował się w tej złożoności postaw.
Niektórzy pisarze kościelni doceniali satysfakcję, jaką mo-
że dać współżycie seksualne, dlatego też często pobłażano
„grzechom" ludzi możnych, tolerowano istnienie nierządu,
godzono się z pewną hipokryzją — przede wszystkim je-
dnakże aprobowano zalegalizowane życie seksualne — tj.
małżeństwo. Do alkowy droga miała prowadzić wyłącznie
przez ołtarz. Wszelkie pozamałżeńskie, przedmałżeńskie sto-
sunki cielesne zostały potępione, uznane za grzeszne. Jedy-
nie ślub je uświęcał, uwznioślał, czynił z nich nawet po-
winność! Libertynscy autorzy traktowali to jako temat do
swawolnych dowcipów, władze kościelne podchodziły jednak
do tych spraw z całą powagą. Biskup Witwicki nauczał:
„Jeśli upałów krewkości znieść nie możesz, żeń się [...] Bóg
albowiem postanowił sakrament małżeństwa świętego na
rozmnożenie narodu ludzkiego, na przygaszenie ogniów po-
żądliwości, na dożywotnią mężczyzny z białogłową społecz-
ność" ".

W konsekwencji takiego ścierania się poglądów Kościół
godził się nie tylko z samą erotyką, ale także z zamasko-
wanym poruszaniem kwestii drastycznych w pewnych dzia-
łach twórczości — nie tylko literackiej, lecz także pseudo-
religijnej czy pseudonaukowej. W związku z tym faktem
pogłębia się oczywiście szkodliwa atmosfera pruderii, hi-
pokryzji i niezdrowego klimatu. Autorzy Baroku stawali się
mistrzami obłudy. Cytowany np. Szymon Starowolski niby
ze zgorszeniem rozpisywał się nad dworem sułtana, nie
szczędząc jednocześnie drastycznych opisów haremowych
obyczajów. Benedykt Chmielowski pod pretekstem potę-
piania satanizmu dawał zmysłowe opisy diabelskich amo-

10 D. Naborowski, Poezje, oprać. J. Diirr-Durski,
Warszawa 1961, s. 67.

11 S. Witwicki, Obraz prawdziwego chrześcijanina..., Kra-
ków 1751, s. 106.

rów. Szczyty hipokryzji osiągnął jednakże chyba ksiądz Wa-
lenty Odymalski. który pozostawił plastyczne opisy amo-
rów, a na marginesie poumieszczał niby to potępiające je
komentarze. Opisywał więc np. wrażenie, jakie czyniły od-
słonięte biusty wyfiokowanych elegantek, lecz zarazem do-
dawał: „Ciało piękne ciągnie wzrok ludzki na swoje po-
dobanie, a myśli pożądliwe dusze zabijają". Dalej nadmie-
niał, że wyobraźnia mężczyzn przebijała suknie kobiet, do-
dając zaraz: „Dokądże myśli obracacie, cieleśni? Zezwolisz
choć myślą na grzech, w piekło wpadniesz". A oto uwagi
o pocałunku. W tekście czytamy:

O słodkie usta, jakoście mi wiele
Uciech dawały, żyjąc jeszcze w ciele!
Jakoście moim kłopotom ulżyły [...]

Na marginesie zaś widnieje notatka: „Akt pocałowania
malusieńki jest; ale domyślić się sami możecie, gdy nieprzy-
stojny i nieprzyzwoity, jak dusze zabija". Charakterystycz-
ne, że cytaty powyższe pochodzą z dzieła pt. Oblężenia
Jasnej Góry Częstochowskiej 12, a więc zawarte są w pracy,
która w teorii miała głosić kult maryjny. Opisy te urozmai-
cały oczywiście tekst i frapowały czytelnika.

Obłuda w tej dziedzinie panowała nie tylko na kartach
dzieł. Wspomniałem już, że myśl o śmierci i uznawanie
nauki Kościoła nie przeszkadzało ówczesnym w korzysta-
niu z przyjemności, jakie niosła chwila. Rozmodleni, poku-
tujący, żałujący za grzechy ludzie Baroku nader często i łat-
wo zbaczali na drogę „grzechu", łapczywie korzystając
z uciech, jakich dostarczały im nierządnice lub bujniejszego
temperamentu panie. Skrajności takie spotykamy często
w twórczości Wacława Potockiego. Informacji o nich do-
starczają także takie wiarygodne źródła jak księgi sądowe
wiejskie, księgi miejskie itd. Dwulicowość cechowała nie
tylko ludzi świeckich, lecz również księży, zakonników,

12 W. Odymalski, Oblężenia Jasnej Góry Częstochow-
skiey..., wyd. J. Czubek, Kraków 1930, s. 71, 424, 425, ko-
mentarze autora, s. IXXI.

361

mniszki i dewotki. Żelaznym repertuarem ówczesnych fra-
szek były księże gospodynie, romanse prałatów ze stroj-
nymi paniami, romanse arcybiskupie itp. Wszystkie te grze-
chy składano na słabość ludzkiej natury. Doskonałą ilu-
stracją takiej postawy może być wspomnienie Franciszka
Karpińskiego o tym, jak to poznał piękną dewotkę panią
Tamburini:

,,Zapraszana była do pierwszych domów [...] miewała ka-
zania u siebie i w kamienicy. Wyznać potrzeba, że mowy jej
były pełne ognia, rozumu i ducha chrześcijańskiego; była
do tego młoda, piękna, oczy miała zawsze spuszczone na
dół, a nic nigdy (jak powszechnie fałszywie głoszono) nie
jadała. Ja młody, pisma także cokolwiek jako już teolog
umiejący, a mający reputacyję nierozpustnie żyjącego mło-
dziana, znalazłem łaskę u świętochy [...] Raz znalazłszy ją
samą i z piersiami na pół odkrytymi, po pobożnym prze-
grywku zacząłem piękne jej piersi chwalić, a ona mi rze-
cze: «Grzeszniku, jak śmiesz to ciało chwalić, które nieba-
wem trupem i pastwą robactwa będzie!» A ja jej na to:
«Niżeli te piersi będą trupem, kwapmy się i całujmy je ja-
ko żywi i żywo». Chociaż moje pocałowania były przedłu-
żone, nie nadto się nabożnisia moja broniła i słodko na
mnie, nie w ziemię, jak zawsze, patrzeć zaczęła. Ale para
mnichów nadszedłszy, nie dali skończyć dzieła rozpoczęte-
go, i ona rzecze do nich, wskazując na mnie: «Oto i ten
młody człowiek drogą naszą zapuścił się». Przyszedłszy do
przytomności i o drodze zbawienia nieco z mnichami po-
mówiwszy, wyszedłem" ls.

Silny erotyzm doby Baroku rzadko łączył się z wyrafi-
nowaniem, z wysoką kulturą erotyczną. Wpływ Kościoła,
system wychowania — wszystko to powodowało, że wszel-
kie nie uświęcone małżeństwem przeżycia uważano na ogół
za grzech. A więc jeśli .grzeszono", to czyniono to prymi-
tywnie, często ukradkiem, pośpiesznie, więcej właśnie „dla
zdrowia" niźli dla osiągnięcia pełni przeżyć. Oczywiście

13 F. Karpiński, Pamiętniki, wyd. P. Chmielowski,
Warszawa 1898, s. 29—30.

istniały wyjątki, ale obraz ogólny życia intymnego był:
właśnie taki.

Znamienne, że w omawianym okresie zwiększyło się po-
czucie wstydliwości w odniesieniu do ciała. Jeszcze w cza-
sach Odrodzenia nagość nie zawsze oznaczała nieprzyzwoi-
tość, swobodne obyczaje w tym względzie istniały m. in..
w łaźniach. Wprowadzający paryskie mody Henryk Walezy
grywał ponoć w karty z partnerkami w stroju Ewy. Krą-
żące na ten temat pogłoski wywoływały jednak zgorszenie..
Kościół wypowiedział takiej postawie zdecydowaną walkę,,
nagość stała się synonimem grzechu. Podróżujący po Niem-
czech w pierwszej połowie XVII wieku Pac opisuje kąpie-
liska, gdzie przyodziane w cienkie płótna niewiasty kąpią
się wespół z mężczyznami i zaznacza, że: „czemby się po-
dobno nasze święcice gorszyły, ale to tam ujdzie" u. Pasek
dziwił się swobodzie Dunek, obnażających swe ciała. Docho-
dziło nawet do tego, że niektórzy publicyści uważali za
swój obowiązek zachęcać mężów do pilniejszego poznawa-
nia wdzięków swych połowic. Haur pisał np., że „każdy
mąż powinien o znakach wszelkich swojej wiedzieć żo-
ny" ».

Kampania, jaką rozpętano przeciwko nagości, doprowa-
dziła nawet do niszczenia zawierających elementy erotycz-
ne dzieł sztuki. W czasach Odrodzenia, a nawet jeszcze
w pierwszej połowie XVII wieku, zamożna szlachta, pa-
trycjat, posiadali zbiory, w których pełno było płócien .
i rzeźb przedstawiających akty kobiece. Nie brakowało tam
obrazów o treści erotycznej, często wręcz obscenicznej (te-
go rodzaju twórczość, nawiązująca zresztą do wzorów an-
tycznych, była bardzo rozpowszechniona na Zachodzie). Czę-
sto spotykało się też obrazy o treści mitologicznej, przedsta-
wiające fauny, Wenerę, Kupidyna. Jeszcze w połowie XVII
wieku można było zobaczyć w wielu dworach „obrazów

14 S. P a c, Obraz dworów europejskich na początku XVII
wieku..., wyd. J. Plebański, Wrocław 1854, s. 26.

15 Haur, jw., s. 392; opinie te często spotykane, por. np,
Rkps Bibl. Łopacińskiego w Lublinie, nr 504, k. 9—10.

366

pełną ścianę nago malowanych". Z takich motywów two-
rzono freski, m. in. na ścianach ekskluzywnych winiarń,
w sypialniach możnych panów itd.

Kontrreformacja wypowiedziała tego rodzaju twórczości
bezwzględną walkę. Uznano, że są to dzieła nieprzyzwoite,
„wszeteczne", „do grzechu pobudzające". Dominikanin Bir-
kowski grzmiał na „plugawe obrazy", które ,,[...] ołtarzami
są diabła [...]. Niepodobna rzecz jako wiele złego na świat
nanaszają wszeteczeństwa te malowane. A przecie tę tru-
ciznę oczną wszędzie widać: pełno tych obrazów pluga-
wych po łożnicach, po salach, po stołowych izbach, po ogro-
dach, przy fontannach, nade drzwiami, po gościńcach, po
śklenicach samych i czarach; księgi z nich wiążą i tak prze-
dają własną Sodomę i Gomorę malowaną"16. Pod presją
tego rodzaju wystąpień zaczęto niszczyć wszelkie „nie-
skromne" obrazy i rzeźby — palono je, zamalowywano, re-
zygnowano z nabywania przywożonych z zagranicy, prze-
pojonych erotyzmem dzieł europejskiego Baroku. W kilka
miesięcy po ataku Birkowskiego, miało to miejsce w 1629
roku, słynny mecenas sztuki marszałek Wolski kazał spa-
lić swą galerię „wszetecznych" malowideł, jeśli zaś chodzi
o frywolne freski, to zlecił, by przedstawionym tam na-
gościom domalować sukienki! Decyzji takich było więcej,
na stos poszły nie tylko drastyczne przekazy, lecz także
dzieła sztuki nie mające nic wspólnego z erotyzmem. Często
niszczono po prostu wiele obrazów o tematyce świeckiej,
zwłaszcza mitologicznej.

Jedynie w bogatych miastach, pośród innowierczego
mieszczaństwa, np. w Gdańsku i w Toruniu, spotykało się
jeszcze dzieła sztuki o treści erotycznej, zachowało się ich
też nieco w zbiorach wielmoży libertynów, w zasadzie
jednak Kościół odniósł na tym polu zdecydowany sukces.
Między połową XVII a drugą połową XVIII wieku nieomal
całkowicie zanikła u nas twórczość mająca bezpośredni
związek z problematyką erotyczną. Można twierdzić, że

10 Pisarze polskiego Odrodzenia o aztuce, oprać. W. Tom-
k i e w i c z, Wrocław 1955, s. 247—248.

367

w pewnej mierze przyczyniło się to do zubożenia kultury
erotycznej.

Mimo pozorów, oczywiście nie mogła wzbogacić tej kul-
tury obfita twórczość pornograficzna, a sądzę, że przyczy-
niła się ona nawet do zwulgaryzowania życia erotycznego.
Ówcześni pisarze ograniczali się do naturalistycznego, czę-
ściej jeszcze aluzyjnego przedstawiania życia seksualnego,
odrywając je od głębszych przeżyć i wzruszeń. Wystarczy
zestawić te teksty z przekazami np Aretina, Brantóme'a,
Crebillona czy później Casanovy, nie mówiąc o specyficz-
nym wyrafinowaniu Laclos czy Sade'a, by przekonać się,
jak w gruncie rzeczy ubogim zasobem treści operowali na-
si autorzy. Tylko niektóre erotyki, m. in. Jana Andrzeja
Morsztyna, charakteryzują się większą inwencją, pewnym
nawet wyrafinowaniem. Wiadomo jednak, że były one nie-
chętnie, wręcz krytycznie oceniane przez sarmackich porno-
grafów. Erotyk Baroku rzadko dostarczał wznioślejszych
wrażeń, na ogół „rozmieniał się", wprost gubił w drastycz-
nych, płaskich, ordynarnych często nawet fraszkach i fa-
cecjach. Były to dowcipy odpowiednie dla podpitego męskie-
go grona, z góry więc traktowano je jako twórczość nie-
przyzwoitą, nie nadającą się dla uszu niewieścich, księ-
żych i mniszych.

Wiązało się to z całokształtem zachodzących przemian
obyczajowych. Wszczepiany przez Kościół i narzucany sy-
stem moralny oraz poglądy na temat instynktu płciowego
przyjmowały się coraz szerzej. Życie płciowe zostało usu-
nięte w przysłowiowy cień, stało się dziedziną nie tyle
intymną, co wstydliwą i grzeszną. Nikt nie pouczał o tych
sprawach, poradniki dawały ogólne wskazówki, które uj-
mowano z punktu widzenia ówczesnej higieny. Tajniki
wiedzy seksualnej podpatrywało się lub też poznawało
i praktykowało nie w spontanicznej miłości czy pożyciu
małżeńskim, lecz u nierządnic, w kołach zdeprawowanych
hulaków. Znamienne są rewelacje na temat sztuki mi-
łosnej, z jakimi zapoznawał Jana Sobieskiego. nie laika
przecież, jakiś „rozpustny hultaj" kałmucki Niespodziankę
stanowiły często dla polskich autorów informacje na te-

368 - - -

mat tajników życia płciowego, z jakimi spotykali się poza
granicami kraju. Zadziwiała polskich peregrynatów roz-
wiązłość i zboczenia występujące w obyczajowości świata
muzułmańskiego.

System wychowawczy i coraz większe zakłamanie tłumi-
ły często normalną pobudliwość. W pierwszym rzędzie do-
tyczyło to kobiet, stąd być może wiele prawdy w wersjach
o skromności i „bogobojności" tylu ówczesnych niewiast.
Zmysłowość ludzi Baroku, o której wielekroć wspominam,
dotyczyła w zasadzie mężczyzn. Powołaniem żony było ro-
dzenie dzieci i sycenie żądz małżonka, o jej doznania, prze-
życia seksualne nikt na ogół nie dbał, nikt się nimi nie
interesował. Kobiety wychowane w tak przesadnej wsty-
dliwości tłumiły i kryły swe naturalne reakcje.

Tylko jednostki i niektóre wąskie koła przywiązywały do
spraw płci więcej wagi i lubowały się w wyrafinowanej grze
miłosnej. Należał do nich m. in. Jan Sobieski, który dono-
sząc żonie o rewelacjach wspomnianego Kałmuka, dającego
mu swoiste korepetycje ,,w amorowych sztukach", pisze:
„Otóż tobie, moja Panno na dobranoc, abyś miała o czym
myśleć, czego się uczyć, na co się gotować i ze swej też
wymyślić co nowego strony, kiedy mnie Pan Bóg zdrowo do
serca twego przywiedzie" 17.

Zmiany w dziedzinie kultury erotycznej nastąpiły dopie-
ro w drugiej połowie XVIII wieku. Wielki, modny świat
zmienił swój styl życia, zrezygnował z uciech typowo sar-
mackich — z obfitej kuchni, z bogatego, zastawionego alko-
holami stołu, a sięgnął przede wszystkim po rozkosze łoża.
Teoretycznym uzasadnieniem takiej postawy stał się
swoiście rozumiany wolterianizm i materializm. Powoły-
wano się także na opinie nowej medycyny. Świat lekarski
Oświecenia, podobnie jak medycyna XVII wieku, przestrze-
gał wprawdzie przed nadużyciami w tej dziedzinie, zaliczał
jednak życie seksualne nie tylko do naturalnych, lecz za-
razem najprzyjemniejszych dziedzin życia ludzkiego. Prze-

17 Cyt. wg T. Żeleński (Boy), Marysieńka Sobieaka, War-
szawa 1960, s. 172—173. • •

24 — Obyczaje staropolskie 359

bywający w Polsce sławny lekarz F. Kurcyusz pisał m. in.:
„Rozkoszy miłosne i odchód soku najistotniejszego z na-
szych humorów są tak przyzwoite naturze, jak chęć do je-
dzenia i picia" ls.

Erotyzm i zmysłowość zaczęły wywierać zasadniczy wpływ
na ówczesne życie obyczajowe. Osiągnięcie pełni życia upa-
trywało się w osiągnięciu pełni przeżyć miłosnych. Istniała
tendencja do odrzucania wszelkich obowiązujących dotąd
norm i zakazów, za jedyne zasadnicze kryterium postępo-
wania uznano osiągnięcie maksymalnej rozkoszy. Niewin-
ność, skromność, wierność stały się pojęciami parafiańskimi,
śmiesznymi, „błazeńskimi". Uległo zmianie pojęcie wstydli-
Wości. Utrzymywało się wprawdzie pewną cenzurę, jeśli
chodzi o słowa, w kołach towarzyskich unikano np. dra-
stycznych wyrażeń, ale zezwalało się jednocześnie na uka-
zywanie półnagiego ciała, aprobowało nawet pewien bez-
wstyd. Erotyzm zwycięsko powrócił do sztuk plastycznych,
malarze zaczęli tworzyć nie tylko akty i sceny mitologicz-
ne, lecz stawali się twórcami przekazów wręcz obscenicz-
nych. W dużych miastach aranżowano nawet posiadające
pornograficzny charakter spektakle marionetkowe. Lubież-
ność stała się modą. Znalazło to odbicie m. in. w stroju ko-
biecym, który, jak już o tym wspominałem, służyć zaczął
powabowi seksualnemu, co doprowadziło do lansowania na-
der swobodnych kreacji.

Przemiany te znalazły swoje odbicie m. in. w literaturze
pięknej, która oddziaływała z kolei na kształtowanie się
nowych postaw. Należy podkreślić, że w wielu ówczesnych
utworach spotyka się wręcz kult erotyki. Literatura fry-
wolna, drastyczna, często pornograficzna stała się modna,
w pewnych kręgach wręcz obowiązująca. Modny świat roz-
czytywał się w przepojonych erotyzmem publikacjach fran-
cuskich, z którymi próbowała rywalizować twórczość rodzi-
ma. Frywolne, śliskie, przewrotne teksty wychodziły spod

18 F. Kurcyusz, Przepisy dyetetyczne, czyli reguły zacho-
wania się w czerstwym zdrowiu i przedłużenia życia..., t. I,
Warszawa 1Y85, s. 198.

m

pierwszych piór tej doby: Stanisława Trembeckiego, Adama
Naruszewicza, Kajetana Węgierskiego, Wojciecha Zabłockie-
go. Frywolnym piśmiennictwem parał się nawet znany re-
wolucjonista Jakub Jasiński! Wyjątkowo pikantne utwory
literatury zachodniej tłumaczono na osobiste polecenie Sta-
nisława Augusta. Znaleźli się zbieracze, którzy zaczęli ko-
lekcjonować nie tylko sprośne koncepta sarmackie, lecz
także nieprzyzwoite przyśpiewki i inne erotyki ludowe.

-Literatura frywolna i obsceniczna poddała krytyce za-
kazy stawiane przez Kościół, starając się przełamać tabu,
jakie stworzyła wokół erotyki ówczesna kultura katolicka.
„Polski Wolter" Węgierski w jednym ze swych wierszy
pisze o wietrzyku, który

\

Raz zerwał chustkę z piersi Jagulki,

Drugi raz igrał z włosami,

A raz też podniósł trochę koszulki

I pokazał coś nad kolanami;

Jam prędko sobie oczy zasłonił,

Bo mi ksiądz na to patrzeć zabronił [...]19

Zainteresowanie pewnych kół skoncentrowało się na wy-
szukiwaniu coraz to nowych atrakcji erotycznych. Nie stro-
niła od tego i płeć piękna; damy znajdowały urok nie tyl-
ko w wyrafinowaniu, ale nawet wprost w rozpuście. Arka-
na wiedzy erotycznej importowane z Paryża, Neapolu czy
Stambułu wprowadzano gorliwie w życie, nie pogardzając
jednocześnie i własną w tej mierze inwencją. Słyszymy
więc np. o zwierciadłach nad łożami, o pewnych wyrafino-
wanych zboczeniach, jak np. triolizmie, sadyzmie słownym,
o wymyślnych metodach poprzedzających grę miłosną itd.
Ksiądz Kitowicz z przysłowiowym przymrużeniem oka in-
formuje o Stanisławie Auguście, że w swych ulubionych
Łazienkach „[...] przy łożu sypialnym kazał dać ścianę
zwierciadłową, ażeby oczami dopomagał członkom około ge-

19 Cyt. wg Poezyja polskiego Oświecenia^ oprać. J. K o 11,
JVarszawa 1956, s. 197.

371

neracji pracującym, mając za rzecz pewną, iż pod pańskim
okiem każda robota lepiej idzie" :'°.

W pewnych kręgach dworskich i magnackich szukano
podniet w niedozwolonych, nawet kazirodczych związkach.
Sprawy te otaczano dyskrecją, niemniej część otoczenia
i tak dobrze była o niech poinformowana. Jeśli wierzyć re-
lacji Elisy von der Recke, to wyrafinowane wyuzdanie pa-
nowało np. w rodzinie krajczyny Anny Józefowej Potoc-
kiej, matki słynnego pisarza i podróżnika Jana. Autorka
powiada: „Piattoli opowiadał mi niedawno o pięknej kraj-
czynie i o zepsuciu obyczajów w tej rodzinie. Obaj syno-
wie (Jan i Seweryn) byli kochankami swej matki i swej je-
dynej siostry (Marii Anny Krasickiej), a młodszego łączy-
ło jednocześnie intymne porozumienie z księżną L., za co
wynagrodziła kochanka swą najmłodszą, najładniejszą i bo-
gatą córką. Młoda narzeczona wiedziała o potrójnym
związku swego narzeczonego z matką, teściową i własną
siostrą. Wiedzieli o tym wszyscy goście weselni, a narze-
czony bardziej był czuły dla swej matki i teściowej aniżeli
dla narzeczonej i miał powiedzieć: «Starzejąca się, ładna,
już doświadczona inteligentna kobieta daje w swych obję-
ciach znacznie więcej rozkoszy zmysłowej niż młoda, jesz-
cze nie doświadczona piękność»"21. Jest pewne, że kazi-
rodczy związek z własnym pasierbem zawiązała pod bokiem
przedwcześnie podstarzałego Szczęsnego Potockiego jego
trzecia żona, słynna Wittowa.

Ta istna rewolucja w dziedzinie kultury erotycznej obję-
ła wszakże tylko wielkie miasta, koła dworskie i wielkopań-
skie, nie zdołała zaś przeniknąć na wieś, do małych miaste-
czek, do środowiska szlacheckiego. W tych kręgach ro-
związłą Warszawę wraz z jej erotycznymi doświadczenia-
mi traktowano jako przysłowiową Sodomę i Gomorę, do-

20 A. K i t o w i c z, Pamiętniki czyli Historia polska, oprać.
P. Matuszewska, Warszawa 1971, s. 672.

21 E. von der R e c k e, Na polskim dworze królewskim, [w:]
Polska stanisławowska w oczach cudzoziemców, t. II, oprać.
W. Zawadzki, Warszawa 1963, s. 264, przypis.

konujący się tam przewrót obyczajowy uznano za dzieło
niemal diabelskie, erotyzm, któremu koła te hołdowały, po-
czytywano za zwyrodnienie. Nie tylko odrzucano ten mo-
del obyczajowy, lecz coraz bardziej zaczęto podporządko-
wywać się wzorcowi narzucanemu z jednej strony przez
Kościół, z drugiej zaś przez nieco w tej dziedzinie pury-
tańskie koła nowo powstającej inteligencji, wychowanej
w innym duchu, uznającej pewne zasady i rygory. Szereg
czynników wpłynęło na to, że wokół spraw miłości pogłę-
biała się wręcz atmosfera pruderyjnej wstydliwości. Odrzu-
cono nie tyłka rokokowe wyrafinowanie, lecz coraz bardziej
zaczęto tuszować, cenzurować drastyczne teksty literackie,
m. in. miłosny folklor ludowy. Zjawisko to wystąpiło
zresztą nie tylko u nas. Po rozwiązłym, przynajmniej w od-
niesieniu do pewnych warstw XVIII stuleciu nastał miesz-
czański obłudny XIX wiek.

Naszkicowane powyżej tendencje spowodowały wszakże
pewne trwałe i głębokie zmiany. Przede wszystkim przyjął
się pogląd, że choć wszelka pozamałżeńska miłość jest na-
ganna, to nie stanowi ona zbrodni kryminalnej. Szeroka
opinia odnosiła się do tych zagadnień w sposób złożony,
najsurowiej oceniała ją wieś, wszędzie jednak przestano
domagać się za nią stosowania kary miecza czy chłosty,
jaką szafowano w dobie Baroku. Obyczajowość polska do-
konała pewnej modernizacji modelu, jaki w tej dziedzinie
narzuciła kontrreformacja. Mamy tu bez wątpienia do czy-
nienia z początkiem powolnego wprawdzie, lecz nieodwra-
calnego procesu bardziej radykalnych zmian obyczajowych.

W erotyce końca XVIII wieku pojawiły się też nowe, waż-
ne akcenty. Śliskie utwory tej doby nie uniknęły krytyki
modelu społecznego, dokonując jej akcentowano równość
wszystkich ludzi, otwarcie atakowano przywileje utytuło-
wanych. W jednym z utworów np. czytamy:

[...] porzućmy te Jaśnie Wielmożne,
Wszystkie tytuły w miłości są próżne [...]
W łaźni, i w kościele, w kochaniu, gospodzie,
Nie powinni pamiętać ludzie o swym rodzie,

: - 373

=liis= O majątkach, imieniu i władzy, _,._'..- _:.--,-

Osobliwie tam, kędy przystępują nadzy 22.

W innej, - bardzo drastycznej odzie, przypominano, że
„[...] rodzi magnatów i rodzi lokai" 2S.

Jawne łamanie nieomal wszystkich norm etycznych przez
utytułowane środowiska, cynizm wielkopańskich kół sta-
wały się argumentem w krytykowaniu panujących stosun-
ków społecznych, co sprzyjało jednocześnie dążnościom ega-
litarnym.

Powróćmy jednak do spraw alkowy. Przypomnieć trzeba,
że Amor sarmacki był dość kanciasty, lecz jurny. Para-
fiański na ogół poziom kultury erotycznej nie zmieniał
faktu, iż sprawy płci, mimo wszelkiej pruderii i kamuflażu,
odgrywały w życiu tamtych pokoleń dużą, może nawet wy-
jątkową rolę. Wiązało się to m. in. ze specyfiką ówczesnych
obyczajów, które zawężały przeżycia erotyczne do określo-
nych ram i warunków. U wielu ówczesnych ludzi życie
toczyło się więc między przysłowiowym stołem a łożem.
Dla wielu przeżycia miłosne stanowiły jedno z nielicznych
źródeł radości. Choć stwarzano sztuczne bariery i zakazy,
w istocie rozkosze te można było osiągnąć; i realizować. Męż-
czyźni zresztą, chcąc z jak najlepszej strony zaprezento-
wać się przed swoimi wybrankami, stosowali rozmaite
aphrodisiaca, czyli afrodyzjaki, to jest środki wzmacnia-
jące i podniecające.

Nie stanowiło to specyfiki polskiej obyczajowości, afro-
dyzjaki znała i stosowała zarówno ludność kultur prymi-
tywnych, jak i kręgu europejskiej kultury, i to od czasów
starożytnych począwszy. Informacje na ten temat znajdu-
jemy m. in. u Pliniusza i Owidiusza, a w czasach Odro-
dzenia zagadnienie to dokładnie omawiali m. in. Aretino
i Brantóme, piszący o stosowaniu wzmacniających i podnie-
cających bulionów, kordiałów, przypraw i specyfików.
Środki te równie szeroko stosowano w omawianym okresie.
Doskonale zorientowane było w ich doborze społeczeństwo

22 Rkps AGAD, Arch. Publ. Potockich, nr 89, s. 15—16.

» Rkps AGAD, Zbiór Branickich z Suchej, nr 206/246, k. 13,

. s - . 374

francuskie, włoskie, kursowało wiele plotek na temat ze-
stawu potraw serwowanych kochankom carowej Katarzy-
ny II.

W naszym kraju korzystano z tych wszystkich doświad-
czeń, wzbogacając je własnymi tradycjami i spostrzeżenia-
mi. Informacji w tym względzie udzielała zarówno oficjalna
medycyna — doświadczeni lekarze, aptekarze, poradniki
medyczne, zielniki — jak również lecznictwo ludowe, zna-
chorzy, olejkarze, baby wędrowne. Jeśli chodzi o środki na-
turalne, nie szkodzące zdrowiu, to doceniano przede wszy-
stkim dobre jadło. Uważano, że suty, korzenny, zawiera-
jący wiele mięsa i białego pieczywa sposób odżywiania
wzmaga potencję i sprzyja intensywnemu życiu seksual-
nemu. Doceniano też działanie umiarkowanie konsumowa-
nych trunków, szczególnie wina. Na ten temat kursowały
wówczas rozmaite przysłowia: „miłość o głodzie, a kopia
bez żeleźca nic nie warte", „bez jadła i trunku mdła miłość",
„zaloty nie smakują, gdy postne czasy panują", „zła bo-
wiem miłość o głodzie, nie chce się i wojewodzie".

W niektórych pismach zastanawiano się nad problemem
zachowania wstrzemięźliwości przez doskonale żywionych
zakonników i prałatów, „którzy z rozkoszniej szych potraw
i trunków do jurności cielesnej bywają częstokroć wzbu-
dzeni" 24.

Nie wszyscy jednak mogli sobie pozwolić na tak krze-
piące menu, zdawano sobie zresztą sprawę z faktu, że na-
wet najlepsze żywienie nie zawsze daje odpowiednie efekty,
dlatego też nie gardzono rozmaitymi afrodyzjakami. Przede
wszystkim szeroko stosowano krajowe środki roślinne. Sy-
reniiis i autorzy innych zielników wielekroć piszą o ziołach
i sporządzanych z nich wywarach, których zażywanie „do
wenusa i skutku małżeńskiego pobudza i potężnym czy-
ni". Tenże autor pisze np. o zielu mistrzownik, że „Stare
i osłabiałe do młodych żon potężne czyni, oziębłość w nich
rozgrzewając. Doświadczone lekarstwo" 25. Zalecano w tym

2i S. Syrenius, Zielnik..., [Kraków] 1613, s. 771.

25 Syrenius, jw., s. 129; por. też np. s. 121, 153, 529 i inne.

375

względzie cały szereg roślin, m. in. karczochy, szpinak, sło-
neczniki, zmieszane z winem nasienie pokrzywy, szparagi.
O ostatnich pisał m. in. Haur, że „Kupidyna poruszają, We-
nerę przypominają [...] które przez swoją ostrą sól pobu-
dzają ciała rozkosze" 20. Jundziłł twierdził, iż korzeń stor-
czyka .,[...] za wzmacniający i do sprawy małżeńskiej po-
budzający jest poczytany" 27. W XVIII wieku za silny afro-
dyzjak uchodziły u nas selery, które spożywano w postaci
wyciągów (zalecała je także ponoć sławna pani de Pompa-
dour). Jeden z poradników informował, że „sok słodkich
granatów [...] zasila osłabione siły do zabaw Wenery" 2S.

Powszechnie, zarówno w lecznictwie ludowym jak i me-
dycynie oficjalnej, znano i ceniono działanie pewnego ro-
dzaju grzybów. Kluk pisał m. in., że „bedłka kulkowa [...]
zdaniem lekarzów podnieca ogień nieczysty [...] zażycie jej
bardzo pobudza do sprawy małżeńskiej"29. Szczególnym
uznaniem cieszyły się w tym względzie trufle, o których
mówiono, że „właściwość wzbudzenia żądzy wenerycznej,
którą im przypisują jest bardzo rzeczywistą i niezawod-
ną" 30. Stanowiły one od wieków szeroko znany i ceniony
afrodyzjak, stosowany szczególnie na Zachodzie. Istniało
przekonanie o podniecającym działaniu różnych przypraw,
m. in. pieprzu, polecana także spożywanie specjalnie przy-
rządzonych grzanek z szafranem, które miały „jurność po-
budzać" 31.

Obok afrodyzjaków pochodzenia roślinnego zażywano
mieszaniny aptekarskie, najczęściej nazywane konfortywa-

20 J. Haur, Ziemiańska generalna oekonomika..., Kraków
1G79, s. 178.

27 B. S. Jundziłł, Opisanie roślin w prowincji W.X.L. na-
turalnie rosnących, Wilno 1791, s. 431.

28 K u r c y u s z, jw., t. I, s. 86.

20 K. K1 u k, Dykcyonarz roślinny..., Warszawa 1786—1788,
t. II, s. 102.

30 Dykcyonarz powszechny medyki, chirurgii i sztuki hodo-
wania zwierząt, czyli lekarz wieyski..., t. VI, Warszawa 1788—
1793, s. 294.

81 Rkps Ossol., nr 6758/1, s. 43—44. kJ~-.i .. ^ : / -_. V

^ 376

mi. W ich skład wchodził m. in. znany od wieków, bodaj
najsilniejszy środek podniecający — kantarydy, czyli star-
te na proszek tzw. muchy hiszpańskie. Medycy i szarlata-
ni dodawali do aptekarskich afrodyzjaków i inne, będące
już tylko ich tajemnicą składniki. Mamy z początków XIX
wieku informację, która rzuca pewne światło na stosunki
panujące na tym odcinku w XVIII wieku: „Znajduje się
jeszcze u szarlatanów czekolada na przedaż pod nazwi-
skiem czekolady zdrowia, do lubieżności pobudzająca (con-
fortative), która z rozmaitymi lekarstwami bywa przypra-
wiona, jako z proszkiem much hiszpańskich, majówek itd.
dla wzbudzenia initacyi w częściach rodnych w oziębłych
lub starcach" 3'2.

Wacław Potocki pisał w końcu XVII wieku tak na ten
temat:

Przypatrz się, jako grzeszą mężczyźni szkaradzie.
Zazdroszcząc na oborze bykom, koniom w stadzie;
Wymyślają potrawy, proszki, mocne soki,
Mało im białej płci [...]33.

Jak się wydaje, stosowanie afrodyzjaków było najbar-
dziej rozpowszechnione pośród kół dworskich i wielkomiej-
skich (Schulz pisał o mężczyznach z tych środowisk, że za
,,herkulesów u kobiet chcą uchodzić"34), nadmienialiśmy
wszakże, że znało je dość dobrze i lecznictwo ludowe.

W stosowaniu tych środków często przebierano miarę, co
stawało się przyczyną osłabienia i wyniszczenia organizmu.
Szczególnie niebezpieczne były kantarydy i tajemnicze,
szkodliwe dla zdrowia, a nawet życia mikstury. Niektórzy
autorzy bili na alarm, ostrzegając przed ich nadużywaniem.
Ostrzeżenia te nie były bezpodstawne, według dość wiary-

82 J. S z y m k i e w i c z, Dzieło o pijaństwie..., Wilno 1818,
s. 92.

83 Cyt. wg J. S. B y s t r o ń, Dzieje obyczajów w dawnej Pol-
sce..., Warszawa 1960, s. 138.

34 F. Schulz, Podróże Inflantczyka..., oprać. W. Zawadz-
ki, Warszawa 1956, s. 160.

godnych informacji przedwczesna śmierć niektórych zna-
nych osób nastąpiła na skutek nadużycia środków podnie-
cających. Pamiętnikarz współczesny pisał np. o hetmanie
Stanisławie Koniecpolskim, iż „zmarł [...] w kilka niedziel
po ożenieniu od konfortatywy, którą zażywał dla młodej
żony, a którą przesadzano, bo mu aptekarz na razy kilka
dał, co on raz zażył i tak swego życia wiek dokonał"3S.
O tym, że umierający hetman okazywał „zakamieniałe ser-
ce" wobec ubóstwianej przed chorobą żony, donosi nie-
dawno wydana korespondencja jego szwagra Krzysztofa
Opalińskiego 36. Stosunkowo wczesny zgon Szczęsnego Po-
tockiego nasunął podejrzenie o otrucie, sekcja zwłok wy-
kazała jednak „gnijące nerki, co wedle zdania lekarzów
pochodziło od zbytniego zażywania cukierków, diabolinami
zwanych, do sprawy lubieżnej pobudzających"37. Syn te-
goż, również Szczęsny, zmarł ponoć także na skutek nad-
używania środków podniecających (kantaryd), którymi go
obficie raczyła jego ostatnia kochanka, jakaś Angielka. Na
marginesie dodać trzeba, że informacje o zejściach śmier-
telnych wskutek nadużycia afrodyzjaków spotyka się w od-
niesieniu i do innych czasów. Likwory miłosne miały po-
dobno spowodować m. in. przedwczesny zgon ostatnich
książąt mazowieckich.

Afrodyzjaki stosowano nie tylko dla zwiększenia zapałów
miłosnych, ale również ze względu na rozpowszechnione
wówczas schorzenia powodujące osłabienie sił żywotnych.
Zjawiska te były rozmaicie komentowane. Nie orientując
się w istotnych przyczynach, a wierząc głęboko w rozmaite
gusła, tłumaczono je m. in. czarami. Haur pisał np.: „Viri-
litatem gdy także komu przez czary odejmą, tak dalece,
że z tego będzie impotens ad coeundum, czego się temi cza-
sy między ludźmi wiele znajduje, a używają ci źli ludzie

35 J. J e r 1 i c z, Latopisiec..., t. I, wyd. K. K. W ó j c i c k i,
Warszawa 1853, s. 49.

3(1 K. Opaliński, Listy... do brata Łukasza 1641—1653,
wyd. R. PoLlak, Wrocław 1957, s. 340.

37 Rkps Bibl, Kórnickiej, nr 1154, k. 43v.

378

czarownicy bezbożni do tego rozmaitych sposobów i in-
strumentów, to jest kłódki, wstążki czerwonej, hufnala, dę-
bowego pala, szpilki i innych rzeczy" 38.

Fraszka i satyra ówczesna często wydrwiwała niedołęż-
nych małżonków, bowiem obyczajowość sarmacka okazy-
wała w tym względzie daleko idącą bezlitosność. Charakte-
rystyczne, że tego rodzaju poglądy podzielał m. in. tak sto-
sunkowo światły autor jak Wacław Potocki. Wiersze, jakie
na ten temat zamieścił w Odjemku od herbów, nie nadają
się do powtórzenia, cytujemy więc jedynie cenzuralniejszy
tekst z „ogrodowej" fraszki pt. Do IMci pana impotenta:

Na cóż się, panie, żenisz, rzekłszy bez urazy,
Z tak piękną dziewką: żebyś patrzył? Są obrazy [...]
Będziesz jakoby ów pies na zielonym sienie,
Sobie kłopot a inszym dający zgorszenie 39.

Racjonalistą okazał się w tym względzie także mistyk
Wespazjan Kochowski, który nie w czarach, lecz w cie-
lesnych defektach upatrywał przyczynę małżeńskich sprze-
niewierzeń. Na ten temat kursowały też rozliczne facecje,
dowcipy, np.: „żona, męża mając impotenta, nazwała łóżko
miejscem pokoju" 40.

Podobne stanowisko zajmowała w tym względzie oby-
czajowość doby Rokoka. Drwiny z impotencji stanowiły
żelazny repertuar konceptów. W jednym z wierszy (po-
dobno nawet pióra Adama Naruszewicza) opisany jest nie-
udolny małżonek:

[...] mąż, klepacz stary [...]

[...] rzadko kiedy małżonkę na łóżku odwiedzi.

I to gdy salerowej łyknie akwawity

Aby wiekiem zwątlone nahartować nity41.

38 H a u r, Skład abo skarbiec..., s. 452.

39 W. Potocki, Ogród fraszek, t. I, wyd. A. Briickner,
Lwów 1907, s. 45.

40 Rkps WAP Bydgoszcz, Arch. Komierowskich z Komierowa,
nr 101.

41 Rkps AGAD, Arch. Publ. Potockich, nr 89, s, 15.

'*" ' ' 379

Tacy mężowie często tłumaczyli się, że dlatego nie wy-
pełniają swoich obowiązków małżeńskich, ponieważ prze-
strzegają zakazów kościelnych. Wiadomo bowiem, że
w średniowieczu Kościół polecał „wstrzemięźliwość małżeń-
ską" w okresie świąt i postów. Wspomniałem już, że w XVII
wieku próbowano wznowić te zwyczaje i choć na ogół nie
udało się to, dotknięci defektami mężowie mieli doskonały
pretekst, by się na nie powoływać. Cynicznie wyśmiewał
te tłumaczenia Wacław Potocki:

Choć niejeden tej rad okazyej wielce.

Niemożność swą na święte składają popielce,

A żona, zwłaszcza z wdowy, po łóżku się kręci...42

Jak na tym tle przedstawiała się wierność małżeńska,
trudno w pełni odpowiedzieć; sprawy to bowiem bardzo
drażliwe, intymne, osłonięte dyskrecją lub pruderią. Należy
jednak podkreślić, że wierność małżeńska mężczyzny była
problematyczna i nie przywiązywano do niej większej wagi,
natomiast zdrada ze strony żony czy też romans panny
wywoływał na ogół zgorszenie, a co za tym idzie i potę-
pienie. Wybitny znawca XVII wieku W. Czapliński pisze:
„Stykając się przez dłuższy czas na drodze studiów archi-
walnych z tym społeczeństwem zaryzykowałbym twierdze-
nie, że moralność w Polsce ówczesnej przypominała w pew-
nym stopniu moralność panującą jakieś pół stulecia temu
na polskiej wsi. Moralność, w której przy surowym zacho-
wywaniu pozorów żywiło się jednak stosunkowo dużą to-
lerancję w stosunku do wykroczeń pojedynczych ludzi, pod
warunkiem jedynie, by te wykroczenia nie rzucały się
w oczy. Była to też niewątpliwie, jak to W ogóle bywało
w formacji feudalnej, moralność podwójna, inna dla moż-
nych tego świata, inna dla poddanych i w ogóle biedniej-
szych" 43. W XVIII wieku sprawy te przedstawiały się po-
dobnie, z tym że w kołach magnackich i wielkomiejskich,

42 Potocki, jw., t. I, s. 493.

"W. Czapli ń s k i, O Polsce siedemnastowiecznej..., War-
szawa 1966, s. 58—59.

380

pod wpływem naszkicowanych wyżej procesów, pogłębiła
się swoboda obyczajowa, która graniczyła częstokroć z jaw-
ną rozwiązłością.

Podboje i gry miłosne zależały zresztą od wielu roz-
maitych czynników i rozmaicie kształtowały się też w po-
szczególnych warstwach. W środowisku chłopskim wszel-
kie pozamałżeńskie stosunki były utrudnione choćby zbyt
małym środowiskiem, denuncjacjami, obawą przed publicz-
nie wymierzanymi srogimi, bolesnymi karami. Z drugiej
strony istniały na wsi wspomniane już tradycje pewnej
swobody obyczajowej oraz zdarzały się okoliczności sprzy-
jające intymnym kontaktom. W rezultacie Kościół miał tam
stale pole do nawracania i karania ..grzeszników". Kazania
plebańskie, ustawy wydawane dla wsi wciąż zabraniały
pozamałżeńskich stosunków. Już sama częstotliwość wy-
dawania tych zakazów świadczy, że nie zawsze przestrze-
gano obowiązującej moralności; o jej łamaniu mówią wy-
raźnie księgi sądowe wiejskie, jak również i inne materia-
ły. Miłostki zawiązywała między sobą najczęściej młodzież,
wiele słyszało się też o gospodarzach niewolących swe słu-
żące. Rolę kusicielek spełniały często wędrowne znachorki,
przepędzane z miast prostytutki, wyganiane za niemoralne
prowadzenie się dziewczęta. Wiejskimi donżuanami byli
najczęściej wędrowni muzykanci lub wielkopańscy słudzy.
Liczne przekazy informują, że wędrujący lutniści lub inni
grajkowie bywali doświadczonymi uwodzicielami, żyli „na
wiarę" z karczmarkami, uwodzili nie tylko chłopskie
dziewczęta, lecz nawet panienki z dworu. Chłopki zdoby-
wali, i często trwale unieszczęśliwiali, stacjonujący po
wsiach żołnierze. Zdarzało się, że grzechu cielesnego do-
puszczali się z własnymi parafiankami także i niektórzy
księża.

Miejscem, gdzie najczęściej zawiązywały się niedozwolo-
ne amory, była karczma, w której, jak wiadomo, pito, tań-
czono, słuchano nieprzyzwoitych pieśni i przyśpiewek. Li-
teratura ówczesna informuje, jak to na karczemnych hu-
lankach niejedna panna straciła wianuszek i niejednemu
mężowi przypięto przysłowiowe rogi.

Sejm piekielny tak opowiada o tych zabawach:

Tam kraotr krnoszce nie przepuści, w tańcu ją oblapi, _ - .
Porwie i żonaty dziewkę, to się z nią w kąt kwapi,
Braciszek obłapi siostrę, sługa gospodynią,
Nie masz w karczmie uczciwości, co chcą, to tam czyniąil.

Najczęściej w kolizję z obowiązującymi normami wcho-
dzili karczmarze, karczmarki, klechowie, cyrulicy. Zawody
te dawały pewną niezależność, stąd też zdarzały się przy-
padki, że ich przedstawiciele wręcz jawnie lekceważyli obo-
wiązujące zakazy. Zdaje się, iż najwięcej tego rodzaju fak-
tów spotykało się w pierwszej połowie XVII wieku. Donosi
o nich m. in. Liber chamorikm.

Przykładem jawnych wiejskich amorów jest historia
pewnej zamożnej karczmarki, niejakiej Doroty. Dorotę wy-
dano za mąż za zwykłego chłopa. Małżeństwo było zupełnie
niedobrane, małżonek pracował w karczmie, lecz.żona nie
okazywała mu większych względów, bowiem wszystkie
swe zainteresowania skierowała w kierunku wiejskiego ba-
kałarza. Karczmarka otwarcie romansowała z klechą i ob-
darowywała go kosztownymi prezentami. Romans ten
przerwała choroba, Dorota ciężko zapadła na jakąś groźną
dolegliwość. W czasie choroby zakazała bywać przy sobie
mężowi, a zdała się na wyłączną opiekę swego kochanka.
Bakałarz istotnie troskliwie się nią opiekował, tak że
wkrótce wyzdrowiała, sam jednak zaraził się i umarł. Do
wsi przybył wówczas nowy bakałarz — Walenty Gniotek.
Dorota z kolei na niego przeniosła swe afekty i żyła z nim
„jak z mężem". Po jakimś czasie Gniotek awansował na
księdza i został proboszczem w Skalmierzu. Dorota puściła
wówczas karczmę w dzierżawę i osiedliła się w nowej
siedzibie swego ukochanego, zdając się na jego całkowite
utrzymanie. Sprawa ta wywołała w mieście głośny skandal,
w rezultacie Dorotę wygnano. W tym czasie utraciła ona

4i Sejm piekielny..., wyd. A. Briickner, Lwów 1903,

382

karczmę i została zmuszona do komorniczej tułaczki; jaki
był jej koniec — nie wiemy.

Zdarzało się, iż przystojne chłopki stawały się kochanka-
mi właścicieli wsi lub rozmaitych oficjalistów. W pewnych
przypadkach potrafiły one przywiązać do siebie stosunkowo
zamożnych kochanków, słyszy się też, że obdarowywano
je ziemią, kupowano im domy itp. Wypadki takie były
nieliczne, niemniej zdarzały się i stanowiły naturalnie te-
mat do plotek, będąc małymi wiejskimi sensacjami. Przy-
kładem takiego powodzenia mogą być dzieje bliżej nie
znanej, ponoć urodziwej chłopki Skotnickiej. Przystojna
ta niewiasta uszczęśliwiła kilku mężczyzn, m. in. przez jakiś
czas była nałożnicą zamożnego szlachcica Zygmunta Pal-
czewskiego. Owocem tego związku był syn, którego ojciec
wysforował na kupczyka. Palczewski po pewnym czasie
pozbył się miłośnicy w sposób od wieków praktykowany
w pewnych kołach, wydał ją po prostu za mąż za jakiegoś
kuśnierza w Zatorze. Skotnicka była jednak w dalszym
ciągu ponętną białogłową i z kolei zagustował w niej inny
szlachcic — niejaki Rygulski. Ten ostatni zdobył ją w ty-
powy dla pewnej obyczajowości sposób, a mianowicie drogą
kupna. Otóż spoił on mieszczanina i za jakąś suknię i pew-
ną sumę pieniędzy po prostu nabył panią kuśnierzową.
Po tej transakcji zabrał ją do swoich posiadłości, gdzie po
pewnym czasie został przez nią obdarzony synem Samue-
lem. Rygulski nie odtrącił syna, być może przez wzgląd
na matkę. Pozwolił, by nosił jego nazwisko, a gdy dorósł,
puścił mu w dzierżawę folwark, a następnie ożenił go z za-
możną szlachcianką.

Sprawa swobody seksualnej na siedemnastowiecznej wsi
przedstawiała się rozmaicie, zależała od wielu czynników,
m. in. od regionu, nie wszędzie bowiem w jednakowym
stopniu sięgnęły wpływy kontrreformacyjne Kościoła. Zdaje
się, że większa tolerancja w tym względzie panowała na
terenach podgórskich, gdzie wręcz dopuszczano istnienie
przedmałżeńskich stosunków seksualnych. Świadczyć o tym
może wypowiedź Wacława Potockiego, według którego kon-
takty między młodzieżą chłopską były swobodniejsze niż po

'"..". 383

dworach. Opinia poety może przejaskrawiona, może dotyczy
tylko pewnej części ludności, niemniej zasługuje na uwagę.
Oto znamienny wiersz — Różne okoliczności w małżeń-
stwach:

Zmowa wprzód, po zmowie ślub bywa u szlachcica,

Toż wesele małżeńskie, na końcu łożnica,

Gdzie jako ćwiekami przybił tak z żonami męże,

Siebie się imą, że ich śmierć tylko rozprzęże.

Inakszej zażywają chłopi na wsi mody,

Bo i zmowa na piecu i łożnica wprzódy,

Intercizy, pieczęci i praw na się wlewki,

Że parobek do śmierci nie opuści dziewki,

Aż skoro pannie młodej brzuch nosa dosięga,

Wtenczas ślub i małżeńska nastąpi przysięga,

Wtenczas Veni Creator każe śpiewać klesze,

I włosy, świadki swego dziewictwa, rozczesze.

Więc kiedy u szlachcica zwykle przenosiny,

U chłopa, gdzie łożnica, tam będą i krzemy45.

Zjawiska, jakie opisuje Potocki, były jednak wszędzie,
bez względu na region, systematycznie zwalczane. Środo-
wisko chłopskie terroryzowano karami wymierzanymi przez
sądy wiejskie oraz co bardziej rygorystycznych właścicieli
wsi i plebanów, jak również widmem kar czyśćcowych lub
piekielnych. Nie ulega wątpliwości, że ludność chłopska
coraz bardziej przyjmowała w tym względzie normy na-
rzucane przez władze kościelne i świeckie. Zjawisko to wy-
stępowało zresztą na terenie całego kraju. Z latami na-
ruszanie szóstego przykazania spotykało się coraz rzadziej.
Ukształtowana pod wpływem wymienionych czynników
opinia wiejska sama zaczęła surowo potępiać niedozwolone
związki. Dziewczęta utrzymujące przedmałżeńskie stosunki
seksualne traktowano niemal jak ladacznice, a już szcze-
gólne gromy ściągały one na siebie w przypadku brzemien-
ności. Za niedozwolone amory karano także i mężczyzn,
zdaje się jednak, że postępowanie ich wydawało się opinii

46 Potocki, jw., t. II, s. 432—433. .

354

45. Wenus z żaglami, fragment malowidła z winiarni lubelskiej,
początek XVII wieku. Zbiory PIS

46. Sztych francuski, C. Eisen, Illustrateurs Galants de XVIIIe
Siecle, Paris 1947

47. Sztych francuski, C. Monnet, Ilustrateurs Galants du XVIIle
Siecle, Paris 1947

48. Tańczący i grający flisacy, fragment obrazu Alegoria handlu
Gdańska, Izaak van dem Blocke, 1608 rok. Muzeum Narodowe

w Warszawie

- I1

li

49. Szlachcic i patrycjusz gdański, fragment obrazu Alegoria han-
dlu Gdańska, Izaak van dem Blocke, 1608 rok. Muzeum Narodowe

w Warszawie

50. Zabawa w domu patrycjusza gdańskiego, H. Móller, początek
XVII wieku, Muzeum Narodowe w Warszawie

51. Polonez pod gołym niebem, Korneli Szlegel. Z dzieła: Wł. Ło-
ziński, Życie polskie w dawnych wiekach, Kraków 1958

«■ ( *

«s>

,\

!

52. Grajek, kafel z pieca, połowa XVIII wieku. Zbiory PIS

mniej naganne. Prace etnograficzne informują, źe w XIX
wieku wypowiadano na ten temat następującą maksy-
mą: „jak suka nie da, to pies nie weźmie". W XVIII wie-
ku oceniano te sprawy podobnie, w najlepszym razie ła-
godniej formułując sądy, np. „chciało się Zosi jagó-
dek", czy też:

Siedziała na wierzbinie,
Wołała: — Świerzbi mię,
Pódź-ze, Maćku, podrap mię.

W życiowej praktyce „grzesząca" dziewczyna była w roz-
maity sposób szykanowana. W jednym z ówczesnych utwo-
rów czytamy:

Gdy się której dziewicy uśliznąć zdarzyło,
Mogła się kar spodziewać rozlicznych i pewnych,
Nie rachując co w domu cierpiała od krewnych.
Ksiądz ją w kunę zamykał, ostre wkładał posty,
I prócz tego we dworze czekały ją chłosty i6.

A oto piosenka krakowska z XVIII wieku:

Za Maćkowym, za przełazkiem
Zmawiała się Baśka z Staśkiem.
Matusia to zobacyli,
Baśkę kijem wystudzili".

Podobnie sytuacja przedstawiała się i w małych mia-
steczkach. Mniemać należy, że obowiązujących rygorów
przestrzegano w nich nawet surowiej, m. in. ze względu na
znajdujący się tam kler, bractwa i inne organizacje ko-
ścielne. W miasteczkach działały nawet samorządy miejskie
tropiące tego rodzaju przekroczenia, karę wymierzały zaś
natychmiast miejscowe sądy. „Grzeszników" poddawano
publicznej chłoście, osadzano ich w kunach lub specjalnych

16 Rkps APŁ, Zbiór Bartoszewiczów, nr 126, s. 130.
47 Cyt. wg Cz. Horn a s, W kalinowym lesie, t. II, Warsza-
wa 1965, s. 80.

25 •-Obyczaje staropolskie 385

klatkach, wystawiano na pośmiewisko i zniewagi. Tego ro-
dzaju atmosfera utrudniała swobodniejsze kontakty, dzia-
łała odstraszająco, sprzyjała ugruntowywaniu się kontrre-
formacyjnej etyki. Niewierna żona ryzykowała najcięższe
kary, utrata niewinności spotykała się z naganą, potępie-
niem, pozamałżeńska ciąża równała się ciężkiemu prze-
stępstwu.

Nieco łagodniej traktowano przekroczenia mężczyzn,
szczególnie należących do miejscowej elity. Stąd też spo-
tyka się np. liczne skargi na panów, którzy dopuszczali
się nadużyć i brutalnych gwałtów wobec swoich służących
(czynili to najczęściej po pijanemu, w czasie gdy ich bogo-
bojne małżonki pielgrzymowały do miejsc dewocyjnych).
Na tym tłe dochodziło nieraz do tragedii, zgwałcone dziew-
częta targały się nawet na swe życie. Tylko sporadycznie
spotykało się w tym czasie jakieś jawne, odważne romanse,
śmiałe, ryzykowne porwania. W 1726 roku mieszczanin
z Tuszyna, miasteczka pod Łodzią, nazwiskiem Szlawski,
uwiódł żonę Lewka Judkowicza, Fabę, i uciekł z nią z mia-
sta, nie zapomniawszy jednak zabrać jej kosztowności i in-
nych rzeczy. Lewek Judkowicz zorganizował pogoń i ucie-
kającą parę dognano już pod pobliskim Laskiem. Historia
skończyła się tym, że Faba wróciła do męża; o tym, jak
ją przyjął, księgi sądowe jednak milczą, Szlawski musiał
opłacić koszta pogoni i posiedział tydzień w więzieniu, „aby
się nie ważył cudzych żon od mężów wywozić" 48.

Im większe miasto, tym swobodniejsze panowały w nim
obyczaje. Wsie i małe miasteczka podporządkowały się ry-
gorom kontrreformacji, środowiskom wielkomiejskim obcy
był jednak tak daleko idący purytanizm. W zasadzie prze-
strzegano tam pewnych norm, dbano o wierność żon, re-
putację i niewinność córek, z drugiej jednak strony nie
wyrzekano się zakazanych uciech. Mężczyźni mniej lub
więcej jawnie gonili za miłostkami, szukając urozmaicenia
w kontaktach z paniami podejrzanej reputacji. Ponieważ
ten sam cel przyświecał przebywającej okresowo w mia-

48 Hkps AGAD, Księga Miejska Tuszyna, ks. 3, k. 163.

386

Stach szlachcie, żołnierzom, służbie, miasta stawały się
siedliskiem prostytucji. Władze miejskie, nie mogąc opa-
nować sytuacji, z konieczności patrzyły przez palce na te
„nierządy", tolerowały nawet cudzołóstwo. W dużych mia-
stach uchodziło płazem postępowanie, za które srogo kara-
no na prowincji. Należy dodać, że eleganckie i zamożne
mieszczki nie znosiły też tak potulnie dyskryminacji oby-
czajowej, jak^a spotykała kobiety po wsiach i miasteczkach.
Literatura mieszczańska XVII wieku często pomstuje na
fortele i zdrady białogłowskie, a przecież wiadomo, że
w XVIII wieku postępowano jeszcze bardziej swobodnie.
Flirty i romanse ułatwiały w tym czasie reduty, asamble,
wycieczki podmiejskie. W wierszu ówczesnym czytamy, że
amorowano

Pod dachem, na spacerach, w upatrzonym kącie,
Jak to czasem i teraz bywa w Marymoncie.
I u Woli, i kiedy się gaj liściem otuli,
Skąd wzdychają do nieba ojce kameduli46.

Zorientowany w rozrywkach wielkomiejskich Jędrzej Ki-
towicz informuje, że na modnych wówczas redutach uwo-
dzono panie z dobrym skutkiem:

Na złamanie wstydu młodzi ludzie mieli inny sposób:
prócz salów i pokojów publicznych, dla całej kompanii
otwartych, antreprenerowie zachowywali pokoje osobne
pod swoimi kluczami. Kawaler umaskowany prosił o klucz
do osobnego pokoju, dał od niego pięć, sześć i więcej czer-
wonych złotych powiadając, że chce w osobności wypić
butelkę z przyjacielem lub w karty pograć. Antreprener,
nie wchodząc w roztrząsanie tego interesu — bo go dobrze
rozumiał i był do niego ministrem — dawał klucz, kawaler
osobę namówioną, pokręciwszy się z nią tam i sam po
salach i pokojach otwartych, nieznacznie wprowadził do
tego, od którego miał klucz, na który się zamknęli i od-
prawiwszy konferencyją do kompanii powracali [...].

49 Hkps AGAD, Arch. Publ. Potockich, nr 89, s. 9.

387

Drugi sposób do zażycia uciechy wstydliwej był takowy.
Na dziedzińcu przed pałacem redutowym stały karety na-
jemne przez całą noc dla odwożenia i przywożenia redutni-
ków. Kto tedy chciał ukraść cudzą żonę albo córkę na
godzinę, sekretnie wyniósł się z nią z redut, czego w wiel-
kiej kompanii dostrzec trudno było. Wsiedli do karety
i albo się zawieźli do jakiego domu, z którego był kawaler
lub dama, albo też kazawszy się wozić w karecie stangre-
towi po odległych ulicach, w niej się zjeździli i jakby nic
powrócili na reduty, z osobna i nieznacznie jedno za dru-
gim wchodząc między kompaniją, między którą daremnie
przez ten czas szukał mąż żony albo matka córki. «A gdzieś
ty była?» — pyta znalazłszy. «Nigdzie — odpowiedziała
śmiało — tańcowałam i chodziłam po pokojach». Na tym
przestać musiała inkwizycja, nigdy w takim zawikłaniu nie
docieczona" 50.

Zjawisk tych nie należy jednak generalizować, obok nich
można przytoczyć przykłady wierności małżeńskiej, skrom-
ności. Nie ulega wszakże wątpliwości, że w dużych miastach
istniały warunki po temu, by omijać obowiązujące wów-
czas zasady. Zjawisko to nasilało się w konsekwencji zmia-
ny obyczajów, jakie przyniosło ze sobą Rokoko. Wspomi-
nałem już, że pod koniec XVIII wieku w niektórych dużych
miastach, jak np. w Warszawie, rozprzestrzeniła się modna
wówczas rozwiązłość. Podobnie było i we Lwowie. Jan
Duklan Ochocki, mający w tych sprawach znaczną ekspe-
riencję, tak pisze o stosunkach obyczajowych panujących
około 1795 roku w tym mieście: „Lwów nigdy bardzo nie
słynął z ostrości obyczajów, a wówczas wszystko było roz-
prężone. Kobiety z wielkiego patriotyzmu romansowały na
zabój, mieniały kochanków, wyrywały sobie ludzi, odpra-
wiały jednych jak lokajów, przyjmowały drugich jak na-
jemników. Mężowie ich nawzajem dopuszczali się niewier-
ności bez końca, a gdy żony sypały co miały dla swoich
kochanków, ci znów rujnowali się zapalczywie, dla nie

1

5(1 J. Kitowiez, Opis obyczajów za panowania Augusta III,
oprać. R. P o 11 a k, Wrocław 1951, s. 586—587.

wiedzieć jakich kobiet, które im Się chwilowo podobały.
Nie mieć kochanka było sromotą, najlichsza pani szewcowa
na birgier-baliku, lub weterani szechele, albo na wałach,
nie pokazywała się bez syżyzbea [...] był to straszliwy wy-
lew, którego w tej chwili żadna tama pohamować nie
mogła" ".

Trudno jednoznacznie określić, jak przedstawiała się mo-
ralność drobnej i średniej szlachty, spotyka się bowiem
rozmaite, wręcz krańcowo sprzeczne ze sobą informacje.
Nie ulega wątpliwości, że wierność małżeńska mężczyzn
była i w tym środowisku też wielce problematyczna. Spo-
tkać można było panów trzymających nałożnice, prowadzą-
cych bujne życie erotyczne, dopuszczających się nawet nad-
użyć. Zjawisko to występowało na przestrzeni obu wieków,
ale trudno bliżej stwierdzić, czy z latami się nasilało.

Wszystko wskazuje na to, że szlachta pierwszej połowy
XVII wieku miała na sprawy obyczajów dość swobodny
pogląd, dlatego też z miłostkami niezbyt się kryto. Donoszą
o tym m. in. liczne relacje. Pisałem już, że od drugiej po-
łowy XVII wieku wpływ, jaki wywarł na obyczaje Kościół,
przyczynił się do wzrostu pruderii. Zagadnienie płci stało
się swego rodzaju tabu, ugruntowało się przekonanie, że
miłość pozamałżeńska jest grzechem. Szlachta w większości
aprobowała te poglądy. Szczególnie przestrzegano wierno-
ści małżeńskiej żon, niewinności córek, czy przebywających
pod jednym dachem kuzynek. Wypadki łamania tych na-
kazów należały raczej do rzadkości. Szlachcianki pozwalały
sobie często na wesołą zabawę, nawet poufałość, nie świad-
czyło to jednak o przekraczaniu szóstego przykazania.
W opisie życia obyczajowego szlachty mazowieckiej począt-
ku XVII wieku czytamy: „Szlacheckie niewiasty ubiegają
się z sobą w przepychu i strojach, lecz wstyd największą
jest u nich zaletą. Jednakże poufale żartować, gawędzić
ze znajomymi i tańczyć — za żadną nie poczytują zakałę.
Mężowie, w niewinność ich wierząc, wszystko na lepsze

51 J. D. Ochocki. Pamiętniki..., t. III, wyd. J. I. Kr a-
szewski, Wilno 1857, s. 68.

339

tłumaczą i nigdy nie podejrzewają zazdrośnie cnoty mał-
żonek" 5-. Krytyczny Vautrin pisze pod koniec XVIII wie-
ku: „Aczkolwiek pozory świadczą przeciwko nim, należy
przyznać, że kobiety polskie są w ogólności cnotliwe. Grube
słowa nie obrażają ich wstydliwości, ale nie wywołują też
w nich wyobraźni niepokoju, którego obawiają się bardziej
zepsute serca" 53.

Wobec takiej sytuacji jawna zdrada małżeńska żony lub
też romans panny wywoływały skandal i oburzenie. Kary.
jakie spotykały swawolnice, stawały się tematem towarzy-
skich plotek. Można przytoczyć opowiadanie Paska', który
dość dokładnie opisał przykry finał pozamałżeńskich amo-
rów niejakiej pani Falbowskiej ze sławnym później Maze-
pą. Autor wprost delektuje się wymyślną karą, jaką za-
stosował zdradzany mąż, który przywiązał sobie do kolan
ostrogi i zastosował je... bynajmniej nie do popędzania
rumaka. Przy opisie kary, jaka spotkała panią Falbowską,
Pasek zamieszcza dobrze oddający ówczesne stosunki
wiersz:

Mościwa pani, doświadczyłaś tego,
Jak piękna rzecz mieć męża rozumnego!
Zachorowałaś na świerzbienie ciała,
Wnet cię skuteczna recepta potkała:
Raj drugim damom specyjał tak drogi,
Na taki defekt rajtarskie ostrogi u. '

Choć żon pilnowano i karano je za niewierność, to jed-
nak nie upokarzano ich stosowaniem tak osławionych
w zachodniej obyczajowości pasów cnoty. Zaważyły na tym
prawdopodobnie dawne tradycje i stosunkowo godna po-
zycja społeczna kobiety. W każdym razie w Polsce stoso-

52 J. Swięcicki, Opis Mazowsza, [w:] W. Smoleński,
Pisma historyczne, t. I, Warszawa 1901, s. 109.

53 H. Vautrin, Obserwator w Polsce, [w:] Polska stanisła-
wowska w oczach cudzoziemców..., t. I, s. 787.

54 J. Ch. Pasek, Pamiętniki, wyd. J. Czubek, Kraków
1929, s. 319,

390

wanie pasów cnoty znane było tylko ze słyszenia. Wacław
Potocki wspomina np., jak to działo się we Włoszech:

[...] gdzie żelaznym blachem, ;

Mąż pięknej żonie kiep kryje przed gachem55.

Swawolne panny karano najczęściej rózgami i zmuszano
do odbywania surowej pokuty. Ich kochanków, jeśli byli
to np. uzależnieni od ojca panny domownicy czy wędrujący
ludzie „luźni", poddawano srogim chłostom, a także sadza-
no w dyby. W niektórych środowiskach wręcz „polowano"
na romansujące ze sobą pary. W ten sposób nie tylko roz-
wiązłość, lecz i szczera, spontaniczna miłość była hamowa-
na, nieraz wręcz unicestwiana przez surowych rodzicieli
i sekundujących im księży i mnichów.

Ale zarówno wszelkie zakazy jak i chłosta nie mogły
zniszczyć do szczętu miłosnych pragnień. Nie wszyscy
zresztą rodzice i plebani byli takimi rygorystami. Stąd też
dwory i dworki szlacheckie stawały się nieraz miejscem
bynajmniej nie platonicznej miłości, alkowy, alkierze i ofi-
cyny kryły rozmaite miłosne tajemnice. Miało to miejsce
nie tylko w okresie wczesnego Baroku, wiadomo, że i w
XVIII wieku dochodziło tam do sprzeniewierzeń, przelot-
nych awantur miłosnych, rozmaitych przygód. Sprzyjało
temu opilstwo, przeciągające się nieraz na całe tygodnie
zjazdy, kuligi, wesela, pogrzeby. Miłostkom sprzyjały rów-
nież warunki noclegowe. Ze względu na brak odpowied-
niej ilości pomieszczeń mężczyźni i kobiety spoczywali we
wspólnych pokojach, dochodziło więc czasami do intym-
nych zbliżeń i swawoli. Zdarzali się mężczyźni potrafiący
zręcznie, bez żadnych skrupułów wykorzystać każdą na-
darzającą się okazję. Jędrzej Kitowicz tak o tym powiada:

Drugi uplantowawszy sobie na widoku zdobycz jakiej
urody, polował na nią o ćmie i na niewymowną do takiej
przygody natrafiwszy, zdeboszował po cichu żonę przy
chrapiącym mężu lub córkę przy matce, albo spłoszywszy

55 W. Potocki, Iovialilates..., cz. II, b.m.w. 1747, s. 32.

391

przelęknioną, narobił hałasu i przerwał sen całej kompanii,
rzucając jej zwykle porozumienie na ducha, którym był
łotr swywolny, ile gdy w owe czasy, mianowicie między
niewiastami, pełno było opinii o pokutowaniu dusz"56.

Męża oszukiwanego zwano z niemiecka hanrejem lub też
z włoska kornutem. J. S. Bystroń pisze, którego to poglądu
osobiście nie podzielam, „w czym pośrednio szukać można
świadectwa, iż zdrada wraz z cudzoziemskim obyczajem
weszła w dom szlachecki" ". Fraszka i satyra zarówno doby
Baroku jak i Rokoka pełna jest też konceptów na temat
oszukiwanych mężów. Dla przykładu przytoczę fraszkę
Wespazjana Kochowskiego O mężach rogaczach:

Często niewinne żony małżonkowie winią,

Że im rogi na łbie jak satyrom czynią.

Lecz każdy niech swej spyta, wiem, tak mu odpowie:

Niech będzie róg gdzie trzeba, nie będzie na głowie 5S.

Zdarzało się, iż niektórzy rymopisowie wykorzystywali
motyw rogów dla przedstawiania swych afektów lub też
prawienia komplementów:

Dałbym życie, aby twój mąż, bakałarz srogi,

Mógł na swym łbie uczonym ciężkie dźwigać rogi 59.

Głosy te ilustrują wszakże nie zjawiska generalne, lecz
wyjątkowe, stąd też należy jeszcze raz podkreślić, iż oby-
czaje prowincjonalnej, odciętej od dworów i dużych miast
szlachty na ogół dalekie były od rozwiązłości. Wspomnia-
łem już, że w zasadzie nie zmieniło tej postawy nawet
Rokoko.

Rozwiązłość dominowała natomiast w obyczajach wielko-
pańskich, występowało to zarówno w okresie Baroku, jak

st Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 520.
*7 Bystroń, jw., t. II, s. 140.

58 W. Kochowski. Epigramata polskie po naszemu fraszki,
wyd. K. J. Turowski, Kraków 1859, s. 21.
69 Rkps APŁ, Zbiór Bartoszewiczów, nr 126, k. 99.

392

i Rokoka. Pański styl życia, ukształtowany w dużej mierze
jeszcze w czasach Odrodzenia, charakteryzował się najczę-
ściej hołdowaniem uciechom erotycznym. Hedonizm magna-
terii pogłębiał się na skutek naśladowania arystokracji za-
chodnioeuropejskiej, jak również rodzimych władców. Na-
leży bowiem podkreślić, iż królowie tej doby wiedli na
ogół dość urozmaicone życie erotyczne. Miłośnice trzymał
w młodości sam nabożny Zygmunt III, znanym i wyrafi-
nowanym kobieciarzem był jego syn Władysław IV. Król
wręcz nadużywał lubieżnych uciech, puszczał „cug piesz-
czonej Wenerze", co przypłacił zdrowiem i fortuną. Wy-
bitna słabość do płci pięknej charakteryzowała też jego
brata Jana Kazimierza. Głoszono, iż żyje „jak w seraju",
że w jego apartamentach rozmawia się wyłącznie o wszete-
czeństwach. Na tym polu zawodził Michał Korybut, jego
umiarkowanie czy wręcz abstynencja wypływały wszakże
nie z zasad etycznych, przyczyną tego były po prostu de-
fekty fizyczne. Słynął natomiast z temperamentu erotyczne-
go Jan Sobieski. Legendarnych wyczynów dokonywał na
tym polu, aż po kres swego życia, August Mocny. Istnieją
podstawy, by sądzić o bogatym życiu miłosnym Stanisława
Augusta. Surowość obyczajów, przestrzeganie wierności
małżeńskiej cechowały jedynie Augusta III, skądinąd naj-
mniej godnego naśladowania władcy na polskim tronie.

Choć nie zawsze oligarchowie mogli dorównać monar-
szym wzorom, rozpowszechniony pośród nich styl życia wy-
magał wprost utrzymywania nałożnic, metres, faworytek.
Purytanizm cechował tylko nielicznych, najczęściej ciężko
chorych. Biografie magnackie obfitują też w liczne, łatwe
..fortunne sukcesy". Zdarzali się dygnitarze, którzy utrzy-
mywali istne haremy, miłośnice pańskie były uwodzone,
porywane, kupowane. Jaśnie wielmożni nie mieli w tym
względzie żadnych uprzedzeń klasowych czy rasowych,
w ich sypialniach gościły zarówno chłopki jak i herbowne
szlachcianki, zarówno Polki jak i Ukrainki, Niemki, Fran-
cuzki. Żydówki, Wołoszki. Te ostatnie miały reputację ko-
biet łatwych i namiętnych.

Nadużycia na tym polu wiązały się przede wszystkim

w: .n

z zapadalnością na kiłę i przedozowywaniem środków pod-
niecających, co doprowadzało czasem nawet do przed-
wczesnych zgonów i wymierania całych rodzin. Rozwiązłe
życie miało być podobno przyczyną przedwczesnych zejść
ostatnich Zbaraskich, jezuici głosili o Januszu, że ..pro-
wadził życie Sardanapala" 60. Erotomania, skrajne naduży-
cia cechowały w tej dziedzinie wszystkich ostatnich Ostrog-
skich. Nadmierne upodobanie w uciechach erotycznych
zgubiło syna i wnuka wielkiego kanclerza Jana Zamoy-
skiego. Rody młodsze, charakteryzujące się lepszymi wa-
runkami biologicznymi, jak np. Potoccy, potrafiły cieszyć
się erotycznymi sukcesami przez długie lata. Pamiętnikarz
szlachecki Joachim Jerlicz pisze o hetmanach Mikołaju
i Stanisławie, że ,,ich wszystka myśl była o gorzałce, ho-
fryjerkach nadobnych", o Mikołaju powiada, iż „w nocy
radził o pannach albo dziewkach młodych i nadobnych
żonkach, będąc sam w starości lat podeszłych [...] gorzałka
we dnie i w nocy i siostra Hanuśka, aby była pod dobrą
myśl, pod pijany wieczór Panu Mikołajowi" •*.

Bardziej wyrafinowani byli pod tym względem panowie
przebywający na dworze królewskim. Wiadomo, że istny
,.wieniec" pięknych dziewcząt zdobił warszawski pałac mar-
szałka Adama Kazanowskiego (Kazanowski zajmował się
także m. in. aranżacją sekretnych uciech dla Władysława
IV). Rozwiązłość, często zaś wręcz rozpustę i wyuzdanie
kół magnackich plastycznie przedstawia w swej twórczości
Jan Andrzej Morsztyn. Poeta jest rozbrajająco szczery, de-
maskuje zarówno senackich komiltonow, jak i siebie. Znany
jest jego nader nieprzyzwoity wiersz pt. Paszport k... z Za-
mościa, w którym po imieniu wymienia „zdymisjonowane"
nałożnice „Sobiepana" Zamoyskiego (był to wnuk wielkie-
go kanclerza, pierwszy mąż późniejszej królowej Marysień-
ki). Innym razem opisuje siebie, gdy wstąpiwszy w związki
małżeńskie postanowił jedynie dla żony rezerwować swe

60 Cyt. wg W. Dobro w o 1 s k a, Młodość Jerzego i Krzyszto-
fa Zbaraskich, Przemyśl 1926, s. 204.
81 Jerlicz, jw., t. I, s. 64.

394

I

siły. Również i w wieku XVIII wśród magnatów panowała
daleko idąca rozwiązłość. Wzór Augusta Mocnego i Stani-
sława Augusta znajdował wielu naśladowców. Jest zna-
mienne, że oddawali się jej zarówno magnaci prowadzący
tryb życia sarmacki, jak również panowie hołdujący za-
granicznym modom. Wśród licznych wielkopańskich eroto-
manów tego wieku wymienić można m. in. Marcina Ra-
dziwiłła. W swej rezydencji utrzymywał on istny harem —
przebywały w nim piękne niewiasty z terenu całej Rzeczy-
pospolitej. Prócz nałożnic utrzymywał Radziwiłł na swym
dworze ładne, nieletnie dziewczęta, które wychowywano na
jego przyszłe metresy. Określano je ironicznie mianem „ka-
detek". Pochodziły one z różnych warstw społecznych, wa-
runkiem decydującym o wcieleniu do tego „korpusu" była
wyłącznie uroda. Z nadużyć w tej dziedzinie głośni byli
także Mikołaj Bazyli Potocki, Stanisław Lubomirski, Kazi-
mierz Poniatowski (brat króla). Ostatni afiszował się po
Warszawie z piękną aktoreczką, niejaką Józefką; ponoć
woził ją całkowicie rozebraną w odkrytej karocy. Z licz-
nych romansów słynął także wojewoda Józef Stempkowski.
Trudniej dociec, jak przedstawiały się romanse wielkich
dam. Wynika to m. in. stąd, że jeśli swoboda mężczyzn
była tolerowana, a czasem nawet aprobowana, to panie
musiały liczyć się z tradycyjną etyką, która dość rygory-
stycznie zabraniała im łamania szóstego przykazania. Dla-
tego też jeśli je przekraczały, to musiały czynić to sekret-
nie, potajemnie. Wiele informacji na ten temat zamieszcza
co prawda Liber chamorum oraz publicystyka rokoszowa.
Według wersji, jakie przytacza literatura, w sypialniach
barokowych pałaców można było spotkać pełne tempera-
mentu, rozwiązłe, cyniczne damy. Jest w tym chyba jednak
wiele przesady, w większości przypadków można je zapisać
na konto złośliwych plotek lub też nieco chorobliwej ima-
ginacji niektórych autorów. Często plotki te były rozsie-
wane z premedytacją, celem ośmieszenia i zdyskredytowa-
nia osób z przeciwnego obozu politycznego. Na przykład
autorzy związani z rokoszem Zebrzydowskiego dokuczali
w ten sposób regalistom. Co dociekliwsi historycy przyta-

395

czają jednakże fakty świadczące bezspornie o niewierności
niektórych wielkich dam. Informacji takich dostarcza m. in.
poufna korespondencja niektórych magnatów. Jarema Ma-
ciszewski, badający stosunki społeczne Polski XVII wieku,
w jednej ze swych prac przytacza następujące zdarzenie:
„Marszałek wielki litewski Krzysztof Monwid Dorohostaj-
ski, żonaty z Radziwiłłówną, siosti*ą Janusza i Krzysztofa
książąt na Birżach i Dubinkach, stwierdził bez wszelkiej
wątpliwości, że w czasie jego częstych wyjazdów politycz-
nych jego małżonka zdradza go z rękodajnym, sługą szla-
checkiego pochodzenia. Napisał wobec tego żałosny list do
szwagrów, załączył do niego rozbrajająco szczere zeznania
klucznicy i innych oficjalistów, podające szczegóły amorów
pani marszałkowej, oraz oznajmił, że nielojalnego sługę
kazał zamknąć w lochu" 62. W świetle tej relacji wiarygod-
nie brzmi wersja o amorach księżnej Radzi wiłłowej, z domu
Słuckiej, której kochanka, także sługę, dla odmiany tatar-
skiego pochodzenia, podczaszy Radziwiłł kazał utopić. Przy
słudze znaleziono biżuterię, którą otrzymał w podarunku
od księżnej, i oskarżono go o kradzież.

