„18 brumaire'a Ludwika Bonapartego” Karola Marksa widziane oczami socjologa, cokolwiek początkującego.
Jarosław Feith
II rok socjologii
Zdaję sobie sprawę, że dzieło K.Marksa „18 brumaire'a Ludwika Bonapartego” zostało już przez uczonych przeróżnych maści ,wiele razy rozebrane na części składowe, rozerwane na strzępy, przeanalizowane na setki możliwych i niemożliwych sposobów. Ja jednak z uporem maniaka i z nadzieją godną początkującego socjologa postaram się coś jeszcze wycisnąć z tego niezaprzeczalnie genialnego opracowania historycznego. Postaram się, aby były to rzeczy na tyle oryginalne na ile to możliwe. Robię to dla siebie (a nóż się uda i moje imię wypalone zostanie na spiżowym pomniku nauk społecznych), ale także dla Pana Doktora (czytającego pewnie kolejną pracę o walce klasowej i stosunkach produkcji), żeby się przy nie znudził. Chyląc czoło przed erudycją Pana Doktora i Jego wyrobionym gustem, wiem że jest to zadanie cholernie trudne i wyzywające, ale taka już ze mnie ambitna bestia. Tak więc ad hog.
Trzeba mi na początku podzielić się pewną refleksją dotyczącą Wielkiej Rewolucji. Otóż ten niewątpliwy sukces ludności Paryża otworzył oczy i umysły ówczesnym ludziom, na możliwość przeciwstawienia się staremu porządkowi, który od wieków oplatał Europę feudalnymi mackami. Pozwolił uwierzyć w siłę jedności i solidarności, pomógł uzmysłowić wymiar korzyści płynących z organizowania się wokół wspólnych interesów. Dzięki temu zwycięstwu duża część społeczeństwa zyskała dostęp do władzy, czyli do udziału w procesie samostanowienia. Mam tu na myśli silnie uformowaną i wykształconą już burżuazję. Ale zaraz za nią w kolejce do społecznego uświadomienia i oświecenia staje klasa średnia, robotnicy, a nawet chłopi (przynajmniej część). Moim zdaniem rewolucja 1789 jest ogromnym krokiem w procesie uświadamiania sobie ludziom ich człowieczeństwa. Ten etap dał im wiarę w siebie, poczucie siły. Domagając się równości, patrzenia na człowieka przez pryzmat jego czynów, przebiegu jego życia, a nie przez dziedziczony materiał genetyczny. Symbolem tego jest postanowienie Napoleona Bonapartego, iż zabrania się dochodzenia ojcostwa. Sposób w jaki przez wieki odnoszono się do drugiego człowieka, zarówno na codziennym najniższym poziomie komunikacji interpersonalnej, jak i w odniesieniu do szerokich zbiorowości, był zdeterminowany przez pochodzenie, przez czynnik dziedziczny, przez odpowiedni zestaw związków chemicznych, przez nie dającą się zmienić (ale dającą się fizycznie unicestwić) etykietkę, nadawaną człowiekowi odgórnie, na długo przed urodzeniem. Uważam, że zachwiało to strukturę ról społecznych, drgnęły w posadach stereotypy. Generalnie mechanizm stereotypów i ról społecznych ułatwia człowiekowi porozumiewania się z innymi ludźmi, pomaga w rozwiązywaniu sytuacji nowych, dają jakiś wzór postępowania względem innych przedstawicieli społeczeństwa. Biedny, zagubiony w pogmatwanej sieci powiązań i zależności społecznych, człowieczek nie musi za każdym razem definiować zaistniałej sytuacji. Aż tu niemalże w jednej chwili wszystkie te prawidłowości straciły sens, formalnie. Niższe dotychczas warstwy społeczeństwa domagają się równego traktowania, czyli odmiennego od dotychczasowego. Stanowiło to na pewno trudność i dla nich samych, faktycznie pojawiła się nowa rzeczywistość społeczna. Więc trzeba ją jako poukładać, zdefiniować, uprościć, sprowadzić do kilku prostych wzorów. Takimi wzorami mogłyby być słynne „idees napoleoniennes”, które Napoleon I wprowadzał na podbitych terenach „uszczęśliwiając” tym samym „wyzwolone” narody.
W swym opracowaniu Marks ostro krytykuje próby wszczepiania tych samych idei na grunt Francji w połowie XIX wieku, znajdującej się po ciężkich przejściach, przez „kontynuatora” Napoleona - Ludwika Bonapartego, tudzież Napoleona z tymże III. Zarzuca rewolucji francuskiej zatrzymanie się w miejscu, a raczej zatoczenie koła w historii, tyle że historia powraca jako farsa. Największą farsą i porażką tego okresu okazuje się być sam Napoleon III, powracający z wygnania nosiciel magicznie brzmiącego nazwiska. Przybiera tu postać banity, opryszka, złodzieja, kuglarza, szalbierza, szachraja, dziwki politycznej, sprzedawczyka i innych niemile widzianych typków. Herszta bandy składającej się z takich samych jak on, Towarzystwa 10 Grudnia, zorganizowanego przez niego lumpenproletariatu (całkiem fajne poprawne politycznie słowo), pozbieranego (dosłownie) „do kupy”, kupczącego honorem Francji i godnością jej mieszkańców. Tez zwinny błazen, potrafił tak tańczyć na politycznym placu boju, że zniechęcił naród do jego własnych wyborów, do jego przedstawicielstwa, a w rzeczy samej do niego samego (upokarzając i rozwiązując Zgromadzenie Narodowe). Odwoływał się do podstawowych popędów, do pierwotnych instynktów, omamiając wojsko kiełbasą, alkoholem i zabawą. Cóż, muszę przyznać, że Ludwik Bonaparte, był wspaniałym politykiem, wręcz koncertową świnią i postawił na swoim - został cesarzem, głównym aktorem francuskiej sceny politycznej. Tyle, że właśnie grali tragiczną w skutkach komedię, z której jakoś nikt nie potrafił się śmiać.
