Każdy jest kowalem swego strachu
Olek wyszedł z domu. Rozejrzał się nerwowo w poszukiwaniu potencjalnego zagrożenia. "Uff, spokój" - odetchnął z ulgą. Po ulicy przemykało tylko kilku podobnych do niego osobników - każdy ze wzrokiem wbitym w ziemię tak uporczywie, jakby kontakt z drugim człowiekiem mógł uczynić mu krzywdę. Olek także starał się niczego nie widzieć, a zbliżającego się na "niebezpieczną" odległość do bliźniego omijał szerokim lukiem. Bał się, że go napadną, okradną, pobiją, lub przeciwnie, zmuszą do udzielenia komuś pomocy.
W metrze, choć zatłoczonym, próbował zmniejszyć swoje wymiary tak, by przypadkiem nikogo nie dotknąć. Nienaturalnie wykręcał szyję, żeby nie napotkać wzroku sąsiada, którego nawet życzliwy uśmiech uznałby za szyderstwo.
W szkole stanowił jedną z wielu osób wcale nie tworzących harmonijnej grupy. Przekonany, że musi bronić swojej indywidualności, nie chciał dostrzegać potrzeb kolegów i nie pozwalał ani im, ani sobie, na zbytnią otwartość. W domu wcale nie było lepiej. Cały czas czujny i gotowy strzec własnego, rzekomo zagrożonego, bezpieczeństwa tłumi! swoje uczucia, a emocje innych członków rodziny lekceważył. Ciągły kontakt z telewizorem i komputerem dawał iluzję pełnego życia wśród ludzi i - jak mu się wydawało - zaspakajał tę potrzebę. Całkowite odprężenie znajdował jedynie w swoim pokoju, który w myśl angielskiego przysłowia my home is my castle, byt właśnie jego twierdzą. Ze znajomymi, bowiem przyjaciół nie miał, spotykał się jedynie na gruncie neutralnym - w klubach, czy dyskotekach. Dzięki temu mógł zachować anonimowość i przybierać dowolne pozy. Nie chciał więc dopuścić do konfrontacji dwóch środowisk - kręgu znajomych i kręgu rodziny. Zdawał sobie bowiem sprawę, że prawdziwe jest powiedzenie - mój dom świadczy o mnie.
Wielu ludzi żyje w poczuciu osamotnienia i zagrożenia, wyznając zasadę: "człowiek człowiekowi wilkiem". Przykazanie o miłości bliźniego odkładają do lamusa historii, przekonani o tym. że do pomocy potrzebującym powołane zostały odpowiednie i fachowe instytucje - pogotowie ratunkowe, służba zdrowia, pomoc społeczna, psychologowie. ZUS. Pewni tego, iż funkcjonują one dzięki ich podatkom, potrafią zachować czyste sumienie. Ograniczywszy wszystkie niepotrzebne kontakty, zamknięci w swoich czterech ścianach, sami dla siebie stają się największym zagrożeniem. Nic umieją już wcielić w życie staropolskiego przysłowia - "Gość w dom, Bóg w dom" i udzielić schronienia zbłąkanemu wędrowcowi. Nie zastanawiają się, co oznacza dodatkowe nakrycie przy wigilijnym stole. Stają się niewolnikami swojego strachu.
Z niewolnictwa tego jednak można się wyzwolić. Do wszystkich, w mniejszym lub większym stopniu dotkniętych tą słabością, odnoszą się słowa Ojca Świętego - "Nie lękajcie się i bądźcie solidarni" i one wnoszą w nasze serca nadzieję.
Małgorzata Żaryn
Skąd się biorą ci, którzy kradną i biją?
Jednym z najczęściej zadawanych pytań jest: dlaczego?. Dlaczego sól jest słona? Dlaczego w tym roku nie było śniegu na Święta? Dlaczego są wojny na świecie?... Już od najmłodszych lat w ten sposób próbujemy poznawać otaczającą nas rzeczywistość. I w świecie, w którym coraz rzadziej czujemy się bezpieczni, również warto zapytać: dlaczego?
Dlaczego nie można bez obaw wyjść z domu po zmroku?
Dlaczego strach nieść przy sobie dopiero otrzymaną wypłatę?
Dlaczego tak łatwo można zostać pobitym za tzw. "cichy chód po ulicy"?