Szereg wiarygodnych informacji wskazuje, iż wielkie da-
my posiadały więcej swobody niż większość ówczesnych
niewiast, dlatego też łatwiej im było oddawać się miło-
stkom. Na pańskich i królewskich pokojach napotykało się
przecież tyle pokus i rozmaitych propozycji. Trzeba bowiem
dodać, że arystokratki doby Baroku kochały się nie tylko
z potrzeby serca czy gorącego temperamentu, ale często
romansowały po prostu z wyrachowania. Romans trakto-
wano bowiem jako skuteczną drogę do osiągnięcia okre-
ślonych celów: materialnych, politycznych, ambicjonalnych.
Zdarzało się, że do romansów nakłaniali panie nawet ich
właśni mężowie. Sporo światła na te sprawy rzuca wspo-
mniana już twórczość Jana Andrzeja Morsztyna, który pi-
sze m. in. o panach „koczotach" „najmujących" własne mał-
żonki. „Najmowano" żony oczywiście nie jakimś hołyszom,

02 J. Maciszewski, Szlachta polska i jej pańslwo. War-
szawa 1969, s. 158.

396

lecz kochankom mającym pozycję i znaczenie: królom, mi-
nistrom, wpływowym dygnitarzom. Chodziło o zdobycie,
a następnie dyskontowanie ich faworów. Tymi drogami
dobijano się nieraz starostw i urzędów. Nie żaden satyryk
czy moralista, lecz wiarygodny kronikarz Wawrzyniec Ru-
dawski pisał, że ,,[...] niewiasty i wdówki pysznią się do-
chodami z majątku narodowego, a próżne, lubieżne i wzbo-
gacone zasobem pieniędzy publicznych wraz nowym sprze-
dają się miłośnikom"63. Kiedy wojewoda Sapieha starał
się o buławę, to ,,[...] sama wojewodzina połocka, będąc
piękną i młodą, ofiarowała swoje grafowi Bryłowi fawory
i powiadają, że syn Bryła, generał artylerii koronnej,
z tych faworów profitował"u. Bywały kochanki, które
stawały się wręcz wszechwładnymi faworytami. Całą ple-
jadę takich dam można wymienić w związku z bujnym
życiem erotycznym Augusta Mocnego. Prymas Radzie jow-
ski forytował w tym czasie panią Towiańską. W połowie
XVIII wieku znana była kapitanowa Tymanowa — metresa
możnego podskarbiego W. X. L. Fleminga. Wpływy swe
opierała ona nie tyle na wątpliwej urodzie, ile na wdzięku,
inteligencji, być może i innych, nie znanych współczesnemu
historykowi walorach. Kiedy owdowiała, oficjalnie zamiesz-
kała przy Flemingu i ponoć zupełnie go opanowała. Pisano,
że: „Władzę ma nad nim absolutną, wszystkie interesa za
jej radą i promocyją idą" 65.

Jeśli do początków XVIII wieku tego rodzaju postępo-
wanie nie było nagminne, to w drugiej połowie stulecia
większość spośród arystokratek zaczęła oddawać się jaw-
nym romansom. Wytworna ówczesna kobieta nie mogła
nie posiadać kochanka. Rozwiązłość, prowadzenie licznych
romansów nakazywała francuska moda, wymagały tego in-
teresy bankrutującej, wysługującej się dworowi czy obcym

63 W. Rudawski, Historia polska, t. I, wyd. W. S p a s o-
w i c z, Petersburg 1855, s. 108.

M M. Matuszewicz, Pamiętniki..., t. III, wyd. A. Pa-
wi ń s k i, Warszawa 1876, s. 205.

65 Matuszewicz, jw., t. IV, s. 91. -. ,. -.-.- .. ■

potencjom arystokracji. Nie ulega wątpliwości,'że znacznie
przyczynił się do tego „król Staś", znawca i miłośnik ko-
biet, wytworny kochanek, mąż „tysiąca żon", który popierał
swobodę obyczajową. Pań nie trzeba było długo zachęcać,
narzucały się wręcz królewskiemu Adonisowi, marzyły

0 tym, aby zostać królową choć jednego dnia! Ponieważ
jednak król był tylko jeden i, mimo swej galanterii wobec
dam, nie mógł zaspokoić wszystkich życzeń, romansowały
z jego ministrami, szambelanami, oficerami. Kiedy zaś nie
było ich pod ręką, romansowały ze służbą, ze swymi haj-
dukami, lokajami. Sporo szeptało się także o nadmiernych
czułościach okazywanych nadwornym karłom i murzyniąt-
kom. Na tym tle dochodziło nawet do skandalów, jakim
było np. urodzenie przez panią Jabłonowską, Francuzkę
z pochodzenia, syna posiadającego cechy murzyńskie. Po-
dobno Murzynka urodziła też pewna ministrowa.

Wiarygodny autor tego okresu Schulz pisze: „Stosunki
miłosne w Warszawie nie budzą zgorszenia, wiążą się bar-
dzo swobodnie [...]. Pięknych i młodych kobiet zalotność
jest głównym zajęciem. Stała się ona pewną nauką, na
którą składa się po trosze nieco rozpusty, zwodnictwa,
zdrady, trochę serca, a wiele próżności, polityki i chci-
wości. Panie mają des amis, dziewczęta des amants [...].
Jeżeli mąż chciałby czasem wiedzieć, gdzie się żona znajdu-
je, dowiaduje się o to bez namysłu u teraźniejszego jej
przyjaciela, od którego pewną dostaje wiadomość; toż samo

1 równie spokojnie czyni pani o męża pytając jego przy-
jaciółki, a czasem nawet męża jej pyta o swojego, lub
mąż żony przyjaciela o własną żonę. Tę swobodę daje się
i używa się jej nawzajem" 66.

Jeden z przedstawicieli arystokracji, Leon Potocki, tak
charakteryzuje w swych wspomnieniach stosunki obycza-
jowe panujące w czasach Stanisława Augusta: „Za jego
panowania popsucie obyczai do tego stopnia doszło, że

66 F. Schulz, Podróże Inflantczyha z Rygi do Warszawy
i po Polsce w latach 1791—1793, oprać. W. Zawadzki, War-
szawa 1956, s. 241, 148.

398

w wyższych sferach towarzystwa nie było kobiety zamęż-
nej, która by nie miała kochanka [...] nie było męża, który
by przy cudzych żonach nie szukał zapomnienia o własnej.
Małżeństwo było niczym więcej jak kontraktem" 67.

Także i literatura piękna pozostawiła wiele obrazów do-
bitnie i plastycznie przedstawiających niewierność możnych
pań, która pod koniec stulecia, m. in. wedle opinii Bystro-
nia, osiągnęła wręcz rozmiary zbiorowej psychozy. W jed-
nym z wierszy czytamy, jak to sznurem ciągnęły do bo-
gatych kawalerów dygnitarskie małżonki. Oto bardziej
cenzuralne strofy:

Żonka pana ministra, żonka senatora,
Nie dała sią namawiać hardzie do wieczora.
Umizgały się same panie starościnie,
Prosiły do rozmiaru i podkomorzyne...
Kędy się tylko złota podrzuciła wędka
Szła na nią i sędzina i żona podsędka es.

Osobny rozdział stanowią romanse wielkich dam z dy-
gnitarzami obcych mocarstw. Rywalizowały one między
sobą o fawory cudzoziemskich ambasadorów, generałów,
oficerów. Popychała je ku nim chęć podobania się, zdo-
bycia protekcji, nieraz zmuszali je do tego zagrożeni
w swych pozycjach mężowie i ojcowie. Carski ambasador
mógł przebierać pośród polskich arystokratek niby w suł-
tańskim seraju. Wiadomo, że słynny z gwałtów i łamania
godności narodowej Polaków Repnin miał za kochankę Iza-
belę Czartoryską, za zgodą zresztą i błogosławieństwem
jej męża, teścia i reszty „familii". Postępowano tak w naj-
tragiczniejszych momentach dla kraju, m. in. w czasie dru-
giego i trzeciego rozbioru. Dziejopis Jelski .tak pisze na
ten temat: „W czasie Targowicy panie nasze otwarcie, na
waleta bałamuciły się z najeźdźcami. Walery Zubow żył
publicznie z Protową Potocką de domo Lubomirską, Arse-
nijew z Wołodkowiczową, Igestróm z Załuską, Stackelberg

67 L. Potock i, Urywek ze wspomnień..., Poznań 1876, s. 17.
is Rkps AGAD, Arch. Publ. Potockich, nr 89, s. 13.

399

z Radziwiłłówn i Ożarowską"os. Sumienny Kraszewski
w swym studium historycznym dotyczącym tej doby po-
wiada: ..Rozpusta kobiet była tak wielką, że żadne imię,
żaden dom pański nie był wolen od tej skazy, a cudzoziem-
scy jenerałowie i ambasadorowie mieli tylko trudności wy-
boru wśród niezliczonego kandydatek grona" 70.

Szczyt tego doprawdy bezwstydnego rozpasania nastąpił
w 1793 roku, podczas pamiętnego rozbiorowego sejmu gro-
dzieńskiego. Pamiętnikarze stwierdzają, że nie zachowywa-
no nawet pozorów, poprzebierane za antyczne nimfy polskie
arystokratki wręcz narzucały się cudzoziemskim potenta-
tom, nie zapominając o swych „tubylczych" kochankach.
Pozbawieni jakichkolwiek zasad moralnych dygnitarze tar-
gowicy nieraz zmuszali wręcz swe żony, by równocześnie
prowadziły kilka romansów. Tworzyły się więc trójkąty,
kwartety i inne układy. Wyrachowana, odrażająca rozpusta
znamionuje życie większości magnatów ostatnich lat Rze-
czypospolitej. Spotykało się wprawdzie damy słynące z su-
rowszych obyczajów, ale stanowiły one wyjątki wśród ro-
kokowych swawolnie.

Oczywiście margines ówczesnego życia obyczajowego, po-
dobnie jak w innych epokach, stanowiły zboczenia seksual-
ne. Zboczenia występowały nieomal we wszystkich kultu-
rach i czasach, na przestrzeni dziejów zmieniał się do nich
tylko stosunek społeczeństwa, były one na przemian bądź
potępiane, bądź tolerowane lub nawet gloryfikowane. Trze-
ba stwierdzić, że w Polsce omawianego okresu nie znajdo-
wały sprzyjającego podłoża, były one zazwyczaj potępiane,
co najwyżej tolerowane. Świadome praktykowanie zboczeń
było u nas stosunkowo rzadkie, spotykało się z dezaprobatą
opinii społecznej, wzbudzało nawet odrazę. Na marginesie
trzeba dodać, że obyczajowość polska od czasów przed-

09 A. J. [elski], Zarys obyczajów szlachty w zestawieniu
z ekonomiką i dolą ludu w Polsce i Litwie, t. II, Kraków 1897,
S. 27.

70 J. I. Kraszewski, Polska w dobie trzech rozbiorów
1772—1795, t. I, Poznań 1873—1975, s. 85.

400

chrześcijańskich odnosiła się zdecydowanie niechętnie do
tych zjawisk.

Dla nakreślenia pełnego obrazu tego zagadnienia należy
wziąć pod uwagę fakt, że ówczesna medycyna orientowała
się w tych kwestiach dość słabo, do zboczeń zaliczano jedy-
nie najbardziej znane, nie zdawano sobie sprawy z ich
złożoności. Dlatego też twierdzenie, iż występowały one
jedynie sporadycznie, nie oddawałoby w pełni obrazu ów-
czesnej obyczajowości. Jeśli się weźmie pod uwagę stan
psychofizyczny ówczesnych ludzi, system wychowania, któ-
ry musiał powodować kompleksy, nienaturalne wymagania
kół ascetycznych i inne czynniki, to można mniemać, że
stany patologiczne spotykało się o wiele częściej, niż prze-
kazały nam to źródła.

Najbardziej znanym zboczeniem był homoseksualizm,
a ściślej pederastia (miłość lesbijska nie znajdowała bo-
wiem wy znawczyń); dopuszczali się jej sporadycznie ludzie
wszystkich warstw społecznych. Informacje na ten temat
znajdujemy w rozmaitych źródłach, m. in. w literaturze
pięknej, pamiętnikarskiej, a także w aktach policyjnych
z końca XVIII wieku. Liber chamorum donosi: ..Mniński
służeł pod Piotrkowem p. Krzysztoporskiemu Piotrowi za
chłopca. Obcował z nim pan in posticum po turecku i na-
bawieł go france in postico" n.

Zjawiska te były mocno piętnowane przez ówczesnych
moralistów, oburzał się na nie m. in. Wacław Potocki, który
pisał, że pewni mężczyźni:

[...] paskudzą otroki,
s Przeciw naturze rozum przywodząc aż zgroza n.

Pederastię potępiał także Adam Gdacjusz, nazywając to
zboczenie sodomią. „Sodomija jest to haniebna nieczystość

71 W. Nekanda Trepka, Liber generationis plebeano-
rum (Liber chamorum), cz. I, wyd. W. Dworzaczek,
J. Bartyś, Z. Kuchowicz, Warszawa 1963, s. 162, nr 539,
przypis d.

72 Cyt. wg B y s t r o ń, jw., t. II, s. 146. (

26 — Obyczaje staropolskie 401

[...[ przed którą aniołowie uciekają, którą diabli widząc
oczy zawierają, którą mężczyźni z mężczyznami płodzą" ls.
Oddawanie się homoseksualizmowi zarzucano niektórym
magnatom, prawdopodobnie były to jednak złośliwe plotki.
Ponad wszelką wątpliwość uprawiał ją natomiast słynny
z bogactw marszałek Janusz Sanguszko, który porzucił swą
piękną żonę. ponieważ większych przyjemności doznawał
w uprawianiu „amorów z mężczyznami". Sanguszko iście
po królewsku wynagradzał swych faworytów, dawał im
wielkie sumy, klejnoty, całe majątki. Sprawy te były głoś-
ne, znalazły też żywy oddźwięk w ówczesnym pamiętni-
karstwie, Kitowicz notuje np.: „Wielu z tych faworytów
wyszło na słusznych obywatelów i majętnych panów"74.
Zboczenie takie spotykało się jednak rzadko, potwierdza to
m. in. opinia dobrze zorientowanego doktora Lafontaine'a.
Pisał on: „o pederastyi, która w narodach ościennych dosyć
często praktykuje się, wcale tu nie wiedzą i nią się brzy-
dzą" n.

Wyjątkowo nieobyczajne zachowanie się niektórych pa-
nów posiadało swoje źródło najprawdopodobniej w ekshi-
bicjonizmie. Można przypuszczać, że zboczeniu temu ulegał
m. in. Radziwiłł „Panie Kochanku". Niemcewicz wspomi-
nając o nim nadmienia, że „nie miał innych szatnych jak
cztery młode, czerstwe, rumiane, tłuste dziewki" 76. Spoty-
kało się także transwestyzm, czyli skłonność do przebiera-
nia się w szaty odmiennej płci. Zboczenie to występowało
po dworach, czasem pośród zakonników.

Można mniemać, że pośród ówczesnego społeczeństwa roz-
powszechniony był masochizm, zboczenie, w którym dozna-

73 A. Gdacjusz, Dyszkurs o grzechach szóstego przykaza-
nia..., Brzeg 1682, s. 22.

74 Kitowicz, Pamiętniki..., s. 63.

75 Cyt. wg tłumaczenia: J. Orkisz, Historya chorób we-
nerycznych z czasów króla Stanisława, „Tygodnik Lekarski",
1862, nr 49, s. 432.

76 J. U. Niemcewicz, Pamiętniki czasów moich, t. I,
Warszawa 1957, s. 300.

402

wanie udręk fizycznych i moralnych jest ulubionym albo
jedynym sposobem zaspokojenia popędu. Zdaje się, że ma-
sochizmowi oddawała się znaczna część osób znanych wów-
czas ze świątobliwości-i ascezy. Druki dewocyjne informują,
że poszczególni asceci „wolni byli od pokus cielesnych".
Z przemilczeń, jak również z konkretnych informacji wy-
nika, iż inni z kolei musieli je energicznie zwalczać. Np.
Anna Kossakowska „pragnąc nienaruszenie zachować po-
ślubioną Bogu niewinność, ciału swemu wypowiedziała woj-
nę i wymyślnemi je martwiła sposobami" 77. Inny asceta
„umyślił samego siebie być zwycięzcą i żądze pokonać" 7S.
Masochistyczne prawdopodobnie były praktyki znanego ze
świątobliwości jezuity Kaspra Drużbickiego, o którym pi-
sano, że „pierworodnej niewinności i panieństwa niczym
nie naruszywszy, aż do śmierci samej niepokalanym do-
trwał, dla tegoż dziedzictwa ochrony i w zakonie na potem
żyjąc, gdy z białą płcią widzieć się musiał, przez cały czas
tej rozmowy ostrymi się zwykł był kłuć szpilkami"79.
W tym czasie, podobnie jak w średniowieczu, słyszy się
o tzw. białych małżeństwach, dotyczyło to m. in. drugiego
małżeństwa hetmana Chodkiewicza ze słynną z pobożności
Anną Alojzą Ostrogską. Można przypuszczać, że masochi-
zmowi ulegały liczne, nie znane z nazwiska jednostki prak-
tykujące surową ascezę, biczujące się, obnoszące się ze swo-
im poniżeniem.

Jednym z częściej spotykanych zboczeń był sadyzm.
Prześledzić go można przede wszystkim w biografiach ma-
gnackich. Do sadystycznych praktyk zaliczyć trzeba własno-
ręczne wykonywanie przez możnych panów kar lub przy-
patrywanie się im, lubowanie się w fizycznym i moralnym
maltretowaniu swego otoczenia, m. in. uzależnionych od
siebie kobiet. Znane są przypadki, że żony i miłośnice

77 F. Jaroszewicz, Matka świętych Polska..., Kraków
1767, s .166.

78 Jaroszewicz, jw., s. 602.

79 K. Niesiecki, Herbarz polski, t. III, wyd. Bobrowi-
c z a, s. 441.

403

dygnitarzy były batożone, sieczone rózgami, magnaci do-
puszczali się także ranienia i kaleczenia swoich poddanek.
Czynów tych dokonywano w okolicznościach wskazujących
na patologiczny charakter tych praktyk. Sadystami byli
zapewne tacy znani magnaci, jak Stanisław Warszycki,
Mikołaj Ossoliński, Hieronim Florian Radziwiłł, Mikołaj Ba-
zyli Potocki oraz inni. Jest oczywiste, że sadyzm występo-
wał także pośród innych warstw społecznych, wśród pew-
nych kategorii zawodowych, np. katów, którzy wręcz lubo-
wali się w zadawaniu mąk i w zaostrzaniu kar.

W środowisku wiejskim i małomiasteczkowym spotykało
się czasami sodomię, którą nazywano wówczas „bestial-
stwem". Zboczenie to występowało sporadycznie na terenie
całego kraju, najczęściej jednak w okolicach górskich,
wśród pastuchów-owczarzy. Sodomii oddawały się prze-
ważnie najbiedniejsze, najbardziej upośledzone jednostki
tych środowisk. Byli to często ludzie chorzy psychicznie,
niedorozwinięci umysłowo. Fakty świadczą, że sodomii ule-
gano raczej w stanie zamroczenia alkoholowego.

Ponieważ nie znano istoty takich zboczeń jak ekshibicjo-
nizm i masochizm, potępiano je tylko wtedy, jeśli prak-
tykowanie ich naruszało obowiązujące zasady obyczajowe.
Potępianie to miało najczęściej charakter dezaprobaty, nie
pociągało za sobą jakichś sankcji policyjnych i prawnych.
Z punktu widzenia obowiązującego wówczas prawa, zbo-
czeniami, które traktowano jako przestępstwo, były pede-
rastia i sodomia. Podejrzanych o nie aresztowano, podda-
wano drakońskim nieraz przesłuchaniom, torturom, a kiedy
wina została dowiedziona, skazywano na surowe kary,
z karą śmierci włącznie. W przypadku sodomii wraz z czło-
wiekiem zabijano także i zwierzę. Surowość tych kar uległa
pewnemu złagodzeniu dopiero u schyłku omawianego
okresu.

Należy podkreślić, że kary za zboczenia seksualne na-
kładano wyłącznie na plebejuszy; jeśli chodzi o szlachtę
i magnaterię, to praktycznie nie stosowano wobec nich
sankcji prawnych. Nie znamy wypadku, by sądy rozpa-
trywały sprawę jakiegoś szlachcica czy magnata. Jawne

404

1

postępowanie Sanguszki. wzmianki w źródłach o zbocze-
niach innych magnatów świadczą, że w tej dziedzinie
z całą jaskrawością wystąpiło stosowanie podwójnego pra-
wa, jednego dla panów, drugiego dla poddanych.

XIII
NIERZĄDNICE

Płatna miłość była dobrze znana zarówno „grubym Sar-
matom", jak i wymuskanym kawalerom doby Rokoka.
Bogobojna obyczajowość czasów kontrreformacji wstydli-
wie tolerowała tę rozpustę. W pewnym okresie próbowano
domy publiczne zamykać w gettach, w praktyce jednak
spotykało się je po różnych zakątkach, czasem nawet obok
kościołów. Obyczajowość Rokoka przeprowadziła swego-
rodzaju nobilitację nierządu, uznała go za zjawisko natu-
ralne, potrzebne, w pewnym sensie wynikające z nakazów
mody. Liczni mężczyźni wywodzący się ze wszystkich
warstw społecznych nie krępowali się korzystać z usług
ladacznic, które przez oba omawiane wieki cieszyły się
dużym wzięciem. Interesowali się nimi ludzie rozmaitych
kondycji, rozmaitego poziomu i różnych gustów, m. in.
słynni poeci, jak np. Jan Andrzej Morsztyn czy Stanisław
Trembecki oraz przybrani we wstęgi orderowe dygnitarze.
Nierządnice uatrakcyjniały i umilały życie zarówno hulta-
jom, rozmaitym wagabundom. jak również i nadętym do-
stojeństwem patrycjuszom miejskim. Ba, nawet panującym.
Wiadomo, że z fachowych usług tych pań korzystali tacy

406

koronowani koneserzy, jak np. Władysław IV i Stanisław
August.

Tolerowanie, a nawet w pewnym sensie usankcjonowa-
nie prostytucji wynikało z różnorodnych i bardzo złożonych
przyczyn. Dużą rolę odgrywała tu tradycja. W czasach
średniowiecza, nie mówiąc o jeszcze wcześniejszych, nierząd
był w Europie na ogół powszechnie uznanym, normalnym
zawodem. Wiązało się to bez wątpienia z pewnym bez-
wstydem, z jakim traktowano wówczas sprawy płci. Stąd
też nierządnice najmowano czasami dla uatrakcyjnienia
uroczystości publicznych i polecano im bawić dostojnych
gości. Prostytutki oddawano również do dyspozycji perso-
nom, z którymi prowadzono ważne pertraktacje, np. człon-
kom poselstw zagranicznych. Liczba tych pań, szczególnie
w dużych miastach, była bardzo pokaźna, zrzeszały się one
w swojego rodzaju korporacje, stanowiły wiele ważący ele-
ment w średniowiecznych, a następnie renesansowych
miastach. Sytuacja ta uległa pewnej zmianie na przestrzeni
XVI wieku i w czasach późniejszych. Przede wszystkim
nierząd zaczęły zwalczać czynniki kościelne, zarówno kato-
lickie jak i protestanckie, upatrując w nim narzędzie grze-
chu i wszelkiej deprawacji. Ważnym momentem w jego
zwalczaniu było także rozprzestrzenienie się w Europie
plagi kiły. Nierządnice, i słusznie, uznano za osoby rozno-
szące tę chorobę, w związku z tym władze miejskie, a na-
wet państwowe podjęły kroki zmierzające do ograniczenia
nierządu. Domy publiczne na Zachodzie poddano kontroli,
przede wszystkim sanitarnej, czasami nierządnice usuwa-
no w ogóle z miast i poddawano okresowo rozmaitym re-
presjom.

Znaczna część społeczeństwa odnosiła się jednak do nich
z pobłażliwością, nie chciała zrezygnować z ich usług.
Chętnymi klientami nierządnic bywali zawsze żołnierze,
marynarze, podróżni (nieraz pielgrzymi), przybywająca do
miast szlachta oraz przedstawiciele innych warstw. W tej
sytuacji władze, zarówno świeckie jak i kościelne, musiały
pogodzić się z istnieniem nierządu. Liczne nierządnice spo-
tykało się zarówno w arcykatolickiej Hiszpanii, jak i w pro-

407

testanckiej Anglii. Głośną pod tym względem sławą cie-
szyły się niektóre dzielnice i domy miast francuskich, nie-
mieckich, włoskich. W początkach XVII wieku szczególną
renomą cieszył się np. pewien „dom" w Walencji. W pa-
miętniku z tamtych czasów czytamy: „W Walencji, jak
w całej Hiszpanii, ale tutaj bardziej uroczy jest wielki
i słynny dom dziewczyn publicznej rozkoszy służących, któ-
re mają całą dzielnicę miasta, gdzie to życie rozwija się
w całej swobodzie, a damy tego fachu są tu w niskiej
cenie, choć wszystkie inne towary są niesłychanie drogie".
Jeden z dworzan Filipa II pisał, że „puteria publiczna była
w Hiszpanii tak powszechna, iż przybywając do miasta,
wielu ciągnie tam, zanim jeszcze uda się do kościoła"l.
S. Mercier poświęcił sporo miejsca nierządowi w swoim
opisie Paryża drugiej połowy XVIII wieku, według jego
opinii zjawisko to powodowało rozmaite złożone skutki:
„[...] niezliczone nierządnice, sprzyjające aż nadto wyuzda-
niu uczuć, nauczyły młokosów obcesowego wzięcia, które
ci z kolei zachowują nawet wobec najuczciwszych niewiast,
tak że w naszym tak układnym wieku w miłości jesteśmy
grubianie [...]. Pieniądze, wydawane na ladacznice wszel-
kiego rodzaju ocenić można na pięćdziesiąt milionów. Sumy
przeznaczone na jałmużnę sięgają trzech milionów: różnica
daje do myślenia" 2.

Jeden z podróżników polskich był zaskoczony rozmiara-
mi prostytucji w osiemnastowiecznym Londynie. Pisał
m. in.: ,,Jest jeszcze drugi rodzaj rozboju w tym mieście,
to jest dziewki, których albo nędza ostatnia, albo rozpusta
na takie życie przywiodła, a których po wszystkich ulicach
liczba wielka. Niezmiernie one przykrzą się przechodzącym
zastępując drogę, chwytają za kraj sukni. Ledwie się im
obronić można [...] 2000 liczą domów w Londynie, w któ-
rych za pieniądze nasycić można cielesność, 500 kafehau-
sów, do których co wieczór schodzą się dziewki, czekając,
którą z nich przechodzący tym końcem chłopcy wybiorą.

1 M. Defourneaux, Życie codzienne w Hiszpanii w wieku
złotym, Warszawa 1968, s. 191—192.
1 S. Mercier, Obraz Paryża, Warszawa 1959, s. 159, 162.

408

Podlejszej klasy nierządnic pełno po szynkach, nie licząc
innych partykularniejszych domów" 3.

Nierząd występujący w XVII—XVIII wieku w Polsce
nie był więc zjawiskiem odosobnionym, był natomiast tu
chyba w mniejszym stopniu rozwinięty niż na zachodzie
Europy. Przyczyny pewnego zwiększenia się zjawiska pro-
stytucji u nas w drugiej połowie XVII i w XVIII wieku
były bardzo złożone, przede wszystkim w ówczesnej oby-
czajowości traktowano ten proceder jako możliwość natu-
ralnego zaspokojenia popędu. Niektóre kobiety wstępowały
na tę drogę w celu łatwego polepszenia swoich warunków
życiowych. Z drugiej strony nierząd stanowił w pewnym
stopniu rezultat pogłębiającej się ciągle pauperyzacji lud-
ności wiejskiej. Nędza i niedostatek doprowadziły do tego,
że niektóre kobiety decydowały się na uprawianie tego
procederu. Szczególnie silnie zjawisko to wystąpiło po woj-
nach z połowy XVII wieku. Pewna ilość prostytutek re-
krutowała się z dziewcząt wiejskich, które wygnano ze wsi
za przekroczenia obyczajowe: za cudzołóstwo i wszeteczeń-
stwo, częściej jednak staczały się na tę drogę dziewczęta
zwabione i oszukane przez żerujących na ich nieświado-
mości stręczycieli. W rozporządzeniu z 1802 roku, ilustru-
jącym wszakże stosunki wcześniejsze, czytamy: ,,[...] młode
i niedoświadczone dziewczęta, a szczególniej z mniejszych
miast i wsiów, pod zdradliwymi obietnicami pożytecznego
w służbie umieszczenia, zwabione bywają do Warszawy
i tam, same o tym nie wiedząc, zaprowadzone do bordelów,
a wbrew pierwiastkowemu przeznaczeniu swemu, przywo-
dzone do życia nierządnego i obcowania za pieniądze"4.
Przyczyną nierządu był także wyzysk, jaki stosowano wo-
bec służby. Zabiedzone, pracujące jedynie za strawę dziew-
częta czasami załamywały się moralnie i przystawały na
propozycje, które poprawiały ich sytuację materialną.

Prostytutki nazywano w tych czasach rozmaicie. W XVII

8 Cyt. wg Z. Libiszowska, Życie polskie w Londynie
w XVIII wieku, Warszawa 1972, s. 25—26.

4 Cyt. wg F. Giedroyć, Rys historyczny szpitala Sw. Ła-
zarza w Warszawie, Warszawa 1897, s. 209.

409

wieku często spotykało się określenia: kortyzanka, małpa,
neta, przechodka, przeskoczka, publiczna, skortyzanka. Na-
zywano je też wszetecznicami, choć pojęcie to miało szersze
znaczenie. W końcu XVIII wieku pojawiło się określenie
metresa. W mowie potocznej natomiast przez oba wieki
zwano prostytutki zazwyczaj nierządnicami, a przede
wszystkim kurwami lub murwami. W pismach urzędowych
w XVII i w pierwszej połowie XVIII wieku nazywano je
„nierządnymi białogłowami", „nierządnymi niewiastami".
■ W aktach policyjnych drugiej połowy XVIII wieku okre-
ślano je jako „dziewczęta nierządne", „dziewki nierządne",
„kobiety nierządne". Określenie prostytutka nie było znane,
podobnie jak i procederu tego nie nazywano prostytucją,
lecz nierządem, czasami wszeteczeństwem, wulgarnie zaś
kurestwem. Zdarzało się jednak, że wyrażano się o pro-
stytutkach w sposób mniej drastyczny i nazywano je bar-
dziej pobłażliwie, nawet jowialnie „dobrodziejkami", ,,do-
brzedziałkami"; często nazwę tworzono od miejsca, gdzie
przebywały, lub od nazwiska właściciela domu, zwano je
ironicznie np. „kasztelankami". Bardziej znane nierządnice
nosiły indywidualne przezwiska lub przydomki, czytamy
np. -o „rakarskiej beczce" czy „dziewce Kowalskiej". Jeśli
były utrzymankami, określano je nazwiskami utrzymują-
cych je panów. W Warszawie słynna była w owym czasie
„Malczewska". Często zwano je też „Dorotkami". Różno-
rodność określeń jest znamienna i świadczy, że zawód ten
znajdował się w centrum zainteresowań różnych środowisk.

Choć na ogół kobiety te określano obelżywie, to samą
ich profesję traktowano jako potrzebną, wprost nieodzow-
ną w życiu społeczno-obyczajowym, ówczesne normy mo-
ralne i prawne sankcjonowały bowiem istnienie nierządu.
Nie czyniono nawet prób jego zlikwidowania, najwyżej
dążono do pewnych ograniczeń, uważano go bowiem za
zło konieczne, „bez którego żadne wielkie miasto obejść
się nie może"5. Upatrywano w nierządzie klapę bezpie-
czeństwa, która umożliwia wylądowanie się rozmaitym

5 J. kit o wic z, Opis obyczajów za panowania Augusta III,
oprać. R. P o 11 a k, Wrocław 1951, s. 270,

410

krewkim elementom, niebezpiecznym dla otoczenia. Uwa-
żano nawet, że przez tolerowanie prostytucji zmniejsza się
ilość napadów, gwałtów, burd, a nawet zabójstw. Teorie
takie były powszechne, w XVIII wieku głosiły je nawet
koła znane z postępowości. W stuleciu tym osłabła też
kampania prowadzona przeciwko prostytucji ze strony
czynników kościelnych.

W dużych miastach wyznaczano pewne ulice lub nawet
dzielnice, w których miały zamieszkiwać ladacznice.
W Warszawie początkowo rejon taki stanowiły okolice Pod-
wala i ulicy Rycerskiej, w Gdańsku ulice Zbytki i Różana.
W praktyce nie udało się jednakże utrzymać wydzielonych
gett, nierządnice zamieszkiwały różne ulice i dzielnice,
łącznie z najbardziej pryncypalnymi. W Warszawie w po-
łowie XVIII wieku słynęły pod tym względem Nalewki,
później Grzybów. Większą ilość skortyzanek spotykało się
czasami po wsiach położonych w pobliżu dużych miast;
prostytutki udawały się do nich na okres letni i tam upra-
wiały swój proceder. Na początku XVII wieku z tego ro-
dzaju ,.letniczek" słynęła podkrakowska wieś Dąbie.

W XVII wieku liczne „małpy i wszetecznice"; mimo roz-
maitych zakazów, towarzyszyły oddziałom wojskowym. Byl
to obyczaj praktykowany szeroko w ówczesnych armiach
europejskich. Zdarzało się, że na dwóch czy trzech woja-
ków przypadała jedna „dragonka", tak więc tłumy nie-
rządnic ciągnęły za armiami, co utrudniało nawet operacje
bojowe. Sytuacje takie były szczególnie niebezpieczne
w okresach trudnych kampanii wojskowych. Gdy np.
w 1620 roku Stanisław Żółkiewski szedł pod Cecorę, za
armią polską wlokły się chmary nierządnic. Hetman na-
kazał rozpędzić te tłumy. Ladacznice, które nie posłuchały
rozkazu i wbrew niemu towarzyszyły dalej żołnierzom,
zostały potopione w Dniestrze.

Niektórzy dowódcy patrzyli na towarzyszące wojsku nie-
rządnice przez palce, uważając, że dobrze zaopatrzony żoł-
nierz jest bardziej bitny. Dlatego też godzono się, by woj-
skowym towarzyszyły żony. W jednej z ustaw wojskowych
czytamy: „Żadna małpa abo wszetecznica jawna nie ma

411

być pod regimentem cierpiana, tak w ciągnieniu jako
w stanowisku. Jeśliby kto chciał z taką przebywać, tedy
ma z nią ślub brać, jakoż każdemu wolno małżonkę swą
uczciwą z sobą wozić" 6. W XVIII wieku sprawy te zaczęto
traktować surowiej; dowódcy nie byli już tak wyrozumiali,
zatriumfowała nowoczesna dyscyplina, w rezultacie której
nierządnice oddalano od operujących w polu wojsk; tłum-
nie ściągały one jednak do oddziałów na postojach.

Jak widać z powyższego, nierządnic w omawianych wie-
kach nie zamykano w odizolowanych pomieszczeniach, nie
nosiły też jakichś specjalnych znaków. W niektórych mia-
stach próbowano nakazać im noszenie W3rróżniających je
nakryć głowy, wydaje się jednak, że nigdzie nie zostało
to wprowadzone w życie. Odróżniały się one zazwyczaj
wyzywającym wyglądem i zachowaniem, część z nich moc-
no się malowała. Pastor Kraiński już na początku XVII
wieku oburzając się na zabiegi kosmetyczne, jakie stoso-
wały mieszczki krakowskie, pisał, że „nierządnic to jest
rzecz twarzy sobie tynkować" 7. Panie te zachowywały się
też często nader swobodnie. W księdze miejskiej Kalisza
znajdujemy ubolewania, że podpite nierządnice w biały
dzień włóczą się po mieście, zaczepiając przyjezdnych.
W dni upalne chadzały tylko w spódnicach i koszulach.
bez gorsetów lub staników, co uważano za wielką nieprzy-
zwoitość. Czytamy m. in., że po przehulanej nocy, „skoro
dzień, to niewiasty wszeteczne między chłopy chodzą, pijąc
gorzałkę tylko w koszulach, tak iżby się od szubienic
urwały" s. Schulz pisze, że wyglądające oknami ladacznice,
„gdy para oczów ciekawych skieruje się ku nim, dają
znaki kaszlaniem, wejrzeniem, skinieniem, iż bliższe poro-
zumienie się nastąpić by mogło" 9.

6 Polskie ustawy i artykuły wojskowe od XV do XVII wieku,
wyd. S. K u t r z e b a, Kraków 1937, s. 286.

7 Cyt. wg S. K o 1 b u s z e w s k i, Postyllograjia polska w
XVI—XVII w., Kraków 1921, s. 205.

R Rkps AGAD, Księga miejska m. Kalisza, Ks. nr 1. 1616 r.,
k. 199.

8 F. Schulz, Podróże Inflantczyka z Rygi do Warszawy

412

Wokół nierządnic kręciło się z reguły wiele stręczycielek
i koczotów. Byli to nie tylko zawodowi rajfurzy, niekiedy
nawet „cnotliwe" mieszczki odgrywały taką rolę, zmuszając
służące, by oddawały się przygodnym klientom. Główne
siedlisko nierządu stanowiły szynki i gospody, a pod koniec
omawianego okresu kawiarnie i hotele. Służące tam dziew-
czyny nie grzeszyły nadmiarem cnoty i za odpowiednią
sumkę uszczęśliwiały biesiadników. Procederowi temu pa-
tronowali przede wszystkim właściciele szynków, którzy
w ten sposób starali się przyciągnąć konsumentów, bywało
nieraz, że starali się oni nawet o zdobycie nęcących mło-
dych dziewcząt. W drugiej połowie XVIII wieku zaczęły
pojawiać się po miastach podejrzane „sklepiki", które han-
dlowały wódką, a równocześnie oferowały znajdujące się
w pogotowiu ladacznice.

Istniały wreszcie domy publiczne, zwane najczęściej zam-
tuzami i bordelami: w nomenklaturze urzędowej określa-
no je jako domy nierządne. Nie były one wielkie,
lokowano je na przedmieściach, w podmiejskich dwor-
kach lub w miejskich kamienicach. Urządzenie i wyposaże-
nie posiadały prymitywne, nastawione były one raczej na
niezamożnych, mało wybrednych klientów. Dziewczęta pra-
cowały w nich na różnych warunkach, czasami właściciele
zapewniali nierządnicom tylko specjalne izby, dostarczali
„pościeli i wygody", w zamian za co brali stosunkowo nie-
duże sumy pieniężne. Istniały też domy, w których dziew-
częta były bardziej uzależnione, dostarczano im żywności,
odzieży, lecz żądano w zamian wysokich opłat, a nawet
zmuszano do oddawania wszystkich zarobków. Domy takie
spotykało się przede wszystkim w dużych miastach:
w Warszawie, Gdańsku, Krakowie, a także w mniejszych,
w których okresowo skupiało się życie polityczne kraju,
np. w Łowiczu, Piotrkowie. Lupanary cieszyły się wielką
frekwencją podczas zjazdów szlacheckich, posiedzeń sej-
mów, trybunałów, obrad rozmaitych komisji. Podczas zjaz-

i po Polsce w latach 1791—1793, oprać. W. Zawadzki, War-
szawa 1956, s. 200.

413

dów takich do Warszawy, Piotrkowa. Grodna, Dubna czy
Radomia ściągały także chmary nierządnic, które przyby-
wały z terenu całego kraju.

Domy publiczne prowadziły różne ciemne indywidua: ja-
cyś ekslokaje, eksfryzjerzy, rozmaite, często cudzoziemskie-
go pochodzenia obieżyświaty. W XVII wieku zamtuzy pro-
wadził często, co było pozostałością panujących w średnio-
wieczu stosunków, przedstawiciel świętej sprawiedliwości
— kat. Spotykało się także kuplerki, które najmowały
dziewczęta, a następnie podejmowały wraz z nimi wojaże
do miejsc, gdzie ściągała większa ilość mężczyzn.

Władze miejskie na ogół dobrze orientowały się w fakcie
istnienia takich domów, niekiedy nawet dokonywały ich -
kontroli, Należy podkreślić, że nie podejmowano jednak
żadnych kontroli sanitarnych (co jak wiadomo praktyko-
wano w innych krajach). Przyczyniało się to, oczywiście,
do rozprzestrzeniania się chorób wenerycznych.

Trudno ustalić, jaki był stan liczebny nierządnic. Można
tylko stwierdzić, że po wojnach z połowy XVII wieku,
następnie zaś pod koniec XVIII wieku, w związku z pew-
nym rozluźnieniem obyczaj ów znamiennym dla czasów Ro-
koka ilość ich wzrosła. W tym mniej więcej czasie środo-
wisko ladacznic uległo pewnemu rozwarstwieniu, pojawiały
się m. in. eleganckie kurtyzany, zaczęły powstawać wy-
tworniejsze, przeznaczone dla wybredniejszego, czy też na-
wet snobizującego się towarzystwa domy schadzek. W ostat-
nim ćwierćwieczu XVIII stulecia słynęły w Warszawie
publiczne łazienki usytuowane nad samą Wisłą obok mostu
łączącego Warszawę z Pragą. Były one porządnie utrzy-
mane, posiadały kabiny kąpielowe, kanapki do odpoczynku,
można było korzystać też ze znajdującej się przy nich
kawiarni i winiarni. Do łazienek tych przybywali zarówno
mężczyźni jak i kobiety, korzystając ze wspólnych kabin,
czyli, jak wtedy powiadano, gabinetów. Było to modne miej-
sce schadzek, z którego chętnie korzystały zakochane pary.
Obok łazienek znajdował się dom zamieszkały przez nie-
rządnice, które przywoływano często do gabinetów kąpie-
lowych. Pamiętnikarz Schulz informuje, że „usłużny go-

414

spodarz w pewnych godzinach stara się o to. aby gościom
samotnym na miłym towarzystwie po gabinetach i na ga-
lerii nie zbywało" 10. Łazienki nie miały najlepszej opinii,
bywało bowiem, iż ich klienci zapadali nieraz na „sekretne
choroby", które musieli później leczyć u warszawskich le-
karzy.

Pikantny szczegół stanowi fakt, że łazienki te zostały wy-
stawione i były prowadzone przez senatora Rzeczypospoli-
tej, równocześnie spekulanta, właściciela wielu zakładów
przemysłowych, kasztelana Jacka Jezierskiego. Jezierski był
też właścicielem domu zamieszkałego przez prostytutki,
które jednak pracowały na własny rachunek. Opinia ów-
czesna uważała jednak, że właścicielem całego tego kombi-
natu jest właśnie Jezierski, dlatego też na ten temat kur-
sowały po Warszawie najprzeróżniejsze dowcipy. W jednym
z nich, wierszowanym, czytamy:

Kiedy Wenus była w modzie,
Stawiał jej domki przy wodzie,
Przy warszawskim moście
Częstując francą goście ".

Nierządnice mieszkające w domu kasztelana zwano też
„kasztelankami". Pewna anegdotka głosi, iż na jakimś przy-
jęciu damy widząc Jezierskiego powitały go zapytaniem:
,,«Jak się ma pan kasztelan? Ą panny kasztelanki jak się
mają?» Na to Jezierski: «Żle się mają». «A to dlaczego?»
«Bo teraz najpierwsze damy chleb im odbierają». Natych-
miast rozmowę o czem innem zaczęto" 12.

Jeśli chodzi o prostytutki warszawskie, to w końcu XVIII
wieku rozróżniano ich aż pięć kategorii. Upraszczając, moż-
na mówić o trzech zasadniczych. Do pierwszej zaliczano
utrzymanki, kobiety pozostające do wyłącznej dyspozycji pa-
nów, którzy zapewniali im mieszkanie, modną garderobę,
płacili specjalne pensje. Były one bardzo kosztowne, za-
mieszkiwały w pięknych, położonych przy pryncypalnych

10 Schulz, jw., s. 189.

11 Cyt. wg S c h u i z. jw., przypisy, s. 350.
« Cyt. wg Giedroyć, jw., s. 208.

415

ulicach apartamentach, stroiły się, musiały posiadać klejno-
ty, powozy itp. Pojawiały się na spacerach, można je było
ujrzeć podczas różnych widowisk, w teatrach i na rautach.
W końcu XVIII wieku pośród arystokracji i patrycjatu na-
leżało wprost do dobrego tonu, by posiadać własną metre-
sę. Schulz pisze o nich w ten sposób: „Pierwszą klasę sta-
nowią dziewczęta utrzymywane, które się zaprzedają za
mieszkanie, wyżywienie, ubranie i pensją dostarczaną przez
swych przyjaciół. W wyższym towarzystwie weszło prawie
w obyczaj, że ludzie zamężni, wdowcy, kawalerowie szuka-
ją rozrywki w tych stosunkach i liczba utrzymywanych
w czasie sejmów lub większych zjazdów szlachty jest bar-
dzo znaczną, a byłaby jeszcze większą, gdyby panie zamęż-
ne oprócz mężów nie miały ulubieńców, u których zastę-
pują miejsce i spełniają obowiązki tych panienek" 1S.

Drugą grupę stanowiły kobiety o mniejszych możliwo-
ściach, należały do nich między innymi podrzędne aktorki,
tancerki, modystki oraz inne kobiety, najczęściej nie po-
siadające zawodu. Niewiasty te wynajmowały na swój ra-
chunek pokoje lub całe mieszkanie i czekały na odwiedzi-
ny znajomych; kiedy ich brakło, ukazywały się w oknach
lub udawały się na ulice, do kawiarń i restauracji, by tam
zaczepiać gości i przechodniów. Panie te uprawiały ten
proceder zwykle na swój własny rachunek, zdarzało się
wszakże, że najmowane były przez przedsiębiorcze osoby
prowadzące domy schadzek. Cytowany Schulz pisał: „Wy-
bierają one zwykle lokal na Krakowskim Przedmieściu,
w najbardziej ożywionej jego części, pomiędzy pocztą
a wnijściem do Saskiego pałacu. Są tu domy niektóre
i piętra całe po domach, które od lat wielu dla tego rodzaju
mieszkanek wyłącznie zdają się przeznaczone. Tu się przy-
chodzi, jak gdzieś indziej do kawiarni. Mężczyźni nie wa-
hają się pokazywać w oknach, razem z tymi paniami u nich
siedzieć, patrząc i dając się bez wstydu widzieć przecho-
dzącym. Nikt o zachowanie przyzwoitości nie dba" u.

13 Schulz, jw., s. 193.

14 Schulz, jw., s. 197.

Najliczniejszą grupę nierządnic stanowiły służące obsłu-
gujące szynki i gospody, czy też pensjonariuszki stałych do-
mów publicznych. Dziewczęta te nie były drogie, w zezna-
niach składanych przed władzami policyjnymi czytamy nie-
raz oświadczenia: „za nierząd brałam za raz jeden po zł. 2,
a czasem po zł. 1" 15. Wystarczała im czasami minimalna
opłata, drobny poczęstunek. Cytowany już Schulz pisał, iż
ta klasa dziewcząt „składa się ze sług w licznych szynkach
piwa i wódki po Warszawie rozsianych. Są ulice niektóre ca-
łe zapełnione domami na szynki przeznaczonymi i nie mniej
osławione, jak w Berlinie Kanonier — i Baerenstrasse,
Spitalberg w Wiedniu, St. Honore w Paryżu, Chiaja w Nea-
polu i niektóre zakątki Wenecji. Do tych należą tu ulice:
Trębacka, Żabia, Swiętojarska i Wałowa. Na parterze przy
Trębackiej we wszystkich niemal domach mieszczą się szyn-
ki i domy publiczne, a w każdym z nich tych nieszczęśli-
wych istot po trzy do czterech, wśród ostatniego pospólstwa
i brudu. Wszelako nie uczęszcza tu sama gawiedź uliczna,
często zachodzą ludzie lepszego towarzystwa, gdy po pija-
nemu lub w rozpustnym kółku stracą wszelkie uczucie
godności i wstydu. Pospolitymi jednak gośćmi są mieszczań-
stwo, służący, czeladź rzemieślnicza itp., głównie w nie-
dziele i święta zapełniający schronienia dzikiej rozpu-
sty" 18. Powyższy obraz potwierdzają inne relacje, jak rów-
nież akta policyjne.

Prostytutki różniły się nie tylko usytuowaniem. Jeśli cho-
dzi o metresy, to prócz urody, kobiecego wdzięku, znajo-
mości miłosnych gierek, wymagano od nich także zalet to-
warzyskich, m. in. „ukształcenia, uczucia, smaku w ubra-
niu, wesołości itd." 17 Panie drugiej kategorii nie posiadały
już tych różnorodnych zalet, rekompensowały to jednak
gorliwością i umiejętnościami. Lafontaine pisał: „Usłużne te
panie zadają sobie wiele pracy, aby dogodzić swoim pa-
nom według ich własnego gustu. Żadna przeszkoda nie

13 Por. np. rkps AGAD, AKP nr 311, k. 55; nr 314, k. 46v.

16 Schulz, jw., s. 200—201.

17 Schulz, jw„ s. 193.

27 — Obyczaje staropolskie 417

stoi im na zawadzie, a Francuz powiedziałby: «C'est tout
comme chez nous a Paris* (to zupełnie jak u nas w Pary-
żu)" ".

Jeśli chodzi o trzecią kategorię, to jej przedstawicielki
charakteryzowały się prymitywizmem i wulgarnością. Nie
gardziły żadną okazją, nie bacząc, czy to spelunka, zaułek
czy brama. Od kobiet tej kategorii nie wymagano jakiegoś
wyrafinowania, nieraz jednak traktowano je jako partner-
ki do hałaśliwych, pijackich zabaw.

W zamtuzach bowiem uprawiano nie tylko nierząd, spę-
dzano tam także czas m. in. ,,na pijaństwie i bałamuctwie",
tańczono, hulano. Spokojny mieszczanin warszawski żali się
w 1671 roku, że mieszka w domu, „w którym wielkie nie-
wczasy, hałasy i niebezpieczeństwa zażywać musimy, a to
w.szystko dla p. Blasikowej, która w wielkim żyjąc nierzą-
dzie, niepoczciwości, podczas zjazdów ludzi po kilkanaście
na złe uczynki puszcza do siebie, gdzie wielkie hałasy, tań-
ce czynią przez całą noc, potem muzykę wypędziwszy, bez
wstydu i bojaźni bożej nierządy pełnią" 19. W księdze miej-
skiej Kalisza czytamy o pewnym zamtuzie, że tam
„[...] w największe święta tedy całą noc piją, huczą, strze-
lają i teraz w przeszłe święto świętego Wawrzyńca już lu-
dzie szli na jutrznia, a tam jeszcze pito"20. A oto inny
przykład z początków XVIII wieku, kiedy to urzędnik kra-
kowski występuje przeciwko pewnemu mieszczaninowi, któ-
ry ,.[...] zapomniawszy bojaźni bożej i poczciwości, której
każdy nie tylko z mieszczan, ale i innych ludzi, cnotę kocha-
jących przestrzegać powinien, w domu swoim przy Widnej
Bramie miejscu przywilegiowanym pod kościołem i klaszto-
rem Panien zakonnych św. Norberta, tudzież pałacu Jaśnie
Oświeconego Ks. Imci Biskupa Krakowskiego nierządnice

18 Cyt. wg tłumaczenia: J. Orkisz, Historia chorób wene-
rycznych z czasów króla Stanisława, „Tygodnik Lekarski", 1862,
nr 49, s. 432.

19 Cyt. wg G i e d r o y ć, jw., s. 204.

20 Rkps AGAD, Księga miejska m. Kalisza, Ks. nr 1, 1 lilii i\,
k. 201.

418

chowa, muzyk, tańców, swawoli, rozpusty i wszelkich nie-
cnot czynić pozwala [...] skąd [...] inni ludzie stamtąd ńie-
wczasy i zgorszenie mają. Panny zaś zakonne w nabożeń-
stwie swoim wielką przeszkodę cierpią" 21. Wyjątkowo ha-
łaśliwe zabawy urządzano w domach publicznych miast por-
towych, np. w Gdańsku, to samo zresztą działo się i w in-
nych większych miastach, łącznie ze stołeczną Warszawą
końca XVIII wieku.

Zamtuzy stanowiły nie tylko miejsce, gdzie oddawano
się nierządowi i hałaśliwym zabawom; wokół prostytutek,
podobnie jak to bywało w innych wiekach i w innych
społeczeństwach, gromadził się element przestępczy, ludzie
marginesu społecznego, rozmaici złodzieje, paserzy, zawodo-
wi szulerzy, bandyci. W środowisku tym dochodziło często
do awantur, bójek, nawet zabójstw. Ofiarami tych zajść
padali najczęściej naiwni pijani klienci. W cytowanym wy-
żej opisie krakowskiego bordelu czytamy np., że w jednej
z awantur szlachcica Kaweckiego ,.[...] nie tylko potłuczono,
poraniono, ale też i z własnych sukien odarto, szablę
i obuch wzięto i tak ze wszystkiego obnażonego ledwie
w koszuli puszczono"22. Najwięcej tego rodzaju zajść no-
tują źródła w stosunku do burzliwego XVII wieku. Liber
chamorum informuje, że inspirantami rozbojów, a nawet
skrytobójczych morderstw bywali czasem sami właściciele
domów publicznych. Czytamy np.: „Był też chłop, co się
Rokickim zwał, po dworach chodził, najmował sobie dom-
ki za Mikołajską bramą w Krakowie [...], a chował z żoną
swą skortyzanki. Bywał z nimi w Warszawie pod czas sej-
mu i zdobeł się beł na tym, co goście przychodzące do nich
odzierał, ba i postrzegszy u którego pieniądze albo ochędoż-
kę to i zabijał, a w Rudawe nocą pod Kraków miotał. Miał
o takową sprawę akcyją na zamku krakowskim, a drugi
raz, gdy o takąż pozwano na zamek on uciekł z Krako-

21 Rkps WAP Kraków, Var. Crac. nr 3563, teczka „Prosty-
tucja".

22 Rkps WAP Kraków, Var. Crac. nr 3563, teczka „Prosty-
tucja".

419

wa" 2Ś. Przypadki zabójstw zdarzały się także w warszaw-
skich zamtuzach jeszcze nawet w końcu XVIII wieku. Jeśli
morderstwa traktować jednak jako fakty wyjątkowe, to za-
bieranie pieniędzy i odzieranie pijanych gości z odzieży by-
ło na porządku dziennym.

Na niedoświadczonych amatorów niedozwolonych uciech
czekały zresztą i inne zasadzki. Z początku XVII wieku po-
chodzi np. informacja, że będąca w zmowie z prostytutką
banda zdybała u niej jakiegoś matołkowatego sługę. Nie-
rządnica oświadczyła wówczas, że została zgwałcona, zagro-
ziła też klientowi, iż go oskarży i będzie domagać się dlań
kary śmierci. Przerażony parafianin poprosił wówczas
o rękę ..panny", wziął następnie ślub i bodaj był nawet za-
dowolony z tego niecodziennie skojarzonego małżeństwa.
Przypadków takich znamy więcej, tego rodzaju afery cza-
sami jeszcze perfidniej przygotowywano, wciągano w nie
np. rodziców nierządnic, którzy występowali jako obrońcy
cnoty swych córek.

Podobne metody stosowały prostytutki warszawskie jesz-
cze w końcu XVIII wieku. Były ladacznice „specjalizujące
się" w udawaniu młodych wdów czy nawet mężatek, przy-
byłym z prowincji mężczyznom oddawały się niby z mi-
łości, wyłudzając od nich kosztowne podarunki. W takich
sytuacjach dochodziło też do mariażów. Wspomina o tym
Schulz: „Bywały przykłady, że tego rodzaju jejmościanki
szlachtę przybyłą ze wsi tak umiały okłamać, zwieść i przy-
wiązać do siebie, udając się za młode mężatki albo za wdo-
wy zmuszane przez krewnych do nienawistnego małżeń-
stwa, iż ci po nocy z największymi ostrożnościami i obawą
je wykradali, uciekali z nimi, wywozili na wieś i tam je
osadzali lub nawet żenili się z nimi, jeśli byli nieżonaci" 24.

Szczyty tego rodzaju mistyfikacji osiągnęła ulicznica

23 W. Nęka n da Trepka, Liber generationis plebeano-
rum (Liber chamorum), cz. I, wyd. W. Dworzaczek,
J. Bar tyś, Z. Kuchowicz. Wrocław 1963, s. 450, nr 1707.
(Dalej cytują: Liber chamorum).

"Schulz, jw., s. 200. ■ , .. j.. .

420

stambulska, która podając się za damę grecką wyszła za
mąż za polskiego oficera, a rozwiódłszy się z nim została
żoną najpotężniejszego polskiego magnata — Szczęsnego
Potockiego. Chodzi tu o sławną z piękności i miłosnego
kunsztu Zofię Greczynkę. Były to jednak zjawiska wyjąt-
kowe, które przytaczamy jedynie dla zilustrowania panu-
jącego wówczas klimatu obyczajowego. Wracając do za-
sadniczych rozważań, można stwierdzić, że nadużyć wobec
nie zorientowanych przybyszów z prowincji dopuszczali
się czasami nawet urzędnicy mający kontrolować bordele.
Kitowicz pisze, że w Piotrkowie „obrywczą niemałą bywa-
ło instygatorów securitatis zdybanego na zabawie nieprzy-
stojnej z osobą podejrzaną jakiego młodzika, służalca prze-
jeżdżającego albo rzemieślniczka, lub kupczyka — obrać
z pieniędzy, z pasa, z czapki, z zegai~ka i szabelki i tak
wystrychnionego puścić niby z łaską niepojmania do aresz-
tu, wiedząc że dla wstydu nikt się o poniesioną takową gra-
bież nie będzie skarżył [...] owszem każdy w taki trafunek
wpadający, szkodę poniesioną na inne nieszczęście zwa-
li" 25.

Zdarzało się, że ofiarami kradzieży padali tam nie tylko
naiwni parafianie, lecz sami przedstawiciele przestępczego
świata. Warszawskie akta policyjne z końca XVIII wieku
zamieszczają liczne relacje o takich kradzieżach, których
dopuszczano się w trakcie potężnych pijatyk. Jakiś obła-
dowany łupem złodziej zeznaje, że spotkawszy kolegę ,.po
fachu" udał się z nim do podejrzanego sklepiku, gdzie „ka-
załem aż do upicia się dawać wódki tak mnie, jako i in-
nym osobom, gdzie też poznałem się z niejaką Magdaleną
dziewką nierządną [...] którą traktowałem wódką [...]. Po-
tym gdy już noc nastąpiła, a ja pijany byłem posłali mi po
fiakra lecz dla zbytecznego pijaństwa nie pamiętam kto,
którym fiakrem wziąwszy z sobą owę dziewkę udaliśmy się
do Ryksonów. Tamże z tąż dziewką nocowałem, a mając
mocno trunkiem głowę zaprzątnioną, i do tego mocno snem
zmorzony. Ryksonowie wykradli mi z kieszeni pieniędzy

25 Kitowicz, jw., s. 188.

mi

więcej jak zł. 200, tylko mi jeden grosz srebrny zostawi-
li" 2«.

Przejażdżki fiakrami i inne przygody, czasem osiągnięcie
nawet kariery, stanowiły tylko jedną stronę życia nierząd-
nic, na co dzień bowiem udziałem ich były przykrości, nie-
dostatek, choroby. Ladacznice tolerowano wprawdzie, lecz
zaliczano do marginesu społecznego, odnoszono się do nich
z lekceważeniem pomieszanym z pogardą. W omawianych
czasach nie posiadały one już tej pozycji co w średnio-
wieczu (nie mówiąc oczywiście o nielicznej grupie dosko-
nale usytuowanych metres). Najmujące się do zamtuzów
dziewczęta były wyzyskiwane, a nieraz nawet maltretowane
przez właścicieli tych domów, a także narażone na gru-
biaństwa swoich pijanych klientów. Padały one również
ofiarą rozmaitych szantaży i nadużyć, co spotykało je ze
strony urzędników miejskich. Kontrolą domów publicznych,
prowadzoną ze względów fiskalnych, zajmowali się bowiem
funkcjonariusze miejscy, a w Piotrkowie i Lublinie try-
bunalscy instygatorowie. Urzędnicy ci zmuszali dziewczy-
ny do płacenia, istnych haraczy, a w przypadku niemożno-
ści dokonania zapłaty rekwirowali im pościel i garderobę.
W drugiej połowie XVIII wieku fakty takie nie miały już
miejsca, częściej natomiast spotykało się współdziałanie
właścicieli domów schadzek z kryminalistami, którzy wręcz
terroryzowali zamieszkujące w nich dziewczęta.

Władze miejskie przez oba omawiane wieki odnosiły się
do nierządnic nieufnie, a często wrogo. Za lada przewinie-
nie poddawano je publicznej chłoście, półobnażone stawia-
no pod pręgierzem, zamykano do żelaznych klatek. Los ich
był szczególnie ciężki, gdy wplątane zostały w jakąś spra-
wę kryminalną, kiedy padło na nie podejrzenie o kradzież,
czary czy innego rodzaju przestępstwo. Oddawano je wów-
czas w ręce kata, który je torturował, skazywano na
okrutne, odstraszające kary. Zdarzało się także, aczkolwiek
rzadko, że karano je obcięciem uszu, nosa, warg, piętnowa-
no, a niekiedy nawet tracono (metody te stosowano w tym

26 Rkps AGAD, AKP nr 312, k. 116.

423

czasie także w innych krajach). Najczęściej usuwano je
z miast, szczególnie podczas wywołujących trwogę epide-
mii.

Trzeba podkreślić, że sytuacja prostytutek była bardzo
zróżnicowana, rozmaicie toczyły się też ich losy. Nierząd-
nice najmowane do szynków, a nawet domów publicznych,
często rzucały swój proceder, szły na zwykłą służbę, trak-
towały ,,skortyzaństwo" jako zajęcie uboczne, przejściowe.
Na przestrzeni całego XVII—XVIII wieku spotykamy przy-
padki, aczkolwiek rzadkie, że wychodziły one za mąż, po-
wracały do normalnego środowiska. Czytamy np.: „Mi-
siowski pojął anno 1637 miejską dziewkę w Warszawie, Za-
leszczankę, przechodkę [...] Gniewał się nań król jm. o to
i nie kazał mu się ukazować na oczy" 27. Zdaje się, że naj-
częściej jednak pobierano się z nimi dla ich zasobów pie-
niężnych, zdarzało się też, iż w celu wspólnego prowadze-
nia domu nierządnego. A oto co pisae o takim indywiduum
Liber chamorum: „Sękowski zwał się chłopski syn. Służał
u ślachty, pojął beł murwę w Krakowie, z którą chował
murwy także na Podzamczu w pana Kożuchowskiego domu
circa 1627. Wyrzucono go stamtąd dla nierządu tego; on
kupieł sobie domek za bernardyńskim ogrodem ku Wiśle;
także małpy chował i anno 1634, ślachcicem zwał się. Bro-
daty, niski, miał lat 40 kilka. Umarła mu beła ta żona; nie
belo dzieci z nią" 28.

Inną drogą umożliwiającą porzucenie tego środowiska
było znalezienie sobie stałego amanta. Pozycja prywatnej
nałożnicy była nieporównanie lepsza, niźli publicznej „do-
brzedziałki". Nic więc dziwnego, że prostytutki chętnie szły
na służbę do bogatych dworów, oddawały się do wyłącznej
dyspozycji pańskich hulaków czy też przedsiębiorczych
awanturników. W drugiej połowie XVIII wieku próbowały
najczęściej szukać szczęścia, pieniędzy, kariery w ludnej,
stwarzającej rozmaite możliwości Warszawie. Nieliczne, naj-
urodziwsze służyły tam m. in. artystom jako modelki w po-

"-' Liber chamorum, j\v., cz. I, s. 338, m 1273.
28 Liber chamorum, jw., cz. I, s. 477, nr 1809.

423

wstalej szkole malarskiej M. Bacciarellego. Złośliwe plotki
głosiły, że był to pretekst, chodziło bowiem o dostarczanie
wrażeń i ułatwianie kontaktów odwiedzającemu pracownię
królowi. Ksiądz Kitowicz tak to komentował: „Bacciarelli
Włoch, malarz, nagich niewiast wytwornym malowaniem
królowi jmci do żywych ognia dodający. Ten pod pozorem
wydoskonalenia sztuki malarskiej założył muzeum malar-
skie, do którego schodzili się malarze przedniejsi warszaw-
scy, a między nich na stół wchodziła płatna niewiasta, roz-
bierała się do naga i układała się w różne figury, jak jej
kazano, w których ją malarze malowali. Król zaś jegomość,
siedząc w loży między malarzami, przypatrywał się z gu-
stem oryginałowi do kopiowania wystawionemu; czasem na-
wet, sprowadziwszy do pokoju sypialnego, sztychował go
dłutem przyrodzonym" 29.

W plotkach tych kryła się część prawdy, jest faktem, że
dla niektórych ladacznic seanse w pracowni stawały się
stopniem do poważnego awansu. Można tu przytoczyć przy-
padek zwykłej nierządnicy warszawskiej, z domu Kiełczew-
skiej, która stała się słynną kurtyzaną i pod nazwiskiem
Malczewskiej odnosiła wiele sukcesów. Zawdzięczała to
przede wszystkim swej niecodziennej urodzie. Powiadano
o niej, iż była to „rzadkiej piękności kobieta" 30. Z prostej
ulicznicy stała się z czasem utrzymanką, potem trafiła do
pracowni Bacciarellego, gdzie ją „w malarni często bez
odzieży na wzór do rysunku przedstawiano". Na ten temat
krążyły rozmaite wierszyki:

Będąc też trochę i twarzy urodnej

Do królewskiej ją zgodzono malarni,

Gdyż i taliji jest do tego modnej. . .

Brała co miesiąc dukatów dwanaście

Łyskając [...] razy kilkanaście.

29 A. Kitowicz, Pamiętniki, czyli Historia polska, oprać.
P. Matuszewska, Warszawa 1971, s. 334.

80 A. Ma gier, Estetyka miasta stołecznego Warszawy, "Wro-
cław 1963, s. 95.

424

Zdziwisz się pewnie, co za oko śmiałe, -''" ~~- -
Kiedy malarze z niej abrysy brali.
Nagim swe ciało widzieć dała cale, . ^

I stać i leżeć jak jej rozkazali31.

W odpowiednim czasie zaprezentowana królewskiemu me-
cenasowi, który poznawszy jej zalety, roztoczył nad nią
swoją najjaśniejszą opiekę. Protekcja króla pozwoliła Kieł-
czewskiej porzucić malarnię i wyjść za mąż za Jerzego To-
maszewskiego, podoficera policji, który dzięki posiadaniu
tak „ustosunkowanej" żony rychło awansował na urzędni-
ka sądów marszałkowskich. Piękną niewiastę znudziła
jednak szybko ta sytuacja, porzuciła swego wyforowanego
męża i utrzymywała się z prowadzenia eleganckiego domu
schadzek. Jej standard życiowy ilustruje wiersz:

Zebrawszy sumki z tych sposobów liczne
Pobudowała przy Pannie Maryji
Mieszkanie piękne, w meblach, kamieniczne;
Fiakry, lokaje w pięknej liberyji
I na resorach angielska kareta [...] 32

W takiej oprawie została metresą przedstawiciela możne-
go rodu podczaszego smoleńskiego Andrzeja Malczewskiego.
Jego nazwisko stało się przydomkiem, pod jakim znano ją
w Warszawie. Dalsze jej losy nie są znane, możliwe, że
wyszła dobrze za mąż i spędziła starość jako nobliwa da-
ma.

Tego rodzaju karier było wtedy więcej, częściej jednak
droga prowadziła w dół. Zdarzało się, że wytworne metre-
sy staczały się do pozycji pospolitych nierządnic, te z kolei
spadały na dno nędzy i moralnego upadku. Kobiety, które
dłuższy czas przebywały w bordelach, do reszty deprawo-
wały się, dopuszczały kradzieży, oszustw, rozmaitych wy-
kroczeń i z czasem traciły całkowicie więź ze społeczeń-
stwem. Wiadomo np., że podczas okupacji Krakowa w la-

31 Cyt. wg Magier, jw., przypisy, s. 312.
** Cyt. wg Magier, jw., przypisy, s. 3X2.

425

tach lfir>5—1657 tamtejsze prostytutki gorliwie wysługiwały
się Szwedom. Mieszkanki krakowskich lupanarów nie tyl-
ko ,,obsługiwały" sztab szwedzki, lecz dokonywały również
aktów szpiegostwa i swego rodzaju dywersji.

Specyficzne warunki życia, niebezpieczna kiła lub inne
choroby powodowały, że większość nierządnic przedwcześnie
starzała się, a ponieważ organizm ich ulegał szybko wy-
niszczeniu, czyniły wprost odrażające wrażenie. Badający to
środowisko doktor Lafontaine pisał, że jest „rodzaj ko-
biet, które tak dalece są zepsute, że opisywać je jest niepo-
dobieństwem, również jak obrzydliwem. One to przesia-
dują w szynkach piwnych i wódczanych, a podczas nocy
wałęsają się po ulicach. Każdy zaułek służy im za miejsce
zaspokojenia płciowego za małą zapłatę, za kieliszek wód-
ki. Jaka jest miłośnica, takim i miłośnik; najobrzydliwsze
plugastwo gminu" 33. Ponury ten obraz rzuca bez wątpienia
światło na panujące ówcześnie stosunki społeczne. Dodać
trzeba, że nie odbiegały one niczym od europejskich. Pla-
styczne opisy niedoli, ,,zezwierzęcenia" ladacznic paryskich
z tych czasów pozostawił przecież S. Marcier.

Jeśli chodzi o wieś, to uprawianie prostytuteji było tam
najsurowiej zakazane. Feudałowie wydawali w tym zakre-
sie ustawy, które kwalifikowały nierząd jako ciężkie prze-
stępstwo. Schwytane na gorącym uczynku ladacznice na-
tychmiast wypędzano, poddawszy je uprzednio chłoście lub
innej karze. Solidaryzujący się ze szlachtą księża także
grzmieli na nierządnice i w kazaniach swych przedstawiali
je struchlałym słuchaczom jako sługi szatana.

Na walkę z prostytucją na wsi wpływało szereg przy-
czyn. Najważniejszą z nich była obawa przed przywlecze-
niem groźnych chorób wenerycznych, które osłabiałyby bio-
logicznie chłopa, zmniejszały jego sprawność roboczą, i od-
bijały się ujemnie na populacji. Przybycie prostytutek na
wieś wprowadzało też do środowiska wiejskiego pewne za-
mieszanie, osłabiało obowiązujące rygory. Jest oczywiste,
że wypędzane z miast nierządnice nie były głosicielkami

88 Cyt. wg Orkisz, jw., nr 49, s. 432.

426 -

cnót małżeńskich, bałamuciły parobków, zdarzało się też,
że potrafiły usidlić swoich przelotnych amantów, iż rzucali
swoje obowiązki i uciekali z nimi ,,na gościniec". Przy-
padki takie należały wprawdzie do sporadycznych, ale mi-
mo wszystko gorszyły jednak i stanowiły wielce niepożą-
dany przykład.

Choć władze szlacheckie z całą energią zwalczały pro-
stytucję, nie zdołały całkowicie zlikwidować tego procede-
ru. We wsiach nie było zamtuzów. zdarzało się jednak, że
wypędzone z miast nierządnice potrafiły uśpić czujność
wioskowych cenzorów i pi-zez pewien czas przebywały
w wiejskim środowisku. Kwaterą wędrujących skortyza-
nek były zazwyczaj karczmy. Postoje w karczmach trwały
nieraz nawet dość długo, gdy zainteresowani tym byli
karczmarze, otrzymujący za swoją dyskrecję odpowiednią
opłatę. Należy dodać, że proceder ten uprawiały niekiedy
w wiejskich karczmach usługujące tam dziewczyny.

Prostytucją trudnił się często element luźny — płynny
i trudny do skontrolowania. Niejednokrotnie więc zajęcie
wędrownej żebraczki czy znachorki było tylko pretekstem,
pod płaszczykiem którego uprawiano nierząd. Kobiety te
oddawały się nierządowi jednak raczej dorywczo, w oko-
licznościach, kiedy nie miały innych zarobków, z chwilą
polepszenia się swej sytuacji materialnej porzucały ten pro-
ceder i poświęcały się jakiemuś legalnemu zajęciu. Ponie-
waż jednak luźni bardzo często przebywali w środowisku
wiejskim, więc wywierali pewien wpływ na tamtejszą oby-
czajowość.

Skutki istnienia prostytucji były liczne i złożone. Naj-
bardziej groźna była zwiększona zapadalność na choroby
weneryczne. Prostytutki nie podlegały żadnej kontroli sa-
nitarnej, stawały się też, nawet te najwytworniejsze, stały-
mi roznosicielkami tych chorób. Każdemu zjawisku zwięk-
szenia się nierządu odpowiadała zawsze większa zapadal-
ność na nieuleczalny wtedy syfilis; wystąpiło to m. in„
w końcu XVIII wieku.

lilnienie nierządu sprzyjało po£!obuvniu sio rozwiązłości
obyczajowej, podkopywało i osłabiało więzy rodzinne. Żony

427

i miłośnice wielkomiejskie czy pańskich hulaków mimo wo-
li zmuszone były do uprawiania pewnej rywalizacji z pa-
niami lekkich obyczajów. Z kolei przyzwyczajeni do obco-
wania z nierządnicami mężczyźni traktowali często wszy-
stkie kobiety swobodnie, nawet lekceważąco.

Nie trzeba chyba podkreślać, że prostytucja powodowała
ogólną deprawację, łamała godność ludzką, prowadziła do
skrajnego fizycznego wyniszczenia i moralnego upodlenia.
Była zjawiskiem złożonym, łatwo pisać o niej w sposób
dwuznaczny, frywolny, w istocie wszakże stanowiła piętno,
przysłowiową ciemną plamę na ówczesnej obyczajowości.
Wspominałem już, że stosunki panujące w naszym kraju
nie były pod tym względem wyjątkowe, niemniej szkodli-
wość jaką powodowała ona u nas była bodaj stosunkowo
większa niż za granicą.

Skomplikowanym, zupełnie nie zbadanym zagadnieniem
jest wpływ, jaki wywierała prostytucja na życie gospodarcze
wielkich miast, szczególnie dotyczy to Warszawy drugiej
połowy XVIII wieku. Na kobiety te wydawano wielkie su-
my, one z kolei, szczególnie wytworne metresy, zatrudniały
służbę, pośredników, nabywały drogie stroje, klejnoty. By-
ły stałymi klientkami jubilerów, kupców, cukierników. Zda-
je się, że w Warszawie, podobnie jak w Paryżu, wiele pla-
cówek istniało i prosperowało właśnie w związku z roz-
powszechnioną prostytucją.

I

■■- !■■■■

XIV
SAVOIR VTVRE

Formy towarzyskie typowe dla obyczajowości omawiane-
go okresu były bardzo zróżnicowane, w zasadzie nie można
mówić o jednym, obowiązującym wszystkich savoir vivrze,
istniało kilka wzorów, co miało związek z istnieniem szer-
- szego modelu obyczajowego. (Występowały znaczne różnice
między formami towarzyskimi obowiązującymi w środo-
wisku szlachecko-magnackim, ludowym, żołnierskim itd.
Każde z tych środowisk hołdowało swoim własnym regu-
' łom dobrego wychowania, znajomość których była wręcz
konieczna dla harmonijnego współżycia, świadczyła o przy-
należności do danej warstwy czy kategorii zawodowej,
o kulturze osobistej danej jednostki itd. Z drugiej strony
s wzory te wzajemnie się przenikały, istniała tendencja do

I pewnej unifikacji, polegająca w zasadzie na przejmowaniu

reguł obowiązujących pośród szlachty. Dążności te szcze-
gólnie silnie wystąpiły pod koniec omawianego okresu.

Staropolski savoir vivre kształtował się pod wpływem
dziedzictwa kulturowego sięgającego czasem głębokiego
średniowiecza, obowiązującej w danym okresie mody, ko-
rzystał także ze wzorów cudzoziemskich itd. Obyczajowość
polską charakteryzowała jednak duża niezależność, potra-

429

fiła ona stworzyć i kultywować formy towarzyskie odzna-
czające się zarówno dużym bogactwem, jak i szczególną
specyfiką. Cudzoziemcy wielekroć podkreślali oryginał- <

ność obowiązujących u nas reguł, choć oceniali je raczej
krytycznie.

Okolicznością, która w pewnym stopniu uzasadniała te
opinie, była zależność form towarzyskich od struktury spo-
łecznej. Zróżnicowanie socjalne, istnienie określonej hierar- !*
chii społecznej, uprzywilejowanie pozycji stanowej, istnie-
nie licznych podziałów wewnątrzstanowych, przywiązywa- ,i
nie wagi do pozycji rodowej powodowało, że sposób zacho- ;
wania się ówczesnych ludzi był niezwykle zróżnicowany. 4
Stosunki feudalne zaważyły na kształtowaniu się form to- i|
warzyskich, nad rozmaitością i złożonością obowiązujących
reguł. Inną miarą oceniano postępowanie dygnitarza, zu-
pełnie zaś inną zwykłego szlachcica, nie mówiąc już o ple-
bejuszach. Przysłowie wyraźnie mówiło, że co „wolno wo-
jewodzie" to nie jakiemuś tam hołyszowi. Stanowa segre-
gacja została zaakceptowana przez obowiązującą wówczas
obyczajowość. Do drugiej połowy XVIII wieku zachowywa-
no ją w miejscach publicznych, w kościele, szkole, teatrze.
Pierwsze miejsca wszędzie z reguły zajmowali magnaci,
ewentualnie można szlachta, dalsze — szlachta, potem za-
możni mieszczanie, ostatnie zaś przysłowiowy szary tłum.
Kajetan Koźmian wspomina, że w szkole: „Pierwsze ław-
ki zajmowali sami panicze [...]. ławki naprzeciw katedry
zasiadała uboższa szlachta, a ostatnią mieszczanie; ława zaś
była zajęta przez bursów i pauperes" *. Historyk teatru pi-
sze, iż podczas przebudowy operalni w 1748 roku widownię
podzielono na parter dla szlachty i ławki dla mieszczan,
loże przeznaczono zaś dla magnatów i bogatej szlachty.

Ludzi traktowano wszędzie według ich stanu; przyna-
leżność do niższych warstw narażała na rozmaite przykrości.
Za jedno i to samo przekroczenie można było, zależnie od
pochodzenia, zostać najwyżej zapomnianym, bądź otrzymać
chłostę lub być skazanym na areszt. Jędrzej Kitowicz

1 K. Koźmian, Pamiętniki..., cz. I, Warszawa 1907, s. 42.

430

powiada, że na redutach: ..Kto hałas zrobił, natychmiast
przez olicyjera i żołnierzy był wyrugowany za drzwi; tam
się musiał odmaskować, jeżeli byl w masce; oficyjer sądził
o osobie i podług swego rozsądku z nią postępował. Jeżeli
osoba, wyprowadzona za drzwi, uznana była za podłą, ka-
zał wziąść dla wypoczynku po fatydze redutnej do kozy
albo też w miejscu kijem wy trzepać plecy. Jeżeli hałaśnik
był godny człowiek, oficyjer nie wchodząc w roztrząsanie
uczynku tym go tylko ukarał, że go więcej na reduty nie
wpuścił" 2. Rozpierający się w pierwszym rzędzie senator-
skich foteli magnat Opaliński lekceważąco wyraża się o sie-
dzących na ławach senatorach tzw. drążkowych, że są „ni-
by krogulce". Urzędnicy magistraccy, członkowie kongre-
gacji kupieckiej wyraźnie z góry traktowali przedstawicieli
rzemiosł, nie mówiąc już o plebsie. Wszyscy mieszczanie
wynosili się z kolei ponad chłopstwo, traktując je jako
„chamstwo", „wiejskie prostactwo". Dystans socjalny pa-
nujący w dziedzinie obyczajów podkreśla szczególnie mocno
osławiona Liber chamorum. W takiej sytuacji trudno było
mówić o istnieniu jednolitych wzorców zachowania się.

Dystanse i istniejące bariery znajdowały odbicie w obo-
wiązującej tytulaturze. Każdy szlachcic nosił tytuł „urodzo-
ny", aczkolwiek w tytulaturze tej istniało zróżnicowanie,
oddające podziały społeczne obowiązujące wewnątrz tej
klasy. Lubiono jednak podkreślać więź ogólnoszlachecką,
to charakterystyczne „my", kiedy pisano: „my rycerstwo",
„my Jaśnie Oświeceni, Jaśnie Wielmożni i urodzeni Ichmość
Panowie Bracia". Mieszczan zwano „sławetnymi", chłopów
określano jako „pracowitych". Warstwy plebejskie starały
się przejąć i używać tytuły i nazwy panujące wśród
szlachty, ewentualnie wśród innych kategorii ludności sto-
jących wyżej pod względem socjalnym. Zamożniejsi chłopi
używali w aktach tytułów: „uczciwy", czasem „sławetny",
nawet nieraz z dodatkiem pan. Zamożny chłop z Podhala
w XVIII wieku pisał o sobie: „sławetny pan Grzegorz Tyl-

2 J. K i t o w i c z. Opis obyczajów za ■panowania Augusta 111,
oprać. R. P o 11 a k, Wrocław 1951, s. 586.

431

ko". Były to jednak wyjątki, w zasadzie chłopów określano
urzędowo zawsze mianem „pracowitych".

Na przestrzeni XVII—XVIII wieku rozpowszechniło się
specyficzne dla stosunków polskich tytułowanie osób per
„pan". Początkowo określenia tego używała tylko szlachta,
chłopi zwracali się do siebie przez „ty" lub „wy". Z cza-
sem nazwa pan przeszła do innych warstw społecznych.
Dziwiło to niepomiernie cudzoziemców,, którzy uważali to
za specyfikę naszej obyczajowości. Schulz tak pisał na ten
temat: „Wyraz pan dokłada się do nazwisk i do godności,
a oznacza też co francuski Seigneur. Mówią pan król
o królu [...], a dalej pan biskup, pan wojewoda itp. [...], po-
dobnież mówią do kobiet: pani krajczyna, pani stolniko-
wa [...]. Francuzi swoje Seigneur aż do rewolucji zachowali
dla wybranych, w Polsce ma się inaczej. Panem jest każdy,
co ma buty całe, i jak monsieur, tytuł ten dodaje się każde-
mu" 3.