Starał się ten nasz cesarz podtrzymać idee napoleońskie, które dały mu zwycięstwo i dobrobyt narodowi, tyle, że nie uwzględnił upływającego czasu, nieco odmiennej sytuacji geopolitycznej, innemu rozkładowi sił w narodzie, nie mówiąc już o innej mentalności ważnej części jego podwładnych. Musiał przygrywać tym warstwom, które go wyniosły na wyżyny. Tak więc pielęgnował ideę uprawiania roli przez chłopów opartej na zasadzie parceli wprowadzonej przez Bonapartego. Lecz wtedy przeobraziła ona poddanych chłopów w dumnych posiadaczy ziemi. Obecnie to rozdrobnienie gruntów stało się przyczyną nędzy chłopa francuskiego, dławiącego się własnymi długami. Podstawiany Napoleon chce tej idei bronić, nie rozumiejąc, że w obecnych warunkach jest przestarzała, bo pierwotnie była wymierzona w feudalizm a ten w 1850 roku we Francji już nie istniał. Tyle, że zamiast pana feudalnego szybko pojawił się lichwiarz z hipoteką, co prowadzi do zależności chłopa od kapitału burżuazji. Wszystko to ponieważ interesy chłopów różnią się od interesów burżuazji, co jest najnormalniejsze w świecie. Zabrakło też wspólnego wroga, wyostrzyły się apetyty i świadomość własnych interesów. Marks uważa, że to „…właśnie warunki materialne uczyniły (…) Napoleona cesarzem”. Druga „idee napoleonienne” wcielaną w życie przez Napoleona III jest silny i nieograniczony rząd, w rzeczywistości całkowicie zależny od cesarza, który ma stać na straży tego „materialnego” porządku.Tu właśnie brakuje Marksowi bardziej „ludzkiego” podejścia do sprawy, nie jest świadom pierwiastka humanistycznego, ogranicza przyczyny i skutki wyłącznie do spraw materialnych, ekonomicznych. Zgadza się to wszakże z jego błędnym, poniekąd, założeniem, że byt materialny określa świadomość. Problem jest o wiele bardziej skomplikowany. To że burżuazja dała się upokorzyć w parlamencie, to że oddała ster władzy w ręce rozbójnika i gwałciciela, zostało podyktowane wieloma innymi czynnikami. Uważam, że ważne było też to, że burżuazja po prostu nie mogła się odnaleźć w nowej roli, utrudniała jej to ciągła atmosfera chaosu, skutecznie podtrzymywana przez Ludwika, co raczej nie było w ówczesnej sytuacji specjalnie trudne. Zginęła od swej własnej broni, jej zalety stały się jej wadami (Marks przedstawia to pięknie i obrazowo). Społeczeństwo nie było przygotowane na taką wolność, a co się z tym nierozłącznie wiąże - odpowiedzialność. Napoleon III dał, największej części społeczeństwa, czyli chłopom, to czego pragnęła najbardziej - spokój. Wyobraźmy sobie ciemnego, niedouczonego chłopa, kierowanego przez bardzo podstawowe pobudki, wierzącego w przesądy i zabobony w świecie ciągłych walk politycznych, zamachów i zakusów na ich własność, pieniądze, wolności a nawet życie. Napoleon był reprezentowany przez silnie scentralizowany mechanizm biurokracji, rzeszę kurczowo trzymających się stanowisk urzędników. Machina państwowa jest tak silna, że może się usamodzielnić, a na jej czele postawić można byle kogo, na przykład takiego Ludwika Bonapartego.
To opracowanie Marksa zaprawdę powiadam jest dziełem wielkim i genialnym, próżno szukać gdzie indziej podobnej błyskotliwości i dobitności w wygłaszaniu sądów. Zgadzam się z Marksem (ciekawe, czy się choć cicho uśmiechnął tam dwa metry pod ziemią), co do tego, że Ludwik Bonaparte jest symbolem upokorzenia i zbezczeszczenia Francji, odarcia jej z pięknych i dorodnych owoców rewolucji, doprowadzenia rozwijającej się dopiero gospodarki burżuazyjnej do ruiny, skrajnego zubożenia chłopa, przerostu aparatu państwowego. Wszystkie te porażki stały się przyczynami kolejnych klęsk. Jednak nie można ograniczać się jedynie do jednego wycinka ludzkiej egzystencji, jakim jest jego życie materialne.