Lunapark
Uwag: 0
2003-05-19 21:46:12
Zgarbione statywy ciężko zwisały przegięte od uderzenia. W swych zardzewiałych otworach trzymały wielki krąg z przyczepionymi parasolkami, które zastygły w swym ostatnim wesołym rejsie dookoła pękniętej osi. Z samej góry widok rozpościerał się na 3 kilometry. Wszędzie pustka. Podziurawiony dach wpuszczał do wnętrza gabinetu luster mieniące się różnymi odcieniami światło słońca przedzierające się przez gęste chmury. To z kolei rozszczepiane i odbijane od odłamków szkła, wędrowało resztkami asfaltowych uliczek. Każdy promień szukał życia, którego tak dawno nie widział. Jeden z nich natrafił na głowę kucyka odlanego we wspaniałej formie. Białe loki, zabrudzone nieco śmierdzącym smarem, zdawały się wirować w letnim zefirze, który witał maluchów siedzących na królewskich siodłach karuzeli. Jeszcze pamiętał. Śmiech dziewczynki ubranej w czerwoną sukienkę, przeciętą w połowie białym pasem. Katarynkową muzykę wydobywającą się ze starej membrany. I głos ojca proszącego o uśmiech, utrwalony na kliszy. Zielone rury podtrzymujące pędzące koniki nie chciały przestać śpiewać. Wyłapywały każdy szept porannego wiatru zamieniając go w drętwą odę żalu. Tuż obok stał zamek strachu. Wystrzelone przez sklejkową ścianę potwory leżały bezradnie chowając czerepy i śliniące się pyski w wyschniętym jeziorku. Bały się blasku. Nigdy go nie widziały. Zdrapana farba ujawniała prawdziwą istotę poczwar. Były z plastiku... A każdy się ich bał. Ich puste zęby złamałyby się na pierwszej ofierze. A oni się ich bali. Krzyczeli i płacząc zginęli.
Twarz klauna kiwała się żałośnie na ostatnim z łańcuchów. Jej koniec był bliski. Za parę chwil uderzy rozłupując się na dwie części. Jeszcze kilka minut. Może godzina. Ostatnie obrazy z wyżyn władzy rejestrowały się w pustym wnętrzu. Martwe diody nie chciały zabłysnąć. Pragnęły śmiechu. Brakowało im publiczności, która parę miesięcy temu wchodziła słysząc nad głowami "Proszę! Proszę! Lunapark Lincolna wita wszystkich młodych duchem i rozumem!". Ale stara głowa zapomniała tekstu. Utkwiła swój sztuczny wzrok w miejscu, skąd nadszedł podmuch. Zaniemówiła widząc tragedię. Porzuciła nadzieję na lepsze kiedykolwiek.
Resztki krzaczków z wyrwanymi korzeniami leżały jeden na drugim głaszcząc połamanymi gałązkami odrastającą trawę. Najbliżej kas znajdował się mały placyk wyłożony różowo-żółtą kostką. Na nim stała kiedyś budka, z której zapracowana ręka wręczała roześmianym urwisom wielkie obłoki waty cukrowej zaczepione na drewnianych patyczkach. Za ćwierćdolarówkę można było dostać cytrynową lub malinową. Idąc dalej natrafiało się na największą atrakcję parku. Roller Coaster... Dzieci, jak i dorośli traciły na chwilę oddech widząc stalowego giganta dającego jeździć po zgarbionym grzbiecie skrzypiącym wagonikom. Teraz... Potwór leżał zaspany z połamanymi pętlami i zawalonymi tunelami. Gdzieś głęboko wiszą przysypane żelazem i błotem granatowe łupinki noszące na sobie roześmianych gości lunaparku. Czuli lekkie wstrząsy. Na chwilę przed zagłębieniem się w czerń gardziela widzieli wypadające wagoniki. Zaraz nad ich głowami. Setki iskier. Połamane szyny. Wrzask. Ciemność. Zapomnieli o życiu i zamarli czekając na pojawienie się światła. Nie wiedzieli, że tam na zewnątrz jest jeszcze gorzej. Nie zdążyli zobaczyć swoich bliskich. Szerokie kratery kryły w bezkresnych głębinach wiele budynków i jeszcze więcej kolejek. Na powierzchni widać było tylko połamane pręty, gruz i resztki urządzeń elektrycznych. Nigdzie nie było ciał. Mimo że w dzień wybuchu w lunaparku bawiło się ponad 20 tysięcy gości. Pustka...
Nagle głowa klauna postanowiła zakończyć swoje bezcelowe kiwanie się na ostatnim łańcuchu. Naderwane oczko uprzęży rozprysnęło się wydając metaliczny odgłos. Czerwony nos trzasnął o uliczkę łamiąc zastygłą twarz na dziesiątki odłamków. Oni tu są. Żarząca się łuska upadła odbijając się od skórzanego buta.