Określenie „pan" w życiu towarzyskim nosiło wszakże
rozmaite, nieraz bardzo zawiłe dodatki. Pośród szlachty naj-
częściej obowiązywał zwrot „mości panie bracie", formę tę
stosowano jednakże tylko wobec osób równych sobie. Do
możniejszych od siebie zwracano się „wielmożny panie",
„jaśnie wielmożny" itp. Szlachcic piszący do mieszczanina
czy nawet stojącego odeń niżej szlachcica tytułował go tyl-
ko „panem", „przyjacielem". Zależną od siebie służbę, mło-
dzież, szlachetków zwano lekceważąco „acanami", „asana-
mi". Pominięcie tytułu „brat" w korespondencji między oso-
. bami równymi sobie pod względem socjalnym uważano
wręcz za prowokację lub dowód braku elementarnych pod-
staw wychowania. Znane jest oburzenie pana Paska, kiedy
otrzymał list, w którym tytułowano go tylko „panem i przy-
jacielem".

Mieszczanie i chłopi naśladowali szlachtę, dlatego też już
W XVII wieku w miastach zaczęto używać tytułów „wasza

3 F. Schulz, Podróże Inflantczyka z Rygi do Warszawy
i po Polsce w latach 1791—1793, oprać. W. Zawadzki, War-
szawa 1956, s. 252—253.

432

miłość", „waszmość pan". Szlacheckie zwroty towarzyskie
przedostawały się także do środowiska ludzi marginesu
społecznego: włóczęgów, wędrownych dziadów, przestęp-
ców itd. Ludzie ci zwracali się do siebie z szlachecka „czo-
łem panie bracie", „skąd waszmość" itp. W XVIII wieku
używanie tego rodzaju zwrotów stało się powszechne.
Schulz pisze: „Znaczące i to, że w Polsce często jedno dru-
gich łaskawcami i dobrodziejami zowią. Ten sposób mó-
wienia musiał się urodzić w wyższych klasach, ale spo-
sób zszedł teraz do najniższych i pociesznie słyszeć, gdy
dwóch żebraków, mówiących ze sobą, co trzecie słowo do-
brodziejami się mianują"4.

Tytułomania przeniknęła także do środowiska wiejskie-
go, próbowali stosować je np. oficjaliści dworscy. Wiadomo,
że zwano ich godnie urzędnikami, niektórzy mieli większe
aspiracje. Wacław Potocki ironizował:

Co żywo óo tytułów, nawet ludzie prości,
Kiedy też sią mój dwornik zowie podstarości,
Aż przystojną ode mnie napomniany chłostą,
Poznał żem ja w mej wiosce panem nie starostą 5.

Tendencja do używania tytułów stale się pogłębiała,
szczególnie pośród samej szlachty. W rozmowie czy liście
należało każdego uczcić odpowiednim tytułem. Jeśli szlach-
cic posiadał jakiś urząd, choćby najskromniejszy, należało
zawsze to podkreślać. Nawet synów dostojników tytułowało
się według urzędu ojców. Mówiło się więc: „jaśnie wiel-
możny wojewodzie", „wielmożny staroście", „wielmożny
cześnikowic" itd. Przestrzegano, by wymieniać też tytuł
przynależny z powodu posiadania orderu. Brzmiało to np.:
„Jaśnie Wielmożny Mci Panie Chorąży, Kawalerze Orderu
św. Stanisława i Kochany Bracie".

Tytułomania śmieszyła i wręcz irytowała cudzoziemców.
Yautrin zgryźliwie pisał: „Nie ma państwa w Europie,

4 S c h u 1 z, jw., s. 253.

5 W. Potocki, Iovialitates..., 1747, cz. I, s. 104.

28 — Obyczaje staropolskie 433

w którym istniałaby taka ilość tytułów jak w Polsce. Spo-
tyka się dygnitarzy, ale nie widać urzędów, mrowie ksią-
żąt bez księstw, generałów bez armii, pułkowników bez
pułków, kapitanów bez żołnierzy. Istnieje tyle stano-
wisk nie związanych z żadną funkcją, za to z przy-
miotnikiem «wielki» lub tytułem generała, że na każdym
kroku spotyka się jakąś wielkość albo przynajmniej gene-
rała. Osoba obdarzona jakąkolwiek godnością porzuca ro-
dowe nazwisko, przestaje być dziecięciem swego ojca, sta-
je się natomiast panem generałem, panem wojewodą, ka-
sztelanem, starostą, stolnikiem, sędzią, pisarzem itd. Żona
i dzieci przejmują ich tytuły, nie można więc zwracać się
do nich po nazwisku, i to do drugiego, trzeciego pokole-
nia [...]. Zadziwiające jest, że w kraju, gdzie konstytucja
gwarantuje równość, każdy usiłuje się za wszelką cenę
wyróżnić. W nie niniejsze zdumienie wprawia ilość tytu-
łów honorowych" 6.

Tytułomania istniała także po miastach, spotykało się
tam „panów rajców", „panów burmistrzów", w większych
miastach „senatorów", „prezydentów" itd. Obyczajowość
ówczesna lubowała się w tych tytułach, trzeba jednak do-
dać, że przez długi czas nie pozwalano na nadawanie dzie-
dzicznych tytułów rodowych, tak powszechnych w feudal-
nej Europie. Szlachta uważała się za równą z urodzenia,
używanie tytułów rodowych traktowałaby wręcz jako obra-
zę. Zezwalano tylko na używanie tytułów dziedzicznych ro-
dom wymienionym w akcie Unii Lubelskiej. Zabraniano
przyjmowania nadawanych przez władców zachodnich,
szczególnie cesarza i papieża, tytułów książąt, hrabiów,
margrabiów itp. W myśl obowiązujących konstytucji tytu-
ły te były w Polsce nielegalne (dotyczyło to m. in. Lubo-
mirskich, Ossolińskich, Myszkowskich, Wielopolskich).

Zżymał się na nie antyoligarchiczme nastawiony Wacław
Potocki, który wielekroć podkreślał, że „równą się szlach-

6 H. V a u t r i n, Obserwator w Polsce, [w;] Polska stanisła-
wowska w oczach cudzoziemców, t. I, oprać. W. Zawadzki,
Warszawa 1963, s. 779.

434

tą chudzi rodzą i panowie", gonienie za cudzoziemskimi ty-
tułami zwał „wstydem, hańbą, brednią"."

Niemcy drwią, przywileje pieczętując, a my
Z winszowaniem Książęta i Grabiów witamy,
Mniejsza o to, choć nas orda na każdy rok wiąże,
Kiedy nowe do Polski przybyło nam książę 7.

Dopiero sejm roku 1773 zezwolił na nadawanie tytułów,
m. in. książęcych. Mitrą książęcą obdarzono wówczas nie-
sławnej pamięci Adama Ponińskiego. W życiowej praktyce
panowie używali wszakże tytułów cudzoziemskich, stąd też
mamy „hrabiów na Wiśniczu", „comesów św. Imperium
Rzymskiego" itd.

Nierówność socjalna szczególnie jaskrawo dawała się
zauważyć w sposobie witania się oraz zwracania się do sie-
bie. Przywitaniem towarzyskim równych sobie był pocału-
nek. Ludzie mniej więcej równej pozycji socjalnej obej-
mowali się rękami i całowali w szyję lub ramię. Starowol-
ski pisał, iż: „Pospolicie Polacy naszy zwykli się przy wi-
taniu obłapiać (czego inne narody we zwyczaju nie mają,
nawet pokrewnością i spowinowaceniem się bliskiem będąc
związanemi), aby tą powierzchowną ceremonią pokazali so-
bie wzajemny afekt przyjacielski" 8. W pewnych kołach ca-
łowanie to było poprzedzane wymyślnymi, a rzadko szcze-
rymi usiłowaniami złożenia niższego ukłonu niż składa spo-
tykana osoba. Po tych wstępach i manewrach całowano się
właśnie w szyję, ramię lub piersi.

Zupełnie inaczej witano ludzi starszych w rodzinie, czy,
stojących wyżej socjalnie. Tu obowiązywała istotnie głębo-
ka uniżoność, wręcz serwilizm. Chłopi padali dosłownie
plackiem u stóp panów, ściskając ich za nogi, czasem klę-
kali przed nimi. Dzieci całowały starszych w rękę, obej-
mowały za kolana. Nawet szlacheckie dzieci padały plac-
kiem przed wojewodą czy innym dygnitarzem. Ucałowanie

7 W. Potocki. Poczet herbów..., Kraków 1696, s. 601.
s S. Starowolski, Reformacja obyczajów polskich, wyd.
K. J. T u r o w s k i, Kraków 1859, s. 81.

435

ręki magnackiej czy starszego krewnego uchodziło za zasz-
czyt, wyróżnienie. Biedniejsza szlachta obejmowała możniej-
szych za kolana, całowała po nogach, dochodziło do scen
odrażającego płaszczenia się. Vautrin wydziwiał: „Mężczyź-
ni równi kondycją całują się wzajemnie w ramię i traktują
po bratersku, jeżeli zaś któryś z nich wyżej stoi w hierar-
chii społecznej, niższy stanem rzuca się do jego nóg, całuje
stopy albo podejmuje pod kolana, bądź też-pochyla się, za-
znaczając tylko ten upokarzający gest i wypowiadając for-
mułkę: « Upadam do nóg»" 9.

Jeśli chodzi o księży, to całowano ich z reguły w rękę,
czasami w piersi. Zwyczaj ten stosowano także wobec ko-
biet. Pośród szlachty i w dużych miastach istniał zwyczaj
całowania w ręce pań i doroślejszych panien.

Całowanie kobiet w rękę przeszło ze środowiska szlachty
do niższych warstw. Schulz notował: „Dawniej nikt nie
zbliżał się w wyższych sferach do kobiety bez najgłębszego
ukłonu i najpokorniejszego ucałowania jej ręki, powtarzało
się to za wszystkimi przytomnymi paniami; teraz to z mo-
dy wyszło, ale w niższych klasach zwyczaj ten istnieje.
Przychodzący całują w ręce wszystkie kobiety; gdy na uli-
cy spotkają je, ucałowanie ręki jest wstępem do rozmowy,
a dosyć pociesznie patrzeć, gdy najbrudniejsze kobiety spo-
tyka to powitanie pokorne ze strony mężczyzn" 10.

Wracając do zwyczajów ogólnych, trzeba nadmienić, że
chłopi i bardziej religijna szlachta przy powitaniu wyma-
wiali formułkę: „pomaga Bóg", od początku XVIII wieku
powszechnie zastąpioną słowami: „niech będzie pochwalony
Jezus Chrystus". Ludzie bardziej świeckich czy też wolno-
myślnych przekonań witali się słowami „czołem", „czołem
panie bracie", używano też zwrotów: „dzień dobry", „do-
branoc" itp. Wśród pewnych kół, m. in. pośród wojsko-
wych, włóczęgów, przez długi czas modne było powitanie
„służba" (pełniej i ściślej powinno to brzmieć „moja służ-
ba").

9 Vautr in, jw., s. 787.
"Schulz, jw., s. 251—252.

436

Obowiązujący sposób bycia wymagał nie tylko składania
ukłonów i wymawiania słów powitania, przy spotkaniu na-
leżał® także prawić sobie rozmaite grzeczności, dowiedzieć
się o zdrowie spotkanej osoby itp. Przestrzegano tego na te-
renie całego kraju, pośród wszystkich warstw społecznych.
Pamiętnikarz Święcicki pisze, że Mazurzy: „Przy spotka-
niu pozdrawiają się grzecznie z wypowiedzeniem wielu
komplementów, bo trzeba wiedzieć, że świadczyć sobie
godność Mazurzy lubią. I o nic nie jest tak łatwo, jak o za-
cięte kłótnie, które się wywiązują z powodu najmniejszego
uchybienia"u. Tego rodzaju zwyczaj istniał także pośród
chłopów. Nawet przy przypadkowym spotkaniu, mijając
się, należało wymienić kilka zdań, choćby nie posiadały one
istotniejszej treści. Sposób wymiany konwencjonalnych
grzeczności zależny był od pozycji socjalnej danych osób.
Zdaniem cudzoziemców panowie, w ogóle ludzie majętniej-
si, dawali zawsze odczuć osobom niższej kondycji swoją
rangę, funkcję, swą wyższość.

Dużą rolę przywiązywano także do stosownego zdejmo-
wania nakryć głowy. Strój polski wymagał, by w zasadzie
występować z nakrytą głową, dlatego też na bankietach,
uroczystościach, podczas tańców nawet, przez długi czas nie
zdejmowano czapek czy kołpaków (zdejmowanie czapek
w mieszkaniach prywatnych i lokalach publicznych weszło
w życie dopiero około połowy XVIII wieku). Wymagano
jednak, by uchylać czapek przy powitaniu. Równoczesne
uchylanie czapki znamionowało, że ludzie są sobie równi
pod względem socjalnym. Niższy w hierarachii pierwszy
sięgał do czapki, chłopi i służba zdejmowali nakrycia gło-
wy i bez nich stali przed panem. Nżeodkłonienie się nakry-
ciem głowy wśród ludzi mniej więcej sobie równych ozna-
czało wyraźne lekceważenie drugiej osoby, a nawet ciężką
obrazę. Znane jest oburzenie Jana III na cesarza Leopol-
da, który nie uchylił kapelusza, gdy prezentowano mu syna
królewskiego — Jakuba. Znamienna też jest anegdotka

11 S. Święcicki, Opisanie Mazowsza, [w:] W. Smole ń-
s k i, Pisma historyczne, t. I, Warszawa 1901, s. 105—106.

48T

T7

o Sobieskim, który zmamił cesarza i pierwszy podniósł rc-
kęj_lecz nie do czapki, tylko do wąsa!

>(' Wspominałem już o zwyczaju całowania pań w rękę.
Trzeba tu dodać, że wobec kobiet obowiązywał specjalny
kodeks grzeczności, dotyczyło to szczególnie środowiska
szlachecko-magnackiego i wielkomiejskiego. W rozdziale

0 pozycji społecznej kobiet pisałem, iż w zasadzie były one
dyskryminowane, uzależnione od mężczyzny, co nie prze-
szkadzało, by w towarzystwie otaczać je galanterią.fSzlach-

/_ cic, który uważał kobiety za istoty niższego rzędu:* prze-

f^ wrotne, lekkomyślne, rozwiązłe itd., na zewnątrz musiał

kryć się z tymi opiniami, w towarzystwie wymagano od

niego bowiem, by otaczał je galanterią. Kawaler zbliżał

się do damy zawsze z niskim ukłonem, czapką w ręku

1 dwornym komplementem. Zdarzało się, że po oświadczy-
nach padał do stóp lub klękał przed swoją wybranką.)Pa-
nował nawet zwyczaj picia zdrowia dam z ich trzewiczków.
Najczęściej wstawiano do nich kielichy, zdarzali się jednak
gorliwcy, którzy pili bezpośrednio z atłasowych pantofel-
ków. Uszanowaniem darzono także dojrzałe panie, matrony.
Szczególną galanterię okazywał w tym względzie szarman-
cki wobec pań Stanisław August, zdarzało się, że dostojne
damy witał nie jak król, lecz jako ich zwykły znajomy,
co na owe czasy stanowiło przejaw niebywałej bezpośred-
niości. Pamiętnikarz Bukar opisuje spotkanie króla z cie-
szącą się wielkim szacunkiem księżną Anną Jabłonowską.
..Gdy weszła do sali, król zerwał się z krzesła z pośrodka
pięknych i młodych dam i na środek sali na spotkanie jej
wyszedł. Księżna- była wzrostu dużego, postawy majesta-
tycznej, ubrana w staroświecką materię jedwabną w pasy
szerokie [...]. Szła z postawą wspaniałą, ale krokiem dość
pewnym i sporym. Król skłonił się jej dość nisko i po-
całował ją w rękę, ona zaś tylko lekko głową kiwnęła,
tak jakby to nie król, ale pan Stanisław Poniatowski tę
cześć jej oddawał i dalej niezatrzymując się poszła między
damy, które wszystkie powstały i dały miejsce piewsze tej
matadorze" 12.

12 S. Bukar, Pamiętniki, [w:] Biblioteka pamiętników i po-

438

Uprzejmości jakie świadczono kobietom bardzo silnie
podkreślali cudzoziemcy, uważając, że w Polsce istnieje pod
tym względem szczególna sytuacja. Kausch pisał np.:
„Tkliwość [...] — zadziwia ona tym bardziej, gdy się widzi,
jak ten sam szlachcic, przed którym wszyscy w jego wiosce
drżą ze strachu, zachowuje się z pełną czułości galanterią
wobec słabszej swojej połowy, wobec małżonki. Nawet
kiedy się bardzo rozsroży. gniew jego topnieje natychmiast,
gdy tylko umiłowana połowica, która zazwyczaj rządzi nie
tylko domem, ale również panem tego domu, serdecznie
go o coś poprosi. W ogóle kobietom w Polsce okazuje się
cześć graniczącą z ubóstwieniem. Ukłon za ukłonem, ucało-
wanie rączek za ucałowaniem rączek praktykuje się tutaj
znacznie częściej niż gdzie indziej. Łatwo się domyślić, że
w znacznie wyższym stopniu przestrzegają tego zwyczaju
młodzieńcy zabiegający © względy panien. Jeszcze do nie-
dawna starający musiał niemal bez przerwy padać na ko-
lana przed swą wybraną. Słowo jej było dla niego wyrocz-
nią, której nie sprzeciwiłby się nawet westchnieniem" ł3.
©statnie zdanie przejaskrawia istniejący stan rzeczy, galan-
teria obowiązująca wobec niewiast była jednakże zjawi-
skiem wyraźnie frapującym przybyszów.

Nieco odmienną „galanterię" prezentowali wobec kobiet
hajducy, węgrzynkswie i inna służba wielkopańska. Obo-
wiązujący pośród nich swoisty savoir vivre wymagał, by
ujrzaną w miejscu publicznym młodą kobietę obrzucać nie-
przyzwoitymi wyrazami. Najswawolniej poczynano sobie
w stołecznej Warszawie. Kitowicz opisuje, że w momencie,
gdy na placu lub ulicy pojawiła się młoda niewiasta, ze-
brana wokół powozów oczekujących na panów służba wy-
buchała stekiem najbardziej ordynarnych i nieprzyzwoitych
okrzyków. Szczególne popisy miały miejsce wtedy, kiedy
na bale lub bankiety zjeżdżały sznury powozów, wiozące

droży po dawnej Polsce, t. V, wyd. J. I. Kraszewski, Drez-
no 1871, s. 42.

13 J. J. Kausch, Wizerunek narodu polskiego, [w:] Polska
Stanisławowska w oczach cudzoziemców..., t. II, s. 310.

439

dygnitarzy i ich wystrojone małżonki. Przed bramą każdego
pałacu znajdowała się zwykle gromada służby. Kiedy
w drzwiach karety ukazywała się kobieta, zebrany tłum
witał ją salwą nieprzyzwoitych wyzwisk, przede wszystkim
ze sfery seksualnej. Mało tego. Stojąca przed bramą służba,
która miała odbierać od przyjeżdżających futra i inne okry-
cia, chwytała przybyłe panie „za lędźwie, czego pod wiel-
kimi rogówkami dokazać bez postrzeżenia niewstydnika
łatwo było" 14. Tak traktowane damy wybuchały piskiem
i krzykiem, inne zaś wyskakiwały z karety „jak sparzone".
Ponieważ jednak nadjeżdżały nowe powozy i padały nowe
wyzwiska, więc w tym tłoku i zamieszaniu trudno było
ująć bezecników. Panowie dysponujący komputowym lub
nadwornym żołnierzem urządzali istne obławy na hultai,
którzy ośmielali się tak postponować ich małżonki. By-
wało, że bardziej agresywny lub zbyt głośno wrzeszczący
pachołek dostawał się do „kozy", w której „garbowano"
mu skórę. Służba była jednak w takich przypadkach bardzo
solidarna i żołnierze mieli nie lada trudności w chwytaniu
swawolników. W rezultacie sprawę rozwiązano w ten spo-
sób, że od miejsca, gdzie zajeżdżały karety aż do pierwszej
sali ustawiano dwa gęste szpalery żołnierzy, którzy chro-
nili przybyłe damy od bezpośredniego kontaktu z wrzesz-
czącą służbą. Jeśli chodzi jednak o krzyki i rzucanie epite-
tów, to przez długi jeszcze czas nie udało się tego zlikwi-
dować. Jeden z autorów pisze, że: „Co zaś do wrzasku,
ten został w modzie, jako żadnym sposobem nie uleczony
i nareszcie uchodził za rozrywkę"15. Te nieobyczajności
zanikły dopiero w drugiej połowie XVIII wieku.

Charakterystyczne dla obyczajowości XVII i XVIII wie-
ku było częste wzajemne dawanie sobie upominków. Można
je było otrzymać z okazji świąt, imienin, a także z powodu
powrotu z podróży, przy składaniu wizyty oraz przy innych
okazjach. Ówczesny szlachcic musiał szafować nimi na pra-
wo i lewo, a panowie wręcz prześcigali się w pomysłach

14 K i I o w i c z, Opis obyczajów..., s. 546—547.

15 Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 547.

440

i obdarzaniu się kosztownymi prezentami. Podobnie działo
się i w dużych miastach. Zwyczaj ten istniał także pośród
chłopów, ale nie był tak szeroko rozpowszechniony. Upo-
minki były kosztowne, często nawet rujnowały. Sytuację
ratowała okoliczność, że i samemu można było zostać obda-
rowanym, tak więc rachunki często się wyrównywały.

Obowiązujące wówczas reguły nakazywały także dawa-
nie, mówiąc językiem współczesnym, napiwków. Po dwo-
rach rozdawano je przy okazji składania powinszowań,
imienin czy świąt. Zwyczaj ten szczególnie przestrzegany
był w miastach — należało dawać je służbie, posłańcom,
wartownikom, osobom usługującym w gospodach czy za-
łożonych pod koniec XVIII wieku restauracjach i kawiar-
niach. Człowiek nie dający napiwków uchodził za sknerę,
osobę bez honoru! Nie sądźmy jednak, że dawano je lekką
ręką, bez zastanowienia. Zachowane rachunki szlachty
i magnatów świadczą wyraźnie o tym. że nawet drobne
sumy dawane posłańcom czy służbie były ściśle odnoto-
wywane, wciągane do domowych rejestrów, ale mimo to
każdy dawał napiwki, by uchodzić za osobę należącą do
wytwornego towarzystwa. Napiwek dawano często z zazna-
czeniem, by otrzymujący go przepił za zdrowie fundatora.
W poemacie Korczynskiego czytamy np.:

I per honor co wtedy miał w drobnej monecie, .
. Rzucił: «Żołnierze za me zdrowie przepijecie!* 16.

Przestrzeganie form towarzyskich uzależnione było od
pozycji socjalnej. Pan krociowej fortuny mógł je nawet
lekceważyć, bowiem majątek i pozycja pozwalały na tole-
rowanie nie tylko jego nietaktów, ale i wybryków. Prze-
strzegania obowiązujących reguł wymagano jednakże od
ludzi stojących niżej pod względem socjalnym, ewentualnie
posiadających równorzędną pozycję.

W sytuacji gdy przede wszystkim ważyła pozycja, nie
było możliwe prowadzenie swobodnej, subtelnej, pełnej

16 A. K orczyńsk i, Złocista przyjaźnią zdrada, wyd. R.
Pollak, Kraków 1949, s. 107.

441

aluzji oraz dowcipu rozmowy. Sztuka konwersacji stała ni-
sko. Konwersację, dowcipną rozmowę zastępowała najczę-
ściej gawęda, opowiadanie. Obowiązujący savoir vivre wy-
magał, by z uwagą i aprobatą wysłuchiwać pełnych łgarstw
opowiadań magnatów, w których np. celował Radziwiłł
„Panie Kochanku". Z mniejszym przymusem słuchano już
oczywiście gawędziarzy równej sobie rangi. Stanowili
oni wszędzie duszę towarzystwa, opowiadania ich dostar-
czały czasem nawet silnych przeżyć. Przykładem takiej to-
warzyskiej gawędy mogą być Pamiętniki Paska. Nader wy-
soko ceniono też rozmaitych facecjonistów, dowcipnych
narratorów. Na początku XVII wieku krążyły np. anegdoty
na temat konceptów księdza Woronieckiego, pod koniec
tegoż wieku słynął z dowcipu szlachcic Zapolski, wielu
narratorów można było spotkać w czasach saskich, roz-
maitego stylu facecjoniści produkowali się także jeszcze
w latach stanisławowskich.

Jeśli chodzi o środowiska plebejskie, to rolę narratorów
pełnili tu najczęściej księża, bakałarze, wędrujący dziado-
wie, żebracy, pielgrzymi. Tematów do gawęd wiejskich do-
starczały kazania, rozpowszechniona masowo tzw. literatura
jarmarczna, oraz liczne druki dewocyjne. Zabawiano się
także słuchaniem baśni, podań i legend. Na naszych zie-
miach można było spotkać tematy baśniowe docierające do
nas zarówno ze wschodu jak i zachodu, wiele także spo-
tykało się tekstów rodzimych, sięgających nawet przed-
chrześcijańskich czasów. Czym barwniej, ciekawiej prawił
narrator, tym naturalnie większe zyskiwał uznanie.

Staropolski savoir vivre oczywiście odmiennie niż dziś
traktował pojęcie przyzwoitości. Niektóre z panujących
zwyczajów były dość osobliwe. Przyzwoitość zabraniała np.
kawalerowi całowania twarzy panny, zezwalała wszakże na
całowanie piersi. W związku z tym w dobie noszenia de-
koltów przyjęte było publiczne chwalenie kształtnych biu-
stów. Zachowywano także dużą tolerancję w kwestii kom-
pletności ubioru. Jeśli na wytwornych przyjęciach w śro-
dowiskach magnackich przestrzegano jego kompletności
bardzo pilnie, to już wśród średniej szlachty, szczególnie

442

podczas wielogodzinnych pijatyk poczynano sobie dosyć
swobodnie. Szlachcic po prostu zrzucał z siebie w trakcie
uczty większość krępujących go szat. Stanisław August
pisze w swych pamiętnikach, jak to starając się o wybór
na posła, musiał tańczyć długie godziny w towarzystwie
pana Glinki, który: „trzy razy redukował ubranie swoje,
zawsze mnie przepraszając najpokorniej; odwiązywał naj-
przód pas, potem zdjął kontusz, nareszcie żupan i został
w samej koszuli, a w dodatku do szerokich swych polskich
spodni i wygolonej głowy nadział na wierzch pudermantel
pani domu, przyklaskującej tym miłym konceptom"17.
W całym społeczeństwie za zupełnie np. naturalną rozryw-
kę uważano oglądanie ludzi umysłowo chorych. Ówczesne
pojęcie przyzwoitości pozwalało także na stosowanie okre-
śleń i porównań, które dziś wydają się więcej niż ryzy-
kowne. Po sporządzeniu sekcji zwłok Jeremiego Wiśnio-
wieckiego, w pełnym zresztą uszanowania opisie zaznaczo-
no, iż miał „kiszki tak łojem oblane, jako u wieprza nie
mogą być tłustsze"ls. Jan III wedle relacji ówczesnych,
schodził z tego świata „rycząc jak wół" 19.

Tego rodzaju porównań nie wypadało wszakże stosować
nagminnie. Wacław Potocki pozostawił fraszkę, w której
pisze:

Mazur jeden na sejmie z dowcipem 3wej głowy

Popisując się, króla przyrównał do krowy,

Że jako ta ogonem bąki i szerszenie,

Ostrymi zaś rogami drapieżny zwierz żenię,

Tak i nasz krół jegomość naprzód zdrową radą,

Za Zygmunta to było, potem broni szpadą.

Leży nam jako świnia, my jako prosięta

Ssiemy, a choć się czasem przykrzym, nie pamięta.

17 Król Stanisław August, Pamiętniki..., oprać. W. K o n o p-
c z y ń s k i, t. I, Warszawa 1915, s. 65.

18 Cyt. wg W. Tomkiewicz, Jeremi Wiśniowiecki...,
Warszawa 1933, s. 378., przypis 1.

10 K. S a r n e c k i, Pamiętniki..., wyd. J. Woliński, Wro-
cław 1958, s. 344.

443


Miał jeszcze dłużrej liczyć gadzinę oborną "

. Z gustem swym, ludzkim śmiechem, oracyją dworną,
Przerwano mu od krzesła: «Krowa lega w słomie,
Świnia w błocie i wszelkie podobieństwo chromie.*
Jako subtelny concept, tak wymowa żywa,
Oboje warto beczki drzewickiego piwa M.

Należy dodać, że niektóre słowa tak zmieniły treść, że
kiedyś uchodziły za stosowne, a dziś uważa się je za nie-
przyzwoite. Należy do nich np. „dziewka", „obłapiać".
Z kolei nieprzyzwoitym wówczas było np. słowo „kobieta".
Nie ulega także wątpliwości, iż w XVII—XVIII wieku
istniała większa niż w XIX wieku, a może nawet i dziś,
tolerancja w doborze słów, określeń, z drugiej strony miała
ona swoje wyraźne granice, uważano np., że nie wszędzie
i nie zawsze można się dosadnie wyrazić. W oficjalnych
wystąpieniach, oracjach, publikowanych pracach starano
się to czynić oględnie i unikano słów grubiańskich czy nie-
przyzwoitych (w ówczesnym oczywiście pojęciu). W proto-
kołach sądowych znajdują się wprawdzie często drastyczne
opisy, lecz przesłuchiwani poprzedzali je słowami „uczciw-
szy uszy". Nieraz i poeta Potocki zaznacza: „uczciwszy
uszy, upraszam pardonu". W życiu codziennym dosadne
wyrażanie się tolerowano. Istniał co prawda pogląd, że nie
przystoi, by młode panny i w ogóle kobiety słuchały lub
tym bardziej opowiadały czy śpiewały obsceniczne facecje
i piosenki, ale w szerokich kręgach szlacheckich czy ple-
bejskich zdarzało się to na porządku dziennym. Charaktery-
styczny opis pozostawił Wacław Potocki, który po zakoń-
czonej uczcie dworskiej prosi szlachciankę o piosenkę:

Pocznie o człowieka grzesznego upadku.

Już — rzekę — adwent minął, mięsopust w ostatku,

Post za pasem! Gdyby co o Maćku z Dorotą,

Co się dziś w mojej karczmie przy gorzałce gniotą".

Dopieroż moja panna gardziołek rozpasze!

20 W. Potocki. Ogród fraszek, t. II, wyd. A. Briickner,
Lwów 1907, s. 56—57.

444

Czego i dotąd karczmy nie słyszały nasze,

Co jej.ślina przyniesie: — o swej ciotce z swakiem,

Jako ją ten zacinał w tańcu pasternakiem,

Jako, gżąc się za piecem, Małgorzata z Fryckiem

Cztery zęby trzonowe wybiła mu cyckiem.

Aż na ostatek z Prychną, zaśpiewa nam, Bienia.

Już — rzekę — mościa panno, dosyć tego pienia" 2>.

O tym, że szlachcianki były istotnie przyzwyczajone do
dosadnych słów, dwuznacznych lub wręcz jednoznacznie
nieprzyzwoitych rozmów świadczą inne relacje, m, in. opi-
nia Vautrina, który pisał: „W kobietach polskich wycho-
wanie nie wyrabia wstrzemięźliwości w słowach, drażli-
wości, którą obraża najmniejsza poufałość, przystojnych
manier, prawdziwej czy udanej niewiedzy o zakazanych
rozkoszach, jednym słowem, tej wstydliwości, która spra-
wia, że dziewczęta tak zręcznie przesłaniają tajniki swych
serduszek. Rumieniec wstydu nie krasi nigdy ich policz-
ków; otoczenie męskie wcześnie poucza je o wszystkim
i pozwala bez ceremonii na słowa i gesty wyklęte w przy-
zwoitym towarzystwie. Przyzwyczajone do rozmów, których
dobrze urodzona Francuzka nigdy nie słyszy, demonstrują
wobec cudzoziemców nieprzystojną swobodę. Dają do zro-
zumienia, że pojęły dwuznacznik, bez ogródek, mówią
mężczyźnie, iż im się podoba. Sądzą, że są tylko uprzejme,
a sprawiają wrażenie kobiet łatwych albo pochodzących
z gminu" 22. Tenże sam autor zaznacza dalej, iż nie świad-
czy to o rozwiązłości czy wyrafinowaniu, lecz wynika po
prostu tylko z innego niż we Francji poczucia przyzwoi-
tości.

Panujące u nas zasady towarzyskie pozwalały także na
dość swobodne operowanie rozmaitymi klątwami i wy-
mysłami. Aczkolwiek słów takich nie pochwalano, to pod-
chodzono do tego z powszechną tolerancją. Używano tak
wiele klątw i obelżywych wyrażeń, że, zdaniem cudzoziem-

21 Cyt. wg Cz. H e r n a s, W kalinowym lesie, t. I, Warsza-
wa 1965, s. 142.

22 Yautrin, jw., s. 786. „--.-. . . _^_-_--i, ._■_,~- -

445

ców. przewyższaliśmy pod tym względem kraje ościenne.
Werdum pisał, iż „Co do klątew i przysiąg używa naród
ten wstrętnych i bluźnierczych wyrażeń, że włosy na głowie
stawają" 23. Węgierski Simpłicissimus pisze o „polskim zwy-
czaju klątew" 24, uwagi na ten temat pozostawił także Tan-
ner oraz inni.

Sądy te bez wątpienia są nieco przesadzone, podobne
opinie spotkać można także w odniesieniu do społeczeństw
innych krajów, niemniej szereg wiarygodnych źródeł
świadczy, że przeklinano u nas na każdym niemal kroku.
Informacji na ten temat dostarczają m. in. księgi sądowe,
gdzie skrupulatnie notowano zeznania, w których można
wyczytać życzenia, aby adwersarz „sto tysięcy diabłów
zjadł", aby zapadł na kaduk, czyli epilepsję. Znana jest
np. tyrada pani Sułkowskiej pod adresem Jana Kazimierza:
„Żeby pioruny na niego z jasnego nieba trzaskały, żeby
go ziemia pożarła, żeby go pierwsza kula nie minąła, żeby
wszystkie owe, które dopuściłeś na Faraona, jego dotknęły
plagi"25. Z częściej używanych klątw można wymienić
m. in. przybyły z południa zwrot o „psiej krwi", „psiej
jusze" oraz takie powiedzenia jak „pal sześć", „daj go
katu".

Najbardziej obelżywym zwrotem było tak zwane łajanie
„od matki". Miało ono kilka stopni. Najdrastyczniejszym
i zdaje się najczęściej używanym zwrotem było: „skurwy
synu", nieco złagodzony brzmiał: „a taki synu", najłagod-
niejsze zaś było określenie: „pogański synu".

Wśród obelżywych epitetów dominowało słowo „kurwa"
(określenia tego używano zarówno w stosunku do kobiet,
jak i mężczyzn), czasem łagodzono to słowo, zmieniając je

23 U. Werdum, [w:] X. L i s k e, Cudzoziemcy w Polsce,
Lwów 1876, s. 101.

24 Cyt. wg B. S z o p i ń s k i, Podróż Simplicissimusa wę-
gierskiego do Tatr w XVII w., „Pamiętnik Towarzystwa Ta-
trzańskiego", t. XXVIII, 1907, s. 41.

25 J. Ch. Pasek, Pamiętniki..., wyd, J. Czubek, Kraków
1929, s. 373.

na „murwa". Wyzwiska wiążące się ze sferą seksualną
przeplatano określeniami używanymi w świecie przestęp-
czym, kobiety lżono np. słowami: wytartus, onaka, bazar-
nica, zamtuźnica, małpa, suka, burdalicha. Wobec mężczyzn
stosowano m. in. wyzwiska: hultaj, hycel, kat, pootka, szel-
ma, smażygnat, szubienicznik, zębala, zdrajca, złodziej. Wy-
zwiska umiejętnie potęgowano, mówiąc np.: „hultaj roz-
pustny", „łgarz wszeteczny", „zdrajca wierutny"; powia-
dano: „łżesz jak pies", „szczekasz jak suka" itp. Używano
także słów wymyślnie wzmocnionych jak np.: arcybękart,
arcyłotr.

Wulgarnych słów i epitetów używano bardzo często wobec
ludzi stojących niżej socjalnie; wiele tego rodzaju określeń
spotyka się w Liber chamorum i jej kopiach. Nekanda
Trepka lubuje się m. in. w igraszkach słownych, w dra-
stycznym humorze, z jakim podaje komentarze do nazwisk
plebejskich. O Wyszlach albo Wyżłach, mieszczanach kra-
kowskich, pisze: ,,Ci Wyżłowie bądź Kusiowie niech się
nie czynią szlachtą; Wyżłowie niech idą za psy w rząd,
a Kusiowie do chłopów!"26 Wesołowski nazwał się tak „od
Wesz-łowski, co je łowieł będąc w szkole" 27. Doruchowski
„od tego, co pani od chłopa wzięła go beła do rucha no-
szenia" 28. Pełno też u niego słów wulgarnych, drastycz-
nych. Wystarczy plotka o romansie jakiejś mieszczki, by
już ją lżyć jako nierządnicę. Jeszcze bardziej trywialne
epitety spotykamy w kopiach tej księgi. W jednej z nich
lista określeń jakimi obdarzano plebejuszów przedstawia
się nader okazale, spotykamy tam m. in. słowa: bajstruk,
bękart, buhaj, cham, chamek, chartek, dryć, gnojek, kun-
del, miejska polewka, miejskie pomyje, suka, szelma, zło-
dziej. Cóż się zresztą dziwić autorom czy kopistom Liber

26 W. Nekanda Trepka, Liber generationis plebeanorum
(Liber chamorum), cz. I, wyd. W. Eworzaczek, J. Bar tyś,
Z. Kuchowicz, Wrocław 1963, s. 628, nr 2374. (Dalej cytuję:
Liber chamorum).

27 Liber chamorum, cz. 1. s. 593. nr 2238.

28 Liber chamorum, cz. I, s. 120, nr 375.

447

chamorum, maniacko niechętnym plebejuszom. kiedy wul-
garnymi epitetami darzyli chłopów i mieszczan nawet sto-
sunkowo postępowi pisarze tej doby, m. in. sam Wacław
Potocki, który stosuje wobec nich takie słowa np.: chamy,
bydło, wieprze.

W omawianych czasach również osoby równe sobie pod
względem socjalnym potrafiły rzucać wzajemnie pod swoim ■
adresem obelżywe inwektywy i połajanki. Tego rodzaju
grubiaństwa można spotkać nawet w korespondencji nie-
których magnatów. Najbardziej chyba celował w ich sto-
sowaniu osławiony „Diabeł" Stadnicki. W swej korespon-
dencji z wojewodą Jazłowieckim posuwał się on np. do
następujących obelg: ,,O łgarzu niecnotliwy [...] łżesz jak
pies [...] ty się zowiesz Jazłowieckim. a nie jesteś nim, jeno
Popierdowskim, a Popierdowskim nie nowina masztalerza-
mi bywać i kąty [...]. Kurwo wszeteczna, nikczemna, prze-
stań kurewskich, wszetecznych swarów" 29.

Można dodać, że stosowanie ordynarnej połajanki było
w XVII wieku, szczególnie w jego pierwszej połowie, cha-
rakterystyczne dla całej straganowej polemiki kontrrefor-
macyjnej. Przodowali tu niesławnie jezuici z Łaszczem na
czele. Tak więc obyczajowość Baroku zezwalała, nie tylko
w słowie lecz także w piśmie i druku, na używanie słow-
nictwa, którego dziewiętnastowieczni wydawcy tekstów nie
odważyliby się nigdy zamieścić. W omawianym okresie
epitety i grubiaństwa raziły tylko osoby wyjątkowo wrażli-
we. Nic też dziwnego, że klątwy i wymysły potrafiły rzucać
persony z najwyższego towarzystwa, nawet noszący mitry
i korony. Na ogół nikt nie komentował tego jako braku
wychowania, takie zachowanie składano po prostu na k'arb
zdenerwowania, temperamentu, a najczęściej traktowano je
jako coś wręcz naturalnego. Wiadomo, iż dosadnie wyrażał
się nieraz król Władysław IV. Pamiętnikarz Oświęcim no-
tuje, że gdy Jan Kazimierz zirytował się w obozie, to:
„brzydko wszystkich łajał, karczemne słowa z ust królew-

29 Pisma poliiijczne z czasów rokoszu Zebrzydowskiego, t. II,
wyd, J. Czubek, Kraków 1916. s. 187. .

53. Niedźwiednicy, autor nieznany, XVII wiek. Z dzieła: T. Se-
weryn, Staropolska grafika ludowa, Warszawa 1956

54. Górale grający w karty, fragment polichromii kościoła w
Orawce, 1711 rok. Zbiory PIS

r= r

1

55. Niedźwiedź grający na trąbce, fragment polichromii kościoła
w Boguszycach. Ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie

56. Scena taneczna, rysunek z Ksiąg Grodzkich Łęczyckich, po-
łowa XVII wieku. Archiwum Główne Akt Dawnych

57. Bójka chłopów, rysunek z Ksiąg Grodzkich Łęczyckich, poło-
wa XVII wieku. Archiwum Główne Akt Dawnych

58. Łowy, rysunek z Ksiąg Grodzkich Łęczyckich, połowa XVII
wieku. Archiwum Główne Akt Dawnych

59. Scena myśliwska, rysunek z Ksiąg Grodzkich Łęczyckich, po-
łowa XVII wieku. Archiwum Główne Akt Dawnych

60. Polowanie na niedźwiedzia, autor nieznany. Z dzieła: Wł. Łoziński, Życie polskie w daw-
nych wiekach, Kraków 1958

61. Polowanie na żubra, autor nieznany. Z dzieła: Wł. Łoziński, Życie polskie w dawnych wie-
kach, Kraków 1958


v c,,„ Do rzucania

H,

moralnych . ^

449

ludność małych miasteczek, gdzie po prostu nie bardzo kto
miał wpajać nowe zasady obyczajowe. Zresztą nawet
i w dużych miastach, a także pośród arystokracji w życiu
prywatnym, w przysłowiowych czterech ścianach, klątwy
i wyzwiska w dalszym ciągu używane były przez najbar-
dziej dystyngowane persony. Pewien Francuz pod koniec
XVIII wieku tak o tym pisał: „Wzrok mówi mi, że jestem
wśród wielkich panów, słuch zaś, że otacza mnie pospól-
stwo. Widzę czerwone, błękitne wstęgi orderowe, ale mowę
słyszę karczemną"32. Wiadomo, że drastyczne słowa nie
raziły uszu nawet samego Stanisława Augusta, który też
nieraz mówił bardzo ,.tłusto". Jeśli wierzyć księdzu Kito-
wiczowi, to król w pewnych sytuacjach zachowywał się
wręcz wulgarnie! ,,Jak był w konwersacjach publicznych
łagodny, tak był pasjonat w osobności domowej: klął dia-
błami bez liczby, lżył słowami karczemnvmi Jak by chłop
prosty lepiej nie potrafił" 3S. Wobec tego taktu mniej dziwią
klątwy, jakich używali podczas przeprowadzanych indagacji
ówcześni przedstawiciele warszawskiego korpusu dyploma-
tycznego (wspomina o tym m. in. Jan Kiliński). Należy
dodać, że cenzury słownej w pewnych dziełach literatury
rękopiśmiennej nie przestrzegano, szczególnie dotyczyło to
utworów obscenicznych, stąd też drastyczność i wulgarność
wielu ówczesnych tekstów. Na tym polu dopiero obycza-
jowość XIX wieku wprowadziła bardziej zdecydowane
zmiany.

Zwyczaj rzucania sobie wzajemnych obelg był szczególnie
szeroko stosowany przed bitwą lub pojedynkiem. Wiązało
się to z groźbami, wykonywaniem nieprzyzwoitych gestów,
„wypinaniem zadków" itd. Sytuacje takie miały miejsce
m. in. w czasie powstań kozackich, w momentach starć ze
zbójnikami. Wiadomo, że przed słynnym pojedynkiem wo-
jewody Tarły z kasztelanicem Poniatowskim obaj adwer-
sarze lżyli się najordynarniejszymi wyzwiskami, a miało
—-------------------------------- r, .■-._.■■ .

52 Cyt. wg V a u t r i n, jw., s. 785.

33 A. K i t o w i c z, Pamiętniki, czyli Historia polska, oprać.
P. Matuszewska, Warszawa 1971, s. 672.

4§0

to miejsce na oczach mnogiego tłumu. Zjawisko tzw. „tur*
nieju połajanek" występowało w dawnej obyczajowości
wielu krajów. Wiadomo, że rywalizowanie w wygłaszaniu
obelżywych przemówień znane już było w starożytnej Gre-
cji, a zwyczaj ten zachował się aż do XVIII stulecia.

Zagadnienie założeń teoretycznych i praktycznego stoso-
wania ówczesnego savoir vivre'u jest trudne i skompliko-
wane. W tej dziedzinie, jak również i w innych, istniała
duża giętkość, elastyczność, co innego obowiązywało ofi-
cjalnie, w druku, od święta, co innego zaś w życiu co-
dziennym.

Wszystkie zasady form towarzyskich wpajano oczywiście
od początku już i dzieciom. W celu utrwalenia ich, a rów-
nocześnie skodyfikowania pewnych zwyczajów wydano
specjalne poradniki. Zawierały one m. in. wzory listów,
mów, rozmów, powinszowań itd. Z 1747 roku pochodzi
książka W. Bystrzonowskiego pt. Polak sensat w liście,
w komplemencie polityk, humanista w dyskursie, w mo-
wach statysta.«W książce tej znajdują się m. in. wzory
listów dotyczących zawiadomienia o śmierci ojca, zapra-
szających na pogrzeb, wesele, obłóczyny córki, a także
wzory pism, w których winszuje się otrzymania jakiejś
godności, składa się życzenia imieninowe itd.

Choć na wsi nie czytywano Bystrzonowskiego, istniały
tam głęboko zakorzenione tradycyjne formy towarzyskie.
I tam obowiązywała swoista etykieta. Panował np. zwyczaj,
że nie należy przystępować wprost do żadnego interesu,
lecz trzeba porozmawiać najpierw o ogólnych, obojętnych
sprawach. Jeśli chciało się kogoś uczcić, podkreślić swój
uprzejmy doń stosunek, to nazywało się go kumem lub
kmosiem. Nie ulega wątpliwości, "że towarzyskie formy lu-
dowe były nieco uboższe niż szlacheckie, ale przede wszy-
stkim po prostu odmienne, czasami istotnie prymitywne,
stąd też opinie o „grubych obyczajach chłopskich". Infor-
macje na ten temat trzeba przyjmować wszakże ostrożnie,
zdarzało się bowiem, że piętnowana ..grubość" wiązała się
często z walką o prawa społeczne, dowodziła zawodowego
solidaryzmu. Miało to m. in. miejsce w miastach, w walce

451

czeladników z mistrzami. Nie ulega wszakże wątpliwości.
że formy towarzyskie na wsi były mniej wyszukane, ale
nie niezmienne, ulegały one ciągłym przemianom pod
wpływem form obowiązujących w miastach, wśród szlachty
i na dworach pańskich. To wszystko wiąże się jednakże
już z przemianami całego ówczesnego modelu obyczajo-
wego.

Kilka słów wypada poświęcić także porównaniu naszych
zwyczajów towarzyskich z cudzoziemskimi. Tak często kry-
tykowany przez obcych pisarzy savoir vivre posiadał wiele
cech nie tylko specyficznych, lecz z punktu widzenia dzi-
siejszego wręcz sympatycznych. Pod wieloma względami
był bardziej bezpośredni od etykiety celebrowanej np. po-
śród arystokracji zachodnioeuropejskiej. Kto został u nas
już raz przedstawiony odpowiedniemu towarzystwu, ucho-
dził za znajomego i nie musiał być ciągle na nowo pre-
zentowany. We Francji np. wiązały się z tym faktem ciągłe
ceremonie, raziło to m. in. Stanisława Augusta Poniatow-
skiego, który opisując swe wrażenia paryskie tak notuje:

.,Trudności przedstawiania się ludziom były mi często
najlepszą oznaką różnicy zwyczajów naszych od francu-
skich. Sto razy widywałem, jak przybyły do Warszawy
cudzoziemiec, wprowadzony natychmiast do dworu lub do
jakiegobądź domu i wszystkim obecnym wymieniony z na-
zwiska i przedstawiony, stawał się od razu znajomym,
zyskiwał prawo wstępu wszędzie i mógł być pewnym, że
będzie dobrze, a nawet uprzejmie przyjętym przez wszyst-
kich, którzy go choć raz jeden takim sposobem widzieli.
We Francyi, ilekroć słyszałem wymienione nazwisko jakiej
znanej osoby, prosiłem, aby mnie jej zaprezentowano; cho-
ciażbym dowodził, że już się z nią nieraz spotykałem to
przy obiedzie, to u wieczerzy, że z nią mówiłem, że na-
pewno wiedziała dobrze kim jestem, zawsze mi odpowia-
dano: «Muszę pierwej w nieobecności pańskiej zapytać,
czy ten pan albo ta pani pozwoli abym pana do ich domu
wprowadziła na co nieraz całe miesiące trzeba było czekać.
Zdawało mi się, że jestem wśród duchów w otchłani, po-

492

między mnóstwem Ttldzi, dla których' 'uchodziłem za nie-
znajomego, chociaż doskonale wiedzieli, kto jestem zacz" 3i.

Innym charakterystycznym dla polskiego życia towarzy-
skiego rysem była gościnność, raczenie gości obfitym jadłem
i rozmaitymi trunkami. Cechę tę podkreślali już cudzoziem-
cy, którzy przebywali w Polsce średniowiecznej, a w
XVII—XVIII wieku zjawisko to jeszcze się chyba pogłę-
biło. Swoiście pojęta, często nużąca, rujnująca nieraz go-
spodarzy gościnność stanowiła wszakże moment typowy dla
polskiej -obyczajowości, różniła ją od bardziej umiarkowa-
nej gościnności zachodniej.

Wyróżniała także Polaków pewna bezpośredniość charak-
teryzująca polskie środowisko dworskie. Polscy władcy
i ich rodziny nie przestrzegali tak ściśle szytwnego cere-
moniału, jaki obowiązywał na dworach królów Hiszpanii.
Francji, Cesarstwa. Miało to zresztą swoje dawne tradycje.
Już podróżnicy i dyplomaci zachodni XIV—XV wieku pod-
kreślali, że polski ceremoniał dworski odznacza się większą
bezpośredniością niż zachodni. Na warszawskim dworze
„nie mierzono kroków" przy audiencjach udzielanych cu-
dzoziemskim dyplomatom. Królowie nie unikali bezpośred-
nich kontaktów z tłumem, nie oddzielali się od niego kor-
donami gwardii. Brali udział w uroczystościach rodzinnych
dworzan i faworytów, bywało, że nawet pili na umór nie
tylko z dygnitarzami, lecz także z prostymi towarzyszami
spod wojskowego znaku. Ta bezpośredniość, „ludzkość"
monarsza cechowała większość ówczesnych władców. Po
pysznym, wyniosłym Zygmuncie III zasiadali na polskim
tronie znani z bezpośredniego stosunku do otoczenia Wła-
dysław IV i Jan Kazimierz, majestat nie przerażał nikogo
w postaci Michała Korybuta, mirem pośród szerokich kół
ludności cieszył się Jan III. Cudzoziemcy byli zadziwieni
bezpośredniością i uprzejmością ostatniego króla Rzeczy-
pospolitej. Nawet tak wytrawny wojażer jak Casanovą za-
skoczony został tymi manierami i pisał, że „było to dla
mnie niespodzianką i zauważyłem, że zbyt wielka prostota

54 Król Stanisław August, jw., t. I, s. 103.

453

równie może wyprowadzić z równowagi, jak nadmierna
wspaniałość" 35.

Król okazywał np. daleko posuniętą delikatność w to-
warzyskich kontaktach. Magier pisze: „Miał jeszcze król
mały zegarek wielkości, guzika przyszyty na rękawie sordu-
ta, mając na to wzgląd, aby za częstym dobywaniem ze-
garka nie okazywał iż mu w jakim towarzystwie czas
wydaje się za długi" 36.

Tego rodzaju postawa władców polskich znajdowała żywy
aplauz w opinii szerokich kół szlacheckich, wojskowych,
nawet mieszczańskich i chłopskich. Tematem podań ludo-
wych, anegdot i facecji szlacheckich stały się wizyty, jakie
składał swym poddanym Władysław IV, niefortunne od-
wiedziny Jana Kazimierza u państwa Sułkowskich, wesela,
na których król ten pił i bawił się ochoczo wespół z bie-
siadnikami. W tradycji ludowej przewijał się motyw tań-
czącego z kowalową w Jaworowie Jana III, pamiętnikarze
podkreślają zainteresowanie, jakie okazywał rozrywkom
plebejskim Stanisław August.

Należy więc podkreślić, że w tym samym okresie, kiedy
spotykało się w Rzeczypospolitej opanowaną megalomanią,
chorobliwie wyniosłą, ugruntowującą serwilizm wśród pod-
danych oligarchię magnacką, istniał polski ceremoniał mo-
narszy mogący być przykładem postępowości, taktu, swoi-
stego demokratyzmu! W dobie Baroku i Rokoka ugrunto-
wał się u nas stosunek do ludzi symbolizujących państwo,
oparty nie na przestarzałym, łamiącym godność ludzką ce-
remoniale, lecz na szczerym szacunku, sympatii, swoistej
więzi łączącej głowę państwa z poddanymi. Było coś no-
woczesnego w tym bezpośrednim stosunku, z jakim trak-
towano u nas koronowanych.

^G. G. Casanovą de Seingalt, Przygody w Polsce,
[w:] Polska stanisławowska w oczach cudzoziemców..., t. I,
s. 233.

S6 A. Magier, Estetyka miasta stołecznego Warszawy, Wro-
cław 1963, s. 87.

GRY I ZABAWY

Dzień powszedni ludzi XVII—XVIII wieku dla większo-
ści z nich przedstawiał się niezwykle pracowicie i nudnie.
Nawet średnia szlachta nudziła się przy domowych potra-
wach, lichym piwie, gospodarnych i cnotliwych, lecz
nie zawsze zbyt atrakcyjnych małżonkach. (Oderwanie się
.od tej nużącej rzeczywistości, swojego rodzaju ucieczkę od
codziennej pracy czy nudy, stanowiły rozmaite rozrywki
zapewniające czas wolny: świąteczne spotkania, wizyty,
uroczystości, gry i zabawy. Człowiek ówczesny cenił sobie
przede wszystkim towarzystwo, możliwość beztroskiej, nie
wymagającej wysiłku intelektualnego, nie wywołującej sta-
nów napięcia zabawy. Ludyzm stanowił charakterystyczną
cechę obyczajową tamtych czasów, przejawiał się on naj-
pełniej w rozmaitych grach towarzyskich, tańcach, umiło-
waniu, śpiewu itd.

W całym społeczeństwie popularne były rozmaite gry
towarzyskie. Pasjonowano się rozmaitymi zagadkami, łami-
główkami, np.: który święty nie ma pięty? — św. Krzyż;
który św. ma ogon? — Duch św.; pod jakim drzewem
śpi zając jak deszcz lejc.'.' — pod mokrym; który święty
ma dwie głowy': — ano święty stan małżeński, jako z dwoj-

455

ga osób złożony, musi mieć nieodmiennie wszystkie członki
ciała swego doczesnego dubeltowe. Tworzono też dowcipne
sformułowania, np.: jakich trzech rzeczy człowiek najbar-
dziej pragnie? — zdrowia, mienia, sławy lub urody; jakie
dwie rzeczy nie cierpią towarzystwa? — kochanie i pano-
wanie; jakie cztery rzeczy utaić się w domu nie mogą? —
ogień, kochanie, kaszel i swary. Ówczesne zagadki pełne
były różnych dwuznaczników, np.: co pannie czynić, żeby
dziecię miała? — dać jej w ręce; w co pannę pchać, żeby
z niej woda ciekła? — w sadzawkę.

Bawiono się też w tak zwane gry rozmowne. Padało
np. pytanie: ..na co się przyda słoma?" Każdy z grających
musiał po kolei na to pytanie odpowiedzieć, gdy zaś komu
zabrakło wreszcie konceptu, dawał fant. Fanty wykupywa-
no po zakończeniu gry, co sprzyjało oczywiście kontynuo-
waniu zabawy. Kary, jakie zadawano przy wykupywaniu
fantów, należało bowiem rozumieć w przenośni. Ofiarą nie-
porozumień padali też najczęściej nowicjusze, którzy swym
zakłopotaniem d&wali powód do nie lada uciechy: np. ka-
zano przenieść rozżarzony węgiel w uchu. węgiel ten można
było jednak przenieść w uchu od klucza. Panience polecano
pokazać kolanko — chodziło ó „kolanko" łokcia. Polecano:
..niech panna stanie nago" — tj. na literach ,.go", napisa-
nych kredą na podłodze. Albo nakazywano ukazać ..wstyd-
liwy członek", gdy zaś dziewoja zbierała się do ucieczki,
wyjaśniano, iż wystarczy pokazać oko.

Bawiono się także i w inne gry towarzyskie, m. in.
w „przepióreczkę", „lata ptaszek po ulicy", ,,jaworowi lu-
dzie", w „Mruczka". Gier i zabaw było mnóstwo, niektóre
z nich znały wszystkie grupy' społeczne, inne zaś fylKó lud-
ność wsi. miast lub szlachta. Należy dodać, że gry, które
obecnie uchodzą za dziecięce, w tamtych czasach bawiły
także dorosłych. Choćby wymienić tu bardzo wówczas po-
pularną „ślepą babkę". Gra polegała na tym, iż jednemu
z uczestników zabawy zawiązywano oczy, a reszta kryła
się po kątach i okrzykami dawała znać o swej obecności.
W orc tę b;uviiin;> :ic nio fy'ko p > i/bach. Ircz również
w iesie. Wśród dzieci powszechna byia zabawa ..ciągnienie

456

kota". Gra polegała na tym, iż dzieci ustawiały się w koło
i wzajemnie podawały sobie zapaloną trzaskę lub słomkę.
W czyim ręku ogień zgasł, ten przegrywał.

Ulubioną grą wiosenną, szczególnie uprawianą, przez mło-
dzież, była „trawka", czyli znana po dziś dzień gra „w zie-
lone". Poeta W. Kochowski tak pisał o niej:

Maj wesoły nam nastaje,
Zielenią się sady, gaje,
: Wiosna zimie gnuśnej łaje

A „Zielone" w ręką daje [...]J

W zielone" grywały także młode pary, traktując tę za-
bawę jako pretekst do płatania sobie rozmaitych figli.
A. Morsztyn założył się np. z panną, że jeśli przegra, sprawi
jej prezent, a jeśli wygra, to dziewoja musi mu dać „trzy-
kroć gęby".

Mniej popularne były natomiast takie gry, jak np. sza-
chy, które stanowiły ulubioną rozrywkę w dobie Odrodze-
nia, w omawianych wiekach spotykane rzadziej, najczę-
ściej grywano w nie po dworach czy dużych miastach,
większym wzięciem cieszyły się mniej zawiłe warcaby.
Stanowiły one ulubioną grę szlachciców-domatorów, dwo-
raków, żołnierzy. Wśród warstw wyższych rozpowszech-
niona była gra w tak zwaną „gąskę". Służyły do niej ta-
blice z numerowanymi polami: niektóre z nich oznaczone
były mostem, studnią, gąską itp. Wynik rzutu kostki de-
cydował ó zajęciu odpowiedniego pola z tym jednak, że
np. karczma zatrzymywała, labirynt zmuszał do cofnięcia
się itd. Wygrywał ten, kto pierwszy przybył na ostatnie
pole. '

Studenci i czeladź lubili grać w piłkę i w palcaty. Piłkę
robiono z pakuł lub wełny, a następnie obszywano skórą
lub nicianą siatką. Gra polegała na podrzucaniu piłki, tra-
fianiu się nią, odbijaniu itct" Na~marginesie dodać należy,

1 W. Koctiowski, Liryki Polskie, wyd. K. J.. Turo w s k i,
Kraków 1859, s. 149.

457

1

2^__amątorami tej gry bywali niekiedy nawet królowie,
z_zaisiłQwania do gry w piłkę znany był np. Zygmunt III.
Młodzież i służbę pasjonowała gra w palcaty. Palcatami
nazywano kije, którymi walczono jak szablami. Rozrywkę
młodzieży zarówno na wsi jak i w mieście stanowiły biegi,
skoki, musztra. Pastuchowie wiejscy specjalizowali się np.
w trzaskaniu biczami, urządzali „tryumfy", w czasie któ-
rych skakali przez rowy, podrzucali czapki, chwytając je
następnie i ściskając się.

Niektóre z figli były bardzo złośliwe, np. „chrząszcz"
oznaczał prztyczek za kołnierz, „ślimak" muśnięcie oślinio-
nym palcem po twarzy, „poczta" — zapalenie natłuszczo-
nego złożonego papieru komuś na bucie, który paląc się,
parzył nogę. A wręcz już groźną zabawą była „finfa". Po-
legała ona na tym, iż śpiącemu lub pijanemu wkładano do
nosa skręcony papier, który następnie podpalano. Pasek
pisze, że gdy pobił aroganckich gości, to jego służba ,,[...]
z pijanemi ich pacholarzami cuda robili, w nos im papier
zapalali, wąsy im różnemi rzeczami smarowali (bo to leżało
jak drwa, po sieniach i lada gdzie), i jakie się mogły wy-
myślić konfuzyje, takie mieli" 2.

Niewybredne, przynajmniej z dzisiejszego punktu widze-
nia, zabawy można było spotkać nawet na królewskim
dworze. Rozścielano np. na podłodze kobierzec i kładziono
na nim piórko. Gra polegała na tym, iż jej uczestnicy mu-
sieli podnieść piórko wyłącznie przy pomocy warg, ręce
nli§łL_bi3wigrp. związane na plecach. W zabawie tej uczest-
niczyli zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Bawiono się też
w tzw. później „salonowca", m. in. nawet w obecności Wła-
dysława IV, który należał przecież do ludzi o wyrobionym
smaku i reprezentował znaczny „polor". Należy dodać, że
podczas tej zabawy rozbrzmiewała muzyka i produkowali
się śpiewacy:
"~~Zna"ml£nną cechą ludzi Baroku było rozmiłowanie

2 J. Ch. Pasek, Pamiętniki, wyd. ■ J. Czubek, Kraków
1929, s. 444.

458

i

w teatralności, dążność do uzyskiwania niespodziewanego
efeKto;—występowanie pod inną postacią, gustowanie w roz-
maitych widowiskach. Stąd m. in. tendencja do przebierania
się, występowania incognito, popularność różnych maska-
rad. Na dworze króla Władysława IV bardzo popularna
była zabawa w tak zwane ,.gospodarstwo". Polegała ona
na tym, iż jej uczestnicy ciągnęli losy i w zależności na
kogo los trafił, osoba ta przebierała się za gospodarza,
kupca,_odźwiernego, itp. Z tych lat pt)cHo3ii~znana kome-
dia plebejska Z chłopa król, w której żołnierze setnie ba-
wią się niedorzecznym zachowaniem się omamionego soł-
tysa.

Lubowanie się w teatralności, urządzaniu maskarad
charakterystyczne także było dla czasów Rokoka. Na przy-
kład Izabela Czartoryska chętnie występowała w męskim
przebraniu, bądź jako- Ukrainka, Cyganka czy markietan-
ka. Piękna i wytworna Helena Radziwiłłowa prezentowała
się jako starożytna kapłanka, a Stanisław August portre-
tował się jako Henryk IV. Wielkie damy występowały
chętnie na scenach prywatnych teatrów, a autorzy pisy-
wali sztuki, w których główne role przeznaczali dla elegan-
ckich i możnych pań. Na scenach takich teatrów można
Uyip podziwiać m. in. słynną z urody Julię Potocką, ko-
kieteryjną," Interesującą Annę Teofilę Potocką, czy najwy-
bitniejszą z nich, samą księżnę Adamową Czartoryska. Do
tego rodzaju rozrywek, tylko niezmiernie kosztownych, na-
leży zaliczyć tworzenie wyszukanych rezydencji imitują-
cych antyczne ruiny czy wiejskie chaty, które wewnątrz
okazywały się luksusowymi pawilonami. Najsłynniejsza
z nich to podwarszawskie Powązki, które olśniewały nawet
najbardziej wybrednych cudzoziemców.

Z ko\ei należałoby omówić ogromnie popularną i ulu-
bioną rozrywkę — /tańce. Żadna huczniejsza zabawa nie
mogła się' bez mch/obejść. „Zabawić się" — to oznaczało
przede wszystkim upić się i wytańczyć. Tańczono więc
po wiejskich karczmach, mieszczańskich kamienicach, po
dworach i pałacach. Szczególnie wielkimi zwolenniczkami
tańca były niewiasty. "

459

' _= \ Większa niż w cukrze jest rozkosz w taneczku,

.. '■Gdy się przy grzecznym skacze pachołeczku. "i

powiada białogłowa w Sejmie panieńskim3. Pogląd
taki reprezentowała zarówno szynkarka, jak i najpierwsza
dama, dlatego też kawalerowie starali się, by wręcz do
doskonałości doprowadzić umiejętność modnego „skakania".

W ówczesnej Polsce istniała bogata muzyka taneczna,
która wzbudzała zainteresowanie i znajdowała naśladowni-
ctwo nawet za granicą. Tańce polskie, szczególnie poloneza,
podziwiano w Niemczech, we Francji. Niektóre z nich cha-
rakterystyczne były dla pewnych środowisk. Spotykało się
więc tańce chłopskie, mieszczańskie, dworskie, cudzoziem-
skie. O tym, że wiele popularnych tańców XVII wieku
było chłopskiego pochodzenia, świadczą choćby ich nazwy:
„lipka", „fortunny", „maciej", „wyrwaniec", „swojski".
Jeśli jednak chodzi o tabulatury, to na ogół znikły z nich
zapisy tańców o charakterze ludowym, a pojawiły się za-
pisy naśladujących wzory zagraniczne tańców dworskich.

W tańcu mieszczańskim można było zaobserwować dwa
nurty: jeden rodzimy, nawiązujący do elementów tańca
chłopskiego, ewentualnie będący oryginalnym wytworem
grup mieszczańskich, drugi naśladujący wzory cudzoziem-
skie. Tańce polskiego pochodzenia były początkowo naj-
bardziej rozpowszechnione wśród kół rzemieślniczych, pa-
trycjat hołdował zaś wzorom kosmopolitycznym, z czasem
jednak nastąpiło przemieszanie się rodzimych wzorów
z cudzoziemskimi. Dotyczyło to w dużej mierze wszystkich
warstw.

Najsłynniejszym i najpopularniejszym tańcem staropol-
skim wszystkich warstw społecznych (nie tylko szlachty!)
był polonez. Tańczono go powoli, dostojnie. Charaktery-
styczną jego cechą było przewodnictwo (tzw. ..przodkowa-
nie") par, ukłony, posuwistość kroku., rozdzielanie się i od-
chodzenie od siebie par, wyniosła, poważna postawa tań-

11 Sejm panieński, [w:] Polska satyra mieszczańska..., wyd. _
K. B a d e c k i, Kraków 1950, s. 87.

460

czących. Istniało kilka odmian tego tańca, mianowicie: ary-
stokratyczny polonez, czyli .,taniec polski", szlachecki
„wielki" i „pieszy", oraz ludowy ..chodzony", „polski",
,;wolny", „przodek". Wszystkie wymienione odmiany po-
chodziły z ludowego tańca „pieszego" lub „wielkiego". Kla-

\syczny, „pański" polonez ukształtował się na przestrzeni
\KVI—XVIII wieku. Instrumentalna forma poloneza i jego

' trójdzielne meritum ustaliły się dopiero w XVIII wieku.
Wszystkim odmianom poloneza towarzyszył przeważnie
śpiew. Tańczono go nieraz nawet dwie godziny, przerywa-
jąc tylko dla spełnienia toastu lub dla przyśpiewek.

Po poważnym polonezie zabierano się zwykle do tańców
żywych i skocznych. W XVII wieku szczególną popular-
nością cieszyła się galarda, skoczny taniec włoskiego pocho-
dzenia (ulubiony przez modnisiów, a zwalczany przez mo-
ralistów). W XVII i XVIII wieku dużym wzięciem cieszył
się skoczny krakowiak. Skocznym popularnym tańcem był
też „goniony" (prototyp ludowy szlacheckiego mazura) oraz
niemieckiego pochodzenia „cenar" i „firlej" (powstało na-
wet przysłowie że: „baba firleje stroi"). Znane też były
tańce „okrągły" (szlachecka odmiana poloneza łączonego
z mazurem), „żołnierski", „hajduk" oraz inne.

W XVIII stuleciu pośród towarzyskiej elity pojawiły się
modne w tym wieku tańce francuskie: menuet, gawot,
kadryl, oraz angielski anglez. Tańce te były jednak trudne,
wymagały specjalnej nauki i odpowiedniej kapeli, stąd też
nigdy nie zdobyły szerszego powodzenia. Pisano: „W.me-
nueeie i anglezie nie odznaczają się polscy tancerze, bo

v ich obojga nie lubią" ". W tym czasie narodowym tańcem
stał się skoczny mazur, tańczono go zarówno po wiejskich
karczmach, jak i na królewskich salach balowych. Intere-
sujący opis znanych wówczas tańców pozostawił Inflant-
czyk Schulz: „Taniec, dusza polskich zabaw, nigdzie może
w świecie z większym wdziękiem, lekkością, z większą na-

4 F. Schulz, Podróże inflanlczyka ? Ryyi do Warszawy
i po Polsce w latach 1791—1793, oprać. W. Zawadzki, War-
szawa 1956, s. 170.

461

miętnością i przejęciem nie był wykonywanym. Szczegól-
niej piękne dwa narodowe tańce, polski i mazur, oba od
siebie charakterem różne, ale mogące być do najwyższej
doskonałości sztuką i wdziękiem postaci doprowadzone.
Polski taniec jest tryumfem osób pięknego wzrostu, które
wdzięczne ruchy, szlachetność postawy, chód wspaniały
i zręczny, rysy wesołe a poważne razem przybrać umieją.
Warunki te nie są wymyślone, ale z przykładów najlep-
szych tancerzy polskich wyciągnięte. Jedno jeszcze dodać
muszę, że taniec ten nigdy inaczej, jak w długich, pełnych
szatach polskich narodowych przez mężczyzn, a w lekkich,
powiewnych taratatkach przez kobiety tańczony być po-
winien [...]. Kusy strój francuski tak nie przystaje do ma-
jestatycznego charakteru polskiego tańca, jak francuskie
kuse stroiki kobiece, karako i gorsetki a kaftaniki wszel-
kiego rodzaju. Tym lepiej w nich kobietom do mazura,
do którego mężczyznom kurtka i szarawary przystoją.
Lekki, wesoły charakter mazura, który oiało zmusza do
żywych, ciągle zmieniających się ruchów swobodnych, który
od oczów wymaga ognia i życia, w twarzy wyrazu czu-
łości i rozkoszy, głowom nadaje ruchy stosowne: to dumnie
są podniesione, to omdlałe i na ramiona opadające — ta-
niec ten też wymaga stroju lekkiego, posłusznie malującego
ruchy ciała" 5.

Przez cały omawiany okres modne były także rozmaite
tańce kozackie, cygańskie, wojskowe. Nie przechowały się
ich nazwy, wiemy jednak, iż tańczono je parami i solo.
Spotykało się również tańce tak zwane ..żartobliwe". Sta-
nowiły one połączenie tańca z towarzyską zabawą. Jeden
z nich polegał np. na tym, iż mężczyzna wybierał sobie
partnerkę i wykonawszy z nią kilka pląsów, prowadził ją
na środek sali i ustawiwszy w nieruchomej pozycji tańczył
wokół niej, wyczyniając najśmieszniejsze miny i najnie-
z-darniejsze ruchy, wszystko w tym celu, by pobudzić ją
do śmiechu. Jeśli kobieta przez pewien czas potrafiła

6 S c h u 1 z, jw., s. 166—168.

462

_utrzymać powagę, uważano że wygrała, jeśli jednak
uśmiechnęła się — przegrywała. Wówczas musiała prze-
tańczyć kilka taktów ze swym partnerem, a następnie wy-
bieraj innego mężczyznę i z koiei ona starała się go
rozśmieszyć.

Jak wspomniałem, taniec był rozpowszechniony wśród
wszystkich grup społecznych. Na wsi najczęściej tańczono
podczas chrzcin, wesel i zapust. Tańczono zresztą i bez
tych okazji — w każdą niedzielę, w każde święto karcz-
ma aż dygotała od wybijanych hołubców. Zręczne taneez-
nice budziły najszczerszy aplauz. W Żeńcach czytamy
o swasze, że:

^ [...] w tańcu ptak jej nie doleci,

Gdy podołek rozpuści, wymiecie i śmieci6.

Kiermasz wieśniacki informuje zaś o zasobnej kmioto-
wej:

[...] kiedy zaś tańcować

Pocznie, już nie ma miary; na muzykę wola
„Grajcie do sześci groszy" — nikt jej nie wydoła
Już ona gonionego, plęnego, hajduka
Wyskoczy, podniósłszy gzła — nie lada to sztuka 7.

Jeśli brakowało kobiet, to wirowały męskie pary, tak
np. bawili się pastuchowie.

Mieszczanie i szlachta także przepadali za tą rozrywką.
Każdy szlachcic miał za sobą ilość przepitych i przetań-
czonych nocy. Dobry tancerz i tancerka cieszyli się ogól-
nym powodzeniem. Niektórzy tańczyli po mistrzowsku nie
tylko polskie tańce, ale i najmodniejsze cudzoziemskie. Za-
lety dobrego tancerza ceniono nawet u panujących! Do-
skonale tańczył Stanisław August, niedoścignioną we

6 Sz. Szymonowie, Sielanki..., oprać. J. Pelc, Wrocław
1964, s. 163.

< Kiermasz wieśniacki, [w:] Polska liryka mieszczańska...,
wyd. K. B a d e c k i, Lwów 1936, s. 65.

463

wdzięku parę w mazurze stanowił ponoć książę Józef Po-
niatowski z Julią Potocką.

Cudzoziemcy wypowiadali opinie, iż tańce polskie odzna-
czały się powagą. Tańczące panie nie pozwalały na uściski,
czy inne zbliżenia. Tak jednak bywało tylko na uroczy-
stych, oficjalnych balach. W życiowej praktyce traktowano
taniec jako doskonałą możliwość do uprawiania flirtu. Dło-
nie danserek aż potniały od znaczących uścisków, nadepty-
wano pannom na trzewiki, szeptano czułe słówka. Nic więc
dziwnego, że kaznodzieje i moraliści powstawali na tę roz-
rywkę; np. ksiądz Wujek twierdził, iż taniec, to „warsztat
każdej wszeteczności, cudzołóstwa i wszelakiego zbytku
i cielesności: tam nieuczciwe dotykania, tam wszeteczne
szeptania, namowy, śpiewania, całowania, a jednem sło-
wem wszystek niewstyd okazać, rozmnażać się musi"8.
W opinii tej było bez wątpienia wiele kaznodziejskiej prze-
sady, nie ulega jednak wątpliwości, że taniec w żadnym
przypadku nie służył ascezie.

Niebezpieczniejsze" od uścisków były jednak chyba pio-
senki. Przyjął się bowiem zwyczaj, iż taniec urozmaicano
rozmaitymi przyśpiewkami. Bywały one nieraz całkiem
„niewinne", kpiono np. z Mazurów, często jednak repre-
zentowały zdecydowanie miłosną tematykę. W XVII wieku
rozpowszechniły się u nas włoskie tańce — tzw. padwany.
Do tańców tych komponowano specjalne pieśni, także zwa-
ne padwanami. Pieśni te charakteryzowały się dużą fry-
wolnością, niekiedy wyśpiewywano nawet wręcz pornogra-
ficznejtęłęsty, czasami zawierały one„ czułe wyznania.

Oto ludowy „taniec na odjezdnym":

Zapłakała Anusieńka,
Prowadzący Jasieńka

W cudze kraje, w cudze kraje.
Sam się w dróżkę wyprąwuje,
A mnie w domu zostawuje,

Żału dodaje,

8 Cyt. wg J. S. By stroń. Dzieje obyczajów w dawnej
Polsce..., t. II, Warszawa 1960, s. 214. -.; .. a >ot-».u ,A .. .-«

464

t...i Rychloli] ty przyjedziesz, mój przyjacielu,
Któregoć }a rada widzę nad inszydl wiciu.
I sam nie wiem, gdy przyjadę,
W Bogu sw^i nadzieję kładę,

Że cię oglądam, że cię oglądam [...]u

A oto „kobieta, miłość i wino" w siedemnastowiecznej
mieszczańskiej piosence, przedstawiającej interesujący ob-
razek jak wyglądały tańce i zaloty. Anusia gniewa się

w niej na swego chłopca:
\

Nie wziąłeś mie w taneczek, kiedym się prosiła.
Wywijałeś, wywijał jak z łąteczką inszą,
A mnąś, miły, pogardzał, zalotniczką pierwszą.
A ja, stojąc z daleka, rąbkiem się okrywszy,
I odeszłam oczy swe łzami zamoczywszy".

Nie gniewaj się, nie gniewaj, moja kochaneczko,
Nagrodziwa, gdy pójdziewa z sobą na wineczko.

Kiedy sobie wineczkiem podpijewa dobrze,
Raz i drugi, i dziesiąty wyskoczywa hojże!"

[...] Kochałam się, kochałam niepodobnie w tobie,
; A ty zaś chytre żarty stroisz ze mnie sobie.

. Pókim ciebie nie znała, byłam na świebodzie,
A tyś mnie ułowił jako rybkę w wodzie.

I zwiódłszy mnie, niebogą, kryjesz oczy swoje,
Ale przecie własne łzy pobiją cię moje".

I wziąwszy ją za rączkę, szedł z nią na ustronie,
Tam jej prosił, obłapiał, całował ją w skronie.

Dał jej złoty łańcuszek, by się nie gniewała,
Ona rzekła: „Psi bębnie" — potym się rośmiała.

Nie mogłeś mię foremniej jako tym zniewolić,

Ze się umiesz przede mną jak panienka skłonić. _

9 Cyt. wg K. Badecki, Z badań nad literaturą mieszczań-
sko-ludową XVII wieku..., Wrocław 1951, s. 48.

30 — Obyczaje staropolskie 465 t

Już się na cię nie gniewam, przymierze pozwolę,
Z tobą, miły, do śmierci żyć w miłości wolę" l0.

Jeśli jesteśmy już przy tanecznych przyśpiewkach i cha-
rakteryzujących tańce piosenkach, to należałoby przedsta-
wić charakterystykę ówczesnych pieśni i piosenek oraz
sposobu śpiewania. Śpiewano często i wiele, przy pracy,
w podróży, a także w innych okolicznościach. Świadczą
o tym choćby m. in. Żeńcy Szymonowica. Kochowski pisał
znów, że na przyjęciach u szlachty wyśpiewywały „niewin-
ne dziewoje". Dla ścisłości trzeba zaznaczyć, że na bie-
siadach słychać było nie tylko dziewoje, lecz „wrzeszczeli"
również obdarzeni potężnymi głosami gospodarze, podpita
służba, rozochoceni goście. Kiedy towarzystwo sobie pod-
chmieliło, to za dobry uchodził każdy występ. Morsztyn
tak o tym pisał:

[...] U nas w Polsce wolność bywa,
Że się jeden drze, drugi beczy, trzeci śpiewa;
Wiesz i to, że przy głośnej i cudnej kapeli
Każdy się grać i każdy zaśpiewać ośmieli".

Jest oczywiste, że pieśni nie tylko były rozrywką dla
podpitego towarzystwa, lecz stanowiły bogatą, odrębną
dziedzinę ówczesnej kultury. Szczególnie interesujące, peł-
ne swoistego artyzmu były pieśni ludowe. Spotykało się
pieśni obrzędowe związane z weselem i z pogrzebem. Ist-
niały pieśni odzwierciedlające ważne i głośne wydarzenia
historyczne: np. walki partyzanckie Stefana Czarnieckiego
ze Szwedami, utratę Kamieńca, odsiecz wiedeńską, boje
konfederatów barskich z Rosjanami. Lubiano nucić pieśni
żołnierskie. Spotykało się także utwory osnute na tle nie-
zwykłych zdarzeń, które wstrząsnęły ówczesną opinią oby-

10 Literatura mieszczańska w Polsce od końca XVI do końca
XVII wieku, t. II, oprać. K. B u i zy k, H. Budtykowa,
.T. Lewański, Warszawa 1954, s. 111—112.

11 J, A. Morsztyn, Poezye oryginalne i tlomaozoiu:, War-
szawa 1883, s. 61.

466

czajową, np. mężobójstwa. Liczne były pieśni miłosne, za-
lotne. Ten bogaty repertuar służył z reguły uświetnieniu
i uatrakcyjnieniu spotkań i zabaw towarzyskich. Dla ilu-
stracji przytoczę kilka tekstów.

Bardzo* popularną, szeroko znaną była pieśń o pani,
która Nabiła pana. Pieśń ta powtitała zdaje się w XV
wieku i osnuta została na rzeczywistym zdarzeniu. Oto jej
fragmenty:

Stała nam się nowina

pani pana zabiła.
W ogródku go schowała

rutkę na nim posiała.
«Rośnij rutko wysoko

jak pan leży głęboko».
Oj już rutka wyrosła

pani za mąż nie poszła.
«Wyjrzyj dziewko w ciemny las

czy nie jedzie kto do nas».
«Jadą, jadą panowie,

nieboszczyka bratowie» [...]
«Witaj, witaj bratowa

nieboszczyka kątowa* [...]
i - Wyjechali za lasy

i tam darli z niej pasy 12.

