„Lewica w poszukiwaniu własnego języka”
Niezależnie od składu kolejnych rządów i parlamentów władzę w Polsce sprawuje konserwatywna prawica, która łączy neoliberalną ortodoksję z katolickim dogmatyzmem. Mimo odważnych deklaracji wyborczych SLD czy UP nie stawiają oporu panującym w mediach elitom, w łagodniejszej wersji realizując ich program gospodarczy i światopoglądowy. Przyczyną słabości formacji mających się za lewicowe nie są jednak jedynie ich powiązania z wielkim biznesem czy wygodnictwo. Konsekwentnemu skrętowi na prawo całych polskich elit towarzyszy bowiem od początku transformacji defensywna postawa lewicy na obszarze aktywności artystycznej czy intelektualnej. Środowiska socjaldemokratyczne już na początku przemian ustrojowych wycofały się z uczestnictwa w tworzeniu kultury i oddały ją pod kuratelę kleru i konserwatywnych elit związanych z Solidarnością. Dlatego też dzisiaj największe media są zdominowane przez prawicę.
Aby w dłuższym czasie pełnić istotną funkcję w społeczeństwie, każda siła polityczna musi dysponować własną wizją świata i umieć przekonać do niej społeczeństwo. W tym sensie lewica nie może używać pojęć zapożyczonych od prawicy, a musi przedstawiać własne argumenty i cele. Tymczasem w Polsce wszelkie idee emancypacyjne pozbawiono miejsca w oficjalnym dyskursie. Zostały one napiętnowane jako „radykalne”, „totalitarne” czy „populistyczne” i wyparte poza obręb sfery publicznej. Neoliberalny model kapitalizmu stał się punktem wyjścia i dojścia wszelkich debat o gospodarce. Podobne zjawisko zachodzi w kwestiach światopoglądowych, odnośnie których debata publiczna od lat coraz bardziej kieruje się na prawo, a granice dopuszczalnego kompromisu nieustannie przesuwają się w stronę konserwatyzmu obyczajowego.
Tym bardziej więc musi cieszyć, gdy hegemonia konserwatywnych elit jest chociaż w niewielkim stopniu zaburzana, a poglądy lewicowe nawet w niewielkim stopniu przebijają się do sfery publicznej. Jednym z obszarów walki o władzę jest zaś rynek wydawniczy, na którym bardzo rzadko pojawiają się książki kontestujące panującą myśl. A tak stało się kilka tygodni temu, za sprawą wydawnictwa Scholar, które wydało zbiór tekstów polskich publicystów p.t. Demokracja spektaklu. W sytuacji hegemonii kulturalnej prawicy jest to publikacja o tyle istotna, że skupia się ona właśnie na władzy symbolicznej i pokazuje, jak istotną rolę odgrywa ona w całokształcie życia społecznego.
Wśród znacznej części środowisk polskiej lewicy jest dziś rozpowszechniony pogląd, że nie należy skupiać się na aktywności kulturalnej czy na problemach obyczajowych, ponieważ są to „problemy zastępcze”. Autorzy Demokracji spektaklu przekonująco dowodzą, że takie stanowisko jest fałszywe, chociażby dlatego, że kwestie światopoglądowe są częścią ekonomicznej i politycznej reprodukcji społeczeństwa i trudno podjąć skuteczne działanie, nie dysponując własną wizją kultury i nie mając dostępu do mediów. W książce pojawia się wiele przykładów przeplatania się władzy politycznej, ekonomicznej i kulturalnej, które łącznie stanowią całość, zawartą w tytułowym pojęciu „demokracji spektaklu”. Jak w swoim tekście pokazuje redaktor tomu Piotr Żuk, sfera publiczna w Polsce została zdominowana przez kryteria rynku, a kapitał prywatny i elity medialne bezpośrednio ze sobą współpracują, broniąc tych samych interesów. W tym sensie krytycyzm mediów i ich podejrzliwość wobec władzy straciły rację bytu, ponieważ elity medialne same stanowią potężną grupę interesów i nacisku. Do tej kwestii nawiązuje też w swoim artykule Przemysław Wielgosz, pokazując bezpośredni splot neoliberalnego kapitalizmu z ideologią mediów, które ubierając się w szaty wolności, bezczelnie służą wielkiemu kapitałowi. Przywołując Heinricha Bölla, pisze on, że „jeżeli kłamstwu lansowanemu przez milionowy brukowiec można przeciwstawić prawdę radykalnego pisma o nakładzie tysiąca egzemplarzy, to nożyce cenzora są doprawdy zbędne”. Władza oligarchii medialnej przekłada się zatem na władzę oligarchii biznesowej i funkcjonują one jako dwie części jednej całości.
