[Z tomu Jorge Luis Borges, Księga piasku. Opowiadania, przełożyła Zofia Chądzyńska, Warszawa 1999.]
Jorge Luis Borges
Księga piasku
...thy rope of sands...
George Herbert (1593-1633)
Linia składa się z nieskończonej liczby punktów; płaszczyzna z nieskończonej liczby linii; objętość z nieskończonej liczby płaszczyzn; nadobjętość z nieskończonej liczby objętości... Nie, zdecydowanie to more geometrico nie jest najlepszym sposobem zaczęcia mojej opowieści. Teraz stało się zwyczajem twierdzenie, że każde opowiadanie fantastyczne jest prawdziwe; moje jednak jest prawdziwe.
Mieszkam sam, na czwartym piętrze przy ulicy Belgrano. Parę miesięcy temu, o zmroku, ktoś zapukał do moich drzwi. Otworzyłem i zobaczyłem nieznajomego. Był to wysoki mężczyzna o niewyraźnych rysach. Może zresztą taki mi się wydał z powodu mej krótkowzroczności. Wyglądał ubogo, lecz schludnie. Był w szarym ubraniu, a w ręku miał walizkę, też szarą. Od razu domyśliłem się, że to cudzoziemiec. Z początku sądziłem, że jest stary; potem spostrzegłem, iż zmyliły mnie jego przerzedzone włosy, tak jasne, że niemal białe, jakie często miewają Skandynawowie. W czasie naszej rozmowy, która nie trwała nawet godziny, dowiedziałem się, że pochodzi z Orkadów.
Wskazałem mu krzesło. Milczał chwilę, zanim zaczął mówić. Wiało od niego melancholią, tak jak teraz chyba wieje nią ode mnie.
- Sprzedaję biblie - powiedział.
Nie bez pedanterii odpowiedziałem:
- W tym domu jest parę biblii angielskich, z pierwszą Johna Wiclifa włącznie. Posiadam również biblie Cipriano de Valera oraz Lutra, która literacko jest najsłabsza, i łaciński egzemplarz Wulgaty. Jak pan sam widzi, biblie nie są mi specjalnie potrzebne.
Po chwili ciszy odparł:
- Sprzedaję nie tylko biblie. Mogę panu pokazać świętą księgę, jaką nabyłem w zapadłym kącie Bikaniru. Może ona pana zainteresuje.
Otworzył walizkę i położył ją na stole. Był to tom in octavo, oprawny w materiał. Niewątpliwie przeszedł przez wiele rąk. Kiedy go oglądałem, zaskoczył mnie jego niezwykły ciężar. Na grzbiecie był napis Holy Writ, a pod spodem Bombay.
- Dziewiętnasty wiek, prawda? - zapytałem.
- Nie wiem, nigdy tego nie wiedziałem - brzmiała odpowiedź.
Otworzyłem księgę na chybił trafił. Litery były nie znane. Strony, które wydawały się zniszczone, a ich typografia marna, były drukowane w dwóch kolumnach, tak jak biblie. Tekst był gęsty, ułożony wersetami. W górnym rogu każdej strony widniały arabskie cyfry. Zastanowiło mnie, że strona parzysta nosiła (powiedzmy) numer 40 514, nieparzysta zaś, idąca zaraz po niej, numer 999. Odwróciłem ją: na jej odwrocie znalazłem numer ośmiocyfrowy. Była też tam mała rycina, z rodzaju tych, jakie znajdują się w encyklopediach: kotwiczka, narysowana piórkiem, niby niezdarną ręką dziecka.
Wtedy właśnie nieznajomy powiedział:
- Niech pan dobrze się jej przypatrzy. Nie zobaczy jej pan nigdy więcej.
Coś jakby groźba zabrzmiało w tym zapewnieniu, ale nie w głosie.
Zapamiętałem miejsce i zamknąłem tom. Natychmiast go otwarłem. Nadaremnie strona po stronie szukałem rysunku kotwicy. Aby pokryć zmieszanie, powiedziałem:
- Jest to wersja Pisma w którymś z języków hindustańskich, nieprawdaż?
- Nie - odpowiedział. Potem zniżył głos, jakby chciał powierzyć mi jakiś sekret: - Nabyłem ten egzemplarz w miasteczku na równinie w zamian za Biblię i parę rupii. Ten, co go posiadał, nie umiał czytać. Podejrzewam, że Księgę Ksiąg uważał za amulet. Należał do bardzo niskiej kasty: nie można było nadepnąć na jego cień bez zarażenia się. Powiedział mi, że jego książka nazywa się Księgą Piasku, albowiem ani ta księga, ani piasek nie mają początku ni końca.
Poprosił, bym poszukał pierwszej strony.
Oparłem lewą rękę na okładce i otworzyłem księgę dwoma niemal ściśniętymi palcami: dużym i wskazującym. Wszystko nadaremnie: między okładką a ręką zawsze znajdowało się parę stron, jakby kiełkowały z książki.
- A teraz niech pan poszuka ostatniej.
I to również mi się nie udało; zaledwie, nie swoim głosem, zdołałem wyjąkać:
- Nie może to być.