Wiele pięknych pieśni ludowych można spotkać w zbio-
rach dziewiętnastowiecznych etnografów, przede wszystkim
u Kolberga i Glogera.13

A 'oto przykład z lżejszego, typowo rozrywkowego re-
pertuaru :

Gnała Kasieńka do boru bydło,
Trochę coś przed nią gnał woły Szydło,
Tamże z trafunku na Szydło wpadła:
Szydło temu rado, Kasia pobladła.

12 O. Kolb erg, Pieśni ludu polskiego, s. 13—14.
"Kolb erg, jw., passim; Z. G 1 o g e r, Pieśni ludu, Kra-
ków 1892, passim.

467

Nie bój się Kasiu, jam ci twój Szydło,
Czemu bledniesz, jak barskie mydło,
Wszakem ci mówił, że cię gdzie zdybię
Tyś mnie chybiła, ja cię nie chybią [...] 14

Albo z kolei nieco frywolna piosenka wyśmiewająca sta-
re panny i roztaczająca uroki małżeńskiego współżycia:

U której panny w tym roku

Mąż nie będzie podle boku,
Taka musi już kloc ciągnąć

Albo kury z kwoką lągnąć.
Musi jadać i kapustę,

Siać ogródki rutą puste.
Musi ją zlać z Wielkiejnocy,

Niechaj ją jedzą i pchły w nocy.
Bo taka źle Bogu służy,

Gdyż fortuna jej nie płuży.
Musi suszyć środy, piątki,

Mszę kupować w każde świątki.
A która zaś za mąż pójdzie,

Ta większej rozkoszy dojdzie.
Już nie będzie w złej niewoli

I główka jej nie zaboli.
Mąż jej robi we dnie, w nocy,
Dobywając z siebie mocy

Łóżko jej nie sierocieje
Ani w chorobie zemdleje,

Bo ma tego, co ją cieszy,
Dla tego się każdy śpieszy 15.

Od końca XVII wieku W szerokich kręgach społecznych,
m. in. nawet na magnackich i królewskich dworach pewne
pieśni ludowe stały się bardzo modne. Gustował w nich
m. in. Jan III, który trzymał na swym dworze śpiewaczkę
specjalizującą się w wykonywaniu pieśni ludowych.

W XVIII wieku spotykamy się już ze zbieraniem tych

I

14 Pieśni i tańce, [w:] Polska liryka mieszczańska.... s. 127.
K Pieśni i tańce, [\v:\ Polska Liryka mieszczańska..., s. 113—
114.

488

pieśni, które wykorzystywano jako oryginalne przyśpiewki
satyryczno-miłosne. Erotyk ludowy stał się bardzo modny.
Pewne pieśni wydawano nawet drukiem. Pieśń ludowa
zawierała także elementy satyry społecznej, sformułowa-
nia \Mrecz buntownicze; ten rodzaj pieśni nie był oczywi-
ście przez szlachtę popularyzowany. Zbieracze ówcześni lu-
bowali się w gromadzeniu pieśni frywolnych, wręcz por-
nograficznych. Teksty te mogą razić dzisiejsze poczucie
przyzwoitości, są jednak bez wątpienia cennym materiałem
charakteryzującym obyczajowość naszej wsi omawianego
okresu. A oto bardziej cehzuralne próbki:

Umrę, umrę, jak mi nie dasz!

Nie umieraj, dam ci zaraz. ^

Cóż mam biedę nosić,

Wolę się obiesić, j

Ale nie w lescynie, '

Ale na dziewcynie,

A u Zosi
Nie wyprosi,
U Jagusi

Kupić musi. .

Najlepsza Magda
£. Bo sama tak da.

y Oj, parobecku gładki,

Nie chodź do mężatki,
Będziesz gozał w piekle
Po same łopatki.

Zalecał się Bartek Marynie
Póki widział kluski w kominie,
A jak wyjadł kluski z komina:

Bywajże mi zdrowa, Maryna!i6

'" Cz. Hernas, W kalinowym lesie, t. II, Antologia polskiej
pieśni ladoicej ze zbiorów polskich XVIII w., Warszawa 1965,
s. 57, 64, 67, 79, 151. i- ^

Upodobanie ówczesnych ludzi do śpiewu zaspokajali nie
tylko przygodni wokaliści, lecz również zawodowi śpiewacy,
rozmaici pieśniarze. Najbardziej jednak popularni, szczegól-
nie po wsiach, byli wędrowni pieśniarze. Repertuar ich
opierał się przede wszystkim na pieśniach historycznych.
Śpiewali więc o dawnych dziejach, wojnach, a najczęściej
o walkach z Turkami. Wielką popularnością cieszyły się
także religijne dumy. Pieśni śpiewali również wędrujący
dziadowie, mimo iż strona artystyczna ich występów daleka
była od doskonałości — zachwycali jednak frapującą tre-
ścią tych pieśni.

Do polowy XVII wieku wędrowali po krajach rybałci.
Rybalci byli to dawni słudzy kościelni, którzy śpiewali
po większych kościołach, a z czasem stali się włóczęgami, ■
występującymi po dworach możnych. Występy wokalne
urozmaicali oni niekiedy scenkami dramatycznymi.

Zawodowi śpiewacy byli z reguły pochodzenia plebej-
skiego. Szlachta lubiła piosenkarzy, lecz własne występy
uważałaby za zbyt ubliżające.

Wędrowni śpiewacy występowali zarówno po chłopskich,,
jak i mieszczańskich, czy pańskich domach. Szlachta sta-
Ła.ia_slę jednak posiadać własnych śpiewaków. Każdy nieco
bogatszy feudał trzymał pośród służby chłopca, którego
obowiązkiem było zabawianie pana oraz przybyłych gości
wesołymi piosneczkami. Po magnackich i królewskich
dworach utrzymywano całe chóry śpiewaków, którzy uroz-
maicali swymi występami bankiety i festyny. Szczególnym
powodzeniem cieszyli się kastraci, sprowadzano ich z za-
granicy lub też trzebiono własnych poddanych. Utalento-
wani śpiewacy byli bardzo poszukiwani, dlatego też nieraz
porywano ich nawet. W sprawach tych toczyły się całe
procesy. Co sprytniejsi śpiewacy potrafili czasami wyko-
rzystać to zapotrzebowanie na ich umiejętności i rozwi-
nąwszy swój talent, jeśli tylko zapewniono im lepsze wa-
runki, zmykali do innego feudała, O takich awansach
informuje m. in. Liber chamorum: ..Wolski zwali się dwa
bracia, chłopscy synkowie, za śpiewa"czki służeli u p. Mysz-
kowskiego,Aleksandra w Przeciszowie u Zatora circa 1616.

470

Potym uciekli beli posłużywszy indziej, zaś dostawszy so-
bie po koniku służeli u p. Piotra Komorowskiego circa
1620. Odjechał był jeden potym, a drugiego ożeniła pani
starościna oświęcimska Komorowska z służebną swą, rze-
czoną-Karczowską. Potym trzymał arendą plebaniją w Mu-
charzu, wsi u Wadowic w Oświęcimskim, anno 1626. Tamże
w tamtym kraju potym bawieł się" 17. Na innym miejscu
czytamy: „Baczkowski nazywał się syn klechy Jana z Wy-
szocic, trzy mile od Krakowa. Ten, że śpiewać umiał, beł
poddziekanim na zamku krakowskim od kilku lat i anno
1639" 18.

Jeszcze większym wzięciem niż śpiewacy cieszyli się mu-
zykanci. Za muzyką ówcześni wprost przepadali. Wszędzie
też. spotykało się kapele złożone ze skrzypków, dudziarzy,
bębnistów, powodzeniem cieszyli się także cymbaliści, lut-
niści, teorbaniści, fleciści. W owych czasach każde zresztą
środowisko społeczne posiadało swoje ulubione instrumen-
ty. Wśród chłopów największym wzięciem cieszyła się mu-
zyka złożona z dudów i serbskich skrzypiec. Miaskowski
tak pisał o polskich dudach:

' Ale nie masz nad nasze z krzywym rogiem dudy,

Bo te może mieć zawżdy i pachołek chudy,
A też nie tak napełnią ciche struny ucha,
Jak one, gdy rmszczą ogromnego ducha 10.

Znano jednakże wiele innych instrumentów. Na przy-
kład pasterze posiadali piszczałki, niedźwiednicy najbar-
dziej lubili multanki i gagajki (tj. piskliwe skrzypki). Cy-
ganie posiadali dymagi — instrument muzyczny zaopatrzo-
ny w dzwoneczki. Wyliczenie instrumentów muzycznych

17 W. Nekanda-Trepka, Liber generationis plebeanorum
(Liber chamorum), cz. I, wyd. W. Dworzaczek, J. Bartyś,
Z. Kuchowicz, Wrocław 1963, s. 613, nr 2301. (Dalej cytuję:
Liber chamorum).

18 Liber chamonim, cz. I, s. 34, nr 27.

19 K. Miaskowski. Zbiór rytmów, wyd. K. J. Turów-
s k i, Kraków 1861, s. 295.

471

oraz typy wiejskich muzykantów najlepiej oddaje kolęda
siedemnastowieczna pt. Pasterze dzieciątku grają.

Gdy pasterze dzieciątku swe dary oddali

W Betlejem, gdy go jako Boga powitali,

Na odchodzie, żeby go miło ucieszyli,

Instrumentów muzycznych do grania dobyli.

Naprzód chudy, wysoki zagrał na piszczałce,

Stach, nie mając gdzie spocząć, oparł się na pałce.

Jak rozpuścił piszczałkę, aż się rozlegało,

Poszedł głos jak po rosie, serca przybywało,

Potym się po nią wszyscy razem odezwali,

Aż grzmiało po Betlejem, co tak głośno grali.

Mukały i krępy Maciek swe multanki

Mocno nastroił, które brzmiały jak organki,

Kuba róg krzywy nadął, dmąc go nie wywrócił,

Janek zaś i Szczepanek, ci dorośli byli,

Obadwa wraz na skrzypcach wyśmienitych rżnęli.

Szymek trącał bębenek, a ten był rudawy,

Symek huczał na basach, trochę zaś kulawy.

Walasek dudy podgórskie pod pachami ściskał,

Aze uszy głuszyły, co je tak przyciskał.

Sobek z Wojtkiem brząkali mocno cymbałami,

Jeden coś zezowaty, oba z brodawkami.

Antek lirę obracał, Franek kobzę trzymał,

Jeden nogami tupał, drugi trochę drzymał.

Mikołaj na fujarze swoje się odzywał,

A Kazimierz jako zwierz skakać się porywał.

Piotr łysy, Paweł stary puzon trzymali.

A obadwa brodami grając potrząsali.

Na koniec Maciek tłusty przy ścianie z inszemi ,

Grali instrumentami, kto co miał różnemi [...]2I)

Muzyki wiejskie najczęściej produkowały się po karcz-
Ejach. Mówiono, że: „szynk bez muzyki, wóz bez smaro-
widła, taniec bez dziewki za nic stoi". Najskromniejsza,
tak zwana zwyczajna muzyka składała si^ ze skrzypka
i dudziarza, bywały jednak zespoły znacznie liczniejsze,

s» Hkps Bibl. Narodowej, nr I 3177, k. 48—49.

i

Uznanie dla zespołu Wzrastało wprost proporcjonalnie do
jego hałaśliwości. Już w XVI wieku mówiono: _ _^_ „i__

[...] kozi róg za uchem jako świnia wrzeszczy,
bęben tłuką, by w pudło, aż się we łbie trzeszczy.

W wieku XVII gusta te uległy jeszcze spotęgowaniu,
toteż jgrajkowie „rżnęli" co się zowie. Muzykantów dopin-
gowało także i to, że według utartego zwyczaju tańczący
opłacali kapelę. Szczególnie hojnymi bywali „przodkują-
cy" w tańcu, wiejscy wodzireje, czy przepadające za ta-
neczkiem bogate „kmiotowe". Jeśli brakowało hulających,
karczmarz miał obowiązek „utraktować" grajków, w prze-
ciwnym razie muzykanci szukali gościnniej szych progów,
osłabiając tym samym atrakcyjność i rentowność karczmy.

Kajpele występowały także po małych miasteczkach, naj-
częściej grywały one w szynkach lub na weselach. Czasa-
mi, bywało, zapraszano je do szlacheckich dworów. Dobra
kapela w większych miastach ceniła swe umiejętności i żą-
dała stosunkowo wysokiej opłaty. Niektóre magistraty
ograniczały nawet te dochody, ustanawiając maksymalne
. taksy.

Zamożniejsza szlachta trzymała po swych dworach stałe
kapele.' Liczebność ich była różna — liczyły one od dwóch
lub trzech cymbalistów czy lutnistów aż po kilkadziesiąt
osób. Kapele te formowano najczęściej z poddanych. Jeśli
jakiś szlachcic był melomanem, kazał bardziej muzykal-
nych chłopców uczyć gry na instrumentach, a następnie
popisywał się ich umiejętnościami przed gośćmi i przyja-
ciółmi Kapele magnackie występowały najczęściej podczas
bankietów. W każdej sali biesiadnej stawiano w tym celu
specjalne loże, w których koncertowano przez całą ucztę.
Mówiło- się wówczas, iż muzyka „bawiła umysł i ucho".
Poziom artystyczny tych kapel bywał różny, starano się
jednak, by posiadać najlepszy zespół i w tym celu prze-
ścigano się w wyszukiwaniu i angażowaniu najlepszych
grajków. Erzykjad .szed? z góry — od panujących, znako-
mite -zespoły posiadał np. Władysław IV, miłośnikiem mu-
zyki był także .August UL

/ 473

Kapele magnackie wzorowane były na królewskich i cu- *

dzoziemskich zespołach, co ekscentryczniej^! wielmoże trzy-
mali jednak u siebie także i zwykłych chłopskich grajków. ,
Na przykład Janusz Sanguszko miał m. in. kapelę złożoną
z dwunastu górali, którzy grali na dudach i bębenkach. I
Kapela ta czyniła wręcz przeraźliwy łoskot, czasami popi-
sywał się nią „dla uciechy kompanii i dla ocucenia swoim ',
hałasem zmysłów jego winem zamroczonych" 2l. Jeśli chodzi
o sprawianie hałasu, to bezkonkurencyjne były jednak jan- ]
czarskie kapele, składające się z piszczkarzy, doboszy i ude- i
rzających w mosiężne tace ,,brzęczaków". ,,Odzywali się '
wszyscy według przypadającego taktu, piszczkowie za-
cząwszy, bez przestanku w swoje fujary przeraźliwie dmu- ' p
chali, aż się im gęby jak bochenki chleba od tęgiego dęcia
wydymały i oczy na wierzch wysadzały. Pałkierowie po
kociołkach pałkami nieustannie chrobotali, a brzękacze tacą
o tacę w pewny takt uderzali, dobosi zaś ogromnym głosem
bębnów niejako bas w tej kapeli trzymali, bijąc raz prę-
cikami, drugi raz pałkami; ale to wszystko nie miało żad-
nej muzycznej harmonii, tylko jakiś pisk i łoskot, z daleka
nieco miły, z bliska przeraźliwy" 22. '

Muzykantów trzymano też przy klasztorach i kościołach,
chętnie najmowano ich do orkiestr wojskowych; udziałem
trębaczy i surmaczy uświetniano dyplomatyczne ceremonie.
Muzykanci byli więc bardzo poszukiwani i rzadko prze-
bywali stale na jednym miejscu, najczęściej wędrowali po
całym kraju, najmując się na najlepszych warunkach; za-
liczano ich w XVII wieku do ludzi „luźnych". O tym, że ■
stanowili oni dość liczną grupę, świadczyć mogą uniwersały 4
podatkowe, które wymieniają wędrującyeły po kraju graj-
ków. Określano ich mianem: „skrzypkowie, cymbalistowip,
dudowie i insza wiejska muzyka". Mniej liczną, lecz bar-
dzo przedsiębiorczą grupę stanowili muzykanci wyszkoleni

21 A. K i t o w i c z, Pamiętniki, czyli Historia polska, oprać.
P. Matuszewska, Warszawa 1971, s. 61.

-2 J. K i t o w i c z, Opis obyczajów za panowania Augusta III,
oprać. R. P o 11 a k, Wrocław 1951, s. 379—380.

474

w specjalnych szkołach lub zespołach. Uzdolnieni w tym
kierunku poddani, wyuczywszy się gry na jakimś instru-
mencie, często zmykali od swych panów i najmowali się
na innych dworach lub ♦przystawali do wędrujących muzy-
kusów. Muzykowanie przynosiło dość pokaźne dochody,
zdarzało się więc, że muzykanci robili karierę, nabywali
nieruchomości, służyli w administracji latyfundiów, czasami
nawet kupowali ziemię i uzurpowali sobie szlachectwo.
Informacje na' temat niecodziennych losów plebejskich mu-
zykantów zamieszcza Liber chamorum:

,,Jagocki nazwał się od Krakowa chłopski syn. Na sztor-
cie grać umiał i na kornecie. Służeł za muzyka p. Wolo-
wiczowi, staroście żmudzkiemu, kilka lat i r. 1631. Wy-
prawie^ mu p. starosta ten wójtostwo w Kobryniu u Brze-
ścia Litewskiego. Miał żonę i potomstwo" 23.

,,Pleszowski nazwał się z Pleszowa, wsi książęda Za-
sła-wskiego, od Krakowa dwie mili, chłopski syn. Ten uczeł
się u jezuitów w Sandomierzu circa 1626. Uczeł się tamże
u nich i na dętej muzyce grać. Potym anno .1629 do Kra-
kowa przywędrował na naukę. Beł przy szkole u Panny
Maryjej, miał lat 27" 24.

Znamięrowski zwał się chłopski syn. Ten w Podgórzu
za cymbalistę grywał po miasteczkach. Służyć go beł wziął
żołnierz; uciekł od niego okradszy go bardzo. Zaś circa 1622
w powietrza po miasteczkach zachadzał, a odumorki za-
rywał, zadawszy sobie, co mu nie szkodzieło powietrze,
że z tego anno 1624 trzymał arendą pod Krosnem wioskę
od opata tynieckiego. Pojął w Podgórzu Czermieńską ślach-
ciankę" 25.

Rozrywki dostarczali także błaźni. Najczęściej spotykało
/się ich w pierwszej połowie XVII wieku. Można było
wśród mich odróżnić błaznów reprezentujących rozmaite
„specjalności". Po wsiach występowali najczęściej kuglarze-
-akrobaci. Na kiermasze, jarmarki, odpusty najliczniej

23 Liber chamorum, cz. I, s. 194, nr 673.

24 Liber chamorum, cz. I, s. 410. nr 1551.

as Liber chamorum, cz. I, s. 668, nr 2507. . _

475

ściągali skoczkowie, którzy produkowali się na większych
placach i po karczmach; występowali oni również na we-
selach i chrzcinach.

Prócz tych wiejskich wesołków-kuglarzy byli blaźni ba-
wiący humorem, operujący dowcipem, fraszką, ironią. Ci
lekceważyli pospolitych kuglarzy, uważając, że sami repre-
zentują wyższego rodzaju sztukę. Jedni z nich przebywali
stale po dworach możnej szlachty, drudzy wędrowali, szu-
kając zarobku na weselach, biesiadach, bankietach. Naj-
chętniej produkowali się pośród zamożnego mieszczaństwa
i v_po_ .szlacheckich dworach. Blaźni chadzali w czapkach
z dzwonkami i ubierali się w pstre, często w szachownicę
szyte szaty. Ulubionymi instrumentami, na których wy-
grywali, były kobzy i lutnie. Repertuar ich był dość bogaty.
Bawili już przede wszystkim samym swoim wyglądem —
pobrudzonymi twarzami, popluskanymi brodami i wąsami,
nie utartymi nosami. Prócz tego udawali jąkałów, „bełko-
tów", wyczyniali najśmieszniejsze miny. Wybredniejszych
widzów bawili dowcipami, szydzili z tchórzy, hołyszy, sy-
pali żartami, gadkami, anegdotami; potrafili również śpie-
wać, tańczyć, grać na instrumentach. Posiadali podobno
w rękopisach cale księgi fraszek, wierszy i pieśni.

Blaźni byli też nadwornymi trefnisiami magnatów i pa-
nujących. Obowiązkiem takiego wesołka było zapewnienie
panu rozrywki, a zarazem wyszydzenie niemiłych mu osób
czy koterii. W całej Polsce znane były np. żarty, jakie
stroił sobie z Francuzów błazen Sobieskiego Winnicki.A
Wielkopańscy wesołkowie spełniali ponadto dodatkowe
funkcje, byli więc nadwornymi lutnistami, opiekowali się
fajezarnią itp.

Różni byli błaźni i różne mieli obyczaje. Wędrowni ku-
glarze chadzali często głodni i obdarci, toteż szukali naj-
rozmaitszych dochodów. Jeśli nie mogli zarobić, to starali
się wprost wyłudzić datek czy „pożyczkę". Wśród tych
obieżyświatów pełno było zresztą zawodowych oszustów,
pospolitych wydrwigroszów. Jeśli wierzyć sowizdrzalskiej
literaturze, to większość błaznów szukała w życiu jedynie
zarobku i uciechy. Zabawa w karczmie, poczęstunek, mi7

476

"-■%,■

łosna przygoda — to były ich najmilsze rozrywki. Jeden
z sowizdrzałów daje im takie rady:

i

Ubogiemu nic nie dać,.ukazać mu figę,

Weselić się, tańcować, obłapiać Jadwigę,
- ' Karczmy żadnej ni wiechy przy drodze nie mijać,
Piwo, choćby najgorsze, i gorzałkę pijać 26.

Zawód błazna rzadko bywał dożywotni, bardzo często
traktowano go tylko jako przejściowe zajęcie, jako drogę
do ewentualnych życiowych osiągnięć. W takich przypad-
kach więcej oczywiście zwracano uwagi na zarobek aniżeli
na przelotne uciechy.

Społeczne pochodzenie błaznów było bardzo różne, by-
wali wśród nich i szlachcice (np. wspomniany' Winnicki),
w większości jednak byli oni plebejuszami, chłopami, miesz-
•czanami, a nawet Cyganami, O niektórych z nich wiadomo,
że zmieniali zawód, studiowali, dorabiali się nawet ma-
jątku, przykładem takiej kariery mogą być losy niejakiego
Bojarskiego, syna popa. Służył on najpierw za błazna u wo-
jewody Zasławskiego, potem został starszym sługą, a na-
stępnie magnackim podskarbim. Był to człek zręczny i to-
warzyski, umiał ponoć po włosku i grał na kilku instru-
mentach. Dorobiwszy się majątku ,.szumno nosił się, ryśno.
sobolno, bławatno, czeladzi kilka w barwie, bankiety czę-
sto czyniał"2T. Kariera Bojarskiego stanowiła oczywiście
wyjątek, wspominam o niej jedynie ze względu na to, iż
stanó*wi ona charakterystyczny rys obyczajowy ówczesnych
czasów.

Z biegiem czasu funkcja błazna stopniowo zanikła, tak że
w połowie XVTiJ stulecia można było spotkać błaznów
tylko po zamożnych dworach. Przyczyną tego było ogólne
zubożenie społeczeństwa. Na początku omawianego okresu
mieszczanie i kmiecie byli jeszcze stosunkowo zamożni,
gdy stopa życiowa uległa obniżeniu, większość

26 J. Dzwonkowski, Pisma..., wyd. K. B a d e c k i, Kra-
ków 1910, s. 59—60.
87 Liber chamorum, cz. I, s. 58, nr 123.

Społeczeństwa musiała zrezygnować z kosztownej rozrywki
i opłacania błaznów. Do zaniku zawodu kuglarzy i wesoł-
ków przyczyniła się także kontrreformacja. Kler i mora-
liści bardzo niechętnym okiem spoglądali na „błazeńskie
rzeczy" i widzieli w nich jedno ze źródeł rozwiązłości i in-
dyferentyzmu. Wyjątek czyniono tylko dla wielkich panów,
wobec których stosowano inne normy. Ale nawet i królew-
scy czy wielkopańscy wesołkowie musieli liczyć się z opinią
kleru i koncepty swe poddawać politycznej i obyczajowej
cenzurze. Kontrreformacja rzucała swój przemożny cień
nawet i na tę dziedzinę rozrywki. W czasach Rokoka błaźni
wyszli po prostu z mody, ich miejsce w pewnym stopniu
zajęły inne profesje.

Częstą i ulubioną rozrywką w ówczesnych czasach były
występy niedźwiedników, zwanych czasem również skomo-
rochami. Niedźwiednicy tresowali zwierzęta, a następnie
wędrowali po kraju, popisując się ich umiejętnościami.
Wiodąc misie na tak zwanym pierścieniu, czyli kolcu
umieszczonym w nosie zwierza, przemierzali wzdłuż
i wszerz całą Rzeczpospolitą, występowali w miastach, po
wsiach i miasteczkach, wstępowali do wiejskich karczem
i magnackich rezydencji. Ponieważ niedźwiednicy posiadali
instrumenty muzyczne o głosach odpowiednio donośnych,
np. trąby i dudy, występy ich wzbudzały niemało hałasu,
ale też i uciechy. Tej ostatniej najwięcej dostarczały jednak
same mjgje. które popisywały się wyuczonymi sztukami,
tańczyły, wykonywały rozmaite figle, a niekiedy same dęły
w wielkie trąby. Potocki tak pisał o owych występach:

Żelazne w nos niedźwiedziom zwykle kolca sadzą,
Za które niedźwiednicy, gdzie chcą, ich prowadzą.
I musi poniewolej, bo się bardziej kija
Boi, niż dudów słucha, pląsać w nich bestyja2S.

Niedźwiedzie występy wywoływały wszędzie najgorętszy
aplauz. Skomorochów witano radośnie oklaskami, często-
wano winem, gorzałką. Przyczyna tych serdecznych powitań

Cyt. wg B y s t r o ń, jw., t. II, s. 224.
478

^.leżała nie tylko w chęci oglądania niedźwiedzich figlów.

' W owych czasach niedźwiedź był symbolem szczęścia,
a więc przybycie misia wróżyło np. pojawienie się pra-
gnącego ożenku kawalera lub przynosiło szczęście w mał-
żeństwie; spożycie zaś niedźwiedziego mięsa zwalczało —
według wierzeń"— wstydliwe i tajemne defekta.

Niedźwiednicy nie tylko przygrywali swoim czworono-
gom, ale także i sami fikali koziołki, popisywali się kuglar-
skimi sztuczkami i nawet słynęli jako muzykanci. Dlatego
też zapraszano ich na chrzciny, wesela oraz na wszelkie
zabawy, gdzie śpiewem i sztukami zabawiali domowników
i gości. Skomorochowie dawali też przedstawienia z lalka-
mi. Występy te można uważać za prymitywne widowiska
marionetkowe.

Najwięcej skomorochów spotykało się w pierwszej poło-
wie XVII wieku, z czasem liczba ich zmalała, tak że
w końcu ■ omawianego okresu widywało się ich jedynie od
czasu do czasu. Występy niedźwiedzi odbywały się rów-
nież po większych miastach, miejscem ich były hece, czyli
szczwalnie. Heca była rodzajem cyrku, posiadała ona arenę
i oddzielającą ją od widowni wysoką balustfadę. Popisy
niedźwiedzi polegały tam nie tylko na demonstrowaniu ich
sztuczek, lecz także na walkach, jakie musiały staczać z in-
nymi zwierzętami, np. ze sforą psów. Najgroźniejsze by-
wały walki niedźwiedzi z rozjuszonymi bykami. Przedsta-
wienia te urozmaicano łi w inny sposób — na przykład
hecarze wkładali głowy w paszcze zwierząt. Widowiska te
były odpowiednio reklamowane. Hecarze przebierali się
w pstre, cudaczne stroje i objeżdżając ulice miast zachęcali
nawoływaniem i muzyką do oglądania tych niecodzien-
nych widowisk.

Oswojone, tresowane niedźwiedzie spotykało się także
po magnackich i królewskich dworach, uchodziły one za
ozdobę pańskich rezydencji. Zdarzało się, że posiadano
nawet po tuzinie tych zwierząt, które odpowiednio wy-
uczone trzymały np. straż w zamkowej sieni, na rozkaz
dozorcy stawały na tylne łapy i prezentowały imitujące
karabiny kije. Ponieważ prezentacja odbywała się przy

479

odpowiednim ryku, więc zetknięcie się z taką ,,gwardią"
wywoływało nie lada efekt. Zabawy z niedźwiedziami
urozmaicano niekiedy zabijaniem zwierząt. Bywało, że go-
spodarz, chcąc się popisać swą siłą i zręcznością, ścinał
nagle głowę tańczącemu w takt kapeli, misiowi.

W XVII wieku tresura niedźwiedzi prowadzona była
tylko przez skomorochów. W XVIII stuleciu powstały jed-
nak ośrodki, gdzie schwytane niedźwiadki szkolono maso-
wo. Najsłynniejszym miejscem niedźwiedziej edukacji stały
się Smorgonie. miasteczko na Białorusi. Stąd pochodzi okre-
ślenie, że ktoś ukończył „Smorgońską Akademię". '

Jedną z ulubionych rozrywek ludności były w omawia-
nym okresie gry hazardowe, uprawiane we wszystkich śro-
dowiskach społecznych. Najstarszą, nieomal tradycyjną była
gra w kości. W omawianych wiekach stanowiła ona już-
tylko rozrywkę gminu, szlachta i panowie wyraźnie się '■
od niej dystansowali. Była ona nieodłączną rozrywką za-
baw odbywanych w karczmach, skracała nudę biwaków,
wart, postojów. Popularność tej gry wynikała zarówno
z tradycji, jak również i z łatwości jej uprawiania, była

to bowiem gra prosta, nie obciążająca pamięci, nie wyma-_____

gającą większych umiejętności. Po wsiach grywano zazwy-
cznj w zwykłe okrągławe kostki wykrawane z nóżek cie-
lęcych. Rzucano je na stół albo piasek i w zależności jak
padły, płasko czy na kant, następowała wygrana lub prze-
grana. Były to jednak kostki prymitywne, właściwe kostki
do gry miały kształt czworograniasty i posiadały sześć pól, ~"
na których znajdowały się ..oka" i krzyżyki. Gra polegała 1
na tym, by wyrzucić jak największą liczbę „oczek"; ten,
kto tego dokonał, wygrywał.

W kości grywano zwykle na pieniądze, w związku z tym,
często grze towarzyszyło kilku szulerów, tzw. „kostyrów",
którzy z--reguły, da szczętu ogrywali niedoświadczonych
graczy. Szulerzy posiadali własną „technikę" gry, rzucali
kości napuszczone rtęcią, specjalnie drążone, i grali na
nawoskowanych stołach. Wszystkie te sztuczki prowadziły
do lego. 7.1? chłop czy .służący na njjói przegrywał na rzecz s
„kostyry" i nie tylko tracił pieniądze, lecz nawet zmuszo-

480

ny był nieraz zastawiać fanty i popadał w długi. Oczywi-
ste, że w takich sytuacjach dochodziło do awantur, wy-
buchały bójki i groźne burdy. Władze niechętnie patrzyły
na tę zabawę, wydawano nawet ustawy zakazujące gry
w kości. Łatwiej jednak było je wydawać niż egzekwować,
kostki zawsze nęciły i nigdy nie brakowało ich amatorów.

Wśród chłopów i służby dużą popularnością cieszyła się
gra „w pliszki". Pliszki były to cztery wystrugane z brzo-
zowej rózgi drewienka. Drewienka te rozcinano w ten
sposób, że jedną stronę posiadały płaską, a drugą okrągłą.
Gra polegała na tym, iż po prostu podrzucano je do góry
(grano zwykle nad stołem); jeśli wszystkie padły na jedną
stronę, ewentualnie dwie na płask, a dwie na część okrą-
głą, następowała wygrana. W pliszki grano przeważnie na
pieniądze.

W miejskich szynkach, a sporadycznie i w wiejskich
karczmach, spotykało się kręgle. Do gry tej urządzano
specjalne boisko, na którym ustawiano kręgle, czyli drew-
niane figury. Grający dzielili sięgną dwie partie, po dwie,
trzy osoby każda. W kręgle rzucano drewnianą kulą; kto
zbił więcej kręgli, ten wygrywał. Obok graczy ustawiali
si^ kibice, * którzy dopingowali grających, a między sobą
urządzali zakłady, kto'wygra. Zakładano się zwykle o pie-
niądze, w rezultacie więc można było bez udziału w grze
przegrać lub wygrać znaczną sumkę. Należy podkreślić, iż
i sama gra w kręgle odbywała się wyłącznie na pieniądze,
dlatego też zaliczano ją do hazardowych. Wokół grających
w kręgle z reguły kręcili się szulerzy, którzy traktowali
tę grę jako nieomal swój zawód. Przez długi trening do-
chodzili oni do takiej wprawy, że nic dziwnego, iż potrafili
nieraz do przysłowiowej suchej nitki ograć nowicjuszy.
Szulerzy grasowali zazwyczaj po miejskich szynkowniach,
nie brakowało ich jednak również na jarmarkach i kier-
maszach, gdzie ogrywali chłopów.

Ponieważ w kręgle grywano po karczmach i szynkach,
więc oczywiste, że uczestnicy zabawy nie stronili od alko-
holu, niechętnie leż godzili się ze stratami. W takiej atmo-
sferze nietrudno było o przymówkę, zatarg, który prze-

31 — Obyczaje staropolskie 481

radzał się w bijatykę, a nawet w rąbaninę. Nierzadko spo-
kojnie rozpoczęta zabawa kończyła się krwawym epilogiem,
szczególnie często zdarzało się to wówczas, kiedy do gry
mieszali się żądni wygranej szulerzy.

Po wsiach i miasteczkach hazardowano się też loterią
zwaną „faryną". Loterią tą zajmowali się wędrowni.krama-
rze-„faryniarze", których najczęściej spotykało się na od-
pustach, targach i kiermaszach. O tym, jak „faryniarze"
oszukiwali naiwnych, pisze Potocki:

Siedziałem przy farynie, kędy na kształt sieczki

Wyjmowano z zawartej szuflady karteczki...

Przyszedł bogaty, stracił tysiąc, drugi, trzeci,

Wygrał grzebyczek albo zwierciadło dla dzieci.

Trąbią trębacze, a ów tylko się nie puka

Od gniewu, nowych kartek z większym kosztem szuka w.^-~

Najpopularniejszą grą hazardową były jednak karty, pro-
dukowane w kraju lub sprowadzane z zagranicy. Kart pol-
skich było 36 w czterech kolorach lub, jak częściej mówio-
no, maściach; były to: dzwonek albo buńka, czerwień, wi-
no, żołądź (nazwy francuskie; pik, trefl itd. dotarły do nas
dojpiep© w połowie XVIII wieku). Znano wiele gier, niektó-
re z nich były niezwykle łatwe i proste, np. wygrywał ten,
kto posiadał cztery króle (gra ta zwała się „flusem"), albo
też dobierano karty do 31 czy 18 punktów. Bywały jednak
i gcy-trudniejsze, wymagające „delibaraeyi".

Źródła i literatura XVII wieku wyraźnie świadczą o sze-
rokim rozpowszechnieniu się gier w karty. W „karcfęta"
grywano po wsiach, w miastach, na pańskich i królewskich
dworach. Już Gostomski zabronił swym poddanym upra-
wiania tej rozrywki. Księgi sądowe oraz inne materiały do-
dziejów wsi stwierdzają, iż chłopi grywali w karty często,
i to nie tylko po karczmach, lecz niekiedy nawet na
pastwiskach! Grano własnymi kartami, lub też wypoży-
czano je od karczmarzy.

29 W. Potocki, Ogród fraszek, i. II, wyd. A. Briickner,
Lwów 1907, s. 296. -.-,-..:

482

Gra w karty rozpowszechniona była najbardziej w mia-
stach i pośród służby; lubiła je także i szlachta, niekiedy
stanowiły one nawet rozrywkę panujących (np. Zygmun-
ta III). W XVII wieku w karty grano nieraz tylko dla
rozrywki, W zabawie brały wtedy udział również kobiety.
Większych emocji dostarczała jednak gra na pieniądze, gra
hazardowa lub — jak mówiono — szulerka. Hazard naj-
częściej uprawiano po szynkach. Można tam było spotkać
szulerów, którzy trawili nad grą całe noce. Potrafili oni
ograć współtowarzyszy gry do szczętu, gdyż posługiwali się
rozmaitymi oszustwami, znaczyli karty, załamywali im rogi,
..podkładali", to jest odpowiednio je tasowali itp. Oszuki-
wania wągrze nie uważano za rzecz niezwykłą. Jedna z fra-
szek głosiła:

[...] Karty nie znają brata,
Ani ojca, ańl swata,
Gdyby w nie nie podmykano,
» Nigdy by nic nie wygrano3".

Ostrzegano też, że szczęście w grze to rzecz przemijająca,
krążyte- nawet przysłowie, że „szczęście w karty, krasa róży,
miłość panieńską — krótko trwają". Mówiono, iż:

[...] karty zdradzają,
Dwakroć biorą, a raz dają.

Ale rady te puszczano mimo uszu. Karty nęciły, szulerzy
potrafili zachęcić do gry, pobrzękiwali pieniędzmi, nama-
wiali. Obok grających w karty wytwarzała się specyficz-
na atmosfera hazardu- i emocji, która przyciągała. Gra-
czom towarzyszyli różni awanturnicy, oszuści, wydrwigro-
sze. Klonowicz powiada, jak to początkowo szczęśliwy
gracz „wodzi za sobą łotry, wszetecanice, franty" 3I. Taka

80 Polska fraszka mieszczańska, oprać. K. Badecki, Kra-
ków 1948, s. 64.

21 S. F. Klonowicz, Worek Judaszóu:..,, [w;] Pisma po-
etyczne polskie, wyd. K. J. Turowski, Kraków 1858, s. 93.

świta" otaczała karciarza tak długo, póki miał pieniądze;
w chwili gdy został doszczętnie ograny, ulatniała się i szu-
kała nowej ofiary.

Możliwość zdobycia wygranej przyciągała do kart nawet
najostrożniejszych. Grano zresztą nie tylko z zawodowy-
mi szulerami, lecz także we własnym towarzystwie, z po-
czątku na orzechy czy inne drobnostki, a gdy nabrano
ochoty, na pieniądze, często o coraz to wyższe stawki. W re-
zultacie podczas takiej zabawy można było stracić nie tyl-
ko wszystkie pieniądze, lecz popaść w długi, zastawić ubra-
nie lub inne ,,fanty". Wobec takich faktów zaczęto wyda-
wać odpowiednie zakazy. Cechy miejskie zakazywały np.
gry w karty, lub też oznaczały wysokość stawek. Podobne
ograniczenia stosowano wobec chłopów.

Zasadniczą przyczyną zakazu były wybuchające przy grze
zwady i awantury. W grze, w której chodziło o pieniądze,
w której można było wygrać nawet stosunkowo znaczną
sumę, nie mogło nie dochodzić do sprzeczek, wymówek, bó-
jek, kiedy więc grającemu nie służyło szczęście, kiedy nie
pomagała zamiana miejsca i ustne „kontrowersje" — bra-
no się za czupryny, wybuchały groźne bijatyki. Powiada-
no, iż w karczemnych awanturach nieraz grający miał na
czole żołędnego tuza albo też „na łbie dzwonki". Księga
sądowa z 1672 r. stwierdza, że chłopi zszedłszy się do
karczmy „miasto trunku przystojnego i posiedzenia uczci-
wego kartami się o pieniądze bawią, skąd ukrzywdzenia
jeden drugiego, swary, hałasy, połebkowania i bicia nie-
chrzecijańskie pochodzą i bywają" 32. Uwag takich zanoto-
wano wiele, nie były one zresztą przesadzone, spotyka się
bowiem informacje, że karciane sprzeczki doprowadzały
niekiedy nawet do zabójstw.

Jest więc oczywiste, że wszystko to wywoływało nieza-
dowolenie szlachty, która w grze karcianej upatrywała
przyczyny osłabiania się panujących wśród poddanych ry-

ss Księgi sądowe wiejskie, t. II, wyd. B. Ulanowski, Kra-
ków 1921, s. 399, nr 7403.

484

gorów. Szlachta uważała ponadto, że gra w karty stano-
wi niepotrzebną stratę czasu u ' chłopów, stąd też zakazy
feudałów, stąd zwalczanie tej rozrywki.

Karciane spory wybuchały oczywiście nie tylko wśród
chłopów. Bez względu na to-, kto grał w karty, łączyły się
zawsze z kłótnią, z „wodzeniem za łeb", z awanturami.
W końcu XVII wieku tak uporczywie zwalczane gry
w karty zaczęły zanikać. Jedną z przyczyn był niewątpli-
wie fakt, iż ówczesne gry były „żmudne i deliberacyi dłu-
giej potrzebujące". Wkrótce jednak nastąpił ,,renesans" kart.
Kiedy w czterdziestych latach XVIII wieku przyjęły się no-
we, nieskomplikowane gry, w których decydowała nie
kombinacja, lecz szczęście, np. rus, tryszak, a wśród zamoż-
nych warstw — faraon, karty zapanowały znów wszech-
władnie. Zarzucono dla,-nich kości, pliszki, warcaby, wy-
zbyto się wszelkich uprzedzeń i skrupułów. Gra w karty
t stała się nie tylko zabawą i modną rozrywką, lecz wprost
źródłem dochodu. Zaczęto bowiem grywać w nie jedynie
na pieniądze, i to bez żadnych ograniczeń. Szulerami stali
się teraz nawet najwięksi panowie.

Kitowicz tak powiada: „Zrobił się z tej gry wielom
stopień do fortuny, wielom do upadku, gdy w profesyją
szulerów, przedtem-wzgardzoną i tylko między małym lu-
dem zachowanie mającą, za pojawieniem gry faraona
weszli ludzie dystyngowani, a nawet "najwięksi panowie
stali się szulerami, ogrywając jedni drugich nie .tylko z go-
towych pieniędzy, ale nawet z dóbr, klejnotów i całej for-
tuny. Kiedy na jedną kartę wolno było stawić i tysiąc czer-
wonych złotych, i sto tysięcy, i przez jedne noc można było
miernie majętnemu lub synowi szlachcica, wyprawionemu
do dworu albo do palestry, ograć się do koszuli. Wielkich
panów opanował jakiś szalony honor przegrywać w karty
na jednej kompanii po kilka i kilkanaście tysięcy czerwo-
nych złotych. Co zaś najdziwniejsza, że ci, którzy długów
swoich płacić nie lubili, przegrane kwoty na kredyt z wiel-
ką punktualnością nazajutrz wygrywającym odsyłali. A je-
żeli nie mogli zapłacić i byli pozwani, tedy wszystkie ma-

glistratury takowe długi płacić i dobra tradować nakazy-
wały" 33.

Hazard stał się podstawową rozrywką polskiej_ arystokra-
cji, szczególnie silnie zaznaczyło się to pod koniec XVIII
stulecia. Przychylny nam Schulz pisał: „Gra jest tutejszego
wielkiego świata taką potrzebą i nałogiem jak i w innych
krajach; może nigdzie jednak nie oddają się jej z więk-
szym upragnieniem, lekkomyślnością i rozrzutnością; stała
się ona jeszcze jedną przyczyną ruiny wielu znacznych do-
mów [...]. Stawki dochodzą do nadzwyczajnych sum, a gdy
wino głowy obałamuci, gra staje się niesłychanie namięt-
ną" 3i. W tych czasach gry hazardowe uprawiały już na-
wet małe dzieci, panienki, panie domu. Nie popierał
wprawdzie karcianego hazardu ostatni król, uprawiało go
jednak jego otoczenie; słynnym karciarzem był np. osła-
wiony Adam Poniński, istne fortuny tracono w karty pod-
czas ostatniego Sejmu Grodzieńskiego.

Hazard rozkrzewił się także bujnie pośród warstw niż-
szych. Cytowany Schulz tak o tym wspomina: ..Namiętność
do gry we wszystkich stanach w Warszawie zakorzeniona"
jest bardzo głęboko. Stróże grają w karty we wrotach pa-
łaców, oczekujący woźnice na kozłach, służący po przedpo-
kojach, widziałem nawet raz na wschodkach gmachu kościo-
ła Św. Krzyża żebraków siedzących nad kartami, którzy gra-
li razem i u przechodzących żebrali".

Hazard karciany jednych_rujnpwął, drugich wynosił. Już
na początku XVII wieku -zręczni szulerzy potrafi]j._zdoj2y.-
wąć majątki, zapewnić sobie społeczny awans. Liber cha-
morum notuje: „Czopowski [...] kostera tęgi, ze gry po
kilkaset złotych wygrywał zawsze a nobilitował się"35.
Krzysztof Opaliński pomstował: „Są, co i z kart urośli, i ze
gry, i z kostek"36. Najwięcej takich karier przypadło na

33 Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 577—578.
84 Schulz, jw., s. 181.
35 Liber chamorum, cz. I. s. 105, nr 317.

311 K. Opaliński, Satyry, oprać. L. E u s t a c h i e w i c z,
Wrocław 1953, s. 52.

XVIII wiek. kiedy karty stały się zdecydowanie hazardową,
a zarazem masową rozrywką. Niektórzy karciarze dorabia-
li się "wówczas dosłownie fortun: „Generał Rozdrażewski,
osobliwszym szczęściem do kart obdarzony, z chudego pa-
chołka przez szulerstwo w karty zrobił sobie kilkanaście
milionów substancyi" 37.

Karciarstwó należy więc traktować nie tylko jako zna-
mienny rys obyczajowy, który w tych wiekach występo-
wał zresztą i -w innych krajach, lecz również jako możli-
wość, która w sporadycznych przypadkach prowadziła na-
wet do społecznego awansu. Obyczajowość ówczesna stwo-
rzyła warunki do tego, iż w Rzeczypospolitej można było
uróść nie tylko na „soli i roli", lecz także na karcianym
* szulerstwie. Pisałem już wyżej, że możliwość dorobienia
się istniała taEże m. in. dla utalentowanych śpiewaków
i muzykantów. Występująca powszechnie chęć do gier i za-
ybaw stwarzała tedy dla pewnych jednostek życiowe możli-
» wcaei, zagadnienie to wykracza* jednak poza ramy rozpa-
Atrywanej problematyki.

37 K i t o w i c z, Opis obyczajów..., s. 578.

ffr

XVI

ROZRYWKI CODZIENNE I ŚWIĄTECZNE

Prócz zabaw i gier ówcześni ludzie oddawali się wielu
innym rozrywkom, które od wieków na stałe związane były
z ich codziennym życiem, zwyczajami i obrzędami. Więk-
szość z nich nosiła, podobnie jak gry i zabawy, ludystyczny
charakter. Przegląd ich należałoby zacząć od wsi, gdzie
odgrywały one w życiu obyczajowym szczególną rolę.

Rozrywki dawnej wsi związane były ściśle z istnieją-
cymi wówczas zwyczajami. Spotykano się i bawiono w krę-
gu rodziny, bliższych i dalszych sąsiadów, stosunki towa-
rzyskie rzadko kiedy siągały w tym okresie poza granice
wsi. Dzień powszedni, szczególnie wiosną, latem i jesie-
nią, był tak wypełniony pracą i rozmaitymi obowiązkami,
że ha co dzień o rozrywce trudno było nawet myśleć, pora
na nią przychodziła wszakże~w tliugie, późnojesienne i zi-
mowe wieczory oraz w niedziele i święta. W te dni wieś
jakby odmieniała swe oblicze, strząsała z siebie przygnę-
bienie, szukała zapomnienia i rozrywki w spotkaniach jton
warzyskich. tańcach, śpiewach, hulankach. Rozbrzmiewały
skoczne kapele, urozmaicały je nader śmiałe i frywolne,
pełne wigoru i dowcipu pieśni i gadki ludowe. W nich to
pFzejawiał się najpełniej bogaty, samoistny folklor.

488

Bacznie śledzono za wszelką okazją do spotkań i świą-
tecznej rozrywki. Szczególnego charakteru w życiu wsi na-
bierały nabożeństwa*- kościelne, na które ściągała ludność.
całej parafii. Po nabożeństwie odbywały się spotkania, roz-
mowy, wzajemne zapraszanie się, a już wyjątkową wprost
okazją do spotkań towarzyskich były chrzciny, wesela, po-^_

^rzeby. W uroczystościach tych brała udział zazwyczaj lud-
ność całej wsi, stanowiły więc one ważny moment w życiu
chłopa. Istniały także pewne formy spotkań towarzyskich,
będących przeżytkami dawnej wspólnoty wiejskiej. Najbar-

_daiej-Charakterystyczna była „tłoka", pomoc, jaką ludność
całej wsi świadczyła na rzecz jednego z gospodarzy. Naj-
częściej stosowano ją w czasie pilnych robót rolnych, zwła-
szcza żniw. Zamożniejsi gospodarze korzystali z tej formy
pomocy w celu szybkiego zakończenia pilnych prac, trzeba
jednak podkreślić, że suty poczęstunek, jakim zwyczajowo
obdarzano pracujących, stanowił dość poważny wydatek.
Tłoka umożliwiała pracę także w niedzielę i święta, kler
dopuszczał bowiem jej wykonywanie, uważając, że nie jest
to praca zarobkowa. Bywało, że dwór wykorzystywał zwy-
czaj stosowania tłoki i zmuszał poddanych do świadczenia
dodatkowych robót. Zwoływano wówczas całą wieś i zmu-
szano do pracy, której czasem towarzyszyła muzyka, dla
podkreślenia jej wyjątkowego charakteru. Wracając do po-
częstunków, jakie gospodarze sprawiali pracującym u nich
sąsiadom, bez wątpienia tłoki należy zaliczyć do zebrań
towarzyskich. Tak więc stanowiły one tylko formę pomocy
sąsiedzkiej czy poważny ciężar (w przypadku nadużywania
przez dwór), ale były też zgromadzeniem, na którym wspól-
nie konsumowano jadło i trunki.

Wśród chłopów istniało także szereg innych zwyczajów,
z którymi łączyła się swojego rodzaju towarzyska zabawa.
Do nich należały m. in. „wyzwoliny", które spotykało się
wśród różnych grup zawodowych. Klonowicz informuje, że
wśród flisaków popularne były tak zwane „frycówki". Kto
pierwszy raz płynął z flisakami, musiał się przed pierwszym
napotkanym na drodze miastem poddać figlom połączonym
z biciem, oblewaniem wodą itd. Charakterystycznym szcze-

;

489

golem zabawy było całowanie przez fryców drewnianego
kloca, tak zwanej .,babyu. Nowo upieczony flisak musiał
wreszcie wkupić się, przez zafundowanie kolegom odpo-
wiedniej ilości trunków. Tak więc frycówka kończyła się
pijatyką i ogólną zabawą.

Zwyczaj wyzwolin istniał także wśród kosiarzy. Parobka,
który pierwszy raz pracował w polu, nazywano frycem lub
wilkiem. Aby wejść do grona kosiarzy, trzeba było poddać
się rozmaitym ceremoniom. Z czasów nieco później szych
wiadomo, że takiego parobka przystrajano w zieleń, wkła-
dano mu na głowę wieniec ze zboża lub z liści i kwiatów,
po czym w towarzystwie muzykantów udawał się on do
dworu, gdzie trzymany na powrozie czy powróśle musiał
tańczyć, a towarzyszący mu kosiarze śpiewali specjalne
piosenki. A oto jedna z nich:

A pod bzem,
A pod lasem
Wilczysko wywija,
Nie puszczajcie,
A trzymajcie
Tę leśną bestyją!
Hu, ha.' hu, ha.'ł

Z wyzwolinami łączyły się jednakże i bardziej przykre
okoliczności. Wiadomo, że fryców męczono, bito, nacierano
pokrzywami, „golono" muszczką od ostrzenia kosy itp. Wilk
wreszcie wykupywał się, zapraszał towarzystwo do karcz-
my, gdzie urządzano pohulankę. W trakcie niej jeden ze
żniwiarzy wychodził na dach domostwa i ogłaszał wyzwo-
liny fryca.

Na marginesie dodać należy, że wyzwoliny stanowiły po-
zostałość pradawnych obrzędów wiążących się z wprowa-
dzaniem młodzieży w grono ludzi dojrzałych. W omawia-
nym czasie traktowano je wszakże już tylko jako wesoły
obchód wkupiania się nowicjusza do zawodu.

1 Cyt. wg J. S. B y s t r o ń, Zwyczaje żniioiarskie w Polsce,
Kraków 1916, s. 253.

490

1

chodzi o wieś, to zasadniczym miejscem uprawia-
nia rozrywek była karczma. Tam koncentrowało się
towarzyskie, tam odbywały się chrzciny, wesela, wszelakie-
go ijodzaju transakcje, Zresztą dużym urozmaiceniem było
już samo spotkanie się z kumem czy przyjacielem — t(>
czono wówczas ożywione rozmowy, żalono się na panów,
oficjalistów, sąsiadów- A ponieważ wszystkie zmartwienia
topiono najczęściej w trunku, a w towarzystwie gorzałka
czy piwko lepiej smakowały, toteż nieraz pito niemało.

Spotkaniom w karczmie towarzyszyły często różne atrak-
cje. £rrała muzyka, tańczono, grano w kości, kręgle lub
w inne gry towarzyskie. 'Niestety, zachowały się tylko ich
nazwy, wiadomo, iż bawiono się w „chłopca", w „putka",
ale na czym te zabawy polegały, trudno jest dziś wyjaśnić,
W każdym razie nigdy się tam nie nudzono. Zawsze bo-
wiem można było coś zobaczyć, wiele usłyszeć, dowiedzieć
się, co się dzieje we wsi, a nawet w wielkim świecie.
jJCarczma była bowiem miejscem, gdzie zatrzymywali się
raźni żebracy, włóczędzy, pielgrzymi. Spotkania i rozmowy
z ^jakimi przybyszami były wielce pouczające. Jeśli.._ich
brakło, zawsze znalazła się jakaś okazja do tańca i wy-
pitki. Hulano też zdrowo; cudzoziemcy piszą w swoich
wspomnieniach, iż w niedziele w polskich karczmach panu-
ją~takie wrzaski i łomoty, że człekowi nie obeznanemu
z _tymi' zwyczajami trudno wprost wytrzymać. Istotnie, za-
bawom, które odbywały się po karczmach, towarzyszyły
niecodzienne hałasy. Jak tańczono, to bez wytchnienia, ko-
szule tancerzy mokre były od potu, podłoga aż jęczała
od wywijanych hołubców, a głośne ,,hu, ha!" szio na całą
wieś." Jeśli dodać, że przy lada okazji wybuchały przy tym
burdy i awantury i prawie żadna z zabaw nie obeszła się
bez guzów, wyzwisk, a nieraz nawet i krwawych bójek,
to trudno byłoby powiedzieć, że w karczmie było nudno.

Karczma była atrakcyjna, urok jej był tak wielki, że
potrafiła nawet odciągnąć od kościoła. W literaturze XVII
wieku często spotyka się żale. iż chłopi przedkładają karcz-
mę nad kościół", że p':>c!c/.at: nabożeństw p;ją w szynku i nic
chcą słyszeć o modlitwie, iż duszp swe topią w gorzałce.

491

■■■■3

W końcu znaleziono na to radę. po prostu zaczęto zamykać
karczmy w czasie trwania nabożeństw i otwierano je do-
piero po ich zakończeniu. Wtedy już nic nie hamowało "
zabawy i pijatyki. Na marginesie należy dodać, że właści- ,1
cielami karczem bywali nieraz sami plebani, stąd więc byli Ą
nawet bezpośrednio zainteresowani w ich rentowności.

Inną okazję do zabawy stanowiły odpusty, podczas któ-
rych odbywały się kiermasze. Kościoły i klasztory urządza- ■
ły od czasu do czasu uroczyste odpusty, które odbywano j
w rocznicę założenia kościoła, z powodu poświęcenia czy - "*
\% -■ .wprowadzenia cudownego obrazu, czy też z powodu in-
nych związanych z religijną tradycją okoliczności. Podczas . i
tych dni odprawiano uroczyste nabożeństwa, a przed świą- <
tyniami odbywały się występy. (Na kiermasze ściągały całe
gromady kuglarzy, wesołków, żebraków — ludzi „luźnych",
, którzy szukali szczęścia na gościńcach, i wszerz i wzdłuż

przemierzali całą Rzeczpospolitą. Kiermasze stanowiły dla
nich doskonałą okazję dla podreperowania kiesy, demon-
strowali więc podczas ich trwania wszelkie swe umiejętno-
ści. Kuglarze chodzili po zawieszonych wysoko w powietrzu
linach, żebracy wyśpiewywali litanie, pielgrzymi opowia-
. dali o rzekomo poznanych krajach i ludach. Chłop mógł

; więc wiele usłyszeć i wiele zobaczyć, najbardziej jednak

ii lubił wypić. Na kiermaszach nie brakowało oczywiście pi- _,

| wa, gorzałki, miodu. Bogatsi chłopi zajmowali miejsce ''■■-]

\ w karczmie i pili tam z kumotrami, dworskimi oficjali-

; stami, a nieraz nawet z jakimś ubogim szlachetką, który

! wychylał fundowane mu szklanice. Grano też oczywiście >•

_ w karty, kości, kręgle, śpiewano, pohukiwano.

Na kiermaszach ustawiano kramy, na których nabyć
mo,ż.na było różnorodne stroje, korale, świecidełka. Młodzież
męska zaopatrywała się w prezenty, które wręczała wy-
_brankom serca, panował bowiem zwyczaj, iż z kiermaszu
~f„" 'wypadało przynieść „gościniec". Nieodłączną cechę kierma-
szowych zabaw stanowiły flirty i rozpoczynające się często
tam właśnie konkury. Niekiedy pojawiały się tam również

* - wędrujące prostytutki, nęcące do zakazanych i ..grzesz-
nych" uciech. Bawiono się więc i hulano w sposób rozmaity,

492

r.!

J


nie zawsze zgodnie z obowiązującymi rygorami. Kiermasz
Joyt jednak po to, aby się zabawić, i trzeba było taką okazję
wykorzystać.

W 'zabawach tego typu uczestniczyli także różni słudzy
kościelni, klechowie, kantorowie, rybałci. Dla nich kier-
masz był szczególną uroczystością, był ,.ich" świętem. Jako"
ludzie na poły duchowni, a przy tym częściowo i „uczeni",
potrafili znaleźć „fundatorów", którym imponowało tak do-
stojne towarzystwo, niejeden miał sobie bowiem za zasz-
czyt, by upić się w „nabożnym" gronie. Bywało jednak,
że klfecha miał tak fatalną opinię, że towarzystwo jego nie
tylko nie stanowiło zaszczytu, lecz wręcz kompromitowało.
Zdarzało się więc rozmaicie, ale na kiermaszach zawsze
było^ tłumnie, gwarno i wesoło.

Zdecydowanie ujemną stroną zabaw kiermaszowych były
awantury — jednemu wybito oko, drugiemu zęby, trzecie-
mu-wydarto włosy. Można spotkać w źródłach informacje,
iż 'chłopi wybierali się czasem na kiermasz przede wszyst-
kim jako na miejsce ewentualnej bitki, stąd też pilnie
przygotowywali sobie pałki lub inną broń. Poeta Potocki
piętnował te burdy i z tych względów krytycznie oceniał
kiermasze pisząc:

Ja prawdziwieć nie widzę, żeby jaki nasze
Pożytek taki miały przynosić kiermasze.
Nigdy bez pijanego, rzadko tam bez mordu,
Słucham kiedy u chłopa chłop pożyczy kordu:
'Pożycz że do Niegowa na Matkę mi Bożą,
Bo mnie się tam bić, prawi, Cikowianie grożą,
Cóż mówisz, z czym że bym szedł sam na Bartłomieja
,Do Łopanów, wszystkać bo w tym moja nadzieja 2.

Mimo -burd, zabawy te stanowiły dla dawnej wsi atrak-
cyjną rozrywkę.

Beztroskość zabaw typowych dla kiermaszy stopniowo
jednak 'zanikała. Najweselsze i najliczniejsze bywały one
w początkach XVII wieku. Zubożenie wsi i pogłębiająca

* W. Potocki, Jovialitates..., cz. I, b.m.w. 1747, s. 192.

483

się nędza przyczyniły się do ich upadku; odwiedzano je
coraz rzadziej, zanikała typowa dla nich wesołość. Organi-
zowano je co prawda do końca omawianego okresu, z bie-
giem lat jednak coraz mniej towarzyszyło im dobrej za-
bawy i atrakcji. Znikli bowiem kuglarze, przepędzono
„swawolnice", zabrakło rybałtów, z dawnej świetności po-
zostało najczęściej pijaństwo i awantury. Mimo tych prze-
mian kiermasze zachowały coś ze swego dawnego uroku
i były w życiu chłopa nadal czymś niepowszednim.

.Rozryjwki, jakim oddawały „się kobiety wiejskie, miały
nieco odmienny charakter. Jesienne i zimowe wieczory spę-
dzały niewiasty na wspólnym przędzeniu kądzieli, ewen-
tualnie na darciu pierza. Podczas zgromadzeń tych nie tylko
wykonywały one zwyczajną dla białogłów pracę, ale także
oddawały się miłej i nic nie kosztującej rozrywce. Przy
przędzeniu kądzieli towarzyszyli często, oczywiście w cha-
rakterze widzów-gości, parobcy, a niekiedy nawet sędziwi
starcy. Zebrania takie rozbrzmiewały wesołą""rozmową, żar-
tami, gawędą. Dużą popularnością cieszyło się np. odgadjfa
wanie zagadek. Zawierały one nie tylko beztroskie kon-
cepty, ale także krytykę postępowania panów, ubolewanie
nad chłopską niedolą. Stawiano np. pytanie: „O co cłłjoju
najwięcej Boga proszą?" Odpowiedź powinna brzmieć:
,,O konie do jeżdżenia, bo gdyby ich nie było, to jeżdżono
by na chłopach".

Na podkreślenie zasługuje rola wychowawcza tych zgro-
madzeń. Stanowiły one dla młodzieży szkołę, w której na-
bierano wiejskiego „poloru", a także znajomości ludzi
i świata.

Mieszkańcy małych, biednych miasteczek żyli- Ł~,ba.wili
się j>odobnie jak chłopi. Dodatkową „rozrywkę" stanowiło
tam nieraz przyglądanie się jakiejś egzekucji, wyśwećiśnlu^
naigrywanie się z postawionych pod pręgierzem ludzi.
Pewnym urozmaicaniem były też targi lub jarma*ki,,4eśli
mieścina posiadała oczywiście odpowiednie _£Ezxwilei£j
W-większych, zamożniejszych miastach---było zawsze lud-
niej i weselej, życie towarzyskie toczyło się lam szerokim
nurtenj. Zabiegano skrzętnie o zarobek, ale jeśli tylko po-

494

siad^ho nieco grosza, chętnie wydawano go na różne przy-
jemności.

Życie towafzys^łjyjjjjJySych miastach koncentrowało się
głównie w cechaoł*; W chwilach wolnych od pracy zbie-
'' rano""się w brackich domach, gdzie zabawiano się grami,
fańcem, rozmową. Przyjęcia, jakie tam urządzano, odbywały
się na wspólny koszt (każdy z członków cechu dawał co
pewien czas składkę, którą przeznaczano na urządzanie
biesiad). Członkowie cechu bawili się też oczywiście na
wszelkich uroczystościach rodzinnych — na chrzcinach, we-
selach, ^rękowinach. Tak bawili się zamożni mistrzowie,
kurgcy, patrycjusze, ale również i czeladź lubiła w wolnych
od pracy dniach zabawić się głośno i wesoło. Ąby. jednak
nie dopuścić do przepijania i przetrwaniania przez czelad-
ników zarobków, urządzano dla nich wspólne zabawy, tak
zwane „szynki", gdzie bawili się pod czujnym okiem mi-
strzów. Zabawa ich zresztą polegała przede wszystkim na
piciu i konsumowaniu wiktuałów, a mistrzowie pilnie, zwra-
cali uwagę na sposób zachowania się swych podopiecznych.
Nie \volno było np. rozlać na stół więcej piwa ,,niż ręką
zasłonić się potrafi, a pod stołem tyle, co nogą da się na-
kryć"^" "Uważano za rzecz ■ grubiańską szuranie kuflem, upi-
janie piwa sąsiadowi, wywołanie awantury, zaśnięcie przy
■ stole. Picie piwa zalecane było w umiarkowanej ilości, tyle,
„ile strzymać można". Dla urozmaicenia tych spotkań po-
zwalano czeladnikom na śpiewanie rozmaitych piosneczek.
Biesiadę zaczynano popularną pieśnią czeladną:

Na jutrzejszy sobie dzień nic nie zachowujemy,
Wszystko naraz, cokolwiek zarobim, strawimy;
Bo u nas o-bogactwo bynajmniej nie dbają,
Tylko na tym, co zjedzą i spiją, przestają...

Śpiewano również wesołe, nieraz swawolne piosenki, zna-
ne były np. koncepty o starym mistrzu i młodej mistrzowej:

Mówiłem ja stary tobie,

Abyś równej szukał sobie,

Boś ty nieborak zrobiony, ' . ■ ■

*-'■-* 485

-:-•,'■ Nie pojmuj tak rześkiej żony. • " '*■ ;i- T" •

Nie chciałeś mi dać w tym wiary,
Nie dogodzi młodej stary.

Inna z kolei piosenka mówiła o urodziwej Jagience:

Otóż masz, Jagienko,

Nie chodź na bagienko,

Nie mogłaś uskoczyć, -

Ani się wyprosić, ^

Koszulką zedrano

I ciebie wezbrano.

A oto z kolei mieszczański „taniec":

Furmankowie z Warki,
Warszawskie szynkarki,

Hej, hej, hej, wej, wej, wej.
W piwie upatrują,
Kiedy go kosztują,

Hej, tak, tak, smak, smak, smak.
U tego furmana
Suknia jak u pana,

Ba, ba, ba, ma, ma, ma.
Kaletę u pasa
W kalecie kiełbasa,

Zyk, zyk, zyk i kozik [...]s

Nie we wszystkich miastach organizowano tego rodzaju
wspólne biesiady, wszędzie jednak młodzież lubiła się za-
bawić. Zabawy te często łączyły się jednak z hałasami,
krzykami, burdami, jakie wywoływano na ulicach.

Trzeba dodać, że większe miasta posiadały szereg roz-
maitych atrakcji. Często odbywały się tam występy niedź-
wiedników, linoskoczków, sztukmistrzów, można się było
napatrzeć na przejazdy różnych panów, na bardzo częste
egzekucje, piętnowania, chłostanie nierządnic.

3 Cyt. wg J. P a c h o ń s k i, Zmierzch sławetnych, Z życia
mieszczan w Krakowie w XVII i XVIII wieku, Kraków 1956,
s. 369—370, przypis. . .

Do Warszawy i innych dużych miast ściągali rozmaici
zagraniczni siłacze, olbrzymi, wolLyżerowie. Wzbudzali oni
żywe zainteresowanie zarówno osób dystyngowanych,'"jak
i pospolitej gawiedzi. Nasilenie tych występów nastąpiło
w drugiej połowie XVIII wieku. „Co do gimnastyki konnej,
pierwsi podobno odwiedzili Warszawę w r. 1764 Angielczyk
Bates, okazywał dowody swej zręczności na koniach na
przestronnym miejscu, przy dworku na Otwockiem, obok
pałacu teraz Łubieńskich przy ul. Królewskiej. W roku
1779 Hyam, Robertson i Paiace, Anglicy, którzy podróż
swoją odprawiali po różnych miastach sami trzej konno,
prowadząc z sobą kilka powodowych koni, przybyli do
Warszawy. W roku 1790 zjechał tu sławny Mario, koniuszy
króla hiszpańskiego, pokazujący sztuki gimnastyczne na ko-
niach, człowiek niezbyt młody, ale kształtnej postaci, rów-
nie i twarzy niejako rzymskiej, celujący w gimnastyce,
bogaty, który w przepychu i ubiorze swych licznych słu-
żących i^muzyce dostatek swój okazywał"4-

W wielkich miastach urządzano lez wielkie festyny
z okazji koronacji, elekcji, zaślubin monarszych lub ma-
gnackich. W czasie takich uroczystości urządzano masowe
zabawy, stawiano bramy triumfalne, oglądano widowiska,
instalowano bijące winem fontanny. Wprawdzie koszt za-
bawy pokrywano zawsze ze ściąganych od mieszczan skła-
dek, ale przynajmniej przez kilka godzin całe miasto hu-
lało, pito i bawiono się zapominając o codziennych kło-
potach.

Charakterystyczną cechą dużych miast było przebywanie
w nich dużej ilości włóczęgów, zawodowych kosterów. obi-
boków, próżniaków. Ludzie ci żyli z jałmużny, złodziejstwa,
stręczycielstwa, gry w karty, kości, z czego tylko się dało.
Ich głównym zajęciem było wysiadywanie po szynkach
i uganianie się za łatwym zarobkiem i możliwie najwesel-
szą zabawą. W sposób niezwykle plastyczny typ takiego
. próżniaka opisał Klonowicz:

4 A. M a g i e r, Estetyka miasta stołecznego Warszawy, Wro-
cław 1963, s. 243. A.^ _.t

32 — Obyczaje staropolskie 497

[...] Wstawszy przechadzki stroi, bawi się wieściami,
' Niepożytecznemi się para powieściami,

Jemu być na weselu, jemu na pogrzebie,
[...] On wie, gdzie komedyja na czyim obiedzie,
Gdzie trąbią nieciźwiednicy, tańcują niedźwiedzie.
On wie, kto w miasto wjechał, jako wiele koni, -v
W jakiej barwie, co za strój, co mają za broni,
Jako zową, gdzie jadą, gdzie mają gospodę,
Jako pan urodziwy, jako strzyże brodę [...]5

c Główną kwaterą wszystkich próżniaków^były szynki.
Szynki miejskie, choć ciasne i ciemne, pełne były gości
i wesołego harmidru. Należy podkreślić, że amatorami ty-
powych dla szynków rozrywek byli nie tylko czeladnicy
i próżniacy, ale także czcigodni mistrzowie i miejscy dygni-
tarze. Ówczesny mieszczanin bowiem każdą wolną chwilę
gotów był poświęcić zabawie, byle tylko zapomnieć o co-
dziennych kłopotach. Ta chęć do zabawy dawała się za-
uważyć nie tylko .w czasach pokoju i stosunkowo dobrej
koniunktury, lecz także w okresie wojen, zamieszek, nie-
bezpieczeństw. Niektóre magistraty zmuszone były nawet
zwracać uwagę mieszczanom, że powinni zaniechać ..biesiad,
pijaństwa, muzyki i tańców". s

Co bogatsi mieszczanie i przybywająca do miasta szlach-
ta zabawiali się zazwyczaj w winiarniach. Winiarnie. by.Jji
na ogół wygodni i dobrze zaopatrzone, mieściły się one
w piwnicach przyrynkowych kamienic, ich ściany zdobiono
często freskami i rozmaitymi malowidłami.

Historyk, który omawia życie Krakowa XVII—XVIII
wieku, tak mówi o zabawach, jakim oddawali się miesz-
czanie: „Mieszczanie krakowscy mniej dbali o stroje, trzy-
mając się na ogół tradycyjnego żupana i kontusza. Nato-
miast przejadali, przepijali, przepalali i przegrywali sumy
nieproporcjonalnie wielkie do zarobków. Zaczynało się
nieraz niewinnie od wstąpienia po pracy na półkwaterek
piwa czy miodu. Ale gdy w karczmie znalazła się muzyka

5 S. K ! o b o w i c z, Worek Judcszóic, [w:] Pisma poetyczne
polskie, wyd. K. J. Turowski, Kraków 1858, s. 92.

498

i dobra kompania, rozpoczynało się przepijanie, fundowa-
nie, szły coraz to nowe przekąski, szklanice, fajki, a potem
kości, karty^ub pohulanka z wesołymi dziewczętami. Ku-
piec czy rzemieślnik liczący się 7 każdym groszem w warsz-
tacie, sklepie czy w domu nagle popuszczał folgę fantazji
i w krótkim czasie tracił ciężko zarobione pieniądze" 6.

,W XVIII stuleciu pojawił się w dużych miastach nowy
rodzaj rozrywek — tzw. reduty. Redutami nazywano pu-
bliczne zabawy maskowe. Początkowo urządzano je tylko
w, karnawale, z czasem jednak przemieniły się one w roz-
rywkę stałaś. * Była to zabawa nowego typu; nie urodzenie
czy tytuł, lecz pieniądz decydował o uczestnictwie w tej
imprezie, mógł bowiem w niej wziąć udział każdy, kto
tylko wniósł odpowiednią opłatę. Bawiła się więc nie tylko
przyjezdna szlachta czy patrycjat, lecz również pospólstwo:
„Szewc, krawiec i inny jakikolwiek rzemieślniczek, okryty
maską, hulał sobie zarówno z panami" 7. Należy jednak do-
dać, że io hulanie trwało dopóty, dopóki bawiący się po-
siadał na ^twarzy, maskę; kiedy odkryto, kim jest, padał
często ofiarą afrontów i przykrości (groźniejszych następstw
fakt ten za sobą nie pociągał). Charakterystyczne dla redut
było niedopuszczanie do jakichkolwiek burd, nieodłącznie
towarzyszących zabawom, które odbywały się w karczmach.
Wydawano rozporządzenia zabraniające noszenia na redu-
tach broni. Jeśli zdarzało się jakieś zajście, natychmiast
likwidowali je trzymający wartę gwardziści.

Po opłaceniu wstępu na redutę każdy z jej uczestników
miał prawo do korzystania ze światła i kapeli, za inne
przyjemności, włącznie z konsumpcją, należało płacić od-
dzielnie. Podczas redut pito wodę, lemoniadę, orszadę, her-
batę, kawę, czekoladę (podawano ją w filiżankach), piwo
zagraniczne, wino, spożywano zaś zimne zakąski lub nawet
gorące kolacje. Ponieważ ceny za konsumpcję były dość
wysokie, więc podczas redut przede wszystkim tańczono

fl Pachoński, jw., s. 504.

7 J. Kitowicz, Opis obyczajóir ~o panowania Augusta 111,
oorac. R. P o 11 a k, Wrocław 1951, s, 583.

i grano w' karty. Ci, którzy nie brali udziału w grze, po
prostu się jej przypatrywali. Na redutach zawiązywano
romanse, flirtowano, wiele plotkowano, nieraz nawet in-
trygowano.

- Inną nowością były kawiarnie, cukiernie, traktiernie,
restauracje. Pierwsza kawiarnia powstała w Warszawie "V
W 1727 roku. W drugiej połowie stulecia zaczęło przybywać ■
ich coraz więcej. Zakładano je nawet na prowincji. Choć
lokale te prezentowały się skromnie, dostarczały jednak
nowej zupełnie rozrywki — instalowano w nich bilardy,,
można było tam poczytać pisma, przyciągały też one swoją
taniością. W latach osiemdziesiątych pisano o ludności war-
szawskiej, że w kawiarniach „najprościejszy lud ledwo mo-
gący mieć na kawałek chleba, spija kawę tak dla różnych
przynęt kafenhauzowych, jak i dla łatwości zdobycia się
na kilka groszy na filiżankę kawy" 8. W tym czasie pojawiły
się też magazyny dostarczające na zamówienie rozmaite -
gotowe potrawy i napoje. W 1766 roku przy Rynku Staro-
miejskim otwarto pierwszą w Polsce, urządzoną na wzór
zagraniczny restaurację, która reklamowała się, iż wydaje
potrawy ,,w wybornych sosach i srnakach". Słynęła ona
istotnie z wybornych potraw, z bogatej zastawy stołowej,
doskonałej obsługi. Pod koniec XVIII wieku zasłynął
w Warszawie restaurator Louis Conde. Szczególnie dużo
restauracji zakładano przy hotelach. Cieszyły się one dobrą
renomą, nawet u niektórych łSytycznie nastawionych cu-
dzoziemców.

Obok stosunkowo drogich, w pewnej mierze elitarnych
restauracji zakładano lokale tańsze, zwane traktierniami
(był to rodzaj jadłodajni). Niektóre z nich słynęły z po-
dawania specjalnych potraw: ze znakomicie przyrządzanych
raków, z importowanych śledzi itp. Mimo taniości były
one nastawione na obsługę zamożniejszej klienteli, bied-
niejsi żywili się w szynkach lub wspomnianych już gar-
kuehniach. W porze letniej zakładano kawiarnie i restau-
racje~sezonowe najczęściej w okolicach podwarszawskich,

8 „Dziennik Handlowy", 1787, s. 271.

500

i

stanowiły one cel wesołych wycieczek. Lokale te często
reklamowały się w ówczesnej prasie. W jednym z takich
anonsów czytamy: „Dla wygody i rozrywki Prześwietnej
Publiczności, pod samemi Powązkami otworzone zostały
pokoje z bilardem i ogrodem do spaceru z wszelkimi wy-
godami, gdzie dostać będzie można wszelkiego gatunku je-
dzenia i napojów- za pomierną cenę. Jeżeliby zaś kto życzył
sobie dać obiad, podwieczorek lub kolacyją, niech raczy
gospodarza tamecznego wczfeśnie o tym uwiadomić, a przy-
zwoicie zostanie usłużonym" 9.

Miasta prowincjonalne, nawet te znaczniejsze, przez
dłuższy czas pozbawione były tego typu lokali. Koźmian
w swych pamiętnikach pisze, że jeszcze około 1780 roku
w Lublinie nie było żadnej restauracji, cukierni i hotelu.
Jedynym miejscem, gdzie można było się pożywić, były
starego .typu szynki, w.. których raczyła się służba i po-
spólstwo miejskie. Ale już w latach późniejszych i na pro-
wincji zakładało się cukiernie, restauracje i inne tego typu
lokale. W pamiętnikach Rulikowskiego czytamy: „Ogród
Targowskich niewielki, w środku miasta położony, był
schadzką pięknego świata lubelskiego [...]. Znajdowała się
tam pod daszkierrj kręgielnia, najwięcej uczęszczana przez
Niemców majstrów i czeladników, obok niej piwiarnia,
gdzie na piwo grali. Dalej ptaszek na sznurku uderzający

0 tarczę, po której wystrzał z małej armatki następował,
płacono tu od wystrzału pół złotego. W drugich miejscach
parę huśtawek, karuzel o czterech siodłach urządzony [...]
była i winiarnia, co niemało dochodu przynosiła, nad wie-
czór można było widzieć oficerów kawalerii narodowej

1 bogatą młodzież tam harcującą na pięknych i dzielnych
koniach" 10.

Jeśli chodzi o przytoczony wyżej opis, to należy nad-
mienić, że dużą atrakcją były organizowane po raz pierw-
szy w tym- czasie wyścigi konne. Pociągało to za sobą

9 „Gazeta Warszawska", 1795, nr 36, dodatek.

10 J. Rulikowski, Urywek wspomnień..., wyd. J. Barto-
s z e w i c z, Warszawa 1862, s. 204.

501

\

stawianie zakładów, modę na spożywanie wytwornych,
śniadań wyścigowych itp. Inną modną nowością było zor- I
ganizowanie stałych teatrów. Rola, jaką pełnił w tych I
warunkach teatr, była niezwykle ważna, dotyczyło to rów-
nież i wpływu środowiska aktorskiego. Zagadnienie to wy-
kracza wszakże poza ramy tematyki niniejszej książki, stąd *>
też sygnalizuję tylko zasadnicze sprawy.

Stolica 'posiadała tradycje teatralne sięgające pieTwszej
połowy XVII wieku. Ńa dworze króla Zygmunta III oraz
Władysława IV istniały zespoły teatralne dające spektakle
na użytek środowiska dworskiego. Szczególną sławą cieszyła
się opera i balet Władysława IV, który znany był jako
zawołany meloman. W drugiej połowie XVII wieku istniały
wprawdzie zespoły teatralne, ale występowały jedynie do-
rywczo. Dopiero w latach dwudziestych XVIII wieku za-

no w Warszawie stały teatr, dający przede wszystkim '
przedstawienia baletowe i operowe. Balety nie były z po-
czątku popularne, wydały się publiczności warszawskiej
nieprzyzwoite, dlatego wręcz bojkotowano te pierwsze
spektakle. Król August III, wielki miłośnik i znawca opery,
polecał zapraszać mieszkańców stolicy na bezpłatne przed-
stawienia, ale mimo to sala świeciła nieraz pustkami. Pa-.
miętnikarz Magier tak o tym pisze: „Mieszkańcy Warsza-
wy mało jeszcze znający teatra, a bardziej śpiewy włoskie .
niewiele ciekawości uczęszczania na te, lubo bezpłatne, wi-
dowiska, na które dworscy skscy w czasie oper, widząc,
mijających Operhaus, usilnie zapraszali, aby chcieli wstąpić
i powiększyć liczbę widzów, czterech zaś laufrów królew-
skich, biegając po ulicach Ogrodu Saskiego', trzaskaniem
harapnikami ogłaszali zaczęcie się teatru [...]. Król będąc
w loży, niechętnie patrzył na mało zebraną publiczność;
cieszył się zaś, gdy napełniony widział teatr, witając swym
kapelusikiem znajome sobie damy" ".