I wreszcie: kim są ludzie, którzy to wszystko robią? Skąd się biorą?
Kim oni są?
Jednym z panujących powszechnie mitów, jest ten o podziale świata na ludzi "normalnych" i tzw. "element". Element, to zamknięte środowisko, inaczej ubrane, gorsze, brudne, żyjące gdzieś obok i raz po raz nękające zapracowanych, spokojnych, normalnych obywateli. Jak w każdym micie, tak i w tym jest coś z prawdy, ale przecież nie oddaje on rzeczywistości do końca. Bo nawet jeśli "element", to zwarte środowisko, na pewno nie jest jednolite. Nie wszyscy tam chodzą w czarnych kominiarkach na twarzach, nie wszyscy organizują uliczne strzelaniny, nie wszyscy są członkami gangów, czy mafii. Jedni kradną po prostu na flaszkę, a inni "zaczynają" od kilku tysięcy dolarów. Są przywódcy, którzy dorobili się już pozycji i "robotę" wysyłają "narybek"; są i smarkacze, którzy wyrywają torebki starszym paniom, albo ograbiają rówieśników. Ponieważ to właśnie ci młodzi są najliczniejsi, i najbardziej aktywni, na ich agresję jesteśmy codziennie narażeni.
Kim są?
Najzwyklejszymi uczniami polskich szkół, zarówno podstawowych jak średnich, niejednokrotnie zbierają bardzo dobre oceny. Czasami kończą edukację na podstawówce - nie widzą dla siebie przyszłości i żyją od kradzieży, do kradzieży, z przerwami na poprawczak. Wychowują się zarówno* w tzw. niebezpiecznych dzielnicach, jak i w rejonach bogatych i cywilizowanych. Rodzice - jeśli ich mają - też są rozmaici: od takich, których dobrze zna już policja, po tych najzupełniej porządnych, biznesmenów i bogaczy.
Dlaczego kradną?
Po odpowiedź na to pytanie można się udać, albo do psychologów, czy pedagogów pracujących z młodzieżą, albo do samego środowiska młodych, stykającego się mniej, lub bardziej, z występnymi kolegami.
- To najczęściej wina rodziców. Jedni goniąc za pieniędzmi nie widzą, że gdzieś po drodze, gubią swoje dzieci. Inni hodują swoje dzieci, zamiast je wychowywać - dorastanie bez żadnych zasad, czy wymagań kompletnie demoralizuje- rozpoczyna wyjaśnianie 22-letni Piotrek, mieszkaniec "niebezpiecznej dzielnicy" w jednym z Polskich dużych miast. Wychował się w środowisku patologicznym, którego maksymą było: "rób co chcesz, byle cię nie złapali. Rodzice nie tłumaczyli tam dzieciakom, że okraść kogoś, czy pobić, to coś złego. Ważne, by samemu nie oberwać."
Pochodzący z podobnej dzielnicy Mirek, który niegdyś sam "kroił", czy bił, a dziś, po cudownym doświadczeniu spotkania z Bogiem jest liderem jednej z katolickich wspólnot młodzieżowych, podaje więcej przyczyn, również zaczynając od rodziny.
- Ci z tzw. dobrych (czytaj: finansowo zabezpieczonych) domów, chcą niejednokrotnie po prostu zwrócić na siebie uwagę rodziców. Chcą nareszcie zaistnieć, zrobić im na złość - twierdzi Mirek. U takich, wymienia również - rozwijaną przez dostatek -chęć posiadania wszystkich technicznych nowinek, która również umie popchnąć do kradzieży.
Za kolejną przyczynę podaje zwykłą podwórkową nudę, od której chce się uciec przez dreszczyk emocji. - Jedni skaczą z pionowych ścian, a inni okradają przechodniów - tłumaczy Mirek.
Piotrek dopowiada, że często jest to także chęć akceptacji przez kolegów, zaimponowania brawurą, odwagą. - Byłeś w poprawczaku, czy areszcie, to jesteś koleś! - mówi Piotrek.
- Najpierw badają teren czujki: czy osoba jest ostrożna, czy dobrze się pilnuje. Potem wkraczają do akcji biegacze i ewentualnie ktoś na dobitkę, w razie bójki, czy niepowodzenia. - opowiada Piotrek.
Jak się obronić?