Niejako z drugiej strony ten sam proces bada Tadeusz Kowalik, analizując, w jaki sposób neoliberalny kapitalizm prowadzi do osłabienia demokracji, która coraz bardziej staje się fasadą, zasłaniającą wyzysk i pacyfikującą wszelkie ruchy protestu. Z jego diagnozy współczesnej gospodarki wynika wniosek, że dzisiejszy kapitalizm jest strukturalnie związany z kryzysem partycypacji obywatelskiej. Dlatego też pisze on o „oligarchicznej demokracji”, której podłożem jest „nie tylko koncentracja bogactwa i wzrost ekonomicznej i politycznej siły bogaczy, lecz także wykluczenie znacznej części społeczeństwa z aktywności publicznej. Kowalik sugeruje, że Polska zbliża się do standardów XIX-wiecznego kapitalizmu, pokazując, że wzrost gospodarczy przekłada się u nas wyłącznie na poprawę sytuacji wąskich elit ekonomicznych i politycznych. Z tej samej, bardzo krytycznej perspektywy oceniona jest w książce polska transformacja ustrojowa, o której pisze w swoim tekście naczelny Bez Dogmatu Michał Kozłowski. Dowodzi on, że transformacja już zakończyła się i niestety została zrealizowana zgodnie z intencjami jej głównych architektów. Dzisiaj przyjęła ona postać zakrzepłej formy, która utknęła w zgniłym neoliberalno-katolickim kompromisie i bezmyślnym poparciu dla imperialnej polityki amerykańskiej.
Pod względem analizy związków między władzą ekonomiczną, polityczną i symboliczną niezwykle cenny jest również tekst Jarosława Klebaniuka, który szczegółowo charakteryzuje obraz polskich przemian ustrojowych w mass mediach. Pokazuje on, że ideologia neoliberalnej prawicy przenika nie tylko do głównych serwisów informacyjnych, ale jest też obecna w wydawałoby się nie-ideologicznych audycjach takich jak chociażby telenowele. Tymczasem represyjne i zafałszowane wzorce życia społecznego są tam obecne nawet w bardziej zintensyfikowanej, chociaż mniej jawnej formie niż na scenie politycznej. Oto bowiem w polskich telenowelach nie wspomina się nic o niewypłacaniu na czas wynagrodzeń czy o pracy w nadgodzinach. Jak pisze Klebaniuk „relacje zatrudniający - zatrudniony są przedstawiane niemal jako wyzysk pracodawcy przez pracownika”. Przedsiębiorców przedstawia się jako dobroczyńców, którzy robią wszystko, aby pomóc czekającym na ich łaskę robotnikom. Z drugiej strony apologii kapitalizmu towarzyszy bezkrytyczna obrona rodziny. Nie mówi się tutaj nic o przemocy wobec kobiet czy dzieci. Wreszcie w telenowelach w wyidealizowany sposób przedstawia się kler i dlatego nie wspomina się o brutalnej nagonce kościoła na homoseksualistów czy ateistów czy o jego nadużyciach finansowych. Kler jest przedstawiany jako instytucja, która służy wyłącznie dobru i miłości między bliźnimi. W sumie więc przekaz polskich telenowel pokrywa się z ideologią polskiej prawicy. W ten sposób neoliberalny konserwatyzm nie tylko panuje w polskiej polityce, ale też przenika do świata życia codziennego, stając się oczywistością, przeciwko której protestują tylko „radykałowie” i „ideolodzy”.
Demokracja spektaklu jest też o tyle cenną lekturą, że jej autorzy pokazują hegemonię prawicy i prezentują strategie krytyczne wobec niej odnośnie bardzo wielu wymiarów życia społecznego. W tym sensie polem konfliktu politycznego jest walka o prawa pracownicze, o bardziej sprawiedliwą dystrybucję dochodu narodowego, ale też, z drugiej strony, o cele polityki zagranicznej, o model funkcjonowania mediów, o stosunek do mniejszości seksualnych, czy, o czym rzadko się pamięta, o kształt polityki lokalnej. Przykładowo w swoim tekście Jacek Wódz pokazuje, że również w gminie czy powiecie nie ma miejsca na neutralność, tylko urzeczywistniają się różne modele życia społecznego, że tam też konflikt ideowy przenika bieżącą politykę. Innymi słowy autorzy "Demokracji spektaklu" pokazują, że polityczna walka przenika całokształt życia społecznego, i że lewica powinna zająć się też tymi sprawami, które dotychczas sytuowały się na marginesie jej zainteresowań.
Aby formacja lewicowa uzyskała istotną rolę w życiu społecznym, musi stworzyć swój własny język. Oznaczałoby to wypowiedzenie walki panującym stosunkom społecznym, połączone z próbą rozbicia dominacji medialnej prawicy. W tym celu jednak lewica musiałaby zrezygnować z retoryki pojednania i kompromisu, który w praktyce oznacza zgodę na władzę prawicy. Ruch lewicowy powinien podjąć walkę o realizację ideałów emancypacyjnych, które w ogóle nie mieszczą się w optyce konserwatywnych elit. Książka "Demokracja spektaklu" stanowi mały krok na drodze do realizacji tego celu.