VW 1765 roku rozpoczął w Warszawie działalność Teatr
Narodowy. Teatr ten różne początkowo przechodził koleje,
nie posiadał odpowiedniemu gmachu, Cierpiał na brak cią-

11 Magier, jw., s. 256-257.
' ■ 502

- *'

głości widowisk, nieniniej^data ta stanowi przełom w życiu
kulturalnym stolicy. Od tego momentu można bowiem mó-
wić o istnieniu stałej sceny," dającej przedstawienia dla
szerokiej publiczności. Wymieniony Magier wspomina, że
„odtąd zaczęto wydawać i przyklejać na rogach ulic afisze
z wymienieniem ceny miejsc, co było nowością dla Warsza-
wy" 12. Z latami teatr ten zaczął zyskiwać coraz więcej
widzów. Odwiedzali-go mieszczanie warszawscy, przyjezd-
na szlachta oraz koła dworskie z samym królem Stanisła-
wem Augustem. W teatrze wystawiano sztuki polskie, m. in.
Bohomolca, adaptowano także sztuki francuskie, pośród
których nie brakowało komedii molierowskich. Na tym
polu duże zasługi położył Franciszek Zabłocki. Postacią
symbolizującą osiągnięcia Teatru Narodowego stał się jed-
nak Wojciech Bogusławski. Cieszył się on zasłużoną sławą
wielkiego aktora, pisarza i dyrektora. Głośne było m. in.
wystawienie opery Krakowiacy i górale Jana Stefanię_go,
z librettem Bogusławskiego. Utwór ten zdobył ogromny
aplauz, oddawał on patriotyczne, niepodległościowe nastroje
panujące w przeddzień Insurekcji.

Prócz wspomnianej wyżej sceny istniały także i inne
teatry: królewskie, magnackie, szkolne. Słynne były np.
teatry Stanisława Augusta w Łazienkach. Do Warszawy
przybywały też trupy zagraniczne — włoskie, francuskie,
niemieckie. Ożywienie życia teatralnego_.,jiastąpiło «w tym
czasie, tj. w drugiej połowie XVIII wieku, także i na pro-
wincji, gdzie działały teatry dworskie w siedzibach ma-
gnackich (np. w Puławach, w Łańcucie itp.). Pod koniec
XVIII wieku teatr stał się nader modną, wręcz obowiązko-
wą rozrywką, szczególnie popularną w kręgach dworskich
i wielkomiejskich. Repertuar teatralny wywierał wpływ na
gusta i zainteresowania publiczności. W związku z upo-
wszechnieniem się teatru wystąpiło szereg rozmaitych, nie-
raz nowych zupełnie rysów obyczajowych. Do takich za-
liczyć można' np. pojawienie się aktorek, które były ado-
rowane, a nieraz nawet utrzymywane przez zamożnych

12 Magier, jw., s. 257.

503

wielbicieli. Należy ponadto dodać, że właśnie m. in. ze.
względu na niezbyt stateczne prowadzenie się tych pań,
całe środowisko aktorskie nie cieszyło się, przynajmniej
w sferach mieszczańskich, najlepszą opinią. Wiadomo też
było, iż artyści znajdowali się w ciągłych tarapatach finan-
sowych, zaciągali długi, nadużywali napojów Wyskokowych^
itd. Z czasem jednak u aktorów wzrosło poczucie godności .
osobistej i dała się dostrzec potrzeba poszanowania zawodu.
Znalazło to odbicie także w terminologii teatralnej, wyraz
„komediant", mający znaczenie ujemne, ustąpił miejsca ty-
tułowi „aktor narodowy". Na prowincji nadal oczywiście
nazywano aktorów komediantami, a aktorki traktowano
jako swawolnice, ale mimo to następowały w tej dzie-
dzinie przemiany, świadczące o różnorodnych przeobraże-
niach występujących w ówczesnym społeczeństwie.

Należy podkreślić, że już samo rozprzestrzenienie się no-
wego typu rozrywek stanowiło istny przełom w życiu
towarzyskim wielkich miast, a nawet w wielu dziedzinach
ówczesnej obyczajowości. Wszystko to bez wątpienia miało
także związek z głębszymi procesami społecznymi, a mia-
nowicie początkafhi kapitalizacji. Zakładane w drugiej
połowie XVIII wieku lokale i instytucje dostępne były nie
tylko dla szlachty czy dygnitarzy miejskich, lecz także dla
szerokiej publiczności, bez względu na podziały stanowe.
Stało się to widomym znakiem, iż w życiu obyczajowym
coraz większą rolę zaczyna odgrywać pieniądz. W tym
aspekcie nowy typ rozrywek spełniał ważną rolę, przy-
czyniał się bowiem do zacierania barier socjalnych, stawał
się elementem życia obyczajowego opartego na nowych
zasadach.

Życie towarzyskie rozwinięte było najbujniej w środo-
wisku szlacheckim. Bogaci feudałowie mieli czas i środki,
mogli więc sobie pozwolić na ciągłe świętowanie, na nowe
rozrywki, na zabawę. Jedną z najbardziej rozwiniętych form
życia towarzyskiego była gościna. Przybycie gościa stano-
wiło pewne urozmaicenie w codziennym życiu. Zazwyczaj
gość zapraszany był do stołu, częstowano go, starając się
jak najlepiej wywiązać z roli uprzejmego gospodarza. Sta-

ropolśka gościnność nie zawsze jednak miała idylliczny
charakter. Czasem przybysz był po prostu intruzem wy-
korzystującym sytuację do najpospolitszego objadania
i opijania gospodarzy. Na takich ludzi sarkano, mówiono,
że „gość nie w porę gorszy od Tatarzyna". Inne przysło-
wie głosiło, jże „gość i ryba na trzeci dzień cuchnie". By-
wało też odwrotnie, niejeden gospodarz był sknerą, wyliczał
każdy kieliszek i wręcz głodził gościa. Na ogół jednak lu-
biano sąsiedzkie czy przyjacielskie wizyty.

Bogatsza szlachta^ ciągle zresztą podróżowała, żyła
w ciągłych rozjazdach, spędzała czas na składaniu wizyt,
na rewizytach, 'uczestniczeniu w weselach, chrzcinach, po-
grzebach, polowaniach, zjazdach, sejmikach, trybunałach,
sejmach, elekcjach i innych „okazyjach". Dobry stół, tru-
nek, taniec, gawęda — to główne atrakcje szlacheckich
spotkań.

Typowe^ gusta szlacheckie obrazuje nam jeden z wierszy
Kochowskiego:

Kto zwyciężył nieprzyjaciół,
, Stawiaj obeliski.

Ja się wolę wcisnąć za stół,
, Gdzie gęste kieliszki.

Praw, kto był w Amsterdamie
Lubo też w Madrycie,
A ja zaś przy grzecznej damie
Wolę trawić życie.
Kto też bywał i w Londynie,
Niech powieści sieje,
. Ja wiem, gdy przy starym winie,

Co się w Węgrzech dzieje.
' A chociażem człek ubogi,
„ . Gdy między puchary,

,Sam mi krymski chan nie srogi
Z. swojemi Tatary [...] 1S f

A wojewoda Zawisza tak opisuje gościnę u Paska: „By-
łem w Cisowie u jegomości pana Paska, człowieka ha-

13 W. Kocho w s k i, Liryka polskie, wyd. K. J. Turowski,
Kraków 1859, s. 139. . ..f .- . mT

niebnie poczciwego, który jako mi rad był, niepodobna
wypisać. Przez trzy dni nie znaliśmy, co dzień, co noc;
~" piliśmy i hulali. Dam miał siła u siebie et ąuidem pięk-
nych" 14. J

Zabawy szlacheckie nie zawsze jednak były beztroskie.
Często zdarzały się podczas nich burdy, awantury, krwawe
zwady.

.Rozrywki szukano także podczas rozmaitych zjazdów pu-
blicznych^ sejmików, sesji trybunalskich, w czasie zawie-
rania kontraktów. Załatwiano tam pilne interesa,a równo-
cześnie usilnie starano się, by maksymalnie urozmaicić sobie
czas nieosiągalnymi w domu uciechami. Dla prowTncJonal-"
nego szlachcica atrakcję stanowił stół zastawiony wybor-
nymi trunkami, nieraz znanymi tylko ze słyszenia, dużą
atrakcją były karty, odwiedziny u kurtyzan, samo wresz-
cie towarzystwo ludzi bywałych, bogatych, ustosunkowa-
nych. Dygnitarz, który brylował w takim środowisku, sta-
wał się istnym magnesem przyciągającym tłumy szlachty.
Zręczni magnaci wykorzystywali te okoliczności do prze-
. prowadzania pewnych operacji finansowych. Pamiętnikarz
Ochocki tak opisuje kontrakty dubieńskię w latach osiem-,
dziesiątych XVIII wieku, na których / bywał osławiony
Adam Poniński. /

U księcia Ponińskiego ścisk bywał niesłychany [...]',
wszystkie ważniejsze roboty u niego się odbywały [...]. Od
samego rana w kilku pokojach zastawiano stoły sztofami
wódek gdańskich połyskujących złotem, ostrygami, mino-
gami, śledziami holenderskimi, serami szwajcarskimi w ca-
łych kręgach tak ogromnych jak koła powozowe. Kto tyko
przyszedł, jadł i pił co mu się podobało, a gdy zabrakło
przekąsek na nowo śniadanie zastawiano, secinami butelek
piwa angielskiego je podlewając [...]. Do obiadów po sto
i więcej osób zasiadało, a korki szampańskiego wina wy-
strzałami salutowały biesiadników [...]. Po obiedzie rozkła-
dano stoły, przynoszono stoliki do kart, ciżba, znowu nie-

14 K. Za wiszą, Pamiętniki..., wyć. J. Bartoszewicz.
Warszawa 1862, s. 112. .* -■

' ■■ '506

pomierna się naciskała i poczynano grę najmniej u dwu-
dziestu stolików. Ci co bank faraona ciągnęli, mieli przed
sobą kupy złota wielkie jak kretowiny, na innych stołach
grano w kwindeczja ale i tam złota nie brakło' [...]. Pod
koniec kontraktów wielki był nacisk u księcia, tak szla-
chta niosła mu pieniądze [...] znoszono kapitaliki, spijano
wódki, zmiatano' zakąski, wypróżniano butelki pieniącego
się angielskiego piwa, a do kasy ledwie się dobić by-
ło można" 15.

Anglik Coxe ,z humorem wspomina, jak to trafił na za-
kończenie sejmiku obradującego w refektarzu „chociaż za-
jętego już nie narodowymi sprawami, ale — mówiąc po
prostu — piciem, które jest zasadniczym dodatkiem za-
równo do polskich, jak i brytyjskich wyborów. Jeden ze
szlachciców, którego inni zdawali się traktować z pewnymi
względami, ustawicznie zatrudniony był dostarczaniem
«paru łyków» trunku wyborcom stojącym w różnych czę-
ściach pokoju. Krążeniu tej szklanki towarzyszyło mnóstwo
ceremonii: wyborcy dotykali swych piersi, pochylali się aż
do ziemi i bardzo uroczyście wychylali zdrowie zarówno
posłów, jak i swoje własne" 16.

Szlachta pasjonowała się też niezwykle łowiectwem. Po-
lowanie stanowiło tradycyjną, wysoko cenioną, pańską roz-
rywkę. Należy zresztą dodać, że myślistwo przyczyniało się
również do niszczenia drapieżników i zdobywania poży-
wienia. Ponieważ nie istniała w tym okresie jakakolwiek
ochrona zwierzyny, więc w okolicach, które posiadały
mniejsze zalesienie, zwierzyna została ogromnie przetrze-
biona. Przyczyniły się do tego nie tylko polowania urzą-
dzane przez szlachtę, lecz także ogromnie rozpowszechnio-
ne kłusownictwo. Na początku XVII wieku zamknęły
wszędzie tury i ogromnie zmniejszyła się ilość żubrów.

15 J. D, Ochocki, Pamiętniki..., t. I, wyd. J. I. Kra-
szewski, Wilno 1857, s. 72.

16 W, C o x e, Podtóż po Polsce 177??, [w:] Polska stanisławow-
ska v: oczach cudzoziemcóio, t. I, oprać. W. Zawadzki,
Warszawa 1963 s. 696—697,

507

Niedźwiedzie, losie, dziki, bobry spotykało się już tylko
w większych puszczach. Najwięcej grubego zwierza było
na ziemiach Wielkiego Księstwa Litewskiego, w puszczach
mazowieckich, w południowej części województwa krakow-
skiego, częściowo na Podlasiu i w dzisiejszym Kieleckiem.
Nigdzie jednak nie brakowało wilków, pełno też było lisów,
zltfęcy, dzikiego ptactwa. Jeśli chodzi o sarny, to zostały
znacznie przetrzebione, a w niektórych okolicach kraju
w XVIII stuleciu doszczętnie wytępione.

Najulubieńsze były polowania na grubego zwierza, urzą-.
dzano jednak także łowy na zające i ptaki. Szlachta po-
lowała w swoich dobrach indywidualnie, lub też urządzała
większe zbiorowe łowy, największe polowania organizowali
wszakże magnaci. W XVIII wieku wielkopańskie łowy-
przemieniały się częstokroć w rzeź dzikich zwierząt. Pa-
nowie, którzy chcieli zaskarbić sobie fawory panujących,
czy też zaimponować klientom, sprowadzali na jakiś obszar
znaczną ilość grubej z-w^erzyny, teren ten otaczali łirfami
i pozostawiali jedynie wąskie przejścia, przy których cza-
towali myśliwi. Na dany znak ruszała obława i ogarniana
zwierzyna rzucała się ku nielicznym bramom. Oczywiście
w takiej sytuacji nie było żadną sztuką wystrzelanie nawet
sporej ilości groźnych drapieżników. W ;mprezach tych
brały udział również niewiasty, które strzelały z ukrytych
w lesie altanek.

Częste odbywanie łowów i różnorodność zwierzyny znaj-
dującej się w lasach wymagały trzymania dużej ilości służ-
by, psów, posiadania odpowiedniej broni. Polowano prze-
ważnie za pomocą broni palnej, zdarzali się jednak myśliwi,
którzy szli w las tylko z oszczepem. W walce z niedź-
wiedziem i innym grubym zwierzem stosowano też za-
sadzki i sieci. Na ptaki oraz drobną zwierzynę wypuszcza-
no specjalnie szkolone drapieżne ptaki — orły i sokoły.
Trzymano też chmary psów; „kochano się" w chartach,
ogarach, wyżłach, płacono za nie wielkie sumy, wydzierano
je sobie nieraz Drzemocą, kradziono. Psy myśliwskie ota-
czano troskliwą opieką, karmiono, nacierano miksturami.
umieszczano w wygodnych psiarniach. Wydatki na psy były

tak duże. że potrafiły nieraz pochłonąć cały majątek. Istnia-
ło nawet przysłowie, że szlachcica „psi zjedli".

Choć łowy stanowiły rozrywkę typowo szlachecką, to
częstokroć łączyły się*'przecież z życiem całej wsi. Należy
bowiem zaznaczyć, że w XVII, a częściowo nawet i w XVIII
weku w niektórych .„okolicach kraju drapieżniki, np. wilki
czy dziki, wyrządzały chłopom wielkie szkody, dlatego też
organizowano na nie wspólne obławy. W obławach takich
musiała brać obowiązkowo udział ludność całej wsi, były one
bez wątpienia pozostałością z czasów dawniejszych, możli-
we też, że dwór wykorzystywał te tradycje, by pozyskać
odpowiednią ilość chłopów dla zorganizowania nagonki,
podczas większych polowań zbierano bowiem nieraz cale
nawet setki chłopów.^Wieś dostarczała także często myśliw-
skiej służby. Po dworach pełno było rozmaitych strzelców,
sokolników, psiarczyków. Rekrutowali się oni bądź z pod-
danych danego feudała, bądź spośród włóczących się po
kraju ludzi luźnych.

Z myślistwem -związanych było wiele łowieckich guseł.
Do najbardziej znanych należało zamawianie fuzji, lanie kul
pod religijnymi figurkami, odbywanie łowów podczas tak
zwanych • ..szczęśliwych dni", a ściślej omijanie dni feral-
nych itd. Oczywiście myśliwy, który wrócił z pustymi rę-
koma, miał masę usprawiedliwiających okoliczności. Poeta
tak o tym powiada:

* Więc na babę winę składają

Albo że mnicha potykają,
Albo sobie przymawiają,
Albo też- na psy zganiają
Nieszczęście 17.

Jeśli łowy udały się, nie było końca opowiadaniom
i szczyceniu się swymi osiągnięciami, toteż co krytyczniej
nastawieni uważali często myśliwych za mocno koloryzu-

17 Postny obiad albo
Kraków 1911, s. 39.

zabaweczka, wyd. J. Rostafiński,

509

jących samochwalców. Znane są na ton temat wypowiedzi
ówczesnych satyryków, np. W. Potockiego.

Łowieckie piosenki śpiewano zarówno po dworach,/jak
i po chłopskich chatach. A oto popularna w XVII wieku
pieśń ludowa o ściganym zającu:

Siedzę sobie w boru jak w domu , .

Nie uczynię szkody nikomu, x .

Nie baraniem wrzostem żyję, ■

Miasto wody rosę piję po trawie.

Grochu nie potłukę ni prosa,

Jęczmienia nie minę, choć rosa.
Jeśli też w kapuście siadam,
Po listeczku tylko zjadam, niewiele.

Gęsi, kaczek, kurek nie drapię,

Śpię patrząc, nie krzykam, nie chrapię.
Nie przebudzę nic czujnego,
Nie rozgniewam ni małego ptaszęcia.

Nie wiem; com takiego uczynił,

Com panom myśliwcom zawinił.

Tak wiele ich mnie jednego

Gonią zwierza ubogiego jak zbójcy [...] 18

Cytowany tekst dowodzi m. in. pewnej wrażliwości na
los i cierpienia szczutych zwierząt. Okazuje się, że ówcześni
ludzie potrafili spojrzeć na łowy także i od innej strony,
choć myślistwo stanowiło ulubioną i pasjonującą rozrywkę.

18 K. B a d e c k i, Z badań nad literaturą mieszcżańsko-ludo-'
wą XVII wieku, Wrocław 1951, s. 42—44.

XVII
ZWYCZAJE ŚWIĄTECZNE

W omawianym okresie łączyło się ze świętami wiele tra-
dycyjnych zwyczajów i" rozmaitych przesądów. Jeśli chodzi
o ludność plebejską, obchodziła ona nie tylko obowiązują-
ce święta clirześcijańskie, lecz także kultywowała dawne,
pogańskie obrzędy. Zdarzało się to nawet zresztą i wśród
szlachty. Przegląd rozpocznę od świąt Bożego Narodzenia.

Jeśli tylko pozwalały na to warunki, święta obchodzono
wesoło i sytor we wszystkich środowiskach społecznych
przygotowywano na ten okres różne tradycyjne potrawy.
Bodaj, największym w tym czasie przysmakiem były roz-
maicie przyprawione ryby i grzyby oraz placki na miodzie,
słodycze; trunki. Ze świętami łączyły się ponadto rozmaite
zwyczaje. Do powszechnie znanych należało np. rozściela-
nie na podłodze i pod obrusem słomy. Czyniono to rzeko-
mo na pamiątkę betlejemskiej stajenki. Potocki tak o tym
pisał:

Stary zwyczaj w tem mają chrześcijańskie domy,

Na Boże Narodzenie po izbie słać słomy,

Że w stajni Święta Panna leżała połogiem [...] '

1 W. Potocki. Ogród fraszek, t. 1, wyd. A. B r ii c k n e r,
Lwów 1907, s. 32. ■-.-,, ^--r"> - -

V

W istocie była to jednak pozostałość z pogańskich jeszcze
czasów, mająca związek z dawnym świętem agrarnym.

W niektórych domach pod obrus podścielano siaijp, na
wsiach natomiast ustawiano w kącie izby snop słomy.
W dniu tym panowały różne wróżby, np. by byl* urodzaj,
ciskano ziarnem o powałę; panny i kawalerowie ciągnęli
źdźbła słomy lub siana spod obrusa — zielone źdźbło ozna-
czało ślub w tym karnawale, zwiędłe — oczekiwanie, żół-
te — staropanieństwo lub pozostanie w stanie kawaler-
skim. Pewne zwyczaje, szczególnie^*w większych miastach,
z latami zarzucano, niemniej w większości ich przestrzega-
no. Protestanci traktowali je jako zabobony; znany pisarz
śląski, ksiądz ewangelicki Adam Gdacjusz tak o tym pisał:
„I to jest rzecz nagany godna, że niektórzy, kiedy w wiliją
jeść mają, na stole słomę rozpościerają, a na onę słomę
obrus kładą i potym oną słomą drzewa sadowe wiążą. Dru-
dzy to też w zwyczaju mają, że w wiliją w domiech po ką-
ciech mak to tam, to sam rzucają". Postępując wedle tra-
dycyjnych zwyczajów inwentarzowi dawano w jadle po-
kruszony opłatek, zapraszano przed domostwa zwierzynę
i rzucano jej pożywienie, bydło karmiono potrawami pozo-
stałymi z wigilii. Cytowany Gdacjusz pomstował: „Nawarzą
potym w drugim domu potraw rozmaitych i z niemi nie
wiem jakie gusła stroić będą, kiedy od każdej potrawy
bydłu jeść dadzą. A kiedy ich spytasz, czemu to czynią? Te-
dyć odpowiedzą, że temu bydłu, które takowe potrawy
w wigiliją warzone jada, czarownice i guślarki zaszkodzić
nie mogą. Albo jako też niektórzy są takiego mniemania
głupiego, że krowom mleko od śledzia jeść dawają, powie-
dając, że takie krowy, które takowy mlecz w wiliją jadają,
przez cały rok mleko mieć będą" 2.

W pewnych regionach kraju słomę słano'na posadzce
kościelnej, a uczniowie udawali w kościele głosy ptaków
i dęli w piszczałki. Komoniecki tak pisze o zwyczajach
praktykowanych w XVII wieku w Żywcu: „W dzień Bo-

2 A. Gdacjusz. Postilla popularis, [w:] Wybór pism, oprać.
H. B o r e k i J. Z a r e m b a, Warszawa 1969, s. 187.

m. - .■ - •

83. Żebrak, H.
Szolc, rękopis z
1680 roku. Zbiory
Biblioteki Jagiel-
lońskiej

64. Stajenka bet-
lejemska, H. Szolc,
rękopis z 1680 ro-
ku. Zbiory Biblio-
teki Jagiellońskiej

-#

65. W parku Łazienkowskim, fragment rysunku J. P. Norblina.

Z dzieła: A. Berdecka, I. Turnau, Życie codzienne w Warszawie

okresu Oświecenia, Warszawa 1969

66. Scena w parku, fragment rysunku J. P. Norblina. Z dzieła-

A. BerdecKa, I. Turnau, Życie codzienne w Warszawie okresu

Oświecenia, Warszawa 1969

67. Wbici na pal. Z dzieła: S. Munster, Cosmographia Vniversalis,

Bazylea 1554

i

68. Karykatura Kozaka, ks. Hieronim Radziwiłł, 1753 rok. Archi-
wum Akt Dawnych. Zbiory Przyjemskich

V

69. Kobieta wyciągająca wodą ze studni, fragment obrazu Canaletta. Z dzieła: A. Berdecka,
L Turnau, Życie codzienne w Warszawie okresu Oświecenia, Warszawa 1969

70. Rynek w Olkuszu, z. Vogel, koniec

XVIII wieku. Muzeum Narodowe w Warszawie

71 Bójka juhasów, fragment polichromii kościoła w Orawce,
1711 rok. Zbiory PIS

J

żego Narodzenia w kościele farnym żywieckim po pawi-
mencie słomę słano, która tak poprzez wszystkie święta
zostawała. Przytym w tenże sam dzień Bożego Narodzenia
na mszy św. pierwszej przed świtaniem, gdy kapłan Gloria
in excelsis zaśpiewał przy ołtarzu chłopcy szkolni po chó-
rach z obu stron różne głosy ptastwa -wydawali, sporzą-
dziwszy sobie takie piszczki" 3.

Wieczerza wigilijna gromadziła wszystkich domowników,
bez względu na ich pozycję społeczną. W miastach np. służ-
ba i czeladnicy zasiadali do stołu razem z mistrzami. Re-
liktem dawnych wierzeń był powszechnie stosowany zwy-
czaj zostawiania pustego miejsca, czasem także jadła, dla
zmarłych i nieobecnych. Spożycie wilii poprzedzało łama-
nie się opłatkiem, przy którym życzono sobie wzajemnie
zdrowia i pomyślności (w większych miastach smarowano
niekiedy opłatki miodem). Wigilijne jadło, o określonej tra-
dycją ilości potraw, spożywano w uroczystym i podniosłym
nastroju, wypijano jednak do niego znaczną ilość trunków,
zdarzało się, więc często, że biesiadnicy wstawali od sto-
łu mocno podochoceni.

Wierzono, że w dniu wigilijnym woda w studniach za-
mieniała się w wino, że zwierzęta mówią o północy ludz-
kim głosem, że miłe słowo wybranej przyniesie miłość, po-
darek lub pomyślność, a wygrana w karty powodzenie przez
cały rok. Nie znano wówczas tak popularnych dziś choi-
nek (w początkach XVIII wieku na Pomorzu przystrajano
świecidełkami rózgi dla dzieci, podobny zwyczaj istniał
także na Podhalu), szeroko natomiast praktykowano od-
wieczny zwyczaj dawania i przyjmowania prezentów — tzw.
kolędy. O północy ruszano do kościoła na pasterkę. Ponie-
waż jednak większość jej uczestników znajdowała się pod
wpływem wypitych trunków, nabożeństwo mijało zwykle
w wesołym, a nawet swawolnym nastroju. Jeśli chodzi
o młodzież krakowską, to wiadomo np., że dopuszczała się
w tym dniu w kościele rozmaitych wybryków. Do ulubio-

s A. Komoniecki, Dziejopis żywiecki, t. I, wyd. S.
Szczotka, Żywiec 1937—1939, s. 30—31.

33 — Obyczaje staropolskie 513

\

'/■ - "- * *

nych żartów należało nalewanie do kropielnicy atramentu,
zaszywanie modlącym się niewiastom sukien nicią lub też
przyczepianie klęczącej kobiecie końca spódnicy do koł-
nierza. Zbytków takich dopuszczali się zresztą nawet i mi-
strzowie.

W dniu 26 grudnia, w dzień św. Szczepana, zwyczajowo
godzono do pracy służbę, która czekała na oferty kwate-
rując po szynkach i karczmach. Stąd też powstało przysło-
wie: „na św. Szczepan każdy sobie pan". W dniu tym
obsypywano się powszechnie owsem. Według dawnych wie-
rzeń miało to sprowadzić pomyślność i zapewnić dobre uro-
dzaje, kościół zwyczaj ten interpretował zaś jako pamiątkę
męczeństwa św. Szczepana.

Materiały źródłowe wykazują, że w owych czasach nie
obchodzono hucznie tak tradycyjnego dziś „Sylwestra".
W dniu tym wróżono jednaką jaka przyszłość czeka w nad-
chodzącym roku. Panowało np. mniemanie, że jeśli komuś
powiedzie się żartem okraść inną osobę, cały nadchodzący
rok będzie dlań szczęśliwy. Popełniano więc wiele drob-
nych symbolicznych kradzieży; zwyczaj ten istniał u wszyst-
kich grup społecznych. W dzień Nowego Roku składano
życzenia „Do Siego Roku", urządzano proszone obiady oraz
inne przyjęcia.

W okresie między Bożym Narodzeniem a wielkim postem
plebani i ich zastępcy odwiedzali w asyście organisty lub
innych sług kościelnych domostwa wiernych, wstępując za-
równo do dworów jak i do chat najbiedniejszych kmieci.
Duchowni wygłaszali wszędzie krótkie kazania, dawali bło-
gosławieństwo i otrzymywali w zamian tzw. kolędę — chło-
pi dawali słoninę, ser, suszone grzyby, jaja, orzechy oraz
drobne sumy pieniężne, po miastach wręczano im wyłącz-
nie pieniądze. Szlachta ofiarowywała datki i w naturze,
i w pieniądzach, ponadto urządzała wystawne przyjęcia. Ko-
lęda upływała na ogół w pogodnej atmosferze, choć nieraz
zakłócały ją awantury. Przyczyną tego było najczęściej nad-
mierne spożycie trunków. Zarówno gospodarze jak i „świą-
tobliwi kapłani" nie wylewali za kołnierz i zdarzało się.
że butni szlachcice czy zamożni mieszczanie zapominali

o „godności^kościelnej sukni", biorąc się za łby lub, co gor-
• sza, do szabel i obuchów. Tego rodzaju wybryki spotykało
się także i w środowisku chłopskim. Zdarzało się, że pod-
czas kolędy wypchnięto księdza, obito organistę, obrzucono
ich wyzwiskami. Jeszcze raz podkreślić jednak trzeba, że
f^kty te nie były nagminne. Z chodzeniem po kolędzie
powszechnie natomiast łączono rozmaite zwyczaje i wróż-
by. Kitowicz pisze, że: „Po wyjściu księdza dziewki ubie-
gają się do stołka, na którym ksiądz siedział; która pierw-
sza usiędzie, ma sobie za wróżbę, że tego roku za mąż pój-
dzie" 4.

Prócz księży po kolędzie chadzali wiejscy parobcy, żacy,
czeladź miejska. Nazywano ich kolędnikami. Niektórzy z nich
przebierali się za dzikie zwierzęta, np. wilki, niedźwiedzie,
a najczęściej za tury, tak zwane „turonie". Kiedy kolędni-
cy przybywali do chaty, rozpoczynało się wesołe przedsta-
wienie. Turoń lub wilk gonił dziewki, kłapał drewnianą
szczęką, wyczyniał wesołe skoki. Występy te zachwycały do-
rosłych, ale przerażały małe dzieci. Maksymilian Fredro pi-
sał, że takiego „tura dzieci się strachają, a starzy żartują".
Kolędnicy nie omijali dworów, śpiewali tam specjalnie przy-
stosowane do okoliczności wierszowane życzenia noworocz-
ne, życząc w nich zdrowia, szczęścia, najbogatszych plonów.
Zarówno w chałupach jak i w dworach kolędnicy doprasza-
li się sutych datków. Jeśli gospodarz okazał się hojny, śpie-
wano mu pełną najrozmaitszych życzeń pieśń. A oto tekst
siedemnastowiecznej pieśni kolędowej, której zasadniczym
motywem jest przymówka o poczęstunek:

Po kolędzie na Nowy Rok idziemy,

Do was wszystkich, co nam dacie, weźmiemy;

Pół talarka, grochu miarka, zda się to,

Z kwika szperka, tłusta nerka, zje się to.

Worki próżne, mamy różne, co dacie,

To weźmiemy, nie wzgardziemy, uznacie.

Mąki, krupy, w swoje kupy niech idą, ._.■.-._ ----

Ą J. Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III,
oprać. R. P o 11 a k, Wrocław 1951, s. 8G.

515

Drobne kasze, sadła nasze, aż przyjdą. ' ~"

v I kaczora, i gąsiora weźmiemy.

- A kiełbasy, te za pasy zatkniemy.

,■ I co z grzędy do kolędy należy,

. , Niech i z nami co z rogami pobieży.

' Na odchodzie niech o wodzie nie będzie,

Niech dzban stoi, tak przystoi kolędzie.

Niech się flaszki, a nie fraszki pokażą.

Niech się szklanki jako wianki ukażą,

A my za to na to lato życzem wam

'Zdrowia dobrze, żeście szczodrze radzi nam 5.

Chodzenie po kolędzie w większych miastach miało bar-
dziej urozmaicony charakter. W Krakowie np. żacy i cze-
ladnicy chodzili po kolędzie w dniach od 24 grudnia do 2
lutego. Kolędnicy ci przebierali się za postacie z szopki —
za Heroda, Trzech Króli, pastuszków, dziadów, baby. Nie
brakowało wśród nich popularnych po wsiach niedźwiedzi,
kóz, przebierano się nawet za bociany! Od dnia Trzech
Króli inne grupy kolędników chodziły po domach z gwiazdą
o drewnianej konstrukcji, wytępionej kolorowym papierem.
Oni również składali życzenia pomyślności, śpiewali ko-
lędy, wygłaszali dialogi, czasem nawet wystawiali miste-
ria: sceny przepowiedni narodzin Jezusa, podróż Matki.
Boskiej i św. Józefa do Betlejem, witanie Dzieciątka przez
Trzech Króli, hołd pasterzy itp. Po przedstawieniu orator
domagał się dowcipnie datku lub poczęstunku.

Ponieważ kolędników było wielu, wytwarzało się między
nimi współzawodnictwo, którego rezultatem były groźne
nieraz burdy. Dlatego też ustawy cechowe zabraniały rze-
mieślnikom zbytniego raczenia się alkoholem, z kolędy
mieli oni wracać „trzeźwi i zdrowi" i dopiero po rozlicze-
niu kasy mogli oddać się solennej hullance.

Wszystko wskazuje na to, że np. w Krakowie najwięk-
szym wzięciem cieszyli się kolędnicy w XVII wieku.
W XVIII stuleciu nastąpiło pewne zobojętnienie dla tego

5 Rkps Bibl. Narodowej, nr I 3177, k. 65—66. - • ♦ •**

rodzaju zwyczajów. Prawdopodobnie w grę wchodziły rów-
nież względy oszczędnościowe, gdyż społeczeństwo w tym
czasie bardzo zbiedniało. Znaczna część mieszczan zaczęła
nawet uważać kolędowanie za natręctwo. Jeśli mieszcza-
nie krakowscy z biegiem lat zobojętnieli wobec kolędników,
to ludność wiejska i małych miast witała ich zawsze z nie-
kłamaną radością, kolędowanie stanowiło bowiem nieco-
dzienną rozrywkę, dostarczało zabawy i radości.

Zarówo po wsiach jak i w miastach kolędnicy śpiewali
podczas swych obchodów specjalne pieśni-kolędy. Należy
podkreślić, że spotykano wtedy dwa rodzaje pieśni kolędo-
wych. Pierwszy stanowiły kolędy, których treścią było
składanie noworocznych życzeń; zwracano się w nich prze-
ważnie bezpośrednio der gospodarza. Te kolędy wywodziły
się jeszcze z dawnych pogańskich czasów, związane one
były z obrzędami noworocznymi, mającymi zapewnić do-
statek plonów. Drugim rodzajem kolęd były pieśni, których
zasadniczym motywem była treść religijna; mówiły one
o św. Rodzinie, o narodzeniu Jezusa itd. Teksty te przygo-
towywali księża, zakonnicy i organiści. Kolędy o treści re-
ligijnej szybko przyjęły się wśród szerokich kół społeczeń-
stwa i z czasem wyparły kolędy o treści wyłącznie świec-
kiej. Zdaje się, że spopularyzowaniu kolęd religijnych sprzy-
jała okoliczność, iż teksty ich podkładano pod popularne
wówczas melodie taneczne. W 1630 roku Jan Żabczyc wy-
dał w Krakowie Symfonie anielskie, w których do poda-
nego tekstu kolęd dodana jest wskazówka, iż należy je śpie-
wać na nutę „tańców zwyczajnych w Polszcze". Między
innymi spotykamy tam takie zestawienia:

Symfonia:

Panna przedwczesna
była bezpieczna".
Na nutę:

Poszła niewiasta
. « z kurem do miasta". -' -. _•.--=_.'_■

Symfonia:

t „Czem, czem, czem.

Czemu ubogo leżysz",

517

Na nutę: . -- -:,

Czem, czem, czem,
Czemu boso chodysz".

Symfonia:

Ucieszna panno, pokaż nam syna,

Który w swych palcach krąg ziemi trzyma".

Na nutę:

Ucieszna panno, niechaj sfrasowany
Długo nie będą od ciebie trzymany".6

Jeśli chodzi o tego rodzaju teksty jak Poszła niewiasta
z kurem do miasta, to oczywiście nie miały one nic wspól-
nego nie tylko z jakąkolwiek tematyką religijną, lecz znaj-
dowały się wręcz w kolizji z cenzurą obyczajową, dlatego
też z czasem zaczęto niszczyć tego rodzaju zbiory pieśni i za-
braniać ich wydawania. Jednak popularność tych „zakaza-
nych" piosenek przyczyniła się do rozpowszechnienia kolęd
o treści religijnej, które układano na melodię swobodnych
piosenek.

Do popularności kolęd religijnych przyczynił się również
fakt, iż traktowały one postacie religijne w sposób bardzo
realistyczny, nie pozbawiony nawet rubasznego humoru.
W jednej z siedemnastowiecznych kolęd spotykamy np. wy-
bitnie humorystyczne przedstawienie sceny radości, jaka
zapanowała w niebiosach po narodzeniu Jezusa:

Krzyk po niebie, po obłokach [...]
Słychać przy wesołych skokach,
Aniołowie święci radością objęci
Wyśpiewują, wykrzykują.
Już i'skrzydła połamali,
Kiedy z radością latali.
Michał ponad budę
Lecąc spadł na grudę,
W bok się ubił, skrzydło zgubił,
Gabriel, który zwiastował Boga,

6 J. K r z y za n o wski, U kolebki pastorałek, „Ruch Lite-
racki", R. X, nr 1, s. 1—5. . . .

.'. ".- i

518

Także przelatywał,
Natrafi! na dudy, ,. ■■

---__ ■^—:_«*-■: Zbił biodra i udy - •■*&*--------------*-:--:<i

1 . I szwankował, nahramowaL

- =, :•■_■'■ ,. Gdy tak skrzydła połamali,
Jak barany się tarzali,

Jeden przez drugiego • • *- ■. .. —

. Skakał ochoczego,

A śpiewając hoc wołali 7.

Tego rodzaju teksty bawiły słuchaczy, a jednocześnie nie
budziły sprzeciwu ze strony czynników kościelnych. Nieraz
jednak spotykało się parodiowanie tekstów religijnych. Pi-
jani kolędnicy śpiewali np. tego rodzaju pieśni:

W błocie leży, któż pobieży
Pijanego ratować [...]

Albo:

.:.■-'■ Anioł pasterza złapał

I kijem go wy łatał.

Za takie „kolędy" otrzymywali kolędnicy bizuny od star-
szych cechowych. Prawdopodobnie jednak słuchacze nie
stronili od tego rodzaju konceptów, nic bowiem nie słychać,
by bezpośrednio przeciwko nim występowano; kary wy-
mierzały dopiero odpowiednie władze.

Niektóre kolędy miały oryginalną treść. Znana jest np.
kolęda kurpiowska, w której zazdrości się Betlejem, że mia-
ło szczęście być miejscem narodzenia Jezusa. Daje ona do
zrozumienia, że niebo popełniło błąd, gdyby bowiem dzie-
ciątko narodziło się w puszczy, to byłoby „serdecznie ucco-
ne", urodziłoby się w izbie, otrzymałoby „chlebek", „mlyćko
z jagiełkami", zajączka, kuropatwę, nawet flaszeczkę mio-
dowej wódki!

7 Z. Kamykowski, Kilka stóio o kolędach, polskich...,
„Polska Sztuka Ludowa", R. III, 1949, nr 1—2, s. 47.

519

A w Betlejem Żydy, śmierdzące psiejuchy,
Tylko swoim bachorom zawsze tkali w brzuchy.
"""';■■ I chłodno, i głodno, w niwcem niewygodno

Trzymali Cię, nas Panie.
'" = A kiedy się, Panie, podobało tobie,

Cierpieć taką biedę w maleńki osobie,
Przyjmij nase chęci, miej Kurpiów w pamięci

Tu na ziemi i w niebie8. ' ~

W treści kolęd przemycano często aluzje o wydźwięku
społecznym; jeden z pastuszków np. mówi:

Chociaż panów żywiemy naszą wierną pracą,
Przecież oni nad nami jako wrony kraczą!

Tego rodzaju wystąpienia nie były odosobnione, autorzy
wywodzący się z ludu potrafili w treści kolędy przedstawić
obraz niedoli chłopskiej. Oto tekst pochodzący z początków
XVIII wieku:

Panie Boże mój, jam jest kmiotek twój

I też pana wojewody, który tu ma być na Gody

w naszej dziedzinie.
Dałże by go Bóg, żeby się przywlókł,
A naszą biedę obaczył, udarować nas raczył,

a my zaś Ciebie.

Gdyż cię żal, Panie, że śpisz na sianie,
Dal ci bym ze dwie poduszek i z mego Bartka kożuszek^
i ' Cóż kiedy nie masz.

Żal mi cię, Boże, że żłób twe łoże,
Dał ci bym ja sukieneczkę, jaksamitną magiereczkę,

Cóż kiedy nie masz.
Żal mi was, dziecię, i że głód mrzecie,
Dał ci bym wam kukiełeczkę, do kukiełki gomółeczkę,

Cóż kiedy nie masz.
Wszak dobrze wiecie, najmilsze dziecię,
Ze zabrali [...] resztę wyjedli sasiska,

już ci nic nie masz.

8 Rkps Bibl. UW, nr 142, k. 12—13.

520

I

'"za Więc cię żegnamy, mile ściskamy, " "" l

Dobrą wolę za uczynek przyjmij [...J spoczynek

w swoich niebiosach9. -*r$

Zapusty, lub inaczej mięsopusty, obchodzono głośno
i hucznie, przede wszystkim jedzono i pito ponad zwykłą
miarę. Po dworach, miastach, a niekiedy i w wiejskich
karczmach rozbrzmiewała muzyka, szły tany, słychać było
wesołe, specjalnie na mięsopust przystosowane frantowskie
piosenki. Ponadto odbywało się wiele specjalnych zabaw.
Po wsiach zaczynały ponownie chodzić turonie, niedźwie-
dzie i wilki, mieszczanie i szlachta gustowali natomiast
w „maszkarach", czyli w zakładaniu masek.

Potocki pisał, że:

Od poganów zaczęty, dziś trwa zwyczaj stary,
Na święta bachusowe ubierać maszkary10.

Maski były rozmaite: „panieńskie", „białogłowskie", bab-
skie"; niektóre z nich zdobiły brody i zawiesiste wąsy, nie
brakowało też masek bardzo nieraz oryginalnych, np. mu-
rzyńskich. Niektóre z nich sprowadzano aż z zagranicy.

Biedniejsza szlachta zabawiała się na osławionych kuli-
gach. W ostatnich dniach karnawału kilku znajomych
szlachciców porozumiewało się między sobą i zapakowawszy
na sanki lub wózki rodzinę i czeladź wyjeżdżali do najbliż-
szego sąsiada, żądając od niego jedzenia i picia. Wypróż-
niwszy piwnicę zabierali gospodarza z rodziną i służbą
i ruszali do następnego dworu; w ten sposób objeżdżano
wiele wsi, by zakończyć eskapadę w miejscu, z którego wy-
ruszono.

Ówczesna literatura piękna, a nawet historiografia przed-
stawiały kuligi jako wesołą zabawę, będącą wyrazem szla-
checkiej jowialności i gościnności; w rzeczywistości nie
zawsze tak bywało. Jeśli kulig organizowali magnaci, to
istotnie charakteryzował się on zbytkiem, rozrzutną gościn-

9 Kamykowski, jw., s. 47.
» P p_ t o c k i, jw., t. I, s. 435.

521

_ \

v nością, urozmaicały go bale i zabawy oraz" efektowna ilu-
; minacja. Kuligi urządzała jednak najczęściej biedna szlach-

ta i zabawę tę traktowano przede wszystkim jako pretekst
do objadania i opijania sąsiadów. Inicjatorami jej byli nie-
raz intruzi, których unikano, starając się ujechać lub za-
szyć przed nimi w jakimś odległym folwarczku. Kuligujący
i zazwyczaj jednak znajdowali gospodarza, pustoszyli mu spi-

*■ żarnie, wysuszali piwnicę, a często wyrządzali szkody i kło-

poty. Kitowicz mówi, że „takowe kuligi najwięcej bawiły _
się pijatyką i obżarstwem, przeto mniej dbając o tańce
przestawali na jakim takim skrzypku czasem u karczmy
porwanym albo między służącą czeladzią wynalezionym;
chyba że gospodarz miał swoją domową kapelę albo też
rozochocony posłał po nią gdzie do miasta. Najsławniejsze
co do pijatyki i brawury te kuligi były w województwie
rawskim, gdzie się nieraz krwią oblewały, a jeżeli się ktoś
obcy przez niewiadomość wmieszał do tego kuligu, a nie
podobał się mu albo nie mógł wystarczyć zdrowiem pijań-
stwu, zbili jak leśne jabłko, suknie w płatki na nim podra-
pali i wypędzili go — jakoby dla słabego zdrowia niegodne-
go tak dzielnej kompanii" n.

Choć kuligi były typową zabawą szlachecką, brali w niej
udział także plebejusze — czeladź, muzykanci, śpiewacy,
miały one więc wpływ na obyczajowość całego ówczesnego
. społeczeństwa.

W zależności od okolic, z zapustami wiązały się różnego
rodzaju zabawy. Pospólstwo krakowskie np. zabawiało się
hucznie na tzw. „combrze", organizowanym w tłusty czwar-
tek przez krakowskie przekupki, które najmowały muzy-
kantów i zebrawszy sporo trunków i wiktuałów tańczyły
na miejskim rynku. Podczas tańca potrząsały one nad gło-
wami gałęziami z choiny, obwieszonymi skorupami z jaj.
Siłą wciągały do tańca przechodniów, a kto nie chciał hulać,
musiał się okupić. Przekupki zapraszały na zabawę także
It biedaków, hołyszom tym „combrzyły", to z-naczy pozwalały

im korzystać z przygotowanych potraw i napojów. Kito-

11 Kitowicz, jw., s. 549—550. . ,. '

itr. •'.-■•■

' ' 522

wicz pisze, iż przekupki „[...] w środku rynku, na ulicy,
choćby po największym błocie tańcowały, kogo tylko
z mężczyzn mogły złapać, ciągnęły do tańca. Chudeuszowie
i hołyszowie dla jadła i łyku sami się narażali na złapa-
nie" 12.

Bardzo urozmaicony przebieg miały zapusty w bogatym
Gdańsku. Tamtejsze cechy i gildie wykazywały w organi-
zowaniu ich wiele pomysłowości. „Na jednej ulicy kuśnie-
rze, poprzebierani za Murzynów, ustrojeni w korony, ze
światełkami na głowach i obręczami w rękach, produkowali
słynny zespołowy taniec — moreskę. Na drugiej występo-
wali, skacząc i pląsając, rzeźnicy potrząsający groźnie swy-
mi toporami. Gdzie indziej jeszcze szyprowie prezentowali
tradycyjny taniec marynarski z obnażonymi mieczami.
W roku 1637 ze względu na wypadki, jakie miały miejsce
w czasie tych występów, rada zabroniła tańca z mieczami
na ulicach, rezerwując go dla domu cechowego. W prakty-
ce jednak ów zakaz nie był przestrzegany" 13.

Przez miasto przeciągały barwne pochody, w trakcie któ-
rych inscenizowano obrazy z życia poszczególnych cechów.
Pomysłowością odznaczały się zwłaszcza pochody snycerzy
i kowali.

Szczyt zabawy następował w ostatki, czyli w tak zwane
zapusty, a inaczej „kuse dni". W miastach i wsiach poja-
wiali się przebierańcy — nagminnie przebierano się za Cy-
ganów, Żydów, węgierskich olejkarzy. Bogate niewiasty
charakteryzowały się na Cyganki, Żydówki, wiejskie dziew-
ki. W miastach można było ujrzeć chłopców poprzebieranych
za zbójników (w Krakowie zakładali oni papierowe kołpa-
ki, które ozdabiali długimi wstęgami). Przebierańcy chodząc
po mieście tańczyli i śpiewali lub też, jeżli zostali zaprosze-
ni, pili w szynkowniach. W bogatszych mieszczańskich i szla-
checkich domach we wtorek wieczorem jeden z dowcipniej-
szych biesiadników przebierał się za księdza, wkładał na

15 Kit o wic z, jw., s. 552. -'* ■■----•■
13 M. B o g u c k a, Życie codzienne w Gdańsku, wiek XVI—•
XVII, Warszawa 1967, s. 180,

523

się koszulę (miała ona symbolizować komżę), stawał na
~— stołku owiniętym wokół materią niby na ambonie i miał

kazanie", czyli pełne dowcipów i dykteryjek przemówie-
nie, W którym żegnał zapusty. Pod koniec zabawy stawia-
i no t.ak zwany podkurek, to jest kolację składającą się z jaj,

mleka i śledzi, która miała symbolizować przejście od mię-
sopustnych do postnych potraw. Zabawa w zasadzie powin-
1 na była kończyć się o północy, toteż jeśli gospodarze byli

i skrupulantami, przepędzali muzykę, często jednak, ,,[...] roz-

j szalawszy się, choć przy postnych potrawach, gwałcili tań-

I cami i pijatyką i Wstępną Środę, i Wstępny Czwartek,

j ledwo hamując się w swawoli w pierwszy piątek postny,

I który to dzień [...] był w wielkiej obserwie" 14.

W dużych miastach największą karnawałową atrakcją
ij były liczne bale i przyjęcia. W Gdańsku urządzano je we

i Dworze Artusa, w domach cechowych, w prywatnych

» mieszkaniach patrycjuszowskich. Po sutym poczęstunku

rozpoczynano tańce i zespołowe gry towarzyskie. Gdański
karnawał słynął w całej Polsce, nic też dziwnego, że
w XVII wieku w tamtejszych zabawach karnawałowych
uczestniczyli nawet królowie, tłumnie ściągała też na nie
szlachta. Panowie urządzali maskarady i hulali po balach,
krążąc po mieście w przebraniu „na kształt młodych dia-
błów".

W końcu XVIII wieku najsłynniejsze bale karnawałowe
urządzano w Warszawie. Magnaci, patrycjat miejski dawali
uczty, na które spraszano dziesiątki, a nawet setki biesiad-
ników. Bal poprzedzała wykwintna kolacja, „a po niej
maski wpuszczano". „Na bale te i na uczty wprawdzie wy-
dawano bilety, ale tylko dlatego, że miejscowość pewną
liczbę osób dopuścić dozwalala. O sknerstwie lub wyłączeniu
osób, o wydzielaniu pewnego towarzystwa nie myślano
wcale"15. "■■■-.

14 K i t o w i c z, jw., s. 548. - ,

15 F. S c h u 1 z, Podróże Inflantczyka. z Rygi do Warszawy %
i po Polsce w latach 1791—1793, oprać. W. Zawadzki, \Var-
gzawa 1956, s. 163......... .....

524 8 ' '

Tego rodzaju hulanki urządzał także plebs miejski. Cze-
ladź organizowała specjalne zabawy, na które zapraszano
nawet córki mistrzów. Czeladnicy musieli jednak czuwać,
by były one stale „obtańcowywane". Kto pozwolił swej tan-
cerce podczas tańca stać, płacił karę. Na zabawach grzmia-
ła muzyka, szły tany i rozbrzmiewały rozmaite piosneczki.
A oto dla przykładu kilka piosenek, które śpiewano po
mieszczańskich domach:

U naszego Państwa łebski jest woźnica,
: Kiedy jedzie z góry, nie trzeba mu bicia.

v - U naszej Jejmości pozłacana kości,

Nikomu nie wolno, tylko Jegomości!

Albo:

Tańcowała, nie umiała,
Tylko nogą posmykała,
. A matka ją po udzie,
A tańcujże jak ludzie,

A tańcujże Magdaleno w tej zielonej sukni,
A jakże ja mam tańcować, kiej mi kuper stłukli1!.

Kościół dążył do tego, by Popielec stanowił przede wszyst-
kim uroczystość religijną. Przez długi czas utrzymywano ten
nastrój, śpieszono tłumnie do kościołów, klękano przed oł-
tarzami, gdzie księża posypywali zebranych popiołem pal-
my poświęconej w Kwietną Niedzielę (wśród pospólstwa
krążyły pogłoski, że jest to popiół z trupich kości). Do
kościołów przybywali ludzie wszystkich stanów, od żebra-
ków począwszy, na wielkich panach kończąc. Bywało, że
zapraszano nawet księży do domów, by posypywali popio-
łem głowy chorych członków rodziny. Wszystko to czyniono
na znak pokuty, zwyczaj ten miał przypominać o nieubła-
ganej śmierci, która każdego dosięgnie.

16 Cyt. wg J. P a c h o ń s k i, Zmierzch sławetnych. Z życia
mieszczan 10 Krakowie, w XVII i XVIII wieku, Kraków 1956,
s. 353—354.

Od połowy XVIII wieku w pewnych kręgach pobożność
ta zaczęła stygnąć, do domów nikt już księży wzywać nie
myślał, nie tak tłumnie też odwiedzano kościoły. Wynikało
to w dużej mierze z faktu, że w ciągu całego omawianego
okresu w czasie Popielca ścierały się ze sobą dwa prądy:
religijno-ascetyczny i rozrywkowo-zwyczajowy. W dniu tym
bowiem od wieków ludzie nie mogli powstrzymać się od
zabaw i figli. Niestrudzeni parobcy ponownie przebierali się
za Cyganów, za Żydów, za niedźwiedzie i po raz ostatni
przed wielkim postem rozpoczynali występy. Kitowicz pi-
sze, że: „[...] Po wielkich miastach w Wstępną Środę cze-
ladź jakiego cechu, poubierawszy się za dziadów i Cyga-
nów, a jednego z między siebie ustroiwszy za niedźwiedzia,
czarnym kożuchem futrem na wierzch wywróconych okry-
tego i około nóg czysto jak niedźwiedź poobwiązywanego,
wodzili, od domu do domu różnych figlów z nim dokazując,
którymi grosze i trunki z pospólstwa chciwego na takie
widoki wyłudzali" lr. Podobnie działo się i po wsiach. Nie
wszędzie co prawda oprowadzano „niedźwiedzia", lecz prze-
bieranie się i wyprawianie figli było powszechne. Po miej-
skich szynkach odbywały się tego dnia zabawy, słychać by-
łe dudy i skrzypce, szły w ruch kostki, karty, kręgle,
sprytne szynkarki zachęcały do piwa i gorzałki. W całym
tym rozgardiaszu zapominano lub też nie chciano pamię-
tać o złowróżbnym memento mori. Poeta Miaskowski po-
wiada, że kiedy u jednych spędzano ten dzień na modlitwie
i medytacji, to

[,..] Ale u drugich (a kto tak wiele policzy)

Jeszcze skrzypki i dudy słychać na ulicy;

[...] Ci chłopa w grochowiny ubrawszy prowadzą,

A do której gospody wprzód iść mają, radzą;

Ten w kuflu drożdże dźwiga, ów gorzałkę mańką

Pokazuje wysoko i potrząsa z bańką,

Ci krzyczą odprawując mięsopust szalony,

Wabiąc drugich do ordy, cnotą ustalony. —„_ .. . „-;

17 Kitowicz, jw.. s. 551.

526

">*■ I tak w koło wesołe odprawując śmiechy -'-'"■ Tj -"-■>'
Nawiedzają, gdzie jedno zielfcne tkwią wiechy [...]18

W dniu tym wyprawiano także figle. Najpowszechniej-
szym była „kłoda popielcowa". Zabawa polegała na tym, iż
we wstępną środę mężczyźni chwytali niezamężne niewia-
sty i zaprzęgali je do drewnianych kłód. Kłody symbolizo-
wać miały małżeńskie jarzmo. Plebejski autor z XVII wieku
tak powiada:

Mięsopust jest na panny jarmark i młodziany,

Kiedy się w przyrodzone oddawają stany.

Kto na on czas nie skoczy, pniem go ochrzcić może,

Kto z ludźmi nie chce, z pniaki żyć musisz, niebożę.

I pień takim dawają włóczyć pospolicie,

Dając znać, że bez druha już to drwa i nie życie 18.

A inny rymopis dodaje:

Lepiej było iść leda za chłopinę

W te mięsopusty, niż włóczyć szczepinę M.

Zaprzęganie do kłody miało charakter wesołej zabawy.
Po wsiach schwytane dziewki prowadzono do karczmy, gdzie
następowały wyzwoliny, czyli ogólna pijatyka. Podobnie
było na ogół i w miastach, ale zdarzało się, że nicponie
wykorzystywali ten zwyczaj i dopuszczali się różnych wy-
bryków. Zachowały się informacje, że chwytano nie tylko
młode panny, lecz także leciwe niewiasty, np. przekupki,
które zaprzęgano do wielkich kloców, bito je, a przy okazji
pustoszono im stragany i po prostu okradano. Zaprzęgano
do kłody nie tylko panny, lecz niekiedy również i bezżen-

18 K. Miaskowski, Zbiór rytmów, wyd. K. J. Turo w-
ski, Kraków 1861, str. 296.

19 Cyt. wg J. S. B y s t r o ń, Dzieje obyczajów w dawnej Pol-
sce, t. II, Warszawa 1960, s. 52.

20 Kiermasz wieśniacki..., [w:") Polska liryka mieszczańska...,
wyd. K. Badecki, Lwów 1936, s. 89.

527

nych mężczyzn. Tych ostatnich karano jednak znacznie ła-
godniej.

W pierwszej połowie XVII wieku zwyczaj zaprzęgania
do kłody był tak szeru^o rozpowszechniony, iż spotykało się
go nawet na królewskim dworze. Pamiętnikarz Ogier opi-
sując zabawy karnawałowe na dworze Władysława IV
stwierdza, że podczas jednego z tańców wpadał nagle ktoś
na Salę, ciągnąc za sobą wielki drewniany kloc, którym ob-
darzał pierwszego spotkanego kawalera lub pannę. Kloca te-
go można się było pozbyć jedynie poprzez przekazanie go
osobie niezamężnej, w przeciwnym razie trzeba było z nim
tańczyć, choćby do białegs rana. Ogier pisze o tym zwy-
czaju jako o charakterystycznym dla obyczajowości polskiej
i podkreśla, iż był on zwalczany przez panujące u nas
Habsburżanki. Choć opis, jaki pozostawił Ogier, jest nieco
odmienny od typowego zaprzęgania do kloca, to nie ulega
wątpliwości, iż panujący na dworze zwyczaj był tylko od-
mianą tak popularnej wśród ludu kłody popielcowej.

Z biegiem lat zwyczaj wprzęgania do kłody zanikł.
W XVIII wieku przywiązywanie do kłody praktykowano
już tylko po wsiach, a w miastach ograniczano się do za-
przęgania do niej jedynie dziewek służebnych. Wykorzy-
stując ten zwyczaj czeladź cechowa urządzała w tym dniu
istne obławy i schwyciwszy służebną dziewkę przymuszała
ją do ciągnięcia sążnistego kloca. Do zabawy tej nie śmia-
no już jednak wciągać bogatych mieszczek, w zamian za
to płatano im różne figle. Kitowicz tak o tym pisze:

Zaś przy kościołach w Wstępną Środę, po miastach,
chłopcy, studencikowie czatowali na wchodzącą do kościo-
ła białą płeć, której przypinali na plecach kurze nogi, sko-
rupy od jajec, indycze szyje, rury wołowe i inne tym po-
dobne materklasy; tak zaś to sprawnie robili, że tego osoba
dostająca nie czuła, bo to plugastwo było uwiązane na
sznurku lub nici, do końca której była przyprawiona szpil-
ka zakrzywiona jak wędka, więc chłopiec do takich figlów
wyćwiczony, byle się dotchnąl ową szpilką sukni, wraz
i figla na osobie zawiesił. A ta ni o czym nie wiedząc, pięk-
nie przybraną i wiele razy będąca dystyngowaną postępo-

i

wała w kościół z dobrą miną, gdy tymczasem wiszącym na
plecach kawalcem pustym głowom śmiech z siebie czyniła,
którym się i sama, na koniec od kogo roztropnego uwol-
niona od wisielca, zarumienić musiała" 21.

Jest oczywiste, że figle te były pozostałością po brutal-
nym zwyczaju wprzęgania do kłody. Jeśli jednak pierwot-
nie karano w ten sposób wyłącznie panny, to z czasem za-
pomniano o tym i figle płatano wszystkim białogłowom.

Liczne zwyczaje łączyły się także z połową wielkiego po-
stu, czyli z tak zwanym „śródpościem", inaczej „pół-
pościem", w czasie którego młodzież miast i wsi obsypywała-
przechodniów popiołem. Zwyczaj ten traktowano jako za-
bawę, chodziło po prostu o ubrudzenie ubrań. Ponieważ
ci, których obsypywano, niechętnie godzili się na rolę ofiar,
więc na tym tle dochodziło do burd i awantur. W dniu
tym dokonywano także topienia symbolu śmierci-zimy, tzn.
„Marzanny". Zwyczaj ten występował najczęściej w Wiel-
kopolsce, na Śląsku i w zachodnich rejonach Krakowskie-
go. Młodzież stroiła kukłę w niewieście zazwyczaj szaty-
i sadzała ją na sanki lub umieszczała na wysokiej żerdzi.
W obecności całej wsi niesiono kukłę nad rzekę, jezioro,
ewentualnie nad jakiś większy zbiornik wody, zrywano
z niej odzienie i wrzucano do wody, śpiewając przy tym
żartobliwe pieśni; m. in. znany był dwuwiersz: „śmierć się
wije u płotu, szukający kłopotu". Po utopieniu kukły ze-
brani natychmiast rozbiegali się, by dostać się jak naj-
szybciej do swych chałup. Jeśli ktoś po drodze przewrócił
się, to fakt ten traktowano jako złą wróżbę, wierzono, iż
osoba ta jeszcze w tym roku umrze lub też spotka ją po-
ważna choroba. Kto przebiegł do swej chaty bez potknię-
cia, mógł być pewny, że cały rok upłynie mu w najlepszym
zdrowiu. Zwyczaj ten można było spotkać nie tylko po
wsiach, lecz również w większych miastach. Obchód „Mar-
zanny" występował m. in. w siedemnastowiecznym Krako-
wie.

Z Wielkanocą łączyło się wiele dawnych pogańskich jesz-

21 Kitów icz, j w., s. 551—552.
34 — Obyczaje staropolskie 52§

cze zwyczajów. W Palmową Niedzielę łykano np. bazie
wierzbowe i uderzano sif^młodymi gałązkami wierzbiny.
Łykanie bazi miało zapewnić zdrowie, uderzenie wierzbiną
czyniono na pamiątkę palm, którymi witano Jezusa przy
wjeździe do Jerozolimy, w istocie była to jednak pozosta-
łość starego zwyczaju związanego z powitaniem wiosny.
Pewne elementy pogańskiego święta ku czci zmarłych moż-
na było zaobserwować w przygotowaniu tak zwanych „ry-
sowanek", czyli po prostu znanych nam i dzisiaj pisanek.
W Wielką Środę, po odprawieniu jutrzni, księża na pa-
miątkę ,,męki Chrystusowej" uderzali o ławki trzymanymi
w ręku brewiarzami. Często jednak wyręczali ich swawol-
ni chłopcy, którzy wpadali do kościoła z kijami i walili „ni-
mi o ławki z całej mocy, czyniąc grzmot po kościele jak
największy". Na ów tumult wypadała służba kościelna z ba-
tami i próbowała wyrzucić ich z kościoła. Odwrót swawol-
ników nie pozbawiony był incydentów, chłopcy byli od
kościelnych dziadków szybsi i bywało, że przyłożyli im
nieraz po kilka kijów. Zdarzało się, że w swojej swawoli
szli jeszcze dalej, parodiując tekst godzinek śpiewanych po
kościołach. A oto przykład: . - ■■

Zacznijcie wargi nasze
Pić gorzałkę z flaszek,
A wy, karczmareczki,
Dajcie gorzałeczki.

Zacznijcie krawcy, szewcy

Trzaskać kopytami,

A wy, małe szewczęta,

Módlcie się za nami82.

Wyrzuceni z kościoła swawolnicy robili wielką, wypcha-
ną słomą kukłę, która miała wyobrażać Judasza, i wkła-
dali jej do kieszeni trzydzieści kawałków tłuczonego szkła
(symbolizujących trzydzieści srebrników), wnosili ją na-
stępnie na wieżę kościelną i z wrzaskiem zrzucali pod nogi
oczekujących z kijami kompanów. Ci chwytali kukłę i włó-

«* Cyt. wg Pachoński, jw., s. 357.

cząc po ulicach krzyczeli co sił w gardłach: „Judasz! Ju-
dasz", okładając ją kijami. Kukłę bito dopóty, dopóki jej
ze szczętem nie zepsuto, resztki zaś palono lub wrzucano do
stawu albo rzeki. Czasem zamiast kukły zrzucano z chóru
czarnego kota. Komoniecki pisze, że w Żywcu „w Wielką
zaś Środę po ciemnej jutrzni kocura żywego, w garncu
obsutego popiołem z dziury kościelnego sklepienia na ko-
ściół zrzucano" 23 (kot oczywiście miał symbolizować Juda-
sza). Zwyczajowi temu towarzyszyły nieraz pogromy Żydów.
„Jeżeli Żyd jakowy niewiadomy tej ceremonii nawinął się
im — porzuciwszy zmyślonego Judasza — prawdziwego Ju-
dę tak długo i szczerze kijami obkładali, póki się do jakiego
domu nie salwował" 24.

Ponieważ od Wielkiego Czwartku do Wielkiej Soboty po
kościołach milczały dzwony, posługiwano się wyłącznie
drewnianymi kołatkami; zarówno po wsiach jak i w mia-
stach hultaje biegali w tym czasie po ulicach z grzechotka-
mi, czyniąc przeraźliwy hałas. To bieganie z grzechotkami
symbolizować miało również „przepędzanie Judasza".

W Wielki Piątek rodzice, czasem również mistrzowie, ude-
rzali dzieci i czeladników rózgami, mówiąc przy tym: „któ-
ryś cierpiał za nas rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad na-
mi"; w Wielką Sobotę zaś całymi rodzinami odwiedzano
„groby Chrystusowe" w kościołach.

W te dwa ostatnie dni postu młodzież płatała najróżniej-
sze figle. Wieszała np. na cienkiej nici na drzewie śledzia,
„karząc go niby za to — jak wspomina Kitowicz — że
przez sześć niedziel panował nad mięsem, morząc żołądki
ludzkie słabym posiłkiem swoim" 25. Urządzała także „po-
chówek" postnemu żurowi, potrawie, którą jedzono pra-
wie codziennie w czasie wielkiego postu. Czeladź bawiła się
doskonale, jeśli znalazła osobę, na którą mogła „przypadko-
wo" wylać cały garnek żuru.

Jedną z największych atrakcji Świąt Wielkanocnych było

M Komoniecki, jw., t. I, s. 31.

24 Kitowicz, jw., s. 555.

25 Kitowicz, jw., s. 556.

531

konsumowanie sutego i smakowitego jadła. Już w Niedzie-
lę Palmową podczas uroczystych procesji znudzona postem
czeladź miejska śpiewała:

Jedzie Jezus, jedzie,
Weźmie żur i śledzie,
Kiełbasy zostawi
I pobłogosławi.

Lub:

Dobre placki przekładane

I kiełbasy nadziewane.

Daj mi, Chryste, zażyć tego,

Daj doczekać święconego.
Będę cię chwalił, żeś jest dobry, Panie,
Gdy sobie podjem szynki na śniadanie! *

Jadło wielkanocne zależało oczywiście od zamożności do-
mu. Tradycyjnie podawanymi podczas świąt potrawami by-
ły: kiełbasa z gorczycą, chrzan, jaja, masło. U bogatych
mieszczan można było spotkać na stołach całe prosięta, wę-
dzone szynki, modelowane z masła baranki, kołacze z mio--
dem, placki, babki, makowce, owoce, konfekty. Stoły za-
możnej szlachty były oczywiście jeszcze obficiej zaopatrzo-
ne, gorzej przedstawiało się „święcone" biedoty wiejskiej
lub ubogich mieszczan, wszędzie jednak starano się w mia-
rę możności przygotowywać sute i smakowite potrawy. Księ-
ża chodzili po domach, szczególnie bogatych, i poświęcali
zastawione stoły, inni święcili przyniesione w koszach pro-
dukty w kościele.

Nierozerwalnie z tradycją świąt wielkanocnych łączyły
się pisanki, zwane także kraszankami. Były to jaja far-
bowane w odwarach roślinnych, często ozdabiane wzora-
wykonywanymi igłą maczaną w roztopionym wosku. Pi-
sanki znane były wśród wszystkich warstw społecznych,
nawet najbiedniejszy starał się mieć ich choć kilka. Przed

20 Cyt. wg Pachoński, jw., s. 356.

, " 532

przystąpieniem do spożycia wielkanocnego jadła dzielono się
poświęconym jajkiem, składając sobie przy tym życzenia.
Czeladnicy miejscy na widok zastawionych stołów podśpie-
wywali :

Alleluja mistrzu! Chrystus zmartwychwstaje,
Dobywajcie kozika na święcone jaje!27

Jadło świąteczne pałaszowano z niezrównanym apety-
tem, zapijano je ogromną ilością trunków. Zwyczaj wy-
magał, by święta traktować jako jedno pasmo obżarstwa
i opilstwa. Największe obżarstwo i opilstwo panowało po
dworach dobrze sytuowanej szlachty. Choć i podczas postu
„urodzeni" nie głodowali, odżywiając się rybnymi potrawa-
mi, bobrzymi ogonami i innymi specjałami, to jednak
z utęsknieniem czekali na moment, kiedy bez skrupułów
będą mogli raczyć się mięsiwem. Poeta Potocki tak o tym
pisał:

[...] co żywo na jutrznię się śpieszy.

Aż nam znowu w kościele dłużej siedzieć ckliwo;

O mięsie myśląc, kwapi do stołu co żywo.
I nabożeństwo z głowy wyleci, i kościół,
Chce wraz powetować, co tak długo pościł.

Żre drugi, potem pije, tka jako do woru;
Ten chory, ów pijany, zapomni nieszporu28.

Ze świętami wielkanocnymi łączyły się rozmaite lokalne
zwyczaje, np. w Krakowie słynny był tak zwany „ema-
us", zabawa ludowa urządzana w wielkanocny poniedzia-
łek na Zwierzyńcu, związana z odpustem „ustanowionym
na pamiątkę apostołów idących na Emaus". Na terenie,
na którym organizowano zabawę, ustawione były liczne
kramy, w których można było nabyć paciorki, zabawki, fu-
jarki, słodycze. Młodzież męska zaczepiała dziewczęta i ude-
rzała je baziami, chłopcy staczali ze sobą walki na kije..
Podczas tej zabawy było zawsze tłoczno, gwarno i wesoło.

Cyt. wg Pachoński, jw., s. 360.
Cyt. wg Bystroń, t. II, s. 60.

Ludność Krakowa tłumnie śpieszyła tego dnia na Zwie-
rzyniec, traktując tę zabawę jako swego rodzaju przyjem-
ny spacer. Atrakcji dostarczały też m. in. procesje bractw
religijnych, które udawały się do kościołów zwierzyniec-
kich z całą pompą, z kapelami, niosąc chorągwie brackie
i religijne obrazy.

W wielkanocny wtorek ludność Krakowa bawiła się na
tak zwanej „rękawce". Urządzano ją za Wisłą, na Krze-
mionkach, obok kościoła Św. Benedykta, na mogile Kra-
kusa, czyli tzw. „rękawce". Zwyczaj ten znany był już
w średniowieczu. Na górze obok kościółka zbierali się
mieszczanie i rzucali w dół biedocie bułki, placki, kiełbasy,
jaja, pierniki. Uciechy dostarczał widok bójek, jakie stacza-
li między sobą chwytający te specjały. W czasie „rękaw-
ki" nie obywało się bez śmiechu i zabawy. Wracający wie-
czorem do domów czeladnicy śpiewali:

Szumi woda lecąc na koło ze stawka,

Najmilszym dniem w roku jest dla nas Rękawka *>.

Poniedziałek wielkanocny słynął w całej Polsce z oble-
wania się wodą, czyli z tżw. dyngusu lub inaczej śmigusu.
Zwyczaj ten sięgał jeszcze pogańskich czasów, pierwotnie
polegał on nie tylko na wzajemnym oblewaniu się, połą-
czony był on także z wręczaniem sobie podarków, szczegól-
nie jaj, smaganiu się rózgami, okładaniu pięściami itp. Ko-
ściół bardzo energicznie zwalczał te praktyki, a gdy za-
wodziły perswazje, groził nawet klątwą. Takie bezkompro-
misowe stanowisko doprowadziło w końcu do zarzucenia
wielu dyngusowych zwyczajów. W omawianym okresie po-
darki wymieniano już bardzo rzadko, prawdopodobnie nie
stanowiły już one zasadniczej cechy dungusu. Podarki spo-
tykało frię vv tym czasie na przykład wśród rzeźników kra-
kowskich, a Haur wspomina o obdarowywaniu pań kwiata-
mi; również niektórzy dygnitarze świeccy i kościelni otrzy-

" Cyt. wg Pachoński, jw., s. 362. «.i.,..iŁ, .,... „^
- "_■.--> 534 ■ ,.

mywali podczas Wielkanocy podarunki nazywane „śmigu-
sem". Jeśli chodzi o smaganie się rózgami, to zwyczaj ten
można było spotkać zdaje się już tylko wśród chłopów, ca-
łe społeczeństwo natomiast z niezwykłą gorliwością prakty-
kowało wzajemne oblewanie się wodą, tego zwyczaju żadne
klątwy ni perswazje zwalczyć nie były w stanie, najlep-
szym tego dowodem, że zachował się on aż do dzisiaj.

W wielkanocny poniedziałek mężczyźni oblewali wodą ko-
biety, w dni następne przywilej ten posiadały niewiasty,
które teoretycznie mogły zeń korzystać aż do Zielonych
Świątek. Praktycznie jednak śmigusowa „kampania" trwa-
ła tylko dwa, trzy dni, pełne jednak emocji i niezapomnia-
nych wrażeń. Dyngusowanie rozpoczynało się równo ze
świtem świątecznego poniedziałku. Do dyngusowej akcji
ruszali młodzi chłopcy, dorośli mężczyźni, a niekiedy nawet
starcy. W większych miastach mężczyźni zaopatrywali się
w tym celu nie tylko w zwykłą wodę, lecz także w pachną-
ce wódki, wodę różaną i inne pachnidła. Najgorliwiej oble-
wały się zakochane pary. „Amanci dystyngowani", nie
chcąc wyrządzić swym wybrankom przykrości, jedynie sym-
bolicznie skrapiali je pachnidłami z flaszeczki lub małej si-
kawki, wytwornych kawalerów nie było jednak wielu.
Amatorzy mocniejszych wrażeń oblewali więc panie prostą
wodą, chlustając szklankami, garnkami, dużymi sikawka-
mi. Lano się albo prosto w twarz, albo też ,,od nóg do gó-
ry". Ta druga metoda wymagała oczywiście sporo wody, to-
też zdarzało się, iż jedni dostarczali cebrami wodę, a reszta
towarzystwa lała się z taką energią i skutecznością, że po
pewnym czasie wszyscy wyglądali, jakby wyszli „z jakiego
potopu".

Kitowicz tak o tym pisze: „Stoły, stołki, kanapy, łóżka,
wszystko to było zmoczone, a podłogi — jak stawy — wo-
dą zalane. Dlatego gdzie taki dyngus, mianowicie u mło-
dego małżeństwa miał być odprawiany, pouprzątali wszy-
stkie meble kosztowniejsze i sami się poubierali w suknie
najpodlejsze, takowych materyi, którym woda niewiele al-
bo wcale nie szkodziła. Największa była rozkosz przydybać
jaką damę w łóżku, to już ta nieboga musiała pływać w wo-

- . 535

dzie między poduszkami i pierzynami jak miedzy bałwana-
mi; przytrzymana albowiem od silnych mężczyzn nie mogła
się wyrwać z tego potopu; którego unikając, miały w pa-
mięci damy w ten dzień wstawać jak najraniej albo też do-
brze zatarasować pokoje sypialne" 30.

Pospólstwo bawiło się jeszcze brutalniej. Na przykład
w niektórych miastach, a zwłaszcza po wsiach, ciągnięto
dziewczęta do fosy lub rzeki i zanurzano je całkowicie
w wodzie,, parobcy nie znali bowiem ani wód różanych, ani
innych pachnideł. Jeśli w pobliżu wsi nie było rzeki, za-
ciągano dziewoje pod studnie i wrzucano w koryta pełne
wody.

Nazajutrz, jak wspomniałem, prawo oblewania mężczyzn
posiadały kobiety. Zwykle jednak trudno to było zrealizo-
wać, bo krzepki parobek łatwo dawał sobie radę z dziew-
czyną i w końcu więcej się dostawało napastującym niż
napadniętym. Mieszczki i szlachcianki starały się zdybać
mężczyzn jeszcze w łóżkach, ale „naturalny wstyd" nie
pozwalał im na pełne wykorzystanie takiej sytuacji i silny
mężczyzna zawsze potrafił wywinąć się z niewieściej agresji.

Choć zwyczaj oblewania wodą był powszechny, unikano
go w stosunku do ludzi starszych i dostojnych. Przywilej
ten posiadali także księża, którzy niechętnie przyjmowali
nawet symboliczne skropienie pachnącą wodą.

Zabawy dyngusowe odbywały się na ogół w pogodnej
atmosferze. Wspólnemu oblewaniu się towarzyszył gwar,
śmiech i krzyki. Ponieważ na ulicach miast i wsż czato-
wały uzbrojone w garnki i sikawki „oddziały", zdarzało się,
że zamiast oblać kogoś z rówieśników, przypadkowo zmo-
czono jakąś poważną figurę: plebana, sędziwego starca czy
miejscowego dygnitarza. Podczas dyngusu uchodziło to
jednak płazem. Nie będzie też przesady w stwierdzeniu, że
był to chyba najweselszy dzień w roku. Ujemną stroną tego
zwyczaju był fakt, iż wiele osób zapadało na przeziębienie,
czy nawet na poważniejsze choroby, zdarzało się to zwłasz-
cza wtedy, gdy Wielkanoc wypadła wczesną wiosną; mar-

M Kit owić z, jw., s. 558. r~-f- <—,

cowa kąpiel w fosie lub rzece nie mogła minąć bez ujem-
nych skutków. Niewiele się tym jednak przejmowano
i z całą gorliwością przestrzegano dyngusowych zwycza-
jów.

Z zabawą także połączony był dzień 1 kwietnia, tzw.
„prima aprilis". Zwyczaj „prima aprilis" dotarł do nas
z Zachodu, przynieśli go bodaj niemieccy koloniści. Wśród
chłopów nie zdobył on sobie większej popularności, roz-
powszechnił się natomiast w miastach i wśród szlachty.
Ogier stwierdza, że w dniu pierwszego kwietnia Gdańszcza-
nie urządzali różne „krotochwile". Znajomi, przyjaciele, ko-
chankowie zwodzili się w rozmaity sposób, przesyłali sobie
wzajemnie pozmyślane listy, nieprawdopodobne nowiny,
dziwaczne prezenty. Czym dowcip był wymyślniej szy, tym
większy wzbudzał poklask, uważano go za miernik inteli-
gencji i towarzyskiej ogłady.

Podobnie było w całej Rzeczypospolitej. Wydawano na-
wet ulotne druczki, zawierające aprilisowe koncepty. Przy-
gotowywano je czasami bardzo starannie, tak iż potrafiły
wywołać niemało zamieszania. Potocki pisze, że niejeden
się „nabiega, nacieszy, nasmęci — po próżnicy". Dowcipy
te szczególną popularnością cieszyły się wśród kobiet. Poeta
Korczyński we fraszce pt. Prima aprilis wspomina, jak to
pewna dama przesłała kawalerowi opieczętowane pudełecz-
ko, w którym znajdowała się... żywa pchła! Bynajmniej
nie skonfundowany odbiorca zrewanżował się dwiema sko-
rupkami jaj, w których zręcznie zasklepiono żywe ptaszki,
oraz listem z komplementami, po których prosił panią:

[...] o wrąb wolny
• W puszczy, w której przebywał ów jej zwierz swawolny sl.

Zdarzało się, że aprilisowe żarty kończyła najprawdziwsza
awantura. Bywali ponoć oszuści, którzy wyłudzali po-
życzki, a na wystawionych zobowiązaniach wypisywali datę
1 kwietnia, gdy zaś przyszło do zwrotu pieniędzy, zasła-

31 A. Korczyński, Frus<ki, wyd. R, P o 11 a k, Wrocław
1950, s. 38—39.

niali się aprilisowym żartem. Nie wszyscy doceniali takie
koncepty i epilogiem ich bywały ponoć procesy sądowe.

Zielone Świątki uchodziły za święto rolników i pasterzy.
W dniu tym zarówno po wsiach jak i w miastach zdobiono
zielenią chaty, dwory, kamienice, kościoły. Zielone gałęzie
zatykano za drzwi i obrazy, tatarakiem wysypywano ścieżki
i podłogi. Zdobienie domostw przybierało niekiedy tak wiel-
kie rozmiary, że oszczędniejsi feudałowie, w trosce o swoje
lasy, zabraniali po prostu majenia. Jeśli chodzi o środo-
wiska wielkomiejskie, to w dniu tym czeladź i studenci
urządzali wyprawy do pobliskich wiosek; urozmaicano je
sobie tańcami, śpiewem, biegami.

Wszystkie te zwyczaje stanowiły pozostałość pradawnego
święta pogańskiego, znanego pod nazwą „Stado". Święto to
miało symbolizować przyjście wiosny, dlatego też w daw-
nych wiekach obchodzono je bardzo radośnie. Tańczono,
bawiono się, dopuszczano się ponoć nawet rozmaitych swa-
woli. Kler katolicki energicznie zwalczał te praktyki,
w omawianym okresie święto to utrzymywało się więc je-
dynie w szczątkowej już formie. Niemniej spotkać można
informacje, iż jeszcze w XVII wieku palono w pewnych
częściach kraju ognie podobne do sobótkowych. Z rozpalo-
nych ognisk brano następnie głownie i zapaliwszy pęki sło-
my obiegano z nimi pola, zwracając uwagę, by tryskające
iskry padały na zboże. Praktyki te miały na celu zapew-
nienie urodzaju.

Wierzono, że dzień Zielonych Świątek sprzyja czarom, że
czarownice zbierają w tym dniu o świcie rosę z traw, a na-
stępnie wykorzystują ją do rozmaitych zabiegów magicz-
nych. Aby więc uchronić bydło przed czarami, przegania-
no je poza granice własnego pastwiska, okręcano mu rogi
ziołami itd. Na Podlasiu w drugi dzień Zielonych świątek
chłopcy wiejscy oprowadzali po wsi wołu ze słomianą ku-
kłą na grzbiecie, na Kujawach zaś wybierano „króla paste-
rzy". „Królem" zostawał ten, kto pierwszy przybył rano na
pastwisko. Jednodniowy ..monarcha" mianował urzędni-
ków: marszałka, kuchmistrza itd., otrzymywał on od rówie-
śników w darze kwiaty i pióra, opijał się mlekiem i obja-

538

dał przygotowanym dlań obiadem. Wieczorem wracali pa-
stuchowie do wsi ze śpiewem, muzyką i radosną wrzawą,
prowadząc największego wołu przybranego girlandami pol-
nych kwiatów. Zwyczaj wymagał, by właściciel wykupił
zwierzę, następnie pastuchowie i mieszkańcy wsi udawali
się do karczmy, gdzie następowała solenna pijatyka.