- Najlepiej po prostu dobrze pilnować swoich rzeczy i nie obnosić się z niczym cennym - radzi Piotrek. Gdy już jednak usłyszy się nad sobą sakramentalne: "wyskakuj z..." - kombinować. Chłopaki boją się zainteresowania, więc starać się wzbudzić uwagę u pozostałych obywateli. Na pewno nie krzycząc "na pomoc"!, bo wtedy - znieczulica murowana. Najlepiej krzyknąć: "zboczeniec", czy "pali się", lub po prostu uciec, jeśli jest się w tłocznym miejscu. Można również próbować inteligentnie przegadać złodziei. - Ja mam taki tekst, po którym zawsze się odczepiają. Gdy na moje stwierdzenie, że nic nie mam, pada złowieszcze "co znajdę, wszystko moje", odpowiadam: "a co ty z policji jesteś, że mnie wiskać będziesz?". Porównanie do policji jest najgorszą obrazą! - radzi Piotrek.
A co robić, jeśli już straciło się portfel pełen wypłaty, czy telefon komórkowy? Mirek radzi mimo wszystko zgłaszać się na policję, choć to bezpośrednio nic nie pomoże. Częste zgłoszenia to bowiem znak, że coś się dzieje i może sygnał dla częstszych patroli. - Najgorzej, jeśli zaczyna się traktować złodziejstwo jako normalny element naszej codzienności. Wtedy jesteśmy już skończeni. - podsumowuje Mirek i wraca do organizowania akcji ewangelizacyjnej w kolejnym "podejrzanym" środowisku. On i jego znajomi ze wspólnoty, często prowadzą specjalne rekolekcje w "niebezpiecznych" szkołach, czy dzielnicach. Owoce? Choćby on sam...
Kto wie, może modlitwa i ewangelizacja są dziś jedynymi sposobami zmiany brutalnej rzeczywistości?
Terminologia:
- iść kogoś trzepać - wyjście na kradzież
- wyrwa - sposób okradania przez wyrywanie torebek
- desperat - złodziej "samotnik", nie zrzeszony w żadnej paczce; przeważnie okrada jednorazowo, bo szybko potrzebuje pieniędzy
funkcje podczas "krojenia":
- biegacze - zdobywają łup, gubią ewentualny pościg
- czujki - badają teren; sprawdzają reakcje ofiary i jej czujność; jeśli ofiara jest ostrożna i czujna - zostawiają ją
- osoba na dobitkę - wego rodzaju straszak; przeważnie chłopak dobrze zbudowany, rosły, z gatunku koszykarzy; stoi gdzieś z boku, wkracza do akcji gdy nawiązuje się jakaś bójka, lub ofiara wymaga przestraszenia; nie musi na co dzień zajmować się krojeniem, wystarczy, że jest jakimś przypadkowym znajomym; przekonuje się go argumentem nieponoszenia odpowiedzialności i udziału w zyskach.
Anna Dobrzyniecka
Zbrodnia i kara
Nie czujemy się bezpieczni. Boimy się wyjść wieczorem na spacer, peini obaw zostawiamy mieszkanie, wyjeżdżając na wakacje. W skrzynce na listy nieustannie znajdujemy oferty rozmaitych ochroniarzy, ale oni sami nie budzą zaufania. Kursy samoobrony, czy nawet nauka strzelania, nie poprawiają nam nastroju. Na ogól przestępca jest szybszy i lepiej wyszkolony. Jeśli - nie daj Boże - postrzelilibyśmy próbującego nas obrabować bandytę, sąd i tak nie uwierzy, że to w obronie własnej. Dziś przestępcy mają więcej praw niż my, tzw. normalni obywatele. Złodziej, udający się właśnie na mafijne zebranie naszym samochodem, musi tylko powiedzieć, że chciał się po prostu przejechać. Pogłaskany po główce określeniem "mała szkodliwość społeczna" udaje się na kolejny parking, bo przecież nie będzie chodził pieszo! Co pozostaje ? Przyjrzeć się, jak bywało kiedyś, w czasach, kiedy to przestępca był karany a nie - jak dziś - jego ofiara. Oczywiście, nie dowiemy się, jak kodeks Hammurabiego karał złodziei samochodów....niemniej już wtedy prawie dwa tysiące lat przed Chrystusem zdarzali się przestępcy...