Sprzedawca biblii ściszonym tonem powiedział:
- Nie może być, ale jest. Liczba stronic w tej książce jest dokładnie nieskończona. Żadna nie jest pierwsza. Żadna nie jest ostatnia. Nie wiem, czemu są tak, a nie inaczej ponumerowane. Może dlatego, by wykazać, że określenie nieskończoności wymyka się jakimkolwiek liczbom. - Po czym, jakby myśląc głośno, dodał: - Jeżeli przestrzeń jest nieskończona, jesteśmy w jakimkolwiek punkcie przestrzeni. Jeżeli czas jest nieskończony, jesteśmy w jakimkolwiek punkcie czasu.
Jego rozważania rozdrażniły mnie, więc powiedziałem:
- Pan jest zapewne wierzący?
- Tak, jestem prezbiterianinem. Moje sumienie jest spokojne. Jestem pewien, że nie oszukałem tamtego człowieka, dając mu Słowo Boże w zamian za tę diabelską księgę.
Zapewniłem go, że nie powinien robić sobie żadnych wyrzutów, i zapytałem, czy znalazł się w tych stronach przypadkiem. Odparł, że za parę dni chce wracać do ojczyzny. Wtedy właśnie dowiedziałem się, że jest Szkotem z Orkadów. Powiedziałem, że ja osobiście bardzo kocham Szkocję poprzez miłość do Stevensona i Hume'a.
- I zapewne do Robbie Burnsa - uzupełnił.
W czasie rozmowy przeglądałem nieskończoną księgę. Z udaną obojętnością zapytałem:
- Chce pan zaoferować ten ciekawy egzemplarz British Museum?
- Nie. Proponuję go panu - odparł i wymienił wysoką cenę.
Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że taka suma przekracza moje możliwości, i zamyśliłem się. Po paru minutach miałem gotowy plan.
- Proponuję panu pewną transakcję - rzekłem. - Pan dostał ten tom za parę rupii oraz Pismo Święte; ofiarowuję zań panu moją miesięczną emeryturę, którą właśnie podjąłem, i odziedziczoną po mych rodzicach Biblię Wiclifa wydrukowaną gotykiem.
- A black letter Wiclif! - wymruczał.
Poszedłem do sypialni i przyniosłem pieniądze oraz Biblię. Przerzucił parę kartek i obejrzał okładkę z zapałem bibliofila.
- W porządku - powiedział.
Byłem zdziwiony, że się nie targuje. Potem dopiero miałem zrozumieć, iż przyszedł do mnie już zdecydowany, by sprzedać księgę. Schował pieniądze, nie licząc.
Mówiliśmy o Indiach, o Orkadach, o norweskich jarls, którzy tymi wyspami rządzili. Kiedy wyszedł, była już noc.
Nie zobaczyłem go więcej i nie poznałem jego nazwiska.
Miałem zamiar wstawić Księgę Piasku w puste miejsce po Wiclifie, ale w końcu zdecydowałem schować ją za niekompletną edycję “Księgi tysiąca i jednej nocy".
Postawiłem ją tam i nie mogłem zasnąć. O trzeciej czy czwartej nad ranem zapaliłem światło. Wziąłem tę niezwykłą księgę i zacząłem ją przeglądać. Na jednej ze stron zobaczyłem rysunek maski. W rogu miała nie wiem już jaką cyfrę podniesioną do dziesiątej potęgi.
Nikomu nie pokazałem mej zdobyczy. Do szczęścia jej posiadania dołączył się lęk, by mi jej nie ukradziono, a potem nieufność, że może jednak nie okaże się nieskończona. Te dwie obawy pogłębiły moją dawną mizantropię. Miałem jeszcze garść przyjaciół - przestałem ich widywać. Stałem się więźniem księgi i niemal zaprzestałem wychodzenia na ulicę. Za pomocą lupy przebadałem jej zniszczony grzbiet i okładki i odrzuciłem przypuszczenie jakichkolwiek sztuczek. Sprawdziłem, że małe ryciny oddalone są od siebie o dwa tysiące stron. Zapisałem je w notatniku alfabetycznym, który dość szybko się wypełnił. Nigdy się nie powtórzyły. Nocą, w czasie krótkich chwil, kiedy udawało mi się zasnąć, śniłem o księdze.
Lato miało się ku końcowi, kiedy zrozumiałem, że jest to księga monstrualna. Na nic się nie zdały rozważania, że nie mniej potworny jestem ja sam, kiedy oglądam ją oczami, dotykam dziesięcioma zakończonymi paznokciami palcami. Poczułem, że jest ona jakimś koszmarem, czymś nieczystym, co bezcześci i przenika rzeczywistość.
Pomyślałem o ogniu, ale zląkłem się, że spalenie nieskończonej księgi będzie również nieskończone i zadusi dymem całą planetę.
Pamiętam, że czytałem, iż najlepiej schować liść pomiędzy liśćmi. Przed pójściem na emeryturę pracowałem w Bibliotece Narodowej, w której znajduje się dziewięćset tysięcy tomów: wiem, że na prawo z holu kręcone schodki giną w mrokach suteren, gdzie złożone są czasopisma i mapy. Skorzystałem z nieuwagi pracowników, by zgubić Księgę Piasku na jednym z pełnych wilgoci regałów. Postarałem się nie zauważyć, na jakiej wysokości ani w jakiej odległości od drzwi ją umieszczam.
Trochę mi ulżyło, ale nadal nie chcę nawet przechodzić ulicą México.
1