Do początków XVII wieku uroczyste obchody Zielonych
Świątek urządzane były także po dużych miastach, np.
w Gdańsku. Przybierały tam one charakter zawodów woj-
skowych, po nich zaś następowały korowody i uczty. Orga-
nizatorami tych obchodów było skupiające bogatą młodzież
bractwo św. Jerzego. Maria Bogucka ukazując życie Gdań-
ska w XVI—XVII wieku tak pisze: „Rankiem w ponie-
działek Zielonych Świąt przebrani w pancerze młodzieńcy
ze szlachetnych rodzin konno i buńczucznie opuszczali przy
dźwiękach muzyki oraz trąb miasto. Zbiórka następowała
u stóp Grodziska; tutaj odbywało się coś w rodzaju parady
wojskowej, przyjmowanej przez radę, a podziwianej przez
tłumy ciekawych, kto żyw bowiem pędził z całej okolicy
na to widowisko. Centralny punkt uroczystości stanowiły
zawody łucznicze oraz wybór «majowego grafa», który zo-
stawał królem obchodów i otrzymywał jako odznakę sple-
ciony z zieleni i świeżych kwiatów wieniec. Za ową god-
ność trzeba jednak było słono zapłacić — «graf majowy»
pokrywał koszty uczty czekającej na radę i innych wytwor-
nych uczestników zabawy na ratuszu lub we Dworze Artu-
sa, gdy w południe w uroczystym pochodzie wracali do
miasta. Wieczorem tego dnia odbywał się zazwyczaj bal
z hucznymi tańcami, w czasie którego piękne gdańszczanki
nie szczędziły swych łask ni grafowi, ni zwycięzcom łucz-
niczego turnieju"82. W obchodach tych chodziło głównie
o utrzymanie sprawności wojskowej wśród młodzieży gdań-
skiej. Znamienne, że zarzucano je z chwilą, kiedy wskutek
przewrotu w sztuce wojennej, wiążącej się z rozwojem bro-
ni palnej, umiejętności łucznicze i szermiercze przestały od-
grywać większą rolę. Od tych czasów Zielone Świątki ob-

Bogucka, jw., s. 177—178. ( ,*«, Ł. .,.'=< ~_

539

chodzono uroczyście tylko w środowisku wiejskim, bardziej
konserwatywnym w utrzymaniu „starożytnych obyczajów"..
Nie ulega wątpliwości, że na wsi sprawność fizyczna była
nadal ceniona.

Pozostałością pogańskich zwyczajów był także obrzęd
sobótki. Pod wpływem Kościoła obchodzono ją niby na
cześć św. Jana, w istocie sobótka związana była z odda-
waniem czci słońcu. Obchodzono ją w najkrótszą noc w ro-
ku, wiązano z nią oczyszczenie przez ogień i wodę oraz łą-
czono ze świętem miłości. Kościół niechętnie patrzył na ten
zwyczaj i starał się całkowicie go wykorzenić, wydawał
więc odpowiednie zakazy, apelował do uczuć religijnych,
urządzał procesje, podczas których zakonnicy z krzyżami
i zapalonymi świecami przybywali na miejsce sobótki
i swym demonstracyjnym pojawieniem się rozpraszali ze-
branych.

Sobótkę zwalczała także i szlachta. Autorzy wywodzący
się z tego środowiska wspominali o niej nader niechętnie.
W XVII wieku bronił sobótki bodaj jeden Gawiński, który
*ak pisał:

Jan święty Chrzciciel przyszedł. Więc palą sobótki,
A wkoło niej,,śpiewając, skaczą wiejskie młódki.
Nie znoście tych zwyczajów! Co nas z wieków doszło
I wiekiem się ustało, trzeba by w wiek poszło 33.

Charakterystyczne, że najzacieklejszymi wrogami sobótki
byli ewangelicy, surowo potępiający to „pogańskie" święto;
w tym przypadku okazali się oni bardziej bezwzględni od
katolików, dlatego też na terenach, na których przeważali
innowiercy, sobótka została kategorycznie zabroniona
i w rezultacie zupełnie zanikła. W omawianym okresie
kampania przeciwko sobótce skończyła się połowicznym
zwycięstwem, przetrwała ona, lecz zanikały niektóre zwią-
zane z nią obrzędy, cały zwyczaj zepchnięty został do roli
rozrywki pospólstwa, pozbawiony artystycznej i kultural-
nej wymowy. Trzeba bowiem podkreślić, że jeszcze w pierw-

Cyt. wg B y s t r o ń, jw., t. II, s. 64.

540

szej połowie XVII wieku sobótka była ważnym, urozmaico-
nym, posiadającym swoją tradycyjną kulturę zwyczajem.

Sobótkę w czasie jej stosunkowo dużej jeszcze świetności
obchodzono następująco: główną atrakcję stanowiło zawsze
rozpalenie ognisk, przy których grupowała się cała ludność
wsi czy miasteczka. Przy ogniskach odbywały się naj-
rozmaitsze popisy: śpiewano więc stare ludowe pieśni, pra-
wiono dowcipy i zagadki. Można przyjąć, że występy te
stanowiły przegląd artystycznego dorobku wsi. Niestety,
obojętność, a właściwie zdecydowana niechęć autorów do
opisywania tego zwyczaju sprawiła, że nie znajdował swe-
go odbicia w ich dorobku artystycznym. Jest prawdopo-
dobne, że niszczono nawet teksty mówiące o tym obcho-
dzie, w rezultacie więc o obrzędowej roli sobótki zachowa-
ły się tylko skąpe informacje.

Podczas sobótki panował radosny nastrój, rozbrzmiewały
dowcipy, żarty, śmiechy. Najwięcej zamieszania wywoły-
wały skoki przez ognisko., podczas których młodzież popi-
sywała się swą zręcznością. Całą noc przygrywali muzy-
kanci, zebrani raczyli się obficie piwem z przywiezionych
specjalnie beczek.

Do sobótkowych zwyczajów należało również zbieranie
rozmaitych ziół, którymi przystrajano chaty. Najbardziej
poszukiwanym obrzędowym zielem była bylica, którą zdo-
biono ściany domostw i opasywano się, stanowiła bowiem
nieodłączne akcesorium sobótkowych pląsów. Jeden z nie-
licznych opisów sobótki z początku XVII wieku tak ją
przedstawia:

Wszyscy na rozpust, jako wyuzdani
Idą bylicą w poły przepasani.
Świerkowe drzewa zapalone trzeszczą,
Dudy z bąkami jak co złego wrzeszr?a;
Dziewki muzyce po szelągu dali,
Ażeby skoczniej w bęben przybijali.
Włodarz jako wódz przed wszystkimi chodzi,
Cn sam przodkuje, on sam rej zawodzi.
Za nim jak pszczoły drużyna się roi,
A na murawie beczka piwa stoi.

541

Co który umie, każdy pokazuje,

Ten skacze wierzchem, płomienie strychuje,

Ów pożar pali, drudzy huczą, skaczą,

Aż ich dzień zdybie, to się wżdy obaczą M.

W pewnych okolicach w związku z obrzędem sobótki
utrzymywała się wiara w istnienie legendarnego kwiatu pa-
proci. Kto zerwał kwitnącą paproć, mówiono, ma zapew-
nione szczęście i wszelakie powodzenie w życiu. Podania
te nie były jednakże szerzej rozpowszechnione.

Gdzieniegdzie wito też wianki z byłicy, które następnie
zanoszono do święcenia. Wierzono, że posiadają one moc
cudowną, i z tego względu pilnie przechowywano je przez
cały rok, uważając, że szczególnie pomocne są przeciwko
piorunom. Kładziono je też pod fundamenty budowanych
domostw i pod pierwszy wzniesiony strop. Na wschodzie
Polski istniał zwyczaj puszczania wianków na wodę.
W wieczór sobótkowy dziewczęta puszczały wianki, a czu-
wający na czółnach młodzieńcy rzucali się za nimi w po-
goń. Wyłowienie wianka wróżyło dziewczynie rychłe mał-
żeństwo.

Zwalczanie sobótki doprowadziło do tego, że zarzucono
zbieranie ziół, zapomniano o bylicy, znikły obrzędowe pieśni.
W XVIII wieku już tylko palono ogniska i skakano przez
nie. Ponieważ palenie ognisk powodowało czasem pożary,
szczególnie po miastach, zwyczaj ten był w dalszym ciągu
tępiony i, jak Kitowicz powiada, „[...] w średnich latach
Augusta III już był konającym, przy końcu zaś lat jego
wcale ustał, dozorem surowym [...] wszędzie wytępiony,
jako złe skutki sprawujący, już to w pożarach budynków
z sobótki zapalonych, już w osobach skaczących sobótkę,
które nieraz, ile przy gęstym dymie, skacząc naprzeciw sie-
bie i upadając w ogień raziły sobie płomieniem oczy, twa-
rzy, ręce i nogi, mianowicie bose, albo u kobiet od spodu
nie opatrzone; osobliwie kiedy chłopcy, których kaduk mie-
sza do każdej swawolnej kompanii, klucze prochem po-

34 Cyt. wg B. J. K. z Gniezna, Materiały historyczne, „Lud",
t. XI, 1905, s. 183. /- --- •-

nabijane lub też ładunki z prochem nieznacznie w ogień
rzucali"a5. Tak więc w takie psotne figle przemieniły się
dawne rytualne obrzędy. W późniejszych latach powróciło
wprawdzie palenie sobótkowych ogni, nigdy już jednak nie
powrócono do dawnych poetyckich zwyczajów.

Chłopskim świętem i okazją do zabawy były dożynki,
nazywane także „obżynkami", „okrężnym" lub „wieńco-
wym". Po zakończeniu żniw żniwiarze splatali wieniec ze
zboża i ze śpiewem zanosili go do dworu, gdzie przyjmo-
wano ich poczęstunkiem. Gawiński tak pisze o tym zwy-
czaju:

Z pól w gumna jedzie Ceres. Pszennego towaru
Dość, pan wesół, że będzie miał z czem do browaru;
Żeńcy, żniwo skończywszy, panu wieniec wiją.
A skacząc po bębenku z beczki piwo piją ai.

Dożynki nie stanowiły jednakże jakiegoś bardziej uro-
czystego, tradycyjnego zwyczaju, zdaje się. że miały one
charakter krótkiej, i to nie wszędzie praktykowanej uro-
czystości. Ciężkie warunki panujące na wsi pańszczyźnia-
nej rzuciły na ten zwyczaj swój przemożny cień.

W końcu roku mniej było świąt i mniej okazji do za-
bawy. Większe święto stanowił dzień św. Marcina, obcho-
dzony 11 listopada. Dzień ten był wolny od zajęć gospo-
darskich, stawały nawet młyny i wiatraki, a ludność udawa-
ła się do dworów, by składać daniny i czynsze. W wielu
środowiskach w dniu tym spożywano gęś i wróżono z jej
kości piersiowej.

Wigilie dni św. Katarzyny (5 listopada) i św. Andrzeja
(30 listopada) przeznaczone były na wróżby o charakterze
matrymonialnym. Przed dniem św. Katarzyny chłopcy uci-
nali gałązkę wiśni i wsadzali ją do ziemi; gdy zakwitła
przed Nowym Rokiem, wróżyć miała rychłe małżeństwo.
Dziewczęta w dzień św. Andrzeja wróżyły, czy wyjdą
w ciągu roku za mąż, z igieł puszczanych na wodę i ze"

K i t o w i c z, jw., s. 559—560.

Cyt. wg Bystroń, jw., t. II, s. 67.

543

stoczków pływających na talerzykach. Najpopularniejsze by-
ły jednak wróżby związane z laniem wosku i cyny na wo-
dę. Wosk, cynę lub ołów roztapiano w blaszanej, łyżce nad
płonącymi węglami, a następnie wylewano na wodę. W za-
krzepłych nieforemnych kształtach upatrywano podobień-
stwo do pewnych przedmiotów, z którymi łączyły się od-
powiednie wróżby. Wróżono także licząc kołki w płocie, rzu-
cając w naczynie z wodą pierścionki, z pierwszych zasły-
szanych w tym dniu słów. Powszechne było także wróże-
nie ze snów, które tego dnia się przyśniły. W tym celu
wkładano pod poduszkę rozmaite części garderoby, czasem
nawet cegłę, wierzono święcie, że mężczyzna, który się
przyśnił, zostanie mężem. Wróżb tego rodzaju było zresztą
znacznie więcej, dzień św. Andrzeja dostarczał więc nie-
lada przeżyć i prognostyków.

Wieś uroczyście obchodziła dzień 6 grudnia, czyli św. Mi-
kołaja. Święty ten uchodził za szczególnego opiekuna chło-
pów i pasterzy, ludność wiejska ofiarowywała wówczas
księżom kury, jaja, barany. W pierwszej połowie XVIII
wieku pojawił się zwyczaj, iż w dniu tego patrona obda-
rowywano dzieci, św. Mikołaj uważany był bowiem rów-
nież za przyjaciela dziatwy. Dawano więc im obrazki, ła-
kocie, orzechy, ptaszki, niegrzecznym zaś — jako ostrze-
żenie — rózgi. W książce wydanej w 1746 roku czytamy
na ten temat następujące uwagi: „Rodzice na [...] pa-
miątkę szczodrobliwości św. Mikołaja [...] zwykli co rok
na wigilię święta jego dla zachęcenia do nabożeństwa
dziatkom swoim śpiącym różne podarunki zawięzować
i podrzucać, powiadając, że im to św. Mikołaj przyniósł, ale
rozkazał: żebyście paciorek nabożnie rano i wieczór mó-
wili, rodziców słuchali, przy czym rodzice dają dzieciom
inne jeszcze napomnienia [...]"sr.

Grudzień był miesiącem, który upływał w zasadzie pod
znakiem poważnego okresu adwentu, świętowanie i roz-
rywki wiązały się dopiero z nadejściem omówionego już
wyżej święta Bożego Narodzenia.

Cyt. wg P a c h o ń s k i, jw., s. 367.
-■'" 544 . •

XVIII
SUROWOŚĆ I SROGOŚĆ

Znamienną cechę staropolskiej obyczajowości stanowiła
nikła wrażliwość (zarówno moralna jak i fizyczna) na kary
cielesne, które wówczas nagminnie stosowano. Wiązała się
z tym surowość i srogość ówczesnych praw oraz sposób,
w jaki wprowadzano je w życie. Stosowano rozmaite tor-
tury, wymyślne i okrutne rodzaje śmierci, publiczne egze-
kucje. Z punktu widzenia dzisiejszego można mówić wręcz
o okrucieństwie cechującym ówczesne społeczeństwo. Rzecz
w tym, że dla ludzi XVII—XVIII wieku pojęcie okrucień-
stwa było odmienne niż dla nas, bynajmniej nie raziło ich
postępowanie, które dziś uważamy wprost za potworne.
Należy zaznaczyć, że mniejsza niż dziś wrażliwość, srogość
szafującego śmiercią prawa, okrucieństwa sądowe wystę-
powały wtedy nie tylko w Polsce, były one charaktery-
styczne dla stosunków społecznych wszystkich krajów euro-
pejskich. Wszędzie wychodzono z założenia, że istniejąca
struktura społeczna i moralna wymaga stosowania takich
właśnie odstraszających metod.

Surowość dawnych wieków należy także oceniać w per-
spektywie dziejowej. Zjawiska, które wydają się barba-
rzyńskie w XVII—XVIII wieku, bledną wobec surowości

35 — Obyczaje staropolskie 515

i okrucieństwa czasów jeszcze wcześniejszych, np. głębo-
kiego średniowiecza. Dotyczy to zarówno dziejów polskich,
jak i powszechnych. Wiadomo np., że aż do XII wieku
jedną z często stosowanych kar przy przestępstwach poli-
tycznych stanowiło oślepianie. Bolesław Chrobry kazał wy-
łupić oczy Bolesławowi Rudemu, Bolesław Krzywousty
/ swemu bratu Zbigniewowi itd. Ludzi łamiących obowiązu-
jące prawa skazywano na wyrwanie języka, obcięcie rąk,
nosa, kastrowano ich. Krwiożerczych okrucieństw dopusz-
czano się na dworach rzekomo najbardziej kulturalnych
władców Paryża, Londynu, Budy. Na praskich Hradczanach
można do dziś oglądać loch, do którego wrzucano ludzi
skazanych na śmierć głodową (znamienne, że pochodzi on
z czasów Władysława Jagiełlończyka, zwanego powszechnie
Dobrym!). Wiadomo, że ten straszliwy rodzaj śmierci sto-
sowano i u nas, dość przypomnieć np. kaźń Maćka Borko-
wica. Jeśli wziąć pod uwagę masowość występowania okru-
cieństw i ich wyrafinowanie, to wydaje się, że celował
w nich Zachód. Dość wymienić tu np. działalność Inkwizy-
cji, srogość i wymyślność kar średniowiecznego prawa nie-
mieckiego.

W wiekach następnych te okrutne zwyczaje uległy po-
wolnemu złagodzeniu. Humanitaryzm krok po kroku wy-
pierał barbarzyństwo, proces ten był jednak bardzo powol-
ny. Dość przypomnieć okrucieństwa, jakich dopuszczano
się w czasach Odrodzenia, noc św. Bartłomieja, osławione
egzekucje angielskie. Wiek XVII wprowadził w tej dzie-
dzinie tylko nieznaczny postęp. Drakońskie kary i publicz-
ne egzekucje stosowane jeszcze były w XVIII wieku. Można
w zasadzie stwierdzić, że przez większą część tego stule-
cia w dalszym ciągu lubowano się w zadawaniu mąk, a pu-
bliczne egzekucje stanowiły widowisko, na które ściągała
ludność z oddalonych miejscowości, a które „bawiło" także
„świetne towarzystwo". Do schyłku tego stulecia stosowane
były oficjalnie tortury nawet w tak postępowych wówczas
krajach, jak Francja, Anglia, Holandia. W armiach ów-
czesnych utrzymywano żelazną dyscyplinę, na każdym kro-
ku wymierzano tam dotkliwe kary cielesne. Szczególnie su-

546

rowe stosunki panowały w armii pruskie], rosyjskiej, an-
gielskiej. Pewien żołnierz Jerzego II dostał w ciągu szesna-
stu lat służby trzydzieści tysięcy batów! Stwierdzono
wszakże: „ale człek ten jest krzepki, zdrów i wcale tym
nie zmartwiony" '. Jest znamienne, że naszego Stanisława
Augusta Poniatowskiego zadziwiały „bardzo surowe kary
cielesne, grożące za najmniejsze przekroczenie lub niedbal-
stwo w służbie morskiej"2, jakie stosowano wobec ma-
rynarzy brytyjskich. Słynni wodzowie rosyjscy utrzymy-
wali dyscyplinę m. in. za pomocą okrutnej chłosty, osła-
wionego knutowania. Zmiana stosunków w tej dziedzinie
nastąpiła dopiero u schyłku XVIII stulecia pod wpływem
zwycięskiego Oświecenia, walczącego z okrucieństwem obo-
wiązującego prawa. Jeszcze jednak w latach dziewięćdzie-
siątych w Berlinie czy Wiedniu spotykało się egzekucje,
podczas których szarpano ludzi rozpalonymi cęgami i pa-
lono żywcem. Należy przypomnieć, że na Zachodzie lubo-
wano się też w okrutnych krwawych widowiskach, jak np.
walkach byków, kogutów, walkach dzikich zwierząt w cyr-
kach. Widowiska takie odbywały się stale, a ściągały nie
tylko tłumy gawiedzi, lecz także tzw. „wielki świat", emo-
cjonujący się widokiem walki na śmierć i życie, ekscytujący
się widokiem krwi, doznający szczególnych wzruszeń na
widok cierpienia.

Trzeba więc stwierdzić, że rozmiłowanie w okrucień-
stwie było typowe nie tylko dla naszego kraju. Jeśli pod-
kreślano w piśmiennictwie i opinii np Zachodzie, że Polacy
są okrutni, to w dużej mierze wynikało to z tendencyjnych
relacji pewnych autorów starających się przedstawić Pol-
skę jako kraj barbarzyński i zacofany. Trzeba jednak przy-
znać, że w Polsce, aczkolwiek instynkty te występowały bo-
daj słabiej niż na Zachodzie, istotnie spotykało się często
publiczne zadawanie kar cielesnych, jakąś dziwną obojęt-

1 Cyt. wg G. M. T r e v e 1 y a n, Historia społeczna Anglii...,
Warszawa 1961, s. 338.

! Król Stanisław August, Pamiętniki, oprać. W. K o n o p-
czyński, t. I, Warszawa 1915, s. 132.

547

ńość wobec nie tyle sadystycznych czy krwawych, lecz bo-
lesnych, łamiących bez wątpienia godność ludzką codzien-
nych chłost, szturchańców, policzkowania itp.

Przyczyną tego zobojętnienia był przede wszystkim nie-
właściwy system wychowawczy. Wspominałem już w roz-
dziale o życiu rodzinnym, że za pierwszy, elementarny
środek wychowawczy uważano rózgę, później kańczug lub
bat. Ból fizyczny miał uczyć poszanowania godności, po-
słuszeństwa, sprzyjać kształtowaniu charakteru i umysłu.
Jest zadziwiające, jak bardzo rodzice potrafili być bez-
względni i brutalni wobec swoich dzieci. Poniewieranie,
bicie było na porządku dziennym, przybierało czasami tak
drastyczne formy, że wywoływało nawet dezaprobatę ze
strony współczesnych. Na przykład Gdacjusz pisał, że znaj-
dują się rodzice, którzy „tak srogo z nimi postępują, że je
czasem bez przyczyny niby psy niejakie niemiłosiernie ka-
tują" 3. Chłostanie i batożenie dzieci spotykało się także
i w domach szlacheckich, nawet senatorskich. Ta bezwzględ-
ność przejawiała się w rozmaitej formie, nie tylko chłosta-
no je z byle jakiego powodu, ale także często policzko-
wano, szturchano, a nawet kopano. Istniał zwyczaj, że np.
w kościele rodzice siedzieli opatuleni w ciepłe futra w ław-
kach, dzieci zaś musiały stać w lekkim obuwiu na zimnych,
kamiennych posadzkach, nie wolno im się było nawet
oprzeć o ławkę! W tym przypadku chyba niewiele prze-
sadza Vautrin pisząc, że „bat, bykowiec, kańczug, niewola,
a nawet śmierć to główne sprężyny posłuszeństwa, środki
przekazywania wiedzy i nauczyciele moralności. «Bij!
Bij!» — to najczęstszy okrzyk, jaki dziecko słyszy w ojcow-
skim domu. Nie daj Boże odbierać taką karę, a bardziej
jeszcze być jej świadkiem" 4.

Podobnie srogie metody stosowano w szkołach. Za gene-

3 A. Gdacjusz, Dyszkurs o dobrych uczynkach..., Oleśnica
1687, s. 34.

4 H. V a u t r i n, Obserwator xv Polsce, [w:] Polska stanisła-
wowska w oczach cudzoziemców, t. I, oprać. W. Zawadzki,
Warszawa 1963, s. 792.

548

ralny środek wychowawczy uważano batog. Jest charak-
terystyczne, że wszyscy uczniowie, którzy przeszli przez
szkoły jezuickie, najlepiej pamiętali kary fizyczne, jakie
tam stosowano. Chłosta, ból fizyczny — były to najsil-
niejsze, najtrwalsze wrażenia, jakie dziecko wyniosło z do-
mu czy ze szkoły. Przedstawia to plastycznie nie uprze-
dzony do nas cudzoziemiec, lecz wiarygodny, rodzimy pa-
miętnikarz Ochocki:

.,Plagi były jednym z najdzielniejszych środków wycho-
wania i uśmierzania wybuchów krwi nadto zrazu żywo
płynącej. W domu braliśmy częste i liczne chłosty, w szko-
łach też na nich nie zbywało. Ksiądz prefekt i profesor
usilnie byli o to proszeni przez ojca. ażeby dziecku nie po-
błażali w niczem. Pan dyrektor pod utratą świątecznego
prezentu miał sobie przykazanem, żeby najmniejszego
przewinienia nie darował, zdarzało się więc szczęśliwie
ukwalifikowanym po dwa i trzy razy na dzień leżeć na
stołku. Po skasowaniu jezuitów w większej części zastąpili
ich przygotowani już do tego pijarowie, a gdzie indziej ba-
zylianie. Ci, objąwszy po nich władzę i obowiązki powo-
łania, wzięli z niemi i metodę edukacyjną tradycjonalną.
Nahaj niesiono za idącym do szkoły księdzem patrem, jako
widomą oznakę siły, i wraz z taką rozkładano go na ka-
tedrze, abyśmy zbawiennego monitora nigdy z oczu nie
tracili [...] [baty] zastosowywano do wieku, klasy i siły
penitenta, w infimie były cieniuteńkie i nie administro-
wano ich więcej dziesięciu, za każdą promocją grubiał mo-
nitor i zwiększała się liczba razów, tak że gdy uczeń do-
szedł do filozofii, kańczug także dorósł z nim do normalne-
go swego wzrostu i tu już brano po pięćdziesiąt, a niekiedy
i więcej" 5.

Można więc stwierdzić, że młodzieniec, który przeszedł
wychowanie domowe lub szkolne, doświadczył równocze-
śnie na własnej skórze setek razów. Było to dla niego tak
oczywiste i naturalne, że nie wzbudzało jakiegoś zawsty-

5 J. D. Ochocki, Pamiętniki..., t. I, wyd. J. I. K r a s z e w-
s k i, Wilno 1857, s. 14—15.

549

Sa-

ia, jedynie lęk przed" barHzie.f srogą karą. Takie wycho-
wanie przyzwyczajało do znosaenia cierpień i do ich wido-
ku. Panicz bity raz po raz na rozkaz swych rodzicieli
najzupełniej obojętnie przyglądał się z kolei chłoście i ka-
rom wymierzanym służbie czy poddanym. Ze zjawiskiem
tym stykał się od dziecka, uważał je więc za najzupełniej
naturalne, a nawet za wręcz konieczne. Nie ulega wątpli-
wości, że własne smutne doświadczenia powodowały chęć
do rewanżu, rekompensowania swoich upokorzeń na oso-
bach od siebie zależnych, młodszych, słabszych. Bijano
młodego człowieka w domu i w szkole, bijał on z kolei
swoje dzieci, te zaś mściły się na następnych pokoleniach.
Powstawało istne błędne koło. Kajetan Koźmian powiada,
że w jego czasach zaczęto sobie zdawać sprawę z faktu.
iż „groźne prowadzenie młodzieży wszczepia w jej serce
twardość, uporczywość, surowość i głuchymi ją czyni na
płacz ludzkości. Uczuli w sobie [rodzice] przyczyny tego
w groźnym z nimi postępowaniu i w domu rodzicielskim
i w szkołach, spostrzegli, że przez wkorzeniony nałóg nic
innego nie robią tylko dzieciom, sługom, włościanom odda-
ją te same razy, które w szkołach od swoich nauczycieli
odbierali" 6.

Przez zdecydowaną większość omawianego okresu w ów-
czesnym systemie wychowawczym dominowały kary fizycz-
ne. Zmiany w tej dziedzinie wystąpiły dopiero w dobie
Oświecenia, które sięgnęło po nowe metody wychowawcse
i zaczęło lansować nowoczesną pedagogikę. Był to wszakże
dopiero początek nowej epoki w wychowaniu. "~

Drugim z kolei czynnikiem wpływającym na zbrutalizo-
wanie obyczajów były nękające społeczeństwo ówczesne
schorzenia, zboczenia. Przyzwyczajano się zarówno do włas-
nych cierpień, jak i cudzych. Z drugiej strony nabyte
w dzieciństwie czy później kompleksy powodowały, że wy-
żywano się w zadawaniu, także sobie, lub oglądaniu za-
dawanych kar. Nie zawsze był to klasyczny sadyzm, choć
i on był spotykany, lecz jakaś wręcz chorobliwa skłonność

K. Koźmian, Pamiętniki..., cz. I, Warszawa 1907, s. 23.

5S0

do podziwiania siły, do lubowania się widokiem mąk
i śmierci. Weszło to wręcz w nawyk, stanowiło atrakcyjne
widowisko. Ludzie od lat dziecinnych byli przyzwyczajeni,
że kary zadawano publicznie, że powszechnie uchodziło
przyglądanie się sieczeniu rózgami, batożeniu półobnażo-
nych delikwentów. Emocji doznawano na widok piętnowa-
nia, obcinania uszu, jeszcze większych wobec publicznego
wykonywania wyroków śmierci, szczególnie jeśli miały one
wymyślny charakter. Na każdą egzekucję ściągały tłumy
ludzi. Było to dla nich wręcz przeżycie. Widok okrutnych
egzekucji stanowił temat rozmów, wspomnień. Ludzie
wprost lubowali się w widoku męki. Oburzano się też eza-
. sami na zbyt łagodnych, ferujących uniewinniające wyroki
sędziów, którzy w ten sposób pozbawiali tłum widowiska.
Zobojętnienie wobec cierpienia wprowadzały też walki
zwierząt — byków, a także reżyserowane, przypominające
pospolite jatki, łowy. Atrakcje te przyjmowały się przede
wszystkim pod wpływem widowisk popularnych na Zacho-
dzie, znamienne wszakże, że i u nas znajdowały nieraz
podatny grunt. Pisałem już o występach niedźwiedzi
w tzw. hecach. W Warszawie w drugiej połowie XVIII
wieku znajdowała się stała heca, cyrk, w którym m. in.
walczono z dzikimi zwierzętami, nie tylko z niedźwiedzia-
mi, lecz także wilkami i bykami, występowali tam hec-
majstrzy i ich pachołkowie w towarzystwie ćwiczonych
psów. Widowiska takie kończyły się nieraz śmiercią szczu-
tych zwierząt. Odbywały się one przeważnie w niedziele
i święta, a publiczność stanowili przedstawiciele wszystkich
warstw społecznych. W lożach zasiadali nawet nudzący się
w świąteczne popołudnia dygnitarze. Przysięgłymi zwolen-
nikami takich imprez byli wszakże przede wszystkim przed-
stawiciele mieszczaństwa i plebsu. Schulz porównując hecę
warszawską z wiedeńską pisze, że: „Głównie tu i tam tłum
z jednych się składa pierwiastków — z bardziej brutalnych
rzemieślników, rzeźników, kowali itp., do których dodać
należy żołnierzy, mnichów, woźniców, strzelców, młodzież
zdziczałą nieco lepszego pochodzenia i dziewki uliczno; ci
najwięcej w hecy smakują, a psom, wilkom, niedźwiedziom,

551

bykom, hecmajstrom i pachołkom razem najserdeczniej
przyklaskują" 7.

Spotykało się magnatów, a nawet królów, którzy aran-
żowali krwawe widowiska z walkami byków, pisałem już
o masowym mordowaniu spędzonej w jedno miejsce, gnanej
pod lufy ukrytych myśliwych dzikiej zwierzyny. Krwawe
jatki urządzał na dziedzińcu swojego zamku August III,
król ten bowiem „miał jeszcze jedną rozrywkę, nie ze
wszystkim przystojną. Kazał przywłóczyć przed okna swego
pałacu w miarę strzelenia ścierwy zdechłych koni dla zwa-
bienia psów. Te strzelał z wiatrówki, a hycel płatny mie-
siącami ubite psy co dzień wieczorem wywłóczył z dzie-
dzińca i zakładał nowe ścierwy, z gnatów ogryzionych
wyczyszczając dziedziniec" s.

Na początku XVII wieku próbowano zaszczepić u nas
walki kogutów. Aranżerami tych zawodów byli żacy, któ-
rzy karmili ptaki specjalnie podniecającymi potrawami,
a następnie przeprowadzali kogucie „pojedynki". Zwyczaj
ten jakoś się jednak nie przyjął.

Wszystko to wprowadzało do ówczesnej obyczajowości
element okrucieństwa, a równocześnie znieczulało na cier-
pienia fizyczne. Kapitalnym momentem potęgującym akty
brutalności i okrucieństwa było jednak przede wszystkim
istnienie i funkcjonowanie feudalnej hierarchii społecznej.
Przejawiało się to m. in. w karaniu, a nawet maltretowa-
niu łudzi stojących niżej socjalnie. Najczęściej i najmo-
cniej byli bici ci, którzy znajdowali się na dole: poddani,
służba. To surowe ich traktowanie wynikało nie tylko z po-
wszechnego akceptowania głoszonych teorii wychowaw-
czych, z ogólnego zbrutalizowania stosunków między ludź-
mi, ale wywodziło się ono w znacznej mierze z przeko-
nania o wielkim zróżnicowaniu „natury" ludzkiej, przeko-
nania o odmienności „krwie" chłopskiej od szlacheckiej.

7 F. S c h u 1 z, Podróże Inflantczyka z Rygi do Warszawy
i pn Polsce w latach 1781—1793, Warszawa 1950, s. 189.

SJ. Kitowicz, Pamiętniki, czyli Historia polska, oprać.
P. Matuszewska, Warszawa 1971, s. 114.

Szlachta stała na stanowisku, iż chłop jest „stworzeniem",
które bytuje w sposób nieświadomy i w ryzach zakreślo-
nych przez system społeczny utrzymać je może jedynie
bat i strach przed karą. Haur tak o tym pisał: „Wiejski
lud z natury jest krnąbrny, uporny i lekkomyślny, w uwzię-
ciu swoim nie ma miary, których gdyby w groźbie, w pracy
i w posłuszeństwie nie trzymano, prędko by zdziczeli, choć
i tak niektórym ledwie dać może radę" 9. Przyjmując taką
zasadę, traktowano chłopa dosłownie jak zwierzę, karając
go z byle powodu. Szlachcic, który srogo bijał własne
dzieci, nie czuł, najmniejszych oporów przy fizycznym
maltretowaniu ludzi zależnych od siebie, których traktował
jako część inwentarza. Przekazy pamiętnikarskie zgodnie
stwierdzają, że w czasie rannego obchodu gospodarstwa do-
konywanego przez panów słychać było często okrzyki bólu
wydawane przez służbę. Pan jedną ręką trzymał różaniec,
drugą zaś kańczug, którym karcił natychmiast winnych
jakiegoś zaniedbania. Kańczug i kij stanowiły symbol wła-
dzy ekonomów, urzędników dworskich. Nie nosili ich od
parady. Za drobne uchybienie, nieposłuszeństwo groziły
kary fizyczne: chłosta za pomocą rózeg, kijów czy batów,
wsadzanie do tzw. gąsiorów, przykuwanie do ziemi itd.
Często o tym napomykają cudzoziemcy. Kausch pisał: „Jest
to masa rządzona przy pomocy kańczuga, ale nigdzie nie
używają go z taką surowością — nie, to za słabo powie-
dziane — z tak wielkim barbarzyństwem, jak w tym kró-
lestwie. Dwadzieścia uderzeń kańczugiem to jest kara
przerażająca, ale w Polsce za nic, zupełnie za nic odmie-
rzają sto i więcej batów" 10.

Bito ludzi rozciągniętych zwykle na ziemi, przeważnie
na gołe ciało. Ilość plag była różna, od kilku do kilkuset,
bywali panowie, którzy kazali dawać nawet po 500 plag!
Wysokie kary czasem rozkładano na kilka razy. Wymierze-

9 J. K. Haur, Skład abo skarbiec znakomitych sekretów
oekonomiey ziemiańskiey..., Kraków 1693, s. 296.

10 J. J. Kausch, Wizerunek narodu polskiego, [w:] Polska
stanisławowska w oczach cudzoziemców..., t, II, s. 331—332.

853

nie 30 plag było już surową karą. Ilość plag nie była zresz-
tą zawsze najważniejsza, bito bowiem z różną mocą. Naj-
częściej kara miała działać „wychowawczo", chodziło jedy-
nie o zadanie bólu, zdarzało się \jednak, że przy cięższych
przekroczeniach bito ponad wytrzymałość, nieraz tak, że
ludzie oblewali się krwią, mdleli, ciało odpadało im od
kości, delikwenci marli pod kijami. Ludność plebejska
przyzwyczaiła się do widoku takich egzekucji, stanowiły
one nieodłączny element wiejskiego „życia", co znalazło
odbicie m. in. w realistycznej sielance Szymonowica czy
twórczości Wacława Potockiego. Plastyczne opisy chłosty
znajdujemy w pieśniach mówiących o biczowaniu Chry-
stusa. W jednej z siedemnastowiecznych pieśni czytamy:

Naprzód go jedni rózgami siekli kaci i prętami,

Aż się przenajświętsze ciało Jego krwią własną oblało.

A gdy się ci spracowali, inni powróz nabrali,

Bili całe święte ciało, aż się w kawalce padało.

Po tym trzeci nastąpili, tak jak pierwsi mocno bili,

Łańcuchami żelaznemi katowali go ciężkiemi

[...] całe jego ciało, aż do kości odpadałolł.

Spotykało się dwory i panów, którzy szczególnie słynęli
z okrutnego traktowania chłopów. Celował w tym kasztelan
krakowski Stanisław Warszycki. Popełniał on okrucień-
stwa, które nawet w zbrutalizowanym XVII wieku ucho-
dziły za niezwykłe. Znęcał się nad służbą, poddanymi, na-
wet nad najbliższą rodziną, własnoręcznie bil dorosłego
syna, podobno kazał batożyć żonę. Przebywający w Polsce
Fryzyjczyk TJlrich Wer dum tak pisze: „Tego pana War-
szyckiego barbarzyńskie okrucieństwo tak dla swych pod-
danych jak domowników, a nawet dla własnej żony, jest
okrzyczane w całej Polsce. Opowiadają o tym takie bajecz-
ki, że przyjezdnym wierzyć by się nie chciało, gdyby ich
powszechnie wszyscy bez wyjątku i wszędzie jednogłośnie
nie potwierdzali, zaklinając się na nie uroczyście jako na
rzeczy w całym kraju znane. W pierwszym małżeństwie

« Rkps Bibl. Narodowej, nr I 3177, k. 81—82.

554

miał żonę z małego książęcego śląskiego rodu. Kiedy ta
mu raz w rozmowie za energicznie oponowała, kazał hajdu-
kowi związać jej koszulę i spódnicę ponad głowę i wysiec
ją batami do krwi [...]. Kiedy polskim sposobem kazał
chłopów kłaść na brzuchu na ziemię i bić ich niemiło-
siernie patykami grubymi jak ręka po gołym ciele, stawał
zawsze dla przyjemności tuż obok, licząc baty, na które
ich skazał. Kiedy zaś liczba zbliżała się już prawie do
końca, udawał jakoby się w liczbie pomylił, kazał więc
na nowo od początku zaczynać i tym sposobem bił czasem
ludzi pół na śmierć. Przy tym jeszcze szydził z nich, na-
pominając stojących naokół, aby mu pomogli prosić Pana
Boga za tymi biednymi ludźmi, aby dał im cierpliwość
do stałego wytrzymania kary, równie dobrze obmyślanej
jak koniecznie potrzebnej aby ich poprawić" 12.

Źródła archiwalne potwierdzają tę opinię. Wiadomo, że
na dworze kasztelana ludzie dosłownie marli pod razami.
Kiedy w jego miasteczku Mrzygłodzie pewien mieszczanin
pozwolił sobie na dowcip mówiąc: „pan Warszycki wyssał
kobyle cycki", skazany został podobno z jego rozkazu na
rozerwanie przez konie. Nic więc dziwnego, że autorzy
pochodzenia plebejskiego pisali o nim jako o panu „bardzo
surowym i złym", maltretowani zaś poddani szeptali, że
zawarł pakt z diabłem, że jest wcieleniem okrucieństwa
i wszelkich „złości".

Z chorobliwego okrucieństwa słynęli w tym czasie także
inni panowie, jak np. Mikołaj Ossoliński, Aleksander Tar-
nowski, a przede wszystkim osławiony „Diabeł" Stanisław
Stadnicki. Także i wiek XVIII obfitował w okrutników.
Spośród tej ponurej galerii wyróżniał się chorąży W. X. L.
Hieronim Florian Radziwiłł. Był to pan arcybogaty, trzy-
mał liczne nadworne wojsko, pozował na udzielnego księ-
cia. Chorąży wręcz lubował się w wymyślnych torturach,
egzekucjach, mękach. Rezydował w Białej Podlaskiej, gdzie
w podziemiach swego zamku trzymał zawsze gromady

12 U. Wer d u ra, [w:] X. Lis k e, Cudzoziemcu ™ pa;sce
Lwów 1876, s. 124—125. "~' '

585

więźniów, których jęki dostarczały mu patologicznych pod-
niet. Zwał ich swoimi „słowikami". Toczony nieuleczalny-
mi schorzeniami, ulegający zboczeniom Radziwiłł stanowił
krańcowy przykład degeneracji warstwy społecznej, z któ-
rej pochodził.

Na południu Rzeczypospolitej z okrucieństw słynął sta-
rosta kaniowski Mikołaj Bazyli Potocki. Sam był tchórzem,
nie stoczył w życiu ani jednego pojedynku, otaczał się
zawsze gromadą zbrojnych sług, ale za to maltretował chło-
pów, Żydów, drobną szlachtę. Kitowicz powiada, że był
„«małym» tylko straszny i pod wiechami rycerz" 13. Mó-
wiono o nim, że własną ręką zabił około 40 ludzi. Zdarzało
się, że kobietom wiejskim Kazał wchodzić na drzewa i uda-
wać kukułki, a następnie strzelał do nich ,,w tylec", co
uważał za doskonały żart. Lubował się też w burdach,
w batożeniu ludzi. Zdarzało się, że spotkanych na gościńcu
szlachciców kazał bić nahajami, a następnie płacił im hoj-
ne basarunki. Ekscesy starosty stały się wręcz legendarne.
Podobno przed każdym jego przybyciem do jakiejś wioski
czy mieściny zamykano zajazdy, kobiety uciekały w pola,
strach padał na całą ludność, tym bardziej że otaczała go
zawsze okrutnie sobie poczynająca banda. Na ten temat
powstawały też ludowe podania, starosta stał się symbolem
pańskiego zła.

Czasami groźniejszymi od panów bywali równie jak
i oni zboczeni czy zdziczali faworyci, zaufani dworacy. Pa-
miętnikarz Matuszewicz pisz° np. o niejakim Wolskim,
łowczym wspomnianego Hieronima Floriana Radziwiłła, że
był to „[...] człowiek złego charakteru, wielki pochlebca
oskarżający wielu niewinnie i do wszystkich okrucieństw
księcia przyprowadzający i sam był okrutny. Zwyczaj był
u niego po pięćset i więcej rózeg i plag ludziom dawać.
Powiadają, że na osoce i obławie, że ludzie me dopilnowali
zwierza kilku chłopów zaraz powiesić kazał" u.

13 Kitowicz, Pamiętniki..., s. 45.

14 M. Matuszewicz, Pamiętniki..., t. III, wyd. A. P a-
wiński, Warszawa 1976, s. 85.

556

Byli to osobnicy zdegenerowani, o skłonnościach patolo-
gicznych, trzeba jednak podkreślić, że surowe obchodzenie
się z poddanymi, szafowanie karami fizycznymi cechowało
także i ludzi najzupełniej normalnych, odznaczających się
pewną kulturą osobistą, nawet znanych z postępowych po-
glądów i humanitaryzmu. Humanitarny, współczujący doli
chłopskiej Wacław Potocki przyznaje, jak to np. kańczu-
giem nauczył smacznie gotować, kucharza, nie raziło go
też szafowanie razami i policzkami. Badania archiwalne
wykazują, jakie chłosty, jak surowe, okrutne kary wymie-
rzał więzionym chłopom pan Pasek. „W pysk" bili swych
pokój owców znani ze stosunkowo dużej łagodności cha-
rakteru tacy królowie, jak np. Jan Kazimierz. Znamienna
jest decyzja Jana III, który za przypadkowe zabicie wydry
skazał swego dragona na śmierć przez rozstrzelanie i tylko
wskutek interwencji złagodził wyrok do chłosty. Delikwent
miał przebiec piętnaści razy przed frontem liczącego 1500
ludzi pułku, a w tym czasie każdy z żołnierzy ciął go trzy-
maną w ręku rózgą. „Przebieżał dwa razy — czytamy —
ludzi w regimencie półtora tysiąca, każdy po razu zatnie —
trzeci raz upadł w pół szeregu; nad prawo sieczono i le-
żącego" n.

Wiadomo, że te zwyczaje panowały na wielu dworach.
Spotykało się srogich panów, którzy szafowali karami, za
byle przewinienie każąc siec rózgami czy kańczugami poko-
jowców, panny z fraucymeru, liberię. Kary te nakładano
bez względu na pochodzenie społeczne obwinionych, pa-
nował tylko zwyczaj, że szlachtę chłostano na kobiercu, zaś
plebejuszów na gołej ziemi.

Pewne zmiany w tych srogich obyczajach zaczęły za-
chodzić dopiero pod koniec omawianego okresu. Wzorem
był tu dwór Stanisława Augusta, na którym wyelimino-
wano w ogóle kary fizyczne. Pamiętnikarz Magier pisze,
że odnosiło się to także do prostej służby, tzw. liberii.
„Żadne bicie nie bywało użyte na ukaranie za jakowe

15 J. Ch. Pasek, Paviięiniki, wyd. J. Czubek, Kraków
1929, s. 507.

557

uchybienia w służbie, które kończyło się często na areszcie,
a za większe przewinienia ośla głowa żelazna, ważąca
25 funtów, którą ukarany musiał nosić opartą na ramie-
niach, prowadzony po dziedzińcach, i to podczas niebyt-
ności króla w Zamku. Co się tyczę stajennych, tam nieraz
za karę widziano na stajennym 12 płaszczów sukiennych
kuczbają podszytych, które podczas upałów po dziedzińcach
przymuszony był dźwigać na sobie" 16.

Złagodzenie obyczajów następowało powoli w całym.kra-
ju. Ludzie Oświecenia z odrazą wspominali czasy, kiedy
szafowano rózgą i batogiem. Wiele tutaj ważyło słowo
znanych pisarzy. Między innymi piętnował srogość i kary
fizyczne Stanisław Trembecki.

Zarówno magnaci jak naśladująca ich szlachta pomiatali
mieszczaństwem, przejawiało się to m. in. w wykorzystaniu
swej przewagi do maltretowania i pospolitego bicia „ły-
ków". Jest oczywiste, że fakty takie nie mogły mieć miejsca
w zamożnych, rządzących się swymi prawami miastach, jak
np. Gdańsku, Warszawie, Toruniu, jeśli jednak chodzi

0 małe, prowincjonalne mieściny, to były one niejedno-
krotnie miejscami rozmaitych wybryków. Miejskie księgi
sądowe świadczą o licznych faktach pastwienia się nad
mieszczanami, bicia ich, nieraz nawet mordowania. Zdarza-
ło się to szczególnie pod wpływem alkoholowego zamro-
czenia. Pijana szlachta płazowała ludzi szablami, cięła
harapnikami. Uczestnicy pogromów potrafili jeszcze zagrze-
wać się takimi okrzykami, jak np.: „panie bracie, nie bij
szablą, lepiej kłonicą!"1'.

Wszystkie te okrucieństwa wypływały z ówczesnych po-
jęć wychowawczych, pogardy dla ludzi niższych stanów,
małej stosunkowo wrażliwości na ból, zarówno własny jak

1 cudzy, zboczeń oraz megalomanii pańskiej. Istniał wszak-

16 A. M a g i e r, Estetyka miasta stołecznego Warszawy,
Wrocław 1963, s. 93.

17 Cyt. wg J. B a r t y ś, Z przeszłości kulturalnej miasteczek
poiudniowo-wschodniej Wielkopolski w XVIII u>., „Prace i Ma-
teriały Etnograficzne", t. XIII, Wrocław 1959, s. 313.

558

źe czynnik, który podnosił okrucieństwo i srogośe do ran-
gi cnoty, sądowego obowiązku, wręcz powinności. Czynni-
kiem tym było przekonanie, że istniejący system społeczny
i moralny wymaga stosowania okrutnych kar, które sta-
nowić mają odstraszający przykład dla wszystkich, którzy
odważyliby się zburzyć istniejący ustrój wraz z jego nad-
budową. Nie ulega wątpliwości, że terror stosowano z pre-
medytacją, źe. za jego pomocą łamano wszelkie próby walki
klasowej. Legalnym, usankcjonowanym przez prawo środ-
kiem było np. istnienie tortur. Torturowanie szlachty na-
leżało do sporadycznych wyjątków, rzadko też męczono
bogatych mieszczan, natomiast szeroko stosowano ten rodzaj
kary wobec chłopów, biedoty miejskiej, włóczęgów, żebra-
ków, rzekomych czarownic. Tortury miały na celu wymu-
szenie przyznania się do winy. Metody, jakie podczas nich
stosowano, zapożyczano przeważnie z Zachodu, z miast nie-
mieckich, które do perfekcji udoskonaliły u siebie sposób
dręczenia w dobie średniowiecza. Trzeba jednak podkreślić,
że mimo okrucieństw nigdy nie osiągnięto u nas takiego
stopnia wymyślności, jaki cechował machinę śledczą na
Zachodzie.

W miastach przeprowadzano męki w torturii — specjal-
nej izbie znajdującej się w podziemiach^ ratusza. Sprowa-
dzonego więźnia rozbierano do naga, jedynie „miejsca
wstydliwe jakim chuściskiem obwinąwszy", a w niektórych
przypadkach, np. w procesach o czary lub przy torturo-
waniu Żydów, golono na całym ciele włosy. Zabieg ten
stosowano wówczas, gdy uważano, że torturowani są w kon-
takcie ze złymi mocami i że diabeł mógł ukryć się właśnie
na owłosionych częściach ciała. Metody i stopnie tortur
były rozmaite, zależnie od miejscowości, w której je sto-
sowano, oraz stopnia wykwalifikowania oprawcy, wszędzie
jednak znano środki i sposoby, które potrafiły zmusić do
składania zeznań. Głowę gnieciono np. „czapką pomorską"
— były to dwie blachy powoli ścieśniające się za pomocą
śruby; palce skręcano w tak zwanej „śrubnicy", stosowano
„kolczyste sznurówki", to jest niby kaftan z kolcami, które
wżerały się w piersi i plecy. Powszechne było przypalanie

559

rozpalonymi blachami lub świecami. Jedną z najcięższych
tortur stanowiły „buty hiszpańskie". Były to zębate żelaza,
które zakładano na stopy, a następnie ściskano śrubami.
Żelaza te gniotły, kaleczyły, a wreszcie łamały nogi, ból
przy tej torturze był tak potworny, że „buty hiszpańskie"
załamywały ponoć najtwardszych przestępców.

Najczęściej stosowaną torturą było jednak tak zwane
„pociąganie". Polegało ono na tym, iż ciało torturowanego
rozciągano za pomocą zakręconych lin. Podczas tej męki
ręce i nogi wyłamywały się ze stawów i wykręcały się.
Kitowicz tak pisze: „[...] więzień wyciągał się jak struna,
ręce wykręciły się tyłem i stanęły w prostej linii z ciałem
nad głową, w piersiach zrobił się dół głęboki, w którym
tłoczyła się głowa; cały człowiek wisiał w powietrzu, nie
dotykając już nic stołka. Wszystkie żebra, kości, junktury
w nim niemal widać było, że mógłby je porachować [...].
Więzień tu już dobywał tchu ostatniego siląc się na wrzask,
albo też zdawał się go pozbywać wszystkimi otworami na-
tury, wyrzucając z siebie z kaszlem i grzmotem gęste, wod-
niste i flegmiste ekshalacyje, które — iż zarażały przy-
tomnym nosy i widok przykry sprawowały — przeto ci
wszyscy, którzy takowych tortur dyspozytorami, egzekuto-
rami i spektatorami być musieli albo chcieli, mieli na
pogotowiu kadzidło i trunki dla odpędzenia smrodu i po-
krzepienia serca kompasyją wątlejącego" 18.

Oczywiście do podobnych scen dochodziło także przy sto-
sowaniu innych rodzajów tortur. Z chwilą rozpoczęcia ba-
dań odzywały się krzyki męczonych, torturowani w roz-
paczliwych słowach wzywali Boga, zapewniali o swej nie-
winności, błagali o pomoc. Jęki te były nieraz tak donośne,
że słychać je było na zewnątrz ratusza. Ludzie, którzy
przeprowadzali badania, nie znali jednak litości, odpowie-
dzią na wszelkie błagania było milczenie, a nawet spotęgo-
wanie tortur. W torturii wytwarzała się więc niesamowita
atmosfera — pijani, podekscytowani sędziowie i sadyści-

18 J. Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III,
oprać. R. P o 11 a k, Wrocław 1951, s. 235—236.

560

-oprawcy znajdowali w zadawaniu mąk wręcz upodobanie,
„raczono się" alkoholem, ekscytowano jękami delikwentów.
Często tortury wzmagano do tego stopnia, że więźniów
zamęczano.

Nic więc dziwnego, że wielu z badanych przyznawało się
do zarzucanych im przestępstw. Mniej odporni więźniowie
przyznawali się nawet do win, których w ogóle nie po-
pełnili, wymieniali też nazwiska wyimaginowanych wspól-
ników, dawali na wszystkie pytania twierdzące odpowiedzi
— pragnąc uniknąć dalszych tortur. Niektórzy mdleli od
razu na początku przesłuchania, wówczas przykładano im
do ust lusterko, sprawdzając, czy oddychają. Jeśli żyli, cu-
cono ich i torturowano dalej.

Niekiedy zdarzali się jednak ludzie, którzy potrafili znieść
wszystkie męczarnie. Jedni po prostu po pewnym czasie
przestawali reagować na ból, inni odznaczali się niebywałą
odpornością. Ostatnich spotykało się najczęściej pośród za-
wodowych opryszków. Tego rodzaju delikwenci nie tylko
nie prosili o zaprzestanie mąk, lecz jeszcze lżyli kata i sę-
dziów. Prowadzący przesłuchania zamiast spodziewanych
jęków słyszeli stek najgorszych wyzwisk. Męki można było
stosować tylko trzykrotnie, i to w pewnych odstępach cza-
su. Jeśli ktoś wytrzymał wszystkie badania i nie przyznał
się do winy — zostawał zwolniony. Oczywiście wypadki
takie były bardzo nieliczne, większość torturowanych albo
przyznawała się do winy, albo po prostu umierała podczas
dochodzenia. Śmiercią zamęczonego więźnia nikt się nie
przejmował. Ponieważ byli to zwykle ludzie ubodzy, więc
nie było komu mścić się czy dochodzić ich krzywdy.

Tortury stanowiły groźną broń wobec chłopów. Buntu-
jących się lub oskarżonych o „nieprawomyślność" oddawano
na męki sądom miejskim. Niekiedy szlachta sprowadzała
z miasteczka urząd miejski wraz z katem i jego pomocni-
kami, tortury odbywały się wówczas w spichrzach czy
stodołach. Najczęściej stosowanym wtedy środkiem było
rozciąganie delikwenta na drabinie, która zastępowała urzą-
dzenia miejskiej torturii. Ponieważ jednak sprowadzanie
sądu i cała procedura sądowa były dość kosztowne, feuda-

36 — Obyczaje staropolskie 561

łowię uciekali się do stosowania torlur raczej w ostatecz-
ności, woleli maltretować poddanych w .domowy", a nie
, mniej skuteczny sposób.

J Barbarzyńskie te metody występowały u nas do drugiej

połowy XVIII wieku, to jest do czasów Oświecenia. Dopie-
ro w 1776 roku z inicjatywy Stanisława Augusta i na
wniosek posła Wojciecha Kłuszewskiego Sejm powziął
1 uchwałę znoszącą tortury w sądownictwie. Jeśli początkowo

nawet w życiowej praktyce uchwała ta nie zawsze była

.) stosowana, to w każdym razie oznaczała ona zdelegalizo-

wanie tych potwornych, nieludzkich metod. Pod tym

r względem Polska wyprzedziła inne kraje europejskie, które

Li dopiero w następnych latach podjęły podobne decyzje. Fakt

W ten odbił się szerokim echem w świecie i wywołał pozy-

', tywne komentarze ze strony zwiedzających nasz kraj cu-

11 dzoziemców.

Za rozboje, przestępstwa kryminalne, a także i politycz-

\ ne, jeśli godziły w panujący system, sądy wymierzały

straszliwe kary — świadczą o tym publicznie wykonywa-

) ne egzekucje, które miały odstraszyć od popełniania po-

dobnych przestępstw, z drugiej zaś strony dostarczyć lu-

1 dowi okrutnego widowiska. Na każdą egzekucję zbiegały

się tłumy, które ekscytowały się okrucieństwami. Maka-

, bryczne sceny zadawanych publicznie mąk wyzwalały na-

wet u ludzi nie posiadających skłonności sadystycznych
reakcje obce normalnemu człowiekowi. Nie stanowiło to
zresztą specyfiki stosunków polskich. Wiadomo, że w taki
sam sposób reagował tłum podczas egzekucji przeprowa-
dzanych we Francji, Anglii czy w Rosji. Działała tu wielo-
wiekowa tradycja wywodząca się z głębokiego średniowie-
cza, bardzo żywa w całej Europie aż do końca XVIII
wieku.

Karę śmierci wykonywano w rozmaity sposób, istniało
szereg sposobów pozbawiania skazańców życia. Za karę
hańbiącą uchodziło powieszenie, najczęściej stosowane za
złodziejstwo. Ludzi skazanych na powieszenie wyprowadza-
no zazwyczaj za miasto i tracono w asyście tłumu gawiedzi.
Wieszano na drewnianych lub murowanych szubienicach,

562

i

dla wzbudzenia zaś postrachu nie zdejmowano ciał, lecz
zostawiano je na pastwę kruków i innego ptactwa. Toteż
przed wjazdem do większego miasta spotykało się często
szubienice z wiszącymi na nich okrutnie rozdziobanymi
ciałami wisielców.

Inną często wykonywaną karą śmierci było ścięcie. W ten
sposób karano zazwyczaj bandytów, zbójników, ludzi ska-
zanych za przestępstwa polityczne i morderstwa. Skazań-
ców ścinano na specjalnie do tego celu wznoszonych rusz-
towaniach, które ustawiano na rynku lub jakimś placu. Kat
ścinał skazańcowi głowę ciężkim, specjalnie przystosowa-
nym do egzekucji mieczem lub toporem. Niektóre miecze
katowskie przy końcu ostrza miały umieszczone ciężarki,
co ułatwiało zadanie śmiertelnego ciosu. Na egzekucje
ściągały nie tylko tłumy pospólstwa, lecz również ludzie
„dobrze urodzeni" — szlachta, dygnitarze, magistraty, a na-
wet damy.

Śmierć poprzez ścięcie lub powieszenie była stosunkowo
łagodną karą, często jednak ulegała zaostrzeniu. Poprzedza-
no ją wtedy różnego rodzaju mękami (była to tak zwana
,,kwalifikowana" kara śmierci). Tak więc przed wykona-
niem wyroku upalano np. skazańcowi rękę, szarpano ciało
rozpalonymi kleszczami, darto pasy — to znaczy kat zrywał
z ciała skazanego płaty skóry (zwykle od karku do stóp).

Dokonywano także znacznie okrutniejszych egzekucji —
do takich należy zaliczyć ćwiartowanie. Najcięższą karą
było ćwiartowanie żywcem. Polegało ono na tym, że kat
rozrąbywał człowieka toporem i części jego ciała wieszał
na szubienicy, a głowę wbijał na pal. Egzekucję tę łago-
dzono czasami — najpierw skazańca ścinano, a dopiero
następnie rozrąbywano jego zwłoki. Inną okrutną karą było
łamanie kołem. W tym celu oprawca brał koło i łamał
nim kości delikwenta. Jeśli rozpoczynał łamanie od ude-
rzenia w czaszkę, to za pierwszym ciosem zabijał go lub
też pozbawiał przytomności, dzięki czemu skazaniec miał
lżejszą śmierć, częściej jednak rozpoczynano łamanie od
stóp, powoli druzgocąc caie ciało, co powodowało okrutne
męki. Czasami kara polegała na wpleceniu człowieka żyw-

563

cem w koło. Czarownice, bluźnierców. sodomistów palono
żywcem na stosach. Nie potrzeba chyba podkreślać,, iż ten
rodzaj śmierci odznaczał się szczególnym okrucieństwem.
Stosowano ponadto szereg innych wymyślnych egzekucji.
Tak więc np. dzieciobój czynie wiązano, układano w dole,
przysypywano ziemią, a następnie przebijano drewnianym
palem. Za kradzież miodu (uchodziła ona za wyjątkowo
ciężkie przestępstwo) wytaczano żywcem jelita. Skazańca
wodzono obok słupa, a oprawca wycinał zeń jelita; przy
którymś kolejnym okrążeniu słupa skazaniec mdlał w koń-
cu z męki i umierał.

Rodzajów kar śmierci było jeszcze więcej, z bardziej roz-
powszechnionych należy wymienić topienie. Stosowano je
za popełnienie lżejszych przestępstw, np. za kradzież. Karę
tę wymierzano przeważnie kobietom, zazwyczaj w tych
przypadkach, gdy mężczyzn wieszano, ze względów obycza-
jowych uważano bowiem za nieprzyzwoite wieszanie kobiet.

Wojskowych lub ludzi skazanych za przestępstwa poli-
tyczne rozstrzeliwano. W ten sposób zginął np. hetman
kozacki Jan Wyhowski, podskarbi i hetman polny W. X. L.
Wincenty Gosiewski.

Szerzej opisać trzeba egzekucje, jakie stosowano wobec
występujących z bronią w ręku, zdeterminowanych na
wszystko rewolucjonistów plebejskich; wobec zbuntowa-
nych chłopów czy walczących zbójników stosowano bowiem
najpotworniejsze, znamienne w tych wiekach dla Europy
wschodniej rodzaje śmierci: haki i pale.

Jędrzej Kitowicz tak pisze o wbijaniu na pal hajdama-
ków: „[...] która egzekucyja takim szła sposobem: obnażo-
nego hajdamakę położyli na ziemi na brzuch; mistrz albo
który chłop sprawny, do egzekucyi użyty, naciął mu topor-
kiem kupra, zaciesany pal ostro z jednego końca wetchnął
w tę jamę, którą gnój wychodzi z człowieka, założył do
nóg parę wołów w jarzmie i tak zwolna wciągał hajda-
makę na pal rychtując go, aby wszedł prosto" 19. Pal opie-
rano w tym czasie o specjalne umocnienie, a gdy skazaniec

19 Kitowicz, Opis obyczajów..., s. 341.

5(54

był już nań wbity, podnoszono go i wkopywano w ziemię.
Jeśli pal wszedł w ciało prosto, to wychodził karkiem lub
głową, co powodowało prawie natychmiastową śmierć.
Częściej jednak ostrze pala wychodziło bokiem, krzyżem,
pod ramieniem, wówczas człowiek męczył się przez kilka
godzin, niekiedy podobno nawet do trzech dni. Należy
dodać, że podczas krwawych pacyfikacji, kiedy skazańców
było wielu, a mało pali, na jeden pal wbijano po dwóch
ludzi, potęgując potworne sceny do granic wytrzymałości.

Czasami wbijanie na pal odbywało się w nieco odmienny
sposób. Mianowicie kat oburącz wbijał ostro zastrugany
pal między nogi skazańca, następnie pal podnoszono i wbi-
jano w ziemię, co powodowało, że człowiek całym ciężarem
opadał w dół i wciskał się na drzewo. Trzeba dodać, że
jeśli kat był mało wprawny, to ten sposób powodował
dodatkowe cierpienia, bywało bowiem, że mniej zręczni
oprawcy kilkakrotnie musieli uderzać drzewcem, zanim
wreszcie wbili je w ciało.

W omawianych czasach odczuwano srogość tej kary, uwa-
żano jednakże, iż stanowi ona doskonałą metodę „wycho-
wawczą", która skutecznie odstrasza od porywania się na
władzę feudałów. Dość przypomnieć, że w ten sposób
uśmiercono przywódcę powstania chłopskiego w XVII wie-
ku — Aleksandra Kostkę-Napierskiego. Charakterystyczne,
że wbijanie na pal stosowano tylko wobec plebejuszów;
nie było przypadku, by w ten sposób uśmiercono jakiegoś
szlachcica. Należy także dodać, iż ten rodzai śmierci stoso-
wano wyłącznie wobec mężczyzn.

Niektórzy wbijani na pal skazańcy okazywali wyjątko-
wą pogardę dla śmierci, połączoną z zadziwiającą wytrzy-
małością. Czytając np. o egzekucjach hajdamaków dowia-
dujemy się, że „bywali drudzy tak zatwardziałego serca,
że miasto jęczenia w bólu wołali na dyrygującego zaciąga-
niem na pal: «Krywo idet, pane mistru», jakoby bólu żad-
nego nie było albo jakby go tylko kto w ciasny bot obu-
wał'1 20.

20 K i t o w i c z, Opis obyczajów..., s. 342.

Wbijanie na hak stosowano najczęściej wobec przywód-
ców zbójnickich, tak zwanych hetmanów, inaczej harna-
'siów. Delikwenta obnażano do pasa i wbijano mu w plecy,,
ewentualnie w bok, „pod żebro", potężny żelazny rhak.
Ponieważ hak taki wbity był w szubienicę, człowiek za-
wisając na żelazie powoli konał. Wbici na hak nie tracili
bowiem przytomności, lecz męczyli się często przez wiele
godzin. Jeśli chciano okazać skazańcowi łaskę, strzelano do
wiszącego, co skracało jego mękę. Należy dodać, że traceni
w ten sposób harnasie okazywali zadziwiającą wytrzyma-
łość i pogardę dla śmierci. Pewnego razu tracono w Żywcu,
wespół z kamratami, sławnego przywódcę zbójników —
Burego. Zbójników ćwiartowano, a hetmana wbito na hak.
Kronikarz powiada, że gdy ciągniono go na hak, to nie
tylko nie okazywał żadnego bólu, ale jeszcze pokrzykiwał:
„Wio, Bury, do góry", a gdy zawisł i zaczęto ćwiartować
jego towarzyszy, to lżył kata, wołając: „Narąbałeś teraz
mięsa, jedzże go" ".

Wieszanie na hakach było okrutną śmiercią, ale zbójni-
cy uważali ten rodzaj egzekucji za honorowy, za zaszczytne
zakończenie zbójnickiego życia. Na marginesie dodać moż-
na, że zwalczające karpackich zbójników władze węgier-
skie stosowały nieraz jeszcze bardziej wyrafinowane rodza-
je śmierci. Siedemnastowieczny autor opisując egzekucje
w Preszowie powiada, że jednego z przywódców zbójni-
ckich „[...] rozebrano do naga, poryto całe ciało jego no-
żami, zawinięto w świeżo ściągniętą skórę końską i zaszyto
ręce i nogi razem, zaś głowę zostawiono wolną na ze-
wnątrz i wystawiono na największy upał, tak że na trzeci
dzień, żywcem toczony robactwem, nędznie zginął. A koło
Preszowskiej szubienicy pale i koły stoją jak mały las" 22.

Wobec zbójników, jak już wspominałem, stosowano tak-

- M A. Komoniecki, Dziejopis żywiecki, t. I, wyd.
S. Szczotka, Żywiec 1937—1939, s. 178.

22 Cyt. wg B. Szopiński, Podróż Simplicissimiisa węgier-
skiego do Tatr u> XVII iv., „Pamiętnik Towarzystwa Tatrzań-
skiego", t. XXVIII, 1907, S. 65.

566

że czasem wbijanie na pal, nieraz wbijano ich po dwóch
na jeden pal. Bywało, że wbitych na pal pozostawiano na
rynkach miast nieraz przez całe tygodnie. Rozkładające się
ciała wzbudzały zgrozę, ale bywało, że i litość. Pod rokiem
1706 burmistrz żywiecki tak pisze: „Tegoż roku dnia 16
Oktobra Jędrzej i Maciej Świerczakowie, bracia rodzeni,
z Państwa Łodwigowskiego zbójcy tajemni, za swoje eks-
cesa wyjawione na placu miejskim na pale żywo razem
powbijani byli. Z których aż strach przemijającym był,
a tych, nie wiedzieć kto, die 23 Novembris w nocy po-
zdejmował i zagrzebi w dolinie" 2S. Pod rokiem 1720 z ko-
lei czytamy, że odbywała się egzekucja kilku zbójników.
„Pod który czas aż groza i strach był na placu miejskim,
gdzie szubienic czworo stało, a na każdej głów i ćwierci
ludzkich pełno było, znowu na palu jeden, a dwa na ko-
łach wplecieni postawieni byli, z których smród, pojrzenie
straszne było i okropno każdemu; czyniąc to państwo dla
karania zbójstwa, które tajemne bywały, a między pod-
danymi dobrymi źli się taili" 24.

Czynnikiem wpływającym na spotęgowanie się tych
wszystkich okrucieństw były toczone w XVII wieku wojny.
Kampanie wojenne pociągały za sobą nie tylko ruinę go-
spodarczą kraju, lecz także przyzwyczajały ludzi do okru-
cieństwa, egzekucji, krwawych pacyfikacji. Czyny te dykto-
wane były pragnieniem utrzymania we władaniu zdoby-
tych ziem, częściej jednak stanowiły one rezultat najpo-
spolitszego łupiestwa, najbardziej ohydnego zwyrodnienia.
Otwinowski pisze, że podczas wojny północnej pewne od-
działy najeźdźców ,,[...] okrutne morderstwa czynili, księży,
szlachtę, ludzi gminnych piekli, zabijali, kobietom gwałty
czynili, skąd umierać musiały" 25.

Trzeba zresztą podkreślić, iż bestialstw dopuszczali się
także i polscy żołnierze. Nie opłacane regularnie wojsko

23 K o m o n i e c k i, jw., t. II, s. 18.
n Komoniecki, jw., t. II, s. 263—264.
2S E. Otwinowski, Pamiętniki..., wyd. E. Raczyński, Po-
znań 1838, s. 111. •"• -»-••'- »wo-.

Ml

dokonywało po prostu rekwizycji i rabunków. Jeśli prze-
szkadzano mu w grabieży i opierano się, to mściło się
w okrutny sposób. Starowolski pisze np., że sadzano chło-
pów na rozżarzonych węglach, palire wkręcano im w kurki
od pistoletów, ściskano głowy witkami, tak że aż wysa-
dzało oczy. Źródło z początku XVIII wieku mówi, że „byli
w dywizjach polskich, którzy ubogich ludzi na mrozie
wielkim nago zewlokszy wodą z solą polewali i bydłu
potem lizać dali tak długo, póki o pieniądzach, gdzieby
mieli, nie powiedzieli albo tyle a tyle nie wydali. Byli tacy,
którzy śledziami okarmiwszy i słoną wodą napoiwszy na
piec jednego na drugiego pokładli i tak długo przypiekać
kazali, póki żony albo przyjaciele jacy pieniędzy nie przy-
nieśli. Byli tacy, którzy w kominie za nogi zawiesiwszy
tak długo słomą podkurzali, póki według swego paletu
wszystkiego nie odebrali" 26. W ówczesnych księgach sądo-
wych spotkać można opisy jeszcze bodaj większych okru-
cieństw. Czytamy np., że chłopom odrąbywano obie dłonie,
że obcinano palce u rąk i wkładano je do kieszeni tortu-
rowanych.

Okrucieństwa charakteryzowały też ówczesnych wodzów.
Dowódcy oddziałów czy armii bardzo często wydawali roz-
kazy „wycięcia w pień" setek jeńców, kierowali okrutnymi
pacyfikacjami, w pewnych przypadkach ze srogością karali
nadużycia własnych żołnierzy. Uczestnik walk ze Szweda-
mi, pamiętnikarz Jemiolowski opowiada, że podczas wy-
prawy wielkopolskiej w 1656 roku Stefan Czarniecki
schwytaną na rabunku czeladź wojskową ,,[...] karał, bił,
w ostatku zdybanych na jakimkolwiek ekscesie ex nuc
albo samym wieszać się kazał, albo i sam spod uwiązanych
na drzewie, albo na wrociech konie zacinał, nawet w ogień
świętokradców miotać kazał, u ogona końskiego tych przed-
niczycli uwiązawszy za nogi, po cierniach i krzakach włó-
czyć rozkazywał" 27.

25 Cyt. wg J. G i e r o w s k i, Rzeczpospolita w dobie upadku
1700—1740. Wybór źródeł, Wrocław 1955, s. 21.

27 M. J e mioło wslii, Pamiętnik..., wyd. A. B i e 1 o w s k i,
Lwów 1850, s. 96.

56$

Tortura włóczenia końmi była gorsza od rozstrzelania.
Pasek pisze na ten temat: „I zdało się to zrazu, że to nie-
wielkie rzeczy, ale okrutna jest męka, bo nie tylko suknie,
ale i ciało tak opada, że same tylko zostają kości" 28.

Oświecenie polskie przecięło wielowiekowe barbarzyń-
stwo. Wystąpiono przeciwko okrucieństwu procedury sądo-
wej, zniesiono, jak już wspominałem, tortury, potępiono
i zabroniono stosowania wobec więźniów wszelkich „mę-
czarni", ograniczono też wykonywanie kary śmierci. Wy-
stępowano także przeciwko zróżnicowaniu polskiego prawa
karnego, które karało obwinionego w zależności od tego,
jakie miejsce zajmował w hierarchii społecznej. Ostatni
w niepodległej Rzeczypospolitej projekt prawa karnego
z 1791 roku stanął na stanowisku równości wszystkich
wobec prawa.

Nie wszystkie te założenia zostały od razu wprowadzone
w życie, jednakże pod wpływem nowych prądów poczęły
razić sądowe okrucieństwa. „Kwalifikowana" kara śmierci
budziła wręcz odrazę, ona więc pierwsza została zarzucona.
Przestano wreszcie łamać ludzi kołem, wbijać ich na haki
i pale, palić żywcem. Można twierdzić, że koniec XVIII
wieku przyniósł w tej dziedzinie całkowity przełom, za-
równo w procesach kryminalnych jak i politycznych. Ze-
rwano ze średniowiecznymi praktykami, skazańców tra-
cono już teraz tylko przez ścięcie lub powieszenie.

W 1620 roku umysłowo chory szlachcic Piekarski rzucił
się na króla Zygmunta III i zadał mu czekanem powierz-
chowne rany. Mimo choroby, uznany został za świadomego
królobójcę, okrutnie był torturowany (stąd przysłowie „ple-
cie jak Piekarski na mękach"), a następnie został „przy-
kładnie" stracony. Skazańca wożono po Warszawie na
wozie, przy czym kat szarpał go rozpalonymi kleszczami.
Na miejscu- kaźni spalono mu prawą rękę, następnie zaś
obie ręce zostały odcięte, po czym został rozszarpany koń-
mi, a części jego ciała spalono. Dla porównania — w 1771
roku konfederaci barscy pod wodzą Strawinskiego, Łukaw-

28 Pasek, jw„ s. 13.

569

skiego i Kuźrny (Kosińskiego) dokonali zamachu na Stani-
sława Augusta, który/ostał ranny i uprowadzony z War-
szawy. Na skutek sprzyjających okoliczności, przede wszy-
stkim odstępstwa Kuźmy, król uratował się z opresji.
W 1773 roku zwołano sąd sejmowy dla sądzenia zamachow-
ców. Zarówno król jak i marszałek Stanisław Lubomirski
przeciwni byli stosowaniu tortur. Na jednym z posiedzeń
stawił się Stanisław August jako świadek, wstawiał się za
Janem Kuźnią i prosił, by nie ferować wyroków śmierci.
Sąd ułaskawił Kuźmę, na śmierć skazano jedynie Łukaw-
skiego i Cybulskiego. Zostali oni ścięci, a dopiero później
ich ćwiartowano. Opinia ówczesna przyjęła to jako przejaw
wielkiego humanitaryzmu. Anglik Wraxall tak o tym pisał:
„Obaj zostali uroczyście osądzeni i skazani na śmierć; ale
dzięki wstawiennictwu króla nie zastosowano w stosunku
do nich tortur przywiązywanych do takiego wyroku. Za-
miast, przeróżnych męczarni, które prawodawstwo polskie
przewiduje dla królobójców, po prostu ścięto im głowy.
Stanisław zatroszczył się również o los kilku pomniejszych
spiskowców, ratując ich od kary głównej"29.

«° N. W Wraxall, Wspomnienia z Polski 1778, [w:J Polska
stanisławowska w oczach cudzoziemców..., t. I, s. 526.

jms

XIX

MODELE OBYCZAJOWE W POLSCE
XVII—XVIII WIEKU

W literaturze popularnonaukowej czy beletrystycznej
często operuje się pojęciami „obyczajowość staropolska",
„staropolski "styl życia" itp. Pojęcia te nie są ścisłe, w oma-
wianym okresie występowało bowiem kilka modeli obycza-
jowych, które choć wzajemnie się przenikały, stanowiły
jednak często odmienne światy obyczajowe. Wpływało na
to zróżnicowanie socjalne, majątkowe i ideologiczne ów-
czesnego społeczeństwa, w którym panowało przekonanie,
że ludzie nie są jednacy, iż istnieje hierarchia stanów,
z których każdy ma swoje odrębne prawa i obowiązki
wobec społeczeństwa i posiada prawo do odrębnego sposobu
życia. W XVI—XVIII wieku wykształciły się wzorce obo-
wiązujące poszczególne warstwy społeczne oraz pojęcia
o podstawowych regułach dobrego wychowania, o odpo-
wiednim w danej grupie społecznej stroju, stylu życia itp.
W związku z tym można więc mówić o modelu magnackim,
obejmującym także patrycjat wielkich miast, próbującym
go w miarę możności naśladować modelu szlacheckim,
chłopsko-mieszczańskim oraz o tych modelach obyczajo-
wych, obowiązujących np. pośród wojskowych, służby i lu-
dzi marginesu społecznego.

W związku z tym wykształciły się pewne typy obyeza-

571

jowe wiążące się z określonymi modelami, dla których
charakterystyczna była nie tylko odmienność stroju, odręb-
ny savoir vivre, lecz także sposób bycia i styl życia. Prace
socjologiczne podkreślają, że system obowiązujących reguł
obyczajowych wywiera na jednostkę wpływ upodobniają-
cy, tak samo jak np. dziedzictwo biologiczne. Powstają
pewne typy grupowe odznaczające się przez wiele poko-
leń pewnymi charakterystycznymi cechami. Wymienione
wyżej modele obyczajowe przyczyniły się do tego, że
w omawianych wiekach ukształtował się nowy typ szlach-
cica (odmienny np. od jego przodków żyjących w XV wie-
ku), magnata, chłopa, sługi dworskiego itp. Należy pod-
kreślić, że niemal każdy z tych typów obyczajowych kie-
rował się własną moralnością. Uproszczeniem jest twier-
dzenie, iż istniały wtedy tylko dwie moralności: jedna dla
feudałów, druga dla poddanych. Taki podział uznać należy
za podstawowy, struktury moralne kształtowały się jednak-
że w sposób bardziej złożony. Wiadomo, że funkcjonowało
kilka konkurencyjnych systemów moralnych, że inne normy
obowiązywały wśród wszechwładnych oligarchów, inne
wśród zwykłej szlachty, chłopów, świata przestępczego itd.

Najsłynniejsza, najbarwniejsza, najbardziej podziwiana
była oczywiście obyczajowość magnacka. Dążąc do osią-
gnięcia ambitnych celów politycznych, do wyniesienia swo-
ich rodów, oligarchowie prowadzili tryb życia, którego ce-
lem było zapewnienie sobie maksymalnej popularności, zdo-
bycie poparcia rzesz szlacheckich, opromienienie swego
imienia blaskiem potęgi, niezwykłości, bogactwa. Magnaci
otaczali się więc setkami dworzan, służby, trzymali na-
dworne wojska, wznosili wspaniałe pałace, dawali pyszne
bankiety, wprost bajeczne sumy wydawali na kosztowne
stroje, broń, rasowe konie. Istne legendy otaczały organi-
zowane przez nich polowania. Ich chrzciny, wesela i pogrze-
by były nieraz świetniej sze od monarszych. Żyli w iście
wschodnim przepychu, prawie każdy ich krok obliczony
był na wzbudzenie podziwu, na zaimponowanie otoczeniu.