Ten jeden z najstarszych kodeksów świata, wydany ok. 1750 roku przed Chrystusem przez władcę babilońskiego Hammurabiego, przewidywał ciężkie kary, wraz z karą śmierci, w sytuacjach, które dziś nawet nie znajdują miejsca w serwisach informacyjnych.
Władca ów, dla wymierzania sprawiedliwości w państwie, zastosował zasady talionu i kary odzwierciedlającej. Zgodnie z pierwszą z zasad, krzywda była wyrównana, gdy został powtórzony jej efekt: "zabije się syna budowniczego, jeżeli wybudowany przez niego dom na skutek wadliwej budowy zawali się i spowoduje śmierć syna właściciela domu." Kary odzwierciedlające były - z naszego punktu widzenia - równie drastyczne, np. synowi, który uderzył ojca odcinano rękę...
W starożytnym Egipcie najpospolitszą karą była kara śmierci. Rozróżniano jedynie między karą śmierci zwykłą i kwalifikowaną. Ta pierwsza oznaczała powieszenie lub ścięcie, natomiast druga, wymierzana zdrajcom, rebeliantom i ojcobójcom, miała za zadanie publiczne pohańbienie skazańców. Wymierzano ją przez nabicie na krzyż, rzadziej spalenie na stosie.
Karę śmierci nawet za drobne kradzieże i nieróbstwo, wprowadzało słynne prawodawstwo Drakona, (621 rok przed Chrystusem), w Grecji.
Musiało minąć jeszcze tysiąc dwieście lat, aby do ograniczenia stosowania kary śmierci zaczął przyczyniać się Kościół. W państwie frankońskim hierarchia kościelna występowała coraz mocniej przeciw jej stosowaniu, kładąc nacisk na konieczność odbycia pokuty za popełnione przestępstwo. Chodziło także o przezwyciężenie pozostałości zwyczajów pogańskich, w których najwyższy wymiar kary oznaczał złożenie ofiary obrażonemu bóstwu. Rozwinięciu uległo w tamtym okresie kościelne prawo azylu. Zapewniało ono przestępcy ściganemu przez państwo ocalenie życia, jeśli schronił się w kościele.
Powszechnie stosowanymi byty kary cielesne: obcięcie włosów, chłosta, czy dyby.
Za najcięższe przestępstwa uchodziło w państwie frankońskim występowanie przeciw królowi i państwu. Takim przestępstwem było np. fałszowanie monety.
Surowo karano recydywę. Zwłaszcza za kradzież, popełnioną po raz trzeci, groziła kara śmierci. Złodziej złapany na gorącym uczynku mógł być bezkarnie zabity.
Na wschodzie kilkaset lat później, prawo, o dziwo, nie było aż tak restrykcyjne. Przykładowo, na Rusi w X wieku najcięższą karą przewidzianą za morderstwo, kradzież konia, czy podpalenie domostwa, była banicja i konfiskata mienia.
Żeby nie pozostawać ciągle na kontynencie, zobaczmy, jak podobne sprawy mają się w Anglii. Jeszcze w połowie XVIII wieku za wszelkie wykroczenia karano tam bardzo surowo. Około 160 przestępstw zaliczano do kategorii zbrodni podlegających karze śmierci. Wśród nich także kradzież czterdziestu szylingów z mieszkania, lub pięciu ze sklepu, oraz kradzież kieszonkową. Dopiero u schyłku tegoż wieku zaczęto w coraz większym stopniu stosować na wyspach karę pozbawienia wolności. Kierowano się przy tym chęcią wykorzystania darmowej siły roboczej. W czasach, które chętnie określamy mianem okresu nowożytnego, za początek wszelkich zmian w sądownictwie uchodzi uchwalenie 26 sierpnia 1789 roku we Francji Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela. Głosiła ona, że "nikt nie może być skazany, aresztowany, lub więziony, poza przypadkami określonymi w ustawie." Przyznawała każdemu oskarżonemu prawo do obrońcy i znosiła tortury. Niewątpliwie Deklaracja była wielkim dokonaniem Rewolucji Francuskiej z okresu, kiedy ta jeszcze nie "zjadała własnych dzieci", w sposób nieubłagany posługując się gilotyną. Na to, by zasady które głosiła obowiązywały powszechnie, miliony ludzi wciąż czeka w dziesiątkach krajów.