Panowie XVII—XVIII wieku to swego rodzaju wspaniali
aktorzy, którzy życie publiczne traktowali nieco jak scenę

572

służącą zaspokojeniu własnej pychy i megalomanii. Żyjąc
we własnym, odmiennym świecie często lekceważyli po-
wszechnie obowiązujące pośród szlachty zasady obyczajo-
we. Jeśli dostosowywali się do otoczenia, to dawali do
zrozumienia, iż jest to iście pański gest, najczęściej bowiem
kierowali się indywidualnymi regułami, pozowali na udziel-
nych władców, czasem wydawali jawne czy skryte wyroki
śmierci, lubowali się w grozie i potędze, jakie dawało im
ich stanowisko. W pochodzącym z XVII wieku dramacie
Antitemiusz zarzuca się magnatowi: „Niepomny byłeś praw
boskich ni praw natury" \ wykazuje się, że łamał wszelkie
obowiązujące normy, lekceważył panujące obyczaje. Opinii
tej nie można generalizować, biografie najsłynniejszych
panów, np. Jeremiego Wiśniowieckiego, Janusza Radziwiłła,
Jerzego Lubomirskiego, Karola Radziwiłła „Panie Kochan-
ku", Franciszka Salezego Potockiego świadczą jednak, że
dopuszczali się oni ^ nadużyć, gwałtów, wiarołomstwa, za
które innym groziła kara śmierci. Osłaniała ich wszakże
rodowa potęga, złowrogie alianse koterii magnackich, spra-
wujących dyktaturę w upadającej Rzeczypospolitej. Mega-
lomania i cyniczna, często wręcz amoralna postawa magna-
tów miała także związek z hedonistyczną postawą, jakiej
na ogół hołdowali, oraz z obowiązującym wśród nich sty-
lem życia. Wielu z nich wiodło „epikurski żywot", który
w potocznym pojęciu staropolskim polegał na próżniactwie,
ciągłym ucztowaniu, urozmaicanym grami hazardowymi
i nadużyciami seksualnymi. W początkach XVII wieku tego
rodzaju sposób życia nie był jeszcze nagminny, magnatów
tej doby cechował jeszcze niejednokrotnie inny, czynniej-
szy styl życia. Także i później spotykamy oligarchów cha-
rakteryzujących się aktywnością, kulturą osobistą, skalą
i poziomem zainteresowań. Dość wymienić Krzysztofa i Łu-
kasza Opalińskich, Jana Sobieskiego, Herakliusza Lubomir-
skiego. Spotykało się także panów przestrzegających przy-
jętych przez ogół szlachty obyczajów, nawet skrupulatów

1 Antilerniusz, Jezuicki dramat szkolny, wyd. J. D ii r r - D u r-
s k i, Warszawa 1957, s. 213.

573

w rodzaju Albrychta Radziwiłła. Uważam wszakże, iż po-
śród magnatów przeważał, pogłębiający się z czasem i osła-
biający aktywność, sybarytyzm. Ich styl życia wiązał się
też na ogół z konsumpcyjnym stosunkiem do kultury, z od-
działywaniem środowiska społecznego, w którym żyli.

Sposób wychowywania synów magnackich stanowił od-
bicie stylu życia dorosłych. Wyrastali oni w warunkach
specyficznych, cieplarnianych, często deprawowani byli już
od dzieciństwa, zatruwani pychą i ambicjami, które wpa-
jali im rodzice i otoczenie. Polscy oligarchowie wzrastali
przeważnie w przekonaniu, że stanowią przysłowiowy pę-
pek świata, że Rzeczpospolita istnieje po to, by przynosić
im zaszczyty, przywileje, bogactwa. Jakieś fatalne pomie-
szanie pojęć ciążyło nad ich wychowaniem od lat dziecin-
nych. Pisząc o tych sprawach bił na alarm już Andrzej
Frycz Modrzewski: „Synowie wielkich panów po najwięk-
szej części zbyt miękko i w zbytniej swobodzie są wy-
chowywani: spędzają czas na tańcach z dziewczętami, przy
lutniach i wśród sprośnych śpiewek, wśród przymilań się
im dworzan i nauczycieli. Pychą i hardością nasiąkają od
lat najwcześniejszych i jedwabne szatki prędzej poznają
niż mówić poczną; podziwiają złote łańcuchy i liczną służ-
bę, od maleńkości w głowie im jeno panowanie, wystaw-
ność, różnorakie biesiady, mściwa obrażliwość. Przez zbyt-
nią pobłażliwość tracą wszelki zdrowy rozsądek i choć ich
nigdy słuchać nie nauczono, chcieliby rozkazywać... pobłaż-
liwość fortuny i sposób życia pełen zepsucia nie pozwala,
aby doszli do czego dobrego ani w dzieciństwie, ani gdy
dorosną, ani gdy na mężów dojrzeją, ani gdy się postarzeją,
bo w tym im przeszkadzają powaby występku" 2.

Z biegiem lat zjawisko to jeszcze bardziej się pogłę-
biało, historycy kultury piszą wręcz o wynaturzeniu ów-
czesnego sposobu wychowywania magnackich synów. Ro-
man Pollak stwierdza, że niewłaściwe metody wychowaw-
cze „[...] prowadziły do tępej, szablonowej tresury, zabijały

2 A. Frycz-Modrzewski, O poprawie Rzeczypospolitej,
[w:] Dzieła wszystkie, t. I, Warszawa 1953, s. 114.

574

osobowość, przyśpieszały gwałtownie degenerację tej grupy
społecznej" 8.

A już szczególnie źle sprawy te przedstawiały się w tzw.
czasach saskich, mówią o tym m. in. wnikliwe uwagi Sta-
nisława Konarskiego: „Tytuły, urzędy, godności, odznacze-
nia i purpura nie są na pokaz i dla parady, nie są dla
zadowolenia pychy, dla pobudzenia dumy i próżności, próż-
niactwa i rozkoszy [...] nieszczęsny to i godny pożałowania
urzędnik, który dzień i życie całe przeznacza na sen, roz-
mówki, uczty, zabawy, tańce, muzykę, polowania, który
wszystko, znakomicie robi, prócz tego co robić powinien.
A cóż to za haniebna gnuśność także i młodzieńców dzi-
siejszych [...]. Myślą tylko o głupstwach, tylko głupstwa
ich bawią, całe dni, miesiące i lata upływają im na głup-
stwach, próżniactwie, śmiechach' i bredniach"4. Miał nie-
stety rację Vautrin pisząc, że niewłaściwe wychowywanie
synów magnackich powoduje, że „młody Polak nie zna
powinności ani praw obywatela, nie uważa się bynajmniej
za cząstkę pewnego politycznego organizmu, ale za ośro-
dek, do którego sprowadza wszystko, co go otacza [...].
Podsuwając dziecku takie myśli [...] magnat wpaja w nie
poczucie władzy na obszarze własnych dóbr, nie związanej
z władzą państwową. Nie wychowuje go po to, by służył
ojczyźnie, gdyż ojczyzna istnieje dla niego. Dziecko magnata
wyrasta nie na członka organizmu społecznego, ale na
pasożyta, który przyczyni się być może do zguby swego
narodu" 5.

Magnaci różnili się od szlachty, nie mówiąc już o innych
warstwach, nie tylko bogactwem, pychą, ale także nieraz
odmiennością stroju, często żenili się z cudzoziemkami,

8 R. Poi lak, O listach Krzysztofa Opalińskiego do brata
Łukasza, [w:] Wśród literatów staropolskich, Warszawa 1966,
s. 295.

4 S. Konarski, Pisma pedagogiczne, oprać. Ł. K u r d y-
b a c h a, Wrocław 1959, s. 450.

5 H. V a u t r i n. Obsenoator w Polsce, [w:] Polska stanisła-
wowska w, octach cudzoziemców, i. I, oprać. W. Zawadzki,
Warszawa 1963. s. .793—794.

575

przejmowali obce obyczaje. Niejednokrotnie wyobcowywali
się ze środowiska, a czasem nawet wynaradawiali; woleli
być poddanymi cesarza czy króla francuskiego, a pod ko-
niec XVIII wieku carowej rosyjskiej niż obywatelami Rze-
czypospolitej. Często bliżsi czuli się arystokracji francuskiej,
niemieckiej, rosyjskiej niż polskiej szlachcie. Gardzili nią,
dystansowali się od niej, raziło ich zachowanie się szlachty,
sposób jej życia, zwyczaje. Tę postawę, tę odmienność oby-
czajową typową dla możnowładztwa ilustrują dobrze m. in.
pamiętniki Stanisława Augusta Poniatowskiego. Autor z ca-
łą szczerością kreśli odrazę, jaką w nim wzbudzał szla-
checki obyczaj sarraacki. Oto charakterystyczny passus,
w którym opisuje, jakie to męki i zachody cierpiał i znosił
starając się o wybór na posła: ,,[...] dla dojścia do tego
lichego posłowania, trzeba było co dwa lata nadskakiwać
kilku secinom ludzi, którzy wprawdzie z urodzenia mogli
nazywać się szlachtą-posesjonatami [...], ale z których po-
łowa zaledwo umiała czytać, a daleko większa część służyła
dawniej lub obecnie zostawała na usługach u tych samych
magnatów, co też ubiegali się o ich wota dla siebie albo dla
swych dzieci. Traeba było przed sejmikiem kilka dni
z rzędu rezonować od rana do wieczora z tą ciżbą, po-
dziwiać ich brednie, zachwycać się ich płaskiemi koncepta-
mi, a nade wszystko ściskać ich brudne, kapcańskie osoby;
na wytchnienie trzeba było dziesięć albo dwanaście razy
na dzień konferować z matadorami okolicznymi, to jest
wysłuchiwać pod osłoną największej tajemnicy szczegółów
ich drobnych kłótni domowych, uwzględniać ich obopólne
zawiści, wstawiać się za promocyją ich do urzędów, ukła-
dać z nimi, ile i któremu ze szlachetnie urodzonych wybor-
ców dać trzeba gotówki, nareszcie wypadało jeść z nimi
śniadania, obiady, podwieczorki, wieczerze za stołami rów-
nie brudnymi, jak licho obsługiwanymi, aby w końcu wi-
dzieć częstokroć owoc tych pokłonów, wydatków i całej
tej cierpliwości zniszczony w jednej chwili przez jakiegoś
bałwana, zostającego na żołdzie przeciwników" 6.

6 Król Stanisław August, Pamiętniki..., t. I, cz. I, oprać.
W. Konopczyński, Warszawa 1915, s. 63.

576

Pychę, wyniosłość charakteryzującą znaczną część ma-
gnaterii, lekcewaijenie przez nią obowiązujących pośród
szlachty reguł piętnował m. in. nawet przedstawiciel tej
warstwy Ignacy Krasicki. W jednym z wierszy tak pisał:

Dumny Jan pokrewieństwem i Litwy, i Polski,
Że go uczcił Niesiecki, Paprocki, Okolski,
■Rozumie, iż za zmową ugodną i wspólną
Wszystkim cierpieć należy, jemu szaleć wolno.
Rozumie, iż gdy tytuł zaczyna od «jaśnie»,
Przy tyrn blasku i rozum, i cnota przygaśnie,
Nadstawia się i gardzi7.
>».

Pewne zmiany w obyczajowości magnackiej zaszły w cza-
sach Oświecenia. Pojawiła się wtedy grupa możno władco w
prowadzących odmienny od tradycyjnego, nowy styl życia.
Przywiązywała ona wagę do poziomu intelektualnego, gu-
stowała w rozrywkach typu artystycznego, jakie niosło za
sobą zachodnioeuropejskie Rokoko, dążyła do posiadania
prywatnych zespołów teatralnych i baletowych. Nowy typ
magnata dystansował się od pijaństwa, okrucieństwa, pry-
mitywizmu swoich ojców i dziadów. Zmiany te zachodziły
jednakże powoli, objęły one tylko pewne kręgi oligarchii
magnackiej. Obok oświeconych, prowadzących nowy tryb
życia magnatów w rodzaju Ignacego Krasickiego, Adama
Kazimierza Czartoryskiego, Ignacego Potockiego, żyli pano-
wie jakby żywcem przeniesieni z saskiego matecznika.
Wśród pewnych kręgów nasilił się też jawny cynizm, dąż-
ność do maksymalnego wykorzystania wszelkich uciech, do
zdecydowanie zmysłowego wyżycia się i użycia.

Stosunek szlachty do tego typu pańskich obyczajów był
złożony. Światłej sza, bardziej krytyczna część średniej
szlachty oceniała życie „dumą nadętych" oligarchów jako
pasmo nieprawości, piętnowała ich amoralność, degenera-
cję fizyczną i społeczną. Wystarczy przypomnieć antyma-
gnackie wystąpienia z czasów rokoszu Zebrzydowskiego,

7 J. K i- a s i c k i. Pisma wybrane, t. II, oprać. T. M i k u 1 s k i,
Warszawa 1954, s. 16. -:_■■•, rf

37 — Obyczaje staropolskie 577

Związku Święconego, rokoszu Lubomirskiego, antymagnS-
ckie, pełne pasji i wręcz nienawiści wypowiedzi Jana Wa-
wrzyńca Rudawskiego, Wacława Potockiego, Stanisława Ko-
żuchowskiego, a w końcu XVIII wieku ludzi związanych
z obozem reform. Niejednokrotnie spotykamy zdania, w któ-
rych zarzuca się panom, jak np. wojewodzie Gostomskie-
rau, że:

Zestarzałeś w złościach, zgrzybiałyś w niecnocie,
Nie schodzi nic do złych spraw na czerstwej ochocie 8.

Wacław Potocki w jednym ze swych wierszy tak powia-
da:

Zakładajcie panowie pałace na zbytki,
wywoźcie z Polski złoto za blaszki, za nitki.
Dość wiedzieć siedząc w Rzymie albo u Wenetów
Lub w Paryżu, co w Polsce dzieje się z gazetów9.

Zarzuty te odnosiły się oczywiście nie do wszystkich,
adresowano je wszakże do większości jaśnie wielmożnych.

Autorowie sarmaccy wykazywali, że amoralność i obcość
panów wynikała m. in. nie tylko z niewłaściwego wychowy-
wania, przerostu ambicji, lecz także z obcości krwi. W XVIII
wieku coraz częściej podkreślano, że panowie po ojcach nie
są Polakami. Ksiądz Kitowicz tak o tym pisał:

Niech to będzie w sekrecie u czytelnika, co dalej po-
wiem, ale to jest prawda wiele dowodów mająca, że mię-
dzy wielkimi panami mało jest prawdziwych Polaków z oj-
ca; są to synowie rozmaitych cudzoziemców, metrów, tanc-
mistrzów, fechtmistrzów, lingwistów, nareszcie kamerdyne-
rów, fryzjerów, hajduków i turczynów. Wszakże niedawno
żona jednego ministra koronnego urodziła Murzynka, któ-
rej mąż chował na dworze swoim dorodnego Murzyna. Mąż
nie mógł żony martwić za tak jawne cudzołóstwo, bo z niej

s Pisma polityczne z czasów rokoszu Zebrzydowskiego 1606—
1608, t. I, wyd. J. C z vi bek, Kraków 1916—1918, s. 109.
» W. Potocki, Poczet herbów..., Kraków 1696, s. 543.

panem został; ale nie chcąc szpecić białej swojej familii
czarnym odrodkiem kazał go ochrzcić inakszym imieniem
i oddał do szpitala dzieci podrzuconych. Wkrótce potem
umarł, a pani żona wyjechała za granicę, żeby swobodniej
mogła tam rodzić, choć niechcący, dzieci zdarzone białe
i czarne albo pstrokate.

Edukacja tedy Polaków teraźniejszych niewieściuchowata
i krew cudzoziemskich łajdaków włóczęgów w żyły synów
przez panie matki wlana, tudzież zbytnia dla białej płci
powolność za najmodniejszą obyczajność wzięta przyczy-
ną jest, iż się Polacy teraźniejsi wcale do szabli nie pory-
wają, idąc za swoimi mistrzyniami, które nimi rządzą" 10.
Nie podzielam oczywiście poglądów autora, przytoczyłem
je tylko jako ilustrację opinii sarmackich. jak również pa-
nujących ówcześnie stosunków obyczajowych.

Poglądy takie nie były jednakże powszechne. Część
szlachty średnio zamożnej, nie mówiąc już o drobnej, po-
dziwiała jaśnie wielmożnych, przymykała oczy na ich wa-
dy, wręcz zachłystywała się pańskim bogactwem i splen-
dorem, próbowała naśladować pańskie obyczaje.

Naśladowanie to było oczywiście ograniczone warunkami
środowiskowymi, możliwościami finansowymi, wreszcie
praktykowaniem w zasadzie odmiennej moralności, nie-
mniej występowało ono dość silnie. Można twierdzić, że
obyczajowość szlachecka, ta najbardziej reprezentatywna
obyczajowość dawnej Rzeczypospolitej, w pewnej mierze
kształtowała się pod wpływem zwyczajów pańskich.

Ochocki pisze o młodych jenerałach i dygnitarzach końca
XVIII wieku, że był to „kwiat polskiej młodzieży. Od nich
reszta brała wzór grzeczności i popularności, jaką się oni
odznaczali. Naśladowano ich ruchy, postawę, ubranie, mo-
wę, wady nawet może" ".

Kitówicz z kolei tak powiada o naśladowaniu sposobu

10 J. Kitówicz, Pamiętniki czyli Historia polska, oprać.
P. Matuszewska, Warszawa 1971, s. 477—478.

11 J. D. Ochocki, Pamiętniki..., t. I, wyd. J. I. Kraszew-
ski, Wilno 1857, s. 23. ._,___.... ....

579

ubierania się magnatów: „Nie wiedzieli panowie, jak się
mieli różnić od szlachty; jakąkolwiek oni modę wymyślili
wnet ją widzieli na szlachcie. Kazał sobie pan obsadzić
dokoła perłami kontusz, szlachcic, choćby mu przyszło żony
i córki poobdzierać z pereł, musiał także po pańsku swój
kontusz uszamerować albo przynajmniej ze srebra narobić
guziczków perłom podobnych. Przypiął pan do kontusza ja-
ką bogatą z dyjamentów, drogich kamieni konchę, syn
szlachcica, dobrze majętnego, na matce, na siostrach, na
ciotkach, na stryjenkach wytargował zausznice, manelki,
pierścionki, z których sobie podobną o kształcie choć nie
w szacunku zrobił" 12.

Wzorując się na panach, jak również ulegając tendencjom
typowym dla Baroku, obyczajowość szlachecka dążyła do
roztaczania okazałości, bogactwa, wspaniałości. Pozująca na
panów szlachta często rujnowała się na życie ponad stan,
na wschodnie konie, rasowe psy, bławaty, aksamity, klej-
noty, zagraniczne wojaże. Pieniędzy nie wyrzucano wpraw-
dzie bez zastanowienia i żalu, zdawano sobie sprawę z wy-
sokości ekspensu, obowiązujący styl życia wymagał jednak
przepychu, należało odróżniać się od masy poddanych
i mieszczan. Chadzano więc, przynajmniej od święta, „szum-
no, ryśno, sobolno", zdarzały się dni, w czasie których prze-
pijano wielomiesięczne dochody. Lubowanie się w zbytku,
w iście wschodnim przepychu miało zresztą u nas wielo-
wiekowe tradycje, uderzało ono już średniowieczną Europę,
która dziwiła się przepychowi polskiej elity feudalnej.
W XVII—XVIII wieku dążności te znamionowały obyczaje
szerokich kół szlacheckich. Doskonałą ilustracją tych sar-
mackich, szlacheckich gustów jest wiersz Wacława Potockie-
go pt. Zbytki polskie:

O czymże Polska myśli i we dnie, i w nocy?
Żeby sześć zaprzęgano koni do karocy;
Żeby srebrem pachołków od głowy do stopy,
Sługi odziać koralem, burkatelą stropy;

1! J. K i t o w i c z, Opis obyczajów za panowania Augusta ITF,

I

oprać. R. Ęj> Hak, Wrocław 1951, s. 501. )

580

Żeby na paniej perły albo dyjamenty, ~-"~—Sfr.. -,. ,in--

A po służbach złocisle świeciły sit; sprzęty;

Zęby pyszny aksamit puszyły sobole;

Żeby im grały trąby, skrzypce i wijolc;

Żeby po stołach w cukrze piramidy stały

I winem z suchych groznów spętrzone kryształy.

[...] Żeby w drodze karety, w domu drzwi barwiami

Strzegli z zapalonymi lontami dragani.

O tym szlachta, panowie, o tym myślą księża,

się co rok w granicach swych ojczyzna zwęża [...]13

Czasy saskie pogłębiły jeszcze te tendencje. Zewnętrzny,
bez wątpienia na pokaz zbytek szlachty i magnaterii dzi-
wił, czasem nawet szokował niektórych cudzoziemców. Zby-
tek ten kontrastował często z zaskakującymi brakami, jeśli
chodzi o podstawową egzystencję, z prymitywem, czasem
wręcz ubóstwem. Starczało na sluckie pasy i wschodnie
bachmaty, brakowało wszakże nieraz na bieliznę, pbrząd-
■ niejsze meble, wygodniejsze mieszkanie. Magnaci inwesto-
wali często w wystawne wyposażenie wnętrz pałacowych,
nabywali dzieła sztuki, kobierce, zagraniczne kafle, szlachta
nie dbała o te sprawy, zbytek jej ograniczał się do stro-
jów, koni, służby, obowiązywał na pokaz, od święta, a na
co dzień godzono się z niewygodami, brudem, niedostat-
kiem. Postępowanie takie uważano za naturalne, nawet nie
zwracano na nie większej uwagi, dziwiło ono wszakże cu-
dzoziemców, którzy wielekroć podkreślali charakterystyczne
dla naszego kraju kontrasty.

Szlachcic polski bardzo lubi otaczać się przepychem —
pisał Kausch — podoba mu się to wszystko, co w malar-
stwie nazywamy śmiałym, silnym światłem; stąd ten ude-
rzający kontrast, który zauważamy w całym jego gospodar-
stwie ! Stąd zwłaszcza ten kontrast między splendorem, ja-
kim jaśnieje poza domem, a ubóstwem, które panuje w je-
go często bardzo nędznej ojcowiźnie [...]. Przypomniałem
sobie [...] nędzne chaty szlachty polskiej i jej wspaniałe

13 W. Potocki, Ogród fraszek, t. II, wyd. A. B r ii c k n e r,
Lwów 1907, s. 147.

581

ekwlpaże, stoły uginające się pod srebrną zastawą i marne
zydle, na których bardzo często sadza się gości" u. Nawet
polonofilsko nastawiony Biester dostrzegał ten kontrast:
„Charakterystyczne jest dla Polaków, że choć w domu swym
żyją niejednokrotnie skromnie i nędznie mieszkają, to
z chwilą przybycia do miasta natychmiast otaczają się
wielkim przepychem. W czasie kontraktów spotkać można
na gościńcach najwspanialsze powozy i najbogatsze liberie,
jakich nie widzi się w Niemczech, tylko chyba w Anglii" 13.
Opinie te potwierdza m. in. pochodząca z początków XIX
wieku wypowiedź Izabeli Czartoryskiej opisującej swój
nocleg w dworze szlacheckim w Wieluńskiem: ,,[...] przy-
byliśmy do stacji pocztowej Wielgie. Nie było tu miejsca,
tak samo w gospodzie, aby się przespać. Zmęczeni, popro-
siliśmy tutejszego dziedzica, żeby nas przyjął na nocleg.
Ów kazał całą dobrą wolę i przyjął nas chętnie. Lecz o Bo-
że! jakież znaleźliśmy tam spustoszenie! Ach, moi ukocha-
ni rodacy są pod tym względem niepoprawni. W przedsion-
ku sufit był zapadły i zgniła podłoga; drzwi przeznaczone-
go dla nas pokoju trzymały się chyba na łasce boskiej —
bez zawias i zanika leciały na podłogę, ile razy ktoś wcho-
dził. Pozbawione szyb okna dawały przystęp wszystkim
wiatrom, a ściany czy też przepierzenia były tak brudne
i tak zniszczone, że nie śmieliśmy się zbliżyć. Na pierwszy
rzut oka sądziłam, że ubóstwo właściciela jest przyczyną
lak przykrego zniszczenia, lecz pani domu była wystrojo-
na w ładny czepek i piękną suknię [...]. Przy skąpym
oświetleniu dostrzegłam w zaniedbanym pokoju cztery
ścienne zegary; zbliżywszy się ujrzałam, że po zegarach
zostały tylko pudła. Zdumiałam się nad tym połączeniem
pewnego zbytku z absolutnym brakiem rzeczy pierwszej
potrzeby w domu zamieszkałym; zdziwienie moje powięk-

14 J. J. Kausc h, Wizerunek narodu polskiego, [w:] Polska
stanisławowska w oczach cudzoziemców..., t. II, s. 297, 305.

15 J. E. Biester, Kilka listów o Polsce pisanych latem
1791 roku, [w:] Polska stanisławowska w oczach cudzoziem-
ców..., t. II, s. 199—200. \ ;..,,. ...... ,..,L-i .v-.. i.

582 • • . "

wiadomość, że w tym ogołoconym domu jest fran-
cuski guwerner. Powiedziałam więc po cichu do siebie:
«W tym wszystkim brak zupełnie zdrowego rozsądku»" 16.

Pamiętnikarz Gajewski tak charakteryzuje sposób życia
szlachty na przełomie XVIII i XX wieku: „Obok wytwor-
ności w strojach, zbytków kuchni, a mianowicie piwnicy,
zbywało na najpotrzebniejszej wygodzie domowej. Poza sa-
lonem panowała nędza, nieład i nieochędóstwo. Polska prze-
pełniona odwiecznymi lasami, nie miała drzewa suchego
na opał. Nigdzie nie było pokoju zaopatrzonego w okna
szczelnie zamykane" 17.

Bardzo skomplikowanie rysuje się kwestia tzw. honoru,
godności osobistej szlachty. Wydaje się, że pojęcia te miały
wówczas nieco inną treść, obyczajowość szlachecka stwo-
rzyła w tej mierze wzorce odbiegające od dzisiejszych, jak
również od wzorców obowiązujących w innych krajach.
Szlachta ceniła swą godność osobistą, postawa jej nie była
jednak zawsze jednolita. Nie było to pojęcie honoru w sty-
lu hiszpańskim, kwestie te traktowano w sposób bardziej
życiowy, rzec można elastyczny, co prowadziło nieraz nawet
do oportunizmu. Szczególnie szkodliwą rolę odgrywała
magnateria, która oddziaływając na masy szlacheckie ła-
mała ich godność, „znikczemniła", jak powiada Staszic, du-
cha szlachty.

Dzieje notują częste przejawy serwilizmu, zakłamania,
ulegania kaprysom wielmożów. Zachowanie godności oso-
bistej wobec oligarchów przedstawiało się nieraz problema-
tycznie, pilnie zważano jednakże na własny prestiż, na
przestrzeganie form przez ludzi wobec siebie równych,
a zwłaszcza stojących niżej socjalnie. Istniała zasada, że
szlachcic nie może sobie pozwolić, by postponowała go per-
sona równa mu lub niższego stanu. Obyczajowość szla-

16 I. Czartoryska, Dyliżansem przez Śląsk. Dziennik
podróży do Cieplic w roku 1816, oprać. J. B u j a ń s k a, Wroc-
ław 1968, s. 132—134.

17 F. Gajewski, Pamiętniki..., t. I, wyd. S. K a r w o w s k i,
Poznań, b.r.w., s. 190. .■■•■•- ■- ■ -

checka wymagała rygorystycznie w tym przypadku wyka-
zania odwagi osobistej, rewanżu, zemsty. Odwaga osobista,
choć nie charakteryzowała całej szlachty, obowiązywała
wszakże jako wzór, ideał. W duchu tym wychowywano
młodzież szlachecką, stąd też w życiu prywatnym większość
szlachty potrafiła z bronią w ręku dochodzić istotnych czy
wyimaginowanych uchybień. Typ szlachecki cechowała na
ogół odwaga osobista. Cudzoziemcy pisali na ten temat
rozmaicie, głoszono także i opinie o jej tchórzostwie, należy
jednak wierzyć raczej sądom pozytywnym. Kausch np.
podkreślał: „Pod względem osobistej odwagi naród polski
nie ma z pewnością równego sobie na całym szerokim świe-
cie. Choćby z tego względu polska szlachta nadaje się do-
skonale do huzarów, gdyż w tej służbie najłatwiej o spo-
sobność zdobywania laurów dzięki osobistej odwadze. Pru-
ska kawaleria słusznie może być dumna z niejednego ofi-
cera polskiej narodowości! [...]. Niechaj nikt nie odważy
się obrazić jakiegoś Piasta — nie ujdzie mu to bezkar-
nie" 18.

Do obrazy dochodziło najczęściej po pijanemu, podczas
licznych wówczas bankietów i rozmaitych przyjęć. Prowa-
dziło to do sporów, dobywania szabel i wzajemnego „sie-
czenia", czasem nawet śmierci niektórych biesiadników.
Sławne były w XVII wieku ..kujawskie biesiady", o któ-
rych żartowano, że jadąc na nie' należało wpierw spisać
testament. Na ogół jednak zatargi likwidowane były przez
mediatorów, specjalizujących się w godzeniu adwersarzy.
W XVIII wieku bawiono się już spokojniej, krwawe burdy
należały do rzadkości. Należy dodać, że po nabiciu guzów
czy utoczeniu ,,szlachetnej krwie" następowała przeważnie
zgoda, ba, często nawet przyjaźń, i pretekst do nowej pija-
tyki.

Krwawe zwady były w środowisku szlacheckim dość czę-
ste, unikano jednakże tak modnych na zachodzie pojedyn-
ków. W XVII i większej części XVIII wieku odmowa po-
jedynkowania się nie uchodziła za żadną ujmę — jedni się

18 Kausch, jw., s. 308.

drudzy nie, honorowy kodeks szlachecki zezwalał na
wolny wybór. W XVII wieku najwięcej pojedynków spoty-
kało się pośród wojskowych, przeprowadzano je jednakże
bez sekundantów i ceremoniału przyjętego na zachodzie,
z wyzwaniem np. posyłano kogoś z przyjaciół czy nawet
ze "^Jużby. Posłańców takich traktowano bardzo rozmaicie.
Pamiętnikarz Matuszewicz opowiada, że gdy szlachcic Bo-
gusławski wysłał przez pachołka pisemne wyzwanie do Ju-
dyckiego. tenże kazał posłańcowi na miejscu wbić dwieście
nahajów i tak zbitego odesłał z odpowiedzią, znane było
także odrzucenie wyzwania wysłanego przez Opalińskiego
osławionemu Stadnickiemu. Z czasem pojawili się i sekun-
danci, lecz zamiast przestrzegać reguł, czasem nawet poma-
gali swemu partnerowi. Powiadano, że w słynnym pojedyn-
ku Tarły z Poniatowskim sekundant Korff śmiertelne zadał
pchnięcie zwyciężającemu już wojewodzie.
•: Dopiero w czasach stanisłowowskich, pod wpływem fran-
cuskiej mody, rozpowszechniły się pojedynki prowadzone
już według ustalonych reguł; odmowa pojedynkowania się
uchodziła wtedy za dyshonor. Walczono na trzeźwo, często
z powodu drobnych uchybień, sprzeczki itd. Takie zwyczaje
panowały jednakże przede wszystkim pośród wychowywa-
nej na obcych wzorach młodzieży wielkopańskiej, pośród
tzw. „złotej młodzieży". Pojedynkowano się zazwyczaj
wczesnym rankiem, czasem i w nocy, przy blasku pochodni
czy nawet księżyca. Ignacy Krasicki tak pisał o ulubionym
miejscu pojedynkowania, polach pod Jeziorną (znajdują-
cych się na południe od Warszawy):

Tam w niezmiernej cholerze
Rozjuszeni rycerze,
Dla przymówki lub flaszki,
Kładą życie za fraszki19.

Szeroka opinia publiczna do końca XVIII wieku prze-
ciwna jednak była tak prowadzonym pojedynkom, uważano

je po prostu za morderstwo. J. S. Bystroń słusznie pisze:

Krasicki, jw., t. II, s.. 171.

Opinia szerokich warstw społeczeństwa szlacheckiego ostro
potępiała formalne pojedynki wedle mody francuskiej. Ro-
zumiano dobrze, że zebranie towarzyskie nie może się zaw-
sze obyć bez zwady, że w podnieconym nastroju uczty
łatwo o obrazę, bardzo pobłażliwie traktowano doraźne bój-
ki, choćby one miały się kończyć kalectwem lub nawet
śmiercią; to że ktoś nie na łożu, lecz od szabli sąsiedzkiej
umierał, nikogo nie przejmowało, tłumaczono to nastro-
jem, podnieceniem, gorącą krwią. Nie dopuszczano jednak,
by można było na trzeźwo, spokojnie, z wyrachowaniem,
w oznaczonym miejscu i terminie, z zachowaniem wszel-
kich form, na zimno rąbać się lub też strzelać do przeciwni-
ka, jakby do celu" ia.

Tę elastyczność poglądów na sprawę pojedynków wyko-
rzystywano czasem jako pretekst mający pokryć zwykłe
tchórzostwo, umożliwiający bezkarne rzucanie zniewag. Pa-
miętnikarz Koźmian z oburzeniem pisze o niejakim Trzciń-
skim, herkulesowego wzrostu, groźnym zawadiace z Lubel-
skiego, który w latach osiemdziesiątych ..oficera polskiego,
niejakiego Ostrowickiego, że mu się jego rozmowy nieco
mniej religijne nie podobały, w twarz publicznie uderzył,
a ten go na pistolety wyzwał. Pan podsędek strzelać się
nie chciał, z natrząsaniem się odpowiedział: «ja bluźnier-
cy Najświętszej Panny w łeb strzelę z okna, jak chrześcija-
nin, a nie splamię się wyjściem na pojedynek». Oto są
wyobrażenia o honorze [...] uczniów szkół jezuickich" ".

Pojedynki czasów stanisławowskich miały niekiedy prze-
bieg tylko formalny, po krótkiej, pozorowanej walce docho-
dziło do zgody pieczętowanej potężną pijatyką. O takiej
„waleczności" pisze A. Magier, aprobuje ją I. Krasicki,
stwierdzając:

Wdzięczniejsza zgody niźli bitew postać,
Lepiej się upić niż w łeb kulą dostać-.

20 S. J. B y s t r o ń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce..., t. II,
Warszawa 1960, s. 196.

21 K. Koźmian, Pamiętniki, cz. I, Warszawa 1907, s. 26.

22 Krasicki, jw., t. II, s. 172^

Tyap szlachecki cechowało pewne obycie, swoboda w kon-
taktach towarzyskich. Wiązało się to m. in. z prowadzeniem
ruchliwego trybu życia, z ciągłymi wojażami, poznawaniem
coraz to nowych ludzi i środowisk. Wiadomo, że szlachecki
styl życia wymagał ciągłych podróży, które odbywano ze
względu na interesa majątkowe, na prowadzone liczne pro-
cesy, na obowiązujące reguły życia towarzyskiego, na kontr-
reformacyjnie rozumianą pobożność itd. Pan Pasek po oże-
nieniu większą część życia spędził w podróży, na wózku, na
sejmikach, sesjach sądowych itd. W domu, gdzie gospoda-
rzyła jego żona, był przysłowiowym gościem. Pasek prowa-
dził może wyjątkowo ruchliwy tryb życia, ale zjawisko to
występowało pośród szlachty bardzo często, stąd też ude-
rzało bardziej spostrzegawczych cudzoziemców. Jako cha-
rakterystyczną cechę obyczajów szlacheckich wymienia je
m. in. Kausch:

Polak bardzo dużo podróżuje [...]. Cała polska szlachta
pracuje bez chwili wytchnienia, dlatego nie potrafi, jak
się to dzieje w innych krajach, zwłaszcza u arystokratycz-
nych posiadaczy, przespać w błogim spokoju większej części
swego życia. Jeżeli już nic innego nie zbudziłoby Polaka
z podobnego letargu, to dokonałoby tego zamiłowanie do
pieniactwa, które często zupełnie nieoczekiwanie wykazuje
swe wypaczenia. Ta ruchliwość, to nieustanne zatrudnienie
wywiera bardzo różnorodny wpływ na ukształcenie charak-
teru; stąd rodzą się nie tylko wspomniane wyżej zamiłowa-
nia kupieckie, ale także obrotność w załatwianiu różnych
interesów, którą szlachcic polski posiada w znacznie wyż-
szym stopniu niż jego niemiecki sąsiad" 23.

Choć szlachta z niezwykłą surowością tępiła wszelkie kra-
dzieże dokonane przez poddanych, zwłaszcza gdy poszkodo-
wany był dwór, wykazywała wielką wyrozumiałość i ela-
styczność wobec tego rodzaju przekroczeń pośród swej
warstwy. Potępiano niby wszelką grabież, łupiestwa, zagar-
nianie cudzego mienia, w życiu jednakże spotykano takie
praktyki nader często — ograbiano np. uzależnionych od

"Kausch, jw., s. 316—317.

siebie krewnych przy pomocy rozmaitych oszustw, zagar-
niano sporne tereny, a za całkowicie wręcz przyjęte ucho-
dziło porywanie sobie poddanych wraz z ich dobytkiem
oraz wykwalifikowanych sług. Wiele wrzawy czyniły posty
w rodzaju porywania sobie przyuczonych do polowania
psów. Wobec panowania płynności pojęć w tej dziedzinie i
braku zdecydowanego potępiania takich czynów wiele jedno-
stek łatwo przekraczało dopuszczalne granice i staczało się
na drogę wiodącą do ciężkich przestępstw. Zjawiska te
szczególnie silnie występowały w XVII wieku, później po-
szanowanie własności wzrosło.

Podobna mglistość pojęć panowała w kwestii przekupno-
ści. Katonów w Rzeczypospolitej nie było wielu. Rozpo-
wszechnienie się zwyczaju dawania ciągłych prezentów, brak
jakiejś zdecydowanej postawy w tej mierze prowadziło do
zjawiska, że faktycznie kwitło łapownictwo. Przekupywa-
no sędziów, urzędników, dygnitarzy, za pieniądze nabywano
ordery. Skorumpowanie szlachty przybrało w końcu XVII
wieku zastraszające rozmiary. Winę za to ponosiły w pew-
nej mierze dwory królewskie (nawet dwór samego Jana III),
kupczące urzędami, deprawujące ogół szlachty.

Specyficzne poglądy w kwestiach finansowych istniały
także w stosunkach między mężczyznami i kobietami. Oby-
czajowość szlachecka daleka była od dziewiętnastowiecznych
pojęć obyczajowych głoszących, iż mężczyźnie nie godzi się
przyjmować pieniędzy od kobiety, że savoir-vivre wyma-
ga, by w przypadku spotkania towarzyskiego regulować ra-
chunki za panie itd. Obyczajowość sarmacka miała na te
sprawy zupełnie odmienny pogląd, wedle niej powinna by-
ła płacić strona bogatsza i bardziej zainteresowana. Uwa-
żano tedy za rzecz naturalną, że zamożne, lecz podstarzałe
lub dotknięte jakimś defektem panie dawały kosztowne
prezenty, wręcz utrzymywały swych „wielbicieli". Infoi-
, _ mu je o tym Liber chamorum, do finansowania swego aman-
|j}i ta jawnie prayznaje się Samuela Pilsztynowa. Dokładnie

omawia te sprawy Ochocki, który opisuje, jak to otrzymy-
wał od swych kochanek napełnione dukatami tabakierki,
t'; suknie, nawet bieliznę. Autor traktował „miłostki" nie jako

kosztowną przyjemność, lecz podstawowe źródło własnego
dochodu. Ponieważ tak powszechnie postępowano, więc nikt
się nie gorszył. Pieniądze, które otrzymywano od bogatych
pań, wydawano z kolei na biedne aktoreczki czy też po
prostu nierządnice. Oczywiście zdarzali się i tacy rycerscy
panowie, którzy obrzucali kosztownymi darami adorowane
przez siebie, nawet bogate panie, trwonili też dla nich całe
majątki. Były to wszakże wyjątki, przystojny młody czło-
wiek mógł bez skrupułów zbierać pieniążki, jakie sypały
mu leciwe czy pełne temperamentu panie, nie naruszało to
reguł dobrych obyczajów. Wobec kobiet obowiązywała
w tym modelu wielka galanteria, nie obowiązywało jednak-
że ..dopłacanie" do świadczonych grzeczności.

Szlachta stworzyła na swój własny użytek system moral-
ny i obyczajowy różny od norm i wzorców narzucanych
poddanym czy służbie. System ten charakteryzował się
giętkością sumienia, tolerował prywatę, pieniactwo, zezwalał
na korzystanie z formalnie zabronionych uciech. Nad ży-
ciem obyczajowym znacznej części szlachty ciążył program,
który można scharakteryzować słowami: „Grzeszyć, pokuto-
wać i znów grzeszyć". Mimo wszystko jej postawa moral-
na daleka była od cynizmu. Giętkość sumienia nie ozna-
czała jego całkowitego braku. W mentalności, psychice
szlachty istniało silne pojęcie grzechu, stąd też tendencja
do dewocji i pokuty. Postawa ta nie była zresztą statyczna.
Im silniejsze namiętności, tym częstsze łamanie norm. /

Liczniejsze gwałty i zbrodnie spotykało się w XVII wie-
ku, w XVIII wieku obyczaje szlacheckie stały się bardziej
polerowane. Przemiany zachodziły także w dziedzinie mo-
ralności, która bardziej zaczęła się dostosowywać do fak-
tycznych zasad etyki katolickiej. Choć tradycyjny styl życia
uniemożliwiał wprost pełną realizację założeń teoretycznych,
to jednak pod wpływem zachodzących zmian ukształtował
się nieco odmienny typ obyczajowy szlachcica. W modelu
tym coraz silniej występowała obserwowana i w XVII wie-
ku tendencja do osiągania stabilizacji, do prowadzenia spo-
kojnego, dodatniego życia średnio zamożnego ziemianina.
Wprawdzie na pokaz szczycono się bławatami i.srebrami.

w istocie zabiegano jednak o to, by na co dzień móc jadać
nie tyle szafranno, ile tłusto, mięsno, by nie brakowało pi-
wa, miodu, domowych wódek. Zawsze zresztą ceniono wy-
soko spokój domowy, uroki życia rodzinnego, możliwość to-
warzyskiej gawędy. Pośród szlachty dominował, tylko od
czasu do czasu przesłaniany heroizmem, kult życia wiej-
skiego, spokoju. Szczęście rodzinne, zdrowie, przyjemności
kielicha stanowiły wartości, do osiągnięcia których dąży-
ły szerokie masy szlacheckie. Pod Kłuszynem, Cecorą, Wied-
niem walczyły tylko tysięczne zastępy szlachty, dziesiątki
i setki tysięcy rozkoszowały się zaś przyjemnościami
życia domowego i dalekie były od wystawiania na
szwank swego zdrowia i życia. Znalazło to odbicie w ówcze-
snej literaturze, nader często opiewającej uroki życia wiej-
skiego. Spotykamy też utwory wyraźnie dystansujące się
od heroicznych ideałów. Jerzy Schlichtyng pisał:

Bo co mi to za uciecha krwie rozlewanie

Łoskot szabel, z dział, z muszkietów głośne strzelanie?

Wolę ja słuchać muzyki, siedząc sobie u podwiki

To me kochanie.

Niechaj do siebie narody głośno strzelają.
Niechaj z sobą traktat czynią, niech się jednają.
Ja już wojsko mijać będę, a do ciebie się przysiędę

Kasieńku moja24.

A Hieronim Morsztyn przestrzegał:

Bezpieczniej jest w zielonym namiotku z dziewczyną,
Na wdzięcznej lutni grając, leżeć pod pierzyną,

Niż tarcz i ostrogrotną kopiją piastować.

Albo ciężką przyłbicą czuprynę prasować 2S.

W postawie ówczesnej szlachty występowała pewna zło-
żoność, operowanie stereotypami zaciemniłoby tu obraz. Ro-
mansowych „lutnistów" nie było wielu, na każdym kroku

24 Poeci polskiego baroku, t. I, oprać. J. Sokołowska,
K. Żukowska, Warszawa 1965, s. 228—229.

25 Poeci polskiego baroku, jw., t. I, s. 272. .. __

590

I

spotykało się natomiast towarzyskich, przypisanych do bu-
Ntelki domatorów, kontentujących się uciechami, jakie da-
wała domowa kuchnia i małżeńskie łoże. Najczęściej spo-
tykanym typem szlachcica-sarmaty by! nie tyle pan Pa-
sek — towarzysz pancerny, straszny wrogom czarniecczyk,
lecz Pasek ze swej drugiej, dłuższej części życia — wesoły
kompan, pieniacz, powiatowy zawadiaka.
^Szlachta szczyciła się swym stylem życia, obyczajem, któ-
ry uważała za wielkie osiągnięcie kulturowe, w związku
z tym gorliwie zabiegała też o utrzymanie różnic i barier
obyczajowych, dystansowała się od sposobów postępowania
mas plebejskich. Należy dodać, że szlachta uważała, iż jej
odrębność obyczajowa stanowi widomy znak przynależno-
ści do uprzywilejowanego stanu. Wobec braku metryki szla-
checkiej i ksiąg heraldycznych miało stanowić to zasadni-
czą barierę, utrudniać przenikanie do niej elementów
plebejskich. Jest zrozumiałe, iż barierę tę można było sto-
sunkowo łatwo przekroczyć. Obdarzeni zdolnościami naśla-
dowczymi wzbogaceni plebeje gorliwie przejmowali i na-
śladowali obyczaje szlacheckie, starając się zatrzeć rysy
i cechy obyczajowe, pośród których wyrośli. O biskupie
Pawle Piaseckim, w szlachectwo którego bardzo powątpie-
wano, pisze Trepka: ,,[...] wziął beł z Wąchocka synowca
swego do siebie, aby się od miejskich grubych zwyczajów
odraził. Słał go z lisowczykami na cesarską anno 1622, aby
przekrzesał się i tam obyczajów, chcąc aby do tytułu swe-
go miał drugiego, co by z domu swego być ukazował" u.
Przekraczanie barier nie było jednak zawsze łatwe i proste.
Zdarzali się panowie, nawet zwykli szlachcice, z wielką fu-
rią broniący swojej uprzywilejowanej pozycji. Liber chamo-
rum przytacza znamienny fakt upokarzającego znieważenia
mieszczanina strojącego się w zakazane swemu stanowi
suknie: „Węgrzynowicz nazwał się syn rzeźnika Węgrzyna

26 W. Nekanda Trepka, Liber generalionis plebeanorum
(Liber chamorum), cz. I, wyd. W. Dworzaczek, J. Bartyś,
Z. K u c h o w i c z, Wrocław 1963, s. 400, nr 1512 (dalej cytuję:
Liber chamorum).

ze SzpitŁilnej ulice w Krakowie [...]. Tego w bławacie idąc
na rynku ślachcic jeden potkał anno 1620, kazawszy zdjąć
bławat z niego i buty safijanowe, bić go w rynsztoku ki-
jami w podeszwy, że przeciw konstytucyjej anni 1613 w bła-
wacie chodzieł będąc chłopem. I ta*k z onej łaźni boso po-
błocony szedł przez miasto do domu, za łaskawe karanie
podziękowawszy" -\ Faktów takich nie można generalizo-
wać, nie należy wszakże o nich zapominać.

Modelu chłopsko-mieszczańskiego nie możemy ujmować j

statycznie, na przestrzeni XVII—XVIII wieku zachodziły <■

w nim bowiem zmiany, a ponadto był on, podobnie jak
model szlachecki, zróżnicowany. Patrycjat dużych miast, 1

przede wszystkim Warszawy i Gdańska, jak już wspomina- 1

łem, naśladował zamożną szlachtę, a nawet magnaterię, co
szczególnie silnie wystąpiło w końcu XVIII wieku. Prze-
jawiało się to nie tylko w stylu życia, lecz także w iście
arystokratycznej pogardzie, z jaką patrycjusze odnosili się
do reszty mieszczaństwa.

Znamienne są wypowiedzi dygnitarza miejskiego Krako-
wa Filipa Lichockiego, który pomiata rzemieślnikami, drwi
z szewców, rzeźników, nadyma się z powodu swej pozycji.
Charakterystyczne są m. in. jego słowa w okresie Insurekcji:
„[...] w te czasy każdy szewc, rzeżnik, siodlarz, rymarz, pi-
jak i łajdak był równy prezydencji, choć u kapucynów co
innego gwardian jest, a co innego furtian" 2S.

Średnie warstwy mieszczaństwa stworzyły własny wzór
obyczajowy. Model ten stanowił wynik połączenia tradycji
lokalnych, wzorów zagranicznych oraz naśladownictwa oby-
czajowości szlacheckiej, zachodziły w nim jednakże dalsze,
wewnętrzne podziały. Istnieją opinie, iż mieszczaństwo
większych miast na swój sposób splagiatowało całą straty-
fikację feudałów; poszczególne kategorie mieszczan troskli-
wie strzegły swej odrębności, dystansowały się od osób sto-
jących niżej socjalnie, co znalazło odbicie zwłaszcza w ży-

27 Liber ckamorum, cz. I, s. 590, nr 2230.

28 F. L i c h o c K i, Pamiclnik... prezydenta miasta Krakowa
z ruku 1794, wyd. J. K. Z u p a ń s k i, Poznań 1862, s. 21.

ciu obyczajowym. Segregację podkreślano przez wystawny
tryb życia, noszenie kosztowniejszych strojów, utrzymywa-
nie kontaktów towarzyskich we własnym gronie. Starannie
unikano mezaliansów, dążono do spokrewnienia siej z ko-
łami stojącymi wyżej w hierarchii, m. in. ze szlachtą. Za-
możniejsi mieszczanie, bogaci kupcy wynosili się ponad po-
spólstwo, nie mówiąc już oczywiście o plebsie. Model ten
nie wykazywał tendencji do kultywowania odrębnej, wła-
snej obyczajowości, krępowany był bowiem naśladownict-
wem obyczajowości szlacheckiej, w którą chciał się wto-
pić. Choć mieszczaństwo akcentowało w tym okresie sil-
nie swą odrębność i wyższość wobec chłopstwa, mieszkańcy
małych miasteczek żyli w podobnych warunkach co chłopi,
zachodziło więc duże podobieństwo rysów obyczajowych
. obu tych warstw. Tym ubogim mieszczanom zatem, wbrew
głoszonym wszędzie deklaracjom, najbliższy był model ży-
cia chłopskiego.

Jednym z zasadniczych elementów chłopskiego modelu
obyczajowego było powiązanie z dawnymi, nieraz jeszcze
przedchrześcijańskimi zwyczajami i konserwatyzm w za-
chowywaniu pewnych form, a charakterystyczny dla niego
styl życia związany był ponadto ze specyficznymi warun-
kami bytowymi. Był to model ludzi pracujących, stąd ranga
np. takich zwyczajów, jak dożynki czy przyjmowanie no-
wicjuszy do danej kategorii zawodowej. W obyczajowości
chłopskiej czczono np. specjalnych patronów, m. in. św. Izy-
dora Oracza, szczególnie gorliwie zabiegano o pomoc świę-
tych zapewniających urodzaj, chroniących przed klęskami
elementarnymi itp. W tym modelu obyczajowym występo-
wało najwięcej przesądów i zabobonów, tutaj najczęściej
ulegano wpływom rozmaitych dziadów wędrownych, szal-
bierzy. Autorytetem bywali także zakonnicy i księża, w ogó-
le Kościół, wywierający wpływ na wiele dziedzin życia
obyczajowego.

Warunki, w jakich żyli chłopi i biedniejsi mieszczanie,
rzutowały na ich strój, wyposażenie mieszkań, sposób ży-
wienia ild. Ubiory były oczywiście tańsze, prostsze niż
u warstw wyższych, należy podkreślić, że pewne szczegóły

38 — Obyczaje staropolskie 593 . ■:.

" stroju miały związek ze specyficznym trybem zajęć, wa-
j- . runkami pracy, stąd np. słomiane kapelusze chłopskie. Lud-

I" ' ność wsi i małych miasteczek starała się naśladować, oczy-

-' wiście w miarę możności, stroje szlacheckie. Wzory i fa-

sony ubiorów pańskich rozprzestrzeniali prowincjonalni,
szyjący na użytek dworów i poddanych krawcy, czy też
wyrabiający obuwie szewcy. Wiadomo np., że w pierwszej
połowie XVII wieku wśród szlachty istniała moda podbij a-
ą nia butów drogimi wówczas podkówkami. Modę tę przejęli

* najpierw dobijający się awansu chłopi, na co zżymał się

wielekroć autor Liber chamorum. O niejakim Suchodol-
skim tak on powiada: „[...] chłopski syn. Sługował u ślach-
ty za pachołka. Przywiodła go dwornacka sukienka i boty
podbite, że ślachcicem być udaje się z Mazosz, tylko nie
wie, skąd"29. W XVIII wieku podbite podkówkami buty
zostały przejęte przez ogół chłopów, stały się nawet cha-
rakterystycznym szczegółem właśnie „gminnej", tj. chłop-
skiej elegancji. Chcący się odróżnić od chłopów panowie
nosili wtedy podkówki pobielane, często srebrne, ale biedota
starała się i tu upodobnić i nosiła podkówki gładzone spe-
cjalnie pilnikami. Z kolei chcąc odróżnić się od chłopów,
pospólstwo miejskie i drobna szlachta nosiła np. specjalne
fasony butów i w odpowiednim kolorze, tak w rozmaity
sposób starając się akcentować różnice w ubiorze.

Obyczaje chłopskie różniły się od szlacheckich nie tylko
strojem, różnice występowały także w sposobie mówienia,
zachowania się, stosowania odmiennych form towarzyskich.
Na sprawy te zwracano wówczas szczególną uwagę, stano-
wiły one widomy znak przynależności do danego kręgu
obyczajowego, co wiązano z przynależnością stanową.
Szlachta uważała, że obyczaje chłopskie są prostackie, „gru-
be". Cytowana Liber chamorum informuje np. o pewnym
dorobkiewiczu: „Znać że chłop, bo grubej kompleksyjej
i mowy, i obyczajów" 30. Trzeba stwierdzić) że istotnie oby-

2S Liber chamorum, jw., cz. I, s. 523. nr 1997.
84 Liber chaniorum, jw., cz. I, s. 41, ni 48.


czaję wiejskie odznaczały się nieraz prymitywizmem, ale
wynikało to z warunków, w jakich żyła wieś, przyczyną te-
go była także izolacja wsi i miasteczek. Ludność po prostu
nie miała na kim się wzorować, nie miała gdzie poznawać
modniejszych czy właściwszych form. Szlachta twierdziła,
że prostota obyczajów chłopskich wynika z wrodzonego tym
warstwom „prostactwa", ograniczoności — przeczyły temu
jednak fakty. Wiadomo, że gdy chłopi dostawali się na
dwór czy do wojska, szybko przejmowali obyczaje bardziej
światowe, tak że z czasem trudno ich było odróżnić od
szlachty. Charakteryzujący obyczaje polskie cudzoziemcy
podkreślali, m. in. Kausch, że „chłop polski pod względem
uzdolnień [...] dorównuje swemu pochodzącemu z arysto-
kracji dziedzicowi" 31. Nie więc ograniczoność czy rzekome
wrodzone „prostactwo", lecz po prostu warunki decydowa-
ły o pewnym prymitywizmie form występujących pośród
omawianych warstw.

Opinia szlachecka zawsze silnie zaznaczała, a nawet wy-
olbrzymiała te różnice, można rzec, iż starała się o utrzy-
manie tych odmienności. Wydaje się, że upatrywała w nich
jedną z barier podtrzymujących istniejący podział klaso-
wo-kastowy. Ze złośliwą satysfakcją odnotowywano zarów-
no istotnie dość nieokrzesane zachowanie się chłopów, jak
również po prostu specyficzną odmienność tradycyjnych
obyczajów chłopskich czy mieszczańskich. Wiele takich opi-
nii zamieszcza Liber chamorum: „Storc [...] zalecał się zaś
anno 1631 pannie Morawickiej w krakowskiej ziemi. Słał
jej wieńce na półmisku, drugim przykrywszy. Z tego i z in-
szych postępków poznano, że chłop [...] obyczaje ma chłop-
skie" 32. „Smiglecki [...] ten zalecał się pannie Gosławskiej
w sandomierskiej ziemi, ale poznano z niego iż chłop, bo
mowę chłopską miał, szepluniawą i prostak w obycza-
jach [...]. Mówiąc z panną to często powtarzał «tak ci, tak
ci, mościwa panno». A do sługi zaś, choć panna słyszała,

31 Kausch, jw., s. 333.

82 Liber chamorum..., cz. I, s. 514, nr 1962.

595

F

mówieł: «Matyjasku skurwysynu, nie wycosaleś mi poł-
tek». Owa prostak srogi jest" ss.

. W XVIII wieku ukształtował się ostatecznie chłopsko-
-mieszczański model obowiązujący w dziedzinie etycznej.
Cechowało go dość rygorystyczne przestrzeganie norm na-
rzuconych przez Kościół, gorliwe wykonywanie praktyk re-
ligijnych, uznawanie nienaruszalności własności prywatnej.
W stosunkach rodzinnych występowała surowość, nawet
okrucieństwo. Kausch tak pisał: „O moralności tej części na-
rodu można by wiele powiedzieć, jednakże poruszę tu tylko
niektóre zasadnicze sprawy. Bezwzględne posłuszeństwo,
wstrzemięźliwość seksualna, stosunkowo dość rzadko zda-
rzające się wypadki kradzieży, pilne uczęszczanie do kościo-
ła na nabożeństwa — oto są cechy, które można wymienić
ku chwale polskiego wieśniaka. Lenistwo, pijaństwo, sro-
gość względem własnej rodziny i niepohamowana złość
w stosunku do człowieka tego samego stanu, jeśli ten czymś
go urazi — oto najważniejsze wady tej klasy"34. Opinie
te potwierdzają wypowiedzi autorów polskich, m. in. oświe-
conych lekarzy z początków XIX wieku, jak np. Ignacego
Fijałkowskiego.

W modelu tym występowało wszakże szereg innych do-
datnich cech. Do takich należy bez wątpienia zaliczyć sza-
cunek dla pracy fizycznej, uznanie dla pracy umysłowej
(znamienna jest rewerencja, z jaką odnoszono się do roz-
maitych „uczonych" person: bakałarzy, księży, cyrulików).
Uderza też liczenie się z wydatkami, dostosowywanie
ekspensu do swych dochodów. Przysłowiowe marnotraw-
stwo szlacheckie występowało pośród chłopów i biednych
mieszczan niezmiernie rzadko. Do sporadycznych faktów
należy zaliczyć okoliczności, kiedy popadali oni w ruinę
wskutek pijaństwa, rozrzutności itp. Był to model charakte-
ryzujący się dobrze rozumianą oszczędnością. Inną pozytyw-
ną jego cechą było udzielanie sobie wzajemnej pomocy,
współdziałanie, występowało ono szczególnie silnie w okre-

33 Libur rliarnorum..., ci. I, s. 497. nr 1887.

34 K a u s c h, jw., s. 334.

.• ' ■ ' 596

V • . "-■••;■ ' ■ ■

sie klęsk elementarnych — głodów, epidemii. Pośród lud-
ności tych warstw istniała silna więź społeczna, która
umożliwiała przetrwanie podczas tak licznych wtedy kry-
zysów.

W modelu tym istniało także specyficzne poczucie honoru,
godności osobistej, co było przyczyną, że w jego obronie
dochodziło do zwad i zatargów. Wydaje się, że drażliwość
w tej dziedzinie zwiększała się w miarę przejmowania wzor-
ców szlacheckich. Kazimierz Dobrowolski tak pisze: „[...]"
o stereotypie honoru, jaki do dzisiaj wykazuje pewną ży-
wotność w naszych masach ludowych. Treścią tego stereo-
typu, przejętego z obyczajowości staroszlacheckiej, było nie-
pozwalanie sobie na jakąś obrazę lub zlekceważenie, zwykle
przesadnie odczuwane, i szybkie reagowanie odwetem nie-
współmiernym do doznanej zniewagi" 35.

Jak dotąd, nie przeprowadzono porównań między ówcze-
sną obyczajowością chłopów polskich a np. francuskich, nie-
mieckich czy choćby ukraińskich. Wydaje się, że na ówcze-
snym tle nasza wieś nie raziła jakimś wyjątkowym prymi-
tywizmem, odwrotnie, ludność chłopska posiadała kulturę
obyczajową świadczącą, że w wielu dziedzinach występują-
ce u nas zwyczaje były mniej brutalne i drastyczne niż
w innych społeczeństwach. Wspominałem już, że pod wpły-
wem Kościoła przywiązywano na wsi dużą wagę do zacho-
wania niewinności. Sprawy te uważano jednakże za in-
tymną dziedzinę życia, nikt więc z postronnych nie spraw-
dzał, czy panna młoda istotnie zachowała dziewictwo, sta-
nowiło to tajemnicę współmałżonków. Wiadomo natomiast,
że na pobliskich terenach zarówno w XVII, jak w XVIII
wieku istniła żenująca jawność w kontrolowaniu niewin-
ności panny młodej, obnoszeniu po wsi koszuli noszonej
podczas nocy poślubnej itp.36

Pisałem już o brutalnych figlach, które towarzyszyły

85 K. Dobrowolski, Teoria podłoża historycznego, [w:]
.,Studia z pogranicza historii i socjologii", Wrocław 19f>7, s. 47;

M Por. np. S. Staszic. Ród ludzki, oprać. Z. Daszko w-
ski, Warszawa 1952, t. II, s. 215. *,».„ _^ . ^ „_ ,. , ,- -■

597

przyjmowaniu ..fryców" do zawodu, wydają się one jednak
niewinne, jeśli porównać je z wręcz odrażającymi zwycza-
jami, jakie w tych sytuacjach praktykowano np. pośród
studentów hiszpańskich. Niemcy, Francuzi wielekroć pod-
kreślali powierzchowną religijność chłopów polskich, prze-
sadny kult dla świętych, relikwii itd., wiadomo wszakże, że
bardzo podobnie przedstawiały się te sprawy we Włoszech
czy Hiszpanii. Nie ulega natomiast wątpliwości, że w pew-
nych dziedzinach obyczaje polskiej wsi rysowały się wy-
jątkowo ponuro, dotyczy to np. przesądów związanych
z opętaniem. Zjawisk tych nie można wszakże generalizo-
wać, ogólny obraz nie był najciemniejszy, wieś polska zdo-
była się też na ukształtowanie własnego, oddziaływaj ącego
nawet na inne modele wzorca obyczajowego.

W Europie XVII—XVIII wieku istniały rozmaite struk-
tury moralne i obyczajowe. Prócz modeli aprobowanych
przez panujące systemy społeczne istniały wszakże wzorce
stojące w kolizji z powszechnie przyjętymi normami. Pew-
ne środowiska charakteryzowały się postawą zdecydowanie
cyniczną, amoralną, aspołeczną. Dotyczyło to przede wszy-
stkim świata przestępczego. Libertynizm moralno-obyczajo-
wy cechował także liczne środowiska włóczęgów, żebraków,
najemnych żołnierzy, podejrzanych pielgrzymów itd. Zja-
wisko to występowało w wielu krajach. W arcykatolickiej
Hiszpanii ludzi takich zwano „pikarejczykami", powstało
w związku z tym pojęcie ..życie pikarejskie".

Zjawisko to występowało także i w Polsce. Prócz naszki-
cowanych wyżej modeli istniało u nas szereg odmiennych,
zupełnie specyficznych wzorców stojących w zdecydowanej
kolizji z obowiązującymi na ogół systemami. Można więc
mówić o specyficznym modelu obyczajowym wojskowych,
? szczególnie w XVII i początkach XVIII wieku, o którym

można rzec, że najczęściej nie uznawali obowiązujących
wtedy „praw boskich i ludzkich", lekceważyli nakazy ko-
ścielne, kierowali się swoistym kodeksem moralnym. Moż-
na też mówić o specyficznym modelu obyczajowym kół
przestępczych, zbójników. Szczególnie mocno występowało
to zajwisko pośród licznych wtedy ludzi luźnych, tj. włó-

V

częgów, żebraków. ..zawodowych" pielgrzymów, prostytu-
tek. Ludzie ci kierowali się własnymi normami, mieli zu-
pełnie inny stosunek do własności prywatnej, odmienną
etykę, odrębne zwyczaje, swoiste poczucie humoru itd. Moż-
na rzec, że żyli w odmiennym świecie obyczajowym, w któ-
rym pojęcia uczciwości, honoru, wierności, braterstwa mia-
ły zupełnie inną treść.

By plastyczniej przedstawić te sprawy, omówię dokład-
niej środowisko i obyczaje służby pańskiej, licznej i inte-
resującej kategorii zawodowej, która kierowała się własny-
mi, nie kryjąc prawdy, hultajskimi regułami, obyczaje któ-
rej mogły rywalizować nawet z osławionym życiem pikarej-
skim. Trzeba wszakże dodać, że na ogół bez wątpienia
amoralna, cyniczna postawa służby stanowiła wynik jej
warunków bytowych, środowiskowych.

Obyczajowy kodeks szlachecko-magnacki wymagał, by
posiadać najliczniejszych dworzan i służbę. Nawet ubogi
szlachciura trzymał jakiegoś pachołka, zamożniejsi mieli ich
po kilkunastu lub kilkudziesięciu, dwory magnackie cha-
rakteryzowały się tłumami mnogiej, trzymanej nie tyle
z potrzeby, lecz dla parady służby. Środowisko to charakte-
ryzuje wiersz Ignacego Krasickiego:

Jaśnie wielmożny tyran, bożek okoliczny,
Dla większej wspaniałości raczy mieć dwór liczny,
Stąd wyższe urzędniki, niższe posługacze:
Pan koniuszy, co bije, masztalerz co płacze,
v Pan podskarbi co kradnie, piwniczny, co zmyka,
Sługa pieszy, dworzanin, co ma pacholika,
Pokojowiec przez zaszczyt wspaniałemu sercu,
A dlatego iż szlachcic, bierze na kobiercu.
Pan architekt, co plany bez skutku wymyśla,
Pan doktor co zabija, sekretarz co zmyśla,
Pan rachmistrz co łże w liczbie, gumienny, co w mierze,
Plenipotent, co w sądzie, komisarz co bierze
Więcej jeszcze niż daje, a złodziejów mniejszych
Kradnąc, sam jest użyty do usług ważniejszych.
Łowczy, co je zwierzynę, a w polu nie bywa,
Stary szafarz, co za wżdy panu potakiwa, . v ....

599

Pan kapitan, co Żydów drze, kiedy się proszą,
Żoinierze co potrawy na stół w gali noszą,
Kapral, co więcej jeszcze kradnie niż dragoni,
1 dobosz, co pod okna capstrzyk tarabaui,
A kiedy do kościoła jedzie z gronem gości,
Bije w dziurawy bęben werbel jegomości ".

Usytuowanie służby było rozmaite. Na pokaz, od święta,
dawano jej paradne stroje, ale tylko po niektórych dwo-
Jf" rach była regularnie i solidnie żywiona. Częściej panów nie

\\ stać było po prostu na to, by zapewnić jej dostateczne wy-

żywienie, zakwaterowanie, zapłatę. Nieraz wprost głodzono
służbę i zmuszano, by na własną rękę szukała sobie żyw-
ności. Ciężkie warunki bytowe tego środowiska często przed-
stawia literatura plebejska. W jednym z utworów kucharz
dworski żali się, iż pan:

[...] Przy sobie darmostrawskich chowa co niemiara,
Najdziesz u niego w domu chartów z pół cetnara,
Najdziesz w stajni., w piekarni niepotrzebne chłopy,
Będzie tego z dzieckami około pół kopy;
Najdziesz sług do niczego, tylko jeść sposobnych,
Chłopiąt, dziewcząt, pochlebców trzy kopy niegodnych.

Jlit ' A rwą, a żrą, jak wpadną do kuchni z poranku,

Tylko się im oganiaj jak psom, bez przestanku.
Przydzie chłopiec, do ognia zajeżdża z daleka,
W rzeczy zmarzł, grzać się przyszedł, obłapia człowieka,
Pochlebuje, jak się mam, pyta, choć nie trzeba,
Porwawszy wender z kuchnie, nie czekając chleba.
Obejrzę się, niemasz go, aż w garnku niewiele,
A on wisieć za kuchnią sztukę mięsa miele.
Ali psiuk idzie, rzekomo dla psów po pomyje,
Urżnąwszy zraz pieczeniej od ogniska myje.
Choć dopiero wyżenę z kuchniej komornika,

i Wnetki lezie woźnica, choć człowiek zamyka.

': Aż masztalerz się ciśnie, drabi zaglądają,

(*j . Jak psi, gdy im psiukowie tłuste zaparzają.

Ba, sromoć, łaj, nic tego wisielcy nie czują,
Gwiżdżą; wąsy, czupryny kręcą, statki psują.

*' Krasicki, jw., t. II, s. 50—51.

600

Uwarz im choć i wilka, choć lisa kawalec. • 7T=r

Wszystko złodziej z niem pożre, jeszcze liże palec".

Złe warunki bytowe służby dziwiły cudzoziemców. Nun-
cjusz Marescotti w XVII stuleciu uważał np., że utrzyma-
nie jednego Włocha kosztuje więcej niż czterech sług pol-
skich. Vautrin, jeszcze pod koniec XVIII wieku, tak pisał:
„Kryterium wzajemnego poważania wśród Polaków w dal-
szym ciągu stanowić będzie liczba posiadanych koni, zbroj-
nej milicji i służby. Ta ostatnia jest bardzo liczna, ponie-
waż niewiele kosztuje, odżywia się jak prosięta, śpi jak
konie, a posłuszna jest jak psy. Nikt nie troszczy się o jej
wyżywienie i pomieszczenie. Chleb, odzież, skromny zaro-
bek w wysokości około 24 sous tygodniowo i razy składają
się na jej wynagrodzenie. Służący śpią, gdzie popadnie:
w stajni, sieni, korytarzu lub w jakiejś izbie na podłodze
czy na worku siana, który znika, gdy wstają. Pożywienie
znajdują od przypadku do przypadku na talerzach, które
sprzątają ze stołu i które sobie wzajemnie wydzierają" ".

Żyjącą w złych warunkach służbę często jeszcze maltreto-
wano, bito, poniewierano nią, z drugiej zaś strony wyko-
rzystywano do najprzeróżniejszych celów, m. in. nie tylko
jako asystę, lecz także jako ochronę; spełniała też ona nie-
raz rolę „bojówek" pańskich, terroryzujących okolicę. Przy-
boczna służba dostarczała panom sekretnych „uciech", sta-
jąc się nieraz po prostu rajfurami, załatwiała poufne spra-
wy, przenosiła ważną korespondencję itd.

Raczej do mitów zaliczyć należy typ wiernego sługi goto-
wego oddać życie za swego pana. Był to wzorzec, który sta-
rała się narzucić służbie szlachta; jeśli zdarzały się takie
zjawiska, to należały do wyjątków. Na ogół służono po
prostu z powodu pospolitej biedy, z drugiej strony przy-
czyną „wierności" był dobrze pojęty obopólny interes. Mię-
dzy panem a służbą istniało niepisane porozumienie. Pan

3S Uciechy lepsze y pożytecznieysze a niżeli z Bachusem
y 2 Wenerą, [w:l Polska komedia rybałtowska, wyd. K. B a-
c! e c k i, Lwów 19:51, s. G-12.

» Yautrin, jw., s. 770. . :. . .--, -

601

bił, poniewierał, lecz coś płacił, dawał minimum konieczne
dla zapewnienia egzystencji, chronił wreszcie od sądu, kary,
więzienia. Trzeba bowiem podkreślić, że ci sami panowie,
którzy nieraz maltretowali służbę, stawali za nią murem,
jeśli groziło jej jakieś postronne niebezpieczeństwo. Uwa-
żali bowiem, że nawet ostatni hajduk czy woźnica repre-
zentuje ich personę, toteż we wszystkich incydentach, jakie
zachodziły między czeladzią a ludnością czy służbą innego
feudała, z reguły stawali po stronie swoich pachołków i wy-
korzystywali wszystkie swe wpływy, by ochronić ich przed
ramieniem sprawiedliwości czy spontanicznym gniewem
miejskiego pospólstwa. Należy dodać, że wielu plebejuszów
traktowało pójście na służbę jako możliwość życiowej ka-
riery. Nie mając nic do stracenia, stawiano na kartę pana,
okazywano mu oddanie, nadstawiano zań kark, wypełnia-
no wszystkie rozkazy, w nadziei, że zapewni to nagrodę,
protekcję, fawor magnacki. Służba stanowiła w dawnej
Rzeczypospolitej jedną z dróg awansu społecznego. Znane .
są nawet przypadki, że prości służący stawali się sekre-
tarzami i poufnymi doradcami, z tych zaś funkcji wyrastali
niekiedy na administratorów, podstarościch, wreszcie nawet
właścicieli folwarczków, a czasem i wiosek. Wacław Potocki
tak o tym pisał:

Bo z parobka woźnice, z woźnice, nadołek
" "- Wetknąwszy za pas,, będzie na łogosz pachołek.

Aż czeladnik, aż sługa, aż dopadłszy konia
~' W wojsku towarzysz, w domu szlachcic gdzie z ustronia40.

Kulisy karier służących odsłania i dokładnie relacjonuje
m. in. słynna Liber chamorum. Kariery te były nieraz bar-
dzo zawiłe. Niepospolity spryt czy inteligencja łączyły się
często z pospolitym bandytyzmem, stanowiąc klasyczne
przyczynki do dziejów kryminalistyki tamtych czasów.
Oczywiście faktów tych nie można generalizować, szczęśliw-
ców nie było wielu, tylko nielicznym udawało się zrobić ka~

'» Cyt. wg J. S. Bys'troń, Kultura lądowa, Warszawa 1947,
s. 57.

602

rierę, istnienie jednak takiej szansy, sama możliwość jakie-
gokolwiek awansu nęciła wszystkich ambitniejszych, bar-
dziej rzutkich służących.

Wszystkie wymienione okoliczności powodowały, iż życie
dworskie charakteryzował specyficzny klimat moralny, że
przeniknięte ono było atmosferą serwilizmu, zdrady, zuchwa-
łości, rządząc się regułami, które przypominały przysłowio-
we wilcze prawa. Większość służby odrzucała normy mo-
ralne, jak również reguły obyczajowe obowiązujące pośród
innych warstw. Nie uznawała ona poszanowania cudzej
własności, dopuszczała się częściej niż ludzie z innych śro-
dowisk zabójstw i zranień, odrzucała obowiązujące normy
w dziedzinie obyczajowości seksualnej, okazywała często
indyferentyzm religijny, lekceważąc zasady głoszone przez
Kościół. Służbę cechował na ogół egoizm, co prowadziło do
różnych konfliktów z otoczeniem. Przyjmowała przeważnie
postawę zmierzającą do wykorzystania wszelkich możliwych
uciech, hołdowała często swego rodzaju hedonizmowi, któ-
ry prowadził do łamania obowiązujących zasad i tzw.
dobrych obyczajów.

Służba na każdym kroku dopuszczała się burd i kradzie-
ży. Jeśli istniała możliwość, okradała nawet własnego chle-
bodawcę, bez żadnych zaś skrupułów rabowała postronnych.
Dokładne opisy nadużyć, jakich dopuszczała się biedująca
czy też goniąca za zdobyczą służba, przedstawia wspomnia-
na już Liber chamorum oraz inne liczne źródła. Uderzało
to m. in. cudzoziemców, B. 0'Connor wspomina, że podczas
sejmów „mnóstwo hajduków i sług rozmaitych, nie tylko
domy, lecz wszystkie ulice, dzień i noc napełnia, stąd usta-
wiczne burdy, napaście i kradzieże, tak że jeżeli kto chce
zostać przy worku, sukni i koszuli, wieczorem nie powi-
nien wychodzić. Mała zbyt płaca przez panów sługom da-
wana przyczyną jest kradzieży i łupiestw" 41.

Służba wielkich panów dopuszczała się burd nawet pod-

41 B. 0'Connor, Wyjątek z pamiętników, [w:] Zbiór namięt-
nikóio historycznych o dawnej Polszcze, t. IV, wyd. J. U. Niem-
cewicz, Lipsk 1839—1840, s. 310.

603

czas elekcji i państwowych uroczystości. Czech Tanner pi-
f sał o sejmach, że w tym czasie gdy posłowie i senat obra-

dowali, na zamku „czeladź i żołnierstwo na dziedzińcu zam-
kowym zebrana, gdy się wódką zaleją, wszczynają kłótnie,
porywają się do szabel, nieraz krew leje się obficie"42.
Burdy służby potwierdza tak wiarygodne źródło jak Kon-
stytucje sejmowe. Z przekazu tego dowiadujemy się bo-
wiem, iż w XVII wieku nierzadkie były wypadki, w któ-
rych hajducy, masztalerze i „insze podlejsze osoby" dosta-
wali się podczas obrad sejmowych na zamek i urządzali
tam wrzaski utrudniające sejmowe debaty 43. Tumulty wy-
buchały także podczas elekcji. Pachołcy wielmożów cisnęli
się bowiem na miejsca zarezerwowane dla Senatu czy
szlachty i rozpoczynali krzyki, świsty i „huczenia". Wy-
bryki te były szczególnie kompromitujące podczas audiencji,
jakich udzielano cudzoziemskim posłom. Konstytucje gro-
ziły kijami niesfornym sługom, w praktyce jednak trudno
było opanować rozzuchwalone gromady, dopiero w drugiej
połowie XVIII wieku poddano służbę większym rygorom.
Najczęściej młodzi wiekiem, bezżenni, często deprawo-
wani przez panów służący wykazywali nadmierne zainte-
resowanie płcią odmienną. Jak już wspominałem w rozdzia-
le o prostytucji, odwiedzali oni liczne wtedy domy publicz-
ne, wchodzili w kontakt z włóczącymi się nierządnicami,
napastowali służbę żeńską, gdy zaś nie było innych okazji, ■
gwałcili chłopki lub mieszczki. Śmiałemu służącemu udawa-
ło się niekiedy nawet zdobyć względy samej pani domu.
Sprawy to oczywiście intymne, nie zawsze można wierzyć
wszystkim plotkom, znając jednak ówczesne stosunki, moż-
na twierdzić, że fakty takie nie były sporadyczne. Bodaj
najczęściej występowały one w pierwszej połowie XVII wie-
ku, kiedy, jak wiadomo, panowały po dworach bardziej
swobodne obyczaje. Zalecano się więc do młodych, „gorą-
cych wdówek", zdarzało się, iż romansowano nawet pod

42 F. Tanner, Dziennik..., [w:] Zbiór pamiętników histo-
rycznych..., t. V, s. 116.

43 Volumina Legum, t. V, wyd. J. O h r y z k i, s. 316. Ł •» => -

bokiem niewydarzohych mężów. Galerię takich zuchwałych
amorów prezentuje nam Liber chamorurn. Trudno dziś
stwierdzić autentyczność tych faktów, w każdym razie by-
ły one typowe dla klimatu obyczajowego lej doby. A oto
niektóre opisy:

Kornecki Jan, chłopski syn z Sułowy, wsi od Wiśnicza.
Ten był za urzędnika u pani Gołuchowskiej w Smogorze-
wie u Nowego Miasta [...]. Tam się u ni zapomógł, jako
u wdowy, ni miał tyż żony na ten czas, a że miał lat 40
kilka, trzymał Szyścice wioskę od tej pani na wytrzymanie
od r. 1620 i r. 1631. Drudzy mówią, że te Działoszyce do
wiernych rąk trzymał, bo stamtąd był poddany tejże pa-
ni, on zaś mówi, że pani u niego poddana; wychowańcem
u ni był, ze statkami do Gdańska chadzał i doma statku
przy niej doglądał. Za towarzysza sobie miał syna pani Jana
i ochędożniej chadzał niż syn. Gdy z Litwy przyjechał, ry-
sie, sobole pod sukniami, a przecie chłop, pachołek, pre-
suympcyia górna [...] Lepsza zgoła pachołka u wdowy wy-
sługa niźli u senatora [...]. Ten Kornecki tak bestyja wnio-
sła się, że był dał płacą matematykowi, coby mu minucyje
przypisał a herb Strzemię włożył, że w strzemię występo-
wał p. Gołuchowskiego" 44.

..Kwiatonioski [...] służeł pod Skrzynnem w Mazoszu; sy-
piał panu z panią, za co wziął od niej na kilkaset złotych
i dzieci mu narobił, bo on sam nie mógł" 45.

Kuleski co się nazwał. Tego, na wsi sierotą beł, wziął
p. Czekanoski w- Czekanowie u Kalisza. W piecu pierwej
pałał, potym za chłopca miał go kilkanaście lat. Potym
r. 1623 służeł p. Mikołaj o wskiemu w Skąpym za Kaliszem.
Tam będąc sypiał z siostrą rodzoną pańską, co przy panu
mieszkała. Wziął od niej do kilku tysięcy i klejnotów nie-
mało [...]. Mikołajoskiej tej nabawieł beł dziecięcia, które,
jak zległa, w skok dano na wieś chować. Szła bela przecież
za mąż za głupiego kogoś. Ten Kuleski anno 1631 miał lat

« Libsr charnorum, jw., cz. I, s. 255, nr 918.
« Liber chamorum, jw., cz. I, s. 287, nr 1060.

605

28; szumno, szabla oprawna i rządzik kozacki, koni kil-
ka" 49.

Miechowski [...] ze wsi Czaple Wielkich u Miechowa [...]
zaszedł beł pod Kalisz i tam potym we dworze służył u pa-
niej wdowy; przywołała go więc na łóżko do siebie chędogo
nosieła go. Owa bez ochrony poczynała z nim. Wiedziała
kaliska ziemia, że go za gacha chowała, i gachem go zwali.
Odpowiedział mu syn paniej zabić go, tylko matki bał się
o to" «.

Ochęnkoski nazwał się z Krakowa okieniczki syn [...]
pojął był mieszczkę w Wieliczce. Nie mógł wskórać przy
żonie i jechał służyć na jeden koń panu Korycińskiemu, sta-
roście ojcoskiemu, na Pieskowej Skale circa 1621. Tam
o granicę bywał na Kalinowej, wsi, a przysiadał ogona
Wolskiego niejakiego żonie... która dawała mu sieła, że się
z niej zapomóg!" 48.

Miał więc chyba Krzysztof Opaliński pewne podstawy, by
podawać w wątpliwość wierność małżeńską niektórych
szlachcianek i wyśmiewać cieszącego się z potomka pana
domu, pisząc:

[...] Nie tyś, chudzino, ojcem, mylisz się w tym ale
Albo Janusz woźnica, albo hajduk Giergiel49.

Zdaje się, że następne pokolenia szlachcianek wykazywa-
ły większą w tych sprawach rezerwę. ..Renesans" hajduc-
kich sukcesów nastąpił jednak, szczególnie po wielkich
dworach, w dobie Rokoka. Jest pewne, że przystojni i od-
ważni słudzy mieli szansę stać się amantami najbardziej
utytułowanych dam. Pisałem o tym, że czasem krew plebej-
ska łączyła się z książęcą, często rzeczywiste pochodzenie
wielkich panów było zupełnie inne niż głosiły metryki.
Sporo informacji i aluzji na temat romansów pań ze słu-

46 Liber chamorum, jw., cz. I, s. 282, nr 1040.

*7 Liber chamorum, jw., cz. I, s. 330, nr 1244. .-. -

48 Liber chamorum, jw., cz. I, s. 368, nr 1391.

49 K. Opaliński, Satyry, oprać. L. Eustachiewicz,
Wrocław 1953, s. 66.

gami zawiera ówczesna literatura frywolna. W jednym
z poematów spotykamy postać wielkiej damy, żalącej się
na oziębłość swego służki:

[...] moje kochanie

Próżno me widzę staranie,

Próżno się o twą miłość ubiegam zawodem

Ja tobie ogniem a ty dla mnie lodem

Woląc z paziami grać w karty niżeli

Leżeć ze mną na pościeli.

Pięć razy posyłam wierną ochmistrzynią

A tyś oną znieważył nazywając świnią,

Aniś od gry odstąpił aż dokończył puli

Mało dbając, że czekam gotowa w koszuli50.

Powyższe opisy, jak również konkretne informacje na
temat niewierności pań, dotyczyły tylko niektórych szlach-
cianek i wielkich dam, spraw tych nie można uogólniać.
Z drugiej strony, jeśli nawet fakty takie były w istocie wy-
jątkowe, to mimo wszystko dostarczały barwnych tematów,
powodowały komentarze, stawały się treścią licznych kon-
ceptów. Wydaje się, że w pewnej mierze przyczyniły się też
one do lekceważącego traktowania przez służbę wszystkich
kobiet. Przejawiało się to m. in. w opisanym w innym roz-
dziale zuchwałym i grubiańskim zachowaniu się służących,
którzy bezczelnie postponowali przybywające na bankiety
damy. Służba wyższych kategorii zachowywała się mniej
grubiańsko, w istocie jednak solidaryzowała się w tym
względzie z hajduckimi poj-ęciami. Kajetan Węgierski
w wierszu pt. Na bal księcia Marcina Lubomirskiego pisze:

[...] A to wy, piękne córki, w tym kąciku sali

Paziami, jak na przekór, żywo się bawicie,

Czyście wy się to jeszcze w tym nie przekonali,

Że ten rodzaj drwi sobie z wszystkich kobiet skrycie? 51

5° Rkps AGAD, Arch. Publ. Potockich, nr 89, k. 7.
51 Cyt. wg Poezja polskiego Oświecenia, Antologia, oprać.
J. K o 11, Warszawa 1956, s. 176.

607

Jeśli chodzi o inne rozrywki, to służba hołdowała oczy-
wiście najweselszym i najłatwiejszym. Spotykało się też
ciągłe skargi na jej pijaństwo, skłonność do kart, prowadze-
nie hulaszczego trybu życia. W opinii prowincji środowisko
służby było uosobieniem niemoralnego, nieobyczajnego ży-
■ cia. Nie kryła tego nawet satyra sowizdrzalska:

Mądrego błaznera zowią, mądrym niemądrego,
Najlepszym wysiekańca, choć jest nic dobrego.
Nabożnego człowieka zowią skrupulatem,
Kosterę kartownika najmilejszym bratem.

Autor radzi więc:

Abyś wiedział, jaki masz żywot wieść przy dworze
I być u wielkich panów w niemałym faworze.
Błaznować i pochlebiać, zełgać umiej czasem,
Wyskoczyć, o Dorotce solmizować basem.
[...] Dobrze się z kompaniją masz wszędzie zachować
Lub pić, lub bić drudzy chcą, masz ich naśladować 5a.

Literatura plebejska informuje także, że służba co mniej-
szych panów bawiła się wybornie wyrządzaniem psot swoim
chlebodawcom, szczególnie gdy byli oni pijani. W jednym
z utworów szlachcic żali się na sługę:

[...] Jeśli stoi za tobą, to gębę wykrzywia,
Każesz mu na stronę iść, to cuda wydziwia.
Przed tobą z nabożeństwem stojąc szablę trzyma,
A kiedy się upijesz, toć brodę wyżyna.
i Gdzie widzi błotny rynsztok, tam z tobą wędruje,
Jak upadniesz, to zdrajca rzekomo lamentuje,
Popchnie czasem niecnota pana pijanego,
A zmyśli, że utrzymać nie mógł lecącego.
Gdy cię z butów wyzuwa, to cię szczypie w nogi,
• Alboć ręce wykręca, jako zwykł kat srogi.

52 Obieeadlo dworskie albo żywot służałych, [w:] Polska sa-
tyra mieszczańska, wyd. K. B a d e c k i, Kraków 1950, s. 219—
220. ■ ,,' o.

R08 . ■'■■";

Zdejmując suknię z ciebie, gdy zaśniesz, podleje
Złodziej smrodem; ciebie wstyd, ów się wisieć śmieje53.

Opis pochodzi wprawdzie z satyrycznego utworu, wia-
domo jednak, że fakty takie miały istotnie miejsce. Świad-
czą o tym m. in. przekazy pamiętnikarzy szlacheckich, któ-
rzy częstokroć biadają, że wracali z bankietów ze spitymi
jak bele, do niczego niezdatnymi sługami, lub też wyrzekają
na ich psoty.

Wiadomo też, że służba bardzo często uciekała od swych
panów, by szukać szczęścia po innych dworach. Prasa dru-
giej polowy XVIII wieku wielekroć zamieszczała listy goń-
cze rozsyłane za zbiegami, którzy niejednokrotnie okradali
jeszcze uprzednio swych chlebodawców.

Wspomniałem już, że tego rodzaju cyniczna postawa wy-
nikała w dużej mierze z naszkicowanych wyżej warunków
bytowych i środowiskowych. Należy dodać, że nie była
ona nagminna. Po małych dworach lub u niektórych suro-
wiej te sprawy traktujących magnatów panowały rygory
uniemożliwiające takie postępowanie. W zasadzie najswo-
bodniej zachowywano się jednak po dużych dworach, szcze-
gólnie podczas licznych podróży i rozmaitych zjazdów.

Można stwierdzić, że wymieniony model obyczajowy
stworzył typ człowieka stojącego na ogół w kolizji z obo-
wiązującymi normami moralnymi. Istniejące pośród służby,
specyficzne dla tego środowiska reguły zachowania prowa-
dziły do rozluźnienia obyczajów. Żyjąc przy boku panów
przejmowała służba pewne, najczęściej ujemne ich cechy,
wzorowała się na ich zachowaniu i sposobie bycia. Przez
swoją ruchliwość, obrotność stawała się z kolei wzorem
dla włóczęgów i przestępców. W ten sposób pewne formy
obyczajowe, charakterystyczne dla innych modeli, roz-
powszechniały się przede wszystkim pośród ludzi tzw. mar-
ginesu społecznego.

53 Uciechy lepsze y pożytecznieysze a niżeli z Bachusem
y z Wenerą..., s. 536—537.

39 —Obyczaje staropolskie

XX

UJEDNOLICENIE I ODDZIAŁYWANIE
OBYCZAJOWOŚCI STAROPOLSKIEJ

Omówionych w poprzednim rozdziale modeli i typów oby-
czajowych nie można ujmować zbyt statycznie, szczegól-
nie poważne przemiany wystąpiły bowiem pod koniec
XVIII wieku, co wiązało się z całokształtem zmian gospo-
darczo-społeczno-politycznych zachodzących w Rzeczypospo-
litej. Reformy ustrojowe podcięły dyktaturę oligarchii, co
spowodowało zmianę jej stylu życia. Niepotrzebne stały się
liczne dwory, nadworne wojska, „polityczne" uczty i pija-
tyki. Znikły demoniczne typy magnatów w rodzaju Hiero-
nima Floriana Radziwiłła czy Mikołaja Bazylego Potockie-
go. Panowie zaczęli wieść życie bardziej zamknięte, pry-
watne, wtłoczone w inne ramy. Część z nich uległa kosmo-
polityzmowi i przejęła obce, przede wszystkim francuskie
obyczaje, część zaś upodobniła swój styl życia do wzorów
średnioszlacheckich. W każdym razie powoli zaczął zanikać
odmienny, pełen pychy, stojący ponad prawem obyczaj
magnacki.

Wraz z nim, wraz z likwidacją licznych dworów, uległ
również zdecydowanej modyfikacji obyczajowy model służ-
by. Zanikł typ zbrojnego, zuchwałego, cynicznego hajduka,

610

w jego miejsce pojawił się sprawny, posłuszny, na wzorach
zachodnich ukształtowany typ lokaja. Oczywiście od tego
czasu służba była mniej liczna, jej model słabiej oddziały-
wał na społeczeństwo.

Wspomniane przemiany społeczno^polityczne spowodowały
również, że skurczył się, poddany został kontroli świat lu-
dzi luźnych. W związku z tym zaczął zanikać odrębny mo-
del obyczajowy ludzi marginesu. Odmienne wzorce obo-
wiązywały nadal bodaj tylko w środowisku przestępczym
i żebraczym.

Przeobrażenia społeczne, preburżuazyjne, prowadziły do
demokratyzacji życia obyczajowego, wprowadzały nowe ty-
py i formy rozrywek, np. teatr, reduty, kawiarnie, dostęp-
nych na nowych zasadach. Przemiany te wywarły wpływ
na wszystkie wzorce, wpłynęły na procesy unifikacyjne za-
chodzące w naszej obyczajowości.

Utrzymały się w zasadzie dwa modele obyczajowe: szla-
checki i chłopski. Bardziej atrakcyjny był oczywiście
pierwszy, który pod postacią tzw. sarmatyzmu objął nie tyl-
ko całą szlachtę Rzeczypospolitej, lecz promieniował nawet
na zagranicę.

W poprzednich rozdziałach wielokrotnie wspominałem, iż
pewne dziedziny obyczajowości polskiej, m. in. moda i for-
my towarzyskie, mimo że przez niektórych cudzoziemców
krytykowane, znajdowały naśladownictwo w innych kra-
jach. Należy podkreślić, że obyczajowość polska najsilniej
oddziaływała na kraje Europy wschodniej; wiązało się to
z promieniowaniem polskiej kultury, która do końca XVII
wieku wywierała poważny wpływ Jia Litwę, Białoruś,
Ukrainę, Rumunię, a pośrednio nawet na Rosję. Oddziały-
wanie to dotyczyło co prawda przede wszystkim szlachty,
niemniej ogólny wpływ kultury pociągał za sobą również
i przenoszenie pewnych form obyczajowych na inne warst-
wy społeczne. O tym, że jest to zagadnienie istotne, wzbu-
dzające zainteresowanie badaczy europejskich, świadczyć
może np. wypowiedź węgierskiego uczonego E. Angyala,
który w pracy pt. Barok polski między Madrytem i Moskwą
pisze: „Sarmatyzm, tj. szlachecki sposób życia na obszarze

611

!•■-■

polsko-litewsko-ruskim dawniej Rzeczypospolitej jest czyn-

ii~^.,_nikiem, z którego obecnością musimy liczyć się i w sensie.

dodatnim, i w sensie ujemnym w całej Europie wschodniej.
Jeśli patrzymy na portrety rosyjskich magnatów z XVII w.,
znajdujemy się w sferze estetycznej, która jest bardzo bliska
malarstwu portretowemu polskiego sarmatyzmu"1. Pro-
mieniowanie polskiej obyczajowości na Rosję zostało prze-
cięte reformami Piotra Wielkiego, które dotyczyły m. in.
zmian w sposobie życia i narzuciły szlachcie rosyjskiej inne
wzorce, jeśli jednak chodzi o szlachtę litewską i ukraińską,
to niemal całkowicie przejęła ona obyczajowy model sar-
macki; oddziaływanie na nią było bardzo żywe nie tylko
do końca XVIII wieku, ltcz występowało jeszcze nawet
w XIX stuleciu.

Nic więc dziwnego, że odnoszący także sukcesy u obcych
obyczaj szlachecki przyjmowany był też i szeroko naśla-
dowany przez polskie środowiska plebejskie. Wiązało się
to z tendencją do zdobycia społecznego awansu, z możli-
wością przedostania się w szeregi uprzywilejowanego stanu,
z szansą zatuszowania chłopskiego czy mieszczańskiego po-
chodzenia. Obyczaj szlachecki przejął także kler, dążący do
dalszej unifikacji obyczajowej na platformie etyki i obrzę-
dowości katolickiej, a w końcu XVIII wieku powstająca
właśnie inteligencja zawodowa. Ten model obyczajowy po-
pularyzowało również będące W trakcie reformy szkol-
nictwo oraz propagowała odgrywająca coraz większą rolę
prasa. Rolę tego modelu potęgował wzrost znaczenia śred-
niej szlachty, występujący u schyłku Rzeczypospolitej.

Oddziaływanie to nie było wszakże jednostronne. Nie-
które obyczaje plebeiskie przenikały do modelu szlacheckie-
go. Obyczajowość ta przyjęła m. in. pieśni i inne utwory
literatury ludowej. Pisałem już, że ludowego pochodzenia
była większość tańców szlacheckich, nawet pański polo-
nez. >.

1 E. Angyal, Barok polski miedzy Madrylem i Mo?,ku)ą,
[w:] Literatura — kompuratystyka — folklor. Rsiępa poświęcona
Julianowi Krzyżanowskiemu, Warszawa 1968, s. 160.

612

Wytworzyła się więc sytuacja, że pierwszoplanową po-
zycję zajął obyczaj szlachecki, który stał się w tym czasie
właściwie już obyczajem 'ogólnonarodowym, kopiowanym
przede wszystkim przez powstającą inteligencję. Pozostał
także w dalszym ciągu odrębny obyczaj chłopski, wykazu-
jący jednak tendencje do przejmowania dalszych elemen-
tów z wzorca szlacheckiego. To w pewnej mierze ujednoli-
cenie obyczajowe, dokonane na bazie obyczajów szlachec-
kich, wynikało z wielu złożonych przyczyn. Wszystkie wzor-
ce wiązał wspólny język, zwycięstwo kontrreformacji i ka-
tolicyza.cja obyczajów powodowały jednocześnie powszech-
ne przyjmowanie propagowanych norm i reguł. Mniemam,
że pewną rolę odegrało tu rozprzestrzenianie się jednolitych
wzorców literackich, już to typowych dla literatury dewo-
cyjnej, już też upowszechnionych przez piśmiennictwo
Oświecenia. Zróżnicowanie socjalne doprowadziło do po-
wstania kilku typów obyczajowych, różnice między nimi
były jednak tylko pozornie głębokie, wszystkie bowiem wią-
zał i upodabniał szereg cech wynikających m. in. z psycho-
logii zbiorowej ówczesnych ludzi. Były to inne niż dziś, bliż-
sze średniowieczu, pełne kontrastów czasy.

Sławą i bogactwem, tytułami, orderami, koneksjami cie-
szono się wówczas bardziej ostentacyjnie niż obecnie, wy-
raźnie zaś gardzono ubóstwem. Ksiądz Gruszczyński me-
lancholijnie stwierdza, że „Bogactwo dobrem a ubóstwo
złym opinia uczyniła" 2. Większość ówczesnych ludzi cecho-
wała ekspresja, popędliwość, kierowanie się słabo kontro-
lowanymi namiętnościami, uzewnętrznianiem uczuć, prze-
chodzeniem szybko do krańcowo odmiennych nastrojów.
Na tym podłożu występowały m. in. takie zjawiska, jak np.
częste zwady i bójki, które spotykało się pośród absolutnie
wszystkich warstw społecznych, z tym tylko, że chłopi bili
się kłonicami, panowie zaś wschodnimi karabelami. Uze-
wnętrznianie uczuć przyczyniało się do tego, iż wiele in-
tymnych, osobistych spraw działo się publicznie, że „obno-

s W. G i" u s z c z y ń s k i, Ekonomia dobrycli obyczajów..., Ber-
dyczów, 1777, s. 160.

613

l szono się" zarówno ze swoim szczęściem, jak i z nieszczę-

Łt; - -'-.,- ściem, z sukcesami i z porażkami, z tężyzną fizyczną i z cho-

I robą czy też z kalectwem. Przechodzenie do krańcowo od-
jl miennych nastrojów powodowało, iż ludzie ówcześni od pro-

II stych, dziecinnych żartów i dobroduszności przechodzili do
Jj" okrucieństwa i nienawiści, od ascezy przerzucali się do roz-
pusty, po dniach pokuty i wyrzeczeń tym intensywniej dą-
żyli do zdobycia bogactwa czy wykorzystania możliwości,

I' jakie daje życie.

Różnice w upodobaniach i typie rozrywek nie były jed-
nak w istocie tak wieUue, jak to mogłoby się zdawać.
| Życie obyczajowe całego społeczeństwa posiadało wiele

I1} wspólnych elementów, wydaje się, że występowały w nim

!' raczej ilościowe niż jakościowe różnice. Decydowały przy

tym nie różnice pod względem treści, ile raczej formy
i skali. Wynikało to przede wszystkim ze stosunkowo ma-
łego zróżnicowania intelektualnego ówczesnego społeczeń-
|; stwa. Przeciętny szlachcic czy mieszkaniec większego mia-

sta wyraźnie odróżniał się strojem, szablą, modną fryzurą
czy zarostem, znajomością obowiązującego pośród uprzy-
wilejowanych warstw savoir vivre'u, jego skala zaintere-
sowań i wiedza nie przedstawiały się wszakże imponująco,
■ a gusta i rozrywki były najczęściej dość prymitywne. Wia-

domo, że picie alkoholu, gra w karty i taniec były pod-
stawowymi, ulubionymi rozrywkami wszystkich warstw
społecznych, z tym, że panowie upijali się tokajem i bur-
gundem, szlachta nalewkami i pośledniejszym winem, chło-
pi zalewali się zaś mieszaniną gorzałki i lichego piwa.
I Kiedy się popito, to bez względu na środowisko wszędzie

1 następowały zwady, kłótnie i bijatyka. To samo tyczyło

się tańców; panowie bawili się w takt poloneza czy me-

nueta, chłopi zaś w takt skocznych, ludowych tańców. Pa-
nowie ciągnęli bank w faraona, chłopi zaś hazardowali
się w „31", Przypomnijmy, że niedźwiednicy i kuglarze
i tak samo dobrze bawili miejską gawiedź jak i feudalną

elitę, hecę odwiedzali woźnice i pierwsi dygnitarze, z usług
nierządnic korzystała zarówno służba, jak i najwięksi pa-
nowie.

' * / 614

Jeśli się dokładniej przyjrzeć wi^lkopańskim rozrywkom,
to wiele z nich zadziwia prymitywizmem i rubasznością.
Pochlebcy i panegiryści doszukiwali się w każdym słowie,
w każdym dowcipie pańskim ewenementu, „dla przypodo-
bania się boki zrywali ze śmiechu, gdy ich panowie chcieli
coś śmiesznego opowiadać, przez co zyskiwali dla siebie
ich łaskę" 3. W istocie większość tych dowcipów przedsta-
wiała się wręcz mizernie, znikczemniałe, serwilistyczne
otoczenie oklaskiwało jednak, ba, nawet na rękach nosiło
prawiących błazeństwa panów, byle tylko zdobyć ich fa-
wory. Niewybredność gustów pańskich mocno i wyraźnie
podkreślał pamiętnikarz Antoni Magier:

..Dawniej, podczas wielkich stołów u naszych magnatów,
których miałki rozum zastanawiał się częstokroć nad pła-
skim i prawie gminnym dowcipem, wolny był wstęp dla
niektórych już znanych osób, które mogły były toż wysokie
towarzystwo w jakim sposobie zabawić i rozweselić. Z licz-
by tych była w Warszawie jedna spora karlica nazwiskiem
Kasia; ubiór jej był: robronik krótki, czarny, grodeturowy,
głowa ufryzurowana i kornecik na głowie z pąsową wstąż-
ką. Nosiła na sobie przewieszony teorban, na którym gry-
wała, gdy przyszło jej gdzie na pokojach tańczyć kozaczka.
Już podstarzała, odwiedzała jeszcze około r. 1778 wielkie
dwory. Wszedłszy do sali jadalnej zaczęła zaraz sprzeci-
wiać się bezczelnością swoją obrażonej przystojności osób
u stołu obecnych, niemniej ściskając je i całując, mieszać
zarumienione do swych opowiadanych swawolnych przygód,
a tym sposobem do rozpuku śmiejącym się magnatom
rozkoszną sprawiać zabawę i nieraz od nich złotem bywała
obdarzoną" *.

Oczywiście nie można upraszczać problemu. W ówczesnej
Polsce nie brakowało ludzi o wysokiej kulturze umysłowej,
którzy hołdowali odmiennym, wytworniej szym gustom.
Spotykało się ich zarówno po dużych miastach, przede

3 A. Magier, Estetyka miasta stołecznego Warszawy,
Wrocław 1963, s. 242.

4 Magier, jw., s. 241—242.

615

i.-— wszystkim w Warszawie i Gdańsku, jak i pośród kół szla-
" checkich — przykładem Wacław Potocki, i magnackich —

V Jerzy Ossoliński, Jan Andrzej Morsztyn, Teodor Lubomir-

I' " ski. Grupa ta nie była jednak liczna, obraz ogólny, typowy,
j wykazywał zaś raczej brak większego zróżnicowania w upo-

' dobaniach.

Cechą wiążącą wszystkie modele obyczajowe było hol-
' dowanie wystawności i wywyższaniu się ponad innych.

| Stosunkowo najrzadziej cecha ta łączyła się, jak wiado-

mo, ze środowiskiem chłopskim, choć i tutaj nie brako-
wało tendencji do posiadania pięknych, świątecznych stro-
jów, do wyprawiania hucznych chrzcin i wesel. Szczególnie
silnie dążności te występowały jednak w modelu szlache-
ckim, magnackim, wojskowym. Moment ten podnosili ów-
cześni moraliści. Szymon Star o wolski tak pisał:

[...] każdy stan nad swoją kondycją żyje: chłopek prze-
ciwi się mieszczankowi i równa mu się suknią [...], także
żona i córki jego chustami białymi, czapeczkami, pasami
i mętlikami jedwabnymi, zwłaszcza przy mieściech więk-
szych. Mieszczanie zasię blawatami, bankietami, winami
równają się szlachcie; szlachta pachołkami, szkapami, fu-
trami drogimi senatorom. Senatorowie srebrem, pałacami,
klejnotami, gwardiami królowi samemu" 5.

Odmienne modele obyczajowe wiązały też inne, bardziej
pozytywne cechy. Należy do nich zaliczyć przede wszyst-
kim gościnność spotykaną zarówno w pańskich rezyden-
cjach, jak w dworkach szlacheckich i chałupach chłopskich.
O gościnności staropolskiej można pisać rozmaicie, w wielu
przypadkach dyktowana była ona interesem, przede wszy-
li* stkim wypływała jednak z jakieś głębokiej, społecznej
więzi, z tendencji do niesienia pomocy, z pradawnej ser-
ii decznośoi, z jaką witano przybysza. Dostrzegali to bardziej
| j obiektywni cudzoziemcy, którzy gościnność zaliczali do za-
li - ~ sadniczych, pozytywnych cech polskiej obyczajowości.
Kausch np. pisał, że jeżeli jakiś Radziwiłł „w Warszawie

6 Sz. Starowolski, Lament utrapionej matki Korony Pol-
skiej..., wyd. K. J. Turowski, Kraków 1859, s. 12—13.

616

w czasie trwania sejmu codziennie przez kilka miesięcy
z królewskim przepychem podejmuje całe rzesze szlachty.
Cest tout comme chez nous — własny interes i pycha!
Jednakże te względy nie wchodzą w grę, gdy jakiś po-
dróżujący, który w przeciwnym wypadku musiałby spędzić
noc w naj nędznie jszym zajeździe, bez żadnych trudności
u zupełnie mu nie znanego brata szlachcica otrzyma kwa-
terę albo — jeśli uległ wypadkowi — zepsuło mu się koło
od powozu czy też jakiś inny przedmiot konieczny do od-
bycia dalszej podróży. Prawie nie ma w Polsce takiego
wypadku, aby odmówiono podróżnemu pomocy w razie
potrzeby. Porównajmy, jak ta sprawa wygląda w naszych
Niemczech!" 6

W większości modeli obyczajowych występował pewien
rodzaj szarmanterii wobec kobiet. Można śmiało stwierdzić,
że na tle obyczajowości innych krajów Europy, na tle
ówczesnej powszechnej dyskryminacji niewiast, obyczajo-
wość polska okazała się postępowa. Podkreślano nawet
często niezależną, wywierającą poważny wpływ rolę biało-
głów w społeczeństwie. Przecież to z Polski XVIII wieku
wyszło powiedzenie: „my rządzim światem, a nami kobie-
ty". Cudzoziemcy na ogół zgodnie dostrzegali tę odrębność,
uważając ją za specyfikę stosunków polskich.

Jeśli nie brać pod uwagę magnatów-snobów, to we
wszystkich modelach obyczajowych występowała pewna
bezpośredniość i łatwość nawiązywania kontaktów towa-
rzyskich, w ogóle tendencja do bliskiego współżycia z ludź-
- mi, chęć przebywania w licznym i wesołym gronie. Bez-
pośredniość bycia ukształtowała się zwłaszcza w dużych
miastach. W końcu XVIII wieku słynęła z niej Warszawa,
której stosunki obyczajowe przeciwstawiano m. in. berliń-
skim. Magier notuje np.: „Król Fryderyk Wilhelm III, na-
tenczas panujący, odwiedzał Warszawę w r. 1798, 1802
i 1803; w tym ostatnim roku razem z królową swą mał-

8 J. J. Kausch, Wizerunek narodu polskiego, [w:] Polska
stanisławowska w oczach cudzoziemców, t. II, oprać. W. Za-
wadzki, Warszawa 1963, s. 307—308.

617

żonką. Ta, jako młoda, wesoła, przystojna, chętnie bawiła
się z naszemi damami, które umiały trafiać w jej gust,
i poufale z nimi dzieliła swe zabawy, nie ulegając tej
formalnej etykiecie, której w swej stolicy z swymi dworski-
mi damami doznawała, co podobno powodem było dla króla
do prętszego wyjazdu z Warszawy, gdyż nie bardzo sprzyjał
obyczajom i sposobowi życia warszawskiego" 7.

Czasy kontrreformacji uchodzą za okres, w którym pa-
nował pesymizi^, uleganie przesądom, tendencja do za-
wężania przeżyć. Jest interesujące, jak przy ówczesnej oby-
czajowości potrafiono jednocześnie dostrzegać i cenić uroki
życia. Wiele rozprawiano bowiem o moralności, o niebie
czy piekle i przemijaniu istnienia, w życiowej praktyce
zabiegano jednak o wszystkie doczesne sprawy, cieszono
się więc przyjemnościami, jakie dać może zastawiony stół,
alkohol, wesoła kompania, zacisze domowe. Dobre zdrowie,
sen, apetyt były sprawami, do których przywiązywano
wówczas kolosalną wagę. Ludzie XVII—XVIII wieku dążyli
konsekwentnie do osiągania ziemskiego, ludzkiego szczęścia
(choć były oczywiście jednostki czy nawet grupy zajmujące
inną postawę, chodzi nam jednak o obraz ogólny).

Ideał tego typu szczęścia skreślił w latach trzydziestych
XIX wieku F. Skarbek. Można mniemać, że jego opinia
jest wynikiem obserwacji i przemyśleń dotyczących jeszcze
XVIII wieku. Zasadniczą myślą Skarbka jest pogląd, że
szczęście człowieka polega przede wszystkim na drobnost-
kach, a nie na wielkich przeżyciach i rozkoszach. Pisze on
m. in.: ;,Wielkie imię [...] dostojeństwa, sława, poważanie
ludzi, wielki majątek, przemoc wdzięków u płci pięknej,
łaski najwyższe tejże płci dla nas: wszystko to są arysto-
kraty, magnaty naszej szczęśliwości, należący do wyższej
sfery, nieliczni, rzadko napotykani, trafem lub za uprosze-
niem tylko obdarzający nas łaską swoją. Wesołe obyczaje
i obrzędy krajowe z dobrymi znajomymi obchodzone,
ściśnienie ręki przyjaciela, łza wdzięczności biedniejszego
od nas, wesoły uśmiech kochanki, dobry obiadek z lepszym

7 Ma gier, jw., s. 158.

618

jeszcze kieliszkiem wina, grzejący kominek w zimie i cała
niezliczona rzesza tego rodzaju codziennych i pospolitych
przyjemności pożycia: są to wszystko plebejusze, niskiego
pochodzenia, w zwyczajnej strefie żyjący, których co-
dziennie napotykamy i którzy nas zawsze uszczęśliwiają
bylebyśmy ich zatrzymać i przyswoić sobie umieli"s.

Te wszystkie drobne i ważkie, pozytywne i negatywne
cechy wiązały całe społeczeństwo polskie. Wspólny obyczaj
np. zespolił szlachtę, upatrującą w nim, jak już pisałem,
jedną z zasadniczych więzi łączących „naród szlachecki",
czemu dawano niejednokrotnie wyraz w rozmaitych wy-
stąpieniach. Ogólnokrajową jedność szlachecką akcentowała
zwłaszcza lekceważona nieco szlachta mazurska. Pisał na
ten temat m. in. pamiętnikarz Swięcicki: „Mazurowie
z resztą Polaków jednakowe mają obyczaje i wspólnego
używają języka" 9.

Poczucie wspólnoty obyczajowej rozprzestrzeniało się i na
inne warstwy. Przenikanie się obyczajów, reguł, zasad po-
stępowania spowodowało, iż powstało przekonanie, że
pewne cechy występują w zasięgu krajowym, łączą różne
modele, że można rąówić o szerszym, odmiennym od cu-
dzoziemskiego obyczaju polskim. Starowolski pisząc swą
Reformację obyczajów polskich rozpatruje zjawiska wystę-
pujące pośród wszystkich warstw, mieszczański kronikarz
Komoniecki wyraźnie dostrzega „starodawne obyczaje" ro-
dzime, widzi też różnice np. w stosunku do obyczajów
niemieckich. O obyczajowości ogólnonarodowej traktuje
znakomity Opis obyczajów Kitowicza. Przedstawia on typy
obyczajowości nie tyle według stanów, ile raczej według
kategorii zawodowych; zaczyna od obyczajowości kościel-
nej, stanu duchownego, przechodzi następnie do palestry,
wojska, dworzan, wreszcie chłopów. Znamienne, że jako
drugi rozdział w swojej książce zamieścił Kitowicz Uwagi

8 Cyt. wg W. Tatarkiewicz, O szczęściu, Warszawa 1962,
s. 167—168.

9 S. Swięcicki, Opisanie Mazowsza, [w:] W. Smoleń-
ski, Pisma historyczne, t. I, Warszawa 1901, s. 105.

610

r

0 wychowaniu dzieci i wyraźnie pisze w nim o wszystkich
warstwach, chociaż podkreśla różnice w „obrządzaniu"

1 wychowywaniu.

W obyczajowości ówczesnej zauważyć można powierz-
chowną orientalizację połączoną w pewnych środowiskach
z tendencją do naśladownictwa wzorów europejskich, zde-
cydowana większość społeczeństwa szczyciła się jednak
odrębnością, .posiadaniem własnej, polskiej kultury. Specy-
fika obyczajowa, przynajmniej jej elementy dotyczyły na-
wet tzw. wielkiego świata doby Baroku i Rokoka (do
którego zaliczał się m. in. patrycjat warszawski). Wnikli-
wy, posiadający szeroką skalę porównawczą pamiętnikarz
Schulz zestawiał te koła z analogicznymi środowiskami
Francji, Anglii, Włoch i dostrzegał wyraźnie swoisty cha-
rakter nadwiślańskiej stolicy. „Wielki świat warszawski —
pisał — ma więc ton przypominający inne stolice europej-
skie, ale też i wiek rysów sobie tylko właściwych" 10.

Świadomość odmienności obyczajowej stała się też no-
wym elementem, obok wspólnoty języka i religii, służącym
określaniu przynależności narodowej. Stanowiła ona czyn-
nik patriotycznej świadomości, stała się istotnym momen-
tem w kształtowaniu nowoczesnego narodu polskiego, wię-
zią scalającą różne warstwy społeczne dawnej Polski. Dla
pewnych kół okresu Oświecenia obyczaje stanowiły, obok
języka, zasadnicze kryterium określające pojęcie narodu.
Znamienne są słowa Franciszka Salezego Jezierskiego, który
pisał: „Naród — jest zgromadzenie ludzi mających jeden
język, zwyczaje i obyczaje zawarte jednym i ogólnym pra-
wodawstwem dla wszystkich obywatelów"u. Poczucie od-
rębności obyczajowej stało się ważnym czynnikiem poma-
gającym ustrzec się przed niebezpieczeństwem wynarodo-

10 F. Schulz, Podróże Inflantczyka z Rygi do Warszawy
i po Polsce w latach 1791—1793, oprać. W. Zawadzki, War-
szawa 1956, s. 159.

11 F. S. Jezierski, Niektóre wyrazy por~ądl:iem abecadła
zebrane, [w:] Wybór pism, oprać. Z. Sk vva r czy ńs k i, War-
szawa 1952, s. 217.

620

i

wienia, na pewnych terenach ziem polskich realnym już
od czasów pierwszego rozbioru. Przywiązanie do religii,
języka i właśnie obyczaju kształtowało postawę szerokich
mas ludowych i większości szlachty w momencie, gdy
Rzeczpospolita przestała istnieć, gdy ulegająca kosmopoli-
tyzmowi pewna część możnowładztwa poczęła uważać się
za Rosjan czy Niemców.

'Zjawisko to dostrzegano już pod koniec XVIII wieku.
Anglik Wraxall podkreślał np. ujednolicenie strojów i oby-
czajów europejskich (miał na myśli przede wszystkim
szlachtę). „Tylko Polacy, którzy przeżyli swoją własną nie-
podległość — pisał — uparcie trzymają się dawnych oby-
czajów, tak że jak dotąd, nawet Rosjanie nie próbują ich
zmusić do odstępstwa. «Piast», czyli szlachcic, ubrany zgod-
nie z tradycją, stanowi uderzający kontrast z ludźmi tego
stanu w jakimkolwiek innym kraju Europy" 12. Wiadomo,
że przywiązanie do stroju i obyczaju cechowało także licz-
ne kręgi chłopskie i mieszczańskie. Więź ta stanowiła po-
tężne oparcie dla przeciwdziałania wspomnianej już, a co-
raz niebezpieczniejszej w XIX wieku groźbie germanizacji
czy rusyfikacji. Badający kształtowanie się. nowoczesnego
narodu polskiego historyk Tadeusz Łepkowski pisze: ,,[...]
składnikiem patriotycznej świadomości była ochrona i pie-
lęgnacja rodzimego obyczaju [...] w naszych specyficznych
warunkach strój polski lub pseudopolski (czamara) pocho-
dzenia szlacheckiego, a potem ludowego (strój krakowski)
stał się zewnętrznym przejawem ducha narodowego, ma-
nifestacją odrębności narodowej i patriotyzmu" 13.

Oddziaływanie obyczajowości staropolskiej na pokolenia
czasów zaborów nie miało jednak charakteru wyłącznie
pozytywnego. Podtrzymywało ono bez wątpienia tradycje
historyczne i narodowe, lecz jednocześnie sprzyjało kon-
serwatyzmowi społecznemu i stało na drodze zachodzących

12 N. W. Wraxall, Wspomnienia z Polski 1778, [w:] Polska
stanisławowska w oczach cudzoziemców..., t. I, s. 482.

13 T. Łepkowski, Polska — narodziny nowoczesnego na-
rodu 1764—1870, Warszawa 1967, s. 464, 511.

621

przemian, pogłębiając nimb szlachetczyzny. Zgodzić się na-
leży z opinią J. Chałasińskiego, iż inteligencja porozbiorowa
stała się kontynuatorką szlacheckich tradycji obyczajowych:
,.Pod wieloma względami — przede wszystkim w zakresie
tradycji obyczajowych i społecznych — warstwa ta była
kontynuatorką stanu szlacheckiego [...]. Inteligencja nie zaj-
mowała stanowiska politycznego dawnej szlachty — i pozba-
wiona była pańszczyźnianego folwarku jako ekonomicznej
podstawy pańskiej egzystencji. Szlacheckie ambicje i szla-
checki obyczaj bez pańszczyźnianego folwarku — wielko-
pańskość bez pokrycia" 14.

J W XIX wieku bodaj większość inteligencji znajdowała

1 się pod urokiem możnowładztwa (o ciążeniu nad tą warst-

wą ujemnych, „arystokratycznych tradycji" pisał już Bo-
lesław Prus). Można stwierdzić, że oddziaływanie magnac-
kiego modelu obyczajowego nie skończyło się z upadkiem
Rzeczypospolitej, w szczątkowej formie stanowił on wzór
dla pewnych warstw polskich jeszcze nawet na początku
XX wieku. Należy przypomnieć, że właśnie w XIX wieku,
dzięki poczytnej beletrystyce historycznej powstały legendy
na temat m. in. obyczajowej roli dawnej magnaterii. To
wtedy przecież Henryk Rzewuski stworzył mit jowialnego,
j uroczego magnata „Panie Kochanku". Poprzez oddziały-

!! wanie powieści takich pisarzy jak Kraszewski i Sienkie-

| wicz nastąpiła stylizacja i idealizacja staropolskiej obycza-

)[ jowości szlacheckiej. W utworach beletrystycznych do ma-

ksimum ścieniowano jej cechy negatywne, podkreślano zaś
i wręcz wyolbrzymiano pozytywne.

Negatywne oddziaływanie tych wzorców w XIX wieku
dostrzec można w nadmiernym przywiązywaniu wagi do
form, gloryfikowaniu przestarzałych modeli, utrzymywa-
niu barier oddzielających warstwy społeczne. Chałasiński
pisze, że: „Szlachecko-dworskie tradycje dobrego wycho-
wania szły w parze z admiracją dla ustalonej hierarchii
'jj stanowisk społecznych, szły w parze z inklinacją do zaj-

14 J. Chałasiński, Społeczna genealogia inteligencji pol-
skiej, Warszawa 1946, s. 28.

\ 622

mowania gotowego miejsca w hierarchii, a nie sprzyjały
pionierskim ambicjom samodzielnego torowania sobie dro-
gi w społeczeństwie" 15. Pielęgnowanie tradycji prowadziło
w praktyce do uznawania w dalszym ciągu znaczenia tzw.
„urodzenia", rangi, herbu, koligacji. „Dobra rodzina", „do-
bre wychowanie", prawdziwe czy wyimaginowane koneksje
z rodzinami noszącymi historyczne nazwiska cenione były
w szerokiej opinii wyżej niż prawdziwe zdolności, ambicja,
zasługi; można więc stwierdzić, iż przestrzeganie zasad sta-
ropolskiej obyczajowości w wielu przypadkach działało
ujemnie, demobilizowało elementy rzutkie, ambitne, pre-
miowało zaś często utytułowane miernoty.

Przemiany społeczne, jakie zaszły w Polsce na przestrze-
ni lat 1918—1945, zatarły lub zmodyfikowały większość
elementów kultywowanej obyczajowości. Jednak nie wszy-
stkie, obyczaje są bowiem zjawiskiem wyjątkowo trwałym,
silnym, stabilnym. Przytoczymy tu najnowszą opinię socjo-
logiczną: „Obyczaj to zjawisko społeczne najbardziej chyba
stabilne, a więc kształtujące się niesłychanie powoli i rów-
nie powoli zanikające. Można regulować za pomocą prawa
szereg elementów stosunków międzyludzkich, nie można na-
tomiast regulować w ten sam sposób obrządków i obycza-
jów [...]. Zwyczaje i obyczaje stanowią bowiem zewnętrzną
formę jednej z najbardziej elementarnych potrzeb spo-
łecznych, którą jest potrzeba ciągłości i kontynuacji, a tak-
że potrzeba integracji określonych grup społecznych" 16. Ma-
ria Ossowska w jednej ze swych prac zwraca uwagę na
moment częstych „wypadków mocnego tkwienia w oby-
czajowości epoki przy hasłach, które wybiegają na-
przód" 1?, obyczajowość okresu międzywojennego wydaje
się też nosić wiele cech wspólnych z obyczajami panują-
cymi w XIX wieku.

13 Chalasiński, jw., s. 31.

leH. Jankowski, W procesie przemian moralnych i oby-
czajowych, Warszawa 1968, s. 89.

17 M. Ossowska, Myśl moralna Oświecenia angielskiego,
Warszawa 1966, s. 238.

623

\

Jeśli w tym aspekcie spojrzymy na istniejące współcze-
śnie obyczaje, to nasuną się rozmaite wnioski. Wydaje się
pewne, Tte przemiany obyczajowe zachodzą u nas wolniej
niż rewolucyjne zmiany gospodarczo-społeczne. Nawet obec-
nie w dalszym ciągu dostrzec można wiele reliktów dawnej
obyczajowości szlacheckiej, ukształtowanej w kręgu tzw.
kultury sarmackiej. Znakomity znawca tej kultury Włady-
sław Tomkiewicz pisał niedawno: „Wtedy to utrwaliły się
owe mądrości narodowe, że znać pana po cholewach, że
jak cię widzą, tak cię piszą, że wreszcie zastaw się a po-
staw się, jeżeli chcesz wzbudzić szacunek, wiele z tych przy-
kazań narodowych obowiązuje tu i ówdzie po dzień dzisiej-
szy" ł8. Przy analizowaniu współczesnej nam obyczajowości
często nasuwają się wnioski o oddziaływaniu pewnych ele-
mentów szlachetczyzny na nasze życie. Celne, lapidarne
uwagi w tej materii wypowiedział publicysta „Trybuny Lu-
du" Zbigniew Siedlecki, pisząc: „Wpływ szlachetczyzny na
naszą obyczajowość wart jest studiów [...]. Chodzi przede
wszystkim o cechy wynikające ze stanowego ograniczenia
szlachty i ze szlachetczyzny parafiańskiej. O «zastaw się,
a postaw się», co się teraz wyraża w licytowaniu się liczbą
centymetrów sześciennych pojemności silnika motocyklo-
wego albo markami samochodów, o «szlachcic na zagrodzie
równy wojewodzie" — zawołanie realizowane dzisiaj na re-
ferenckim stołku, o trzaskanie szablami — obecnie sprowa-
dzono do obrażalstwa i personalnego pieniactwa, o namięt-
ności sejmikowania [...]. Szczególne jednak miejsce wśród
tych cech zajmuje stosunek do pracy fizycznej"19.

Listę tę można mnożyć. Czy tak modna u nas tytuło-
mania, to lubowanie się w operowaniu panami „dyrekto-
rami", „kierownikami", „profesorami" nie jest pozostało-
ścią tytułomanii typowej dla dawnej szlachty, wymagają-
cej ciągłego wymieniania i podkreślania piastowanych god-

. w W. T o ttik ie W i cz, W kręgu kultury sarmatyzmu, „Kul-
tura" 19GG. nr 30, s. R.

" Z. Siedlecki, Niedorajda z dyplomem, „Trybuna Ludu"
1968, nr 123, s. 8.

624

ności? Czy przywiązywanie wielkiej wagi do stroju, elegan-
cji, często kosztem najdalej idących wyrzeczeń w dziedzinie
innych, podstawowych potrzeb, nie jest odbiciem szlachec-
kiego stylu życia, w którym wydatki na stroje i konie unie-
możliwiały osiągnięcie naprawdę dostatniego standardu ży-
ciowego? Czy nasze huczne imieniny, wesela, świąteczne
stoły, hossujące prawdziwie, statystyczne spożycie nie sta-
nowią pozostałości dawnych, wydawanych często ponad stan
i możność, świątecznych bankietów? Czy powszechnie wy-
stępująca dobra jakość i znajomość wódek, przy równo-
czesnym fatalnym braku orientacji w sprawie jakości i war-
tości win nie przypomina stosunków, jakie panowały w sta-
ropolskiej gastronomii? Czy z kolei umiejętność w aran-
żowaniu rozmaitych obchodów, przysłowiowych gali, nie
wywodzi się z tamtych wieków? Czy w dziedzinie kultury
religijno-obyczajowej (mam na myśli pewne kręgi), z jej
poziomem intelektualnym, obojętnością w kwestiach teolo-
gicznych, przywiązywaniem podstawowej wagi do zwycza-
jów, form, nie tkwią relikty pobożności czasów kontrre-
formacji? Czy znamienne dla naszej obyczajowości cało-
wanie pań w rękę nie ma swego rodowodu w szarmanterii
staropolskiej? Można oczywiście dyskutować, na ile te zja-
wiska stanowią pozostałość, relikt obyczajowości staropol-
skiej, na ile zaś stanowią rezultat rozmaitych uwarunko-
wań w czasach nam współczesnych czy niedawnych. Sądzę
wszakże, iż tego rodzaju mniej czy bardziej ważkich pytań
można stawiać wiele. Z przeszłości, oczywiście zmienionej,
przekształconej, dostosowanej do panujących aktualnie wa-
runków przetrwało wiele. Nasze gusta, formy, reguły, na-
wet normy posiadają wielowiekowe, sarmackie metryki. Na-
sza więź z tamtym kręgiem kulturowo-obyczajowym jest
chyba silniejsza, niż się to na pierwszy rzut oka wydaje.
Należy podkreślić, że styl życia, obyczaje kształtowały m. in.
tzw. charakter narodowy, co doprowadziło do utrwalenia
si^ cech nie zawsze budujących. Odmiennie przebiegały
przemiany struktur obyczajowych większości krajów euro-
pejskich, nawiązujących do stylu życia i mentalności miesz-
czańskiej, hołdujących innym regułom i normom. Stąd też

40 — Obyczaje staropolskie 625

odmienność już nie tylko w lokalnych zwyczajach, lecz
w całkowitych postawach obyczajowych między nami a np.
Czechami, Niemcami, Holendrami czy Anglikami.

Szlacheckiej spuścizny nie można wszakże całkowicie
potępiać. W szlacheckim stylu życia, w obyczajowości tej
warstwy tkwiły też cechy dodatnie, kształtujące swoiste
wartości. Wiele z tych pozytywów już wielekroć podkre-
ślałem. Zarówno zawodowych historyków jak i publicystów,
literatów i artystów, a poprzez ich dzieła szerokie kręgi
społeczne urzeka polot, rozmach, fantazja, częściej bodaj
niż gdzie indziej spotykana indywidualność, koloryt i na-
miętności tamtych czasów i ludzi. Obyczajowość staropol-
ska to zresztą nie tylko spuścizna szlachecka, to dziedzictwo
prastarych elementów ludowych, plebejskich, to przyswoje-
nie sobie cennych nieraz wzorów obcych. Wiele z reliktów
tej obyczajowości zasługuje na całkowite uznanie. Staropol-
ską przecież metrykę posiada m. in. tak podkreślana przez
wszystkich gościnność, serdeczność, wylewność, bezpośred-
niość. Obyczajowość staropolska zapewniła stosunkowo god-
ną pozycję społeczną kobiecie, co bez wątpienia przyśpieszyło
wprowadzenie w życie i zrealizowanie całkowitego równo-
uprawnienia, które w innych krajach, rzekomo bardzo cy-
wilizowanych, do dziś nie jest stosowane. W dawnej Rze-
czypospolitej istniała segregacja i dyskryminacja stanowa,
wyznaniowa, religijna, jednak nie rasowa. Szlachta była
pochodzenia polskiego, ruskiego, litewskiego, nawet tatar-
skiego. Istniała ksenofobia i megalomania narodowa, istnia-
ły próby wywodzenia szlachty od mitycznych Sarmatów,
w życiowej praktyce rasizm był jednak tej obyczajowości
obcy. Przejawiało się to, abstrahując oczywiście od rozmai-
tych regionalnych czy stanowych niechęci, w życiu codzien-
nym. W tej postawie dostrzec można jedno z zasadniczych
źródeł naszego współczesnego, właściwego stosunku do kwe-
stii rasowych.

Obyczajowość staropolska, mimo nakładania na nią roz-
maitych hamulców, mimo prób zaszczepiania jej ascetyz-
mu, pesymizmu, afirmowała jednak piękno życia, doceniała,
jak o tym już pisałem, smak zjawisk, jakich dostarczyć mo-

626

że trwanie, istnienie. Oddziaływanie to wpłynęło bez wąt-
pienia na wykształcenie się swego rodzaju optymizmu na-
rodowego, czynnika tak ważnego w dobie niewoli czy choć-
by ostatniej okupacji. Przekazała nam też tradycja wrażli-
wość na piękno. Nie zawsze to klasyczne, doskonałe, za-
klęte w kształt sztuki najpierwszego rzędu, wiadomo, że
gusta sarmackie były często osobliwe, zdecydowanie różne
od dzisiejszych. Istniała jednak duża wrażliwość np. na mo-
ralne i fizyczne piękno, które może reprezentować człowiek,
na piękno pisanego i recytowanego słowa, piękno pieśni,
w tym pieśni ludowej. Tę wrażliwość dostrzec można za-
równo w pietyzmie, z jakim odnoszono się do pewnych wy-
robów sztuki ludowej, jak i do wspaniałych obiektów ar-
chitektonicznych stanowiących istne perły europejskiego
Baroku. Przypomnieć należy uznanie, z jakim odnoszono się
do piękna strojów, do zestawu barw. Na podkreślenie za-
sługuje także piękno tańców narodowych, zwłaszcza dostoj-
nego poloneza.

Do kapitalnych, pozytywnych elementów tej spuścizny
zaliczyć trzeba pozycję, rangę, jaką nadawano obyczajom.
Wydostanie się z prymitywizmu, „grubijaństwa", osiągnię-
cie jakiegoś wyższego stopnia kultury życia codziennego to
cele przyświecające kulturze Baroku, a tendencje te nasiliły
się jeszcze w czasach Oświecenia, abstrahując od różnic, ja-
kie nastąpiły w pojęciu „dobrych obyczajów", czyli w przy-
jętym sposobie postępowania. Kształtowanie poprawnych
obyczajów stanowi jedno z najważniejszych zadań stawia-
nych przed nauczycielem przez instruktarz Grzegorza Pira-
mowicza. Pamiętnikarz Bukar pisze, że w Korpusie Kade-
tów oceniano uczniów według postępów „w naukach i oby-
czajach" 20. W tej tendencji widać szlachetną dążność, by
z obyczajów, z przyswojenia sobie bardziej „polerowanego"
sposobu bycia uczynić szczebel wyprowadzający człowieka
z prymitywu biologicznego istnienia, umożliwiający mu

20 S. Bukar, Pamiętniki, [w:] Biblioteka pamiętników i po-
dróży po dawnej Polsce, t. V, wyd. J. I. Kraszewski.
Drezno 1871, s. 188.

osiągnięcie pełniejszego szczęścia. Cytowany Piramowicz
wyraźnie pisał: „Żeby ci ludzie byli szczęśliwi, żeby i sobie -
i drugim stali się pożyteczni, trzeba [...] żeby za młodu
wprawieni byli w dobre obyczaje, [...] trzeźwość, żeby umie-'
li poskramiać złe żądze i chronić się złych nałogów" ".

W tendencji tej, mimo relatywizmu pewnych pojęć, okre-
sów regresu, faktów deformacji, przewijała się piękna dąż-
ność, by człowiek kierował się zasadami „ludzkości", co
w języku staropolskim znaczyło tyle co humanitaryzm.
I w zasadzie dopięto celu. Jeśli porównać obyczaje szero-
kich warstw początków XVII wieku (wyłączając postrene-
sansową elitę) z sytuacją u schyłku XVIII wieku, to widać,
jaką przebyliśmy drogę. Widać wyraźnie, jak coraz bardziej
porzucaliśmy srogość, surowość, okrucieństwa, znieśliśmy
tortury, procesy o czary, jak zdystansowaliśmy się od pi-
jaństwa i prymitywnej rozpusty hipokrytów czasów Wetti-
nów, jak wydostawaliśmy się z segregacji stanowej wystę-
pującej w życiu towarzyskim. Zdarzały się oczywiście prze-
gięcia, pojawiały się nowe wady obyczajowe, w zasadzie
jednak przemiany gospodarczo-społeczne pociągnęły za sobą
także korzystne zmiany w dziedzinie obyczajowej, powo-
dując złagodzenie i humanitaryzację stosunków międzyludz-
kich. Jędrzej Kitowicz, znakomity znawca i dziejopis oby-
czajów pamiętający dobrze złożony, często ponury, hu-
laszczy i prymitywny obraz czasów saskich, z patriotyczną
dumą pisze o Polsce lat dziewięćdziesiątych XVIII wieku,
że u nas: ,,[...] lud wesoły i polerowany, rząd łaskawy"22.
Przemiany te dostrzegało także wielu innych, zarówno
swoich, jak i obcych. Wykreślana z politycznej mapy Euro-
py Polska mogła poszczycić się postępem obyczajowym, de-
mokratyzacją życia kulturalno-obyczaj owego, śmiałą dąż-
nością do dalszych osiągnięć i przeobrażeń.

Ta ranga obyczajowości, dążność do ulepszenia form co-

21 G. Piramowicz, Powinności nauczyciela..., oprać.
K. Mrozowska, Wrocław 1960, s. 5—6.

22 A. Kitowicz, Pamiętniki czyli Historia Polska, oprać.
P. Matuszewska, Warszawa 1971, s. 580.

628

dziennego współżycia jest istotnym, nader ważnym, choć na
ogół nie dostrzeganym elementem spuścizny staropolskiej. To
piękna tradycja i szcególnie aktualna w momencie, gdy po-
stęp etyczny i obyczajowy wyraźnie nie dorównuje niebywa-
łym osiągnięciom nauk ścisłych, zwłaszcza szeroko pojętej
technice. W dniu, w którym świat dowiaduje się o lądowaniu
pierwszych ludzi na księżycu czy o imponujących osiągnię-
ciach chirurgii, możemy przeczytać doniesienia o rasizmie,
policyjnych torturach, alkoholizmie, maltretowaniu dzieci,
zbrodniach dokonywanych na tle zazdrości, gwałtach, chu-
ligaństwie, prostytucji. Dowiadujemy się o zastraszającym
braku higieny, zabobonach, znachorach, oszustach. Katalog
ten można mnożyć. Wiele z tych zjawisk dotyczy, niestety,
także i stosunków polskich. Nie trzeba być uczonym —
socjologiem czy psychologiem — by dostrzec, że między po-
stępem techniki a moralno-obyczajową kulturą człowieka
zarysowały się niepokojące dysproporcje. Dysproporcje te
jaskrawo występują w ustroju kapitalistycznym, mają
wszakże miejsce także i u nas. W sarmaekiej, a tym bar-
dziej oświeceniowej Polsce niewspółmierności te były bez
wątpienia mniejsze. Można z tego wysnuć wiele wniosków,
sprawy te wychodzą wszakże poza ramy niniejszej książki.
Doszliśmy do kresu rozważań. Świadom jestem złożoności
obrazu, jaki nakreśliłem; ukazałem w nim wady i niego-
dziwości. znamienne zresztą dla tamtych czasów w skali
światowej, starałem się jednak zaakcentować w nich także
momenty dodatnie, przede wszystkim zmiany i postęp. Je-
stem przekonany, że obyczajowość staropolska cechowała
się właśnie dążnością do zjawisk i przeobrażeń napawają-
cych optymizmem, że wniosła ona trwałe wartości do na-
rodowej kultury. Jej dorobek przetworzony został przez na-
stępne generacje, pozostały wszakże tradycje, relikty tych
czasów tkwiące w nas samych, w naszym charaterze na-
rodowym. Obyczaje polskie XVII—XVIII wieku nie we
wszystkim bowiem stanowią jedynie odległą, zamkniętą
przeszłość.


s> <:

BIBLIOGRAFIA*

B. B a r a n o w s k i, Siady współdziałania na wsi z XVII
i XVIII wieku, „Prace i Materiały Etnograficzne", t. VIII—
IX, 1951.

B. B a r a n o w s k i, Procesy czarownic w Polsce w XVII
i XVIII wieku, Łódź 1952.

B. Baranowski, Sprawy obyczajowe w sądownictwie wiej-
skim w Polsce wieku XVII i XVIII, Łódź 1955.

B. Baranowski, Pożegnanie z diabłem i czarownicą, Łódź
1965.

K. Bartoszewicz, Radziwiłłowie, Warszawa 1927.

J. B a r t y ś, Z przeszłości kulturalnej miasteczek południowo-
-wschodniej Wielkopolski w XVIII w., „Prace i Materiały
Etnograficzne", t. XIII, 1959.

L. Białkowski, Szkice z życia Wielkopolski w siedemnastym
wieku, Poznań 1925.

H. Biegeleisen, Wesele, Lwów b.r.w.

H. Biegeleisen, Matka i dziecko w obrzędach, wierzeniach
i zwyczajach ludu polskiego, Lwów 1927.

H. Biegeleisen, U kolebki. Przed ołtarzem. Nad mogiłą,
Lwów 1929.

J. Białostocki, Barok. Styl — epoka — postawa, „Biule-
tyn Historii Sztuki", R. XX, 1958, nr 1.

J. Białostocki, Vanitas. Z dziejów obrazowania idei „Mar-

* Zawiera tylko ważniejsze opracowania dotyczące obyczajowości
polskiej XVII—XVIII wieku.

631

ności" i „Przemijania" w poezji i sztuce, [w:] Teoria i Twór-
i czość, Poznań 1961.

J. Bieniarzówna, O chłopskie prawa. Szkice ~z dziejów
wsi małopolskiej, Kraków 1954.

J. Bieniarzówna, Z dawnego Krakowa, Szkice i obrazki
I ■ z XVII wieku, Kraków 1957.

| M. Bogucka, Życie codziemie w Gdańsku, wiek XVI—XVII,

Warszawa 1967.

, J. B u r s z t a, Wieś i karczma. Rola karczmy w życiu wsi pań-

szczyźnianej, Warszawa 1950.

J. Burszta, Łowiectwo, [w:] Kultura ludowa Wielkopolski,
t. II, Poznań 1964.

A. Brtickner, Dzieje kultury polskiej, t. II—III, Warszawa
1957.

J. S. Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce. Wiek

XVI—XVIII, t. I—II, Warszawa 1960.
; I J. S. B y s t r o ń, Megalomania narodowa, Warszawa 1935.

, J. S. Bystroń, Etnografia Polski, Warszawa 1947.

J. S. Bystroń, Kultura ludowa, Warszawa 1947.

A. C hm i e 1, Rzeźnicy krakowscy, Kraków 1930.

S. Czarnowski, Reakcja katolicka w Polsce w końcu XVI
i na początku XVII wieku [w:] Dzieła, t. II, Warszawa 1956.

W. Czapliński, Dawne czasy, Wrocław 1958.

W. Czapliński, O Polsce siedemnastowiecznej. Problemy
i sprawy, Warszawa 1966.

W. Czapliński, Kultura baroku w Polsce, „Pamiętnik X
Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich w Lublinie", Re-
feraty t. I, Warszawa 1968.

W. C z e r m a k, Na dworze Władysława IV, „Studia historycz-
ne", Kraków 1901.

S. Czernik, Trzy zorze dziewicze. Wśród zamawiań i zakląć,
Łódź 1968.

W. Dobrowolska, Młodość Jerzego i Krzysztofa Zbaraskich,
Przemyśl 1926.

K. Dobrowolski, "Włościańskie rozporządzenie ostatniej yjo-
li na Podhalu w XVII i XVIII w., Kraków 1933.

K. Dobrowolski, Studia z pogranicza historii i socjologii,
; Wrocław 1967.

J. Diirr-Durski, Ze studiów nad „Antitemiuszem", „Ze-
szyty Naukowe Uniwersytetu Łódzkiego", Seria I, z. 7,

J. Fijałek, Pabianice i włość pabianicka w drugiej połowie
XVII i XVIII w., Łódź 1952.

632

J. F i j a ł e k, Instytucje pomocy materialno-zdrowotnej w Ło-
dzi i okręgu łódzkim (Wiek XIX do roku 1870), Łódź 1962.
F. Giedroyć, Kolega kat i jego apteczka, „Polska Gazeta

Lekarska" 1923.

F. Giedroyć, Król Władysław IV (Historia choroby), „Kry-
tyka Lekarska", 1903.

F. Giedroyć, Rys historyczny szpitala Sw. Łazarza w War-
szawie, Warszawa 1897.
F. Giedroyć, Wiekowe spore o błonę dziewiczą. Studium hi-

storyczno-lekarskie, Warszawa 1934.
Ł. Gołębiowski, Domy i dwory..., Warszawa 1830.
Ł. Gołębiowski, Lud polski, jego zwyczaje, zabobony, War-
szawa 1830.
S. H e r b s t, Toruńskie cechy rzemieślnicze. Zarys przeszłości,

Toruń 1933.

Cz. H e r n a s, W kalinowym lesie, t. I—II, Warszawa 1965.
A. Górski, Cnoty i wady narodu szlacheckiego. Szkic hi-
storyczny, Warszawa 1935.

J. J e d 1 i c k i, Klejnot i bariery społeczne. Przeobrażenia szla-
chectwa polskiego w schyłkowym okresie feudalizmu, War-
szawa 1968.

A. J[elski], Zarys obyczajów szlachty w zestawieniu z ekono-
miką i dolą ludu w Polsce i Litwie, Kraków 1897.
W. J o s t o w a, Tradycyjne pożywienie ludności Podhala,

Lud" T. XLI, 1954.
Z. Kaczkowski, Kobieta w Polsce. Studium historyczno-

-obyczajowe, t. I—II, Petersburg 1895.
A. K a t b o w i a k, Obiady profesorów Uniw. Jagiellońskiego

w XVI i XVII wieku, Kraków 1900.

K. Kolbuszewski, Postyllograjia polska XVI i XVII wie-
ku, Kraków 1921.

W. Konopczyński, Mrok i świt, Warszawa 1911.
W. Konopczyński, Kiedy nami rządziły kobiety, Londyn

1960.
S. Kot, Urok wsi i życia ziemiańskiego w poezji staropolskiej,

Warszawa 1937.
J. Krzyżanowski, Mądrej głowie dość dwie słowie, t. I—II,

Warszawa 1960.
J. Krzyżanowski, Słownik folkloru polskiego, Warszawa

1367.

J. Krzyżanowski, Repertuar dawnych piosenkarzy, [w:]
Paralele, Warszawa 1961.

Z. K u c h o w i c z, Z dziejów obyczajów polskich w wieku XVII
i pierwszej połowie XVIII, Warszawa 1957.

Z. Kuchowicz, Wpływ odżywiania na stan zdrowotny spo-
łeczeństwa polskiego w XVIII wieku, Łódź 1966.

Z. Kuchowicz, Spożycie alkoholu i zagadnienia jego war-
tości w XVIII wieku, „Studia z Dziejów Gospodarstwa Wiej-
skiego", t. 9, z. 3.

Z. Kuchowicz, Z badań nad staram biologicznym społe-
czeństwa polskiego od schyłku XVI do końca XVIII wieku,
Łódź 1972.

Z. Kuchowicz, Wizerunki niepospolitych niewiast staropol-
skich XVI—XVIII wieku, Łódź 1972.

L. Lepszy, Lud wesołków w dawnej Polsce, Kraków 1899.

Z. Libiszowska, Żo?ia dwóch Wazów, Warszawa 1973.

Z. Libiszowska, Życie polskie w Londynie w XVIII wie-
ku, Warszawa 1972.

T. Łepkowski, Polska — narodziny nowoczesnego narodu
1764—1870, Warszawa 1967.

J. Ł o j e k, Strusie króla Stasia. Szkice o ludziach i sprawach
dawnej Warszawy, Warszawa 1961.

J. Ł o j e k, Dzieje pięknej Bitynki, Warszawa 1970.

W. Ł o z i ń s k i, Prawem i lewem. Obyczaje na Czerwonej Ru-
si w pierwszej połowie XVII wieku, t. I—II, Kraków 1960.

W. Łoziński, Życie polskie w dawnych wiekach, Kraków
1958.

A. Maciejowski, Polska aż do pierwszej połowy XVII
wieku pod względem obyczajów i zwyczajów, t. I—IV, Pe-
tersburg 1842.

T. Mańkowski, Genealogie sarmatyzmu polskiego, Warsza-
wa 1946.

W. O d y n i e c, Życie i obyczaje ludu pomorskiego w XVII
i XVIII w., Gdynia 1966.

S. Ossowski, Więź społeczna i dziedzictwo krwi, [w:] Dzie-
ła, t. II, Warszawa 1966.

J. Pachoński, Zmierzch sławetnych. Z życia mieszczan
w Krakowie w XVII i XVIII wieku, Kraków 1956.

J. Peter, Szkice z przeszłości miasta kresowego, Zamość 1947.

J. P e s z k e, Kuchnia polska dawna. Urywki z jej dziejów od
czasów najdawniejszych do końca wieku XVII, „Gazeta Do-
mowa" 1904, nr 1 i n.

K. Piwarski, Królewicz Jakób Sobieski w Oławie, Kraków
1939.

634

A. R o 11 e, Wygasające rody, „Tygodnik Ilustrowany" 1889, nr
314—316.

A. R o 11 e, Wybór pism, t. I—II, Kraków 1966.

R u m b o 1 d z Płocka, Zdrowie Władysława IV, „Przegląd Hi-
storyczny" t. XIII, 1911.

A. Sajkowski, Krzysztof Opalinski..., Poznań 1960.

T. Seweryn, Staropolska grafika ludowa, Warszawa 1956.

W. Smoleński, Wiara w życiu społeczeństwa polskiego
w epoce jezuickiej, Warszawa 1951.

W. Smoleński, Przewrót umysłowy w Polsce wieku XVIII,
Warszawa 1949.

Z. Skwarczyński, Chłop i sprawa chłopska w romansie
stanisławowskim, Łódź 1950.

J. Straszewski, Życie codzienne i świąteczne Waszmość
Pana i Jejmość jego małżonki, Warszawa 1938.

H. Suchowierski, Rozpoznanie i leczenie chorób wene-
rycznych według „Przymiotu" Wojciecha Oczki, Kraków 1952.

J. S z a b 1 o w s k i,' Ze studiów nad ikonografią śmierci w ma-
larstwie polskiem XVII wieku, „Przegląd Powszechny", 1934,
t. 201.

W. Szumowski, Na co najwięcej chorowali nasi pradzia-
dowie przed 150 laty? „Archiwum Historii i Filozofii Medy-
cyny", t. IX, 1929, z. 2.

W. Szumowski, Galicya pod względem medycznym za Ję-
drzeja Krupińskiego pierwszego protomedyka 1112—1783,
Lwów 1907.

W. Tatarkiewicz, O szczęściu, Warszawa 1962.

J. Ta zbir, Społeczna funkcja kultu Izydora „Oracza" w Pol-
sce XVII wieku. „Przegląd Historyczny", t. XLVI, 1955, z. 3.

J, T a z b i r, Ze studiów nad ksenofobią w Polsce w dobie póź-
nego renesansu, „Przegląd Historyczny", t. XLVIII, 1957, z. 4.

J. T a z b i r, Święci, grzesznicy i kacerze. Z dziejów polskiej
kontrreformacji, Warszawa 1959.

J. T a z b i r, Znaczenie XV7I wieku w procesie unarodowienia
polskiego katolicyzmu, „Pamiętnik X Powszechnego Zjazdu
Historyków Polskich w Lublinie", Referaty t. I, Warszawa
1968.

W. Tomkiewicz, Aktualizm i aktualizacja w malarstwie
polskim XVII wieku, „Biuletyn Historii Sztuki", R. XIII,
1951, nr 1, 2—3.

W. Tomkiewicz, O sztuce „barokowej" w Polsce, „Biuletyn
Historii Sztuki", R. XX, 1958, nr 1.

635 '

W. Tomkiewicz, W kręgu kultury sarmatyzmu, „Kultura"
1966, nr 30.

S. Trzebiński, Medycyna w Polsce w świetle niektórych
pamiętników XVII wieku, „Archiwum Historii i Filozofii Me-
dycyny", t= I, 1924.

I. T u r n a u, Pożywienie mieszkańców Warszawy w epoce
Oświecenia, „Studia z Dziejów Gospodarstwa Wiejskiego",
t. 9, z. 3.

I. T u r n a u, Odzież mieszczaństwa warszawskiego w XVIII
wieku, Wrocław 1967.

I. T u r s k a, Krótki zarys historii tańca i baletu, Kraków 1962.

S. Wasylewski, Na dworze króla Stasia, Kraków 1957.

S. Wasylewski, U księżnej Pani, Kraków 1958.

M. Witwińska, Kuligiem przez trzy stulecia, Warszawa 1961.

A. Wyczański, Polska — Rzeczą Pospolitą Szlachecką 1454—
1764, Warszawa 1965.

A. Wyczański, Kultura polskiego Odrodzenia. Próba okre-
ślenia historycznego mentalności, „Odrodzenie i Reformacja
w Polsce", t. X. 1965.

W. Ziembicki, Zdrowie i niezdrowie Jana Sobieskiego,
„Archiwum Historii i Filozofii Medycyny", t. X—XII, 1930—
1032.

T. Żeleński (Boy), Marysieńka Sobieska, Warszawa 1960.

WYKAZ SKRÓTÓW

Archiwum Główne Akt Dawnych — AGAD

Archiwum Państwowe m. Łodzi i Województwa Łódzkiego —
APŁ

Wojewódzkie Archiwum Państwowe — WAP

Zbiory rękopiśmienne Biblioteki Zakładu Narodowego im. Osso-
lińskich we Wrocławiu — Ossol.

Zbiory rękopiśmienne Biblioteki im. H. Łopacińskiego w Lubli-
nie — Bibl. Łopacińskiego

Zbiory rękopiśmienne Biblioteki PAN w Kórniku — B.K.

I


SPIS ILUSTRACJI

1. Kobieta sprzedająca Haki pod kolumną Zygmunta, akwa-
tinta J. P. Norblina i Debucourta. Z dzieła: A. Berdecka,
I. Turnau, Życie codzienne w Warszawie okresu Oświece-
nia, Warszawa 1969

2. Uczta (koniec XVIII wieku), A. Orłowski (?) Muzeum Na-
rodowe w Warszawie

3. Przed szynkiem, fragment obrazu Scena przed szynkiem,
K. Lubieniecki

4. Kuchnia dworska. Z dzieła: J. K. Haur, Skład abo Skar-
biec Znakomitych Sekretów Oeconomiey Ziemiańskiej",
Kraków 1693

5. Zamawianie choroby, fragment polichromii kościoła w
Orawce, 1713 rok. Zbiory PIS

6. Karta tytułowa druku o gorzałce, 1614 rok

7. Talerzyk z serwisu do kawy, XVIII wiek. Z dzieła: A. Ber-
decka, I. Turnau, Życie codzienne w Warszawie okresu
Oświecenia, Warszawa 1969

8. Srebrne sztućce, XVIII wiek. Z dzieła: A. Berdecka, I. Tur-
nau, Życie codzienne w Warszawie okresu Oświecenia,
Warszawa 1969

9. Wiecha szynkowa, Fragment obrazu Scena przed szynkiem,
K. Lubieniecki, ok. 1730 roku. Muzeum Narodowe w War-
szawie

10. Umywanie rąk, fragment polichromii kościoła w Binarowej,
1650 rok. Zbiory PIS ■

11. Karta z dzieła Zielnik, Sz. Syreniusza, (Kraków) 1613

12. Święta Rodzina, obraz z kościoła w Studziannie, XVII
wiek

13. Święta Rodzina, obraz z kościoła w Miedniewicach, XVII
wiek

14. Cud w kościele, fragment fresku A. Radwańskiego z ko-
ścioła w Jędrzejowie, 1739 rok

15. Obraz Opieki Matki Boskiej z chorągwi Bractwa Różań-
cowego przy kościele Św. Stanisława w Sieradzu, XVIII
wiek

16. Dygnitarze kościelni, scena z sufitu kaplicy Bł. Wincen-
tego z kościoła w Jędrzejowie, połowa XVIII wieku

17. Ślub Ludwiki Marii z Władysławem IV per procuram,
malarz nieznany. Z dzieła: Z. Libiszowska, Żona dwóch
Wazów, Warszawa 1963

18. Scena dewocyjna', fragment fresku A. Radwańskiego z ko-
ścioła w Jędrzejowie, 1739 rok

19. Opętana, z ust której ulatują demony, H. Szolc, rękopis
z 1680 roku. Zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

20. Mieszczańska para małżeńska, malarz nieznany, XVIII
wiek. Z dzieła: M. Gembarowicz, Portret XVI—XVIII wie-
ku we Lwowie, Wrocław 1969

- 21. Scena w karczmie wiejskiej. Z dzieła: J. K. Haur, Skład
abo Skarbiec Znakomitych Sekretów Oeconomiey Ziemiań-
skiey, Kraków 1693 rok

22. Pogrzeb nędzarza. Z dzieła: J. K. Haur, Skład abo Skar-
biec Znakomitych Sekretów Oeconomiey Ziemiańskiey,
Kraków 1693

23. Ślub szlachecki, fragment polichromii kościoła w Skomli-
nie, druga połowa XVIII wieku. Zbiory PIS

24. Sprzeczka rodzinna, fragment polichromii kościoła w Oraw-
ce, 1711 rok. Zbiory PIS

25. Kobieta z sokołem, kafel z pieca, połowa XVIII wieku.
Zbiory PIS

26. Dziewczyna z kwiatami, kafel z pieca, połowa XVII wieku.
Zbiory PIS

27. Adam i Ewa, H. Szolc, rękopis z 1680 roku. Zbiory Biblio-
teki Jagiellońskiej

28. Diabeł kuszący Jezusa, H. Szolc, rękopis z 1680 roku. Zbio-
ry Biblioteki Jagiellońskiej

29. Portret Heleny (?) Potockiej, S. Tonci. Z dzieła: W. Wa-

sylewski, Portret kobiecy w Polsce XVIII wieku, War-
szawa 1926

30. Portret Zofii Wittowej-Potockiej, artysta nieznany. Z dzie-
ła: J. Łojek, Dzieje pięknej Bitynki, Warszawa 1970

31. Portret Anny Orzelskiej, Louis de Silvestre, (?) ok. 1730
roku. Muzeum w Nieborowie

32. Portret młodej kobiety, J. Faworski, koniec XVIII wieku,
Muzeum Sztuki w Łodzi

33. Portret dostojnika, artysta nieznany, XVIII wiek. Muzeum
Sztuki w Łodzi

34. Elegantka miejska, forma piernikarska, XVII wiek. Zbiory
PIS .

35. Lutnista dworski, forma piernikarska, XVII wiek. Zbiory
PIS

36. Diana i Akteon, artysta nieznany, obraz z Dworu Artusa
w Gdańsku, połowa XVI wieku. Muzeum Narodowe
w Warszawie

37. Sekretna misja, miniatura M. Burmana. Z dzieła: Wł. Ło-
ziński, Życie polskie w dawnych wiekach, Kraków 1958

38. Portret młodego mężczyzny w stroju polskim, artysta nie-
znany, XVIII wiek, Muzeum Sztuki w Łodzi

39. Portret Franciszka Salezego Potockiego, artysta nieznany.
Z dzieła: M. Gembarowicz, Portret XVI—XVIII wieku we
Lwowie, Wrocław 1969

40. Karta tytułowa książki Adama Gdacjusza Dyszkurs o.grze-
chach szóstego Przykazania Bożego, Brzeg 1682

41. W porannym stroju, rysunek M. Płońskiego. Z dzieła:
A. Berdecka, I. Turnau, Życie codzienne w Warszawie
okresu Oświecenia, Warszawa 1969

42. Scena w zamtuzie, Aleksander Orłowsk', ok. 1790 roku.
Muzeum Narodowe w Warszawie

43. Uwodzenie mężatki, fragment polichromii kościoła w
Orawce, 1711 rok. Zbiory PIS

44. Scena miłosna, Daniel Chodowiecki, XVIII wiek. Muzeum
Sztuki w Lodzi

45. Wenus z żaglami, fragment malowidła z winiarni lubel-
skiej, początek XVII wieku. Zbiory PIS

46. Sztych francuski, C. Eisen, Illustrateurs Galants de
XVITie Siecle, Paris 1947

47. Sztych francuski, C. Monnet, Illustrateurs Galants du
XVIIie Siecle, Paris 1947

48. Tańczący i grający flisacy, fragment obrazu Alegoria
handlu Gdańska, Izaak van dem Blocke, 1608 rok. Muzeum
Narodowe w Warszawie

49. Szlachcic i patrycjusz gdański, fragment obrazu Alegoria
handlu Gdańska, Izaak van dem Blocke, 1608 rok. Muzeum
Narodowe w Warszawie

50. Zabawa w domu patrycjusza gdańskiego, H. Móller, po-
czątek XVII wieku, Muzeum Narodowe w Warszawie

51. Polonez pod gołym niebem, Korneli Szlegel. Z dzieła:
Wl. Łoziński, Życie polskie w dawnych wiekach, Kraków
1958

52. Grajek, kafel z pieca, połowa XVIII wieku. Zbiory PIS

53. Niedźwiednicy, autor nieznany, XVII wiek. Z dzieła: T. Se-
weryn, Staropolska grafika ludowa, Warszawa 1956

54. Górale grający w karty, fragment polichromii kościoła
w Orawce, 1711 rok. Zbiory PIS

55. Niedźwiedź grający na trąbce, fragment polichromii ko-
ścioła w Boguszycach. Ze zbiorów Muzeum Narodowego
w Warszawie

56. Scena taneczna, rysunek z Ksiąg Grodzkich Łęczyckich,
połowa XVII wieku. Archiwum Główne Akt Dawnych

57. Bójka chłopów, rysunek z Ksiąg Grodzkich Łęczyckich, po-
łowa XVII wieku. Archiwum Główne Akt Dawnych

58. Łowy, rysunek z Ksiąg Grodzkich Łęczyckich, połowa XVII
wieku. Archiwum Główne Akt Dawnych

59. Scena myśliwska, rysunek z Ksiąg Grodzkich Łęczyckich,
połowa XVII wieku. Archiwum Główne Akt Dawnych

60. Polowanie na niedźwiedzia, autor nieznany. Z dzieła: Wł.
Łoziński, Życie polskie w dawnych wiekach, Kraków 1958

61. Polowanie na żubra, autor nieznany. Z dzieła: Wł. Łoziń-
ski, Życie polskie w dawnych wiekach, Kraków 1958

62. Grający w karty, rysunek K. Wojni^kowskiego. Z dzieła:
A. Berdecka, I. Turnau, Życie codzienne w Warszawie
okresu Oświecenia, Warszawa 1969

63. Żebrak, H. Szolc, rękopis z 1680 roku. Zbiory Biblioteki
Jagiellońskiej

64. Stajenka betlejemska, H. Szolc, rękopis z 1680 roku. Zbio-
ry Biblioteki Jagiellońskiej

65. W parku Łazienkowskim, fragment rysunku J. P. Norbli-
iia. Z dzieła: A. Berdecka, I. Turnau, Życie codzienny
w Warszawie okresu Oświecenia, Warszawa 19C9

41 — Obyczaje staropolskie 641

66. Scena w parku, fragment rysunku J. P. Norblina. Z dzie-
■ ła: A. Berdecka, I. Turnau, Życie codzienne w Warszawie

okresu Oświecenia, Warszawa 1969

67. Wbici na pal. Z dzieła: S. Munster, Cosmographia Univer-
salis, Bazylea 1554

68. Karykatura Kozaka, ks. Hieronim Radziwiłł, 1753 rok.
Archiwum Akt Dawnych. Zbiory Przyjemskich

69. Kobieta wyciągająca wodę ze studni, fragment obrazu Ca-
naletta. Z dzieła: A. Berdecka, I. Turnau, Życie codzienne
w Warszawie okresu Oświecenia, Warszawa 1969

70. Rynek w Olkuszu, Z. Vogel, koniec XVIII wieku. Muzeum
Narodowe w Warszawie

71. Bójka juhasów, fragment polichromii kościoła w Orawce,
1711 rok. Zbiory PIS

Jt


6

6

Wydawnictwo Łódzkie

Łódź 1977

Wydanie drugie. Nakład 20 000 + 350 egz. Ark. wyd. 36.8.
Ark. druk. 40,25 (33) + 4 ark. ilustracji. Oddano do
składania 18 maja 1977 r. Podpisano do druku 16 listo-
pada 1977 r. Druk ukończono w listopadzie 1977 r.
Łódzkie Zakłady Graficzne. Zakład nr 1, Łódź. ul. Re-
wolucji 1905 r. nr 45. Zam, nr 1415 1177. Cena zł 100,—



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
OBYCZAJE STAROPOLSKIE - ZBIGNIEW KUCHOWICZ, OBYCZAJE STAROPOLSKIE - ZBIGNIEW KUCHOWICZ
OBYCZAJE STAROPOLSKIE - ZBIGNIEW KUCHOWICZ, OBYCZAJE STAROPOLSKIE - ZBIGNIEW KUCHOWICZ
Główne osiągnięcia wydawnicze ośrodków drukarskich w Europie w 18 wieku
Obyczaje staropolskie w
medycyna 15 18 wieku
Drukarstwo polskie 18 wieku
18 B XII 1 pol XIV wieku sztuka go
mowy i zmian w obyczajowosci od XIII do XVIII wieku (1)
18 A XII 1 pol XIV wieku sztuka go
1. DRAMAT HISZPAąSKI XVI I XVII WIEKU, Staropolka
KONSPEKT DO ZAJĘĆ DZIECI W DOMU DZIECKA W WIEKU 7-18 LAT, wypracowania
Problematyka obyczajowa w literaturze renesansu, Egzamin staropol
3.DRAMAT FRANCUSKI XVII WIEKU, Staropolka
4. DRAMAT I TEATR POLSKI XVII WIEKU, Staropolka
literatura staropolska, NOTATKI Lacinska Poezja 16 wieku, ANTOLOGIA POEZJI ŁACIŃSKIEJ W POLSCE
kształtowanie sprawności motorycznej chłopców, Kształtowanie sprawności motorycznej młodzieży uprawi