Jednak postępująca liberalizacja prawa doprowadziła dziś do sytuacji, w której przestępcy wystarczy dobry obrońca, aby się niczego nie obawiać. Dobrotliwe kodeksy chętnie stosują "przedawnienie", szczególnie w stosunku do przestępstw gospodarczych, czy politycznych. Serce się ściska na wspomnienie średniowiecznego Krakowa, w którym złodzieje nosili długie włosy, chcąc ukryć brak uszu...
Michał Zaborowski
Papież mówi NIE!
Jak karać przestępców, więzić, resocjalizować, kształcić - czy usuwać ze społeczeństwa, stosując karę śmierci?
Niemal połowa krajów świata, w swoim prawodawstwie ma możliwość orzekania i wykonywania tej ostatecznej kary. Jednak są i takie, w których kara śmierci usunięta została z kodeksów prawa karnego.
Temat kary śmierci został ostatnio zawłaszczony przez politykę. Politycy, wypowiadając się w sprawie tak śmiertelnie poważnej, często powołują się na Katechizm Kościoła katolickiego, chcąc pokazać, że i Kościół nie ma nic przeciwko wykonywaniu kary śmierci.
Otóż, po naniesieniu istotnych poprawek do tekstu Katechizmu, przez Kongregację Nauki Wiary z dniem 25 kwietnia 1998 roku, działanie takie zaczyna zakrawać na manipulację. Bowiem, gdzie w pierwotnej wersji była mowa o tym, że "tradycyjne nauczanie Kościoła uznało za uzasadnione prawo (...) do wymierzania kar odpowiednich do ciężaru przestępstwa, nie wykluczając kary śmierci" (numer 2266) - pozostawiono tylko stwierdzenie, że "prawowita władza publiczna ma prawo i obowiązek wymierzania kar proporcjonalnych do wagi przestępstwa", nie wspominając wcale o możliwość wykonywania kary ostatecznej.
Czy autorzy Katechizmu zapomnieli więc o "tradycyjnym nauczaniu Kościoła", nie wykluczającym najsurowszej z kar? Nie. Wspominają o nim w kolejnym numerze Corrigendy (2267), są jednak zdania, że "jeśli środki bezkrwawe wystarczą do obrony i zachowania bezpieczeństwa osób przed napastnikiem, władza powinna ograniczyć się do tych środków, ponieważ są bardziej zgodne z konkretnymi uwarunkowaniami dobra wspólnego i bardziej odpowiadają godności osoby ludzkiej." Można więc powiedzieć, że tradycyjne nauczanie Kościoła zostało dopasowane do systemu penitencjarnego, który uległ znacznemu usprawnieniu. Istotnie dzisiaj, biorąc pod uwagę możliwości, jakimi dysponuje państwo, aby skutecznie ukarać zbrodnię i unieszkodliwić tego, kto ją popełnił, nie odbierając mu ostatecznie możliwości skruchy, przypadki absolutnej konieczności usunięcia winowajcy są bardzo rzadkie, a być może już nie zdarzają się wcale. (2267).
Nowy, poprawiony Katechizm, powołuje się tutaj na encyklikę Jana Pawła II "Evangelium vitae", będącą dokumentem o wyższej randze. Papież zaznacza w niej, że to Bóg jest dawcą życia i tylko On może je odebrać. Człowiek takiej władzy nie ma (nr 53). To nauczanie Ojca Świętego trzeba uznać jako jednoznaczne potępienie kary śmierci. Potwierdzają to Jego ostatnie słowa i czyny: podczas zeszłorocznego błogosławieństwa Urbi et orbi mówił, że kara ostateczna nie licuje z godnością człowieka. Przesłanie przez Niego listu do prezydenta Bila Clintona, z prośbą o ułaskawienie skazanej na śmierć kobiety, to chyba najwymowniejszy przykład działania na rzecz zaprzestania wykonywania kary śmierci. Również z okazji Roku Jubileuszowego, Następca Piotra domagał się wprowadzenia powszechnego zakazu jej wykonywania.
Może więc lepiej będzie, kiedy sami zaczniemy czytać papieskie dokumenty. Nie pozwalajmy innym narzucać ich własnej, nie zawsze właściwej interpretacji.
Michał Zaborowski
http://adonai.pl/zagrozenia/?id=90